Co się stanie z Lori


Jadwiga Coulcmahler

Co stanie się z Jolie

Tytuł oryginału: Was wird aus Łon?

© Copyright by Gustav H. Lubbe Yerlag GmbH, Bergisch Gladbach
© Copyright for the Polish edition by Edytor, Katowice
© Translation by Hildegarda Salacz


l

ISBN 83-86812-02-8

Projekt okładki i strony tytułowej

Marek Mosiński

Redakcja

Zofia Głowacz

Korekta *

Marzena Rudnicka

Wydanie pierwsze. Wydawca Edytor s.c., Katowice 1995
Skład i łamanie- “Studio P", Katowice
Druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne
' Rzeszów, ul. płk. L Lisa-Kuli 19. Zam 4245/95.

Heinz Rommersdorf wrócił z obj azdu pól. Zeskoczył z wierzchowca,
a wodze rzucił stajennemu.

— Trzeba konia dobrze wytrzeć i trochę z nim pochodzić po
dziedzińcu — rzekł do młodego mężczyzny. Potem wszedł szerokimi
kamiennymi schodami do dworu. W sieni czekałjuż stary lokaj i odebrał
dżokejkę i szpicrutę. Badawczo spojrzał na poważną opaloną twarz.
Lokaj miał na sobie skromną liberię. Kurtkę w biało-niebieskie pasy
nosił do pracy przed południem; po południu wkładał granatową
marynarkę.

Heinz Rommersdorf przyjaźnie skinął głową i poszedł do swojego
gabinetu, gdzie czekały na niego gospodarskie księgi. Lokaj patrzył za
nim z troską w oczach.

Ledwo młody dziedzic usiadł przy biurku, lokaj zjawił się i zamierzał
postawić na biurku małą tacę z drugim śniadaniem. Heinz Rommers-
dorf podniósł oczy:

— Nie jestem głodny, zabierz to, Karolu!
Lokaj zmartwiony odpowiedział:

— Proszę pana, cztery godziny jeździł pan po polach, pierwsze
śniadanie ledwo pan tknął!

Heinz Rommersdorf uśmiechnął się lekko.

— Karolu, widzę, że mnie kontrolujesz.

— Tak. ponieważ wiem, że pan zaniedbuje posiłki!

— Czy chcesz mnie utuczyć?

— Nie, ale nie pozwolę, żeby pan opadł z sił!


i


Dziedzic wzruszył ramionami:

— No to dawaj to, co pTzyniosłeś. Wiem, że nie dasz mi spokoju!
Zjadł kanapkę, wypił filiżankę herbaty i odsunął tackę. Lokaj
zadowolony opuścił pokój.

Heinz Rommersdorf nachylił się nad księgami. Obliczał dochody
— były wysokie. Majątek odziedziczył po zmarłym wuju. Jego synowie
polegli na froncie, a stary pan nie miał sił ani ochoty zajmować się
rolnictwem, więc zostawił wszystko w nie najlepszym stanie. Od
dziesięciu lat, od kiedy majątek przejął Heinz Rommersdorf dochody
stale rosły. Młody dziedzic pracował od świtu do nocy. Miał szczęście:
nadzorca i pracownicy byli uczciwi i oddani, ponieważ był dla nich
dobry. Żył skromnie, nie miał rodziny, więc dużo pieniędzy inwestował
w nowoczesne maszyny rolnicze, konie i bydło.

Tuż przed objęciem majątku młody dziedzic miał ciężkie przeżycie,
które uczyniło z niego człowieka poważnego i zamkniętego w sobie.
Dawniej, mimo że biedny, był pełen radości, kochał życie. Tragiczny
wypadek — myślał, że ponosi winę za to, co się wydarzyło — zaciążył na
jego losie. Odsunął się od świata. Uważano go za dziwaka i odludka,
chociaż miał dopiero trzydzieści osiem lat. Po śmierci rodziców zabrał
do siebie starego lokaja Karola i jego żonę — oboje wiernie służyli
w rodzinie od wielu lat. Mieli jedynaka Petera Lenza, który dzięki
pilności i zdolnościom został nadzorcą w majątku młodego dziedzica.
Stary lokaj nie chciał słyszeć o emeryturze i bezczynnym życiu u syna.
Nadal służył u swojego młodego pana i był jego powiernikiem.

W majątku Lindenhof wszystkim domownikom, służbie i robot-
nikom powodziło się bardzo dobrze; dziękowali Bogu za łaskawy los.
Wyjątkiem był młody dziedzic. Wjego życiu wydarzyła się tragedia: jak
sądził, ponosił winę za śmierć człowieka, którego bardzo kochał. Stało
się to bez jego wiedzy i winy, kiedy z przyjacielem Fryderykiem Roda
przyjęli zaproszenie na polowanie w majątku znajomego. Podczas
polowania Fryderyk padł od kuli. Widząc martwego przyjaciela
u swoich stóp, Heinz poczuł, że świat wokół niego się zawalił. Potem
dowiedział się, że żona przyjaciela, słysząc o śmierci męża, zmarła na
udar serca. Czuł się winny również tej drugiej śmierci. Był bliski obłędu;
chciał popełnić samobójstwo, ale powstrzymała go od tego despera-
ckiego kroku myśl, że nieżyjący przyjaciel Fryderyk Roda i jego żona

zostawili dziecko — ośmioletnią córeczkę. Dziewczynka nie miała
krewnych, była sama na świecie.

Fryderyk Roda nie miał majątku. Był dobrze zarabiającym naczel-
nym inżynierem w dużej fabryce, ale zostawił tylko niewielkie oszczęd-
ności. Dziecko zostało bez środków do życia.

Heinz Rommersdorf nie był jeszcze wtedy bogaty, jednak uważał za
swój święty obowiązek zaopiekować się sierotą. Niedługo potem
odziedziczył po wuju majątek i postanowił zapewnić dziewczynie jak
najlepsze wychowanie i wykształcenie.

Zwrócił się do przyjaciółki swojej matki, pani Sanders, wdowie po
majorze. Prosiłją, żeby się zajęła osieroconym dzieckiem. Starsza pani,
żyjąca samotnie, z radością zgodziła się wychowywać małą Lori Roda.
Przyrzekła, że będzie j ą traktować jak własną córkę, a dziecko będzie się
u niej czuło jak we własnym domu rodzinnym.

Heinz Rommersdorf hojnie wynagradzał panią Otylię Sanders
prosząc, żeby dziecko miało wszystko co najlepsze. Regularnie otrzymy-
wał listy od pani Sanders, ale nigdy nie odwiedzał małej Lori od dnia,
kiedyją przywiózł do miłej damy. Raz w roku otrzymywał list od Lori,
w którym dziękowała za wszystko dobremu “wujowi". Oczywiście,
dziecko nie wiedziało, że Heinz Rommersdorf czuje się winny śmiercijej
rodziców. Lori widziała w nim człowieka, który jej pomógł, kiedy
została sama. Czuła wdzięczność i szanowała dobrego “wujka".

Kiedy przychodziły listy od małej Lori lub od pani Sanders, poczucie
winy odżywało i Heinz Rommersdorf był jeszcze bardziej ponury
i milczący niż zwykle.

Mijały lata. Heinz Rommersdorf stale myślał o Lori jak o małej
dziewczynce, mimo, że wyrosła już na panienkę. Postanowił ją adop-
tować, kiedy zgodnie z prawem będzie mógł to zrobić. Chciał, żeby
osierocona dziewczynka oddziedziczyla po nim majątek. Na razie
powinna zostać u pani Otylii Sanders, dopóki nie wyjdzie za mąż.
Zupełnie zapomniał, że Lori skończyła osiemnaście lat!

W tych dniach otrzymał od pani Sanders list, który bardzo go
zaniepokoił. Pisała:

Drogi Panie!

Z czystym sumieniem mogę Pana zawiadomić, że zakończyła się
edukacja pańskiej pupilki i sądzę, że oboje, Pan i ja, możemy być


5


zadowolą z jej wyników. Zawsze żałowałam, że Pan nas nie odwiedza
niemniej rozumiem pańskie uczucia. Chociaż tak, jak głosi wyrok sądowv
uważam, ze pan jest niewinny, jednak mogę pojąć, iż widok małej Lori
wywołyvtafyy w fanu tragiczne wspomnienia!

dobra i^i°ńlZyła °^mnaŚ"e lat'jest m^ra ł ladna, a przy tym bardzo
dobra i Wachetnfl. Chętnie zatrzymałabym ją przy sobie na zawsze ale
ooawiamsię> że dzie to niemożliwe. Ostatnio często choruję lekarze
me ukryją, że mogę pewnego dnia nagle odejść. Bardzo się martwię na

Pana ^ '* ^"^ * L°"' ^^ "^ ^ W° ntkogo na świede °Próc^
Przykro mi, że sprawiam Panu kłopot, ale nie chcę, żeby Pan pewnego
™ zos ą zaskoczony zlą wiadomością. Lori nie zna okoliczności śmiem
rodziców. Wie tylko, że ojciec zginął w wypadku podczas
polowania
a matka zmarła na udar serca. Nic nie wie o szczegółach
l pańskich przeżyciach - wie tylko, że Pan jest przyjacielem jej ojca i że

lowTed^7dU Z°SM Pm ^ °Piekmem- Zg°dnie Z Ży^ Pana
powiedziałam Lofi, ze jej ojciec zostawił w banku pieniądze na iei
wychoWaflie; dziewczyna nie ma pojęcia, że wszystko zawdzięcza wyląc'-
me fanu. Bez względu na to, jest do Pana bardzo przywiązana ~ Pan i la
jesteśmy jedynymi bliskimi ludźmi, których ma na świecie Wprawdzie
zaprzyjaznua się z kilkoma panienkami, lecz są to raczej znajomości bez
głębszych uczuc. fak więc po mojej śmierci Lori zostanie sama

Pomęcz sądzi, że fundusz na jej wykształcenie wyczerpie się w dniu jej
pełnoletności, już teraz zastanawia się nad tym, że pewnego dnia będzie
sama zarabiać na swoje utrzymanie. O małżeństwie nie myśli ~ wie ~e
biedne] dziewczynie trudno znaleźć męża, chociaż jest mądra i bardw

Wi?c co się stanie z Lori?

Proszę Szastanowić i napisać, co Pan zamierza zrobić? Ro-
mawiałam niedawno z Lori o jej przyszłości; dała mi beztroską odpowied* •
proszę si% nie martwić. Jeżeli nie znajdę innego wyjścia, pojadę do wujka
Hem^a, bęfy mu prowadziła gospodarstwo i zarobię na codzienny chleb"
Muszę zażyczyć, Że Lori jest przekonana, iż Pan jest starym człowie-
kiem, a ja przecież wiem, że Pan nie będzie mógł przyjąć Lori na stałe do
swojego dworu_

Bardzo proszę o szybką odpowiedź.

Jak zawsze załączam serdeczne pozdrowienia od Lori. Chciałam Panu
przesłać fotografię Lori, jest podobna do swojej pięknej matki. Właśnie
z tego powodu zdecydowałam jednak, że nie poślę Panu jej zdjęcia. Nie
chcę wzbudzać przykrych wspomnień.

Zna Pan teraz wszystkie moje zmartwienia. Czekam na Ust i serdecz-
nie Pana pozdrawiam

Oddana Otylia Sanders

Heinz Rommersdorf długo siedział nad tym listem. A więc Lori ma
osiemnaście lat. To przecież młoda dama! Otylia Sanders jest ciężko
chora, śmiertelnie chora? Co się stanie z Lori? Jedno wiedział z całą
pewnością — nawet po śmierci Otylii Sanders będzie się opiekował
córką nieżyjącego przyjaciela. Musi nad nią czuwać! Ale co powinien
zrobić, jeżeli stanie się to najgorsze i pani Sanders odejdzie na zawsze?

Najprostszym rozwiązaniem byłoby sprowadzenie Lori do Linden-
hofu — przecież musi mieć własny dom! Ale czy może u niego zamieszkać
młoda dama? Nie był żonaty i, niestety, zbyt młody! Na razie nie mógł j ej
adoptować —jeszcze nie osiągnął wieku określonego prawem.

Co się stanie z Lori?

Nie znał odpowiedzi na to pytanie, które zadręczało go przez
następne dni. Wiedział tylko jedno: musiał się zatroszczyć o Lori! Nie
mógł pozwolić, żeby dziewczyna sama walczyła o byt. Zaadoptuje ją,
a potem ona szybko wyjdzie za mąż. Pani Sanders pisze, że jest ładna,
więc nie będzie trudno o kandydatów na męża. Mimowolnie zadał sobie
pytanie: “Czy masz zamiar oddać Lori jakiemuś łowcy posagu?"
Odtrącił taką myśl.

Tej nocy miał zły sen; widział martwego przyjeciela Fryderyka
Roda, którego oczy patrzyły na niego. Mijały dni. Odpisał pani Otylii
Sanders, wyrażając ubolewanie, iż choruje i zapewniając ją, że nie
powinna się martwić — kiedy będzie trzeba, zaopiekuje się Lori.

Heinz był zamyślony i zmartwiony. Widząc to wierny lokaj rzekł do
swojego syna:

— Znowu zadręcza się tą starą historią! Gdybym mógł mu pomóc!

— Co to za smutna historia, ojcze? — zapytał Peter.
Stary sługa machnął ręką:

— Nie mogę i nie chcę o tym mówić, to jego tajemnica.
Syn musiał się zadowolić taką odpowiedzią.


Lori Roda wróciła do domu z ostatniego wykładu. Szybko wbiegła
po schodach do mieszkania przybranej matki. Drzwi otworzyła jej
służąca.

— Jak się czuje mama? — zapytała Lori zdyszana.
Bety miała poważną minę:

— Obawiam się, że nie jest dobrze; jest taka apatyczna.

Lori odłożyła torbę z książkami, zdjęła kapelusz i płaszcz, a potem
na palcach poszła do pokoju chorej, którą od dawna nazywała “mamą".
Pani Sanders od kilku dni leżała w łóżku.

— Mamo, Bety mówi, że czujesz się gorzej!

Chora starała się uśmiechnąć i pogładziła Lori po włosach.

— Nie jest aż tak źle, Lori, ale po ostatnim ataku jestem bardzo
osłabiona. Wychowałam cię i ukończyłaś dobrą szkołę; jestem spokoj-
na, ponieważ spełniłam swój obowiązek. Powiedziałam ci o mojej
chorobie, gdyż nie chcę, żeby cię zaskoczyła moja nagła śmierć.
Napisałam o wszystkim do twojego opiekuna i dzisiaj otrzymałam od
niego list. Zapewnia mnie, że zawsze będzie się troszczył o ciebie, nawet,
kiedy mnie zabraknie.

— Kochana moja mamo, nie martw"się o mnie, wujek Heinz
zaopiekuje się mną. Boję*się tylko, żebym ciebie nie straciła. Przestańmy
o tym mówić. Zaraz podam ci rosół, zjesz, zaśniesz, a kiedy się obudzisz,
będziesz się czuła lepiej.

— Masz rację, Lori, nie mówmy o smutnych sprawach; ale obiecaj
mi, że będziesz dzielna i że zwrócisz się o pomoc do wujka Heinza, tylko
do niego!

— Przyrzekam ci, mamo, zwrócę się do niego. Przecież nie mam na
świecie nikogo innego! Jest mi bliski. Chociaż nie widziałam go tyle lat,
wiem, że mogę mu zaufać w każdej sytuacji. Ten stary pan był przecież
serdecznym przyjacielem mojego zmarłego ojca. Szkoda, że jest dziwa-
kiem i nie odwiedza nas, ale mogę zrozumieć że nie chce opuszczać
swojego majątku Lindenhof. Na wsi musi być o wiele ładniej niż tutaj
wmieście. Bardzo chciałabym tam pojschać. Teraz jestem wolna, dzisiaj
były ostatnie zajęcia. Jestem strasznie mądra i nie muszę się już niczego
więcej uczyć! Idę po rosół.

Pani Sanders słuchała i patrzyła za wychodzącą Lori. Czuła, że
zbliża się koniec jej życia i niecierpliwie czekała na następny list od
Heinza Rommersdorfa, w którym miał ją powiadomić o przyszłości
Lori.

Po chwili młoda dziewczyna wróciła, nakarmiła matkę i podała jej
lekarstwo. Starała się rozweselić chorą opowiadając o zakończeniu roku
szkolnego. Potem pani Sanders zasnęła. Lori usiadła przy oknie
i czytała. Mijały godziny.

Kiedy zaczął zapadać zmrok, cicho wstała i podeszła do łóżka.
Twarz matki miała dziwny wyraz. Wzięła ją za rękę — była zimna. Pani
Sanders umarła we śnie.

Lori zaniepokoiła się i zapaliła światło, żeby lepiej zobaczyć bladą
twarz przybranej matki. Nie mogła uwierzyć, że odeszła na zawsze.
Zawołała głośno:

— Mamo, obudź się, nie opuszczaj mnie!

Słysząc krzyk przybiegła pokojówka Bety, a widząc Lori na
kolanach przy łóżku matki, zrozumiała, co się stało.

— Panno Lori! Mój Boże, nasza pani!

— Bety, przecież to nie może być prawda! Bety, co ja pocznę?

— Panno Lori, niestety, nasza pani nie żyje.

— Nie, nie wierzę, szybko wezwij lekarza! Mama zemdlała!

Bety posłusznie podeszła do telefonu, chociaż wiedziała, że lekarz nie
pomoże już pani Sanders. Kiedy się zjawił, stwierdził zgon i pocieszał
Lori obiecując, że wszystkim się zajmie — tak przyrzekł pani Sanders
podczas ostatniej rozmowy przed kilkoma dniami.

Lori półprzytomna siedziała przy trumnie zmarłej i w swoim wielkim
' bólu w pierwszych godzinach zupełnie zapomniała zawiadomić wujka


8


Heinza o śmierci swojej przybranej matki. Potem pomyślała, że nie
opuściłby Lindenhofu, żeby wziąć udział w pogrzebie. Po uroczysto-
ściach żałobnych, pogodziła się z losem, nieco się uspokoiła i zaczęła
się zastanawiać, co ma robić? Listownie trudno omówić z wujkiem
Heinzem wszystkie szczegóły jej przyszłości, naj lepiej będzie załat-
wić to osobiście. Pojedzie do Lindenhofu. Siadła i napisała do niego
list.

Kochany, szanowny wujku Heinz!

.Niestety, dopiero dzisiaj, po pogrzebie mamy, czuję się na siłach
napisać do ciebie. Bylam półprzytomna z rozpaczy i to jest powodem, że
nie wystałam zawiadomienia o jej śmierci. Nadal jestem zrozpaczona,
a ponieważ wiem, że nie opuścisz Lindenhofu, żeby przyjechać, więc ja
przyjadę do Ciebie, żeby wszystko omówić. Pogrzebem zajął się nasz
lekarz, jest jednak jeszcze tyle spraw, których bez Twojej pomocy, jako
mojego opiekuna, sama nie umiem załatwić! Jutro rano wyjadę pierwszym
pociągiem. Serce mnie boli — jestem taka smutna! Teraz nie mam na
świecie nikogo, tylko Ciebie! Proszę, nie gniewaj się, że tak niespodziewa-
nie zjawię się w Lindenhofie, lecz nie wiem co począć!

Serdecznie Cię pozdrawiam

Twoja wdzięczna Lori

Wysłała list i zaczęła się przygotowywać do podróży. Pokojówce
Bety powierzyła pilnowanie mieszkania.

Następnego dnia rano wybrała się w podróż. Kiedy pociąg pospiesz-
ny opuścił dworzec główny w Berlinie, ponownie wszystko przemyślała
i doszła do wniosku, że jej decyzja jest słuszna. Nic innego nie mogła
zrobić. Na jednej ze 'stacji na południu Niemiec będzie musiała się
przesiąść na pociąg lokalny jadący do przystanku niedaleko Linden-
hofu. Miała nadzieję,, że będzie ją ktoś oczekiwał — powóz lub
samochód. »

Lori spędzała wakacje zawsze nad Bałtykiem więc jechała teraz
w zupełnie nieznaną górzystą część Niemiec. Patrząc przez okno
podziwiała w dali góry i wioski Turyngii.

O jedenastej dojechała do stacji, gdzie należało wsiąść do podmiej-
skiej kolejki i po kilkunastu minutach była u celu.

10

\Vzięła walizkę i wysiadła. Na przystanku był tylko mały budynek
iadowcy stacj j Rozglądała się, lecz nikt na nią nie czekał. Czyżby j ej
opiekun nie otrzymał listu?

Speszona podeszła do zawiadowcy stacji i zapytała, czy może był

powoź

z Lindenhofu? Zaprzeczył. Poprosiła, żeby jej wskazał drogę do

majątku. Dowiedziała się, że powinna iść cały czas ścieżką na skraju lasu
aż dojdzie do bramy parkowej.

Podziękowała i chciała wziąć walizkę, żeby ruszyć w drogę. Uprzej-
myzawiadowcapowiedziałjej, żemożezostawić bagaż. Niedługo będzie
tedy wracał parobek z Lindenhofu, który wozi mleko do miasta i może
zabrać walizkę. Podziękowała i poszła w kierunku majątku.

Pogoda była piękna. Szła wzdłuż starego lasu. Raz po raz nachodziły
ją myśli, jak zostanie przyjęta, jeżeli wuj Heinz nie otrzymał jej listu.
Nagle opanował ją lęk, że ośmieliła się nieproszona wybrać do
Lindenhofu. Skoro jednak już tutaj jest, trudno!

Postanowiła, że nie będzie się długo naprzykrzać staremu panu.
Omówi z nim najpilniej sze sprawy i wyjedzie — może jeszcze dzisiaj, a na
pewno jutro przed południem.

Zamyślona szła przed siebie. Miała na sobie czarną skromną, lecz
elegancką suknię. Zdjęła kapelusz —jej piękne jasne włosy połyskiwały
w słońcu, a duże szare oczy, ocienione długimi rzęsami, miały smutny
wyraz.

Nagle za lasem zobaczyła dwór Lindenhof. Zatrzymała się i z za-
chwytem patrzyła na ładną budowlę i stary park. Jakie to piękne! Jak to
możliwe, żeby w tak cudownym otoczeniu człowiek stał się dziwakiem
i odludkiem? Wiedziała z opowiadań przybranej matki, że wuj dawniej
był biedny i miał ciężkie przeżycia, zanim odziedziczył majątek Linden-
hof. Słyszała też, jak wiele pracy wkłada wuj Heinz w posiadłość i, że
dzięki jego wysiłkom majątek wrócił do dawnej świetności. Człowiek,
który widzi wyniki swojej pracy, jest panem tych lasów i pól, i mieszka
w dużym dworze, powinien być szczęśliwy i radosny! A on jest
dziwakiem! Westchnęła i zaczęła szukać bramy parkowej.


Heinz Rommersdorf nie miał pojęcia, że przyjaciółka jego matki,
pani Otylia Sanders, nie żyje. Stale zastanawiał się, jak powinien
postąpić, jeżeli naprawdę pewnego dnia zabraknie pani Sanders. Nie
podjął jeszcze żadnej decyzji.

Tego ranka jak co dzień objechał pola. Była późna wiosna i w mająt-
ku było bardzo dużo pracy. Od świtu był na koniu i jeszcze nie wiedział,
że jest do niego list od Lori.

Wracając do dworu ujrzał na drodze młodą damę. Stała i patrzy-
ła na Lindenhof. Zatrzymał konia i obserwował ją: była w eleganckiej
czarnej sukni, a więc w żałobie, musiała być przyjezdną z miasta —
tutaj widywał tylko pracownice i żony urzędników. Znał również
wszystkich z sąsiednich majątków — ta młoda dama była osobą
obcą.

Kiedy Lori zamierzała ruszyć, żeby szukać bramy parku, zauważyła
jeźdźca, który zbliżał się do.niej. Jeżeli on też podążał do Lmdenhofu,
powie jej, którędy ma pójść do dworu.

Stała i czekała, aż się zbliży. Zobaczyła młodego przystojnego
mężczyznę; miał poważną minę. Może to rządca wuja Heinza? Zapytała:

Przepraszam pSna, gdzie jest brama parkowa? Nie wiem jak
dojść do dworu Lindenhof?

Heinz nieco speszony patrzył na ładną dziewczynę, jej jasne włosy
i duże szare oczy. Zeskoczył z siodła, ukłonił się i odpowiedział:

— Właśnie tam jadę, proszę pójść ze mną. A z kim pani chce
rozmawiać w Lindenhofie?

_ Z właścicielem, panem Heinzem Rommersdorfem — odpowie-
działa odwracając głowę. Zauważyła jego badawcze spojrzenie.

._ Właściciel Lindenhofu stoi przed panią! — odpowiedział spokoj-
nie i czekał, co powie młoda dama.

_ To... nie, to przecież niemożliwe. Pan Rommersdorf jest starym
człowiekiem! — zawołała i zbladła z wrażenia.

Heinz uśmiechnął się smutno i westchnął:

_ Ależ ja jestem starym człowiekiem, tylko tutaj na wsi ludzie
dłużej dobrze wyglądają i dłużej żyją. Z kim mam zaszczyt rozma-
wiać?

— Ja? Och, mój Boże, wyprowadził mnie pan z równowagi. Byłam
przekonana, że wujek Heinz jest o wiele starszy!

— Wujek Heinz? Pani mówi do mnie wujek Heinz?
Wzburzona kiwała głową:

— Jeżeli pan jest Heinzem Rommersdorfem, to... tak, to jest pan dla
mnie wujkiem Heinzem. Jestem Lori Roda.

— Lori Roda? — zawołał starając się nie okazać, co czuje. Próbował
się uśmiechać, lecz w jego oczach był taki smutek, że Lori zrobiło się
przykro. Nie wiedziała dlaczego.

— Tak, jestem Lori Roda. Moja przybrana matka, pani Otylia
Sanders, nie żyje. Czy pan nie otrzymał mojego listu?

— Nie, nie widziałem jeszcze dzisiejszej poczty. Wyjechałem z domu
wczesnym rankiem. Twoja wiadomość chyba czeka na mnie w domu. Ty
— tak zawsze mówiliśmy do siebie w naszych listach i tak powinno
zostać. Nie będziemy tego nagle zmieniać.

Lori starała się ukryć zakłopotanie, jakie poczuła, widząc młodego,
przystojnego mężczyznę. Opowiedziała spokojnie:

— Tak, wujku Heinz, proszę cię tylko o wybaczenie, że tak
nieoczekiwanie zjawiłam się i że czuję się trochę skrępowana. Byłeś
przyjacielem mojego ojca, więc sądziłam, że musisz być starym człowie-
kiem.

Wyprostował się i odparł:

— Twój ojciec był o dziesięć lat starszy, niemniej darzył mnie
Przyjaźnią.

Lori uśmiechnęła się:

— Dobrze, że o tym nie wird/iałam, iż jesteś taki młody, inaczej...


12

13


Przerwała zdanie — była speszona. Nie zdawała sobie sprawy, jak
ładnie wygląda.

— Inaczej? — zapytał Heinz.

— Inaczej nie odważyłabym się przyjechać do Lindenhofu.

— Mam nadzieje, że nie stracisz do mnie zaufania, ponieważ jestem
młodszy niż przypuszczałaś?
Potrząsnęła przecząco głową.

— Ależ nie, to nie, tylko będę musiała przyzwyczaić się do tego.

— Mówisz, że twoja przybrana matka nie żyje. Jak to się stało, tak
nagle?

— Od dłuższego czasu chorowała, a potem nieoczekiwanie zmarła.
Byłam tak zrozpaczona, ze /upełnie zapomniałam, żeby cię o tym
zawiadomić. Dopiero po pogrzebie ocknęłam się. Jest wiele spraw do
załatwienia, których sama nie umiem uporządkować. Pomyślałam, że
najlepiej będzie osobiście z tobą porozmawiać. Przepraszam, że cię
zaskoczyłam; myślałam, że otrzymasz mój list zanim przyjadę.

Heinz nadal walczył ze zdziwieniem, jakiego doznał, widząc przed
sobą młodą damę. Wzruszyła go nie tylko urodą, ale również wdziękiem
i naturalnością w sposobie bycia.

Był zadowolony, widząc, że wyciągnęła do niego rękę; uścisnął jej
dłoń mówiąc:

— Chodźmy, omówimy wszystko w moim gabinecje. Witam cię
serdecznie w domu!

Lori napłynęły łzy do oczu. Bardzo się bała, że będzie zaraz musiała
wracać do Berlina, a tak strasznie chciała tutaj zostać. Zauważyła, że
smutne oczy wujka Heinza patrzą na nią czule i ucieszyła się. Ośmielona
zapytała:

— Czy naprawdę mogę zostać? Nie każesz mi wyjechać?

Heinz Rommersdorf wiedział, że powinien to zrobić, lecz sumienie
nie pozwalało mu, żeby tak postąpić. Lori przyjechała do niego z takim
zaufaniem, jest sama na świecie, jak mógłby kazać jej opuścić Linden-
hof? Wiedział, że życzyłby sobie tego jej zmarły ojciec. Musi zrobić
wszystko, żeby jej pomóc, żeby się nią zaopiekować, jak kochający
ojciec!

— Mam nadzieję, że nie wątpiłaś w to ani przez chwilę — rzekł
cicho.

Wstrzymała oddech:

__ Wiesz, tak całkowicie nie byłam pewna. W ciągu minionych lat

-nie odwiedziłeś nas ani razu i nigdy nie zaprosiłeś nas do Lindenhofu.

_ W mojej samotni nie mogłem wam przecież niczego zaoferować!

— Ależ tutaj jest pięknie!

— Podoba ci się?

_ Oczywiście, jestem zachwycona! Biedne mieszczuchy kochają
lasy, góry i łąki.

Heinz milczał. Zastanawiał się, co zrobić, żeby Lori mogła zostać
w jego domu. Teraz, kiedy tak nieoczekiwanie ujrzał ją przed sobą,
poczuł, że zniknęła obawa przed spotkaniem z dzieckiem zmarłego
przyjaciela. Oczy Lori nie, wzbudzały w nim wyrzutów sumienia, że
przez nieostrożność zastrzelił j ej ojca. Nagle zawładnęła nim przemożna
chęć zaopiekowania się Lori i chronienia jej przed złem. Poczuł pokusę,
żeby tę młodą ładną kobietę mieć blisko siebie, w swoim domu. Przyszła
do niego nie proszona! Czy było to zrządzenie boskie? Zastanawiał się.

Co zrobić, żeby mogła "zostać. Młoda, ładna dziewczyna nie może
mieszkać w domu nieżonatego mężczyzny — młodego mężczyzny!
Widział jej zakłopotanie, kiedy stwierdziła, że nie jest staruszkiem!
Nagle poczuł się młodym, życie nabrało sensu, chciał być szczęśliwy!
Musi znaleźć wyjście! Zaangażuje damę do towarzystwa, panią w śred-
nim wieku i problem zostanie rozwiązany — Lori będzie mogła zostać
w Lindenhofie.

Weszli do parku i zbliżali się do wejścia do dworu, otoczonego
starymi lipami. Lori rozglądała się.

— Te drzewa stoją jak strażnicy, żeby wróg nie mógł dostać się do
dworu. Dlaczego jesteś smutny i nie cieszysz się, że możesz tutaj
mieszkać? Czy zdajesz sobie sprawę, że można ci zazdrościć? — zapytała
cicho.

— Och, Lori, może wtargnął do mojego domu wróg, któryjest obok
mnie lub w mojej duszy i zadręcza mnie! — wyrwało mu się z ust
2 głębokim westchnieniem. Zdradził się, że cierpi i wzbudził litość
w sercu Lori.

— Bardzo chciałabym przepędzić tego wroga, wujku Heinz!
Z pewnym wahaniem wypowiedziała ostatnie dwa słowa — miała
wrażenie, za jest zbyt młody, aby być jej wujkiem.


15

14


— Obawiam się, że nie mogłabyś zwyciężyć tego wroga!

— O, jestem bardzo odważna i dzielna, kiedy chcę bronić osób,
które kocham!

Wymawiając te słowa zarumieniła się. Nagle uświadomiła sobie, że
mówi do młodego mężczyzny, mimo, żejako dziecko, pokochała go jak
dobrego wujka!

Heinz słuchał i był oszołomiony.

— Czy ty naprawdę mnie kochasz choć trochę?
Lori spąsowiała, lecz odpowiedziała spokojnie:

— Przecież od dziecka wiem, że jesteś dla mnie taki dobry. Jesteś
moim opiekunem. Mama opowiadała mi, że zrobiłeś wszystko, że-
bym miała przyjemne dzieciństwo i żebym mogła się kształcić. Czym
mogę ci się odwdzięczyć — niczym innym, jak miłością, i szacunkiem
do ciebie. -

— Nie zrobiłem nic nadzwyczajnego, Lori!

— Nie mów tak! Żaden człowiek nie zaopiekowałby się mną tak jak
ty. Dlatego mam do ciebie takie ogromne zaufanie, że zaraz tu
przyjechałam, kiedy zabrakło mamy. Wydawało mi się to takie natural-
ne. Ale teraz już nie jestem taka pewna, czy słusznie postąpiłam.

Heinz westchnął głęboko:

— Daj Boże, żebyś nigdy do mnie nie straciła zaufania.
Energicznie potrząsając głową, zawołała:

— Nigdy nie stracę zaufania do ciebie, nigdy!
Mówiąc to patrzyła na Heinza płomiennymi oczami.

— Nie obiecuj zbyt pochopnie — czasami człowiek tego później
żałuje.

Weszli do obszernej sieni, gdzie czekał lokaj. Badawczo patrzył na
młodą damę u boku swojego pana.

Jak zwykle Heinz przyjaźnie skinął głową:

— Karolu, mamy gościa, przyjechała moja pupilka. Jej przybrana
matka nagle zmarła. Proszę, każ przygotować kilka ładnych pokoi, gdyż
na razie zostanie u nas.

Lori czuła mocne bicie serca. A więc wolno jej zostać — było to
więcej niż oczekiwała.

Karol ukłonił się i obserwował młodą damę, a potem spojrzał na
swojego pana. Usłyszał polecenie:

__ Proszę podać drugie śniadanie; pani przyszła pieszo z dworca,
iest zmęczona i głodna, a do obiadu jeszcze prawie godzina.

Lori odezwała się:

_ Wujku Heinz, nie jestem ani głodna, ani zmęczona — zaczekam
na obiad.

_ Jak sobie życzysz! A twój bagaż?

_ Mam tylko małą walizkę. Zawiadowca stacji powiedział, że dają
parobkowi, który wozi mleko do miasta.

Heinz spojrzał na zegarek.

— Niedługo powinien wrócić. Prpszę, chodź do mojego gabinetu,
tam możemy porozmawiać.

Lokaj odebrał od Lori płaszcz, kapelusz i rękawiczki. Potem Heinz
zaprowadził ją do swojego gabinetu — uważał, że jest to neutralne
miejsce. Jeszcze się nie otrząsnął z zaskoczenia wywołanego nieoczeki-
wanym przyjazdem młodej dziewczyny, ale czuł w sercu wielką radość.

Pokój, w którym Heinz pracował, był obszerny i umeblowany
ciężkimi dębowymi meblami. Przy ścianach stały oszklone szafy biblio-
teczne pełne książek.

Milcząc wskazał fotel naprzeciwko biurka. Lori usiadła i roz-
glądając się rzekła. ,

— O, ile tu masz książek! Przy wszystkich ścianach szafy bibliotecz-
ne, na biurku też leżą tomiska — widać, że dużo pracujesz. — Starała się
mówić obojętnym tonem.

Heinz usiadł przy biurku.

— Rolnik musi pilnie pracować, jeżeli chce utrzymać majątek na
odpowiednim poziomie.

— Wszystko wskazuje na to, że czeka na ciebie mnóstwo pracy, a ja
przyjechałam i przeszkadzam ci. Przepraszam!

— Nie przeszkadzasz mi. Ale oto poczta — będzie tutaj i twój list.

Żeby się uspokoić i opanować Heinz zaczai przeglądać korespon-
dencję i wziął do rąk list Lori. Był ciekawy, co do niego napisała.
Rozerwał kopertę i zaczai czytać. Niektóre zdania wzruszyły go
w szczególny sposób. Ponownie przeczytał: “Teraz nie mam na świecie
m'kogo, tylko ciebie!"

Te słowa wpyłS"sjg"Vrj^go duszę, były wyrzutem sumienia, że to on
""""' ""' * " " sama. Uświadomił sobie, że musi znaleźć

Ponosi


16

>5* * Trzebi

17

'• Co stanie

się z


jakieś wyjście, żeby mogła zostać w jego domu. Na razie, aby zyskać na
czasie, poprosił, żeby mu wszystko opowiedziała i wyraziła swoje
życzenia.

Pani Otylia Sanders nie miała krewnych, więc to co posiadała, a nie
było tego dużo, zostawiła Lori, sporządzając testament. W banku było
jeszcze trochę gotówki, która została po pokryciu kosztów pogrzebu.
Lori wspomniała o pokojówce Bety, którą będzie musiała zwolnić
i o zlikwidowaniu mieszkania. Chciała z opiekunem porozmawiać
o swojej przyszłości. Miała w banku trochę pieniędzy, których nie
wydano na jej kształcenie, więc mogła spokojnie szukać odpowiedniej
pracy. Na koniec powiedziała:

— Mam nadzieję, że jako mój opiekun wyrazisz zgodę na to, abym
zamieszkała w skromnym pensjonacie do czasu znalezienia posady.

Lori wiedziała już, że jej plany prowadzenia domu wujkowi Hein-
zowi stały się nierealne. Siedział przed nią nie stary dobry wujek, lecz
młody przystojny mężczyzna, a jego interesująca twarz i smutne oczy
powodowały, że rumieniła się i czuła żywsze bicie serca.

