Barbara Boswell
Złamane zasady
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Powiedziała: nie.
Rand Marshall usłyszał w głosie przyjaciela nutę zdumienia i niedowierzania. Stłumił śmiech. Przystojny, dobrze sytuowany i absolutnie wolny Daniel Wilcox nie był przyzwyczajony do słowa „nie" ze strony jakiejkolwiek osoby. Zwłaszcza płci żeńskiej.
- Kto powiedział „nie"? - spytał Rand.
Siedzieli w popularnej restauracji, czekając, aż podadzą kolację. O siódmej, w czwartkowy wieczór, lokal świecił pustkami, co ułatwiało rozmowę. Podczas weekendu tłoczyła się tu młodzież.
- Ona. No wiesz, Jamie Saraceni. Ta, o której ci opowiadam od trzech tygodni. - Daniel zmarszczył brwi.
- A tak, niezrównana Jamie. - Tym razem Rand nawet nie próbował kryć uśmiechu rozbawienia. - Od trzech tygodni słucham, jak planujesz kampanię, mającą zwabić tę nieuchwytną Jamie do łóżka. I teraz, po tych wszystkich wysiłkach, powiedziała „nie"?
- Do łóżka? Ha! Spędziłem trzy tygodnie, usiłując ją namówić, by gdzieś ze mną wyszła - poprawił go posępnie Daniel.
Rand spojrzał ze szczerym zdumieniem.
- Nawet nie umówiłeś się z nią na randkę?
- Ani razu. Posyłałem jej róże, czekoladki, balony, zabawne pocztówki, pluszowe zwierzaczki. Zjawiałem się u niej codziennie, czasem dwa razy. Załatwiłem nawet dwa bilety do teatru na Broadwayu w Nowym Jorku.
Powiedziałem, że możemy pojechać na spektakl, zjeść kolację i zostać na noc w Hotelu Plaza. Czy znasz kobietę, która mogłaby się temu oprzeć?
- Ale powiedziała „nie"? - domyślił się Rand. - „Nie" na wszystko? - Sam był bardziej niż trochę zdumiony.
- Na wszystko - potwierdził smętnie Daniel. - Rand, może ona naprawdę nie jest zainteresowana spotkaniami ze mną?
Rand uznał, że takie pytanie mógł zadać jedynie trzydziestoczteroletni kawaler, po mniej więcej dwudziestu latach sukcesów u kobiet. Taki był Daniel. A uczciwie rzecz biorąc, on był taki sam.
W zadumie zmarszczył brwi i spojrzał na Daniela, którego znał od czasów college'u. Nadal był przystojny, dobrze ubrany i świetnie zbudowany. Miał dużą praktykę dentystyczną, a pacjentów zjednywał sobie nie tylko dzięki sztuce lekarskiej, ale przede wszystkim za sprawą osobistego uroku. Nigdy nie było kobiety, której pragnął, a której nie mógłby zdobyć. Aż do teraz.
- Może tylko udaje - zasugerował Rand.
- Też tak z początku myślałem - przyznał żałośnie Daniel, sięgając po następne skrzydełko. Stwierdził, że na talerzu pozostały jedynie kości, i nastrój wyraźnie mu się pogorszył. - Ale kiedy odmówiła tej nocy w Hotelu Plaza... zacząłem myśleć, że może naprawdę nie chce się ze mną spotkać. - Westchnął ciężko. - Nie jestem przyzwyczajony do odmowy, Rand. Po prostu nie zorientowałem się, o co jej chodzi.
- Może ma kogoś innego - wtrącił taktownie Rand. Dla niego także damska odmowa była pojęciem całkowicie obcym.
Daniel pokręcił głową.
- Nie, nie ma. To wiem na pewno. Przyjaźni się z moją asystentką, Angelą Kelso. To dzięki niej się spotkaliśmy. Jamie przyprowadziła do mojego gabinetu swojego siostrzeńca.
- I było to pożądanie od pierwszego wejrzenia - dokończył Rand. - Przynajmniej z twojej strony.
- Angela powiedziała, że ostatnio Jamie z nikim się nawet nie spotyka. Myślałem, że wystarczy tylko poprosić i... - Daniel dramatycznym gestem chwycił się za głowę. - Może dotarłem w końcu do etapu, przed którym całe lata ostrzegali mnie rodzice... Wiesz: jeśli będziesz tak skakał z kwiatka na kwiatek, wszystkie odpowiednie dziewczyny będą zajęte, a ty zostaniesz sam. - Zadrżał.
- Czy natura chce mi w ten sposób powiedzieć, że jeśli się nie ustatkuję i nie ożenię, to skończę jako jakiś żałosny stary kawaler, nad którym połowa świata się lituje, a druga połowa uważa, że jest pedałem?
- Zaczniesz przegrywać, jeśli uwierzysz w te głupoty.
- Rand uśmiechnął się. - Zapomnij o tej Saraceni. Zadzwoń do kogoś innego, teraz. Gwarantuję ci, że w ciągu dziesięciu minut będziesz umówiony na randkę. I zapomnij o tych bzdurach na temat starych kawalerów. Ja zapomniałem o nich już lata temu.
- Rodzina powtarza ci to samo, co?
- Gorzej. Wtedy w to nie wierzyłem i teraz też nie wierzę. Chcą nas przestraszyć, żebyśmy byli tacy, jakimi chcą nas widzieć.
Ale Daniel nie znał nawet połowy prawdy, pomyślał Rand z cynicznym uśmiechem. Rodzina Daniela była zadowolona z jego osiągnięć, dumna z niego jako z człowieka i jako syna. Jedynie kawalerski tryb życia budził u państwa Wilcox dezaprobatę.
Za to jego rodzice, Dixon i Letitia Marshall, okazywali niezadowolenie ze wszystkiego, co dotyczyło Randa. Dziwactwa i lubieżne powieścidła, choć przynoszące dochód, nie pasowały do syna tak dystyngowanych ludzi. A były zyskowne. Ostatnie dzieło Randa przyniosło mu sześciocyfrową zaliczkę, a procent od zysku ze sprzedaży książki znacznie zwiększy tę kwotę.
A jednak na Marshallach z hrabstwa Ablemarle w Wirginii nie robiło to wrażenia. Dawno dorobili się majątku, a ich korzenie sięgały do pierwszych rodów Wirginii. Erotyczne thrillery Randa i jego swobodny tryb życia były zbyt... czerwonokrwiste jak na ich błękitną krew. Już dawno zaczęli uważać Randa, ich drugiego syna, za odszczepieńca. Pierworodny, Dixon Junior, był spełnieniem rodzicielskich marzeń.
Rand powrócił myślami do Daniela i jego kłopotów. Jak zawsze pragmatyczny, wolał zająć się problemem, który można rozwiązać. Zatargi z rodziną nie mieściły się w tej kategorii.
- Zrób sobie samemu przysługę i umów się z kimś na dzisiejszy wieczór - poradził Danielowi. - Musisz odzyskać pewność siebie. Zadzwoń do kobiety, która będzie zachwycona, że jej proponujesz randkę.
- Może masz rację. - Daniel był pełen wątpliwości, ale już nie tak ponury.
- Oczywiście, że tak. - Rand klepnął przyjaciela po ramieniu.
- Mógłbym zadzwonić do Mary Jane Strayer. Dla mnie zrezygnuje z innych spotkań.
- Wspaniale. Zaraz do niej zadzwoń i umów się jeszcze na dzisiaj. Przy tylnym wyjściu jest automat.
- Chyba tak zrobię. Jamie Saraceni przegapiła swoją szansę. Koniec z telefonami do biblioteki w Merlton.
- Biblioteka w Merlton? - powtórzył zaskoczony Rand.
- Tam pracuje. Jest bibliotekarką. To jedyne miejsce, gdzie mogłem ją zastać. Domowego numeru nie ma w książce, a nie chciała mi go podać - dodał trochę zawstydzony.
- Ta mała jest bibliotekarką? - parsknął śmiechem Rand.
- No pewnie, śmiej się. Założę się, że też nie dałbyś rady się z nią umówić. W końcu jesteś, tak samo jak ja, powierzchowny, arogancki, agresywny i zarozumiały.
- Ona tak powiedziała? Daniel energicznie kiwnął głową.
- Powtarzała to za każdym razem, kiedy pytałem, dlaczego nie chce się ze mną umówić. Twierdzi, że tacy ludzie jak ja budzą w niej obrzydzenie.
- Wiesz, zaczynam nabierać przekonania, że ona naprawdę nie udaje trudnej. Pani bibliotekarka mówi całkiem poważnie. Pobudziłeś moją ciekawość. - Rand uśmiechnął się niczym krokodyl, który właśnie dostrzegł swój następny posiłek. - Może warto przejechać się do biblioteki w Merlton, by zobaczyć tę boginię bibliofilów.
- Proszę bardzo - oświadczył Daniel z nie skrywaną gorliwością. - Chętnie zobaczę, jak i ty dostajesz kosza.
- Daniel, przyjacielu, nie urodziła się jeszcze kobieta, która mnie ustrzeli. - Oczy Randa błysnęły. - Jeżeli moje rozumowanie jest powierzchowne, aroganckie, agresywne i zarozumiałe, to tak ma być.
- Jeszcze zobaczymy, jaki arogancki i zarozumiały się poczujesz, kiedy Jamie Saraceni zrobi z ciebie idiotę.
- Ta perspektywa wyraźnie sprawiła Danielowi zadowolenie. Po raz pierwszy tego wieczoru się uśmiechnął.
- Chyba zadzwonię do Mary Jane.
Pewny siebie, sprężystym krokiem odszedł od stolika. Rand uśmiechnął się. Bibliotekarka zadała potężny cios męskiej dumie przyjaciela, ale Wilcox szybko odzyskał formę.
A potem Rand zamyślił się. Daniel Wilcox, jeden z najbardziej atrakcyjnych kawalerów w regionie Filadelfii i Południowego Jersey, trafił na kobietę, która nie podała mu nawet numeru telefonu. Udało się jej wytrzymać tę kampanię zalotów, od lat gwarantującą sukcesy w miłosnych podbojach. Co to za kobieta?
Daniel wrócił i oznajmił, że Mary Jane Strayer z zachwytem przyjęła zaproszenie na dzisiejszy wieczór.
Rand podjął decyzję. Jutro pojedzie do biblioteki w Merlton i obejrzy tę bibliotekarkę, tę tajemniczą istotę imieniem Jamie.
W bibliotece panował chaos. Dziewczyna, która miała czytać dla grupy dwu - i trzylatków, złapała gumę na autostradzie. Ośmioro dzieci, przywiezionych już przez rodziców na godzinę bajek, szalało na korytarzu.
Zjawili się również inni bywalcy bibliotecznej świetlicy - dzieci w wieku od pięciu do dziesięciu lat, które przychodziły po lekcjach i czekały, aż matki zabiorą je po pracy. W domu nie miał się kto nimi zająć, a ograniczony budżet ich rodzin nie pozwalał na wynajęcie opiekunki. Matki uznały, że dzieci będą bezpieczniejsze w bibliotece niż bez nadzoru w domu czy na ulicy.
Cindy, nowa pomocnica, wydawała się sparaliżowana perspektywą rozłożenia książek na półki zgodnie z uniwersalną klasyfikacją dziesiętną. Oznajmiła, że sobie z tym nie poradzi, i zniknęła wśród regałów z ostatnim numerem „Rolling Stone".
Trzech starszych czytelników czekało w kolejce, by oddać książki.
Jamie Saraceni przyjrzała się tej scenie, zastanawiając się, dlaczego kształcenie bibliotekarzy nie obejmowało zajęć uczących zachowania się w sytuacjach kryzysowych. Na szczęście dorastała w dość niezwykłej, niepowtarzalnej i cudownej rodzinie Saracenich. W jej domu zawsze panował harmider. Nauczyła się radzić sobie z atmosferą cyrku o trzech arenach.
Nie tracąc spokoju, odszukała Cindy wśród regałów i nakłoniła ją do czytania maluchom. Wysłała po posiłki Ashley z piątej klasy, najstarszą z przebywających w świetlicy dzieci. Potem szybko przyjęła książki od czytelników i zapędziła uczniów do bufetu czytelni na sok i kanapki.
W zadziwiająco krótkim czasie w bibliotece zagościł spokój. Jamie wykorzystała tę chwilę, by skatalogować dostarczone dziś nowe książki. Usiadła za biurkiem i pogrążyła się w pracy. Uniosła głowę, słysząc, że zbliża się kolejny klient.
- W czym mogę panu pomóc?
Spojrzała prosto w jasnobrązowe oczy o niezwykłym odcieniu. Nie były aż tak jasne, by nazwać je złocistymi, ale jeśli ktoś był w poetyckim nastroju... Te czujne, inteligentne oczy stanowiły najbardziej rzucający się w oczy szczegół męskiej twarzy.
Przestudiowała uważnie tę twarz: prosty nos, stanowcze, zaciśnięte wargi, mocna szczęka, czarujący dołek w brodzie. Gęste ciemnobrązowe włosy opadały na kołnierz spranej szarej bluzy z Filadelfia Flyers, która wyglądała tak, jakby ktoś od dawna naprawdę uprawiał w niej sport. Dżinsy były równie znoszone i obcisłe. Mężczyzna był bardzo wysoki, miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu.
Jamie zaschło w ustach. Zatrzepotała mimowolnie rzęsami. Erotyczny magnetyzm przybysza przywoływał gdzieś z głębi umysłu pierwotną, kobiecą reakcję. Czuła, że brakuje jej tchu, jakby ktoś wymierzył jej cios prosto w splot słoneczny. Była zdezorientowana. Jeszcze nigdy w taki sposób nie reagowała na obecność mężczyzny. Żar z wolna ogarnął jej ciało, wywołując rumieniec na policzkach.
- Ja... szukam książki — powiedział Rand, a potem niemal głośno jęknął, słysząc własne słowa. A czego jeszcze można szukać w bibliotece? zadrwił z siebie w duchu. Sprytnie, Rand, naprawdę sprytnie.
Myśli rozbiegły się nagle. Zapomniał o starannie przygotowanym scenariuszu rozmowy. Od chwili gdy spojrzał w ciemnobłękitne oczy nieznajomej, poczuł, że świat zatrząsł się, a fala oszałamiającego żaru zalała jego ciało.
Słyszał o urodzie zwalającej z nóg, ale po raz pierwszy miał wrażenie, że naprawdę tego doświadcza. Wystarczyło jedno spojrzenie na tę kobietę, by ugięły się pod nim kolana.
Obserwując z osobna każdy szczegół jej urody, trudno by ją było zakwalifikować do kategorii klasycznych piękności. Ale w tym przypadku te szczegóły tworzyły olśniewającą całość. Szerokie usta ze zmysłowo pełnymi wargami, zadarty podbródek i mały nos sprawiały, że człowiek zapominał o kryteriach klasycznego piękna. Gładka mlecznobiała cera intrygująco kontrastowała z czarnymi jak heban włosami, lśniącymi, miękkimi i długimi niemal do ramion. Żywe błękitne oczy okolone długimi, ciemnymi rzęsami zrobiły na nim największe wrażenie.
Rand odetchnął głębiej i opuścił wzrok ku jej jedwabnej, żółtej bluzce. Piersi pod nią były jędrne, pełne i kusiły, żeby ująć je w dłonie. Kiedy zaczął sobie wyobrażać ich kształt i rozmiar, ledwie zdołał stłumić jęk podniecenia.
Na wpiętym w bluzkę identyfikatorze wypisane było nazwisko: Jamie Saraceni. To ona była tą bibliotekarką! Tą, która zmieniła Daniela Wilcoxa w podnieconego nastolatka, sapiącego przy drzwiach biblioteki. W oczach Randa błysnęła determinacja i zaciekawienie. Nigdy nie cofał się przez wyzwaniem. A właściwie ostatnio trafiało mu się zbyt mało wyzwań. Teraz właśnie patrzył na jedno z nich.
- A jakiej książki pan szuka? - spytała Jamie.
Zmusiła się, by oderwać od niego wzrok. Był najbardziej podniecającym mężczyzną, jakiego widziała.
Pod wpływem jego wyzywającego spojrzenia rozdzwoniły się dzwonki alarmowe w jej głowie. Był zapewne czarującym, pociągającym hultajem, który łamał kobiece serca i odchodził z uśmiechem, nieświadom wywoływanych cierpień, gdyż jego serce było nie do zdobycia. Znała takich mężczyzn, uważała się za uodpornioną na ich urok i była z tego dumna.
- Czy pan mnie słyszy? Pytałam, jakiej książki pan szuka - powiedziała chłodno.
Z pewnością słyszał jej pytanie, lecz rozgrywał numer ze spojrzeniem w oczy i robił to bardzo fachowo. Zacisnęła zęby.
Rand spojrzał na stos książek na biurku. Na samym szczycie leżała najnowsza powieść pełna seksu, krwi i przemocy, dzieło Bricka Lawsona, niezwykle popularnego autora, podziwianego przez czytelników i traktowanego z pogardą przez wszystkich poważnych krytyków.
Prawdziwa tożsamość Bricka Lawsona była pilnie strzeżonym sekretem, który próbowały czasem odkryć magazyny i gazety, piszące o rosnącej popularności kolejnych powieści. Krążyły plotki, że Lawson jest tajnym agentem i że jego książki oparte są na prawdziwych doświadczeniach. Jedynie jego wydawca, redaktor, agent, rodzina i kilku bliskich przyjaciół wiedziało, że twórcą tych książek jest zbuntowany arystokrata, Rand Marshall.
Wzrok Jamie podążył za spojrzeniem Randa. Podniosła ostrożnie najnowsze dzieło Bricka Lawsona, jakby było zakażone.
- Tego pan szuka? - Daremnie próbowała ukryć ton niesmaku.
- Nie lubi pani Bricka Lawsona? - Rand skrzywił się. Tak wiele kalumni rzucano na bestsellery Bricka
Lawsona, że Rand wykształcił w sobie odporność na krytykę. Wiedział, że nie była to wielka literatura, ale dobrze bawił się przy pisaniu i, na Boga, jego książki doskonale się sprzedawały.
- To bardzo popularny... pisarz. - Zdawało się, że niechętnie użyła tego słowa. - Mam już trzystronicowy spis osób oczekujących na tę książkę.
Rand uznał, że najlepiej będzie, gdy nie będą dłużej rozmawiali na temat najnowszej książki Bricka Lawsona.
- Ponieważ nie ma mnie na tej liście, chyba poszukam czegoś innego. - Znów spojrzał jej w oczy i ponownie poczuł ten jakby elektryczny wstrząs, od którego prężyły się mięśnie.
To śmieszne, kpił z siebie. Brick Lawson pisał o niezwykłej chemii seksu, ale to przecież fikcja. Brednie, jak określiłaby to z pewnością Jamie Saraceni. Ale oto Rand stał w bibliotece miasta Merlton i wyraźnie odczuwał reakcje chemiczne wzbudzone obecnością bibliotekarki.
- A co pani lubi najbardziej? - zapytał, a uśmiech i ton głosu świadczyły, że niekoniecznie chodzi mu o lektury.
Obrzuciła go krótkim spojrzeniem, wybrała jeszcze jedną książkę i odpowiedziała jak bibliotekarka czytelnikowi, ignorując wszelkie insynuacje. Jeśli w istocie nimi były.
- Może zapozna się pan z tą powieścią? Polityczno - szpiegowski thriller, dobrze napisany, ze znakomicie skonstruowaną intrygą i...
- Nie sądzi pani, że Lawsona „Przydział: więzienie" jest dobrze napisany i ma interesującą fabułę?
- Niech pan nie żartuje! - Wzniosła oczy ku niebu.
- Aż tak źle?
- Przyznaję, że nie czytałam, ale przyrównuje się tę książkę do arcydzieła Bricka Lawsona, „Kraina tysiąca grzechów", które czytałam. A raczej próbowałam. - Spojrzenie wielkich, wyrazistych oczu wystarczało za dodatkowe komentarze.
- Spróbuję zgadnąć - stwierdził sucho Rand. - Nie jest pani miłośniczką tej książki.
- Popełniłam błąd, gdyż próbowałam przeczytać to podczas lunchu. Po pierwszym rozdziale musiałam wyrzucić kanapkę. Prolog, w którym narracja przeskakuje od gwałtu w fabryce słodyczy do masakry w basenie z rekinami, zemdlił mnie. Dosłownie.
Chyba powinienem się obrazić, pomyślał Rand. W końcu thriller „Kraina tysiąca grzechów" odniósł największy sukces. Sprzedał się w tysiącach egzemplarzy zarówno w twardej oprawie, jak i w broszurze. Na podstawie tej książki nakręcono popularny miniserial dla telewizji. Rand otrzymywał listy z podziękowaniami od producentów cukierków, którzy byli wdzięczni za wzrost sprzedaży.
A ona twierdzi, że ją zemdliło.
- Przyznaję, że ta scena z rekinami była dość krwawa, ale co pani nie spodobało się w fabryce słodyczy? - zapytał niewinnie. - Płynna czekolada? Wanna śmietanki czy...
- Całość! - warknęła Jamie.
Przekomarzał się z nią, o czym oboje wiedzieli. Najbardziej martwiły ją własne, gwałtowne reakcje. Była ekspertem w ignorowaniu takich dwuznacznych uwag i żartów. Zawsze była dumna, że potrafi zniechęcić usiłujących flirtować z nią żartownisiów swym chłodnym, niezmąconym spokojem. Ale nie tym razem. Ten mężczyzna jakoś zdołał ją zdenerwować.
- Chce pan wypożyczyć tę książkę czy nie? - zapytała, postanawiając skończyć tę irytującą rozmowę.
- Dobrze. Wezmę ją. - Obejrzał powieść, którą mu poleciła. - Autor jest ulubieńcem krytyków, ale wyniki sprzedaży jego dzieł nie są nawet zbliżone do wyników Bricka Lawsona. Przypuszczam, że uzna to pani za przejaw złego gustu większości czytelników.
Znowu chciał ją sprowokować do dyskusji, ale tym razem Jamie nie połknęła przynęty.
- Mogę prosić o kartę biblioteczną?
- Kartę? - O tym nie pomyślał. W końcu zjawił się tu, by zobaczyć bibliotekarkę, a nie po to, aby pożyczyć książkę. - Nie mam przy sobie karty. Mam tylko taką z biblioteki w Haddonfield.
- Haddonfield? Tam pan mieszka?
Kiwnął głową. Zaraz się zacznie, pomyślał. Standardowe pytanie: „Więc co pan robi w Merlton?" Nie wymyślił odpowiedzi, a powinien. Bez ważnych powodów mieszkaniec Haddonfield nie zjawiłby się w Merlton. Wprawdzie te dwa miasta w Południowym Jersey leżały tylko kilka kilometrów od siebie, ale oddzielała je przepaść kulturalna, ekonomiczna i społeczna.
Haddonfield było społecznością dobrze sytuowanych ludzi, miastem pełnym eleganckich domów w zadrzewionych alejach i małych sklepików oferujących najmodniejsze towary. Ziemia w tym mieście była droga, gdyż pragnęła tu zamieszkiwać klasa bogaczy oraz ci, którzy chcieli się do niej dostać.
Zatłoczone, zniszczone Merlton było przemysłowym miastem klasy pracującej; popadającą w ruinę antytezą Haddonfield.
- Nie każdy w Haddonfield jest biznesmenem czy dziedzicem fortuny - wyjaśnił Rand. - Mamy tam również kilku prawdziwych przedstawicieli klasy średniej.
On nie należał do tej grupy, lecz instynkt mu podpowiadał, że zyskałby wtedy w oczach Jamie Saraceni.
- Mamy takich również w Merlton. - W głosie Jamie zabrzmiał lekko obronny ton. - Nie każdy w tym mieście jest bukmacherem czy kanciarzem.
- Stereotypy - rzucił Rand i wzruszył ramionami. - W pewnym sensie wszyscy w nie wierzymy. Muszę wyznać, że póki pani nie zobaczyłem, wyobrażałem sobie bibliotekarki jako...
- Proszę sobie darować. Zaprzecza pan stereotypom, a jednocześnie je aprobuje - odparła, studząc jego zapał. - Proszę, tu jest formularz. A potem może pan wypożyczyć książkę.
Odstąpiła od biurka i wysunęła szufladę, dzięki czemu Rand mógł ujrzeć całą jej sylwetkę. Natychmiast to wykorzystał.
Przebiegł wzrokiem po wąskiej talii, podkreślonej szerokim granatowo - żółtym paskiem. Przyglądał się długo gładkim wypukłościom bioder, dyskretnie zarysowanych pod prostą granatową spódnicą. Dziewczyna miała około metra sześćdziesięciu wzrostu, była szczupła, lecz we właściwych miejscach kobieco zaokrąglona.
Poczuł, jak burzy się w nim krew. Spróbował odwrócić wzrok od Jamie, lecz okazało się to zbyt trudne. Poddał się pokusie obserwowania jej nóg okrytych wzorzystymi pończochami. Łydki miała zgrabne, a kostki szczupłe. Wyglądałaby wspaniale na wysokich obcasach. Nawet w zwykłych, praktycznych bucikach była oszałamiająca.
Jamie odwróciła się i zobaczyła, jak Rand gapi się na jej nogi. Znieruchomiała. Zrobił na niej wrażenie zdecydowanego, niebezpiecznego, kogoś spoza jej kręgu.
Po skórze przebiegł jej ostrzegawczy dreszcz. W końcu nic o nim nie wiedziała prócz tego, że wzbudzał w niej najsilniejsze i najbardziej intensywne fizyczne reakcje. A to przecież żaden test na osobowość.
Przecież może być żonaty! Nawet nie wie, jak on się nazywa!
- Rand Marshall. - Głos miał tak głęboki, niski i aksamitny, że zadrżało jej serce. - Mam trzydzieści cztery lata, skończyłem uniwersytet w Wirginii i nie jestem ani też nie byłem żonaty.
Zupełnie jakby czytał w jej myślach! Jamie przełknęła ślinę i oderwała spojrzenie od jego oczu. Była spięta i zdenerwowana. Ten mężczyzna miał bogate doświadczenie; zbyt dobrze znał i rozumiał kobiety.
Rand obdarzył ją budzącym zaufanie uśmiechem, który, miał nadzieję, był też uśmiechem zwycięskim. Wypełnił formularz. Musiał ją przekonać, że nie był zarozumiałym łamaczem serc, za którego już go uznała.
- Mieszkam w Haddonfield, ale jestem tu w Merlton w interesach - powiedział uprzejmie.
Przygarbił się lekko, próbując sprawiać wrażenie miłego, rozsądnego, nieszkodliwego faceta. Nie chciał spłoszyć zwierzyny. Dyskretnie oceniał efekty swego uśmiechu i pozy.
Wyraz twarzy Jamie świadczył, że ani jedno, ani drugie nie zrobiło na niej wrażenia.
- Więc jest pan w Merlton w interesach? - Ironiczny uśmiech dowodził, że zarówno jego słowa, jak i zachowanie ocenia wyjątkowo sceptycznie.
Rand uznał, że zdobycie jej zaufania zależy wyłącznie od tej odpowiedzi. Nie mógł wspomnieć o Danielu Wilcoksie ani przyznać się, że jest Brickiem Lawsonem. Dostatecznie jasno wyraziła swoją opinię o jego twórczości. Jeśli się przekona, że autor tej budzącej mdłości szmiry stoi obok niej, nie będzie miał żadnej szansy. Odepchnie go równie stanowczo jak Daniela.
Spojrzał na krzykliwą okładkę swojej najnowszej powieści.
- Jestem rzeczoznawcą w firmie ubezpieczeniowej - rzekł, wypożyczając zawód od głównego bohatera.
Wszyscy bohaterowie Bricka Lawsona mieli nudne, bezpieczne, zupełnie zwyczajne zawody, dzięki czemu ich skok w świat erotyzmu i niebezpieczeństw był tym bardziej szokujący.
- Dzisiaj mam wolny dzień, lecz klient tu, w Merlton, wezwał mnie nieoczekiwanie, więc musiałem przyjechać. -
Brzmiało to wiarygodnie, ale oczy lśniły mu podejrzanie. Czyżby to było kłamstwo? Jakiś żart? Jamie nie była pewna, ale ostrzegała ją kobieca intuicja, rozbudzona reakcją na jego obecność.
Rand wypełnił formularz i zwrócił go Jamie.
- Dziękuję, panie Marshall - powiedziała lakonicznie. - Zaraz wypiszę panu kartę.
- Proszę mówić mi: Rand.
Nie mogła odmówić, nie żyli w wiktoriańskiej Anglii, gdzie zwracanie się do przygodnego znajomego po imieniu uznawano za niewłaściwe. A jednak Jamie miała przed tym opory. Wyczuwała, że stoi przed nią człowiek przyzwyczajony do posłuszeństwa ze strony bliźnich, który próbował dominować nad kobietami i zazwyczaj pewnie mu się to udawało.
Ale nie z Jamie Saraceni. Przez te lata zdobyła ugruntowaną pozycję wśród wszystkich niekonwencjonalnych Saracenich. Nie podda się urokowi tego przystojnego, silnego i podniecającego... eksperta od ubezpieczeń!
Rand czuł, jak narasta w niej niecierpliwość. Jamie miała wyrazistą twarz i wszystkie jej myśli były aż nadto czytelne. Wahała się, wciąż niepewna. Wspomniał trzytygodniową przegraną kampanię Daniela. Rand Marshall nie knuł, nie spiskował i żadnej kobiety nie musiał prosić o spotkanie.
- Podaj mi swój numer telefonu, chciałbym do ciebie zadzwonić - powiedział władczym tonem, pochodzącym z niezmąconej pewności siebie. Przymilny uśmiech zniknął, a Rand patrzył na Jamie w taki sposób, w jaki drapieżnik przygląda się swojej zdobyczy.
Na Jamie wywarło to natychmiastowy efekt. Ulotny dreszcz podniecenia, który ją przebiegł, był szokująco intensywny. A wszystkiego, co mogło w ten sposób naruszyć jej opanowanie, należało za wszelką cenę unikać.
- Raczej nie - odparła stanowczo.
- Co? - Spojrzał ze zdziwieniem.
- Wolę nie podawać swojego numeru telefonu. Nie ma powodu, żebyś do mnie dzwonił.
Był zdumiony. Niczego nie rozumiał. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Ani razu. Kiedy Rand Marshall prosił jakąś dziewczynę o numer telefonu, natychmiast mu go podawała.
- Nie ma powodu, żebym dzwonił? - powtórzył. Głos zadrżał mu lekko. - A rozmowa? Po to właśnie są telefony.
- Nie mamy sobie nic do powiedzenia.
- Tak uważasz? - Wezbrało w nim zdziwienie, rozczarowanie i gniew. - Słuchaj, maleńka, mam ci mnóstwo rzeczy do powiedzenia. - Urwał na chwilę, by zebrać rozproszone myśli.
Jamie wykorzystała ten moment.
- Więc to, co masz mi do powiedzenia, powiedz od razu, ponieważ nie podam ci numeru swojego telefonu.
Bez łaski! Powinien natychmiast wybiec z biblioteki i nigdy już tu nie wracać. Niewiele brakowało, by to zrobił, gdy jego wzrok napotkał jej oczy. Dostrzegł w nich ogień. Płonęły oburzeniem, przez co były jeszcze bardziej lśniące i piękne. Spojrzał na jej usta, na te zaciśnięte zmysłowo, pełne wargi. Jak te małe usteczka czułyby się na jego wargach?
Spojrzał na jej piersi, rozgrzany i podniecony patrzył, jak unoszą się i opadają pod miękkim, gładkim materiałem bluzki.
Gniew nagle zmienił się w coś zupełnie innego. Poczuł się pobudzony i wyzwany jak wtedy, gdy pracował nad szczególnie interesującym zwrotem fabuły w którejś ze swoich książek.
- Doskonale rozumiem, o co ci chodzi - stwierdził z przekonaniem, spoglądając na nią wyzywająco. - Myślisz, że jeśli będziesz udawała trudną do zdobycia, staniesz się bardziej pociągająca...
- Nie udaję trudnej do zdobycia! — krzyknęła Jamie. Sama sugestia budziła w niej irytację. - Nie chcę, żebyś mnie zdobywał, ty wielki, zarozumiały...
- Gorylu? - podpowiedział Rand. - Wielki zarozumiały gorylu. Chociaż może być także: czubku, ośle, kretynie lub durniu. - Tymi epitetami bohaterki książek Bricka Lawsona niezmiennie obrzucały bohaterów, zanim, zwyciężone, znalazły się w ich ramionach. - Mogę wymyślić więcej takich określeń, jeśli mnie o to poprosisz. Mam w pamięci cały słownik.
- Znam wiele obelg. Nie potrzebuję twojej pomocy. Z trudem zachowywała poważną minę, gdyż tak
naprawdę miała ochotę się roześmiać. Nie spotkała jeszcze tak zarozumiałego łamacza serc z równie dużym poczuciem humoru.
Rand dostrzegł w jej oczach tłumione rozbawienie.
- Jamie, podaj mi swój numer telefonu - poprosił przymilnie.
Jamie zmarszczyła czoło. Wyczuł, że się waha, i próbował to wykorzystać. Był zbyt szybki i zbyt spostrzegawczy. Być może to najbardziej podniecający, przystojny i czarujący facet, jakiego w życiu spotkała. I dlatego nie mogła ustąpić.
- Nigdy w życiu. Był niewzruszony.
- Jamie, wiem, dlaczego próbujesz się bronić. Boisz się uczuć, jakie w tobie wzbudzam.
- Uczucia, jakie we mnie wzbudzasz, to pogarda, niechęć i zdumienie, że istnieje ktoś aż tak pewny siebie.
- W tej kolejności? - roześmiał się Rand.
Bawił się dobrze. Nie przeszkadzało mu to przekomarzanie, gdyż był pewien, że w końcu osiągnie to, na czym mu zależało. Któraż kobieta mogłaby mu odmówić? Sięgnął do biurka, wyrwał kartkę z notesu, a potem chwycił długopis.
- No proszę, skarbie, zapisz tu swój numer. Jamie patrzyła na niego zdumiona zarozumiałością, uporem, a przede wszystkim sposobem reagowania na odmowę. Był to człowiek, który rzadko, jeśli w ogóle, słyszał odpowiedź „nie" padającą z ust kobiety. Zmrużyła gniewnie oczy. Właśnie za chwilę ją usłyszy.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Nie.
Głos miała stanowczy, czysty, nie dopuszczający sprzeciwu.
Rand zupełnie zignorował odmowę.
- Dobrze. W takim razie ja sam zapiszę twój numer. - Długopis zawisł nad papierem. - Podaj mi tylko pierwsze siedem cyfr.
- Mój numer telefonu ma tylko siedem cyfr. Uśmiechnął się.
- Sprytna dziewczynka. Myślałem, że dasz się złapać.
Niewiele brakowało, a uśmiechnęłaby się w odpowiedzi. Powinna zachować stanowczość. Musiała przypomnieć sobie, że przed takimi mężczyznami broniła się skutecznie przez wszystkie dorosłe lata. Zamiast więc uśmiechnąć się czy cokolwiek odpowiedzieć, zignorowała Randa i zajęła się katalogiem.
Rand westchnął przesadnie głęboko.
- No dobrze, wygrałaś. Jeśli podasz mi swój numer telefonu, zadzwonię do ciebie dziś o ósmej.
Z niedowierzaniem otworzyła oczy.
- Czy ty w ogóle słyszałeś, co powiedziałam?
- Słyszałem każde słowo, skarbie, dlatego w końcu się poddałem i określiłem dokładną datę i godzinę, kiedy zadzwonię. Przecież o to ci chodziło, prawda?
- Chodziło mi o to, żebyś zostawił mnie w spokoju!
- Nie zostawię cię w spokoju, dopóki nie dostanę tego, czego chcę. - Uśmiechnął się znacząco. Oczy mu błyszczały i Jamie domyśliła się, że mówi nie tylko o numerze telefonu.
