Zamach na Watykan
Fot. Shutterstock Plan porwania i ewentualnego zgładzenia papieża Piusa XII oraz splądrowania Watykanu, uknuty przez Adolfa Hitlera po tym, jak włoski dyktator Benito Mussolini został odsunięty od władzy, istniał naprawdę. Przeciwni planom porwania niemieccy dygnitarze w Rzymie ostrzegli papieża, że albo będzie milczał, albo krytykując politykę Hitlera - przypieczętuje swój los
Generał Wolff był wściekły, jak mi powiedział, gdy w jego mieszkaniu w kwaterze głównej Hitlera, Wilczym Szańcu (Wolfsschanze) koło Rastenburga w Prusach Wschodnich, odezwał się telefon. Był wczesny ranek 13 września 1943 roku. Kto mógł budzić go o takiej porze? Znajomy głos odpowiedział mu na to pytanie. Jego zwierzchnik, szef SS Heinrich Himmler ryknął do telefonu, że Führer chce pilnie się z nim widzieć.
Wolff domyślał się po co; Himmler uprzedził go o tym w sekrecie. 10 września niemieckie wojska wkroczyły do Rzymu, kładąc kres farsowym zabiegom króla i Badoglia, którzy próbowali wyłamać się z Osi i przejść na stronę aliantów. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, odkąd 25 lipca Mussolini został pozbawiony władzy i ukryty w ośrodku narciarskim w Apeninach, około 160 kilometrów od Rzymu.
Niemiecki wywiad zlokalizował to miejsce i 12 września były dyktator został przechwycony przez niemieckich komandosów; dwa dni później samolot zabrał go do kwatery Führera. Po serdecznym powitaniu Hitler obiecał przywrócić mu władzę - w nowej marionetkowej republice, obejmującej większą część północnych Włoch.
Wolff wiedział, że obalenie duce przed paroma tygodniami rozwścieczyło Führera i że wciąż pała on chęcią zemsty na tych, których uważał za głównych winowajców, włącznie z papieżem Piusem XII, mimo że żadne dowody nie przemawiały za jego udziałem w tej sprawie. Wiedział też, że Hitler zamierza wysłać go, Karla Wolffa, do Włoch, by dopilnował, żeby uwolniony dyktator pozostał lojalną marionetką oraz żeby lewicowy „motłoch” nie opanował ulic Rzymu i innych okupowanych włoskich miast.
Himmler wspomniał, że Hitler ma też dla niego jakąś tajną misję specjalną, i Wolff domyślał się, że to o niej właśnie Führer chce z nim rozmawiać. Mógł zrozumieć, że jego idol wzywa go do siebie, ale dlaczego o tak wczesnej porze? Przecież wracał właśnie do zdrowia po poważnej chorobie.
Tak więc teraz, w dniu, w którym oczekiwano przybycia Mussoliniego, Wolff ubrał się szybko, po czym ruszył ścieżką przez jodłowy zagajnik, skrywający częściowo bunkier Hitlera. Człowiek, który powitał go w gabinecie Führera, mimo całej serdeczności dygotał ze zniecierpliwienia. Według notatek, jakie Wolff robił w trakcie rozmowy i po jej zakończeniu, Hitler, skończywszy ciskać gromy na „zdradzieckiego” króla oraz papieża i przedstawiwszy generałowi jego nowe obowiązki we Włoszech, zwrócił się do niego ze słowami:
- Mam dla pana specjalną misję,
Wolff. Zabraniam panu wspominać o niej komukolwiek bez mojego pozwolenia. Wie o niej jedynie Reichsführer [Himmler]. Rozumie pan?
- Oczywiście, mein Führer.
- Chcę, żeby najszybciej, jak to możliwe - ciągnął dalej Hitler - zajął pan ze swymi wojskami Watykan, zabezpieczył jego archiwa i dzieła sztuki oraz wywiózł papieża i kurię na północ. Nie chcę, żeby wpadł w ręce aliantów albo znalazł się pod ich politycznym wpływem i presją. Już teraz Watykan jest gniazdem szpiegów i ośrodkiem propagandy antynarodowosocjalistycznej. Zależnie od sytuacji politycznej i militarnej, zorganizuję przewiezienie papieża albo do Niemiec, albo do neutralnego Liechtensteinu. Jak pan sądzi, kiedy najwcześniej będzie pan w stanie wypełnić tę misję?
Oszołomiony Wolff odparł, że nie może podać wiążącego terminu, gdyż taka operacja będzie wymagała czasu. Musi przerzucić do Włoch dodatkowe jednostki SS i policji, w tym kilka z południowego Tyrolu. Ażeby zabezpieczyć akta i cenne dzieła sztuki, będzie musiał znaleźć tłumaczy biegle znających łacinę i grekę, jak również włoski i inne nowożytne języki. Będzie mógł przystąpić do działania najwcześniej za cztery lub sześć tygodni - zakończył.
Hitler utkwił świdrujący wzrok w oczach Wolffa. Do porwania musiało dojść, dopóki Niemcy zajmowali Rzym, a wkrótce mogli zostać stamtąd wyparci.
- To dla mnie za długo - warknął.
- Niech pan przyspieszy najważniejsze przygotowania i mniej więcej co dwa tygodnie melduje mi o postępach.
