Catherine moja historia


Catherine-moja historia

„Na wpół martwa próbuję odnaleźć

się na Ziemi.

Zawieszona między życiem a śmiercią

próbuję kochać lecz nie potrafię.

Co dzień pytam samą siebie:

Kim ja jestem?

W lustrze widzę same rozmyte

twarze, tak samo obce.

Uwięziona w trzecim wymiarze,

jestem zdolna tylko do nienawiści”.

Sylwia Kucharczyk

Powieś tę dedykuję wszystkim moim przyjaciołom i nieprzyjaciołom z klasy. Gdyby nie wasza natarczywość i krytyka, nie powstała by ona. Te wszelkie teksty, dawały mi coraz większą motywację do pisania. Można powiedzieć, że jesteście współ autorami tej książki. Najbardziej chciałabym podziękować mojej największej przyjaciółce, Sylwii. Jako pierwsza poznała fragmenty tej książki i zaproponowała, żebym ją wydała. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. Jestem wdzięczna wam wszystkim.

Spojrzałam w oczy mojego kochanego starszego brata. Jego wzrok jak zawsze był ciepły i pełen miłości. Zdziwiło mnie to, gdyż kilka godzin wcześniej, oboje widzieliśmy śmierć naszych rodziców.

-Wszystko będzie dobrze, Catherine.- zwrócił się do mnie.

-Niby jakim cudem, wszystko ma być dobrze?- spytałam.- Przecież nasi rodzice nie żyją. Nie mamy już żadnej rodziny, oprócz siebie. A jeśli ten, kto zabił rodziców, znajdzie nas?

-Spokojnie Catherine, nie znajdzie nas tu.

-Ale...

W moich oczach pojawiły się łzy. Paul zakrył mi palcem usta.

-Cicho. Zaufaj mi. Miej wiarę.

Często mi powtarzał, żebym miała wiarę. Spojrzałam na niego. Przytulił mnie.

Paul jest ode mnie starszy o pięć lat. Ma teraz dwadzieścia, a ja piętnaście. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyci. On mnie wyciągnął wczoraj z domu, gdy nasi rodzice już nie żyli. Nie rozumiałam dlaczego mamy uciekać z domu. Ale teraz już rozumiem. Chodziło o nasze bezpieczeństwo.

O drugiej w nocy, obudził mnie krzyk matki z dołu. Wystraszyłam się, gdyż matka jeszcze nigdy tak nie krzyczała. Ostrożnie i cicho wyszłam z pokoju. Z drzwi naprzeciwko, wychynął Paul z ołówkiem za uchem. Jeszcze nie spał. Robił rysunki do swojej szkoły. Oboje spojrzeliśmy na schody prowadzące na dół. Było na nich widać poświatę światła z salonu.

Nasza matka ponownie zaczęła krzyczeć. Zaskoczyło nas, gdy nagle zamilkła w połowie krzyku, tak jakby zabrakło jej powietrza.

-Co jest grane?- spytałam brata.

On wzruszył ramionami. Był tak samo jak ja, zaskoczony. Po woli zaczął kierować się w stronę schodów. Podążyłam za nim.

Ostrożnie zeszliśmy na dół. Paul skierował się do kuchni, w której paliło się światło, a ja do salonu. Gdy byłam kilka metrów od wejścia, ujrzałam na podłodze czyjąś bladoszarą dłoń. Była to ręka ojca. Poznałam go po bliźnie na prawej dłoni. Gdy ujrzałam go, leżącego na podłodze, bez oddechu, serce mi stanęło, a gardło zostało ściśnięte. Jego, niegdyś pełne blasku i życia, piwne oczy, były teraz bez wyrazu. Spoglądał w sufit tępym wzrokiem. Na jego bladej szyi, ujrzałam dwa, małe, czerwone punkciki.

Nadal się nie ruszałam, gdy przeniosłam wzrok, na osobę trzymającą moją matkę jedną rękę w talii, a drugą odchylając jej głowę do tyłu. Nie widziałam twarzy napastnika. Jednakże widziałam jego strój. Cały był zrobiony z czarnej skóry. Kurtka, spodnie i buty, zlewały się w jeden idealny strój.

Po postawie i krótkich włosach, wywnioskowałam, że jest to chłopak. Mógł być w wieku mojego brata. Mój wzrok przykuło, odbicie w lustrze, wiszącym na jednej ścianie. Przyjrzałam się uważnie, ale nie dostrzegłam odbicia chłopaka. Widziałam jedynie matkę i mgłę, która zdawała się ją przytrzymywać. Nawet nie przeszło mi przez myśl, kim on może być. W lustrze zauważyłam jeszcze jedną rzecz, która najbardziej mnie zdziwiła. Chłopak miał usta, przy szyi mojej matki, a spod nich sączyła się, cienkim strumykiem, krew. Przeraził mnie ten widok. Otworzyłam usta, chcąc krzyknąć ze strachu.

Jednakże poczułam przy nich czyjąś dłoń. Ktoś pociągnął mnie do tyłu. Oparłam się plecami o czyjeś ciało. Serce o mało mi nie wyskoczyło z klatki piersiowej, ze strachu. Szybko jednak usłyszałam, miły głos:

-Catherine, to ja. Spokojnie.

Paul, co za ulga. W pierwszej chwili myślałam, że ten chłopak w salonie, ma jakiegoś wspólnika. Słysząc jednak cichy, opanowany i miły głos brata, kamień spadł mi z serca. Jeszcze przez chwilę mnie nie puszczał.

Gdy już stałam koło niego, głęboko oddychając ze strachu, usłyszałam jak matka traci równowagę i uderza nogą o podłogę. Chłopak nadal jej jednak nie wypuścił.

-Musimy stąd uciekać.- szepnął do mnie brat.

-Ale...

-Catherine, nie ma żadnego „ale”. Nie chciałbym skończyć jak rodzice, a ten człowiek, w każdej chwili, może się zorientować, że tu jesteśmy. Lepiej chodź.

Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Wyszliśmy przez drzwi kuchenne. Niechętnie opuszczaliśmy dom rodzinny. Zwłaszcza, wiedząc, że nasi rodzice, przed chwilą zginęli.

Poczułam, że po policzkach płyną mi łzy. Przypominając sobie, całe wydarzenie z nocy, nerwy mi puściły. Przez te kilka godzin, nawet nie uroniłam ani jednej łzy. Paul jeszcze mocniej mnie przytulił. Wiedziałam, że tak samo jak ja strasznie przeżywa, to wszystko. Powstrzymywał się jednak, przez ujawnieniem emocji. Nie chciał, żebym widziała go w chwili słabości. Chciał podtrzymać mnie na duchu. Czasami zachowywał się jak trzeci rodzic. Nie przeszkadzało mi to. Był kochanym bratem, którego nie chciałam nigdy stracić.

Oboje zadrżeliśmy, gdy zimny wiatr owiał nas. W oknach, tego starego domu, nie było szyb. W piwnicy było ciemno, ale czuliśmy się tu bezpiecznie. Materac, na którym siedzieliśmy, jest w tym domu luksusem.

Paul, w końcu mnie puścił. Widząc, że po policzkach lecą mi łzy, starł je dłonią. Uśmiechnęłam się do niego. Odwzajemnił to, swoim ciepłym, braterskim uśmiechem. Oparłam się o zimną, mokrą ścianę i westchnęłam. On usiadł naprzeciwko mnie.

-Paul, wiesz może, kim był ten chłopak, który zabił rodziców?- spytałam w końcu.

Paul zamyślił się, ale pokręcił przecząco głową.

-Nie mam bladego pojęcia. Nigdy go nie widziałem. Sądzę jednak, że nie był człowiekiem. Ludzie nie piją krwi.- oznajmił.- Nie czytałaś z żadnej książce o czymś takim?

Dobrze wiedział, że kocham czytać książki.

W naszej domowej bibliotece było pełno książek, przygodowych, fantastycznych, kryminalnych i opartych na faktach. Nie było tam żadnej, żebym nie przeczytała jej kilka razy. Próbowałam sobie przypomnieć, czy czytałam coś o istocie, pijącej ludzką krew. Pamiętałam książki o duchach, wilkołakach czy czarownicach. W pewnym momencie, w mojej głowie, pojawiła się książka Samanty Connor, pt.: „XYZ”. Opowiadała o dziewczynie o imieniu Hybryda, chcącej zemścić się za śmierć rodziców. Okazało się, że jej wuj jest wampirem. Wampir, aby przeżyć musi pić krew człowieka. Są bezdusznymi, nie mającymi skrupułów i litości, trupami.

Próbowałam sobie przypomnieć opis wyglądu jednego z wampirów Samanty Connor. Czarne oczy, włosy i strój. Chłopak w naszym domu miał czarne włosy i strój. Blada cera. To też się zgadza. Nie miałam wątpliwości, gdy przypomniałam sobie, jak chłopak miał usta na szyi matki, a spod nich wypływała krew. To w taki sposób, wampiry się pożywiały. Przeszedł mnie dreszcz. Zawsze myślałam, że na świecie nie żyją istoty, takie jak wampiry czy wilkołaki. Dla mnie był to wymysł czyjejś wyobraźni. Przypominając teraz sobie książkę Samanty Connor i chłopaka z domu, nie miałam wątpliwości, że człowiek nie jest dominującym gatunkiem.

Spojrzałam na brata. Z mojego wzroku, musiał wyczuć coś strasznego. Zauważyłam, jak zareagował gdy skrzyżowaliśmy wzrok.

-Czy...

Nawet nie musiał kończyć. Dobrze wiedziałam, o co mu chodzi.

-Chyba tak.- powiedziałam drżącym głosem.

Nie chciało mi się wierzyć, że to wszystko prawda. Zwlekałam z odpowiedzą, ale wiedziałam, że Paul, chce za wszelką cenę się dowiedzieć co odkryłam.

-Słyszałeś o książce Samanty Connor, pt.: „XYZ”?

Paul zamyślił się.

-Tak, pamiętam ją. Mieliśmy ją w domu. Strasznie ci się podobała.- odparł.

-Prawda, podobała mi się. Jeśli dobrze pamiętam, to opowiadała o życiu, głównej bohaterki, Hybrydy. Pod koniec, została zmieniona w istotę, taką samą jak ten chłopak, który zabił rodziców.- oświadczyłam, zdumiewająco spokojnym głosem.

-Czyli kim się stała?

-Paul, to był wampir.

Potrzasnął głowa, tak jak bym go uderzyła w twarz. Widocznie drgnął, słysząc moje słowa.

-Catherine, wampir? To słowo kojarzy mi się z gatunkiem nietoperza, wysysającego krew zwierząt.

-Tyle, że dotyczy ono człowieka. Doskonale pamiętam opisy wampirów Samanty Connor. Były identyczne jak wygląd tego chłopaka.

Przed oczami, pojawiły mi się, dwa odrazy. Jeden to książka „XYZ”, a drugi, salon, matka, którą podtrzymywał chłopak-wampir i krew spływająca z szyi, osoby która dała mi życie. Nie chciałam wracać do tego zdarzenia, już nigdy więcej. Wystarczy, że przeżyłam je raz.

Paul westchnął. Widać było, że nie za bardzo mi wierzy.

-Ale jak to możliwe? Przecież nigdy nie wiedzieliśmy, żadnego wampira.

-Wampiry wyglądają i zachowują się jak ludzie. Możliwe, że znaliśmy się z nimi, każdy mógłby być wampirem. Nasi przyjaciele, nauczyciele, a może nawet, ktoś z rodziny.- przerwałam.

Dopiero teraz zastanowiłam się nad sensem, swych słów. Jak mogłam obwinić członków rodziny, o to, że są wampirami? Dlaczego o tym powiedziałam? Co mną kierowało? Może to z niewyspania? Mam taką nadzieję.

Spojrzałam na brata. Ziewnął. Widać było, że nie spał od ponad doby. Miał wory pod oczami i szarawą skórę. Ja też byłam nie wyspana. W ciągu ostatnich 27 godzin, spałam zaledwie trzy czy cztery. Też zaczęłam ziewać.

-Catherine, lepiej się prześpijmy. Ostatnie godziny były ciężkie, trzeba się wyspać.- powiedział miłym głosem.

Przyznałam mu rację. Poczułam, że powieki robią mi się coraz cięższe. Po chwili, przed oczami zrobiło mi się ciemno i zasnęłam. Poczułam, jak Paul siada koło mnie. Objął mnie silnym ramieniem. Poczułam ciepło, płynące od niego. Byłam zmarznięta, ale po woli robiło mi się ciepło. Przytuliłam się do niego. W cieple i bezpieczni, szybko zasnęliśmy.

„Wampir: nieśmiertelność, morderstwo, krew, kły, blada cera, ciemny strój”. W myślach kołowały mi te słowa. Obudziłam się, gwałtownie łapiąc oddech. Wokół mnie było jeszcze ciemniej, niż gdy zasypiałam. Wszystko mnie bolało. Po chwili zdałam sobie sprawę, że koło mnie nie ma brata. Gwałtownie rozejrzałam się po pomieszczeniu.

-Paul?- spytałam cicho.- Paul.

Tym razem, wypowiedziałam imię brata o wiele śmielej. Mimo, że powiedziałam to dość głośno, nie usłyszałam niczyjej odpowiedzi. Przestraszyłam się, że mój brat, tak nagle mnie zostawił samą.

Wstałam. Nadal nie słyszałam odpowiedzi. Poczułam jak serce mi przyśpiesza z biciem ze strachu.

-Paul!- krzyknęłam.

Nie mogłam się ruszyć z miejsca.

-Paul!

Tym razem powiedziałam trochę ciszej, gdyż dławiły mnie łzy. Momentalnie usłyszałam, że ktoś zbiega ze schodów do piwnicy.

-Catherine, spokojnie.- usłyszałam głos brata.

Chwilę później, pojawił się w drzwiach. Podszedł do mnie.

-Co się stało?- spytał.

-Obudziłam się. Nie było cię. Przestraszyłam się.

Jeszcze więcej łez popłynęło mi po policzkach. Brat przytulił mnie.

-Przepraszam cię. Musiałem pójść do sklepu, a ty cały czas spałaś. Nie chciałem cię budzić. Myślałem, że nim wrócę, to się nie obudzisz.

Spojrzałam na niego zdziwiona.

-Byłeś w sklepie? Ale skąd miałeś pieniądze?

-Zawsze mam ze sobą trochę pieniędzy. Myślałem, że jak się obudzisz, to będziesz głodna.

Uśmiechnęłam się do niego. Miał rację. Byłam głodna. On z resztą pewnie też.

Wyszedł na chwilę, ale szybko wrócił z siatką. Ponownie usiedliśmy na materacu. Paul dał mi słodką bułkę i pół litra wody mineralnej.

-Co teraz z nami będzie?- spytałam.

-Sprecyzuj pytanie.- poprosił brat.

Westchnęłam.

-Chodziło mi o to, co teraz z nami będzie, po stracie rodziców? Co będziemy robić?

Paul uśmiechnął się. Objął mnie ramieniem.

-O to się nie martw. Twój starszy braciszek, wszystko przemyślał.- odparł wesoło.

Miał bardzo dobry humor. Dzięki temu, ja też zaczęłam się uśmiechać.

Brat, ponownie się odezwał:

-Posiedzimy tu przez kilka dni, aż cała sprawa trochę ucichnie. Na pierwszej stronie, w gazetach, jest o morderstwie naszych rodziców. Jestem ciekaw, kto znalazł naszych rodziców?

Zamyślił się, nie mówiąc co ma zamiar zrobić później.

-A później?- domagałam się.

-Co?

Potrzasnął głową. Moje słowa wytrąciły go z zamyślenia. Uśmiechnęłam się do niego.

-Co będziemy robić, gdy wszystko już ucichnie?

-Pojedziemy do jakiegoś krewnego. I będzie tak, jak w gazecie.

-W gazecie było coś o nas?

-Tak. Napisali, że nasi rodzice zostali zamordowani, poprzedniej nocy. Dziwi ich fakt, że obie ofiary nie miały w ciele, ani kropli krwi. Z resztą, sama przeczytaj.

Wyjął z siatki, złożoną gazetę.

Miał rację, na pierwszej stronie było wprowadzenie do artykułu, który był na kolejnej. Uznali mnie i Paula za zaginionych. Dziwię się, że nie podejrzewają nas o zamordowanie rodziców. Jestem ciekawa, czy ci wszyscy policjanci, detektywi i inni zajmujący się tą sprawą, słyszeli o wampirach? Jeśli tak, to szybko powinni odkryć mordercę. Jeśli jednak nie, to jedynie ja i Paul, będziemy wiedzieć, kto zabił naszych rodziców.

Przeczytałam cały artykuł z gazety. Jak to szybko się rozeszło. Zaledwie nie całe 24 godziny temu, zginęli nasi rodzice, a już wszyscy o tym wiedzą. Mam nadzieję, że uda im się złapać tego wampira. Jednak wiem, że znalezienie wampira nie jest łatwe. Samanta Connor idealnie opisała poszukiwania wampirów. Głównej bohaterce „XYZ”, nie udało się znaleźć jej wuja, wampira, ale on nie miał z tym problemów. Był tak wyczulony na jej aurę, że wyczuwał ją z wielkich odległości.

Ludzie jednak nie potrafią wyczuwać aury wampira i jest małe prawdopodobieństwo, że złapią tego, który jest odpowiedzialny za śmierć moich rodziców.

Odłożyłam gazetę. Oparłam się o ścianę. Była zimna. W ogóle temperatura spadła bardzo nisko. Było jakieś +5C lub +7C, więcej nie. Zaczęło mi się robić coraz bardziej zimno. Paul też trząsł się z zimna.

-My tu zamarzniemy.- stwierdziłam.

Brat tylko się uśmiechnął.

-Spokojnie Catherine, jakoś sobie poradzimy. Spójrz na to z innej strony. Żyjemy. Przynajmniej to jest plusem. To jest ważne.

-Co racja, to racja. Mam tylko nadzieję, że nikt nas tu nie znajdzie. A już najbardziej ten...

-Nie znajdzie nas tu.

-Ale jeśli jest wampirem, to wyczuwa strach ludzi i ich aurę. Nie będzie miał problemów, z naszym znalezieniem. A jeśli nas znajdzie, to może być z nami krucho.

Gdy to mówiłam, spojrzałam na brata. Było widać, że dobrze mnie rozumie.

-A, czy w tej książce „XYZ”, była mowa, co robią wampiry z ludźmi, których nie zabiją?- spytał nerwowo.

Głos mu drgał. Widać było, że jest trochę wystraszony. Zamyśliłam się.

Pamiętałam, że była o tym mowa, ale jakoś nie mogłam sobie o tym przypomnieć.

-Coś było.- stwierdziłam.

Przypominałam sobie, każdą kartkę, po kolei, szukając odpowiednich informacji. W końcu udało mi się znaleźć, odpowiedz na pytanie brata.

-O ile dobrze pamiętam, z tej książki i innych, to ludzie, których wampiry nie zabiły, stawały się ich własnością. Wampir mógł z nim zrobić, co chciał. Zabić, pożywiać się jego krwią, dosłownie, wszystko co chciał. Mógł też...- ucięłam.

Te słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Nie rozumiałam, jak można było mówić tak o ludziach.

-Co wampir, mógł jeszcze zrobić z człowiekiem?- spytał Paul.

-Było tam też o... tresowaniu ludzi jak psa.

-Wiesz co, jednak nie chciałem znać odpowiedzi na to pytanie. Już bym chyba wolał zginąć niż, zostać poddanym tej tresurze.

Wstrząsnął mną dreszcz, ale nie z zimna, ale ze strachu. Prawda, nie chciałabym być tresowana, tak jak mówił Paul, ale też nie chcę zginąć. Mam nadzieję, że ten wampir nas nie znajdzie. Jednak zaczynam wątpić we własne myśli.

Nie miałam zamiaru, już nic mówić o wampirach. I tak byliśmy oboje wystraszeni, a je jeszcze bardziej nas straszyłam. Próbowałam o tym przestać myśleć, ale w mojej głowie, nadal powtarzały się obrazy krwi, czarny strój, blada cera. Nie mogłam się od nich odpędzić.

W końcu wstałam i przeciągnęłam się. Nogi mi zdrętwiały gdy spałam. Zaczęłam kierować się do drzwi.

-Gdzie idziesz?

Usłyszałam za sobą głos brata.

-Chcę wyjść na chwilę na dwór. Jest tu dla mnie za duszno. Moja alergia się ujawnia.- odparłam, odwracając się do niego.

-Wzięłaś swoją dmuchawkę?

-Właśnie, nie. Dlatego chcę wyjść na dwór i zaczerpnąć Świerzego powietrza.

Skinął tylko głową. Wyszłam z tego pokoju.

W następnym było jeszcze chłodniej. Skrzyżowałam ręce na piersi, zatrzymując ciepło, i zaczęłam wchodzić po schodach, na górę. Przez okna wpadały nikłe promienie słońca. Lodowaty wiatr hulał po całym domu. Szybko poszłam do drzwi, wyprowadzających z domu. Stanęłam w nich i oparłam się ramieniem o futrynę. Patrzyłam na gesty las iglasty. Dochodził do mnie zapach jodeł, świerków, czyli zapach, który kocham nade wszystko.

-Przydałoby się jeszcze kakao z cynamonem.- uśmiechnęłam się.

Po szarym niebie, przesuwały się czarne chmury. Słońca praktycznie nie było już widać. Z ciekawości spojrzałam na zegarek, na moim lewym nadgarstku. Było 10 minut po siedemnastej. Nadchodziła zima. Coraz szybciej robi się ciemno i jest coraz zimniej.

Świeże powietrze. Od razu zrobiło mi się lepiej. Nie wróciłam na dół, po prostu stałam w drzwiach i patrzyłam na las, pogrążający się coraz szybciej w mroku. Po chwili, było już praktycznie ciemno. Na niebie pojawiły się gwiazdy. Patrząc w głąb lasu, ujrzałam dwa świecące punkty. Byłam ciekawa co to. Wyszłam kilka metrów przed dom. Punkty znajdowały się jakieś dwadzieścia metrów ode mnie. Poruszały się. W końcu zdałam sobie sprawę, że są to czyjeś oczy.

Nagle coś popchnęło mnie do tyłu. Poczułam się tak, jakby ktoś mnie uderzył. Straciłam równowagę i wylądowałam na gruzach w drzwiach. Nie było to miłe uczucie. Po woli zaczęłam się podnosić. Miałam wrażenie, że ktoś cały czas mnie uderza pięściami w plecy. To przez gruzy wbijające się w moje plecy. Z trudem wstałam, gdyż miałam wrażenie, że ktoś, cały czas mnie pcha na ziemię. Na wpół siedząco, spojrzałam na las. Te dwa punkty, gdzieś zniknęły. Oznaczało, że osoba, bądź zwierzę, gdzieś odeszło. Stanęłam na równe nogi. Oddech mi przyspieszył.

-Spokojnie Catherine, to był tylko wiatr. Źle stałaś i podmuch cię wywrócił.- wmawiałam sobie.- Te punkty mi się przewidziały.

Szybko się odwróciłam i poszłam do piwnicy.

Schodząc po schodach, uspokoiłam się. Na moim ubraniu, było jednak widać dużo kurzu. Nie zwróciłam na niego uwagi. Trzęsłam się z zimna. W końcu stanęłam w drzwiach od pokoju, w którym siedział Paul. Na gazecie, którą kupił, szkicował coś swoim ołówkiem. Podniósł wzrok, słysząc, że weszłam. Momentalnie na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.

-Co ci się stało? Cała jesteś w kurzu.- powiedział.

Spojrzałam na rękawy mojej bluzy. Miał rację. Była pokryta cienką warstwą, siwego kurzu.

-Nic wielkiego. Potknęłam się o gruzy i przewróciłam.- odpowiedziałam.

Nie miałam zamiaru mu mówić, co tak naprawdę się stało. Nie wiem jak by zareagował, gdybym mu o tym powiedziała. I nawet wolę nie wiedzieć.

Usiadłam koło brata. Ledwo mogłam się oprzeć o ścianę, przez ból placów. Poczułam jego rękę na ramieniu. Syknęłam z bólu.

-Musiałaś nieźle się poobijać, skoro, nawet zwykły dotyk sprawia ci ból.- oznajmił.

W jego głosie było słychać współczucie.

-No, co ty nie powiesz.- ucięłam.

Usłyszałam we własnym głosie, pewnego rodzaju, pretensje kierowane do Paula. Sama nie wiedziałam, czemu to powiedziałam. Może to ze zdenerwowania? Momentalnie oblał mnie zimny pot. Cały czas byłam roztrzęsiona. Dlaczego nie mogłam się uspokoić? Co się ze mną dzieje?

Paul zabrał rękę i nie zwracał na mnie uwagi. Ja, natomiast skuliłam się i nie odzywałam do niego na początku. Źle jednak się czułam, po tych słowach.

-Paul...- zamilkłam.- Przepraszam za te słowa. Nie wiem co się ze mną dzieje. Nie panuję nad tym co mówię. Cała jestem roztrzęsiona.

Paul spojrzał na mnie. Ledwo co widziałam jego twarz w mroku, jaki spowijał piwnicę. Nie odezwał się jednak ani słowem. W końcu zrozumiałam, że nie prędko mi wybaczy. To był pierwszy raz, gdy się pokłóciliśmy. Wcześniej nigdy nam się to nie zdarzało. Nie miałam zamiaru go namawiać, żeby mi wybaczył.

Odwróciłam oczy, w których pojawiały się łzy. Patrzyłam teraz na jedną ze ścian. Kontem oka zauważyłam, że Paul wziął gazetę i swój ołówek i ponownie rysuje. Po chwili poczułam, że oczy same mie się zamykają. Nie wiedziałam bardzo czemu, bo przecież przespałam sporą część dnia, a mimo to nadal byłam senna. Nie walczyłam z tym, tylko zamknęłam oczy i po chwili odpłynęłam w mrok. W snach znów pojawiła się chwila, jak patrzyłam na zwłoki ojca i wampira, podtrzymującego matkę. Jednakże cała sytuacja była zupełnie inna niż rzeczywistość. W chwili gdy patrzyłam na ojca, wampir odwrócił się. Widząc mnie, odrzucił ciało mojej matki i szybko do mnie podszedł. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Za bardzo się bałam. Po chwili poczułam się słabo.

Nagle potrząsnęłam głową, otwierając oczy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym byłam. Obok mnie spał Paul. Odetchnęłam.

-To był tylko sen.- uświadomiłam sobie.

Gdy tylko skończyłam mówić, usłyszałam skrzypienie. Brzmiało tak samo jak skrzypienie drewnianej podłogi. Po chwili nasłuchiwania, nie miałam wątpliwości, że ktoś chodzi po tym domu. Szturchnęłam brata.

-Paul.

Nie zareagował.

-Paul, obudź się.

Nie otwierając oczu, zwrócił się do mnie.

-Co jest?

-Ktoś chodzi po tym domu. Słyszałam skrzypienie podłogi.- odpowiedziałam.

-Wydaje ci się.

Nie uwierzył mi. Już miałam coś powiedzieć, ale ponownie rozległo się skrzypienie podłogi. Paul to usłyszał. Momentalnie otworzył oczy. Nasłuchiwał tak samo jak ja. Po chwili znów było słychać ten dźwięk. Ten kto chodził po domu, starał się być cicho, ale mu nie wychodziło.

Paul wstało i podszedł do drzwi. Ostrożnie wyjrzał. Stałam za jego plecami. Paul w końcu się odwrócił i oparł o ścianę. Nie był zbyt zadowolony.

-Co się stało?- spytałam cicho.

-On tu idzie.

W jego głosie było słychać drżenie. Słysząc go, zaczęłam się trząść ze strachu. Słyszałam, że osoba schodzi po schodach.

Paul ponownie wyjrzał. Dość długo wyglądał w ciszy. W końcu ja też zdobyłam się na odwagę i wyjrzałam. Widziałam jedynie zarys ludzkiej postaci, która schodziłam po schodach, ale nie wiedziałam kto to jest. W chwili gdy osoba była w połowie schodów, poczułam jak coś napiera na mnie. Poczułam się tak samo jak kilka godzin temu, gdy stałam przed domem. Szubko się odwróciłam, ale Paul nie zdążył. Po chwili przewrócił się na ziemię. Nie odważyłam się do niego podejść. Po prostu stałam przy ścianie, oparta o nią plecami i trzęsłam się ze strachu.