- Kiedy dostaniesz to, o co prosisz, nie zdołasz zostawić mnie w spokoju dostatecznie szybko - rzuciła. Ona też nie mówiła o numerze telefonu. - Daj sobie spokój, Rand. Nie chcę, żebyś do mnie dzwonił. Nie chcę się z tobą spotykać. Czy można to wyrazić jaśniej? Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Na chwilę zamilkł. Zastanawiał się nad odpowiedzią, która powinna być dowcipna, a jednocześnie zmuszająca tę dziewczynę do uległości, gdy powietrze wypełnił piskliwy, dziecięcy głos.
- Panno Saraceni, ten mały miał wypadek! Zanim Jamie czy Rand zdołali się ruszyć, jasnooka,
mniej więcej dziesięcioletnia dziewczynka podbiegła do biurka, ciągnąc za rękę chłopczyka w mokrych spodenkach.
- Więc to był tego rodzaju wypadek. - Rand odezwał się pierwszy, wyraźnie rozbawiony.
- Co się stało, Ashley? - spytała Jamie.
- Cindy próbowała czytać „Trzy małe koźlątka", a Mark wstał i zawołał: „Chcę siusiu". - Ashley wskazała na chłopca i zachichotała. - Ale już było za późno. Cindy powiedziała, że sobie z tym nie poradzi. Kazała przyprowadzić go tutaj.
Rand parsknął śmiechem. Spojrzał z uwagą na parę dzieci.
- Chyba naprawdę powinien się przebrać. Gdzie jest jego mama?
- Ma godzinę spokoju i wolności - odparła rezolutnie Ashley. - Tak mówią nasze mamy. Cieszą się, że panna Saraceni zorganizowała tę godzinę bajek dla maluchów, gdyż dzięki temu mają trochę spokoju i wolności.
- To znaczy, że są tu inne dzieci? - zdziwił się Rand. - A ich matki?
Jamie zerknęła na zegarek.
- Pojawią się nie wcześniej niż za trzydzieści pięć minut. To cała wieczność w pokoju pełnym rozbieganych dzieci. Lepiej zastąpię Cindy, a ją przyślę tutaj.
Mały Mark odbiegł nagle, obejrzał się na Ashley, a jego szeroki uśmiech mówił wyraźnie: „Złap mnie, jeśli potrafisz".
- On nie chce wracać na bajkę, panno Saraceni
- zauważyła Ashley. - Mogę się z nim pobawić w dziecięcym kąciku?
- To świetny pomysł, Ashley. Ale najpierw przebierz go w to. - Otworzyła szufladę i wyjęła małe spodnie od dresu, przygotowane właśnie na takie przypadki. - Potem możesz go zaprowadzić do dziecięcego kącika. - Wskazała głową w kąt biblioteki, przeznaczony specjalnie dla przedszkolaków. Był tam stolik, drewniane klocki i domek dla lalek.
Ashley kiwnęła głową i odprowadziła Marka.
- Zabawki? - zdziwił się Rand. - W bibliotece?
- To są dary lub rzeczy z przeceny - wyjaśniła Jamie.
- Chciałam stworzyć takie miejsce, gdzie małe dzieci mogłyby się czymś zająć, kiedy ich rodzice przeglądają książki.
Rand z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Prowadzisz tę bibliotekę zupełnie inaczej niż robiono to w mieście, w którym się wychowywałem. Nie wolno tam było hałasować, a na samą myśl o maluchach biegających dookoła bibliotekarka dostałaby ataku serca. Była jedną z...
- Daruj sobie stereotypy. - Jamie wyszła zza biurka. Dostrzegła, że Rand ją obserwuje. Starała się ignorować nagłe bicie serca wzbudzone jego pożądliwym wzrokiem.
- Łamiesz wszelkie stereotypy - powiedział Rand, ruszając za nią. - Jamie, ja...
Nie miał okazji dokończyć. Trąba powietrzna w krótkiej dżinsowej spódniczce i kurtce pojawiła się nagle i wpadła pomiędzy nich.
- Cześć, Jamie, możesz mi pożyczyć samochód?
- zapytała zdyszana nastoletnia brunetka, której gęste włosy były pokryte pianką i lakierem, tworząc zadziwiającą fryzurę. - Muszę pojechać do centrum.
- Mówisz tak, jakby była to sprawa życia i śmierci
- odparła Jamie tonem, który, miała nadzieję, wyrażał zrozumienie i sympatię. Naprawdę ogarnęło ją przerażenie. Nie jej kuzynka Saran! Nie teraz!
- Bo jest! - upierała się Saran. - Ta czarna skórzana spódnica, o której marzyłam, jest teraz na wyprzedaży z czterdziestoprocentową zniżką. Muszę zdążyć, Jamie.
- Skórzana spódnica? - Jamie zmarszczyła brwi.
- Wiesz, Saran, nie przypuszczam...
- Nie próbuj mnie nawet przekonywać - przerwała gwałtownie Saran. - Przeczytałam w magazynie, że każda kobieta powinna zainwestować w czarną skórzaną spódnicę i nosić ją do butów na wysokich obcasach.
Rand bezskutecznie próbował powstrzymać śmiech.
- Kim pan jest? - Saran zmierzyła go wzrokiem. Oczy miała ciemnobrązowe, ale była wystarczająco podobna do Jamie, by Rand domyślił się, że są spokrewnione.
- Nazywa się Rand Marshall i pracuje w firmie ubezpieczeniowej - wyjaśniła cierpliwie Jamie. - A to moja kuzynka, Saran Saraceni - przedstawiła ją Randowi.
- Aha... - Saran wzruszyła ramionami i natychmiast straciła zainteresowanie nieznajomym. - Myślałam, że to może ten szurnięty dentysta, który za tobą łazi. Co ci dzisiaj przysłał, Jamie?
Rand zastrzygł uszami.
- Szurnięty dentysta? - powtórzył.
- Tak. Kompletny czubek - pogardliwie dorzuciła Saran. - Nie uwierzyłby pan, jakie przysyła jej prezenty. Kwiaty, słodycze, balony i pluszowe zwierzaki. Jamie przeznacza to wszystko na nagrody, kiedy dzieciaki ze świetlicy grają w bingo. Jamie skrzywiła się.
- Saran, proszę cię! Wystarczy!
Wargi Randa drgnęły. Rozbawiło go to, że taki playboy jak Daniel może być postrzegany jako szurnięty dziwak.
- Jak słyszę, masz oddanego adoratora - zauważył.
- Tylko dlatego, że powiedziałam mu „nie", a on nie chciał się z tym pogodzić - odparła chłodno Jamie.
- Rozumiesz? Zresztą doktór Wilcox adoruje głównie siebie. I żywi zupełnie nieuzasadnione przekonanie, że wszystko mu się należy.
- A co gorsza, przyjaciółka Jamie, Angela, pracuje w jego gabinecie i jest w nim zakochana do szaleństwa - dodała Saran.
- Rzeczywiście interesujący zbieg okoliczności - powiedział Rand. Zastanawiał się, czy Daniel wie o tym. Chyba nie. Jak zauważyła Jamie, Daniel zazwyczaj bywa zajęty wyłącznie sobą.
- Cała ta sytuacja jest ogromnie kłopotliwa - stwierdziła Jamie z wyraźnym niesmakiem. - Wolałabym o tym nie mówić.
- Dobrze, porozmawiajmy o czymś innym - zgodziła się Saran. Zerknęła na Randa i zmrużyła oczy. - Spotyka się pan z Jamie?
- Saran! - syknęła Jamie przez zaciśnięte zęby. Rand parsknął śmiechem.
- Jeszcze się nie umówiliśmy, ale żywię pewne nadzieje. Może w sobotę, Jamie?
- A może dzisiaj? - wtrąciła Saran. - Moglibyście pójść na kolację, a wtedy nie musiałabym oddawać ci samochodu przed szóstą, żebyś mogła wrócić do domu. Będę mogła bez pośpiechu zrobić zakupy.
Jamie westchnęła głęboko. Myśl o zakneblowaniu Saran wydała się jej niezwykle kusząca.
- Znakomity pomysł. - Rand się uśmiechnął. Ta mała kuzynka stworzyła znakomitą okazję, by spróbować jeszcze raz. Wykorzystał ją. - Zjesz ze mną kolację, Jamie?
- Nie, przykro mi, ale naprawdę nie mogę - odparła.
- Znam świetną chińską Rest... Nie? - Rand spojrzał na nią zdumiony.
Jamie pokręciła głową.
- Ale dziękuję za zaproszenie - dodała z wymuszoną uprzejmością.
„Nie?" Słowo to odbijało się echem w głowie Randa. Znowu „nie"? Poczuł zniechęcenie. Mógł znosić jej upór przez jakiś czas, ale bez przesady.
- Dlaczego nie? - usłyszał własny głos. - Masz jakieś inne plany?
- Nie, nie ma innych planów - powiedziała zgryźliwie Saran. - Po prostu Jamie nie spotyka się z nikim, kto nie przedstawi przynajmniej dwóch listów polecających i zaświadczenia od pastora. Może mi pan wierzyć, że jej życie towarzyskie na tym nie zyskuje.
- Saran, skręcę ci kark - obiecała słodkim głosem Jamie. Saran uśmiechnęła się, bynajmniej nie przestraszona tą groźbą.
- Jeśli dasz mi kluczyki do samochodu, wyniosę się stąd i przestanę ci przeszkadzać.
- Możesz pożyczyć wóz, ale masz go oddać przed szóstą. Muszę wrócić do domu.
Gdy tylko Saran wybiegła, natychmiast pojawiła się bardzo zirytowana Cindy.
- Panno Saraceni, nie zostanę ani chwili dłużej z tymi bachorami. Jeden z nich mnie ugryzł! - Wyciągnęła rękę. - Proszę spojrzeć na ślady po zębach! Ten mały wampir niemal wyssał mi krew!
Podczas gdy Jamie usiłowała uspokoić Cindy, Rand wyszedł z biblioteki. Zauważył Saran otwierającą drzwi do czystej, srebrzystoszarej hondy civic.
- Hej, Saran! - zawołał.
Dziewczyna obejrzała się i zaczekała, aż podejdzie bliżej.
- Co to za imię: Saran? - spytał z uśmiechem Rand. - Skrót od nazwiska, czy co?
Saran zrobiła zbolałą minę, jakby zbyt często zadawano jej to pytanie.
- Powinno być Sara Ann, ale rodzina opuściła jedno „a" i zapomniała o dodatkowym „n" na świadectwie urodzenia, więc zostało: Saran. Gdyby pan znał moich rodziców, to by się pan nie dziwił. Jeszcze, jakieś pytania?
- Jedno. Dasz się przekupić i podasz mi numer telefonu twojej kuzynki, Jamie?
- Przekupić? - jęknęła. - To znaczy, że mi pan zapłaci? Pieniędzmi?
- Gotówką. - Rand uśmiechnął się. - Może chciałabyś nową bluzkę do tej czarnej skórzanej spódnicy?
Sięgnął do portfela i wyciągnął dwudziestodolarowy banknot. Saran otworzyła szerzej oczy. Podobała mu się ta dziewczyna, więc dołożył jeszcze dziesięć dolarów.
- Da mi pan trzydzieści dolarów? - Wyciągnęła rękę, a potem cofnęła ją nagle. - Nie jest pan zboczeńcem ani kimś w tym rodzaju, prawda? - zapytała ostrożnie. Rand stłumił uśmiech. To miło, że dziewczyna miała skrupuły, sprzedając numer telefonu swojej krewnej.
- Słowo honoru. Po prostu jestem wielbicielem twojej kuzynki. Jak ten dentysta - dodał sucho.
Saran wzięła pieniądze i wyrecytowała numer telefonu, który Rand zapisał starannie na swojej książeczce czekowej.
- Jest pan tak samo zwariowany jak on - stwierdziła, wpychając banknoty do torebki. - Traci pan czas i pieniądze, chodząc za Jamie. Nigdy się z panem nie umówi.
- Kiedy ogromna siła napotyka nieruchomy obiekt... - rzekł w zamyśleniu Rand. - W fizyce...
- W fizyce? O rany! Znikam stąd.
Saran zupełnie straciła zainteresowanie całą rozmową. Wskoczyła do samochodu i odjechała, przyciskając klakson.
Rand wrócił do biblioteki w chwili, gdy matki wyprowadzały z niej swoje pociechy.
Jamie wysłała Cindy do świetlicy i zerknęła na zegarek. Miała wrażenie, że do szóstej została cała wieczność. Zastanawiała się, czy nie pójść do baru Milliesa na filiżankę kawy. Zazwyczaj była tak mocna, że działała jak zastrzyk czystej kofeiny.
Tuż przed nią na biurku pojawiła się nagle puszka coli. Jamie podniosła głowę i spojrzała wprost w twarz Randa.
- Wróciłeś! Uśmiechnął się krzywo.
- Cieszysz się, że mnie widzisz. Jestem pewien, że przez chwilę widziałem radość w twoich oczach. Proszę.
- Przysunął jej puszkę. - To dla ciebie. Pomyślałem, że chętnie się napijesz. Ja o tej porze zwykle potrzebuję czegoś takiego.
Wiedziała, że nie powinna niczego od niego przyjmować. Ale ten natręt miał rację. Była spragniona. Musiała się napić. Otworzyła puszkę i wypiła jeden łyk.
- Myślałaś, że sobie poszedłem? - zapytał z uśmiechem Rand.
- Tak. Miałam nadzieję, iż w końcu zrozumiałeś, że nie...
- Pięć pięć pięć dziewięć siedem dwa pięć - wyrecytował z triumfem Rand.
Jamie niemal się zakrztusiła.
- To... to mój numer telefonu! - Szeroko otworzyła oczy. - Jak...
- Kuzynka Saran. Nie potępiaj jej zbytnio. Zanim podała mi numer, sprawdziła, czy nie jestem przypadkiem zboczeńcem.
- Niech no tylko...
- Nie bądź dla niej zbyt surowa, Jamie. Złożyłem jej propozycję nie do odrzucenia, jak można by to określić. Saran nie jest tak niedostępna i niechętna jak ty.
Jamie spojrzała na niego gniewnie.
- Saran ma siedemnaście lat, prawie osiemnaście, i uważa naukę za stratę czasu. Jej życiowym celem jest wyjazd do Nowego Jorku i kariera modelki, której ukoronowaniem będą zdjęcia w kostiumie kąpielowym na okładce „Sports Illustrated''.
- To zdolna dziewczyna, choć trochę za niska. - Rand wzruszył ramionami. - Może jej się uda.
Znał się na tym. Spotykał się z tyloma modelkami, że mógłby prowadzić agencję.
- Proszę cię, nie mów jej takich rzeczy. Już dość mamy kłopotów, by utrzymać ją w szkole przez te ostatnie dwa miesiące.
- My?
- Moi rodzice i ja. Oni są jej prawnymi opiekunami. Matka Saran nie żyje, a ojciec to relikt ery hippisów. Wiecznie wędruje do Nepalu czy Maroka. Byle nie do New Jersey. Rodzice nie mają nic przeciwko jej wyjazdowi do Nowego Jorku, pod warunkiem, że skończy szkołę i stanie się pełnoletnia. Ale ja uważam, że powinna kształcić się dalej i...
- Jestem kimś w rodzaju eksperta w kwestii konfliktu własnych celów i rodzinnych oczekiwań - przerwał jej Rand. - Niech mała sama decyduje, Jamie. Nie możesz od niej wymagać, by żyła tak jak ty. Macie zupełnie różne osobowości. Ty jesteś naprawdę niezwykła - dodał. - Czy rzeczywiście żądasz referencji, zanim zjesz z kimś kolację?
- Oczywiście, że nie. - Jamie westchnęła ciężko.
- Saran przesadza i bez przerwy dramatyzuje. - Spojrzała na niego uważnie. - Ale prawdą jest, że nie umawiam się z obcymi.
- A czy ja jestem obcy? Podałem ci wszystkie ważne informacje o sobie - przypomniał. - Wiesz o mnie więcej niż ja o tobie.
- Mam dwadzieścia pięć lat, dyplom z bibliotekoznawstwa, nie jestem i nigdy nie byłam mężatką. - Za jego przykładem streściła swoją biografię.
- I podnieca cię stawianie oporu facetom - dodał.
- To nieprawda!
- Prawda. Strzeżesz swojego numeru telefonu, jakby to był tajny szyfr szpiegowski. Zakładam jednak, że od czasu do czasu podajesz go jakiemuś szlachetnemu człowiekowi, którego uznasz za godnego rozmowy z tobą przez telefon. A co masz w planie na później? Rozmawiasz z tym biedakiem przez telefon, a potem...
- Po kilku rozmowach, jeśli mi się spodoba, mogę przyjąć zaproszenie na lunch. - Jamie zmarszczyła brwi.
- Po co ci to właściwie opowiadam? Po co w ogóle tracę czas na tę rozmowę?
- Czy to są pytania retoryczne, czy też oczekujesz na nie odpowiedzi?
- Nie sądzę, by zainteresowała mnie twoja odpowiedź.
- Nie, chyba nie. - Rand roześmiał się. - Ale i tak ci odpowiem. Rozmawiasz ze mną, bo chcesz, żebym był blisko. Pociągam cię, panno Saraceni. Podniecam cię, nie uznaję odmowy i sądzę, że wbrew sobie jesteś mną zaintrygowana.
Zaczerwieniła się.
- Naprawdę jesteś zarozumiałym gorylem, czubkiem, osłem... - Jakie jeszcze epitety wtedy wymieniał? Była zbyt zdenerwowana, by je sobie przypomnieć.
- Trafiłaś. - Rand uśmiechnął się, wspominając wszystkie erotyczne sceny ze swoich powieści. - Teraz ja muszę ci powiedzieć, że cudownie wyglądasz, kiedy się gniewasz. Jesteś namiętna, ognista i podniecająca.'
Zwinnie ominął biurko i stanął obok niej. O wiele za blisko. Czy nie słuchała kiedyś pewnej starej ballady, która mówiła, że niebezpiecznie jest znaleźć się zbyt blisko mężczyzny? Jamie miała wrażenie, że znów słyszy ten tekst. Odetchnęła głęboko.
- Nie wolno tutaj wchodzić. Przepisy mówią, że to miejsce tylko dla personelu.
- A ty zawsze przestrzegasz przepisów, prawda, panno Jamie? - zadrwił i przesunął palcem po delikatnej linii jej podbródka.
Jamie drgnęła jak oparzona.
- Tak, zawsze ich przestrzegam. Po to są przepisy.
- Złapałaś mnie, dziecinko. - Rand roześmiał się chrapliwie. - Wiesz, że muszę ci się sprzeciwić. Przypuszczam, że tego właśnie chcesz. - Przesunął się o kilka kroków, niemal przygniatając ją do krawędzi biurka. - Założę się, że są jakieś przepisy, które me pozwalają, by bibliotekarka w pracy całowała się z czytelnikiem. Ale przepisy są po to, by je łamać.
W głowie się jej kręciło, ale zdołała się nieco odsunąć. Wydawał się tym rozbawiony. Twarz Jamie pokrył rumieniec, krew szumiała jej w uszach. Czy chciał ją pocałować? Czy ona tego chciała?
- Jeśli natychmiast stąd nie wyjdziesz... - zaczęła. Ku jej przerażeniu głos miała gardłowy, niski i wcale nie brzmiący stanowczo.
Raz jeszcze spojrzał na nią z rozbawieniem, po czym obszedł długie, wygięte półki i stanął po drugiej stronie biurka.
- Czy teraz jesteś zadowolona? Stoisz za biurkiem, a ja nie. Nie naruszyliśmy żadnych przepisów.
Jak mu się udawało mówić tonem drwiącym i uwodzicielskim równocześnie, pomyślała Jamie, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Musiała się pozbyć tego człowieka.
- Wybacz. Muszę sprawdzić, co z Cindy i dziećmi - oświadczyła, dumnie unosząc głowę. Ruszyła do świetlicy.
- Nie wybaczę. - Silna dłoń Randa zamknęła się na przegubie jej dłoni i zatrzymała dziewczynę w miejscu.
- Nie powiedziałaś mi jeszcze, co się dzieje podczas tej wspaniałej randki z wybranym przez ciebie szczęściarzem. Wiesz, kiedy spotkasz się z tym ofermą, który w końcu zdołał zaliczyć trudny test telefoniczny. Nie wyjdę, dopóki nie rozwiążę tej zagadki.
- Puść mnie natychmiast. - Zacisnęła wargi w wąską linię.
- Opowiesz mi o swoich randkach?
- Jeżeli puścisz mnie w tej chwili! - warknęła. W miejscu gdzie jej dotykał, mrowiła skóra. - I jeśli obiecasz, że później natychmiast wyjdziesz!
Rand puścił jej rękę. Przełknęła ślinę. Wiedziała, że powie mu wszystko, co chciał wiedzieć, byleby sobie poszedł.
- Ustalmy pewne fakty. Nie spotykam się z ofermami. Mężczyźni, z którymi się umawiam, to wrażliwi dżentelmeni.
- Nie wątpię, że w najgorszym sensie tego słowa
- parsknął Rand.
- Mam kontynuować? - Spojrzała na niego lodowatym wzrokiem.
- Och, zdecydowanie. Za skarby świata nie chciałbym stracić takiej okazji.
- Więc kiedy zgodzę się iść na lunch z dżentelmenem, ustalamy czas i miejsce spotkania, a potem jemy, rozmawiamy i odjeżdżamy, każde swoim samochodem.
- Ależ oczywiście. - Rand błysnął zębami w ironicznym uśmiechu. - Powiedz, ile musisz zjeść takich lunchów, zanim dojdzie do czegoś tak ryzykownego jak wspólna kolacja. Wieczorem! I... - udał, że brakuje mu tchu z przerażenia - powrót jednym samochodem. Jamie zamarła w bezruchu.
- Czas, żeby pan wyszedł, panie Marshall. Nie mam ani czasu, ani ochoty, by słuchać, jak bawi się pan moim kosztem.
- Moja droga - roześmiał się - nie masz nawet pojęcia, co znaczy słowo „zabawa". I tak zresztą nie wiesz, co to takiego.
Prychnęła oburzona, uniosła głowę i odeszła. Przynajmniej miała taki zamiar. Rand wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię, zatrzymując raz jeszcze.
- Teraz moja kolej. Powiem ci dokładnie, co myślę o twoich spotkaniach - oznajmił.
- Nie chcę tego słuchać.
Próbowała się wyrwać, ale nie zdołała, mimo że Rand trzymał ją tylko jedną ręką.
- Zachowujesz się w stosunku do mężczyzn jak dziwaczka - mówił dalej, ignorując jej słowa i próby oswobodzenia się. - Jesteś osobą bez serca, a twoje zasady są tak surowe, że możesz stanowić wzór staroświeckiej, nudnej bibliotekarki. - Wykrzywił się. - Przy tobie chłopcy z ubezpieczeń to szaleńcy, którzy chwytają życie pełnymi rękami.
- Nie interesuje mnie to, co o mnie myślisz - odparła chłodno. Przestała się wyrywać, usiłując zachować resztki godności. - Jestem przekonana o słuszności zasad, którymi się kieruję.
- Jesteś po prostu zboczona na punkcie zachowania samokontroli. Związek z tobą byłby równie przyjemny jak życie w Rosji za czasów Stalina.
Zmrużyła oczy, aż zaczęły przypominać wąskie, migotliwe szparki.
- Przypuszczam, że według ciebie każda kobieta powinna chodzić w krótkiej, skórzanej spódnicy i w butach na wysokich obcasach, i uganiać się za każdym mężczyzną, który skinie na nią palcem.
- To jeden koniec skali. Ty jesteś na przeciwnym i musztrujesz swoich nieszczęsnych wielbicieli, strzelasz z bata, pokazujesz marchewkę, pociągasz za sznurki...
- Znasz jeszcze jakieś banalne powiedzonka? - rzuciła Jamie. - Warto uzupełnić tę listę.
- Pewnie. - Szelmowski uśmiech wykrzywił mu wargi. Oczy błysnęły wyzywająco. - Oto najbardziej banalny ze wszystkich banałów. Kłótnia przyszłych kochanków w zwarciu.
I zanim Jamie zdołała się odezwać, poruszyć czy choćby odetchnąć, pochwycił ją w ramiona. Czuła jego siłę, każdy napięty mięsień. Przez ułamek sekundy była zbyt zaszokowana, by walczyć, a potem zaczęła mówić jak nakręcona:
- Pańskie neandertalskie zaloty wcale mnie nie bawią, panie Marshall. Próbowałam być uprzejma, ale posunął się pan za daleko. Proszę mnie natychmiast puścić, bo...
- Będziesz krzyczeć? - zapytał zaciekawiony. Opuścił głowę i musnął wargami jej usta. - Nie możesz, jesteśmy przecież w bibliotece.
Przesunął zuchwale dłońmi po jej ciele. Jamie walczyła z ogarniającym ją słodkim ciepłem, które budziło dreszcze i zaćmiewało umysł.
- Będę krzyczeć tak głośno, że w ciągu minuty zjawi się tu policja - ostrzegła. Czuła, jak kręci się jej w głowie.
- Mmm, naprawdę? - zmysłowo pieścił wargami jej ucho.
- Zaskarżę cię.
Ciążyły jej powieki, otwierała je z trudem. Miała ochotę rozluźnić się, przytulić do Randa i rozkoszować się jego siłą. Policzki poczerwieniały jej ze wstydu, gdy przyznała się przed sobą, że chciałaby, by te ręce pieściły ją aż do... do...
Najwyższym wysiłkiem woli opanowała się, szarpnęła w tył i spojrzała gniewnie.
- Znam prawie wszystkich policjantów w mieście. Zamkną cię...
- Najpierw muszą mnie o coś oskarżyć - wymruczał Rand, zupełnie nie przestraszony jej groźbami. Znów zaczął pieścić wargami, tym razem szyję dziewczyny. - O co?
Jamie jęknęła. Przepłynęła przez nią gęsta, gorąca rzeka wrażeń, a ona walczyła z jej prądem.
- O napastowanie.
Znów usiłowała się wyrwać. Rand nie rozluźnił uścisku. Odruchowo poruszyła się znowu, ale zrobiła to mało zdecydowanie.
Popełniła poważny błąd. Rand wydał dziwny dźwięk: połączenie śmiechu i jęku.
- Myślę, że trudno będzie rozstrzygnąć, kto kogo napastuje, Jamie. - Głos mężczyzny stał się bardziej gardłowy. - Jamie. - Pochylił uwodzicielskie i wygłodniałe wargi.
- Nie - zaprotestowała słabo. Choć umysł nakazywał jej go odepchnąć, ciało odmówiło posłuszeństwa.
- Tak - szepnął. - O, tak. Rozchylił wargi i pocałował ją mocno.
Nie była przygotowana na tę oszałamiającą falę pożądania. Rand był taki wielki i silny. Wzbudzał doznania, jakich nigdy przedtem nie doświadczyła. Zamknęła oczy, zrezygnowała z walki i objęła go za szyję.
Głęboko w jej brzuchu pulsował żar, ciało ogarniał dreszcz. A pocałunek trwał i trwał, stawał się coraz głębszy, gorętszy, bardziej pożądliwy. Na świecie istniał ja tylko Rand, zdominował jej myśli i ciało. Przytulona do niego, poruszająca się zmysłowo w jego ramionach, czuła rozkosz tak głęboką, że graniczącą z bólem.
A potem nagle, niespodziewanie wszystko się skończyło. Rand przerwał pocałunek i odsunął się.
Patrzył na nią lśniącymi ciemnymi oczami. Miał wrażenie, że wybuch namiętności całkiem pozbawił go sił. Tego fenomenu bohaterowie Bricka Lawsona doświadczali często, jednak ich twórca dotąd go nie przeżył. Nie Rand Marshall, sprawny podrywacz, którego emocje były zawsze oddzielone od znakomitej techniki.
Aż do dzisiaj. Erotyczne pożądanie połączyło się z głębszymi emocjami, by eksplodować w namiętnym rozpaleniu. Nigdy jeszcze żaden pocałunek tak go nie poruszył. W dodatku byli w bibliotece, miejscu niezbyt romantycznym. Ale Jamie była tak namiętna, tak gwałtownie drżała w jego ramionach, że szybko przekonał się, że pocałunki mu nie wystarczą.
Gdyby natychmiast się od niej nie oderwał, wyciągnąłby jej bluzkę spod paska i rozpiął guziki. A potem objąłby wargami sutki tak twarde i wypukłe, że czuł ich kształt na swojej piersi.
Przeszył go dreszcz pożądania. Skupił wzrok na jej wargach: różowych, wilgotnych i lekko opuchniętych.
Jamie przyglądała mu się. Pozostawiony na ustach i języku smak uderzał do głowy. Piersi miała nabrzmiałe, a sutki mrowiące i niezwykle wrażliwe. Między udami czuła ciepłą wilgoć. Oddychała nierówno, zarumieniona. Pragnęła go. Kiedy na nią patrzył, miała wrażenie, że raz jeszcze jej dotyka. Była rozdarta wewnętrznie. Nie wiedziała, czy bardziej pragnie przytulić się mocno do Randa, czy uciec od groźby, jaką sobą przedstawiał.
Jeszcze nigdy, w ciągu dwudziestu pięciu lat poukładanego życia, nie doznała tak żywiołowego i silnego pragnienia, by połączyć się z mężczyzną. A przecież chłodna, spokojna Jamie nie należała do kobiet, które tracą głowę z powodu pocałunku mężczyzny. Tym razem to się zdarzyło. Była przerażona.
- Musisz stąd wyjść - powiedziała jednym tchem. Ledwie rozpoznała własny głos.
- Teraz znam twoją tajemnicę. - Rand wykrzywił usta w leniwym uśmiechu. - Bibliotekarka wcale nie jest tak opanowana.
Ogarnął ją gniew. Czuła się zdemaskowana i bezbronna, co było nowym doświadczeniem, które wcale się jej nie spodobało. Ten bezczelny, zarozumiały, męski uśmieszek, drwiący ton głosu podziałał jak zapałka rzucona w kałużę benzyny. Natychmiast rozgorzała w niej wściekłość.
- Wynoś się stąd! Jestem zdumiona tym, co zaszło! Śmiech Randa brzmiał uwodzicielsko i gardłowo.
- Skarbie, jesteś rozpalona i zakłopotana tym, co zaszło.
Zarumieniła się. Wiedział, dlaczego, i kpił z niej. Była upokorzona.
- Wychodzę teraz, Jamie. - Ton świadczył wyraźnie, że wychodzi dlatego, że chce, a nie dlatego, że mu kazała. - Zadzwonię do ciebie - rzucił przez ramię, zmierzając do drzwi.
- Nie będę z tobą rozmawiać - zawołała.
- Owszem, będziesz - odparł uprzejmie.
Nie będzie, przekonywała samą siebie. Zagubiony kontynent Atlantydy wynurzy się z morza, UFO wyląduje na trawniku przed Białym Domem, a New Jersey oderwie się od Stanów Zjednoczonych, zanim Jamie Saraceni zgodzi się ponownie rozmawiać z Randem Marshallem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jamie ogarniało przerażenie za każdym razem, kiedy dzwonił telefon. Dzwonili do jej siostrzeńców, ośmioletniego Brandona i siedmioletniego Timmy'ego, do ojca Ala, matki Maureen, do babci i przynajmniej z pięć razy do Saran.
Nikt nie dzwonił do Jamie ani do jej siostry Cassie, rozwiedzionej matki obu chłopców. Cassie siedziała przed telewizorem. W domu Saracenich telewizor bez przerwy grał od „Wiadomości o świcie", aż po „Show Dawida Lettermana''. Siostra była całkowicie pochłonięta programem.
Jamie zazdrościła jej. Czuła się niespokojna i spięta. Nie dlatego, że oczekiwała na telefon Randa, przekonywała samą siebie. W mieszkaniu mieli tylko jeden aparat, w zawsze zatłoczonej kuchni, tak że dyskretna rozmowa telefoniczna była rzeczą zupełnie niewyobrażalną. Gdyby Rand znowu zaczął te swoje seksualne insynuacje...
„Skarbie, jesteś rozpalona i zakłopotana tym, co zaszło". W myślach zabrzmiało echo jego głosu. Pomyślała o zachłannych pocałunkach w bibliotece i puls jej przyspieszył.
- Czy ten miły, młody dentysta zajrzał dziś do biblioteki z jakimiś prezentami, kochanie? - spytała mama znad lalki, którą właśnie czesała.
Jej dzieci, zarówno mól książkowy, Jamie, jak i łobuziak Cassie, nie lubiły lalek, więc matka sama zaczęła je kolekcjonować. Dzisiaj miała ich ponad trzy tysiące.
Lalki z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, ustawione były we wszystkich wolnych miejscach w domu. Kupowała, sprzedawała i wymieniała je ze wszystkimi zbieraczami w kraju.
- On nie jest miłym młodym dentystą, mamo. To czubek - stwierdziła Jamie. „Osioł, kretyn, dureń". Znowu usłyszała w myślach głos Randa i niemal się uśmiechnęła. - Nie widziałam go dzisiaj. Zrozumiał wreszcie, sądzę, że nie mam zamiaru się z nim umawiać.
- Mili młodzi dentyści nie rosną na drzewach, skarbie
- zauważyła Maureen, ubierając lalkę w lśniącą suknię bez ramiączek. - Na pewno złapie go jakaś szczęśliwa, młoda dziewczyna.
- Mamo, Angela jest w nim szaleńczo zakochana
- wyjaśniła cierpliwie Jamie. - Nawet gdyby Daniel Wilcox nie był czubkiem, którym zdecydowanie jest, nie mogłabym się z nim umawiać.
- Jesteś naprawdę lojalną przyjaciółką. - Maureen zerknęła na córkę. - I wiem, że pewnego dnia, już niedługo, spotkasz odpowiedniego dla siebie mężczyznę.
- Może już go spotkała - pisnęła Saran. Szeroko i niewinnie otworzyła swe wielkie piwne oczy. - Jakiś przystojniak był u niej dzisiaj w bibliotece. Rand Jakośtam. Jest dość przystojny, by występować w telewizji, choć sprzedaje polisy ubezpieczeniowe.
- Szacuje szkody - poprawiła odruchowo Jamie, rzucając Saran spojrzenie pełne wyrzutu. Nie zapomniała, że ta mała żmija podała Randowi jej numer telefonu.
- Dość przystojny, by występować w telewizji? - Matka wyglądała na zadowoloną. - Powiedz coś więcej, Jamie.
- Wygląd o niczym nie świadczy - zauważyła kwaśno babcia. - Nawet nie chce mi się liczyć, ilu było przystojnych morderców. Wykorzystywali swój wygląd, by ukryć straszliwą, przestępczą naturę.
- Może przejrzę magazyny policyjne i sprawdzę, czy nie ma tam jego zdjęcia - odparła oschle Jamie.
Babcia od czasu mafijnej masakry w Dniu Świętego Walentego była wielbicielką kryminałów i uznawała, że człowiek jest winny, póki nie udowodni swojej niewinności.
- Udało mi się! Znalazłem strefę styku i przeskoczyłem na czwarty poziom! - krzyczał podniecony Brandon, używając niezrozumiałego żargonu gier, którym ostatnio posługiwały się chyba wszystkie dzieci. Obydwaj z Timmym radośnie klaskali w dłonie.
Biały kot i drugi w rude pręgi przebiegły przez pokój ścigane przez wielkiego czarnego kocura. Przewróciły stojącą na podłodze miskę prażonej kukurydzy, której zawartość rozprysnęła się wokół.
Rand Marshall został zapomniany, gdyż cała rodzina ruszyła do działania, karcąc koty i wymiatając kukurydzę. Jamie odetchnęła z ulgą. Z powodów, których wolała zbyt dokładnie nie analizować, nie miała ochoty z nikim dyskutować na temat Randa.
