Anna Bikont, Joanna Szczęsna, O Nowej to Hucie poemat


Anna Bikont, Joanna Szczęsna, Towarzysze nieudanej podróży (6). O Nowej to Hucie poemat [Gazeta Wyborcza 26.02.2000]

Zaowocował dziesiątkami narad partyjnych, zmiótł z funkcji redaktora naczelnego gazety, przyczynił się do wybudowania kilku sklepów i barów mlecznych oraz jednego teatru - historia PRL-u nie zna drugiego takiego wiersza jak "Poemat dla dorosłych" Adama Ważyka.

Wanda Wasilewska, przedwojenna działaczka PPS, późniejsza pupilka Stalina, pułkownik Armii Czerwonej i oficer polityczny I Armii Wojska Polskiego za ojczyznę swą wybrała Związek Radziecki. Śledziła jednak uważnie z Kijowa polskie życie literackie, troszczyła się, czy partia nie odchodzi od słusznej linii. We wrześniu 1955 roku pisze do I sekretarza Komitetu Centralnego KPZR Nikity Chruszczowa, apeluje, by pomógł "zorientować się" towarzyszom polskim.

"Uważam, że w Polsce sprawy na froncie kulturalnym źle stoją. Pod hasłami >>wolności jednostki<<, >>wolności twórczości<<, >>swobody krytyki<< prowadzona jest stała wroga agitacja przeciwko marksizmowi, przeciwko ustrojowi Polski Ludowej oraz przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Znajduje to swój wyraz w publikowanych wydawnictwach, w prasie periodycznej, w polityce repertuarowej teatrów. Przesyłam Wam poemat znanego polskiego poety, nagrodzonego orderami i nagrodami państwowymi, członka partii, ogłoszony 21 sierpnia 1955 na pierwszej stronie oficjalnego organu Związku Literatów Polski - w oryginale i w dosłownym przekładzie. Czasopismo przechodzi przed ogłoszeniem przez Wydział Prasy KC i przez cenzurę".

Tak oto polsko-sowiecka pisarka ostrzegała ojczyznę światowego proletariatu przed polską zarazą. Chruszczow przesłał list Bolesławowi Bierutowi.

Spod serca milionów

Decyzję o opublikowaniu "Poematu dla dorosłych" Adama Ważyka podjął osobiście naczelny redaktor "Nowej Kultury" Paweł Hoffman, uważany powszechnie za jednego z najbardziej twardogłowych pracowników aparatu kultury. Już kilka dni później władza bezskutecznie próbowała ten numer "Nowej Kultury" wycofać z kiosków. Jednak nakład rozszedł się błyskawicznie, zaś na bazarze Różyckiego cena pojedynczego egzemplarza tygodnika dochodziła do 250 zł (Zygmunt Mycielski, kompozytor i muzykolog, podaje nawet w swoim dzienniku sumę 300 zł). Pismo kosztowało podówczas 1 zł 20 gr, takiego przebicia nie można było uzyskać nawet na najbardziej deficytowych dobrach. Komu udaje się zdobyć w pracy przebitkę i kalkę, materiały na wolnym rynku praktycznie niedostępne, ten rozszyfrowuje "Poemat" z ledwo czytelnej kopii i przepisuje dalej.

W 1980 r., na zorganizowanym przez ZLP wieczorze upamiętniającym ćwierćwiecze "Poematu", krytyk Tomasz Burek wspominał, jak we wrześniu 1955 zdawał na wydział dziennikarstwa. Otóż, widząc w przerwie między kolejnymi rundami egzaminów krąg rozdyskutowanych, kłócących się dziewczyn i chłopców, można było mieć pewność, że skakali sobie do oczu z powodu "Poematu dla dorosłych".

Jacek Kuroń do dziś pamięta całe jego fragmenty. I szok. Porównywalny z tym, jaki wywołał pół roku później wygłoszony podczas XX Zjazdu KPZR referat Chruszczowa o zbrodniach Stalina, ujawniający fakty, o których można było przecież wcześniej dowiedzieć się skądinąd.

- To był wiersz - opowiada - który rozdrapywał rany, mówił rzeczy, jakich wtedy nie chcieliśmy czy też nie mieliśmy odwagi nazwać. "Z niej się wytapia robotnicza klasa./ Dużo odpadków, a na razie kasza" - przecież klasa robotnicza to była dla nas świętość, a tu takie słowa. Albo: "Wszystko tu stare. Stare są hycle/ od moralności socjalistycznej". Wielu moich partyjnych przyjaciół było oburzonych. Ja uznałem jednak, że każde słowo "Poematu" to prawda, a skoro tak, to muszę ją głosić.

Lechosław Goździk, w Październiku '56 przywódca robotników Żerania, mówi nam, że z kolegami z fabryki czytali "Poemat" odbity na powielaczu. I choć nigdy więcej nie wracał do niego, a minęło 45 lat, wciąż ma w pamięci słowa: "Nie uwierzę, mój drogi, że lew jest jagnięciem,/ nie uwierzę, mój drogi, że jagnię jest lwem".

Po tym, jak w przemówieniu I sekretarza KC PZPR Bolesława Bieruta pojawia się nieprzychylna aluzja do Ważyka, po stolicy krąży plotka, że w jednej z warszawskich fabryk robotnicy zagrozili strajkiem na wypadek aresztowania autora. Ważyka karcił premier Józef Cyrankiewicz, ale w kuluarach mówił z dumą, że motto do jednej z części "Poematu" ("Dziś nasze niebo nie jest puste") pochodzi z jego wystąpienia.

