Czternaście lat.
Dziwne jasnobrązowe włosy długie do polowy karku.
Piwne oczy.
Szczupła sylwetka.
Raczej niski wzrost.
Męcząca nieśmiałość.
Zaskakujący talent w sprawach magii.
Zero przyjaciół.
Tak w skrócie można by było go opisać. Pewnie nie zgodziłby się z przedostatnia opinia, bo mimo zdania większości uczniów Hogwartu, był skromna osoba. Co do ostatniego... Niestety sam był sobie temu winien. On po prostu nie chciał mieć przyjaciół i skutecznie odtrącał każdą wyciągniętą ku niemu rękę. Dlatego prawie wszyscy mieli go za zarozumialca. Nie rozmawiano z nim, choć to mu szczególnie nie przeszkadzało. Za to nie mógł znieść zaczepek niektórych chłopaków. To było okropne. W dodatku był raczej slaby i w bójce nie miał większych szans. Jeszcze gorzej. Po takich konfrontacjach bal się wychodzić z dormitorium i pokazać ludziom. Niezły mieliby ubaw na widok jego opuchniętej twarzy. Najczęściej sprawca jego nieszczęść był Lucjusz Malfoy, kochany synalek bogatych rodziców oraz ta jego wieczna obstawa. Takiemu to nikt nie podskoczy. A raczej prawie nikt. No, ale szaleńcy w postaci Syriusza Blacka i Jamesa Pottera nie wchodzą w rachubę.
Ten dzień zapowiadał się jak wszystkie inne. Znowu był pierwszy na zajęciach, Black i Potter spóźnili się, a facet od eliksirów znów się na tych dwóch pieklił. Jak zwykle to jemu jako pierwszemu udawały się wszystkie zaklęcia, a Black szturchał go różdżką i wyżywał od kujonów. Czyli same nudy. Do obiadu... Właśnie wtedy podszedł do niego kolega Severus Snape ze Slytherinu. Przy stole Gryfonów rozległy się gwizdy, ale chłopak o czarnych i przetłuszczonych włosach nie zwracał na nie uwagi. Podał "Milczkowi", jak to go wszyscy zwali, niewielka kopertę i odszedł do swojego stolika. Tymczasem chłopak, czując na sobie spojrzenia Gryfonów, przepełnione jednocześnie ciekawością i dezaprobata, schował list do kieszeni spodni. Nikt nie musiał wiedzieć, ze czasami nawet genialny w sztuce warzenia eliksirów Sevy potrzebował jego pomocy w innych przedmiotach. Ślizgon ten uważał po prostu machanie różdżką za głupie i poniżające, co było przyczyna jego problemów z nauka.
- Co my widzimy? Intymne spotkanie z Sevym, Remusie? - zapytał Black z nutka ironii w glosie. Nie uzyskał odpowiedzi na swoje pytanie, jak zwykle, z reszta. Kolega Remus Lupin zawsze się tak zachowywał, jakby nie miał języka w gębie. Tylko na zajęciach się odzywał. Ale nawet wtedy jedynie w sytuacji, gdy nauczyciel poprosił go o glos. Taka szara mysza, a szare myszy byly tym, czego Syriusz nie lubil najbardziej zaraz po nadetych bufonach w stylu Lucjusza.
Spotkanie Remusa z Severusem na poczatku przebiegalo normalnie, tzn. Slizgon zlamal ze zlosci piata rózdzke w tym tygodniu i stwierdzil, ze nie bedzie jej uzywal, bo to ponizej jego godnosci. Cóz, skoro tak uwazal, to jego sprawa. Tym razem zdarzylo mu sie jednak PODZIEKOWAC Gryfonowi za trud wlozony w te korepetycje, a potem oznajmil mu, ze sa one ich ostatnimi. Lupin niezbyt rozumial, o co mu chodzi, póki w klasie nie pojawil sie Lucjusz Malfoy ze swoja obstawa. Co to mialo znaczyc?!
- Witaj, Remi. - powiedzial tylko, po czym dal znak tej swojej obstawie. Crabbe i Goyle ruszyli na zdezorientowanego szatyna. Tymczasem Severus podszedl do Lucjusza i spojrzal mu tajemniczo w oczy.
- Mam nadzieje, ze nie zapomniales o czyms.
- Pewnie, ze nie, skarbie. - to mówiac, Malfoy cmoknal Snape'a w policzek. Remus nie wierzyl wlasnym oczom! To dlatego Sevy oddal go w lapska tych zbirów i temu blondwlosemu wcieleniu diabla na ziemi z twarza swietego?! Nie mógl jednak dluzej sie nad tym zastanawiac, bo dwaj goryle Lucjusza juz go prawie mieli. Reszta potoczyla sie sama. Nie panowal nad tym. Nie pamietal juz, jakiego uzyl zaklecia, ale po fakcie czterej Slizgoni lezeli niezle poturbowani na podlodze, a jedna ze scian byla prawie kompletnie rozwalona. Szatyn nie zauwazyl nawet, jak przybiegli tu inni uczniowie oraz nauczyciele i zaczeli wrzeszczec. Którys z profesorów zaoferowal sie zaprowadzic go do dyrektora. Chlopak ochlonal dopiero w drodze do gabinetu. Po raz pierwszy i ostatni w zyciu mial wyladowac "na dywaniku", bo za takie zachowanie pewnie wyrzuca go ze szkoly. Nie chcialo mu sie wierzyc, ze Malfoy owinal sobie Sevy'ego wokól paluszka i ze chlopak tak latwo sie dal. Nieslychane, co sie wyprawia w tej szkole.
W gabinecie trafili na Syriusza, który akurat stamtad wychodzil. Nastepna rozprawa na temat tego, ze uczen Hogwartu powinien nosic czarne szaty. Jedynym argumentem Blacka byly slowa "No przeciez nosze!" i wskazanie na jego CZARNE: glany, sztruksy, trykotke i skórzana kurtke. A poza tym uwazal, ze w tych tunikach wygladal jak debil. Jakie bylo jego zdziwienie, gdy ujrzal Remusa prowadzonego przez nauczyciela!
- O, Milczek cos przeskrobal! - zauwazyl z nieukrywana radoscia i pobiegl obwiescic te jakze cudowna nowine Jamesowi. Chyba tylko jemu bylo tutaj do smiechu. Zrozpaczony Lupin usiadl na krzesle przy biurku Dumbledora i sluchal, jak pani McGonagall, mloda nauczycielka transmutacji, streszcza dyrektorowi cale wydarzenie. Wymienila tez nazwe przypuszczalnego zaklecia, którego "uczen Remus Lupin" uzyl i nie miescilo jej sie w glowie, ze czwartoklasista w ogóle je zna. Po jakims czasie wyszla, zostawiajac chlopaka i dyrektora samych. Gryfon poczul sie bardzo biedny i malutki pod bacznym spojrzeniem Dumbledore'a.
- Wierzyc mi sie nie chce, chlopcze, ze to zrobiles. Czy wiesz, ze gdybys wlozyl w to zaklecie jeszcze choc troche sily, to bylbys w stanie zabic swoich kolegów?
Zero odpowiedzi. Tylko powolne kiwniecie glowa w gescie potwierdzenia. Brunet wiedzial, ze jesli powie cokolwiek, to glos mu sie zalamie i (nie daj Boze) zacznie plakac.
- Zastanawia mnie, co cie do tego sklonilo? Miales z nimi jakies klopoty?
Znów samo kiwniecie glowa. Ponownie twierdzace. Lupin nigdy nie mówil nikomu o swoich klopotach. Nie chcial, by potem traktowano go jeszcze gorzej, za "kapowanie".
- I mimo tego, jak cie traktowali, wolales milczec? Naprawde myslales, ze tak bedzie najlepiej? Przeciez mogles komus o tym powiedziec i...
- Komu? Panu, profesorze? A co pan zrobi Malfoy'owi? Ma bogatego tatusia, który dla niego wszystko zalatwi. To nic by nie zmienilo, panie profesorze. Byloby jeszcze gorzej.
Dyrektor pokiwal glowa z zamysleniem i przyjrzal sie uwaznie Gryfonowi. Nie chcial karac tego chlopaka. Musial byc bardzo podenerwowany, kiedy rzucal to zaklecie. No i dzialal w obronie wlasnej. W koncu mial przeciwko sobie czterech chlopców, w tym trzech starszych i o wiele od niego silniejszych. Co robic?
- Nie wyrzuce cie ze szkoly, Remusie, bo nie widze takiej potrzeby. Za to odejmiemy Gryffindorowi 50 punktów, a ty przez tydzien bedziesz zostawal po kazdych zajeciach i sprzatal pracownie.
- Zeby Slizgoni nie czepiali sie, ze pozostalem bezkarny?
- Bystry chlopak. - Dumbledore usmiechnal sie do niego. - A teraz powiedz mi... Dlaczego zajmujesz sie ksiegami zaklec, które nie sa przeznaczone dla uczniów, tylko dla wykwalifikowanych czarodziejów?
- Z nudów, panie profesorze. Nie mam nic ciekawszego do roboty, wiec czytam.
- A... nie masz moze zadnych kolegów?
- Nie chce ich miec. A jesli nawet, to kto chcialby sie przyjaznic z kims takim jak ja?
Dyrektor spowaznial nagle. No tak, tego nie przewidzial. Chlopak bal sie, ze zrobi komus krzywde, to zrozumiale. Jak mu uswiadomic, ze prawdziwy przyjaciel nie zostawi go, niewazne, kim lub czym by byl? W tej kwestii Remus byl raczej uparty i przekonanie go, ze nie ma racji, graniczylo z cudem.
- Nie bede sie z toba spieral, bo i tak kazdy z nas bedzie stal twardo przy swoim. Mozesz wiec odejsc, drogi Remusie. Twoja kara zacznie sie, kiedy... no wiesz.
- Tak, panie profesorze. Do widzenia.
Kiedy znalazl sie na korytarzu, od razu poczul na sobie ciekawskie spojrzenia uczniów Hogwartu. Jakis pierwszoroczniak podszedl do niego i dotknal jego szaty, jak dzieciak chcacy dotknac swojego idola. Chlopakowi niezbyt to sie podobalo. Czyzby przez jedno glupie zdarzenie ludzie mieli nabrac do niego szacunku?! Toz to absurd! Ciekawe, co by zrobili, gdyby dowiedzieli sie, dlaczego uzyl zaklecia? Uczynil to tylko dlatego, ze ogarnela go zlosc i dlatego, ze sie bal. Pewnie wiekszosc heroicznych czynów wynika wlasnie z tego, bo z czegózby innego?
- Dales czadu, chlopie. - jakis starszy Gryfon klepnal go po ramieniu. Taa... Gryfoni byli szczesliwi, ze "dokopal" ich odwiecznym wrogom, Slizgonom. Normalka. Wiesci szybko rozchodzily sie po tej szkole. Az strach pomyslec, co byli w stanie mu zrobic koledzy z domu Malfoy'a. Przeciez byl ich "wodzem", wzorem do nasladowania. Cudownie. I to akurat on, cichy, spokojny i slaby Remus Lupin, musial mu "dokopac". Chlopak mial wrazenie, ze dlugo juz nie pociagnie. Tylko te kilka dni, kiedy bedzie musial przejsc do Wrzeszczacej Chaty. Potem moze pozegnac sie ze swoim marnym zyciem.
Nie mial spokoju nawet w pokoju wspólnym Gryfonów. Gdy przyszedl tam po kolacji, kazali mu usiasc w fotelu i opowiedziec mu, "jak bylo". Usiedli w pólkolu przy fotelu i wpatrywali sie w niego jak w obrazek. Nie, to jakas paranoja!
- No, pospiesz sie, Remus! Czekamy na twoja fascynujaca opowiesc, Pogromco Bandy Malfoy'a! - zawolal Syriusz gdzies z drugiego konca pokoju, z odrobina kpiny w glosie.
- Wlasnie! Mów, caly Gryffindor cie slucha! - dodal Daniel, chlopak z którym Lupin dzielil pokój. A wydawal sie taki cichutki. No popatrz, jak to w najdziwniejszych sytuacjach wychodzi szydlo z worka. Nie wiadomo tylko, czy szatyn pomyslal tak o Danielu, czy o sobie.
- Ludzie, nie wiem, co wy sobie ubzduraliscie! Douczalem Snape'a z zaklec, kiedy nagle przyszla "Banda Malfoy'a". Okazalo sie, ze Severus im mnie wydal, wiec sie troche zdenerwowalem, no i... no i poza tym balem sie. Uzylem zaklecia, którego nie powinienem byl uzyc i o malo nie wylecialem z budy. To nie bylo zadne bohaterstwo ani wzniosly czyn, tylko czysta glupota. I tyle.
