Grzegorz Górny Jan Paweł II zażegnał największy kryzys Kościoła katolickiego od czasów reformacji
Papież kontra heretycy Tygodnik "Wprost", Nr 1166 (10 kwietnia 2005)
Redaktor naczelny pisma "Fronda"
13 stycznia minęła 10. rocznica usunięcia przez Jana Pawła II bp. Jacques`a Gaillota z diecezji Evreux. Francuski hierarcha przestał być ordynariuszem po tym, jak opowiedział się za błogosławieniem przez Kościół par homoseksualnych. Watykan potraktował Gaillota łagodnie - nie wykluczył go z Kościoła ani nie zakazał mu sprawowania funkcji kapłańskich. Francuz otrzymał tytularne biskupstwo Partenii, a w maju 1996 r. za zgodą papieża otworzył w Internecie pierwszą na świecie wirtualną diecezję. Sprawa Gaillota nie była jednak najpoważniejszym problemem teologicznym, przed jakim stanął papież z Polski. W zgodnej opinii zostawił on jednak Kościół o wiele bardziej zwarty niż jego poprzednicy.
Kiedy w 1994 r. tygodnik "Time" przyznał Janowi Pawłowi II drugi tytuł Człowiek Roku, historyk Paul Johnson w odredakcyjnym komentarzu napisał, że papież zażegnał największy kryzys Kościoła katolickiego od czasów reformacji. Rozpoczynając pontyfikat w 1978 r., Karol Wojtyła zastał Kościół osłabiony i podzielony. Największym problemem był kryzys tożsamości - wielu katolików zatraciło samoświadomość własnej wiary. Po Soborze Watykańskim II pojawiło się wiele fałszywych interpretacji soborowych dokumentów, które spowodowały dezorientację wśród wiernych. W krajach wysoko rozwiniętych nastąpiło gwałtowne załamanie się religijności, kościoły zaczęły pustoszeć, księża i zakonnicy masowo porzucali kapłaństwo, brak było nowych powołań, zanikła praktyka sakramentów, zwłaszcza spowiedzi. Pojawiło się wiele teorii, które niegdyś zostałyby nazwane herezjami.
Chrystus jako bolszewik
Największym zagrożeniem dla jedności Kościoła była wówczas teologia wyzwolenia, święcąca triumfy w Ameryce Południowej. Była to mieszanina chrześcijaństwa i marksizmu, głosząca "Chrystusa z karabinem na ramieniu" i postulująca walkę klas jako narzędzie naprawy ludzkości. Wielu latynoskich kapłanów zaangażowało się czynnie po stronie komunizmu, na przykład w partyzantce kolumbijskiej, jak ks. Camilo Torres, czy w rządzie nikaraguańskim, jak bracia Fernando i Ernesto Cardenalowie. Ten ostatni twierdził wprost, że rewolucja kubańska Fidela Castro wprowadza w życie to, co nakazuje Ewangelia, a wspólnym celem chrześcijaństwa i komunizmu jest zbudowanie Królestwa Bożego już na ziemi.
Ernesto Cardenal, mnich kontemplacyjny, a zarazem sandinowski minister kultury, pisał: "Często mówiłem, że jestem marksistą przez Chrystusa i Jego Ewangelię, że do marksizmu nie przywiodła mnie lektura Marksa, lecz Ewangelii. Jestem marksistą, który wierzy w Boga, naśladuje Chrystusa i jest rewolucjonistą dla Jego Królestwa". Według Cardenala, krytyka komunizmu była grzechem, a samo mówienie o istnieniu łagrów w ZSRR świadczyło o głębokiej niemoralności.
Teologia wyzwolenia zdobywała zwolenników także wśród hierarchów. Meksykański biskup Sergio Mendez Arceo uważał, że "jedynym rozwiązaniem dla Ameryki Łacińskiej jest marksizm". Nic więc dziwnego, że w pierwszą podróż zagraniczną w 1979 r. Jan Paweł II wyruszył do Meksyku, gdzie podczas zgromadzenia generalnego Rady Episkopatu Ameryki Łacińskiej wypowiedział się na temat teologii wyzwolenia. Przypomniał, że Jezus nie był "działaczem politycznym, walczącym przeciwko dominacji rzymskiej i władzom, a nawet zaangażowanym w walkę klas. Obraz Chrystusa polityka, rewolucjonisty, wywrotowca z Nazaretu nie zgadza się z katechezą Kościoła". Papież podkreślił, że "Chrystus nie podziela stanowiska tych, którzy mieszają sprawy boże z polityką. Odrzuca zdecydowanie stosowanie przemocy. Kieruje swoje orędzie nawrócenia do wszystkich". Zamiast Chrystusa z karabinem Jan Paweł II ukazał Chrystusa z krzyżem na ramieniu, a zamiast walki klasowej - walkę duchową.