Urzędowa wykładnia brzmi: "Poemat dla dorosłych" jest antyhumanistyczny, antyludowy, antyrobotniczy, antypartyjny. Partia szykuje się do kontrofensywy.

Adam Ważyk zostaje wezwany z wakacji przed oblicze towarzysza Jakuba Bermana, odpowiedzialnego w Biurze Politycznym za kulturę. Berman chce, aby Ważyk złożył samokrytykę, apeluje do jego "partyjnego sumienia", mówi o tysiącach młodych ludzi, którzy nie śpią przez niego po nocach, o setkach listów wyrażających oburzenie. Ale Ważyk też dostaje listy. Wśród nich taki na przykład: ">>Poemat dla dorosłych<< to słowa wyjęte spod serca milionów. Cześć odwadze. Hanusia i Lusia".

O tym, jakie naprawdę listy trafiały na biurko Bermana, Ważyk się nie dowiedział. Dopiero dziś, po otwarciu archiwów KC PZPR, można przeczytać na przebitce z czerwoną pieczątką "poufne" odpis anonimowego listu, który ktoś przysłał do Polskiego Radia, a dyrektor biura listów przesłał go do KC: "Ważyk-komunista nie oderwał się od mas, został z prostymi, trzeźwymi ludźmi, którzy żyją na ziemi, na której boli ucięty palec". Kilkustronicowy list zawiera liczne populistyczne fragmenty, np. wyliczenie, ile zarabia reżyser Ford, a ile prosty robotnik, i podpis: "Miliony".

Do nagonki przeciwko "Poematowi" włącza się cała prasa, centralna i lokalna. W chórze gromiących "Poemat", co prawda nie z najcięższych dział, odnajdujemy nazwiska Agnieszki Osieckiej ("Po prostu"), Andrzeja Bursy ("Dziennik Polski"), socjologa Jana Strzeleckiego, który pisał w "Nowej Kulturze" o "heroicznej histerii" Ważyka: "Nie budzi w nas współdźwięku notatnik poetyckiego przerażenia wobec nowohuckich dziejów grzechu".

Do ośrodków kultury na prowincji jadą lektorzy z pogadankami o szkodliwości "Poematu". Na zebraniach partyjnych w zakładach pracy masy potępiają utwór i jego autora.

Na razie kasza

Klub Międzynarodowej Prasy i Książki w Nowej Hucie, 18 października 1955. Tłok, ścisk, ludzie stoją pod ścianami w płaszczach, kurtkach, szybko robi się duszno od dymu tytoniowego. Pisarz Tadeusz Hołuj, zresztą atakujący autora "Poematu" za oderwanie się od klasy robotniczej i pogardę dla prostego człowieka, zaczyna czytać. Gdy dochodzi do fragmentu o Nowej Hucie, w sali zalega głucha cisza.

Ze wsi, z miasteczek wagonami jadą

zbudować hutę, wyczarować miasto,

wykopać z ziemi nowe Eldorado,

armią pionierską, zbieraną hałastrą

tłoczą się w szopach, barakach, hotelach

człapią i gwiżdżą w błotnistych ulicach:

wielka migracja, skundlona ambicja,

na szyi sznurek - krzyżyk z Częstochowy

trzy piętra wyzwisk, jasieczek puchowy,

maciora wódki i ambit na dziewki,

dusza nieufna, spod miedzy wyrwana,

wpół rozbudzona i wpół obłąkana,

milcząca w słowach, śpiewająca śpiewki,

wypchnięta nagle z mroków średniowiecza

masa wędrowna, Polska nieczłowiecza

wyjąca z nudy w grudniowe wieczory...

W koszach od śmieci na zwieszonym sznurze

chłopcy latają kotami po murze,

żeńskie hotele, te świeckie klasztory,

trzeszczą od tarła, a potem grafinie

miotu pozbędą się - Wisła tu płynie.

Wielka migracja przemysł budująca,

nie znana Polsce, ale znana dziejom,

karmiona pustką wielkich słów, żyjąca

dziko, z dnia na dzień i wbrew kaznodziejom -

w węglowym czadzie, w powolnej męczarni,

z niej się wytapia robotnicza klasa.

Dużo odpadków. A na razie kasza.

Żadnych oklasków. Rozlegną się dopiero na końcu spotkania, nagradzając przemówienie Adama Polewki, krakowskiego literata i etatowego pogromcy Ważyka. Staje on w obronie czci znieważanego przez poetę robotnika.

Pierwszy głos w dyskusji: "Ja jestem robociarz awansowany społecznie, ale tyle rozumiem z >>Poematu dla dorosłych<<, że to ordynarny paszkwil". Kolejny dyskutant mówi o bezbronnej nowohuckiej młodzieży wystawionej na ataki wrogiej części kleru i świeckiej reakcji. Szczupły, blady chłopiec o gęstej czarnej czuprynie przedstawia się, że jest inżynierem, zna wiersze Majakowskiego i wie, że poeta to człowiek zasługujący na miłość i szacunek, więc apeluje do zebranych o wyrozumiałość: "Towarzysze, poeta Ważyk na pewno tak nie myśli, tylko czasem tak na człowieka nachodzi pesymizm". Wstaje starszy mężczyzna: "Niektórzy dyskutanci powiadają, że nie ma tyle zła, ale ci nie są przy transporcie i przeładunku". Pracownik wojska suchym, beznamiętnym tonem informuje zebranych, że fakty wymienione w "Poemacie" nie zdziwiły go, o nie, zna nawet gorsze. Kolejni rozmówcy, czy są za, czy przeciw, podchwytują jeden wątek z "Poematu" - że nie ma teatru w Nowej Hucie - i przechodzą do sprawy kina: jest jedno, ale już o 17 ustawia się zbita kolejka do zamkniętej kasy na seans na ósmą i kto nie jest siłaczem, ten do biletu się nie dopcha.

