HAROLD NICOLSON
„Tęcza”, nr 9, Wrzesień 1936, str. 63-66.
BUDAPESZT POD WŁADZĄ BELI KUNA
Gazety doniosły, że Bela Kun, węgierski żyd i komunista, znalazł się w Hiszpanii. Bela Kun pojawia się wszędzie tam, gdzie terrorem walczy się o ustrój komunistyczny. Dla przypomnienia pierwszego „dzieła” Kuna, zamieszczamy artykuł poniższy. Są to pamiętniki członka komisji alianckiej, wysłanej na Węgry w r. 1919, w czasie szalejącej lam rewolucji Beli Kuna.
Wtorek, 1 kwietnia 1919.
Dziś z rana znowu posiedzenie komitetu. Krótkie. Wracam około godz. 12-tej. Doniósł mi Allen Leeper, że obaj mamy niezwłocznie udać się do Budapesztu. Zdaje się, Rada naczelna porzuciła myśl wysłanie generała Mangina, aby przy pomocy armii rumuńskiej przywrócił porządek na Węgrzech. Natomiast pojedzie generał Smuts w misji pokojowej. Otrzymał on zlecenie nie sprecyzowane dokładniej: ma wybadać, czy Bela Kun skłonny byłby zawrzeć pokój. Mamy odjechać dziś wieczór pociągiem specjalnym.
Nasza misja składa się z generała Smuts, Allen Leeper, pułkown. Heywood'a z Wojsk. Biura Prasowego, Cyryla Butlera z Komisji żywnościowej, Lane'ego (adiutanta Smuts'a), jednego z adiutantów Foch'a (nazwisko jego wyszło mi z pamięci) i jednego adiutanta włoskiego. Dwaj ostatni są tu tylko po to, aby zademonstrować swe mundury i przez to misji naszej nadać pozór międzynarodowy. Zabieramy skrzynie z racjami żywnościowymi.
Piątek, 4 kwietnia.
...Budząc się spostrzegam, że pociąg już najspokojniej stoi sobie w Budapeszcie na jednym z bocznych torów dworca wschodniego. Czerwone straże stoją wzdłuż całego peronu z bagnetami osadzonymi na sztorc i ceglastymi opaskami na ramionach. Na sąsiednich peronach zbiera się tłum, i wybałusza oczy na nasz długi, brązowy pociąg. Jemy śniadanie i spacerujemy sam i tam po peronie. Wiedeński komisarz bolszewicki Bolgar, którego zabraliśmy jako tłumacza, znika w mieście, aby sprowadzić Belę Kuna.
Pierwsza wizyta u nas — to pułkownik Domorny. Dawniej należał do alianckiej misji wojskowej, obecnie przydzielono go nam w charakterze oficera łącznikowego. Ubrany jest po cywilnemu, przyszedł w towarzystwie dwóch poruczników. Rozmawiając ze Smuts'em, stoi wyprężony na baczność, zapominając o tym, że nie jest już w mundurze. Jest wyraźnie zmieszany i nieszczęśliwy. Widać, że boi się, aby przypadkiem nie wygadać się z czymś o sytuacji. Smuts spostrzega to i już go więcej nie pyta.
Następnie odwiedza nas profesor Brown, członek wywiadu prezydenta Wilsona, obecnie w Budapeszcie. Patrzy na sprawę z punktu widzenia Wilsonowskiego, to znaczy niepraktycznego. Mówi o „naturalnym rozwoju socjalnym”, chwali nadzwyczajny porządek, jaki utrzymuje Bela Kun, mówi, że stoi za nim związek robotników stalowych, 40 tysięcy członków liczący. Widać jednak, że sam nie bardzo wierzy w to, co mówi: idealistycznie i chaotycznie, przebąkuje coś o „kilku nierozsądnych wykroczeniach”, mówi, że ludzie nie zachwycają się czerwoną armią Kuna, składającą się tylko z 7000 ludzi, twierdzi, że Węgry niezdolne są walczyć. Mówi o niebezpieczeństwie napływu obcego, a zwłaszcza elementu żydowskiego do Budapesztu. Opowiada, że wczoraj nocą przybyło 1500 zdziczałych osobników z Wiednia, do czerwonej gwardii.
