Leśmian Bolesław


Bolesław Leśmian

*** (Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz)

Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz,

Ale w innym sadzie, w innym lesie -

Może by inaczej zaszumiał nam las

Wydłużony mgłami na bezkresie....

Może innych kwiatów wśród zieleni bruzd

Jęłyby się dłonie dreszczem czynne -

Może by upadły z niedomyślnych ust

Jakieś inne słowa - jakieś inne...

Może by i słońce zniewoliło nas

Do spłynięcia duchem w róż kaskadzie,

Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz,

Ale w innym lesie, w innym sadzie...

Schadzka spóźniona

Pójdziemy śladem cienia i szelestu

Po ścieżce, która wzdłuż rosą połyska.

Popod krzewami sztywnego agrestu

Pachną na słońcu świeże kretowiska.

W powiędłych liściach, pokurczonych chłodem,

Lśnią srebrne resztki wczorajszej ulewy,

Nad zapuszczonym od dawna ogrodem

Słychać gawronów trzepoty i śpiewy.

Obok jabłoni - przypadkowa sosna

Swe igły w bladym zanurza błękicie.

O jakże prędko przeminęła wiosna,

Pozostawiając przelęknione życie!

Coraz to mocniej otylasz się w chustę,

W której pierś twoja, jak w gnieździe, się chowa,

Trzeba nam było rzec dawniej twe słowa,

Co dzisiaj zabrzmią - spoźnione i puste!

Trzeba nam było spleść dłonie uparte

I z zamkniętymi iść w słońce oczyma!

Dzisiaj te oczy zostaną - otwarte,

Dzisiaj się warga w pół drogi zatrzyma...

Nad ranem

Śpisz jeszcze... Na twych rzęsach - skra drobna poranku.

Strachy śnią się twej dłoni - bo i drga, i pała.

Oddychaj tak - bez końca. Czaruj - bez ustanku.

Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.

Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?

Ile dni od ostatniej upływa niedoli?

Co nas wczoraj - smuciło? Co jutro - zaboli?

I czy zbraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?

Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowo łanich

I spojrzy - i zabije... Polegniem - snem czynni...

Jak to? Więc musisz umrzeć tak samo jak inni?

Jak ci - choćby z przeciwka?...Pomódlmy się za nich...

Wiersz księżycowy

W księżycowy wniknąć chłód,

Wejść w to srebro na wskroś złote,

W niezawiły śmierci cud

I w zawiłą beztęsknotę!

Był tam niegdyś czar i śmiech,

Tłumy bogów w snów obłędzie --

Było dwóch i było trzech --

Lecz żadnego już nie będzie!

Został po nich -- rozpęd wzwyż,

I ta oddal bez przyczyny,

I ten złoty nadmiar ciszy --

I te srebrne szumowiny.

Tam bym Ciebie spotkać chciał!

Tam się przyjrzeć twemu licu!

Właśnie dwojga naszych ciał

Brak mi teraz na księżycu!

Noc oddycha naszą krwią,

Krew podziemną płynie miedzą...

Nasze ciała teraz śpią --

Nasze ciała nic nie wiedzą...

*** (Wracam, wracam po długiej rozłące)

Wracam, wracam po długiej rozłące -

Dłonie twoje, niecierpliwe, lgnące.

Wszystko - dawne, a niby na nowo -

Drogi oddech-znajomy ruch głową...

Znów prowadzisz przez wszystkie pokoje,

I idziemy, idziemy oboje...

Nowej sukni nie postrzegłem wcale -

śmiech Twój dzwoni, że patrzę niedbale.

Pokazujesz dłonią niespodzianie

Nowe w kwiaty obicia na ścianie

I list do mnie zaczęty na stole -

"Pełen żalu ... Niech leży ... Tak wolę".

Okno nagle otwierasz w głąb nieba -

Niepotrzebnie, a właśnie tak trzeba.

Dłoń ma tulisz do serca, więc słyszę,

Jak uderza,- choć w ustach masz ciszę...

I w tej ciszy, w straszliwym milczeniu

Skroń mi, płacząc, składasz na ramieniu.