Pięścią w mit

Jeszcze przed chwilą pisał socrealistyczny dramat "Planetarium" i scenariusz do filmu "Niedaleko Warszawy" o udaremnionej przez kolektyw wielkiej huty akcji sabotażowej amerykańskiego szpiega. Atakował "Godzinę smutku" Tadeusza Konwickiego za drobnomieszczaństwo oraz brak klasowej czujności i nie zgadzał się na jej druk w "Twórczości". A potem usiadł i napisał "Poemat dla dorosłych", a w nim:

Wróciłem do domu,

jak człowiek, który poszedł po lekarstwo

i wrócił po dwudziestu latach.

Żona spytała, gdzie byłeś.

Dzieci spytały, gdzie byłeś.

Milczałem spocony jak mysz.

"Dynamika >>Poematu dla dorosłych<< - mówił wiele lat później sam Ważyk - tłumaczy się chyba tym, że rozbijałem mitologię, w którą sam przedtem wierzyłem. Gdybym w nią nie wierzył, to, jak sądzę, nie byłoby dynamiki, byłoby biadolenie".

Oczywiście nieprzypadkiem pojawia się w "Poemacie" Nowa Huta. To przecież miejsce pisarskich pielgrzymek w tamtych latach. Pierwszy zaczął, jeszcze z potrzeby duszy, nie z rozdzielnika, Tadeusz Konwicki. Jesienią 1949 r. jego antyinteligencki bunt kazał mu się zaciągnąć do budującej się Nowej Huty na robotnika ziemnego. Dostał szpadel, gumiaki, pryczę w dwudziestoosobowej sali. Spędził tam pięć miesięcy. Nie było żadnego sprzętu mechanicznego; zamiast koparek ustawiali w wykopie co dwa metry pomosty i jeden drugiemu szpadlem przerzucał ziemię. Plonem jego wyprawy stała się uhonorowana Nagrodą Państwową książeczka "Przy budowie", wielka pochwała kolektywu i współzawodnictwa pracy, w której ani przez moment nie ujawnia się wielki talent pisarski Konwickiego.

Niemal nie było poety, który nie zmierzyłby się z tematem Nowej Huty. W latach 1950-51 wysyłano tam - na wzór trójek murarskich - trójki pisarskie. W książce "Budujemy" trzech autorów obok Tadeusza Konwickiego i Witolda Zalewskiego jest Wiktor Woroszylski z poematem "Świt nad Nową Hutą" dedykowanym ochotniczym brygadom zetempowskim.

Dzień, jak inne.

Dlaczego zawzięciej

na budowie praca goreje" (...)

Radio

przyniosło wieść

o napadzie imperialistów

na Koreę.

Woroszylski ma też w swoim dorobku wiersz bojowy o "tępej kułackiej chciwości", której położyli kres zetempowcy w czerwonych krawatach ("Wieś, na której terenie powstała Nowa Huta") i wiersz sentymentalny o ciągnikach, które przyjechały do Nowej Huty z Komsomolska, by orać rowy pod budowę, i o inżynierze schylającym się nad planem "w mieście o dźwięcznej nazwie: Moskwa" ("Wiosna").

Ci opisani w "Poemacie dla dorosłych" chłopcy latający kotami po murze, te grafinie pozbywające się miotu to przecież nowohucka młodzież dopiero co opisywana przez Mariana Brandysa w "Początku opowieści" jako "najcenniejsza surówka Planu Sześcioletniego", którą partia miała "w tym wielkim placu budowy oczyścić ze wszystkich kruchych domieszek i przerobić na szlachetną, nierdzewną stal ludzką".

Nie tylko zaangażowani pisarze, ale często i ci, którzy nie byli zwolennikami systemu, doceniali niektóre jego osiągnięcia: powszechną edukację, reformę rolną, industrializację, której symbolem była Nowa Huta. Ważyk przyłożył pięścią w mit.

Mówiąc po latach o recepcji "Poematu", Ważyk przytoczy opinię wybitnego amerykańskiego znawcy Arystofanesa Williama Arrowsmitha, który uznał, że "Poemat" pokazuje typowe konsekwencje obyczajowe towarzyszące zjawisku migracji, i w swoim studium o "Ptakach" zacytował ustęp z niego, by uprzytomnić, co mogło dziać się z Ateńczykami podczas przejścia od gospodarki rolnej do cywilizacji miejskiej.

Kazimierz Dejmek wyznał niedawno w wywiadzie dla "Polityki", jak przekonując do systemu koleżankę aktorkę, żarliwą katoliczkę, zapewniał ją, że za chleb, mleko, książki, mieszkania nie trzeba będzie płacić. Ważyk próbował nawracać na nową wiarę za pomocą tych samych argumentów. Czy pamiętał o tym, kiedy pisał w "Poemacie":

Marzyciel Fourier uroczo zapowiadał

że w morzach będzie płynąć lemoniada.

A czyż nie płynie?

Piją wodę morską,

wołają -

lemoniada!

