Barbara Boswell
Złamane zasady
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Powiedziała: nie.
Rand Marshall usłyszał w głosie przyjaciela nutę
zdumienia i niedowierzania. Stłumił śmiech. Przystojny,
dobrze sytuowany i absolutnie wolny Daniel Wilcox nie był
przyzwyczajony do słowa „nie" ze strony jakiejkolwiek osoby.
Zwłaszcza płci żeńskiej.
- Kto powiedział „nie"? - spytał Rand.
Siedzieli w popularnej restauracji, czekając, aż podadzą
kolację. O siódmej, w czwartkowy wieczór, lokal świecił
pustkami, co ułatwiało rozmowę. Podczas weekendu tłoczyła
się tu młodzież.
- Ona. No wiesz, Jamie Saraceni. Ta, o której ci
opowiadam od trzech tygodni. - Daniel zmarszczył brwi.
- A tak, niezrównana Jamie. - Tym razem Rand nawet nie
próbował kryć uśmiechu rozbawienia. - Od trzech tygodni
słucham, jak planujesz kampanię, mającą zwabić tę
nieuchwytną Jamie do łóżka. I teraz, po tych wszystkich
wysiłkach, powiedziała „nie"?
- Do łóżka? Ha! Spędziłem trzy tygodnie, usiłując ją
namówić, by gdzieś ze mną wyszła - poprawił go posępnie
Daniel.
Rand spojrzał ze szczerym zdumieniem.
- Nawet nie umówiłeś się z nią na randkę?
- Ani razu. Posyłałem jej róże, czekoladki, balony,
zabawne pocztówki, pluszowe zwierzaczki. Zjawiałem się u
niej codziennie, czasem dwa razy. Załatwiłem nawet dwa
bilety do teatru na Broadwayu w Nowym Jorku.
Powiedziałem, że możemy pojechać na spektakl, zjeść
kolację i zostać na noc w Hotelu Plaza. Czy znasz kobietę,
która mogłaby się temu oprzeć?
- Ale powiedziała „nie"? - domyślił się Rand. - „Nie" na
wszystko? - Sam był bardziej niż trochę zdumiony.
- Na wszystko - potwierdził smętnie Daniel. - Rand, może
ona naprawdę nie jest zainteresowana spotkaniami ze mną?
Rand uznał, że takie pytanie mógł zadać jedynie
trzydziestoczteroletni kawaler, po mniej więcej dwudziestu
latach sukcesów u kobiet. Taki był Daniel. A uczciwie rzecz
biorąc, on był taki sam.
W zadumie zmarszczył brwi i spojrzał na Daniela, którego
znał od czasów college'u. Nadal był przystojny, dobrze ubrany
i świetnie zbudowany. Miał dużą praktykę dentystyczną, a
pacjentów zjednywał sobie nie tylko dzięki sztuce lekarskiej,
ale przede wszystkim za sprawą osobistego uroku. Nigdy nie
było kobiety, której pragnął, a której nie mógłby zdobyć. Aż
do teraz.
- Może tylko udaje - zasugerował Rand.
- Też tak z początku myślałem - przyznał żałośnie Daniel,
sięgając po następne skrzydełko. Stwierdził, że na talerzu
pozostały jedynie kości, i nastrój wyraźnie mu się pogorszył. -
Ale kiedy odmówiła tej nocy w Hotelu Plaza... zacząłem
myśleć, że może naprawdę nie chce się ze mną spotkać. -
Westchnął ciężko. - Nie jestem przyzwyczajony do odmowy,
Rand. Po prostu nie zorientowałem się, o co jej chodzi.
- Może ma kogoś innego - wtrącił taktownie Rand. Dla
niego także damska odmowa była pojęciem całkowicie
obcym.
Daniel pokręcił głową.
- Nie, nie ma. To wiem na pewno. Przyjaźni się z moją
asystentką, Angelą Kelso. To dzięki niej się spotkaliśmy.
Jamie
przyprowadziła
do
mojego
gabinetu
swojego
siostrzeńca.
- I było to pożądanie od pierwszego wejrzenia -
dokończył Rand. - Przynajmniej z twojej strony.
- Angela powiedziała, że ostatnio Jamie z nikim się nawet
nie spotyka. Myślałem, że wystarczy tylko poprosić i... -
Daniel dramatycznym gestem chwycił się za głowę. - Może
dotarłem w końcu do etapu, przed którym całe lata ostrzegali
mnie rodzice... Wiesz: jeśli będziesz tak skakał z kwiatka na
kwiatek, wszystkie odpowiednie dziewczyny będą zajęte, a ty
zostaniesz sam. - Zadrżał.
- Czy natura chce mi w ten sposób powiedzieć, że jeśli się
nie ustatkuję i nie ożenię, to skończę jako jakiś żałosny stary
kawaler, nad którym połowa świata się lituje, a druga połowa
uważa, że jest pedałem?
- Zaczniesz przegrywać, jeśli uwierzysz w te głupoty.
- Rand uśmiechnął się. - Zapomnij o tej Saraceni.
Zadzwoń do kogoś innego, teraz. Gwarantuję ci, że w ciągu
dziesięciu minut będziesz umówiony na randkę. I zapomnij o
tych bzdurach na temat starych kawalerów. Ja zapomniałem o
nich już lata temu.
- Rodzina powtarza ci to samo, co?
- Gorzej. Wtedy w to nie wierzyłem i teraz też nie wierzę.
Chcą nas przestraszyć, żebyśmy byli tacy, jakimi chcą nas
widzieć.
Ale Daniel nie znał nawet połowy prawdy, pomyślał Rand
z cynicznym uśmiechem. Rodzina Daniela była zadowolona z
jego osiągnięć, dumna z niego jako z człowieka i jako syna.
Jedynie kawalerski tryb życia budził u państwa Wilcox
dezaprobatę.
Za to jego rodzice, Dixon i Letitia Marshall, okazywali
niezadowolenie ze wszystkiego, co dotyczyło Randa.
Dziwactwa i lubieżne powieścidła, choć przynoszące dochód,
nie pasowały do syna tak dystyngowanych ludzi. A były
zyskowne.
Ostatnie
dzieło
Randa
przyniosło
mu
sześciocyfrową zaliczkę, a procent od zysku ze sprzedaży
książki znacznie zwiększy tę kwotę.
A jednak na Marshallach z hrabstwa Ablemarle w
Wirginii nie robiło to wrażenia. Dawno dorobili się majątku, a
ich korzenie sięgały do pierwszych rodów Wirginii. Erotyczne
thrillery Randa i jego swobodny tryb życia były zbyt...
czerwonokrwiste jak na ich błękitną krew. Już dawno zaczęli
uważać Randa, ich drugiego syna, za odszczepieńca.
Pierworodny, Dixon Junior, był spełnieniem rodzicielskich
marzeń.
Rand powrócił myślami do Daniela i jego kłopotów. Jak
zawsze pragmatyczny, wolał zająć się problemem, który
można rozwiązać. Zatargi z rodziną nie mieściły się w tej
kategorii.
- Zrób sobie samemu przysługę i umów się z kimś na
dzisiejszy wieczór - poradził Danielowi. - Musisz odzyskać
pewność siebie. Zadzwoń do kobiety, która będzie
zachwycona, że jej proponujesz randkę.
- Może masz rację. - Daniel był pełen wątpliwości, ale już
nie tak ponury.
- Oczywiście, że tak. - Rand klepnął przyjaciela po
ramieniu.
- Mógłbym zadzwonić do Mary Jane Strayer. Dla mnie
zrezygnuje z innych spotkań.
- Wspaniale. Zaraz do niej zadzwoń i umów się jeszcze na
dzisiaj. Przy tylnym wyjściu jest automat.
- Chyba tak zrobię. Jamie Saraceni przegapiła swoją
szansę. Koniec z telefonami do biblioteki w Merlton.
- Biblioteka w Merlton? - powtórzył zaskoczony Rand.
- Tam pracuje. Jest bibliotekarką. To jedyne miejsce,
gdzie mogłem ją zastać. Domowego numeru nie ma w książce,
a nie chciała mi go podać - dodał trochę zawstydzony.
- Ta mała jest bibliotekarką? - parsknął śmiechem Rand.
- No pewnie, śmiej się. Założę się, że też nie dałbyś rady
się z nią umówić. W końcu jesteś, tak samo jak ja,
powierzchowny, arogancki, agresywny i zarozumiały.
- Ona tak powiedziała? Daniel energicznie kiwnął głową.
- Powtarzała to za każdym razem, kiedy pytałem,
dlaczego nie chce się ze mną umówić. Twierdzi, że tacy ludzie
jak ja budzą w niej obrzydzenie.
- Wiesz, zaczynam nabierać przekonania, że ona
naprawdę nie udaje trudnej. Pani bibliotekarka mówi całkiem
poważnie. Pobudziłeś moją ciekawość. - Rand uśmiechnął się
niczym krokodyl, który właśnie dostrzegł swój następny
posiłek. - Może warto przejechać się do biblioteki w Merlton,
by zobaczyć tę boginię bibliofilów.
- Proszę bardzo - oświadczył Daniel z nie skrywaną
gorliwością. - Chętnie zobaczę, jak i ty dostajesz kosza.
- Daniel, przyjacielu, nie urodziła się jeszcze kobieta,
która mnie ustrzeli. - Oczy Randa błysnęły. - Jeżeli moje
rozumowanie jest powierzchowne, aroganckie, agresywne i
zarozumiałe, to tak ma być.
- Jeszcze zobaczymy, jaki arogancki i zarozumiały się
poczujesz, kiedy Jamie Saraceni zrobi z ciebie idiotę.
- Ta perspektywa wyraźnie sprawiła Danielowi
zadowolenie. Po raz pierwszy tego wieczoru się uśmiechnął.
- Chyba zadzwonię do Mary Jane.
Pewny siebie, sprężystym krokiem odszedł od stolika.
Rand uśmiechnął się. Bibliotekarka zadała potężny cios
męskiej dumie przyjaciela, ale Wilcox szybko odzyskał formę.
A potem Rand zamyślił się. Daniel Wilcox, jeden z
najbardziej atrakcyjnych kawalerów w regionie Filadelfii i
Południowego Jersey, trafił na kobietę, która nie podała mu
nawet numeru telefonu. Udało się jej wytrzymać tę kampanię
zalotów, od lat gwarantującą sukcesy w miłosnych podbojach.
Co to za kobieta?
Daniel wrócił i oznajmił, że Mary Jane Strayer z
zachwytem przyjęła zaproszenie na dzisiejszy wieczór.
Rand podjął decyzję. Jutro pojedzie do biblioteki w
Merlton i obejrzy tę bibliotekarkę, tę tajemniczą istotę
imieniem Jamie.
W bibliotece panował chaos. Dziewczyna, która miała
czytać dla grupy dwu - i trzylatków, złapała gumę na
autostradzie. Ośmioro dzieci, przywiezionych już przez
rodziców na godzinę bajek, szalało na korytarzu.
Zjawili się również inni bywalcy bibliotecznej świetlicy -
dzieci w wieku od pięciu do dziesięciu lat, które przychodziły
po lekcjach i czekały, aż matki zabiorą je po pracy. W domu
nie miał się kto nimi zająć, a ograniczony budżet ich rodzin
nie pozwalał na wynajęcie opiekunki. Matki uznały, że dzieci
będą bezpieczniejsze w bibliotece niż bez nadzoru w domu
czy na ulicy.
Cindy, nowa pomocnica, wydawała się sparaliżowana
perspektywą rozłożenia książek na półki zgodnie z
uniwersalną klasyfikacją dziesiętną. Oznajmiła, że sobie z tym
nie poradzi, i zniknęła wśród regałów z ostatnim numerem
„Rolling Stone".
Trzech starszych czytelników czekało w kolejce, by oddać
książki.
Jamie Saraceni przyjrzała się tej scenie, zastanawiając się,
dlaczego kształcenie bibliotekarzy nie obejmowało zajęć
uczących zachowania się w sytuacjach kryzysowych. Na
szczęście dorastała w dość niezwykłej, niepowtarzalnej i
cudownej rodzinie Saracenich. W jej domu zawsze panował
harmider. Nauczyła się radzić sobie z atmosferą cyrku o trzech
arenach.
Nie tracąc spokoju, odszukała Cindy wśród regałów i
nakłoniła ją do czytania maluchom. Wysłała po posiłki Ashley
z piątej klasy, najstarszą z przebywających w świetlicy dzieci.
Potem szybko przyjęła książki od czytelników i zapędziła
uczniów do bufetu czytelni na sok i kanapki.
W zadziwiająco krótkim czasie w bibliotece zagościł
spokój. Jamie wykorzystała tę chwilę, by skatalogować
dostarczone dziś nowe książki. Usiadła za biurkiem i
pogrążyła się w pracy. Uniosła głowę, słysząc, że zbliża się
kolejny klient.
- W czym mogę panu pomóc?
Spojrzała prosto w jasnobrązowe oczy o niezwykłym
odcieniu. Nie były aż tak jasne, by nazwać je złocistymi, ale
jeśli ktoś był w poetyckim nastroju... Te czujne, inteligentne
oczy stanowiły najbardziej rzucający się w oczy szczegół
męskiej twarzy.
Przestudiowała uważnie tę twarz: prosty nos, stanowcze,
zaciśnięte wargi, mocna szczęka, czarujący dołek w brodzie.
Gęste ciemnobrązowe włosy opadały na kołnierz spranej
szarej bluzy z Filadelfia Flyers, która wyglądała tak, jakby
ktoś od dawna naprawdę uprawiał w niej sport. Dżinsy były
równie znoszone i obcisłe. Mężczyzna był bardzo wysoki,
miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu.
Jamie zaschło w ustach. Zatrzepotała mimowolnie
rzęsami. Erotyczny magnetyzm przybysza przywoływał
gdzieś z głębi umysłu pierwotną, kobiecą reakcję. Czuła, że
brakuje jej tchu, jakby ktoś wymierzył jej cios prosto w splot
słoneczny. Była zdezorientowana. Jeszcze nigdy w taki sposób
nie reagowała na obecność mężczyzny. śar z wolna ogarnął
jej ciało, wywołując rumieniec na policzkach.
- Ja... szukam książki — powiedział Rand, a potem
niemal głośno jęknął, słysząc własne słowa. A czego jeszcze
można szukać w bibliotece? zadrwił z siebie w duchu.
Sprytnie, Rand, naprawdę sprytnie.
Myśli rozbiegły się nagle. Zapomniał o starannie
przygotowanym scenariuszu rozmowy. Od chwili gdy spojrzał
w ciemnobłękitne oczy nieznajomej, poczuł, że świat zatrząsł
się, a fala oszałamiającego żaru zalała jego ciało.
Słyszał o urodzie zwalającej z nóg, ale po raz pierwszy
miał wrażenie, że naprawdę tego doświadcza. Wystarczyło
jedno spojrzenie na tę kobietę, by ugięły się pod nim kolana.
Obserwując z osobna każdy szczegół jej urody, trudno by
ją było zakwalifikować do kategorii klasycznych piękności.
Ale w tym przypadku te szczegóły tworzyły olśniewającą
całość. Szerokie usta ze zmysłowo pełnymi wargami, zadarty
podbródek i mały nos sprawiały, że człowiek zapominał o
kryteriach klasycznego piękna. Gładka mlecznobiała cera
intrygująco kontrastowała z czarnymi jak heban włosami,
lśniącymi, miękkimi i długimi niemal do ramion. śywe
błękitne oczy okolone długimi, ciemnymi rzęsami zrobiły na
nim największe wrażenie.
Rand odetchnął głębiej i opuścił wzrok ku jej jedwabnej,
ż
ółtej bluzce. Piersi pod nią były jędrne, pełne i kusiły, żeby
ująć je w dłonie. Kiedy zaczął sobie wyobrażać ich kształt i
rozmiar, ledwie zdołał stłumić jęk podniecenia.
Na wpiętym w bluzkę identyfikatorze wypisane było
nazwisko: Jamie Saraceni. To ona była tą bibliotekarką! Tą,
która zmieniła Daniela Wilcoxa w podnieconego nastolatka,
sapiącego przy drzwiach biblioteki. W oczach Randa błysnęła
determinacja i zaciekawienie. Nigdy nie cofał się przez
wyzwaniem. A właściwie ostatnio trafiało mu się zbyt mało
wyzwań. Teraz właśnie patrzył na jedno z nich.
- A jakiej książki pan szuka? - spytała Jamie.
Zmusiła się, by oderwać od niego wzrok. Był najbardziej
podniecającym mężczyzną, jakiego widziała.
Pod wpływem jego wyzywającego spojrzenia rozdzwoniły
się dzwonki alarmowe w jej głowie. Był zapewne czarującym,
pociągającym hultajem, który łamał kobiece serca i odchodził
z uśmiechem, nieświadom wywoływanych cierpień, gdyż jego
serce było nie do zdobycia. Znała takich mężczyzn, uważała
się za uodpornioną na ich urok i była z tego dumna.
- Czy pan mnie słyszy? Pytałam, jakiej książki pan szuka
- powiedziała chłodno.
Z pewnością słyszał jej pytanie, lecz rozgrywał numer ze
spojrzeniem w oczy i robił to bardzo fachowo. Zacisnęła zęby.
Rand spojrzał na stos książek na biurku. Na samym
szczycie leżała najnowsza powieść pełna seksu, krwi i
przemocy, dzieło Bricka Lawsona, niezwykle popularnego
autora, podziwianego przez czytelników i traktowanego z
pogardą przez wszystkich poważnych krytyków.
Prawdziwa tożsamość Bricka Lawsona była pilnie
strzeżonym sekretem, który próbowały czasem odkryć
magazyny i gazety, piszące o rosnącej popularności kolejnych
powieści. Krążyły plotki, że Lawson jest tajnym agentem i że
jego książki oparte są na prawdziwych doświadczeniach.
Jedynie jego wydawca, redaktor, agent, rodzina i kilku
bliskich przyjaciół wiedziało, że twórcą tych książek jest
zbuntowany arystokrata, Rand Marshall.
Wzrok Jamie podążył za spojrzeniem Randa. Podniosła
ostrożnie najnowsze dzieło Bricka Lawsona, jakby było
zakażone.
- Tego pan szuka? - Daremnie próbowała ukryć ton
niesmaku.
- Nie lubi pani Bricka Lawsona? - Rand skrzywił się. Tak
wiele kalumni rzucano na bestsellery Bricka
Lawsona, że Rand wykształcił w sobie odporność na
krytykę. Wiedział, że nie była to wielka literatura, ale dobrze
bawił się przy pisaniu i, na Boga, jego książki doskonale się
sprzedawały.
- To bardzo popularny... pisarz. - Zdawało się, że
niechętnie użyła tego słowa. - Mam już trzystronicowy spis
osób oczekujących na tę książkę.
Rand uznał, że najlepiej będzie, gdy nie będą dłużej
rozmawiali na temat najnowszej książki Bricka Lawsona.
- Ponieważ nie ma mnie na tej liście, chyba poszukam
czegoś innego. - Znów spojrzał jej w oczy i ponownie poczuł
ten jakby elektryczny wstrząs, od którego prężyły się mięśnie.
To śmieszne, kpił z siebie. Brick Lawson pisał o
niezwykłej chemii seksu, ale to przecież fikcja. Brednie, jak
określiłaby to z pewnością Jamie Saraceni. Ale oto Rand stał
w bibliotece miasta Merlton i wyraźnie odczuwał reakcje
chemiczne wzbudzone obecnością bibliotekarki.
- A co pani lubi najbardziej? - zapytał, a uśmiech i ton
głosu świadczyły, że niekoniecznie chodzi mu o lektury.
Obrzuciła go krótkim spojrzeniem, wybrała jeszcze jedną
książkę i odpowiedziała jak bibliotekarka czytelnikowi,
ignorując wszelkie insynuacje. Jeśli w istocie nimi były.
- Może zapozna się pan z tą powieścią? Polityczno -
szpiegowski thriller, dobrze napisany, ze znakomicie
skonstruowaną intrygą i...
- Nie sądzi pani, że Lawsona „Przydział: więzienie" jest
dobrze napisany i ma interesującą fabułę?
- Niech pan nie żartuje! - Wzniosła oczy ku niebu.
- Aż tak źle?
- Przyznaję, że nie czytałam, ale przyrównuje się tę
książkę do arcydzieła Bricka Lawsona, „Kraina tysiąca
grzechów", które czytałam. A raczej próbowałam. - Spojrzenie
wielkich, wyrazistych oczu wystarczało za dodatkowe
komentarze.
- Spróbuję zgadnąć - stwierdził sucho Rand. - Nie jest
pani miłośniczką tej książki.
- Popełniłam błąd, gdyż próbowałam przeczytać to
podczas lunchu. Po pierwszym rozdziale musiałam wyrzucić
kanapkę. Prolog, w którym narracja przeskakuje od gwałtu w
fabryce słodyczy do masakry w basenie z rekinami, zemdlił
mnie. Dosłownie.
Chyba powinienem się obrazić, pomyślał Rand. W końcu
thriller „Kraina tysiąca grzechów" odniósł największy sukces.
Sprzedał się w tysiącach egzemplarzy zarówno w twardej
oprawie, jak i w broszurze. Na podstawie tej książki
nakręcono
popularny
miniserial
dla
telewizji.
Rand
otrzymywał listy z podziękowaniami od producentów
cukierków, którzy byli wdzięczni za wzrost sprzedaży.
A ona twierdzi, że ją zemdliło.
- Przyznaję, że ta scena z rekinami była dość krwawa, ale
co pani nie spodobało się w fabryce słodyczy? - zapytał
niewinnie. - Płynna czekolada? Wanna śmietanki czy...
- Całość! - warknęła Jamie.
Przekomarzał się z nią, o czym oboje wiedzieli.
Najbardziej martwiły ją własne, gwałtowne reakcje. Była
ekspertem w ignorowaniu takich dwuznacznych uwag i
ż
artów. Zawsze była dumna, że potrafi zniechęcić usiłujących
flirtować z nią żartownisiów swym chłodnym, niezmąconym
spokojem. Ale nie tym razem. Ten mężczyzna jakoś zdołał ją
zdenerwować.
- Chce pan wypożyczyć tę książkę czy nie? - zapytała,
postanawiając skończyć tę irytującą rozmowę.
- Dobrze. Wezmę ją. - Obejrzał powieść, którą mu
poleciła. - Autor jest ulubieńcem krytyków, ale wyniki
sprzedaży jego dzieł nie są nawet zbliżone do wyników Bricka
Lawsona. Przypuszczam, że uzna to pani za przejaw złego
gustu większości czytelników.
Znowu chciał ją sprowokować do dyskusji, ale tym razem
Jamie nie połknęła przynęty.
- Mogę prosić o kartę biblioteczną?
- Kartę? - O tym nie pomyślał. W końcu zjawił się tu, by
zobaczyć bibliotekarkę, a nie po to, aby pożyczyć książkę. -
Nie mam przy sobie karty. Mam tylko taką z biblioteki w
Haddonfield.
- Haddonfield? Tam pan mieszka?
Kiwnął głową. Zaraz się zacznie, pomyślał. Standardowe
pytanie: „Więc co pan robi w Merlton?" Nie wymyślił
odpowiedzi, a powinien. Bez ważnych powodów mieszkaniec
Haddonfield nie zjawiłby się w Merlton. Wprawdzie te dwa
miasta w Południowym Jersey leżały tylko kilka kilometrów
od siebie, ale oddzielała je przepaść kulturalna, ekonomiczna i
społeczna.
Haddonfield było społecznością dobrze sytuowanych
ludzi, miastem pełnym eleganckich domów w zadrzewionych
alejach i małych sklepików oferujących najmodniejsze towary.
Ziemia w tym mieście była droga, gdyż pragnęła tu
zamieszkiwać klasa bogaczy oraz ci, którzy chcieli się do niej
dostać.
Zatłoczone, zniszczone Merlton było przemysłowym
miastem klasy pracującej; popadającą w ruinę antytezą
Haddonfield.
- Nie każdy w Haddonfield jest biznesmenem czy
dziedzicem fortuny - wyjaśnił Rand. - Mamy tam również
kilku prawdziwych przedstawicieli klasy średniej.
On nie należał do tej grupy, lecz instynkt mu podpowiadał,
ż
e zyskałby wtedy w oczach Jamie Saraceni.
- Mamy takich również w Merlton. - W głosie Jamie
zabrzmiał lekko obronny ton. - Nie każdy w tym mieście jest
bukmacherem czy kanciarzem.
- Stereotypy - rzucił Rand i wzruszył ramionami. - W
pewnym sensie wszyscy w nie wierzymy. Muszę wyznać, że
póki pani nie zobaczyłem, wyobrażałem sobie bibliotekarki
jako...
- Proszę sobie darować. Zaprzecza pan stereotypom, a
jednocześnie je aprobuje - odparła, studząc jego zapał. -
Proszę, tu jest formularz. A potem może pan wypożyczyć
książkę.
Odstąpiła od biurka i wysunęła szufladę, dzięki czemu
Rand mógł ujrzeć całą jej sylwetkę. Natychmiast to
wykorzystał.
Przebiegł wzrokiem po wąskiej talii, podkreślonej
szerokim granatowo - żółtym paskiem. Przyglądał się długo
gładkim wypukłościom bioder, dyskretnie zarysowanych pod
prostą granatową spódnicą. Dziewczyna miała około metra
sześćdziesięciu wzrostu, była szczupła, lecz we właściwych
miejscach kobieco zaokrąglona.
Poczuł, jak burzy się w nim krew. Spróbował odwrócić
wzrok od Jamie, lecz okazało się to zbyt trudne. Poddał się
pokusie obserwowania jej nóg okrytych wzorzystymi
pończochami. Łydki miała zgrabne, a kostki szczupłe.
Wyglądałaby wspaniale na wysokich obcasach. Nawet w
zwykłych, praktycznych bucikach była oszałamiająca.
Jamie odwróciła się i zobaczyła, jak Rand gapi się na jej
nogi.
Znieruchomiała.
Zrobił
na
niej
wrażenie
zdecydowanego, niebezpiecznego, kogoś spoza jej kręgu.
Po skórze przebiegł jej ostrzegawczy dreszcz. W końcu
nic o nim nie wiedziała prócz tego, że wzbudzał w niej
najsilniejsze i najbardziej intensywne fizyczne reakcje. A to
przecież żaden test na osobowość.
Przecież może być żonaty! Nawet nie wie, jak on się
nazywa!
- Rand Marshall. - Głos miał tak głęboki, niski i
aksamitny, że zadrżało jej serce. - Mam trzydzieści cztery lata,
skończyłem uniwersytet w Wirginii i nie jestem ani też nie
byłem żonaty.
Zupełnie jakby czytał w jej myślach! Jamie przełknęła
ś
linę i oderwała spojrzenie od jego oczu. Była spięta i
zdenerwowana. Ten mężczyzna miał bogate doświadczenie;
zbyt dobrze znał i rozumiał kobiety.
Rand obdarzył ją budzącym zaufanie uśmiechem, który,
miał nadzieję, był też uśmiechem zwycięskim. Wypełnił
formularz. Musiał ją przekonać, że nie był zarozumiałym
łamaczem serc, za którego już go uznała.
- Mieszkam w Haddonfield, ale jestem tu w Merlton w
interesach - powiedział uprzejmie.
Przygarbił się lekko, próbując sprawiać wrażenie miłego,
rozsądnego, nieszkodliwego faceta. Nie chciał spłoszyć
zwierzyny. Dyskretnie oceniał efekty swego uśmiechu i pozy.
Wyraz twarzy Jamie świadczył, że ani jedno, ani drugie
nie zrobiło na niej wrażenia.
- Więc jest pan w Merlton w interesach? - Ironiczny
uśmiech dowodził, że zarówno jego słowa, jak i zachowanie
ocenia wyjątkowo sceptycznie.
Rand uznał, że zdobycie jej zaufania zależy wyłącznie od
tej odpowiedzi. Nie mógł wspomnieć o Danielu Wilcoksie ani
przyznać się, że jest Brickiem Lawsonem. Dostatecznie jasno
wyraziła swoją opinię o jego twórczości. Jeśli się przekona, że
autor tej budzącej mdłości szmiry stoi obok niej, nie będzie
miał żadnej szansy. Odepchnie go równie stanowczo jak
Daniela.
Spojrzał na krzykliwą okładkę swojej najnowszej
powieści.
- Jestem rzeczoznawcą w firmie ubezpieczeniowej - rzekł,
wypożyczając zawód od głównego bohatera.
Wszyscy bohaterowie Bricka Lawsona mieli nudne,
bezpieczne, zupełnie zwyczajne zawody, dzięki czemu ich
skok w świat erotyzmu i niebezpieczeństw był tym bardziej
szokujący.
- Dzisiaj mam wolny dzień, lecz klient tu, w Merlton,
wezwał mnie nieoczekiwanie, więc musiałem przyjechać. -
Brzmiało to wiarygodnie, ale oczy lśniły mu podejrzanie.
Czyżby to było kłamstwo? Jakiś żart? Jamie nie była pewna,
ale ostrzegała ją kobieca intuicja, rozbudzona reakcją na jego
obecność.
Rand wypełnił formularz i zwrócił go Jamie.
- Dziękuję, panie Marshall - powiedziała lakonicznie. -
Zaraz wypiszę panu kartę.
- Proszę mówić mi: Rand.
Nie mogła odmówić, nie żyli w wiktoriańskiej Anglii,
gdzie zwracanie się do przygodnego znajomego po imieniu
uznawano za niewłaściwe. A jednak Jamie miała przed tym
opory.
Wyczuwała,
ż
e
stoi
przed
nią
człowiek
przyzwyczajony do posłuszeństwa ze strony bliźnich, który
próbował dominować nad kobietami i zazwyczaj pewnie mu
się to udawało.
Ale nie z Jamie Saraceni. Przez te lata zdobyła
ugruntowaną pozycję wśród wszystkich niekonwencjonalnych
Saracenich. Nie podda się urokowi tego przystojnego, silnego
i podniecającego... eksperta od ubezpieczeń!
Rand czuł, jak narasta w niej niecierpliwość. Jamie miała
wyrazistą twarz i wszystkie jej myśli były aż nadto czytelne.
Wahała się, wciąż niepewna. Wspomniał trzytygodniową
przegraną kampanię Daniela. Rand Marshall nie knuł, nie
spiskował i żadnej kobiety nie musiał prosić o spotkanie.
- Podaj mi swój numer telefonu, chciałbym do ciebie
zadzwonić - powiedział władczym tonem, pochodzącym z
niezmąconej pewności siebie. Przymilny uśmiech zniknął, a
Rand patrzył na Jamie w taki sposób, w jaki drapieżnik
przygląda się swojej zdobyczy.
Na Jamie wywarło to natychmiastowy efekt. Ulotny
dreszcz podniecenia, który ją przebiegł, był szokująco
intensywny. A wszystkiego, co mogło w ten sposób naruszyć
jej opanowanie, należało za wszelką cenę unikać.
- Raczej nie - odparła stanowczo.
- Co? - Spojrzał ze zdziwieniem.
- Wolę nie podawać swojego numeru telefonu. Nie ma
powodu, żebyś do mnie dzwonił.
Był zdumiony. Niczego nie rozumiał. To się jeszcze nigdy
nie zdarzyło. Ani razu. Kiedy Rand Marshall prosił jakąś
dziewczynę o numer telefonu, natychmiast mu go podawała.
- Nie ma powodu, żebym dzwonił? - powtórzył. Głos
zadrżał mu lekko. - A rozmowa? Po to właśnie są telefony.
- Nie mamy sobie nic do powiedzenia.
- Tak uważasz? - Wezbrało w nim zdziwienie,
rozczarowanie i gniew. - Słuchaj, maleńka, mam ci mnóstwo
rzeczy do powiedzenia. - Urwał na chwilę, by zebrać
rozproszone myśli.
Jamie wykorzystała ten moment.
- Więc to, co masz mi do powiedzenia, powiedz od razu,
ponieważ nie podam ci numeru swojego telefonu.
Bez łaski! Powinien natychmiast wybiec z biblioteki i
nigdy już tu nie wracać. Niewiele brakowało, by to zrobił, gdy
jego wzrok napotkał jej oczy. Dostrzegł w nich ogień. Płonęły
oburzeniem, przez co były jeszcze bardziej lśniące i piękne.
Spojrzał na jej usta, na te zaciśnięte zmysłowo, pełne wargi.
Jak te małe usteczka czułyby się na jego wargach?
Spojrzał na jej piersi, rozgrzany i podniecony patrzył, jak
unoszą się i opadają pod miękkim, gładkim materiałem bluzki.
Gniew nagle zmienił się w coś zupełnie innego. Poczuł się
pobudzony i wyzwany jak wtedy, gdy pracował nad
szczególnie interesującym zwrotem fabuły w którejś ze
swoich książek.
- Doskonale rozumiem, o co ci chodzi - stwierdził z
przekonaniem, spoglądając na nią wyzywająco. - Myślisz, że
jeśli będziesz udawała trudną do zdobycia, staniesz się
bardziej pociągająca...
- Nie udaję trudnej do zdobycia! — krzyknęła Jamie.
Sama sugestia budziła w niej irytację. - Nie chcę, żebyś mnie
zdobywał, ty wielki, zarozumiały...
- Gorylu? - podpowiedział Rand. - Wielki zarozumiały
gorylu. Chociaż może być także: czubku, ośle, kretynie lub
durniu. - Tymi epitetami bohaterki książek Bricka Lawsona
niezmiennie obrzucały bohaterów, zanim, zwyciężone,
znalazły się w ich ramionach. - Mogę wymyślić więcej takich
określeń, jeśli mnie o to poprosisz. Mam w pamięci cały
słownik.
- Znam wiele obelg. Nie potrzebuję twojej pomocy. Z
trudem zachowywała poważną minę, gdyż tak
naprawdę miała ochotę się roześmiać. Nie spotkała jeszcze
tak zarozumiałego łamacza serc z równie dużym poczuciem
humoru.
Rand dostrzegł w jej oczach tłumione rozbawienie.
- Jamie, podaj mi swój numer telefonu - poprosił
przymilnie.
Jamie zmarszczyła czoło. Wyczuł, że się waha, i próbował
to wykorzystać. Był zbyt szybki i zbyt spostrzegawczy. Być
może to najbardziej podniecający, przystojny i czarujący facet,
jakiego w życiu spotkała. I dlatego nie mogła ustąpić.
- Nigdy w życiu. Był niewzruszony.
- Jamie, wiem, dlaczego próbujesz się bronić. Boisz się
uczuć, jakie w tobie wzbudzam.
- Uczucia, jakie we mnie wzbudzasz, to pogarda, niechęć
i zdumienie, że istnieje ktoś aż tak pewny siebie.
- W tej kolejności? - roześmiał się Rand.
Bawił
się
dobrze.
Nie
przeszkadzało
mu
to
przekomarzanie, gdyż był pewien, że w końcu osiągnie to, na
czym mu zależało. Któraż kobieta mogłaby mu odmówić?
Sięgnął do biurka, wyrwał kartkę z notesu, a potem chwycił
długopis.
- No proszę, skarbie, zapisz tu swój numer. Jamie patrzyła
na niego zdumiona zarozumiałością, uporem, a przede
wszystkim sposobem reagowania na odmowę. Był to
człowiek, który rzadko, jeśli w ogóle, słyszał odpowiedź „nie"
padającą z ust kobiety. Zmrużyła gniewnie oczy. Właśnie za
chwilę ją usłyszy.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Nie.
Głos miała stanowczy, czysty, nie dopuszczający
sprzeciwu.
Rand zupełnie zignorował odmowę.
- Dobrze. W takim razie ja sam zapiszę twój numer. -
Długopis zawisł nad papierem. - Podaj mi tylko pierwsze
siedem cyfr.
- Mój numer telefonu ma tylko siedem cyfr. Uśmiechnął
się.
- Sprytna dziewczynka. Myślałem, że dasz się złapać.
Niewiele brakowało, a uśmiechnęłaby się w odpowiedzi.
Powinna zachować stanowczość. Musiała przypomnieć sobie,
ż
e przed takimi mężczyznami broniła się skutecznie przez
wszystkie dorosłe lata. Zamiast więc uśmiechnąć się czy
cokolwiek odpowiedzieć, zignorowała Randa i zajęła się
katalogiem.
Rand westchnął przesadnie głęboko.
- No dobrze, wygrałaś. Jeśli podasz mi swój numer
telefonu, zadzwonię do ciebie dziś o ósmej.
Z niedowierzaniem otworzyła oczy.
- Czy ty w ogóle słyszałeś, co powiedziałam?
- Słyszałem każde słowo, skarbie, dlatego w końcu się
poddałem i określiłem dokładną datę i godzinę, kiedy
zadzwonię. Przecież o to ci chodziło, prawda?
- Chodziło mi o to, żebyś zostawił mnie w spokoju!
- Nie zostawię cię w spokoju, dopóki nie dostanę tego,
czego chcę. - Uśmiechnął się znacząco. Oczy mu błyszczały i
Jamie domyśliła się, że mówi nie tylko o numerze telefonu.