Z tego co mówi, wyciągam wnioski następujące:
1. na wieść o zawieszeniu broni ogólne uczucie ulgi i entuzjazmu dla Ententy. 2. Stałe zwłoki w Paryżu i dalsze zaostrzenia warunków zawieszenia broni wywołały rozczarowanie, niepewność i niepokój. 3. Przygnębienie wzrosło wskutek nietaktownego i aroganckiego zachowania pułkownika Vyx'a, kierownika francuskiej misji militarnej, a również na skutek wieści o zachowaniu się Czechów, Rumunów i Jugosłowian w zajętych prowincjach. 4. Sytuacja skomplikowała się ogromnie wejściem w życie ograniczeń gospodarczych, wprowadzonych przez nowe państwa, oraz utratą rynków zbytu i surowców. 5. Klasa panująca, a przede wszystkim Karolyi, zrazili się nieczułością Paryża na wołania o pomoc. Karolyi uchodził na Węgrzech za wypróbowanego przyjaciela Zachodniej Demokracji: przypuszczano, że republika, utworzona pod jego wodzą, powitana zostanie prawie jak sprzymierzeniec. Potraktowano go jednak lekceważąco i bez uszanowania, co w następstwie wywołało rozczarowanie i rozpacz. 6. Potem dwa incydenty: a) list pułk. Vyx'a w sprawie granicy zawieszenia broni i b) sprawa żeglugi na Dunaju. Karolyi z rozpaczą ustąpił, a przed komunizmem stanęły drzwi otworem. Pewna reakcja dawała się już odczuć. Myśleli, że doczekają się Valmy, a tymczasem przyszła komuna.
Jeszcze Brown nie skończył, gdy wchodzi do wagonu restauracyjnego Lane z wieścią, że przyszedł Bela Kun. Wychodzę, aby go przywitać. Człowiek niskiego wzrostu, około 30-stki: Blada, nalana twarz i zwisające, wilgotne usta, głowa ogolona, jak można się domyślić, z powodu rudych włosów. Wymijające, nieufne spojrzenie. Istna twarz oburkliwego i wystraszonego rzezimieszka. Zjawia się w towarzystwie małego, tłustego Żyda w futrze pożartym przez mole, zielonej krawatce podobnej do powroza, brudnym kołnierzyku. Jest to minister spraw zagranicznych, Bela Kun udaje się z Bolgar'em do przedziału Smuts'a. Ministra steruję do swego przedziału. Odgrywa on przede mną człowieka bardzo wykształconego i kulturalnego. Mówi o Hume'ie, Mill'u i Spencerze. Ni w pięć, ni w dziewięć wtrąca: „Oparłem się na moście westchnień w Wenecji”. — Deszcz bije w dach naszego wagonu i grube krople ciekną po szybach... Mój minister przechodzi teraz z kolei na temat Ramsay Maedonald'a, Hendersona i Longuet'a. Mówi kiepską niemczyzną, akcentem galicyjsko-węgierskim. Opowiada też, czego to bolszewizm nie przyniesie Europie środkowej: a więc pracę i zadowolenie dla wszystkich, bezpłatną naukę dzieci oraz leczenie darmo, Bernarda Shaw, przedmieścia-ogrody, dużo muzyki, oraz zwycięstwo maszyny. Jakie maszyny? pytam. Robi ruch nieokreślony, oznaczający cały świat techniki. Na szczęście Kun żegna się, zanim straciłem resztki cierpliwości. Odprowadzam go do bariery przy końcu peronu, która nam służy za bramę domu, Czerwonogwardziści nie salutują. Stoją i gapią się. Tymczasem maszynista jednego z pociągów podmiejskich wyskakuje ze swego parowozu i podchodzi do Kuna. Mówi coś, czego nie rozumiem. Kun odpowiada po węgiersku: „Oczywiście, towarzyszu” i wyjmuje papierosa z ust. Kierownik lokomotywy chwyta swymi umorusanymi palcami piegowatą, grubą, małą łapę Kuna z papierosem, zapala i wraca dumny z swego papierosa „koleżeńskiego” do lokomotywy. Bela Kun zezuje czerwonymi oczkami na mnie, aby zobaczyć, czy ta scenka proletariacka zrobiła na mnie należyte wrażenie, czy też mnie rozśmieszyła. Przybieram maskę wyniosłej obojętności.