Gryfoni milczeli. Nie wiedzieli, czy bardziej wierzyc swoim uszom, czy oczom. Fakt faktem, Remus wygladal na zdenerwowanego. Niebywale. Ta opoka spokoju zaczela w koncu drzec! Syriusz zamierzal sie odezwac, kiedy ni stad, ni z owad, pojawil sie prefekt naczelny Gryfonów w towarzystwie woznego Filcha. Chudy i paskudny mezczyzna skinal jedynie reka na Lupina i wyszedl. Chlopak bez slowa opuscil pokój wspólny. Cieszyl sie, ze dzis jest pelnia. Cieszyl sie, ze bedzie mial kilka dni spokoju. Poza tym nie cieszylo go juz nic. Znów poczul, ze Gryfoni patrza za nim ciekawsko. Pewnie zastanawia ich, czego moze chciec od niego Filch, w dodatku wieczorem, kiedy zaczynal zapadac zmierzch. Tego nigdy sie nie dowiedza. Nie moga. Zażądaliby wtedy jego wydalenia ze szkoly, a kto wie, czy nie czegos gorszego.
Chlopak nie wiedzial, ze caly czas sa sledzeni przez ciekawskiego i dociekliwego Syriusza, który nie mógl tak po prostu zostawic tej sprawy. To nie byloby w jego stylu. Nagle przypomnial sobie, ze Lupin od pierwszego roku znikal co miesiac na kilka dni. Daniel nie potrafil powiedziec, gdzie wtedy sie wybiera. Nie interesowalo go to. A teraz przyszedl po Remusa Filch i prowadzil go w strone Bijacej Wierzby. To znaczylo, ze ktos tu mial cos do ukrycia. Black zaobserwowal, jak wozny mija bijace witki i przekreca jeden z seków drzewa. Wierzba nagle sie uspokoila i dwie postacie mogly wejsc do jej wnetrza. Tak, bylo tam przejscie, wsród bijacych galezi niewidoczne! Dopiero teraz Syriusz je zauwazyl. Ukryl sie za krzakami i czekal, az Filtch odejdzie. Kiedy wozny znów sie pojawil, przekrecil sek i wrócil do Hogwartu. Wtedy chlopak wyszedl z ukrycia i przyjrzal sie bijacym witkom. W koncu doskoczyl do pnia, robiac unik przed jedna z galezi i przekrecil sek. Wierzba znów sie uspokoila, a w jej pniu otworzylo sie przejscie. Syriusz wszedl do ciemnego tunelu i zaczal szukac swojej rózdzki. Na swoje nieszczescie, zapomnial o niej. Szkoda. Przydaloby sie zaklecie Lumos. W koncu Gryfon trafil na jakies drzwi i uchylil je.
Ujrzal przed soba pokój w jakiejs chacie, slabo oswietlony jedna latarnia. W kacie siedzial Lupin i nie wygladal najlepiej. Szczerze mówiac, to wygladal na chorego. Byl caly blady, a po jego twarzy splywaly ogromne krople potu. Wydawal z siebie takie jeki, jakby cos go ogromnie bolalo. Syriusz podszedl do niego powoli i spojrzal z obawa.
- Hej, stary, co ci jest? Dlaczego Filch cie tu zostawil? Przeciez ty potrzebujesz pomocy!
Odpowiedzialo mu przerazone spojrzenie Remusa. Tylko ze... nie byly to ludzkie oczy. Byly zólte i plonace w pólmroku jak dwie latarnie. Z ust wystawaly dlugie kly...
- Odejdz... stad... Black... - powiedzial ochryplym i pelnym bólu glosem. - zaczyna... sie... transformacja... nie... chce... zrobic... ci... krzywdy...
Jednak Syriusz stal nadal w miejscu i przygladal sie przemianie kolegi, calkowicie oslupialy. Ubranie chlopaka zaczelo sie rozrywac, zamiast rak pojawily sie kudlate lapska o strych pazurskach.
- Black... zjezdzaj stad, póki nie jest za pó... AUUUUUUUUUUUUUU!!!! - Remus zawyl niczym wilk i Syriusz ani sie obejrzal, jak zakonczyla sie transformacja. Mial przed soba wilkolaka. Najprawdziwszego. Ale mimo tego, ze to stworzenie gapilo sie na niego i warczalo groznie, mimo tego ze moglo go zaraz rozszarpac na strzepy, nie potrafil sie ruszyc. Nie, to niemozliwe. Lupin nie mógl byc...
Nagle wilkolak rzucil sie na niego, warczac wsciekle. Chlopak nagle odzyskal wladze w nogach i zdazyl zrobic unik. Spojrzal na to przerazajace stworzenie. O dziwo, zatrzymalo sie. Popatrzylo na niego proszaco, jakby teraz nadarzala sie ostatnia szansa na ucieczke. Jakby Remus jeszcze nad soba troche panowal. Syriusz zerwal sie z podlogi i wybiegl do ciemnego tunelu, trzaskajac za soba drzwiami. Wtem uslyszal, jak cos sie o nie rozbija. To pewnie wilkolak chcial sie wydostac. Chlopak mial nadzieje, ze sa mocne. Kiedy wybiegl na zewnatrz, przekrecil sek i Wierzba Bijaca znów zaczela wariowac. Nie zdarzyl juz mijac jej galezi i jedna uderzyla go tak mocno, ze wyladowal na murze nieopodal. Musial przyznac, ze bylo to bolesne przezycie. Ale czym jest ból w porównaniu z tym, co moglo go spotkac w tamtym pokoju? Jeszcze teraz slyszal to ogluszajace wycie. Zaczynal rozumiec, dlaczego brunet nie chcial sie z nikim blizej zaznajomic. A mial go za niesmialego chlopczyka, który boi sie do kogokolwiek odezwac. Pomyslal sobie, ze juz nigdy wiecej nie bedzie ocenial ludzi po pozorach.
Kiedy znalazl sie z powrotem w Hogwarcie, caly poobijany, od razu wpadl na woznego. Mezczyzna spojrzal na niego groznie i warknal:
- Za mna, Black!
Chlopak po raz drugi tego dnia znalazl sie u dyrektora. Moze to i dobrze. Mial co nieco do powiedzenia w sprawie niejakiego Remusa Lupina. To Dumbledore sobie dzisiaj poslucha, nie on. Kiedy Filch wyszedl, staruszek usiadl naprzeciw Blacka i westchnal glosno.
- Mam nadzieje, Syriuszu, ze zachowasz dla siebie to, co widziales.
- A jak nie zachowam?
Dyrektor spojrzal na chlopaka, nieco wystraszony. Odpowiedzial mu wzrok pelen gniewu i potepienia.
- Dlaczego wy go tam trzymacie?! Chlopak jest w stanie sobie cos zrobic, a wy nic! Likwidujecie powazne problemy po najnizszej linii oporu! Mialem pana kiedys za rozsadnego i dojrzalego czlowieka, ale teraz zmienilem zdanie! Myslicie, ze jesli bedzie siedzial przez kilka dni w miesiacu w tej chalupie, to wszystko bedzie OK? Nie, nie bedzie!
- Uspokój sie, Syriuszu... Zrobilismy to na prosbe Remusa. Obawial sie, ze przebywajac w Hogwarcie w te dni, moze uczynic komus krzywde. Nie chcial byc tez trzymany w zamknieciu gdzies tutaj, bo uwazal, ze dzwieki, które z siebie wydaje, moga przerazic uczniów. Dlatego chcial byc zamkniety gdzies daleko. Nawet nie wiesz, jak bal sie, ze jego wilkolactwo wyjdzie na jaw. Pomysl sobie, co uczniowie mogliby wtedy zrobic? A chlopak nie zostaje tam calkiem sam. Za dnia przychodzi do niego Filch lub którys z nauczycieli z posilkiem. Towarzysza mu troche, ale chlopak ogólnie rzecz biorac woli spedzac te dni samotnie.
Syriusz sluchal tych wywodów i szczerze mówiac troche glupio mu sie zrobilo, ze tak sie wydarl na dyrektora. I jeszcze jedno. Co on sie tak tym Lupinem przejmowal? To na pewno nie z litosci, bo nie mial w zwyczaju nad nikim sie litowac. Wiec skad u niego to zdenerwowanie, ta nagla troska? Powoli przestawal rozumiec samego siebie...
- A ty, Syriuszu? Boisz sie? - zapytal nagle Dumbledore, a to pytanie zaskoczylo go jeszcze bardziej. Nie mial pojecia, co odpowiedziec. Bal sie, czy tez nie? Chyba jednak tak. Ostatnia rzecza, jakiej pragnal, byl powrót w tamto miejsce. Przynajmniej w nocy. A za dnia? To sie zobaczy.
- Nie powinienem trzymac cie tu tak dlugo. - dyrektor nagle zmienil temat. - Jutro masz zajecia. Mozesz odejsc, Syriuszu.
Chlopak wstal bez slowa i ruszyl w strone wyjscia. Dopiero przy drzwiach zatrzymal sie i odwrócil w strone nauczyciela.
- Ja... przepraszam. Dobranoc, panie profesorze.
- Dobranoc, chlopcze. Dobranoc. - Dumbledore usmiechnal sie dobrodusznie.
Za drzwiami na chlopaka czekal Filch, który chcial miec pewnosc, ze chlopak trafi do swojego pokoju, a nie zacznie lazic byle gdzie. Przy obrazie Grubej Damy Black wypowiedzial haslo ("Slizgoni to zdechle sledzie") i przeszdl przez dziure w scianie. W pokoju wspólnym Gryfonów byla tylko jedna osoba. To James siedzial przy kominku i ogrzewal dlonie. Kiedy uslyszal kroki, odwrócil sie w strone przejscia. Usmiechnal sie na widok przyjaciela.
- I jak?
- Szkoda gadac. - Syriusz usiadl w drugim fotelu. - Nie wiem nawet, czy uwierzysz w to, co powiem. To zbyt nieprawdopodobne.
- Wiesz, po twoim odejsciu ludzie uzgadniali rózne mozliwosci i wiele z nich bylo nieprawdopodobnych. Najbardziej absurdalna byla ta, ze Remus i Filch maja romans.
- HA! I tu sie myla. Jest cos gorszego, o wiele gorszego!
- Czy to jest w ogóle mozliwe?
- Jasne. Co bys zrobil, gdybym ci powiedzial, ze... - tutaj znizyl glos do szeptu i przyblizyl sie do Jamesa - ... ze Remus Lupin jest wilkolakiem?
Potter spojrzal na niego jak na wariata. Syriusz wygladal na powaznego, ale ile razy czlowiek moze dac sie nabrac na taka mine? Ale to by tlumaczylo comiesieczne znikniecia Remusa. Brunet poprawil okulary, po czym wstal i podszedl do okna. No tak, zgadza sie. Dzisiaj zaczela sie pelnia. A to znaczylo, ze Black po raz pierwszy nie zrobil go w balona. To znaczylo, ze ich kolega byl... interesujacym przypadkiem. James powoli zaczynal wszystko rozumiec. To dlatego Lupin nie chcial sie z nikim zadawac. Potter spojrzal znaczaco na przyjaciela. Wzrok tego drugiego wskazywal na to, ze pomyslal dokladnie o tym samym.
Nastepnego dnia Syriusz zastanawial sie nad tym, czy aby nie pójsc do tamtej chaty, ale nawet gdyby chcial, nie doszloby do tego. Po obiedzie jego i Jamesa zaczepil Malfoy z kolegami. Jak na "ciezko rannych", jak to utrzymywali Slizgoni, dosyc szybko wyszli ze skrzydla szpitalnego. Lucjusz byl wsciekly, chyba nawet bardziej od Remusa po przemianie. To samo towarzyszacy mu Snape. Bedacy z nimi Crabbe i Goyle byli na to za glupi.
- Gdzie on jest?! Gdzie jest ten wasz "bohater"?! - wrzasnal blondyn, lypiac gryznie swymi stalowoszarymi oczyma, tak ze ciekawscy ludzie zaczeli sie zbierac na korytarzu.
- A co to ja jestem? Jego nianka? - zapytal Syriusz.
- Wiesz, gdzie on jest! Mnie nie oszukasz! Pewnie siedzi w Gryffindorze i boi sie stamtad wysciubic nosa!
- Mylisz sie, tam go nie ma. Mozesz sprawdzic, jak chcesz.
Tutaj Malfoy troche zwatpil. Gdyby Remus rzeczywiscie ukrywal sie w "swoim" domu, Black nie proponowalby mu malego sledztwa. Wiec to odpada. Teraz pozostalo tylko wyjsc z twarza z calej tej sytuacji.
- Pogadamy potem, Black.
- Nie mamy o czym, MALFOY.
To mówiac, Syriusz przepchnal sie przez tlumek gapiów i ruszyl w strone podwórka. Musial jakos odreagowac. Lucjusz troche go wkurzyl. Dlaczego przypuszczal, ze on cos wie? No i teraz nie mozna bylo pójsc do tamtej chaty, kiedy Slizgoni obserwowali kazdy jego krok.
James znalazl swojego przyjaciela w jednym z nieczesto odwiedzanych przez innych zakatków (znajdowal sie zbyt blisko Zakazanego Lasu). Chlopak wyzywal sie na murze, walac w niego piesciami i kopiac ile wlezie. Potter usmiechnal sie na ten widok, ale na razie nic nie mówil. Usiadl na trawie i przygladal sie na zmaganiach Blacka z murem. Wygladalo to tak, jakby chcial go zburzyc.
- Co cie tak rozwscieczylo? - zapytal James, kiedy Syriusz polozyl sie na ziemi.
