25 Boswell Barbara Genialne rozwiązanie


Barbara Boswell

Genialne rozwiązanie

Rozdział 1

- Ona wciąż na mnie patrzy! - powiedział Ned Bolger do swego adwokata, Kri­sty Conway, kierując spojrzenie na żonę, z którą za chwilę nic go miało nie łączyć a która uporczywie spoglądała na niego z drugiego końca sali sądowej.

- Chce mnie zastraszyć! Myśli, że może wyprowadzić mnie z równowagi. Spójrz tylko na nią! - chwycił rękaw nienagannie skrojonej, wrzosowej marynarki swojego adwo­kata. - Zrób coś, żeby tak na mnie nie patrzyła! Krista delikatnie zdjęła jego dłoń z rękawa.

- Nie zwracaj na nią uwagi, Ned. Nawet nie patrz w jej stronę, jeżeli cię to drażni. Spró­buj się uspokoić!

Łatwiej powiedzieć niż wykonać - pomyślała Krista. W ostrej walce rozwodowej emocje narastały czasem tak, jakby to była sprawa o morderstwo. Przypadek Bolgerów należał do najtrudniejszych, jakie dotąd prowadziła. Sądząc po ostrych spojrzeniach, przesyłanych sobie przez Neda i Elaine Bolger, rozprawą ta łatwo mogła zamienić się w proces o morderstwo.

Ross Perry, adwokat Elaine Bolger, wstał od stołu i podszedł do Kristy.

- Czy masz na sobie kuloodporną kamizelkę? - szepnął, pochylając się nad nią. Uśmiechnęła się, rozbawiona tym, że oboje myśleli podobnie. Jednocześnie Ned i Elaine

Bolger groźnie spojrzeli na swoich adwokatów.

Oczywiście - myślała - Krista - Bolgerowie nie mogli znieść nawet tego, aby ich ad­wokaci wymieniali pojedyncze słowa, a co dopiero uśmiechy.

- Śliczna Elaine gotowa jest pozbyć się ciebie wraz z Nedem i mną - szepnęła Krista do Rossa. Ross i ona byli na codzień przyjaciółmi, jednak w sądzie odnosili się do siebie z rezerwą, a to ze względu na klientów. Powód, który skłonił Rossa do rozmowy z nią w tych warun­kach, musiał być bardzo ważny, bo ryzykowali gniew obojga klientów. I rzeczywiście był!

- Miałem właśnie wiadomość, że sędzia Benton dziś rano znalazł się w szpitalu - powiedział Ross. - Wrzód znowu dał o sobie znać. Przysyłają nam nowego sędziego.

Ciemne oczy Kristy rozszerzyły się z przerażenia.

- Liczyłam na to, że Benton będzie przewodniczył - powiedziała bardziej do siebie niż do Rossa. Doskonale znała sędziego Bentona, jego preferencje i uprzedzenia, więc pod ich kątem przygotowała rozprawę.

- Ja też na niego liczyłem! - skrzywił się Ross. - Przygotuj się na jeszcze gorszą wiado­mość! - dodał.

Specjalnie zrobił dramatyczną przerwę, zanim przekazał druzgocącą nowinę.

- Sprawę poprowadzi gościnnie sędzia z hrabstwa Garret!

- Z hrabstwa Garret?! - z pogardą powtórzyła Krista.

Hrabstwo to położone było w górach zachodniego Marylandu i tę zapadłą prowincję od dosko­nale rozwiniętego i dobrze prosperującego Montgomery dzieliła nie tylko odległość na mapie.

- Hrabstwo Garret - powtórzył jeszcze raz Ross. - Jeżdżą tam ciężarówkami, noszą baseballowe czapki i mówią z małomiasteczkowym akcentem. I nieczęsto zdarzają się tam rozwody - dodał, zmieniając ton. - Cholera, jak myślisz, jak taki prowincjonalny sędzia może potraktować mieszczuchów takich jak my i Bolgerowie? Kiedy tylko usłyszy twój okropny akcent, może posądzić cię o brak szacunku dla instancji.

Krista starała się zachować powagę, ale usta zadrżały jej w uśmiechu. Znowu pochwyciła piorunujące spojrzenie Elaine.

- Twoja klientka gotowa jest wybuchnąć, Ross. Jeśli nie masz kuloodpornej kamizelki, idź lepiej i spróbuj ją uspokoić.

Ross lekko skinął głową i powrócił do rozeźlonej już na dobre Elaine. Pochylił się nad nią, coś jej tłumaczył, z wystudiowanym uśmiechem. Krista podziwiała go, widząc, jak gniew pani Bolger znikał powoli.

Ross Perry był prawnikiem zdolnym i popularnym w kręgach miejscowej elity. Krista uwielbiała rozprawy, w których był jej przeciwnikiem. Był jednym z niewielu, którzy mogli jej dorównać, a nawet raz czy dwa udało mu się z nią wygrać. Musiała więc go podziwiać, bo w swej dziesięcioletniej już praktyce sądowej, którą rozpoczęła w chwili zakończenia stu­diów, bardzo rzadko przegrywała i nie znajdowała w okolicy nikogo sobie równego w spra­wach rozwodowych. Te niezwykłe umiejętności zyskały jej sławę osoby niepokonanej i bar­dziej poważnej niż była w rzeczywistości. Doskonale o tym wiedziała. Czasami bawiło ją to, czasem denerwowało. Zdawała sobie sprawę, że jej natura pełna była sprzeczności - wzięta specjalistka od spraw rozwodowych, która głęboko wierzy w małżeństwo; mistrzyni taktyki prawniczej skrycie pragnąca pewnego dnia odnaleźć prawdziwą miłość.

Na szczęście jej klient, Ned Bolger znał tylko opinię o niej jako o doskonałej i majętnej prawniczce, jednej z najlepszych w Montgomery. Uznał, że rozsądniej jest zainwestować w wygórowane honorarium adwokata niż ryzykować przegraną w walce o podział majątku. Nigdy więc nie przypuszczałby, że dla Kristy każdy rozwód oznaczał bolesne rozczarowanie. W tym momencie Ned znów spoglądał w stronę Rossa i Elaine.

- Co powiedział Ross? Co ona teraz zamierza? - zapytał.

Krista pochyliła się nad nim z uspokajającym uśmiechem i zapewniła, że z całą pewnością odniosą sukces.

Do sali wkroczył właśnie sędzia i jego pomocnik.

- Proszę wstać! Otwieram rozprawę. Poprowadzi ją sędzia Logan Moore - usłyszano.

Krista od razu zwróciła uwagę na imponujący wzrost sędziego. Przyjrzała mu się zacieka­wiona. Musiał mieć co najmniej metr dziewięćdziesiąt. Pod majestatyczną togą rysowały się szerokie, muskularne ramiona. A jego dłonie... Popatrzyła na długie, smukłe palce zaciśnię­te na rękojeści sędziowskiego młotka, kiedy prosił zebranych o zajęcie miejsc. Miał najwięk­sze dłonie, jakie kiedykolwiek widziała. Przypomniała sobie starą anegdotkę, jeszcze z cza­sów szkolnych, o związku wielkości ręki mężczyzny z...

Szybko odrzuciła to skojarzenie. Po raz pierwszy w życiu pomyślała w taki sposób o sędzim, ale też sędziowie, których dotychczas znała, byli o całe lata, może dziesiątki lat starsi od Logana Moore'a z hrabstwa Garret. Sądząc po jego postawie i przebłyskach siwizny w ciemnych, gęstych włosach musiał mieć co najmniej czterdziestkę. Całe pokolenie dzieliło go więc od siedemdziesięcioletniego sędziego Bentona.

Uważnie przyjrzała się jego twarzy. Rysy miał zbyt surowe, aby powiedzieć, że był niena­gannie przystojny, lecz ostro zarysowany nos, mocna szczęka i ładnie wykrojone usta były oszałamiająco męskie i musiały się podobać.

Kiedy rozglądał się po sali sądowej, spojrzenie czarnych oczu było inteligentne i czujne. Nagle popatrzyli na siebie. Wytrzymała jego wzrok, czekając, aż pierwszy odwróci oczy spe­szony jej śmiałością, ale nie zrobił tego! Całkowicie świadoma swojej urody zaczęła zastana­wiać się nad możliwością wykorzystania tego atutu na sali sądowej. Z doświadczenia wiedziała, że kontakt wzrokowy, który trwał dłużej niż dwie sekundy, nie był zwyczajną ob­serwacją, tylko agresywnym wyzwaniem, bądź też dowodem szczególnej fascynacji.

Obydwoje byli wystarczająco pewni siebie, aby bez zażenowania patrzeć sobie prosto w oczy. Jednak Krista okazała się w owym pojedynku słabsza. Było coś urzekającego w tym mężczyźnie, a w dodatku jego spojrzenie wywołało w niej dziwne uczucie.

Tymczasem Logan zaczął przyglądać się jej uważnie. Objął wzrokiem całą jej postać. Zamarła, wsłuchując się w pulsowanie krwi w skroniach. Wydawało jej się, że cała drży. Nig­dy jeszcze żaden mężczyzna nie wywarł na niej tak silnego wrażenia.

Co się ze mną u licha dzieje? - pomyślała.

Z rosnącym zmieszaniem spojrzała na skórzaną aktówkę i plik leżących przed nią doku­mentów. Kiedy odważyła się ponownie podnieść wzrok, odkryła, że sędzia wciąż jej się przy­gląda. Raz jeszcze spojrzenia ich spotkały się.

Z tego osobliwego stanu wyrwał ją dopiero obłąkańczy szept Neda.

- Elaine wygląda na cholernie zadowoloną z siebie. Wydaje jej się, że już wygrała. Wiedźma! Nie mogę już się doczekać, żeby zobaczyć minę jej i tego adwokaciny, kiedy ich pokonamy! Zniszczymy ich, prawda, Krista?

Spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem. Czasami trudno jej było pogodzić się z nienawiścią, jaka panowała między ludźmi, którzy kiedyś kochali się i żyli, jak mąż i żona. Wykonywała swój zawód solidnie, bo wierzyła, że rozwody są smutnym, ale koniecznym aspektem życia, a prawnicy powołani zostali do rozwiązywania problemów rozpadających się małżeństw. Jednak nie chciała być bronią w ręku mściwych eks - małżonków. Nie za­mierzała niszczyć Elaine Bolger i Rossa Perry'ego. Pragnęła uczciwej wygranej w sprawie, do której przygotowywała się długo i rzetelnie.

- Wiedźma! - znowu wyjęczał Ned, rzucając swej małżonce piorunujące spojrzenie, a ta nie omieszkała natychmiast odpłacić mu tym samym.

Adwokaci szybko spojrzeli na siebie. Ross lekko zmarszczył brwi, a Krista machinalnie wzruszyła ramionami. Sprawa Bolger przeciwko Bolgerowi miała się właśnie rozpocząć.

- Sprzeciw oddalony! - Logan Moore jeszcze raz stuknął sędziowskim młotkiem. Dźwięk ten odbił się echem w jej uszach. Pulsowały mu skronie, ucisk pod czaszką stał się nie do zniesienia. Od dziesięciu lat był sędzią sądu rodzinnego w Garret, ale dotychczas nie zdarzyło mu się prowadzić tak zażartej rozprawy.