Paul próbował wstać, ale widziałam, że nie jest to dla niego łatwe. Cały czas słyszałam kroki. Osoba stanęła w drzwiach, około pół metra ode mnie. Miałam wrażenie, że serce mi wyskoczy z klatki piersiowej.

Żeby mnie tylko nie zauważył, pomyślałam. Nie chciałam, żeby mnie zobaczył. Nie wiedziałam do czego mógłby być zdolny. Zdawało mi się, że gdzieś już go widziałam. Przyjrzałam się mu uważnie. Wyglądał identycznie jak ten wampir z mojego snu.

To on. On zabił naszych rodziców. Ledwo powstrzymałam się przed wypowiedzeniem tego na głos.

Spojrzałam na brata. Wstał i opierał się teraz o ścianę. Był przerażony.

-Paul, myślałem, że dalej uciekniesz.- powiedział do niego.

Chyba o mnie nie wiedział, bo mówił do Paula, że jest sam.

Dobrze, że mnie nie zauważył, pomyślałam z ulgą.

-Nie bój się Catherine, nie zapomniałam o tobie. Wiem, że tu jesteś.- zwrócił się do mnie.

Zamurowało mnie. Wiedział o mnie mimo, że nawet na mnie nie spojrzał. Powiedział to chwilę po moich myślach, że mnie nie widzi. Czyżby potrafił czytać w myślach? No cóż, jeśli jest wampirem, to potrafi.

Odwrócił się do mnie. Stanął naprzeciwko. Dzieliło nas jakieś trzydzieści centymetrów. On położył ręce na ścianie, po prawej i lewej stronie mojej głowy. Patrzył mi prosto w oczy. Były tak samo czarne jak noc. Miał delikatne rysy twarzy. Nagle poczułam jego dłoń na szyi. Jeszcze wyraźniej zadrżałam.

-Zostaw ją!- krzyknął Paul.

Podszedł, chcąc mnie chronić. Chłopak nie zareagował. Gdy Paul był coraz bliżej, jedynie wystawił w jego stronę lewą rękę. Złapał go prosto za szyję.

-Pytał cię ktoś o zdanie?- spytał.

Odwrócił głowę i spojrzał na mojego brata. Widziałam, że dłonią jeszcze mocniej ścisnął szyję Paula, a ja nie byłam w stanie się odezwać. Ponownie na mnie spojrzał.

-Zaczekaj chwilę. Najpierw zajmę się twoim bratem, a później tobą.

Po raz ostatni dotknął mojej szyi.

Stanął naprzeciwko Paula. Mój brat zaczął się dusić. Chłopak przechylił głowę.

-Chciałbyś, żebym cię puścił?

Paul skinął głową. On uśmiechnął się, szczerząc białe zęby. Bez żadnego wysiłku, odrzucił mojego brata na bok. Uderzył o ścianę i zwalił się na ziemię. Usłyszałam cichy trzask. Miałam wrażenie, że to było pęknięcie kości. Nie myliłam się. Brat zwijał się, na podłodze, z bólu złamanej ręki. Wydawało mi się, że mocno nie uderzył o ścianę. Jednak musiało być inaczej.

Nawet nie zdążył wstać, gdy chłopak przypuścił kolejny atak. Przykro było patrzeć, jak mój brat dostawał po plecach, brzuchu, twarzy. Przechodziły mnie dreszcze i odczuwałam każdy atak, jaki musiał znosić Paul. W końcu nie wytrzymałam.

-Zostaw go! Przecież nic ci nie zrobił!

W oczach pojawiały mi się łzy. Podbiegłam do niego i złapałam za rękę, którą chciał po raz kolejny uderzyć Paula.

-Powiedziałem, żebyś poczekała! Więcej tu nie podchodź!

Odwracając, zamachnął się ręką i uderzył mnie w twarz. Zatoczyłam się i zwaliłam na podłogę, kilka metrów od niego. Przy upadku przycięłam sobie wargę, i czułam w ustach smak krwi.

Po woli się podniosłam, mimo, zawrotów głowy. Cofnęłam się gdy zdałam sobie sprawę, że chłopak stoi blisko mnie. Złapał mnie na bluzkę i przyciągnął do siebie. Silny był, bo podniósł mnie do góry na dość dużą wysokość. Teraz nie wyglądał na zbyt miłego. Twarz miał surową. Po brodzie, spływała mi cienką stróżką, krew. On widząc to, uśmiechnął się. Zauważyłam jego zęby. Przeszedł mnie dreszcz, gdy spostrzegłam, że jego kły są nieludzko długie i ostro zakończone.

-Sadzę, że dobrze wiesz kim jestem?- powiedział miłym głosem.

Ja jednak nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Wiedziałam kim był, ale wolałabym nie wiedzieć.

-Pytam się ciebie, wiesz kim jestem?

Potrząsnął mną, jak lalką.

-Wiem,- odparłam cicho.

-To dobrze. Więcej się nie wcinaj, jeśli nie chcesz oberwać gorzej.

Mówiąc to, starł drugą ręką krew z mojej brody. Odsunęłam głowę.

-Trzymaj łapy przy sobie.- powiedział mój brat.

Stał za wampirem. Teraz byłam już pewna, że ten chłopak jest wampirem.

-Paul się chyba zniecierpliwił. Zaczekaj chwilę.

Rzucił mnie na podłogę.

To uczucie, jak ktoś traktuje cię jak zabawkę, nie było miłe. Wylądowałam na kilku gruzach. Wygięłam się z bólu. zacisnęłam zęby, nie chcąc krzyknąć. Jednak łez nie powstrzymałam. Obaj to słyszeli.

-Catherine...

Paul chciał do mnie podejść, ale wampir go powstrzymał. Złapał za kark i odciągnął z dala ode mnie. Paul uderzył plecami o ścianę. Wampir złapał go lewą ręką za szyję i przycisnął do ściany.

-Co myśmy ci zrobili?- spytał brat.

Mnie też dręczyło to pytanie. Byłam ciekawa co odpowie wampir. On uśmiechnął się drwiąco.

-Do Catherine nic nie mam, ale do ciebie, Paul. Wyciągnąłeś ją tamtej nocy z domu, mimo, że tego nie chciała. Pokrzyżowałeś mi plany.

Ostatnie zdanie wypowiedział przez zaciśnięte żeby. Było słychać, że jest zły. Jeszcze bardziej przycisnął Paula do ściany. Po chwili uderzył go drugą rękę w brzuch. Nie chciałam na to patrzeć, ale nie byłam w stanie zareagować, lub odwrócić wzroku.

Ze zgrozą patrzyłam jak, wampir wyjął z buta połyskujący sztylet. Podejrzewałam co chce zrobić. Po moich policzkach popłynęło jeszcze więcej łez.

-Daj mu spokój, proszę.- błagałam.

Dławiłam się łzami, przy tych słowach.

-Przymknij się Catherine!- krzyknął na mnie wampir.

Był wściekły. Przeraziłam się, że skoro zabił naszych rodziców, to może z niezwykłą łatwością, zabić i nas. Mojemu bratu i tak już groził sztyletem.

Nie byłam jednak pewna, czy Paul jeszcze żył. Miał lewo otwarte oczy, bladą cerę i nie walczył, żeby go puszczono. To przez brak tlenu. Gdy wampir nim potrząsnął, trochę się ożywił.

-Już więcej mi nie przeszkodzisz.

Mówiąc to przejechał ostrzem, po twarzy Paula. Od skroni, po brodę, nie czyniąc mu krzywdy. Po chwili zjechał ostrzem do jego brzucha. Wiedziałam dobrze, że zabije mojego brata, ale nie byłam w stanie go powstrzymać.

-Żegnaj Paul.

Po tych słowach, błyszczące ostrze sztyletu, przebiło na wylot mojego kochanego brata. Zabrakło mi tchu, gdy zauważyłam jak jego bluzka zaczęła się czerwienić w zastraszającym tempie. Nie chciałam na to patrzeć. Odwróciłam wzrok.

Chwilę później, usłyszałam jak Paul zwala się na gruzy. Wątpię, żeby jeszcze żył. W innym wypadku jakoś dałby mi do zrozumienia to. On jednak się nie ruszał, nie wydawał żadnego głosu. W końcu się odwróciłam. Nad ciałem mojego brata stał wampir. W prawej ręce trzymał swój sztylet. Spływała z niego szkarłatna krew.

-Paul.- powiedziałam przez łzy.

Zaczęła mnie opanowywać histeria. Zbliżyłam się. Wampir odwrócił się i spojrzał na mnie. Bez słowa, złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Cały czas patrzyłam na zwłoki brata.

-Zostaw go, już mu nie pomożesz.- usłyszałam głos mordercy moich rodziców i brata.- Jest tak samo martwy, jak i wasi rodzice.

Gdy dochodziliśmy do schodów, wpadłam w furię. Zaczęłam się wyrywać, ale nie było to łatwe.

-Opanuj się Catherine!

Szarpnął mną. Miałam tego dość. Wymierzyłam mu siarczysty policzek. W tym ataku była moja cała siła i nienawiść, a mimo to, jego głowa tylko nieznacznie się odchyliła. Puścił mnie jednak. Nie czekając na nic, pobiegłam do brata. Uklękłam przy nim. Splotłam palce jego prawej dłoni z moimi. Paul jeszcze żył. Otworzył lekko oczy i spojrzał na mnie.

-Paul...

Nie byłam w stanie, powiedzieć czegokolwiek innego.

-Cathy, nie martw się o mnie, wszystko będzie dobrze.- oznajmił cicho.- Przynajmniej spotkam się z rodzicami. Miej wiarę, kim jesteś.

Z oczu ponownie popłynęły mi łzy. Paul uśmiechnął się do mnie.

Ktoś nagle uderzył mnie z całej siły w prawe ramię. Poczułam okropny ból, ale chyba ręka nie była złamana. Dobrze wiedziałam kto mnie uderzył. Przewróciłam się i przekoziołkowałam kilka metrów. Gdy się w końcu zatrzymałam, od razu poczułam kolejny atak. Tym razem dostałam w lewy bok. Jego głos wybrzmiał w moich uszach:

-Nie waż się więcej podnieść na mnie reki! Wychodzimy stąd.

Ponownie mnie pociągnął za sobą.

-Ty potworze, puszczaj mnie!- rozkazałam.

W moim głosie brzmiała determinacja. Ponownie wyrwałam rękę. Patrzył na mnie wściekłym wzrokiem.

-Uważasz mnie za potwora? Nie zabiłem twojego brata. Skoro jednak nalegasz...

Złapał sztylet i ukucnął przy Paulu. Chciałam go odepchnąć, ale to on mnie odrzucił.

-Teraz możesz nazywać mnie potworem.

Mówiąc to, wbił sztylet w serce mojego brata. Przez sekundę w uszach, wybrzmiał mi jego krzyk. Jednak szybko ucichł.

Ja nadal siedziałam na podłodze i patrzyłam się na brata i wampira. Ten drugi, wyciągnął sztylet i zlizał z niego krew. Poczułam niesmak w ustach, widząc to. Teraz Paul już naprawdę nie żyje. Spuściłam głowę. Lewą dłonią ściskałam prawe ramię, chcąc zwalczyć ból. Zaczęłam płakać, jak małe dziecko. Czułam się fatalnie. Nawet nie zareagowałam gdy wampir stanął nade mną.

-Wstawaj.

Usłyszałam rozkaz. Nie miałam zamiaru tego zrobić. Po prostu go zignorowałam. Złapał mnie i pociągnął do góry. Jednak nie udało mu się to.

-Odczep się ode mnie, wreszcie.- rzuciłam, wściekłym tonem.

Na te słowa, zareagował zupełnie tak jak się spodziewałam. Z całej siły uderzył mnie pięścią w twarz, powodując, że straciłam przytomność.

Nie miałam pojęcia, co się ze mną działo, ani gdzie zostałam zabrana, do czasu aż się obudziłam. Obudziłam się tylko dlatego, że poczułam okropny ból prawego ramienia. Ostrożnie otworzyłam oczy. Głowa mi pękała. Syknęłam z bólu, gdy chciałam się poruszyć. Wszystkie mięśnie miałam zesztywniałe. Po woli wstałam. Utrzymanie się na nogach, nie było łatwe. Kręciło mi się w głowie. Ponownie usiadłam na materacu. Potrząsnęłam głową. Mgła zniknęła mi z oczu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym byłam. Było tam strasznie ciemno, jednak widziałam pomieszczenie. Nie było tam okna. Siedziałam na łóżku, które było jedynym meblem. Temperatura mogła sięgać, zaledwie kilka stopni, powyżej zera. Co chwilę wstrząsał mną dreszcz zimna.

Ponownie spróbowałam wstać. Tym razem zawroty, głowy nie zaatakowały tak gwałtownie.

-Rany, gdzie ja jestem?- spytałam samą siebie.

Momentalnie poczułam okropny ból na dolnej wardze. Dotknęłam ją palcem. Pojawiła się na nim krew. Strup na mojej wardze pękł i zaczęła z niej, sączyć się krew.

Na miękkich nogach, doszłam do pancernych drzwi. Chciałam się stąd jak najszybciej wydostać. Złapałam za srebrną klamkę. Jednak drzwi się nie otworzyły. Szarpałam je przez chwilę, ale to nic nie dało.

-No otwórzcie się.

Moje wysiłki, poszły na marne. Zdruzgotana, odeszłam od drzwi. Nie było szans, żeby się otworzyły.

Łóżko przylegało do dwóch ścian. Usiadłam w samym jego rogu. Skuliłam się i nogi miałam tuż pod brodą. Zaczęłam sobie przypominać, co się działo. Nie było to łatwe, bo głowa coraz bardziej zaczęła mnie boleć. Po chwili w mojej głowie, pojawił się obraz mojego brata, ze sztyletem w sercu. Szybko odrzuciłam od siebie tą myśl. Nie chciałam wracać myślami do tamtego momentu. Szybko się uspokoiłam. Siedziałam cicho w koncie łóżka. Zastanawiałam się, ile czasu tu byłam. Spojrzałam ma mój zegarek na lewej ręce. Szklana osłonka była stłuczona, a wskazówki trochę po wyginane. Tarcza z wizerunkiem czarnej pantery, była po przecinana. Mimo to, zegarek działał. Pokazywał dziesiątą rano. No, chyba, że wskaźnik pory dnia się zepsuł. Ale raczej dobrze działał.

Rozmasowałam bolące ramię. Było dość mocno napuchnięte, tak samo jak moja dolna warga. Spojrzałam na drzwi. Zastanawiałam się, czy ktoś je w końcu otworzy. Wstałam z łóżka i ponownie do nich podeszłam. Chciałam znów złapać za klamkę, ale gdy moją dłoń dzieliło kilka centymetrów, od niej, usłyszałam trzask zamka. Przeraził mnie ten dźwięk. Cofnęłam się. Zatrzymałam się dopiero, gdy plecami oparłam się o ścianę, równoległą do tej co są na niej drzwi. Poczułam, że serce przyspieszyło mi z biciem, tak samo jak oddech. Zaczęłam się trząść.

Drzwi zaskrzypiały przy otwieraniu. Widocznie nie były naoliwione odpowiednio. W otwartych drzwiach, stanął chłopak, może w wieku mojego martwego brata. Pamiętałam go. Najpierw zabił moich rodziców, a kilka godzin temu, pozbawił życia Paula.

-Catherine, nie mogłem się doczekać, aż się obudzisz.- powiedział do mnie.

Ja patrzyłam się na niego, moimi błękitno-zielonymi oczami.

Mój wzrok wielu osobom się podobał, ale nie mnie. Nie chciałam być wyjątkowa z powodu tych oczu. Wampir zamknął drzwi i oparł się o nie plecami. Cały czas się na mnie patrzył. Najbardziej na moje oczy. Czułam się, jakby zaglądał w głąb mojej duszy. W końcu odwróciłam wzrok. Teraz patrzyłam się na podłogę. Usłyszałam, że do mnie podchodzi. Nawet nie drgnęłam.

-Boisz się mnie?- spytał.

Strasznie się go bałam, ale nie byłam w stanie tego powiedzieć na głos.

Znów stanął przede mną tak jak kilka godzin temu. Moja głowa znajdowała się pomiędzy jego rękami, które opierał o ścianę.

-Boisz się mnie jak diabli. Nie chcesz skończyć jak twoi rodzice i brat. Boisz się śmierci i tego co po niej następuje.

Poczułam jego dłoń na twarzy. Jeździł palcem po moim lewym policzku i szyi. Serce jeszcze szybciej zaczęło mi bić.

-Spójrz na mnie.- rozkazał.

Nie miałam zamiaru wykonywać jego polecenia. Cały czas patrzyłam na podłogę. Wymierzył mi silny policzek, gdy przez dłuższy czas nie zareagowałam.

-Powiedziałem żebyś na mnie spojrzała.

Podniósł trochę głos. Zdenerwował się. Dobrze o tym wiedziałam.

Nie chcąc, ponownie oberwać, po woli podniosłam głowę. Skrzyżowałam wzrok z jego wzrokiem. Ta nieskończona głębia jego oczu. Nie mogłam się powstrzymać. Po prostu stałam naprzeciwko niego i patrzyłam prosto w czarne oczy wampira.

Zastanawiałam się, czy każdy wampir jest taki przystojny? Gdyby był człowiekiem, nie mógłby się odpędzić od dziewczyn. Pewnie i tak ma wiele adoratorek, które potem zabija. Wampirzycą pewnie też się podoba. Szczerze mówiąc, to był cudny. Wysoki, o muskularnej postawie, silny, mogłam się o tym przekonać gdy podniósł mnie za bluzę. Czarne włosy i oczy, prawie biała cera. Do tego ta jego twarz. Miałam wrażenie, że patrzę się na anioła, a nie na nieśmiertelnego wampira.

Gdy widziałam go wcześniej, zawsze miał na sobie kurtkę. Teraz jednak miał na sobie

T-shirt, odsłaniający ramiona. Zauważyłam kilka tatuaży na jego rękach. Najczęściej były to azjatyckie wzory, bądź krzyże. Najbardziej zdziwił mnie tatuaż na jego szyi. Przedstawiał białą różę we krwi.

On cały czas, patrzył mi prosto w oczy. Nie było to łatwe, ale w końcu udało mi się odwrócić wzrok. Po chwili, usłyszałam jego głos:

-Wiesz, kolor twoich oczu, nadaje ci egzotyczny wygląd.

Potrząsnęłam głową.

-Egzotyczny?- spytałam cicho.

To słowo ledwo mi przeszło przez gardło. Nie rozumiałam, jak można tak mówić o człowieku. Przecież ludzie to nie zwierzęta, no chyba, że dla wampira.

-Tak, egzotyczny. Mam słabość do egzotyki. Masz piękne oczy, strasznie mi się podobają.- zwrócił się do mnie.

Znów poczułam jak mnie gładzi po szyi i głaszcze po głowie.

-Zostaw mnie.- powiedziałam gość głośno.

Odepchnęłam jego rękę. Nie podobało mi się, że mnie dotykał. Spojrzałam na niego. Patrzył na mnie, bardzo dziwnym wzrokiem. Było widać, że zdziwiła go moja reakcja. Jednak widziałam, że zdziwienie po woli zmienia się na złość, a nawet wściekłość.

Ponownie uderzył mnie w twarz. Zrobił to jednak o wiele mocniej, niż poprzednio. Zatoczyłam się. Ledwo utrzymałam się na nogach. Lewy policzek, cały mnie palił. Miałam wrażenie, że coś mi wypala skórę. Wampir znów zaczął do mnie podchodzić. Rękę zacisnął na mojej bluzie.

-Odwal się ode mnie.- syknęłam.

Też go uderzyłam w twarz. Jednak nie na tyle, by jakoś bardzo dostał.

Ze wściekłością i pogardą, rzucił mnie w stronę drzwi. Uderzyłam o nie plecami. Szybko wstałam. On podchodził do mnie. Chciał mnie ponownie uderzyć pięścią w twarz, ale udało mi się umknąć. Jego pięść trafiła na drzwi. Mimo, że było ciemno, ujrzałam jak metal się wygiął. Z jaką on siłą, musiał uderzyć, że aż wygiął metal. Cieszyłam się jednak, że nie ja dostałam. Tak silny atak, mógł spowodować trwałe uszkodzenia mojego ciała, a może nawet śmierć.

Stanęłam na równe nogi, po jego prawej stronie. Wpadłam w ślepą uliczkę. W dwóch stron, otaczała mnie ściana, za plecami i po prawo. Z lewej łóżko, a naprzeciwko ten wampir. Patrzył się na mnie. Znów zaczął do mnie podchodzić. Widać było, że jest wściekły.

Gdy był, nie całe pół metra ode mnie, postanowiłam jakoś uciec. Rzuciłam się pędem w stronę łóżka. Nie zdążyłam jednak, nawet dotknąć materaca. Poczułam okropny ból, gdy złapał mnie, za moje szkarłatno-rude włosy. Przyciągnął mnie do siebie. Zacisnęłam zęby z bólu, gdy uderzyłam plecami o ścianę. Momentalnie poczułam jego dłoń, którą złapał mnie na gardło, z niezwykłą siłą. Mogłam jednak oddychać. Podniosłam oczy i spojrzałam na niego. On patrzył na mnie drwiącym wzrokiem.

-Mówiłem ci, żebyś nie podnosiła na mnie ręki. Nie rób tego nigdy więcej.- powiedział do mnie.

Widząc mój przerażony wzrok, ponownie mi wymierzył policzek. Głowa przechyliła mi się na bok. Nogi się pode mną ugięły, ale dzięki temu, że mnie trzymał na szyję, nie przewróciłam się. Złapał mnie lekki kaszel, gdy poczułam w ustach krew z rozciętej wargi.

Moje wcześniejsze upadki i teraz dość ostry kaszel, spowodowały, że w powietrze, wzbiło się dużo kurzu. Wdychając go, czułam gryzienie w gardle i płucach. To przez moją alergię.

Kaszel nie ustępował. Wampir, rzucił mnie na łóżko. Tam nawdychałam się jeszcze większej ilości kurzu. Zaczęłam się dusić. Z trudem łapałam oddech. W tym momencie, żałowałam, że nie miałam ze sobą lekarstw. Nie mogłam pozbyć się myśli, że się uduszę.

-Nie udawaj, przecież mocno cię nie trzymałem. Nie myśl, że udawanie ci pomoże.- rzucił.

Udało mi się coś powiedzieć:

-To nie moja wina. Mam alergię na pyłki, sierść zwierząt i kurz. Gdy kurz wpadnie mi do gardła i płuc, zaczynam się dusić.

-I co? Mam ci uwierzyć?- spytał.

Ja jednak nie byłam w stanie już nic powiedzieć. Duszności stawały się coraz silniejsze. Nie chciałam skończyć w taki sposób. Lecz nic nie mogłam zrobić.

Przed oczami, robiło mi się coraz ciemniej, aż w końcu nic nie widziałam. W końcu, z niedotlenienia organizmu, straciłam przytomność. Ostatnią rzeczą jaka pamiętałam, było że ktoś mnie podniósł. Później tylko nieprzenikniona, wieczna ciemność i cisza.

Gdy poczułam, że leżę na czymś miękkim, zmusiłam się, do otworzenia oczu. Oślepiła mnie jasność miejsca, w którym byłam. Nie miałam wątpliwości, że jestem na dworze. Czułam zapach jodeł. Nie dusiłam się już z powodu kurzu. Wręcz przeciwnie. Oddychałam pełną piersią. Po niebie przesuwały się leniwe chmury. Pchał je lekki wietrzyk, który ledwo odczuwałam.

W końcu się podniosłam i usiadłam na zielonej trawie. Czułam się o wiele lepiej niż ostatnio. Rozejrzałam się dookoła. Była blisko małego oczka wodnego. Zauważyłam też mały lasek jodłowy. Stanęłam. Chciałam dojść do oczka wodnego. Gdy byłam w połowie drogi, poczułam że coś ciągnie moją lewą kostkę do tyłu. To nagłe szarpnięcie, spowodowało że się przewróciłam. Upadek był dość bolesny. Jak usiadłam, podciągnęłam nogawkę spodni z lewej kostki. Miałam na niej metalową obręcz z łańcuchem. Łańcuch ciągnął się do miejsca, w którym leżałam wcześniej. Był połączony grubym kółkiem z metalową klapą. Nie było szans, żebym dała radę się jakoś uwolnić. Nie dałabym rady rozerwać tego łańcucha.

-Aż tak mu zależy żebym nie uciekła?

Usiadłam koło klapy. Opierałam się o kamień, porośnięty mchem. Było w miarę ciepło. Dziwiło mnie to, ponieważ była połowa listopada. Co jakiś czas spoglądałam na oczko wodne. Zastanawiało mnie jakie są tam hodowane ryby. U nas w domu były ozdobne karasie i karpie.

Po chwili nad brzeg, przyleciał wróbel. Wyglądał słodko, pijąc sobie wodę, kilka metrów ode mnie. Czułam, że mi też zaschło w gardle. Cały czas patrzyłam na wróbla. Był taki niewinny. Zdziwiłam się, gdy lustro wody zaczęło drgać. Jeszcze intensywniej parzyłam w tamtą stronę. Wróbel nawet się nie wystraszył nagłych fal. Spojrzał na mnie. Zatrzepotał skrzydłami i zaćwierkał. Jak ja dawno nie słyszałam ćwierkania wróbla. Już miał się wzbić do lotu, gdy coś wynurzyło się z wody i złapało go. Wydał z siebie przeraźliwy pisk, gdy został pociągnięty pod wodę. Woda wyglądała, jakby się gotowała. Zaczęła się pienić. Szybko jednak wszystko ucichło.

Żal mi było biednego wróbla, który przed chwilę, na moich oczach, stracił życie. Byłam jednak wystraszona, co musi żyć w tym oczku wodnym.

-Jezu.- to było jedyne słowo, jakie wypowiedziałam.

Cała drżałam ze strachu. Dobrze, że tam nie usiadłam.

-Piranie.- odezwał się do mnie jakiś głos.- Niewielkie ryby drapieżne, mające ostre, trójkątne żeby. Gromadnie atakują nawet większe ryby lub człowieka. Żyją przede wszystkim w dorzeczu Amazonki i La Platy. Nie radzę z nimi pływać, jeśli ci życie miłe.

Przeniosłam wzrok z oczka wodnego, na osobę, która do mnie mówiła. Był to chłopak. Stał przy lasku jodłowym. Ręce miał skrzyżowane na piersi. Był to wampir.

Stał wyprostowany, dziesięć metrów ode mnie. Po cały ciele przeszły mi dreszcze. Zaczęłam się odsuwać od metalowej klapy. Byłam przerażona. Cofałam się momentu, aż łańcuch mi to uniemożliwił. Zachowywałam się jak przywiązana do drzewa antylopa, widząca tygrysa, który chce ją uśmiercić, by zasycić swój głód.

On po woli zaczął się do mnie zbliżać. Po woli zaczęłam panikować. Wzrokiem przeskakiwałam z łańcucha na wampira i odwrotnie. Zadziwiał mnie jego spokój. Szedł po woli, spokojnie, potęgując u mnie narastający niepokój. W dziennym światłe, wydawało mi się, że jest jeszcze bledszy, niż normalnie.

-Widzę Catherine, że już ci lepiej.

Stanął przy klapie. Ja cały czas ciągnęłam łańcuch, chcąc się oswobodzić. Ręce miał w kieszeni. Teraz je wyjął. W prawej trzymał jakiś kluczyk.

-Chcesz, żebym otworzył zamek?- spytał.

Ja patrzyłam się na klucz. Sama nie wiem, czy skinęłam głową czy nie. Byłam zbyt przerażona. Jednak on, przykucnął przy mojej lewej nodze. Podciągnął nogawkę spodni, aż do połowy łydki. Zwlekał z otworzeniem zamka. Gdy moja noga była już wolna, jeszcze jej nie wypuszczał przez jakiś czas. W końcu sama się wyrwałam. Zaczęłam się coraz bardziej odsuwać. Przerażał mnie jeszcze bardziej niż wcześniej. Teraz wiedziałam do czego jest zdolny. Mimo to, nie mogłam mu okazać uległości.

Oparłam się plecami o coś. Był to wysoki mur. Dopiero teraz go zauważyłam. Nie miałam dokąd uciec. Spojrzałam na niego. Wstał, i zaczął się do mnie po woli zbliżać. Ja z każdym jego krokiem, coraz bardziej drżałam. Stanął nade mną i spojrzał z góry. Nie patrzyłam na niego. Skuliłam się. Nogi mniałam pod brodą. Jeszcze nigdy się tak nie bałam. Usłyszałam, że przy mnie przykucnął. Nawet nie śmiałam podnieść wzroku. Położył mi rękę na ramieniu.

