Sekrety Thornton Elizabeth


Sekrety

Prolog

Paryż, grudzień 1814

Jasnowłosy mężczyzna, który za nią stał, wcale nie wyglądał na mordercę. Był młody i bardzo przystojny. Miał na sobie niebieski mundur, taki jak nosili strażnicy króla Ludwika. Angielskie damy, które robiły zakupy w pobliżu Palais Royal, z trudem odrywały od niego wzrok; nic dziwnego, skoro wyglądał jak Apollo. A jeszcze całkiem niedawno na pewno z odrazą odwróciłyby się na widok francuskiego żołnierza. Ale teraz nikt już nie pamiętał o przeszłości i mimo dawnych nieporozumień każdy Anglik z radością witał Francuza.

Tak naprawdę nikt nie wiedział, jakiej narodowości był ten mężczyzna. Mówił płynnie zarówno po angielsku, jak i francusku. Miał wiele imion, ale żadne nie było prawdziwe. Był mistrzem maskarady. Dla niej nazywał się po prostu Nemo. Nie znała bardziej przerażającego i fanatycznego agenta Napoleona.

Wszyscy myśleli, że już od dawna nie żyje.

Chciała zawołać: Morderca! Ale to nie miało sensu. Nemo na pewno by ją dopadł, zanim zdołałaby wymówić jego imię.

Zamarła w bezruchu, wstrzymała oddech i z udawanym zainteresowaniem wpatrywała się w wystawę sklepową. W rzeczywistości ani trochę nie interesowały jej czepki; jej uwagę przyciągało lustrzane odbicie mężczyzny, który leniwie snuł się wśród tłumu ludzi wychodzących z kawiarni Very. Kiedy stanął za jedną z kolumn i zniknął jej z pola widzenia, wmieszała się w grupę przechodniów.

Kosztowało ją wiele wysiłku, by nie oglądać się przez ramię, żeby się upewnić, czy nie dostrzegł jej wśród tłumu. Przez cały czas udawała, że z zainteresowaniem przygląda się wystawom sklepowym, i bez pośpiechu przechadzała się od jednej witryny do drugiej. Zatrzymała się dopiero przed sklepem z książkami starego Dassene'a.

Wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż było zaplanowane. Łącznik miał na nią czekać w księgami przy Rivoli, ale teraz nie mogła się z nim spotkać. Czuła się bezradna. Musiała improwizować. Cała nadzieja w starym Dessenie, który, być może, da się przekonać, żeby doręczyć za nią książkę. Dopiero wtedy będzie mogła zająć się Nemo.

Polowanie na wrogów to rozrywka, której nie mógł sobie odmówić, a przy tym nie lubił łatwej zdobyczy. Uwielbiał grać w kotka i myszkę, a kiedy nudził się ofiarą, zabijał ją bez litości.

Jeszcze rok temu takie myśli przyprawiłyby ją o dreszcze, ale teraz nie czuła nic poza zniecierpliwieniem. Od śmierci Jerome'a nie liczyło się dla niej nic poza chęcią zemsty. Nie ryzykowała życia dla kraju, wiedziała o tym od dawna. Patriotyzm nie był dla niej tak ważny jak dla Jerome'a. Kierowała nią nienawiść do mężczyzny, który go zabił.

Kiedy otworzyła drzwi, w sklepie rozległ się dźwięk dzwonka. Młoda kobieta, stojąca przy ladzie i płacąca rachunek, spojrzała na nią ciekawie. Na podłodze przy jej nogach stal kosz po brzegi wypełniony książkami. Dessene'a niebyło nigdzie w pobliżu, a za ladą stał mężczyzna, którego nigdy jeszcze tutaj nie widziała. Kiedy nieznajomy stanął obok młodej kobiety z książkami, poruszyła się niespokojnie. Nie zdziwiła się, kiedy wymienili między sobą parę zdań po angielsku. W ich wyglądzie było coś, co wyraźnie wskazywało na angielskie pochodzenie. Mężczyznę zdradzał ciemny płaszcz i nienagannie skrojony surdut, kobieta natomiast miała za długą falbanę przy sukni i za mało wycięty dekolt. Był młodszy od swej rozmówczyni, ale byli do siebie podobni. Brat i siostra, uznała po zastanowieniu. To właśnie Jerome nauczył ją dostrzegać te na pierwszy rzut oka niewidoczne szczegóły. Nauczył ją również wierzyć w instynkt. Nie wiedziała dlaczego, ale spodobało jej się spojrzenie jasnowłosej Angielki, podczas gdy mężczyzna stojący za ladą nie wzbudził jej zaufania.

Miała mętlik w głowie. Jedynym powodem, dla którego wybrała Dessene'a, był fakt, że znal zarówno ją, jak i Jerome'a. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Jerome byt studentem bez grosza przy duszy, a mimo to księgarz zawsze był dla nich życzliwy. Niestety, dzisiaj go nie zastała. Zastanawiała się, co robić. W każdej chwili mogła zostać zdemaskowana. Musiała grać. Mogła ukryć książkę i wrócić po nią innym razem. Ale jeśli nie udałoby jej się wrócić?

Jej mózg pracował niczym rozżarzona do czerwoności maszyna. Jeszcze raz spojrzała na parę, po czym szybko podjęła decyzję. Podeszła do lady i "niechcący" popchnęła kosz pełen książek. Przez chwilę użalała się nad swoją niezdarnością, uklękła, łapiąc się za głowę, i niepostrzeżenie zamieniła swoją książkę na jedną z tych, które rozsypały się po podłodze.

Udało jej się w samą porę, ponieważ młoda dziewczyna szybko schyliła się, żeby jej pomóc. Ręce kobiet dotknęły się, kiedy obie jednocześnie chciały podnieść koszyk.

- To moja wina - powiedziała nieznajoma po francusku. Mówiła powoli, ale z doskonałym akcentem. - Nie powinnam zostawiać koszyka na podłodze. Ktoś mógłby się o niego potknąć. - Miała łagodne oczy i uśmiechała się przyjaźnie. Zupełnie nieświadoma tego, co się przed chwilą stało, młoda Angielka została uwikłana w coś bardzo niebezpiecznego.

Każda próba ostrzeżenia spowodowałaby lawinę pytań, a na to nie mogła sobie pozwolić. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, po czym skinęła głową i jak gdyby nigdy nic ruszyła w głąb sklepu, Kiedy znów rozległ się dzwonek, odwróciła głowę. W drzwiach stał Nemo; nie był sam, towarzyszyło mu dwóch mężczyzn. Szepnął coś Angielce na ucho, a kiedy ta zaczerwieniła się, wybuchnął śmiechem.

Serce przestało jej bić. Czyżby Nemo widział, jak zamieniała książki? Kiedy pozwolił angielskiej parze opuścić księgarnię, odetchnęła z ulgą i cicho przesunęła się w stronę tylnych drzwi.

Zanim je otworzyła, znalazła w kieszeni płaszcza pistolet; zawsze miała go przy sobie w pogotowiu. Tym razem mógł się przydać. Westchnęła cicho. Wojna już dawno się skończyła, pomyślała. Napoleona zesłano na Elbę. Nemo miał zostać zabity. Nadszedł czas, żeby zebrać owoce swojej pracy. Niestety, nigdy nie była taka przezorna jak Jerome. Powinna była go posłuchać. Teraz na pewno było już za późno. Wszystko, o co walczyli, przepadło.

Kiedy otworzyła drzwi i wyszła na rue de Montpensier, oblał ją zimny pot. A jednak nie było za późno. W takim razie musiała dokończyć to, co zaczęła. Musiała dać tej młodej Angielce czas na ucieczkę. Jeżeli się uda i sama wyjdzie cało z opresji, będzie musiała odzyskać książkę. Jeśli ją schwytają, nie będzie mogła zrobić nic więcej. Pozostanie jej wiara w to, że dziewczyna przeczyta książkę i odda ją we właściwe ręce.

Przemknęła pomiędzy dwoma konnymi tramwajami, a potem przebiegła na drugą stronę ulicy. Zatrzymała się dopiero na rogu i spojrzała za siebie. Dostrzegła Nemo, który niczym oszalały wybiegł przed sklep z książkami; w ręku miał broń. Nie bała się śmierci, ale przerażała ją myśl, że mogą pojmać ją żywą.

Krzyknął, kiedy tylko ją zauważył. Chciała, żeby widział, dokąd biegnie. Chciała zwrócić na siebie jego uwagę. Jerome uczył ją, jak się zachowywać w takich sytuacjach, ale dopiero dzisiaj miała okazję, żeby sprawdzić swoje umiejętności. Musiała zdać ten egzamin.

Uśmiechał się w ten przebiegły sposób, którego nienawidziła. Ten uśmiech zdawał się mówić, że nikt nigdy nie przechytrzył Nemo, który był nieomylny. Pewnego dnia, myślała w duchu, spotkasz równego sobie.

Nie walczyła z własną wściekłością. Chciała krzyczeć: Dalej, bydlaku! Chodź tu i złap mnie!

Kiedy trzech mężczyzn ruszyło za nią w pościg, rzuciła się do ucieczki. Kilka osób, widząc pistolet w jej dłoni, usunęło się z drogi. Byli tuż za nią, ale żaden nie strzelał. Było dokładnie tak, jak myślała: Nemo sam chciał ją zabić.

Mniej więcej w połowie drogi zobaczyła swój cel - piecyk ulicznego sprzedawcy, Thibeaulta. Zapach ciepłych babeczek i ciastek z rodzynkami sprawił, że zamarło w niej serce. W jednej chwili odrodziły się w niej wspomnienia. Oczami wyobraźni dostrzegła siebie i Jerome'a, zatrzymujących się tutaj na ciepłe babeczki, w drodze z teatru do domu.

Ostatkiem sił dotarła na miejsce. Wiedziała, że tutaj kończy się jej droga. Ból przeszywał piersi, nogi odmawiały posłuszeństwa, opuściły ją resztki sił. Ale ani na chwilę nie zapomniała o gniewie, który tłumił w niej strach.

Wymierzyła pistolet w głowę Thibeaulta.

- Otwieraj - zażądała, dysząc ciężko.

Kiedy sprzedawca wykonał polecenie, wrzuciła książkę w rozżarzone węgle.

- A teraz uciekaj stąd - powiedziała. - Ratuj się. - Szybko odwróciła się od niego, żeby zmierzyć się ze swoimi prześladowcami.

Kiedy uniosła pistolet, zatrzymali się. Spojrzała prosto w oczy Nemo. Na jego twarzy pojawił się przelotny uśmieszek. Widział, jak paliła książkę, i myślał, że odniósł zwycięstwo. W końcu nie wiedział o Angielce z księgarni.

Teraz wszystko było w rękach Boga.

Wymierzyła pistolet prosto w Nemo i pomyślała o Jeromie. Po pierwszym strzale padł przerażony sprzedawca. Zginęli w deszczu kul.

1

Bath, luty 1815

Za chwilę coś się wydarzy, przemknęło Abbie przez myśl, kiedy szwagier wstał od stołu i pod błahym pretekstem opuścił pokój w towarzystwie panny Fairbairn. Podejrzenia Abbie potwierdziły się, gdy jej starszy brat, Daniel, odprawił służącego. W pokoju pozostali jedynie członkowie rodziny Vayle. Vayle'owie nigdy nie omawiali rodzinnych spraw w towarzystwie obcych.

Być może bardziej zaniepokoiłoby ją to, co działo się wokół, gdyby nie czuła się dotknięta. Przecież to był jej dom. To ona przygotowała obiad, który przed chwilą zjadła jej rodzina, ona płaciła pensje służącym, nie wspominając już o pannie Fairbairn. A mimo to starszy brat wydał polecenia służbie, a cała rodzina tylko jemu poświęciła uwagę.

Nie powinno jej to dziwić. W końcu krewni zawsze mieli na nią wpływ. Kiedy tylko pojawili się w jej domu, miała wrażenie, że nawet służba przestaje się z nią liczyć. To był pierwszy raz, kiedy przyjechali z wizytą do Bath. Odwiedzili ją w drodze powrotnej z posiadłości jej szwagra, który mieszkał niedaleko Oksfordu. Zawsze, kiedy nadchodził sezon polowań, przenosili się tam, a teraz, gdy zbliżał się sezon spotkań towarzyskich, wracali do Londynu. Nadrobili trochę drogi, żeby się z nią zobaczyć. Chciała wywrzeć na nich jak najlepsze wrażenie, chciała, żeby byli z niej dumni. Mimo wad bardzo krewnych kochała. I właśnie w tym tkwił jej problem: nie potrafiła myśleć tylko o sobie.

Tutaj, w Bath, w otoczeniu przyjaciół zapomniała o nim. Nikt z nowych znajomych nie widział jej w roli oddanej córki, ciotki młodych dziewcząt czy trzymającej się na uboczu starej panny. Wiele wysiłku kosztowało ją, zanim nauczyła się żyć według własnych reguł. Nie wiedziała tylko, dlaczego tak szybko o nich zapominała, kiedy w pobliżu znajdowała się rodzina.

Przyglądała się uważnie twarzom trzech osób, które siedziały przy mahoniowym stole. Matka ściągnęła brwi, a to zawsze oznaczało coś złego. Siostra Abbie, Harriet, jak zwykle wyglądała na znudzoną, Daniel natomiast patrzył na nią nie tyle ze złością, ile ze zmieszaniem.

To było imponujące trio członków jej świetnej rodziny. Wszyscy byli wysocy i mieli ciemne włosy, szlachetne rysy i inteligentne zielone oczy. Wszyscy troje byli nieugięci i mieli silne charaktery. W ich naturze leżało podporządkowywanie sobie ludzi słabszych. Abbie im ulegała.

Ale tak było kiedyś. Choć już od dawna była pełnoletnia, dopiero w Bath mogła się cieszyć niczym nie ograniczoną wolnością. Przez dwanaście miesięcy była sobie panią i mimo że miała dwadzieścia siedem lat, dopiero teraz tak naprawdę zaczęła poznawać siebie. Tak długo starała się stać kimś, kim - według innych - powinna być. Tyle zmarnowanych lat! Była zdecydowana, że nie straci ani jednego dnia więcej.

Brat przerwał długie milczenie.

- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać, Abbie - powiedział.

Próbowała go od tego odwieść.

- To nie jest najlepsza pora na rozmowę. Za godzinę powinniśmy pojawić się u Gardinersów. - Uśmiechnęła się łagodnie. - Poza tym nigdy nie mogę się skupić na rozmowie, kiedy w perspektywie mam przyjęcie. Przełóżmy tę rozmowę na inny dzień.

- Dobrze wiesz, że jeśli nie porozmawiamy teraz, nie zrobimy tego nigdy. - Uśmiechnął się ironicznie. - Przyznaj się, Abbie. Przez cały czas unikałaś rozmowy z nami. Od kiedy tutaj jesteśmy, całe dnie i noce zapełniasz nam różnymi spotkaniami. Jeżeli nie porozmawiamy teraz, nie będziemy mieli więcej okazji, żeby to zrobić.

Sama myśl o rodzinnym zebraniu wystarczyła, żeby przyprawić ją o dreszcze. Zawsze zapewniano ją, że żadne kroki nie zostaną podjęte bez jej zgody, ale to nigdy nie sprawdzało się w rzeczywistości. Zarówno ona, jak i jej młodszy brat, George, wdali się w świętej pamięci ojca. Nigdy nie sprzeciwiali się rodzinie, ale też nigdy nie wychodzili na tym dobrze.

Abbie doskonale zdawała sobie sprawę, że powodem narady rodzinnej jest jej wyjazd do Paryża. Słusznie postąpiła, nie mówiąc im wcześniej o swoich zamiarach. Gdyby to zrobiła, poruszyliby niebo i ziemię, żeby ją powstrzymać. Trzeba przyznać, że nigdy nie zamierzali jej skrzywdzić. Po prostu chcieli dla niej tego, co, ich zdaniem, było najlepsze. To nie ich wina, że zajmowali wysoką pozycję społeczną i że tak bardzo trzymali się zasad. Według nich, młoda kobieta nie powinna w żadnym wypadku mieszkać sama we własnym domu i żyć, jak jej się podoba, nie słuchając przy tym opinii najbliższych. Uważali, że powinna wyjść za mąż albo poświęcić życie rodzinie.

Prawdopodobnie tak by się stało, gdyby nie uśmiechnęło się do niej szczęście. W jej życiu pojawiła się dobra wróżka, Abigail Vayle. Ciotka Abigail, która była w sędziwym wieku, potrzebowała stałej opieki. Jedynym członkiem rodziny, którego można było wykorzystać, jedyną niezamężną kobietą była, oczywiście, Abbie. Kiedy ciotka Abigail umarła, zostawiła swojej imienniczce w spadku mały dworek w Bath i znaczną fortunę.

Oprócz majątku Abbie otrzymała jeszcze cenniejszy dar. Dzięki ciotce zrozumiała, że jest wartościową istotą i ma prawo żyć tak, jak tego zapragnie. Ciotka Abigail wytłumaczyła jej, że nie ma sensu starać się żyć według zasad ustanowionych przez innych. Poza tym pokazała jej, jak niezamężna kobieta może cieszyć się życiem. Pieniądze i wiedzę Abbie otrzymała w prezencie, o swoje życie musiała zatroszczyć się sama.

Na kominku stał zegar; Abbie spojrzała na niego z niepokojem i zwróciła się do Daniela:

- Masz dziesięć minut, Danielu, i ani minuty więcej.

- Abbie! - Wdowa po wicehrabim Clivendon z niedowierzaniem przyglądała się córce. - Nie pojmuję, co się tutaj dzieje. Z trudem rozpoznaję własną córkę. Tak naprawdę to…

Abbie doskonale zdawała sobie sprawę, że kiedy matka zacznie mówić, jej narzekaniom nie będzie końca. Już dawno zdążyła nauczyć się ich na pamięć. Nic dziwnego, skoro przez kilka miesięcy regularnie otrzymywała od matki długie listy pełne skarg i lamentów. Wicehrabina miała nadzieję, że w ten sposób nakłoni córkę do zmiany decyzji. Abbie natychmiast musiała zabrać głos. Inaczej do końca świata nie opuszczą tego pokoju.

- Chodzi o Paryż, mam rację? - przerwała matce w środku zdania. - To dlatego przyjechaliście mnie odwiedzić? Jak widzicie, nic złego mi się nie stało. Tak naprawdę to bawiłam się cudownie i nie mogę się doczekać, kiedy tam wrócę.

- Nie chodzi o Paryż - wyjaśnił Daniel. - No, może niezupełnie.

Wicehrabina otworzyła szeroko usta i mrugała z niedowierzaniem. Abbie z trudem powstrzymała się od śmiechu. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek przerwie matce w połowie zdania.

Wicehrabina szybko odzyskała głos.

- Jak możesz udawać, że nie chodzi o Paryż, Danielu? Bóg jeden wie, co ona teraz zrobi. Paryż to dopiero początek. Zobaczysz, wspomnisz moje słowa. Ta panna, która podobno jest moją córką, zachowuje się w taki sposób, że nie mogę tego tolerować. Nie mam pojęcia, co ci przyszło do głowy, Abbie.

Tak naprawdę ten wyjazd do Paryża miał utwierdzić ją w przekonaniu, że potrafi sama się o siebie zatroszczyć. To był egzamin i zdała go śpiewająco. Po raz pierwszy w życiu czuła podekscytowanie. Przeżyła przygodę. Nie mogła powiedzieć tego matce, ponieważ musiałaby wysłuchać kolejnego wykładu, a nie miała na to ochoty.

- Przecież panna Fairbairn pojechała ze mną i ani na chwilę nie spuszczała mnie z oczu - broniła się Abbie.

- Panna Fairbairn! - rzuciła ostro lady Clivendon. - Kiedy nalegałam, żebyś znalazła sobie kogoś do towarzystwa, miałam na myśli osobę, która byłaby dla ciebie dobrym przykładem. Panna Fairbairn w ogóle się do tego nie nadaje. Przymyka oko na twoje błędy i nawet nie stara się nauczyć cię dobrych manier.

Właśnie dlatego spośród dwudziestu kandydatek Abbie wybrała pannę Fairbairn.

- Mamo - powiedziała łagodnie. - Oliwia jest dla mnie bardziej przyjaciółką niż przyzwoitką. A podczas pobytu w Paryżu opiekował się mną brat, tak jak ci to napisałam w liście. Kiedy wyruszaliśmy w podróż, chciałam cię o tym poinformować, ale nie było cię w Londynie. Wyjechałaś do Oksfordu.

- Doskonale wiedziałaś, że tam będziemy! - wykrzyknęła gniewnie lady Clivendon. - To właśnie dlatego wyjechałaś do Paryża w tym terminie.

To była prawda, a Abbie nie widziała sensu w kłótni, której nie mogła wygrać. O wiele bardziej interesowała ją w tej chwili uwaga Daniela. Zastanawiała się, o czym mógł chcieć z nią porozmawiać, jeśli nie o Paryżu. Starała się przypomnieć sobie, co jeszcze mogło wywołać niezadowolenie rodziny. Chyba nie dowiedzieli się, że sama zaczęła zarabiać na życie, skupując i sprzedając rzadkie i cenne egzemplarze książek.

- Trudno nazwać George'a odpowiednim opiekunem - wtrąciła się Harriet. - Po pierwsze, jest na to za młody, a po drugie, nasz mały braciszek ma nie po kolei w głowie. Nie patrz tak na mnie, mamo. Wszyscy wiemy, że George i Abbie wdali się w ojca. Jak inaczej można wytłumaczyć tę szaloną podróż do Paryża? I gdzie jest teraz George? To interesuje mnie najbardziej.

Zdaniem Abbie, podróż do Paryża nieco różniła się od przygód jej ojca. Nic dziwnego, że nie potrafił usiedzieć na miejscu, skoro marzeniem jego życia było odnalezienie zaginionej Troi. Nikt nie potrafił go przekonać, że to miasto nie istnieje i nigdy nie istniało. Więcej czasu spędzał w Grecji niż w Londynie. Na dodatek po jego śmierci wyszło na jaw, że doprowadził rodzinę do bankructwa, wydając bajońskie sumy na swoje ekspedycje.

Abbie postanowiła załagodzić sytuację.

- W Paryżu spotkał znajomych i postanowił jeszcze trochę z nimi zostać. Napisałam wam o tym w liście.

- To było wieki temu - przypomniała jej lady Clivendon. - Już dawno powinien napisać do nas i powiadomić, jakie ma plany. Dobry Boże! Jeszcze rok temu Francuzi trzymali nam nóż na gardle. Nie mogę spać, kiedy pomyślę, że on jest na terytorium wroga.

- Ależ, mamo - broniła brata Abbie. - W Paryżu aż roi się od angielskich turystów. Francuzi witają ich z otwartymi ramionami. George'owi nic tam nie grozi, możesz mi wierzyć.

- Nie grozi! - oburzyła się jej lordowska mość. - A skąd ty to możesz wiedzieć? Żyję na tym świecie trochę dłużej od ciebie, moja panno, i wydaje mi się, że wiem, o czym mówię.

Tego argumentu wicehrabina używała za każdym razem, kiedy czuła, że usuwa jej się grunt pod stopami i nie jest w stanie wymyślić czegoś bardziej przekonującego. Abbie spojrzała na Daniela, mając nadzieję, że brat też uśmiechnie się na te słowa. Ku jej zdziwieniu, przyglądał się jej z kamienną twarzą, jak gdyby była nieznanym okazem, którego nie był w stanie sklasyfikować.

- Przez cały pobyt w Paryżu zachowywaliśmy się nienagannie - zwróciła się do niego. - Bywaliśmy na przyjęciach w brytyjskiej ambasadzie. Spotykaliśmy się ze wszystkimi, którzy coś znaczą w wielkim świecie. I… oczywiście, robiliśmy zakupy. - Nie wspomniała o książkach, na które miała coraz więcej nabywców zarówno w Bath, jak i w okolicach.

- Oczywiście, że ci wierzę. - Uśmiechnął się.

Ten uśmiech bardziej ją zaskoczył, niż ucieszył. Daniel był siedem lat starszy i zawsze stanowił dla niej wzór godny naśladowania. Był wicehrabią Clivendon, głową rodziny i bardzo poważnie traktował swoje obowiązki. Jego zdaniem, wychowywanie Abbie również należało do niego.

- Przynajmniej jedno udało ci się podczas pobytu w Paryżu. Mam rację, Abbie?

Daniel sprawiał wrażenie zadowolonego, co jeszcze bardziej ją zdziwiło.

- Co takiego? - zapytała.

- Hugh Templar zabiegał o twoje względy,

- Tak…?- Jej głos zadrżał, kiedy się zorientowała, co Daniel ma na myśli. - Hugh! Zabiegał o moje względy! - Roześmiała się.

Nikt nie poszedł w jej ślady; cała trójka patrzyła na nią z powagą i oczekiwaniem. Uśmiech zbladł na jej twarzy.

- Ależ nic podobnego - wyjaśniła, potrząsając głową. - Hugh jest moim przyjacielem i nie liczcie na to, że łączy nas coś więcej.

- Przyjaciel? - Wicehrabina uniosła brwi. - Nigdy w życiu nie słyszałam nic podobnego. Kobieta i mężczyzna nie mogą się przyjaźnić.

- Tak było za twoich czasów - odparła Abbie z naciskiem. - Od tej pory wiele rzeczy się zmieniło, mamo.

Harriet westchnęła z niecierpliwością.

- Czasami aż trudno mi uwierzyć, że jesteś o rok ode mnie starsza, Abbie. Na miłość boską! Co to ma znaczyć "przyjaciel"? Jeśli nawet tak jest, zrób coś, żeby to zmienić. Oczaruj go! Użyj kobiecych wdzięków, żeby go zdobyć. Jeżeli ich nie wykorzystasz, inna kobieta zrobi to za ciebie. Pomyśl o tym, Abbie! To może być twoja ostatnia szansa.

Abbie poczuła ucisk w żołądku. Zaczęła opuszczać ją pewność siebie. Słowa Harriet brzmiały tak znajomo. Kiedy mieszkała w domu rodzinnym, wiele razy słyszała, że z każdym dniem jej szanse na zamążpójście maleją. Jeśli nie chce się zmienić w zdziwaczałą starą pannę, powinna jak najszybciej rozejrzeć się za odpowiednim dżentelmenem. Jeśli chce spełnić marzenia o dzieciach i własnym domu rodzinnym, powinna się pośpieszyć z wyborem partnera. Dla Vayle'ów staropanieństwo było równoznaczne ze śmiercią.

Spokojnie, powtarzała sobie w duchu, tylko spokojnie. Może i nie mam męża, ale nadal prowadzę bogate życie.

Zrobiła zdziwioną minę.

- Małżeństwo? Z Hugh? Ta myśl nigdy nie przyszła mi do głowy.

- Więc postaraj się, żeby przyszła - odparła ironicznie lady Clivendon. - Nie jesteś już taka młoda, a Hugh Templar ma wszystko, co powinien mieć odpowiedni kandydat na męża. Pochodzi z dobrej rodziny, jest właścicielem domu w Londynie, a jego posiadłości w Oxfordshire przynoszą ponoć duże zyski.

Abbie otworzyła szerzej oczy. Najwyraźniej matka dobrze szukała, skoro znalazła takie informacje. Poza tym na pewno posunie się dużo dalej we wtrącaniu się w jej znajomość z Hugh. Oczyma wyobraźni Abbie zobaczyła przyjaciela osaczonego przez Vayle'ów. Obiecała sobie, że jeśli zniszczą tę znajomość, nigdy im tego nie wybaczy.

Pomimo wszystko starała się sprawiać pozory osoby spokojnej. Nie chciała się kłócić, zwłaszcza że tak rzadko się z nimi widywała. Bardzo jej na nich zależało. Gdyby tylko nie wtrącali się do jej życia.

- Biedny Hugh - powiedziała. - Nigdy nie poprosiłabym go o dostarczenie wam mojego listu, gdybym wiedziała, że tak źle to zinterpretujecie. Pomysł poślubienia mnie jest dla niego tak samo nierealny jak… powiedzmy wyprawa na Księżyc. Musieliście błędnie odczytać jego intencje, bo on zawsze zachowuje się nienagannie. Zasypywałeś go pytaniami, prawda? - zwróciła się do brata. - Na pewno zachowywał się tak, jak sobie tego życzyłeś, Danielu. To do niego podobne. Nie róbcie sobie nadziei. Jak już mówiłam, nie łączy nas nic poza przyjaźnią.

Daniel potrząsnął głową.

- Wcale tak nie było, Abbie. Nie przesłuchiwaliśmy go godzinami, jak to sugerujesz. Bo niby dlaczego mielibyśmy to robić? Nie jest zainteresowany ślubem z tobą. Sądząc po jego zachowaniu, nigdy bym nie pomyślał, że ubiega się o twoją rękę.

Te uszczypliwe uwagi dotknęły ją do żywego, ale już po chwili ból ustąpił miejsca podejrzliwości. Była skłonna uwierzyć, że Daniela nie interesują dane dotyczące życia osobistego Hugh, ale nigdy nie uwierzyłaby, że to dotyczy również jej matki. Kiedy na horyzoncie pojawiał się odpowiedni kandydat na męża, instynkty wicehrabiny wyostrzały się niczym na polowaniu. Ta myśl przesłoniła Abbie wszystkie upokarzające słowa, które dzisiaj usłyszała. Pomimo pozornego spokoju, jej serce pękało z bólu.

- A więc twierdzisz, że Hugh się mną nie zainteresował? - zapytała nieufnie.

- Właśnie tak - odparł Daniel. - Powiedziałbym raczej, że przedstawił nam listy uwierzytelniające, które dowiodły nam, że jest człowiekiem z zasadami, szlachetnie urodzonym.

Abbie odetchnęła z ulgą. Jeżeli Hugh w ogóle dał po sobie poznać, że stara się o jej rękę, to zrobił to tylko dlatego, że został do tego zmuszony.

- To wszystko wyjaśnia - podsumowała. - Wydaje mi się, że Hugh chciał znaleźć dobry temat do rozmów, a wy źle to zinterpretowaliście.

Harriet przymrużyła oczy.

- W takim razie, jak mi wytłumaczysz jego znajomość z Barbarą Munro? - spytała.

Abbie zmarszczyła czoło. To nazwisko brzmiało całkiem znajomo, ale nie potrafiła dopasować go do konkretnej osoby. Potrząsnęła głową.

- Kochanka Templara - podpowiedziała jej siostra, nawet nie starając się ukryć zniecierpliwienia. - Aktorka. Utrzymywał ją, zanim wyjechał z tobą do Paryża. Jak to wytłumaczysz, Abbie?

Daniel uderzył ręką w stół, tak że wszyscy podskoczyli.

- Postaraj się zapamiętać, że jesteś damą, Harriet. Co pomyślałby twój mąż, gdyby cię teraz usłyszał?

Harriet roześmiała się.

- Nie bądź śmieszny, Danielu. Jak ci się wydaje, kto mi powiedział o pannie Munro? Poza tym kobiety nie są ani głuche, ani ślepe. Wiemy, że mężczyźni mają kochanki. A Abbie nie jest już dzieckiem. Dawno wyfrunęła z rodzinnego gniazdka. Wie, jakie zasady kierują światem. A jeżeli nie wie, najwyższy czas, żeby się dowiedziała.

Daniel zwrócił się do matki:

- Mamo, czy ty nie stanowisz żadnego autorytetu dla swojej córki?

- Chciałabym usłyszeć, co Abbie o tym sądzi - powiedziała wicehrabina, ignorując pytanie syna.

Abbie nie mogła zebrać myśli. Hugh miał kochankę? I to nie byle jaką kochankę. Barbara Munro była gwiazdą teatru Drury Lane. Kiedy w drodze do Paryża Abbie zatrzymała się w Londynie, widziała jej występ i była nią oczarowana. Hugh, który jej wtedy towarzyszył, był najwyraźniej znudzony. Abbie nazwała go wtedy żartobliwie filistrem. A kiedy powiedziała, że artystka jest prawdziwą boginią, nawet nie kwapił się z odpowiedzią, tylko ziewnął przeciągle.

Nie wiedziała, skąd rodzina ma takie informacje, ale była przekonana, że musieli się pomylić. Barbara Munro była ekscytującą, pełną życia kobietą i z pewnością miała całe zastępy kochanków. Hugh i Barbara Munro? To nie mogła być prawda.

- Źle oceniacie sytuację - oświadczyła, odetchnąwszy głęboko. - Hugh nie pojechał ze mną do Paryża. Już wam wcześniej mówiłam, że opiekował się mną George. Hugh dołączył do nas później. Jedynym powodem, dla którego towarzyszył mnie i pannie Fairbaim w drodze powrotnej, był fakt, że George postanowił dłużej zabawić za granicą.

- Co Templar robił w Paryżu? - zapytał Daniel.

- On… - Abbie musiała chwilę się zastanowić, zanim dała odpowiedź. - Hugh jest dyplomatą. Większość czasu spędzał w ambasadzie.

- To dziwne - rzekł jej brat. - Jeśli się nie mylę, zrezygnował z funkcji ambasadora. Podobno był to powód, dla którego osiadł w Bath.

- Tak, to prawda - przyznała Abbie, starając się przypomnieć sobie, co na ten temat powiedział jej Hugh. - Ale kiedy odchodził ze stanowiska, pozostawił rozpoczęte sprawy i teraz tylko on mógł je zakończyć. - To były jego słowa.- Od czasu do czasu jest zapraszany do Whitehall, żeby przedyskutować z ministrem pewne sprawy polityczne.

Harriet parsknęła śmiechem.

- Chyba żeby skonsultować się ze swoim gołąbkiem! Abbie, przez ciebie ogarnia mnie rozpacz. Jesteś taka naiwna, kiedy chodzi o mężczyzn.

Oczy Abbie zapłonęły ze złości.

- Jeszcze przed chwilą twierdziłaś, że znam zasady, które kierują światem, a teraz mówisz, że jestem naiwna. Nie można pogodzić ze sobą dwóch sprzeczności, Harriet.

- U większości osób prawdopodobnie nie. Ale ty jesteś szczególnym przypadkiem, z tobą wszystko jest możliwe. Tak samo było z twoim ojcem. Oczywiście, niektórzy nigdy nie przestali go kochać, ale…

Zniecierpliwiona lady Clivendon przerwała córce.

- To nie ma związku ze sprawą. Chcę się tylko dowiedzieć, czy Abbie może chociaż trochę ośmielić pana Templara i czy jest możliwe, żeby poprosił ją o rękę.

- Pozwól, że cię rozczaruję - odpowiedziała uszczypliwie Abbie. - Hugh jest zagorzałym kawalerem. O wiele bardziej interesują go rzymskie antyki i książki niż kobiety.

- Wiedziałam, że to jest zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. - Wicehrabina westchnęła. - Templar i nasza Abbie? Jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić.

Abbie też nie potrafiła. Po pierwsze, Hugh był zagorzałym kawalerem, a po drugie, za bardzo ceniła sobie jego przyjaźń, żeby stracić ją przez głupi flirt. Nigdy nie odnosiła większych sukcesów w roli zalotnej kokietki. Dawno odkryła smutną prawdę, że piękne chwile mijają tak samo szybko, jak przychodzą, Nie, w żadnym wypadku nie chciała robić niczego, co mogłoby zniszczyć przyjaźń z Hugh. Jeżeli go straci, w jej życiu pojawi się pustka, której nikt inny nie będzie w stanie wypełnić.

Zadziwiające, jak wiele ich łączyło. Zawsze mieli sobie tyle do powiedzenia. Oboje należeli do Stowarzyszenia Antykwariuszy, którego członkowie spotykali się raz w miesiącu w domu jednego z nich. Oboje uwielbiali czytać książki i nigdy nie przeszkadzało im to, że Hugh zdobył o wiele lepsze wykształcenie niż Abbie. Ich myśli zmierzały w jednym kierunku. Nigdy jednak nie rozmawiali o uczuciach. Abbie to odpowiadało. Już od dawna przestała być tą głupiutką dziewczyną, która podawała innym na tacy serce. Wiele czasu zajęło jej odnalezienie siebie. Miała przyjaciół, z którymi dobrze się czuła i którzy lubili jej towarzystwo. Przyjaciół takich jak Hugh.

Bardzo wygodny związek. To było pierwsze skojarzenie, które przychodziło jej na myśl, kiedy myślała o Hugh.

A jednak wydarzyło się coś, co na zawsze pozostanie w jej pamięci. Sześć miesięcy temu, kiedy przyjechał do Bath, zostali sobie przedstawieni na spotkaniu Stowarzyszenia Antykwariuszy. Gdy zobaczyła go po raz pierwszy, miała wrażenie, że w poprzednim wcieleniu ten człowiek niewątpliwie musiał być rzymskim wodzem. Miał dobrze zbudowane ciało, doskonałe rysy i czujne oczy w kolorze bursztynu. Kiedy ujął jej rękę i ukłonił się nisko, Abbie poczuła się zagrożona. To było jedno z tych uczuć, o których chciała zapomnieć.

Szybko zdała sobie sprawę, że Hugh Templar nie interesuje się kobietami. Był wiecznym uczniem, członkiem rady Uniwersytetu w Oksfordzie oraz poszukiwaczem wiedzy o starożytności. To nie czar pięknych kobiet sprawiał, że szybciej biło mu serce, ale rzymskie ruiny, których nie brakowało w Bath i okolicach.

- Nie mam zamiaru podejmować żadnych decyzji, dopóki sam nie porozmawiam z Templarem - oświadczył Daniel po chwili milczenia. - Może powinienem zostać tutaj jeszcze przez tydzień. Kiedy spodziewasz się jego powrotu?

Przerażona Abbie nabrała powietrza głęboko do płuc, po czym wypuściła je powoli.

- Teraz wy posłuchajcie mnie - powiedziała, spoglądając wymownie na wszystkich obecnych. - Nie zrobicie ze mnie pośmiewiska przed Hugh tylko dlatego, że chcecie wydać mnie za mąż. Nie jestem towarem, który podaje się z ręki do ręki. - Kiedy otworzyli usta, chcąc zaprotestować, uniosła rękę, żeby ich uspokoić. - Mam dwadzieścia siedem lat. Odpowiadam za swoje czyny. Nie potrzebuję mężczyzny, który by się mną zajął.

Odsunęła krzesło i powoli wstała.

- Nawet gdyby Hugh poprosił mnie o rękę - ciągnęła - nie zgodziłabym się. Nie przyjmę oświadczyn żadnego mężczyzny. Jestem panią swojego losu i nie chcę, żeby to się kiedykolwiek zmieniło. Bardzo cieszą mnie wasze odwiedziny, ale nie zniosę wtrącania się w moje życie. Zastanówcie się nad tym. I raz na zawsze zapamiętajcie, że ja nie chcę wychodzić za mąż.

Ich przerażone spojrzenia w zupełności ją satysfakcjonowały, ale największą radość sprawiła jej myśl, że nareszcie przeciwstawiła się swojej doskonałej rodzinie. Ciotka Abigail byłaby z niej dumna.

Nadszedł najwyższy czas, żeby opuścić ten pokój.

Nie chcę wychodzić za mąż.

To zdanie brzmiało w jej uszach przez cały wieczór. Przyjęcie u Gardinersów było cudowne, ale Abbie ani na chwilę nie mogła przestać myśleć o tym, co powiedziała. Jej uwagi nie przyciągnęła ani gra na fortepianie Marii Gardiners, ani wyśmienita kolacja. Przez całą drogę do domu starała się zachować pozory dobrego humoru, ale kiedy zamknęła za sobą drzwi do swojego pokoju, przestała się uśmiechać.

Nigdy tak nie myślała. Sama nie wiedziała, czego oczekuje od życia. Nie była przeciwna zawieraniu związków małżeńskich, ale już dawno wyrosła z dziewczęcych marzeń o prawdziwej miłości.

W wieku dwudziestu siedmiu lat samotność wcale nie jest taka zła, pomyślała, dodając sobie otuchy. Jednak w opinii innych, nie ma na świecie nic bardziej żałosnego od widoku starzejącej się panny. Jako młoda dziewczyna marzyła o przeżyciu wielkiej miłości; w końcu znudziło ją czekanie na bratnią duszę. Doświadczenie i mijający czas ostudziły jej zapał. Teraz w zupełności wystarczali jej bliscy przyjaciele, którzy dzielili jej zainteresowania.

Rozmyślała tak, przebierając się i rozczesując przy toaletce włosy. Bolała ją głowa i żołądek. A to wszystko z powodu rodziny. Gdyby tak mogła przeprowadzić się na inny kontynent i widywać ich raz na dziesięć lat.

To nie był dobry pomysł. Przecież mimo wszystko ich kochała. Poza tym to nie przez nich teraz cierpiała, to znaczy nie bezpośrednio przez nich. Jak zwykle, temat ślubu zmącił radosną atmosferę i przywiódł na myśl wspomnienia, o których Abbie starała się nie myśleć. Ponadto wiele wysiłku kosztowało ją napięcie związane z pozowaniem na kobietę, która doskonale radzi sobie w życiu. Na domiar złego bała się, że jeśli pozwoli swoim bliskim pokierować sobą, to znów stanie się obiektem troski. Tłumaczenie tego wszystkiego zajęłoby jej wiele czasu, więc mówiła ludziom po prostu, że nie chce wychodzić za mąż.

A może taka była prawda?

Dlaczego zatem czuła niepokój? Dlaczego rozmyślała o czymś, o czym postanowiła zapomnieć. Jeszcze wczoraj czuła się szczęśliwa, a dziś nie wiedziała, czego tak naprawdę chce.

Czyżby nie znała siebie dobrze?

Starając się znaleźć odpowiedź na to pytanie, przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczyła dziewczynę o okrągłej buzi, ogromnych szarych oczach i jasnych włosach. Była całkiem zadowolona ze swojego wyglądu, ale nie do tego stopnia, żeby móc się zmierzyć z siostrą. Mężczyźni oblegali Harriet, odkąd była małą dziewczynką. To nie była wina Harriet, że ten, którego Abbie miała zamiar poślubić, zakochał się w jej młodszej siostrze, poprosił ją o rękę i był dzisiaj szwagrem Abbie. To nie była także wina Gilesa. Po prostu źle zrozumiała pocałunki, którymi ją obsypywał. Najwyraźniej do niej czuł sympatię, a Harriet kochał.

Matka nigdy nie była jej przychylna. Mężczyźni nie lubią mądrych kobiet, powtarzała starszej córce przez całe życie. Jeżeli nie przestaniesz czytać poezji i pogłębiać wiedzy na tematy, którymi nikt się nie interesuje, mawiała lady Clivendon, nigdy nie znajdziesz męża. Poza tym zawsze podawała Harriet za przykład. Nikt nie ośmieliłby się nazwać młodszej z sióstr bujającą w obłokach, a jej ręce rzadko kiedy sięgały po książki. Harriet zajmowała się tym, czym kobieta zajmować się powinna. Doskonale znała się na wszelkiego rodzaju robótkach ręcznych. No i była mistrzynią flirtu. Zawsze wiedziała, kiedy spuścić wzrok, a kiedy zachować stanowczość.

Gdy minęło trochę czasu od ślubu Harriet i Abbie zapomniała o Gilesie, postanowiła posłuchać rady matki. Niestety, nie odnosiła większych sukcesów. Uczucia, które kiedyś przepełniały jej serce, wygasły. Abbie stała się apatyczna i usunęła się na bok.

Dopiero ciotka Abigail, nazywana złośliwie starą wariatką, przywróciła ją do życia. Wytłumaczyła, że "mol książkowy" i "stara wariatka" to tylko słowa, które nie powinny nikogo ranić. Najważniejsze, żeby być szczerym wobec siebie. Abbie wierzyła w to aż do dzisiaj, kiedy w jej obecności wspomniano o małżeństwie.

Z Hugh.

Postanowiła przemyśleć wszystko od początku. To nie mogła być prawda. Właśnie to - niechęć do małżeństwa - zawsze ich łączyło. Często żartowali na ten temat. Hugh mawiał, że małżeństwo podcięłoby mu skrzydła. Za bardzo przyzwyczaił się do kawalerskiego życia. Lubił samotność i świadomość, że może robić wszystko, na co będzie miał ochotę. Abbie podzielała jego zdanie.

Jeżeli mówił to wszystko tylko po to, żeby nie robiła sobie nadziei, to zupełnie niepotrzebnie. Już dawno temu przestała myśleć o ślubie. Ale na wypadek, gdyby Hugh miał wątpliwości co do jej zamiarów, starała się nie robić nic, co mogłoby zostać źle zrozumiane. Poza tym nie była typem kobiety, na której widok mężczyznom pulsuje krew w żyłach. Nie była ani Harriet, ani Barbarą Munro.

Kiedy tylko pomyślała, że Hugh mógłby mieć coś wspólnego z tą damą, przeszył ją dreszcz. Chyba poczuła niechęć do tej kobiety, choć wydawało się jej niemożliwe, żeby Hugh przyciągnął uwagę kogoś takiego jak Barbara Munro. A już na pewno jej nie utrzymywał. Sama myśl o tym wywoływała uśmiech na twarzy Abbie. Czy w ogóle istniał taki mężczyzna, który miałby prawo ofiarować Barbarze Munro utrzymanie?

Być może Hugh ukrywał gdzieś kochankę, Abbie nie była o to zazdrosna, a przynajmniej starała się, żeby tak było. Był po prostu jej przyjacielem i nie chciała robić nic, żeby to zmienić.

Każdy miał swoje sekrety. Dziwiło ją tylko, że jako ostatnia dowiedziała się o tajemnicy Hugh. Tak naprawdę, to nie wiedziała zbyt wiele o jego życiu osobistym.

Jej oczy straciły blask i wpatrywały się gdzieś w przestrzeń. Kiedy otrząsnęła się z zamyślenia, ponownie spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Nie istnieje nic bardziej żałosnego od widoku starzejącej się panny, która boi się zmierzyć z rzeczywistością. Chwyciła energicznie szczotkę i ze złością zaczęła rozczesywać włosy.

2

Hugh Templar wszedł do wynajmowanego domu w Royal Crescent i po raz kolejny zapytał sam siebie, co, do diabła, robi w Bath. Latem, kiedy tu przyjechał, miał swoje powody. Bath w lutym było najzimniejszym zakątkiem w całej Anglii, a mimo to wrócił tu. Gwizdał refren jakiejś sprośnej piosenki, którą śpiewał przy ogniskach w Hiszpanii jako żołnierz.

Czyżby wrócił tu z powodu Abbie? Abbie o jasnych nieujarzmionych włosach, szarych inteligentnych oczach i uśmiechu, który każdego mężczyznę wprawiał w oszołomienie. Wieczorem miał się z nią spotkać w Assembly Rooms. Nie mógł przestać myśleć, którą z odważnych kreacji kupionych w Paryżu Abbie włoży na tę okazję. W towarzystwie pruderyjnych dam tylko jej uchodziło na sucho noszenie takich strojów, i to nie dlatego, że nosiła je w jakiś szczególny sposób, ale dlatego, że wszyscy ją lubili. Abbie była przyjaciółką każdego.

Hugh skrzywił się na wspomnienie słowa "przyjaciółka". Kiedy po raz pierwszy spotkał Abbie, określił ją jako typową starą pannę, pruderyjną, o nienagannych manierach i z umysłem skupionym na złapaniu odpowiedniego kawalera. Oczywiście, starał się trzymać ją na dystans. Jednak po pewnym czasie zorientował się, że ta kobieta ani trochę nie odpowiada jego wyobrażeniom. Postanowił, że nie będzie się bronił przed zawarciem bliższej znajomości. Przyjaźń, która ich połączyła, była bardzo dziwna.

Okazało się, że Abbie nie miała zamiaru go usidlić. Ciągle kształciła swój umysł i była zafascynowana antycznym Rzymem.

Kiedy się dowiedziała, że Hugh jest autorytetem w tej dziedzinie, postanowiła poznać go bliżej.

Po raz pierwszy, pomyślał Hugh z uśmiechem, kobieta zwróciła na niego uwagę ze względu na jego zainteresowania. Nawet się nie obejrzał, jak został członkiem Stowarzyszenia Antykwariuszy, którego założycielkami były Abbie i jej ciotka. Ta pierwsza była, oczywiście, prezesem stowarzyszenia. Od tej chwili Hugh stał się dla Abbie kimś w rodzaju dobrego wujka i skarbnicy wiedzy w jednym.

Musiał się przyzwyczaić do tej roli. Po powrocie z Hiszpanii, gdzie służył jako żołnierz, Anglia straciła dla niego cały blask. Nudziła go tutejsza polityka, system klasowy, a przede wszystkim angielskie kobiety. Chciał wrócić do Oksfordu i zająć się sprawami, które miały dla niego znaczenie. Zamierzał na powrót zaszyć się w książkach albo zorganizować ekspedycję do Rzymu.

Tak było, zanim poznał Abbie.

Ona była powiewem świeżego powietrza. Szybko przekonał się, że wszystko w niej jest niezwykłe. Sama zajmowała się swoją posiadłością, sama prowadziła interes związany ze sprzedażą książek i nigdy nie patrzyła na mężczyzn tak, jakby szukała w nich potencjalnego męża. W rzeczy samej Abbie jasno dawała do zrozumienia, że nie jest zainteresowana małżeństwem. Hugh bardzo to odpowiadało. Już raz był żonaty i drugi raz nie chciał powtórzyć tego samego błędu.

Nie pamiętał, kiedy zaczął dostrzegać w Abbie kogoś więcej niż przyjaciółkę. Nie mógł znieść tego, że trzyma go na dystans. Gdyby ich ręce choć na moment spotkały się w niewinnym dotyku, na pewno spojrzałaby na niego tym swoim zimnym spojrzeniem i odsunęłaby się. Im częściej zachowywała się w stosunku do niego z rezerwą, tym bardziej chciał ją wziąć w ramiona.

Wydawało mu się, że za często posyła mu ostrzegawcze spojrzenia. Tak bardzo zdenerwowało go to zachowanie, że wyjechał do Londynu, by o wszystkim zapomnieć. Po prostu nie był przyzwyczajony do tego, by go odrzucano. Ale ilekroć kochał się z inną kobietą, wiedział, że dzieje się z nim coś dziwnego, bo za każdym razem przed oczami miał twarz Abbie.

Wierzył, że wkrótce minie oczarowanie jej osobą, ale się mylił. Najgorsze, że nie wiedział, co zrobić, by Abbie spojrzała na niego bardziej przychylnym wzrokiem.

Kiedy tak stał w marmurowym holu i rozmyślał, kamerdyner, Soames, wziął od niego płaszcz. Soames był wysoki i szczupły, a jego twarz zawsze miała ten sam wyraz, który przywodził Hugh na myśl jedno słowo: "męczennik".

- Ma pan gościa - rzekł kamerdyner. - Czeka na pana w bibliotece.

- Któż to taki? - zapytał Hugh.

Soames wzruszył ramionami.

- Odmówił podania swojego nazwiska, ale nalegał, że na pana poczeka.

Interesujące, pomyślał Hugh. Przystanął przed drzwiami biblioteki. Ta ostrożność jest nie na miejscu, przemknęło mu przez głowę. W końcu to Bath, najspokojniejsza mieścina na całym świecie. Tutaj nic nigdy się nie dzieje. Najwyższy czas, żeby zerwać z dawnymi przyzwyczajeniami.

Popchnął drzwi, przestąpił próg, rozejrzał się, ale nikogo nie dostrzegł. W okamgnieniu zamknął z trzaskiem drzwi i odwrócił się, zasłaniając twarz pięściami. Zanim mężczyzna, który krył się za drzwiami, zdążył się zasłonić, Hugh ruszył na niego i jednym ruchem powalił go na ziemię.

- Hugh! - wrzasnął intruz, kiedy ten przytłaczał go swym ciężarem. - Hugh! To ja! Alex! Alex Ballard!

Pięści Hugh zawisły w powietrzu.

- Alex? - powtórzył z niedowierzaniem. - Do diabła! Jeszcze chwila i rozwaliłbym ci głowę! Ty i te twoje żarty!

Kiedy obaj mężczyźni podnieśli się z podłogi, poklepali się po plecach i wybuchnęli głośnym śmiechem. Uspokoili się dopiero, kiedy w drzwiach pojawił się służący z pogrzebaczem w ręku.

- W porządku, Soames - wyjaśnił zakłopotany Hugh. - Pan Ballard jest przyjacielem. I, jak widzisz, jest zupełnie nieszkodliwy. Problem polega na tym, że uwielbia robić dowcipy znajomym.

Soames powoli opuścił pogrzebacz, ale nadal nieufnie przyglądał się gościowi. Po chwili rozejrzał się po bibliotece, jak gdyby chciał sprawdzić, czy nic nie zostało zniszczone.

- Będę u siebie, gdyby mnie pan szukał - powiedział, spoglądając na chlebodawcę.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Ballard roześmiał się.

- Domyślam się, że "u siebie" oznacza jak najbliżej, na wypadek gdybym się zdecydował cię zabić?

Hugh uśmiechnął się.

- To znaczy po drugiej stronie korytarza.

Hugh i Alex razem służyli w Hiszpanii, najpierw jako żołnierze, potem w specjalnych grupach zwiadowczych, którymi dowodził niezwykle inteligentny pułkownik Langley. Dużo czasu spędzali razem i wkrótce zostali dobrymi przyjaciółmi. Kiedy wojna dobiegła końca, Hugh powrócił do dawnego życia, natomiast Alex podjął pracę agenta w brytyjskim wywiadzie w Londynie.

- Co cię sprowadza do Bath? - zapytał Hugh, wskazując ręką stojące przy kominku fotele. - A może nie powinienem pytać? - Nalał whisky do dwóch szklanek, jedną podał przyjacielowi i usiadł w fotelu naprzeciwko niego.

- Moja teściowa mieszka w Wells, a Marry i dzieci są teraz u niej z wizytą. Wells jest niedaleko stąd. Dlatego tutaj jestem.

Marry była żoną Alexa, Hugh poznał ją podczas jednego z przyjęć. Z tego, co pamiętał, mieli dwóch synów. Podczas krótkiej rozmowy z Marry Ballard o wiele więcej dowiedział się o ich życiu rodzinnym niż podczas czterech lat spędzonych w wojsku z Alexem.

- Co słychać u żony i dzieci? - zapytał.

- Wszystko w porządku. Marry znów spodziewa się dziecka. To jest powód, dla którego wybraliśmy się do Wells. Wiesz, jak to jest z kobietami. Marry twierdzi, że musi być teraz ze swoją matką.

Hugh powoli sączył whisky. Zima to dość niebezpieczna pora roku na podróż, zwłaszcza dla kobiety w ciąży. Poza tym to nie była pora odwiedzin, za oknami zapadł zmrok, a Alexa czekała długa droga. Na pewno nie dotarłby do Wells przed nocą.

W niebieskich oczach przyjaciela Hugh dostrzegł rozbawienie.

- Ciężko jest zapomnieć o starych nawykach, prawda, Hugh? Nieustający stan gotowości, rozważanie każdego słowa, każdego gestu, zastanawianie się, czy dwa i dwa to na pewno cztery. Do jakich wniosków doszedłeś?

- Przyjechałeś tutaj w konkretnym celu - odparł bez pośpiechu Hugh. - Wizyta u teściowej jest tylko pretekstem. Poza tym wydaje ci się, że mogę ci w czymś pomóc. - Przymrużył oczy. Zastanawiał się przez chwilę, po czym potrząsnął głową. - Mam nadzieję, że nie przysłał cię tutaj Langley, żebyś mnie zwerbował. - Ballard nie odpowiedział, więc Hugh kontynuował: - Zaoszczędzę ci zadawania pytań. Nie jestem zainteresowany, Alex. Zawsze byłem tylko amatorem. Teraz prowadzę inne życie. Poza tym między Anglią a Francją zapanował pokój i bardzo mnie to cieszy.

- Langley postanowił przejść na emeryturę, wiesz?

- Pułkownik Langley? Emerytowany? Nie mogę w to uwierzyć. Miał w sobie zapał za dwóch. Poza tym praca w wywiadzie była całym jego życiem.

Ballard roześmiał się.

- To prawda. Ale ostatnio odziedziczył pieniądze po kuzynie i prawdopodobnie ma je zamiar wykorzystać. W takiej sytuacji może sobie pozwolić na emeryturę.

- Będzie trudnym kompanem w życiu towarzyskim. A tak na wypadek, gdybyś się zastanawiał, czy nie chcę zająć jego miejsca, odpowiedź brzmi: nie.

Ballard spojrzał na przyjaciela tak, jakby chciał coś dodać. Zawahał się na chwilę, po czym zatoczył ręką krąg.

- Czy właśnie takie życie cię satysfakcjonuje: książki i historia starożytnego Rzymu?

Hugh oparł się wygodnie, uśmiechnął, po czym rozejrzał po bibliotece. Kawałki rzymskich zabytków zajmowały każde wolne miejsce. Na biurku piętrzyły się książki pootwierane na najważniejszych stronach, na podłodze zresztą też. Na najwyższych półkach regałów stały marmurowe popiersia rzymskich dostojników. Pomiędzy oknami wisiała na ścianie ogromna mapa Bath, na której czarnym atramentem zaznaczono najważniejsze miejsca.

- Można tak powiedzieć - rzekł.

Ballard zamilkł i spojrzał na mapę.

- Pamiętam czasy - odezwał się po chwili - kiedy byłeś zwolennikiem Napoleona.

- To było, zanim się przeliczył z siłami. A teraz, kiedy jest na Elbie, moja misja dobiegła końca. - Mimo wszystko Hugh zaintrygowała cała ta sytuacja. - Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego ty wciąż bierzesz w tym udział. Zawsze byłeś tylko amatorem, tak jak ja. Kiedy skończyła się wojna, nie mogłeś się doczekać chwili, kiedy wrócisz do rodziny i do swoich posiadłości w Sussex. Chciałeś hodować konie. Co nakłoniło cię do zmiany zdania?

Ballard przestał przyglądać się mapie i wzruszył ramionami.

- Staraliśmy się związać koniec z końcem. Wiesz, jak to jest, kiedy potrzebne są pieniądze.

- I wtedy ktoś złożył ci propozycję?

Ballard uśmiechnął się.

- Tak, wtedy chodziło tylko o pieniądze.

- A teraz? - spytał Hugh.

Przyjaciel spojrzał na niego uważnie i rzekł:

- W ciągu ostatniego miesiąca straciliśmy w Paryżu czterech agentów. Szykuje się coś dużego. Jedyny problem polega na tym, że nie wiemy, kto za tym stoi.

Zapanowała cisza. Hugh musiał w spokoju rozważyć słowa Ballarda. Cała ta sprawa zaczynała go interesować. Ale jedno pytanie mogło spowodować lawinę kolejnych i zanim by się zorientował, siedziałby w tym po uszy. Właśnie tak został zwerbowany ostatnim razem. Teraz miał zupełnie inne cele w życiu.

Pozwolił sobie na jedno - ostatnie - pytanie.

- Czy to był ktoś, kogo znałem?

- Nie. Wszyscy byli Francuzami i przewodził im Maitland. Możesz sobie wyobrazić, że jest żądny krwi.

Na dźwięk tego nazwiska w Hugh odżyły wspomnienia. Richard Maitland został zwerbowany w tym samym czasie co on i Alex. Byli towarzyszami broni, ale poza tym nie mieli nic wspólnego. Maitland był zimnym, kłótliwym Szkotem, który na każdym kroku manifestował wyższość nad innymi. Mówiono o nim, że jest dobry w swoim fachu, ale Hugh uważał jego metody za brutalne i nie chciał mieć z nim nic wspólnego. W żadnym wypadku nie mógłby współpracować z tym człowiekiem.

- A więc Maitland wciąż działał na terenie Francji?

- Tak na wszelki wypadek - odparł niejasno Ballard. - Prawdopodobnie było to słuszne posunięcie. Grupa Maitlanda coś odkryła, zanim ich zlikwidowali.

Zlikwidowali. Jeszcze całkiem niedawno Hugh byłby w stanie wypowiedzieć to słowo tak lekko jak przyjaciel, ale teraz wywołało w nim emocje. Zbyt długo prowadził życie spokojnego cywila.

- Przykro mi z powodu ludzi Maitlanda - powiedział. - Jakie było ich zadanie?

Ballard potrząsnął głową.

- Nie wiemy. W końcu to była misja Maitlanda. Nie znam szczegółów tej operacji. A nawet gdybym je znał, nie mógłbym ci o nich powiedzieć, nie wiedząc, po czyjej jesteś stronie. I tak za dużo ci zdradziłem.

Hugh powinien zdawać sobie sprawę, że nie istnieje coś takiego jak ostatnie pytanie. Przynajmniej nie dla byłego agenta,

- Jestem ciekaw, Alex, ale nie aż tak - wyjaśnił. - Gdybyśmy prowadzili wojnę z Francją, moja odpowiedź byłaby prawdopodobnie inna. Ale teraz mam własne życie i nie zamierzam z niego rezygnować.

- Ciężko cię przekonać, Hugh.

- Mnie nie sposób przekonać.

- Zawsze dobrze nam się razem pracowało. Nie znam takiego człowieka, któremu zaufałbym bardziej niż tobie.

- Przykro mi, Alex, ale moja odpowiedź nadal brzmi: nie.

Przez chwilę nikt nie śmiał się odezwać. Hugh sączył drinka, a jego przyjaciel studiował mapę wiszącą na ścianie. Ballard odezwał się pierwszy.

- Wydawało mi się, że w Oksfordzie czujesz się jak w domu. Zawsze lubiłeś być blisko uniwersytetu. Czy nie byłeś wykładowcą?

- Klasyka zawsze będzie moim hobby - odparł Hugh. Mówił ze spokojem, ale ani na chwilę nie przestał być czujny. Alex do czegoś zmierzał. - A jeśli chodzi o twoje pytanie, to wykładałem w Oksfordzie, zanim poszedłem na wojnę. Teraz dzielę swój czas pomiędzy Oxfordshire i Bath.

- Po co to wszystko, Hugh? - spytał Ballard, wskazując mapę.

Hugh wstał i podszedł do przyjaciela.

- To jest mapa Bath, a te zaznaczone miejsca to tereny, na których mamy nadzieję odnaleźć rzymskie ruiny, jeżeli otrzymamy pozwolenie. - Hugh sięgnął do kieszeni, wyjął okulary i je włożył. - Spójrz tutaj - zaczął opowiadać, wskazując palcem na mapę. - Wydaje nam się, że pod fundamentami obecnego Pump Room znajdują się szczątki łaźni rzymskich, a niedaleko stąd ruiny rzymskiej świątyni. - Zerknął na Ballarda i uśmiechnął się. - Czy ja cię nie nudzę, Alex?

- Wręcz przeciwnie, jestem zafascynowany.

Te słowa sprawiłyby Hugh przyjemność, gdyby się przez cały czas nie zastanawiał, do czego przyjaciel zmierza.

- Co to znaczy "my"? - dopytywał się Ballard.

- Co takiego?

- Powiedziałeś, że spodziewacie się odnaleźć rzymskie ruiny. Zastanawiam się, kogo miałeś na myśli.

Hugh nie miał zamiaru wymieniać imienia Abbie.

- Miałem na myśli Stowarzyszenie Antykwariuszy z Bath. - Odwrócił się od mapy i z powrotem usiadł na fotelu. - Wszyscy jesteśmy spokojnymi, nudnymi obywatelami. W końcu nie każdy może być tajnym agentem.

Ballard potraktował tę uwagę jako żart.

- Czy zadaję zbyt wiele pytań? Przepraszam, ale to taki nawyk. -Przysunął swój fotel bliżej Hugh. - W porządku, będę z tobą szczery. - Uśmiechnął się. - Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego tu przyjechałem. Marry coś usłyszała i poprosiła mnie, żebym to sprawdził.

- Co masz sprawdzić?

- Krążą plotki, że jesteś zaręczony z panną Abigail Vayle.

Hugh zamarł. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przyjaciel stara się go podejść.

- Zaręczony z panną Vayte? - powtórzył z niedowierzaniem. - Co ci przyszło do głowy?

- Czy to nie ty byłeś z nią w grudniu w Paryżu? Wszyscy doskonale wiedzą, że dawno zerwałeś stosunki z panną Munro.

Zapanowała chwila ciszy, po czym Hugh odezwał się łagodnie:

- Co się tutaj dzieje, Alex? Dlaczego interesujesz się panną Vayle? Dla kogo naprawdę pracujesz? Powiedz, to może będę mógł ci pomóc.

Ballard szeroko otworzył oczy.

- Hugh, źle mnie zrozumiałeś! To tylko przyjacielska pogawędka. Mówiłem ci, że Marry słyszała plotki o…

Hugh gwałtownie ruszył w kierunku przyjaciela i złapał go za klapy surduta.

- Posłuchaj samego siebie! Ty już nie jesteś amatorem. Stałeś się jednym z nich. Tak bardzo się pomyliłem. Na miłość Boską, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.

Kiedy Hugh puścił klapy, Ballard powoli wstał.

- Alex - powiedział Hugh, przyciskając palce do skroni. - Przepraszam, nie powinienem był się tak unieść. Przypuszczam, że musiałeś wykonać swoje zadanie.

- Nie, to nie było moje zadanie - wyjaśnił Ballard przytłumionym głosem. - Gdybym wykonywał swoje zadanie, nie zjawiłbym się tutaj. - Podszedł do drzwi chwiejnym krokiem, po czym przystanął i odwrócił się. - Wysłuchaj mnie jak przyjaciela, Hugh. Pamiętaj, co ci powiedziałem o Maitlandzie, Pamiętaj, że w zdobywaniu kobiet masz marne wyniki. I uważaj na siebie.

Kiedy Hugh usłyszał trzask zamykanych drzwi, wstał i zaczął chodzić po pokoju. Nie zajęło mu wiele czasu, by zauważyć, że biblioteka została dokładnie przeszukana. Wiedział, w jakim porządku leżały książki. Teraz były nie na swoich miejscach. Poza tym listy zbyt dokładnie poskładano. Czego Alex szukał? I o co jego, Hugh, podejrzewano?

Postanowił jeszcze raz prześledzić rozmowę, słowo po słowie. Alex twierdził, że celem jego przyjazdu było nakłonienie go do powrotu do służby w wywiadzie. Ale jeżeli w pobliżu działał Maitland, jego powrót nie miałby sensu. Więc po co Alex przyjechał i dlaczego zadawał tyle pytań na temat Abbie? I przed czym chciał go ostrzec?

Pogrążony w myślach Hugh opuścił bibliotekę i skierował się w stronę schodów.

3

Mimo złej pogody śmietanka towarzyska Bath wybrała się na bal w New Assembly Room. Hugh przed chwilą opuścił pokój, w którym grano w karty, stanął przy wejściu na salę balową i przyglądał się tancerzom. Kiedy zauważył Abbie, na jego ustach pojawił się uśmiech.

Gdy spotkał ją po raz pierwszy, stwierdził, że wygląda bardzo przeciętnie. Nie wiedział, kiedy zmienił zdanie, ale teraz uważał ją za jedną z najbardziej uroczych kobiet, jakie znał. Jej największym atutem były ogromne szare oczy. W jednej chwili potrafiły być zimne jak lód, a za moment wypełniały się pasją; niestety, pasjonowała ją tylko historia starożytna. Gdyby chociaż raz spojrzała na niego tak, jak patrzyła na fragmenty rzymskiej poezji, byłby szczęśliwym człowiekiem.

Kiedy tancerze się rozeszli, dając Hugh możliwość podziwiania Abbie, uśmiech zamarł na jego ustach. Miała na sobie jedną z tych olśniewających sukni, które nabyła w Paryżu. Spojrzał na głęboko wycięty dekolt i poczuł, jak uginają się pod nim kolana.

Jaki diabeł w niej siedział?

Gdy przemknęła w tańcu obok niego, z trudem się powstrzymał, żeby nie wyrwać jej z objęć młodego fircyka, który z nią tańczył. Jeśliby spojrzała mu głęboko w oczy, dostrzegłaby w nich wszystko, co do niej czuł.

Hugh poczuł, jak ogarnia go zazdrość, ale już po chwili powrócił rozsądek. To nie było do niego podobne. Co się z nim działo?

Po prostu nie mógł zapomnieć o rozmowie z Alexem, o tym, że nigdy nie układało mu się dobrze z kobietami, i o tym, że Abbie zamieszana jest w coś niebezpiecznego. Historia nie musi się powtarzać, pomyślał z irytacją. Abbie wcale nie musiała być taka jak jego pierwsza żona. Przed czym więc ostrzegał go Alex? I co to miało wspólnego z Paryżem? Jakie miał podstawy, żeby nie ufać Abbie?

Z tą myślą rozejrzał się po obecnych; sędziwe matrony i przyzwoitki zajmowały miejsca na krzesłach w sali balowej. Hugh skupił uwagę na towarzyszce Abbie. Olivia Fairbairn była wysoka i otyła, miała ponad pięćdziesiąt lat, a kasztanowe niegdyś włosy pokrywały siwe kosmyki. Była dobroduszną kobietą. Hugh nie potrafił rozmawiać z nią inaczej niż półsłówkami, panna Fairbairn miała bowiem przykry nawyk słuchania tylko tego, co chciała usłyszeć. Gdyby próbował porozmawiać z nią o Paryżu, doskonale wiedziałby, w którym momencie zakończy się ich rozmowa.

Już miał zamiar odejść, kiedy dostrzegł majora Danversa, siedzącego obok panny Fairbairn. Major spojrzał na niego błagalnym wzrokiem i ruchem ręki przywołał go do siebie. Hugh nie miał wyjścia. Westchnął głośno i ociągając się ruszył w ich stronę.

Abbie starała się skupić na pytaniach, które zadawał jej partner. Mówił chyba coś o jej bracie, George'u, ale ona myślała o czymś zupełnie innym. Nadal była pod wpływem spojrzenia, które posłał jej Hugh. Chyba miał do niej żal, prawdopodobnie dlatego, że jej czcigodna matka na siłę starała się uczynić z niego zięcia. Żeby tylko nie przyszło mu na myśl, że ślub to był jej pomysł!

- Nie - odparła mechanicznie, kiedy ponownie znalazła się w objęciach partnera. - George'a nie ma w Bath, może zdecydował się spędzić parę dni w Londynie albo spotkał przyjaciół i wybrał się z nimi w podróż.

Pan Horton albo Morton - nie dosłyszała jego nazwiska - potrząsnął głową. W tej chwili, zgodnie z układem tańca, musieli się rozdzielić, więc Abbie nie dosłyszała jego odpowiedzi, która i tak jej nie interesowała. Miała o wiele ważniejsze zmartwienia niż obecne miejsce pobytu George'a. Brat zawsze wyjeżdżał i wracał, jak mu się podobało. I tak kiedyś ją odwiedzi, zawsze tak robił. A w tej chwili najbardziej interesowało ją to, jak utrzymać przyjaźń z Hugh.

Kiedy taniec dobiegł końca, Abbie zaczęła go wypatrywać; rozmawiał z
Olivią i majorem Danversem. Uśmiechnęła się i pośpieszyła w ich stronę. Parę kroków przed nimi zatrzymała się niespodziewanie, czując się tak jak wtedy, kiedy spotkała Hugh po raz pierwszy. Spoglądała na jego twarz z profilu, na ciemne loki opadające na czoło, ostre rysy twarzy, która wyglądała, jak gdyby ktoś ją wyrzeźbił z marmuru, na potężne bary, na muskularne ramiona.

Rzymski wódz, pomyślała.

To dziwne uczucie znikło, kiedy Hugh wziął kartkę od majora, włożył okulary i zaczął czytać. Rzymscy wodzowie nie nosili okularów, tylko ogromne tarcze i miecze. Hugh nie był wojownikiem, tylko wykształconym dżentelmenem, któremu popsuł się wzrok, ponieważ za dużo czasu spędził nad książkami. Właśnie te okulary dodały jej otuchy. To był ten sam Hugh, jej najlepszy przyjaciel.

Zachowuj się naturalnie, powtarzała sobie w duchu.

- Hugh - odezwała się, uśmiechając się nienaturalnie. - Wróciłeś.

Powoli odwrócił głowę w jej stronę, a jego ciemne oczy spojrzały na nią zza okularów.

- Tak, jak widzisz - powiedział.

Abbie poczuła się niezręcznie i, żeby ukryć zażenowanie, zaczęła się rozglądać za wolnym miejscem. Wszystkie krzesła okazały się zajęte. Hugh rozwiązał jej problem; podniósł się, zwalniając miejsce.

- Umieszczę to razem z innymi rachunkami - zwrócił się do majora Danversa, spoglądając na kartkę, którą trzymał w ręku. - Chodź ze mną- zwrócił się do Abbie. - Zanim się tym zajmę, zabiorę cię na mrożoną herbatę dla ochłody.

Abbie wymieniła spojrzenia z Olivią. Jej przyzwoitka wyglądała, jak gdyby chciała powiedzieć "a nie mówiłam". Na długo przed balem panna Fairbairn starała się przekonać podopieczną, że Hugh jest zbyt wielkim intelektualistą, żeby zrozumieć aluzje matki Abbie.

- O czym rozmawialiście z Oliwią? - zapytała Abbie, kiedy wyszli z sali balowej.

- O wojnie trojańskiej.

W głosie Hugh była oschłość, która ją zaniepokoiła. Spojrzała na przyjaciela przelotnie, lecz jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Uznała, że musiała się pomylić.

- Co dał ci major Danvers? - spytała.

- Rachunek za świece - odparł. - Jeżeli będziemy zużywać świece w tym tempie, będziemy musieli zwiększyć składki.

Hugh był skarbnikiem komitetu, który nadzorował Assembly Rooms. Bardzo poważnie traktował swoje obowiązki; Abbie miała wrażenie, że zbyt poważnie. Upominała go przy każdej nadarzającej się okazji, ale dzisiaj czuła się onieśmielona, więc powstrzymała się przed komentarzem.

Biuro znajdowało się przy głównym wejściu. Hugh wziął świecznik ze stolika w holu, otworzył drzwi, po czym wpuścił Abbie do środka. Podczas gdy sam poszedł w kierunku biurka i tam przekładał stosy papierów, jego towarzyszka przechadzała się po pokoju, przyglądając się obrazom wiszącym na ścianie. Wcale nie zachowywała się tak naturalnie, jak tego chciała. Zdawała sobie sprawę z panującego między nimi napięcia; oboje czuli się niezręcznie. Nie wiedziała, czy problem tkwi w niej, czy w Hugh.

- Hugh - powiedziała nagle, odwracając się w jego stronę - ja…

- Kim był ten młody mężczyzna, który z tobą tańczył?

- Co takiego?

Spojrzał na nią znad dokumentów, które czytał.

- Mówię o tym młodym mężczyźnie, z którym tańczyłaś. Nie wydaje mi się, żebym go znał.

- Ach, on, to przyjaciel George'a. Harry Morton albo Horton. Nie pamiętam dokładnie.

- George'a?

- Mojego brata - przypomniała Abbie.

- Przyjaciel twojego brata. - Twarz Hugh rozjaśniła się trochę. - I nie pamiętasz jego nazwiska?

- George ma wielu przyjaciół, a ty dobrze wiesz, że nie mam pamięci do nazwisk.

- Ale nigdy nie zapominasz twarzy.

Wiedziała, co Hugh ma na myśli. Kiedy Abbie została wprowadzona do towarzystwa Bath, poznała jednego z mieszkańców i stwierdziła, że gdzieś już widziała tego dżentelmena i jego córkę. Okazało się, że istotnie spotkała ich oboje w hotelu na peryferiach Reading. Podobno powiedział żonie, że jedzie do swej matki, do Falmouth, a młoda dama - jak się później okazało - wcale nie była jego córką.

- Hugh, dlaczego nie włożyłeś okularów? - zagadnęła Abbie.

- Wkładam je tylko wtedy, kiedy druk jest bardzo mały. Dlaczego pytasz?

- Bez powodu. Po prostu bez okularów wyglądasz zupełnie inaczej.

Teraz była pewna, które z nich powoduje tę napiętą atmosferę. To była jej wina. Rodzina nafaszerowała ją niedorzecznymi pomysłami. Przez swoich bliskich zaczęła postrzegać Hugh nie jako najlepszego przyjaciela, ale jako romantyczną postać, której obraz naszkicowała Harriet. Musiała o tym zapomnieć, zanim zniszczy ich przyjaźń.

- Co się stało, Abbie? Dlaczego tak mi się przyglądasz?

- Nie powiedziałeś mi, co sądzisz o mojej nowej sukni - przypomniała mu, po czym z trudem stłumiła jęk. To nie był dobry sposób na odbudowanie przyjaźni. Wkraczała na stanowczo zbyt osobiste tematy. Powinna raczej zapytać o książki. Dobry Boże, co on sobie teraz o niej pomyśli?

On tymczasem pomyślał, że zaaranżował to spotkanie w cztery oczy, by zapytać Abbie o Paryż, by dowiedzieć się, co takiego zrobiła, że postawiła w stan gotowości tajne służby Jego Wysokości. Ale kiedy spojrzał na jej piersi, które unosiły się i opadały, kiedy oddychała, jego myśli skierowały się na inny tor.

Spokojnie, upomniał się, tylko spokojnie. Ta kobieta nie przywykła, żeby myśleć o mnie jak o kochanku. Przecież chciałem ją zdobyć, a nie przestraszyć.

Tak naturalnie, jak tylko potrafił, odłożył kartkę i podszedł powoli do Abbie.

- Twoja nowa suknia? Wydaje mi się, że jest… - obejrzał ją od stóp do głowy - czarująca. Chociaż trochę zbyt prosta. Czy właśnie ten strój pasterki kupiłaś w Paryżu? Bardzo do ciebie pasuje, Abbie.

- Pasterki! - W jednej chwili uczucie niepewności stłumiła fala gniewu. Spojrzała w dół na suknię. - Też coś! Nie wiem, dlaczego chciałam poznać twoje zdanie. Przecież ty w ogóle nie znasz się na damskiej modzie.

- Nie bądź tego taka pewna. - Uśmiechnął się, spoglądając prosto w jej oczy. - Od czasu do czasu zajmuję się czymś innym niż rzymskie ruiny czy cena świec. Nie jestem taki nudny, jak ci się wydaje.

Nagle oczami wyobraźni Abbie ujrzała Barbarę Munro, przepiękną aktorkę, która, zdaniem Harriet, była kochanką Hugh. Szybko odpędziła od siebie te myśli. Jeszcze tak niedawno miała wrażenie, że Hugh nigdy nawet nie pomyślał o doznaniach cielesnych. Za bardzo pochłaniało go życie intelektualisty. Ale teraz sama nie wiedziała, co o nim sądzić.

Poczuła jego wzrok na swojej twarzy. Spojrzenie Hugh było inne, uważne i czujne, dostrzegające każdy najmniejszy ruch.

Kiedy chciał ją wziąć za rękę, cofnęła się.

- Ja wcale nie uważam, że jesteś nudny - powiedziała pośpiesznie. - O rzymskich ruinach wiesz więcej niż ktokolwiek inny.

- Co za komplement! - odparł sucho. - Przestań kłamać, Abbie, i powiedz prawdę. Czy naprawdę stanowię najbardziej banalną część twojego życia?

- Ja wcale nie uważam, że jesteś banalny. Powiedziałabym raczej… no cóż… solidny, niezawodny.

- Rozumiem. - Uśmiechnął się ironicznie i odwrócił w stronę biurka.

- Och, Hugh! - Abbie podeszła do przyjaciela, zdając sobie sprawę, że zraniła jego uczucia. - Ty nic nie rozumiesz.

- Czego nie rozumiem? - Hugh oparł się na biurku, skrzyżował ręce na piersiach i przyglądał się jej uważnie.

- Twoja przyjaźń tak wiele dla mnie znaczy. Sam wiesz, że uwielbiam spędzać czas w twoim towarzystwie. Nie chciałabym, żeby coś się między nami zepsuło.

- Co mogłoby popsuć naszą przyjaźń?

- Na przykład, moja rodzina - odparła. - W zeszłym tygodniu przyjechali, żeby się ze mną spotkać i… i… źle zrozumieli naszą znajomość. - Roześmiała się lekko na wspomnienie swojego zdumienia. - Powinnam była przewidzieć, co sobie pomyślą. Mogłam przypuszczać, że wysyłanie cię do nich z listem to nie jest dobry pomysł. - Dotknęła jego rękawa, po czym szybko cofnęła rękę. - Czy było aż tak źle, Hugh? Czy oni… to znaczy… czy oni zadawali ci dużo osobistych pytań?

- Szczerze mówiąc, tak, ale muszę ci powiedzieć, że twoja rodzina wydała mi się… całkiem interesująca. - Zamilkł na chwilę. - Już rozumiem. Obawiali się, że zamierzam poprosić cię o rękę, i przyjechali do Bath, żeby cię ostrzec. Czy mam rację?

- Obawiali się? Nic podobnego! Mieli nadzieję, że poprosisz mnie o rękę, i przyjechali przekonać mnie, żebym przyjęła twoją propozycję. Oni nigdy nie zrozumieją, że nie chcę wychodzić za mąż.

- Nie?

- Nie. Im się wydaje, że każda kobieta marzy wyłącznie o znalezieniu męża. Poza tym wcale nie dbają o to, kogo poślubię, dopóki… - Przysłoniła usta dłonią i spojrzała na Hugh z obawą w oczach. - Nie zrozum mnie źle… to nie powinno tak zabrzmieć… Nie to miałam na myśli.

- Nie przepraszaj. Zawsze byłaś ze mną szczera, Abbie. To jeden z powodów, dla których cię lubię. Ale to, co mi opowiadasz, jest naprawdę interesujące. Co jeszcze powiedziałaś swojej rodzinie?

- Prawdę.

- Że w moich żyłach płynie lód i żadna kobieta nigdy nie zainteresuje się takim nudziarzem jak ja?

Kiedy Abbie zaczęła protestować, Hugh uciszył ją ruchem ręki.

- Nie wszystkie kobiety są takie jak ty, Abbie. Zazwyczaj nie interesują się moją wiedzą, zainteresowaniami i, oczywiście, nieprzeciętną inteligencją. Dla nich liczą się tylko mężczyźni, którzy wiedzą, jak je oczarować.

Kiedy zerknęła na Hugh, nie dostrzegła w jego oczach ani cienia wesołości, co nie powinno jej dziwić, nie miał przecież zbyt wielkiego poczucia humoru.

- Jedyne, czego ci brakuje, to kilku godzin ćwiczeń, a potem będziesz mistrzem w uwodzeniu - powiedziała.

- Tak myślisz? Może to jest dobry pomysł. Czy nie będzie ci przeszkadzało, jeżeli poćwiczę z tobą? No wiesz, jesteśmy przyjaciółmi i nie zrozumiesz mnie źle, jeśli zrobię z siebie głupca.

Nigdy dotąd nie widziała na jego twarzy takiej niepewności. Zalała ją fala przyjacielskich uczuć.

- Oczywiście, że mi to nie przeszkadza - odparła. - Od czego są przyjaciele?

- Nie będziesz się sprzeciwiać?

- Jak mogłabym się sprzeciwiać, jeżeli będziesz słuchał moich rad?

- A więc zgoda. - Delikatnie uniósł jej głowę i pocałował ją.

Abbie zesztywniała. W ogóle nie wzięła tego pod uwagę. Ale w końcu to był tylko niewinny pocałunek, nic więcej.

- Jak mi poszło? - zapytał.

Spojrzała na niego, mrugając z niedowierzaniem.

- Hugh, ja nie jestem twoją babką. Jeżeli następnym razem będziesz chciał skraść pocałunek, postaraj się to zrobić z większym uczuciem.

- Dlaczego mi nie pokażesz?

- Co takiego?

- Jak powinienem całować.

To posunęło się zdecydowanie za daleko, pomyślała Abbie. Po raz kolejny przyjrzała się twarzy przyjaciela, ale on nie żartował; w jego oczach dojrzała jedynie powagę.

To tylko pocałunek, starała się przekonać samą siebie. To nic nie znaczy. Ale jeśli… jeśli…

Hugh postanowił przejąć inicjatywę. Położył ręce na jej biodrach i przysunął ją do siebie. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.

- Czy dobrze się czujesz w moich ramionach, Abbie? - zapytał. - Czy to ci odpowiada?

Teraz, kiedy zmusił ją do tego, by o tym pomyślała, nie mogła zaprzeczyć, że czuje się wspaniale w jego ramionach. Szczerze mówiąc, lubiła wszystko, co miało związek z Hugh: szerokie ramiona, ostre rysy twarzy, kosmyk ciemnych włosów, który wyglądał tak, jakby przed chwilą bawiła się nim kobieta. Ale przede wszystkim podobały jej się jego usta. Były pełne; choć zwykle ściągnięte i zacięte, wyglądały, jak gdyby były stworzone do całowania.

Abbie poczuła, jak ogarnia ją kobieca uległość. Dobry Boże, co się z nią działo? Przecież to Hugh, jej najlepszy przyjaciel. Kolejny raz pozwoliła działać wyobraźni.

Poczuła na wargach jego usta i cokolwiek chciała przed chwilą powiedzieć, już zdążyła o tym zapomnieć pod wpływem ogarniającej ją namiętności. Odchylił do tyłu jej głowę i pocałował ją namiętnie. Abbie rozchyliła usta. Ręce Hugh powoli przesuwały się po jej biodrach. Całował jej brwi, policzki, szyję. Kiedy lekko przygryzł koniuszek jej ucha, z trudem złapała oddech, a gdy musnął ustami jej piersi, jęknęła z rozkoszy.

Całował bez wytchnienia, każdy pocałunek wydawał jej się bardziej namiętny niż poprzedni. Abbie nie znała takiej namiętności. Wrzała w niej krew, skóra paliła, a całe ciało drżało. Pragnęła więcej.

Pocałunki skończyły się tak samo nagle, jak się zaczęły. Jeszcze przed chwilą była w ramionach Hugh, a teraz ją odepchnął. Patrzyła na niego rozkojarzona.

- Jak było tym razem? - zapytał.

- Co? - Oparła się ręką o blat biurka.

- Czy włożyłem w ten pocałunek wystarczająco dużo uczucia? Powiedziałaś, żebym włożył w pocałunek więcej uczucia, czy dobrze cię zrozumiałem?

Abbie rozejrzała się po oświetlonym blaskiem świec pokoju; czuła się tak, jakby nigdy wcześniej w nim nie była. Miała wrażenie, że obudziła się z głębokiego snu. Kiedy trochę ochłonęła, położyła palec na rozpalonych ustach i spojrzała na Hugh. Jeżeli ten pocałunek wywołał na nim jakiekolwiek wrażenie, nie dał tego po sobie poznać.

Zignorowała potok pytań, które przyszły jej na myśl. Już raz zawiodła się na Gilesie; nie miała zamiaru wyjść na głupią po raz drugi.

Postarała się, żeby jej głos brzmiał jak najbardziej naturalnie, choć czuła, że policzki oblewa szkarłatny rumieniec.

- Cóż mogę powiedzieć, Hugh?

- Czy było aż tak źle? - spytał, patrząc jej prosto w oczy. Zamrugała.

- Nie. Tak naprawdę było… doskonale.

- Chyba trochę przesadzasz - powiedział skromnie. - To ty jesteś bardzo dobrą aktorką, Abbie. Ale chyba masz rację: ja też dość dobrze odnalazłem się w swojej roli.

Chyba udało im się wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Dlaczego więc Abbie czuła się zawiedziona? Ukryła zakłopotanie i smutek i spojrzała na Hugh z uśmiechem na ustach.

- Świetnie sobie poradziłeś. Naprawdę doskonale. Szczerze mówiąc, byłeś bardzo przekonywający.

- Ty też. - Uśmiechnął się. - Ty też, Abbie.

Kiedy wychodzili z pokoju, zabawiał ją rozmową, ale tak naprawdę sam nie zdawał sobie sprawy, o czym mówi, i miał wrażenie, że Abbie czuje się podobnie. Te pocałunki powinny dać jej więcej do myślenia niż ukradkowe spojrzenia. Hugh miał wrażenie, że ta strategia się opłaci. Może panna Abigail Vayle nareszcie zobaczy, że on, Hugh, ma coś więcej poza inteligencją.

- Abbie - odezwał się - co myślisz o tym, żeby poprosić majora Danversa o wygłoszenie przemówienia na kolejnym spotkaniu Stowarzyszenia Antykwariuszy?

4

Kiedy Abbie wchodziła po schodach swojego domu, nadal myślała o Hugh. Mechanicznie opowiedziała Oliwii o wrażeniach z balu. Nie mogła się doczekać, kiedy zostanie sama w pokoju.

Gdy wreszcie zamknęła za sobą drzwi, ze świecą w dłoni podeszła do dużego owalnego lustra i spojrzała na swoje odbicie. Suknia, którą włożyła, żeby dodać sobie pewności, teraz przyprawiła ją o ból głowy.

Czy to właśnie przez ten strój poznała smak pocałunków Hugh? Czy wydawało mu się, że włożyła tę kreację, żeby go omamić? Dlaczego w ogóle tak się ubrała? I dlaczego ją pocałował?

Postawiła świecę na kominku, podeszła do łóżka i położyła się. Może było właśnie tak, jak powiedział Hugh. Może naprawdę chciał trochę poćwiczyć.

Odetchnęła głęboko. Zawsze była naiwna w stosunku do mężczyzn, ale nigdy aż tak. To na pewno przez tę suknię. Nic innego nie tłumaczy nagłej zmiany, jaka dokonała się w zachowaniu przyjaciela. Jeżeli naprawdę chodziło tylko o strój, to źle zrozumiał jej intencje.

