Leśmian Bolesław - Dziejba leśna
Książki/Zapraszamy
Wikiźródła to społeczny projekt, którego celem jest utworzenie wolnego repozytorium tekstów źródłowych oraz ich tłumaczeń w
formie stron wiki. Gromadzimy i przechowujemy tutaj w postaci cyfrowej wcześniej opublikowane teksty (np. utwory literackie).
W polskich Wikiźródłach dostępne jest obecnie
145 555
tekstów
718
autorów i liczba ta codziennie wzrasta – zamieszczone
materiały należą do domeny publicznej lub dostępne są na wolnej licencji. Wszyscy użytkownicy internetu mogą korzystać z
nich bezpłatnie i bez ograniczeń.
Przyłącz się do nas! Każdy może rozwijać Wikiźródła – także Ty, bez żadnych formalności, możesz dodawać nowe materiały i
porządkować te już zamieszczone.
Wszyscy tutaj pracujemy społecznie, w poszanowaniu praw użytkowników, wolontariuszy i autorów. Ciągle brakuje nam
ochotników… Pomóż nam! Wystarczy 5 lub 10 minut dziennie… choć większość z nas przebywa tu znacznie dłużej ;-)
Jak edytować? To proste!!!
Zapoznaj się ze stroną
Pomocy
lub pobierz mini-poradnik (
https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Wikiźródła_-
_pierwsze_kroki.pdf
).
Zapraszamy!!!
>>>
Dziejba leśna
Dane tekstu
Autor
Bolesław Leśmian
Tytuł
Dziejba leśna
Data wydania
1938
Wydawnictwo
J. Mortkowicz
Drukarz
Drukarnia Naukowa
Towarzystwa
Wydawniczego
Miejsce wydania
Warszawa
Źródło
Skany na Com mons
Inne
Cały tom ik
Okładka lub karta ty tułowa
Link do strony indeksu
BOLESŁAW LEŚMIAN
DZIEJBA LEŚNA
WARSZAWA MCMXXXVIII J. MORTKOWICZ
Odbito 1200 egzemplarzy numerowanych
Nr...
371
...
Zebrał i do druku przy gotował
A L F R E D TO M
Drukarni a Naukowa Towarzystwa Wydawniczego w Warszawi e
Rynek Starego Mi asta Nr. 11
S P I S R Z E C Z Y
str.
I
[
Niegdyś dom mój ochoczy
]
11
[
Tu jestem
]
12
Wczesnym rankiem
13
Południe
14
Zachód
15
[
Idzie zmierzch
]
16
Krajobraz utracony
17
II
Krzywda
21
*
*
*
(Com uczynił)
22
O zmierzchu
23
Prośba
24
[
Powrót
]
25
Skończoność
27
[
Dreszcze nasze u warg się spotkały
]
28
[
Twój portret
]
30
[
Lubię szeptać ci słowa
]
31
Szczęście
32
III
[
Jam — nie Osjan
]
35
[
Wyruszyła dusza w drogę
]
37
[
Puściła po stole swawolący wianek
]
39
[
Skrzeble
]
40
[
Spotykam go codziennie
]
41
[
Zbój
]
42
Tango
43
[
Pogrzeb Don Żuana
]
44
IV
Miłość stroskana
47
Usta i oczy
48
Wiersz konny
50
[
Ciało me, wklęte
]
53
[
Jak niewiele ma znaków
]
54
*
*
*
(Śni si ę l as om — l as )
55
Tekst jest
własnością publiczną
(public domain). Szczegóły licencji na stronie
autora
.
*
*
*
(Dłoń zanurzas z w ś ni e)
56
*
*
*
(Mrok na sc hodach)
57
[
Boże, pełen w niebie chwały
]
58
Pogrzeb
59
Śmierć wtóra
60
SEN WIEJSKI
63
[
ŚMIERĆ BUDDY
]
69
DZIEJBA LEŚNA
75
<<<
Dziejba leśna/całość
Dane tekstu
Autor
Bolesław Leśmian
Tytuł
Dziejba leśna
Data wydania
1938
Wydawnictwo
J. Mortkowicz
Drukarz
Drukarnia Naukowa
Towarzystwa
Wydawniczego
Miejsce wydania
Warszawa
Źródło
Skany na Com mons
Okładka lub karta ty tułowa
Link do strony indeksu
BOLESŁAW LEŚMIAN
DZIEJBA LEŚNA
WARSZAWA MCMXXXVIII J. MORTKOWICZ
Odbito 1200 egzemplarzy numerowanych
Nr...
371
...
Zebrał i do druku przy gotował
A L F R E D TO M
Drukarni a Naukowa Towarzystwa Wydawniczego w Warszawi e
Rynek Starego Mi asta Nr. 11
I
NIEGDYŚ DOM MÓJ OCHOCZY
Niegdyś dom mój ochoczy i św iat za dąbrow ą
Porzuciłem, by dachu nie mieć ponad głow ą,
I siebie porzuciłem gdzieś na skraju lasu
Bez pomocy, bez żalu, bez śpiew u, bez czasu
I biegiem tam, gdzie burza, mrok i zaw ierucha,
By serce niepokoić i narazić ducha —
Tak się chciałem utrudzić i krw ią w łasną zbroczyć,
Żeby istnieć w brew sobie i ból sw ój przekroczyć.
I minęło lat w iele — i po latach w ielu —
Marnotraw iąc dróg tysiąc — dotarłem do celu
I pieśniami nade mną rozbrzmiały niebiosy,
Pow iększyły się kw iaty, zolbrzymiały rosy —
I zgaduję, że z płaczem, po w łasnym pogrzebie,
W opuszczoną bezdomność pow racam do siebie.
TU JESTEM
Tu jestem — w mrokach ziemi i jestem — tam jeszcze
W szumie gw iazd, gdzie niecały w mgle bożej się mieszczę,
Gdzie pow ietrze, drżąc ustnie, sny mów i i gra mi,
I jestem jeszcze dalej poza temi snami.
Zew sząd idę ku sobie; w szędzie na się czekam,
Tu się spieszę dośpiew nie, tam — docisznie zw lekam
I trw am, niby modlitw a, poza sw ą żałobą,
Ta, co spełnić się nie chce, bo w oli być sobą.
WCZESNYM RANKIEM
Gdy ulice, stopami ludzkiemi nietknięte,
W słońcu porannem stoją dla nieba otw orem,
Nie poznaję drzew daw nych — takie są zaklęte,
Tak traf nie olbrzymieją i tak pachną — borem.
Zda się, że po raz pierw szy ow iane szelestem
Jaw ią się moim oczom w cudnem niepoznaniu,
Jakbym zastał je nagle na ich skrytem trw aniu
W św iecie zgoła odmiennym, niż ten, gdzie ja jestem.
Lecz pierw szy zgiełk ulicy, w rzask życia ułudy
Płoszy je, że — malejąc — tłumią czary sw oje
I cof ają się w łaśnie w ten św iat, gdzie ja stoję
I podglądam ich pilnych przeistoczeń trudy.
POŁUDNIE
Obłok blaskiem sam siebie zaćmiew a w upale,
Dno błękitem przeciera, lub nie ma dna w cale.
Rumianek, co w tych żarach biel gubi cudacznie,
Trzykroć w nic się odzłoci, nim kw iatem być zacznie...
Płat muraw y od w zgórza całą źdźbeł bezsiłą
Zielenieje mi w oku — w skrócie i pochyło...
Głos od brzmienia w łasnego w tej ciszy odw yka,
Nie chce mu się być głosem — bez żalu zanika.
Drw al, nogi rozkraczyw szy, z zadumą snu szczerą
W pień uderza zbłyskaną od słońca siekierą.
Echo się do uderzeń opóźnia o mgnienie,
A ja w łaśnie to drobne chw ytam opóźnienie
I, nim odgłos siekiery osobno dolata,
Całe niebo przeżyw am i zw iedzam pół św iata!
W tych przerw ach między echem a ciosów bezgw arem
Dusza moja, z niczego zrodzona nad jarem,
Szuka w olnej umieszczki dla trw ania na nice,
Dla istnienia naopak, dla tchu — w tajemnice!
Nie w ie o tem siekiera, że w ten dzień słoneczny
Pracuje na baśń moją, na mój żyw ot w ieczny!
I że w jedną jedyną bezbrzeż się zespala
Jej połysk i pnia w ygłos — mój sen i ruch drw ala!
Że echo do uderzeń opóźnia się czaru,
By snom dać krztynę czasu na w stęp do bezmiaru!
ZACHÓD
W błękicie — szkarłat zórz! Wniebow stąpienie róż!
Wieczność płonie tak samo, jak płonęła za młodu...
Ogród, gdzie w złotym mchu tkw i odrobina tchu,
Niezbędnego dla ciebie, co śnisz w nętrze ogrodu.
By iść do tamtych stron, odzyskać trzeba zgon,
Zagubiony w tym bycie, co narzucił się św iatu.
Nic nie mów — tylko patrz! I nie patrz, ale płacz,
Bo już niema dla duszy w yjścia z tego szkarłatu!
IDZIE ZMIERZCH
Idzie zmierzch od zapłotków — od stodół — od jarów,
Idzie zew sząd i znikąd, a taki ma narów,
Że im bardziej snem przymrze i w rów się zagrzebie,
Tem w idniej mu w niebycie — tem łatw iej znieść siebie.
O, niełatw o nam było pow iązać los z losem!
Smutek boczył się na nas; żal patrzył ukosem...
Odeszłaś — w ślad za tobą dzień złoty przeminął, —
Ale, z ziemi uchodząc, po niebie w ciąż płynął...
Dogoryw a dnia reszta w obłokach zbłąkana,
Dołem mrok, lecz nadw yżką dnia — płonie stóg siana.