Czy to możliwe, że ci ludzie kiedykolwiek się kochali? - zastanawiał się, przysłuchując się ze­znaniom świadka. Wydawało się to nieprawdopodobne, sądząc po złośliwych zarzutach, jakie padały z dwu stron. Jednak byli małżeństwem od dwunastu lat i mieli trójkę dzieci. Razem prowa­dzili firmę, która zajmowała się architekturą wnętrz. Walczyli teraz o wszystko, co było dotąd ich wspólną własnością. Logan próbował wyobrazić sobie Neda i Elaine jako zakochanych młodych ludzi, układających plany na przyszłość. Co sprawiło, że teraz chcą się nawzajem zniszczyć?

Krista Conway zerwała się gwałtownie ze swojego miejsca.

- Wysoki Sądzie, wyrażam sprzeciw. Świadek jest napastowany!

- Podtrzymuję sprzeciw! - powiedział Logan.

Ze zdziwieniem zauważył, że w spojrzeniu, jakim Ross obdarzył Kristę, nie było zawiści, ale raczej... podziw! I wtedy zrozumiał! Ci dwoje byli w swoim żywiole. Musieli być doskonałymi graczami w szachy i tenisa, bo wykorzystywali elementy obu tych gier na sali sądowej. I na dodatek Krista Conway wyraźnie wiodła prym.

Logan przypomniał sobie rozmowę, którą prowadził w sądzie dziś rano.

- Dostałeś bojowe zadanie - rzekł sędzia Roger Wright, informując go o zastępstwie za chorego Jacka Bentona.

- Pierwsza w programie jest sprawa rozwodowa z Krista Conway i Rossem Perry jako adwoka­tami stron. Mamy zwykle prawdziwe piekło na sali, kiedy ci dwoje spotykają się ze sobą w procesie.

- Spotykają się?! - z kpiną w głosie powtórzyła sędzina Candy Flynn. - To raczej przy­pomina krwawą bitwę. Prowadziłam już raz z nimi sprawę rozwodową! Nic dziwnego, że Jack wolał operację od dzisiejszej rozprawy.

- Pamiętasz, kto wtedy wygrał, Krista czy Ross? - zainteresował się Roger.

- Oczywiście, że pamiętam. Jak mogłabym zapomnieć? Krista. Jest niezwyciężona i wszys­cy o tym wiedzą. Jest również błyskotliwa i w rozbrajający sposób przebiegła. Przypomina mi mnie samą sprzed kilkunastu lat - uśmiechnęła się Candy.

- Candy była mistrzynią w prawie rozwodowym, nim została sędziną. Krista szybko zaję­ła jej miejsce. Czy nauczyłaś ją swoich adwokackich sztuczek, Candy? - zapytał Roger.

- Ona nie potrzebuje żadnej pomocy - powiedziała z podziwem Candy. - Jest bardzo dokładna, naturalna i trzeba przyznać, że jej wystąpienia w sądzie są naprawdę doskonałe.

- Jest w niej coś takiego, że nie sposób się jej oprzeć - dodał Roger.

- Krista Conway - powtórzył machinalnie Logan.

Kobieta należąca do grona renomowanych i drogich adwokatów, którzy potrafią uwolnić swoich klientów od współmałżonków, a drugą stronę absolutnie od całego majątku - dodał w myśli.

Nie było takich w hrabstwie Garret. Liczba rozwodów i dochody adwokatów były tam również nieporównanie mniejsze od tych w Montgomery.

Candy Flynn uśmiechała się do niego wyraźnie rozbawiona.

- Biedny Logan! - powiedziała. - Najpierw poznałeś mnie, kobietę - sędziego, a teraz będziesz miał do czynienia z adwokatem w spódnicy!

- Przynajmniej będziesz miał interesujące przedpołudnie - powiedział Wright. - Kris­ta Conway jest chyba najlepszym adwokatem w okolicy, a Ross Perry lubi utrudniać jej zwycięstwa. Na pewno nie będziesz się nudził!

- Nie może się znudzić przyglądanie się kobiecie, która zarabia dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie - dodała Candy.

Reakcja Logana na wielkość wymienionej sumy wyraźnie sprawiła jej przyjemność. Rzeczywiście był nią wstrząśnięty. Dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie? Było to czterokrotnie więcej niż władze Marylandu płaciły mu za odpowiedzialną funkcję sędziego miejscowego sądu. Nagle zapragnął poznać tę renomowaną prawniczkę. Nigdy w życiu nie spotkał kobiety, która mogłaby poszczycić się tak imponującymi dochodami.

- A na dodatek ten jej styl! - powiedział Roger. - Szafirowy bentley z rozsuwanym dachem. To dopiero samochód! - zagwizdał z podziwem.

- Pasuje do koloru jej oczu - zażartowała Candy.

- Nigdy nie widziałem bentley'a z rozsuwanym dachem, może tylko w salonie samocho­dowym - powiedział Logan.

W rzeczywistości nie widział go nawet tam. Nie było salonów samochodowych w Garret i nie było też ani jednego bentley'a w całym hrabstwie.

- Wysoki Sądzie! Sprzeciw! - krzyknął Ross Perry, przerywając Kriście przesłuchanie świadka, Elaine Bolger. - Te pytania niczego nie wnoszą do sprawy!

Logan przyjrzał się Elaine, kiedy mnąc chusteczkę wracała na miejsce. Krista odkryła wiele nieścisłości w gwałtownych zarzutach, jakie Elaine czyniła mężowi.

Nieźle! - pomyślał Logan. Drapieżna i agresywna pani adwokat. Mimowolnie spojrzał w jej kierunku. Odwróciła głowę i ich spojrzenia znowu spotkały się. Oczy kobiety miały niecodzienny odcień błękitu...

- Sprzeciw oddalony - usłyszał swój własny głos.

Ross zmarszczył brwi, a Krista nie potrafiła ukryć swego zadowolenia.

Logan szybko obrzucił wzrokiem tę dwójkę. Zaczynał tracić pewność siebie. Było to uczucie tyle nieprzyjemne, co niecodzienne. Zwykle przekonany był o słuszności swych de­cyzji, ale teraz nie był pewien, czy obiektywnie decydował na korzyść Kristy, czy też pod wpływem magicznej siły, jaka miała ta kobieta.

Poczuł jej działanie już tego ranka przy pierwszym spotkaniu w sądzie. Sędziowie Wright i Flynn wspomnieli mu wprawdzie o jej zdolnościach, dochodach i imponującym angielskim aucie, przemilczeli jednak fakt, że była młodą, nadzwyczaj piękną kobietą, taką, jakie częściej widuje się na ekranie niż w sali sądowej. Logan nie mógł powstrzymać się od pa­trzenia na nią. Ciemne, puszyste włosy okalały szczupłą twarzyczkę o kruchych i delikatnych rysach. Mlecznobiała cera cudownie kontrastowała z niespotykanie ciemnym kolorem włosów. Piękno szafirowych oczu podkreślały klasycznie zarysowane brwi i długie, czarne rzęsy. Dla Lo­gana nie była teraz agresywnym prawnikiem, była uosobieniem piękna i wrażliwości.

Jeszcze raz objął wzrokiem całą jej postać. Wrzosowy, jedwabny kostium musiał kosztować wielokrotnie więcej niż którykolwiek z jego garniturów. Bardzo zgrabnie wyglądała w tej wąskiej spódnicy, pod którą wyraźnie rysowały się kształtne uda. Zauważył, że nogi miała długie i zgrabne o delikatnych i szczupłych kostkach. Mogła mieć metr siedemdziesiąt wzrostu, ale wydawała się znacznie niższa i drobniejsza.

Logan był zakłopotany swoją reakcją na widok tej dziewczyny. Nie pamiętał już, kiedy jakakolwiek kobieta zrobiła na nim takie wrażenie. Nigdy nie czuł nic podobnego w stosun­ku do swej żony, Beverly, choć szczerze ją kochał.

Popatrzył teraz na piękne, zmysłowe usta Kristy. Cały jego wewnętrzny spokój został zbu­rzony. Krista stała się dla niego uosobieniem seksu i pożądania.

- Wyrażam sprzeciw! - znowu krzyknął Perry.

Logan odchrząknął. Krista spojrzała na niego z niewinnością przykładnej pensjonarki i przeprosiła zebranych.

Żadna pensjonarka nie miałaby takiego ciała - poprawił się w myślach. Musiał przyznać, że był nią zafascynowany, a słuchając jej lub patrząc na nią, wyraźnie podniecony.

- Wysoki Sądzie, proszę o pięć minut przerwy - powiedział Ross.

Logan ogłosił przerwę, zastanawiając się, czy Ross intuicyjnie nie wyczuł jego sympatii do strony przeciwnej. Czuł narastające zmęczenie. Dzisiejsza rozprawa różniła się znacznie od tych, które często prowadził w Garret. W swoim mieście z powodzeniem zajmował się pra­wem rodzinnym. Ceniono tam oryginalność jego rozwiązań i częste innowacje. Tutaj jednak czuł znikomość swoich umiejętności. Tracił kontrolę nad rozprawą. Krista wyraźnie zdobyła przewagę, usuwając Rossa w cień. Logan, choć nie wiedział dlaczego, zamierzał zakończyć proces wyrokiem na korzyść Kristy i jej klienta.

Ona jest rzeczywiście rozbrajająco przebiegła - odkrył słuszność stwierdzenia Candy Flynn - rzeczywiście trudno jej się oprzeć.

W tym samym momencie postanowił, że jednak się jej przeciwstawi! Był rzeczywiście oszołomiony, ale nie tylko Krista Conway. Cała sytuacja była niezwykle frapująca. Styl życia Bolgerów zaskakiwał rozmachem, dochody sięgające setek tysięcy dolarów, auta, antyki, co­roczne wycieczki do Europy. Zdumiewał go również dynamiczny i agresywny sposób prowa­dzenia rozprawy przez adwokatów.

Nie powinien był dać się oszołomić bogactwu rozwodzących się Bolgerów i ich obrońców. Nieważne, kim byli poza salą sądową, tutaj on miał władzę absolutną i powinien ją właściwie wykorzystać. Spróbował osadzić tę sprawę w realiach niewielkiego Garret i przeanalizować wszystko według tamtejszych kryteriów. Wyobraził sobie, że Bolgerowie są parą robotników z Garret mających na wychowaniu trójkę dzieci. A dobro dzieci, które jego zdaniem powin­ny mieć dom i obydwoje rodziców, było dla Logana Moore'a najważniejsze.

Rozdział 2

Pięć godzin później napięcie na sali sądowej sięgało szczytu. Sędzia Logan Moore spędził dwie godziny w swoim gabinecie analizując sprawę i gotów był już do wy­dania wyroku. Krista poczuła znajome objawy zdenerwowania, zsunęła się na brzeg krzesła i zamarła w oczekiwaniu.

- Sąd odmawia rozwodu Elaine i Nedowi Bolgerom - rozległ się gromki głos Logana. Na moment zapadła przerażająca cisza. Adwokaci wymienili niepewne spojrzenia. Krista wstała powoli ze swego miejsca.

- Przepraszam, czy... Czy mógłby Wysoki Sąd to powtórzyć? - ośmieliła się poprosić.

- Tak. Odmawia się przyznania rozwodu państwu Bolgerom. Jednocześnie Sąd radzi im obydwojgu, aby skorzystali z pomocy Poradni Małżeńskiej.

- Poradnia Małżeńska? - Krista, Ross i Bolgerowie patrzyli na Logana z niedowierzaniem.