- Kiedy dostaniesz to, o co prosisz, nie zdołasz zostawić
mnie w spokoju dostatecznie szybko - rzuciła. Ona też nie
mówiła o numerze telefonu. - Daj sobie spokój, Rand. Nie
chcę, żebyś do mnie dzwonił. Nie chcę się z tobą spotykać.
Czy można to wyrazić jaśniej? Nie chcę mieć z tobą nic
wspólnego.
Na chwilę zamilkł. Zastanawiał się nad odpowiedzią, która
powinna być dowcipna, a jednocześnie zmuszająca tę
dziewczynę do uległości, gdy powietrze wypełnił piskliwy,
dziecięcy głos.
- Panno Saraceni, ten mały miał wypadek! Zanim Jamie
czy Rand zdołali się ruszyć, jasnooka,
mniej więcej dziesięcioletnia dziewczynka podbiegła do
biurka, ciągnąc za rękę chłopczyka w mokrych spodenkach.
- Więc to był tego rodzaju wypadek. - Rand odezwał się
pierwszy, wyraźnie rozbawiony.
- Co się stało, Ashley? - spytała Jamie.
- Cindy próbowała czytać „Trzy małe koźlątka", a Mark
wstał i zawołał: „Chcę siusiu". - Ashley wskazała na chłopca i
zachichotała. - Ale już było za późno. Cindy powiedziała, że
sobie z tym nie poradzi. Kazała przyprowadzić go tutaj.
Rand parsknął śmiechem. Spojrzał z uwagą na parę dzieci.
- Chyba naprawdę powinien się przebrać. Gdzie jest jego
mama?
- Ma godzinę spokoju i wolności - odparła rezolutnie
Ashley. - Tak mówią nasze mamy. Cieszą się, że panna
Saraceni zorganizowała tę godzinę bajek dla maluchów, gdyż
dzięki temu mają trochę spokoju i wolności.
- To znaczy, że są tu inne dzieci? - zdziwił się Rand. - A
ich matki?
Jamie zerknęła na zegarek.
- Pojawią się nie wcześniej niż za trzydzieści pięć minut.
To cała wieczność w pokoju pełnym rozbieganych dzieci.
Lepiej zastąpię Cindy, a ją przyślę tutaj.
Mały Mark odbiegł nagle, obejrzał się na Ashley, a jego
szeroki uśmiech mówił wyraźnie: „Złap mnie, jeśli potrafisz".
- On nie chce wracać na bajkę, panno Saraceni
- zauważyła Ashley. - Mogę się z nim pobawić w
dziecięcym kąciku?
- To świetny pomysł, Ashley. Ale najpierw przebierz go
w to. - Otworzyła szufladę i wyjęła małe spodnie od dresu,
przygotowane właśnie na takie przypadki. - Potem możesz go
zaprowadzić do dziecięcego kącika. - Wskazała głową w kąt
biblioteki, przeznaczony specjalnie dla przedszkolaków. Był
tam stolik, drewniane klocki i domek dla lalek.
Ashley kiwnęła głową i odprowadziła Marka.
- Zabawki? - zdziwił się Rand. - W bibliotece?
- To są dary lub rzeczy z przeceny - wyjaśniła Jamie.
- Chciałam stworzyć takie miejsce, gdzie małe dzieci
mogłyby się czymś zająć, kiedy ich rodzice przeglądają
książki.
Rand z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Prowadzisz tę bibliotekę zupełnie inaczej niż robiono to
w mieście, w którym się wychowywałem. Nie wolno tam było
hałasować, a na samą myśl o maluchach biegających dookoła
bibliotekarka dostałaby ataku serca. Była jedną z...
- Daruj sobie stereotypy. - Jamie wyszła zza biurka.
Dostrzegła, że Rand ją obserwuje. Starała się ignorować nagłe
bicie serca wzbudzone jego pożądliwym wzrokiem.
- Łamiesz wszelkie stereotypy - powiedział Rand,
ruszając za nią. - Jamie, ja...
Nie miał okazji dokończyć. Trąba powietrzna w krótkiej
dżinsowej spódniczce i kurtce pojawiła się nagle i wpadła
pomiędzy nich.
- Cześć, Jamie, możesz mi pożyczyć samochód?
- zapytała zdyszana nastoletnia brunetka, której gęste
włosy były pokryte pianką i lakierem, tworząc zadziwiającą
fryzurę. - Muszę pojechać do centrum.
- Mówisz tak, jakby była to sprawa życia i śmierci
- odparła Jamie tonem, który, miała nadzieję, wyrażał
zrozumienie i sympatię. Naprawdę ogarnęło ją przerażenie.
Nie jej kuzynka Saran! Nie teraz!
- Bo jest! - upierała się Saran. - Ta czarna skórzana
spódnica, o której marzyłam, jest teraz na wyprzedaży z
czterdziestoprocentową zniżką. Muszę zdążyć, Jamie.
- Skórzana spódnica? - Jamie zmarszczyła brwi.
- Wiesz, Saran, nie przypuszczam...
- Nie próbuj mnie nawet przekonywać - przerwała
gwałtownie Saran. - Przeczytałam w magazynie, że każda
kobieta powinna zainwestować w czarną skórzaną spódnicę i
nosić ją do butów na wysokich obcasach.
Rand bezskutecznie próbował powstrzymać śmiech.
- Kim pan jest? - Saran zmierzyła go wzrokiem. Oczy
miała ciemnobrązowe, ale była wystarczająco podobna do
Jamie, by Rand domyślił się, że są spokrewnione.
- Nazywa się Rand Marshall i pracuje w firmie
ubezpieczeniowej - wyjaśniła cierpliwie Jamie. - A to moja
kuzynka, Saran Saraceni - przedstawiła ją Randowi.
- Aha... - Saran wzruszyła ramionami i natychmiast
straciła zainteresowanie nieznajomym. - Myślałam, że to może
ten szurnięty dentysta, który za tobą łazi. Co ci dzisiaj
przysłał, Jamie?
Rand zastrzygł uszami.
- Szurnięty dentysta? - powtórzył.
- Tak. Kompletny czubek - pogardliwie dorzuciła Saran. -
Nie uwierzyłby pan, jakie przysyła jej prezenty. Kwiaty,
słodycze, balony i pluszowe zwierzaki. Jamie przeznacza to
wszystko na nagrody, kiedy dzieciaki ze świetlicy grają w
bingo. Jamie skrzywiła się.
- Saran, proszę cię! Wystarczy!
Wargi Randa drgnęły. Rozbawiło go to, że taki playboy
jak Daniel może być postrzegany jako szurnięty dziwak.
- Jak słyszę, masz oddanego adoratora - zauważył.
- Tylko dlatego, że powiedziałam mu „nie", a on nie
chciał się z tym pogodzić - odparła chłodno Jamie.
- Rozumiesz? Zresztą doktór Wilcox adoruje głównie
siebie. I żywi zupełnie nieuzasadnione przekonanie, że
wszystko mu się należy.
- A co gorsza, przyjaciółka Jamie, Angela, pracuje w jego
gabinecie i jest w nim zakochana do szaleństwa - dodała
Saran.
- Rzeczywiście interesujący zbieg okoliczności -
powiedział Rand. Zastanawiał się, czy Daniel wie o tym.
Chyba nie. Jak zauważyła Jamie, Daniel zazwyczaj bywa
zajęty wyłącznie sobą.
- Cała ta sytuacja jest ogromnie kłopotliwa - stwierdziła
Jamie z wyraźnym niesmakiem. - Wolałabym o tym nie
mówić.
- Dobrze, porozmawiajmy o czymś innym - zgodziła się
Saran. Zerknęła na Randa i zmrużyła oczy. - Spotyka się pan z
Jamie?
- Saran! - syknęła Jamie przez zaciśnięte zęby. Rand
parsknął śmiechem.
- Jeszcze się nie umówiliśmy, ale żywię pewne nadzieje.
Może w sobotę, Jamie?
- A może dzisiaj? - wtrąciła Saran. - Moglibyście pójść na
kolację, a wtedy nie musiałabym oddawać ci samochodu przed
szóstą, żebyś mogła wrócić do domu. Będę mogła bez
pośpiechu zrobić zakupy.
Jamie westchnęła głęboko. Myśl o zakneblowaniu Saran
wydała się jej niezwykle kusząca.
- Znakomity pomysł. - Rand się uśmiechnął. Ta mała
kuzynka stworzyła znakomitą okazję, by spróbować jeszcze
raz. Wykorzystał ją. - Zjesz ze mną kolację, Jamie?
- Nie, przykro mi, ale naprawdę nie mogę - odparła.
- Znam świetną chińską Rest... Nie? - Rand spojrzał na
nią zdumiony.
Jamie pokręciła głową.
- Ale dziękuję za zaproszenie - dodała z wymuszoną
uprzejmością.
„Nie?" Słowo to odbijało się echem w głowie Randa.
Znowu „nie"? Poczuł zniechęcenie. Mógł znosić jej upór przez
jakiś czas, ale bez przesady.
- Dlaczego nie? - usłyszał własny głos. - Masz jakieś inne
plany?
- Nie, nie ma innych planów - powiedziała zgryźliwie
Saran. - Po prostu Jamie nie spotyka się z nikim, kto nie
przedstawi przynajmniej dwóch listów polecających i
zaświadczenia od pastora. Może mi pan wierzyć, że jej życie
towarzyskie na tym nie zyskuje.
- Saran, skręcę ci kark - obiecała słodkim głosem Jamie.
Saran uśmiechnęła się, bynajmniej nie przestraszona tą
groźbą.
- Jeśli dasz mi kluczyki do samochodu, wyniosę się stąd i
przestanę ci przeszkadzać.
- Możesz pożyczyć wóz, ale masz go oddać przed szóstą.
Muszę wrócić do domu.
Gdy tylko Saran wybiegła, natychmiast pojawiła się
bardzo zirytowana Cindy.
- Panno Saraceni, nie zostanę ani chwili dłużej z tymi
bachorami. Jeden z nich mnie ugryzł! - Wyciągnęła rękę. -
Proszę spojrzeć na ślady po zębach! Ten mały wampir niemal
wyssał mi krew!
Podczas gdy Jamie usiłowała uspokoić Cindy, Rand
wyszedł z biblioteki. Zauważył Saran otwierającą drzwi do
czystej, srebrzystoszarej hondy civic.
- Hej, Saran! - zawołał.
Dziewczyna obejrzała się i zaczekała, aż podejdzie bliżej.
- Co to za imię: Saran? - spytał z uśmiechem Rand. -
Skrót od nazwiska, czy co?
Saran zrobiła zbolałą minę, jakby zbyt często zadawano jej
to pytanie.
- Powinno być Sara Ann, ale rodzina opuściła jedno „a" i
zapomniała o dodatkowym „n" na świadectwie urodzenia,
więc zostało: Saran. Gdyby pan znał moich rodziców, to by
się pan nie dziwił. Jeszcze, jakieś pytania?
- Jedno. Dasz się przekupić i podasz mi numer telefonu
twojej kuzynki, Jamie?
- Przekupić? - jęknęła. - To znaczy, że mi pan zapłaci?
Pieniędzmi?
- Gotówką. - Rand uśmiechnął się. - Może chciałabyś
nową bluzkę do tej czarnej skórzanej spódnicy?
Sięgnął do portfela i wyciągnął dwudziestodolarowy
banknot. Saran otworzyła szerzej oczy. Podobała mu się ta
dziewczyna, więc dołożył jeszcze dziesięć dolarów.
- Da mi pan trzydzieści dolarów? - Wyciągnęła rękę, a
potem cofnęła ją nagle. - Nie jest pan zboczeńcem ani kimś w
tym rodzaju, prawda? - zapytała ostrożnie. Rand stłumił
uśmiech. To miło, że dziewczyna miała skrupuły, sprzedając
numer telefonu swojej krewnej.
- Słowo honoru. Po prostu jestem wielbicielem twojej
kuzynki. Jak ten dentysta - dodał sucho.
Saran wzięła pieniądze i wyrecytowała numer telefonu,
który Rand zapisał starannie na swojej książeczce czekowej.
- Jest pan tak samo zwariowany jak on - stwierdziła,
wpychając banknoty do torebki. - Traci pan czas i pieniądze,
chodząc za Jamie. Nigdy się z panem nie umówi.
- Kiedy ogromna siła napotyka nieruchomy obiekt... -
rzekł w zamyśleniu Rand. - W fizyce...
- W fizyce? O rany! Znikam stąd.
Saran zupełnie straciła zainteresowanie całą rozmową.
Wskoczyła do samochodu i odjechała, przyciskając klakson.
Rand wrócił do biblioteki w chwili, gdy matki
wyprowadzały z niej swoje pociechy.
Jamie wysłała Cindy do świetlicy i zerknęła na zegarek.
Miała wrażenie, że do szóstej została cała wieczność.
Zastanawiała się, czy nie pójść do baru Milliesa na filiżankę
kawy. Zazwyczaj była tak mocna, że działała jak zastrzyk
czystej kofeiny.
Tuż przed nią na biurku pojawiła się nagle puszka coli.
Jamie podniosła głowę i spojrzała wprost w twarz Randa.
- Wróciłeś! Uśmiechnął się krzywo.
- Cieszysz się, że mnie widzisz. Jestem pewien, że przez
chwilę widziałem radość w twoich oczach. Proszę.
- Przysunął jej puszkę. - To dla ciebie. Pomyślałem, że
chętnie się napijesz. Ja o tej porze zwykle potrzebuję czegoś
takiego.
Wiedziała, że nie powinna niczego od niego przyjmować.
Ale ten natręt miał rację. Była spragniona. Musiała się napić.
Otworzyła puszkę i wypiła jeden łyk.
- Myślałaś, że sobie poszedłem? - zapytał z uśmiechem
Rand.
- Tak. Miałam nadzieję, iż w końcu zrozumiałeś, że nie...
- Pięć pięć pięć dziewięć siedem dwa pięć - wyrecytował
z triumfem Rand.
Jamie niemal się zakrztusiła.
- To... to mój numer telefonu! - Szeroko otworzyła oczy. -
Jak...
- Kuzynka Saran. Nie potępiaj jej zbytnio. Zanim podała
mi numer, sprawdziła, czy nie jestem przypadkiem
zboczeńcem.
- Niech no tylko...
- Nie bądź dla niej zbyt surowa, Jamie. Złożyłem jej
propozycję nie do odrzucenia, jak można by to określić. Saran
nie jest tak niedostępna i niechętna jak ty.
Jamie spojrzała na niego gniewnie.
- Saran ma siedemnaście lat, prawie osiemnaście, i uważa
naukę za stratę czasu. Jej życiowym celem jest wyjazd do
Nowego Jorku i kariera modelki, której ukoronowaniem będą
zdjęcia w kostiumie kąpielowym na okładce „Sports
Illustrated''.
- To zdolna dziewczyna, choć trochę za niska. - Rand
wzruszył ramionami. - Może jej się uda.
Znał się na tym. Spotykał się z tyloma modelkami, że
mógłby prowadzić agencję.
- Proszę cię, nie mów jej takich rzeczy. Już dość mamy
kłopotów, by utrzymać ją w szkole przez te ostatnie dwa
miesiące.
- My?
- Moi rodzice i ja. Oni są jej prawnymi opiekunami.
Matka Saran nie żyje, a ojciec to relikt ery hippisów. Wiecznie
wędruje do Nepalu czy Maroka. Byle nie do New Jersey.
Rodzice nie mają nic przeciwko jej wyjazdowi do Nowego
Jorku, pod warunkiem, że skończy szkołę i stanie się
pełnoletnia. Ale ja uważam, że powinna kształcić się dalej i...
- Jestem kimś w rodzaju eksperta w kwestii konfliktu
własnych celów i rodzinnych oczekiwań - przerwał jej Rand. -
Niech mała sama decyduje, Jamie. Nie możesz od niej
wymagać, by żyła tak jak ty. Macie zupełnie różne
osobowości. Ty jesteś naprawdę niezwykła - dodał. - Czy
rzeczywiście żądasz referencji, zanim zjesz z kimś kolację?
- Oczywiście, że nie. - Jamie westchnęła ciężko.
- Saran przesadza i bez przerwy dramatyzuje. - Spojrzała
na niego uważnie. - Ale prawdą jest, że nie umawiam się z
obcymi.
- A czy ja jestem obcy? Podałem ci wszystkie ważne
informacje o sobie - przypomniał. - Wiesz o mnie więcej niż
ja o tobie.
-
Mam
dwadzieścia
pięć
lat,
dyplom
z
bibliotekoznawstwa, nie jestem i nigdy nie byłam mężatką. -
Za jego przykładem streściła swoją biografię.
- I podnieca cię stawianie oporu facetom - dodał.
- To nieprawda!
- Prawda. Strzeżesz swojego numeru telefonu, jakby to
był tajny szyfr szpiegowski. Zakładam jednak, że od czasu do
czasu podajesz go jakiemuś szlachetnemu człowiekowi,
którego uznasz za godnego rozmowy z tobą przez telefon. A
co masz w planie na później? Rozmawiasz z tym biedakiem
przez telefon, a potem...
- Po kilku rozmowach, jeśli mi się spodoba, mogę przyjąć
zaproszenie na lunch. - Jamie zmarszczyła brwi.
- Po co ci to właściwie opowiadam? Po co w ogóle tracę
czas na tę rozmowę?
- Czy to są pytania retoryczne, czy też oczekujesz na nie
odpowiedzi?
- Nie sądzę, by zainteresowała mnie twoja odpowiedź.
- Nie, chyba nie. - Rand roześmiał się. - Ale i tak ci
odpowiem. Rozmawiasz ze mną, bo chcesz, żebym był blisko.
Pociągam cię, panno Saraceni. Podniecam cię, nie uznaję
odmowy i sądzę, że wbrew sobie jesteś mną zaintrygowana.
Zaczerwieniła się.
- Naprawdę jesteś zarozumiałym gorylem, czubkiem,
osłem... - Jakie jeszcze epitety wtedy wymieniał? Była zbyt
zdenerwowana, by je sobie przypomnieć.
- Trafiłaś. - Rand uśmiechnął się, wspominając wszystkie
erotyczne sceny ze swoich powieści. - Teraz ja muszę ci
powiedzieć, że cudownie wyglądasz, kiedy się gniewasz.
Jesteś namiętna, ognista i podniecająca.'
Zwinnie ominął biurko i stanął obok niej. O wiele za
blisko. Czy nie słuchała kiedyś pewnej starej ballady, która
mówiła, że niebezpiecznie jest znaleźć się zbyt blisko
mężczyzny? Jamie miała wrażenie, że znów słyszy ten tekst.
Odetchnęła głęboko.
- Nie wolno tutaj wchodzić. Przepisy mówią, że to
miejsce tylko dla personelu.
- A ty zawsze przestrzegasz przepisów, prawda, panno
Jamie? - zadrwił i przesunął palcem po delikatnej linii jej
podbródka.
Jamie drgnęła jak oparzona.
- Tak, zawsze ich przestrzegam. Po to są przepisy.
- Złapałaś mnie, dziecinko. - Rand roześmiał się
chrapliwie. - Wiesz, że muszę ci się sprzeciwić.
Przypuszczam, że tego właśnie chcesz. - Przesunął się o kilka
kroków, niemal przygniatając ją do krawędzi biurka. - Założę
się, że są jakieś przepisy, które me pozwalają, by bibliotekarka
w pracy całowała się z czytelnikiem. Ale przepisy są po to, by
je łamać.
W głowie się jej kręciło, ale zdołała się nieco odsunąć.
Wydawał się tym rozbawiony. Twarz Jamie pokrył rumieniec,
krew szumiała jej w uszach. Czy chciał ją pocałować? Czy
ona tego chciała?
- Jeśli natychmiast stąd nie wyjdziesz... - zaczęła. Ku jej
przerażeniu głos miała gardłowy, niski i wcale nie brzmiący
stanowczo.
Raz jeszcze spojrzał na nią z rozbawieniem, po czym
obszedł długie, wygięte półki i stanął po drugiej stronie
biurka.
- Czy teraz jesteś zadowolona? Stoisz za biurkiem, a ja
nie. Nie naruszyliśmy żadnych przepisów.
Jak mu się udawało mówić tonem drwiącym i
uwodzicielskim równocześnie, pomyślała Jamie, usiłując
odzyskać panowanie nad sobą. Musiała się pozbyć tego
człowieka.
- Wybacz. Muszę sprawdzić, co z Cindy i dziećmi -
oświadczyła, dumnie unosząc głowę. Ruszyła do świetlicy.
- Nie wybaczę. - Silna dłoń Randa zamknęła się na
przegubie jej dłoni i zatrzymała dziewczynę w miejscu.
- Nie powiedziałaś mi jeszcze, co się dzieje podczas tej
wspaniałej randki z wybranym przez ciebie szczęściarzem.
Wiesz, kiedy spotkasz się z tym ofermą, który w końcu zdołał
zaliczyć trudny test telefoniczny. Nie wyjdę, dopóki nie
rozwiążę tej zagadki.
- Puść mnie natychmiast. - Zacisnęła wargi w wąską linię.
- Opowiesz mi o swoich randkach?
- Jeżeli puścisz mnie w tej chwili! - warknęła. W miejscu
gdzie jej dotykał, mrowiła skóra. - I jeśli obiecasz, że później
natychmiast wyjdziesz!
Rand puścił jej rękę. Przełknęła ślinę. Wiedziała, że powie
mu wszystko, co chciał wiedzieć, byleby sobie poszedł.
- Ustalmy pewne fakty. Nie spotykam się z ofermami.
Mężczyźni, z którymi się umawiam, to wrażliwi dżentelmeni.
- Nie wątpię, że w najgorszym sensie tego słowa
- parsknął Rand.
- Mam kontynuować? - Spojrzała na niego lodowatym
wzrokiem.
- Och, zdecydowanie. Za skarby świata nie chciałbym
stracić takiej okazji.
- Więc kiedy zgodzę się iść na lunch z dżentelmenem,
ustalamy czas i miejsce spotkania, a potem jemy, rozmawiamy
i odjeżdżamy, każde swoim samochodem.
- Ależ oczywiście. - Rand błysnął zębami w ironicznym
uśmiechu. - Powiedz, ile musisz zjeść takich lunchów, zanim
dojdzie do czegoś tak ryzykownego jak wspólna kolacja.
Wieczorem! I... - udał, że brakuje mu tchu z przerażenia -
powrót jednym samochodem. Jamie zamarła w bezruchu.
- Czas, żeby pan wyszedł, panie Marshall. Nie mam ani
czasu, ani ochoty, by słuchać, jak bawi się pan moim kosztem.
- Moja droga - roześmiał się - nie masz nawet pojęcia, co
znaczy słowo „zabawa". I tak zresztą nie wiesz, co to takiego.
Prychnęła
oburzona,
uniosła
głowę
i
odeszła.
Przynajmniej miała taki zamiar. Rand wyciągnął rękę i
chwycił ją za ramię, zatrzymując raz jeszcze.
- Teraz moja kolej. Powiem ci dokładnie, co myślę o
twoich spotkaniach - oznajmił.
- Nie chcę tego słuchać.
Próbowała się wyrwać, ale nie zdołała, mimo że Rand
trzymał ją tylko jedną ręką.
- Zachowujesz się w stosunku do mężczyzn jak
dziwaczka - mówił dalej, ignorując jej słowa i próby
oswobodzenia się. - Jesteś osobą bez serca, a twoje zasady są
tak surowe, że możesz stanowić wzór staroświeckiej, nudnej
bibliotekarki. - Wykrzywił się. - Przy tobie chłopcy z
ubezpieczeń to szaleńcy, którzy chwytają życie pełnymi
rękami.
- Nie interesuje mnie to, co o mnie myślisz - odparła
chłodno. Przestała się wyrywać, usiłując zachować resztki
godności. - Jestem przekonana o słuszności zasad, którymi się
kieruję.
- Jesteś po prostu zboczona na punkcie zachowania
samokontroli. Związek z tobą byłby równie przyjemny jak
ż
ycie w Rosji za czasów Stalina.
Zmrużyła oczy, aż zaczęły przypominać wąskie,
migotliwe szparki.
- Przypuszczam, że według ciebie każda kobieta powinna
chodzić w krótkiej, skórzanej spódnicy i w butach na
wysokich obcasach, i uganiać się za każdym mężczyzną, który
skinie na nią palcem.
- To jeden koniec skali. Ty jesteś na przeciwnym i
musztrujesz swoich nieszczęsnych wielbicieli, strzelasz z bata,
pokazujesz marchewkę, pociągasz za sznurki...
- Znasz jeszcze jakieś banalne powiedzonka? - rzuciła
Jamie. - Warto uzupełnić tę listę.
- Pewnie. - Szelmowski uśmiech wykrzywił mu wargi.
Oczy błysnęły wyzywająco. - Oto najbardziej banalny ze
wszystkich banałów. Kłótnia przyszłych kochanków w
zwarciu.
I zanim Jamie zdołała się odezwać, poruszyć czy choćby
odetchnąć, pochwycił ją w ramiona. Czuła jego siłę, każdy
napięty
mięsień.
Przez
ułamek
sekundy
była
zbyt
zaszokowana, by walczyć, a potem zaczęła mówić jak
nakręcona:
- Pańskie neandertalskie zaloty wcale mnie nie bawią,
panie Marshall. Próbowałam być uprzejma, ale posunął się
pan za daleko. Proszę mnie natychmiast puścić, bo...
- Będziesz krzyczeć? - zapytał zaciekawiony. Opuścił
głowę i musnął wargami jej usta. - Nie możesz, jesteśmy
przecież w bibliotece.
Przesunął zuchwale dłońmi po jej ciele. Jamie walczyła z
ogarniającym ją słodkim ciepłem, które budziło dreszcze i
zaćmiewało umysł.
- Będę krzyczeć tak głośno, że w ciągu minuty zjawi się
tu policja - ostrzegła. Czuła, jak kręci się jej w głowie.
- Mmm, naprawdę? - zmysłowo pieścił wargami jej ucho.
- Zaskarżę cię.
Ciążyły jej powieki, otwierała je z trudem. Miała ochotę
rozluźnić się, przytulić do Randa i rozkoszować się jego siłą.
Policzki poczerwieniały jej ze wstydu, gdy przyznała się przed
sobą, że chciałaby, by te ręce pieściły ją aż do... do...
Najwyższym wysiłkiem woli opanowała się, szarpnęła w
tył i spojrzała gniewnie.
- Znam prawie wszystkich policjantów w mieście.
Zamkną cię...
- Najpierw muszą mnie o coś oskarżyć - wymruczał Rand,
zupełnie nie przestraszony jej groźbami. Znów zaczął pieścić
wargami, tym razem szyję dziewczyny. - O co?
Jamie jęknęła. Przepłynęła przez nią gęsta, gorąca rzeka
wrażeń, a ona walczyła z jej prądem.
- O napastowanie.
Znów usiłowała się wyrwać. Rand nie rozluźnił uścisku.
Odruchowo poruszyła się znowu, ale zrobiła to mało
zdecydowanie.
Popełniła poważny błąd. Rand wydał dziwny dźwięk:
połączenie śmiechu i jęku.
- Myślę, że trudno będzie rozstrzygnąć, kto kogo
napastuje, Jamie. - Głos mężczyzny stał się bardziej gardłowy.
- Jamie. - Pochylił uwodzicielskie i wygłodniałe wargi.
- Nie - zaprotestowała słabo. Choć umysł nakazywał jej
go odepchnąć, ciało odmówiło posłuszeństwa.
- Tak - szepnął. - O, tak. Rozchylił wargi i pocałował ją
mocno.
Nie była przygotowana na tę oszałamiającą falę
pożądania. Rand był taki wielki i silny. Wzbudzał doznania,
jakich nigdy przedtem nie doświadczyła. Zamknęła oczy,
zrezygnowała z walki i objęła go za szyję.
Głęboko w jej brzuchu pulsował żar, ciało ogarniał
dreszcz. A pocałunek trwał i trwał, stawał się coraz głębszy,
gorętszy, bardziej pożądliwy. Na świecie istniał ja tylko Rand,
zdominował jej myśli i ciało. Przytulona do niego, poruszająca
się zmysłowo w jego ramionach, czuła rozkosz tak głęboką, że
graniczącą z bólem.
A potem nagle, niespodziewanie wszystko się skończyło.
Rand przerwał pocałunek i odsunął się.
Patrzył na nią lśniącymi ciemnymi oczami. Miał wrażenie,
ż
e wybuch namiętności całkiem pozbawił go sił. Tego
fenomenu bohaterowie Bricka Lawsona doświadczali często,
jednak ich twórca dotąd go nie przeżył. Nie Rand Marshall,
sprawny podrywacz, którego emocje były zawsze oddzielone
od znakomitej techniki.
Aż do dzisiaj. Erotyczne pożądanie połączyło się z
głębszymi emocjami, by eksplodować w namiętnym
rozpaleniu. Nigdy jeszcze żaden pocałunek tak go nie
poruszył. W dodatku byli w bibliotece, miejscu niezbyt
romantycznym. Ale Jamie była tak namiętna, tak gwałtownie
drżała w jego ramionach, że szybko przekonał się, że
pocałunki mu nie wystarczą.
Gdyby natychmiast się od niej nie oderwał, wyciągnąłby
jej bluzkę spod paska i rozpiął guziki. A potem objąłby
wargami sutki tak twarde i wypukłe, że czuł ich kształt na
swojej piersi.
Przeszył go dreszcz pożądania. Skupił wzrok na jej
wargach: różowych, wilgotnych i lekko opuchniętych.
Jamie przyglądała mu się. Pozostawiony na ustach i
języku smak uderzał do głowy. Piersi miała nabrzmiałe, a
sutki mrowiące i niezwykle wrażliwe. Między udami czuła
ciepłą wilgoć. Oddychała nierówno, zarumieniona. Pragnęła
go. Kiedy na nią patrzył, miała wrażenie, że raz jeszcze jej
dotyka. Była rozdarta wewnętrznie. Nie wiedziała, czy
bardziej pragnie przytulić się mocno do Randa, czy uciec od
groźby, jaką sobą przedstawiał.
Jeszcze
nigdy,
w
ciągu
dwudziestu
pięciu
lat
poukładanego życia, nie doznała tak żywiołowego i silnego
pragnienia, by połączyć się z mężczyzną. A przecież chłodna,
spokojna Jamie nie należała do kobiet, które tracą głowę z
powodu pocałunku mężczyzny. Tym razem to się zdarzyło.
Była przerażona.
- Musisz stąd wyjść - powiedziała jednym tchem. Ledwie
rozpoznała własny głos.
- Teraz znam twoją tajemnicę. - Rand wykrzywił usta w
leniwym uśmiechu. - Bibliotekarka wcale nie jest tak
opanowana.
Ogarnął ją gniew. Czuła się zdemaskowana i bezbronna,
co było nowym doświadczeniem, które wcale się jej nie
spodobało. Ten bezczelny, zarozumiały, męski uśmieszek,
drwiący ton głosu podziałał jak zapałka rzucona w kałużę
benzyny. Natychmiast rozgorzała w niej wściekłość.
- Wynoś się stąd! Jestem zdumiona tym, co zaszło!
Ś
miech Randa brzmiał uwodzicielsko i gardłowo.
- Skarbie, jesteś rozpalona i zakłopotana tym, co zaszło.
Zarumieniła się. Wiedział, dlaczego, i kpił z niej. Była
upokorzona.
- Wychodzę teraz, Jamie. - Ton świadczył wyraźnie, że
wychodzi dlatego, że chce, a nie dlatego, że mu kazała. -
Zadzwonię do ciebie - rzucił przez ramię, zmierzając do
drzwi.
- Nie będę z tobą rozmawiać - zawołała.
- Owszem, będziesz - odparł uprzejmie.
Nie będzie, przekonywała samą siebie. Zagubiony
kontynent Atlantydy wynurzy się z morza, UFO wyląduje na
trawniku przed Białym Domem, a New Jersey oderwie się od
Stanów Zjednoczonych, zanim Jamie Saraceni zgodzi się
ponownie rozmawiać z Randem Marshallem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jamie ogarniało przerażenie za każdym razem, kiedy
dzwonił telefon. Dzwonili do jej siostrzeńców, ośmioletniego
Brandona i siedmioletniego Timmy'ego, do ojca Ala, matki
Maureen, do babci i przynajmniej z pięć razy do Saran.
Nikt nie dzwonił do Jamie ani do jej siostry Cassie,
rozwiedzionej matki obu chłopców. Cassie siedziała przed
telewizorem. W domu Saracenich telewizor bez przerwy grał
od „Wiadomości o świcie", aż po „Show Dawida Lettermana''.
Siostra była całkowicie pochłonięta programem.
Jamie zazdrościła jej. Czuła się niespokojna i spięta. Nie
dlatego, że oczekiwała na telefon Randa, przekonywała samą
siebie. W mieszkaniu mieli tylko jeden aparat, w zawsze
zatłoczonej kuchni, tak że dyskretna rozmowa telefoniczna
była rzeczą zupełnie niewyobrażalną. Gdyby Rand znowu
zaczął te swoje seksualne insynuacje...
„Skarbie, jesteś rozpalona i zakłopotana tym, co zaszło".
W myślach zabrzmiało echo jego głosu. Pomyślała o
zachłannych pocałunkach w bibliotece i puls jej przyspieszył.
- Czy ten miły, młody dentysta zajrzał dziś do biblioteki z
jakimiś prezentami, kochanie? - spytała mama znad lalki,
którą właśnie czesała.
Jej dzieci, zarówno mól książkowy, Jamie, jak i łobuziak
Cassie, nie lubiły lalek, więc matka sama zaczęła je
kolekcjonować. Dzisiaj miała ich ponad trzy tysiące.
Lalki z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i
osiemdziesiątych, ustawione były we wszystkich wolnych
miejscach w domu. Kupowała, sprzedawała i wymieniała je ze
wszystkimi zbieraczami w kraju.
- On nie jest miłym młodym dentystą, mamo. To czubek -
stwierdziła Jamie. „Osioł, kretyn, dureń". Znowu usłyszała w
myślach głos Randa i niemal się uśmiechnęła. - Nie widziałam
go dzisiaj. Zrozumiał wreszcie, sądzę, że nie mam zamiaru się
z nim umawiać.
- Mili młodzi dentyści nie rosną na drzewach, skarbie
- zauważyła Maureen, ubierając lalkę w lśniącą suknię
bez ramiączek. - Na pewno złapie go jakaś szczęśliwa, młoda
dziewczyna.
- Mamo, Angela jest w nim szaleńczo zakochana
- wyjaśniła cierpliwie Jamie. - Nawet gdyby Daniel
Wilcox nie był czubkiem, którym zdecydowanie jest, nie
mogłabym się z nim umawiać.
- Jesteś naprawdę lojalną przyjaciółką. - Maureen
zerknęła na córkę. - I wiem, że pewnego dnia, już niedługo,
spotkasz odpowiedniego dla siebie mężczyznę.
- Może już go spotkała - pisnęła Saran. Szeroko i
niewinnie otworzyła swe wielkie piwne oczy. - Jakiś
przystojniak był u niej dzisiaj w bibliotece. Rand Jakośtam.
Jest dość przystojny, by występować w telewizji, choć
sprzedaje polisy ubezpieczeniowe.
- Szacuje szkody - poprawiła odruchowo Jamie, rzucając
Saran spojrzenie pełne wyrzutu. Nie zapomniała, że ta mała
ż
mija podała Randowi jej numer telefonu.
- Dość przystojny, by występować w telewizji? - Matka
wyglądała na zadowoloną. - Powiedz coś więcej, Jamie.
- Wygląd o niczym nie świadczy - zauważyła kwaśno
babcia. - Nawet nie chce mi się liczyć, ilu było przystojnych
morderców. Wykorzystywali swój wygląd, by ukryć
straszliwą, przestępczą naturę.
- Może przejrzę magazyny policyjne i sprawdzę, czy nie
ma tam jego zdjęcia - odparła oschle Jamie.
Babcia od czasu mafijnej masakry w Dniu Świętego
Walentego była wielbicielką kryminałów i uznawała, że
człowiek jest winny, póki nie udowodni swojej niewinności.
- Udało mi się! Znalazłem strefę styku i przeskoczyłem na
czwarty poziom! - krzyczał podniecony Brandon, używając
niezrozumiałego żargonu gier, którym ostatnio posługiwały
się chyba wszystkie dzieci. Obydwaj z Timmym radośnie
klaskali w dłonie.
Biały kot i drugi w rude pręgi przebiegły przez pokój
ś
cigane przez wielkiego czarnego kocura. Przewróciły stojącą
na podłodze miskę prażonej kukurydzy, której zawartość
rozprysnęła się wokół.
Rand Marshall został zapomniany, gdyż cała rodzina
ruszyła do działania, karcąc koty i wymiatając kukurydzę.
Jamie odetchnęła z ulgą. Z powodów, których wolała zbyt
dokładnie nie analizować, nie miała ochoty z nikim
dyskutować na temat Randa.