Więc raz jeszcze — choć ciebie niema w pól rozłogu —
Przeżyw am dzień miniony — ten, co lśni na stogu.
KRAJOBRAZ UTRACONY
Czemu obcą mi w ioskę z zw ykłych lip gromadą
Wspominam, jak dostępną niegdyś tajemnicę,
Gdzie ow iec znakow anych natłoczone stado
Napełniło — już znikłą na zaw sze ulicę?...
Czemu dziś w e w spomnieniu tak pilnie je śledzę?
Ruch każdy, snem spraw dzony, odtw arzam zaw zięcie...
Czas mijał... One — w czasu w błądziły niew iedzę
I, nagle bezładniejąc, znikły na zakręcie.
I czemu czuję w piersi zdław iony płacz boży
Na myśl, że nie zaszumią tamtych pól pow iew y,
I że się nie rozw idnią św iatłem tamtej zorzy
Zgubioną w ełną ow iec pośmiecone krzew y?
II
KRZYWDA
Zamknij okno... W ogrodzie — zbyt śpiew no.
Oczy do snu, lub do śmierci zmruż.
Krzyw da nasza kończy się napew no!...
Życie — mija... Wolno spocząć już...
Dzień się now y na obłoków bieli
Nie zatrw oży, że ciał naszych brak...
Lecz to w szystko, cośmy przecierpieli,
Niechaj w e mgle ma choć drobny znak!
Bo czem zgrozę odkupić zagłady,
Łez w ysiłek i ten pusty czas,
Gdy śmierć zniszczy naw et ran tych ślady,
Ran, co niegdyś tak bolały nas?
*
*
*
Com uczynił, żeś nagle pobladła?
Com zaszeptał, żeś w szystko odgadła?
Jakże milcząc poglądasz na drogę!
Kochać ciebie nie mogę, nie mogę!
Wieczór słońca zdmuchuje roznietę.
Nie te usta i oczy już nie te...
Drzew a szumią i szumią nad nami
Gałęziami, gałęziami, gałęziami!
Ten ci jestem, co idzie doliną
Z inną — Bogu w iadomą dziew czyną,
A ty idziesz w ślad za mną bez w iary
W łez potęgę i w oczu sw ych czary, —
Idziesz chw iejna, jak cień, co się tuła, —
Wynędzniała, na ból sw ój nieczuła, —
Pylną drogę zamiatasz przed nami
Warkoczami, w arkoczami, w arkoczami!
O ZMIERZCHU
Gdy zmierzch na oknie naszem już dosięga kw iatów,
My, w cień w spólny zw iązani na znajomej ścianie —
Myślami do dw u różnych odbiegamy św iatów,
Dłońmi zw arci w tym ziemskim, jak na pożegnanie.
Wędrów ka myśli naszych, stroniących od ciała,
Każe pod grozą straty trw ać w znieruchomieniu —
Dech przy tchu, skroń przy skroni, ramię przy ramieniu
I unikać w szystkiego, co szumi, lub pała...
Czuję ucho tw e miękkie — zgrzane przy mem uchu,
Lecz go nie śmiem ochłodzić w ilgotnych w arg brzegiem,
By dreszczem nieobacznym lub pieszczot zabiegiem
Nie skłócić nabytego od zmierzchów bezruchu.
PROŚBA
Czemuśmy się zgodzili na brzemię pokory?
Na istnienia naszego — ból, krzyw dę i strw on?
Czemuśmy nie w yryli choćby kreciej nory,
By dać szczęściu — kryjów kę i nocleg i schron?
Zaniedbaną pieszczotą chcemy zmóc rozpacze, —
Na ustach słów spóźnionych zbytecznieje gw ar...
I płacz ciągle nas ściga, choć już nikt nie płacze, —
Bo i cóż nam zostało? — To jedno: tw ój czar!...
O, nie znuż się ostatnim czarow ania trudem!
Wytrw aj w jaw ie, co męczy zbyt usilnym snem!
Nie w iesz naw et, czem dla mnie w mroku — poza cudem
Są tw e dłonie!... Ja tylko, gdy całuję, w iem...
POWRÓT
Wracam, w racam po długiej rozłące —
Dłonie tw oje, niecierpliw ie lgnące!
Wszystko — daw ne, a niby na now o —
Drogi oddech — znajomy ruch głow ą...
Znów prow adzisz przez w szystkie pokoje,
I idziemy, idziemy oboje...
Now ej sukni nie postrzegłem w cale —
Śmiech tw ój dzw oni, że patrzę niedbale.
Pokazujesz dłonią niespodzianie
Now e w kw iaty obicia na ścianie
I list do mnie zaczęty na stole —
«Pełen żalu... Niech leży... Tak w olę».
Okno nagle otw ierasz w głąb nieba —
Niepotrzebnie, a w łaśnie tak trzeba.
Dłoń mą tulisz do serca, w ięc słyszę
Jak uderza — choć w ustach masz ciszę...
I w tej ciszy, w straszliw em milczeniu
Skroń mi, płacząc, składasz na ramieniu.
SKOŃCZONOŚĆ
Tyle nam pieszczoty,
Co dla czw orga rąk.
A ty, zmierzchu złoty,
Konaj w pośród łąk.
Jedna dal w błękicie,
Ale różna łódź!
Trzebaż było życie
Z ow ą dalą skuć?...
Późny w ieczór stroni
Od zielonych brózd.
Dłoniom zbrakło dłoni,
Ustom zbrakło ust!
Szczęście, co od słońca
Wzięło czar i kres,
Dobiega do końca,
Unikając łez.
Oto — zlękłe ciało,
Oto gw iezdny kurz!
To, co stać się miało,
Niech się stanie już!
DRESZCZE NASZE U WARG SIĘ SPOTKAŁY
Dreszcze nasze u w arg się spotkały. Pow ieki
Zw arły się, by nie w idzieć nic oprócz rozkoszy,
Co, po ciemku zrodzona, śni pożar daleki
Sadów , gdzie ptak śpiew ając ognia się nie płoszy.
Nie domknąłem tw ej w rótni, upuściłem róże
W tw ym progu — i zaledw o w snów i pieszczot przerw ie
Widzę je w raz z mieczami aniołów w lazurze,
Z których żaden od ust mię tw oich nie oderw ie!
A czas nastał. Idąca do lasu przez drogę
Śmierć mnie w oła. Napróżno! Umrzeć już nie mogę!...
Razem z tobą w rozkoszy i kw iatach zaryty,
Choćby nade mną nagła w yrosła mogiła,
Skraw ka ziemi, gdzie miłość do snu mnie złożyła,
Nie opuszczę, by odejść w nieznane błękity!
Nie zamienię snu mego na sen w iekuisty,
Bogom, zeszłym do jaru — tam, gdzie moja chata,
Nie oddam łąk, ścielących sw ój dyw an kw iecisty
Dla ciał dw ojga, co uszły potęgom w szechśw iata!
A czas nastał. Wpatrzona w chmur naokół trw ogę.
Śmierć mnie w oła. Napróżno! Umrzeć już nie mogę!
Słońce na duchy nasze, dla nieba zbyteczne,
A dzielące z kw iatami sw ój czar i przew inę,
Patrzy jako na żyw e zegary słoneczne,
Gdzie cień chabrów miłości w skazuje godzinę.
Dłonie nasze, splecione w szczęścia niepodzielność,
U stóp brzozy przygodnej — w obec szumów łąki
Skruszyły w sw ym uścisku w zajemną śmiertelność,
I niemasz dla nich czasu — i niemasz rozłąki!
A czas nastał. Wiodąca w zw yż duchów załogę
Śmierć mnie w oła. Napróżno! Umrzeć już nie mogę.
TWÓJ PORTRET
Tw ój portret z lat dziecinnych... Ten uśmiech niecały,
Co dziś mi zapow iada pieszczotę gołębną, —
Też nogi, które grzeje w argami, gdy zziębną, —
Lecz skaczące w ogrodzie przez sznur rozbujały.
Pierś — jagoda znikliw a i nie do ujęcia,
W biegu w klęta w ramiona, jak łódź między w iosła,
Serce czuć w niej, jak w gnieździe ciepły łeb pisklęcia:
Długo siebie nie znało, nim w pełnię urosła!
Na dw ie siostry w rozłące — patrzę na przemiany,
I czarem podobieństw a w milczeniu się poję, —
Którąż dzisiaj posiadam, żądzą opętany?
Jednąż kocham dziew czynę, czyli dziew cząt dw oje?
LUBIĘ SZEPTAĆ CI SŁOWA
Lubię szeptać ci słow a, które nic nie znaczą —
Prócz tego, że się garną do tw ego uśmiechu,
Pew ne, że się tw ym ustom do cna w ytłumaczą —
I nie w stydzą się sw ego mętu i pośpiechu.
Bezładne się w tych słow ach niecierpliw ią w ieści —
A ja czekam, ciekaw y ich poza mną trw ania,
Aż je sama pow iążesz i ułożysz w zdania
I brzmieniem głosu dodasz znaczenia i treści...
Skoro je sw oją w argą w yszepczesz ku w iośnie —
Stają mi się tak jasne, niby rozkw it w rzosu —
I rozumiem je nagle, gdy giną radośnie
W śpiew nych f alach tw ojego, co mnie kocha, głosu
SZCZĘŚCIE
Coś srebrnego dzieje się w chmur dali.
Wicher do drzw i puka, jakby przyniósł list.
Myśmy długo na siebie czekali.
Jaki ruch w niebiosach! Słyszysz burzy św ist?
Ty masz duszę gw iezdną i rozrzutną.
Czy pamiętasz pośpiech pomieszanych tchnień?