- Malfoy, a kto?!
- Moge o cos zapytac?
- Jak musisz...
- Co ci tak zalezy?
Chlopak spojrzal na kumpla, jakby widzial go po raz pierwszy w zyciu. O co mu chodzilo? Wiedzial przeciez, ze nie byl zbyt dobry w tych jego aluzjach!
- Wiesz dobrze, o co mi chodzi, Syriuszu. Od wczoraj zachowujesz sie jakos... inaczej. Przez te trzy poprzednie lata nawet nie spojrzales na Remusa Lupina, a teraz nagle tak bardzo sie nim przejmujesz. Cos mi tu nie pasuje.
Aha. To o to chodzilo. Black zalowal, ze nie potrafil odczytac z tonu glosu uczuc swojego przyjaciela. Nie wiedzial, czy zabrzmial w nim wyrzut, zmartwienie, czy ciekawosc. A moze podejrzliwosc? Po prostu tego nie wiedzial.
- Zdarzylo ci sie kiedys bardzo pomylic w stosunku do kogos? Bo mnie tak. Przez trzy lata mialem go za szaraczka i pupilka nauczycieli, który nie bedzie tracil czasu z miernotami takimi jak my czy cala reszta. Az nagle znajduje go w tym pokoju, zmieniajacego sie w wilkolaka. Jak mam byc szczery, to jego miejscu wolalbym sie powiesic, niz przechodzic przez takie pieklo. Wiesz, to chyba cholernie boli. Gdybys go tylko widzial...
- Czy mi sie wydaje, czy w glosie Syriusza Blacka zabrzmial podziw?
- Nie wydaje ci sie, stary. - Black zdobyl sie na slaby usmiech. - Chcialem do niego wpasc, ale... no, sam rozumiesz.
Na jego slowa James wstal i zrobil grozna mine. Spojrzal wsciekle na przyjaciela. Podszedl do niego i zlapal za koszulke.
- Ty, Black, a jednak wiedziales, gdzie on sie ukrywa! - zaczal nasladowac ton Lucjusza. - Nigdy ci tego nie daruje, podly oszuscie! Ty kanalio! Ty lotrze! Ty...
- James... plujesz na mnie.
- Sorki, to mialo tylko oddac jeszcze dokladniej zachowanie swietego Malfoy'a. - Potter zlozyl raczki jak do modlitwy. Brakowalo mu tylko aureolki nad glowa. Syriusz usmiechnal sie na ten widok, po czym wstal. Przypomnial sobie, ze profesor Cloud zadal im referat o szkodliwym uzyciu eliksirów przez mlodziez. Wprawdzie nie chcialo mu sie tego pisac, ale trzecia kapa w tym miesiacu nie zapowiadala sie zbyt fajnie. Nie dosc, ze MrCloud zacznie robic mu uwagi przy calej grupie, to jeszcze mamuska bedzie sie pieklic. Tak wiec, chcac nie chcac, chlopak musial sie za to wziac. Chociaz byl piatek popoludniu i bylo jeszcze duzo czasu do napisania tego referatu przez weekend, ale chcial miec to juz najpredzej za soba.
- O czym bedziemy pisac? O próbie otrucia Clouda tydzien temu? - zapytal, kiedy siedzieli obaj w pokoju wspólnym Gryfonów nad czystymi zwojami pergaminu.
- Ty myslisz, czemu w ogóle zadal nam to chore cos, jesli nie wlasnie przez to? Jakis dowcipnis sie znalazl, a my teraz mamy cierpiec. - westchnal James, patrzac ciagle na tytul referatu. - Pewnie jeszcze sobie mysli, ze to nasza sprawka...
- Jasne. Wszystko zle, co dzieje sie w tej budzie, to nasza wina, a swiety Malfoy plaszczy dupe w Slytherinie i opowiada swoim umilowanym braciom i siostrom, w co nas wpakowal.
- Myslisz, ze tym razem to tez byl on?
- Jasne, a kto? Uzywanie eliksirów przez mlodziez moze miec swoje zgubne skutki. - myslal na glos nad poczatkiem referatu.
- Chyba bardziej pasowaloby: CZY uzywanie eliksirów przez mlodziez ma tylko szkodliwe skutki?
- O, to jest dobre, Jim! Wiele przykrych zdarzen niestety pokazuje, ze tak. Przykladem moze byc...
Chlopcy zabrali sie za pisanie, bo skoro mieli juz poczatek, to reszta poszla im jak z platka. Po dwóch godzinach skonczyli, a kazdy z nich zapelnil az piec zwojów pergaminu. Syriusz wygladal na zadowolonego z siebie, bo rzadko kiedy az tak bardzo sie staral napisac cokolwiek, wlaczajac w to listy do rodziców. Przeciagnal sie w fotelu i ziewnal glosno. Potem zerknal odruchowo na zegarek. Byla prawie siódma, wiec trzeba bylo zejsc na kolacje. Kiedy siedzieli przy stoliku, nagle odezwal sie do nich Peter Pettigrew, kolega z grupy:
- Sluchajcie... Nie mielibyscie ochoty wybrac sie jutro rano, jeszcze przed switem, do Hogsmade?
- W sumie rzeczy, to sie tam wybieralismy, ale po kiego grzyba chcesz tam lezc tak wczesnie? - Black wygladal na zdziwionego.
- Mam pewna sprawe do zalatwienia. - wyjasnil Peter konspiracyjnym szeptem. - Ktos bedzie tam na mnie czekal...
- Eee... bójka? No sorry, stary, ale nie bede robil za goryla, który goscia zalatwi za ciebie.
- Nie, nie! To nie o to chodzi! Chce cos kupic u pewnej osoby...
- Brzmi to niezbyt legalnie. - Zauwazyl James, przygladajac sie uwaznie malemu Pettigrew. - Co zamówiles?
- No... wiec... tego... - chlopak wygladal na zmieszanego.
- Móglbys mówic troche jasniej?
- Ja... zamówilem... Blue Fairy.
Na te slowa James i Syriusz zrobili duze oczy. Wpierw mysleli, ze troche sie przeslyszeli. Przeciez te cuda byly niedozwolone wsród uczniów. Blue Fairy to nie byle co!
- Bujasz, co nie? - zapytal Black, ale Peter pokiwal przeczaco glowa. - Ale... Wiesz, do czego ONE sa zdolne?!
- Jest tylko jedna...
- No i co z tego? Blue Fairy to Blue Fairy! Facet, jestes bardziej szurniety od Hagrida!
- To znaczy, ze sie nie zgadzacie?
- No co ty! Jasne, ze sie zgadzamy! Bedzie niezla jazda, co nie, James?
- Taa... Bez trzymanki. - Potter usmiechnal sie promiennie do przyjaciela.
Nastepnego dnia przed switem cala trójka udala sie do Hogsmade, co o tej godzinie bylo równie nielegalne, jak wlazenie do Zakazanego Lasu, czy chodzenie w nocy po Hogwarcie. Na szczescie, udalo sie jakos ominac Filcha i jego "kochana" Pania Norris i wybiec z zamku calo i zdrowo. Cala droge przebyli pieszo, bo na miotlach za bardzo rzucaliby sie w oczy. Podczas wyprawy Peter wyjasnil kolegom, ze umówil sie z tym osobnikiem w poblizu Wrzeszczacej Chaty.
- Nie mogles znalezc jakiegos innego miejsca? - zdziwil sie James.
- Cóz to, kolezko, boisz sie? - zapytal Syriusz z lekka kpina.
- Wiesz, ze to niezbyt przyjemne miejsce. - Potter az sie wzdrygnal z obrzydzeniem.
Kiedy dotarli na pagórek, Wrzeszczaca Chata stala cicha i mroczna, jakby nie ta sama. Pettigrew odnalazl wzrokiem mezczyzne w szarym plaszczu, z kapturem nasunietym na glowe i podazyl w jego strone. Jego towarzyszom niezbyt spodobala sie ta postac, ale bylo juz za pózno, zeby cokolwiek zrobic. Peter wlasnie dokonal transakcji - podal postaci maly woreczek, a sam otrzymal w zamian pudeleczko, w którym cos sie poruszalo, jakby za wszelka cene chcialo sie wydostac. Chlopak otrzymal równiez jakis notes, najprawdopodobniej zawierajacy wskazówki co do opieki nad Blue Fairy. Pózniej mezczyzna odszedl, a Peter wrócil szczesliwy do swoich kolegów. Zaczynalo switac...
Wtem powietrze przeszylo dlugie i bolesne wycie, jakby ktos obdzieral wilka zywcem ze skóry. Wrzeszczaca Chata w koncu sie odezwala. Pettigrew zaczal uciekac z wrzaskiem, sciskajac w dloniach pudelko. James zrobil krok do tylu i spojrzal na swojego przyjaciela. Syriusz stal w miejscu jakby wrósl w ziemie. Nie pomagalo pociagniecie za rekaw, ani klepniecie w ramie. Nie reagowal na glos. Wygladal tak, jakby w tej chwili uswiadomil sobie cos niezwykle waznego. Nagle odwrócil sie w strone bruneta i popatrzyl na niego nieco nieprzytomnym wzrokiem.
- James... W tej chacie wcale nie straszy... - wyszeptal ochryplym glosem.
- O czym ty mówisz?! Sam przeciez to slyszales juz wiele razy! - James wskazal na Wrzeszczaca Chate.
- Tak... Slyszalem tez przedwczoraj wieczorem, kiedy... To nie sa zadne duchy, James. To Remus.
- Co?!
Jednak Potter nie zdazyl juz zareagowac w zaden inny sposób, bo jego przyjaciel pognal w strone chaty. Brunet nie mial innego wyjscia, jak pobiec za nim. Syriusz dopadl drzwi i pociagnal za klamke. Nic z tego, byly zamkniete na klucz. W takim razie pozostalo juz tylko jedno - wywazenie ich. Krzyki protestu Jamesa, które docieraly jakby z daleka, calkowicie zlekcewarzyl. Uderzyl w drzwi calym cialem i te momentalnie otworzyly sie. Az dziw bierze, ze nie wypadly razem z zawiasami.
Przebywajacy wewnatrz chlopak zdawal sie nie uslyszec tego halasu. Lezal na ziemi w pozycji embrionalnej. Byl nagi, przykryty jedynie jakims brudnym przescieradlem. Jego podarte szaty lezaly gdzies w kacie. Dlonmi zakrywal sobie glowe i plakal glosno. Z jego piersi raz po raz wydobywal sie tlumiony przez placz jek. Moze byly to jakies slowa, a moze po prostu kwilenie z bólu, tego juz Syriusz nie potrafil okreslic. Mial racje. Remus byl tutaj. Nie cieszylo go to jednak. Akurat w tej chwili, kiedy Lupin sie zalamywal, wolalby tu nie byc. Pewnie chlopak równiez nie chcial, by ktos go widzial w takim stanie. Black juz mial zamiar sie wycofac, kiedy obok niego pojawil sie James. Na widok lezacego na ziemi szatyna zdziwil sie wielce, ale nic nie powiedzial. Zerknal pytajaco na Syriusza, jakby tez sie zastanawial, czy nie lepiej byloby, gdyby sie stad wyniesli.
Placzacy chlopak zaczal sie powoli uspakajac. Usiadl, podkurczajac nogi i oparl lokcie na kolanach. Ukryl twarz w dloniach i wyszeptal sam do siebie: "Uspokój sie, Moony. Uspokój sie..." Nagle drgnal, jakby zdal sobie sprawe z tego, ze nie jest tu sam i podniósl glowe. Na widok Syriusza i Jamesa jego oczy rozwarly sie szeroko z przerazenia. Ten stan nie trwal jednak dlugo. Przerazenie ustapilo bowiem miejsca zlosci.
- Odejdzcie stad. - powiedzial drzacym od gniewu i niedawnego placzu glosem. - Glusi jestescie?! Wynoscie sie, ale to juz!!!
Chlopcy popatrzyli wpierw na niego, oslupiali, potem na siebie, pytajaco, po czym wzruszyli ramionami i opuscili dom. Syriusz zamknal drzwi, ale nagle jakby sobie o czyms przypomnial i nacisnal klamke. Nie potrafil ich otworzyc. Zupelnie tak, jakby byly zamkniete na klucz. Pewnie Lupin mial przy sobie rózdzke i zrobil to za pomoca czarów. Szczerze mówiac, to jego zachowanie troche szokowalo, biorac pod uwage, ze znalo sie go jako grzecznego i niesmialego chlopca. A tu takie slowa, wypowiedziane takim tonem...
Pózniej James i Syriusz szukali Petera, ale na marne. Chlopak chyba popedzil az do Hogwartu. Znany byl w koncu z tego, ze nie nalezal do najodwazniejszych. No, i mial juz to, czego tak pragnal, czyli pudelko z Blue Fairy, wiec juz nic i nikt inny nie bylo mu do szczescia potrzebne. Black zaczal w drodze nawet zartowac, czy sobie tez takiej nie sprawic, ale Potter doszedl do wniosku, ze ta gadka byla tylko nieudolna próba rozluznienia atmosfery. Wczesniej panowalo miedzy nimi niezreczne milczenie, jakby kazdy sie bal, ze ten drugi nagle zacznie mówic o tym, co zobaczyli. A trzeba bylo przyznac, ze Remus w tamtej chwili wygladal doprawdy zalosnie. Jeszcze bardziej niz zwykle (szczególnie w tej za duzej szacie i wiecznie zamyslonym wzrokiem), a to juz zakrawalo na patologie.