-Spokojnie.- powiedział.- Jeśli nie zechcesz mnie atakować, ani uciekać, to nie będę musiał cię uderzyć.

Nie chciałam, żeby mnie bił. Udowodnił swoją wyższość, nade mną i nie musiał mi o tym przypominać.

-Daj rękę.

Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Wyraz jego twarzy był zupełnie inny niż w tedy w pokoju. Teraz wydawał się być miły.

Pomógł mi wstać. Gdy już stałam naprzeciwko niego, odwrócił się i zaczął oddalać. Podążyłam za nim. Nie chciałam tu zostawać sama. Do tego, coś w głębi duszy mi kazało za nim podążyć.

Przeszliśmy przez lasek jodłowy. Po jego drugiej stronie, znajdował się wielki dom. Zatrzymałam się i z niedowierzaniem patrzyłam na niego. Dom miał ze trzy piętra. Cały był czarny. Jedynie na najwyższym piętrze, zauważyłam okno, ale tylko jedno.

Ciekawe od jakiego pokoju jest to okno?, pomyślałam.

-Od mojego biura,- zwrócił się do mnie.

Nawet się nie zatrzymał.

-Zapamiętaj sobie Cathy, nie wolno ci tam wchodzić. We wszystkich innych pomieszczeniach wolno ci przebywać. Jedynie tam nie nasz prawa wchodzić, rozumiemy się?

Znów podążyłam za nim. Gdy go dogoniłam, odpowiedziałam:

-Dobrze.

Nadal byłam roztrzęsiona. Głos mi się trochę łamał.

Weszliśmy do środka. Dolne piętro, szybko przeszliśmy. Zauważyłam tam tylko jedne drzwi. Były pięknie rzeźbione. Podążyłam za nim dalej schodami. Na drugim piętrze, było zupełnie inaczej. Znajdował się tam długi korytarz. Po obu jego stronach, znajdowało się pełno pokoi. Zauważyłam tam kilkoro ludzi. Widząc osobę idącą przede mną, momentalnie schowali się do pokoi. Stanęłam. Patrzyłam na te pokoje i w końcu wiedziałam dlaczego tak zareagowali. Zachowywałam się tak, jakbym nia bała się wampira, który szedł przede mną. Gdyby wiedzieli jak bardzo się mylą.

-Nie zatrzymuj się.- zwrócił się do mnie wampir.

Szybko jednak nie zareagowałam. Cały czas patrzyłam na korytarz. Dopiero gdy był w połowie schodów, ruszyłam się z miejsca.

Zaczęłam zwalniać. Piętro, na które wchodziliśmy, było zupełnie inne niż poprzednie. Bardziej mroczne i przygnębiające. Od razu zauważyłam, że to piętro, przede wszystkim, należy do wampirów. Zastanawiałam się, co tu robię. Czy nie powinnam być w miejscu, gdzie inni ludzie? Wolałam jednak nie zadawać tego pytania.

On szedł nieprzerwanie po korytarzu. Ja zatrzymałam się na schodach i patrzyłam na niego. Zatrzymał się w połowie korytarza. Odwrócił i oparł o ścianę. Patrzył na mnie, a ja na niego.

-Chodź do mnie.- rozkazał.

Zawahałam się. Nie chciałam do niego podchodzić. Weszłam na piętro, ale nie ruszyłam korytarzem w jego stronę. Przerażał mnie ten mrok.

-Kazałem ci do mnie podejść.

Zadrżałam słysząc jego głos. Był ostry. Nadal stałam naprzeciwko niego i przyglądałam mu się. Nie ruszyłam się nawet o centymetr.

-Chodź tu, natychmiast!- krzyknął.

Zdenerwował się. Pamiętałam jak wcześniej na mnie krzyczał. Zawsze po tym dostawałam.

Po woli zaczęłam się do niego zbliżać. Znów zaczęłam się bać. Nie śpieszyłam się, żeby za szybko do niego nie podejść. Wzrok miał spokojny. Zatrzymałam się metr od niego. Głowę miałam spuszczoną. W myślach, błagałam żeby mnie nie uderzył. On zbliżył się do mnie i znów dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów. Z ciszy wokół nas, wychodził jedynie jeden dźwięk. Było to, łomotanie mojego serca.

Wampir otworzył drzwi po mojej lewej stronie. Nadal nie podnosiłam wzroku. Byłam ciekawa co zrobi.

-Zapamiętaj, masz bezzwłocznie wykonywać moje rozkazy. Jeśli nie, to będziesz miała kłopoty.- przerwał.- To twój pokój.

Odszedł ode mnie. Otworzył następne drzwi. Je cały czas stałam ze spuszczoną głową.

-Tu, nie wolno ci wchodzić.

Słysząc jego głos, podniosłam głowę. Mimo, że wiedziałam o jakim pokoju mówi, wolałam się upewnić. Był to pokój, gdzie mieściło się jego biuro.

-Na końcu korytarza jest biblioteka, gdybyś chciała się zanurzyć w lekturze. Teraz jednak radzę ci się położyć. Jest południe, a życie tu zaczyna się po dziewiątej wieczorem. Miłych snów, Cathy.

Zniknął za drzwiami, zostawiając mnie na pastwę mroku.

Miałam wrażenie, że ktoś jest na korytarzu, oprócz mnie. Weszłam do pokoju i zamknęłam ze sobą drzwi. Pokuj był oświetlony przez jedną świecę. To jednak wystarczyło, żebym dobrze widziała całe wnętrze. Było tam łóżko, a raczej materac na obramowaniu łóżka, biurko i krzesło. Usiadłam na łóżku. Nie bardzo rozumiałam co się dzieje. Położyłam się na lewym boku, ze łzami w oczach. Skuliłam się jak tylko mogłam. Rozpłakałam się na dobre, gdy przypomniałam sobie ojca, matkę i Paula. Cała trójka zginęła z rąk, tego samego wampira. A ja...? Ja stałam się jego zabawką.

Łzy jeszcze bardziej zaczęły mi lecieć po policzkach. Czułam się jeszcze gorzej niż kiedykolwiek. Nie chciałam o tym myśleć. Zamknęłam oczy i zaczęłam się uspokajać. Niedługo, po tym zasnęłam.

Coś mi się śniło, ale nie pamiętałam co.

Jak się obudziłam, wydawało mi się, że w pokoju jest jaśniej. Jednak było to tylko złudzenie. Mój zegarek wskazywał ósmą wieczorem. Przez kolejne pół godziny, siedziałam na łóżku i patrzyłam na świecę. Wydawało mi się, że w ogóle się nie wypala. W końcu, ostrożnie wyszłam z pokoju. Na korytarzu nikogo nie było. Na palcach przeszłam przed drzwiami, od biura wampira. Nie chciałam się z nim widzieć. Jednak nie uda mi się przed nim schować. Bez chwili wahania poszłam do biblioteki. Jedynie wśród książek czuję się bezpiecznie.

Biblioteka była ogromna. Wielkie pomieszczenie było pełne półek, a na nich tłoczyły się tony książek. Przeglądałam niektóre z nich. Większość była gruba, ale były też krótsze. Zdziwiło mnie to, że zostały poukładane alfabetycznie, jak w prawdziwej bibliotece. Przy literze C, natknęłam się na nazwisko Connor. Szybko spojrzałam ma imię, Samanta Connor. Nawet jej książka się tu znajduje. Wzięłam ten egzemplarz i usiadłam na podłodze. Po raz kolejny zanurzyłam się w lekturze książki „XYZ”.

Czas mijał, a ja czytałam coraz więcej stron. Przestałam w momencie, gdy doszłam do chwili, aż główna bohaterka staje się ofiarą i zabawką wampira. Przypomniało mi się to co teraz przeżywam. Poczułam, że ta książka jest dla mnie czymś więcej niż tylko kartkami z nadrukiem. Jest pewnego rodzaju wskazówką dla mnie, co powinna robić ofiara wampira.

Czytając, usłyszałam że ktoś wszedł do biblioteki. Spojrzałam na zegarek. Północ. Nawet nie wiedziałam, że siedzę tu od trzech i pół godziny. Z wejścia nie było widać półki, przy której siedziałam. Słyszałam, że ktoś chodzi po bibliotece. Stukanie butów, stawało się coraz intensywniejsze. Oderwałam się od książki. Po chwili, nie daleko mnie, stanął wampir. Szybko się podniosłam. W lewej ręce trzymałam książkę.

-Dzień dobry, Catherine.- przywitał mnie.

Głos miał spokojny i miły. Z grzeczności odpowiedziałam:

-Witam.

Zdziwiłam się, gdyż mój głos nie drżał, tak jak wcześniej.

-„XYZ” Samanty Connor, prawda?- spytał.

Słysząc go, podniosłam lewą rękę i spojrzałam na okładkę. Czyżby widział tytuł i autorkę? Możliwe.

-Świetna książka. W połowie opowiada o prawdziwych zdarzeniach, a reszta to wymysł autorki.- powiedział.

Zdziwiło mnie to, że powiedział, że połowa to prawda. Czyżby główna bohaterka istniała naprawdę? Uśmiechnął się.

-Znam Hybrydę bardzo dobrze. Nie pytaj skąd. Pomyślałem, że zgłodniałaś.

Rzucił mi jabłko.

-Dziękuję.

Posłał mi przyjazny uśmiech i zniknął.

Ja z powrotem usiadłam na podłodze. Książkę skończyłam czytać przed drugą. Do rana przeglądałam książki. Wszystkie jakie brałam, były o wampirach. Znalazłam nawet kilka autobiografii.

Tak samo wyglądały dni tutaj. Gdy wstawałam na biurku stał mały koszyk z owocami. Starczało mi akurat na całą noc i kawałek dnia. Noce spędzałam w bibliotece. Wampir często się tam pojawiał. Rozmawialiśmy najczęściej o książce, którą w tym czasie czytałam. Zdawał się, być dla mnie miły, ale nie ufałam mu. Zawsze starałam się przy nim, nie mówić zbyt wiele. Wolałam się nie odzywać, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłabym pożałować.

Po jakimś tygodniu, postanowiłam poznać resztę tego domu. Gdy tylko wstałam, zeszłam schodami na niższe piętro. Było tam strasznie jasno. Przyzwyczaiłam się do mroku. Szłam po korytarzu, ale nikogo tam nie było. Było w pół do dziesiątej wieczorem.

Na końcu korytarza, były wielkie przeszklone drzwi. Zajrzałam do środka. Było tam sporo ludzi. Niektórych poznałam. Przyglądali mi się w tedy, jak szłam na najwyższe piętro. Musiała to być jadalnia. Większość siedzących przy stołach, coś jadło. Ostrożnie weszłam i usiadłam przy pustym stole w rogu. Stoły były poustawiane w trzech rzędach. Jedynie niewielka ich część była zajęta. Większość siedziała przy punkcie wydawania posiłków.

Nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Włosy miałam rozpuszczone. Zakrywały mi twarz, prawie w całości. Ukradkiem przyglądałam się obecnym. W pewnym momencie usłyszałam czyjś głos:

-Patrzcie kto nas zaszczycił swoją obecnością.- powiedział jakiś chłopak.

Wiedziałam, że o mnie chodzi. Nie podniosłam na niego wzroku. Podszedł do stolika i oparł na nim ręce.

-Czyżby piesek salonowy miał dość samotności?- rzucił.

Podniosłam trochę głowę. Mój wzrok utkwił w chłopaku, może trochę starszym ode mnie. Mógł mieć osiemnaście, dwadzieścia lat, nie więcej.

Krótkie blond włosy, opadały mu na czoło. Miał duże zielone oczy. Rysy twarzy, bardziej dziewczęce. Mimo, że był bardzo przystojny, to od razu go nie polubiłam. Nazwał mnie, pieskiem salonowym. Co on sobie myśli, że co ja jestem? Jakiś zwierzak? Grubo się myli. Nie powiedziałam jednak tego na głos. Skróciłam to do dwóch słów:

-Odwal się.

Byłam strasznie spokojna. Wstałam z krzesła i skierowałam się do wyjścia. Chcąc złapać za klamkę, ktoś mnie uprzedził.

-Dokąd to? Jeszcze z tobą nie skończyłem.- powiedział chłopak.

-Ale ja skończyłam.

Odwróciłam się, mówiąc to. On stał tuż za mną. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.

-Widać, że jesteś nowa i nie kumata. Tutaj wszyscy słuchają się mnie. Oczywiście jeśli nie ma tu, naszego pana. Naucz się, w tym domu są dwaj władcy. On i ja.

Był bardzo pewny siebie. Mówił tak, jakby zwracał się do swojego poddanego.

Ledwo się powstrzymałam przed parsknięciem śmiechem. Jego postawa mnie bawiła. W końcu na moich ustach pojawił się uśmiech.

-Co cię bawi?- spytał.

Był bardzo zdziwiony.

-Ty mnie bawisz. Myślisz, że będę się ciebie słuchać? Na świecie istnieje jedna osoba, która może mi rozkazywać. I tą osobą na pewno nie jesteś ty.- odparłam.

Odwróciłam się, chcąc wyjść.

-Nie odwracaj się do mnie plecami!

Słychać było, że moje wcześniejsze słowa, go mocno zdenerwowały.

Złapał mnie za ramię i pociągnął. Odwracając się, poczułam na policzku jego pięść. Uderzył mnie dość mocno. Szybko mu się odwdzięczyłam. Zatoczył się od mojego ataku. Długo nie czekał z kolejnym atakiem. Ledwo nadążałam z obroną. W końcu zdołał mnie uderzyć w brzuch. Oparłam się o ścianę. Gdy podniosłam głowę, zauważyłam, że ponownie mnie atakuje. Udało mi się zsunąć i pięścią uderzył w ścianę. Syknął z bólu. szybko jednak rzucił się na mnie. Nie utrzymałam równowagi. Otworzyłam oczy. Chłopak stał nade mną. Uśmiechał się. Ja też się do niego uśmiechnęłam. Złapałam go za kostkę i przewróciłam. Nie czekając na nic, usiadłam na nim i zaczęłam okładać pięściami. Wpadłam w histerię. Gdy przestałam, z nosa leciała mu krew. Spojrzał na mnie. Mimo, że porządnie dostał, zdobył się na kontratak. Odepchnął mnie nogami.

Równo ruszyliśmy na siebie. Byliśmy jak dwa odbicia lustrzane. Oboje chcieliśmy zadać taki sam atak, siarczysty policzek. Poczułam jednak ból po prawej stronie twarzy, a nie po lewej, jak się spodziewałam. Wiedziałam, że to nie on mnie uderzył. Chłopak też dostał, ale nie ode mnie. Siłą uderzenia, oboje wylądowaliśmy na podłodze. Poznałam siłę uderzenia. Dobrze wiedziałam kto nas od siebie odrzucił.

Ostrożnie podniosłam głowę i spojrzałam na osobę, strojącą nade mną. Czyłam jak po twarzy sączy mi się krew. Miałam kilka rozcięć na twarzy, po których nie powinny zostać blizny. Oprócz tego, czułam ból na wardze. Nos też mnie strasznie bolał. Nie zdziwiła bym się, gdyby był złamany.

-Dick, Catherine! Co wy sobie myślicie?! Zachowaliście się jak małe dzieci! Co się stało? O co wam poszło?- krzyczał na nas wampir.

Nie musiał zadawać nam tego pytania. Wystarczyło żeby zaczął czytać w myślach moich, albo chłopaka i szybko znalazłby odpowiedz.

Ani ja, ani Dick, się nie odzywaliśmy. Byliśmy przerażeni. Wpakowaliśmy się w niezłe kłopoty. Nie wstając, patrzyłam się na wampira. Wiedziałam, że Dick robi to samo. Usłyszałam jak zaklął cicho. Wampir jednak to słyszał.

-Mówiłeś coś Dick?- spytał.

Od razu zauważyłam po twarzy chłopaka, że jest przerażony. Obaj zaczęli się na mnie patrzeć. Przeszły mnie ciarki.

-Wstań.- zwrócił się do mnie wampir.

Ja szybko to zrobiłam. Stanęłam naprzeciwko osoby, która była moim panem. Nie patrzyłam na niego. Ledwo mogłam się wyprostować przez ból pleców.

-Chodź ze mną.

Odwrócił się i zaczął kierować w stronę przeszklonych drzwi. Po woli podążyłam za nim.

Zatrzymaliśmy się dopiero przy drzwiach do jego biura. Otworzył drzwi, wszedł, ale zostawił otwarte drzwi. Stanęłam przed wejściem. Pamiętałam, że nie wolno mi tam wchodzić.

-Wejdź Cathy.

Wolno weszłam do środka. On stał, naprzeciwko wejścia, oparty o biurko. Ręce miał skrzyżowane na piersi. Jeśli chodzi o pokój, cały był pomalowany na czarno. Nie było ani lampy, ani świecy. Jedyne światło dawało okno. Światło księżyca, oświetlało i jego, i mnie. Oprócz biurka, krzesła i kilku szafek, nie zauważyłam innych mebli.

Usłyszałam jak mnie minął i zamknął drzwi od pokoju. Po chwili stał naprzeciwko mnie, w niewielkiej odległości. Poczułam jego dłoń na twarzy. Palcem starł mi krew z jednej dość głębokiej rany na twarzy. Podniosłam głowę w chwili, gdy zlizywał z palca, moją krew. W tej chwili, uderzył mnie w twarz, drugą ręką.

-Powiedź mi, co się stało? Sądzę, że to Dick zaczął, ale wolałbym dowiedzieć się o tym, od ciebie. Nie chcę siłą poznawać odpowiedzi. Chcę ją usłyszeć od ciebie.

Zacisnęłam zęby. Nie chciałam mu mówić, co się stało. W tedy, ten chłopak, mógłby dostać. Wszystko stałoby się przeze mnie.

Wahałam się przed podjęciem decyzji. Trwało to dość długo. Wampir zaczął się niecierpliwić, moją ciszą.

-Catherine, my się chyba nie rozumiemy.

Złapał mnie dłonią, za prawą część szyi i szarpnął. Od razu zaczęłam mówić:

-Chciał obejrzeć resztę domu. Trafiłam do pokoju, gdzie byli inni ludzie. Tamten chłopak, zaczął się mnie czepiać, że jestem... pieskiem salonowym.- dwa ostatnie wyrazy, niechętnie wypowiedziałam.- W końcu chciałam wyjść. W tedy zaczął się czepiać. Zaczęliśmy się przekomarzać słownie.

-A kto pierwszy uderzył?- spytał.

Jego zachowanie, przypominało mi mojego nauczyciela. Raz też się mnie spytał, kto pierwszy uderzył. W tedy mogłam kłamać. Teraz jest to raczej niemożliwe. Gdybym powiedziała, że to ja pierwsza uderzyłam, mógłby to szybko sprawdzić. Jeśli jednak powiem, że to Dick był pierwszy, to mogę spowodować, niemiłe spotkanie jego i wampira.

-On mnie uderzył jako pierwszy.- powiedziałam w końcu.

Zrezygnowałam z bronienia skóry tego chłopaka. Od początku był do mnie przeciwnie zastawiony. Niech się nauczy, że ze mną się nie zadziera.

Spojrzałam na wampira, spod włosów, które zakrywały mi twarz. Puścił mnie. Skrzyżował swój wzrok z moim. Znów miałam wrażenie, że patrzy w głąb mojej duszy. Nie miałam wątpliwości, że sprawdza prawdziwość moich słów. Zaczęłam się bać jego wzroku. W końcu spuściłam głowę. Położył ręce na moich ramionach.

-Dobrze, że powiedziałaś mi prawdę.

Pogłaskał mnie po głowie. Jednak drugą ręką zaczął gładzić mnie po szyi. Bałam się, że zatopi swoje kły w mojej bladej, delikatnej skórze. Nie chciałam tego, gdyż prawdopodobnie mogłabym skończyć jak moi rodzice.

-Nie bój się, nic ci nie zrobię. Możesz już iść.

Nie puścił mnie od razu. Zwlekał z tym.

Gdy tylko zabrał rękę, od razu się odwróciłam i wyszłam. Na korytarzu, oparłam się plecami o ścianę i odetchnęłam z ulgą. Byłam cała roztrzęsiona. Mógł mnie pobić, albo nawet zabić, ale tego nie zrobił. Miał pretekst, pobiłam się z chłopakiem, który jest jego własnością od dawna. A mnie na od zaledwie tygodnia.

Zjechałam po ścianie w dół i usiadłam. Minęło kilka minut, nim się uspokoiłam.

-Spokojnie Cathy, wszystko będzie dobrze.- powiedziałam do siebie.

Wstałam i poszłam do łazienki. Miałam tam lustro i mogłam przyjrzeć się, jak wyglądam. Na pierwszy rzut oka, wyglądałam fatalnie. Jednak po zmyciu krwi, było lepiej. Miałam siedem przecięć skóry, na szczęście dość lekkich. Lewe oko już mi się robiło pod sine. Jutro będzie wyglądać o wiele gorzej. A ja będę się czuć fatalnie. Siedziałam w łazience do czasu, aż rany przestały krwawić.

Około północy poszłam do biblioteki. Siedziałam pod półką na książki i zanurzyłam się w lekturze, kolejnej książki o wampirach. Nie nudziły mnie one. Wręcz przeciwnie, interesowały mnie i to nawet bardzo. Poznawałam historię i zwyczaje wampirów. Byłam ciekawa czy wszystkie książki są oparte na faktach. Ale po chwili zastanowienia, stwierdziłam, że nie chcę znać odpowiedzi. Świadomość, że na Ziemi żyją wampiry, przyprawiała mnie o dreszcze. Gdyby jeszcze okazało się, że te wszystkie okrutne, bezlitosne wampiry z książek żyją, w tedy nie wiem co bym myślała. To byłoby straszne, żyć ze świadomością, że jest się tylko bezbronną ofiarą.

Odepchnęłam od siebie te myśli. Zaczęła mnie boleć głowa. Czułam się jakby mnie ktoś zdzielił bejzbolem.

-Nieźle musiałam dostać od tego chłopaka.- stwierdziła.

Coraz bardziej kręciło mi się w głowie. Usiadłam. Wcześniej nadal przeglądałam półki. Przed oczami pojawiły mi się czerwone kropki. W uszach zaczęło dzwonić. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Zawroty stawały się coraz mocniejsze. Oprócz dzwonienia, usłyszałam jeszcze czyjeś kroki. Wiedziałam, że to wampir. Próbowałam doprowadzić się do ładu, ale nie było to łatwe. Oparłam głowę o półkę, głęboko oddychając. Nagle kroki umilkły. Jakieś cztery metry ode mnie, stał wampir. Patrzyłam na niego, ledwo otwartymi oczami.

-Widzisz jak wyglądasz?- spytał się mnie.- Co ci dała ta bójka? Nic. Jedynie oberwałaś i ledwo żyjesz.

Stanął nade mną. Nie byłam w stanie podnieść głowy. Poczułam, że łapie mnie za bluzę i ciągnie w górę. Stanęłam, ale nogi się pode mną ugięły. Oparł mnie o półkę z książkami. Podniosłam oczy. Stał naprzeciwko mnie. Ledwo go widziałam przez czerwone kropki przed oczami.

-Pozostaną ci blizny na twarzy. Następnym razem, nie wdawał się w bójki.

Ostatnie zdanie, powiedział mi prosto do ucha. Poczułam, że zwiększył uścisk na moich ramionach. Zupełnie jakby podejrzewał, że będę chciała się oswobodzić.

Poczułam jego lodowate usta na szyi. Bił od niego taki chłód, którego nie da się opisać. Zupełnie jakby był soplem lodu, a nie żyjącą istotą. Potarł policzkiem o mój pliczek. Przeszedł mnie dziwny dreszcz. Nawet nie wiedziałam czy boję się tej nowej sytuacji. Jednak przeszywający ból, dał mi do zrozumienia, że powinnam się bać. Zacisnęłam zęby z bólu. Prawą ręką ścisnęłam książkę, a lewą nogawkę spodni, wbijając w nią swoje, dość długie paznokcie.

Kara. Nie wiedziałam czy to ja powiedziałam w myślach to słowo, czy on.

Czułam się coraz słabiej. W pewnym momencie wypuściłam książkę z ręki. Ból zaczął ustępować, pod wpływem uczucia, jak przy zasypianiu. Zaczęłam się zastanawiać, ile już straciłam krwi. Pewnie dużo. Te parę sekund, może minuta, wydawały mi się wiecznością. Przestałam odczuwać ból. Jedynie serce waliło mi nierównym rytmem. Najpierw zwalniało, prawie przestając bić. I nagle zaczynało bić tak szybko, że myślałam, że wyskoczy mi z klatki piersiowej. Ledwo oddychałam. Teraz wiem jak czuli się moi rodzice, przed śmiercią. Wiedziałam jednak, że mnie tak szybko nie zabije. Jeśli w ogóle to uczyni.

Puścił mnie. Nie trzymana przez niego, nie utrzymałam się na nogach. Wylądowałam na podłodze, u jego stóp. Teraz widziałam jedynie jego buty. Zaczął się ode mnie oddalać. Wcześniej jednak, przykucnął i wziął książkę, która leżała obok mnie. Odłożył ją na półkę. Wyszedł.

To uczucie było straszne. Czułam mrowienie na całym ciele. Ledwo mogłam się ruszać. Przekręciłam się jedynie na plecy. Zawsze mi mówiono, że śmierć nie boli. To jedna wielka bzdura. Boli i to strasznie. Czułam się coraz słabiej. Miałam wrażenie, że tracę jeszcze więcej krwi. Z oczu zaczęły mi się sączyć łzy. Chwilę później straciłam przytomność.

Jeśli tak ma wyglądać śmierć, to ja wolę żyć. Ta cisza, pustka, nieprzenikniony mrok. Trwało to niewiarygodnie długo. Wątpiłam, że się obudzę. Nagle w tej ciemności pojawiła się jakaś słodka nuta. Było to kilka zapachów, zmieszanych w jeden. Nie bardzo wiedziałam co to jest. To drgnięcie mojego ciała, dało mi do zrozumienia, że coś jest nie tak. Gdy się poruszyłam, usłyszałam skrzypienie. Gwałtownie otworzyłam oczy. Oddech mi przyśpieszył. Nic nie widziałam. Przechyliłam głowę na lewo. Ujrzałam dwie, niewyraźne świece. Po woli zaczęły się do siebie zbliżać i wyostrzać. W końcu ujrzałam jedną, dobrze widoczną. Obok niej stał mały koszyk z kilkoma owocami. Więc jednak nie umarłam. Żyję i to w domu wampira.

Próbowałam sobie przypomnieć, dlaczego byłam nieprzytomna. Jednak po chwili, rozbolała mnie głowa. Miałam wrażenie, że ktoś wbija mnie w ziemię. Czułam się fatalnie. postanowiłam wstać. Nie było to łatwe, przez zesztywniałe mięśnie. Nie mogłam się utrzymać na nogach. Przytrzymując się łóżka, wstałam. Przytrzymując się najpierw łóżka, a później ściany, doszłam do łazienki. Podeszłam do lustra. Zastanawiałam się czy widzę swoje odbicie, czy nie. Lewe oko miałam całe sine. Przecięcia na skórze zaczęły podchodzić ropą i były czerwone wokół. Pamiętałam, że pobiłam się z chłopakiem i to on mnie tak załatwił. Ale nie przez niego straciłam przytomność. W mojej głowie, znów pojawiło się słowo kara. Szybko spojrzałam na szyję. Po lewej stronie, miałam mocno czerwoną skórę. Tam znajdowały się dwa ukłucia. Teraz przypomniałam sobie, dlaczego byłam nieprzytomna. Znów poczułam ten okropny ból.

Przemyłam twarz zimną wodą. Zaczęło mi się robić coraz lepiej. Mogłam się już utrzymać na nogach. Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Mój zegarek pokazywał w pół do dziesiątej wieczorem. Zastanawiała mnie jedna rzecz. Pamiętałam, że straciłam przytomność w bibliotece, a obudziłam się w swoim pokoju. Ktoś mnie stamtąd zabrał. Tylko kto? Wątpię, że mógł być to wampir. Był na mnie zły i mnie ukarał. Chyba nie byłby po tym tak miły, żeby zabrać mnie do pokoju. Do tego pamiętam jak wychodził, a ja zostałam na podłodze.