Szczęście przyszło. Czemuż nam tak smutno,
Że przed jego blaskiem uchodzimy w cień?...
Czemuż ono w mroku szuka treści
I rozgrzesza nicość i zatraca kres?
Jego bezmiar w szystko w sobie zmieści,
Oprócz mego lęku, oprócz tw oich łez...
III
JAM — NIE OSJAN
Jam — nie Osjan! W zmyślonej postaci ukryciu
Bezpiecznie śpiew am moją ze św iatem niezgodę!
Tarczą złudy obronny — zyskałem sw obodę,
Którą on by zapragnął, gdyby tkw ił w tem życiu.
Za niego dźw igam brzemię należnej mi sław y
I za niego o przyszłość mych pieśni się trw ożę —
Żyję tak, jakbym tego życia był ciekaw y —
Ginę, jak on by ginął, choć zginąć nie może!
Ten go uczci, co będzie na moim pogrzebie,
Gdy moja mgła się z jego spokrew ni tumanem.
Nikt się nigdy nie dow ie, czem byłem dla siebie —
Dla innych chciałbym zaw sze być tylko Osjanem.
Tak rzekł śpiew ak, lecz w łasnym smutkom nie podołał,
I nagle: Boże, Boże! — do Boga zaw ołał.
Jam — nie Bóg! Tw arzy mojej spragniony zatraty,
Maskę Boga przyw działem — zdradziecko pokrew ną,
I za Niego stw orzyłem bezrozumne św iaty,
Tak, jak On by je stw orzył... Napew no! Napew no!
Za Niego w mrok się w darłem, by trw ać w obłąkaniu,
Tak jak On by to czynił, gdyby chciał się w dzierać!
Za Niego mrę na krzyżu w bolesnem przebraniu
Tak w łaśnie, jak On marłby, gdyby mógł umierać!
Za Niego, jakby rozpacz gnała Go po niebie,
Płacząc — w próżnię uchodzę, by marnieć — odłogiem!
Nikt się nigdy nie dow ie, czem byłem dla siebie!
Dla w as, co się modlicie, jestem tylko — Bogiem.
WYRUSZYŁA DUSZA W DROGĘ
Wyruszyła dusza w drogę... Dzw onią w e dzw ony.
«Gdzie są teraz moje sady? Gdzie moje schrony?»
Zaw ołały w szystkie lasy, pełne motyli:
«Spocznij, duszo, w naszym cieniu, — nie zw lekaj chw ili!»
«Jakże mogę w w aszym cieniu spocząć niezw łocznie,
Kiedy sama jestem cieniem, gdzie nikt nie spocznie!»
Zaw ołała w onna łąka, zalśniona rosą:
«Koś mnie sobie na użytek złocistą kosą!»
«Jakże mogę ciebie kosić, łąko zielona —
Kiedy sama kosą śmierci jestem skoszona!»
I zaw ołał Bóg zjaw iony: «Miłuj mnie w niebie,
Gdzie radością niecierpliw y czekam na ciebie!»
«Jakże mogę cię miłow ać w szczęścia pobliżu,
Gdym smutnego pokochała niegdyś na krzyżu?»
«Pozbaw iłem ciebie św iata i sosen z boru,
Byś nie miała, oprócz Boga, nic do w yboru!»
«Zagnałeś mnie z krasnych maków w ciemność mogiły, —
Gdzieżeś ukrył ow e miecze, co mnie zabiły?»
«Nie ukryłem ow ych mieczy, mam je przy boku,
Jeno zechciej — nieszczęśliw a — spocząć w obłoku!»
«Jakże spocznę w tw ym obłoku — z ziemią w rozłące,
Kiedym lasom odmów iła i mojej łące!»
«Otrzyj oczy zapłakane szat moich bielą,
A rozkażę mym aniołom — niech cię w eselą!»
«Jakże mogę się w eselić z tobą w przestw orze,
Kiedy śmierci tw ej pożądam — Boże, mój Boże!»
I zamilkli i patrzyli naw zajem w oczy —
A ponad nim i ponad nią w ieczność się toczy.
PUŚCIŁA PO STOLE SWAWOLĄCY WIANEK
Puściła po stole sw aw olący w ianek.
«Kto go chw yci pierw szy — ten mój ukochanek!»
Pochw ycił tak ściśle, aż się kw iaty zw arły.
«Skąd ty jesteś rodem?» — «Ja rodem — umarły!»
«Co się stało w okół, że św iat mi się mroczy?» —
«To ja w łasnoręcznie zamykam ci oczy»...
«Już mnie nigdzie niema i nigdy nie będzie!» —
«Niema ciebie nigdzie, bo już jesteś w szędzie.»
SKRZEBLE
Skrzeble biegną, skrzeble przez lasy, przez błonie,
Drapieżne żyw czyki, upiorne gryzonie!
Biegną szumnie, tłumnie pow ikłaną zgrają,
A nie żyją nigdy, tylko umierają —
Umierają, skomląc, szereg za szeregiem.
Śmierć jest dla nich w łaśnie tym po lasach biegiem,
Śmierć jest dla nich pędem w niepochw ytne cienie —
Biegną tylko poto, aby śnić istnienie.
Św iat im śni się w biegu — daleki i bliski,
Śnią się w łasne ślepie, śnią się w łasne pyski,
Śni się im, że mogą kąsać jadow icie —
Węszą przez sen moje i to tw oje życie,
A ten sen łakomy w ystarcza im praw ie —
Kogo gryzą w e śnie, ginie ten na jaw ie, —
Gryzą w e śnie boga, co sen stw orzyć umiał,
A ów dąb umiera, co dla niego szumiał.
SPOTYKAM GO CODZIENNIE
Spotykam go codziennie. Tw arz, w klęta w ramiona,
Jak mgła, męczarnią oczu ledw o obgłębiona.
Wyciąga błędnej ręki w idemko niemraw e,
By niem zgłaskać surduta połataną jaw ę.
Patrzy w e mnie, jak w pustkę, lecz głow y nie zniża.
Te same zaw sze gw oździe tłoczą go do krzyża.
Życie now ych mu skąpi, a starych nie kruszy.
Gdzie mu tam w myśli teraz now y gw óźdź dla duszy!
Już niezgrabny od nędzy, zły i niedorzeczny,
Chce coś mów ić, lecz w styd go przeraża odw ieczny —
Ten w styd, co w sw ój niebieski w patrzony rodow ód,
Pielęgnując cierpienie, boczy się na pow ód.
Wstydu jego przede mną zaw czasu się w stydzę —
Więc udaję, że w tłumie już go niedow idzę.
A chcę mu coś pow iedzieć — coś na w ieczność całą —
Rozpłakać się... rozśmieszyć to zgłodniałe ciało —
Nakarmić i przyodziać nadmiernie, odśw iętnie. —
Ale on mię już minął i znikł obojętnie.
I tak zaw sze i nigdy nie będzie inaczej...
Nikt nie zmieni mgły jego i mojej rozpaczy,
I nikt nas — choć się rozpacz do mgły czasem zbliża —
Nie w bije now ym gw oździem do w spólnego krzyża.
ZBÓJ
Przez śnieżycę, co, w yjąc, pow iększa przestw orza,
Zbój się skrada — w naw ianej puszyściejąc bieli...
Nie masz praw a sięgania do ludzkiej gardzieli!
Mam — praw o noża!
Pcha go naprzód w mrok pusty w icher i nadzieja...
Stanął nagle, jak gdyby z durną zmorą zszedł się.
I oczy, zaszronione nieściśle, rozkleja
I patrzy przed się.
Z cieniem, który ułomnie zboczony na murze
Na przelew ne ramiona w dział czapę bez głow y,
W sztyw nym brzasku latarni piętrzy się w mundurze
Posterunkow y.
Księżyc na chmur czuprynę w yplusnął dzban mleka,
A Bóg żyw cem uchodzi w śnieg, w chłód i w zaw ieję.
Zbój krzyczy: «Panie Chmura!» — i w nicość ucieka,
A on — olbrzymiejąc — pow ażnieje...
TANGO
Ogień nasturcji — w ślepiach kota.
Mgły czujnej w okół ciał zabiegi.
Łódź, co odpływ a w nic — ze złota!
Żal — i liljow e brzegi.
Suńmy się ruchem dw óch gondoli,
Nie patrząc w lśniące dno podśw iatów, —
Niepokojeni z w łasnej w oli
Tajemną w iedzą kw iatów.
W zw ierciadłach — św iateł piętrow anie,
A w szybach — zmrok posępny, —
I nieustanne zanurzanie
Stopy w ten dźw ięk następny...
A dźw ięki, z tańcem snując zmow ę,
Mgław ieją — byle mgław ieć.
Tango bezw iednie purpurow e
Zaczyna — niechcąc błękitnaw ieć...
Stopę, co szuka mgły w ygodnej,
Ostatni dźw ięk w yminął —
I niezużyty — i sw obodny
Chce ginąć... I już zginął.
POGRZEB DON ŻUANA
Zbladła tw arz Don Żuana, gdy w ulicznym mroku
Spotkał sw ój w łasny pogrzeb, i przynaglił kroku.
I zatracił różnicę między ciałem w ruchu
A tem drugiem, co legło w trumiennym zaduchu.
Czuł tożsamość obojga — orszak szedł pośpiesznie
A jemu się zdaw ało, że w miejscu tkw i śmiesznie.
Czekał, aż uśnie w Bogu, lecz stw ierdził naocznie,
Że Bóg nie jest — noclegiem, — i że już nie spocznie.
Pogardą na śmiertelne odpow iadał dreszcze.
«Śpi snem w iecznym» — szeptano, ale nie spał jeszcze.
Szedł coraz bezpow rotniej — w pozgonnym rozpędzie.