Niektórzy dziwiliby się pewnie, że dwudziestopięcioletnia, niezależna kobieta wciąż mieszka w domu z rodziną. Ale Jamie sama tak zdecydowała. Lubiła towarzystwo i zamieszanie. Nie pociągały jej codzienne powroty do pustego mieszkania, nieodmiennie uporządkowanego i cichego niczym grobowiec.
Przez chwilę pozwoliła sobie na fantazje o powrotach do wymarzonego cichego gniazdka, które dzieliła z wymarzonym mężem. Wyobrażała sobie czarującą, wiejską kuchnię, staromodną sypialnię z sofą przy oknie, łóżko z baldachimem, masą poduszek i kołdrą, i ogień na kominku. Mąż, tak jak i ona, uwielbiałby czytanie w łóżku. Leżeliby obok siebie, zajęci lekturą, aż nagle spojrzeliby sobie w oczy i wtedy odłożyliby książki i objęli się...
Jamie stłumiła tęskne westchnienie. Bardzo uważała, by te romantyczne marzenia pozostały dobrze skrywaną tajemnicą. Rodzina i przyjaciele widzieli w niej tylko metodyczną, prozaiczną Jamie i nie mogli się doczekać, aż pozna miłego, młodego człowieka i weźmie ślub w pięknej, białej sukni. Ona też tego chciała.
Ale nie może być ani miłości, ani ślubu, dopóki nie pozna mężczyzny, któremu mogłaby w pełni zaufać. Bez uczciwości i zaufania wszelkie związki są tylko chwilowe. Tak jak ciąg romansów jej brata Steve'a czy katastrofalne małżeństwo Cassie.
Długoletnia obserwacja brata i byłego szwagra wykształciła u Jamie rodzaj szóstego zmysłu, który pozwalał zdemaskować tych czarujących, egoistycznych wyzyskiwaczy, cynicznych i rozpieszczonych przez gromady kobiet. Zakochiwały się w nich, zwiedzione wyglądem i gładkimi słówkami.
Tacy mężczyźni w ogóle jej nie interesowali. Szukała kogoś, kto pragnął emocjonalnego związku, a nie jedynie fizycznego zbliżenia. Mężczyzna jej marzeń powinien mieć poczucie humoru, by mogli razem się śmiać, podobnie jak ona ceniłby małżeństwo i rodzinę, i kochałby ją tak, jak ona jego.
Taki człowiek musi istnieć. Czekała na niego przez całe życie.
Kiedy obraz Randa stanął przed jej oczami, starała się go szybko wymazać. Jak ten drań śmiał wkradać się w jej romantyczne, ukryte myśli! To było jak świętokradztwo. Rand Marshall był gorszy niż Daniel Wilcox i ci inni, kłamliwi podrywacze. Oni przynajmniej nie śmieli jej dotknąć, podczas gdy Rand nie zawahał się, by ją pochwycić, pieścić, całować...
Stłumiła falę ogarniającego ją żaru. Nie chciała mieć nic wspólnego z Randem Marshallem. Choć nigdy się tego nie dowie, był w jej życiu jedynym człowiekiem, który sprawił, że zapragnęła złamać własne zasady.
Strumienie deszczu spływały po szybie jaguara, zaparkowanego przed biblioteką w Merlton. Był to najnowszy samochód Randa, jego radość i duma. Zajmował się nim jak ukochanym dzieckiem. Gdyby ktokolwiek powiedział mu trzy dni temu, że będzie prowadził tę importowaną czarną piękność do Merlton w czasie ulewy przypominającej biblijny potop, Rand uznałby go za szaleńca.
Lecz jego ciało płonęło wspomnieniem wczorajszego spotkania z Jamie. Pamiętał jej dotyk, gorącą namiętność pocałunku, oczy lśniące inteligencją i zadziwiająco ciepły uśmiech. Nie mógł przestać o niej myśleć.
To do mnie niepodobne, pomyślał. Rand Marshall, znany też jako Brick Lawson, przyzwyczajony był do panowania nad swoimi emocjami, tak jak panował nad losem swych bohaterów. Nigdy się nie angażował, czy to w stosunki z rodziną, czy z kobietami. Tak było o wiele łatwiej żyć.
Już dawno uznał, że seks sprawia o wiele więcej przyjemności niż zaangażowanie wzbudzone przez emocjonalny odlot, zwany przez niektórych miłością. Ale ostatniej nocy, choć niespokojny i sfrustrowany, jakoś nie szukał chętnej partnerki, przy której uwolniłby się z napięcia.
Skrzywił się. Był tylko jeden sposób załatwienia tej sprawy. Musi iść z Jamie do łóżka i nasycić się nią, a potem zapomnieć. Nie będzie to trudne, gdy już się przekona, że jest taka sama jak inne kobiety.
A jeśli nie? Jeśli po tym wszystkim będzie jej pragnął jeszcze bardziej? Zdenerwowany Rand próbował się uspokoić. Przestań myśleć, co będzie potem, upomniał się. Nie jesteś do tego przyzwyczajony. Nawet kiedy pisał, robił to bez pośpiechu, rozdział za rozdziałem, ku rozpaczy wydawców, którzy chcieliby wiedzieć, co stanie się z bohaterami. Ale skąd miał wiedzieć, co będzie w dziesiątym rozdziale, gdy był dopiero na trzeciej stronie?
Mniej więcej w tym samym miejscu znalazł się z Jamie Saraceni: na trzeciej stronie. Pora, by napisać czwartą. Otworzył drzwi samochodu i pobiegł przez kałuże w stronę szerokich, szklanych drzwi biblioteki.
Jamie wręczyła zebranym w świetlicy dzieciom po pomarańczy. Wykorzystywała to pomieszczenie, odkąd wprowadziła w życie nieoficjalny program zajęć pozalekcyjnych dla swoich nieoficjalnych podopiecznych. Miejscowe koło kobiet wielkodusznie ofiarowało pewną stałą sumę na codzienny poczęstunek, który Jamie musiała kupować i podawać dzieciom.
- Powiedz pannie Saraceni o kotku, Scotty - zachęcił kolegę jeden z chłopców.
Jamie uśmiechnęła się do niego.
- Macic w domu nowego kotka, Scotty? - spytała. Chłopiec pokręcił głową.
- Ale widziałem, jak ten duży chłopak wetknął kotka do skrzynki na książki.
Jamie szeroko otworzyła oczy.
- Do skrzynki zwrotów? - powtórzyła z niedowierzaniem.
Stojąca przed biblioteką skrzynka została przez miejscową pocztę wycofana z użytku i ofiarowana bibliotece. Pomalowana na pomarańczowo, nosiła napis „Tylko na książki, to nie jest skrzynka na listy". Ale ludzie i tak bez przerwy wrzucali tam korespondencję.
- Ktoś wsadził tam kotka? Może ucierpieć, kiedy spadnie na niego jakaś ciężka książka.
Zmarszczyła czoło. Nigdy nie była wielbicielką kotów, ale mieszkała z siedmioma i ten fakt wywołał u niej pewną lojalność wobec tych zwierząt.
- Może być głodny.
- Albo może nasiusiać na książki - zauważył entuzjastycznie jeden z malców.
Wszystkie dzieci, prócz Scotty'ego, roześmiały się głośno.
- Nie opowiadam bajek, panno Saraceni - oświadczył z powagą. - Widziałem, jak chłopak wkłada tam kotka.
Jaki mam wybór? pytała samą siebie Jamie, zmierzając do skrzynki zwrotów. Ulewa trwała, więc zabrała ze sobą parasolkę. Trzymając ją w jednej ręce, drugą szukała w pęku właściwego klucza.
- Mógłbym ci w czymś pomóc? - rozległ się męski głos. Jamie odwróciła się tak szybko, że niemal straciła równowagę. Zachowała ją, ale klucze upuściła w kałużę na chodniku.
- Rand - zawołała zaskoczona, a myśli ogarnął chaos.
- Mogę skorzystać z twojej parasolki? - spytał i przysunął się bliżej, nie czekając na odpowiedź.
Ledwie uchwytny zapach perfum podrażnił mu nozdrza i Rand poczuł ukłucie pożądania. Pochylił się i wyłowił z kałuży klucze.
- Szukam pewnej książki - powiedział, kładąc kółko na jej dłoni.
Rękę miał silną, ciepłą i tak dużą, że niemal całkowicie przykryła jej dłoń. Jamie zadrżała mimo woli.
Rand również zareagował na zetknięcie się ich rąk. Poruszony, odetchnął głęboko i odchrząknął, próbując powrócić do zaplanowanej taktyki.
- Sprawdzałem już w bibliotekach w Haddonfield i Cherry Hill. Pomyślałem, że spróbuję w Merlton.
- Jeżeli biblioteka w Cherry Hill nie ma tej książki, to pewnie też jej nie mamy - odparła Jamie, próbując mówić rzeczowym tonem.
Nie mogła się powstrzymać, by na niego nie patrzeć. Lubiła, jak błyszczały mu oczy. Lubiła o wiele za bardzo. Pamiętając o wczorajszym solennym postanowieniu, by trzymać się od niego z daleka, spróbowała wrócić do tematu książek.
- Jakiej książki szukasz? - spytała niepewnie. Zupełnie nie przypominała zwykłej, opanowanej Jamie.
- Jakiej książki? - powtórzył Rand. Przypomniał sobie przysłowie o wpadaniu we własne sidła. Powinien bardziej się starać. No cóż, było wiele sposobów. Jeżeli jeden zawodził, twórczy umysł podpowiadał następne.
- Będę z tobą szczery, Jamie. Nie szukam żadnej książki. - Szczerość przynosiła czasem różne skutki, ale tym razem postanowił zaryzykować. - Przyszedłem, żeby znów cię zobaczyć.
Radość przyprawiła ją o zawrót głowy. Walczyła z tym, próbując przypomnieć sobie wszystkie powody, dla których nie powinna widywać Randa Marshalla. Problem w tym, że teraz, w jego obecności, wszystkie wydawały się mgliste i nierealne. Mimo to nie poddawała się.
- Rand, to niemożliwe.
- Wytłumacz mi to dokładniej. - Roześmiał się.
- Zwykle nie włóczę się po bibliotekach, ale wiedząc, że tu będziesz, nie mogłem się powstrzymać. Od chwili naszego spotkania potrafię myśleć tylko o tobie.
- Ale kręcisz - odparła drżącym głosem. - Nie dam się poderwać na ten stary numer.
- Numer? Myślisz, że to numer? - Był oburzony.
- Tak się składa, że to prawda. Dlatego nie działa tak, jak powinna. Kiedy mam zamiar oczarować kobietę, robię to w odpowiedni, sprawdzony sposób. Gdybym chciał wyciąć ci jakiś numer, złapałabyś się na niego, dziecinko. I to tobie kręciłoby się w główce.
Uznała te objawy gniewu za zabawne. Roześmiała się.
- Nie spotkałam dotąd nikogo, kto miałby o sobie tak wysokie mniemanie.
- Ty też nie jesteś lepsza. Wydaje ci się, że jesteś słodką małą figlarką.
- Słodką małą figlarką? - roześmiała się głośno Jamie. - To określenie rodem z lat dziewięćdziesiątych, ale zeszłego wieku. Jeżeli twoje uwodzicielskie teksty są podobnego typu, to kobiety, na które one działają, muszą mieć jednocyfrowy iloraz inteligencji.
Spojrzał w jej roześmiane, kpiące oczy, a ona odpowiedziała mu wyzywającym spojrzeniem.
Znowu poczuł żar w całym ciele. Musiał ją zdobyć.
- Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda? Ci biedacy, których zaszczycisz swoim numerem telefonu i spotkaniami podczas lunchu, nie mają u ciebie żadnej szansy.
- A te biedne idiotki, które zachwycają się tobą w roli wytrawnego podrywacza, też nie mają żadnej szansy - odparła.
- To nie rola. Jestem podrywaczem, jednym z najlepszych.
- Ale ostrzeżony to uzbrojony, jak słyszałam. Zresztą nie muszę się martwić. - Rozsądek podpowiadał jej, by natychmiast przerwać tę rozmowę. Atmosfera stała się zbyt przesycona pożądaniem. Jamie kusiła go świadomie, pociągała... - Jestem całkowicie uodporniona na ciebie i innych przedstawicieli z twojego gatunku - dodała drwiącym tonem, który aż prosił się o ripostę.
- Może jesteś uodporniona na facetów takich jak ja
- Rand rozciągnął wargi w uśmiechu. - Ale na pewno nie na mnie. Udowodniłem to wczoraj. - Chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. - Przypuszczam, że jednak chcesz, bym udowodnił to po raz drugi.
- Nie chcę! - Ale strumyczki żaru rozbiegały się już gdzieś z okolicy brzucha.
- Byłem z tobą szczery - wyszeptał i wolno opuścił głowę. - Mimo twoich drwin i oskarżeń szczerze wyznałem, że nie mogę przestać o tobie myśleć. Jesteś mi winna tę samą szczerość, Jamie. - Kusząco przesunął czubkiem języka wzdłuż jej górnej wargi. - Powiedz mi, że chcesz tego. Przyznaj się. Jamie niemal jęknęła.
- Nie - szepnęła resztką woli.
- Jesteś najbardziej upartą kobietą, jaką spotkałem - wymruczał, całując delikatnie jej wargi. - Masz równie jak ja silną wolę.
- I za to mnie podziwiasz.
Czuła na wargach jego ciepły oddech. Nozdrza wypełnił jej oszałamiający aromat: mieszanka mydła, płynu po goleniu i zapachu mężczyzny.
- Nie! - Złapał ją za biodra i przyciągnął wyżej ku sobie. - Lubię kobiety, które są uległe i...
- I naiwne? - podpowiedziała Jamie.
Oparła dłonie o jego pierś, a kiedy zaczął całować jej szyję, odruchowo uniosła głowę, by ułatwić mu pieszczotę. Jednocześnie protestowała:
- Rand, nie. Nie możemy. Nie powinniśmy.
- Możemy, powinniśmy i zaraz to zrobimy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Usta, które dotknęły na jej warg, były gorące i wygłodniałe. Dziwny dźwięk wibrował jej w krtani, a wargi rozchyliły się przed śmiałym wtargnięciem języka. Drżąc z pragnienia i pożądania, ciało Jamie wtopiło się w muskularną sylwetkę Randa. Z wolna przesunęła ręce na ramiona, a potem objęła szyję mężczyzny.
Rączka parasolki wsunęła się między nich, a czasza oparła na głowach. Nie zauważyli tego. Całowali się namiętnie.
Przyciśnięte do żeber Randa piersi Jamie nabrzmiały. Spróbował wsunąć udo między jej nogi, ale barierę stanowiła wąska spódnica. Jęk rozczarowania wyrwał mu się z gardła - prymitywne wołanie godowe, niskie, i głębokie. Jamie zadrżała.
Rand wprawnym ruchem dłoni podciągnął jej spódnicę. Wsunął kolano między nogi Jamie, przycisnął ją do siebie, a wprawne palce gładziły pośladki i uda.
Jamie czuła żar i moc jego pieszczot. Jęknęła z rozkoszy. Instynktownie zaczęła kołysać biodrami w subtelnym, erotycznym rytmie. Wszelkie poczucie miejsca i czasu zostało zmazane przez potęgującą się żądzę.
Pocałunek był coraz mocniejszy, coraz bardziej pożądliwy. Oderwali się od siebie, gdy zabrakło im tchu. Zdezorientowana Jamie odstąpiła o krok, ale nie potrafiła oderwać wzroku od twarzy Randa. Oczy miał zmrużone, a wargi wilgotne. Poczuła, że spódnica zsuwa się wolno w dół. Aż nagle w pełni uświadomiła sobie, co robili i jak musiała wyglądać tutaj, przed biblioteką.
Przestraszyła ją własna reakcja. Rand wziął ją w ramiona, a ona stała się dzikim stworzeniem, zmysłowym i kierowanym tylko emocjami. Nie zważającym na rozsądek i przyzwoitość.
Mocno ściskając rączkę parasolki, pohamowała gorące łzy upokorzenia.
- Gdyby ktoś nas widział...
Przełknęła ślinę, wyobrażając sobie, jak wyglądała przed chwilą, przytulona do Randa, z podwiniętą spódnicą...
- Mogę stracić pracę, zachowując się w ten sposób. Rand przyglądał się jej oszołomiony i zdumiony.
Kiedy jej dotknął, przestał nad sobą panować.
Podmuch wiatru zmoczył go i Rand był wdzięczny naturze, gdyż to pomagało odzyskać rozsądek.
- Jamie, sam nie wiem, co powiedzieć. - Głos Randa brzmiał chrapliwie. - Masz rację. Czas i miejsce nie jest właściwe. Ale kiedy ty... kiedy ja... - Przerwał zakłopotany. Gdzie się podział jego dar przekonywania, teraz, kiedy naprawdę był mu potrzebny?
Jamie czuła się lepiej, widząc, że Rand tak samo jak ona jest zakłopotany. Rozejrzała się i stwierdziła z ulgą, że nie mieli świadków.
- Nikogo nie ma - szepnęła. - Powinniśmy podziękować pogodzie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie spaceruje w takim deszczu.
W tej właśnie chwili ze skrzynki na zwroty rozległo się miauczenie.
- Słyszałeś? - mruknęła drżącym głosem. - Scotty powiedział, że tam jest kociak. Przyszłam to sprawdzić.
Zamilkła. Pochyliła się, by otworzyć skrzynkę, a Rand trzymał parasolkę. W skrzynce były cztery książki, list i przerażony, miauczący kotek. Jamie szybko wyciągnęła biedne stworzenie.
Oboje wciąż tkwili pod parasolem, stali blisko, dotykając się. Rand nie mógł się powstrzymać, by nie objąć Jamie w talii. Tylko po to, żeby ją i kota ochronić przed deszczem, przekonywał siebie. Ale w żaden sposób nie mógł wytłumaczyć żaru, który ogarniał jego ciało.
- Jeszcze jeden kot! - Jamie trzymała kociaka i próbowała nie zwracać uwagi na ciepło emanujące z ciała Randa. - Chyba nic mu się nie stało.
- Biedny zwierzak - powiedział Rand.
- Lepiej zabierzmy go do środka. - Jamie odsunęła się z wysiłkiem. Nie mogła się powstrzymać, by nie sprawdzić, czy Rand za nią idzie.
Szedł.
- Przyjrzyjmy się dobrze temu maluchowi - powiedział, gdy stanęli w holu biblioteki. Pogłaskał kota. Zwierzątko było czarne jak węgiel, miało żółte oczy i białe łapki. - Wygląda, jakby nosił adidasy - zauważył rzeczowo.
- Nazwijmy go Trampek. To dobre imię dla niego. Jamie wstrzymała oddech, gdy Rand wsunął kciuk pod jej dłoń i pogładził wnętrze. Pozostałymi palcami nadal głaskał zwierzę.
- To zbyt pospolite, a ten kociak wcale nie jest zwyczajny. To rasowy kot, więc potrzebuje innego imienia... Reebok.
Kciuk Randa wciąż przesuwał się od dłoni Jamie do przegubu. Spojrzała mu w oczy. Między nimi wciąż panowało erotyczne napięcie.
- Jamie, pójdź ze mną dziś wieczorem do domu - poprosił nagle Rand.
Serce Jamie jakby zatrzymało się na moment, by zaraz ruszyć z oszałamiającą prędkością.
- Nie.
- Musisz wzbogacić swój słownik. - Wygiął wargi w drwiąco - uwodzicielskim uśmiechu. - Zbyt często używasz słowa „nie". Powiedz: tak, Jamie. Sama wiesz, że tego pragniesz.
Czy Ewa i wąż prowadzili podobną rozmowę na temat pewnego owocu? Jamie przełknęła ślinę.
- Wcale nie.
- Ależ tak - zapewnił łagodnie. - I zrobisz to.
- Panno Saraceni, ma go pani! Ma pani kotka! - krzyknął Scotty z drugiego końca holu. Popędził w ich stronę, a za nim pozostałe dzieci.
Rand zaklął pod nosem. Jamie poczuła ulgę. Wszystko działo się za szybko, a ona była zbyt wytrącona z równowagi, by zaufać własnym sądom. Niczego nie była już pewna, prócz tego, że straszliwie pragnęła Randa i nie mogła poddać się tym pragnieniom.
Dzieci otoczyły ją i Randa; przepychały się, próbując dosięgnąć kotka.
- Czy ktoś może wziąć go do domu? - spytała z nadzieją.
Wszystkie dzieci wyraziły takie pragnienie, a potem po kolei wyjaśniały, dlaczego jest to niemożliwe. Większość mieszkała w budynkach, gdzie nie było wolno trzymać zwierząt. Czyjś brat miał alergię na kocią sierść, a trójka malców stwierdziła, że karma dla zwierząt jest zbyt droga.
- Zatrzyma go pani, panno Saraceni? - poprosiło jedno z dzieci. Jamie powstrzymała grymas niechęci. Od początku wiedziała, że do tego dojdzie, ale uznała, że powinna jakoś zaprotestować.
- Mając w domu już siedem kotów... - zaczęła.
- Siedem kotów? - przerwał jej zdumiony Rand. Kiwnęła głową.
- A jedyna rzecz gorsza od życia z siedmioma kotami to życie z ośmioma.
- Pani ma dużo kotów - zgodziła się Ashley z piątej klasy. Spojrzała na Randa. - A czy pan ma jakieś zwierzęta?
Pokręcił głową, a dziecko rozpromieniło się.
- Więc pan może go wziąć do siebie.
- Ja? - Rand speszył się.
- Świetny pomysł! - Jamie wcisnęła czarnego kotka w ramiona Randa. - Trzymaj. Czy nie jest uroczy?
- Tobie jakoś udało się oprzeć jego urokowi - rzucił sucho.
Kot... i on? Nigdy przedtem nie miał w domu zwierzaka. Nie hodował nawet roślin. Ale kotek był mały, miękki i miauczał błagalnie, tuląc się do niego. Rand spoglądał to na zwierzątko, to na Jamie, to na wyczekujące twarze dzieci. Różowy języczek kotka wysunął się i maluch polizał mu rękę.
- Liże pańską dłoń! - zawołała Ashley. - Lubi pana! Wie, że pan jest jego nowym tatusiem.
- Panie Marshall, jesteśmy bardzo wdzięczni, że zaopiekuje się pan naszym małym kotkiem ze skrzynki. - Jamie spojrzała na niego z oszałamiającym uśmiechem.
- Trochę przesadziłaś - wymruczał. Niepokojący był fakt, że nie potrafił jej niczego
odmówić - zwłaszcza wtedy, gdy Jamie uśmiechała się do niego w taki sposób. Znów poczuł na skórze szorstki języczek kotka. Zerknął na Reeboka i pogodził się z nieuniknionym.
- Panno Saraceni, mówiła pani, że możemy dziś zawiesić dekoracje na Dzień Świętego Patryka - pisnęła chuda dziewczynka.
- Oczywiście - zgodziła się Jamie. - Są w teczce, w świetlicy, na dużym stole. Jest tam też kilka rolek taśmy klującej.
Zanim skończyła, dzieci popędziły już do świetlicy. Rand popatrzył za nimi.
- Próbuję zrozumieć, jak dałem się w to wplątać.
- Pokręcił głową. - Nie myślałem, że pewnego dnia zostanę kocim tatusiem!
- Nabierzesz doświadczenia - stwierdziła sucho Jamie. - Zanim zostaniesz tatusiem dziecka, będziesz już zawodowcem.
- Dziecka? - Rand roześmiał się. - Ja?
- Dlaczego nie? Nie lubisz dzieci?
- Oczywiście, lubię dzieci. I chociaż zdaję sobie sprawę, jak wiele osób samotnie wychowuje swoje potomstwo, stanowczo twierdzę, że para powinna się pobrać, zanim będzie miała dziecko.
- A, naturalnie, najsprawniejszy ze sprawnych podrywaczy nie planuje żadnego małżeństwa.
- To prawda - potwierdził chełpliwie. - Podoba mi się moje życie dokładnie takie, jakie jest w tej chwili. Ty oczywiście chciałabyś wyjść za mąż - dodał z uśmiechem wyższości. - Odkąd swoją pierwszą Barbie ubrałaś w ślubną suknię, na pewno śnisz o kwiatach pomarańczy i białym welonie.
- Nigdy nie bawiłam się lalkami. Robi to moja matka, która jest kolekcjonerką lalek - wyjaśniła Jamie. Wolała zmienić temat. Nie wiedziała dlaczego, ale jego opinia o małżeństwie zepsuła jej nastrój. - W naszym domu są tysiące lalek.
- W naszym domu? - powtórzył Rand. - Mieszkasz z matką?
Mówił tonem kogoś, kto zetknął się z dżumą i pytał o objawy tej choroby. Jamie usłyszała w jego głosie zdumienie, niesmak i przerażenie. Była dumna ze swojej rodziny i wcale jej nie przeszkadzało, że mieszka razem z nią. Opowiedziała mu o siedmiu członkach klanu Saracenich, nie zapominając o starszym bracie Stevie, który często ich odwiedzał, choć nie mieszkał w rodzinnym domu na stałe.
- I wszyscy ci ludzie mieszkają z tobą w jednym domu? - Rand był wstrząśnięty. - Ostatni raz umówiłem się na randkę z dziewczyną, mieszkającą wraz z rodziną, kiedy byłem nastolatkiem. Ale wtedy wszystkie moje dziewczyny były nastolatkami.
- Więc naprawdę szczęśliwie się składa, że nie spotykasz się ze mną - odpaliła Jamie.
- Kiedy skończyłem trzydzieści lat, przestałem się spotykać nawet z takimi dziewczynami, które mieszkają z koleżankami - kontynuował. Nie, nie chce, nie może wplątać się w związek z kobietą, której życie przypomina odcinek serialu „Pełna chata". - To czasem bywa bardzo krępujące.
Ale nie aż tak, jak obecność siedmiorga członków rodziny!
- I ty oskarżasz mnie, że jestem zbyt ostrożna! - zauważyła zgryźliwie Jamie. - Przyganiał kocioł garnkowi!
- Co chcesz przez to powiedzieć? Uśmiechnęła się z wyższością, a Rand zgrzytnął zębami.
- Chcę powiedzieć, że kontrolujesz swoje życie dokładnie tak samo jak ja. A może nawet bardziej. Ja przynajmniej mieszkam z innymi ludźmi, z którymi muszę się liczyć. Ty nie ryzykujesz nawet tego.
Patrzył na nią zdumiony. Wspomnienia z całego życia wirowały, zmieniały się jak szkiełka w kalejdoskopie. Zobaczył siebie nie jako swobodnego, nie zważającego na nic lekkoducha, ale człowieka sztywnego i ograniczonego... potwora samokontroli? Niemożliwe!
- Tą psychoanalizą przekraczasz swoje kompetencje, skarbie. Tak się składa, że jestem najbardziej spontanicznym, beztroskim człowiekiem, jakiego znam. Po prostu nienawidzę niewygody, żądań i oczekiwań. - Podniósł zapalczywie głos. - Godzę się z tym w życiu zawodowym, ale nie towarzyskim. Idealna kobieta Randa Marshalla mieszka sama. Przychodzi i wychodzi z domu kiedy zechce, tak jak i ja przychodzę i odchodzę. Nic nas nie krępuje, liczy się tylko swoboda, niezależność i dyskrecja.
Rand był przekonany, że niezależność i swoboda są jedynymi marzeniami kobiety, która mieszka z siedmiorgiem krewnych. A już seks nie jest możliwy w takich warunkach.
- Nigdy w życiu nie słyszałam o bardziej beznadziejnym, samotnym i nie spełnionym życiu. - Jamie popatrzyła na niego z uwagą. - Żal mi ciebie i tej twojej idealnej kobiety. Ale w końcu... może zasługujecie na siebie nawzajem.
- Nie współczuj mi - odparł ostro. - Moje życie wcale nie jest beznadziejne ani samotne, ani nie spełnione! Wręcz przeciwnie!
Pomyślał o swoim domu, samochodach i wysokich honorariach. Mógł robić to, na co miał ochotę, kiedy miał ochotę i gdzie miał ochotę. Nikt niczego od niego nie żądał ani oczekiwał. Rodzice nie zapraszali go ani na wakacje, ani na święta.
- Cóż, widocznie nie doceniam uroków tak wspaniałego życia - powiedziała Jamie, obrzucając go lodowatym wzrokiem. - Muszę teraz sprawdzić, co robią dzieci. - Odwróciła się i odeszła.
- Jamie! - krzyknął za nią.
Wolał nie pamiętać, że jeszcze przed chwilą gotów był zapomnieć o Jamie Saraceni, gdyż jej sposób życia zupełnie mu nie odpowiadał. Z niezrozumiałych powodów nie mógł pozwolić jej odejść.
- Muszę kupić jakieś rzeczy i jedzenie dla kota. Mogłabyś mi poradzić, co i gdzie. - Obdarzył ją jednym ze swych najbardziej uwodzicielskich uśmiechów. - Pójdziesz ze mną? Jesteś ekspertem, skoro mieszkasz z siedmioma kotami. Umówmy się zaraz po pracy, o szóstej. Dobrze?
- Jestem pewna, że doskonale poradzisz sobie sam. Sprzedawcy w każdym sklepie z radością ci pomogą - odparła.
Czuła się zraniona i rozgniewana. Postanowiła na zawsze usunąć Randa Marshalla ze swych myśli. Widziała, jak wzdrygnął się, gdy zaczęła mówić o rodzinie. Nie zaakceptował jej sposobu życia, a Jamie nie potrafiła tego łatwo znieść.
Widziała, jak jej przystojny i czarujący brat raz za razem porzuca kobiety, patrzyła na cierpienie siostry, gdy została odepchnięta przez swego męża - kobieciarza. Przez wszystkie te lata była świadkiem takich dramatów i postanowiła, że nie przeżyje ich osobiście. Jak dotąd jej się udawało. To ona odrzucała, starannie sprawdzając, z kim się spotyka.
Stanęła przed drzwiami świetlicy.
Oczy Randa błysnęły. Nagle ogarnęła go taka wściekłość, że wcale by się nie zdziwił, gdyby stanął w płomieniach.
- Jeżeli przejdziesz przez te drzwi, już nigdy mnie nie zobaczysz - zagroził. - Nie będę odgrywał roli zakochanego szczeniaka, przysyłał balonów, cukierków i kwiatów, żebyś miała co rozdawać dzieciom.
Obróciła się na pięcie. Jej błękitne oczy płonęły gniewem.
- To dobrze!
Patrzył na nią zaskoczony. Nie tego oczekiwał.
- Nie żartuję, Jamie - zapewnił.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Wyraziłeś się dostatecznie jasno. Nie będziesz marnował cennego czasu na kogoś, kto jest tak głupi, by mieszkać z rodziną.
Gestem zniechęcenia przesunął dłonią po włosach. Wygrywała z nim każde starcie i to było całkiem nowym doświadczeniem. Kobiety nie kłóciły się z Randem Marshallem, ale ze wszystkich sił starały się go zadowolić. I to właśnie lubił!
Co powinien zrobić, co zrobiłby każdy szanujący się, dumny i ambitny bohater Bricka Lawsona? Powinien stąd wyjść. Nie musiał rozmawiać z tą upartą dziewczyną, która nie chciała zagrać roli, jaką dla niej zaplanował. Odwrócił się.
I nagle zrozumiał. Już nigdy nie będzie z nią rozmawiał. Nie zobaczy jej uśmiechu, nie pocałuje jej. Już nigdy. Utraci szansę, by się z nią kochać. Rand usiłował zidentyfikować to niezwykłe uczucie, które go opanowało. Czyżby to był żal?
Jamie otworzyła podwójne drzwi prowadzące do świetlicy.
- Nie odchodź.
Dźwięk jego głosu, głęboki i męski, zatrzymał ją w miejscu. Obejrzała się. Niebieskie oczy stały się czujne.
- Kiedy usłyszałem, że mieszkasz z rodziną, pierwszym odruchem było uciekać natychmiast i nie oglądać się za siebie.
Jamie milczała. Rand westchnął głęboko.
- Ale wciąż tu jestem. - Uśmiechnął się, drwiąc sam z siebie. - W południowym Jersey nie ma gór, gdzie mógłbym się ukryć. Okolica jest zupełnie płaska. A ja wciąż chcę, byś się ze mną umówiła. - Postąpił krok w jej stronę. - Dzisiaj?
- Nie mogę dzisiaj, Rand. - Słysząc to, ucieknie pewnie jak najdalej. I choć wiedziała, że tak będzie lepiej, to jednak cierpiała. - Szkoła podstawowa w Merlton organizuje co roku wiosenny festiwal. Występują na nim moi siostrzeńcy. I te dzieci. - Ruchem głowy wskazała zatłoczoną świetlicę. - Obiecałam, że przyjdę.
Już się zaczyna, pomyślał Rand. Niechęć ogarnęła go niczym fala przypływu. Te irytujące rodzinne obowiązki, które utrudniały życie. W ten sposób nie da się nawiązać przelotnego romansu!
Zapomnij o tym, powiedział do siebie. Nie uda się. Cały pomysł od początku skazany był na klęskę.
- Wiosenny Festiwal w szkole podstawowej w Merlton, co? - Zmarszczył brwi. - Na pewno nie chciałabyś go opuścić, a ja nie śmiałbym o to prosić. - Wzruszył ramionami i odwrócił się.
- Rand. Znieruchomiał.
- Czy poszedłbyś ze mną na te szkolne występy? - spytała impulsywnie Jamie. Uświadomiła sobie, że był to jeden z nielicznych przypadków, kiedy zadziałała pod wpływem impulsu.
- Tak - odparł z takim entuzjazmem, jakby zaprosiła go do łóżka, a nie na szkolne przedstawienie.
Nie pamiętał, kiedy był ostatnio tak ucieszony perspektywą zwykłej randki. Ale w końcu nie była to randka z typową zdobyczą Randa Marshalla. To była Jamie Saraceni i zdawał sobie sprawę, że właśnie złamała dla niego dwie ze swoich kardynalnych zasad. Nie musiał przejść telefonicznego testu, wykreśliła też spotkania podczas lunchu. Osiągnął wyraźny postęp.
Nagłe krzyki i wyraźny dźwięk przewracanych mebli w świetlicy zaskoczyły ich oboje. Kociak miauknął, przypominając o swojej obecności i potrzebach. Rand i Jamie rozstali się niechętnie, by zająć się swoimi podopiecznymi. Jamie wyjaśniła tylko Randowi, jak dojechać do jej domu w Merlton i podała godzinę spotkania.
Wyszedł z biblioteki, gwiżdżąc skoczną melodię sprzed kilku lat. Tekst piosenki wyrażał radość ze świadomości, że można łamać wszelkie reguły. Uznał, że to znakomity motyw na dzisiejszy wieczór.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wciąż jeszcze padał deszcz, gdy wieczorem Rand parkował przed domkiem z cegieł w zatłoczonej dzielnicy willowej Merlton.
Przy takiej pogodzie zwykle zostawał w samochodzie, klaksonem przywołując dziewczynę. Dziś jednak sumiennie stawił czoło strugom deszczu i podszedł do frontowych drzwi.
Zanim zdążył nacisnąć dzwonek, drzwi otworzyły się gwałtownie. Uśmiechnął się na widok nie skrywanej niecierpliwości Jamie. O tak, już nie jest taka twarda. Jeśli nie dziś, na pewno znajdzie się w jego łóżku przed weekendem.
Tyle że to nie Jamie otworzyła drzwi z tak ogromną szybkością. To była jej kuzynka Saran.
Rand poczuł niewielkie, wyjątkowo małe, zapewnił siebie, uczucie rozczarowania. Obdarzył Saran swym najbardziej czarującym uśmiechem, wytrenowanym po to, by wywoływać omdlenie.
- Cześć. Jamie jest gotowa?
Saran nie zemdlała. Przyglądała mu się ze spokojem.
- Nie mogę uwierzyć, że idzie pan, żeby oglądać ten cyrk - oświadczyła śmiało. - Wiosenny Festiwal w Merlton jest straszny. Nawet rodzice boją się tam chodzić. Nie ma pan nic lepszego do roboty? Czy aż tak pan się napalił na Jamie?