Po powrocie do pociągu opowiada Smuts o rozmowie z Kunem. Kun gotów byłby wejść w układy z mocarstwami, ponieważ jednak przy pomocy tego ruchu, który w gruncie rzeczy jest ruchem nacjonalistycznym, doszedł do steru, obawia się, że upadnie, jeżeli ze wszystkim pójdzie nam na rękę. Wydaje się, że czerwona jego armia wciąż jeszcze zostaje pod dowództwem oficerów dawnego reżimu, którzy stanęli po stronie Beli Kuna jedynie z tego powodu, że on mimo swego bolszewizmu walczy dla spraw Węgier. Kun nie może się na to zdobyć, aby tych ludzi strącić sobie z karku. Proponuje konferencję pomiędzy Węgrami i państwami sukcesyjnymi we Wiedniu albo w Pradze. Smuts natomiast chce, aby przybył do Paryża.
Na obiad pałaszujemy nasze zapasy żywnościowe. Groch i ser. Bela Kun zarekwirował dla nas „Ungarię”, najwspanialszy hotel Budapesztu. Kazał wywiesić, jak nam doniesiono, olbrzymie chorągwie Anglii „Union Jack” i trzykolorowy sztandar Francji. Obecność naszą chce wykorzystać dla celów reklamy, że Paryż uznał go i przybywa do jego stolicy w roli petenta. Smuts nie pozwala wyciągnąć się z pociągu. Nie życzy sobie, abyśmy udawali się do miasta, albo opuszczali dworzec.
O godz. 3 -ciej znów zjawia się Bela Kun. Siedzę z nim i ze Smuts'em. Bolgar odgrywa rolę tłumacza. Kun obiecuje, że zaraz zwoła posiedzenie gabinetu a potem wróci. Odchodzi...
... Kolację spożywamy przy świetle dwóch świec, zawiodło bowiem światło elektryczne w pociągu. Przychodzi znów Bela Kun Przedkładam mu do podpisu dokument, na mocy którego zobowiązuje się zwolnić wszystkich brytyjskich poddanych, jakich tylko uwięził. Bela Kun nie robi wrażenia człowieka, który cieszy się z owoców swego zwycięstwa. Siedzi zgięty, patrzy ponuro, podejrzliwy i trwożny. Smuts rozmawia z nim tak jakby miał księcia Abercorn przed sobą: uprzejmie, przyjaźnie, w niczym jednak nie uchybia swej godności.
Odwiedzają nas konsulowie hiszpański i szwajcarski. Mówią, że głupstwem jest zdanie, jakoby Bela Kun miał okazać umiarkowanie. Więzienia wprost zawalone są ludźmi, których trzyma się tam całymi gromadami. Czerwonogwardziści wymykają się Beli z rąk. Wszyscy obawiają się rzezi. Potwierdzają to, co mówią wszyscy, że władza Beli Kuna jest przejściową i nie należy brać go poważnie.
Sobota, 5 kwietnia.
Bela Kun przychodzi o godz. 10-tej. Smuts wręcza mu projekt porozumienia, na mocy którego mocarstwa zająć mają strefę neutralną pomiędzy nim a Rumunią. W razie zgody zniosą blokadę. Jest zrozumiałe, że Bela Kun jak najchętniej przystał by na to. Podpisanie takiego dokumentu uznawałoby jego reżim, czego tak gorąco pragnie. Nie ufa jednak i boi się. Chwyta dokument i żegna się twierdząc, że musi zapytać o radę swego gabinetu. To znaczy, że musi zapytać Moskwy. Obiecuje odpowiedź na godz. 7. Smuts mówi, abyśmy przygotowali się do odjazdu na godz. 7,15. Lane wszystko przygotowuje...