Przyjdę jutro, choć nie znam godziny

Pordzewiały twej wrótni zawory,

Dym z twej chaty nie buja po niebie --

Mnie tam nie ma! Tu jestem -- bez ciebie,

Tu, gdzie w próżni mijają wieczory!

Zmienionego, nim przywrzesz do łona,

Wiem, że poznasz po łkaniu przewiny!...

Czekaj na mnie, w cień własny wpatrzona,

Przyjdę jutro, choć nie znam godziny...

Zapal światło u progów przedsienia,

Z macierzanek spleć wieniec nad czołem,

Naucz dzieci mojego imienia

I zachowaj mi miejsce za stołem!

Ku tej drodze, gdzie idą pątnicy,

Dłonie twoje rzucają cień siny...

Zasadź brzozę pod oknem świetlicy,

Przyjdę jutro, choć nie znam godziny...

Duch mój, chabrem porosły i wrzosem,

Burz zapragnął, co chłodem go zwarzą!

Nie znam głosu, co będzie mym głosem,

Nie znam twarzy, co będzie mą twarzą --

Lecz ty jedna mnie poznasz niezłomnie,

Gdy twe imię śpiewając w doliny,

Z raną w piersi, zmieniony ogromnie,

Przyjdę jutro, choć nie znam godziny...

Wyznanie spóźnione

Lubię twoim weselem rozniecony gwar -

I twoimi oczami upatrzoną drogę -

I czar w śmiechu zjawiony - ten sam zawsze czar!...

Żem cię dotąd nie kochał - zrozumieć nie mogę!

Dziś, gdy ogród zaszumi lub zaskrzypią drzwi,

Zrywam się, aby stwierdzić pustkę beznadziejną,

I przypomnieć twe kroki - i głos twój i brwi -

I o ustach, i dłoniach pomarzyć kolejno.

Słyszę płacz przewezbrany obłoków i zórz!

Wszystko - klęczy i błaga!...A ty - coraz dalej!

O, nie wracaj, nie wracaj - tylko dłonie złóż

Do modlitwy za wszystkich, co Cię nie kochali.

Dwoje ludzieńków

Często w duszy mi dzwoni pieśń, wyłkana w żałobie,

O tych dwojgu ludzieńkach, co kochali się w sobie.

Lecz w ogrodzie szept pierwszy miłosnego wyznania

Stał się dla nich przymusem do nagłego rozstania.

Nie widzieli się długo z czyjeś woli i winy,

A czas ciągle upływał - bezpowrotny, jedyny.

A gdy zeszli się, dłonie wyciągając po kwiecie,

Zachorzeli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!

Pod jaworem - dwa łóżka, pod jaworem - dwa cienie,

Pod jaworem ostatnie, beznadziejne spojrzenie.

I pomarli oboje bez pieszczoty, bez grzechu,

Bez łzy szczęścia, bez jednego uśmiechu.

Ust ich czerwień zagasła w zimnym śmierci fiolecie,

I pobledli tak bardzo, jak nikt dotąd na świecie!

Chcieli się jeszcze kochać poza własną mogiłą,

Ale miłość umarła, już miłości nie było.

I poklękli spóźnieni u niedoli swej proga,

By się modlić o wszystko, lecz nie było już Boga.

Więc sił resztą dotrwali aż do wiosny, do lata,

By wrócić na ziemię - lecz nie było już świata.

Dziewczyna

Władysławowi Jaroszewiczowi,

Jego entuzjastycznym zapałom

dla dzieł twórczych i szczerym wyczuciom

czarów poetyckich

Dwunastu braci wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony,

A poza murem płakał głos, dziewczęcy głos zaprzepaszczony.

I pokochali głosu dźwięk i chętny domysł o dziewczynie,

I zgadywali kształty ust po tym, jak śpiew od żalu ginie...

Mówili o niej: " Łka więc jest!" - i nic innego nie mówili,

I przeżegnali cały świat - i świat zadumał się w tej chwili...

Porwali młoty w twardą dłoń i jęli w mury tłuc z łoskotem!