Wbiła paznokcie w puchową kołdrę. Coś z nią musiało być nie w porządku. Nigdy nie myślała o Hugh jak o mężczyźnie, który potrafi rozbudzić w kobiecie pożądanie. Nie wiedziała nawet, że jest kobietą, która jest w stanie przeżywać namiętności. Ale to, w co zawsze wątpiła, stało się rzeczywistością. Abbie wiedziała, że jeśli Hugh roznamiętniłby ją jeszcze bardziej, spaliłaby się na popiół.

Czy dobrze się czujesz w moich ramionach, Abbie?

Jak przez cały ten czas udawało jej się oszukiwać siebie? Która kobieta nie czułaby się dobrze w towarzystwie wysokiego, przystojnego mężczyzny o szerokich ramionach i ustach stworzonych do całowania? Oczywiście, że Hugh potrafił rozbudzić w kobiecie pożądanie! Przymykała oczy na jego atrakcyjny wygląd, ponieważ w pełni pochłonął ją jego umysł. Jakie to dziwne, po tak długim czasie odkryć, że kusi ją również jego ciało. Czuła, że oszukała Hugh. Co on sobie o niej teraz pomyśli?

Miała ochotę umrzeć. Nigdy więcej nie będzie mogła spojrzeć mu w oczy. Roześmiała się, gdy uświadomiła sobie w pełni, jak bardzo się pomyliła. Nagle okazało się, że nie jest zimną kobietą, której obce są słabości typowe dla jej płci. Nie potrafiła oprzeć się urokowi wspaniałego mężczyzny.

A Hugh niewątpliwie był wspaniałym mężczyzną.

Jej usta nadal płonęły na wspomnienie jego pocałunku. Wiele razy całowała Gilesa, ale wtedy czuła zaledwie miłą bezsilność. A przecież go kochała. Sądziła, że znalazła bratnią duszę. Powiedziała mu o sobie rzeczy, których nie mówiła nikomu innemu: że zawsze była zazdrosna o młodszą siostrę, że Harriet była ulubienicą matki, że przedsiębiorcza siostra wszystko umiała najlepiej, podczas gdy ona, Abbie, była nieśmiała i niezdarna. A Giles żartował, że nosek Harriet poczerwienieje z zazdrości, kiedy on będzie adorował jej starszą siostrę.

Tak mówił. Zanim poznał Harriet.

Matka powtarzała często, że teraz, kiedy jej młodsza córka jest już zamężna, Abbie nareszcie będzie mogła wyjść z cienia i jej szanse na zdobycie męża wzrosną. Tom, Ambrose, Larry - już prawie zapomniała wszystkie te imiona - znikali z jej życia, kiedy tylko zdawali sobie sprawę, że wicehrabina chce im ofiarować rękę córki. A Abbie nigdy nie żałowała, że odchodzili, choć było to upokarzające. W końcu uznała, że te doświadczenia z mężczyznami starczą jej na całe życie. Pozostało jej w samotności narzekać na niesprawiedliwości tego świata, który najwyraźniej wyznaczył jej rolę kobiety niezamężnej.

Pierwszą rzeczą, którą zrobiła ciotka Abigail, było wybicie siostrzenicy z głowy tych bzdur. Walizka pełna lamentów, która z zasady stanowiła atut każdej starej panny, za sprawą ciotki znalazła się na śmietniku. Starsza pani mawiała, że dopiero kiedy kawalerowie zaczną się użalać nad swoim samotnym losem, ona pójdzie w ich ślady.

Hugh był zagorzałym kawalerem. Ale jeśli widział w niej nie tylko przyjaciela, jeśli pocałował ją, bo… bo…

Wydała przerażony jęk. Zawsze wpadała w tę pułapkę, kiedy była młodą dziewczyną. Jeżeli Hugh chciał poprosić o jej rękę, zrobiłby to zaraz po tym, jak ją pocałował. Byłby zakłopotany jej odpowiedzią. Tak jak ona! To dlatego tak łagodnie sprowadził ją na ziemię. Gdyby tylko, gdyby tylko…

Dosyć! - krzyczał jej wewnętrzny głos. Na miłość boską, to był tylko pocałunek! Po co zamartwiać się jednym pocałunkiem?

Czując, że traci rozum, przykryła się po samą szyję i postanowiła za wszelką cenę zasnąć, a jednak wciąż cisnęło jej się na myśl wiele pytań dotyczących Hugh. Nie miała ochoty ani siły, żeby rozważać wszystkie za i przeciw. Próbowała liczyć owce, bez rezultatu. Zaciskając zęby, starała się myśleć o bracie. George powiedział jej, że spotkał w Paryżu przyjaciół. Mówił, że może zostać tam tydzień lub dwa, żeby… Co dokładnie jej powiedział?

Starała się znaleźć słowa, które jej umknęły, kiedy nagle zasnęła i znalazła się w ramionach Hugh. Całował ją namiętnie, wywołując w niej te same uczucia, które miała okazję doświadczyć poprzedniego wieczoru. Jej skóra była gorąca, całe ciało drżało pod wpływem jego dotyku. Chciała coraz więcej i więcej. Ale Hugh wydawał się zaskoczony jej pragnieniami. Nigdy nie myślałem o rozkoszach cielesnych, powiedział. Po prostu grałem swoją rolę. Po zakończonym przedstawieniu ty wszystko zepsułaś. Już nigdy nie będziemy mogli być przyjaciółmi. Jesteś starą wariatką, Abbie. Starą wariatką. Starą wariatką.

Nagle ręce Hugh zacisnęły się wokół jej gardła, tak że z trudem mogła oddychać. Próbował ją zabić! Dusił ją! Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Wyrwała się ze snu i wtedy zaczął się prawdziwy koszmar.

- Tak już lepiej - wyszeptał mężczyzna, który nad nią klęczał. - Teraz zdejmę ci rękę z ust, ale jeden krzyk, i poderżnę ci gardło. Rozumiesz?

Skinęła energicznie głową. Po chwili mogła swobodnie oddychać, ale nadal czuła ostrze noża na szyi. W pokoju nie paliła się ani jedna świeca, ale strach wyostrzył wszystkie zmysły Abbie.

Jej dręczyciel był potężnym mężczyzną; ręce miał zimne. Choć mówił z akcentem angielskiego dżentelmena, opuszki jego palców były szorstkie. Pewnie wszedł przez okno, ponieważ zimny powiew wiatru wprawił w ruch zasłony i kartki książki, która leżała na nocnym stoliku.

Serce Abbie biło jak oszalałe, tak mocno, że słyszała każde jego uderzenie.

- Trzymam pieniądze w szafie z ubraniami - wyjąkała.

- Zamknij się i słuchaj. Chcę dostać książkę, którą Colette przekazała ci w Paryżu. Gdzie ona jest?

- Colette? - Starała się przypomnieć sobie to imię ze wszystkich sił. - Kim jest Colette?

Uderzył ją w twarz tak mocno, że zęby wbiły się w wargi. Z bólu i strachu do oczu napłynęły jej łzy.

- Proszę tego nie utrudniać, panno Vayle - powiedział mężczyzna władczym głosem. - Wiem, że pani ma tę książkę. Wiem również, że chce ją pani sprzedać za możliwie najwyższą stawkę. Proponuję życie pani brata za książkę, którą dała pani Colette. To moja oferta.

Była zbyt przestraszona, żeby po raz kolejny wypierać się znajomości z tą Colette. Nie wiadomo skąd, ale wiedziała, że napastnik jest brutalny i lubi zadawać ofiarom ból. Przełknęła krew, która wypełniała jej usta, i starała się przypomnieć sobie wszystko, co mogłoby jej pomóc.

Nie znała żadnej Colette, ale była w Paryżu z George'em i Oliwią. Rzeczywiście kupiła tam książki, całe mnóstwo książek, żeby je potem sprzedać. Ale nie było ich w Bath; leżały spokojnie w urzędzie celnym w Dover.

Zauważyła, a może bardziej poczuła, że napastnik zamierzył się, żeby znów ją uderzyć.

- Książki tutaj nie ma. Jeżeli mnie zabijesz, nigdy jej nie znajdziesz. - W tej chwili dotarło do niej całe okrucieństwo jego słów. - Co zrobiłeś z moim bratem?! - krzyknęła.

Zakrył jej dłonią usta tak brutalnie, że zęby poraniły wargi.

- Nie wrzeszcz! - Czuła jego zimny oddech na szyi. - Nie zawaham się zabić twojej opiekunki, jeżeli tutaj wejdzie. Rozumiesz?

Skinęła głową i znów mogła swobodnie oddychać.

- Twojemu bratu na razie nic nie grozi i kiedy tylko oddasz nam książkę, wyjdzie na wolność.

Mimo że Abbie była śmiertelnie wystraszona, jej umysł nadal sprawnie funkcjonował. Jednego była pewna: prawda nie ochroni ani jej, ani George'a. Oboje będą bezpieczni tylko wtedy, jeśli ten złoczyńca uwierzy, że Abbie ma książkę Colette.

- Książka za życie twojego brata - wyszeptał. - Wielu zgodziłoby się ze mną, że to dobra transakcja. Gdzie jest książka, panno Vayle?

Gdzie jest ta książka? Łzy ścisnęły jej gardło, kiedy jeszcze bardziej poczuła ostrze noża na szyi.

- Ja… ja nie… w bezpiecznym miejscu.

- Gdzie?

Gdzie mogłaby przechowywać bardzo cenną książkę? Na pewno nie w urzędzie celnym. Myśl! Myśl! Myśl!

Kiedy ręce napastnika zacisnęły się na jej gardle, zaczęła się dusić.

- W skrytce w banku, w Londynie - powiedziała z trudem.

Zapanowała cisza.

- I tylko ty możesz ją stamtąd zabrać? - odezwał się po chwili nieznajomy.

Czy to dobrze, czy źle? - zachodziła w głowę Abbie.

- T… tak.

- No proszę, jaka jesteś sprytna.

W jego głosie było coś takiego, co wskazywało na to, że nie dobrze jest być mądrą. Abbie zapamiętale starała się wymyślić coś, co pozwoli jej utrzymać się przy życiu. Przypomniała sobie o pistolecie, który na wszelki wypadek trzymała w szufladzie biurka. Ale nawet gdyby udało jej się tam dostać, to nie była pewna, czy pistolet jest naładowany. Poza tym obawiała się, że jeśli próbowałaby uwolnić się od tego potwora, ten byłby gotów podciąć jej gardło.

Pochłonęły ją mroczne myśli. Ostatkiem sił starała się nie poddać ogarniającej ją rozpaczy. Jęknęła, kiedy mocniej zacisnął palce na jej szyi. Roześmiał się lekko.

- Przerażona?

- Nie… tak. Co z moim bratem? Skąd mogę mieć pewność, że go macie?

- Skąd u pani tyle podejrzliwości, panno Vayle? Tak się składa, że przyniosłem ze sobą list od George'a. Znajdziesz go na biurku. Będziesz się mogła upewnić, że czuje się dobrze. Na razie.

- Proszę - powiedziała ochrypłym głosem. - Proszę, zrobię wszystko, co pan powie.

- George'a na pewno ucieszy ta wiadomość, bo wie, że jeżeli mnie zawiedziesz, zrobimy z nim to samo, co zrobiliśmy z Jerome'em i Colette.

Abbie ogarnęło przerażenie, ale musiała zapytać.

- Co im zrobiliście?

Prawdopodobnie to pytanie sprawiło mężczyźnie radość.

- Jerome'a żywego obdarliśmy ze skóry, ale dla Colette byliśmy łaskawsi. Strzeliłem jej w głowę.

Abbie zrobiło się niedobrze.

- Nie będę kłamać - powiedziała. - Przysięgam na Boga, że nie będę.

- Nie? A mnie się wydaje, że jak tylko cię uwolnię, szybko wezwiesz odpowiednie władze, żeby opowiedzieć im o mnie i poprosić, żeby odnaleźli twojego brata.

Właśnie przed chwilą o tym myślała!

- Nie - jęknęła. - Nie zrobię tego. Przyrzekam.

- Jeżeli zgłosisz się do władz, już nigdy nie zobaczysz brata żywego. Potnę go na kawałki i przyślę je do ciebie. A jeśli się zgłosisz do naszych konkurentów, pożałujesz, że się urodziłaś. Będziemy cię obserwować i kiedy tylko zauważymy coś podejrzanego, zerwiemy umowę.

Wierzyła w każde jego słowo. Była zdesperowana. A jeżeli nie odzyska książki, o której mówił nieznajomy? Jeden fałszywy ruch i nigdy więcej nie zobaczy George'a. Kim byli ci konkurenci, o których wspomniał?

- Nie wyjeżdżaj z Bath, dopóki nie otrzymasz ode mnie wiadomości - rzekł mężczyzna. - Rozumiesz?

- Kim pan jest?

- Jestem nikim, panno Vayle. Zupełnie nikim. I lepiej nie staraj się poznać mojego nazwiska. Jeżeli to zrobisz, dowiem się o tym i zapewniam, że tego pożałujesz. - Roześmiał się. - I oni też.

- Ja… - zaczęła, ale nie powiedziała nic więcej. Poczuła, jak ból rozsadza jej głowę, i ogarnęła ją ciemność.

Przez całą drogę do hotelu przy George Street Nemo myślał o pannie Vayle. Kiedy wszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi, stanął przed lustrem i przyjrzał się swojemu odbiciu. To był on, Harry Norton, "przyjaciel" George'a.

Nareszcie udało mu się poznać dziewczynę, która tak sprytnie uciekła mu w Paryżu. Wybuchnął donośnym śmiechem. Spodziewał się, że będzie zupełnie inna. Panna Abigail Vayle nie była dla niego żadnym przeciwnikiem; nie była groźniejsza od myszy. A może tylko udawała. Bez wątpienia udało jej się zwieść go w księgarni Dessene'a w pobliżu Palais Royal. Powiedział wtedy do dziewczyny coś ordynarnego, żeby się z niej pośmiać i rozejrzeć za Colette. A tymczasem to właśnie z tą niepozorną Angielką miała się spotkać Colette. Niewiarygodne!

Panna Abigail Vayle była bez wątpienia zdumiewająca. Dostała książkę od Colette, a teraz chciała ją sprzedać za możliwie najwyższą cenę, Jerome i Colette przewróciliby się w grobach, gdyby o tym wiedzieli.

Z precyzją aktora Nemo zdjął perukę, a potem usunął inne atrybuty Harry'ego Nortona. Zmył puder oraz cienie, odkleił jasne brwi i wyjął z ust wkładki, które miały zaokrąglać policzki oraz zmieniać głos. Zwłaszcza zmiana głosu okazała się bardzo przydatna podczas rozmowy z dziewczyną na balu. Nemo postanowił jeszcze przez jakiś czas utrzymać Harry'ego przy życiu. Ten młody człowiek był skromny i cichy, a takim mężczyznom kobiety ufają najbardziej. Panna Vayle jeszcze o tym nie wiedziała, ale niedługo ponownie spotka się z Harrym.

Denerwowało go, że musiał marnować czas i energię na poszukiwanie książki. Miał wiele ważniejszych rzeczy do roboty, w końcu był zabójcą. Prawdziwa misja czekała na niego w Londynie i musiał się zastanowić, jak tym razem dokonać zbrodni.

To zabójstwo powinno być bardzo widowiskowe.

Jeżeli władze się dowiedzą, że Nemo nadal żyje i do tego jest w Londynie, będzie miał utrudnione zadanie. Ale on przecież uwielbiał niebezpieczne sytuacje.

Nemo nie był przekonany, czy dziewczyna rzeczywiście umieściła książkę w bankowej skrytce. Nie była głupia, najprawdopodobniej domyślała się, że kiedy już odda mu książkę, niechybnie zginie. Wcześniej czy później jednak będzie musiała to zrobić.

Nemo rozważał możliwość, by powierzyć odnalezienie książki angielskim sprzymierzeńcom, ale miał wrażenie, że się do tego nie nadają. Nie potrafiliby zabić z zimną krwią, a już na pewno nie dziewczynę. Miesiąc temu kontaktował się z nimi przez tajną komórkę i zlecił im różne zadania. Chciał mieć ich na miejscu, żeby pełnili rolę kozłów ofiarnych, podczas gdy on wykonywał swoje zadanie. Wrócił do Francji i właśnie wtedy Jerome przechwycił jego list do imperatora.

Najpierw Jerome, potem Colette, a teraz panna Abigail Vayle. W dodatku nigdy nie słyszał o tej Angielce. Nigdy też nie doniósł mu o niej żaden z jego szpiegów.

Abbie. Jakie to angielskie. Jakie nudne! Natychmiast przyszedł mu na myśl pudding, pieczone jabłka i gotowana wołowina. Kiedy w Assembly Rooms poprosił ją do tańca, trochę zdziwiła go jej reakcja. Wygląda pan znajomo, powiedziała. Mam pamięć do twarzy. Nemo zawsze był dumny ze swojej reputacji mistrza maskarady. Nikt nigdy go nie rozpoznał, dlatego Anglicy nazwali go Nemo - Nikt. Bez imienia, bez twarzy - taki był i nie zamierzał tego zmieniać.

A teraz przez jakąś tam pannę Vayle musiał przyjechać do Anglii. Nie dość, że była kobietą, to jeszcze Angielką. Postanowił ją srogo ukarać za kłopoty, których mu przysporzyła.

Położył pistolet na stole obok łóżka, lecz jego prawdziwą bronią był nóż zaostrzony na obu krawędziach, który trzymał w pochwie przytwierdzonej do ramienia. Miał zbyt wielu wrogów, żeby się czuć bez niego dobrze. Mimo - a może właśnie dlatego - że większość wrogów Nemo znajdowała się wśród jego ludzi, spanie z nożem na ramieniu weszło mu w krew.

Kiedy zdmuchnął świecę i wślizgnął się pod kołdrę, jedną rękę położył pod głową i zaczął się zastanawiać, w jaki sposób zabije dziewczynę. Mógł to zrobić tej nocy, gdyby tylko oddała mu książkę, ale wtedy czułby się rozczarowany. Angielka bała się go, ale nie aż tak, jak by sobie tego życzył. Chciał, żeby upadła przed nim na kolana i błagała o życie dla siebie i brata. Wiedział, jak rozbudzić w niej strach. Uśmiechnął się na tę myśl.

Nie mógł zaprzeczyć, że ma słabość do kobiet. Nawet kiedy je zabijał, nie potrafił przestać z nimi flirtować. Zdecydowanie wolał kobiety odważne; polowanie na nie było o wiele bardziej interesujące. Nemo podejrzewał, że panna Vayle bardzo go rozczaruje. Choć tak sprytnie udało jej się przechytrzyć go w Paryżu, tej nocy przemieniła się w niepozorną, wystraszoną, bezbronną istotę. Prawdopodobnie jej serce przestanie bić ze strachu, zanim polowanie dobiegnie końca.

Colette bardziej mu odpowiadała; ani trochę się go nie bała. Ogromną przyjemność sprawiło mu złamanie tej kobiety. Niestety, pod koniec gry pozbawiła go satysfakcji. Wymierzyła w Nemo nie naładowany pistolet i zmusiła go, żeby pociągnął za spust, a to było potwornie irytujące.

5

Oliwia Fairbairn spojrzała przez szkła ogromnych okularów i skupiła wzrok na nazwisku wydawcy cienkiej książki, którą chciała przeczytać.

- Colin - wymamrotała do siebie. To na pewno jeden z traktatów Marata, które Colin opublikował podczas rewolucji francuskiej. Gdyby żył jej ojciec, zapłaciłby sporą sumę pieniędzy, żeby dołączyć ten egzemplarz do swojej kolekcji. A teraz Abbie będzie mogła go sprzedać za nieznaczną sumkę, z której niewielki profit dostanie się Oliwii. W ten sposób mogła zgromadzić skromny kapitał na czarne dni.

Gdyby nie było Abbie, nie byłoby także niewielkiego kapitału.

Oliwia wygodnie oparła się na krześle i zaczęła się zastanawiać nad swoim życiem, które ostatnio tak bardzo się zmieniło. Punktem zwrotnym okazał się moment, kiedy otrzymała posadę opiekunki Abbie. Zycie starzejącej się samotnej kobiety, jeszcze do niedawna egzystującej dzięki życzliwości innych, nie mogło być lepsze niż to, które teraz wiodła. To Abbie zawdzięczała Oliwia szerokie grono przyjaciół i to, że została członkiem Stowarzyszenia Antykwariuszy. Przez ostatnie pół roku zwiedziła więcej niż przez pięćdziesiąt lat życia. Najbardziej jednak satysfakcjonował ją fakt, że może się Abbie odwdzięczyć. Bardzo często służyła jej radą w kwestii prowadzenia handlu książkami. Mówiąc ogólnie, była autorytetem, kiedy chodziło o cenne woluminy.

Zawdzięczała to ojcu. Jego wiedza i zamiłowanie do książek były wprost niewyobrażalne i właśnie to ofiarował swojemu jedynemu dziecku. Biblioteka, którą skompletował książka po książce, budziła zawiść całego hrabstwa. Niestety, wiedza ojca o prowadzeniu interesów nie mogła się równać ze znajomością starych tomów, więc po jego śmierci trzeba było wszystko sprzedać, żeby spłacić długi.

To był dla Oliwii trudny okres. Dopiero kiedy poznała Abbie, wszystko zmieniło się na lepsze. Abbie mawiała często, że są wspólniczkami. Ona dawała pieniądze, a jej opiekunka wiedzę. Nie istniało nic, czego Oliwia nie zrobiłaby dla podopiecznej.

Kiedy powoli nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi, struchlała z przerażenia.

- Abbie! - zawołała. - Dobry Boże! Co ci się stało? Jesteś biała jak prześcieradło.

Abbie starała się uśmiechnąć, ale w końcu dała za wygraną. Dotknęła opuchniętych warg. Bolała ją cała szczęka, lecz tylko rozcięte usta wskazywały na zdarzenia minionej nocy. Nie potrafiła ukryć zdenerwowania. Całym jej ciałem wstrząsały dreszcze.

- Głupi wypadek - wytłumaczyła. - Kiedy wchodziłam do pokoju, potknęłam się o próg i upadłam. Chyba straciłam przytomność.

Panna Fairbairn skoczyła na równe nogi i podeszła do podopiecznej.

- Moje biedactwo - jęknęła, tuląc ją w ramionach. - Niczego nie słyszałam. Kiedy to się stało?

- Niedługo po tym, jak wróciłyśmy do domu. - Abbie z trudem opanowała potok łez. Widząc przerażenie Oliwii, miała ochotę płakać jak małe dziecko.

Oliwia posadziła dziewczynę na krześle, po czym spojrzała na jej koszulę nocną.

- Czy już doszłaś do siebie?

- Nie. Nie czuję się zbyt dobrze, ale zapewniam cię, że nic mi nie będzie. Naprawdę.

Oczywiście kłamała. Była o krok od histerii. To musiał być senny koszmar. Przecież takie rzeczy nie przytrafiają się zwykłym ludziom.

- Wydaje mi się, że powinnyśmy wezwać lekarza - powiedziała Oliwia. - Taki wstrząs może powodować bardzo poważne konsekwencje.

- Nie przeżyłam wstrząsu. Byłam nieprzytomna nie dłużej niż pięć minut.

Panna Fairbairn załamała ręce.

- Ty się cała trzęsiesz. Pozwól przynajmniej, że przyniosę ci szal.

Kiedy Oliwia krzątała się po pokoju, Abbie siedziała sztywno na krześle. To jedyne, co mogła teraz zrobić, choć najchętniej przebiegłaby po całym domu, zamykając wszystkie drzwi i okna. To by jej jednak nie wystarczyło. Powinna być uzbrojona, gdyby znów w jej domu pojawił się napastnik. Już nigdy więcej nie chciała czuć się bezsilna. Następnym razem zachowywałaby się inaczej! W nocy, kiedy oprzytomniała, przypomniała sobie o pistolecie, który zostawił jej Daniel. Wyjęła go z szuflady biurka, ale nie umiała się nim posługiwać. Kiedy poczuła się trochę lepiej, zamknęła okna i drzwi do sypialni. Usiadła na krześle, trzymając pistolet, i przyglądała mu się uważnie. Była nieprzytomna ze strachu i zbyt przerażona, żeby wezwać pokojówkę albo Oliwię, które mogłyby jej pomóc.

Kiedy łzy zaczęły jej napływać do oczu, opanowała się resztkami sił.

- Czy na pewno nic ci nie jest? - dopytywała się panna Fairbairn. Abbie przełknęła łzy i pokiwała głową.

- Ale miałabym ochotę na herbatę.

W jednej chwili z twarzy Oliwii zniknął cały niepokój.

- Zaraz ci przyniosę.

Kiedy Abbie została sama, wyciągnęła chusteczkę, wytarła nos i skuliła się na krześle. Ostatniego wieczoru przed zaśnięciem martwiła się o głupi pocałunek. Jeżeli przejęła się czymś takim, to co powinna zrobić teraz, gdy miała naprawdę poważny problem. To była sprawa życia i śmierci.

Całą noc przeżywała uprowadzenie George'a i rozmyślała nad listem, który do niej napisał. I co z tego, że to wszystko było potworną pomyłką, że nie znała żadnej Colette i nie wiedziała nic na temat książki, którą podobno jej przekazano, skoro ten straszny człowiek miał George'a.

Włożyła rękę do kieszeni i wyjęła z niej list, który napastnik zostawił na biurku. Tak bardzo się trzęsła, że z trudem mogła go odczytać. I tak znała treść na pamięć, tyle razy czytała go w nocy.

Bea, nie popełnij błędu. Rób dokładnie to, co powie Ci ten mężczyzna, a wszystko będzie dobrze i już niedługo spotkasz w Bath swojego młodszego brata.

Obiecuję, że tym razem będę miły dla panny Fairbaim. Nie martw się, nic mi nie jest.

Bea… Abbie przygryzła opuchniętą wargę. Tylko George tak ją nazywał. A ta wzmianka o pannie Fairbairn była jednym z ich prywatnych żartów. George nie przepadał za rozmowami z Oliwią, która nie potrafiła trzymać się jednego tematu. Zawsze z tego żartował, ale nigdy nie był dla niej niemiły. George dla nikogo nie był niemiły.

Abbie nie miała wątpliwości, że to brat napisał list.

Ostrożnie złożyła kartkę i schowała ją do kieszeni.

Było jej niedobrze. Czuła się osaczona! I to z powodu książki! Musiała być warta fortunę, Abbie nie dbała jednak o jej cenę. Oddałaby ją choćby zaraz, jeżeli tylko uwolniliby George'a.

Zrzuciła szal, skoczyła na równe nogi i zaczęła chodzić po pokoju. Czy naprawdę zabiją George'a za książkę? Może powinna zwrócić się do władz i poprosić, żeby go uratowali. Na pewno istnieją agenci, którzy byliby w stanie go odnaleźć i zatrzymać nocnego napastnika.

Jeżeli zwrócisz się do władz, już nigdy nie zobaczysz brata żywego. Potnę go na kawałki i przyślę je tobie. Będziemy cię obserwować i kiedy tylko zauważymy coś podejrzanego, zerwiemy umowę.

Nienawidziła go! Jej strach go bawił. Ranienie ludzi sprawiało mu radość. Nie, nie odważy zwrócić się do władz. Jedyną nadzieją było odnalezienie książki i oddanie jej, tak jak sobie tego życzył.

Otworzyły się drzwi i do pokoju weszła pokojówka, popychając przed sobą stolik, a za nią panna Fairbairn. Uśmiech na twarzy Oliwii zamarł, kiedy spojrzała na Abbie.

- Mój Boże! - krzyknęła. - Wcale nie wyglądasz dobrze. Naprawdę powinien zbadać cię doktor.

Kolejny raz pomogła podopiecznej poprawić się na krześle. Abbie, patrząc na zatroskaną twarz przyjaciółki, miała ochotę opowiedzieć jej całą historię. Oczywiście, nie mogła tego zrobić. Oliwia miała nerwicę i po usłyszeniu opowieści niechybnie trzeba by ją było położyć do łóżka. Poza tym nie potrafiła dochować tajemnicy.

Nie… dopóki nie pojedzie do Londynu i nie skonsultuje wszystkiego z rodziną, nikomu nic nie powie.

- Och, Millie - zwróciła się do pokojówki - wczoraj na balu słyszałam od pani Gordon, że w okolicy miały miejsce włamania. - To było kłamstwo, ale nic innego nie potrafiła wymyślić. - Chciałabym, żeby wszystkie drzwi i okna były zabezpieczone, a jeżeli ty albo ktoś ze służby dostrzeże na ulicy kogoś podejrzanego, natychmiast proszę dać mi znać.

Oczy Millie zrobiły się okrągłe niczym spodki. Panna Fairbairn zaniepokoiła się i zaczęła zadawać pytania, na które sama po chwili znajdowała odpowiedź, a Abbie pogrążyła się w myślach.

Zdawała sobie sprawę, że zamknięcie drzwi i zabezpieczenie okien to to samo co zamykanie drzwi do stajni po tym, jak już skradziono konia, ale mimo to czuła się bezpieczniej. Kolejną rzeczą jaką miała zamiar zrobić, było nauczenie się, jak posługiwać się pistoletem. Niczego tak nie pragnęła, jak strzelić temu przestępcy w głowę, tak jak on strzelił do Colette.

Co jej chodziło po głowie? Pistolety służą do zabijania ludzi. Nie znosiła broni palnej. Ona i George byli porządnymi, przestrzegającymi prawa obywatelami i coś takiego nie powinno im się przydarzyć.

Kiedy Oliwia umilkła, Abbie zebrała myśli. Poczekała do chwili, kiedy herbata wystygnie wystarczająco, wypiła parę łyków i zaczęła:

- Książki, które kupiłyśmy w Paryżu… to znaczy, mam na myśli te, które są przechowywane w urzędzie celnym. Już dawno powinny zostać odebrane. Jeżeli jakoś tego nie załatwię, wkrótce zostaną sprzedane na aukcji. Zastanawiam się, czy jednak nie warto zapłacić cła.

- Wydawało mi się, że to ty mówiłaś, że Jego Wysokość prędzej doczeka się końca świata, niż ty zapłacisz cło za coś, co do ciebie należy.

Abbie upiła łyk herbaty i skrzywiła się z bólu.

- Powiedziałam dużo niemądrych rzeczy, kiedy byłam zdenerwowana. Wiele hałasu o nic.

- Nie nazwałabym wstrętnego celnika, znęcającego się nad dwiema bezbronnymi kobietami, niczym. Wtedy racja była po twojej stronie.

Jeśli Abbie dobrze sobie przypominała, to wszystko wyglądało trochę inaczej. To, co wydarzyło się w urzędzie celnym, to w dużej mierze była jej wina. Cała historia zaczęła się dosyć miło. Na wszystkie pytania zadawane przez celników odpowiadała grzecznie i szczerze. Powiedziała wtedy, że książki nie są przeznaczone na użytek własny. Przyznała się również, że ma zamiar sprzedać je w rodzinnych stronach swoim klientom. Celnicy najwyraźniej byli pod wrażeniem ogromu pracy, jaki ona i panna Fairbairn włożyły w handel książkami.

Był wtedy z nimi Hugh i ze wszystkich sił starał się odwieść ją od wdawania się w dyskusję, ale Abbie albo go nie słyszała, albo nie zrozumiała, do czego zmierzał. Dotarło to do niej dopiero w momencie, kiedy jeden z celników poinformował ją, jakie cło będzie musiała zapłacić. Artykułów handlowych, bo tak zostały określone jej książki, nie wolno było tak po prostu przewieźć przez granicę.

Wkrótce uprzejmość celników gdzieś się ulotniła, a Abbie dostrzegła, że wpadła w sidła. Przez jej bezmyślność wzrosła cena, którą musiała zapłacić za książki. Ogarnęła ją wściekłość. Pod wpływem gniewu oświadczyła, że nie zapłaci złamanego grosza. Powiedziała, że król prędzej doczeka się końca świata, niż ona zdecyduje się wzbogacić jego skarbiec, płacąc bezprawne opłaty celne. Na koniec wykrzyczała, że w obecnych czasach uczciwym ludziom żyje się coraz gorzej.

Jej złość potęgowała się z każdą minutą. W końcu Hugh był zmuszony wyprowadzić ją z urzędu celnego, zanim, jak sam powiedział, zakują ją w kajdanki. Jego słowa jeszcze bardziej ją rozdrażniły i jemu też się oberwało. Wrzeszczała na niego, że powinien trzymać jej stronę. To właśnie wtedy powiedziała, że Hugh boi się własnego cienia.

Zawsze wspominała tę historię z mieszanymi uczuciami. Było jej przykro, bardzo przykro, że krzyczała na Hugh, ale jednocześnie dziwiło ją - a nawet zachwycało - że tak zaciekle potrafiła bronić swoich racji. Dawna Abbie nigdy nie odważyłaby się na coś takiego. Ale dawna Abbie po prostu nie otworzyłaby ust i dzięki temu nie musiałaby płacić cła.

Teraz to już nie miało znaczenia. Musiała odnaleźć książkę, co wcale nie było takie proste, bo nawet jeśli udałoby jej się odebrać swoją własność z urzędu celnego, to skąd mogła wiedzieć, o którą książkę chodzi.

Zacisnęła palce na filiżance i obserwowała liść herbaty, samotnie unoszący się na powierzchni. Ciotka Abigail powiedziałaby jej, że liść herbaty oznacza, że w jej życiu pojawi się ciemnowłosy i przystojny nieznajomy. Wcale jej to nie obchodziło. Chciała spotkać wysokiego, jasnowłosego mężczyznę, którego znała od zawsze. Pragnęła spotkać George'a.

- Co się stało, moja droga?

Abbie mrugnęła, zanim spojrzała na przyjaciółkę. Starała się uśmiechnąć i po chwili poczuła, jak ból rozchodzi się po jej ustach i szczęce.

- Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek skatalogowałyśmy książki, które kupiłyśmy w Paryżu? Nie pamiętam tytułu ani jednej z nich. Czy wśród nich znalazło się coś wartego uwagi?

- Kilka wyglądało całkiem obiecująco, ale żadna na pewno nie była bezcenna. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Abbie spodziewała się takiej odpowiedzi. Coraz bardziej ogarniało ją zwątpienie.

Panna Fairbaim westchnęła.

- I pomyśleć, że mogło się udać - powiedziała.

- Co mogło się udać?

- Ominięcie tego ogromnego cła.

- Jak mogłoby nam się to udać?

Oliwia zaśmiała się tajemniczo.

- Napisałam list ze skargą do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ale, jak do tej pory, nie otrzymałam odpowiedzi.

- Nigdy mi o tym nie wspominałaś - rzekła zdziwiona Abbie.

- Chciałam cię zaskoczyć, no wiesz, gdyby mi się udało, ale jak już mówiłam, nie odpisali na mój list.

- Nie wiedziałam, że urząd celny znajduje się pod jurysdykcją Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

- Bo nie wydaje mi się, żeby tak było. Później napisałam list do pana Lovatta, który pracuje dla brytyjskiej ambasady w Paryżu. Jego nazwisko widniało na okładce książki, którą czytałam. Poprosiłam ministerstwo, żeby przekazało mój list. Mam nadzieję, że pan Lovatt użyje swoich wpływów, by nam pomóc, chociażby po to, by odzyskać swoją książkę.

- Jaką książkę?

- Mój Boże, chyba nie wytłumaczyłam ci tego zbyt dobrze. - Panna Fairbairn załamała ręce i westchnęła. - Mówię o książce, którą ten wstrętny celnik wyrwał mi z rąk. Mam na myśli Iliadę Homera w wersji francuskiej. Wydawało mi się, że ci o niej wspominałam. Na marginesach tej książki były notatki, których nie mogłam zrozumieć.

Abbie miała przed oczami mglisty obraz panny Fairbairn pogrążonej w lekturze podczas podróży z Francji do Anglii.

- Coś sobie przypominam - powiedziała. - Ale nie pamiętam tytułu książki, którą czytałaś. - Zastanowiła się przez moment, po czym kontynuowała: - Nie pamiętam, żebym kupowała Iliadę, kiedy byłyśmy w Paryżu.

- Może należała do George'a. Może pan Lovatt jest jego przyjacielem i twój brat poprosił go, żeby mu ją pożyczył na jakiś czas. W każdym razie była razem z książkami, które kupiłyśmy.

Serce Abbie zaczęło walić jak oszalałe.

- Na okładce było nazwisko pana Lovatta?

- Tak. To był prezent od jego żony.

Abbie powstrzymała się od zadawania kolejnych pytań. Wiedziała, że kiedy zacznie przypierać Oliwię do muru, ta natychmiast zmieni temat. Jedynym wyjściem było pozwolić jej opowiedzieć tę historię do końca.

- Rozumiem.

Panna Fairbairn przestała niecierpliwie tupać nogami i spojrzała na podopieczną z wdzięcznością.

- Nawet jeżeli Ministerstwo Spraw Zagranicznych przesłało mój list do pana Lovatta, to ja nic o tym nie wiem - oświadczyła.

- Poprosiłaś ministerstwo, żeby przekazano twój list panu Lovattowi? - dopytywała się Abbie.

- Myślałam, że warto spróbować.

- Co im napisałaś?

- Tylko tyle, że mamy książkę pana Lovatta, ale nie możemy mu jej oddać, dopóki nie zapłacimy cła, którego… - Oliwia zamilkła. - Nie pamiętam dokładnie, co napisałam. W każdym razie same fakty.

- I to wszystko trzymałaś przede mną w sekrecie?

- Tak, jak powiedziałam, chciałam cię zaskoczyć. Czy jesteś na mnie zła? Czy tylko pogorszyłam sytuację?

- Oczywiście, że nie jestem na ciebie zła! - odparła szczerze Abbie. - Wykazałaś się zaradnością.

Panna Fairbairn rozpromieniła się.

- Nie posunęłabym się tak daleko, ale pomyślałam, że nie mamy nic do stracenia, a możemy dużo zyskać.

Przez kilka sekund Abbie starała się poukładać wszystko, co usłyszała od Oliwii.

- Powiedziałaś, że książka była prezentem dla pana Lovatta od jego żony? - spytała po chwili. - Skąd o tym wiesz?

Panna Fairbairn przybrała skupiony wyraz twarzy.

- Tak było napisane: "Dla mojego kochanego męża od…", zaraz, jak brzmiało jej imię?

Abbie przeszył dreszcz; zanim Oliwia zdążyła sobie przypomnieć, już znała odpowiedź.

- Nazywała się Colette - powiedziała w końcu panna Fairbairn. - Tak, Colette. To takie ładne imię, nie uważasz?

Wszystkie rany zdążyły się już zagoić. Walizki były spakowane do podróży. Napisała listy do przyjaciół i poleciła służbie wysłać je, jak tylko wyjedzie do Londynu. Panna Fairbairn pomyślała chyba o wszystkich wypadkach, jakie mogą się zdarzyć podczas ich nieobecności. Abbie jako powód tej nieoczekiwanej podróży podała chęć odwiedzenia przyjaciółki w Hampstead, która rozchorowała się bardzo poważnie. Pretekst był dobrze wymyślony, bo mogła przekonująco tłumaczyć swoje przygnębienie i zdenerwowanie. Nie wspominała już o książkach, które przejął urząd celny w Dover.

Nie pozostało nic innego poza czekaniem na instrukcje. Brak zajęć doprowadzał ją do szaleństwa.

Usiadła sztywno w fotelu obok kominka. Gdyby udało jej się zasnąć na godzinę lub dwie, od razu poczułaby się lepiej. Ale nie mogła. Miała mętlik w głowie i nie była w stanie powstrzymać natłoku myśli. George, Michael Lovatt, Colette, brytyjska ambasada, panna Fairbairn, Hugh, ona, porywacz George'a - wszystko to miało związek z Paryżem, lecz nadal nie widziała w tym żadnego sensu.

Dobrze by było mieć przy sobie kogoś starszego i bardziej zaradnego, na kim mogłaby się oprzeć. Pomyślała o Hugh, ale zaraz zrezygnowała z tego pomysłu. Hugh był typem naukowca, fascynowały go rzymskie ruiny. Bardziej nadawał się na dyplomatę niż na człowieka czynu, tak jak tego dowiódł podczas jej kłótni z celnikiem. Starał się nie wywoływać wilka z lasu, podczas gdy ona musiała go zwabić. Znała Hugh na tyle dobrze, że wiedziała, co zrobiłby w tej sytuacji. Na pewno nalegałby, żeby zwrócić się do władz.

Jej brat, Daniel, był zupełnie inny. Zadzieranie z nim jeszcze nikomu nie wyszło na dobre. Zawsze potrafił zachować zimną krew. Nie szukał bójek, ale jeżeli już musiał stoczyć z kimś walkę, nie uciekał jak tchórz. Gdyby Daniel tu był, poczułaby się o wiele lepiej.

Wyciągnęła chusteczkę i właśnie wydmuchiwała nos, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju weszła Millie, niosąc list na srebrnej tacy. Wytłumaczyła, że przed chwilą dostarczył go posłaniec. Kiedy Abbie została sama, otworzyła list i przyjrzała mu się uważnie. Nie było to pismo George'a, ale piękne kaligrafowane litery, z jakich brat zawsze szydził.

Droga Panno Vayle,

zawiadamiamy Panią, że wyjedzie Pani jutro i zatrzyma się w zajeździe o nazwie Zamek w Marlborough, potem w Pelikanie w Newbury, a następnie w Białym Sercu w Reading, gdzie zostały zarezerwowane dla Pani pokoje. Niech Pani weźmie ze sobą tylko pokojówką. Kiedy Pani dotrze do Londynu, odbierze Pani przesyłkę i będzie gotowa do wymiany, proszę zamieścić w "The Times" następującą informację: "Córka wikarego pragnie sprzedać bibliotekę swojego ojca. Proszę nadsyłać listy do panny Smith, Rose Cottage, Mayfield, Sussex".

I pamiętaj, Abbie, że będziemy Cię obserwować, A teraz spal ten list i poprzedni również.

6

Abbie przetarła chusteczką zaparowaną szybę i wyjrzała na zewnątrz. Ponury widok mokrych żywopłotów w blednącym świetle dnia odzwierciedlał jej mroczne myśli. Odkąd opuścili Bath, padało nieprzerwanie. Temperatura była tak niska, że krople deszczu już dawno powinny były zamienić się w lód. W czasie podróży nie wydarzyło się nic, oprócz wymiany koni w Devizes. Do Marlborough zostało już tylko dziesięć mil, ale przy tej pogodzie nie było szansy na dojechanie przed zmrokiem.

Opanowała drżenie. Jej nerwy były na skraju wytrzymałości. Mężczyzna, który napadł ją w Bath, będzie na nią czekał. Powiedział, że będą ją obserwować, a ona wiedziała, że mówi prawdę. Czuła, że jest łatwym celem. Skoro ten mężczyzna nie miał problemów z wejściem do jej domu, tym łatwiej wślizgnie się do zajazdu.

To, że zdecydowała się postępować według jego wskazówek, nie wynikało z odwagi, raczej z tchórzostwa. Abbie nie chciała, by wiedział, gdzie jest jej pokój, nie chciała obudzić się w środku nocy, czując czyjąś dłoń na ustach i nóż na gardle. W tym mężczyźnie było coś, co wywoływało w niej dreszcze, i to nie tylko dlatego, że ją zaatakował. Wiele razy odtwarzała w myślach tę scenę i za każdym razem czuła… zło, nieprawość, coś tak przerażającego, że nie potrafiła tego opisać.

Sięgnęła do torebki; w środku był pistolet od Daniela. Miała trochę kłopotu z naładowaniem go, ale w końcu wszystkiego dowiedziała się z książki. Ćwiczyła dopóty, dopóki nie uznała, że jest gotowa. Broń miała jej dawać poczucie bezpieczeństwa, ale kiedy tylko pomyślała o swoim wrogu, środki ostrożności traciły jakikolwiek sens.

Bała się zrobić cokolwiek wbrew instrukcjom, ale o wiele bardziej przerażała ją myśl o spotkaniu z tym mężczyzną. Zdecydowała się na pewien kompromis. Owszem, pojedzie do zajazdu, ale wynajmie pokój pod fałszywym nazwiskiem. Chodziło mu o książkę i dopóki była w jej posiadaniu, dopóty mogła się czuć bezpieczna. Owszem, nie mógł jej zabić, ale istniały przecież inne sposoby terroryzowania kobiet.

Westchnęła, spoglądając na młodą pokojówkę, która zapadła w sen. Nan spała przykryta kocem i na pewno było jej ciepło. Biedna dziewczyna miała jak najlepsze intencje, ale najwyraźniej nie sprzyjały jej długie podróże. W trzęsącym się powozie robiło się jej niedobrze. Nie mogły w ten sposób kontynuować podróży. Kiedy dojadą do Marlborough, Abbie zorganizuje dla Nan podróż powrotną do Bath, a sama postara się znaleźć kogoś innego do towarzystwa.

Myślami wróciła do chwili, kiedy ostatnim razem jechała tędy tuż przed świętami Bożego Narodzenia. To była podróż do Paryża. Droga nie wyglądała lepiej niż dzisiaj, ale atmosfera panująca w powozie była zdecydowanie inna. Ona, George i Oliwia byli szczęśliwi i podekscytowani, jak uczniowie, którzy idą na wagary. Najbardziej błaha rzecz sprawiała, że wszyscy troje wybuchali donośnym śmiechem.

George. Nie mogła uwierzyć, że to przytrafiło się właśnie jemu. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że po przebudzeniu można się znaleźć w takim koszmarze. Młodszy brat Abbie nie był człowiekiem, który mógłby kogoś nawiedzać w koszmarach. Był zbyt układny, zbyt miły, zbyt radosny.

I właśnie te cechy charakteru zawsze tak bardzo martwiły matkę. Tak naprawdę to właśnie George był przyczyną największych trosk wicehrabiny. Jako młodszy syn, mawiała matka, powinien zdobyć konkretny zawód. Ale zawody, które dla niej były odpowiednie, George'a nudziły. Nie chciał mieć nic wspólnego ani z Kościołem, ani z wojskiem, ani z prawem. Zawsze twierdził, że jeżeli będzie musiał zarabiać na chleb, zajmie się ogrodnictwem, To była pasja jego życia.

Lady Clivendon nie miała co do tego wątpliwości. Wiedziała, że młodszy syn odziedziczył większość cech charakteru po ojcu, i na sarnią myśl o tym, co może z tego wyniknąć, przeszywał ją zimny dreszcz. Ale upomnienia matki spływały po George'u jak po przysłowiowej kaczce. Nigdy się nie sprzeczał. Nie chciał się nikomu przeciwstawiać, po prostu to, co mu nie odpowiadało, omijał w typowy dla siebie czarujący sposób.

Okazał się doskonałym towarzyszem podróży. Nie zachowywał się tak jak inni młodzi mężczyźni, którym w głowie tylko picie, gry i szukanie towarzystwa wśród ulicznic. Wybrał się z Abbie do stolicy Francji, bo chciał podziwiać widoki, architekturę, muzea i olśniewające ogrody. A kiedy pojawił się Hugh i przedstawił ich swoim znajomym z ambasady, George bawił się doskonale. Potem spotkał swoich przyjaciół i wyjechał z nimi. Obiecał, że napisze do siostry, lecz ona roześmiała się, wiedząc doskonale, że George nie przepada za pisaniem listów.

Ukryła twarz w dłoniach. Jak to się mogło stać? Życie brata spoczywało w jej rękach, a ona nie była typem bohaterki. Cały czas zastanawiała się, czy dobrze postąpiła, nie zwracając się do władz. Pomyślała również, że wszystkie te rodzinne konferencje, których unikała, dzisiaj sprawiłyby jej radość. Na razie była sama i musiała się z tym pogodzić.

Gdyby tylko poświęciła więcej uwagi panu Hortonowi - a może Mortonowi - kiedy tańczyła z nim na balu. On bardzo martwił się o George'a. Twierdził, że nikt nie wie, dokąd pojechał. Powinna była słuchać go bardziej uważnie i poważniej potraktować jego obawy. Powinna wypytać, kiedy i gdzie po raz ostatni widział George'a. Nie miała pojęcia, gdzie szukać teraz tego człowieka.

Siedziała tak przez kilka minut. Kiedy Nan zaczęła się ruszać, Abbie położyła dłonie na kolanach i wyjrzała przez okno; na dworze było już całkiem ciemno. Przyglądała się kroplom deszczu, spływającym po szybie.

Abbie wyrwała się z niespokojnego snu, kiedy powóz nagle się zatrzymał. Słyszała krzyk woźnicy. Konie były bardzo niespokojnie i podnosiły kopyta w miejscu. Pokojówka jęknęła i zamrugała, ale się nie obudziła.

Abbie opuściła szybę i wyjrzała na zewnątrz w momencie, kiedy jeden z chłopców na posyłki, których wynajęła przed podróżą, zsiadał z siodła.

- To wygląda na wypadek, proszę pani - powiedział. - Pójdę się rozejrzeć.

Kiedy powóz zatrzymał się gwałtownie, uznała - a właściwie miała nadzieję - że dotarli do celu, ale najwyraźniej nie miała racji. Na wprost przed nimi, w bladym świetle lamp zawieszonych przy każdym powozie, dostrzegła pojazdy stojące jeden za drugim aż do zakrętu. Bez wątpienia jeden z nich miał wypadek.

Minęło pięć minut, a chłopiec na posyłki nie wracał, postanowiła więc sama się czegoś dowiedzieć. Otworzyła drzwi, zeszła na schodki i ostrożnie stanęła na śliskiej niczym lód ziemi. Abbie z trudem utrzymała równowagę, podpierając się o przednie koło powozu. Podeszła do jednego z gońców.

- Co się tutaj dzieje? - zapytała. - Czy coś słyszałeś?

- Dyliżans - odparł chłopak, odwróciwszy się w siodle. -Musiał zbyt szybko wejść w zakręt. Podobno pędzili, co koń wyskoczy. Ale to ich nauczy.

Zdążyła dojść do kolejnego powozu, kiedy nagle ciszę przerwał cichy dźwięk rogu i krzyk mężczyzn, a potem znów zrobiło się cicho. Minęło kilka minut.

- Droga wolna! - wrzasnął woźnica, zanim wspiął się na kozioł.

Centymetr po centymetrze Abbie zaczęła się posuwać w stronę swojego powozu. Zatrzymała się, usłyszała swoje imię. Młody mężczyzna, który wyszedł z cienia, był ubrany w podróżną pelerynę z podwójnym rzędem srebrnych guzików. Tej modzie hołdowali wszyscy młodzi ludzie, którzy chcieli być atrakcyjni. George też miał taki płaszcz.

- To ja, Harry Norton - powiedział mężczyzna, podchodząc do niej. - Nie pamięta mnie pani? Jestem przyjacielem pani brata.

Rozluźnił szalik pod szyją i odchylił do tyłu kapelusz, tak żeby mogła mu się lepiej przyjrzeć. Miał bardzo młodą twarz, o raczej kobiecych rysach, jasne włosy i małe niebieskie oczy. Uśmiechał się.

- Pan… Norton - powtórzyła i w jednej chwili oprzytomniała. - Pan Norton! Oczywiście! Tańczyliśmy na balu w Assembly Rooms! Pan jest przyjacielem George'a! Jak dobrze znów pana spotkać.

Wydawał się zaskoczony potokiem tak żarliwych słów, ale odezwał się bez zażenowania:

- Zaraz powinniśmy ruszyć. Może spotkamy się w Marlborough?

- Gdzie się pan zatrzyma?

- W zajeździe Zamek - odparł.

- Ja też!

Właśnie miała zamiar zapytać bardzo uprzejmie, czy nie zechciałby zjeść z nią kolacji, ale, ku jej zdumieniu, młodzieniec przejął inicjatywę.

- Nie wydaje mi się… to znaczy… jeżeli nie ma pani lepszej propozycji, może zechciałaby pani zjeść ze mną kolację, panno Vayle? Wiem, że Zamek słynie z wyśmienitej kuchni.

- Dziękuję bardzo. Zgadzam się z przyjemnością.

- A więc… - Spojrzał na zegarek, po czym rzucił jej nieśmiałe spojrzenie. - Może spotkamy się o dziewiątej w holu? Będziemy mieć mnóstwo czasu, żeby odpocząć po podróży.

- W takim razie o dziewiątej.

Dziedziniec Zamku tonął w świetle latarni oraz pochodni zatkniętych na murach. Abbie, coraz bardziej zaniepokojona, wysiadła z powozu. Wokół stały pojazdy, które utknęły na drodze z powodu wypadku. Z rozmów podróżnych Abbie dowiedziała się, że wszystkie zajazdy oraz stacje pocztowe w okolicach Marlborough są przepełnione. Podróżni woleli zatrzymać się na noc niż kontynuować podróż w kiepskich warunkach atmosferycznych. Kiedy usłyszała słowo "śnieg", serce w niej zamarło. Jeżeli naprawdę spadnie, będzie musiała zostać w Marlborough przez kilka dni, a może nawet dłużej.

Kiedy się rozejrzała, straciła nadzieję na zakwaterowanie pod fałszywym nazwiskiem. Ludzie, którzy tłoczyli się w drzwiach zajazdu, narzekali, że odsyła się ich z kwitkiem w taką zimną noc i że nigdzie w okolicy nie ma wolnych łóżek. W tłumie szukała twarzy pana Nortona, ale bez skutku. Mogła liczyć tylko na siebie.

Pozwalając Nan oprzeć się na swoim ramieniu, przeszła przez brukowany dziedziniec i znalazła się obok księżnej wdowy Champrey, otoczonej służbą. Jej wysokość była majestatyczną kobietą o końskiej twarzy, a wzrostem górowała nad lokajem. Torowała sobie drogę, pokrzykując na prawo i lewo władczym głosem. Już po chwili wszyscy starali się zniknąć z zasięgu jej wzroku, nie wyłączając obsługi zajazdu, która dźwigała ciężkie bagaże. Niezadowoleni klienci, czekający na swoją kolej przy kontuarze, bez słowa ustąpili księżnej miejsca.

Abbie mocniej złapała pokojówkę za rękę i razem z nią dołączyła do świty jej wysokości, jakby była jedną ze służących. Normalnie cierpliwie czekałaby na swoją kolej, ale teraz była zbyt zdesperowana. Prawie niosła na rękach chorą służącą. Musiała ratować brata, każdy jej ruch był prawdopodobnie obserwowany i była przerażona tym, co jeszcze może się przydarzyć.

Z trudem poruszając ustami, zwróciła się do pokojówki:

- Nan, trzymaj język za zębami i nie wieszaj się na mnie.

Na twarzy dziewczyny pojawiło się powątpiewanie, ale pokiwała głową na znak, że rozumie.

Właściciel zajazdu wyszedł zza kontuaru i odprowadził księżnę i jej świtę. Abbie stała w kolejce jako pierwsza, a za jej plecami cisnął się dziki tłum.

- Dama do towarzystwa jej wysokości i pokojówka - powiedziała pod wpływem chwili.

Umęczony recepcjonista podał jej klucz.

- Na poddaszu. Jej wysokość powinna nas uprzedzać, kiedy ma zamiar przyjeżdżać z taką liczbą służby.

Abbie podziękowała grzecznie, złapała Nan za ramię i poprowadziła w kierunku schodów.

Na poddaszu zobaczyły dwa połączone drzwiami pokoje, nie większe od schowka na szczotki.

- Doskonale - oceniła Abbie. - Będzie nam tutaj dość wygodnie, Nan.

- Ale na pewno nie będzie nam wygodnie w więzieniu - odparła Nan - a właśnie tam się znajdziemy, kiedy ktoś się dowie, co zrobiłyśmy.

- Nonsens. Dlaczego mieliby nas aresztować?

- Ponieważ księżna będzie musiała zapłacić za nasze pokoje.

- Jeżeli tylko uda mi się znaleźć pokojówkę, powiem jej, że zaszła pomyłka. Za dużo się martwisz, Nan.

Kilka kolejnych minut Abbie poświęciła na poszukiwania służącej, która miała się zająć ich pokojami. Trzeba było przynieść walizki z powozu, rozpalić ogień w kominku i ogrzać pościel. Na początku pokojówka była tak samo umęczona jak recepcjonista, a do tego nie bardzo miała ochotę na współpracę, ale już po chwili pod wpływem uprzejmych pochwał, których nie szczędziła jej Abbie, grymas na jej twarzy zamienił się w uśmiech.

Kiedy Abbie zeszła na dół, żeby się spotkać z panem Nortonem, starała się zachowywać naturalnie. Uśmiechała się przyjaźnie do starszych panów, którzy mijali ją po drodze, ale nie czuła się tak swobodnie, jak na to liczyła. Sama myśl o mężczyźnie, który mógł ją teraz obserwować, przyprawiała ją o dreszcze. Gdyby się nie umówiła z panem Nortonem, nigdy nie opuściłaby pokoju.

W holu prowadzącym do jadalni wszędzie aż roiło się od gości. Przyjrzała się kolejno każdemu stolikowi, ale pana Nortona nie było. Przechadzała się przez chwilę, ale on wciąż się nie pojawiał.

Zniechęcona, skierowała się w stronę alkowy przy dużym oknie zasłoniętym ciężką kotarą. Postanowiła poczekać jeszcze przez jakiś czas. Rozglądała się uważnie, ale nikt nie wydał jej się podejrzany.

Starała się przyjrzeć uważnie każdemu z gości hotelowych. Dwaj dżentelmeni właśnie dokończyli partię szachów, wstali od stołu i ruszyli w stronę schodów. Jakaś młoda para najwyraźniej się sprzeczała; kobieta ocierała oczy chusteczką, nagle wybiegła z zajazdu, a maż podążył jej śladem. Kolejnych dwoje ludzi, którzy nie odnaleźli szczęścia, pomyślała Abbie. Do małego sklepiku weszła grupa roześmianych młodych ludzi, inni właśnie go opuszczali. Służący w kolorowych liberiach krzątali się w całym holu; wyglądali niczym egzotyczne motyle.

Kiedy minęło trochę czasu, a pana Nortona nigdzie nie było widać, Abbie postanowiła przeprowadzić niewielkie dochodzenie. Zapytała o niego w recepcji i rozczarowała się, słysząc, że nie ma go na liście gości. Mężczyzna, z którym rozmawiała, powiedział, że nie ma już więcej wolnych pokoi. Jeżeli chodzi o ścisłość, to w całej okolicy ciężko było o nocleg. Dowiedziała się również, że pan Norton prawdopodobnie spróbował szczęścia na następnym przystanku.

Kiedy szła w kierunku schodów, dobiegł ją znajomy głos.

- Abbie! To ty!

Zamarła, a potem odwróciła się powoli.

- Hugh! Co ty tutaj robisz?

Nemo, zauważywszy Abbie, natychmiast przeprosił dwóch dżentelmenów grających w szachy i poszedł na górę. Nie udawał już Harry'ego Nortona. Miał ciemne włosy, na których gdzieniegdzie jaśniały siwe pasemka. Plecy miał wyprostowane. Ubiorem nie wyróżniał się spośród innych gości. Kiedy mijał na schodach Abbie, spojrzała na niego, ale go nie rozpoznała. Tyle jej przyszło z fenomenalnej pamięci do twarzy, pomyślał, uśmiechając się nieznacznie. Ta biedna kobieta nie miała pojęcia, z kim przyszło się jej zmierzyć.

Wypadek dyliżansu świetnie mu się przysłużył, ale nawet gdyby się nie wydarzył i tak znalazłby sposób, żeby się z nią spotkać. Jeżeli miała przy sobie książkę, to ją znajdzie.

Miał pięć, najwyżej dziesięć minut, żeby przeszukać jej pokój; tyle bowiem czasu powinno zająć pannie Abigail Vayle zorientowanie się, że "Harry'ego Nortona" nie ma w zajeździe.

Sprawdził dokładnie, czy nikogo nie ma w pobliżu, po czym zapukał, oczekując, że odpowie mu pokojówka. Ale, ku jego zdumieniu, nikt się nie odezwał.

Klucz dostał od recepcjonisty. Powiedział mu po prostu, że ten, który wcześniej otrzymał, nie pasuje do drzwi. A kiedy dodał, że mieszka w pokoju lawendowym, recepcjonista nie zadawał już żadnych pytań. Gdyby Nemo był złodziejem, obrabowałby wszystkich gości, zanim ktokolwiek by się zorientował.

Wszedł do pokoju i zatrzymał się. Nie widział służącej ani nie słyszał żadnych odgłosów, co wcale go nie zmartwiło. Pokojówka mogła być w pralni albo w innym miejscu w zajeździe. Może musiała wyprasować suknie swojej pani, wyprać chusteczki albo wyczyścić buty. Nemo znał się na pracy służących; jego matka była pokojówką wielkiej damy, gotową na każde zawołanie. On, jako dziecko służącej, wychował się w pałacu.

Mówili o nim "słodki" i "uroczy". Nienawidził ich wszystkich, nienawidził ich protekcjonalności, nienawidził biegać tam i z powrotem na życzenie syna i córek pana, którzy bywali dla niego mili, by za chwilę odwrócić się plecami. A już najbardziej nienawidził matki za jej uległość. Wystarczyło, żeby pan skinął palcem, a już była u niego w łóżku. Kiedy żona się o tym dowiedziała, wygoniła służącą razem z synem. Nemo wraz z matką trafił do innej arystokratycznej rodziny, lecz historia się powtarzała.

Byli nikim, niewolnikami bogatych i uprzywilejowanych panów.

Nemo. Wiedział, że tak nazywają go Anglicy, i nienawidził tego. To słowo nie było bynajmniej jednoznaczne; z jednej strony wyrażało respekt, a z drugiej przypominało o jego korzeniach.

Teraz nie był nikim. Był prawą ręką Napoleona, pułkownikiem straży imperium. Cieszył się przywilejami, był panem. Teraz to on mógł wyciągać rękę do swoich poddanych, żeby za chwilę odwrócić się do nich plecami.

Poczuł, jak robi mu się gorąco. Dopiero po chwili doszedł do siebie. W pokoju było przeraźliwie zimno. W kominku nie palił się ogień, co wydało mu się raczej dziwne. Ta kobieta była tu od przeszło godziny. Co ona, do diabła, wyprawiała?

Zasłony nie były zaciągnięte, a światło ulicznych latarni wpadało przez okno. W półmroku Nemo rozróżniał kształty i cienie. Jeżeli tylko uda mu się odnaleźć książkę, zabije tę kobietę, jak tylko wróci do pokoju.

Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że ta suka oszukała go po raz kolejny. Bóg jeden wiedział, gdzie pochowała walizki, ale tutaj ich z pewnością nie było. Bawiła się z nim w kotka i myszkę.

Usiadł na krześle i starał się ocenić sytuację. Nie mógł uwierzyć, że panna Abigail Vayle stara się go przechytrzyć, skoro miał jej brata. Gdyby był na jej miejscu, każdy kolejny krok przemyślałby dwa razy, zanim by go wykonał. Musiała wynająć inny pokój pod fałszywym nazwiskiem. Teraz był pewien, że miała ze sobą książkę.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ta kobieta naprawdę była zdumiewająca. Nigdy nie powiedziałby o niej, że ma tyle sprytu. Zdecydował, że pozwoli jej na to małe zwycięstwo, tym bardziej że nie miał ochoty biegać po labiryncie korytarzy i szukać jej pokoju. Przecież jej podróż dopiero się zaczęła. Następną noc spędzi w Pelikanie. Tym razem, kiedy będzie rezerwowała dla siebie pokój, postara się być przy niej.

Sprawy trochę się skomplikowały, ale nie aż tak, żeby nie mógł sobie z nimi poradzić. Spojrzał na zegarek; nie musiał się śpieszyć. Wszystko, co powinien teraz zrobić, to czekać.

Rozpalił ogień, przez chwilę przyglądał się tańczącym płomieniom, po czym powoli wstał z krzesła.

7

Łatwo było nie myśleć o Hugh, kiedy był o całe mile od niej. Ale teraz, gdy stał obok w korytarzu prowadzącym do jadalni, zdała sobie sprawę, jaka była głupia.

Czy dobrze czujesz się w moich ramionach, Abbie?

Zaschło jej w gardle na samą myśl o tym.

Hugh nie sprawiał wrażenia zakłopotanego ani zbitego z tropu, ale zachowywał się trochę inaczej niż zazwyczaj. Być może to tylko jej wyobraźnia, ale dostrzegła różnicę w sposobie, w jaki na nią patrzył. To spojrzenie wywołało u niej bardzo przyjemne uczucia.

Wyjaśnił jej, że zjawił się w Zamku, ponieważ Oliwia w takim świetle przedstawiła mu jej wyjazd, że nie czułby się spokojny, gdyby nie sprawdził, czy wszystko jest w porządku. Ale jeśli jego przyjazd oznaczał coś więcej? Jeśli rodzina Abbie miała rację? Jeśli Hugh chciał ją poślubić? Jeśli…?

Musiała przestać o tym myśleć. Nie miała zamiaru zrobić tego samego błędu, który popełniła z Gilesem. Poza tym to nie było ani dobre miejsce, ani odpowiednia chwila, żeby się zastanawiać nad własnym losem. Jeżeli za bardzo zbliży się do Hugh, na pewno nie będzie mogła się powstrzymać przed wyjawieniem mu wszystkiego, co się ostatnio wydarzyło. Nie chciała ryzykować życia George'a ani Hugh. Ale jak miała się opanować, skoro, widząc go w korytarzu, do razu chciała mu się zwierzyć. Oczywiście nie zrobiła tego. Opowiedziała mu o wypadku dyliżansu w drodze do Marlborough, o biednej Nan, która tak ciężko znosiła podróż, że trzeba będzie odesłać ją do Bath, o pokoju na poddaszu. Wydawało jej się, że Hugh nie uwierzy w opowieść, jak udało jej się otrzymać ten pokój, wymyśliła więc coś bardziej prawdopodobnego. Kiedy skończyła relację, zadał jej jedno pytanie, a mianowicie, kiedy jadła po raz ostatni. Nie potrafiła sobie przypomnieć. Nawet tutaj, w Zamku, nie była w stanie niczego tknąć.

Chcąc się opanować, Abbie sięgnęła po kieliszek z burgundem i upiła duży łyk. Nie powinna fantazjować na temat ślubu z Hugh. Należało raczej skupić uwagę na podróży, która ją czekała. Choć co jakiś czas rozglądała się uważnie po sali, nie dostrzegła nikogo, kto by ją obserwował. Pewnie jej prześladowcy spodziewali się, że zje w swoim pokoju. Młode damy bez opieki mężczyzny lub przyzwoitki nie jadają zazwyczaj w miejscach publicznych.

Hugh uśmiechnął się.

- Wydaje mi się, że wino dobrze ci zrobiło.

- Czuję się trochę zrelaksowana. To była okropna podróż.

- Dlaczego nigdy dotąd nie wspomniałaś o swojej przyjaciółce. Czy to bardzo bliska przyjaciółka?

- Przyjaciółka? - powtórzyła za nim Abbie, mrugając.

- Ta, która jest powodem twojej podróży.

- Och, Sara! Byłyśmy kiedyś sobie bardzo bliskie, ale wiesz, jak to jest. Ona wyszła za mąż, ja wyjechałam do Bath. Nadal jednak do siebie piszemy.

Hugh sięgnął po butelkę burgunda i napełnił kieliszki. Przez cały czas był pod wrażeniem niewinnego wyrazu twarzy Abbie i zastanawiał się, czy to nie za sprawą pocałunku, którego wspomnienie przez trzy dni i trzy noce trzymało go w stanie ciągłego podekscytowania. Nie mógł powiedzieć, że inne kobiety nie całowały go bardziej ogniście, ale tamtym musiał płacić. Był pewien, że pasja, z którą Abbie odwzajemniła pocałunek, była jak najbardziej szczera. Dlaczego więc nadal trzymała go na dystans?

Martwiło go coś jeszcze, a mianowicie wizyta Ballarda i jego mgliste ostrzeżenia na temat Abbie. Jeżeli groziło jej niebezpieczeństwo, musiał wiedzieć jakie.

- Abbie - rzekł cicho - powiesz mi, jeżeli będziesz miała kłopoty?

- Kłopoty? - zapytała ostrożnie. - Co ci przyszło do głowy?

Najwyraźniej nie miała zamiaru być z nim szczera.

- To trochę dziwne, że opuszczasz Bath w takim pośpiechu. Piszesz do mnie list, który niewiele wyjaśnia, a do tego otrzymuję go w momencie, kiedy ciebie już nie ma.

Abbie zaniepokoiła się. Jeżeli wplącze w tę sprawę Hugh, jemu też może grozić niebezpieczeństwo. Wiedziała, że służył kiedyś w wojsku, ale to było bardzo dawno. Po prostu nie potrafiła wyobrazić go sobie jako człowieka akcji, on był tylko strategiem.

- To Sara ma kłopoty. - Pomyślała o George'u i zanim się odezwała, musiała opanować drżenie głosu. - Ona mnie potrzebuje, Hugh. Zawsze była bardzo słaba, a teraz jest jeszcze gorzej. Muszę do niej jechać. To wszystko, co mogę dla niej zrobić.

Zanim zdążył zadać kolejne pytania, Abbie zmieniła temat. Rozejrzała się po przepełnionej jadalni.

- Nigdy nie pomyślałabym, że w zajazdach może być taki tłok, a już na pewno nie w lutym. Dokąd oni wszyscy się wybierają?

- Zapominasz, że niedługo zacznie się sezon w Londynie. Rodzice zabierają córki na wydaniu do miasta w nadziei, że znajdą dla nich mężów. To dlatego na drogach jest teraz tak wiele powozów.

Abbie westchnęła.

- Oczywiście. To wszystko tłumaczy. Jak mogłam zapomnieć?

- Ty też debiutowałaś w Londynie?

Skinęła głową.

- Kiedy miałam dwadzieścia lat. Mój debiut nie kosztował co prawda tysięcy funtów, nie było też prezentacji na królewskim dworze i tak dalej. Po śmierci ojca mojej rodziny nie było na to stać. Ale bywałam na przyjęciach i proszonych kolacjach i tam spotykałam ludzi w moim wieku.

Hugh uśmiechnął się.

- Wygląda na to, że dobrze się bawiłaś.

Dopóki nie pojawił się Giles, na każdej zabawie podpierała ściany. Ale nie miała zamiaru o tym opowiadać.

- Raczej tak - odparła. - Zwłaszcza kiedy spotkałam swojego adoratora.

Hugh odłożył na bok nóż i widelec.

- Co się stało potem?

- Potem przedstawiłam go Harriet i wszystko się zmieniło.

Hugh spojrzał na swoją towarzyszkę ze zdumieniem.

- Przedstawiłaś go Harriet? - Zamilkł na chwilę. - Chyba nie rozmawiamy o jej mężu?

- Właśnie o nim - wyjaśniła Abbie. - Giles Mercer, posiadacz ziemski, który ma ładny kawałek gruntu w Oxfordshire, co najbardziej cieszy moją rodzinę, ale to chyba wiesz. Giles był całkiem atrakcyjny, wysoki, zadbany, a do tego z tytułem. Poza tym miał pieniądze.

Na ustach Hugh pojawił się uśmiech.

- Chyba się w nim nie kochałaś?

- Dlaczego pytasz?

Jego uśmiech zbladł.

- A kochałaś go?

- Nie, nie kochałam. Kiedy przedstawiłam go siostrze, zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia.

- A może to była gra w miłość? Nie przyszło ci do głowy, że Harriet mogłaby odebrać ci go z premedytacją.

- Dlaczego?

Hugh o mało nie wpadł w pułapkę. Doskonale wiedział, że jeżeli tylko powie cokolwiek niepochlebnego na temat kogoś z jej rodziny, Abbie natychmiast stanie w obronie tej osoby. Oczywiście, zarówno Hugh jak i Abbie wiedzieli, że Harriet jest tyranem. Giles Mercer pełnił jedną z ważniejszych funkcji w gabinecie premiera, a żona traktowała go tak, jakby był małym chłopcem.

Tak… małżeństwo zmienia ludzi. A może wyzwala w nich najgorsze cechy charakteru.

Wiele czasu zajęło Hugh znalezienie odpowiedzi na pytanie Abbie, która przyglądała mu się ciekawie. Zaczęli rozmowę o sprawach, o których nie lubił mówić.

- Chodziło mi o to, że twoja siostra i szwagier wydają mi się typową parą, a większość małżeństw nie jest zawierana spontanicznie. - Upił trochę wina. - A teraz powiedz mi prawdę, Abbie. Dlaczego opuściłaś Bath w takim pośpiechu?

Jej oczy stały się jeszcze większe niż zazwyczaj.

- Nic przed tobą nie ukrywam, Hugh - rzekła, potrząsając głową. - Znasz mnie. Nie jestem taka jak ty. Jestem impulsywna. Kiedy tylko jakiś pomysł przyjdzie mi do głowy, natychmiast go realizuję.

Hugh uśmiechnął się na te słowa.

- Chcesz powiedzieć, że planuję wszystko do ostatniego szczegółu?

- Zrozum, że nie wytykam ci błędów. Po prostu chcę ci pokazać, jak bardzo się od siebie różnimy.

- W moich planach była również szalona pogoń za tobą i właśnie dlatego dzisiaj jemy razem kolację.

- Jestem wdzięczna, że tak się o mnie martwisz, ale to nie było konieczne. Umiem się o siebie zatroszczyć. A tak przy okazji, powiedz mi, jak zaplanowałeś tę szaloną pogoń. Przecież ty zawsze najpierw pomyślisz, zanim coś zrobisz. Nawet twój woźnica powozi ze stoickim spokojem, ponieważ ty sobie tego życzysz.

- Po prostu myślę o swoich koniach. A poza tym zawsze wysyłam służącego, żeby zarezerwował pokój na moje nazwisko. I właśnie dlatego nie ma potrzeby, żeby podróżować z zawrotną szybkością.

Abbie nie ukrywała oburzenia.

- Wysyłać służącego! Rezerwować pokój! Hugh, tylko ty mogłeś wymyślić coś takiego.

- I cieszę się, że to zrobiłem. W przeciwnym razie spałbym teraz w powozie, nie byłoby mnie tutaj i nie jadłbym z tobą kolacji. Czy jest w tym coś złego?

- Ależ nie - odparła Abbie głosem, w którym słychać było nutę buntu. - Chcę tylko powiedzieć, że mało kto jest tak przezorny jak ty. Ludzie raczej nie zakładają z góry, że zajazd będzie przepełniony o tej porze roku. W Zamku z pewnością byłoby wolne miejsce, gdyby nie wypadek dyliżansu i niekorzystne warunki atmosferyczne.

- Nie musisz celować sztućcem w mój nos, Abbie. Doskonale rozumiem, o co ci chodzi.

Spojrzała na nóż, zaczerwieniła się, po czym szybko go opuściła.

- Przepraszam - wymamrotała.

Oczy Hugh skupiły się na pochylonej głowie jego towarzyszki.

- Abbie, myślałem o tych pokojach na poddaszu.

- Zastanawiałam się, kiedy poruszysz ten temat - powiedziała, wolno unosząc głowę. - To, że ty będziesz spał w luksusowym pokoju, a ja na poddaszu, niczego jeszcze nie dowodzi. Jak na mój gust, Zamek jest zbyt luksusowy i zdecydowanie za drogi.

- W takim razie dlaczego nie starałaś się znaleźć pokoju w innym zajeździe w Marlborough?

- Skąd wiesz, że tego nie zrobiłam?

Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Hugh przyglądał się twarzy Abbie.

- Ponieważ wiem, że Zamek wybrałabyś w ostateczności, i dlatego, zanim tutaj przyjechałem, szukałem cię we wszystkich innych zajazdach w okolicy. Nie było cię na żadnej liście gości hotelowych i nigdzie nie rezerwowałaś pokoju.

Zatrzymała się w Zamku, bo oni tego żądali.

- Nie starałam się o pokój w innym zajeździe, ponieważ myślałam… myślałam…

- Tak?

- Myślałam, że będzie miło zatrzymać się na tę jedną noc w Zamku. Ale, jak widzisz, luksus nie jest dla mnie. Zawsze kończę na poddaszu. To chyba moje przeznaczenie.

W tej chwili pojawił się kelner i szepnął coś do ucha Hugh; ten spojrzał przez ramię, a Abbie podążyła za jego wzrokiem. Dostojna dama w błękitnym kostiumie i pasującym do niego turbanie uśmiechnęła się i uniosła rękę na powitanie. Ten przyjazny gest najwyraźniej był skierowany również do towarzyszki Hugh.

Abbie uśmiechnęła się ciepło w odpowiedzi; jej wzrok spoczął na dziewczynie, która siedziała obok miłej damy; mogła mieć osiemnaście albo dziewiętnaście lat i była istną pięknością. Miała twarz w kształcie serca, ciemne loki, różaną cerę i ogromne oczy, właśnie w tej chwili z tęsknotą spoglądające na Hugh.

Hugh wstał od stołu.

- Dobry Boże! - powiedział. - Mała Hetty jest już całkiem dorosła. Wcale bym jej nie poznał, gdyby nie była ze swoją matką. Zaraz do ciebie wrócę.

Abbie zastanawiała się, czy ona też spogląda na niego z takim wyrazem twarzy jak ta dziewczyna. Miała nadzieję, że nie. Wiek i doświadczenie powinny ją czegoś nauczyć. Mimo to doskonale wiedziała, co czuje Hetty. Życie wchodzących w świat panienek wcale nie jest lekkie. Dla Abbie wycofanie się do krainy książek i poezji było upragnionym odpoczynkiem. Ale o niej nie można było powiedzieć, że jest piękna, a do tego była za chuda. Prawdopodobnie Hetty zyska pewność siebie, kiedy tylko odkryje, że ludzie - a w szczególności mężczyźni - są bardzo wrażliwi na piękno.

Przyglądała się chwilę Hugh, jak całuje rękę dziewczyny, po czym szybko odwróciła wzrok. Teraz, kiedy dostrzegała w nim nie tylko przyjaciela, ale również mężczyznę, zwracała uwagę na jego wygląd, maniery, drobne gesty. Zauważyła, na przykład to, że odsuwa z czoła ciemne loki, kiedy jest zamyślony. A teraz rzuciło jej się w oczy, jak bezradnie się uśmiecha. Zresztą zachowywał się tak zawsze, kiedy czuł się niepewnie. A co on czuł, gdy na nią patrzył?

Nie była już niezgrabną osiemnastoletnią dziewczyną. Nauczyła się, jak o siebie dbać. Może myślał, że jest piękna. Może podziwiał jej inteligencję, gdy prowadzili długie rozmowy.

Dość marzeń. Czas przypomnieć sobie, po co tutaj przyjechała. Wzięła do rąk nóż i widelec, ale po jednym kęsie befsztyku odłożyła sztućce na bok. W obecności Hugh zapominała o swoich zmartwieniach, ale teraz myślami wróciła do George'a. Zastanawiała się, co je dzisiaj na kolację i gdzie go trzymają. Czuta się potwornie, wiedząc, że podczas kiedy ona mieszka w jednym z najbardziej luksusowych hoteli w Anglii, on jest gdzieś zamknięty. Czy było mu ciepło? A może marzł? Czy nie był głodny? Czy się bał?

Gniew zaczynał w niej wrzeć. Nie była okrutna, ale gdyby udało jej się dopaść człowieka, który był temu winien, nie ręczyłaby za swoje czyny.

Pojawił się kelner, żeby posprzątać ze stołu, a kilka minut później wrócił Hugh. Abbie wstała i oboje wyszli na korytarz.

Hugh odezwał się pierwszy.

- To była pani Langley i jej córka, Henrietta. Pewnie pamiętasz pułkownika Langleya, o którym ci opowiadałem? Był moim dowódcą.

Teraz wszystko sobie przypomniała. Hugh wspominał kiedyś o pułkowniku Langleyu. Podobno łączyło ich zamiłowanie do sztuki starożytnego Rzymu, a kiedy razem walczyli na wojnie w Hiszpanii, udało im się zobaczyć rzymskie ruiny. Mimo różnicy wieku, bardzo się zaprzyjaźnili.

Pani Langley została poślubiona wojsku, to znaczy, że tam, gdzie był pułkownik, była również ona. Hugh czuł wobec niej respekt, ponieważ poświęciła wszystko dla człowieka, którego kochała. Dla niego rezygnowała z dostatniego i wygodnego życia i znosiła ciężkie warunki, które niosło ze sobą życie na froncie.

- Nigdy nie wspominałeś, że pułkownik Langley ma córkę - zauważyła Abbie.

- Nie? Hetty była małym dzieckiem, kiedy ją poznałem. Gdy rodzice wysłali ją do szkoły do Anglii, była strasznie długa i chuda. Jej wyjazd był ogromnym ciosem dla Langleyów. Bardzo długo czekali na to dziecko i prawie stracili nadzieję, aż pewnego dnia na świat przyszła Hetty. Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo ją rozpieścili.

- Wyrosła na piękną młodą kobietę.

- Jest teraz na wydaniu - dodał Hugh.

- Czy one też jadą do Londynu?

- Tak, na ten sezon. Pułkownik Langley już tam na nie czeka. Pracuje w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Ich dom w Chelsea jest właśnie przygotowywany na bal rozpoczynający debiutancki sezon Henrietty.

- Założę się, że jej ojciec rwie sobie włosy z głowy na widok rachunków, które musi płacić.

- Skąd wiesz?

- Mężczyźni zawsze tak robią.

Abbie nie usłyszała odpowiedzi Hugh. Całą jej uwagę pochłonęło przyglądanie się ludziom przechodzącym korytarzem, ale nie wypatrzyła nikogo, kto mógłby potwierdzić jej obawy, Nikt nawet na nią nie spojrzał. Kiedy ona i Hugh znaleźli się w jednej z bocznych klatek schodowych, która prowadziła na poddasze, zatrzymała się i podała swojemu towarzyszowi dłoń.

- Do widzenia, Hugh. Nie zobaczymy się jutro, mam zamiar wyruszyć z samego rana. To było bardzo miłe z twojej strony, że przyjechałeś sprawdzić, czy nic mi nie jest. Przekaż Oliwii, że bardzo ją kocham, i powiedz wszystkim moim przyjaciołom, że wkrótce do nich napiszę.

Ujął jej dłoń i przez chwilę przyglądał się Abbie w ciszy.

- Czy ty mi nie ufasz? - spytał łagodnie.

- Wiesz, że to nieprawda.

- W takim razie powiedz mi, co cię trapi. Cokolwiek to jest, obronię cię przed tym. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził. Wiesz o tym, prawda?

Jej serce szalało z radości. Spojrzała na Hugh, na ciemne loki opadające na czoło, na brązowe oczy, które przyglądały jej się oczekująco, na pięknie wykrojone usta, i poczuła, że robi jej się słabo. Bała się o George'a, a Hugh wydawał się skałą, której nic nie jest w stanie zniszczyć. Mógł dodać jej siły.

Ich oczy spotkały się w długim spojrzeniu, które wyrażało dzikie pragnienia i obawy Abbie oraz niepokój Hugh. Nie docierało do niej, co w tej chwili dzieje się na korytarzu. Nie słyszała trzaskających drzwi, szeptów rozmów, bicia własnego serca. Nie dostrzegała cienkich snopów światła lamp. Nie zauważyła, jak szybko Hugh zaczyna oddychać.

Nie mogła zebrać myśli. Miała mętlik w głowie. Dlaczego tak na nią patrzył?

- Wydaje mi się, że wypiłam za dużo wina - powiedziała. Hugh mocniej ścisnął jej dłoń.

- Abbie, powiedz mi!

Walczyła ze sobą, żeby pohamować potok słów, ale nie była z kamienia; nie potrafiła długo opierać się urokowi jego oczu ani sile, którą jej oferował.

- Przytul mnie, Hugh - wyszeptała. - Tylko mnie przytul.

Otworzyły się drzwi i ktoś wyszedł na korytarz.

- Musimy porozmawiać - zadecydował Hugh. - Ale nie tutaj. Chodź ze mną. Pójdziemy do mnie, do pokoju.

Kiedy się od niej odsunął, poczuła się tak, jakby zabrakło jej powietrza. Ale to trwało tylko chwilę. Hugh objął ją delikatnie i poprowadził przez wąski korytarz. Otworzył drzwi do swojego pokoju, po czym wziął jedną ze świec stojących na stoliku w korytarzu i wpuścił Abbie do środka. Zrobiła kilka kroków w kierunku kominka, w którym palił się ogień, Hugh tymczasem zapalił świece w pokoju. W ciągu tych kilku minut Abbie zdała sobie sprawę, że popełniła ogromny błąd. Hugh chciał zadać jej wiele pytań, a na to nie mogła pozwolić.

Patrząc w oczy Abbie, położył dłonie na jej ramionach.

- A teraz opowiedz mi o wszystkim - poprosił cicho.

- Nie ma o czym opowiadać. Mówię prawdę, Hugh.

- Abbie…

Chcąc uchronić się od dalszych pytań, kierowana dziwną falą uczuć, zamknęła mu usta pocałunkiem.

Usta Hugh wciąż miały smak wina. Czuła, jak powoli ogarnia ją rozkosz; całe ciało zaczęło płonąć, a nogi miała jak z waty. Wszystko działo się tak gwałtownie, tak niespodziewanie. Tego było za wiele, a mimo to nie wystarczało.

Hugh dawał jej to, czego potrzebowała, czego pragnęła. Całował ją zachłannie, przygarniając jej ciało najmocniej, jak potrafił. Kiedy ją tak trzymał, czuła, że nie może się stać nic złego.

Gdy niespodziewanie przerwał pocałunek, zaprotestowała cicho. Hugh potrząsnął nią lekko, żeby skupić jej uwagę na tym, co chciał powiedzieć.

- Abbie, nie wyjaśniłaś mi wszystkiego.

- Ale ja nie chcę rozmawiać.

Wyraźnie się opierał, kiedy starała się przyciągnąć go do siebie.

- Chcę… - zaczął, ale nie dała mu skończyć.

- Pocałuj mnie, Hugh.

- Jeżeli nie porozmawiamy teraz, zrobimy to później.

- Później - odparła. - Porozmawiamy później. - A teraz mnie pocałuj.

Pocałował ją delikatnie.

- Jesteś tego pewna, Abbie? Czy jesteś pewna, że tego właśnie chcesz?

Pytanie wydało jej się zupełnie bez sensu. Nigdy w życiu niczego nie była taka pewna. Dzisiaj chciała od niego tylko tego. Jedna noc to wszystko, o czym teraz marzyła. Jutro mogło przecież nie nadejść.

- Jestem pewna.

Roześmiał się lekko i popchnął ją w kierunku łóżka. Ujął twarz Abbie i musnął wargami jej usta.

- Spokojnie - powiedział, kiedy chciała pocałować go bardziej namiętnie. Najwyraźniej był rozbawiony. - W tej jednej sprawie nie pozwolę ci mnie popędzać.

Odpiął płaszcz, potem surdut, ale ani na chwilę nie oderwał oczu od Abbie.

- Wywróciłaś moje życie do góry nogami. Wiesz o tym, prawda?

Poczuła się niespokojna; powoli potrząsnęła głową.

- Jak ci się wydaje, dlaczego zostałem w Bath? - Wyciągnął rękę i kciukiem pogładził jej policzek.

Abbie zadrżała.

- Ponieważ… - Starała się nie dać po sobie poznać, że jest zmieszana. - Z powodu rzymskich ruin?

- Nawet tysiąc ruin by mnie tam nie zatrzymało, ale ty tak. Zostałem dla ciebie, Abbie.

Bała się uwierzyć w to, co usłyszała, ale każdy centymetr jej ciała szalał z radości.

- Do czego zmierzasz, Hugh?

Odpiął guziki koszuli, zsunął ją z ramion, po czym rzucił na krzesło. Rzymski wojownik, pomyślała Abbie. Ukląkł na łóżku i opuścił głowę.

- Czy to nie jest oczywiste? Jedna noc mi nie wystarczy. Chcę, żebyśmy byli razem. Jest tyle miejsc, które chcę ci pokazać: Włochy, Grecję, Francję. - Jego głos stał się niepewny. - Pragnąłem cię od bardzo dawna i teraz wiem, że ty też mnie pragniesz. Rozbierz się, Abbie.

Choć trzęsły się jej palce, powoli zaczęła rozpinać stanik sukni. Ani na chwilę nie przestała myśleć o tym, co przed chwilą usłyszała. Przecież to niemożliwe, żeby taki wspaniały mężczyzna chciał spędzić resztę życia z kimś takim jak ona. Kiedyś wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że nie chce się żenić, tak samo jak ona dała mu jasno do zrozumienia, że…

Wiedziała, zawsze wiedziała, że myśl o ślubie jest mu obca.

Z trudem wydobyta z siebie kilka stów.

- Czy to znaczy, że prosisz mnie, żebym została twoją kochanką?

Przez chwilę Hugh wyglądał na zmieszanego, ale szybko odzyskał panowanie nad sobą.

- Wcale bym tak tego nie nazwał. Kochanka jest tylko… zabawką. Chcę, żebyśmy byli partnerami. Chcę, żebyśmy byli tak samo kochankami, jak i przyjaciółmi. - Spojrzał na nią pytająco. - Czy ty też tego chcesz?

Abbie poczuła się tak, jak gdyby ktoś kopnął ją w brzuch. Do oczu napłynęły łzy, a wszystkie wzniosłe uczucia, które jeszcze przed chwilą z niej emanowały, zmieniły się w świadomość poniżenia.

- Abbie - odezwał się cicho Hugh.

Kiedy wyciągnął do niej ręce, uderzyła go mocno w ramię i szybko ześlizgnęła się z łóżka. Przeczesał włosy ręką.