Wracają do domu cichaczem

rzygać,

rzygać.

Zaledwie dwa tygodnie po "Poemacie dla dorosłych" w "Nowej Kulturze" ukazuje się "Poemat dla młodych".

Wstręt we mnie budzą

ci, co chcą naród

poklepać po ramieniu

i nie potrafią go cenić.

W mordy bym biła

w tłuste i rumiane

zadowolone, zasobne,

tych co potrafią

nawet socjalizm

rozmienić na brudne drobne.

Ta ideowa polemika z Ważykiem podpisana została nazwiskiem nieznanej nikomu Joanny Sierpińskiej. Nie wiedziano nawet, czy to nazwisko, czy pseudonim, osoba autorki wywołała więc, przynajmniej w Warszawie, falę spekulacji i dowcipów. Andrzej Kijowski żartował w dzienniku, że autorem jest Leon Przemski z "Nowej Kultury", który napisał polemikę ze strachu przed Bermanem. Mieczysław Jastrun przypisywał autorstwo innemu członkowi redakcji - Andrzejowi Wasilewskiemu. Ten z kolei twierdził, że to "jakieś dziewczę zetempowskie z Łodzi". Zapytany o to dzisiaj przypomina sobie, że wśród różnych rozpatrywanych kandydatur na autorkę padało nazwisko późniejszej I sekretarz KW w Łodzi Michaliny Tatarkówny. I mówi, że wtedy nie ulegało wątpliwości, iż twórca "Poematu dla młodych" musi być jakoś ustawiony w partii. Jego zdaniem świadczy o tym fakt, że tekst przyszedł do redakcji via Biuro Polityczne. Zresztą gdyby to napisał zwykły człowiek, nie kryłby się za pseudonimem.

A po Warszawie krążył dowcip, że odpowiedź na "Poemat dla dorosłych" jest dziełem bliźniaczek Sierpińskiej i Młotowskiej.

To też jest prawda o Nowej Hucie

Władza, przystępując do ideologicznej kontrofensywy, wysłała też do Huty dziennikarzy, aby dali odpór. Nazwisko Ważyka w ich tekstach najczęściej nie pada, "Poemat dla dorosłych" tam nie istnieje. Są za to działacze ZMP z brygad pracy w walcowni blach, którym robota pali się w ręku.

Ze "Sztandaru Młodych" wysyłają młodego dziennikarza, tuż po studiach historycznych, który kilka lat wcześniej, jako 18-latek, towarzyszył Wiktorowi Woroszylskiemu na spotkaniu autorskim z budowniczymi Nowej Huty. Ryszard Kapuściński, bo o nim mowa, odnajduje spotkanych tam wówczas działaczy ZMP.

Mówią mu, że to, co Adam Ważyk napisał, to nic w porównaniu z tym, co naprawdę dzieje się w Hucie. Oprowadzają go po budowie, pokazując, że codzienność jest połączeniem technicznej biedy budowlanej (nie ma żadnych dróg, maszyny stoją w błocie i glinie, brakuje narzędzi) z brudem i głodem przyjezdnej ludności.

Reportaż Kapuścińskiego "To też jest prawda o Nowej Hucie" idzie tropem poruszanych w "Poemacie" wątków. Opisuje kobietę z niemowlęciem, która dzieli pokój w hotelu robotniczym z pięcioma współmieszkankami. Przychodzi hotelowy, zabiera pościel, każe zapakować rzeczy. Po trzech miesiącach nie wróciła do pracy (karmi jeszcze cztery razy dziennie dziecko), więc hotel już jej nie przysługuje.

Nie ma hotelu dla młodych małżeństw. Spotykają się w bramach albo po rowach. Kapuściński cytuje młodego rozmówcę: "Nie będę się żenił, bo w tych warunkach musiałbym nie mieć szacunku dla swojej żony".

"Piętnastoletnie kurewki schodzą po deskach do piwnic" - pisał Ważyk. Kapuściński opisuje rozmowę z czternastolatką, która zaraziła ośmiu chłopców chorobą weneryczną: "Kiedy z nią mówiliśmy, opowiadała o swoich wyczynach tak wulgarnie, że się zbierało na wymioty".

W Nowej Hucie - opisuje dalej Kapuściński - nie ma basenu, nie ma żadnego boiska. Robotnicy o 15 wracają do hoteli i siedzą na łóżkach. "Właściwie to jedyna czynność, jaką wykonują".

- Naczelna "Sztandaru Młodych" Irena Tarłowska uznała, że nawet nie ma co przedłożyć tekstu w cenzurze - opowiada nam Kapuściński. - Ale zebrał się zespół i zażądał jego wydrukowania. Udało się osobiście namówić znajomego cenzora, aby przepuścił tekst. Po jego ukazaniu się Irena Tarłowska została odwołana, a cenzor dostał wymówienie. Na spotkanie z zespołem zapowiedział się Berman. Koledzy z redakcji namówili mnie, abym zaszył się w Nowej Hucie i przeczekał zawieruchę.

Tymczasem Jerzy Morawski, należący do "puławian", frakcji PZPR rwącej się do zreformowania partii, inicjuje powstanie komisji KC do zbadania sytuacji w Nowej Hucie. Komisja jedzie tam, szuka kontaktu z Kapuścińskim, zadekowanym w hotelu robotniczym. Zetempowcy z Huty zastrzegają, że go nie wydadzą bez gwarancji, że mu się nic złego nie stanie. Komisja stwierdza "rażące zaniedbania". Do pracy zostaje przywrócona naczelna "Sztandaru" i cenzor.

