Ks. Styczeń o tym jak odchodził papież
Uczeń Karola Wojtyły był przy umierającym Janie Pawle do końca
Ks. prof. Tadeusz Styczeń we wtorek w kościele akademickim w Lublinie opowiedział o ostatnich chwilach Ojca Świętego. Oto obszerne fragmenty jego poruszającego świadectwa.
W momencie, kiedy Ojciec Święty skonał, dostrzegłem niezwykły kontrast. Jeszcze niedawno ten niezwykły ból na jego twarzy. To skrępowanie przyrządami, które miały pomóc przedłużyć mu życie.
Byłem świadkiem, jak podnosił ręce skowane. I ta twarz pojawiła się nieoczekiwanie jako twarz kogoś uśmiechniętego, skłoniona w stronę poduszki, która wyglądała - ja wiem? - jak baranek czy owieczka, i uśmiechnięty w tamtą stronę stygnął.
Nikt nie interweniował
Nikt nie śmiał interweniować, wszyscy czekali z całą procedurą obowiązującą. Ja nie wytrzymałem. Miałem w kieszeni dwa różańce, dotknąłem rąk, delikatnie mi powiedziano, że nie wolno, bo ciało już podlega zabiegom, zaraz potem wykonywanym dyskretnie, ale zgodnie z obowiązkami.
A ja przecież ciągle widziałem - i uważam, że chyba lepiej ode mnie (widziały to - red.), siostry zakonne, siostra pielęgniarka, chyba geniusz kobiety na tym polega, że odczytywały lepiej ode mnie ten uśmiech, który jak gdyby nie konał, ale pozostawał żywy, coraz bardziej wymowny. I wyglądało, jak spotkanie ocalonej owieczki czy ocalonego baranka.
Wielkie zadanie
Że oto wykonał wielkie zadanie ten, któremu powierzono zadanie pasterza, ze względu na to zadanie Bóg Ojciec postawił mu skrajnie wielkie wymagania. Chodzi o to, żeby wyrównać wielkość sprzeniewierzenia się tych owieczek w taki sposób, żeby trafiło to do nich, żeby wiedziały, na czym polega ich odkupienie. I w tym czasie, kiedy pojawiły się na placu te odgłosy, chociaż oni jeszcze nie wiedzieli o zgonie.
To on ich tak zainspirował, że z własnej inicjatywy przyszli, tworzyli grupki, z tych grup stworzyła się jedność wołająca i ciesząca się, że mają tak wiernego pasterza i że jego wierność polega na tym, że stawia im ogromne wymagania!
Radość w bólu
To wszystko jest jakąś wielką harmonią radości w tym bólu, z powodu którego ja, byłem tak blisko, powiedziałem „nie”, gdy mnie poproszono o wywiad, tłumacząc się tym, jeszcze w Rzymie, że ktoś, komu umiera ojciec i on jest przy tym, nie mówi do telewizji o tym.
I dlatego kończąc, chcę się z wami podzielić tym, że nam nie wolno nie radować się z tego, że odszedł taki ojciec, ale równocześnie, że wolno też, trzeba zapłakać, że go już nie ma.
Data: 2005-04-07
TEKST ZA KATOLICKĄ AGENCJĄ INFORMACYJNĄ