Dziwne, ale nie miał gotowych odpowiedzi na te pytania. Sam nie miał odwagi, by je sobie zadać. Z ulgą powitał starszą kobietę w czerni, która zjawiła się w małym przedpokoju.
- Dobry wieczór. - Kobieta wyciągnęła drobną, znaczoną błękitnymi żyłami dłoń. - Nazywam się Saraceni i jestem babcią Jamie. Kim jesteś, młody człowieku?
Rand szybko wyciągnął rękę z kieszeni, wyprostował się po wojskowemu i uścisnął jej dłoń.
- Nazywam się Rand Marshall, pani Saraceni. Miło mi panią poznać - usłyszał własny głos.
Przenikliwe, czarne oczy starszej pani zdawały się przyszpilać go do ściany.
- To ten facet z biblioteki, babciu - wyjaśniła Saran.
- Ale nie ten zwariowany dentysta, który przysyłał balony, cukierki i te wszystkie rzeczy - wtrącił szybko Rand, z uśmiechem, którym niezawodnie oczarowywał swoje rozmówczynie.
Babcia wzruszyła ramionami.
- Szkoda. Chciałabym go poznać. Najbardziej lubiłam te mleczne czekoladki, które przysyłał Jamie. A migdały w cukrze też nie były złe. Jak na dentystę, dawał sporo słodyczy. Mam ochotę iść do jego gabinetu i obejrzeć go sobie dokładnie.
W tej właśnie chwili pojawiła się Jamie, ubrana w pikowane luźne spodnie i granatowy sweter, który podkreślał jaskrawy błękit oczu. Strój doskonale uwydatniał jej figurę: pełne piersi, wąską talię i kształtne biodra. Rand przełknął ślinę.
- Cześć, Rand - rzuciła gardłowo.
Musiał odchrząknąć, zanim zdołał odpowiedzieć:
- Witaj, Jamie.
Ich zapatrzenie przekroczyło ramy czasowe przewidziane na wymianę zwykłych, przyjaznych uśmiechów. Oboje nie zwracali uwagi na badawczy wzrok babci i Saran. Starsza kobieta i nastolatka wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Saran, weź to pudło Maureen. Zawieziemy je dziś do klubu - poleciła babcia, wyrywając Randa i Jamie ze zmysłowego oszołomienia.
- Ono jest ciężkie, babciu - jęknęła Saran. - Czy on nie mógłby go ponieść?
- Świetny pomysł. - Babcia klepnęła Randa po ramieniu. - Pudło jest w kuchni. Chodź za mną, młody człowieku.
Rozbawiony Rand poszedł do kuchni znajdującej się obok salonu, gdzie stały obok siebie dwa duże telewizory. Na każdym siedział wielki kot. Ich ogony przesuwały się przed ekranami jak wahadła.
Smuga czarnego futra przemknęła obok, dokładnie w tej chwili, gdy wyraźnie przekarmiony syjamski kot wyłonił się spod stołu. Stanął na tylnych łapach, wbił przednie pazury w spodnie gościa i prosząco zamiauczał.
- Siedem kotów, co? - mruknął Rand.
- Rand również ma kotka - oznajmiła z uśmiechem Jamie, przeganiając kudłatego natręta. - Byli dziś razem na zakupach.
- Reebok zbuntował się, nie chciał siedzieć w koszyku i niewiele brakowało, a wyrzuciliby nas ze sklepu. - Rand nie mógł oderwać wzroku od twarzy Jamie. Miała najbardziej nieodparty i pociągający uśmiech, jaki w życiu widział. - Wieczorem musisz wstąpić do mnie i zobaczyć, czy kupiłem mu wszystko, co powinienem - dodał gładko.
Zanim Jamie zdążyła odpowiedzieć, babcia wtrąciła się do rozmowy, wskazując duże pudło w kącie. Rand zajrzał do środka. Wypełniały go...
- Głowy lalek? - powiedział głośno.
- Zdziwiłby się pan, ile kolekcjonerzy zapłacą za niektóre z tych głów - oświadczyła z dumą babcia. - Maureen, moja synowa, kupuje stare lalki na wyprzedażach, wyrzuca połamane tułowia, odnawia głowy i sprzedaje je za podwójną, a nawet potrójną cenę.
- Ach. - Rand spojrzał na pudło. - Ciekawe hobby.
- Maureen sprzedaje też lalki - zapewniła babcia.
- Rankiem chce zacząć przygotowania do sobotniej wystawy w klubie. Odniesie pan to pudło, panie Marshall?
- Możemy zatrzymać się po drodze - dodała Jamie.
- Mama z tatą musieli wyjść zaraz po kolacji z Cassie i chłopcami. Obiecałam babci i Saran, że podwieziesz je do szkoły.
- Ja je podwiozę? - powtórzył Rand, chwycił Jamie za ramię i zatrzymał ją, kiedy babcia i kuzynka biegły już do samochodu. - Nie przypominam sobie, żebyś mnie o to pytała.
- Ponieważ zostałeś zwolniony z obowiązku telefonowania do mnie i zaproszenia na lunch, uznałam, że nie będzie ci to przeszkadzać.
Zamiast czuć się urażonym, Rand wybuchnął śmiechem. Jamie zażartowała z niego i sam nie wiedział, czemu wcale się tym nie przejął. Nie potrafił, gdyż Jamie uśmiechała się do niego zachęcająco. Nie mógł już doczekać się wieczoru.
- Ten wóz jest, no, niesamowity - pisnęła Saran z małego tylnego siedzenia, gdzie zajęła miejsce wraz z babcią.
- Jeden z tych zagranicznych modeli - orzekła kwaśno babcia. - Musiał kosztować tysiące dolarów. I pan szacuje szkody w ubezpieczeniach, panie Marshall?
- Ton głosu staruszki stał się ironiczny. - Nie sądziłam, że jest to tak dobrze płatne zajęcie.
Oczywiście, że nie było. Rand poczuł, że rumieniec zalewa mu kark i pełznie na policzki. Pani Saraceni była naprawdę bystra.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miał pretensji, młody człowieku, że zadam ci osobiste pytanie. - Z tonu starszej pani wynikało, że zada je niezależnie od tego, czy będzie mu się to podobało, czy nie. - Czy próbujesz nielegalną drogą zwiększać swoje dochody? Bo jeśli tak, to pójdziemy piechotą. My, rodzina Saraceni, nie utrzymujemy kontaktów z handlarzami narkotyków czy specjalistami od wymuszania.
Mógłby teraz wyznać, że jest Brickiem Lawsonem, pomyślał Rand. W końcu lepsze to niż podejrzenie o przestępstwo. Zawahał się jednak. Jamie zerkała na niego badawczo. A jeśli się rozzłości, że ją oszukiwał, i postanowi, że nigdy już się z nim nie spotka? Była dostatecznie uparta, by dotrzymać takiego postanowienia.
Ta perspektywa wzbudziła w nim dreszcze. Nie, nie może ryzykować. Musi wytrwać w słusznej sprawie. To oszustwo było jak lekarstwo, miało ukoić gorączkę rozbudzoną przez Jamie.
I chociaż nie lubił wspominać o swoim pochodzeniu, było to bezpieczniejsze niż zdradzenie swojego zajęcia.
- Ma pani rację, pani Saraceni. Pensja firmy ubezpieczeniowej nigdy nie pozwoliłaby na kupno takiego wozu. - Przerwał. - Mam pieniądze z funduszu powierniczego i odziedziczyłem sporą sumę.
- Pochodzi pan z bogatej rodziny? - wykrzyknęła Saran ze szczerym entuzjazmem. - Ale numer! - W oczach błysnęły jej iskry. - Niech pan opowie o swoim stylu życia.
- Człowiek ma życie, a nie styl życia - zauważyła spokojnie Jamie.
- Ty masz życie, Jamie, i ja mam życie. A jeśli pan Rand jest taki bogaty, to on ma styl życia - sprzeciwiła się z wyższością Saran. - Styl życia zależy od pieniędzy. To ubranie, które nosisz, ludzie, z którymi się spotykasz, samochody, którymi jeździsz, twój dom i wszystko, co jest twoje.
Jamie wyczuwała zakłopotanie Randa, lecz było ono niczym wobec jej zmieszania. Saran częściowo miała rację. Istnieje różnica między życiem a stylem życia, między zarabianiem pieniędzy a ich dziedziczeniem, między życiem w Merlton a w Haddonfield. I z powodu tych różnic powinna trzymać się od Randa z daleka.
- Proszę spojrzeć, tam na rogu po lewej stoi autostopowicz. - Głos babci przerwał zamyślenie Jamie. - Wszyscy święci, jak ten człowiek może w taki sposób ryzykować życie! Czy wie pan, ilu autostopowiczów zginęło przez ostatnie lata?
Babcia wymieniła długą listę nazwisk, miejsc i dat, którą skompletowała dzięki lekturze czasopism o tematyce kryminalnej.
Randowi zadrżały wargi. W głowie zaczął mu się formować zalążek pomysłu. Powiedzmy, że nieśmiały sprzedawca, bohater jego następnej książki, ma babcię ze skłonnościami do czytania o ohydnych przestępstwach. Babcia mogłaby doprowadzać równocześnie bohatera, zbrodniarza i policję do rozpaczy. W końcu jego postacie powinny przeżywać podobne przygody jak ich twórca. A wszystko to dzięki tej nieosiągalnej Jamie.
- Wyszedł z psem i wykrył ciało. - Posępna opowieść babci wyrwała go z twórczego zamyślenia. - Zdumiewa liczba ciał odnalezionych przez osoby wyprowadzające psa na spacer.
- To stwierdzenie nadaje spacerom z psami zupełnie nowy wymiar. - Rand uśmiechnął się kwaśno.
- Cieszę się, że mamy koty, babciu - oświadczyła Saran.
Jamie siedziała spokojnie, właściwie nie słuchając rozmowy. Dorastała karmiona makabrycznymi opowieściami babci, więc dawno straciły one moc budzenia lęku. Przerażały ją za to krążące w myśli pytania. Na przykład: kim był Rand Marshall?
Przyznanie, że pensja pracownika agencji ubezpieczeniowej nie wystarcza na taki samochód, było równoważne przyznaniu, że tam nie pracuje. Wiec dlaczego tak jej powiedział? Teraz twierdzi, że odziedziczył spory majątek. Czy to też było kłamstwo? Ogarnęła ją niechęć i gniew. Jak można zaufać komuś, kto kłamie?
Saran dobrze określiła szkolne przedstawienie, myślał ponuro Rand, wiercąc się na niewygodnym metalowym krześle w sali gimnastycznej szkoły w Merlton. Wiosenny Festiwal był naprawdę straszny. W sali panował tłok i zaduch, dzieci nie potrafiły zaśpiewać porządnie ani jednej piosenki, a głośniki przerażająco wzmacniały ich nie zgrane głosy. Uznał, że jeśli istnieje piekło, to tak właśnie wygląda.
Czuł się wykorzystany i trochę urażony, ale Jamie nawet tego nie dostrzegała. Siedziała tak blisko, że dotykali się ramionami, lecz wyczuwał, że myślami krąży gdzieś daleko.
- Czy to nie Ashley? Po prawej w trzecim rzędzie? - szepnął, pochyliwszy się tak, że niemal dotknął wargami jej ucha.
Wciągnął do płuc kuszący zapach jej perfum. Uderzył mu do głowy jak łyk stuprocentowego bourbona. Tak bardzo chciał zwrócić na siebie jej uwagę, że był gotów na wszystko. Nawet na udawanie zaciekawienia tym potwornym przedstawieniem.
Grzeczność wymagała od Jamie, by skłonić ku niemu głowę i odpowiedzieć na pytanie. Ich twarze znalazły się blisko siebie. Gdyby zbliżyli się jeszcze o parę centymetrów, zetknęłyby się ich usta. Jamie drgnęła i odsunęła się prędko, zdecydowana nie odpowiadać kłamcy, choćby był nie wiem jak atrakcyjny i pociągający.
Rand poczuł ukłucie pożądania tak silne, że niemal bolesne. Skoncentrował wzrok na jej ustach, wspominając ich słodki smak.
- Pokaż mi swoich siostrzeńców - szepnął i przesunął się na krześle tak, że przylgnął udem do jej nogi.
Jamie trzykrotnie zignorowała to pytanie. Za czwartym razem, gdy podniósł głos, uznała, że lepiej pokaże mu Brandona i Timmy'ego, byle tylko zamilkł.
Rand jakoś nie potrafił dostrzec chłopców w tłumie dzieci. Musiał pochylić się bliżej, objąć ją ramionami, by rzekomo lepiej widzieć scenę. Drugą ręką uniósł jej dłoń, na pozór po to, by podziwiać pierścionek z szafirem. Ale już jej nie puścił. Zaczął gładzić kciukiem wnętrze dłoni, z tą podniecającą pieszczotą, która tak podziałała na nią dziś w bibliotece.
Jamie westchnęła. Kobiecy instynkt podpowiadał, by zamknęła oczy i rozluźniła się. Ale dręczyło ją zbyt wiele wątpliwości, by teraz o nich zapomnieć.
Nieraz mówiono Jamie, że ma żelazną wolę. Musiała jednak wykorzystać jej resztki, by zmusić się do stanowczego wysunięcia z objęć Randa. Siedziała potem spięta i sztywna na brzegu krzesła, dumnie prostując plecy.
Rand pochylił się na krześle i wolno wytyczył palcami zmysłową ścieżkę wzdłuż jej grzbietu, delikatnie podążając po linii kręgosłupa. Dotarł do talii i zaczął zmysłowy, dyskretny masaż. Po brzuchu Jamie zaczęły spływać gorące strużki ognia. Z wysiłkiem powstrzymała wzbierający w krtani jęk rozkoszy.
- Przestań! - szepnęła gardłowo.
- Dlaczego? - Ten chrapliwy, uwodzicielski szept przyćmił jej umysł. - Lubię cię dotykać i ty to lubisz.
Wsunął palce pod brzeg swetra i dotknął nagiej skóry.
Jamie zerwała się z krzesła jak oparzona. Wyszła szybko z sali gimnastycznej i ruszyła bocznym korytarzem. Był chłodny i słabo oświetlony. Serce biło jej jak szalone, a kolana drżały, gdy oparła się o pokrytą kafelkami ścianę i próbowała odzyskać panowanie nad sobą.
Ale to była przegrana sprawa. Rand wyszedł także i teraz zmierzał w jej stronę. Jamie szeroko otworzyła oczy. Miał ze sobą płaszcz i parasolkę, którą zostawiła na krześle.
- Zrobiłaś to, o czym i ja myślałem - powiedział ze zdecydowanie łobuzerskim błyskiem jasnobrązowych oczu. - Im szybciej stąd wyjdziemy, tym szybciej możemy zostać sami.
Miała wrażenie, że serce podchodził jej do gardła.
- Wyszłam, żeby uciec od ciebie, a nie zostać z tobą sam na sam - odparła zarumieniona.
- Wcale ci nie wierzę - uśmiechnął się uwodzicielsko, upuścił płaszcz i parasolkę na podłogę i stanął wprost przed Jamie.
Objął dłońmi jej ramiona i przyciągnął dziewczynę do siebie. Trzymał ją lekko, tak, że mogła się wyrwać, gdyby tylko miała ochotę.
Ale nie zrobiła tego. Nie mogła. Wzbudzona na nowo namiętność pokonała barierę moralności.
Patrząc jej w oczy, Rand opuścił głowę i musnął wargami usta. Przez sekundę czy dwie pieścił jej wargi, zachęcając, by je rozwarła. A potem, jakby nie mogąc czekać ani chwili dłużej, wpił się wargami w jej usta.
Jamie jęknęła, gdy ponownie rozkwitło w niej pożądanie. Objęła go za szyję, przycisnęła Randa do siebie, próbując zbliżyć się jeszcze bardziej. Z cichym jękiem oddała pocałunek.
Rand jęknął z rozkoszy i przytulił ją mocno, przesuwając dłonie po wypukłościach bioder dziewczyny. Kiedy wreszcie przerwał pocałunek, przycisnął wargi do wrażliwego łuku jej szyi.
- Tak bardzo cię pragnę, Jamie. Pozwól, bym cię zdobył. Kochaj się dziś ze mną. - Przymknął oczy, gdy szarpnął nim gwałtowny spazm pożądania. - Nie mogę już dłużej czekać. Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Moc tych pełnych pasji słów przywróciła jej rozsądek.
- Nie, Rand.
Jamie była przerażona. Nie tylko jemu nie mogła ufać, ale też i sobie. Wiedziała, że siła jej woli wzrasta wprost proporcjonalnie do odległości od ramion Randa. Odsunęła się szybko.
- Kochanie, będzie cudownie. Sprawię, że poczujesz się tak, jak jeszcze nigdy.
- A co potem, Rand? - Płomień błysnął w jej błękitnych oczach. - Kiedy już pójdziemy do łóżka i sprawisz, że poczuję się tak, jak jeszcze nigdy... Co potem?
Rand spoglądał na nią zaskoczony. Zawsze był dumny ze swojej szybkiej reakcji i krasomówczego talentu. Ale w tej chwili potrafił tylko patrzeć na Jamie zamglonymi namiętnością oczami i powtórzyć:
- Co potem?
- Nie myślałeś, co będzie, gdy już zaciągniesz mnie do łóżka?! - krzyknęła, rozgniewana na niego i jeszcze bardziej na siebie, że tak całkowicie poddała się jego pocałunkom.
- To podchwytliwe pytanie.
- To nie jest pytanie, to stwierdzenie faktu. Chcesz iść ze mną do łóżka.
- Od chwili gdy cię ujrzałem - wyznał chrapliwym głosem Rand.
- Pociągam cię seksualnie, ale mnie nie kochasz - oskarżyła go.
Choć jej skryta głęboko natura romantyczki pragnęła usłyszeć, że zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, wiedziała, że kłamałby, gdyby to powiedział.
- Jak mogę być w tobie zakochany? - Pokręcił głową zrozpaczony. - Na miłość boską, Jamie, prawie się nie znamy!
O rany! Rand skrzywił się. Gdyby był postacią w komiksie, teraz narysowaliby mu nad głową żarówkę. Zaśmiał się krótko.
- Naturalnie to właśnie chciałaś mi uświadomić, i doprowadziłaś, że sam to przyznałem.
Jamie bez słowa wzięła od niego płaszcz i zarzuciła na ramiona. Rand obserwował ją. Ręce jej drżały. Wydawała się drobna, delikatna i niezwykle godna pożądania. Nie mógł się powstrzymać - wyciągnął rękę i pogładził dłonią jej policzek.
- Czy to dla ciebie takie ważne, by twoi faceci kochali cię, zanim pójdziesz z nimi do łóżka?
Poczuł bolesne ukłucie na myśl, że Jamie zakochuje się do szaleństwa w innych mężczyznach, a potem... To ukłucie rozrosło się aż do bólu, gdy wyobraził sobie, jak leży w łóżku naga i podniecona, jak z otwartymi ramionami przyjmuje jednego z tych bezimiennych mężczyzn. Był wstrząśnięty, zaskoczony. Aż do tej chwili zazdrość była mu nie znana.
- Oczywiście, nigdy nie zależało ci na tym, aby kochać i być kochanym. - Chłodny ton wymagał od niej wysiłku.
- Komplikujesz wszystko bardziej, niż powinnaś
- poskarżył się. - Właściwie to bardzo proste. Pragniemy się nawzajem i oboje jesteśmy dorośli...
- Widzę, że uwodzenie to dla ciebie prosta sprawa
- przerwała mu. - Więc oto moja odpowiedź na twoją propozycję szybkiego, wolnego od uczucia i zaangażowania seksu: nie, dziękuję.
- Nie będzie szybki - wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu. - Wierz mi, skarbie, w tej dziedzinie nikt się na mnie nie skarżył.
Odeszła od niego bez słowa.
- Jamie, wracaj! - zawołał zrozpaczony Rand, podnosząc głos. - Nie oczekujesz chyba, że będę cię gonił.
- Nie. - Zwolniła i obejrzała się. - Oczekuję, że skoncentrujesz się na następnym, uwieńczonym sukcesem podboju. Dokładnie to zrobiłby Steve. Ponieważ zawsze wszystko przychodzi ci łatwo, nie chce ci się poświęcać czasu i wysiłku na cokolwiek, co sprawia kłopot. Dlatego nie męczysz się i bierzesz tylko to, co łatwe do zdobycia.
Trafiła w jego czuły punkt. Zrobił jedyne, co mógł, gdy czuł się zagrożony. Obraził się.
- Najbardziej nie cierpię, gdy kobiety porównują mnie z innymi mężczyznami. Nie znoszę też wysłuchiwania takich amatorskich analiz mojego charakteru. - A potem zapytał, gdyż nie mógł się opanować: - Kto to jest Steve?
- Mój brat. Wiedziałbyś, gdybyś zadał sobie trud wysłuchania mnie. Ale ciebie nie interesuje moje życie ani ludzie, którzy są mi bliscy. Chcesz ode mnie tylko seksu.
- Nie zaczynaj znów tego tematu! - jęknął Rand. - Nie powtarzaj się! A czego ty chcesz? Zalotów czy czegoś podobnego?
- Powiedziałeś „zaloty" z takim samym obrzydzeniem, jak członek ligi trzeźwości wymawia słowo „alkohol" - stwierdziła oschle Jamie, choć nie umiała powstrzymać się od uśmiechu. - A tak się składa, że podobają mi się staroświeckie zaloty. I owszem, tego oczekuję. Nie od ciebie - dodała szybko. Dla uspokojenia odetchnęła głęboko. To sprawiało ból, lecz postanowiła spojrzeć prawdzie w twarz. - Nigdy nie będziemy się zgadzać. Nadajemy na zupełnie innych falach.
- Delikatnie mówiąc - zgodził się szybko Rand, zbyt szybko.
Jamie poczuła ból, słysząc jego odpowiedź. Tak będzie lepiej, przekonywała samą siebie i ruszyła dalej.
Rand wiedział, że by ją zatrzymać, musiałby obiecać więcej, niż miał na to ochotę. Nie chciał. Zaloty? Nic z tego. Czemu miałby się do niej zalecać, cóż za idiotyczne słowo, do tej wymagającej, upartej kobiety o staroświeckich poglądach i żelaznej woli. Jamie Sara - ' ceni z radością i bez poczucia winy wywróci jego życie do góry nogami. I tak, dzięki niej, było już mocno przechylone.
Wbił ręce w kieszenie i patrzył, jak Jamie wraca do sali gimnastycznej. Przez chwilę stał w pustym korytarzu, po czym stanowczym krokiem ruszył do wyjścia.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pół godziny później, gdy widzowie zaczęli wychodzić, stał obok wyjściowych drzwi. Babcia i Saran dostrzegły go przed Jamie. A przynajmniej wcześniej to okazały.
- Tu jesteśmy, Rand - zawołała głośno babcia, gdy wszystkie trzy przeciskały się przez tłum.
Zauważył, że w czasie trwania przedstawienia coś się zmieniło, gdyż seniorka rodu Saracenich zwracała się do niego po imieniu. Ale jeśli robił jakieś postępy z babcią, z wnuczką szło mu fatalnie. Jamie nawet nie spojrzała w jego stronę.
- Zanim odjedziemy, musimy powiadomić Maureen i Ala, że mamy zamiar odwiedzić twojego kotka - zaznaczyła babcia.
- Widzę ich, babciu. Powiem im - zawołała Saran i rozpychając się, zniknęła w tłumie.
Starsza pani Saraceni zapewne uważała, że zaproszenie wystosowane do Jamie obejmuje wszystkich członków jej rodziny. Rand powinien być wściekły. Zamiast tego poczuł ulgę. Wiedział, że Jamie nie miała zamiaru do niego jechać. Teraz babcia podjęła za nią decyzję. Pierwszy raz rodzina kobiety okazała się nie tylko irytującą przeszkodą.
Ostatnie pół godziny spędził walcząc ze sobą. Powinien zostać czy odejść? Choć wciąż tu był, nie miał pojęcia, czy wygrał tę walkę, czy przegrał.
- Rand zmienił zdanie, babciu - rzekła Jamie, starannie unikając jego spojrzenia. - Nie chce już, żebyśmy z nim jechały.
- Nie musisz wyrażać się o mnie w trzeciej osobie - wtrącił urażony Rand. - I potrafię sam za siebie mówić. I chcę, żebyście ze mną pojechały. Martwię się o tego kociaka. Pragnę się upewnić, czy kupiłem wszystko, co trzeba.
- Dobrze - zgodziła się babcia. Spojrzała na Randa, potem na Jamie, wzniosła oczy do nieba i pokręciła głową.
Elegancki dom Randa ozdobiony stiukami i glazurą stanowił wyjątek wśród budynków z cegły i drewnianych domków w stylu chatki z piernika, które tworzyły większość zabudowy w Haddonfield. Stał na końcu ślepej uliczki na dwóch akrach ziemi porośniętej wysokimi drzewami i krzewami.
Rand zahamował na pętli podjazdu i pilotem otworzył drzwi garażu. Uchyliły się, a on zaparkował jaguara obok ciemnobłękitnego ferrari testarossa.
- Ma pan dwa najlepsze samochody, jakie w życiu widziałam - zawołała Saran. - Muszę powiedzieć o tym Steve'owi.
- Steve - powtórzył Rand. - Czy to twój kuzyn? Brat Jamie? - Obrzucił Jamie tryumfującym spojrzeniem. Nie odzywała się przez całą drogę do Haddonfield. - Jak widzisz, słyszałem, co mówiłaś, Jamie - dodał z godnością, na wypadek gdyby przeoczyła znaczenie tej wypowiedzi.
Jamie milczała dumnie, gdy Rand prowadził ją z garażu do domu. Ale pierwsze spojrzenie na salon Randa naprawdę odebrało jej mowę. Nigdy jeszcze nie widziała takiego pokoju. Był rozmiaru sali gimnastycznej. Biel, czerń i nikiel. Żadnych lamp. Ukryte światła rozjaśniały pewne obszary pokoju. Okna sięgały od podłogi po sufit, niskie meble miały czarną, skórzaną tapicerkę - jeśli można nazwać meblami zestaw kół, kwadratów i prostokątów pozbawionych oparć, poręczy i nóg.
- Czy cały dom tak wygląda? - zdołała w końcu wykrztusić.
Babcia i Saran były zdumione jak Dorota po przybyciu do Krainy Oz.
Rand kiwnął głową.
- O ile pamiętam, dekoratorka nazywała to minimalizmem. Powiedziałem, że chcę mieć coś szczególnego.
- Szczególne to niezbyt dokładny opis - mruknęła Jamie.
- Minimalizm - mruknęła babcia. - Chyba domyślam się, co znaczy to określenie. Minimum koloru, wygody, smaku i oczywiście maksymalne ceny.
Zwabiony rozmową Reebok tę właśnie chwilę wybrał, by wkroczyć do salonu. Łapki ślizgały się na gładkiej podłodze, gdy podbiegł do jednego z białych, puszystych dywanów. Wyprężył grzbiet, syknął groźnie, a potem rzucił się na dywan.
- Nawet kot jest czarno - biały - zauważyła babcia. - Ma szczęście, idealnie pasuje do tego wnętrza.
Rand wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Widzę, że ten wystrój zrobił na was wrażenie. Mnie też się specjalnie nie podoba, ale już się do niego przyzwyczaiłem.
- Jak długo tu pan mieszka? - spytała Saran.
- Od roku. - Chociaż na pozór odpowiadał Saran, zwracał uwagę tylko na Jamie. Patrzyła na czarne i białe ceramiczne polana w czarnym kominku z imitacji marmuru. - Przez lata miałem mieszkanie w Nowym Jorku, ale w końcu znudziło mi się tempo i problemy życia w tak dużym mieście.
- Ofiara kryzysu wieku średniego, choć twój nastąpił o wiele wcześniej niż u większości ludzi - stwierdziła mądrze babcia.
- Absolutnie nie zgadzam się z opinią, że chęć zamieszkania w małym miasteczku to objaw kryzysu średniego wieku. Nigdy nie byłem człowiekiem konwencjonalnym i nie pochwalam takich schematów. Przyjaciele w Filadelfii polecili mi Haddonfield. Obejrzałem je, spodobało mi się, wiec się przeprowadziłem.
Ta rozmowa zaczynała go nudzić. Był niespokojny i pobudzony. Marzył o działaniu i ekscytacji, pragnął seksu. Ponieważ działanie, ekscytacja i seks były wykluczone, wystarczyłaby mu rozmowa z Jamie sam na sam. Wolał nie analizować tej nagłej chęci do kompromisów, gdyż zwykle nie zgadzał się na nie.
- W kuchni jest wszystko, co kupiłem dla kota. Zechce pani to obejrzeć, pani Saraceni? - zapytał tonem pełnym szacunku. - Jamie, mogę zamienić z tobą słowo? Na osobności?
- Oczywiście, oczywiście - zgodziła się dobrodusznie babcia. - Saran, zabierz tego kota do kuchni.
Gdy obie wyszły z salonu, Jamie odwróciła się do Randa.
- Po co to wszystko? - spytała znużonym głosem.
- Chcę, żebyś zdefiniowała zaloty - odparł szybko Rand. - Spotkania przy kolacji? Kino? Minigolf? Pocałunek na dobranoc w progu, kiedy światło na ganku świeci prosto w twarz?
- To, co próbujesz przedstawić, brzmi śmiesznie i dziecinnie.
- Udało mi się?
- Jesteś bogaty - stwierdziła nagle Jamie, zadziwiając go pozornym brakiem związku. - Kiedy mówiłeś o tym wcześniej, zastanawiałam się, czy kłamiesz. Teraz jestem pewna, że nie. Te samochody, ten dom są na to dowodem. Dlatego muszę cię spytać, w co właściwie ze mną grasz.
- Gram? - powtórzył, by zyskać na czasie. Czy ośmieli się opowiedzieć jej o Bricku Lawsonie?
- Z pewnością nie pracujesz w ubezpieczeniach. - Oczy jej błysnęły. - Okłamałeś mnie. I nie mogę nie zastanawiać się, kiedy jeszcze skłamałeś. Tym razem chcę usłyszeć prawdę.
- Czy ciągłe słuchanie mrożących krew w żyłach opowieści babci sprawiło, że jesteś taka podejrzliwa i dociekliwa? - zapytał z uśmiechem.
Sytuacja była paradoksalna: zarabiał mnóstwo pieniędzy na opowiadaniu historii, a jednocześnie zupełnie nie wyszła mu opowieść przeznaczona dla Jamie. Gdyby tylko mógł porozmawiać z redaktorem, ten wskazałby mu luki w fabule.
Teraz pytanie brzmiało: Jak dużo może jej powiedzieć, nie zniechęcając do siebie na zawsze?
- Masz rację. Nie pracuję w ubezpieczeniach - zaczął ostrożnie. - Powiedziałem tak, gdyż potrzebowałem rozsądnego pretekstu do wizyty w Merlton. Prawdziwym powodem, dla którego odwiedziłem bibliotekę, byłaś ty. - Nie odrywał wzroku od jej twarzy, czekając na reakcję.
Zaciśnięte wargi i gniewne niebieskie oczy wskazywały, że ta częściowa spowiedź nie została dobrze przyjęta.
- Dlaczego chciałeś mnie zobaczyć? Przecież mnie nie znałeś. - Patrzyła na niego ze złością. - Chcę, żebyś był szczery. Czy masz siostrę, która popełniła ten błąd i zakochała się w moim bracie? Czy przyszedłeś szukać zemsty, ponieważ Steve ją rzucił? Czy postanowiłeś, że zakocham się w tobie, a ty złamiesz mi serce?
- Zwariowałaś? Oczywiście, że nie! - Rand otworzył usta ze zdumienia. - Ja nawet nie mam siostry. Ten twój pomysł przypomina intrygę rodem z popołudniowych seriali. W prawdziwym życiu ludzie nie robią takich rzeczy.
- Owszem, robią - odparła posępnie Jamie. Szeroko otworzył oczy.
- Chcesz powiedzieć, że naprawdę to ci się zdarzyło?
- Kręciło mu się w głowie na samą myśl, że Jamie została wykorzystana i zraniona. Nic dziwnego, że była taka ostrożna.
- Wierz albo nie, przeżyłam coś takiego dwa razy
- Jamie pokiwała głową. - Obaj byli braćmi kobiet na tyle głupich, że miały nadzieję na stały związek ze Steve'em. Oczywiście zerwał z nimi, gdy próbowały nakłaniać go do małżeństwa. Ich bracia wyznawali starą zasadę: oko za oko, ząb za ząb, porzucona siostra za porzuconą siostrę. Przyszli, żeby mnie uwieść i porzucić. To miała być zemsta.
- Udało im się? - spytał cicho Rand.
- Nie. Domyśliłam się, o co chodzi, zanim zdążyli mnie zranić. Steve nie był tym nawet zdziwiony. Powiedział, że zrobiłby dla mnie to samo. Więc jeżeli ktoś mnie rzuci, powinnam dać mu znać.
- Wiem, że piekło nie dorówna furii wzgardzonej kobiety, ale jakoś nie wyobrażam sobie, byś wypuściła swego brata, Don Juana, z misją zemsty na niewinnej siostrze jakiegoś faceta.
- Najpierw ktoś musiałby mnie rzucić, prawda? - zauważyła chłodno Jamie. - A do tego nie dojdzie.
- Popatrzyła na niego uważnie. - Nie widziałam cię, dopóki nie zjawiłeś się w bibliotece. Skąd się o mnie dowiedziałeś?
Rand westchnął głęboko.
- Znam Daniela Wilcoxa, Jamie. A on specjalnie nie ukrywał, że chce się z tobą umówić. Kiedy usłyszałem, jak stanowczo go odepchnęłaś, zainteresowałem się tobą.
- Więc przyjechałeś do Merlton, by zobaczyć kobietę, która nie chciała umówić się na randkę z twoim dentystą?
- Wiem, że to brzmi śmiesznie.
Czy traciła poczucie rzeczywistości, czy ta historia faktycznie brzmiała wiarygodnie? Jamie nie była pewna. Chciała uwierzyć Randowi i bardzo ją to przeraziło.
- No cóż, człowieka tak bogatego jak ty może chwilowo bawić związek z kimś z klasy pracującej, ale nie mam złudzeń, że byłby to związek krótkotrwały.
- Więc teraz chodzi o walkę klas - warknął Rand.
- Nie pasujemy do siebie - stwierdziła stanowczo.
- Wciąż to powtarzasz. Szybki seks przeciwko miłości. Błękitna krew przeciwko niebieskim kołnierzykom.
- Zbliżył się o krok. - Nie potrafisz wymyślić nic innego?
- Czy to nie wystarczy? - Ogarnął ją nagły lęk, połączony z żarem podniecenia. Próbowała całą siłą woli uciszyć mocno bijący puls. Daremnie. - Chcę już wracać do domu, Rand. Zawołam babcię i Saran.
- Jeszcze nie. - Rand stanął tuż przy niej. - Nie sądzę, by różnice między nami były aż tak istotne - stwierdził cicho, muskając dłonią wrażliwą skórę jej szyi. - Nie wtedy, gdy tak bardzo siebie pragniemy.
- Nie pójdę z tobą do łóżka - oświadczyła jednym tchem.
- Wiem. Dopóki nie zacznę się do ciebie zalecać.
- Uśmiechnął się, po czym zmysłowo musnął jej wargi.
- Dlatego postanowiłem spróbować tych zalotów. Zaczynam w tej chwili, od pocałunku na dobranoc. Bez progu i świateł na ganku.
Zamknął wargi na jej ustach, gorące i twarde. Jamie przytuliła się do niego, drżąc z rozkoszy. Zdawało się, że z każdym pocałunkiem staje się bardziej nieobliczalna, szybciej traci panowanie.
Jęknął, kiedy wreszcie oderwali się od siebie.