Przestałam o tym myśleć. Tej nocy nie wychodziłam z pokoju. Chciałam dojść do siebie. Przez całą noc leżałam na łóżku, nudząc się. Te godziny strasznie mi się dłużyły. Brakowało mi książek. Czytając, zawsze noc upływała szybko, ale dziś nie czytałam. Na pewno, gdybym zaczęła czytać, rozbolałaby mnie głowa. Tęskniłam jeszcze za jedną rzeczą. Słońce, niebo, zielona trawa, świeże powietrze. Tego mi najbardziej brakowało. W tym domu były tylko dwa miejsca, gdzie można było zobaczyć słońce. Pierwsze to drzwi, którymi zostałam tu wprowadzona. A drugi to okno w biurze wampira. Nie chciałam schodzić na dół, gdyż musiałabym przejść przez piętro, gdzie mieszka Dick. Miałam dziwne przeczucie, że jest na mnie wściekły. Zostało mi jedynie drugie wyjście. Jeśli jednak wampir mnie nakryje, w tedy może być ze mną krucho. Musiałam tam iść w czasie, gdy jego nie będzie w domu. Musiałam zobaczyć dwór inaczej tu zginę.

Przez kilka następnych dni zastanawiałam się, czy zaryzykować. Nia chciałam dostać, ale bardziej chciałam zobaczyć dwór. Dwa dni spędziłam u siebie w pokoju. Potem wróciłam do nocnego czytania książek. Siniaki zaczęły schodzić, a na ranach pojawiły się strupy. Wampir czasem się pojawiał, ale rzadko rozmawialiśmy. Nadal pamiętałam jak mnie ukarał. Robiłam wszystko żeby nie sprowokować go do ataku.

Po jakiś trzesz, czterech dniach, gdy siedziałam i czytałam, stanął nade mną.

-Wstań na chwilę Cathy.- polecił.

Szybko wykonałam jego polecenie. Książkę zostawiłam na podłodze. Przeszedł mnie dreszcz. Czyżbym coś znów źle zrobiła.

-Słucham?- spytałam cicho.

Położył ręce na moich ramionach. Miałam wrażenie, że zaraz zatopi kły w mojej szyi. Drgnęłam gdy ręką musnął ukłucia na skórze.

-Bądź grzeczna. Wyjeżdżam na kilka dni. Nie kombinuj nic, rozumiemy się?

-Tak.

-To dobrze. Masz może jakieś pytanie?

Ledwo powstrzymałam się przez spytaniem, czy mogę czasem wyglądać przez okno, w jego biurze. Ugryzłam się jednak w język. Powiedziałam jedynie:

-Nidy o co miałabym pytać? Wiem wszystko co powinnam wiedzieć.- powiedziałam pewnie.

Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Uśmiechnął się do mnie. Poczułam jak głaszcze mnie po głowie, zupełnie jak bym była pieskiem. Muszę się przyznać, że w pewnym stopniu tak było.

-Bardzo dobra odpowiedź. Takiej się spodziewałem.- pochwalił mnie.

Nachylił się, by nasze oczy mogły się znaleźć na tej samej wysokości. Był o głowę wyższy ode mnie. Ta czerń jego oczu jest zniewalająca. Bałam się ich. Nie odwróciłam jednak wzroku.

-Do zobaczenia Catherine.

Wyszedł z biblioteki.

Na moich ustach pojawił się uśmiech. Rozpierało mnie ogromne szczęście. Jeszcze kilka dni temu planowałam sobie, że wkradnę się do jego biura i będę wyglądać przez okno. A tu on sam, daje mi do tego możliwość i nie muszę się bać, że mnie nakryje. Jednak nie zrobię tego dziś, wolę jutro. Mógłby wrócić w każdej chwili, pod pretekstem, że czegoś zapomniał. W tedy może być ze mną gorzej niż źle.

Noc minęła mi bardzo szybko. Zasypiałam z uśmiechem. W snach, myślami wróciłam do tamtej nocy, w naszym domu. Krzyk matki, zwłoki ojca. A pośród tego, wampir. Potem ostatni promień słońca.

Na samą myśl o słońcu, otworzyłam oczy. Ten mrok pokoju uświadomił mi jaka jest rzeczywistość. Spojrzałam na zegarek.

-Pierwsza po południu. Jeszcze dzień.- stwierdziłam.

Nagle taki przebłysk świadomości. Dzień? Mam okazję zobaczyć słońce, niebo i chmury. Od razu wstałam. Pokrążyłam trochę po pokoju. Nie byłam pewna czy to zrobić. Weszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem. Widok bladej skóry, czerwonych ran, sinych oczu i kilku siniaków, spowodował, że podjęłam ostateczną decyzję. Moja skóra stała się blada, przez to, że dawno nie byłam na słońcu. Pora to zmienić.

Wyszłam z pokoju. Ostrożnie podeszłam do drzwi, od biura wampira. Nie musiałam się bać i zbytnio uważać. Nie było go i nie mógłby mnie nakryć. Jedyne na co muszę uważać to, to, żeby nic nie przestawić bądź potłuc. Nie mogę zostawić po sobie żadnych śladów. Weszłam do biura. Było tam jasno. To dzięki oknu. Ta jasność płynąca od niego, ciągnęła mnie w jego stronę. Już nawet nie zwracałam uwagi, że nie da się otworzyć okna, po prostu usiadłam na parapecie i patrzyłam na te wszystkie cuda natury, od których byłam odcięta. Z nieograniczoną miłością patrzyłam na niebo, słońce, drzewa i wszystko inne co widziałam. Widok obejmował nie tylko ogród, ale także to co znajdowało się za wysokim murem. Był tam tylko las. Jeden wielki, nieprzenikniony las. Dłonią dotknęłam szyby. Czułam się jak zwierzę zamknięte w klatce, które zostało odcięte od naturalnego środowiska, które do tej pory było jego domem i schronieniem. Tą klatką był ten dom, a osobą, która mnie wyrwała z naturalnego środowiska, był wampir.

Ile ja bym dała, żeby wrócić do dawnego życia. Ponownie zobaczyć rodzinny dom. Rodziców, którzy z uśmiechem mnie rano witają. Brata, siedzącego nad rysunkami i mówiącego mi co rysuje i na czym to polega. Jego mi najbardziej brakowało. Tej braterskiej rady, gdy miałam jakiś problem. Pocieszenia, jak było mi źle. Nawet rodzice nie potrafili mnie tak uspokoić, jak on.

-Paul, dlaczego to musiało nas spotkać?- spytałam.

Miałam wrażenie, że dobrze mnie słyszy. Nie mogło tak jednak być. Ja siedzę na parapecie, w zakazanym pokoju, w domu wampira, a Paul? On najprawdopodobniej był gdzieś w niebie. Był tam razem z rodzicami. Cała trójka patrzyła na mnie z wysoka. Może modlą się, żebym jakoś przetrwała to wszystko.

Na parapecie siedziałam do późnych godzin wieczornych. Wyszłam z biura przed dziesiątą wieczorem. Prawie dziewięć godzin spędziłam, siedząc w jednym miejscu i patrząc na to, co najprawdopodobniej już na zawsze utraciłam. Mając przed oczami widok słońca, poszłam do biblioteki. Humor miałam wspaniały. Dobre samopoczucie nie opuściło mnie ani na chwilę.

Nad ranem wróciłam do swojego pokoju i się położyłam.

-Jutro też tam pójdę.- powiedziałam do siebie.- Jutro jeszcze nie powinien wrócić.

Szybko zasnęłam. Snami wróciłam do czasu, jak wyglądałam przez okno. Nie mogłam się doczekać, aż znów tam będę.

Obudziłam się przed trzecią. To już drugi dzień, kiedy obudziłam się w ciągu dnia. Pokręciłam się po pokoju do w pół do czwartej. Nie byłam pewna, czy iść do biura wampira. Przecież mógł wrócić i mnie nakryć. Odrzuciłam od siebie wątpliwości. Ponownie usiadłam na parapecie i patrzyłam, na piękno natury. Głowę oparłam o szybę. Zaczęłam zapominać o otaczającym mnie świecie. Widziałam tylko bezkresne łąki, które oznaczały wolność.

Trzask drzwi, otrząsnął mnie z zamyślenia. Przeraził mnie ten dźwięk. Szybko spojrzałam na drzwi. Stał w nich wampir, najwyraźniej zdziwiony moją obecnością w swoim biurze. Jednak jego zdziwienie, zaczęło się zmieniać we wściekłość. Przekręcił klucz w zamku. Byłam zamknięta w niewielkim pomieszczeniu i to z wampirem. Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o drzwi.

-Co ty tu robisz?- spytał.

Nie odpowiedziałam. Zeskoczyłam jedynie z parapetu. Cała drżałam. Nakrył mnie na tym, że byłam z pokoju, w którym nie powinnam być. Miałam wątpliwości, czy tu przyjść. Dlaczego jednak zaryzykowałam i przyszłam.

-Chodź tu.

Mówiąc to, wskazał palcem podłogę naprzeciwko siebie. Po woli ruszyłam w jego stronę. Chociaż w ten sposób chciałam, zmniejszyć jego wściekłość na mnie. Nie wiedziałam czy choć taka uległość go zadowoli.

Stanęłam nie cały metr od niego. Patrzyłam się na drzwi za jego plecami. Zdziwiłam się, bo moje serce nie przyspieszyło z biciem. Ale drżałam. Dobrze to czułam. Przeczuwałam, że zaraz mi coś zrobi. Nie myliłam się. Uderzył mnie prawą dłonią w prawy policzek. Mocno odczułam jego kostki, gdy wbijały się w moją twarz.

-Kto ci pozwolił tu przyjść?! Przecież ci mówiłem, że tu nie masz prawa wchodzić! Po co tu przyszłaś?

Ja wylądowałam dwa metry od niego, na ścianie. Nie odzywałam się.

-Co? Wyznajesz zasadę, milczenie jest złotem? To bądź pewna, że wyduszę z ciebie słowa, aż ci się odechce milczenia, na całą wieczność.

Podszedł do mnie i znów uderzył. W ogóle się tym nie zdziwiłam.

Po chwili wylądowałam na podłodze, krztusząc się krwią. Przy upadku przygryzłam sobie wargę. Usta w ogóle miałam rozcięte po jednej stronie, prawie na wylot. Krew strasznie się z tej rany, sączyła. Poczułam jak złapał mnie za bluzę i podniósł do góry.

-Odpowiesz mi teraz na moje wcześniejsze pytanie?

Mimo, że wiedziałam, że nie mówieniem, skazuję się na jeszcze większy ból, nie powiedziałam ani słowa. Nie słysząc odpowiedzi z mojej strony, rzucił mnie w stronę swojego biurka. Zawadziłam o nie tak, że zwaliłam kilka rzeczy z niego. Sama wylądowałam za nim, pod oknem. Wampir mnie nie wiedział.

Słysząc, że idzie w moim kierunku. Przykucnęłam. Gdy wampir stanął po jednej stronie biurka, ja schowałam się po drugiej. Długo tam nie siedziałam. Ruszyłam pędem do drzwi. Złapałam za klamkę. Były zamknięte. Dopiero teraz to sobie przypomniałam. Chciałam przekręcić klucz, ale ręce za bardzo mi się trzęsły. Wampir wiedząc mnie przy drzwiach, przeskoczył przez biurko i podbiegł do mnie. Pociągnął mnie za włosy do tyłu. Było to okropne uczucie.

Odrzucił mnie od drzwi, znów w stronę okna. Użył jednak więcej siły. Biurko, aż się przewróciło. Ja zatrzymałam się plecami na parapecie. Tyłem głowy uderzyłam, z niezwykłą siłą w szybę. Popękała. W ostatniej chwili, zamknęłam oczy, nie chcąc, żeby szkło wbiło mi się w oczy. Wszystko mnie bolało, a już najbardziej nowe rany od szkła. Z tyłu głowy, też miałam rozciętą skórę.

Odwróciłam się do okna. Bez przeszkód mogłam patrzeć na naturę i świat, z którym mogę się nie długo pożegnać. Poczułam jego pięści, uderzające w moje nerki. Mało nie krzyknęłam z bólu. Dłonie zacisnęłam na resztkach okna, wbijając sobie szkło w dłonie. Po resztkach szyby, polała się krew z moich ran. Nogi się pode mną ugięły. W końcu, straciłam równowagę. Wylądowałam pod oknem u stóp wampira. Patrzył na mnie z pogardą i wściekłością. Po chwili wyjrzał przez okno.

-To dlatego ryzykowałaś życie? Żeby przez jedną chwilę, zobaczyć świat, do którego już nie należysz? Jakoś nie przypominam sobie, żebym ci zabronił wychodzić, na ogród. Jednak, pewien jestem, że wyraźnie ci mówiłem, że moje biuro, masz omijać z daleka.- mówił.

Nachylił się nade mną. Wyciągnął rękę chcąc złapać za moją bluzę. Skuliłam się na podłodze, i rękoma zakryłam twarz. Miałam dość tego, że mnie bił. Zauważyłam, że się zawahał. Postawił mnie jednak na równe nogi. Stałam trochę niepewnie.

On, zacisnął ręce na moich ramionach. Dobrze wiedziałam, co zaraz zrobi. Tak jak myślałam. Wbił swoje kły, w moją szyję, dokładnie w to samo miejsce, co wcześniej. Tym razem szybciej straciłam przytomność. Przynajmniej nie czułam, tak długo tego okropnego bólu. Strata przytomności, była dla mnie pewnego rodzaju wybawieniem. Jednak wampir nie dał mi tak szybko spokoju.

Czując jego pięść na twarzy, od razu się ocknęłam.

-Nie myśl, że gdy stracisz przytomność, to dam ci spokój. Za bardzo mnie zdenerwowałaś, żebym tak szybko dał ci odetchnąć.

Opierałam się o ścianę, tuż przy oknie. Trzymał mnie za szyję, żebym się nie przewróciła. Sama na pewno bym straciła równowagę.

Sama się sobie dziwiłam, że jeszcze żyję i nie mam nic złamane. Wampir rzucił mnie na podłogę. Wylądowałam w samym rogu, jakieś dwa metry od niego. Nie chciałam ponownie dostać.

-Przepraszam.- powiedziałam patrząc na niego.

Dość dziwnie w moich ustach, brzmiały przeprosiny. A tym bardziej w takim stanie. On spojrzał na mnie i podszedł bliżej.

-Coś powiedziała?- spytał.

Był najwyraźniej zdziwiony, tym co wcześniej usłyszał. Czułam się strasznie słabo, i miałam problemy z powtórzeniem tej kwestii.

-Pytam się, coś powiedziała?

-Że przepraszam i proszę o wybaczenie.

Z trudem to powiedziałam. Tuż po wypowiedzeniu tych słów, zamknęłam oczy i oparłam głowę o ścianę. Byłam wykończona. W głowie mi się kręciło, jak nigdy. Widziałam podwójnie. Miałam wrażenie, że zaraz zginę. Nie zwracałam praktycznie uwagi na ból. Zaczęłam się do niego przyzwyczajać.

Poczułam jego dłoń na policzku. Dotknął mnie tak samo, jak kiedyś Paul, gdy chciał zetrzeć z mojej twarzy łzy. Nieświadomie przytuliłam się do jego ręki. Miałam serdecznie dość tego wszystkiego. Otworzyłam oczy. Twarz wampira zupełnie się zmieniła. Ze srogiego, bezlitosnego kata, zmienił się w czułą osobę. Na jego ustach widniał lekki uśmiech.

Wstał, ale nachylił się nade mną i mnie podniósł. Wiedział, że nie byłabym w stanie, sama iść. Zaniósł mnie do mojego pokoju. Gdy leżałam już na łóżku, straciłam przytomność.

Wydawało mi się, że minęły sekundy od chwili gdy straciłam przytomność. Otworzenie oczu nie było łatwe. Znów poczułam okropny ból na całym ciele. Czułam jak niektóre mięśnie mi drgają. To one powodowały największy ból. Widziałam strasznie niewyraźnie. Czułam każdego siniaka na moim ciele, i każdą ranę. Dobrze wiedziałam gdzie jestem. Ostrożnie przechyliłam głowę, w stronę biurka. Wszystko miałam zamglone, przed oczami. Odróżniałam jednak wszystkie kształty. Widziałam świecę, kilka książek, jakie miałam w pokoju, i jego. Siedział w moim pokoju, przy biurku i przeglądał jakieś papiery. Był zamyślony i raczej nie wiedział, że się obudziłam. Nagle przeszedł mnie dreszcz. On mnie tak załatwił. Przeraziłam się świadomością, że siedzi kawałek ode mnie. Nia chciałam, żeby ponownie mnie tak bił. Serce mi trochę szybciej biło. Nie wiedziałam po co tu siedzi.

W pewnym momencie, odłożył pióro i odwrócił głowę w moją stronę. Widząc, że na niego patrzę, wstał. Poczułam, że z oczu sączą mi się łzy. To ze strachu. Zaczęłam panikować. Ledwo się ruszałam, ale chciałam się od niego odsunąć. Usiadł na łóżku i złapał mnie za rękę.

-Spokojnie Catherine.

Na dźwięk jego głosu, zaczęłam się trząść. Zachowywał się dość miło. Patrzyłam na niego przerażonym wzrokiem. Po twarzy nadal spływały mi łzy. Pogładził mnie dłonią po policzku.

-Cicho, nie płacz. Już ci nic nie zrobię. Spokojnie.- mówił.

Łatwo mu było mówić. Przez dłuższy czas się nie uspokajałam. Nie pasowało mi, że tak nagle, stał się dla mnie miły.

Gdy puścił moją rękę, od razu się podniosłam. Nie było to łatwe, przez ból pleców. Oparłam się plecami o ścianę. Wampir patrzył na mnie cały czas. Nie byłam pewna, czy będę w stanie coś powiedzieć. Otworzyłam usta, chcąc wydobyć z siebie słowa, ale wampir uprzedził mnie:

-Lepiej nic nie mów.

Je jednak go nie posłuchałam.

-Mogę, zostać sama?- spytałam cicho.

Strasznie chciałam, żeby zostawił mnie samą. Nie wiedziałam jednak, czy będzie skłonny, to zrobić. Zauważyłam, że się uśmiecha.

-Skoro chcesz, to cię zostawię.

Wstał z łóżka i skierował do wyjścia. Wyszedł. Odetchnęłam gdy zamknął drzwi.

Ostrożnie wstałam. Nogi się pode mną uginały. Po woli doszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem. Nie zdziwiłam się swojemu wyglądowi. Wyglądałam okropnie. Moja twarz, był to jeden, wielki krwiak i strup. Tak samo szyja, ręce, o reszcie ciała nie wspominając. Zupełnie jakbym wzięła żyletkę i się pocięła. Głowa okropnie mnie bolała. To przez uderzenie nią, o okno. Dobrze to pamiętałam. Momentalnie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Poczułam, że się przewracam. Z oczu zaczęły mi się sączyć łzy z bólu. Nie było to miłe uczucie.

Leżąc na podłodze, wrócił mi wzrok. Wiedziałam, że muszę wstać, nim wróci wampir. On jednak już był w moim pokoju. Stał w drzwiach do łazienki, ale nie postanowił mi pomóc. Podpierając się praktycznie wszystkiego, w końcu wstałam. Najpierw usiadłam, a później trzymając się umywalki, stanęłam. Patrząc na lustro, ujrzałam za sobą mgłę. Gwałtownie się odwróciłam. Wampir stał w drzwiach.

-Wiedziałam, że sobie poradzisz.- powiedział.

Wskazał głową mój pokój. Wiedziałam, że chce żebym tam wróciła.

Sam wyszedł z łazienki i usiadł przy biurku. Ja natomiast usiadłam na łóżku. Przysunął krzesło bliżej mnie. Głowę miałam spuszczoną, a włosy zasłaniały mi twarz. Odgarnął mi włosy.

-Dlaczego nie wyszłaś na ogród, tylko weszłaś do mojego biura, łamiąc rozkaz? Nie pomyślałaś, że jeśli się nakryję, to tak się stanie?- spytał.

Przypomniałam sobie widok z okna, gdy szyby była już wybita. Ten widok był wart nawet śmierci. Nie odpowiedziałam na pytanie wampira.

-Cathy, odpowiedz mi.- ponaglił.

-Bałam się, schodzić na dół.

Zdziwiła go moja odpowiedz.

-Czego się bałaś?

Denerwowało mnie to, że tak bardzo naciskał, żebym coś mówiła. Przynajmniej nie używał siły.

-Dobrze wiesz czego.

Miałam nadzieję, ze zrozumie moje słowa. Chyba zrozumiał, bo oparł się o krzesło i uważnie mi się przyglądał.

-Chodzi ci o Dicka? Nic by ci nie zrobił. Nie byłby, aż tak głupi. Chodź.

Wstał i skierował się do drzwi. Chwilę później, ja wstałam i podążyłam za nim.

Doszliśmy do schodów i zaczęliśmy schodzić. Myślałam, że chce doprowadzić do konfrontacji, między mną, a Dickiem. Nie chciałam tego. Na drugim piętrze, zatrzymałam się, zdziwiona że wampir dalej schodzi. Spojrzałam na korytarz. Zauważyłam tam Dicka. Widząc mnie, cicho zaklął. Nie wystraszył się wampira, ale mnie. A dokładniej mojego wyglądu. Nie zdziwiłam się tym. Zaczął na mnie patrzeć ze współczuciem. Czyżby mu było mnie żal? Dziwne.

Moja bluza miała kaptur i to dość duży. Naciągnęłam go na głowę i zakryłam twarz. Ręce schowałam do kieszeni i ruszyłam schodami w dół.

Wampir na mnie czekał. Widocznie wiedział, że się zatrzymałam. Razem doszliśmy do drzwi, którymi wprowadził mnie tu, jakieś dwa tygodnie temu. Otworzył je przede mną. Na dworze było chłodno. Poczułam to, gdy tylko otworzył drzwi. Wyszliśmy na dwór.

W powietrzu unosił się zapach lasu, jodły. Tu powietrze żyła, nie to co w domu. Tam nie było żadnych zapachów. Jedynie duszne powietrze. Dziwiłam się, że alergia mi nie dokucza. Był środek nocy. Niestety nie było widać ani księżyca, ani gwiazd, zasłaniały je ciemne, ciężkie chmury. Chmury, które niosły ulewne deszcze.

Na początku zupełnie nic nie widziałam, ale mój wzrok szybko przyzwyczaił się do ciemności. Na dworze było o wiele ciemniej. W domu były przynajmniej świece, ale tu zupełnie nic. Wampir zatrzymał się w miejscu, gdzie była, na ziemi metalowa klapa. Pamiętałam, że w pobliżu jest oczko wodne, w którym hoduje piranie. Mam nadzieję, że nic mi nie zrobi. Stanął przy klapie. Odwrócił się do mnie twarzą i szturchnął nogą łańcuch. Nie musiał już nic pokazywać, ani mówić. Wiedziałam, że każe mi w ten sposób, usiąść przy klapie, a on będzie mógł mnie przykuć, jak zwierze, żebym nie uciekła.

Usiadłam tam, nie chcąc go zdenerwować. Gdy tylko usiadłam, przykucnął i złapał za łańcuch. Ponownie przykuł mnie do tej klapy. Stanął nade mną. Nie podniosłam wzroku.

-To konieczne, Catherine.- zwrócił się do mnie.

Rozumiałam to i nie miałam zamiaru się sprzeciwiać. Odszedł ode mnie. Podsumowując: przyprowadził mnie tu, przykuł do klapy i zostawił.

Oparłam się o kamień. Zastanawiałam się, kiedy po mnie przyjdzie. Pewnie nad ranem. Poczułam na twarzy kilka kropel. Deszcz. Zaczęło padać.

Siedziałam na otwartej przestrzeni i po chwili, zmokłam do suchej nitki. Kaptura nadal nie zdejmowałam. Nie miało to sensu, gdyż też był cały mokry. W końcu ściągnęłam go, bo miałam wrażenie, że za bardzo przylega mi do głowy. Kilka mokrych kosmyków opadło mi na czoło. Odgarnęłam je i przeczesałam palcami, mokre włosy. Po całym ciele, spływała mi woda. Na wpół leżąco, odchyliłam głowę do tyłu i oparłam ją o kamień. Poczułam lekki ból z tyłu głowy. To przez ranę od szkła. Dotknęłam jej dłonią. Pod palcami poczułam gruby strup.

Krople spadające na moją twarz, powodowały ogromną ulgę. Rany w niewielkim stopniu, przestawały boleć. Patrzyłam się w niego, z nadzieję, że ujrzę na nim gwiazdy i księżyc. Jednak moje teraźniejsze życzenie, się nie spełniło.

Wśród szumu deszczu i świstania wiatru, w koronach drzew, usłyszałam jakiś dziwny, przewlekły szmer. Zdziwiło mnie to. Podniosłam głowę i rozejrzałam dookoła. W tym momencie, deszcz jeszcze mocniej zaczął padać. Między spadającymi kroplami, ujrzałam, naprzeciwko siebie, dwa świecące punkty. Dobrze pamiętałam, że takie sama punkty, widziałam wieczorem, który poprzedzał noc śmierci mojego brata. Przez myśl mi przeszło, że to może wampir. Jednak wątpiłam w to. On jest wysoki, a punkty nisko. Nie mógł być to on, chyba że kucał.

Przypatrzyłam się, ale przez ulewny deszcz nie mogłam dostrzec żadnych szczegółów. Zaniepokoiłam się, gdy punkty, naprzeciwko mnie, zaczęły się poruszać. Zbliżały się po woli do mnie. Po chwili dostrzegłam, że jest to jakieś zwierze. Był to czarny wilk. Cały czas, kierował się prosto na mnie. Zaczęłam się cofać, ale tak jak wcześniej, ucieczkę uniemożliwił mi łańcuch. Wilk przyśpieszył. Stanął przede mną i patrzył się, na moją nogę, która była bliżej klapy. Zniżył łeb i zaczął obwąchiwać klapę, łańcuch i moją nogę. Próbowałam zachowywać się spokojnie. W kilku książkach czytałam, że przy dzikich zwierzętach, trzeba zachowywać spokój. Wyczuwają one bowiem strach i to je często nakłania do ataku.

Wilk podniósł łeb i wyciągnął pysk w stronę nieba. Zawył tak jak w filmach. Całym ciałem odebrałam ten dźwięk. Znów się nade mną nachylił i zaczął wąchać. Jeszcze bardziej się do mnie zbliżył. W końcu stanął nade mną i spojrzał na mnie z góry. Nie mogłam pojąć, jaki on jest wielki. Cały był mokry, tak samo jak ja. Potrącił mnie nosem w policzek. Trochę to zabolało. Miałam wrażenie, że sprawdza, jak bardzo jestem poturbowana.

Po chwili zerwał się i zniknął wśród drzew. Usłyszałam jedynie jego wycie z oddali. Odetchnęłam z ulgą. Szczerze mówiąc, to bałam się go. Nie wiedziałam, co mógłby mi zrobić. Chyba jednak nic złego, skoro wampir mnie tu zostawił.

Padało bardzo długo. Gdy w końcu przestało, miałam wrażenie, że całe godziny siedziałam cała pod wodą. Moje ubrania strasznie namiękły i były okropnie ciężkie. Chmury zaczęły się rozpraszać. Okazało się, że zaczyna świtać. Mimo, że mój zegarek zamókł, to i tak działał. Była szósta rano. Chwilę później, pojawił się wampir.

-Jak się czujesz?- spytał.

Przykucnął i odpiął łańcuch z mojej nogi.

-W miarę dobrze.

On też był cały mokry. Wydawało się, że był na dworze, od czasu, gdy zaczęło padać. Kilka czarnych kosmyków, miał przyklejonych do czoła. Oboje poszliśmy w kierunku domu.

Wampir znikł za drzwiami do swojego biura, a ja w swoim pokoju. Przebrałam się w suche ubrania i wysuszyłam włosy. Twarz z każdą chwilą, przestawała mnie boleć. Leżąc na łóżku, myślałam o tym wilku, którego spotkałam w nocy. Musiał być oswojony, inaczej nie potraktowałby mnie tak. Byłby wobec mnie agresywny, a był miły i przyjacielski.

Przez następne kilka tygodni, w ogóle nie widywałam wampira. Jego biuro mijałam szerokim łukiem. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Najczęściej byłam przyparta do ściany, naprzeciwko drzwi. Zawsze przechodziłam bardzo szybko. Moje rany bardzo po woli i nieznacznie się goiły. Zeszła trochę opuchlizna i fioletowy kolor.

Po jakiś trzech tygodniach, spotkaliśmy się na korytarzu. On wychodził ze swojego biura, a ja wracałam z biblioteki. Widząc jego wzrok, dobrze wiedziałam, że mam się zatrzymać.