W "Trybunie Ludu" ukazuje się cykl artykułów "Dzień powszedni Nowej Huty" Jerzego Rawicza, jednego z członków komisji Morawskiego. To atak na kolektyw partyjny Huty. Dostaje się im za wszystko, za brak dróg i za to, że nie dość omawiano "sprawy moralnego oblicza członka partii", czyli jak się powinien zetempowiec zachowywać w stosunku do dziewczyny, aby być "przedstawicielem socjalistycznej moralności, wyższej od obłudnej moralności klerykałów". Winowajcy wymienieni są z imienia i nazwiska.

Krakowski Komitet Wojewódzki PZPR, któremu podlega aktyw Huty, czuje się zagrożony, przekonany, że zaraz mu się dobiorą do skóry. Dostarcza miejscowemu dziennikarzowi, Jerzemu Lovellowi z "Życia Literackiego", rozmaitych statystycznych danych, które ten ma oblec w reportaż.

"Gdzieś ktoś wymyślił chutliwą, półzwierzęcą dziewkę i kazał jej być symbolem. Mieszczanie szepczą do niej pieszczotliwie >>kurewko<<" - parodiuje Lovell Ważyka. I dalej opisuje, jak dotarł do statystyk milicyjnych - otóż od 1952 r. zanotowano w Nowej Hucie zaledwie trzy gwałty i dwa dzieciobójstwa. "Przemnóżmy to nawet przez trzy - pisze - i skonfrontujmy tę cyfrę z masą ludzką".

Następna tabela podaje procent dzieci nieślubnych w poszczególnych latach - średnio rocznie 9,9. Lovell trafia do ich matek. Jedna nie chce rozbijać życia ojcu dziecka, bo ten miły, starszy pan, inżynier, ma już w dalekim mieście żonę i dzieci. Inna, będąc w ciąży, zrezygnowała ze wspólnego życia ze swym partnerem - mieli się pobrać, ale on zaczął pić i wygadywać niestworzone rzeczy na związki zawodowe i partię. I tak dalej, i tak dalej. "Nie o rozpuście tu mowa - konkludował Lovell. - Spoza gęstwy cyfr przebija prawdziwa twarz uwspółcześnionej Kaśki Kariatydy: cierpiąca twarz kobiety, która rozminęła się z niewieścim szczęściem".

Ale usłużność Lovella na nic się nie zdaje. Wyrocznią jest "Trybuna Ludu" - kiedy kogoś krytykuje, wydaje na niego wyrok. Zostaje odwołany zarząd kombinatu Nowej Huty, a organizacja partyjna musi podać się do dymisji. Rusza budowa sklepów, barów mlecznych, powstaje Teatr Ludowy. Władza dopiero w 1980 r., kiedy Nowa Huta stanie się bastionem "Solidarności", będzie zmuszona zauważyć, że i to nie wystarczyło. Choć jeszcze wtedy nie będzie podejrzewać, że ukochane dziecko socjalizmu stanie się jednym z jego grabarzy.

Jeśli literaci nie pomogą

To spotkanie przetrwało w legendzie, dziennikach, literaturze, a także w archiwach KC.

23 września 1955 partyjny aparat w osobach Jakuba Bermana, Edwarda Ochaba, Jerzego Morawskiego wezwał do Pałacu Staszica na Krakowskim Przedmieściu partyjnych pisarzy.

Zagaja Stefan Żółkiewski, kierownik Wydziału Kultury i Nauki KC, zaprzyjaźniony z Adamem Ważykiem od czasu wspólnej pracy w "Kuźnicy". Potępia "Poemat". "Moja godzina wyzwolenia - będzie komentował po latach poeta - wybiła w 1955 roku. Godzina Żółkiewskiego wybiła w 1968 roku, kiedy pozostał w gmachu Uniwersytetu, aby opiekować się strajkującymi studentami".

Morawski nie odzywa się ani słowem. Ochab zabiera głos pod sam koniec, jakby trochę obok, choć w istocie na temat: "Zbliżają się wykopki kartofli i jeżeli w tym literaci nie pomogą, damy sobie radę sami".

Paweł Hoffman nie składa samokrytyki, za co zapłaci utratą stanowiska. "Poematu dla dorosłych" broni Witold Wirpsza: "Władze partyjne zachowują się jak lokator, który przecina instalację alarmową w momencie włamania do mieszkania. Literatura, publicystyka mają alarmować społeczeństwo i władze. Tymczasem wy tego alarmu nie chcecie słuchać". Broni Mieczysław Jastrun: "Mówią, że poemat obraża naród. U nas łatwo obraża się naród. Jeszcze nie tak dawno Kallenbach nie mógł darować Słowackiemu >>Grobu Agamemnona<<. Poemat Ważyka to utwór gniewny. Poeta miał taką wizję i to mu wolno". Broni Jerzy Andrzejewski, jednak ostrożnie, z pozycji zatroskanego członka partii: "Nie ma wśród nas takich, którzy by nie doceniali trudności, z jakimi boryka się kierownictwo". I dalej "Wielka literatura to wielka przesada. Nawet przesadzona krytyka jest krytyką partyjną".

Atakują Bogdan Hamera ("To jest poemat dla niedorosłych do Polski Ludowej"), Melania Kierczyńska, Lucjan Rudnicki (żąda usunięcia Ważyka z partii), Adam Polewka (kontruje Henryk Markiewicz, oznajmiając, że pogląd Polewki jest w Krakowie odosobniony). Wśród kilkunastu dyskutantów mniejszość staje po stronie aparatu władzy.