- To małżeństwo trwa już od dwunastu lat - rzekł stanowczo Logan. - Należy również wziąć pod uwagę trójkę dzieci i wspólną, rodzinną firmę. Zważywszy na wszystkie te oko­liczności, Sąd czuje się w obowiązku wystąpić z propozycją pojednania między małżonkami.

Adwokaci nie potrafili ukryć swojego zdumienia.

- Chciałbym przypomnieć, że propozycja polubownego załatwienia sprawy powinna zostać wysunięta, nim podejmie się jakiekolwiek czynności rozwodowe. Niestety, zwyczaj ten dawno już tutaj został zaniechany.

- Pojednanie?! - obłąkańczo wyszeptał Ned. - Nie mogę żyć z Elaine, zabiję ją, jeśli ona nie zamorduje mnie pierwsza. Krista, błagam, zrób coś!

Krista była całkowicie zaskoczona usłyszanym przed chwilą wyrokiem. Po raz pierwszy w jej karierze rozprawa rozwodowa kończyła się taką decyzją sądu.

Bolgerowie patrzyli na sędziego, jak gdyby usłyszeli wyrok śmierci. Krista powstała ze swego miejsca.

- Wysoki Sądzie, wyrażam sprzeciw! Tej sprawy nie można tak zakończyć - powiedziała. Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się, aby adwokat kwestionował wydany przez niego wyrok.

Ta piękna właścicielka błękitnego bentley'a była denerwująco bezczelna.

- Przykro mi, że nie zgadza się pani z moją decyzją, ale nie jesteśmy w stanie nic zmienić! Wyrok ten nie podlega apelacji - dodał.

- Ale my w Montgomery nie załatwiamy spraw w ten sposób... - chciała wyjaśnić, i nagle zdała sobie sprawę, że popełniła nietakt. Niechcący wypomniała sędziemu, że przyjechał tu z prowincjonalnej mieściny.

- Jeśli już pani skończyła... dawać rady sądowi - proszę pozwolić mi kontynuować - rzekł Logan z sarkazmem.

Zdenerwowana i poniżona Krista wróciła na miejsce odprowadzana wzrokiem wszy­stkich zebranych. Na sali panowała cisza.

O Boże! Co ja zrobiłam!? - myślała Krista. Nigdy dotąd, nie zdarzyło jej się stracić pa­nowania w trakcie rozprawy. Co stało się dzisiaj? Sędzia miał absolutną rację. Nie mogła zmienić wyroku, choć tak bardzo się z nim nie zgadzała. Zaś publiczne wygłaszanie swojego niezadowolenia było co najmniej nierozsądne, jeśli nie zwyczajnie głupie.

Skompromitowała się w oczach zebranych. Zasłużyła sobie na to poniżenie, bo zacho­wała się jak nowicjuszka, a nie doświadczony, renomowany adwokat.

Sędzia Moore odczytywał właśnie Nedowi i Elaine Bolger szczegóły swego postanowie­nia, ale Krista nie słyszała ani słowa, analizowała swoje zachowanie. Zawsze starała się, aby nie obrazić sędziego i w trakcie procesu nie wywoływać niesnasek między prawnikami. Jej bezsilny protest przeciwko decyzji Logana Moore'a był tym bardziej nieuzasadniony, że w głębi duszy Krista podziwiała jego odwagę, z jaką wygłosił tak szokujący w tych warunkach wyrok. Rozumiała też motywy jego postępowania. Zapewne miał na względzie dobro dzieci i prowadzoną przez Bolgerów firmę.

Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że to pojednanie mogło być dobrym rozwiązaniem jedy­nie w romansie. Była miłośniczką takiej literatury, bo po dniu spędzonym w sądzie pośród roz­wodzących się małżeństw, lubiła czytać książki o ludziach, którzy kochali się, żenili i żyli długo i szczęśliwie. Nigdy nie mieszała jednak świata romansów z rzeczywistością, dlatego musiała jesz­cze raz przyznać, że sędzia Moore popełnił błąd. W przypadku Bolgerów polubowne załatwienie sprawy było całkowicie niemożliwe. Żałowała tylko swojego nieopanowania.

- Nie przejmuj się! - powiedział Ross, kiedy opuszczali salę. - To tylko prowincjonal­ny sędzia. Nie zobaczymy go więcej. Kiedy Bolgerowie ponownie wniosą pozew o rozwód, już dawno go tu nie będzie.

- Niestety, panie Perry, nigdzie stąd nie wyjeżdżam! - usłyszeli za swoimi plecami głęboki głos sędziego.

Obydwoje gwałtownie odwrócili się w jego stronę. Ross zaczerwienił się jak sztubak.

- Będę zastępował sędziego Billa McCrory, który został wysłany do Yale na stypen­dium. Przez rok będę zajmował jego miejsce.

Rok! - z przerażeniem pomyślała Krista. Wiadomo było na pewno, że dzisiejsza sprze­czka zaważy na powodzeniu wielu rozpraw. Sędzia Moore był do niej uprzedzony i trudno mu będzie kiedykolwiek stanąć po jej stronie.

- Chciałam pana przeprosić, panie Moore - powiedziała.

- Naprawdę? - zapytał Logan, patrząc jej głęboko w oczy.

- Tak! - potwierdziła. W jego głosie wyczuła nutkę niechęci i wiedziała, że niełatwo go będzie zjednać. - Nie mam nic na swoje wytłumaczenie, chyba tylko to, że byłam zaskoczo­na wyrokiem.

Logan patrzył na nią przenikliwie.

- Zaskoczona wyrokiem? - Bo nie zakończył rozprawy pani zwycięstwem - powtórzył z ironią.

Mimo nieskrywanej złośliwości tego pytania, Logan łagodnie spoglądał na Kristę. Był nią zafascynowany. Zdawał sobie sprawę z absurdalności tego uczucia. Nigdy nie lubił bogatych i ekscentrycznych feministek. Miał czterdzieści lat, był szanowanym i kompetentnym pra­wnikiem, wdowcem samotnie wychowującym trójkę dzieci, miłośnikiem życia rodzinnego i tradycji. W Garret miał narzeczoną. Nie byli wprawdzie jeszcze zaręczeni, ale już planowali małżeństwo. Zamierzali najpierw oswoić dzieci z myślą o ponownym związku ojca, a potem ogłosić zaręczyny i pobrać się przed końcem roku.

- Nie robią na mnie wrażenia adwokackie sztuczki - powiedział ostro. - Zamierzam przeciwdziałać zniszczeniu, jakie sieje pani wśród małżeństw, które dałoby się jeszcze uratować.

- Ja ich nie niszczę! - zaprzeczyła Krista. - One są rozbite na długo przed rozprawą i czasem rozwód jest najlepszym rozwiązaniem.

- Spodziewałem się, że pani to powie. Pani przecież robi na tym majątek! - powiedział nie panując nad sobą.

Chciała wyjaśnić, że zajęła się prawem rodzinnym, bo jeszcze na studiach odkryła, że ma ono wiele słabych stron. Myślała, że jako specjalistka będzie mogła w przyszłości je zreformować. Nie zamierzała jednak tłumaczyć się przed sędzią Loganem, który już wyrobił sobie o niej niekorzystną opinię i nie miał zamiaru jej zmienić.

- Nie szukam sobie klientów, to oni do mnie przychodzą - powiedziała zamiast tego. - Znam etykę zawodu prawnika i wiem, że wymaga ona, by proponować pojednanie, nim zacznie się postępowanie rozwodowe. Zawsze to robię. Jednak w przypadku Bolgerów to nie miało szans powodzenia. Tych ludzi łączy jedynie nienawiść.

- Nienawiść jest bardzo silnym uczuciem - powiedział Ross, który dotychczas tylko przysłuchiwał się rozmowie. - Skoro Bolgerowie zdolni są do takiej pasji, może nie wszy­stko jeszcze stracone. „Nienawiść jest bardzo silnym uczuciem". Krista i Logan spojrzeli na siebie, jak gdyby te słowa miały dla nich szczególne znaczenie.

- Muszę państwa przeprosić - dodał Ross. - Mam teraz ważne spotkanie, na które nie chciałbym się spóźnić.

- W porządku, panie Perry - rzekł Logan wyraźnie zmieszany. Znowu złapał się na tym, że myślał o Kriście. Działo się z nim coś dziwnego w obecności tej kobiety.

- Ja... - również jestem umówiona - szybko powiedziała Krista. Ona także nie potrafiła ukryć swego zakłopotania i unikała wzroku sędziego.

- O, mamy windę - Ross wybawił ich z niezręcznej sytuacji. Podążyła za nim w kierun­ku drzwi.

- Ach co za sprawa! - westchnął Ross, kiedy zostali sami. - Najpierw Bolgerowie robią piekło. Potem okazuje się, że sędzia jest zagorzałym przeciwnikiem rozwodów. Chciałbym, żeby Candace Flynn mogła to zobaczyć! Dla niej rozwód to sakrament.

Krista nie odpowiadała.

- Pod nieobecność Bentona może nam się to jeszcze niejednokrotnie zdarzyć - ciągnął Ross. - Wyobraź sobie, że jeszcze raz czekasz, aż Logan Moore wygłosi wyrok. Rozśmie­szyłaś mnie do łez, wstając, żeby zaprotestować. Logan o mało nie zabił cię spojrzeniem. To było świetne! - chichotał.

Krista nie zwracała na niego uwagi. Wciąż była pod wrażeniem Logana. Nie mogła przestać o nim myśleć. Wydawał jej się kimś, z kim warto by się zaprzyjaźnić. Gdyby tylko nie zaprzepaściła wszystkiego w czasie dzisiejszej rozprawy.

Dotąd prowadziła spokojne i przyjemne życie towarzyskie - przyjęcia, teatr, drogie restauracje. Jej związki z mężczyznami były raczej przyjacielskie, oparte na wzajemnym sza­cunku, pozbawione jednak większego zaangażowania emocjonalnego. Nie dlatego, że Kri­sta nie pragnęła niczego głębszego, tylko nigdy dotąd nie spotkała odpowiedniego partnera. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy to kiedykolwiek się zdarzy, aż dzisiaj zjawił się Logan, ktoś zadziwiająco odmienny od wszystkich dotąd poznanych mężczyzn. Ktoś, o kim w dodat­ku nie mogła przestać myśleć.

Późnym popołudniem Krista prowadziła szafirowego bentley'a spokojnymi ulicami przedmieść Montgomery. Wracała do swojego nowego domu, przy kupnie którego pośredniczyła żona Rossa Perr'ego, właścicielka agencji handlu nieruchomościami. W okolicy mieszkało dziewięciu adwo­katów i trzech sędziów i dlatego Calla Perry żartowała, że jest do osiedle prawników.

Krista zaparkowała samochód przed domem, wysiadła i rozejrzała się po ogrodzie. Nagle zauważyła na chodniku jasnowłosą dziewczynkę na wrotkach.

- Cześć Krissy! - krzyknęło dziecko.

- Witaj, Lauro! - uśmiechnęła się Krista. - Jak się miewa moja najlepsza przyjaciółka w okolicy?

- Twoja jedyna przyjaciółka w okolicy - poprawiła ją Laura.