Heinz słuchał nie przerywając jej opowiadania, a kiedy skończyła,
spojrzał na nią czule i powiedział:

— Nie, Lori, nie wyrażę na to zgody. Przy łożu śmierci twojego ojca
przyrzekłem, że będę się tobą opiekował, że będziesz miała dom.
Dotrzymam tego przyrzeczenia. U pani Sanders miałaś odpowiednie
warunki i byłem o ciebie spokojny. Teraz, kiedyjej zabrakło, jest rzeczą
naturalną, że zostaniesz w moim domu. Tak przyjąłbym własną córkę!

Lori oblał silny rumieniec.

— Wujku Heinz! To jest niemożliwe! Ty... ja... nie wiem, co mam
powiedzieć.

— Nic innego niż to, że się zgadzasz.

Ale... ale to jest wykluczone!

— Dlaczego? Nie podoba ci się w Lindenhofie?
Zaciskała dłonie:»

— Podoba mi się, tutaj jest cudownie. O mój Boże, bardzo bym
chciała zostać, ale — nie, nie, to nie jest możliwe!

— Dlaczego nie? Pani Sanders pisała, że obiecałaś jej, iż zwrócisz się
do mnie o pomoc i ja poradzę ci co masz robić. Czy zmieniłaś zdanie?
Bezradnie wzruszyła ramionami.

18

_— Kiedy to mówiłam, nie wiedziałam, żejesteś taJci młody. Przecież
e mogę mieszkać w twoim domu, nie jesteś żonaty.

_ Ach tak! Teraz zrozumiałem! Zapominasz, że mogę zaangażo-

ć starszą damę do towarzystwa, a j ej obecność pozwoli ci spokojnie
zostać w Lindenhofie. Jest tutaj mnóstwo pracy — znajdzie się i dla
ciebie odpowiednie zajęcie. Nie będziesz siedziała bezczynnie i nudziła
się całymi dniami! Możesz więc bez obaw zostać w moim domu.

Speszona patrzyła na Heinza. Byłoby cudownie być stale obok niego
w tej ślicznej okolicy i mieć pracę! Wahając się zapytała:

— Z powodu mnie będziesz musiał zaangażować damę do towarzy-
stwa?

Wiedział, że jej pytanie było uzasadnione, niemniej odparł:

— Nie, taki duży dom powinna prowadzić doświadczona osoba.
Od dłuższego czasu szukam odpowiedniej pani. Teraz muszę to
ostatecznie załatwić. W każdym razie zostajesz w Lindenhofie. Poko-
jówka Bety może przywieźć twoje rzeczy. Jeżeli jest dobrą i wierną
służącą, i jeżeli ją lubisz, może tutaj zostać. Potrzebujemy oddanych
ludzi. Damę do towarzystwa z całą pewnością znajdę w Berlinie i zaraz
ją zaangażuję.

Lori westchnęła:

— Sprawiam ci wiele kłopotów i dodatkowej pracy.

— Robię to, co zrobiłby każdy ojciec dla swojej córki.
Wzięła go za rękę:

— Jesteś taki dobry, wujku Heinz! Żebyś tylko miał ze mnie jakiś
pożytek!

Uśmiechnął się:

— Nie martw się. Jest mnóstwo pracy. Wiesz, poczuję ulgę, gdy mi
będziesz pomagać. Przecież wiem, co umiesz: uczyłaś się księgowości
i stenografii.

— Naprawdę przydam się na coś?

— Bądź spokojna, tutaj jest zawsze więcej pracy niż ludzi do jej
wykonania. A więc zgoda?

— Jeżeli wszystko to mówisz poważnie, to... och, mój Boże, wujku
Heinz, tutaj jest tak pięknie! I nie będę sama na świecie!

Wszedł lokaj. W samą porę, gdyż zarówno Lori jak i Heinz
Potrzebowali czasu, żeby się zastanowić nad swoimi uczuciami.

19


Lokaj Karol zaprowadził Lori do przygotowanych pokoi. Idąc
obok starego sługi widziała piękne pokoje, utrzymane we wzorowym
porządku. Heinz miał dobrze wyszkoloną służbę! Dama do prowadze-
nia domu wcale nie była potrzebna, ale o tym Lori nie było wolno się
dowiedzieć!

W swojej sypialni Lori rozpakowała rzeczy i przebrała się w czarną
jedwabną suknię. Po chwili zapukał lokaj, żeby ją odprowadzić do
jadalni. Kiedy otworzył drzwi do dużego pokoju, powitałją Heinz. Na
cześć Lori przebrał się w garnitur — zazwyczaj cały dzień miał na sobie
strój jeździecki. Podał jej ramię i zaprowadził do okrągłego stołu.
Usiedli naprzeciwko siebie i rozmawiali o obojętnych sprawach, kiedy
służący podawał obiad.

Gdy zostali sami Lori zapytała:,

— Czy naprawdę wybierzesz się do Berlina?

— Tak, Lori!

— Przecież w ciągu minionych lat nigdy nie opuszczałeś Linden-
hofu.

Gdyby chciał być szczery, powinien przyznać, że bywał w Berlinie,
ale wtedy musiałby odpowiedzieć na jej pytanie, dlaczego jej nie
odwiedzał. Więc odparł:

— Bywałem w okolicy w sprawach handlowych, a teraz nie
zaszkodzi pojechać do Berlina.

Lori stwierdziła, że Heinz wcale nie jest dziwakiem, takim jak go
opisywała przybrana matka. Jednak nic nie powiedziała na ten temat.
Omówili wszystko, co miał załatwić w Berlinie. Lori przypomniała
'sobie, że pani Sanders miała przyjaciółkę, wdowę po majorze, która
chętnie objęłaby prowadzenie dużego domu. Wspomniała o tym
Heinzowi i dodała, że to bardzo kulturalna i godna zaufania dama.
Spojrzał na nią badawczo:

— Czy ta dama jest sympatyczna? Podoba ci się?

— Bardzo! »

— Znasz jej adres?

— Mogę ci go dać. /

— Dobrze, skontaktuję się z nią.

— Na pewno bardzo się ucieszy!

— Mam nadzieję, że szybko dojdziemy do porozumienia.

20

Rozmawiali o szczegółach wizyty Heinza w Berlinie. Po południu
s/li na spacer do parku. Kiedy potem siedli na tarasie, żeby wypić
herbatę, Loń sama podawała śmietankę, cukier i ciasteczka. Heinz
miał okazję podziwiać jej zgrabne ruchy i piękne ręce. Od tak dawna
nie był w towarzystwie ładnej i eleganckiej kobiety! Od lat żył sa-
motnie. Uważał, że nią ma prawa obciążać swoim przeklętym losem
żadnej kobiety. Teraz, kiedy pokonał strach przed spotkaniem Lori,
poc/uł radość, że będzie zawsze w jej pobliżu. Wiedział, że spełni
każde życzenie Lori, żeby w ten sposób zmniej szyć poczucie winy wobec

niej.

Resztę dnia spędzili razem. Zabrał j ą na przejażdżkę samochodem
i pokazał, dokąd sięgały pola i lasy majątku. Raz po raz spoglądał na jej
uśmiechniętą twarz i cieszył się jej okrzykami radości.

— Wszystko dzieje się jak w bajce — to cud, że mogę tutaj zo-
stać!

Ponieważ się nie odzywał, spojrzała na niego i zobaczyła poważną
minę i mocno zaciśnięte usta. Co to mogło być, co tak ciążyło na
jego duszy? Miała ochotę pogładzić go po ręce, którą trzymał kie-
rownicę.

Pomyślała:

L Szkoda, że jest taki młody. Gdyby był starszy, zrobiłabym
to, żeby go pocieszyć! Zaraz potem powiedziała sobie w duchu, że
jednak dobrze, iż jest młody. Nie wiedziała, dlaczego ją to cieszyło.

Wrócili do dworu wieczorem, tuż przed podaniem kolacji. Kiedy
potemjeszcze przez godzinę siedzieli i rozmawiali, oboje mieli wrażenie,
ze znają się od lat. Heinz wiele dałby za to, żeby Lori do końca życia była
przy nim! Wiedział jednak, że to jest niemożliwe!

Przed pójściem do swoich pokoi pożegnali się i Heinz rzekł:

— Jutro nie zobaczymy się przed moim wyjazdem. Mam na-
"zieję, że będziesz dobrze spała w swoim nowym domu. Karol
b?dzie się troszczył o ciebie, zwracaj się do niego jeżeli czegoś sobie
zażyczysz.

Lori westchnęła:

— Czuję się, jakbym była w zaczarowanym zamku!
Heinz zmusił się do uśmiechu:

A ja jestem złym czarownikiem, który uwięził księżniczkę?

21


l

— Och nie, jesteś najlepszym czarodziejem, który spełnił wszvstv
moje^yczenia! A ja jestem za wszystko bardzo wdzięczna * ^

, wdzięczności, nie znjosę tego __ wykrztus.}

s smutkiem, ale nagle uś

Następnego ranka Heinz, jak zawsze, wstał bardzo wcześnie.
W gabinecie odbył rozmowę z nadzorcą Peterem Lenzem. Dał mu
wskazówki, co należy robić podczas jego nieobecności. Wiedział, że
wszystko zostanie sumiennie wykonane.

Kiedy jadł śniadanie, podane przez lokaja, zapytał:

— No, Karolu, co powiesz o naszym młodym gościu?

— Proszę pana, mam nadzieję, że i dla pana nadejdą radosne
dni.

— Mówię ci, zdębiałem widząc ją przed sobą. Oświadczyła, że jest
Lori Roda. Trudno, nie pozostało mi nic innego, niż stworzyć jej tutaj
nowy dom. Ponieważ nie może mieszkać ze mną sama, postanowiłem
zaangażować damę do towarzystwa.

— Bardzo dobrze! W domu jest potrzebna obecność kobiet. Nie
może pan spędzać wieczorów wiecznie sam!
Heinz przyjaźnie skinął głową:

— Masz rację. Teraz będę mógłjeszcze lepiej dbać o moją pupilkę.
Podczas mojej nieobecności opiekuj się Lori i spełniaj każdejej życzenie,
traktuj ją tak, jakby była moją córką!

— Wszystko zostanie wykonane zgodnie z pana poleceniem.

— Wiem, Karolu! A Peter niech się zajmie gospodarką!

— Oczywiście, proszę pana!

Lokaj Karol znał zmartwienie swojego pana i on był jedynym
człowiekiem, z którym Heinz czasem rozmawiał na ten temat, wiedział
bowiem, że może mu zaufać.

23


l

— Karolu, nie zapominaj, że moja pupilka nigdy nie śmie się
dowiedzieć, iż ponoszę winę za śmierć jej rodziców.

— Proszę się nie martwić, ale pan nie ponosi żadnej winy. To by}
nieszczęśliwy wypadek, przecież sąd pana uniewinnił!
Heinz machnął ręką:

— Aleja sam siebie nie mogę uniewinnić! Chociaż dobrze wiem, że
nie ponoszę winy, jednak dźwigam tę świadomość i nie mogę się jej
' pozbyć.

— Powinien pan wreszcie zapomnieć o tym i przestać się zadręczać.
Komu to coś da? Pan ma przed sobą całe życie i sam Pan Bóg sprowadził
pannę Roda do pańskiego domu, żeby panu dać znak, że pan już dosyć
wycierpiał. Może obecność panny Roda pomoże panu zrzucić z siebie
ten ciężar!

— Wiem, że życzysz mi dobrze, Karolu. Dziękuję ci, ale muszę się
zbierać, inaczej nie zdążę do pociągu.

Wstał i wyszedł. W sieni włożył płaszcz i kapelusz. Wsiadł do
samochodu.

— Pozdrów moją pupilkę! — zawołał do starego lokaja zanim
samochód ruszył.

Lori słyszała te słowa — właśnie wstała i podeszła do okna. Zza
firanki obserwowała Heinza, a potem zamyślona patrzyła za odjeż-
dżającym autem.

A więc to nie sen — jest w Lindenhofie i może tutaj zostać. Jaki
ten wujek Heinz jest dobry. Specjalnie z powodu niej pędzi do Ber-
lina. Uwolnił ją od załatwiania wszystkich tych skomplikowanych
spraw.

Szybko wykąpała się i ubrała. Potem zeszła do sieni, gdzie czekał
Karol. Zaprowadził Lori do jadalni i podał śniadanie: czekoladę,
śmietankę, bułeczki, masło i domowy miód! Jedząc z dużym apetytem
Lori nie wiedziała, że Heinz jadał bardzo skromnie, a obfite śniadanie
podano na cześć gościa.

Kiedy zjawił się Karol, żeby zapytać, czy panienka ma jakieś
polecenia, powiedziała:

— Nie mam prawa wydawać poleceń, a śniadanie było tak wspania-
łe, że mogę tylko serdecznie podziękować! Bardzo mi smakowało.

— Spełniłem polecenie pana dziedzica.

24

Lori poszła na długi spacer. Dobry wujek Heinz zajął się wszystkim.
Czuła się jak w domu! Zaczęła się zastanawiać, ile lat ma wujek Heinz?
Powiedział, że ojciec był o dziesięć lat starszy. Gdyby żył, miałby
czterdzieści dziewięć lat, a dla osiemnastoletniej dziewczyny mężczyzna
w tym wieku, oczywiście, był starym człowiekiem.

Nie zdawała sobie sprawy, że bez przerwy myślała o wujku Heinzu.
Czym dłużej był nieobecny, tym bardziej za nim tęskniła. Miała jeszcze
tyle rzeczy do opowiedzenia, miała też wiele pytań.

Na razie załatwiał dla niej różne sprawy. Właściwie nie miała prawa
do takiej gościnności. Przecież nie była jego krewną, tylko córką
zmarłego przyjaciela. Musiała ich łączyć głęboka przyjaźń, skoro tak
bardzo troszczył się o nią. Jeżeli nawet wujek Heinz chce jej pomóc, nie
może ot tak, po prostu tego przyjąć. Musi z nim jeszcze raz poroz-
mawiać. W każdym razie musi jej powierzyć obowiązki, żeby miała
świadomość, że zarabia na swoje utrzymanie. Najchętniej usiadłaby
zaraz teraz przy jego biurku i zaczęła pracować. Mogłaby tam zrobić
- porządek, lecz nie miała do tego upoważnienia wujka. Musi czekać na
jego powrót. Z każdą godziną stawała się bardziej niecierpliwa i nie-
spokojna.


W Berlinie Heinz starał się załatwić wszystko możliwie szybko.
Tęsknił za domem. Uspokoił się i pogodził x nieoczekiwanym przyjaz-
dem Lori. Zgodnie z życzeniem Lori sprzedał mieszkanie pani Sanders
i uregulował sprawę spadku. Pomagała mu pokojówka Bety. Spakowa-
ła rzeczy Lori i kilka pamiątkowych drobiazgów. Była szczęśliwa, że
otrzymała pracę w Lindenhofie.

Za mieszkanie po pani Sanders Heinz otrzymał sześć tysięcy marek.
Pomyślał, że ma okazję zrobić coś dla swojej pupilki. Dołożył jeszcze
sześć tysięcy i zdeponował w banku na konto, które przed laty tam dla
niej otworzył. Wtedy wpłacił pieniądze pozostawione przez j ej rodziców.
Z biegiem lat doszły odsetki i teraz wszystko razem wynosiło dwadzieś-
cia pięć tysięcy marek! Miała więc pewien majątek. Postanowił, że powie
jej o tym, żeby się czuła niezależna. Poza tym, załatwił na jej nazwisko
książeczkę czekową, tak żeby swobodnie mogła dysponować gotówką,
jeżeli będzie chciała sobie coś kupić. Ponieważ nie była pełnoletnią,
postanowił, że będzie go musiała informować, jako swojego opiekuna,
o wydatkach.

Heinz skontaktował się z panią Marią Sund i stwierdził, że Lori
miała rację. Była to sympatyczna i kulturalna dama. Zajmowała
w pensjonacie dwa pokoje i żyła z emerytury po mężu. Ucieszyła ją
wiadomość, że może otrzymać dobrą posadę i zgodziła się pojechać
z Heinzem do Lindenhofu. Bety wysłano kilka dni wcześniej, a bagaże
osobno wyekspediowano koleją.

po załatwieniu wszystkich spraw Heinz wracał do domu. Towarzy-

, mu pani Sund. Była bardzo rozmowna i przyjemnie skracała mu
dróż Na stacji czekał samochód. Heinz zaraz zapytał szofera, czy

domu wszystko w porządku. Otrzymał zadowalającą odpowiedź:
Panienka chciała jechać na stację, ale obawiała się, że nie będzie
miejsca, ponieważ pań dziedzic może będzie miał dużo bagaży."
Dowiedział się też, że przybyła już Bety i rzeczy panny Roda.

Heinz usiadł za kierownicą, szofer obok niego, a pani Sund
rozgościła się na tylnym siedzeniu. Miała sporo miejsca i nawet zdążyła
trochę się zdrzemnąć. Heinzjechał bardzo szybko, spieszył się do.domu.

Po kwadransie zajechał przed dwór, wyskoczył z samochodu,
pozwolił Karolowi zająć się panią Sund, a sam podszedł do czekającej
Lori. Wyciągnęła ku niemu rękę i spojrzeli sobie w oczy. Lori
spąsowiała, a Heinzowi uderzyła krew do głowy!

Speszona Lori powitała panią Sund, która dziękowała jej za to, że
o niej pamiętała. Podczas podróży pociągiem Heinz dokładnie poinfor-
mował panią Sund ojej obowiązkach: została zaangażowana jako dama
do towarzystwa Lori. Nie będzie obciążona prowadzeniem domu,
ponieważ służba jest doskonale wyszkolona. Jej zadaniem będzie więc
tylko stworzenie odpowiedniej atmosfery dla młodej panny.

Pani Sund przyrzekła, że dołoży wszelkich starań. Znała Lori
i wiedziała, żejest ona bardzo dobrym dzieckiem i jest warta, żeby się mą
zaopiekować. Zaczęła chwalić szlachetność Heinza, że zajmuje się córką
zmarłego przyjaciela, ale Heinz szybko zmienił temat.

W dworze życie zaczęło się toczyć weselej i bardziej beztrosko.
Z wielką radością Lori zauważyła, że Heinz już nie był ponury i czasem
nawet się śmiał, kiedy pani Sund zręcznie prowadziła zabawną roz-
mowę.

Heinz wysłuchał próśb Lori i dał jej pewne zadania. Bardzo szybko
stała się jego pomocnicą i bez trudu wciągnęła się w krąg jego
zainteresowań.

Pewnego dnia, kilka tygodni po przyjeździe do Lindenhofu, Lori
s'edziała w gabinecie Heinza. Omawiali listy, na które Lori miała

powiedzieć. Kiedy skończyli, spojrzał na nią uśmiechając się:

Mam nadzieję, że się nie przemęczasz; czy nie pracujesz za dużo?

Zaśmiała się:


26

27


— Dajesz mi bardzo mało pracy, a powinieneś pamiętać, że tylk0
praca daje mi poczucie niezależności. Mam ici tyle do zawdzięczenia!
Zmarszczył czoło:

— Proszę, nie mów o wdzięczności!

— Przecież nie wspominam o tym często, ale czasem muszę
powiedzieć, co czuję!

— Nie myśl, że jesteś ode mnie zależna. Cóż takiego robię dla
ciebie? Mieszkasz w moim domu, dotrzymujesz mi towarzystwa,
jest mi z tym bardzo dobrze, jak nigdy dotąd. Pracujesz dla mnie całymi
dniami i za to wszystko masz tylko bezpłatne utrzymanie — to jest
bardzo mało!

— Dałeś mi nowy, miły dom, wujku Heinz!

— No dobrze, podziękujmy sobie nawzajem raz na zawsze i nie
mówmyjuż o tym! Ale przy okazji — przywiozłem ci z Berlina, z banku,
książeczkę czekową.

Położył przed nią szarą książeczkę.

— Co mam z tym zrobić?

Znam cię i wiem, że będziesz miała wielkie opory, żeby mnie
prosić o pieniądze na drobne wydatki. Jesteś już na tyle dorosła, że
powinienem cię poinformować o twoich warunkach majątkowych.

— Warunkach majątkowych? Wiem, że ojciec zostawił tylko tyle
pieniędzy, żeby starczyło na moje wychowanie i wykształcenie, aż do
pełnoletności, to znaczy kiedy osiągnę dwadzieściajeden lat. Jeżeli więc
otrzymam resztę tych pieniędzy, wystarczy mi na kilka lat na uzupełnie-
nie mojej garderoby.

— Nie orientujesz się, Lori. Poza tą sumą, przeznaczoną na twoje
wykształcenie, masz jeszcze dwadzieścia pięć tysięcy marek.
Zaskoczona, ale uradowana zażartowała:

— — O, nie wiedziałam —jestem więc bardzo bogata.

— No, nie powiedziałbym, że jest to wielkie bogactwo, ale jednak
rocznie masz tysiąc sto marek odsetek.
Złożyła ręce;

— I ty mówisz, że to nie jest dużo pieniędzy?
Heinz musiał się śmiać.

— Nie jest to oszałamiająca suma, ale może wystarczy na twoje
małe sprawunki. Chętnie wszystko załatwiałbym dla ciebie, ale znam ci?

28

ż na tyle, iż wiem, że będziesz wolała robić to sama. Chcę ci jednak
iłatwić sytuację.

Patrzyła na Heinza zachwycona.

_ jak ty mnie dobrze znasz! Co za wspaniała wiadomość! Mówisz,
że kiedy zechcę coś kupić, wystarczy wypełnić czek?

Heinz spoważniał:

_ Jest jednak pewne ograniczenie!

— Ojej!

_ Zanim osiągniesz pełnoletność, musisz mnie informować o każ-
dym wydatku. Chciałbym, żeby cała suma została nienaruszona. Jeżeli
więc wydasz więcej, niż wynoszą odsetki, będę pilnował, żeby uzupełnić
kwotę.

— Ależ to mi wystarczy — zawołała.

— Może się zdarzyć, że będziesz miała jakieś specjalne życzenie
i wtedy będziemy musieli sprawę omówić. Twoje pieniądze są zainwes-
towane w papierach wartościowych, a żadnej akcji nie wolno na razie
sprzedać.

— Oczywiście, nie, to wcale nie jest potrzebne! Wspaniale, że
jestem taka bogata! Nie muszę się martwić, że po osiągnięciu pełno-
letności będziesz miał ze mną kłopot. Kamień spadł mi z serca!

— Myślałem o tym i dlatego powiedziałem ci o twoich finansach.
Muszę przyznać,- iż wolałbym, żebyś przyjmowała ode mnie wszystko
tak, jak gdybyś była moją córką.

— Wolę, że jest tak jak jest, wujku Heinz. Wiesz, zawsze trochę się
waham zanim powiem “wujku".

— Dlaczego?

— Ponieważ jesteś taki młody!

— Chciałabyś mnie inaczej nazywać? — patrzył na nią poważnie
i miał taki wyraz twarzy, że Lori speszyła się.

—• Co chcesz przez to powiedzieć — zapytała cicho.

O tym też opowiem ci dzisiaj. Mam zamiar, kiedy mi przepisy
Prawne na to pozwolą, pewnego dnia adoptować cię.

Patrzył na Lori badawczo. Zdecydowanie potrząsnęła głową:
~- Nie, o nie! — zawołała drżącym głosem.

— Dlaczego nie?

29


— Ponieważ... nie wiem, nie wiem dlaczego, wydaje mi się t
niemożliwe. Ja nigdy nie mogłabym nazywać cię ojcem!

— A więc nie masz do mnie zaufania?
Lori zbladła.

— Proszę, nie wolno ci tego tak interpretować! Jesteś młody, o wiele
za młody, żebym sobie mogła wyobrażać, że jesteś moim ojcem.

Zmuszał się do spokoju i nagle uświadomił sobie, że ijemu wydaje się
rzeczą niemożliwą, że&y Lori traktowała go jak ojca7 Starał się mówić
obojętnym tonem.

— Lori, zrozum, że adoptując cię, chcę, żebyś nabyła prawo
dziedziczenia po mnie majątku. Nie mam nikogo na świecie, a ty jesteś
mi bliska i chciałbym wszystko zostawić tobie, kiedy umrę.

— Wujku, nie mów o śmierci! Boję się, boję, że mogłoby ciebie
zabraknąć. Co ja bym poczęła sama na świecie? Jesteś zbyt młody,
żeby myśleć o takich rzeczach. Pewnego dnia ożenisz się, będziesz
miał dzieci, a ja za żadne skarby nie chciałbym uszczuplić ich ma-
jątku!

Heinz spochmurniał.

— Nigdy się nie ożenię, Lori! — powiedział to takim ponurym
głosem, że poczuła litość. Wzięła go za rękę:

— Brzmi to tak, jakbyś rezygnował z życia.
Westchnął głęboko i zaczai opowiadać:

— W pewnym sensie tak. W mojej przeszłości wydarzyło się coś, co
uniemożliwia mi założenie rodziny. Mówię to dlatego, żebyś mi
uwierzyła. Widzę w tobie jedyną spadkobierczynię, ponieważ mam
wobec ciebie pewne zobowiązanie. Uwierz mi! Tyle mogę ci powiedzieć
dzisiaj. Minie kilka lat, zanim będę miał ustawowe prawo do adopcji, do
tego czasu nie będziemy więcej mówić na ten temat. Niemniej, możesz
się uważać za przyszłą właścicielkę Lindenhofu. Jeżeli pozwoliłem ci
tutaj zostać, jeżeli zapoznałem cię z moją pracą i mam zamiar nadal si?
tobą opiekować, Czynię to z myślą, że pewnego dnia będziesz panią tego
dworu.

Podniosła ręce i drżącym głosem powiedziała:

— Wujku Heinz! Będę się starała szybko o wszystkim zapoffl"
nieć. Inaczej będę się czuła, jak twoja dłużniczka i będzie mnie to
męczyć!

_ jsjje ma mowy o długu wdzięczności, wybij to sobie z głowy. Chcę
st>okoi<?, więc powiem ci, że mam ogromne zobowiązanie wobec
° 'ego ojca. Nigdy się nie wywiążę z tego zobowiązania i nie chcę! Nie
będziesz mi musiała za nic dziękować!

__ Brzmi to bardzo tajemniczo.

Heinz zacisnął usta. Po chwili zaczął mówić.

_ jest w tym pewna tajemnica, Lori, której nie mogę i nie śmiem
ujawnić. Musisz się zadowolić moim zapewnieniem, że jestem o wiele
więcej dłużny twojemu tatusiowi, niż to, co mogę zrobić dla ciebie.
Ponieważ twoi rodzice nie żyją, mogę spłacić mój dług wdzięczności
tylko tobie. Powinno cię to przekonać, że nie musisz mi za nic
dziękować. Poza tym, jeżeli chcesz mi pomóc, staraj się wesprzeć mnie
moralnie, żebym mógł pozbyć się poczucia winy przynajmniej częś-
ciowo!

Lori milczała. Widząc jego smutną twarz zapytała:

— Czy to ma coś wspólnego z tym, że stałeś się taki zamknięty
w sobie i często jesteś zmartwiony?

Heinz milczał. Po chwili powiedział ochryple;

— Tak, Lori, to wiąże się z tym, ale proszę, nie1 pytaj mnie o nic
więcej.

— Nie będę o nic pytać, wujku Heinz, ale bez względu na to, jak
bardzo zawiniłeś wobec mojego ojca, ja cię uniewinniam. Jestem
przekonana, że nie ponosisz żadnej winy i wiem, że niepotrzebnie z tego
powodu cierpisz.

Heinz zerwał się z krzesła i podszedł do okna. Miał ochotę paść przed
mą na kolana i dziękować, że go uniewinniła. Wiedział, że gdyby znała
prawdę o tym, że zastrzelił jej ojca, cofnęłaby swoje słowa!

Lori milczała. Wiedziała, że wujek cierpi. Chętnie podeszła by do
n'ego, żeby go pocieszyć, nie odważyła się jednak tego zrobić. Wreszcie
Heinz odwrócił się:

Pozwól, że na tym skończymy naszą rozmowę. Dziękuję ci za
Przebaczenie. Łatwiej będzie mi myśleć o mojej winie. Proszę, pomóż mi,
Zebym nadal mógł naprawiać zło.

~~ Zrobię wszystko co zechcesz — chcę ci pomóc.

Wszedł lokaj z drugim śniadaniem dla Heinza. Lori odebrała od
ni£go tacę mówiąc:


30

31


— Proszę mi to dać, Karolu, przypilnuję, żeby wujek He
wszystko zjadł.

Wierny sługa promieniał z radości, kiedy widział, jak panna L •
troszczyła się o pana dziedzica.

Lori postawiła tacę przed Heinzem zapraszając do śniadania.

— Będę jadł, jeżeli będziesz mi towarzyszyć — rzekł starając sj
żartować.

— Wprawdzie jestem już po drugim śniadaniu, niemniej dotrzy-
mam ci towarzystwa. Musisz wszystko, zjeść, inaczej Karol będzie się na
mnie gniewał.

Omówili jeszcze kilka listów, które Lori miała napisać i Heinz po-
jechał konno na pola i łąki. Zbliżały się sianokosy, więc było dużo pracy.

Kiedy została sama, Lori jeszcze raz zastanowiła się nad wszystkim,
o czym mówili. Bez względu na to co zaszło kiedyś między ojcem
i wujkiem, była przekonana, że Heinz nie postąpił niegodnie, a to
wszystko co dla niej zrobił i nadal robi, oczyściło go z wszelkiej winy. Nie
miała zamiaru i odwagi zgłębiać jego tajemnicy, ale chciała ją znać;
sądziła, że wtedy mogłaby mu pomóc.

Westchnęła i zaczęła pisać listy do interesantów. Starała się, że-
by Heinz był zadowolony. Potem poszła do pani Sund, która była
zajęta ustawianiem kwiatów. We wszystkich pokojach widać było
troskliwą kobiecą rękę. Zmieniono niektóre zasłony, przemeblo-
wano kilka pokoi i dwór wyglądał jak nowy. Obie panie stale coś
zmieniały, coś przestawiały i wszędzie pełno było kwiatów.

Kiedy Heinz wrócił na obiad, wyraził zdziwienie, że we dworze jest
tak przytulnie i miło.

— Proszę pani, Lindenhof zmienił się nie do poznania. Nigdy
nie przypuszczałem, że pokoje mogą być tak ładnie urządzone. Właś-
ciwie powinienem się wstydzić, że sam tego nie zrobiłem. Ale bie-
dny kawaler nie ma takich zdolności, a wuj po śmierci żony i stracie
synów przestał' się interesować dworem i majątkiem! — Heinz j
mówił to z uśmiechem, który teraz częściej pojawiał się na jego twarzy,
zwłaszcza kiedy sobie uświadomił, jak dobrze się czuje od dnia, kiedy
Lori przyjechała do Lindenhofu.

Jeżdżąc po polach i łąkach odzyskał spokój i był na tyle opanowany*
że swobodnie rozmawiał podczas obiadu. Widząc to Lori równie

32

'ła się; ani jednym słowem nie poruszyli spraw, o których
USSwiali przed południem.

MiJy miesiące w niezmąconym spokoju.

tr inz stał się pogodniejszy i weselszy. Poddawał się czarowi, jaki

• ała na niego Lori i nie zastanawiał się nad swoimi uczuciami.

nH zucałmyśl, że mógłby znów zostać sam! Widząc uśmiechniętą twarz

miał wyrzuty sumienia, że właściwie podstępeni zatrzymał ją

Lindenhofie. Nie powinien był dopuścić, żeby się do niego przywiąza-

1 i szanowała go jak swojego opiekuna. Przecież nie może jej zdradzić

swojej tajemnicy — unieszczęśliwiłbyją i zburzył j ej wewnętrzny spokój.

Cóż miał więc począć? Powoli zaczął coraz częściej uspokajać samego

siebie, że nic nie może zrobić i że dla Lori wszystko ułożyło się jak

najlepiej.

W chwilach, kiedy Lori była wobec niego szczególnie czuła wzruszał
się i odwracał głowę, żeby się nie zdradzić. Lorijednak zauważała każdy
jego nastrój i gotowa była zrobić wszystko, żeby zdjąć ciężar, który go
przytłaczał i czynił nieszczęśliwym.

Minęły sianokosy, odbyły się żniwa i zbiory zapowiadały się
bardzo dobrze. Heinz będąc mniej zajętym często zastanawiał się nad
tym, że dla młodej damy życie w Lindenhofie jest zbyt mono-
tonne. Powiedział to pewnego dnia podczas kolacji. Lori zaśmiała
się głośno:

— Chciałabym wiedzieć, czego mi tutaj brakuje? Wujku Heinz!
Przecież co dzień coś się dzieje w majątku. Możesz być spokojny, nie
nudzę się i uważam, że życie tutaj jest bardzo piękne!

— Na razie wszystko jest dla Ciebie nowe, ale kiedy zacznie się
Powtarzać, będziesz zniechęcona i niezadowolona.

Gorliwie zaprzeczyła:

Nie, wujku, nie! Życie w Lindenhofie jest cudowne. Po sianoko-
sach i żniwach będą w niedługim czasie dojrzałe owoce. Cieszę się
ardzo — wiesz, gałęzie uginają się\ od jabłek i gruszek! Będzie ich
mnóstwo. Będę pomagała przy ich zbieraniu!

^ani Sund przyłączyła się do opinii Lori.

~~ Lori ma rację, proszę pana.

Heinz słuchał tych słów z przyjemnością, niemniej czuł, że ma
obowiązek powiedzieć:

33

' Co "tamę się z Łon'


— Mimo wszystko, jesienią, kiedy wszystkie prace będą zalr“ -
ne, pojedziemy na kilka dni do Berlina: pani Sund, ty i ja Mush °'
do teatru i na koncerty. ' 1Sz Pójść

Widząc, że taka zmiana wskazana jest zwłaszcza dla Hein™ t
okazała radość. lc*nza, Lon

— Chętnie pójdę do teatru i na koncert. Mam nadzieję że Dani s
i tobie też przyda się trochę rozrywki. Jeżeli idzie o mnie, wystał'
kilka dni — zażartowała. J=>wrczy

Ustalono, że jesienią wybiorą się do stolicy. Panie zaczęły roh -
plany, jakie zakupy należy załatwili omawiały repertuary teat°, °
oraz zapowiedziane koncerty. Heinz nie miał pojęcia, że Lód ^
to dla mego. Najchętniej zostałaby w Lindenhofie, nie tęskniła
miastem. Ła

Radość, jaką okazywała, utwierdziła Heinza w przekonaniu że Lori
potrzebuje rozrywek i postanowił, że będą częściej wyjeżdżali W czasie
rozmowy powiedział: '

— Lori, może masz ochotę zaprosić jakąś przyjaciółkę? Wiem że
korespondujesz z młodymi damami z Berlina.

Zamyśliła się. Tak, pisywała do znajomych młodych panienek, ale
żadnej nie darzyła przyjaźnią. Przyjaźń traktowała bardzo poważnie
i me zgadzała s,ę z powierzchownym podejściem do życia. Nie znosiła
ich rozmów o “wolnych kobietach", o flirtach, a sposób wjaki wyrażały
się o mężczyznach, wzbudzał w niej niesmak. Nie wyobrażała sobie
wizyty tych młodych dam w Lindenhofie. Ponieważ pisały do niej.
odpowiadała na listy, ale nic więcej nie łączyło jej z koleżankami ze
szkoły. Odpowiedziała spokojnie:

— Nie mam przyjaciółek, wujku Heinz! Jedyną przyjaciółką była
moja przybrana matka. Piszę do koleżanek, ponieważ muszę od-
powiadać na ich listy; nie mogę być nieuprzejma. Ale one nie wiele mogą
rm dać-bardzo płytką rozmowę, która nie jest w moim guście.

^ Zrób jak chcesz, pragnę, żebyś wiedziała, że możesz zapraszać
gości do Lindenhofu.

Zaśmiała się.

— Wujku, chciałabym, żebyś poznał te młode damy. Włosy staną ci
dęba, kiedy usłyszysz ich wypowiedzi na temat życia. Mama twierdziła
2e rozmawiają jak ślepcy o kolorach!

Sadzą przy tym, że mówią bardzo mądre rzeczy. Znam te
ze nowoczesne damy — odezwała się pani Sund. — Walczą

ciZ'S1 oania się wszelkich praw, a zapominają o obowiązkach.
. rloni»S"J'* ..... .“

_— Jak widzę, nie zależy ci na ich towarzystwie, Łon?

___ Nie! Ograniczam pisanie listów do minimum.
_ jsfo więc, ta sprawa byłaby załatwiona. Miałem wrażenie, że
kuje ci towarzystwa młodych ludzi. Wizyty w sąsiednich majątkach
. s“ dla ciebie atrakcją, są tam same starsze osoby. Młodzież wyjeżdża

do miast!

_ Wujku, naprawdę nie tęsknię za towarzystwem i rozrywkami.
Tzecież mam panią Sund, a niedługo pojedziemy do Berlina.
- Po raz pierwszy Heinz doszedł do wniosku, że Lori musi bywać
w towarzystwie młodych ludzi. Miała prawie dziewiętnaście lat. Przecież
pewnego dnia musi wyjść za mąż!

Myśląc o tym poczuł w sercu ból: Lori miałaby zostać żoną innego
mężczyzny? Lori miałaby opuścić Lindenhof? Poczuł, że krew uderzyła
mu do głowy i patrząc na jej połyskujące włosy i delikatny profil
powiedział w duchu sam do siebie: “Na miiość boską, ja ją kocham!"