Amerykański pisarz Malachi Martin uważa, że na początku pontyfikatu Jana Pawła II w Kościele starły się dwa modele sprzeciwu wobec dyktatur: nikaraguański i polski. Pierwszy odwoływał się do teologii wyzwolenia i walki klas, drugi do teologii wolności i solidaryzmu społecznego, a jego ucieleśnieniem była "Solidarność". Papież poparł zdecydowanie model polski, który wzywał do obrony ludzkiej godności i do oporu społecznego bez odwoływania się do przemocy.
Teologia wyzwolenia wypaliła się wraz z końcem komunizmu, do czego przyczyniła się "Solidarność". Jak stwierdził kard. Joseph Ratzinger, upadek komunizmu w Europie Środkowej i Wschodniej okazał się dla teologii wyzwolenia swoistym "zmierzchem bogów".
Gwiazdy popteologii
Czasy pontyfikatu Jana Pawła II przyniosły nowe zjawisko w kulturze masowej - teologów występujących obok piosenkarzy, sportowców czy aktorów w roli gwiazd. Są oni bohaterami mediów, wypowiadają się dla kolorowych magazynów, występują w programach talk-show, starannie dbają o publicity. Recepta na sukces jest prosta: z jednej strony uważać się za prawdziwego katolika, z drugiej - szokować prowokacyjnymi tezami, najczęściej niezgodnymi z nauką Kościoła.
Najbardziej znani teologowie dysydenci, Hans Kueng czy Eugen Drewermann, pochodzą z niemieckiego obszaru językowego. Zwłaszcza szwajcarski kapłan Hans Kueng, profesor uniwersytetu w Tybindze, może być potraktowany jako modelowy przykład takiej postawy. Zaczął od podważania niektórych katolickich dogmatów, m.in. o nieomylności papieża czy niepokalanym poczęciu Maryi, a skończył na krytykowaniu Kościoła niemal za każde posunięcie.
Hans Kueng uważa Jana Pawła II nie za "dobrego pasterza, lecz duchowego dyktatora", którego cechuje "dogmatyczny chłód i nieprzejednany rygoryzm". Jak na "dyktatora", papież potraktował jednak Kuenga niesłychanie łagodnie - nie ekskomunikował go, nie zakazał sprawowania posługi kapłańskiej ani nie zabronił wykładania na uniwersytecie. Watykan zakazał mu jedynie używania tytułu profesora teologii katolickiej i wypowiadania się oficjalnie w imieniu Kościoła. Biograf papieża George Weigel zauważa, że Kueng mógł liczyć na rozgłos w mediach, gdy pozostawał oficjalnie uznanym teologiem katolickim. Sytuacja długotrwałego odstępstwa od nauczania Kościoła spowodowała, że z czasem przestał budzić większe zainteresowanie.
Wydaje się, że brał to pod uwagę prefekt Kongregacji Nauki Wiary, kard. Joseph Ratzinger, nazywany niekiedy "wielkim inkwizytorem". Wbrew temu określeniu, postępował on wobec dysydenckich teologów bardzo łagodnie. Podczas 26 lat pontyfikatu Jana Pawła II działania publiczne podjęto zaledwie przeciw sześciu teologom, a i tym zabroniono najwyżej wypowiadania się w imieniu Kościoła.
Najostrzej do tej pory Stolica Apostolska obeszła się z ks. Tissą Balasuriyą ze Sri Lanki, który w styczniu 1997 r. został ekskomunikowany. Lankijski teolog odrzucił wszystkie cztery dogmaty maryjne, zanegował bóstwo Jezusa, grzech pierworodny, potrzebę chrztu i konieczność zbawienia, słowem - podważył fundamenty wiary chrześcijańskiej. Po pewnym czasie uznał jednak swoje błędy i powrócił na łono Kościoła.
Wydaje się, że Watykan przyjął metodę przeczekania nieposłusznych teologów, licząc, że ich teorie odejdą wraz z nimi samymi. Owi dysydenci, w odróżnieniu od teologów wyzwolenia, pochodzą przeważnie z krajów zsekularyzowanych, gdzie sprawy religijne nie rozpalają wyobraźni ludzi. Kueng czy Drewermann nie mają szans na stworzenie liczących się ruchów dysydenckich czy odłamów kościelnych. Mieszkańców Europy Zachodniej bardziej od religii obchodzą kwestie seksu - stąd wziął się fenomen ruchów, które żądają od Kościoła zmian w nauczaniu o płciowości.
Six sex
Ponieważ pod adresem Kościoła wysuwa się głównie sześć postulatów w sprawach seksu, watykaniści określili je mianem "six sex". Żądania te dotyczą zaakceptowania współżycia przedmałżeńskiego, antykoncepcji, aborcji i homoseksualizmu, wprowadzenia kapłaństwa kobiet oraz zniesienia celibatu księży.