Niektórzy dziwiliby się pewnie, że dwudziestopięcioletnia,
niezależna kobieta wciąż mieszka w domu z rodziną. Ale
Jamie sama tak zdecydowała. Lubiła towarzystwo i
zamieszanie. Nie pociągały jej codzienne powroty do pustego
mieszkania, nieodmiennie uporządkowanego i cichego niczym
grobowiec.
Przez chwilę pozwoliła sobie na fantazje o powrotach do
wymarzonego cichego gniazdka, które dzieliła z wymarzonym
mężem. Wyobrażała sobie czarującą, wiejską kuchnię,
staromodną sypialnię z sofą przy oknie, łóżko z baldachimem,
masą poduszek i kołdrą, i ogień na kominku. Mąż, tak jak i
ona, uwielbiałby czytanie w łóżku. Leżeliby obok siebie,
zajęci lekturą, aż nagle spojrzeliby sobie w oczy i wtedy
odłożyliby książki i objęli się...
Jamie stłumiła tęskne westchnienie. Bardzo uważała, by te
romantyczne marzenia pozostały dobrze skrywaną tajemnicą.
Rodzina i przyjaciele widzieli w niej tylko metodyczną,
prozaiczną Jamie i nie mogli się doczekać, aż pozna miłego,
młodego człowieka i weźmie ślub w pięknej, białej sukni. Ona
też tego chciała.
Ale nie może być ani miłości, ani ślubu, dopóki nie pozna
mężczyzny, któremu mogłaby w pełni zaufać. Bez uczciwości
i zaufania wszelkie związki są tylko chwilowe. Tak jak ciąg
romansów jej brata Steve'a czy katastrofalne małżeństwo
Cassie.
Długoletnia
obserwacja
brata
i
byłego
szwagra
wykształciła u Jamie rodzaj szóstego zmysłu, który pozwalał
zdemaskować
tych
czarujących,
egoistycznych
wyzyskiwaczy, cynicznych i rozpieszczonych przez gromady
kobiet. Zakochiwały się w nich, zwiedzione wyglądem i
gładkimi słówkami.
Tacy mężczyźni w ogóle jej nie interesowali. Szukała
kogoś, kto pragnął emocjonalnego związku, a nie jedynie
fizycznego zbliżenia. Mężczyzna jej marzeń powinien mieć
poczucie humoru, by mogli razem się śmiać, podobnie jak ona
ceniłby małżeństwo i rodzinę, i kochałby ją tak, jak ona jego.
Taki człowiek musi istnieć. Czekała na niego przez całe
ż
ycie.
Kiedy obraz Randa stanął przed jej oczami, starała się go
szybko wymazać. Jak ten drań śmiał wkradać się w jej
romantyczne, ukryte myśli! To było jak świętokradztwo. Rand
Marshall był gorszy niż Daniel Wilcox i ci inni, kłamliwi
podrywacze. Oni przynajmniej nie śmieli jej dotknąć, podczas
gdy Rand nie zawahał się, by ją pochwycić, pieścić, całować...
Stłumiła falę ogarniającego ją żaru. Nie chciała mieć nic
wspólnego z Randem Marshallem. Choć nigdy się tego nie
dowie, był w jej życiu jedynym człowiekiem, który sprawił, że
zapragnęła złamać własne zasady.
Strumienie deszczu spływały po szybie jaguara,
zaparkowanego przed biblioteką w Merlton. Był to najnowszy
samochód Randa, jego radość i duma. Zajmował się nim jak
ukochanym dzieckiem. Gdyby ktokolwiek powiedział mu trzy
dni temu, że będzie prowadził tę importowaną czarną piękność
do Merlton w czasie ulewy przypominającej biblijny potop,
Rand uznałby go za szaleńca.
Lecz jego ciało płonęło wspomnieniem wczorajszego
spotkania z Jamie. Pamiętał jej dotyk, gorącą namiętność
pocałunku, oczy lśniące inteligencją i zadziwiająco ciepły
uśmiech. Nie mógł przestać o niej myśleć.
To do mnie niepodobne, pomyślał. Rand Marshall, znany
też jako Brick Lawson, przyzwyczajony był do panowania nad
swoimi emocjami, tak jak panował nad losem swych
bohaterów. Nigdy się nie angażował, czy to w stosunki z
rodziną, czy z kobietami. Tak było o wiele łatwiej żyć.
Już dawno uznał, że seks sprawia o wiele więcej
przyjemności
niż
zaangażowanie
wzbudzone
przez
emocjonalny odlot, zwany przez niektórych miłością. Ale
ostatniej nocy, choć niespokojny i sfrustrowany, jakoś nie
szukał chętnej partnerki, przy której uwolniłby się z napięcia.
Skrzywił się. Był tylko jeden sposób załatwienia tej
sprawy. Musi iść z Jamie do łóżka i nasycić się nią, a potem
zapomnieć. Nie będzie to trudne, gdy już się przekona, że jest
taka sama jak inne kobiety.
A jeśli nie? Jeśli po tym wszystkim będzie jej pragnął
jeszcze bardziej? Zdenerwowany Rand próbował się uspokoić.
Przestań myśleć, co będzie potem, upomniał się. Nie jesteś do
tego przyzwyczajony. Nawet kiedy pisał, robił to bez
pośpiechu, rozdział za rozdziałem, ku rozpaczy wydawców,
którzy chcieliby wiedzieć, co stanie się z bohaterami. Ale skąd
miał wiedzieć, co będzie w dziesiątym rozdziale, gdy był
dopiero na trzeciej stronie?
Mniej więcej w tym samym miejscu znalazł się z Jamie
Saraceni: na trzeciej stronie. Pora, by napisać czwartą.
Otworzył drzwi samochodu i pobiegł przez kałuże w stronę
szerokich, szklanych drzwi biblioteki.
Jamie wręczyła zebranym w świetlicy dzieciom po
pomarańczy. Wykorzystywała to pomieszczenie, odkąd
wprowadziła
w
ż
ycie
nieoficjalny
program
zajęć
pozalekcyjnych dla swoich nieoficjalnych podopiecznych.
Miejscowe koło kobiet wielkodusznie ofiarowało pewną stałą
sumę na codzienny poczęstunek, który Jamie musiała
kupować i podawać dzieciom.
- Powiedz pannie Saraceni o kotku, Scotty - zachęcił
kolegę jeden z chłopców.
Jamie uśmiechnęła się do niego.
- Macic w domu nowego kotka, Scotty? - spytała.
Chłopiec pokręcił głową.
- Ale widziałem, jak ten duży chłopak wetknął kotka do
skrzynki na książki.
Jamie szeroko otworzyła oczy.
- Do skrzynki zwrotów? - powtórzyła z niedowierzaniem.
Stojąca przed biblioteką skrzynka została przez miejscową
pocztę wycofana z użytku i ofiarowana bibliotece.
Pomalowana na pomarańczowo, nosiła napis „Tylko na
książki, to nie jest skrzynka na listy". Ale ludzie i tak bez
przerwy wrzucali tam korespondencję.
- Ktoś wsadził tam kotka? Może ucierpieć, kiedy spadnie
na niego jakaś ciężka książka.
Zmarszczyła czoło. Nigdy nie była wielbicielką kotów, ale
mieszkała z siedmioma i ten fakt wywołał u niej pewną
lojalność wobec tych zwierząt.
- Może być głodny.
- Albo może nasiusiać na książki - zauważył
entuzjastycznie jeden z malców.
Wszystkie dzieci, prócz Scotty'ego, roześmiały się głośno.
- Nie opowiadam bajek, panno Saraceni - oświadczył z
powagą. - Widziałem, jak chłopak wkłada tam kotka.
Jaki mam wybór? pytała samą siebie Jamie, zmierzając do
skrzynki zwrotów. Ulewa trwała, więc zabrała ze sobą
parasolkę. Trzymając ją w jednej ręce, drugą szukała w pęku
właściwego klucza.
- Mógłbym ci w czymś pomóc? - rozległ się męski głos.
Jamie odwróciła się tak szybko, że niemal straciła równowagę.
Zachowała ją, ale klucze upuściła w kałużę na chodniku.
- Rand - zawołała zaskoczona, a myśli ogarnął chaos.
- Mogę skorzystać z twojej parasolki? - spytał i przysunął
się bliżej, nie czekając na odpowiedź.
Ledwie uchwytny zapach perfum podrażnił mu nozdrza i
Rand poczuł ukłucie pożądania. Pochylił się i wyłowił z
kałuży klucze.
- Szukam pewnej książki - powiedział, kładąc kółko na jej
dłoni.
Rękę miał silną, ciepłą i tak dużą, że niemal całkowicie
przykryła jej dłoń. Jamie zadrżała mimo woli.
Rand również zareagował na zetknięcie się ich rąk.
Poruszony, odetchnął głęboko i odchrząknął, próbując
powrócić do zaplanowanej taktyki.
- Sprawdzałem już w bibliotekach w Haddonfield i
Cherry Hill. Pomyślałem, że spróbuję w Merlton.
- Jeżeli biblioteka w Cherry Hill nie ma tej książki, to
pewnie też jej nie mamy - odparła Jamie, próbując mówić
rzeczowym tonem.
Nie mogła się powstrzymać, by na niego nie patrzeć.
Lubiła, jak błyszczały mu oczy. Lubiła o wiele za bardzo.
Pamiętając o wczorajszym solennym postanowieniu, by
trzymać się od niego z daleka, spróbowała wrócić do tematu
książek.
- Jakiej książki szukasz? - spytała niepewnie. Zupełnie nie
przypominała zwykłej, opanowanej Jamie.
- Jakiej książki? - powtórzył Rand. Przypomniał sobie
przysłowie o wpadaniu we własne sidła. Powinien bardziej się
starać. No cóż, było wiele sposobów. Jeżeli jeden zawodził,
twórczy umysł podpowiadał następne.
- Będę z tobą szczery, Jamie. Nie szukam żadnej książki.
- Szczerość przynosiła czasem różne skutki, ale tym razem
postanowił zaryzykować. - Przyszedłem, żeby znów cię
zobaczyć.
Radość przyprawiła ją o zawrót głowy. Walczyła z tym,
próbując przypomnieć sobie wszystkie powody, dla których
nie powinna widywać Randa Marshalla. Problem w tym, że
teraz, w jego obecności, wszystkie wydawały się mgliste i
nierealne. Mimo to nie poddawała się.
- Rand, to niemożliwe.
- Wytłumacz mi to dokładniej. - Roześmiał się.
- Zwykle nie włóczę się po bibliotekach, ale wiedząc, że
tu będziesz, nie mogłem się powstrzymać. Od chwili naszego
spotkania potrafię myśleć tylko o tobie.
- Ale kręcisz - odparła drżącym głosem. - Nie dam się
poderwać na ten stary numer.
- Numer? Myślisz, że to numer? - Był oburzony.
- Tak się składa, że to prawda. Dlatego nie działa tak, jak
powinna. Kiedy mam zamiar oczarować kobietę, robię to w
odpowiedni, sprawdzony sposób. Gdybym chciał wyciąć ci
jakiś numer, złapałabyś się na niego, dziecinko. I to tobie
kręciłoby się w główce.
Uznała te objawy gniewu za zabawne. Roześmiała się.
- Nie spotkałam dotąd nikogo, kto miałby o sobie tak
wysokie mniemanie.
- Ty też nie jesteś lepsza. Wydaje ci się, że jesteś słodką
małą figlarką.
- Słodką małą figlarką? - roześmiała się głośno Jamie. -
To określenie rodem z lat dziewięćdziesiątych, ale zeszłego
wieku. Jeżeli twoje uwodzicielskie teksty są podobnego typu,
to kobiety, na które one działają, muszą mieć jednocyfrowy
iloraz inteligencji.
Spojrzał w jej roześmiane, kpiące oczy, a ona
odpowiedziała mu wyzywającym spojrzeniem.
Znowu poczuł żar w całym ciele. Musiał ją zdobyć.
- Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda? Ci
biedacy, których zaszczycisz swoim numerem telefonu i
spotkaniami podczas lunchu, nie mają u ciebie żadnej szansy.
- A te biedne idiotki, które zachwycają się tobą w roli
wytrawnego podrywacza, też nie mają żadnej szansy -
odparła.
- To nie rola. Jestem podrywaczem, jednym z
najlepszych.
- Ale ostrzeżony to uzbrojony, jak słyszałam. Zresztą nie
muszę się martwić. - Rozsądek podpowiadał jej, by
natychmiast przerwać tę rozmowę. Atmosfera stała się zbyt
przesycona pożądaniem. Jamie kusiła go świadomie,
pociągała... - Jestem całkowicie uodporniona na ciebie i
innych przedstawicieli z twojego gatunku - dodała drwiącym
tonem, który aż prosił się o ripostę.
- Może jesteś uodporniona na facetów takich jak ja
- Rand rozciągnął wargi w uśmiechu. - Ale na pewno nie
na mnie. Udowodniłem to wczoraj. - Chwycił ją za ramiona i
przyciągnął do siebie. - Przypuszczam, że jednak chcesz, bym
udowodnił to po raz drugi.
- Nie chcę! - Ale strumyczki żaru rozbiegały się już
gdzieś z okolicy brzucha.
- Byłem z tobą szczery - wyszeptał i wolno opuścił głowę.
- Mimo twoich drwin i oskarżeń szczerze wyznałem, że nie
mogę przestać o tobie myśleć. Jesteś mi winna tę samą
szczerość, Jamie. - Kusząco przesunął czubkiem języka
wzdłuż jej górnej wargi. - Powiedz mi, że chcesz tego.
Przyznaj się. Jamie niemal jęknęła.
- Nie - szepnęła resztką woli.
- Jesteś najbardziej upartą kobietą, jaką spotkałem -
wymruczał, całując delikatnie jej wargi. - Masz równie jak ja
silną wolę.
- I za to mnie podziwiasz.
Czuła na wargach jego ciepły oddech. Nozdrza wypełnił
jej oszałamiający aromat: mieszanka mydła, płynu po goleniu
i zapachu mężczyzny.
- Nie! - Złapał ją za biodra i przyciągnął wyżej ku sobie. -
Lubię kobiety, które są uległe i...
- I naiwne? - podpowiedziała Jamie.
Oparła dłonie o jego pierś, a kiedy zaczął całować jej
szyję, odruchowo uniosła głowę, by ułatwić mu pieszczotę.
Jednocześnie protestowała:
- Rand, nie. Nie możemy. Nie powinniśmy.
- Możemy, powinniśmy i zaraz to zrobimy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Usta, które dotknęły na jej warg, były gorące i
wygłodniałe. Dziwny dźwięk wibrował jej w krtani, a wargi
rozchyliły się przed śmiałym wtargnięciem języka. Drżąc z
pragnienia i pożądania, ciało Jamie wtopiło się w muskularną
sylwetkę Randa. Z wolna przesunęła ręce na ramiona, a potem
objęła szyję mężczyzny.
Rączka parasolki wsunęła się między nich, a czasza oparła
na głowach. Nie zauważyli tego. Całowali się namiętnie.
Przyciśnięte do żeber Randa piersi Jamie nabrzmiały.
Spróbował wsunąć udo między jej nogi, ale barierę stanowiła
wąska spódnica. Jęk rozczarowania wyrwał mu się z gardła -
prymitywne wołanie godowe, niskie, i głębokie. Jamie
zadrżała.
Rand wprawnym ruchem dłoni podciągnął jej spódnicę.
Wsunął kolano między nogi Jamie, przycisnął ją do siebie, a
wprawne palce gładziły pośladki i uda.
Jamie czuła żar i moc jego pieszczot. Jęknęła z rozkoszy.
Instynktownie zaczęła kołysać biodrami w subtelnym,
erotycznym rytmie. Wszelkie poczucie miejsca i czasu zostało
zmazane przez potęgującą się żądzę.
Pocałunek
był
coraz
mocniejszy,
coraz
bardziej
pożądliwy. Oderwali się od siebie, gdy zabrakło im tchu.
Zdezorientowana Jamie odstąpiła o krok, ale nie potrafiła
oderwać wzroku od twarzy Randa. Oczy miał zmrużone, a
wargi wilgotne. Poczuła, że spódnica zsuwa się wolno w dół.
Aż nagle w pełni uświadomiła sobie, co robili i jak musiała
wyglądać tutaj, przed biblioteką.
Przestraszyła ją własna reakcja. Rand wziął ją w ramiona,
a ona stała się dzikim stworzeniem, zmysłowym i kierowanym
tylko emocjami. Nie zważającym na rozsądek i przyzwoitość.
Mocno ściskając rączkę parasolki, pohamowała gorące łzy
upokorzenia.
- Gdyby ktoś nas widział...
Przełknęła ślinę, wyobrażając sobie, jak wyglądała przed
chwilą, przytulona do Randa, z podwiniętą spódnicą...
- Mogę stracić pracę, zachowując się w ten sposób. Rand
przyglądał się jej oszołomiony i zdumiony.
Kiedy jej dotknął, przestał nad sobą panować.
Podmuch wiatru zmoczył go i Rand był wdzięczny
naturze, gdyż to pomagało odzyskać rozsądek.
- Jamie, sam nie wiem, co powiedzieć. - Głos Randa
brzmiał chrapliwie. - Masz rację. Czas i miejsce nie jest
właściwe. Ale kiedy ty... kiedy ja... - Przerwał zakłopotany.
Gdzie się podział jego dar przekonywania, teraz, kiedy
naprawdę był mu potrzebny?
Jamie czuła się lepiej, widząc, że Rand tak samo jak ona
jest zakłopotany. Rozejrzała się i stwierdziła z ulgą, że nie
mieli świadków.
- Nikogo nie ma - szepnęła. - Powinniśmy podziękować
pogodzie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie spaceruje w takim
deszczu.
W tej właśnie chwili ze skrzynki na zwroty rozległo się
miauczenie.
- Słyszałeś? - mruknęła drżącym głosem. - Scotty
powiedział, że tam jest kociak. Przyszłam to sprawdzić.
Zamilkła. Pochyliła się, by otworzyć skrzynkę, a Rand
trzymał parasolkę. W skrzynce były cztery książki, list i
przerażony, miauczący kotek. Jamie szybko wyciągnęła
biedne stworzenie.
Oboje wciąż tkwili pod parasolem, stali blisko, dotykając
się. Rand nie mógł się powstrzymać, by nie objąć Jamie w
talii. Tylko po to, żeby ją i kota ochronić przed deszczem,
przekonywał siebie. Ale w żaden sposób nie mógł
wytłumaczyć żaru, który ogarniał jego ciało.
- Jeszcze jeden kot! - Jamie trzymała kociaka i próbowała
nie zwracać uwagi na ciepło emanujące z ciała Randa. - Chyba
nic mu się nie stało.
- Biedny zwierzak - powiedział Rand.
- Lepiej zabierzmy go do środka. - Jamie odsunęła się z
wysiłkiem. Nie mogła się powstrzymać, by nie sprawdzić, czy
Rand za nią idzie.
Szedł.
- Przyjrzyjmy się dobrze temu maluchowi - powiedział,
gdy stanęli w holu biblioteki. Pogłaskał kota. Zwierzątko było
czarne jak węgiel, miało żółte oczy i białe łapki. - Wygląda,
jakby nosił adidasy - zauważył rzeczowo.
- Nazwijmy go Trampek. To dobre imię dla niego. Jamie
wstrzymała oddech, gdy Rand wsunął kciuk pod jej dłoń i
pogładził wnętrze. Pozostałymi palcami nadal głaskał zwierzę.
- To zbyt pospolite, a ten kociak wcale nie jest zwyczajny.
To rasowy kot, więc potrzebuje innego imienia... Reebok.
Kciuk Randa wciąż przesuwał się od dłoni Jamie do
przegubu. Spojrzała mu w oczy. Między nimi wciąż panowało
erotyczne napięcie.
- Jamie, pójdź ze mną dziś wieczorem do domu - poprosił
nagle Rand.
Serce Jamie jakby zatrzymało się na moment, by zaraz
ruszyć z oszałamiającą prędkością.
- Nie.
- Musisz wzbogacić swój słownik. - Wygiął wargi w
drwiąco - uwodzicielskim uśmiechu. - Zbyt często używasz
słowa „nie". Powiedz: tak, Jamie. Sama wiesz, że tego
pragniesz.
Czy Ewa i wąż prowadzili podobną rozmowę na temat
pewnego owocu? Jamie przełknęła ślinę.
- Wcale nie.
- Ależ tak - zapewnił łagodnie. - I zrobisz to.
- Panno Saraceni, ma go pani! Ma pani kotka! - krzyknął
Scotty z drugiego końca holu. Popędził w ich stronę, a za nim
pozostałe dzieci.
Rand zaklął pod nosem. Jamie poczuła ulgę. Wszystko
działo się za szybko, a ona była zbyt wytrącona z równowagi,
by zaufać własnym sądom. Niczego nie była już pewna, prócz
tego, że straszliwie pragnęła Randa i nie mogła poddać się tym
pragnieniom.
Dzieci otoczyły ją i Randa; przepychały się, próbując
dosięgnąć kotka.
- Czy ktoś może wziąć go do domu? - spytała z nadzieją.
Wszystkie dzieci wyraziły takie pragnienie, a potem po
kolei wyjaśniały, dlaczego jest to niemożliwe. Większość
mieszkała w budynkach, gdzie nie było wolno trzymać
zwierząt. Czyjś brat miał alergię na kocią sierść, a trójka
malców stwierdziła, że karma dla zwierząt jest zbyt droga.
- Zatrzyma go pani, panno Saraceni? - poprosiło jedno z
dzieci. Jamie powstrzymała grymas niechęci. Od początku
wiedziała, że do tego dojdzie, ale uznała, że powinna jakoś
zaprotestować.
- Mając w domu już siedem kotów... - zaczęła.
- Siedem kotów? - przerwał jej zdumiony Rand. Kiwnęła
głową.
- A jedyna rzecz gorsza od życia z siedmioma kotami to
ż
ycie z ośmioma.
- Pani ma dużo kotów - zgodziła się Ashley z piątej klasy.
Spojrzała na Randa. - A czy pan ma jakieś zwierzęta?
Pokręcił głową, a dziecko rozpromieniło się.
- Więc pan może go wziąć do siebie.
- Ja? - Rand speszył się.
- Świetny pomysł! - Jamie wcisnęła czarnego kotka w
ramiona Randa. - Trzymaj. Czy nie jest uroczy?
- Tobie jakoś udało się oprzeć jego urokowi - rzucił
sucho.
Kot... i on? Nigdy przedtem nie miał w domu zwierzaka.
Nie hodował nawet roślin. Ale kotek był mały, miękki i
miauczał błagalnie, tuląc się do niego. Rand spoglądał to na
zwierzątko, to na Jamie, to na wyczekujące twarze dzieci.
Różowy języczek kotka wysunął się i maluch polizał mu rękę.
- Liże pańską dłoń! - zawołała Ashley. - Lubi pana! Wie,
ż
e pan jest jego nowym tatusiem.
- Panie Marshall, jesteśmy bardzo wdzięczni, że
zaopiekuje się pan naszym małym kotkiem ze skrzynki. -
Jamie spojrzała na niego z oszałamiającym uśmiechem.
- Trochę przesadziłaś - wymruczał. Niepokojący był fakt,
ż
e nie potrafił jej niczego
odmówić - zwłaszcza wtedy, gdy Jamie uśmiechała się do
niego w taki sposób. Znów poczuł na skórze szorstki języczek
kotka. Zerknął na Reeboka i pogodził się z nieuniknionym.
- Panno Saraceni, mówiła pani, że możemy dziś zawiesić
dekoracje na Dzień Świętego Patryka - pisnęła chuda
dziewczynka.
- Oczywiście - zgodziła się Jamie. - Są w teczce, w
ś
wietlicy, na dużym stole. Jest tam też kilka rolek taśmy
klującej.
Zanim skończyła, dzieci popędziły już do świetlicy. Rand
popatrzył za nimi.
- Próbuję zrozumieć, jak dałem się w to wplątać.
- Pokręcił głową. - Nie myślałem, że pewnego dnia
zostanę kocim tatusiem!
- Nabierzesz doświadczenia - stwierdziła sucho Jamie. -
Zanim
zostaniesz
tatusiem
dziecka,
będziesz
już
zawodowcem.
- Dziecka? - Rand roześmiał się. - Ja?
- Dlaczego nie? Nie lubisz dzieci?
- Oczywiście, lubię dzieci. I chociaż zdaję sobie sprawę,
jak wiele osób samotnie wychowuje swoje potomstwo,
stanowczo twierdzę, że para powinna się pobrać, zanim będzie
miała dziecko.
-
A,
naturalnie,
najsprawniejszy
ze
sprawnych
podrywaczy nie planuje żadnego małżeństwa.
- To prawda - potwierdził chełpliwie. - Podoba mi się
moje życie dokładnie takie, jakie jest w tej chwili. Ty
oczywiście chciałabyś wyjść za mąż - dodał z uśmiechem
wyższości. - Odkąd swoją pierwszą Barbie ubrałaś w ślubną
suknię, na pewno śnisz o kwiatach pomarańczy i białym
welonie.
- Nigdy nie bawiłam się lalkami. Robi to moja matka,
która jest kolekcjonerką lalek - wyjaśniła Jamie. Wolała
zmienić temat. Nie wiedziała dlaczego, ale jego opinia o
małżeństwie zepsuła jej nastrój. - W naszym domu są tysiące
lalek.
- W naszym domu? - powtórzył Rand. - Mieszkasz z
matką?
Mówił tonem kogoś, kto zetknął się z dżumą i pytał o
objawy tej choroby. Jamie usłyszała w jego głosie zdumienie,
niesmak i przerażenie. Była dumna ze swojej rodziny i wcale
jej nie przeszkadzało, że mieszka razem z nią. Opowiedziała
mu o siedmiu członkach klanu Saracenich, nie zapominając o
starszym bracie Stevie, który często ich odwiedzał, choć nie
mieszkał w rodzinnym domu na stałe.
- I wszyscy ci ludzie mieszkają z tobą w jednym domu? -
Rand był wstrząśnięty. - Ostatni raz umówiłem się na randkę z
dziewczyną, mieszkającą wraz z rodziną, kiedy byłem
nastolatkiem. Ale wtedy wszystkie moje dziewczyny były
nastolatkami.
- Więc naprawdę szczęśliwie się składa, że nie spotykasz
się ze mną - odpaliła Jamie.
- Kiedy skończyłem trzydzieści lat, przestałem się
spotykać nawet z takimi dziewczynami, które mieszkają z
koleżankami - kontynuował. Nie, nie chce, nie może wplątać
się w związek z kobietą, której życie przypomina odcinek
serialu „Pełna chata". - To czasem bywa bardzo krępujące.
Ale nie aż tak, jak obecność siedmiorga członków
rodziny!
- I ty oskarżasz mnie, że jestem zbyt ostrożna! -
zauważyła zgryźliwie Jamie. - Przyganiał kocioł garnkowi!
- Co chcesz przez to powiedzieć? Uśmiechnęła się z
wyższością, a Rand zgrzytnął zębami.
- Chcę powiedzieć, że kontrolujesz swoje życie dokładnie
tak samo jak ja. A może nawet bardziej. Ja przynajmniej
mieszkam z innymi ludźmi, z którymi muszę się liczyć. Ty nie
ryzykujesz nawet tego.
Patrzył na nią zdumiony. Wspomnienia z całego życia
wirowały, zmieniały się jak szkiełka w kalejdoskopie.
Zobaczył siebie nie jako swobodnego, nie zważającego na nic
lekkoducha, ale człowieka sztywnego i ograniczonego...
potwora samokontroli? Niemożliwe!
- Tą psychoanalizą przekraczasz swoje kompetencje,
skarbie. Tak się składa, że jestem najbardziej spontanicznym,
beztroskim człowiekiem, jakiego znam. Po prostu nienawidzę
niewygody, żądań i oczekiwań. - Podniósł zapalczywie głos. -
Godzę się z tym w życiu zawodowym, ale nie towarzyskim.
Idealna kobieta Randa Marshalla mieszka sama. Przychodzi i
wychodzi z domu kiedy zechce, tak jak i ja przychodzę i
odchodzę. Nic nas nie krępuje, liczy się tylko swoboda,
niezależność i dyskrecja.
Rand był przekonany, że niezależność i swoboda są
jedynymi marzeniami kobiety, która mieszka z siedmiorgiem
krewnych. A już seks nie jest możliwy w takich warunkach.
- Nigdy w życiu nie słyszałam o bardziej beznadziejnym,
samotnym i nie spełnionym życiu. - Jamie popatrzyła na niego
z uwagą. - śal mi ciebie i tej twojej idealnej kobiety. Ale w
końcu... może zasługujecie na siebie nawzajem.
- Nie współczuj mi - odparł ostro. - Moje życie wcale nie
jest beznadziejne ani samotne, ani nie spełnione! Wręcz
przeciwnie!
Pomyślał o swoim domu, samochodach i wysokich
honorariach. Mógł robić to, na co miał ochotę, kiedy miał
ochotę i gdzie miał ochotę. Nikt niczego od niego nie żądał
ani oczekiwał. Rodzice nie zapraszali go ani na wakacje, ani
na święta.
- Cóż, widocznie nie doceniam uroków tak wspaniałego
ż
ycia - powiedziała Jamie, obrzucając go lodowatym
wzrokiem. - Muszę teraz sprawdzić, co robią dzieci. -
Odwróciła się i odeszła.
- Jamie! - krzyknął za nią.
Wolał nie pamiętać, że jeszcze przed chwilą gotów był
zapomnieć o Jamie Saraceni, gdyż jej sposób życia zupełnie
mu nie odpowiadał. Z niezrozumiałych powodów nie mógł
pozwolić jej odejść.
- Muszę kupić jakieś rzeczy i jedzenie dla kota. Mogłabyś
mi poradzić, co i gdzie. - Obdarzył ją jednym ze swych
najbardziej uwodzicielskich uśmiechów. - Pójdziesz ze mną?
Jesteś ekspertem, skoro mieszkasz z siedmioma kotami.
Umówmy się zaraz po pracy, o szóstej. Dobrze?
- Jestem pewna, że doskonale poradzisz sobie sam.
Sprzedawcy w każdym sklepie z radością ci pomogą - odparła.
Czuła się zraniona i rozgniewana. Postanowiła na zawsze
usunąć Randa Marshalla ze swych myśli. Widziała, jak
wzdrygnął się, gdy zaczęła mówić o rodzinie. Nie
zaakceptował jej sposobu życia, a Jamie nie potrafiła tego
łatwo znieść.
Widziała, jak jej przystojny i czarujący brat raz za razem
porzuca kobiety, patrzyła na cierpienie siostry, gdy została
odepchnięta przez swego męża - kobieciarza. Przez wszystkie
te lata była świadkiem takich dramatów i postanowiła, że nie
przeżyje ich osobiście. Jak dotąd jej się udawało. To ona
odrzucała, starannie sprawdzając, z kim się spotyka.
Stanęła przed drzwiami świetlicy.
Oczy Randa błysnęły. Nagle ogarnęła go taka wściekłość,
ż
e wcale by się nie zdziwił, gdyby stanął w płomieniach.
- Jeżeli przejdziesz przez te drzwi, już nigdy mnie nie
zobaczysz - zagroził. - Nie będę odgrywał roli zakochanego
szczeniaka, przysyłał balonów, cukierków i kwiatów, żebyś
miała co rozdawać dzieciom.
Obróciła się na pięcie. Jej błękitne oczy płonęły gniewem.
- To dobrze!
Patrzył na nią zaskoczony. Nie tego oczekiwał.
- Nie żartuję, Jamie - zapewnił.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Wyraziłeś się dostatecznie
jasno. Nie będziesz marnował cennego czasu na kogoś, kto
jest tak głupi, by mieszkać z rodziną.
Gestem zniechęcenia przesunął dłonią po włosach.
Wygrywała z nim każde starcie i to było całkiem nowym
doświadczeniem. Kobiety nie kłóciły się z Randem
Marshallem, ale ze wszystkich sił starały się go zadowolić. I
to właśnie lubił!
Co powinien zrobić, co zrobiłby każdy szanujący się,
dumny i ambitny bohater Bricka Lawsona? Powinien stąd
wyjść. Nie musiał rozmawiać z tą upartą dziewczyną, która
nie chciała zagrać roli, jaką dla niej zaplanował. Odwrócił się.
I nagle zrozumiał. Już nigdy nie będzie z nią rozmawiał.
Nie zobaczy jej uśmiechu, nie pocałuje jej. Już nigdy. Utraci
szansę, by się z nią kochać. Rand usiłował zidentyfikować to
niezwykłe uczucie, które go opanowało. Czyżby to był żal?
Jamie otworzyła podwójne drzwi prowadzące do
ś
wietlicy.
- Nie odchodź.
Dźwięk jego głosu, głęboki i męski, zatrzymał ją w
miejscu. Obejrzała się. Niebieskie oczy stały się czujne.
- Kiedy usłyszałem, że mieszkasz z rodziną, pierwszym
odruchem było uciekać natychmiast i nie oglądać się za siebie.
Jamie milczała. Rand westchnął głęboko.
- Ale wciąż tu jestem. - Uśmiechnął się, drwiąc sam z
siebie. - W południowym Jersey nie ma gór, gdzie mógłbym
się ukryć. Okolica jest zupełnie płaska. A ja wciąż chcę, byś
się ze mną umówiła. - Postąpił krok w jej stronę. - Dzisiaj?
- Nie mogę dzisiaj, Rand. - Słysząc to, ucieknie pewnie
jak najdalej. I choć wiedziała, że tak będzie lepiej, to jednak
cierpiała. - Szkoła podstawowa w Merlton organizuje co roku
wiosenny festiwal. Występują na nim moi siostrzeńcy. I te
dzieci. - Ruchem głowy wskazała zatłoczoną świetlicę. -
Obiecałam, że przyjdę.
Już się zaczyna, pomyślał Rand. Niechęć ogarnęła go
niczym fala przypływu. Te irytujące rodzinne obowiązki,
które utrudniały życie. W ten sposób nie da się nawiązać
przelotnego romansu!
Zapomnij o tym, powiedział do siebie. Nie uda się. Cały
pomysł od początku skazany był na klęskę.
- Wiosenny Festiwal w szkole podstawowej w Merlton,
co? - Zmarszczył brwi. - Na pewno nie chciałabyś go opuścić,
a ja nie śmiałbym o to prosić. - Wzruszył ramionami i
odwrócił się.
- Rand. Znieruchomiał.
- Czy poszedłbyś ze mną na te szkolne występy? - spytała
impulsywnie Jamie. Uświadomiła sobie, że był to jeden z
nielicznych przypadków, kiedy zadziałała pod wpływem
impulsu.
- Tak - odparł z takim entuzjazmem, jakby zaprosiła go
do łóżka, a nie na szkolne przedstawienie.
Nie pamiętał, kiedy był ostatnio tak ucieszony
perspektywą zwykłej randki. Ale w końcu nie była to randka z
typową zdobyczą Randa Marshalla. To była Jamie Saraceni i
zdawał sobie sprawę, że właśnie złamała dla niego dwie ze
swoich kardynalnych zasad. Nie musiał przejść telefonicznego
testu, wykreśliła też spotkania podczas lunchu. Osiągnął
wyraźny postęp.
Nagłe krzyki i wyraźny dźwięk przewracanych mebli w
ś
wietlicy
zaskoczyły
ich
oboje.
Kociak
miauknął,
przypominając o swojej obecności i potrzebach. Rand i Jamie
rozstali się niechętnie, by zająć się swoimi podopiecznymi.
Jamie wyjaśniła tylko Randowi, jak dojechać do jej domu w
Merlton i podała godzinę spotkania.
Wyszedł z biblioteki, gwiżdżąc skoczną melodię sprzed
kilku lat. Tekst piosenki wyrażał radość ze świadomości, że
można łamać wszelkie reguły. Uznał, że to znakomity motyw
na dzisiejszy wieczór.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wciąż jeszcze padał deszcz, gdy wieczorem Rand
parkował przed domkiem z cegieł w zatłoczonej dzielnicy
willowej Merlton.
Przy takiej pogodzie zwykle zostawał w samochodzie,
klaksonem przywołując dziewczynę. Dziś jednak sumiennie
stawił czoło strugom deszczu i podszedł do frontowych drzwi.
Zanim zdążył nacisnąć dzwonek, drzwi otworzyły się
gwałtownie. Uśmiechnął się na widok nie skrywanej
niecierpliwości Jamie. O tak, już nie jest taka twarda. Jeśli nie
dziś, na pewno znajdzie się w jego łóżku przed weekendem.
Tyle że to nie Jamie otworzyła drzwi z tak ogromną
szybkością. To była jej kuzynka Saran.
Rand poczuł niewielkie, wyjątkowo małe, zapewnił siebie,
uczucie rozczarowania. Obdarzył Saran swym najbardziej
czarującym uśmiechem, wytrenowanym po to, by wywoływać
omdlenie.
- Cześć. Jamie jest gotowa?
Saran nie zemdlała. Przyglądała mu się ze spokojem.