To odkrycie wzburzyło go. Wstał, pożegnał się i poszedł do swojej
sypialni. Długo stał przy otwartym oknie i patrzył w księżycową noc.
Stale cicho powtarzał: “Kocham ją"!

Równocześnie był świadom, że Lori nie śmie się o tym dowiedzieć.
Musi przed nią ukrywać swoją miłość, żeby nie zburzyć jej spokoju.

Pomyślał, że to gorące uczucie do Lori jest pokutą, którą musi
odbyć. Jeżeli z powodu miłości musi cierpieć, nie będzie narzekał.
A może to jest raczej ułaskawienie niż pokuta? Miłość pomoże mu
Przezwyciężyć wszelkie przeszkody!

Ocknął się słysząc lekkie pukanie. Stary Karol przyszedł zapytać, czy
Pan dziedzic potrzebuje go jeszcze.

Dobrze, że przyszedłeś, Karolu. Zamyśliłem się. Nie musiałeś na
nie czekać, powinieneś już leżeć w łóżku.

~~ Proszę pana, starzy ludzie nie potrzebują dużo snu.
odczas gdy lokaj krzątał się po sypialni, Heinz odezwał się:

~- Jesienią wybieram się z moją pupilka i panią Sund do Berlina.
Staniemy tam kilka dni.

~~ Bardzo dobra wiadomość, potrzebuje pan trochę odpoczynku.


34

35


— Jadę tylko z powodu mojej pupilki.
Karol uśmiechnął się.

— Panna Lori nie potrzebuje rozrywek. Najlepiej czuje «•
w Lindenhofie. ę lutaj

— Na razie tak. Wszystko jest dla niej nowe i ciekawe Nie
jednak czekać, aż zacznie się nudzić. w°Ino

— To pannie Lori nie grozi. Najchętniej zostałaby tutaj na

— Pewnego dnia jednak odejdzie, kiedy wyjdzie za
zapominaj o tym, Karolu.

Stary lokaj zamyślił się, spojrzał na swojego pana i rzekł-

— To nie stanie się tak szybko.

— Nie sądzisz, że powinienem jej dać okazję, żeby poznała
mężczyzn? v

— Proszę pana! Z tym można spokojnie zaczekać. Panna Lori sam,
powie, kiedy zatęskni za towarzystwem.

— Myślisz, że nie powinienem się troszczyć ojej znajomości

- W żadnym wypadku! Pewnego dnia zjawi się właściwy mężczyz
na. Na razie panna Lori w ogóle nie myśli o zamążpójściu!

Heinz odetchnął z ulgą. Zawsze uważał wiernego starego lokaja za
swoje drugie sumienie. Był szczęśliwy, że nie musi myśleć o małżeństwie
Łon Pewnego dnia Lori opuści go, lecz ten dzień jest na razie jeszcze
daleko!

Zmęczony wewnętrzną walką i całodzienną pracą zasnął. Obudził
się, gdy nastał świt — pora wyjazdu na pola.

Kiedy po kilkugodzinnym siedzeniu w siodle wrócił do domu, po
szerokich schodach zeszła do niego Lori. Przyniosła wierzchowcowi
cukier i kiedy koń ostrożnie, miękkimi chrapami dotknął j ej ręki i wziął
kilka kostek, odprowadzono go do stajni.

— Jesteś bardzo zmęczony, wujku?

— Niejest tak źle. Zresztą to przyjemność siedzieć na koniu i cieszyć
się pięknym rankiem. Powinnaś się nauczyć j eżdzić konno! Masz na to
ochotę?

— Och, to byłoby wspaniale!

— No, dobrze, więc cię nauczę. Mam w stajni spokojną klacz,
będzie w sam raz dla ciebie.

Lori pomyślała, jak cudownie byłoby wyjeżdżać z Wujkiem Heinzem
na spacery! Speszona odpowiedziała:

— Nie mogę tego od ciebie wymagać, wujku!

— Oczywiście, że możesz. Pewnego dnia,, kiedy będziesz panią
majątku Lindenhof, będzie to konieczne! Podczas pobytu w Berlinie
musisz sobie kupić amazonkę i odpowiednie dodatki. Po powrocie
b?dziemy mogli rozpocząć naukę.

Lori wzięła go pod rękę:

~- Strasznie mnie rozpieszczasz!

dów

— To wcale nie jest rozpieszczanie, lecz konieczność. Powinienem
Wcześniej o tym pomyśleć.
Kiedy wchodzili do dworu oboje myśleli: jak to będzie cu-

•'nie, kiedy będą razem wyjeżdżać na pola i łąki — lecz oboje mil-


37


czeli. Heinz nie chciał niepokoić Lori, a ona nie odważyła się p0w-
dzieć, co myśli.

W sieni powitała ich pani Sund. Heinz wyjeżdżał wcześnie ra
i nie pozwalał paniom wstawać przed drugim śniadaniem. SpotyKi
się dopiero kiedy wracał. Po krótkiej rozmowie Lori poszła z Hein
żem do jego gabinetu. To były najpiękniejsze godziny — byli sami
nikt im nie przeszkadzał i mogli rozmawiać o wszystkim, co jcjj
interesowało. Spędzali tam czas do obiadu, a potem przy stole to-
czyła się ożywiona rozmowa. Po czarnej kawie Heinz znów wy.
jechał.

Lori patrzyła za nim i myślała: “Kiedy nauczę się jeździć konno
będę mu zawsze towarzyszyć"!

Poszła do pani Sund i opowiedziała, że opiekun będzie ją uczyłjazdy
konnej. Starsza pani uśmiechnęła się:

— Panno Lori, to wielka przyjemność. Kiedy byłam młoda też
jeździłam konno.

— Czy trudno nauczyć się jeździć konno?

— To zależy. Trzeba mieć talent i zamiłowanie. Pan Rommersdorf
jest wspaniałym jeźdzcem i będzie dobrym nauczycielem.

Obie panie rozmawiały o przygotowaniach do wyjazdu do Berlina.
Potem poszły do dużego sadu i podziwiały dojrzewające owoce.

Heinz wrócił około piątej. Teraz zawsze pijał herbatę z paniami.
Lori opowiadała o pięknych owocach, a Heinz patrząc na jej pogodną
twarz myślał, że pewnego dnia będzie bardzo dobrą gospodynią.

Od Lori dowiedział się jeszcze jednej rzeczy.

— Wiesz, wujku Heinz, moja Bety i nadzorca Peter Lenz zamierzają
się zaręczyć!

Spojrzał na nią zaskoczony.

— To coś nowego! Nie miałem pojęcia!

— Bety powiedziała mi o tym i dodała, że jeżeli nie będziesz się
sprzeciwiał, chce wyjść za nadzorcę.

Heinz westchnął. Zazdrościł swojemu nadzorcy, że mógł iść za
głosem serca. Bety była ładną, zdrową dziewczyną i Peter nie mógł lepJ£J
wybrać. Powiedział to Lori, a jej oczy zaiskrzyły się:

— Bardzo się cieszę, wujku Heinz! Myślę, że Bety powiedziała
mi o tym, żebym się wstawiła za nimi u ciebie. Marzy, żeby pięknie

38

mały domek nadzorcy. Zaoszczędziła tysiąc marek — będą
dobrze żyć!
111 "^__ £zy ojciec Petera wie o tym?

_ Sądzę, że tak, dzisiaj mieli mu to powiedzieć. Teraz jest tyle pracy

olu i Peter nie chce zabierać ci czasu, ale około Bożego Narodzenia
h dziemy mieli w Lindenhofie wesele.

__ Czy obejdziesz się bez Bety?

__ Wujku, nawet gdybym ją potrzebowała, nie przeszkadzałabym
i ej w szczęściu. Niejest mi potrzebna, przeważnie pomaga w gospodar-
stwie.

Heinz skinął głową.

— Peter przyjdzie do mnie, kiedy będzie czas a wtedy powiem mu,
że wyprawię im wesele. Jest bardzo sumienny i godny zaufania. Cieszę
się, że znalazł porządną dziewczynę, która poza tym jest bardzo ładna.

— Masz rację, wujku!

— Peter też jest przystojny, więc pędzie z nich ładna para.
Tego wieczoru lokaj Karol powiedział swojemu panu, że jego syn
Peter chce ożenić się z Bety.

— Słyszałem już o tym od mojej pupilki — odparł Heinz.

— Czy pan nie sprzeciwia się temu?

— Oczywiście, że nie! Wydaje mi się, że dobrze do siebie pasują.
A co ty, Karolu, sądzisz o tym? Ważniejsze jest, żebyś ty, jako ojciec,
pochwalał wybór syna.

Lokaj uśmiechnął się:

— Bety jest porządną, pracowitą i ładną dziewczyną, sądzę, że Peter
dobrze wybrał.

— Też tak myślę, Karolu, a więc obaj musimy się postarać, żeby
wszystko dobrze załatwić!

— Bardzo panu dziękuję!

Karol zaraz pospieszył do syna, żeby mu przekazać dobrą wiado-
m°sć. Peter jeszcze nie spał — czekał na ojca. Z ulgąj)detchnął i zapytał:
~~~ A ty, ojcze? Mam nadzieję, że jesteś zadowolony.
Stary lokaj westchnął:

Oczywiście, mój synu, cieszę się z twojego szczęścia. A wzdycham
ni j6^0' ^C myśl? ° naszym dziedzicu — nie żeni się i wygląda na to, że
się nie ożeni.

39


Peter patrzył na ojca badawczo.

'2ni
'?

— Dlaczego pan Rommersdorf nie chce się ożenić? Jest mężc
który może uszczęśliwić każdą kobietę. Myślę, że może poślubi
Roda. Widać, że bardzo dobrze się rozumieją.

Stary sługa ponownie westchnął.

— Nie sądzę, żeby z tego coś wyszło. Pan Rommersdorf postanowi}
że nigdy nie ożeni się z żadną kobietą.

Peter patrzył na ojca, a po chwili zapytał:

— Czy to ma coś wspólnego z tą jego tajemnicą, o której nu
wspominałeś, ojcze?

— Niestety, tak; to się łączy z tym jego przeżyciem...

— Nie znam szczegółów, nie wiem nawet o co chodzi, ale żeby z tego
powodu nie chciał się ożenić — nie mogę tego pojąć!

— Nie zaprzątaj sobie głowy tymi sprawami, mój chłopcze, nic tu
się nie da zmienić. Daj Boże, żeby na barki naszego dziedzica nie spadły
nowe ciężary, jeszcze większe niż te, które już dźwiga. A teraz idź spać
— rano musisz wcześnie wstać, czeka cię dużo pracy. Dobranoc, synu1

— Dobranoc, ojcze!

Peter odprowadził go do drzwi i poszedł do łóżka. Zastanawiał się,
co powstrzymuje dziedzica od małżeństwa, lecz szybko zaczął myśleć
o swojej Bety. W tym czasie stary lokaj nie mógł zasnąć. Dręczyła go
myśl, jak pomóc panu Rommersdorfowi. Był poważnie zmartwiony, ale
w końcu i jego zmorzył sen.

Żniwa zakończono. Plony były tak obfite, że w stodołach z trudem
zmieszczono złote kłosy. Kiedy zajechał ostatni wóz ze zbożem, zerwała
się silna wichura z ulewnym deszczem, padającym bez przerwy przez
kilka dni.

Heinz mógł spokojnie opuścić Lindenhof i wyjechać do stolicy.

W Berlinie zamieszkali w hotelu “Royal". Wieczorem poszli do
opery. Była uroczysta gala z okazji wizyty zagranicznych dostojników.
Obecni byli liczni ministrowie i Lori mogła ich zobaczyć w loży
rządowej.

Przedstawienie było wspaniałe, muzyka wpływała na nastrój wszyst-
kich obecnych. Heinz stwierdził, że to daje mu duże zadowolenie.
Uświadomił sobie, że od czasu przyjazdu Lori wiele rzeczy zaczynało go
znów interesować i cieszyć. Dzięki Lori odzyskał radość życia i rzadziej
myślał o swoim nieszczęściu.

Po operze Heinz zaprosił panie do znanej winiarni na kolację. O tej
Porze w Lindenhofie wszyscy już spali. W stolicy życie towarzyskie
rwało długo w noc, ale rano można było sobie pospać.

Każdy dzień był wypełniony różnymi atrakcjami. Obie panie robiły
KuPy, Heinz załatwiał sprawy handlowe, a wieczory spędzali w teat-
rze> kinie lub na koncertach.

Pewnego popołudnia wzięli udział w podwieczorku z tańcami, które

k —J codziennie w hotelu gdzie mieszkali. Heinz sądził, że Lori
2le zachwycona, przecież jest młoda!


41


Po pewnym czasie przy sąsiednim stoliku usiedli znajomi Hein
właściciele sąsiedniego majątku i ich syn, który pracował w Berlin''
w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.

Lori znała starszych państwa gdyż była z Heinzem u nich z wizyt
ale wtedy ich syna nie było w domu. Przywitano się, przedstawień '
młodego pana von Schweigern i wszyscy razem zajęli miejsce przv
jednym stoliku. Młody dyplomata i Lori rozmawiali z sobą a potem
tańczyli. Gdyby Heinzjuż wcześniej nie był świadomy swojej miłości do
Lori, teraz zdałby sobie sprawę ze swoich uczuć — poczuł silną zazdrość
i zbladł, widząc Lori w ramionach innego mężczyzny. Sądził, że pan von
Schweigern za bardzo interesuje się Lori, a ona jest zbyt miła wobec
niego! Potem rozmowa była ogólna i Lori spojrzała na swojego
opiekuna. Spostrzegła, że jest bardzo blady. Wzięła go za rękę:

— Wujku, jesteś taki blady, czy coś ci dolega?

— Nie, nie, tylko ten hałas... nie jestem do tego przyzwyczajony.

— Chodźmy do naszego apartamentu! Tam jest ciszej.

— Nie chcę ci psuć zabawy, Lori!

— Ależ, wujku! Czy myślisz, że mogę się bawić, kiedy ty czujesz się
źle? Chodź, idziemy!

1 Heinz wstydził się swojej zazdrości — usprawiedliwiał się i zaprosił
państwa Schweigern na kolację. Młody dyplomata posmutniał słysząc,
że Lori chce odejść, ale gdy został z rodzicami zaproszony przez Heinza
do wspólnego spędzenia wieczoru, rozpogodził się. Lori zrobiła na nim
głębokie wrażenie. Heinz słyszał, jak mówił do niej, że spędzi urlop
w majątku rodziców i cieszy się, że będą się często widywali. Heinz
zadawał sobie pytanie, jak postąpi, jeżeli pewnego dnia młody mężczyz-
na poprosi o rękę Lori.

Nie znalazł odpowiedzi.

Lori starała się pomóc Heinzowi; przyniosła tabletki aspiryny-
a pani Sund zasłoniła okna w małym salonie między pokojami pan
i Heinza. '

— Jestem zły na siebie, że popsułem ci zabawę, Lori. Na pewno
chciałaś jeszcze zostać!

Lori przecząco potrząsnęła głową:

— Szczerze mówiąc, te podwieczorki z tańcami nudzą mnie i wcale
mi się nie podobają.

_ pozbawiłem cię przyjemności rozmowy z panem von Schwei-
• jest miłym młodym człowiekiem — mówiąc to badawczo patrzył

"" SpQJrza*a na me8° spokojnie.

__ Tak sądzisz? Mówisz, że jest miły? Znam go zaledwie kilka

dzin i n'e niogę niczego o nim powiedzieć. Zresztą, poznam go lepiej
Iiedy przyjedzie na urlop. Powiedział, że będzie nas odwiedzał. Wtedy
nowieni ci, co o nim sądzę! — odparła obojętnym głosem.

Na razie Heinz upokoił się, ale wieczorem, kiedy spotkali się ze
znajomymi, znowu opanowała go zazdrość.

Fred von Schweigern przyniósł piękne róże i wręczając je Lori
powiedział j ej uprzejmy komplement. Podziękowała, powąchała kwiaty
i szepnęła do Heinza:

— Są ładne, ale nie dorównują różom w Lindenhofie!

Ponieważ młody dyplomata rozmawiał wyłącznie z Lori, Heinz był
bardzo niezadowolony — męczyła go zazdrość. Kiedy państwo Schwei-
gern chcieli umówić się na następne spotkanie, szybko oświadczył:

— Niestety, jutro wyjeżdżamy, a mamy jeszcze kilka spraw do
załatwienia.

— Szkoda — westchnął Fred von Schweigern.

Następnego ranka przyniesiono Lori do apartamentu ogromny
bukiet z krótkim pożegnalnym listem od Freda. Nieco zdziwiona
patrzyła na kwiaty, a potem postawiła je w wazonie na stole, gdzie
czekało śniadanie.

Zwróciła się do Heinza:

— Wujku, czy nie sądzisz, że pan von Schweigern zbyt łatwo rozdaje

róże?

W tych słowach była krytyka, która nieco złagodziła zazdrość
Heinza.

~~ Miał jak najlepszy zamiar — odpowiedział spokojnie.
~~ Jak na mój gust, przesadza.

Heinz znów wyczuł, że Lori jest raczej obojętna wobec młodego
>Plornaty, niemniej chciał mieć pewność, więc zapytał:
~~ Więc właściwie to ci się nie podoba?

Rozmowa z nim byłaby całkiem przyjemna, gdyby mi bez
rwy nie prawił przesadnych komplementów!


42

43


— Nie lubisz tego?

— Nie, kiedy ktoś mówi mi komplementy, zawsze posądzam
o to, że uważa mnie za głupią dziewczynę. Przecież takich rzeczy n'
można traktować poważnie!

— No wiesz, czasami komplementy mogą być szczere.

— Wiesz wujku, trudno w to uwierzyć.

Nalała mu filiżankę herbaty, tak jak to robiła w Lindenhofie
i westchnęła:

— Dzięki Bogu, jutro rano będziemy jedli śniadanie w domu! -
Heinz patrzył na nią uszczęśliwiony:

— Cieszy mnie, że wolisz Lindenhof od Berlina.

1— Nie tylko ja. Pani Sund też z radością wraca do Lindenhofu.

— Kamień spadł mi z serca! Myślałem, że panie najchętniej
zostałyby w stolicy.

— Wujku, nigdzie nie jest tak pięknie, jak w domu!

Po śniadaniu pojechali na dworzec. Wcześniej Heinz kupił w cu-
kierni słodycze. Wiedział, że LorLprzepada za czekoladkami, a czegóż
nie zrobiłby, żeby sprawić przyjemność swojej pupilce!

Późnym wieczorem wrócili do domu. Podróż do Berlina była
przyjemna, lecz szybko o niej zapomnieli. Raz po raz wspominali
koncerty i przedstawienia teatralne, zawsze dochodząc do wniosku, że
najpiękniej jest w Lindenhofie.

Fred von Schweigern przyjechał na urlop i prawie codziennie bywał
w Lindenhofie. Heinz widział, że Lori nie interesuje się młodym
dyplomatą, niemniej podświadomie obawiał się, że dziewczyna mogłaby
zmienić zdanie. Nie wykluczał też możliwości, że pewnego dnia Lori
pozna innego młodego mężczyznę. W takich chwilach przywoływał
samego siebie do porządku — nie wolno mu myśleć o sobie! Lori
powinna wyjść za mąż! Może tak będzie lepiej — przecież nie może
zostać jego żoną! Gdyby nie było tej strasznej przeszkody, zabiegałby
o jej miłość. Może pokochałaby go? Niestety, musiał się wyrzec
szczęścia. Oby jak najdłużej została obok niego!

Lori nie domyślała się, jak jej opiekun walczył sam ze sobą.
Starannie ukrywał swoje uczucie. Związek Lori z mężczyzną, który
ponosi winę za śmierć jej rodziców był niemożliwy! Musi więc zrobić
wszystko, żeby się nic nie zmieniło — musi dla niej pozostać opiekunem,
niczym więcej.

•^ tego powodu nie sprzeciwiał się wizytom młodego dyplomaty. Był

Jpdnak szczęśliwy widząc, że Lori zachowuje się obojętnie i że kom-

P wnenty Freda von Schweigern nie robią na niej żadnego wrażenia.

einz przypuszczał, że młody mężczyzna nie interesował się wyłącznie

°dą Lori. Nie wątpił, że sąsiad opowiedział synowi, iż Lori będzie

Z1CZYĆ Lindenhof. Lori o tym nie miała pojęcia, lecz zwróciła

ag? na fakt, że Fred mówił o kłopotach finansowych w majątku

zicow. Myślała, że wspomniał o tym, aby dać jej do zrozumienia, iż

Poślubi biednej dziewczyny i że chce z nią tylko poflirtować.


45


Ponieważ jego komplementy stawały się niedwuznaczne, L0
pewnego dnia powiedziała zdecydowanym tonem:

— Jeżeli pan nie będzie się zachowywał jak dżentelmen, nie bed
z panem rozmawiać. Nie mam ochoty na flirt, proszę to przyjąć d
wiadomości. Jeżeli pan nie zmieni swojego postępowania, podczas
pańskich wizyt w Lindenhofie nie będę opuszczać mojego pokoju.

Fred von Schweigern był zdumiony. Nigdy żadna młoda panna nie
powiedziała mu czegoś podobnego! Niemniej nie stracił nadziei. Nowo-
czesne panny miewają humory, ale potem poddają się. Jego odwiedziny
stały się jednak rzadsze, urlop zbliżał się ku końcowi. Składając wizytę
pożegnalną miał minę nieco obrażoną. Chciał ukarać Lori, ale ona
wcale się tym nie przejmowała i odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie
wyjechał.

Heinz bacznie obserwował młodych ludzi i zauważył, że Fred
zachowywał się z dużą rezerwą. Kiedy gość wyszedł rzekł:

— Zauważyłem, że pan von Schneigern był bardzo oschły; ostatnio
nie odwiedzał nas tak często, jak dawniej.

Lori zaśmiała się i nieco speszona odpowiedziała:

— Może ja ponoszę za to trochę winy! Ten młody człowiek stał si?
zbyt śmiały, więc mu powiedziałam, że nie zależy mi na jego kom-
plementach, zwłaszcza, że dał mi do zrozumienia, iż poślubi tylko
kobietę bogatą. Więc niech jej sobie szuka gdzie chce, mnie to nie
interesuje!

Heinz poczuł radość, lecz opanował się i zauważył z uśmiechem:

— Ponieważ pewnego dnia będziesz moją spadkobierczynią, wi?c
chłopak trafił pod właściwy adres!

— Nie wolno ci tak mówić, wujku Heinz! Czy myślisz, że twój
majątek, bez względu na jego wartość, mógłby mi zastąpić ciebie? Ale
wiesz co — a może pan von Schweigern wie, że chcesz, żebym
dziedziczyła po, tobie Lindenhof?

— Sądzę, że wie; rozmawiałem o tym z jego ojcem.
Lori zmarszczyła czoło.

— No, teraz zrozumiałam, dlaczego pan von Schweigern talc
uporczywie zabiegał o moje względy. Jestem bardzo zadowolona. ze
wyraźnie powiedziałam mu, iż wcale nie zależy mi na jego zalotach i ze
nie mam zamiaru dłużej wysłuchiwać jego komplemantów.

__ Ależ on na pewno bardzo cię kocha! — Heinz nadal badał

zucia Lori.

Spojrzała na mego z lękiem wołając:

_ \Vujku, czy ty chcesz się mnie pozbyć?

Heinzowi krew uderzyła do głowy.

__ Lori, nigdy nie wolno ci tak myśleć! Im dłużej będziesz ze mną,
tym bardziej będę szczęśliwy! Ale nigdy nie stanę na drodze do twojego
szczęścia!

Rozmarzona uśmiechnęła się:

_ Nie mogę sobie wyobrazić, żebym mogła być bardziej szczęśliwa,
niż jestem teraz w Lindenhofie!

— Z czasem to się może zmienić — odpowiedział Heinz ukrywając
wzruszenie.

Rozmowę przerwała pani Sund. Heinz i Lori wybierali się na
przejażdżkę. Lori szybko opanowała jazdę konną i dzisiaj po raz
pierwszy zamierzali wyjechać na dłuższą wycieczkę.

Lori miała na sobie strój dojazdy konnej i kilka minut później Heinz
pomógł j ej dosiąść klaczy. Była to bardzo łagodna klacz. Lori nie miała
pojęcia, co odczuwał Heinz pomagając jej przy zsiadaniu z siodła lub
wspinaniu się na konia — obejmował j ą w talii i czuł bliskość jej młodego
ciała. Lori miała doskonale skrojoną amazonkę, a Heinz postanowił, że
dla bezpieczeństwa powinna jeździć w męskim siodle. Zaczekała,
Heinz dosiądzie swojego konia i ruszyli. Najpierw jechali stępa, potem
kłusem. Kiedy byli już na łąkach, Heinz zaczął galopować i bacznie
obserwował Lori. Świetnie sobie radziła i wyprzedziła Heinza. Dogonił
J? i wziął klacz za uzdę.

— Lori, musisz się dostosować do mojego tempa — rzekł po ważnie,
niemal srogo.

~~~ Och, tak bardzo chciałabym szybko jeździć!

~~ Musisz jeszcze trochę zaczekać. Nawet najłagodniejszy koń
lewa swoje humory. Musiszje poznać i wiedziećjak konia opanować.
Ą VVl?c bądź cierpliwa!

Przecież trzymam się w siodle tak dobrze i czuję się zupełnie

Pe\vna! /

Minio to nie zapominaj, jakie miałbym wyrzuty sumienia, gdyby
1 Sl? coś stało.


46

47


Posłusznie skinęła głową.

— Będę ostrożna i roztropna, masz rację wujku Heinz.

— Dobrze, że to zrozumiałaś. Chcesz wracać?
' — Myślałam, że pojedziemy do granicy majątku Lindenhof.

— Możemy to zrobić, o ile nie jesteś zmęczona.

Zaśmiała się i wyciągnęła przed siebie ręce; koń przestraszył sie
i podskoczył, widocznie zdenerwowany. Heinz złapał wodze i uspokoi)
klacz. Lori zbladła i skruszona szepnęła:

— Zrobiłam duże głupstwo, czyż nie?
Heinz zaśmiał się:

— Zrobiłaś tylko raptowny ruch, a koń nie zrozumiał, o co ci
chodzi. Zdenerwował się.
Lori odpowiedziała:

— Przyznaję, jeszcze nie jestem dobrą amazonką. Będę bardzo
posłuszna. Chciałabym jednak, żebyśmy pojechali dalej.

Lori była dumna, że nie męczyła się. Również w drodze powrotnej
do domu czuła się doskonale. Wrócili tuż przed obiadem. Szybko
przebrali się i siedli do stołu.

Pełna entuzjazmu Lori opowiadała o przejażdżce, a pani Sund
odpowiedziała uśmiechając się:

Z jazdą konną jest tak: albo sieją szybko opanuje, albo się nigdy
nie nauczy dobrze siedzieć w siodle. Panno Lori, pani na wszelkie dane,
żeby zostać doskonałą amazonką!

— Niemniej, Lori musi być ostrożna, nigdy nie wolno przesadzać
— odpowiedział Heinz.
Lori uśmiechnęła się:

— Wujek Heinzjest bardzo srogim nauczycielem, ale wiem, że życzy
mi jak najlepiej.

— Muszę być wymagający, Lori, robię to w twoim interesie.

— Wiem, że życzysz mi jak najlepiej! — mówiąc to gładziła go po ręce

Heinza dotyk jej ręki wzruszył do głębi; nie mógł się opanować.

nachylił się i pocałowałjej dłoń. Lori zadrżała, zlękła się i szybko cofnęła

rękę. Speszyła się, a Heinz robił sobie wyrzuty, że ją zaniepokoił. Starał

się żartować.

— Rękę, która gładzi, należy pocałować — tak mawiała moja
matka, kiedy byłem małym chłopcem.

Mijały dni.

Lori niezmordowanie pomagała Heinzowi w administracji. Heinz

póz

walał jej być przy różnych transakcjach z kupcami. Często do-
hodziło do ostrej wymiany zdań i Lori cieszyła się, kiedy Heinz
wyciężał. Wiedział, że jego zboże, buraki i owoce były najwyższej
kości i był nieustępliwy — żądał godziwych cen.

Lori zrozumiała, ile pracy i wysiłku wymaga prowadzenie majątku
, ?0spodarstwa na odpowiednim poziomie, a Heinz cieszył się, widząc,
je się nauczyła. Był przekonany, że pewnego dnia Lori będzie dobrym
agronomem.

Ponieważ tego roku żniwa były wyjątkowo udane, Heinz postanowił
pomóc swoim robotnikom pracującym na polach i w lesie. '

Poza obrębem majątku Lindenhof Heinz miał kawał ziemi, którą
przed laty otrzymałjako spłatę długu od jednego z właścicieli ziemskich.
Uprawianie odległego pola sprawiało pewne kłopoty, więc postanowił
przeznaczyć tę ziemię pod budowę domów dla robotników. Omówił
sprawę z Lori. Była zachwycona, że Heinz chce pomóc biednym
ludziom. Będą mogli stworzyć sobie własne małe zagrody! Sześciu
robotnikom Heinz wydzierżawił ziemię na okres dziesięciu lat, mogli
sobie wybudować małe domki i uprawiać warzywniaki dla własnych
potrzeb. Po upływie tego okresu zamierzał zastanowić się nad całą
sprawą.

Lori promieniała z radości. Najchętniej rzuciłaby się na szyję
dobremu wujkowi, ale coś ją powstrzymywało od takiego ruchu.
Zadowoliła się uściśnięciem jego dłoni:

— Wujku, cieszę się, że jesteś taki wspaniałomyślny! Jesteś bardzo
dobrym człowiekiem.

Heinz speszył się.

~- Lori, dobroć to właściwie egoizm, człowiek robi to dla własnej
Przyjemności!

Potrząsnęła głową:

~~ Nie mam nic przeciwko takiemu egoizmowi!


4 Co sti

48

an>e się z Lon9


Nastała zima. W Lindenhofie by!0 cicho j spokojnie, Heinz nie
wyjeżdżał na pola. Często kazał zap,2?gać konie do san j wyruszali
z Łon i panną Sund na długie wyciec^ do zaśnieżonego lasu.

Wiele godzin spędzali razem w ^inecie. Robili bilans za koń-
czący się rok i przygotowywali spis potrzebnych nasion na wiosenne
siewy.

Rano wstawali później, ale wiecz0rami dhizej siedzieli przy ko-
minku. Dwór Lmdenhof w zimowej sząde wygiądałjak zaczarowany
zamek. Łon ulepiła ze śniegu dużego ba)wana i cieszyła się jak dziecko.
Heinz czuł, ze z każdym dniem bardziej ją kocha

Pewnego dnia, krótko przed ślubcą Bety i Petera, Lori poszła na
poddasze. Stały tam skrzynie z rzeczy po jej przybranej matce, oraz
waliza, w której były pamiątki po z^ńych rodzicach. Lori chciała
zobaczyć, czy są rzeczy, które mogłyby przydać w mieszkaniu młodej
pary. Przy tej okazji zajrzała do walizy rodziców. Wśród różnych
drobiazgów była teczka z koresp01dencją, notesami i wycinkami
z gazet. Postanowiła wszystko to zabrać do swojego pokoju, żeby
spokojnie przejrzeć.

Potem dołączyła do niej pani Sund. Razem obejrzały rzeczy, które
nadawały się do użytku i odłożyły nabok. Na poddaszu były też stare
meble, zasłony i dywany. Kiedy panie p0wiedziały o tym Heinzowi, bez
zastrzeżeń wyraził zgodę, żeby dać to JadzOrcy. Bety była uszczęśliwio-
na - nowy dom został ładnie urządzony i nie musiała ruszać swoich
oszczędności.

Na prośbę Lori, Heinz pozwolił jej zająć się przyjęciem weselnym,
poza tym zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Lori zdziwiła się, kiedy
Heinz zapytał:

— Czy ty się nie nudzisz w Lindenhofie?
Zdumiona odpowiedziała:

— Nigdy jeszcze moje życie nie było tak Urozmaicone, a ty mnie
pytasz, czy się nudzę?

Heinz był szczęśliwy słysząc takie słowa.

Kilka dni przed Wigilią odbył się ślub nadzorcy i Bety. Lori i pani
Sund urządziły bardzo miłą zabawę weselną, a Bety razem z oboma
paniami wcześniej przygotowała przytulne nowe mieszkanko.

Tymczasem z Berlina przysłano skrzynie z prezentami dla domo-
wników.

Heinz i Lori osobiście pojechali do lasu po choinkę. Po wielu latach
Heinz Rommersdorf znowu czuł świąteczny nastrój. Na prośbę Lori
pomagał ubierać choinkę. W pokoju stołowym stał długi stół nakryty
białym obrusem, a na nim leżały prezenty dla domowników, z wyjąt-
kiem Heinza i pań. Dla nich był w salonie osobny stolik z własnoręcznie
wykonanymi przez Lori prezentami dla Heinza: dwoma swetrami,
szalikiem, ciepłymi wełnianymi rękawiczkami i skarpetami do myśliws-
kich butów. Poza tym Lori wyszyła piękny gobelinowy portfel i włożyła
do niego swoją fotografię, którą dała zrobić podczas pobytu w Berlinie.
Na odwrotnej stronie bardzo udanego zdjęcia napisała: “Z serdeczną
wdzięcznością za dobroć i miłość, Twoja pupilka Lori".

W dniu Wigilii najpierw obdarowano służbę, a potem Heinz i obie
panie przeszły do salonu. Lori została hojnie obdarowana. Wśród
Prezentów było wszystko, czego może zapragnąć serce młodej dziewczy-
ny- Również pani Sund była bardzo zadowolona z kosztownych
Prezentów.

Heinz najbardziej ucieszył się ze skromnych upominków Lori.

Wledział, ile sobie zadała trudu, żeby mu sprawić przyjemność. Przez

^a'e lata nikt nie myślał o nim. Najbardziej wzruszyło go zdjęcie Lori.

°rtfel J fotografię schował do wewnętrznej kieszeni marynarki, żeby j e

zawsze mieć przy sobie.

Wszyscy poddali się swoistemu czarowi Wigilii. Heinz nie myślał
niczym, chciał cieszyć się chwilą tak piękną i radosną.


50

51


Po kolacji zaprosił panie na spacer — wsiedli do sań i p0;e ,
w zaśnieżony las. Po drodze spotkali państwa von Schweigern; ie t"
z nimi Fred, który ukłonił się bardzo chłodno. Następnego h
nadeszło zawiadomienie o jego zaręczynach z córką bankiera.

Kiedy Heinz podał to zawiadomienie Lori, uśmiechnęła się szelm0
sko:

— Wujku, pozbyliśmy się zmartwienia! Dzięki Bogu!

— Szybko się pocieszył — dodał Heinz szczęśliwy, że Lori potrak
towała sprawę tak obojętnie.

Kamień spadł mu z serca, kiedy przekonał się, że Fred von
Schweigern nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia.

Po świętach Lori miała więcej czasu i mogła spokojnie przejrzeć
teczkę z korespondencją i notesami ojca.

10

Lori już ponad dwie godziny przeglądała papiery w teczce, nie
znajdując nic ciekawego. Nagle zobaczyła plik listów związanych
sznureczkiem. Rozwiązała węzeł i trzymała w rękach listy pisane obcym
charakterem pisma, a wśród nich kopie listów na papierze przebi-
tkowym, pisane na maszynie. Te kopie były prawdopodobnie kopiami
listów, które jej ojciec pisał do niejakiego pana Gerharda Brunsa.
Ręcznie pisane listy były odpowiedzią tego pana na pismajej ojca. Miała
więc w ręku korespondencję ojca. Zaczęła czytać z narastającym
zaciekawieniem:

Proszę mnie nie zaklinać, żebym ze względu na naszą starą przyjaźń,

-^oszczędził Panu zmartwień. Między naminigdy nie byloprzyjaźni—był

Pan dla mnie wyłącznie znajomym, którego od czasu do czasu spotykałem;

me darzyłem Pana nawet sympatią, ponieważ słyszałem o Panu rzeczy,

ore wykluczały przyjaźń między nami. Pan prosi, żebym zatuszował

anskie przestępstwo. Jestem Pańskim przełożonym i nie mam prawa tego

~robić. Mogłoby to rzucić podejrzenie na innego niewinnego człowieka.

estety, przypadek zrządził, że dowiedziałem się o Pańskim przestęp-

wie. Mówię ,,niestety", ponieważ nie leży w mojej naturze niszczenie

__ 2'- Ale nie mam wyboru, jestem zmuszony zawiadomić władze. Jedyną

~ CZ(ł>jaką mogę dla Pana zrobić, jest termin dwudziestu czterech godzin.

a "an czas postąpić tak, żeby Pańska rodzina nie musiała zobaczyć

° Przed prokuratorem. Niczego więcej nie mogę zrobić.

a tej kopii był podpis ojca — imię i nazwisko.


53


Odpowiedź pana Gerharda Brunsa na ten list ojca brzmiał
następująco:

Błagam Pana o termin ośmiu dni, zanim postąpię tak, jak pan
sugeruje. Mam szereg spraw do uregulowania. Przecież Panu nie powinno
zależeć na ośmiu dniach. Proszę się zlitować nad nieszczęśnikiem
którego opanowała namiętność do kobiety: groziła mi, że odejdzie, jeżeli
nie spełnię jej życzeń. Miałem nadzieję, że wszystko ureguluję, zanim to
zostanie wykryte. Na moje nieszczęścia Pan dowiedział się o moim
przestępstwie i rozumiem, że Pańska uczciwość zabrania Panu postąpić
inaczej. Błagam o termin ośmiu dni! Zanim minie tydzień, wszystko będzie
załatwione.