- Abbie, co w ciebie wstąpiło? Co ja takiego powiedziałem?

Była wściekła, a słowa same cisnęły jej się na usta.

- Powiedziałeś, że chcesz ze mną porozmawiać. A więc, panie Templar, mam panu do powiedzenia tylko jedno. - Zrobiła przerwę, żeby wziąć głęboki oddech. - Jesteś… - uznała, że "cham" jest zbyt mocnym słowem - jesteś łajdakiem.

Hugh podniósł się z łóżka; zdumienie malujące się na jego twarzy szybko przerodziło się w rozdrażnienie.

- Nic nie rozumiem. Powiedziałaś, że tego właśnie chcesz. Zaoferowałem ci więcej niż jedną noc. I z tego powodu jestem łajdakiem?

Stała przy lustrze, poprawiając suknię. W tej chwili nie miała cierpliwości, żeby przedstawić mu właściwy obraz tej sytuacji. Była pewna tylko tego, że czuje się potwornie.

Kiedy już doszła ze sobą do ładu, odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.

- Jeżeli nie wiesz, dlaczego jesteś łajdakiem, ja ci tego nie wytłumaczę.

- Chodzi ci o ślub, mam rację? - spytał, obserwując ją uważnie.

Abbie uniosła dumnie głowę.

- Jak na tak mądrego człowieka, jesteś niewiarygodnie głupi. - Przeszła obok niego, szybko otworzyła drzwi i po chwili już jej nie było.

- Abbie! - wrzasnął Hugh. - Natychmiast tutaj wracaj i udziel mi jasnej odpowiedzi.

Powinien za nią pobiec, ale był półnagi. Sięgnął po koszulę i wciągnął ją przez głowę, lecz kiedy wyskoczył na korytarz, Abbie już tam nie było.

8

Za murami Zamku panowała ciemna noc. Na wietrze unosiły się płatki śniegu. Za oknami paliło się kilka lamp. Abbie słyszała ciche szmery dochodzące z różnych części budynku. Za godzinę lub dwie zajazd zacznie tętnić życiem. Goście będą schodzić na dół i prosić o podstawienie powozów. Ale zanim wyruszą w dalszą podróż, posilą się doskonałym śniadaniem.

Na samą myśl o jedzeniu Abbie ścisnęło w żołądku. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jaka jest głodna. Prawie nie tknęła wczorajszej kolacji, a minie wiele godzin, zanim zatrzymają się na postój, żeby napoić konie. To znaczyło, że nieprędko będzie mogła się posilić. Trudno, ostatnią rzeczą, której by sobie życzyła, było spotkanie z Hugh Templarem. Sama myśl, że mogłaby go zobaczyć, wywoływała u niej dreszcze. Wstydziła się swojego zachowania, wstydziła się, że pozwoliła mu, by błędnie ocenił jej intencje. Rozbierz się, Abbie, powiedział do niej, a ona posłusznie przystała na jego życzenie. Ale kierowały nią emocje jednej chwili, tak dyktowało serce. On natomiast wykorzystał to z premedytacją. Sam się do tego przyznał, zanim opuściła jego pokój. Doskonale wiedział, jak bardzo go pragnęła. Kiedy złożył jej propozycję, była gotowa przyjąć ją bez słowa protestu, dopóki nie pomyślała o cenie.

Tak naprawdę ślub nie przyszedł jej nawet do głowy. Ale Hugh najwidoczniej go rozważał. Mężczyźni mają dusze księgowych, pomyślała.

A ona chciała tylko czuć jego ciepło. Chciała, by na jego ustach pojawił się ten zmieszany uśmiech. Chciała wsunąć dłonie w jego ciemne loki i odgarnąć je do tyłu, tak żeby już nigdy więcej żadna inna kobieta nie czuła się poruszona na widok ciemnego kosmyka opadającego na czoło. Ale teraz najbardziej ze wszystkiego zależało jej na tym, by nie spotkać go już nigdy w życiu. To właśnie dlatego zbiegła na dół o tak wczesnej godzinie. Chciała uciec.

Wszystko było gotowe do odjazdu. Kiedy w nocy podjęła decyzję, wysłała służbie wiadomość, żeby była gotowa do drogi o piątej rano. Wszystkie walizki już dawno zniesiono na dół. Przed odjazdem musiała jeszcze tylko zorganizować powrót Nan do Bath.

No, i oczywiście zapłacić rachunek.

Kiedy już opuści Marlborough, pojedzie prosto do Londynu. Nie miała zamiaru zatrzymywać się po drodze w Newbury czy Reading, tak jak tamci jej kazali. Najpierw oni, a potem Hugh Templar. Nie potrafiła znieść tego wszystkiego naraz. Chciała się spotkać z rodziną, ujrzeć ich twarze, chociażby tylko po to, by wiedzieć, że nie jest sama. Wspólnie na pewno uda im się odnaleźć George'a.

Czując, jak wzbierają w niej żal i rozpacz, zaczęła chodzić po korytarzu. Kątem oka dojrzała, że ktoś się porusza. Przy stoliku, przy którym jadła wczoraj kolację, siedział mężczyzna.

- Hugh? - zapytała trwożnie, z uporem wierząc, że to nieprawda. Odłożył na bok gazetę, podniósł się z krzesła i podszedł do Abbie. - Co ty tutaj robisz? - zapytała niegrzecznie.

- Obiecałem Oliwii, że będę towarzyszył ci do Londynu i mam zamiar dotrzymać słowa. - Jego ton był równie nieuprzejmy. - Ona się o ciebie martwi, Abbie.

- Zwalniam cię z tej obietnicy.

- Ale ja tobie nic nie obiecywałem. - Zamilkł na chwilę. - Właśnie skończyłem śniadanie. Dlaczego nie usiądziesz? Zamówię coś dla ciebie. To najbardziej lubię w Zamku. Możesz zamówić, cokolwiek zechcesz, o każdej porze dnia i nocy.

Mimo próby pojednania, Abbie pozostawała niewzruszona.

- A teraz ty mnie posłuchaj, Hugh. Nie chcę, żebyś mi towarzyszył. Zrozumiałeś? Szczerze mówiąc, już nigdy więcej nie chcę cię widzieć.

Z postawą godną królowej zrobiła krok, próbując go obejść, ale złapał ją za rękę i nie pozwolił na najmniejszy ruch. Powoli, ociągając się, rzekł:

- Czy mogłabyś przestać zachowywać się tak, jakbym był uwodzicielem niewinnych młodych dziewcząt? Na Boga, przecież oboje jesteśmy dorośli. Wczoraj wieczorem popełniłem błąd i mylnie zrozumiałem sytuację. Ty to naprawiłaś, więc przestań się zachowywać jak urażona… - Zamilkł, nie mogąc dobrać odpowiedniego słowa.

Policzki Abbie spłonęły rumieńcem.

- Mów dalej - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Urażona… rozpustnica?

- Jak urażona stara wariatka - rzucił ze złością. Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. - Przepraszam, Abbie. Wiesz, że tak nie myślę. Ale jeśli ty…

Przerwała mu ostro.

- Wolę być urażoną starą wariatką niż… rozpustnikiem bez skrupułów. Jest pan odrażający, panie Templar.

Opuścił głowę, tak że niemal stykali się nosami.

- Wczoraj wieczorem wcale nie wydawałem ci się odrażający. Wręcz płonęłaś na mój widok.

Starała mu się wyrwać, ale bez skutku. Podniosła głos.

- Wczoraj wypiłam za dużo wina.

- Kłamiesz!

Rzuciła mu spojrzenie, które natychmiast doprowadziło go do porządku. Kiedy tylko poczuła, że jest wolna, uniosła rąbek spódnicy i odeszła w stronę recepcji. Recepcjonista najwyraźniej był zmęczony, ale na jego twarzy widniał sztuczny uśmiech, który jeszcze bardziej zirytował Abbie.

- Chciałabym zapłacić za nocleg - powiedziała. Recepcjonista uśmiechnął się szeroko.

- Pan Templar zapłacił za panią, panno Vayle.

- Ach tak? - W jej szarych oczach kipiała złość. Hugh stał tuż za nią.

- Tak, Abbie, już się wszystkim zająłem. Wiedziałem, że chcesz wyruszyć z samego rana, więc uregulowałem nasze rachunki, zanim usiadłem do śniadania. Później się ze mną rozliczysz.

Widząc ogniki w jego oczach, zrozumiała, że nie powinna robić scen w recepcji. Tego brakowało, żeby rozpustnik udzielał jej lekcji dobrych manier! Tak naturalnie, jak tylko mogła, powiedziała:

- Mam pokojówkę, którą trzeba się zająć.

- Już to załatwiłem, Abbie. Zapewniam cię, że będzie miała najlepszą opiekę, dopóki nie będzie gotowa wrócić do Bath.

Uśmiechnęła się afektowanie. Prawdopodobnie Hugh nie zapłacił za pokój na poddaszu, tylko za ten, który wynajęli dla niej tamci. Miała nadzieję, że kosztowało go to fortunę, bo nie zamierzała oddać mu choćby centa.

- W porządku - rzuciła. - W takim razie w drogę.

Recepcjonista wyszedł zza kontuaru i otworzył drzwi. Hugh był tuż przy niej. Kiedy wyszli na zewnątrz, odezwała się do niego z furią:

- Jeżeli pojedziesz za mną, powiem mojej służbie, żeby obrzydziła ci podróż.

Hugh zignorował jej pogróżki i wdał się w rozmowę ze stajennym. Po chwili zwrócił się do Abbie:

- Nie będziemy podróżować w wynajętym przez ciebie powozie.

- Co to ma znaczyć? - zapytała ostro.

- To znaczy, że odesłałem twoją służbę i resztę podróży spędzisz w mojej karecie.

- Co takiego? - krzyknęła.

- Powiedziałem, że nie potrzebujemy służby. A kiedy twoja pokojówka dojdzie do siebie, odwiozą ją do domu. I jeszcze jedno, twoje bagaże zostały przeniesione do mojej karety.

Abbie przybrała wojowniczą pozę.

- Nie mam zamiaru spędzić reszty drogi do Londynu w tym, w tym… karawanie, który ty nazywasz karetą! Nawet ślimak mógłby nas prześcignąć! A ja się śpieszę.

- Karawan? O nie, Abbie. Moją karetę wykonano w firmie Robinson i Cook, która mieści się na Mount Street. Jest skonstruowana tak, żeby można nią było jechać możliwie najszybciej i najbezpieczniej. Jeżeli tylko pogoda na to pozwoli, dowiozę cię do Londynu na czas.

- Twoja kareta - Abbie żachnęła się - pochodzi z zeszłego stulecia. Może kiedyś była szybka, ale czasy jej świetności już dawno minęły.

Hugh podrapał się po brodzie.

- Przyznaję, że nie wygląda najlepiej, ale wciąż się świetnie sprawuje. Zaufaj mi, Abbie, dziś już nie robią takich karet jak dawniej.

Abbie straciła panowanie nad sobą.

- Każdy powóz porusza się z taką prędkością, na jaką pozwala woźnica, a twój zna tylko jedną szybkość: wolno, wolniej, stop.

- To są trzy szybkości, Abbie, a Harper potrafi popędzić konie, jeżeli wymaga tego sytuacja. Przy tym stanie dróg, podczas opadów śniegu, nie odczujesz różnicy, nawet jeżeli wręczysz lejce Isaacowi Waltonowi, który był woźnicą dyliżansu, a małą muchę potrafił zabić jednym strzałem z bata.

- Nic mnie nie obchodzi Isaac… - Przerwała w środku zdania. Do czego prowadziła ta rozmowa? Abbie nie wiedziała, w jaki sposób doszło do tej bezsensownej sprzeczki.

Kilka razy odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. On to robił specjalnie. Kłócił się z nią, żeby odciągnąć jej uwagę, podczas gdy podstawiano jego powóz. Jeszcze chwila, i nie będzie miała dokąd uciec. Tak naprawdę to już nie mogła uciec. Musiała odzyskać swoje kufry. A jeśli zrobiłaby Hugh scenę, tylko ściągnęłaby na siebie uwagę. Przecież nawet teraz mogła być obserwowana.

Najwyraźniej już podjęto za nią decyzję. Powoli zbliżała się do nich oświetlona kareta Hugh wraz z całą jego eskortą.

- Jeżeli myślisz, że możesz mnie zniewolić, kiedy tylko wsiądziemy do środka, to poważnie się nad tym zastanów. - W jej głowie nadal brzmiała furia.

- Dobry Boże! - Hugh sprawiał wrażenie znudzonego. - Czy tak ciężko jest zrozumieć, że tylko wypełniam obietnicę, którą złożyłem Oliwii? Nie możesz jeździć po całej Anglii bez eskorty. W ten sposób tylko prosisz się o kłopoty.

Abbie zacisnęła zęby, kiedy powóz zatrzymał się tuż obok nich.

- Dzień dobry, panno Vayle - powitał ją Tom, pomocnik woźnicy Hugh.

Abbie bardzo lubiła tego młodego człowieka. Zawsze się uśmiechał, zawsze był pogodny. Nie miała zamiaru wyładowywać na nim złości.

- Dzień dobry, Tom. I dzień dobry panu, panie Harper.

Harper był woźnicą Hugh. Rzucił od niechcenia parę słów w odpowiedzi, ale Abbie wcale to nie zdziwiło. Ten człowiek był wyjątkowo nieuprzejmy. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego dostał tę posadę.

Kiedy Hugh pomógł jej wejść do karety, wszystko wyglądało tak, jak się tego spodziewała. On naprawdę dbał o detale. W środku znalazła ciepłe węgliki do ogrzewania stóp oraz koce z owczej wełny na wypadek, gdyby zrobiło się zimno. A jeśliby się przypadkiem znudzili podróżą, mogli poczytać gazety, których w karecie nie brakowało. Oczywiście, to wszystko nie poprawiło Abbie humoru.

Pierwszą rzeczą, którą zrobiła po zajęciu miejsca, było schowanie się za gazetą. To, że na czytanie było stanowczo za ciemno, nie robiło jej różnicy. Jeżeli Hugh się do niej odezwie, po prostu go uderzy.

- Abbie?

- Słucham?

- Jeżeli jesteś głodna…

- Nie jestem głodna.

- W porządku.

Hugh wtulił się w miękkie siedzenie, skrzyżował ręce na piersiach, po czym przymknął oczy. Już po kilku minutach zapadł w spokojny sen.

Abbie zaszeleściła gazetą, ale to niczego nie zmieniło; jej towarzysz podróży nadal chrapał. Po chwili uznała, że skoro nie może czytać ani wyładować złości, powinna również się zdrzemnąć. Mętlik w głowie nie pozwalał jej jednak zmrużyć oka. Kiedy minęło trochę czasu i emocje nieco opadły, instynktownie pomyślała o George'u.

Wyobrażała go sobie, jak siedzi obok niej na balu. Włosy miał jeszcze jaśniejsze niż ona, prawie białe. Poza tym mieli takie same szare oczy, taki sam kształt ust, uśmiech, ale George uśmiechał się o wiele częściej niż ona. On po prostu urodził się z uśmiechem na twarzy. Każdy, kto go widział, od razu dostrzegał, że to szczęśliwe dziecko. A dziecko wyrosło na młodego wspaniałego mężczyznę.

Miał tylko dwadzieścia lat i tyle cudownych lat życia przed sobą. Nie był wprawdzie ambitny; być może nigdy nie zrobi kariery jako polityk, prawnik czy oficer, ale są przecież inne sposoby na udane życie. George należał do tych ludzi, którzy wiedzą, jak się nim cieszyć, a to bardzo cenny dar.

To nie powinno się przydarzyć komuś takiemu jak George.

Ale czy takie słowa nie mogłyby paść z ust kogoś, kto kochał Colette i Jerome'a, kogoś, kto ich stracił.

Gdzie jest książka, którą doręczyła ci Colette?

Abbie nadal nie wiedziała nic o tej kobiecie ani o tym, w jaki sposób mogła przekazać jej książkę. Jednego była pewna: wszystkie kupione w Paryżu książki spoczywały w urzędzie celnym w Dover. Modliła się do Boga, żeby wśród nich znajdowała się ta właściwa.

Odkąd wyruszyła w tę straszną podróż, coraz więcej rozmyślała o losach Colette i Jerome'a. Starała się znaleźć dla nich miejsce w całej tej historii. Jeśli nie zajmowali się handlem książkami, to czym?

Nic nie wskazywało na to, że Colette sprzedawała książki, tak samo jak wątpliwy był jej związek małżeński z Michaelem Lovattem z brytyjskiej ambasady. Po raz kolejny zawiodła Abbie pamięć. Była na wielu dziwnych przyjęciach w ambasadzie, ale nie potrafiła sobie przypomnieć pary małżeńskiej o tym nazwisku. Poza tym nigdy nie miała pamięci do nazwisk.

Cicho odłożyła na bok gazetę i spojrzała na Hugh. Spał i nadal chrapał. On mógł wiedzieć coś na ten temat, ale nie miała ochoty go pytać. Najwyraźniej podejrzewał, że Abbie ma kłopoty, i właśnie to wydało jej się dziwne. Trudno jej było uwierzyć również w to, że przyjechał za nią na prośbę Oliwii. Kiedy opuszczała Bath, jej starsza przyjaciółka była podekscytowana, ponieważ podczas nieobecności Abbie wszystkie obowiązki należały do niej, a - jak sama twierdziła - nigdy w życiu nie powierzono jej choćby głupiego ogórka, a co dopiero księgi rachunkowej.

Dlaczego więc Hugh za nią przyjechał? Dlaczego ją śledził? Dlaczego nie chciał zostawić jej samej?

Położyła palce na pulsujących skroniach. Obawa o życie George'a sprawiła, że zaczynała być podejrzliwa nawet w stosunku do przyjaciół. Musiała przestać się tak zachowywać. Hugh przyjechał tutaj, bo… bo był rozpustnikiem i liczył na to, że jestem łatwym kąskiem, pomyślała, przygryzając wargi.

Westchnęła ciężko. Nie było sensu dłużej się nad tym zastanawiać. Jeżeli chciała odszukać Michaela Lovatta, musiała zapytać Hugh, nie miała innego wyjścia. Będzie musiała zachowywać się naturalnie, inaczej on zacznie coś podejrzewać i nigdy niczego się od niego nie dowie.

Colette. Ta dziewczyna najwyraźniej ją prześladowała. Jeżeli przekazała jej książkę, musiała to zrobić w tajemnicy. Ale dlaczego wybrała właśnie ją, Abigail Vayle? I co takiego od niej chciała?

Abbie zasnęła z głową opartą na ramieniu Hugh; jego ręka luźno opadła na jej talię. Kiedy kilka razy próbował dziewczynę od siebie odsunąć, przysuwała się jeszcze bliżej. Nie miał wątpliwości, że kiedy tylko się obudzi, oskarży go o wykorzystanie sytuacji i ani trochę nie pomoże mu wymówka, że to ona wgniotła go w sam róg powozu. Nic nie zmieni zdania Abbie na jego temat. Po prostu był draniem w każdym calu i nie było sensu jej tłumaczyć, że jest inaczej.

Rozpustnik. To było bezpodstawne, i dobrze o tym wiedziała. To prawda, że miał słabość do kobiet, ale nigdy nie uganiał się za spódnicami. A odkąd osiadł w Bath, prowadził życie w celibacie niczym mnich. O tym też musiała wiedzieć, ponieważ już dawno nie spojrzał na żadną inną kobietę. A jeżeli chodzi o ścisłość, to oskarżenie Abbie było naprawdę niedorzeczne. Nigdy nie starał się jej uwieść. Nie zwodził jej. To ona go zwodziła. Od samego początku dała wyraźnie do zrozumienia, że nie zależy jej na małżeństwie.

On miał powód, dla którego tak bardzo unikał tematu związanego z instytucją małżeńską. Jego żona była bardzo miłą dziewczyną, kiedy ją poznał. Koniec końców kosztowała go niemal utratę zmysłów, dobrej reputacji i respektu dla samego siebie. Poślubił Estelle zaraz po przyjeździe do Portugalii. Była taka ładna, taka słodka i miała cudowne chabrowe oczy. Hugh zupełnie nie znał się wtedy na kobietach. Był wykładowcą w Oksfordzie i dopiero co otrzymał pozwolenie władz uniwersytetu na zaciągnięcie się do wojska, by walczyć za króla i ojczyznę.

To były bardzo dziwne dni. Ostatnią rzeczą jakiej się spodziewał, było to, że zostanie żołnierzem, i prawdopodobnie nigdy by do tego nie doszło, gdyby Bonaparte nie zechciał zawładnąć Francją. Tak jak wielu innych ludzi na uczelni, Hugh podziwiał Napoleona, ale ten podziw szybko wypalił się na popiół, kiedy wielki bohater postanowił zostać władcą całej Europy. Hugh, kierowany czystym idealizmem, postanowił przyłączyć się do tych, którzy chcieli pokrzyżować Korsykaninowi plany podbicia świata. I właśnie wtedy poznał Estelle.

W tym czasie odwiedzała swojego brata Jerry'ego, który był jednym z pomocników Wellingtona. Hugh zakochał się w niej bez pamięci, lecz dwa miesiące po ślubie odkrył, że ożenił się z jedzą.

Gdyby żył Jerry, wszystko potoczyłoby się inaczej, ale ten zginął podczas jednego z patroli i w ten sposób Estelle została zupełnie sama. Hugh starał się ze wszystkich sił, żeby wszystko układało się pomyślnie. Niestety, często wychodził z domu na spotkania, a kiedy wracał, zastawał prawdziwe piekło.

Nie zapomniał tych scen, tych wiecznych kłótni, które zawsze kończyły się wybuchem płaczu. Nie sprawdzał się w roli męża, a Estelle nie starała się mu pomóc. Potrzebowała kogoś, kto kochałby ją do szaleństwa, a on nie miał na to czasu.

Znalazła ukojenie w ramionach innego mężczyzny, który poświęcał jej całą swoją uwagę i znał wszystkie cudowne słowa, jakich lubią słuchać kobiety. Romans wyszedł na jaw, kiedy się okazało, że kochanek Estelle, hiszpański dyplomata, jest zdrajcą, a ona przez cały czas dostarczała mu informacji, o których dowiadywała się z prywatnej korespondencji męża.

Hugh zacisnął pięść na wspomnienie koszmarnej sceny w biurze pułkownika Langleya. Przypomniał sobie Estelle wrzeszczącą na niego, że to wszystko jego wina, że gdyby był dla niej dobrym mężem, nigdy by go nie zdradziła.

Niesprostanie roli męża to jedno, a niesprostanie roli agenta to zupełnie co innego i właśnie tego Hugh nie był w stanie zapomnieć. Nie było cienia wątpliwości, że niewinni ludzie ginęli z powodu jego zaniedbania. Zamierzał natychmiast zrezygnować ze swojej funkcji, ale pułkownik Langley nawet nie chciał o tym słyszeć. Każdy popełnia błędy, powiedział mu wtedy, a jeżeli mężczyzna nie może ufać własnej żonie, to komu w takim razie powinien wierzyć?

Estelle została zesłana do Irlandii pod groźbą, że jeżeli kiedykolwiek wróci, zostanie oskarżona o zdradę stanu. Nic jej to nie obchodziło. Kochanek został skazany na śmierć i jej życie straciło sens. Wkrótce zmarła, a ludzie mówili, że z powodu złamanego serca.

To nie twoja wina, powiedział mu pułkownik Langley. Estelle sama do tego doprowadziła. Ale Hugh był zupełnie innego zdania. Nie powinien poślubić tej kobiety. Nie był dobrym materiałem na męża. Nie potrafił zapewnić żonie szczęścia. Od tej pory całkowicie pochłonęła go praca, podejmował się każdego zadania.

Trzymał się z daleka od kobiet, które poważnie myślały o ślubie. Nie wyrzekł się płci pięknej całkowicie, ale jej przedstawicielki zajmowały w życiu Hugh drugoplanowe miejsce. Był otwarty, zabawny i łatwo było go uszczęśliwić, ale wystarczyło, żeby kobieta wspomniała o małżeństwie, a bez chwili zwłoki zrywał z nią wszelkie kontakty.

Kareta zatrzęsła się tak, że Abbie znalazła się w niewygodnej pozycji. Uniosła powieki, zadrgały mięśnie na jej twarzy, ale się nie obudziła. Teraz Hugh mógł się jej przyjrzeć uważniej.

Wyglądała tak bezradnie i łatwowiernie, kiedy wtuliła się w niego niczym mały kociak. Ale nie sprawiała wrażenia odprężonej. Przez cały czas marszczyła czoło i oddychała niespokojnie.

Nadal był zły i zmieszany po ostatniej nocy. Nie mógł zrozumieć, dlaczego tak nagle mu odmówiła, skoro sama chciała się mu oddać. Tak bardzo jej pożądał.

Prawda była taka, że w ogóle nie rozumiał kobiet.

Nie mógł zaprzeczać, że Abbie pociąga go bardziej niż inne, ale myśl o ślubie go przerażała. Nawet dla niej nie przejdzie przez to po raz drugi. Teraz, kiedy wiedział, na czym stoi, obiecał sobie, że będzie ją trzymał na dystans.

Tylko że tak ciężko było mu się powstrzymać. Zwłaszcza teraz, kiedy zabrnęli już tak daleko.

Abbie przysunęła się do niego jeszcze bliżej. Hugh westchnął i zmienił swoją pozycję tak, żeby jej było jak najwygodniej.

Zatrzymali się w zajeździe Pod Czarnym Knurem niedaleko Hungerford, żeby napoić konie i się posilić. Jadalnia pod każdym względem ustępowała tej w Zamku, ale Abbie w zupełności wystarczała. Ogień w kominku ogrzewał salę i sprawiał, że było przytulnie. Położyła płaszcz i nakrycie głowy na oparciu krzesła, a na podłodze przy nogach postawiła podręczną torebkę i mufkę. Było jej naprawdę bardzo przyjemnie. Żałowała tylko, że zaraz znów ruszą w drogę.

Posiłek przypadł jej do gustu tak samo jak miły wystrój jadalni. Serwowano najprawdziwszą angielską kuchnię: befsztyki z puddingiem Yorkshire, a na deser słodki pudding albo szarlotkę. Zamówiła wszystkiego po trochu, nie dlatego, że na wszystko miała ochotę, ale dlatego, że podczas jedzenia łatwiej jej było zignorować Hugh. Nie cierpiała tego mężczyzny, naprawdę go nie znosiła. Powinna była słuchać matki, która zawsze mówiła, że pozory mylą.

Hugh najwyraźniej nie był zakłopotany sytuacją. Zachowywał się, jak gdyby byli najlepszymi przyjaciółmi, i ignorował jej niemy opór.

Raz na jakiś czas rozglądała się po zatłoczonej jadalni. Jej uwagę przyciągnął mężczyzna, który siedział samotnie przy stoliku obok okna. Wszedł do sali niedługo po tym, jak zajęli miejsca. Wyglądał jakoś znajomo. Podobnie jak Hugh, bez apetytu grzebał widelcem w talerzu. Nie przyciągnąłby jej uwagi, gdyby nie fakt, że choć siedział przy oknie, rzadko wyglądał na zewnątrz. Kiedy nie czytał gazety, którą ze sobą przyniósł, rozglądał się po sali.

Hugh wyjrzał za okno.

- Pada śnieg, Abbie - powiedział. - I wcale mi się to nie podoba. Skończ jeść, a ja pójdę uregulować rachunek. Potem chciałbym porozmawiać z jednym z woźniców, którzy przyjechali ze wschodu, tak na wszelki wypadek, żeby się upewnić, czy droga jest bezpieczna. Spotkamy się przy powozie, dobrze?

Wyjrzała z niepokojem na zewnątrz. Hugh miał rację. Padał śnieg, ale to nie oznaczało, że nie mogą jechać dalej. Nie wolno im było się zatrzymać. Wzdychając, wzięła filiżankę i zaczęła powoli pić.

Gdy tylko Hugh wyszedł z sali, mężczyzna przy oknie zerwał się pośpiesznie. Kiedy zapinał płaszcz, Abbie przyglądała mu się ciekawie. Był średniego wzrostu i krępej budowy ciała. Miał niewiele powyżej dwudziestu lat, czarne włosy i ciemną karnację. Ubrany był w brązowy płaszcz, ale kiedy widziała go poprzednio, miał na sobie… zielony. Tak, przypomniała sobie, był w zielonym płaszczu, kiedy spotkała go całkiem niedawno. Może to było w Zamku.

Ale przecież w Zamku nie spotkała nikogo znajomego ani nie poznała nikogo oprócz pani Langley oraz jej córki. Poza tym pamiętała kilku gości, którym przyjrzała się w holu, kiedy czekała na pana Nortona.

Nagle przypomniała sobie bardzo wyraźnie. To on był jednym z tych dżentelmenów, którzy grali w szachy. On i jego towarzysz skończyli grę, kiedy tylko opuściła hol.

Gdy mężczyzna ją minął i wyszedł z jadalni, Abbie sięgnęła po płaszcz, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Nieznajomy w brązowym płaszczu zmierzał przez dziedziniec w kierunku mężczyzny, rozmawiającego z chłopcem stajennym, a gdy do niego podszedł, ten odwrócił się.

Hugh!

Dlaczego mężczyzna w brązowym płaszczu nie podszedł do niego w jadalni, skoro miał ku temu okazję?

Serce Abbie zaczęło bić jak oszalałe. Odwróciła się od okna i podeszła do stolika, by zabrać okrycie głowy i mufkę. Była w połowie drogi do wyjścia, gdy nagle przypomniała sobie o torebce. Odwróciła się szybko, podbiegła do stolika i podniosła ją z podłogi.

Kiedy znalazła się przy drzwiach, zatrzymała się jak skamieniała. Po Hugh i mężczyźnie w brązowym płaszczu nie było śladu.

9

Nie była pewna, czy powinna wyjść na zewnątrz. Rozejrzała się uważnie po dziedzińcu. Nie dostrzegła Hugh, ale wiedziała, że musi być gdzieś w pobliżu. Przed pięcioma minutami rozmawiał przecież z mężczyzną w brązowym płaszczu. Ale tego również nigdzie nie wypatrzyła.

Wzięła głęboki wdech, zebrała się w sobie i po raz kolejny przyjrzała się dziedzińcowi. Zabudowania, w których znajdowały się stajnie, były połączone z głównym budynkiem. Wysoki mur z czerwonej cegły nadawał dziedzińcowi kształt kwadratu. Zarówno brama do zajazdu, jak i brama wjazdowa na tyłach miały kształt łuku. Na podjeździe stało kilka powozów, ale tylko kareta Hugh była gotowa do drogi. Pozostałe albo stały bez koni, albo czekały na nową służbę, albo dopiero co zostały podstawione i właśnie wyprzęgano z nich konie, Widziała chłopców stajennych z łopatami i miotłami, odgarniających śnieg z dziedzińca, i kilku dżentelmenów, którzy przechadzali się, żeby rozprostować nogi po długiej podróży. Ale nigdzie nie było śladu Hugh i tajemniczego mężczyzny w brązowym płaszczu.

Kiedy dostrzegła Harpera, uspokoiła się trochę. Woźnica chodził tam i z powrotem, żeby się trochę rozgrzać. Abbie uniosła spódnicę i ruszyła przez dziedziniec dokładnie w momencie, kiedy przez bramę przejechał pędzący powóz. Musiała zasłonić twarz mufką, żeby nie ochlapała jej woda pryskająca spod kół. Harper dostrzegł ją z daleka, otworzył drzwi i czekał, by pomóc jej wsiąść do karety. Abbie stanęła na stopniu, ale kiedy zajrzała do środka i zobaczyła, że nie ma tam Hugh, zatrzymała się.

- Gdzie jest pan Templar? - zapytała. Harper rozejrzał się.

- Widziałem go tutaj przed chwilą.

- Ja również. Rozmawiał z dżentelmenem w brązowym płaszczu. Czy jego też zauważyłeś?

- Nie, nie widziałem go - odparł. - Może poszli się przejść.

Abbie znów ogarnęło przerażenie.

- Poszli się przejść? - powtórzyła zdesperowana. - W taką pogodę? Pan Templar na pewno nie zrobiłby czegoś takiego, nie z własnej woli.

Jak gdyby na potwierdzenie jej słów, owiał ich powiew mroźnego powietrza. Abbie musiała przytrzymać czepek na głowie, a Harper złapał drzwi, żeby się nie zamknęły. Reszta służby chodziła w miejscu i ogrzewała zmarznięte dłonie.

Kiedy wiatr ustał, Harper rzekł:

- Pójdę się rozejrzeć.

- Idę z tobą - powiedziała pośpiesznie Abbie.

- Nie, zaczeka panienka tutaj.

- Ale…

- Żadnych ale. Niech panienka wsiada do powozu. Natychmiast.

Abbie była tak zszokowana, że zamilkła. Harper nie należał do ludzi, którzy trzymają język na wodzy, ale nigdy nie słyszała, żeby do kogokolwiek zwracał się w taki sposób. Spojrzała na wykrzywioną w grymasie twarz i dopiero wtedy dostrzegła, że woźnica martwi się o Hugh prawie tak samo jak ona.

Skinęła głową i wsiadła do powozu. Harper nie odszedł od razu. Najpierw powiedział coś do Toma, a kiedy mijał powóz, Abbie dostrzegła pistolet umocowany na pasie przy jego spodniach. Jej broń leżała spokojnie w torebce z resztą bagaży, do których nie było jak się teraz dostać. Nie miała pojęcia, co by zrobiła, gdyby ją przy sobie miała, ale w tej chwili w ogóle ciężko jej było myśleć logicznie.

Rozejrzała się i sięgnęła do skrytki. Większość prywatnych powozów była wyposażona w pistolety na wypadek ataku rabunkowego i zwykle broń okazywała się bezużyteczna, ponieważ prawie każdy zapominał sprawdzić, czy pistolet jest sprawny i naładowany. Ale Hugh nie był taki jak wszyscy. On dbał o szczegóły i nigdy nie pozwoliłby sobie na niedopatrzenie.

Pistolet okazał się dużo większy i cięższy niż jej broń. Abbie omal nie wypuściła go z rąk. Kiedy w końcu przyzwyczaiła się do jego wagi, starała się przypomnieć sobie instrukcję obsługi, które wyczytała w książce o broni palnej. To nie było wcale takie skomplikowane. Najtrudniejszą rzeczą okazało się utrzymanie pistoletu nieruchomo w jednej pozycji.

Czując, że zaraz ogarnie ją panika, ukryła broń w mufce, a wolną ręką nacisnęła na klamkę. Kiedy wyszła z powozu i zaczęła się rozglądać, nigdzie nie było śladu Harpera. Najpierw Hugh, potem mężczyzna w brązowym płaszczu, a teraz Harper. Przerażenie Abbie sięgnęło zenitu.

- Tom! - krzyknęła.

Chłopak najwyraźniej jej nie słyszał. Jego oczy zwrócone były w stronę bramy. Młody mężczyzna, bardzo elegancki, właśnie wchodził przez główną bramę i wyglądał na wściekłego.

- Zaspy śnieżne! - wrzeszczał do stajennego, który szedł w jego stronę. - Mój powóz utknął w cholernej zaspie śnieżnej na drodze przed zajazdem. Ludzie, czy wy nie macie zamiaru utrzymywać dróg w porządku? Przynieś dwie łopaty, człowieku. Za mną stoi inny powóz, który też utknął.

Nagle Abbie zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. Z zajazdu nie sposób było wyjechać. Bramę wjazdową na tyłach blokowały dwa powozy, które utknęły w zaspach, a bramę główną rząd pojazdów, do których po części nie zaprzęgnięto koni.

Zadyszana, dobiegła do drogi i zobaczyła konie zagrzebane w śniegu, a za nimi trzech mężczyzn i powóz. Dwóch starało się oczyścić koła pojazdu ze śniegu, podczas gdy trzeci wydawał polecenia. Miał na sobie brązowy, dobrze znany Abbie, płaszcz.

Jej nagłe pojawienie się spłoszyło konie; zwierzęta, niczym oszalałe, zaczęły wierzgać kopytami w powietrzu. Trzech mężczyzn spojrzało na nią, a jeden ruszył w jej stronę. Abbie rozejrzała się z nadzieją na pomoc. Woźnica dwukółki, który szedł w ich stronę, przystanął w bramie i przyglądał się jej ciekawie.

- Proszę, niech mi pan pomoże! - krzyknęła do niego, ale kiedy wyjęła pistolet z mufki, otworzył szeroko usta i uniósł ręce, po czym odwrócił się i rzucił pędem w stronę zajazdu.

- Co pani robi, panno Vayle?

Abbie powoli odwróciła się w stronę smukłego mężczyzny; kiwał z politowaniem głową i najwyraźniej znał jej nazwisko. To potwierdziło jej obawy; musiał być jednym z nich.

- Albo się cofniesz, albo cię zastrzelę. - Jej głos trząsł się tak samo jak ręce, kiedy starała się unieść pistolet.

Jego towarzysze od razu unieśli ręce, ale smagły mężczyzna w brązowym płaszczu rzekł z przekonaniem:

- Ona nie pociągnie za spust.

- Ona nie, ale ja tak. - Głos Harpera rozległ się gdzieś nad nimi. Abbie zerknęła przez ramię. Woźnica Hugh stał na żelaznym balkonie, który ciągnął się na całej długości stajni, a w ręku miał pistolet wycelowany w mężczyznę w brązowym płaszczu,

- Harper! - krzyknęła. - Dzięki Bogu, że tu jesteś! Wydaje mi się, że pan Templar jest w tym powozie.

- Więc trzeba go stamtąd zabrać. Wy tam, odejdźcie jak najdalej od powozu. Już! - wrzasnął, kiedy się zawahali.

Trzej mężczyźni odsunęli się od powozu, ani na chwilę nie opuszczając rąk.

- Czy pani wie, jak się tym posługiwać? - zapytał Harper, patrząc sceptycznie na pistolet Abbie.

- Wiem - odparła.

- Więc niech go pani odbezpieczy - powiedział ostro. - Delikatnie, bardzo delikatnie.

Abbie na śmierć zapomniała o odbezpieczeniu pistoletu.

- A teraz proszę mnie osłaniać - rozkazał woźnica.

Trzymając się blisko ściany, z bronią wycelowaną w trzech mężczyzn, ruszyła za nimi i zatrzymała się dopiero, kiedy znaleźli się wystarczająco daleko od powozu.

- Możecie się zatrzymać - rzekł Harper.

Wycelował pistolet w porywaczy, zwiesił się z balkonu, po czym lekko zeskoczył na ziemię. Abbie słyszała, jak otwiera drzwi, a potem wchodzi do powozu. Wydawało jej się, że minęły całe wieki, zanim stamtąd wyszedł. Pozwoliła sobie na jedno krótkie spojrzenie. Hugh wisiał na ramieniu Harpera.

- Jak on się czuje? - zapytała.

- Będzie żył - odparł woźnica, a kiedy usłyszał ciche łkanie, pośpieszył z wyjaśnieniami: - Niech się pani nie martwi. Nic mu nie będzie. Naprawdę. Boże, on waży z tonę!

Abbie miała wrażenie, że zaraz się roześmieje, ale tylko westchnęła cicho. Hugh na razie nic nie groziło. Teraz mogła pomyśleć o innych sprawach. Nie chciała, żeby władze zajęły się tymi bandytami dopóty, dopóki życie jej brata będzie od nich zależało. Musiała szybko coś wymyślić. W każdej chwili mógł powrócić woźnica dwukółki z całą armią uzbrojonych mężczyzn.

Schowała się za powozem, tak żeby nie widział jej Harper. Zniżyła głos i spoglądając w oczy mężczyźnie w brązowym płaszczu, wycedziła przez zęby:

- A teraz wynoś się stąd i nie zbliżaj się do mnie, dopóki nie dotrę do Londynu.

- Panno Vayle? - dobiegł ją głos Harpera; woźnica najwyraźniej zaczynał nabierać podejrzeń.

Uniosła pistolet i wystrzeliła w powietrze. Właśnie wtedy wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Niedoszli porywacze Hugh zaczęli uciekać, konie wierzgały kopytami, Harper rzucił się w jej stronę, a ktoś wystrzelił prosto pod nogi Abbie.

Przerażona, schowała się za murem obok woźnicy. Oszalałe ze strachu konie zarżały i szarpnęły tak mocno, że wyciągnęły powóz z zaspy, lecz utknął w następnej, jeszcze bardziej blokując bramę.

- Kto do mnie strzelał? - zapytała Abbie drżącym głosem.

- Na balkonie stoi mężczyzna - odparł Harper. W tej samej chwili dobiegł ich czyjś głos:

- Są tam, za murem. Na drodze, ludzie, na drodze.

Abbie z przerażeniem spojrzała na Harpera. Nie mieli dokąd uciec. Brama była zablokowana; powóz Hugh na pewno tędy nie przejedzie.

- Jesteśmy uwięzieni.

- W takim razie będziemy musieli wrócić tą samą drogą, którą tutaj wjechaliśmy - rzekł Harper.

- Nigdy nam się nie uda.

Jedyną odpowiedzią woźnicy było zagwizdanie na palcach. Abbie usłyszała koła toczące się po kocich łbach, a potem głos mężczyzny, który stał na balkonie:

- Ty tam, na dole! Co ty wyprawiasz?

- Kto, ja? - To musiał być głos Toma.

- Tak, ty!

- Przecież ja nic nie robię, proszę pana. A teraz, czy mógłby pan przestać we mnie celować? Chyba że chce pan, żebym odstrzelił panu głowę moją strzelbą? Tak już lepiej. Dziękuję panu - rzekł Tom, po czym krzyknął: - Gotowy, panie Harper!

- Teraz! - rzucił woźnica, wskazując Abbie dziurę w murze.

Upewnił się, że Hugh nie spadnie mu z ramienia, po czym podążył za nią.

Kareta Hugh stała przy samej bramie. Abbie spojrzała na powóz, który utknął w zaspie, a potem prześlizgnęła się przez dziurę w murze i otworzyła drzwi karety. Wdrapała się do środka, po czym odwróciła się, żeby pomóc Harperowi wciągnąć Hugh. Kiedy ułożyli go na podłodze, woźnica rzekł, zwracając się do Abbie:

- Połóż się na podłodze. I dobrze się trzymaj!

Spojrzała z obawą na Hugh. Jego twarz była cała w siniakach, a z nosa ciekła krew. Nie dostrzegła jednak poważniejszych obrażeń, żadnych ran ani krwi na ubraniu. Łzy napłynęły jej do oczu i spłynęły po policzkach.

Nagle usłyszała głos Harpera:

- Usuń z drogi ten powóz albo mój przyjaciel rozwali ci łeb.

- Nie bądź głupi, człowieku - odezwał się ktoś tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Nie uda wam się uciec.

Abbie podskoczyła, kiedy rozległ się huk. To nie był strzał z pistoletu, to musiała być strzelba. Hugh poruszył się niespokojnie.

- Maitland? - wymamrotał. - Maitland? Co on tutaj robi?

Powóz niespodziewanie ruszył do przodu. Zarżały konie. Abbie przylgnęła do podłogi. Usłyszała dźwięk zgniatanego metalu, kiedy powóz otarł się o mur, Gdy konie się cofnęły, wstrzymała oddech.

- Co, do diabła…? - wysapał Hugh.

- Wszystko w porządku - wyjąkała. - Wszystko w porządku.

Ale nic nie było w porządku. Miała wrażenie, że Harper postradał zmysły. Postąpiła tak, jak nakazał jej woźnica: leżała na podłodze i kurczowo trzymała się Hugh. Na dziedzińcu wrzało, jakiś mężczyzna krzyczał, kobieta wrzeszczała wniebogłosy, a do tego szczekał pies.

- Wstrzymać ogień! - krzyknął mężczyzna z balkonu. - Nigdzie nam nie uciekną. Wstrzymać ogień. Tutaj jest zbyt wielu niewinnych ludzi.

- Usunąć powóz z drogi! - zawołał Harper. - Usunąć go albo was rozjadę!

Abbie trzęsła się z emocji. Hugh powiedział jej kiedyś, że jego woźnica potrafi powozić jak sam diabeł, jeżeli wymaga tego sytuacja. Pragnęła, żeby tak było. Modliła się o to.

Kiedy wjechali w coś z rozmachem, zazgrzytała zębami. Po chwili znów w coś uderzyli. Rozległy się wrzaski i krzyki, Konie stąpały w miejscu, ale ani Harper, ani Tom nie strzelali z bata, Nagle kareta ruszyła z miejsca, jak gdyby była na otwartej drodze.

Abbie przyklękła na kolanach, jedną ręką opierając się o skrytkę. Wytężyła słuch, kiedy na zewnątrz rozległ się dźwięk rogu. Ostrożnie wyjrzała przez okno.

- O, nie - jęknęła. - Och, nie!

Harper miał zamiar przejechać przez główną bramę. To dlatego Tom trąbił w róg, żeby ostrzec inne pojazdy, które znajdowały się na ich drodze.

Ponownie rozległ się dźwięk rogu. Abbie wydawało się, że nie unikną kolizji. Kiedy przejechawszy przez główną bramę, znaleźli się w tunelu, zrobiło się nagle strasznie ciemno. Nic nie widziała, ale nadal czuła i słyszała. Jechali zdecydowanie za szybko, kierując się w stronę domów na końcu ulicy.

- Dobry Boże! - Te słowa same cisnęły się jej na usta, kiedy usłyszała kolejne dźwięki rogu. Jeden prawdopodobnie wydobywał się z rogu Toma, a drugi był sygnałem z innego powozu znajdującego się na drodze.

Wystrzelili z tunelu niczym kula armatnia. Abbie patrzyła, jak prosto na nich z ogromną prędkością pędzi powóz. Wstrzymała oddech. Zanim krzyknęła z przerażenia, powóz zniknął za rogiem, a Abbie upadła na Hugh. Karecie na razie nic nie zagrażało.

Hugh poruszył się, żeby zrzucić ją z siebie, i powoli otworzył oczy.

- Abbie - powiedział słabo.

Z trudem podniosła się z podłogi.

- Tak, Hugh?

- Moja głowa.

Przyjrzała mu się uważnie. Pod palcami wyczuła guza wielkości piłki do krykieta i krwawiącą ranę.

- Nieźle ci się oberwało - zauważyła.

Hugh z trudem oparł się na rękach, a potem powoli usiadł.

- Abbie, pod siedzeniem jest butelka whisky.

Odwróciła się i wyjrzała przez małe okienko z tyłu. Śnieg padał tak intensywnie, że trudno jej było stwierdzić, czy ktoś za nimi jedzie. Harper najwyraźniej nie brał pod uwagę pościgu i zwolnił prędkość do minimum.

- Wolno, wolniej, stop.- Nigdy nie spodziewałaby się po Harperze tego, czego dokonał przed chwilą.

Znalazła butelkę whisky, po czym, przytrzymując głowę Hugh, starała się go napoić, ale więcej alkoholu znalazło się na jego koszuli niż w ustach.

- Wypij tylko trochę - powiedziała. - Możesz mieć wstrząs mózgu, a w takim wypadku alkohol nie jest wskazany. Nie powinieneś pić za dużo w takim stanie.

Zastanawiała się, czy nie pomóc mu położyć się na ławeczce, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu, gdyby bowiem Harper wziął znów ostry zakręt, Hugh mógłby spaść na podłogę. Sięgnęła po koc z owczej wełny i odkryła, ku własnemu zdumieniu, że w środku zawinięte są ciepłe cegły. Hugh musiał się tym zająć, jeszcze zanim go zaatakowano. Abbie pociągnęła nosem.

Okryła go kocem, a ciepłe cegły położyła przy jego stopach i plecach. Chciała podłożyć mu pod głowę swój płaszcz, ale w powozie było za zimno, żeby podróżować bez ciepłego okrycia, więc położyła głowę Hugh na mufce.

- Nie zasypiaj - powiedziała. - Możesz stracić przytomność, a to nie wyjdzie ci na zdrowie.

- Abbie?

- Tak?

- Kim byli ci mężczyźni?

- Nie wiem.

- Byłem bezsilny. Powinienem był przewidzieć… ale następnym razem… następnym razem… - Zapadła cisza. - Dokąd jedziemy?

- Wydaje mi się, że do Hungerford.

- Czy to dobry pomysł?

- Nie martw się, Harper wie, co robi - uspokoiła się Abbie.

- I kto to mówi?

- Ja.

Hugh uśmiechnął się.

- To do ciebie niepodobne - rzekł.

- Może nie, ale widziałam Harpera w akcji i zmieniłam zdanie. A teraz nie zasypiaj.

- Nie zasnę.

Wyglądał tak bezbronnie. Jego bladą twarz wykrzywiał grymas bólu. Nagle Abbie zdała sobie sprawę, że Hugh jest zwykłym śmiertelnikiem. Gdyby cokolwiek mu się stało, nigdy by sobie tego nie wybaczyła. To wszystko była jej wina. Nie powinna była pozwolić, żeby jej towarzyszył, a tym bardziej nie wolno jej było się zgodzić na podróż jednym powozem. Przecież dostała ostrzeżenie, co może się stać, jeżeli nie będzie podróżowała sama. Niestety, tak bardzo pochłonęły ją błahe sprawy, że zupełnie zapomniała o bezpieczeństwie Hugh.

Teraz będzie musiała nadrobić zaległości. Dostała nauczkę. Jeżeli ci ludzie chcieli ją wystraszyć, to doskonale im się to udało. Przy pierwszej nadarzającej się okazji wynajmie dla siebie powóz.

- Abbie?

- Tak, Hugh? - Sięgnęła do kieszeni, wyjęła z niej chusteczkę i wydmuchała nos.

- Czy tutaj przecieka?

Abbie roześmiała się przez łzy.

- Nie - odparła.

- W takim razie płaczesz. Dlaczego?

Dlatego, że wszystko wymykało jej się spod kontroli.

- Bo źle oceniłam twojego woźnicę - skłamała.

Powóz zwolnił. Abbie wyjrzała na zewnątrz, właśnie gdy dojeżdżali do skrzyżowania dróg. Jedna droga prowadziła do Hungerford, a druga do Endicote. Powóz skręcił w stronę Endicote.

- Wygląda na to, że mimo wszystko jedziemy do Endicote - powiedziała do Hugh.

- Nie udałoby się nam dojechać do Hungerford w taką pogodę - odparł.

Abbie westchnęła.

- Chyba masz rację.

Minie kilka dni, zanim odda książkę porywaczom George'a. Pogrążona w cichej rozpaczy, przyglądała się płatkom śniegu na szybie.

Nemo czuł się tak, jak gdyby ktoś go związał. Miał na sobie strój posiadacza ziemskiego. Scenę na dziedzińcu w zajeździe Pod Czarnym Knurem obserwował z ukrycia pod balkonem. Nie mógł uwierzyć, jak głupi są jego pomocnicy. Wszystko zepsuli. Rozkazał im porwać Templara i wykluczyć go z gry na dłuższy czas. Skoro widzieli, że im się wymyka, powinni byli go zabić. Chyba docierało do nich, że on, Nemo, nie może robić wszystkiego. Poza tym tak bardzo liczył na dwóch mężczyzn, którzy mierzyli z pistoletów w karetę Templara. Ale kiedy tylko pojawiło się dwóch agentów wywiadu, spanikowali i żaden nie strzelił. W ten sposób Templar uszedł z życiem, a wraz z nim w śnieżnej burzy zniknęła ta kobieta, która miała ze sobą książkę.

Powiedziano mu, że Templar jest nieszkodliwy, że dawno temu wycofał się i już nigdy więcej nie podjął pracy w tajnych służbach. Ale gdy rano pojawił się w towarzystwie panny Vayle i wraz z nią odjechał z Zamku w swojej karecie, Nemo nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Kiedy tylko spotkał Templara w Zamku, instynkt podpowiadał mu, żeby zabić wroga; nie posłuchał go, i to był błąd.

A teraz instynkt nakazywał mu zapomnieć o wyznaczonych pannie Vayle wskazówkach i czym prędzej udać się do Londynu. Sprawa, która go tam czekała, była o wiele ważniejsza od książki. Poza tym, kiedy na scenie pojawiają się brytyjscy agenci, to dla niego znak, że należy wycofać się z gry. Chcąc nie chcąc, będzie musiał opuścić swoich towarzyszy i na własną rękę odszukać dziewczynę.

Stajenny wyprowadził konie. Nemo wskoczył na grzbiet swojego rumaka. Już wcześniej zdążyli zamienić parę zdań na temat szalonej karety, która staranowała wszystko, co stanęło na jej drodze.

Stajenny pokiwał głową.

- Nie zajedzie pan daleko w taką pogodę.

- Nie wybieram się nigdzie daleko. - Nemo spojrzał na dwóch mężczyzn, o których wiedział, że są brytyjskimi agentami. Oni również wsiadali na konie. - Tylko do Newbury - dodał w zamyśleniu.

- Będzie pan miał szczęście, jeżeli uda się panu tam dotrzeć.

- Co powiedziałeś? - spytał, jakby wracając do rzeczywistości.

- Będzie pan miał szczęście, jeżeli uda się tam panu dotrzeć -powtórzył stajenny.

Nemo odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się.

- Ja zawsze mam szczęście.

I była to prawda. Gdyby nie miał w życiu szczęścia, Napoleon nigdy nie zwróciłby na niego uwagi. Imperator był wyczulony na tym punkcie. Kiedy wybierał oficerów i służbę, nigdy nie pytał, ile lat służyli i do jakich uczęszczali szkół. Chciał wiedzieć tylko jedno: czy mają szczęście?

Gdy Nemo wyjechał na drogę i skierował konia w stronę Newbury, poczuł, jak wstępuje w niego nowy duch. Zdarzały mu się małe porażki, ale jeszcze nigdy nie przegrał wojny.

Nikt nie mógł go powstrzymać. Był nieśmiertelny.

10

Endicote było oddalone tylko o trzy mile od głównej drogi, ale dojazd utrudniały liczne zaspy śnieżne. W mieścinie był kościół, kuźnia i kilka chat krytych strzechą. Poza tym w okolicy nie było śladu żywego ducha. Milę dalej skręcili na podjazd staromodnego dwupiętrowego domu. W oknach nie paliły się światła, a z kominów nie unosił się dym.

- Wygląda na opuszczony - stwierdziła Abbie.

Hugh siedział z kocem narzuconym na ramiona.

- Pani Deane musiała pojechać do swojej siostry w Newbury - wyjaśnił. - Powiedziała, że być może tak zrobi. Ten dom przeznaczony jest na sprzedaż. Pewnie zmęczyło ją czekanie na klienta.

Gdy kareta zatrzymała się przed domem i Abbie pociągnęła za klamkę, okazało się, że drzwi się zacięły. Kiedy w końcu otworzył jej Harper, szybko wyskoczyła na zewnątrz. Uważnie obejrzała pojazd, żeby sprawdzić, w jakim jest stanie. Dostrzegła zaledwie kilka wgnieceń i zdartą w wielu miejscach farbę.

Hugh chwiejnie zszedł po schodkach i zatrzymał się.

- Nie - zwrócił się do Harpera - nie będziesz mnie niósł. Pójdę na własnych nogach, ale dziękuję za dobre chęci. - Zrobił jeden krok, zachwiał się i z trudem odzyskał równowagę. - Ślizgam się jak na lodzie - powiedział zirytowany.

Abbie i Harper złapali go, żeby nie upadł. Kiedy starali się wziąć go pod ramiona, skrzywił się z bólu.

- Tylko nie za to ramię, Abbie. Nie jest w najlepszym stanie, ale doskonale sam sobie poradzę z dojściem do domu.

- Oczywiście - rzucił Harper z sarkazmem. - A ja jestem królem Anglii. Tom, zabierz karetę z widoku. Musimy uważać.

Abbie obejrzała się nerwowo, ale śnieg był tak gęsty, że nie mogła zobaczyć nic poza kolumnami przy bramie wejściowej.

Harper pomógł chlebodawcy stanąć na nogi, po czym wziął go pod zdrowe ramię i zarzucił rękę Hugh na swoją szyję.

- A teraz może nasza wysokość powie nam, jak mamy się dostać do tego oto domu - odezwał się sceptycznie.

- Jesteśmy na wsi. - Hugh zaciskał zęby, kiedy przy pomocy woźnicy zmierzał w stronę drzwi. - Na wsi nikt nie zamyka drzwi.

Miał rację i już po chwili znaleźli się w środku.

- Gdzie jest kuchnia? - zapytała Abbie.

- Za tamtymi drzwiami - odparł Hugh.

Do rozmowy wtrącił się Harper.

- On powinien iść do łóżka.

- Nie - sprzeciwiła się Abbie. - Muszę go najpierw obejrzeć.

W domu panował chłód, z czego wywnioskowała, że właścicielki nie było tutaj od kilku dni. Przyśpieszyła i wysunęła się naprzód, kiedy przechodzili przez niewielką jadalnię, w której nie było wystarczająco dużo światła, żeby opatrzyć Hugh. Kuchnia znajdowała się na drugim końcu korytarza, wyłożonego kamienną posadzką. Abbie użyła krzemienia, żeby zapalić świece. W piecu wszystko było gotowe do rozpalenia ognia. Otworzyła drzwiczki i wsunęła do środka świecę, by podpalić gazety, po czym rozejrzała się po kuchni.

Naprzeciwko okna znajdowały się dwa kamienne zlewy i pompa. Na środku stał drewniany stół, a na ścianie na kołkach wisiało całe mnóstwo garnków i czajników. Wszystko to było tak czyste jak gabinet szanowanego doktora.

- Sam sobie poradzę! - To Hugh denerwował się na Harpera, kiedy ten pomagał mu usiąść na sfatygowanym krześle.

- A teraz proszę nam powiedzieć, co się dokładnie wydarzyło. -rzekł Harper.

- Rozmawiałem z jednym ze stajennych - zaczął Hugh - kiedy podszedł do mnie nieznajomy dżentelmen i poprosił, żebym udał się z nim na przechadzkę. - Zamilkł na chwilę. - Nie mogłem odmówić, ponieważ pokazał mi pistolet ukryty pod płaszczem.

Wyszliśmy na drogę. Zobaczyłem kolejnego mężczyznę, a za powozem stał woźnica. Odmówiłem dalszej współpracy, więc zbili mnie rękojeściami pistoletów. To wszystko, co pamiętam. - Czego chcieli?

- Nie mam pojęcia. Nie żądali pieniędzy ani kosztowności, więc nie mogli być złodziejami. A teraz twoja kolej. Co wydarzyło się potem? Nie pamiętam zbyt wiele od momentu, kiedy wynosiłeś mnie z ich powozu, do chwili, gdy znaleźliśmy się na otwartej drodze.

- Było tak - zaczął opowieść Harper. - Wszystko sprzysięgło się przeciwko nam. Udało się nam uratować od tych opryszków tylko po to, żeby za chwilę znaleźć się pod ostrzałem.

- Właśnie się nad tym zastanawiałem, wydawało mi się, że słyszałem… - Hugh urwał zdanie w połowie i zamyślił się.

- Dwie różne grupy bandytów! - wykrzyknęła Abbie i obaj mężczyźni spojrzeli na nią ciekawie. Wzruszyła bezsilnie ramionami.- Nigdy bym nie przypuszczała, dla mnie wyglądało to zupełnie inaczej. Miałam wrażenie, że oni wszyscy działają wspólnie.

- Niezupełnie - wyjaśnił Harper. - Jak się panience wydaje, dlaczego tamci trzej mężczyźni uciekli, kiedy nadarzyła się ku temu okazja? Niech sobie panienka nie myśli, że przestraszył ich oddany przez panienkę strzał. Bez problemu mogli panienkę obezwładnić. A uciekli, bo dostrzegli mężczyznę na balkonie. A tak w ogóle, to dlaczego panienka strzeliła?

- Jeden z nich ruszył w moją stronę - powiedziała Abbie słabym głosem. - Przeraziłam się.

Do rozmowy przyłączył się Hugh.

- Ja też bym się przeraził na twoim miejscu. Świetnie sobie poradziłaś, Abbie. Mów dalej, Harper. Co się wydarzyło później?

Woźnica spojrzał na swego chlebodawcę, dostrzegł jego wymowną minę i zaczął opowiadać dalej:

- Cóż, ci ludzie nie czekali na wyjaśnienia, więc zdecydowałem, że uciekniemy, nie tłumacząc się z niczego. I w ten oto sposób dojechaliśmy tutaj. - Ponownie spojrzał na Hugh. - Porozmawiamy później - dodał - kiedy pan wypocznie, Rozejrzę się na zewnątrz, na wypadek gdyby ktoś ruszył za nami w pościg.

- Nie wydaje mi się, żeby jechali za nami w czasie takiej burzy śnieżnej - wtrąciła się Abbie.

Hugh wyjrzał za okno; śnieg bezlitośnie walił w szybę.

- Abbie ma rację. Mieliśmy szczęście, że udało nam się tutaj dotrzeć. Poza tym nikt nie będzie się spodziewał, że zjechaliśmy z głównej drogi.

Harper i Hugh znów wymienili spojrzenia.

- W takim razie pójdę pomóc Tomowi z końmi. Przyjdę później - powiedział woźnica.

- Dobrze - zgodził się Hugh. - Na tyłach domu jest stajnia. Znajdziesz tam wszystko, co będzie ci potrzebne.

Kiedy Harper wyszedł, Hugh rozsiadł się wygodnie. Abbie powoli zdjęła płaszcz i powiesiła go na haku przymocowanym do drzwi. Nadal miała mętlik w głowie. Dwie bandy! Kiedy dłużej się nad tym zastanowiła, to zaczęło mieć sens. Pamiętała dokładnie, co powiedział jej mężczyzna, który zaatakował ją w Bath. Wspominał, żeby nie starała się doręczyć książki konkurencji. W takim razie teraz miała dwie bandy przeciwko sobie. Dwa razy więcej złoczyńców, którzy mogli ją terroryzować. Ta myśl bardziej ją zirytowała, niż przeraziła. Najprawdopodobniej wszystkim się wydawało, że jest bezbronna jak mała myszka zapędzona w ślepy zaułek,

Hugh przyglądał się jej, jak zdejmuje z haka czarny czajnik i podchodzi do pompy, żeby go napełnić. Obawiał się, że to, co wydarzyło się w Czarnym Knurze, miało o wiele więcej podtekstów, niż się pozornie wydawało. To nie był zwykły napad. Poza tym miał wrażenie, że całe to zdarzenie zdecydowanie bardziej wiązało się z Abbie niż z nim.

Abbie musiała pochwycić czajnik z wodą w dwie ręce, żeby donieść go do pieca. Zanim postawiła go na blachę, zaparła się, żeby zebrać siły. Hugh przyglądał się z uznaniem wspaniałym kształtom jej ciała.

- A teraz zobaczmy, jak poważne są twoje obrażenia - powiedziała.

Hugh zazwyczaj nie lubił, żeby ktoś się nim zajmował, ale tym razem było zupełnie inaczej. Uwielbiał dotyk dłoni Abbie, pragnął, żeby jej zmarznięte palce sprawdzały jego puls przez całe wieki. Spódnica muskała jego nogi, a gdyby wysunął się trochę do przodu, mógłby pocałować jej piersi.

- Jak do tej pory, nie zauważyłam nic poważnego - zawyrokowała Abbie. - A teraz otwórz szeroko oczy.

Hugh posłusznie wykonał polecenie, tym bardziej że teraz mógł jeszcze dokładniej jej się przyglądać.

- Dzięki Bogu - westchnęła. - Nic ci nie jest.

- Mhm - odparł Hugh, wdychając jej zapach. Czuł miłą woń kwiatów i ten kuszący aromat, roztaczający się z jej kobiecego ciała. Lubił w niej dosłownie wszystko, od…

Nagle zdał sobie sprawę, w jakim kierunku zmierzają jego myśli, i to go przeraziło. Małżeństwo było zdecydowanie nie dla niego, a tylko w ten sposób mógłby zdobyć Abbie.

Gdyby był nieczułym łajdakiem, jak go nazwała, na pewno postawiłby na swoim i ślub nie grałby w tym przypadku żadnej roli. Wystarczył jeden jego dotyk, żeby zapragnęła więcej. Mógłby ją zdobyć, gdyby tylko tego zapragnął. Nagle poczuł się winny, jak gdyby znalazł się w piekle. To nieprawda, co o nim powiedziała; nie był pozbawiony honoru. Dlatego też czuł się w obowiązku ją poślubić.

Wolał jednak spłonąć niż ponownie dać się złapać w pułapkę.

- Au - jęknął niespodziewanie. - To boli.

- Mhm - odparła Abbie. - Teraz wszystko jest jasne. Nie jesteś w śpiączce ani nie masz gorączki. Nie masz złamanej ani jednej kości, bo nie doszedłbyś tutaj. Martwi mnie tylko twoje ramię. Takie zwichnięcia mogą być przyczyną poważnych powikłań, jeżeli nie leczy się ich odpowiednio.

- Tak? - zdziwił się Hugh. - A od kiedy to jesteś takim ekspertem w dziedzinie medycyny?

- George zawsze…

Hugh czekał na dalszą część zdania. W końcu zniecierpliwiony zapytał:

- Twój brat, George?

- Tak. - Ponownie zamilkła, ale tym razem nie na długo. - Kiedy byliśmy dziećmi, George zawsze spadał z drzew albo z murów i pomagałam pielęgniarce się nim zajmować. W ten sposób nauczyłam się wszystkiego o zwichnięciach i złamaniach. Potrafię nawet nastawiać kości.

Abbie stanęła za Hugh, żeby lepiej przyjrzeć się ranie na jego głowie. Nie mógł zobaczyć jej twarzy, ale słyszał drżenie głosu. George? Czy George miał coś wspólnego z tą tajemniczą sprawą?

- Jak radzi sobie teraz ten młodzieniec? - zapytał beznamiętnym głosem.

- Kto taki? - Jej palce zamarły bez ruchu.

- George. Czy to nie o nim przed chwilą rozmawialiśmy?

Kiedy znów stanęła naprzeciw Hugh, jej twarz była blada.

- Znasz George'a - powiedziała. - Pojawia się i znika w różnych miejscach. - Nabrała głęboko powietrza. - W okolicy musi być jakiś lekarz. Potrzebuję bandaży do tej potwornej rany na głowie i czegoś do przemywania ran i zadrapań. Czy wiesz, gdzie pani Deane ma apteczkę?

- W schowku, za tamtymi drzwiami - wyjaśnił.

- Najwyraźniej dobrze znasz ten dom.

- Doktor Deane był moim prywatnym nauczycielem. Mieszkałem u niego przez kilka lat.

- Rozumiem.

Abbie wzięła świecę z kominka i podeszła do drzwi, które wskazał jej Hugh.

Przyglądał jej się ze zdziwieniem. Dlaczego tak nagle zmieniła temat rozmowy? Co tak bardzo zdenerwowało ją w rozmowie na temat George'a? Czy jej młodszy brat mógł mieć związek z nagłym wyjazdem z Bath? W co ci niewinni ludzie mogli się wplątać? A może wcale nie byli tacy niewinni. Ta myśl wciąż zaprzątała jego głowę, kiedy wróciła Abbie. Odłożyła tacę, na której przyniosła wszystko, co było potrzebne do opatrunku. Podeszła do Hugh, w jednej ręce trzymając naczynie z gorącą wodą, w której zanurzone były podarte kawałki materiału, w drugiej zaś małą czarną butelkę. Jęknął na ten widok.

- Wyciąg z krwawnika i bukwicy, żeby odkazić moje rany. Jeden z domowych leków pani Deane. Pamiętam go bardzo dobrze i wiem, że będzie bolało.

Abbie zaczęła czyścić jego twarz z zaschniętej krwi.

- Powiedziałeś, że mieszkałeś w tym domu przez wiele lat?

Hugh pokiwał głową.

- Przyjechałem tutaj zaraz po tym, jak moja matka ponownie wyszła za mąż. Miałem wtedy sześć lat. Opuściłem ten dom, dopiero kiedy musiałem iść do szkoły w wieku dwunastu lat. Ale zawsze wracałem tutaj na wakacje.

- Sześć lat! Czy nie byłeś wtedy za mały? To znaczy, wiem, że chłopcy często zamieszkują ze swoimi nauczycielami, ale nie w tak młodym wieku.

- Moja matka i ojczym byli pochłonięci własnym życiem. Wydawało im się, że to będzie najlepsze rozwiązanie.

- Najlepsze dla kogo? - zapytała wzburzona.

- Nie popuszczaj wodzy wyobraźni - odparł z uśmiechem. - Kiedy już przyzwyczaiłem się do państwa Deane'ów, byłem z nimi bardzo szczęśliwy. Gdy umarła moja matka, nie była to dla mnie katastrofa. Tutaj był mój prawdziwy dom.

- Rozumiem - powiedziała Abbie łagodnie. - Co lubiłeś robić, kiedy byłeś chłopcem, Hugh?

- Kochałem książki. Interesowałem się historią. Nic nie cieszyło mnie bardziej niż wyprawy, na które zabierał mnie pan Deane. Razem szukaliśmy pozostałości po starożytnych Rzymianach. Czy wiedziałaś, że w tej okolicy znajdują się rzymskie ruiny, które przypominają Stonehenge? Czułem się tutaj cudownie.

Ich oczy się spotkały. Abbie uśmiechnęła się, Hugh odwzajemnił się tym samym. Cisza, która zapadła, była bardzo przyjemna, pokazywała, jak bliskimi są przyjaciółmi. Ale żadne z nich nie odzywało się przez dłuższą chwilę, więc atmosfera zaczęła jakby gęstnieć od napięcia. Hugh oddychał coraz szybciej; Abbie nie potrafiła opanować przyśpieszonego bicia serca. Ich uśmiechy zbladły.

Odezwali się w tym samym momencie.

- Abbie, jeżeli chodzi o wczorajszy wieczór…

- Będę potrzebowała płótna, żeby przewiązać twoje ramię. Nie ruszaj się. To zajmie mi tylko chwilę.

Odchodząc, zaszeleściła spódnicą.

Po o tym, jak Abbie usztywniła ramię Hugh, poszła na górę przygotować dla niego pokój. Drwa w kominku były gotowe do podpalenia, dlatego też najpierw zajęła się wznieceniem ognia. W schowku na korytarzu znalazła czystą pościel, po czym przygotowała łóżko. Na stoliku stała pusta karafka. Choć Abbie wiedziała, że powinna zejść na dół i napełnić ją wodą, nie mogła teraz spojrzeć Hugh w oczy.

Atmosfera między nimi zaczęła robić się coraz bardziej napięta. Prawie zdradziła mu swoją tajemnicę, kiedy się dowiedziała, że mimo iż miał wyrodną matkę, wyrósł na takiego wspaniałego człowieka. Poza tym musieli porozmawiać o wczorajszym wieczorze, a nie była do tego przygotowana.

To wszystko było wielkim nieporozumieniem - takiej wersji wydarzeń powinna się trzymać, zwłaszcza że im dłużej nad tym wszystkim myślała, tym bardziej wydawało jej się, że to jest wielkie nieporozumienie.

Uklękła przy palenisku i za pomocą szczypców wrzuciła do ognia kilka kawałków węgla. Ani na chwilę nie przestawała rozmyślać o małym chłopcu, który całe dzieciństwo spędził w tym domu.

Hugh wiele razy wspominał swojego nauczyciela i zawsze mówił o nim bardzo ciepło, ale nigdy jej nie powiedział, że mieszkał z nim z dala od rodziny przez wiele lat. Zdarzało się, że mali chłopcy dorastali w domach swoich nauczycieli, ale nie przez tak długi okres i przeważnie dlatego, że dziecko nie miało nikogo bliskiego.

Wiadomość, że Hugh został porzucony jako mały chłopiec, bardzo nią wstrząsnęła. Trudno jej było uwierzyć, że przeszedł przez to wszystko bez większych urazów, pomijając jego drobne dziwactwa. Ten dom z pewnością był bardzo przytulny i wygodny, a pani Deane na pewno była doskonałą panią domu. Ale to nie to samo co dorastanie pod opieką kochającej rodziny.

Rodzina Abbie też nie była doskonała. Kłócili się, nieraz na siebie wrzeszczeli. Czasem potrzebowali siebie nawzajem, zwykle jednak radzili sobie bez pomocy bliskich. Ale wystarczyło, żeby jedno z nich cierpiało albo miało jakieś problemy, wszyscy ruszali mu na ratunek. Właśnie tym mógł się chlubić ród Vayle'ów: nigdy nie odmówiliby sobie nawzajem pomocy w potrzebie.

Nie powinna się teraz nad tym zastanawiać, ponieważ prawie natychmiast pojawił jej się przed oczami George, którego widziała jak przez mgłę, siedzącego w ciemnej celi, pogrążonego w myślach o rodzinie, która go porzuciła. Abbie wstała z klęczek i krzyżując ręce, złapała się za ramiona.

- Nie! - powiedziała na głos. - Nie!

George na pewno nie zapomniał o rodzinnych zasadach, których sam się trzymał przez całe życie. Vayle'owie nigdy nie zapominają powiedzieć "proszę" i "dziękuję". Vayle'owie nigdy nie piorą swoich brudów na forum publicznym. Vayle'owie zawsze trzymają się razem.

Ta lista nie miała końca. Być może, w miarę jak dorastali, te słowa zaczynały nabierać zupełnie nowych znaczeń, ale o nich nie zapominali. Na tych zasadach opierała się ich wiara - dogmat Vayle'ów. Cokolwiek by się wydarzyło, George nigdy nie pomyśli, że rodzina o nim zapomniała. Abbie wiedziała, że wspólnie poruszą niebo i ziemię, żeby sprowadzić go zdrowego i całego do domu.

Odeszła od kominka, żeby wyjrzeć przez okno. Śnieg. Zawsze kochała śnieg. Teraz miała ochotę rzucić mu wyzwanie. Coś takiego mogło się przydarzyć tylko jej. Czuła się taka samotna, zmierzając donikąd, mając na karku dwie grupy bandytów, Chciała ratować wiarę George'a, która być może balansowała teraz nad przepaścią. Jak wspaniale sprawdzała się w roli bohatera! Przecież nie potrafiła nawet posługiwać się pistoletem. Ostatnim razem, kiedy powinna była użyć broni, Harper musiał jej przypomnieć, żeby odbezpieczyła pistolet, a siła wystrzału omal nie złamała jej nadgarstka.

Jakże się wygłupiła! Przecież była przekonana, że to jej strzał przestraszył porywaczy Hugh. Jaka z niej idiotka? Kiedy wystrzeliła, przestała stanowić dla nich jakiekolwiek zagrożenie. Mogli podejść i ją obezwładnić. Gdyby na balkonie nie pojawił się tamten mężczyzna, cała akcja ratunkowa zakończyłaby się katastrofą.

Długo myślała o mężczyznach, którzy zaatakowali Hugh. Ten, który napadł ją w Bath, nie był jednym z nich. Ale skąd ta pewność?

Tego nie wiedziała. Może intuicja? Porywacze Hugh byli przerażeni, może nawet tak samo jak ona. Mężczyzna w brązowym płaszczu prawdopodobnie był ich przywódcą, a napastnika z Bath wyobrażała sobie zupełnie inaczej. Ten na pewno był za niski. Brakowało mu tej zuchwałości i arogancji. A co najważniejsze, jego widok nie przyprawiał jej o dreszcze. Wszyscy trzej uciekli, a ona nie zdążyła nawet przyjrzeć się temu, który wybawił ją z opresji, a potem do niej strzelał.

Kiedy jednak udało jej się zerknąć w stronę balkonu, stwierdziła, że człowiek tam stojący również nie może być mężczyzną, który włamał się do jej domu. Nie miał w głosie tego czegoś, czego nawet nie potrafiła nazwać. Mimo że rozpoznała jego obcy akcent, szkocki albo irlandzki, wiedziała, że to nie jest ten głos z jej nocnego koszmaru. Mężczyzna na balkonie mówił barytonem, ten, który obudził ją w środku nocy, miał głos o wiele niższy. I o wiele bardziej przerażający.

Te rozmyślania w niczym jej nie pomogły. Chyba już nic nie było w stanie jej pomóc. Nie miała pojęcia, jak obronić George'a przed tym strasznym człowiekiem.

Sama myśl o tym, jak żałośnie się zachowywała, sprawiła, że zawrzała w niej złość. Ona, Abigail Vayle, nigdy nie miała ognistego temperamentu! Może jeżeli ładnie poprosi Harpera, on nauczy ją posługiwać się bronią.

Z tym zamiarem poszła szukać woźnicy.

11

Trzy godziny później, kiedy Hugh przebudził się ze snu, odbył rozmowę z Harperem, tak jak się wcześniej umówili. Hugh siedział w łóżku podparty na poduszkach. Przy jego stopach leżały ciepłe cegły, a na stoliku obok stała szklanka pełna przemyconego alkoholu. Whisky dostała się do sypialni w drodze przemytu, ponieważ Abbie surowo zabroniła podawania mu wina i innych mocniejszych trunków, żeby nie pogorszyć stanu jego zdrowia. Zamiast alkoholu podała herbatę. Obaj mężczyźni wypili po filiżance gorącego napoju, a potem opróżnili niepełną butelkę whisky, którą Harper znalazł w powozie. Hugh odezwał się pierwszy.

- Abbie nie wyglądała na zadowoloną, kiedy przyniosła mi herbatę. Co ją ugryzło?

- Jest wściekła jak osa. Kiedy poprosiła mnie, żebym nauczył ją strzelać, przygotowałem dla niej tarczę. Nie trafiła w nią ani razu.

- Niczego nie słyszałem.

- Niemożliwe. Jak by ci to wytłumaczyć? - Kiedy byli sami, Harper zwracał się do swego chlebodawcy per ty. - Spałeś jak kamień, a odeszliśmy dość daleko od domu.

- Dlaczego ona chce nauczyć się strzelać z pistoletu?

Harper wzruszył ramionami.

- Powiedziała, że czuła się jak błazen, kiedy zwróciłem jej uwagę, że nie odbezpieczyła broni. To było wtedy, kiedy kazałem jej trzymać na muszce tych drani, którzy zaatakowali.

Hugh zaczął się nad tym zastanawiać; jego usta drgnęły nerwowo.

- Co było tarczą?

- Wyłamane drzwi od stajni.

- I nie mogła w nie trafić? - zapytał Hugh z niedowierzaniem.

- Przypuszczam, że nie miałaby większych problemów, gdyby stała trzy metry od nich. Ale ona i tak się nie podda. Powiedziała, że jutro też będziemy ćwiczyć. Ona jest jak zawodowy żołnierz.

Ponieważ Harper nigdy nie miał dobrego zdania o kobietach, to pochlebstwo wprawiło Hugh w osłupienie. W swoim czasie jego przyjaciel woźnica cztery razy wiązał się z kobietami na dłuższy czas i nigdy nie starał się o błogosławieństwo klechy. Często mawiał potem, że te doświadczenia uczyniły z niego zagorzałego wroga niewieściego rodu. W Hiszpanii służył pod komendą Hugh jako sierżant i wiele razy "ocalił mu tyłek", jak sam mawiał.

Hugh szybko się przekonał, że nie ma w tym nic, czego mógłby się wstydzić. W końcu nie każdy oficer może polegać na swoim sierżancie. On miał szczęście, że trafił na Harpera, a ten nigdy nie dał mu o tym zapomnieć.

Prawdopodobnie każdy z nich poszedłby w swoją stronę, gdyby nie wydarzenie, które miało miejsce niedługo po tym, jak Hugh został przyjęty do służby wywiadowczej. Podczas jednej z bitew, kiedy zostali ranni wszyscy oficerowie, Harper miał zostać dowódcą. Nie chciał jednak dowodzić swoimi kolegami i postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Kiedy pierwsza bitwa dobiegła końca, wdał się w bójkę, po czym wylądował w areszcie. Zaplanował sobie, że zostanie zdegradowany, tymczasem groził mu sąd wojskowy. Hugh dowiedział się o tym, zainterweniował i w ten sposób Harper dostał się do brytyjskiego wywiadu, gdzie, ku zaskoczeniu swojego protektora, okazał się niezastąpiony. Razem stanowili zgrany zespół.

Ale tak było podczas wojny. W czasie pokoju Harper okazał się bezużyteczny. Nie był przyuczony do żadnego zawodu. Jedyną pracą, jaką Hugh był w stanie dla niego znaleźć, była posada woźnicy. Harper był urodzonym żołnierzem, ale wojsko nie chciało przyjąć go z powrotem za żadną cenę.

- Może teraz mi wytłumaczysz, dlaczego dawałeś mi te dziwne znaki, kiedy panna Vayle była z nami - odezwał się Harper. - Nie wiedziałem, o co ci chodzi.

- Nie chciałem wymieniać nazwiska Maitlanda. Panna Vayle nic nie wie o mojej służbie w brytyjskim wywiadzie i wolałbym, żeby tak zostało.

Hugh miał wrażenie, że Abbie nie spodobałaby się wiadomość, że kiedyś był szpiegiem. Poza tym ta część jego życia dobiegła końca.

- Powiedziałeś, że to panna Vayle zwróciła się do ciebie o pomoc?

Harper skinął głową.

- Widziała, jak rozmawiałeś z nieznajomym w brązowym płaszczu, a kiedy po chwili zniknąłeś, przyszła do mnie.

- Czy ty też byłeś tak zaniepokojony jak ona? - spytał Hugh.

- Cóż, tak i nie. W końcu nie było cię tylko pięć minut. Ale kiedy zobaczyłem, jak bardzo martwi się panna Vayle, zacząłem się również niepokoić.

Hugh zmarszczył czoło.

- Zastanawiające jest to, że ona spodziewała się kłopotów, i właśnie dlatego tak szybko doszła do wniosku, że mogło mi się coś stać. A potem ryzykowała swoje życie, żeby mnie ocalić.

Harper przytaknął.

- Uratowała twój tyłek, nie mam co do tego wątpliwości.

- Tak właśnie zrobiła, prawda?

Nagle zapanowała długa cisza. Harper wlał herbatę z powrotem do czajniczka z chińskiej porcelany w kwiatki, po czym napełnił filiżanki whisky. Obaj mężczyźni sączyli drinki i zastanawiali się nad wydarzeniami, które miały miejsce w Czarnym Knurze.

- Powiedz mi jeszcze coś o Maitlandzie - odezwał się w końcu Hugh.

Harper spojrzał pytająco na swego towarzysza, a na jego ustach pojawił się nikły uśmieszek.

- O co ci chodzi? - zniecierpliwił się Hugh, wzruszając ramionami.

- Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego ty i Maitland zawsze skakaliście sobie do oczu. - Harper wolno cedził słowa. - Przecież walczyliście po tej samej stronie. Obaj byliście dobrymi agentami, a przynajmniej tak twierdził pułkownik. Ale kiedy tylko pracowaliście razem, zawsze się kłóciliście.

- Musisz zapytać o to Maitlanda. - Kiedy Harper uniósł krzaczaste brwi, Hugh pośpieszył z wytłumaczeniem: - Posłuchaj, takie rzeczy czasem się zdarzają. Dwoje ludzi po prostu się nie lubi. - Widząc, że brwi jego towarzysza unoszą się jeszcze wyżej, roześmiał się lekko. - Zwerbowano nas w tym samym czasie - wyjaśnił. - Maitland zawsze czuł, że jest gorszy od innych. Nie uczęszczał do dobrych szkół, nie miał odpowiedniego pochodzenia. Domyślam się, że jego ojciec był wiejskim notariuszem. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, chciał za wszelką cenę być najlepszy. A mnie osobiście nie lubił, bo zawsze mu się wydawało, że urodziłem się w złotym czepku i że pułkownik mnie faworyzuje. Tak to się wszystko zaczęło, a z czasem sprawy się pogorszyły.

- Mhm - mruknął Harper, który nie wyglądał na przekonanego.

- A teraz opowiedz mi dokładnie, co on robił w tym zajeździe.

- Na początku zobaczyłem go, jak stoi na balkonie, i pomyślałem sobie, że przybył ze swoimi ludźmi nam na ratunek. Szybko zmieniłem zdanie, kiedy wycelowali w nas z pistoletów. Jestem pewien, że wykorzystaliby je przeciwko nam, gdyby dookoła nie było pełno niewinnych ludzi.

- Ale dlaczego Maitland zwrócił się przeciwko nam? Przecież to nie ma sensu.

- Może panna Vayle była jego celem. Ale to też nie ma sensu.

Hugh poruszył się niespokojnie na tę myśl.

- Dwóch mężczyzn chciało mnie porwać, i to nie byli ludzie Maitlanda?

- To właśnie on i jego kompania wystraszyli tamtych drani. Powinniśmy się nad tym zastanowić. Panna Vayle wystrzeliła i w tym momencie była bezbronna. Mogli ją bez problemu obezwładnić.

- Abbie najwyraźniej o tym nie pomyślała - stwierdził Hugh. - Była zbyt przerażona. - Zamilkł na chwilę i starał się odtworzyć całą tę sytuację. - Ale ty chyba masz rację. Na pewno nie uciekaliby tylko dlatego, że miała w ręku pistolet. W takim razie chodzi o dwa wywiady, które pracują po przeciwnych stronach. Brytyjski i… - Hugh spojrzał pytająco na swego towarzysza.

Ale ten tylko potrząsnął głową.

Hugh opadł na poduszki i zamknął oczy. Tyle było urwanych śladów i nie wiedział, jak je ze sobą połączyć: Abbie, jej brat, Maitland i bandyci, którzy pobili go rękojeściami pistoletów.

Istniał tylko jeden sposób, żeby to wszystko wyjaśnić; musiał porozmawiać z Abbie. Ale jeżeli ona nadal nie będzie chciała nic powiedzieć? Kiedy tylko dotrą do Londynu, od razu uda się do pułkownika Langleya. On będzie wiedział, do czego zmierzają jego ludzie.

Chyba że Maitland pracował na własną rękę.

Nie zdarzyło mu się to po raz pierwszy. To był skryty łajdak, a swojego terytorium strzegł jak oka w głowie. Wcale nie był dobrym agentem, a przynajmniej takie było zdanie Hugh. Nigdy nie dzielił się informacjami z kolegami z wywiadu, a to mogło się okazać niebezpieczne. Nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż przypisywanie sobie wszystkich zasług, podczas gdy jego koledzy otrzymywali nagany za niekompetencję.

Hugh otworzył oczy.

- Maitland może mi powiedzieć wszystko, czego chciałbym się dowiedzieć. I założę się, że wie zdecydowanie więcej niż Abbie.

Harper zakrztusił się whisky.

- Mam nadzieję, że nie chcesz zrobić tego, o czym myślę - rzekł. - Chyba nie masz zamiaru wrócić do Czarnego Knura?

- Kiedy się tam pojawię, Maitland będzie miał największą niespodziankę, jaka mu się w życiu przydarzyła.

- Masz zamiar wejść do paszczy lwa jak gdyby nigdy nic?

Hugh parsknął z ignorancją.

- Przestań się wygłupiać. Wrócę tam, żeby Maitland mógł na własnej skórze odczuć skutki swoich metod. Zrobię wszystko, co będę musiał, żeby wyciągnąć z niego całą prawdę.

- Na twoim miejscu zacząłbym od rozmowy z panną Vayle. Ona wie więcej, niż mówi.

Hugh poruszył się i natychmiast ból przeszył mu ramię. Wykrzywiając twarz w grymasie, odezwał się przez zaciśnięte zęby:

- Mam taki zamiar. Ale jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby Abbie zaplątała się w sprawę kryminalną. Może istotnie wie więcej, niż mówi, ale nie posądzam ją o nic złego. Ona jest niewinna, jestem tego pewien. Maitland zaś… czy wiesz, że wykorzystał własną matkę, żeby zrobić karierę?

Harper zamyślony spoglądał w przestrzeń.

- To przypomina mi o mojej żonie numer trzy - powiedział.

Hugh stłumił śmiech. Każda kobieta przypominała Harperowi o jednej z jego "żon" i na temat każdej potrafił opowiedzieć historię mrożącą krew w żyłach. Hugh nie był w nastroju, żeby tego wysłuchiwać.

- Czy twoje żony nie miały imion? - zapytał uszczypliwie.

Harper zignorował ironię w jego głosie.

- Wyglądała tak niewinnie jak anioł, ale wygląd często zwodzi. Pewnej nocy uderzyła mnie w głowę garnkiem, bo wypiłem o jeden kieliszek za dużo, po czym wybiegła z domu ze wszystkimi pieniędzmi.

- Może na to zasłużyłeś!

- Nigdy nie dbałem o pieniądze. Ale ona uciekła z moim przyjacielem, w dodatku z tym, o którym zawsze mawiała, że wywiera na mnie zły wpływ. To był bardzo dobry przyjaciel i już takiego nie znalazłem.

- Harper - Hugh przycisnął rękę do skroni - wcale mi w ten sposób nie pomagasz.

Jego towarzysz uśmiechnął się.

- Nie? Więc może to ci pomoże. - Wskazał okno. - Chyba widzisz ten śnieg, który spada z nieba niczym gołębie na hiszpańskich placach. Prawda jest taka, że ani Maitland, ani my nie wybierzemy się nigdzie w taką pogodę. Utknęliśmy tutaj i nie ruszymy się z miejsca, dopóki nie stopnieje śnieg, chyba że będziemy się przekopywać przez zaspy. A jeżeli to też nie poprawia ci humoru, to sam wymyśl coś lepszego. W twoim stanie nie wygrasz nawet z ofermą, a tym bardziej z Maitlandem.