I nie wiedziała ślepa noc, kto jest człowiekiem, a kto młotem?

"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze" -

Tak, waląc w mur, dwunasty brat do jedenastu innych rzecze.

Ale daremny był ich trud, daremny ramion sprzęg i usił!

Oddali ciała swe na strwon owemu snowi, co ich kusił!

Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną...

I wszyscy w jednym zmarli dniu i noc wieczystą mieli jedną!

Lecz cienie zmarłych - Boże mój! - nie wypuściły młotów z dłoni!

I tylko inny płynie czas i tylko młot inaczej dzwoni...

I dzwoni w przód ! I dzwoni wspak! I wzwyż za każdym grzmi nawrotem!

I nie wiedziała ślepa noc, kto tu jest cieniem, a kto młotem?

" O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -

Tak, waląc w mur, dwunasty cień do jedenastu innych rzecze .

Lecz cieniom zbrakło nagle sił, a cień się mrokom nie opiera!

I powymarły jeszcze raz, bo nigdy dość się nie umiera...

I nigdy dość, i nigdy tak, jak tego pragnie ów co kona!...

I znikła treść - i zginął ślad - i powieść o nich już skończona!

Lecz dzielne młoty - Boże mój - mdłej nie poddały się żałobie!

I same przez się biły w mur, huczały spiżem same w sobie!

Huczały w mrok, huczały w blask i ociekały ludzkim potem!

I nie wiedziała ślepa noc, czym bywa młot, gdy nie jest młotem?

"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć dziewczynę rdzą powlecze!" -

Ta, waląc w mur, dwunasty młot do jedenastu innych rzecze.

I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!

Lecz poza murem - nic i nic! Ni żywej duszy ni Dziewczyny!

Niczyich oczu, ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!

Bo to był głos i tylko - głos, i nic nie było, oprócz głosu!

Nic - tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!

Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?

Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,

Potężne młoty legły w rząd na znak spełnionych godnie trudów.

I była zgroza nagłych cisz! I była próżnia w całym niebie!

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

W nicość śniąca się droga

Poistniały czerwienie na niebiosów uboczu -

Poistniały dla nikogo, samym sobie raczej - wbrew...

I nie umiem powiedzieć, skąd uległość mych oczu

Tym zarysom drzew na chmurze... Trzebaż oczom takich drzew?...

Wiem, że muszę wypatrzeć w nicość śniącą się drogę.

Odchodzimy gdzieś co chwila i co chwila brak nam lic...

I nie mogę cię pieścić i nie pieścić nie mogę -

Tylko patrzę w zmierzch za tobą i nie pragnę widzieć nic.

Usta twoje - daleko! Usta twoje - tak blisko!

Serce w żalu zatwardziałe do rąk białych weź i złam!

Czy pamiętasz ów ogród - płot wysoki - mgłę niską?

Mgła - to człowiek niepotrzebny, snem mi równy - taki sam!

Coś tam o nas przez liście zaszeptało do cienia -

Potoczyło się po drzewach - zrozumiało nas - i lśni

W ustach twoich - tkwi chłodna odrobina znużenia -

Więc pójdziemy do ogrodu! Poszukamy zmarłych dni!

Jest tam ścieżka znajoma - i jest drzewo za bramą.

Czy pamiętasz, jak się idzie? Trzeba minąć cały świat!

Wdziej tę suknię, co wtedy!... Włosy uczesz tak samo!

I pójdziemy do ogrodu... Ty idź - pierwsza... Pójdę w ślad...

*** (W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem)

W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem

Zapodziani po głowy, przez długie godziny

Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.

Palce miałas na oślep skrwawione ich sokiem.

Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty,

Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory,

Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory,

I szedł tyłem na grzbiecie jakis żuk kosmaty.

Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała,

A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni,

Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni

Owoce, przepojone wonią twego ciała.

I stały się maliny narzędziem pieszczoty

Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie

Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,

I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty.

I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu,

Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,

Porwałem twoje dłonie - oddałaś w skupieniu

A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.

Garbus

Mrze garbus dosyć korzystnie:

W pogodę i babie lato.