Drżącymi rękami Lori wzięła następny list pisany przez ojca:

Daję Panu osiem dni. Stało się to możliwe dlatego, że wyjeżdżam na
polowanie do majątku pana von Trauensteina. Kiedy wrócę z polowania,
po ośmiu dniach, muszę sprawę zgłosić władzom. Proszę więc postąpić tak,
jak Pan uważa za słuszne.

Lori spojrzała na datę — było to dwa dni przed śmiercią ojca. Na ten
list przyszła krótka odpowiedź:

Przyjmuję Pański warunek i dziękuję za ten termin. Mojej matce
zostanie zaoszczędzone najgorsze przeżycie.

To było wszystko. Lori dosiedziała się, że śmierć jej ojca uniemoż-
liwiła wyjawienie przestępstwa tego Gerharda Brunsa. Może te listy są
ważne?

Wzięła pisma i poszła do gabinetu Heinza. Zastanawiał się nad
gatunkami zbóż.

Kiedy weszła zapytał:

— Co cię sprowadza, Lori?

— Wujku, w starym kufrze, w którym były rzeczy po rodzicach,
znalazłam teczkę z listami ojca. Wśród nieważnych rodzinnych listów są
pisma, które może cię zainteresują. Chodzi o korespondencję mojego
ojca z pewnym'panem, Gerhardem Brunsem. Ostatni list ojciec napisał
dwa dni przed śmiercią.

Heinz, słysząc nazwisko Bruns, zaskoczony spojrzał na Lori i wyciS"
gnał rękę po listy.

— Znałem Gerharda Brunsa. Był zatrudniony w zakładach, w któ-
rych twój ojciec i ja pracowaliśmy. Był technikiem, a twój ojciec

54

czelny inżynier był jego przełożonym. Unikaliśmy go — był bardzo
esympatyczny i nie miał dobrej opinii. Miałem z nim przykrą

awanturę-

__ W takim razie te listy będą cię szczególnie interesować. Przejrzyj

a potem powiedz mi, czy mam je spalić.

_ Zaraz przeczytam tę korespondencję. Przy obiedzie powiem ci,
C0 o tym sądzę.

_- Nie będę ci dłużej przeszkadzać!

— Lori, nigdy mi nie przeszkadzasz!

Skinęła głową i wyszła. Heinz patrzył na nią trzymając listy jej ojca
w ręku.

Znał tego Gerharda Brunsa i myślał teraz o nim. Był to człowiek
prowadzący hulaszczy tryb życia. Poza tym, szalał za kobietą, która go
wykorzystywała i w końcu zniszczyła. Pewnego wieczora w lokalu Bruns
nalegał, żeby Heinz usiadł przy jego stoliku i poznał jego przyjaciółkę,
która zaczęła Heinza kokietować. Potem często ją spotykał w pobliżu
swojego mieszkania. Kiedy raz wręcz czekała na niego przed bramąjego
domu, kategorycznieją odprawił, wiedząc że Bruns jest w niej śmiertel-
nie zakochany.

Wtedy ta kobieta przyrzekła mu zemstę. Kilka dni później wpadł do
niego Bruns i rozwścieczony krzyczał, że go zastrzeli, jeżeli będzie nadal
robił niedwuznaczne propozycje kobiecie, którą on, Bruns, kocha
i uwielbia. Nie dopuścił Heinza do słowa i wybiegł z mieszkania.

Heinz chcąc wyjaśnić sprawę postanowił pójść do Brunsa. W zasa-
dzie było mu go żal, wiedział, że ta kobieta nie jest warta miłości
1 oddania. Nie mógł tej sprawy zbagatelizować, zwłaszcza, że Bruns
groził mu, iż go zabije.

Tego samego dnia po południu poszedł do jego mieszkania, lecz
§°spodyni powiedziała, że pan Bruns wyjechał i że wróci za kilka dni.

Wieczorem Heinz udał się do majątku pana von Trauensteina, gdzie
°stał zaproszony na polowanie. Spotkał tam ojca Lori i opowiedział
u Przykre zajście z Brunsem. Fryderyk Roda odparł ze zmarszczonym
Czolem:

~~ Ta kobieta zniszczy Brunsa, ona zmusiła go do jeszcze gorszych
ynow. Nie przejmuj się, takiego człowieka należy traktować jak

Wanata!

55


Następnego dnia odbyło się polowanie, podczas którego Fryderyk
Roda w niewyjaśniony sposób został zastrzelony. Kula pochodziła
z broni Heinza!

Heinz zmuszał się do spokoju — wróciły straszne wspomnienia.
Nigdy więcej nie spotkał Brunsa, a po niedługim czasie dowiedział się, że
wyjechał za granicę.

A teraz miał w ręku korespondencję Brunsa i naczelnego inżyniera
Roda! Musi się opanować! Musi to przeczytać!

Już po pierwszym liście wiedział, w jakim nastroju był Bruns, kiedy
wpadł do jego mieszkania z pretensjami, że molestujejego przyjaciółkę.
Wtedy Bruns już wiedział, że czeka go więzienie — więc uciekł za
granicę. Dlatego błagał ojca Lori o termin ośmiu dni, żeby być już
daleko od Niemiec! Wtedy doszło do tragedii — przyjaciel zmarł. Heinz
znowu zaczął się zadręczać myślami, jak to się mogło stać, że kula zjego
broni trafiła Fryderyka Roda. Ustalono, że strzał padł z takiej broni
jaką miał Heinz. Obaj przyjaciele mieli legowiska blisko siebie. Heinz
oddał dwa strzały — pierwszym trafił sarnę, a drugi...? Czyżby w zapale
za bardzo odwrócił się na prawo i niechcący zastrzelił ojca Lori? Na
szczęście, przekonał sędziego i został uniewinniony.

Ale czy to go uspokoiło? Nieszczęście stało się, rzucając cień na całe
jego życie.

Heinz wstał i schował listy do biurka. Dlaczego to zrobił? Nie
wiedział. Wszystko działo się tak dawno temu. O Brunsie nigdy już nie
słyszano. Czy listy miały jakąś wartość? Sam nie wiedział, dlaczego nie
zniszczył tej korespondencji.

Kiedy przy obiedzie spotkał Lori, powiedział, że przeczytał wszyst-
kie listy i na razie zatrzymałje — są w jego biurku. Szybko zaczai mówić
o czymś innym. Mimochodem wspomniał, że Bruns wyjechał za granice,
prawdopodobnie, żeby uniknąć kary.

Lori była zadowolona z takiej odpowiedzi i nie wracali już do tego
tematu.

11

Zima minęła, w powietrzu czuło się nadchodzącą wiosnę. Heinz miał
dużo pracy, często wyjeżdżał na pola, a Lori zawsze mu towarzyszyła.
Przed rokiem przyjechała do Lindenhofu, a teraz czuła się tutaj jak
w domu. Niedługo miała skończyć dwadzieścia jeden lat, dojrzewała
i stawała się poważniejsza. Często zastanawiała się, dlaczego odczuwa
pewne skrępowanie w obecności swojego opiekuna, skrępowanie i nie-
pokój. Nie zdawała sobie jednak sprawy ze swoich uczuć.

Natomiast Heinz, widząc przed sobą piękną kobietę, wiedział, że
pewnego dnia Lori go opuści. Walczył ze swoją miłością i był świadom,
że jego pupilka nigdy nie może się o tym dowiedzieć. Robił wszystko,
żeby spotykała młodych mężczyzn, chociaż bardzo przy tym cierpiał.
Lori była obojętna wobec zalotów, śmiała się i żartowała, grywała
w tenisa ze znajomymi panami, jeździła konno na spacery. Stale
wszystkich porównywała z wujkiem Heinzem. Żaden znajomy mężczyz-
na nie mógł mu dorównać! W myślach Lori już od dawna Heinza nie
nazywała “wujkiem"! Zwracając się do niego też unikała tego słowa,
^aden ze znajomych panów nie robił na niej wrażenia — tacy mężczyźni
nie mogli się podobać Lori!

A Heinz? Raz był szczęśliwy, widząc jej obojętność wobec innych
Panów, a potem drżał na myśl, że mogłaby pokochać właśnie jego!
tedy musiałby jej wyznać, jaka bariera stoi między nimi. Czy będzie
częsliwa, czy też z pogardą odwróci się od niego?

Ta-k mijały dni i tygodnie. Oboje panowali nad sobą i nie dawali po
s°bie poznać, co czują.


57


Wieczorami często muzykowali. Lori śpiewała pieśni ludowe
a Heinz akompaniował na fortepianie. Potem pani Sund siadała przy
fortepianie i grała Chopina, Griega i Schuberta. Mogłyby to być
cudowne wieczory, ale Heinz cierpiał z powodu miłości, a Lori coraz
częściej odczuwała nieznaną dotąd tęsknotę.

Pani Sund nie zauważyła, co się dzieje w duszach dziedzica i jego
pupilki. Natomiast lokaj Karol znał swojego pana od dziecka i z troską
spoglądał na niego i Lori, którą coraz bardziej lubił. Marzył o tym, żeby
została żoną Heinza, lecz wiedział, że to jest niemożliwe.

Codziennie wieczorem odwiedzał syna i synową, a widząc ich
szczęście, myślał, że chętnie oddałby życie, żeby jego młody pan mógł
poślubić pannę Lori!

. Pewnego dnia doszło do wypadku na polu przy maszynie rolniczej.
Jeden z robotników został ciężko ranny. Peter Lenz posłał gońca na
koniu do dworu z prośbą, żeby pan Rommersdorf przyjechał i przywiózł
jodynę i bandaże. Heinza nie było w domu — był w sąsiednim majątku,
więc Lori szybko wzięła torbę z opatrunkami i lekarstwami, wskoczyła
na swoją klacz i pogalopowała na miejsce wypadku. Poleciła też, żeby
przysłano nosze dla rannego.

Kiedy przyjechała na miejsce, Peter Lenz odebrał od niej torbę i rzekł:

— To nie dla panienki; proszę mnie zostawić samego, dam sobie
radę. Założę prowizoryczny opatrunek.

— Jeżeli mogę pomóc, chętnie zostanę, nie boję się.
t — Nic tutaj nie można zrobić. Proszę wracać do dworu, po-
trzebujemy noszy.

— Są już w drodze.

— Teraz ranny nie potrzebuje nic innego, tylko posłania i lekarza,
żeby go zbadał i fachowo opatrzył ranę.

— Jeżeli nie jestem potrzebna, pojadę do dworu i każę dla tego
biedaka przygotować łóżko. Czy coś zagraża jego życiu?

— Nie ma takiego niebezpieczeństwa, ale niewykluczone, że straci
rękę.

Lori bardzo się zmartwiła. Wsiadła na konia i szybko pojechała do
Lindenhofu. Była zdenerwowana i chciała jak najprędzej wrócić do
dworu. Widok rannego wstrząsnął nią. Nagle poczuła, że słabnie-
puściła wodze, zemdlała i spadła z konia.

Klacz obwąchała leżącą na trawie amazonkę, a potem spokojnie
poszła ku stajni — znała drogę.

Tymczasem Heinz wrócił do domu i słysząc o wypadku pogalopował
na koniu na pola. Po drodze zobaczył klacz Lori — bez niej! Wodze
clągnęły się po ścieżce. Heinza opanował potworny strach. Gdzie jest
Lori? Co się stało?

Nie zwracając dłużej uwagi na klacz popędził dalej. Po kilku
minutach ujrzał na trawie nieprzytomną Lori.

Zeskoczył z wierzchowca, uklęknął, wziął j ą w ramiona i z trwogą
patrzył na jej bladą twarz. Miała zamknięte oczy. Myślał, że nie żyje,
zaczął wołać, tracąc panowanie nad sobą:

— Lori, kochanie, moja najdroższa, co ci jest? Lori obudź się, na
miłość boską, obudź się! Serce mi pęka, kocham cię, kocham cię!

Cało wał j ą i przytulał do piersi.

Powoli Lori zaczęła odzyskiwać przytomność. Słyszała głos Heinza,
rozumiałajego słowa, czuła jego pocałunki i uświadomiła sobie, że ona
również go kocha.

Objęła go za szyję i szepnęła:

— Heinz, kocham cię, jesteś mój. Teraz wiem, jak bardzo cię
kocham!

Nie panowali nad sobą, obejmowali się i całowali do utraty tchu!

— Lori, jesteś moja, kocham cię, nic na to nie poradzę!
Nagle spoważniał. Co zrobił? Nie odważył się jeszcze raz pocałować,
h w usta. Westchnął głęboko i wstał.

— Czy coś cię boli? — zapytał ochrypłym głosem.

— Nie, nic mnie nie boli. Uspokój się, zemdlałam, ponieważ widok
rannego człowieka zrobił na mnie straszne wrażenie. Zasłabłam i spad-
arn z konia. Och, mój Boże, muszę szybko pojechać do domu i kazać
Przygotować łóżko dla tego nieszczęśnika.

Heinz widział, że Lori może stać i chciał cofnąć swoje ramiona, ale
z'ewczyna przytuliła się do niego szepcząc:

~~ Mój drogi, jak można być tak szczęśliwym, kiedy inny człowiek
musi cierpieć?

"?kało mu serce, gdy pomyślał, że i Lori wkrótce będzie cierpiała.

,/lacz Posłusznie biegła za Heinzem i stała teraz przed swoją panią,
ekaJąc, że j ą dosiądzie.


58

59


— Czy będziesz mogła jechać, Lori? — zapytał spokojnie Heinz.

— Oczywiście, mój kochany, czuję się zupełnie dobrze. Nie rozu-
miem, jak to się mogło stać, że spadłam z konia. Ale wiesz, dobrze, że tak
się stało. Kto wie, jak długo męczylibyśmy się, gdyby obawa o moje
życie nie zmusiła cię do wyznania!

Heinz z trudem panował nad sobą. Wiedział jednak, że już nigdy
więcej nie wolno mu objąć Lori i całować jej ust. Co on zrobił? Czuł się
jak zdrajca!

Pomógł Lori dosiąść klaczy i zapytał:

— Czy czujesz się pewnie w siodle?

— Tak! Heinz, jestem taka szczęśliwa, że nie muszę cię już nazywać
wujkiem!

— Chodź, będę ci towarzyszył do domu, a potem muszę zaraz
wrócić do rannego.

— Przecież mogę jechać sama.

— Nie mogę się na to zgodzić. Nie pozwolę, żebyś sama jechała
konno — możesz się znowu źle poczuć.
Objęła go za szyję:

— Jak mogłam zemdlećjaka będzie ze mnie dziedziczka? Mdleję na
widok rannego! Heinz, powinieneś mnie zwymyślać!

Milcząc potrząsnął głową. Ruszyli w drogę. Po powrocie do dworu
oddał Lori w ręce pani Sund i natychmiast pogalopował z powrotem.
Chciał być sam. Musiał się zastanowić, co dalej? Stale wracał myślą do
faktu, że kocha Lori, że całował ją jak zakochany mężczyzna całuje
kobietę, a ona odwzajemniała namiętniejego pocałunki. Mimo zmart-
wienia był szczęśliwy, lecz raz po raz opanowywał go lęk. Co będzie
dalej? Nie znalazł odpowiedzi.

Na polu zastał rannego, którego ułożono na noszach. Peter Lenz
założył opatrunek, żeby zatamować krwotok. Nieprzytomnego robot-
nika odwieziono do dworu. Przybył lekarz, zbadał ramię i wyra/it
nadzieję, że rękę będzie można uratować. Ta wiadomość wszystkich
uspokoiła i ucieszyła.

10

Lekarza zaproszono na obiad, więc Lori i Heinz nie byli sami ani
przez minutę, ale ich oczy stale się spotykały. Lekarz zbadał Lori i dał.1eJ
środek uspokajający. Zalecił leżenie, jednak Lori nie chciała o t}'"1
słyszeć. Czuła się dobrze, miała apetyt i zadawała sobie pytanie,

60

sie stało, że zemdlała? Po raz pierwszy w życiu straciła przytomność!
\V końcu powiedziała do Heinza:

— To było zrządzenie boskie!

Te słowa stale brzmiały mu w uszach. Tak, Lori miała rację — los tak
zrządził! Heinz czuł, że teraz ponosi winę nie tylko za śmierć jej
rodziców, ale i za to, że Lori będzie nieszczęśliwa.

Po wyjeździe lekarza Heinz poszedł do swojego gabinetu.

Chciał być sam; radził Lori, żeby się położyła, lecz potrząsnęła
głową:

— Pójdę z tobą, chcę pracować i chcę ci pomagać, nie możesz mi
tego zabronić! Nie teraz, kiedy wiemy, ,że się kochamy!

Nie sprzeciwiał się — wiedział, że sytuacja musi zostać wyjaśniona.
Idąc do gabinetu szepnęła:

— Jak mogłeś pomyśleć, że chcę być z dala od ciebie?

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi gabinetu, Heinz wziął Lori za
rękę i mocno ją uścisnął. Miał smutną minę. Lori patrzyła na niego
zdziwiona i z wyrzutem w głosie powiedziała:

— Heinz, znów masz ponurą minę. Wyglądasz, jakbyś był
zrozpaczony, nie mogę tego dłużej znieść. Czy nie jesteś szczęśli-
wy?

Westchnął głęboko:

— Nie, moja kochana, nie jestem szczęśliwy. Jestem bardzo nie-
wczęśliwy, chociaż przez chwilę czułem, że jestem \y niebie.
Oparła głowę o jego ramię.

— Heinz, dlaczego jesteś nieszczęśliwy? Czy nadal dręczy cię to, co
już dawniej sprawiało ci cierpienie?
Heinz był wstrząśnięty:

—- Męczę się i cierpię bardziej niż kiedykolwiek! Moja kochana,
musz? ci sprawić ból, a to jest dla mnie gorsze niż śmierć.

Podniosła głowę i z lękiem w oczach zawołała:

~~ Ty miałbyś mnie zranić — ty? Nigdy tego jeszcze nie zrobiłeś i nie
H°'no ci tego zrobić!

~~ Muszę, Lori, muszę! Nie możemy należeć do siebie! Gdybym

§ Przypuszczać, że mnie pokochasz, nie przyjąłbym cię do mojego
u°mu.

L°ri zbladła.

61


— Dlaczego? Dlaczego nie możemy należeć do siebie? — zapytała
drżącym głosem.

Heinz wahał się. Szukał wyjścia z sytuacji. Potem rzekł:

— Jesteś jeszcze bardzo młoda. Zapomnisz o mnie, jestem starszy
od ciebie o dwadzieścia lat!

Lori zaśmiała się na cały głos i z ulgą odetchnęła.

— Jesteś młodszy od wszystkich mężczyzn, których znam! Jak
możesz mówić takie niedorzeczności! — zawołała i zanim zdołał się
obronić pocałowała go w usta.

Poprosił, żeby usiadła i zajął miejsce naprzeciw niej.

— Nie całuj mnie, Lori. Za kilka minut będziesz żałować, że to
zrobiłaś.
• Zdecydowanie zaprzeczyła.

— Ja miałabym żałować? Nigdy, Heinz, nigdy nie pożałuję, że
jestem taka szczęśliwa! Teraz musisz mi powiedzieć, jaka przeszkoda
stoi między nami? A potem zaraz ci wyjaśnię, że nic na świecie nie może
nas rozdzielić, chyba, że ty sam tego będziesz chciał.

Twarz Heinza drgała ze wzburzenia.

— Lori, będę musiał chcieć! Będę do tego zmuszony!
Przestraszona wzięła go za obie ręce:

— Heinz, nie przerażaj mnie! Powiedz, co cię dręczy! Widzę, że
bardzo się martwisz!

— Sam Pan Bóg wie, jak cierpię, że muszę odtrącić twoją miłość,
która mnie tak uszczęśliwia.
Lori wyprostowała się:

— Co zmusza cię do odtrącenia mojej miłości? Heinz, czy to ma
coś wspólnego z wydarzeniem z przeszłości, wydarzeniem, które cię
zadręcza? Nie myśl, że się przestraszę — bez względu na to, co to jest,
moja głęboka miłość do ciebie pozwoli mi dźwigać ten ciężar razem
z tobą. '

— Kiedy dowiesz się o wszystkim, zgodzisz się z moim zdaniem.

— Proszę, powiedz mi wreszcie, o co chodzi!
Przycisnął jej dłonie do ust i po chwili odezwał się:

— Lori, mam na sumieniu ciężkie przestępstwo. Ono nas roz-
dzieli, chociaż ja ponoszę winę wyłącznie przez nieszczęśliwy przy-
padek.

62

A więc jesteś niewinny, mój kochany! Przecież nie może być
inaczej. I ten nieszczęśliwy przypadek miałby nas rozdzielić i unieszczęś-
liwic? -O nie! Bez względu na to, co mi powiesz, nic nie może nas
rozłączyć!

Heinz głęboko westchnął.

— Kochanie, zmuszasz mnie, żebym wszystko ci powiedział. Pro-
szę, bądź dzielna. Nie przerażaj się, to jest straszne. Ja ponoszę winę za
śmierć twoich rodziców! Przez niewytłumaczalny, nieszczęśliwy przypa-
dek na polowaniu, zastrzeliłem twojego ojca, a twoja matka z rozpaczy
zmarła na udar serca. Tak więc ponoszę winę. za śmierć twoich rodziców.
Nie możesz należeć do mężczyzny, który zastrzelił twojego ojca!

Lori oparła się o fotel i zamknęła oczy, jakby nie chciała widzieć, co
jej grozi. Heinz nachylił się do przodu, jednak nie odważył się dotknąćjej
rąk.

— Lori! Lori! Czy teraz z pogardą odwrócisz się ode mnie?
— szepnął zdruzgotany.

Westchnęła i z litością w oczach spojrzała na Heinza:

— Jeżeli sądzisz, że twoje wyznanie może zabić moją miłość, to się
mylisz! Ale teraz przyznaję, że jest to przeszkoda, która może nas
rozłączyć, musi nas rozłączyć. Masz rację, nie możemy należeć do siebie!

Patrzył na Lori zrozpaczony.

— Wiedziałem, że tak postąpisz. Czy możesz mi wybaczyć?
Uścisnęła mocno jego ręce:

— Powiedziałam ci już, że uniewinniam cię. Wtedy nie wiedziałam,
na czym polega twoja wina. Dzisiaj powtarzam, że jesteś niewinny.
Wiem, że nie ponosisz winy za to co się stało — nie musisz mi o tym
mówić. Niemniej, to co się wydarzyło, a co stało się wbrew twojej woli,
dzieli nas!

Heinz spuścił głowę.

— Dziękuję ci, Lori! Nie chodzi o mnie, chodzi o ciebie, o kobietę,

a° której należy moje serce. Przyjąłem cię do mojego domu jako

s'erotę, ponieważ nie masz nikogo na świecie. Uniewinniasz mnie,

0 sarno powiedział sędzia, ja sam nie czuję winy, a jednak jestem

'nny! Teraz pokutuję jeszcze ciężej, ponieważ i ty cierpisz! Jak ty to

Niesiesz?

Przez chwilę Lori milczała, potem powiedziała:

63


— Bądź spokojny, będę to znosić tak, że nie sprawię ci nowych
cierpień. Będę dzielna tak jak ty. Co ma spotkać ciebie, spotka i mnie.
Oboje mamy pocieszenie — wiemy że się kochamy, a tej świadomości nie
może nam nikt odebrać, nawet los! Miłość pozwoli nam znieść wszystko,
nawet to, że nie możemy należeć do siebie. A teraz proszę cię, opowiedz
mi, jak to się stało!

Heinz mówił cichym ochrypłym głosem — Lori widziała jak cierpi.
Wiedziała, że musi być dzielna. Również za Heinza, ponieważ on
dźwigał większy ciężar. To co dzisiaj usłyszała spowodowało, że stała się
dojrzałą kobietą.

Kiedy Heinz skończył opowiadać, siedzieli trzymając się za ręce.
Potem Lori wstała i pocałowała go w czoło.

— Muszę teraz odpocząć. Proszę, znajdź wymówkę dla pani Sund.
Nie przyjdę ani na herbatę, ani na kolację. Muszę się uspokoić i nad
wszystkim zastanowić, zanim podejmę decyzję.

Opuściła pokój.

Heinz opadł na krzesło. Resztką sił panował nad sobą, żeby nie
widziała j ego rozpaczy. Co się teraz stanie? Co musi się stać? Czy mógł
zatrzymać Lori w Lindenhofie, kiedy wyznali sobie miłość? A czy wolno
ją wysyłać w świat bez opieki? Zaczai żałować, że wyznał Lori miłość.
Ale przecież pewnego dnia j ej miłość ujawniłaby się! Czy nie cierpiałaby
wiedząc, że i on ją kocha? Nie ulegało wątpliwości, że Lori musi
wyjechać — albo on powinien opuścić Lindenhof. Może będzie lepiej,
żeby Lori została. Peter Lenz zajmie się majątkiem, jest uczciwy i godny
zaufania. Lori zajmie się biurowymi sprawami; od trzech lat pracuje
z nim i zna wszystkie sprawy. W ten sposób będzie zabezpieczona.
Nieważne, co się stanie z nim — wszędzie gdzie będzie sam, będzie mu
źle bez Lori.

Zastanawiał się. Wiedział, że Lori nie pozwoli mu wyjechać z Lin-
denhofu. Będzip musiał udawać, że chce wybrać się w dłuższą podroż,
żeby znaleźć ukojenie. Wiedział, że tylko w takich okolicznościach Łon
zgodzi się zostać.

Długo siedział w gabinecie bezczynnie i patrzył przez okno na
park.

Kiedy podjął decyzję, poszedł odwiedzić rannego robotnika,
i oddychał spokojnie — młody, zdrowy organizm nie poddał się

Heinz zapomniał, że pani Sund czeka z herbatą. Zawołał Karola
i polecił powiadomić panią Sund, że Lori i on nie przyj da ani na herbatę,
ani na kolację.

Stary sługa stał i wahał się. Z troską w oczach patrzył na swojego
pana. Heinz smutnie pokiwał głową:

— Tak, tak, mój stary, Lori już wie. Wie wszystko, a ja, który
przychyliłbym jej nieba, muszę ją wysłać w świat, jeżeli sam nie wyjadę
z Lindenhofu. Lori musi być w bezpiecznym miejscu.

Karol smutnie skinął głową.

— Wiedziałem, proszę pana, wiedziałem, że panna Lori kocha pana
tak,jak pan kochają!

— Ty to zauważyłeś? No tak, a teraz musimy się rozstać na zawsze.
Opuszczę Lindenhof; twój syn Peter zajmie się majątkiem, a ty będziesz
wolny i będziesz pilnował jego dzieci.

Staremu lokajowi łzy stanęły w oczach.

— Pan chce sam wędrować po szerokim świecie? Drogi Pan Bóg nie
pozwoli na to! -

— Pan Bóg ukarał mnie bardzo srogo. Ale Lori musi mieć spokój
i musi być bezpieczna. Ona i ja nie możemy mieszkać pod jednym
dachem, nie możemy się widywać. Dlatego wyjadę. Proszę cię, Karolu,
żebyś milczał, dopóki nie pozwolę ci o tym mówić. A teraz idź do pani
Sund i przekaż to, co ci poleciłem.

Karol był bardzo zmartwiony, ale nie odważył się mówić. Wiedział,
że kiedy jego pan coś postanowił, nie można się sprzeciwiać.

Panią Sund zdziwiła nieobecność Lori i Heinza przy herbacie i przy
kolacji. Sądziła jednak, że Lori jest zmęczona, a pan Rommersdorf
Poszedł odwiedzić rannego robotnika. Spędziła wieczór sama. Uspokoi-
la się i pomyślała, że jutro Lori będzie w dobrym humorze, a pan
Niedzic nie będzie się już martwił o robotnika, który uległ wypadkowi.

Wcześnie poszła do swojej sypialni.


64

s'ame sis z lotj?


12

Kiedy Lori wróciła do swojego pokoju, rzT::uciła się na łóżko i «-
roko otwartymi oczami patrzyła w sufit. Nie vwwiedziała, co ją bardiej
przytłacza: głęboka miłość do Heinza, czy sti~rraszny ból i żal. Miltść
była tym silniejsza, ponieważ wiedziała, że ruonigdy nie zostanie spł-
niona. Nie miała wątpliwości, że musi się rooozstać z Heinzem, ito
na zawsze. Postanowiła, że w przyszłości niczego od niego «e
przyjmie.

Co za szczęście, że miała trochę własnych pie esniędzy! Może spokojne
żyć, aż znajdzie odpowiednią posadę. Wiedziała— :, że Heinz będzie bante
cierpiał, kiedy mu powie o odejściu; dlatego hit usi to zrobić tak, żene
będzie jej mógł zatrzymać. Podjęła decyzje!

Schowała głowę w poduszkę i płakała. Nie b> o«ędzie już widywała jt>o
twarzy, jego dobrych oczu, nie będzie słucO hała jego głosu! Bila
zrozpaczona, ale miłość do Heinza dodała jej sił. Musi wyjechać ho
natychmiast, zanim go zobaczy! Jego widol-k mógłby zmienić ej
postanowienie!

Po godzinie wstała i spakowała małą walizZ -kę: wzięła tylko najpo-
trzebniejsze rzegzy, resztę będą jej mogli wysłaooć później.

Musiała czekać, aż się ściemni, żeby nikt w domu nie zauważył^
opuszcza dwór. Wiedziała, że o dziesiątej wiecz^orem odchodzi ostay
pociąg. Musi na niego zdążyć!

Po spakowaniu walizki miała jeszcze sporo ocszasu. Siadła i napis<la
do Heinza długi list. Płakała i zastanawiała = się nad tym, dlaczes0
niewinny człowiek musi tak cierpieć.

Zbliżał się czas pójścia na stację. Uchyliła drzwi i rozejrzała się, czy
kogoś nie ma na korytarzu. Na stole zostawiła list; Heinz dostanie go
jutro rano przy- śniadaniu. Zabrała pieniądze i książeczkę czekową,
schowałaje w torebce. Ubrała się, wzięła do ręki walizkę i wyszła. Kiedy
opuściła pokój, nagle zjawił się przed nią stary lokaj Karol.

— Co pan tutaj robi, Karolu?

— Czekam na panią!

— Dlaczego?

— Myślałem, że może będę potrzebny. Wiem wszystko, pan
dziedzic opowiedział mi o rozmowie z panią — od lat jestem jego
powiernikiem.

Wziął do ręki walizkę i delikatnie popchnął Lori do pokoju.

— Karolu, muszę wyjechać, muszę zdążyć na wieczorny pociąg!
Spokojnie zamknął za sobą drzwi.

— Jeżeli to jest konieczne, może pani wyjechać. Ale to nie jest
konieczne! Pan Rommersdorf powiedział, że opuści Lindenhof, żeby
pani mogła tutaj spokojnie mieszkać.

Lori zaciskała dłonie.

— Wiedziałam, że to planuje. Do tego nie wolno dopuścić. Linden-
hof potrzebuje pana Rommersdorfa! Przecież pan kocha swojego
dziedzica, służy mu pan wiernie od tylu lat! Karolu, pan musi to
zrozumieć, jeżeli pan wszystko wie! Ja muszę wyjechać, a nie on! Żeby
zapobiec wyjazdowi pana Rommersdorfa, ja opuszczam dwór. Panie
Karolu, proszę mi pomóc wyjechać tak, żeby nikt nie zauważył,
inaczej... inaczej nie pozostanie mi nic innego niż odebrać sobie
życie!

W jej słowach była powaga i stanowczość.

— Na miłość boską! Proszę pani, tylko nie to, broń Boże!
~— A więc proszę mi pomóc wyjechać!

"— Pan Rommersdorf będzie zrozpaczony, że pani sama wyjechała
w świat!

~~ Nie będzie tak źle. Przecieżjadę do... przyjaciół, tam zatrzymam

? na razie. Tutaj jest list do pana dziedzica. Napisałam wszystko,

°kądjadę i gdzie będę. Nie jestem bez pieniędzy. Będę stale dawała

c> gdzie jestem. Jeżeli będę potrzebowała pomocy, z całą pewnością

r°c? się do mojego opiekuna. Karolu, widzi pan, zastanowiłam się


66

67


nad wszystkim i tak będzie najlepiej dla niego i dla mnie! Jeżeli pail
kocha pana Rommersdorfa, proszę mi pomóc wyjechać.

Karol zastanawiał się przez chwilę, a potem doszedł do wniosku, że
tak będzie najlepiej. Przecież i na odległość można będzie czuwać nad
panną Lori. Groziła, że sobie odbierze życie, a w takich sytuacjach mówi
się poważnie. Co począłbyjego pan, gdyby panna Lori nie żyła? Musijej
więc pomóc!

Jutro będzie niesamowita awantura, ale musi to wziąć na swoje stare
barki. W każdym razie lepsze to, niż miałoby się coś przydarzyć pannie
Lori. Trudno, musi jej pomóc wyjechać, a złość pana niech spadnie
wyłącznie na niego.'

Karol ze współczuciem patrzył na młodą kobietę.

— Tak, zrozumiałem. Wiem, że jutro rano pan Rommersdorf
potraktuje mnie jak śmiertelnego wroga, niemniej pomogę pani. Czy
pani naprawdę napisała wszystko, tak, żeby się nie martwił?

— Daję panu słowo, Karolu!

— Dobrze, pomogę pani. Proszę zaczekać, zaraz wrócę. Muszę
sprawdzić, czy droga wolna. Odprowadzę panią na stację. Gdybym
zamówił powóz, byłby hałas i mógłby ktoś zauważyć.

Lori opadła na krzesło. Po chwili Karol wrócił, wziął walizkę i skinął
ręką, żeby poszła za nim. Opuścili dom wejściem dla służby. Karol cicho
zamknął drzwi. Milcząc przeszli przez park, Karol otworzył furtk?
i ruszyli w drogę.

Było ciemno. Musieli się spieszyć. Kiedy przybyli na stację, wjechał
pociąg. Karol kupił dla Lori bilet do Berlina. Zawiadowca uprzejmie
ukłonił się, a widząc, że odprowadza ją Karol, nie zauważył, że
przyszli pieszo. Karol najchętniej pojechałby z Lori do stacji, gdzie
musiała się przesiąść na pociąg pospieszny. Obawiał się (jednak, że nie
zdąży wrócić na śniadanie, żeby osobiście opowiedzieć, co zaszło.
Zniknięcie Lori nie mogło wywołać żadnych komentarzy. Pan
Rommersdorf po przeczytaniu listu zadecyduje, co należy powiedzieć
domownikom.

Przed odjazdem Lori podała Karolowi rękę.

— Proszę pilnować swojego pana, Karolu, będzie potrzebował
bliskiego człowieka. Proszę go ode mnie serdecznie pozdrowić. Prósz?
mu powiedzieć, że nie wolno rozpaczać!

Karol jeszcze raz pomachał ręką i spojrzał na bladą twarz Lori.
pociąg ruszył. Lori opadła na miękkie siedzenie i zamknęła oczy.

Wracając do domu zdenerwowany lokaj zastanawiał się, czy po-
stąpił słusznie, czy też nie? Kiedy był już we dworze, pomyślał, że może
byłoby dobrze zaraz obudzić pana Rommersdorfa i zawiadomić go
0 wyjeździe Lori? Po chwili doszedł do wniosku, że pan potrzebuje
spokoju i że rano będzie czas, żeby się o wszystkim dowiedział.

Lori, będąc sama w przedziale, mogła nieskrępowanie płakać.
Również po przesiadce do pociągu pospiesznego była sama i nie musiała
się krępować obecnością obcych ludzi.

W Berlinie poszła do hotelu. Było zbyt późno, żeby budzić
właścicielkę pensjonatu, w którym dawniej mieszkała pani Sund.
Następnego dnia przeprowadziła się tam — powitano ją serdecznie jak
znajomą. Tak więc Lori myślała, że swój wyjazd mądrze zaplanowała.
Jednak nad wszystkimi ludzkimi myślami i czynami czuwa niewidzialna
moc, która umie lepiej nimi pokierować. Lori nie wiedziała, że właśnie
tutaj zadecyduje się jej dalszy los, brzemienny w wydarzenia, które
przyniosą jej szczęście.


68


13

Karol jak zwykle przyniósł swojemu panu śniadanie, które Heinz
zawsze jadał sam w swoim pokoju. Stary lokaj zauważył, że Heinz jest
blady i niewyspany. Zaczekał, aż wypił kawę i zjadł jajko z bułeczką,
potem położył na stole list.

— Od panny Lori, proszę pana.

Heinz spojrzał na lokaja, potem na list, po który wyciągnął drżącą
rękę.

— Kto ci dał ten list, Karolu?

— Opowiem panu wszystko, kiedy pan przeczyta list. Panna Lori
zostawiła ten list i wyjechała.

Heinz zerwał się na równe nogi i złapał lokaja za ramiona:

— Wyjechała? Lori wyjechała? Człowieku, powiedz, że to niepraw-
da!

— Niestety, wyjechała wczoraj wieczorem, pospiesznym do Berlina;
odprowadziłem ją na stację.

Heinz śmiertelnie zbladł i krzyknął:

— Co ty zrobiłeś? Pozwoliłeś j ej odejść nie wołając mnie? Jak mogłeś

to zrobić?

f

— Groziła, że odbierze sobie życie, jeżeli nie pozwolę jej wyjechać.

Stałem przed drzwiami jej pokoju — przeczuwałem, że coś planuje.
Starałem sieją zatrzymać. Wtedy powiedziała, że się zabije, jeżeli nie
pozwolę jej odejść.

Heinz zatoczył się, opadł na krzesło i głucho jęknął:

l

— Niczego mi los nie oszczędza!

70

Karol miał łzy w oczach.

.— Proszę przeczytać list. Przy pożegnaniu panna Lori prosiła,
żebym panu przekazał j ej serdeczne pozdrowienia. Kupiłem jej bilet do
Berlina.