Peter rzeczywiscie byl w Hogwarcie. Siedzial w pokoju wspólnym Gryfonów i zawziecie studiowal notatnik tego osobnika przywodzacego namysl szpiega z Krainy Deszczowców. Na razie nie zamierzal uwalniac Blue Fairy i wypróbowac jej mozliwosci. Wpierw musial wykuc "instrukcje obslugi". Jednak pojawienie sie dwóch towarzyszy, których zostawil przed Wrzeszczaca Chata, przerwalo mu poznawanie tajników swojego nowego nabytku. Syriusz walnal znaczaco w blat stolika, zeby maly Pettigrew laskawie go zauwazyl, bo wczesniej nieudolnie uwazal, ze nie widzi ani jego, ani Jamesa. Peter spojrzal zlekniony sponad notesu w ciemne i rozwscieczone oczy Blacka.
- Przegiales. - w uszach zabrzmial mu glos pelen zlosci.
- Ja... Wybaczcie mi, prosze! - pisnal przerazony chlopak, odrzucajac notes i padajac na kolana. - Nie panowalem nad soba! Bylem przerazony! Sami to slyszeliscie! To brzmialo jak wycie potepienców z piekla! Blagam was o wybaczenie!
- Wiesz co, Pete? Wstawaj, bo sie zalosny robisz. Nastepnym razem nie zaciagaj ludzi o nieludzkich godzinach w takie miejsca. Pomyslec, ze jeszcze cie szukalismy.
- Jeszcze raz bardzo przepraszam...
- No dobra, przyjete. Nie, James? - Potter skinal Syriuszowi glowa. - No, Pete, to gdzie zapodziales tego zwierzaka?
- Na razie chowam ja pod lózkiem. No wiesz... Trzeba najpierw z tym sie zaznajomic. - Pettigrew podniósl notes z podlogi. - Moge wam ja kiedys odstapic, jesli ladnie poprosicie. - na jego twarzy pojawil sie lubiezny usmieszek.
- Eee... wiesz co, stary? Nie skorzystam...y. - poprawil sie na widok spojrzenia przyjaciela.
Reszte dnia Peter spedzil na studiowaniu tamtego notesu, zapominajac calkowicie o pracach domowych. Natomiast James i Syriusz wlóczyli sie po Hogwarcie i okolicach, ani slowem nie wspominajac o tym, co zobaczyli w Wrzeszczacej Chacie. Chociaz kiedy weszli wieczorem do swojej sypialni, Black rzucil okiem na swoje poslanie, a w jego wzroku kryla sie pogarda. Ktos inny musial teraz spac na podlodze, owiniety w brudne przescieradla. Jezeli w ogóle spal... Potter zerknal ukradkiem na swojego przyjaciela i od razu odgadl, co mu chodzi po glowie. Pominal jednak ten fakt milczeniem. Westchnal glosno i polozyl sie do lózka. Mial dziwne wrazenie, ze w nocnej ciszy, jaka zapanowala w Hogwarcie, uslyszal dalekie wycie i ujadanie. W pierwszej chwili wzial to za omam sluchowy. Zmienil jednak zdanie, gdy ujrzal Syriusza siedzacego na parapecie okna, wsluchanego w odglosy nocy. W pierwszej chwili chcial do niego podejsc i zagadac, ale nagle zrezygnowal. Po co wyrywac czlowieka z zamyslenia? Pewnie dochodzi teraz do bardzo waznych wniosków, albo po prostu rozmysla nad losem kolegi Remusa Lupina, na którego jesli predzej zwracal uwage, to wyzywal go od kujonów. W koncu to pewnie jego wycie przedzieralo sie przez aksamitna noc.
Nastepnego dnia, kiedy dwaj przyjaciele szli na sniadanie w towarzystwie Petera, który uczepil sie ich jak rzep psiego ogona, spotkali na jednym z korytarzy Remusa. Syriusz i James przystaneli, zaskoczeni, natomiast Pettigrew nawet chlopaka nie zauwazyl. Lupin równiez przystanal. Byl strasznie blady, a nowa szata wisiala na nim jak na wieszaku. Pewnie przyniesiono mu obojetnie jaka. Teraz patrzyl niepewnie na swoich kolegów z Gryffindoru, których wczoraj tak paskudnie potraktowal. Bylo mu wstyd, ale nie chcial, by ktokolwiek patrzyl na niego, gdy placze. W koncu zaden facet tego nie lubi. W dodatku Black, którego wczesniej o malo nie zabil... Przelknal glosno sline i spojrzal na Syriusza i Jamesa.
- Ja... Przepraszam. Dalem sie poniesc emocjom.
Peter dopiero teraz go spostrzegl i zastanawialo go, za co taka niedojda moze przepraszac Wielkiego Blacka i Wielkiego Pottera. Jednak jego ciekawosc nie zostala zaspokojona. Zobaczyl tylko, jak dwaj "Wielcy" usmiechaja sie do Remusa pojednawczo. Potem poszli na sniadanie, a mijajac Lupina Syriusz klepnal go w ramie i szepnal:
- Nie ma sprawy, stary.
Pettigrew pognal za tamtymi dwoma. Natomiast Lupin stal caly czas w miejscu, oszolomiony. Myslal, ze mu tego nie daruja, a Black to juz szczególnie... A tu cos takiego. Nagle odwrócil sie w strone odchodzacych i juz otworzyl usta, by cos powiedziec, ale zrezygnowal z tego. Zobaczyl, jak chlopacy smieja sie i przybijaja "piatke". Nie, to co przed chwila chcial zrobic, bylo chore. Nie w jego stylu. Ot, co. Nie pasowal do tego towarzystwa. Mimowolnie dotknal lewego ramienia. Mimo, ze dlon Syriusza dotknela go tylko na sekunde, a moze i mniej, mozna bylo poczuc bijace z niej cieplo... Remus zarumienil sie, gdy tylko o tym pomyslal. Stwierdzil, ze musi isc sie leczyc, skoro dotkniecie reki chlopaka sprawilo mu jakakolwiek przyjemnosc. Chwile pózniej zaczal to tlumaczyc tym, ze po prostu nikt od dawna nie wykonal w jego strone jakiegokolwiek gestu sympatii. I tyle.
Jakis czas pózniej znalazl sie w swoim dormitorium. Byl sam, bo wszyscy Gryfoni poszli na sniadanie. On nie mial ochoty na jedzenie. Marzyl jedynie o cieplym i miekkim poslaniu, w którym mozna by bylo wreszcie wypoczac. Ledwo polozyl sie w lózku, od razu ogarnal go blogi sen. Nie wiadomo, co mu sie snilo, ale musialo to byc cos przyjemnego, bo kiedy Syriusz wszedl do tej sypialni, zobaczyl na twarzy Lupina blogi usmiech. Troche go to zaskoczylo. Przeciez ten chlopak NIGDY sie nie usmiechal. Szczerze mówiac, to wpadl tu wlasnie po to, zeby zamienic z nim kilka slów.
- No, to troche poczekam. - westchnal Black, okrywajac dokladniej Remusa. - A ty sie wyspij, ma...ly? - spojrzal ze zdezorientowaniem na reke Lupina, sciskajaca jego dlon. Twarz chlopaka rozjasnil jeszcze szerszy usmiech, pelen blogosci. Kolega przyjrzal mu sie uwazniej.
- Czlowieku, spisz, czy jaja sobie ze mnie robisz?
Zero odpowiedzi. Tylko glosne westchniecie i ciche mamrotanie spiacego czlowieka. Uscisk rozluznil sie. Za to szczuple palce zaczely gladzic dlon Syriusza, który poczul, ze sie rumieni. Nie panowal nad ta reakcja, która nieczesto mu sie zdarzala. Doszedl do wniosku, ze Remus na pewno spi. Przeciez nie wyprawialby takich glupot, prawda? Black odsunal swoja dlon i spojrzal jeszcze raz podejrzliwie na Lupina. Stwierdziwszy juz na 100%, ze "maly" jest w stanie cudownej sennej nieswiadomosci, opuscil pokój.
Gdy tylko wyszedl do pokoju wspólnego, zaczely dziac sie dziwne rzeczy. Peter wylecial jak torpeda ze swojego dormitorium, wrzeszczac w nieboglosy: "Podly oszust!" Za nim wybiegl wysoki chlopak o dlugich do pasa, niebieskich wlosach i blekitnych oczach. Syriusz usiadl na podlodze obok Jamesa i obaj zaczeli zataczac sie ze smiechu. To z cala pewnoscia byla Blue Fairy po metamorfozie, tylko ze zamiast slicznej samiczki pan "deszczowiec" sprzedal Pettigrew samczyka, tez niczego sobie. Samczyk ten unosil sie w powietrzu tuz nad swoim nowym panem, gotów na jakiekolwiek rozkazy. W koncu Peter zostal przyszpilony do sciany i chlopaczek o malo go nie pocalowal, kiedy rozlegl sie pisk:
- Nie! Zostttaw mnnnie! Idz sobie do kogo chcesz! - nowy pan Blue Fairy pomachal na ludzi w pokoju wspólnym i jego reka niechcacy wskazala w koncu nie kogo innego, jak Syriusza Blacka. Samczyk doszedl do wniosku, ze teraz to jest jego wlasciciel i podfrunal do niego. Stanal na podlodze i zaczal przygladac sie uwaznie Gryfonowi, najdluzej zas jego czarnym wlosom, skreconym w dready. W koncu doszedl chyba do wniosku, ze co jak co, ale wyglad niewinnego chlopaczka chyba sie temu facetowi nie spodoba, bo zaczal sie zmieniac. W koncu ze starego wygladu zostaly mu tylko te dlugie i niebieskie wlosy. Oczy mial teraz granatowe. Poza tym urósl i stal sie ogólnie rzecz biorac lepiej zbudowany. Jego ubranko w niebieskich odcieniach zmienilo kolor na czarny. Zerknal pytajaco na Syriusza.
- No i jak? Moze byc? - zapytal niskim glosem, na którego dzwiek kilka dziewczyn pomdlalo. Black po raz pierwszy w zyciu zapomnial jezyka w gebie. Czego to cos w ogóle od niego chce? Przeciez mialo nalezec do Petera, no nie? To po kiego grzyba teraz jego rozbiera wzrokiem? To chyba jakis zbokol jest!
- Ta... jasne. - odparl bez przekonania, ale "ta gadzina" wygladala na zadowolona.
- Naprawde ci sie podoba? Taaak sieee cieeeszeee!!! - samczyk podbiegl do Syriusza i zaczal go sciskac. - Mozesz mi mówic Blue! - wyszczerzyl zabki w promiennym usmiechu.
- A mozesz mnie puscic?
- Dlaczego? Dopiero sie poznalismy! Chce nawiazac blizsza znajomosc!!!
Na te slowa James parsknal smiechem, a Black zrobil przerazona mine. U Blue Fairy "blizsza znajomosc" mogla znaczyc tylko jedno. A on nie chcial takiej "znajomosci". Kiedy wiec Blue zaczal sie znów niebezpiecznie do niego zblizac, zerwal sie do ucieczki. Mial nadzieje, ze zgubi jakos to chore na umysle stworzenie. No i Dumbledore! Trzeba bylo go powiadomic! Jednak od profesor McGonagall dowiedzial sie, ze dyrektor wyjechal i nikomu nie bylo wiadomo, kiedy wróci. A jej wstydzil powiedziec sie o tym problemie, który szukal go wszedzie. Chlopak postanowil gdzies sie ukryc. Gdzies, gdzie Blue Fairy go nie dopadnie.
Nie znalazl odpowiedniej kryjówki przez caly dzien, bo gdziekolwiek by nie wlazl, "to cos" i tak go znajdowalo. Jakby mialo jakis szósty zmysl, czy cos w tym stylu. Dormitorium musial zamknac wieczorem na klucz, zeby Blue przypadkim w nocy do niego nie wlazl i nie zaczal kombinowac. W dodatku znajomi nie smiali sie z Petera, który zakupil w koncu to cholerstwo, tylko z niego wlasnie, nieszczesliwej ofiary glupoty wstretnego Pettigrew. Nawet James sie z niego nabijal tekstami w stylu: "Gdybym wiedzial, ze wolisz chlopców, juz dawno bardziej bym sie staral." Na szczescie w jego przypadku byly to tylko zarty, bo wszystkim bylo wiadomo, ze ugania sie jak wariat za niejaka Lilly, równiez Gryfonka.