- Nie mogę uwierzyć, że idzie pan, żeby oglądać ten cyrk
- oświadczyła śmiało. - Wiosenny Festiwal w Merlton jest
straszny. Nawet rodzice boją się tam chodzić. Nie ma pan nic
lepszego do roboty? Czy aż tak pan się napalił na Jamie?
Dziwne, ale nie miał gotowych odpowiedzi na te pytania.
Sam nie miał odwagi, by je sobie zadać. Z ulgą powitał starszą
kobietę w czerni, która zjawiła się w małym przedpokoju.
- Dobry wieczór. - Kobieta wyciągnęła drobną, znaczoną
błękitnymi żyłami dłoń. - Nazywam się Saraceni i jestem
babcią Jamie. Kim jesteś, młody człowieku?
Rand szybko wyciągnął rękę z kieszeni, wyprostował się
po wojskowemu i uścisnął jej dłoń.
- Nazywam się Rand Marshall, pani Saraceni. Miło mi
panią poznać - usłyszał własny głos.
Przenikliwe, czarne oczy starszej pani zdawały się
przyszpilać go do ściany.
- To ten facet z biblioteki, babciu - wyjaśniła Saran.
- Ale nie ten zwariowany dentysta, który przysyłał
balony, cukierki i te wszystkie rzeczy - wtrącił szybko Rand, z
uśmiechem,
którym
niezawodnie
oczarowywał
swoje
rozmówczynie.
Babcia wzruszyła ramionami.
- Szkoda. Chciałabym go poznać. Najbardziej lubiłam te
mleczne czekoladki, które przysyłał Jamie. A migdały w
cukrze też nie były złe. Jak na dentystę, dawał sporo słodyczy.
Mam ochotę iść do jego gabinetu i obejrzeć go sobie
dokładnie.
W tej właśnie chwili pojawiła się Jamie, ubrana w
pikowane luźne spodnie i granatowy sweter, który podkreślał
jaskrawy błękit oczu. Strój doskonale uwydatniał jej figurę:
pełne piersi, wąską talię i kształtne biodra. Rand przełknął
ś
linę.
- Cześć, Rand - rzuciła gardłowo.
Musiał odchrząknąć, zanim zdołał odpowiedzieć:
- Witaj, Jamie.
Ich zapatrzenie przekroczyło ramy czasowe przewidziane
na wymianę zwykłych, przyjaznych uśmiechów. Oboje nie
zwracali uwagi na badawczy wzrok babci i Saran. Starsza
kobieta i nastolatka wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Saran, weź to pudło Maureen. Zawieziemy je dziś do
klubu - poleciła babcia, wyrywając Randa i Jamie ze
zmysłowego oszołomienia.
- Ono jest ciężkie, babciu - jęknęła Saran. - Czy on nie
mógłby go ponieść?
- Świetny pomysł. - Babcia klepnęła Randa po ramieniu. -
Pudło jest w kuchni. Chodź za mną, młody człowieku.
Rozbawiony Rand poszedł do kuchni znajdującej się obok
salonu, gdzie stały obok siebie dwa duże telewizory. Na
każdym siedział wielki kot. Ich ogony przesuwały się przed
ekranami jak wahadła.
Smuga czarnego futra przemknęła obok, dokładnie w tej
chwili, gdy wyraźnie przekarmiony syjamski kot wyłonił się
spod stołu. Stanął na tylnych łapach, wbił przednie pazury w
spodnie gościa i prosząco zamiauczał.
- Siedem kotów, co? - mruknął Rand.
- Rand również ma kotka - oznajmiła z uśmiechem Jamie,
przeganiając kudłatego natręta. - Byli dziś razem na zakupach.
- Reebok zbuntował się, nie chciał siedzieć w koszyku i
niewiele brakowało, a wyrzuciliby nas ze sklepu. - Rand nie
mógł oderwać wzroku od twarzy Jamie. Miała najbardziej
nieodparty i pociągający uśmiech, jaki w życiu widział. -
Wieczorem musisz wstąpić do mnie i zobaczyć, czy kupiłem
mu wszystko, co powinienem - dodał gładko.
Zanim Jamie zdążyła odpowiedzieć, babcia wtrąciła się do
rozmowy, wskazując duże pudło w kącie. Rand zajrzał do
ś
rodka. Wypełniały go...
- Głowy lalek? - powiedział głośno.
- Zdziwiłby się pan, ile kolekcjonerzy zapłacą za niektóre
z tych głów - oświadczyła z dumą babcia. - Maureen, moja
synowa, kupuje stare lalki na wyprzedażach, wyrzuca
połamane tułowia, odnawia głowy i sprzedaje je za podwójną,
a nawet potrójną cenę.
- Ach. - Rand spojrzał na pudło. - Ciekawe hobby.
- Maureen sprzedaje też lalki - zapewniła babcia.
- Rankiem chce zacząć przygotowania do sobotniej
wystawy w klubie. Odniesie pan to pudło, panie Marshall?
- Możemy zatrzymać się po drodze - dodała Jamie.
- Mama z tatą musieli wyjść zaraz po kolacji z Cassie i
chłopcami. Obiecałam babci i Saran, że podwieziesz je do
szkoły.
- Ja je podwiozę? - powtórzył Rand, chwycił Jamie za
ramię i zatrzymał ją, kiedy babcia i kuzynka biegły już do
samochodu. - Nie przypominam sobie, żebyś mnie o to pytała.
-
Ponieważ
zostałeś
zwolniony
z
obowiązku
telefonowania do mnie i zaproszenia na lunch, uznałam, że nie
będzie ci to przeszkadzać.
Zamiast czuć się urażonym, Rand wybuchnął śmiechem.
Jamie zażartowała z niego i sam nie wiedział, czemu wcale się
tym nie przejął. Nie potrafił, gdyż Jamie uśmiechała się do
niego zachęcająco. Nie mógł już doczekać się wieczoru.
- Ten wóz jest, no, niesamowity - pisnęła Saran z małego
tylnego siedzenia, gdzie zajęła miejsce wraz z babcią.
- Jeden z tych zagranicznych modeli - orzekła kwaśno
babcia. - Musiał kosztować tysiące dolarów. I pan szacuje
szkody w ubezpieczeniach, panie Marshall?
- Ton głosu staruszki stał się ironiczny. - Nie sądziłam, że
jest to tak dobrze płatne zajęcie.
Oczywiście, że nie było. Rand poczuł, że rumieniec
zalewa mu kark i pełznie na policzki. Pani Saraceni była
naprawdę bystra.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miał pretensji, młody
człowieku, że zadam ci osobiste pytanie. - Z tonu starszej pani
wynikało, że zada je niezależnie od tego, czy będzie mu się to
podobało, czy nie. - Czy próbujesz nielegalną drogą zwiększać
swoje dochody? Bo jeśli tak, to pójdziemy piechotą. My,
rodzina Saraceni, nie utrzymujemy kontaktów z handlarzami
narkotyków czy specjalistami od wymuszania.
Mógłby teraz wyznać, że jest Brickiem Lawsonem,
pomyślał Rand. W końcu lepsze to niż podejrzenie o
przestępstwo. Zawahał się jednak. Jamie zerkała na niego
badawczo. A jeśli się rozzłości, że ją oszukiwał, i postanowi,
ż
e nigdy już się z nim nie spotka? Była dostatecznie uparta, by
dotrzymać takiego postanowienia.
Ta perspektywa wzbudziła w nim dreszcze. Nie, nie może
ryzykować. Musi wytrwać w słusznej sprawie. To oszustwo
było jak lekarstwo, miało ukoić gorączkę rozbudzoną przez
Jamie.
I chociaż nie lubił wspominać o swoim pochodzeniu, było
to bezpieczniejsze niż zdradzenie swojego zajęcia.
- Ma pani rację, pani Saraceni. Pensja firmy
ubezpieczeniowej nigdy nie pozwoliłaby na kupno takiego
wozu. - Przerwał. - Mam pieniądze z funduszu powierniczego
i odziedziczyłem sporą sumę.
- Pochodzi pan z bogatej rodziny? - wykrzyknęła Saran ze
szczerym entuzjazmem. - Ale numer! - W oczach błysnęły jej
iskry. - Niech pan opowie o swoim stylu życia.
- Człowiek ma życie, a nie styl życia - zauważyła
spokojnie Jamie.
- Ty masz życie, Jamie, i ja mam życie. A jeśli pan Rand
jest taki bogaty, to on ma styl życia - sprzeciwiła się z
wyższością Saran. - Styl życia zależy od pieniędzy. To
ubranie, które nosisz, ludzie, z którymi się spotykasz,
samochody, którymi jeździsz, twój dom i wszystko, co jest
twoje.
Jamie wyczuwała zakłopotanie Randa, lecz było ono
niczym wobec jej zmieszania. Saran częściowo miała rację.
Istnieje różnica między życiem a stylem życia, między
zarabianiem pieniędzy a ich dziedziczeniem, między życiem
w Merlton a w Haddonfield. I z powodu tych różnic powinna
trzymać się od Randa z daleka.
- Proszę spojrzeć, tam na rogu po lewej stoi
autostopowicz. - Głos babci przerwał zamyślenie Jamie. -
Wszyscy święci, jak ten człowiek może w taki sposób
ryzykować życie! Czy wie pan, ilu autostopowiczów zginęło
przez ostatnie lata?
Babcia wymieniła długą listę nazwisk, miejsc i dat, którą
skompletowała dzięki lekturze czasopism o tematyce
kryminalnej.
Randowi zadrżały wargi. W głowie zaczął mu się
formować zalążek pomysłu. Powiedzmy, że nieśmiały
sprzedawca, bohater jego następnej książki, ma babcię ze
skłonnościami do czytania o ohydnych przestępstwach. Babcia
mogłaby doprowadzać równocześnie bohatera, zbrodniarza i
policję do rozpaczy. W końcu jego postacie powinny
przeżywać podobne przygody jak ich twórca. A wszystko to
dzięki tej nieosiągalnej Jamie.
- Wyszedł z psem i wykrył ciało. - Posępna opowieść
babci wyrwała go z twórczego zamyślenia. - Zdumiewa liczba
ciał odnalezionych przez osoby wyprowadzające psa na
spacer.
- To stwierdzenie nadaje spacerom z psami zupełnie nowy
wymiar. - Rand uśmiechnął się kwaśno.
- Cieszę się, że mamy koty, babciu - oświadczyła Saran.
Jamie siedziała spokojnie, właściwie nie słuchając
rozmowy. Dorastała karmiona makabrycznymi opowieściami
babci, więc dawno straciły one moc budzenia lęku. Przerażały
ją za to krążące w myśli pytania. Na przykład: kim był Rand
Marshall?
Przyznanie,
ż
e
pensja
pracownika
agencji
ubezpieczeniowej nie wystarcza na taki samochód, było
równoważne przyznaniu, że tam nie pracuje. Wiec dlaczego
tak jej powiedział? Teraz twierdzi, że odziedziczył spory
majątek. Czy to też było kłamstwo? Ogarnęła ją niechęć i
gniew. Jak można zaufać komuś, kto kłamie?
Saran dobrze określiła szkolne przedstawienie, myślał
ponuro Rand, wiercąc się na niewygodnym metalowym
krześle w sali gimnastycznej szkoły w Merlton. Wiosenny
Festiwal był naprawdę straszny. W sali panował tłok i zaduch,
dzieci nie potrafiły zaśpiewać porządnie ani jednej piosenki, a
głośniki przerażająco wzmacniały ich nie zgrane głosy. Uznał,
ż
e jeśli istnieje piekło, to tak właśnie wygląda.
Czuł się wykorzystany i trochę urażony, ale Jamie nawet
tego nie dostrzegała. Siedziała tak blisko, że dotykali się
ramionami, lecz wyczuwał, że myślami krąży gdzieś daleko.
- Czy to nie Ashley? Po prawej w trzecim rzędzie? -
szepnął, pochyliwszy się tak, że niemal dotknął wargami jej
ucha.
Wciągnął do płuc kuszący zapach jej perfum. Uderzył mu
do głowy jak łyk stuprocentowego bourbona. Tak bardzo
chciał zwrócić na siebie jej uwagę, że był gotów na wszystko.
Nawet
na
udawanie
zaciekawienia
tym
potwornym
przedstawieniem.
Grzeczność wymagała od Jamie, by skłonić ku niemu
głowę i odpowiedzieć na pytanie. Ich twarze znalazły się
blisko siebie. Gdyby zbliżyli się jeszcze o parę centymetrów,
zetknęłyby się ich usta. Jamie drgnęła i odsunęła się prędko,
zdecydowana nie odpowiadać kłamcy, choćby był nie wiem
jak atrakcyjny i pociągający.
Rand poczuł ukłucie pożądania tak silne, że niemal
bolesne. Skoncentrował wzrok na jej ustach, wspominając ich
słodki smak.
- Pokaż mi swoich siostrzeńców - szepnął i przesunął się
na krześle tak, że przylgnął udem do jej nogi.
Jamie trzykrotnie zignorowała to pytanie. Za czwartym
razem, gdy podniósł głos, uznała, że lepiej pokaże mu
Brandona i Timmy'ego, byle tylko zamilkł.
Rand jakoś nie potrafił dostrzec chłopców w tłumie dzieci.
Musiał pochylić się bliżej, objąć ją ramionami, by rzekomo
lepiej widzieć scenę. Drugą ręką uniósł jej dłoń, na pozór po
to, by podziwiać pierścionek z szafirem. Ale już jej nie puścił.
Zaczął gładzić kciukiem wnętrze dłoni, z tą podniecającą
pieszczotą, która tak podziałała na nią dziś w bibliotece.
Jamie westchnęła. Kobiecy instynkt podpowiadał, by
zamknęła oczy i rozluźniła się. Ale dręczyło ją zbyt wiele
wątpliwości, by teraz o nich zapomnieć.
Nieraz mówiono Jamie, że ma żelazną wolę. Musiała
jednak wykorzystać jej resztki, by zmusić się do stanowczego
wysunięcia z objęć Randa. Siedziała potem spięta i sztywna na
brzegu krzesła, dumnie prostując plecy.
Rand pochylił się na krześle i wolno wytyczył palcami
zmysłową ścieżkę wzdłuż jej grzbietu, delikatnie podążając po
linii kręgosłupa. Dotarł do talii i zaczął zmysłowy, dyskretny
masaż. Po brzuchu Jamie zaczęły spływać gorące strużki
ognia. Z wysiłkiem powstrzymała wzbierający w krtani jęk
rozkoszy.
- Przestań! - szepnęła gardłowo.
- Dlaczego? - Ten chrapliwy, uwodzicielski szept
przyćmił jej umysł. - Lubię cię dotykać i ty to lubisz.
Wsunął palce pod brzeg swetra i dotknął nagiej skóry.
Jamie zerwała się z krzesła jak oparzona. Wyszła szybko z
sali gimnastycznej i ruszyła bocznym korytarzem. Był
chłodny i słabo oświetlony. Serce biło jej jak szalone, a kolana
drżały, gdy oparła się o pokrytą kafelkami ścianę i próbowała
odzyskać panowanie nad sobą.
Ale to była przegrana sprawa. Rand wyszedł także i teraz
zmierzał w jej stronę. Jamie szeroko otworzyła oczy. Miał ze
sobą płaszcz i parasolkę, którą zostawiła na krześle.
- Zrobiłaś to, o czym i ja myślałem - powiedział ze
zdecydowanie łobuzerskim błyskiem jasnobrązowych oczu. -
Im szybciej stąd wyjdziemy, tym szybciej możemy zostać
sami.
Miała wrażenie, że serce podchodził jej do gardła.
- Wyszłam, żeby uciec od ciebie, a nie zostać z tobą sam
na sam - odparła zarumieniona.
- Wcale ci nie wierzę - uśmiechnął się uwodzicielsko,
upuścił płaszcz i parasolkę na podłogę i stanął wprost przed
Jamie.
Objął dłońmi jej ramiona i przyciągnął dziewczynę do
siebie. Trzymał ją lekko, tak, że mogła się wyrwać, gdyby
tylko miała ochotę.
Ale nie zrobiła tego. Nie mogła. Wzbudzona na nowo
namiętność pokonała barierę moralności.
Patrząc jej w oczy, Rand opuścił głowę i musnął wargami
usta. Przez sekundę czy dwie pieścił jej wargi, zachęcając, by
je rozwarła. A potem, jakby nie mogąc czekać ani chwili
dłużej, wpił się wargami w jej usta.
Jamie jęknęła, gdy ponownie rozkwitło w niej pożądanie.
Objęła go za szyję, przycisnęła Randa do siebie, próbując
zbliżyć się jeszcze bardziej. Z cichym jękiem oddała
pocałunek.
Rand jęknął z rozkoszy i przytulił ją mocno, przesuwając
dłonie po wypukłościach bioder dziewczyny. Kiedy wreszcie
przerwał pocałunek, przycisnął wargi do wrażliwego łuku jej
szyi.
- Tak bardzo cię pragnę, Jamie. Pozwól, bym cię zdobył.
Kochaj się dziś ze mną. - Przymknął oczy, gdy szarpnął nim
gwałtowny spazm pożądania. - Nie mogę już dłużej czekać.
Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Moc tych pełnych pasji
słów przywróciła jej rozsądek.
- Nie, Rand.
Jamie była przerażona. Nie tylko jemu nie mogła ufać, ale
też i sobie. Wiedziała, że siła jej woli wzrasta wprost
proporcjonalnie do odległości od ramion Randa. Odsunęła się
szybko.
- Kochanie, będzie cudownie. Sprawię, że poczujesz się
tak, jak jeszcze nigdy.
- A co potem, Rand? - Płomień błysnął w jej błękitnych
oczach. - Kiedy już pójdziemy do łóżka i sprawisz, że poczuję
się tak, jak jeszcze nigdy... Co potem?
Rand spoglądał na nią zaskoczony. Zawsze był dumny ze
swojej szybkiej reakcji i krasomówczego talentu. Ale w tej
chwili potrafił tylko patrzeć na Jamie zamglonymi
namiętnością oczami i powtórzyć:
- Co potem?
- Nie myślałeś, co będzie, gdy już zaciągniesz mnie do
łóżka?! - krzyknęła, rozgniewana na niego i jeszcze bardziej
na siebie, że tak całkowicie poddała się jego pocałunkom.
- To podchwytliwe pytanie.
- To nie jest pytanie, to stwierdzenie faktu. Chcesz iść ze
mną do łóżka.
- Od chwili gdy cię ujrzałem - wyznał chrapliwym głosem
Rand.
- Pociągam cię seksualnie, ale mnie nie kochasz -
oskarżyła go.
Choć jej skryta głęboko natura romantyczki pragnęła
usłyszeć, że zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia,
wiedziała, że kłamałby, gdyby to powiedział.
- Jak mogę być w tobie zakochany? - Pokręcił głową
zrozpaczony. - Na miłość boską, Jamie, prawie się nie znamy!
O rany! Rand skrzywił się. Gdyby był postacią w
komiksie, teraz narysowaliby mu nad głową żarówkę. Zaśmiał
się krótko.
- Naturalnie to właśnie chciałaś mi uświadomić, i
doprowadziłaś, że sam to przyznałem.
Jamie bez słowa wzięła od niego płaszcz i zarzuciła na
ramiona. Rand obserwował ją. Ręce jej drżały. Wydawała się
drobna, delikatna i niezwykle godna pożądania. Nie mógł się
powstrzymać - wyciągnął rękę i pogładził dłonią jej policzek.
- Czy to dla ciebie takie ważne, by twoi faceci kochali cię,
zanim pójdziesz z nimi do łóżka?
Poczuł bolesne ukłucie na myśl, że Jamie zakochuje się do
szaleństwa w innych mężczyznach, a potem... To ukłucie
rozrosło się aż do bólu, gdy wyobraził sobie, jak leży w łóżku
naga i podniecona, jak z otwartymi ramionami przyjmuje
jednego z tych bezimiennych mężczyzn. Był wstrząśnięty,
zaskoczony. Aż do tej chwili zazdrość była mu nie znana.
- Oczywiście, nigdy nie zależało ci na tym, aby kochać i
być kochanym. - Chłodny ton wymagał od niej wysiłku.
- Komplikujesz wszystko bardziej, niż powinnaś
- poskarżył się. - Właściwie to bardzo proste. Pragniemy
się nawzajem i oboje jesteśmy dorośli...
- Widzę, że uwodzenie to dla ciebie prosta sprawa
- przerwała mu. - Więc oto moja odpowiedź na twoją
propozycję szybkiego, wolnego od uczucia i zaangażowania
seksu: nie, dziękuję.
- Nie będzie szybki - wyszczerzył zęby w drapieżnym
uśmiechu. - Wierz mi, skarbie, w tej dziedzinie nikt się na
mnie nie skarżył.
Odeszła od niego bez słowa.
- Jamie, wracaj! - zawołał zrozpaczony Rand, podnosząc
głos. - Nie oczekujesz chyba, że będę cię gonił.
- Nie. - Zwolniła i obejrzała się. - Oczekuję, że
skoncentrujesz się na następnym, uwieńczonym sukcesem
podboju. Dokładnie to zrobiłby Steve. Ponieważ zawsze
wszystko przychodzi ci łatwo, nie chce ci się poświęcać czasu
i wysiłku na cokolwiek, co sprawia kłopot. Dlatego nie
męczysz się i bierzesz tylko to, co łatwe do zdobycia.
Trafiła w jego czuły punkt. Zrobił jedyne, co mógł, gdy
czuł się zagrożony. Obraził się.
- Najbardziej nie cierpię, gdy kobiety porównują mnie z
innymi mężczyznami. Nie znoszę też wysłuchiwania takich
amatorskich analiz mojego charakteru. - A potem zapytał,
gdyż nie mógł się opanować: - Kto to jest Steve?
- Mój brat. Wiedziałbyś, gdybyś zadał sobie trud
wysłuchania mnie. Ale ciebie nie interesuje moje życie ani
ludzie, którzy są mi bliscy. Chcesz ode mnie tylko seksu.
- Nie zaczynaj znów tego tematu! - jęknął Rand. - Nie
powtarzaj się! A czego ty chcesz? Zalotów czy czegoś
podobnego?
- Powiedziałeś „zaloty" z takim samym obrzydzeniem,
jak członek ligi trzeźwości wymawia słowo „alkohol" -
stwierdziła oschle Jamie, choć nie umiała powstrzymać się od
uśmiechu. - A tak się składa, że podobają mi się staroświeckie
zaloty. I owszem, tego oczekuję. Nie od ciebie - dodała
szybko. Dla uspokojenia odetchnęła głęboko. To sprawiało
ból, lecz postanowiła spojrzeć prawdzie w twarz. - Nigdy nie
będziemy się zgadzać. Nadajemy na zupełnie innych falach.
- Delikatnie mówiąc - zgodził się szybko Rand, zbyt
szybko.
Jamie poczuła ból, słysząc jego odpowiedź. Tak będzie
lepiej, przekonywała samą siebie i ruszyła dalej.
Rand wiedział, że by ją zatrzymać, musiałby obiecać
więcej, niż miał na to ochotę. Nie chciał. Zaloty? Nic z tego.
Czemu miałby się do niej zalecać, cóż za idiotyczne słowo, do
tej wymagającej, upartej kobiety o staroświeckich poglądach i
ż
elaznej woli. Jamie Sara - ' ceni z radością i bez poczucia
winy wywróci jego życie do góry nogami. I tak, dzięki niej,
było już mocno przechylone.
Wbił ręce w kieszenie i patrzył, jak Jamie wraca do sali
gimnastycznej. Przez chwilę stał w pustym korytarzu, po
czym stanowczym krokiem ruszył do wyjścia.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pół godziny później, gdy widzowie zaczęli wychodzić, stał
obok wyjściowych drzwi. Babcia i Saran dostrzegły go przed
Jamie. A przynajmniej wcześniej to okazały.
- Tu jesteśmy, Rand - zawołała głośno babcia, gdy
wszystkie trzy przeciskały się przez tłum.
Zauważył, że w czasie trwania przedstawienia coś się
zmieniło, gdyż seniorka rodu Saracenich zwracała się do niego
po imieniu. Ale jeśli robił jakieś postępy z babcią, z wnuczką
szło mu fatalnie. Jamie nawet nie spojrzała w jego stronę.
- Zanim odjedziemy, musimy powiadomić Maureen i Ala,
ż
e mamy zamiar odwiedzić twojego kotka - zaznaczyła
babcia.
- Widzę ich, babciu. Powiem im - zawołała Saran i
rozpychając się, zniknęła w tłumie.
Starsza pani Saraceni zapewne uważała, że zaproszenie
wystosowane do Jamie obejmuje wszystkich członków jej
rodziny. Rand powinien być wściekły. Zamiast tego poczuł
ulgę. Wiedział, że Jamie nie miała zamiaru do niego jechać.
Teraz babcia podjęła za nią decyzję. Pierwszy raz rodzina
kobiety okazała się nie tylko irytującą przeszkodą.
Ostatnie pół godziny spędził walcząc ze sobą. Powinien
zostać czy odejść? Choć wciąż tu był, nie miał pojęcia, czy
wygrał tę walkę, czy przegrał.
- Rand zmienił zdanie, babciu - rzekła Jamie, starannie
unikając jego spojrzenia. - Nie chce już, żebyśmy z nim
jechały.
- Nie musisz wyrażać się o mnie w trzeciej osobie -
wtrącił urażony Rand. - I potrafię sam za siebie mówić. I chcę,
ż
ebyście ze mną pojechały. Martwię się o tego kociaka.
Pragnę się upewnić, czy kupiłem wszystko, co trzeba.
- Dobrze - zgodziła się babcia. Spojrzała na Randa, potem
na Jamie, wzniosła oczy do nieba i pokręciła głową.
Elegancki dom Randa ozdobiony stiukami i glazurą
stanowił wyjątek wśród budynków z cegły i drewnianych
domków w stylu chatki z piernika, które tworzyły większość
zabudowy w Haddonfield. Stał na końcu ślepej uliczki na
dwóch akrach ziemi porośniętej wysokimi drzewami i
krzewami.
Rand zahamował na pętli podjazdu i pilotem otworzył
drzwi garażu. Uchyliły się, a on zaparkował jaguara obok
ciemnobłękitnego ferrari testarossa.
- Ma pan dwa najlepsze samochody, jakie w życiu
widziałam - zawołała Saran. - Muszę powiedzieć o tym
Steve'owi.
- Steve - powtórzył Rand. - Czy to twój kuzyn? Brat
Jamie? - Obrzucił Jamie tryumfującym spojrzeniem. Nie
odzywała się przez całą drogę do Haddonfield. - Jak widzisz,
słyszałem, co mówiłaś, Jamie - dodał z godnością, na
wypadek gdyby przeoczyła znaczenie tej wypowiedzi.
Jamie milczała dumnie, gdy Rand prowadził ją z garażu
do domu. Ale pierwsze spojrzenie na salon Randa naprawdę
odebrało jej mowę. Nigdy jeszcze nie widziała takiego pokoju.
Był rozmiaru sali gimnastycznej. Biel, czerń i nikiel. śadnych
lamp. Ukryte światła rozjaśniały pewne obszary pokoju. Okna
sięgały od podłogi po sufit, niskie meble miały czarną,
skórzaną tapicerkę - jeśli można nazwać meblami zestaw kół,
kwadratów i prostokątów pozbawionych oparć, poręczy i nóg.
- Czy cały dom tak wygląda? - zdołała w końcu
wykrztusić.
Babcia i Saran były zdumione jak Dorota po przybyciu do
Krainy Oz.
Rand kiwnął głową.
-
O
ile
pamiętam,
dekoratorka
nazywała
to
minimalizmem.
Powiedziałem,
ż
e
chcę
mieć
coś
szczególnego.
- Szczególne to niezbyt dokładny opis - mruknęła Jamie.
- Minimalizm - mruknęła babcia. - Chyba domyślam się,
co znaczy to określenie. Minimum koloru, wygody, smaku i
oczywiście maksymalne ceny.
Zwabiony rozmową Reebok tę właśnie chwilę wybrał, by
wkroczyć do salonu. Łapki ślizgały się na gładkiej podłodze,
gdy podbiegł do jednego z białych, puszystych dywanów.
Wyprężył grzbiet, syknął groźnie, a potem rzucił się na
dywan.
- Nawet kot jest czarno - biały - zauważyła babcia. - Ma
szczęście, idealnie pasuje do tego wnętrza.
Rand wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Widzę, że ten wystrój zrobił na was wrażenie. Mnie też
się specjalnie nie podoba, ale już się do niego
przyzwyczaiłem.
- Jak długo tu pan mieszka? - spytała Saran.
- Od roku. - Chociaż na pozór odpowiadał Saran, zwracał
uwagę tylko na Jamie. Patrzyła na czarne i białe ceramiczne
polana w czarnym kominku z imitacji marmuru. - Przez lata
miałem mieszkanie w Nowym Jorku, ale w końcu znudziło mi
się tempo i problemy życia w tak dużym mieście.
- Ofiara kryzysu wieku średniego, choć twój nastąpił o
wiele wcześniej niż u większości ludzi - stwierdziła mądrze
babcia.
- Absolutnie nie zgadzam się z opinią, że chęć
zamieszkania w małym miasteczku to objaw kryzysu
ś
redniego
wieku.
Nigdy
nie
byłem
człowiekiem
konwencjonalnym i nie pochwalam takich schematów.
Przyjaciele w Filadelfii polecili mi Haddonfield. Obejrzałem
je, spodobało mi się, wiec się przeprowadziłem.
Ta rozmowa zaczynała go nudzić. Był niespokojny i
pobudzony. Marzył o działaniu i ekscytacji, pragnął seksu.
Ponieważ działanie, ekscytacja i seks były wykluczone,
wystarczyłaby mu rozmowa z Jamie sam na sam. Wolał nie
analizować tej nagłej chęci do kompromisów, gdyż zwykle nie
zgadzał się na nie.
- W kuchni jest wszystko, co kupiłem dla kota. Zechce
pani to obejrzeć, pani Saraceni? - zapytał tonem pełnym
szacunku. - Jamie, mogę zamienić z tobą słowo? Na
osobności?
- Oczywiście, oczywiście - zgodziła się dobrodusznie
babcia. - Saran, zabierz tego kota do kuchni.
Gdy obie wyszły z salonu, Jamie odwróciła się do Randa.
- Po co to wszystko? - spytała znużonym głosem.
- Chcę, żebyś zdefiniowała zaloty - odparł szybko Rand. -
Spotkania przy kolacji? Kino? Minigolf? Pocałunek na
dobranoc w progu, kiedy światło na ganku świeci prosto w
twarz?
- To, co próbujesz przedstawić, brzmi śmiesznie i
dziecinnie.
- Udało mi się?
- Jesteś bogaty - stwierdziła nagle Jamie, zadziwiając go
pozornym brakiem związku. - Kiedy mówiłeś o tym
wcześniej, zastanawiałam się, czy kłamiesz. Teraz jestem
pewna, że nie. Te samochody, ten dom są na to dowodem.
Dlatego muszę cię spytać, w co właściwie ze mną grasz.
- Gram? - powtórzył, by zyskać na czasie. Czy ośmieli się
opowiedzieć jej o Bricku Lawsonie?
- Z pewnością nie pracujesz w ubezpieczeniach. - Oczy
jej błysnęły. - Okłamałeś mnie. I nie mogę nie zastanawiać się,
kiedy jeszcze skłamałeś. Tym razem chcę usłyszeć prawdę.
- Czy ciągłe słuchanie mrożących krew w żyłach
opowieści babci sprawiło, że jesteś taka podejrzliwa i
dociekliwa? - zapytał z uśmiechem.
Sytuacja była paradoksalna: zarabiał mnóstwo pieniędzy
na opowiadaniu historii, a jednocześnie zupełnie nie wyszła
mu opowieść przeznaczona dla Jamie. Gdyby tylko mógł
porozmawiać z redaktorem, ten wskazałby mu luki w fabule.
Teraz pytanie brzmiało: Jak dużo może jej powiedzieć, nie
zniechęcając do siebie na zawsze?
- Masz rację. Nie pracuję w ubezpieczeniach - zaczął
ostrożnie. - Powiedziałem tak, gdyż potrzebowałem
rozsądnego pretekstu do wizyty w Merlton. Prawdziwym
powodem, dla którego odwiedziłem bibliotekę, byłaś ty. - Nie
odrywał wzroku od jej twarzy, czekając na reakcję.
Zaciśnięte wargi i gniewne niebieskie oczy wskazywały,
ż
e ta częściowa spowiedź nie została dobrze przyjęta.
- Dlaczego chciałeś mnie zobaczyć? Przecież mnie nie
znałeś. - Patrzyła na niego ze złością. - Chcę, żebyś był
szczery. Czy masz siostrę, która popełniła ten błąd i zakochała
się w moim bracie? Czy przyszedłeś szukać zemsty, ponieważ
Steve ją rzucił? Czy postanowiłeś, że zakocham się w tobie, a
ty złamiesz mi serce?
- Zwariowałaś? Oczywiście, że nie! - Rand otworzył usta
ze zdumienia. - Ja nawet nie mam siostry. Ten twój pomysł
przypomina intrygę rodem z popołudniowych seriali. W
prawdziwym życiu ludzie nie robią takich rzeczy.
- Owszem, robią - odparła posępnie Jamie. Szeroko
otworzył oczy.
- Chcesz powiedzieć, że naprawdę to ci się zdarzyło?
- Kręciło mu się w głowie na samą myśl, że Jamie została
wykorzystana i zraniona. Nic dziwnego, że była taka ostrożna.
- Wierz albo nie, przeżyłam coś takiego dwa razy
- Jamie pokiwała głową. - Obaj byli braćmi kobiet na tyle
głupich, że miały nadzieję na stały związek ze Steve'em.
Oczywiście zerwał z nimi, gdy próbowały nakłaniać go do
małżeństwa. Ich bracia wyznawali starą zasadę: oko za oko,
ząb za ząb, porzucona siostra za porzuconą siostrę. Przyszli,
ż
eby mnie uwieść i porzucić. To miała być zemsta.
- Udało im się? - spytał cicho Rand.
- Nie. Domyśliłam się, o co chodzi, zanim zdążyli mnie
zranić. Steve nie był tym nawet zdziwiony. Powiedział, że
zrobiłby dla mnie to samo. Więc jeżeli ktoś mnie rzuci,
powinnam dać mu znać.
- Wiem, że piekło nie dorówna furii wzgardzonej kobiety,
ale jakoś nie wyobrażam sobie, byś wypuściła swego brata,
Don Juana, z misją zemsty na niewinnej siostrze jakiegoś
faceta.
- Najpierw ktoś musiałby mnie rzucić, prawda? -
zauważyła chłodno Jamie. - A do tego nie dojdzie.
- Popatrzyła na niego uważnie. - Nie widziałam cię,
dopóki nie zjawiłeś się w bibliotece. Skąd się o mnie
dowiedziałeś?
Rand westchnął głęboko.
- Znam Daniela Wilcoxa, Jamie. A on specjalnie nie
ukrywał, że chce się z tobą umówić. Kiedy usłyszałem, jak
stanowczo go odepchnęłaś, zainteresowałem się tobą.
- Więc przyjechałeś do Merlton, by zobaczyć kobietę,
która nie chciała umówić się na randkę z twoim dentystą?
- Wiem, że to brzmi śmiesznie.
Czy traciła poczucie rzeczywistości, czy ta historia
faktycznie brzmiała wiarygodnie? Jamie nie była pewna.
Chciała uwierzyć Randowi i bardzo ją to przeraziło.
- No cóż, człowieka tak bogatego jak ty może chwilowo
bawić związek z kimś z klasy pracującej, ale nie mam
złudzeń, że byłby to związek krótkotrwały.
- Więc teraz chodzi o walkę klas - warknął Rand.
- Nie pasujemy do siebie - stwierdziła stanowczo.
- Wciąż to powtarzasz. Szybki seks przeciwko miłości.
Błękitna krew przeciwko niebieskim kołnierzykom.
- Zbliżył się o krok. - Nie potrafisz wymyślić nic innego?
- Czy to nie wystarczy? - Ogarnął ją nagły lęk, połączony
z żarem podniecenia. Próbowała całą siłą woli uciszyć mocno
bijący puls. Daremnie. - Chcę już wracać do domu, Rand.
Zawołam babcię i Saran.
- Jeszcze nie. - Rand stanął tuż przy niej. - Nie sądzę, by
różnice między nami były aż tak istotne - stwierdził cicho,
muskając dłonią wrażliwą skórę jej szyi. - Nie wtedy, gdy tak
bardzo siebie pragniemy.
- Nie pójdę z tobą do łóżka - oświadczyła jednym tchem.
- Wiem. Dopóki nie zacznę się do ciebie zalecać.
- Uśmiechnął się, po czym zmysłowo musnął jej wargi.
- Dlatego postanowiłem spróbować tych zalotów.
Zaczynam w tej chwili, od pocałunku na dobranoc. Bez progu
i świateł na ganku.
Zamknął wargi na jej ustach, gorące i twarde. Jamie
przytuliła się do niego, drżąc z rozkoszy. Zdawało się, że z
każdym pocałunkiem staje się bardziej nieobliczalna, szybciej
traci panowanie.