Heinz półprzytomny patrzył przed siebie, po chwili rzekł:

— Idź, zostaw mnie samego!

— Proszę pana, niech mi pan tylko powie, czy pan się na mnie
gniewa? Panna Lori poważnie groziła samobójstwem, jeżeli jej nie
pomogę. Przecież nie mogłem do tego dopuścić!

— Nie, nie gniewam się — postąpiłeś słusznie! Idź sobie teraz,
zostaw mnie samego!

Karol wyszedł z pokoju; wiedział, że musi zniknąć i że j ego,pan nie
chce nikogo widzieć.

Heinz drżącymi rękoma otworzył kopertę. Zaczął czytać:

Mój ukochany Heinz!

Muszę Ci zadać ból i opuścić Cię, ale nie mam innego wyjścia.

Ponieważ nie możemy razem mieszkać, obawiam się, że chcesz
wyjechać, żebym mogła zostać. Nie wolno Ci tego zrobić — Lindenhof
potrzebuje pana, a ja nie zaznałabym spokoju, gdybym miała świadomość,
że Cię przepędziłam. Nie martw się o mnie, zniosę życie z dala od Ciebie,
a w przezwyciężeniu cierpień będzie mi pomagała moja miłość do ciebie
i wiara, że ty mnie kochasz. Tym będziemy się pocieszali i to da nam siłę
znosić nasz los. Nie rób sobie wyrzutów! Za żadne skarby świata nie
oddałabym tego czasu, który przeżyłam obok Ciebie, kiedy codziennie
odczuwałam Twoją dobroć i miłość. Dopiero teraz wiem, jak bardzo Cię
kochamprzedtem nie zdawałam sobie sprawy z moich uczuć do Ciebie.
Wierz mi, że za te chwile w Twoich ramionach, kiedy wyznałeś, że mnie
kochasz, oddałabym całe życie. Dziękuję, że pozwoliłeś mi przeżyć to
s-częście, zanim dowiedziałam się, co nas dzieli. Te chwile szczęścia będą
Spełniać moje życie.

Wiem, że będziesz rozpaczał po moim wyjeździe. Mój kochany, to

Usiało się stać! Nie miałam odwagi spojrzeć jeszcze raz w Twoją drogą

warz, mogłabym się załamać. Mogłoby mi zabraknąć siły, żeby z Ciebie

~re~ygnować, może zasłaniałabym się pretekstem, że nic nie możemy

radzić, że pokochaliśmy się i że Ty nie ponosisz winy za śmierć moich

71


rodziców, chociaż pozory są inne. Może pobralibyśmy się, lecz w głębi
serca robilibyśmy sobie wyrzuty, a to zniszczyłoby nasze szczęście.
Chociaż teraz musimy się rozstać, wiemy, że się kochamy i że jesteśmy
niewinni, a przecież to też jest darem bożym.

Proszę, nie szukaj mnie! Będę Cię stale zawiadamiała, gdzie jestem
i jak mi się powodzi, nie będziesz się musiał o mnie martwić. Od Twojej
miłości wymagam, żebyś był z dała ode mnie i żebyś nie burzył mojego
spokoju. Pozwól, żebym żyła i pracowała z dala od Ciebie — to przyniesie
mi ukojenie. Proszę, zrozum, że teraz od Ciebie już niczego nie mogę
przyjmować. Serdecznie dziękuję za wszystko, co dotychczas dla mnie
zrobiłeś. Pamiętaj, że od Ciebie oczekuję wyłącznie tego, żebyś dzielnie
znosił swój los i nie rozpaczał. Przysięgam Ci, jeżeli Ty umrzesz, ja też
umrę! Ale ani Ty, ani ja nie stchórzymy i nie wybierzemy najłatwiejszej
drogi. Jestem szczęśliwa, że mogłam pokochać tak wspaniałego i prawego
mężczyznę — nie odbieraj mi tej miłości, Heinz! Jest rzeczą nieodwracal-
ną, że nie możemy należeć do siebie, ale możemy się kochać, a tę miłość
zesłał nam Pan Bóg. Dla Ciebie ta miłość to znak nieba, że jesteś
uniewinniony, o ile w ogóle ponosiłeś jakąś winę. Zaufajmy niebu — niech
pokieruje naszym losem.

Opowiedz wszystko pani Sund — zrozumie nas. Poproś, aby została
z Tobą, żebyś nie był zupełnie sam, i żebyś mógł czasem z nią
porozmawiać.

Moja miłość będzie zawsze należała do Ciebie!

A teraz powiem Ci, jakie mam plany na przyszłość. Bogu dzięki, mam
w banku konto i nie muszę się martwić o egzystencję. Niemniej chcę
znaleźć posadę, chcę pracować. Jadę do Berlina. Zamieszkam w pens-
jonacie, w którym dawniej mieszkała pani Sund. Proszę, niech Bety
spakuje moje rzeczy i wyślijcie je na ten adres. Będę Cię stale infor-
mowała, gdzie jestem, i będę Ci wdzięczna za wiadomość, że się uspo-
koiłeś. Wprawdzie^ nie możemy należeć do siebie, ale będziemy do siebie
pisywali. Miejmy nadzieję, że w p/ficy znajdziemy pocieszenie i uko-
jenie.

Na dzisiaj muszę kończyć mój list. Czas nagli, nie chcę się spóźnić na
pociąg. Żegnaj, mój kochany Heinz! Niech Pan Bóg da Ci silę dźwigania
ciężkiego losu. Żegnaj!

Twoja Loń

Po przeczytaniu listu Heinz siedział nieruchomo; zakrył twarz
dłońmi, nie wiedział, co się z nim dzieje. Myślał, że to zły sen. Długo
trwało, zanim opanował się na tyle, żeby skupić się i napisać do Lori.

Moja Lori, moja najukochańsza! N

Czy Ty sobie możesz wyobrazić, jaki jestem nieszczęśliwy, że nie mogę
się Tobą opiekować? Przeczytałem Twój list — z każdego Twojego słowa
wynika, że masz rację. Jednak to nie zmniejsza mojego bólu. Zabraniasz
mi przyjechać do Ciebie, wiem, że nie mam prawa zakłócać Twojego
spokoju. Czy nie pozwolisz, żebym się nadal Tobą opiekował? Czy chcesz,
żeby pani Sund przyjechała do Ciebie? Mogłybyście razem mieszkać, a ja
byłbym spokojny, że nie jesteś sama. Najdroższa, pozwól, żebym się Tobą
zaopiekował! Czy nie rozumiesz, że jestem zrozpaczony, ponieważ nie
wiem, co się z Tobą dzieje?

Dziękuję serdecznie za każde Twoje mile słowo! Rozumiem, że cieszysz
się naszą miłością, i ja często chętnie krzyczałbym z radości, że mnie
kochasz. Nie mam odwagi myśleć o tym, co utraciłem. Wszystko
oddałbym, żebyś mogła należeć do mnie, niestety, żadna ofiara z mojej
strony nie jest w stanie spełnić tego marzenia. Zostałem okrutnie ukarany
za chwilę nieuwagi, której do dzisiaj nie mogę sobie wytłumaczyć.
Kochanie, czy naprawdę nie pozwolisz żebym się troszczył o Ciebie
i otoczył Cię opieką? Byłbym szczęśliwy, gdybym to mógł robić!

Serdeczne dzięki za to, że będzie mnie stale informować, gdzie jesteś.
Proszę, przyrzeknij, że gdybyś potrzebowała pomocy, zwrócisz się do
mnie! Myślami i sercem jestem stale z Tobą. Niech Pan Bóg czuwa nad
Tobą! Z myślą o Tobie będę z pokorą znosił to, co mi jest sądzone,
a pocieszenia będę szukał w pracy. Proszę, daj o sobie znać — jestem
niespokojny

Twój zmartwiony Heinz

Po wysłaniu listu poszedł do pani Sund i szczerze opowiedział o tym,
c° się stało. Była do głębi wzruszona i oświadczyła, że chętnie pojedzie
do Lori.

Heinz podziękował mówiąc:

Zatrzymałbym panią w Lindenhofie, ale ważniejsze jest to, żeby

ri nie była sama. Jednak musimy zaczekać na wiadomość od niej,

2?, że zgodzi się zamieszkać z panią.


72


14

Zaraz pierwszego dnia Lori poznała w pensjonacie pewną damę,
z pochodzenia Niemkę, żonę Argentyńczyka. Przyjechała do Niemiec
uregulować spuściznę po zmarłej matce. Od właścicieli pensjonatu
słyszała, że Lori szuka pracy i poprosiła ją o pomoc przy załatwianiu
rożnych formalności spadkowych. Miała mało czasu, chciała już wracać
d° Argentyny. Zostawiła w domu pod opieką męża dwie córeczki,
w wieku siedmiu i dziewięciu lat.

Pani Helena Matora — tak nazywała się ta dama — mówiła do Lori:
Mój mąż jest bardzo zajęty; całymi dniami jest poza domem,
ponieważ mamy dużą farmę, stadninę i mnóstwo bydła. Muszę szybko
wracać. Dziećmi zajmuje się właściwie służba.

Lori była zadowolona, że miała wypełniony czas. Pracowała dużo,
chodziło o ogromny spadek i pani Helena Matora była szczęśliwa, że
Lori pomagała jej w rozmowach z notariuszami i załatwiała korespon-
dencję. Obie panie polubiły się. W trakcie jednej z rozmów Lori
dowiedziała się, że pani Matora szuka niemieckiej wychowawczyni dla
swoich córeczek.

— Droga panno Roda, chciałabym żeby moje dziewczynki miały
wychowawczynię, która nauczy ich przede wszystkim dobrych manier,
francuskiego i angielskiego. Później i tak wyślę je na pensję, na razie nie
potrzebują profesora. Czy sądzi pani, że znajdę pannę chętną do
wyjazdu do Argentyny? Tutejszy konsul zna mnie, więc jestem osobą
godną zaufania. Szczerze mówiąc najchętniej zabrałabym ze sobą panią,
panno Roda, ale obawiam się, że pani nie ma ochoty na tak daleką
podróż.

Lori słuchała z dużym zainteresowaniem i pomyślała, xre chętne;
orzyjęłaby taką posadę. Nie zastanawiając się odpowiedziała:

— Bardzo mi odpowiada taka posada. Mam do pani zaufania,
Spełniam warunki, jakie pani stawia wychowawczyni swoich córeczek..
Mog? podać referencje. Jestem sama i muszę sobie stworzyć egzystencji-.

Pani Matora zaangażowała Lori.

Tymczasem nadszedł list od Heinza. Lori postanowiła, że odpowie,,
kiedy będzie opuszczać Niemcy. Otrzymała też walizy ze swoją- garderc- •
ba. W dniu wyjazdu napisała:

Mój kochany, drogi Heinz!

Bardzo Ci dziękuję za to, co napisałeś, ale ja potrzebifję prąci,
obowiązków i dużej odległości między nami, która uniemożliwi r-ni pójście •
:a głosem serca1.

Los jest dla mnie łaskawy. W pensjonacie poznałam damę z Argenty-
ny, Niemkę z pochodzenia. Nazywa się Helena Matora. Zapytała mmi,
czy pojechałabym z nią jako wychowawczyni jej córeczek w wiek-u siedmiu
i dziewięciu lat. Zasięgnęłam informacji w konsulacie argentyńskim
Referencje są doskonale i urzędowo potwierdzone; jest to samożnt,
szanowana i znana rodzina, która posiada ogromną farmę w pobliżu
większego prowincjonalnego miasta. Pani Matora jest sympatycznł
i bezpośrednia — rozumiemy się bardzo dobrze. Sądzę, iż pnyznasz ni
rację, że dobrze zrobiłam przyjmując tę posadę. Żeby Cię uspokoić
załączam referencje rodziny Matora. Jutro wyjeżdżamy do Hamburga-
Cieszę się, że tak szybko znalazłam odpowiednią pracę<

