Witold Kawecki CSsR
ROZWAŻANIA O WIERZE, MIŁOŚCI
I NADZIEI
Panie, przymnóż nam wiary
Jeden z najzagorzalszych przeciwników chrześcijaństwa, filozof i ateista Friedrich Nietzsche opisał w jednej ze swoich książek następującą historię: Czy nie słyszeliście o tym oszalałym człowieku, który w jasne przedpołudnie zaświecił latarnię, wybiegł na targ i wołał nieustannie - „Szukam Boga! Szukam Boga!” Ponieważ zgromadziło się tam wielu ludzi, którzy nie wierzyli w Boga, więc wzbudził wielki śmiech. „Czyż zginął?” - zapytał jeden z nich. „Czyż zabłąkał się jak dziecko?”- rzekł drugi. „Czy się ukrywa, może boi się nas? Czy nie wsiadł na okręt i nie odpłynął?” - tak krzyczeli i śmiali się w zgiełku. Oszalały człowiek wkroczył między nich i przeszywał ich swoimi spojrzeniami. „Gdzie się Bóg podział? Powiem wam! Zabiliśmy Go! - wy i ja! Wszyscy jesteśmy Jego zabójcami! Bóg umarł”. I inna, tym razem ewangeliczna scena. Jezus przebywa w synagodze w Kafarnaum. Jak zwykle tłumy ludzi wokół Niego, a On naucza. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, kto ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. W tejże samej synagodze znalazł się człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: „Czego chcesz od nas Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boży”. Lecz Jezus rozkazał mu surowo: „Milcz i wyjdź z niego”. Wtedy duch nieczysty zaczął go targać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: „Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne” ( Mk 1,22-28). Obydwie przytoczone sceny mogłyby powtórzyć się także dzisiaj, i zapewne się powtarzają. Z jednej strony niektórzy zabijają w sobie Boga albo nie chcą się do Niego przyznać, z drugiej zaś Jezus i Jego orędzie ewangeliczne niepokoi wielu ludzi. Głoszona przez Kościół, czasem niewygodna prawda bulwersuje, budzi kontrowersje, a nawet prowokuje do bezpardonowych ataków. Obserwujemy dzisiaj rozszerzanie się tzw. świeckiej wiary, dążącej do wyeliminowania Boga. Chodzi o to aby, współczesny człowiek uwierzył bez reszty w „świat”. Żeby świat i swoje w nim bytowanie - z wszystkim, co może mu ono dać - uznał za swoje jedyne, całkowite i ostateczne przeznaczenie. Żeby z nim bez reszty związał sens swojego życia.
Ale prawdą jest także, iż ludzie, znudzeni taką sytuacją, odczuwają bolesne czasem pragnienie znalezienia „czegoś innego”, czego nie potrafią nawet często nazwać. Święty Paweł, myśląc chyba o takich ludziach, których zresztą nigdy nie brakowało, domaga się przepowiadania: Głoś naukę w porę i nie w porę i pisze w liście do Tymoteusza tak: Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań - ponieważ ich uszy świerzbią - będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom (2 Tm 4,34). Po dwudziestu wiekach ten sam problem zdaje się wracać do nas, co prawda w innym kontekście historycznym i kulturowym, ale to ten sam problem. Świat wydaje się odrzucać Boga, ale to także było wpisane w historię zbawienia. Kiedy przyniesiono Jezusa do świątyni jerozolimskiej w czterdziestym dniu Jego życia, w związku z obrzędem oczyszczenia, starzec Symeon wypowiedział nad nim prorocze słowa: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą (Łk 2,34). W krzyżu słowa Symeona wypełniły się do końca. Chrystus otrzymał znak, w którym wszędzie i zawsze można rozpoznać sprzeciw świata, który Mu towarzyszył od początku. I choć świat często nie chce znać Boga, to z drugiej strony faktem jest, że przez krzyż Chrystus pozostał w świecie i stale w nim trwa. Trwa w sposób nieodwracalny. Wewnątrz świata, który Mu się sprzeciwia, Chrystus jest obecny na tyle różnych sposobów, obdarzając nas pełnią życia, która ten świat uzdrawia. To cudowne, ale pomimo tylu niepokojów, zła i grzechu tego świata, żyjemy w rzeczywistości odkupienia. Nie tylko zresztą człowiek został odkupiony, ale i cały Kosmos. Z tego też względu doświadczamy wciąż i na nowo tej nowości Chrystusowego przepowiadania i tej wyjątkowej mocy, jaką niesie ze sobą wiara w Jezusa Chrystusa i głoszenie Ewangelii.
Do tych wszystkich, którzy wątpią, złudnie przeżywają swoje kruche ziemskie szczęście, Jezus mówi: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”. Co to znaczy? Chrystus jest Drogą jako człowiek, Prawdą i Życiem jako Bóg. Chrystus jest Drogą, to znaczy Prawdą i Życiem. Pojęcie drogi jest tu podstawowe. Oznacza, iż Chrystus sam jest pośrednikiem zbawienia, wzorem moralnym oraz „bramą” prowadzącą do Ojca. Chrystus jest drogą jako objawienie Ojca ludziom - a więc jako prawda wcielona. Przez poznanie tej Prawdy człowiek dochodzi do Życia, którym także jest Chrystus. W ten sposób jest On drogą i równocześnie poniekąd kresem tej drogi, jej celem. Każdy, kto wstępuje na tę drogę, w sposób dojrzały i autentyczny przeżywa swoją wiarę.