Obydwie sprowadziły się tutaj na początku września, trzy tygodnie temu. Dziewczynka wędrowała wtedy po okolicy w poszukiwaniu nowych przyjaciół Pewnego dnia dotarła do domu Kristy i została zaproszona na podwieczorek. Od tamtej pory codziennie zjawiała się u swej dorosłej znajomej. Krista wiedziała, że w okolicy nie ma jej rówieśników i dziecko czuje się samotne. Lubiła dziewczynkę i poświęcała jej swój wolny czas. Wkrótce łączyła je nić nieco­dziennej przyjaźni. I tym razem Laura miała spędzić popołudnie u swej starszej koleżanki.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - powiedziała Krista, gdy tylko znalazły się w domu, wręczając dziewczynce kilka kolorowych pudełek.

- Dziękuję, Krissy! Pamiętałaś?! - wyszeptała mile zaskoczona Laura.

- Czy mogłabym zapomnieć o urodzinach mojej jedynej przyjaciółki? Zobacz, co jest w środku! Dziewczynce nie trzeba było tego powtarzać. Szybko zdzierała papier i otwierała kolejne pudełka.

- Barbie! I Ken, i Skipper! I papuga dla Barbie! I tyle ubranek! Właśnie o tym marzy­łam! Dziękuję!

Laura rzuciła się, by uściskać dobrą wróżkę, która spełniła jej marzenia.

- Ale skąd o tym wiedziałaś? - pytała. Oglądała teraz wszystkie lalki i przymierzała im wciąż nowe kreacje. Niebieskooki Tao, syjamski kot Kristy, z zainteresowaniem obwąchiwał prezenty.

Krista sobie tylko znanymi sposobami dowiedziała się nie tylko o urodzinach Laury, ale także o tym, że dziewczynka zamieszkała niedawno w sąsiedztwie ze swoim ojcem i kilkuna­stoletnim bratem i siostrą. Wiedziała, że matka dzieci zmarła, kiedy Laura miała pięć lat. Zorientowała się też, że sympatia, jaką dziewczynka darzyła parę syjamskich kotów - Inka i Tao - wynikała z pragnienia własnego zwierzątka.

- Wiesz co? - zaczęła Laura nie przerywając zabawy. - Dostałam kartkę urodzinową od okropnej Amy Sue, ale natychmiast ją podarłam i wyrzuciłam. Czy ten ptaszek nie jest śliczny?

- Śliczny! Ale dlaczego podarłaś kartkę od Amy? - zainteresowała się Krista. Wiedziała już wcześniej, że Amy Sue była narzeczoną taty, a raczej za taką się uważała.

Dzieci jej nie lubiły i robiły wszystko, by zniszczyć związek ojca z tą kobietą.

- To była najgłupsza kartka, jaką kiedykolwiek dostałam. Na pierwszej stronie miała namalowaną ogromną, czerwoną ósemkę - powiedziała Laura.

- Ale ty właśnie skończyłaś dziewięć lat!? Dziewczynka skinęła głową.

- Mitch mówi, że to wariatka!

Mitch był starszym bratem Laury. Krista poznała rodzeństwo małej przyjaciółki, bo często przychodzili do niej, żeby zabrać siostrę do domu.

- Nie mów tak! Na pewno chciała dobrze - powiedziała.

- Nie powiemy tacie o tej głupiej kartce. Tylko Denisa wspomni, że Amy Sue mogłaby chociaż pamiętać o moich urodzinach i przesłać mi życzenia - zaśmiała się szyderczo Laura.

Czternastoletnia Denisa również nie znosiła znajomej ojca. Krista zbyt długo miała do czynienia z rozwodami, wiedziała więc, że taka nienawiść dzieci z poprzedniego małżeństwa może rozbić każdy związek. Jej zdaniem, Amy Sue nie miała żadnych szans jako przyszła żona ojca i macocha tej trójki.

Niedługo potem zjawiła się Denisa, żeby zabrać siostrzyczkę na obiad.

- Krissy, przyjdź wieczorem, będzie tort urodzinowy! - prosiła Laura.

- Jeśli twój tata nie będzie miał nic przeciwko temu - obiecała Krista, odprowadzając dziewczęta do drzwi.

- O! Na pewno nie będzie miał! Tort jest zawsze taki wielki! - zapewniała ją przyjaciółka.

- W takim razie na pewno przyjdę!

Logan Moore skończył właśnie krojenie kurczaka i podał półmisek synowi.

- Jak minął dzień? - zapytał.

- Dobrze! - odpowiedziały chórem dzieci.

- Deniso, mogłabyś raz zrobić coś innego na obiad! - żalił się Mitch. - Kurczak jest już trzeci raz w tym tygodniu. Jeśli tak dalej będzie, niedługo wyrosną mi pióra i zacznę znosić jajka.

- Lubię kurczaki, bo łatwo je przygotować - powiedziała Denisa.

- Ja też lubię! - solidarnie przyznała Laura.

Ale tym razem nie zwracała uwagi na to, co jadła. Zajęta była zabawą lalkami, które dostała dziś w prezencie urodzinowym.

- Skąd to masz? - zainteresował się Logan.

- To prezent od mojej przyjaciółki, Krissy - odpowiedziała.

- Dostałaś od niej to wszystko?. - pytał dalej ojciec.

Słyszał już o koleżance córki, nie znał jednak jej nazwiska. Nie poznał także rodziców przyjaciółki, co okazało się sporym niedopatrzeniem, zwłaszcza ze względu na drogie pre­zenty, jakimi została obdarowana jego pociecha. Nie mógł sobie wybaczyć, że nie zrobił dotąd niczego, by nawiązać znajomość z opiekunami dziewczynki, z którą jego dziecko spędzało całe niemal popołudnia. Odkąd osiedlił się w Montgomery, nie miał ani chwili wol­nego czasu. Jednak obiecał sobie złożyć wizytę matce Krissy nazajutrz po powrocie z sądu.

- Wszystkim dzieciom smakowały babeczki, które Denisa upiekła na moje urodziny - pochwaliła się Laura.

- To świetnie! Podziękuj raz jeszcze siostrze! - ucieszył się Logan.

Pamiętał, jaką wagę przywiązywała jego żona, Beverly, do uroczystości urodzinowych dzieci. Zawsze było małe przyjęcie w szkole, duże w domu, mnóstwo prezentów i wspaniały, urodzinowy tort własnoręcznie przez nią dekorowany.

Niestety, Laura prawie tego nie znała. Matka zaczęła chorować, kiedy dziewczynka miała niespełna cztery lata, od tej pory Denisa przygotowywała zawsze jej szkolne przyjęcia.

- Dostałam takie śliczne prezenty od babci, od cioci Donny i od cioci Tammy! To są moje najpiękniejsze urodziny! - cieszyło się dziecko.

Logan popatrzył na córkę i coś ścisnęło go za gardło. Tak bardzo podobna była do swej matki, której prawie wcale nie pamiętała. Znowu bardzo chciał stworzyć dzieciom prawdzi­wy dom, taki, jaki znał ze swego dzieciństwa. Chciał dla nich matki, która zawsze byłaby w domu, czekała na ich powrót ze szkoły i przygotowywała im dobre jedzenie. Kurczak trzy razy w tygodniu i pizza w pozostałe cztery dni, nie był to idealny model żywienia rodziny. Potrzebował kobiety miłej i chętnie zajmującej się domem, takiej jak Beverly. Osiem mie­sięcy temu znalazł kogoś takiego...

- Dostałaś coś od Amy Sue, Lauro? - zapytał Mitch.

Dźwięk imienia tej, o której właśnie myślał, wyrwał go z zamyślenia.

- Nie! - zaprzeczyła młodsza córka.

- Mogłaby chociaż przysłać jej kartkę urodzinową - powiedziała starsza siostra.

- Po co? Ona mnie nie cierpi! Nienawidzi nas wszystkich, prócz taty! - wyznała Laura.

- Wcale tak nie jest, kochanie! Tyle razy Amy Sue mówiła wam, jak bardzo kocha całą waszą trójkę.

- Mówi tylko to, co ty chcesz usłyszeć, tato - przerwał mu Mitch.

- To nieprawda! - wykrzyknął Logan.

Wydawało mu się, że znalazł idealną kandydatkę na żonę i matkę swoich dzieci, ale ona prawie natychmiast wzbudziła ich nienawiść.

- Przestańcie mówić o Amy Sue - wtrąciła Denisa. - Już na sam dźwięk jej imienia robi mi się niedobrze. Dobrze, że odkąd jesteśmy w Montgomery nie musimy jej widywać.

- Wiesz doskonale, Deniso, że zdecydowałem się tutaj pracować, bo chciałem dać sobie i Amy czas do namysłu. Nie rozstaliśmy się na zawsze! - wyjaśnił ojciec.

- Ale będziecie musieli! - mruknął Mitch.

Logan zignorował jego słowa. Przez chwilę przy stole panowała cisza. Tylko Laura zaczęła nucić jakąś melodię.

- Czy musisz zawsze śpiewać te obrzydliwe stare piosenki - denerwowała się Denisa.

- Zostaw ją, ona nie zna się na muzyce!

- To stary utwór mojej ulubionej grupy Royal Teens - rozpoznał Logan. - Niestety, nie mam tej płyty w mojej kolekcji. Linda Payne zabrała ją, kiedy się rozstawaliśmy. Próbowa­łem nawet kupić sobie nową, ale nie sposób ją znaleźć. Gdzie to słyszałaś, Lauro? W radiu?

- Nie! Słuchałam tego dziś u Krissy. Ona mówi, że to bardzo droga płyta i prawie nie do zdobycia, bo wszystkie egzemplarze znalazły się w rękach kolekcjonerów.

Laura znowu zaczęła nucić. Przerwał jej dopiero dzwonek do drzwi.

- To Krissy! Zaprosiłam ją na tort urodzinowy, tatusiu!

- Świetnie! Cieszę się, że o tym pomyślałaś: Nareszcie będę miał okazję poznać twoją przyjaciółkę i jej mamę. - Logan ruszył do drzwi w ślad za swoją córką.

- Jej mamę? - Denisa popatrzyła na brata. - Krista nie mieszka z rodzicami.

- Ma za to najwspanialszy w świecie samochód - rozmarzył się Mitch. - Może teraz nim przyjechała?

- Co ty! Przecież mieszka tak blisko! Obydwoje pobiegli na spotkanie sąsiadki.

Rozdział 3

- Cześć Krissy! - wykrzyknęła Laura.

- Przyjechałaś samochodem? - zapytał Mitch z nadzieją w głosie. - Masz świetne buty! - zauważyła Denisa.

- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Lauro - powiedziała Krista i znieruchomiała.

W drzwiach z trójką znajomych dzieciaków stał sędzia Logan Moore. Tak, ten wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, ten sam, który był właśnie sprawcą jej dzisiejszego niepowodzenia w sprawie Bolger przeciwko Bolgerowi. Wyglądał zupełnie inaczej, ubrany w wytarte dżinsy i bawełnianą koszulę z podwiniętymi do łokcia rękawami, a jednak tak samo silny, władczy i niewiarygodnie męski.

Dopiero teraz Krista uświadomiła sobie, że on i jej mała przyjaciółka nosili to samo na­zwisko. Ale kto by przypuszczał, że są spokrewnieni? A jednak. Sędzia był ojcem Laury.

Patrzyli na siebie zaskoczeni. Krista pierwsza przerwała niezręczne milczenie.

- Dobry wieczór, panie Moore!

Logan nie mógł ukryć zmieszania. Krista Conway w jego domu? Zna jego dzieci i one ją znają?!