- Ale ja wcale nie mam zamiaru wyzywać go na pojedynek. Chcę go podejść przez zaskoczenie, a jeżeli to będzie konieczne, użyję pistoletu. Co do wydostania się stąd, to znam te tereny jak własną kieszeń. Wiele razy opuszczałem ten dom podczas burzy śnieżnej.

- Przypuszczam, że będziesz chciał mnie ze sobą zabrać?

Hugh uśmiechnął się.

- Przecież nie byłbym w stanie zrobić tego na własną rękę.

- W takim razie wyruszymy jutro w nocy.

- Ale wtedy może być za późno.

- Nie zmienię zdania - rzekł Harper zdecydowanym głosem. - Nie mam zamiaru opiekować się rannym.

Kiedy niespodziewanie otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Abbie z tacą pełną jedzenia, obaj podskoczyli niczym mali chłopcy przyłapani na płataniu figla.

- Jak się czuje nasz pacjent? - zapytała łagodnie.

- Zdecydowanie lepiej, dziękuję - odparł Hugh, przyglądając się jej nieufnie.

Kiedy podeszła do nich bliżej, zaczęła podejrzliwie pociągać nosem.

- Co to za zapach? - zapytała.

Mężczyźni zerknęli na siebie porozumiewawczo.

- To na pewno ta mikstura, którą przemyłaś moje rany - skłamał Hugh.

- A mnie się wydaje, że to whisky.

Harper niespodziewanie podniósł się z krzesła.

- Cóż, najlepiej będzie, jeżeli już sobie pójdę. Muszę doglądać…

- Koni - dokończyła za niego Abbie. - Tak, wiem o tym.

Wyszedł, uśmiechając się głupio.

- Czy Harper dał ci pudło z zapasami, które trzymałem w powozie? - zapytał Hugh.

- Masz na myśli to pudło, w którym znalazłam paszteciki, zamrożonego kurczaka, szynkę i francuskiego szampana? Tak, byłam zaskoczona, choć przecież znam twoją przezorność. Lubisz mieć wszystko zapięte na ostatni guzik, prawda, Hugh? Szkoda, że tym razem nie byłeś w stanie wszystkiego przewidzieć.

- Dlaczego nie?

- Ponieważ jesteś ranny, Hugh, a ranni muszą bardzo uważać na to, co jedzą. I piją. - Zdjęła pokrywkę ze srebrnej tacy. - Dostaniesz coś innego, niż się spodziewałeś - wyjaśniła z udawaną troską w głosie. - Nie żałuj sobie.

Spojrzał na talerz pełen wodnistej papki.

- Co… to jest? - zapytał ze wstrętem.

- Kleik - odparła. - Na szczęście w spiżarni znalazłam masło i płatki owsiane, tak że mogłam ugotować dla ciebie pełny garnek. - Jednym palcem dotknęła małej szklanki z czarnym płynem. - A to jest środek przeczyszczający. W przypadku pacjenta, który może mieć infekcję, bardzo ważne jest, żeby go przeczyścić. Wypijesz to do ostatniej kropli.

Hugh odjęło mowę.

- Czy mam przytrzymać za ciebie szklankę? - zaproponowała Abbie.

Zamrugał z niedowierzaniem i powiedział:

- Jeżeli mnie do tego zmusisz, to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobisz.

Abbie uśmiechnęła się uprzejmie.

- Przyjdę do ciebie później, żeby zabrać naczynia - obiecała i mszyła do drzwi.

- Abbie! - krzyknął. - To nie jest najlepszy dowcip! Przynieś mi w tej chwili kolację!

- Dowcip? Kto powiedział, że żartuję? - Podpierając się pod boki, patrzyła na niego z góry. - Ostrzegałam cię, że w twoim stanie nie powinieneś pić mocnych trunków, ale ty, oczywiście, zignorowałeś moje zalecenia i kazałeś Harperowi prześlizgnąć się za moimi plecami z butelką whisky. Teraz poniesiesz konsekwencje - oświadczyła i wyszła z pokoju.

Niedługo potem serce Abbie zmiękło, tak jak się tego spodziewał. Ale to nie ona, tylko Harper przyniósł tacę z kolacją.

- Co takiego, nie ma szampana? - zapytał rozgoryczony Hugh.

- Panna Vayle zabrała z tacy kieliszki, zanim zdążyłem wyjść z kuchni. Powiedziała, że będziesz pił herbatę dopóty, dopóki ona uzna to za stosowne.

- Herbatę? - Hugh z nadzieją spojrzał na dzbanek stojący na tacy.

Harper pokiwał głową.

- Narażałem życie.

Jego chlebodawca westchnął z ulgą i sięgnął po kawałek kurczaka.

Bolały ją ramiona, plecy, kark i bynajmniej nie dlatego, że cały dzień usługiwała Hugh, ale od lekcji strzelania, które dawał jej Harper. Książka, zawierająca instrukcję posługiwania się bronią palną, nie wyjaśniła jej wszystkiego. Nie znalazła w niej nic na temat wysiłku fizycznego, który będzie musiała włożyć w strzelanie. Na początku wydawało jej się, że wszystko, co musi zrobić, to wziąć pistolet do ręki, wycelować i strzelić. Nikt jej nie powiedział, że kiedy będzie odbezpieczała pistolet, poczuje ból od ramion aż do koniuszków palców i że nie będzie mogła trafić w drzwi z odległości kilku kroków.

Gdy podniosła wiadro, żeby wylać wodę do zlewu, jęknęła z bólu. Nie mogła wprost uwierzyć we własną słabość. W końcu była młoda, zdrowa i zawsze jej się wydawało, że nie należy do słabowitych kobiet, tymczasem po kilku godzinach ćwiczeń z bronią palną czuła się jak staruszka.

Na dodatek obiecała Harperowi, że jutro też zniesie te tortury i będzie ćwiczyć aż do skutku. Chyba oszalała.

Nie, nie oszalała, po prostu była przerażona. Ci dranie porwali jej brata i omal nie uprowadzili Hugh. Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić, że wywiążą się z umowy, kiedy już wejdą w posiadanie książki. Zabili Colette i Jerome'a. Co mogło ich powstrzymać przed zabiciem George'a i jej?

Może ona? Gdyby tylko nauczyła się posługiwać bronią…

Tak, musiała dalej ćwiczyć. Nie potrafiła jeszcze co prawda trafić w drzwi z niewielkiej odległości, ale na pewno nauczyła się kilku rzeczy. Wiedziała, jak naładować pistolet, szybko i efektywnie. Dowiedziała się, że nie wolno marnować naboi, ponieważ może oddać tylko jeden strzał. Zrozumiała, że nie należy podchodzić zbyt blisko przeciwnika, bo wtedy może ją obezwładnić. To dlatego Harper nalegał, żeby strzelała z odległości nie mniejszej niż piętnaście kroków. Dowiedziała się również, że z każdego pistoletu strzela się inaczej.

Po co w ogóle zdecydowałam się na te lekcje? - pomyślała ze złością. Nieważne, jak bardzo się starała, i tak nie trafiała do celu.

Postawiła wiadro pod zlewem, wzięła wilgotną ścierkę i rozwiesiła ją na brzegu, żeby wyschła. Kiedy otworzyły się kuchenne drzwi, Abbie podskoczyła z przerażenia. Uspokoiła się dopiero, kiedy zobaczyła Hugh. Miał na sobie ciemnoniebieską koszulę nocną, a zraniona ręka była przywiązana do piersi. Jeżeli będzie zachowywał się nieprzyzwoicie, nie będzie potrzebowała pistoletu do obrony. Jedno uderzenie w ramię, i Hugh z bólu padnie na kolana. Abbie była w takim nastroju, że zrobiłaby to z przyjemnością.

- Czekałem na ciebie na górze, ponieważ chciałem przedyskutować z tobą to, co wydarzyło się w Czarnym Knurze.

- Właśnie skończyłam sprzątać kuchnię. Poza tym jestem pewna, że Harper powiedział ci wszystko, co chciałbyś wiedzieć.

- Nie wydaje mi się. Usiądź, Abbie.

Na ten stanowczy ton dziewczyna niespokojnie zamrugała. Hugh zachowywał się zupełnie inaczej, niż się spodziewała. Oparł się o stół i przyjrzał się jej badawczo.

- Ci mężczyźni w zajeździe… Wiesz, kim są, prawda?

- Nie widziałam ich nigdy w życiu!

Hugh zmrużył ostrzegawczo oczy.

- Nie trwońmy słów. Wplątałaś się w jakieś kłopoty, podobnie jak twój brat.

Pomimo że serce Abbie waliło jak oszalałe, głos i gesty nadal pozostawały pod kontrolą.

- Wydaje mi się, że masz wysoką gorączkę. Hugh, ty najwyraźniej majaczysz.

- Czy ty w końcu przestaniesz kłamać? Nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji? Harper rozpoznał mężczyznę na balkonie. To jeden z agentów brytyjskiego wywiadu.

Abbie spojrzała na niego, jak gdyby nie rozumiała, co do niej mówi. Po chwili jej oczy stały się okrągłe niczym spodki.

- Brytyjski wywiad…? On jest szpiegiem?

Hugh nie odpowiedział od razu. Nie miał wątpliwości, że Abbie reaguje szczerze i spontanicznie.

- Właśnie to miałem na myśli.

- Teraz jestem pewna, że majaczysz - oświadczyła. - Przecież my nie prowadzimy z nikim wojny. Harper musiał się pomylić. A tak w ogóle, to co szpiedzy mogą mieć ze mną wspólnego? - Serce biło jej tak głośno, że słyszała każde jego uderzenie. Spojrzała na Hugh błędnym wzrokiem. Całe jej ciało sparaliżował strach. Bała się pomyśleć o związku między Paryżem, brytyjską ambasadą, George'em i szpiegami.

Hugh dostrzegł przerażenie malujące się na twarzy Abbie i przeklął chwilę, w której powiedział jej prawdę. Zrobił krok w jej stronę, zdrową ręką objął ją i przyciągnął do siebie.

- Wszystko w porządku - odezwał się łagodnie. - To nie jest aż takie poważne. Mam znajomości. Wszystkim się zajmę. Nigdy nie pozwolę, żeby coś ci się stało, Abbie.

Kiedy posłała mu spojrzenie pełne niezrozumienia i bezsilności, Hugh dotknął jej policzka i pocałował w usta.

- Pozwól mi się tobą zaopiekować, Abbie - wyszeptał. - Przyrzekam, że się tobą zajmę.

Pocałował ją po raz drugi, ale tym razem jego wargi były rozchylone, ciepłe i wilgotne. Przesunął ręką po szyi Abbie i dotknął piersi. Nie opierała się jego pieszczotom; poczuł, jak narasta w nim pożądanie. Pochylił głowę i pośpiesznie zaczął całować jej twarz, policzki, szyję, piersi; wreszcie jego usta zacisnęły się na sutku odznaczającym się przez materiał.

Abbie odsunęła się, tłumiąc szloch.

- Przepraszam - powiedział, przeczesując ręką włosy. - To się po prostu stało. Chciałem cię pocieszyć.

- Pocieszyć mnie? Opowiadając mi same kłamstwa? Chciałeś przestraszyć mnie tak, żebym przyjęła twoją pomoc.

- Kto tutaj kłamie? Przyszedłem tu, mając namyśli tylko jedno: twoje bezpieczeństwo.

Abbie nie była w stanie myśleć. Jej ciało toczyło walkę z rozsądkiem. Pragnęła Hugh, ale to tylko mogło przysporzyć im kłopotów. Kiedy w pełni odzyskała kontrolę nad emocjami, cofnęła się o krok.

To nie pocałunki tak bardzo ją przeraziły, lecz obawa, jak daleko Hugh mógłby się posunąć, żeby wydobyć z niej prawdę. Ale przecież nie zrobiłby jej niezłego. Nie był jej wrogiem; został przypadkowo w to wmieszany.

Wszystkie instynkty podpowiadały jej, że powinna mu ufać, i właśnie w tym czaiło się niebezpieczeństwo. Nie chciała wciągać Hugh w grę, w której stawką było życie.

Musiała znaleźć jakiś sposób, żeby go odsunąć, zanim nie będzie za późno.

Kiedy się odezwała, jej głos był zimny i opanowany.

- Chcesz mnie ochraniać? Jeżeli w ten sposób zamierzasz mi proponować swoje usługi, to idź do diabła. Jeszcze nie straciłam do siebie szacunku.

- Nigdy nie chciałem cię zniewolić. Szczerze mówiąc… - Głos mu się załamał. Dopiero po chwili Hugh odzyskał panowanie nad sobą. - Kiedy tutaj przyszedłem, chciałem z tobą porozmawiać, to wszystko. Potem, no cóż… sprawy wymknęły się spod kontroli. - Uśmiechnął się ciepło. - Nie mogę ci się oprzeć, Abbie, i taka jest prawda.

Mówił szczerze; widziała to w jego oczach. Tak łatwo byłoby odpowiedzieć mu tymi samymi słowami. Potem wziąłby ją w ramiona, kochał się z nią i…

A potem by się od niego nie uwolniła.

- Cóż za wspaniały komplement - powiedziała lekko. - Jestem wzruszona. Ale chyba trochę się spóźniłeś. Widzisz, całkiem niedawno zdałam sobie sprawę, że nigdy nie mogłabym być z mężczyzną takim jak ty.

Gniew wzniecił płomień w jego sercu, po czym zmroził je niczym lód.

- Z mężczyzną takim jak ja? Czy mogłabyś mi to wytłumaczyć?

- Przestałeś mnie interesować, Hugh. Tylko tyle mam do powiedzenia.

- Masz dziwny sposób okazywania tego.

- Tak jak powiedziałam, wytrąciłeś mnie z równowagi. Nie mówię tego, żebyś poczuł się winny. Po prostu chcę, żebyś moją odmowę potraktował jako ostateczną odpowiedź. Nie mogę zaprzeczyć, że kiedy trzymasz mnie w ramionach, zapominam, no cóż… zapominam o wszystkim. Ważne jest tylko to, że jestem blisko ciebie. Ale w takim związku, jak ty go sobie wyobrażasz, nie byłabym szczęśliwa. Dlatego proszę cię, żebyś dał mi szansę odnalezienia tego, czego naprawdę pragnę.

- To znaczy czego?

- Gdzieś na tym świecie musi żyć mężczyzna, który nie jest zbyt kapryśny, którego uszczęśliwi trwały związek oparty na uczuciach i zrozumieniu, który będzie chciał mieć dzieci tak bardzo, jak ja tego pragnę. Właśnie tego chcę, Hugh.

To była prawda, a jednocześnie kłamstwo. Ale osiągnęła to, co zamierzała. Hugh najwyraźniej jej uwierzył. Pewnego dnia, kiedy wszystko wróci na właściwe miejsce, będzie go błagać o przebaczenie.

Przy samych drzwiach odwróciła się, jak gdyby nagle dotarło do niej znaczenie wypowiedzianych przed chwilą słów.

- Gdy dojedziemy do Newbury, postaram się o własny powóz. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia, więc dalsza wspólna podróż nie ma sensu.

Twarz Hugh nie wyrażała żadnych uczuć. Dzieci, myślał. Ona chciała mieć dzieci? Nigdy wcześniej nie przeszło mu przez myśl, że mógłby mieć dzieci.

Jakiś miły mężczyzna Jeżeli Abbie znajdzie takiego mężczyznę, on zabije go bez zastanowienia.

12

Richard Maitland dopił kawę, po czym rozejrzał się po jadalni, z nadzieją, że wśród tłumu gości odnajdzie kelnera, by uregulować rachunek i powrócić do swojego pokoju. Zazwyczaj lubił pić kawę powoli i w spokoju, ale ponieważ w zajeździe było więcej gości niż pokoi do wynajęcia, długo czekał na wolny stolik. Kiedy w końcu kelner znalazł mu miejsce, Maitland dowiedział się, że kolacji nie podaje się po godzinie dziesiątej i że teraz można zamawiać jedynie zimne mięsiwa i kanapki. Na domiar złego przy jego stoliku siedział mężczyzna, który niejednego zagadałby na śmierć, a cierpliwość Maitlanda miała swoje granice.

Chciał wyjść stąd jak najszybciej. Niestety, nie mógł zapłacić rachunku, bo wszyscy kelnerzy byli zajęci. Zdecydował, że poczeka jeszcze pięć, najwyżej dziesięć minut, choć strasznie mu się nudziło. Nuda jednak nie była dla niego ostatnio niczym nowym. Kiedy Templar i tajemnicza kobieta zniknęli w burzy śnieżnej, on i jego ludzie zostali uwięzieni w tym zajeździe i już od dwudziestu czterech godzin czekali z założonymi rękoma na lepszą pogodę. Wysłał dwóch podwładnych, żeby sprawdzili drogę do Newbury. Był pewien, że powinni wrócić lada moment, bez względu na to, jaka jest pogoda.

Dżentelmen siedzący naprzeciwko, który wcześniej przedstawił się jako pan John Compton, spoglądał na niego podejrzliwie.

- Pan jest Szkotem! - powiedział z entuzjazmem, tonem tak odkrywczym, jakby nagle przejrzał zamiary przeciwnika podczas gry w pokera.

- Jak pan zgadł? - zapytał Maitland obojętnie, chociaż znał odpowiedź. Pięć lat nauki poprawnego akcentu w różnych angielskich szkołach dało marne rezultaty.

- Zorientowałem się, kiedy pan wymówił słowo kelner - odparł Compton. - Pana "r" jest zdecydowanie zbyt wibrujące. Gdyby nie ten szczegół, pomyślałbym, że jest pan jednym z nas.

Maitland zacisnął zęby, uśmiechając się sztucznie.

- Rzeczywiście zadziwiające - wymamrotał lakonicznie.

Arogancki angielski łajdak! - pomyślał. Czy jemu się wydaje, że wszyscy Szkoci mają rude włosy i piegi? A może spodziewał się dostrzec słomę wystającą z moich butów?

- To moje hobby - kontynuował Compton. - Uwielbiam klasyfikować ludzi według ich akcentu. Dopóki nie wymówił pan tego "r", wydawało mi się, że studiował pan w Oksfordzie. A może to też jest prawdą?

- Nie - powiedział Maitland i zaczął uderzać palcami o stół.

- Więc na pewno w Cambridge!

Dobry Boże, czy Anglicy nigdy się nie poddają? Nie czują się usatysfakcjonowani, dopóki człowieka nie zaszufladkują. A jeżeli nie pasuje do żadnej z "szuflad", niech Bóg ma go w swojej opiece. Zaledwie garstka szkół była na tyle dobra, że ojcowie marzyli, aby właśnie do nich uczęszczali ich synowie, a tylko dwa uniwersytety były obiektem wzdychań i zachwytów. Jednak to nie chęć zdobycia wiedzy ciągnęła angielskich dżentelmenów na te prestiżowe uczelnie. To, czego pragnęli najbardziej, to nauka ekskluzywnego akcentu i ogłady, co potem odróżniało ich od pospólstwa.

Mimo że Maitland gardził tym rodzajem snobizmu, znał smutną prawdę o tym, że w jego zawodzie pochodzenie i akcent mogą człowiekowi pomóc albo zaszkodzić, dlatego też nie mógł sobie pozwolić na to, żeby być inny. Lata spędzone na uczelniach były dla niego istną katorgą. Na szczęście, miał jedną bardzo ważną zaletę: wyglądał jak prawdziwy Anglik, tak go przynajmniej postrzegano. Miał jasne włosy, regularne rysy twarzy, odpowiedni wzrost i budowę ciała. Nauczył się, jak należy się ubierać; naśladował maniery angielskich kolegów. Znał nawyki i zwroty, których często używali. Jednego, czego nie potrafił się nauczyć, to ich beztroskiego stosunku do świata, a to denerwowało go jeszcze bardziej niż akcent.

Był bardzo ambitny, stał się więc solą w oku ludzi, z którymi pracował, a pracował dla tajnych służb dla brytyjskiego rządu. Musiał być najlepszy we wszystkim, co robił. Nie odziedziczył fortuny po rodzicach, ponieważ nigdy jej nie mieli. Ojciec był urzędnikiem w Aberdeen, szanowanym wyłącznie w swoim środowisku. Jego syn sam musiał walczyć o swoje prawa.

Maitland miał jednak talent. Tak naprawdę był najlepszym agentem Langleya i dowiódł tego niejednokrotnie. A wszystko, co otrzymywał w zamian, to poklepywanie po plecach.

- Richard, jesteś za bardzo spięty - powiedział mu kiedyś Langley. - To nie są zawody. Tutaj każdy jest twoim przyjacielem. Nie pracujesz w pojedynkę. Musisz nauczyć się współpracować z kolegami.

Dostał policzek, dlatego że potraktował pracę zbyt poważnie, podczas gdy jego angielscy koledzy zachowywali się tak beztrosko, jak gdyby grali w krykieta.

Nawet jeśli w słowach przełożonego było ziarnko prawdy, to Maitland uważał, że pułkownik przesadza.

Teraz, kiedy wojna z Francją dobiegła końca, Langley zastanawiał się nad przejściem na emeryturę, żeby móc w pełni cieszyć się życiem. Nie był to głupi pomysł. W końcu pułkownik nie miał już w sobie tyle zapału co kiedyś. Od pewnego czasu większość obowiązków powierzał swoim protegowanym i właśnie dlatego to on, Richard Maitland, prowadził dochodzenie w tej tajemniczej sprawie.

- Prawdopodobnie nie ma się czego obawiać - tłumaczył mu Langley. - Ale musimy to sprawdzić. Działaj bardzo ostrożnie, Richard. Wiem, że panna Vayle jest bliską znajomą Hugh Templara.

To nie ma nic wspólnego ze sprawą, pomyślał wtedy Maitland. Jeżeli ktoś traci czujność i zawiera nieodpowiednie znajomości, musi zapłacić za to życiem.

Ale zanim Hugh Templar zginie, będzie musiał udzielić wielu odpowiedzi. Prawdopodobnie porwał tę kobietę i przesłuchał ją na własną rękę.

Nudziarz znów się odezwał:

- Pan musi być wojskowym, prawda? - Pokiwał powoli głową. - Zawsze rozpoznam człowieka, który ma coś wspólnego z wojskiem.

Maitland westchnął głośno, splótł dłonie, oparł je na stole i pochylił się w stronę starszego mężczyzny.

- Ja też potrafię w to grać.

- Przepraszam, ale nie rozumiem.

- Panie Compton - zaczął uprzejmie Maitland - czy pana żona wie, że podróżuje pan z kobietą prawie dwa razy od pana młodszą?

- Ja… ja nie wiem, o czym pan mówi - odparł mężczyzna.

- Ależ oczywiście, że nie. - W końcu Maitlandowi udało się zwrócić na siebie uwagę kelnera. Skinął na niego ręką, po czym ponownie spojrzał na swojego towarzysza. - Młoda kobieta stojąca przy drzwiach cały czas na pana spogląda. To pewnie służąca, prawda? Nie, chyba się pomyliłem, sądząc po sukni, musi być kimś więcej. Może jest guwernantką? Nikogo pan nie oszuka, siedząc przy osobnym stoliku.

Twarz Comptona zrobiła się blada.

- Kim pan jest? - zapytał ochrypniętym głosem.

Uśmiech Maitlanda nie był ani trochę przyjazny.

- Jeżeli powiem panu, jak się nazywam, będę musiał pana zabić, panie Compton - rzekł szeptem.

Zapłacił rachunek, uśmiechnął się uprzejmie do mężczyzny, skinął kapeluszem w stronę jego ślicznej młodej towarzyszki, po czym wyszedł z jadalni.

Na dziedzińcu nie działo się nic niezwykłego. Kilku chłopców stajennych rzucało się śnieżkami. Poza tym nareszcie przestało padać. Jeżeli teraz się pośpieszą, dopadną Templara i kobietę, kiedy ci najmniej będą się tego spodziewać.

Spojrzał na zegarek. Niedługo wybije północ. Do tego czasu Middler i Leigh powinni już wrócić, jeżeli nie zabłądzili. Wiedział, że nie może na nich polegać. Nadal mieli mleko pod nosem i kiepsko trzymali się w siodle. Nigdy nie mógł być pewien, czy prawidłowo wykonają zadanie.

Stał tak przez chwilę pogrążony w myślach, po czym wrócił do środka i ruszył w stronę schodów. Kiedy wsadził klucz do zamka, zdał sobie sprawę, że drzwi do jego pokoju są otwarte. Uniósł świecę, sięgnął po pistolet, po czym energicznie je popchnął.

Za stołem siedział Hugh Templar. Jedną rękę miał na temblaku, w drugiej trzymał butelkę brandy.

- Ach, Maitland - powiedział, nie spuszczając z niego wzroku. - Co cię zatrzymało? - Uniósł wyżej butelkę. - Szukałem whisky, ale chyba masz tylko to. Właśnie robiłem sobie drinka. Napijesz się ze mną?

Maitland, przez cały czas celując w Hugh, zatrzasnął nogą drzwi. Uważnie rozejrzał się po pokoju, ale nikogo nie zauważył. Poza tym w całym pomieszczeniu nie było ani jednego miejsca, gdzie można by się ukryć. Jedną ręką sięgnął do klucza i przekręcił go w zamku.

- Gdzie jest Harper? - zapytał.

- Zapomniałeś sprawdzić pod łóżkiem - powiedział Hugh.

Maitland zignorował to szyderstwo.

- Nie jestem w nastroju do zabawy. Odłóż tę butelkę, Templar, potem usiądź i nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów, bo możesz już nigdy nie opuścić tego pokoju.

Hugh postawił butelkę na stole, wziął szklankę, po czym wygodnie usadowił się na krześle.

- Uważaj z tym pistoletem - rzekł. - Nie jestem uzbrojony, więc nie widzę potrzeby celowania we mnie. A jeżeli chodzi o Harpera, to ma zajęcie. Kiedy się rozstawaliśmy, wiązał dwóch twoich ludzi. Mam wrażenie, że spędzą długie godziny w piwnicy. Harper natomiast, kiedy wróci, będzie pilnował drzwi od korytarza. Ale jeżeli zbyt długo będziemy gawędzić, chętnie się do nas przyłączy i wspólnie powspominamy stare, dobre czasy.

Maitland podszedł do mahoniowego kredensu, oparł się o niego, a pistolet wsunął do kabury na ramieniu.

- Gdzie jest ta kobieta? - zapytał.

- W bezpiecznym miejscu. Spała, kiedy wychodziłem.

Maitland uśmiechnął się.

- Zawsze wiedziałeś, jak je podejść, prawda, Templar?

Hugh milczał przez chwilę. Kiedy się odezwał, sprowadził rozmowę na inne tory.

- Chcę porozmawiać z Langleyem.

- I co mu powiesz? Nigdy nie uzgadniałeś z nim swoich planów.

Hugh napił się brandy.

- Gdzie jest Langley? - spytał.

- W Londynie, spotyka się ze swoimi starymi przyjaciółmi. Właściwie to on już przeszedł na emeryturę.

- To dlatego ty prowadzisz śledztwo?

Maitland uniósł pistolet.

- Mógłbym wpakować kulę prosto w twój mózg, a potem powiedzieć, że działałem w samoobronie.

- Nie, ty ośle - rzekł Hugh. - Ty nigdy nie zrobiłbyś nic, co mogłoby ci zaszkodzić. Właśnie na tym polega różnica między nami. Ja nie rozglądam się za korzyściami, a ciebie interesuje tylko to, na co… Na co tak właściwie masz teraz ochotę? Na stanowisko Langleya?

- Więc przyznajesz, że zabiłeś Alexa Ballarda.

Hugh zmarszczył czoło.

- O czym ty, do diabła, mówisz?

- O Ballardzie. Nie żyje. Nie udawaj, że nic o tym nie wiedziałeś, bo to ci w niczym nie pomoże.

Maitland kontynuował, ale Hugh nie słyszał, co do niego mówi. Myślami był gdzie indziej.

- Co masz na myśli, mówiąc, że nie żyje? - zapytał niespodziewanie, przerywając rozmówcy w połowie zdania. - Kilka dni temu rozmawiałem z Alexem. Jego żona lada dzień spodziewała się rozwiązania. Zabrał ją do Wells, żeby mogła być ze swoją matką. To niemożliwe, żeby nie żył.

- Przyznaję, że to, co mówisz, brzmi bardzo przekonywająco.

- Posłuchaj mnie! Nie wiem, co się wydarzyło. Jak ci się wydaje, dlaczego tutaj jestem? Na pewno nie dla chęci spotkania się z tobą. Opowiedz mi o wszystkim, Maitland. O co w tym wszystkim chodzi. Może będę mógł ci pomóc. Może mimo wszystko jesteśmy w stanie współpracować.

Maitland stał bez ruchu jak człowiek na rozstaju dróg i nie mający pojęcia, którą z nich wybrać. W końcu podszedł do stołu, nalał sobie szklankę brandy i usiadł naprzeciwko Hugh.

- Wczoraj rano znaleźliśmy ciało Ballarda w Zamku. Udaliśmy się tam, żeby odnaleźć pannę Vayle. Leżał na podłodze w jej sypialni. Jego czaszka była zdruzgotana. Obok zwłok znaleźliśmy ciężki metalowy świecznik.

Hugh spoglądał na Maitlanda niewidzącym wzrokiem. Oczyma wyobraźni widział twarz Alexa Ballarda, słyszał jego głos. Pamiętaj, że nigdy nie układało ci się dobrze z kobietami. Uważaj na siebie.

- Gdzie jest panna Vayle? - zapytał łagodnie Maitland.

W jednej chwili Hugh oprzytomniał.

- Nie wierzysz chyba, że ona jest temu winna!

- Owszem, wierzę. Szczerze mówiąc, jestem tego pewien. I jeszcze przed chwilą wydawało mi się, że ją ochraniasz. Może źle cię oceniłem.

- To nie mnie, ale pannę Vayle źle oceniłeś! - ryknął wściekle Hugh. - W którymś momencie ktoś celowo zatarł ślady. Kto ci ją wskazał?

- Ona sama. - Maitland wypił łyk brandy, a potem jeszcze jeden. - Nigdy jej o nic nie podejrzewaliśmy. Sama wskazała na siebie.

- Czyżby? - Hugh nie wierzył własnym uszom.

- Kilka tygodni temu panna Vayle wysłała list do niejakiego Michaela Lovatta, który piastuje stanowisko w brytyjskiej ambasadzie w Paryżu. Nasi ludzie wysłali list z powrotem do Londynu, ale tym razem do mnie. Od tego zaczęło się śledztwo.

- Czy Michael Lovatt to jeden z twoich pseudonimów?

- To jest hasło naszych agentów z Paryża. Używają go, ilekroć chcą się ze mną skontaktować. Dla ścisłości, tak było, zanim powróciłem do Londynu.

Hugh zsunął się na brzeg krzesła i uważnie rozważał każde słowo, które usłyszał od Maitlanda. Jego komórka w Paryżu została odkryta i zlikwidowana, ale nikt nie wiedział dlaczego, a przynajmniej tak powiedział mu Ballard. Najwyraźniej tamtejsi agenci wpadli na bardzo ważny trop, ale nie zdążyli niczego przekazać. Nikt w Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie potraktował śmierci agentów poważnie; ich zdaniem, ktoś chciał wyrównać stare porachunki. Urwały się wszystkie ślady i sprawa umilkła… do momentu, kiedy panna Abigail Vayle napisała do Michaela Lovatta.

- Nie pamiętam dokładnie, co było w tym liście - powiedział Maitland. - Ona jest zbyt sprytna, żeby z góry zażądać pieniędzy.

- W takim razie, co wam zaproponowała?

- Napisała, że zwróci Michaelowi Lovattowi kopię Iliady, jeżeli on pomoże rozwiązać jej problemy. Wiedziała, że ta książka jest bezcenna, ponieważ dostała ją od Colette.

- Colette była jedną z waszych agentek?

- Tak. I właśnie w ten sposób chciała przekazać wiadomość: musiała zapisać ją w książce. W dniu, w którym zginęła, była umówiona na spotkanie z jednym z urzędników ambasady w księgarni przy Rivoli, ale nie pojawiła się w umówionym miejscu. Nie wiemy, dlaczego zginęli ci agenci, ale wszystko na pewno jest w książce. Mogę się o to założyć.

Kiedy Hugh potrząsnął głową, Maitland zaatakował:

- Dobry Boże, człowieku, Colette została zamordowana dzień przed waszym wyjazdem z Paryża!

- To niczego nie dowodzi!

Maitland roześmiał się szyderczo i potrząsnął głową.

- Jak mogę cię przekonać?

- Dając mi o wiele poważniejsze dowody niż te! - Hugh zastanawiał się przez chwilę, po czym rzekł: - Opowiedz mi coś jeszcze o zabójstwie Ballarda.

- Nie wiem dokładnie, co się wydarzyło. Nie wiedziałem, że tam był, dopóki nie poszedłem poszukać panny Vayle. Niestety, zamiast niej znalazłem zwłoki Ballarda. Wydawało mi się, że to ja prowadziłem tę sprawę. W końcu to moi agenci zostali zlikwidowani, na miłość boską! Powinienem się spodziewać, że Langley wyśle kogoś, kto się upewni, że nie zrobiłem nic nieodpowiedniego. - Uśmiechnął się nieprzyjemnie. - Czy wiesz, że on mnie sprawdza na każdym kroku? - Zaczął naśladować sposób, w jaki mówił pułkownik. - Działaj rozważnie, Richard. Panna Vayle jest bliską znajomą Hugh Templara. To wszystko może się okazać kolosalnym nieporozumieniem! - Ostatnie słowa wymówił zajadle; stracił panowanie nad sobą i na chwilę zapomniał o wyuczonych angielskich manierach. - Teraz jednak nie wydaje mi się, żeby Langley był zachwycony, kiedy się dowie o zabójstwie jednego ze swoich niebieskookich chłopców.

- Przecież oskarżanie panny Vayle o morderstwo jest co najmniej śmieszne! Nawet gdyby próbowała, to przecież Ballard był doskonale wyćwiczonym agentem: z łatwością mógł ją obezwładnić.

- Najwyraźniej miała towarzystwo. Prawdopodobnie był z nią mężczyzna tak silny, że zdołał zmiażdżyć czaszkę Ballarda.

- Albo to morderstwo miało miejsce po jej wyjeździe z Zajazdu.

- Wtedy ciało byłoby nadal ciepłe, a znaleźliśmy zwłoki zimne niczym lód.

Hugh opróżnił szklankę i odstawił ją na stół. Starał się znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie. Wiedział, że Abbie ma kłopoty; coś ją niepokoiło. Ale wiedział również, że jest niewinna.

Maitland podniósł się nagle. Odstawił pustą szklankę na stół, wziął butelkę i zaproponował Hugh kolejnego drinka, ale ten potrząsnął głową.

- Wyruszyliśmy kilka godzin po tobie. - Maitland ponownie usiadł. - Myślałem, że dopadniemy pannę Vayle na drodze. Ale nie spodziewałem się, że będziesz jej towarzyszył. - Pochylił się nad stołem i spojrzał Hugh prosto w oczy. - Gdzie ona jest, Templar? Daj mi pięć minut, a wszystko mi wyśpiewa.

Hugh zmrużył oczy.

- Niby jak ma ci to pomóc w odnalezieniu książki? Jeżeli naprawdę jest winna, a ty będziesz ją zmuszał do mówienia, na pewno posłuży się książką jako kartą przetargową.

- Cała ta sprawa już dawno wymknęła się spod kontroli. Ona zabiła Ballarda.

- Znam ją! - krzyknął Hugh. - Nie mogłaby nikogo zamordować.

Maitland zrobił wymowny ruch ręką.

- Myślisz jajami! Postaraj się skorzystać z mózgu. W twoim interesie leży współpraca ze mną. W końcu twoja rola w tej sprawie też wygląda dość podejrzanie.

- Chyba straciłeś rozum.

- Tak ci się wydaje? Przedstawię ci fakty: ty i panna Vayle podróżujecie razem, ciało Ballarda zostaje odnalezione w jej pokoju, a kiedy w zajeździe Pod Czarnym Knurem kazałem ci się poddać, zignorowałeś mnie, a na dodatek razem z Harperem obezwładniłeś moich ludzi.

- Fakty wyglądają następująco - wycedził Hugh przez zęby. - Zostałem zaatakowany przez podejrzanych ludzi, którzy chcieli mnie porwać. Jak ci się wydaje, dlaczego mam unieruchomioną rękę? Kiedy kazałeś nam się poddać i otoczyłeś nasz powóz, nie wiedzieliśmy, co o tym wszystkim myśleć. Fakty są takie, że to ja do ciebie przyjechałem. Czy tobie się wydaje, że pojawiłbym się tutaj, gdybym miał coś do ukrycia?

- Porywacze? I ja mam w to uwierzyć?

- Byli tuż pod twoim nosem. Czy jesteś tak samo ślepy jak irracjonalny? Posłuchaj - ciągnął Hugh- przypuśćmy, że panna Vayle ma tę książkę. Ale dlaczego miałaby zabić Ballarda? Czy nie oddałaby mu jej, gdyby o to poprosił? Czy nie o to właśnie jej chodziło? Czy to nie dlatego napisała ten list?

- Wydaje mi się, że znudziło się jej czekanie na naszą ofertę i postanowiła sprzedać książkę naszym wrogom. - Maitland cedził każde słowo.

Zapanowała cisza; pierwszy odezwał się Hugh.

- Posłuchaj mnie, Maitland. To jest kolosalne nieporozumienie. Panna Vayle kupuje i sprzedaje książki. Takie ma hobby. Maitland! - Podniósł głos. - Maitland! Nie zasypiaj! Jeszcze nie teraz!

Oszalały ze złości Hugh poderwał się z krzesła. Jego rozmówca zamknął oczy, a głowa opadła mu na piersi. Hugh wyjął pustą szklankę z jego dłoni i postawił ją na stole. Potem resztę brandy wylał do miski z wodą do mycia. Następnie obszukał kieszenie Maitlanda, żeby wyciągnąć z nich klucze do pokoju.

Za drzwiami czekał na niego Harper.

- I? - zapytał ciekawie.

- Ile wsypałeś tego do butelki? - spytał Hugh z irytacją w głosie.

- Powiedziałem ci, że będziesz miał dziesięć minut, jeżeli wypije tylko jeden kieliszek.

Usłyszeli kroki na korytarzu.

- Wynośmy się stąd - powiedział Hugh.

Wyszli z zajazdu frontowymi drzwiami. Zatrzymali się tylko na chwilę, żeby włożyć czapki i płaszcze. Ich celem był zajazd o nazwie Łabędź, który znajdował się na drugim końcu ulicy High. Właśnie tam zostawili swoje konie. Kiedy szli, Hugh opowiedział swemu towarzyszowi, czego dowiedział się od Maitlanda.

Gdy skończył relację, Harper zapytał po prostu.

- Więc co zamierzasz zrobić z panną Vayle?

- Zamierzam - odparł Hugh ostro - zabrać ją jak najdalej stąd. Nie ufam Maitlandowi. Oszalał, ponieważ stracił czterech swoich agentów. Jego nie obchodzi, kto za to odpowiada, dopóty, dopóki istnieje jakiś kozioł ofiarny. Już dawno wmówił sobie, że Abbie jest winna. Mam zamiar wybić mu to z głowy, a potem, kiedy tylko znajdziemy się w Londynie, zabiorę pannę Vayle prosto do pułkownika. On na pewno osądzi ją sprawiedliwie.

- Mhm…

Hugh rzucił swemu towarzyszowi ostre spojrzenie.

- O co ci chodzi? - zapytał.

- Zawsze mi się wydawało, że Maitland ma głowę na karku. To znaczy, wiem, że ciężko się z nim współpracuje, ale jest dobrym agentem.

- Naprawdę? Mów dalej.

- Jeżeli dalej będziesz traktował mnie w ten sposób - rzekł chłodno Harper - już nic więcej się ode mnie nie dowiesz.

- W porządku - skwitował Hugh.

Resztę drogi przebyli w milczeniu. Kiedy dotarli do Łabędzia, wzięli ze stajni swoje konie i ruszyli dalej.

Zjechali z głównej drogi i podążyli w stronę rzeki Kennet. Poruszali się bardzo wolno, ponieważ w ciemnościach nocy z trudem dostrzegali nawet sylwetki drzew. Gdy w końcu dotarli na brzeg rzeki, zrobiło się trochę jaśniej, ale nadal jechali stępa. Kiedy ścieżka zrobiła się na tyle szeroka, że dwa wierzchowce mogły jechać obok siebie, Harper zrównał się ze swym chlebodawcą.

- Jak twoje ramię? - zapytał.

- Doskonale… - Koń Hugh parsknął niespokojnie. - Nie goi się najlepiej, jeżeli już musisz wiedzieć.

Obaj roześmiali się. Po chwili odezwał się Hugh.

- Powiedziałeś, że Maitland jest dobrym agentem, ale czy nie widzisz, że w tej sprawie zaślepiła go złość? Stracił czterech agentów. Oskarżył Abbie o zamordowanie Ballarda i jest żądny jej krwi.

- Uważam, że obaj jesteście dobrymi agentami, ale w tej sprawie żaden z was nie ma racji - wyjaśnił powoli Harper. - Maitland jest zaślepiony złością, a tobie cały świat przesłoniły wdzięki panny Vayle. On chce ją ukarać, a ty chcesz ją chronić. Obaj nie dostrzegacie najważniejszej sprawy. Jeżeli opadną wam klapki z oczu, jestem pewien, że wspólnie rozwiążecie tę zagadkę.

- Książka - powiedział Hugh. - Nie, nie zapomniałem o niej.

Ścieżka znów się zwęziła i Harper puścił swego towarzysza przodem. Hugh mocniej opatulił się szalem, żeby się ochronić przed podmuchem zimnego powietrza.

Zabito czterech agentów, którzy chcieli opowiedzieć prawdę. Ballard zginął jako piąty. Ta książka musiała być kluczem. Obie zainteresowane strony myślały, że to właśnie Abbie jest w jej posiadaniu.

Uświadomił sobie, jakie głupstwo popełnił, wspominając Mait- landowi o napadzie. Kiedy ten się ocknie i przypomni sobie ich rozmowę, zrozumie, że przeciwnicy również nie mają książki, i jeszcze bardziej będzie starał się dopaść Abbie.

To wszystko wydawało się takie bezsensowne. Hugh znał ją tak dobrze jak siebie i gdyby sytuacja tego wymagała, powierzyłby jej własne życie. Ale tak myślał Hugh Templar - mężczyzna. Czy Hugh Templar - agent - nie miałby żadnych wątpliwości?

13

Spodziewali się zastać dom pogrążony w ciemnościach, a tymczasem w oknie jednej z sypialni paliło się światło.

- Czy to nie pokój panny Vayle? - zapytał Harper.

- Mam nadzieję, że nie.

Wyjechali długo po tym, jak Abbie położyła się spać. Zanim wyszli, Hugh zajrzał do jej pokoju i wszystko wskazywało na to, że zasnęła. Miał nadzieję wrócić, zanim się obudzi. W ten sposób nigdy nie dowiedziałaby się, że opuścili w nocy dom.

Na zewnątrz czekał na nich Tom; w obu rękach trzymał pistolety. Drgnął, kiedy usłyszał czyjeś kroki.

- Czy to pan, panie Templar?

Harper parsknął śmiechem.

- Miałeś powiedzieć "kto tam?". Co by było, gdyby nadeszli jacyś obcy?

- Czy coś się stało, Tom? - zapytał cicho Hugh. - Powiedz nam.

- Pani się obudziła… - Chłopak przełknął ślinę. - Nie wiedziałem, co robić. Ona chciała pojechać za panem. Ale ja wykonywałem pana polecenia. Tylko że ona nie chciała słuchać.

- Przejdź do rzeczy, Tom.

- Ja… ja musiałem ją powstrzymać. Nie przyjęła tego łagodnie. Ja… ja mam nadzieję, że postąpiłem słusznie. Powiedziała, że poda mnie do sądu i że ześlą mnie do kamieniołomów za to, co zrobiłem.

- Musiałeś ją powstrzymać? - zapytał ostro Hugh. - Co to ma znaczyć?

- Ja tylko wykonywałem pańskie rozkazy. Powiedział pan, panie Templar, że mam ją ochraniać.

- I?

Tom wyprostował się i zaczął mówić tak, jak gdyby zdawał raport przed swoim oficerem.

- Kiedy próbowała uciec, zamknąłem ją w pokoju. Zachowywała się strasznie. Słyszałem, jak tłucze talerze i przeklina. Starałem się z nią porozmawiać, ale ona najwyraźniej nie miała na to ochoty, więc odszedłem.

- Do diabła!

- Powiedziałem ci, że przypomina mi moją żonę numer trzy - wtrącił się Harper. - Chodź, Tom. Musimy jeszcze trochę popracować. My zaprowadzimy konie do stajni, a pan Templar postara się, żeby nikogo nie zesłano do kamieniołomów. W końcu tylko wykonywałeś polecenie. - Kontynuując uszczypliwe uwagi pod adresem panny Vayle, zniknął za domem, a za nim podążył Tom.

Hugh wszedł do środka i od razu poszedł do pokoju Abbie. Kiedy otworzył drzwi, skamieniał. Na podłodze leżały kawałki potłuczonych szklanek i chińskiej porcelany. Pośrodku łóżka siedziała Abbie. Była ubrana w koszulę nocną, głowę zwiesiła na piersiach, a potargane włosy opadały jej na twarz.

- Abbie - powiedział łagodnie.

Na dźwięk jego głosu uniosła głowę. Miała czerwone oczy i policzki mokre od łez. Hugh poczuł się jak porażony piorunem.

Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny traktowała go chłodno i na dystans. Nawet nie starał się pokonać muru, który ich dzielił. Wszystkie jego próby i tak skończyłyby się prawdopodobnie jak ostatnia rozmowa w kuchni. Nie kłamał, kiedy powiedział, że nie potrafi dłużej się jej opierać. Wystarczyło, że spojrzała na niego tak, jak to tylko ona potrafiła, a już czuł się zgubiony. Nie kłamał również wtedy, gdy mówił, że zależy mu jedynie na jej bezpieczeństwie. Właśnie tak to wszystko się zaczęło. A potem stracił nad sobą panowanie.

Powiedziała tyle słów, które go zraniły, i być może na nie zasłużył. Ale kiedy ujrzał tę zapłakaną twarz, zrozumiał, że Abbie go okłamała. Nigdy nie przestało jej na nim zależeć. Zależało jej nawet bardziej, niż mu się wydawało.

W tej chwili zdał sobie sprawę, że życie bez niej nie ma sensu i że zrobi wszystko, by nigdy jej nie stracić. Chciał jej bronić, chciał, żeby była szczęśliwa. Chciał dać jej wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła. Dopóki żyje, nie pozwoli nikomu jej zranić.

Wpatrywała się w niego, nie wierząc w to, że wrócił.

- W porządku, Abbie - szepnął, zbliżając się do niej. - Jestem przy tobie. Nic złego się nie stało. Myślałaś, że cię zostawiłem? Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił.

Zaszlochała cicho i powoli dotknęła jego policzka.

- Tak, to ja - powiedział. - To wszystko dzieje się naprawdę. Ja jestem prawdziwy.

Po jej policzkach spłynęły łzy.

- Abbie - wyszeptał, ujął jej dłoń i pocałował.

Właśnie w tej chwili wymierzyła mu policzek. Rzuciła się na niego z podniesionymi pięściami.

- Wstrętny… obślizgły…robaku! - krzyczała, kiedy ją złapał i próbował uspokoić. - Bez… czelny… draniu! - Oddychała pośpiesznie. - Ty… ty… oszukałeś mnie!

Powiedziała więcej, o wiele więcej, a każde jej słowo potęgowała dzika złość. Hugh czuł się bezsilny. Nie wiedział, co zrobić, żeby poczuła się lepiej. Zrobił w końcu to, co nakazywał mu instynkt: mocno przytrzymał ją w ramionach i zaczął mówić do niej łagodnie:

- Już dobrze. Jestem przy tobie. Kochanie? Obudziłaś się i myślałaś, że cię porzuciłem? Sądziłem, że lepiej mnie znasz. Wszystko w porządku. Uspokój się. Jestem przy tobie.

Powtarzając te słowa w nieskończoność, głaskał jej ramiona, plecy, ręce i przyciskał mocno do siebie. Abbie słabła z każdą chwilą.

Po pewnym czasie uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

- Dlaczego to zrobiłeś, Hugh? Dlaczego tam wróciłeś? Ostatnim razem omal cię nie zabili. Czy to ci nie wystarczyło?

Znalazł w kieszeni chusteczkę i otarł jej policzki, potem kazał wydmuchać jej nos. Uśmiechając się do niej, powiedział:

- Niepotrzebnie się martwiłaś, Abbie.

To spowodowało lawinę gniewnych słów. Wykrzyczała, że to nie jest czas bohaterskich wyczynów i że niebezpieczne życie mogą mieć tylko lunatycy i szpiedzy, a nie tacy zwykli ludzie jak oni.

- Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało - wyszeptała w końcu.

Odgarnął z jej twarzy potargane kosmyki włosów, po czym zaczął całować oczy, policzki, czoło.

- Ale przecież nic mi się nie stało. Pojechaliśmy z Harperem do Czarnego Knura, żeby zadać parę pytań. Nie przewidywaliśmy żadnych kłopotów i najwidoczniej mieliśmy rację.

Mimo że nie spodziewał się wielu pytań, zdziwiła go obojętność Abbie. Patrzyła na niego nieobecnym wzrokiem.

- Lepiej się czujesz? - spytał Hugh po chwili. Skinęła głową.

- Więc trzeba położyć cię do łóżka.

Odsunął kołdrę i posadził Abbie. Nawet jeżeli w tej chwili bolało go ramię, nie czuł tego. Ona była dla niego najważniejsza.

Kiedy chciał odejść, jej palce zacisnęły się na jego płaszczu i przytrzymały kurczowo.

- Nie - wyszeptała. - Zostań ze mną.

Odezwał się do niej tak, jak mówi się do zranionego dziecka:

- Nie odejdę, to znaczy nie na długo. Są sprawy, którymi muszę się zająć. Jesteś cała zimna, a ogień właśnie dogasa. Wrzucę trochę drwa do kominka, a potem zejdę na dół po butelkę brandy. To zajmie mi dosłownie pięć minut.

Abbie skinęła głową, ale nadal kurczowo zaciskała palce na jego dłoni.

- Zostań pod kołdrą - powiedział. - Musisz się rozgrzać. - Nakrył ją aż po samą brodę, pocałował w czoło, po czym cofnął się. - Nic ci nie będzie?

- Nic - odparła.

Hugh dorzucił kilka szczap do ognia. Wziął jedną ze świec i wyszedł z pokoju. Bez trudu odnalazł leczniczą brandy pani Deane, która spoczywała na swoim miejscu w schowku. Kiedy wrócił do pokoju, kawałki drewna paliły się jasnym płomieniem. Napił się trochę brandy z butelki, po czym, stąpając ostrożnie pomiędzy potłuczoną porcelaną, podszedł do łóżka. Uniósł głowę Abbie i wlał jej do ust kilka łyków alkoholu. Bez oporu poddawała się jego zabiegom, i to martwiło go najbardziej. Kiedy wypiła brandy, ułożył ją wygodnie na poduszkach i przykrył.

Krzątał się po pokoju, zbierając potłuczone szkło, a jej oczy śledziły go niczym igła kompasu podążająca za magnesem. Hugh przez chwilę zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej, gdyby poszedł do swego pokoju, żeby się umyć i przebrać, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Wiedział, że Abbie boi się zmrużyć oko w obawie, że kiedy je otworzy, jego już przy niej nie będzie. Ta myśl sprawiała mu radość. Zachowanie Abbie wymownie świadczyło o tym, jak bardzo jej na nirn zależy. Hugh poczuł wyrzuty sumienia, że zostawił ją tu samą.

Kilka kolejnych minut spędził na sprzątaniu pokoju. Kiedy w końcu przysunął do łóżka stary fotel, a obok siebie postawił butelkę brandy, zauważył, że Abbie zaczyna ogarniać zmęczenie. Powoli opadały jej powieki, aż w końcu na dobre zamknęła oczy.

Ale Hugh nawet nie myślał o spaniu. Nie potrafił dojść ze sobą do ładu. Jeszcze tak niedawno, zanim wrócił do Abbie, postanowił zapomnieć o uczuciach i zacząć myśleć jak prawdziwy agent. Łatwo było tak postanowić, ale trudniej wykonać. Powinien był ją przepytać, kiedy była taka słaba i bezbronna, a tymczasem robił wszystko, żeby nabrała sił.

Z samego rana będą musieli odbyć rozmowę w cztery oczy i tym razem będzie nalegał, żeby uzyskać odpowiedzi. Zabójstwo brytyjskiego agenta rzuciło światło na całą tę sprawę.

Pomyślał o Aleksie Ballardzie, który podczas ich ostatniej rozmowy ani na chwilę nie przestawał spekulować i robić aluzji. Nagle przypomniał sobie słowa przyjaciela: Nikomu nie ufam bardziej niż lobie.

Może Alex chciał go w ten sposób nakłonić do powrotu do służby wywiadowczej. Myśl, że gdyby wtedy pomógł przyjacielowi, to ten by żył, nie dawała Hugh spokoju.

Zastanawiał się nad tym przez długi czas.

Kiedy Abbie zaczęła się kręcić i zrzuciła z siebie okrycie, opatulił ją delikatnie. Uśmiechnęła się przez sen, a on zaczął się zastanawiać, jaki uśmiech miałaby na twarzy, gdyby rano obudziła się w jego łóżku.

To nie byłoby łóżko w hotelu, gdzie w recepcji podaliby fałszywe nazwiska, a potem wymknęliby się tylnymi drzwiami pod osłoną nocy. Hugh zdawał sobie sprawę, że taka sytuacja zniszczyłaby Abbie. Zasługiwała na coś o wiele lepszego i miał zamiar dopilnować, żeby to otrzymała.

Małżeństwo. Na samą myśl o tej instytucji jego twarz wykrzywił grymas. Dlaczego to słowo wzbudzało w nim tyle negatywnych emocji? Przecież małżeństwo ma też swoje dobre strony. Wspólnie rozwiązywaliby problemy i mogliby się cieszyć miłością.

Uśmiechnął się na myśl o małżeństwie z Abbie.

Nachylił się nad nią i kciukiem dotknął jej ust; rozchyliła wargi. Wyglądała jak Śpiąca Królewna czekająca na księcia, który zbudziłby ją jednym pocałunkiem. Tym razem na pewno by go nie odrzuciła. Tej nocy była tak bezbronna, że bez żadnych przeszkód mógłby zrobić z nią wszystko.

Dręczyły go wyrzuty sumienia, gdy patrzył na nią z pożądaniem. Przecież nie powinien teraz o tym myśleć. Miał plany do zrealizowania, tyle rzeczy do zrobienia. Maitland nie był głupi. Kiedy tylko pogoda się zmieni, bez trudu odnajdzie ich kryjówkę.

Podniósł się i zaczął chodzić na palcach. Abbie spała twardo, więc przestał skradać się niczym złodziej i rozejrzał się po pokoju. Pod ubraniami znalazł portmonetkę i małą skrzynkę, która była zamknięta. Obok na stole stała torebka. Otworzył ją bez chwili namysłu, wyjął chusteczkę, kilka pomiętych kartek, buteleczkę perfum i dopiero po dłuższej chwili znalazł to, czego szukał: zamykaną kieszeń. W środku było kilka monet i dwa klucze.

Nie wstydził się tego, co robił. Niedawno zabito brytyjskiego agenta, a to nie była błaha sprawa. Najlepszym sposobem na zapewnienie Abbie bezpieczeństwa było odkrycie prawdy, Gdyby od razu mu powiedziała, co się wydarzyło, nie musiałby tego robić.

Zabrał się za otwieranie skrzynki. Nawyki agenta weszły mu w krew i stały się drugą naturą. Wszystkie rzeczy Abbie przeszukał tak dokładnie, a zarazem z taką perfekcją, że nigdy niczego by się nie domyśliła. Znalazł skórzaną portmonetkę, w której było piętnaście suwerenów, o wiele więcej, niż potrzebowała, skoro miała zamiar zostać u przyjaciół. Odłożył portmonetkę na bok, po czym wsunął rękę pod koronkową bieliznę. Skamieniał, kiedy poczuł twardą okładkę książki, ale już po chwili przeczytał tytuł i odetchnął z ulgą. To nie była ta, o której mówił Maitland. Przekartkował ją i ze środka wypadły jakieś papiery. Podniósł je z ziemi i przejrzał uważnie. Był wśród nich kwit na książki, za które trzeba było uiścić opłatę w urzędzie celnym w Dover.

Hugh skoczył na równe nogi. Całkiem zapomniał o tym wydarzeniu, kiedy to Abbie odmówiła zapłacenia cła za książki, które kupiła w Paryżu. Starał się odświeżyć swoją pamięć. Doskonale pamiętał, jak Abbie szalała ze złości, gdy celnicy konfiskowali jej książki. Podeszli ją przez zaskoczenie. Na początku z niczego nie zdawała sobie sprawy, potem na przemian błagała i klęła, celnicy okazali się jednak nieustępliwi.

Hugh nie miał wątpliwości co do szczerych intencji Abbie. Nie zamierzała przemycać książek. A kiedy starał się ją ostrzec, że będzie musiała zapłacić, nawrzeszczała na niego, nie licząc się z konsekwencjami.

Hugh uśmiechnął się na wspomnienie całej tej sytuacji.

Tak naprawdę to nie było mu w tej chwili do śmiechu. Abbie wpadła w bagno po samą szyję. Ten kwitek najwidoczniej musiał być jedynym sposobem na odzyskanie poszukiwanej przez wszystkich książki.

Zwinął kartkę i trzymał w dłoni jak bezcenny klejnot.

Po długiej chwili westchnął, odłożył wszystko na swoje miejsce, a potem podszedł do walizki. W środku znalazł szal, kilka par rękawiczek i mufkę, w której schowany był naładowany pistolet, ale nigdzie nie było śladu dodatkowych naboi ani prochu do ładowania. Hugh potrząsnął głową. Harper miał rację. Abbie nie miała pojęcia o broni palnej. Nie pomyślała nawet, co będzie, jeśli raz wystrzeli. Poza tym podczas podróży nie miała walizki pod ręką, więc jak mogła mieć dostęp do pistoletu? Musiał jej wytłumaczyć, że nikt nie nosi broni, żeby pokazać, że ją ma. Poza tym nieumiejętne posługiwanie się nią może się okazać niebezpieczne.

Osunął się na fotel i przez długi czas siedział wpatrzony w przestrzeń, starając się przemyśleć wszystko, czego dowiedział się dzisiejszej nocy. Wzdychając, potrząsnął głową. Nie miał wielkiego wyboru. Musiał wyciągnąć z Abbie całą prawdę, nawet jeśli miałoby to oznaczać kłótnie i kolejne nieporozumienia.

Lepiej żeby to zrobił on, a nie Maitland.

14

Abbie przekręciła się i powoli otworzyła oczy. Blade światło wschodzącego słońca wdzierało się przez zaciągnięte zasłony i oświetlało pusty fotel stojący obok jej łóżka, ten sam, na którym w nocy siedział Hugh. Ogień właśnie zaczynał dogasać, a świece już dawno się wypaliły. Z dołu dobiegały odgłosy krzątaniny, zamykanych i otwieranych drzwi, urywane słowa, przytłumiony śmiech.

Westchnęła raz, potem drugi, ale jej oczy nie wypełniły się łzami. Wszystkie łzy wypłakała w nocy, kiedy odkryła, że Hugh nie ma w domu. Do tego czasu potrafiła panować nad emocjami. Znalazła w sobie siłę, by przetrwać te najtrudniejsze chwile, kiedy wszystko nie układało się po jej myśli. Ani na moment nie straciła nadziei. Wmawiała sobie, że dopóki ma książkę, dopóty George'owi nie może stać się nic złego.

Nawet przez myśl jej nie przemknęło, że coś złego może się przytrafić Hugh. Nie przyszło jej nawet do głowy, że on wróci do zajazdu, by sprawdzić, kim są porywacze. Przecież pobili go rękojeściami pistoletów. Podczas kolejnego spotkania mogli go zabić! Kiedy Tom starał się ją uspokoić, w Abbie narastał gniew, aż w końcu zaczęła miotać się w furii.

I właśnie wtedy, gdy wpadła w szał, dotarła do niej cała powaga sytuacji i ogarnęła ją czarna rozpacz. Starała się modlić, ale nie była w stanie znaleźć odpowiednich słów. Nie potrafiła myśleć o niczym innym, tylko o tym, jak zawiodła Hugh i naraziła go na niebezpieczeństwo. Gdyby nie ona, teraz siedziałby w swoim domu w Bath.

Kiedy wszedł do jej pokoju, czuła się jak morderczyni, której w ostatniej chwili darowano życie. Chciała go dotknąć, przytulić, by się upewnić, że na pewno nic mu nie jest. Przez kolejne kilka minut walczyła ze sobą, ponieważ nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo go kocha.

Kochała go, a on zostawił ją w tym domu, narażając na katusze niepewności.

Miała ochotę go za to zabić. Ale kiedy minęła jej złość, zdała sobie sprawę, że bredzi, że nie myśli rozsądnie, bo kieruje się sercem, a nie rozumem.

Przeciągnęła się i zrzuciła z siebie kołdrę, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Za jej pozwoleniem do pokoju wszedł Hugh.

- Świetnie, że już się obudziłaś - powiedział.

Podszedł do łóżka, podniósł jej głowę i pocałował w taki sposób, że omal nie zemdlała z wrażenia. Palce Abbie zacisnęły się na jego koszuli. Jej skóra zaczęła płonąć, a krew jak oszalała krążyła w żyłach.

Kiedy przerwał pocałunek, zamarła. Ujął jej dłonie i odezwał się poważnym tonem:

- Wyruszamy konno za pięć minut, więc ubierz się jak najszybciej w coś odpowiedniego do podróży i zejdź na dół.

Surowa twarz Hugh od razu sprowadziła ją na ziemię.

- Jak uda nam się stąd wydostać? Co ze stanem dróg?

- Śnieg zaczął już topnieć. Poza tym pada deszcz. W ciągu godziny albo dwóch drogi staną się przejezdne.

- Przejezdne? - powtórzyła powoli, coraz bardziej zaniepokojona. - Dlaczego nie pojedziemy powozem?

Hugh potrząsnął głową.

- To zbyt ryzykowne. Ktoś mógłby nas rozpoznać. Musimy wymknąć się stąd, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Pojedziemy konno, okrążymy Hungerford, wrócimy do Newbury, a tam wynajmiemy powóz, którym dojedziemy do Londynu.

- Ale skąd ta ostrożność? Co się stało, Hugh?

Spojrzał w dół na ich złączone dłonie i pogłaskał delikatnie jej palce.

- Ostatniej nocy nie mogłem powiedzieć ci prawdy, bo byłaś roztrzęsiona. - Zamilkł na moment. - Poszukują nas agenci rządowi. Uważają, że zamordowaliśmy człowieka, którego ciało znaleźli w twoim pokoju w Zamku.

Wytrzeszczyła oczy, po czym wykrzyknęła:

- Zamordowano człowieka? W moim pokoju? Ale to niemożliwe! Kto… kim on był?

- Alex Ballard. Dawno temu pracowaliśmy razem dla Ministerstwa Wojny. Pamiętasz go, Abbie?

Przytaknęła trochę bezmyślnie.

- Poznałam go w Paryżu, w ambasadzie. Przedstawiłeś nas sobie. Opowiadał o swojej żonie i dzieciach, Był bardzo miłym człowiekiem.

Hugh czekał cierpliwie, a kiedy Abbie zamilkła, ciągnął:

- Całkiem niedawno zatrzymał się niedaleko Bath i wstąpił do mnie.

- Ale oni chyba nie myślą, że my możemy mieć coś wspólnego z tym morderstwem!

- Obawiam się, że właśnie tak myślą. Najgorsze jest to, że znam mężczyznę kierującego śledztwem i ani trochę mu nie ufam. To Richard Maitland, człowiek, który zrobi wszystko, żeby mnie zniszczyć. Jemu się wydaje, że ukradłaś książkę. Ballard starał się ją odzyskać i właśnie wtedy go zabito. Poza tym wmówił sobie, że ja o wszystkim wiem i staram się ciebie bronić.

Abbie sparaliżował strach i zanim zdążyła się zastanowić, z jej ust popłynął potok słów:

- To nie miało tak być. Na początku wszystko wydawało się takie proste. Ja miałam oddać książkę, a George…

Kiedy spojrzała na niego ogromnymi przerażonymi oczami, Hugh przytulił ją.

- Więc to jest prawdziwy powód, dla którego jedziesz do Londynu! Książka!

Odpowiedź malowała się w jej oczach.

- A co z George'em? - Hugh postanowił iść za ciosem. - Dokończ to, co chciałaś mi powiedzieć. Ty miałaś oddać książkę, a George…

Kiedy potrząsnął nią delikatnie, krzyknęła.

- Nic mu się nie stanie!

Zmarszczył czoło i spojrzał na nią uważnie.

- Cała ta sprawa dotyczy George'a?

- Nie!

- Więc kto za tym stoi?

- Nie wiem.

- Ukrywa się, bo się wplątał w jakąś poważną aferę? A ty starasz się mu pomóc, mam rację?

- To nie tak - zaprzeczyła zrozpaczona Abbie.

- Więc jak? Powiedz mi!

Poczuła się tak, jakby stała na krawędzi przepaści. Jeden fałszywy krok i rozbije się o strome skały. Wszystko działo się zbyt szybko. Potrzebowała czasu, żeby pomyśleć. Musiała się zastanowić, jak dużo może powiedzieć Hugh. Ale on nie da jej wiele czasu, Nigdy wcześniej nie widziała, żeby był taki stanowczy.

- Wiem tylko, że muszę zdobyć tę książkę.

- Opowiedz mi o Colette. Jak ją poznałaś? Co się wtedy wydarzyło, Abbie?

- Nie wiem! Nie znam nikogo o tym imieniu!

- Pewnie George ją zna. Czy to on powiedział ci, co masz napisać do Michaela Lovatta?

- Nie! - krzyknęła.

- Co jest w tej książce?

- Nie wiem.

- Gdzie ona jest? Gdzie George ją ukrył?

Abbie uniosła głowę. Hugh miał złe wyobrażenie o sytuacji, w jakiej znajdował się teraz George. Przez chwilę, bardzo krótką chwilę, chciała mu wyznać prawdę, ale w ostatnim momencie powstrzymała się.

- W skrytce w moim banku przy Pall Mall.

Hugh groźnie zmarszczył czoło.

- Jeżeli jest w twoim banku, to kiedy zdążyłaś ją tam umieścić? Kiedy to zrobiłaś, Abbie?

Omal się nie załamała, ale w ostatniej chwili zebrała się w sobie.

- Ostatnim razem, kiedy byłam w Londynie. Chyba pamiętasz, że po drodze z Paryża zatrzymałam się w stolicy?

- Czy to George dał ci tę książkę w Paryżu?

Hugh wiedział, że książki, które przywiozła z Paryża, zakupiła w przeróżnych antykwariatach i księgarniach, ponieważ był z nią wtedy.

- Nie. Przysłał ją do mnie, do rezydencji Vayle'ów, i poprosił, żebym przechowała ją w bezpiecznym miejscu. Och, Hugh, miałam nikomu o tym nie mówić.

Po tych słowach Hugh odetchnął, ujął jej twarz i uśmiechnął się.

- Nie rób takiej żałosnej miny - powiedział. - Dobrze zrobiłaś, mówiąc mi o wszystkim. I nie martw się, że złamałeś słowo, które dałaś George'owi. W ten sposób ocaliłaś zarówno jego, jak i nasze życie. Głupi szczeniak. Przypuszczam, że wplątał się w to wszystko w Paryżu i w pewnym momencie cała sprawa wymknęła mu się spod kontroli. Ale o tym możemy porozmawiać później. Najważniejsze teraz, to odzyskać książkę i oddać ją odpowiednim ludziom,

- Kim są ci ludzie? O czym ty mówisz?

- Brytyjski wywiad. Znam kilka osób jeszcze z czasów, kiedy pracowałem dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ich szef jest… no cóż… moim przyjacielem. Pamiętasz pułkownika Langleya? To dobry człowiek. On nas wysłucha.

- W czym to pomoże, skoro został zamordowany człowiek?

- Mężczyzna, który mnie zaatakował, był prawdopodobnie tą samą osobą, która dokonała morderstwa. Chcieli dostać tę książkę i najwyraźniej piekielnie im na tym zależało. I właśnie dlatego musimy wyjechać stąd jak najszybciej. - Pocałował ją łagodnie. - A teraz ubierz się i zejdź na dół. Dokładniej przeanalizujemy każdy szczegół, jak tylko oddalimy się od naszych prześladowców. - Przy drzwiach zatrzymał się i obrócił w jej stronę. - Chciałem ci zadać ostatnie pytanie. Kiedy już zdobędziesz książkę, co masz z nią zrobić?

Spojrzała mu prosto w oczy. Cała ta sytuacja nie pozostawiła jej wiele czasu do namysłu. Spaliła za sobą ostatni most. Musiała brnąć w swoich kłamstwach.

- Chciałam wysłać ją do Bath - odparła. - Tam oddałabym ją George'owi.

Zmrużył oczy.

- To był dobry plan, ale co potem?

Hugh zawsze wytrwale brnął do celu. To była jedna z cech jego charakteru, którą Abbie podziwiała. Dzięki niej odkryli istnienie ruin rzymskiej świątyni. Ale tym razem ten upór strasznie ją rozzłościł.

- Powiedział, że ta książka może ocalić jego życie - wyjaśniła. - Nic więcej mi nie zdradził.

- Twojemu bratu nie stanie się żadna krzywda. - Hugh starał się mówić jak najłagodniej. - Zaufaj mi, Abbie. Nie grozi mu już żadne niebezpieczeństwo. Teraz my jesteśmy ich celem. A jeżeli chodzi o ciebie, to prędzej umrę, niż pozwolę, żeby stało ci się coś złego. A teraz ubieraj się - powiedział i wyszedł z pokoju.

Abbie przyglądała się z rozpaczą drzwiom, które się za nim zamknęły. W jej uszach nadal brzmiały ostatnie słowa Hugh. Ześlizgnęła się z łóżka, cicho szlochając. Otworzyła walizkę w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego do jazdy konnej.

Obiecała sobie solennie, że kiedy to się skończy, już nigdy więcej nie okłamie Hugh. I zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby bandyci dostali się w ręce władz.

Kiedy to się skończy… Kiedy George wyjdzie z tego cało.

Mogła sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądało. Pójdzie do Hugh i powie mu całą prawdę. Wytłumaczy mu, co czuła, i powie, że nie miała wtedy wyboru, bo przecież nie mogła ryzykować życia brata. Tak zachowują się ludzie zdesperowani. Nie ma nic, czego by nie zrobili, żeby osiągnąć upragniony cel. Kiedy opowie o wszystkim Hugh, on na pewno ją zrozumie.

W rzeczywistości Abbie niczego nie była pewna. Godzinami zastanawiała się nad poproszeniem Hugh o pomoc, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Ciągle jej powtarzał, jak ważną rzeczą jest oddanie książki w ręce odpowiednich ludzi. Ale w jego mniemaniu odpowiednimi ludźmi byli agenci brytyjskiego wywiadu.

Jeżeli odda im książkę, tym samym wyda wyrok śmierci na brata. Nie mogła tego zrobić. Po prostu nie mogła. Czy z tego powodu była zdrajcą?

Co za niesprawiedliwość! Przecież była patriotką. Nikogo nie powinno się stawiać przed takim wyborem. Gdyby Anglia nadal prowadziła wojnę, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej…

Nie, byłoby tak samo. Nadal na pierwszym miejscu postawiłaby George'a.

- Abbie, co się dzieje? O czym myślisz?

Na dźwięk głosu Hugh ocknęła się z zamyślenia. Kiedy podróżowali konno, nie mieli zbyt dużo możliwości do rozmowy, ale teraz nadarzyła się okazja. Za każdym razem, gdy zaczynał rozmowę, pytał ją bez przerwy o te same rzeczy. Starała się udzielać prostych i nie do końca jasnych odpowiedzi, ale on ciągle naciskał. Z każdym kłamstwem narastało w niej poczucie winy.

- Abbie? - powtórzył.

- To wszystko wydaje się takie nierealne - powiedziała. - Jak sen.

Ujął jej rękę.

- To nie potrwa długo. Dziś w nocy dojedziemy na przedmieścia Londynu. Natomiast jutro, kiedy już oddamy Langleyowi książkę, ten koszmar nareszcie się skończy i ta sprawa przestanie nas dotyczyć. Wtedy agenci złapią prawdziwego mordercę i ukarzą go tak, jak na to zasługuje. Jeszcze tylko jeden dzień. - Pogłaskał jej policzek i spojrzał na nią łagodnie. - Abbie, nie bądź dla siebie zbyt surowa tylko dlatego, że powiedziałaś mi prawdę. Postąpiłaś słusznie ze względu na George'a i na nas. Już dawno podejrzewałem, że ty i twój brat macie kłopoty. Czekałem, aż sama zdecydujesz opowiedzieć mi o wszystkim. Nigdy więcej nie będziemy mieli przed sobą sekretów. Obiecaj, że nie okłamiesz mnie nigdy więcej.

Abbie przełknęła z trudem ślinę.

- Obiecuję.

- Postaraj się trochę przespać. To był męczący dzień. Jestem z ciebie dumny. Nawet Harper powiedział, że jesteś wytrwałym jeźdźcem, a w jego ustach to prawdziwy komplement.

Abbie uśmiechnęła się, a potem oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy. Ale nie mogła spać, bo nie potrafiła przestać myśleć. Ten koszmar tak naprawdę potrwa trochę dłużej. Dziś w nocy dotrą na przedmieścia Londynu, a jutro rano Hugh dowie się, że powiedziała mu same kłamstwa.

Zaplanowała wszystko szczegółowo, a przynajmniej tak jej się wydawało. Mogła działać zgodnie ze swoim planem tylko wtedy, gdy zostanie z Tomem, a Hugh i Harper pójdą do banku po książkę. Gdyby Hugh dostał książkę, oddałby ją pułkownikowi Langleyowi, ale tylko w zamian za obietnicę, że ona i George będą oczyszczeni z zarzutów. Jeśli pojawi się u byłego przełożonego z pustymi rękami, dla Abbie i jej brata nie będzie łaski.

Jutro, kiedy Hugh wejdzie do banku, dowie się prawdy. A gdy wróci po Abbie, ona już dawno będzie w drodze do Dover.

Hugh odgarnął kosmyk z czoła Abbie. Jej brwi na tle jasnej cery wyglądały niczym smugi. Odpowiadanie na nieustające pytania musiało ją wyczerpać. Odległość dzielącą ich od Londynu pokonali w rekordowym czasie; zatrzymywali się tylko, żeby zmienić konie i uzupełnić zapasy na drogę, Podróżowali od świtu, ale jeszcze długa droga dzieliła ich od celu. Mimo wszystko Hugh był zdecydowany dojechać na przedmieścia Londynu jeszcze tej nocy. Tam nikt nie będzie ich szukał.

Nie miał wielkiego wyboru. Musiał dotrzeć do Londynu, zanim Maitland zdąży o wszystkim donieść pułkownikowi Langleyowi, a poza tym nie mogli się dać złapać tym innym, nie teraz, kiedy znał rozwiązanie tej zagadki.

Mężczyzna, który zabił Alexa, nie znał litości, był fanatycznym zabójcą, a do tego zdrajcą. Hugh spotykał takich ludzi. Nic i nikt nie było w stanie ich powstrzymać i tylko kula w głowie przeciwnika dawała im pełną satysfakcję.

Kiedy Abbie jęknęła przez sen, uniósł jej nogi i położył na swoje kolana, tak żeby było jej wygodniej. Przytuliła się do niego niczym mały kociak, zaczęła mówić coś przez sen, ale się nie obudziła.

Naprawdę był z niej dumny. Przez całą drogę ani razu nie narzekała na niewygody. Ale o wiele ważniejszy był fakt, że w końcu powiedziała mu prawdę. A co do George'a, to jeżeli go dopadnie, to tak skopie młokosowi tyłek, że ten na długo go popamięta. Prawdopodobnie związek z całą tą sprawą musiała mieć jakaś kobieta.

Hugh zastanawiał się, czy Abbie domyśla się czegoś na temat jego przeszłości. Zadała mu tylko parę pytań dotyczących jego pracy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i dopytywała się, skąd zna tych wszystkich ludzi z wywiadu. Ciekawiło ją również, czy niektórych z nich spotkał na uniwersytecie.

Nie chciał powiedzieć jej prawdy. Każdy agent zobowiązany był utrzymać swoją przeszłość w tajemnicy, nawet jeżeli zrezygnował ze służby. Ale chodziło jeszcze o coś. Nie był tym samym człowiekiem, którym był dziś. Niegdyś był wojownikiem. Widział i robił rzeczy, o których wiedzieli tylko jego koledzy po fachu. Zrezygnowawszy z tej pracy, bardzo szybko zamknął ten rozdział życia. Nie chciał, żeby Abbie widziała go w innym świetle.

Gdzieś na świecie musi żyć jakiś miły mężczyzna…

Może nie pasował do tego opisu. Może w przeszłości był nie najlepszym człowiekiem, ale to nie miało znaczenia. Mógł się postarać, żeby Abbie nigdy się o tym nie dowiedziała, a kiedy to wszystko się skończy, powrócić do swoich książek i odkryć.

Wyprostował się w siodle i jego myśli potoczyły się innym torem.

15

Wyczerpani, zatrzymali się w Chiswik, daleko od głównej drogi. Za godzinę lub dwie mogli się znaleźć na miejscu, ale Hugh wiedział, że Maitland jest niedaleko za nimi i z pewnością oczekuje, że uciekinierzy udadzą się prosto do swoich domów.

Być może zastanowiłby się dwa razy nad zaaresztowaniem Hugh, ale co do Abbie nie miałby żadnych wątpliwości. Hugh musiał pilnować jej jak oczka w głowie, dopóki nie spotka się z pułkownikiem.

Właściciel zajazdu najwyraźniej został wyrwany ze snu natarczywym pukaniem do drzwi i zachowywał się bardzo niegrzecznie. Dopiero gdy Hugh wsunął do jego dłoni kilka monet, mężczyzna się uspokoił. Już po chwili Abbie i Hugh, którzy podali się za panią i pana White'ów, zostali zaprowadzeni do małego, ale bardzo wygodnego pokoju, podczas gdy Harper i Tom poszli do stajni zająć się końmi.

Zaraz po wejściu do pokoju Hugh rozpalił ogień w kominku.

- Mogliśmy powiedzieć, że jesteśmy rodzeństwem - rzekł Hugh. - Wtedy daliby nam oddzielne pokoje. Może tak byś wolała?

- Nie - odparta Abbie. To właśnie ona powiedziała właścicielowi, że są małżeństwem. - Nie chcę zostać sama, nie dzisiaj w nocy.

Hugh wyprostował się i przyglądał jej się uważnie. Chodziła po pokoju, przyglądała się wszystkiemu, ale tak, jak podejrzewał, niczego nie dostrzegała. Kiedy westchnęła i usiadła na skraju łóżka, podszedł do niej.

- Myślisz o George'u, mam rację? To dlatego masz taki wyraz twarzy.

- Jaki?

Tak wygląda zwierzę w pułapce, które czeka na myśliwego, pomyślał Hugh.

- Zmartwiony i zadumany - powiedział. - Ale George będzie oczyszczony z zarzutów tak samo jak my, obiecuję ci to.

- Nie myślałam o tym.

- Więc o czym?

Myślała o tym, że nie jest w stanie sama obronić George'a, ponieważ brak jej sprytu i doświadczenia. Poza tym cały czas miała nieczyste sumienie wobec Hugh i to wpędzało ją w przygnębiający nastrój. Patrzyła na niego i miała ochotę wszystkie swoje problemy przenieść na jego barki.

- Myślałam o jutrzejszym dniu - odezwała się w końcu. - To może być niebezpieczne.

Usiadł obok i ujął jej dłonie.

- Nie spuszczę cię z oka ani na chwilę. Nie stanie ci się nic złego.

- Ci mężczyźni są bardzo niebezpieczni. Już zabili człowieka.

- Ale oni nie wiedzą nawet, gdzie nas szukać. Nie wiedzą, dokąd jedziemy. A kiedy Langley dostanie książkę, będą skończeni. Od tego momentu przestanie im na nas zależeć. Im chodzi przede wszystkim o ocalenie własnej skóry.

- Co się z nimi stanie, jeśli ich złapią?

- To są zdrajcy, Abbie. Zostaną powieszeni.

- A co ze mną? Czy ja też jestem zdrajcą?

- Lepiej zastanów się, co ty w ogóle mówisz. Przecież chciałaś tylko pomóc bratu. Nie wiedziałaś, że w całą tę sprawę zamieszany jest brytyjski wywiad. Jesteś czysta jak łza.

Abbie zwalczyła chwilową ochotę na przyznanie się do kłamstwa.

Kiedy przytaknęła, Hugh wstał.

- Pójdę porozmawiać z Harperem i Tomem i rozejrzę się trochę. Przy okazji przyniosę nasze torby. Poradzisz sobie sama?

Abbie zmusiła się do radosnego uśmiechu.

- Nie martw się o mnie, Hugh. Nic mi nie będzie. Usiądę przed kominkiem i ogrzeję się trochę.

- To zajmie mi dosłownie chwilę.

- Hugh, naprawdę nic mi się nie stanie.

Ale on nadal nie wyglądał na przekonanego. Twarz Abbie była całkiem blada, a poza tym przez cały czas dziewczyna unikała jego wzroku. Kiedy oparła głowę na rękach, Hugh uspokoił się trochę. Może po prostu potrzebowała trochę odpoczynku.

- Zamknij za mną drzwi - polecił jej. - I nie otwieraj ich nikomu poza mną.

Odprowadziła go do drzwi i przekręciła klucz w zamku. Kiedy usłyszała kroki Hugh na korytarzu, zasłoniła usta dłonią i westchnęła ciężko. Podeszła do lustra i spojrzała na swoje odbicie. Kobieta, która na nią patrzyła, była jej zupełnie obca. Płaszcz i sukienka były wymięte i przybrudzone, na twarzy zaś malowała się rezygnacja i bezradność. Ta kobieta wyglądała gorzej od swojego cienia. W jaki sposób miała się zmierzyć z tymi dzikimi, zdecydowanymi na wszystko mężczyznami?

Zachowa się tak jak wtedy, kiedy chcieli porwać Hugh, w przeciwnym wypadku zginie.

Ta myśl przerażała ją, ale gorsza od strachu była obawa przed utratą wszystkiego, co było jej drogie. Nieważne, czy przeżyje, czy zginie, czyjej się powiedzie, czy też nie, i tak straci przyjaźń Hugh. Może nawet ją znienawidzi. Nazwie ją zdrajczynią, pozbawioną jakichkolwiek zasad moralnych. Wyzwiska, którymi go obrzuciła, zbledną przy tych, jakich on użyje. I nawet jeśli po zakończeniu całej sprawy wszystko wyjaśni, Hugh i tak będzie żył w przekonaniu, że go oszukała.

Postawiła krzesło przy kominku i przyglądała się strzelającym w górę płomieniom. Wszystkie jej marzenia zamienią się w popiół. Już dawno temu zaakceptowała rzeczywistość taką, jaka była. Wiedziała, że nigdy nie wyjdzie za mąż; nie będzie miała dzieci i nie dowie się, jak to jest kochać i być kochaną.

Miłość. Kiedy o niej pomyślała, jej twarz wykrzywiła się w grymasie. Zawsze wydawało jej się, że potrafi odróżnić dobro od zła, ale teraz zdała sobie sprawę, że tak naprawdę o niczym nie miała pojęcia.

Ukryła twarz w dłoniach.

Do pokoju wszedł Hugh i położył torby na łóżku. Wszystkie walizy zostawili w domu pani Deane, ponieważ zależało mu na czasie i nie chciał obciążać koni. Zabrali zaledwie kilka ubrań na zmianę i przybory higieniczne.

- Czy zapakowałaś koszulę nocną, Abbie?

- Nie pamiętam.

Hugh otworzył jedną z toreb i wyciągnął obszerną koszulę.

- Możesz spać w mojej, jeżeli zapomniałaś o swojej - powiedział.

- Dziękuję, Hugh, ale chyba położę się tak, jak teraz stoję.

Hugh przestał grzebać w torbie, bo zauważył przy łóżku krzesło, na którym wisiało ubranie Abbie. Kiedy dostrzegł złożoną obok bieliznę, zaschło mu w gardle; uświadomił sobie bowiem, że dziewczyna nie ma na sobie ani pończoch, ani pantalonów.

Powoli, bardzo powoli odwrócił się do niej twarzą.

Abbie była owinięta w złotą narzutę, którą wcześniej ściągnęła z łóżka. Rozpuszczone włosy łagodnie opadały na nagie ramiona. Światło świec nadawało jej skórze miodowy odcień. Wyglądała równie pociągająco, jak niewinnie. Na jej ustach pojawił się kuszący uśmiech, a w oczach można było dostrzec niepewność.

- Myślałem… - Odchrząknął. - Myślałem, że położę się przy kominku, jeżeli użyczysz mi koca i jednej z twoich poduszek.

Abbie uniosła głowę, zrobiła jeden krok w jego stronę, potem kolejny.

- Chcę z tobą spać, Hugh - powiedziała po prostu.

Uderzyła go fala gorąca, a w głowie rozległo się radosne bicie dzwonów. Z trudem łapał oddech.

- Abbie - potrząsnął głową - ty tego nie chcesz. Co z szacunkiem do samej siebie? Co z miłym mężczyzną, który pragnie tego samego co ty?

Starał się odwieść dziewczynę od jej zamiaru. Nie miała pojęcia, co by było, gdyby od razu przystał na propozycję. Była pomiędzy młotem a kowadłem; z jednej strony ogarniało ją przerażenie, z drugiej czuła, że powinna w ten sposób naprawić swoje błędy. Chciała chociaż na chwilę zapomnieć o problemach.

Pragnęła, żeby wziął ją w ramiona i kochał się z nią namiętnie.

Hugh był napięty do granic wytrzymałości. Zawsze w przeddzień rozwiązania jakiejś sprawy czuł się w ten sposób. Pomimo swoich zapewnień, obawiał się tego, co może się zdarzyć nazajutrz, i z każdą chwilą czuł się coraz bardziej niepewnie. W końcu strach jest pierwotnym instynktem ludzi. Każdy żołnierz podczas walki czuje się trochę jak barbarzyńca, którym kierują przerażenie i chęć obrony. Gdyby posiadł Abbie w tej chwili, na pewno wyładowałby wszystkie emocje, które nim targały. A ona zasługiwała przecież na czułość i delikatność.

I dostanie to, kiedy tylko nadarzy się sprzyjająca ku temu okazja.

Abbiejednak wciąż stąpała po wąskiej krawędzi. Zrobiła kolejny krok w stronę Hugh i odezwała się drżącym głosem:

- O czym ty w ogóle mówisz? Jaki miły mężczyzna? Nikt taki nie istnieje. Gdyby był ktoś taki, to myślisz, że nie znalazłabym go do tej pory? A co mi przyjdzie z szacunku do samej siebie, kiedy mam przed sobą tak niepewną przyszłość? Chcę tylko tę jedną noc, Hugh. Jeżeli mi ją dasz, to może pogodzę się z życiem i nie będę starała się osiągnąć tego, co niemożliwe.

Chciał jej powiedzieć, że nie sięga po niemożliwe, że znalazła tego miłego mężczyznę, o którym zawsze marzyła. Chciał ją przytulić, zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa, wyznać, że żadna kobieta tyle dla niego nie znaczyła. Ale nie mógł. Nawet teraz czuł, że zaczyna tracić nad sobą panowanie. Jeżeli zaraz nie opuści tego pokoju, rzuci się na nią jak dzika bestia.

Wzięła głęboki oddech. Nie spodziewała się, że Hugh będzie taki oporny; wszystko wskazywało na to, że Abbie nie dostanie tego, czego pragnęła. Wyglądał tak, jakby chciał uciec.

W każdym innym wypadku duma nie pozwoliłaby jej robić z siebie idiotki. Ale tym razem sprawa była zbyt poważna, by dopuścić do głosu ambicję. Ta noc będzie wszystkim, co od niego dostanie. Nie pozwoli mu odwrócić się plecami i tak po prostu odejść, dopóki jej nie przekona, że tego właśnie chce.

Ruszyła w jego stronę, wolno i ostrożnie, żeby nie zdenerwować go jeszcze bardziej.

- Nie praw mi teraz morałów, Hugh. Czy to nie jest to, czego zawsze chciałeś? Pocałowałeś mnie. Dotknąłeś. Zmieniłeś stosunki panujące pomiędzy nami.

Hugh nagle zdał sobie sprawę, że przez cały czas trzyma przed sobą koszulę, którą zaoferował Abbie. Odłożył ją na bok, szydząc z siebie w myślach. Wspaniale. Teraz dał jej do zrozumienia, że zamierza ją odrzucić. Nie chciał jej zranić, ale bał się, że ją rozczaruje.

Kiedy on miał ochotę na miłość, nazywała go łajdakiem, a kiedy ona chciała się z nim kochać, odrzucał ją w obawie, żeby jej nie zranić. Taka ironia wywołałaby u niego wybuch śmiechu, gdyby z całej siły nie zaciskał zębów. Narzuta zsunęła się nieznacznie, a jego wyobraźnia zaczęła działać ze wzmożoną siłą. Hugh, coraz bardziej podniecony, z trudem zdawał sobie sprawę z tego, co mówi.