Co to znaczy być osobą dojrzałą, także dojrzałą w wierze? Jest to pewien proces zdobywania wewnętrznej spójności, który nie kończy się wraz z wiekiem młodzieńczym czy dorosłym, ale który trwa i jest przeżywany jako nieustanne wyzwanie-zadanie. Istnieje ścisłe powiązanie między dojrzałością chrześcijańską (w wierze) a dojrzałością ludzką, bowiem obydwie się dopełniają. Być dojrzałym to skoncentrować swoje życie wokół pewnej wartości; być zdolnym komunikować się z innymi poprzez zaufanie; oznacza to umiejętność znalezienia swojego miejsca w świecie, posiadanie swojego własnego osądu rzeczywistości, odwagę do oparcia się presji środowiska; również być zdolnym do przyjaźni; umieć budować wraz z innymi relacje społeczne; akceptować samego siebie; umieć kochać; pozostać wiernym sobie i swoim ideałom.
Człowiek dojrzały w wierze nigdy nie będzie infantylnym duchowo („im mniej wiem o Panu Bogu, tym lepiej”). Przykładem infantylizmu duchowego jest fanatyzm religijny, który można by nazwać niewiarą w masce religijności. Bardzo często fanatyzm zostaje utożsamiony z pobożnością czy religijnym zobowiązaniem. W rzeczywistości jednak między tymi postawami jest ogromna różnica. Wierzący prawdziwie powierza się z całą ufnością Bogu, fanatyk usiłuje „przekonywać” Pana Boga poprzez swoją dewocję (mnożone modlitwy, zewnętrzne przesadne manifestowanie swojej wiary, pielgrzymki itp.), tak iż stopniowo Bóg zostaje utożsamiony z pewnego rodzaju wyrazami religijności. Zmieniając te formy religijności albo je tracąc, natychmiast traci się Boga. Fanatykowi wciąż zdaje się, iż ma Boga „w ręku”.
Przykładem infantylizmu duchowego może też być magia, zabobon, czarnoksięstwo jako usiłowanie ujarzmienia sił nadprzyrodzonych. Magia jest zjawiskiem bardzo złożonym. Na ogół jest powiązana ze specyficzną wizją świata, ujmowanego jako tajemnicza sieć wzajemnych powiązań między poszczególnymi rzeczywistościami. W swojej formie magia jest podobna do fanatyzmu, bowiem obydwie są brakiem zaufania do Boga, z tym że fanatyzm jest „rytem” wyzwalającym osobę od niepewności, natomiast magia jest „wzięciem” potęgi, siły magicznej w swoje własne ręce w celu obrony przed niepewnością. Każda forma religijna może przemienić się w magię, o ile wiara nie będzie przeżywana na sposób autentyczny. Przykładem infantylizmu duchowego może też być źle rozumiana pobożność ludowa. Czym ona jest? Może być uważana za zdegradowaną formę chrześcijaństwa oficjalnego (wiara nie pogłębiona, niedojrzała). W tym znaczeniu ma ona z całą pewnością cechy negatywne: zabobonność, słaba i bardzo subiektywna znajomość Biblii, a w konsekwencji zawężone rozumienie prawd wiary, zniekształcenia - żeby nie powiedzieć herezje - w teologicznej wizji Boga, Kościoła, wiary itp. Jednak we właściwym rozumieniu pobożność ludowa ma wiele pozytywów: spontaniczność, uczuciowość w obliczu Pana Boga, zdolność zawierzenia Mu swojego życia. Wiara w Boga nie jest tylko nakazem Chrystusa (Mk 11,22), ale oznacza również otwartość na różne możliwości, jakie ofiaruje człowiekowi Bóg. Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu. Przystępujący bowiem do Boga musi wierzyć, że Bóg jest i wynagradza tych, którzy Go szukają (Hbr 11,6). Wiara jest przyjęciem Ewangelii zbawienia i postawą, która prowadzi do prawdziwej moralności chrześcijańskiej. To dzięki wierze wyrażającej się poprzez uczciwe codzienne życie i wierność Bożym przykazaniom człowiek osiąga zbawienie. Kościół uczy nas, że wiara jest każdemu człowiekowi do zbawienia koniecznie potrzebna. Żeby powiedzieć mocniej - do zbawienia jest potrzebna cnota wiary. Istnieje bowiem ścisłe powiązanie między wiarą człowieka a otrzymaniem łaski uświęcającej. Bez łaski uświęcającej zaś nie można się zbawić. To sprawia, że przez wiarę, nadzieję i miłość dochodzi się do poznania nadprzyrodzonego porządku zbawienia i uczestnictwa w nim (Hbr 11,6). Do zbawienia więc jest konieczna wiara prawdziwa, tj. poparta konkretnymi uczynkami. Wiara, traktowana jako dar otrzymany bez żadnej ludzkiej zasługi, rodzi obowiązek świadectwa w Kościele, czyli zewnętrznego wyznania. Chrystusowe przykazanie dotyczące konieczności przyznawania się do wiary przed ludźmi wyraża się z jednej strony na sposób negatywny: ...kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w Niebie (Mt 10,33), ale ma także charakter pozytywny - oznacza, iż Chrystus nie tylko dopuścił możliwość zaparcia się wiary, ale także możliwość „zdobywania” sobie nagrody wiecznej dzięki głoszeniu wiary i przyznawaniu się do niej przed ludźmi.
