Co się stanie z Międzynarodową Stacją Kosmiczną?
Tomasz Ulanowski 21-07-2006, ostatnia aktualizacja 21-07-2006 18:17
Dzięki udanej misji promu Discovery rozgrzebana w połowie budowa Międzynarodowej Stacji Kosmicznej ruszy w końcu z miejsca. Wielu ekspertów zadaje jednak pytanie - po co?
Discovery powrócił w poniedziałek na Ziemię lżejszy o jednego astronautę. Niemiec Thomas Reiter z Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) został 400 km nad naszymi głowami, na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Spędzi na niej najbliższe pół roku. Jego pobyt jest możliwy dzięki wznowieniu lotów wahadłowców.
Po katastrofie Columbii w 2003 r. na stacji mieszkały tylko dwie osoby. Niewielkie rosyjskie Sojuzy i Progressy, które jako jedyne zaopatrywały ISS, nie były w stanie "wyżywić" trzyosobowej załogi. Jednak katastrofa Columbii nie tylko pozbawiła stację jednego załoganta. Zatrzymała także jej budowę. Większość elementów ISS może być wyniesiona bowiem wyłącznie przez wahadłowce. Do 2010 r. NASA planuje wysłanie ich na orbitę 16 razy.
Labirynt kochany przez kosmonautów
Pierwsi o budowie stacji naukowej krążącej na orbicie okołoziemskiej zaczęli przebąkiwać już w połowie lat 60. Rosjanie. Amerykanie byli akurat zajęci przygotowywaniem wyprawy na Księżyc.
Dowodzący radzieckim programem kosmicznym Siergiej Korolow (publicznie znany jako Naczelny Konstruktor - jego nazwisko było wówczas tajne) wydał oświadczenie, w którym zapowiedział budowę "krążących na orbicie platform przypominających ziemskie instytuty badawcze".
Pierwsza rosyjska "platforma" - Salut 1 - poleciała w 1971 r. W tym samym roku, zgodnie z planem, spadła na Ziemię. Przez całe lata 70. Rosjanie z powodzeniem wystrzeliwali na orbitę kolejne Saluty.
NASA umieściła nad Ziemią tylko jedno laboratorium - Skylab. Od 1973 do 1974 r. odwiedziły je trzy ekipy amerykańskich astronautów, spędzając tam w sumie 171 dni. Przeprowadzali eksperymenty naukowe, a także testowali na sobie kosmiczne wyposażenie: śpiwory, prysznice, toalety i przybory kuchenne. Pierwsza załoga stacji musiała wyjść na zewnątrz i naprawić uszkodzone podczas startu stacji panele słoneczne.
W 1979 r. Skylab nieoczekiwanie obniżył orbitę i spalił się w atmosferze ziemskiej (na szczęście nikogo wtedy na nim nie było).
W 1986 r. Rosjanie rozpoczęli budowę Mira, pierwszej stacji kosmicznej konstruowanej nie na Ziemi, lecz na orbicie - z modułów wystrzeliwanych do 1996 r. Po rozpadzie ZSRR nowy gospodarz Mira - Rosja - wpuścił do niego Amerykanów, którzy od połowy lat 80. planowali budowę kolejnego laboratorium orbitalnego - Freedom (na planach się skończyło). Do stacji zaczęły dobijać promy, przywożąc astronautów z NASA. W środku Mir przypominał labirynt - był zapchany rurami, przewodami, wyposażeniem naukowym oraz rzeczami codziennego użytku należącymi do trzyosobowej załogi. Kosmonauci kochali jednak swój kosmiczny dom, traktując go czule i wybaczając mu wszystkie wady. Ostatnia załoga wyprowadziła się z Mira w 1999 r., a dwa lata później Rosjanie zrzucili go do Oceanu Spokojnego.
Niełatwe życie w kosmosie
W tym czasie na orbicie okołoziemskiej trwała już budowa nowego laboratorium - Międzynarodowej Stacji Kosmicznej finansowanej przez USA, Rosję, ESA, Japonię, Kanadę i Brazylię. W listopadzie 1998 r. wystrzelono pierwszy moduł ISS - rosyjską Zarię. Miesiąc później wahadłowiec Endeavour wyniósł na orbitę amerykański moduł Unity, który astronauci połączyli z Zarią. Po kolejnych pracach konstrukcyjnych w październiku 2000 r. na stacji zamieszkała pierwsza stała załoga.
Dzisiaj stacja składa się z pięciu głównych modułów. Do nich dołączona jest kratownica, na której zamocowano baterie słoneczne i po której porusza się żuraw wykorzystywany do przenoszenia ładunków i astronautów. Na przełomie sierpnia i września NASA wyśle do stacji prom Atlantis. Przywiezie on kolejny zestaw kratownic wraz z nowymi panelami słonecznymi. W przyszłym roku na orbitę poleci europejskie laboratorium Kolumb. W kolejce ustawili się także Japończycy ze swoim modułem naukowym oraz drugim żurawiem.