Pierwszym ruchem, który wypisał te hasła na swoich sztandarach, był Ruch 8 Maja w Holandii. Powstał on po pielgrzymce Jana Pawła II do tego kraju w 1985 r., a jego przewodniczącą została Hedwig Wassen, która podczas spotkania papieża ze świeckimi katolikami zarzuciła mu, że jest wsteczny moralnie i zażądała całkowitego przeorientowania nauki Kościoła w sprawach seksu. Według niej, spełnienie tych postulatów miało spowodować, że świątynie katolickie znów zapełnią się wiernymi.Od początku Ruch 8 Maja był przedstawiany w mediach jako młodzieżowy i rewolucyjny. Prognozowano, że to do niego należeć będzie przyszłość Kościoła. Data 8 maja miała symbolizować nowy Victory Day: dzień zwycięstwa nad dyktaturą watykańską.
Oprócz postulatów płciowych pojawiły się też żądania demokratyzacji Kościoła, wybierania biskupów w powszechnym głosowaniu i umożliwienia świeckim sprawowania Eucharystii. W ramach Ruchu 8 Maja powstała Aktywna Grupa Katolickich Pastorów Homoseksualistów, w której działaniach wzięło udział około stu księży i świeckich pracowników Kościoła. Choć organizacja przedstawiała się jako prężna, na jej zjazdy przyjeżdżało coraz mniej ludzi. Większość stanowili starcy, którzy hasłami o "rewolucji seksualnej w Kościele" nie byli w stanie zarazić nowego pokolenia. Wiosną 2003 r. Ruch 8 Maja ogłosił samorozwiązanie.
Stagnację przeżywa też powstała w latach 90. i wysuwająca podobne postulaty organizacja Wir sind Kirche (My Jesteśmy Kościołem) w Austrii i Niemczech. Zdaniem holenderskiego księdza Antoine`a Bodara, tego typu ruchy tak bardzo chcą upodobnić Kościół do zlaicyzowanego otoczenia, że w efekcie ludzie podważają w ogóle sens istnienia Kościoła, który niczym się nie różni od świeckiego świata. Praktyka pokazała, że radykalna zmiana nauczania w sprawach seksualności wcale nie powoduje napływu wiernych do świątyń. W tych Kościołach protestanckich, w których zaakceptowano aborcję, homoseksualizm czy kapłaństwo kobiet, kryzys nie minął, a świątynie są nawet bardziej wyludnione niż kościoły katolickie.
Tradycjonalistyczna schizma
Inny problem dla Jana Pawła II stanowili ci, którzy z pozycji tradycjonalistycznych odrzucili postanowienia Soboru Watykańskiego II oraz zanegowali zmiany w liturgii. Zarzucali Kościołowi, że "wszedł na drogę fałszywego ekumenizmu, liberalizmu, progresizmu, komunizmu i marksizmu". Tak mówił stojący na czele tego ruchu francuski abp Marcel Lefebvre, założyciel Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X.
Papież od początku pontyfikatu usiłował się porozumieć z Lefebvre`em. Pierwszy raz spotkał się z nim już 19 listopada 1978 r. Watykańscy wysłannicy starali się nakłonić lefebrystów do zaakceptowania soboru. Wydawało się, że te zabiegi zostaną uwieńczone sukcesem, gdyż 5 maja 1988 r. kard. Ratzinger i abp Lefebvre podpisali porozumienie. Francuski hierarcha i jego zwolennicy zobowiązali się do uznania Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, do "pozytywnej postawy" i afirmacji wobec soboru watykańskiego oraz do uznania prawomocności reformy liturgicznej. W zamian Rzym zgodził się uznać Bractwo Kapłańskie św. Piusa X za "stowarzyszenie życia apostolskiego na prawie papieskim".
Już następnego dnia jednak abp Lefebvre wypowiedział porozumienie, a kilka tygodni później wbrew woli papieża wyświęcił czterech biskupów. Jan Paweł II uznał to za czyn schizmatycki, wykluczający z Kościoła Lefebvre`a i owych czterech księży. Doszło do rozłamu w ruchu tradycjonalistycznym, którego część pojednała się z Rzymem i utworzyła Bractwo św. Piotra.
Choć abp Lefebvre zmarł w 1991 r., założony przez niego ruch nadal się rozwija. Do Bractwa św. Piusa X należy kilkuset księży i zakonnic, a liczbę jego zwolenników szacuje się na ćwierć miliona. Nie grozi mu więc zanik, nie może też jednak liczyć na duży sukces, gdyż ciąży na nim schizma.
Bez wstrząsów
Śmierć Jana Pawła II nie stanie się na pewno zarzewiem nowych schizm. Polski papież postawił Kościół na mocnym fundamencie. Dość powiedzieć, że prawie 100 proc. kolegium kardynalskiego to ludzie mianowani przez Karola Wojtyłę, a wśród elektorów są wyłącznie tacy. Przez te lata Kościół, nie przestając być Kościołem Chrystusowym, stał się też Kościołem, nad którym duch zmarłego papieża będzie się unosił jeszcze długo.