Jak można zgrzeszyć przeciwko wierze? Można to uczynić w dwojaki sposób: przez zaniedbanie życia wiary, troski o rozwój duchowy, przez niewłaściwy styl życia, tj. niedostatecznie inspirowany motywami wiary, albo też przez podejmowanie działań przeciwnych wierze lub współudział w czynnościach zakazanych przez wiarę. Jakie to mogą być grzechy ?
Pierwszy z nich to niewiara. Chodzi tutaj o świadomą i dobrowolną negację Objawienia czy nawet wprost zbawienia. Owa niewiara przybrać może potrójną postać: niewiara wynikająca z zaniedbania zbawienia i środków do zbawienia prowadzących (korzystanie z sakramentów, modlitwy, religijnej edukacji itp.); niewiara jako rodzaj ludzkiego wolnego sądu, wykluczająca Objawienie Boże, Boga, jak też środki zbawienia ofiarowane przez Boga człowiekowi; niewiara jako postawa umysłu i woli trwających w stałej niechęci do podjęcia nawrócenia. Ta ostatnia postać niewiary może przybierać charakter odstępstwa od wiary (apostazji). Ma ono miejsce wtedy, gdy człowiek ochrzczony należący do wspólnoty Kościoła całkowicie neguje, odrzuca wiarę chrześcijańską, i to zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Odstępstwo od wiary, o ile jest świadome i dobrowolne oraz całkowite, jest wykroczeniem poważnym, ciężkim grzechem zarezerwowanym do rozgrzeszenia Stolicy Apostolskiej. W pierwotnym chrześcijaństwie apostazja wraz z idolatrią i cudzołóstwem była zaliczana do grzechów, za które groziła ekskomunika. Natomiast odejście od Kościoła może być: całkowite (odejście od Boga i struktur kościelnych); odejście raczej tylko od struktur kościelnych i środków zbawienia istniejących w Kościele; odejście od jedności z Kościołem, które w wypadku całkowitego zerwania ze Stolicą Apostolską nazywane jest schizmą. Jakąś szczególną formą niewiary jest herezja, a ma ona miejsce wtedy, kiedy osoba ochrzczona, nie odrzucając całkowicie Boga, w sposób jawny odrzuca pewne prawdy wiary albo w nie w sposób bardzo istotny wątpi. Wiele jest we współczesnym świecie oznak grzechów przeciwko wierze czy też złego - bo niedojrzałego - jej traktowania. Wielu też pewnie jest takich, którzy pytają jak kiedyś uczniowie Jezusa: „Skoro rzeczy tak się mają, któż z nas zdoła się zbawić?” Może odpowiedzią na te obecne dylematy naszej wiary będzie prośba garstki apostołów, stających w obliczu przeogromnej tajemnicy Boga, której nie ogarniali swoim umysłem, ale pełni ufności prosili: Panie, przymnóż nam wiary.
Królestwo miłości
Jaki jest współczesny świat? Takie pytanie stawiamy sobie często, i nie jest rzeczą prostą na nie odpowiedzieć. Doświadczając zła, niezrozumienia, zawiści, niesprawiedliwości, braku zaufania, nietolerancji, wrogości graniczącej z absurdem, chciałoby się powiedzieć słowami znanej piosenki Czesława Niemena: Dziwny jest ten świat, w którym wciąż jeszcze mieści się tyle zła. Jednak dostrzeganie tylko ciemnej strony życia, tylko zła nie byłoby ani czymś słusznym, ani też prawdziwym. Nad powyższym pytaniem zastanawiał się kiedyś znany argentyński pisarz Jorge Louis Borges w noweli o znamiennym tytule O dwóch wizjach świata. Jak on widzi współczesny świat? Podzielony na dwa królestwa: Królestwo Babilonu i Królestwo Egiptu. Są to oczywiście nazwy symboliczne, a owo podzielenie świata obrazuje autor następującym opowiadaniem.Król Babilonu zaprasza do siebie króla Egiptu, by pokazać mu wielkość i potęgę swojego królestwa. Prowadzi go do podziemi, gdzie znajdują się tysiące korytarzy, drzwi, kilometry podziemnych labiryntów, i powiada: „Patrz! To jest moje królestwo. Możesz iść, dokąd zechcesz, ale gdziekolwiek pójdziesz - zginiesz w tym labiryncie dróg bez wyjścia”. Z trudem