W poniedzialek rano Syriusz równiez nie zaznal spokoju. Samczyk usiadl obok niego przy sniadaniu i trzymal mocno jego kurtke. Jakby wiedzial, ze chlopak zamierza mu zwiac. Chlopacy nadal nabijali sie z kolegi. Tylko Lupin siedzial cicho i udawal, ze jego to wcale nie obchodzi. Tego dnia nie zjadl zbyt wiele (jeszcze mniej niz zazwyczaj, a to trudno sobie wyobrazic). Kiedy Blue zaczal ni stad, ni zowad gladzic tors Blacka, szatyn odstawil z hukiem puchar, z którego wlasnie pil i odszedl od stolika. Dopiero na korytarzu zdal sobie sprawe, ze zachowal sie jak debil i ze Gryfoni patrzyli za nim, kiedy odchodzil. Pewnie zastanawiali sie, co moglo go tak wkurzyc. Fajnie. Ostatnio ciagle robil z siebie glupka. Mial nadzieje, ze na zajeciach sie to nie objawi, bo zostaly niecale trzy miesiace do zakonczenia roku szkolnego.
Na eliksirach MrCloud zebral zadane referaty, po czym oznajmil, ze dzis beda sie uczyc wytwarzac antidotum na jad bahanek. Podczas gdy uczniowie wykonywali odpowiednie czynnosci, on spacerowal sobie miedzy nimi, czyniac niektórym mniej lub bardziej zgryzliwe uwagi. Zatrzymal sie na dluzej przy Syriuszu i zaczal go ostro krytykowac. Chlopak nie wytrzymal i wywalil kociolek na ziemie. Nie wiadomo, co zawieral, ale na pewno nie antidotum. Tajemnicza substancja wyzarla dziury w kamiennej podlodze...
- Na Salazara, cos ty tutaj dodal, Black?! I jak ty sie zachowujesz?! Minus 50 punktów dla Gryffindoru za takie zachowanie! I zostaniesz po zajeciach, zeby to posprzatac!
To mówiac, profesor odszedl od rozzloszczonego ucznia, aby podokuczac tym mniej nerwowym. Po lekcji w sali zostali tylko Syriusz i Lupin, który musial odbyc swoja kare. Szatyn patrzyl z obawa na swojego kolege, który podczas szorowania podlogi ciagle mruczal pod nosem jakies paskudne przeklenstwa. Nagle Remus zdal sobie sprawe, ze znajduje sie tuz za Blackiem i ze dotyka jego ramienia, aby zwrócic na siebie jego uwage.
- Czego?! - warknal brunet, odwracajac sie w jego strone.
- Moze ci... pomóc? - zapytal cichutko, wystraszony nieco ta ostra reakcja. Syriusz przez chwile sprawial wrazenie zaskoczonego, a pózniej - zaklopotanego. Fajnie. Wyzyl sie wlasnie na osobie, która chciala mu pomóc. Udal jednak, ze nic sie nie stalo i zapytal:
- Jak chcesz to zrobic? To cos wyzarlo dziury w podlodze, a reszta, która zostala, nie chce zejsc!
- O tak.
Lupin machnal rózdzka i zarówno niebezpieczna ciecz, jak i dziury w podlodze znikly. Brunet wpatrywal sie to w niego, to w kamienna posadzke i nie potrafil wydusic z siebie slowa. Wiedzial, ze ten chlopak to geniusz, ale zeby az taki? Tego to chyba w szkole nie ucza, prawda? Zerknal na szatyna z nieukrywanym podziwem. On sie do niego USMIECHAL. Wprawdzie leciutko, niesmialo, ale to zrobil. Niebywale. Nagle trzasnely drzwi i w progu sali pojawil sie zziajany Blue, którego Syriusz cudem pozbyl sie przed zajeciami. Jednak ten go w koncu znalazl i nie wrózylo to nic dobrego. Pan Blue Fairy nie wygladal na zadowolonego.
- Gdzie on jest?! - wrzasnal, przemierzajac sale. - Gdzie sie podzial ten niewdziecznik?!
- Eee... - wyjakal Black. Lupin sie nie odzywal. Wygladal na obrazonego. W dodatku wyszedl, tlumaczac sie tym, ze lepiej bedzie, jesli zostawi ich samych. Brunet patrzyl za nim z panika w oczach, jakby chcial zawolac "Nie zostawiaj mnie!!!"
- Nie mówie o tobie, ty mój skarbie, tylko o tym wrednym nauczycielu, który tak podle cie potraktowal! Jak on tak mógl?! Juz ja z nim pogadam, niech no go tylko znajde!
- Blue, ty chyba zartujesz?!
- Alez mówie calkiem powaznie, skarbie!
Niebieskowlosy podszedl do Syriusza z zamiarem wysciskania i wycalowania go, ale chlopak zdazyl umknac. Wybiegl z klasy, jakby sie palilo i Blue tyle go widzial. Samczyk tlumaczyl to tym, ze pewnie jego pan wybiera sie teraz na nastepne zajecia.
Nastepny tydzien mijal tak samo: Blue latal za Blackiem, ten uciekal, Potter sie z tego smial, a Lupin wygladal na coraz bardziej wscieklego. Sam siebie nie rozumial. Co go niby tak denerwowalo? Bylo wiadome, ze tylko przebojowi potrafia jakos uzyskac sympatie Syriusza i Jamesa. On sie do tego nie nadawal i doskonale o tym wiedzial. Mimo tego czul gorycz przepelniajaca jego serce. Niedawno uzyskal jakis drobny sygnal z ich strony. Moze powinien jednak wtedy do nich zawolac? Moze dlatego nadal traktowali go jak powietrze? Az skarcil sie w duchu za to ciagle gdybanie. To mu sie tylko wydawalo. Zaden z nich nie mialby ochoty sie z nim zaprzyjaznic, a juz Black na pewno. W koncu mial swoje niebieskowlose bóstwo. Remus przylapal sie na tym, ze jest chyba zazdrosny. Ale niby o kogo?! Podziwial Syriusza przez te wszystkie lata, to prawda, ale nic poza tym! Wiedzial tez, ze sam nigdy w zyciu taki nie bedzie, chociaz przydalaby mu sie taka pewnosc siebie. Szatyn stwierdzil, ze dzieje sie z nim cos dziwnego. Cos, czego niezmiernie sie bal. Nie bywal raczej zazdrosny, a juz o chlopaka szczególnie. Moze sie rozchorowal? Albo ktos mu dal cos dziwnego do wypicia?
Te rozmyslania zaprzataly jego glowe równiez w poniedzialek, tydzien po zajsciu z tym "antidotum" Syriusza. Byla dluzsza przerwa miedzy zajeciami, wiec Remus wybral sie na przechadzke na swiezym powietrzu. Byl tak zajety sprawa swojego dziwnego zachowania, ze nie zauwazyl, iz Slizgoni traktuja go raczej normalnie. Z zamyslenia wyrwaly go dopiero czyjes krzyki. To Black uciekal po dachu Hogwartu przed tym calym Blue. James Potter stal na dole i wrzeszczal na kumpla, aby ten "natychmiast zlazil, bo jeszcze zleci i sie zabije". Chlopak jakby to wykrakal, bo Syriusz trafil na obluzowana dachówke i zaczal spadac. Wprawdzie chwycil sie rynny, ale nie byl w stanie sie podciagnac. Lupin najpierw wytrzeszczyl szeroko oczy z przerazenia na ten widok, po czym podbiegl do pierwszoklasistów uczacych sie ujatrzmiac miotly, zrywajac z siebie przy tym za duze szaty. Ubranie, jakie mial na sobie pasowalo na niego idealnie, a byly to czarne sztruksy, welury i zielona trykotka bez nadruku. Lupin podbiegl do pierwszego pierwszoroczniaka z brzegu i krzyknal do jego miotly: "Do mnie!" Potem wskoczyl na nia i poszybowal w strone szkoly. Ze zgroza zauwazyl, ze brunet zaczyna spadac. Sila woli wydusil z miotly jeszcze wieksza predkosc i dal nura za spadajacym. W koncu chwycil go za reke i cudem chyba znalazl w sobie tyle sily, aby go wciagnac na latajacy pojazd. Chwile pózniej wyladowal obok oszolomionych tym wyczynem pierwszoklasistów i zszedl z miotly. Wlasnie wtedy podlecial do nich ten caly Blue.
- Syriuszku, skarbie, nic ci nie jest?
"Syriuszek" nie zdazylby odpowiedziec nawet gdyby chcial. Remus podszedl do Blue z nieukrywana nienawiscia w oczach i wrzasnal ile mial sil w plucach:
- CO TY SOBIE, KURDE, WYOBRAZASZ?! O MALO GO NIE ZABILES, DEBILU JEDEN! SKORO TO TWÓJ PAN, TO POWINIENES O NIEGO DBAC, A NIE PRÓBOWAC ZABIC! A TERAZ ZJEZDZAJ MI Z OCZU, KANALIO, PÓKIM DOBRY!!!
Stworkowi pojawily sie lezki w oczach i odlecial bez slowa. Syriuszowi wydawalo sie, ze sie przeslyszal. Przeciez Remus nigdy nie mówil w taki sposób, co nie? Nawet wtedy, gdy wyrzucil jego i Jamesa z Wrzeszczacej Chaty, nie uzywal tak "brzydkich" wyrazów. Wiedzial za to, ze Lupin jest w stanie porzadnie wrzasnac, wiec to juz go specjalnie nie zdziwilo. Kiedy szatyn odwrócil sie w jego strone, Syriusz wyszczerzyl sie w promiennym usmiechu.
- A TOBIE, CO TAK, KURDE, WESOLO?! NASTEPNYM RAZEM CHOWAJ SIE W JAKICHS BEZPIECZNYCH MIEJSCACH, A NIE DOPROWADZAJ LUDZI DO STANU PRZEDZAWALOWEGO, BIEGAJAC SOBIE JAK GDYBY NIGDY NIC PO DACHU!!!
To mówiac, Remus zabral miotle i "przypadkowo" walnal nia Syriusza prosto w nos. Chlopak rozlozyl sie na ziemi i jeknal "To bolalo!", ale Lupin juz go nie sluchal. Oddal pierwszoroczniakowi jego miotle i pozbieral swoje szaty z ziemi. Wszyscy, razem z nauczycielka od latania na miotlach, patrzyli na niego z niedowierzaniem. Nikt nie przypuszczal, ze ten chlopak tak dobrze potrafi latac!!! Tymczasem do Blacka podbiegl James i równiez zaczal go opieprzac. Niestety, tutaj nie moze to byc zamieszczone ze wzgledu na bardzo niecenzuralne slowa wypowiedziane przez Pottera. Blue mial szczescie, ze go juz tam nie bylo, bo wkurzony James bylby w stanie go pewnie pobic.
Remus schowal sie po obiedzie w jakims zielonym zakatku i tam odrabial prace domowe. Nie chcial na razie pokazywac sie szkolnej spolecznosci. Zaczynali traktowac go jeszcze dziwniej, niz po "pokonaniu" bandy Malfoy'a. Mlodsi prosili go, by uczyl ich latac na miotle, a rówiesnicy i starsi zapraszali do druzyny Quidditcha. Przeciez on znów nic takiego nie zrobil! To byl impuls! Syriusz tez go zdenerwowal, bo zaczal sie szczerzyc, jak gdyby nigdy nic. Zasluzyl sobie, zeby dostac ta miotla. A Blue to rzeczywiscie jakis kretyn. Lata za czlowiekiem po dachu, jakby nie wiedzial, ze moze spasc i sie zabic. Lupin byl tak zly, ze zamiast napisac wypracowanie na transmutacje, zrobil tylko kilka kleksów na pergaminie. Wiedzial, ze nie bedzie w stanie dzis tego zrobic, ale nastepna transmutacja byla dopiero w srode. Pewnie zdazy sie to jeszcze napisac, jesli tamci dwaj znowu z czyms nie wyskocza...
Kiedy po kolacji wrócil do pokoju wspólnego, uslyszal gromkie brawa chyba wszystkich kolegów i kolezanek z tego domu. Remus cieszyl sie, ze przynajmniej przy stoliku w jadalni siedzieli cicho i nie powiesili tam tego transparentu, który zdobil teraz jedna ze scian domu Gryffindoru: "Niech zyje wybawca Blacka!" Dobrze, ze nie bylo na nim chociaz jego nazwiska... Znów uslyszal propozycje czlonkostwa w druzynie i ponownie odmówil. Jakos nie bawila go ta gra. Gdy chcial udac sie do dormitorium, zawolal go Syriusz:
- Hej, nie napijesz sie z nami?
- Wlasnie! - zgodzil sie Daniel. - Trzeba oblac cudowne ocalenie Syriusza!
- Chlopaki, zawolajcie mnie, jak bedziecie mieli naprawde co oblewac. - powiedzial Lupin i juz chcial udac sie do dormitorium, ale wokól siebie uslyszal gwizdy dezaprobaty i drwiacy glos Blacka:
- Co to? Teraz sie cykasz?
Remus poczul, jak znów ogarnia go zlosc. To mu sie ostatnio zbyt czesto zdarzalo. Podszedl do stolika, przy którym siedzieli Syriusz, James i Peter. "Maskotki", czyli Blue nigdzie nie bylo widac. Szatyn dostal do reki kieliszek napelniony czyms, co pachnialo na alkohol. Chlopak zrobil maly lyk, po czym wybuchnal gromkim smiechem.
- I wy... chcecie pic... zwykle winko? - wydyszal w koncu.