- Rozmyśliłem się. Ty na to nie zasługujesz. Nie jesteś łatwą kobietą. Jesteś cudowna i krucha.

Zatrzymała się; miała wrażenie, że jej serce rozpada się na kawałki. Po chwili odezwała się szeptem pełnym bólu i cierpienia.

- Rozmyśliłeś się? Już mnie nie chcesz?

Hugh zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi.

- Połóż się do łóżka, Abbie. Idę poszukać Harpera. Muszę omówić z nim pewne rzeczy, zanim wyruszymy jutro rano.

- Ale właśnie przed sekundą z nim rozmawiałeś.

- Chcę to zrobić jeszcze raz.

Zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi i stanęła przed nimi tak, że nie mógł wyjść.

- Czy ty niczego nie rozumiesz? - zapytał gwałtownie. - To nie jest ani odpowiednia chwila, ani miejsce. A ja nie byłem z kobietą od wieków. To nie jest dobry pomysł, Abbie.

Pomyślała o jego dawnych kochankach; nigdy wcześniej jej to nie interesowało.

- Nie boję się ciebie, Hugh - odparła.

- Do diabła, powinnaś.

Była od niego na wyciągnięcie ręki, kiedy zaczęła opuszczać ją odwaga. Zanim to wszystko się zaczęło, myślała, że będzie o wiele prostsze. Wydawało jej się, że złoży Hugh propozycję, a on przyjmie ją bez słowa protestu. Ale, jak na razie, robił wszystko, żeby się rozmyśliła. Stał przed nią nieugięty niczym kamienny posąg, podczas gdy ona drżała, miotana falą sprzecznych uczuć.

Nagle dostrzegła, jak napinają się jego mięśnie i wyostrzają rysy twarzy. Ale najbardziej zdradzały go oczy, ciemne jak otchłań i bezsilne w obliczu jej wdzięków.

- Hugh - przymilała się cicho - właśnie tego chcę. Nie odtrącaj mnie. Daj mi tylko tę jedną noc, proszę.

Hugh zamknął oczy, ponieważ już dłużej nie potrafił się opierać jej urokowi. Nagle usłyszał, jak narzuta opada na podłogę, i zimny pot zrosił jego czoło. Kiedy spojrzał, stała przed nim naga. Narzuta leżała u jej stóp.

Starał się na nią nie patrzeć, ale nie mógł się powstrzymać, żeby nie spojrzeć na pełne piersi, cudownie kształtne biodra, uda i na kwiat jej kobiecości otoczony złotym cieniem.

- Wolałbym, żebyś tego nie zrobiła - powiedział, cedząc z trudem słowa.

Chciał odepchnąć ją na bok i uciec z pokoju. Ale kiedy poczuł jej ciepło i delikatność skóry, nie potrafił dłużej być wierny swoim szlachetnym intencjom. Nie był w stanie dłużej myśleć rozsądnie. Do głosu dopuścił pragnienia.

Abbie zarzuciła mu ramiona na szyję. Całe jej ciało przylgnęło do Hugh. Poczuł, jak narasta w nim żądza, podniecenie i zwierzęce pragnienie posiadania tej kobiety. Kiedy odezwała się łagodnym, nęcącym, trochę zachrypniętym głosem, stracił do reszty panowanie nad sobą. Z jękiem człowieka, który właśnie został pokonany, pocałował ją spragnionymi ustami. Już po chwili znaleźli się w łóżku. Obsypując Abbie pocałunkami, położył ją na materacu, po czym przywarł do niej całym ciałem.

Był żądny jej smaku i dotyku. Wstrząsały nim dreszcze. Rękoma przeczesywał jej cudowne włosy, a jego język wykonywał szaleńczy taniec, o którym śnił przez tyle nocy. Ale były też inne skarby, które chciał posiąść. Zachwycał się kształtem piersi, sutkami, twardniejącymi, kiedy pieścił je ustami albo językiem. Kształt ramion, krągłość bioder, każde kobiece zagłębienie i wypukłość doprowadzały go do ekstazy.

Abbie nigdy wcześniej nie wyobrażała sobie, że można przeżywać taką rozkosz. Wszystko, co kiedyś mogło jej się wydawać zbyt trudne, dzisiejszej nocy stało się całkiem naturalne. Rozkoszowała się intymnością, zatracała w przyjemności, którą ofiarowały ręce i usta Hugh. Ale to jej nie wystarczało. Chciała czuć jego nagą skórę, dotykać go namiętnie, ściągnąć z niego ubranie. Sięgnęła do guzików surduta.

Jedyna świeca, która oświetlała pokój, dopaliła się i zgasła.

Ogień nadal płonął w kominku, rozjaśniał ciemność nocy i sprawiał, że po pokoju krążyły cienie. Kiedy Hugh wstał z łóżka, Abbie wyraźnie widziała jego sylwetkę. Jej zmysły nigdy przedtem nie były tak pobudzone. Słyszała, jak poszczególne części garderoby spadają na podłogę, jak zrzuca buty. Wiedziała, że jest już nagi. Poczuła żar jego ciała. Zapach skóry Hugh przywiódł jej na myśl bezwietrzną noc na wrzosowisku.

Nagle przylgnął do niej całym ciałem; uśmiechał się. Takiego uśmiechu nie widziała jeszcze na jego twarzy. Pod koniuszkami palców czuła twarde, naprężone muskuły. Przytuliła się do Hugh jeszcze mocniej i uśmiechnęła się, kiedy usłyszała jego ciężki oddech.

Zatracała się w każdym nowym doznaniu. Nie wiedziała, gdzie i w jaki sposób dotkną jej jego usta, ręce, język. Miłość i namiętność najwyraźniej połączyły się w jedno. Jej umysł, dusza i wszystkie zmysły były po brzegi wypełnione tylko nim. Hugh, myślała, Hugh.

Nie popędzał jej, a jeżeli nawet miał taki zamiar, to nie dał tego po sobie poznać. To, co się właśnie działo, miało pozostać w jej pamięci na całe życie. Chciała znać na pamięć każdy centymetr jego ciała. Ale oprócz tego chciała dać mu tyle rozkoszy, ile sama doznawała.

Pamiętaj mnie, wyszeptała bezgłośnie, kiedy muskała jego ramiona i biodra. Taka była prawda. Taka była rzeczywistość. Chciała, żeby pamiętał właśnie o tym. Nic innego nie miało znaczenia. Pragnęła tylko, żeby na zawsze zapamiętał, jak bardzo go kochała. Nieśmiałym, intymnym dotykiem doprowadzała go do szaleństwa.

Uklęknął przed jej rozłożonymi kolanami.

- Wybacz mi, Abbie - powiedział, zdając sobie sprawę, że zada jej ból, mimo że chciałby dać jej tylko rozkosz.

Kiedy w nią wszedł, z gardła dziewczyny wyrwał się krzyk bólu. Hugh zacisnął zęby, ale się nie wycoM. Nie ruszał się przez chwilę, czekając, aż jej ciało przyzwyczai się do tej nowej sytuacji. Kiedy w końcu podniósł głowę, dostrzegł jej oczy wypełnione łzami.

- Abbie - odezwał się, ale zaraz zamilkł, kiedy zaczęła się pod nim wić.

Najpierw mocno zamknęła oczy, a potem otworzyła je szeroko, kiedy posuwał się w niej powolnymi, rytmicznymi ruchami. Jakby czytając w myślach Hugh, ręce i nogi oplotła wokół jego ciała. Poddała się rytmowi, który narzucił.

Nie mogła przestać jęczeć, nie mogła przestać szlochać. Myślała, że dzieje się coś bardzo złego. Miała wrażenie, że zaraz rozerwie się na drobne kawałki. Chciała, żeby natychmiast przestał.

Hugh przylgnął do niej mocno. Starał się mówić łagodnie i ocierał jej łzy. Wszystko było w porządku. Tak właśnie miało być. Wcale nie miał zamiaru zranić Abbie. Musiała mu zaufać, zaufać, zaufać…

Poczuła, że z jej ciałem dzieje się coś dziwnego. Płonęło. Nie mogła oddychać, myśleć. Tylko czuła. Obsypał ją deszczem namiętnych pocałunków. Nagle coś w niej eksplodowało i spadła w otchłań nieskończoności.

Hugh przyglądał się, jak na jej twarzy maluje się rozkosz. Poczuł, jak rośnie w nim chęć posiadania. W końcu była jego i już nigdy od niego nie odejdzie. Ta myśl towarzyszyła mu przez cały czas, kiedy jego ciałem targała namiętność.

Leżeli długo spleceni ramionami. Kiedy poczuł, że może się już poruszyć, położył się z boku i spojrzał na Abbie; miała zamknięte oczy. Gdy dotknął jej policzka, przeszył go dreszcz.

- Łzy? - zapytał z niedowierzaniem. - Co się stało, Abbie?

Jej powieki uniosły się, po czym znowu opadły. Wypowiedziała kilka niezrozumiałych słów, ale nie obudziła się z głębokiego snu. Hugh wziął ją w ramiona, po czym naciągnął kołdrę, żeby okryć Abbie i siebie.

Łzy dziewczyny przez długi czas nie dawały mu jednak spokoju. Oddała mu się z własnej nieprzymuszonej woli, nie licząc się z konsekwencjami. Dopiero teraz, kiedy było już po wszystkim, zdała sobie sprawę, jaką cenę przyszło jej zapłacić.

Postanowił ją obudzić i potrząsnął łagodnie jej ramieniem. Kiedy otworzyła oczy, powiedział:

- Czeka nas wiele rzeczy do przedyskutowania, Abbie. Rozumiesz mnie? To nie jest koniec. To dopiero początek.

- Rozumiem. - Westchnęła i wtuliła się w Hugh.

Nie usłyszała ani słowa z tego, co powiedział. Odgarnął włosy z jej czoła i pocałował je. Może tak było lepiej. Nie chciał w ten sposób prosić ją o rękę. Następnym razem wszystko będzie wyglądało tak, jak sobie wymarzył.

Pocałował ją w usta.

- Mogę nawet upaść przed tobą na kolana - wyszeptał z humorem. - Tylko nie każ mi, żebym cię błagał. Tego byłoby dla mnie za wiele.

Wydawało mu się, że Abbie nagle oprzytomniała.

- Kocham cię, Hugh - wyszeptała.

Nikt nigdy nie powiedział mu nic takiego. Tak naprawdę nie wiedział, co te słowa oznaczają, ale w ustach Abbie brzmiały najcudowniej pod słońcem.

Nie potrafił znaleźć słów, które wyraziłyby to, co w tej chwili czuł. Najważniejsze, że był jej pierwszym i jedynym kochankiem.

Przytulił ją, opierając jej głowę na swoim ramieniu.

16

Hugh obudził się równo ze wschodem słońca. Ubrał się, zapalił świecę, po czym spojrzał na Abbie. Często zastanawiał się, jak będzie wyglądać jej twarz, kiedy skończą się kochać. Teraz mógł odpowiedzieć sobie na to pytanie. Na ustach malował się uśmiech. Śpiąca Królewna.

Nie mógł tak po prostu stać i patrzeć na nią, musiał ją pocałować.

Kiedy się pochylił się nad nią i pocałował, natychmiast otworzyła oczy.

- Co się stało? Czy dzieje się coś złego? - zapytała, podrywając się.

- Nie, nic - odparł Hugh. - Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Chciałem z tobą porozmawiać… - nie mógł się powstrzymać i pocałował ją jeszcze raz - skoro nie udało nam się to wczorajszej nocy.

Abbie zaniepokoiła się jeszcze bardziej.

- Musimy już iść?

- Ty nigdzie nie idziesz. Zostawię cię tutaj pod opieką Toma, podczas gdy Harper i ja pojedziemy do banku po książkę. Musisz napisać upoważnienie, żebym miał dostęp do skrytki.

- Do skrytki?

- Chyba właśnie tam ukryłaś książkę, prawda?

- Ja… tak, oczywiście.

Teraz wszystko sobie przypomniała. Już wcześniej Hugh wyjaśnił, że Abbie musi się ukrywać, dopóki on nie odzyska książki i nie postara się o uniewinnienie dla George'a. Nie mogła pozostać u swoich krewnych ani przyjaciół, ponieważ właśnie tam agenci będą jej szukać. Ale tutaj nic jej nie groziło. A kiedy już Hugh wyjaśni wszystko pułkownikowi Langleyowi, zostanie oczyszczona z zarzutów. Wtedy po nią wróci. A jej tu nie będzie.

- Langley będzie chciał cię przesłuchać - rzekł Hugh. - Ale będę przy tobie i nie musisz się niczego obawiać.

Łagodny ton jego głosu i ciepły wyraz oczu… tego nie potrafiła znieść.

- Dam ci klucz do mojej skrytki - powiedziała szybko.

Kilka kolejnych minut upłynęło na ogólnej krzątaninie. Abbie pisała upoważnienie, podczas gdy on tłumaczył, jak powinna się zachowywać podczas jego nieobecności. Potem przyszedł Harper i nie nadarzyła się okazja do wymiany paru słów na osobności. Kiedy Hugh ujął ją w ramiona i pocałował, przytuliła się do niego ze wszystkich sił.

- Nie rób takiej smutnej miny - powiedział. - Wiem, co robię. Bądź cierpliwa.

Gdy otworzył drzwi, z jej ust wyrwał się żałosny krzyk:

- Hugh!

- Co się stało, Abbie?

Jej spojrzenie było pełne miłości i oddania, kiedy bezradnie wzruszyła ramionami.

- Kocham cię.

- Kiedy po ciebie wrócę, czeka nas rozmowa. Gdy cały ten bałagan nareszcie zostanie posprzątany, będziemy mogli pomyśleć o nas. Dobrze?

Skinęła głową.

- I pamiętaj, co ci powiedziałem. Nie ruszaj się nigdzie bez Toma.

Zamknęła za nim drzwi na klucz, tak jak jej kazał, usiadła na brzegu łóżka i pogrążyła się w myślach. Wszystko układało się tak, jak to sobie zaplanowała; z Tomem mogła dogadać się o wiele łatwiej niż z Harperem czy Hugh. A mimo to była przerażona.

Minęło wiele czasu, zanim do siebie doszła.

Hugh wpatrywał się tępo w przedmioty, które porozrzucał na stole w jednym z pomieszczeń w banku. Wszystkie te rzeczy znajdowały się w skrytce Abbie. Wśród nich znalazł listy, dokumenty, programy koncertów i sztuk, prospekty wielu miejsc, które zwiedziła, ale nigdzie nie było śladu książki. Przeszukał skrytkę centymetr po centymetrze, ale nie znalazł również żadnych kryjówek, gdzie ewentualnie można by przechowywać wartościowe rzeczy.

Harper spojrzał na twarz Hugh i przestąpił niecierpliwie z jednej nogi na drugą. Znał swojego chlebodawcę na tyle dobrze, że potrafił dostrzec narastającą w nim złość, mimo że jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Zdawał sobie sprawę, że sytuacja panny Vayle nie wygląda kolorowo, ale nie wierzył w winę dziewczyny. Pomimo pogardy i nieufności, które czuł do kobiet, ta młoda dama potrafiła wzbudzić w nim szacunek. Podziwiał jej odwagę. A przez ostatnie kilka dni stanowili zgrany zespół. Teraz była jedną z nich, dlatego należało dać jej szansę na wyjaśnienia.

Ale dla Hugh Templara ta dziewczyna jest kimś więcej, pomyślał. Dla niego była ukochaną kobietą. W takich sytuacjach mężczyźni zazwyczaj tracą głowę.

Ważąc każde słowo, Harper odezwał się w końcu:

- Może brat oszukał ją i ukrył książkę w zupełnie innym miejscu. Może panna Vayle po prostu źle go zrozumiała. Może książka jest w innej skrytce, w innym banku.

- Na pewno wszystko dobrze zrozumiała - odparł Hugh. Poruszył się nagle i jednym gwałtownym ruchem ręki rozsypał leżące na stole kartki po pokoju, po czym odwrócił się do Harpera i błędnym wzrokiem spojrzał w stronę krat, które przysłaniały małe okno.

- Ale to nie ma sensu - rzekł Harper po długiej chwili milczenia. - Przecież musiała wiedzieć, że ją znajdziemy. Co chciała w ten sposób zyskać?

- Pieniądze - odparł Hugh. - Skąd mogę wiedzieć? Czy ktokolwiek wie, jak rozumują kobiety?

- Myślisz, że sprzeda książkę naszym wrogom? - zapytał Harper z niedowierzaniem.

- Nie dla siebie, tylko dla brata. George nie ma własnego majątku. Być może robi to wszystko dla pieniędzy i w jakiś sposób wciągnął Abbie w tę niebezpieczną grę. Nie wiem. Po prostu nie wiem.

- Ale ona na pewno zdaje sobie sprawę, że daleko nie ucieknie i że prędzej czy później złapiemy ich oboje.

- Może jej się wydaje, że kiedy pozbędzie się książki, nikt nie będzie miał dowodu na to, że jest winna - snuł domysły Hugh.

- Panna Vayle na pewno by tak nie pomyślała.

- Nie wydaje mi się, żebyś był ekspertem w dziedzinie kobiet, a panna Vayle jest przypadkiem szczególnym. - Głos Hugh był zimny i nieprzyjemny. - Przyprowadź konie. Przyjdę za dziesięć minut. Bądź ostrożny. Bardzo możliwe, że ktoś zastawił na nas pułapkę.

- Pułapkę? Sądzisz, że panna Vayle ją zorganizowała?

- Bardzo możliwe.

Harper rzucił chlebodawcy spojrzenie, które mogłoby zabić. Zapukał do drzwi, a kiedy otworzył mu jeden z pracowników banku, wyszedł bez słowa, zerkając na Hugh wymownie.

Hugh usłyszał zgrzyt przekręcanego w zamku klucza; wziął głęboki oddech. Musiał stłumić w sobie chęć wyładowania złości, Z trudem powstrzymał się przed kopnięciem drzwi i uderzeniem szufladą w ścianę. Stał bez ruchu i tylko napięte mięśnie i szybki oddech wskazywały na to, że traci nad sobą panowanie. W końcu udało mu się stłumić emocje. Przyklęknął, żeby pozbierać porozrzucane papiery. Kiedy już wszystko znajdowało się na swoim miejscu, wsunął szufladę i zamknął szafkę kluczem, który dała mu Abbie.

Kocham cię, powiedziała, kiedy żegnali się rano, kocham cię.

Hugh wstydził się swoich uczuć. Czuł się upokorzony. Jadąc z Harperem do miasta, tysiąc razy odtwarzał w myślach ten moment, kiedy Abbie mu się oddała. Gdy o tym myślał, był zdecydowany dowieść tej cudownej kobiecie, że jest jej wart. Nie poprosiła go o nic dla siebie. Oddała mu się z własnej woli. Była jedna na milion.

Bóg okazał się dla mnie łaskawy, myślał. Doszło nawet do tego, że wyobrażał sobie beztroskie, szczęśliwe chwile ich małżeńskiego życia. Tyle mogli robić razem. Razem odkrywaliby rzymskie ruiny. Mieliby dzieci, które tak jak oni pokochałyby historię. A każdej nocy kochaliby się i dzielili namiętnościami, o jakich im się nie śniło.

Musiał postradać rozum. Okłamała go bez zmrużenia oka. Nawet jej słodycz była jednym wielkim kłamstwem. A teraz, kiedy wyszła na jaw jej prawdziwa natura, nie mógł uwierzyć, jak bardzo się mylił. Dał się zaślepić czułymi słówkami i wdziękami, które mu zaofiarowała. Na pewno zdobyła się na ten krok tylko dlatego, żeby wzbudzić w nim zaufanie.

Zaufanie to nie było odpowiednie słowo. Ta dziewczyna go ogłupiła, a on, niewiele myśląc, ułatwił jej ucieczkę. Nie będzie czekała na niego tam, gdzie się rozstali. Od samego początku to planowała.

Tom nie był dla niej żadnym przeciwnikiem i może dobrze się stało, że uciekła, bo teraz przynajmniej będzie wiedział, gdzie ukryła książkę. Od tej pory obowiązują inne zasady gry.

Z jednej strony uparcie wmawiał sobie, że Abbie jest zła i bardzo przypomina jego pierwszą żonę, z którą też przeżył piekło; z drugiej przekonywał siebie, że jest inna. Ale tym razem ból i poczucie zdrady były jeszcze większe niż wtedy, gdy dowiedział się całej prawdy o Estelle.

Od samego początku wszystko przemawiało na niekorzyść Abbie, ale on zignorował ostrzeżenia. Alex Ballard dał mu dobrą radę. Może nie miała w ręku świecznika, którym zmiażdżono głowę Alexa, ale na pewno miał go jej pomocnik, była więc tak samo winna zbrodni. A jeszcze całkiem niedawno Hugh sam omal nie stracił życia i nawet po tym wydarzeniu wierzył w jej kłamstwa. Okłamała go, opowiadając o przyjaciołach w Hampstead, o bracie i mężczyznach, którzy go zaatakowali. Lecz najgorsze było ostatnie kłamstwo. Kiedy razem z nim przeżywała namiętność, też kłamała.

Powinien był oddać ją w ręce Langleya i odejść, nie oglądając się za siebie. Wygrała z nim kłamstwami, bo tylko w ten sposób mogła wygrać, ale nie było to zwycięstwo ostateczne. Nie uda jej się tak łatwo uciec przed sprawiedliwością. Panna Abigail Vayle dostanie lekcję, której nie zapomni do końca życia.

Przed frontowymi drzwiami banku czekał Harper. Uważnie przyjrzał się twarzy Hugh, po czym spytał cicho:

- Co teraz zrobimy?

Kiedy wsiedli na konie, Hugh zwrócił się do przyjaciela:

- Najpierw spotkamy się z Langleyem i naradzimy się z nim.

- Ale przecież nie mamy książki.

- Nie, ale wiem, gdzie ją znaleźć.

- Skąd wiesz?

- W Endicote przeszukałem rzeczy panny Vayle i natrafiłem na spis książek, które kupiła w Paryżu. Teraz wszystkie te książki są w urzędzie celnym, ponieważ nie uiszczono za nie opłat celnych. Kiedy znalazłem ten świstek, zacząłem się na tym zastanawiać, ais tak bardzo pogubiłem się w jej kłamstwach, że po prostu o tym zapomniałem.

- Rozumiem - rzekł Harper, po czym, zmieszany milczeniem swego towarzysza, spytał: - A co zrobimy, kiedy już porozmawiamy z Langleyem?

- Pojedziemy do Dover i poczekamy na pannę Vayle, która przyjedzie tam po książki.

- A jeśli się nie pojawi?

- Pojawi się - odparł Hugh stanowczo, po czym popędził konia w stronę Whitehall.

Harper mruknął coś pod nosem i ruszył za nim.

Biuro Langleya mieściło się zaledwie pięć minut drogi od Pall Mail. Harper został na ulicy, żeby zająć się końmi, podczas gdy Hugh poszedł spotkać się z dawnym przełożonym.

Pułkownik wyglądał przez okno, kiedy Hugh wszedł do pokoju. Odwrócił się, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Wiedziałem, że wszystkie historie, które o tobie słyszałem, są mocno przesadzone. Jak się masz, Hugh? - Langley wyszedł zza biurka, żeby podać mu rękę.

Hugh dopiero teraz zorientował się, że pułkownik już ma jednego gościa. Richard Maitland, który wyglądał, jak gdyby jechał tutaj całą noc bez przystanku, siedział na fotelu przy kominku.

Hugh zignorował jego obecność i podał rękę Langleyowi. Tak naprawdę to starszy pan wcale nie wyglądał na szefa wywiadu. Każdy, kto zobaczyłby go po raz pierwszy, powiedziałby, że to oderwany od świata emerytowany profesor. W rzeczy samej pułkownik miał ponad sześćdziesiąt lat. Był wysoki, miał szerokie ramiona i szpecącą bliznę, która bynajmniej nie była pamiątką po jednej z bitew. Była pozostałością po niebezpiecznym upadku, kiedy to pułkownik szukał rzymskich ruin w swojej posiadłości i po prostu zapomniał o istnieniu spiżarni. Pułkownik, tak samo jak Hugh, zapominał o bożym świecie, kiedy szukał ruin dawnych cywilizacji.

- Pułkowniku - zaczął Hugh - cieszę się, że plotki na temat pańskiego przejścia na emeryturę są mocno przesadzone.

Maitland podniósł się z fotela i zmierzył go lodowatym spojrzeniem.

- Plotki wcale nie są przesadzone, Hugh- odparł Langley. - Wojna dobiegła końca. Już nigdy nie będę miał tyle lat co ty. Nadszedł najwyższy czas, żebym usunął się w cień i ustąpił miejsca innym. - Podszedł do tacy z alkoholami, która stała na stoliku pomiędzy dwoma oknami, i podał gościowi szklankę whisky.

Hugh zajął miejsce, które wskazał mu pułkownik.

- Usunąć się w cień? To do pana niepodobne - rzekł w tonie przyjaznej pogawędki, ponieważ wiedział, że w ten sposób wyprowadzi z równowagi Maitlanda, który potrafił rozmawiać tylko o sprawach związanych z pracą.

Langley usiadł za biurkiem.

- Oczywiście, jak zawsze masz rację. Może jestem już stary, ale pozostało mi jeszcze dużo życia. Moja żona uważa jednak, że nadszedł najwyższy czas, żebym więcej czasu poświęcał jej i naszej córce.

Hugh wspomniał, że spotkał panią Langley i Henriettę w Marlborough. Pułkownik nie zapomniał napomknąć, niby to w żartach, o wydatkach związanych z wejściem córki w wielki świat.

Maitland już dłużej nie mógł tego znieść. Przy pierwszej nadarzającej się przerwie wtrącił się do rozmowy.

- Pułkowniku, chciałbym przypomnieć, że ten człowiek wszedł w konflikt z prawem. Czy nie powinniśmy…

- Oczywiście, Richardzie! Właśnie do tego zmierzam. - Z twarzy Langleya nie zniknął ani wyraz dobrego humoru, ani pobłażliwości dla byłego agenta. - Widzisz, jak się sprawy mają, Hugh - powiedział. - Nie mogę odejść na emeryturę, dopóki nie zamknę tej sprawy.

Nagle dobry nastrój pułkownika ulotnił się w jednej chwili, a w jego oczach pojawił się chłód i nieprzenikliwość. Starszy pan był znany z takich zmian nastroju.

- Daj mi chociaż jeden powód - zwrócił się do Hugh - dla którego miałbym nie odsyłać cię do Newgate jako zdrajcy.

- Ponieważ mam książkę, którą pan chce odzyskać, i zamierzam dobić z panem targu.

Langley usiadł wygodnie na krześle.

- Masz tę książkę?

Hugh spojrzał pułkownikowi w oczy.

- Wiem, gdzie jest ukryta.

Maitland zerwał się z miejsca.

- Czy nie miałem racji? - Jego głos przypominał wycie. - On siedzi w tym po uszy.

Langley przyglądał się Hugh przez moment, po czym odezwał się łagodnie:

- Usiądź, Richardzie, i razem posłuchajmy, co on ma nam do powiedzenia.

Hugh zrelacjonował wszystkie wydarzenia, które miały miejsce przez kilka ostatnich dni. Opowiedział o wizycie Ballarda i o tym, jak Alex chciał przekonać go do powrotu. Wyjaśnił, że Abbie zamieszała się w to wszystko, ponieważ chciała pomóc bratu. Ale nie powiedział całej prawdy, przez cały czas utrzymywał bowiem, że panna Vayle i jej brat są niewinni, że nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji i że cała ta sprawa przerosła ich możliwości.

- Panna Vayle jest w drodze, żeby zdobyć książkę - oznajmił na koniec. - Kiedy ją odzyska, odda jąbratu. Jeżeli się pośpieszymy, zdążymy ją przed tym powstrzymać.

Zapadła cisza; Langley z uwagą przyglądał się twarzy Hugh.

- Chcesz, żebyśmy uniewinnili tę dziewczynę?

- Nie, chcę, żebyście oczyścili z zarzutów tę dziewczynę i jej brata. Jak już mówiłem, są niewinni jak dzieci. Nie mają nic wspólnego z obcym wywiadem. Zastanówcie się. Chcecie odzyskać tę książkę czy nie?

Langley powoli uniósł brwi.

- A jeśli powiem, że blefujesz, Hugh? Czy naprawdę pozwoliłbyś na to, żeby książka dostała się w ręce wroga?

- Muszę się nad tym zastanowić i rozważyć wszystkie za i przeciw.

Langleyowi powoli poprawiał się humor.

- Więc w ten sposób stawiasz sprawę - rzekł, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z Hugh. - Richard, co, twoim zdaniem, powinienem zrobić?

Przez jakiś czas panowała cisza, po czym Maitland odezwał się z wahaniem:

- Chcę dostać tę książkę.

Pułkownik uśmiechnął się.

- Więc załatwione. Pójdziemy na twój układ, Hugh, i niech ci się nie wydaje, że to z powodu twoich czczych pogróżek. A kiedy już będziemy mieli książkę i tę pannę Vayle? Co wtedy?

- Decyzję pozostawiam panu. Wiem, że będzie pan musiał przesłuchać pannę Vayle i nie będę pana prosić, żeby był pan dla niej łagodny.

Langley przymrużył oczy.

- Rozumiem - powiedział.

Oczywiście, widział wszystko czarno na białym, tak samo jak widział to Maitland. Nawet ślepy zauważyłby, że kobieta wystawiła Hugh do wiatru, przecież w innym wypadku nie jechałaby teraz sama po książkę. Gdyby mu powiedziała całą prawdę, to on zamiast niej jechałby teraz do wskazanego przez nią miejsca.

Langley uporządkował stertę papierów leżących w nieładzie na biurku.

- Jestem umówiony na spotkanie z ministrem, zanim ten spotka się ze swoim zwierzchnikiem, dlatego muszę was przeprosić. Richardzie, sprowadź tutaj tę pannę Vayle razem z książką. Ale nie czekaj na mnie. Wykorzystaj najwymyślniejsze tortury… - Przerwał i zwrócił się do Hugh: - Przecież wiesz, że to tylko żarty. Jedyne, na czym mi zależy, to żebyś dał jej nauczkę na całe życie.

Kiedy pułkownik wstał, Hugh i Maitland również podnieśli się z miejsc.

- Czy mógłby mi pan powiedzieć, co takiego ważnego znajduje się w tej książce? - poprosił Hugh. - Dlaczego zrobiło się wokół niej tyle zamieszania?

Langley potrząsnął głową.

- Jeszcze wczoraj powiedziałbym, że ta książka nie ma żadnej wartości, lecz pewne wydarzenia dowiodły, że nie miałem racji.

- Ale jeżeli ta książka nie miała dla pana żadnego znaczenia, to dlaczego wysłał pan Ballarda do Bath?

- Wcale go nie wysyłałem. Kiedy wyjeżdżał, powiedział mi, że musi zawieźć żonę do jej matki. Oczywiście, skłamał. Musiał wiedzieć o książce. Z jakiego innego powodu spotkałaby go śmierć w pokoju panny Vayle? Moja teoria jest taka, że Ballard musiał przechwycić list, zanim ten dostał się do rąk Richarda.

- Gdyby tak było, to czy nie powiedziałby o tym panu?

- Niekoniecznie. Wydaje mi się, że Alex wplątał się w coś poważnego, ale nie chciał mi o tym mówić. Zamierzał najpierw zebrać dowody.

- Bardzo możliwe, że Alex przeszedł na drugą stronę - włączył się do rozmowy Maitland. - Może on i panna Vayle razem nad czymś pracowali.

Hugh wyraźnie spochmurniał.

- Chcesz powiedzieć, że Alex był zdrajcą?

- Oczywiście, że nie! - zaprotestował pułkownik. - Ale nie powinien był pracować sam, bo nie tak go wyszkoliłem.

Kiedy wychodził z pokoju, był bardziej wyprostowany niż zazwyczaj. Hugh wiedział, że spotkanie z ministrem będzie dla niego prawdziwym piekłem, i miał ochotę wziąć część odpowiedzialności na swoje barki. Ale tak naprawdę nic nie mógł zrobić w tej sprawie. Dowódca zawsze musi ponosić konsekwencje za błędy podopiecznych.

Kiedy zostali sami, pierwszy odezwał się Maitland.

- Nie wiem jak ty, ale ja wolałbym się poddać torturom niż widzieć szefa w takim stanie.

- Obaj nieźle narozrabialiśmy.

- Nie musisz się tym martwić, Ty już tutaj nie pracujesz.

- Nie - odparł Hugh z goryczą w głosie. - Jak ci się wydaje, Maitland, co jest w tej książce?

Ich oczy się spotkały.

- Wydaje mi się, że jeśli ją znajdziemy, będziemy wiedzieć, kto zamordował moich agentów w Paryżu. Zapamiętaj: jeżeli ta twoja panna Vayle miała w tym udział, to znajdę sposób, żeby zapłaciła za swoje przestępstwa, nieważne, czy oczyści się z zarzutów, czy też nie.

- Chcesz dostać tę książkę czy nie? - Głos Hugh był zamyślony i bardzo odległy.

- Chcę - wycedził Maitland przez zaciśnięte zęby.

- Więc odzyskamy ją na moich warunkach. Zgoda?

Po chwili milczenia Maitland skinął głową na znak zgody.

Schody przemierzyli w milczeniu.

Zbliżało się późne popołudnie, kiedy Abbie wjeżdżała do Dover wynajętym powozem. Na wschodzie, na szczycie najwyższego wzgórza, stał zamek górujący nad małymi chatami przycupniętymi na zboczach pagórków. Ta zapomniana przez wszystkich forteca broniła niegdyś dostępu nie tylko do hrabstwa Kent, ale do całej Anglii. To wszystko Abbie usłyszała kiedyś od Hugh.

Po raz ostatni byli tutaj razem kilka miesięcy temu, kiedy jeszcze był jej najlepszym przyjacielem. Pamiętała, że gdy z furią wybiegła z urzędu celnego, gdzie nie pozwolono jej odebrać książek, postanowił jąuspokoić. Zabrał ją wtedy do tego mrocznego zamczyska i razem zwiedzili jego komnaty, które przypominały rzymską architekturę. Jacy byli wtedy szczęśliwi…

Otrząsnęła się z zamyślenia. Nie chciała wpadać w rozpacz, więc powtarzała sobie, że w całej tej szaleńczej podróży sprawy po raz pierwszy przyjęły dla niej korzystny obrót. Kiedy Hugh i Harper pojechali do banku, nie miała większych problemów z Tomem. Udała, że złapał ją potworny ból zęba, i kazała chłopakowi pójść po doktora. Potem spakowała się i uciekła.

Hugh na pewno już odkrył, że go oszukała. Co oni wszyscy teraz o niej myśleli?

Nieważne. Teraz liczyło się tylko bezpieczeństwo George'a.

Kiedy wyjeżdżała z Bath, wszystko wydawało jej się takie proste. Tymczasem miała wrażenie, że żyje w jakimś koszmarnym śnie: utknęła w śnieżnej zamieci, weszła w konflikt z prawem, tajni agenci myśleli, że zamordowała człowieka, i uważali ją za zdrajczynię. Pewnie już jej szukali w domu rodziców w Londynie i u wszystkich jej przyjaciół.

Starała się o tym nie myśleć; musiała się skupić wyłącznie na odzyskaniu książki. Książka była kluczem do wszystkiego; dzięki niej mogła ocalić życia George'a.

Kiedy była tutaj ostatnim razem, omal jej nie aresztowano, a dziś zachowywała się cicho i spokojnie. Jeden z wynajętych przez Abbie mężczyzn pomagał jej nieść książki, za które musiała zapłacić cło. Ponieważ do brzegu dobił statek pełen pasażerów, w budynku zrobiło się tłoczno. Abbie trochę się zaniepokoiła. Starała się jak najmniej odzywać. Kiedy na dłoni urzędnika zaświeciło się kilka monet, mogła odejść ze swoim bagażem.

Mężczyzna zaniósł kufer z książkami na stół, który wskazał urzędnik. Odpięła skórzane paski, po czym otworzyła kufer. Na jednej z książek widniały zielone litery: Iliada Homera. Innych książek w ogóle nie widziała. Dłonie Abbie zacisnęły się na niej tak, jakby trzymała drogocenny skarb. Łzy napłynęły jej do oczu.

Kiedy już doszła do siebie, zaczęła piszczeć ze szczęścia jak małe dziecko. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo się martwiła, że książki już tu nie będzie.

Wreszcie zaczęła swobodnie oddychać, a jej ręce przestały się trząść. Otworzyła książkę; na stronie tytułowej znajdowała się dedykacja do pana Michaela Lovatta od jego żony, Colette. Przez długi czas Abbie przyglądała się skreślonym ręcznie literom, zanim przewróciła stronę. Na pierwszy rzut oka egzemplarz wyglądał jak książka należąca do jakiegoś ucznia. Na marginesach były porobione notatki, ale kiedy czytała jedną po drugiej, nic nie rozumiała, choć dość dobrze znała francuski. To musi być jakiś szyfr, pomyślała, a jej serce, które już wcześniej biło niespokojnie, omal nie wyrwało się z piersi.

To nie było ani miejsce, ani czas na to, żeby zastanawiać się nad znaczeniem tych dziwnych słów. Nie miała cienia wątpliwości, że właśnie o tę książkę walczyli agenci różnych wywiadów i że dzięki niej będzie mogła ocalić życie George'a. Rozejrzała się, a kiedy się upewniła, że nikt nie zwraca na nią uwagi, wsunęła książkę do torebki. Potem od niechcenia przejrzała inne egzemplarze, aż w końcu dała znać, że jest gotowa do wyjścia.

Na dworze padał deszcz. Abbie ruszyła biegiem przez dziedziniec w stronę powozu. Kiedy do niego dotarła, stanęła jak wryta. Mężczyzna stojący przy powozie wcale nie wyglądał jak jeden z tych, których wynajęła. To był Harper, woźnica Hugh.

Potrząsnął głową i zwrócił się do niej ze smutkiem w głosie:

- Och, panno Vayle, dlaczego pani to zrobiła?

Jak zwierzę zapędzone w pułapkę, odwróciła się gwałtownie, wyczuwając, że niebezpieczeństwo zbliża się z tyłu. Za jej plecami stał Hugh i mężczyzna, którego nie znała. Patrzyła na Hugh ze zdumieniem.

Wyciągnął rękę w jej stronę.

- Oddaj mi książkę, Abbie. - Jego głos był bardzo dziwny, brzmiał zupełnie inaczej, trochę sztucznie, i nie wyrażał żadnych uczuć. - Wiem, że masz ją w torebce. Widziałem, jak ją tam wkładałaś.

Pod wpływem impulsu cofnęła się o krok i przycisnęła torebkę do piersi. Ani na moment nie przestała przyglądać się twarzy Hugh, ale nawet jeśli czegoś w niej szukała, nie znalazła tego.

Zrobiła kolejny krok do tyłu, potem jeszcze jeden. Nagle usłyszała własny głos:

- Nie jesteś w Chiswick.

- Jak widzisz, nie - odparł zimno.

- Ale skąd wiedziałeś, jak…? Śledziłeś mnie?

- Nie, nie śledziłem. Powinnaś pamiętać, że zawsze przywiązuję wagę do szczegółów. A teraz oddaj mi książkę.

- Proszę oddać tę książkę - odezwał się Harper.

Zadrżała, kiedy poczuła ręce woźnicy na swoich ramionach, ale była zbyt wystraszona, zbyt bezbronna i zdumiona, żeby się przed nim bronić.

Zacisnęła palce na torebce. Wahała się przez chwilę. Zaczęła analizować swoją sytuację.

Hugh wyrwał torebkę z jej rąk, po czym wyjął ze środka książkę.

- Czy tej szukałeś, Maitland? - zapytał.

Abbie zadrżała, kiedy podał książkę swojemu towarzyszowi. To było nazwisko, które już gdzieś słyszała. Richard Maitland. Ten sam mężczyzna, który kiedyś na nich polował, ten, o którym Hugh powiedział, że jest wrogiem.

- To ta - rzekł Maitland, chowając ją do kieszeni.

Abbie wyciągnęła rękę w stronę Hugh, ale dłoń opadła bezwolnie, ponieważ się od niej odsunął. Jego chłód i obojętność przerażały ją.

- Gdybyś tylko pozwolił mi wszystko wytłumaczyć! - krzyknęła.

- Będziesz miała okazję wytłumaczyć wszystko panu Maitlandowi - odparł mrożącym krew w żyłach głosem. - On cię wysłucha. Wydaje mi się, że już nafaszerowałaś mnie wystarczającą liczbą kłamstw. - Zaczął naciągać rękawice. - Dam ci dobrą radę, Abbie. Kłamstwa nie ocalą ci życia. Twoją jedyną szansą jest prawda.

Pod wpływem znaczącego spojrzenia Hugh zaczęła tonąć w morzu emocji. Czuła na przemian strach, poczucie winy, rozczarowanie, rozpacz i złość.

- Proszę… - powiedziała łamiącym się głosem. - Proszę, Hugh. Pomóż mi.

Zignorował jej rozpaczliwe wołanie o pomoc; spojrzał przez ramię na Harpera.

- Nie mamy tutaj już nic do roboty. Jedziemy - rzucił.

Gdy woźnica ją puścił, oparła się o powóz. Padało coraz mocniej, ale jej wcale nie obchodziło, że przemoknie do suchej nitki. Nie przeszkadzały jej ciekawskie spojrzenia przechodniów szukających schronienia. Nie dostrzegała ubranych na czerwono żołnierzy, stojących po drugiej stronie ulicy, ani nie słyszała, co mówi do niej Maitland. Jej wzrok podążał za dwiema ciemnymi sylwetkami, oddalającymi się od urzędu celnego. Harper raz się odwrócił; Hugh - ani razu.

Kiedy skręcili, straciła ich z pola widzenia. Spojrzała ogłupiała na swoje nadgarstki. Mężczyzna o nazwisku Maitland zakuł je w kajdanki.

17

Odszyfrowali wiadomość.

Maitland bez słowa przyjął kartkę, którą Langley podał mu przez biurko. Przeczytał kilka pierwszych zdań, po czym podniósł głowę.

- Nemo jest w Anglii? Ale to niemożliwe.

- Dlaczego?

- Bo on nie żyje. Sam widziałem jego zwłoki. Byłem tam, kiedy jeden z ludzi Napoleona zidentyfikował ciało.

- Kiedy i gdzie to się stało?

- Wszystko napisałem w raporcie.

- Odśwież mi pamięć.

- W celi zamku Fontainebleau, zaraz po tym, jak stało się jasne, że Napoleon poniósł porażkę. Nemo wolał popełnić samobójstwo, niż dostać się w ręce wrogów. Pewnie pan pamięta, że jego ludzie nienawidzili go tak samo jak przeciwnicy.

- O tak, pamiętam bardzo dobrze.

Nemo był bardziej legendą niż prawdziwym człowiekiem, pomyślał Langley. Agent, którego brytyjski wywiad podejrzewał o to, że stanowisko zdobył w bardzo krwawy sposób, był najlepszym szpiegiem Napoleona. Był zabójcą. Każdy drżał na samo brzmienie jego imienia, ale tak naprawdę nikt nie wiedział nic o jego życiu. Nikt nie znał jego prawdziwego nazwiska, narodowości. Jedno było pewne: Nemo doskonale władał kilkoma obcymi językami i był mistrzem maskarady.

- Być może osoba, która zidentyfikowała ciało, kłamała - zasugerował Langley.

Maitland zastanowił się nad tym, pokręcił głową, po czym przeczytał resztę odszyfrowanej wiadomości. Nie było tam wystarczająco dużo informacji, ale lista nazwisk ułatwiała dalszą pracę. Wszystko wskazywało na to, że Nemo już od dawna zaczął gromadzić w Londynie sprzymierzeńców. Prawdopodobnie szykował dużą akcję.

- Na tej liście nie ma ani panny Vayle, ani jej brata. I… - Langley pochylił się nad Maitlandem. - Alexa Ballarda także tutaj nie ma. Więc twoja teoria, że panna Vayle współpracowała z nim, jest jak najbardziej chybiona.

- Nemo mógł zwerbować ich później, po napisaniu tej listy.

- Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żeby Alex mógł zdradzić ojczyznę. Nie twierdzę jednak, że nie był w nic zamieszany.

Maitland odłożył kartkę na biurko pułkownika.

- To nam nic nie mówi o misji Nemo. On jest zabójcą, ale kogo chce dopaść? W Londynie nie ma obecnie nikogo, kto może być celem spisku. Wszystkie ważniejsze osobistości, takie jak Wellington, przebywają na kongresie wiedeńskim.

- Dowiemy się więcej, kiedy zaczniemy przesłuchiwać ludzi znajdujących się na liście.

Maitland usiadł bezszelestnie i przyglądał się, jak pułkownik podnosi ołówek i rytmicznie uderza nim o blat biurka. Chwila, kiedy starszy pan pogrążał się w myślach, nie była odpowiednia, żeby mu przeszkadzać.

Minuty mijały. W końcu Langley odłożył na bok ołówek i spojrzał na podwładnego.

- Droga do zakończenia mojej kariery nie jest usłana różami. Jeden z naszych agentów ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie mamy nawet pojęcia, co Alex mógł robić w Zamku. A teraz jeszcze Nemo stanął u naszych drzwi. Ten człowiek jest doskonałym strategiem. Do dziś jestem wdzięczny, że nie natrafiłem na niego podczas wojny w Hiszpanii.

- Ale przecież on nie jest niepokonany - odezwał się ostrożnie Maitland.

- Nie. Masz cholerną rację! Jest tylko przebiegły i sprytny, ale ma swoje słabości, tak jak każdy. Jego słabością, Richardzie, są kobiety.

- Jest zbyt kochliwy?

- Wręcz odwrotnie. Nienawidzi kobiet. Wyżywa się na nich. A wiem to od Bell-Smytha, który miał misję do spełnienia w Rosji. Doniósł mi, że Nemo z największą przyjemnością terroryzuje kobiety. Ponoć uwielbia, kiedy błagają go o życie. Czasem je torturuje, a czasem oszczędza. To wszystko zależy od jego nastroju. Przerażający człowiek.

- Założę się, że panna Vayle nie ma o tym pojęcia, bo w innym wypadku nigdy nie weszłaby mu w drogę.

- Chcę, żeby ją śledzono przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

- Jeszcze nie skończyłem jej przesłuchiwać.

- Przecież miałeś już swoje dwadzieścia cztery godziny - zdziwił się Langley. - Daję ci czas do jutra i ani minuty więcej.

Maitland wiedział, kiedy nie należy się kłócić z przełożonym.

- Tak, proszę pana. - Podniósł się wolno z wahaniem.

- Coś jeszcze, Richardzie?

- Myślałem o Hugh Templarze.

- Tak?

- Zastanawiałem się, czy dobrze zrobiliśmy, rozmawiając przy nim o sprawach wywiadu. Chodzi mi o to, że on już nie jest jednym z nas.

Pułkownik wydawał się zdziwiony.

- Możesz liczyć na jego dyskrecję?

- Tak, ale czy…

- O czym ty mówisz, Richardzie? - przerwał mu Langley, marszcząc czoło.

Maitland odchrząknął, po czym rzekł:

- Czy nie wydaje się panu dziwne, że pojawiał się wszędzie tam, gdzie mordowano naszych agentów? A do tego zna zarówno pannę Vayle, jak i jej brata. Dość dużo zbiegów okoliczności jak na jeden raz.

W gabinecie zapanowała cisza. Kiedy pułkownik ponownie się odezwał, Maitlanda przeszył dreszcz, mimo że przełożony nie podniósł głosu.

- Majorze Maitland, pozwolę sobie przypomnieć panu, że osobiście wytrenowałem Tempłara. Znam go, przyglądałem się, jak z każdym dniem staje się coraz lepszy, aż zyskałem świetnego agenta. Tak naprawdę to on jest najlepszy. A jeżeli uda nam się go przekonać do współpracy, będziemy mieli o wiele większe szanse na złapanie Nemo. Czy wyrażam się jasno?

- Tak jest.

- I nie zapominaj, że gdyby nie major Templar, nadal szukalibyśmy tej książki.

Kiedy Maitland wyszedł z pokoju, pułkownik ciężko westchnął. Minister zasugerował, że Richard Maitland byłby odpowiednim kandydatem na jego stanowisko, a on zgodził się z nim bez najmniejszego sprzeciwu. Teraz zastanawiał się, czy dobrze zrobił.

Siedziała przy drugim końcu stołu. Spała z głową opartą na rękach. Włosy miała potargane. Oddychała cicho i równomiernie, a tylko czasem wzdychała niespokojnie.

Richard Maitland stukał palcami w zniszczony blat stołu i zastanawiał się, dlaczego nie potrafił złamać tej kobiety. Na początku wydawało mu się, że wystarczy godzina, żeby wyciągnąć z niej wszystkie przydatne informacje. Wtedy myślał o niej jeszcze jak o łagodnej, wątłej dziewczynie, która przywykła do wygodnego życia. Wydawało mu się, że jest jedną z tych, które, upuściwszy chusteczki, nie schylają się po nie, bo wiedzą, że pokojówka czy służący zrobią to za nie.

Trzymając się takiego właśnie wizerunku panny Vayle, postanowił, że będzie tak niemiły, jak tylko potrafi. Od początku przybrał groźną minę i zachowywał się jak strażnik więzienia Newgate. Dziewczyna była ubrana w tę samą brudną sukienkę, którą miała na sobie w Dover. Od siennika położonego na łóżku i wyświechtanego koca, który zarzuciła sobie na ramiona, dolatywał odór nie mytych ciał podejrzanych, którzy przed niąbyli w tej celi.

Maitland groził jej, starał się przypodobać, proponował, że wypuści ją na wolność, jeśli tylko zgodzi się z nim współpracować. Ale nic nie było w stanie nakłonić jej do wyznania prawdy. Wszystko, czego się dowiedział, to to, że jej brat nie ma z tym nic wspólnego - tak samo zresztą jak Hugh - i że działała na własną rękę, ale nie zrobiła nic złego.

W związku z tym Maitland próbował ją podejść z innej strony. Opowiedział jej o Jeromie i Colette, o tym jak bardzo się kochali, jak chcieli się pobrać. Zrelacjonował, jak zastrzelono Colette w pobliżu Palais Royale, podczas gdy całkiem niedaleko, w księgarni przy Rivoli, czekał na nią łącznik z ambasady. Wspomniał, jak bardzo zdesperowana musiała być Colette, skoro napisała list do Michaela Lovatta. Musiała wiedzieć, że umrze, ale przed śmiercią chciała mieć pewność, że książka dostanie się w ręce właściwych ludzi.

Panna Vayle upierała się, że nikt nie dał jej nigdy żadnej książki.

Poruszyła się podczas snu i koc zsunął się z jej ramion. Kiedy Maitland z nią rozmawiał, jej postawa szczerze go wzruszyła. Nie wierzyła, że Templar oddał ją w ręce brytyjskiego wywiadu, a nawet jeśli wierzyła, to i tak ani na chwilę nie przestała go bronić. On na jej miejscu zrobiłby wszystko, żeby wbić Templarowi nóż w plecy. Nie mógł się zdecydować, czy jej postawa jest słuszna, czy też nie, ale jednego był pewien; ta kobieta nigdy nie wyda przyjaciół. Wzruszająca, pomyślał po raz kolejny. W tym samym momencie poczuł przed nią respekt.

Spojrzał w dół, na teczkę, którą trzymał. Mogła mu nie wierzyć, ale kiedy przeczyta ten raport, na pewno nie będzie już taka lojalna w stosunku do Templara. Kochała go. Zrozumiał to, kiedy ją przesłuchiwał. Ale kochany przez nią mężczyzna ani trochę nie przypominał człowieka, z którym Maitland kiedyś pracował. Najwyraźniej wydawało jej się, że Templar, miły wykładowca na uczelni, tylko przypadkiem został zamieszany w tę niebezpieczną przygodę. Jeżeli uda mu się nakłonić ją do przeczytania tych akt, zrozumie, jak bardzo się pomyliła w ocenie kochanka. Tak naprawdę był wyszkolonym agentem o nerwach ze stali.

Nieważne, co myślał Langley, Maitland był przekonany, że Templar wiedział więcej, niż mówił. Alex Ballard odwiedził go w Bath na krótko przed śmiercią. Co mu wtedy powiedział?

Jedynym sposobem ujawnienia całej prawdy było zwrócenie dziewczyny przeciwko Templarowi. Maitland zdawał sobie sprawę, że w ten sposób złamie wszystkie zasady etyczne, moralne i zawodowe, ale ta sprawa była zbyt ważna, żeby trzymać się zasad.

Obudził Abbie, uderzając pięścią w stół.

Spojrzała na niego nieprzytomnie i powoli zaczęła dochodzić do siebie. Palais Royale, sprzedawca książek, Dessene, i francuska dziewczyna, która wywróciła jej koszyk z książkami - to nie był sen, to wydarzyło się naprawdę; nagle wszystko sobie przypomniała. To była jedyna księgarnia, którą odwiedziła tego dnia, kiedy zabito Colette. Z cała pewnością wszystko wydarzyło się właśnie w tym miejscu. Przypomniała sobie śliczną dziewczynę o smutnym uśmiechu. W jej oczach było błaganie i rozpacz. Ich ręce się spotkały, kiedy razem chwyciły za kosz. Dłoń Francuzki trzęsła się tak samo, jak teraz trzęsły się jej ręce. Były całkiem zimne.

Kiedy Abbie wyrwała się z zamyślenia, poczuła na sobie niecierpliwe spojrzenie Maitlanda.

- Wrócił pan - odezwała się słabym głosem.

- Powiedziałem, że udowodnię pani, że Templar nie jest człowiekiem, za jakiego go pani uważa, i dotrzymam słowa. - Położył teczkę na środku stołu.

Nagle w Abbie zaszła jakaś zmiana. Wyprostowała się, potarła nadgarstki w miejscu, gdzie wcześniej znajdowały się kajdanki, po czym spojrzała na teczkę z obawą w oczach.

- Co to jest? - zapytała.

Maitland czuł, że uda mu się zrealizować plan.

- To są akta Templara z czasów, kiedy był agentem brytyj skiego wywiadu.

Dał jej czas, żeby strawiła truciznę, którą jej podał. Ponownie spojrzała na akta, potem na niego, po czym uniosła brwi.

- Macie tutaj kartotekę agentów? To chyba nie jest bezpieczne. A jeśli któreś z tych akt dostaną się w niepowołane ręce?

Na ustach Maitlanda pojawił się uśmieszek.

- Te akta są ściśle tajne. Strzeżone są lepiej niż angielski bank. Tylko dwoje ludzi ma do nich dostęp, ja i mój przełożony.

Abbie znów przyjrzała się teczce.

- Skąd mogę mieć pewność, że to nie jest stek bzdur?

- Tutaj nie znajdzie pani nic, co mogłoby zostać uznane za skazę na honorze majora Templara. W swoim czasie był jednym z najlepszych agentów.

- Nie wierzę panu - powiedziała, potrząsając głową.

Przysunął teczkę w jej stronę.

- Proszę to przeczytać, a zmieni pani zdanie. A może obawia się pani zmierzyć z faktami?

- Powiedziałam panu całą prawdę, ale pan mi nie wierzy. Hugh jest niewinny. Nie zrobił nic złego. Gdzie on jest? Co mu zrobiliście?

Maitland roześmiał się nieprzyjemnie.

- Co robi bogaty mężczyzna, kiedy wraca do domu? Pewnie poszedł na bal albo na przyjęcie. Albo może spędził noc w ekskluzywnym klubie dla panów.

- To są wszystko kłamstwa! - krzyknęła. - Hugh nigdy by mnie nie zdradził.

Maitland położył ręce na stole i pochylił się w jej stronę.

- On już to zrobił, panno Vayle. Jak się pani wydaje, dlaczego powiedział nam, gdzie możemy panią znaleźć? W końcu to on sam do nas przyszedł, my go nawet nie szukaliśmy. Dobry Boże, dlaczego upiera się pani przy wizerunku, który widzi tylko pani? Co mam zrobić, żeby panią przekonać?

Na twarzy dziewczyny wyraźnie malowała się narastająca niepewność.

- To nie było tak. Hugh nigdy by mnie nie zdradził. On tego nie zrobił.

- Skąd taka pewność? Zdradził własną żonę, dlaczego więc miałby nie zdradzić pani? Uważa się pani za tak wyjątkową?

Nastała długa cisza. Maitland wiedział, że dziewczyna traci reszki zaufania do Templara.

- Więc nie wiedziała pani o Estelle? - Nie uzyskał odpowiedzi, więc kontynuował: - Ją również zdradził. Niedługo po tym, jak się pobrali, zesłał ją do Irlandii, gdzie umarła z żalu i tęsknoty.

Nadal nie otrzymał odpowiedzi, ale widział, że dziewczyna cała się trzęsie.

- Proszę przeczytać te akta, panno Vayle. Potem porozmawiamy.

Po tym, jak wyszedł, nie mogła oderwać oczu od oprawionej w skórę teczki. Wiedziała, że jest zmęczona i nie potrafi dobrze ocenić sytuacji. Zadawano jej tyle pytań; musiała nieustannie mieć się na baczności. Przez cały czas martwiła się o George'a, a teraz jeszcze zaczynała mieć wątpliwości co do Hugh.

Hugh, pomyślała z desperacją, Hugh.

Odkąd się tu znalazła, już nieraz była bliska wyznania prawdy swojemu dręczycielowi. Kiedy ją przywieziono, postanowiła, że nic nie będzie ukrywać. Powiedziała Maitlandowi, że nawet jeśli jej brat jest w coś zaplątany, to nie z własnej winy. Ale on roześmiał się jej w twarz.

- To samo mówi każdy zdrajca, kiedy zostaje złapany - odparł.

Te słowa przekonały Abbie, że tych ludzi wcale nie obchodzi, co stanie się z jej bratem. Nieważne, czy jest winny, czy też nie, dla nich to nie miało żadnego znaczenia. Im zależało tylko na jednym; chcieli złapać człowieka, któremu tak bardzo zależało na zniszczeniu książki.

Jednak niepokoiło ją coś więcej. Zaczynała mieć wątpliwości co do rodzonego brata. Być może Maitland miał rację. Może George naprawdę był zamieszany w ten spisek. Ale nawet jeżeli miał kontakty z tymi ludźmi, to przecież nie miał pojęcia, w co się wmieszał. W końcu go znała i wiedziała, że nigdy nie interesował się polityką.

Przycisnęła palce do skroni, starając się zapomnieć o wątpliwościach, które rozbudził w niej Maitland. Tak, był bardzo przebiegły. Potrafił pokierować nią tak, że zaczęła tracić zaufanie zarówno do George'a, jak i do Hugh. Nie, nigdy nie zwątpi w brata, ale co do Hugh, niczego nie mogła być teraz pewna. Przecież to on wydał ją w Dover w ręce agentów brytyjskiego wywiadu. Kiedy odbierał od niej książkę, jego twarz była obojętna i przerażająco zimna. Abbie nigdy wcześniej nie znała Hugh od tej strony. Może tak naprawdę nigdy go nie znała. Przez cała drogę do Londynu starała się odpędzić od siebie wątpliwości, ale Maitland sprawił, że znów stały się żywe.

Więc nie wiedziała pani o Estelle? Ją również zdradził.

Wzrok Abbie spoczął na teczce. Z poczuciem rezygnacji sięgnęła po nią, przysunęła do siebie, po czym otworzyła ją bardzo powoli.

Na pierwszej stronie nie znalazła żadnych niespodzianek. To była krótka biografia Hugh, a dokładnie jego młodości. Kolejna strona zawierała informację na temat służby w wojsku. Prawie od razu po przyjeździe do Portugalii został zwerbowany do służby wywiadowczej. Abbie dużo słyszała o takich ludziach. Nazywano ich szpiegami w przebraniu. To byli honorowi ludzie, którzy ryzykowali życie, wchodząc na terytorium wroga, żeby zdobyć potrzebne informacje. Dzięki dobrej znajomości kilku języków Hugh był doskonałym kandydatem do najbardziej niebezpiecznych zadań. Pozbył się munduru, tożsamości i zaczął pracować jako szpieg na terytorium Francji.

Maitland nie kłamał. Kariera Hugh była naprawdę imponująca. Zwycięstwa, które odnosił, były znane wszystkim jego dowódcom. Sam Wellington w swoich komunikatach nieraz wspominał o zasługach El Centuriona, ponieważ taki był pseudonim Hugh. Nikt lepiej od El Centuriona nie potrafił śledzić wrogów. Z pewnością sekrety kariery Hugh musiały być bardzo interesujące. Co do jednego Abbie nie miała wątpliwości - El Centurion był bohaterem.

Kolejne informacje dotyczyły ślubu Hugh. Major Templar, czytała, ożenił się z panną Estelle Saunders 9 grudnia 1812 roku w Lizbonie. Na kolejnej stronie znalazła więcej szczegółów. Pani Templar, z domu panna Estelle Saunders, umarła z powodu wysokiej gorączki w Lismore w Irlandii rok po ślubie, podczas gdy jej mąż wypełniał misję w Hiszpanii.

Abbie kilka razy w największym skupieniu przeczytała ten krótki wstęp, ale nie doszukała się w nim niczego skandalicznego. Nie było tam nic, co mogłoby wyjaśnić milczenie Hugh na temat swojego małżeństwa.

Zwróciła uwagę na kilka innych imion, zamieszczonych na stronach akt. Desdemona, Mercedes, Catalina, wszystkie mgliście określone jako kolaborantki. Szybko domyśliła się, że to są imiona kochanek Hugh. Wyglądało na to, że szpiedzy nie mają prywatnego życia. Dla dobra wywiadu kochanki również trzeba zarejestrować, a może nawet śledzić. Nagle jej wzrok przyciągnęło jedno zdanie. W Paryżu 30 kwietnia major zrezygnował z pełnienia swojej funkcji i powrócił do Anglii w towarzystwie panny Barbary Munro.

Abbie oparła się na krześle i wbiła wzrok w świecę stojącą na środku stołu. To Maitland ją zostawił, żeby przesłuchiwana mogła czytać. Zazwyczaj nie zostawiano więźniom świec, na wypadek gdyby mieli zamiar się podpalić. Abbie nie była potrzebna świeca. Płonęła i bez tego.

Spojrzała na teczkę, którą ściskała w rękach, jak gdyby widniała na niej twarz Hugh. Nie miała cienia wątpliwości co do tego, że wszystko, co przeczytała w aktach, jest prawdą. Podpowiadała jej to intuicja oraz umiejętność kojarzenia faktów. Po tak długim czasie nareszcie wszystko zaczęło do siebie pasować.

El Centurion… Centurion. Kiedy zobaczyła go po raz pierwszy, przed oczami ukazał jej się portret rzymskiego wojownika. Ale Hugh szybko dał się poznać z innej strony. Zawsze uważała go za cichego wiecznego studenta, który dzieli jej zainteresowania.

Ale dlaczego tak bardzo chciał być jej kochankiem? Tego jednego nie potrafiła zrozumieć, chyba że dla niego była to tylko zabawa, a ona stanowiła kolejną zdobycz do kolekcji. Daniel zawsze ostrzegał ją przed takimi mężczyznami. Są doskonałymi aktorami, a całe ich życie jest jedną grą, pogonią za kolejnym wyzwaniem.

Najwyraźniej Hugh zwodził ją, udawał człowieka, którym tak naprawdę nie był. W swoim czasie Abbie wydawało się nawet, że jest zbyt mało męski. On tymczasem tylko udawał perfidnie niezdarnego uczniaka z nosem w książkach. Jak musiał się z niej śmiać. Gdyby znała jego prawdziwą naturę, trzymałaby się od niego jak najdalej.

Lecz ona padła do jego stóp.

Jęknęła. Jak potwornie się poniżyła! Przez cały czas okłamywała się. On jej nigdy nie chciał. Ten wstrętny, zimny, niemoralny łajdak, który miał kochankę w każdym mieście, zaczynając od Lizbony, a kończąc na Paryżu, wcale jej nie chciał. To ona próbowała mu się przypodobać. A teraz, kiedy czytała listę jego kochanek, zrozumiała jego opór. Desdemona, Mercedes, Watalina… Pomiędzy nimi nie było Abbie. Najwyraźniej nie dorównywała im klasą. Przecież powiedział jej nawet, że się rozmyślił, i chyba mówił wtedy szczerze.

Był żonaty i nigdy jej o tym nie wspomniał. Barbara Munro była jego kochanką. Podczas gdy ona, Abbie, zachwycała się urodą i prezencją aktorki, Hugh był najwyraźniej znudzony. Ten drań często ziewał na jej przedstawieniu! Jak mogła być tak naiwna? Tak łatwowierna? Tak ślepa? Tak głupia!

Kiedy poczuła gorące łzy spływające po policzkach, gniewnie je otarła. Nie będzie dalej bronić mężczyzny, który tak ją wykorzystał, mężczyzny, który nie kiwnął palcem, żeby jej pomóc. To wszystko było czarno na białym napisane w jego aktach. On był bohaterem, a ona - wrogiem. Abbie i George będą kolejnymi imionami, które zostaną zamieszczone w jego aktach. Może Wellington go za to pochwali.

Jeszcze raz prześledziła w myślach każdą minutę spędzoną razem z Hugh. Zastanawiała się nad każdym wypowiedzianym słowem. W każdym ruchu doszukiwała się fałszu. Wszystkie rozmowy, wszystkie miłe gesty, które miały miejsce przez ostatnie pięć dni, teraz jawiły jej się zupełnie inaczej. Wiedziała już bowiem, że Hugh Templar nie ma serca, Gdyby je miał, nigdy nie oddałby jej w ręce tych ludzi, bez względu na to, co zrobiła.

Jeżeli jej sytuacja się zmieni, poruszy niebo i ziemię, żeby wtrącono go do tych lochów. Nie obchodziło jej, czy jest winny, czy też nie. Zwróci się z prośbą do szwagra i będzie błagać go o pomoc. Poprosi o widzenie z premierem, a jeśli to będzie konieczne, z samym królem. Zrobi wszystko, żeby zniszczyć Hugh. Zrobi…

Uczucia, które nią targały, sięgnęły zenitu i pełen rozpaczy płacz wyrwał się z piersi Abbie. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, zerwała się na równe nogi, podbiegła do łóżka i rzuciła się na materac. Wiele czasu minęło, zanim wypłakała wszystkie łzy.

Kiedy opadły emocje, usiadła, otarła twarz skrawkiem sukni. Zebrała się w sobie i z całych sił starała się myśleć rozsądnie. Nie miała co rozczulać się teraz nad złamanym sercem. Musiała myśleć o George'u.

Zasnęła z kojącą myślą, że poda Maitlandowi głowę Hugh Templara na tacy, jeżeli on pomoże jej uratować brata.

18

Przez kraty do celi wkradły się pierwsze promienie słońca, kiedy wreszcie się obudziła. Od razu wiedziała, gdzie jest i co ją obudziło. Serce biło jej niespokojnie, gdy wpatrywała się, jak otwierają się mosiężne drzwi. Do celi weszła kobieta ze świecą, za nią mężczyzna.

Zrobił kilka kroków i odezwał się niepewnym głosem:

- Abbie?

Spodziewała się Maitlanda. Nie potrafiła rozpoznać człowieka stojącego w drzwiach, dopóki do niej nie podszedł.

- Abbie! Dobry Boże! Co oni ci zrobili?

- Giles - powiedziała niepewnie. - Czy ciebie też aresztowali?

- Nie - odparł. - Przyszedłem, żeby zabrać cię do domu.

Jej szwagier nie był przystojny, wysoki ani dobrze zbudowany, ale należał do najmilszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek spotkała. Na jego twarzy dostrzegła niepokój i zmartwienie. Widok Gilesa tak bardzo ją zaskoczył, że zupełnie straciła panowanie nad sobą. Rozpłakała się, zeskoczyła z łóżka i wpadła mu w ramiona.

- Wszystko będzie dobrze, Abbie - uspokajał ją. - Wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie. Nic ci nie grozi, Nigdzie bez ciebie nie pójdę. Wszystko będzie dobrze. Zaraz będziesz w domu.

Giles starał się odsunąć ją na wyciągnięcie ręki, ale Abbie mu na to nie pozwoliła. Ukryła twarz na jego piersiach i wtuliła się w nie niczym stęskniony szczeniak. Pogłaskał ją delikatnie i zaczął uspokajać w ten sam sposób, w jaki uspokajał córki, Lizzie i Vicky.

Kiedy poczuł, jak omdlewa w jego ramionach, powiedział ze złością:

- Ktoś będzie musiał mi za to zapłacić.

Tak odważne słowa wychodzące z ust jej ułożonego szwagra sprawiły, że wybuchnęła histerycznym śmiechem, natychmiast jednak go stłumiła. Kiedy ostatnie łzy spłynęły jej po policzkach, cofnęła się o krok i spojrzała na Gilesa.

Jego faliste kasztanowe włosy zaczesane do tyłu postarzały go o kilka ładnych lat. Miał ściągnięte czoło, a w oczach dostrzegła zakłopotanie.

To był ten sam mężczyzna, którego kiedyś kochała, ten, który póź¬niej wybrał jej siostrę. Giles był dobrym mężem i ojcem. Był dobrym człowiekiem. Gdyby został jej mężem, na pewno by go doceniła.

- Harriet - odezwała się z uczuciem - nawet nie wie, jakie ma szczęście.

- Co takiego? - Zamrugał.

Abbie przetarła dłonią oczy.

- Chyba zaczynam bredzić. Mam zszargane nerwy. Giles? Czy to prawda? Naprawdę jestem wolna?

- Tak, to prawda.

- Ale jak to się stało? Złapali mnie na przechwyceniu książki. Wiedzą, że jestem winna.

- Wiem tylko tyle, że ty i George zostaliście oczyszczeni z zarzutów.

- Ale w jaki sposób? Dlaczego? - Hugh już wcześniej wspominał coś o uniewinnieniu, ale to było, zanim stał się jej wrogiem. A po tym wszystkim, co się stało, była pewna, że to nie on wyciągnął do niej pomocną dłoń.

Zdając sobie sprawę z obecności strażniczki, Giles postanowił zakończyć tę rozmowę.

- Porozmawiamy na osobności - rzekł i zaczął wydawać polecenia.

Kazał strażniczce przynieść dla panny Vayle wodę, mydło, ręczniki i grzebień. Zagroził, że jeśli jego polecenia nie zostaną wykonane natychmiast, to sprowadzi do Newgate cały oddział uzbrojonych po zęby ludzi i karze aresztować wszystkich, którzy tutaj pracują, za niesubordynację.

Abbie wcale nie zależało na doprowadzeniu się do porządku. Chciała tylko wrócić do domu. Giles jednak nalegał, żeby się umyła. Wytłumaczył jej, że przed więzieniem w powozie czeka na nich Harriet. Potem dodał, że jego żona nie będzie szczęśliwa, jeżeli zobaczy brudną twarz i potargane włosy siostry, które bardzo przypominają ptasie gniazdo. Poza tym nie pojadą prosto do domu. Będą musieli nadrobić trochę drogi, żeby nikt nie zobaczył jej w tym stanie. Przekonywał Abbie, że przecież sama nie chciałaby, żeby obcy ludzie teraz ją oglądali.

- Objazd? - zapytała, czując, jak narasta w niej napięcie.

- Porozmawiamy w powozie - odparł. - A teraz pośpiesz się. Poczekam na ciebie za drzwiami.

Kiedy była gotowa, rozejrzała się po celi w poszukiwaniu akt Hugh, ale nigdzie ich nie znalazła. To nie miało znaczenia. Każde słowo, które przeczytała, zapadło jej w pamięci na długo, być może nawet na zawsze.

Ogarnął ją lęk, kiedy po wyjściu z celi zastała dwóch żołnierzy w czerwonych mundurach, którzy mieli ją eskortować. Zaczęła się trząść. Giles zauważył to i zarzucił swój płaszcz na jej ramiona.

- Tutaj jest zimno jak w psiarni. To cię trochę rozgrzeje - wyjaśnił.

Wszystko wydawało się zbyt proste. Abbie była prawie pewna, że coś - lub ktoś - powstrzyma ich, zanim stąd wyjdą. Ale strażnicy otwierali kolejne drzwi, kiedy tylko żołnierze pokazywali przepustki.

Gdy nareszcie znaleźli się na zewnątrz, Abbie nabrała głęboko do płuc chłodnego porannego powietrza, nie skażonego nędzą Newgate. Więziono ją tutaj przez czterdzieści osiem godzin, a jej wydawało się, jak gdyby minęła cała wieczność.

Giles otoczył ją ramieniem i poprowadził w stronę powozu. Kiedy Abbie spojrzała na zatroskaną twarz siostry, żal ścisnął ją za gardło, tak że nie mogła wymówić słowa. Jednak powitanie Harriet ostudziło uczucia, które na jedną chwilę zebrały w sercu Abbie.

- Gdybyś została z nami w Londynie, zamiast przenosić się do Bath, nic podobnego by się nie wydarzyło. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że przez całą noc staraliśmy się dowiedzieć, dokąd cię zabrali? Czy wiesz, jak bardzo cierpieliśmy przez ostatnie kilka godzin?

- Harriet! - skarcił ją Giles. Chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie żona wybuchnęła płaczem i wpadła Abbie w ramiona.

- Zabiję tego człowieka! - Harriet łkała.

- Kogo, kochanie? - zapytała Abbie. Powóz ruszył z miejsca, a ona nie mogła się powstrzymać przed wyglądaniem przez okno. Wciąż widziała budynek z czerwonej cegły, bez okien. Jeszcze nie czuła się bezpieczna i zastanawiała się, czy kiedykolwiek to nastąpi.

- Hugh Templara! - odparła ze złością Harriet.

- Och, nie - zaprotestowała Abbie. - Tę przyjemność rezerwuję dla siebie. Ale skąd wiecie o Hugh?

- To właśnie on nam powiedział, że zabrano cię na przesłuchanie - wyjaśniła Harriet, wciąż łkając.

- Naprawdę? Niemożliwe - powiedziała Abbie uszczypliwie. - Kiedy go widzieliście? Co wam powiedział?

Prawie wszystko zrelacjonował jej Giles. W swojej opowieści opierał się głównie na faktach, ale to dzięki uszczypliwym uwagom siostry Abbie ułożyła sobie w głowie obraz całej sytuacji. Ostatniego wieczoru Harriet i Giles wybrali się do opery i podczas przerwy, kiedy przechadzali się, stanęli twarzą w twarz z Hugh.

- A na jego ramieniu wisiała ta aktorka za pięć groszy! - syknęła Harriet. - Barbara Munro! - Harriet była tak wściekła na mężczyznę, który śmiał zdradzić jej siostrę, że zaczęła potrząsać ręką męża. - Oczywiście, zapytałam go o ciebie - kontynuowała - a kiedy mi odpowiedział, że towarzyszył ci w drodze do Londynu, wyglądał na zmieszanego.

W tym momencie wtrącił się Giles, chcąc przejść do sedna sprawy.

- Naturalnie, zdenerwowaliśmy się, ponieważ nie pojawiłaś się w domu. Wydaje mi się, że to zaniepokoiło również Templara.

- Właśnie, że nie - przerwała mu żona. - Tylko wzruszył ramionami i przeszedł obok nas obojętnie. Tak bardzo się zmienił, że z trudem go poznałam.

- Ale potem do nas wrócił - podkreślił Giles. - Powiedział nam, że jest przekonany, iż już niedługo się u nas pojawisz. Dodał również, że powinienem się udać do pułkownika Langleya. Wyjaśnił, że jesteś przesłuchiwana w jakiejś sprawie związanej z bezpieczeństwem narodowym.

- Potem po prostu sobie odszedł - poinformowała oburzona Harriet. - Jak gdyby w ogóle go nie obchodziło, czy mamy coś w tej sprawie do powiedzenia.

- Ostatnio bardzo dobrze mu to wychodzi - zauważyła Abbie.

Giles chciał odwieźć Harriet do domu, ale spotkał się ze stanowczą odmową.

- Jak mogłabym spojrzeć matce i Danielowi w oczy, gdybym pojawiła się w domu sama? Wszyscy tak bardzo martwimy się o George'a.

- Czego się o nim dowiedzieliście? - zapytała Abbie.

- Przyjechał nas odwiedzić po powrocie z Paryża, ale wtedy wszyscy byliśmy z wizytą u ciebie w Bath. Kiedy wróciliśmy do Londynu, czekała na nas wiadomość od niego. Miał wyjechać na parę dni, żeby spotkać się ze znanym ogrodnikiem. Zapewniał nas, że wkrótce napisze. Daniel i Giles odnaleźli wszystkich jego przyjaciół, ale nikt nie ma pojęcia, co się z nim dzieje. A teraz jeszcze ta historia!

- Muszę ci powiedzieć, Harriet, że mało wiesz w tej sprawie - oświadczyła Abbie.

Giles przerwał jej pośpiesznie.

- Nie mamy czasu, żeby się w to teraz zagłębiać. Już prawie jesteśmy na miejscu. Żeby przyśpieszyć całą tę procedurę, zamiast pułkownika Langleya, odnajdę jego prawą rękę, Richarda Maitlanda. Powinien już na nas czekać. To nie potrwa długo, a potem będziesz wolna.

- Maitland! - Abbie zadrżała na dźwięk tego nazwiska. - On jest gorszy niż hiszpańska inkwizycja. Giles, ja nie jestem w stanie ponownie się z nim zmierzyć. Nie mogę!

- Nie masz wyboru.

- Wcale mi się to nie podoba - powiedziała Harriet. - Wytłumacz mi w końcu, czy Abbie jest aresztowana, czy nie. A jeżeli nie jest, to przecież nikt nie może jej do niczego zmuszać.

- Ale nikt tutaj nie mówi o zmuszaniu - sprostował Giles. - Chodzi tylko o wyjaśnienie kilku niejasnych szczegółów.

- Wcale mi się to nie podoba - naciskała Harriet. - Co on jeszcze od niej chce?

- Czy pozwolisz, że poczekamy i zobaczymy?

Abbie też się to nie podobało. Nie podobało jej się miejsce, do którego zmierzali. Nie podobały jej się wymijające odpowiedzi, których udzielał szwagier. Instynkt podpowiadał jej, że powinna uciekać stąd jak najdalej, ale Giles złapał ją za ramię, jak gdyby wiedział, o czym pomyślała.

Kiedy powóz nareszcie się zatrzymał, Harriet chciała wysiadać.

- Ty nie jesteś zaproszona - rzekł jej mąż.

Harriet otworzyła ze zdziwieniem usta, ale natychmiast oświadczyła z determinacją:

- Nie obchodzi mnie, czy jestem zaproszona, czy też nie. Nie pozwolę, żeby Abbie zniknęła mi z oczu.

- Usiądź - rozkazał Giles groźnym głosem.

Jego żona bez słowa sprzeciwu wykonała polecenie.

- Poczekaj! - krzyknęła, kiedy otworzył drzwi.

- O co chodzi tym razem?

Odpięła swoją pelerynę w piaskowym kolorze.

- Moja siostra nie pójdzie tam ubrana jak ulicznica. Abbie, zdejmij płaszcz Gilesa i włóż to na siebie. W tym będzie ci cieplej.

Harriet nigdy nikomu nie pożyczała własnych rzeczy, nawet kiedy była małą dziewczynką, tak bardzo przywiązywała się do swoich strojów. To, co robiła teraz, Abbie wydało się zwiastunem końca świata.

Powinna była uciekać, kiedy jeszcze miała szansę, a teraz nogi trzęsły jej się jak galareta.

- Dobra dziewczynka - powiedział Giles, spoglądając na żonę, po czym wysiadł i podał rękę szwagierce.

Po kilka krokach zwrócił się do niej:

- Abbie, nie mamy wiele czasu, więc posłuchaj mnie bardzo uważnie. Musisz przygotować się na coś strasznego. Dzisiaj rano żołnierze otoczyli ten dom i chcieli aresztować ludzi, którzy w nim przebywali. Kiedy ci stawiali opór, dom znalazł się pod obstrzałem i wszyscy zginęli. - Zamilkł na chwilę. - Słuchasz mnie, Abbie? Oczywiście, że go słuchała.

- George? - powiedziała prawie niesłyszalnym szeptem.

- Nie wiem - odparł bezradnie. - Naprawdę nie wiem. Ale nie tylko George ich interesował. Maitland myśli, że jesteś w stanie zidentyfikować kilka innych zabitych osób. Przez cały czas będę przy tobie, więc nie masz się czego obawiać. Rozumiesz mnie?

Skinęła głową, choć miała wrażenie, że właśnie traci rozum.

- Dobrze. W takim razie miejmy to już za sobą.

Dom ani trochę nie przypominał innych budynków w tej okolicy. Stał na poboczu drogi i otoczony był ogrodem. Drzwi zwisały na zawiasach, a w oknach były powybijane szyby. Potłuczone szkło leżało na rabatach pełnych pięknych kwiatów. Kilku żołnierzy odciągało na bok niewielką grupę gapiów. Przy frontowych schodach czekał na nich Richard Maitland.

- Tędy - powiedział cicho.

Giles otoczył ramieniem Abbie, jakby się obawiał, że ta zaraz zemdleje. Chciała mu powiedzieć, żeby się o to nie bał. Wiedziała, że musi przez to przejść; musiała się dowiedzieć, czy George nadal jest wśród żywych.

W salonie na podłodze jedno obok drugiego leżały zimne ciała przykryte kocami. Abbie naliczyła cztery koce. Na ścianach i na dywanie wszędzie były ślady krwi. Natomiast ani jedna czerwona plama nie widniała na żadnym z koców.

Abbie dostrzegła także wiele innych rzeczy: parę znoszonych butów rzuconych w kącie oraz surdut wiszący na oparciu krzesła. Dwóch mężczyzn w czarnych płaszczach przeglądało papiery zalegające biurko, a żołnierze w czerwonych mundurach chodzili tam i z powrotem, śmiejąc się i rozmawiając, jak gdyby nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego.

To było plugawe, ohydne. Nie potrafiła przez to przejść. Nie była wystarczająco silna.

Giles mocniej objął szwagierkę i uważnie ją obserwował.

- Nie prosiłbym cię o to, ale taki jest warunek twojego zwolnienia - powiedział. - Rozumiesz mnie, Abbie?

Spojrzała głęboko w jego łagodne brązowe oczy i powstrzymała łzy. Cieszyła się, że to właśnie Giles jest z nią teraz. Był mocny jak skała i naprawdę mu ufała.

Pomyślała o Hugh i o tym, jak bardzo jemu kiedyś ufała; ból przeszył jej serce.

- Abbie, co się stało?

- W porządku, Giles - uspokoiła go. - Jestem silniejsza, niż ci się wydaje.

Nie wyglądał na przekonanego, ale mimo to skinął głową, po czym odwrócił się do Maitlanda.

- Kim są ci mężczyźni? - Ruchem ręki wskazał na zwłoki przykryte kocami.

- Podejrzanymi o zdradę. Nazwisko jednego z nich było w książce, którą dała nam panna Vayle. Był studentem na uniwersytecie. O pozostałych nie mamy żadnych informacji. Wszystko, co wiemy, to to, że stawiali opór - wyjaśnił Maitland.

- Skończmy z tym jak najszybciej.

Kiedy Maitland skinął głową, jeden z żołnierzy odsunął koc, odkrywając twarz młodego mężczyzny o rudych włosach. Wyglądał, jak gdyby spał głębokim snem. To nie był George. Przez chwilę Abbie zastanawiała się, czy to grzech czuć radość z tego powodu.

- Czy rozpoznaje pani tego mężczyznę? - zapytał Maitland.

- Nie - wyszeptała. Spojrzał na nią podejrzliwie. - Nie, przysięgam, że nie! - krzyknęła.

Za każdym razem, kiedy odkrywano koc, jej serce omal nie stawało w miejscu. Gdyby zobaczyła George'a, umarłaby. Trzech pozostałych mężczyzn rozpoznała. To byli ci sami, którzy zaatakowali Hugh w zajeździe Pod Czarnym Knurem. Ale ci wcale nie wyglądali tak, jakby spali. Ostatni z mężczyzn miał szeroko otwarte oczy, jak gdyby spoglądał w nicość. To był mężczyzna w brązowym płaszczu.

- Na miłość boską! - wrzasnął Giles. - Czy to jest konieczne?

- Panno Vayle - Maitland przez cały czas mówił spokojnym, kontrolowanym głosem - czy tego mężczyznę też pani rozpoznaje?

- Tak. Wydaje mi się, że był ich przywódcą. Powiedziałam już panu, że ci ludzie zaatakowali pana Templara w Czarnym Knurze.

Nagle sytuacja ją przerosła. Wyrwała się z objęć szwagra i czym prędzej wybiegła z pokoju, popędziła korytarzem i wydostała się na zewnątrz. Kiedy jej żołądek odmówił posłuszeństwa, czym prędzej zdjęła płaszcz Harriet i podała go Gilesowi, który właśnie do niej dobiegł.

- Harriet tak bardzo dba o swoje stroje - zdążyła powiedzieć i zaczęła wymiotować. Gdy wyrzuciła z siebie wszystko, oparła się o ścianę.

- Czy mam cię zanieść do powozu? - zapytał Giles po kilku minutach.

Rzuciła mgliste spojrzenie w stronę domu, z którego niedawno wybiegła.

- Oni wszyscy wyglądają tak młodo. Mieli przed sobą całe życie. Dlaczego, Giles? Dlaczego?

- Nie wiem, Abbie.

Wyprostowała się, gdy za jej szwagrem pojawił się Maitland. Nagle ktoś wymówił jej imię. Powoli odwróciła głowę.

Na ścieżce przed domem stał Hugh Templar. Był elegancko ubrany, jakby wracał do domu z balu. To było całkiem prawdopodobne. W końcu po operze ludzie często wybierają się na przyjęcia czy bale.

Kiedy stanął naprzeciwko niej, poczuła zapach damskich perfum. Maitland powiedział jej szczerą prawdę. Podczas gdy ona cierpiała w Newgate, Hugh nie szczędził sobie rozrywek. Kiedy życie tych młodych mężczyzn zostało zakończone w brutalny sposób, on zabawiał się z kobietą.

Ich oczy się spotkały. Jej spojrzenie było dzikie i wyzywające, jego - przerażone. Blada i osłabiona Abbie przywiodła mu na myśl bezdomną kobietę, żebrzącą na ulicy.

- Mój Boże, Abbie, co ci się stało? - Nie odpowiadała, więc spojrzał pytająco na Maitlanda i Gilesa. - Co ona tutaj robi? - zażądał odpowiedzi.

- To samo co ty - odparł beztrosko Maitland. - Przyszła zidentyfikować zwłoki.

Kiedy znów spojrzał na Abbie, dojrzała w jego oczach wściekłość.

- Nie wiedziałem, że trzymali cię w Newgate - zaczął się tłumaczyć. - To nie tak się umawialiśmy. Szukałem cię całą noc.

Abbie cofnęła się, gdy wyciągnął do niej rękę.

- To miało być zupełnie inaczej - kontynuował. - Zawarłem układ z pułkownikiem Langleyem: oczyszczenie z zarzutów ciebie i twojego brata w zamian za książkę. Powiedz jej, Maitland.

Maitland uśmiechnął się, jak gdyby bawiła go każda sekunda tego przedstawienia,

- Taka jest prawda, panno Vayle - przyznał. - Mieliśmy wypuścić panią zaraz po przesłuchaniu. I dotrzymaliśmy naszej części umowy. Powinna pani być wdzięczna panu Templarowi za to, co dla pani zrobił.

Hugh ani na moment nie przestał spoglądać w oczy Abbie.

- Nie istnieją żadne zarzuty zarówno przeciwko tobie, jak i twojemu bratu. Rozumiesz mnie, Abbie? Zrobiłem to przede wszystkim dla ciebie. Wracaj do domu i zapomnij o wszystkim.

Czy jemu naprawdę się wydawało, że tak łatwo zapomnieć o cierpieniach i upokorzeniach, których był sprawcą? Pomyślała o pokoju, z którego właśnie wyszła, i o ciałach tych młodych mężczyzn, przykrytych brudnymi kocami, i o tym, że przez cały czas bała się zobaczyć George'a pod jednym z nich.

Zanim zdała sobie sprawę z tego, co robi, rzuciła się na Hugh z pięściami. Otwartą dłonią uderzyła go w twarz najmocniej, jak tylko mogła. Poczuła satysfakcję, kiedy na jego urodziwej twarzy dostrzegła ślad swojej dłoni.

Zbierając resztki sił, odwróciła się do szwagra.

- Proszę, Giles, zabierz mnie do domu - powiedziała.

Hugh obserwował ją, kiedy mijała korowód żołnierzy stojących przed furtką. Gdy odezwał się do Maitlanda, był wyraźnie poruszony.

- Czy jednym z zabitych jest jej brat?

- Nie.

Hugh odetchnął z ulgą.

- Dzięki Bogu przynajmniej za to.

- Ale zidentyfikowała trzy ciała. To ci sami mężczyźni, którzy zaatakowali cię w Czarnym Knurze.

- Sam mogłem ci o tym powiedzieć. Nie musiałeś mieszać w to panny Vayle.

Maitland potrząsnął głową.

- Chciałem zobaczyć, jak zareaguje. Cała się trzęsła. Twoje zachowanie nic by mi nie powiedziało.