- Razem będziemy jak dynamit. Jesteś pewna, że nie chcesz pominąć tego minigolfa i całej reszty, i od razu przejść do sypialni?
Jamie zachichotała nerwowo.
- Jestem pewna. - Potarła nosem o jego policzek w spontanicznym geście sympatii. Była uradowana. Wreszcie przestał ją okłamywać. Był wobec niej uczciwy i przed chwilą zgodził się zapracować na związek oparty na szacunku, przyjaźni i zaufaniu.
Stał się jej bliższy, jakby ten płomień namiętności roztopił między nimi bariery. To ulga, że nie musiała już z nim walczyć, i jeszcze większa, że skończyła walkę z sobą. Będzie widywać Randa Marshalla, umawiać się z nim, poznawać go lepiej.
A potem... Jamie westchnęła z rozmarzeniem. Czy ośmieli się wierzyć, że ich wspólna przyszłość kryje szansę na to, o czym zawsze śniła? Głęboką, wzajemną miłość, która przetrwa do końca życia?
Ma takie rozmarzone oczy, pomyślał Rand i poczuł ukłucie pożądania. Jego plany na przyszłość koncentrowały się głównie na tym, by jak najszybciej ujrzeć Jamie w ekstazie na wielkim wodnym łóżku w jego czarno - białej sypialni.
To dość niezwykłe, że doroczna konferencja Amerykańskiego Stowarzyszenia Bibliotek Publicznych stanowiła interesującą wiadomość, a w tym roku sprawozdanie z jej otwarcia znalazło się już na drugiej stronie filadelfijskiej gazety. Jamie przeczytała artykuł z uwagą, gdyż tegoroczny program obejmował też pomoc dla bibliotek pełniących rolę świetlic dla dzieci.
Spojrzała na grupę dzieciaków. Jakoś trudno było je dziś uspokoić. Były podniecone, jak zawsze w piątkowe popołudnie, cierpiały na weekendową gorączkę. Nawet Jamie odczuwała jej łagodne objawy.
Powróciła do artykułu. Do niektórych bibliotek w wielkich miastach, mogących przechować dziennie setki dzieci, nie miały one wstępu, chyba że w towarzystwie dorosłego.
Jamie doceniała troskę o podstawowe funkcje biblioteki. Lecz odkąd zaczęła realizować swój nieoficjalny program, liczba dzieci spędzających tu po lekcjach kilka godzin podwoiła się. Na szczęście Merlton było małym miasteczkiem i radziła sobie z tą gromadką podopiecznych. Ale przypuśćmy, że liczba przychodzących do czytelni dzieci wzrośnie jeszcze bardziej. Jamie przeczytała tekst, szukając odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. Niestety, artykuł przedstawiał tylko fakty, nie proponował żadnych rozwiązań.
Była tak zamyślona, że drgnęła gwałtownie, gdy tuż przed nią upadła na blat biurka książka w twardej oprawie. Uniosła głowę i spojrzała wprost w kpiące, brązowe oczy Randa Marshalla.
- Przestraszyłeś mnie - powiedziała z wyrzutem.
- Niemal wyskoczyłaś ze skóry - poprawił Rand. - O czym rozmyślasz? - Uśmiechnął się szerzej. - A może: o kim?
- Zastanawiałam się, czy nie zmienić zawodu i zamiast bibliotekarką zostać opiekunką dla dzieci.
- Zła odpowiedź, skarbie. Kiedy mężczyzna pyta, o kim myślisz, powinnaś wymienić jego imię. Patrz, wszystko to jest w tej książce. - Przysunął jej tom, który rzucił na biurko. - Znalazłem to dziś rano w księgarni.
Tytuł książki, „Przewodnik po współczesnych metodach zalotów", rozbawił Jamie.
- Przeczytałeś ją?
- Przeczytałem pierwszy rozdział. Sugerował, by na początku zalotów wręczać jakieś drobne prezenty, coś dziwacznego, jak na przykład balony, albo tradycyjnego, jak kwiaty i cukierki. Znając jednak los dowodów zachwytu nieszczęsnego Daniela, przekazuję podarunki ich ostatecznym odbiorcom. Tu jest pudełko mlecznych czekoladek dla twojej babci. - Położył na biurku bombonierkę. - A tu...
Wyszedł do holu i wrócił, trzymając ze dwadzieścia kolorowych balonów na długich sznurkach.
- Dzieciaki! - zawołał. - To dla was. - Dzieci zbiegły się wokół niego, chwytając balony. - No dobra - powiedział wesoło. - Weźcie te balony na dwór i obiegnijcie parę razy bibliotekę.
- Jest chłodno... - zaczęła Jamie.
- Świeci słońce i jest dziesięć stopni - sprzeciwił się Rand, ale krzyknął za dziećmi: - Weźcie płaszcze! Wujek Rand nie chce, żeby któreś się przeziębiło. - Zniżył głos i dodał, zwracając się do Jamie: - Ale bardzo chce pozbyć się tych małych łobuzów, by na parę minut zostać sam na sam z bibliotekarką.
Jamie zarumieniła się lekko. Dzieci z krzykiem pobiegły do drzwi, a balony kołysały się w powietrzu.
- Wujek Rand? - powtórzyła, starając się mówić nonszalanckim tonem.
- Według autorów książki, jeżeli obiekt zalotów lubi dzieci i zwierzęta, dobrze jest zademonstrować, jak dzielnie radzisz sobie z tymi potworkami. Wczoraj wywarłem na tobie wrażenie, zapewniając opiekę Reebokowi. Dzisiaj próbuję oczarować cię naturalną i szczerą sympatią, jaką wzbudzam u dzieci. Jesteś oczarowana?
- Niezwykle, wujku Randzie. - Uśmiechnęła się.
- Świetnie. Czy możemy teraz przejść aż do rozdziału piątego? Są tam rady, jak postępować, gdy pozwalamy, by opanowała nas wzajemna namiętność, i przechodzimy do sypialni.
Jamie wybuchnęła śmiechem. Ten mężczyzna zachowywał się skandalicznie i niepoprawnie. I trudno było mu się oprzeć.
- Przykro mi, ale nigdy nie opuszczam rozdziałów.
- To by się zgadzało. - Wzruszył ramionami. - No trudno, jeśli nie chcesz iść ze mną do łóżka, to wybierz się jutro do Blarney Stone. To odpowiednie miejsce, by spędzić tam Dzień Świętego Patryka. Usłyszysz irlandzką muzykę, zjesz autentyczną peklowaną wołowinę z kapustą, nie wspominając już o piciu irlandzkiego piwa, irlandzkiej whisky i irlandzkiej kawy.
- Z przyjemnością. Ale ubierz się jutro na zielono, bo mama nie wpuści cię do domu - ostrzegła Jamie. - Jest pełnej krwi Irlandką.
- A więc jesteś na pół Włoszką, na pół Irlandką. Ciekawa kombinacja: włoska namiętność i irlandzki ogień.
- Zawsze uważałam się za praktyczną i opanowaną Amerykankę.
- Wolę moje wyobrażenia. - Spojrzał na zegarek. - Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Przyjadę po ciebie o szóstej.
- Dzisiaj? - Szeroko otworzyła oczy. - Przecież... dzisiaj nie mamy randki.
- Teraz już mamy. - Pochylił się i lekko pocałował ją w czoło, po czym ruszył do drzwi. - Zobaczymy się o szóstej.
Jamie przełknęła ślinę.
- Rand, nie mogę dzisiaj spotkać się z tobą. - To zatrzymało go w miejscu. Westchnęła. - Mam inne plany.
Ciepły blask zniknął z jego oczu.
- Odgrywaliśmy tę scenę już wczoraj. Byłem dobrym kumplem i dostosowałem się do twoich planów. Teraz twoja kolej, byś zrobiła to samo dla mnie.
- Ale nie mogę...
- Jeśli masz randkę, odwołaj ją - warknął. - Nie będę tolerował twoich spotkań z innymi mężczyznami.
Wymknęły mu się słowa, których obojętny i chłodny Rand Marshall nigdy nie musiał wypowiadać. To, że wyrzekł je teraz, oszołomiło go i zaalarmowało. Ale ich nie cofnął.
- Nie mam randki, nie z mężczyzną - wyjaśniła szybko Jamie. - Kilka moich przyjaciółek i ja...
- Dziewczyny. - Rand wyraźnie się uspokoił. - Jeśli umówiłaś się z dziewczętami, to sprawa jest prosta. Zadzwoń i powiedz, że masz randkę. Zrozumieją, że mężczyźni są ważniejsi.
Jamie zacisnęła zęby.
- Nie wiem, z jakimi dotąd bywałeś kobietami, ale tak się składa, że cenię swoje przyjaciółki. Umówiłyśmy się parę tygodni temu i nie mogę się wycofać. To urodziny mojej najbliższej przyjaciółki i wszystkie trzy zabieramy ją na kolację.
- No, jeśli to są urodziny, to chyba rzeczywiście nie możesz się wycofać - przyznał Rand z ciężkim westchnieniem.
Wolał nie wspominać, że pewna kobieta, z którą spotykał się zaledwie przez dwa tygodnie, zrezygnowała z udziału w ślubie brata, żeby wyjechać z nim na Bahamy. Jamie by się to nie spodobało.
- Nie jestem z tego zadowolony. Pierwszy raz w życiu kobieta woli spędzić wieczór z koleżankami niż ze mną.
- W takim razie zbyt wiele kobiet cię psuło - rzuciła oschle Jamie. - Nie możesz się spodziewać, że wszyscy będą zmieniać swoje plany, by dopasować je do twoich kaprysów.
- Wiesz, kto tak do mnie mówił? Oschła, napuszona, pedantyczna Martha Elizabeth Healy, dopust boży moich szkolnych lat. Każda klasa ma kogoś takiego, kogo nauczyciele zawsze wybierają, by siedział przy ich stoliku, gdy wychodzą z klasy, i zapisywał nazwiska tych, którzy się nieodpowiednio zachowują.
- Zaraz, pozwól, że zgadnę. Ty zawsze się nieodpowiednio zachowywałeś i Martha Elizabeth zapisywała twoje nazwisko. I aby do tego nieszczęścia dodać jeszcze obrazę, nie zdołałeś jej tak oczarować, by zgodziła się je wymazać. - Jamie roześmiała się.
Ku zakłopotaniu Randa, trafiła bezbłędnie. A teraz, jako wolnomyśliciel, swobodnie żyjący mężczyzna, miałby z własnej woli zacząć zalecać się do osoby pokroju Marthy Elizabeth?
Poczuł się sfrustrowany. Zanim dotarł do domu, przekonał siebie, że powinien czuć urazę. Kiedy w godzinę później zadzwonił Daniel i zaproponował randkę w ciemno z pewną modelką, uznał, że ma wszelkie prawa i wszelkie powody, by na nią pójść.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jamie z przyjaciółkami: Angelą Kelso, Romaine Abramovic i Charlene Spencer, zarezerwowały stolik u Darby'ego i otworzyły wielkie, ręcznie pisane karty dań. Lokal był zatłoczony, hałaśliwy i zadymiony. Jamie usiłowała nie żałować, że tu przyszła. W końcu to dwudzieste piąte urodziny Angeli, rodzaj kamienia milowego w jej życiu, a Jamie, Romaine i Charlene zgodziły się postawić jej dowolne danie w restauracji, którą sama wybierze. Po kolacji Angela uparła się, by przyjść tutaj, i pod wpływem urodzinowego nastroju wszystkie się na to zgodziły.
- Chyba wezmę deser lodowy amaretto - Angela odłożyła menu. - Nie mogę się oprzeć. W końcu to moje urodziny - dodała, jakby się tłumacząc.
Jamie spojrzała w oczy Romaine, ale milczały.
- Nie zjesz chyba takich wielkich lodów po solidnej kolacji - zdziwiła się Charlene.
- Dlaczego nie powiesz wprost, Charlene? - zawołała zirytowana Angela. - Uważasz, że jestem gruba!
Jamie skrzywiła się. Przez całe lata obserwowała, jak Angela przechodzi od etapu pucołowatej nastolatki do młodej kobiety z piętnastoma kilogramami nadwagi. Była z tego powodu na przemian załamana i dumna.
Na szczęście zjawiła się kelnerka i cała sprawa poszła w niepamięć. Jamie i Charlene zamówiły wodę, Romaine kieliszek białego wina, a Angela deser amaretto.
- Nie uwierzycie, kto właśnie wszedł - powiedziała Romaine, zniżając głos. - To ten łamacz serc z Cherry Hill, lekarz stomatologii Daniel E. Wilcox we własnej osobie.
- Przyszedł tutaj? Jesteś pewna? - Angela oblała się szkarłatem. Nerwowo sięgnęła do torebki po szminkę i grzebień.
- Wiedziałaś, że tu przyjdzie, prawda, Angie? - domyśliła się Charlene. - Dlatego tak się upierałaś, żebyśmy tu zajrzały.
- Wiem, że często tu bywa w weekendy. - Angela gorączkowo poprawiała swój makijaż. - Ja... wiedziałam, że może go spotkamy. O Boże, jak prezentują się moje włosy?
- Wyglądasz świetnie, Angie - zapewniła ją Romaine. Jamie stłumiła jęk. Tylko nie Daniel Wilcox! Tygodnie
jego zalotów pogorszyły jej stosunki z Angelą. Miała nadzieję, że sprawa zostanie zapomniana, gdy tylko Wilcox przestanie ją prześladować. A teraz były tu wszystkie razem i Jamie nie miała pojęcia, czym to się skończy.
Charlene siedziała twarzą w stronę wejścia i meldowała koleżankom, co widzi.
- Przygotuj się na złe wieści, Angelo. Dentysta twoich marzeń przyprowadził wysoką blondynkę. Wygląda jak modelka.
Angela zgarbiła się. Trzy przyjaciółki wymieniły pełne współczucia spojrzenia.
- Piękny urodzinowy prezent. Biedna Angela - szepnęła Romaine do Jamie, która tylko kiwnęła głową.
Rand szedł za Danielem i dwoma smukłymi blondynkami do stolika w rogu. Kiedy złożyli zamówienia, kobiety przeprosiły i wyszły do „sali dziewczynek".
Rand skrzywił się, słysząc to określenie. „Jego" dziewczyna coraz bardziej go irytowała, choć musiał przyznać, że nie było w tym jej winy. Owszem, była pociągająca i godna pożądania. Dała też wyraźnie do zrozumienia, że chętnie nawiąże z nim bliższą znajomość. Był taki czas, kiedy natychmiast skorzystałby z takiej oferty. Ale nie teraz. Dzisiaj był niespokojny i rozkojarzony. Myślał jedynie o Jamie, która nie tylko przeniknęła do jego umysłu, ale zdobyła go całkowicie. Nie mógł się doczekać końca wieczoru. Odwiezie dziewczynę i zadzwoni do Jamie, nieważne, która będzie godzina. Chciał, żeby było już jutro, by znów mógł zobaczyć Jamie...
- Patrz, tam siedzi Angela Kelso! Moja asystentka. - Głos Daniela wyrwał Randa z zadumy. - Powinienem podejść i przywitać się. Dzisiaj ma urodziny, a ja zapomniałem złożyć jej życzenia. - Zmarszczył brwi z wyraźnym poczuciem winy.
Daniel wstał, potem gwizdnął cicho.
- Niech to szlag! Jamie Saraceni też tam jest.
- Gdzie? - Rand poderwał się z krzesła.
- Jamie to ta czarnowłosa. - Daniel wskazał cztery młode kobiety. - Siedzi obok Angeli, tej z jasnobrązowymi włosami.
Rand przyglądał się dziewczynom. Nie chciał się przyznać, że zna Jamie, i udawał Greka.
- Przy stoliku są dwie dziewczyny z jasnobrązowymi włosami.
- Angela to ta, która, no, ma trochę nadwagi. Świetna dziewczyna - dodał szybko. - Moja prawa ręka w gabinecie. Podejdź tam ze mną. Chcę się przywitać z Angela, ale nie zachwyca mnie perspektywa spotkania Jamie. Nie po tym, jak ona... no...
- Dała ci kosza? - podsunął oschle Rand. Daniel zmarszczył czoło.
- Założę się, że będąc na moim miejscu, nie posunąłbyś się ani o krok dalej.
Rand wzruszył ramionami. Wprawdzie chciał zobaczyć Jamie, ale na pewno nie w takich okolicznościach. Był tu z dziewczyną i wolał, by Jamie się o tym nie dowiedziała. Dręczące go przez cały wieczór poczucie winy teraz powróciło z pełną mocą.
- Zostanę przy stoliku i poczekam, aż wrócą Shelli i Maxi.
- To jeszcze potrwa. - Daniel poklepał przyjaźnie Randa po ramieniu. - No, chodź. Boisz się, że Jamie Saraceni nie zwróci na ciebie uwagi?
Rand uśmiechnął się. Nie potrafił się powstrzymać.
- Zwróci, na pewno. - Wspominając jej namiętną reakcję na pocałunki, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Udowodnij to - zaproponował Daniel konspiracyjnym szeptem. - Osłodzę ci tę przynętę. Weekend tego lata w mojej chacie na Cape May... jeśli załatwisz sobie z nią randkę.
- Zwariowałeś? Zakład? To życie, a nie jakiś głupi serial.
- Mogę nawet zwiększyć stawkę. Jeżeli zwabisz ją do łóżka, możesz mieć tę chatę podczas weekendu przed Świętem 4 Lipca. To wielka frajda być w tym okresie na wybrzeżu. No, chodźmy.
Daniel popchnął Randa przez tłum na małym parkiecie do tańca, w stronę stolika, gdzie siedziała Jamie z przyjaciółkami.
- Zbliża się do nas, Angie - rzuciła podniecona Charlene.
Jamie siedziała tyłem do sali i nie mogła obserwować Daniela Wilcoxa. Czy istnieje święty, patron zakochanych? Jeśli tak, to proszę, niech Daniel będzie miły dla Angeli, a nie robi słodkich oczu do mnie, modliła się w duchu.
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Angelo!
- Nad stołem rozległ się nagle jowialny głos Daniela.
- Na pewno myślałaś, że zapomniałem. Mam przy sobie kartkę, którą chciałem dać ci w poniedziałek.
- Och, dziękuję - odparła jednym tchem, pełna euforii Angela.
- Może przedstawisz swoim koleżankom mojego przyjaciela, Randa Marshalla - mówił Daniel, uśmiechając się chytrze.
Jamie odwróciła się i spojrzała w głębokie, złociste oczy Randa. Przez moment była zbyt zdumiona, by cokolwiek powiedzieć. Zanim odzyskała mowę, Angela zdążyła dokonać prezentacji.
- Czy mogę zatańczyć z solenizantką? - zapytał Daniel swoim obleśnym, przymilnym tonem. Ale Angela tylko zarumieniła się z radości i szybko wstała. - Rand, może poprosisz Jamie?
Rand spojrzał na Jamie i uniósł brwi. Wstała i pozwoliła poprowadzić się na zatłoczony parkiet.
- Spójrz na wyraz twarzy Wilcoxa - zaśmiał się cicho Rand, chwytając ją w ramiona. - Myśli, że dopiero teraz się poznaliśmy, i nie może się nadziwić, że zgodziłaś się ze mną zatańczyć.
- Spójrz na wyraz twarzy Angeli - odparła Jamie.
- Wygląda na oczarowaną. Gdyby tylko zdawała sobie sprawę, jakim łobuzem jest Wilcox.
- Daniel nie jest taki zły. - Gestem właściciela ułożył sobie jej dłonie na szyi, a potem objął mocno Jamie w talii. Przy nim wydawała się filigranowa. Poczuł dreszcz pożądania.
- Nadal jesteśmy umówieni na jutro, prawda? - Musnął wargami jedwabiste włosy Jamie.
- Jesteśmy? - głos Jamie drżał. Kręciło się jej w głowie z emocji. - Nie byłam tego pewna, gdy dziś po południu wściekły wybiegłeś z biblioteki. - Uśmiechnęła się, widząc nagle, jak zabawna jest ta sytuacja. - Oskarżyłeś mnie, że jestem podobna do paskudnej Marthy Elizabeth, która dręczyła cię w szkole. Zaręczam ci, że nigdy nie pilnowałam klasy.
- W to mogę uwierzyć - odpowiedział z uśmiechem.
- Byłaś pewnie królową na wszystkich balach.
Wybuchnęła śmiechem.
- Ja? Ależ skąd. Byłam spokojną dziewczyną, która pilnie się uczyła. Miałam piętnaście lat, kiedy zatrudnili mnie jako asystentkę bibliotekarza w Cherry Hill.
- I wtedy postanowiłaś zostać bibliotekarką - dokończył.
Jamie skinęła głową.
- Uwielbiam czytać książki.
- Ale są takie, bez których mogłabyś się obyć - zauważył ostrożnie Rand, badając grunt. - Na przykład dzieła Lawsona.
- Masz rację. - Jamie roześmiała się. - Cytując opinię pewnego krytyka, powiem: „To nie pisarstwo, to maszynopisanie!"
W tej sytuacji nie mogę się jeszcze ujawniać, zdecydował Rand.
Muzyka umilkła nagle i pary zaczęły rozchodzić się do stolików.
Rand nie ruszał się z miejsca, a Jamie patrzyła na niego tak wyczekująco, że niemal potrafił czytać jej myśli. Czekała na propozycję, że przysiądzie się do niej i jej koleżanek, a potem odwiezie ją do domu. Gdyby tylko przyszedł do Darby'ego sam!
- Chciałbym zaproponować, że odwiozę cię do domu - zaczął.
- Dziękuję - odparła Jamie. - Romaine przyjechała samochodem, więc może odwieźć Charlene i Angelę.
- Nie pozwoliłaś mi skończyć, skarbie. Powiedziałem, że chciałbym cię odwieźć do domu. Ale nie mogę.
- Ach tak. - Jamie wpatrywała się w parkiet.
- Jestem tutaj z dziewczyną - dokończył mężnie Rand.
Spojrzała mu w oczy, a jej policzki pokrył ciemny rumieniec poniżenia i zawodu. I czystej, niepohamowanej wściekłości. Była zazdrosna! Jamie uświadomiła to sobie ze zgrozą i furią. Po raz pierwszy w życiu była zazdrosna o mężczyznę. Nienawidziła siebie za to; jego też nienawidziła.
- Świetnie - oznajmiła z wymuszonym uśmiechem i ruszyła do stolika. - Więc wracaj do swojej dziewczyny.
Rand westchnął, chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Znowu zaczynamy? Ile razy masz zamiar odchodzić taka obrażona? Ile razy mam się tłumaczyć przed tobą?
- Jeśli chcesz wiedzieć, to wcale nie jestem obrażona.
- Przeszła do kontrataku. - Myślę, że jesteś bezczelny, tańcząc ze mną w taki sposób, gdy przyszedłeś z inną kobietą!
- Żałuję, że jestem z inną kobietą. Chciałem być z tobą, Jamie. To twoja wina, że tak się nie stało.
- Muszę dołączyć do koleżanek. Jestem pewna, że twoja towarzyszka już cię oczekuje.
Chociaż odsunęła się, nie mogła oderwać wzroku od błyszczących oczu Randa.
- Chcesz, żebym natychmiast ją spławił? Jamie ogarnęło uczucie tryumfu. Wolał ją od tamtej kobiety!
Jednak jej umysł szybko przejął kontrolę nad ogarniającą ją euforią. Nie współzawodniczyła z partnerką Randa, a on nie był nagrodą do zdobycia. Znała siebie na tyle dobrze, by wiedzieć, że chwilowa radość ustąpi miejsca wyrzutom sumienia.
- Nie przerywaj sobie randki - westchnęła z rezygnacją. - To byłoby nieuczciwe wobec twojej znajomej. Steve robi czasem takie rzeczy, ale ja tego nie pochwalam.
- I nie zmienisz swoich zasad nawet w tej sytuacji
- dokończył w zamyśleniu Rand. - To... godne podziwu.
- Daruj sobie ten sarkazm - warknęła Jamie. - Powiedziałeś bardzo wyraźnie, że zasady są po to, by je łamać!
- To nie był sarkazm. A poza tym są pewne różnice między zasadami, wartościami i regułami. - Rzucił jej kpiący uśmiech zblazowanego światowca. - Ja oczywiście nie przestrzegam żadnych.
Po odprowadzeniu Angeli do stolika, podszedł do nich Daniel.
- Chodź, Marsh. Musimy wracać do Shelli i Maxi - rzucił znacząco i mrużąc oczy przyjrzał się Randowi i Jamie. - To początkujące modelki z Nowego Jorku - dodał z chytrym uśmiechem.
- Jestem pod wrażeniem - odparła Jamie.
W myślach pogratulowała sobie dobrego smaku. Nigdy nawet przez chwilę nie miała zamiaru umawiać się z Danielem Wilcoxem.
- Zobaczymy się jutro wieczorem, Jamie - powiedział Rand stanowczo, jakby prowokował ją, by mu odmówiła.
Nie zrobiła tego.
- Dobranoc Rand - powiedziała chłodno i odeszła do stołu, gdzie Romaine, Charlene i Angela czekały na nią niecierpliwie.
- Jutro? Umówiłeś się z nią na jutro? - wykrztusił Daniel. - To znaczy, że wygrałeś weekend w moim domku. Jak ci się to udało? Co jej powiedziałeś? Dlaczego umówiła się z tobą, a nie ze mną? A jeśli wciągniesz ją do łóżka? Mam plany na weekend przed Świętem 4 Lipca. To moje doroczne bachanalia! - Jęknął.
Rand spojrzał na niego, zdumiony nagłą niechęcią, jaką poczuł do przyjaciela. Po raz pierwszy dostrzegł powierzchowny stosunek Daniela do życia i kobiet. Pojął, że albo on sam się zmienił, albo Daniel.
A kiedy wrócił do domu, zostawiając Daniela z dwiema rozbawionymi, podchmielonymi i seksownymi kobietami, musiał pogodzić się z faktem, że to nie Daniel przeżył transformację. To on.
Marcowa pogoda zawsze była trudna do przewidzenia i temperatura w Dniu Świętego Patryka podskoczyła do zdumiewających o tej porze roku dwudziestu czterech stopni. Rand odłożył zielony sweter i wybrał ciemnozieloną koszulkę polo. Dokładnie o ósmej zjawił się przed drzwiami domu państwa Saraceni.
- Wejdź, wejdź - powitała go ciepło babcia i wciągnęła za ramię do środka. Miała na sobie czarną sukienkę, ale przypięła do ramienia zieloną plastykową koniczynę. Saran, w jaskrawej koszulce i szortach, stała tuż za staruszką.
- Żadnych kwiatów ani czekoladek? - przyjrzała mu się z dezaprobatą. - Zupełnie nic?
- Saran, biegnij na górę i zawiadom Jamie - poleciła stanowczo babcia. - Niech się pospieszy. A ty pójdziesz ze mną. Skoro i tak musisz zaczekać, przedstawię cię rodzicom Jamie.
Wzięła Randa pod ramię i pociągnęła za sobą. Przedstawiła go Maureen, pięknej kobiecie o delikatnych rysach, ciemnych włosach i niebieskich oczach, podobnej do Jamie.
Następnie poznał ojca, Ala Saraceni, którego babcia przedstawiła z dumą słowami „mój syn, mistrz ciesielski".
- Rand, wyglądasz mi na takiego, któremu przydałaby się szklaneczka wina - zawołał Al.
- Chyba nie prowadzisz po alkoholu, prawda? - wtrąciła szybko babcia, spoglądając na gościa przenikliwie.
Rand spojrzał to na jedno, to na drugie, niepewny, co ma odpowiedzieć. Do czego prowadziły te podchwytliwe pytania?
Gdy babcia cytowała statystyki wypadków spowodowanych przez pijanych kierowców, Al wręczył mu butelkę wina. Miała ręcznie wypisaną etykietę.
- To dla ciebie. Wiśniowe wino Saracenich. - Al rozpromienił się. - Produkcja wina to jedno z moich hobby.
- Wypij w domu, kiedy już nigdzie nie będziesz się wybierał - dodała posępnie babcia.
Głośny, ostry dźwięk klaksonu zagłuszył hałas dobiegający z pobliskiej autostrady.
- To na pewno Todd. Zobaczymy się później! - zawołała Saran, wybiegając z domu.
- Najpóźniej o północy, Saran! - odkrzyknął Al.
- Jamie ma głowę na karku - oświadczyła babcia.
- Saran powinna iść za jej przykładem. Jamie nigdy nie spotyka się z łobuzami, którzy trąbią na nią klaksonem. Obraca się w towarzystwie eleganckich dżentelmenów.
- Skinęła głową w stronę Randa. - Może Saran też trafi na kogoś takiego jak on?
Jamie zjawiła się w samą porę, by usłyszeć wypowiedź babci. Uśmiechnęła się lekko.
- Jestem gotowa, Rand.
Obrzucił ją wzrokiem. Miała na sobie zieloną, jedwabną sukienkę z krótkimi rękawami. Szeroki pas podkreślał wąską talię, a szeroka spódnica sięgała do kolan. Nogi w sandałkach na wysokim obcasie wydawały się dłuższe i bardziej kształtne. Rand nie mógł się doczekać, by wreszcie mieć ją tylko dla siebie.
- Uff! - odetchnął, kiedy już pożegnali się i wyszli.
- Bałem się, że twój ojciec każe cię odwieźć o północy.
- Mnie te zasady nie obowiązują - uśmiechnęła się Jamie. - Od lat mam własny klucz. Właściwie... - zająknęła się, lekko zarumieniona. - Rodzice byliby pewnie zachwyceni, gdybym wróciła do domu o piątej czy szóstej rano. Uznaliby, że w końcu, hmm, trochę się rozluźniam. Uważają mnie za zdeklarowaną starą pannę.
- Ale nie babcia. Ona lubi cię taką, jaką jesteś.
Rand otworzył przed nią drzwi samochodu, jak przystało dżentelmenowi. Potem uśmiechnął się. Babcia Saraceni obserwowała ich z okna, nie próbując nawet tego ukrywać. Pomachał do niej, a ona odpowiedziała tym samym gestem.
- Widzę, że znalazłeś wielbicielkę - stwierdziła sucho Jamie. - No cóż, to chyba naturalne. Babcia uwielbia Steve'a, a... ty jesteś bardzo do niego podobny.
- Za chwilę powiesz, że jestem taki jak Daniel Wilcox.
- A nie?
- Nie! - Zamiast uruchomić silnik, Rand zwrócił się do niej z powagą. Było bardzo ważne, by dostrzegła różnicę między nim a wszystkimi Danielami i Steve'ami.
- Widzisz, ja...
Przerwał, marszcząc czoło. Jakie były te różnice? Zdenerwowało go, że nie potrafi ich wykazać. W gruncie rzeczy zdawał sobie sprawę, że właśnie uczucie dla Jamie wyróżniało go ze stada, za którym podążał ślepo przez lata. Ale jak wyrazić to w słowach?
- Gdybym był jak oni, nie byłoby cię tu ze mną
- stwierdził w końcu.
- Tak, to prawda. - Jamie roześmiała się nerwowo.
- Chyba że cierpię na jakieś zaburzenia umysłu i popełniam właśnie największy błąd w swoim życiu.
- Będąc ze mną, nie popełniasz błędu.
Zalała go fala pożądania. Ciało pulsowało pragnieniem, które - zgodnie z regułami zalotów - nie miało dziś doznać spełnienia.
Poczuł rozczarowanie. Do diabła z zalotami.
- Jeszcze ci nie powiedziałem, jak pięknie dziś wyglądasz. - Ściszył głos. - I jak bardzo chcę być z tobą sam na sam. Zapomnijmy o Blarney Stone i jedźmy do mnie.
Spojrzała na niego chłodno.
- Twój ojciec dał mi butelkę domowego wina - nie ustępował. - Możemy wypić za świętego Patryka w wygodzie i odosobnieniu.
Nawet nie mrugnęła okiem.
- Chcesz usłyszeć moją odpowiedź, czy potrafisz się domyślić, jaka będzie?
Chwycił jej dłoń i uniósł do ust, muskając wargami delikatną skórę.
- Wiem, że chciałabyś powiedzieć: tak. Czułem, jak na mnie reagujesz, jak roztapiasz się w moich ramionach, jak twoje ciało płonie, kiedy cię całuję. Niech ta noc nastąpi dzisiaj.
Delikatnie, acz stanowczo cofnęła rękę.
- Czy to rutynowa przemowa, rozpoczynająca każdą randkę? I kobiety naprawdę to kupują?
Nie miał zamiaru opowiadać, jak dobrze działa ta akurat zagrywka. Próbując wykorzystać okazję, naciskał dalej.
- Nie udawaj opanowanej, Jamie. Wiem, że to tylko gra. Twoi rodzice twierdzą, że nigdy nie tracisz głowy, ale ja sprawię, że ci się w niej zakręci. Oboje wiemy, że chcesz iść ze mną do łóżka.
- Jeśli uwagi rodziny uznamy za słuszne, to, według babci, już cię złowiłam. Czy to prawda, Rand? - Uśmiechnęła się kpiąco. - Mam poprosić tatusia, by posłał zaliczkę do Klubu Synów Italii na nasze ślubne przyjęcie?
- Przyjęcie ślubne? - Rand roześmiał się chłodno i z przymusem. - Nie łudź się, skarbie.
- Ja? Z tobą w łóżku? - Uśmiechnęła się słodko. - Nie łudź się, skarbie - dodała ze śmiechem.
- Znajdziesz się w moim łóżku na długo przedtem, nim odbędzie się ślubne przyjęcie - obiecał Rand.
Jamie nie odpowiedziała.
To milczenie go irytowało. Była taka opanowana, tak spokojna. Paradoksalne, ale podziwiał ją, że mu łatwo nie ustępuje.
- Zanim stąd odjedziemy... do Blarney Stone, nie do mnie... mam jeszcze coś dla ciebie. Tutaj.
Podał jej małe pudełeczko, opakowane w zieloną bibułkę.
- Jeden z tych zabawnych lub tradycyjnych drobiazgów, zalecanych w pierwszym rozdziale książki o zalotach?
- Przeszedłem do rozdziału drugiego. Sugeruje pamiątki pewnych szczególnych wspólnych doświadczeń lub wydarzeń.
- Nie mamy wspólnych doświadczeń - przypomniała. - Chyba że to na pamiątkę Wiosennego Festiwalu?
- Wierz mi, że to jedyne zdarzenie, którego wolałbym nie pamiętać. Otworzysz to pudełko?
- Naprawdę, nie powinieneś... - powiedziała, odpakowując prezent.
- Według twojej kuzynki, Saran, zdecydowanie powinienem. Musisz wiedzieć, że uznała mnie za ofermę i prostaka, gdy zjawiłem się bez kwiatów i czekoladek. Nie wątpię, że miała na myśli czarne orchidee i szwajcarską czekoladę.
- Prawdopodobnie. - Jamie roześmiała się. Otworzyła pudełko. Na zielonym aksamicie lśniła mała złota koniczynka na cienkim złotym łańcuszku. - Och, Rand, jakie to piękne! - wykrzyknęła.
Wzruszył ramionami. Nie chciał tego przyznać, ale jej zachwyt wzbudził w nim ogromną radość. Nigdy nie był zwolennikiem dawania prezentów pod wpływem impulsu. Ale dziś ogarnął go taki impuls. A żartobliwe odwołania do „Przewodnika po współczesnych metodach zalotów" nie miały z tym nic wspólnego. Lecz o tym nie miał zamiaru jej mówić!
- Uznałem, że Dzień Świętego Patryka jest dostatecznie wyjątkowy, bym mógł się zastosować do zaleceń drugiego rozdziału - stwierdził burkliwie, ponownie wzruszając ramionami.
- Jest cudowna, Rand. Dziękuję ci bardzo. - Uścisnęła go spontanicznie. - Chcę ją włożyć. Zapniesz mi łańcuszek?