Jęknął, kiedy wreszcie oderwali się od siebie.
- Razem będziemy jak dynamit. Jesteś pewna, że nie
chcesz pominąć tego minigolfa i całej reszty, i od razu przejść
do sypialni?
Jamie zachichotała nerwowo.
- Jestem pewna. - Potarła nosem o jego policzek w
spontanicznym geście sympatii. Była uradowana. Wreszcie
przestał ją okłamywać. Był wobec niej uczciwy i przed chwilą
zgodził się zapracować na związek oparty na szacunku,
przyjaźni i zaufaniu.
Stał się jej bliższy, jakby ten płomień namiętności roztopił
między nimi bariery. To ulga, że nie musiała już z nim
walczyć, i jeszcze większa, że skończyła walkę z sobą. Będzie
widywać Randa Marshalla, umawiać się z nim, poznawać go
lepiej.
A potem... Jamie westchnęła z rozmarzeniem. Czy ośmieli
się wierzyć, że ich wspólna przyszłość kryje szansę na to, o
czym zawsze śniła? Głęboką, wzajemną miłość, która
przetrwa do końca życia?
Ma takie rozmarzone oczy, pomyślał Rand i poczuł
ukłucie pożądania. Jego plany na przyszłość koncentrowały
się głównie na tym, by jak najszybciej ujrzeć Jamie w ekstazie
na wielkim wodnym łóżku w jego czarno - białej sypialni.
To
dość
niezwykłe,
ż
e
doroczna
konferencja
Amerykańskiego Stowarzyszenia Bibliotek Publicznych
stanowiła
interesującą
wiadomość,
a
w
tym
roku
sprawozdanie z jej otwarcia znalazło się już na drugiej stronie
filadelfijskiej gazety. Jamie przeczytała artykuł z uwagą, gdyż
tegoroczny program obejmował też pomoc dla bibliotek
pełniących rolę świetlic dla dzieci.
Spojrzała na grupę dzieciaków. Jakoś trudno było je dziś
uspokoić. Były podniecone, jak zawsze w piątkowe
popołudnie, cierpiały na weekendową gorączkę. Nawet Jamie
odczuwała jej łagodne objawy.
Powróciła do artykułu. Do niektórych bibliotek w wielkich
miastach, mogących przechować dziennie setki dzieci, nie
miały one wstępu, chyba że w towarzystwie dorosłego.
Jamie doceniała troskę o podstawowe funkcje biblioteki.
Lecz odkąd zaczęła realizować swój nieoficjalny program,
liczba dzieci spędzających tu po lekcjach kilka godzin
podwoiła się. Na szczęście Merlton było małym miasteczkiem
i radziła sobie z tą gromadką podopiecznych. Ale przypuśćmy,
ż
e liczba przychodzących do czytelni dzieci wzrośnie jeszcze
bardziej. Jamie przeczytała tekst, szukając odpowiedzi na
nurtujące ją pytanie. Niestety, artykuł przedstawiał tylko
fakty, nie proponował żadnych rozwiązań.
Była tak zamyślona, że drgnęła gwałtownie, gdy tuż przed
nią upadła na blat biurka książka w twardej oprawie. Uniosła
głowę i spojrzała wprost w kpiące, brązowe oczy Randa
Marshalla.
- Przestraszyłeś mnie - powiedziała z wyrzutem.
- Niemal wyskoczyłaś ze skóry - poprawił Rand. - O
czym rozmyślasz? - Uśmiechnął się szerzej. - A może: o kim?
- Zastanawiałam się, czy nie zmienić zawodu i zamiast
bibliotekarką zostać opiekunką dla dzieci.
- Zła odpowiedź, skarbie. Kiedy mężczyzna pyta, o kim
myślisz, powinnaś wymienić jego imię. Patrz, wszystko to jest
w tej książce. - Przysunął jej tom, który rzucił na biurko. -
Znalazłem to dziś rano w księgarni.
Tytuł książki, „Przewodnik po współczesnych metodach
zalotów", rozbawił Jamie.
- Przeczytałeś ją?
- Przeczytałem pierwszy rozdział. Sugerował, by na
początku zalotów wręczać jakieś drobne prezenty, coś
dziwacznego, jak na przykład balony, albo tradycyjnego, jak
kwiaty i cukierki. Znając jednak los dowodów zachwytu
nieszczęsnego Daniela, przekazuję podarunki ich ostatecznym
odbiorcom. Tu jest pudełko mlecznych czekoladek dla twojej
babci. - Położył na biurku bombonierkę. - A tu...
Wyszedł do holu i wrócił, trzymając ze dwadzieścia
kolorowych balonów na długich sznurkach.
- Dzieciaki! - zawołał. - To dla was. - Dzieci zbiegły się
wokół niego, chwytając balony. - No dobra - powiedział
wesoło. - Weźcie te balony na dwór i obiegnijcie parę razy
bibliotekę.
- Jest chłodno... - zaczęła Jamie.
- Świeci słońce i jest dziesięć stopni - sprzeciwił się Rand,
ale krzyknął za dziećmi: - Weźcie płaszcze! Wujek Rand nie
chce, żeby któreś się przeziębiło. - Zniżył głos i dodał,
zwracając się do Jamie: - Ale bardzo chce pozbyć się tych
małych łobuzów, by na parę minut zostać sam na sam z
bibliotekarką.
Jamie zarumieniła się lekko. Dzieci z krzykiem pobiegły
do drzwi, a balony kołysały się w powietrzu.
- Wujek Rand? - powtórzyła, starając się mówić
nonszalanckim tonem.
- Według autorów książki, jeżeli obiekt zalotów lubi
dzieci i zwierzęta, dobrze jest zademonstrować, jak dzielnie
radzisz sobie z tymi potworkami. Wczoraj wywarłem na tobie
wrażenie, zapewniając opiekę Reebokowi. Dzisiaj próbuję
oczarować cię naturalną i szczerą sympatią, jaką wzbudzam u
dzieci. Jesteś oczarowana?
- Niezwykle, wujku Randzie. - Uśmiechnęła się.
- Świetnie. Czy możemy teraz przejść aż do rozdziału
piątego? Są tam rady, jak postępować, gdy pozwalamy, by
opanowała nas wzajemna namiętność, i przechodzimy do
sypialni.
Jamie
wybuchnęła
ś
miechem.
Ten
mężczyzna
zachowywał się skandalicznie i niepoprawnie. I trudno było
mu się oprzeć.
- Przykro mi, ale nigdy nie opuszczam rozdziałów.
- To by się zgadzało. - Wzruszył ramionami. - No trudno,
jeśli nie chcesz iść ze mną do łóżka, to wybierz się jutro do
Blarney Stone. To odpowiednie miejsce, by spędzić tam Dzień
Ś
więtego Patryka. Usłyszysz irlandzką muzykę, zjesz
autentyczną peklowaną wołowinę z kapustą, nie wspominając
już o piciu irlandzkiego piwa, irlandzkiej whisky i irlandzkiej
kawy.
- Z przyjemnością. Ale ubierz się jutro na zielono, bo
mama nie wpuści cię do domu - ostrzegła Jamie. - Jest pełnej
krwi Irlandką.
- A więc jesteś na pół Włoszką, na pół Irlandką. Ciekawa
kombinacja: włoska namiętność i irlandzki ogień.
- Zawsze uważałam się za praktyczną i opanowaną
Amerykankę.
- Wolę moje wyobrażenia. - Spojrzał na zegarek. - Mam
jeszcze parę spraw do załatwienia. Przyjadę po ciebie o
szóstej.
- Dzisiaj? - Szeroko otworzyła oczy. - Przecież... dzisiaj
nie mamy randki.
- Teraz już mamy. - Pochylił się i lekko pocałował ją w
czoło, po czym ruszył do drzwi. - Zobaczymy się o szóstej.
Jamie przełknęła ślinę.
- Rand, nie mogę dzisiaj spotkać się z tobą. - To
zatrzymało go w miejscu. Westchnęła. - Mam inne plany.
Ciepły blask zniknął z jego oczu.
- Odgrywaliśmy tę scenę już wczoraj. Byłem dobrym
kumplem i dostosowałem się do twoich planów. Teraz twoja
kolej, byś zrobiła to samo dla mnie.
- Ale nie mogę...
- Jeśli masz randkę, odwołaj ją - warknął. - Nie będę
tolerował twoich spotkań z innymi mężczyznami.
Wymknęły mu się słowa, których obojętny i chłodny Rand
Marshall nigdy nie musiał wypowiadać. To, że wyrzekł je
teraz, oszołomiło go i zaalarmowało. Ale ich nie cofnął.
- Nie mam randki, nie z mężczyzną - wyjaśniła szybko
Jamie. - Kilka moich przyjaciółek i ja...
- Dziewczyny. - Rand wyraźnie się uspokoił. - Jeśli
umówiłaś się z dziewczętami, to sprawa jest prosta. Zadzwoń i
powiedz, że masz randkę. Zrozumieją, że mężczyźni są
ważniejsi.
Jamie zacisnęła zęby.
- Nie wiem, z jakimi dotąd bywałeś kobietami, ale tak się
składa, że cenię swoje przyjaciółki. Umówiłyśmy się parę
tygodni temu i nie mogę się wycofać. To urodziny mojej
najbliższej przyjaciółki i wszystkie trzy zabieramy ją na
kolację.
- No, jeśli to są urodziny, to chyba rzeczywiście nie
możesz
się
wycofać
-
przyznał
Rand
z
ciężkim
westchnieniem.
Wolał nie wspominać, że pewna kobieta, z którą spotykał
się zaledwie przez dwa tygodnie, zrezygnowała z udziału w
ś
lubie brata, żeby wyjechać z nim na Bahamy. Jamie by się to
nie spodobało.
- Nie jestem z tego zadowolony. Pierwszy raz w życiu
kobieta woli spędzić wieczór z koleżankami niż ze mną.
- W takim razie zbyt wiele kobiet cię psuło - rzuciła
oschle Jamie. - Nie możesz się spodziewać, że wszyscy będą
zmieniać swoje plany, by dopasować je do twoich kaprysów.
- Wiesz, kto tak do mnie mówił? Oschła, napuszona,
pedantyczna Martha Elizabeth Healy, dopust boży moich
szkolnych lat. Każda klasa ma kogoś takiego, kogo
nauczyciele zawsze wybierają, by siedział przy ich stoliku,
gdy wychodzą z klasy, i zapisywał nazwiska tych, którzy się
nieodpowiednio zachowują.
-
Zaraz,
pozwól,
ż
e
zgadnę.
Ty
zawsze
się
nieodpowiednio zachowywałeś i Martha Elizabeth zapisywała
twoje nazwisko. I aby do tego nieszczęścia dodać jeszcze
obrazę, nie zdołałeś jej tak oczarować, by zgodziła się je
wymazać. - Jamie roześmiała się.
Ku zakłopotaniu Randa, trafiła bezbłędnie. A teraz, jako
wolnomyśliciel, swobodnie żyjący mężczyzna, miałby z
własnej woli zacząć zalecać się do osoby pokroju Marthy
Elizabeth?
Poczuł się sfrustrowany. Zanim dotarł do domu, przekonał
siebie, że powinien czuć urazę. Kiedy w godzinę później
zadzwonił Daniel i zaproponował randkę w ciemno z pewną
modelką, uznał, że ma wszelkie prawa i wszelkie powody, by
na nią pójść.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jamie z przyjaciółkami: Angelą Kelso, Romaine
Abramovic i Charlene Spencer, zarezerwowały stolik u
Darby'ego i otworzyły wielkie, ręcznie pisane karty dań. Lokal
był zatłoczony, hałaśliwy i zadymiony. Jamie usiłowała nie
ż
ałować, że tu przyszła. W końcu to dwudzieste piąte urodziny
Angeli, rodzaj kamienia milowego w jej życiu, a Jamie,
Romaine i Charlene zgodziły się postawić jej dowolne danie w
restauracji, którą sama wybierze. Po kolacji Angela uparła się,
by przyjść tutaj, i pod wpływem urodzinowego nastroju
wszystkie się na to zgodziły.
- Chyba wezmę deser lodowy amaretto - Angela odłożyła
menu. - Nie mogę się oprzeć. W końcu to moje urodziny -
dodała, jakby się tłumacząc.
Jamie spojrzała w oczy Romaine, ale milczały.
- Nie zjesz chyba takich wielkich lodów po solidnej
kolacji - zdziwiła się Charlene.
- Dlaczego nie powiesz wprost, Charlene? - zawołała
zirytowana Angela. - Uważasz, że jestem gruba!
Jamie skrzywiła się. Przez całe lata obserwowała, jak
Angela przechodzi od etapu pucołowatej nastolatki do młodej
kobiety z piętnastoma kilogramami nadwagi. Była z tego
powodu na przemian załamana i dumna.
Na szczęście zjawiła się kelnerka i cała sprawa poszła w
niepamięć. Jamie i Charlene zamówiły wodę, Romaine
kieliszek białego wina, a Angela deser amaretto.
- Nie uwierzycie, kto właśnie wszedł – powiedziała
Romaine, zniżając głos. - To ten łamacz serc z Cherry Hill,
lekarz stomatologii Daniel E. Wilcox we własnej osobie.
- Przyszedł tutaj? Jesteś pewna? - Angela oblała się
szkarłatem. Nerwowo sięgnęła do torebki po szminkę i
grzebień.
- Wiedziałaś, że tu przyjdzie, prawda, Angie? - domyśliła
się Charlene. - Dlatego tak się upierałaś, żebyśmy tu zajrzały.
- Wiem, że często tu bywa w weekendy. - Angela
gorączkowo poprawiała swój makijaż. - Ja... wiedziałam, że
może go spotkamy. O Boże, jak prezentują się moje włosy?
- Wyglądasz świetnie, Angie - zapewniła ją Romaine.
Jamie stłumiła jęk. Tylko nie Daniel Wilcox! Tygodnie
jego zalotów pogorszyły jej stosunki z Angelą. Miała
nadzieję, że sprawa zostanie zapomniana, gdy tylko Wilcox
przestanie ją prześladować. A teraz były tu wszystkie razem i
Jamie nie miała pojęcia, czym to się skończy.
Charlene siedziała twarzą w stronę wejścia i meldowała
koleżankom, co widzi.
- Przygotuj się na złe wieści, Angelo. Dentysta twoich
marzeń przyprowadził wysoką blondynkę. Wygląda jak
modelka.
Angela zgarbiła się. Trzy przyjaciółki wymieniły pełne
współczucia spojrzenia.
- Piękny urodzinowy prezent. Biedna Angela - szepnęła
Romaine do Jamie, która tylko kiwnęła głową.
Rand szedł za Danielem i dwoma smukłymi blondynkami
do stolika w rogu. Kiedy złożyli zamówienia, kobiety
przeprosiły i wyszły do „sali dziewczynek".
Rand skrzywił się, słysząc to określenie. „Jego"
dziewczyna coraz bardziej go irytowała, choć musiał
przyznać, że nie było w tym jej winy. Owszem, była
pociągająca i godna pożądania. Dała też wyraźnie do
zrozumienia, że chętnie nawiąże z nim bliższą znajomość. Był
taki czas, kiedy natychmiast skorzystałby z takiej oferty. Ale
nie teraz. Dzisiaj był niespokojny i rozkojarzony. Myślał
jedynie o Jamie, która nie tylko przeniknęła do jego umysłu,
ale zdobyła go całkowicie. Nie mógł się doczekać końca
wieczoru. Odwiezie dziewczynę i zadzwoni do Jamie,
nieważne, która będzie godzina. Chciał, żeby było już jutro,
by znów mógł zobaczyć Jamie...
- Patrz, tam siedzi Angela Kelso! Moja asystentka. - Głos
Daniela wyrwał Randa z zadumy. - Powinienem podejść i
przywitać się. Dzisiaj ma urodziny, a ja zapomniałem złożyć
jej życzenia. - Zmarszczył brwi z wyraźnym poczuciem winy.
Daniel wstał, potem gwizdnął cicho.
- Niech to szlag! Jamie Saraceni też tam jest.
- Gdzie? - Rand poderwał się z krzesła.
- Jamie to ta czarnowłosa. - Daniel wskazał cztery młode
kobiety. - Siedzi obok Angeli, tej z jasnobrązowymi włosami.
Rand przyglądał się dziewczynom. Nie chciał się
przyznać, że zna Jamie, i udawał Greka.
- Przy stoliku są dwie dziewczyny z jasnobrązowymi
włosami.
- Angela to ta, która, no, ma trochę nadwagi. Świetna
dziewczyna - dodał szybko. - Moja prawa ręka w gabinecie.
Podejdź tam ze mną. Chcę się przywitać z Angela, ale nie
zachwyca mnie perspektywa spotkania Jamie. Nie po tym, jak
ona... no...
- Dała ci kosza? - podsunął oschle Rand. Daniel
zmarszczył czoło.
- Założę się, że będąc na moim miejscu, nie posunąłbyś
się ani o krok dalej.
Rand wzruszył ramionami. Wprawdzie chciał zobaczyć
Jamie, ale na pewno nie w takich okolicznościach. Był tu z
dziewczyną i wolał, by Jamie się o tym nie dowiedziała.
Dręczące go przez cały wieczór poczucie winy teraz
powróciło z pełną mocą.
- Zostanę przy stoliku i poczekam, aż wrócą Shelli i Maxi.
- To jeszcze potrwa. - Daniel poklepał przyjaźnie Randa
po ramieniu. - No, chodź. Boisz się, że Jamie Saraceni nie
zwróci na ciebie uwagi?
Rand uśmiechnął się. Nie potrafił się powstrzymać.
- Zwróci, na pewno. - Wspominając jej namiętną reakcję
na pocałunki, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Udowodnij to - zaproponował Daniel konspiracyjnym
szeptem. - Osłodzę ci tę przynętę. Weekend tego lata w mojej
chacie na Cape May... jeśli załatwisz sobie z nią randkę.
- Zwariowałeś? Zakład? To życie, a nie jakiś głupi serial.
- Mogę nawet zwiększyć stawkę. Jeżeli zwabisz ją do
łóżka, możesz mieć tę chatę podczas weekendu przed Świętem
4 Lipca. To wielka frajda być w tym okresie na wybrzeżu. No,
chodźmy.
Daniel popchnął Randa przez tłum na małym parkiecie do
tańca, w stronę stolika, gdzie siedziała Jamie z przyjaciółkami.
- Zbliża się do nas, Angie - rzuciła podniecona Charlene.
Jamie siedziała tyłem do sali i nie mogła obserwować
Daniela Wilcoxa. Czy istnieje święty, patron zakochanych?
Jeśli tak, to proszę, niech Daniel będzie miły dla Angeli, a nie
robi słodkich oczu do mnie, modliła się w duchu.
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Angelo!
- Nad stołem rozległ się nagle jowialny głos Daniela.
- Na pewno myślałaś, że zapomniałem. Mam przy sobie
kartkę, którą chciałem dać ci w poniedziałek.
- Och, dziękuję - odparła jednym tchem, pełna euforii
Angela.
- Może przedstawisz swoim koleżankom mojego
przyjaciela, Randa Marshalla - mówił Daniel, uśmiechając się
chytrze.
Jamie odwróciła się i spojrzała w głębokie, złociste oczy
Randa. Przez moment była zbyt zdumiona, by cokolwiek
powiedzieć. Zanim odzyskała mowę, Angela zdążyła dokonać
prezentacji.
- Czy mogę zatańczyć z solenizantką? - zapytał Daniel
swoim obleśnym, przymilnym tonem. Ale Angela tylko
zarumieniła się z radości i szybko wstała. - Rand, może
poprosisz Jamie?
Rand spojrzał na Jamie i uniósł brwi. Wstała i pozwoliła
poprowadzić się na zatłoczony parkiet.
- Spójrz na wyraz twarzy Wilcoxa - zaśmiał się cicho
Rand, chwytając ją w ramiona. - Myśli, że dopiero teraz się
poznaliśmy, i nie może się nadziwić, że zgodziłaś się ze mną
zatańczyć.
- Spójrz na wyraz twarzy Angeli - odparła Jamie.
- Wygląda na oczarowaną. Gdyby tylko zdawała sobie
sprawę, jakim łobuzem jest Wilcox.
- Daniel nie jest taki zły. - Gestem właściciela ułożył
sobie jej dłonie na szyi, a potem objął mocno Jamie w talii.
Przy nim wydawała się filigranowa. Poczuł dreszcz pożądania.
- Nadal jesteśmy umówieni na jutro, prawda? - Musnął
wargami jedwabiste włosy Jamie.
- Jesteśmy? - głos Jamie drżał. Kręciło się jej w głowie z
emocji. - Nie byłam tego pewna, gdy dziś po południu
wściekły wybiegłeś z biblioteki. - Uśmiechnęła się, widząc
nagle, jak zabawna jest ta sytuacja. - Oskarżyłeś mnie, że
jestem podobna do paskudnej Marthy Elizabeth, która
dręczyła cię w szkole. Zaręczam ci, że nigdy nie pilnowałam
klasy.
- W to mogę uwierzyć - odpowiedział z uśmiechem.
- Byłaś pewnie królową na wszystkich balach.
Wybuchnęła śmiechem.
- Ja? Ależ skąd. Byłam spokojną dziewczyną, która pilnie
się uczyła. Miałam piętnaście lat, kiedy zatrudnili mnie jako
asystentkę bibliotekarza w Cherry Hill.
- I wtedy postanowiłaś zostać bibliotekarką - dokończył.
Jamie skinęła głową.
- Uwielbiam czytać książki.
- Ale są takie, bez których mogłabyś się obyć - zauważył
ostrożnie Rand, badając grunt. - Na przykład dzieła Lawsona.
- Masz rację. - Jamie roześmiała się. - Cytując opinię
pewnego
krytyka,
powiem:
„To
nie
pisarstwo,
to
maszynopisanie!"
W tej sytuacji nie mogę się jeszcze ujawniać, zdecydował
Rand.
Muzyka umilkła nagle i pary zaczęły rozchodzić się do
stolików.
Rand nie ruszał się z miejsca, a Jamie patrzyła na niego
tak wyczekująco, że niemal potrafił czytać jej myśli. Czekała
na propozycję, że przysiądzie się do niej i jej koleżanek, a
potem odwiezie ją do domu. Gdyby tylko przyszedł do
Darby'ego sam!
- Chciałbym zaproponować, że odwiozę cię do domu -
zaczął.
- Dziękuję - odparła Jamie. - Romaine przyjechała
samochodem, więc może odwieźć Charlene i Angelę.
- Nie pozwoliłaś mi skończyć, skarbie. Powiedziałem, że
chciałbym cię odwieźć do domu. Ale nie mogę.
- Ach tak. - Jamie wpatrywała się w parkiet.
- Jestem tutaj z dziewczyną - dokończył mężnie Rand.
Spojrzała mu w oczy, a jej policzki pokrył ciemny
rumieniec poniżenia i zawodu. I czystej, niepohamowanej
wściekłości. Była zazdrosna! Jamie uświadomiła to sobie ze
zgrozą i furią. Po raz pierwszy w życiu była zazdrosna o
mężczyznę. Nienawidziła siebie za to; jego też nienawidziła.
- Świetnie - oznajmiła z wymuszonym uśmiechem i
ruszyła do stolika. - Więc wracaj do swojej dziewczyny.
Rand westchnął, chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Znowu zaczynamy? Ile razy masz zamiar odchodzić
taka obrażona? Ile razy mam się tłumaczyć przed tobą?
- Jeśli chcesz wiedzieć, to wcale nie jestem obrażona.
- Przeszła do kontrataku. - Myślę, że jesteś bezczelny,
tańcząc ze mną w taki sposób, gdy przyszedłeś z inną kobietą!
- śałuję, że jestem z inną kobietą. Chciałem być z tobą,
Jamie. To twoja wina, że tak się nie stało.
- Muszę dołączyć do koleżanek. Jestem pewna, że twoja
towarzyszka już cię oczekuje.
Chociaż odsunęła się, nie mogła oderwać wzroku od
błyszczących oczu Randa.
- Chcesz, żebym natychmiast ją spławił? Jamie ogarnęło
uczucie tryumfu. Wolał ją od tamtej kobiety!
Jednak jej umysł szybko przejął kontrolę nad ogarniającą
ją euforią. Nie współzawodniczyła z partnerką Randa, a on nie
był nagrodą do zdobycia. Znała siebie na tyle dobrze, by
wiedzieć, że chwilowa radość ustąpi miejsca wyrzutom
sumienia.
- Nie przerywaj sobie randki - westchnęła z rezygnacją. -
To byłoby nieuczciwe wobec twojej znajomej. Steve robi
czasem takie rzeczy, ale ja tego nie pochwalam.
- I nie zmienisz swoich zasad nawet w tej sytuacji
- dokończył w zamyśleniu Rand. - To... godne podziwu.
- Daruj sobie ten sarkazm - warknęła Jamie. -
Powiedziałeś bardzo wyraźnie, że zasady są po to, by je
łamać!
- To nie był sarkazm. A poza tym są pewne różnice
między zasadami, wartościami i regułami. - Rzucił jej kpiący
uśmiech zblazowanego światowca. - Ja oczywiście nie
przestrzegam żadnych.
Po odprowadzeniu Angeli do stolika, podszedł do nich
Daniel.
- Chodź, Marsh. Musimy wracać do Shelli i Maxi - rzucił
znacząco i mrużąc oczy przyjrzał się Randowi i Jamie. - To
początkujące modelki z Nowego Jorku - dodał z chytrym
uśmiechem.
- Jestem pod wrażeniem - odparła Jamie.
W myślach pogratulowała sobie dobrego smaku. Nigdy
nawet przez chwilę nie miała zamiaru umawiać się z Danielem
Wilcoxem.
- Zobaczymy się jutro wieczorem, Jamie - powiedział
Rand stanowczo, jakby prowokował ją, by mu odmówiła.
Nie zrobiła tego.
- Dobranoc Rand - powiedziała chłodno i odeszła do
stołu, gdzie Romaine, Charlene i Angela czekały na nią
niecierpliwie.
- Jutro? Umówiłeś się z nią na jutro? - wykrztusił Daniel.
- To znaczy, że wygrałeś weekend w moim domku. Jak ci się
to udało? Co jej powiedziałeś? Dlaczego umówiła się z tobą, a
nie ze mną? A jeśli wciągniesz ją do łóżka? Mam plany na
weekend przed Świętem 4 Lipca. To moje doroczne
bachanalia! - Jęknął.
Rand spojrzał na niego, zdumiony nagłą niechęcią, jaką
poczuł
do
przyjaciela.
Po
raz
pierwszy
dostrzegł
powierzchowny stosunek Daniela do życia i kobiet. Pojął, że
albo on sam się zmienił, albo Daniel.
A kiedy wrócił do domu, zostawiając Daniela z dwiema
rozbawionymi, podchmielonymi i seksownymi kobietami,
musiał pogodzić się z faktem, że to nie Daniel przeżył
transformację. To on.
Marcowa pogoda zawsze była trudna do przewidzenia i
temperatura w Dniu Świętego Patryka podskoczyła do
zdumiewających o tej porze roku dwudziestu czterech stopni.
Rand odłożył zielony sweter i wybrał ciemnozieloną koszulkę
polo. Dokładnie o ósmej zjawił się przed drzwiami domu
państwa Saraceni.
- Wejdź, wejdź - powitała go ciepło babcia i wciągnęła za
ramię do środka. Miała na sobie czarną sukienkę, ale przypięła
do ramienia zieloną plastykową koniczynę. Saran, w jaskrawej
koszulce i szortach, stała tuż za staruszką.
- śadnych kwiatów ani czekoladek? - przyjrzała mu się z
dezaprobatą. - Zupełnie nic?
- Saran, biegnij na górę i zawiadom Jamie - poleciła
stanowczo babcia. - Niech się pospieszy. A ty pójdziesz ze
mną. Skoro i tak musisz zaczekać, przedstawię cię rodzicom
Jamie.
Wzięła Randa pod ramię i pociągnęła za sobą.
Przedstawiła go Maureen, pięknej kobiecie o delikatnych
rysach, ciemnych włosach i niebieskich oczach, podobnej do
Jamie.
Następnie poznał ojca, Ala Saraceni, którego babcia
przedstawiła z dumą słowami „mój syn, mistrz ciesielski".
- Rand, wyglądasz mi na takiego, któremu przydałaby się
szklaneczka wina - zawołał Al.
- Chyba nie prowadzisz po alkoholu, prawda? - wtrąciła
szybko babcia, spoglądając na gościa przenikliwie.
Rand spojrzał to na jedno, to na drugie, niepewny, co ma
odpowiedzieć. Do czego prowadziły te podchwytliwe pytania?
Gdy
babcia
cytowała
statystyki
wypadków
spowodowanych przez pijanych kierowców, Al wręczył mu
butelkę wina. Miała ręcznie wypisaną etykietę.
- To dla ciebie. Wiśniowe wino Saracenich. - Al
rozpromienił się. - Produkcja wina to jedno z moich hobby.
- Wypij w domu, kiedy już nigdzie nie będziesz się
wybierał - dodała posępnie babcia.
Głośny,
ostry
dźwięk
klaksonu
zagłuszył
hałas
dobiegający z pobliskiej autostrady.
- To na pewno Todd. Zobaczymy się później! - zawołała
Saran, wybiegając z domu.
- Najpóźniej o północy, Saran! - odkrzyknął Al.
- Jamie ma głowę na karku - oświadczyła babcia.
- Saran powinna iść za jej przykładem. Jamie nigdy nie
spotyka się z łobuzami, którzy trąbią na nią klaksonem.
Obraca się w towarzystwie eleganckich dżentelmenów.
- Skinęła głową w stronę Randa. - Może Saran też trafi na
kogoś takiego jak on?
Jamie zjawiła się w samą porę, by usłyszeć wypowiedź
babci. Uśmiechnęła się lekko.
- Jestem gotowa, Rand.
Obrzucił ją wzrokiem. Miała na sobie zieloną, jedwabną
sukienkę z krótkimi rękawami. Szeroki pas podkreślał wąską
talię, a szeroka spódnica sięgała do kolan. Nogi w sandałkach
na wysokim obcasie wydawały się dłuższe i bardziej kształtne.
Rand nie mógł się doczekać, by wreszcie mieć ją tylko dla
siebie.
- Uff! - odetchnął, kiedy już pożegnali się i wyszli.
- Bałem się, że twój ojciec każe cię odwieźć o północy.
- Mnie te zasady nie obowiązują - uśmiechnęła się Jamie.
- Od lat mam własny klucz. Właściwie... - zająknęła się, lekko
zarumieniona. - Rodzice byliby pewnie zachwyceni, gdybym
wróciła do domu o piątej czy szóstej rano. Uznaliby, że w
końcu, hmm, trochę się rozluźniam. Uważają mnie za
zdeklarowaną starą pannę.
- Ale nie babcia. Ona lubi cię taką, jaką jesteś.
Rand otworzył przed nią drzwi samochodu, jak przystało
dżentelmenowi. Potem uśmiechnął się. Babcia Saraceni
obserwowała ich z okna, nie próbując nawet tego ukrywać.
Pomachał do niej, a ona odpowiedziała tym samym gestem.
- Widzę, że znalazłeś wielbicielkę - stwierdziła sucho
Jamie. - No cóż, to chyba naturalne. Babcia uwielbia Steve'a,
a... ty jesteś bardzo do niego podobny.
- Za chwilę powiesz, że jestem taki jak Daniel Wilcox.
- A nie?
- Nie! - Zamiast uruchomić silnik, Rand zwrócił się do
niej z powagą. Było bardzo ważne, by dostrzegła różnicę
między nim a wszystkimi Danielami i Steve'ami.
- Widzisz, ja...
Przerwał, marszcząc czoło. Jakie były te różnice?
Zdenerwowało go, że nie potrafi ich wykazać. W gruncie
rzeczy zdawał sobie sprawę, że właśnie uczucie dla Jamie
wyróżniało go ze stada, za którym podążał ślepo przez lata.
Ale jak wyrazić to w słowach?
- Gdybym był jak oni, nie byłoby cię tu ze mną
- stwierdził w końcu.
- Tak, to prawda. - Jamie roześmiała się nerwowo.
- Chyba że cierpię na jakieś zaburzenia umysłu i
popełniam właśnie największy błąd w swoim życiu.
- Będąc ze mną, nie popełniasz błędu.
Zalała go fala pożądania. Ciało pulsowało pragnieniem,
które - zgodnie z regułami zalotów - nie miało dziś doznać
spełnienia.
Poczuł rozczarowanie. Do diabła z zalotami.
- Jeszcze ci nie powiedziałem, jak pięknie dziś wyglądasz.
- Ściszył głos. - I jak bardzo chcę być z tobą sam na sam.
Zapomnijmy o Blarney Stone i jedźmy do mnie.
Spojrzała na niego chłodno.
- Twój ojciec dał mi butelkę domowego wina - nie
ustępował. - Możemy wypić za świętego Patryka w wygodzie
i odosobnieniu.
Nawet nie mrugnęła okiem.
- Chcesz usłyszeć moją odpowiedź, czy potrafisz się
domyślić, jaka będzie?
Chwycił jej dłoń i uniósł do ust, muskając wargami
delikatną skórę.
- Wiem, że chciałabyś powiedzieć: tak. Czułem, jak na
mnie reagujesz, jak roztapiasz się w moich ramionach, jak
twoje ciało płonie, kiedy cię całuję. Niech ta noc nastąpi
dzisiaj.
Delikatnie, acz stanowczo cofnęła rękę.
- Czy to rutynowa przemowa, rozpoczynająca każdą
randkę? I kobiety naprawdę to kupują?
Nie miał zamiaru opowiadać, jak dobrze działa ta akurat
zagrywka. Próbując wykorzystać okazję, naciskał dalej.
- Nie udawaj opanowanej, Jamie. Wiem, że to tylko gra.
Twoi rodzice twierdzą, że nigdy nie tracisz głowy, ale ja
sprawię, że ci się w niej zakręci. Oboje wiemy, że chcesz iść
ze mną do łóżka.
- Jeśli uwagi rodziny uznamy za słuszne, to, według
babci, już cię złowiłam. Czy to prawda, Rand? - Uśmiechnęła
się kpiąco. - Mam poprosić tatusia, by posłał zaliczkę do
Klubu Synów Italii na nasze ślubne przyjęcie?
- Przyjęcie ślubne? - Rand roześmiał się chłodno i z
przymusem. - Nie łudź się, skarbie.
- Ja? Z tobą w łóżku? - Uśmiechnęła się słodko. - Nie
łudź się, skarbie - dodała ze śmiechem.
- Znajdziesz się w moim łóżku na długo przedtem, nim
odbędzie się ślubne przyjęcie - obiecał Rand.
Jamie nie odpowiedziała.
To milczenie go irytowało. Była taka opanowana, tak
spokojna. Paradoksalne, ale podziwiał ją, że mu łatwo nie
ustępuje.
- Zanim stąd odjedziemy... do Blarney Stone, nie do
mnie... mam jeszcze coś dla ciebie. Tutaj.
Podał jej małe pudełeczko, opakowane w zieloną bibułkę.
- Jeden z tych zabawnych lub tradycyjnych drobiazgów,
zalecanych w pierwszym rozdziale książki o zalotach?
- Przeszedłem do rozdziału drugiego. Sugeruje pamiątki
pewnych szczególnych wspólnych doświadczeń lub wydarzeń.
- Nie mamy wspólnych doświadczeń - przypomniała. -
Chyba że to na pamiątkę Wiosennego Festiwalu?
- Wierz mi, że to jedyne zdarzenie, którego wolałbym nie
pamiętać. Otworzysz to pudełko?
-
Naprawdę,
nie
powinieneś...
-
powiedziała,
odpakowując prezent.
- Według twojej kuzynki, Saran, zdecydowanie
powinienem. Musisz wiedzieć, że uznała mnie za ofermę i
prostaka, gdy zjawiłem się bez kwiatów i czekoladek. Nie
wątpię, że miała na myśli czarne orchidee i szwajcarską
czekoladę.
- Prawdopodobnie. - Jamie roześmiała się. Otworzyła
pudełko. Na zielonym aksamicie lśniła mała złota koniczynka
na cienkim złotym łańcuszku. - Och, Rand, jakie to piękne! -
wykrzyknęła.
Wzruszył ramionami. Nie chciał tego przyznać, ale jej
zachwyt wzbudził w nim ogromną radość. Nigdy nie był
zwolennikiem dawania prezentów pod wpływem impulsu. Ale
dziś ogarnął go taki impuls. A żartobliwe odwołania do
„Przewodnika po współczesnych metodach zalotów" nie miały
z tym nic wspólnego. Lecz o tym nie miał zamiaru jej mówić!
- Uznałem, że Dzień Świętego Patryka jest dostatecznie
wyjątkowy, bym mógł się zastosować do zaleceń drugiego
rozdziału - stwierdził burkliwie, ponownie wzruszając
ramionami.
