Swego losu nie unikniemy, choć możemy go modelować
Sygnał dzwonka u drzwi obudził w Aidzie ból. Rozchodził się promieniście po całym ciele. Kiedy zrozpaczona kobieta weszła do pokoju, ból stał się jeszcze dotkliwszy. Ale jednocześnie z głębi duszy zaczęło napływać ukojenie. Jeszcze do końca nie wiedziała o co chodzi, ale już nabrała pewności, że tragedia siedzącej przed nią kobiety dobrze się skończy.
W oczach zrozpaczonej matki Aida zobaczyła małego chłopczyka na szpitalnym łóżku. Otoczony medyczną aparaturą walczył o życie. - Niech pani w żadnym wypadku nie zgadza się na odłączenie aparatury! Chłopak będzie żył, choć przejdzie jeszcze zapalenie krtani. I rzeczywiście! Po kilku miesiącach półtoraroczny Andrzejek, który w czasie zabawy wpadł do zbiornika przeciwpożarowego i podtopił się solidnie, mimo złych rokowań lekarzy - wyzdrowiał. Przeszedł jeszcze tylko zapalenie krtani, które pojawiło się na skutek podrażnienia gardła przez wprowadzoną do organizmu rurkę respiratora.
Aida Kosojan - filigranowa, czarnowłosa Ormianka nigdy nie zastanawiała się nad tajemnicą czy mechanizmem jasnowidzenia, którym obdarował ją los. Wie jedynie, że kiedy bardzo się skoncentruje wnikając swoimi ciemnymi oczami w głąb człowieczej duszy, widzi nie tylko jego teraźniejszy wymiar, ale wiele innych przestrzeni. Jedną z nich jest ścieżka przyszłości. Oczy ludzi przychodzących do Aidy po pomoc są dla niej jak zwierciadło dla powieściowej Alicji z krainy czarów. Przechodzi przez to lustro i idzie dalej, wyprzedza czas...
- To, co przekazuję ludziom o ich życiu i sytuacji, w jakiej się znaleźli, to nie moja mądrość. Jeszcze jestem na to za młoda. To jest coś we mnie. Co? Nie wiem.
Miała cztery lata, gdy rodzice odkryli jej zadziwiające zdolności. Na początku myśleli, że jak każde dziecko opowiada zmyślone naprędce bajki. Ot, takie dziecięce paplanie. Ojciec nieraz wymierzył jej za to solidnego klapsa. Aż któregoś dnia okazało się, że owe dziecięce bajki się sprawdzają! Wywołało to niezłe zamieszanie i tylko babka Aidy triumfowała. Bo kiedy mama Aidy stwierdziła, że jest w ciąży, babka - słynna na całą Gruzję wróżka i jasnowidzka - bez chwili wahania orzekła: urodzi się dziewczynka, i trzeba jej dać na imię Aida. Później babka miała sen, w którym nakazano jej, by swoje umiejętności przekazała właśnie tej wnuczce. Mało brakowało, by nie było komu ich przekazać. Aida urodziła się bowiem jako siedmiomiesięczny wcześniak - ważyła niecałe półtora kilograma i wszystko wskazywało na to, że nie przeżyje paru tygodni. Lekarze na wszelki wypadek wypisali ją ze szpitala, by mogła umrzeć w domu. W Gruzji to bardzo ważne. Ale babka czuwała. Znowu miała sen. Aniołowie nakazali "przepuścić" dziecko przez koszulę. Następnego ranka babka mrucząc coś pod nosem przepuściła drobniutką Aidę przez swoją nocną koszulę. Dla lepszego efektu trzykrotnie. Pomogło. Nawet tak zasadniczy zawsze ojciec po raz pierwszy skłonny był uwierzyć w babcine możliwości. A trzeba wiedzieć, że niełatwo było go do takich spraw przekonać. Choć babka Aidy była wśród Gruzinów otoczona nie byle jaką legendą.