- Czy pani jest mamą małej Krissy? - zapytał. Ubrana była drogo i elegancko, wygląda­ła tak atrakcyjnie i młodo, że wydawało się nieprawdopodobne, by mogła być czyjąkolwiek matką. Była chyba jednak mężatką i miała dziecko.

- Mała Krissy? - powtórzyła zdziwiona Krista.

- To ty! - zaśmiała się Denisa. - Tata myślał, że jesteś w wieku Laury.

- Niezupełnie! - zażartował Mitch.

- Rzeczywiście sądziłem, że przyjaciółka Laury, to jakaś dziewczynka z sąsiedztwa - tłumaczył się Logan.

Wydawało mu się niemożliwe, aby ta agresywna prawniczka umiała zyskać sobie sympatię jego córki. Zastanawiał się też, jak wytłumaczyć przyjaźń dorosłej kobiety z dziewięcioletnim dzieckiem? Chyba, że Krista nawiązała znajomość z Laurą, wiedząc, kto jest jej ojcem.

Krista odgadła jego myśli.

- Nie musi się pan obawiać, panie Moore. Jestem tu zupełnie przypadkiem. Nie miałam pojęcia, że tatuś Laury, to właśnie pan.

Była to prawda. O ojcu zaprzyjaźnionej trójki wiedziała jedynie, że spotyka się z jakąś kobietą, o której dzieci mówiły: „okropna Amy Sue".

- Zacznijmy wreszcie jeść ten tort - uratowała sytuację Laura.

Dziewczynka od roku zdmuchnęła wszystkie dziewięć świeczek, wetkniętych w ciasto, na którym wypisane były urodzinowe życzenia.

Przez cały czas Krista czuła na sobie spojrzenie Logana. Spoglądał na nią nieufnie. Była intru­zem w jego domu. Podejrzewał ją nawet o to, że zdobyła sympatię dziewczynki, by w ten sposób doprowadzić do zgody z jej ojcem. Świadomość ta krępowała ją i złościła zarazem; Wiedziała, że ten mężczyzna najchętniej przyjmowałby tu teraz tę „okropną Amy", kimkolwiek ona była.

Postanowiła nie zwracać na niego uwagi i zajęła się dziećmi. Uwielbiała całą trójkę, cho­ciaż nie mogła sobie wyobrazić, że wychowywał ich surowy sędzia Moore.

Mitch miał blisko metr osiemdziesiąt wzrostu i był przeraźliwie chudy. Miał ciemne włosy i oczy, jak jego ojciec, i mimo chłopięcego jeszcze wyglądu łudząco podobny był do niego. Natomiast Denisa była szczupła, drobna, bardzo ładna, z długimi do ramion ciemnymi włosami. Najmłodsza zaś Laura była prześliczna, jasnowłosa, o dużych, brązowych oczach. Ponadto okazała się wyjątkowo szczera i przyjacielska.

- Tatusiu! Krista jest prawnikiem, wiesz? - poinformowała Denisa.

- Wiem! Poznaliśmy się dziś rano w sądzie.

- Naprawdę?! Jak to było? - zainteresował się Mitch.

- Bardzo dobre pytanie - Krista zwróciła się do Logana. Miała ochotę poprzekoma­rzać się z nim trochę. - Jak to było, Wysoki Sądzie?

- Rozbroiliśmy wrogów i chyba uratowaliśmy jedno małżeństwo.

- Zapewne nie ma pan na myśli Bolgerów. Oni przestali być małżeństwem, nim jeszcze Ross Perry i ja wzięliśmy ich sprawę w, swoje ręce.

Znudzona rozmową dorosłych Laura znowu zaczęła nucić. - O, nie! Ona znów zaczyna!

- To jest jeden z zapomnianych przebojów nagranych przez Kalin Twins.

- Czyżby pan był wielbicielem starego rock and rolla? - zapytała Krista. - Tak jak mój brat - dodała w myśli.

- Rzeczywiście nim jestem. Kolekcjonuję płyty wydane w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, zanim nasz rynek został zalany przez brytyjską tandetę.

- Zupełnie jakbym słyszała mojego brata! - powiedziała Krista.

- Przy tej piosence uczyłem się tańczyć „cza - czę" - przypomniał sobie Logan.

- Tańczyłeś „cza - czę", tato? Ale wstyd! - skomentowała Denisa.

- Pamiętasz jak tata uczył nas tańczyć? - wtrącił Mitch. - Jak to się nazywało?

- Nie pamiętam, ale to było coś równie głupiego i staromodnego, jak „cza - cza".

- To był twist - pomógł im Logan. - To był twist, dzieciaki!

- Mój brat uczył mnie tego kiedyś - powiedziała Krista. - Prawie zdarł przy tym płytę Fabianów.

- Czyją płytę? Jaki to zespół? Krista uśmiechnęła się do Logana.

- Ta dzisiejsza młodzież nie ma pojęcia o historii muzyki - zażartowała.

- Pani również jest za młoda, żeby coś wiedzieć o Fabianach i muzyce lat sześćdziesią­tych - odpowiedział.

Im bardziej wydawała mu się pociągająca, tym bardziej chciał przekonać samego siebie, że nie był nią zainteresowany. Nie jest w moim typie - mówił do siebie.

- A jednak wiem! - podjęła Krista. - To zasługa mojego brata. Zawsze mi imponował. Od niego nauczyłam się wszystkich starych piosenek i tańców, kiedy byłam jeszcze w szkole podstawowej.

Przesłała Loganowi uśmiech. Zdawało jej się, że pierwsze lody zostały przełamane. Bar­dzo chciała zatrzeć złe wrażenie, jakie zrobiła na nim przy porannym spotkaniu w sądzie.

- Naprawdę umiesz tańczyć twista? - zapytał ją Mitch.

- Chcesz, żebym cię nauczyła? Może wasz tata nie pamięta tego zbyt dobrze? - rzuciła Loganowi zuchwałe spojrzenie.

- Ja nie pamiętam twista? - powtórzył. - Tańczyliśmy go z Lindą Payne w każdą sobo­tę w klubie młodzieżowym.

- Tato! Pokażcie nam, jak to się robi, Krista i ty! - poprosiła Denisa.

- Powiedziałaś przecież, że to staromodne, jak cza - cza - przypomniał jej ojciec.

- Ale bardzo chciałabym zobaczyć, jak to tańczycie. Mam ochotę pośmiać się trochę!

- Pośmiać się? - rzekł Logan wstając od stołu. - Moje drogie dziecko, zaręczam ci, że twist tak ci się spodoba, że zaraz zaczniesz błagać, żebyśmy cię go nauczyli!

Odwrócił się w stronę Kristy uśmiechnięty, prawie szczęśliwy. Zapomniał, że nie była w jego typie.

- Zatańczymy, żeby pokazać im, ile stracili, rodząc się tak późno?

- Musimy! - uśmiechnęła się Krista.

Przeszli więc do salonu i Logan zaczął przerzucać zakurzone okładki płyt w poszukiwaniu właściwej muzyki. Pomagała mu, zachwycając się jego kolekcją, która zawierała wszystkie ulubione płyty jej brata. Była to największa płytoteka, jaką Krista kiedykolwiek widziała.

Wybrali wreszcie kilka utworów, a kiedy zaczynali tańczyć, Logan ośmielił się nawet zażartować

- Zobaczymy, czy jest pani tak sprawna w nogach, jak w języku, pani adwokat.

Początkowo mieli trudności z przypomnieniem sobie wszystkich kroków, ale potem po­ruszali się tak, jakby przez całe życie tańczyli tylko ze sobą. Mitch, Denisa i Laura najpierw obserwowali ich, żartując ze wszystkich potknięć i z samego tańca. Potem przyłączyli się do dorosłych i w lot uczyli się nieskomplikowanych kroków. Nim zorientowali się minęła go­dzina od momentu, kiedy zaczęli się bawić.

Krista znalazła w kolekcji płyt Logana kilka starych przebojów, przy których można było tańczyć cza - czę i próbowała nauczyć dzieci tego tańca. Logan, który chętnie jej w tym poma­gał, zamęczał starszą córkę niezliczonymi obrotami i wymyślnymi figurami.

- Dobrze, że cza - cza przestała być modna! - powiedziała i zrezygnowana rzuciła się na kanapę. - Nie mogłabym pokazać się w towarzystwie, bo nigdy bym tego nie nauczyła się. Ale może będę miała więcej szczęścia w fokstrocie.

- Czy mogę prosić panią adwokat? - żartował Logan. - Damy dzieciakom jeszcze jedną lekcję!

Znowu znaleźli się na środku salonu, który od dłuższego czasu służył im za parkiet. Lo­gan trzymając Kristę w ramionach znowu zapomniał kim była i dlaczego był do niej uprze­dzony. Czuł się doskonale w jej towarzystwie.

W tym czasie Mitch znalazł w kolekcji ojca jeden z największych przebojów lat sześćdzie­siątych. Był to nastrojowy utwór kojarzący się Loganowi z potańcówkami w szkole średniej.

- No i co? Nie wiecie jak się tańczy wolne kawałki? - zapytał Mitch, który zauważył chwilowe zmieszanie obydwojga dorosłych.

- Wtedy nie tańczyło się wolnych kawałków. Puść jeszcze raz cza - czę - rzuciła Denisa. Wesoła paplanina dzieci uczyniła sytuację mniej niezręczną. Mógł bez zażenowania objąć

Kristę i przytulić do siebie.

- To właśnie nasze pokolenie odkryło wolne tańce. To także musimy im pokazać - powiedział do swojej partnerki.

Położyła rękę na jego ramieniu, zgadzając się na jeszcze jeden pokaz. Tego wieczoru bawiła się świetnie. Słuchała zapomnianych przebojów, przypominała sobie stare tańce i żartowała z dziećmi Nie czuła się już jak intruz w tym domu i nie myślała o swoim porannym niepowodzeniu w sądzie. Objął ją mocniej, kiedy potknęła się lekko i spojrzał jej głęboko w oczy. Była taka pogod­na i żywa. Od dawna on i dzieci nie śmiali się tak szczerze i nie bawili tak dobrze, jak dziś wieczór. Wiedział, że było to jej zasługą. Odkrył, że jej obecność była w tym domu bardzo potrzebna, a bliskość podniecająca.

Krista nagle zapragnęła znaleźć się w ramionach Logana. Chciała położyć dłonie na jego szyi, zanurzyć palce w gęstych włosach i oprzeć głowę na jego piersi. On jednak unikał zbliże­nia. Bał się, że nie potrafiłby opanować przemożnego pragnienia, by ją pocałować, by dotknąć wargami jej skóry, gdyby przysunęła się bliżej choćby o milimetr.

Dziś rano, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, był nią zafascynowany. Teraz czas spędzony w jej towarzystwie zmienił tę fascynację w głębsze i poważniejsze uczucie. Musiał jednak panować nad sobą, świadomy obecności dzieci, które ani na moment nie spuszczały z nich oka.

- Telefon! - krzyknęła nagle Laura i rzuciła się w stronę kuchni, żeby go odebrać.

- Ja odbiorę! - prześcignęła ją Denisa.

- To chyba do mnie! - Mitch popędził za nimi do drzwi.

- To także różni nas od młodszego pokolenia - uśmiechnęła się Krista. - Oni ścigają się, żeby podnieść słuchawkę, podczas gdy mnie nawet nie chce się podejść do telefonu.

Laura wróciła na moment do salonu, chichocząc wyłączyła światło i zniknęła z powrotem za drzwiami.