n

Będę regularnie pisać, a jeżeli potrzebowałabym pomocy, zwrócę się dff
Ciebie — obiecuję solennie! Proszę, nie martw się o mnie, ale i mnie nt
Przysparzaj trosk! Oboje musimy być dzielni i mężnie znosić to, co jest
nipuniknione, czyż nie, mój kochany? Dzisiaj nie mogę obszerniej pisać,
lestem bardzo zajęta pakowaniem do dalszej podróży. Nie pisałaś
', żebyś nie miał czasu odradzić mi tej decyzji. Proszę, poślij mi
upoważnienie jako opiekuna do Hamburga, hotel “^Atlantic"
~~~ 'noże będzie mi potrzebne.

frzesyłam Ci moje najserdeczniejsze pozdrowienia i jeszcze rcH
'egnam Cię!

Twoja Lori


74

75


Westchnęła, odłożyła pióro, zakleiła kopertę i sama zaniosła j ą na
pocztę.

Potem zaczęła ostatnie przygotowania do wyjazdu. Dziękowała Bogu
za dobrą posadę —jak bardzo powinna być wdzięczna nie domyślała się,
inaczej wyjeżdżałaby z panią Matora z jeszcze większą radością w sercu.

W Hamburgu otrzymała list od Heinza.

Moja Lori!

Bardzo jestem zmartwiony. Postanowilaś tak daleko uciekać przed
tym, do czego tęskni Twoje serce! A ja nie śmiem Ci tego zabronić!
Referencje są naprawdę bardzo dobre. Rozmawiałem telefonicznie z nota-
riuszem pani Matora, który zapewnił mnie, że nie powinienem się
niepokoić o Ciebie. A więc jedź z Bogiem! Nie mam prawa, nawet jako
Twój opiekun, wyrazić sprzeciwu. Pani Sund bardzo chętnie zamieszkała-
by z Tobą, ale ja rozumiem, że chcesz pracować i mieć obowiązki.,Mam
nadzieję, że wiele nowych wrażeń trochę ukoi Twój ból. Moja miłość, pełna
troski, będzie Ci towarzyszyć. Proszę, nie pozwól mi długo czekać na
odpowiedź. Czekanie na wiadomość od Ciebie to istna męka! Liczę
godziny, kiedy znów otrzymam Twój list

Zawsze Twój Heinz

Lori przycisnęła list do serca, łzy zaczęły spływać po jej bladych
policzkach. Nieoczekiwanie weszła pani Matora.

— O, Lori, pani płacze — z powodu wyjazdu z ojczyzny? Czy pani
tutaj zostawia kogoś bliskiego?

Zapłakana dziewczyna spojrzała na nią:

— Tak, zostawiam kogoś, kogo kocham ponad życie!

— A czy ten ktoś nie przyjedzie po panią do Argentyny?

— Nie, ja uciekam przed nim. Niestety, nie możemy być razem
Helena Matora gładziła Lori po włosach:

— Tak pani jnłoda i już pani myśli, że kończy się życie?

— Och nie, nie poddaję się, chcę sobie stworzyć egzystencję, chcę
pracować! Chociaż nie mam nadziei na spełnienie moich marzeń, życie
dla mnie nie stało się bezwartościowe.

— U nas będzie się pani dobrze czuła — zajmę się panią. Mam)'
wielu przyjaciół i nie mieszkamy daleko od miasta. Jestem pewna, ze
będzie pani u nas zadowolona — pani jest dzielną kobietą!

Jestem szczęśliwa, że panią spotkałam, pani Heleno. Zawsze
będę pani wdzięczna i wyrażę to moją pracą i oddaniem.

Na życzenie pani Matora Lori nie zwracała się do niej oficjalnie;
argentyńska dama pragnęła w młodej dziewczynie znaleźć przyjaciółkę.
Serdecznie objęła Lori mówiąc:

— Nie wątpię w to ani przez chwilę!

Następnego dnia przed południem obie panie weszły na pokład
dużego statku znanej linii oceanicznej, która dbała o to, żeby dla
pasażerów taka daleka podróż była nie tylko wygodna, ale i przyjemna.
Zanim statek wyszedł w morze, Lori wysłała do Heinzajeszczejeden list,
dodając mu otuchy, ale sama potrzebowała jej jeszcze bardziej.

Podróż morska dobrze wpływała na samopoczucie Lori. Pani
Helena Matora była kobietą inteligentną, bardzo pogodną, a nowe
otoczenie korzystnie wpływało na nastrój i łagodziło ból. Lori należała
do odważnych młodych kobiet, nie poddawała się przeciwnościom losu
i szukała wsparcia w swojej miłości i świadomości, że jest kochana.
Zdawała sobie sprawę, że życie byłoby o wiele bardziej okrutne, gdyby
musiała miłość wyrwać z serca!

Lori i pani Helena, która miała około czterdziestu lat i była bardzo
ładna, zwracały uwagę pasażerów na statku, zwłaszcza panów. Obie
damy były zupełnie obojętne wobec obcych ludzi i unikały bliższych
kontaktów. Helena Matora bardzo kochała swojego męża, a Lori
myślała wyłącznie o Heinzu. Kiedy miała wolną godzinę opisywała mu
swoje spostrzeżenia. Postanowiła dzielić się z nim wszystkimi wraże-
niami. Chciała, żeby Heinz stale otrzymywał od niej listy. Oczekiwała, że
1 °n będzie pisał o wszystkim, co dzieje się w Lindenhofie. Z jego listów
chciała wywnioskować, jak się czuje.

Wiedziała, że będzie musiała długo czekać na odpowiedź, toteż
ardzo się ucieszyła, gdy w Buenos Aires na statku doręczono

Jej telegram: “Moje serce jest z Tobą. Niech Pan Bóg czuwa nad
Tobą".

Wszystko ponownie ożyło w jej duszy — dzielnie zwalczyła wzrusze-
l odpowiedziała telegraficznie: “Szczęśliwie przybyłam do Buenos
Alres- List w drodze, Lori".

o zejściu na ląd, zanim pojechała dalej, nadała długi list do
lndenhofu.


76

77


Miasto Buenos Aires zrobiło na Lori dziwne wrażenie. Bardzo
długie, proste 'ulice, wysokie domy z przesadnie bogatymi fasadami
i mieszaniną stylów. Wszędzie było pełno kolorowych plakatów kino-
wych. Pani Matora powiedziała Lori, że w stolicy Argentyny jest wiele
teatrów. Weekendy mieszkańcy Buenos Aires spędzają na zalewie rzeki
la Pląta. Tutaj nie było widać morza, tylko mętną wodę szerokiego
zalewu.

Jedną noc panie spędziły w hotelu, ale nie było mowy o spaniu.
Odnosiło się wrażenie, że mieszkańcy tego miasta pracują i bawią się
dopiero w nocy. Na ulicy był ruch i hałas, jak w miastach europejskich
za dnia. Panie mieszkały w luksusowym hotelu “Gloria", niemniej nie
miały spokoju. Następnego dnia pani Matora zaprosiła Lori na
przejażdżkę po mieście. Na wielu ulicach panował niebywały luksus.
Główna poczta, gdzie Lori nadała list, była podobna do pałacu.
Centralna aleja Florida, po obu stronach zabudowana większymi
i mniejszymi pałacami, otoczona była ogrodami pełnymi kwiatów.

Nad rzeką La Pląta przycumowane byłyjachty. Luksus rzucający się
w oczy był jednak widoczny głównie w alei Florida i na dwu
poprzecznych ulicach — tutaj koncentrowało się życie stolicy.

Zwiedzając miasto Lori zauważyła pewnego chłopca, w wieku około
ośmiu lat, który zachowywał się bardzo niegrzecznie wobec towarzyszą-
cego mu starszego pana, prawdopodobnie dziadka.

Lori zdziwiła się:

— Chłopakowi należy się lanie, jest niesforny, nie rozumiem,
dlaczego ten pan tak cierpliwie to znosi.
Pani Helena Matora zaśmiała się głośno.

— Źle wyszedłby na tym, a pędrak prawdopodobnie zawołałby
policjanta, żeby go bronił. W Argentynie nie wolno bić dzieci. Rodzice,
którzy nie umieją wychowywać swoich pociech w inny sposób, mają
ciężkie życie.l<[a,szczęście, na ogół dzieci są grzeczne i posłuszne. Panno
Lori, pani też nie wolno będzie stosować kar cielesnych wobec moich
córeczek!

— Niech mnie Pan Bóg broni, żebym kiedykolwiek nawet pom>s-
lała o takich metodach wychowawczych! Jestem zdecydowanie przeciw-
na takiemu postępowaniu. Jednak kiedy taki pędrak zachowuje si?
wyjątkowo niegrzecznie, zasługuje na klapsa.

Następnego dnia obie panie pojechały dalej koleją. Podróż miała
,rWać przeszło trzydzieści godzin. Wprawdzie wagony pulmanowskie
kyły bardzo wygodne, jednak dokuczał im upał i monotonny krajobraz,
po obu stronach toru kolejowego rozciągały się łąki porośnięte niskimi
krzewami i trawą. W dali widać było osiedla, farmy, zwane w Argenty-
nie “ranczo". Leżały w dużej odległości od siebie. Ale i ta podróż
dobiegła końca. Mąż pani Heleny czekał na stacji miasta, do którego
przylegało jego ranczo. Przyjechał samochodem.

Pan Matora był'wysoki i przystojny. Radość i serdeczność, z jaką
małżonkowie witali się, wzruszyła Lori. Jacy oni są szczęśliwi, pomyś-
lała.

Senior Matora był Hiszpanem i okazywał rycerskość charakteryzu-
jącą ten naród. Powitał Lori bardzo uprzejmie i wylewnie, jak miłego
gościa. Kiedy pani Helena wyjaśniła, że Lori będzie wychowawczynią
ich córeczek, senior Matora wyraził nadzieję, że długo zostanie w Rahira
— tak nazywano ranczo.

Lori czuła się mile zaskoczona rycerskością pana domu i jego
serdecznym przyjęciem. Od pani Heleny wiedziała, że poznała swojego
męża podczas podróży po Hiszpanii. Zachwyciły go jej jasne włosy. Nie
odstępowałjej na krok, aż zgodziła się zostaćjego żoną i zdecydowała
się wyjechać z nim do Argentyny.

Byli bardzo szczęśliwym małżeństwem. Senior Matora był czułym
mężem i troskliwym ojcem. Ubóstwiał córeczki, które po matce
odziedziczyły jasne włosy i niebieskie oczy.

Jazda samochodem trwała kilka godzin, ale była przyjemna. Mijali
Pola zasiane żytem i kukurydzą, potem wjechali do lasu tak starego
1 g?stego, że przypominał puszczę, aż zbliżyli się do rancza sięgającego
daleko za horyzont. Obejmowało nie tylko uprawne pola, ale również
Pastwiska dla bydła i wybiegi dla rasowych koni. Wszystko tu świad-
czyło o wzorowej gospodarce i wielkim bogactwie.

Wreszcie Lori ujrzała duży dom mieszkalny, otoczony ogrodem,

^ którym stały dwie altanki. W jednej z nich bawiły się dziewczynki,

c°reczki państwa Matora. Widząc samochód z głośnymi okrzykami

Podbiegły i szofer musiał zatrzymać się, zanim zajechali przed dom.

°fia i Rosita weszły do samochodu i nie zwracając uwagi na Lori

C2?ły obejmować matkę, siadając jej na kolanach.


79

78


Śmiejąc się pani Helena zawołała:

— Dzikusy! Uważajcie, zlitujcie się nad panną Lori! Spójrzcie na
nią — przyjechała, żeby z wami rozmawiać po angielsku i po francusku!

Dziewczynki nieco się speszyły. Fiołkowymi oczyma bacznie spój.
rżały na nauczycielkę i obie oświadczyły:

— Jest ładna, może zostać. '
Potem starsza dziewczynka zapytała:

— Mateczko, czy pani mówi po niemiecku i po hiszpańsku?
Lori ucieszyła się, słysząc, że córeczki mówią do matki “mateczko",
tak jak dzieci w Niemczech. Odpowiedziała:

— Mówię po niemiecku, bo to mój język ojczysty, a po hiszpańsku
nauczę się od was.

Zofia, starsza z dziewczynek spokojnie odparła:

— Nie musisz się męczyć, mówimy po niemiecku. Nauczyła nas
mateczka. Podobasz nam się, chcemy, żebyś została.
Rosita, młodsza, dodała:

— Cieszę się, że przyjechałaś, mateczka też jest zadowolona.
Pani Helena uśmiechnęła się.

— Tak, bardzo jestem zadowolona. Panna Lori będzie moją
przyjaciółką.

— W takim razie będzie i naszą przyjaciółką. Ale teraz chodźmy do
domu. Zobaczysz, jaMe piękne girlandy wiszą na drzwiach — same je
zrobiłyśmy, nikt nam nie pomagał. Tylko stary Pedro przybił je na
drzwiach, ponieważ tatuś nie pozwolił nam wchodzić na drabinę.

Samochód powoli ruszył i po kilku chwilach stanął przed wejściem
do dużego domu.

Na kamiennych schodach stała liczna służba — Murzyni, wśród nich
również kilku białych. Okazywali radość, że pani domu wróciła
z dalekiej podróży.

Kiedy wysiedli, senior Matora jeszcze raz powitał Lori na progu
swojego domu. Panie poszły się przebrać.

Dziewczynki wołały:

— Pospieszcie się, herbata czeka, jesteśmy głodne!

Lori zaprowadzono do dwu pokoi przygotowanych do jej dys
pozycji. Były to sypialnia i duży gabinet, w którym miały się odby*a
lekcje w razie złej pogody, co tutaj zdarzało się wyjątkowo rzadko.

Po kąpieli Lori włożyła świeżą bluzkę — duże walizy miał przywieźć
samochód ciężarowy. Nagle zapukano:

— Czy już jesteś gotowa, panno Lori?

— Tak, jestem — rzekła i wyszła z pokoju.

— Chodź szybko, mateczka też już idzie. Sara upiekła świeże ciasto,
są też grzanki i kanapki. Jesteśmy głodne, a ty?

— Bardzo!

Dziewczynki ciągnęły Lori za ręce do dużej, jasnej jadalni. Lori
czuła, że życie w tym domu jest bardzo harmonijne i miłe. Stół był ładnie
nakryty: piękny był nie tylko wyszywany obrus, lecz srebra i cienka
porcelana. Na dwu półmiskach leżały kanapki wyglądające bardzo
apetycznie, a na kryształowym talerzu podano domowe ciasto. Czarno-
skóry służący bardzo sprawnie podawał herbatę. Lori poczuła się tu
swojsko.

Po podwieczorku pani Helena opowiadała mężowi o sprawach,
które załatwiła w Europie, a dzieci zabrały swoją wychowawczynię do
ogrodu. Lori przybyła do celu swojej podróży.


80


15

Po wyjeździe Lori w Lindenhofie było bardzo cicho. Pan domu
codziennie czekał na pocztę, a jeżeli nie było listu od Lori, zdenerwowa-
ny chodził po gabinecie. Wyliczył, kiedy Lori przybędzie do Buenos
Aires i w porę wysłał telegram. Wreszcie nadeszła depesza, że podróż
morska przebiegła szczęśliwie, a zapowiedź “list w drodze" przepełniła
Heinza radością.

Oczy wiście/czekanie na listy wydawało mu się strasznie długie, ale
w nagrodę otrzymywał obszerne opisy podróży; dowodziły, że Lori stale
o nim myśli. Każdy list czytał kilka razy. Miał wrażenie, że Lori
opowiada mu to wszystko swoim miękkim głosem.

Często telefonował do notariusza pani Heleny Matora i informował
się o losach Lori. Serce go bolało, że Lori stale oddala się od mego,
wiedział jednak, że ta odległość przynosi jej ukojenie.

Pani Sund starała się rozchmurzyć dziedzica. Jednak szybko przeko-
nała się, że tylko rozmowa o Lori uspokaja go i sprawia mu przyjem-
ność. Również stary Karol robił co było wjego mocy, żeby jego pan nie
był taki ponury i smutny. Pewnego dnia przyniósł do gabinetu Heinza
czerwoną chustkę, która należała do Lori. Znalazł j ą w szafie podczas
generalnych porządków w pokojach, w których mieszkała Lori. Wkła-
dałają na szyję podczas letnich wieczornych spacerów po parku. Karol
położył chustkę na biurku.

— Proszę pana, ta chustka należy do panny Lori, zapomniała
ją zapakować z innymi rzeczami. Może przy okazji każe pan ją
wysłać

Heinz jednak nie mógł się z nią rozstać. Złożył chustkę i schował
w wewnętrznej kieszeni marynarki; pachniała lawendą — jedyne
pgrfumy jakich Lori używała. Często wyjmował chustkę i przytulał do
twarzy; miał wrażenie, że Lori jest obok niego.

Po miesiącu wreszcie otrzymał list od Lori z ranczo Rahira.
pziękował Bogu, że Lori jest u dobrych ludzi, którzy okazują jej
przyjaźń. Lori opisywała szczęśliwą parę małżeńską i miłe, choć bardzo
żywe dziewczynki. Nie pomijała niczego wiedząc, jak bardzo go
wszystko interesuje. Heinz odpowiadał na listy Lori tego samego dnia;
wnioskowała, że jest nieco spokojniejszy.

Pisywali do siebie o wszystkim, tylko nie o rzeczy najważniejszej,
o swojej tęsknocie i cierpieniach. Zachowywali to dla siebie, żeby
ukochanej istocie nie sprawiać bólu.

Heinz bardzo dużo pracował. Pomagał swoim robotnikom, którzy
budowali domki, dawał pożyczki, służył radą i doświadczeniem. Dla
dzieci przynosił cukierki, a one zawsze radośnie go witały głośnymi
okrzykami. Pisał o tym do Lori; wiedziała, jak postępuje budowa
osiedla i uprawa warzywników. Jeżeli Heinz coś pominął, Lori pytała go
o to i prosiła, żeby nie zapomniał opowiedzieć to, o co prosiła. Zawsze
dołączała pozdrowienia dla pani Sund i Karola, a oni nigdy nie
przeoczyli okazji, żeby prosić dziedzica o przesłanie wyrazów szacunku
dla panny Lori. Zawsze wiedzieli, kiedy do niej pisał.

Minęło lato. Robotnik, który miał wypadek przy maszynie rolniczej
wyzdrowiał; rękę uratowano i znów mógł pracować. Nie miał pojęcia, że
Jego nieszczęście pośrednio spowodowało wyjazd panny Roda. Pan
dziedzic powiedział, że panienka wyjechała do Argentyny ijest w domu
swojej przyjaciółki. Tylko pani Sund, Karol, jego syn Peter i Bety znali
Prawdę o tym, co się stało.

Tego roku zbiory nie były tak bogate jak zeszłego lata, niemniej
Heinz był zadowolony. Kiedy dojrzewały jabłka i gruszki, wspominał,
Jak Lori cieszyła się pięknymi owocami. Byłby szczęśliwy, gdyby mógł
P°słać Lori najdorodniejsze jabłka i gruszki, ale nawet to nie było mu
dane.

W domu nadzorcy przybył nowy członek rodziny. Bety urodzi-

J* synka i stary Karol wolne chwile spędzał przy kołysce wnuka.

einz zawiadomił o tym Lori, która po każdym liście czuła większą


82

83


tęsknotę, ale za nic w świecie nie chciała zrezygnować z listó\v
z Lindenhofu.

Zbliżała się Wigilia. Wszystko przygotowywano tak jak w ubiegły^,
roku, gdy była we dworze Lori — życzył sobie tego pan dziedzic. Kiedv
z panią Sund stali pod choinką, Heinz miał łzy w oczach. Lori przysiąg
mu nowy, własnoręcznie zrobiony sweter, ponieważ napisał, że ze-
szłoroczny jest zniszczony codziennym noszeniem. Pewnego dnia Karol
przyniósł paczkę z Argentyny i wręczył pani Sund. Domyślili się, że to
prezent pod choinkę dla pana Rommersdorfa i położyli go pod
drzewko. Były tam też upominki dla pani Sund i Karola.

Oczywiście, z Lindenhofu wysłano do Lori prezenty, które miałyjej
przypomnieć daleką ojczyznę. Pisała, że na ranczo Rahira nie będzie
choinki, ponieważ tutaj nie ma drzew iglastych, więc ubiorą inne
drzewko. Seniora Matora zawsze urządzała dzieciom Wigilie, takjak to
robili jej rodzice, kiedy była mała. Tej wigilijnej nocy Heinza znowu
opanowała rozpacz. Myślał o swoim zniszczonym szczęściu. Ożyły
cierpienia. Przecież nie popełnił żadnej zbrodni, dlaczego musi tak
ciężko pokutować? Zastanawiał się nad swoim losem, tęsknił za Lori
i nigdy jeszcze nie czuł się taki osamotniony.

16

Lori przebywała w Rahira od kilku tygodni i czuła się tutaj tak
dobrze, że lepiej mogłoby jej być tylko w Lindenhofie.

Wszyscy byli uprzejmi, a dziewczynki były zachwycone nową
nauczycielką i przepadały za nią.

Dla pani Heleny Lori stała się przyjaciółką, zwłaszcza, że pan domu
był zawsze bardzo zajęty. Ranczo Rahira było ogromne i żeby
wszystkiego dopilnować, musiał odbywać wielogodzinne konne objaz-
dy, albo jeździć dziesiątki kilometrów samochodem. Dawniej dzieci były
zbyt małe, żeby mogła z nimi rozmawiać, a teraz Lori dotrzymywała jej
towarzystwa. Senior Matora bardzo cenił Lori i chętnie słuchał kiedy
wieczorami grała na fortepianie i śpiewała niemieckie pieśni ludowe.
Lori zamykała wtedy oczy i wyobrażała sobie, że jest w Lindenhofie.
Dzieci nauczyły się od niej wielu piosenek, a służba, biała i czarna,
pracując nuciła zasłyszane melodie.

Ponieważ pani Helena zwierzała się ze swoich przeżyć, Lori też
Szczerze opowiedziała, co spowodowało, że wyjechała z ojczyzny. Pani
Matora starała się pocieszać Lori, której było lżej na sercu, że mogła
r°zmawiać o swoim zmartwieniu i nie musiała ukrywać smutku, kiedy
otrzymywała listy od Heinza.

Lori nigdy się nie nudziła. Zawsze miała jakieś zajęcie lub czytała.

ftawet gdyby pragnęła towarzystwa, nie mogłaby narzekać, ponieważ

Państwo Matora prowadzili dom otwarty i zawsze byli tutaj goście,

*asern nawet przez tydzień lub dwa. Powodowane to było dużymi

'egłościami między sąsiadującymi majątkami. Teraz szczególną at-


85


rakcją stała się nowa nauczycielka z Niemiec. Panowie byli nią
oczarowani i starali się ojej względy.

Lori, jak dawniej, przyjmowała komplementy z obojętnością — nje
robiły na niej żadnego wrażenia. W jej sercu było miejsce wyłącznie dla
Heinza Rommersdorfa.

Częstym gościem państwa Matora był Amerykanin, pan Brown
handlarz rasowymi końmi. Prowadził interesy z panem domu. Jeździł p0
całej Argentynie, kupował konie na ranczach i sprzedawał w dużych
miastach, gdzie bogacze chętnie kupowali piękne wierzchowce. Zarabiał
dobrze i żył bardzo rozrzutnie.

Pan Brown miał nieco ponad czterdzieści lat. Kiedy po raz pierwszy
zobaczył Lori, w jego oczach pojawił się wyraz, jaki miewają mężczyźni
cyniczni i bagatelizujący kobiety. Przedstawiono go Lori, a o tym, że
była Niemką, dowiedział się sam, słysząc, że rozmawia z dziećmi po
niemiecku.

Lori czuła się nieswojo w jego obecności — zachowywał się dziw-
nie. Wprawdzie nie był mężczyzną odrażającym, ale Lori po prostu
czuła przed nim lęk i była bardzo niezadowolona słysząc, że jest
częstym gościem w domu państwa Matora. Jednak nic nie powie-
działa na ten temat. Kiedy senior Matora wyjechał z gościem obejrzeć
konie, które miały być sprzedane, pani Helena uśmiechnęła się i za-
pytała:

— Pani też go nie lubi, prawda, Lori?
Lori ocknęła się i zapytała:

— Kogo pani ma na myśli?

Pani Matora wskazała na odjeżdżających mężczyzn:

— Pana Browna.
Lori speszyła się:

— Znam go od niedawna, trudno mi coś powiedzieć.

— MężczyźnijDokroju pana Browna są bardzo nieprzyjemni. Nie
lubię go od pierwszej chwili. Ale mój mąż potrzebuje go — załatwia
z nim korzystne interesy, a ze względów handlowych trzeba utrzy-
mywać stosunki towarzyskie również z ludźmi, których nie lubimy. MÓJ
mąż nie darzy go sympatią, ale mężczyźni nie są tak wrażliwi jak
kobiety. Musimy się pogodzić z jego obecnością, niestety, przyjeżdża
zbyt często.

— Proszę pani, nigdy nie ośmielę się wyrażać opinii o gościach
w domu państwa, ale nie chcę i nie mogę ukrywać, że poczułam lęk,
kiedy na mnie patrzył. W jego spojrzeniu jest coś ubliżającego.

— On tak patrzy na każdą kobietę, która mu się podoba.

— Marzę, żebym mu się nie podobała! Zresztą będę opanowana
! nie okażę mojej niechęci. Cieszę się jednak, że pani podziela moje
wrażenie. >

Pani Helena objęła Lori.

— Jak zawsze i we wszystkim jestem tego samego zdania co pani,
moja droga Lori!

Do pokoju wpadły dziewczynki.

— Panno Lori! Gdzie jesteś? Miałaś nam w altance opowiedzieć
bajkę!

— Zaraz przyjdę, wezmę tylko koraliki, które trzeba posortować,
żeby nie było kłopotu, kiedy was będę uczyła wyszywania. Wszystkie
kolory są pomieszane, a wyszukiwanie odpowiednich kolorów zajęłoby
nam dużo czasu!

Lori wykorzystywała każdą okazję, żeby dziewczynki uczyły się
systematyczności i porządku.

— Czyja również mogę posłuchać bajki? — zapytała pani Helena.
Zabrała swoją robótkę i dodała:

— Chcę skończyć wyszywanie gobelinu — będzie to prezent
urodzinowy dla tatusia.

Panie i dzieci skierowały się kujednej z altanek. Były to ośmiokątne
altanki z kamienną podłogą. Stały pod drzewami i zawsze było tam
chłodno. Panie chętnie siadywały w tym miejscu podczas upałów,
a dzieci najchętniej bawiły się właśnie w altankach. Były tam też głoś-
niki i można było słuchać wiadomości lub muzyki nadawanej przez
radio.

Lori zaczęła opowiadać bajki... poczuła się jakby sama przeżywała
. Jest w sercu Argentyny... siedzi w ogrodzie wśród kwiatów...
otaczająją dobrzy ludzie... czy to niejest bajka? Jest i królewicz, któryją
kocha, żyje w dalekim kraju i tęskni za nią!

~- Dawno, dawno temu — zaczęła Lori i znów przed oczyma stanął
JeJ dwór w Lindenhofie i Heinz, do którego należy jej serce. Poczuła
l?sknotę i ból kiedy zakończyła:


86

87


— ... a potem żyli długo i byli bardzo szczęśliwi!
"— Prosimy o jeszcze jedną bajkę! — zawołały dziewczynki.

— Dobrze!

I Lori opowiadała następną bajkę.

Wtem podeszli panowie — senior Matora i pan Brown. Wrócili ze
stadniny.

Uśmiechając się ironicznie pan Brown zauważył:

— Oho, słyszę niemiecką bajkę!
Lori spojrzała na niego chłodno.

— Skąd pan wie, że to niemiecka bajka?

Czoło Browna zaczerwieniło się; szyderczo spojrzał na Lori.

— Jest pani Niemką, powiedziały mi to dzieci, a skoro pani
opowiada bajkę, to musi to być bajka niemiecka — nie trudno
odgadnąć.

— Heleno, nie będziemy wam przeszkadzali, mamy jeszcze szereg
spraw do omówienia. Zobaczymy się przy herbacie — powiedział senior
Marota. Wiedział, że żona nie lubi Browna.

Idąc ku domowi i machając w powietrzu szpicrutą Brown odezwał
się lubieżnie:

— Rozkoszna kobietka ta panna Lori!

Matora nie znosił lekceważącego tonu, kiedy mówiono o paniach.
Zmarszczył czoło i spojrzał na cyniczną twarz swojego gościa.

— Panie Brown, zwracam panu uwagę, że panna Lori jest pod moją
opieką. Proszę się o niej wyrażać z pełnym szacunkiem.
Brown roześmiał się szyderczo:

— Pan nie zna kobiet, senior, panje przecenia! Miałem dosyć okazji
przekonać się, jakie one są naprawdę!

— Żałuję, że pan nie poznał kobiet godnych szacunku. Proszę na tę
młodą damę spojrzeć innymi oczami i pamiętać, że mieszka w moim
domu, albo proszę raczej nie zwracać na nią uwagi! Kto ubliża jej, ubliża
mnie!

Brown znowu machnął szpicrutą:

— Dobrze, dobrze, zostawmy ten nudny temat. Senior, mówię
z doświadczenia — kobiety to wcielone diabły!

— Tutaj nie ma kobiet, w moim domu są damy! — zdecydowanie
odpowiedział Matora. Nie chcąc się sprzeczać zaczął rozmawiać

0 sprawach handlowych. Najchętniej pożegnałby Browna, ale w Argen-
tynie gościnność to rzecz święta! Musiał gościa zaprosić na herbatę.

Brown starał się być uprzejmy wobec pań i zaczął żartować
z dziewczynkami. Rzekł do Rosity, żeby go pocałowała.

Mała dumnie podniosła główkę, jak prawdziwa hiszpańska seniorita
! odparła:

— Nie całuję obcych ludzi!
Brown zaśmiał się na cały głos:

— Kiedy dorośniesz, seniorito, zmienisz zdanie!

— W takim razie wcale nie chcę dorosnąć — zawołała Rosita.

Pani Helena dyskretnie dała Lori znak. Zrozumiała — wstała
i wyszła z dziewczynkami do ogrodu. Był czas na lekcję francuskiego.

Bardzo niezadowolona, pani domu musiała zostać, aż panowie
poszli do gabinetu omawiać sprawę sprzedaży koni.

Od pierwszego spotkania z Brownem Lori czuła, że ten człowiek
wzbudza w niej uczucie grozy.

Na szczęście w domu państwa Matora bywali również sympatyczni
znajomi. Brown przyjeżdżał do Rahira co dwa miesiące, ale zawsze
gościł na ranczo tydzień lub dłużej. Wtedy wodził oczyma po smukłej
postaci Lori i chociaż starał się być uprzejmy, można było zauważyć
ironię w jego wypowiedziach.

Lori była zadowolona, że Heinz nie widział tego złego człowieka.

Wszyscy odetchnęli, kiedy Brown wyjechał, a dzieci otwarcie
okazywały mu wrogość.

Mijały tygodnie. W tym czasie Brown był w Rahira kilka razy
— wtedy zawsze panowała napięta atmosfera, a panie czuły się źle w jego
towarzystwie.

Znów nadeszły święta Bożego Narodzenia. W domu wszystko
PrzYgotowywano według niemieckiej tradycji: były prezenty i niespo-
dzianki. Dzieci pomagały ubierać choinkę, uczyły się wierszy i piosenki
"Cicha noc...", pomagały robić marcepan, który uwielbiały. Dzięki Lori
°dżyły w ich domu piękne stare obyczaje.

Jednak to nie były święta podobne do Wigilii w Lindenhofie. W tych
dniach Lori jeszcze bardziej tęskniła za Heinzem. Dopiero kiedy późno
^'eczorem była sama w swoim pokoju, gorzko płakała. Dobrze, że nikt
te§o nie widział.


89


Jeszcze w nocy napisała do Heinza ćtóhigi list,w któ
za przysłane prezenty. Pisała o swojej tęszsknocie i miłości -

tr> nnu/if^^ioA i^u“ “;“ ____ 'i i . -t i

- * •"--""-" """J^-J ^^^""^e imifosci —m““• ,
to powiedzieć, żeby nie pomyślał, że zot-bojetniala wobec nie
w świecie nie rłiriała on -7rQr,;^i mcgo. za n,c

w świecie nie chciała go zranić!

żeby

Była

nią

Bogu dzięki, miała swoje obowiązki. Nie miała czasu
rozczulać nad swoim losem. Nie narzekała na nadmiar nr
dumna, że senior Matora chętnie rozmawiał z nią o rolnictwie'
czech i podziwiałjej wiedzę. Skorzystał z z niektórych metod
zbóż, stosowanych w majątku Lindenhcoof.

Od dłuższego czasu Lori miała swójeg-;o wierzchowca. Senior Mat
dał jej do dyspozycji rasową klacz. Tecraz Łon mogła brać ,,H
w konnych wycieczkach. Pani Helena bytóa doskonałą amazonka a ob
dziewczynki jeździły na kucykach od d^óch lat Jeżdżąc konno r
stale myślała o Heinzu i godzinach spędzanych z mm, kiedy j, uczył £"
pięknego sportu. JJi «^ynego

bakf wTh-^^7 "f'11"11 d° SStadninb^eć konie i źre-
baka W Rahira właśnie bawił pan Brownn i tam przypadkowo spotkał,

go kiedy wybierał wierzchowce prowadzone przez stajennych Pan,
Helena i dzieci pojechali do seniora Mato ora, który rozmawiał z rządcą
i Łon została sama. Zanim zdołała uniknąć kontaktu z niesympatycz-
nym Amerykaninem, on podjechał do nieej.

- Jestem zachwycony, piękna pannoo, że pan.ą tutaj widzę! Myś-
lałem, ze nie będę m.ał szczęścia, żeby jeszcze przed kolacją podziwiać
pani urodę — pani widok podnieca mnie":!

Lori spojrzała mu prosto w twarz, duł mnie i odważnie
Pani Helena uprzedziła Lori, żeby n «e pozwalała Brownowi na
fioutaiosci, więc teraz ostro powiedziała:

- Nie interesuj e mnie to, o czym panu mówi!

- Niech pani me będzie taka wyniosła, chyba wolno podziwiać
piękną kobietę?

- Wypraszam sobie, żeby pan w ten s sposób do mnie mówił!
Lori chciała przejechać obok niego, leccz zagrodził jej drogę

- Czy pani nie widzi, że pani obój ętnoość i chłód prowokuj ą mnie?
Mam szczególne upodobanie do takich ozięl blych, jasnowłosych niemie-
ckich kobiet! Chyba nie uszło pani uwadze,', że wzdycham do pani jak
niemiecki junkier, który po raz pierwszy ztibhża się do kobiety.

90

Lori spostrzegła nie raz i nie dwa, że w pewnych sytuacjach Brown

reaguje Ja^ Amerykanin, lecz jak Niemiec. I właśnie teraz mówiąc
" niemieckim junkrze", zachował się w ten sposób.
° jego słowa tak oburzyły Lori, że uderzyła klacz szpicrutą i przejecha-
,a Obok Browna.

Patrzył za nią pożądliwie, z ironicznjim uśmiechem. Nie wierzył, że

j^ś kobieta może mu się oprzeć! Pomyślał:,,Udaje cnotliwą! Ale co ^ię

mną dzieje? Od lat po raz pierwszy znowu pragnę porwać w ramiona

kobietę, nawet wbrewjej woli! Pilnuj się, piękna Lori! Nie pozwolę, żeby

mnie bezkarnie podniecano!" — powoli pojechał za Lori i dołączył do

reszty towarzystwa.

Pani Helena natychmiast zauważyła, że Lori jest blada i zdener-
wowana.

— Czy spotkała panią przykrość ze strony Browna?

Lori wiedziała, że musi być ostrożna. Była pewna, że senior Matora
stanie w jej obronie i dojdzie do awantury między panami, jeżeli
gospodarz dowie się, że Brown jej ubliżył.

Powiedziała więc tylko: ,

Brown był bezczelny i powiedziałam mu, co o tym sądzę. Proszę,
mech pani nic nie mówi mężowi; nie chcę, żeby z mojego powodu senior
Matora pokłócił się z Brownem. Ale coś mnie zastanawia — kiedy
Brown zapomina o dobrych manierach, wcale nie zachowuje się jak
Amerykanin, lecz jak bezwstydny, gburowaty Niemiec! Używa też
wyrazów, które zazwyczaj zna tylko rodowity Niemiec!

— Chyba udaje, żeby się pani przypodobać!

— Nie, nie, te słowa spontanicznie wyrywają mu się z ust
kiedy jest zły. Zawsze wtedy odnoszę wrażenie, że jest rodowitym
Niemcem.

— Wykluczone, Lori, znamy go od kilku lat. Zawsze twierdził, że
J£st Amerykaninem.

— Nie jest wykluczone, że się mylę; w każdym raziejako Niemiec,
Czyjako Amerykanin, jest odrażający. Jeszcze nigdy żaden człowiek nie
°ył mi tak wstrętny! Poza wstrętem czasem czuję stracłr!

— Nie musi się pani bać, Lori, jest pani pod naszą opieką!

— Jestem za to bardzo wdzięczna — wszyscy jesteście tacy mili
1 okazujecie mi serce. '

91


— Pani zasługuje na to! Proszę nie mówić o wdzięczności. Pani wie,
że to my mamy dług wobec pani za wychowywanie naszych pociech. Ale
przestańmy mówić o przykrych rzeczach i o panu Brownie. Jedźmy,
dzieci już się niecierpliwią.

Lekkim galopem wszyscy ruszyli w drogę i po godzinnej jeździe byli
w domu.

17

Pewnego dnia, po powrocie z objazdu pól, Heinz Rommersdorf
zastał w domu dziwny list.

Lori była w Argentynie już przeszło rok i bardzo za nią tęsknił.
Schudł, mało mówił, a z oczu patrzyły mu smutek i zmartwienie.

Usiadł przy biurku. Koperta była zaadresowana niewprawną
ręką prostego człowieka. Heinz miał ochotę rzucić ją do kosza, ale
nagle pomyślał, że może ktoś potrzebuje jego pomocy. Zaczął
czytać:

Wielce Szanowny Panie!

Leżę na łożu śmierci. Lekarz powiedział, że już nie wyzdrowieję.
Czekam na księdza, chcę się wyspowiadać. Mam na sumieniu wiele
grzechów, a najbardziej skrzywdziłem Pana. Nie mogę przyjechać tam,
gdzie Pan mieszka. To zbyt dałeko. Pan von Trauenstein dał mi adres
Pana, ale nie mam sił, żeby pojechać. Proszę, niech Pan szybko przyjedzie.
hfam Panu coś bardzo ważnego do powiedzenia, żeby spokojnie umrzeć.
Może Pańskie życie stanie się przez to łatwiejsze. Ponieważ wkrótce stanę
Przed Panem Bogiem, chcę żeby mi było lżej na duszy. Proszę szybko
Przyjechać, proszę nie zwlekać, jeżeli Pan chce spełnić życzenie umierają-
Cego człowieka

Z poważaniem

Antoni Sandhuber
robotnik pana von Trauensteina

93


Heinz zdziwiony patrzył na list nieznajomego. Napisał, że jest
robotnikiem w majątku pana von Trauensteina. Tam zastrzelił przyja-
ciela. Czego może chcieć ten Sandhuber? Wszystko wydawało mu się
dziwne, ale coś go zmuszało, żeby spełnić prośbę umierającego. Nie
zależało mu na spotkaniu z panem von Trauensteinem — nie widział go
od lat, od dnia kiedy doszło do nieszczęśliwego wypadku. Będziejednak
musiał złożyć grzecznościową wizytę człowiekowi, który był świadkiem
nieszczęścia.

Zastanawiał się — za trzy godziny dojedzie samochodem do
Trauenstein. Kazał podstawić auto i poszedł przygotować się do
podróży. Po kilkunastu minutach był już w drodze.

Szybciej niż przypuszczał był na miejscu. Kiedy zapytał o Antoniego
Sandhubera wskazano mu mały domek, w'którym mieszkał robotnik.

Ku swojemu zaskoczeniu przy łożu chorego zastał pana von
Trauensteina. Umierający mężczyzna wyciągnął do Heinza rękę, a pan
von Trauenstein wstał z krzesła.

— Drogi panie Rommersdorf, nie pożałuje pan, że pan przyjechał.
Proszę siadać na moim miejscu. Od godziny wiem to, co pan teraz
usłyszy. Zostałem i czekałem na pana, żeby być świadkiem i spełnić mój
obowiązek jako przedstawiciel gminy. Przywiozłem urzędnika, który
sporządził protokół, na wypadek, gdyby pan nie zdążył przyjechać.

Heinz podał rękę choremu:

— Mam nadzieję, że wrócicie do zdrowia!

— Łaskawy panie, jestem umierający. Muszę się spieszyć, będę się
streszczał.

Żona chorego podała mu łyk wina. Zaczął mówić:

— Łaskawy panie, chciałem panu tylko powiedzieć, że to nie pan
zastrzelił tego pana Roda, który zginął na polowaniu.

Heinz zerwał się na równe nogi. Zbladł i drżącym głosem krzyknął.

— Co wy mówicie? Mój Boże, co wy mówicie, Sandhuber?

— Tak, tak, opowiem wszystko, co się wtedy stało. Zawsze byłem
biedakiem, dlatego kusiło mnie i czasem upolowałem zająca lub sarn?,
żeby dorobić parę groszy. To było zabronione, pan von Trauenstein
wypędziłby mnie z majątku, gdyby o tym wiedział. Tak więc pewnego
wieczoru zastrzeliłem jelenia. Następnego dnia o świcie poszedłem do
lasu, żeby go zabrać i zanieść do miasta, do handlarza. Nie wiedziałem,

że pan von Trauenstein tego dnia ze swoimi gośćmi będzie polował.
Zostałem zaskoczony. Musiałem się ukryć, więc schowałem jelenia,
a sam wdrapałem się na duże drzewo i cicho siedziałem w konarach. Nie
chciałem się dać złapać.

Minęło kilka minut i ujrzałem człowieka, skradającego się między
krzakami. Nie należał do towarzystwa — ukrywał się. Nagle zaczął
włazić na stary świerk i zaszył się między gałęziami. Siedziałem cicho, nie
rozumiałem, po co wdrapał się na drzewo z bronią w ręku. Obser-
wowałem go bacznie i wtedy zobaczyłem myśliwych, którzy zaczęli
zajmować legowiska. Widziałem pana, panie Rommersdorf i tego
drugiego człowieka, któ>ry został zastrzelony. Serce waliło mi w pier-
siach, bałem się. Pan coś powiedział do pana Roda i zaraz \potem
ukazała się sarna. Pan strzelił dwa razy do sarny. Pierwszy strzał
był celny, a drugi nie, ale był pan tak odwrócony, że pan nie mógł
strzelić do pana Roda. Został on zastrzelony przez tego człowieka
na świerku. Widziałem dokładnie jak celował, trafił pana Roda
i widziałem, że pan Roda padł martwy. Omal nie spadłem z drzewa
ze strachu.

Widziałem, jak się potem zbiegli myśliwi, jak pan, blady jak trup,
biegł na miejsce wypadku. W zamieszaniu ten mężczyzna zeskoczył ze
świerka i zaczął uciekać — przecież był mordercą! Widziałem, że biegł
w kierunku stacji kolejowej. Potem ija zeskoczyłem z drzewa i pobieg-
łem do domu. Do wieczora nie opuściłem izby. Bałem się. Przecież
widziałem mordercę i powinieniem był zgłosić to gminie, ale bałem się,
że się wyda, iż jestem kłusownikiem! Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że
zostanie pan oskarżony o zastrzelenie pana Roda, ponieważ ten
mężczyzna na drzewie miał taką samą broń jak pan. Ale kiedy pana
uniewinniono, milczałem, chociaż trochę mnie gnębiło sumienie, że
zbrodniarz uniknął zasłużonej kary.

Czas mijał, a sumienie mnie gryzło. Wmawiałem sobie, że już nic nie
da się naprawić, nic! Dostałbym karę za kłusownictwo i tyle! Teraz kiedy
zbliża się mój koniec, muszę ten ciężar zrzucić z sumienia! Proszę
askawego pana o wybaczenie. Potem nigdy więcej nie strzelałem do
zwierzyny, za bardzo się bałem. Tak, teraz wszystko powiedziałem
1 mech Pan Bóg będzie litościwy — proszę też pana Rommersdorfa, żeby
mi wybaczył!


95

94


Chory, wyczerpany długim opowiadaniem, zamknął oczy. Żona
podała mujeszcze łyk wina, które przyniósł pan vonTrauenstein. Widać
było, że wyznanie przyniosło ulgę umierającemu.

Opowiadanie Sandhubera trzymało Heinza w napięciu. Uważnie
słuchał umierającego i zapamiętał każde słowo. Nie wierzył własnym
uszom, że zostało udowodnione, iż jest niewinny! Spadł mu kamień
z serca! Był oszołomiony. Nie mógł mówić, wziął rękę, którą podał
mu pan von Trauenstein i głęboko westchnął. Po chwili spojrzał na
chorego.

— Sandhuber, mówcie kim był ten mężczyzna! Na miłość boską,
mówcie! Kto zastrzelił mojego przyjaciela'Fryderyka Roda?
Chory oddychał z trudem.

— Nie wiem, nie znam go. Wiem tylko, wyraźnie to widziałem, że
w ręce, którą trzymał broń, brakowało małego palca. Wyglądało tak,
jakby mu ten mały palec odcięto. To zobaczyłem dokładnie, kiedy
wychylił się zza gałęzi świerka, żeby strzelić.

Heinz krzyknął:

— Gerhard Bruns! On nie miał małego palca, stracił go podczas
wypróbowywania pewnej maszyny! Tak, tak, to mógł być tylko Bruns!
Teraz wszystko rozumiem — bał się Fryderyka Roda, który dowidzial
się o jego przestępstwie. Mam listy przyjaciela, oraz pisma Brunsa.
Prosił o termin ośmiu dni — wiedział, że Roda będzie tutaj na
polowaniu, chciał wykorzystać sytuację i pozbyć się Fryderyka w taki
straszny sposób. Mnie też chciał zniszczyć — dobrze to wykombinował!
Miałem zostać oskarżony o zabójstwo przyjaciela! Wiedziałem, że ma