«Śpi snem w iecznym»... Snu niema i nigdy nie będzie!
«Szczęśliw y! Już nie cierpi!» — tak mów iono w koło, —
A on w św iat trosk mogilnych kroczył niew esoło,
W św iat, gdzie pierw szą ułudą jest ostatnie tchnienie, —
I zaczęło się now e — nieznane cierpienie.
Dzw ony jeszcze dzw oniły. Nie słuchał ich w cale.
Szli ludzie — dotąd żyw i... Minął ich niedbale.
Czczość dzw onów i daremność zrozumiał pogrzebu
I zmarłemi oczyma przyglądał się niebu.
IV
MIŁOŚĆ STROSKANA
Która godzina? Która w niebie zorza?
Nie czas na skargi! Św iat w łaśnie jest taki!...
Daw noś to w zbożu rw ał chabry i maki?
Pokochaj zboże! Nic niema, prócz zboża!...
Czemuż tak patrzysz w otchłanie bezczasu, —
I mów isz: «Jakże pokocham tę zmorę?» —
Daw noś to w lesie całow ał drzew korę?
Więc las pokochaj! Nic niema, prócz lasu!
— «Przyszedłem na św iat, poprzedzon żałobą,
I byle jaką odejdę stąd bramą.» —
A cóż zabierzesz na drogę ze sobą,
Jeśli — nie w szystko, jeśli nie to samo?
Niech dusza tw oja, miłością w ielmożna,
Takim się żalem po nocach nie trudzi,
Że prócz tych roślin i zw ierząt i ludzi —
Nic na tym św iecie pokochać nie można!
USTA I OCZY
Długo się usta moje karmiły tw em ciałem,
Aż głodu ust mych doznałem, —
Boś ujęła im pieszczot w ostatniej godzinie,
Co, przemijając, nie minie.
I odtąd, odrzucone w św iat, słońcem rozbłysły,
Straciły rozum i zmysły —
I całują te głazy i te martw e rzeczy,
Które duch zdeptał człow ieczy.
Całują księżyc w studni, słońce w śród alkierzy —
I w iatr, gdy naw prost uderzy,
I gniazda, które burza strąciła przedw cześnie,
I kw iaty w polu i w e śnie, —
I całują u źródeł szemrzącego losu
Wszystko, co kw itnie bez głosu,
Wszystko, co pocałunków, złożonych w pokorze,
Oddać im nigdy nie może.
Jeno musi w to słońce zapatrzyć się złote
I, milcząc, przyjąć pieszczotę.
I radują się usta, że całow ać mogą
Wszystko, nie mając — nikogo!
I że w olno im teraz na kw iatach oniemieć
I mając w szystko — nic nie mieć!
Zaś oczy, gdy się usta do kw iatów zbliżały,
Odbiły nagle — św iat cały.
I radują się oczy, że nad ust szkarłatem
Z całym spotkały się św iatem!
WIERSZ KONNY
Pochylony ku św iatu — patrzę w cień mój konny,
Jak się obco przew ija — skośny i postronny —
Wybojem dróg.
Mój cisaw y, któremu i głaz nie zacięży, —
Zaśw iat w słońcu zw ęszyw szy, — kark zagrzany tęży
W uparty łuk!
Woniejące od pola, z traw w yw iane losy
Złączyły nas na w spólny bieg w tamte niebiosy
I w tamten las...
I kazały jednakim zespolić się ruchem
Na sny różne, co — jaw y zw iązane łańcuchem —
Śnią się raz w raz.
Dąb, migając za dębem, w stecz luźnie odlata, —
W przerw ach między dębami zaskoczona chata
Cofa się w jar!...
Ruczaj, słońcu naukos jarząc się samopas,
Z oczu nagle nam znika, jak w ylękły topaz,
Mara w śród mar...
Stogi siana z bocianem lub w roną na czubie
Olbrzymieją do czasu, aż giną w przegubie
Minionych miedz!
I dobrze nam i barw no, gdy skrajem źrenicy
Pochw ycimy mak w życie lub kąkol w pszenicy,
By dalej biec!
I dobrze nam i skrzyście, gdy w pobok cmentarza
Chata szybą od blasku oślepłą przeraża
Daleki step —
Lub gdy srebrem oparty o w ierzchołek drzew a
Obłok — snem rozw idniony — na słońcu w ygrzew a
Kudłaty łeb!
Bezmiar nozdrza nam szarpie i w re w naszym pocie,
A my piersią zdyszaną na w łasnej tęsknocie
Kładziem się w zdłuż!
W jeden tętent dw a nasze stapiając milczenia,
Sprzepaszczamy się w zamęt bystrego istnienia
Obojgiem dusz!
Czy to śmierć się tak dymi w zdybanym bezkresie?
Tak, to — ona! To — ona! Bo tak w łaśnie zw ie się.
Tchu w piersi brak!...
Trzeba przemknąć pomiędzy śmiercią a pokrzyw ą...
Cisak w nicość się gęstw i pogmatw aną grzyw ą,
Jak lotny krzak!
Jeszcze chw ila — a niebo skończy się! Lecz niech no
Próżnie zow ąd w ybłysłe ku nam się uśmiechną
Zza mgieł i w zgórz,
A my, łamiąc przeszkody, groźniej i pochmurniej
Pośpieszymy w tę otchłań na w ieczysty turniej
Tamtejszych burz!
Jakiś blady mieszkaniec chmur — z niebios w ybrzeża
Widzi, że w icher w locie o pierś nam uderza
Jak stal o stal, —
I nie może rozeznać poprzez kurzaw zw oje,
Co się stało na ziemi, że tych kształtów dw oje
Mknie w jedną dal?
I nie może zrozumieć w sw ojem w niebow zięciu,
Czemu z w yżyn drapieżnych spadł na kark zw ierzęciu
Człow ieczy stw ór?
I dlaczego dw ie zmory różnego obłędu
Zbiegły się, aby zdw oić czar sw ego rozpędu
Do innych zmór?
CIAŁO ME, WKLĘTE
Ciało me, w klęte w korow ód istnienia,
Wzruszone słońcem od stóp aż do głów ,
Zna ruchy dziw ne i znieruchomienia,
Które zeń w śpiew ie przechodzą do słów.
Zna pląsy gw iezdne, w szechśw iatów taneczność
I w ir i turkot rozszalałych jazd, —
Pieśnią jest życie i pieśnią jest w ieczność
W takt mego serca i nie moich gw iazd!
Gdy w ieczór na noc do snu się układa,
Zmierzchami tłumiąc purpurow y żal,
Bóg, niby z nieba strącona kaskada,
W pierś mą uderza i rozdzw ania w dal...
I drgają w piersi rozdzw onione losy,
Bije do głow y rozśpiew ana krew,
I pieśnią całe ogarniam niebiosy,
I ziemię całą w idzę poprzez śpiew !
JAK NIEWIELE MA ZNAKÓW
Jak niew iele ma znaków to ubogie ciało,
Gdy chce o sobie samem dać znać, co się stało...
Stało się, bo się stało! Już się nie odstanie!
Patrzę ciągle i patrzę, jak gdyby w otchłanie,
I ciągle nasłuchuję, czy kto puka w ciszę?...
Nie dlatego, że w idzę, nie przeto, że słyszę.
I usta moje bledną, a to ten ból biały
Nie dlatego, że zmarły, lecz bardzo kochały,
I uśmiech nie dlatego trw a na nich przelotem,
Żeby się uśmiechały..., ten uśmiech w ie o tem.
A gdy ciebie w spominam — św iat mi cały gaśnie,
Bo tak oczom potrzeba, — tak chce się im w łaśnie!
A dłonie załamując, w iem, że nie z rozpaczy,
Lecz nie mogę inaczej — nie mogę inaczej.
*
*
*
Śni się lasom — las,
Śnią się deszcze.
Jaw ią się raz w raz
Znikłe maje.
I mijają znów,
I raz jeszcze...
A ja w łasnych snów
Nie poznaję.
*
*
*
Dłoń zanurzasz w śnie,
W zagrobow ym cieniu.
Nie znajdujesz — mnie,
Wołasz po imieniu!
A ja — leżę tu,
Gdzie ma być nas — dw oje...
Brak mi tylko — tchu,
Oto — ciało moje...
*
*
*
Mrok na schodach. Pustka w domu.
Nie pomoże nikt nikomu.
Ślady tw oje śnieg zaprószył,
Żal się w śniegu zaw ieruszył.
Trzeba teraz w śnieg uw ierzyć
I tym śniegiem się ośnieżyć —
I ocienić się tym cieniem
I pomilczeć tem milczeniem.
BOŻE, PEŁEN W NIEBIE CHWAŁY
Boże, pełen w niebie chw ały,
A na krzyżu — pomarniały, —
Gdzieś się skryw ał i gdzieś byw ał,
Żem Cię nigdy nie w idyw ał?
Wiem, że w moich klęsk czeluści
Moc mnie Tw oja nie opuści!
Czyli razem trw amy dzielnie,
Czy też każdy z nas oddzielnie.
Mów, co czynisz w tej godzinie,
Kiedy dusza moja ginie?
Czy łzę ronisz potajemną,
Czy też giniesz razem ze mną?
POGRZEB
Słyszę, jak deszcz po liściach coraz gęściej pluska.
Tak mnie nuży zw łok moich w zaśw iaty w yw ózka
Na kołach, co się kręcą, choć nie w iedzą drogi!...
Dla mnie już tylko — mroki i mroków rozłogi!
Boże, czemuś dał duszę, co snu musi żebrać, —
Ï życie, które można tak łatw o odebrać?
I czemuś mnie z takiego utw orzył marliw a,
Że mnie w tę obcą ciemność byle noc poryw a?
Czemu nieśmiertelniejesz na moim pogrzebie?