udało się królowi Egiptu wydostać z labiryntu, ale w duchu postanowił odpłacić się królowi Babilonu czymś podobnym. Zaprosił go do siebie, wywiódł go na rozległą pustynię, gdzie widać było tylko bezkres piasku, a nieznośnie prażące słońce zabijało wszelką ochotę do życia, i powiedział: „Patrz! To jest moje królestwo. Tu nie ma tysięcy drzwi i korytarzy, ale gdziekolwiek pójdziesz na pustynię - zginiesz”. Różnie można interpretować ten namalowany przez Borgesa obraz świata, jedno wszakże jest pewne: jest to świat podzielony na labirynt i pustynię. Labirynt (Królestwo Babilonu) to obraz wolnego świata, demokratycznego, z różnorodnością kultur, systemów, światopoglądów, pluralizmem politycznych i ekonomicznych rozwiązań. Jest to świat dostatku, może także luksusu i przesytu, tysięcy korytarzy - dróg i ludzkich możliwości, prowadzących jednak czasem donikąd. Pustynia (Królestwo Egiptu) to zgoła inny świat - totalitarnych dyktatur, systemów ucisku, deptania ludzkiej godności, gospodarczego zniewolenia, religijnej nietolerancji, świat szowinizmów, nacjonalizmów albo zwyczajnej ludzkiej głupoty prowadzącej do absurdu. To obraz nędzy, która również zabija. W takim rozbitym poniekąd świecie żyjemy, zdając sobie coraz częściej sprawę, że obie drogi - labiryntu i pustyni - prowadzą donikąd! I że potrzeba innej jeszcze drogi, innego królestwa - Chrystusowej miłości, w której każdy z nas może się odnaleźć. Każdemu z nas Bóg dał wielki dar - móc kochać i być kochanym. Wielkości człowieka nie mierzy się siłą jego pięści, stanem konta bankowego, znajomościami ani nawet bystrością intelektu. Mierzy się ją szlachetnością serca. Człowiekowi do prawdziwie ludzkiego życia potrzebne jest serce. Powiedzieć komuś, że jest bez serca, to jakby przekreślić jego człowieczeństwo. Czytając nekrologi albo księgi zgonów, bardzo często można napotkać powtarzającą się przyczynę zgonów: „Umarł na serce”. Czy wszyscy ci ludzie rzeczywiście umarli na serce? Chyba nie. Ale przynajmniej niektórym z nich zabito serce. To nie oni umarli na serce, to im umarło serce. Czy też ci wszyscy, którzy żyją w skłóconej rodzinie: kiedy słyszy się, jakim językiem ci ludzie do siebie przemawiają w domu, na ulicy, w tramwaju, szkole czy miejscu pracy, ogarnia człowieka zgroza. Tyle dokuczliwości w życiu społecznym, gospodarczym, politycznym. Rodzi się pytanie, czy niekiedy udręczone serce ludzkie jest w stanie to wszystko wytrzymać? Różne jednak może być ludzkie serce. Może być dobre, kochające, współczujące, pełne poświęcenia, może być źródłem wszelkich cnót i wzlotów. Ale może też być zaślepione, nieczułe, wulgarne, dwulicowe, może być siedliskiem złych myśli i pragnień. Jak mówi jedno ze starożytnych porzekadeł: „Najgorszy nasz wróg ukrywa się w naszym sercu”. A oto kilka przykładów z codziennego życia. Ulica jednego z polskich miast. Przechodząc, zauważam kobietę w stanie błogosławionym, ciąża już wysoko zaawansowana. W pewnym momencie z przerażeniem stwierdzam, że owa kobieta jest kompletnie pijana. Wulgarnie zaczepia przechodniów rzucając w ich kierunku serię przekleństw. Pomyślałem sobie - jakże skamieniałe serce matki... Audycja radiowa sprzed kilku miesięcy. 18-letnia uczennica szkoły średniej, jedynaczka z bogatej i inteligenckiej rodziny, rozkapryszona i rozdrażniona, że rodzice nie chcieli jej dawać wystarczająco dużo pieniędzy na narkotyki, decyduje się na straszny krok. Nocą zakrada się do pokoju śpiącej matki i zadaje jej śmiertelny cios nożem. Następnie z zimną krwią idzie do pokoju ojca i robi to samo, a następnie ucieka. Gdzie jednak można uciec od ciężaru takiej zbrodni ? Zwyrodniałe serce dziecka...