taką samą broń jak ja. Był na mnie zły i chciał się zemścić! Tak, teraz
wszystko jest jasne! I z tego powodu cierpiałem tyle lat, sądząc, że przez
nieostrożność zastrzeliłem przyjaciela?! Co za podłość! Dręczyła mnie
świadomość, że zabiłem najlepszego przyjaciela. Stałem się odludkieffl
i dziwakiem, i omelże unieszczęśliwiłem ukochaną kobietę! Mój Boże,
jeszcze nie mogę w to wszystko uwierzyć!

Heinz podszedł do okna małej izby; nie chciał, żeby obecni widzie'1
jego wzruszenie i starał się opanować. Myślał o Lori — terazjuż nic nie
stoi na przeszkodzie, żeby byli razem. Jego ręce nie są splamione krwi?
przyjaciela, nikt i nic nie może go rozłączyć z Lori! Koniec cierpię11-
smutku i tęsknoty!

Jego myśli były przy Lori. Wtem poczuł na ramieniu rękę pana
frauensteina.

— Proszę, niech pan pojedzie ze mną do domu. Zostawmy chorego
zjego żoną. Niech mu pan powie, że pan mu wybacza. Wszyscyjesteśmy
grzesznikami.

Heinz milcząc skinął głową. Podszedł do łóżka i podał choremu rękę.

— Wybaczam wam wszystko i dziękuję, że zdjęliście ten ciężar
z mojego sumienia! s

Sandhuber lekko się uśmiechnął — nie mógł mówić.

Pan von Trauenstein zawołał urzędnika, który podał choremu
protokół. Sandhuber podpisał go drżącą ręką.

Wyszli z domu robotnika.

Heinz był bardzo wzburzony i do głębi poruszony. Pan von
Trauenstein rozumiał nastrój swojego sąsiada i chcąc dać mu czas na
opanowanie rzekł:

— Ja nic nie wiem o Gerhardzie Brunsie i nie wiem, czy to on strzelał
do Fryderyka Roda, ale pan zdaje się jest tego pewien i ma pan jakieś
listy. Z tego powodu trzeba to zgłosić w urzędzie, przecież chodzi
o mord. Mam obowiązek tak postąpić. Winny musi zostać ukarany.

— Oczywiście, o ile go znajdą. Wiem, że Bruns wyjechał wtedy
z Niemiec i ślad po nim zaginął.

Panowie rozmawiali jeszcze godzinę i wtedy Heinz opowiedział, że
przyjął do dworu swoją pupilkę, która pewnego dnia w starej walizie
rodziców znalazła korespondencję Fryderyka Roda z Gerhardem
Brunsem. Z tych listów jasno wynika, że Bruns popełnił jakieś
przestępstwo i groziło mu więzienie, gdyby Fryderyk Roda skierował
sprawę do prokuratora. Heinz wspomniał też o przyjaciółce Gerharda
Brunsa i awanturze, jaką sprowokowała między nimi.

Pan von Trauenstein kiwał głową:

— Wszystko jest jasne! Nie mogę jednak zrozumieć, jak Bruns
dostał się do mojego rewiru łowieckiego i skąd mógł wiedzieć, że
Panowie macie legowiska obok siebie. Tylko dzięki temu mógł wykonać
SVV°J plan i skierować podejrzenie na pana.

~— Oczywiście, ja też tego nie wiem, ale przecież mógł w jakiś sposób

^wiedzieć się. Przecież legowiska były wyznaczone dzień wcześniej.

°ze Bruns przekupił któregoś z gajowych lub służących? Na to pytanie


7 Cc

96

97

s'ame się z Łon'


tylko on może dać odpowiedź. Kto wie, dokąd uciekł ze swoja
kochanką.

— Reprezentuję władzę, więc jest moim obowiązkiem zgłosić
sprawę gminie. Będzie poszukiwany listem gończym. Trudno przewi-
dzieć, czy go znajdziemy. Jednak zeznanie Sandhubera niezbicie
dowodzi, że Fryderyka Roda zastrzelił inny człowiek, nie pan. Serdecz-
nie panu gratuluję i życzę szczęścia, drogi panie Rommersdorf!

— Dziękuję! Nie będę pana dłużej zatrzymywał, muszę wracać do
domu.

— Proszę jednak, żeby pan zjadł ze mną drugie śniadanie. Ma pan
przed sobą długą drogę.

Heinz nie mógł odmówić, chociaż najchętniej zaraz wyruszyłby
w drogę powrotną.

Później, siedząc za kierownicą, zastanawiał się, co należy zrobić,
żeby Lorijak najszybciej dowiedziała się o wszystkim i mogła się cieszyć
razem z nim.

Wzruszony szeptał: “Lori, kochanie, teraz możesz należeć do mnie.
Nikt i nic nie może już nas rozdzielić, tylko śmierć."

Przejął się tą myślą do tego stopnia, że zaczęły mu drżeć ręce na
kierownicy; zatrzymał samochód, zjechał na pobocze i odmówił pacierz
dziękczynny.

Nagle świat stal się piękny, wszystko się zmieniło! Słońce znów
świeciło jasno, był szczęśliwym człowiekiem, mógł Lori wziąć w ramiona
i przytulić do serca.

Kiedy się nieco uspokoił, ruszył w dalszą drogę do domu.

Lori zadomowiła się \\ Rahira tak dalece, jak to było możliwe. Jej
młode serce tęskniło za utraconym szczęściem, niemniej zmuszała się do
rezygnacji z niego. Wiedziała, że tak musi być.

Z trudem osiągnięty spokój wewnętrzny burzyła obecność Browna.
Był natarczywy i uparcie zabiegał o jej względy. Ponieważ Lori
wiedziała, że senior Matora korzysta z jego pośrednictwa przy sprzeda-
ży koni, nie zwracała się o pomoc do pana domu. Nie chciała dopuścić
do kłótni między panami, wiedząc, że mogłoby to spowodować
finansowe straty dla seniora Matora. Lori nie miała pojęcia, że pan
domu zauważył bezceremonialne zachowanie Browna wobec Lori
i oświadczył żonie, iż szuka innego pośrednika, zęby móc zakończyć
współpracę z nachalny m \mery kaninem. W każdym razie już za dwa
miesiące obejdzie się bez niego.

Pani Helena jeszcze o tym nie rozmawiała z Lori — uspokajała ją
tylko, że będzie się starała razem z ,nią unikać towarzystwa tego
Przykrego mężczyzny.

Chwilowo jednak Brown znów gościł w Rahira.

Pewnego dnia Lori bawiła się z dziewczynkami w ogrodzie. Była to

zabawa w “chowanego" Ogród był bardzo duży, a mnóstwo ozdob-

nych krzewów stanowiło wymarzone miejsca na kryjówki. Lori nie

Medziała, że w ogrodziejest również Brown. Pożądliwym wzrokiem

euził zgrabną sylwetkę Lori, a kiedy dziewczyna wbiegła na trawnik,

"Y się ukryć za altanką w głębi ogrodu, wpadła w wyciągnięte ramiona

r°Wna. Trzymał j ą mocno i chciał pocałować. Lori głośno krzyczała

99


'i broniła się z całej siły. Jej krzyk usłyszały dziewczynki i pobiegły p0
ojca. ,

Senior Matora właśnie zamierzał dosiąść konia. Widząc przestraszo-
ne córki szybko poszedł za nimi. Brown nie zauważył zbliżającego się
pana domu, ale Lori już zdołała uderzyć go w twarz i odepchnąć tak, że
zatoczył się i upadł na murawę.

Lori złapała dziewczynki za ręce i pobiegła z nimi do domu.
W zdenerwowaniu nie zauważyła seniora Matora — chciała jak
najszybciej uciec przed Brownem.

Przed domem czekała już pani Helena. Zaniepokojona głosami
dziewczynek wyszła, żeby zobaczyć, co się stało.

— Och, mateczko, pan Brown chciał pocałować Lori, ale ona go
odepchnęła. Leży tam na trawie, a tatko stoi nad nim ze szpicrutą
w ręku! — krzyczała Zofia.

— Pan Brown jest wstrętny, mateczko; wiesz, on mnie też chce
całować! Następnym razem dam mu takiego szturchańca, że się
przewróci! — dodała Rosita.

Pani Helena patrzyła na Lori zaniepokojona.

— Jaka pani blada. Z tym należy skończyć, pani musi mieć spokój
i czuć się bezpieczna w Rahira! Idźcie do domu, dziewczynki! Ja pójdę
do ojca!

Senior Matora stał nad Brownem, który powoli podnosił się, żeby
stanąć na nogach. Ze złości zgrzytał zębami i klął.

— Panie Brown! Mam ochotę pejczem przywołać pana do porząd-
ku! Moja cierpliwość wyczerpała siei Jak pan śmie tak bezczelnie ubliżać
damie, która jest pod moją opieką?

Brown strzepywał ziemię i trawę z ubrania. Zaśmiał się cynicznie:

— Niech pan nie robi tyle hałasu z powodu tej małej nauczycielki!
Przecież to śmieszne, jak ona się dąsa! Ona mnie kokietuje, ponieważ
zauważyła, że j ej upófrmnie podnieca. Oczywiście, chciałaby, żebym się
z nią ożenił! Tego by brakowało!

Senior Matora z trudem panował nad sobą:

— Pan jest w dużym błędzie, jeżeli idzie o pannę Roda! Wcale nie ma
zamiaru wyjść za mąż za pana. Jeżeli pan nie chce, żebym panu zabronił
wstępu do mojego domu, niech się pan nigdy więcej nie waży zbliżyć do
tej młodej damy.

Nagle Biown zbladł i skurczył się, jakby go senior Matora naprawdę
chłostał. Po raz pierwszy usłyszał nazwisko Lori.

Przerażony wytrzeszczył oczy na pana domu, a potem spojrzał na
panią Helenę. Ochrypłym głosem zapytał:

_ Co pan powiedział? Jakie nazwisko pan wymienił? Jak się
nazywa ta panna Lori?

— Powiedziałem wyraźnie, nazywa się Roda.
Brown przetarł czoło rękę i amerykańskim zwyczajem, gwoli
pewności, powiedział.

— Niech pan przeliteruje to nazwisko!

Senior Matora zrobił to, a Brown odwrócił głowę i wyjąkał:

— Ach tak, a więc Roda... ona jest, oczywiście, Niemką! Z jakiego
miasta pochodzi?

— Z Berlina — ostro odparł senior Matora, przekonany, że Brown
chce odwrócić uwagę od tego, co zaszło. Amerykanin jednak był
wyraźnie wystraszony. Zapytał:

— Czy pan wie coś ojej rodzicach? Czy żyją?
Pan domu pomyślał, że Brown może ma zamiar poślubić Lori; nie
mógł sobie inaczej wytłumaczyć jego pytania.

— Rodzice panny Roda nie żyją.

— Ach tak, oboje zmarli? A czy wie pan coś więcej_o jej rodzicach?

— Ojciec zginął podczas polowania — nieszczęśliwy wypadek,
a matka zmarła na udar serca, kiedy przyniesiono do domu ciało męża.
Brown wyglądał, jak człowiek ciężko chory. Cicho zapytał:

— Kim był jej ojciec?

— Był naczelnym inżynierem w dużych zakładach. Jak pan widzi,
panna Roda pochodzi z dobrej rodziny i należy ją traktować jak
damę.

Brown by) śmiertelnie blady. Miał obłęd w oczach i chusteczką
wycierał spocone czoło. Po chwili wyjąkał:

— Czuj? się źle, chyba z powodu upadku. Proszę, niech pan jedzie
do stadniny, muszę trochę odpocząć, dogonię pana.

Senior Matora sądził, że Brown z powodu upadku nie czuje się
dobrze. Nie martwiło go to, wręcz odwrotnie, pomyślał: “Dobrze mu
tak!" Postanowił, że zerwie z nim wszelkie kontakty i wzruszając
ramionami odszedł. Pani Helena też wróciła do domu, lecz przy


101

100


drzwiach jeszcze raz spojrzała na Browna — zobaczyła, że w altance
opadł na krzesło.

Zastała Lori i dziewczynki wystraszone i zdenerwowane w pokoju
bawialnym.

Zaniepokojona Lori spojrzała na nią:

— Proszę wybaczyć, że sprawiłam kłopot!
Pani Helena pogładziła ją po włosach:

— Niech się pani nie martwi, zasłużył na ostrą reprymendę. Wydaje
się, że padając uderzył się, ale wcale mi go nie żal! Uratowało go to
jednak przed chłostą; widziałam, że mąż miał zamiar odpowiednio go
ukarać.

— Na miłość boską, nie chcę ponosić winy za finansowe straty
seniora Matora!

— Proszę się uspokoić, mój mąż już znalazł innego pośrednika
i wkrótce zamierza zerwać wszelkie kontakty z Brownem. Stanie się to
nie tylko z powodu pani, ja go również nie znoszę, a jego zachowanie
wobec dziewczynek jest oburzające!

Pani Helena powtórzyła Lori rozmowę seniora Matory z Brownem.
Lori nie wiedziała, co myśleć o tym, że Amerykanin interesował się jej
nazwiskiem i rodzicami.

Panie jeszcze rozmawiały z dziećmi, starając się, żeby zapomniały
przykre wydarzenie.

Nagle Lori zauważyła, że zgubiła breloczek, który miała przy
bransolecie. Zrobiło J ej się bardzo przykro, ponieważ była to pamiątka
po matce.

— Musiałam go zgubić przy altance, kiedy walczyłam z Brow-
nem. Czy pani pozwoli, że pójdę go poszukać? — zapytała panią
Helenę.

— Oczywiście! Proszę jednak zaczekać, zobaczę przez okno, czy
przypadkiem nadal nie^siedzi tam Brown.

Amerykanin jednak zniknął i Lori pobiegła szukać breloczka. Przez
dłuższy czas szukała go na trawie i wokół krzaków. Nagle wśród
kwiatów ujrzała portfel, z którego wypadło kilka listów. Na jednej
z kopert zobaczyła ku swojemu zdumieniu nazwisko: Gerhard Bruns,
poste restante, New York.

Gerhard Bruns? Skąd zna to nazwisko/?

102

Powoli wkładała listy do portfela, aż wzięła do ręki kopertę
zaadresowaną: Gerd Brown. A więc ten portfel należał do Browna?! Ale
w jaki sposób dostały się do tego portfela listy kierowane do Gerharda
Brunsa? Brown nazywał się Gerd! Czy to nie jest skrót od Gerhard?

A Bruns i Brown — przecież to brzmi podobnie! Gdzie słyszała to
imię i nazwisko?

Zamyślona dalej szukała breloczka, trzymając w ręce portfel, który
zamierzała dać służącemu, żeby go zwrócił Brownowi.

Nagle wyprostowała się: przypomniała sobie, gdzie słyszała, a raczej
czytała to nazwisko! Było wymienione w listach znalezionych w walizce
rodziców. Gerhard Bruns, tak nazywał się oszust, którego chciał
zdemaskować jej ojciec. Przeszkodziła mu w tym nieoczekiwana śmierć.
Lori przypomniała sobie wszystko, co opowiadał Heinz: że Bruns uciekł
za granicę, żeby uniknąć aresztu i kary. Czyżby w Ameryce nazwisko
Bruns zmienił na Brown? Nie było to trudne!

Co począć?

Czy powinna powiedzieć o tym pani Helenie i seniorowi Matorze?
Ale czy ma dowody, że jej przypuszczenia są uzasadniane?

Mogła jednak zrobić coś innego: poprosić Heinza, żeby przysłał
jeden z listów Brunsa. Trzeba porównać charaktery pisma! Senior
Matora ma przecież listy Browna!

Lori postanowiła zaczekać. Po otrzymaniu wiadomości od Heinza
porozmawia z panią Heleną i seniorem Matora.

Jeżeli Brown jest Brunsem, wtedy, oczywiście, będzie musiała zgłosić
to seniorowi Matorze i ostrzec go, że Amerykanin jest oszustem^

Zastanawiając się nad tym, Lori weszła do domu. W korytarzu
spotkała młodego czarnego służącego i podając mu portfel powiedziała:

— Sam, proszę to oddać panu Brownowi, albo położyć na stole
wjego pokoju, o ile teraz nie ma go w domu. Nie wolno ci powiedzieć, że
to j a znalazłam portfel — niech myśli, że ty znalazłeś go w ogrodzie.

Sam zaśmiał się szeroko ukazując białe zęby i rzekł chytrze:

— Pan Brown da Samowi dobry napiwek!

— No, właśnie, o to chodzi — niech myśli, że ty znalazłeś zgubę.
Czarny służący zadowolony poszedł do pokoju Browna.
Zapukał, a kiedy wszedł, ujrzał Amerykanina siedzącego w fotelu.
%ł blady i ponuro patrzył przed siebie. t

103


— Czego chcesz, Sam? — zapytał zaniepokojony.
Murzyn podał mu portfel:

— Sam znalazł w ogrodzie, panie! Należy do pan Brown?

Amerykanin zląkł się i wyrwał portfel z rąk Murzyna. Teraz dopiero
zauważył, że go zgubił — chyba wtedy, gdy usiłował pocałować tę
nauczycielkę!

— Kiedy znalazłeś portfel?

— Teraz.

— Gdzie? W ogrodzie? - m
Sam nie wiedział, co odpowiedzieć, więc przytaknął głową: ml

— Tak, w ogrodzie!

— Nikomu nic nie mówiłeś? Nikomu nie pokazywałeś tego port-
fela?

— Nie! Sam zaraz poszedł do pan Brown, zaraz przyniósł pan
Brown.

— Skąd wiedziałeś, że portfel należy do mnie?

— Sam widział na stole, kiedy pan Brown przebierać.

Murzyn otrzymał suty napiwek — nie zawiódł się oczekując, że
będzie hojnie wynagrodzony.

Brown przejrzał portfel. Stwierdził, że jest wszystko, niczego nie
brakowało. Robił sobie wyrzuty, że nie zniszczył listów adresowanych
na Gerharda Brunsa, ale nie mógł się na to zdecydować, nawet w tej
chwili.

Te listy przypominały mu j ego ostatnią wielką namiętność. Pisała j e
kobieta, którą bezgranicznie kochał i ubóstwiał w okresie, kiedy jeszcze
nie myślał o kobietach z taką pogardą i cynizmem. Właśnie ta kokietka
zniszczyła j ego wiarę w uczciwość kobiet, to ona zepchnęła go w otchłań,
z której z takim trudem wydostał się i rozpoczął nowe życie. Wykorzys-
tywała go dopóki był zamożny, a kiedy wszystko wydał na jej
zachcianki, napisała do niego:

“Jesteś wolny — obchodzę z mężczyzną, który jest bogat^fy od
ciebie i może mi więcej dać." f

Od tego dnia stracił zaufanie do kobiet. Nienawidził ich, unikał, i nie
tęsknił za ich ciałem.

A teraz opętała go znów wielka namiętność do tej dumnej jasno-
włosej dziewczyny z Niemiec! Postanowił ją posiąść wbrew temu, że

okazywała mu całkowitą obojętność, a może właśnie dlatego? Miesią-
cami zabiegał ojej względy, pożądał jej młodego ciała, nie rezygnował,
aż stracił panowanie nad sobą i porwał ją w ramiona! I ta dziewczyna,
właśnie ta dziewczyna,jest córką Fryderyka Roda, człowieka, który tak
często pojawiał się w jego snach, grożąc mu! Lori Roda? Córka
Fryderyka Roda? To odkrycie zdruzgotało go, przekonało go, że każda
wina kiedyś zostanie pomszczona. Czuł się już taki bezpieczny, chciał
o wszystkim zapomnieć, tak, jakby się nigdy nic nie wydarzyło. A teraz
nieoczekiwanie wszystko stało przed nim, upiory wyciągały po niego
swoje drapieżne ramiona!

Zerwał się z krzesła — musiał zaczerpnąć świeżego powietrza. Miał
wrażenie, że udusi się w ścianach tego domu, ponieważ była w nim
również Lori Roda! Sięgnął po szpicrutę, włożył na głowę dżokej kę
i wybiegł z pokoju. Koń stał przed domem, stajenny czekał na niego.
Dosiadł wierzchowca i jakby uciekając przed złymi duchami, popędził
galopem w kierunku stadniny.

Drżącymi rękoma trzymał wodze, uderzał szpicrutą rasowe zwierzę,
żeby szybciej biegło; w zdenerwowaniu wodze zaplątały się o kikut
małego palca i stracił panowanie had koniem.


104


19

Heinz Rommersdorf wrócił do domu. Musiał dać upust swojej
radości. Wiernemu Karolowi i pani Sund opowiedział, co się wydarzyło
i że spadł mu kamień z serca. Był wzruszony widząc szczerą życzliwość
wiernych domowników.

Karol rozpromieniony stwierdził:

— Teraz już nie ma żadnej przeszkody, proszę pana; nasza panna
Lori może wrócić do domu. x

— Tak, Karolu! Dzięki Panu Bogu! Jestem wreszcie szczęśliwy
i marzę o tym, żeby Lori znów była w Lindenhofie. Nie mogę jednak
czekać, aż tutaj przyjedzie, nie mogę tego wszystkiego opisać w liście!
Sam pojadę do Argentyny i przywiozę ją do domu!

Uśmiechając się Karol przytakiwał głową:

— Proszę pana, tak będzie najlepiej! Panna Lori nie może sama
podróżować tak daleko! A panu też przyda się wypoczynek. Naprawdę,
najwyższy czas, żeby pan pomyślał o swoim zdrowiu!

Heinz odetchnął z ulgą:

— Mój drogi Karolu, teraz odżyję. Pomyśl, kamień spadł mi z serca.
Jestem niewinny — udowodniono, że to nie ja zastrzeliłem mojego
najlepszego przyjaciela. Zamordował go podstępny złoczyńca!

Również pani Sund była zdania, że pan dziedzic powinien pojechać
do Argentyny. Powiedziała wzruszona:

— Kiedy panna Lori wszystko usłyszy, musi mieć przy sobie
bliskiego człowieka. Przecież będzie wzburzona nie mniej niż ja. Jeżeli
pan nie będzie zwlekał i zaraz uda się w podróż, panna Lori dowie si?

106

o swoim szczęściu tak szybko, jakby pan napisał list i wysłał go
pierwszym statkiem.

Heinz Rommersdorf zaczął przygotowania do podróży. Do załat-
wienia
było bardzo dużo spraw. Poza tym dowiedział się, że pierwszy
statek do Argentyny opuszcza port w Hamburgu już za osiem dni. Do
tego czasu musiał wszystko załatwić. Zarezerwował kabinę na luk-
susowym transatlantyku, a panią Sund wysłał do Berlina po zakupy
potrzebnych rzeczy. Sam nie chciał tracić czasu.

Heinz żył w dużym napięciu. Zastanawiał się, co zrobić. Zawiadomić
Lori o swoim przyjeździe, czy też nic nie mówić? Jeżeli do niej
zatelegrafuje, będzie się bardzo niepokoiła, nie wiedząc, o co chodzi.
Wysyłanie listu nie miało sensu, ponieważ przyszedłby równocześnie
z jego przyjazdem. Zresztą w liście trudno byłoby wszystko opisać.
Postanowił, że zrobi Lori niespodziankę. ,

Zanim opuścił Lindenhof otrzymał list od Lori. Tego samego dnia,
kiedy Brown siłą chciał ją pocałować, napisała do Heinza.

Mój najdroższy i ukochany!

Dzisiaj mam do Ciebie szczególną prośbę. Myślę' że przypominasz
sobie plik listów, które znalazłam w teczce mojego ojca. Datam Ci tę
korespondencję iprosilam, żebyś ją schowal. Powiedziałeś mi, że trzymasz
te listy w swoim biurku. Proszę, przyślij mi jeden z listów ręcznie pisanych
przez tego Gerharda Brunsa. Wiem, że będziesz sig dziwil, iż proszę Cię
o to, więc muszę ci wyjaśnić, dlaczego to robię.

- W jednym z moich listów krótko wspomnialam o pewnym Amerykani-
nie — Brownie, który jest bardzo niesympatyczny. Nie chciałam Cię
niepokoić, więc nie pisałam, że stale zabiega o moje względy, mimo, że pan
Matora zwróci! mu uwagę, iż jestem pod jego opieką. Dzisiaj przed
południem znów miałam z nim przykre zajście.

Lori dokładnie wszystko zrelacjonowała, a potem pisała dalej:

Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo zaskoczyły mnie te listy, które
wypadły z jego portfela, ponieważ sobie przypomniałam, gdzie już
czytałam to nazwisko. Cała ta sprawa wydaje mi się podejrzana,
zwłaszcza, iż od dawna odnoszę wrażenie, że za tym Amerykaninem
ukrywa się Niemiec!

Na razie nikomu tutaj nic nie powiedziałam, ale jeżeli się przekonam,
2e moje podejrzenie jest słuszne, będę musiała ostrzec seniora Matorę

107


i jego żonę. Potrzebuję więc tego listu, ponieważ po charakterze pisma
rozpoznamy, czy Brownjest Gerhardem Brunsem. Pan Brown ma na imię
Gerd— to chyba jest skrót od imienia Gerhard. Proszę Cię więc, żebyś mi
natychmiast wysłał ten list. Nie musisz się o mnie martwić—pani Helena
powiedziała mi, że senior Matora ma już nowego pośrednika i do dwu
miesięcy zakończy wszelkie transakcje z panem Brownem. Poza tym
zabronił mu wstępu do swojego domu, ponieważ ten rzekomy Amerykanin
zachowuje się bezczelnie również wobec dziewczynek, a i pani Helena nie
znosi jego towarzystwa.

A teraz o innych sprawach. Mój drogi, czuję się tak dobrze, jak mogę
się czuć z dala od Lindenhofu. Państwo Matora i dzieci są bardzo mili
i przyjaźni, czas mam wypełniony pracą. Wiem, że jestem tutaj potrzebna,
a jak już pisałam, Rahira jest pięknym zakątkiem świata. Żyje się tutaj tak
spokojnie, jak w Lindenhofie — wszystko byłoby dobrze, gdyby nie
tęsknota za Tobą i tym wszystkim, czego poskąpił mi los! Pocieszam się, że
oboje dźwigamy ten ciężar — nie chcę i nie wolno mi narzekać!

Na razie kończę; chcę, żeby list jeszcze dzisiaj zabrano na pocztę.

Bądź zdrów, pamiętaj o mnie i nie popadaj w rozpacz, żebym mogła być
spokojna. Proszę, wyślij list pana Brunsa natychmiast. Chcę ostrzec
seniora Matora. Daj mi też znać, co Twoim zdaniem powinnam zrobić
w tej sprawie? Wiem, że dasz mi dobrą radę.

Pozdrawiam serdecznie cały Lindenhof, a szczególnie Ciebie

Twoja Łon

Ten list zaniepokoiłby Heinza o wiele bardziej, gdyby nie przygoto-
wywał się do wyjazdu do Argentyny. Mimo to zdenerwował się, że jest
tak daleko od Lori. Kto wie, co ten człowiek, o ile jest Gerhardem
Brunsem, może jej zrobić? Jaką podłość może popełnić wobec bezbron-
nej dziewczyny?

Doszedł do wniosku^ że musi zatelegrafować do Lori, żeby się
uspokoiła i wiedziała co robić. Telegram brzmiał:

Obserwuj mały palec wiadomej osoby —połowa brakuje nic nie rób
— czekaj na wiadomość ode mnie — Heinz.

Jeżeli pan Brown jest Gerhardem Brunsem, kikut małego palca
zdradzi go. Lori będzie wiedziała, że musi się wystrzegać tego człowieka
Niczego nie podejmie, dopóki Heinz nie przyjedzie. Przecież nie wie, z£

Bruns zamordował jej ojca, niemniej będzie świadoma, że to oszust i że
musi się pilnować.

Z niepokojem Heinz oczekiwał dnia wyjazdu. Sprawy związane
z zarządzaniem majątku powierzył Peterowi Lenzowi.. Właśnie teraz
było dużo pracy na polach, ale wiedział, że nadzorca da sobie radę i miał
do niego pełne zaufanie.

Wreszcie nadszedł dzień, kiedy Heinz w Hamburgu wszedł na
pokład transatlantyku. Czekała go długa morska podróż; był zniecierp-
liwiony, ale pocieszał się, że zbliża się do celu.


108


20

Tymczasem na ranczo Rahira działy się niepokojące rzeczy.

Tego dnia pani Helena daremnie czekała z obiadem na męża i pana
Browna.

Panowie spóźniali się — nie wrócili jeszcze ze stadniny.

Zdenerwowana pani Helena stała na tarasie patrząc w dal, zęby
ujrzeć nadjeżdżających panów. Lori po napisaniu listu do Heinza
właśnie niosła kopertę do torby, w której odwożono korespondencję na
pocztę, gdy ujrzała panią Helenę.

Podeszła do niej i zobaczyła, że jest blada i bardzo wzburzona.

— Lori, nie rozumiem, gdzie się podziewają mój mąż i pan Brown!
Obawiam się, że stało się coś złego.

Lori też się zlękła, lecz starała się uspokoić seniorę Matora:
» — Panowie z całą pewnością zatrzymali się przy koniach, lada
chwila wrócą!

— Daj Boże! Boję się! Mój mąż był bardzo zły i zdenerwowany
z powodu bezczelnego zachowania Browna wobec pani. Widziałam, z£
miał ochotę wychłostać go pejczem. Mam nadzieję, że w stadninie nie
doszło do ostrej wymiany słów!

Lori patrzyła w dal i nagle dostrzegłajeźdźca; z ulgą odetchnęła, gd>
rozpoznała seniora Matorę.

— Pani Heleno, proszę się uspokoić. Nadjeżdża senior Matora

— Nie widzę dobrze, czy to naprawdę mój mąż?

— Z całą pewnością, poznaję go!

110

Dzięki Panu Bogu! Ale gdzie jest Brown?

Zaraz się dowiemy — odpowiedziała Lori.

Po kilku minutach senior Matora podjechał do tarasu, zeskoczył
z siodła i rzucił wodze stajennemu. Panie natychmiast zauważyły, że jest
bardzo blady.

— Co się stało? Wyglądasz na wzburzonego! — zawołała pani
Helena drżącym głosem, niemniej była zadowolona, że mąż stał przed
nią żywy i zdrowy.

— Uspokój się, Heleno, wydarzył się wypadek. Pan Brown spadł
z konia. Znalazłem go, kiedy już wracałem do domu. Czekałem,
a ponieważ nie przyjeżdżał, opuściłem stadninę. Leżał obok wierzchow-
ca i był nieprzytomny. Musiałem sprowadzić ludzi — niosą go na
noszach. Mam wrażenie, że to, niestety, nie jest błaha sprawa. Proszę,
wydaj polecenie, żeby przygotowano łóżko w jego pokoju. Posłałem po
lekarza samochód, który jest w stadninie. Wejdźmy do domu. Musimy
dopilnować, żeby wszystko zostało należycie przygotowane na przyjęcie
rannego. Wprawdzie zachowywał się niegrzecznie, ale jest naszym
gościem, a poza tym jest ranny. Jest więc rzeczą naturalną, że zostanie
w naszym domu i będzie miał dobrą opiekę. Mam nadzieję, że zgadzasz
się ze mną.

— Oczywiście, Alfredzie! Możejednak najpierw zjesz z nami obiad?
Minie trochę czasu, zanim przyniosą Browna.

— Masz rację, to zajmie kilka godzin.

— Siadajmy więc do stołu, potem wszystko zostanie szybko zrobio-
ne. x

Podczas obiadu Alfred Matora dokładnie opowiedział, w jakim
stanie zastał Browna:

— Nie było widać żadnych ran, ale musiały nastąpić wewnętrzne
obrażenia. Wygląda jak martwy i jest nieprzytomny. Pogalopowałem
Wl?c do domu, żeby wydać odpowiednie zarządzenia.

Wszyscy byli pod wrażeniem wypadku. Brown nie był lubiany, ale
eraz nikt o tym nie myślał — miał wypadek i potrzebował pomocy.

"od wieczór przyniesiono Browna na noszach.' Niedługo potem
Przyjechał lekarz. Ranny był nadal nieprzytomny, ale żył.

dołożono go na łóżku. Panie opuściły pokój. Z lekarzem zostałjeden

starszych służących, który był przeszkolony w udzielaniu pierwszej


pomocy. Po zbadaniu Browna lekarz stwierdził uszkodzenie w okolicy
kręgosłupa, lecz dokładną diagnozę mógł wydać po rozmowie z ran-
nym. Czekali, aż odzyska przytomność i będzie mógł mówić. Po
zastosowaniu leków Brown otworzył oczy i zaczai się rozglądać
zdziwionym wzrokiem:

— Co się stało? — zapytał po niemiecku, lecz szybko zreflektował
się i powtórzył pytanie po angielsku.
Odpowiedzi udzielił mu lekarz.

— Spadł pan z konia, długo był pan nieprzytomny. Jak pan się
czuj e?

— Doskonale! Przypominam sobie teraz... tak, jechałem zbyt
szybko... ta cholerna szkapa chyba się potknęła... spadłem, poczułem
straszny ból, ale tylko przez chwilę... nic mnie nie boli, tylko nogi mam
takie ociężałe. Czy koniowi nic się nie stało?

Lekarz wiedziałjuż, co się stało. Pan Brown miał złamany kręgosłup
— czekały go długie cierpienia i prawdopodobnie stałe, ciężkie kale-
ctwo. Nigdy nie wyzdrowieje, ale może pożyć kilka lat, sparaliżowany.
A więc tragiczny wypadek i ciężki los! Lekarz, oczywiście, nie wypowie-
dział głośno swoich myśli. Do chorego odezwał się pozornie spokojnie:

— Będzie pan musiał spokojnie leżeć i poddać się leczeniu — to
może potrwać jakiś czas!

Jeszcze raz zbadał Browna, dotykając różnych miejsc na plecach
i udach, pytając, czy czuje ból.

Brown zaprzeczał:

— Nic nie czuję, panie doktorze, nic mnie nie boli.

— No, zobaczymy! W każdym razie musi się pan ściśle stosować do
moich wskazówek. Wszystko inne omówię z seniorem Matora.
Brown zwrócił się do pana domu:

— Przykro mi, że sprawiam państwu kłopot. Mam nadzieję, że nie
potrwa to zbyt długo.
Matora machnął ręką:

— Proszę się tym nie przejmować! W domu jest dużo miejsca
i mamy liczną służbę.

Ranny po chwili zapytał:

— Może byłoby lepiej, żeby mnie przewieziono do miasta, o°
szpitala, panie doktorze?

— O tym na razie nie ma mowy. Tutaj będzie pan miał zapewnioną
doskonałą opiekę, jeżeli ten służący, który mi pomagał, będzie dany
panu do dyspozycji. Jest przeszkolonym pielęgniarzem i wie, czego
pacjent potrzebuje'.

Senior Matora odezwał się:

— Ależ oczywiście, przydzielam go do wyłącznej obsługi pana
Browna.

— No, więc wszystko zostało załatwione! — rzekł lekarz i dodał
zwracając się do służącego:

— Proszę dokładnie wypełniać moje polecenia!

Po chwili lekarz i senior Matora pożegnali się z Brownem. Kiedy
weszli do sąsiedniego pokoju, pan domu dowiedział się o stanie zdrowia
rannego. Zbladł i szepnął:

— To jest straszne! Doktorze, pan twierdzi, że Brown nigdy nie
wyzdrowieje?

— Nigdy! Przy tego rodzaju uszkodzeniu kręgosłupa i nerwów
wyleczenie jest wykluczone. Paraliż będzie postępował — nogi już są
zajęte! Pacjent nie będzie czuł żadnych boli — muszę dodać: niestety, bo
to jest zły znak. Chory musi zostać w pańskim domu kilka tygodni,
zanim będzie zdolny do transportu.

Matora był człowiekiem bardzo dobrym, przygnębiła go ta tragiczna
wiadomość. Oświadczył, że chory może zostać w jego domu tak długo,
jak to będzie potrzebne, do dnia, kiedy będzie mógł być przetranspor-
towany do szpitala.

Lekarz był zadowolony.

Chętnie skorzystał z zaproszenia, zjadł z państwem Matora kolację,
a po kawie wrócił do miasta.

Kiedy obie panie dowiedziały się o paraliżu Browna, bardzo się
zmartwiły i puściły w niepamięć zachowanie AmeryJcanina. Teraz
widziały przed sobą kalekę. Lori zaczęła żałować, że wysłała do Heinza
i!st, w którym opisała swoje podejrzenia. Jeżeli Gerd Brown jest
naprawdę Gerhardem Brunsem, został za swoje przestępstwo naprawdę
sr°go ukarany. Lori przecież nie wiedziała, że Brown ma na sumieniu
smierć j ej ojca!

Brown leżał w Rahirajuż od kilku tygodni; miał wzorową opiekę, ale
2leci i panie trzymały się od niego z daleka.


Co

113

stanie się z Łon'

112


Kiedy Lori otrzymała telegram Heinza, zadrżała: zauważyła już
dawno, że Brown nie miał małego palca u prawej ręki! A więc Gerd
Brownjest Gerhardem Brunsem!

Gdyby nawet Heinz nie kazał j ej czekać i niczego nie robić w sprawie
tego oszusta, aż otrzyma wskazówki, jak należy postąpić, Lori w obec-
nej sytuacji nie byłaby zdolna, żeby go oskarżyć. Przecież teraz był
bezbronny, sparaliżowany, był kaleką na całe życie, nie mógł już j ej
zagrażać! Po co zdradzać j ego oszustwo?

Lori nie miała pojęcia, że w tym domu, w narożnym pokoju, leży
morderca jej ojca.

W ciągu tych tygodni Brown odpokutował niejedno przestępstwo.
Wypadek uważał za karę boską. Powoli zaczęła w jego duszy zachodzić
zmiana. Miał tyle czasu — myślał i analizował swoje życie. Zanim
poznał i pokochał swoją byłą przyjaciółkę, był przyzwoitym człowie-
kiem, pracował i nie miał długów. Kochanka stawiała stale nowe
wymagania i namawiała go do oszustw, ponieważ jako mechanik nie
zarabiał zbyt dużo. Tak doszło do tego, że zaczął defraudować
pieniądze. Kiedy przypadkowo naczelny inżynier Fryderyk Roda
odkrył jego oszustwo, miał do wyboru: odebrać sobie życie lub zostać
skazanym na karę więzienia. Był tchórzem, a kiedy dowiedział się, że
Fryderyk Roda będzie na polowaniu w majątku pana von Trauensteina,
zrodził się w jego głowie pomysł zamordowania go i upozorowania
nieszczęśliwego wypadku.

Wtedy właśnie jego kochanka okłamała go, że Heinz Rommersdorf
robi jej niedwuznaczne propozycje, co wywołało jego zazdrość; po-
spieszył do niego i zrobił awanturę. Przypadkowo dowiedział się, że
Fryderyk Roda będzie na polowaniu u pana von Trauensteina. Podjął
decyzję: wiedział co mu grozi, jeżeli naczelny inżynier zacznie mówić.
Musi go uciszyć na zawsze! Pojechał do majątku pana von Trauensteina
i w karczmie we wsi rozmawiał z jednym z gajowych. Dowiedział si?
o legowiskach poszczególnych panów zaproszonych na polowanie. Ku
swojej radości usłyszał, że panowie Fryderyk Roda i Heinz Rommers-
dorf będą stali w niedalekiej odległości od siebie. A więc nadarzała si?
okazja zemsty nad Heinzem Rommersdorfem! Wiedział, że ma taką
samą brońjak on, rozmawiali o tym. Na tym oparł swój plan. W dniu
polowania, tak jak opowiedział Sandhuber, przyszedł do lasu i wdrapa

się na stary świerk, który rósł między legowiskami Fryderyka Roda
i Heinza Rommersdorfa. Nie wiedział, że na jednym z sąsiednich dużych
drzew siedział kłusownik, który go obserwował.

Zabójczy strzał padł z broni Brunsa, potem morderca szybko zbiegł.
Pospieszył do pobliskiej stacji kolejowej. Już wcześniej kupił bilet do
Berlina. W ostatniej chwili wskoczył do wagonu ruszającego pociągu.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi, czuł się bezpieczny. W drodze do stacji
strzelbę wrzucił do stawu, żeby go przypadkiem nie zdradziła.

Po powrocie do Berlina zdecydował, że lepiej będzie wyjechać za
granicę. Nie można było wykluczyć, że Fryderyk Roda zostawił notatki
świadczące o jego przestępstwie.. Kto wie, co może sięjeszcze wydarzyć?
Poszedł do swojej kochanki, powiedział, że naczelny inżynier Roda
przypadkowo wykryłjego oszustwo i zagroził\nu prokuratorem. Musi
uciekać za granicę, ona musi pojechać razem z nim, ponieważ mogłaby
zostać oskarżona nie tylko o popieranie go w oszustwie, ale i o współ-
udział. Zapytała:

— A masz pieniądze?

Bruns miał jeszcze kilka tysięcy marek. Wyjechali razem do Ame-
ryki. Gotówkę szybko wydali i został bez grosza. Nie był wymagający
i utrzymywali się z jego dorywczych zarobków. Miał szczęście i nie
cierpieli biedy, ale j ego kochance skromne warunki znudziły się, chciała
używać życia. Była młoda i ładna, więc po niedługim czasie znalazła
bogatego adoratora. Z zimną krwią zostawiła Brunsa i przed odejściem
zadrwiła, że już od dawna zdradza go z innymi mężczyznami. Kpiąc
z zazdrośnika oświadczyła, że Heinz Rommersdorf wcale się nią nie
interesował i odtrącił j ą, kiedy chciała zostać j ego kochanką. Dodała, że
wie co się stało na polowaniu w majątku pana von Trauensteina i jeżeli
nie pozwoli jej spokojnie odejść, zawiadomi władze, że jest mordercą.

Gdy Bruns usłyszał, co powiedziała, wszystkie uczucia do jakich był
zdolny, zamieniły się w nim w nienawiść i wściekłość. Miał ochotę
zamordować przewrotną kobietę, która zrujnowała go nie tylko finan-
s°wo, ale i moralnie. Z miłości do niej został złodziejem i zabójcą. Musi
mu za to zapłacić! Ale ona była sprytna — ukrywała się obawiaj ąc się, że
Bruns mógłby j ą zabić.

Od tego czasu Bruns gardził kobietami. Sądził, że każdą młodą
ziewczynę można kupić, kwestią jest wyłącznie cena. Zaczai się


114

115


zajmować pośrednictwem w kupnie i sprzedaży rasowych koni, z czasem
dorobił się majątku. Miał powodzenie u kobiet i sądził, że bez
szczególnego trudu zdobędzie Lori. Po niedługim czasie zakochał się
sam nie wiedział kiedy. Namiętnie pożądał tej młodej Niemki, aż raptem
okazało się że jest córką Fryderyka Roda!

Wtedy półprzytomny wskoczył na konia i pogalopował przed siebie.
Smagał wierzchowca szpicrutą zmuszając zwierzę do jeszcze szybszego
biegu, aż koń potknął się i zrzucił jeźdźca na ziemię.

Teraz leżał tutaj ranny i bezsilny. Wstrzymując oddech nasłuchiwał,
czy przypadkiem na korytarzu nie usłyszy głosu Lori. Wtedy w jego
oczach pojawiały się strach i rozpacz. Portfel leżał pod jego poduszką.
Listy adresowane najego niemieckie nazwisko pisała niewierna kochan-
ka po ostatecznym rozstaniu, a miała jeszcze pewne sprawy do
załatwienia. Bała się, żeby jej nie odnalazł, więc przeprowadzała się
z jednego miasta do drugiego, a listy wysyłała na poste restante do
Nowego Yorku. Dotychczas Bruns nie zniszczył tych listów, miałje stale
przy sobie. Teraz chciał się pozbyć tej korespondencji, żeby jego
oszustwo nie wyszło na jaw.

Nikt z domowników nie odwiedzał go, z wyjątkiem lekarza i pana
domu. Senior Matora przychodził regularnie, pytał Brunsa o samopo-
czucie, o to, czy na jakieś życzenia i pocieszał chorego, który niecierp-
liwił się, że nadal nie może opuścić łóżka.

Bruns jeszcze nie wiedział, że jego paraliż jest nieodwracalny, ale
kiedy dostrzegł i wyczuł, że proces powoli postępuje, opanowało go
przerażenie. Stale molestował lekarza, żeby mu powiedział całą prawdę.
Przez długi czas lekarz zbywał pacjenta wymijającymi odpowiedziami,
lecz wreszcie musiał wyznać chórem u, jaki jest stan jego zdrowia. Starał
się bardzo oględnie przygotować Brunsa na wiadomość, że nigdy nie
wyzdrowieje i będzie kaleką do końca swoich dni.

Bruns słuchał, zbladł i po chwili zapytał:

— Jak długo może to trwać? Kiedy nastąpi kres moich cierpień?

— Och, pan może jeszcze pożyć, aż pan posiwieje! — pocieszał go
lekarz wiedząc, że chory długo nie pożyje, chociać nie wykluczał, że
może to potrwać kilka miesięcy, a może rok, o ile nie nastąpi^
nieprzewidziane komplikacje.

Bruns rzekł z ironią:

Co za piękna perspektywa — stary, siwy i sparaliżowany,
poktorze, wolę się otruć!

Lekarz zaczął uspokajać pacjenta:

— Nie wolno się poddawać, panie Brown! Nie powiedziałbym panu
tego, gdyby pan tak usilnie nie nalegał.
Bruns patrzył przed siebie ponuro.

— Panie doktorze, mam kilka listów, które chcę zniszczyć. Są
w moim portfelu. Pan jako lekarz zrozumie, iż nie chcę, żeby o moich
młodzieńczych szaleństwach dowiedzieli się niepowołani ludzie. Proszę
się postarać o świecę, chciałbym spalić te papiery.

Lekarz spełnił życzenie pacjenta. Wyjął portfel spod jego poduszki
i trzymał świecę tak, że Bruns bez większego wysiłku spalił listy. Starał
się trzymać koperty w taki sposób, żeby doktor nie mógł przeczytać
adresu.

Kiedy to zrobił, opadł na poduszkę i głęboko westchnął. Przez
dłuższą chwilę leżał z zamkniętymi oczami, potem rzekł:

— Panie doktorze, mam jeszcze jedno życzenie! Chcę sporządzić