Zrobił to, a w nagrodę mógł gładzić delikatną śmietankowobiałą skórę jej szyi. Kiedy wreszcie uruchomił silnik i odjechał, Jamie trzymała go pod rękę i opierała dłoń o jego udo. W dolnym oknie domu Saracenich babcia opuściła zasłony i odeszła. Fałszując, nuciła najpierw „To miłość", a potem „Marsz weselny" Mendelssohna.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Blarney Stone w Filadelfii było spokojną restauracją i pubem przez cały rok, z wyjątkiem siedemnastego marca, kiedy podawano tam irlandzkie piwo i grała na żywo muzyka. Wśród hord gości trzy czwarte osób nie miało w żyłach ani kropli irlandzkiej krwi. Zanim Jamie i Rand dotarli na miejsce, przed wejściem uformowała się kolejka sięgająca już do następnej przecznicy. Rand zignorował kolejkę i poprowadził Jamie prosto do frontowych drzwi. Wymruczał kilka słów i uścisnął rękę bramkarzowi, który wpuścił ich oboje.
- Co mu powiedziałeś? - spytała Jamie. - Słyszałam głosy, że wszyscy z kolejki mają rezerwację.
- Po co martwić się o rezerwację - uśmiechnął się Rand.
- Pewniejsze jest posmarowanie ręki paroma banknotami.
- Dałeś mu łapówkę, żeby nas wpuścił? - Jamie zmarszczyła brwi. - To mi się nie podoba, Rand. To nieuczciwe.
- Traktuję łapówki jako dzielenie się bogactwem. Obie strony odnoszą korzyści. - Rand chwycił ją pod ramię.
- Chodź, widzę stolik na dwie osoby. Zajmijmy go.
Jamie nie ruszyła się. Ogarnęły ją podejrzenia. Zmierzyła go groźnym wzrokiem.
- W ten sposób przekonałeś Saran, by podała ci mój numer telefonu, tak? Przekupiłeś ją!
- Jamie, nie ma nic złego w płaceniu za pewne przysługi czy przywileje. Taki jest ten świat, tak się załatwia pewne sprawy.
- Chcesz powiedzieć, że tak załatwiają pewne sprawy zepsuci, rozpieszczeni, bogaci chłopcy.
- Trudno napiwki zakwalifikować jako...
- Napiwki? - przerwała mu Jamie. - Wszystko potrafisz wytłumaczyć jednym zręcznym słowem. Rozumiem, że dałeś Saran suty napiwek, kiedy podała ci mój numer telefonu?
Zmarszczył brwi.
- Czy zawsze musisz mieć ostatnie słowo?
- Tylko wtedy, kiedy mam rację.
- O to bym się spierał. Jeśli o ciebie chodzi, jeszcze się nie zdarzyło, żebyś nie miała racji!
Żałowała, że nie potrafi wymyślić riposty. Niestety, nic jej nie przychodziło do głowy. Splotła ręce na piersi i przyjrzała się roześmianemu, roztańczonemu i rozśpiewanemu tłumowi. Wszyscy nosili różne odcienie zieleni. Jamie rozglądała się, czekając na natchnienie. Nie przyszło, ale za to zauważyła znajomą, wyjątkowo przystojną twarz. To jej brat, Steve.
Poczuła rozbawienie. Powinna się domyślić, że Steve Saraceni będzie tutaj dziś wieczorem. Jeżeli Blarney Stone było tym miejscem, które należało odwiedzić w Dniu Świętego Patryka, to oczywiście Steve musiał się tu zjawić.
Steve dostrzegł ją w tej samej chwili. Natychmiast przecisnął się do niej przez tłum.
- Cześć, mała. Co ty tu robisz? - zapytał i podniósł ją do góry, obracając się dokoła.
Rand obserwował to, walcząc z mdlącą falą zazdrości. Ten facet z twarzą filmowego gwiazdora obejmował Jamie z poufałością uzasadnioną tylko u długoletnich przyjaciół lub kochanków. Od pierwszego rzutu oka Rand domyślił się, że taki mężczyzna nie miewa przyjaciół wśród kobiet.
O tak, z tym mężczyzną coś Jamie łączyło. Stąd ta jej ostrożność i podejrzliwość w stosunku do podrywaczy. Powinien się domyślić, że kiedyś sparzyła się na jednym z nich. A ten facet, ubrany od stóp do głów w kosztowne zielone ciuchy, poruszał' się z aroganckim wdziękiem i pewnością siebie. Wyglądał jak kandydat do tytułu podrywacza roku.
- Chodź, poszalejemy. Zatańcz ze mną. . - Steve chwycił Jamie za rękę i pociągnął za sobą na parkiet.
Jamie zerknęła na Randa. Przyglądał się im posępnie. Zatrzymała się i nie ruszyła nawet o krok.
- Zaczekaj moment, Steve. Chcę ci kogoś przedstawić. - Pociągnęła Steve'a za ramię. - Chcę cię przedstawić mojemu chłopakowi. Rand Marshall. Stoi tam.
Steve przyjrzał się Randowi, który zmierzył go groźnym spojrzeniem. A potem uśmiechnął się do siostry.
- Widzę, że leci na ciebie, Jamie. Powiedzieć ci coś zabawnego? Myśli, że coś jest między nami. Wygląda, jakby miał ochotę porąbać mnie na kawałki i wykorzystać jako przynętę na ryby! - Steve wybuchnął śmiechem.
Rand zacisnął wargi. Zuchwały śmiech tego mężczyzny był ostatnią kroplą przepełniającą kielich. Nie zostawi Jamie na łasce tego zarozumiałego, zielonego pawia!
- Rand, to mój brat Steve - zawołała Jamie, gdy tylko się zbliżył. Groźny wyraz jego twarzy trochę ją przestraszył. - Steve, poznaj Randa Marshalla.
- Twój brat? - powtórzył Rand i jego bojowy nastrój złagodniał nagle, pozostawiając go w lekkim oszołomieniu.
- Jeden, jedyny. - Steve uśmiechnął się i wyciągnął rękę. - Więc jesteś nowym chłopakiem Jamie? - Przyjrzał mu się z uwagą. - Nie wyglądasz tak jak jej poprzedni faceci.
- Ani słowa więcej, Steve - ostrzegała go Jamie.
- A jak wyglądali ci poprzedni? - zapytał Rand.
Steve roześmiał się.
- Tacy bardzo dobrze wychowani, lalusiowaci. I zawsze zanudzali ją na śmierć, bo ona też jest taka dobrze wychowana i chłodna.
Rand wybuchnął śmiechem.
- Ponieważ tak świetnie się wam rozmawia, to może was zostawię - wtrąciła zimno Jamie. - Jestem pewna, że jeżeli nie będzie mnie w pobliżu, lepiej uda wam się polowanie na kociaki. - Odwróciła się i chciała odejść.
Rand objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
- Tylko na ciebie mam zamiar polować, Jamie
- oświadczył cicho.
- Dobrze powiedziane. - Steve uszczypnął siostrę w policzek. - Fajnie widzieć cię z facetem, którego nie potrafisz wystraszyć.
- A mnie miło byłoby zobaczyć cię z kobietą, której nie zdołałbyś oczarować i zawrócić w głowie tym twoim fałszywym urokiem - odparła surowo Jamie.
Steve nie poczuł się bynajmniej urażony, a nawet wydawał się zachwycony.
- Moja maleńka siostrzyczka - powiedział z sympatią. - Zawsze robi mi wymówki. Krytykuje mój styl życia. - Steve zachichotał, po czym przysunął się do Randa i konspiracyjnie zniżył głos. - Też nie będziesz mógł jej oczarować ani zawrócić w głowie. Sugeruję, żebyś nawet nie próbował.
Ucałował Jamie w policzek, uścisnął dłoń Randa i zniknął w tłumie. Rand i Jamie stali niepewnie naprzeciw siebie.
- Steve powiedział, że uznałeś jego i mnie za parę
- zauważyła, próbując przerwać coraz dłuższe, pełne napięcia milczenie.
- Nie miał racji. Natychmiast dostrzegłem podobieństwo między wami i domyśliłem się, że to twój brat.
- Och, oczywiście. - Wzniosła oczy do góry. - Dlatego byłeś tak zdumiony, gdy ci go przedstawiłam? Myślałeś, że to mój dawny chłopak, i byłeś zazdrosny.
- Ten pomysł wydawał jej się ogromnie zabawny.
- Równie zazdrosny, jak ty wczoraj, kiedy powiedziałem, że jestem u Darby'ego z dziewczyną - odparował.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Jamie westchnęła niecierpliwie. - Znów zaczynamy się spierać. Kłócę się z tobą częściej niż z kimkolwiek innym, nie wyłączając Steve'a i Saran.
- A wiesz, czemu tak często się ze sobą kłócimy?
- Ponieważ w oczywisty sposób do siebie nie pasujemy.
- Ponieważ pragniemy siebie nawzajem tak bardzo, że się nieomal spalamy. Wierz mi, skarbie, seksualna frustracja to najlepszy środek, by doprowadzić człowieka do wrzenia.
- Powinnam się domyślić, że powiesz coś takiego - stwierdziła kwaśno. - Jeśli się nie kłócimy, to mówimy o seksie.
- Znam sposób, by przełamać tę patową sytuację. Chodź dzisiaj ze mną do łóżka, Jamie. To rozwiąże problem frustracji, kłótni i tych nieustających rozmów o seksie.
- Twierdzisz, że jeśli prześpię się z tobą, natychmiast zmienimy się w zgodnych, rozumiejących się partnerów, którzy będą prowadzić głębokie, filozoficzne dyskusje o literaturze, muzyce i polityce. - To była zabawna teoria i Jamie roześmiała się cicho. - Naprawdę myślisz, że jestem taka naiwna?
- Miałem nadzieję. Człowiek może trochę pomarzyć, prawda?
Wesołość błysnęła w jej oczach.
- Nie zniechęcaj się, snuj swoje marzenia. - Spoważniała i spojrzała na niego uważnie. - Rand, przesadziłam trochę, krytykując cię za to, że zapłaciłeś temu facetowi przy drzwiach. W tej kłótni nie chodziło o seks. To różnica poglądów. Przepraszam cię.
Te nieoczekiwane przeprosiny zupełnie go zaskoczyły. Przyszło mu do głowy, że za mało czasu spędzał na rozmowach ze swoimi partnerkami. Zawsze uważał, że jako środek porozumienia seksualne działanie przynosi lepsze efekty.
W następnej chwili uświadomił sobie, że seks jest także skutecznym sposobem unikania porozumienia. Szeroko otworzył oczy. Wielki Boże, co to jest? Przebłysk intuicji?
Spojrzał na Jamie, która obserwowała go z uśmiechem.
- Wyglądasz jak porażony piorunem.
- Nie jestem pewien, co powinienem teraz powiedzieć.
To była prawda. Dzięki seksowi można uniknąć porozumienia. Skąd się brały u niego takie myśli i dlaczego akurat teraz?
- Nie będę przepraszał za ten napiwek, który dałem bramkarzowi... Ale przyznaję, że nie powinienem przekupywać Saran, żeby podała mi twój numer telefonu.
- Z którego jeszcze nie skorzystałeś.
- Zamierzam to naprawić i w pełni go wykorzystać.
- Właściwie nie musisz - zapewniła go pospiesznie. - Jedyny telefon w domu jest w kuchni, gdzie wszyscy się kręcą. A słuchanie cudzych rozmów to ulubiona rozrywka Saracenich.
- To chyba znaczy, że nie będziesz mówić ze mną o rzeczach nieprzyzwoitych. - Udał rozczarowanie.
Roześmiali się głośno.
- A teraz będziemy śpiewać i chcemy, by wszyscy nam towarzyszyli - obwieścił przez mikrofon irlandzki tenor.
- Mamy śpiewać? - Rand nie wyglądał na zadowolonego.
Jamie śpiewała wraz z rozbawionym tłumem, wybuchając śmiechem, gdy mylił się jej tekst piosenki. Jest może ostrożna, jeśli chodzi o randki, ale nie ma żadnych oporów, by przyłączyć się do śpiewającego tłumu.
Rand czuł się zakłopotany. Nigdy nie angażował się, nie mieszał z ludźmi wokół siebie. Nawet jeśli chodziło o kobietę, która dzieliła z nim łóżko. Dopiero kiedy spotkał Jamie, poczuł tę dziwną, niewyjaśnioną chęć, by się do niej zbliżyć; fascynowała go i to nie tylko seksualnie. Pragnął emocjonalnego zbliżenia, którego zawsze starannie unikał.
To odkrycie zaniepokoiło go i przeraziło. Emocjonalne zbliżenie?
- No dalej, Rand - ponagliła go rozbawiona Jamie. - Śpiewaj.
Pokręcił głową, wciąż nie mogąc zrozumieć, co się z nim dzieje. Kobiety oskarżały go często o to, że traktuje je instrumentalnie. Przyjmował tę opinię bez mrugnięcia okiem. Czasem nawet wykorzystywał ją jako wygodne usprawiedliwienie swego zachowania.
Ale tacy, którzy naprawdę boją się zaangażowania, nie pragną ryzyka i zagrożeń emocjonalnego zbliżenia. Uciekają na samą myśl o czymś takim. Rand spoglądał w roześmiane oczy Jamie i wiedział, że on nigdzie nie ucieknie.
- Nie bądź taki przerażony - zakpiła, biorąc go za rękę. - Nie możesz śpiewać gorzej ode mnie - stwierdziła i razem z całym tłumem zaczęła nucić słowa następnej piosenki.
Entuzjazm i rozbawienie zgromadzonych były najlepszym antidotum na ponure myśli. Po chwili Rand zaczął śpiewać. Wypili trochę irlandzkiego piwa, a potem spróbowali peklowanej wołowiny z kapustą. Jeszcze trochę pośpiewali i zaczęli uczyć się irlandzkiego tańca.
Po północy zespół zaśpiewał kilka powolnych, romantycznych ballad. Jamie i Rand bez słowa poszli na parkiet.
Rand przytulił ją mocno do siebie. Jamie splotła ramiona na jego szyi i westchnęła cicho. Kołysali się wolno w idealnej harmonii, jakby tańczyli razem od lat.
Rand gładził jej plecy, od talii aż po szyję, na której wisiał łańcuszek ze złotą koniczynką.
Cieszył się, że Jamie ma na sobie wisiorek, który jej podarował. Miał wrażenie, że to rodzaj symbolicznego naznaczenia; znak, że ta dziewczyna należy tylko do niego. Oczywiście tradycyjnie do tego celu służyły ślubne obrączki. Ta zdradziecka myśl pojawiła się w jego głowie, ale szybko ją odsunął w odruchu samoobrony.
Kilka godzin później rozstali się pod jej drzwiami, po długim, namiętnym pocałunku na dobranoc. Była już prawie trzecia i niewielki ganek oświetlała jaskrawa lampa.
- Czy... masz jakieś plany na jutro? - spytał, starając się mówić z obojętnością, jakiej wcale nie odczuwał.
- Obiecałam tacie, że pojadę z nim na plażę, żeby pomóc Brandonowi i Timmy'emu wypróbować nowe latawce.
- Czy mogę coś zaproponować? Może ktoś inny z twojej licznej rodziny zechciałby puszczać latawce z tatusiem i dzieciakami?
- Nikt nie ma na to czasu. Mama ma jakieś sprawy dotyczące lalek. Cassie i Saran idą do pracy. Steve jest, jak zwykle, nieosiągalny, a babcia nie nadaje się do takich rzeczy. Tata nie może pomagać obu chłopcom. Potrzebna jest dwójka dorosłych.
- A co z ojcem chłopców? - nie ustępował Rand. - Nie odwiedza ich podczas weekendów? Niech się z nimi pobawi.
- Ojciec chłopców ma prawo odwiedzin. - Jamie zacisnęła wargi. - Dwa lub trzy razy w roku wpada tu na parę godzin, składa mnóstwo obietnic, których nie dotrzymuje. Dlatego nigdy ani ja, ani nikt z rodziny nie złamał obietnicy danej tym dzieciom. Chłopcy powinni wiedzieć, że są na świecie ludzie, którzy dotrzymują słowa.
- To doprawdy jest godne podziwu. Ale dla mnie ogromnie niewygodne. Żeby cię jutro zobaczyć, muszę pojechać z wami i puszczać latawce?
- Chciałabym, żebyś przyjechał, ale na to nie liczyłam.
- A do szału doprowadza mnie fakt, że we wszystkim ci ulegam. O nic mnie nie prosisz. Pojedziesz z dziećmi bez względu na to, czy zabiorę się z wami, czy nie. W ten sposób przerzucasz piłkę na moją stronę kortu.
- To nie jest tenis. - Uśmiechnęła się. - Mówiliśmy o puszczaniu latawców.
- Nie robiłem tego od lat.
- Przypuszczam, że nie robisz wielu rzeczy. Inni ludzie robią je za ciebie.
- Mówisz tak, jakbym był jakimś obrzydliwym próżniakiem! - zaprotestował Rand. - Dużo ćwiczę. Działam w klubie, biegam, pływam, gram w tenisa i nawet czasami w golfa.
- Nie chodzi mi o rozrywki - odparła Jamie. - Mam na myśli to, że ty niczego nie robisz dla kobiet. Od czasu do czasu zabierasz je tylko na kolację lub do teatru. Generalnie czas z kobietą spędzasz głównie w łóżku.
- Mogę cię zapewnić, że kiedy jestem z kobietą w łóżku, zdecydowanie coś z nią robię. - Uniósł znacząco brwi.
Ku swej irytacji poczuła, że się rumieni.
- Wiedziałam, że powiesz coś w tym rodzaju.
- Myślisz, że tak dobrze mnie znasz - burknął Rand. - Czy słusznie zakładam, że całą tę wiedzę o męskich rozrywkach i życiu seksualnym zaczerpnęłaś z opowiadań swego brata? - Szczególnie irytujące było to, że tak trafnie podsumowała jego życie czy styl życia. Czy jakkolwiek to nazwać. - Co ty robiłaś przez te lata? Chodziłaś za bratem i sporządzałaś notatki?
- Po prostu słuchałam i obserwowałam. - Aby urazić go do końca, zerknęła na zegarek. - Już późno, Rand. Dobranoc i dziękuję za dzisiejszy wieczór. Świetnie się bawiłam.
- Wygłosiłaś już tę swoją obowiązkową, uprzejmą przemowę pożegnalną. Tuż przed tym, jak cię pocałowałem. Wtedy mnie zirytowała, a teraz irytuje mnie jak diabli.
- Wchodzę do domu. Ty po prostu znów chcesz się pokłócić.
- Ja po prostu chcę iść z tobą do łóżka, a potem usunąć ze swojej pamięci!
Zadrżał, przerażony własnym wybuchem. Jeśli teraz Jamie zatrzaśnie mu drzwi przed nosem i odmówi widywania się z nim, to będzie wiedział, że na to zasłużył.
Ale, ku jego całkowitemu zdumieniu, Jamie roześmiała się.
- Nie powinieneś tak się odkrywać i zwierzać się ze swoich intencji, Rand. Nie mów o swoich planach i skoncentruj się na prawieniu mi komplementów. Opanuj się. Steve nigdy by się tak fatalnie nie przejęzyczył.
Patrzył na nią zakłopotany. Była nie do pokonania. Absolutnie wspaniała. I potrafiła manipulować nim tak, jak nie potrafiła tego robić żadna inna kobieta.
- Jesteś taka... taka...
Nie mógł znaleźć słów. Do diabła, gdyby teraz jako Brick Lawson miał opisać podobną scenę, bez problemów znalazłby dowcipną lub złośliwą odpowiedź. Ale jako Rand Marshall zupełnie oniemiał.
- Dobranoc, Rand - powiedziała z uśmiechem i odwróciła się, by zamknąć drzwi.
- Nie możemy zakończyć w ten sposób dzisiejszego spotkania - mruknął. Próbował odzyskać przewagę. Było to absolutnie konieczne. - Pocałuj mnie na dobranoc.
- Przecież już...
Chwycił ją za ręce i pociągnął ku sobie.
- Żadnych ale. Po prostu zrób to.
Poczuła, że nie potrafi mu tego odmówić. Spędzili razem cudowny wieczór. Z wyjątkiem tych chwil, kiedy się kłócili. Lecz kłótnia z Randem była bardziej ekscytująca niż cokolwiek innego z kimkolwiek innym.
Wyciągnęła dłoń, by prześledzić zmysłowy kształt jego ust. Zadrżała z pożądania. Miał tak wspaniałe wargi: kuszące, namiętne... Naprawdę chciała go pocałować. Bardzo chciała.
- Rand - szepnęła.
Objęła go za szyję a potem całowali się mocno i szaleńczo. Przesuną) dłoń i objął jej pierś. Była ciepła, miękko zaokrąglona. Pieścił ją, gładząc kciukiem sztywny czubek, aż Jamie jęknęła z rozkoszy.
Nagle, bez ostrzeżenia, odsunął się od niej. Jamie westchnęła i oparła się niepewnie o framugę.
- Dobranoc, Jamie.
Oczy Randa lśniły. Czuł, że odniósł zwycięstwo. Jamie poddała mu się absolutnie i bezwarunkowo. Udowodnił, że należy do niego, że będzie jego, kiedy tylko on tego zechce.
Tryumfujący, ruszył do samochodu. Zostawił ją spoglądającą ze zdziwieniem i zakłopotaniem.
Przystanął, otwierając drzwi samochodu.
- O której jedziecie jutro na tę plażę?
- Po mszy - odparła ochrypłym głosem. - Około południa.
- Więc się zobaczymy. Szeroko otworzyła oczy.
- Jedziesz z nami?
- Będę tu o dwunastej.
Jamie stała na ganku, patrząc na oddalający się samochód. Kiedy Rand odjechał, zgasiła światło i weszła do domu.
Nim zapadła w niespokojny sen, myślała o Randzie. Przewracała się i rzucała, śniąc o mężczyźnie z ciemnozłotymi oczami, którego wprawne ręce pieściły jej ciało; którego twarde, zmysłowe wargi sprawiały, że jęczała z rozkoszy.
Obudziła się zarumieniona, z imieniem Randa na ustach.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W niedzielne popołudnie Rand i Jamie wyruszyli wraz z jej ojcem i siostrzeńcami, Brandonem i Timmym, na pobliską Long Beach Island. Dzieci wbiegły na pustą plażę z dwoma nowymi czerwono - niebiesko - żółtymi latawcami. Wiał lekki wiatr. Pomimo to latawce nie od razu wzniosły się w górę. Ponieważ zjawił się Rand, Al Saraceni postanowił usiąść w plażowym fotelu i poczytać gazetę.
Rand, pamiętając zasady puszczania latawców ze swojego dzieciństwa, instruował chłopców:
- Nie trzeba biegać, żeby latawiec wzbił się w powietrze. Należy stanąć plecami do wiatru i wolno luzować sznurek.
Pomógł Timmy'emu puścić latawca, a Jamie i Brandon walczyli z drugim. Kiedy oba wzniosły się w górę, chłopcy przejęli sznurki.
Jamie wsunęła dłoń w rękę Randa.
- Zostawmy chłopców z tatą i chodźmy na spacer - zaproponowała cicho.
- Chcesz być ze mną sam na sam? - Rand uśmiechnął się z satysfakcją.
- Chcę się przejść po plaży - odrzekła Jamie. - Jeśli nie chcesz ze mną iść, zostań z chłopcami, a ja pospaceruję z tatą.
- Pójdziesz ze mną. - Objął ją ramieniem. - Dziecinko - dodał, doskonale naśladując Steve'a.
Zostawili chłopców pod czujnym okiem dziadka i ruszyli na długi spacer wzdłuż plaży. Było chłodniej niż wczoraj, temperatura sięgała piętnastu stopni i było o wiele za zimno, by wejść do wody. Szli więc po plaży. Rozmawiali, przekomarzali się i śmiali całkowicie zajęci sobą.
Kiedy wrócili, stwierdzili ze zdumieniem, że już prawie piąta. Chłopcy, znudzeni puszczaniem latawców, budowali gigantyczny zamek z piasku, a dziadek udzielał im instrukcji.
- Straciłem poczucie czasu - stwierdził zdumiony Rand.
W ciągu tych godzin spędzonych z Jamie ani razu nie spojrzał na zegarek. To było niezwykłe. Zazwyczaj bardzo cenił swój czas.
Al nalegał, by Rand zjadł kolację w domu Saracenich. Jamie zasugerowała, że być może ma on inne plany na dzisiejszy wieczór. Ale ojciec nie chciał o niczym słyszeć.
- Ciekawe, co by się stało, gdybym naprawdę miał inne plany na wieczór - szepnął Rand do Jamie, gdy usiedli na tylnym siedzeniu wielkiego niebieskiego buicka Ala.
- Obawiam się, że mimo wszystko jadłbyś z nami kolację. Zyskałeś w oczach taty, bawiąc się z jego wnukami.
- Chociaż zniknąłem z jego córką na całe popołudnie? - szepnął prowokująco i przysunął się bliżej. - Mogłem przecież cię wykorzystać.
- Na plaży w środku dnia? To nie wchodzi w grę! Ojciec wie doskonale, że dobrze ułożona, przyzwoita i opanowana Jamie nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego.
- Pamiętam taki moment przed biblioteką, gdy dobrze ułożona i przyzwoita Jamie wcale nie była taka opanowana.
Zarumieniona Jamie przygryzła wargę. Uwaga Randa wymagała odpowiedzi, ale brakowało jej słów.
- Powinnam wiedzieć, że nie powstrzymasz się od jakichkolwiek seksualnych insynuacji - szepnęła z wyrzutem.
- Byłabyś rozczarowana, gdybym nie zrobił niczego takiego. Zaczęłabyś się martwić, że już cię nie pragnę.
- Chwycił ją za rękę, uścisnął jej palce i oparł się wygodnie, przyciągając Jamie bliżej siebie.
- Nie byłabym rozczarowana - szepnęła.
- Nie? Taka jesteś pewna siebie?
- Nie! Tak! To znaczy... - Pokręciła głową i roześmiała się mimo woli. - Potrafisz tak wszystko przekręcić, że każda odpowiedź będzie niedobra.
Wolną ręką szturchnęła go żartobliwie w bok. Chwycił tę rękę i praktycznie ją unieruchomił. Jamie ze śmiechem zaczęła się wyrywać, przypominając sobie z dzieciństwa, jak unikała zapaśniczych chwytów Steve'a.
Była jednak podstawowa różnica. Ona i Rand nie byli już dziećmi, a on nie był jej bratem. Ta szamotanina wyzwalała w obojgu uczucie erotycznego podniecenia. Jamie nie miała ochoty dłużej walczyć.
Spojrzała mu w oczy i ujrzała w nich pożądanie.
- Więc jak, Rand, myślisz, że Flyersi pobiją Rangersów jutro wieczorem? - zabrzmiał jowialny głos Ala.
Jamie szarpnęła się konwulsywnie i Rand niechętnie ją wypuścił. Z wyjątkiem prawej ręki, którą wciąż mocno trzymał.
- Dobrze ułożona, przyzwoita i opanowana - szepnął tak cicho, że z trudem go słyszała. - Nie ze mną, skarbie.
- Zarumieniła się, a on pochylił się do przodu i głośno powiedział: - Myślę, że Flyersi im dokopią.
Rozdział trzeci w „Przewodniku po współczesnych metodach zalotów" sugerował, by pary spędzały wspólnie czas na rozrywkach. Rand wspomniał dawne dni, kiedy spędzanie czasu z kobietą oznaczało zapasy w łóżku. Uśmiechnął się smętnie. Od pierwszej randki wiedział, że z Jamie to się nie uda.
Ona lubiła rozrywki. Uwielbiała tańczyć, pływać, jeździć na wrotkach, na łyżwach, a nawet grać w kręgle. Lubiła chodzić na targowiska i do kina, do teatru i muzeum, i do zoo w Filadelfii. Lubiła jeździć na rowerze i na wycieczki, zbierać truskawki na farmie, a potem robić lody i zjadać je z tymi truskawkami.
Przez następne tygodnie robili razem wszystkie te rzeczy. Parę razy grali nawet w minigolfa! Rand dzwonił do niej codziennie wieczorem, nawet gdy widział się z nią wcześniej.
Żeby uniknąć dostarczania rodzinie Saraceni dodatkowej rozrywki, kupił Jamie aparat telefoniczny i zainstalował gniazdko w jej sypialni. Tam mogła z nim rozmawiać na osobności i bez zahamowań odpowiadać na jego skandaliczne propozycje i insynuacje.
Odpierała je dowcipnie i z wdziękiem, czasem rzucając kilka własnych prowokacyjnych uwag. Wiedziała, że Rand jej pragnie, i pociąg, jaki do niego czuła, nie wydawał się już tak groźny. Kochała go i pragnęła być z nim na dobre i złe.
Początkowe opory przed zaangażowaniem w poważniejszy związek wydawały się teraz śmieszne. Randa i ją łączyło coś, co opierało się na wzajemnym szacunku i zaufaniu. I miłości.
Rodzice i babcia, według których romans Jamie i Randa musiał zakończyć się ślubem, zaczynali już pytać, czy w Klubie Synów Italii powinni zarezerwować salę na wielkie przyjęcie weselne. Jamie zdołała ich jakoś przekonać, by nie pytali Randa o datę ślubu. Przyłapała się jednak, że przegląda biblioteczne egzemplarze magazynu „Panna Młoda".
Wprawdzie ona i Rand nie mówili jeszcze o małżeństwie, lecz Jamie była pewna, że ich romans może się tym zakończyć. Tak musiało być! Tak bardzo go kochała.
I pragnęła go nie mniej niż on jej. Pomiędzy nimi płonął coraz gorętszy ogień, bardziej intensywny w miarę jak bliżej się poznawali. Nie mogli przebywać obok siebie, by się nie dotknąć. Kiedy tylko było to możliwe, trzymali się za ręce. Rand przy każdej okazji obejmował jej ramiona, talię czy sadzał ją sobie na kolanach.
Całowali się często i namiętnie. Niektóre najbardziej gorące pocałunki i pieszczoty zdarzały się w samochodzie, lecz nigdy nie posuwali się zbyt daleko. Nie byli przecież parą zwariowanych i nieobliczalnych nastolatków.
Nocą, sama w łóżku, w maleńkiej różowo - żółtej sypialni, Jamie przewracała się z boku na bok, prześladowana przez ostre i słodkie zarazem ukłucia pożądania.
Rand, samotny w wielkim wodnym łóżku, w zimnym czarno - białym pokoju, także wiercił się niespokojnie. Często brał zimny prysznic i ćwiczył więcej niż zwykle w nadziei, że zmęczenie pozwoli mu szybciej usnąć.
Myślał o Jamie, śnił o niej, pragnął bardziej, niż kiedykolwiek pragnął kobiety. Planował skomplikowane techniki uwodzenia, wymyślał spiski, które miały zwabić ją do jego łóżka, ale nie realizował żadnego z nich. Chociaż rozpaczliwie pragnął się z nią kochać, a jego pożądanie i desperacja rosły z każdym dniem, chciał, by przyszła do niego bez wątpliwości i lęków, by oddała mu się całkowicie i bez żadnych oporów. Zbyt o nią dbał i za bardzo lubił, by mogło to odbyć się w inny sposób.
Jedyna chmura nad tym niemal idyllicznym związkiem łączyła się z pracą czy też z pozornym brakiem pracy Randa. Nie mówił jej, że gdy ona pracuje w bibliotece, on spędza całe dnie, tworząc najnowszy, nie mający jeszcze tytułu thriller. Przyjęto jego propozycję i wypłacono mu czekiem sporą zaliczkę. Nadal jednak żartobliwie opowiadał o zaletach bezczynnego życia bogaczy. Tymczasem Jamie, która kochała swoją pracę, próbowała namówić go, żeby znalazł sobie jakieś zajęcie.
W powieści Bricka Lawsona taki konflikt byłby dość interesujący, lecz własną sytuację Rand uznawał za coraz mniej zabawną. Przez całe życie starał się unikać bycia tym, za kogo uznawała go Jamie - pozbawionym jakichkolwiek ambicji, beztroskim dyletantem, żyjącym z rodzinnego majątku.
Ale jak jej powiedzieć o tym, czym się zajmuje? Zwłaszcza teraz, po tak długiej znajomości? Rand powtarzał sobie, że woli uniknąć kłótni, która z pewnością wyniknęłaby z powodu tak długiego utrzymywania całej sprawy w tajemnicy. Ale stawką mogłoby być coś więcej niż zwykła kłótnia. Rozmyślając, Rand dostrzegał, na czym polega problem. Wiedział, że Jamie ceni prawdomówność, a on nie był z nią całkiem uczciwy. Nie chciał ryzykować, że ją straci.
Świadomość tego, co się dzieje, napełniała lękiem byłego beztroskiego kawalera. W końcu przyznał sam przed sobą, że ostatecznym celem jego zalotów nie jest wciągnięcie Jamie do łóżka. Nie mógł sobie wyobrazić życia bez niej i zrobiłby wszystko, by uczynić ją szczęśliwą. Czyżby ją pokochał?
To pytanie zadał sobie pewnego ciepłego, majowego wieczoru, kiedy wyruszał, by zabrać Jamie na mecz na Stadionie Weteranów w Filadelfii. Właśnie wyjeżdżał jaguarem z podjazdu, gdy Saran zahamowała obok niego samochodem Jamie.
- Rand! - zawołała przez okno. - Mogę z tobą porozmawiać parę minut? - Wyskoczyła z wozu i podeszła do niego.
- Coś się stało? Gdzie jest Jamie? - zapytał z lękiem, wysiadając z wozu.
- Jest w domu i czeka na ciebie. Nie chodzi o Jamie, chodzi o mnie. Mam kłopot, Rand - oznajmiła dramatycznie.
- O Boże! - jęknął Rand, blednąc. - Jesteś w ciąży.
- Nie jestem! - zawołała oburzona Saran. Poczuł ulgę i zaraz potem irytację.
- A co mogłem sobie pomyśleć? Kiedy nastoletnia dziewczyna mówi, że ma kłopoty...
- Obleję z angielskiego, a wtedy zostanę na drugi rok
- przerwała mu Saran. - Mój nauczyciel mówi, że jeżeli do wtorku nie oddam piętnastostronicowej pracy na temat wykorzystania czerwieni jako symbolu w „Opowieści o dwóch miastach" Charlesa Dickensa, postawi mi dwóję. Wtedy, by dostać dyplom, będę musiała zdawać poprawkę, a nie mogę, bo kiedy tylko skończę osiemnaście lat, czyli pierwszego lipca, wyjeżdżam z Merlton i przenoszę się do Nowego Jorku.
- Więc napisz tę pracę - poradził Rand, wsiadając do samochodu. Nie mógł się doczekać, by zobaczyć Jamie.
- Nie mogę! Nienawidzę angielskiego i nienawidzę „Opowieści o dwóch miastach". Tę pracę i tak powinnam złożyć dwa miesiące temu.
- Dwa miesiące? Nic dziwnego, że nauczyciel dostał szału. Posłuchaj, wiem, że takie wypracowanie może człowieka zirytować, ale po prostu usiądź spokojnie i zmuś się, żeby je napisać.
- Myślałam, że może ty je za mnie napiszesz - oświadczyła chytrze.
- Ha! Źle myślałaś, dziecinko. Nie będę pisał żadnych wypracowań.
- Ale dla ciebie to będzie fraszka, skoro jesteś zawodowym pisarzem. - Uśmiechnęła się tryumfująco.
- Brickiem Lawsonem.
Rand jęknął.
- Ty... ty wiesz? - wykrztusił z trudem.
- Od Wiosennego Festiwalu w szkole - powiedziała z dumą. - Nudziło mi się w twojej kuchni z babcią, kiedy ty i Jamie ściskaliście się w sąsiednim pokoju, więc trochę się rozejrzałam. Znalazłam twój gabinet, komputer i wszystkie te teksty Lawsona. - Przechyliła głowę i obserwowała go przenikliwie. - Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego nie powiedziałeś o tym Jamie. Ale ponieważ tego nie zrobiłeś, ja też milczałam.