Żeby zdać sobie sprawę, czym był ów wieczór w Pałacu Staszica, warto przypomnieć, że ówczesne życie literackie polegało na usankcjonowanych społecznym obyczajem publicznych donosach na kolegów i przyjaciół (na łamach prasy i na zebraniach ZLP), które wywoływały słowa podziękowania i publiczne kajanie. Zaś Adam Ważyk nie był - bo nie mógł być jako agresywny socrealista - lubiany w środowisku. To nie jego broniono, ale jego poezji.

Jerzy Andrzejewski tak będzie wspominał w "Miazdze" to zebranie, zakończone dobrze po północy: "Noc wrześniowa była bardzo ciepła, szliśmy w kilkoro Krakowskim Przedmieściem - Ważyk, Kott, Jastrun, Przyboś, Czeszko, Julek Żuławski, Irena S[zymańska], już nie pamiętam, kto więcej. Liczono zapewne na górze, że mechanizm działający sprawnie od pięciu lat nie zawiedzie i tym razem, lecz zawiódł, i to tak gwałtownie, jakby za poruszeniem jednej z jego cząstek nagle cały się wstrząsnął i rozleciał, pomiędzy stołem prezydialnym i natłoczoną salą, od samego początku do zagajenia Ochaba, zarysowały się szczeliny, które w miarę przemówień z sali coraz wyraźniej się poszerzały i pogłębiały, aż wreszcie przepaść odgrodziła od zebranych tamtych trzech samotnych za prezydialnym stołem, opuszczaliśmy Pałac Staszica trochę zawstydzeni martwotą partyjnych przywódców, a może zawstydzeni przede wszystkim sobą, że w tych >>mistyków przebranych<<, jak pisał w >> Poemacie<< Ważyk, tak długo i ślepo wierzyliśmy, zapewne ów dwuznaczny wstyd oraz zmęczenie sprawiły, że idąc Krakowskim Przedmieściem byliśmy raczej przygnębieni niż świadomi zwycięstwa".

Ważyk w liście do Jerzego Andrzejewskiego, datowanym 15 lutego 1971, uściślał: "Kiedyśmy wracali, nie mógł być z nami Czeszko, bo za namową Bermana potępił >>Poemat<< publicznie, a na naradę nie przyszedł. Kotta nie było w Warszawie, przyjechał dopiero po kilku dniach. Przyboś chyba z nami nie wracał, bo trzymał się z boku, choć >>Poematu<< nie potępiał. Natomiast był z nami Konwicki, nie zapamiętałeś go, bo był milkliwy".

Czy Bohdan Czeszko szedł wtedy z nimi Krakowskim Przedmieściem - nie wiadomo. Ale - tu Ważyk się myli - w naradzie uczestniczył; zachował się stenogram z jego wystąpienia. Czeszko, który pisał w "Trybunie Ludu" o fragmencie poświęconym Nowej Hucie: "Nie troską wydaje się być pisana ta strofa, lecz przerażeniem filistra", na spotkaniu ganił co prawda "Poemat", ale umiarkowanie, i bronił decyzji o jego publikacji.

Upominamy się Partią

Siła "Poematu" - napisze Michał Głowiński - tkwiła w tym, że wydrukował go na pierwszej stronie partyjny naczelny, przeszedł przez cenzurę partyjnego cenzora i, jak się okazało, partyjny Ważyk nie był odosobniony, bo popierał go partyjny Andrzejewski, partyjny Woroszylski, partyjny Jastrun.

Ważyk kończył swój "Poemat" słowami:

Upominamy się na ziemi (...)

o jasne prawdy, o zboże wolności,

o rozum płomienny,

o rozum płomienny,

upominamy się codziennie,

upominamy się Partią.

Jeżeli nawet, sądząc z tego, co mówił później, już wtedy w partię nie wierzył - co by znaczyło, że ostatni akt został dopisany na użytek cenzury i politycznych decydentów - to właśnie ten fragment powodował, że z "Poematem" mógł się identyfikować Lechosław Goździk i wielu innych: robotników, studentów, nauczycieli. Nie chcieli burzyć systemu, chcieli go reformować i uważali, że trzeba to robić od środka, więc partia jest najwłaściwszym miejscem.

- Zawsze padały te same zastrzeżenia - mówi nam aktor Wojciech Siemion, który na prośbę poety wielokrotnie w 1955 r. czytał "Poemat" na różnych spotkaniach: na zebraniu ZLP, w Nowej Hucie, w domu akademickim AGH w Krakowie, na politechnice w Gliwicach. - Jak to możliwe, że autor z taką nostalgią mówi o starej Warszawie, że potrzebuje starego kamyka, by się w Warszawie odnaleźć, skoro odbudowa stolicy to wielkie osiągnięcie? I jak mógł wiersz, gdzie tak ohydnie opisywał rzeczywistość, zakończyć słowami "upominamy się Partią". Ten atak wynikał w dużej mierze z nieporozumienia. Ważyk, którego prosiłem, by sam mi odczytał wiersz, recytował nadzwyczaj śpiewnie, z rosyjska. On nie akcentował ostatniego słowa - "Partią", tylko "upominamy się". Po prostu potrzebował do zakończenia frazy narzędzia do upominania się. Innego narzędzia niż partia wtedy nie było. Ważyk był przestraszony, może nawet przerażony rezonansem wiersza, skarżył się, że działał dla dobra lewicy, a Komitet Centralny przyjął to tak negatywnie.