Czemuś zabił mnie jadem, co nie truje ciebie?
Czemu nuży mnie zw łok mych w zaśw iaty w yw ózka.
A deszcz po żyw ych liściach coraz gęściej pluska?...
ŚMIERĆ WTÓRA
ŚMIERĆ WTÓRA
Dw ojgu zmarłym w cmentarza zakątku
Daw na miłość śni się od początku, —
I w estchnęli i po małej chw ili
Wspomnieniami ust się połączyli.
Usta, usta! Próchno w w as migota!
Któż odgadnie, że to jest — pieszczota?
Któż pomyśli, że to jest kochanie —
Pocałunków trudne w spominanie?...
Słodka jeszcze jest taka żałoba:
Cień — cieniow i, mgła — mgle się podoba.
Ale szczęście nie potrw ało długo:
Niespodzianie zmarli śmiercią drugą...
Boże, Boże! Gdzie tw oje lazury?
Straszno zmarłym umierać raz w tóry!
Straszno nie być pod żadnym namiotem...
Cicho — ciszej... Nie mów my nic o tem...
S E N W I E J S K I
SEN WIEJSKI
Śni mi się czasem w ieś, którą w brew losom
Wysiłkiem marzeń przymuszam do trw ania,
Czując, jak przymus co chw ila jej w zbrania
Zniknąć, gdy w łaśnie zmyślonym niebiosom,
Oczyma ledw o naznaczyłem w próżni
Miejsce spotkania snu mego z błękitem.
Drzew a mię nęcą naocznym rozkw item —
Czasem się tylko jakiś liść opóźni
Lub gałąź, nie tak zjaw iona, przez szpary
Snu w mrok w ybiegnie ponad snu zamiary...
A zresztą — w ieczór żmudny, nieustanny,
Z pola znużone w racają dziew częta,
Wadząc spódnicą o złote dziew anny,
O których sen mój, że śnią się, pamięta.
A kroki dziew cząt — uparte, bezgłośne
I jednoczesne i dziw nie nieznośne,
Jakby szły poto, by mi tylko dow ieść,
Że idą, dbałe o pył, co się zryw a
Z pod stóp ku zorzy. I, jak w e śnie byw a,
Gdy życie w kracza w e w łasną opow ieść,
Wiem o nich w szystko... A one mą w iedzę
Zgadują naw skroś, że nie ta i pusta,
I dalej idą, w ypełniając miedzę
I umiejętnie rozchylając usta
Jakby do śpiew u. Choć śpiew u nie słyszę,
Wiem, że śpiew ają — i w słuchany w ciszę
Ich w arg, niemotą drętw ych beznadziejną,
Te słow a chw ytam napozór kolejno:
«Czy kto nas w yśnił? I skąd nasza dola?
I czy to praw da, że w racamy z pola?
I czy to praw da, że my w sobie — żyw e?
Śnijmy się nadal — zgodne i cierpliw e!»
Choć słów tych niema, lecz słyszę je w chw ili,
Kiedy pomyślę, że tak być pow inno.
Zorza ku głębiom strumieni się chyli,
Ściekając złotem i purpurą płynną,
Bieleją brzozy, krw aw ią się czereśnie —
Wszystko to w e śnie.
Wszystko to w e śnie. Gdy chylę w sen głow ę,
Dziew częta chylą tak samo sw e skronie...
Przechodzą teraz przez nagłą dąbrow ę,
Której nie było, a która, ustronie
Wprzód upatrzyw szy, w sieć snu siebie chw yta
I na spotkanie idącym rozkw ita,
Szumiąc zieleni zaklętą pierw szyzną,
Nieprzew idzianą, a bujną i żyzną,
Wśród której życie, przemieszane z zorzą,
Prześw iecające w raz z niebem przez liście,
Purpurow ieje mętnie i cieniście.
Na w idnokręgu obłoki się mnożą.
Od dziew cząt cienie padają ukośne
I jednoczesne i dziw nie nieznośne,
Jak gdyby poto w ysnuły się drogą,
Aby mi dow ieść, że mają od kogo
I na co upaść... I błędne motyle
Na pokaz, z trudem sw ój kształt w zorzy trw alą.
Teraz chcę zliczyć tłum dziew cząt, co falą
Płynie po kw iatach — jest tyle a tyle,
To w szystko, — liczby określić nie umiem,
Ale ją naw skroś i żyw cem rozumiem,
Jak gdyby była nie liczbą, lecz spadem
Ciał w głąb naoścież rozw artego ducha.
Już czerw iec, skrząc się, biegnie moim sadem,
A w chacie mojej — noc lipcow a, głucha,
A w polu w ieczór dogasa sierpniow y.
Jakiż to miesiąc zmącił sny mej głow y?
Mijają lipce i sierpnie i w rześnie...
Wszystko to w e śnie.
Wszystko to w e śnie! I w szystko przemija,
Nie przemijając. I trw a w ieś niczyja
I w ieczór, złotą znakow any smugą.
O, jakże znikąd i jakże już długo
Idą te z pola znużone dziew częta!
I ja w raz z niemi! Bo i mnie też pęta
Żądza przebycia nad strumieni w odą
Nagłego lasu, co złudnie się spiętrza,
Ale nie mogę w ejść cały do w nętrza
Mego snu: jestem sam sobie przegrodą.
Choć w nim się błąkam, choć dłońmi obiema
Dotykam kw iatów, w iem, że mnie tam niema.
Dziew częta w zajem poprzez mgieł błękitność
Wskazują sobie moją tam niebytność
I sad, gdzie mogłem w cieniu grusz i śliw ek
Czekać na przyjście ich w śród drzew bezładu,
I popod płotem tego w łaśnie sadu
Siadają rzędem na w spólny przyśniw ek
O tem, co serce niew oli do bicia —
Czy pozyskanie, czyli strata życia?
I o tem jeszcze, co słodsze dla ciała —
Sen, który gaśnie, czy jaw a, co pała?
I o tem jeszcze, skąd przyszła ich dola?
I czy to praw da, że w racają z pola?
I czy to praw da, że zjaw iona w ciszy
Pierś ich tem żyje, że sw ój oddech słyszy?
I tak śnią chórem chciw ie, pracow icie,
Dłonią w sw ych piersiach przytrzymując życie,
A która dośni do końca — ta gaśnie.
Gasną kolejno, bez żalu. Już w łaśnie
W ostatniej tli się snu reszta ostatnia,
Która się w zorzy jeszcze w yszkarłatnia,
A i ta zw olna do śmierci naw yka
I w mgle samochcąc bez śladu zanika,
W tej mgle, co w dal się rozw iew a bezkreśnie...
Wszystko to w e śnie.
ŚMIERĆ BUDDY
ŚMIERĆ BUDDY
U w ód Hiranjaw ati — nad brzegiem żałoby
Poległ Budda, traw iony mgłą ślepej choroby.
Był w pobliżu tłum uczniów i był ptak na drzew ie
I dziew czyna, o której nikt dotąd nic nie w ie.
Śmierć opodal, w e zgubne zw inięta pierścienie,
Czekała, jak pies w ierny, na jego skinienie.
Uczył ją w lec obrożę i lizać złe pęta
I patrzał, jak w ślad za nim po snach się w ałęta,
A dziś — choć się skłębiła nad w spólną otchłanią —
Naw et jej nie pogłaskał i nie spojrzał na nią...
Było ponad potokiem drzew tyle a tyle, —
A kw iatów jeszcze w ięcej. Fruw ały motyle.
A on mów ił do uczniów : «Czylim się spodziew ał,
Że będę w spomnieniami zgon zimny zagrzew ał?
Pamiętam, jak bystrego dosiadłem Kantaki,
By odjechać na zaw sze w ten św iat byle jaki, —
I pamiętam snu nędzę i noc lotusow ą,
Gdy się księżyc do reszty spełnił nad mą głow ą,
A jam poglądał duchem, co złudzeń unika,
W przepaść rozkw ieconego kędyś października.
Krążyła w sokach drzew nych szalenizna czasu,
I jeziorniała nicość opodal śród lasu,
I chyliły się kw iaty nadmiarem brzemienia
W cienistość zgęstniałego od rosy istnienia,
A ja, tropiąc kres bytu w kierunku ich w oni,
Czułem dumną zniszczalność ust, piersi i dłoni,
Czułem, że duch mój, w leśną schw ytany zieloność,
Potraf i zdław ić w sobie czar i nieskończoność...
O, w ytępić ślad gw iezdnej z błękitem łącznicy!
Wymknąć się zw innym sidłom pustej tajemnicy!
Stracić z oczu brzeg niegdyś znajomej rozpaczy!
Umrzeć, dopóki jeszcze śmierć trw a i coś znaczy!»
I śmierć to słow o: umrzeć — pochw yciła mętnie
I w ęsząc zdobycz, dla niej zachow aną skrzętnie,
Ku ciału śladem duszy podpełzła zaw ile.
Lecz dał znak. Śmierć odeszła. Fruw ały motyle.
A on mów ił: «Com w idział w obłędnej pogoni
Za źródłem nieistnienia, gdzie się nic nie trw oni?
Widziałem Wieczność w górach — w godzinie niew iary
W trw ałość w łasnej żałoby i w uciszeń czary,
Gdy odziana w śnieżycy w zburzony gronostaj
Z płaczem o w szystkich zmarłych — w ybiega na rozstaj!
Widziałem, jak się borów osoba liściata
Wyłania z pęt zieleni i bada głąb św iata,
Co pow stał w brew jej szumom i z myślą nie o niej, —
Liście zw iędłe — od niego, on od liści stroni...