- Pomyślałaś, że wykorzystasz swoje odkrycie, gdy pojawi się okazja do szantażu - domyślił się zgryźliwie Rand. - O to ci chodziło, prawda, Saran? Jeśli napiszę ci tę pracę, nie powiesz Jamie o tym, że jestem Brickiem Lawsonem.
Saran wzruszyła ramionami.
- Nie zrobiłabym tego, gdybym nie była w rozpaczliwej sytuacji. Ale jestem i obiecuję, że nigdy nawet nie szepnę o tym słówka - dodała ze słodkim uśmiechem. - Chociaż naprawdę nie wiem, czemu sądzisz, że Jamie by to przeszkadzało. Ona kocha książki, a ty je piszesz. Idealna z was para.
- Ona nie lubi tego typu książek, a ja za długo czekałem, żeby jej o tym powiedzieć. Teraz to już chyba niemożliwe. - Rand zmarszczył brwi. - Do diabła, sam sobie na to zasłużyłem. Przekupiłem cię, niewinne dziecię, nie zachowałem się uczciwie wobec Jamie... szantaż jest naturalną konsekwencją tej nieuczciwości.
- Pewnie i tak będziesz jej musiał powiedzieć - westchnęła Saran.
- Teraz nie jest na to odpowiednia chwila - mruknął Rand. Jeśli napisanie tej obmierzłej pracy da mu jeszcze trochę czasu, podejmie się tego zadania. - Powiem jej w końcu, ale nie przed... nie przed...
- Nie przed czym? - zapytała ciekawie Saran.
- To nie twoja sprawa. Napiszę ci to cholerne wypracowanie, a ty trzymaj buzię na kłódkę.
- Rand, jesteś aniołem! Zbawco! Będę ci wdzięczna do końca życia. - Cmoknęła go w policzek, po czym wskoczyła do samochodu. - Bawcie się dobrze - zawołała wesoło i odjechała.
Rand starał się opanować złość i zachować optymizm. W końcu wciąż może czekać na odpowiedni moment, by powiedzieć Jamie o tym, że jest Brickiem Lawsonem. Od lat nie czytał Dickensa; może zyska trochę wiedzy. I w końcu, skoro pomoże Saran, ta mała szantażystka zda egzamin z angielskiego, skończy szkołę i opuści Merlton. Miał nadzieję, że na zawsze.
Uspokojony, ruszył po Jamie.
W weekend poprzedzający Dzień Pamięci była piękna, wiosenna pogoda. Rand zgodził się pomóc Jamie posadzić kwiaty w gazonach przed jej domem. Nigdy wcześniej tego nie robił, ale Jamie powiedziała, że sadzenie kwiatów przed Dniem Pamięci było rodzinną tradycją Saracenich. Rodzina Jamie przestrzegała wielu zwyczajów i to mu się nawet podobało. Zestawił ich z własną rodziną, z tą gromadą egoistów, których nie łączyło ze sobą nic prócz finansowych zobowiązań.
Rozdział czwarty w podręczniku zalotów sugerował, o ile to możliwe, spotkanie i poznanie się rodzin. Rand doskonale znał Saracenich, spotykał się z nimi od tygodni, ale Jamie nie wiedziała nic o rodzinie Marshallów. Zmarszczył brwi. Wczoraj dostał pocztą zaproszenie od rodziców na przyjęcie z okazji dziesiątej rocznicy ślubu jego brata Dixona i jego żony, Taylor Ann. Przyjęcie miało się odbyć w ostatni weekend czerwca. Właściwie nie wiedział, dlaczego wziął ze sobą oficjalne, wydrukowane zaproszenie, bez żadnej osobistej notatki. Chciał je pokazać Jamie. Było tak różne od ostatniego zaproszenia od Saracenich, serdecznego, choć nie sformułowanego na piśmie. Ciocia Jamie, Rita, powiedziała: „Wpadnij na urodziny wuja Boba. Jeśli chcesz, możesz przyprowadzić kolegów".
- Naturalnie nie mam zamiaru iść na przyjęcie Dixa i Taylor Ann - oświadczył Rand i wypił duży łyk mrożonej herbaty.
Zrobili sobie właśnie przerwę w sadzeniu begonii. Siedzieli razem na huśtawce, zwisającej z dachu niewielkiej werandy na tyłach domu. Jamie studiowała zaproszenie, przesuwając palcami po wypukłych literach.
- Dlaczego?
- Towarzystwo mojego brata wywołuje śpiączkę, a jego żona to obrzydliwa cnotka. Szczerze mówiąc, jeśli się nie zjawię, zrobię im tylko przyjemność. Zwłaszcza rodzicom. Moja obecność zrujnuje całe przyjęcie. Nie widzieliśmy się od trzech lat i tak jest lepiej dla wszystkich zainteresowanych stron.
- Nigdy wcześniej nie opowiadałeś mi o rodzinie, Rand. Domyślałam się, że nie jesteście ze sobą związani, ale ty jesteś... - przerwała, szukając odpowiedniego słowa - jesteś do nich wręcz zrażony, czy tak?
- Zawsze tak było, nawet wówczas, gdy mieszkaliśmy razem. Mój brat jest ukochanym synem moich rodziców. Ja okazałem się z piekła rodem. Nie aprobowali mnie nawet wówczas, kiedy jeszcze byłem dzieckiem, ale gdy skończyłem college, nie chciałem prowadzić życia, jakie dla mnie zaplanowali. Nie odpowiadało mi bywanie na przyjęciach, przesiadywanie na zebraniach zarządu, mecze tenisowe, polowania... Dali mi jasno do zrozumienia, że nie ma dla mnie miejsca wśród Marshallów.
Wyraz twarzy Jamie świadczył wyraźnie, że dziewczyna nie może tego zrozumieć. Nic dziwnego. Żaden z Saracenich nie odepchnąłby krewniaka.
- Rand, jesteś pewien, że tak uważają? Czasami pewne nieporozumienia pogłębiają się i obie strony...
- To miłe, skarbie, że starasz się zachowywać jak terapeuta, ale w niczym mi nie pomożesz. Rodzice uważają mnie za niewdzięcznego, nielojalnego wykolejeńca, gdyż zawsze chciałem inaczej iść przez życie. Dla nich moja praca jest...
- Ale przecież nie pracujesz? - Spojrzała na niego badawczo. - Prawda?
- Czasem... trochę piszę. Teksty handlowe. To zbyt skomplikowane, by teraz ci to wyjaśniać, ale jakoś zarabiam na życie. - Nie kłamał przecież, prawda? Pisał czasem o handlu. Bohater „Krainy tysiąca grzechów" był zwykłym biznesmenem. - Tak naprawdę wcale nie korzystam z rodzinnego majątku.
Powiedz jej, krzyczał chór głosów w jego głowie. Odkładanie tego na później jest niewybaczalne. Ale...
Przypomniał sobie, jak zareagowała na książki Bricka Lawsona tego dnia, gdy pierwszy raz spotkali się w bibliotece. Nie kryła swojej pogardy. Wykrzywił usta w posępnym uśmiechu. To ironia losu, że jedyna kobieta, z którą łączył go poważny związek, podzielała rodzinną opinię na temat jego pracy.
Najgorsze ze wszystkiego było przemilczanie prawdy od samego początku. Kłamstwo pogłębiane przez każdy dzień ukrywania prawdy. A gdyby kiedykolwiek dowiedziała się o tym przeklętym wypracowaniu, które dwa tygodnie temu napisał dla Saran... Ogarnęło go przerażenie.
- Zajmujesz się handlem? - Jamie była zaskoczona.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, Rand? Przez cały czas usiłowałam...
- Przekonać mnie, że powinienem zająć się jakąś interesującą i twórczą pracą - dokończył Rand. - Lubiłem cię słuchać. Tak bardzo się starałaś być subtelna i dyskretna.
- Ale...
- Później opowiem ci o szczegółach - powiedział.
- Teraz chciałbym posłuchać o letnich zajęciach w bibliotece, które masz zamiar wkrótce rozpocząć. Czy już wszystko przemyślałaś?
Kilka tygodni temu wspomniała o wakacyjnych planach zorganizowania obozu dla dzieci, których rodzice pracowali. Kiedy teraz pytał o to, pochylając się ku niej, oczy błyszczały mu zaciekawieniem. Jamie zaczęła opowiadać o swoich planach, nieświadoma, że celowo Rand nakłonił ją do omawiania tego bezpiecznego tematu.
Po podwieczorku w ogrodzie, kiedy cała rodzina Saracenich bawiła się na dworze, a oni zniknęli w cichym zakątku, Jamie powróciła do tematu, którego cały dzień unikał.
- Rand, myślałam o tym zaproszeniu twoich rodziców. Zmarszczył czoło.
- Nie pójdę tam, Jamie.
- Czy nie sądzisz, że to przysłowiowa gałązka oliwna? Myślę, że powinieneś je przyjąć. Rodziny nie można traktować jak wrogów.
- Nie jesteśmy dla siebie wrogami. Jesteśmy sobie zupełnie obojętni.
- A poszedłbyś, gdybym i ja wybrała się tam z tobą? - ośmieliła się zapytać Jamie.
Wiedziała, że ryzykuje, ale nie miała innego wyjścia. Za bardzo kochała Randa, by stać z boku i nie pomóc mu pokonać przepaści, która powstała między nim a rodziną.
- Nie chciałabyś ich poznać, Jamie. Moja matka jest tak zimna, że mogłaby zamrozić ogień. Brat i ojciec zupełnie cię zignorują. Nie mają nic do powiedzenia nikomu, kto nie jest...
- Nie boję się tego spotkania. - Uśmiechnęła się, dodając mu odwagi. - Należę do Saracenich. Potrafię przyjąć wszystko, co otrzymam, a jeśli będzie trzeba, oddam z nawiązką. - Uśmiech jej zbladł. - Chyba że uważasz, iż nie jestem dość dobra, by poznać rodzinę Marshallów.
- Nie bądź śmieszna! Do licha, Jamie, byłbym dumny, przedstawiając im ciebie.
Spuściła oczy i milczała.
- Chcesz, żebym to udowodnił? Zrobię to, jeśli muszę. Powiem im, że przyjdę na to przyjęcie z tobą. Oczywiście, mama na pewno zażąda twojego nazwiska i adresu, by przesłać osobne zaproszenie. Ma nienaganne maniery.
- A ja odpiszę jej grzecznie, przyjmując uprzejme zaproszenie. - Oczy Jamie błysnęły.
Rand z uśmiechem pokręcił głową.
- Matka będzie zaskoczona. Ona uważa, że spotykam się wyłącznie z prostakami, nie mającymi pojęcia o dobrym wychowaniu.
- Twoja rodzina nie zna takiego Randa Marshalla, jakiego ja znam. Myślę, że czas, by go wreszcie poznali.
- Jamie, to nie będzie takie łatwe. Nie pojedziemy do Wirginii na spotkanie z miłą, przyjazną rodziną. To zdarza się tylko w telewizyjnych serialach. - Nagle jego ciało zaczęło reagować na jej bliskość. Objął ją i przyciągnął do siebie.
- Pojedziemy i poradzimy sobie ze wszystkim - odparła cicho, stanęła na palcach i lekko musnęła wargami jego usta.
- Jamie, jesteś taka słodka. - Pieszczotliwie pogładził palcami jej plecy. - Tak lojalna. - Zsunął dłonie na jej biodra i przycisnął ją mocno do siebie.
Lojalność była czymś, czego rzadko doświadczał, ale przekonał się, że to cecha wszystkich Saracenich. Więź, która łączy ich ze sobą i nie ulega zerwaniu nawet podczas najgorętszych kłótni. Początkowo Rand uważał, że to zabawne, potem fascynujące, aż wreszcie poddał się i przyznał, że podziwia tę rodzinną lojalność. A teraz Jamie okazywała ją także wobec niego.
Ta świadomość dotknęła go głęboko i uwolniła falę emocji, rozpalając namiętność jeszcze mocniej. Rand okrył wargami usta Jamie, a wtedy eksplodowało w nim podniecenie i pożądanie. Jamie jęknęła cicho i przysunęła się bliżej, kołysząc miękko biodrami.
Odsunął głowę, nadal obejmując ją mocno.
- Jeśli nie przestaniemy, to zaraz zabiorę cię na górę, żeby posiąść cię w twoim własnym łóżku - powiedział chrapliwie. - Pragnę cię tak, że nie powstrzyma mnie nawet cała armia twoich krewnych.
Jamie przylgnęła do niego, osłabiona trawiącym ją pragnieniem.
- To prawie nie do zniesienia - szepnęła. - Czekać i pragnąć.
- Nie mów: „prawie". To jest nie do zniesienia.
- Przesunął dłonią po jej udzie, czując ciepło skóry pod miękkim, wytartym dżinsem. - Jedź ze mną do domu, Jamie. Spędzimy razem resztę weekendu.
Prosił ją o to wcześniej, niezliczoną ilość razy. Zawsze odmawiała. Przygotował się, oczekując na kolejne „nie". Ile jeszcze można czekać? zastanawiał się, z góry znając odpowiedź. Będzie czekał tyle, ile trzeba. Zbyt oszalał na jej punkcie, by pomyśleć o fizycznej satysfakcji z kimś innym.
Zalała ją gwałtowna fala miłości i pożądania. Siła tego uczucia, połączona z pragnieniem i namiętnością, sprawiały, że nie mogła już niczego mu odmówić. Zniknęły wątpliwości i lęki. Kochała go i ufała mu. Nadszedł czas.
- Chcę pojechać z tobą - szepnęła cicho. - Ale...
- Spojrzała na niego zarumieniona. - Co im powiemy? Nie mogę po prostu wyjść z torbą w ręku.
- Dlaczego nie? Będę przy tobie. Gdy będziemy wychodzić, zawołaj po prostu: „Zobaczymy się w poniedziałek". Uważam, że nikt nie powie nawet słowa.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Myliłeś się - powiedziała Jamie, wkładając torbę do samochodu. - Twierdziłeś, że nikt nie powie ani słowa, ale mama krzyknęła: „Bawcie się dobrze".
- A twoja babcia dodała: „Prowadź ostrożnie" i wyrecytowała prognozę wypadków na najbliższy weekend:
Rozmawiali przez całą drogę do domu Randa. Gdy dotarli na miejsce, Jamie miała wrażenie, że śni. A jednak wszystkie jej zmysły reagowały z niewiarygodną wrażliwością, gdy Rand wziął ją na ręce i poniósł, wraz z małą torbą, prosto do sypialni. Czuła twarde mięśnie jego ramion i oszałamiający, męski zapach.
Chłodne, srebrzyste światło księżyca rozjaśniało sypialnię, urządzoną w tym samym co salon minimalistycznym stylu. Pokój był duży i miał nawet czarny, granitowy kominek ze sztucznymi polanami z czarno - białej ceramiki. Trudno będzie zmienić te modne, drażniące oko wnętrza w ciepłe gniazdko z jej marzeń.
Wodne łóżko nieco ją zaskoczyło. Gdy Rand położył ją na nim i sam opadł obok, podskoczyła, szeroko otwierając oczy. Podskoczyła jeszcze raz. Wodny materac falował i kołysał się.
Jamie zachichotała.
- Nigdy w życiu nie leżałam na czymś takim. Uderzyła dłonią, wywołując fale.
- Jamie! - Rand bezskutecznie usiłował ją objąć.
Podskakiwała na łóżku i kołysała się, wznosząc fale.
- Nie powinnaś bawić się z łóżkiem - powiedział z udawaną rozpaczą. - Powinnaś bawić się w łóżku.
- Tym razem chwycił ją i ułożył na grubej pikowanej narzucie. - Ze mną.
Uśmiechnęła się.
- Przepraszam. Zachwyciła mnie ta nowość.
- Oj! Cóż za cios. - Rand ułożył się na niej. - Kiedy jesteśmy razem w łóżku, tylko mną powinnaś się zachwycać.
Czuła, jak jej ciało reaguje na dotyk Randa, a wodny materac ugina się pod nią.
- Och, Rand - szepnęła. - Nie mogę uwierzyć, że naprawdę jesteśmy razem.
- Nie możesz uwierzyć? - Zaśmiał się. - Skarbie, nie masz pojęcia, jak długo czekałem na ten etap zalotów.
- Rozdział piąty - wtrąciła Jamie.
- Tak. Zaczynałem się już martwić, że przez resztę życia będę realizował zalecenia zawarte w rozdziale czwartym.
- Nie wierzyłeś, że mogę zrobić coś takiego? - Z zuchwałością, której nawet sobie nie wyobrażała u opanowanej Jamie Saraceni, dotknęła jego dżinsów.
Zacisnął zęby i westchnął głęboko.
- Dobrze wychowana, mała Jamie - szepnął. - Kto by pomyślał?
Zadowolona z sukcesu, pieściła go przez gruby materiał.
- Nigdy nie myślałam, że jestem do tego zdolna
- stwierdziła ze zdziwieniem. - Och, Rand, kocham cię. Uwielbiam cię dotykać. I niczego się nie boję!
Rand westchnął i zmusił się, by odsunąć jej rękę.
- Dziecinko, doprowadzasz mnie do szaleństwa. Chcę to robić wolno i rozkoszować się każdą minutą. A jeśli nie przestaniesz... - Uśmiechnął się żałośnie.
- Czekałem tak długo, Jamie. Nie chcę, by wszystko się skończyło, zanim zaczniemy.
Kiwnęła głową i objęła go za szyję.
- Pocałuj mnie, Rand - szepnęła.
- O, tak. - Głos miał szorstki i gardłowy. Dotknął wargami jej ust, a Jamie odwzajemniła pocałunek.
To Rand ją nauczył, jak się całować, pomyślała, rozkoszując się cudowną zmysłowością kontaktu. Tak jak nauczył ją wszystkiego o podnieceniu, emocjach, radościach fizycznej rozkoszy. A dzisiaj odsłoni przed nią ostatnie tajemnice seksu. Dziś dowie się, co znaczy być kobietą zaspokojoną przez ukochanego mężczyznę.
Szeptała jego imię między głębokimi, mocnymi pocałunkami. Szarpała koszulę, by wsunąć pod nią ręce i dotknąć rozgrzanej skóry pleców. Rand wsunął nogę między jej uda, wzbudzając w niej nowe fale rozkoszy. Jęknęła i zgięła palce, drapiąc mu skórę.
A potem powoli uniósł się, oparł na łokciu i spojrzał na nią.
- Rand... - zaczęła, próbując przyciągnąć go do siebie.
- Mamy na sobie za dużo rzeczy - roześmiał się gardłowo. - Pora się ich pozbyć.
Nagle poczuła się zawstydzona. Sama myśl o tym, że zuchwale zrzuca ubranie, wzbudziła w niej dreszcz lęku. A potem pomyślała o Randzie i jego rzeczach. Czy powinna go rozebrać? Teraz czy wówczas, gdy będzie już naga? Jamie zmarszczyła brwi, zrozpaczona swym brakiem doświadczenia.
- Chcę cię rozebrać. - Głęboki głos Randa natychmiast rozwiązał jej problem.
Przymknęła oczy. Poczuła jego palce, odpinające guziki jej bluzki. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że Rand się uśmiecha.
- Droczysz się ze mną - oskarżyła go drżącym głosem.
- Miałaś oczy okrągłe jak spodki, gdy wspomniałem o zdjęciu ubrań. Wyglądałaś jak przerażona dziewica. - Roześmiał się cicho. - Co prawda, nie mam żadnego doświadczenia z dziewicami, przestraszonymi czy nie. Jamie przełknęła ślinę.
- Wolisz kobiety doświadczone.
- To prawda. Nie chciałem brać na siebie odpowiedzialności za odebranie kobiecie dziewictwa. Lub obowiązków, które mogą z tego faktu wynikać.
Patrzył łakomie na jej piersi, wychylające się spod bluzki.
- Rozumiem.
Trudniej było jej to powiedzieć, niż sądziła, pomyślała nerwowo. Jedno jest pewne. Nie będzie odgrywać banalnej sceny z sobą w roli przerażonej dziewicy! Zarumieniła się. Miała przecież zbyt wiele dumy.
Zebrała się na odwagę, usiadła i zaczęła rozpinać mu koszulę. Lęki zniknęły, gdy zsunęła materiał z ramion i spojrzała na nagą pierś. Zdjęła bluzkę i rzuciła się w ramiona Randa.
Opadli na materac, a falowanie wody nabrało dla Jamie nowego znaczenia.
Uniosła się lekko, gdy Rand wprawnie zsunął jej stanik, odsłaniając wspaniałe, miękkie piersi.
- Jesteś piękna - szepnął.
Musnął sutki palcami i, nie mogąc się powstrzymać, pochwycił jedną wargami.
Jamie krzyknęła ostro i wygięła się. Czuła, jak Rand pieści sutkę językiem i wciąga głęboko w usta.
Zalała ją fala rozkoszy. Czuła się wspaniale bezwładna. Miała wrażenie, że niewidzialny przewód biegnie do jej łona, gdyż tam też odczuwała dzikie i pulsujące efekty pieszczot.
- Jesteś taka wrażliwa, taka słodka - szepnął Rand, chwytając wargami drugą pierś Jamie. Wsunął dłoń pod pasek jej dżinsów. - Zdejmijmy to - mruknął uwodzicielsko.
Zsunął jej dżinsy wraz z bielizną. Leżała przed nim naga i zarumieniona. Objął ją spojrzeniem, studiował wypukłości ciała. Podziwiał krągłe piersi, szczupłą talię, kobiecą wypukłość bioder i długie kształtne nogi.
- Och, skarbie, tak bardzo cię pragnę.
Jamie patrzyła, jak zmaga się z własnymi dżinsami i bielizną. Potem położył się obok i wziął ją w ramiona. Pieścił i poznawał dłońmi każdą wypukłość jej ciała.
Jamie reagowała na wszystkie, tak długo tłumione pragnienia swej namiętnej natury. Rand budził w niej coś, czego dotąd nie doświadczyła. Uświadamiał jej własną kobiecość w zupełnie nowy, podniecający sposób. Chciała się poddać, i to jemu, poddać się jego sile i męskości, a także sile i mocy miłości, jaką do niego czuła.
- Kocham cię - szepnęła. - Och, Rand, zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia. Z początku próbowałam z tym walczyć, gdyż obawiałam się uczuć, jakie we mnie budziłeś. Ale teraz wiem, że jestem stworzona, by być z tobą.
Te słowa go wzruszyły. W czasie długich zalotów dobrze poznał Jamie, wiedział, że mówi to, co myśli, a myśli to, co mówi. Kochała go i ten fakt budził w nim radość, jakiej nigdy jeszcze nie przeżył.
- Kochanie - szepnął, po raz pierwszy używając tego określenia.
Nawet jako Brick Lawson nie pozwalał, by bohaterowie tak przemawiali do swych kobiet. Słowo to zawsze wydawało mu się zbyt ckliwe dla mężczyzn z książek Bricka Lawsona. Tak samo zresztą jak dla kobiet Randa Marshalla.
Tyle że Jamie nie była jedną z kobiet Randa Marshalla. Była t ą kobietą, jego ukochaną.
A ponieważ chciał, by dzisiejsza noc, ich pierwsza wspólna noc, była doskonała, po raz pierwszy w życiu postanowił, że własna przyjemność musi ustąpić wzajemnemu spełnieniu.
Pochwycił ręce Jamie w przegubach i przytrzymał nad jej głową. Poruszyła się i udając przestrach, próbowała się wyrwać.
- Jesteś taki silny. Mam wrażenie, że zakułeś mnie w kajdanki - zawołała.
- Mam je w szufladzie - rzucił Rand. - Użyjemy ich następnym razem. I opaski na oczy.
Zaśmiał się, a Jamie mu zawtórowała.
- Jesteś diabłem - szepnęła oskarżycielsko, a potem ucałowała go z miłością, zaprzeczając własnym słowom.
- A ty jesteś aniołem. - Oddał pocałunek. - Namiętnym, pięknym aniołem - szepnął.
Jęczała z pożądania, gdy wsunął dłoń między jej uda. Pieszczoty stały się coraz bardziej intensywne, aż Rand poczuł lekki opór, a Jamie szarpnęła się spazmatycznie.
- Jamie. - Gardłowy i chrapliwy głos wyrażał lekkie zdziwienie. - Zabolało cię?
- Nie. - Stanowczo pokręciła głową.
Pieściła go, wytyczając wargami ścieżkę na opalonej skórze jego szyi. Jak mogła opisać w słowach zdumienie odkrycia tych nieznośnych fal rozkoszy wzbudzanych przez jego delikatne palce? Nie istniały słowa, które by to wyraziły.
- Nic mnie nie zabolało - szepnęła cicho. Wygięła ciało w milczącym zaproszeniu. Drżała na myśl, co z nią robi i co do niej mówi, ale wiedziała, że wolałaby zginąć, niż teraz mu przerwać.
Rand patrzył na jej półprzymknięte oczy z długimi rzęsami i lekko rozchylone wargi. Patrzył na jej rozkosz, na jej nie skrywaną namiętną reakcję i czuł się tak podniecony, jakby sam doznawał spełnienia. Było to dla niego zupełnie nowe doświadczenie. Czerpał rozkosz z rozkoszy ukochanej kobiety.
Do tej chwili seks był dla niego zajęciem czysto fizycznym, z łatwymi do przewidzenia cyklami napięcia i rozładowania. Z Jamie było to coś więcej. Był to zalew czułości, fala pożądania tak spleciona z uczuciem i potrzebą, że nie potrafił tych doznań od siebie oddzielić. Namiętność pochłonęła go całkowicie, ciało i duszę, umysł i serce.
- Tak, dziecinko. - Głos Randa podziałał na nią niemal tak fizycznie, jak pieszczota. - Chcę cię widzieć, czuć...
Cudowne, pulsujące fale osiągnęły punkt zapłonu i eksplodowały w niej fontanną iskier. Jamie w ekstazie wykrzyknęła imię Randa.
Należała do niego. I nagle wszystko wydawało się takie prostej, tak nieuniknione. Wszystko, co się działo między nimi, śmiech, kłótnie, pocałunki, zaloty było koniecznym elementem naturalnego ciągu aż do tego momentu, w którym dopełnią związku z całą miłością i pasją, jaka w nich płonęła.
Ale najpierw...
- Jamie, czy jesteś zabezpieczona? Czy ja powinienem się tym zająć? - zapytał cicho. Zawsze był odpowiedzialny i nie miał zamiaru teraz zachowywać się inaczej. Nie ze swoją ukochaną Jamie.
- Tym razem chyba spadnie to na ciebie.
To było dla niej tak nowe, że oczywiście zapomniała o tych kluczowych czynnościach wstępnych. Na szczęście Rand był przewidujący.
Po chwili, mrucząc podniecające, pełne miłości słowa ułożył się między jej udami.
Jamie westchnęła głośno i chwyciła go za ramiona.
- Rozluźnij się, kochanie. - Patrzył w intensywny błękit jej oczu. I nagle zrozumiał. - Nigdy jeszcze nie byłaś z mężczyzną, prawda?
Uśmiechnęła się niepewnie.
- Nie. Czy to widać? Czy robię coś nie tak?
Spojrzała na niego, a jej wielkie oczy były pełne lęku i niepewne.
- Nie, skarbie. Ale powinnaś mnie uprzedzić.
- A gdybym ci powiedziała, czy nadal byś mnie pragnął? - szepnęła cicho.
- To, co wcześniej mówiłem... Jamie, to nie dotyczy ciebie. To, co do ciebie czuję... - Przerwał i spróbował od początku. - Z tobą jest inaczej. Moje stare zasady nie mają tu zastosowania, nigdy nie miały. Jak mam ci to wytłumaczyć?
Pokręcił głową. Nie potrafił wyrazić tego, co czuje. I to ma być pisarz? zadrwił z siebie w myślach.
Ale ona jakby zrozumiała. Szukając wargami jego ust, szepnęła:
- Kocham cię, Rand. I bardzo cię pragnę. Okrążyła brodawkę jego piersi czubkiem palca, potem
wargami...
- Jamie! - jęknął. - Jesteś pewna?
- Tak - odparła tak zdecydowanie, że oboje się roześmiali.
Pocałowali się gorąco, a potem Rand znów wsunął się w nią.
- Jesteś idealna, tak gładka, miękka i ciasna.
Był jej pierwszym kochankiem. Ta myśl działała na niego jak dodatkowa podnieta. Wszystko, czego z nim doświadczała, będzie nowe. 1 to, zamiast przestraszyć, przyprawiło go o nową rozkosz.
- Nie spodziewałam się nawet, że może być aż tak
- szepnęła Jamie, przesuwając dłonie po szerokich plecach Randa.
- Jesteś taka cudowna, jakbyś była stworzona specjalnie dla mnie. Tylko dla mnie - dodał.
- Byłam i jestem - szepnęła. - Tak jak ty dla mnie.
- Nie miała co do tego wątpliwości. Długo czekała, aż zjawi się jej królewicz z bajki, i w końcu przybył. Był teraz przy niej, tulił ją i kochał.
Potem, nieprzytomni z rozkoszy, popłynęli wolno i leniwie, ku ostatecznemu spełnieniu.
Było już prawie południe, kiedy uparte walenie do drzwi wyrwało Randa ze snu, w który zapadł po porannej sesji miłosnej. Przez kilka minut leżał prawie nieprzytomny, niezdolny nawet pomyśleć o wyjściu z łóżka.
Obok, zwinięta w kłębek, leżała Jamie. Spała głęboko z lekko rozchylonymi wargami, a jej piersi opadały i wznosiły się delikatnie w rytmie wolnego, równego oddechu.
Randa zalała fala szczęścia połączonego z pożądaniem. Jest tak piękna i słodka, myślał. Włosy miała splątane, a kołdrę podciągniętą pod brodę. Uśmiechnął się, nie rozumiejąc, w jaki sposób potrafi wyglądać jednocześnie młodo i niewinnie, a jednocześnie tak kusząco.
Kiedy walenie do drzwi ucichło, odetchnął z ulgą i zamierzał zasnąć znowu. Ale wtedy zabrzmiał dzwonek. Przeklinając pod nosem, wstał ostrożnie. Nie chciał obudzić Jamie, która nawet nie drgnęła. Biedna dziecina, naprawdę ją wymęczył. Ale była tak chętna jak on, przypomniał sobie. To ona zaczęła te pieszczoty o świcie, kiedy pierwsze promienie słońca przesączyły się przez szczeliny w czarno - białych żaluzjach.
Dzwonek terkotał ciągle, chwycił więc biały frotowy szlafrok i szybko ruszył do drzwi. Spodziewał się dzieci urządzających wyprzedaż w szkole, zastępu harcerzy lub drużyny sportowej.
Ze zdumieniem zobaczył w drzwiach Daniela Wilcoxa.
- Przepraszam, obudziłem cię? - Słowa padły mechanicznie, bez śladu wyrzutów sumienia.
- Trupa byś obudził! - warknął Rand. - Po co przyszedłeś?
- Dzwoniłem cały ranek i twój numer wciąż był zajęty - oświadczył z rozdrażnieniem.
- To dlatego, że odłożyłem słuchawkę. Nie chciałem, żeby ktoś do mnie dzwonił.
Daniel udawał, że nie słyszał słów Randa.
- W związku z tym pomyślałem, że zajrzę. Mam dwa bilety na dzisiejszy mecz i miałem nadzieję, że się ze mną wybierzesz.
- Dziękuję bardzo, ale jestem umówiony.
- Z Jamie Saraceni? - Daniel zaśmiał się krótko. - Ostatnio bez przerwy masz z nią randki.
Rand nie miał ochoty omawiać z Danielem swojego związku z Jamie. Dlatego wzruszył ramionami i zmienił temat.
- A jak to się stało, że ty nie masz dzisiaj randki, Dan? To przecież świąteczny weekend, a ty zawsze masz jakieś plany na święta.
- Moje życie towarzyskie nie układa się ostatnio najlepiej. Jestem w dołku. - Zmarszczył brwi. - Nie rozumiem. Nawet Mary Jane Strayer nie chce się ze mną umówić. Twierdzi, że spotyka się ostatnio z jakimś facetem.
- A może zadzwonisz do swojej asystentki... Jak jej na imię? Angela? - zaproponował Rand. Dzisiaj żywił przyjazne uczucia wobec całego świata.
- Angela? - zdziwił się Daniel. - Chcesz powiedzieć, że powinienem się spotkać z Angela Kelso? Chyba żartujesz!
W sypialni wolno budziła się Jamie. Przeciągnęła się i postanowiła przytulić się do Randa. Była naga pod miękką, jedwabną, czarno - białą kołdrą, czuła się leniwa i cudownie rozpustna.
Ku jej rozczarowaniu, Randa nie było w łóżku. Nie było go nawet w pokoju. Spojrzała na zegar i aż jęknęła cicho. Dziesięć po dwunastej. Była wstrząśnięta. To niemożliwe, przez całe życie nie spała tak długo.
Teraz, rozbudzona, czuła się pełna energii i głodna.
Wyskoczyła z łóżka i dostrzegła swoje rzeczy rozrzucone po podłodze. Zarumieniła się.
Nie będzie się ubierała, dopóki się nie wykąpie. Zajrzała więc do garderoby Randa i znalazła czarny jedwabny szlafrok. Zawiązała go mocno i wyszła z sypialni. Usłyszała męskie głosy i pomyślała, że Rand włączył telewizor. Jako członkini rodziny Saracenich miała prawo tak podejrzewać.
Zaraz jednak zrozumiała, że Rand z kimś rozmawia, albo przez telefon, albo - o zgrozo! - ma gościa. Zatrzymała się i mocniej otuliła szlafrokiem. Zajrzała do salonu i zobaczyła Randa stojącego blisko drzwi z... Danielem Wilcoxem!
- Wygrałeś pierwszą część naszego zakładu. Masz zatem prawo spędzić w moim domku jeden z trzech weekendów sierpnia - usłyszała słowa Daniela.
Głosy rozbrzmiewały bardzo wyraźnie. Jamie stała nieruchomo, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Miała nadzieję, że Wilcox zakończy wizytę i odejdzie.
- Więc który weekend wybierasz? Czy musisz się naradzić z Jamie, zanim podejmiesz decyzję?
Jamie zmarszczyła brwi, słysząc w głosie Daniela wyraźną drwinę. Pragnęła, by Rand wyrzucił Wilcoxa możliwie szybko i niegrzecznie!
Lecz Rand nie był chyba urażony złośliwym tonem gościa. Wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział.
- Chyba nie zażądasz domku na weekend przed Świętem 4 Lipca? - zapytał Daniel rozdrażnionym głosem. - To najlepszy weekend wakacji. Zaplanowałem imprezę, jakiej w życiu nie widziałeś... od poprzedniego weekendu przed Świętem 4 Lipca.
- Uspokój się, Danielu. Rezygnuję.
- Zwalniasz mnie z drugiej części zakładu czy jeszcze go nie wygrałeś?
- Wilcox, na miłość boską, możesz się zamknąć?!
- Co ja gadam? Oczywiście, że wygrałeś! Żadna kobieta nie poświęciłaby ci tyle czasu co mała panna Saraceni, nie wskakując do twego łóżka - parsknął śmiechem Daniel. - Jaka była, Marshall? Tyle przynajmniej mógłbyś mi powiedzieć.
Jamie poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. W ciągu sekundy zrozumiała, o czym rozmawiają, i doszła do przerażających wniosków.
Z a k ł a d? Miała wrażenie, że ktoś przebił jej serce. Rand założył się z tym kretynem, że zaciągnie ją do łóżka? Nie chciała w to uwierzyć, ale była zbyt praktyczna i zbyt inteligentna, by pozwolić sobie na taki luksus. Słyszała na własne uszy słowa Daniela Wilcoxa.
Nie słyszała za to zaprzeczeń Randa. Jeśli byłoby to kłamstwo, czy Rand by się nie rozgniewał, a przynajmniej zdziwił insynuacjami Wilcoxa? Czy nie powinien zawołać ze zdumieniem: „Nie mam pojęcia, o czym mówisz?''