Urodziła się gdzieś wśród wysokich, śnieżnych gór Gruzji i tak jak w wypadku Aidy zdawało się, że nie pożyje długo. Przeżyła, ale do czwartego roku życia nie wypowiedziała żadnego słowa i bezustannie ssała kciuk. Później nagle, w środku dnia zasnęła. Nie na godzinę czy dwie, ale na kilka dni. Rodzina sądząc, że umarła, przeniosła ją do kościoła szykując do pochówku. Całe szczęście, że dzień przed pogrzebem przyjechał jakiś daleki kuzyn i stwierdził, że to jeszcze nie śmierć, ale letarg. Babka obudziła się równie nagle jak zasnęła i oświadczyła (mówiąc bardzo płynnie), że odwiedziła Boga. Od tej pory w paznokciu palca, który ssała przez te cztery lata, widzi przyszłość. Pradziadek Aidy bojąc się, by nie było z nią kłopotów, poszedł za radą starszyzny i wydał za mąż trzynastoletnią dziewczynkę. Powiedziano mu bowiem, że jeśli utraci dziewictwo, to razem z nim swą moc. Nic takiego się jednak nie stało. Wprawdzie jej dziewictwo przeszło do historii, ale pierwszy mąż cieszył się tym małżeństwem jedynie dwa lata. Potem nagle zmarł. A babka jak widziała przyszłość w paznokciu kciuka, tak widzi do dzisiaj.
Kiedy więc Aida przyszła na świat, babka zaopiekowała się jej darem wbrew protestom rodziny. Woziła ją od cerkwi do cerkwi (co w byłym Związku Radzieckim nie było łatwe) i pozwalała jej przyglądać się swoim seansom jasnowidzenia i leczenia ludzi. Z czasem wnuczka zaczęła brać w tych spotkaniach czynny udział.
- Nie dotykam ludzi, nie stawiam kart, ale widzę chore organy. Kiedy rozmawiam z osobami cierpiącymi, odczuwam ich dolegliwości. W Kijowie pomagałam ludziom w szpitalu. Byłam wówczas bardzo młoda, a tamtejsi lekarze traktowali moje praktyki jak nieszkodliwą ciekawostkę. Aż pewnego razu wezwali mnie do dziewczyny, która przeszła operację nóg i wpadła w śpiączkę. Lekarze byli bezradni. Wezwali mnie, bo właściwie niczym już nie ryzykowali. Spojrzałam na nią i dostrzegłam w jej żołądku dziwne leki. Lekarze byli zdziwieni. Po operacji nie podawali jej żadnych pastylek! Oni swoje. Ja swoje - wspomina. Wreszcie wzięli na spytki rodzinę chorej. Okazało się, że jakaś kuzynka podała dziewczynie sporą dawkę leków uśmierzających ból i zatruła wycieńczony organizm. Po tym zdarzeniu zaczęłam leczyć na dobre. Szybko okazało się, że nie powinnam tego robić. Wprawdzie pomagałam innym, ale sama ciężko się rozchorowałam. Babka wytłumaczyła mi, że z moim darem mogę ludziom pomagać przewidując ich kłopoty lub ostrzegając przed zbliżającą się chorobą, a leczenie pozostawić innym.
Swojego losu nie unikniemy, choć możemy go modelować. Wiem, co powinnam robić i wiem też, że z mocami, jakie są w innych przestrzeniach nie należy się wadzić ani targować. Chociaż... Kiedyś leciałam wraz z mężem z Warszawy do Kijowa. Nagle poczułam, że coś jest nie tak. Wyjęłam małe ikonki, zdjęcia znajomych i zaczęłam się po cichu modlić. Myślałam sobie: Boże, dlaczego mam się rozbić w tym samolocie? Jestem młoda, pozwól mi chociaż urodzić dzieci. Tak bardzo chcę je mieć. Wylądowaliśmy szczęśliwie, ale wokół samolotu stało mnóstwo wozów strażackich i karetek pogotowia. Nikt nie powiedział, że coś nam groziło, ale nikt przecież nie wprowadza na pas startowy straży i pogotowia bez powodu.
Trzeba próbować. I to tłumaczę wszystkim, którzy do mnie przychodzą. Przychodzą z różnymi problemami. A tak naprawdę, chodzi nam wszystkim o jedno. Chcemy w bezmiarze otaczającego nas świata, w natłoku spraw, w bólu i namiętnościach - odnaleźć siebie. Nie potrafimy dać sobie rady i wtedy potrzebny jest ktoś, kto pomoże - więc jestem i pomagam.
Jerzy Włosek