Nieoczekiwanie Krista i Logan zostali sami. Przestali tańczyć, choć muzyka ze starej płyty rozbrzmiewała nieprzerwanie. Stali na środku mrocznego pokoju, objęci, wpatrzeni w siebie.

Krista poczuła zażenowanie. Sytuacja została śmiesznie zaaranżowana przez dzieci.

- Ach, te dzieciaki! - zaczęła się śmiać nieopanowanie.

- Przepraszam! Zwykle zachowują się znacznie lepiej. Nie wiem, co im się dzisiaj stało. Jeszcze raz przepraszam - rzekł Logan, zapalając wszystkie światła.

- Proszę się na nich nie złościć. Nic się przecież nie stało - zapewniła go Krista. Jego zmieszanie pozwoliło jej odzyskać swobodę. Poczuła się panią sytuacji i postanowiła wykorzystać swą przewagę.

- To nawet zabawne, że dzieci zachowują się w ten sposób w stosunku do mnie, po tym jak ostro przeciwstawiły się Amy Sue.

Logan był zszokowany.

- Słyszała pani o Amy Sue? - udało mu się wykrztusić.

- Dzieciaki mi o niej wspominały - powiedziała.

Reakcja Logana na te słowa wywołała jej uśmiech. Był przerażony jak wyrostek, u które­go matka odkryła stosy czasopism dla dziewcząt. - Co pani o niej powiedzieli? - zapytał.

- Na pewno to samo, co mówią panu!

- Amy Sue jest porządną, miłą i dobrze wychowaną młodą damą.

- O, tego mi dzieci nie mówiły!

Jej wyzywający uśmiech doprowadzał go do pasji. Wyraźnie bawiła się jego kosztem.

- Amy jest cudowna!

Krista pamiętała, jak Denisa opisywała przyjaciółkę jej ojca. Duży biust, talia jak u osy, długie blond włosy i obrzydliwie sztuczny uśmiech. Zupełnie, jak Barbie.

- Słyszałam, że jest bardzo atrakcyjna - powiedziała głośno. Dla kogoś, kto lubi lalki Barbie i nienaturalne uśmiechy - dodała w myśli.

- Naprawdę nie wiem, dlaczego dzieci ją tak znienawidziły.

Logan podszedł do okna i ciągnął swoje zwierzenia patrząc w ciemność. - Lubi rodzinę, jest spokojna, bez aspiracji do robienia kariery. Chciałaby rzucić pracę stenotypistki w sądzie, jak tylko wyjdzie za mnie za mąż. Wtedy zajęłaby się domem i rodziną. Nie wróciłaby już do pracy zawodowej.

- To nawet wygodne! Być na czyimś utrzymaniu!

- Czy chce pani przez to powiedzieć, że Amy wychodzi za mnie dla pieniędzy?

- Nie! Wcale o niej nie myślałam. Powiedziałam tu zupełnie bez zastanowienia. Tyle razy zdarzyło mi się prowadzić sprawy rozwodowe, gdzie małżeństwo rozpadło się z powodu żony, która nie miała własnych zainteresowań i swojego życia. Od dnia ślubu zajmowała się tylko domem, a mąż wkrótce był nią rozczarowany i znudzony. Zwykle w takich przypad­kach małżonek jest inteligentny, popularny, osiąga sukcesy w pracy, zupełnie tak jak pan.

- Zdaje się, że wie pani o mnie więcej niż ja sam - powiedział z ironią. - Nie mam pojęcia, czego oczekuję od kobiety, więc jak mogę się nią rozczarować?

- Sądzę, że to czego spodziewa się pan po towarzyszce życia niekoniecznie jest tym, czego pan potrzebuje.

- Wiem jedno! Kobieta powinna przede wszystkim zajmować się domem, być kochającą i czułą żoną, a potem dopiero myśleć o karierze zawodowej.

- A czy nie może robić jednego i drugiego jednocześnie? Można to przecież pogodzić.

- Jest pani ambitna, agresywna i energiczna. Ma pani dochody przewyższające zarobki niektórych mężczyzn.

- Zabrzmiało to jak oskarżenie! - powiedziała sucho Krista.

- W pani przypadku praca usunęłaby wszystko inne na dalszy plan - ciągnął Logan. - Karie­ra wydaje się być rzeczą najważniejszą w pani życiu. Czy dlatego dotąd nie wyszła pani za mąż?

- Mało jest mężczyzn, którzy chcieliby mieć za żonę agresywną prawniczkę zarabiającą znacznie więcej niż oni sami. Ja zaś nie szukam usilnie męża. Poluję za to na niedoświadczonych mężczyzn, takich jak pan - zadrwiła.

- Niedoświadczonych, jak ja? Pani chyba żartuje. Byłem żonaty przez blisko dwadzieścia lat i jestem ojcem trójki dzieci.

- A jednak nie ma pan najmniejszego doświadczenia z kobietami, jeśli ocenia je pan tak jednostronnie, jak mnie albo Amy Sue. Wydaje się panu, że pierwsze wrażenie wystarczy, by jednoznacznie kogoś określić.

- Trudno z panią sprzeczać się.

- Uwielbiam zawsze mieć rację! To specyfika mojego zawodu.

Logan wiedział, że drwiła z siebie, próbując go w ten sposób rozśmieszyć. Pamiętał, jak uśmiechała się w sądzie, grzecznie i układnie, i tylko szatański błysk w oczach zdradzał jej prawdziwe rozbawienie... We wszystkim, co robiła, była zawsze odrobina humoru. Dzięki temu wydawała się sympatyczna niezależnie od tego, co mówiła i jak daleko posuwała się. Inni ludzie podobnym zachowaniem mogli wywołać gniew lub niechęć. Ona jednak potrafiła wyrazić dokładnie to, co chciała, nie będąc posądzana o podłość czy złośliwość. Obiecał so­bie, że ani na moment nie będzie ulegał czarowi tej dziewczyny. Musiał jej się przeciwstawić.

- Kobieta, taka jak pani, nie jest w stanie zrozumieć, ile zalet może mieć dla mężczyzny ktoś w rodzaju mojej Amy. Ona jest taka młoda i świeża. Niedługo skończy dwadzieścia dwa lata i nikogo jeszcze przede mną nie miała.

- Dwadzieścia dwa lata? - powtórzyła zdziwiona Krista i szybko się odwróciła.

- Pani się ze mnie śmieje!

- Nie, ależ skąd!

- O, tak! Jestem tego pewien!

- Czy sądzi pan, że zwariowałam, żeby śmiać się z człowieka, który decyduje w sądzie o powodzeniu moich spraw?

- Nie śmieje się pani teraz ze swego przełożonego, sędziego Moore'a, tylko z sąsiada, Logana Moore'a, ojca trójki pani przyjaciół! - zdenerwowany chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie tak, by musiała spojrzeć mu w twarz.

- Chyba właśnie tak jest! - przyznała i spoważniała nagle. - Przepraszam.

Logan zacisnął palce na jej szczupłych ramionach. Nie miał ochoty uwalniać jej teraz, kiedy była tak blisko i czuł jej drobną, smukłą figurkę tuż przy swojej piersi. Wydawała mu się taka krucha i delikatna.

- Próbowałam sobie tylko wyobrazić, co mężczyzna w pana wieku i z pańskim... doświad­czeniem może mieć wspólnego z dwudziestoletnią, niewinną dziewczyną, która należy bar­dziej do pokolenia pańskich dzieci. Przy takiej różnicy wieku trudno chyba znaleźć wspólny temat - roześmiała się rozbrajająco.

Logan skrzywił się na tę uwagę. Był bardzo wrażliwy na komentarze dotyczące wieku jego narzeczonej. Wspólne upodobania również należały do drażliwych kwestii, odkąd uznał, że u przyszłej żony wystarczy mu zainteresowanie domem i chęć poświęcenia mu się całkowicie.

- Musiał pan być już w szkole, kiedy się urodziła - ciągnęła Krista.

- To nie pani interes! - warknął gniewnie. Denerwowała go ta ciekawska i uparta osóbka.

- Interesuję się małżeństwem z racji mego zawodu - podjęła niezmieszana. - Ciekawi mnie, co zbliża ludzi do siebie, co sprawia, że chcą być razem i również to, co jest powodem rozstania po jakimś czasie. Wydaje mi się, że odgadłam, co łączy pana i Amy Sue. Pan chce mieć w domu żonę, a ona chce wyjść za mąż, po to by porzucić pracę.

- I mieć zapewnione utrzymanie, prawda? - zezłościł się Logan.

- Tego nie powiedziałam!

- Ale to miała pani na myśli!

- Sprzeciw, Wysoki Sądzie! To już mocno naciągana interpretacja.

Z trudem powstrzymał śmiech. Znowu z niego drwiła ta niebieskooka czarownica. Musiał jej przyznać, że potrafiła zawsze wybrnąć z każdej sytuacji.

- A teraz zastanówmy się, jakie szanse przetrwania ma pański związek z dwudziestolet­nią dziewczyną - bawiła się dalej Krista.

Po co to robiła? - zastanawiała się sama. Flirtowała z tym mężczyzną, co zupełnie do niej nie pasowało. Lubiła jasne i jednoznaczne sytuacje, nienawidziła aluzji i podtekstów.

Czuła się w jego uścisku krucha i słaba. Może dlatego właśnie już od kilku minut grała małą flirciarkę. Oddalona od niego tylko o centymetry, bardziej niż zwykle zdawała sobie sprawę ze swojej atrakcyjności. Nigdy jeszcze nie wydawała się sobie tak kobieca i pociągająca.

- Dobrze więc, niech mi pani powie, czy mój związek z Amy ma jakieś szanse powodze­nia? - zadrwił i pochylił się nad nią wyczekująco.

- Nie mam pojęcia, jakie są gwarancje trwałości takiego małżeństwa. Dwoje ludzi musi coś łączyć, żeby byli ze sobą szczęśliwi. Jeśli nie są to wspólne zainteresowania, to może seks? Ale w tym przypadku to też chyba nie wchodzi w rachubę. Gdybyście czuli do siebie pociąg fizyczny, to nie bylibyście teraz oddaleni od siebie o setki kilometrów.

Logan był zdruzgotany. Krista raz jeszcze odkryła prawdę, której dotąd sam nie był świadom. Nim ją spotkał, nie wiedział nawet, że jakakolwiek kobieta zdolna jest wzbudzić w nim takie pożądanie. Całował Amy wielokrotnie, ale nie pragnął niczego więcej. Szanował jej niewinność i nie oczekiwał niczego, prócz czułej reakcji na swoje pocałunki. Teraz Krista uświadomiła mu to wszystko i fakt, że słowa te padły z jej ust doprowadzał go do pasji.

- Co taka bezduszna i pyskata prawniczka może w ogóle wiedzieć o czułości? Podejrze­wam, że nic! - wybuchnął.

- Nic?! - odparła rozbrajająco.

Stali teraz tak blisko siebie, że ciała ich stykały się ze sobą. Jego usta oddalone tylko o milimetry od jej pełnych, wilgotnych warg poruszały się jakby w bezgłośnym szepcie.

- Pokaż mi, co o tym wiesz! - wyszeptał. Krista zadrżała.

- Logan! - usłyszała swój głos, zupełnie zmieniony, wibrujący i delikatny. Poczuła moc­ne bicie serca i obezwładniająca fala ciepła spłynęła po jej ciele. Wiedziała tylko, że on chciał ją pocałować i bardzo tego pragnęła.