testament. Według tutejszych przepisów musi być napisany własnoręcz-
nie przeze mnie. Pan, doktorze, i służący, który mnie pielęgnuje,
będziecie świadkami i podpiszecie się na tym dokumencie.

— Oczywiście — odpowiedział lekarz.

Służący przyniósł papier, pióro i atrament, a lekarz pomógł choremu
wygodnie usiąść w łóżku.
Bruns pisał:

Wszystko co posiadam, po mojej śmierci dziedziczy panna Lori Roda.
Gotówka wynosi czterdzieści tysięcy dolarów, do tego dochodzą należne
mi sumy, wedlug załączonych rachunków za pośrednictwa w sprzedaży
koni rasowych, nieruchomości i parcele. Wszystko to stanowi •własność
panny Lori Roda i może tym rozporządzać wedlug wlasnej woli. Proszę ją
0 wybaczenie mi wszystkich kr żyw d, jakie jej wyrządziłem. Niech Pan Bóg
zlituje się nad moją duszą

Rahira, 12 czerwca 19...

Bruns zmęczony opadł na poduszkę.

Przez kilka chwil wahał się, jak podpisać testament. Potem jednak
P°djął decyzję — podpisał się: “Gerd Brown".


116

117


Wprawdzie przywłaszczył sobie to imię i nazwisko po przyjeździe do
Ameryki w sposób nieuczciwy, niemniej od kilku lat posługiwał się nirn
i było ono we wszystkich jego dokumentach.

Głęboko odetchnął i zamknął oczy. Potem poprosił lekarza, żeby
zapieczętował testament. Po odejściu lekarza rozmawiał z seniorem
Matora, — wręczył mu zapieczętowaną kopertę i prosił o przechowanie
jej do jego śmierci, lub do dnia, kiedy poprosi ojej zwrot.

Brown był zadowolony, że wszystko załatwił. Wiedział, że nie
naprawił krzywdy jaką wyrządził młodej dziewczynie, lecz sądził, że
w małym stopniu spłacił dług wobec niej. Biedna niemiecka nauczyciel-
ka będzie zabezpieczona przed nędzą i nie będzie musiała zarabiać na
życie. Niech sobie myśli, że w ten sposób chce usprawiedliwić swoje złe
zachowanie wobec niej.

Po rozmowie z lekarzem wiedział, że nie będzie żył długo. Ponieważ
nie miał nikogo na świecie, chciał, żeby Lori Roda dziedziczyła po nim
majątek.

Zastrzegł sobie jednak, że przed jego śmiercią nie wolno jej
wspominać o testamencie.

Bardzo pragnął, żeby Lori przyszła do niego, chciał ją prosić
o wybaczenie. Nie musi jej przecież dokładnie mówić o co chodzi,
niemniej byłoby mu lżej na duszy, gdyby usłyszał, że mu wszystko
daruje! Nie zmienił się na tyle, żeby wyznać, iżjest zabójcą — sam siebie
usprawiedliwiał, że gdyby wiedziała prawdę o śmierci ojca, nie zgodziła-
by się przyjąć spuścizny po mordercy. W ciągu minionych tygodni
poznał i zrozumiał charakter Lori. l

W ciągu minionych tygodni Lori stale liczyła dni, kiedy mogłaby
nadejść odpowiedź Heinza. W końcu zaczęła żałować, że napisała
o swoich podejrzeniach co do Browna — Brunsa, oszusta, zwłaszcza
teraz, widząc, że jego stan jest beznadziejny. Chciałajednak znać opim?
Heinza. Po tym liście wysłała drugi, lecz nie mogła wiedzieć, że jej pismo
nie zastanie Heinza. Kiecfy list doręczono w Lindenhofie, Heinz był już
w drodze do Argentyny. W tym liście Lori pisała o wypadku, jakiemu
uległ Bruns:

Bez względu na to, jaka będzie Twoja odpowiedź, mój drogi, w obecnej
sytuacji nie mogę na tego ciężko ukaranego człowieka nałożyć dodatkowej
pokuty za popełnione oszustwo. Wiem, że po tym, czego dowiedziałeś sif

118

ode mnie, będziesz tego samego zdania. Postanowiłam, że seniorowi
Matora jednak nie pokażę listu Brunsa. Jestem pewna, że to jest ten
mężczyzna — szereg razy zauważyłam kikut małego palca u jego prawej
ręki. W tej chwili nie jest ważne, czy to Brown czy Bruns — to jest
umierający człowiek, a takiego bezbronnego człowieka nie wolno dobijać
bez względu na to, czy zasłużył na potępienie, czy nie!

Lori nie wiedziała, że Heinz tego jej listu bardzo długo nie otrzyma.
Nie spodziewała się, że wtedy, kiedy wiadomość od niej dotrze do
Lindenhofu, Heinz będzie już blisko Rahira.

Podróż morska minęła spokojnie. Kiedy wreszcie Heinz dotarł do
miasta położonego w pobliżu Rahira, zaczai szukać samochodu.
Pragnął jak najszybciej dojechać do rancza. Nie znając drogi, musiał
znaleźć samochód z właścicielem, który gotów był odwieźć go do
miejsca pobytu Lori.

Miał szczęście, polecono mu sympatycznego Argentyńczyka. Zjadł
śniadanie i zdecydował się na natychmiastowy wyjazd. Ponieważ
przybył do miasta wczesnym rankiem, według zapewnienia szofera
mogli dojechać do Rahira około południa.

Heinza Rommersdorfa uważano za jednego z licznych, obcokrajow-
ców udających się do Rahira w sprawach handlowych; nikogo nie
dziwiła jego wizyta u seniora Alfreda Matory.

Z listów Lori Heinz znał okolicę, którą przejeżdżał autem. Kiedy
zobaczył z daleka okazały dom z dużym ogrodem i dwoma altankami,
serce zaczęło mu mocno bić! Za,kilka minut zobaczy Lori, spojrzy w j ej
piękne szare oczy i weźmie ją w swoje ramiona, już bez wyrzutów
sumienia.

Chyba nie przestraszy się tego niespodziewanego spotkania? A chwi-
lowy lęk szybko zamieni się w radość!

Zbliżając się do ogrodu wytężał wzrok, a kiedy auto przejeżdżało
obok jednej z altanek, ujrzał białą sukienkę i pochyloną jasnowłosą
głowę. Miał szczęście — Lori była sama w domu. Senior Matora, jego
żona i córeczki pojechali odwiedzić znaj ornych w sąsiednim ranczo. Lori
Poprosiła, żeby jej pozwolono zostać w domu — chciała zająć się swoją
garderobą i teraz siedziała w altance nad bluzkami i spódnicami
Wymagającymi małych przeróbek.

Zamyślona nie słyszała nadjeżdżającego auta.

119


Heinz widząc Lori kazał szoferowi zatrzymać samochód i wysiadł
Zapłacił za przejazd, wziął małą walizkę i ruszył ku ogrodowi. W pobliżu
altanki schował walizkę w krzakach, podszedł, a kiedy stanął na
stopniach altanki, głęboko westchnął.

Lori podniosła głowę, ze zdziwienia szeroko otwarła oczy i zbladła
Cicho powiedziała drżącym głosem.

— To, to chyba mara, to sen!

Heinz podbiegł, wziął ją w ramiona i szeptał:

— Lori, moja Lori, moja Lori!

Nic więcej nie był w stanie wymówić, był do głębi wzruszony. Łon
półprzytomna patrzyła w jego dobre oczy i twarz, którą tak gorąco
kochała. Nadal powtarzała:

— To chyba sen! To nie może być prawdą!

— Lori, kochanie, to nie sen, to rzeczywistość! Jestem przy tobie,
szczęśliwy, z lekkim sercem! Zostań w moich ramionach, nie puszczę cię,
możemy należeć do siebie. To nieja zastrzeliłem twojego ojca, mordercą
jest inny człowiek!

Lori czuła, że traci przytomność, zachwiała się. Heinz posadziłją na
krześle, miała zamknięte oczy. Usiadł obok niej:

— Lori, kochaniei, spójrz na mnie. Wiem, że zaskoczyłem cię, ale nie
miałem czasu, żeby cię powoli przygotować. Nie chciałem, żebyś się bała
mojej obecności. Zrozum, wszystko się wyjaśniło, możesz wracać do
Lindenhofu. Już nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy należeli do siebie.
Błogosławieństwo twoich rodziców czuwa nad nami!

— Heinz, to jest niemożliwe, cuda się nie zdarzają!

— A jednak, moja najdroższa, stał się cud! Możemy się pobrać!
Z chwilą, kiedy się o tym dowiedziałem, postanowiłem przyjechać po
ciebie, żeby cię zabrać do domu.

Lori drżała ze wzburzenia — powoli docierało do niej znaczenie słów
Heinza. Niepewnym głosem zapytała:

— Mój drogi, czy to jest możliwe, czy wolno nam zaznać szczęścia?
W jej oczach było oczekiwanie, ale i niepewność.
Heinz przy tulił j ą do serca i zaczął całować! Teraz Lori uwierzyła, że
będzie szczęśliwa. Po chwili poprosiła:

— Opowiedz mi wszystko! Państwo Matora pojechali na sąsiednie
ranczo, wrócą dopiero wieczorem.

120

_ To się dobrze składa. Obawiałem się, że nie będę miał okazji
ieskrępowanie porozmawiać z tobą. Dowiesz się o wszystkim, co się
wydarzyło i dlaczego przyjechałem do Rahira.

Heinz powtórzył Lori bardzo dokładnie wyznanie Sandhubera. Lori
nie wiedziała, kto zastrzelił jej ojca do chwili, kiedy Heinz wspomniał
0 kikucie małego palca u prawej ręki. Przeraziła się, zbladła i zawołała
ochrypłym głosem;

— Gerhard Bruns? On zamordował mojego ojca?

— Tak, Lori! Jeżeli ten Brown nie ma połowy małego palca u prawej
ręki, to jest on Gerhardem Brunsem!

Lori kurczowo trzymała Heinza za ręce:

— To on, z całą pewnością on! Wiele razy widziałam, że nie ma
małego palca u prawej ręki. Ale... czy otrzymałeś mój drugi list?

— Ostatni był ten, w którym prosiłaś, żebym ci posłał jeden list
ręcznie pisany przez Brunsa.

— Ach tak! Więc jeszcze nie wiesz, że od dnia, kiedy ten list
wysłałam do ciebie, Brunsjest sparaliżowany — spadł z konia ciężko się
raniąc. Leży tutaj, w pokoju gościnnym. Jego stan jest zły, paraliż
postępuje i lekarz mówi, że dni pacjenta są policzone.

Heinz głęboko westchnął...

— Widzę, że niebo wydało już wyjok! Niemniej muszę z nim
porozmawiać, muszę mu powiedzieć, że wiem o jego zbrodni, o tym, że
on zastrzelił twojego ojca i jak bardzo ciebie i mnie skrzywdził! Nie może
mu to ujść zupełnie bezkarnie! Jeżelijest takjak mówisz, oczywiście, nie
ma sensu wydawać go prokuratorowi. Co się stało, to się nie odstanie!

— Mój drogi, jestem tego samego zdania. Moim kochanym rodzi-
com nic nie przywróci życia. Kiedy chcesz z nim porozmawiać?

— Skoro dzisiaj nikogo nie ma w domu, najlepiej będzie, jeżeli zaraz
Pójdę do niego. Odzyskam spokój dopiero wtedy, kiedy powiem w twarz
Brunsowi że zamordował twojego ojca i że tym spowodował również
śmierć twojej matki.

— Nie będę ci w tym przeszkadzać. Wiem, że dopiero to uwolni cię
°d cierpień psychicznych, które musiałeś znosić tyle lat.
Heinz pocałował Lori.

— Wiem, że mnie rozumiesz. Ale najpierw muszę się dowiedzieć,
czyjako twój narzeczony zostanę przyjęty w tym gościnnym domu?

727


— Oczywiście, państwo Matora będą zaskoczeni twoim przyja?
dem, ale pani Helena wie wszystko o tobie i o mnie — będzie się bardz
cieszyć.

— Nie sądzę, żeby się cieszyła z tego, że cię uprowadzę!

— Wiem, że nie będę zadowoleni, zaprzyjaźniłam się z panią domu
i z dziewczynkami. To są wspaniałomyślni, szlachetni ludzie i mam
wobec nich duży dług wdzięczności.

— Ja też, ponieważ stworzyli ci drugi dom. Nigdy im tego nie
zapomnę. Jeżeli sądzisz, że mogę tu zostać, muszę posłać po moje
bagaże do miasta. Zostawiłem je w hotelu, a podręczną walizkę
schowałem tam, za krzakami, żeby mi nie przeszkadzała przy przy-
witaniu z tbbą.

— Jak' się dostałeś do Rahira?

— Wynająłem samochód; odesłałem go już do miasta.
Lori zdziwiona kręciła głową:

— Nie słyszałam nadjeżdżającego samochodu, musiałam być bar-
dzo zamyślona. Wiesz, właśnie przypomniał mi się Lindenhof i ty...
codziennie myślę o tobie, dlatego w pierwszej chwili nie uwierzyłam, że
naprawdę stoisz przede mną.

Heinz całował jej usta, włosy, ręce i przytulał do serca, wreszcie był
przy niej i trzymał ją w ramionach.

Rozmawiali o różnych sprawach. Potem Lori zaprowadziła
Heinza do domu, kazała podać obiad — wiedziała, że pani Helena
zrobiłaby to samo. Służba nie dziwiła się nieoczekiwanej wizycie,
goście przyjeżdżali do Rahira bardzo często; zawsze wszystko było
przygotowane na ich przyjęcie i w razie potrzeby mogli korzystać
z pokoi gościnnych.

Po obiedzie Heinz rzekł:

— Proszę cię, każ mnie zaprowadzić do Brunsa. Nie zaznam
spokoju, dopóki z nim nie porozmawiam.

Lori poleciła zawołać służącego, który pielęgnował chorego.

— Ten pan przyjechał, żeby z panem Brownem omówić pewne
sprawy. Czy chory może przyjąć gościa?

Służący spojrzał na Heinza i skinął głową.

— Właśnie podałem obiad, który pan Brown zjadł i zażył lekarstwo
— czuje się względnie dobrze.

“otrzebował, zadzwoni!

P

Proszę zaprowadzić pana Rommersdorfa, który jest moim
."imnem, do pokoju pana Browna, ale proszę go nie meldować
"proszę panów zostawić samych. Jeżeli pan Brown będzie czegoś

rzeoowai, zjcł^ł*»v^i**. r .
Służący był zadowolony, że będzie mógł trochę odpocząć; me miał
ojęcia w jakim celu nieoczekiwanie zjawił się tu cudzoziemiec.


122

i


molestować Lori Roda. Napisała do mnie, że pan jest tutaj «,
przyjechałem.

Bruns cicho zapytał:

— Czy Lori Roda wie, kim jestem?

— Tak, ale nie domyśla się, że pan jest mordercą jej ojca.

— Kiedy dowiedziałem się, kim jest ta panna, straciłem nad sobą
panowanie. Poczułem takie wyrzuty sumienia, że wskoczyłem na konia
i zacząłem uciekać jak szalony. Poganiałem konia smagając go szpic-
rutą, aż zwierzę spłoszyło się i zrzuciło mnie na ziemię. Widzi pan przeci
sobą kalekę ze złamanym kręgosłupem, sparaliżowanego. Jeżeli pan
tego nieszczęśnika zamierza oddać w ręce sprawiedliwości, jestem do
dyspozycji!

— Wiem o wszystkim, co się stało i nie pragnę zemsty, ani nie
oddam pana prokuratorowi. Złoży pan odpowiednie oświadczenie,
żeby moja niewinność została w pełni udowodniona.

Chory uśmiechnął się ironicznie:

— Tak tanio chce mnie pan sprzedać?

— Widząc pana w takim stanie, niczego więcej nie żądam. Lori ija
kochamy się. Wyjechała z Europy, kiedy dowiedziała się, że niechcąco
zastrzeliłem jej ojca. Przecież ija byłem o^tym przekonany, chociaż nie
mogłem pojąć, jak to się stało. Nie mogła zostać w Lindenhofie. Pańska
zbrodnia mogła nas na zawsze rozdzielić i unięszczęśliwić. Teraz muszę
mieć w rękach wszystkie dowody, że to nie ja zastrzeliłem jej ojca. Nie
chcę się mścić! Pan Bóg ukarał pana! Mam nadzieję, że pan resztę
swojego życia wykorzysta na to, żeby częściowo odpokutować winę.

Bruns zadrżał słysząc, że Heinz i Lori się kochają. Po chwili poddał
się swojemu losowi.

Zwrócił się do Heinza Rommersdorfa:

-- — Zrobię wszystko czego pan zażąda. Żeby pan jednak wiedział, że
pragnę naprawić zło, powiem panu, że spisałem testament. Leży u pana
Matory w biurku — panna Lori Roda będzie dziedziczyć mój majątek.

— Chyba pan nie oczekuje, że panna Roda wyrazi na to zgodę?

— Oczywiście, nie, kiedy się dowie, żeja zastrzeliłem jej ojca. Teraz
już nie potrzebuje moich pieniędzy, przecież zostanie pańską żoną. Mam
nadzieję, że jednak wykorzysta majątek na dobroczynne ceje.

— Pan jeszcze sam będzie potrzebował pieniędzy.

126

Bruns patrzył przed siebie. Zamyślił się, a po chwili odpowiedział:,
_ Nie, mój e dni są policzone. Proszę, niech się pan zajmie tym, żeby
rnojej spuścizny skorzystali biedni ludzie. Zarobiłem te pieniądze
uczciwie, proszę mi wierzyć. To cb dawniej zdobyłem w nieuczciwy
sposób, wydała kobieta, która mnie zniszczyła finansowo i moralnie.
Kiedy wydała ostatni mój grosz dała mi kopniaka. Nie mówię tego po
to, żeby pan litował się nade mną, ale gdybym tej kobiety nie spotkał,
uniknąłbym nieszczęścia!

Heinzowi było żal kaleki, jednak wiedział, że musi być nieustępliwy.

— A więc podpisze pan zeznanie?

— Tak! Proszę, niech przyjdzie senior Matora i mój służący — będą
świadkami.

— Senior Matora wyjechał, wraca wieczorem.

— W takim razie proszę zaczekać pół godziny; przyjedzie lekarz, on
może być świadkiem.

— Dobrze, wrócę z lekarzem.

— Proszę, niech pan powie swojej narzeczonej, że ^bardzo żałuję
i przepraszam za to, co się stało. Również pana proszę o wybaczenie,
zwłaszcza, iż później dowiedziałem się, że zemściłem się na panu nie
mając ku temu żadnego powodu. Ta kobieta, drwiąc ze mnie, powie-
działa, że pan ją odtrącił, kiedy narzucała się panu! A ja byłem
zaślepionym zazdrośnikiem i dałem się ponieść wściekłości! Ona
zniszczyła mi życie! Może moja tragedia poruszy pana i pannę Roda
i sprawi, że mi wybaczycie. '

— Żałuję każdego człowieka, który zbłądził w życiu a więc wyba-
czam i panu. Moja narzeczona jest wspaniałomyślna i nie wątpię, że
postąpi tak samo.

Heinz opuścił pokój chorego.

W salonie czekała Lori, blada i zdenerwowana. Opowiedział jej
o swojej rozmowie z Brunsem. Nie zważając na to, że był zabójcą jej
°jca, współczuła człowiekowi, którego spotkał tak okrutny los.

Pod wieczór przyjechał lekarz i w obecności tego starszego pana
i służącego, spełniającego obowiązki pielęgniarza, Gerhard Bruns złożył
zeznanie. Lekarz wszystko dokładnie zapisał i chory podpisał doku-
ment. Obecni dowiedzieli się, że Bruns zdeponował u seniora Matory
testament na korzyść Lori Roda.

127


Ponieważ Heinz oświadczył, że nie odda sprawy do prokuratora
lekarz zgodził się zachować tajemnicę; służący również przyrzekł
milczenie, tak długo,jak długo Bruns będzie żył. Wszyscyjuż wiedzieli
że dni chorego są policzone, ale nikt nie oczekiwał, że Bruns aż tak
szybko pożegna się z życiem.

Zanim lekarz po zakończeniu badania zaczai się żegnać, Bruns
poprosił go, żeby położył na nocnej szafce zegarek, który leżał na
biurku, i to tak, żeby go mógł dosięgnąć.

Starając się uśmiechać rzekł:

— Wie pan, doktorze, człowiek się pociesza widząc, że znowu
minęła godzina.

Niczego nie domyślając się lekarz położył duży złoty zegarek
zgodnie z życzeniem chorego. Kiedy wyszedł, Bruns zwrócił się do
służącego:

— Proszę wyjąć mój portfel spod poduszki!

Służący spełnił polecenie. Bruns z trudem trzymał go w rękach;
powoli wyjął dwa banknoty po sto dolarów i wręczając je służącemu
powiedział:

— Proszę, weź te pieniądze, to wynagrodzenie za usługi jakie mi
świadczysz. A teraz połóż portfel z powrotem pod poduszkę. Podaj mi
jeszcze pół szklanki wody i postaw na szafce tak, żebym mógłją wziąć do
ręki. Chcę spać, zostaw mnie teraz i nie przeszkadzaj mi. Jeżeli będę cię
potrzebował, zadzwonię.

Służący ucieszył się hojnym napiwkiem. Podziękował, zasłonił okna
i opuścił pokój.

Bruns został sam. Nasłuchiwał. Wszędzie panowała cisza, nie słyszał
żadnego szmeru na korytarzu. Z dużym trudem sięgnął po zegarek,
otworzył na tylnej stronie klapkę i wyjął cienki papierek. Nie miał siły,
żeby go rozłożyć, więc wrzucił papierek do szklanki. Po chwili w wodzie
pojawił się biały proszek, woda stała się mętna.

— Już pora, to ostatnia chwila! Niech Pan Bóg zlituje się nad moją
duszą! — szepnął Bruns sam do siebie.

Resztkami sił wziął do ręki szklankę i nachylił do ust, szybko wypił
zawartość i bezwładnie opuścił rękę na kołdrę. Ciało chorego mocno
drgnęło — Gerhard Bruns nie żył.

22

Państwo Matora z dziećmi wrócili do domu wieczorem, już po
zachodzie słońca.

Lori wybiegła z domu, żeby ich powitać i podczas gdy dziewczynki
obejmowały ją, speszona, z rozpalonymi policzkami, odezwała się:

— Muszę państwa przeprosić, że podczas państwa nieobecności
pozwoliłam sobie przyjąć gościa. Nieoczekiwanie przyjechał mój opie-
kun i zaprosiłam go, żeby został w Rahira. Pozwolą państwo, że go

przedstawię?

Pani Helena badawczo patrzyła na Lori: wiedziała, że jej opiekun
jest mężczyzną, przed którym Lori uciekła z Europy. Uśmiechnęła się

mówiąc:

— Miło nam będzie powitać pani opiekuna w naszym domu!

— 'Oczywiście, panno Lori, proszę nam go przedstawić! — dodał
pan domu.

Wszyscy weszli do salonu, gdzie czekał Heinz, który po przed-
stawieniu się, całując dłoń pani domu, powiedział:

— Proszę o wybaczenie, że bez uprzedzenia pozwoliłem sobie
przyjechać do Rahira. Okoliczności spowodowały, że musiałem zaraz
wybrać się w drogę. Mam nadzieję, że państwo zrozumieją moją
sytuację i nie wezmą mi za złe, iż tak niespodziewanie złożyłem wizytę.

Pan Matora uśmiechnął się i rzekł przyjaźnie:

— Proszę pana, nie ma mowy o usprawiedliwianiu się! Bardzo się
cieszymy, że pannę Lori spotkała tak miła niespodzianka. Mam
nadzieję, że ulokowano pana w wygodnym pokoju i że jest pan


729

1 Co stanie się z Łon1*


zadowolony. Za pół godziny spotkamy się przy kolacji i porozmawiamy
o wszystkim; teraz pójdziemy się przebrać.

Pan domu stwierdził, że Heinz Rommersdorf jest wyjątkowo
sympatycznym człowiekiem. Pani Helena w pełni podzielała zdanie
męża — opiekun Lori zrobił na państwu Matora jak najlepsze wrażenie

Lori poprosiła Heinza, żeby zaczekał w salonie, gdyż musiała zająć
się dziewczynkami.

Zofia, i Rosita grzecznie przywitały się z nieznajomym panem
i pobiegły do swojego pokoju: były szczęśliwe, że wyjątkowo mogą
wziąć udział w kolacji o tak późnej porze.

Pani Helena badawczo spojrzała na Lori:

— Widzę, że pani jest bardzo szczęśliwa. Czy wreszcie zdarzył się
cud?

Lori wzięła ją za rękę:

— Tak, pani Heleno! Zdarzył się cud! Dobry Pan Bóg zlitował się
nad nami, nie dopuścił, żebyśmy cierpieli do końca życia. Wszystko się
wyjaśniło, o szczegółach dowiedzą się państwo podczas kolacji.

Pani domu uśmiechnęła się, jednak widać było, że posmutniała:

— Obawiam się, Lori, że pani nas opuści, ale proszę mi wierzyć, że
wszyscy z całego serca życzymy pani szczęścia.
Lori szybko pocałowała rękę pani Matora:

— Wiedziałam, że pani będzie podzielać moją radość.
Pani Helena poszła się przebrać, a Lori zajęła się dziewczyn-
kami.

Oczywiście, małe seniority zasypały Lori pytaniami: kim jest ten pan
z Niemiec? Dlaczego odbył tak długą podróż? Czy długo zostanie
w Rahira? Czy teraz Lori będzie jeszcze miała dla nich czas?

Po otrzymaniu wyczerpujących odpowiedzi Zofia poważnie oświad-
czyła:

— Podoba mi się ten pan z Niemiec, może u nas zostać!

Rosita dodała:
, — Może zostać tak długo, jak będzie chciał!

Dziewczynki prosiły, żeby je ubrano w najładniejsze sukienki;
chciały się podobać opiekunowi Lori.

Kiedy Zofia i Rosita zeszły do salonu, zastały Heinza samego.. Stał
przy oknie i patrzył na ogród.

130

Odważnie podeszły i zaczęły go wypytywać o podróż morską,
0 Europę, którajest tak daleko i taka inna. Rosną tam drzewa, które nie ••
mają liści, lecz “igiełki" — mateczka opowiada, że na Boże Narodzenie
te drzewa ubiera się w bombki, kolorowe łańcuchy i świeczki. Heinz
wyczerpująco odpowiadał na wszystkie pytania i tak szybko została
zawarta przyjaźń. Heinz przekonał się, że Lori miała rację — dziew-
czynki były bardzo rozgarnięte i miłe.

Wtem pojawili się rodzice. Siedli do kolacji w dużym pokoju

stbłowym.

Pan domu powiedział:

— Najpierw zjemy kolację, a potem, kiedy dzieci pójdą spać,

spokojnie porozmawiamy.

Dorośli zrozumieli, że dzieci nie powinne znać szczegółów wydarzeń
i że w ich obecności nie należy poruszać drażliwych spraw.

Kolacja minęła w przyjemnym nastroju, a kiedy dziewczynki wstały,\
dygnęły, powiedziały “dobranoc" i poszły do swojej sypialni, Lori
i Heinz zaczęli opowiadać.

Trwało to bardzo długo, małżonkowie słuchali z dużym zaintereso-
waniem. Teraz również pan Matora dowiedział się, co sprowadziło Lori
do Rahira. Wstrząsnęła nim wiadomość, że jego długoletni pośrednik
\v sprzedaży wierzchowców był oszustem i mordercą. Z zapartym tchem '
państwo Matora słuchali, co opowiadał Heinz, nie przerywając mu.
Dopiero kiedy skończyli wyrazili gniew i oburzenie, dali również wyraz
współczucia, że Heinz i Lori tyle wycierpieli.

Pan domu uścisnął Heinzowi rękę życząc mu szczęścia, pogratulo-
wał również Lori z okazji zaręczyn. Pani Helena dołączyła swoje
życzenia, ale nie mogła się powstrzymać od westchnienia:

— Opuści nas pani i wróci do Lindenhofu, panno Lori! Musi tam
być pięknie, skoro pani tak tęskni za tym miejscem!
Senior Matora patrząc przyjaźnie na Lori dodał:
— Tak, niestety, wraca pani! Będzie nam bardzo żal, że wyjeżdża
tak miła nauczycielka naszych córeczek. Nasze dzieci b£dą smutne, że
Panna Lori opuści nasz dom. Niejesteśmyjednak tak samolubni, żeby
nie zgodzić się na rozwiązanie kontraktu. Panno Lori, od tej chwili jest
Pani wolna. Proszę nam jednak obiecać, że zostanie pani jeszcze
w Rahira razem z pani narzeczonym. Bądźcie naszymi gośćmi! Chcemy

131


się powoli przyzwyczaić do nieobecności nauczycielki! Mamy nadzieje
że pani nam nie odmówi!

Lori dziękując za zaproszenie,wzruszona serdecznością państwa
Matora, odpowiedziała:

— Mój narzeczony z pewnością chętnie skorzysta z zaproszenia
państwa tak długo, jak mu na to pozwoli czas, a ja, oczywiście, również!
Znam wyjątkową gościnność państw. Heinz, prawda, że zgadzamy się
zostać w Rahira jeszcze kilka dni'

Heinz ukłonił się:

— Z największą przyjemność^Jeżeli państwo pozwolą, wyjedzie-
my za dwa tygodnie; dłużej nie chciałbym być nieobecny w Lindenhofie
Ponieważ weźmiemy ślub w moim majątku, nie chciałbym zbyt długo
zwlekać z powrotem do domu. Oboje zfe bardzo cierpieliśmy z powodu
rozłąki, teraz chcemy jak najszybciej na zawsze być razem.

— Doskonale to rozumiemy Cieszymy się, że będziemy jeszcze
razem przez te dwa tygodnie.

— Przez ten czas proszę mi pozwolić nadal opiekować się dziew-
czynkami, senior Matora. Rozstamcz dziećmi i z państwem będzie dla
mnie bolesne, proszę mi wierzyć! Moje szczęście mąci myśl, że zostawię
państwa bez pomocy, ale jeżeli pańsiuo sobie życzą, mogę w Niemczech
poszukać nowej nauczycielki, która mnie zastąpi. Podróż do Niemiec,
oczywiście, opłacę sama — w ten sposób nowa nauczycielka będzie
miała bilet do Argentyny. Znam państwa i wiem, jakiej osoby-powin-
nam szukać. Czy państwo upoważnią mnie do tego? Sądzę, że powinna
to być Niemka.

Państwo Matora zgodzili się, a pani Helena wzruszona powiedziała:

— Lori! Nikt pani nie może zasipć, wiem jednak, że pani wybór
będzie trafny. Proszę się nie spieszyć, poczekamy, aż pani znajdzie
odpowiednią nauczycielkę. Do tego czasu sama zajmę się dziewczyn-
kami — postaram się być dobrą wjchowawczynią. Wiem jednak, że
Zofia i Rosita będą niepocieszone.

Lori odpowiedziała drżącym głosem;

— Dzieci szybko zapominają, pani Heleno. Zrobię wszystko, żeby
pani była zadowolona z mojej nastcpczyni.

Rozmawiano długo o różnych sprawach; tyle było do opowie-
dzenia!

131

Nagle wszedł do pokoju służący, który opiekował się Brunsem. Był
blady i przerażony. Wyjąkał:

.— Senior, seniora... ja... ja mam złą wiadomość.
Obecni spojrzeli na siebie, senior Matora wstał:

— O co chodzi? Co się stało?

Służący dygotał ze strachu, palcem wskazał na sufit:

— Pan Brown powiedział, żebym mu nie przeszkadzał, aż mnie
zawoła. Ponieważ od obiadu mnie nie wzywał, poszedłem do jego
pokoju, żeby zobaczyć, jak się czuje i poprawić łóżko na noc, i wtedy...
wtedy zobaczyłem, że... zobaczyłem, że jest martwy!

Trzęsąc się ze zdenerwowania służący opowiadał o rozmowie
z Brunsem, o tym, że kazał mu wyjąć portfel spod poduszki, że dał mu
dwa banknoty po sto dolarów i kazał sobie podać pół szklanki wody.
Szklanka leży opróżniona na kołdrze, a obok jest zegarek z otwartą
klapką z tylnej stronie.

Natychmiast obaj panowie poszli do sypialni Brunsa i zastali
wszystko tak, jak opisał służący. W pokoju unosił się zapach gorzkich
migdałów.

Senior Matora zamierzał postawić szklankę na nocnym stoliku, lecz
Heinz powstrzymał go — wiedział co się wydarzyło:

— Senior Matora, lepiej tutaj niczego nie ruszać. Proszę zatele-
fonować do miasta po lekarza i proszę zawiadomić władze. Bruns
popełnił samobójstwo.

Senior Matora odpowiedział:

— Ma pan rację, wszystko musi zostać nietknięte, skoro odebrał
sobie życie. Wygląda na to, że w zegarku miał schowaną truciznę.
Widocznie nosił ją przy sobie na wypadek, gdyby nieoczekiwanie
dosięgła go ręka sprawiedliwości. Poza tym, stan jego zdrowia, po-
stępujący paraliż i beznadziejna przyszłość, a dzisiaj rozmowa z panem
i ujawnienie jego zbrodni, to wszystko zadecydowało, że sięgnął po
truciznę. Musimy zawiadomić władze.

Heinz Rommersdorf zastanawiał się, a po chwili spokojnie powie-
dział:

— Senior, pozwólmy, żeby władze portaktowały zmarłego jako
byłego pana Gerda Browna. Sądzę, że nie ma sensu wyciągać na światło
dzienne jego przeszłości, nikomu to już nic nie da! Kto wie, może

133


mielibyśmy niepotrzebne przykrości i kłopoty. Nie popełnimy przestęp-
stwa, jeżeli w imię chrześcijańskiej miłości wszystko puścimy w niepa-
mięć.

Senior Matora milczał. Wahał się, lecz po chwili wyraził zgodę.
Należało tylko porozmawiać z lekarzem, który również znał tajemnicę.

Pan domu zamknął pokój na klucz — nikt tam nie powinien
wchodzić do chwili przybycia lekarza i policji.

Przyjechali rano następnego dnia. Pierwszy zjawił się lekarz. Po-
dzielał opinię Heinza Rommersdorfa, że nie należy zdradzać tajemnicy
Gerda Browna — zgodnie ze ślubowaniem lekarza obowiązywało go
milczenie. Służący we własnym interesie wolał nic nie mówić i zapom-
nieć o tym, co słyszał. Senior Matora i Heinz mieli prawo, lecz nie
obowiązek, swoimi wypowiedziami obciążyć i oskarżyć zmarłego.
Dobrowolnie postanowili milczeć!

Panie były wstrząśnięte słysząc, że Bruns odebrał sobie życie.

Panowie zdążyli porozmawiać z lekarzem przed przybyciem policji,
która spisała protokół'. Ustalono, że chory popełnił samobójstwo. Ciało
przewieziono do miasta i tam pochowano.

W obecności świadków odczytano testament. Lori słysząc, że jest
spadkobierczynią majątku po Gerhardzie Brunsie, przerażona spojrzała
na Heinza.

Zdecydowanym głosem powiedziała:

— Nie mogę tego przyjąć, w żadnym wypadku nie mogę tego
przyjąć!

Heinz gładził ją po dłoni:

— Lori, wiedziałem o tym testamencie. Bruns mówił mi o nim
i powiedział, iż jest przekonany, że niczego nie przyjmiesz. Prosił mnie
jednak, żebym cię namówił do wykorzystania jego pieniędzy w celach
dobroczynnych. Zapewniał mnie, że te pieniądze zarobił uczciwie.

Lori zamyśliła się; po kilku minutach odpowiedziała spokojnym
głosein:

— Heinz, zgadzam się — zrobię to!
Skinął głową:

— Dobrze, Lori, w twoim imieniu załatwię tę sprawę!
Tak też się stało. Senior Matora pomógł Heinzowi i towarzyszył mu
u notariusza celem spełnienia życzenia Lori.

W Rahira nastały spokojne dni. Państwo Matora, Heinz i Lori
serdecznie się zaprzyjaźnili. Heinz zamówił już jednak kabiny na
luksusowym transatlantyku.

Zofia i Rosita płakały, gdy nadeszła godzina pożegnania, ale Lori
pocieszała dziewczynki, że w niedługim czasie przyjedzie do nich nowa,
miła i wesoła młoda nauczycielka. Poprosiła, żeby-wszyscy przyjechali
do Lindenhofu, jeżeli kiedyś wybiorą się w podróż do Europy.

W dniu wyjazdu senior Matora towarzyszył Heinzowi i Lori do
miasta i odprowadził ich do pociągu. Z dziećmi i panią Heleną pożegnali

się w Rahira.

Lori miała za sobą ciężki rok, ale przed nią było długie, szczęśliwe

życie.


134


-23

Wspólna podróż do domu była jak piękny sen. Od rana do wieczora
byli razem. Tylko przejazd koleją był nieco uciążliwy, za to na
transatlantyku mieli luksusowe kabiny. Heinz robił wszystko, żeby Lori
czuła się dobrze — otaczałją czułością i miłością. Unikali towarzystwa,
nie zawierali przygodnych znajomości i współpasażerowie sądzili, że są
w podróży poślubnej.

Teraz dopiero Heinz i Lori zdali sobie sprawę z tego, jaką męką
byłaby dla nich rozłąka na zawsze! Dziękowali Panu Bogu, że zaoszczę-
dził im takich cierpień.

Pogoda była wspaniała, morze spokojne, nic nie zakłócało ich
szczęścia.

Po opuszczeniu statku w Hamburgu pojechali przez Berlin do
Lindenhofu. W stolicy Heinz, na prośbę Lori, dał ogłoszenie, że
poszukuje się nauczycielki — oferty należy kierować do Lindenhofu, na
adres Heinza Rommersdorfa. Zawiadomił również panią Sund, że są
w drodze do domu.

W Lindenhofie panował wielki ruch. Wszyscy cieszyli się z powrotu
pana dziedzica i panny Lori. Pani Sund w porozumieniu z Karolem
i Peterem Lenzem przygotowała uroczyste powitanie. Wszystko udeko-
rowano kwiatami i girlandami. Sezon truskawkowy był w pełni i na Lori
czekały najpiękniejsze owoce. Również czereśnie już dojrzewały. W je-
sieni jabłka i gruszki będzie już mogła zbierać młoda pani dworu
Lindenhof.

Będącjeszcze w Rahira Heinz pisemnie prosił Petera Lenza.żeby dał
na zapowiedzi, ponieważ nie chciał zwlekać ze ślubem.

A teraz samochód zajechał przed bramę dworu. Na szerokich
kamiennych schodach stali urzędnicy i służba. Pod kierunkiem Petera
Lenza gromko krzyknęli “niech żyją", po czym nadzorca wygłosił mowę
powitalną. Bety dzielnie podpowiadała, więc nie zająknął się ani razu!
Pani Sund wzruszona do łez podała Lori ogromny bukiet czerwonych
róż i objęła ją mówiąc:

— Co za radość, że panią znów widzę, panno Lori! Pan dziedzic
zmienił się nie do poznania — wspaniale wygląda. Wszyscy się cieszymy,
że do Lindenhofu wróciło szczęście. Pani j e zabrała ze sobą, wyjeżdżając
z Niemiec!

Lori uśmiechała się przez Izy:

Szczęście nie wyjechało ze mną, schowało się tutaj, gdzieś
w jakimś zakamarku i czeka na nas!

Wielki ruch we dworze powoli ustał. Wieczorem po kolacji, kiedy
siedzieli w dużym jadalnym pokoju przy okrągłym stole, Heinz i Lori
opowiadali o swoich przeżyciach w Argentynie — na ranczo Rahira,
u seniora i seniory Matora. Oczywiście, Karol musiał być obecny
— układał srebrne nakrycia w kredensie. Nigdy nie zapominał, że jest
lokajem i zawsze zachowywał odpowiedni dystans, chociaż od lat był
powiernikiem swojego pana.

Tego pierwszego wieczoru w ojczyźnie wszyscy długo siedzieli razem
i rozmawiali o Argentynie. Również o Lindenhofie było wiele do
opowiedzenia.

Lori była szczęśliwa — znów była we dworze i przy swoim kochanym
Heinzu.


136


24

Przygotowywano się do wesela. Lori musiała pojechać do Berlina po
swoją wyprawę — we dworze było wszystko co młode małżeństwo
potrzebuje do zagospodarowania nowego domostwa. A z garderobą
Lori nie było kłopotu; duże domy mody dysponowały pięknymi
strojami, dodatkami i futrami. Heinz towarzyszył Lori, nie chciał się
z nią rozstawać ani na jeden dzień.

Tymczasem nadeszło wiele ofert na ogłoszenie. Lori i Heinz razem
wybrali cztery najlepsze kandydatki.

Poproszono te cztery młode damy do hotelu w Berlinie. Lori zaraz
zdecydowała się najedną z nich, która spełniała wszystkie warunki, żeby
zadowolić państwa Matora.

Ta młoda dama była sierotą, tak jak Lori. Miała dwadzieścia trzy
lata i doskonałe referencje oraz odpowiednie wykształcenie. Miałajasne
włosy i niebieskie oczy, i była bardzo ładna. Lori wiedziała, że pani
Helena nie chciała mieć w swoim otoczeniu osób brzydkich.

Lori opowiedziała nowej nauczycielce, że sama pełniła ten obowią-
zek w domu państwa Matora. Młoda dama była szczęśliwa, że
otrzymała dobrą posadę. Oglądała zdjęcia seniora, seniory i dziew-
czynek oraz dużego domu, i bardzo jej się wszystko podobało. Od Lori
dowiedziała się szczegółów o życiu w Argentynie. Heinz zarezerwo-
wał kabinę na jednym ze statków płynących do Buenos Aires i wysłał
do Rahira telegram, kiedy należy oczekiwać przyjazdu nowej nauczy-
cielki.

Później Lori dowiedziała się, że jej wybór był bardzo dobry. Niemka
bardzo podobała się pani Helenie, a dziewczynki zaraz zaprzyjaźniły się
z nową wychowawczynią.

Podczas pobytu w Berlinie Lori zrobiła wszystkie konieczne zakupy;
zajęło to trzy dni, mimo pomocy pani Sund.

Heinz Rommersdorf zaprosił na przyjęcie weselne wszystkich znajo-
mych z sąsiednich majątków. Pani Sund miała pełne ręce roboty,
chociaż dysponowała liczną służbą. Nie liczyła na pomoc Lori, która
całymi dniami razem z Heinzem jeździła konno; nie chcieli się rozstawać
ani na godzinę.

Wreszcie nadszedł dzień ślubu. Był piękny letni poranek, niebo było
bezchmurne, wszędzie kwitły kwiaty, a w sadzie gałęzie uginały się od
ciężkich, dojrzewających owoców.

W takim dniu połączono w kościele Heinza i Lori “...dopóki nie
rozłączy ich śmierć."

Przyjęcie weselne było wyjątkowo wytworne i goście byli zachwy-
ceni. Przybył nawet pan von Schweigern ze swoją młodą żoną i nie
okazywał najmniejszej urazy, że kiedyś został odtrącony.

Lori musiała wysłuchać wielu komplementów i została przez
wszystkich serdecznie przyjęta, jako żona Heinza Rommersdorfa.
Obecny był również pan von Trauenstein. Życzył nowożeńcom wiele
szczęścia, którym, jak podkreślił, obdarzył ich Pan Bóg, ponieważ wiele
musieli wycierpieć.

Z Rahira przysłano telegraficznie serdeczne gratulacje. Państwo
Matora w tej uroczystej chwili chcieli sercem i myślami być ze swoimi
niemieckimi przyjaciółmi.

Heinz i Lori odbyli krótką podróż poślubną do Berlina. Poszli na
cmentarz odwiedzić groby rodziców, aby w ciszy i spokoju spędzić
pierwsze dni wspólnego życia. Potem wrócili do Lindenhofu — tam był
ich dom na całą przyszłość.

Heinz otaczał swoją młodą żonę czułą troskliwością, a Lori od-
wzajemniała mężowi jego głębokie uczucie. Oboje ciężko walczyli
o swoje szczęście, które już nigdyyfć^iQi$1 odpuściło.


138


l

ów z wątkiem

sprzedaży powieść:


Marie Louise Fischer

PRZYPADEK LILIANY H.

Tytułowa Liliana, tłumaczka i sekretarka, zostaje niespodziewanie
oskarżona o zamordowanie żony swego szefa. Niefortunny splot
okoliczności, poparty pochopną ekspertyzą kryminalną doktora Mi-
chaela Sturma, powoduje, że Liliana zostaje skazana i uwięziona.
Tymczasem autor ekspertyzy postanawia podzielić się dręczącymi go
wątpliwościami ze swoim przełożonym, uznanym autorytetem
w dziedzinie kryminalistyki. Profesor — ku zdumieniu Sturma — nie
zezwala mu na kontynuowanie badań. Co zrobi młody Michael
Sturm, którego los nagle w niewytłumaczalny sposób zaczyna spla-
tać się z losem Liliany?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Co się stanie, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
Dogmat i tiara czy Jan XXIII wiedział co się stanie na soborze
Co sie stanie gdy
Co sie stanie gdy [1][1]
Sylwia Prusakiewicz Zadbaj o swój głos i zobacz co się stanie
Prusakiewicz Sylwia Zadbaj o swój głos i zobacz co się stanie
Co się stanie z ISS
Co sie stanie, kiedy zbyt dlugo wstrzymujesz oddech
Sylwia Prusakiewicz Zadbaj o swój głos i zobacz co się stanie 2
Co się stanie z naszą klasą
Co sie stanie gdy [1]
Co się stanie gdy Kobieta wstrzyma oddech za długo
POKAZ SLAJDÓW CO SIĘ STANIE GDY KOBIETA WSTRZYMA ODDECH ZA DŁUGO
co sie bada w reklamie, Reklama,Marketing itp, hist polit-gosp
Co się kojarzy z
na co sie wymienia 2 id 312019 Nieznany
17 Napisz rownanie opisujace produkcje entropii w ukladzie znajudjacym sie w stanie stacjonarnym rze
CO SIĘ DZIEJE Z BIEGUNAMI MAGNETYCZNYMI ZIEMI
Po co się uczyć

więcej podobnych podstron