- A może to ci coś powie - rzekł Hugh i wymierzył Maitlandowi cios w szczękę, tak że ten upadł na szklane drzwi i obsunął się ciężko na ziemię. Słysząc dźwięk tłuczonego szkła, z domu zaczęli kolejno wybiegać żołnierze z pistoletami gotowymi do strzału.

- Wstrzymać ogień! - wrzasnął Maitland. Otarł krew z ust i spojrzał wściekle na przeciwnika. - Zaraz opuści cię szczęście, Templar. Obiecuję ci to.

- A ja mam zamiar nauczyć cię dobrych manier, których powinna była nauczyć cię matka. Gdzie jest pułkownik Langley?

- Wyszedł stąd kilka minut temu, więc nikt nie będzie nam przeszkadzał. Zostaliśmy tylko my dwaj.

- Właśnie to zawsze chciałem usłyszeć.

Maitland wstał ostrożnie.

- A więc dam ci satysfakcję - rzekł.

To był sygnał dla obu mężczyzn, żeby zdjąć płaszcze.

- Bez przytrzymywania? - zapytał uprzejmie Maitland.

- Bez przytrzymywania - zgodził się Hugh.

Zanim zdążył dokończyć zdanie, Maitland kopnął go ciężkim butem, ale Hugh nie były obce walki wręcz. Kiedy upadł na ziemię, pociągnął przeciwnika za sobą, a przyglądający się im żołnierze wydali okrzyk uznania. Potem zaczęli robić zakłady.

Abbie jedną nogą była już w powozie, kiedy usłyszała krzyki.

- Co to było? Co się tutaj dzieje? - zapytała niespokojnie, odwracając się w kierunku domu.

- Coś, co zapowiadało się od dłuższego czasu. Przynajmniej tak mi się wydaje - wytłumaczył jej Giles. - Żałuję, że nie mogę zostać, żeby to zobaczyć. - Kiedy dostrzegł przerażenie na twarzy Abbie, pośpieszył z wyjaśnieniami, które nie były do końca szczere. - Żołnierze nie pozwolą, żeby to wymknęło się spod kontroli. A teraz wracajmy do domu. Potem porozmawiamy.

- Do domu. Niczego bardziej nie pragnę.

Jeden z żołnierzy przyglądających się bijatyce wysunął się z tłumu. Nemo pogratulował sobie doskonale wykonanego zadania. Był zaniepokojony, kiedy na schodach natknął się na dziewczynę. Przyglądała mu się przez dłuższy czas, ale, na szczęście, go nie rozpoznała. Była zbyt przerażona i zmęczona.

Stracił książkę, która dostała się w ręce brytyjskiego wywiadu, i nie mógł tego znieść. Nie przywykł do porażek. Ale to nie była jego wina. Zawinili jego niekompetentni pomocnicy, którzy pozwolili dziewczynie zniknąć z pola widzenia. Gdyby przy tym był, nigdy do tego by nie doszło.

Czekały na niego inne - o wiele ważniejsze - sprawy. Był zabójcą. Musiał mieć dopracowany każdy szczegół, tak by zabić, a potem zniknąć bez śladu. Strata książki była dla niego poważną przeszkodą. Teraz wrogowie wiedzieli, że jest w Anglii. Cały wywiad brytyjski zostanie postawiony w stan najwyższej gotowości, co utrudni mu zadanie, ale Nemo sobie poradzi. Był wystarczająco sprytny i mądry. Stał obok nich w mundurze i nikt go nie rozpoznał.

Kiedy żołnierze otoczyli dom, już na nich czekał. Wystrzelał swoich pomocników jednego po drugim. Musiał to zrobić, bo skoro zostali rozpoznani, do niczego więcej nie mogli się przydać. Tak czy inaczej ich dni były policzone. Brytyjski wywiad i tak by ich odnalazł i skończyliby na szubienicy. Nie mógł więc z nimi dłużej współpracować.

Teraz czekała na niego kolejna kryjówka, jak dotąd nie wykorzystana. Jak na ironię, ci młodzi Anglicy, którzy z nim współpracowali, byli tak samo oddani Napoleonowi jak on. Wywodzili się z mieszczaństwa, byli idealistami i naprawdę wierzyli, że gdyby Napoleon był władcą Anglii, zapanowałaby równość klasowa. Nie myśleli o sobie jak o zdrajcach, lecz jak o patriotach.

On był realistą i potrafił wykorzystać ich idealizm do własnych celów. Gdyby Napoleon powstał jak Feniks z popiołów, oni mieliby w tym swój udział, byliby bohaterami. Niestety, żaden z nich nie przeżył wystarczająco długo, żeby opowiadać tę historię.

Jedynie Ballard miał szansę to zrobić. Już dawno Nemo powinien być bardziej ostrożny w stosunku do tego człowieka, jeszcze zanim ten pojawił się w Bath. Na początku chciał zabić go gdzieś na jakimś neutralnym terenie, ale kiedy Abbie - już dawno przestał nazywać ją panną Vayle - wystrychnęła go na dudka, zmieniając pokój, pomyślał, że zabije Ballarda w pokoju zarezerwowanym na jej nazwisko. Wiedział, że się tam pojawi, bo przecież również szukał książki. Co za ironia! Zastanawiał się, jak to zinterpretują brytyjscy agenci.

Z irytacją pomyślał o Abbie; ta dziewczyna miała coś więcej niż szczęście. Przez jakiś czas nie będzie jej śledzić. Przestała być figurą w tej grze, ale denerwowało go, że jako jedyna będzie mogła powiedzieć, że oszukała Nemo. Nie mógł na to pozwolić.

Wciąż przecież miał jej brata. Myślenie o tym, jakie tortury dziewczyna przeżywa z tego powodu, sprawiało mu satysfakcję.

Musiała wiedzieć, że teraz, kiedy pozbyła się książki, George do niczego mu się już nie przyda. Na pewno ani na moment nie zapomniała, że obiecał jej przysłać ciało brata w kawałkach, jeżeli go zawiedzie. Nie musiał się śpieszyć. Pozwoli jej czekać i cierpieć. Teraz miał inne sprawy na głowie.

Nikt nie zwracał na niego uwagi. Wszystkich pochłonęła walka. Tylu żołnierzy dookoła, a żaden nie wykonywał swoich obowiązków.

Spokojnie oddalił się od tłumu i przeszedł na tyły domu. Tam przebrał się w strój zwykłego robotnika i wyszedł na ulice miasta.

19

Nastał późny wieczór, kiedy powóz Hugh zatrzymał się przed domem na placu Berkeley. Harper pomógł mu dojść do frontowych drzwi.

- Źle się pan przysłużył majorowi Maitlandowi - powiedział Harper. - Jeżeli dowiedzą się o tym jego zwierzchnicy, stanie przed sądem wojennym za pobicie.

- Nonsens! - odparł zirytowany Hugh. Nienawidził, kiedy Harper zawieszał głos, chcąc w ten sposób wywołać w nim poczucie winy. Przecież tak naprawdę nie zrobił nic, czego mógłby żałować.

Nic, poza tym, że zachował się nie w porządku w stosunku do Abbie. Nie przypuszczał, że zamkną ją w areszcie. Nie sądził, że Maitland odważy się posunąć tak daleko. Ale po rozmowie z Harriet i jej mężem w teatrze zaczął się poważnie niepokoić. Zaraz po zakończeniu spektaklu w operze odwiózł Barbarę Munro do domu i pojechał szukać Abbie. W Newgate zjawił się dosłownie kilka minut za późno.

Newgate. Poczuł, jak ponownie zaczyna ogarniać go złość. Chciał dać Abbie nauczkę, ale nigdy nie w ten sposób. Kiedy opuszczał więzienie, w głowie kołatała mu tylko jedna myśl: odnaleźć Maitlanda i zetrzeć go na pył. Tymczasem to on odnalazł go pierwszy.

Przed więzieniem czekał na Hugh żołnierz.

- Chyba się nie pomylę, jeśli powiem, że nie uda mi się pana eskortować - powiedział, przekazawszy mu wiadomość od Maitlanda. "Jeżeli Wasza Lordowska Mość może na chwilę oderwać się od rozrywek - czytał w domu na ulicy Chapel - to jest kilka ciał, które Wasza Lordowska Mość, być może, zechce obejrzeć".

A pod podpisem Maitlanda widniał dopisek: "Nie musisz się ubierać wyjściowo, tutaj wszyscy jesteśmy przyjaciółmi".

Drań!

Mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że spotka Abbie w takim miejscu. Wydawało mu się, że nigdy nie zapomni, jak wyglądała, kiedy ją zobaczył wspartą na ramieniu szwagra. Jej oczy były szeroko otwarte i rozbiegane. Przez chwilę wydawało mu się, że uszło z niej życie.

Nie, ani trochę nie żałował Maitlanda. Dostał to, na co zasłużył. Hugh żałował jedynie tego, że go nie zabił.

- Mnie wyrzucili z armii za pobicie innego żołnierza - przypomniał mu Harper.

Może, pomyślał Hugh, tamten też dostał to, na co zasłużył. Czuł się tak, jakby właśnie przemaszerował po nim oddział kawalerii. Bolało go w piersi, kiedy oddychał. Wiedział, że przez kolejne kilka dni nie będzie mógł jeść, ponieważ nie pozwolą mu na to obrażenia szczęki. Najprawdopodobniej dostał tak samo mocno jak Maitland.

Drań!

Harper przez cały czas przyglądał mu się uważnie.

- Popatrz - rzekł Hugh - jeżeli ktoś nas zapyta, to powiemy, że pokazywaliśmy grupie żołnierzy walkę wręcz. Daliśmy im dobrą lekcję, to wszystko. Nie zamierzam wnosić skargi przeciwko Maitlandowi, więc nic złego mu się nie stanie.

Harper podrapał się po policzku.

- Nieźle go pan poturbował.

- Tak, to prawda - odparł Hugh, choć kosztowało go to wiele wysiłku. - Ładnie go urządziłem, nie uważasz?

- Ale on nie został panu dłużny. - Tym razem Harper uśmiechnął się pod nosem. - Obaj walczyliście jak byki. Nikt nie wygrał zakładu. Żaden z was po prostu nie mógł ani przegrać, ani wygrać. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego.

- Harper - Hugh zacisnął z bólu zęby - użyj tej cholernej kołatki i wejdźmy do środka, zanim zamarzniemy na dworze.

Mężczyzna, który otworzył drzwi, miał minę tak posępną jak nieboszczyk. Zresztą wszyscy służący Hugh tacy byli, z wyjątkiem Harpera i Toma, oczywiście. Jemu to odpowiadało, ponieważ z natury był powściągliwy, a służba w pełni to respektowała.

Powoli, krok po kroku, zmierzał w stronę biblioteki. Wiedział, że tam będzie płonął ogień w kominku. Kiedy Harper zostawił go, żeby zająć się końmi, Hugh poczuł się bardzo samotny. Zmęczony, osunął się na krzesło. Przyszło mu na myśl, że jego jedynym przyjacielem jest woźnica. Zawsze otaczało go wielu znajomych, ale nikt nie znał go tak naprawdę. Przypuszczał, że ma zbyt trudny charakter, żeby zbliżyć sie do ludzi.

Abbie była mu najbliższa. Nikt nie wiedział o nim tyle co ona. Gdyby tylko potrafił trzymać ją na dystans, tak jak innych, teraz nie byłby taki przygnębiony.

Szczerze mówiąc, czuł się koszmarnie i jeżeli tak miał reagować za każdym razem, kiedy pozwoli komuś zbliżyć się do siebie, nigdy nie dopuści do tego po raz drugi.

Ponieważ wszystkie kości miał pogruchotane, poprosił służącego, który stał obok, żeby przyniósł mu dużą szklankę whisky. Harper na pewno powiedziałby coś uszczypliwego na temat jego tężyzny fizycznej, ale ten służący - Hugh zapomniał jego imienia - był tak rozmowny jak ściana.

Kiedy pił, przeszył go ból niemal tak wielki jak cierpienie fizyczne. Oczyma wyobraźni Hugh zobaczył Abbie. Wypełniła wszystkie jego myśli. Przypomniał sobie wieczór, gdy byli w Endicote. Pamiętał łagodny dotyk jej palców, kiedy opatrywała jego rany. Jej delikatność, miękkość, ciepło.

Nie powinien zapominać o policzku, który mu wymierzyła. Wtedy wyraziła swoje prawdziwe uczucia. Wszystko inne było tylko złudzeniem. Chciała uśpić jego czujność i doskonale jej się to udało.

Hugh, choć było mu potwornie przykro, tłumaczył sobie, że przecież sama zasłużyła sobie na Newgate, że mogło ją spotkać jeszcze coś gorszego, Nadal nie mógł uwierzyć w słowa, które po bójce wypowiedział Maitland: Podejrzewamy, że to są ludzie Nemo.

Jeżeli Abbie i jej brat współpracowali z Nemo, to i tak mieli szczęście, że jeszcze żyli.

Po wszystkim ona wróci do Bath, a George pozostanie w Londynie i wszystko będzie toczyło się dla nich w starym rytmie, tak jakby nic się nie wydarzyło. On tymczasem miał przed sobą ileś lat, które będą mu się dłużyć w nieskończoność. Będzie mieszkał w zimnym domu, otoczony zimną jak lód służbą, i od czasu do czasu będzie płacił kobietom za ich usługi.

Przynajmniej one były szczere. Wolał Barbarę Munro niż starą wariatkę, którą pewnego dnia stanie się Abbie.

Jego usta wykrzywił gorzki uśmiech. Stara wariatka? Kogo starał się oszukać? W łóżku miała w sobie pasję, o jakiej marzył każdy mężczyzna. Zaplotła wokół niego długie nogi i razem z nim poddała się dzikiemu tańcowi rozkoszy. Potem długo liczył godziny, do momentu kiedy mogli to przeżyć jeszcze raz.

Kocham cię.

Ogień zamigotał, po czym zgasł bezpowrotnie.

Hugh gapił się bezmyślnie na dopalający się czarny węgiel, w końcu złapał pustą szklankę i rzucił nią prosto w palenisko.

W domu Vayle'ów, który mieścił się przy Strand, jednej z głównych ulic Londynu, Abbie i jej rodzina zebrali się w pokoju dyskusyjnym, jak go nazywali. Było to ulubione miejsce spotkań rodziny, ponieważ pokój był mały, tak że łatwo było go ogrzać, a okna wychodziły na Tamizę.

Abbie wykąpała się i umyła włosy, a potem włożyła suknię siostry, oliwkową, z guzikami od szyi aż do samego dołu. Siedziała na stołku naprzeciwko kominka i suszyła włosy. Co jakiś czas przeczesywała je, wpatrując się w ogień niewidzącym wzrokiem.

Zrelacjonowała rodzinie całą historię, pomijając kilka mało istotnych dla nich spraw. Odpowiedziała na wszystkie ich pytania. Na początku przyglądali się jej z niedowierzaniem. Przez chwilę mieli wrażenie, że popadła w obłęd. Ale przecież wiedzieli o zaginięciu George'a oraz o jej pobycie w Newgate. Byli wstrząśnięci, kiedy się dowiedzieli, że musiała zidentyfikować ciała młodych mężczyzn w domu przy Chapel Street.

Kiedy w pokoju zapanowała cisza, Abbie miała wrażenie, że to wszystko jej się przyśniło. Była w domu, otaczali ją ludzie, których kochała najbardziej na świecie. Gdyby jeszcze tylko był z nimi George.

Różnica pomiędzy członkami jej rodziny a Hugh Templarem była ogromna. Nieważne, co by zrobiła, zawsze miała w nich oparcie.

Byli jej tak oddani, że kiedy opowiedziała o tym, jak zdradził ją Hugh i oddał w ręce brytyjskiego wywiadu, ich oburzenie nie miało granic. Daniel zaklinał się, że wyzwie go na pojedynek; Harriet przyrzekła, że znajdzie sposób, żeby cierpiał, matka obiecała, że wyrobi mu taką opinię w towarzystwie, że nigdy nie zechce go żadna kobieta. Giles natomiast powiedział, że zamordowanie Hugh nie będzie dla niego wystarczającą karą.

Nic nie pomogło, kiedy im przypomniała, że ona i George zostali oczyszczeni z zarzutów tylko dlatego, że Hugh zawarł z Maitlandem umowę. Od razu zauważyli, że przecież gdyby naprawdę chciał ją ochraniać, oddałby książkę Maitlandowi i wcale by jej do tego nie mieszał. Z całą pewnością chciał, żeby Abbie cierpiała, skoro pozwolił, żeby wysłano ją do Newgate.

Nie mogła opowiedzieć całej reszty, o tym, jaka była głupia i poszła z Hugh do łóżka. Wtedy Daniel wziąłby sprawę w swoje ręce i zmusił go do małżeństwa. A przecież była już wystarczająco upokorzona.

Zapomnij o tym, wmawiała sobie bez przekonania. Istnieją ważniejsze sprawy niż rozmyślanie o Hugh Templarze. Będzie mógł ją skrzywdzić tylko wtedy, jeżeli sama mu na to pozwoli, a do tego nigdy nie dojdzie, ponieważ należała w końcu do rodziny Vayłe'ów, a Vayle'owie mają swoją dumę.

W pokoju zapanowała cisza. Każdy w skupieniu chciał przemyśleć całą tę nieprawdopodobną historię, którą przed chwilą opowiedziała Abbie. Na sam widok ich twarzy miała ochotę się rozpłakać. Kiedy ostatnim razem mieli naradę rodzinną, wyglądali zupełnie inaczej. Wtedy siedzieli w jej jadalni w Bath, a ona, tak jak zawsze, czuła się onieśmielona siłą ich osobowości. Teraz wyglądali bezbronnie jak małe dzieci. Abbie oddałaby wszystko, żeby znów byli tymi samymi ludźmi, jakich znała.

- Zastanawiam się - odezwał się Daniel, przerywając głuchą ciszę - czy słusznie postąpiłaś, Abbie. Może powinnaś opowiedzieć całą tę historię Maitlandowi. Ci ludzie dysponują odpowiednimi środkami. Jeżeli ktokolwiek może znaleźć George'a, to właśnie oni.

- Starałam się opowiedzieć wszystko Maitlandowi - odparła. -Tłumaczyłam, że George został w to wszystko wmieszany wbrew swojej woli. Ale on się tylko roześmiał i powiedział, że tak mówią wszyscy, którzy zostają złapani. A potem - potrząsnęła głową - zaczęłam myśleć, że może on ma rację i George naprawdę jest zdrajcą. Bałam się, że jeśli wpadnie w ich ręce, to go zabiją.

- Abbie! - wykrzyknęła matka, dotknięta do żywego. - Jak mogłaś myśleć takie rzeczy o rodzonym bracie?

- Z ciebie Newgate zrobiłoby to samo - odparła Abbie i zaraz pożałowała swych słów, bo na twarzy matki dostrzegła wielki smutek.

- A co teraz o tym myślisz, Abbie? - spytał Giles.

- George jest niewinny. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Nigdy nie wplątałby mnie w coś tak okropnego, gdyby miał inne wyjście. Nie, to raczej ja go w to wciągnęłam, ponieważ to ja miałam książkę, której wszyscy szukali. - Spojrzała na Daniela. - Ale dla Maitlanda George nic nie znaczy. Jemu jest wszystko jedno, czy jest on zdrajcą, czy nie. Na własne oczy widziałam, co przytrafiło się tym młodym mężczyznom, których żołnierze chcieli zaaresztować. Nie pozwolę, żeby taki los spotkał George'a. Nie ufam Maitlandowi i jego ludziom, tak samo jak nie ufam porywaczom.

Twarz Daniela wyraźnie poszarzała.

- Wiesz, co to oznacza? Kiedy porywacze George'a dowiedzą się, że Abbie już nie jest w posiadaniu książki, że przechwycili ją brytyjscy agenci… - Spojrzał na matkę i urwał w pół zdania.

- Co? - zapytała lady Clivendon. W jej głosie brzmiało przerażenie. - Danielu, dokończ to, co chciałeś powiedzieć. - Jej twarz wykrzywiła się w bólu. - Nie mają już żadnych powodów, dla których mieliby utrzymać George'a przy życiu. To miałeś na myśli?

Kiedy lady Clivendon wybuchnęła płaczem, Harriet rzuciła bratu porozumiewawcze spojrzenie, po czym pośpieszyła pocieszyć matkę.

- Nie wpadajmy w panikę - rzekł Giles. - Postarajmy się odpędzić od siebie wszystkie czarne myśli. I nie szukajmy kłopotów, dopóki same do nas nie przyjdą. Na tyle, na ile się orientuję, George żyje. Jeżeli będziemy się tego trzymać, będziemy mogli zrobić coś, żeby go odnaleźć. Ale jeśli stracimy nadzieję, George nie będzie miał szans.

Lady CIivendon osuszyła łzy, a Harriet zerknęła na męża z wdzięcznością. Abbie również była mu wdzięczna. Kiedy Hugh oddał książkę Maitlandowi, jej nadzieja na uratowanie George'a prawie zgasła. Teraz odżyła w niej ze zdwojoną siłą. Lady Clivendon odezwała się słabym głosem:

- Co możemy zrobić, Giles? Gdzie powinniśmy zacząć szukać?

Giles uśmiechnął się do Abbie.

- Wydaje mi się, że na to pytanie może odpowiedzieć nam Abbie. Ona miała więcej czasu, żeby o tym pomyśleć. I jeżeli się nie mylę, to ma już gotowy plan.

Abbie zdenerwowała się, ponieważ wszyscy na nią patrzyli, a dotąd nikt z rodziny nie liczył się z jej zdaniem.

- Może nie nazywajmy tego planem - zaczęła niepewnie - ale wydaje mi się, że przy odrobinie szczęścia może nam się udać. - Wzięła głęboki oddech. - Co się stanie, jeżeli postąpię tak, jak kazali mi porywacze? Jeśli zamieszczę ogłoszenie w "The Times", tak jak tego chcieli?

- Ale przecież już od dawna nie masz książki - zauważyła Harriet.

- Może oni o tym nie wiedzą. Wydaje mi się, że będą chcieli mieć co do tego pewność, zanim podejmą jakieś drastyczne kroki. Zażądam spotkania z George'em, zanim oddam im książkę. A teraz musimy wymyślić, co zrobimy potem.

- Nadal uważam, że powinniśmy zwrócić się do władz - sprzeciwił się Daniel.

- Oni i tak już teraz szukają George'a i ludzi, którzy go porwali -przypomniała bratu Abbie. - Co mamy do stracenia?

- Ona ma rację - rzekł Giles.

Nastąpiła długa chwila ciszy, w końcu Daniel znów zabrał głos:

- A jeśli nikt nie odpowie na nasze ogłoszenie?

Wtedy stracę całą nadzieję, pomyślała Abbie, ale głośno powiedziała:

- Bardzo możliwe, że George uciekł tym ludziom. Może gdzieś się ukrywa. Może mu się wydaje, że nasz dom jest pod stałą obserwacją, i boi się z nami skontaktować. Nie wiem. Po prostu nie wiem. Ale jednego jestem pewna: nie możemy tutaj siedzieć i czekać na koniec świata. Musimy coś zrobić. I wydaje mi się, że powinniśmy ułatwić George'owi skontaktowanie się z nami.

- Ależ, Abbie, my już go wszędzie szukaliśmy i nigdzie nie było śladu George'a - powiedziała niepewnie Harriet.

- Pozwól Abbie dokończyć - odezwała się lady Clivendon. - Mów dalej, kochanie. Jak możemy ułatwić George'owi skontaktowanie się z nami?

- Róbmy to, co zazwyczaj robimy, kiedy jesteśmy w Londynie. Pokazujmy się tu i tam. Chodźmy do teatru, do opery, na bale i przyjęcia. Jeżeli George boi się zbliżyć do domu, na pewno będzie szukał nas tam, gdzie bywamy najczęściej.

Wszyscy wiedzieli, że nie mają wiele do stracenia, jeżeli zaczną realizować plan Abbie. Ze zdumieniem spostrzegli, że okropności, przez które przeszła, zamiast ją złamać, uczyniły ją silniejszą.

Daniel wypuścił smugę dymu, po czym podszedł do okna, żeby je otworzyć.

- Matka nienawidzi zapachu tabaki - powiedział.

Giles z przyjemnością zaciągnął się cygarem i powoli wypuścił dym.

- Masz szczęście - rzekł. - Harriet nie pozwala mi palić w domu.

Daniel uśmiechnął się.

- Wiem o tym. Widzę cię czasami, kiedy wyglądam przez okno. Nieważne, czy słońce, czy deszcz, zawsze po obiedzie biedny Giles wychodzi do ogrodu, żeby zapalić swoje upragnione cygaro.

- Właśnie w tym tkwi problem mieszkania w sąsiedztwie rodziny - stwierdził Giles po namyśle. - Niczego nie można przed nią ukryć.

- Dlaczego więc kupiłeś dom obok naszego?

- Harriet chciała być blisko matki. Poza tym to jest doskonały punkt, zważywszy na Whitehall i sklepy. Harriet uwielbia zakupy.

Daniel potrząsnął głową.

- Jest wprawdzie moją rodzoną siostrą, ale zastanawiam się, dlaczego się z nią ożeniłeś.

- Ma inne zalety - odparł Giles.

Uśmiechał się przy tym tak lubieżnie, że Daniel, chcąc ukryć zakłopotanie, udał, że zgasło mu cygaro, i odszedł, żeby poszukać zapalniczki.

- Muszę to powiedzieć, Giles. Jestem zdziwiony, że poparłeś plan Abbie, zamiast opowiedzieć się za oddaniem sprawy w ręce władz. Oni mają swoje źródła i doskonale wiedzą, co robią. A my jesteśmy jak ślepcy poruszający się po omacku.

- Mówiąc "władze", masz na myśli magistraturę?

- Oczywiście.

- Ale nie tylko oni wszczęli śledztwo w tej sprawie. To nie jest zwykłe przestępstwo. Mamy do czynienia z bezpieczeństwem narodowym, a tego typu sprawami zajmuje się specjalnie wyszkolona grupa ludzi.

- Skąd o tym wiesz?

Giles wyciągnął nogi w stronę kominka.

- Pracuję dla premiera. Wszystko, co warte jest uwagi, zawsze ląduje na jego biurku.

Daniel odwrócił głowę i zaczął przyglądać się szwagrowi z wyrazem zdziwienia.

- Nie miałem pojęcia, że masz takie powiązania z rządem.

- Oczywiście, że nie mam. Ale zawsze coś przypadkiem wpadnie mi w ucho. Wiesz, jak to jest.

- Nie, wydaje mi się, że nie wiem.

- Mam oczy i uszy szeroko otwarte. To wszystko, co miałem na myśli. A teraz, na czym skończyliśmy naszą rozmowę? Ach, tak. Ta grupa do zadań specjalnych kieruje się własnymi zasadami i mogę cię zapewnić, że to nie jest czysta gra. Abbie miała okazję się o tym przekonać. Wydaje mi się, że ona ma rację. Oni nie dbają o to, co stanie się z George'em. Polują na grubą zwierzynę.

Daniel popatrzył na szwagra z niedowierzaniem.

- Chcesz powiedzieć, że nie ma dla George'a żadnej nadziei, że równie dobrze możemy się poddać?

- Nie - odparł Giles łagodniejszym tonem. - Nie poddamy się. Abbie ma rację. Dzięki niej każdy w rodzinie będzie miał co robić i nie będzie rozmyślał. Ja także mam kilka pomysłów, które chciałbym wcielić w życie.

- Jakie, na przykład?

Giles zawahał się.

- Ile prawdy było w tym, co powiedziałeś na temat wyzwania Templara na pojedynek? - zapytał po chwili.

- Nigdy w życiu nie byłem bardziej poważny.

- Na twoim miejscu bym tego nie robił - uprzedził go Giles. - Po pierwsze, Abbie nigdy ci tego nie wybaczy.

- Ależ ona tego oczekuje! - zaprotestował Daniel. - Na pewno się ze mną zgodzi!

- Jesteś tego pewien?

- Tak powiedziała! Oboje to słyszeliśmy.

- Tak, dzisiaj właśnie tak powiedziała. Ale co powie jutro albo w przyszłym tygodniu czy w przyszłym miesiącu? Weź to sobie do serca. Ja mówię poważnie, Abbie ci tego nie wybaczy.

Daniel długo rozważał słowa szwagra, po czym odezwał się ostrożnie:

- Powiedziałeś "po pierwsze". Z jakiego jeszcze powodu nie powinienem wyzywać go na pojedynek?

- Liczę na to, że Templar pomoże nam odnaleźć George'a.

20

Plan Abbie szybko wcielono w życie. Już po kilku godzinach pobytu w domu Abbie wybrała się do redakcji "The Times", żeby zamieścić ogłoszenie. Następnie musiała udać się na zakupy, ponieważ większość jej garderoby została w Bath albo zaginęła w drodze do Londynu. Harriet zaskoczyła ją tym razem, kiedy pozwoliła jej korzystać ze swojej garderoby, ilekroć będzie czegoś potrzebowała. Tak więc podczas gdy panie wybrały się do domu Harriet, żeby przejrzeć zawartość jej szafy, panowie postanowili skoncentrować się na swoich codziennych zajęciach. Giles poszedł do biura na Downing Street, a Daniel pojechał do swojego klubu, St. James.

Wszyscy spotkali się podczas obiadu, żeby podzielić się nowymi informacjami. Tak naprawdę to tylko Giles dowiedział się czegoś nowego. Whitehall przewrócono do góry nogami z powodu francuskiego szpiega, który niespodziewanie pojawił się w Anglii. Specjalny wydział kryminalny prowadził poszukiwania przestępcy oraz jego współpracowników. Ponadto władze postawione były w stan najwyższej gotowości i podjęto już kroki, żeby zapewnić bezpieczeństwo zarówno rodzinie królewskiej, jak i premierowi.

- Więc widzisz - zwrócił Giles się do Abbie - jakie miałaś szczęście, że Templar postarał się, by oczyszczono cię z zarzutów. Gdyby nie on, w tej chwili miałabyś poważne kłopoty.

Po jego słowach w jadalni zapadła grobowa cisza; nikt nie pośpieszył z komentarzem. Giles wziął to za dobrą monetę i postanowił pójść za ciosem.

- Cały czas zastanawiam się, że może jednak powinniśmy poprosić Templara o pomoc. Biorąc pod uwagę to, czego dowiedziała się o nim Abbie, wydaje mi się, że nie znajdziemy nikogo lepszego do pomocy w odszukaniu George'a.

Ta uwaga wywołała burzę; wszyscy zaczęli mówić naraz. Nikt nie chciał mieć nic wspólnego z Hugh Templarem. Nie można mu było wybaczyć tego, co zrobił Abbie. Temu człowiekowi nie wolno było zaufać. Najlepiej, gdyby ktoś wpakował mu kulę w głowę albo przebił na wylot szpadą. Żaden Vayle już nigdy się do niego nie odezwie.

Abbie miała ostatnie słowo. Zdecydowanie w jej głosie podkreślało wagę słów.

- Czy on zrobił dla nas coś dobrego, Giles? Jak możemy być czegokolwiek pewni? Czy nie wydaje ci się, że mogę być obserwowana? Może ktoś sądzi, że wiem, gdzie ukrywa się George? Nie byłabym zdziwiona, gdyby się okazało, że nasz dom jest otoczony przez obcych szpiegów albo agentów rządowych, że jestem pod stałym nadzorem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czas wszystko pokaże. I zapewniam cię, że nie robiłam sobie żadnych nadziei, kiedy dzisiaj rano poszłam do redakcji, i nie uwierzę, że George'owi nic nie grozi, dopóki nie zobaczę go tutaj w domu.

Spojrzała na wszystkich po kolei, a jej oczy wypełniły się łzami.

- Nie jestem gotowa zaufać Hugh Templarowi. Szczerze mówiąc, jedynymi osobami, którym ufam, są ludzie zgromadzeni w tym pokoju… ludzie, których kocham i którzy mnie kochają.

Te słowa wstrząsnęły każdym do głębi, ale zanim zdążyli zareagować, Abbie mówiła dalej:

- Pamiętajcie, że podejmujemy ogromne ryzyko. Nie mam na myśli jedynie Maitlanda i jego ludzi. Nie mogę przecież zapomnieć, że zostałam zaatakowana we własnym domu. - Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić, kiedy wspomnienie tamtej koszmarnej nocy odżyło w niej ze zdwojoną siłą. - To są ludzie zdecydowani na wszystko. Nie będą się wahać, żeby zabić kogoś, kto wejdzie im w drogę. Harriet, ty i dzieci nie możecie tutaj zostać. To miejsce nie jest bezpieczne. Byłabym spokojniejsza, gdybym wiedziała, że mama, ty i dziewczynki jesteście w posiadłości w Oxfordshire.

To spowodowało kolejny wybuch emocji. Harriet nie chciała wyjeżdżać, skoro mogła wysłać córki do matki Gilesa, do Henley.

Upierała się, że jej miejsce jest przy boku siostry, i zarzekała się, że nic nie jest w stanie nakłonić jej do zmiany zdania. Lady Clivendon poparła młodszą córkę. Vayle'owie zawsze trzymają się razem, stwierdziła.

Przez tydzień Vayle'owie byli widywani dosłownie wszędzie.

Podczas dnia wybierali się na zakupy bądź na przejażdżki do Hyde Parku. Wciąż umawiali się na spotkania ze znajomymi, organizowali wspólne pikniki. Wieczorem, kiedy Giles nie pracował, wszyscy razem wybierali się do teatru albo spędzali miło czas w ogrodach Vauxhall. Nie opuścili żadnego musicalu ani przyjęcia. Nigdy wcześniej Vayle'owie nie udzielali się tak bardzo towarzysko.

Zawsze tam, gdzie oni, pojawiał się ich cień.

- Jeden z ludzi Maitlanda - stwierdził Giles, spoglądając na ulicę przez okno jednej z sypialni.

Abbie odsunęła nieznacznie zasłony i spojrzała na mężczyznę przechadzającego się przed ich domem.

- Uważam, że to jest straszne - powiedziała Harriet.

- Nie - sprzeciwił się Giles. - To dobry znak. To znaczy, że nadal myślą, że George żyje.

Prowadząc tak bogate życie towarzyskie, Abbie wciąż spotykała Hugh. Po raz pierwszy stanęła z nim twarzą w twarz, kiedy razem z Harriet robiły zakupy na Bond Street. Hugh był w towarzystwie Barbary Munro i właśnie wychodził z modnego sklepu dla pań. Za nimi podążał tragarz z ogromną liczbą pudeł na kapelusze. Hugh dostrzegł Abbie i otworzył szeroko usta.

Kiedy otrząsnął się z osłupienia, przeprosił pannę Munro, po czym zbliżył się do Abbie. Nie siląc się na uprzejmości, spytał:

- Co ty, do diabła, robisz w Londynie? Myślałem, że będziesz miała na tyle zdrowego rozsądku, żeby wrócić do Bath.

Abbie bez słowa posłała mu lodowate spojrzenie, ujęła Harriet pod rękę i zaczęła prowadzić rozmowę na temat pogody, lekceważąc Hugh.

Słyszała jego kroki, kiedy za nią podążył. Na szczęście w powozie czekał na nie Daniel. Kiedy tylko dostrzegł Templara, natychmiast wysiadł i zastąpił mu drogę.

- Ach, więc to tak - powiedział Hugh cicho, bardziej do siebie niż do Daniela. Zmierzył go zimnym spojrzeniem, po czym odwrócił się i ostentacyjnie powrócił do panny Munro.

Po tym wydarzeniu spotkali się przypadkiem jeszcze wiele razy i dla Abbie było to stanowczo za często. Za każdym razem, kiedy przechodzili obok siebie, wyglądali niczym dwie lodowe góry mijające się w otchłani nocy. Bardzo szybko Abbie odkryła, że doskonale potrafi unikać wzroku Hugh, nie potrafiła natomiast uodpornić się na plotki, od których wprost wrzało. Tak było, na przykład, na wieczorze koncertowym u pani Montague.

Podczas przerwy, kiedy Daniel i Giles wybrali się do pokoju, gdzie grano w bilard, żeby spokojnie zapalić, Abbie usłyszała pierwsze pikantne plotki na temat Hugh. Wraz z matką i siostrą siedziały w salonie i popijały poncz. Lady Greer zabawiała je rozmową. Hugh zginął gdzieś w tłumie i Abbie nie widziała go już od przeszło godziny. Instynkt podpowiadał jej, że musi stać przy jednym z okien, które wychodziły na Hyde Park.

Lady Greer była serdeczną przyjaciółką lady Clivendon. Potrafiła mówić godzinami, dlatego też Abbie nie słuchała ani słowa, dopóki nie wymieniono imienia Hugh. Nikt nie ma pewności, mówiła lady Greer, czy jego stosunki z Barbarą Munro oziębiły się, czy też nie. Ale dowiedziała się od swojej modystki, u której kiedyś zaopatrywała się panna Munro, że aktorka trwoni pieniądze jak wodę, a jej rachunki reguluje Hugh Templar. Z drugiej strony, kontynuowała lady Greer, spoglądając przez ramię Abbie w stronę okna wychodzącego na park, co on właściwie robi na nudnym wieczorze koncertowym, na który uczęszczają jedynie przyzwoite damy? I dlaczego wszystkie noce spędza u White'a, przegrywając duże sumy w karty, podczas gdy panna Munro na pewno czeka na niego w swoim małym domku na skraju Mayfair?

Kamienny uśmiech, który Abbie miała na ustach przez cały wieczór, nawet nie drgnął. Jeszcze do niedawna była szczerze przekonana, że nic, co ma związek z Hugh Templarem, nigdy więcej nie zmąci jej spokoju. Wszystkie myśli związane z jego osobą odsunęła w najciemniejszy zakątek umysłu.

Ale jej siostra nie potrafiła się opanować. Kiedy lady Greer pożegnała się z lady Clivendon, Harriet nie wytrzymała.

- I pomyśleć, że wszystkim nam tak bardzo zależało, żeby poprosił naszą Abbie o rękę. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się tak mylnie ocenić mężczyzny. Dzięki Bogu, że Abbie się w nim nie zakochała.

Lady Clivendon spojrzała w kierunku Hugh.

- Zawsze było w nim coś, co mnie niepokoiło. To zimny człowiek. Nasza Abbie nie zaznałaby szczęścia z mężczyzną pozbawionym uczuć.

Abbie zgodziła się z nimi i natychmiast zmieniła temat rozmowy. Niestety, jej wysiłki na nic się nie zdały, ponieważ co chwilę do stolika podchodził ktoś nowy. Przez cały wieczór, aż do końca przyjęcia, wysłuchiwała plotek na temat Hugh.

Jednego była pewna: Hugh Templar, którego poznała w Bath, nie był tym samym człowiekiem, o którym mówił cały Londyn. Teraz był niebezpiecznym uwodzicielem; bezwstydnym zalotnikiem, a serca wszystkich młodych dziewcząt zaczynały mocniej bić, kiedy tylko pojawiał się na sali. A jeżeli prawdą było to, że jego romans z Barbarą Munro dobiegł końca, mógł zdobyć kolejną dziewczynę lub też owinąć sobie dookoła palca matki młodych dziewcząt na wydaniu.

Nie wszystkie kobiety są takie jak ty, Abbie. Z zasady nie interesują się moją wiedzą moimi zainteresowaniami ani moim intelektem. Pragną mężczyzny, który wie, jak je oczarować.

Teraz te słowa wspominała jak dobry żart.

Mijały kolejne dni. Jak dotąd, Abbie nie otrzymała odpowiedzi na ogłoszenie ani żadnej wiadomości od George'a. Powoli zaczynała tracić nadzieję. Każdego ranka budziła się z uczuciem pustki. Jedyne, co nie pozwalało jej zwątpić, to siła woli. Cała rodzina żyła nadzieją, więc nie mogła ich zawieść, poddając się. Codziennie zatem zwlekała się z łóżka, siadała przy toaletce i po przestudiowaniu kalendarza dobierała odpowiednie stroje i uczesanie w zależności od tego, co akurat miała w planie. Potem na jej twarzy pojawiał się ten sam kamienny uśmiech i dopiero wtedy była gotowa do rozpoczęcia kolejnego dnia.

Najbardziej bliska załamania była tego dnia, kiedy razem z Harriet wybrała się na przejażdżkę konną do Hyde Parku. Niespodziewanie ściągnęła lejce i rozejrzała się, jak gdyby się zgubiła. Zauważyła, że na drzewach rozwijają się pąki, a za nimi na zielonej trawie wyrosły pierwsze krokusy i hiacynty. Było późne popołudnie, a cudowna wiosenna pogoda wiele osób zwabiła na spacer. Na każdym kroku można było spotkać jeźdźców, spacerowiczów czy też bardziej leniwą arystokrację w powozach.

- Co my tutaj robimy? - zapytała.

Harriet zatrzymała się trochę dalej. Zawróciła klacz i podjechała do siostry.

- Co się stało, Abbie? Czy coś jest nie w porządku?

- Co my tutaj robimy? - powtórzyła Abbie.

- Nie pamiętasz, kochanie? Mama, jak co dzień, spotyka się ze znajomymi na popołudniowej herbacie, Giłes jest w biurze, a Daniel pojechał do Tattersalls, na wypadek gdyby pojawił się tam George - wyjaśniła jej Harriet.

- A niby dlaczego mu się wydaje, że George pojawi się w Tattersalls?

- Ponieważ właśnie tam spotykają się dżentelmeni, żeby kupować i sprzedawać konie.

- Ale przecież my nie potrzebujemy konia.

Na twarzy Harriet pojawił się wyraz przerażenia.

- Dobrze się czujesz? - spytała.

Abbie rozejrzała się po parku jak zahipnotyzowana. Kiedy ponownie spojrzała na siostrę, po jej policzkach spływały łzy.

- Dlaczego mnie posłuchaliście! - krzyknęła. - To wszystko nie ma sensu. George nigdy się nie odnajdzie, a wiesz dlaczego?

- Nie mów tak, Abbie! - zawołała Harriet. - Nie waż się nigdy więcej tego mówić!

- Dobry Boże, nie powinnam była tego mówić. Minął już ponad tydzień. Tydzień! Musieliście postradać zmysły, żeby mnie posłuchać. Czy nikt z was nie zdawał sobie sprawy, że sama się oszukuję? George już nigdy do nas nie wróci.

Po tych słowach popędziła galopem przez park i omal nie zderzyła się z nadjeżdżającym powozem. Koń prawie zrzucił ją z siodła. Woźnica zatrzymał pojazd na poboczu i z dzikim wrzaskiem wyskoczył, żeby skarcić nieostrożnego jeźdźca.

Abbie spojrzała na niego pustymi, nieobecnymi oczami, po czym znów ruszyła przed siebie.

Hugh był świadkiem tego wypadku. Nadjeżdżał właśnie z przeciwnej strony. Prowadził swój powozik, a obok niego siedziała Barbara Munro. Ona też rozpoznała dziewczynę na koniu i rzuciła swemu towarzyszowi porozumiewawcze spojrzenie.

Zatrzymał powóz i przyglądał się Abbie, dopóki nie zniknęła za ścianą zieleni.

Świeczniki należały do niej. W zasadzie wszystko w domu Barbary stało się jej własnością. Każdy najmniejszy szczegół dobrano tak, żeby podkreślić egzotyczną urodę aktorki. Ściany, dywany, żyrandole były w kolorze złota. Jej pelisa i specjalnie dobrana mufka, za które Hugh zapłacił ogromną sumę, były śnieżnobiałe i kontrastowały z meblami. Do całości brakowało mu tylko widoku pokojówki w fartuszku pasującym do koloru zasłon, klęczącej przy komiku, żeby dorzucić węgla do ognia.

To jest jak oglądanie przedstawienia na scenie, pomyślał Hugh. Pokojówka przywitała ich cicho, a jej pani zdjęła pelisę teatralnym gestem. Suknia, którą miała na sobie, była błękitna.

To wszystko bardzo go bawiło. To był pewien rodzaj gry.

- Mary, zajmij się okryciami. Zadzwonię, jeśli będę cię potrzebować.

Głos Barbary pasował do aksamitu, z którego uszyta była jej suknia. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak go wykorzystać, żeby wywrzeć wrażenie na publiczności. I tym właśnie był dla niej Hugh - publicznością - a przynajmniej tak mu się wydawało.

Kiedy zostali sami, podszedł do kredensu, otworzył drzwiczki, po czym wyjął butelkę whisky i kryształowe kieliszki. Nalał sobie drinka i usiadł na wygodnym krześle ze złotym obiciem.

- Musimy porozmawiać - powiedział.

Barbara roześmiała się lekko, podeszła do niego, oburącz oparła się o krzesło i nie pozwoliła mu wstać.

- Porozmawiamy później - zamruczała kokieteryjnie.

Ujęła jego twarz tak namiętnie, że wstrząsnął nim dreszcz rozkoszy. Chciała go uwieść. Ale to nie mogło jej się udać, nie tylko dlatego, że tego nie chciał, lecz przede wszystkim dlatego, że doskonale pamiętał inną kobietę, która także go uwodziła i nie robiła tego dla pieniędzy.

Kiedy odsunął od siebie głowę Barbary, uśmiechnęła się do niego, ale jej oczy były zimne.

- W porządku - powiedziała. - Najpierw porozmawiamy.

Z wdziękiem usiadła na krześle naprzeciwko Hugh. Musiał przyznać, że Barbara zawsze wszystko robiła z gracją. Liczył na to, że tym razem zachowa się tak samo i w ten sposób zaoszczędzi im obojgu niezręcznej sytuacji.

Wypił sporo whisky, zanim znów się odezwał.

- Barbaro, to się nie uda. Nie chodzi mi o ciebie, tylko o mnie. Powinienem był cię uprzedzić, że to ma związek z inną kobietą. Wydaje mi się, że i tak się tego domyśliłaś. Sugeruję, żebyśmy zerwali nasz romans i poprzestali na przyjaźni.

Suma, którą Barbara wydała w tym tygodniu na ubrania, Abbie mogłaby zapewnić godne życie przez cały rok. Hugh czerpał z tego niewiele korzyści, pomijając kilka kieliszków whisky wypitych w towarzystwie kobiety i przyjemność pokazywania się z nią w miejscach publicznych. Ale to nie była wina Barbary. Za każdym razem, kiedy ją całował albo dotykał, miał wrażenie, że Z boku przygląda mu się Abbie.

Zakochanemu mężczyźnie życie zgotowało piekło.

Barbara musiała się domyślać, że coś jest nie w porządku. Co wieczór pozostawiał ją przed domem, a sam wybierał się na poszukiwania Abbie. Nietrudno było ją znaleźć. Wiedział, na których przyjęciach Vayle'owie najczęściej bywają, i choć czasem musiał szukać w kilku miejscach, w końcu zawsze ją odnajdywał.

Dziwił się, że poświęca jej tyle uwagi. Sam dokładnie nie wiedział, do czego zmierza. Przecież za każdym razem, kiedy ją spotykał, spoglądała na niego, j ak gdyby był przezroczysty. Chyba musiał postradać rozum.

Nagle zdał sobie sprawę, że Barbara czeka na odpowiedź. Niestety, Hugh był tak zamyślony, że nie usłyszał jej pytania, więc spojrzał na nią zmieszany.

- Przepraszam, czy mogłabyś powtórzyć?

- Czy rozmawiamy o tej dziewczynie z parku?

Opuścił lekko powieki.

- Widziałem wiele kobiet, kiedy wybraliśmy się na przejażdżkę.

- Tak, ale tylko jedna nazywa się Abigail Vayle.

Przysunął szklankę do ust i wypił kolejny duży łyk. Barbara zdała sobie sprawę, że Hugh nie zamierza jej odpowiedzieć.

- Zdaję sobie sprawę, że mężczyzna na twoim poziomie musi się kiedyś ożenić. Ale, Hugh, mógłbyś wybrać kogoś lepszego.

- Naprawdę? - wymamrotał.

- Jej rodzina stara się wydać ją za mąż od wielu lat, jak do tej pory bezskutecznie. Ona jest ekscentryczną, starą wariatką. Nie ma stylu; nie wie, jak się ubierać. Sprawiłaby ci wiele kłopotów.

Jego twarz złagodniała.

- Panna Vayle ma o wiele więcej zalet, niż ci się wydaje. Naprawdę szczerze ją podziwiam.

- Co, na przykład, w niej podziwiasz?

Barbara była najwyraźniej zaskoczona, i to go rozdrażniło.

- Czy uwierzysz, jeżeli ci powiem, że jest inteligentna? Dociekliwa. Ma wiele zainteresowań. Uwielbia książki i zna ich wartość. Jest ciepła, wrażliwa, namiętna i pełna pasji.

Kiedy Hugh uśmiechnął się do siebie, ściągnęła ciemne brwi.

- To cię przy niej długo nie zatrzyma.

- Tak dobrze mnie znasz?

Barbara podniosła się, po czym podeszła do kredensu. Nalała sobie drinka i uklękła u stóp Hugh. Naprawdę miała niesamowity urok. Jej duże niebieskie oczy, otoczone ciemnymi rzęsami, spoglądały na niego uwodzicielsko. Ofiarowała mu swoje wdzięki, a on za pewnością skorzystałby z tego, gdyby tylko był w stanie uwierzyć, że kieruje nią uczucie.

Przez kilka minut przyglądał się jej uważnie.

- Jak mnie postrzegasz, Barbaro? To znaczy, jakim człowiekiem jestem, twoim zdaniem? - zapytał w końcu.

Na jej pełnych ustach pojawił się uśmiech.

- Niebezpiecznym. - Jej jedwabisty głos stał się bardziej kuszący. - Człowiekiem, którego tak samo łatwo sprowokować do namiętności, jak do przemocy. Wieczny wojownik. Niezastąpiony kochanek. Jesteś mężczyzną, o którym kobiety śnią w najbardziej namiętnych fantazjach.

Poczuł niechęć do Barbary, ale to go nie zdziwiło. Nie była pierwszą kobietą, która chciała dzielić z nim sypialnię, myśląc o nim jak o dzikiej bestii.

- I naprawdę sądzisz, że taki właśnie jestem?

- Ja to wiem.

- A co by się stało, gdybym ci powiedział, że wcale taki nie jestem, że wolę książki od ludzi, że nigdy nie czuję się bardziej szczęśliwy niż wtedy, kiedy kopię w ziemi w poszukiwaniu starych monet?

- Powiedziałabym, że kłamiesz. Czy tak właśnie postrzega cię panna Vayle? Gdyby wiedziała, jaki jesteś naprawdę, zadrżałaby z przerażenia.

Przez cały czas unikali imienia Abbie, co nieco ułatwiało mu rozmowę na jej temat. Nagle roześmiał się.

- Mężczyzna, którego przed chwilą opisałaś, mnie również przyprawia o dreszcze. Mam coś dla ciebie.

Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pudełko obciągnięte czarnym aksamitem. Przyjęła je, otworzyła i z szeroko otwartymi ustami przyglądała się bransoletce z brylantami. Oboje wiedzieli, że to pożegnalny prezent.

Spojrzała na Hugh z nie ukrywaną ciekawością.

- Czy to naprawdę konieczne? Nawet jeśli chcesz poślubić pannę Vayle, małżeństwo nie musi oznaczać naszego rozstania.

- I nie przeszkadzałoby ci to?

- A powinno? Taki jest świat, w którym żyjemy.

Jego uśmiech był cyniczny.

- Być może. Ale to nie świat panny Vayle. Moja droga, ona by mnie za to zabiła. Poza tym ta rozmowa nie ma sensu. Ja nie zamierzam poślubić panny Vayle.

- Rozumiem. - Barbara wstała z podłogi, podeszła do okna i stała odwrócona do Hugh plecami. Nagle odezwała się głosem, którego nigdy wcześniej u niej nie słyszał: - Jeśli naprawdę jesteś tak bardzo nią zauroczony, dlaczego do mnie wróciłeś?

- Zauroczony? - Spojrzał na nią zranionym spojrzeniem, jakby powiedziała coś, co dotknęło go do żywego. - Nie wiem, skąd ci to przyszło do głowy. Prawda jest taka, że lubię zadawać jej ból.

Barbara odwróciła się do niego twarzą. Nagle poczuł, że podle ją potraktował i że należą jej się wyjaśnienia.

- Doszło między nami do różnicy zdań. To była bardzo poważna różnica. Ona nie miała racji. Nie mam co do tego wątpliwości.

- Dlatego zdecydowałeś… Jak to ująłeś? Zerwać nasz romans?

- Otóż to.

Dopiero w drodze do domu nagle zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie miał prawa osądzać, kto postąpił dobrze, a kto nie.

Abbie jak burza wpadła do domu. Zatrzymała się dopiero na korytarzu, żeby podnieść z ziemi pocztę. Szybko przejrzała listy, ale żaden nie był zaadresowany do niej. Poza tym nie znalazła nic, co mogłoby ją zainteresować. Położyła listy na stoliku na korytarzu, po czym ruszyła w kierunku schodów.

Kiedy wchodziła do swojej sypialni, usłyszała, że woła ją Harriet, ale była tak zmęczona, że z trudem mogła oddychać, a co dopiero mówić. Idąc przez pokój, zdejmowała ubrania. Ubrania Harriet. Wszystko, co jeszcze przed chwilą miała na sobie, należało przecież do siostry. O co w tym wszystkim chodziło? Co się wokół mej działo?

Kilka minut później do pokoju wbiegła Harriet. Wyglądała tak dziko jak Abbie. Jej włosy przypominały ptasie gniazdo, czepek przechylił się i teraz przykrywał tylko pół głowy, a oczy były czerwone od płaczu.

- Abbie, co się stało? Co się z tobą dzieje?

Abbie spojrzała na strój do jazdy konnej, który właśnie przed chwilą rzuciła na łóżko. Oddychając niespokojnie, odezwała się w końcu:

- Nie… cierpię… ciemnego brązu.

- Ciemnego brązu? Masz na myśli kolor?

Abbie skinęła głową.

- Ale przecież sama wybrałaś ten strój, a w dodatku bardzo ci w tym kolorze do twarzy.

Gdy Abbie stanęła na równe nogi, jej siostra uniosła ręce w uspokajającym geście.

- Nie ruszaj się. Zostań tam, gdzie jesteś. Przyniosę ci duży kieliszek brandy. Dobrze?

Kiedy w pośpiechu opuściła pokój, Abbie osunęła się na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Nie mogła oddychać. Miała wrażenie, że zaraz się udusi. Dlaczego nie mogła oddychać?

Na szczęście Harriet wkrótce była z powrotem. Odsunęła ręce Abbie z jej twarzy, uniosła głowę siostry i pomogła jej się napić. Ta zakrztusiła się.

- Jeszcze - rozkazała Harriet i przechyliła kieliszek.

Brandy paliła jej gardło; Abbie nigdy nie lubiła tego alkoholu.

Ale podziałało. Kiedy odepchnęła od siebie ręce siostry, znów mogła oddychać.

- Wypij wszystko do końca - powiedziała Harriet. - Ty się cała trzęsiesz. Przyniosę ci szlafrok.

Abbie wpatrywała się w kieliszek, a siostra tymczasem poszła do garderoby. Szlafrok też był ciemnobrązowy i choć Abbie wiedziała, że zachowuje się bardzo dziecinnie, zaczęła robić fochy.

Kiedy w końcu go włożyła, Harriet usiadła na krześle obok i za każdym razem, kiedy siostra starała się odstawić pełny jeszcze kieliszek, upominała ją, żeby wypiła wszystko do końca. Na szczęście Abbie już się nie trzęsła; jej oddech stał się regularny, przestała płakać, a szaleństwo, które tak nagle ją ogarnęło, zaczęło mijać. Zrozumiała, że straciła całą nadzieję.

Po długiej chwili milczenia Harriet z troską spojrzała w oczy starszej siostry.

- Abbie, powiedz, że naprawdę nie myślisz tego, co powiedziałaś wtedy w parku?

Abbie przyjrzała się kieliszkowi.

- Harriet, przecież fakty mówią same za siebie - odezwała się bezradnie. - Nikt nie odpowiedział na moje ogłoszenie. Nikt nie starał się z nami skontaktować, pomimo że stwarzaliśmy tyle możliwości. Minął tydzień, nawet więcej niż tydzień. - Spojrzała na siostrę. Ostatnie słowa rozpaczy zamarły na jej ustach, ale ta cisza była jeszcze bardziej wymowna niż słowa.

Harriet potrząsnęła głową.

- Słyszałaś, co powiedział Giles. Nie powinniśmy wymyślać sobie kolejnych zmartwień. I w tej sprawie nic się nie zmieniło, czy mam rację? Ludzie Maitlanda nas obserwują, a to dobry znak. A gdyby George naprawdę już nie żył, to chyba wiedzielibyśmy o tym do tej pory?

Na twarzy Harriet pojawiło się przerażenie. Nigdy nie brała pod uwagę tego, że George może zostać zabity. Dopiero teraz wydało jej się to realne.

- Nie - jęknęła. - Nie wierzę w to. On nie może zginąć. To by zabiło naszą matkę. - Wbiła paznokcie w ramiona, jak gdyby chciała się zranić. - Wtedy nigdy nie będę miała szansy, żeby powiedzieć George'owi, jak bardzo jest mi przykro.

- Przykro? - zdziwiła się Abbie. - Z jakiego powodu?

- Z powodu tych nieprzyjemnych rzeczy, które mu powtarzałam. - Harriet zwiesiła głowę w akcie skruchy i zaczęła się kołysać. - Zawsze sobie z niego żartowałam, nawet kiedy byliśmy dziećmi. A potem, kiedy zainteresował się malarstwem i… i projektowaniem ogrodów, też się z niego śmiałam. - Łzy spływały jej po twarzy. - Ale ja nigdy nie mówiłam tego poważnie. Po prostu chciałam, żeby znalazł sobie zajęcie, które zapewni mu dostatnie życie.

Abbie odstawiła kieliszek, po czym podeszła do Harriet, uklękła, położyła ręce na jej kolanach i zaczęła się kołysać razem z nią.

- Jestem pewna, że on to doskonale rozumiał. Ja to wiem.

Harriet mówiła dalej, jak gdyby nie dotarły do niej słowa siostry:

- Nie pamiętasz, jak to było, kiedy zmarł tato? Mama zawsze zalewała się łzami, a Daniel przez cały czas był zapracowany. Nie mogliśmy wydać pensa, ponieważ byliśmy bardzo zadłużeni. Często budziłam się w nocy i martwiłam się tym wszystkim.

Abbie doskonale pamiętała tamte chwile, ale jej brak pieniędzy nigdy tak bardzo nie martwił. Było jej teraz wstyd, że była ślepa na ból siostry.

- Powinnaś była mi powiedzieć - wyszeptała.

- Czy nigdy nie zastanowiło cię, dlaczego tak bardzo lubię robić zakupy? Ja po prostu staram się wynagrodzić sobie wszystkie te złe chwile, które wtedy przeżywaliśmy. - Harriet uniosła głowę i uśmiechnęła się smutno. - Dopiero niedawno zrozumiałam, jak byłam głupia. Pieniądze to nie wszystko. Powinniśmy się cieszyć z tego, że się kochamy, nie uważasz? Nie dbam o to, czy George zostanie ogrodnikiem, czy malarzem. Nie chcę już więcej go pouczać ani tłumaczyć mu, jak ma żyć. Giles mówił, że jedną z moich wad jest to, że zawsze wiem, co jest dla ludzi najlepsze. Dostałam dobrą nauczkę. Teraz chcę tylko ujrzeć jego twarz i wiedzieć, że nic mu nie zagraża.

- Myślę, że nic mu nie jest.

- Co?

- Dzięki tobie przypomniałam sobie coś ważnego.

- Co ja takiego powiedziałam? - zapytała Harriet, tracąc cierpliwość.

- Powiedziałaś, że gdyby George nie żył, już dawno byśmy o tym wiedzieli. - Głos Abbie zadrżał. - Pamiętasz tego człowieka, który zaatakował mnie w Bath? Powiedział wtedy, że jeżeli go oszukam, to on… on mnie ukarze… krzywdząc George'a. Gdyby zrobił mu coś złego, chciałby, żebym o tym wiedziała. Rozumiesz?

- Nie, nie rozumiem.

- To trudno wytłumaczyć. On… - Abbie potrząsnęła głową, jakby nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. - Nikt nigdy go nie przechytrzył, a jemu się wydaje, że mnie się to udało. - Przerwała na chwilę, po czym odezwała się zaskoczonym tonem: - On mnie nienawidzi i dlatego chce mnie zranić. Nie, nienawiść to nie jest odpowiednie słowo. On mną gardzi. Chce, żebym wiedziała, jak bardzo jest potężny. I właśnie dlatego, jeżeli zrobi krzywdę George'owi, postara się, żebym się o tym dowiedziała.

Harriet złapała dłonie siostry i przycisnęła je do swojej piersi.

- Abbie, to mi się nie podoba. Co możemy zrobić, żeby powstrzymać takiego człowieka?

- Porozmawiamy o tym dziś wieczorem, kiedy wszyscy razem usiądziemy do kolacji.

- Giles nadal twierdzi, że powinniśmy poprosić Hugh Templara o pomoc. Nie lubię go chyba tak samo jak ty, ale uważam, źe dla George'a powinnyśmy zapomnieć o naszych uprzedzeniach.

Twarz Abbie skrzywiła się. Sam dźwięk jego imienia był dla niej bolesny. Już ją w życiu skrzywdzono wiele razy, ale zawsze była w stanie zmierzyć się z zaistniałą sytuacją. Tym razem było inaczej. Teraz jedyne, co mogła zrobić, to po prostu nie myśleć o Hugh. Niestety, słyszała o nim przynajmniej kilka razy dziennie.

Obie siostry odwróciły się twarzą do drzwi, kiedy usłyszały, że ktoś je woła.

- To chyba Daniel - rzuciła Harriet, podeszła do drzwi i otworzyła je. - Jesteśmy tutaj, Danielu.

Na dźwięk jej głosu brat ruszył biegiem po schodach i niczym oszalały wpadł do pokoju. Z trudem łapał powietrze. Bez słowa wyjaśnienia podał Abbie kopertę.

- Miałaś rację - powiedział w końcu. - Nie, nie spotkałem George'a w Tattersalls. Ale to jest wiadomość od niego. To odpowiedź na twoje ogłoszenie.

Abbie wzięła kopertę.

- Ale skąd masz ten list? - Jej serce biło jak oszalałe.

- Kiedy byłem w Tattersalls, na chwilę odłożyłem katalog, żeby przyjrzeć się jednej klaczy, i gdy podniosłem go ponownie, w środku znalazłem kopertę. Nie mam wątpliwości co do tego, że list jest od George'a. On żyje. Przeczytajcie i przekonajcie się same.

Trzęsącymi się palcami otworzyła kopertę. Wyciągnęła ze środka kartkę i rozłożyła ją.

Bea,

Wiem, że nigdy byś mnie nie zawiodła. Będą czekał na Ciebie w czasie drugiej przerwy w dziesiątej loży w Królewskim Teatrze w środą wieczorem. "Ślub Clandestine". Czy to nie jedna z Twoich ulubionych sztuk? Nie zapomnij o książce.

George

21

Proszę cię, Harriet, tylko nie ciemny brąz. Nie wydaje mi się, żebym była w stanie ubrać się w to jeszcze raz.

Harriet rzuciła na oparcie krzesła aksamitną ciemnobrązową suknię, po czym spojrzała na siostrę.

- Wcale nie wybierałam sukni dla ciebie, tylko dla mnie. Ale jeśli mamy zamienić się rolami, to ty powinnaś włożyć suknię w kolorze, który ją lubię najbardziej, a ja suknię w twoim ulubionym kolorze. Chyba wiesz, o czym mówię.

- Wiem, o czym mówisz, Harriet, i całkowicie się z tobą zgadzam, ale nie zmuszaj mnie do włożenia ciemnobrązowej sukni. To mnie przygnębia. Co jeszcze mogłabyś mi zaproponować?

Były w domu Harriet, w jej garderobie, i przeglądały suknie na dzisiejszy wieczór. Zamiana ról to był pomysł Harriet. Jeśli Maitland będzie w teatrze obserwował Abbie, powinny go zmylić. I tak podczas gdy Harriet, która będzie wyglądała jak siostra, zostanie w loży, Abbie wymknie się niepostrzeżenie i uda się na umówione spotkanie. Matka postarała się o dwie peruki, które stanowiły uzupełnienie do strojów. Spoglądając na nie z obawą, wyjaśniła, że sama nosiła te peruki, kiedy była młoda i poznała ich ojca. Właśnie wtedy się w sobie zakochali. To były dni, opowiadała wdowa, kiedy mężczyźni byli prawdziwymi dżentelmenami, a kobiety zachowywały się jak prawdziwe damy.

- Giles powiedział, że może spodoba ci się moja srebrna suknia. Kto ją raz zobaczył, na pewno o niej nie zapomniał. Ludzie, patrząc na ciebie z daleka, pomyślą, że to ja.

Suknia, którą podała Abbie, była uszyta z bladoszarego materiału, przypominającego mgiełkę przetkaną srebrną nitką. Tasiemki wokół stanika i na wykończeniach były ze srebrnego aksamitu.

Abbie spojrzała z podziwem na kreację, po czym popatrzyła na siostrę.

- Nie mogę włożyć tej sukni - powiedziała.

- Dlaczego nie?

- Jest… zbyt piękna, zbyt drogocenna. Jeżeli ją włożę, nie będę miała chwili spokoju. Przez cały wieczór będę się zastanawiać, czy nie ma na niej plamy albo czy o coś nie zahaczyłam.

- Nie dbam o to.

- Teraz tak mówisz, ale co powiesz potem, kiedy zobaczysz jakąś plamę na staniku?

Harriet ściągnęła brwi.

- Ale masz o mnie dobre zdanie! Nie wiem, dlaczego tak bardzo się staram. Czy ty nie widzisz, że naprawdę się zmieniłam? Co mam zrobić, żeby cię przekonać?

Abbie skarciła się w duchu.

- Byłaś cudowna, Harriet. Nie mogłabym marzyć o lepszej siostrze. I nie będę cię winić za wybuch złości, jeżeli zniszczę suknię. Każdy by tak zareagował. To naprawdę piękna kreacja. Ale chyba musisz mieć coś mniej… mniej cennego.

Na twarzy Harriet pojawił się uśmiech.

- O co chodzi? - zapytała Abbie.

- Ta suknia wcale nie jest bezcenna.

- Nie?

- Nie. Giles obiecał, że zamówi identyczną kopię u mojej krawcowej, i nie dba o to, ile to będzie kosztować. Więc widzisz, że możesz zniszczyć ją z czystym sumieniem.

Abbie zacisnęła zęby, chwyciła za poduszkę i rzuciła nią w Harriet. Siostry roześmiały się, ale prawie natychmiast śmiech zamarł im na ustach.

- Jak możemy się śmiać w takiej chwili? - zapytała Harriet.

- Nie wiem. Może dlatego, że teraz mamy nadzieję, a wcześniej jej nie miałyśmy.

- Wszystko będzie w porządku, prawda, Abbie?

- Ja… Oczywiście, że wszystko będzie w porządku.

- Tyle rzeczy może pójść nie po naszej myśli.

Abbie doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Porywacze będą chcieli sprawdzić, czy książka to ta, o którą im chodzi. Giles przeszukał chyba wszystkie antykwariaty w Londynie, ale w końcu udało mu się znaleźć francuskie tłumaczenie Iliady do złudzenia przypominające to, które miała kiedyś Abbie. Wymyślił nawet szyfr i na marginesach napisał różne wiadomości. Jedyne, co jej pozostało, to wierzyć, iż porywacze nie zorientują się wystarczająco szybko, iż to nie jest właściwa książka.

Pomimo czarnych myśli nie chciała dać po sobie poznać niepokoju. Uśmiechnęła się z trudem.

- Chcą dostać tę książkę za wszelką cenę. Jestem pewna, że jeżeli im ją oddam, to wypuszczą George'a. Poza tym, co mogliby mi zrobić w zatłoczonym teatrze? Byliby głupcami, gdyby się zdemaskowali.

- Może nimi nie są, ale mnie to wszystko wydaje się zbyt łatwe. Abbie nie podjęła wątku. Rozmowa na ten temat tylko pogarszała sytuację.

- Czy zdajesz sobie sprawę, jakie masz szczęście, że Giles jest twoim mężem? - spytała. - Niewielu mężczyzn, których znam, rozpieszcza żony tak, jak on rozpieszcza ciebie. - Dotknęła delikatnej srebrnej sukni, którą Harriet położyła na łóżku. - A do tego jest cudownym ojcem. Ma tyle cierpliwości dla Lizzie i Vicky. Nic dziwnego, że dziewczynki go uwielbiają. Czasem żałuję, że nie zdobyłam go, kiedy jeszcze miałam szansę.

Harriet zamrugała.

- Naprawdę? Myślałam… - chrząknęła - myślałam, że ta historia już dawno uległa przedawnieniu. Sądziłam, że wybaczyłaś mi to, że odebrałam ci Gilesa.

- Owszem, tak było - powiedziała Abbie. - Ale kiedy się dowiedziałam, jak bardzo Giles jest bogaty…

Zapanowała długa chwila ciszy. Wreszcie Harriet zaczęła chichotać.

- Bawisz się moim kosztem!

- Oczywiście, że tak, kochanie. Ale mimo wszystko zazdroszczę ci i gdyby udało mi się spotkać kogoś takiego jak Giles, od razu złapałabym go w swoje sidła.

- Chyba tak naprawdę mi nie zazdrościsz?

Abbie spojrzała na nią przenikliwie.

- Dlaczego tak uważasz?

- Bo… - Harriet wzruszyła ramionami. - Wydawało mi się, że jesteś szczęśliwa. Myślałam, że zdobyłaś już wszystko, o czym zawsze marzyłaś.

- To, co mam, nie może się równać ze wspaniałym mężem i dwiema ślicznymi, czarującymi córeczkami - odparła Abbie. - Jestem trochę zazdrosna.

Harriet usiadła na łóżku.

- Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. - Zakaszlała lekko. - Po prostu nie potrafiłam się powstrzymać, żeby się w nim nie zakochać. Przy nim czułam się… no, nie wiem… zadowolona z siebie… tak mi się wydaje.

- Naprawdę? - Głos Abbie stał się teraz oschły i nieprzyjemny.

Harriet skinęła głową.

- Dzięki niemu zrozumiałam, że choć nigdy nie będę taka mądra jak ty, nie jestem taka głupia, jak mi się wydawało.

- Ależ, Harriet, przecież ty nigdy nie byłaś głupia.

- Łatwo ci mówić. Ty wiesz więcej niż wszyscy w naszej rodzinie razem wzięci!

- A ty nam wszystkim ukradłaś urodę! Mężczyźni zawsze za tobą szaleli, jeszcze zanim poszłaś do szkoły.

- Tak, ale co z tego? Nie dbali o to, czy jestem głupia, czy też nie. Tak naprawdę, nawet podobało im się to, że nie jestem zbyt mądra. Dla nich byłam tylko ozdobą. Ale nie dla Gilesa.

Nagle Abbie inaczej spojrzała na siostrę. Przypomniała sobie pierwszy obiad w domu Vayle'ów, na który zaproszono Gilesa. Powiedział jej wtedy, że Harriet wcale nie jest taka, jak się spodziewał. Nie ma w niej nic banalnego, mówił wtedy Giles. W rzeczywistości wydała mu się bardzo mądra. Jeszcze długo potem dopytywał się Abbie, czy na pewno opowiadała mu o tej samej Harriet, którą poznał.

- Ja zawsze myślałam… - zaczęła starsza siostra.

- Co takiego?

- Że uroda bardzo ułatwia ci życie.

- A mnie się zawsze wydawało, że to właśnie takie mądre dziewczęta jak ty mają w życiu lekko. Za każdym razem, kiedy otwierałam usta i mówiłam coś głupiego, wszyscy wybuchali śmiechem. Wtedy oddałabym wszystko, żeby być taka jak ty.

- A ja oddałabym wszystko, żeby być taka jak ty.

Uśmiechnęły się do siebie. Nagłe Abbie ściągnęła brwi, jak gdyby właśnie przyszło jej na myśl coś ważnego.

- Nie musisz mówić tego wszystkiego. Już dawno przebolałam stratę Gilesa.

Twarz Harriet rozpromieniła się.

- Właśnie to chciałam usłyszeć. Ale to, co powiedziałam, było prawdą. Kiedy byłyśmy dziewczynkami, naprawdę ci zazdrościłam. Chyba zauważyłaś, jak wychowuję córki. Chcę, żeby były tak wykształcone jak ty, Abbie. Nikt nie będzie się śmiał z mojej Lizzie i Vicky, kiedy będą miały coś do powiedzenia.

- Dlaczego mi to wszystko mówisz?

Harriet westchnęła.

- Podejrzewam, że to przez tę sprawę z George'em. Na jego miejscu mógłby być każdy, ty, Giles albo Daniel. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, poza tym, że bardzo mnie to wszystko poruszyło. Przez ostatnie kilka tygodni przemyślałam więcej spraw niż przez całe życie. Jeżeli obiecasz, że nie będziesz się śmiała, powiem ci… - Spojrzała podejrzliwie na siostrę.

- Co chcesz mi powiedzieć? - zapytała Abbie.

- Tylko się nie śmiej.

- Obiecuję, że nie będę,

Harriet zawahała się, po czym wyrzuciła z siebie:

- Kocham cię.

Abbie zacisnęła usta, po czym nie wytrzymała i roześmiała się.

- Jesteś taka sama jak Daniel! - wykrzyknęła urażona Harriet.

- Co takiego? Jemu też to powiedziałaś?

- Nienawidzę cię, naprawdę cię nienawidzę.

- Nie denerwuj się. - Abbie uchyliła się przed ciosem poduszką. - Opanuj się! Szczerze mówiąc, Harriet, to ja też cię kocham.

Dalszą rozmowę przerwało im pukanie do drzwi. Kiedy Harriet powiedziała "proszę", do pokoju wszedł starszy służący. Z największym spokojem obwieścił obu zszokowanym paniom, że na dole czeka pan Hugh Templar i prosi pannę Vayle o rozmowę. Abbie spojrzała niespokojnie na siostrę.

- Skąd on wiedział, że jestem u ciebie w domu?

Harriet wzruszyła ramionami.

- Przypuszczam, że powiedział mu któryś ze służących.

- Możesz mu powiedzieć, Brewster - Abbie spojrzała na lokaja - że panny Vayle nie ma w domu.

- To w niczym nie pomoże, panienko - wyjaśnił służący przepraszającym tonem. - Pan Templar zagroził, że jeśli odmówi pani spotkania się z nim, przeszuka cały dom, żeby panienkę odnaleźć.

Abbie poczerwieniała ze złości; jej oczy ciskały błyskawice.

- W takim razie powiedz panu Templarowi, że zejdę do niego za kilka minut.

Kiedy lokaj opuścił pokój, podeszła do lustra i przeczesała ręką potargane włosy.

- Zastanawiam się, czego może chcieć - odezwała się Harriet. - Nie przyszło ci na myśl…

- Co?

- Może dowiedział się czegoś nowego o George'u albo na temat tych ludzi, którzy go porwali. Giles powiedział mi, że kiedy dziś rano jechał do Whitehall, Templar był w okolicy. Podobno nadal żyje w dobrych stosunkach z dowódcą brytyjskiego wywiadu, pułkownikiem jakimś tam.

- Langleyem?

- Zgadza się.

Abbie spojrzała poważnie na siostrę.

- W takim razie lepiej się dowiem, o co mu chodzi.

- Pójdę z tobą.

- Nie. Może nie chcieć mówić otwarcie, kiedy pojawię się w twoim towarzystwie. Ale nie odchodź nigdzie, na wypadek gdybym cię potrzebowała.

Wchodząc do salonu, Abbie była pewna, że potrafi zapanować nad emocjami, ale kiedy tylko Hugh odwrócił się twarzą do niej, ogarnęła ją złość.

Zaciskając zęby, walczyła z bólem. Wmawiała sobie, że nigdy wcześniej nie widziała tego człowieka i że mężczyzna, w którym kiedyś się zakochała, był tylko wytworem wyobraźni. Kolejny raz przeżywała wszystkie te uczucia, które miotały nią po tym, jak oddał ją w ręce Maitlanda. Poza tym nie mogła zapomnieć twarzy tych młodych mężczyzn, których widziała w domu przy Chapel Street. Mury Newgate po dziś dzień nawiedzają ją w najgorszych koszmarach. Każda kobieta przy zdrowych zmysłach z pewnością zatopiłaby sztylet w jego czarnym sercu. Ona pragnęła zaszyć się w kąt i umrzeć.

Gdyby nie George, bez słowa odwróciłaby się i natychmiast wybiegła z pokoju. Ostatnie słowa, które wypowiedziała do Hugh przed urzędem celnym w Dover, były prośbą o pomoc. Błagała go, łzy spływały jej po policzkach, a on odszedł, nawet się nie oglądając. Obiecała sobie, że nigdy nie odezwie się do niego z własnej woli. Tylko troska o życie brata pozwalała jej przetrwać tak potworne chwile.

Nie poprosiła go, żeby usiadł, ale myśl o George'u kazała jej zachowywać się tak naturalnie, jak tylko to było możliwe.

- Masz jakieś wiadomości?

Hugh przyglądał się jej przez chwilę.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że to nie ty napisałaś list do Michaela Lovatta?

Nie tego się spodziewała.

- Jaki list? - zapytała zdumiona.

- Wiesz, jaki list! Ten, który panna Fairbairn napisała swoim prostym językiem. Ten, który podpisała twoim nazwiskiem.

- Ach, ten. - Nie miał żadnych nowych wieści o George'u. Nie wiedziała, czy czuć ulgę, czy martwić się z tego powodu. - Oliwia zawsze podpisuje firmowe listy moim nazwiskiem. Czy to ma jakieś znaczenie?

- Oczywiście, że ma. To właśnie z powodu tego listu władze brytyjskie posądziły cię o chęć sprzedaży książki po możliwie najwyższej cenie.

- Przecież wcale nie miałam takich zamiarów.

- Nie - powiedział łagodnie. - Teraz o tym wiem.

Nie chciała jego poparcia; nie chciała niczego od tego mężczyzny.

- Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - spytała.

- Nie. Twoja pokojówka także oczyściła cię z zarzutów. Opowiedziała bardzo interesującą historię o tym, jak zdobyłyście pokoje na poddaszu w Zamku. Jej relacja brzmiała tak niewiarygodnie, że Langley nie chciał w to uwierzyć, dopóki mu nie wyjaśniłem, że jesteś zdolna do wszystkiego, nawet do udawania służącej księżnej.

- Nie rozumiem, dlaczego to mnie oczyszcza z zarzutów?

- Ciało Ballarda znaleziono w pokoju na drugim piętrze, a co najdziwniejsze, ten pokój był zarezerwowany na twoje nazwisko. Ale ty nie wynajęłaś tego pokoju. Prawda, Abbie?

Pogubiła się na chwilę w natłoku myśli. Bezwiednie przyłożyła palce do skroni. Znalazła się w niebezpieczeństwie, musiała zachowywać się bardzo ostrożnie.

- Pokój wynajęty na moje nazwisko? Przez kogo?

- Tego nie wiemy. Czy George mógłby to zrobić?

- Nie bez mojej wiedzy. A poza tym, jakie to ma znaczenie?

Wszystko to miało ogromne znaczenie. Kiedy Hugh poznał nowe fakty, poczuł się tak, jakby zdjęto mu z szyi ogromny kamień. Dzisiaj rano, gdy wchodził do gabinetu Langleya, czuł niesmak i rozdrażnienie. Wiedział, że stara się odzyskać Abbie za wszelką cenę, i nienawidził siebie za to. Przecież go okłamała; zagrała na jego uczuciach; wystawiła do wiatru. Ale to nie robiło mu żadnej różnicy. Nadal chciał ją odzyskać.

Starał się przekonać siebie, że wiele ich dzieli. Abbie miała za dużo wolności, była zbyt niezależna, przyzwyczajona do chodzenia swoimi drogami. Ale przecież mógł zabrać ją do swoich posiadłości w Oxfordshire. Nie znalazłaby czasu, żeby wpakować się w kolejne kłopoty, ponieważ miałaby na głowie dom i dzieci, a w wolnych chwilach kopałaby razem z nim wśród rzymskich ruin.

Langley przedstawił mu niejakiego Harrisa, agenta, który dopiero co wrócił z Bath, gdzie sprawdzał wiarygodność zeznań Abbie. Potem pułkownik pokazał mu list, który jakoby napisała. Hugh od razu rozpoznał pismo panny Fairbairn i jej egzaltowany styl. Po przeczytaniu go wiedział z całą pewnością, że źle osądził Abbie. Wszystko, o co prosiła panna Fairbairn, to pomoc w odzyskaniu książek z urzędu celnego w Dover.

Ten niewinny list spowodował lawinę wydarzeń, które między innymi doprowadziły do śmierci Ballarda. Poza tym zupełnie niepotrzebnie zaplątał się w to francuski szpieg i angielski wywiad.

Nadal trzeba było znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, ale kiedy spotkanie z Langleyem dobiegało końca, Hugh czuł się niemal błogo. Nagle uświadomił sobie, że Abbie i George zostali zamieszani w coś zupełnie bez ich wiedzy i nie wiedzieli, jak sobie z tym poradzić.

- To znaczy, że niesłusznie postąpiłem, wątpiąc w ciebie - powiedział. - Gdybyś tylko nie miała wtedy przede mną tajemnic…

Kiedy zrobił krok w jej stronę, Abbie cofnęła się gwałtownie.

- Abbie, już nigdy więcej nie będziesz musiała niczego przede mną ukrywać. Zarówno ty, jak i George zostaliście oczyszczeni z wszelkich zarzutów. Nic wam nie grozi. A o książce już dawno wszyscy zapomnieli.

Ogromne szare oczy stanowiły kontrast z bladą twarzą Abbie. Dopiero teraz Hugh zdał sobie sprawę, jak bardzo jest wrażliwa. Dostrzegł też inne rzeczy. Jej usta straciły blask, a pod oczami miała ciemne smugi. Nie oczekiwał, że zastanie ją uśmiechniętą, ale nie spodziewał się również takiego widoku. Miał wrażenie, że uszło z niej życie.

To przeze mnie, pomyślał z troską. Dałby wszystko, żeby wymazać z pamięci dziewczyny ostatnie dwa tygodnie. Wynagrodzi jej to, obiecywał sobie, jak tylko upora się z Nemo. Zabierze ją do swojego majątku w Oxfordshire i postara się, żeby policzki na nowo nabrały koloru, a oczy znów zaświeciły tym cudownym blaskiem. Będą mieli dużo czasu, żeby porozmawiać o rzeczach, o których nie rozmawiali nigdy dotąd. Zaczną wszystko od początku, ale dopiero kiedy sprawa Nemo dobiegnie końca.

Zrobił kolejny krok w jej stronę.

- Posłuchaj mnie, Abbie. Nadal nie złapaliśmy człowieka, który za tym wszystkim stoi. Tylko on może wam jeszcze zagrażać. Wszystko, na czym mi zależy, to ochraniać ciebie i George'a, ale najpierw twój brat musi mi powiedzieć wszystko, co wie. Gdzie on jest, Abbie? Gdzie jest teraz George?

Jego twarz wyglądała tak szczerze jak twarz dawnego Hugh. Gdyby nie znała go lepiej, na pewno zrobiłaby wszystko, o co prosił. Ale wiedziała o nim więcej, niż się spodziewał, i nie chciała zaufać mu już nigdy więcej.

- Nie wiem, gdzie jest.

- Powiedziałaś mi, że przekażesz mu książkę w Bath, ale ludzie Langleya do tej pory nie wpadli na jego ślad.

Abbie zaczęła oddychać niespokojnie.

- Nawet gdybym wiedziała, gdzie jest George, i tak bym ci tego nie powiedziała. Czy nie wystarczy ci to, co już dla mnie zrobiłeś? Nie wiesz, że ten dom obserwowany jest przez dwadzieścia cztery godziny na dobę? Nie wiesz, że jestem śledzona, gdziekolwiek się pojawię? Jak można tak żyć?

- Tak, wiem o tym, ale to dla twojego dobra. - Mówił powoli i spokojnie.

- W takim razie, dlaczego nie ochronią mnie przed tobą? - zapytała złośliwie.

- Posłuchaj, przyznaję, że popełniłem błąd. Ale nie miałem pojęcia, że Maitland zabierze cię do Newgate, i nie przypuszczałem, że tak długo będziesz stawiać opór. Myślałem, że po kilku godzinach wrócisz do domu. Ale prawda jest taka, że gdybyś od samego początku mówiła mi prawdę, nic takiego by się nie wydarzyło.

- Prawda - wycedziła przez zęby drżącym głosem. - Jesteś mistrzem w mówieniu prawdy… El Centurion.

Zapadła cisza. W pokoju było słychać tylko bicie zegara i turkot kół przejeżdżających za oknem.

- Maitland ci powiedział?

- Dał mi do przeczytania twoje akta.

- Jakie akta?

- Te, na których widniało twoje nazwisko.

Hugh zmarszczył czoło.

- On cię okłamał, Abbie. Nie istnieją żadne akta agentów. To byłoby zbyt niebezpieczne, gdyby dostały się w niepowołane ręce.

- Naprawdę? W takim razie ktoś trzyma tylko twoje akta. To była naprawdę ciekawa lektura, majorze Templar. Powinieneś mi powiedzieć, że byłeś bohaterem.

Skrzyżował ręce na piersi i przyglądał jej się uważnie.

- Nie wstydzę się moich sukcesów odniesionych w czasie wojny - powiedział w końcu.

Postępowała dokładnie tak, jak nie chciała postępować. Właściwie błagała go, żeby się przed nią usprawiedliwił, chociaż wiedziała, że nie istnieje żadne wytłumaczenie dla jego błędów. I nie chodziło jej wcale o zasługi Hugh w czasie wojny ani o to, że podawał się za kogoś, kim naprawdę nie był. Nie mogła przeboleć, że zdobył ją tak samo łatwo jak wiele innych kobiet, o których czytała w jego aktach. Dała mu dowód miłości, a dla niego to nie znaczyło nic szczególnego.

Wiedziała, że już dłużej nie będzie mogła powstrzymać łez. Przerażona, odwróciła się, żeby uciec, ale on zagrodził jej drogę.

- Nie - powiedział. - Nie pozwolę ci odejść. Ty to zaczęłaś, Abbie. Jeżeli ktoś ma o mnie jakieś wiadomości, chcę wiedzieć jakie. Więc co jeszcze o mnie przeczytałaś?

Zacisnęła pięści. Nie zamierzała mówić nic więcej. Nie chciała się nad tym rozwodzić. To było zbyt upokarzające. Ale słowa i tak same cisnęły się jej na usta.

- Desdemona? Mercedes? Catalina? I jeszcze parę innych imion.

Hugh zamrugał.

- Kto taki?

- Nie udawaj, że nic nie wiesz. To wszystko jest w twoich aktach. W każdym mieście od Lizbony do Paryża miałeś jakąś kobietę. Desdemona? Mercedes? Catalina? To imiona tylko kilku z nich.

Popatrzył na nią tak, jakby postradała zmysły. Jej słowa go rozbawiły, jednak kiedy dostrzegł ból w oczach Abbie, przestał się śmiać i westchnął głośno.

- To były pseudonimy osób, z którymi się kontaktowałem. Desdemona była księdzem, a Mercedes i Catalina, o ile dobrze pamiętam, były przywódcami dwóch oddziałów hiszpańskich partyzantów. Pisaliśmy do siebie zaszyfrowane listy miłosne, żeby oszukać wrogów. Źle to zrozumiałaś, Abbie.

Jej uśmiech przepełniony był jadem.

- Przypuszczam, że Barbara Munro jest twoją siostrą?

- Nie. Przyznaję się, że to był mój błąd. Ale teraz zamierzam to wszystko naprawić. Nic takiego się nie stało, Abbie. Nie mogłem… cóż, nie zrobiłem… Ona nie jest tobą, rozumiesz mnie?

Poczuła, jak jej opór słabnie, i to przeraziło ją jeszcze bardziej.

- A co z Estelle? Czy to kolejny pseudonim dla jednego z twoich łączników?

Spojrzał na nią przymrużonymi oczami.

- Maitland maczał w tym palce, prawda? Powiedziałbym ci o Estelle, tylko trochę później.

- Była twoją żoną?

- Tak.

Nic mnie to nie obchodzi, wmawiała sobie, nie pozwolę, żeby ogarnęła mnie słabość.

- Czy to prawda, że odesłałeś ją do Irlandii i tam umarła, bo złamałeś jej serce? - zapytała chłodno.

Cały czas zachowywał się bardzo czujnie.

- Co masz na myśli, Abbie?

- Myślę, że to byłoby do ciebie podobne.

- Ty mała hipokrytko! - Jego głos stał się napięty. - Chcesz wzbudzić we mnie poczucie winy? Nie trudź się, na mnie to nie działa. Tak, odesłałem żonę do Irlandii. Może pewnego dnia ci o niej opowiem, ale nie teraz. I co z tego, że złamałem serce mojej żony? Co z tego, że moją kochanką była Barbara Munro? Co z tego, że miałem wiele kobiet? Czy to robi nam jakąś różnicę? Nawet najmniejszej. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja - powiedział i podszedł do Abbie.

Straciła nad sobą panowanie. Skuliła się ze strachu, po czym wyminęła go i zaczęła uciekać w stronę drzwi. Złapał ją za ramiona i zmusił, żeby na niego spojrzała. Poczuła, że nie jest w stanie się uwolnić. On tymczasem drugą ręką próbował unieść jej głowę. Wydawało jej się, że ją pocałuje, ale myliła się.