- Krista! - szepnął, po raz pierwszy używając jej imienia. Zabrzmiało to jak pieszczota. Ich usta połączyły się. Krista przymknęła oczy, zarzuciła mu ramiona na szyję i wsparła się

całym ciałem na jego silnej, męskiej piersi. Objął ją mocniej, kiedy złączyli się w szalonym pocałunku. Czuła ciepło pieszczących ją dłoni.

Wsunęła rękę pod jego koszulę. Poczuła pod palcami wilgotną i gładką skórę muskular­nej piersi. Był taki wysoki, silny i władczy. Wiedziała, że w tym momencie zrobi wszystko, czego zażądałby ten mężczyzna.

Usta jego sunęły teraz po jej szyi. Ich dotyk był najrozkoszniejszą pieszczotą. Nigdy nie pragnęła nikogo tak, jak teraz Logana. Postanowiła jednak oprzeć się temu nierozsądnemu pragnieniu i z determinacją wysunęła się z jego objęć.

Stali naprzeciw siebie, oddychając ciężko. Patrzyli sobie głęboko w oczy, wciąż jeszcze pod wrażeniem tego, co tak nieoczekiwanie między nimi zaszło.

Krista drżała z emocji. Zdawała sobie sprawę z otchłani, jaka dzieliła ich dwoje i z absur­dalności uczuć, jakie dla niego żywiła. Ich zdania różniły się nie tylko w kwestiach zawodo­wych, o czym miała już okazję się przekonać. Pracowali razem i od momentu spotkania byli skłóceni. Nie akceptował jej ani jako kobiety, ani jako prawnika. Widział w niej żądną pieniędzy i popularności karierowiczkę, niezdolną do jakiegokolwiek uczucia. Być może na­wet przez chwilę jej pragnął, ale nie chciał tego okazać. Nie chciał jej nawet polubić!

Logan wciąż nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, jakie zrobił na nim ten pocałunek. Był niepowtarzalny, najbardziej zmysłowy i płomienny ze wszystkich znanych mu dotąd. Krista okazała się taka delikatna, a jednocześnie pełna pasji. Niestety, nie była odpowiednią ko­bietą dla niego. Wspólne miejsce pracy, różne upodobania i opinie, odmienny styl życia - wszystko to utrudniało jakiekolwiek zbliżenie.

Krista bezskutecznie starała się znaleźć dowcipny komentarz, który wybawiłby ich z niezręcznej sytuacji. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Trudno byłoby obrócić w żart to, co się przed chwilą stało. Zarumieniła się jak pensjonarka. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co powiedzieć.

- Chyba już pójdę - odezwała się wreszcie z trudem.

- Szkoda, że nam się to zdarzyło, kiedy dzieci są tuż obok, za ścianą. - On również odzyskiwał równowagę.

Jego uwaga o dzieciach wyraźnie ją zdenerwowała. Nie miał dla niej ani odrobiny szacun­ku, ani czułych słówek, nie było tu nawet udawanej troski czy sympatii. Chciał tylko wykorzystać jej słabość i miał doskonałą okazję. Tylko obecność dzieci go powstrzymywała. Krista czuła się rozgoryczona.

- Obecność dzieci nie ma tu nic do rzeczy! Nic więcej i tak by się nie zdarzyło. To było nieporozumienie!

- To krzywoprzysięstwo, pani adwokat! Dobrze, że nie zeznaje pani pod przysięgą.

- Pan przestał mnie interesować. Czy chciałabym mieć coś wspólnego z mężczyzną, któ­remu podobają się głupiutkie, niedoświadczone blondynki?

- Świetnie powiedziane! - Logan miał ochotę wziąć ją na kolano i wymierzyć jej po­rządnego klapsa.

Krista natychmiast to wyczuła. Ruszyła szybko do drzwi. W hallu spotkała Mitcha, Denisę i Laurę wracających właśnie do salonu.

- Wychodzisz już, Krista? - zapytała Denisa z rozczarowaniem w głosie.

- Muszę, kochanie! Zrobiło się późno, a ja jutro wcześnie wstaję - tłumaczyła się.

- Kto rano wstaje... - próbował żartować Logan.

Dołączył do odprowadzających ją dzieciaków i stał teraz tuż za jej plecami. Krista machi­nalnie odsunęła się od niego o krok.

- Kto dzwonił? - przypomniał sobie Logan.

Trójka młodych Moore'ów wymieniła porozumiewawcze spojrzenia.

- Nikt! - odpowiedziała Denisa.

- Jak to nikt? To była pomyłka? - zainteresował się ojciec.

- Chyba tak! - zakończył sprawę Mitch.

Mitch, Denisa i Laura zaśmiali się łobuzersko. Krista szybko odkryła prawdę. Nigdy nie dawała się oszukać swoim klientom, którzy próbowali coś przed nią ukryć. Założyłaby się o swojego pięknego bentley'a, że ten kto dzwonił pod zły numer, to nie był nikt inny, jak tylko kontrowersyjna Amy Sue Archer. Ale co ją obchodziło, że dzieci Logana i ich przyszła ma­cocha prowadzili ze sobą wojnę i młodym spiskowcom udało się właśnie wygrać bitwę. Z całej duszy życzyła im powodzenia w tej walce.

- Dobranoc dzieciaki! - pożegnała się. - Dzięki za tort. Sto lat, mała solenizantko! - Dziękuję, Krissy! - Laura rzuciła się jej na szyję.

Krista przytuliła ją do siebie. Przez cały czas czuła na sobie spojrzenie Logana. Na pewno nie zyskała nic w jego oczach z racji tego, że tak łatwo zdobyła sobie przyjaźń Laury. Jej samej nato­miast sprawiało to ogromną radość, o czym dziewczynka zdawała się doskonale wiedzieć.

- Wiesz Krista, odprowadzę cię do domu! - zaofiarował się Mitch.

- Dzięki Mitch, ale poradzę sobie sama!

- Nie powinnaś chodzić sama w nocy - pouczała ją Denisa. - Nam nie wolno było tego robić, nawet w Garret.

Znowu zadzwonił telefon. Laura pobiegła go odebrać.

- Mitch, to do ciebie! Jakiś Jason!

- Jason Danvers. Poczekaj Krista, za minutkę wracam i idę z tobą! - krzyczał Mitch, biegnąc do telefonu.

- To bardzo miło z jego strony, ale naprawdę nic mi się nie stanie.

- Niech pani poczeka. Dzieci mają rację! Kobiety nie powinny chodzić same nocą - powiedział Logan i ruszył za nią.

- Proszę się mną nie przejmować, panie sędzio! Nie sądzę, aby ktoś był tak nieostrożny, żeby mnie zaatakować. Jedno spojrzenie na mnie wystarczy, by potencjalny napastnik zaczął się trząść ze strachu.

- Pani jest nieostrożna! - powiedział, chwytając ją za nadgarstek. - I uparta! - dodał.

- Mój dom jest tuż za rogiem i nie chcę, żeby pan...

- Nie zawsze chce się tego, czego się naprawdę potrzebuje - sparafrazował jej wcześ­niejsze stwierdzenie. - Chodźmy!

- Za rogiem skręcamy w lewo, czy w prawo?

- Nie! Idziemy prosto! - skapitulowała.

Wyraźnie spieszyło mu się, aby spełnić ten pochopnie narzucony sobie obowiązek i dopro­wadzić ją jak najszybciej do drzwi domu. Szedł szybko, stawiając duże kroki i Krista musiała prawie biec, by nie zostawać w tyle. Nie odzywali się do siebie, aż doszli do posesji pani Conway.

- Dziękuję za towarzystwo, sędzio Moore.

- Przed chwilą mówiłaś mi po imieniu - przypomniał.

Zabrzmiało to wyzywająco i jednocześnie uwodzicielsko. Spojrzała mu w oczy. Były zam­glone i wpół przymknięte.

- Logan, nie myślałam... - zaczęła.

- Wydaje mi się, że mamy ten sam problem z myśleniem. Niewiarygodnie łatwo udaje ci się pozbawić mnie zdrowego rozsądku, podczas, gdy mówi mi on, że powinienem jak naj­szybciej pożegnać się i wrócić do domu...

- Tak właśnie powinien pan zrobić - powiedziała, próbując wyszarpnąć swoje dłonie z jego uścisku. - Dobranoc, sędzio Moore!

- Ale mój rozsądek już przepadł! Oczy zapłonęły mu niecodziennym blaskiem. - Zaproś mnie do środka, Krista!

Serce skoczyło jej w piersi.

- Nie mogę, Logan! - z trudem opanowywała drżenie głosu.

- Dlaczego? - spytał.

Ujął jej twarz w swoje dłonie i przesunął tak, by musiała mu spojrzeć w oczy.

- Obydwoje wiemy dlaczego! - powiedziała i odsunęła się o krok.

Starała się być stanowcza. Trudno było jednak zachować rozsądek, gdy w grę wchodził taki mężczyzna.

- Pomijając etykę naszego zawodu, jestem dla ciebie tylko bezdusznym prawnikiem, osobą której rozrywkę stanowi rozbijanie małżeństw.

- A ty myślisz, że jestem despotycznym, prowincjonalnym głupcem, który ośmiesza się wydając bezsensowne wyroki - dopowiedział Logan tym samym tonem.

Coś ich jednak łączyło. Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Krista była wyjątkową kobietą. Fascynowała go i intrygowała. Czuł się dumny, że potrafił ją zainteresować sobą.

- Mylisz się, wcale nie uważam cię za głupca.

Jednak on nie zaprzeczył temu, co o sobie powiedziała. Zauważyła to z przykrością. Próbowała przekonywać się, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia, ale wiedziała, że oszu­kuje samą siebie. Jeszcze nie znała przyczyn, z powodu których opinia sędziego Logana tyle dla niej znaczyła, ale tak właśnie było!

- Bezduszna pani adwokat i despotyczny, prowincjonalny sędzia! Rzeczywiście niezbyt dobrana z nas para - próbował żartować. - A jednak mnie lubisz! - dodał zmienionym tonem

- Nie powinnam - powiedziała miękko.

- Więc jednak! - zatriumfował.

Zdecydował, że musi ją mieć. Teraz, natychmiast, nim jego fascynacja Krista zamieni się w obsesję. Na to nie mógł sobie pozwolić. Nie była tą kobietą, której on i jego dzieci potrze­bowały. Jedyne, co mogło ich łączyć, to pociąg fizyczny.

- Chciałbym zostać z tobą na noc, Kristo! - wyszeptał.

- Logan, jutro rano muszę być w sądzie!

- Czy zawsze jesteś taka wstrzemięźliwa przed rozprawami? - choć w jej uszach brzmiało to sarkastycznie, to jednak ton był poważny i pełen zainteresowania.

- Naturalnie! - odpowiedziała i uśmiechnęła się. - Tak jak sportowcy przed ważnymi meczami! Prawnicy też muszą dbać o doskonałą kondycję.

Gdyby mogła powiedzieć mu prawdę! Byłby zaskoczony, słysząc, że dla niej fizyczna czułość łączy się nierozerwalnie z miłością.

- Logan... - zaczęła. - Nie, to nieważne!

I tak by jej nie uwierzył. Przecież uważał ją za bezwzględną kobietę pochłoniętą jedynie własną karierą i nie stroniącą od krótkotrwałych, romantycznych przygód.

- W takim razie, do zobaczenia jutro w sądzie - pani adwokat - powiedział zrezygno­wany Logan.