- Jest cudowna, Rand. Dziękuję ci bardzo. - Uścisnęła go
spontanicznie. - Chcę ją włożyć. Zapniesz mi łańcuszek?
Zrobił to, a w nagrodę mógł gładzić delikatną
ś
mietankowobiałą skórę jej szyi. Kiedy wreszcie uruchomił
silnik i odjechał, Jamie trzymała go pod rękę i opierała dłoń o
jego udo. W dolnym oknie domu Saracenich babcia opuściła
zasłony i odeszła. Fałszując, nuciła najpierw „To miłość", a
potem „Marsz weselny" Mendelssohna.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Blarney Stone w Filadelfii było spokojną restauracją i
pubem przez cały rok, z wyjątkiem siedemnastego marca,
kiedy podawano tam irlandzkie piwo i grała na żywo muzyka.
Wśród hord gości trzy czwarte osób nie miało w żyłach ani
kropli irlandzkiej krwi. Zanim Jamie i Rand dotarli na miejsce,
przed wejściem uformowała się kolejka sięgająca już do
następnej przecznicy. Rand zignorował kolejkę i poprowadził
Jamie prosto do frontowych drzwi. Wymruczał kilka słów i
uścisnął rękę bramkarzowi, który wpuścił ich oboje.
- Co mu powiedziałeś? - spytała Jamie. - Słyszałam głosy,
ż
e wszyscy z kolejki mają rezerwację.
- Po co martwić się o rezerwację - uśmiechnął się Rand.
- Pewniejsze jest posmarowanie ręki paroma banknotami.
- Dałeś mu łapówkę, żeby nas wpuścił? - Jamie
zmarszczyła brwi. - To mi się nie podoba, Rand. To
nieuczciwe.
- Traktuję łapówki jako dzielenie się bogactwem. Obie
strony odnoszą korzyści. - Rand chwycił ją pod ramię.
- Chodź, widzę stolik na dwie osoby. Zajmijmy go.
Jamie nie ruszyła się. Ogarnęły ją podejrzenia. Zmierzyła
go groźnym wzrokiem.
- W ten sposób przekonałeś Saran, by podała ci mój
numer telefonu, tak? Przekupiłeś ją!
- Jamie, nie ma nic złego w płaceniu za pewne przysługi
czy przywileje. Taki jest ten świat, tak się załatwia pewne
sprawy.
- Chcesz powiedzieć, że tak załatwiają pewne sprawy
zepsuci, rozpieszczeni, bogaci chłopcy.
- Trudno napiwki zakwalifikować jako...
- Napiwki? - przerwała mu Jamie. - Wszystko potrafisz
wytłumaczyć jednym zręcznym słowem. Rozumiem, że dałeś
Saran suty napiwek, kiedy podała ci mój numer telefonu?
Zmarszczył brwi.
- Czy zawsze musisz mieć ostatnie słowo?
- Tylko wtedy, kiedy mam rację.
- O to bym się spierał. Jeśli o ciebie chodzi, jeszcze się
nie zdarzyło, żebyś nie miała racji!
ś
ałowała, że nie potrafi wymyślić riposty. Niestety, nic jej
nie przychodziło do głowy. Splotła ręce na piersi i przyjrzała
się roześmianemu, roztańczonemu i rozśpiewanemu tłumowi.
Wszyscy nosili różne odcienie zieleni. Jamie rozglądała się,
czekając na natchnienie. Nie przyszło, ale za to zauważyła
znajomą, wyjątkowo przystojną twarz. To jej brat, Steve.
Poczuła rozbawienie. Powinna się domyślić, że Steve
Saraceni będzie tutaj dziś wieczorem. Jeżeli Blarney Stone
było tym miejscem, które należało odwiedzić w Dniu
Ś
więtego Patryka, to oczywiście Steve musiał się tu zjawić.
Steve dostrzegł ją w tej samej chwili. Natychmiast
przecisnął się do niej przez tłum.
- Cześć, mała. Co ty tu robisz? - zapytał i podniósł ją do
góry, obracając się dokoła.
Rand obserwował to, walcząc z mdlącą falą zazdrości. Ten
facet z twarzą filmowego gwiazdora obejmował Jamie z
poufałością uzasadnioną tylko u długoletnich przyjaciół lub
kochanków. Od pierwszego rzutu oka Rand domyślił się, że
taki mężczyzna nie miewa przyjaciół wśród kobiet.
O tak, z tym mężczyzną coś Jamie łączyło. Stąd ta jej
ostrożność i podejrzliwość w stosunku do podrywaczy.
Powinien się domyślić, że kiedyś sparzyła się na jednym z
nich. A ten facet, ubrany od stóp do głów w kosztowne zielone
ciuchy, poruszał' się z aroganckim wdziękiem i pewnością
siebie. Wyglądał jak kandydat do tytułu podrywacza roku.
- Chodź, poszalejemy. Zatańcz ze mną. . - Steve chwycił
Jamie za rękę i pociągnął za sobą na parkiet.
Jamie zerknęła na Randa. Przyglądał się im posępnie.
Zatrzymała się i nie ruszyła nawet o krok.
- Zaczekaj moment, Steve. Chcę ci kogoś przedstawić. -
Pociągnęła Steve'a za ramię. - Chcę cię przedstawić mojemu
chłopakowi. Rand Marshall. Stoi tam.
Steve przyjrzał się Randowi, który zmierzył go groźnym
spojrzeniem. A potem uśmiechnął się do siostry.
- Widzę, że leci na ciebie, Jamie. Powiedzieć ci coś
zabawnego? Myśli, że coś jest między nami. Wygląda, jakby
miał ochotę porąbać mnie na kawałki i wykorzystać jako
przynętę na ryby! - Steve wybuchnął śmiechem.
Rand zacisnął wargi. Zuchwały śmiech tego mężczyzny
był ostatnią kroplą przepełniającą kielich. Nie zostawi Jamie
na łasce tego zarozumiałego, zielonego pawia!
- Rand, to mój brat Steve - zawołała Jamie, gdy tylko się
zbliżył. Groźny wyraz jego twarzy trochę ją przestraszył. -
Steve, poznaj Randa Marshalla.
- Twój brat? - powtórzył Rand i jego bojowy nastrój
złagodniał nagle, pozostawiając go w lekkim oszołomieniu.
- Jeden, jedyny. - Steve uśmiechnął się i wyciągnął rękę. -
Więc jesteś nowym chłopakiem Jamie? - Przyjrzał mu się z
uwagą. - Nie wyglądasz tak jak jej poprzedni faceci.
- Ani słowa więcej, Steve - ostrzegała go Jamie.
- A jak wyglądali ci poprzedni? - zapytał Rand.
Steve roześmiał się.
- Tacy bardzo dobrze wychowani, lalusiowaci. I zawsze
zanudzali ją na śmierć, bo ona też jest taka dobrze wychowana
i chłodna.
Rand wybuchnął śmiechem.
- Ponieważ tak świetnie się wam rozmawia, to może was
zostawię - wtrąciła zimno Jamie. - Jestem pewna, że jeżeli nie
będzie mnie w pobliżu, lepiej uda wam się polowanie na
kociaki. - Odwróciła się i chciała odejść.
Rand objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
- Tylko na ciebie mam zamiar polować, Jamie
- oświadczył cicho.
- Dobrze powiedziane. - Steve uszczypnął siostrę w
policzek. - Fajnie widzieć cię z facetem, którego nie potrafisz
wystraszyć.
- A mnie miło byłoby zobaczyć cię z kobietą, której nie
zdołałbyś oczarować i zawrócić w głowie tym twoim
fałszywym urokiem - odparła surowo Jamie.
Steve nie poczuł się bynajmniej urażony, a nawet wydawał
się zachwycony.
- Moja maleńka siostrzyczka - powiedział z sympatią. -
Zawsze robi mi wymówki. Krytykuje mój styl życia. - Steve
zachichotał, po czym przysunął się do Randa i konspiracyjnie
zniżył głos. - Też nie będziesz mógł jej oczarować ani
zawrócić w głowie. Sugeruję, żebyś nawet nie próbował.
Ucałował Jamie w policzek, uścisnął dłoń Randa i zniknął
w tłumie. Rand i Jamie stali niepewnie naprzeciw siebie.
- Steve powiedział, że uznałeś jego i mnie za parę
- zauważyła, próbując przerwać coraz dłuższe, pełne
napięcia milczenie.
- Nie miał racji. Natychmiast dostrzegłem podobieństwo
między wami i domyśliłem się, że to twój brat.
- Och, oczywiście. - Wzniosła oczy do góry. - Dlatego
byłeś tak zdumiony, gdy ci go przedstawiłam? Myślałeś, że to
mój dawny chłopak, i byłeś zazdrosny.
- Ten pomysł wydawał jej się ogromnie zabawny.
- Równie zazdrosny, jak ty wczoraj, kiedy powiedziałem,
ż
e jestem u Darby'ego z dziewczyną - odparował.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Jamie westchnęła
niecierpliwie. - Znów zaczynamy się spierać. Kłócę się z tobą
częściej niż z kimkolwiek innym, nie wyłączając Steve'a i
Saran.
- A wiesz, czemu tak często się ze sobą kłócimy?
- Ponieważ w oczywisty sposób do siebie nie pasujemy.
- Ponieważ pragniemy siebie nawzajem tak bardzo, że się
nieomal spalamy. Wierz mi, skarbie, seksualna frustracja to
najlepszy środek, by doprowadzić człowieka do wrzenia.
- Powinnam się domyślić, że powiesz coś takiego -
stwierdziła kwaśno. - Jeśli się nie kłócimy, to mówimy o
seksie.
- Znam sposób, by przełamać tę patową sytuację. Chodź
dzisiaj ze mną do łóżka, Jamie. To rozwiąże problem
frustracji, kłótni i tych nieustających rozmów o seksie.
- Twierdzisz, że jeśli prześpię się z tobą, natychmiast
zmienimy się w zgodnych, rozumiejących się partnerów,
którzy będą prowadzić głębokie, filozoficzne dyskusje o
literaturze, muzyce i polityce. - To była zabawna teoria i
Jamie roześmiała się cicho. - Naprawdę myślisz, że jestem
taka naiwna?
- Miałem nadzieję. Człowiek może trochę pomarzyć,
prawda?
Wesołość błysnęła w jej oczach.
- Nie zniechęcaj się, snuj swoje marzenia. - Spoważniała i
spojrzała na niego uważnie. - Rand, przesadziłam trochę,
krytykując cię za to, że zapłaciłeś temu facetowi przy
drzwiach. W tej kłótni nie chodziło o seks. To różnica
poglądów. Przepraszam cię.
Te nieoczekiwane przeprosiny zupełnie go zaskoczyły.
Przyszło mu do głowy, że za mało czasu spędzał na
rozmowach ze swoimi partnerkami. Zawsze uważał, że jako
ś
rodek porozumienia seksualne działanie przynosi lepsze
efekty.
W następnej chwili uświadomił sobie, że seks jest także
skutecznym sposobem unikania porozumienia. Szeroko
otworzył oczy. Wielki Boże, co to jest? Przebłysk intuicji?
Spojrzał na Jamie, która obserwowała go z uśmiechem.
- Wyglądasz jak porażony piorunem.
- Nie jestem pewien, co powinienem teraz powiedzieć.
To była prawda. Dzięki seksowi można uniknąć
porozumienia. Skąd się brały u niego takie myśli i dlaczego
akurat teraz?
- Nie będę przepraszał za ten napiwek, który dałem
bramkarzowi...
Ale
przyznaję,
ż
e
nie
powinienem
przekupywać Saran, żeby podała mi twój numer telefonu.
- Z którego jeszcze nie skorzystałeś.
- Zamierzam to naprawić i w pełni go wykorzystać.
- Właściwie nie musisz - zapewniła go pospiesznie. -
Jedyny telefon w domu jest w kuchni, gdzie wszyscy się
kręcą. A słuchanie cudzych rozmów to ulubiona rozrywka
Saracenich.
- To chyba znaczy, że nie będziesz mówić ze mną o
rzeczach nieprzyzwoitych. - Udał rozczarowanie.
Roześmiali się głośno.
- A teraz będziemy śpiewać i chcemy, by wszyscy nam
towarzyszyli - obwieścił przez mikrofon irlandzki tenor.
- Mamy śpiewać? - Rand nie wyglądał na zadowolonego.
Jamie śpiewała wraz z rozbawionym tłumem, wybuchając
ś
miechem, gdy mylił się jej tekst piosenki. Jest może ostrożna,
jeśli chodzi o randki, ale nie ma żadnych oporów, by
przyłączyć się do śpiewającego tłumu.
Rand czuł się zakłopotany. Nigdy nie angażował się, nie
mieszał z ludźmi wokół siebie. Nawet jeśli chodziło o kobietę,
która dzieliła z nim łóżko. Dopiero kiedy spotkał Jamie,
poczuł tę dziwną, niewyjaśnioną chęć, by się do niej zbliżyć;
fascynowała go i to nie tylko seksualnie. Pragnął
emocjonalnego zbliżenia, którego zawsze starannie unikał.
To odkrycie zaniepokoiło go i przeraziło. Emocjonalne
zbliżenie?
- No dalej, Rand - ponagliła go rozbawiona Jamie. -
Ś
piewaj.
Pokręcił głową, wciąż nie mogąc zrozumieć, co się z nim
dzieje. Kobiety oskarżały go często o to, że traktuje je
instrumentalnie. Przyjmował tę opinię bez mrugnięcia okiem.
Czasem
nawet
wykorzystywał
ją
jako
wygodne
usprawiedliwienie swego zachowania.
Ale tacy, którzy naprawdę boją się zaangażowania, nie
pragną ryzyka i zagrożeń emocjonalnego zbliżenia. Uciekają
na samą myśl o czymś takim. Rand spoglądał w roześmiane
oczy Jamie i wiedział, że on nigdzie nie ucieknie.
- Nie bądź taki przerażony - zakpiła, biorąc go za rękę. -
Nie możesz śpiewać gorzej ode mnie - stwierdziła i razem z
całym tłumem zaczęła nucić słowa następnej piosenki.
Entuzjazm i rozbawienie zgromadzonych były najlepszym
antidotum na ponure myśli. Po chwili Rand zaczął śpiewać.
Wypili trochę irlandzkiego piwa, a potem spróbowali
peklowanej wołowiny z kapustą. Jeszcze trochę pośpiewali i
zaczęli uczyć się irlandzkiego tańca.
Po
północy
zespół
zaśpiewał
kilka
powolnych,
romantycznych ballad. Jamie i Rand bez słowa poszli na
parkiet.
Rand przytulił ją mocno do siebie. Jamie splotła ramiona
na jego szyi i westchnęła cicho. Kołysali się wolno w idealnej
harmonii, jakby tańczyli razem od lat.
Rand gładził jej plecy, od talii aż po szyję, na której wisiał
łańcuszek ze złotą koniczynką.
Cieszył się, że Jamie ma na sobie wisiorek, który jej
podarował. Miał wrażenie, że to rodzaj symbolicznego
naznaczenia; znak, że ta dziewczyna należy tylko do niego.
Oczywiście tradycyjnie do tego celu służyły ślubne obrączki.
Ta zdradziecka myśl pojawiła się w jego głowie, ale szybko ją
odsunął w odruchu samoobrony.
Kilka godzin później rozstali się pod jej drzwiami, po
długim, namiętnym pocałunku na dobranoc. Była już prawie
trzecia i niewielki ganek oświetlała jaskrawa lampa.
- Czy... masz jakieś plany na jutro? - spytał, starając się
mówić z obojętnością, jakiej wcale nie odczuwał.
- Obiecałam tacie, że pojadę z nim na plażę, żeby pomóc
Brandonowi i Timmy'emu wypróbować nowe latawce.
- Czy mogę coś zaproponować? Może ktoś inny z twojej
licznej rodziny zechciałby puszczać latawce z tatusiem i
dzieciakami?
- Nikt nie ma na to czasu. Mama ma jakieś sprawy
dotyczące lalek. Cassie i Saran idą do pracy. Steve jest, jak
zwykle, nieosiągalny, a babcia nie nadaje się do takich rzeczy.
Tata nie może pomagać obu chłopcom. Potrzebna jest dwójka
dorosłych.
- A co z ojcem chłopców? - nie ustępował Rand. - Nie
odwiedza ich podczas weekendów? Niech się z nimi pobawi.
- Ojciec chłopców ma prawo odwiedzin. - Jamie zacisnęła
wargi. - Dwa lub trzy razy w roku wpada tu na parę godzin,
składa mnóstwo obietnic, których nie dotrzymuje. Dlatego
nigdy ani ja, ani nikt z rodziny nie złamał obietnicy danej tym
dzieciom. Chłopcy powinni wiedzieć, że są na świecie ludzie,
którzy dotrzymują słowa.
- To doprawdy jest godne podziwu. Ale dla mnie
ogromnie niewygodne. śeby cię jutro zobaczyć, muszę
pojechać z wami i puszczać latawce?
- Chciałabym, żebyś przyjechał, ale na to nie liczyłam.
- A do szału doprowadza mnie fakt, że we wszystkim ci
ulegam. O nic mnie nie prosisz. Pojedziesz z dziećmi bez
względu na to, czy zabiorę się z wami, czy nie. W ten sposób
przerzucasz piłkę na moją stronę kortu.
- To nie jest tenis. - Uśmiechnęła się. - Mówiliśmy o
puszczaniu latawców.
- Nie robiłem tego od lat.
- Przypuszczam, że nie robisz wielu rzeczy. Inni ludzie
robią je za ciebie.
- Mówisz tak, jakbym był jakimś obrzydliwym
próżniakiem! - zaprotestował Rand. - Dużo ćwiczę. Działam
w klubie, biegam, pływam, gram w tenisa i nawet czasami w
golfa.
- Nie chodzi mi o rozrywki - odparła Jamie. - Mam na
myśli to, że ty niczego nie robisz dla kobiet. Od czasu do
czasu zabierasz je tylko na kolację lub do teatru. Generalnie
czas z kobietą spędzasz głównie w łóżku.
- Mogę cię zapewnić, że kiedy jestem z kobietą w łóżku,
zdecydowanie coś z nią robię. - Uniósł znacząco brwi.
Ku swej irytacji poczuła, że się rumieni.
- Wiedziałam, że powiesz coś w tym rodzaju.
- Myślisz, że tak dobrze mnie znasz - burknął Rand. - Czy
słusznie zakładam, że całą tę wiedzę o męskich rozrywkach i
ż
yciu seksualnym zaczerpnęłaś z opowiadań swego brata? -
Szczególnie irytujące było to, że tak trafnie podsumowała jego
ż
ycie czy styl życia. Czy jakkolwiek to nazwać. - Co ty robiłaś
przez te lata? Chodziłaś za bratem i sporządzałaś notatki?
- Po prostu słuchałam i obserwowałam. - Aby urazić go
do końca, zerknęła na zegarek. - Już późno, Rand. Dobranoc i
dziękuję za dzisiejszy wieczór. Świetnie się bawiłam.
- Wygłosiłaś już tę swoją obowiązkową, uprzejmą
przemowę pożegnalną. Tuż przed tym, jak cię pocałowałem.
Wtedy mnie zirytowała, a teraz irytuje mnie jak diabli.
- Wchodzę do domu. Ty po prostu znów chcesz się
pokłócić.
- Ja po prostu chcę iść z tobą do łóżka, a potem usunąć ze
swojej pamięci!
Zadrżał, przerażony własnym wybuchem. Jeśli teraz Jamie
zatrzaśnie mu drzwi przed nosem i odmówi widywania się z
nim, to będzie wiedział, że na to zasłużył.
Ale, ku jego całkowitemu zdumieniu, Jamie roześmiała
się.
- Nie powinieneś tak się odkrywać i zwierzać się ze
swoich intencji, Rand. Nie mów o swoich planach i
skoncentruj się na prawieniu mi komplementów. Opanuj się.
Steve nigdy by się tak fatalnie nie przejęzyczył.
Patrzył na nią zakłopotany. Była nie do pokonania.
Absolutnie wspaniała. I potrafiła manipulować nim tak, jak
nie potrafiła tego robić żadna inna kobieta.
- Jesteś taka... taka...
Nie mógł znaleźć słów. Do diabła, gdyby teraz jako Brick
Lawson miał opisać podobną scenę, bez problemów znalazłby
dowcipną lub złośliwą odpowiedź. Ale jako Rand Marshall
zupełnie oniemiał.
- Dobranoc, Rand - powiedziała z uśmiechem i odwróciła
się, by zamknąć drzwi.
- Nie możemy zakończyć w ten sposób dzisiejszego
spotkania - mruknął. Próbował odzyskać przewagę. Było to
absolutnie konieczne. - Pocałuj mnie na dobranoc.
- Przecież już...
Chwycił ją za ręce i pociągnął ku sobie.
- śadnych ale. Po prostu zrób to.
Poczuła, że nie potrafi mu tego odmówić. Spędzili razem
cudowny wieczór. Z wyjątkiem tych chwil, kiedy się kłócili.
Lecz kłótnia z Randem była bardziej ekscytująca niż
cokolwiek innego z kimkolwiek innym.
Wyciągnęła dłoń, by prześledzić zmysłowy kształt jego
ust. Zadrżała z pożądania. Miał tak wspaniałe wargi: kuszące,
namiętne... Naprawdę chciała go pocałować. Bardzo chciała.
- Rand - szepnęła.
Objęła go za szyję a potem całowali się mocno i
szaleńczo. Przesuną) dłoń i objął jej pierś. Była ciepła, miękko
zaokrąglona. Pieścił ją, gładząc kciukiem sztywny czubek, aż
Jamie jęknęła z rozkoszy.
Nagle, bez ostrzeżenia, odsunął się od niej. Jamie
westchnęła i oparła się niepewnie o framugę.
- Dobranoc, Jamie.
Oczy Randa lśniły. Czuł, że odniósł zwycięstwo. Jamie
poddała mu się absolutnie i bezwarunkowo. Udowodnił, że
należy do niego, że będzie jego, kiedy tylko on tego zechce.
Tryumfujący, ruszył do samochodu. Zostawił ją
spoglądającą ze zdziwieniem i zakłopotaniem.
Przystanął, otwierając drzwi samochodu.
- O której jedziecie jutro na tę plażę?
- Po mszy - odparła ochrypłym głosem. - Około południa.
- Więc się zobaczymy. Szeroko otworzyła oczy.
- Jedziesz z nami?
- Będę tu o dwunastej.
Jamie stała na ganku, patrząc na oddalający się samochód.
Kiedy Rand odjechał, zgasiła światło i weszła do domu.
Nim zapadła w niespokojny sen, myślała o Randzie.
Przewracała się i rzucała, śniąc o mężczyźnie z ciemnozłotymi
oczami, którego wprawne ręce pieściły jej ciało; którego
twarde, zmysłowe wargi sprawiały, że jęczała z rozkoszy.
Obudziła się zarumieniona, z imieniem Randa na ustach.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W niedzielne popołudnie Rand i Jamie wyruszyli wraz z
jej ojcem i siostrzeńcami, Brandonem i Timmym, na pobliską
Long Beach Island. Dzieci wbiegły na pustą plażę z dwoma
nowymi czerwono - niebiesko - żółtymi latawcami. Wiał lekki
wiatr. Pomimo to latawce nie od razu wzniosły się w górę.
Ponieważ zjawił się Rand, Al Saraceni postanowił usiąść w
plażowym fotelu i poczytać gazetę.
Rand, pamiętając zasady puszczania latawców ze swojego
dzieciństwa, instruował chłopców:
- Nie trzeba biegać, żeby latawiec wzbił się w powietrze.
Należy stanąć plecami do wiatru i wolno luzować sznurek.
Pomógł Timmy'emu puścić latawca, a Jamie i Brandon
walczyli z drugim. Kiedy oba wzniosły się w górę, chłopcy
przejęli sznurki.
Jamie wsunęła dłoń w rękę Randa.
- Zostawmy chłopców z tatą i chodźmy na spacer -
zaproponowała cicho.
- Chcesz być ze mną sam na sam? - Rand uśmiechnął się
z satysfakcją.
- Chcę się przejść po plaży - odrzekła Jamie. - Jeśli nie
chcesz ze mną iść, zostań z chłopcami, a ja pospaceruję z tatą.
- Pójdziesz ze mną. - Objął ją ramieniem. - Dziecinko -
dodał, doskonale naśladując Steve'a.
Zostawili chłopców pod czujnym okiem dziadka i ruszyli
na długi spacer wzdłuż plaży. Było chłodniej niż wczoraj,
temperatura sięgała piętnastu stopni i było o wiele za zimno,
by wejść do wody. Szli więc po plaży. Rozmawiali,
przekomarzali się i śmiali całkowicie zajęci sobą.
Kiedy wrócili, stwierdzili ze zdumieniem, że już prawie
piąta. Chłopcy, znudzeni puszczaniem latawców, budowali
gigantyczny zamek z piasku, a dziadek udzielał im instrukcji.
- Straciłem poczucie czasu - stwierdził zdumiony Rand.
W ciągu tych godzin spędzonych z Jamie ani razu nie
spojrzał na zegarek. To było niezwykłe. Zazwyczaj bardzo
cenił swój czas.
Al nalegał, by Rand zjadł kolację w domu Saracenich.
Jamie zasugerowała, że być może ma on inne plany na
dzisiejszy wieczór. Ale ojciec nie chciał o niczym słyszeć.
- Ciekawe, co by się stało, gdybym naprawdę miał inne
plany na wieczór - szepnął Rand do Jamie, gdy usiedli na
tylnym siedzeniu wielkiego niebieskiego buicka Ala.
- Obawiam się, że mimo wszystko jadłbyś z nami kolację.
Zyskałeś w oczach taty, bawiąc się z jego wnukami.
- Chociaż zniknąłem z jego córką na całe popołudnie? -
szepnął prowokująco i przysunął się bliżej. - Mogłem przecież
cię wykorzystać.
- Na plaży w środku dnia? To nie wchodzi w grę! Ojciec
wie doskonale, że dobrze ułożona, przyzwoita i opanowana
Jamie nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego.
- Pamiętam taki moment przed biblioteką, gdy dobrze
ułożona i przyzwoita Jamie wcale nie była taka opanowana.
Zarumieniona Jamie przygryzła wargę. Uwaga Randa
wymagała odpowiedzi, ale brakowało jej słów.
- Powinnam wiedzieć, że nie powstrzymasz się od
jakichkolwiek seksualnych insynuacji - szepnęła z wyrzutem.
- Byłabyś rozczarowana, gdybym nie zrobił niczego
takiego. Zaczęłabyś się martwić, że już cię nie pragnę.
- Chwycił ją za rękę, uścisnął jej palce i oparł się
wygodnie, przyciągając Jamie bliżej siebie.
- Nie byłabym rozczarowana - szepnęła.
- Nie? Taka jesteś pewna siebie?
- Nie! Tak! To znaczy... - Pokręciła głową i roześmiała
się mimo woli. - Potrafisz tak wszystko przekręcić, że każda
odpowiedź będzie niedobra.
Wolną ręką szturchnęła go żartobliwie w bok. Chwycił tę
rękę i praktycznie ją unieruchomił. Jamie ze śmiechem zaczęła
się wyrywać, przypominając sobie z dzieciństwa, jak unikała
zapaśniczych chwytów Steve'a.
Była jednak podstawowa różnica. Ona i Rand nie byli już
dziećmi, a on nie był jej bratem. Ta szamotanina wyzwalała w
obojgu uczucie erotycznego podniecenia. Jamie nie miała
ochoty dłużej walczyć.
Spojrzała mu w oczy i ujrzała w nich pożądanie.
- Więc jak, Rand, myślisz, że Flyersi pobiją Rangersów
jutro wieczorem? - zabrzmiał jowialny głos Ala.
Jamie szarpnęła się konwulsywnie i Rand niechętnie ją
wypuścił. Z wyjątkiem prawej ręki, którą wciąż mocno
trzymał.
- Dobrze ułożona, przyzwoita i opanowana - szepnął tak
cicho, że z trudem go słyszała. - Nie ze mną, skarbie.
- Zarumieniła się, a on pochylił się do przodu i głośno
powiedział: - Myślę, że Flyersi im dokopią.
Rozdział trzeci w „Przewodniku po współczesnych
metodach zalotów" sugerował, by pary spędzały wspólnie czas
na rozrywkach. Rand wspomniał dawne dni, kiedy spędzanie
czasu z kobietą oznaczało zapasy w łóżku. Uśmiechnął się
smętnie. Od pierwszej randki wiedział, że z Jamie to się nie
uda.
Ona lubiła rozrywki. Uwielbiała tańczyć, pływać, jeździć
na wrotkach, na łyżwach, a nawet grać w kręgle. Lubiła
chodzić na targowiska i do kina, do teatru i muzeum, i do zoo
w Filadelfii. Lubiła jeździć na rowerze i na wycieczki, zbierać
truskawki na farmie, a potem robić lody i zjadać je z tymi
truskawkami.
Przez następne tygodnie robili razem wszystkie te rzeczy.
Parę razy grali nawet w minigolfa! Rand dzwonił do niej
codziennie wieczorem, nawet gdy widział się z nią wcześniej.
ś
eby uniknąć dostarczania rodzinie Saraceni dodatkowej
rozrywki, kupił Jamie aparat telefoniczny i zainstalował
gniazdko w jej sypialni. Tam mogła z nim rozmawiać na
osobności i bez zahamowań odpowiadać na jego skandaliczne
propozycje i insynuacje.
Odpierała je dowcipnie i z wdziękiem, czasem rzucając
kilka własnych prowokacyjnych uwag. Wiedziała, że Rand jej
pragnie, i pociąg, jaki do niego czuła, nie wydawał się już tak
groźny. Kochała go i pragnęła być z nim na dobre i złe.
Początkowe
opory
przed
zaangażowaniem
w
poważniejszy związek wydawały się teraz śmieszne. Randa i
ją łączyło coś, co opierało się na wzajemnym szacunku i
zaufaniu. I miłości.
Rodzice i babcia, według których romans Jamie i Randa
musiał zakończyć się ślubem, zaczynali już pytać, czy w
Klubie Synów Italii powinni zarezerwować salę na wielkie
przyjęcie weselne. Jamie zdołała ich jakoś przekonać, by nie
pytali Randa o datę ślubu. Przyłapała się jednak, że przegląda
biblioteczne egzemplarze magazynu „Panna Młoda".
Wprawdzie ona i Rand nie mówili jeszcze o małżeństwie,
lecz Jamie była pewna, że ich romans może się tym
zakończyć. Tak musiało być! Tak bardzo go kochała.
I pragnęła go nie mniej niż on jej. Pomiędzy nimi płonął
coraz gorętszy ogień, bardziej intensywny w miarę jak bliżej
się poznawali. Nie mogli przebywać obok siebie, by się nie
dotknąć. Kiedy tylko było to możliwe, trzymali się za ręce.
Rand przy każdej okazji obejmował jej ramiona, talię czy
sadzał ją sobie na kolanach.
Całowali się często i namiętnie. Niektóre najbardziej
gorące pocałunki i pieszczoty zdarzały się w samochodzie,
lecz nigdy nie posuwali się zbyt daleko. Nie byli przecież parą
zwariowanych i nieobliczalnych nastolatków.
Nocą, sama w łóżku, w maleńkiej różowo - żółtej sypialni,
Jamie przewracała się z boku na bok, prześladowana przez
ostre i słodkie zarazem ukłucia pożądania.
Rand, samotny w wielkim wodnym łóżku, w zimnym
czarno - białym pokoju, także wiercił się niespokojnie. Często
brał zimny prysznic i ćwiczył więcej niż zwykle w nadziei, że
zmęczenie pozwoli mu szybciej usnąć.
Myślał o Jamie, śnił o niej, pragnął bardziej, niż
kiedykolwiek pragnął kobiety. Planował skomplikowane
techniki uwodzenia, wymyślał spiski, które miały zwabić ją do
jego łóżka, ale nie realizował żadnego z nich. Chociaż
rozpaczliwie pragnął się z nią kochać, a jego pożądanie i
desperacja rosły z każdym dniem, chciał, by przyszła do niego
bez wątpliwości i lęków, by oddała mu się całkowicie i bez
ż
adnych oporów. Zbyt o nią dbał i za bardzo lubił, by mogło
to odbyć się w inny sposób.
Jedyna chmura nad tym niemal idyllicznym związkiem
łączyła się z pracą czy też z pozornym brakiem pracy Randa.
Nie mówił jej, że gdy ona pracuje w bibliotece, on spędza całe
dnie, tworząc najnowszy, nie mający jeszcze tytułu thriller.
Przyjęto jego propozycję i wypłacono mu czekiem sporą
zaliczkę. Nadal jednak żartobliwie opowiadał o zaletach
bezczynnego życia bogaczy. Tymczasem Jamie, która kochała
swoją pracę, próbowała namówić go, żeby znalazł sobie jakieś
zajęcie.
W powieści Bricka Lawsona taki konflikt byłby dość
interesujący, lecz własną sytuację Rand uznawał za coraz
mniej zabawną. Przez całe życie starał się unikać bycia tym,
za kogo uznawała go Jamie - pozbawionym jakichkolwiek
ambicji, beztroskim dyletantem, żyjącym z rodzinnego
majątku.
Ale jak jej powiedzieć o tym, czym się zajmuje?
Zwłaszcza teraz, po tak długiej znajomości? Rand powtarzał
sobie, że woli uniknąć kłótni, która z pewnością wyniknęłaby
z powodu tak długiego utrzymywania całej sprawy w
tajemnicy. Ale stawką mogłoby być coś więcej niż zwykła
kłótnia. Rozmyślając, Rand dostrzegał, na czym polega
problem. Wiedział, że Jamie ceni prawdomówność, a on nie
był z nią całkiem uczciwy. Nie chciał ryzykować, że ją straci.
Ś
wiadomość tego, co się dzieje, napełniała lękiem byłego
beztroskiego kawalera. W końcu przyznał sam przed sobą, że
ostatecznym celem jego zalotów nie jest wciągnięcie Jamie do
łóżka. Nie mógł sobie wyobrazić życia bez niej i zrobiłby
wszystko, by uczynić ją szczęśliwą. Czyżby ją pokochał?
To pytanie zadał sobie pewnego ciepłego, majowego
wieczoru, kiedy wyruszał, by zabrać Jamie na mecz na
Stadionie Weteranów w Filadelfii. Właśnie wyjeżdżał
jaguarem z podjazdu, gdy Saran zahamowała obok niego
samochodem Jamie.
- Rand! - zawołała przez okno. - Mogę z tobą
porozmawiać parę minut? - Wyskoczyła z wozu i podeszła do
niego.
- Coś się stało? Gdzie jest Jamie? - zapytał z lękiem,
wysiadając z wozu.
- Jest w domu i czeka na ciebie. Nie chodzi o Jamie,
chodzi o mnie. Mam kłopot, Rand - oznajmiła dramatycznie.
- O Boże! - jęknął Rand, blednąc. - Jesteś w ciąży.
- Nie jestem! - zawołała oburzona Saran. Poczuł ulgę i
zaraz potem irytację.
- A co mogłem sobie pomyśleć? Kiedy nastoletnia
dziewczyna mówi, że ma kłopoty...
- Obleję z angielskiego, a wtedy zostanę na drugi rok
- przerwała mu Saran. - Mój nauczyciel mówi, że jeżeli
do wtorku nie oddam piętnastostronicowej pracy na temat
wykorzystania czerwieni jako symbolu w „Opowieści o
dwóch miastach" Charlesa Dickensa, postawi mi dwóję.
Wtedy, by dostać dyplom, będę musiała zdawać poprawkę, a
nie mogę, bo kiedy tylko skończę osiemnaście lat, czyli
pierwszego lipca, wyjeżdżam z Merlton i przenoszę się do
Nowego Jorku.
- Więc napisz tę pracę - poradził Rand, wsiadając do
samochodu. Nie mógł się doczekać, by zobaczyć Jamie.
- Nie mogę! Nienawidzę angielskiego i nienawidzę
„Opowieści o dwóch miastach". Tę pracę i tak powinnam
złożyć dwa miesiące temu.
- Dwa miesiące? Nic dziwnego, że nauczyciel dostał
szału. Posłuchaj, wiem, że takie wypracowanie może
człowieka zirytować, ale po prostu usiądź spokojnie i zmuś
się, żeby je napisać.
- Myślałam, że może ty je za mnie napiszesz -
oświadczyła chytrze.
- Ha! Źle myślałaś, dziecinko. Nie będę pisał żadnych
wypracowań.
- Ale dla ciebie to będzie fraszka, skoro jesteś
zawodowym pisarzem. - Uśmiechnęła się tryumfująco.
- Brickiem Lawsonem.
Rand jęknął.
- Ty... ty wiesz? - wykrztusił z trudem.
- Od Wiosennego Festiwalu w szkole - powiedziała z
dumą. - Nudziło mi się w twojej kuchni z babcią, kiedy ty i
Jamie ściskaliście się w sąsiednim pokoju, więc trochę się
rozejrzałam. Znalazłam twój gabinet, komputer i wszystkie te
teksty Lawsona. - Przechyliła głowę i obserwowała go
przenikliwie. - Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego nie
powiedziałeś o tym Jamie. Ale ponieważ tego nie zrobiłeś, ja
też milczałam.