Mijały długie chwile. Abbie nie poruszała się w obawie, żeby nie sprowokować go do kolejnego wybuchu złości. W pewnym momencie jego twarz złagodniała.

- Ty mała złośnico! - powiedział, trzęsąc się ze śmiechu, po czym pocałował ją niespodziewanie.

Zaczęła go odpychać, lecz on przyciągnął ją do siebie, tak że z trudem mogła oddychać. Prężyła się, szamotała i wiła w jego ramionach, a on całował ją bez ustanku. Ponieważ nie mogła oddychać, przestała się wyrywać i przytuliła się do Hugh.

- Tęskniłem za tobą - mówił z ustami przy jej twarzy. - Tęskniłem za tym. A ty nie tęskniłaś za mną? Chociaż trochę?

- Nie - odparła bez przekonania.

Ponownie wybuchnął śmiechem, po czym znów zaczął ją całować.

Musiał jej dotknąć, poczuć w swoich ramionach. Chciał na nowo przypomnieć sobie krągłość bioder, tylko po to, żeby się upewnić, że nic jej nie jest. Czuł, że coś jest nie w porządku. Wydawała się zagubiona i bezradna, nie taka jak Abbie, którą znał. Chciał podzielić się z nią swoją siłą; owinąć się wokół niej jak wąż i w ten sposób chronić ją swoim ciałem.

Przytulił ją mocno. Gdy zarzuciła mu ręce na szyję, zrozumiał, że udało mu się złamać jej opór.

- Już dobrze - wyszeptał. - Wszystko będzie dobrze.

Duże szare oczy patrzyły na niego z pożądaniem. Ale nie chciała od niego rozkoszy ani przyjemności. To było coś innego. Hugh zrozumiał, co Abbie czuje.

- Wszystko będzie dobrze - powtórzył. - Jestem przy tobie.

Zatopił palce w jej włosach. Całował zamknięte oczy, usta, brwi, policzki, a potem szyję. Drżała tak samo jak on. To nie był tylko pocałunek… to było coś więcej.

Zagubiła się w nim, zagubiła w jego sile. Teraz jest bezpieczna i chciała, żeby już zawsze tak było. Czuła siłę jego ramion, kiedy trzymał ją w objęciach, i wiedziała, że nikt nie jest w stanie jej skrzywdzić. Uświadomiła sobie, że wszystko jej się uda, że tym razem nie zawiedzie. Dopóty, dopóki będzie przy niej Hugh.

Oddali się namiętności tak naturalnie, jak dzień zamienia się w noc. Ich usta zaczęły płonąć. Im bardziej napięte stawało się jego ciało, tym ona stawała się bardziej uległa. Dłoń Hugh odnalazła jej pierś. Wygięła się lekko, żeby mógł pieścić każdy centymetr jej ciała. Pożądanie nie pozwalało na rozsądek. Pocałunki stały się natarczywe.

Kiedy nagle Hugh się opamiętał, z trudem nabrał do płuc powietrza.

- Nie tutaj - powiedział. - Możemy pojechać do mnie. Nie, to nie jest dobry pomysł. Pojedźmy do hotelu.

Dotknęła palcem swoich płonących ust i popatrzyła na niego zdumiona. Kiedy dotarły do niej jego słowa, cofnęła się o krok.

- Dlaczego? - spytała.

W jego oczach znów pojawiła się czujność.

- Żeby móc dalej się kochać. Żeby zakończyć naszą kłótnię,

Skrzyżowała ramiona na piersiach i zaczęła pocierać ramiona, jak gdyby chciała się rozgrzać.

- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł.

- Więc co zrobimy? - Zatrzymał się. - Chcesz się na mnie odegrać? - Spojrzał jej w oczy. - Nie. Niektóre kobiety by tak postąpiły, ale nie ty, Abbie. Ty taka nie jesteś.

Czy właśnie tak ją potraktował? Jak wycieraczkę? To nie miało znaczenia. Sam, nie zdając sobie z tego sprawy, dał jej doskonałą wymówkę.

- Nie bądź tego taki pewien, Hugh. Byłeś doskonałym nauczycielem, a ja jestem pojętną uczennicą. My, Vayle'owie, nie zapominamy o wyrządzonych nam krzywdach.

Wyszła z pokoju z wysoko podniesioną głową, dając do zrozumienia, że ma swoją dumę.

22

Abbie trzymała oburącz pistolet, który należał do kolekcji Daniela i podobno doskonale nadawał się dla kobiet. Był o wiele mniejszy i lżejszy niż ten, na którym ćwiczyła w Endicote, ale i tak nie mieścił się w eleganckiej torebce ani nie można go było ukryć w fałdach sukni. Problem rozwiązała matka Abbie, robiąc ze śnieżnobiałego szala mufkę.

Za każdym razem, kiedy Abbie spoglądała na pistolet, przypominała sobie o Harperze. Sama dziwiła się sobie, że tak bardzo brakuje jej tego starego gbura. Nie takiego starego, pomyślała. Nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat. Po prostu zawsze był zabiegany i nigdy specjalnie o siebie nie dbał. Ale miał dobre serce. To on oglądał się za nią, kiedy Hugh oddał ją w ręce Maitlanda. I pomyśleć, że kiedyś go nie lubiła, bo podobno był zagorzałym przeciwnikiem kobiet. A mężczyzna, którego kochała - albo przynajmniej tak jej się wydawało - skazał ją na męczarnie.

Koncentrując się na pistolecie, starała się przypomnieć sobie wszystkie wskazówki Harpera. Może wykorzystać tylko jedną kulę, dlatego powinna wycelować z ogromną precyzją. Nie powinna podchodzić za blisko, ponieważ napastnik mógłby ją obezwładnić, ale o tym wiedziała już z własnego doświadczenia. Musiała przez cały czas patrzeć się na cel i pozbyć się nawyku odwracania głowy, kiedy pociąga za spust.

Wspomnienia odżyły w niej tak żywo, że prawie słyszała westchnienie Harpera, kiedy tłumaczyła mu, że odwraca głowę, ponieważ nie lubi zapachu prochu.

Jej uśmiech zbladł, gdy odłożyła pistolet na stół. To nie miało sensu. Przecież nawet gdyby świetnie strzelała, nigdy nie odważyłaby się kogoś zabić, nawet tego potwora, mordercy Colette. Po prostu nie miała instynktu zabójcy, który pozwoliłby jej strzelić z zimną krwią.

Nemo. To był jego pseudonim. On na pewno miał zwierzęce instynkty. Giles opowiedział o nim bardzo dużo i cała rodzina doskonale zdawała sobie sprawę, że mają do czynienia z profesjonalistą. Poza tym Giles powiedział, że pojawienie się Nemo w Londynie wywołało panikę w Whitehall. Nigdy przedtem rząd brytyjski nie miał do czynienia z przestępcą tego kalibru.

Chęć oszukania Nemo była tak absurdalna, że Abbie roześmiałaby się, gdyby nie była tak bardzo przerażona. Czy właśnie tak czuł się Dawid, kiedy szedł na spotkanie z Goliatem? Ale Dawid był przynajmniej odważny. Ona zawsze unikała przemocy, ale tym razem zmusiła ją konieczność. W Paryżu jest tylu ludzi, więc dlaczego Colette wybrała właśnie ją? Dlaczego?

Absurd, pomyślała Abbie, a jej ramiona opadły bezsilnie.

Kiedy podniosła głowę, zobaczyła, że matka weszła do pokoju i przygląda się jej z troską i niepokojem w oczach. Hrabina chciała coś powiedzieć, ale urwała w pół słowa. Cierpiała bardziej niż którekolwiek z jej dzieci i dlatego nagle stała się tak opiekuńcza. Wszyscy starali się trzymać ją jak najdalej od obaw i niepokojów.

- Ten pistolet zabieram tylko na wszelki wypadek, mamo - odezwała się Abbie. - Obiecuję ci, że będę ostrożna.

- Nie mogę przestać się martwić - powiedziała lady Clivendon. - O ciebie zawsze martwiłam się najbardziej. Ty i George, no cóż, ty zawsze wymagałaś opieki. - Przeczesała ręką włosy, a jej oczy wypełniły się łzami. - Jak to się stało, że nagle wszystko zależy od ciebie?

- Czy czułabyś się lepiej, gdyby wszystko zależało od Harriet albo Daniela?

Lady Clivendon przygryzła wargi.

- Nie. Nie wiem. Kocham was wszystkich. Chciałabym tylko…

- Co takiego?

- Być dla was lepszą matką.

Zastanawianie się nad własnymi błędami było trudne dla każdego w rodzinie. Wszyscy czuli się winni. Wszystkim wydawało się, że zawiedli George'a, a teraz starali się to naprawić na różne sposoby.

To na pewno zbliżyło ich do siebie, ale Abbie oddałaby wszystko, żeby powrócić do tych dni, kiedy nie martwiły ich uczucia innych, gdy się kłócili i robili sobie na złość.

Objęła matkę.

- Nie pamiętam, żebyś zaniedbywała mnie, kiedy byłam dziewczynką - powiedziała.

- Nie okazywałam ci miłości. Twój ojciec zawsze powtarzał, że nie potrafię okazywać uczuć, i miał rację.

- To nieprawda - sprzeciwiła się Abbie. - Może nie wyrażałaś uczuć w słowach, ale na pewno w gestach. A teraz posłuchaj mnie, mamo. Kiedy byliśmy dziećmi, dostawaliśmy cudowne prezenty z dalekich krajów. Mówiłaś, że są od taty, ale to nie była prawda. Były od ciebie.

Matka spojrzała na nią z otwartymi ustami.

- Wiedziałaś o tym? Ale skąd?

- Ponieważ za każdym razem, kiedy tata wracał do domu, miał problemy z przypomnieniem sobie, co takiego nam podarował, a ty zawsze byłaś obok niego, żeby odświeżyć mu pamięć. Szybko odkryliśmy prawdę. Prezenty pochodziły z Chin albo z Afryki, a ojciec przecież nigdy tam nie był. Ale dla ciebie nie miało znaczenia, czy podróżował do Hiszpanii, czy w najdalsze zakątki Azji.

- Wszyscy o tym wiedzieliście?

- Wszyscy. I uważaliśmy, że to cudowne z twojej strony.

- Chciałam, żebyście pamiętali, że macie ojca, który was kocha. On naprawdę was kochał. Tylko tak często wyjeżdżał i zawsze…

- Był zajęty - dokończyła Abbie, kiedy hrabinie załamał się głos. - Ale ty nigdy nie byłaś aż tak zajęta, żeby nie pamiętać o nas. Jako dzieci chcieliśmy nawet, żebyś czasem była zajęta.

Lady Clivendon nie uśmiechnęła się.

- Wasz ojciec był dobrym człowiekiem.

- Wiem o tym.

- Nadal za nim tęsknię.

- To też wiem.

- No cóż. - Lady Clivendon otarła oczy chusteczką. - Nie mam pojęcia, co przez cały czas usiłuję ci powiedzieć, poza tym, że jestem z ciebie dumna. Chcę, żebyś o tym wiedziała, Abbie.

Abbie poczuła ucisk w gardle i nie mogła już dłużej tłumić płaczu.

- Kocham cię, mamo.

- Tak, też chciałam to powiedzieć. No, proszę, stań trochę dalej, żebym mogła ci się przyjrzeć.

Abbie posłusznie cofnęła się, a matka popatrzyła na nią krytycznym okiem. Przyglądała się peruce ozdobionej brylantami Harriet, sztucznym brwiom, rzęsom, które Abbie sama pomalowała na czarno, oraz cudownej sukni, na którą Giles wydał fortunę.

- Gdybym nie była twoją matką, nie rozpoznałabym cię - wydała werdykt lady Clivendon. - Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ty i Harriet jesteście do siebie takie podobne. - Spojrzała córce w oczy. - Abbie, uważaj na siebie.

- Oczywiście, że będę. Nie jesteśmy głupcami. Nie pójdę na to spotkanie z książką w rękach. Mam zamiar porozmawiać z tymi ludźmi, to wszystko. A potem Daniel i Giles przeprowadzą wymianę. - Matka nadal nie wyglądała na przekonaną. - Posłuchaj mnie, mamo, teatr będzie zatłoczony. Ci ludzie nie zdobędą się na użycie przemocy w miejscu pełnym ludzi. I pamiętaj, że zależy im wyłącznie na książce, a nie na mnie czy na George'u.

- George - wyszeptała starsza pani. Odwróciła się, kiedy jej twarz zaczęła drżeć. - Nie, nie będę płakać. Daniel ma pewność, że list nie jest sfałszowany. Ale nie mogę przestać zastanawiać się… wyobrażać sobie, że… - Opanowała się i spojrzała na córkę. - Przynajmniej nie czuję się już taka bezużyteczna. - Uśmiechnęła się smutno do Abbie. - Czekanie to najgorsza rzecz. Ale tak musi być.

Abbie czuła, jak kipi w niej złość. Zaczęła wyobrażać sobie rzeczy, o których nikt nie chciał mówić głośno. Czy George'owi nic nie jest? Czy się boi? Czy nie jest mu zimno? Czy nie jest głodny? Czy wydaje mu się, że każda kolejna minuta może być jego ostatnią? I gdzie on jest? Gdzie, w imię Boga, on jest?

Powstrzymała łzy. Ze względu na matkę musiała pokazać, że panuje nad sytuacją.

- Już czas - powiedziała cicho.

Podniosła pistolet i miała go ukryć w mufce, kiedy nagle przypomniała sobie słowa Harpera. Prawie słyszała, jak na nią krzyczy.

Za kogo ty się uważasz? Za strzelca wyborowego? W tej chwili zdejmij tę rękawiczkę! Powinnaś poczuć pistolet, jak gdyby był częścią ciebie. Pomyśl o nim jak o kochanka, no wiesz, nagie ciało przy nagim ciele.

Jaki on był nieprzyzwoity! Ale przy tym bardzo miły. Nie miała zamiaru zignorować rad Harpera. Posłusznie zdjęła rękawiczkę z prawej ręki, po czym wsunęła pistolet do mufki.

Do pokoju weszła Harriet ubrana w bardzo skromną suknię w kolorze ciemnobrązowym. Miała rozjaśnione brwi oraz rzęsy, a na blond peruce zawiązała kokardę.

Rozłożyła wachlarz, spojrzała nieśmiało, po czym odezwała się głębokim głosem:

- Panna Abigail, do waszych usług. Co o tym myślicie?

- O mój Boże! - wykrzyknęła lady Clivendon, spoglądając to na jedną, to na drugą córkę. - Obie doskonale się spisałyście.

Daniel i Giles czekali na nie na dole przy schodach. Oni też byli pod wrażeniem przemiany, jakiej dokonały Abbie i Harriet.

- Czy masz książkę, Danielu? - zapytała Abbie.

Poklepał kieszeń płaszcza.

- Oczywiście.

Wszyscy uśmiechali się niewyraźnie.

- Powinniśmy się doskonale bawić - zauważył Giles. - Więc tak zróbmy.

Opuścili dom, śmiejąc się i rozmawiając. Zachowywali się tak, dopóki nie skręcili w Strand.

- Jesteśmy śledzeni - powiedział Giles, wyjrzawszy za okno.

Tego się spodziewali. Ludzie Maitlanda byli niestrudzeni. Nigdy się nie poddawali.

Harriet pochyliła się w stronę siostry.

- Nie martw się, Abbie - powiedziała łagodnie. - Odciągnę od ciebie ich uwagę. Nie zawiodę cię.

Abbie uśmiechnęła się i skinęła głową, ale czuła, że nerwy już dają o sobie znać.

W czasie przedstawienia niepokój ogarniał ją coraz bardziej. Pierwszy akt był tak komiczny, że trzeba było przerwać sztukę, dopóki publiczność nie przestanie się śmiać. Nie było w tym nic dziwnego, ale Abbie była tak zdenerwowana, że każda minuta zwłoki przyprawiała ją niemal o zawał serca.

Kiedy rozpoczęła się pierwsza przerwa, zamknęli drzwi do loży, żeby uniknąć nieproszonych wizyt. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Rozmawiali niewiele, bo wszystko zostało już powiedziane. Daniel przez cały czas spoglądał na zegarek. Giles ani na chwilę nie oderwał ręki od pasa przy spodniach, do którego przymocował pistolet. Natomiast palce Abbie przez cały czas zaciskały się na broni ukrytej w mufce. Wszystko wydawało się takie nieprawdziwe, tak mało realne. Przecież byli zwykłymi ludźmi. Dlaczego więc to przytrafiło się właśnie im?

Kiedy rozpoczął się drugi akt, cała piątka odetchnęła z ulgą. Abbie już wcześniej widziała tę sztukę w Covent Garden. Była na spektaklu z George'em i obojgu przedstawienie bardzo się podobało. Ale teraz, nawet jeśli aktorzy czytaliby Biblię od tyłu, i tak nie zwróciłaby na nich uwagi.

Kiedy Giles położył rękę na jej ramieniu, podskoczyła ze strachu.

- Już czas - wyszeptał.

- Tak szybko?

Skinął głową, po czym zniknął za drzwiami.

Nie odszedł daleko. Miał za zadanie rozejrzeć się po korytarzu tuż przed drugą przerwą. Po jego powrocie wszyscy razem mieli odegrać własne role.

Niedługo po tym, jak opadła kurtyna, Giles wrócił do loży.

- Jest tak, jak przypuszczaliśmy - powiedział. - Na zewnątrz są ludzie Maitlanda.

- Który z nich pilnuje nas tym razem? - zapytał Daniel.

- Cassius.

- Aha, to ten, który przez cały czas ma wygłodniały wyraz twarzy. Co robi?

- Węszy, ale na zewnątrz jest mnóstwo ludzi.

- W takim razie pora zaczynać. - Daniel podniósł się z miejsca. - Chodź, Harriet. Zobaczmy, czy uda nam się przyciągnąć uwagę tego Cassiusa. Abbie…

- Wiem - przerwała mu. - Nie będę ryzykować bez potrzeby. Uwierz mi, że tego nie zrobię.

Wszyscy spojrzeli na siebie. Każdy w milczeniu skinął głową, ale w ich oczach było dokładnie widać, co chcieliby powiedzieć. Daniel otworzył drzwi przed Harriet i matką, po czym wyszedł, zamykając je za sobą.

- Daj mi pięć minut - poprosił Giles.

Abbie skinęła głową. Dokładnie wiedziała, co się za chwilę wydarzy. Każde posunięcie omawiali tyle razy, że z precyzją mogła je opisać. Loża numer dziesięć znajdowała się piętro niżej. Według planu, Daniel razem z matką i siostrą mieli odciągnąć uwagę śledzącego ich agenta, podczas gdy ona i Giles mieli prześlizgnąć się w kierunku schodów. Kiedy znikną z pola widzenia, Harriet i hrabina powrócą do loży i zamkną się w niej na klucz. W ten sposób Cassius będzie mógł spokojnie pilnować "Abbie" w jej loży. W tym czasie Daniel miał się spotkać z nią i Gilesem przed lożą numer dziesięć.

Abbie miała trzydzieści sekund, żeby przekonać człowieka, którego spotka w umówionym miejscu. Musiała sama pojawić się w loży numer dziesięć, żeby przekonać porywaczy George'a, że całkowicie zastosowała się do ich poleceń. Ale jeśli zaczną zadawać jej zbyt wiele pytań…

Przecież nie mieli o co pytać, tłumaczyła Danielowi, który we wszystkim doszukiwał się niebezpieczeństwa. W końcu Giles miał stać tuż za drzwiami. Nic jej nie będzie grozić, przynajmniej dopóty, dopóki książka będzie w posiadaniu Daniela. Jednego była pewna; nie podda się dobrowolnie, zanim nie zobaczy twarzy George'a.

Wszyscy mieli nadzieję, że nie trzeba będzie użyć broni.

- Gotowa? - zapytał Giles.

- Prawie.

Otworzył drzwi i rozejrzał się po korytarzu.

- Nasza mała zamiana najwyraźniej się udała - powiedział i odsunął się, żeby zrobić przejście dla Abbie. - Nie patrz w kierunku Harriet - ostrzegł ją.

Abbie znalazła się na korytarzu, a zaraz po niej wyszedł Giles. Na zewnątrz panował ścisk. Po całym teatrze niosły się rozmowy i śmiech. W jej głowie panował chaos.

Giles złapał jąza łokieć i zdecydowanie poprowadził do przodu. Abbie zrobiła kilka kroków, po czym nagle się zatrzymała.

- Co się stało, Abbie?

Dostrzegła badawcze spojrzenie strażnika w niebieskim mundurze. Potrząsnęła głową.

- Nie wiem. Po prostu czuję, że dzieje się coś złego. Zastanawiam się… - Spojrzała na szwagra. - Zastanawiam się, czy to był dobry pomysł, żeby pozwolić Harriet przebrać się za mnie? Spójrz na nią, Giles. Czy nic jej nie jest? Co widzisz?

W jego oczach pojawił się strach. Zerknął przez ramię i uspokoił Abbie.

- Nie, wszystko jest…

- Co?

- Cassius. Co tu się, do diabła, dzieje? On wychodzi.

Abbie wyostrzyła czujność i rozejrzała się. Człowiek Maitlanda szedł w kierunku klatki schodowej, a tuż przy nim kroczył strażnik w niebieskim mundurze.

Strażnik w niebieskim mundurze, zastanowiła się. Dlaczego zwrócił na siebie jej uwagę? Starała się przypomnieć sobie coś, co nie dawało jej spokoju, ale w tej chwili nie potrafiła ożywić wspomnień. Serce biło jej tak szybko, że czuła je w gardle.

Rozejrzała się jeszcze raz, by ocenić sytuację. Na korytarzu było teraz dwóch strażników w niebieskich uniformach. Nie trzymali się razem, ale najwidoczniej obaj zmierzali w stronę Harriet. Daniel jeszcze ich nie zauważył. Spoglądał na Abbie z pytaniem wymalowanym na twarzy. Prawdopodobnie chciał wiedzieć, dlaczego ona i Giles nie pos2li w stronę schodów, tylko kręcą się w miejscu. Powiedział coś do Harriet, po czym ruszył do Abbie i Gillesa.

- Idź do Harriet - rzuciła do szwagra. - Powiedz, żeby natychmiast zdjęła perukę. Cokolwiek by się działo, nie pozwól, żeby ci strażnicy ją zabrali.

- Co takiego?

- Idź do Harriet!

W jednej sekundzie twarz Gilesa zrobiła się blada jak ściana. Abbie nie musiała mu niczego więcej wyjaśniać; niczym oszalały wpadł w tłum ludzi i nie zważając na innych, zaczął torować sobie drogę do żony. Abbie podążyła za nim. Drżała z przerażenia. Strażnicy w niebieskich uniformach. Colette. Palais Royale. Musiała przypomnieć sobie każdy szczegół. Co to było? Co to było?

- Wydaje mi się, że byliśmy umówieni, panno Vayle?

Dreszcz przeszył jej ciało. Ostrożnie, niczym czujne zwierzę, odwróciła się do mężczyzny, który się do niej odezwał.

Spojrzał na Harriet, po czym skierował wzrok na Abbie. W uśmiechu obnażył białe zęby.

- Spóźniła się pani, panno Vayle.

Był przystojny, nawet bardzo przystojny. To musiał być on. Nemo. Stanęła twarzą w twarz z samym Nemo.

Gdzie jest Daniel? Gdzie jest Giles?

Nie bądź tchórzem! - napomniała się. Intuicja podpowiadała jej, że nie wolno okazać strachu.

- Zna pan moje nazwisko - powiedziała, ponieważ nic innego nie przychodziło jej na myśl. - Ja, niestety, nie wiem, jak pan się nazywa.

Ponownie zalśniły białe zęby.

- Nie widzę powodu, żeby się przedstawiać, panno Vayle. Już nigdy więcej się nie spotkamy. Nie, niech się pani nie denerwuje. Wyjeżdżam z Anglii za kilka dni, to wszystko, co miałem na myśli.

Jego słowa wzbudziły w niej podejrzenia. Skoro wyjeżdżał za kilka dni, to znaczy, że załatwił już wszystkie swoje sprawy. Ale dlaczego jej to mówił?

Zadrżała, kiedy ujął ją pod ramię i poprowadził w kierunku schodów. I znów, wbrew ostrzeżeniom Harpera, znalazła się zbyt blisko wroga. Nemo mógł bez problemu zabrać jej broń.

- Domyślam się, że to była pani siostra? - powiedział uprzejmym głosem.

- Tak.

- Czy pani naprawdę uwierzyła, że nabiorę się na tę sztuczkę?

- Gdzie jest mój brat?

- Czeka na panią w loży numer dziesięć.

Kiedy szli po schodach, zapanowała cisza. Trzymał ją za ramię; czuła się bezbronna. Kontrolował wszystkie jej ruchy. Musiał wiedzieć o pistolecie. A teraz bawił się z nią w kotka i myszkę.

Ale coś jeszcze było nie w porządku. Nie zapytał o książkę. Dlaczego więc się z nią umówił? Dlaczego tutaj przyszedł?

Gdy znaleźli się na samej górze, spojrzał przez ramię, a jego dłoń zacisnęła się na jej łokciu. W tym samym momencie jej wolna ręka zareagowała szybciej, niż Abbie zdążyła pomyśleć. Uderzyła go w piersi dokładnie w momencie, w którym się na nią zamierzył. Nóż wypadł mu z dłoni, a kiedy Nemo się wyprostował, Abbie uderzyła jeszcze raz.

Jakaś kobieta krzyknęła. Kilku mężczyzn zrobiło ogromne zamieszanie. Pewnie wydawało się im, że są świadkami sprzeczki kochanków. Abbie zaczęła przeciskać się przez zatłoczony korytarz. Była przerażona, ale nie mogła się poddać. Odpychała ludzi stojących jej na drodze. Zbliżała się do loży; zaczęła się rozglądać za tą, która była oznaczona numerem dziesięć. Na korytarzu było zbyt dużo ludzi, żeby mogła zobaczyć, czy Nemo za nią idzie. Gdzie jest Daniel? Gdzie jest Giles?

Wzięła głęboki oddech i zdecydowanym ruchem popchnęła drzwi loży. W środku nie zastała nikogo. Była oszołomiona. Nemo nie miał zamiaru uwolnić George'a w zamian za książkę. Musiał wiedzieć, że już dawno jej nie ma. Więc po co ją tutaj zwabił? Kiedy znalazła odpowiedź na to pytanie, uświadomiła sobie, że znalazła się w pułapce.

Dzika złość wzięła górę nad strachem. Odsunęła się od drzwi i stanęła w miejscu, gdzie nie było jej widać. Rzuciła na podłogę mufkę, oburącz złapała za pistolet, po czym przygotowała go do strzału. Odbezpieczyła pistolet. Harper, och, Harper, co mam teraz robić?

Nie musiała długo czekać. Ktoś zaczął powoli otwierać drzwi.

Jeszcze nie naciskaj na spust! Jeszcze nie teraz!

Nie była dłużej w stanie panować nad nerwami. Kiedy pociągnęła za spust, ktoś wymówił jej imię.

- Hugh! - krzyknęła.

Stał na korytarzu i, dzięki Bogu, nie był ranny. W jej uszach nadal brzmiał huk wystrzału, a nozdrza wypełniał zapach prochu strzelniczego. Ludzie stojący na zewnątrz zaglądali do środka i na jej widok krzyczeli przerażeni.

Głos Hugh przyprawił ją o gęsią skórkę.

- Czy mogłabyś mi wytłumaczyć, co tu się, do diabła, dzieje?

Jej ręka drżała. Wzdychając, Abbie spojrzała na suknię Harriet, na której widniały ślady krwi. Jej oczy wypełniły się łzami. Zniszczyła taką piękną kreację, właśnie tak, jak przypuszczała.

Nagle ból przeszył jej dłoń. Jak to się mogło stać? Ktoś starał się wyrwać jej pistolet, ale Abbie trzymała go kurczowo. Wszystko rozmazało jej się przed oczami. A kiedy ugięły się pod nią kolana, wpadła w objęcia Hugh.

- Abbie, co się tutaj dzieje?

Chciała otworzyć oczy, ale nie mogła.

- Nie pozwól mu uciec.

- Komu?

- Mordercy.

- Kim on jest?

To ten mężczyzna, który zamordował Colette, ten, który napadł ją w Bath. Ten, który nienawidzi kobiet. Nie miała pojęcia, skąd o tym wszystkim wiedziała, ale była pewna, że ma rację. Zastawił na nią pułapkę. I zrobi to znowu.

W takim razie, co czekało teraz George'a?

Nie chciała zemdleć, ponieważ musiała wytłumaczyć to wszystko Hugh, ale zapadła w ciemną otchłań.

Kiedy Nemo usłyszał strzał, zbiegł po schodach. Miał nadzieję, że zabiła tego drania. Przecież Templara miało tutaj nie być. Podobno wybierał się na jakąś nudną prelekcję na temat rzymskich i greckich monet. To właśnie dlatego Nemo wybrał ten wieczór, żeby pozbyć się dziewczyny. Najwyraźniej był źle poinformowany. Kolejny raz mógł się przekonać, że ma do czynienia z niekompetencją współpracowników. Od tej chwili będzie polegał tylko na sobie.

Żeby stworzyć pozory, zachowywał się tak jak inni. Spojrzał w stronę schodów, skąd dobiegł huk wystrzału. Ludzie wyglądali na zdziwionych, ale nikt się specjalnie nie niepokoił. Ktoś wspomniał o młodym hulace, który prawdopodobnie wypróbował nowy pistolet. Ale Nemo wiedział, co się stało. Obserwował Abbie, jak wchodziła do loży. Teraz ją mam, pomyślał, ale usunął się w cień, kiedy tylko dostrzegł zbliżającego się Templara. Właśnie wtedy uznał, że powinien się oddalić.

W szatni nie było śladu jego "strażników". Ich zadaniem było wywołanie zamieszania, tak żeby mógł pojmać dziewczynę. Wiedział, że nie jest głupia. Spodziewał się, że podejmie środki ostrożności. Postanowił więc zaskoczyć ją, kiedy tyłko opuści swoją lożę. Na korytarzu panowała wrzawa. Tylu ludzi tłoczyło się dookoła. Minęłoby trochę czasu, zanim ktokolwiek by się zorientował. Był o krok od wbicia noża w jej plecy, kiedy zauważył, że dziewczyna zdejmuje perukę. Stanął jak wryty. To nie była ona.

Lecz niespodziewanie tuż przed nim stanęła Abbie. Wpadła do jego rąk niczym dojrzała śliwka. Od razu powinien był wbić jej nóż pomiędzy żebra. Pomyślał jednak, że nie jest dla niego żadnym przeciwnikiem; postanowił zabić ją w bardziej ustronnym miejscu. Chciał, żeby na niego spojrzała, zanim na zawsze zamknie oczy. Zależało mu na tym, żeby wiedziała, kim jest. Pragnął widzieć przerażenie w jej oczach. Chciał, żeby zrozumiała, że polowanie dobiegło końca i że za chwilę zginie.

Ludzie zaczęli wracać na swoje miejsca. Rozejrzał się, po czym otworzył drzwi loży, sąsiadującej z lożą Vayle'ów. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, to byłaby doskonała kryjówka.

- Słyszałeś strzały, wujku? - zapytał, po czym wszedł do środka. Poza nim w loży nie było nikogo.

Zdecydowanym ruchem wziął do ręki nóż i wsunął go do pochwy przyczepionej do ramienia. Czuł się pewnie. Pod krzesłem odnalazł mokry ręcznik; użył go do wytarcia pudru z twarzy. Z kieszeni płaszcza wyjął siwą perukę. Kiedy był gotowy, włożył kapelusz, przerzucił płaszcz przez ramię i wziął do ręki laskę.

Suka! Był zbyt pewny siebie. Ta bezbarwna, głupia angielska suka myślała, że może go przechytrzyć, pokrzyżować jego plany. Następnym razem nie popełni błędu. Teraz to już nie była gra, teraz to była sprawa honoru. Potężni mężczyźni drżą na dźwięk jego imienia. Nie pozwoli wykotować się jakiejś głupiej dziewczynie. Za dwa dni jego misja dobiegnie końca i nareszcie będzie mógł wrócić do Francji. Miał dużo czasu, żeby najpierw zająć się panną Vayle.

Potrzebował lustra, żeby sprawdzić, jak wygląda. Ale wygląd to nie wszystko. Już dawno do perfekcji opanował mimikę i gesty, które pozwalały mu zagrać zarówno młodzieńca, jak i staruszka. Teraz wyglądał jak bankier w średnim wieku.

Otworzył cicho drzwi. Kiedy stanął w progu, spojrzał za siebie.

- W takim razie do zobaczenia w domu - powiedział.

Wszystko, co robił, wyglądało bardzo naturalnie. Stosownie do wieku powłóczył nogami i szedł powoli, uważnie patrząc przed siebie.

Ustąpił z drogi, kiedy zobaczył ich na schodach. Niestety, Templar nie wyglądał na trupa, a na rękach niósł dziewczynę. Nawet na niego nie spojrzeli. Matka płakała w rękaw syna. Siostra brunetka i jej mąż mieli blade przerażone twarze. Przez ostatni tydzień dokładnie obserwował tę rodzinę, miał więc wrażenie, że zna wszystkich.

Teraz na pewno pomyślą, że George nie żyje. I nie bardzo się pomylą, bo pozostało mu niewiele życia. Szkoda, że panna Vayle nigdy się o tym nie dowie. Chyba że on jej powie.

Przed teatrem podniósł laskę i prawie natychmiast podjechał do niego powóz. Poprosił o zawiezienie do Covent Garden. Po zapłaceniu należnej sumy wrócił do teatru. Kilka minut później wyszedł bez peruki i tym razem szedł sprężystym, energicznym krokiem.

Dziesięć minut zajęło mu dotarcie do małego domku, który wynajął zaraz po przybyciu do Londynu. Dzisiaj po raz pierwszy zamierzał z niego skorzystać, Nikt nie domyślał się, gdzie go szukać, nawet jego współpracownicy. On tymczasem doskonale wiedział, gdzie szukać ich.

Postanowił, że najpierw się przebierze, a potem pójdzie coś zjeść do jednej z licznych restauracji.

Na koniec rozliczy się z dziewczyną.

23

Hugh chodził tam i z powrotem po salonie Vayle'ów. Giles siedział przy kominku, popijając brandy.

- To tylko draśnięcie - rzekł Giles. - Nie straciła dużo krwi. Przypuszczam, że była bardzo zdenerwowana i odruchowo pociągnęła za spust.

- Kto ją zaatakował? - spytał Hugh.

- Nie wiemy.

- Czego chciał?

- Nie mogę powiedzieć - odparł Giles.

- Czego ona szukała w loży numer dziesięć?

- Posłuchaj, Abbie przyjdzie tutaj za kilka minut. Sam ją zapytasz.

Hugh uderzył dłonią w mały stolik, a Giles podskoczył na krześle.

- Po co tu w ogóle jestem, skoro nikt mi nie chce powiedzieć, co się tutaj dzieje?

- Bądź cierpliwy. Wszystkiego wkrótce się dowiesz - rzekł Giles niejasno.

- Jeżeli to tylko draśnięcie, to dlaczego jeszcze jej nie ma?

- Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

Hugh spojrzał uważnie na Gilesa i doszedł do wniosku, że nie powinien się na nim wyładowywać; wyglądał tak, jak gdyby w ciągu ostatniej godziny przybyło mu dziesięć lat. Gdy Giles wskazał mu krzesło, przysunął je do siebie, po czym ciężko się na nie osunął.

- W porządku, zaczekam - powiedział cicho. - Ale nie odejdę stąd z niczym. W końcu to ty przysłałeś mi wiadomość, żebym tu przyszedł.

Hugh był właśnie na prelekcji w Thatched Tavern, kiedy pojawił się lokaj Vayle'ów z wiadomością. Wyszedł więc w połowie spotkania, ale to i tak nie miało znaczenia. Był w nie najlepszym nastroju. Co prawda opuściła go złość, lecz pozostało zmęczenie i niepewność. Z trudem koncentrował uwagę na wykładzie o greckich monetach. Po prostu nie mógł przestać myśleć o Abbie. Ostatnim razem, kiedy się spotkali, wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, a nie miał zamiaru narzucać się kobiecie, która go odtrąca.

Z listu Gilesa wynikało, że bardzo martwi się o Abbie i prosi Hugh, żeby pojawił się wieczorem w teatrze.

Nie musiał czytać listu dwa razy. W wielkim pośpiechu opuścił Thatched Tavern. Kolegom z Oksfordu, których zdziwił jego nagły pośpiech, powiedział tylko, że wypadło mu coś ważnego. A ta sprawa naprawdę była ważna. Posłaniec od Vayle'ów przez dwie godziny szukał Hugh, a przez ten czas wiele mogło się wydarzyć.

Do Królewskiego Teatru dotarł dopiero podczas jednej z przerw. Wiedział, gdzie jest loża Daniela, i bez chwili zwłoki udał się w tym kierunku. Pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy, była taka, że George znów ma problemy i również tym razem wplątał w nie Abbie. Najwidoczniej ta uparta dziewczyna nadal nie rozumiała, że to nie jest gra dla amatorów.

Ale oprócz złości czuł coś jeszcze, niewysłowiony strach.

Nagle zatrzymał się gwałtownie; zauważył Gilesa i Harriet oraz lady Clivendon, ale nigdzie nie było śladu Abbie. Wszyscy wyglądali na roztrzęsionych. Giles pośpieszył w jego kierunku.

- Daniel wszędzie jej szuka - wyjaśnił. - Mam nadzieję, że się mylę, ale wydaje mi się, że mogła pójść do loży numer dziesięć, która znajduje się piętro wyżej. Zaprowadzę Harriet i mamę do naszej loży i za minutę jestem z powrotem.

Hugh nie miał zamiaru czekać na dalsze wyjaśnienia. Kiedy znalazł wreszcie lożę numer dziesięć i otwierał drzwi, szalał z niepokoju.

- Dlaczego wcześniej po mnie nie posłałeś? - spytał Gilesa z wyrzutem.

Ten westchnął bezradnie.

- Nie wiem. Chciałem tak zrobić, ale teraz to i tak nie ma znaczenia. Już za późno, żeby ocalić George'a.

Otworzyły się drzwi i do środka weszli kolejno lady Clivendon, Harriet i Daniel. Hugh i Giles podnieśli się z krzeseł.

- A Abbie? - zapytał Hugh ze zdziwieniem.

- Odpoczywa - wyjaśniła Harriet. Widząc jego spojrzenie, dodała: - Nic jej nie jest, naprawdę.

Hugh uspokoił się trochę.

- Nie wyjdę stąd - zwrócił się do Daniela - dopóki się nie dowiem, co się tutaj dzieje.

- Proszę usiąść, panie Templar. - Lady Clivendon wskazała ręką krzesło. - Nie chcemy, żeby pan wychodził. Chcielibyśmy poprosić pana o radę. Widzi pan, zupełnie nie wiemy, co robić.

Kiedy wszyscy usiedli, spojrzała na niego niespokojnymi oczami.

- George został porwany, a dziś wieczorem ktoś chciał zabić Abbie.

Wiedziała, że to był tylko sen, ale ze wszystkich sił starała się nie obudzić. Była w sklepie z książkami w pobliżu Palais Royale. Stała pomiędzy Nemo i Colette. Nemo miał na sobie niebieski mundur francuskiego strażnika, ale to był ten sam mężczyzna, który zaatakował ją w Beth i porwał George'a. Czuła, że trzyma w ręku pistolet. Wystarczyło, że pociągnie za spust, i w ten sposób uratuje George'a i Colette. Ale nie potrafiła tego zrobić. Jej palce były sparaliżowane. Zbliżał się do niej. Był coraz bliżej, coraz bliżej… Dlaczego nie mogła pociągnąć za spust?

Z krzykiem usiadła na łóżku. Była cała mokra z przerażenia.

- Już dobrze - uspokajał ją łagodny głos. - To ja, Harriet. Nie chciałam cię przestraszyć.

- Masz jakieś wiadomości o George'u, prawda?

- Nie, nie o George'u. - Harriet zachowywała się bardzo spokojnie, ale jej głos był raczej ponury. - Wyjeżdżasz zaraz z Hugh Templarem. Przyszłam tutaj, żeby pomóc ci się ubrać.

Kiedy Abbie doszła do siebie, otarła łzy skrawkiem prześcieradła.

- O czym ty mówisz, Harriet? Ja nigdzie nie jadę, a tym bardziej nie z Hugh Templarem.

- Ależ oczywiście, że jedziesz! - Do pokoju wparował Hugh. - Dziś wieczorem miałaś więcej szczęścia niż rozumu, ale następnym razem możesz sobie nie poradzić. Jedziesz ze mną. Pozostaniesz w ukryciu, dopóki nie odnajdziemy tego drania. A teraz pokaż mi rękę.

Nie czekał, aż spełni jego polecenie, tylko sam ujął prawą dłoń Abbie i dokładnie przyjrzał się czerwonej szramie.

- To tylko draśnięcie - powiedziała.

- Tak - przyznał chłodno Hugh. - Ale mogło być znacznie gorzej.

Nadal czuła przerażenie, a ponieważ zawsze w takich momentach miała ochotę rzucić mu się w ramiona, odezwała się ostro i nieprzyjemnie:

- Co ty tutaj robisz? Jak się tu dostałeś? Jeżeli Daniel…

Hugh uciszył ją zdecydowanym ruchem ręki.

- Teraz ty posłuchaj mnie. Jestem tutaj i mam na to pełną zgodę twojej rodziny. Pojedziesz ze mną, nawet jeżeli będę musiał cię związać i zakneblować, a to nie będzie trudne. Ja już wiem, Abbie. Dowiedziałem się wszystkiego od twoich najbliższych. Wiem o George'u i o twoim spotkaniu z Nemo w teatrze. Nemo! Dobry Boże, przecież to zimny drań. Nie da ci spokoju, dopóki cię nie zabije. Możesz być tego pewna. A ten dom jest pierwszym miejscem, do którego zajrzy. Nawet teraz może nas obserwować. - Spojrzał na Harriet. - Spakuj dla niej małą walizkę, tylko najpotrzebniejsze rzeczy, rozumiesz?

Harriet skinęła głową.

Kiedy Abbie zaczęła protestować, ściągnął z niej kołdrę. Jego oczy płonęły gniewnie.

- Dasz się Harriet ubrać, czy ja mam to za nią zrobić?

- Ubiorę ją - powiedziała Harriet, otrząsając się nagle z zamyślenia. - Abbie, wstyd mi za ciebie. Pan Templar chce nam pomóc w odnalezieniu George'a. Ta sprawa jest zbyt poważna, żeby brać pod uwagę twoje widzimisię. Tak zadecydowała mama, a poza tym wszyscy zgodziliśmy się działać zgodnie z jego planem. - Popatrzyła na siostrę błagalnym wzrokiem. - Abbie… proszę.

- Zrobię wszystko dla brata - odparła przez zaciśnięte zęby.

- To dobrze - powiedział Hugh. - A teraz ubieraj się! I to już! - Odwrócił się i wyszedł z pokoju.

Kiedy drzwi się za nim zamknęły, Abbie ze złością zwiesiła z łóżka nogi, po czym stanęła na podłodze. Harriet tymczasem przyniosła rzeczy, w które miała się ubrać.

- Kiedy kładłam się spać - zaczęła Abbie - myślałam, że zdecydowaliśmy się zawiadomić władze. Powiedzieliście, że obudzicie mnie, jak się tutaj pojawią.

Harriet włożyła siostrze koszulę przez głowę.

- To był pomysł mamy - wyjaśniła. - Ona ufa panu Templarowi i nie pytaj mnie dlaczego. A czy możemy sprzeciwiać się woli mamy?

Abbie ciężko opadła na łóżko, kiedy poczuła, że na nowo zapada w letarg. To nie była prawda, że Vayle'owie nigdy się nie poddają. Ona właśnie się poddała. Dlaczego matka nie potrafiła zrozumieć, że nie ma już nawet cienia nadziei? Nie było sensu wstawać z łóżka ani jechać z Hugh, ani…

Harriet, widząc, że siostra się nie ubiera, odezwała się zirytowana:

- Dlaczego tak siedzisz? Wciągaj pończochy. Nie słyszałaś, co mówił pan Templar? Pośpiesz się!

Abbie wzięła pończochy i powoli zaczęła je wkładać.

Hugh zaplanował ich wyjście, jak gdyby uciekali z więzienia Newgate. Powóz stał tuż za rogiem, natomiast Giles i Harriet wyszli z domu wystrojeni jak na przyjęcie. Tak naprawdę zmierzali do domu Hugh, żeby przekazać Harperowi wiadomość. Kiedy powóz odjechał, lady Clivendon odwróciła się.

- A teraz niech mi pan szczerze odpowie, panie Templar - poprosiła. - Czy są jakieś szanse, że George jeszcze żyje?

Tego Hugh nie wiedział. Po prostu nie wiedział. Chociaż to nie było do niego podobne, nie zdążył przeanalizować ostatnich informacji. Ale kiedy spojrzał w przerażone oczy lady Clivendon i poczuł, z jakim napięciem na jego odpowiedź czekają Abbie i Daniel, nie mógł odebrać im tej ostatniej iskierki nadziei, która jeszcze się w nich tliła.

- Kiedy ktoś zaginie, nasi agenci zawsze szukają go do skutku. W tej sytuacji poszukiwania nie zostały jeszcze zakończone, dlatego możemy przypuszczać, że George nadal żyje. Nie poddam się, dopóki nie odnajdę pani syna, lady Clivendon, obiecuję.

Oczy hrabiny wypełniły się łzami.

- Dziękuję - wyszeptała.

Obietnica Hugh także Abbie doprowadziła do łez. Oprócz tego sposób, w jaki się zachował, sprawił, że poczuła się przy nim malutka. Nie wiedziała, jaki ma cel w pomaganiu jej rodzinie. Może zależało mu tylko na sławie, którą przyniosłoby mu zatrzymanie Nemo. A może po prostu chciał wynagrodzić jej to, co przez niego wycierpiała. Jakiekolwiek były jego motywy, nie ulegało wątpliwości, że ma zamiar złapać Nemo i odszukać George'a. Jeżeli odniesie sukces, będzie całowała ziemię, po której stąpa.

Nagle uprzytomniła sobie, że nie może posunąć się tak daleko. Ale powinna być miła i okazywać wdzięczność.

Matka wzięła ją w ramiona.

- Będziesz ostrożna, Abbie?

- Nie martw się, mamo. Pan Templar wie, co robi. Czytałam jego akta, pamiętasz? On jest… jak gdyby… gladiatorem. Jeżeli ktokolwiek może pokonać Nemo, to właśnie on.

Hrabina skinęła głową i oddaliła się.

Kiedy weszła na schody, Hugh zwrócił się do Daniela:

- Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić? Poproś Gilesa, żeby sporządził listę wszystkich spotkań rodziny królewskiej, zaplanowanych na kilka kolejnych dni. Albo jeszcze inaczej, poproś o plan zajęć rodziny królewskiej, premiera i jego świty.

- Nemo będzie chciał wykonać swoje zadanie w ciągu nadchodzących dni, prawda? - zapytał Daniel.

- Tak.

- To dlatego powiedział Abbie, że wyjeżdża za kilka dni i nigdy więcej się nie spotkają.

- Tak.

- Ale dlaczego ją o tym poinformował?

Hugh zawahał się, a Abbie odpowiedziała za niego:

- Bo chciał mnie zabić. Wydawało mu się, że nie będę miała okazji, żeby komukolwiek o tym powiedzieć.

Zamarli w bezruchu, kiedy usłyszeli muzykę Mozarta dobiegającą z salonu. Abbie czuła, jak ogarnia ją histeria, ale nie dała niczego po sobie poznać. Matka grała na pianinie dla pokojówek i służących, ponieważ wiedziała, że spotka ją gorąca burza oklasków.

Wszystko w domu Vayle'ów biegło swoim rytmem, bo takie starali się stwarzać pozory.

- Teraz! - rozkazał Hugh. Oboje odwrócili się i czym prędzej ruszyli w stronę drzwi kuchennych. Po chwili znaleźli się na tyłach domu.

Ogród schodził łagodnie do rzeki. Do przystani przycumowano dużo małych łódek. Hugh nie zdradził Danielowi, dokąd się wybierają. Powiedział tylko, że jego woźnica będzie ich łącznikiem. Wszystkie wiadomości będzie zanosił do klubu Daniela i codziennie rano będzie się z nim spotykał. Jeżeli ktokolwiek spytałby o Abbie, mieli mówić, że pojechała do Bath. A tymczasem Vayle'owie powinni zachowywać się tak, jakby nic się nie stało.

- Czy ty nie przesadzasz z tą ostrożnością? - pytał Daniel. - Czy nie powinniśmy przynajmniej zawiadomić twoich agentów o tym, co się dzieje?

- Jeżeli to zrobimy, będą chcieli przesłuchać Abbie. Być może będą chcieli użyć jej jako przynęty, żeby złapać Nemo. Ja na pewno bym tak postąpił. Oczywiście, będą nam obiecywać, że nic się jej nie stanie, ale tak naprawdę, nie będziemy mieli żadnej gwarancji, Nie chcę, żeby Maitland i jego ludzie szukali Abbie. Rozumiesz mnie?

Zapadła chwila milczenia. Po chwili Daniel roześmiał się.

- O tak - odparł. - Doskonale cię rozumiem.

- To dobrze. Najwyższy czas, żeby ktoś to wreszcie zrobił.

Abbie nie słyszała słowa z tej rozmowy, Patrzyła, jak w oddali znikają światła domu Vayle'ów, i słuchała dźwięków Mozarta, które rozbrzmiewały nad ogrodem. Matka grała w pokoju pełnym służby. A ona uciekała pod osłoną nocy niczym złodziej, ponieważ ktoś chciał ją zabić. Brat został porwany, a jej imię widniało na umowie o jego życie. Nie miała pojęcia, jak do tego wszystkiego doszło. Kierowali się cały czas w dół, w stronę mostu Blackfriars. Nie byli sami. Na brzegu Tamizy kręcili się ludzie. Jedne łodzie przybijały, a inne właśnie odpływały.

- Czy nikt nas nie śledzi? - zapytała. To były jedyne słowa, które wypowiedziała podczas całej drogi.

- Jestem tego pewien, ale jeżeli nawet byłoby inaczej, to i tak nikt nas już nie odnajdzie.

Hugh mówił pewnie i bardzo przekonywająco, ale tak naprawdę czuł niepokój. W czasach, kiedy pracował dla wywiadu, Nemo stał się legendą. Hugh miał nadzieję, że historie, które o nim wtedy słyszał, były mocno przesadzone. Wiedział jedno, że Nemo nie zna litości. Przypomniał sobie coś jeszcze: miał słabość do kobiet.

To niepokoiło go najbardziej. Ten drań najwyraźniej dokładnie opracował plan zabicia Abbie. W teatrze wcale nie chciał wymienić George'a na książkę. Jego celem była ona, i tylko ona. Abbie stała się jego obsesją. Już sama ta myśl sprawiała, że w Hugh wrzała krew.

Gladiator, tak go nazwała. To słowo ukłuło go niczym żądło. Ale być może powinien być gladiatorem. Może właśnie tak będzie wyglądało jego spotkanie z Nemo: dwóch gladiatorów na środku areny Koloseum. Nie będzie litości, nikt nikomu nie daruje życia.

Wsiedli do łódki i odbili od brzegu. Przy moście znajdowała się tawerna, z której dochodziły głośne krzyki i śpiew. Ale to nie było miejsce ich przeznaczenia. Kiedy Abbie usiadła na ławce, Hugh skierował łódź w kierunku hotelu na ulicy Gloucester.

Wracali tą samą drogą, którą przed chwilą przemierzyli. Minęli dom Vayle'ów, stojący na wzgórzu Mayfair.

24

Hugh nie miał żadnych problemów z wynajęciem kilku pokoi na ostatnim piętrze. Był początek marca, więc w hotelu było niewielu gości. Powiedział recepcjoniście, że służba z bagażami dołączy trochę później. Podał się za niejakiego Sterne'a, a Abbie przedstawił jako swoją żonę, po czym wziął od recepcjonisty klucz i poszli na górę.

Musieli się wspinać aż na trzecie piętro.

- Przepraszam cię za te schody - powiedział Hugh - ale tak naprawdę jest bezpieczniej.

Otworzył drzwi, po czym puścił Abbie przodem. Mieli do dyspozycji mały salon, dość dużą sypialnię oraz dwa pomieszczenia wielkości schowka. Hugh zapalił świece w saloniku, podczas gdy Abbie starała się rozpalić ogień w kominku. Rozejrzał się uważnie po wszystkich pomieszczeniach. Okazało się, że w jednym z małych pokoi jest jeszcze jedno wyjście, prowadzące do schodów na tyłach budynku. Właśnie o coś takiego chodziło Hugh. W krytycznej sytuacji dobrze mieć jakieś wyjście awaryjne.

Zamknął na klucz tylne drzwi, a klamkę zablokował krzesłem. Kiedy odwrócił się, dostrzegł Abbie, która przyglądała mu się, stojąc na korytarzu.

- Naprawdę wiesz, co robisz, Hugh? - zapytała łagodnie.

- Tak.

- Myślisz, że Nemo będzie mnie szukał?

- Będzie próbował. On jest zimnym zabójcą, pozbawionym skrupułów. Nie możemy go lekceważyć, Abbie.

- Czy spotkałeś się z nim w Hiszpanii?

- Nie. On i ja jesteśmy jak Wellington i Napoleon. Nigdy nie musieliśmy ze sobą walczyć. O dziwo, nasze drogi się nie skrzyżowały.

- Odnoszę wrażenie, że tego żałujesz.

- A nawet jeśliby tak było?

W jego głosie, w wyrazie twarzy było coś niepokojącego, jakby wyzwanie? Chęć walki? Abbie zawahała się, czy odpowiedzieć na to pytanie.

- To tylko moje spostrzeżenie - odparła, odwracając się szybko.

Wszedł za nią do salonu. Zdjęła płaszcz, uklęknęła przy kominku i pogrzebaczem popchnęła kilka płonących drew, tak że płomień wzbił się wysoko. Przez cały ten czas czuła jego obecność, wiedziała, że stoi przy drzwiach i się jej przygląda. Serce biło jej przyśpieszonym rytmem, a oddech stał się niespokojny. Kiedy już dłużej nie potrafiła znieść napięcia, odłożyła pogrzebacz, wstała i powoli odwróciła się do Hugh twarzą.

- Co się stało, Abbie? - zapytał. - Czy jestem dla ciebie zbyt natarczywy? Czy w moich żyłach płynie zbyt gorąca krew?

Potrząsnęła głową, przez cały czas walcząc z uczuciami.

- Nie.

- Maitland powiedział mi, jakie miałaś o mnie kiedyś zdanie. Wieczny student, takie chyba były jego słowa. Stary dobry Hugh. Czy właśnie taki ci się podobałem? Czy powinienem włożyć okulary? Czy w ten sposób poczujesz się bezpieczniej?

Był wściekły, a ona nie wiedziała, co takiego zrobiła czy powiedziała, że tak go sprowokowała.

- Hugh… - Przerwała, niepewna tego, co chce powiedzieć. - Lubiłam mężczyznę, którego poznałam w Bath, jeżeli o to ci chodzi. Czy widzisz w tym coś złego?

Jego twarz była teraz tak napięta, że wyostrzyły się wszystkie jej rysy. Abbie poczuła znajomy niepokój. To był ten sam mężczyzna, który w Dover oddał ją w ręce władz.

Zbliżał się do niej bardzo powoli, zwinnie niczym kot. Poczuła ucisk w żołądku; starała się zwalczyć strach. Był już przy niej. Uniosła głowę.

Jego ciemne oczy przepełniała furia.

- A co myślisz o tym mężczyźnie, które jest tutaj z tobą? - spytał niskim głosem. - Jak się przy nim czujesz?

- Ten… ten jest zupełnie inny.

- Aż tak inny?

- Jak możesz o to pytać po tym, co między nami zaszło?

Hugh poraził ją zimnym spojrzeniem.

- Jestem wystarczająco dobry, żeby ratować twojego brata, wystarczająco dobry, żeby zmierzyć się z Nemo. Ale nie jestem na tyle dobry, żeby móc przebywać z tobą w tym samym pokoju. Tylko popatrz na siebie! Cała się trzęsiesz. Wydaje ci się, że jestem barbarzyńcą? Boisz się, że cię zaatakuję?

- Jak możesz tak mówić?! - krzyknęła. - Jestem ci wdzięczna… - Nie skończyła, bo złapał ja za ramiona.

- Nie chcę twojej wdzięczności! Chcę, żebyś zobaczyła mnie takim, jaki naprawdę jestem. Jestem człowiekiem, Abbie, i tak jak inni mam swoje wady i zalety.

- Wiem o tym - powiedziała zdecydowanie, z nadzieją, że to ostudzi jego złość.

Ale nie ostudziło. Jej zimne oczy rozzłościły go jeszcze bardziej.

- Wydaje ci się, że tylko ty masz uczucia? Myślisz, że tylko ty czujesz się zdradzona? To ty mnie oszukałaś! Powiedziałaś, że mnie kochasz! Potem mnie zostawiłaś!

- Mylisz się! To wcale nie było tak.

- Zrobiłabyś wszystko, żeby ratować George'a. Przyznaj to, Abbie.

- Jest moim bratem! - krzyknęła.

- A ja tylko gladiatorem - wycedził przez zaciśnięte zęby.

- Tak - syknęła.

W tej samej chwili pożałowała swoich słów. Naprawdę wcale tak nie myślała. To była okropna noc, a ona jeszcze trzęsła się na myśl o spotkaniu z Nemo. Była wdzięczna Hugh, że zaoferował pomoc, nawet bardziej niż wdzięczna. Zasługiwał na coś więcej.

- Hugh…

- Więc co mam do stracenia? - Gwałtownie przyciągnął ją do siebie. Jego ramiona otoczyły ją w talii, a usta były tak brutalne jak nigdy. Ten pocałunek był bardziej podniecający niż wszystko, co Abbie do tej pory przeżyła. Słowa przeprosin zamarły na jej ustach. Płonęła i z trudem łapała oddech. Użył swego ciała jako broni obezwładniającej, a ona czuła, że staje się bezsilna.

Dlaczego karał ją w ten sposób? Na początku wydawało jej się, że może mu się oprzeć. Jego ręce ześlizgnęły się niżej, ale Hugh wciąż trzymał ją władczo. Abbie jęknęła. Nie ze złości, nie z zaskoczenia, tylko z uniesienia.

Hugh od razu zdał sobie sprawę, co oznacza ten cichy jęk. Muszę przestać, powtarzał sobie w myślach, zwłaszcza teraz, kiedy dopiąłem swego. Powinienjąuwolnić, pozwolić odejść. Ale to był dopiero początek. Musiał jej udowodnić, że niezależnie od tego, kim dla niej teraz jest, wciąż go pożąda.

Nie opierała się, kiedy delikatnie położył ją na podłodze. To ją podniecało, wywoływało dreszcze, zachwycało. Jego żądza sprawiła, że poczuła się kobietą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie kochali się po raz pierwszy, ale nigdy nie w ten sposób. Tym razem kierowały nimi zwierzęce instynkty. Abbie nie próbowała nawet z nimi walczyć.

Hugh poczuł, że coś w niej pękło. Już dawno przestał zastanawiać się nad słusznością swojego postępowania. Niezaspokojona żądza Abbie sprawiała, że chciał coraz więcej. Rozerwał jej stanik, a perłowe guziki rozsypały się po podłodze. Pośpiesznie zsunął górę sukni i ujął piersi dziewczyny. Kiedy ustami dotknął sutka, a potem zaczął go ssać, jej ciało wygięło się w łuk.

To doprowadziło go do szaleństwa. Już dłużej nie mógł się hamować. Szybkimi ruchami zdjął surdut i spodnie i odrzucił je na bok. Drżącymi palcami rozpiął pozostałe guziki sukni. Już po chwili leżeli nadzy na podłodze.

Krzyknęła, kiedy uniósł jej kolana. Nawet nie wiedział, kiedy się w nią wdarł. Abbie nie była w stanie myśleć. Nie dbała o konsekwencje; nie obchodziło jej, czy postępuje słusznie. Słusznie postępowała przez całe życie. Tej nocy poddała się emocjom.

Chciała, żeby to trwało jak najdłużej, ale on jej na to nie pozwolił. Zarzucił jej nogi na swoje plecy i wszedł w nią jeszcze głębiej. Kiedy osiągnęli szczyt, jej ciało przeszył dreszcz nieopisanej rozkoszy. Patrzył, jak opadają powieki Abbie, po czym, przytulając się do niej, opadł wyczerpany.

N igdy nie słyszałem ciszy takiej jak ta, pomyślał Hugh, może poza ciszą, która zapada po każdej bitwie. Ale ta wywoływała w nim wyrzuty sumienia.

Ostatnim razem, kiedy posiadł Abbie, powiedziała mu, że go kocha. Wiedział, że teraz nie usłyszy tych słów. Jak do tego w ogóle doszło? Kiedy zabierał ją z domu, zależało mu jedynie na tym, żeby chronić tę dziewczynę. A tymczasem leżał na niej nagi, niczym wykończony żołnierz po ciężkiej bitwie.

Może nie do końca wyczerpany. Abbie emanowała kobiecością. Nigdy jeszcze nie czuł się tak wspaniale, ale dlaczego narastało w nim poczucie winy? Przecież do niczego jej nie zmuszał. Gdyby tego nie chciała, odepchnęłaby go.

Kiedy w nią wchodził, uniosła słabo rękę, jak gdyby chciała się przed nim obronić. Po wszystkim czuła się taka słaba, że chciała tylko spać. Dopiero jutro zastanowi się nad konsekwencjami, w jasnym świetle dnia. Ale teraz była wykończona. Dowiedziała się o sobie czegoś nowego; miała w sobie zwierzęce instynkty, które on w niej wyzwolił.

Szeroko otworzyła oczy, kiedy poczuła, jak powoli zaczyna się w niej poruszać. Po chwili zaczęła oddychać płytko i nierównomiernie. Paznokcie wbiła w miękki dywan. Spojrzała na Hugh, ale na jego twarzy nic się nie zmieniło. Jego oczy przepełnione były emocjami, których mogła się domyślać.

Nie proś o słowa, ostrzegała siebie w myślach. On nie powie tego, co chciałabyś usłyszeć.

Kiedy znów poruszył się w niej niespokojnie, jęknęła w euforii.

- Powiedz, że nie jestem mężczyzną, którego pragniesz - wyszeptał.

Nie chcieć go? W stanie uniesienia te słowa były dla niej niczym wbijanie noża w serce. Wygięła się, rękoma oplotła jego ciało, nie pozwalając mu się odsunąć. Hugh roześmiał się cicho, całując jej spragnione usta. Kochali się, dopóki rozkosz nie wypełniła ich ciał.

Nie ochłonęli jeszcze, kiedy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Hugh podniósł się i sięgnął po koszulę.

- To na pewno Harper i Tom - wyjaśnił.

Abbie nie zachowywała się nawet w połowie tak spokojnie jak on. Zanim zdążył zapiąć koszulę, zerwała się na równe nogi, pozbierała z podłogi swoje ubranie, po czym pobiegła przez korytarz prosto do sypialni. Słyszała kroki Hugh, kiedy szedł, żeby otworzyć drzwi.

Potem dobiegł ją głos Harpera, Toma i znów odgłosy kroków. Wylękniona, odrzuciła na bok ubranie i położyła się do łóżka. Kołdrę podciągnęła pod sam nos. Nasłuchiwała. Przed drzwiami coś ciężkiego spadło na podłogę. Mężczyźni rozmawiali tak cicho, że nie słyszała, o czym mówią. W końcu ktoś zamknął drzwi i zrobiło się cicho.

Po chwili do sypialni wszedł Hugh; niósł jakąś paczkę.

- Już sobie poszli - powiedział, kładąc pudełko na podłodze. Wyszedł i wrócił po kilku minutach z torebką Abbie.

- Czy oni będą mieszkać razem z nami? - zapytała niespokojnie.

- Nie. Ich pokój jest po drugiej stronie korytarza. Jesteśmy tutaj całkiem sami.

Abbie nie skomentowała jego słów.

- W tym budynku jest mnóstwo pokoi - powiedziała po chwili.

- Ale ten układ jest wygodny.

Abbie ściągnęła brwi.

- Wygodny dla kogo?

Hugh otworzył pudełko, wyjął z niego sztylet i kilka pistoletów.

- Wygodny dla nas - odpowiedział na jej pytanie, ładując pistolet. - Dzielę z tobą łóżko, Abbie. Nie ma dla mnie znaczenia, czy wie o tym Harper lub Tom, ale wiem, że to jest ważne dla ciebie.

Przyglądała mu się bez słowa, kiedy ładował drugi pistolet. Kiedy załadował wszystkie, rozejrzał się po pokoju. Nóż schował pod poduszkę, jeden pistolet położył na podłodze przy łóżku, a drugi umieścił na szafie. Naprawdę wiedział, co robi.

Kiedy spojrzał na Abbie, zobaczyła na jego twarzy złość. Nie była już dziewicą, ale nie mogła powiedzieć, że to się stało bez jej zgody. Jeżeli stała się kobietą upadłą, to zarówno z jego, jak i ze swojej winy.

- Chcesz, żebyśmy byli kochankami? - zapytała.

- Jesteśmy kochankami - oznajmił.

W jego słowach kryło się kolejne wyzwanie, na które nie miała zamiaru odpowiadać. Dlaczego był taki oschły? Dlaczego, kiedy na nią patrzył, wyglądał tak niedostępnie?

- Co, żadnych komentarzy? - zapytał.

Pokręciła głową.

- Żadnych.

Dostrzegła w oczach Hugh satysfakcję, i to prawie wyprowadziło ją z równowagi. Ale zanim zdążyła zebrać myśli, żeby cokolwiek rnu odpowiedzieć, podszedł do łóżka i pocałował ją namiętnie.

- Muszę porozmawiać z Harperem i Tomem - powiedział. - Postaraj się zasnąć. - Pocałował ją raz jeszcze, po czym wyszedł z pokoju.

Ułożyła się wygodnie, ale zanim zamknęła oczy, poczuła się winna, bynajmniej nie ze względu na Hugh. Czuła się podle z powodu George'a. Podczas gdy ona przez ostatnią godzinę oddawała się rozkoszom, nad bratem wisiała groźba śmierci. Coś z nią musiało być nie w porządku. Było w niej coś złego i wynaturzonego. Zachowywała się tak, jak gdyby George'owi nic się nie stało.

Z tą myślą zapadła w głęboki sen, a kiedy się obudziła, z salonu dobiegły ją męskie głosy. Harper, pomyślała i uśmiechnęła się. Znów byli razem, i dobrze im było ze sobą.

Wszystko jest w porządku, George, wyszeptała prawie bezgłośnie. Hugh i Harper są współczesnymi gladiatorami. Oni cię uratują.

Kiedy się obudziła, poczuła rozkosz. Nie paliła się już ani jedna świeca, a ogień w kominku rzucał dziwne cienie. Nie miała na sobie kołdry. Hugh klęczał przy jej nogach i całował uda. To były pocałunki pełne pożądania, gorące, mokre, przyprawiające o drżenie.

Podniosła się gwałtownie, uwalniając się od jego ust i ciepłych dłoni.

- Co się stało, Abbie? - zapytał łagodnie. - Nie chcesz mnie?

Tak… Nie… Nie wiedziała, co jest nie w porządku poza tym, że właśnie oddawała się erotycznym rozkoszom i nie była w stanie trzeźwo myśleć. Ostry zapach seksu pozostał na jej skórze, a uda miała wilgotne. Dopiero zaczynała odkrywać, co oznacza być kochanką, i nie wiedziała, czy jest na to gotowa. W ogóle ze sobą nie rozmawiali. Robili tylko to.

Kiedy dłoń Hugh nakryła jej pierś, odwróciła się od niego.

- Abbie! - Podniecenie zniknęło z jego głosu, w chwili kiedy przestał jej dotykać. - Nie, nie odwracaj się ode mnie. Porozmawiaj ze mną. Powiedz, co ci jest.

Właśnie na tym polegał problem. Wcale ze sobą nie rozmawiali. Czuła się jedną z wielu jego kobiet.

Nie chciała się z nim kłócić, więc podała mu powód, który był bardzo bliski prawdzie.

- Wszystko dzieje się zbyt szybko. Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz.

Hugh wiedział, że może ją zdobyć bardzo łatwo. Mógł rozpalić w niej pożądanie. Gdyby nalegał, za chwilę znowu oddawaliby się rozkoszy, o której marzył, od kiedy opuścił ten pokój.

Ale czuł również obawy Abbie i doskonale je rozumiał. Od kiedy tutaj przyjechali, większość czasu spędzili, kochając się.

Może wcale nie był taki, jak mu się wydawało. Może naprawdę był dziki i nieokrzesany.

Ta myśl go zirytowała. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby nie nazwała go gladiatorem. Każda inna kobieta mogłaby mówić o nim jeszcze bardziej obraźliwie, ale żadna nie znała go tak dobrze jak Abbie. Dla niego liczyła się tylko jej opinia i tylko ona tak naprawdę mogła go zranić. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo mogą zaboleć go jej słowa.

Przyciągnął ją do siebie.

- Dobrze, że poruszyłaś ten temat - powiedział. - Jest bowiem coś, o czym chciałbym z tobą porozmawiać.

Wyszedł z łóżka, dołożył polan do ognia, po czym zapalił świecę na kominku. Kiedy do niej wrócił, leżała nakryta kołdrą pod samą brodę. Sięgnął po swoją koszulę, nie dlatego że było mu zimno, tylko żeby ją uspokoić. Chciał dać Abbie do zrozumienia, że chce z nią tylko porozmawiać.

- Abbie - zaczął - nie wydaje mi się, żeby rola kochanków była dla nas dobrym rozwiązaniem. To znaczy, chciałbym, żebyśmy byli dla siebie kimś więcej. Czy rozumiesz mnie?

- Tak mi się wydaje - odparła.

Jej źrenice były o wiele większe niż zazwyczaj. Przez cały czas przyglądała mu się uważnie. Jej włosy wyglądały niczym złota aureola wokół głowy i delikatnie spływały na ramiona. Była bardziej niż piękna, więcej niż inteligentna. Taka odważna i taka delikatna, jego Abbie.

Każde słowo dobierał bardzo ostrożnie.

- Powiedziałaś mi, że chciałabyś mieć dzieci. Czy to prawda, Abbie?

Odrzuciła włosy do tyłu, tak że teraz wszystkie opadały jej na plecy. Tym prozaicznym głosem, który tak dobrze znał, powiedziała:

- Nie zawsze można mieć to, czego się pragnie.

- W tym wypadku wszystko jest możliwe. Ty chcesz mieć dzieci, a ja chcę ciebie. Ślub, Abbie, to jest najlepsze rozwiązanie dla nas obojga.

Bała się uwierzyć, bała się mieć nadzieję. Tym razem odezwała się bardzo ostrożnie:

- Nie musimy się pobierać. Możemy poczekać i zobaczyć, czy jestem w ciąży.

Położył dłoń na jej brzuchu i łagodnie go pogłaskał.

- Abbie, nie w tym rzecz. Chcę, żebyś zaszła w ciążę. Ogromną przyjemnością dla mnie będzie myśl, że rozwija się w tobie nowe życie.

Nie mogła sobie wyobrazić, że są słowa, po których mogłoby jej się zrobić aż tak gorąco. Kiedy spojrzała na Hugh, dostrzegła, że nie wygląda na obojętnego. Patrzył na nią oczami, które wyrażały miłość i niepokój jednocześnie.

Oparła się na poduszkach.

- Ty naprawdę mówisz poważnie, Hugh?

Bardziej, niż jej się wydawało.

- Czy to oznacza tak czy nie?

Niespodziewanie dla siebie, Abbie dostrzegła oczami wyobraźni Hugh stojącego naprzeciwko Nemo. W końcu był tylko człowiekiem, zwykłym śmiertelnikiem. Jeżeli nawet chciał jej tylko dla seksu, to czy w tej sytuacji miało to jakiekolwiek znaczenie? Kto mógł wiedzieć, co wydarzy się jutro?

- Tak - odparła drżącym głosem, po czym wyciągnęła do niego ręce.

Jego twarz rozświetlił uśmiech. Ściągnął z niej prześcieradło, wspiął się na łóżko i rozłożył jej nogi.

- Powoli - powiedział, kiedy zaczęła drżeć. - Tym razem postaraj się rozkoszować przyjemnością.

I pokazał jej, co miał na myśli. Dotykał jej, pieścił wszystkie intymne części ciała, całował, dopóki nie wygięła się w łuk. Ujął jej pośladki i zaczął poruszać się w niej rytmicznie. Był tak mocny, tak potężny, ale był tylko człowiekiem. Tak bardzo bała się, że może go utracić.

Kiedy jej ciało zadrżało konwulsyjnie, oboje poczuli nieziemską rozkosz. Abbie nie była nawet pewna, co takiego się z nią dzieje.

Zasnęła, a on jeszcze długo rozmyślał.

25

Spała do południa następnego dnia. Kiedy kończyła toaletę, z salonu dobiegł ją huk. Wybiegła z sypialni i zatrzymała się jak wryta. Przy stole siedział Hugh i czytał list. Na podłodze klęczał młody woźnica, który w pośpiechu zbierał potłuczoną chińską porcelanę i klął pod nosem. Kiedy zobaczył Abbie, przestał przeklinać.

- Te talerze wyślizgnęły mi się z rąk - powiedział.

- Tom? - zapytała podejrzliwie Abbie. - Dobry Boże, to naprawdę ty! Z trudem cię rozpoznałam.

- To dlatego, że Tom ma na sobie liberię, tak dla niepoznaki -wyjaśnił Hugh. - Podjęliśmy wszelkie środki ostrożności.

Zerknęła na Hugh, po czym odwróciła się od niego. Wiedziała, że się zaczerwieniła, ale nic nie mogła na to poradzić. Po tej nocy i tak była zdziwiona, że w ogóle może chodzić. Jej ciało nadal drżało z podniecenia, a każdy ruch przywodził na myśl wspomnienia.

Żeby ukryć zażenowanie, skupiła uwagę na Tomie.

- Bardzo ci w tym do twarzy, Tom - powiedziała, podziwiając ciemnoniebieski płaszcz ze srebrnymi guzikami, szare bryczesy, białe pończochy i rękawiczki. - Ale coś ty najlepszego zrobił z włosami?

- Są upudrowane - wyjaśnił młodzieniec - ponieważ musiałem założyć perukę. Nie wiadomo, czy jest czysta? Kto wie, kto to przede mną nosił?

Chcąc zająć się czymś konkretnym, uklękła obok Toma, żeby pomóc mu zbierać kawałki potłuczonej porcelany.

- Mieliśmy szczęście, że najpierw przyniosłem talerze - powiedział Tom. - Co by było, gdybym przyniósł zapasy żywności? Byłby straszny bałagan, ot co. - Ściągnął białe rękawiczki. - Tak lepiej. - Westchnął. - Albo mnie pan odeśle do stajni, gdzie moje miejsce, panie Templar, albo będę pracował dalej bez rękawiczek.

- Rękawiczki? - zdziwiła się Abbie.

- Chodzi o to, że Tom staje się kaleką w momencie, kiedy je wciąga- wyjaśnił Hugh. - Ale każdy posłaniec nosi rękawiczki, a Tom nie jest wyjątkiem i nie powinien się temu sprzeciwiać.

- Wellington nie nosił rękawiczek, nawet podczas baiu - przypomniał chlebodawcy Tom.

- Ale ty nie jesteś księciem Wellington.

W tym momencie zainterweniowała Abbie.

- Przecież w stajni też nosisz rękawice.

- To zupełnie co innego. Tam nie muszę brać do rąk tych śliskich talerzy i srebrnych tac. Nie muszę nalewać zupy i wina albo nakładać ziemniaków na talerz. W stajni to zupełnie co innego. Tam nie trzeba pamiętać o dobrych manierach.

- Pokaż mi swoje dłonie - rozkazał Hugh.

Tom wyciągnął przed siebie ręce. Dłonie chłopaka były szare, a pod obgryzionymi paznokciami tkwił brud.

- Włóż natychmiast rękawiczki - zadecydował Hugh. - Panna Vayle i ja obsłużymy się sami.

Tom wzruszył ramionami.

- Jak pan sobie życzy.

Kiedy potłuczone talerze nareszcie zostały pozbierane, a Hugh poszedł zamknąć drzwi za Tomem, Abbie podeszła do stołu, na którym stał srebrny czajnik, filiżanki i cukiernica. Gdy Hugh wrócił do pokoju, popijała kawę, wyglądając przez okno.

Filiżanka podskoczyła jej w rękach, tak że krople kawy po¬chlapały brodę, kiedy usłyszała odgłos odsuwanego krzesła. Wy¬tarła twarz chusteczką, po czym odwróciła się do Hugh.

- Tak już lepiej - powiedział. - Myślałem, że już nigdy na mnie nie spojrzysz. A teraz usiądź.

Abbie posłusznie zrobiła to, o co ją prosił.

- Nie mam zamiaru przepraszać za to, co wydarzyło się w nocy, ale nie chcę też, żebyś czuła się winna. To, co robiliśmy, było zupełnie naturalne. Zresztą to i tak by się wydarzyło, prędzej czy później, to nie ma żadnego znaczenia. Może zachowywałem się zbyt napastliwie, ale wydaje mi się, że gdyby ci to przeszkadzało, powiedziałabyś mi o tym.

Abbie spojrzała na swoje dłonie. Przepraszać za te cudowne godziny spędzone w jego ramionach? Za największą rozkosz, jakiej w życiu zaznała?

- Nie czuję się winna i nie musisz mnie przepraszać.

- Spójrz na mnie - poprosił łagodnie.

Popatrzyła mu prosto w oczy. Cokolwiek w nich dostrzegł, najwyraźniej go to zdziwiło. Pogłaskał delikatnie jej policzek i Abbie na nowo poczuła potęgę jego pieszczot.

- Dlaczego płakałaś w nocy? Po tym wszystkim, co się między nami wydarzyło, dlaczego płakałaś?

Z wielu powodów. Ponieważ jego propozycja była taka chłodna; ponieważ chciała, żeby ją kochał. Ale przede wszystkim dlatego, że tak panicznie bała się tego, co się może wydarzyć.

Wyprostowała się; dłonie oparła na stole.

- Powiedz mi prawdę, Hugh. Czy George jeszcze żyje?

- A więc o to chodzi! - Przyglądał jej się przez chwilę, po czym odrzekł: - Tak, Abbie. Teraz, kiedy się nad tym zastanowiłem, wierzę w to, że George żyje. Pomyśl o tym. Gdyby twój brat nie żył, już dawno ktoś odkryłby jego zwłoki. Nemo chciałby, żebyśmy wiedzieli, że w ten sposób się na nas zemścił.

Tych samych słów Abbie użyła, żeby kiedyś uspokoić rodzinę, ale teraz, kiedy usłyszała to od Hugh, poczuła ulgę.

- W takim razie, gdzie on teraz jest? I czego może chcieć od niego Nemo?

- Tego nie wiem. Ale nie trać nadziei. Odnajdę Nemo, obiecuję ci to, Abbie. A kiedy już dostanę go w swoje ręce, odnaj dę twoj ego brata.

Ogarnęło ją przerażenie. Nie chciała, żeby Hugh spotykał Nemo. Nieważne, co się jeszcze wydarzy, jemu nie mogło się nic stać. Nie chciała, żeby opuszczał te pokoje, dopóki ktoś inny nie pozbędzie się Nemo. Ale nikt inny nie istniał.

Hugh zauważył jej zdenerwowanie i starał się ją uspokoić.

- Zrobiłem trochę notatek i chciałbym je uzupełnić - powiedział, kładąc na stół kilka kartek. - To powinno zająć nas na jakiś czas, a przynajmniej do chwili, kiedy wróci Harper. Brakuje mi paru informacji. Możesz mi pomóc, jeżeli opowiesz mi wszystko od początku, zaczynając od Paryża, oczywiście. Mów mi wszystko, co pamiętasz. - Kiedy dostrzegł rozpacz w jej oczach, dodał pośpiesznie: - To może być bardzo ważne, Abbie.

Wypiła trochę kawy, westchnęła, po czym wróciła pamięcią do dnia, kiedy udała się do sklepu z książkami w pobliżu Palais Royal.

- Gdy wchodziłam do księgarni Dessene'a, niczego nawet nie podejrzewałam - zaczęła opowieść. - Teraz wydaje mi się to bardzo dziwne, że spotkanie z Colette przewróciło nasze życie do góry nogami. Ale wtedy wszystko wyglądało tak zwyczajnie.

- Czy pamiętasz tę dziewczynę? - zapytał Hugh, kiedy Abbie zamilkła.

- Niezbyt dobrze. Jak już mówiłam, nie zwróciłam na nią uwagi. Pamiętam tylko, że była młoda, młodsza ode mnie. I bardzo ładna. Potknęła się o mój koszyk z książkami. Myślę, że wtedy przekazała mi książkę dla Michaela Lovatta. Zaraz po tym do sklepu weszli jacyś mężczyźni. Jeden z nich powiedział po francusku: "Nigdy jeszcze nie miałem Angielki". Patrzył prosto na mnie, a inni się śmiali. Byłam taka przerażona, chciałam stamtąd jak najszybciej uciec. George tego nie słyszał, a ja mu o tym nie powiedziałam.

Znalazła chusteczkę i wytarła nos.

- Wiesz, co mi się wydaje, Hugh? Myślę, że to był Nemo. Colette ukrywała się na zapleczu sklepu, a on chciał się zabawić kosztem moim i George'a. Ona musiała wiedzieć, że grozi jej niebezpieczeństwo, i właśnie dlatego podrzuciła mi książkę. Potem Nemo ją zamordował. Sam mi powiedział, że strzelił jej w głowę. - Jej głos załamał się. - Dlaczego nie poprosiła nas o pomoc? Moglibyśmy coś zrobić, gdybyśmy tylko wiedzieli.

- Wtedy was też by zabił. Colette o tym wiedziała. A tymczasem zrobiłaś to, na czym jej zależało. Wywiozłaś z Paryża książkę.

- Tylko po to, żeby oddać ją w ręce brytyjskiego wywiadu! - krzyknęła z furią Abbie. - I to niby tak bardzo miało mi pomóc!

- Wszystko zawdzięczamy pannie Fairbairn. Gdyby nie napisała tego listu, nigdy nie dowiedzielibyśmy się o Nemo.

Uśmiechnęli się do siebie i całe zdenerwowanie zniknęło. Wkrótce powrócił Tom z pełną tacą. Podczas jedzenia Abbie opowiedziała Hugh wszystko, co jeszcze udało jej się przypomnieć, a on notował. Kiedy przestał zadawać jej pytania, wstała i zaczęła chodzić po pokoju. Po chwili stanęła przy oknie i wyjrzała na zewnątrz.

Właśnie zaczynało padać. Przed hotelem przejeżdżały powozy. Ludzie w płaszczach i z parasolami w pośpiechu przemierzali ulicę. Zwykli ludzie w zwykły dzień jak inne. Pragnęła całym sercem stać się teraz jedną z nich.

Słyszała, jak Hugh podnosi się z krzesła i podchodzi. Stanąt za Abbie i przytulił jąmocno. Jego ręce ześlizgnęły się po ramionach, aż znalazły się na jej piersiach. Nie potrafiła ukryć emocji, które w niej rozbudził. Czuła gorący oddech na szyi, jej piersi uniosły się w jego dłoniach. Gdy na karku poczuła usta Hugh, zadrżała.

- Potrzebuję ciebie - powiedział. - Pójdziemy do łóżka, Abbie?

Odwróciła się w jego ramionach i pocałowała go. Obdarzył ją jednym z tych rzadkich u niego, cudownych, ciepłych uśmiechów.

Zaprowadziła go do sypialni. Hugh rozebrał najpierw ją, potem siebie i zaczęli się kochać bez żadnej gry wstępnej. Właśnie tego teraz chciała. Jej ciało naprężyło się. Na koniec Hugh złapał ją tak mocno, że nie miała wątpliwości, iż po tym uścisku pozostaną siniaki, ale tego też potrzebowała.

Nadal czuli podniecenie i oboje oddychali ciężko, kiedy Hugh uniósł głowę i popatrzył na nią przepraszająco.

- Abbie, nie powinienem był tego robić. Powinienem był inaczej wykorzystać ten czas spędzany z tobą. Ja…

Podniosła głowę z poduszek, zarzuciła mu ręce na szyję i całowała go długo, namiętnie i bardzo zmysłowo.

- Dzięki Bogu - westchnął, kiedy odsunął się od niej. Powoli zaczął się ubierać. - Nigdy tak się nie zachowywałem.

Abbie sięgnęła po koszulę.

- W takim razie Desdemona, Mercedes i Catalina nie wiedzą, co straciły - powiedziała oschłym tonem.

Hugh wykrzywił usta w grymasie.

- Tłumaczyłem ci, że to pseudonimy moich łączników. Jeżeli mi nie wierzysz, zapytaj Harpera.

- Może pomyliłam się w tej kwestii, ale jestem przekonana, że i tak miałeś przede mną wiele kochanek.

Hugh roześmiał się.

- Abbie, powinienem był cię poślubić, zanim… - Zatrzymał się i spojrzał na nią ostrożnie. - Nigdy nie wytłumaczyłem ci tej historii z Estelle, prawda?

- Nie - odparła. - Nie opowiedziałeś mi o swojej żonie.

- Nie, nie patrz na mnie w ten sposób. - Przeczesał włosy ręką. - Nie mówiłem ci o niej, bo to nie jest ważne.

- Może dla ciebie nie, ale dla mnie tak. - Usiadła na łóżku, po czym wskazała ręką krzesło. - Usiądź, Hugh. Zamieniam się w słuch.

- Już wiem, jak określić to spojrzenie - powiedział. - Wszystkowidząca, wszystkosłysząca i wszystkowiedząca panna Abigail Vayle. - Uniósł jej głowę i pochylił się nad nią. - Powinienem cały czas się z tobą kochać. Wtedy twoje spojrzenie staje się mgliste, tak jak w tej chwili. Założę się, że serce bije ci wtedy jak po długim biegu. - Położył rękę na jej piersi. - Widzisz? Miałem rację.

Abbie siedziała w salonie, kiedy Hugh otworzył drzwi Tomowi. Jej policzki były rozpalone, a włosy przypominały ptasie gniazdo. Nadal z trudem łapała oddech. Podniosła gazetę ze stołu i zaczęła czytać w skupieniu. Tom wniósł tacę z jedzeniem.

- Co cię zatrzymywało tak długo, Tom? - zapytał Hugh niewinnie. - Panna Vayle i ja nie mogliśmy się doczekać twojego powrotu. Prawda, Abbie?

Spojrzenie, które posłała Hugh, mogłoby spalić go na popiół, ale on na nią nie patrzył. Spokojnie wrócił do pracy nad notatkami.

Abbie trzymała przed sobą otwartą gazetę i wpatrywała się w nią bezmyślnie. Wszystko, czego dowiedziała się o Estelle, zmieściłoby się w jednym zdaniu. Hugh naprawdę nie lubił o sobie mówić. Ale dowiedziała się również czegoś istotnego. Nieważne, czy zdawał sobie z tego sprawę, czy też nie, zdrada Estelle nadal rzucała cień na jego życie. Ciężko było zdobyć jego zaufanie, a jeżeli raz się je straciło, odzyskanie go graniczyło z niemożliwością.

Teraz rozumiała, dlaczego był dla niej taki niedostępny. Ona też go zdradziła, a przynajmniej tak mu się wydawało. Przez cały czas zastanawiała się, w jaki sposób przekonać tego upartego, uprzedzonego do kobiet, cudownego mężczyznę, że naprawdę go kocha.

- Abbie?

Spojrzała na niego znad gazety.

- Tak?

- Wydaje mi się, że znalazłem coś interesującego.

Odłożyła gazetę na bok.

- Co takiego?

- Przez cały czas mieliśmy to przed oczami.

- Co?

- List panny Fairbairn. Colette przekazała ci książkę, ale nikt o tym nie wiedział, bo ją zamordowano. Sześć tygodni później panna Fairbairn napisała list do Michaela Lovatta i nagle wszyscy zaczęli ścigać cię z powodu książki, wywiad brytyjski, Nemo i jego współpracownicy, Alex Ballard. Co ci to sugeruje?

- Nie mam pojęcia.

Popatrzył na nią uważnie.

- W Ministerstwie Spraw Zagranicznych jest ktoś, kto przekazuje informacje naszym wrogom. To zdrajca. W jaki inny sposób Nemo mógłby się dowiedzieć, że książka wróciła do Londynu? Musimy odnaleźć tego zdrajcę.

- Może był nim Alex Ballard.

- Nie wierzę w to. Alex przyjechał do Bath i prosił mnie o pomoc. Byłem jedyną osobą, której mógł zaufać, ponieważ nie jestem już agentem. Musiał podejrzewać, że istnieje zdrajca, który przekazuje informacje wrogowi. Wydaje mi się, że to Nemo go zamordował.

W oczach Abbie pojawiła się rozpacz.

- Taki człowiek jak Nemo nie wypuści mojego brata żywego, prawda, Hugh?

- Powstrzymam go, Abbie. To jeszcze nie koniec. - Dziewczyna milczała, więc kontynuował: - Bądź cierpliwa. Kiedy przyjedzie Harper z listem od Gilesa, zdobędziemy więcej informacji. Tymczasem sporządzę listę wszystkich osób mających związek ze sprawą książki i zobaczę, czy uda mi się znaleźć podejrzanego.