ź Warszawska dzielnica mieszkaniowa - Praga. Wysypisko śmieci, a na nim w kuble na śmieci, wraz z gnijącymi odpadami, ktoś pozostawia dwoje maleńkich dzieci zamarzniętych i zagłodzonych na śmierć. Zabite uczucia zdegenerowanych rodziców... Reportaż filmowy z wiejskiej miejscowości nieopodal Łodzi. Sąsiedzi dokonują wstrząsającego odkrycia. W jakimś chlewiku odnajdują przetrzymywanego starca. Kiedyś pobudował on wspaniałą willę dla swojego syna. Nie znalazło się jednak dla niego miejsce, choćby mały pokoik - ojciec przeszkadzał w szczęściu rodziny... Więc przygotowano mu miejsce w chlewie, gdzie otrzymywał głodowe porcje pożywienia i tak miał oczekiwać na swoją śmierć... Takie może być serce człowieka! Ktoś zauważył, że tyle w nas dobroci, co i okrucieństwa. Bez Boga człowiek w swoim sercu nikczemnieje. Jeżeli w sercu swoim nie znajduję miejsca dla Boga, nie znajdę go także dla drugiego człowieka. Nie jestem w stanie odkrywać wielkości i piękna ludzkich uczuć, jeśli tak naprawdę nie rozumiem tego, co Chrystus uczynił dla mnie na krzyżu. A On wraz ze swoim przyjściem na ziemię obalał fałszywe, bo pełne strachu rozumienie Boga i prawno-poddańczy stosunek człowieka do Niego. Ten lud czci Mnie tylko wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie (Iz 29,13). A przychodząc na ziemię, Chrystus zrealizował starotestamentalne proroctwo: I dam wam nowe serce i nowego ducha tchnę do waszego wnętrza, kamienne serce wam odbiorę, a dam wam serce z ciała. Przychodzący na ziemię Jezus-Zbawiciel, Źródło wszelkiej Miłości, mówi o sobie: Ja jestem cichy i pokornego serca. W czym tkwi tajemnica pokornego serca Boga? Przede wszystkim w bezmiarze miłosierdzia, które ze sobą przynosi na ziemię. On nie potępia człowieka, raczej próbuje zrozumieć jego błąd i, jak to cudownie ilustruje historia syna marnotrawnego, przygarnąć go na nowo z miłością, bez wyrzutów, bez wstępnych warunków, bez karcenia. Nawet z największej nędzy człowiek może wrócić, bo wie, że czeka na niego miłosierny Bóg. Pokora serca Boga wyraża się w bezwarunkowym przebaczeniu. To człowiek potrafi być bez opamiętania zawziętym, nienawidzić drugiego, a czasem i siebie samego. Bóg przebacza, doskonale odróżniając grzech od grzesznika. Grzech, czyli konkretne zło, Bóg potępia, ale grzesznika nie. Co więcej, widzi w nim szczególne miejsce troski: Nie potrzebują bowiem lekarza zdrowi, lecz ci którzy się źle mają. Wzruszająca jest ewangeliczna scena z kobietą przyłapaną na cudzołóstwie, którą faryzeusze w myśl prawa chcieli ukamienować. Jezus bierze ją w obronę i nie tylko ratuje jej życie, ale również przebacza jej grzechy (J 8,1-11). Cichość i pokora serca Boga to jakże wspaniała postawa służby, która Jezusa w szczególny sposób charakteryzowała od początku Jego ziemskiej misji. Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i - co najważniejsze - dać swoje życie na okup za wielu. Czy owa służba Jezusa nie jest fantastyczna? Jego pochylenie się nad paralitykiem i ślepcem, celnikiem Lewim i Marią Magdaleną, córką Jaira i Samarytanką... Ewangelie są wspaniałą opowieścią miłości i służby Chrystusa człowiekowi. To człowiek wynosi się jeden nad drugiego i daje mu odczuć swoją wyższość, Bóg natomiast służy człowiekowi! Czyż nie jest to najpiękniejsze orędzie Odkupienia?
Jakże bliski jest nam Jezus wtedy, gdy ze wzruszeniem płacze nad grobem swojego przyjaciela Łazarza. Swoim wielkim sercem zdołał wzruszyć nawet sceptycznych Żydów, którzy całe to wydarzenie skomentowali: Zobaczcie, jak go miłował (J 11,32-36). Ta scena rozrzewnienia się Jezusa jest wyrazem osobistej miłości do Łazarza, Marii, Marty, jest wyrazem bólu, współczucia, najintymniejszym przejawem Jego Boskiego Serca. A płacz Jezusa nad Jerozolimą? Gdy był już blisko, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: „O, gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi” (Łk 19,41-42). Chrystus płacze nad nędzą ludzkiego grzechu i konsekwencjami, do jakich grzech człowieka doprowadza, bo właśnie grzech ludzi stał u źródeł kary, jaką Jerozolima miała zapłacić. Nic tak nie zasmuca Boga jak ginący w swoim grzechu człowiek. Płacz Boga nad każdym, kto się zatraca, kto rujnuje swoje duchowe życie, kto pozbawia się zbawienia... I wreszcie szczyt Chrystusowej miłości to Kalwaria. Ale zanim przyszedł ten moment, była zdrada Judasza, osamotnienie w Ogrodzie Oliwnym, tak że z ust Chrystusa wyrywają się zdumiewające nas słowa: Smutna jest dusza moja aż do śmierci. Śmierć na krzyżu była manifestacją Bożej miłości do każdego człowieka. Między miłością a zdolnością do cierpienia zachodzi bowiem głęboki, istotowy związek. Męka Chrystusa odsłania w sposób szczególny Jego serce. Nie zapomniał Jezus nawet wtedy o nikim, nawet o swoich oprawcach, zwracając się do Ojca w Niebie słowami: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23,24). Czy dlatego nawet po skonaniu nie oszczędzono Go i przebito Jego serce, z którego wypłynęła krew i woda? Serce Boga-Człowieka zostaje zranione włócznią, kiedy już nie żył, by w ten sposób mógł oddać wszystko dla ludzkości. Z przebitego serca Boga płynie oddanie bezgraniczne i pełne miłości dla człowieka, wypływa orędzie Odkupienia. To zranione, przebite włócznią serce Boga staje się źródłem nadprzyrodzonego życia Kościoła, sakramentów, darów Ducha Świętego. Jeżeli czujemy w sobie moc wiary, jeżeli udaje się nam przezwyciężać życiowe trudności - to właśnie dzięki zranionemu sercu Boga, z którego wypływa życiodajna krew.