- Wiesz, nie potrafilismy wyczarowac z wody nic mocniejszego. - wyjasnil mu Black.
Lupin usmiechnal sie tajemniczo. Reszte winka wylal na jakas roslinke stojaca na parapecie. Zdjal z siebie czarne szaty i usiadl w fotelu naprzeciwko trzech kolegów. Zamachal rózdzka nad pekata karafka z winem, po czym nalal sobie troche plynu w kolorze rdzy. Wypil wszystko jednym lykiem, a na jego twarzy pojawil sie wyraz blogiego zadowolenia.
- No, teraz jest w porzadku. Mozecie spróbowac.
- Cos ty zrobil? Soczek jablkowy? - zaszydzil z niego Peter.
- Nie, whisky.
Najpierw stwierdzil, ze wszyscy sie na niego gapia. Pózniej, kiedy starsi chlopacy rzucili sie na to z niedowierzaniem, zaczal sie po cichu smiac. Spróbowali i ci, którzy siedzieli z nim przy stoliku. Pettigrew od razu wybaluszyl oczy i wyplul wszystko na dywan.
- Co to, Pete? Czyzby bylo za mocne? - zapytal Lupin niewinnym glosikiem.
- Ej, jak tys to zrobil? - zapytal Syriusz po tym, jak opróznil juz swój kieliszek. - Wiesz... to sa te... "zaklecia od osiemnastego roku zycia" i w ogóle...
- Jak sie czyta odpowiednie ksiazki, to sie wie...
- Ty, a mozna dostac te "odpowiednie ksiazki" w naszej bibliotece? - zapytal ktos z szóstego rocznika.
- Mozna, jak sie dobrze poszuka...
- To ty caly wolny czas w bibliotece siedzisz? - zapytal Syriusz z niedowierzaniem.
- Ano, tak sie sklada.
- Trzeba sie nim zajac, James, póki nie jest jeszcze za pózno!
- No, no, no! Uwazaj! Zobaczymy, kto kim tu sie zajmie! - Lupin przeslal Blackowi wyzywajace spojrzenie. Po godzinie i dziesieciu kieliszkach whisky w pokoju wspólnym zostali juz tylko Remus, Syriusz i James. Atmosfera totalnie sie rozluznila. Dwaj bruneci opowiadali o swoich przygodach i utarczkach ze "swietym Malfoy'em", a cala trójka co chwile wybuchala szalenczym smiechem, jakby zapominajac, ze tu wielu ludzi chcialoby spac.
- A powiedzcie mi... - odezwal sie Remus totalnie rozluznionym glosem - ...gdzie sie podzial wasz pupilek?
- Eee tam! - Black machnal reka. - Siedzi w naszym dormitorium. Dokladniej w pudelku, zmieniony w wersje mini. Dobrze, ze chociaz w nocy jest z nim spokój, bo musi "naladowac bateryjki" na dzien.
- Taaa... Przeciez jemu wystarczy sen i woda do zycia... A nie próbowales go jakos lepiej w tym pudle zamknac? Zeby nie wylazil?
- Sie próbowalo, ale skubany zawsze rozrywal pudelko, kiedy rosnal. Nie da sie go zamknac, no... Chce sie go pozbyyyc!!!
- Jakos malo sie starasz, Black...
- Jak to sie malo staram, jak sie bardzo staram, no?!
- Jakbys sie bardzo staral, to bys juz na cos wpadl.
- To ty na cos wpadnij, jak jestes taki madry.
- A zebys wiedzial, ze wpadne!
- Taaak?! Chyba do dziury, chachacha!!!
- Zaaamknij sie, Black...
- Jaaa taaam sie moge zalooozyc, ze Remus w koncu cos wymysli. - mruknal James, dolewajac sobie whisky.
- No to o co sie zalozysz, Jim? - zapytal Syriusz glosem, który mial byc pewnie wyzywajacy.
- Nieee wieeem... Kasy na razie nieee maaam... Ale mam kompletna kolekcje kart czarodziejów z czekoladowych zab...
- No dobra... A ja mam... ja mam... mam Blue... Pasi ci?
- Jasne...
Chlopcy scisneli dlonie i zaklad zostal przyjety. Potem stwierdzili, ze chce im sie spac. James i Syriusz jeszcze trzymali sie na nogach, ale Remus od razu padl, kiedy tylko wstal. Black stwierdzil, ze sam sobie poradzi z dostarczeniem go do dormitorium i wzial chlopaczka na rece. Kiedy kladl go na lózku, Lupin nagle oplótl ramionami jego szyje i pocalowal w usta. Nie byl to sobie zaden zwyczajny calusek, tylko dlugi i namietny pocalunek. Szatyn dopiero po chwili oderwal sie od oszolomionego kolegi i opadl na poslanie. Zasnal natychmiast. Brunet usmiechnal sie do siebie.
- Zalales sie, maly! - po tych slowach wyszedl z pokoju. Kiedy zamknal drzwi, oparl sie plecami o sciane i dotknal swoich warg opuszkami palców. Jeszcze pamietaly te male i delikatne usteczka. Trzeba bylo przyznac, ze bylo calkiem przyjemnie...
- Taa... ty tez sie niezle zalales, Syriuszu... - to mówiac, chlopak udal sie do swojego dormiturium.
Nastepnego dnia trzej chlopacy obudzili sie z niezlym bólem glowy i uczuciem suchosci w ustach, czyli mówiac prosto - kac dawal o sobie znac. Sprawa poprawila sie nieco przy sniadaniu. Gdyby ci ludzie jeszcze tak nie wrzeszczeli! Blue oczywiscie siedzial przyklejony do Syriusza i lypal groznie na Remusa, który rozmawial z jego panem jak gdyby nigdy nic i w dodatku osmielal sie do niego usmiechac. Stworzonko od razu pomyslalo sobie, ze ten chlopak bezczelnie jego wlasciciela kokietuje! Bylo piekielnie zazdrosne! Postanowilo uknuc jakis postep, zeby ten "brzydal" zostawil jego pana w spokoju!
Nieswiadom niczego Remus udal sie znowu w ten sam zielony zakatek, w którym tak bardzo lubil przebywac i zaczal pisac to wypracowanie na transmutacje. Tym razem mial nawet dobry nastrój, wiec mógl pisac do woli. Jednak humor predko mu sie popsul, gdy na horyzoncie pokazala sie banda Malfoy'a. Lupin wygladal na wystraszonego. Myslal, ze bedzie mial juz z nimi spokój, skoro do tej pory nie rozliczyli sie z nim, ale pewnie chcieli uspic jego czujnosc. No, to im sie udalo. Po swoim powrocie z Wrzeszczacej Chaty nie myslal ani razu o zwiazanymi z nimi klopotami. Nie mial teraz przy sobie rózdzki. Uczniowie, którzy bawili sie w poblizu, tajemniczo znikli. Zaczal wyrzucac sobie, dlaczego nie poszedl "na wyprawe" z Jamesem i Syriuszem, gdy ci mu to proponowali? Dlaczego odmówil?
- Co, Lupin? Myslales, ze puscimy ci plazem to, ze prawie nas nie zabiles? - zapytal Lucjusz wynioslym tonem. - Crabbe, Goyle, zlapcie go! Bic bede dzis ja!
Dwaj chlopacy wielcy jak góry podeszli do Remusa i kazdy zlapal go pod lokiec. Blondyn przyjrzal mu sie uwaznie, po czym z calej sily uderzyl w brzuch. Po chwili jeszcze raz. Kiedy uderzyl szatyna w twarz, nagle w zakatku rozlegl sie czyjs rozgniewany glos:
- Ladnie to tak, znecac sie nad kolega?
- Zamknij sie, Black! To nie twoja sprawa!
- Wlasnie, ze moja, Malfoy. Spieprzaj stad.
O dziwo, nie trzeba bylo tego dwa razy powtarzac. Lucjusz lypnal na bruneta ze zloscia, po czym machnal reka na swoja obstawe i cala trójka odeszla. Tymczasem Syriusz podszedl do siedzacego na ziemi Remusa i przyjrzal sie jego twarzy.
- Nie za ciekawie to wyglada.
- Dzieki za informacje. A ty co? Nie powinienes byc z Jamesem na wyprawie?
- Wlasnie sie na nia wybieralismy. Do Zakazanego Lasu. A wiesz, gdzie on jest? O tam. - Syriusz wskazal na sciane lasu, która wznosila sie tuz obok. - Slyszalem glos Malfoy'a, wiec wolalem sprawdzic, co sie dzieje. Widze, ze ty tez lubisz tu czasem siedziec. - usmiechnal sie milo i Remus poczul gdzies w srodku przyjemne cieplo, które rozlewalo sie po jego ciele. - To co? Idziesz jednak z nami?
- Jasne.
- Juz wiem, co bede robil, gdy nie zechcesz sie zgodzic na któras z moich propozycji. Pokaze ci Malfoy'a.
- Bardzo smieszne, Syriuszu, doprawdy.
- Trzymajcie mnie! On mi powiedzial po imieniu! A teraz chodz.
Chlopacy znalezli Jamesa tuz przy Zakazanym Lesie. Brunet usmiechnal sie na widok Lupina, jakby spodziewal sie, ze go tu predzej czy pózniej zobaczy. Pózniej cala trójka weszla w to miejsce, za wejscie w które moglo ich spotkac wywalenie ze szkoly.
- Dlaczego akurat Zakazany Las? - zapytal Remus.
- To byl pomysl Syriusza. - wyjasnil James. - Okazalo sie, ze Blue boi sie tu wchodzic. A Peter... no, sam rozumiesz.
Szatyn usmiechnal sie na tyle, na ile pozwalala mu spuchnieta z jednej strony szczeka. Nie przypuszczal, ze lalus Malfoy potrafi tak mocno bic. Zazwyczaj robili to jego "koledzy". Poza tym byl szczesliwy, ze nie paletalo sie za nimi to wstretne stworzenie (nie wiadomo, czy mial na mysli Blue, czy Petera).
Wyprawa nie jest godna opisywania. Co z tego, ze chlopacy zobaczyli jednorozca, stadko centaurów i pajaki wielkosci ludzkiej glowy? Co z tego, ze James wpadl do dziury wykopanej przez jakiegos klusownika i jego towarzysze musieli go potem wyciagac? To naprawde nie jest takie wazne, jak mogloby sie wydawac! Natomiast kiedy grupka przygodowiczów wyszla z Lasu, na Syriusza natychmiast rzucil sie Blue, jakby nie widzial swojego pana od kilku dni. Nagle zauwazyl Lupina i lypnal na niego groznie.
- A ty co tu robisz? - zapytal niezbyt grzecznie. Remus zaczal nabierac co do niego dziwnych podejrzen, kiedy poczul na sobie jego mordercze spojrzenie i uslyszal to pytanie. Czy zazdrosny Blue Fairy mógl naslac na niego Lucjusza? Szczerze mówiac, co do niego byl w stanie pomyslec wiele rzeczy, a to juz na pewno. Jednak zostawil to dla siebie.
- Ja go zaprosilem, bo co? - odezwal sie nagle James, klepiac szatyna po ramieniu. - Nie wolno?
- Nie wierze ci, Jim.
- Nie mów do mnie "Jim". Tylko moi przyjaciele maja do tego prawo.
Remus doszedl do wniosku, ze James nie lubi tego malego potwora tak samo jak on. Trudno sie dziwic. Blue chyba myslal, ze ma monopol na Syriusza. I jakim prawem go obejmowal i patrzyl na niego w TAKI SPOSÓB?! Lupin przylapal sie na tym, ze znów wzbiera w nim zazdrosc. Zacisnal mocno piesci i odwzajemnil sie temu "latajacemu cholerstwu" nienawistnym spojrzeniem. Reakcja stworka byla natychmiastowa. Jego zazwyczaj niski glos stal sie piskliwy. Blue przylgnal mocniej do Blacka i wystekal:
- On na mnie brzydko spojrzal! - teraz spodziewal sie odpowiedniej reakcji swojego pana, wiec jak bardzo sie rozczarowal, gdy uslyszal:
- Dobrze zrobil. Uwazaj, jeszcze ja na ciebie brzydko spojrze. Komu sie wtedy poskarzysz?
To mówiac, Syriusz wyrwal sie z jego objec i poszedl w strone Hogwartu. Zwierzatko Petera zaczynalo mu dzialac na nerwy. Co gorsza, Pettigrew kazal mu sobie zaplacic za Blue. Tak, jakby on sam o niego prosil. To przeciez smieszne!
Tymczasem stworek patrzyl za swoim odchodzacym panem, a na jego twarzy widac bylo smutek. Jednak zostal on predko zastapiony przez gniew. Blue odwrócil sie w strone Lupina i wrzasnal na niego:
- To twoja wina! To przez ciebie pan jest dla mnie taki niedobry! Nie zblizaj sie do niego nigdy wiecej, bo pozalujesz!