Garbaty żywot miał istnie,

I śmierć ma istnie garbatą.

Mrze w drodze, w mgieł upowiciu,

Jakby baśń trudną rozstrzygał,

A nic nie robił w tym życiu,

Jeno garb dźwigał i dźwigał.

Tym garbem żebrał i tańczył,

Tym garbem dumał i roił,

Do snu na plecach go niańczył,

Krwią własną karmił i poił.

A teraz śmierć sobie skarbi,

W jej mrok wydłużył już szyję,

Jeno garb jeszcze się garbi,

Pokątnie żyje i tyje.

Przeżył swojego wielbłąda

O równą swej tuszy chwilę,

Nieboszczyk ciemność ogląda,

A on - te w słońcu motyle.

I do zmarłego dźwigacza

Powiada, grożąc swą kłodą:

"Co ten twój upór oznacza,

Żeś w poprzek legł mi przegrodą?

Czyś w mgle potracił kolana?

Czyś snem pomiażdżył swe nogi?

Po coś mię brał na barana,

By zgubić drogę w pół drogi?

Czemuś łbem utkwił na cieniu?

Z trudem w twych barach się mieszczę!

Ciekawym, wieczysty leniu,

Dokąd poniesiesz mnie jeszcze?"

Gad

Szła z mlekiem w piersi w zielony sad,

Aż ją w olszynie zaskoczył gad.

Skrętami dławił, ująwszy wpół,

Od stóp do głowy pieścił i truł.

Uczył ją wspólnym namdlewać snem,

Pierś głaskać w dłonie porwanym łbem,

I od rozkoszy, trwalszej nad zgon,

Syczeć i wić się i drgać, jak on.

Już me zwyczaje miłosne znasz,

Zwól, że przybiorę królewską twarz.

Skarby dam tobie z podmorskich den,

Zacznie się jawa - skończy się sen!

Nie zrzucaj łuski, nie zmieniaj lic!

Nic mi nie trzeba i nie brak nic.

Lubię, gdy żądłem równasz mi brwi

I z wargi nadmiar wysysasz krwi,

I gdy się wijesz wzdłuż moich nóg,

Łbem uderzając o łoża próg.

Piersi ci chylę, jak z mlekiem dzban!

Nie żądam skarbów, nie pragnę zmian.

Słodka mi śliny wężowej treść -

Bądź nadal gadem i truj i pieść!

ŚMIERCIE

Chodzą Śmiercie po słonecznej stronie,

Trzymający się wzajem za dłonie.

Którą z naszej wybierzesz gromady,

By w cmentarne uprowadzić sady?

Nie chciał pierwszej, że nazbyt miniasta,

Grób, gdy hardy, pokrzywą porasta.

Nie chciał drugiej, że nadmiernie złota,

Nie zna ciszy, kto się tak migota.

Wybrał trzecią, co choć bugulicha,

Lecz tak cicha, że wszystko nacicha.

Coś za jedna, że podobasz mi się

W swym bożystym na ziemi zarysie?

Żal mi, przeżal ptaka, co odlata,

Dla cię umrę z nieżalu do świata.

Blada jesteś, jak to słońce w zimie -

Kędy dom twój i jak ci na imię?

Dom mój stoi na ziemi uboczu,

A na imię nic nie mam, prócz oczu.

Nic w tych oczach nie mam, prócz wieczoru,

Pewna byłam twojego wyboru.

Jeden zowąd śmierć sobie wybiera,

Ale drugi tą śmiercią umiera.

Choć wybrałeś, nie wiedząc dla kogo,

Zawszeć będę pamiętną i drogą.

Jestem śmiercią twej matki, co w chacie

Uśmiechnięta czeka teraz na cię.

DUSIOŁEK

Szedł po świecie Bajdała,

Co go wiosna zagrzała -

Oprócz siebie - wiódł szkapę, oprócz szkapy - wołu,

Tyleż tędy, co wszędy, szedł z nimi pospołu.