I tu jeszcze w idziałem, jak trup się spopiela,
A popiół, zamiast spocząć, w inny kształt się w ciela:
Psem się staje u w rótni obcego mu domu
Lub dziew czyną zdradzoną, co łka pokryjomu, —
Lub przypłodkiem tygrysim, lub dłonią zbrodniarza —
Trup na długość tej dłoni uchodzi z cmentarza —
I brózda po umarłym czernieje w niebycie...
A gdziekolw iek poszedłem — szło za mną w krok życie,
Szło, skomląc o kęs ciała i tucząc się troską,
Szło z tej nędzy człow ieczej w tamtą nędzę boską.
Próżno jego czepliw ej ujść pragnąłem zmorze:
Jest w szędzie — jest zaw czasu — i nie być nie może!
Byłem w miazgach mdłych mroków, w tumanach bez treści —
Lecz i tam się coś krząta, szemrze i szeleści!
Wiem: sen w ieczny to tylko czasu w grobie strata,
Bo w najdalszych zakątkach i przerw ach w szechśw iata
Niema zw łok dość umarłych, dość znikłego cienia
I pyłów dość nikczemnych — bez łez, bez istnienia!
I jąłem w ów czas w alczyć z tym pyłem ostatnim —
Z tym szelestem, z tym szmerem napozór tak bratnim...
Aż, krusząc najdrobniejsze istnienia kajdany,
Znalazłem nagłą w olność w otchłaniach Nirw any!...
Mój to tw ór! W nim się zmieszczę, mimo żądz ogromu!
Grób na miarę nicości, nie znanej nikomu!
Ciemność, której nie tyka żaden promień słońca!
Trumna, gdzie nieskończoność dobiega do końca!
Zanim w niej się ułożę, zanim rzucę ziemię,
Niech jeszcze przed odjazdem śmierć poda mi strzemię.»
To rzekłszy, w ślepie śmierci popatrzył tak bacznie,
Że pobiegła ku niemu, bledniejąc nieznacznie
I część ruchu w przydrożnym zostaw iając krzew ie.
Lecz dziew czyna, o której nikt dotąd nic nie w ie,
Krzyknęła: — Nie umieraj! Chociaż nic nie znaczę
Dla ciebie w e w szechśw iecie, lecz spojrzyj, jak płaczę...
Nie umieraj! Raz jeszcze oprzej się mogile! —
Więc dał znak. Śmierć odeszła. Fruw ały motyle.
A dziew czyna szeptała: — Czas nagli! Śmierć — bliska!
Spójrz prędzej w moich oczu modre zmierzchow iska —
Nie umieraj! Daremnie o nicość się kusisz!
Nie znalazłeś jej nigdzie! Po śmierci trw ać musisz!
Pójdź ze mną w żal bez końca i pójdź w beznadzieję!
Wszystka teraz dla ciebie z całych sił istnieję...
Kocham moc tw ego ducha — zmarszczki tw ojej tw arzy,
I schorzałość, co w oczach trucizną się jarzy.
Nie umieraj! Pieszczotą w yróżnię tw e ciało,
By dla ciebie i dla mnie niezbędnem się stało!
Myśl zatopię w rozkoszy obłędnym bezkresie,
Aby nic nie myślała prócz tego, co chce się...
Białą szyję potraf ię giąć do tw ej rozpaczy —
I zrozumiesz, że rozpacz nic w ów czas nie znaczy.
Żyj, dopóki me dłonie bieleją po św iecie,
Dw a narzędzia pieszczoty, a usta — to trzecie!
Tw ego bólu do życia żaden grób nie schłonie! —
I dziew czyna obydw ie w yciągnęła dłonie
I usta doń zbliżyła, by go zmóc za chw ilę.
Budda skinął. Śmierć przyszła. Fruw ały motyle.
D Z I E J B A L E Ś N A
DZIEJBA LEŚNA
Wnętrze grobowca pogańskiego. Przez otwór z prawej strony — wchodzi święty Makary z wiązką chróstu na plecach. Posuwa się w głąb grobowca, układa chróst na ziemi i roznieca ognisko.
Zrazu drobny, a potem coraz większy płomień rozwidnia grotę światłem, które pełga po ścianach grobowca wraz z towarzyszącą mu w bezładnym popłochu gromadą niepohamowanych cieni.
Blask pada na leżące tu i owdzie zwłoki, rozmaicie na ziemi rozpostarte. Święty Makary — odziany w s zaty ubogie. Jest krępy — z czarną brodą. Ruchy ma pewne siebie, choć nieco porywcze
i niespokojne. Układa płaszcz na ziemi i z chróstu robi jakie takie wezgłowie, aby spocząć.
MAKARY
Tu spocznę. Tu — mój nocleg — w pobliżu tych tw arzy,
Z któremi blask ogniska tak źle się kojarzy, —
Tak mu obco po martw ych bezw yrazach pełgać —
Tak się boi w sen w ieczny zbyt złociście w ełgać!
(Rozgląda si ę po grobowcu)
Prześpię noc. Na noc całą dla św iata — przeminę
I pomyślę, żem nabył śmierci odrobinę
Od tych zmarłych... A z taką odrobiną w łaśnie
Łatw iej mi już do Boga...
(Przygląda się kol ejno zwł okom)
Leżą tak grymaśnie...
Ten — naw znak, ów — na boku, a tamten — na brzuchu.
Coś w nich jeszcze się dzieje — pomimo bezruchu.
Może milczą — w słuchani w podziemnych burz łoskot?
A może w eszli w bezmiar tych pośmiertnych prostot,
Gdzie się w szystko tak spełnia, jak chęć szumu w lesie,
A cokolw iek się staje — jest tem, czego chce się...
(Posuwając się w głąb grobowca, zatrzymuje si ę nad trupem o kształtach, świadczących jeszcze o dobrobycie — tłustych i ordynarnych)
Więc i taki otylec — z mgłą zaśw iatów sprzeczny —
Karkiem śmiesznie rubasznym — pcha się w żyw ot w ieczny?
(Przygl ąda się następnemu)
A ten ma niespraw dzalną obojętność w tw arzy
Na to, co się zdarzyło — lub jeszcze się zdarzy...
(Spostrzega piłkę)
Piłka, którą poganin w sw ej bezbożnej chuci
Rzucił w zaśw iat i czekał, czy mu kto odrzuci?
(Spostrzega trupa dziewczyny)
Trup dziew czyny. Trup św ieży. Skóra jeszcze gładka.
Ileż to w iosen w kościach? Młodziuchna próchniatka.
I dłonie dołyszkami odw róciła blada,
Jak gdyby próbow ała, czy w łaśnie deszcz pada?...
Można całą jej duszę pomieścić w jaskółce!
(Zamyśla się na chwilę)
Na niej, jak na upchanej nicością pościółce,
Głow ę do snu utrw alę na dow ód pogardy
Dla tych zgręzów pogańskich! Sen będę miał tw ardy!
(Ukł ada gł owę na piersi ach dzi ewczyny i nogi przed si ę wyciąga)
I przez sen będę chw alił bezmiar Tw ej w szechmocy —
Śnij mi się, Boże w ielki, śnij mi się tej nocy!
(Szepce modli twy i zasypi a)
Z głębi mroku — z najdalszych zmierzchów grobowca — wyłaniają się nagle dwie nieokreślone w swych zarysach postaci, które w miarę zbliżania się do śpiącego określają się coraz wyraźniej
i pośpieszniej w swych kształtach. To — Amazarak i Azaradel. Obydwaj przyglądają się św. Makaremu.
AZARADEL
Śpi.
AMAZARAK
I myśli, że w łaśnie sam Bóg mu się marzy
A śni mu się — nic z Boga — coś z człeka — tw arz tw arzy,
Złuda do pow szedniego dla śpiących użytku, —
Bóg praw dziw y dla św iata jest przedmiotem zbytku.
AZARADEL
Nogi przed się w yciągnął — dość krępe w budow ie.
Nicość ma za podnóżek, trupa — za w ezgłow ie.
AMAZARAK
I co to za karczemny do trupa stosunek!
Chrapać na zmarłej piersi, co śni pocałunek!
AZARADEL
I żyw cem w stydliw ości urągać trupięcej!
Płeć zmarłych jest ta sama!
AMAZARAK
A może — coś w ięcej!
(Azaradel przyklęka nad trupem dziewczyny)
AZARADEL
Boże! Jeśli Tw e oczy umarłą postrzegą —
Ww ódź ją na pokuszenie, nie zbaw ode złego,
Nie daj jej spocząć w grobie! Niech zaw sze się trw oży
O sw ój proch złotow łosy — o Tw ój uśmiech boży!
Niechaj naw et po śmierci dba o urok trw alszy,
Niech się w mroku boryka o szczęścia ciąg dalszy!
(Wstaje z kl ęczków)
AMAZARAK
Amen! Szczera modlitw a w zrusza jak żałoba.
I ten «szczęścia ciąg dalszy» — dość mi się podoba.
Ty — ciał znaw ca. Zbudź trupa. Daj mu pląs i dreszcze.
Niech ciało samo siebie przeżyje raz jeszcze.
I niech św ięty Makary, gdy noc minie pusta,
Pokocha w ustach zmarłej nie tylko te usta.
(Azaradel zaklinająco wyciąga dłoni e nad trupem dzi ewczyny)
AZARADEL
Tw arzyczko, zaniedbana w śmiertelnem uboczu,
Miej w iarę w siebie samą i w mus moich oczu.
Noc mi dała w ciemnościach zatajony urząd,
Bym się życia dobudził w zamarciu tw ych nóżąt.
Zbudźcie się, dłonie, zziębłe od lęku i chłodu —
Zbudźcie się, piersi, śmiercią zniszczone za młodu.
Zbudźcie się, usta, troską zbielałe nieżyw ą, —
By dać innym sw ych pieszczot ciepłotę i lgniw o.