Wymownym tego przykładem jest historia pewnej rodziny. Początkowo wszystko układało się pomyślnie - miłość, zrozumienie, radość z synka, jednym słowem szczęśliwa rodzina. Ale wkrótce na drodze męża pojawiła się inna kobieta. Ku niej zwrócił teraz całą swoją uwagę. Odtąd systematycznie zaniedbywał dom, żonę, syna. Żona milczała, choć w sercu doznawała ogromnego bólu, cały czas wierząc, że to tylko chwilowe zapamiętanie się męża, że wszystko ułoży się jak dawniej. Czas biegł jednak dalej i nic nie zapowiadało zmiany. Pewnego razu, sprzątając mieszkanie, kobieta znalazła pozostawiony w pokoju męża list, który napisał do swojej kochanki i przez przypadek zapomniał go ukryć. Pisze w nim, że wkrótce rzuci żonę i rodzinę i złączy się z nią. Żona z bijącym sercem odczytuje list, który odsłania cały dramat jej małżeństwa. Idzie i klęka przed krzyżem, który otrzymali w dniu ślubu z rąk proboszcza i przed którym poświęcili swoje małżeństwo Bogu. Modli się długo i ze łzami w oczach. Podchodzi do niej synek i pyta: „Mamo, czemu płaczesz?” Matka przyciska główkę dziecka do serca i odpowiada „Nie mamy już tatusia”. Dziecko spontanicznie klęka również do modlitwy. Na tę scenę nadchodzi niespodziewanie mąż. Początkowo, zaskoczony, nie wie co się dzieje, ale leżący na stole jego własny list wyjaśnia, co się stało. No tak, żona wie już wszystko. Porusza go jednak widok żony i synka przed krzyżem. Coś ścisnęło go w gardle, przez ciało przeszedł dreszcz wzruszenia, a w sercu zaświtał żal i skrucha. Zrozumiał swój błąd, klęka obok nich i ze łzami w oczach mówi: „Jezu, przebacz mój grzech, żono, przebacz, pragnę już pozostać z wami!” Serce Boga i Jego Królestwo Miłości, wciąż promieniujące nawet na tych, którzy ranią je przez grzech!... To serce, otwarte dla wszystkich, daje nam życiową nadprzyrodzoną moc i towarzyszy nam, ukazując sens kroczenia czasem nawet przez labirynt i pustynię w odnajdywaniu prawdziwego szczęścia.
Nadzieja zawieść nie może
Każdy z nas ma swoje projekty do zrealizowania, swoje pragnienia i marzenia. Z całą pewnością nie wystarcza nam teraźniejszość, obecne status quo, pragniemy się bowiem rozwijać, przekraczać samych siebie, podejmować wyzwania nie tylko na dziś, ale i wyzwania jutra. Owo „jutro” to nadzieja lepszego życia, niejednokrotnie zdominowana przez sprawy materialne - lepsze mieszkanie, dom, lepsze zarobki, samochód, ciekawa praca, przyjemne podróże, interesujący partner życia, dobra szkoła itp. To wszystko oznacza nadzieję, czyli pewną postawę ducha ludzkiego, wyrażającą ufność w spojrzeniu w przyszłość, oczekiwanie na wydarzenia, które będą miały miejsce w przyszłości. Nadzieja może mieć wymiar czysto ludzki, wtedy gdy dotyczy przyziemnych spraw, obraca się wokół ludzkich kalkulacji, ale może mieć także wymiar chrześcijański, kiedy opiera się na słowie Boga, na Jego obietnicach, na Jego łasce. Chrześcijanie odróżniają się od tych, którzy nie mają nadziei. Chrześcijanin bowiem żyje wolnością wierzącego i kochającego w nadziei! Miłość chrześcijańska jest miłością pełną nadziei (1 Kor 13,7), bo odnajduje wciąż na nowo swoje źródło w Bogu. Także wiara, która naznacza w sposób szczególny życie chrześcijańskie, jest sama w sobie wiarą nadziei. Wiara zbawia bowiem dzięki nadziei jako obietnica, którą Bóg zostawił człowiekowi. W ten sposób chrześcijanin przeżywający swoją wiarę odnosi ją wciąż do nadziei, bowiem pewność wiary jest pewnością nadziei. Chrześcijanin, który przeżywa swoją wiarę, a nie przyznaje należytego miejsca nadziei, w pewnym sensie tę nadzieję zdradza, tak jak podważa również autentyczność swojego życia w wierze.