Zachciało się Bajdale,

Przespać upał w upale,

Wypatrzył zezem ściółkę ze mchu popod lasem,

Czy dogodna dla karku - spróbował obcasem.

Poległ cielska tobołem

Między szkapą a wołem,

Skrzywił gębę na bakier i jęzorem mlasnął

I ziewnął wniebogłosy i splunął i zasnął.

Nie wiadomo dziś wcale,

Co się śniło Bajdale?

Lecz wiadomo, że szpecąc przystojność przestworza,

Wylazł z rowu Dusiołek, jak półbabek z łoża.

Pysk miał z żabia ślimaczy -

(Że też taki żyć raczy!) -

A zad tyli, co kwoka, kiedy znosi jajo.

Milcz gębo nieposłuszna, bo dziewki wyłają!

Ogon miał ci z rzemyka,

Podogonie zaś z łyka.

Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na snopie -

Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie!

Warkło, trzasło, spotniało!

Coć się stało, Bajdało?

Dmucha w wąsy ze zgrozy, jękiem złemu przeczy -

Słuchajta, wszystkie wierzby, jak chłop przez sen beczy!

Sterał we śnie Bajdała

Pół duszy i pół ciała,

Lecz po prawdzie niedługo ze zmorą marudził -

Wyparskał ją nozdrzami, zmarszczył się i zbudził.

Rzekł Bajdała do szkapy:

Czemu zwieszasz swe chrapy?

Trzebać było kopytem Dusiołka przetrącić,

Zanim zdążył mój spokój w całym polu zmącić!

Rzekł Bajdała do wołu:

Czemuś skąpił mozołu?

Trzebać było rogami Dusiołka postronić,

Gdy chciał na mnie swej duszy paskudę wyłonić!

Rzekł Bajdała do Boga:

O, rety - olaboga!

Nie dość ci, żeś potworzył mnie, szkapę i wołka,

Jeszcześ musiał takiego zmajstrować Dusiołka?

Leśmian Bolesław - Piła

Idzie lasem owa zmora, co ma kibić piły,

A zębami chłopców nęci i zna czar mogiły.

Upatrzyła parobczaka na schyłku doliny:

"Ciebie pragnę, śnie jedyny - dyny moje, dyny!

Pocałunki dla cię, chłopcze, w ostrą stal uzbroję,

Błysk - niedobłysk na wybłysku - oto zęby moje!

Oczaruj się tym widokiem, coś go nie widywał,

Ośnijże się tymi snami, coś ich nie wyśniwał!

Połóż głowę na tym chabrze i połóż na maku,

Pokochaj mnie w polnym znoju i w śródleśnym ćmaku!"

"Będę ciebie kochał mocą, z którą się mocuję,

Będę ciebie tak całował, jak nikt nie całuje!

Będę gardził dziewczętami, com je miał w swej woli

Bo z nich każda od miłości łka, jak od niedoli.

Chcę się ciałem przymiarkować do nowej pieszczoty

Chcę się wargą wypurpurzyć dla krwawej ochoty!

Chcę dla twojej, dla zabawy tak się przeinaczyć,

Abym mógł się na twych zębach dreszczami poznaczyć!

Zazgrzytała od rozkoszy, naostrzyła zęby:

"Idę w miłość, jak chadzałam na leśne wyręby!"

Zaszumiała ponad nimi ta wierzba złotocha -

Poznał chłopiec, czym w uścisku jest stal, gdy pokocha!

Całowała go zębami na dwoje, na troje:

"Hej, niejedną z ciebie duszę w zaświaty wyroję!"

Poszarpała go pieszczotą na nierówne części:

"Niech wam, moje wy drobiażdżki, w śmierci się poszczęści!"

Rozrzuciła go podzielnie we sprzeczne krainy:

"Niechaj Bóg was pouzbiera, ludzkie omieciny!"

Same chciały się uciułać w kształt wielce bywały,

Jeno znaleźć siebie w świecie wzajem nie umiały.

Zaczęło się od mrugania ległych w kurzu powiek -

Nie wiadomo, kto w nich mrugał, ale już nie człowiek!