I ty zbudź się, dziew czyno — ty sama, prócz ciała —
Prócz ust, dłoni i piersi — byś w szystka istniała!
Dziewczyna otwiera oczy. Amazarak i Azaradel, unosząc się w powietrze, znikają w głębi mroku. W miejscu ich zniknięcia ukazuje się drobna, jak zabawka, łódź ze świetlistego złota i, płynąc
gdziekolwiek, gaśnie w punkcie nieokreślonym; jakby dobiła do brzegu, gdzie istota łodzi staje się zbyteczna. Piersi dziewczyny wzdymają się najpierw próbnym, a potem coraz pewniejszym
oddechem. Przez otwór grobowca przenika blada smuga świtu. Makary budzi się, nasłuchuje i zrywa się nagle na równe nogi.
MAKARY
Żyjesz?
DZIEWCZYNA
Żyję... w brew życiu. Coś mi się w spomina...
MAKARY
A co robisz w grobow cu?
DZIEWCZYNA
Cierpię.
MAKARY
Moja w ina,
Żem się w piersi zaw czasu życia nie dosłuchał.
DZIEWCZYNA
(wstając)
Zły byłeś dla mej piersi! Św it cię udobruchał.
Gbur jesteś ze zmarłymi! Ze śmiercią — rubacha!
Gdyś się porw ał na nogi — miałam naw et stracha.
MAKARY
(zamyśl ony)
Czem byłaś dla mnie w mroku?
DZIEWCZYNA
Jest w mroku w ygoda...
MAKARY
Czem byłaś?...
DZIEWCZYNA
Tak mi nagle samej siebie szkoda!
Łbem tkw iłeś na mej piersi — żyw y nieprzytomnie,
Miażdżyłeś bez miłości — spałeś bez snów o mnie,
A teraz śmiesz mi patrzeć w zmartw ychw stałe lico
I pytać, czem ci byłam? — Tw oją przespanicą!
MAKARY
Boże, jeżelim zgrzeszył w niew iedzy godzinę, —
Przebacz sen mój przebiegły i noc i dziew czynę!
DZIEWCZYNA
Korzysz się modlitew nie, a gardzisz mną z pańska.
Nie kochasz?
MAKARY
W oczach twoich m gła krąży pogańska.
DZIEWCZYNA
A usta?...
MAKARY
O, nie myślę o ust tw ych koralu!
Giniesz z nadmiaru grzechów !
DZIEWCZYNA
Ginę z samożalu!
O, w eź mnie i w objęciach zanieś biedne ciało
Daleko — aż do szczęścia!
(zamyślona)
Szczęście mi zmalało...
MAKARY
Zmalało?
DZIEWCZYNA
Tak! Nic usta ustom nie pomogą!
Nikt nikogo nie kocha! Wiem, że nikt — nikogo!
MAKARY
Miłość — w Bogu! Z tw ej duszy uczyń mu ofiarę.
DZIEWCZYNA
Nie mam czasu na ciągłą w tw ego boga w iarę.
Wierzę w to, co się samo naprędce w yw róży,
I w przemokłą od rosy — nieskończoność róży...
MAKARY
Tyle w tobie nicości, co skrzydeł w łabędziu...
DZIEWCZYNA
Tw ój bóg nazbyt jest nigdzie, mój — na podorędziu.
(Wskazuje otwór, słońcem zalany)
Spójrz — św iatła już się burzą! W słońcu mi do tw arzy!
(Osł ania zl ekka pi ersi)
Lubię w niem się zazłocić! Niech się pierś pojarzy!
I lubię kędziorami niepotrzebnie w strząsać,
Śmiać się i nic nie w iedzieć i na św iat się dąsać.
I nim stało się w łaśnie to, co mię pokładło
Na ziemi...
MAKARY
Co się stało?
DZIEWCZYNA
To, że w szystko zbladło!
(Robi kil ka kroków w gł ąb grobowca)
Było tak: dajmy na to, że las się kołysze
(Uderza stopą w zi emi ę)
W tem miejscu — nie gdzieindziej...
(Rozlega się szum l eśny)
Słyszysz szumy?
MAKARY
Słyszę —
Choć brak lasu...
DZIEWCZYNA
Nic nie brak!... Zresztą brak mi czasu...
Z chłopcami szłam do lasu, z całych sił do lasu,
Aż zabrnęłam w gęstw inę, gdzie las się odmienił,
Wypodziemnił się nagle i w ypodzielenił
I dział się tak pośpiesznie, że aż zbrakło czasu
I nie można już było iść dalej — w głąb lasu —
I nikt nie mógł zrozumieć i nie chciał zrozumieć,
Czemu trzeba tak istnieć, żeby łkać i szumieć?
A sęki i gałęzie i liście przez liście
Działy się zieleniście, bardzo zieleniście —
I ja, gdym w dziejbę leśną w biegła nieostrożnie,
Działam się w obec chłopców — bez płaczu a trw ożnie!
O, chw yć teraz w ramiona dziejbę mego ciała!
To ta sama, co w lesie! Ta, co nie płakała...
MAKARY
O, Boże!
DZIEWCZYNA
Tak! O, boże! Okropną pomyłkę
Los mi zdarzył!... Z chłopcami baw iłam się w piłkę.
(Podnosi piłkę)
To ta sama. A dłonie do piłki mam skore.
Pokochaj moje dłonie! Lecz serce mam chore!
Pamiętaj! Matka radzi, żebym oszczędzała
Serca mego staranniej, niźli reszty ciała.
Było tak:
(Odsuwa go w prawą stronę grobowca i wciska mu w dłoni e piłkę)
Tu w tem miejscu — mniej więcej — m niej więcej
Stali chłopcy, pieszczoty spragnieni dziew częcej,
(Sama si ę cofa naprzeci w — w l ewą stronę grobowca i uderza stopą o ziemię)
A ja stałam tu w łaśnie! Tu była snu zaródź.
Las dział się.
(do Makarego)
Dziej się prędzej! Rzuć piłkę! Nie marudź!
MAKARY
(rzuca pił kę)
O, Boże!
DZIEWCZYNA
(ł api ąc pił kę)
Jeden z chłopców w patrzony niezłomnie
Zaw ołał: Jeśli kochasz — rzuć piłkę w prost do mnie!
MAKARY
I rzuciłaś?
DZIEWCZYNA
(rzuca weń pi łką)
Rzuciłam, a on się zasmucił!
Nie dow ierzał rzutow i i, blednąc, odrzucił.
No, odrzuć! Czemu zw lekasz?
MAKARY
(odrzucając w zadumie pił kę)
Coś w e mnie się mroczy...
DZIEWCZYNA
(ł api ąc pił kę)
Oczy masz takie trudne! Poprostu — nie oczy!
Rzekłam chłopcu: Jeżeli tę piłkę dla ciebie
Tak w ysoko podrzucę, że aż zginie w niebie,
Czy uw ierzysz, że kocham? Zaszeptał: Uw ierzę!
(Rzuca pił kę coraz wyżej i wyżej pod strop grobowca w pl ąsach i podskokach)
Rzuciłam zbyt miłośnie, zbyt mocno, zbyt szczerze
I w skok za nią i serce pękło mi na dw oje!
(Chwyta si ę za serce)
Tak samo! O, tak samo! Biedne serce moje!
(Pada na zi emi ę, Makary przyklęka nad nią)
MAKARY
I dlaczego ty w łaśnie?...
DZIEWCZYNA
Daj dłoń, bym się w sparła.
(Makary skł ada jej głowę na swej dłoni )
Jeżeli spotkasz chłopca — pow iedz, żem umarła.
(Pociąga go ku sobie)
Usta moje ucałuj — dla ulgi konania...
MAKARY
Oto krzyżem cię żegnam zamiast całow ania.
DZIEWCZYNA
Więc jeżeli nie w usta, to choć bliżej czoła..
MAKARY
Już tw e czoło — niczyje...
DZIEWCZYNA
Las szumi dokoła...
(Umi era)
(Szum l eśny nagle zani ka)
MAKARY
Szum ustał. Tak bezleśnie teraz i bezziemnie,
Jakbym z lasu w nic w yszedł, lub las w yszedł ze mnie —
(Patrzy na trupa)
Daj, Boże, tej pogance w otchłani cierpienia
Kąt taki, żeby miała choć pozór w ytchnienia.
(Azaradel i Amazarak zjawiają się tuż poza plecami św. Makarego, który powi erzchni ą ciała i domysłem wyczuwa ich obecność)
MAKARY
(oglądając się nagle)
Kto tam?
AZARADEL
My...
MAKARY
Tak — poznaję...
AMAZARAK
Poznajesz nie wszystko
AZARADEL
Jak spędziłeś noc z rudą naw znak w iekuistką?...
AMAZARAK
Już odtąd będzie tobie śnił się na w yprzódki
To Bóg, to znów — dziew czyna, dw ie mgły lub dw a smutki,
Dw ie bliźnięce rozpacze — a może — dw a cienie,
Lub jedno w dw u osobach nieporozumienie!
MAKARY
Sen mój będzie posłuszny w olnej w oli nieba,
A noc spędziłem z trupem tak w łaśnie, jak trzeba!
AZARADEL
Poskąpiłeś umarłej posługi ostatniej —
Skromnego pocałunku lub pieszczoty bratniej.
AMAZARAK
Wzamian za to głosiłeś myśli dość rozlazłe...
Tw ój w spólnik to podkreśla i ma ci to za złe.
MAKARY
Mój w spólnik? Jaki w spólnik?
AZARADEL
No, Ten, co to w niebie
Myśli tylko o tobie i czeka na ciebie.
AMAZARAK
Wyznaj swoją ciemnawą na tle Boga winę.