-Cathy, mam do ciebie sprawę.

Mówiąc to, podszedł do mnie. Miałam założony kaptur, ściągnął mi go. Cały czas chodziłam w kapturze. Nie chciałam widzieć swojej twarzy. Poczułam jak rozsuwa mi bluzę. W ogóle nie wiedziałam co robi. Miałam ją zasuniętą, pod samą szyję, dlatego że oprócz niej, miałam na sobie jeszcze bluzkę z krótkim rękawem i z dość dużym dekoltem. Zniżył głowę i szepnął mi do ucha:

-Proszę cię, nie wchodź więcej do mojego biura. Znów wyjeżdżam.

Pod koniec swych słów, zatopił kły w mojej szyi. Ten ból oznaczał dla mnie karę. Jednak tym razem, była to przestroga i niewielka namiastka tego, co mnie czeka, jeśli złamię jego rozkaz.

Gdy mnie puścił, kołowało mi się w głowie. Z trudem utrzymałam się na nogach. Teraz wiedziałam dlaczego zdjął mi kaptur i rozpiął bluzę. Chciał mieć łatwe dojście do mojej szyi. Gdy odchodził, ja oparłam się o ścianę, nie chcąc się przewrócić. Usłyszałam, że gwiżdże. Miał dobry humor. Wypił trochę mojej krwi i mu przeszło.

W pokoju od razy się położyłam. W nocy, jak zawsze poszłam do biblioteki. Nie wiem jak to możliwe, ale te książki w ogóle mi się nie nudziły. Z każdym dniem, wciągały mnie coraz bardziej. Siedząc, nie zwracałam na nic uwagi, czytałam koleją książkę. Przerwałam, słysząc stukot butów przy wejściu. Nie były to raczej buty, mojego pana. W tedy po raz pierwszy, przyznałam że jest on moim panem.

Stukot, przypominał uderzenia, damskich butów na obcasie, o podłogę. Kobieta? To prędzej jakaś wampirzyca. Nie chciałam jednak, zbytnio znać odpowiedzi.

Dźwięk narastał z każdą chwilą. Osoba chodziła miedzy półkami, i zbliżałam się do mnie. Stanęła, w połowie drogi do, półki, przy której siedziałam, widząc mnie. Miałam rację, że była to kobieta. Widząc mnie bardzo się zdziwiła. Włosy miała długie, do połowy placów, związane gumką na karku. Były tak samo czarne jak oczy. Jej skóra miała odcień szarości. Po tym właśnie poznałam, że to wampirzyca. Jeśli chodzi o jej strój to miała, czarną bluzkę na ramiączka i dżinsy. Buty były na wysokiej szpilce, które powodowała dźwięk, który słyszałam wcześniej.

-Co tu robisz, dziecko?- wypluła przez zaciśnięte zęby.

Zadrżałam, gdyż w jej głosie było pełno śmiercionośnego jady. Zupełnie jak w kłach kobry.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam się tylko na nią. Nie wiem czy widziała moją twarz, gdyż zakrywał ją kaptur. Szybko się zniecierpliwiła i podeszła do mnie, stukając szpilkami. Spuściłam wzrok, nie chcąc patrzeć na nią. Uderzyła mnie. Dobrze poczułam, jej paznokcie na twarzy. Nie odezwałam się, mimo bólu. Uderzyła ponownie, ale o wiele mocniej. W końcu złapał mnie za bluzę i postawiła na równe nogi. Byłyśmy prawie równe. Patrzyła na mnie z wyraźną złością. Nie chciałam, żeby zauważyła wygląd mojej twarzy, i dlatego miałam spuszczoną głowę. Ona jednak ściągnęła mi kaptur. Widząc siniaki i rany na mojej twarzy, uśmiechnęłam się. Co w tym takiego śmiesznego?

-Kto ci tu pozwolisz wejść?

Wampirzyca nawet nie wie, że ja mogę tu przebywać. Bałam się jednak to powiedzieć. Patrzyła się na mnie uważnie, i dostrzegła, na szyi ukłucia po kłach. Spojrzałam mi prosto w oczy. Wiedziałam, że szuka czegoś w moim umyśle, ale nie wiedziałam czego. Po chwili się uśmiechnęła.

-Catherine, gadaj co tu robisz, albo zmuszę cię do tego siłą!- zagroziła.

Chciała poznać moje imię. Mówiąc to, rzuciła mnie na ziemię.

Wylądowałam kilka metrów od niej. Gdy próbowałam wstać, poczułam jej pięść na plecach. Ból rozchodził się po całym moim ciele. Odsunęłam się, przed następnym uderzeniem. To rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. Na twarzy zrobiła mi jeszcze więcej ran. Przez kilka poważnych kopniaków, miałam pogruchotane jedno, bądź dwa żebra. Nie byłam w stanie wstać. To ona mnie postawił i oparła o półkę z książkami.

-Zaczniesz gadać, czy nie!?

Ponownie poczułam jej dłoń na twarzy. Błagałam w myślach, żeby mnie zostawiła.

-Można znać cel twojej wizyty, Heather?

Dobrze znałam ten głos. Należał do wampira, który był moim panem.

Musiał ją dobrze znać. Wampirzyca spojrzała na niego i uśmiechnęłam się.

-Przyjechałam tak po prostu, ale widząc tę wywłokę, w bibliotece, nie mogłam tego tak zostawić.

Mówiąc o „wywłoce”, spojrzałam na mnie. Ja jednak nie zwracałam na nią uwagi. Patrzyłam się na mojego pana, błagalnymi oczami. Wampirzyca, uderzyła mnie pięścią w brzuch, widząc, że na nią nie patrzę.

-Heather, zostaw ją.

-Nie odpuszczę jej, póki nie odpowie na moje wcześniejsze pytania.- syknęła do niego.

Okładał mnie pięściami po głowie, ramieniu. Po chwili cała lewa strona, bolała mnie jak nigdy dotąd.

Wampir podszedł do nas i złapał ją za rękę, którą chciała mnie po raz kolejny uderzyć. Ją zdziwiło to, że stanął w mojej obronie. Sytuacja wydawała mi się dziwnie znajoma. Ponad miesiąc temu, gdy straciłam brata, też stanęłam w jego obronie, łapiąc wampira za rękę. Nie spodziewałam się jednak, że wampir zechce mnie bronić.

Ona spojrzałam na niego zszokowana. Jego mina była strasznie poważna.

-Powiedziałem, żebyś ją zostawiła. Tylko ja mam prawo, podnieść na nią rękę.

Wampirzyca puściła mnie i wylądowałam na podłodze. Parsknęła śmiechem, prosto w jego twarz.

-Nie rozśmieszaj mnie Xander. To jest człowiek, i każdy wampir może podnieść na nią rękę, jeśli coś mu się nie spodoba.

-Czyżby? Mówi co coś „prawo krwi”?

Do moich uszu docierało tyle informacji, że dopiero po chwili je zrozumiałam. Po ponad miesiącu, poznałam imię mojego pana. Na początku jednak nie mogłam pojąć słów „prawo krwi”. Było o tym w jednej z książek. Jeśli człowiek zrani wampira do krwi, to ten może zrobić z nim co zechce. Tak samo jak właściciel. Jednak nie przypominałam sobie, żebym skaleczyła Xandera. Może tamtej nocy w opuszczonym domu, gdy go uderzyłam. Moje paznokcie mogły go drasnąć, ale nie byłam tego stu procentowo pewna. Przypomniałam sobie, że go nie zraniłam. Zaczęło mnie zastanawiać, dlaczego napomną o „prawie krwi”? Może chcąc mnie bronić, chce okłamać Heather?

Ona wyrwała rękę i zmierzyła go wzrokiem.

-Tylko mi nie mów, że ta larwa się zraniła? Widać, że jest na to za głupia.

-Śmiesz wątpić w moje słowa?

Usłyszałam w jego głosie, lekką nutę gniewu.

-To posłuchaj mnie uważnie. Zraniła mnie i to dość mocno, ale nie dziwię się jej. Oduczyłem ją już, sprzeciwiania się mi.- oznajmił.

-Właśnie widzę. Musiała nieźle narozrabiać, skoro aż tak ją urządziłeś. Tak to stajesz w jej obronie, a sam nieźle ją skatowałeś.

-Tyle, że za to byłam sobie winna sama.- powiedziałam cicho.

Oni jednak to słyszeli. Heather spojrzała na mnie i kopnęła w brzuch.

-Nie odzywaj się nie pytana.

-Kazałem ci ją zostawić!

Wampirzyca przeraziła się tym, że na nią wrzasnął.

-Wynoś się stąd Heather!- rozkazał.

Zmierzyła go wzrokiem, od góry do dołu, tak jakby nie rozumiała jego słów.

-Co się z tobą dzieje, Xander?! Człowiek szwenda się po najwyższym piętrze domu, piętrze wampirów. Przesiaduje sobie, jak gdyby nigdy nic, w bibliotece. Ty stajesz w jej obronie...

-Skoro chcesz wiedzieć, to Catherine mieszka na tym piętrze i może wchodzić do biblioteki, kiedy tylko chce! A ty zjawiasz się bez zaproszenia i chcesz wszystkim rządzić! Więc, wynoś się stąd, ale już!

Mówiąc to Xander, wskazał palcem wyjście. Był na nią wściekły. Ona na niego z resztą też.

Zauważyłam jak wampirzyca, zacisnęła dłonie w pięści. Przeczuwałam, że chce go uderzyć. I nie myliłam się. On jednak dobrze o tym wiedział. Złapał ją za rękę, w chwili gdy już prawie, zatopiła paznokcie w jego twarzy.

-Nie waż się mnie tknąć!- wycedził przez zęby.

Wyrwała się i zagroziła:

-Możesz być pewien, że ja tu jeszcze wrócę. Do tego czasu, rób sobie z nią co teraz chcesz. Zabij, katuj, pij jej krew. Co tylko chcesz. Ale możesz być pewien, że mnie popamiętasz.

Nie odpowiedział. Patrzył się tylko na nią i wskazywał palcem wyjście. W końcu, stukając obcasami, wyszła. Była na niego wściekła, a on na nią.

Gdy dźwięk obcasów umilkł, opuścił rękę, ale jeszcze przez dłuższą chwilę, patrzył się w stronę wyjścia. Miałam wrażenie, że sprawdzał, czy wampirzyca na pewno, opuściła bibliotekę i dom.

W końcu odwrócił się i spojrzał na mnie. Nie spojrzałam na niego, ze względu na ból całego ciała. Każdy, nawet najmniejszy kawałek skóry, czy mięśni, okropnie bolał. Dochodził do tego ból połamanego żebra. Usłyszałam, że wampir kuca przy mnie.

-Dasz radę wstać, Cathy?- spytał.

Momentalnie jego głos zmienił się ze wzburzonego i donośnego, na cichy i spokojny. Ostrożnie położył rękę na moim ramieniu, widocznie nie chcąc spowodować mi bólu.

-Nic mi nie jest, poradzę sobie.

Sama nie wierzyłam w te słowa. Wampir tym bardziej. Pozwolił mi jednak spróbować.

Wstając, przytrzymywałam się półki z książkami, ale gdy tylko stanęłam, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Kolana się pode mną ugięły. Gdyby nie wampir, to wylądowałabym na podłodze, jak nic. On złapał mnie jednak i podtrzymał, żebym się nie przewróciła. Czując, że mnie trzyma, zaczęłam płakać. Ale nie z bólu, tylko z własnej bezradności.

A już czułam się dobrze, nic mnie nie bolało. Kilka chwili zmieniło wszystko. Wrócił ból i strach. Emocje, znienawidzone przeze mnie, do granic możliwości.

Jak prowadził mnie do pokoju, cały czas kręciło mi się w głowie. Drogę widziałam podwójnie, przez co w końcu, wziął mnie na ręce i zaniósł przez dalszą drogę. W ogóle nie mogłam się na niczym skupić. Czułam się jakbym była pijana.

Ledwo oddychałam i zdarzyło się, że nie mogłam złapać tchu. Co jakiś czas, po ciele przechodziły mi dreszcz, powodujący niewyobrażalny ból. Zaciskałam w tedy ręką koc, bądź spodnie. Wampir siedział przy mnie, aż trochę się uspokoiłam. Z łazienki wziął chustkę i bez słowa, zaczął ścierać krew z mojej twarzy i szyi.

W ogóle się do siebie nie odzywaliśmy.

-Przepraszam cię, Cathy.- usłyszałam jego cichy głos.

Było w nim słychać współczucie i żal. Ciężko mi było zrozumieć, że mnie przeprasza. Spojrzałam na niego.

-Za co? Przecież gdybym odpowiedziała na jej pytania, nic by mi nie zrobiła.- powiedziałam cicho.

-Mylisz się. W tedy tym bardziej, chciałby cię zabić.- mówił.- Mogłem przewidzieć, że Heather w każdej chwili może się tu pojawić. Nie wiedziałem jednak, że może się tak zachować.

-Czy to znaczy, że jestem pierwszym człowiekiem, który przebywa na tym piętrze i siedzi w bibliotece?

-Tak. Było jednak kilku innych. Którzy będąc tu, natknęli się na Heather i zginęli. Oni nie mieli pozwolenia, przebywania tu. Jednak tobie już nic nie zrobi. Lepiej już nic nie mów.

Cały czas na mnie patrzył. Dobrze go rozumiałam, gdy mówił, że Heather nic mi nie zrobi. Pewnie chodzi o „prawo krwi”, pomyślałam.

Tak chodzi mi o „prawo krwi”. Jednak Heather nie wie, że ty mi nic nie zrobiłaś, powiedział do mnie w myślach. A więc jednak, nigdy go nie zraniłam. On po prostu ją okłamał.

Wampir wstał i wyszedł. Nawet nie pomyślałam o tym, żeby wstać. Wiedziałam, że nie utrzymam się na nogach. Zamknęłam oczy i przypomniałam, jak zachowała się Heather, gdy mnie zobaczyła. Zdziwiło mnie to, że nie bałam się wracać do momentu, aż zaczęła mnie bić. Widziałam przed oczami każdy cios, jaki mi zadała i nic. Potem jak pojawił się wampir i stanął w mojej obronie. W ogóle mnie to jakoś nie ruszało. Chyba stałam się obojętna na własną krzywdę.

Najbardziej podobała mi się kłótnia pomiędzy nimi. Gdy moje myśli dobiegły końca, zasnęłam. Obudził mnie okropny ucisk w klatce piersiowej. Dobrze wiedziałam, że to przez połamane żebro. Nawet nie próbowałam wstać. Czyłam się strasznie słabo. Zdziwiło mnie to, że drzwi od mojego pokoju się otworzyły. Wcześniej nikt nie przychodził do mnie, do pokoju. W drzwiach stanął wampir. To jeszcze bardziej mnie zdziwiło.

On z uśmiechem, podszedł do mnie i usiadł na łóżku. W ręku trzymał jakąś książkę. Poznałam, że była to ta sama książka, którą czytałam, gdy w bibliotece pojawiła się Heather. Zupełnie o niej zapomniałam.

-Jak się czujesz, Cathy?

I po raz kolejny zwrócił się do mnie zdrobnieniem. Już nie pamiętałam, kiedy po raz ostatni powiedział do mnie Catherine. Pewnie mówił zdrobnieniem, bo było łatwiej i szybciej.

-Słabo.- odpowiedziałam w końcu.

Z pewnością było po mnie widać, że źle się czuję.

-Przyniosłem ci książkę, którą czytałaś.

Położył ją na biurku.

Zastanawiałam się, dlaczego jest dla mnie taki miły. Wcześniej wściekał się o wszystko, a teraz ratuje mi życie i traktuje jak ukochaną osobę.

-Dziękuję.

-Możesz być pena, że już nigdy nie pozwolę Heather cię uderzyć.

Uśmiechnęłam się kwaśno. Nie wiedziałam jak ma zamiar mnie obronić, przed tą wampirzycą.

Posiedział jeszcze trochę ze mną, ale nie długo po tym wyszedł.

Dni mijały, a ja czułam się coraz lepiej. Wróciła do czytania książek i ciągłego siedzenia w bibliotece. Mimo, że mocno tam ucierpiałam, nie krępowało mnie to. Najbardziej cieszyło mnie to, że zaczęłam przypominać siebie. Siniki prawie w całości zniknęły z mojej twarzy. Coraz rzadziej chodziłam w kapturze.

Przeglądałam książki gdy usłyszałam swoje imię:

-Catherine.

Nie był to głos ani Xandera, ani Heather. Bardziej pasował mi do głosu Dicka. Odwróciłam się. Stał kilka metrów ode mnie. Jego kompletnie bym się tu nie spodziewała. Patrzył na mnie współczująco.

-Co tu robisz?- spytałam podejrzanie.

Zaczęłam się po woli cofać.

-Zaczekaj. Nie przyszedłem się kłócić.

-Ciebie tu w ogóle nie powinno być. Jeśli cię tu zobaczy, to z pewnością pożałujesz. Potrafi się nieźle wściec, jeśli ktoś złamie jego rozkaz.- mówiłam.

-Właśnie widziałem jak wyglądałaś. Co zrobiłaś, że aż tak cię poturbował?

Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie bardzo chciałam o tym rozmawiać.

-Jaką masz sprawę?- spytałam, unikając odpowiedzi na wcześniejsze pytanie.

Westchnął. Chyba nie spodziewał się, że będę unikać niektórych tematów.

-Chciałem przeprosić za tamtą bójkę. Przesadziłem. A widząc później twoją twarz, jak gdzieś z nim szłaś, przeraziłem się, że to przeze mnie.

-To nie przez ciebie. Weszłam do...

-Dick, nie przypominam sobie, żebym ci pozwolił tu przyjść.

Dopiero teraz zauważyłam, że wampir stoi, tuż za Dickiem.

Złapał go za kark i zbliżył do siebie. Było widać, że Dick jest przerażony. Wampir jednak wydawał się spokojny, ale dobrze wiedziałam, że jest wściekły.

-Wyjdź Cathy.- polecił mi.

Wiedziałam, że gdy tylko wyjdę, ukarze go.

-Ale on tylko...

-Powiedziałem, wyjdź.

Głos nadal miał spokojny.

Patrząc na Dicka, po woli zaczęłam się cofać. Zniknęłam za półkami. Jednak nie wyszłam. Zostałam za półkami, chcąc się dowiedzieć, co zrobi Dickowi. Nie byłam pewna, czy wampir wie, że jednak zostałam. Chyba nie wiedział. Oparłam się o półkę i słuchałam. Zaczął na niego krzyczeć.

-Mało ci problemów?! Zawsze szukasz zaczepki?!

-Ja tylko...

Uderzył go w twarz. Dobrze to słyszałam.

-Nie przerywaj mi! Co chciałeś zrobić? Ponownie się bić z Cathy?

-Nie.- szybko zaprzeczył.- Chciałem ją przeprosić.

-Tyle, że przyszedłeś tu bez mojej zgody. Dobrze wiesz, że ty i inni, nie możecie tu wchodzić.

Usłyszałam jak Dick, upada na podłogę. Wychyliłam się zza półki i spojrzałam na nich. Byli jakieś trzy metry ode mnie. Wampir okładał pięściami, skulonego na podłodze Dicka. Skrzywiłam się na ten widok.

Przykro było na to patrzeć. Sceneria dziwnie znajoma. W pewnej chwili poczułam się, jak tamtej nocy. Dick był tak samo skulony i bezbronny jak Paul. Dobrze wiedziałam jaki ból musiał znosić.

W końcu nie wytrzymałam. Ruszyłam w ich stronę i zasłoniłam Dicka, przed kolejnym atakiem. Pięść, która była przeznaczona dla niego, trafiła na moje plecy. Dick zdziwił się, że nie oberwał po raz kolejny. Spojrzał na mnie. Oszołomił się widząc mnie. Ja zacisnęłam żeby z bólu. Wampir złapał mnie za rękę i postawił na nogi. Patrzył na mnie bardzo zdziwionym wzrokiem. Patrząc na niego, dobrze wiedziałam, że popełniłam błąd. Usłyszałam jak Dick wstaje i kieruje się do wyjścia.

Xander w ogóle nie zwracał na niego uwagi.

-Cathy, co to miało być? Przecież kazałem ci wyjść.

-Wiem, ale...

Nie wiedziałam jak mam to powiedzieć.

-Ale co?

Spuściłam głowę. Wampir nadal nie puszczał mojej ręki. Jeszcze mocniej ścisnął mi nadgarstek. W tym momencie, podniosłam głowę. Po raz pierwszy, bez jego przymusu, spojrzałam mu w oczy.

-Dick przypomina mi Paula. A już najbardziej… teraz.

-Ty go jeszcze pamiętasz?

-Nigdy o nim nie zapomnę. Był osobą, którą najbardziej kochałam. Zabijając go, zabiłeś część mnie.

-To co ty uznajesz za śmierć, tak naprawdę jest początkiem prawdziwego życia. Lepiej przestań pyskować. Nie chcę co robić krzywdy, ale czasami nie dajesz mi innego wyboru.

Lewą rękę, rozsunął mi bluzę. Nie było mi to już obce. Dobrze wiedziałam co chce zrobić. Odchyliłam głowę do tyłu. Teraz nie miał żadnych przeszkód, żeby mnie ugryźć.

Poczułam, że łapie mnie lewą ręką za prawy nadgarstek. Pewnie żebym się nie wyrwała. Nachylił się nade mną. Tak jak już raz, potarł policzkiem o mój policzek. Zdziwiłam się, bo zwlekał z wbiciem kłów w moją szyję. Nie żebym za tym tęskniła, ale coś było nie tak. Chwilę później poczułam jego wargi, ale nie na szyi. Poczułam jego wargo na ustach. Pocałował mnie, czym zupełnie mnie zaskoczył. Zacisnęłam dłonie w pięści. Chciałam się uwolnić, ale nie dałam rady. Oparł mnie o półkę z książkami, żebym nie mogła za bardzo się rzucać. Czując jego kły na wargach, odsunęłam trochę głowę. Nie chciałam być aż tak blisko.

On jednak był silniejszy i nawet nie miałam co marzyć, że uda mi się wyrwać. Nigdy nie spodziewałam się, że mnie kiedyś pocałuje. Nie chciałam tego. Nie mogłam jednak się z nim mierzyć, jeśli chodzi o siłę. Kłami, przeciął mi lekko wargę, przez co poczułam w ustach krew. Pewnie chodziło mu o lepszy efekt. Wyniesie jakąś korzyść z pocałowania mnie, napije się krwi.

Coraz bardziej tego nie chciałam. On jednak nie przestawał. W końcu udało mi się uwolnić usta, żeby coś powiedzieć:

-Dość.

Przechyliłam głowę na bok, żeby odsunąć się trochę od niego. Patrzył się na mnie, ale ja nie byłam w stanie podnieść wzroku. Czułam jak, z dolnej wargi, sączy mi się krew.

-Nie chcesz tego?- spytał się mnie.

-Nie chcę.

Nadal nie podnosiłam wzroku. Sama nie wiem czemu to zrobiłam, ale oblizałam wargi, na których miałam krew. Warga nadal mi krwawiła. Krew spływała mi do końcika ust i po brodzie. Wampir, puścił moje ręce, ale jedną ręką, starł krew z mojej brody.

Ponownie złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Kompletnie nie wiedziałam co chce zrobić. Bez słów wyprowadził mnie z biblioteki. Zatrzymał się dopiero przy drzwiach, do swojego biura. Otworzył je i popchnął mnie do środka. Strasznie mnie to zdziwiło. Odwróciłam się do niego i podeszłam. On w tym czasie, zaczął zamykać drzwi.

-Ale...

Zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Usłyszałam, że przekręca kluczyk w zamku. Złapałam za klamkę i pociągnęłam drzwi. Były jednak zamknięte. Usłyszałam jak odchodzi od drzwi. Nic nie rozumiałam.

Walczyłam przez chwilę z drzwiami, do chwili gdy usłyszałam czyjś głos, jakby za mną. Gwałtownie się odwróciłam. Bałam się, że ktoś tu jest. Zobaczyłam jednak, jedynie nadal, wybitą szybę okna. To właśnie zza okna, dobiegał głos. Wolno podeszłam do okna. Dziwiło mnie, że nie zostało naprawione. Na kawałku szyby, zauważyłam zaschniętą krew. Dobrze pamiętałam jak wbiłam sobie szkło w ręce. Paznokciem zaczęłam zdrapywać zaschniętą krew.

W końcu, wyjrzałam przez okno. Na dworze było jasno, dzięki gwiazdom i księżycowi. Dopiero teraz przyjrzałam się ogrodowi, a nie jak wcześniej, na okolicę za murem. Ujrzałam Dicka, cofającego się. Po chwili pojawił się też wampir. Widziałam, że wścieka się na Dicka. Teraz zrozumiałam dlaczego mnie tu zamknął. Nie chciał, żebym mu przeszkodziła, tak jak wcześniej. Dick cofając się, był coraz bliżej klapy, do której przykuwał mnie wampir. Nie sądziłam jednak, by jego też tam przykuł.

Dick stanął, gdy natknął się na drzewo. Był przerażony, dobrze to widziałam. Xander szybko do niego podszedł i złapał za bluzę. Drugą ręką, uderzył go w twarz.

-Ja już cię nauczę, żebyś przestał łamać moje zakazy.

Pociągnął go za sobą. Zatrzymał się przy oczku wodnym. Mogło to oznaczać, że będzie mu groził, albo go zabije.

Dick zwalił się na kolana, a wampir zbliżył jego twarz, do tafli wody. Mimo oporów, nie był w stanie się poruszyć. Odwróciłam się, nie chcąc na to patrzeć. Po chwili usłyszałam, głos wampira:

-Jeszcze raz złamiesz jakąś zasadę, a wylądujesz w tym oczku wodnym. Jeśli będziesz chciał się dowiedzieć, co w nim żyje, to spytaj się Cathy. Ona wie. A teraz się wynoś.

Rzucił go na ziemię. Gdy wstał, od razu zaczął się wycofywać. W końcu odwrócił się i pobiegł w stronę domu. Wampir został na dworze.

Odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam, żeby Dick zginął, ale nie dziwiłam się, że wampir się na niego złościł. Jemu przynajmniej nie dołożył tak, jak mi. Odwróciłam się od okna.

-Ciekawe kiedy mnie otworzy?- spytałam samą siebie.

Usiadłam przy biurku, twarzą do drzwi. Siedząc tak kilka minut, przypomniałam sobie, jak wampir mnie pocałował. Kompletnie nie wiedziałam, czemu to zrobił. Z wargi nie sączyła mi się już krew. Spojrzałam na drzwi z nadzieję, że je otworzy. Jednak nic takiego się nie stało. Dopiero po jakiejś pół godzinie, usłyszałam stukot butów na korytarzu. Trzask w zamku, dał mi do zrozumienia, że wampir otwiera drzwi. Nadal się nie podnosiłam. Siedziałam i patrzyłam na drzwi. Gdy je otworzył, od razu zauważyłam, że nadal jest wściekły. Wszedł do środka i stanął nade mną.

-Możesz już iść.

Mówiąc to, wskazał ręką wyjście. Ja szybko wstałam i skierowałam się do wyjścia.

-Zamknij za sobą drzwi.

Po wyjściu, odwróciłam się i złapałam za klamkę, chcąc zamknąć drzwi. Wampir w tym czasie stał przy oknie. Byłam ciekawa o czym myśli. Zamknęłam jednak drzwi, nie chcąc łamać jego rozkazu. Na korytarzu zastanawiałam się, co robić. Zrezygnowałam z pójścia na niższe piętro. Pójdę do Dicka, gdy wampirowi przejdzie. Do biblioteki jakoś mnie nie ciągnęło, a już bardziej po tym jak mnie pocałował. Wróciłam do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku.

W mojej głowie, pojawiły się najróżniejsze myśli, ale żadna z nich, nie była związana z moim teraźniejszym życiem. Próbowałam zapomnieć o wampirze i tym co się działo w tym domu. Wolałam już wspominać martwych rodziców i brata. Zdziwiłam się, bo nie czułam żalu za nimi. Nie wiedziałam czemu. Zmieniłam się, byłam obojętna teraz na to, co jeszcze nie tak dawno, powodowało moją rozpacz. Położyłam się na boku, twarzą do ściany. Podłożyłam sobie rękę pod głowę. Zamknęłam oczy, ale nie mogłam jakoś zasnąć. Wcześniej nie miałam z tym problemów. Miałam dziwne wrażenie, że ktoś jest w moim pokoju. Leżałam, patrząc się w ścianę, do południa. W ogóle nie chciało mi się spać. Z pewnością byłam jedyną osobą, która nie spała. W pewnym momencie, nie wiadomo czemu, zamknęłam oczy i momentalnie zasnęłam.