Niebieskowlosy odwrócil sie na piecie i odszedl do Hogwartu, w poszukiwaniu Syriusza. Szatyn stal przez ciagle w miejscu, gapiac sie bezwiednie za nim. Byl w szoku. To stworzenie przed chwila mu grozilo! Gdyby tylko mial przy sobie rózdzke... Znal jedno zaklecie paralizujace Blue Fairy, jednak na krótko. Nie, to by i tak nic nie dalo... Nagle Remus poczul na swoim ramieniu czyjas dlon. Odwrócil sie do Jamesa, który byl powazny jak nigdy.
- Musisz znalezc jakis sposób na niego, bo niedlugo nie da nam obu zyc.
- A dlaczego akurat ja?
- Zebym mógl wygrac zaklad. Wprawdzie Blue jako nagroda mi niezbyt odpowiada, ale przynajmniej okaze sie, ze mialem racje.
- Jaki znowu zaklad?
- Ech, widac, ze tylko ja bylem wczoraj jeszcze na tyle trzezwy, aby o nim pamietac. A teraz chodz. Chyba nie chcesz, zeby ta gadzina zrobla cos twojemu Syriuszowi?
Lupin poczul, ze jego twarz oblewa sie szkarlatnym rumiencem. Jak na zlosc, James to zauwazyl i usmiechnal sie tajemniczo.
- Pewnie uwazasz, ze tego wcale nie widac?
- Taka mialem nadzieje.
- Nie bój nic, na razie tylko ja i ta cholera to zauwazylismy. Musimy dzialac, póki Blue cie jeszcze nie zabil, dopiero naslal bande Malfoy'a, a Syriuszowi nie dobral sie do tylka.
- Brutalnie to zabrzmialo, Jim. - stwierdzil Remus i az zatkal sobie reka usta. Chyba nie powinien tak mówic do Jamesa Pottera, co nie? W koncu nie byl jego przyjacielem... Jednak brunet chyba tego nie zauwazyl. Albo tamten tekst mial na celu odstraszyc te wredna gadzine.
Syriusza znalezli w dormitorium. Blue kleil sie do niego niczym slodka idiotka. Chlopak staral sie go od siebie odepchnac, ale stworek byl nieugiety. Ciagle sie do niego tulil i przepraszal "swojego dobrego i kochanego pana". Lupin doszedl do wniosku, ze nawet skrzaty domowe tak sie nie ponizaja. Gdyby tylko znalezc sposób na pozbycie sie tego problemu! Gdy niebieskowlosy poslal mu kolejne wsciekle spojrzenie, odwzajemnil mu tym samym, po czym oznajmil kolegom, ze idzie zajac sie swoja praca domowa z zielarstwa. Tak naprawde chcial pomyslec nad sposobem na to cos, co chcialo sobie przywlaszczyc Syriusza. I byl zazdrosny, musial sie w koncu sam przed soba do tego przyznac! Chociaz wcale nie mial o co! Co z tego, ze Black okazal mu troche zyczliwosci? To jeszcze nic nie znaczy! A on juz sobie mysli, ze zostana wielkimi przyjaciólmi. No dobra, mysli sobie, ze zostana kims wiecej, ale do tego juz trudniej bylo mu sie przyznac. Ze "woli faceta". Juz widzial oczami wyobrazni zniesmaczona mine Malfoy'a, mówiacego najobrzydliwsze rzeczy pod jego adresem... Juz widzial, jak Syriusz smieje sie z niego, gdy tylko sie o tym dowiaduje... Przeciez tyle dziewczyn sie za nim uganialo, a on mialby zwrócic uwage na takiego "kujona", jak sam go czesto nazywal? Nie, niemozliwe. Szczerze mówiac, to Remus cieszyl sie, ze poza Blue tylko James o tym wie. Mial dziwne przeczucie, ze sie z tym nikomu nie wygada i byl mu za to z góry wdzieczny. Tylko czy tej wrednej gadzinie cos sie przypadkiem nie "wypsnie"? Tego juz nie mozna byc pewnym...
Nastepnego dnia Blue wlóczyl sie za Syriuszem jak cien. Wprawdzie chlopak usilowal choc na chwile sie go pozbyc, ale chwila to bylo wszystko. Stworek o wygladzie osiemnastoletniego mlodzienca nie pozwolil tak latwo mu sie wymknac i zamienic chocby slowo z Jamesem czy Remusem. Tylko Peter mógl do chlopaka podejsc, bo pewnie nie stanowil w oczach niebieskowlosego zadnego zagrozenia. Sytuacja powtórzyla sie w czwartek. W piatek, kiedy Syriusz dostal kolejna kape z eliksirów, Blue zostal cudem powstrzymany od pobicia profesora Clouda. Black musial go sila wytarmosic z klasy i zrobic mu ochrzan:
- Sluchaj, ty! To nie wina nauczyciela, ze jestem noga z eliksirów! Nie masz go za co, kurde, bic! A ze jest starym zgredem, to tez nie tylko jego wina! A teraz sluchaj uwaznie: ide zapytac pewna osobe, czy nie chcialaby mi udzielac korepetycji z eliksirów. Ty bedziesz siedzial na dupie i sie nie wtracal. Zrozumiano?
- Chcesz poprosic JEGO, prawda? - mruknal Blue z niezadowoleniem.
- Jesli nawet, to nie twoja sprawa, maly.
Syriusz ruszyl korytarzem za swoja grupa. Lupina znalazl bardzo szybko. Chlopak wygladal tak, jakby wcale nie spieszyl sie na historie magii. Na widok Blacka pozbawionego obecnosci niebieskowlosego zrobil duze oczka z zaskoczenia. Na widok Blacka w ogóle zaczepiajacego go na korytarzu zrobil duze oczka.
- Remus, mam do ciebie malenka prosbe... - brunet wygladal na zaklopotanego. - Czy móglbys... pomóc mi troche z eliksirami?
- No nie wiem... Ten twój luby pewnie sie na to nie zgodzi. - wypalil szatyn i dopiero po chwili dotarlo do niego, ze to idiotycznie zabrzmialo. Zerknal dyskretnie na Syriusza. Twarz mial rozjasniona w promiennym usmiechu.
- Ten "mój luby" zrozumie, ze jeszcze jedna kapa i nie zdam z eliksirów w tym roku. A jak nie zdam, to mnie wyleja z Hogwartu. - odparl, szczerzac zabki.
- A nie uwazasz, ze on moze do tego dazyc?
- Nie no, co jak co, ale tak zle to on mi chyba nie zyczy! To co? Zgadzasz sie?
- Pewnie. Pod warunkiem, ze twój pupilek nie bedzie sie na mnie rzucal z pazurskami. Spotykamy sie jutro w lochu Clouda. Pasuje?
- Pasuje. - odparl Syriusz. Lupin doszedl do wniosku, ze moze juz odejsc. Szczególnie, ze "pupilek" bruneta wlasnie sie zblizal. Póki nie bylo na niego sposobu, lepiej bylo trzymac sie od niego z daleka. Nagle szatyn uslyszal za soba glos Blacka:
- Dzieki...
A kiedy Remus odwrócil sie jeszcze w jego strone, chlopak usmiechnal sie promiennie i dodal:
- ...Moony.
Szatyn poczul, ze znów sie rumieni, wiec odwrócil sie plecami do kolegi i pomaszerowal w strone klasy. Jednak chlopacy slyszeli to, co mówil do siebie w chacie. Jak powtarzal pieszczotliwy zwrot, który uzywala w stosunku do niego matka. A mial cicha nadzieje, ze chociaz to do nich nie dotarlo. Prawde mówiac, to nie to go zawstydzilo, tylko sposób, w jaki Syriusz wypowiedzial to slowo. W jego glosie zabrzmialo tyle serdecznosci... No i ten usmiech... Remus mial nadzieje, ze Blue tego nie widzial i nie slyszal. A z reszta, gdyby tak bylo, to on juz pewnie by nie zyl. Zdazyl juz w koncu troche posmakowac zazdrosci "pupila" Blacka.
W sobote okazalo sie, ze niebieskowlosy wcale nie zamierza zostawic tych dwu samych. Przypaletal sie za Syriuszem az do pracowni profesora Clouda, mieszczacej sie w lochach Slytherinu. Potem usiadl w lawce na koncu sali i bacznie obserwowal poczynania chlopaków. Najpierw Lupin nie potrafil sie przez to skupic, denerwowalo go, ze ktos mu patrzy na rece. Po jakims czasie przestal zwracac na to uwage. Zaczal tlumaczyc Blackowi, jak uwarzyc te eliksiry, które musial zdac na poprawce u Clouda (czyli te, za które mial kapy w tym semestrze). Remus zauwazyl, ze jego koledze z Gryffindotru wcale tak zle nie idzie. Moze byl uprzedzony do eliksirów jak Snape do zaklec? A moze po prostu len w nim siedzial?
- O czym tak rozmyslasz? - nagle uslyszal glos Syriusza.
- Nad tym, jakim cudem masz tak niskie stopnie. Przeciez idzie ci calkiem niezle.
- Po co mam sie starac, skoro najwyzsza ocena, jaka dostaje zawsze od Clouda jest dwója, niewazne jak bardzo bym sie staral? - wyszeptal Black tak, zeby Blue nie uslyszal. - Niebieskiemu powiedzialem, ze moje zle stopnie nie maja nic wspólnego z nauczycielem, bo chyba by faceta zabil.
- Ach tak... - Lupin wyraznie sposepnial.
- Ej, co z toba?
- Nic... To co mamy nastepne? To nieszczesne antidotum na jad bahanki?
- Remusie, co ci jest?
- Niewazne... - westchnal chlopak, ale po wzroku Syriusza poznal, ze mu nie wierzy. - No dobrze, wazne. Przynajmniej dla mnie. Tylko ze... nie chce o tym mówic.
- Rób, co uwazasz za sluszne. - odparl brunet, któremu tez humor nagle sie popsul.
Natomiast Blue wpierw siedzial i przygladal sie tym "korepetycjom". Potem chodzil nerwowo tam i z powrotem. Kiedy chlopcy zaczeli miedzy soba szeptac, zastanawial sie, czy nie podejsc do nich, ale predko przestali. Teraz mówil tylko ten przeslodzony szatynek, który lecial na jego pana. Stworzonko pomyslalo, ze musi zainterweniowac, kiedy ten chlopak zlapal jego wlasciciela za reke! Podeszlo do tych dwóch, jednak predko okazalo sie, ze ten caly Lupin pokazuje tylko, jak mieszac jakis eliksir. Po odlaniu dziwnie pachnacej i wygladajacej cieczy do buteleczki, Syriusz umyl kociolek i postawil go na stoliku.
- Zostalo nam jeszcze to dzisiejsze... chyba, ze chcesz odlozyc te masc na jutro?
- Wiesz, jutro ja i Jim wybieramy sie do Zakazanego Lasu na kolejna wycieczke. - Black mrugnal do Remusa i ostroznym ruchem glowy wskazal na Blue, gdy ten nie widzial. Szatyn usmiechnal sie do niego i udawal, ze sie nad czyms gleboko zastanawia. Pewnie tak naprawde chlopacy wybierali sie do Hogsmade, tylko chcieli odstraszyc od siebie "pupila". Lupin przygotowal wszystkie skladniki do przyrzadzenia masci.
- Calkiem niezly pomysl. I tak mialem z Jamesem cos do omówienia. A przy swiezym powietrzu i calej chmarze jadowitych pajaków wokól siebie o wiele lepiej sie mysli. Szczególnie przy tej chmarze pajaków. - dodal, ugniatajac w kociolku jakies liscie, a potem zalewajac je przezroczysta, lekko galaretowata substancja. Potem dodal jeszcze jakichs sproszkowanych ziól.
- Czyzbyscie juz rozmyslali, co mam powiedziec mojej mamusce, kiedy mnie wywala? - brunet znów puscil do niego perskie oczko, co tym razem nie uszlo uwadze Blue. Doszedl do wniosku, ze oni chyba cos kombinuja.
- Tak, nad tym juz tez myslelismy. Nie wyszlo z tego nic ciekawego, wiec pozostaje miec nadzieje ze jednak cie tu zostawia. - mieszal wszystkie skladniki, az masc uzyskala jednolity kolor i konsystencje. - Gotowe! Chcesz troche? Obu nam sie przyda, bo ciagle lazimy posiniaczeni, a po tym wszystko znika. Ze tez dopiero teraz odkrylem te masc...
- Widzisz, Moony, jeszcze chyba nie wszystko w zyciu przeczytales. - zazartowal Syriusz, biorac od niego sloik z mascia. - A niby kto bedzie mial taka wielka nadzieje, ze tu zostane?
- No... Dumbledore... i James... Mozesz juz isc, ja tu posprzatam. Chyba wlasnie cie wolal...
To prawda, na korytarzu rozleglo sie wolanie Jamesa. Syriusz spojrzal smutno na Remusa, bo poczul sie tak, jakby chlopak go stad wyganial. Juz chcial cos powiedziec, ale Blue zlapal go za reke i poprowadzil w strone drzwi. Dawno doszedl do wniosku, ze "Potter to mniejsze zlo". Kiedy Black jeszcze w progu odwrócil sie w strone Lupina, uslyszal jego szept, a w nim zawarte cos, czego pewnie nigdy tak naprawde nie mial uslyszec:
- Tak... Dumbledore, James i... ja...