Głowa, dudniąc, mknie po grobli, szukająca karku,

Jak ta dynia, gdy się dłoniom umknie na jarmarku,

Piersią, sobie przywłaszczoną, jar grabieżczo dyszy,

Uchem, wbiegłym na wierzchołek, wierzba coś tam słyszy!

Oczy, wzajem rozłączone, tleją bez połysku,

Jedno brzęczy w pajęczynie, drugie śpi w mrowisku

Jedna noga popod lasem uwija się w tańcu,

Druga włóczy się na klęczkach po zbożowym łańcu.

A ta ręka, co się wzniosła w próżnię ponad drogą,

Znakiem krzyża przeżegnała nie wiadomo kogo!

Bolesław Leśmian - Anioł

Czemu leciał tak nisko ten anioł, ten duch

Sięgający piersiami skoszonego siana?

Wiatr rozgarniał mu skrzydeł świeżący się puch,

A od kurzu miał ciemne jak Murzyn kolana...

Włos jego - hartowana w niekochaniu miedź!

Oczy płoną, miłosnym nieskalane szałem!

Snem wezbrała mu w skrzydłach niewiadoma płeć,

Kiedy lecąc sam siebie przemilczał swym ciałem...

Możem zbyt go zobaczył lub uwierzył zbyt,

Bo w niechętnej zadumie przystanął w pół drogi...

I znów w oczach mu błysnął nieczytelny świt,

Gdy do lotu pierś tężył i prostował nogi.

Rosa jeszcze mu ziębła na wargach, a on

Już piętrami swych skrzydeł ku niebu się wzbielił

I ogarom ciała oddał bezmiarom na strwon,

A jam się do niebiosów wówczas onieśmielił...

Odtąd, gdy wchodzę z tobą w umówiony park,

Gdzie światła księżycowe do stóp nam się łaszą -

W twych wargach szukam jego przemilczanych warg

I nie wiem, co się dzieje z tą miłością naszą?...

Bolesław Leśmian

Nad ranem

Śpi jeszcze... Na twych rzęsach - skra drobna poranku.

Strachy śnią się twej dłoni - bo i drga i pałą.

Oddychaj tak - bez końca. Czaruj - bez ustanku.

Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.

Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?

Ile dni od ostatniej upływa niedoli?

Co nas wczoraj - smuciło? Co jutro - zaboli?

I czy zabraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?

Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowo łanich

I spojrzy - i zabije... Polegniem - snem czynni...

Jak to? Więc musimy umrzeć tak samo jak inni?

Jak ci - choćby z przeciwka?... Pomódlmy się za nich...

Nocą umówioną

Nocą umówiona, nocą ociemniałą

Przyszło do mnie ciszkiem to przychętne ciało.

Przyszło potajemnie - w cudzej bezżałobie -

Było mu na imię tak samo, jak tobie...

Zajrzało po drodze w przyszłość i w zwierciadło -

Na pościeli zimnej obok się pokładło -

Dla mnie się pokładło, bym je mógł całować

I znużyć - i znużyć - i nie pożałować!

Lgnęło mi do piersi - ofiarnie pachnące,

Domyślnie bezwstydnie i - posłuszniejące...

W ciemnościach - w radościach - na granicy łkania

Mdlało od nadmiaru niedoumierania.

I nic w nim nie było, prócz czaru i grzechu,

Prócz bezwiednej woni - wiednego pośpiechu -

I prócz tego dreszczu, co ginie w krwi szumie -

A bez niego ciało - ciała nie rozumie.

Bolesław Leśmian - We śnie

Śnisz mi się obco dal bez tła

Wieczność się w chmurach błyska

Lecimy razem mgła i mgła

Bóg, wieczność i urwiska

Do mgły i mroku naglisz mnie

I szepczesz zgrzana lotem

Toć ja się tobie tylko śnię

Nie zapominaj o tem

Nie zapominam mkniemy wzwyż

Do niewiadomej mety

O jak ty trudno mi się śnisz

O jawo moja gdzie ty?