A oto dwa skrajnie różne obrazy z życia. W czasie wizyty kolędowej w jednym z polskich miast spotkałem pewną starszą już kobietę. Otworzyła mi drzwi z gościnnością, pomodliła się, podała herbatę i zaczęliśmy rozmowę o Kościele, o wierze, o Bogu... Szybko zorientowałem się, że pomimo tego życzliwego przyjęcia ta kobieta tak naprawdę z Panem Bogiem ma niewiele wspólnego. W pewnym momencie zaskoczyła mnie, a nawet zasmuciła zdecydowanym stwierdzeniem: „Proszę ojca, ja to wolę najgorsze nawet życie tu na ziemi niż jakieś tam życie wieczne”! Mocne sformułowanie, zwłaszcza gdy dobiegają kresu lata ziemskiego życia. Mocne słowa jak na kogoś, kto się uważa za chrześcijanina. Najgorsze nawet życie na tym świecie fascynuje mnie bardziej niż nadzieja życia wiecznego? W tych słowach można usłyszeć właściwie niewiarę, kompletne niezrozumienie chrześcijańskiego powołania, lęk przed zjednoczeniem z Bogiem, a więc i brak prawdziwej nadziei! Inny obraz. Jest takie urocze miejsce w Zakopanem, u podnóża Giewontu, gdzie słychać tylko smrekowy las i szum górskiego potoku, na Kalatówkach stoi drewniana kaplica z krzyżem Witkacego i surowa pustelnia - miejsce życia i uświęcenia brata Alberta Chmielowskiego. Na drzwiach prowadzących do pustelniczej celi brata Alberta wisi drewniana tabliczka, a na niej wyryte słowa, maksyma życiowa świętego. Jest napisane tak: W myślach o Bogu i przyszłych rzeczach znalazłem szczęście i spokój, których daremnie szukałem w życiu. Ta właśnie jakże prosta, ale trafna dewiza życiowa sprawiła, że Albert Chmielowski zostawił gwarny świat kariery artystycznej i życiowej i wybrał inne życie, oddane Bogu i biednym braciom. I w tym właśnie świecie ludzkiej nędzy odnalazł nadzieję lepszego, pełniejszego życia. Paweł Apostoł napisał: zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie (Ef 4,4). Chrześcijaństwo jest powołaniem do nadziei chwały, do nadziei zbawienia, do nadziei życia wiecznego. Każdy z nas żyje nadzieją. Nie można jednak budować tylko na ludzkiej nadziei albo pokładać ją tylko w człowieku. Jeśli ją mamy, to dzięki „Bogu nadziei” (Rz 15,13), który w Chrystusie ofiaruje się człowiekowi jako zbawienie, zmartwychwstanie i życie. W Chrystusie Bóg czyni się nadzieją dla człowieka. Znakiem ewidentnym tej nadziei jest Pascha Jezusa. Człowiek ją rozpoznaje i przyjmuje w wierze jako prawdę, która przyzywa nadzieję: tak więc można powiedzieć, że to, co dokonało się w Chrystusie i co zmierza do wypełnienia się w pełni czasów, jest już Nadzieją. Z tego powodu nadzieja chrześcijańska nie jest iluzją, obietnicą bez pokrycia, ale raczej manifestacją tego, co już się stało - wspomnieniem paschalnego zwycięstwa Chrystusa, a zarazem odnajdywaniem swojego życia w zmartwychwstaniu. Jezus uczy nas chrześcijan, co to znaczy żyć według nadziei: to życie, które nie liczy na siebie, ale na Boga i Jego łaskę. Owa nauka Chrystusa wypływa z Jego świadectwa, uwydatniającego się szczególnie w Jego męce. Jezus przeżywa ją jako moment decydujący i kulminacyjny swojego bycia-dla-Boga. Oddaje się całkowicie Ojcu w geście miłości i posłuszeństwa, powiedzieć by można, że w geście całkowitej nadziei. W samotności i opuszczeniu swojego ducha Jezus, poprzez modlitwę pełną synowskiej miłości, chyba najpiękniejszą modlitwę, jaka kiedykolwiek wyszła z serca ludzkiego, powierza się woli i potędze Boga: Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty (Mt 26,39). Ten stosunek Chrystusa do Ojca, jako akt najwyższej miłości, która w krzyżu znajdzie swoje całkowite dopełnienie, stanowi o istocie nadziei Chrystusa. Nie jest to ślepy optymizm, ale zaufanie Bogu, który mógł Go wybawić od śmierci. Zmartwychwstanie, jako zwycięstwo paschalne życia nad śmiercią, jest odpowiedzią Boga na nadzieję Jezusa. Pascha Jezusa jest więc najgłębszym dopełnieniem nadziei. Nadzieja jest dla Jezusa sposobem życia, jest wyrazem doskonałej łączności z Ojcem, jest całkowitym i bezwarunkowym oddaniem się Ojcu. To jest świadectwo nadziei Jezusa, które obejmuje całe Jego życie. Dla każdego chrześcijanina powinno być ono zachętą do pójścia za Nim i naśladowania Go. Chrześcijanin winien żyć nadzieją rozumianą jako zaufanie, wytrwałość, cierpliwość, czuwanie, odwaga. Będąc w Nowym Jorku, przechodząc obok szpitala dla osób niepełnosprawnych, zauważyłem przy głównym wejściu potężnych rozmiarów tablicę, a na niej zapisane słowa wiersza. Jak się później okazało, były to słowa chorego człowieka, który w tym szpitalu przebywał. A oto one :
Prosiłem Boga o moc do osiągnięcia powodzenia -
Uczynił mnie słabym, abym się nauczył pokornego posłuszeństwa.