W snach, wróciłam do nocy, śmierci mojego brata. W mojej głowie, najbardziej wyrył się moment, jak wampir bił mojego brata. A ja w końcu złapałam go za rękę, mając dość tego. Tak samo zareagowałam, gdy wampir bił Dicka.

Obudziłam się spokojnie, bez jakiegoś zaniepokojenia. Zegarek pokazywał, w pół do szóstej wieczorem. Spałam przez pięć i pół godziny, ale byłam wyspana. Wyszłam z pokoju i bez chwili namysłu, poszłam do biblioteki.

Zatrzymałam się przed drzwiami, słysząc z wewnątrz czyjąś rozmowę. Poznałam głos Xandera, ale ten drugi głos był mi nie znany. Jedyne czego byłam pewna to, to że był to chłopak i najprawdopodobniej, też wampir. Weszłam cicho do środka. Nie zdałam sobie nawet sprawy, z tego, że obaj mogą wyczuć moją obecność. Poszłam w stronę, z której dochodziły ich głosy. W pewnej chwili chłopak umilkł, mimo że gadał wcześniej jak najęty. Stanęłam. Byłam kilka metrów od nich. Stali pomiędzy regałem „K” i „L”. Wstrzymałam oddech. Miała dziwne wrażenie, że mnie wyczuł.

Po chwili usłyszałam jego głos:

-Albo mi się wydaje...Nie, nie wydaje mi się, człowiek tu jest.

-Tak, jest tu człowiek. Dokładnie to dziewczyna. Piętnaście lat, szkarłatno-rude włosy, błękitno-zielone oczy. Jak na człowieka, to nawet jest atrakcyjna.- odparł Xander.

Teraz już wiedziałam, że o mnie mówią.

-Skoro tak ją zachwalasz, to chciałbym ją zobaczyć.

Usłyszałam, że po woli idzie w moją stronę. Mój pan szybko powstrzymał go, przed dojściem do mnie.

-Zaczekaj chwilę.

On automatycznie stanął.

-Cathy, chodź do mnie.

Słysząc polecenie, drgnęłam. Gdy w końcu ruszyłam, nogi się pode mną zaczęły lekko uginać.

Wyszłam zza regału i stanęłam oko w oko z kolejnym wampirem. Był wzrostu Xandera i to była ich jedyna cecha wspólna. Ten miał prawie na łyso obcięte włosy, a ubrany był w czarne, sportowe buty, dżinsy, koszulę i marynarkę od garnituru. Na szyi miał gruby wisior z krzyżem, ze spętanych winorośli. Gdy tylko obaj na mnie spojrzeli, dziwnie się poczułam.

Spokojnie, Cathy. Chodź do mnie. Jeśli cię zatrzyma, nie sprzeciwiaj się mu, usłyszałam w myślach głos Xandera. Ruszyłam w jego stronę, praktycznie nie zwracając uwagi na drugiego wampira.

Gdy koło niego przechodziłam, złapał mnie za rękę i odwrócił do siebie przodem.

Spokojnie, tylko nie panikuj. Te słowa od razu mnie uspokoiły. Drugi wampir, uważnie oglądał moje ręce, twarz i szyję. Dobrze wiedziałam, że dostrzegł wszystkie zagojone i gojące się rany.

-No, i co? Usatysfakcjonowany?- spytał go Xander.

On przyjrzał mi się jeszcze raz i powiedział.

-Przez te blizny, jej wartość mocno spadnie. Gdyby nie to, byłaby warta krocie.

Dobrze wiedziałam, że chodzi mu o handel, żywym towarem. To nie było miłe, gdy ktoś wycenił cię na jakąś sumę. To było okropne. Wampiry traktują ludzi jak towar. Beznadzieje.

Puścił mnie, ja bezzwłocznie podeszłam do mojego pana. On zasłonił mnie rękę, tak jakby nie chciał, żeby mu mnie odebrano.

-Powiem ci coś, Matt. Ona nie jest do sprzedania. Możesz to przekazać Heather.

Fajne imię. Teraz zrozumiałam po co tu przyszedł. Chciał mnie odkupić od Xandera, dla Heather. Dobrze, że on się na to nie zgodził. Nie chciałabym trafić w ręce Heather. Drugi wampir najwyraźniej był zdziwiony tym, co powiedział Xander.

-Jak to, nie jest do sprzedania? Wszystko jest do sprzedania, a już najbardziej ludzie.

-Cathy, należy do mnie i nic tego nie zmieni.

Stanął przede mną i zasłonił. Dobrze widziałam zdziwienie na twarzy drugiego wampira. Spojrzał na mnie. Warknął jeszcze coś pod nosem i odwrócił się. Po chwili zniknął z mojego pola widzenia.

Usłyszałam, że Xander wzdycha. Coś było nie tak.

-Cathy, przez kilka następnych dni, lepiej nie przychodź tu. Heather chce cię mieć dla siebie. Najlepiej, nie wychodź z pokoju. Weź sobie parę książek.- powiedział do mnie.

Wyszedł. Dobrze wiedziałam o co mu chodzi. Heather dobrze wie, że mogę przebywać w bibliotece i tu będzie przysyłać wampiry, żeby nakłonić Xandera, by jej mnie sprzedał. W moim pokoju, jestem trochę bardziej bezpieczna, ale też nie całkiem.

Przejrzałam kilka półek i wzięłam pięć, czy sześć, dość grubych książek. Z powrotem poszłam do swojego pokoju. Gdy już zamykałam drzwi, poczułam że ktoś je ciągnie w przeciwną stronę. Osoba była zbyt silna i nie udało mi się zamknąć drzwi. Przede mną stanął wampir, którego spotkałam w bibliotece. Złapał mnie ręką za szyję, ściskając, żebym nie mogła krzyknąć. Wypuściłam książki z rąk i złapałam go za rękę, chcąc zwolnic uścisk.

-Czemu mu tak zależy na tobie? Czym kupiłaś jego względy?- spytał.

Po woli zaczęło mi brakować tchu.

-Możesz być pewna, że nie zależnie co się będzie działo, trafisz do Heather, a Xander nie będzie miał nic do powiedzenia.

Puścił mnie i zniknął.

Strasznie ciężko oddychałam. Zamknęłam drzwi i usiadam pod nimi. Nie mogłam się uspokoić przez dłuższy czas. Nie chciałam wstawać, gdyż miałam przeczucie, że gdy tylko wstanę, drzwi otworzy ten sam wampir, albo nawet Heather. Musiałam jednak wstać, czując, że ktoś jednak chce otworzyć drzwi. Szybko wstałam i zaczęłam się cofać, jak najdalej od drzwi. Bałam się, tak samo jak kiedyś. Serce waliło mi jak szalone.

W drzwiach pojawił się mój pan. Uspokoiłam się, bo nie był to żaden z wampirów, który mógłby mi coś zrobić. Gdy stanął naprzeciwko mnie, od razu zauważył na mojej szyi czerwony ślad. To dłoń tamtego wampira, zostawiła ślad. Od razu zauważył przerażenie w moich oczach. Zauważył też książki na podłodze.

-Był tu, prawda?- spytał.

Skinęłam głowę na zgodę. Przykucnął i zebrał książki z podłogi. Podszedł do mnie i położył książki na biurku. Ja opierałam się o nie plecami. Ręce opierałam ze sobą na blacie. Stanął przede mną. Dobrze wiedziałam, że przygląda się, coraz bardziej widocznemu siniakowi, na mojej szyi. Poczułam, że gładzi mnie ręką w tym miejscu.

-Możesz być pewna, że nie pozwolę im cię stąd zabrać.

Ciekawe jakim cudem?, spytałam sama siebie w myślach. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że mógł czytać w moich myślach. Jeszcze bardziej zbliżył się do mnie. Jego twarz, od mojej dzieliło bardzo niewiele, może jakieś trzy centymetry. Teraz jeszcze bardziej poczułam chłód, płynący od niego.

-Zaufaj mi, Cathy?

Przymknęłam oczy, wiedząc, co zrobi. Tak jak się spodziewałam, poczułam jego wargi na swoich.

Tym razem, z niewiadomych przyczyn, nie zaczęłam walczyć, żeby mnie zostawił. Tym razem pocałunek trwał znacznie krócej, niż ostatnio. Spojrzał mi w oczy. Wyraz jego twarzy, dawał mi wyraźnie do zrozumienia, że uda mu się mnie obronić. Szybko odwrócił się i wyszedł. Je nie odchodziłam od biurka, jeszcze przez dłuższą chwilę. W końcu usiadłam na łóżku i zagryzłam wargi w zamyśleniu. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Heather, tak bardzo chce mnie mieć. Co było we mnie, takiego nadzwyczajnego? Nie znałam odpowiedzi i raczej nie chciałbym jej znać.

Przemyślanie, przerwało mi pukanie do drzwi. Przestraszyłam się. Pojawił się tam Dick. Zastanawiałam się, co tu robi, przecież nie mógł tu przebywać. Wstałam z łóżka.

-Co ty tu robisz?

-Spokojnie, pozwolił mi przyjść.

Zauważyłam na jego twarzy kilka siników.

-Trochę dostałeś.- stwierdziłam.

-Ja właśnie w tej sprawie. Dlaczego mnie obroniłaś w tedy?

Momentalnie przypomniałam sobie, jak zasłoniłam go, przed uderzeniem wampira. Później moje usprawiedliwienie, dlaczego go obroniłam.

-Przypominasz mi kogoś.

Zdziwił się.

-Kogo?

-Osobę, którą wampir zabił na moich oczach, żeby mnie mieć tylko dla siebie.

-Twojego chłopaka? On raczej zabija tylko członków rodziny.

-Zabił moich rodziców i... mojego brata, Paula. To właśnie jego mi przypominasz.

Poczułam, że łzy napłynęły mi do oczu, na wspomnienie brata. Spuściłam głowę i szybko otarłam łzy. Dick to zauważył.

-Catherine, nie chciałem.

-Nic mi nie jest. Masz jeszcze jakąś sprawę? Mam parę problemów do przemyślenia.

-Co jest w tym oczku wodnym? Powiedział, że ty wywiesz.

-Piranie.- odparłam jednym słowem.

Zauważyłam, że drgnął. Przypomniałam sobie, jak przed moim pokojem pojawił się Matt. Szyja cały czas mnie bolała, a siniak był jeszcze bardziej widoczny. Dick po chwili go zauważył.

-Co ci się znów stało? Co zrobiłaś?- spytał.

Podszedł do mnie.

-To nie on. Innemu wampirowi się nie spodobałam.

-Inny? Kto?

-Posłaniec Heather, Matt. Jak mnie zobaczył po raz pierwszy, stwierdził że przez blizny, tracę na wartości. Heather chce mnie odkupić.

-A nasz pan, co na to?

-Powiedział, że zrobi wszystko, żebym tylko nie trafiła w jej ręce. Proszę, zostaw mnie.

Odwróciłam się i usiadłam na łóżku. Znów zaczęłam się zastanawiać, co jest we mnie takie interesujące. Przecież byłam zwykłą piętnastolatką. No cóż, moje życie trudno nazwać zwykłym. Żadna inna piętnastolatka, nie straciła rodziny i nie trafiła w ręce wampira.

Usłyszałam, że Dick wychodzi i zamyka za sobą drzwi.

Przez następne dni, a nawet tygodnie, nie wychodziłam ze swojego pokoju. Mimo, że po tygodniu, mogłam już wychodzić z pokoju, nie miałam ochoty. Wampir czasem do mnie przychodził. Mimo, że mówił, żebym wyszła, ja wolałam zostać w pokoju. Kilka razy zdarzyło się, że mnie pocałował, ale próbowałam tego unikać. Wampir dość często wyjeżdżał i zawsze przed wyjazdem, przychodził do mnie i całował. Zawsze ranił mi kłami wargę. Zaczęłam podejrzewać, że ma do mnie słabość.

Trzy, może cztery tygodnie, po wizycie Matta, mój pan oświadczył, że musi załatwić jakieś ważne sprawy, i może go nie być przez kilka dni. Był w tym momencie, niezwykle czuły dla mnie. Gdy wyszedł z mojego pokoju, starłam krew z wargi. Nie mogłam powstrzymać krwawienia. Tej nocy jeszcze nie wychodziłam z pokoju. Jak wstałam, bez namysłu wyszłam do biblioteki.

Przez dłuższy czas robiłam porządki na półkach. Regały, go których doszłam, nie były już tak zadbane. Książki nie były tak porządnie poukładane, jedynym plusem było to, że książki nie były pomylone alfabetycznie. Godziny mijały, a ja układałam książki. Miałam jakieś urozmaicenie, nie tylko czytanie.

Nim ułożyłam książki, na jednym regale, minęło z pięć godzin. Po odłożeniu ostatniej książki, spojrzałam z dumą na swoje dzieło. To było piękne. Prawie dwieście książek, dotąd położonych od niechcenia, na półkach, teraz stało równo w rzędach. Pogładziłam grzbiety liku książek. Zadumanie przerwał mi stukot butów. Padł na mnie blady strach. Szpilki. Znam jedną osobę, która chodzi na szpilkach i przychodzi tu, Heather. Zaczęłam się cofać, ale dobrze wiedziałam, że jest to bez celowe. Pewnie już wie o mojej obecności. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, gdy przyśpieszyła. Po chwili, stanęła kawałek ode mnie. Dobrze wiedziałam, że to Heather.

-A ty, jeszcze tu?- syknęła.

Bardzo nie wiedziałam o co jej chodzi.

Jej strój był inny, niż ostatnio. Jedynie butów nie zmieniła. Bluzkę miała długą, z szerokimi rękawami, a spodnie do połowy łydki. Rzuciła swoją torebkę na podłogę i zaczęłam do mnie podchodzić. Włosy miałam rozpuszczone i zakrywały mi trochę twarz.

-Xander myśli, że nie trafisz w moje ręce. Chyba nie wie, że mogę mu za ciebie zapłacić, ile będzie chciał.

Odwróciłam głowę, na samą myśl, że mogę trafić w jej ręce na stałe.

Poczułam, że łapie mnie za ramiona i wija paznokcie w moje ręce. Spojrzałam na nią. Wbijanie paznokci, nie było zbyt miłe, ale wolałam nie protestować. Spojrzałyśmy sobie prosto w oczy.

-Wiesz co, Catherine? Nawet jesteś ładna. Jedynie szpecą cię te blizny.

Zatopiła paznokcie prawej ręki w moich włosach. Odsunęłam trochę głowę.

-Możesz nie być z tego zadowolona, ale jeszcze nie długo i będziesz należeć do mnie.

Przekręciła mi głowę tak, że ponownie spojrzałyśmy na siebie.

Ona spojrzałam na moją dolną wargę. Zauważyła niewielki strup. Był to ślad po ostatnim pocałunku wampira. Poczułam, że jeszcze mocniej ściska mi prawe ramię. Paznokciem, drugiej ręki, zdrapała strup z mojej wargi. Trochę to zabolało. Chyba zaczęła podejrzewać, po czym mam tę ranę.

-On...

Poczułam, że uderza mnie pięścią w twarz.

-On cię pocałował!

Dobrze usłyszałam w jej głosie wściekłość. Gdyby mnie nie trzymała, z pewnością, bym się zatoczyła. Podejrzewałam, że oberwie mi się za coś, na co nie miałam wpływu.

Przez chwilę, okładał mnie pięściami po twarzy. W końcu rzuciła mnie na podłogę. Wylądowałam pod regałem, na którym układałam książki. Starłam krew z twarzy.

-To dlatego, tak mu na tobie zależy. Okrył się hańbą. Zakochał się w człowieku. Nie dobrze mi się robi, gdy na ciebie patrzę. Zapłacisz mi za to. Nie pozwolę, żebyś zajęła moje miejsce, w sercu Xandera.- mówiła.

Ponownie mnie uderzyła w twarz. Próbowałam w tym czasie się podnieść. Dopiero po chwili zrozumiałam sens jej słów. Zabije mnie. Twierdzi, że Xander zakochał się we mnie i ją zostawi. Będzie chciała za wszelką cenę pozbyć się konkurencji.

Postanowiła mnie na równe nogi.

-Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później, coś do ciebie poczuje. Jesteś zbyt ładna, żeby nie miał do ciebie słabości.

Wbiła mi pięść w brzuch. Ponownie od niej obrywałam. Jednak tym razem, raczej mój pan mnie nie obroni. Nie ma go w domu i wątpię, żeby wrócił tak szybko, aby zdążyć mnie uratować.

-Catherine, jak chcesz umrzeć? Szybko i bezboleśnie, czy może wolisz długą, bolesną agonię?- syknęła mi do ucha.

W odpowiedzi, odepchnęłam ją ręką. Nie należałam do niej i nie miała prawa, mi nic zrobić. Puściła mnie, ale zaraz po tym, znów była przy mnie.

Trzymając mnie za szyję jedną ręką, drugą ponownie zaczęła mnie bic po twarzy. Nie przestawała, póki nie poczuła na pięści, mojej krwi. Mocno rozcięła mi skórę przy oku. Ledwo wytrzymywałam ból. W tym momencie znienawidziłam ją jeszcze bardziej. Ponownie ją od siebie odepchnęłam. Tym razem jednak zablokowała mój atak. Złapała moje ręce i mocno zacisnęła. Bardzo dobrze poczułam, paznokcie które wbiła w moją skórę. Na jej dłoniach było pełno mojej krwi. Po chwili, już tylko jedną rękę trzymała moje dłonie w bolesnym, kleszczowym uścisku. Drugą odgarnęła mi włosy w twarzy. Patrzyłam na nią przerażonym wzrokiem. W moich oczach było też widać łzy. Łzy strachu i bólu. Nie byłam w stanie się ruszyć.

Heather, wyjęła coś zza pleców. Jeszcze bardziej się przeraziłam. Ten przedmiot widziałam po raz dugi w życiu. Za pierwszym oznaczał śmierć mojego brata. Teraz, ten sztylet, mógł oznaczać moją własną, nieuniknioną śmierć. Przejechała ostrzem po mojej talii, ale skierowała sztylet wyżej, aż do mojej twarzy.

-Wiesz co to?- spytała.

Nadal jeździła mi ostrzem po twarzy i szyi.

-Nie.

Jednak to zaprzeczenie, nie było oznaką, że nie wiem co wampirzyca ma w ręce. Dobrze wiedziałam. W moim głosie było słychać żal. Heather pewnie nie wie, że mój brat zginął właśnie przez taki sztylet. Nie chciałam tak zginąć. Najpierw pchnięcie w brzuch, a potem prosto w serce. Widok był straszny. Nawet nie chcę myśleć, jak musiał cierpieć Paul. Jednak nie długo mogę się przekonać.

Poczułam, że przyciąga mnie, jeszcze bliżej siebie.

-Zapach twojej krwi jest taki kuszący, że ledwo się powstrzymuję. Jedyne rzecz, jak mnie odpycha, to świadomość, że chciałaś zająć moje miejsce.- oznajmiła.

Sztyletem przejechała lekko po mojej szyi.

-Dam ci dużo czasu, żebyś mogłam przemyśleć ten błąd. Nie zabiję cię od razu. Zostawię ranną, żebyś konała, do rana, alby jeszcze dłużej.

Mówiąc to, wbiła ostrze sztyletu w moje lewe ramię. Przebiła nie tylko skórę, ale jeszcze wcześniej bluzę i bluzkę. Musiał być bardzo ostry. Czując jak wbija się w mięśnie, zacisnęłam zęby z bólu. Jednak taka rana nie zadowoliła Heather. Przejechała ostrzem do mojego łokcie. Cały czas przecinała mi skórę, praktycznie do kości. To było straszne uczucie.

Gdy w końcu wyciągnęła ostrze, miałam wrażenie, że cała ręka mi się pali od środka. Ból był okropny. Rękaw miałam cały we krwi. Z oczy, sączyły mi się strumykami łzy. Wargi wykrzywiały z bólu. palce lewej ręki, drgały, powodując jeszcze większy ból. Teraz już wiedziałam. Chce żebym się wykrwawiła. To podobno jest jednak z najgorszych śmierci. Tak zginęli moi rodzice.

-Zdychaj Catherine.

Gdy tylko to powiedziała, pchnęłam mnie na regał z książkami. Mocno uderzyłam o niego plecami. Chwilę jeszcze utrzymałam się na nogach, ale po chwili zwaliłam się na podłogę. Moje uderzenie o regał, spowodowało że zaczął się on przechylać. Czując, jak spadają na mnie książki, dobrze wiedziałam, że się przewraca. Mało nie krzyknęłam z bólu, gdy wielki, ciężki, drewniany regał, zwalił się na moje plecy. Byłam tak przygwożdżona do podłogi, że ledwo co mogłam się ruszać. Jedynie moja głowa i prawa ręka, nie została przygwożdżona.

Wampirzyca przykucnęła przy mnie i pogłaskała po głowie.

-Nie ruszaj się stąd.

Gdy wstała, wbiła mi jeden z obcasów w rękę. Miałam już kompletnie dość jej katuszy. Odeszła ode mnie. Zabrała swoję torebkę i skierowała do wyjścia, nawet nie spojrzawszy w moją stronę. Tak leżąc, czułam pulsowanie całego ciała, a najbardziej rany na lewej ręce. Dobrze wiedziałam, że tracę straszne ilości krwi. Nic nie mogło tego powstrzymać. Zaczęłam tracić przytomność. Traciłam ją i ponownie odzyskiwałam. Serce mi przyśpieszyło. Nawet nie próbowałam się podnieść. Może gdyby mnie wszystko tak nie bolało, ale ten ból uniemożliwiał mi ruch.

Mijały minuty, może nawet godziny. Co chwilę traciłam przytomność, na kilka minut. Odzyskiwałam ją tylko dlatego, że czułam coraz większy ból. W pewnej chwili, do moich uszu dobiegł odgłos butów. Dochodził z daleka i z pewnością, nie były to szpilki. Spekulowałam, że jest ranek. Nie byłam tego jednak pewna. Gwizdanie? Teraz wiedziałam już, że to Xander. Wrócił. Wątpię jednak, żeby udało mu się mnie uratować. Pewnie myśli, że śpię w swoim pokoju.

Niezwykle dobrze słyszałam, co robi. Otworzył drzwi, pewnie do swojego biura. W niedalekiej przyszłości, dowiedziałam się, co dokładnie się tam działo. Tego bym się nie spodziewała.

Xander, po otworzeniu drzwi do biura, zauważył w środku Heather. Siedziała na biurku i zdrapywała z paznokci zaschniętą krew.

-Nareszcie, raczyłeś się zjawić. Mamy do porozmawiania, Xander.

Zeskoczyła z biurka i podeszła do niego.

-Czego znowu chcesz?- spytał oschle.

Zamknął drzwi i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. W ogóle mu było nie na rękę, że Heather się pojawiła w domu.

Stanęła przed nim. Patrzyła mu prosto w oczy.

-Jak mogłeś ją pocałować?

Xander zdziwił się.

-O co ci chodzi? Kogo niby miałem całować?

-Nie nabieraj mnie! Chodzi o tę twoją, Catherine. Widziałam na jej wardze ranę. Z pewnością powstała przez kieł wampira. Jak mogłeś mi to zrobić? Przecież to człowiek. Jest o stopień niżej, niż my, w łańcuchu pokarmowym.

Mówiąc to, zawiesiła mu ręce na szyi. On jednak, złapał jej nadgarstki i odsunął ręce od siebie. Zauważył w tym czasie, na dłoniach Heather, resztki mojej krwi. Nie wiedział, czy jest to moja krew, czy może jakiegoś innego człowieka.

-Czyja to krew?- spytał.

Ścisnął jej nadgarstki, żeby nie mogła się wyrwać. Nie odpowiedziała. Szarpnął nią. Dopiero w tedy, zechciała odpowiedzieć.

-Twojej ulubienicy. Nie trać czasu, chcąc jej szukać. Z pewnością jest już za późno, żeby uratować tę wywłokę.- ucięła, wyrywając dłonie.

-Gdzie jest Cathy?

Ponownie złapał ją za ręce. Zaczął się denerwować.

-A więc to jednak prawda. Zależy ci na niej bardziej, niż na mnie. Wątpię żeby ci zależało na jej trupie.

Z wściekłością, odepchnęła go od siebie i wyszła. Xander szybko zareagował i wyszedł za nią. Złapał ją za ramię i popchnął na ścianę. Był wściekł, jak w tedy, gdy nakrył mnie w swoim biurze. Zrobi wszystko, żeby wydusić z niej informacje.

-Heather do cholery, gdzie jest Cathy?

Bardzo dobrze słyszałam jego głos. Heather, odpowiedziała dopiero po chwili, znudzonym głosem:

-Wykrwawia się gdzieś w bibliotece. Wątpię jednak, żeby jeszcze żyła.

-Wynoś się stąd! Nie waż się tu więcej pokazywać!

Z całej siły, pchnął ją w stronę schodów. Spojrzała na niego.

-A idź sobie do niej! Jeszcze zatęsknisz za mną.

Słysząc jej słowa, podszedł do mnie i wymierzył siarczysty policzek.

-Precz!

Oburzona, odwróciła się i zniknęła z korytarza.

Gdy tylko umilkły jej obcasy, usłyszałam jak Xander biegnie w stronę, najprawdopodobniej biblioteki.

-Cathy!- zawołał, otwierając drzwi.

Gdybym była w stanie, z pewnością bym odpowiedziała. Nie mogłam jednak wydobyć z siebie, choćby najmniejszego słowa. Mimo, że rana na lewej ręce, już mniej krwawiła, to jedynie bardziej przedłużała moją agonię. Chciałam się poruszyć, ale jedynie potarłam raną o jedną z półek. W myślach wykrzyknęłam słowo, pomocy, nie mogąc go wypowiedzieć na głos. Momentalnie usłyszałam, że wampir znów zaczął biec. Uderzanie jego butów o podłogę, stawało się coraz intensywniejsze. Czyżby usłyszał moje myśli? Może i tak.

Odchyliłam trochę głowę, chcąc dostrzec pozostałe regały. Dokładnie w tym samym momencie, zauważyłam jak zza regału, wyłania się Xander. Jeszcze nigdy nie cieszyłam się tak na jego widok. Widziałam jednam, że za długo to się nie będziemy widzieć. W każdej chwili mogę umrzeć. Próbowałam się do niego uśmiechnąć, ale nie pozwolił mi na to ból całek twarzy. Xander oniemiał, widząc mnie. Musiałam wyglądać żałośnie.

-Cathy.- powiedział cicho.

W jego głosie słyszałam żal.

Podszedł do mnie i złapał za rant regału. Po woli i ostrożnie podniósł go, uwalniając mnie z kleszczy, blokujących mu ruchy. Odsunął regał z dala ode mnie. Ściągną jeszcze resztę książek, z mojego ciała. Cała podłoga wokół mnie, była we krwi. Próbowałam się przekręcić na plecy. Sama nie dałam sobie rady, musiał mi pomóc. Syknęłam z bólu. Rana ponownie zaczęła obficie krwawić i strasznie boleć. Xander, widząc tę ranę, rozerwał mi do końca rękaw i odwiązał nim ranę.

-Trzymaj się, Cathy.- powiedział do mnie.

Wyczułam, że nie chce, żebym umarłam. Ja jednak wiedziałam, że długo już nie pociągnę. Chciałam to powiedzieć na głos, ale nie mogłam wydusić z siebie choćby najmniejszego słowa.

Nie mam już siły, wybrzmiały moje słowa w myślach. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego jeszcze żyję.

Proszę cię, jeśli umrzesz, Heather będzie tryumfować, nie mogę na to pozwolić. Odpowiedział mi w myślach. Wiedziałam o co mu chodzi z tryumfem Heather. Jak ja mogłam ją powstrzymać?

Leże tu w tym stanie, już od kilku godzin. Nie wytrzymam dłużej. Gdy tylko, te słowa wybrzmiały w mojej głowie, przymknęłam oczy. Nie miałam siły już na nic.

Poczułam, że położył mi dłoń na czole i szepnął do ucha:

-Nie pozwolę ci umrzeć, Cathy.

Każde słowo słyszałam coraz ciszej, jakby mówiąc je, oddalał się ode mnie. Chwilę później, nie wiedziałam już co się dzieje z moim ciałem o duszą. Zasnęłam wiecznym snem umarłych.