- Pomyślałaś, że wykorzystasz swoje odkrycie, gdy
pojawi się okazja do szantażu - domyślił się zgryźliwie Rand.
- O to ci chodziło, prawda, Saran? Jeśli napiszę ci tę pracę, nie
powiesz Jamie o tym, że jestem Brickiem Lawsonem.
Saran wzruszyła ramionami.
- Nie zrobiłabym tego, gdybym nie była w rozpaczliwej
sytuacji. Ale jestem i obiecuję, że nigdy nawet nie szepnę o
tym słówka - dodała ze słodkim uśmiechem. - Chociaż
naprawdę nie wiem, czemu sądzisz, że Jamie by to
przeszkadzało. Ona kocha książki, a ty je piszesz. Idealna z
was para.
- Ona nie lubi tego typu książek, a ja za długo czekałem,
ż
eby jej o tym powiedzieć. Teraz to już chyba niemożliwe. -
Rand zmarszczył brwi. - Do diabła, sam sobie na to
zasłużyłem.
Przekupiłem
cię,
niewinne
dziecię,
nie
zachowałem się uczciwie wobec Jamie... szantaż jest naturalną
konsekwencją tej nieuczciwości.
- Pewnie i tak będziesz jej musiał powiedzieć -
westchnęła Saran.
- Teraz nie jest na to odpowiednia chwila - mruknął Rand.
Jeśli napisanie tej obmierzłej pracy da mu jeszcze trochę
czasu, podejmie się tego zadania. - Powiem jej w końcu, ale
nie przed... nie przed...
- Nie przed czym? - zapytała ciekawie Saran.
- To nie twoja sprawa. Napiszę ci to cholerne
wypracowanie, a ty trzymaj buzię na kłódkę.
- Rand, jesteś aniołem! Zbawco! Będę ci wdzięczna do
końca życia. - Cmoknęła go w policzek, po czym wskoczyła
do samochodu. - Bawcie się dobrze - zawołała wesoło i
odjechała.
Rand starał się opanować złość i zachować optymizm. W
końcu wciąż może czekać na odpowiedni moment, by
powiedzieć Jamie o tym, że jest Brickiem Lawsonem. Od lat
nie czytał Dickensa; może zyska trochę wiedzy. I w końcu,
skoro pomoże Saran, ta mała szantażystka zda egzamin z
angielskiego, skończy szkołę i opuści Merlton. Miał nadzieję,
ż
e na zawsze.
Uspokojony, ruszył po Jamie.
W weekend poprzedzający Dzień Pamięci była piękna,
wiosenna pogoda. Rand zgodził się pomóc Jamie posadzić
kwiaty w gazonach przed jej domem. Nigdy wcześniej tego
nie robił, ale Jamie powiedziała, że sadzenie kwiatów przed
Dniem Pamięci było rodzinną tradycją Saracenich. Rodzina
Jamie przestrzegała wielu zwyczajów i to mu się nawet
podobało. Zestawił ich z własną rodziną, z tą gromadą
egoistów, których nie łączyło ze sobą nic prócz finansowych
zobowiązań.
Rozdział czwarty w podręczniku zalotów sugerował, o ile
to możliwe, spotkanie i poznanie się rodzin. Rand doskonale
znał Saracenich, spotykał się z nimi od tygodni, ale Jamie nie
wiedziała nic o rodzinie Marshallów. Zmarszczył brwi.
Wczoraj dostał pocztą zaproszenie od rodziców na przyjęcie z
okazji dziesiątej rocznicy ślubu jego brata Dixona i jego żony,
Taylor Ann. Przyjęcie miało się odbyć w ostatni weekend
czerwca. Właściwie nie wiedział, dlaczego wziął ze sobą
oficjalne, wydrukowane zaproszenie, bez żadnej osobistej
notatki. Chciał je pokazać Jamie. Było tak różne od ostatniego
zaproszenia
od
Saracenich,
serdecznego,
choć
nie
sformułowanego na piśmie. Ciocia Jamie, Rita, powiedziała:
„Wpadnij na urodziny wuja Boba. Jeśli chcesz, możesz
przyprowadzić kolegów".
- Naturalnie nie mam zamiaru iść na przyjęcie Dixa i
Taylor Ann - oświadczył Rand i wypił duży łyk mrożonej
herbaty.
Zrobili sobie właśnie przerwę w sadzeniu begonii.
Siedzieli razem na huśtawce, zwisającej z dachu niewielkiej
werandy na tyłach domu. Jamie studiowała zaproszenie,
przesuwając palcami po wypukłych literach.
- Dlaczego?
- Towarzystwo mojego brata wywołuje śpiączkę, a jego
ż
ona to obrzydliwa cnotka. Szczerze mówiąc, jeśli się nie
zjawię, zrobię im tylko przyjemność. Zwłaszcza rodzicom.
Moja obecność zrujnuje całe przyjęcie. Nie widzieliśmy się od
trzech lat i tak jest lepiej dla wszystkich zainteresowanych
stron.
- Nigdy wcześniej nie opowiadałeś mi o rodzinie, Rand.
Domyślałam się, że nie jesteście ze sobą związani, ale ty
jesteś... - przerwała, szukając odpowiedniego słowa - jesteś do
nich wręcz zrażony, czy tak?
- Zawsze tak było, nawet wówczas, gdy mieszkaliśmy
razem. Mój brat jest ukochanym synem moich rodziców. Ja
okazałem się z piekła rodem. Nie aprobowali mnie nawet
wówczas, kiedy jeszcze byłem dzieckiem, ale gdy skończyłem
college, nie chciałem prowadzić życia, jakie dla mnie
zaplanowali. Nie odpowiadało mi bywanie na przyjęciach,
przesiadywanie na zebraniach zarządu, mecze tenisowe,
polowania... Dali mi jasno do zrozumienia, że nie ma dla mnie
miejsca wśród Marshallów.
Wyraz twarzy Jamie świadczył wyraźnie, że dziewczyna
nie może tego zrozumieć. Nic dziwnego. śaden z Saracenich
nie odepchnąłby krewniaka.
- Rand, jesteś pewien, że tak uważają? Czasami pewne
nieporozumienia pogłębiają się i obie strony...
- To miłe, skarbie, że starasz się zachowywać jak
terapeuta, ale w niczym mi nie pomożesz. Rodzice uważają
mnie za niewdzięcznego, nielojalnego wykolejeńca, gdyż
zawsze chciałem inaczej iść przez życie. Dla nich moja praca
jest...
- Ale przecież nie pracujesz? - Spojrzała na niego
badawczo. - Prawda?
- Czasem... trochę piszę. Teksty handlowe. To zbyt
skomplikowane, by teraz ci to wyjaśniać, ale jakoś zarabiam
na życie. - Nie kłamał przecież, prawda? Pisał czasem o
handlu. Bohater „Krainy tysiąca grzechów" był zwykłym
biznesmenem. - Tak naprawdę wcale nie korzystam z
rodzinnego majątku.
Powiedz jej, krzyczał chór głosów w jego głowie.
Odkładanie tego na później jest niewybaczalne. Ale...
Przypomniał sobie, jak zareagowała na książki Bricka
Lawsona tego dnia, gdy pierwszy raz spotkali się w bibliotece.
Nie kryła swojej pogardy. Wykrzywił usta w posępnym
uśmiechu. To ironia losu, że jedyna kobieta, z którą łączył go
poważny związek, podzielała rodzinną opinię na temat jego
pracy.
Najgorsze ze wszystkiego było przemilczanie prawdy od
samego początku. Kłamstwo pogłębiane przez każdy dzień
ukrywania prawdy. A gdyby kiedykolwiek dowiedziała się o
tym przeklętym wypracowaniu, które dwa tygodnie temu
napisał dla Saran... Ogarnęło go przerażenie.
- Zajmujesz się handlem? - Jamie była zaskoczona.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, Rand? Przez cały czas
usiłowałam...
- Przekonać mnie, że powinienem zająć się jakąś
interesującą i twórczą pracą - dokończył Rand. - Lubiłem cię
słuchać. Tak bardzo się starałaś być subtelna i dyskretna.
- Ale...
- Później opowiem ci o szczegółach - powiedział.
- Teraz chciałbym posłuchać o letnich zajęciach w
bibliotece, które masz zamiar wkrótce rozpocząć. Czy już
wszystko przemyślałaś?
Kilka tygodni temu wspomniała o wakacyjnych planach
zorganizowania obozu dla dzieci, których rodzice pracowali.
Kiedy teraz pytał o to, pochylając się ku niej, oczy błyszczały
mu zaciekawieniem. Jamie zaczęła opowiadać o swoich
planach, nieświadoma, że celowo Rand nakłonił ją do
omawiania tego bezpiecznego tematu.
Po podwieczorku w ogrodzie, kiedy cała rodzina
Saracenich bawiła się na dworze, a oni zniknęli w cichym
zakątku, Jamie powróciła do tematu, którego cały dzień
unikał.
- Rand, myślałam o tym zaproszeniu twoich rodziców.
Zmarszczył czoło.
- Nie pójdę tam, Jamie.
- Czy nie sądzisz, że to przysłowiowa gałązka oliwna?
Myślę, że powinieneś je przyjąć. Rodziny nie można
traktować jak wrogów.
- Nie jesteśmy dla siebie wrogami. Jesteśmy sobie
zupełnie obojętni.
- A poszedłbyś, gdybym i ja wybrała się tam z tobą? -
ośmieliła się zapytać Jamie.
Wiedziała, że ryzykuje, ale nie miała innego wyjścia. Za
bardzo kochała Randa, by stać z boku i nie pomóc mu
pokonać przepaści, która powstała między nim a rodziną.
- Nie chciałabyś ich poznać, Jamie. Moja matka jest tak
zimna, że mogłaby zamrozić ogień. Brat i ojciec zupełnie cię
zignorują. Nie mają nic do powiedzenia nikomu, kto nie jest...
- Nie boję się tego spotkania. - Uśmiechnęła się, dodając
mu odwagi. - Należę do Saracenich. Potrafię przyjąć
wszystko, co otrzymam, a jeśli będzie trzeba, oddam z
nawiązką. - Uśmiech jej zbladł. - Chyba że uważasz, iż nie
jestem dość dobra, by poznać rodzinę Marshallów.
- Nie bądź śmieszna! Do licha, Jamie, byłbym dumny,
przedstawiając im ciebie.
Spuściła oczy i milczała.
- Chcesz, żebym to udowodnił? Zrobię to, jeśli muszę.
Powiem im, że przyjdę na to przyjęcie z tobą. Oczywiście,
mama na pewno zażąda twojego nazwiska i adresu, by
przesłać osobne zaproszenie. Ma nienaganne maniery.
- A ja odpiszę jej grzecznie, przyjmując uprzejme
zaproszenie. - Oczy Jamie błysnęły.
Rand z uśmiechem pokręcił głową.
- Matka będzie zaskoczona. Ona uważa, że spotykam się
wyłącznie z prostakami, nie mającymi pojęcia o dobrym
wychowaniu.
- Twoja rodzina nie zna takiego Randa Marshalla, jakiego
ja znam. Myślę, że czas, by go wreszcie poznali.
- Jamie, to nie będzie takie łatwe. Nie pojedziemy do
Wirginii na spotkanie z miłą, przyjazną rodziną. To zdarza się
tylko w telewizyjnych serialach. - Nagle jego ciało zaczęło
reagować na jej bliskość. Objął ją i przyciągnął do siebie.
- Pojedziemy i poradzimy sobie ze wszystkim - odparła
cicho, stanęła na palcach i lekko musnęła wargami jego usta.
- Jamie, jesteś taka słodka. - Pieszczotliwie pogładził
palcami jej plecy. - Tak lojalna. - Zsunął dłonie na jej biodra i
przycisnął ją mocno do siebie.
Lojalność była czymś, czego rzadko doświadczał, ale
przekonał się, że to cecha wszystkich Saracenich. Więź, która
łączy ich ze sobą i nie ulega zerwaniu nawet podczas
najgorętszych kłótni. Początkowo Rand uważał, że to
zabawne, potem fascynujące, aż wreszcie poddał się i
przyznał, że podziwia tę rodzinną lojalność. A teraz Jamie
okazywała ją także wobec niego.
Ta świadomość dotknęła go głęboko i uwolniła falę
emocji, rozpalając namiętność jeszcze mocniej. Rand okrył
wargami usta Jamie, a wtedy eksplodowało w nim
podniecenie i pożądanie. Jamie jęknęła cicho i przysunęła się
bliżej, kołysząc miękko biodrami.
Odsunął głowę, nadal obejmując ją mocno.
- Jeśli nie przestaniemy, to zaraz zabiorę cię na górę, żeby
posiąść cię w twoim własnym łóżku - powiedział chrapliwie. -
Pragnę cię tak, że nie powstrzyma mnie nawet cała armia
twoich krewnych.
Jamie przylgnęła do niego, osłabiona trawiącym ją
pragnieniem.
- To prawie nie do zniesienia - szepnęła. - Czekać i
pragnąć.
- Nie mów: „prawie". To jest nie do zniesienia.
- Przesunął dłonią po jej udzie, czując ciepło skóry pod
miękkim, wytartym dżinsem. - Jedź ze mną do domu, Jamie.
Spędzimy razem resztę weekendu.
Prosił ją o to wcześniej, niezliczoną ilość razy. Zawsze
odmawiała. Przygotował się, oczekując na kolejne „nie". Ile
jeszcze można czekać? zastanawiał się, z góry znając
odpowiedź. Będzie czekał tyle, ile trzeba. Zbyt oszalał na jej
punkcie, by pomyśleć o fizycznej satysfakcji z kimś innym.
Zalała ją gwałtowna fala miłości i pożądania. Siła tego
uczucia, połączona z pragnieniem i namiętnością, sprawiały,
ż
e nie mogła już niczego mu odmówić. Zniknęły wątpliwości i
lęki. Kochała go i ufała mu. Nadszedł czas.
- Chcę pojechać z tobą - szepnęła cicho. - Ale...
- Spojrzała na niego zarumieniona. - Co im powiemy? Nie
mogę po prostu wyjść z torbą w ręku.
- Dlaczego nie? Będę przy tobie. Gdy będziemy
wychodzić, zawołaj po prostu: „Zobaczymy się w
poniedziałek". Uważam, że nikt nie powie nawet słowa.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Myliłeś się - powiedziała Jamie, wkładając torbę do
samochodu. - Twierdziłeś, że nikt nie powie ani słowa, ale
mama krzyknęła: „Bawcie się dobrze".
- A twoja babcia dodała: „Prowadź ostrożnie" i
wyrecytowała prognozę wypadków na najbliższy weekend:
Rozmawiali przez całą drogę do domu Randa. Gdy dotarli
na miejsce, Jamie miała wrażenie, że śni. A jednak wszystkie
jej zmysły reagowały z niewiarygodną wrażliwością, gdy
Rand wziął ją na ręce i poniósł, wraz z małą torbą, prosto do
sypialni. Czuła twarde mięśnie jego ramion i oszałamiający,
męski zapach.
Chłodne, srebrzyste światło księżyca rozjaśniało sypialnię,
urządzoną w tym samym co salon minimalistycznym stylu.
Pokój był duży i miał nawet czarny, granitowy kominek ze
sztucznymi polanami z czarno - białej ceramiki. Trudno
będzie zmienić te modne, drażniące oko wnętrza w ciepłe
gniazdko z jej marzeń.
Wodne łóżko nieco ją zaskoczyło. Gdy Rand położył ją na
nim i sam opadł obok, podskoczyła, szeroko otwierając oczy.
Podskoczyła jeszcze raz. Wodny materac falował i kołysał się.
Jamie zachichotała.
- Nigdy w życiu nie leżałam na czymś takim. Uderzyła
dłonią, wywołując fale.
- Jamie! - Rand bezskutecznie usiłował ją objąć.
Podskakiwała na łóżku i kołysała się, wznosząc fale.
- Nie powinnaś bawić się z łóżkiem - powiedział z
udawaną rozpaczą. - Powinnaś bawić się w łóżku.
- Tym razem chwycił ją i ułożył na grubej pikowanej
narzucie. - Ze mną.
Uśmiechnęła się.
- Przepraszam. Zachwyciła mnie ta nowość.
- Oj! Cóż za cios. - Rand ułożył się na niej. - Kiedy
jesteśmy razem w łóżku, tylko mną powinnaś się zachwycać.
Czuła, jak jej ciało reaguje na dotyk Randa, a wodny
materac ugina się pod nią.
- Och, Rand - szepnęła. - Nie mogę uwierzyć, że
naprawdę jesteśmy razem.
- Nie możesz uwierzyć? - Zaśmiał się. - Skarbie, nie masz
pojęcia, jak długo czekałem na ten etap zalotów.
- Rozdział piąty - wtrąciła Jamie.
- Tak. Zaczynałem się już martwić, że przez resztę życia
będę realizował zalecenia zawarte w rozdziale czwartym.
- Nie wierzyłeś, że mogę zrobić coś takiego? - Z
zuchwałością, której nawet sobie nie wyobrażała u
opanowanej Jamie Saraceni, dotknęła jego dżinsów.
Zacisnął zęby i westchnął głęboko.
- Dobrze wychowana, mała Jamie - szepnął. - Kto by
pomyślał?
Zadowolona z sukcesu, pieściła go przez gruby materiał.
- Nigdy nie myślałam, że jestem do tego zdolna
- stwierdziła ze zdziwieniem. - Och, Rand, kocham cię.
Uwielbiam cię dotykać. I niczego się nie boję!
Rand westchnął i zmusił się, by odsunąć jej rękę.
- Dziecinko, doprowadzasz mnie do szaleństwa. Chcę to
robić wolno i rozkoszować się każdą minutą. A jeśli nie
przestaniesz... - Uśmiechnął się żałośnie.
- Czekałem tak długo, Jamie. Nie chcę, by wszystko się
skończyło, zanim zaczniemy.
Kiwnęła głową i objęła go za szyję.
- Pocałuj mnie, Rand - szepnęła.
- O, tak. - Głos miał szorstki i gardłowy. Dotknął
wargami jej ust, a Jamie odwzajemniła pocałunek.
To Rand ją nauczył, jak się całować, pomyślała,
rozkoszując się cudowną zmysłowością kontaktu. Tak jak
nauczył ją wszystkiego o podnieceniu, emocjach, radościach
fizycznej rozkoszy. A dzisiaj odsłoni przed nią ostatnie
tajemnice seksu. Dziś dowie się, co znaczy być kobietą
zaspokojoną przez ukochanego mężczyznę.
Szeptała jego imię między głębokimi, mocnymi
pocałunkami. Szarpała koszulę, by wsunąć pod nią ręce i
dotknąć rozgrzanej skóry pleców. Rand wsunął nogę między
jej uda, wzbudzając w niej nowe fale rozkoszy. Jęknęła i
zgięła palce, drapiąc mu skórę.
A potem powoli uniósł się, oparł na łokciu i spojrzał na
nią.
- Rand... - zaczęła, próbując przyciągnąć go do siebie.
- Mamy na sobie za dużo rzeczy - roześmiał się gardłowo.
- Pora się ich pozbyć.
Nagle poczuła się zawstydzona. Sama myśl o tym, że
zuchwale zrzuca ubranie, wzbudziła w niej dreszcz lęku. A
potem pomyślała o Randzie i jego rzeczach. Czy powinna go
rozebrać? Teraz czy wówczas, gdy będzie już naga? Jamie
zmarszczyła brwi, zrozpaczona swym brakiem doświadczenia.
- Chcę cię rozebrać. - Głęboki głos Randa natychmiast
rozwiązał jej problem.
Przymknęła oczy. Poczuła jego palce, odpinające guziki
jej bluzki. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że Rand się
uśmiecha.
- Droczysz się ze mną - oskarżyła go drżącym głosem.
- Miałaś oczy okrągłe jak spodki, gdy wspomniałem o
zdjęciu ubrań. Wyglądałaś jak przerażona dziewica. -
Roześmiał się cicho. - Co prawda, nie mam żadnego
doświadczenia z dziewicami, przestraszonymi czy nie. Jamie
przełknęła ślinę.
- Wolisz kobiety doświadczone.
-
To
prawda.
Nie
chciałem
brać
na
siebie
odpowiedzialności za odebranie kobiecie dziewictwa. Lub
obowiązków, które mogą z tego faktu wynikać.
Patrzył łakomie na jej piersi, wychylające się spod bluzki.
- Rozumiem.
Trudniej było jej to powiedzieć, niż sądziła, pomyślała
nerwowo. Jedno jest pewne. Nie będzie odgrywać banalnej
sceny z sobą w roli przerażonej dziewicy! Zarumieniła się.
Miała przecież zbyt wiele dumy.
Zebrała się na odwagę, usiadła i zaczęła rozpinać mu
koszulę. Lęki zniknęły, gdy zsunęła materiał z ramion i
spojrzała na nagą pierś. Zdjęła bluzkę i rzuciła się w ramiona
Randa.
Opadli na materac, a falowanie wody nabrało dla Jamie
nowego znaczenia.
Uniosła się lekko, gdy Rand wprawnie zsunął jej stanik,
odsłaniając wspaniałe, miękkie piersi.
- Jesteś piękna - szepnął.
Musnął sutki palcami i, nie mogąc się powstrzymać,
pochwycił jedną wargami.
Jamie krzyknęła ostro i wygięła się. Czuła, jak Rand pieści
sutkę językiem i wciąga głęboko w usta.
Zalała ją fala rozkoszy. Czuła się wspaniale bezwładna.
Miała wrażenie, że niewidzialny przewód biegnie do jej łona,
gdyż tam też odczuwała dzikie i pulsujące efekty pieszczot.
- Jesteś taka wrażliwa, taka słodka - szepnął Rand,
chwytając wargami drugą pierś Jamie. Wsunął dłoń pod pasek
jej dżinsów. - Zdejmijmy to - mruknął uwodzicielsko.
Zsunął jej dżinsy wraz z bielizną. Leżała przed nim naga i
zarumieniona. Objął ją spojrzeniem, studiował wypukłości
ciała. Podziwiał krągłe piersi, szczupłą talię, kobiecą
wypukłość bioder i długie kształtne nogi.
- Och, skarbie, tak bardzo cię pragnę.
Jamie patrzyła, jak zmaga się z własnymi dżinsami i
bielizną. Potem położył się obok i wziął ją w ramiona. Pieścił i
poznawał dłońmi każdą wypukłość jej ciała.
Jamie reagowała na wszystkie, tak długo tłumione
pragnienia swej namiętnej natury. Rand budził w niej coś,
czego dotąd nie doświadczyła. Uświadamiał jej własną
kobiecość w zupełnie nowy, podniecający sposób. Chciała się
poddać, i to jemu, poddać się jego sile i męskości, a także sile
i mocy miłości, jaką do niego czuła.
- Kocham cię - szepnęła. - Och, Rand, zakochałam się w
tobie od pierwszego wejrzenia. Z początku próbowałam z tym
walczyć, gdyż obawiałam się uczuć, jakie we mnie budziłeś.
Ale teraz wiem, że jestem stworzona, by być z tobą.
Te słowa go wzruszyły. W czasie długich zalotów dobrze
poznał Jamie, wiedział, że mówi to, co myśli, a myśli to, co
mówi. Kochała go i ten fakt budził w nim radość, jakiej nigdy
jeszcze nie przeżył.
- Kochanie - szepnął, po raz pierwszy używając tego
określenia.
Nawet jako Brick Lawson nie pozwalał, by bohaterowie
tak przemawiali do swych kobiet. Słowo to zawsze wydawało
mu się zbyt ckliwe dla mężczyzn z książek Bricka Lawsona.
Tak samo zresztą jak dla kobiet Randa Marshalla.
Tyle że Jamie nie była jedną z kobiet Randa Marshalla.
Była t ą kobietą, jego ukochaną.
A ponieważ chciał, by dzisiejsza noc, ich pierwsza
wspólna noc, była doskonała, po raz pierwszy w życiu
postanowił, że własna przyjemność musi ustąpić wzajemnemu
spełnieniu.
Pochwycił ręce Jamie w przegubach i przytrzymał nad jej
głową. Poruszyła się i udając przestrach, próbowała się
wyrwać.
- Jesteś taki silny. Mam wrażenie, że zakułeś mnie w
kajdanki - zawołała.
- Mam je w szufladzie - rzucił Rand. - Użyjemy ich
następnym razem. I opaski na oczy.
Zaśmiał się, a Jamie mu zawtórowała.
- Jesteś diabłem - szepnęła oskarżycielsko, a potem
ucałowała go z miłością, zaprzeczając własnym słowom.
- A ty jesteś aniołem. - Oddał pocałunek. - Namiętnym,
pięknym aniołem - szepnął.
Jęczała z pożądania, gdy wsunął dłoń między jej uda.
Pieszczoty stały się coraz bardziej intensywne, aż Rand poczuł
lekki opór, a Jamie szarpnęła się spazmatycznie.
- Jamie. - Gardłowy i chrapliwy głos wyrażał lekkie
zdziwienie. - Zabolało cię?
- Nie. - Stanowczo pokręciła głową.
Pieściła go, wytyczając wargami ścieżkę na opalonej
skórze jego szyi. Jak mogła opisać w słowach zdumienie
odkrycia tych nieznośnych fal rozkoszy wzbudzanych przez
jego delikatne palce? Nie istniały słowa, które by to wyraziły.
- Nic mnie nie zabolało - szepnęła cicho. Wygięła ciało w
milczącym zaproszeniu. Drżała na myśl, co z nią robi i co do
niej mówi, ale wiedziała, że wolałaby zginąć, niż teraz mu
przerwać.
Rand patrzył na jej półprzymknięte oczy z długimi
rzęsami i lekko rozchylone wargi. Patrzył na jej rozkosz, na jej
nie skrywaną namiętną reakcję i czuł się tak podniecony,
jakby sam doznawał spełnienia. Było to dla niego zupełnie
nowe doświadczenie. Czerpał rozkosz z rozkoszy ukochanej
kobiety.
Do tej chwili seks był dla niego zajęciem czysto
fizycznym, z łatwymi do przewidzenia cyklami napięcia i
rozładowania. Z Jamie było to coś więcej. Był to zalew
czułości, fala pożądania tak spleciona z uczuciem i potrzebą,
ż
e nie potrafił tych doznań od siebie oddzielić. Namiętność
pochłonęła go całkowicie, ciało i duszę, umysł i serce.
- Tak, dziecinko. - Głos Randa podziałał na nią niemal tak
fizycznie, jak pieszczota. - Chcę cię widzieć, czuć...
Cudowne, pulsujące fale osiągnęły punkt zapłonu i
eksplodowały w niej fontanną iskier. Jamie w ekstazie
wykrzyknęła imię Randa.
Należała do niego. I nagle wszystko wydawało się takie
prostej, tak nieuniknione. Wszystko, co się działo między
nimi, śmiech, kłótnie, pocałunki, zaloty było koniecznym
elementem naturalnego ciągu aż do tego momentu, w którym
dopełnią związku z całą miłością i pasją, jaka w nich płonęła.
Ale najpierw...
- Jamie, czy jesteś zabezpieczona? Czy ja powinienem się
tym zająć? - zapytał cicho. Zawsze był odpowiedzialny i nie
miał zamiaru teraz zachowywać się inaczej. Nie ze swoją
ukochaną Jamie.
- Tym razem chyba spadnie to na ciebie.
To było dla niej tak nowe, że oczywiście zapomniała o
tych kluczowych czynnościach wstępnych. Na szczęście Rand
był przewidujący.
Po chwili, mrucząc podniecające, pełne miłości słowa
ułożył się między jej udami.
Jamie westchnęła głośno i chwyciła go za ramiona.
- Rozluźnij się, kochanie. - Patrzył w intensywny błękit
jej oczu. I nagle zrozumiał. - Nigdy jeszcze nie byłaś z
mężczyzną, prawda?
Uśmiechnęła się niepewnie.
- Nie. Czy to widać? Czy robię coś nie tak?
Spojrzała na niego, a jej wielkie oczy były pełne lęku i
niepewne.
- Nie, skarbie. Ale powinnaś mnie uprzedzić.
- A gdybym ci powiedziała, czy nadal byś mnie pragnął? -
szepnęła cicho.
- To, co wcześniej mówiłem... Jamie, to nie dotyczy
ciebie. To, co do ciebie czuję... - Przerwał i spróbował od
początku. - Z tobą jest inaczej. Moje stare zasady nie mają tu
zastosowania, nigdy nie miały. Jak mam ci to wytłumaczyć?
Pokręcił głową. Nie potrafił wyrazić tego, co czuje. I to
ma być pisarz? zadrwił z siebie w myślach.
Ale ona jakby zrozumiała. Szukając wargami jego ust,
szepnęła:
- Kocham cię, Rand. I bardzo cię pragnę. Okrążyła
brodawkę jego piersi czubkiem palca, potem
wargami...
- Jamie! - jęknął. - Jesteś pewna?
- Tak - odparła tak zdecydowanie, że oboje się roześmiali.
Pocałowali się gorąco, a potem Rand znów wsunął się w
nią.
- Jesteś idealna, tak gładka, miękka i ciasna.
Był jej pierwszym kochankiem. Ta myśl działała na niego
jak
dodatkowa
podnieta.
Wszystko,
czego
z
nim
doświadczała, będzie nowe. 1 to, zamiast przestraszyć,
przyprawiło go o nową rozkosz.
- Nie spodziewałam się nawet, że może być aż tak
- szepnęła Jamie, przesuwając dłonie po szerokich
plecach Randa.
- Jesteś taka cudowna, jakbyś była stworzona specjalnie
dla mnie. Tylko dla mnie - dodał.
- Byłam i jestem - szepnęła. - Tak jak ty dla mnie.
- Nie miała co do tego wątpliwości. Długo czekała, aż
zjawi się jej królewicz z bajki, i w końcu przybył. Był teraz
przy niej, tulił ją i kochał.
Potem, nieprzytomni z rozkoszy, popłynęli wolno i
leniwie, ku ostatecznemu spełnieniu.
Było już prawie południe, kiedy uparte walenie do drzwi
wyrwało Randa ze snu, w który zapadł po porannej sesji
miłosnej. Przez kilka minut leżał prawie nieprzytomny,
niezdolny nawet pomyśleć o wyjściu z łóżka.
Obok, zwinięta w kłębek, leżała Jamie. Spała głęboko z
lekko rozchylonymi wargami, a jej piersi opadały i wznosiły
się delikatnie w rytmie wolnego, równego oddechu.
Randa zalała fala szczęścia połączonego z pożądaniem.
Jest tak piękna i słodka, myślał. Włosy miała splątane, a
kołdrę podciągniętą pod brodę. Uśmiechnął się, nie
rozumiejąc, w jaki sposób potrafi wyglądać jednocześnie
młodo i niewinnie, a jednocześnie tak kusząco.
Kiedy walenie do drzwi ucichło, odetchnął z ulgą i
zamierzał zasnąć znowu. Ale wtedy zabrzmiał dzwonek.
Przeklinając pod nosem, wstał ostrożnie. Nie chciał obudzić
Jamie, która nawet nie drgnęła. Biedna dziecina, naprawdę ją
wymęczył. Ale była tak chętna jak on, przypomniał sobie. To
ona zaczęła te pieszczoty o świcie, kiedy pierwsze promienie
słońca przesączyły się przez szczeliny w czarno - białych
ż
aluzjach.
Dzwonek terkotał ciągle, chwycił więc biały frotowy
szlafrok i szybko ruszył do drzwi. Spodziewał się dzieci
urządzających wyprzedaż w szkole, zastępu harcerzy lub
drużyny sportowej.
Ze zdumieniem zobaczył w drzwiach Daniela Wilcoxa.
- Przepraszam, obudziłem cię? - Słowa padły
mechanicznie, bez śladu wyrzutów sumienia.
- Trupa byś obudził! - warknął Rand. - Po co przyszedłeś?
- Dzwoniłem cały ranek i twój numer wciąż był zajęty -
oświadczył z rozdrażnieniem.
- To dlatego, że odłożyłem słuchawkę. Nie chciałem,
ż
eby ktoś do mnie dzwonił.
Daniel udawał, że nie słyszał słów Randa.
- W związku z tym pomyślałem, że zajrzę. Mam dwa
bilety na dzisiejszy mecz i miałem nadzieję, że się ze mną
wybierzesz.
- Dziękuję bardzo, ale jestem umówiony.
- Z Jamie Saraceni? - Daniel zaśmiał się krótko. -
Ostatnio bez przerwy masz z nią randki.
Rand nie miał ochoty omawiać z Danielem swojego
związku z Jamie. Dlatego wzruszył ramionami i zmienił
temat.
- A jak to się stało, że ty nie masz dzisiaj randki, Dan? To
przecież świąteczny weekend, a ty zawsze masz jakieś plany
na święta.
- Moje życie towarzyskie nie układa się ostatnio najlepiej.
Jestem w dołku. - Zmarszczył brwi. - Nie rozumiem. Nawet
Mary Jane Strayer nie chce się ze mną umówić. Twierdzi, że
spotyka się ostatnio z jakimś facetem.
- A może zadzwonisz do swojej asystentki... Jak jej na
imię? Angela? - zaproponował Rand. Dzisiaj żywił przyjazne
uczucia wobec całego świata.
- Angela? - zdziwił się Daniel. - Chcesz powiedzieć, że
powinienem się spotkać z Angela Kelso? Chyba żartujesz!
W sypialni wolno budziła się Jamie. Przeciągnęła się i
postanowiła przytulić się do Randa. Była naga pod miękką,
jedwabną, czarno - białą kołdrą, czuła się leniwa i cudownie
rozpustna.
Ku jej rozczarowaniu, Randa nie było w łóżku. Nie było
go nawet w pokoju. Spojrzała na zegar i aż jęknęła cicho.
Dziesięć po dwunastej. Była wstrząśnięta. To niemożliwe,
przez całe życie nie spała tak długo.
Teraz, rozbudzona, czuła się pełna energii i głodna.
Wyskoczyła z łóżka i dostrzegła swoje rzeczy rozrzucone
po podłodze. Zarumieniła się.
Nie będzie się ubierała, dopóki się nie wykąpie. Zajrzała
więc do garderoby Randa i znalazła czarny jedwabny szlafrok.
Zawiązała go mocno i wyszła z sypialni. Usłyszała męskie
głosy i pomyślała, że Rand włączył telewizor. Jako członkini
rodziny Saracenich miała prawo tak podejrzewać.
Zaraz jednak zrozumiała, że Rand z kimś rozmawia, albo
przez telefon, albo - o zgrozo! - ma gościa. Zatrzymała się i
mocniej otuliła szlafrokiem. Zajrzała do salonu i zobaczyła
Randa stojącego blisko drzwi z... Danielem Wilcoxem!
- Wygrałeś pierwszą część naszego zakładu. Masz zatem
prawo spędzić w moim domku jeden z trzech weekendów
sierpnia - usłyszała słowa Daniela.
Głosy rozbrzmiewały bardzo wyraźnie. Jamie stała
nieruchomo, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Miała
nadzieję, że Wilcox zakończy wizytę i odejdzie.
- Więc który weekend wybierasz? Czy musisz się
naradzić z Jamie, zanim podejmiesz decyzję?
Jamie zmarszczyła brwi, słysząc w głosie Daniela wyraźną
drwinę. Pragnęła, by Rand wyrzucił Wilcoxa możliwie szybko
i niegrzecznie!
Lecz Rand nie był chyba urażony złośliwym tonem gościa.
Wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział.
- Chyba nie zażądasz domku na weekend przed Świętem
4 Lipca? - zapytał Daniel rozdrażnionym głosem. - To
najlepszy weekend wakacji. Zaplanowałem imprezę, jakiej w
ż
yciu nie widziałeś... od poprzedniego weekendu przed
Ś
więtem 4 Lipca.
- Uspokój się, Danielu. Rezygnuję.
- Zwalniasz mnie z drugiej części zakładu czy jeszcze go
nie wygrałeś?
- Wilcox, na miłość boską, możesz się zamknąć?!
- Co ja gadam? Oczywiście, że wygrałeś! śadna kobieta
nie poświęciłaby ci tyle czasu co mała panna Saraceni, nie
wskakując do twego łóżka - parsknął śmiechem Daniel. - Jaka
była, Marshall? Tyle przynajmniej mógłbyś mi powiedzieć.
Jamie poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. W ciągu
sekundy zrozumiała, o czym rozmawiają, i doszła do
przerażających wniosków.
Z a k ł a d? Miała wrażenie, że ktoś przebił jej serce. Rand
założył się z tym kretynem, że zaciągnie ją do łóżka? Nie
chciała w to uwierzyć, ale była zbyt praktyczna i zbyt
inteligentna, by pozwolić sobie na taki luksus. Słyszała na
własne uszy słowa Daniela Wilcoxa.
Nie słyszała za to zaprzeczeń Randa. Jeśli byłoby to
kłamstwo, czy Rand by się nie rozgniewał, a przynajmniej
zdziwił insynuacjami Wilcoxa? Czy nie powinien zawołać ze
zdumieniem: „Nie mam pojęcia, o czym mówisz?''