Prosiłem o zdrowie dla dokonania wielkich czynów -
Dał mi kalectwo, żebym robił rzeczy lepsze.
Prosiłem o bogactwo, abym mógł być szczęśliwym -
Dał mi ubóstwo, żebym był rozumny.
Prosiłem o towarzysza życia, aby nie żyć samotnie -
Dał mi serce, abym mógł kochać wszystkich braci.
Prosiłem o radość - a otrzymałem życie, aby móc się cieszyć wszystkim.
Niczego nie otrzymałem, o co prosiłem,
Ale otrzymałem wszystko to, czego się spodziewałem.
Niemal na przekór sobie moje modlitwy nie formułowane zostały
wysłuchane.
Jestem spośród wszystkich ludzi najhojniej obdarowany.
Kapitalne słowa, odzwierciedlające właściwie zrozumianą i przeżywaną nadzieję życia ludzkiego, widzianą w perspektywie nadprzyrodzoności. Chrześcijanin widzi nadzieję jako podstawę i motyw własnego działania: Właśnie o to trudzimy się i walczymy, ponieważ złożyliśmy nadzieję w Bogu żywym, który jest Zbawcą wszystkich ludzi, zwłaszcza wierzących (1 Tm 4,10). Nadzieja w Bogu jest źródłem największego zaangażowania. Trudzimy się i walczymy, ponieważ warto ze względu na Boga. Nadzieja, którą jest Bóg, nadaje sens ludzkiemu działaniu, nawet wtedy, kiedy trzeba walczyć niejako „wbrew nadziei” (Rz 4,18). Nadzieja wypływająca od Boga wyzwala z trwogi, przygnębienia, apatii, wyzwala ku miłości Boga i braci. W ten sposób przedstawia się ona jako zobowiązanie do działania, a podejmowanie konkretnych kroków na rzecz dobra staje się działaniem moralnym. Kultura współczesna rozumie czasem nadzieję chrześcijańską jako ucieczkę w zaświaty, brak zainteresowania czasem obecnym. Nie możemy się z tym zgodzić. Żeby naprawdę zaangażować się w świat, należy najpierw być wiernym Bogu i Jego obietnicy. Sobór Watykański II zauważy, że nadprzyrodzona nadzieja nie umniejsza znaczenia zaangażowania ziemskiego, ale przeciwnie, daje mu nowy impuls i motywację (GS, 21). Chrześcijanie prezentują się jako synowie obietnicy, jeżeli mocni wiarą i nadzieją potrafią należycie wykorzystać czas obecny (Ef 5,16). Co więcej, przeciwstawiając się różnego rodzaju zniewoleniom tego świata, są w stanie przepoić nadzieją struktury życia świeckiego (LG, 35). Z tego właśnie powodu nadzieja staje się podstawą moralnego życia chrześcijanina, staje się jakby jego misją. Albo też, nie realizowana, staje się antyapostolstwem. Brak nadziei to rozpacz, świadome i dobrowolne wykluczenie możliwości zbawienia wiecznego i środków do niego prowadzących. Brak nadziei ma swoje źródło w braku modlitwy, autentycznego życia duchowego, w tłumieniu wyrzutów sumienia, w pewnej filozofii życia hołdującej absurdowi. Brak nadziei może być dramatem nie tylko dla pojedynczego człowieka, ale czasem i całych wspólnot ludzkich. Przykładem mogą być niektóre sekty dążące do zbiorowego samounicestwienia, jak choćby sekta głośna przed laty ze zbiorowego samobójstwa w gujańskiej dżungli. Jim Jones, założyciel i przywódca sekty pod nazwą „Świątynia Ludu”, który uważał się najpierw za „proroka Bożego”, później za wcielenie Chrystusa, doprowadził do największego w dziejach psychopatycznego samobójstwa 900 mężczyzn, kobiet i dzieci. Jak zeznawał jeden z naocznych świadków, założona przez niego kolonia była prawdziwym obozem koncentracyjnym z 11-godzinną katorżniczą pracą, z fizycznym i psychicznym terrorem, z ekscesami seksualnymi, z obłędnymi próbami generalnymi zaplanowanego z góry zbiorowego samobójstwa. Grzechem przeciwko nadziei może być także zbytnia ufność. To właściwie zuchwałość, „pycha żywota”, ironiczne i zuchwałe przekonanie, że Pan Bóg i tak mnie zbawi bez mojego udziału, bez pełnienia Jego woli. Zarozumiałe przekonanie o swojej cnotliwości, brak poczucia grzechu, nie uznawanie potrzeby współpracy z łaską Bożą, bluźniercze lekceważenie Boga, lenistwo duchowe, nuda egzystencjalna - wszystko to jest w jakimś przynajmniej sensie brakiem należytego zrozumienia chrześcijańskiej nadziei; podobnie zresztą jak zaniedbywanie swojej duchowości, zgodzenie się na grzech, marazm życiowy, niedbalstwo, które nie chce używać żadnych środków do zbawienia, brak poczucia sensu życia właśnie z powodu uporczywego trwania w apatii duchowej.