Przebudziłam się jedynie na kilka sekund. Czułam coś na wargach, a moje usta i gardło, wypełniał jakiś, obcy mi płyn. Nawet się nie ruszyłam. Miałam wrażenie, że coś wgniata mnie w podłogę. W mojej głowie, pojawiały się najróżniejsze obrazy. Widziałam Heather, siedzącą na biurku i zdrapującą krew z paznokci. Kłóciła się z kimś. W pewnym momencie, zniknęła. Kolejny obraz, przedstawiał mnie, leżącą pod regałem. Nie wiedziałam co się ze mną działo, co to były za obrazy i czy na pewno się przebudziłam. Może to pośmiertne halucynacje? Ponownie odpłynęłam w błogą nieświadomość.

Miej wiarę, kim jesteś. Słysząc te słowa brata w myślach, otworzyłam momentalnie oczy. Lewą dłonią, przetarłam oczy. Dopiero po chwili, zdałam sobie sprawę z tego, że zrobiłam to ręką, którą jeszcze nie tak dawno, nie mogłam ruszać. Szybko usiadłam i spojrzałam na lewe ramię. Nadal było zawiązane, rękawem mojej bluzy. Widziałam, że jest cały przesiąknięty moją krwią. Nie czułam jednak żadnego bólu. W ręcz przeciwnie. Byłam pełna energii. Z czystej ciekawości, ściągnęłam opatrunek, chcąc przyjrzeć się ranie. Ku mojemu zdziwieniu, na moim ramieniu znajdowała się jedynie perłowa blizna, ciągnąca się aż do łokcia.

-Aż tak długo byłam nieprzytomna, że rana się zabliźniła? To niemożliwe.

Wstałam i poszłam do łazienki.

Przez kilka kolejnych minut, z niedowierzaniem patrzyłam na odbicie w lustrze. Nie byłam pewna, czy osoba w lustrze, na pewno jest mną. Było między nami jedynie niewielkie podobieństwo. Mianowicie odcień włosów i oczu, był podobny. Nie był jednak identyczny. Osoba w lustrze, wyglądał jakby była z mgły. To nie mogłam być ja. W mojej głowie pojawiały się dwa obrazy. Jeden to odbicie w lustrze wampira, nocą gdy zginęli moi rodzice. Drugi to też jego odbicie, tyle że w tym lustrze. Wydawało się, że jest z mgły.

Zacisnęłam dłonie w pięści i uderzyłam nimi w lustro, rozbijając je na miliony kawałków. Kilka odłamków, wbiło mi się w dłonie. Poczułam jedynie lekki ból. Szybko je po wyciągałam. Niewielkie rany, zagoiły się momentalnie. Strasznie mnie to zdziwiło.

-Co się ze mną stało?- spytałam moje niewyraźne, mgliste odbicie w resztkach lustra.

-Dobrze wiesz co się stało z tobą.- usłyszałam za sobą głos wampira.

Odwróciłam się. Stał z drzwiach. Kompletnie nie wiedziałam o co mu chodzi. Niby skąd miałabym znać odpowiedz na to pytanie.

-Kompletnie nie wiem, co się ze mną stało.- zaprzeczyłam.

Skrzyżował ręce na piersi. Po chwili jednak wyciągnął zza pleców, dobrze mi znany sztylet. Cofnęłam się. On jednak, nie chciał mi nic robić.

Zacisnął ostrze lewą dłonią i pociągnął drygą ręką, za rękojeść, rozcinając sobie poważnie skórę. W powietrzu pojawił się słodki zapach. W końcu zdałam sobie sprawę z tego, że jest to zapach krwi, jego krwi. Nie rozumiałam, jakim cudem poczułam zapach krwi. Zauważyłam, że po jago dłoni spływa krew. Wykręcił nadgarstek tak, że widziałam ranę. Zaczęła się goić. Dziesięć sekund później, na jego ręce była już tylko krew. Rana kompletnie znikła. Patrząc na mnie, zlizał krew, najpierw z ostrza, a następnie z dłoni. Widząc jak zlizuje krew, nie poczułam niesmaku, jak w tedy gdy zabił Paula. Poczułam raczej pożądanie i rządzę. Nie wiedziałam dlaczego tak się stało.

-Twoje rany goją się tak samo szybko. Odbicie jest takie, jak moje. Jak teraz już to wiesz, to odpowiedz sobie, co się z tobą stało.- powiedział do mnie.

Z tego co powiedział, wywnioskowałam, że znalazł podobieństwa między nami. Jednak w mojej głowie pojawiło się inne wyjaśnienie. Rozumiejąc je, poczułam okropną złość.

-Kłamiesz! To nie może być prawda!

Zaczął do mnie podchodzić. Złapał mnie za ręce, które nadal miałam zaciśnięte w pięści.

-Cathy, to prawda czy chcesz tego, czy nie. Nie zmienisz tego!

Potrząsnął mną.

Zdumiewająco szybko oswobodziłam ręce i odepchnęłam go od siebie.

-Zostaw mnie!- krzyknęłam.

Nie czekając na nic, wybiegłam z łazienki i pokoju. Szybko zbiegłam po schodach, zeskakując po kilka stopni. Nawet nie zwróciłam uwagi na zamknięte drzwi. Wpadłam na nie z impetem i wyważyłam. Nawet nie wiedziałam, że drzemie we mnie taka siła.

Nawet mi przez myśl nie przeszło, że nie powinnam tego robić. Biegłam tak długo, aż ujrzałam wysoki mur. Bez problemów wskoczyłam na niego i już po chwili, znalazłam się po drugiej stronie. Stronie wolności. Znalazłam się w lesie. Spojrzałam na mur, za moimi plecami.

-Nie stój tak, uciekaj dalej.- powiedziałam do siebie.

Zaczęłam się cofać, ale po chwili odwróciłam się i zaczęłam biec przed siebie, ile sił w nogach.

Zatrzymałam się dopiero, gdy moje oczy ujrzały koniec lasu. Zwolniłam. Zaczęło świtać. W ogóle nie zmęczyłam się tym długim biegiem. Nie zmęczyłam się i nie oddychałam. Kolejne podobieństwo między mną, a Xanderem. Jednak moją uwagę przykuł dom po drugiej stronie lasu. Wydawał się dziwnie znajomy. Doszłam do ostatnich drzew i spojrzałam na polanę, na której widziałam jedynie rozpadający się dom. Poznałam go. Był to dom, w którym ukryłam się z Paulem, po śmierci rodziców. Skierowała się w jego stronę.

Powietrze był ostre. Nie wiedziałam jaki jest miesiąc, ale sądziłam, że jeszcze zima. Doszłam do domu i weszłam do środka, przez dziurę po drzwiach. Wnętrze było takie samo jak kiedyś. Wszędzie leżały gruzy i szkło. Nic się nie zmieniło. Bez chwili namysłu, poszłam w stronę schodów do piwnicy. Im niżej schodziłam, tym było tam coraz ciemniej. Poczułam dziwny ucisk w żołądku. Wróciłam na miejsce, w którym zginął mój kochany brat. Stanęłam w mrocznej i zimnej piwnicy. Przede mną znajdowało się wejście, do pokoju, w którym ukrywałam się z bratem. Stanęłam w drzwiach. Widząc to miejsce, wróciły mi wspomnienia. Dostrzegłam każdy szczegół, nic nie umknęło mojemu wzrokowi. Między materacem, a ścianą, zauważyłam jakiś, znany mi, kawałek drewna. Był to ołówek mojego brata. Przykucnęłam i wzięłam go w rękę. Stara gazeta też tu była. Ponownie przeczytałam artykuł o moich rodzicach, mnie i bracie. Wszyscy pewnie już o tym zapomnieli. Mnie pewnie już nie szukają. Z pewnością stwierdzili, że też nie żyję, i nie na sensu szukać moich zwłok.

Przekręciłam głowę, w miejsce, gdzie swój żywot zakończył Paul. Na podłodze nadal znajdowała się zaschnięta krew. Przed oczami, pojawił mi się obraz, jak Xander wbijał w jego serce, sztylet. Przeżyłam to po raz drugi.

-To nie fair.- powiedziałam.

Nie zważając na świadomość, że Xander może mnie tu znaleźć, zostałam. Za dni, nie chciałam się pojawiać w mieście. Jeszcze ktoś by mnie poznał, a w tedy koniec. Policja nie dałaby mi spokoju. Wypytywaliby się mnie, co się ze mną działo przez te miesiące, kto zabił moich rodziców i Paula. Gdybym powiedziała prawdę, stwierdziliby, że jestem stuknięta. W tedyby zaczęli podejrzewać, że sama zabiłam rodzinę, a teraz zwalam winę, na istotę, która nie powinna istnieć.

Przez cały dzień, łaziłam po domu. Siedziałam na werandzie i patrzyłam na las, na którym końcu, znajdował się dom, w którym mieszkałam przez ostatnie miesiące. Xander chyba nie chciał mnie zmuszać do powrotu. Gdyby tak było, to z pewnością, już by tu był. Może postanowił mi dać spokój na jakiś czas? Im było później, tym ja czułam się coraz dziwniej. Męczył mnie dziwny głód. W mojej głowie, co chwila pojawiał się obraz, rozciętej dłoni Xandera i ta jego krew. Zaczęłam podejrzewać, że to co mi mówił, jest prawdą.

-Nie, to się nie mogło stać. Niby jakim cudem?- spytałam ciemność wokół mnie.

Dopiero chwilę później, przypomniałam sobie co czułam, gdy ocknęłam się po raz pierwszy, po pobiciu przez Heather. Miałam w tedy coś w ustach i gardle. Jakiś płyn. Próbowałam sobie przypomnieć, czy w książkach, które czytałam, było coś, jak przemienia się człowieka w wampira. Przypomniałam sobie. Wszystko przez krew wampira. Myśląc o tym, poczułam jeszcze większą wściekłość do niego, niż kiedykolwiek. Złapałam gruz, leżący przy mnie i rzuciłam go na polanę, w stronę lasu.

-Zadowolony?! Dopiąłeś swego!

Miałam wrażenie, że mówię to prosto w twarz wampira. Poczułam, że po policzkach płyną mi łzy.

Po chwili w ręku miałam kolejny kawałek gruzu. Jednak nie rzuciłam go. Wypuściłam go z ręki. Uderzył o ziemię. W mojej ręce, został jedynie spory kawałek szkła. Z całek siły ścisnęłam kawałek. Nie puściłam go, dopóki nie poczułam, że szkło wrzyna mi się jak najgłębiej pod skórę. Po dłoni zaczęła mi się lać krew. W końcu wypuściłam go, a dłoń oparłam o ścianę. Zostawiłam przy tym odcisk mojej krwistej dłoni. Zaczęło padać. Ale nie deszcz, tylko śnieg. Powolnie, puszyste płatki zaczęły spadać na ziemię. Zaczęło się ściemniać. Usiadłam na podłodze i patrzyłam na polanę, pokrywającą się coraz większą ilością śniegu. Patrzyłam na rękę, która zaczęła się goić. Patrząc na swoją krew, ponownie poczułam rządzę. Więc jednak stałam się wampirem.

Padało coraz mocniej. Wiało dość silnie, powodując zaspy. Przed dziewiątą wieczorem, postanowiłam wrócić, choć na chwilę, do miasteczka. Po wyjściu z domu, starłam śniegiem, resztki krwi z dłoni. Dobrze pamiętałam drogę do miasteczka. W pół do dziesiątej, znalazłam się na skraju miasta. Nikogo nie było na ulicach. Lampy się świeciły. Szłam po woli chodnikiem, kierując się w stronę domu, w którym kiedyś mieszkałam przez piętnaście lat.

Stanęłam przed furtką spojrzałam na drzwi do domu. Były zaklejone na skos, taśmą policyjną.

-Czyli nikt tu nie mieszka.- stwierdziłam.

Bez namysłu, weszłam na podwórko. Podeszłam do drzwi i zerwałam taśmę. W ogóle nie pomyślałam, że ktoś może mnie nakryć. Otworzyłam drzwi i weszłam do przedpokoju. Kolory wydawały się szare i bez wyrazu.

Pierwszymi drzwiami, do których się skierowałam, to drzwi do salonu. Meble były przykryte prześcieradłami. Jedynie lustro było nie przykryte i widziałam w nim mgłę. To było moje odbicie. Nagle taki przebłysk wspomnień i odbicie Xandera i mojej matki. Nie chciałam tego pamiętać. Odwróciłam się i spojrzałam na schody. Weszłam na górę i stanęłam między moim pokojem, a Paula. Mimo, że drzwi do mojego pokoju, były zamknięte, wyważyłam je. W środku było zupełnie pusto. Tak jakby nigdy nie należał do mnie i nikt w nim nie mieszkał.

-Wszystkie moje rzeczy zostały zabrane. Ciekawe czy z pokoju Paula, też wszystko zabrano.

Mówiąc to, wyszłam ze swojego pokoju i złapałam za klamkę do pokoju mojego brata. Spodziewałam się, że też będą zamknięte. Pomyliłam się jednak.

Drzwi bardzo gładko się otworzyły. W środku było ciemno. Zapaliłam światło. Nie musiałam tego robić, gdyż bardzo dobrze widzę w ciemności. Mój wzrok od razu przykuła czerwona ramka, w kształcie serca, przy łóżku brata. Było tam nasze zdjęcie, z przed kilku lat, na wakacjach. Tarmosił mnie dłonią po głowie. Kochałam to zdjęcie. Też miałam je w swoim pokoju. Wzięłam ramkę w ręce i usiadłam na jego łóżku. Usłyszałam jak na zewnątrz, ponownie zaczęło mocno wiać. Wyszłam z domu, z ramką w kieszeni. Chciałam mieć jakieś jego zdjęcie.

Dopiero gdy doszłam na miejscem, zdałam sobie sprawę, gdzie jestem. Był to cmentarz. Instynktownie wiedziałam gdzie iść. Każdy mój krok, powodował skrzypienie śniegu. Cała w nim byłam. Stanęłam przy trzech, takich samych nagrobkach, na górce. Mimo, że śnieg zasłaniał wyryte imiona, ja dobrze wiedziałam kto tam spoczywa. Z czułością, jednak ściągnęłam śnieg z pierwszego i drugiego nagrobka. Przy trzecim się zatrzymałam. Nie byłam pewna, czy chcę zobaczyć to imię. Ściągnęłam śnieg i moim oczom, ukazał się grób mojego brata, Paula. Stanęłam przed nim i patrzyłam na niego, tak jakbym nie rozumiała, dlaczego jest tam umieszczone imię mojego brata.

Śnieg padał coraz mocniej. Cała byłam już mokra. Dopiero po chwili, zdałam sobie sprawę z tego, że już nigdy ich nie zobaczę. Nawet po śmierci, ponieważ ja nie umrę. Będę chodzić po świecie, do czasu aż świat ulegnie zagładzie. Łzy zaczęły mi się lać po policzkach. Usiadłam na śniegu i rozpłakałam na dobre. Straciłam rodzinę już na zawsze. Nigdy ich nie odzyskam.

Usłyszałam za sobą skrzypienie śniegu. Człowiek? Nie, to nie człowiek.

-Po co tu przyszedłeś? Żeby zadać mi jeszcze większy ból? Żeby mnie dobić?- pytam.

Dobrze wiem, że to Xander. Podchodzi do mnie i staje mi za plecami. Czuję jego wzrok na sobie. Nie odwracam jednak wzroku od napisu na nagrobku. Patrzę cały czas na wyryte słowa, które mój brat, często powtarzał: „Miej wiarę”. Niby w co mam wierzyć?

Xander kładzie ręce na moich ramionach. Przymykam oczy i wzdycham.

-Zostaw mnie.- rozkazałam.

Puścił mnie dopiero gdy wstałam. Staliśmy naprzeciwko siebie, a między nami znajdował się grób Paula. Xander też był cały w śniegu.

-Tak myślałem, że cię tu znajdę. Mam nadzieję, że zrozumiałam, to kim jesteś?- zwrócił się do mnie.

Zacisnęłam zęby ze złości. Dobrze rozumiałam w kogo mnie zmienił, ale wolałabym nie rozumieć.

-Po co mnie zmieniłeś w wampira?- spytałam.

-Nie chciałem, żeby Heather pomyślała sobie, że tryumfuje. Do tego, lubię cię.- oznajmił.

No tak, inaczej po co by mnie tyle razy całował?, pomyślałam sobie.

-Mogłeś chociaż mnie spytać o zdanie, albo powiedzieć co chcesz ze mną zrobić.

-Jako niewolnica, nie miałaś żadnych praw. Mogłem z tobą zrobić, co mi się żywnie podobało.

-Bardzo fajnie, ale mówisz wszystko w czasie przeszłym. Czy to oznacza, że nie jestem już pod twoją władzą?

-Jeśli chodzi o to, czy jesteś wolna, to tak. Jednakże, dzięki mojej krwi, w twoich żyłach, jesteś moją podopieczną. Jakiekolwiek zażalenia na ciebie, będą przychodziły do mnie, a w tedy wiesz, co się może stać.

Poczułam jak krew się we mnie gotuje, jego krew. Ta więź, między nami, była dla mnie jak kolec w stopie.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

-Nienawidzę cię!

Mówiąc to, ruszyłam w jego stronę. Chciałam do uderzyć, ale złapał mnie za nadgarstki tak, że nie mogłam się ruszyć.

-Nienawidzę cię, słyszysz?! Nienawidzę!

Łzy płynęły mi strumykami po twarzy. Byłam wściekła. Xander dobrze widział moje rozdrażnienie. Zachowywał się jednak spokojnie. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak opanowanego. W końcu zrozumiałam, że moje histerie, nie robią na nim wrażenia. Był pozbawionym uczuć i duszy idiotą, który zrujnował moje wspaniałe życie.

Próbowałam wyrwać ręce, ale był zbyt silny. Zbliżył się do mnie, jeszcze bardziej i przytulił do siebie. Jeśli pomyślał, że się dzięki temu uspokoję, to się grubo pomylił. Dłonie opierałam o jego klatkę piersiową. Z całej siły, odepchnęłam go od siebie. Gdy choć trochę się odsunął, wymierzyłam mu siarczystego policzka, tak jak podczas naszego pierwszego spotkania. Nie zraniłam go w tedy, ale tym razem, moje paznokcie natknęły się na jego policzek i rozharatały go w czterech miejscach, idealnie pasujących do mojej ręki. Dobrze wiedział co zrobiłam. Złapał mnie za nadgarstek i spojrzał na mnie. Rany błyskawicznie się zagoiły. Nie została po nich żadna blizna. Skóra wyglądała tak, jak wcześniej. Jakbym jej nie rozszarpała paznokciami.

-Teraz możesz mówić o „prawie krwi”. W tedy, trzeba było mnie zostawić, żeby Heather zrobiła swoje.

Też mnie uderzył w twarz. Poczułam, że użył większej siły niż kiedykolwiek. Dość mocno odchyliło mi głowę do tyłu.

-Cathy, co się z tobą dzieje? Stałaś się...

-Odważna? Nieposłuszna? Tak zmieniłam się, ale zawdzięczam to tylko i wyłącznie tobie. Do tego, nazywał się Catherine. Jest tylko jedna osoba, która mogła mówić do mnie „Cathy”, ale tą osobą, na pewno nie jesteś ty.- powiedziałam mu to prosto w twarz.

Zauważyłam, że zaczyna się złościć. Rzuciłam w niego, ostrymi słowami, więc się tym nie dziwię. Ponownie uderzył mnie w twarz. Siłą uderzenia, nie utrzymałam się na nogach i wylądowałam twarzą w śniegu. Podszedł do mnie w chwili gdy wstawałam. Siedziałam na śniegu ze spuszczoną głową. Przykucnął przy mnie. Chwilę później poczułam jego dłoń na szyi. Potrząsnął mną.

-Nie należysz już do świata ludzi. Jako wampir, jesteś powyżej nich. Wiesz, gdzie jest twój dom, wróć tam.- powiedział do mnie.

Puścił mnie. Wstał i zniknął.

Wstałam dopiero po dłuższej chwili. Odgarnęłam włosy z twarzy. Dobrze wiedziałam o co mu chodziło. Należałam do świata wampirów. Nie byłam już człowiekiem i nigdy nim nie będę. Stanęłam nad grobem brata. Na samą myśl, że on jest tam, a ja tu, dziwnie się poczułam. Za łzami w oczach, odwróciłam się i wyszłam z terenu cmentarza. Xander, mówiąc że wiem gdzie jest mój dom, miał na myśli swój dom, w którym mieszkałam przez kilka miesięcy. Nie chciałam tam wracać, a szczególnie po naszej ostatniej kłótni.

Przechadzając się po mieście, nie spotkałam ani żywej duszy. Przed trzecią nad ranem, na mojej drodze pojawił się jakiś bezdomny, którego niechcący obudziłam. Nie mógł chodzić, gdyż jakiś pies rozharatał mu nogę. Na początku zrobiło mi się go żal. Nie dość, że nie ma gdzie mieszkać, to na domiar złego, pies go tak załatwił, że nie może chodzić. Gdy do niego podeszłam, ponownie poczułam słodki zapach. Krew. Rana mocno krwawiła i z pewnością przyczyni się do jego śmierci. A gdyby mu tak w tym pomóc? Chyba nikt się nie pogniewa, jeżeli to przeze mnie ten człowiek zginie. Przykucnęłam przy nim.

-Śpij.

Na dźwięk moich słów, zamknął oczy. Wiedziałam, że zasnął snem, którego nic nie przerwie.

Nachyliłam się nad nim i wbiłam swoje kły w jego szyję. W ustach poczułam słodką krew. Piłam jago krew, do czasu aż ugasiłam pragnienie. Człowiek już nie żył. Zlizałam ostatnie krople z warg i zębów. Poczułam napływ energii. Wstałam i spojrzałam na zwłoki bezdomnego.

-On był niczym.- stwierdziłam.

Dopiero po chwili zrozumiałam sens swych słów. Zaczęłam traktować ludzi tak jak Xander. Jak nic nie warte kawałki mięsa. Jak zwierzynę, na która polują drapieżniki, wampiry. Ja nie jestem już ofiarą, ale drapieżnikiem, z którym nie radzą zadzierać.

Opuściłam miasto. Nie miałam zamiaru wracać do domu Xandera. Skierowałam się jednak do sypiącego się domu, w którym spędziłam ostatni dzień. Do rana siedziałam w oknie. Śnieg nie przestawał padać. Przed dziewiątą rano, zasnęłam płytkim snem wampira. W moich snach, pojawiło się ciało Heather, leżące u moich stóp. Na całym jej ciele, widziałam rany, najprawdopodobniej po sztylecie. Ja natomiast, trzymałam w prawej ręce jej sztylet, cały we krwi. Całe moje dłonie i ubranie było czerwone. Zabiłam ją. Tę, która stała się powodem, mojej zmiany w wampira.

Zbudziłam się, czując gorące promienie słońca na twarzy. Świeciło mi prosto w oczy. Śnieg już nie padał, ale ja i tak byłam cała w nim. Moje włosy wyglądały jak sople. Strzepałam śnieg z ubrań i spojrzałam na jaskrawy okrąg, chylący się ku zachodowi. Pięknie podświetlał drzewa, na których gałęzie były przykryte sporą warstwą śniegu. Pejzaż wspaniały. Okolica przypominała, zapomniane przez świat miejsce. Żadnych ludzi. Żadnych kolorów, oprócz białego śniegu i szarych drzew i domu. Po chwili zrobiło się ciemno. Spojrzałam na bliznę, znajdującą się na moim lewym ramieniu. W każdej chwili mogłam sprawić, że zniknie. Miałam taką moc. Nie chciałam tego jednak. Chciałam żeby mój ostatni sen się spełnił. Mianowicie śmierć Heather. Wiedziałam jednak, że nie uda mi się jej pozbyć.

Zauważyłam na niebie księżyc. Nie wiem czemu, ale od zawsze kojarzył mi się, ze wszelkiego rodzaju potworami i istotami istniejącymi tylko w książkach. Teraz oznaczał mnie, byłam istotą z legend i mitów. Jednak moja historia, w całości była prawdziwa. Stwierdziłam, że jeśli wrócę do domu Xandera, zrobię na złość Heather. Dobry pomysł.

-Do Xandera nie muszę się odzywać. Za to Heather się wścieknie, gdy dowie się, że jestem wampirem i to z jego ręki.- uśmiechnęłam się mówiąc te słowa.

Zeskoczyłam z okna. Pomyślałam jeszcze chwilę, ale w końcu wyszłam z domu i skierowałam się w stronę lasu. Szłam dość szybko. Po około godzinie, doszłam do muru, okalającego dom Xandera. Dotknęłam go dłonią i po chwili znalazłam się po drugiej stronie muru. Była to normalna umiejętność każdego wampira. Uśmiechnęłam się i skierowałam w stronę domu. Przeszłam przez lasek. Gdy weszłam do domu, od razu poszłam na najwyższe piętro.

Jednak po drodze spotkałam Dicka. Rozmawiał z grupką przyjaciół, na korytarzu na drugim piętrze. Widząc mnie, szybko podszedł.

-Catherine, obawiałem się, że nie żyjesz. Widziałam tu kilka dni temu Heather. Potem nasz pan mówił, że ciebie nie ma. Nic ci nie jest?- oznajmił.

Mówił chaotycznie. Ledwo rozumiałam jego słowa. Najlepiej zrozumiałam słowa „...nasz pan...”. Xander nie jest już moim panem.

-Nasz pan? Raczej twój. Xander, nie jest już moim panem.- odparłam.

Dick bardzo się zdziwił.

-Jak to nie jest już twoim panem? Mówisz tak, jakbyś się go nie bała. Jakbyś nie należała do niego... Tylko mi nie mów, że sprzedał cię Heather.

-Trzy dni temu, była tu Heather. Zadała mi tę ranę.

Pokazałam mu blizną na lewym ramieniu.

-Chciała mnie zabić. Nie udało jej się to. Czy człowiek potrafi zregenerować taką ranę przez trzy dni?

Pokręcił przecząco głową. Chyba zaczął rozumieć to co mówię.

-Teraz odpowiedz sobie, jaka istota to potrafi, a w tedy będziesz wiedział, dlaczego nie boję się Xandera.- mówiąc to, ruszyłam schodami na górę.

Dick bardzo szybko zrozumiał o czym mówię.

-On cię...

-Tak, zmienił mnie w wampira.

Zniknęłam mu z oczu. Dobrze wiedziałam, że teraz zacznie się mnie bać. No cóż, miał czego.

Stanęłam na trzecim piętrze. Ruszyłam korytarzem w stronę biblioteki. Nie wyczułam aury Xandera, ani innego wampira, ale mógł ją ukryć. Weszłam do biblioteki i ruszyłam w stronę, gdzie mogłam zakończyć swoje życie, trzy dni temu. Xander chyba przeczuwał, że tu wrócę. Książki były poukładana za podłodze w wieżyczki, a regał stał na swoim miejscu i czekał, aż zapełnią go książki. Mojej krwi już nie było. Bez namysłu wzięłam się za układanie książek, z powrotem na regale. Miałam nadzieję, że tym razem, nic nie zepsuje tego.

Gdy kończyłam układać książki, usłyszałam cichy stukot butów.

-Wiedziałam, że jednak wrócisz.- powiedział do mnie Xander.

Stanął kilka metrów ode mnie. Nie spojrzałam na niego, póki nie skończyłam układać książek. Odwróciłam się. Znów miał na sobie bluzkę odsłaniającą ramiona. Skrzyżował ręce na piersi. Patrzyliśmy na siebie, przez jakiś czas.

-Widzę, że postanowiłaś wrócić do prawdziwego domu. Zrozumiałaś kim jesteś?

-Tak zrozumiałam, ale nie dzięki tobie. Sama do tego doszłam.- ucięłam.

-Niech zgadnę, zabiłaś człowieka, żeby samemu przeżyć?- stwierdził.

Nie musiałam mu odpowiadać. Zna mnie bardzo dobrze.

Zauważyłam, że podchodzi do mnie. Zatrzymał się kawałek ode mnie. Dzieliło nas jakieś trzydzieści centymetrów. Patrzył mi prosto w oczy, a ja na jego tatuaż na szyi. Cały czas intrygowało mnie, co oznacza ta biała róża we krwi. Poczułam jego dłoń na lewym ramieniu. Jeździł palcem po bliźnie. Odsunęłam się. Myślałam, co chciałby zrobić.

-Dlaczego się ode mnie odsuwasz? Czego się boisz, tego?