Savoir-vivre, histeria i womitowanie

Związek Literatów Polskich, którego organem - co prawda tylko formalnie - jest "Nowa Kultura" poświęca plenarne zebranie Zarządu Głównego sprawie "Poematu" i odejściu Pawła Hoffmana ze stanowiska naczelnego. Obecna na nim Maria Dąbrowska zanotuje potem w dzienniku (pod datą 28 października 1955), jak broniła Ważyka, mówiąc, że w Polsce zawsze utrąca się pisarzy mówiących gorzkie prawdy. I dodaje: "Inna rzecz - co już zachowałam dla siebie - jakie Ważyk ma prawo mówić gorzkie prawdy znękanemu, zabiedzonemu narodowi, po tym wszystkim, co dotąd na chwałę partii wypisywał".

Maria Dąbrowska nie była w swych uczuciach wobec Ważyka i jego nagłej przemiany odosobniona. ">>Poemat dla dorosłych<< może był wydarzeniem, ale dla innych - pisał Tadeusz Konwicki - dla mnie nie, ponieważ wyszedł spod pióra kodyfikatora socrealizmu, człowieka, którego myśmy się lękali i który określał to, co jest, a co nie jest partyjne".

Tadeusz Różewicz całkiem na gorąco (wrzesień-październik '55) pisze wiersz "Kryształowe wnętrze brudnego człowieka (karykatura)":

ukazuje wam teraz

moje prawdziwe oblicze (...)

oto on prawdziwy

przenosi góry

nie kopie dołków

pod innymi

oto on drugi

krzak ognisty

sokół nasz

O ludzie mali biedni prości (...)

z zamkniętymi oczami

wymierzałem innym sprawiedliwość

zarzynałem niewinnych

lecz nóż mój

był czysty jak łza

podajcie mi rączki

zejdźmy głębiej

Równie bezlitośnie potraktował Ważyka Ludwik Flaszen w jednym z najgłośniejszych tekstów odwilżowych "O trudnym kunszcie womitowania" (październik 1955, "Życie Literackie"), który też był natychmiastową reakcją na "Poemat". Pisał tam: "Oto nadszedł czas Wielkich Torsji. Pisarze widzieli - i milczeli; słyszeli - a nie mówili. Jakże śmieszą ich buntownicze odkrycia! Oto dwa razy dwa jest cztery, nie zaś pięć, jak niesłusznie mniemali wulgaryzatorzy". I analizując "Poemat dla dorosłych" konstruuje Trzy Reguły Poprawnego Womitowania.

Po pierwsze, womitować należy tym, co się zjadło: "W osławionym fragmencie o Nowej Hucie sielankowemu robotnikowi z plakatu przeciwstawia poeta ponure zwierzę ludzkie. Doktrynerstwu społecznemu, wysnuwającemu z dziejowej roli klasy robotniczej obraz jej wszechdoskonałości, przeciwstawia doktrynerstwo niejako zoologiczne. A rzeczywistej wiedzy w środku nie ma. To są womity puste, chybione. Poeta womituje tym, czego nie zjadł".

Po drugie, jeśli się womituje, należy womitować do końca.

I wreszcie: nie należy womitować monumentalnie, tylko, jeśli już, to jak "spocona mysz". A Ważyk, choć pisze: "milczałem spocony jak mysz", to sam womituje z wyżyn piedestału. "Takim tonem - pisze Flaszen - może mówić tylko ktoś, kto stał poza błędami, ktoś o sumieniu nierozdwojonym przez współuczestnictwo w błędach".

Wśród nieżyczliwych Ważykowi głosów znalazły się też zdania, że napisał "Poemat" na zamówienie Biura Politycznego i że nigdy nie przejrzałby na oczy, gdyby nie wcześniejsza nagana partyjna za "dygnitarstwo" i usunięcie z funkcji redaktora naczelnego "Twórczości".

Tak zaś przyczyny niechęci do Ważyka skwituje po latach Stanisław Barańczak: "Kamieniem obrazy stał się fakt, że poeta zachował się jak dziecko, które wpada w >>histerię<<, gdy rzeczywistość nie zgadza się z jego wyobrażeniami; zażądał zwrotu zabawek i obraził się na współuczestników zabawy; na złość wszystkim zwymiotował w literackim salonie, zapominając o regułach tak socrealistycznego, jak i odwilżowego savoir-vivre'u".

Parzy jak wstyd

Odtąd już partia podejrzliwie przypatrywać się będzie wierszom Ważyka. Wiersze, które oddał do druku w "Twórczości", trafiają najpierw do Wydziału Kultury KC, a ten rozsyła je w czerwcu 1956 roku imiennie do towarzyszy Edwarda Ochaba, Władysława Matwina, Jerzego Morawskiego, Edwarda Gierka, Jerzego Albrechta, Franciszka Mazura. Są wśród nich "To alkoholizm demoralizuje młodzież" ("Czy Bóg nie lepszy niż dogmat bez Boga?/ I Bóg oszuka, ale nie na szynce") i "Zapałka":

Na strychu, gdzie suszyła się kiedyś bielizna,

gdzie szło się po krętych schodach,

gdzie nie wolno było zapalać zapałki,

gdzie deska skrzypiała pod nogą,

gdzie bajki o nietoperzach i myszy,

gdzie był dziecinny strach,

zapal zapałkę,

zobaczysz las posągów,

patos na miarę kołtuna,

pajęczynę grozy

i narzędzia mokrej roboty.