Bolesław Leśmian - Między mną a tobą

Między mną a tobą czarna gródź

Między mną a tobą martwa łódź

Takim piersiom za karę zgon biały

Że w pobliżu miłosnym nie trwały

Między mną a tobą

Między mną a tobą obcy los

Między mną a tobą cudzy głos

Usta w mgłach się bez pieszczot zatracą

Boże, Boże dlaczego i za co

Między mną a tobą drętwy czar

Między mną a tobą ciemny jar

Zanim ścieżkę upatrzymy własną

Wpierw się oczy dowiedzą, że gasną

Piła

Idzie lasem owa zmora, co ma kibić piły,

A zębami chłopców nęci i zna czar mogiły.

Upatrzyła parobczyna na schyłku doliny:

"Ciebie pragnę, śnie jedyny - dyny moje, dyny!

Pocałunki dla cię, chłopcze, w ostrą stał uzbroję,

Błysk - niedobłysk na wybłysku - oto zęby moje!

Oczaruj się tym widokiem, coś go nie widywał,

Ośnijże się tymi snami, coś ich nie wyśniwał!

Połóż głowę na tym chabrze i połóż na maku,

Pokochaj mnie w polnym znoju i w śródleśnym ćmaku!"

"Będę ciebie kochał mocą, z którą się mocuję,

Będę ciebie tak całował, jak nikt nie całuje!

Będę gardził dziewczętami, com je miał w swej woli,

Bo z nich każda od miłości łka, jak od niedoli.

Chcę się ciałem przymiarkować do nowej pieszczoty,

Chcę się wargą wypurpurzyć dla krwawej ochoty!

Chcę dla twojej, dla zabawy tak się przeinaczyć,

Abym mógł się na twych zębach dreszczami poznaczyć!"

Zazgrzytała od rozkoszy, naostrzyła zęby:

"Idę w miłość, jak chadzałam na leśne wyręby!"

Zaszumiała ponad nimi ta wierzba złotocha -

Poznał chłopiec, czym w uścisku jest stal, gdy pokocha!

Całowała go zębami na dwoje, na troje:

"Hej, niejedną z ciebie duszę w zaświaty wyroję!"

Poszarpała go pieszczotą na równe części:

"Niech wam, moje wy drobiażczki, w śmierci się poszczęści!"

Rozrzuciła go podzielnie we sprzeczne krainy:

"Niechaj Bóg was pouzbiera, ludzkie omieciny!"

Same chciały się uciułać w kształt wielce bywały,

Jeno znaleźć siebie w świecie wzajem nie umiał.

Zaczęło się od mrugania ległych w kurzu powiek -

Nie wiadomo, kto w nich mrugał, ale już nie człowiek!

Głowa, dudniąc, mknie po grobli, szukająca karku,

Jak ta dynia, gdy się dłoniom umknie na jarmarku.

Piersią, sobie przywłaszczoną, jar grabieżczo dyszy,

Uchem, wbiegłym na wierzchołek, wierzba coś tam słyszy!

Oczy, wzajem rozłączne, tleją bez połysku,

Jedno brzęczy w pajęczynie, drugie śpi w mrowisku.

A ta ręka, co się wzniosła w próżnię ponad drogą,

Znakiem krzyża przeżegnała nie wiadomo kogo!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
biografie, LEŚMIAN BOLESŁAW, LEŚMIAN BOLESŁAW
Leśmian Bolesław
Leśmian Bolesław Poezje
Leśmian Bolesław Rybak i geniusz
Lesmian Boleslaw Wiersze wybrane 2
Leśmian Bolesław Nieznana podróż Sinbada Żeglarza (wiersz)
Lesmian Boleslaw Wiersze wybrane
Lesmian Boleslaw Basn o pieknej Parysadzie
Leśmian Bolesław Baśń o rumaku zaklętym
Leśmian Bolesław Dziejba leśna
Leśmian Bolesław Opowiadanie króla Wysp Hebanowych
Leśmian Bolesław Poezje [2]
Leśmian Bolesław (1877 1937) Poezje wybrane
Leśmian Bolesław Wiersze wybrane
Leśmian Bolesław

więcej podobnych podstron