- List Gilesa?

- Nie mówiłem ci o tym? Poprosiłem go, żeby sporządził mi plan zajęć rodziny królewskiej, premiera i jego współpracowników na kolejne kilka dni. Nemo jest zabójcą. Jedynym powodem, dla którego chciał zniszczyć książkę, była chęć zatajenia swojej misji. Tej prawdziwej misji, z którą przybył do Anglii.

- Żeby zabić…? Kogo?

- Kogoś ważnego. Kogoś, kogo śmierć przyniosłaby korzyści jemu i Napoleonowi.

Abbie nie potrafiła ukryć przerażenia.

- Nie mamy wiele czasu. Powiedział, że za parę dni wróci do Francji - przypomniała.

Hugh spojrzał jej głęboko w oczy.

- Odnajdę go, Abbie. Zaufaj mi. - Uśmiechnął się ironicznie i dodał: - Nie zapominaj, że jestem gladiatorem.

Za oknem zapadał mrok, kiedy usłyszeli ciche pukanie. Potem zza drzwi dobiegł głos Harpera: - Mam gazetę, którą pan zamawiał.

To było hasło na odzew, który brzmiał "droga wolna". Abbie wydawało się to trochę głupie. Nie rozumiała, dlaczego Tom i Harper nie mogli rozmawiać normalnie. Ale w końcu szpiedzy mają własne sposoby.

Hugh nigdy nie otwierał drzwi bez pistoletu w ręku. Wszystkie te środki ostrożności uświadomiły jej, jak niebezpieczny musi być Nemo. Hugh pierwszy wszedł do salonu, a zaraz za nim pojawił się Harper. Tak jak Tom, nosił liberię, ale oprócz tego miał na głowie białą perukę, a noszenie rękawiczek najwyraźniej nie sprawiało mu większych problemów,

- Czy masz tę listę? - zapytał Hugh.

- Tak- odparł Harper. Wsunął rękę do kieszeni i wyjął kilka zwiniętych kartek. - Pewnie masz ochotę na kieliszek wina - rzekł Hugh.

Abbie uśmiechnęła się, bo Harper zdjął rękawiczki, zanim sięgnął po karafkę.

- Mógłbym przywyknąć do życia gońca - zwrócił się do Abbie. - Czy pani wie, jak duże dostaję napiwki za nieróbstwo? Na przykład, przy St. James Street przytrzymałem psy pewnej damy, która właśnie wysiadała z powozu, i dostałem za to pół suwerena. Woźnica nigdy nie dostaje napiwków.

Te ostatnie słowa najwyraźniej były skierowane do Hugh, ale on nie zwracał uwagi na Harpera, ponieważ już zdążył zagłębić się w świeże informacje.

Na dworze nadal padało. W pokoju było ciepło i przytulnie.

Abbie czuła się bezpiecznie, kiedy Hugh i Harper byli obok. Nigdy nie myślała o tych dwóch mężczyznach jak o panu i słudze. Byli kompanami i właśnie dlatego Harper czasami przekraczał pewne granice, które powinny istnieć pomiędzy służącym i jego panem. Spojrzała na Hugh, kiedy ten wściekle odrzucił kartkę.

- Co się stało? - zapytała.

- Jaki ja byłem głupi! - wykrzyknął. - Cholerny głupiec! - Energicznie podniósł się z krzesła.

- Dokąd idziesz?

- Nadal brakuje mi jednego elementu układanki, ale wszystkie inne nareszcie są na swoim miejscu. Jutro wieczorem w domu lorda Merklanda będzie miał miejsce uroczysty obiad na cześć premiera. Wydaje mi się, że Nemo również się tam pojawi. I George też tam będzie. Muszę zobaczyć listę gości jeszcze przed rozpoczęciem przyjęcia.

- Więc wiesz, gdzie jest George? - zapytała Abbie trzęsącym głosem.

- Nie, jeszcze nie. Harper, zostaniesz z panną Vayle. Wezmę ze sobą Toma.

Dał woźnicy klucz od drzwi.

- Nie otwieraj, dopóki nie usłyszysz mojego narzekania na pogodę. Wrócę za godzinę.

Abbie wstała z krzesła.

- A jeżeli nie wrócisz?

- Harper będzie wiedział, co robić.

Nie zwracając uwagi na woźnicę, pocałował ją i wyszedł, nie oglądając się za siebie.

26

Kiedy Harper zamknął za nim drzwi, Hugh poczuł, jak krew pulsuje w jego żyłach. Czuł się tak zawsze, kiedy walczył w Hiszpanii. Dzięki Abbie udało mu się naszkicować plan tej łamigłówki, a teraz zrozumiał wszystko bardzo dokładnie. Brakowało mu tylko jednego elementu, a kiedy nareszcie do niego dotrze, odnajdzie wyjście z labiryntu.

Z pokoju po drugiej stronie korytarza wyszedł Tom z bronią w ręku.

- Chodź ze mną - powiedział Hugh i razem zeszli po schodach.

Z nieba spadały ciężkie krople deszczu. Mężczyzna z obsługi hotelowej przytrzymał im drzwi i nalegał, że zawoła powóz.

- Ja mogłem to zrobić - powiedział obrażony Tom.

Hugh miał ważniejsze sprawy na głowie niż fochy chłopaka.

- Owszem, mógłbyś, ale wtedy ten człowiek nie dostałby napiwku, mam rację?

Kiedy wsiadali do powozu, Hugh wcisnął do ręki służącego szylinga. Tom przypatrywał się lśniącej monecie, dopóki chlebodawca nie kazał mu wsiąść do powozu, Hugh podał woźnicy adres domu Vayle'ów.

Kiedy ten popędził konie, służący hotelowy wziął do ręki monetę, którą przed chwilą dostał, i przyjrzał się jej uważnie w świetle ulicznej latarni. Zatrzyma to na szczęście, pomyślał. To będzie coś, co El Centurion podarował mu, zanim on, Nemo, wywróci jego życie do góry nogami. Templar pojechał do domu Vayle'ów, który znajdował się po drugiej stronie Mayfair. Pozostało więc wiele czasu, żeby rozprawić się z dziewczyną, po czym zniknąć w ciemnościach nocy.

Kiedy wszedł do hotelu, na jego twarzy nie malowały się żadne uczucia. Żona właściciela hotelu, która siedziała przy barze w małym holu, nie była ani trochę zdziwiona, że służący źle się poczuł i dlatego przysłał do niej swojego "kuzyna". Była nawet bardzo zadowolona, że ten tak dobrze wywiązał się ze swoich obowiązków i wezwał powóz dla gości hotelowych. Nemo miał ochotę roześmiać się na cały głos. To była gra, w której przeciwnikiem był El Centurion. Chciał spojrzeć mu prosto w oczy i pokazać, jak bardzo drwi z jego reputacji doskonałego agenta. Mógł zabić go razem z jego służącym, ale nie zrobił tego, ponieważ miał na razie inny cel. El Centurion był dla niego nikim.

Zeszłej nocy, kiedy Nemo przyglądał się ucieczce Templara z panną Vayle, miał kilka wątpliwości. Potrafił jednak czekać cierpliwie. Przeszukał wszystkie doki w pobliżu, ponieważ gdzieś musiała być przycumowana ich łódź. Przy zajeździe Blackfrars znalazł to, czego szukał. Jeden z przewoźników pamiętał młodą parę, która doskonale odpowiadała rysopisowi. Poza tym od przewoźnika dowiedział się również, że mieli zamiar zatrzymać się w jednym z hoteli przy Gloucester Street, ale, niestety, nie mógł sobie przypomnieć, w którym dokładnie.

Nemo czekał już tutaj od świtu. Na początku myślał, żeby zabić Templara i dziewczynę podczas snu. Chciał podłożyć ogień w ich pokoju, po czym zamordować pannę Vayle w chwili, gdy wybuchnie panika. Ale teraz nadarzyła się doskonała sytuacja. W pokoju zostały tylko dwie osoby.

Podekscytowanie związane z polowaniem sprawiło, że krew zaczęła wrzeć w jego żyłach. Prawie czuł strach ofiar. To było jak afrodyzjak, który daje rozkosz. Nigdy żadna kobieta nie wzbudziła w nim takich emocji. Nie zawsze tak się czuł. Tylko wtedy, gdy zabójstwo miało związek z jego życiem prywatnym, wszystko przeżywał ze zdwojoną siłą. Wiedział, że podniecenie minie, kiedy tylko przestanie bić jej serce. W przyszłości, gdy jakaś głupia kobieta znajdzie się w jego łóżku, przypomni sobie tę chwilę i jego ciało przeszyje rozkosz.

Właścicielka hotelu wyszła zza baru i przyglądała mu się. Nemo poszedł do kuchni, wziął stamtąd pierwszą lepszą tacę, po czym ruszył na górę.

Abbie odwróciła się od okna i patrzyła, jak w ciemnościach znikają światła powozu, w którym jechał Hugh. Harper siedział przy stole; przeglądał plik kartek.

- To nas trochę zrelaksuje - powiedział, po czym zaczął czytać pierwszą kartkę z notatkami.

Abbie skinęła głową i podniosła listy, które Hugh czytał przed wyjściem. Wypisano na nich wszystkie spotkania zarówno rodziny królewskiej, jak i lorda Liverpoolu i jego współpracowników.

- Dlaczego Hugh nagle uznał, że to właśnie lord Liverpoolu jest celem Nemo? Dlaczego to nie mógłby być książę regent czy lord Caslereagh? - zapytała.

- Nie powiedział tego, ale kiedy pani o tym mówi, wydaje mi się, że ma pani rację. Premier niedługo wyjeżdża z kraju.

- Tak, ale Francuzi przecież o tym nie wiedzą, prawda?

Wzięła do ręki kartkę z notatkami Hugh.

- Po co potrzebna mu jest lista wszystkich gości, którzy pojawią się na przyjęciu wydanym na cześć lorda Merklanda? Kogo spodziewa się na nim zobaczyć?

- Tego też mi nie zdradził. Niech mnie pani posłucha, pan Templar powiedział, że wróci do nas za godzinę. Dlaczego nie wymyślimy czegoś dla zabicia czasu do jego powrotu? Może zagramy w wista?

Abbie usiadła i wzięła karty do rąk.

- Nie umiem w to grać.

- Nauczę panią.

Przeszył ją dreszcz emocji. Wszystko zaczynało się nareszcie układać. Być może już wcześniej mogłaby skojarzyć ze sobą fakty, ale nigdy nie przyszło jej to do głowy. Działy się różne rzeczy, a ona nawet nie zastanawiała się dlaczego. Teraz jednak wyraźnie widziała, co łączy ze sobą poszczególne tropy. Ale nie wszystko było całkiem wyraźne. Szukała czegoś, o czym wiedziała, że istnieje na pewno.

Spojrzała na zegar. Godzina, i Hugh będzie z powrotem przy niej.

- W porządku - zadecydowała. - Zagrajmy w karty.

Abbie zdążyła, ku niezadowoleniu Harpera, wygrać pierwsze rozdanie, kiedy usłyszeli ciche drapanie o drzwi. Spojrzała na Harpera. Powoli wstał z krzesła, a jego ręka uniosła się w uciszającym geście. Wziął pistolet ze stołu, po czym bezszelestnie zbliżył się do drzwi. Abbie była tuż za nim.

Dźwięk, który słyszeli, przypominał trochę pisk zranionego zwierzęcia. Potem cichym przerywanym głosem ktoś wymówił jej imię.

Usłyszeli huk, jak gdyby ktoś upadł na podłogę.

- Hugh! - krzyknęła przerażona Abbie i pędem rzuciła się do drzwi.

Harper odepchnął ją brutalnie.

- Proszę się cofnąć! - rozkazał.

- Ale tam jest Hugh!

- Proszę się cofnąć!

Poczekał, aż dziewczyna kawałek odejdzie.

- Panie Templar - powiedział - proszę się do mnie odezwać.

Usłyszeli przeciągły jęk, po czym zapanowała cisza.

Abbie nie wytrzymała.

- Harper, on jest ciężko ranny! - krzyknęła. - On umiera. Otwórz drzwi!

Harper zawahał się, potem jeszcze raz poprosił chlebodawcę, żeby się odezwał, a kiedy odpowiedziało mu milczenie, ostrożnie przekręcił klucz. Drzwi gwałtownie się otworzyły i woźnica został brutalnie popchnięty na ścianę. Abbie zobaczyła służącego z hotelu w białej peruce na głowie. W jego ręku błysnął nóż. Pochylił się nad Harperem i z całej siły uderzył go rękojeścią noża, a potem wbił mu nóż w klatkę piersiową. Ten bezwładnie zwalił się na ziemię.

Abbie przeraziła się, kiedy na płaszczu Harpera pojawiła się czerwona plama. Służący wyciągnął pistolet z jego dłoni. Zamknął drzwi na klucz, cały czas się uśmiechając.

- Panno Vayle - zwrócił się do niej - znów się spotykamy. Czy mogę mówić do ciebie Abbie? Nie poznajesz mnie? Przyjrzyj się dobrze.

Wiedziała, że stoi przed nią Nemo we własnej osobie, ale teraz ani trochę nie przypominał tego młodego mężczyzny, którego spotkała w teatrze. Ten był bardziej potężny, a jego twarz pokrywały zmarszczki. Ale było coś, co sprawiło, że nie miała wątpliwości. Niebieskie zimne oczy nawet teraz, kiedy się uśmiechał, nie wyrażały żadnych uczuć.

- Nie - wyszeptała.

- Pozwól, że odświeżę ci pamięć. Tańczyłaś ze mną na balu w Assembly Rooms. Harry Norton. Czy to ci coś mówi?

- Pan jest Harrym Nortonem?

Najwyraźniej cieszyła go każda minuta spędzona na torturowaniu jej.

- A po balu miałem przyjemność towarzyszenia ci w twoim własnym łóżku. Nie mogę uwierzyć, że kobieta, która przede mną stoi, to ta sama wijąca się ze strachu dziwka, która przyrzekła, że mnie nie zdradzi. Ale nie dotrzymałaś obietnicy, prawda, Abbie?

Nie jesteś tchórzem! - powtarzał jej wewnętrzny głos. Nie daj po sobie poznać, że się boisz! On właśnie tego pragnie; kiedy to zrobisz, zabije cię.

Bała się, panicznie się bała. Przez chwilę miała wrażenie, że umrze ze strachu. Właśnie prowadziła z Nemo pogawędkę, jak dwoje zwykłych ludzi, podczas gdy Harper leżał na podłodze, krwawiąc przez cały czas; być może już nie żył. Nemo miał zamiar ją zabić, a ona mogła winić za to tylko siebie. Hugh ostrzegał, żeby nigdy nie otwierała drzwi, dopóki nie usłyszy umówionego hasła. Mimo to zmusiła Harpera, żeby postąpił wbrew zasadom i otworzył drzwi. Hugh powiedział jej, żeby ani na chwilę nie odkładała na bok pistoletu, a ona bezmyślnie zostawiła broń na stoliku w salonie. Gdyby postępowała tak, jak jej tłumaczył, mogłaby teraz strzelić i trafić w sam środek tej uśmiechniętej twarzy.

Jedynym ratunkiem były drzwi za jej plecami, prowadzące do jednego z małych pokoi. Za to mogła dziękować tylko Harperowi; zanim otworzył drzwi, upewnił się, że Abbie nie jest w sytuacji bez wyjścia. Ale to jej niewiele pomogło. Drzwi za jej plecami były zamknięte. Powinna była je otworzyć w momencie, kiedy się zorientowała, że będzie mieć kłopoty. Tymczasem stała jak kołek, sparaliżowana strachem. Zanim zdąży je otworzyć, Nemo jej dopadnie i na tym się wszystko skończy.

Na co on czekał? Dlaczego jeszcze jej nie zabił?

Nagle ogarnęła ją dzika złość. To był ten sam mężczyzna, który zabił Colette. Kpił sobie z tej nocy, kiedy zaatakował ją w jej własnym łóżku. Obdarł Jerome'a ze skóry, a Colette strzelił prosto w głowę. Ta biedna francuska dziewczyna wybrała właśnie ją na kolejną ofiarę tego potwora. To się nie mogło skończyć w ten sposób. Abbie postanowiła do tego nie dopuścić.

Kierując się bardziej instynktem niż logiką, zapanowała nad trzęsącymi się nogami i dumnie wyprostowała się.

- Z trudem mogę uwierzyć, że najlepszy szpieg Napoleona robi sobie tyle zachodu, żeby się pozbyć jednej bezwartościowej kobiety. Dlaczego pan tak bardzo się mnie boi?

- Boję? - W jego oczach przez ułamek sekundy widziała coś przerażającego. - Muszę dbać o reputację. Oddałaś książkę brytyjskiemu wywiadowi. Chciałaś mnie oszukać, przekazując mi inną. Który szpieg, czujący respekt do samego siebie, pozostawiłby tę sprawę bez konsekwencji? Jak mógłbym teraz powrócić do imperatora? Straciłbym twarz.

Tak samo przerażał ją uśmiech na jego twarzy i zimne niebieskie oczy, jak groźnie wyglądające ostrze noża.

- Skąd pan wiedział, że od dawna nie mam książki? - Wcale nie zależało jej na uzyskaniu odpowiedzi. Chciała tylko, żeby mówił, podczas gdy ona nieznacznie przesuwała się w stronę drzwi.

- Czy ty naprawdę jesteś taka głupia? Moi agenci zostali wyśledzeni przez brytyjską policję tej samej nocy, kiedy zostałaś uwolniona z więzienia. Jak inaczej władze brytyjskie wiedziałyby, gdzie ich szukać? Nie patrz na mnie z takim przygnębieniem. Nigdy nie miałaś szans. Widzisz, Abbie, ja mam szpiegów dosłownie wszędzie. Zawsze byłem jeden krok przed tobą.

- To pan zabił Alexa Ballarda.

- Ależ oczywiście. Podejrzewaliśmy, że za dużo wie. Sam podpisał wyrok śmierci na siebie, kiedy wszedł do twojego pokoju w Zamku.

- Obaj szukaliście tej książki.

- Sprytna dziewczynka. - Cmoknął z uznaniem. - Musiałaś prowadzić bardzo burzliwe życie, Abbie. W twoim pokoju w środku nocy pojawiło się dwóch mężczyzn, a ciebie w nim nie było. Byłem wtedy na ciebie bardzo zły. Wydawało mi się, że zawarliśmy umowę, a ty ją zerwałaś. Ale potem, kiedy przemyślałem wszystko raz jeszcze, śmiałem się do łez. Naprawdę nie miałaś szans, Abbie.

- Dlaczego nie zabił pan Hugh, kiedy miał pan okazję?

- W przeciwieństwie do Ballarda, Templar o niczym nie wiedział, a śmierć zbyt wielu agentów spowodowałaby poruszenie wśród wyższych urzędników. Mogliśmy go trochę okaleczyć, ale nic poza tym. Obawialiśmy się, że postąpi dokładnie tak, jak to zrobił, to znaczy odbierze ci książkę. Masz rację, powinienem był go zabić. Zaoszczędziłoby mi to wielu kłopotów.

- A co z George'em? - zapytała cicho.

- To chyba żadne pocieszenie, że będzie żył dłużej od ciebie.

Więc George żył! Ta myśl dała jej nadzieję i siłę, żeby wyjść cało z tej opresji. Wiedziała, że musi przetrwać, żeby ocalić brata.

Nemo zdjął perukę i rzucił ją na podłogę. Ciemne włosy, które zwijały się w loki, kiedy spotkała się z nim w teatrze, teraz przylegały ściśle do głowy.

- Strasznie tutaj gorąco. Nie uważasz, Abbie?

Jej czas się skończył. Mogła uciekać albo dać się zabić.

Kiedy zaczął zdejmować surdut, Abbie poruszyła się. Odskoczyła do tyłu, zatrzasnęła drzwi, po czym przekręciła za sobą klucz w zamku. W pokoju było strasznie ciemno. Kiedy szła po omacku, usłyszała donośny śmiech Nemo. Wstrząsały nią dreszcze.

- Och, Abbie - powiedział - miałem nadzieję, że będziesz czegoś próbować. Nie lubię, jak przychodzi mi to zbyt łatwo. Co to za przyjemność? Uciekaj, Abbie, uciekaj, bo kiedy cię dopadnę, potnę cię na małe kawałeczki.

Pozwalał jej uciekać! To była jego gra, zabawa w kotka i myszkę. Palce Abbie zacisnęły się na klamce, kiedy usłyszała huk; coś ciężkiego uderzyło o drzwi. Jęcząc z przerażenia, wybiegła z pokoju.

Hugh uderzył pięścią w dach w tym miejscu, gdzie siedział woźnica, żeby przyciągnąć jego uwagę.

- Zatrzymaj się, człowieku! - krzyknął, a potem wrzasnął ze złością: - Stój!

Woźnica zatrzymał konie tuż przed skrętem w Oxford Street.

- Co się stało? - zapytał Tom.

- Nie wiem - odparł Hugh. - Nie mogę tego wszystkiego połączyć w logiczną całość. Ten służący w hotelu? Dlaczego nalegał, żeby sprowadzić dla nas powóz?

- Bo wiedział, że łatwo można pana naciągnąć.

- Ale przecież ty byłeś przy mnie. Czy to nie wydaje ci się dziwne? Przecież powinien był wiedzieć, że ty sprowadzisz dla nas powóz, prawda?

Tom wzruszył ramionami.

- Znam takich jak on. Są bardzo przebiegli i dobrze na tym wychodzą. Kiedy pan odwrócił się do niego plecami, śmiał się z pana.

- Śmiał się ze mnie?

- Przechytrzył i pana, i mnie. Kiedy zobaczyłem, jak kładzie pan szylinga na jego śnieżnobiałej dłoni, miałem ochotę go rozszarpać. Ale to jest służący w sam raz dla pana. Tacy jak on mają łatwe życie, dlatego ich ręce nigdy nie są brudne.

Hugh zadrżał.

- Ręce? Nie miał rękawiczek?

- Nie.

Hugh spojrzał z przerażeniem na Toma. Nagle podskoczył i szybkim ruchem wychylił się do mężczyzny na koźle.

- Woźnica! - wrzasnął. - Wracamy do hotelu! Natychmiast! Zapłacę ci podwójnie! Jedziemy!

Abbie biegła po schodach. Przez cały czas słyszała za sobą kroki Nemo. Spodziewała się, że w każdej chwili może poczuć jego rękę na ramieniu. Potem zdała sobie sprawę, że pozwala jej zachować dystans; na razie bardzo mu się podobało to polowanie, a kiedy mu się znudzi, po prostu jej dopadnie.

Kot i myszka.

Ujrzała przed sobą twarz Colette. Wróciła pamięcią do chwili, kiedy pochyliła się nad koszykiem i dotknęła dłoni tej francuskiej dziewczyny. W jej brązowych oczach Abbie dostrzegła smutek; spod czepka Francuzki wystawały kasztanowe loki. Miała taki miły uśmiech. Była tak młoda.

Biegnij! - ponaglała się w myślach, kiedy powoli zaczęła opadać z sił. Pomyśl o Colette. Nie możesz teraz jej zawieść.

Gdy zbiegła na sam dół, popchnęła drzwi i znalazła się w kuchni. Była pora kolacji, w pomieszczeniu było więc dużo służących, którzy wchodzili i wychodzili z pełnymi tacami. Przy piecu kręciły się kucharki, a inne rozdzielały porcje na talerze.

- Proszę, niech mi ktoś pomoże! - zawołała, z trudem wydobywając z siebie głos. - On chce mnie zabić.

Nagle w kuchni zapanowała cisza i wszyscy spojrzeli na nią w milczeniu. Kiedy zerknęła przez ramię, stał tuż za nią. Był taki sam, a jednak trochę zmieniony. Miał na sobie tylko bryczesy i białą koszulę. Wyglądał jak arystokrata. W ręku nie trzymał już noża ani żadnej innej broni.

- Ty dziwko! - Jego głos stał się ostry i nieprzyjemny. - Spałaś z moim najlepszym przyjacielem. Ilu oprócz niego miałaś kochanków, najdroższa żono?

- To nieprawda! - krzyknęła.

- Mam zamiar uprzykrzyć ci każdy dzień do końca twojego życia.

Jak na sygnał wszyscy powrócili do swoich zajęć. Każdy udawał, że niczego nie zauważa, jakby nic się nie wydarzyło. Czy tylko ona dostrzegła rozbawienie w tych przerażających oczach?

Kiedy sięgał do niej ręką, Abbie popchnęła na niego jedną z kucharek, po czym, przewracając tacę z jedzeniem, wybiegła na korytarz. Czym prędzej skierowała się do drzwi prowadzących na dziedziniec.

Na dworze padał deszcz i dookoła nie było żywego ducha. Ale to nie miało dla niej znaczenia. Nikt i tak by jej nie pomógł. Właśnie w ten sposób musiała się czuć Colette, kiedy znalazła się w księgarni. Nie widziała sensu w proszeniu kogokolwiek o pomoc. On był zbyt przebiegły. Potrafił sprawić, że ludzie wierzyli w to, co dla niego było akurat wygodne. A jeżeli nie wierzyli, to sami znajdowali się w niebezpieczeństwie.

Obliczyła, że ma około dziesięciu sekund, żeby się ukryć. Stajnia była za daleko, a gdyby nawet zdążyła tam dobiec, stajenni i tak by ją wydali. Jeśli nie, to zabiłby ich wszystkich po kolei.

W pobliżu stało kilka powozów, z których już dawno wyprzężono konie. Abbie pobiegła w najciemniejszy kąt, gdzie nie dochodziło światło latarni. Otworzyła drzwi, a kiedy zaskrzypiały, zadrżała. Cicho i bardzo szybko wślizgnęła się do środka, po czym zamknęła za sobą drzwi. Kiedy Nemo wyszedł na zewnątrz, na dziedzińcu rozbłysły światła.

Zamknęła usta, żeby nie było słychać jej przyśpieszonego oddechu, a kiedy to nie poskutkowało, zakryła usta rękoma. Trzęsła się tak bardzo, że musiała zacisnąć zęby, żeby nie szczękały.

- Abbie?

Nemo otworzył drzwi pierwszego powozu; widziała to przez szczelinę między zasłonami. Teraz zrozumiała, dlaczego miała czas, żeby się ukryć. Nemo zatrzymał się na korytarzu, żeby włożyć jeden z wiszących tam płaszczy. Oparł ręce na biodrach.

- Wiem, że gdzieś tutaj jesteś - powiedział. - Obserwowałem cię z okna. Nie pobiegłaś do stajni. Więc gdzie jesteś, Abbie? W jednym z tych powozów?

Tak mocno przyciskała dłoń do ust, że zęby zaczęły wbijać się w wargi. Kiedy zobaczyła, jak otwiera drzwi kolejnego powozu, jej ciało zesztywniało.

Musiała coś zrobić; znaleźć pistolet, cokolwiek. Byle przeżyć.

Większość powozów była wyposażona w pistolety. Niestety, wiele z nich nie działało, ponieważ właściciele zapominali, żeby utrzymywać je w dobrym stanie, a przy okazji naładować. Pistolet bez naboi jest bezużyteczny. Przesunęła się powoli do jednego ze schowków, po czym wsunęła do niego rękę. Kiedy pod palcami poczuła drewnianą rękojeść, odetchnęła głęboko. Powoli wy¬ciągnęła broń. Usłyszała, jak Nemo otwiera drzwi od strony woźnicy, i przerażona wcisnęła się w najciemniejszy kąt.

Jej palce dotknęły czegoś mokrego i lepkiego. Spojrzała w dół na swoją dłoń, ale w tych ciemnościach niewiele mogła zobaczyć. Dopiero po chwili dostrzegła czyjeś kościste biodro.

To była tylko wyobraźnia. Nerwy płatały jej figle. To nie mogło być to…

Wyciągnęła przed siebie dłoń i dotknęła czegoś zimnego i sztywnego. Było to męskie biodro; mężczyzna najwyraźniej nie żył od jakiegoś czasu.

Z jej gardła wyrwał się piskliwy krzyk.

W ciągu sekundy Nemo znalazł się tuż obok niej. Abbie nie pomyślała nawet o użyciu pistoletu. Była sparaliżowana strachem. Napastnik wyciągnął ją z powozu i uderzył w twarz tak mocno, że bezsilnie upadła na mur.

Zatrzasnął drzwi, po czym uklęknął przy Abbie. Było zbyt ciemno, żeby mogła dostrzec coś więcej niż zarys jego sylwetki, ale na szyi czuła ostrze noża.

- Odezwij się do kogoś jeszcze raz, a to będzie ostatnia rzecz, którą powiesz w swoim życiu. - Jego głos był wściekły, niemal dziki. - Rozumiesz mnie?

Abbie szlochała.

- Zabiłeś go.

- Potrzebna mi była jego liberia - odparł chłodno. - A teraz zamknij się.

Miała mętlik w głowie. Nie zabija się ludzi, żeby zdobyć liberię. Ten człowiek był szalony. Wpadła w sidła potwora. Colette. Biedna Colette. Ona będzie następna. A potem George.

Na dziedziniec wybiegł tłum ludzi, a przede wszystkim pokojówki i stajenni. Nemo podniósł Abbie z ziemi, po czym przysunął bliżej światła.

- Moja kochająca żona - zwrócił się do nich. - Obiecała, że nie oszuka mnie nigdy więcej. W porządku, panie i panowie, koniec przedstawienia. Wracajcie do pracy. A teraz, jeżeli nie macie niż przeciwko temu, zabieram żonę do domu.

Kilka osób zachichotało, ktoś cicho utyskiwał, ale wszyscy ci ludzie należeli do służby i nie śmieliby przeciwstawić się komuś, kto wygląda na arystokratę, a poza tym najwyraźniej wydawało im się, że naprawdę byli świadkami małżeńskiej sprzeczki. Posłusznie usunęli się z drogi.

- Ruszaj się! - krzyknął Nemo, popychając Abbie w kierunku jednego z powozów.

Hugh był w połowie drogi na górę, kiedy usłyszał krzyk Abbie. W pokoju obok krwawiącego Harpera znaleźli białą perukę i złoty surdut, jakie nosili służący w tym hotelu. Harpera pchnięto nożem w ramię i stracił dużo krwi. Jednak to nie rana, tylko uderzenie w twarz spowodowało, że stracił przytomność. Ciągle oddychał, a to było dla Hugh najważniejsze.

Podbiegł do okna w jednym z małych pokoi i z wściekłością je otworzył. Na zewnątrz było zbyt ciemno, żeby można było cokolwiek zobaczyć. Niemniej Hugh wytężył wzrok i dostrzegł, że drzwi stajni są otwarte, a na zewnątrz stoi dwóch stajennych. Obaj przyglądali się czemuś w skupieniu, ale Hugh nie wiedział, co przyciągnęło ich uwagę.

- Zajmij się Harperem! - krzyknął do Toma, wypadając z pokoju.

Kiedy zbiegał po schodach, wyrzucał sobie, że był takim głupcem. Dał się oszukać. Nemo tak łatwo go przechytrzył. Powinien był się domyślić, że będzie ich śledził. Trzeba było zmieniać hotel każdej nocy. Za długo stał na uboczu i pewnie dlatego wypadł z gry. W czasach, kiedy był szpiegiem, nigdy nie przeoczyłby faktu, że służący nie nosi rękawiczek.

Tym razem nie popełni błędu. Jeżeli zawaha się albo będzie działał zbyt szybko, Abbie przypłaci to życiem.

Abbie.

Gdy wybiegł na dziedziniec, krew kipiała w jego żyłach. Przed drzwiami stały dwie pokojówki, ale poza nimi nie było nikogo więcej.

- Dokąd poszła ta kobieta, która krzyczała? - zapytał, z trudem łapiąc oddech.

Jedna z pokojówek wskazała powóz.

- Jej mąż zabrał ją do domu - odparła. - Wyglądała na przerażoną, prawda, Maeve? Nie chciałabym być na jej miejscu, kiedy…

Hugh wrócił na korytarz, po czym wybiegł przez frontowe drzwi i skierował się w stronę Gloucester Street. W dłoni trzymał pistolet, a w bucie miał schowany nóż. Z pistoletu mógł skorzystać tylko raz. Potem nie będzie miał czasu, żeby go naładować. Jeżeli spudłuje, znajdzie się w poważnych tarapatach.

Przebiegł przez dziedziniec. Zatrzymał się przy murze, przy samej bramie. Cieszył się, że pada deszcz; w taką pogodę na ulicach nie ma wiele osób. Jeżeli przejdzie przez bramę, na pewno ich zobaczy.

Najważniejsze było, żeby nie wyskoczyć za wcześnie. Ale nie mógł powstrzymać potwornych myśli. Abbie mogła tam leżeć umierająca albo nawet nieżywa. W każdej chwili Nemo mógł poderżnąć jej gardło. Policzy do dziesięciu i jeśli wtedy się nie pojawią, wyjdzie z bramy.

W tym momencie usłyszał kroki dwóch osób. Miał przygotowany plan. Teraz to on mógł zaskoczyć przeciwnika i w ten sposób będzie mógł uwolnić Abbie. Ale tak jak się tego obawiał, nie wytrzymał i o sekundę za szybko wyskoczył z bramy. W powietrzu błysnęło ostrze noża. Nemo zranił Hugh w ramię, po czym kopnął go w żebra tak mocno, że ten upadł na ziemię.

Całe jego ciało przeszył ból, ale resztkami sił obrócił się na plecy i sięgnął ręką do pistoletu, który upadł mu na ziemię.

- Uciekaj, Abbie! - wrzasnął.

Kiedy Hugh pociągnął za spust, Nemo postawił nogę na jego ramieniu i kula wystrzeliła w powietrze. Bezużyteczny już pistolet ponownie upadł na ziemię tuż przy nogach Abbie. Dziewczyna schyliła się.

- Uciekaj, Abbie! - krzyczał Hugh. - Uciekaj.

Ale ona stała i na niego patrzyła. Czy nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa? Dlaczego nie uciekała? Nemo roześmiał się.

- Tak, Abbie, uciekaj, bo jak z nim skończę…

Hugh wbił nóż najgłębiej, jak potrafił.

Nemo cofnął się z nożem utkwionym w udzie. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, które bardzo szybko zamieniło się w furię. Hugh próbował wstać. Udało mu się uklęknąć, ale Nemo był szybszy. Stanął za przeciwnikiem, złapał go za włosy i odciągnął jego głowę do tyłu. W ręku Francuza błysnął nóż.

- Nie - powiedziała spokojnie Abbie. Dopiero teraz wyszła z cienia, a pistolet w jej ręku był wycelowany prosto w serce wroga. - Nie - powtórzyła.

Nemo uśmiechnął się i potrząsnął głową.

- Nie zabijesz mnie, Abbie. Jestem jedyną osobą, która wie, gdzie jest twój brat. Co się stanie z George'em, jeżeli mnie zabijesz? Z pewnością umrze.

Kiedy uniósł nóż, Abbie bez wahania pociągnęła za spust. Kula trafiła prosto w głowę. Uderzył w ścianę, po czym osunął się na ziemię.

Abbie uklęknęła przed Hugh i przytuliła się do niego.

Roześmiał się niepewnie.

- Wydawało mi się, że to był mój pistolet. Myślałem, że już na nic mi się nie przyda.

- Nie. Ten znalazłam w powozie. Czekałam tylko na odpowiedni moment, żeby go użyć. - Łzy spływały jej po twarzy. - To jeszcze nie koniec, prawda, Hugh? Zostało nam jeszcze coś do zrobienia.

Oparł głowę na jej ramieniu.

- Dopadniemy zdrajcę, a potem znajdziemy George'a.

27

W posiadłości lorda Merklanda w Chelsea zgromadzili się goście. Kiedy do salonu wszedł premier, panowie wstali i owacją na stojąco wyrazili mu uznanie. To było wyłącznie męskie spotkanie, na którym pojawili się wszyscy przyjaciele premiera, dawni koledzy ze szkoły oraz wykładowcy uniwersytetu, którzy, jak co roku, wybierali jednego człowieka, by złożyć mu hołd.

W tym roku nadeszła kolej na lorda Liverpoolu, pomyślał Richard Maitland cynicznie. To był jedyny powód, dla którego sędziwi nauczyciele pojawili się na tym przyjęciu. Nigdy nie honorowali takich spotkań, nawet jeżeli brał w nich udział premier.

Biskup Ferrier odmówił modlitwę, a kiedy nareszcie powiedział amen, Maitłand usiadł za stołem. Dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że się poci. Próbował nie przyglądać się wszystkim służącym po kolei; powstrzymywał się przed spoglądaniem na szklane drzwi prowadzące na taras, które zostały lekko uchylone, żeby w pokoju nie było duszno. Musiał zachowywać się naturalnie, ale nie mógł osłabić czujności. Życzył sobie w duchu, żeby ten wieczór już się skończył.

Zdążył zjeść trochę zupy, kiedy Giles wstał od stołu, po czym odszedł z kelnerem. Po kilku minutach na salę powrócił ten sam kelner, a wyszedł pułkownik Langley. Gdy po kolejnych minutach kelner poprosił na zewnątrz Maitlanda, ten poczuł, jak wali mu serce.

W przedpokoju Langley, wyglądający na zadowolonego, bez słowa podał podwładnemu list. Maitland przeczytał go bardzo powoli. To był list od Hugh Templara. Były agent wywiadu pisał, że złapał Nemo i że zabrał go do Newgate. Francuz zgodził się udzielić kilku informacji w zamian za darowanie mu życia.

- Pójdę do premiera - powiedział Giles. - Powinien o tym wiedzieć.

- Nie! - wykrzyknął ze złością Langley. - Najpierw musimy się zastanowić. To jest wieczór lorda Liverpoolu i nie mam zamiaru psuć mu go bez powodu. Richard, co z tego zrozumiałeś?

- Templar musiał wykorzystać dziewczynę jako przynętę. On jest sprytnym draniem. Ale chciałbym to zobaczyć - odparł Maitłand.

Pułkownik roześmiał się.

- Wiem, jak bardzo nie lubisz tych wszystkich bankietów, ale chcę, żebyś został i dopilnował, by lord Liverpoolu miał doskonałą ochronę. - Zwrócił się do Gilesa: - To samo dotyczy pana. - Po chwili spojrzał na Maitlanda i spytał: - Richardzie, ilu żołnierzy patroluje posiadłość?

- Trzydziestu.

- Powiedz im, żeby trzymali się blisko domu. Ja tymczasem pojadę do Newgate.

- Tak jest.

- Proszę przeprosić w moim imieniu lorda Liverpoolu - rzekł pułkownik, znów zwracając się do Gilesa. - Proszę mu powiedzieć, że szkolne anegdotki zatrzymam na inną okazję, ale wtedy nie będę miał dla niego litości.

Giles roześmiał się.

- Tak jest.

Maitland patrzył, jak pułkownik wsiada do powozu. Kiedy tylko starszy pan zniknął mu z oczu, spojrzał nerwowo na zegarek. Była dopiero ósma.

Abbie spojrzała na zegarek przyczepiony do płaszcza.

- Nic nie widzę - powiedziała. - Danielu, czy wiesz, która jest godzina?

- Nie. Ale nie wydaje mi się, żebyśmy musieli długo czekać.

- A jeśli podążamy fałszywym tropem? Jeśli George'a tutaj nie ma?

Brat poklepał ją po ramieniu.

- Poczekajmy i zobaczmy, czy wszystko odbędzie się tak, jak opowiedział nam Tom.

- Tak, ale…

- Szzz!

Ukrywali się w cieniu porośniętego bluszczem balkonu, który z jednej strony wychodził na Tamizę, a z drugiej na Palladian House. Oboje uważnie przyglądali się właśnie temu budynkowi. W kuchni paliło się światło, ale w innych oknach panowała ciemność. Tom powiedział im, że dom jest pilnowany. Na szczęście strażnicy, którzy do tej pory patrolowali posiadłość wokół domu, zostali zastąpieni ludźmi Hugh.

- Skąd może mieć pewność, że w środku znajdziemy George'a? - wyszeptała. - I dlaczego Hugh nie przyszedł po nas osobiście? Dlaczego przysłał Toma?

- Wiem tyle samo co ty. Bądź cierpliwa, Abbie. Niedługo wszystko się skończy.

- Dokąd poszedł Tom?

- Jest z Templarem.

- Tak, ale gdzie jest Hugh?

- Nie wiem.

Stali już tutaj od godziny. Abbie przemarzła na kość, lecz wiedziała, że powinna czekać tak długo, jak będzie trzeba, Modliła się do Boga, żeby udało im się odnaleźć George'a żywego. Dopiero wtedy ten koszmar dobiegnie końca.

Złapała Daniela za ramię.

- Spójrz - powiedziała.

Ktoś z lampą w ręku szedł w kierunku domu. Właśnie na to czekali. Abbie wstrzymała oddech, nie potrafiąc jeszcze do końca uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Człowiek nie wszedł do domu, tak jak się tego spodziewała Abbie, tylko zniknął za krzewami. Abbie poruszyła się niespokojnie.

- A… jeżeli George'a nie ma w tym domu, to gdzie może być?

- Mam nadzieję, że Templar wie, co się tutaj dzieje. Może powinienem… - Daniel przerwał w pół zdania.

Na zewnątrz domu pojawiło się teraz dwoje ludzi. Jeden z nich uniósł wysoko lampę. Daniel odetchnął z ulgą.

- To jest sygnał dla mnie - wyjaśnił, - Pod żadnym pozorem nie wolno ci opuścić tego balkonu. Rozumiesz mnie, Abbie? Kiedy znajdziemy George'a, przyjdę po ciebie.

- Rozumiem.

- Masz swój honor, a to nie jest miejsce dla kobiet!

- Wiem o tym.

- Masz przy sobie pistolet?

Abbie uniosła broń.

- Już chyba nigdy nie ruszę się bez niego.

- Dobra dziewczynka!

Kiedy Daniel przemknął się we wskazanym kierunku, Abbie mocno złapała pistolet, po czym kilka razy głęboko odetchnęła. Broń zaczynała powoli jej ciążyć, więc oparła ją na ramieniu drugiej ręki, tak jak ją uczył Harper.

Do oczu cisnęły się łzy. Chyba nigdy nie zapomni tej potwornej chwili, kiedy Nemo wbił nóż w jego klatkę piersiową. Dzięki Bogu, Harper przeżył. Nie było jej przykro, że zabiła Nemo, ona, Abigail Vayle, która nigdy wcześniej nie pozwoliła służbie zastawiać w domu pułapek na myszy. Gdyby musiała zabić go jeszcze raz, nie wahałaby się pociągnąć za spust.

Miała nadzieję, że Colette w jakiś sposób dowiedziała się, że jej nie zawiodła.

Zaczęła się trząść. Myślała teraz nie tylko o Harperze. Pamiętała obnażoną szyję Hugh, kiedy Nemo uniósł nóż. Hugh przeżył, ale ranne ramię miał unieruchomione. Co on tutaj robił. Powinien był leżeć w łóżku i leczyć rany, a nie porywać się na nocną wyprawę.

Minuty ciągnęły się niczym godziny. Abbie zaczynała się niepokoić. Działo się coś niedobrego, coś bardzo złego. Dlaczego Daniel jeszcze po nianie wrócił? Co zatrzymywało go tak długo?

Ogarnęło ją przerażenie.

- Nie - wyszeptała. George nie może być martwy, nie teraz, kiedy mieli tak wielką nadzieję, że odnajdą go żywego. To byłoby zbyt okrutne. Nie zniosłaby tego.

Ale Daniel wciąż nie wracał.

Poczekała jeszcze przez chwilę, po czym ruszyła w ślad za bratem.

Nietrudno było ich odnaleźć. Przecisnął się przez zarośla niczym ścigane zwierzę, po czym uniósł latarnię, żeby oświetlić sobie drogę. Hugh przyłożył dłonie do ust i zahuczał jak sowa. Zapanowała cisza. Po chwili z zarośli wyszli pozostali.

- Zgaście lampy - powiedział.

Kiedy zapanowała ciemność, ruszyli ścieżką porośniętą blusz¬czem i innymi zaroślami, przez które już wcześniej torowali sobie drogę. Najwyraźniej rzadko korzystano z tego przejścia. Dom lorda Merklanda, gdzie tego wieczoru odbywało się przyjęcie, stał dosłownie kilka kroków stąd. To była idealna kryjówka dla mordercy, który będzie chciał jak najszybciej zniknąć po dokonaniu zabójstwa, Gdyby dzisiaj Nemo porwał się na życie premiera, dotarłby tutaj już po kilku minutach. Zanim ktokolwiek zorientowałby się, co się dzieje, już dawno by stąd zniknął, a poza tym posiadłości i tak nie przeszukano by zbyt dokładnie. Nazwisko człowieka, który ją wynajmował, stawiało to miejsce poza podejrzeniami.

Kiedy ścieżka się urwała, wszyscy przystanęli. Znaleźli się w pobliżu starej podziemnej spiżami. Na sygnał Hugh rozproszyli się bezszelestnie.

Do drzwi spiżami prowadziły schody. Dokładnie było widać mężczyznę trzymającego lampę. Zapukał do drzwi, po czym podał hasło.

To był głos pułkownika Langleya, ostry, zdyszany, ale zdecydowany.

Drzwi otworzyły się z hukiem.

- Złapali Nemo - powiedział pułkownik. - Kwiczy jak zarzynana świnia. Chcę, żebyś zabrał stąd chłopaka. Nie interesuje mnie, co z nim zrobisz. Pozbądź się go. Jeżeli jego nie będzie, nikt nie zwróci na nas najmniejszej uwagi. Na co czekasz? Nie rozumiesz? Gra dobiegła końca. Zabierz chłopaka i postaraj się załatwić to w ten sposób, żebyśmy wszyscy nie zawiśli na stryczku.

Hugh był pewien, że gdyby oświetlił teraz twarze Daniela i Gilesa, w ich oczach dostrzegłby łzy. George żył. Był przekonany o tym tak samo jak o tym, że na twarzy Richarda Maitlanda maluje się teraz przerażenie. Rano, kiedy Hugh powiedział mu o zdradzie Langleya, ten nie chciał uwierzyć. Zażądał namacalnych dowodów. Teraz widział wszystko jak na dłoni.

Pułkownik Langley powoli zszedł po schodach. Powłóczył nogą. Na ten widok Hugh przypomniał sobie, że kilka lat temu jego były przełożony zapomniał o spiżami, która od zawsze była na terenie jego posiadłości, i wpadł do niej, dlatego teraz kulał. Przez ostatnie kilka tygodni to podziemne pomieszczenie służyło mu do innych - nikczemnych - celów.

Ze środka spiżarni dobiegły stłumione głosy, potem w drzwiach pojawił się George. Miał związane na plecach ręce, a do ust włożono mu knebel. Hugh poczekał, aż więzień i jego strażnik znajdą się w pewnej odległości od Langleya, i zrobił krok do przodu.

- Ręce do góry - rzucił - albo wpakuję ci kulę w sam środek głowy.

Langley podniósł powoli ręce.

- Co pana zatrzymało, panie Templar? - spytał mężczyzna, który trzymał George'a. - W tej spiżami było naprawdę diabelnie zimno. Obaj szczękaliśmy zębami i przemarzliśmy na kość.

Na dźwięk nie znanego głosu Langley popatrzył na strażnika. Hugh uśmiechnął się.

- Dobra robota, Tom - pochwalił chłopaka. - Danielu, zajmij się George'em. Giles, weź lampę od pułkownika i odstaw ją na bok. Ale nie stawaj przy tym pomiędzy mną a pułkownikiem.

Daniel rozwiązał ręce brata i wyjął knebel z jego ust, a potem przyjrzał mu się uważnie. George był tak staby, że z trudem trzymał się na nogach. Ubranie wisiało na nim niczym worek, a w dodatku było nieświeże i brudne. Zapach wskazywał na to, że młodzieniec nie mył się od tygodni. Ale uśmiechał się, a to było dla Daniela najważniejsze.

George spojrzał na starszego brata, a jego twarz spochmurniała.

- Co się stało, Danielu? Nie cieszysz się, że mnie widzisz?

Ale Daniel nie był w stanie się odezwać. Wyciągnął ręce do brata, po czym przytulił go z całej siły. Giles podszedł i objął obu braci.

- Dzięki Bogu! Dzięki Bogu!

Minęło wiele czasu, zanim pozwolili się rozłączyć. Daniel wreszcie odzyskał głos.

- Nigdy więcej nie wychodź nigdzie bez uprzedzenia wcześniej kogokolwiek… - Przerwał, kiedy George upadł na niego bezsilnie. - Templar! Coś złego dzieje się z moim bratem! Wydaje mi się, że on jest pijany.

- Nie, tylko osłabiony - wyjaśnił Hugh. - Przez cały czas trzymali go w pozycji siedzącej. Po kilku dniach spędzonych w domu znów będzie sobą. Doskonale się spisałeś, George. Bez twojej pomocy nigdy nie złapalibyśmy pułkownika.

Langley opuścił ręce.

- A więc byłeś już tutaj wcześniej.

- Zgadza się, a na wypadek gdyby się pan zastanawiał, powiem panu, że pańscy wspólnicy już od dawna są zamknięci w Newgate. Został nam tylko pan.

- To są współpracownicy Nemo, a nie moi.

- Nemo nie żyje - powiedział Hugh.

Langley znów podniósł ręce.

- Świetnie się spisałeś, Hugh.

- Panna Vayle go zabiła.

- Rozumiem. - Pułkownik zamilkł na chwilę. - W takim razie kto ci powiedział, gdzie znaleźć młodego Vayle'a?

- Nikt mi tego nie powiedział. Kiedy w końcu domyśliłem się, że to pan jest współpracownikiem Nemo, postanowiłem rozejrzeć się trochę w pańskim domu i zauważyłem coś dziwnego. Pańscy strażnicy byli uzbrojeni. Jeden z nich przez cały czas spoglądał w stronę ścieżki prowadzącej do spiżarni. Pomyślałem sobie, że to doskonałe miejsce na kryjówkę. Maitland i ja przyszliśmy tutaj później z kilkoma żołnierzami i znaleźliśmy George'a.

- Dlaczego nie aresztowaliście mnie od razu? Dlaczego pozwoliliście na tę maskaradę w domu Merklanda?

- Ponieważ musieliśmy mieć mocne dowody, żeby oskarżyć kogoś z taką reputacją jak pańska. George nigdy wcześniej o panu nie słyszał i nie rozpoznałby pana. Musieliśmy złapać pana na gorącym uczynku.

W tym momencie odezwał się George:

- Ja też miałem w tym swój udział, wiesz, Danielu? Tom miał zająć moje miejsce, ale mu na to nie pozwoliłem. Nie, nie patrz na mnie w ten sposób. Tom nakarmił mnie chlebem i ciepłą zupą i… i… - Jego głowa opadła bezwładnie na ramię brata.

Maitland, który przez cały czas stał obok nich w milczeniu, z pistoletem wymierzonym w Langleya, ryknął wściekle:

- Czy pan wie, co powiedziałem Templarowi, kiedy przyszedł do mnie dzisiaj rano? Wyśmiałem jego podejrzenia. Do ostatniej chwili wierzyłem, że to jakaś intryga Nemo. I wierzyłbym w to dalej, gdyby nie to, co właśnie zobaczyłem. Dlaczego, na miłość boską, dlaczego?

Langley nie odpowiadał, więc inicjatywę przejął Hugh.

- Z prostej przyczyny. Dla pieniędzy. Nie miałem co do tego wątpliwości. Potrzebował ich, zwłaszcza teraz, kiedy nadszedł sezon, a jego żona chciała wydać wystawny bal w wyremontowanym domu, żeby ich córka, Hetty, mogła wystarczająco okazale zadebiutować.

- Pieniądze! - Głos Maitlanda brzmiał niczym skowyt zranionego zwierzęcia; jego twarz poczerwieniała ze złości.

- Czy ty zdajesz sobie sprawę, jaką ja mam pensję? - zwrócił się do niego pułkownik. - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, ile pułkownik w brytyjskiej armii jest w stanie zarobić? Ja mam córkę na wydaniu. Mam ogromny dom, który niedługo zacznie się rozsypywać. Ale do tej pory zawsze sobie radziłem. Udawało mi się jakoś zdobywać pieniądze, oszczędzałem na każdym kroku, aż pewnego dnia minister postanowił się mnie pozbyć. Całe życie poświęciłem dla kraju i taką miałem dostać za to nagrodę. Powiedzieli, że jestem za stary. Chcieli cofnąć mi pensję, odesłać na emeryturę, a na moje miejsce miał przyjść ktoś młodszy. No i oczywiście, żeby nie ucierpiała moja duma, pozwolono mi mówić, że to był wyłącznie mój pomysł. Kto tutaj kogo zdradził? To, co zrobiłem, zrobiłem dla żony i córki. One zasługują na lepsze życie. Więc nie staraj się wzbudzić we mnie poczucia winy.

- I panu się wydaje, że to oczyszcza pana z zarzutów? - rzekł z przekąsem Maitland. - Ponieważ pan postanowił zostać zdrajcą, zginęło czterech moich agentów. A Ballard? Jak mógł pan pozwolić, żeby zamordowano jednego z pańskich uczniów?

- Bo mnie podejrzewał! Zadawał wiele niewygodnych pytań. Widziałem list od panny Vayle dużo wcześniej, niż znalazł się na twoim biurku. Wiedziałem, że i tak dowiesz się o nim z paryskiego biura, ale chciałem dać Nemo czas na dotarcie do Anglii i odzyskanie książki. W jakiś sposób Alex dowiedział się o istnieniu listu. Gdyby odnalazł książkę, podałby premierowi moją głowę na tacy. Nie mogłem do tego dopuścić.

Maitland starał się zapanować nad złością, niestety, bez skutku.

- To znaczy, że kiedy Alex pojawił się w pokoju panny Vayle, Nemo już tam na niego czekał! Nie znam słów, którymi mógłbym opisać człowieka takiego jak pan.

Do rozmowy wtrącił się Daniel:

- Czy to nie może zaczekać? George cały się trzęsie. Nie czuje się dobrze. Wszystko w porządku, George. Zaraz odwieziemy cię do domu.

Ale George zaczął się opierać i po chwili wyrwał się z ramion brata. Przycisnął dłoń do oczu.

- George…

- Nie, Danielu! Nie! Chcę usłyszeć, co ten mężczyzna ma do powiedzenia. Chcę spojrzeć mu w oczy i zapytać: dlaczego? Wiem tylko tyle, że zamierzali mnie zabić, a potem zostawić moje ciało w ogrodzie w posiadłości Merklanda, żeby wszyscy myśleli, że to ja zamordowałem premiera. Miałem być kozłem ofiarnym. Ale nigdy nie rozumiałem, dlaczego to robią.

Hugh i Maitland już słyszeli tę historię, więc jego słowa ich nie zdziwiły. Ale twarz Daniela zrobiła się biała jak ściana; pochylił się w stronę Langleya, jak gdyby za chwilę miał go staranować. Giles musiał go powstrzymać.

- Zabiję go! - wrzeszczał Daniel. - Cholera, Giles, puść mnie do niego! Zabiję go! Przysięgam!

- Nie, Danielu! - Giles puścił szwagra, ale przez cały czas był czujny. - On nie jest tego wart. Poza tym i tak powieszą go za jego zbrodnie.

- Nie wydaje mi się. - Ostry ton Langleya przyciągnął uwagę zebranych. Patrzyli na niego w skupieniu i każdy bez wyjątku dostrzegł, że zaszła w nim przemiana. Wyprostował ramiona, uniósł dumnie głowę, po czym spojrzał na wszystkich wyniośle. W tej chwili wyglądał jak prawdziwy dowódca.

Hugh doznał dziwnego wrażenia. Przed oczami zaczęły przesuwać mu się fragmenty z przeszłości: Langley, jego uśmiechnięta twarz, niepokój, kiedy jeden z żołnierzy spóźniał się z raportem; Langley ryczący niczym lew, gdy ktoś podejmował niepotrzebne ryzyko; jego twarz wykrzywiona w bólu, kiedy któryś z żołnierzy nie powrócił z akcji.

Ludzie w niego wierzyli.

I tak go powieszą.

- Przede wszystkim - zaczął powoli Langley - w odpowiedzi na pytanie tego młodego człowieka mogę rzec tylko to: Wykorzystanie go jako kozła ofiarnego był pomysłem Nemo, który już od dawna stracił panowanie nad sobą. Zamierzał wykorzystać ciało brata panny Vayle, ponieważ nie wywiązała się z danej mu obietnicy. Nie chciał słuchać żadnych rad i w tej kwestii byłem bezsilny. A jeżeli chodzi o powody, dla których to robiliśmy, to wydaje mi się, że są oczywiste. Gdyby lord Liverpoolu został zamordowany, nikt nie zajmowałby się sprawami państwa, dopóki parlament nie wybrałby kogoś nowego na to stanowisko, a to mogłoby potrwać nawet kilka tygodni. Wrogowie mieliby dużo czasu, żeby na nas uderzyć.

- Jacy wrogowie? - zdziwił się Giles. - O czym pan mówi?

Langley uśmiechnął się.

- A ja myślałem, że jesteś taki mądry.

- To musiał być Napoleon - odezwał się Hugh. - Nemo jest jednym z jego ludzi, Zabijał tylko na jego rozkazy.

Maitland potrząsnął głową.

- Nie. Przecież Napoleon jest uwięziony na Elbie. Langley nie posunąłby się aż tak daleko. Przecież on nienawidzi Napoleona. - Jego twarz przybrała taki wyraz, jak gdyby nagle zrozumiał, co się tak naprawdę stało. - Mój Boże, musimy natychmiast zaalarmować premiera.

- Za późno. - Langley wykonał energiczny ruch ręką, by uciszyć zebranych. - Jeżeli wszystko odbyło się zgodnie z planem, Napoleon już wydostał się z Elby. Podejrzewam, że takie wiadomości dotrą do Anglii w ciągu kilku dni.

Do Gilesa wreszcie wszystko dotarło. Lord Liverpoolu zostałby zamordowany, a Napoleon uciekłby z Elby. W parlamencie zapanowałby chaos i nikt nie powstrzymałby Korsykanina.

Langley roześmiał się sucho.

- Nie róbcie takich przerażonych min. Nic z tego nie będzie. Pozwólmy Napoleonowi odżyć. Przecież i tak nikt do niego nie dołączy. Jego generałowie są teraz lojalni wobec nowego króla Francji. Nie będzie żadnej wojny pomiędzy Anglią a Francją.

- Jest pan głupcem, jeżeli pan naprawdę w to wierzy - powiedział cicho Giles.

- Ależ oczywiście, że wierzę, w przeciwnym razie nigdy nie zgodziłbym się na taki układ. Dobry Boże! Nie myślicie chyba, że chciałbym zobaczyć, jak mój kraj legnie w gruzach. Napoleon jest skończony, mówię wam. To ja wykorzystałem Nemo, a nie na odwrót.

- Ty…

- To wszystko, nie mam wam nic więcej do powiedzenia. Na co czekasz, Richardzie? Czyń swoją powinność i zachowaj się, jak przystało na agenta.

Maitland potrząsnął głową.

- Nie mam na to siły.

- Ja to zrobię - powiedział Hugh.

Langley spojrzał Hugh w oczy.

- Pistolet jest w mojej kieszeni. Łaskawie pozwoliłeś mi go zatrzymać, prawda, Hugh?

Nie odpowiadał.

- Dziękuję ci za to - powiedział łagodnie pułkownik. Nagle jego głos stał się ostry i zimny. - Byłeś głupcem, że mi na to pozwoliłeś, bo mam zamiar strzelić.

- Liczyłem na to.

Langley sięgnął po pistolet. Wtedy z cienia wyszła Abbie.

- Nie! - krzyknęła. - Nie, Hugh!

- Cofnij się, Abbie! - wrzasnął Hugh.

Langley wycelował w dziewczynę, ale Maitland strzelił pierwszy.

Hugh zamknął oczy, a głowę oparł na siedzeniu. W powozie był tylko on i Maitland. Odkąd zanieśli zwłoki do luksusowej, niedawno wynajętej rezydencji Langleya, nie odezwali się do siebie słowem. Hugh domyślał się, że pułkownik miał zamiar przenieść się tam po tym, jak sprawa ucichnie. Tymczasem leżał sztywny w swoim gabinecie przed marmurowym kominkiem. Nemo nie spotka lepszy los. Nazajutrz z samego rana miał być pochowany w zbiorowym grobie jako nie znany nikomu człowiek, który zginął w tragicznych okolicznościach. Giles miał się wszystkim zająć.

Teraz, kiedy George'owi nic nie groziło, Hugh powinien czuć się o wiele lepiej, ale nie potrafił wykrzesać z siebie żadnych emocji. Nawet wiadomość o Napoleonie nie zrobiła na nim większego wrażenia. W końcu Giles poinformuje o wszystkim premiera i od tej pory ta sprawa zupełnie przestanie go interesować. Przypuszczał, że być może później zostanie wezwany na przesłuchanie albo poproszą go o pomoc. Ale teraz potrafił myśleć wyłącznie o przyczynach tego, że jeden z najlepszych dowódców brytyjskiej armii postanowił zdradzić kraj.

W skojarzonych przez siebie faktach Hugh nie doszukał się niczego nadzwyczajnego. Umieścił Langleya na liście podejrzanych tylko dlatego, że ten był członkiem brytyjskiego wywiadu. Ale na tej samej liście znalazł się także Giles, ponieważ szwagier Abbie doskonale wiedział o wszystkim, co działo się w Whitehall. Głównym podejrzanym był, oczywiście, Richard Maitland.

Hugh chciał, żeby to był właśnie on, nie znosił bowiem tego człowieka. Ale okazało się, że podejrzany numer jeden jest czysty jak łza. Zresztą Hugh był tego pewien od początku. Przecież gdyby Maitland współpracował z tymi ludźmi, którzy zaatakowali go w Czarnym Knurze, nie uciekaliby w takim popłochu na jego widok.

Drogą eliminacji pozostało mu tylko nazwisko Langleya. Ale Hugh darzył pułkownika takim zaufaniem, że natychmiast odrzucił tę myśl. Dopiero kiedy Harper przyniósł mu listę, na której znajdowała się wiadomość o przyjęciu dla premiera, Hugh zaczął mieć wątpliwości. Wiedział, że lord Merkland i Langley są sąsiadami, a poza tym przypomniał sobie, że dom pułkownika stoi od jakiegoś czasu pusty. Opuszczony budynek to doskonałe miejsce na kryjówkę dla zakładnika albo zabójcy, który właśnie zakończył misję. Hugh powiązał ze sobą kolejne fakty. Przypomniał sobie, jak Abbie opowiadała mu o kosztach wprowadzenia młodej damy w wielki świat. Skąd pułkownik miałby na to pieniądze?

Z pensji - tak na pewno powiedziałby Langley. Ale czy taka była prawda?

Żeby to sprawdzić, Giles wykorzystał swoje znajomości i dowiedział się, że pułkownik nie dostaje żadnego wynagrodzenia, a za wszystko płaci złotymi monetami, tyle że nikt nie miał pojęcia, skąd je bierze.

Rozmyślania Hugh przerwał Maitland.

- Właśnie na tym polega problem ze zdrajcami. Nigdy nie wiesz, komu możesz zaufać.

- Co takiego? - zapytał Hugh nieprzytomnie.

- Myślałem o Ballardzie. Nigdy nie wiedziałem, czy mogę mu zaufać, ani nie zdawałem sobie sprawy, do czego zmierzał. Na początku też nie mógł wiedzieć o Nemo. Nikt tego nie wiedział, dopóki nie pojawiła się książka. Poza Langleyem, oczywiście. Kiedy myślę o Ballardzie, żałuję, że przeze mnie ten drań, Langley, nie zawiśnie na stryczku.

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Wiesz dlaczego. Ponieważ tak wytrenował nas Langley.

Maitland umilkł, pozostawiając swojego rozmówcę jego włas¬nym rozterkom. Hugh teraz myślał już tylko o Abbie i o tym, że była świadkiem śmierci Langleya. Weszła dosłownie w momencie egzekucji. Nie rozmawiał o tym z Maitlandem, ale obaj wiedzieli, że nigdy nie pozwolą na postawienie pułkownika przed sądem. I Langley też o tym wiedział. Uczył swoich agentów, żeby sami sprzątali po sobie bałagan. I właśnie tak postąpili.

Zachował się jak gladiator…

W każdym razie Abbie najwyraźniej tak myślała. Nie odezwała się do niego słowem, kiedy odeszła z George'em.

Popełnił błąd, pozwalając jej iść do kryjówki Langleya. Ale za jej obecnością przemawiał fakt, że jako pierwsza powinna porozmawiać z bratem. Zbyt wiele dla niego ryzykowała, żeby teraz kazać jej czekać na spotkanie. Powinien był tylko przewidzieć, że nie będzie czekała bezczynnie.

Teraz było za późno. Abbie zobaczyła go w najgorszym świetle.

El Centurion. Gladiator. Może właśnie taki był, ale czy nie widziała, że nie miał wyboru?

Już na pewno dojechała do domu. Mógł sobie wyobrazić radość panującą u Vayle'ów. Najbardziej na pewno cieszył się George. Przez długie tygodnie ani na chwilę nie wypuszczono go z mrocznej celi, którą ogrzewano tylko w nocy, ponieważ w dzień ktoś mógłby dostrzec dym wydostający się z komina. Na ziemi położono mu siennik, a poza tym w spiżarni był tylko stolik, krzesło i komoda. Większość ludzi zwariowałaby na jego miejscu. Ale on przeżył, bo nie stracił nadziei. Wiedział, że rodzina go nie zawiedzie.

Dobro zatriumfowało nad złem, a to nie zdarza się zbyt często. Dlaczego więc, do diabła, miał taki paskudny nastrój?

Pomyślał o swoim domu i o tym, jak Harper będzie się złościł, że znów nie pozwolono mu iść na akcję. Na pewno nie będzie w nastroju do robienia czegokolwiek. Pewnie przez cały czas na niego czekał. Kiedy wreszcie się spotkają, przeanalizują wszystko od początku i może razem się upiją, ale obaj wiedzieli, że w całej Anglii nie ma tyle whisky, żeby pozwolić im zapomnieć o tym, co zrobił Langley.

Zastanawiał się, czy Maitland też ma zamiar wrócić do domu.

Otworzył szeroko oczy.

- Może pojedziesz do mnie i razem wypijemy butelkę albo dwie? To była koszmarna noc, a ja się czuję jak zaszczuty pies. Harper z przyjemnością się do nas przyłączy.

- Jak on się miewa?

- Jest nieznośny, ale przeżyje.

Uśmiechnęli się obaj.

- Zawsze zazdrościłem ci Harpera - wyznał Maitland. - Lojalność taka jak jego jest bezcenna.

- A więc zgadzasz się? - spytał Hugh.

- Myślałem, że pojedziesz do Vayle'ów?

- Nie jestem w nastroju. Oni nie znali Langleya. Nie zrozumieją, jak się teraz czuję. Cholernie źle. Poza tym tylko popsułbym ich radosny nastrój. Poczekam kilka dni, zanim ich odwiedzę.

- W takim razie przyjmuję twoje zaproszenie. Nie mam nic do roboty, a w domu i tak nikt na mnie nie czeka. - Maitland rozprostował długie nogi. - On był najlepszy, prawda? To znaczy, zanim to się stało. Był doskonałym dowódcą.

- Świetnym. I jak nas wytrenował!

- Nie powinni byli go zmuszać do odejścia na emeryturę. Nie postąpili z nim najlepiej. - Westchnął. - Ale to nie usprawiedliwia jego postępowania.

- Nie- zgodził się Hugh.

- I to właśnie ja musiałem do niego strzelić…

- Nawet przez chwilę nie wątpiłem, że to zrobisz.

- Kiedy byłem chłopcem, miałem psa. Byliśmy nierozłączni. Zabierałem go nawet ze sobą do kościoła. Potem on zachorował na wściekliznę. Nie chciałem go zabijać, ale nie miałem wyboru. To była najtrudniejsza chwila w moim życiu.

- Rozumiem.

Po długiej ciszy pierwszy odezwał się Maitland:

- Mam nadzieję, że przyjmiesz przeprosiny za moje głupie zachowanie.

- Masz na myśli to, że mnie podejrzewałeś? Cóż, jeżeli ma cię to pocieszyć, ja też cię podejrzewałem. Więc w takim razie jesteśmy kwita.

- Mam nadzieję, że panna Vayle też będzie taka wyrozumiała.

- Panna Vayle jest nawet bardziej wyrozumiała ode mnie. A właśnie! Powiedziała kiedyś, że pokazałeś jej moje akta, ale przecież nic takiego nie istnieje, więc co takiego jej podsunąłeś?

- Kiedy zacząłem cię podejrzewać, sporządziłem swoje własne akta. Prześledziłem twoją karierę i starałem się odnaleźć ten moment w twoim życiu, kiedy zszedłeś na złą drogę. Oczywiście, nic takiego nie znalazłem. Byłeś przykładnym agentem, jednym z najlepszych.

- Przykładnym agentem? Nie mogę uwierzyć, że to słyszę. Zawsze głośno mówiłeś o tym, jak bardzo nie lubisz mnie i moich metod postępowania.

Maitland zapomniał się na chwilę i zaczął mówić ze szkockim akcentem.

- Zawsze wiedziałem, że jesteś dobry w tym, co robisz. Między innymi dlatego tak bardzo chciałem dowieść twojej zdrady wobec kraju.

Hugh roześmiał się głośno. Maitland skrzyżował ramiona na piersi i przyjrzał mu się uważnie.

- Richardzie, dzięki tobie odzyskałem wiarę w ludzi. Nie, mówię całkiem poważnie. Czy uwierzysz, że byłem bardziej podejrzliwy od ciebie.

Hugh wyciągnął do niego rękę. Maitland popatrzył niepewnie, ale po chwili uścisnęli sobie dłonie.

- Przyjaciele? - zapytał cicho Hugh.

Maitland przestał być ostrożny.

- Przyjaciele - powiedział w końcu, - A teraz obiecajmy sobie, że nie będziemy się dzisiaj bić, bo nie będziemy w stanie się upić.

28

Nazajutrz po tym, jak George szczęśliwie dotarł do domu, w gazetach pojawiła się przerażająca wiadomość o ucieczce Napoleona z Elby i o jego prawdopodobnym wylądowaniu u wybrzeży Francji. Następnego dnia gazety doniosły, że pułkownik Langley został zastrzelony przez złodziei, którzy zaskoczyli go w jego luksusowej rezydencji w Chelsea. Trzeciego dnia Hugh i Maitlanda zaproszono do Vayle'ów.

Kiedy tylko przekroczyli próg domu, zostali poprowadzeni do rodzinnego sanktuarium, to znaczy do pokoju spotkań z widokiem na Tamizę. Harriet i Giles wyszli na spacer po Hyde Parku ze swoimi córeczkami, ale pozostali członkowie rodziny czekali na gości.

George znajdował się w centrum uwagi. Hugh dopiero teraz zauważył, jak bardzo młodzieniec jest podobny do Abbie. Mieli takie same duże szare oczy, jasne włosy i podobny kształt podbródków. Nadal ubranie wisiało na nim jak na wieszaku, ale najważniejsze, że wyglądał na zrelaksowanego i szczęśliwego.

Rozmowa dotyczyła, oczywiście, George'a. Hugh uważnie przyjrzał się Abbie, która najwyraźniej nie dostrzegała jego obecności. Nie spuszczała oczu z młodszego brata. Co jakiś czas sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała go przytulić. Nagle jej oczy wypełniły się łzami, więc odwróciła głowę, żeby je osuszyć. Ale nawet wtedy nie spojrzała na Hugh.

Pierwszy głos zabrał George:

- Nie podziękowałem jeszcze panu, panie Templar, za uratowanie mnie i panu, panie Maitland. Nigdy nie straciłem nadziei, ale przez cały czas wiedziałem, że moje życie wisi na włosku. Bea opowiedziała mi, jak wiele panom zawdzięczam. Chyba już na zawsze pozostanę waszym dłużnikiem.

- My też wiele panu zawdzięczamy - odezwał się Maitland. - Wykazał się pan ogromną odwagą, kiedy wrócił pan do tej dziury w ziemi, żeby pomóc nam złapać Langleya na gorącym uczynku.

Wszyscy w tym pokoju wiedzieli, jaką rolę odegrał w tej sprawie pułkownik Langley, i zdawali sobie sprawę, że nie mogą o tym nikomu powiedzieć.

- Nigdy go nie widziałem - kontynuował George. - To pewnie on był tym drugim mężczyzną, który odwiedzał mnie od czasu do czasu.

- A pierwszym był Nemo? - zapytał Hugh.

- Tak mi się wydaje. Kiedy spotkałem go po raz pierwszy, powiedział, że nazywa się Ashton. Miał mnie zabrać do Chatsworth, żebym mógł porozmawiać z ogrodnikiem księcia. Ale do tego, oczywiście, nie doszło. Najpierw mnie ogłuszył, a kiedy się ocknąłem, byłem już w tej dziurze. - Spojrzał na Abbie. - Nie chciałem pisać tych listów, Bea, ale on groził, że cię zabije.

- Już dobrze - wyszeptała. - Rozumiem.

- Opowiedział mi, jak zabił Colette. To była ta dziewczyna ze sklepu z książkami, prawda? Ta sama, która podała ci książkę?

- Tak.

- W takim razie cieszę się, że ty i ja przyczyniliśmy się do złapania Nemo i pułkownika Langleya. Długo się nad tym zastanawiałem i w końcu doszedłem do wniosku, że skończyliśmy to, co Colette zaczęła. Wybrała nas, a my jej nie zawiedliśmy.

Lady Clivendon zaczęła szlochać, a Daniel, chcąc zatuszować wzruszenie, podawał wszystkim szklanki z sherry.

- Czytaliśmy gazety - odezwał się po krótkiej chwili milczenia. - Nie mogę powiedzieć, żebyśmy byli zaskoczeni na wieść o ucieczce Napoleona z Elby, ale muszę zadać pytanie, które nas wszystkich bardzo niepokoi. Czy to oznacza wojnę? Co o tym myślicie, panowie?

Maitland spojrzał na Hugh, a kiedy zauważył, że ten patrzy na Abbie, sam postanowił odpowiedzieć na pytanie.

- Wydaje mi się, że nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

- W takim razie przypuszczam, że obaj przyłączycie się do Wellingtona?

Maitland ponownie spojrzał na Hugh, ale rezultat był ten sam.

- Wydaje mi się, że mogę odpowiedzieć za nas obu. Jeżeli zostaniemy wezwani, to, oczywiście, przyłączymy się do Wellingtona.

- To znaczy, że jako agenci będziecie działać na terytorium wroga?

Maitland uśmiechnął się i potrząsnął głową.

- Wydaje mi się, panno Vayle, że nie wolno mi udzielać odpowiedzi na to pytanie.

Abbie zerwała się na równe nogi i wybiegła z pokoju. Hugh popędził za nią.

Dogonił ją dopiero na schodach. Szamotali się przez chwilę, po czym złapał ją za ramię i wepchnął do małego pokoju pełnego książek. Kiedy zamknął drzwi i puścił dziewczynę, ta odsunęła się od niego.

- Abbie - zaczął - chciałbym cię przeprosić za to, co się wydarzyło w posiadłości Langleya. - Wziął głęboki oddech. - Nie wiem, ile widziałaś i ile słyszałaś, kiedy…

- Bardzo dużo! - krzyknęła.

Jeszcze raz odetchnął głęboko.

- Wiem, że może ci się wydawać, że nie mam serca, ale po prostu nie mogłem odmówić George'owi. Musieliśmy złapać Langleya na gorącym uczynku. To był jedyny sposób, żeby udowodnić jego winę. A George sam chciał wziąć w tym udział. On mnie rozumiał. Jeżeli chodzi o Langleya… - Odchrząknął, bo zaschło mu w gardle. - Przepraszam, że musiałaś być świadkiem tej sceny. Ale postaraj się spojrzeć na to z punktu widzenia mojego i Maitlanda. Langley sam nas wyszkolił. Nauczył nas wszystkiego, co umiał. Był naszym mentorem. Ufaliśmy mu bezgranicznie. A on nas zdradził. Postąpiliśmy tak, jak uczył nas tego Langley. Zasłużył na to, co dostał. - Przerwał na chwilę. - Czy to było dla ciebie zbyt okrutne? Cóż, taka jest wojna, z mężczyzn czyni brutali. Czasami tylko brutalne metody są skuteczne. Ale jest mi naprawdę bardzo przykro, że w tym uczestniczyłaś.

Zaczął się zastanawiać, jak jeszcze mógłby się bronić. Przez cały ten czas Abbie wolno się cofała, a kiedy znalazła się przy oknie, odwróciła się do niego plecami.

- To wszystko jest grą, prawdaj Hugh? - zapytała bezbarwnym głosem.

- Co takiego?

- Łapanie szpiegów, walki gladiatorów na śmierć i życie.

- Powinnaś lepiej mnie znać.

- Wydaje mi się, że teraz znam cię doskonale. - Zerknęła na niego przez ramię, po czym znów wyjrzała za okno. - Czytałam twoje akta, pamiętasz?

- Więc znów do tego wracamy?

Patrzył na jej kark i czuł się zupełnie bezbronny. To była walka, która nigdy się nie skończy, walka, o której wiedział, że jej nie wygra. Abbie widziała go w najgorszym świetle, a on nie miał pojęcia, jak wymazać wspomnienia z jej pamięci.

Kiedy umarła w nim nadzieja, zaczęła ogarniać go złość. Czekał przez trzy dni i nie otrzymał od niej słowa. Nawet głupiec wiedziałby, co to oznacza. Wmawiał sobie, że Abbie na pewno potrzebuje teraz czasu, żeby być z rodziną, a przede wszystkim z George'em. Ale głęboko w sercu czuł, że wykreśliła go ze swojego życia.

Duma wzięła w nim górę. Starał się zapanować nad złością, ale Abbie odwróciła się do niego twarzą i jej chłodne spojrzenie przepełniło kielich goryczy.

- Ciebie nigdy nic nie zadowala, prawda, Abbie? Chciałaś, żebym był gladiatorem, który uratuje twojego brata, ale teraz, kiedy George'owi nic już nie grozi, nie jestem godny całowania rąbka twojej sukni. Przeczytałaś akta, które sporządził Maitland, a ja nie mogę zrobić nic, żebyś o nich zapomniała. Może nie wiesz, ale w tych aktach nie jest opisane całe moje życie, jestem kimś więcej niż ten człowiek z akt, a skoro nie potrafisz tego dostrzec, nie ma dla nas nadziei.

Na jej twarzy pojawiło się zdziwienie, ale Hugh nie zwrócił na to uwagi. Po raz kolejny zaczęły go dręczyć wątpliwości, których przez cały ten czas nie chciał do siebie dopuścić.

- Tak, znów stałem się gladiatorem, ale walczyłem w szczytnej sprawie. Zrobiłbym wszystko, żeby chronić kobietę, którą kocham. Jak tobie się wydaje, dlaczego wróciłem do życia, od którego kiedyś uciekłem. Nic oprócz chęci zapewnienia ci bezpieczeństwa nie mogłoby mnie do tego zmusić. Nie zaprzeczam, że oddałem cię w ręce Maitlanda. Ale wtedy nie myślałem jak agent. To nie należało do moich obowiązków. Myślałem wtedy jak mężczyzna. Kochałem cię, a ty mnie zdradziłaś. Czułem się oszukany i chciałem ci dać nauczkę. Potem próbowałem cię przeprosić, ale ty nie chciałaś mnie słuchać, dopóki nie byłem ci potrzebny do ratowania brata. Teraz zaczynam wszystko rozumieć. - Zmierzył ją wzrokiem powoli od stóp do głowy. - To właśnie dlatego mi się oddałaś, prawda? To była zapłata za moje usługi. Mój Boże, za jakiego człowieka ty mnie uważasz? - Jego oddech stał się szybki i nierówny. - To było głupie pytanie! W końcu już dawno jasno wyraziłaś swoje zdanie na mój temat. Nigdy więcej nie pozwolę żadnej kobiecie tak bardzo mnie zranić.

Stała przed nim nieruchomo niczym głaz. Nie mogła się poruszyć ani wymówić słowa. Łzy skruchy napłynęły jej do oczu. Ukryła twarz w dłoniach. Poczuła, jak żal ściska jej gardło. Jak mogła tak bardzo go zranić? Ale on źle ją zrozumiał. Nigdy nie trzymała go na dystans, dlatego że był gladiatorem. Po prostu bała się, że nie jest wystarczająco bezwzględnym gladiatorem, żeby stanąć do walki z Nemo. To z lęku o niego chciała uciec. Bała się, że coś mu się stanie. Kochała go.

I najwyraźniej Hugh też ją kochał.

- Hugh, przebacz mi - wyszeptała łamiącym się głosem. Otarła łzy, po czym wyciągnęła ręce.

Ale Hugh już w pokoju nie było.

Uniosła spódnicę i wyszła na korytarz. Zbiegała po schodach, przeskakując po dwa stopnie. Przez cały czas niczym oszalała rozglądała się za Hugh. Dogoniła go dopiero w ogrodzie przed domem. Złapała go za ramię i trzymała ze wszystkich sił. Wyrwał się jej, ale nie odszedł; stał i na nią patrzył.

- Co ty robisz, Hugh? - spytała przerywanym głosem, z trudem łapiąc oddech.

Kiedy dostrzegła ból w jego oczach, jej serce omal nie pękło z rozpaczy.

- Nie martw się, Abbie - powiedział. - Zdaję sobie sprawę, że Bath jest za małe dla nas obojga. Pomyślałem, że przeniosę się do Oksfordu albo do Endicote. Może nawet kupię dom pani Deane. W tamtych okolicach jest mnóstwo ruin; które będę mógł odkrywać. Minie wiele lat, zanim je wszystkie poznam.

- Ale… wydawało mi się, że przyłączysz się do Wellingtona. Przecież tak powiedział Maitland.

- W przeciwieństwie do tego, co myślisz, nie palę się do zabijania ludzi. Nigdy taki nie byłem. Zawsze traktowałem to jako zadanie, które ktoś musi wykonać. Kiedy zrezygnowałem ze służby, obiecałem sobie, że nigdy tam nie wrócę, i nikt nie jest w stanie wpłynąć na zmianę mojego zdania.

Odwrócił się i ruszył przed siebie.

Abbie wyciągnęła w górę zaciśnięte pięści, jak gdyby prosiła niebiosa, żeby pomogły jej w walce z tym upartym człowiekiem.

- Hugh! - krzyknęła. - Nie odwracaj się do mnie plecami. Kocham cię, Hugh. Kocham cię całym sercem.

Zatrzymał się, ale nadal się nie odwracał.

- Bóg mi świadkiem, że cię kocham, Hugh! - krzyczała zdesperowana.

To mi się tylko śni, wmawiał sobie Hugh, ale kiedy Abbie zamilkła, zrozumiał, że mówiła prawdę. Miał wrażenie, że na niebie rozbłysło tysiąc fajerwerków, a ziemia zatrzęsła mu się pod stopami. Kiedy uspokoił się trochę, podbiegł do niej i złapał ją w ramiona.

Razem weszli do domu.

- Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet - powiedział zbolałym głosem. - Jeżeli mnie kochasz, to dlaczego patrzyłaś na mnie tak, jakbyś nie chciała mnie znać? Dlaczego mówiłaś wszystkie te przykre słowa?

- Bo się bałam, że oszaleję. Myślałam, że masz zamiar znowu zostać szpiegiem. Nie mogłam przestać zastanawiać się, co może się przydarzyć gladiatorowi. Tacy ludzie nigdy nie odchodzą na emeryturę. Nie starzeją się. Walczą, dopóki nie pojawi się ktoś szybszy, mocniejszy i bardziej bezwzględny. Czy tobie się wydaje - przytuliła się do Hugh - że kiedykolwiek mogłabym zapomnieć o tych ostatnich dniach? Nemo trzymającego nóż na twoim gardle? Langleya celującego do ciebie?

Zaczęła się trząść. Hugh rozpiął płaszcz i pozwolił jej przytu¬lić się do swojego rozgrzanego ciała. Spojrzała na niego dużymi zatroskanymi oczyma.

- Gdybyś kiedykolwiek wrócił do takiego trybu życia, nie zniosłabym tego. Każdy dzień z dala od ciebie byłby dla mnie męczarnią. Chyba umarłabym z tęsknoty. Nigdy nie wiedziałam, że gladiatorzy mogą być tacy wrażliwi.

Zamknął oczy, jakby słowa Abbie były balsamem dla jego umęczonej duszy. Trzęsącymi palcami dotknął jej twarzy, szepcząc cicho do ucha:

- A ja nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jestem wrażliwy, dopóki ciebie nie spotkałem. Kocham cię, Abbie. Bóg mi świadkiem, że cię kocham.

Nie słyszeli rozmów, odgłosów kroków ani krzyków na zewnątrz. Stali bez ruchu, tuląc się do siebie, i nie istniało dla nich nic oprócz miłości.

Kilka tygodni później podczas ich miodowego miesiąca w Endicote Abbie siedziała na łóżku, czytając list od siostry, podczas gdy Hugh wyciągnął się obok z uśmiechem na ustach. Kiedy jego ręka powędrowała wzdłuż uda Abbie, ta odepchnęła go stanowczo. Hugh zmarszczył czoło. Nigdy jeszcze nie zareagowała w ten sposób.

Oparł się na łokciach i z zachwytem przyglądał się swojej pięknej żonie. Abbie uniosła brwi i przez cały czas przygryzała dolną wargę.

- Mam nadzieje, że to nie są żadne złe wieści? - zapytał zaniepokojony.

- Harriet trwoni pieniądze niczym wodę - odparła Abbie z niedowierzaniem. Podsunęła mu list pod nos. - Tutaj nie ma nic poza listą zakupów. Naciągnęła nawet Gilesa, żeby kupił jej powozik, by mogła jeździć na spacery do Hyde Parku.

- Dlaczego to cię dziwi? Harriet uwielbia zakupy, a Giles kocha ją rozpieszczać.

- Rzecz w tym, że moja młodsza siostra powiedziała mi, że po tym, co się stało z George'em, zakupy już nigdy nie sprawią jej przyjemności i że powinna większą uwagę przywiązywać do ludzi.

- W czasie kryzysu ludzie zawsze mówią takie rzeczy, a kiedy znów wszystko dobrze się układa, zapominają o swoich postanowieniach. Nie ma w tym nic niezwykłego. - Abbie nadal nie wyglądała na usatysfakcjonowaną, więc pośpieszył z wyjaśnieniami: - Jeżeli mam być szczery, to nie mogę sobie wyobrazić Harriet myślącej przez cały czas, jak by tu pomóc ludziom. Giles chyba by tego nie zniósł. Mężczyźni nie znoszą kobiet, które robią wiele hałasu o nic. Poza tym teraz, kiedy miałem szansę poznać Harriet trochę lepiej, zdałem sobie sprawę, że nie jest taka zła. Mówię całkiem poważnie. Lubię ją taką, jaka jest.

- Wiem… ale…

- Ale co?

Abbie odłożyła list, po czym położyła się obok męża.

- Kiedy porwano George'a, nagle zaczęliśmy się zastanawiać nad swoim postępowaniem. A teraz tylko na nas popatrz. Wszystko wróciło do normy. Jesteśmy tymi samymi ludźmi, którymi byliśmy, zanim to się zaczęło.

- Ale ja wcale nie chcę, żebyś się zmieniała - powiedział Hugh. - A ty chcesz, żebym się zmienił?

- Nie. Po prostu chciałabym, żebyśmy się kochali nawzajem.

- I tak właśnie jest. Ostatnie wydarzenia bardzo nas wszystkich do siebie zbliżyły. Tylko to się liczy.

Po kilku minutach rozkosznych pieszczot Abbie wyszeptała:

- Hugh, czy nadal będziesz mnie kochał, kiedy będę brzydka i gruba, i pochłonięta dzieckiem?

- A jak ci się wydaje?

Potrząsnęła głową, kiedy spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Mówiłam ci to już wiele razy, ale powiem jeszcze raz: jak na człowieka tak mądrego jesteś czasem naprawdę bardzo głupi. Podaj mi rękę.

Położyła dłoń męża na swoim płaskim jeszcze brzuchu, po czym spojrzała na niego wymownie. W oczach Hugh odczytała wszystko, co chciała wiedzieć, a nawet jeszcze więcej.

Próbowała coś powiedzieć, ale on zamknął jej usta pocałunkiem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thornton Elizabeth Głos
Serena Elizabeth Thornton Kopia
Elizabeth Thornton Głos
53 LEKI WYKRZTUŚNE I SEKRETOLITYCZNE
Pożegnanie sekretarki Siostry Faustyny
Eliade Kowale i alchemicy Rytualy i sekrety metalurgow
Opis zawodu Sekretarka, Opis-stanowiska-pracy-DOC
3 - Droga do Sukcesu - strona druga, fm, 45 sekundowa prezentacja, sekrety, teczka fm
UJAWNIONY SEKRET TRZECIEJ TAJEMNICY?TIMSKIEJ, Polska po III wojnie światowej
Klucz do sekretu Przyciagnij do siebie wszystko czego pragniesz klusek
MODLITWY I SEKRETY DUSZ CZYŚCOWYCH (oczyszczające nasze drzewo genealogiczne i ratujące dusze czyśco
Jóskowiak P 8 Sekretów Sukcesu Napoleona Hilla
Asystent sekretarki
8 sekretow sukcesu napoleona hilla

więcej podobnych podstron