Nasi ludzie łącznikowi proponują nam przejażdżkę na plac do gry w golfa, wypogodziło się bowiem. Postarali się o wóz. Smuts daje nam urlop. Utykając i klekocąc, przejeżdżamy przez miasto. Po chwili wóz się psuje. Naprawiają go i jedziemy z powrotem. Auto zatrzymuje się przed „Ungarią”. Nasi przewodnicy mówią, że Bela Kun pragnąłby zaprosić nas na herbatkę. Haniebna historia! nie przypuszczam, aby nasz generał rad był z tego, że wejdziemy do hotelu. Oficerowie robią jednak tak przestraszone miny, gdy odmawiamy, że wreszcie się zgadzam. Wchodząc do hotelu spostrzegamy od razu, że świetnie zaaranżowano komedię, aby tylko zrobić na nas wrażenie. W restauracji jest pełno gości. Siedzą przy stolikach i piją kawę lub lemoniadę. Przygrywa węgierska kapela. Wszystko kunsztownie przygotowano, aby nam pokazać, że Budapeszt pozostał pod panowaniem bolszewickim najweselszym miastem Europy środkowej. Palnięto jednak dwa kardynalne błędy. Po pierwsze, przy drzwiach stoją czerwonogwardziści z wyjętymi bagnetami, a po drugie, zapomniano ludziom przy stolikach nakazać, aby rozmawiali. Po chwili dopiero uprzytomniłem sobie, co tu nie „klapuje”. Na pozór robiło to wrażenie herbatki w pierwszym lepszym hotelu europejskim. Coś niesamowitego i nieprawdziwego wiało jednak z tej sali. Nagle wpada mi oczy, że wszyscy zachowują grobowe milczenie. Siedzą przy swojej lemoniadzie i słówka nie zamieniają ze sobą. Spojrzawszy na nich znienacka, spotkałem się z bezlikiem zastraszonych oczu. Na dnie tych oczu leżał milczący, błagalny krzyk o pomoc. Potem spojrzenia ich pierzchły i wróciły do lemoniady. Niesamowite milczenie zalegało salę, skrzypce skarżyły się nadal. Straż nieruchomym spojrzeniem pilnowała każdego wyjścia. Zrozumiałem teraz jasno: tych zgiętych, milczących ludzi wypuszczono z więzienia, aby zapełnili salę „Ungarii”. Przeszły mnie zimne dreszcze. Żegnamy się szybko...
Wracamy o godz. 6.30. O godz. 7 przychodzą Bela Kun, Garbai, Kunfi i Bolgar w towarzystwie dowódcy czerwonej straży. Smuts przyjmuje ich w na pół ciemnym wagonie restauracyjnym. Wręczają mu notę, którą on dwukrotnie odczytuje, a potem wręcza mnie. Przyjmują naszą propozycję, stawiając tylko jeden warunek: armia rumuńska ma cofnąć się za Marosz. Zwracam dokument Smutsowi, który wręcza go Kunowi. „No, gentlemen”, mówi do nich, ,,to nie nota, którą mógłbym przyjąć. O zastrzeżeniach nie może być w ogóle mowy.” Milczą i robią kwaśne miny. Smuts apeluje jeszcze do nich i namawia, aby we własnym interesie przyjęli bez zastrzeżeń nasze propozycje. Mówi z nimi bez ogródek. Powiada, że konferencja nie zgodzi się, aby Rumunów wysłać za Marosz. — Wierzą widocznie, że jako kompromis zaproponuje im Smuts trzecią możliwość i umówi spotkanie na jutro. Smuts doszedł tymczasem do przekonania (i słusznie), że Bela Kun nie ma większego znaczenia i nie można brać go serio. Nie byłby zresztą w stanie przeprowadzić jakiekolwiek układu. Smuts postanawia więc dziś wieczór jeszcze zerwać pertraktacje. Tego oni nie przeczuwają. „Weil, gentlemen”, mówi, „muszę się z panami pożegnać”. Smuts wyprowadza ich z wyszukaną grzecznością na peron. Ściska im ręce. Poczym staje na stopniach wagonu i daje znak adiutantowi. Bela Kun i jego towarzysze rzędem stoją na peronie i czekają, na kiedy Smuts umówi jutrzejsze spotkanie. Tymczasem pociąg wolno rusza. Smuts żegna ich, przykładając palce do czapki. Wyruszamy w noc, mając na tęczówce naszych oczu obraz 4 osłupiałych twarzy, które w oszołomieniu patrzą za nami.
Potem spożywamy kolację. Smuts jest uroczy. Opowiada nam przygody z pola walki, głos jego nasiąknięty jest nostalgią. Przemiły człowiek. Nasze porcje są jeszcze o wiele bardziej spartańskie, czekoladę i mleko skondensowane oddaliśmy oficerom łącznikowym.
Środa, 9 kwietnia.
Przyjazd do Paryża o godz. 8 -ej rano. Dzienniki twierdzą, że misja Smutsa — zrobiła fiasko. Przyznaję to do pewnego stopnia, jednak cel naszego wyjazdu był niewyraźny i nielogiczny. Zdobyliśmy natomiast przy tej okazji rzeczy następujące: 1) przekonanie, że Bela Kun i węgierski bolszewizm nie oznaczają poważnego niebezpieczeństwa i nie potrwają długo... 4. zysk negatywny, że Smuts nie użył Kuna jako łącznika z Moskwą. — Jego trafne wyczucie sytuacji i zachowanie godności były warte podziwu.
Tłum. Z. Szt. „Revue Hebdomadaire”
2