Zapałka w palcach parzy jak wstyd.

Przygotowany dzięki staraniom redaktorki PIW-u Ireny Szymańskiej malutki tomik Ważyka z "Poematem dla dorosłych" i innymi wierszami czasu odwilży, w wywalczonym z trudem w cenzurze nakładzie pięciu tysięcy egzemplarzy, rozchodzi się jesienią 1956 r. w ciągu kilku godzin. Gdy tylko skończy się odwilż, "Poemat" szybko znajdzie się na indeksie. Nie będzie mógł wejść do wyboru wierszy Ważyka z 1966 r. Ówczesny władca kultury Zenon Kliszko wydał nakaz aresztowania wiersza, nie można go było w latach 60. cytować nawet w powstałej w Instytucie Badań Literackich pracy poświęconej wersyfikacji.

W domu wariatów

W "Moim wieku" Aleksander Wat wspomina swoją rozmowę z Ważykiem w 1949 r. w Wenecji. Otóż Ważyk opowiadał mu, że w 1940 r. we Lwowie, po słynnym aresztowaniu przez NKWD w czasie kolacji Wata, Broniewskiego i innych, Putrament wezwał kilka osób i zaproponował, by zwołać zebranie w celu potępienia zdrajców i prowokatorów. Ważyk wyznał Watowi, że się trząsł, pocił ze strachu, ale powiedział: "Nie". Wtedy Putrament krzyknął, że Ważyk pójdzie w ślad za aresztowanymi. Wat pisał dalej, że Ważyk należy do tego rodzaju ludzi tchórzliwych, którzy gdy wpadają w złość, potrafią być szaleńczo, samobójczo odważni. Tak się stało wówczas, zimą 1940 r., i następnym razem 15 lat później, gdy zaciął się w swojej odwadze i napisał "Poemat dla dorosłych".

To połączenie strachu i wiary tłumaczył Kazimierz Brandys po latach w "Miesiącach": "Ważyk spędził wojnę w ZSRR. Tam się przeraził i uwierzył. Czy wiara może się łączyć ze strachem? Myślę, że tak. Niegdyś o dobrym, wierzącym chrześcijaninie mówiło się: >>bogobojny człowiek<<".

Stefan Kisielewski w swoim "Abecadle" wspomina otwarte zebranie organizacji partyjnej Związku Literatów w Pałacu Prymasowskim, które odbyło się tuż przed Październikiem 1956. Kiedy wszedł do sali, Ważyk nisko się ukłonił. Kisiel rozejrzał się więc za siebie, komu znany politruk składa taki ukłon, bo jemu się nigdy dotąd nie kłaniał. Ale nikogo za nim nie było. Ważyk ukłonił mu się drugi raz, podszedł. I miał wtedy miejsce taki oto dialog:

"Kisielewski: - No jakoś mnie Pan nie poznawał przez te wszystkie lata.

Ważyk: - Tak, wie Pan, bo ja byłem w domu wariatów, ale już się wyleczyłem.

Kisielewski: - Jak to, naprawdę Pan był?

Ważyk: - No w tym domu wariatów, co Pan zna".

Ten motyw choroby umysłowej tłumaczącej zaangażowanie w komunizm powraca w wierszach Ważyka. Już w kwietniu 1955 roku pisał w "Posłaniu do przyjaciela":

Naród pracował, a nas opadli

filozoficzni szalbierze

i po kawałku rozum nam kradli

pozostawiając przy wierze.

I dwa lata później w "Wagonie":

Patrzysz na puste pola przez otwarte okno

Borykałeś się w chorobie z tajemniczą epoką

z trudem dotarłeś do jej szyderczej reguły

teraz przejmują cię tylko ludzie i szczegóły

Jesteś jak rekonwalescent...

Z listu Zygmunta Hertza z paryskiej "Kultury" do Czesława Miłosza, sierpień 1967: "Ważunio przyjechał przed chwilą. Jutro ogromne pieszczoty. Ja jego lubię. Ma swój wdzięk i myślę, że w gruncie rzeczy to dobry człowiek. Że ta cholera nie chce mi wytłumaczyć, jak to z nim było. Wie, że jestem mu najżyczliwszy, a on furt >>Byłem wariat<<".

Już do końca życia, pytany o tamten czas, Ważyk będzie z uporem powtarzał: "Ja wtedy po prostu zwariowałem".

Korzystałyśmy z książek: Stanisław Barańczak, "Przepastne przepaście. Osiem interpretacji", Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 1995; Tomasz Burek, "Żadnych marzeń", Polonia Book, Londyn 1987; Andrzej Kijowski, "Dzienniki", t. I, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1998



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Anna Jantar Żeby szczęśliwym być
Nowe AlaAntkowe BLW Piszczek Anna, Anger Joanna
Anna Kuchta, Joanna Malita 50 twarzy Genjiego
Czy jest jeszcze prawda dla której warto umierać [Anna Bikont w rozmowie z Leszkiem Kołakowskim]
Własna Firma jak założyć i poprowadzić Anna Jeleńska, Joanna Polańska Solarz
WIELKI TO GRZECH NIE UMIEĆ SPOSTRZEC WŁASNEGO SZCZĘŚCIA, Wypracowania- przykłady
CO TO JEST SZCZĘŚCIE, WYPRACOWANIA J.POLSKI
JAKIE TO BYŁOBY SZCZĘŚCIE

więcej podobnych podstron