Oddała swe dziewictwo mężczyźnie, który wciągnął ją do
łóżka dla zakładu! Jamie poczuła mdłości. Zapragnęła ukryć
się niczym zraniony kot, który szuka samotności, by lizać
rany. Ale tutaj nie mogła się ukrywać. Musiała wrócić do
domu. Natychmiast. Już nigdy nie zobaczy się z Randem
Marshallem.
Łzy stanęły jej w oczach, lecz stłumiła szloch. śycie bez
niego będzie smutne, puste i samotne, pełne tęsknoty za
wszystkim, co dzięki niemu przeżyła. Już nigdy nie będzie się
z nim śmiać, żartować i całować. Nigdy go nie obejmie i nie
będzie się z nim kochać.
Czarna rozpacz przygniotła jej serce i wstrząsnęła nią do
głębi duszy. Wspomniała, że zawsze starała się unikać takich
mężczyzn jak Rand. Jaka była głupia i dumna, wierząc, że
może żyć i kochać, unikając cierpienia!
Miała ochotę pobiec do sypialni, zebrać swoje rzeczy i
uciekać. Ale w połowie drogi zawróciła nagle i pędem ruszyła
do salonu.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Powinieneś zażądać swojej nagrody, Rand - powiedziała
chłodno. Wolałaby, żeby głos nie drżał jej tak mocno.
Odetchnęła głęboko. - W końcu zasłużyłeś na nią. Wygrałeś.
Rand i Daniel patrzyli na nią bez słowa. Rand poczuł, że
coś ściska mu żołądek. Jamie była blada, ściągnęła usta i
zmrużyła oczy. Zaciskała pięści tak mocno, że aż pobielały jej
kostki. Stanowiła personifikację powstrzymywanej furii i
cierpienia.
Nie potraktowała słów Daniela z ironiczną pogardą, na
jaką zasługiwały. Rand wiedział i czuł, że poniósł klęskę.
- Jamie - zaczął. - Skarbie, wszystko ci wyjaśnię. Z
pewnością nie wierzysz, że mógłbym się o to założyć...
- Nie chcę w to wierzyć. - Łzy paliły ją w oczach.
Wysiłkiem woli zdołała je powstrzymać. Pomogła jej duma.
Nie będzie płakać w obecności tych potworów!
- Tak jak kiedyś nie chciałam uwierzyć, że ktoś spróbuje
mnie wykorzystać dla zemsty.
Rand poczuł, że ogarnia go panika. Zapomniał o tych
dwóch błaznach, którzy usiłowali zemścić się za swoje siostry,
porzucone przez Steve'a. Nie udało im się, ale same próby
oraz niezbyt godne pochwały romanse brata sprawiły, że taki
zakład wydał jej się prawdopodobny.
- Oni przynajmniej wyznali prawdę, gdy przedstawiłam
im fakty. Nie próbowali ciągnąć tego oszustwa dalej.
- Palący gniew i równie intensywny ból niemal odbierały
jej panowanie nad sobą.
- Chyba lepiej sobie pójdę - odezwał się wyraźnie
zakłopotany Daniel, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
- Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie powiesz Jamie, że nie
było żadnego zakładu - warknął Rand.
- Wolałbym się nie mieszać...
- Już się wmieszałeś, idioto! - Rand schwycił go za
koszulę. - Odpowiadasz za to całe nieporozumienie. Mógłbyś
przynajmniej...
- Skłamać dla ciebie? - wtrąciła kwaśno Jamie.
- Proszę się nie wysilać, doktorze Wilcox, i tak panu nie
uwierzę.
Rand puścił Daniela i odwrócił się do Jamie.
- Taką masz o mnie opinię? - Niepohamowana wściekłość
wyparła panikę i strach. - Powiedziałaś, że mnie kochasz, ale
gdy tylko usłyszałaś coś, co można ocenić negatywnie, od
razu zmieniłaś zdanie.
- Coś, co można ocenić negatywnie? - powtórzyła.
-
Bardzo
udany
eufemizm
na
określenie
tak
upokarzającego kobietę zakładu!
- Muszę przyznać, że postępuje słusznie, godząc się z
faktami. Woli to, niż kontynuować oszustwo - wtrącił gorliwie
Daniel.
- Jesteś ostatnim człowiekiem na świecie, który ma prawo
do takiego moralizowania, Wilcox! - ryknął Rand.
- A teraz może zechcesz powiedzieć Jamie, że nie
zgadzałem się na żaden zakład!
Daniel skrzywił się.
- Wiem tylko, że zaproponowałem ci mój domek nad
morzem na weekend, jeśli umówisz się z nią na randkę.
- Ani przez chwilę nie traktowałem tego poważnie!
Miałem randkę z Jamie, zanim w ogóle wspomniałeś o tym
głupim domku! Nigdy się nie zgadzałem...
- Już dość usłyszałam - przerwała Jamie. Jeżeli jeszcze
przez moment będzie tego słuchać, zupełnie się załamie. -
Wychodzę. Zadzwonię do domu i poproszę, by ktoś po mnie
przyjechał.
- Odwiozę cię do domu, gdy wszystko sobie wyjaśnimy -
oznajmił lodowatym tonem Rand.
- Nie! - Nie chciała więcej słuchać jego kłamstw, a
pomysł, by zostać z nim sam na sam, był zbyt niepokojący. -
Nie mamy sobie nic do powiedzenia. - Krew szumiała jej w
uszach. Czuła, że jednocześnie ogarnia ją żar i lodowate
zimno. - Wykorzystałeś mnie i nie mogę ci ufać. A bez
zaufania nie ma już nic.
- Ja cię wykorzystałem? Coś podobnego! - Rand
roześmiał się głucho. - Kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy,
chciałem zaciągnąć cię do łóżka. Gdyby wtedy mi się udało,
twoje oskarżenia byłyby uzasadnione. Ale nic takiego się nie
zdarzyło.
Rand zaczął krążyć po pokoju niczym zwierzę w klatce.
- Przez całe miesiące zachowywałem się tak, jak sobie
ż
yczyłaś. Staroświeckie zaloty. Randki! Te bezsenne noce,
kiedy myślałem, że eksploduję, ponieważ szanowałem twoje
ż
yczenia i nie próbowałem zwabić cię do łóżka. I nie oszukuj
się, dziecinko, mogłem cię mieć znacznie wcześniej niż
wczoraj wieczorem. Byłaś gotowa, pragnęłaś mnie od tygodni.
Od miesięcy! - dodał z gniewem. - Ale postępowałem według
twoich zasad, łamiąc moje, ponieważ... ponieważ...
Urwał, gdy uświadomił sobie ten fakt: ponieważ był w
niej zakochany, chciał uczynić ją szczęśliwą, nawet jeśli
musiałby w tym celu zapomnieć o swoich potrzebach i
przyjemnościach.
- Wczoraj wieczorem? - Daniel spoglądał to na Randa, to
na Jamie, rumieniąc się coraz bardziej. - To znaczy, że to
pierwsza noc, kiedy... - Wyjął chusteczkę i otarł czoło. - O
rany, rzeczywiście spieprzyłem wszystko, przychodząc tu dziś
rano, co?
Przez moment Jamie i Rand patrzyli sobie w oczy.
Wspomnienia tej nocy znów ożyły. Ale potem Jamie
odwróciła głowę i zwróciła się do Daniela:
- Chyba powinnam być panu wdzięczna, że się pan tutaj
zjawił, zanim... - Przełknęła ślinę.
Zanim co? krzyknęło jej serce. Zanim się zakochała? To
już nastąpiło, i to bardzo dawno temu. Zanim się z nim
przespała? Też bez sensu. Zaciskając poły szlafroka, wybiegła
z pokoju.
- Jamie! - krzyknął Rand.
Nie pobiegł za nią. Byli zdenerwowani, mogli powiedzieć
coś, czego wcale nie myśleli. Poczeka, aż Jamie weźmie
prysznic i ubierze się. Wtedy z nią porozmawia. Wyjaśnią to
nieszczęsne nieporozumienie i zapomną o nim. A potem
powie, że ją kocha.
- Posłuchaj, Rand. Naprawdę przykro mi, że wszystko
zepsułem - wybełkotał Daniel. - Ale rzeczywiście się z tobą
założyłem. U Darby'ego. Naprawdę nie pamiętasz?
Rand spojrzał na starego kumpla i wiedział, że trwająca od
lat przyjaźń dobiegła końca. Daniel zranił Jamie. Może
nieświadomie, lecz zbudował między nimi mur w dniu, który
dla kochanków powinien być pełen radości i miłości.
- Ten zakład ty zaproponowałeś. Ja się nie zakładałem, o
czym zapomniałeś powiedzieć Jamie - oznajmił chłodno. - A
teraz wynoś się, zanim powybijam ci wszystkie zęby.
Wilcox, jak zawsze dbający o własne bezpieczeństwo,
szybko ruszył do wyjścia.
Z łazienki dobiegał szum wody. Rand oparł się pokusie,
by przyłączyć się do Jamie. Jest naga i mokra. Wziąłby ją w
ramiona i pocałował, zanimby zdążyła zaprotestować. To
właśnie zrobiłby bohater powieści Bricka Lawsona.
Rand westchnął ciężko i poszedł do kuchni nakarmić kota.
Jamie nie jest bohaterką powieści Bricka Lawsona, jedną z
tych głupawych, słodkich idiotek, które istnieją chyba tylko w
wyobraźni autorów książek przygodowych i ich czytelników.
Jamie była uparta, miała silną wolę i zdecydowane
poglądy. Fascynowała go. Kochał ją, przyznał raz jeszcze. Nie
mógł się doczekać, by jej to wyznać.
Był tak pogrążony w myślach, że nie usłyszał, jak Jamie
wychodzi z łazienki. Tym bardziej że szła na palcach przez
korytarz do frontowych drzwi. Zanim stanęła pod prysznicem,
zadzwoniła do Saran; przy odrobinie szczęścia kuzynka
pojawi się tutaj, gdy ona będzie gotowa do wyjścia.
Niestety, jej szczęście skończyło się dziś rano, pomyślała
zrozpaczona, otwierając drzwi. Ich skrzypienie zaalarmowało
Randa.
- Jamie! Wracaj natychmiast! - krzyknął głośniej, niż
zamierzał, ale widok Jamie w drzwiach zupełnie wyprowadził
go z równowagi.
Nie zatrzymała się. Musiał wybiec za nią boso i w
szlafroku na zewnątrz. Chwycił ją za ramię i przytrzymał.
- Nigdzie nie jedziesz.
- Nie zostanę z tobą ani chwili dłużej.
- Płakałaś - powiedział, patrząc na jej opuchnięte,
zaczerwienione powieki. Na pewno płakała pod prysznicem,
gdy szum wody zagłuszał łkanie. Patrzył na nią, zrozpaczony.
- Jamie, przepraszam za to, co mówił Wilcox. Ale cokolwiek
by mówił, nie zakładałem się z nim o ciebie.
- On uważa, że tak. - Jamie przełknęła ślinę. - Twierdzisz,
ż
e kłamie? śe wszystko to wymyślił?
- Pamiętam, że proponował jakiś głupi zakład u
Darby'ego, w dniu urodzin Angeli. Ale ja nie traktowałem
tego poważnie. Nawet o tym nie pamiętałem, aż do
dzisiejszego ranka, kiedy zjawił się nagłe i zaczął tę swoją
głupią paplaninę.
Patrzyła na niego i rozpaczliwie chciała mu uwierzyć.
Kochała go. Chciała wierzyć, że ostatnia noc była początkiem
stałego związku, a nie rezultatem upokarzającego ją zakładu.
Widząc jej niezdecydowanie i błysk nadziei w oczach,
stanął przed nią i chwycił ją za ramiona.
- Mówiłaś o zaufaniu - powiedział cicho. - Ta zasada
obowiązuje obie strony. Czy przez ostatnie miesiące nie
uczyliśmy się ufać sobie nawzajem? Jeśli mi ufasz, wiesz, że
nie zraniłbym ciebie i nie wykorzystał.
Jamie zaczęła płakać. Tego już było za wiele:
oszałamiające
doznania,
których
doświadczyła
po
przebudzeniu niecałą godzinę temu. Miała chęć pozwolić, by
Rand wziął ją w ramiona, aby doświadczyła rozkoszy
pocieszenia.
Wtedy jednak nadjechała Saran i zahamowała z piskiem
opon.
- Co się stało? - zawołała, wyskakując z samochodu.
Podbiegła do Jamie, dostrzegła jej zapłakaną twarz, napięcie
w oczach Randa i doszła do własnych wniosków.
- Och, nie! Jamie odkryła, że jesteś Brickiem Lawsonem!
O rany, to straszne. Nie wściekaj się na niego, Jamie, on...
- Saran! - Głos Randa zabrzmiał jak szczeknięcie. Jamie
cofnęła się, spoglądając na niego z uwagą.
- Brick Lawson? Ten pisarz? - spytała ostrożnie.
- Rand wszystko ci wyjaśni - wtrąciła pospiesznie Saran,
po czym nadal tłumaczyła wszystko po swojemu:
- Z początku bał się, że nie będziesz chciała go widywać,
bo uważasz Bricka Lawsona za tępego grafomana, który pisze
okropne, pornograficzne bzdury. A potem też nie miał odwagi
tego wyznać, bo nie zrobił tego na początku waszej
znajomości, a wszyscy wiedzą, że masz fioła na punkcie
uczciwości. - Przerwała, by zaczerpnąć tchu.
- Rand jest Brickiem Lawsonem - powiedziała Jamie
bezbarwnym tonem. Patrzyła na Randa zdumiona. - Autorem
„Przydziału: więzienie", „Krainy tysiąca grzechów", „śycie to
gra nonsensów", „Nieposkromieni motocykliści", „Twardzi
jak zawsze". Opuściłam coś? To prawda, Rand? I Saran przez
cały czas o tym wiedziała?
Rand otworzył usta, ale Saran go uprzedziła.
- Wiedziałam od dnia Wiosennego Festiwalu - oznajmiła
z dumą. - Ale nie powiedziałam mu, że wiem, dopóki nie
musiałam napisać wypracowania. Wiesz, Rand jest naprawdę
dobrym pisarzem - dodała. - Nawet nauczyciel to przyznał...
tak jakby. Powiedział: „Saran, powinnaś się wstydzić, że przez
cały rok ukrywałaś swoje zdolności. Masz talent, a jeśli
będziesz go rozwijać, możesz kiedyś zostać pisarką".
Dostałam ocenę celującą, Jamie! Dzięki staremu, dobremu
Brickowi zdam angielski.
- Dobry, stary Brick - powtórzyła zimno Jamie.
- Domyślam się, że wymusiłaś to na nim szantażem.
Zagroziłaś, że zdradzisz mi jego pseudonim, tak?
- Wiem, że nie powinnam, ale byłam w rozpaczliwej
sytuacji.
- Nie, Saran, byłaś leniwa. - Oczy Jamie płonęły.
- Nie chciało ci się tracić czasu i żałowałaś wysiłku, żeby
napisać tę pracę, więc znalazłaś kogoś, kto zrobił to za ciebie.
Powinnaś się wstydzić.
- Ale się nie wstydzę. - Saran wzruszyła ramionami. -
Cieszę się, że zdam angielski. I sądzę, że powinnaś przeprosić
Randa za to, że tak źle mówisz o jego książkach. Mnóstwo
ludzi je lubi i kupuje. Pewnego dnia nawet ja którąś może
przeczytam.
- Saran, sądzę, że powiedziałaś już dosyć - wtrącił Rand,
nie odrywając wzroku od twarzy Jamie. - Jedź do domu, a
my...
- Jedziemy obie. - Jamie odebrała Saran kluczyki i ruszyła
do samochodu.
- Chcę, żebyś została, Jamie - powiedział z naciskiem.
- Bo masz zamiar uraczyć mnie jakimiś nowymi
kłamstwami? - krzyknęła. - W tym jesteś dobry! Nic
dziwnego,
ż
e
napisałeś
tyle
powieści.
Najbardziej
nieprawdopodobne historie w twojej interpretacji wydają się
wiarygodne!
- Powtórz jakąś nieprawdopodobną historię, jaką ci
opowiedziałem - warknął Rand.
Cóż za potworny dzień. Najpierw Wilcox i ten zakład, a
teraz, kiedy dochodzili już z Jamie do jakiegoś porozumienia,
zjawiła się Saran i oznajmiła Jamie, że on jest Brickiem
Lawsonem.
Gniew minął tak szybko, jak się pojawił. Rand był
załamany i zrozpaczony. To najgorsza chwila z możliwych,
uznał posępnie. Spędzili wspólnie pierwszą noc, Jamie
potrzebowała jego miłości i opieki. Zamiast tego odkryła
kłamstwa, częściowe prawdy i oszustwo.
Wiedział, jak to przyjmie. Rozumiał ją tak, jak ona jego.
Dobrze było im razem. Choć wystarczyło jedno spojrzenie na
jej bladą twarz, by mieć pewność, że nigdy tego nie przyzna.
Łzy stanęły jej w oczach.
- Nie będę przedłużać, tej farsy. - Jej dolna warga drżała.
Jeśli natychmiast nie odjedzie, wybuchnie płaczem. - Wsiadaj
do samochodu, Saran. Wracamy do domu - nakazała surowo.
- Och, Jamie, dlaczego nie zostaniesz i nie pogodzisz się z
Randem? - Saran westchnęła. - Wiesz, że tego chcesz. Jesteś
w nim wściekle zakochana i wszyscy to widzą.
- Trudno oczekiwać, żeby taka mała, kłamliwa
szantażystka jak ty rozumiała, co znaczy uczciwość i lojalność
w stosunkach między ludźmi - odparła Jamie z naciskiem. -
Bez nich nie ma trwałego związku. Jest tylko oszukiwanie. I
tego właśnie ostatnio doświadczyłam. Saran skrzyżowała ręce
na piersi i spojrzała na Randa.
- No, Rand. Masz zamiar pozwolić jej odejść? Ona cię
rzuca, chyba wiesz o tym. Nie pozwól jej na to. Weź ją na ręce
i zabierz do domu. A ja z przyjemnością pożyczę od niej
samochód na resztę weekendu.
- To nie w moim stylu - burknął Rand. - Jeśli Jamie
zechce...
- Nie zechcę! - przerwała gwałtownie Jamie. - Teraz
wsiadaj do wozu, Saran. Wracam do domu i nie zostawię
nieletniej dziewczyny z twórcą „Przydziału: więzienie".
Randowi błysnęły oczy. Milczał jednak.
Jamie przyglądała mu się gniewnie. Stał w miejscu, gdzie
chodnik stykał się z podjazdem, i nie próbował nawet jej
zatrzymać. Powtarzała sobie, że jest z tego zadowolona.
- Nie chcę cię więcej widzieć - dodała, niemal krzycząc. -
I nie próbuj do mnie dzwonić.
Rand nie ruszył się z miejsca. Pełna napięcia twarz
zmieniła się w kamienną maskę. Jamie poczuła się zagubiona,
zmieszana, nie wiedziała, co robić. Pamiętała, jaki był uparty
na początku ich znajomości, jak nie godził się z odmową, jak
ją ścigał, gdy próbowała go unikać. Teraz zachowywał się
inaczej. Czy dlatego, że w końcu osiągnął swój cel i zaciągnął
ją do łóżka? Może rzeczywiście nie było tego zakładu, ale czy
to możliwe, że pociągała go przede wszystkim jej
niedostępność? A to skończyło się tej nocy w jego łóżku. Och,
nocą była dostępna, jak najbardziej!
Ale ona go kochała i to zmieniło ich związek w coś, co
przekraczało granice zwykłego seksu. Teraz, kiedy o tym
myślała, uświadomiła sobie, że Rand ani razu nie wspomniał o
miłości. Nawet w chwili namiętnego uniesienia.
A jeśli dla niego liczy się tylko seks? Nic głębokiego, po
prostu zaspokojenie fizycznego popędu, jak podrapanie
swędzącego miejsca? Poczuła mdłości.
- Nienawidzę cię - zawołała desperacko. Teraz naprawdę
w to wierzyła. Ale przecież mógłby ją przekonać, że jest
inaczej.
Rand bez słowa odwrócił się i zniknął wewnątrz domu.
- Genialne posunięcie, Jamie - oznajmiła sarkastycznie
Saran. - Chciałaś, by podszedł i objął cię, dlatego
wykrzykiwałaś do niego te okropne słowa. Ale on uznał, że
mówisz to, co czujesz. I co teraz zrobisz?
- Dokładnie to, co powiedziałam.
Jamie usiadła za kierownicą i ostrożnie wyjechała na ulicę.
Jaki miała wybór? krzyczało jej zrozpaczone serce. Rand
wyraźnie dał jej do zrozumienia, że ta noc zupełnie mu
wystarczy.
Przyjechała do domu, przywitała się z rodziną i
rzeczowym tonem oznajmiła, że zerwała z Randem. Po czym
poszła na górę do swojego pokoju, zamknęła drzwi i
wybuchnęła płaczem.
Rand wziął prysznic, włożył czarne dżinsy i czarną,
bawełnianą koszulę. Ubranie idealnie pasowało do jego
nastroju. A kiedy niebo poszarzało i zaczął padać deszcz, miał
wrażenie, że współczuje mu nawet pogoda. Pierwszy raz w
ż
yciu, samotny z wyboru, poczuł straszliwą pustkę
samotności.
Nie miał z kim porozmawiać. Jamie była pierwszą i
jedyną osobą, której mógł się zwierzyć, jedyną osobą, która
troszczyła się o niego, o jego uczucia, myśli i czyny. A stracił
ją, tracąc jej zaufanie. Uznała, że ją oszukał i że nie może go
kochać.
Szczerze mówiąc, nie był tym zaskoczony. Gdzieś w głębi
duszy zawsze podejrzewał, że nikt nigdy go nie pokocha.
Rodzice i brat nie darzyli go miłością. A starał się nie szukać
potwierdzenia swoich obaw w związku z jakąkolwiek inną
osobą. Nikt oprócz Jamie nie zbliżył się tak, by go naprawdę
poznać.
Jamie nie otworzyła, kiedy matka zapukała do drzwi
sypialni. Zapewniła spokojnie, że nie czuje się dobrze i chce
zostać sama, żeby się przespać. To samo powiedziała ojcu,
babci, Cassie i Saran, gdy każde z nich próbowało po kolei
wejść do jej pokoju. Zyskała jakieś dwie godziny samotności.
Potem zjawił się Steve.
Jamie wygłosiła do niego to samo przemówienie, co do
pozostałych, ale on nie dał się zbyć.
- Jeżeli natychmiast nie otworzysz, wyłamię zamek
- zagroził. - I nie żartuję.
Jamie wiedziała o tym. Westchnęła, otarła oczy i
otworzyła drzwi.
Steve wkroczył do pokoju, a za nim cała rodzina.
- Saran nam wszystko powiedziała - oznajmiła matka. -
Przykro nam, że tak się stało, i chcemy powiedzieć, że cię
kochamy.
- Chociaż uważamy, że zwariowałaś - dodała Saran.
- Zerwać z takim facetem jak Rand: przystojnym,
inteligentnym, bogatym...
- Kochanie, oczywiście szanujemy twoje prawo do
podejmowania decyzji - wtrącił Al. - Ale nie sądzisz, że trochę
przesadziłaś? Nie rozumiem, co takiego okropnego zrobił.
-
Okłamał
mnie,
tatusiu!
-
krzyknęła
Jamie,
powstrzymując kolejną falę łez.
Oczywiście nie tylko o to chodziło. Z początku była
wściekła, że Rand nie powiedział jej o tym, że pisze powieści
jako Brick Lawson, ale nie uważała tego za niewybaczalny
grzech. To nie miało większego znaczenia. Naprawdę
chodziło o to, że Rand jej nie kochał. Ostatniej nocy w łóżku
zaspokoiła jego ciekawość, a on pozwolił jej zakończyć ten
romans pod byle pretekstem.
- Tyle hałasu, bo on pisze książki, których nie lubisz?
- Babcia była zdumiona i pełna dezaprobaty.
- Babciu, jestem pewna, że chodzi o coś więcej
- wtrąciła spokojnie Cassie. - Jamie kocha Randa. Miała
swoje powody, by zrobić to, co zrobiła. A może nie miała
wyboru.
- To prawda - odezwał się Steve. - Potrafię rozpoznać
takie zaaranżowane porzucenie. Dokładnie to się zdarzyło.
Marshall pozwolił Jamie ze sobą zerwać. Każdy powód byłby
dobry. Ale tak naprawdę on uznał, że dostał to, czego pragnął.
Oto scena: kłótnia z byle powodu. Kobieta zmuszona jest
powiedzieć, że z nim zrywa, a mężczyzna trzyma ją za słowo.
Z satysfakcją i niesłychaną ulgą.
Zapadła przeraźliwa cisza. Potem Jamie zaczęła płakać.
Miała wrażenie, że jej serce rozpadło się na milion kawałków.
Rodzice i Cassie stłoczyli się dookoła, próbując ją
pocieszyć. Steve krążył po pokoju, mrucząc jakieś groźby,
obiecując zemstę i pytając, czy Rand nie ma siostry.
- Saran, potrzebuję oliwy na rigatoni - oznajmiła babcia. -
Zawieź mnie do sklepu.
- Teraz? - zaprotestowała Saran. - Babciu, jak możesz
nawet myśleć o jedzeniu, kiedy...
- Uważasz, że powinniśmy zagłodzić się na śmierć?
Kiedy wybije szósta, wszyscy będą chcieli jeść. - Staruszka
chwyciła dziewczynę pod rękę. - Weź kluczyki od Steve'a,
pojedziemy jego wozem. Natychmiast.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Rand wpatrywał się w ekran komputera, aż piekły go
oczy. Nie potrafił napisać ani słowa. Nie mógł też
wprowadzać poprawek, gdyż nie rozumiał tego, co poprzednio
napisał. Dlaczego uznał, że pisanie będzie najlepszym
sposobem, by zapomnieć o bólu? Już dawno nauczył się
wznosić psychiczny mur między sobą a cierpieniem.
Lecz teraz albo stracił tę umiejętność, albo ból po stracie
Jamie był zbyt wielki. Rand wędrował po domu, zapadając
coraz głębiej w otchłań żalu i samotności. Zadzwonił telefon.
Podbiegł myśląc, mając nadzieję, modląc się, by to była
Jamie. Ale to nie była Jamie. Dzwoniła matka z pytaniem, czy
otrzymał zaproszenie na przyjęcie Dixa, i z zapewnieniem, że
wszyscy zrozumieją, gdyby nie mógł się zjawić. Musiałby
odbyć długą podróż, a z pewnością jest zajęty.
Rand udzielił jej zapewnienia, którego oczekiwała. Nie,
nie przyjedzie do Wirginii. Tak, to rzeczywiście daleko, a on
jest bardzo zajęty, bo zbliża się ustalony w umowie termin
złożenia książki. Matka zignorowała wzmiankę o powieści,
ale trudno było nie usłyszeć ulgi w jej głosie, gdy potwierdził,
ż
e się nie zjawi.
Zastanawiał się, jak przeżyje następną godzinę. Ta
ciągnęła się boleśnie, nieskończenie, a kiedy wyobraził sobie
następne godziny, te wszystkie noce i dni, ogarnął go gniew i
ż
al.
Próbował na różne sposoby odsunąć te ponure myśli, ale
nic nie skutkowało. Sięgnął po butelkę wiśniowego wina Ala
Saraceni.
Pierwsze kilka łyków było jak płynny ogień z mocnym
smakiem wiśni. Wypił jeszcze trochę i wtedy zadzwonił
dzwonek. Nie miał nadziei, że to Jamie, więc postanowił nie
otwierać drzwi. Nic z tego, intruz był uparty. Czując
zdecydowaną wrogość, z butelką wina w ręku, szarpnięciem
otworzył drzwi.
- Co jest? - ryknął, zdecydowany wypłoszyć natręta.
Przeżył największy szok swego życia, ponieważ
w progu stała babcia Jamie, a tuż za nią Saran. Rand był
wstrząśnięty. Nie tylko krzyknął na panią Saraceni, ale był nie
ogolony, rozczochrany i ściskał butelkę wina niczym pijany
marynarz.
- Odpowiedz mi na jedno pytanie - rzekła babcia, a jej
oczy płonęły gniewem. - Czy to zerwanie było zaaranżowane?
Jamie wiedziała, że Cassie i rodzice próbują ją pocieszyć,
ale wycieczka do kina z Timmym i Brandonem na kreskówkę
Disneya nie mogła jej pomóc. Odmówiła udziału w tej
wyprawie, lecz zasugerowała, by poszli bez niej. Ku jej
zdumieniu babcia i Saran także postanowiły obejrzeć ten film.
Nie pamiętała, by babcia kiedykolwiek była w kinie... choć
rzeczywiście kiedyś wspomniała, że oglądała „Przeminęło z
wiatrem"...zaraz po premierze w 1939 roku.
Ale Jamie nie zadawała pytań. Podejrzewała nawet, że
wszyscy szukają pretekstu, by zniknąć z domu i nie znosić
dłużej jej szlochów i płaczu. Właściwie nie chciała być sama.
Niewiele brakowało, by poprosiła Steve'a, żeby dotrzymał jej
towarzystwa. Zrezygnowała, kiedy odebrał telefony od trzech
młodych kobiet, z którymi umówił się na randkę tego
wieczoru. W efekcie siedziała sama w salonie, jeżeli można
być samotnym z siedmioma kotami. Próbowała czytać i po raz
pierwszy nie potrafiła się skupić.
Z ulgą powitała dźwięk dzwonka. Odłożyła książkę i
pobiegła do drzwi. Za progiem stał Rand. Błyskawicznie
chwycił ją za przegub ręki.
- Pójdziesz ze mną -
oświadczył tonem nie
dopuszczającym sprzeciwu.
Mimo to Jamie sprzeciwiła się.
- Nie! Nie możesz tu przychodzić i...
- Zostałem zaproszony.
- Nie przeze mnie! - Serce biło jej mocno i coś ściskało
ż
ołądek, a głos miała nieznośnie piskliwy.
- Przez twoją babcię i Saran. Odwiedziły mnie dziś po
południu.
- Och, nie! - jęknęła Jamie. - Nie miały prawa się wtrącać.
- Babcia powiedziała, że rodzina ma wszelkie prawo się
wtrącać, kiedy jeden z jej członków sprawia, że drugi cierpi.
Powiedziała, że uważa mnie za członka rodziny. Po raz
pierwszy w życiu mam wrażenie, że wiem, co to znaczy mieć
rodzinę.
Jamie spojrzała gniewnie.
- A wszelkie niewygody...
- Tak, to też. Ale również wzajemne wsparcie, pomoc i
ż
yczliwość. - Pociągnął ją za rękę. - Chodź, Jamie, mamy
wiele spraw do omówienia.
Łzy stanęły jej w oczach. Zamrugała gwałtownie
powiekami.
- Nie wiem, co babcia ci powiedziała.
- Powiedziała, że wypłakujesz sobie oczy w swoim
pokoju, ponieważ mnie kochasz, a uznałaś, że ja nie kocham
ciebie.
Jamie skrzywiła się. Czy mogła temu zaprzeczać?
- I przyszedłeś z kondolencjami? - Zdobyła się na całkiem
wiarygodne, gniewne spojrzenie. - Czy żeby mieć satysfakcję?
Rand uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że nie poddasz się bez walki. - Szybko,
zwinnie objął ją i podniósł do góry.
- Puść mnie! - zażądała, choć jej głos nie brzmiał tak
stanowczo jak powinien.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Powoli
postawił ją na podłodze, zmieniając uwolnienie w zmysłową
pieszczotę. - Ale zabieram cię do domu, skarbie. Musimy się
pogodzić, kochać i...
- Nie pójdę z tobą do łóżka!
- Już to zrobiłaś i byłaś bardzo szczęśliwa tej nocy. Ja
zresztą też, kochanie. Och, Jamie, budzisz we mnie uczucia, o
których nawet mi się nie śniło. Nie sądziłem, że jestem do
nich zdolny. Próbowałem to wczoraj powiedzieć, ale... -
Uniósł jej głowę i spojrzał w głęboki błękit oczu. -
Najwyraźniej nie przekonałem cię, jak wiele dla mnie
znaczysz.
Jamie zamknęła oczy, czując zawrót głowy. Przylgnęła do
niego i oplotła go ramionami.
- Pozwoliłeś mi odejść - szepnęła. - Nie próbowałeś mnie
zatrzymać. Kiedy Saran powiedziała, żebyś zatrzymał mnie
siłą, stwierdziłeś, że to nie w twoim stylu.
Musnął wargami jej usta.
- A ty miałaś nadzieję, że posiądę cię przemocą?
- Nie jestem w nastroju do żartów! - Zaczerwieniła się i
usiłowała go odepchnąć. - Puść mnie natychmiast.
- Nic z tego. Uczę się na własnych błędach, skarbie.
Właśnie powiedziałaś, że gdybym cię rano nie wypuścił,
uniknęlibyśmy tego piekielnego dnia. A zatem...
Ledwie otworzyła usta, by zaprotestować, kiedy przykrył
je swoimi wargami. Jamie odruchowo objęła go za szyję.
- Kocham cię, Jamie - powiedział, gdy stanęli objęci,
dysząc z emocji i podniecenia. - Raz tylko spojrzałem na
ciebie i straciłem głowę. A wkrótce potem straciłem i serce.
Wszystko, co robiłem i mówiłem od tego czasu, miało tylko
jeden cel. Zatrzymać cię przy sobie. Na zawsze.
- Kochasz mnie - szepnęła, czując, jak łzy spływają jej po
policzkach. Ale te łzy były łzami radości i ulgi. - Och, Rand,
ja też cię kocham. A wczorajsza noc była...
- Cudowna - wtrącił Rand. - Byłem taki szczęśliwy.
Kiedy Daniel zjawił się w drzwiach, paplając o zakładzie...
- Wiem, że nie było żadnego zakładu, Rand. - Teraz ona
mu przerwała. - Przynajmniej nie z twojej strony. A co do
Bricka Lawsona, to przepraszam. To przeze mnie nie mogłeś
mi o tym powiedzieć.
- Skarbie, nie musisz czytać moich książek. Chcę tylko,
ż
ebyś mnie kochała. I wyszła za mnie. Twoja babcia dzwoniła
do Klubu Synów Italii i zamówiła salę na początek sierpnia..
Zgodzisz się, Jamie? Wyjdziesz za mnie?
- Tak! - krzyknęła radośnie.
Podniósł ją z podłogi i zakręcił w koło. Śmiała się i
krzyczała ze szczęścia.
W czasie jazdy do domu Randa planowali ślub i wspólną
przyszłość, żartowali i śmiali się, całowali gorąco przy
każdym skrzyżowaniu i czerwonym świetle. Rand wniósł
Jamie prosto do sypialni. Przytulona do niego drżała w
oczekiwaniu.
- Kocham cię - powtórzyła, gdy delikatnie ułożył ją na
łóżku.
- I ja ciebie kocham, skarbie.
Zaczął ją rozbierać, pieszcząc i całując. Potem wziął ją w
ramiona.
Poznawali siebie nawzajem, odkrywając na nowo
rozkosze poprzedniej nocy.
Potem leżeli objęci, nasyceni, wolno i leniwie dryfując ku
ziemi ze szczytów rozkoszy.
- Tak się cieszę, że się pogodziliśmy - szepnęła.
- Chyba nie przeżyłabym tej nocy, myśląc, że mnie nie
kochasz.
- Myślałem, że to niemożliwe, bym zdołał zachować
twoją miłość - wyznał niepewnie. - A potem przeczytałem
szósty rozdział tej przeklętej książki o zalotach i tam było
tylko o kłótniach, zerwaniach i godzeniu się z faktem, że
wszystko skończone. Miałem wrażenie, że został napisany
specjalnie dla mnie.
- Och, Rand, z pewnością będziemy się kłócić od czasu
do czasu, ale przysięgnijmy, że nigdy żadne z nas nie odejdzie
tak, jak ja dzisiaj. Nieważne, jak będziemy na siebie wściekli,
będziemy wierzyć, że w końcu się pogodzimy.
- Obiecuję to z radością. I obiecuję, że nigdy nie pozwolę
ci odejść. Będziemy zawsze razem. - Uśmiechnął się. Był tak
uszczęśliwiony, że mógł się nawet z nią przekomarzać. - Ale
czy zostaniesz przy mnie po przeczytaniu recenzji mojej
następnej książki?
- Oczywiście. Od tej chwili będę wielbicielką twórczości
Bricka Lawsona.
- To uczciwy układ - rzekł Rand, pieszcząc ją, aż raz
jeszcze ogarnęła ich fala namiętności. - Ponieważ ja zawsze
byłem gorącym, oddanym, namiętnym wielbicielem Jamie
Saraceni.
- Nie sposób z tobą dyskutować - zawołała Jamie, a
potem ucałowała go gorąco, z oddaniem i namiętnie.