MAKARY
Nic nie skryw am!
AMAZARAK
Żeś w łaśnie pokochał dziew czynę.
AZARADEL
Jej usta... Może w myśli spijałeś ich żale?
MAKARY
Jej usta... Wyznam Bogu te w szystkie korale,
Co z ust jej spadły na mnie, jak dotkliw a próżnia...
Kocham? Nie w iem! Bóg pew no już grzech mój w yróżnia...
(Azaradel i Amazarak zbliżają się do zwłok dzi ewczyny)
AMAZARAK
Czas już zanieść umarłą do domu — bez domu.
AZARADEL
A poniesiem ją komu?
AMAZARAK
Już chyba nikomu...
MAKARY
Raz ożyła... raz drugi ożyć jeszcze może...
Pójdę w ślad, by ku Tobie naw rócić ją, Boże!
(Podnosi piłkę)
Piłkę oddam, jeżeli obudzić się zdoła.
AMAZARAK
Zdarza się w mgle pozgonnej złocistość w esoła.
Zabaw icie się w piłkę! Gw iazdy w am pośw iecą...
Trzeba tylko tak rzucać, jakby była nieco
Inna, niż jest... Bo zresztą naw et śmierci brama
Zaw sze inna i nigdy nie byw a ta sama.
(Azaradel i Ani azarak podnoszą trupa — szum l eśny rozlega si ę nagle)
AZARADEL
Nieśmy ją w którąkolw iek po drodze w spółciszę...
AMAZARAK
Las szumi.
MAKARY
Niema lasu.
AZARADEL
Słyszysz szumy?
MAKARY
Słyszę.
Jej — niema.
AMAZARAK
Las pozostał... Już ciału spać chce się,
A dziew czyna się dzieje w tym lesie...
AZARADEL
W tym lesie...
AMAZARAK
Przytul dziejbę pośmiertną dziew częcego ciała
Do piersi — w prost do piersi, póki w ie, że pała...
MAKARY
Ktokolw iek w yjdzie z lasu — ten będzie zbaw iony.
AZARADEL
Nie w yjdziesz.
AMAZARAK
Pilnuj piłki.
AZARADEL
Potkniesz się o zgony...
AMAZARAK
Chcesz umrzeć?
MAKARY
Chcę...
Tekst jest
własnością publiczną
(public domain). Szczegóły licencji na stronie
autora
.
AZARADEL
Dla Boga, czy ledw o dla siebie?
MAKARY
Chcę dla Boga!
(po namyśle)
i dla niej...
AMAZARAK
Kochasz na pogrzebie...
Może zmarłą pojmujesz jeszcze zbyt cieleśnie —
Zbadaj serce i pow iedz: czy czas, czy za w cześnie?
(Makary kł adzie wolną rękę na sercu)
MAKARY
Czas już! Czas...
(Azaradel rusza pi erwszy — szum się wzmaga)
AZARADEL
Dalej w drogę. W głąb lasu, w głąb lasu...
I czemu mów isz: Czas już — kiedy niema czasu!
AMAZARAK
Tw oja miłość bieżąca nas w iecznych nie zmami.
AZARADEL
Idziemy w nieskończoność.
MAKARY
Idę w ślad za w ami.
Szum umównego lasu wzmaga się coraz bardziej, urastając jakoby w burzę wiekuistą. Azaradel i Amazarak ze zwłokami dziewczyny postępują przed się — w mrok grobowca. Makary z piłką w
ręku posuwa się w ich ślady, aż wszyscy w mroku giną.
Polski poeta pochodzenia żydowskiego, tworzący w okresie Dwudziestolecia m iędzywojennego
Autor:Bolesław Leśmian
Bolesław Leśmian
(właść. Bolesław Lesman)
Wikipedia:
Wikicytaty:
Commons:
Teksty
Sad rozstajny
Przygody Sindbada żeglarza
Łąka
Gad
Garbus
Gwiazdy
Koń
Odjazd
Pieszczota
Pogoda
Przemiany
Przyśpiew
Stodoła
Szewczyk
Tęcza
Topielec
Trzy róże
Upalny rynek...
W głąb podwórza...
W malinowym chróśniaku...
W polu
W ślad za górnym orszakiem ...
Wiatrak
Wieczorem
Wieczór
Wiosna
Wspomnienie
Wiatrak
Zapłoniona czereśnia...
Żuraw skrzypi za furtą ogrodu...
O majowym poranku...
Napój cienisty (1936)
Dziewczyna
Po ciem ku
Romans
Sen
Srebroń
Urszula Kochanowska
We śnie
Zaklęcie
Znikomek
Gdy domdlewasz na łożu...
Wiosna
Dziejba leśna
(1938)
Niegdyś dom mój ochoczy
Tu jestem
Wczesnym rankiem
Południe
Zachód
Idzie zm ierzch
Krajobraz utracony
Krzywda
Com uczynił...
O zm ierzchu
Prośba
Powrót
Skończoność
Dreszcze nasze u warg się spotkały
Twój portret
Lubię szeptać ci słowa
Szczęście
Jam — nie Osjan
Wyruszyła dusza w drogę
Puściła po stole swawolący wianek
Skrzeble
Spotykam go codziennie
Zbój
Tango
Pogrzeb Don Żuana
Miłość stroskana
Usta i oczy
Ciało me, wklęte
Jak niewiele ma znaków
Śni się lasom — las...
Dłoń zanurzasz w śnie...
Mrok na schodach
Boże, pełen w niebie chwały
Pogrzeb
Śmierć wtóra
Poezje zebrane (1993)
Pojedyncze wiersze
Już czas ukochać w sadzie...
Noc
Poematy
Sen wiejski
Śmierć Buddy
Przekłady
Opowiadania
Beczka Amontillada
-
Edgar Allan Poe
Berenice
-
Edgar Allan Poe
Cień
-
Edgar Allan Poe
Czarny kot
-
Edgar Allan Poe
Człowiek tłumu
-
Edgar Allan Poe
Dyabeł na wieży
-
Edgar Allan Poe
Hop-Frog
-
Edgar Allan Poe
Król Dżumiec
-
Edgar Allan Poe
Maska Śmierci Szkarłatnej
-
Edgar Allan Poe
Metzengerstein
-
Edgar Allan Poe
Milczenie
-
Edgar Allan Poe
Morella
-
Edgar Allan Poe
Portret owalny
-
Edgar Allan Poe
Prawdziwy opis wypadku z p. Waldemarem
-
Edgar Allan Poe
Rękopis znaleziony w butli
-
Edgar Allan Poe
Serce—oskarżycielem
-
Edgar Allan Poe
Studnia i wahadło
-
Edgar Allan Poe
William Wilson
-
Edgar Allan Poe
Wyspa zaklęta
-
Edgar Allan Poe
Zagłada Domu Usher'ów
-
Edgar Allan Poe
Inne
Edgar Allan Poe
— wstęp do
Opowieści nadzwyczajnych
Edgara Allana Poe
Linki zewnętrzne
Utwory Bolesława Leśmiana
w serwisie Wolne Lektury
Tekst lub tłumaczenie polskie tego autora (tłumacza) jest własnością publiczną (public domain),
ponieważ prawa autorskie do tekstów wygasły (expired copyright).
Article Sources and Contributors
Książki/Zapraszamy Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?oldid=524668
Contributors: Wieralee
Dziejba le śna Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?oldid=513083
Contributors: Ankry, Teukros, Tommy
Jantarek, Wieralee
Dziejba le śna/całość Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?oldid=495969
Contributors: Vearthy, Wieralee
Autor:Bolesław Leśmian Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?oldid=498842
Contributors: Ajsmen91, Ankry,
Błąd, Dzoker, Ejdzej, Electron, Gaci, Gullcia, NecessaryLoss, Niki K, Paelius, Patrol110, Rabidmoon, Remedios44,
Teukros, Tommy Jantarek, Vearthy, WM, Wieralee, 6 anonymous edits
Image Sources, Licenses and Contributors
Wikisource-newberg-pl.png Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:Wikisource-newberg-pl.png
License: logo Contributors: Nicholas Moreau, adaptation User:Niki K
PL_Bolesław_Leśmian-Dziejba_leśna.djvu Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?
title=Plik:PL_Boles%C5%82aw_Le%C5%9Bmian-Dziejba_le%C5%9Bna.djvu
License: Public Domain Contributors:
Ankry
Kołysanka_jodłowa_grafika_3.jpg Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?
title=Plik:Ko%C5%82ysanka_jod%C5%82owa_grafika_3.jpg
License: Public Domain Contributors: User:Wieralee
Wikisource-logo.png Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:Wikisource-logo.png
License: logo
Contributors: Nicholas Moreau (all copyrights are transferred to Wikimedia)
PD-icon.svg Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:PD-icon.svg
License: Public Domain Contributors:
Various. See log. (Original SVG was based on File:PD-icon.png by Duesentrieb, which was based on Image:Red
copyright.png by Rfl.)
Bandeau_ombre_claire.png Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:Bandeau_ombre_claire.png
License: Public Domain Contributors: Matma Rex, Niki K
Leśmian.png Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:Le%C5%9Bmian.png
License: anonymous-EU
Contributors: Ejdzej, Polimerek
Wikiquote-logo.svg Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:Wikiquote-logo.svg
License: Public Domain
Contributors: -xfi-, Dbc334, Doodledoo, Elian, Guillom, Jeffq, Krinkle, Maderibeyza, Majorly, Nishkid64, RedCoat, Rei-
artur, Rocket000, 11 anonymous edits
Commons-logo.svg Source:
https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Plik:Commons-logo.svg
License: logo
Contributors: SVG version was created by User:Grunt and cleaned up by 3247, based on the earlier PNG version,
created by Reidab.