Oddała swe dziewictwo mężczyźnie, który wciągnął ją do łóżka dla zakładu! Jamie poczuła mdłości. Zapragnęła ukryć się niczym zraniony kot, który szuka samotności, by lizać rany. Ale tutaj nie mogła się ukrywać. Musiała wrócić do domu. Natychmiast. Już nigdy nie zobaczy się z Randem Marshallem.
Łzy stanęły jej w oczach, lecz stłumiła szloch. Życie bez niego będzie smutne, puste i samotne, pełne tęsknoty za wszystkim, co dzięki niemu przeżyła. Już nigdy nie będzie się z nim śmiać, żartować i całować. Nigdy go nie obejmie i nie będzie się z nim kochać.
Czarna rozpacz przygniotła jej serce i wstrząsnęła nią do głębi duszy. Wspomniała, że zawsze starała się unikać takich mężczyzn jak Rand. Jaka była głupia i dumna, wierząc, że może żyć i kochać, unikając cierpienia!
Miała ochotę pobiec do sypialni, zebrać swoje rzeczy i uciekać. Ale w połowie drogi zawróciła nagle i pędem ruszyła do salonu.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Powinieneś zażądać swojej nagrody, Rand - powiedziała chłodno. Wolałaby, żeby głos nie drżał jej tak mocno. Odetchnęła głęboko. - W końcu zasłużyłeś na nią. Wygrałeś.
Rand i Daniel patrzyli na nią bez słowa. Rand poczuł, że coś ściska mu żołądek. Jamie była blada, ściągnęła usta i zmrużyła oczy. Zaciskała pięści tak mocno, że aż pobielały jej kostki. Stanowiła personifikację powstrzymywanej furii i cierpienia.
Nie potraktowała słów Daniela z ironiczną pogardą, na jaką zasługiwały. Rand wiedział i czuł, że poniósł klęskę.
- Jamie - zaczął. - Skarbie, wszystko ci wyjaśnię. Z pewnością nie wierzysz, że mógłbym się o to założyć...
- Nie chcę w to wierzyć. - Łzy paliły ją w oczach. Wysiłkiem woli zdołała je powstrzymać. Pomogła jej duma. Nie będzie płakać w obecności tych potworów!
- Tak jak kiedyś nie chciałam uwierzyć, że ktoś spróbuje mnie wykorzystać dla zemsty.
Rand poczuł, że ogarnia go panika. Zapomniał o tych dwóch błaznach, którzy usiłowali zemścić się za swoje siostry, porzucone przez Steve'a. Nie udało im się, ale same próby oraz niezbyt godne pochwały romanse brata sprawiły, że taki zakład wydał jej się prawdopodobny.
- Oni przynajmniej wyznali prawdę, gdy przedstawiłam im fakty. Nie próbowali ciągnąć tego oszustwa dalej.
- Palący gniew i równie intensywny ból niemal odbierały jej panowanie nad sobą.
- Chyba lepiej sobie pójdę - odezwał się wyraźnie zakłopotany Daniel, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
- Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie powiesz Jamie, że nie było żadnego zakładu - warknął Rand.
- Wolałbym się nie mieszać...
- Już się wmieszałeś, idioto! - Rand schwycił go za koszulę. - Odpowiadasz za to całe nieporozumienie. Mógłbyś przynajmniej...
- Skłamać dla ciebie? - wtrąciła kwaśno Jamie.
- Proszę się nie wysilać, doktorze Wilcox, i tak panu nie uwierzę.
Rand puścił Daniela i odwrócił się do Jamie.
- Taką masz o mnie opinię? - Niepohamowana wściekłość wyparła panikę i strach. - Powiedziałaś, że mnie kochasz, ale gdy tylko usłyszałaś coś, co można ocenić negatywnie, od razu zmieniłaś zdanie.
- Coś, co można ocenić negatywnie? - powtórzyła.
- Bardzo udany eufemizm na określenie tak upokarzającego kobietę zakładu!
- Muszę przyznać, że postępuje słusznie, godząc się z faktami. Woli to, niż kontynuować oszustwo - wtrącił gorliwie Daniel.
- Jesteś ostatnim człowiekiem na świecie, który ma prawo do takiego moralizowania, Wilcox! - ryknął Rand.
- A teraz może zechcesz powiedzieć Jamie, że nie zgadzałem się na żaden zakład!
Daniel skrzywił się.
- Wiem tylko, że zaproponowałem ci mój domek nad morzem na weekend, jeśli umówisz się z nią na randkę.
- Ani przez chwilę nie traktowałem tego poważnie! Miałem randkę z Jamie, zanim w ogóle wspomniałeś o tym głupim domku! Nigdy się nie zgadzałem...
- Już dość usłyszałam - przerwała Jamie. Jeżeli jeszcze przez moment będzie tego słuchać, zupełnie się załamie. - Wychodzę. Zadzwonię do domu i poproszę, by ktoś po mnie przyjechał.
- Odwiozę cię do domu, gdy wszystko sobie wyjaśnimy - oznajmił lodowatym tonem Rand.
- Nie! - Nie chciała więcej słuchać jego kłamstw, a pomysł, by zostać z nim sam na sam, był zbyt niepokojący. - Nie mamy sobie nic do powiedzenia. - Krew szumiała jej w uszach. Czuła, że jednocześnie ogarnia ją żar i lodowate zimno. - Wykorzystałeś mnie i nie mogę ci ufać. A bez zaufania nie ma już nic.
- Ja cię wykorzystałem? Coś podobnego! - Rand roześmiał się głucho. - Kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy, chciałem zaciągnąć cię do łóżka. Gdyby wtedy mi się udało, twoje oskarżenia byłyby uzasadnione. Ale nic takiego się nie zdarzyło.
Rand zaczął krążyć po pokoju niczym zwierzę w klatce.
- Przez całe miesiące zachowywałem się tak, jak sobie życzyłaś. Staroświeckie zaloty. Randki! Te bezsenne noce, kiedy myślałem, że eksploduję, ponieważ szanowałem twoje życzenia i nie próbowałem zwabić cię do łóżka. I nie oszukuj się, dziecinko, mogłem cię mieć znacznie wcześniej niż wczoraj wieczorem. Byłaś gotowa, pragnęłaś mnie od tygodni. Od miesięcy! - dodał z gniewem. - Ale postępowałem według twoich zasad, łamiąc moje, ponieważ... ponieważ...
Urwał, gdy uświadomił sobie ten fakt: ponieważ był w niej zakochany, chciał uczynić ją szczęśliwą, nawet jeśli musiałby w tym celu zapomnieć o swoich potrzebach i przyjemnościach.
- Wczoraj wieczorem? - Daniel spoglądał to na Randa, to na Jamie, rumieniąc się coraz bardziej. - To znaczy, że to pierwsza noc, kiedy... - Wyjął chusteczkę i otarł czoło. - O rany, rzeczywiście spieprzyłem wszystko, przychodząc tu dziś rano, co?
Przez moment Jamie i Rand patrzyli sobie w oczy. Wspomnienia tej nocy znów ożyły. Ale potem Jamie odwróciła głowę i zwróciła się do Daniela:
- Chyba powinnam być panu wdzięczna, że się pan tutaj zjawił, zanim... - Przełknęła ślinę.
Zanim co? krzyknęło jej serce. Zanim się zakochała? To już nastąpiło, i to bardzo dawno temu. Zanim się z nim przespała? Też bez sensu. Zaciskając poły szlafroka, wybiegła z pokoju.
- Jamie! - krzyknął Rand.
Nie pobiegł za nią. Byli zdenerwowani, mogli powiedzieć coś, czego wcale nie myśleli. Poczeka, aż Jamie weźmie prysznic i ubierze się. Wtedy z nią porozmawia. Wyjaśnią to nieszczęsne nieporozumienie i zapomną o nim. A potem powie, że ją kocha.
- Posłuchaj, Rand. Naprawdę przykro mi, że wszystko zepsułem - wybełkotał Daniel. - Ale rzeczywiście się z tobą założyłem. U Darby'ego. Naprawdę nie pamiętasz?
Rand spojrzał na starego kumpla i wiedział, że trwająca od lat przyjaźń dobiegła końca. Daniel zranił Jamie. Może nieświadomie, lecz zbudował między nimi mur w dniu, który dla kochanków powinien być pełen radości i miłości.
- Ten zakład ty zaproponowałeś. Ja się nie zakładałem, o czym zapomniałeś powiedzieć Jamie - oznajmił chłodno. - A teraz wynoś się, zanim powybijam ci wszystkie zęby.
Wilcox, jak zawsze dbający o własne bezpieczeństwo, szybko ruszył do wyjścia.
Z łazienki dobiegał szum wody. Rand oparł się pokusie, by przyłączyć się do Jamie. Jest naga i mokra. Wziąłby ją w ramiona i pocałował, zanimby zdążyła zaprotestować. To właśnie zrobiłby bohater powieści Bricka Lawsona.
Rand westchnął ciężko i poszedł do kuchni nakarmić kota. Jamie nie jest bohaterką powieści Bricka Lawsona, jedną z tych głupawych, słodkich idiotek, które istnieją chyba tylko w wyobraźni autorów książek przygodowych i ich czytelników.
Jamie była uparta, miała silną wolę i zdecydowane poglądy. Fascynowała go. Kochał ją, przyznał raz jeszcze. Nie mógł się doczekać, by jej to wyznać.
Był tak pogrążony w myślach, że nie usłyszał, jak Jamie wychodzi z łazienki. Tym bardziej że szła na palcach przez korytarz do frontowych drzwi. Zanim stanęła pod prysznicem, zadzwoniła do Saran; przy odrobinie szczęścia kuzynka pojawi się tutaj, gdy ona będzie gotowa do wyjścia.
Niestety, jej szczęście skończyło się dziś rano, pomyślała zrozpaczona, otwierając drzwi. Ich skrzypienie zaalarmowało Randa.
- Jamie! Wracaj natychmiast! - krzyknął głośniej, niż zamierzał, ale widok Jamie w drzwiach zupełnie wyprowadził go z równowagi.
Nie zatrzymała się. Musiał wybiec za nią boso i w szlafroku na zewnątrz. Chwycił ją za ramię i przytrzymał.
- Nigdzie nie jedziesz.
- Nie zostanę z tobą ani chwili dłużej.
- Płakałaś - powiedział, patrząc na jej opuchnięte, zaczerwienione powieki. Na pewno płakała pod prysznicem, gdy szum wody zagłuszał łkanie. Patrzył na nią, zrozpaczony. - Jamie, przepraszam za to, co mówił Wilcox. Ale cokolwiek by mówił, nie zakładałem się z nim o ciebie.
- On uważa, że tak. - Jamie przełknęła ślinę. - Twierdzisz, że kłamie? Że wszystko to wymyślił?
- Pamiętam, że proponował jakiś głupi zakład u Darby'ego, w dniu urodzin Angeli. Ale ja nie traktowałem tego poważnie. Nawet o tym nie pamiętałem, aż do dzisiejszego ranka, kiedy zjawił się nagłe i zaczął tę swoją głupią paplaninę.
Patrzyła na niego i rozpaczliwie chciała mu uwierzyć. Kochała go. Chciała wierzyć, że ostatnia noc była początkiem stałego związku, a nie rezultatem upokarzającego ją zakładu.
Widząc jej niezdecydowanie i błysk nadziei w oczach, stanął przed nią i chwycił ją za ramiona.
- Mówiłaś o zaufaniu - powiedział cicho. - Ta zasada obowiązuje obie strony. Czy przez ostatnie miesiące nie uczyliśmy się ufać sobie nawzajem? Jeśli mi ufasz, wiesz, że nie zraniłbym ciebie i nie wykorzystał.
Jamie zaczęła płakać. Tego już było za wiele: oszałamiające doznania, których doświadczyła po przebudzeniu niecałą godzinę temu. Miała chęć pozwolić, by Rand wziął ją w ramiona, aby doświadczyła rozkoszy pocieszenia.
Wtedy jednak nadjechała Saran i zahamowała z piskiem opon.
- Co się stało? - zawołała, wyskakując z samochodu. Podbiegła do Jamie, dostrzegła jej zapłakaną twarz, napięcie w oczach Randa i doszła do własnych wniosków.
- Och, nie! Jamie odkryła, że jesteś Brickiem Lawsonem! O rany, to straszne. Nie wściekaj się na niego, Jamie, on...
- Saran! - Głos Randa zabrzmiał jak szczeknięcie. Jamie cofnęła się, spoglądając na niego z uwagą.
- Brick Lawson? Ten pisarz? - spytała ostrożnie.
- Rand wszystko ci wyjaśni - wtrąciła pospiesznie Saran, po czym nadal tłumaczyła wszystko po swojemu:
- Z początku bał się, że nie będziesz chciała go widywać, bo uważasz Bricka Lawsona za tępego grafomana, który pisze okropne, pornograficzne bzdury. A potem też nie miał odwagi tego wyznać, bo nie zrobił tego na początku waszej znajomości, a wszyscy wiedzą, że masz fioła na punkcie uczciwości. - Przerwała, by zaczerpnąć tchu.
- Rand jest Brickiem Lawsonem - powiedziała Jamie bezbarwnym tonem. Patrzyła na Randa zdumiona. - Autorem „Przydziału: więzienie", „Krainy tysiąca grzechów", „Życie to gra nonsensów", „Nieposkromieni motocykliści", „Twardzi jak zawsze". Opuściłam coś? To prawda, Rand? I Saran przez cały czas o tym wiedziała?
Rand otworzył usta, ale Saran go uprzedziła.
- Wiedziałam od dnia Wiosennego Festiwalu - oznajmiła z dumą. - Ale nie powiedziałam mu, że wiem, dopóki nie musiałam napisać wypracowania. Wiesz, Rand jest naprawdę dobrym pisarzem - dodała. - Nawet nauczyciel to przyznał... tak jakby. Powiedział: „Saran, powinnaś się wstydzić, że przez cały rok ukrywałaś swoje zdolności. Masz talent, a jeśli będziesz go rozwijać, możesz kiedyś zostać pisarką". Dostałam ocenę celującą, Jamie! Dzięki staremu, dobremu Brickowi zdam angielski.
- Dobry, stary Brick - powtórzyła zimno Jamie.
- Domyślam się, że wymusiłaś to na nim szantażem. Zagroziłaś, że zdradzisz mi jego pseudonim, tak?
- Wiem, że nie powinnam, ale byłam w rozpaczliwej sytuacji.
- Nie, Saran, byłaś leniwa. - Oczy Jamie płonęły.
- Nie chciało ci się tracić czasu i żałowałaś wysiłku, żeby napisać tę pracę, więc znalazłaś kogoś, kto zrobił to za ciebie. Powinnaś się wstydzić.
- Ale się nie wstydzę. - Saran wzruszyła ramionami. - Cieszę się, że zdam angielski. I sądzę, że powinnaś przeprosić Randa za to, że tak źle mówisz o jego książkach. Mnóstwo ludzi je lubi i kupuje. Pewnego dnia nawet ja którąś może przeczytam.
- Saran, sądzę, że powiedziałaś już dosyć - wtrącił Rand, nie odrywając wzroku od twarzy Jamie. - Jedź do domu, a my...
- Jedziemy obie. - Jamie odebrała Saran kluczyki i ruszyła do samochodu.
- Chcę, żebyś została, Jamie - powiedział z naciskiem.
- Bo masz zamiar uraczyć mnie jakimiś nowymi kłamstwami? - krzyknęła. - W tym jesteś dobry! Nic dziwnego, że napisałeś tyle powieści. Najbardziej nieprawdopodobne historie w twojej interpretacji wydają się wiarygodne!
- Powtórz jakąś nieprawdopodobną historię, jaką ci opowiedziałem - warknął Rand.
Cóż za potworny dzień. Najpierw Wilcox i ten zakład, a teraz, kiedy dochodzili już z Jamie do jakiegoś porozumienia, zjawiła się Saran i oznajmiła Jamie, że on jest Brickiem Lawsonem.
Gniew minął tak szybko, jak się pojawił. Rand był załamany i zrozpaczony. To najgorsza chwila z możliwych, uznał posępnie. Spędzili wspólnie pierwszą noc, Jamie potrzebowała jego miłości i opieki. Zamiast tego odkryła kłamstwa, częściowe prawdy i oszustwo.
Wiedział, jak to przyjmie. Rozumiał ją tak, jak ona jego. Dobrze było im razem. Choć wystarczyło jedno spojrzenie na jej bladą twarz, by mieć pewność, że nigdy tego nie przyzna.
Łzy stanęły jej w oczach.
- Nie będę przedłużać, tej farsy. - Jej dolna warga drżała. Jeśli natychmiast nie odjedzie, wybuchnie płaczem. - Wsiadaj do samochodu, Saran. Wracamy do domu - nakazała surowo.
- Och, Jamie, dlaczego nie zostaniesz i nie pogodzisz się z Randem? - Saran westchnęła. - Wiesz, że tego chcesz. Jesteś w nim wściekle zakochana i wszyscy to widzą.
- Trudno oczekiwać, żeby taka mała, kłamliwa szantażystka jak ty rozumiała, co znaczy uczciwość i lojalność w stosunkach między ludźmi - odparła Jamie z naciskiem. - Bez nich nie ma trwałego związku. Jest tylko oszukiwanie. I tego właśnie ostatnio doświadczyłam. Saran skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na Randa.
- No, Rand. Masz zamiar pozwolić jej odejść? Ona cię rzuca, chyba wiesz o tym. Nie pozwól jej na to. Weź ją na ręce i zabierz do domu. A ja z przyjemnością pożyczę od niej samochód na resztę weekendu.
- To nie w moim stylu - burknął Rand. - Jeśli Jamie zechce...
- Nie zechcę! - przerwała gwałtownie Jamie. - Teraz wsiadaj do wozu, Saran. Wracam do domu i nie zostawię nieletniej dziewczyny z twórcą „Przydziału: więzienie".
Randowi błysnęły oczy. Milczał jednak.
Jamie przyglądała mu się gniewnie. Stał w miejscu, gdzie chodnik stykał się z podjazdem, i nie próbował nawet jej zatrzymać. Powtarzała sobie, że jest z tego zadowolona.
- Nie chcę cię więcej widzieć - dodała, niemal krzycząc. - I nie próbuj do mnie dzwonić.
Rand nie ruszył się z miejsca. Pełna napięcia twarz zmieniła się w kamienną maskę. Jamie poczuła się zagubiona, zmieszana, nie wiedziała, co robić. Pamiętała, jaki był uparty na początku ich znajomości, jak nie godził się z odmową, jak ją ścigał, gdy próbowała go unikać. Teraz zachowywał się inaczej. Czy dlatego, że w końcu osiągnął swój cel i zaciągnął ją do łóżka? Może rzeczywiście nie było tego zakładu, ale czy to możliwe, że pociągała go przede wszystkim jej niedostępność? A to skończyło się tej nocy w jego łóżku. Och, nocą była dostępna, jak najbardziej!
Ale ona go kochała i to zmieniło ich związek w coś, co przekraczało granice zwykłego seksu. Teraz, kiedy o tym myślała, uświadomiła sobie, że Rand ani razu nie wspomniał o miłości. Nawet w chwili namiętnego uniesienia.
A jeśli dla niego liczy się tylko seks? Nic głębokiego, po prostu zaspokojenie fizycznego popędu, jak podrapanie swędzącego miejsca? Poczuła mdłości.
- Nienawidzę cię - zawołała desperacko. Teraz naprawdę w to wierzyła. Ale przecież mógłby ją przekonać, że jest inaczej.
Rand bez słowa odwrócił się i zniknął wewnątrz domu.
- Genialne posunięcie, Jamie - oznajmiła sarkastycznie Saran. - Chciałaś, by podszedł i objął cię, dlatego wykrzykiwałaś do niego te okropne słowa. Ale on uznał, że mówisz to, co czujesz. I co teraz zrobisz?
- Dokładnie to, co powiedziałam.
Jamie usiadła za kierownicą i ostrożnie wyjechała na ulicę. Jaki miała wybór? krzyczało jej zrozpaczone serce. Rand wyraźnie dał jej do zrozumienia, że ta noc zupełnie mu wystarczy.
Przyjechała do domu, przywitała się z rodziną i rzeczowym tonem oznajmiła, że zerwała z Randem. Po czym poszła na górę do swojego pokoju, zamknęła drzwi i wybuchnęła płaczem.
Rand wziął prysznic, włożył czarne dżinsy i czarną, bawełnianą koszulę. Ubranie idealnie pasowało do jego nastroju. A kiedy niebo poszarzało i zaczął padać deszcz, miał wrażenie, że współczuje mu nawet pogoda. Pierwszy raz w życiu, samotny z wyboru, poczuł straszliwą pustkę samotności.
Nie miał z kim porozmawiać. Jamie była pierwszą i jedyną osobą, której mógł się zwierzyć, jedyną osobą, która troszczyła się o niego, o jego uczucia, myśli i czyny. A stracił ją, tracąc jej zaufanie. Uznała, że ją oszukał i że nie może go kochać.
Szczerze mówiąc, nie był tym zaskoczony. Gdzieś w głębi duszy zawsze podejrzewał, że nikt nigdy go nie pokocha. Rodzice i brat nie darzyli go miłością. A starał się nie szukać potwierdzenia swoich obaw w związku z jakąkolwiek inną osobą. Nikt oprócz Jamie nie zbliżył się tak, by go naprawdę poznać.
Jamie nie otworzyła, kiedy matka zapukała do drzwi sypialni. Zapewniła spokojnie, że nie czuje się dobrze i chce zostać sama, żeby się przespać. To samo powiedziała ojcu, babci, Cassie i Saran, gdy każde z nich próbowało po kolei wejść do jej pokoju. Zyskała jakieś dwie godziny samotności. Potem zjawił się Steve.
Jamie wygłosiła do niego to samo przemówienie, co do pozostałych, ale on nie dał się zbyć.
- Jeżeli natychmiast nie otworzysz, wyłamię zamek
- zagroził. - I nie żartuję.
Jamie wiedziała o tym. Westchnęła, otarła oczy i otworzyła drzwi.
Steve wkroczył do pokoju, a za nim cała rodzina.
- Saran nam wszystko powiedziała - oznajmiła matka. - Przykro nam, że tak się stało, i chcemy powiedzieć, że cię kochamy.
- Chociaż uważamy, że zwariowałaś - dodała Saran.
- Zerwać z takim facetem jak Rand: przystojnym, inteligentnym, bogatym...
- Kochanie, oczywiście szanujemy twoje prawo do podejmowania decyzji - wtrącił Al. - Ale nie sądzisz, że trochę przesadziłaś? Nie rozumiem, co takiego okropnego zrobił.
- Okłamał mnie, tatusiu! - krzyknęła Jamie, powstrzymując kolejną falę łez.
Oczywiście nie tylko o to chodziło. Z początku była wściekła, że Rand nie powiedział jej o tym, że pisze powieści jako Brick Lawson, ale nie uważała tego za niewybaczalny grzech. To nie miało większego znaczenia. Naprawdę chodziło o to, że Rand jej nie kochał. Ostatniej nocy w łóżku zaspokoiła jego ciekawość, a on pozwolił jej zakończyć ten romans pod byle pretekstem.
- Tyle hałasu, bo on pisze książki, których nie lubisz?
- Babcia była zdumiona i pełna dezaprobaty.
- Babciu, jestem pewna, że chodzi o coś więcej
- wtrąciła spokojnie Cassie. - Jamie kocha Randa. Miała swoje powody, by zrobić to, co zrobiła. A może nie miała wyboru.
- To prawda - odezwał się Steve. - Potrafię rozpoznać takie zaaranżowane porzucenie. Dokładnie to się zdarzyło. Marshall pozwolił Jamie ze sobą zerwać. Każdy powód byłby dobry. Ale tak naprawdę on uznał, że dostał to, czego pragnął. Oto scena: kłótnia z byle powodu. Kobieta zmuszona jest powiedzieć, że z nim zrywa, a mężczyzna trzyma ją za słowo. Z satysfakcją i niesłychaną ulgą.
Zapadła przeraźliwa cisza. Potem Jamie zaczęła płakać. Miała wrażenie, że jej serce rozpadło się na milion kawałków.
Rodzice i Cassie stłoczyli się dookoła, próbując ją pocieszyć. Steve krążył po pokoju, mrucząc jakieś groźby, obiecując zemstę i pytając, czy Rand nie ma siostry.
- Saran, potrzebuję oliwy na rigatoni - oznajmiła babcia. - Zawieź mnie do sklepu.
- Teraz? - zaprotestowała Saran. - Babciu, jak możesz nawet myśleć o jedzeniu, kiedy...
- Uważasz, że powinniśmy zagłodzić się na śmierć? Kiedy wybije szósta, wszyscy będą chcieli jeść. - Staruszka chwyciła dziewczynę pod rękę. - Weź kluczyki od Steve'a, pojedziemy jego wozem. Natychmiast.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Rand wpatrywał się w ekran komputera, aż piekły go oczy. Nie potrafił napisać ani słowa. Nie mógł też wprowadzać poprawek, gdyż nie rozumiał tego, co poprzednio napisał. Dlaczego uznał, że pisanie będzie najlepszym sposobem, by zapomnieć o bólu? Już dawno nauczył się wznosić psychiczny mur między sobą a cierpieniem.
Lecz teraz albo stracił tę umiejętność, albo ból po stracie Jamie był zbyt wielki. Rand wędrował po domu, zapadając coraz głębiej w otchłań żalu i samotności. Zadzwonił telefon. Podbiegł myśląc, mając nadzieję, modląc się, by to była Jamie. Ale to nie była Jamie. Dzwoniła matka z pytaniem, czy otrzymał zaproszenie na przyjęcie Dixa, i z zapewnieniem, że wszyscy zrozumieją, gdyby nie mógł się zjawić. Musiałby odbyć długą podróż, a z pewnością jest zajęty.
Rand udzielił jej zapewnienia, którego oczekiwała. Nie, nie przyjedzie do Wirginii. Tak, to rzeczywiście daleko, a on jest bardzo zajęty, bo zbliża się ustalony w umowie termin złożenia książki. Matka zignorowała wzmiankę o powieści, ale trudno było nie usłyszeć ulgi w jej głosie, gdy potwierdził, że się nie zjawi.
Zastanawiał się, jak przeżyje następną godzinę. Ta ciągnęła się boleśnie, nieskończenie, a kiedy wyobraził sobie następne godziny, te wszystkie noce i dni, ogarnął go gniew i żal.
Próbował na różne sposoby odsunąć te ponure myśli, ale nic nie skutkowało. Sięgnął po butelkę wiśniowego wina Ala Saraceni.
Pierwsze kilka łyków było jak płynny ogień z mocnym smakiem wiśni. Wypił jeszcze trochę i wtedy zadzwonił dzwonek. Nie miał nadziei, że to Jamie, więc postanowił nie otwierać drzwi. Nic z tego, intruz był uparty. Czując zdecydowaną wrogość, z butelką wina w ręku, szarpnięciem otworzył drzwi.
- Co jest? - ryknął, zdecydowany wypłoszyć natręta. Przeżył największy szok swego życia, ponieważ
w progu stała babcia Jamie, a tuż za nią Saran. Rand był wstrząśnięty. Nie tylko krzyknął na panią Saraceni, ale był nie ogolony, rozczochrany i ściskał butelkę wina niczym pijany marynarz.
- Odpowiedz mi na jedno pytanie - rzekła babcia, a jej oczy płonęły gniewem. - Czy to zerwanie było zaaranżowane?
Jamie wiedziała, że Cassie i rodzice próbują ją pocieszyć, ale wycieczka do kina z Timmym i Brandonem na kreskówkę Disneya nie mogła jej pomóc. Odmówiła udziału w tej wyprawie, lecz zasugerowała, by poszli bez niej. Ku jej zdumieniu babcia i Saran także postanowiły obejrzeć ten film. Nie pamiętała, by babcia kiedykolwiek była w kinie... choć rzeczywiście kiedyś wspomniała, że oglądała „Przeminęło z wiatrem"...zaraz po premierze w 1939 roku.
Ale Jamie nie zadawała pytań. Podejrzewała nawet, że wszyscy szukają pretekstu, by zniknąć z domu i nie znosić dłużej jej szlochów i płaczu. Właściwie nie chciała być sama. Niewiele brakowało, by poprosiła Steve'a, żeby dotrzymał jej towarzystwa. Zrezygnowała, kiedy odebrał telefony od trzech młodych kobiet, z którymi umówił się na randkę tego wieczoru. W efekcie siedziała sama w salonie, jeżeli można być samotnym z siedmioma kotami. Próbowała czytać i po raz pierwszy nie potrafiła się skupić.
Z ulgą powitała dźwięk dzwonka. Odłożyła książkę i pobiegła do drzwi. Za progiem stał Rand. Błyskawicznie chwycił ją za przegub ręki.
- Pójdziesz ze mną - oświadczył tonem nie dopuszczającym sprzeciwu.
Mimo to Jamie sprzeciwiła się.
- Nie! Nie możesz tu przychodzić i...
- Zostałem zaproszony.
- Nie przeze mnie! - Serce biło jej mocno i coś ściskało żołądek, a głos miała nieznośnie piskliwy.
- Przez twoją babcię i Saran. Odwiedziły mnie dziś po południu.
- Och, nie! - jęknęła Jamie. - Nie miały prawa się wtrącać.
- Babcia powiedziała, że rodzina ma wszelkie prawo się wtrącać, kiedy jeden z jej członków sprawia, że drugi cierpi. Powiedziała, że uważa mnie za członka rodziny. Po raz pierwszy w życiu mam wrażenie, że wiem, co to znaczy mieć rodzinę.
Jamie spojrzała gniewnie.
- A wszelkie niewygody...
- Tak, to też. Ale również wzajemne wsparcie, pomoc i życzliwość. - Pociągnął ją za rękę. - Chodź, Jamie, mamy wiele spraw do omówienia.
Łzy stanęły jej w oczach. Zamrugała gwałtownie powiekami.
- Nie wiem, co babcia ci powiedziała.
- Powiedziała, że wypłakujesz sobie oczy w swoim pokoju, ponieważ mnie kochasz, a uznałaś, że ja nie kocham ciebie.
Jamie skrzywiła się. Czy mogła temu zaprzeczać?
- I przyszedłeś z kondolencjami? - Zdobyła się na całkiem wiarygodne, gniewne spojrzenie. - Czy żeby mieć satysfakcję?
Rand uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że nie poddasz się bez walki. - Szybko, zwinnie objął ją i podniósł do góry.
- Puść mnie! - zażądała, choć jej głos nie brzmiał tak stanowczo jak powinien.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Powoli postawił ją na podłodze, zmieniając uwolnienie w zmysłową pieszczotę. - Ale zabieram cię do domu, skarbie. Musimy się pogodzić, kochać i...
- Nie pójdę z tobą do łóżka!
- Już to zrobiłaś i byłaś bardzo szczęśliwa tej nocy. Ja zresztą też, kochanie. Och, Jamie, budzisz we mnie uczucia, o których nawet mi się nie śniło. Nie sądziłem, że jestem do nich zdolny. Próbowałem to wczoraj powiedzieć, ale... - Uniósł jej głowę i spojrzał w głęboki błękit oczu. - Najwyraźniej nie przekonałem cię, jak wiele dla mnie znaczysz.
Jamie zamknęła oczy, czując zawrót głowy. Przylgnęła do niego i oplotła go ramionami.
- Pozwoliłeś mi odejść - szepnęła. - Nie próbowałeś mnie zatrzymać. Kiedy Saran powiedziała, żebyś zatrzymał mnie siłą, stwierdziłeś, że to nie w twoim stylu.
Musnął wargami jej usta.
- A ty miałaś nadzieję, że posiądę cię przemocą?
- Nie jestem w nastroju do żartów! - Zaczerwieniła się i usiłowała go odepchnąć. - Puść mnie natychmiast.
- Nic z tego. Uczę się na własnych błędach, skarbie. Właśnie powiedziałaś, że gdybym cię rano nie wypuścił, uniknęlibyśmy tego piekielnego dnia. A zatem...
Ledwie otworzyła usta, by zaprotestować, kiedy przykrył je swoimi wargami. Jamie odruchowo objęła go za szyję.
- Kocham cię, Jamie - powiedział, gdy stanęli objęci, dysząc z emocji i podniecenia. - Raz tylko spojrzałem na ciebie i straciłem głowę. A wkrótce potem straciłem i serce. Wszystko, co robiłem i mówiłem od tego czasu, miało tylko jeden cel. Zatrzymać cię przy sobie. Na zawsze.
- Kochasz mnie - szepnęła, czując, jak łzy spływają jej po policzkach. Ale te łzy były łzami radości i ulgi. - Och, Rand, ja też cię kocham. A wczorajsza noc była...
- Cudowna - wtrącił Rand. - Byłem taki szczęśliwy. Kiedy Daniel zjawił się w drzwiach, paplając o zakładzie...
- Wiem, że nie było żadnego zakładu, Rand. - Teraz ona mu przerwała. - Przynajmniej nie z twojej strony. A co do Bricka Lawsona, to przepraszam. To przeze mnie nie mogłeś mi o tym powiedzieć.
- Skarbie, nie musisz czytać moich książek. Chcę tylko, żebyś mnie kochała. I wyszła za mnie. Twoja babcia dzwoniła do Klubu Synów Italii i zamówiła salę na początek sierpnia.. Zgodzisz się, Jamie? Wyjdziesz za mnie?
- Tak! - krzyknęła radośnie.
Podniósł ją z podłogi i zakręcił w koło. Śmiała się i krzyczała ze szczęścia.
W czasie jazdy do domu Randa planowali ślub i wspólną przyszłość, żartowali i śmiali się, całowali gorąco przy każdym skrzyżowaniu i czerwonym świetle. Rand wniósł Jamie prosto do sypialni. Przytulona do niego drżała w oczekiwaniu.
- Kocham cię - powtórzyła, gdy delikatnie ułożył ją na łóżku.
- I ja ciebie kocham, skarbie.
Zaczął ją rozbierać, pieszcząc i całując. Potem wziął ją w ramiona.
Poznawali siebie nawzajem, odkrywając na nowo rozkosze poprzedniej nocy.
Potem leżeli objęci, nasyceni, wolno i leniwie dryfując ku ziemi ze szczytów rozkoszy.
- Tak się cieszę, że się pogodziliśmy - szepnęła.
- Chyba nie przeżyłabym tej nocy, myśląc, że mnie nie kochasz.
- Myślałem, że to niemożliwe, bym zdołał zachować twoją miłość - wyznał niepewnie. - A potem przeczytałem szósty rozdział tej przeklętej książki o zalotach i tam było tylko o kłótniach, zerwaniach i godzeniu się z faktem, że wszystko skończone. Miałem wrażenie, że został napisany specjalnie dla mnie.
- Och, Rand, z pewnością będziemy się kłócić od czasu do czasu, ale przysięgnijmy, że nigdy żadne z nas nie odejdzie tak, jak ja dzisiaj. Nieważne, jak będziemy na siebie wściekli, będziemy wierzyć, że w końcu się pogodzimy.
- Obiecuję to z radością. I obiecuję, że nigdy nie pozwolę ci odejść. Będziemy zawsze razem. - Uśmiechnął się. Był tak uszczęśliwiony, że mógł się nawet z nią przekomarzać. - Ale czy zostaniesz przy mnie po przeczytaniu recenzji mojej następnej książki?
- Oczywiście. Od tej chwili będę wielbicielką twórczości Bricka Lawsona.
- To uczciwy układ - rzekł Rand, pieszcząc ją, aż raz jeszcze ogarnęła ich fala namiętności. - Ponieważ ja zawsze byłem gorącym, oddanym, namiętnym wielbicielem Jamie Saraceni.
- Nie sposób z tobą dyskutować - zawołała Jamie, a potem ucałowała go gorąco, z oddaniem i namiętnie.