W 2007 r. Europejska Agencja Kosmiczna wyśle na ISS świeżo zbudowany pojazd ATV (Automated Transfer Vehicle). To nowoczesny statek transportowy, który będzie dostarczał zapasy i sprzęt. ATV będzie w pełni automatyczny, sam znajdzie drogę do stacji i sam do niej przycumuje.
Kiedy w 2010 r. stacja zostanie ukończona, będzie wyposażona w dwa następne moduły badawcze oraz w trzeci żuraw zbudowany przez Europejczyków. ESA dostarczy na nią także kopułę, z której astronauci i kosmonauci będą obserwować Wszechświat. Dostarczy też pojazd, którym załoga ISS będzie wracać na Ziemię.
Po skończeniu budowy Międzynarodowa Stacja Kosmiczna będzie mieć 1,2 tys. m sześc. hermetyzowanej przestrzeni, masę 450 ton, ok. 120 m szerokości (rozpiętość paneli słonecznych) i 90 m długości.
Docelowo na ISS ma mieszkać sześć osób. Życie 400 km powyżej Ziemi nie należy do łatwych. Zerowa grawitacja sprawia, że czynności, które na Ziemi są proste, na jej orbicie stają się skomplikowane. Przycinając włosy, astronauci muszą używać nie tylko nożyczek lub maszynki, ale także odkurzacza, w przeciwnym razie drobne włoski rozleciałyby się na wszystkie strony i opanowały całą stację. Także w toalecie odkurzacz jest konieczny. Mieszkańcy ISS nie biorą prysznica. Myją się namydlonymi, a spłukują nawilżonymi gąbkami. Włosy myją szamponem, którego spłukiwać nie trzeba. Codziennie przez dwie godziny muszą wykonywać ćwiczenia fizyczne. Gdyby tego nie robili, ich niewykorzystywane w zerowej grawitacji mięśnie i kości straciłyby część swojej masy.
Poważnym problemem jest brak tradycyjnego dnia i nocy - na stacji Słońce wschodzi co 90 minut. Życia nie ułatwia także ciągły szum urządzeń utrzymujących stację przy życiu. Dlatego odpoczywający w swoich śpiworach mieszkańcy ISS muszą na oczy nakładać przepaski, a do uszu wtykać stopery.
Czym się na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej oddycha? Tlenem produkowanym przez rosyjskie urządzenie. Za pomocą prądu z paneli słonecznych rozkłada ono wodę na tlen i wodór. To samo urządzenie pochłania dwutlenek węgla wydychany przez kosmonautów. Być może system mechaniczny zostanie za kilka lat zastąpiony przez hodowlę roślin, które - tak jak na Ziemi - pochłaniałyby dwutlenek węgla, a wydalały tlen. Na stacji już działa za to rosyjski system, który pochłania wilgoć wydzielaną przez ludzi i zamienia ją w wodę do picia i mycia.
Ciekawość, pierwszy stopień do nieba
Kiedy w 1986 r. prom Challenger wybuchł podczas startu, prezydent USA Ronald Reagan nazwał jego załogę "pionierami podboju kosmosu". I choć od tego czasu minęło już 20 lat, astronauci, kosmonauci, a także od niedawna tajkonauci (czyli "kosmiczni" Chińczycy) to ciągle pionierzy.
Podbój kosmosu nabiera jednak tempa. Do gry wchodzi już kapitał prywatny. Niecałe dwa tygodnie temu rosyjska rakieta wyniosła na orbitę nadmuchiwany pojazd Genesis I, którego budowę sfinansował Robert Bigelow - amerykański potentat z branży hotelarskiej. Do 2015 r. chce on umieścić nad Ziemią hotel złożony z podobnych do Genesis I modułów.
Z kolei NASA planuje powrót na Księżyc. Amerykanie polecą na Srebrny Glob ok. 2018 r. Potem założą tam bazę, w której będą trenować przed kolejnym wyzwaniem - lotem na Marsa.
Wszystkie te przedsięwzięcia pochłoną morze pieniędzy. Każdy lot amerykańskiego wahadłowca to - bagatela - miliard dolarów. Budowa Międzynarodowej Stacji Kosmicznej oznacza koszt co najmniej 100 mld dol. Wyprawy na Księżyc i Marsa będą już kosztować kilkaset miliardów. Dlatego kosmiczne loty załogowe mają od początku wielu przeciwników. Część z nich wolałaby skoncentrować się na tańszych i bardzo skutecznych misjach wykonywanych przez roboty - takich jak sondy badawcze czy amerykańskie łaziki jeżdżące po Marsie. Inni w ogóle żałują pieniędzy na "kosmiczne fanaberie". Argumentują, że na Ziemi jest dość problemów, które można by rozwiązać wykorzystując "wyrzucone w kosmos miliardy".
Czemu więc, zamiast siedzieć spokojnie w domu, pchamy nos w kosmos? - Dlatego, że jesteśmy ludźmi - odpowiadali szefowie NASA na konferencji prasowej po powrocie Discovery. Z ciekawości.
|