Chwile pózniej, kiedy Syriusz szedl korytarzem razem z przyjacielem i Blue, wydawalo mu sie, ze slyszy czyjs szloch. Nasluchiwal przez jakis czas, ale juz nic podobnego do placzu nie dobieglo do jego uszu. Musialo mu sie tylko wydawac...
W niedziele rano wszyscy wstali we wspanialych nastrojach. Tylko Remus lezal w lózku, przykryty po czubek glowy, wmawiajac sobie i dwóm kolegom, ze wcale nie ma ochoty pójsc do "Zakazanego Lasu". Na nic sie zdaly prosby i grozby. Syriusz i James wyszli na chwile, kiedy wprzywolal ich gestem dloni Daniel, wspóllokator Lupina. Po tym, jak dwaj chlopacy wyszli na korytarz i zamkneli za soba drzwi, zaczal do nich szeptac:
- Ludzie, co wyscie mu zrobili? Od kiedy przyszedl z tych korków, które dawal Syriuszowi, tak sie dziwnie zachowuje. Jest caly blady. W nocy nawet plakal. Co jest?
- Sami chcielibysmy to wiedziec. - odparl Black. - Na korkach tez sie zachowywal w miare normalnie... dopiero pod koniec jakos mu sie nastrój popsul... Juz nawet zaczynalem sie zastanawiac, co powiedzialem nie tak, ale...
W tym momencie otworzyly sie drzwi do sypialni. Stanal w nich nie kto inny, jak Remus. W oczach szklily mu sie lzy, a jego cialo drzalo. Nagle powiedzial lamiacym sie glosem:
- To Peter kupil te gadzine? Zawolac mi go tu! Chce wiedziec, do czego moze byc zdolna ta niebieska cholera.
Potem zatrzasnal im drzwi przed nosem i wrócil na lózko. Calkiem niezle. Od wczoraj zuzyl tylko dwadziescia chusteczek z materialu, czyli wszystkie, jakie mial. Plakal ciagle. Nie wiedzial, czym to jest spowodowane. Wczoraj, od momentu, kiedy Syriusz opuscil loch, zaczely go nachodzic mysli o bezsensie zycia i wlasnej beznadziejnosci. W koncu Syriusz mial Blue, na niego Malfoy sie uwzial, Syriusz mial Blue, a z jego sympatia do Blacka pewnie James sie kiedys w koncu wygada, Syriusz mial Blue, a on byl chodzaca niedojda, Syriusz mial Blue... Dopiero dzis uswiadomil sobie, ze "Syriusz ma Blue" powtarza sie w jego glowie jak refren i zaczal sie zastanawiac, czy to nie mogla byc sprawka "zwierzatka" Blacka. Dlatego potrzebny byl mu Pettigrew. Podobno to naprawde jego wlasnoscia byl ten niebieski samczyk. Powinien wiec wiedziec co nieco o jego mozliwosciach.
Jednak Petera nie bylo w domu Gryfonów, wiec Syriusz postanowil przeszukac jego rzeczy. Kiedy nie znalazl nawet sladu po czarnym notesie, zalamal sie. Chcial pomóc Remusowi, a tu nici z tego. Troche wiecej zdrowego rozsadku wykazal James. Wyjal spod lózka przyjaciela pudelko, w którym byl trzymany Blue miniaturka i usmiechnal sie zwyciesko. Wewnatrz, obok spiacego malenstwa przypominajacego niebieska wrózke, lezal czarny notes ze wskazówkami od "deszczowca". Potter wyciagnal go ostroznie, by nie obudzic stworka, po czym podal Syriuszowi. Nastepnie zamknal wieczko i odlozyl pudelko na jego miejsce.
Remus nie byl zadowolony z tego, ze Peter gdzies wyparowal, ale stwierdzil, ze notes równiez mu wystarczy. Po ominieciu wskazówek co do chodowli, natrafil wreszcie na notatke "Skutki uboczne posiadania Blue Fairy". Okazalo sie, ze stworzonka te sa bardzo zazdrosne o swoich panów i w celu pozbycia sie rywali sa w stanie zrobic wiele paskudnych rzeczy. Potrafily oddzialywac na ludzka psychike i nasylac na swoich "wrogów" innych ludzi. Lupin doszedl do wniosku, ze na swietego Malfoy'a nie trzeba bylo wcale oddzialowywac. Poza tym byly w stanie rzucac uroki na swoich rywali, tak ze tym odechciewalo sie zyc. Szatyn kiwnal potakujaco glowa, bo od wczoraj czul to na wlasnej skórze. Na wlascicieli niewiele mogly Blue Fairy poradzic. Potrafily jedynie im "zatkac uszy" na jeki i cierpienia swoich "wrogów", ale tylko wtedy, gdy byly w poblizu. Remus byl ciekawy, czy Blue zrobil juz cos takiego Syriuszowi. Nie zaprzatal sobie jednak tym glowy, przeszukujac notes w nadziei, ze bedzie tu wskazówka, jak taki paskudny urok z siebie zdjac, no i jak pozbyc sie tej niebieskiej gadziny. Kiedy nie znalazl absolutnie nic, czul sie bardzo zawiedziony.
- Wiedzialem, ze to przez niego. - westchnal Lupin i polozyl sie na plecach na swoim lózku. - Skubaniec umie trafic czlowieka w czuly punkt.
- To co ci takiego zrobil? - zapytal Syriusz, siadajac obok niego.
- Sprawil, ze myslalem, ze nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie kocha, zycie jest do dupy, Malfoy chce mnie zabic, a osoba, na której mi zalezy, ma mnie gdzies.
- Aha... - Black posmutnial nagle.
- Ani slowa o tym, jak sie go pozbyc. Ani co zrobic z tym. - szatyn wskazal na swoje oczy, z których znów poplynely lzy.
- Nie lam sie, facet, przeciez my cie lubimy! - powiedzial nagle James, na co Syriusz znów sie ozywil i zaczal kiwac potakujaco glowa.
- Dzieki... Na razie i tak nic na to nie poradze. Miales racje, Syriuszu, mam jeszcze sporo zaleglosci do nadrobienia, skoro nie potrafie z siebie zdjac zwyklego uroku...
Dlugowlosy brunet nie mial pojecia, co powiedziec. Wtedy powiedzial to w zartach, nie mial pojecia, ze Remus wezmie sobie to tak bardzo do serca. Usmiechnal sie do Lupina i poczochral go po juz i tak rozczochranych wlosach. Szczerze mówiac, to mial ochote go przytulic, ale przy kumplu i Danielu stojacym w drzwiach jakos mu glupio bylo... Nagle gdzies obok cos trzasnelo, a chwile potem w dormitorium Remusa i Daniela pojawil sie nie kto inny, jak Blue. Wlos mial rozwiany, a jego oczy plonely zadza mordu. Syriusz wstal predko i zaslonil szatyna. To samo zrobil James. Daniel, widzac spojrzenia chlopaków, pobiegl do pokoju nauczycielskiego. Black doszedl do wniosku, ze trzeba bylo to zrobic juz na samym poczatku, a nie czekac na dyrektora. Teraz mieli wkurzonego Blue Fairy tuz przed soba i zero pomyslu, co zrobic, by ten odwalil sie w koncu od Lupina.
- MÓWILEM TEMU CHLOPCZYKOWI, ZEBY SIE OD CIEBIE ODCZEPIL, A ON NIC! DALEJ SIE DO CIEBIE DOWALA! DAWAJ GO TU! DAWAJ, ALE TO JUZ!
- A co mi zrobisz, jesli odmówie? - zapytal Syriusz, choc byl zdumiony tym, co uslyszal. Nie chodzi tu o bezczelnosc stworka, tylko o to, co sadzil o Lupinie.
- Pan... pan mi odmawia? - niebieskowlosy zrobil taka mine, jakby zaraz mial sie rozplakac.
- Tak, pan ci odmawia. A teraz chodz. - Black zlapal Blue za reke i wyprowadzil z dormitorium. Kiedy Lupin wyjrzal przez okno, zobaczyl ich w tym zielonym zakatku, w którym tak bardzo lubil odrabiac prace domowe. Brunet tlumaczyl cos swojemu pupilowi, ale nie dlugo, bo ten zlapal go w koncu w ramiona i pocalowal namietnie w usta. Remus byl w szoku. Jak taki chlopak jak Syriusz mógl sie dac temu cholerstwu?! Szatyn poczul, jak wzbiera w nim zlosc. O nie. Tego juz za wiele! Gdyby ten Peter nie byl na tyle glupi i nie wskazal... Chwila!!!! TO JEST TO!!!
- Chyba sie spózniles. - westchnal James, patrzac przez okno.
- Wcale nie! - zawolal Lupin, smiejac sie przez lzy i wypadl z dormitorium, az sie za nim kurzylo. Potter patrzyl za nim, nieco zbity z tropu, a pózniej tez opuscil to miejsce. Jednak nie zdazyl wyjsc na podwórze, bo trafil na Daniela w towarzystwie profesor McGonagall, profesora Clouda, profesor Grow (opieka nad magicznymi zwierzetami) i profesora Greenwooda (obrona przed czarna magia). Musial wyjasnic im cale zajscie, a kiedy skonczyl, na zewnatrz bylo juz dawno po wszystkim.
Remus nawet nie slyszal za soba wolania Jamesa, kiedy ten za nim biegl. Po raz pierwszy na kims mu tak bardzo zalezalo i chyba przez to, ze nie chcial tej osoby stracic, dostal takiej sily w nogach. Gdy dotarl do zielonego zakatka, Blue zamierzal pozbawic wlasnie swojego wlasciciela górnej czesci odzienia, czemu Syriusz stanowczo sie sprzeciwial. Udalo mu sie nawet odepchnac w koncu niebieskowlosego od siebie. Kiedy stworek znów ruszyl w jego strone, do akcji wkroczyl Lupin i uderzyl Blue w twarz piescia. Nawet nie wiedzial, ze ma w sobie tyle sily (wkurzone uke zdolne do wszystkiego!!! - dop. autorka). Zanim oszolomiony samczyk doszedl do siebie, szatyn zdazyl powiadomic Blacka o bardzo istotnej sprawie.
- Chcesz sie go pozbyc? To wskaz mu na jakas osobe i powiedz mu, ze to jego nowy wlasciciel.
Syriusz znów byl pelen podziwu. Zaczal sie rozgladac za jakimis ludzmi, a w tym samym czasie Blue juz wydobrzal i ruszyl w strone Remusa. Nie zdazyl jednak nic mu zrobic, bo Black znalazl w koncu kogos godnego uwagi i usmiechnal sie wrednie. Odwrócil sie w strone stworzonka.
- Blue! To twój nowy pan! - zawolal, wskazujac na zblizajacego sie Malfoy'a. Istotka od razu sie zatrzymala i spojrzala za wyciagnieta dlonia. Nie zmieniajac postaci, podleciala tempem blyskawicznym do blondwlosego mlodzienca, sciskajac go i calujac. Tymczasem Syriusz patrzyl jak zaczarowany na Remusa. Niby taki maly byl, bezradny i w ogóle, a juz kilka razy z rzedu uratowal mu tylek. Zlosc mu juz tez chyba przeszla. Nie wrzeszczal na niego, tak jak wtedy z tym dachem. On sie USMIECHAL i to od ucha do ucha!
- Dzieki, Moony. - czarujacy usmiech w wykonaniu Syriusza. - To chyba James wygral ten swój zaklad, nie? Nie wiem tylko, jakim cudem mam mu oddac Blue, skoro lata teraz za swietym Malfoy'em?
Jednak Lupin nie odrzekl nic. Jego usmiech przybral bardzo tajemnicza postac. Chlopak podszedl do swojego kolegi z Gryffindoru i spojrzal mu prosto w oczy. Brunet przelknal odruchowo sline.
- To co dostane w zamian? - wyszeptal Remus, a jego cieply oddech ogrzal wargi Syriusza. Szatyn nie czekal nawet na odpowiedz. Pociagnal Blacka za koszulke i pocalowal go, wpierw delikatnie, po chwili jednak coraz odwazniej. Kiedy skonczyl, czekal na reakcje bruneta. I nie musial czekac na nia dlugo, bo oto otoczyly go silne ramiona, a spragnione wargi dotknely jego ust. Nie trzeba chyba wspominac, ze Lupin byl tym totalnie zaskoczony, prawda? Nie znaczy to, ze chwile pózniej zaczal odwzajemniac pocalunek, szczesliwy jak nigdy!
Natomiast w tle rozbrzmiewaly romantyczne nawolywania Blue i okrzyki pana Lucjusza, majace na celu go odpedzic. Jednak stworzonko bylo uparte, bo stwierdzilo, ze co jak co, ale ten wlasciciel juz mu tak predko nie zwieje!
Po tym szalonym dniu wielu bylo szczesliwych (Remik, Syri and Blue), przerazonych (Lucek) oraz zawiedzionych, ze minela ich cala zabawa (James and Daniel). Jednak ci ostatni nie beda mieli na co narzekac, bo w przyszlosci czeka na nich jeszcze mnóstwo przygód. Ale to, oczywiscie, jest juz material na innego fanfika.
***KONIEC***
22