Nachylił się nade mną i chciał pocałować. Jeszcze bardziej się odsunęłam.

-Nie chcę tego, bo to przez twoje pocałunki, o mało nie zginęłam trzy dni temu.

-Tyle, że teraz Heather już ci nic nie może zrobić. Jesteś wampirem i jesteś w stanie zadać jej takie rany, żeby nawet umarła.

-Mniejsza z tym. Może i masz rację, ale nie chcę, żebyś mnie dotykał.

Jeszcze bardziej się odsunęłam. Złapał mnie jednak na nadgarstki i przyciągnął do siebie. Nadal traktował mnie jak swoją własność. Zacisnęłam dłonie w pięści i chciałam wyrwać ręce. Trzymał mnie jednak tak, że palce wbijał mi w nadgarstki. Nachylił się. Znów mnie pocałował. Nawet nie mogłam się ruszyć. Ręce wykręcił mi za plecy i trzymał teraz jedną ręką. Drugą miał na moich plecach. Czując, że kłami, rani mi wargę, spróbowałam się cofnąć. Nie udało się. Miałam wrażenie, że coś trzyma mnie w jednym miejscu i nie pozwala na żaden ruch.

Myślałam, że trwa to godzinami. Puścił mi trochę ręce. Od razu to wykorzystałam odsunęłam się i odepchnęłam do od siebie.

-Po coś to zrobił?! Chcesz, żeby Heather mnie w końcu zabiła?

Starłam krew z wargi, ale rana już się zagoiła.

-Przecież ci mówiłem, Heather ci nic nie może zrobić. Zamieniając temat, to za kilka dni wyprawiam bal. Mam nadzieję, że się na nim pojawisz?- odparł.

-Przypuszczam, że wątpię.

Mówiąc to, odwróciłam się do niego placami. Usłyszałam, że podchodzi do mnie.

-Ja bym powiedział, że jednak tam przyjdziesz.- szepnął mi do ucha.

Poczułam, że bawi się moimi włosami. Odwróciłam się i cofnęłam.

-Zostaw!

Po chwili, rzucania sobie mrożących krew w żyłach spojrzeń, pobiegłam między regałami, w stronę drzwi. Xander z pewnością usłyszał trzask drzwi, do mojego pokoju.

Po zamknięciu za sobą drzwi, poszłam do łazienki. Zanurzyłam ręce w zimnej wodzie i przemyłam twarz. Spojrzałam na lustro, które jeszcze kilka dni temu, było całe. Na środku widniały dwie dziury, z których odchodziły dziesiątki, cienkich jak włos, nitek. Na umywalce nadal leżały odłamki, a resztki lustra, które były w kawałkach, trzymały się w ramie. Każdy, nawet najmniejszy odłamek lustra, odbijał moje mgliste odbicie.

-Nienawidzę swojego odbicia.

Mówiąc to, złapałam ramę lustra i z wściekłością, cisnęłam nim o podłogę. Lustro nie było mi potrzebne, ponieważ ja nie mam już odbicia.

Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Oparłam się plecami o ścianę i w zamyśleniu, patrzyłam się na czerń, wokół mnie. Godziny mijały, a moja złość do Xandera nie przechodziła. Chciałam o nim zapomnieć, ale jego twarz, była wyryta w mojej głowie tak mocno, że pozbycie się go nie będzie łatwe.

-Nienawidzę go. Niech nawet nie myśli, że pojawię się na tym jego balu. Może o tym zapomnieć. Do tego nie chcę konfrontacji z Heather, albo Mattem.- mówiłam do siebie.

Żadnego z nich nie chciałam już nigdy widzieć. Matt zawsze będzie mi się kojarzył z handlem i z tym, że wycenił mnie, jak jakieś zwierze. Dobrze pamiętam tę chwilę. Tan jago głos, mówiący że przez blizny tracą na wartości. Pojawia się tam jedynie jedno pocieszenie. Mianowicie Xander. Jestem mu wdzięczna, że nie sprzedał mnie Mattowi, który działał na zlecenie Heather. Jej jeszcze bardziej nienawidzę. Znienawidziła mnie, od pierwszego wejrzenia. Tak, to pierwsze nasze spotkanie w bibliotece. Ten ból. Ale ten ból był niczym z porównaniu z tym bólem, jaki zadała mi później.

Zadrżałam na samo wspomnienie, wbitego sztyletu z lewe ramię. Mało mnie w tedy nie zabiła. Mogła to zrobić. Xander niepotrzebnie mnie uratował. Wolałabym już zginąć, niż żyć z nieskończoność, ze świadomością, że jestem potworem.

-Catherine, co się z tobą dzieje? Zaczęłaś się użalać nad sobą. Opanuj się. Nie zmienisz biegu wydarzeń.- zbeształam się.

Zgasiłam świecę na biurku. Nie była mi już potrzebna. Mój wzrok był o wiele bardziej czulszy, niż oczy kota, nocą. Położyłam się na materacu i podłożyłam ręce pod głowę. Był ranek. Przymknęłam oczy i zasnęłam.

Kolejne dni, wlokły się w nieskończoność. Na połowę nocy, opuszczałam dom. Udawałam się do miasta na posiłek. Gdy wracałam, cały czas przesiadywałam w bibliotece. Często, przesiadując tam, słyszałam dziwne głosy, które okazywały się myślami, śmiertelników, mieszkających piętro niżej. Na początku, miałam problemy z przyzwyczajeniem się do tych głosów, ale z czasem, przestały mi przeszkadzać.

Przez te ostatnie dni, praktycznie nie widywałam Xandera. Dla niego lepiej, bo miałam bardzo zły humor.

Minęło sześć dni, od kąd się ostatnio widzieliśmy. Jak w każdą noc, najpierw byłam w mieście, a potem siedziałam z bibliotece i układałam książki na regałach. Już dawno, żadnej nie czytałam. Chciałam najpierw, wszystkie poukładać. Nie musiałam się z tym śpieszyć. Mam całą wieczność na czytanie książek. Słysząc skrzypienie drzwi, dobrze wiedziałam, że to Xander. Nie mógł to być Dick, gdyż po naszej ostatniej rozmowie, w ogóle się nie widywaliśmy. Boi się mnie. Byłam dość daleko od wejście, ale bardzo dobrze słyszałam każdy jego krok.

-O co chodzi?- spytałam się go.

Nawet na niego nie spojrzałam. W moim głowie był pełno jadu.

-Skąd ten jad?- zdziwił się.- Chcę po prostu porozmawiać.

-Ciekawe, o czym? Nie mamy tematów do rozmów.

Parsknął śmiechem. Nie wiedziałam co było, aż tak śmiesznego w mojej wypowiedzi.

-Zastanawiałaś się, jak bardzo się zmieniłaś, od momentu, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy?

Mimo, że już się nie śmiał, ja nadal słyszałam jego śmiech w myślach.

-Dobrze pamiętam cię z tamtego okresu. Bałaś się prawie każdego słowa, jakie kierowałem do ciebie.

Dobrze pamiętam te czasy. Byłam w tedy jeszcze człowiekiem. Ofiarą, na którą polowano.

-Nie musisz mi tego przypominać, dobrze to pamiętam. Jeśli chodzi o zmianę to powiem ci szczerze, że jedyną zmianą, jaką zaobserwowałam to, to że w tedy byłam ofiarą. Teraz już nią nie jestem.

Mówiąc te słowa, zacisnął dłoń na grzbiecie książki. Powiedziałam to, co on chciał usłyszeć.

-O co ci tak naprawdę chodzi?

Nadal na niego nie patrzyłam. Usłyszałam, że do mnie podchodzi. Odłożyłam książkę i odwróciłam się do niego przodem. Przez dłuższy czas, patrzyliśmy sobie prosto w oczy. W końcu się odezwał:

-Będziesz pięknie wyglądać w czarnej, długiej sukni.

Od razu zrozumiałam o co mu chodzi.

-Nie mam zamiaru się pokazywać na tym twoim balu.- ucięłam sucho.

-Bal jest jutro. Rozpoczyna się o północy. A ty, Cathy, musisz się na nim pojawić.

Mówiąc to, uśmiechnął się do mnie.

-Heather tam będzie.- stwierdziłam.- Dlaczego tak bardzo chcesz doprowadzić da naszej konfrontacji? Co chcesz udowodnić i komu?

-Chcę pokazać Heather, że ona nie zawsze wygrywa. Jesteś na to dowodem. Nie sprzedałem cię jej, mimo że Matt proponował za ciebie niezłą cenę. Heather o mało cię nie zabiła.

-Nie mów więcej. Już rozumiem, jestem jedynie istotą, która udowodni, że Heather nie zawsze na rację i można z nią wygrać.

Położył mi ręce na ramionach.

-Nadal rozumujesz jak człowiek. Walcz z tym. Nie jesteś człowiekiem.

-Wiem.

-Uprzedzam, suknia odsłania ramiona. Chcę, żeby Heather w pełni zobaczyła tę bliznę.

Przejechał palcem po miejscu na bluzce, gdzie miałam bliznę.

-Do jutra Cathy.

Puścił mnie i zniknął.

Od razu wzięłam się dalej za układanie książek. Nawet nie pomyślałam o tej rozmowie i o świadomości, że jutro będę miała stanąć oko w oko z Heather. Jakimś dziwnym cudem, nie odchodziło mnie to.

Nad ranem wróciłam do swojego pokoju. Położyłam się, ale sen nie nadchodził przez długie godziny. Zasnęłam dopiero późnym po południem, można powiedzieć, że wieczorem. Spałam trzy godziny. Obudziłam się o dziesiątej wieczorem, w bardzo dobrym humorze.

Czułam się tak, jakbym wzięła jakieś narkotyk. Oprzytomniałam, widząc na biurku czarne, duże pudełko. Dobrze wiedziałam co w nim jest. Wstałam i podeszłam bliżej. Otworzyłam pudełko. Tak jak myślałam, w środku znajdowała się czarna suknia. Wyciągnęłam ją i obejrzałam. Była całkiem ładna. Położyłam ją na łóżku i weszłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą, która dopełniła budzenie. Odruchowo spojrzałam na miejsce, gdzie znajdowało się wcześniej lustro. Po co to zrobiłam? Nie wiem.

Wyszłam z pokoju i jak każdej nocy, udałam się na dwór, gdzie miałam zamiar przejść przez mur i pójść do miasta. Gdy byłam na samym dole, usłyszałam zza rzeźbionych drzwi, jakieś odgłosy. Nie miałam wątpliwości, że trwają tam przygotowania do balu. Była to bowiem sala balowa. Dzięki krwi Xandera, dowiedziałam się bardzo dużo. Wyszłam. Za jakieś dwie godziny rozpocznie się ten bal. Nie chcę być na samym początku. Wolę stylowe spóźnienie.

W miasteczku, bardzo długo snułam się po ulicach, nim wybrałam ofiarę. Był to chłopak w wieku dwudziestu lat. Na nasze nieszczęście, znaliśmy się. Był to kumpel mojego zmarłego brata. Gdy mnie zauważył, zdębiał. Zdziwił się, że spotkał mnie o tej porze i po tylu miesiącach od śmierci Paula i rodziców. Ja też się zdziwiłam. Zawsze myślałam, że o tej porze, nie spotkam w miasteczku nikogo znajomego.

Nie chciał mnie zostawić, nawet na chwilę. Wiedziałam, że muszę go zabić. Jego świadomość, że ja żyję, może mi bardzo zagrozić. Odciągnęłam go za miasteczko. Nie było to łatwe, ale w końcu go uśpiłam. Wcześniej zabijanie, nie przychodziło mi z takim trudem. Teraz jednak, dopiero po długim wahaniu, wbiłam kły w jego szyję. Gdy skończyłam w mojej głowie, tłoczyły się najróżniejsze obrazy. Były to jego wspomnienia. Dotyczyły praktycznie wszystkiego, jego domu, szkoły przyjaźni. Nawet pojawił się tam mój brat. Teraz jednak już nic dla mnie nie znaczyły. Nie byłam już tą dawną Cathy, która też się pojawiła w jego wspomnieniach.

Odwróciłam się od jego zwłok. Zaciągnęłam kaptur na głowę i skierowałam się w stronę miasta. Teraz wyglądałam jak osoba, do której nie powinno się podchodzić. Ciemna bluza z kapturem, na głowie, dość szerokie spodnie i toporna buty. Wyglądałam jak prawdziwy menel.

Tym razem już nikogo nie spotkałam w mieście. Zaczęłam wracać do domu. Było parę minut po pierwszej w nocy. Bal pewnie nieźle się już rozkręcił. W mojej głowie pojawiły się wątpliwości, czy na pewno powinnam się tam pojawić. Nie chciałam się spotkać z Heather, ale wiedziałam, że prędzej czy później i tak się spotkamy. Przed drugą byłam na miejscu. Po wejściu, od razu poczułam niezliczoną ilość aur wampirów. Zaczęłam się zastanawiać po co ten cały bal. Mimo, że drzwi były zamknięte, ja bardzo dobrze słyszałam wszystkie głosy. Minęłam drzwi i weszłam schodami na samą górę.

W pokoju, usiadłam na łóżku i zamyśliłam.

Dlaczego cię tu jeszcze nie ma?, usłyszałam w myślach, pytanie Xandera, najwyraźniej był zniecierpliwiony, że jeszcze nie ma mnie na balu.

Zaraza będę, odparłam. Spojrzałam na sukienkę, leżącą obok mnie. Szybko się w nią przebrałam. Nie powiem, całkiem ładnie w niej wyglądałam. Podkreślała dziewczęce kształty. Włosy jedynie trochę rozczesałam. Nie chciało mi się ich wiązać.

Wyszłam z pokoju i wróciłam pod rzeźbione drzwi, na dole. Złapałam za złotą klamkę i je otworzyłam. Momentalnie odwrócił się w moją stronę wampir, stający tuż za drzwiami.

-Przykro mi, ale mam już nikogo nie wpuszczać.- powiedział do mnie.

Wyglądał zupełnie jak ochroniarz. Pewnie tak było. Za jego plecami widziałam wnętrze sali. Całość była spowita krwistoczerwonym światłem, wielkiego żyrandola. Podłoga była pokryta mgłą. Zupełnie jak w jednej książce, którą czytałam. Spojrzałam na ochroniarza, znudzonym wzrokiem. Widząc moje spojrzenie, ponownie się odezwał:

-Proszę się wrócić. Nie mogę już nikogo wpuszczać. Jeśli się pani nie posłucha, będę musiał użyć siły.

Mało nie parsknęłam śmiechem, na jego słowa. Bawiły mnie. Czy wyglądałam, aż tak staro, żeby mówić do mnie na „pani”? Wyglądałam na swoje piętnaście lat, nie więcej.

Jedyną osobą, która może tu pomóc, jest Xander.

Mam problemy z wejściem, przesłałam mu te słowa, prosto do mózgu.

Jakie problemy? Bardzo szybko mi odpowiedział.

Twój ochroniarz nie che mnie wpuścić. Mimo, że w myślach rozmawiałam z Xanderem, cały czas patrzyłam się na tego ochroniarza. Chyba zniecierpliwił się moim uporem. Podszedł do mnie jeszcze bliżej i złapał za rękę.

-Pani wybaczy.

Zaczął mnie wypychać z sali. Szybko wyrwałam rękę.

-Łapy precz.

-Jakiś problem, Nathanielu?

Uśmiechnęłam się, na dźwięk tego głosu. Należał go Xandera. Stał za plecami ochroniarza. On odwrócił się i najwyraźniej zdziwił. Jeszcze nigdy nie widziałam Xandera w takim ubraniu. Miał na sobie czarny garnitur i krawat, a nie jak zawsze wycieruchy i zwykłą bluzkę. Był to dla mnie widok bardzo dziwny.

-Panie Xanderze.- zaczął Nathaniel.- Właśnie tłumaczyłem tej pani, że mam już nikogo nie wpuszczać.

-Wpuść ją, jest ze mną.- odparł Xander.

Spojrzał w tej chwili na mnie. Uśmiechnął się ciepło. Skwitowałam to leniwym uśmieszkiem. Nathaniel zszedł mi z drogi.

-Przepraszam za to nieporozumienie. Więcej się to nie powtórzy.- powiedział do mnie, gdy stanęłam już przy Xanderze.

Nic mu nie odpowiedziałam.

Xander odwrócił się i objął mnie ramieniem. Dobrze wiedziałam, że chce żebyśmy już stąd odeszli. Ruszyliśmy w głąb sali. Było tam pełno wampirów, których ja nie znałam, ale Xander z pewnością znał. W końcu zaczął rozmowę.

-Zwlekałaś z przyjściem tu.

-Byłam w miasteczku. Do tego liczy się nie punktualność, a efektywne wejście.- ucięłam znudzonym tonem.

-Spotkałaś w mieście znajomą osobą. Miałaś dylemat, czy o zabić.- stwierdził.

-Czy jest rzecz, której o mnie nie wiesz?- spytałam.

Strasznie dużo o mnie wiedział. Zupełnie jakby mnie śledził. Zaśmiał się.

-Nie wiem o tobie wielu rzeczy.

-Pocieszająca wiadomość.

Oboje zamilkliśmy.

Szliśmy dość wolno, co jakiś czas przystając, gdy zagadnął Xandera jakiś inny wampir. Ja cały czas, poszukiwałam wśród tłumu dwóch twarzy, Matta i Heather. Dobrze wiedziałam, że pojawią się tu oboje. W pewnym momencie, zostałam wciągnięta do rozmowy z jakimś wampirem, którego Xander bardzo dobrze znał. Zupełnie wytrąciłam się z obserwacji gości. Najwidoczniej tak miało być.

Nawet nie wiedziałam jak blisko byłam spostrzeżenia Matt i Heather. Ja ich nie zauważyłam, ale oni mnie w towarzystwie Xandera. Od razu poczułam drganie powietrza, gdy Heather ruszyła w moją stronę. Xander też to poczuł. W końcu ją ujrzałam. Szła, nie zwracając uwagi na nic. Za jej placami szedł Matt. Oboje aż kipieli złością.

Gdy tylko Heather do mnie podeszła, od razu popchnęła do tyłu. Xander nawet nie zdążył zareagować. Cofnęłam się pod wpływem jej siły, ale nie przewróciłam się.

-Jak śmiesz tu przychodzić?! Mało ci było w tedy?! Chcesz dostać jeszcze raz?!

Mówiąc to, ruszyła w moją stronę. Zacisnęła prawą dłoń w pięść, chcąc mnie uderzyć. W ostatniej chwili złapał ją za nadgarstek, broniąc się przed ciosem. Sama się zdziwiłam, że udało mi się obronić.

-Ręce przy sobie.- rzuciłam wściekle.

Heather to zdziwiło. Zacisnęła drygą rękę w pięść.

-Człowiek nie będzie mi mówił, co mam robić.

Kolejna próba ataku z jej strony, okazała się klęską. Też złapałam ją za nadgarstek.

-Wypraszam sobie, nazywanie mnie człowiekiem.

Odepchnęłam ją od siebie. Wpadła na Matta, który sprawił, że się nie przewróciła. Zwróciła się do Xandera z pretensjami:

-Jak możesz pozwalać jej na takie zachowanie? Żaden człowiek nie może się tak zachowywać wobec wampira. Nie może się też pojawiać na naszych balach. To hańba, jeśli wampir pozwoli człowiekowi na taką zniewagę.

-Może i masz rację, ale dotyczy to tylko ludzi, a nie innych wampirów.- odparł spokojnie.

Był opanowany jak nigdy. Wręcz znudzony. Heather patrzyła na niego tępym wzrokiem. Chyba zaczęła rozumieć jego słowa.

-Tylko mi nie mów, że ta larwa, Catherine jest wampirem?

-Widzę, że jeszcze pamiętasz moje imię.- stwierdziłam drwiąco.

Zachowałam się odważnie. Sama nie wiedziałam czemu.

Heather spojrzała na mnie. Dobrze zauważyłam, że żywi do mnie nienawiść.

-Ona nie może być wampirem.- zaprotestowała.

-Czyżby?- zdziwiłam się.- Pamiętasz ranę jaką mi ostatnio zadałaś? Tę sztyletem. Czy człowiek potrafiłby ją zregenerować w ciągu dziesięciu dni?

Na twarzy Heather widniała coraz większa złość. Patrzyła się teraz na moje lewe ramię. Trochę stała bokiem, zasłaniając je. Teraz się ustawiłam tak, że bardzo dobrze mogła się przyjrzeć, mojej bladej ręce, na której widniała perłowa, długa blizna. Widziałam jak warga jej się wykrzywia pod wpływem złości.

-Xander, jak mogłeś to zrobić?- spytała go.

-Cathy, jako człowiek, należała do mnie. Mogłam z nią zrobić co tylko chciałem. Nie potrzebowałem do tego niczyjej zgody, a już tym bardziej twojej.

Wyraźnie było słychać w jego głosie nienawiść do Heather.

Spojrzała na niego. Jej wzrok mógłby zabić. Ponownie zwróciła oczy w moją stronę. Złapała mnie za nadgarstek i wbiła paznokcie w skórę. Miała je ostre i spowodowała, że spod skóry zaczęła się sączyć krew. Jej paznokcie w ranach, nie pozwalały im się zagoić. Nie odezwałam się ani słowem.

-Heather.

Samo jaj imię, wypowiedziane przez Xandera, spowodowało, że mnie puściła. Rany po jej paznokciach, momentalnie się zagoiły. Patrzyłyśmy sobie prosto w oczy. Nie wiem, czy Heather o tym wiedziała, ale wokół nas, tłoczyły się inne wampiry. Byli najwyraźniej ciekawi, co się stanie.

-Żegnaj Catherine. Mam nadzieję, że więcej się nie zobaczymy.- ucięła Heather.

Odwróciła się do mnie plecami.

-Dla twojego własnego dobra, lepiej żebyśmy się już nigdy nie spotkały.

Nie wahałam się, mówiąc te słowa. Od razu zauważyłam, że Heather się wzdrygnęła.

Gwałtownie się odwróciła i rzuciła na mnie. Ledwo się utrzymałam na nogach, czując jak pcha mnie do tyłu. Nawet nie zauważyłam jak sięgnęła po swój sztylet. Jego ostrze, przejechało mi po brzuchu, ale nie przebiło tkaniny. Odsunęłam się.

-Zabije się!- rzuciła wściekle.

Dobrze wiedziałam, że jeszcze bardziej mnie nienawidzi. Ja jej z resztę też.

-Odpuść sobie. Próbowałaś już dwa razy, nie udało ci się.- odparłam zgodnie z prawdą.

-Do trzech razu sztuka, Catherine.

Ponownie rzuciła się na mnie ze sztyletem. Zrobiłam w tedy coś, czego nie miałam odwagi zrobić nigdy wcześniej, gdy mnie biła. W tedy się bałam to zrobić. Teraz jednak, nie miałam czego.

Gdy była przy mnie, uderzyłam ją z całej siły w twarz. Zupełnie jak podczas naszego pierwszego spotkania, ona mnie. Cios był na tyle silny, że trochę się zatoczyła. Sztylet nadal trzymała w prawej ręce. Gdy odzyskała równowagę, spojrzała na mnie. Powaliła mnie siłą umysłu. Od razu wykorzystała chwilę mojej słabości. Ruszyła na mnie z furią. Bez namysłu, odepchnęłam ją nogami. Uderzenie było tak potężne, że odrzuciło ją na dość dużą odległość. Zgięła się w pół z bólu i zwaliła na podłogę, pięć metrów ode mnie. Szybko stanęłam na równe nogi. Metr ode mnie, leżał sztylet Heather. Od razu wzięła go do ręki. Ona jednak tak szybko nie wstała. Moje odepchnięcie, nogami, porządnie pogruchotało jej klatkę piersiową.

Stanęłam nad nią. Na rękach i twarzy, miała kilka otarć skóry, które szybko zginęły. Tak samo jak ja. Wiedząc, że stoją nad nią, podniosła głowę. W jej oczach było pełno przerażenia. Zaczęła się mnie bać. Spojrzałam na Xandera. Stał między innymi, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej i patrzył uważnie na mnie. Prawie niewidocznie, skinął do mnie głową. Odwróciła od niego wzrok i spojrzałam na przerażoną Heather. Nawet się nie ruszyła. Patrzyłam na nią z pogardą. W mojej głowie, pojawił się obraz, mojego snu. Ciało Heather, całe w ranach po sztylecie i ja. Trzymałam śmiercionośne ostrze prawą ręką. Całe było we krwi, tak samo jak moje ręce i ubranie. Tego najbardziej chciałam, śmierci Heather. Teraz miałam ku temu okazję. Mogłam to zrobić z każdej chwili.

-Zabijesz mnie?- spytała drżącym głosem.

-Nie.- zaprzeczyłam.

Po prostu nie chciałam jej zabijać.

-Nie jestem tobą. Ty byś od razu wykorzystała tę sytuację. Ja nie chcę.

Spojrzała na mnie bardzo zdziwiona. Widocznie, nie spodziewała się takiej odpowiedzi z mojej strony.

-Nie boisz się tego, że cię zaatakuję, gdy tylko się odwrócisz?- dość odważnie zadała to pytanie.

Uśmiechnęłam się.

-Nie zrobisz tego.- rzuciłam.- Lepiej znikaj mi z oczu, póki nie zmieniłam jeszcze zdania.

Mój głos, był jak igły. Ostry i śmiertelnik z pewnością poczułby ból.

Heather po woli wstała. Gdy już stała, zaczęła się cofać. Odwróciła się. Wampiry rozstąpiły się i odprowadziły ją kawałek wzrokiem. W końcu całkowicie zniknęła z sali, razem z Mattem. Wszystkie wampiry wróciły do rozmów. Ja nadal stałam na swoim miejscu. W ręku trzymałam sztylet. Chwilę później podszedł do mnie Xander.

-Mówiłem, że Heather nie może ci już nic zrobić. Jesteś zdolna ją pokonać. Dziś to udowodniłaś.- mówił.

-Daruj sobie.

Nie zwracając na niego uwagi, minęłam go i skierowałam do wyjścia.

Od tego przeklętego balu, minęło już ponad sto lat. Zmieniłam się od tamtej chwili. Na ludzkie lata, mam jakieś sto dwadzieścia. Wyglądam jednak jak dwudziestolatka. Włosy, zawsze mam związane, ale mało kto mnie widuje. Xander też zaczął mnie unikać. Zaczął czuć do mnie respekt. Zawsze noszę czarną bluzę i spodnie. Od czasu balu, ani razu nie założyłam sukienki. Jeśli chodzi o Heather, nie pamiętam kiedy widziałam ją po raz ostatni. Jeśli jednak, wejdziemy sobie w drogę, ona zawsze ustępuje. Tak samo inne wampiry z otoczenia Heather, jak na przykład Matt. Przestałam czytać książki. Nie muszę czerpać z nich informacji, jak żyją wampiry. Sama nim jestem i bardzo dobrze znam nasze zwyczaje.

Często wpływam na myśli ludzi. Traktuję to jak zabawę. Jednak nie mam swojego „haremu”, jak Xander, do którego kiedyś należałam. Raczej unikam ludzi, nie licząc oczywiście tych, którzy stają się moimi ofiarami.

Siedzę teraz na dachu jednego z wysokich bloków, w rodzinnym mieście. Przez te sto lat, bardzo się rozbudowało. Z małego miasteczka, zmieniło się w potężną metropolię. Jest środek nocy. Nogi wiszą mi nad ulicą. A ja sama piszę te rzeczy, ze świadomością, że i tak nikt tego nie przeczyta.

Wyrywam ostatnią kartkę, gnę ją i wyrzucam. Po co to wszystko napisałam? Łapię za notatnik. Kartkuję go. Zatrzymuję na kilku stronach. Moja historia. Przeczytałam kilka fragmentów, ale tylko jeszcze bardziej się rozzłościłam. Cisnęłam notatnikiem w powietrze. Kartki po wylatywały z niego i zaczęły spadać w dół.

Zaczyna padać. Kartki, leżące na drodze, rozmiękają, a tusz na nich rozmywa się.

Moje historia, której nikt nie pozna.

Wstaję i w ułamku sekundy, znikam.

- 1 -



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Catherine moja historia
Moja historia-łuszczyca2, Katedra i Klinika Dermatologii
moja historia
Moja historia
2 Aleksander Jackiewicz moja historia kina TAK
moja historia klasa 5 sprawdziany starożytny rzym
Lucyfer Moja historia Victoria Gische ebook
2 Aleksander Jackiewicz moja historia kina TAK doc

więcej podobnych podstron