Wolff obiecał to i wyszedł w stanie głębokiego wzburzenia. Aż do tej chwili z ochotą i dumą zrobiłby dla Führera niemal wszystko - ale uprowadzić papieża? Szaleństwo! To mogło zwrócić przeciwko Niemcom całe Włochy i cały katolicki świat.
Generał z niepokojem przygotował się do wyjazdu do Fasano, północnowłoskiego miasta w cieniu Alp, rozciągniętego nad jeziorem Garda na południowy wschód od pobliskiego Sal. To tam właśnie duce miał utworzyć marionetkowy rząd. Rola jego politycznej niańki niezupełnie odpowiadała zawodowym planom Wolffa. Nie wątpił on jednak, że zdoła przemienić to pozorne niepowodzenie w triumf. I jeśli będzie musiał, zdradzi Führera.
Wolff wiedział, że Hitler ma do niego całkowite zaufanie, po części dlatego że Himmler tak gorąco polecał go do tej misji. Poza tym antysemickie referencje generała zdawały się znakomite. Był przecież prawą ręką Himmlera i sumiennie wypełniał obowiązki, pomagając szefowi wykonywać wyczerpującą emocjonalnie, ale niezbędną pracę usuwania Żydów.
O tym, jak ceniony był Wolff, niech świadczy utworzony specjalnie dla niego tytuł „najwyższego dowódcy SS i policji” (Hochster SS und Polizeiführer), stawiający go w hierarchii SS tuż za Himmlerem i na równi z Ernstem Kaltenbrunnerem, szefem urzędu bezpieczeństwa Rzeszy. Generał wydawał się być najwłaściwszym człowiekiem do ujęcia w karby Mussoliniego, który z pewnością będzie dążył do większej niezależności, niż dopuszczała to polityka nazistów.
Szczególną irytację Führera budziła rosnąca niechęć duce do rozprawienia się z Żydami. Gdy kilka miesięcy przed jego upadkiem minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop złożył mu wizytę w Rzymie, Mussolini bezczelnie odmówił dyskutowania z nim na temat „kwestii żydowskiej”. Nie zamierzał też wspierać działań SS podejmowanych przeciwko Żydom ani we Włoszech, ani na okupowanych przez Włochy terenach Francji.
MIĘDZY DWOMA ZIEMSKIMI BOGAMI
Pierwszą reakcją Wolffa na otrzymany od Hitlera rozkaz porwania papieża była myśl, że w jakiś sposób trzeba wykręcić się od jego wykonania. Generał obawiał się nie tylko gwałtownej reakcji Włochów na takie posunięcie, ale i o własną reputację.
Choć najwyraźniej nie przejmował się zbytnio tym, że jego nazwisko będzie kojarzone z deportacją i śmiercią milionów Żydów, przerażała go perspektywa, że potomność wiązać go będzie z uprowadzeniem - a być może także zamordowaniem - papieża.
Wolff porzucił protestantyzm po wstąpieniu do SS, uznając, że partia nazistowska jest wystarczająco dobrym substytutem, w każdym razie jeśli zamierzał dojść do najwyższych stanowisk. A o katolicyzmie nie wiedział wiele więcej ponad to, czego dowiedział się z antykościelnych bredni Himmlera. Czcił jednak władzę, a papież Pius XII, podobnie jak Adolf Hitler, był jednym z najpotężniejszych przywódców świata, zdolnym zdobywać ludzkie dusze i kształtować umysły. Ci dwaj ludzie byli dla wyrachowanego generała niczym ziemscy bogowie. A teraz jeden z nich wydał mu rozkaz zniszczenia drugiego.
Mimo wszystko misja mogła przynieść mu korzyść - gdyby udało mu się sabotować ją i zyskać wdzięczność papieża. Byłoby to doprawdy korzystne, gdyby doszło do najgorszego i Niemcy przegrały wojnę. Błogosławieństwo Jego Świątobliwości w zamian za ocalenie mu życia być może ocaliłoby z kolei życie generała. Osiągnąwszy wysoką pozycję w zbrodniczym świecie, gdzie ludzkie życie znaczyło tyle, co nic, Wolff nabrał przekonania, że jedynie najwięksi kombinatorzy zdołają ostatecznie ujść przed karą z ręki mściwego wroga. A któż bardziej musiał kombinować, by wykręcić się od stryczka, niż prawa ręka najbardziej osławionego ludobójcy w dziejach? Teraz w powierzonej mu misji porwania papieża dostrzegł dla siebie niepowtarzalną szansę.
Wolff będzie starał się odwlec lub nawet udaremnić porwanie. Jednak będzie to grożący skręceniem karku spacer po linie. Gdyby Hitler zaczął podejrzewać go o nieposłuszeństwo, wziąłby odwet, przy którym stryczek wroga mógłby oznaczać niemal przyjemny rodzaj śmierci. Lecz ów lęk przed Führerem łączył się z poczuciem winy, spowodowanym sprzeniewierzeniem się jego rozkazom, oraz z trwożnym podziwem, któremu Wolff dał wyraz w liście do matki z roku 1939, gdzie pisał, że było „tak wspaniale [pracować] w tak bliskim kontakcie z Führerem”.
2