- To niemożliwe! Mam rano tylko jedną rozprawę, której przewodniczy sędzia Wright.

- Życie jest pełne niespodzianek, pani Conway. Jutro ja prowadzę rozprawy sędziego Wrighta. Poprosił mnie o to. Z powodu jakiejś długo odkładanej wizyty u dentysty nie będzie w sądzie.

- I wiedząc o tym, chciał pan mnie uwieść dziś wieczór? Wielkie nieba! Co ja bym zrobiła, znalazłszy się z panem twarzą w twarz po takiej nocy? I umiałby pan wydać obiek­tywny wyrok po tym wszystkim, co zaszłoby między nami?

- Mogę pani zaręczyć, że to, czy spędziłaby pani tę noc ze mną, czy też nie, w najmniej­szym stopniu nie wpłynęłoby na wyrok.

- Ma pani rację! Na szczęście nie muszę sypiać z sędzią, aby wygrać jakąś sprawę! I nigdy nie będę! Szybko przekręciła klucz w zamku i gwałtownie pchnęła drzwi.

- Dobranoc, panie Moore!

Rozdział 4

Logan przeczytał kiedyś, że rozpraw rozwodowych się nie wygrywa. Traci zwykle ta strona, która popełnia w procesie najwięcej błędów. Okazało się to prawdą w sprawie Marshall przeciwko Marshallowi, która zdominowana była przez omyłki. James Fleener, adwokat Wilsona Marshalla robił wszystko, aby szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Kristy Conway i jej klientki. Sposób, w jaki Krista radziła sobie ze sprawą, był jak zwykle bez zarzutu i to stawiało stronę przeciwną w jeszcze gorszym świetle. Utalentowana, młoda prawniczka nienagannie przygotowała materiały dowodowe, od­krywając kilka faktów, które Marshall świadomie zataił. Poprosiła ekonomistę o fachową pomoc w oszacowaniu dochodów inwestycyjnych obojga klientów. Rzeczowo zaprezentowała wkład Alice Marshall w trwające od dwudziestu ośmiu lat małżeństwo. Wygłosiła też wzruszającą mowę o tragicznej sytuacji kobiety pozbawionej domu.

Logan podziwiał profesjonalizm Kristy. Musiał oddać sprawiedliwość jej umiejętnoś­ciom i nie wchodziły tu w grę żadne osobiste uczucia. Teraz liczył się tylko proces i sędzia Moore przyznał Alice Marshall wszystko, co wywalczyła dla niej zdolna pani adwokat.

Zaraz po powrocie Kristy z sądu Denisa i Laura przyszły do niej w odwiedziny. Zrobiła im trochę prażonej kukurydzy, żeby miały co chrupać, gdy rozmawiały o szkole, telewizji, ulubionych płytach i... Amy Sue, oczywiście!

- Zupełnie nieoczekiwanie zadzwoniła jeszcze raz po tym, jak Mitch powiedział jej, że tata wyszedł z przyjaciółką - opowiadała Denisa. - Tatuś odebrał ten drugi telefon, nim zdążyliśmy dopaść aparatu.

To musiało być wtedy, gdy Logan odprowadziwszy ją, wrócił do domu, pomyślała.

- Czy ucieszył się z tego telefonu? - zapytała.

- Nie wiem! - odpowiedziała Denisa. - Nie mogliśmy przecież pozwolić mu rozma­wiać z tą wiedźmą. Laura musiała udawać chorą!

Dziewczynka demonstrowała właśnie objawy wczorajszych dolegliwości i zwijała się z bólu.

- Rzeczywiście, trudno prowadzić romantyczną rozmowę, kiedy małe dziecko tak cierpi - przyznała Krista.

- Prawda?! - śmiała się Laura.

- Więc Amy znowu się nie udało! A jeśli wasz ojciec poważnie myśli o poślubieniu tej kobiety? Czy uważacie, że to sprawiedliwe odbierać mu szansę na ułożenie sobie życia, tylko dlatego, że wy nie akceptujecie jego wyboru?

- Tata nie byłby nigdy szczęśliwy z Amy - rzekła Denisa z przekonaniem. - Jeśli ożeni się z nią, my będziemy musieli wyprowadzić się do babci i wcale nie będzie mu bez nas wesoło.

- Amy powiedziała, że po ślubie musimy mieszkać z babcią. Ona nienawidzi nas tak, jak my nie znosimy jej - wyjaśniła Laura.

- Ona wam to powiedziała? - zapytała zszokowana Krista. - Naprawdę nie chce, żebyście mieszkali razem, kiedy oni się pobiorą? Czy wasz ojciec o tym wie?

- Babcia nie pozwoliła mu o tym mówić! - pospieszyła z wyjaśnieniem Denisa. - Twierdzi, że tacie potrzeba czasu, by odkryć, jaka naprawdę jest Amy Sue, a my postano­wiliśmy trochę mu w tym pomóc!

- Lubisz naszego tatusia, prawda Krissy? - spytała Laura.

- O, nie! Tylko nie próbujcie mnie w to wciągać! Jestem przekonana, że wasz ojciec opamięta się sam, bez mojej interwencji. Przepraszam, ale muszę szybko wziąć prysznic i umyć włosy. Mam randkę dziś wieczorem.

- Randkę? - zainteresowała się Laura Przesunęła dłonią po brzuchu krzywiąc się z bólu. - Czuję...

- Czujesz się świetnie! - zaśmiała się Krista i przytuliła do siebie główkę małej kłamczuchy.

- Pamiętaj, że już widziałam, jak potrafisz udawać chorą.

- To wspaniale, że masz randkę! Z kim? Jest przystojny? Bardzo go lubisz? - Denisa zasypywała ją pytaniami.

- Nazywa się Jeremy Litman i jest fantastyczny - pospieszyła z odpowiedzią Krista. - Ale ja go prawie nie znam! Przedstawiono nas sobie na konferencyjnym przyjęciu. To nasze pierwsze spotkanie od tamtej pory. Powinien zaraz zadzwonić, bo jeszcze nie wytłuma­czyłam mu, jak dojechać do mojego domu.

- To my zostaniemy i odbierzemy telefon, kiedy będziesz brała prysznic! - zaofiarowały się dziewczęta.

- Naprawdę? - ucieszyła się Krista. - Nie będę tam długo. Jeśli zadzwoni, po prostu mnie zawołajcie!

Wyszła z łazienki po dziesięciu minutach, ubrana w błękitny szlafrok. Dziewczynki po­biegły za nią do sypialni, gdzie uważnie obserwowały, jak robiła sobie staranny makijaż.

- Podoba mi się, jak malujesz sobie oczy - rzekła Denisa z podziwem. - Pomożesz mi kiedyś zrobić makijaż?

- Czternastoletnie dziewczynki, które malują się, wyglądają okropnie.

- Mówisz zupełnie tak samo, jak tata! - powiedziała Denisa, sięgając po zielony cień do powiek.

- Powinnyście słuchać ojca! - prawiła Krista. - To wspaniały człowiek. To, że nie potrafi właściwie ocenić Amy Sue, nie znaczy, iż nie wie, co jest dobre dla jego własnych dzieci.

Spojrzała na zegarek.

- Jeremy powinien był już zadzwonić. Mam nadzieję, że nie przyjęłyście tego telefonu, kiedy byłam w łazience! - zażartowała.

Dziewczynki zaśmiały się, biorąc ten żart za dobrą monetę.

- Nie! Telefon nie dzwonił ani razu! Chodźmy, Lauro! Musimy wracać do domu!

- Co mamy dziś na obiad? - zainteresowała się młodsza siostra.

- Resztki kurczaka. Pomieszam je z puszką tuńczyka dla urozmaicenia.

- O jejku! Tym razem naprawdę się rozchoruję!

- Ja też! Nienawidzę gotować! A ty lubisz gotować, Kristo?

Denisa spojrzała na starszą przyjaciółkę, która już od dłuższej chwili przyglądała się im z rozbawieniem. Wzięła je teraz pod ramiona i sprowadziła po schodach do drzwi.

- Lubię! - odpowiedziała. - I gdybym nie była umówiona z Jeremym pokazałabym wam, jakie pyszności można zrobić z resztek kurczaka.

Dlaczego Jeremy nie zadzwonił? Zastanawiała się Krista w kilka godzin później. Była już prawie dziesiąta, a ona umierała z głodu. Może coś go zatrzymało w pracy. Mógłby chociaż zadzwonić i uprzedzić, że się spóźni.

Przed dziewiątą zrobiła sobie coś do jedzenia i przebrana w piżamę obejrzała wiadomości lokalne. Była wzburzona i obrażona na Jeremiego Litmana. Po dzienniku postanowiła iść spać i kiedy właśnie układała się do snu, wzrok jej padł na mały aparat telefoniczny leżący na podłodze. Słuchawka nie była starannie odłożona na widełki.

Krista patrzyła na nią jak porażona. Jeśli Jeremy próbował się do niej dodzwonić, to za każ­dym razem dowiadywał się, że numer jest zajęty, szybko uświadomiła to sobie i wpadła w złość.

- Czyja to sprawka? - spytała swojego syjama, Tao, który wskoczył do niej na łóżko. Widziała już raz, jak ciekawski kot obwąchiwał telefon, siedząc na nocnej szafce. Zrzucił wtedy łapą słuchawkę z widełek i uciekł przerażony sygnałem, który rozległ się z wnętrza aparatu.

- Zrzuciłeś telefon z szafki? - pytała z uporem.

Tao miauknął niezrozumiale i zaczął mruczeć. Krista westchnęła. - Jeremy Litman myśli pewnie, że jestem obrzydliwym gadem. Może powinnam zadzwonić do niego i wyjaś­nić, co się stało? - zastanawiała się.

Zadzwoniła od razu, ale szybko tego pożałowała. Jeremy nie mógł opanować wściekłości i nie przyjmował żadnych tłumaczeń. Krista zdecydowała, że nie warto zabiegać o względy kogoś, kto tak gwałtownie reaguje z powodu drobiazgów. Powiedziała mu to wprost, a on rzucił słuchawkę.

- Jak ci wczoraj udała się randka? - zapytała Denisa następnego dnia. Przyszły z Laurą niedługo potem, jak Krista wróciła po południu z biura.

- Nie pytaj! - skrzywiła się. - To była tragedia, nawet się nie widzieliśmy.

- To straszne! - rozpromieniła się Laura.

- Masz zamiar go jeszcze widywać? - wypytywała dalej Denisa.

- Nie ma mowy! - Krista pokręciła głową z ubolewaniem. Dziewczynki wymieniły rozradowane uśmiechy.

Krista przygryzła dolną wargę w zamyśleniu. Trójka Moore'ów nie zawahała się popsuć ojcu telefonicznej randki z Amy Sue, więc może wczorajsze kłopoty z telefonem od Jeremie­go to też była ich sprawka? Czy to możliwe? - zastanawiała się.

- Krissy! - powiedziała szybko Denisa. - Powiedziałaś, że masz świetny pomysł na to, co można zrobić z resztek kurczaka. Wczoraj tata zabrał nas na hamburgery, więc wciąż mamy trochę kurczaka w lodówce. Może wpadłabyś do nas i pomogłabyś mi przygotować obiad.

- Przyjdź! Proszę cię, Krissy! - błagała Laura i ściskała dłoń dorosłej przyjaciółki swoją małą łapką.

- No dobrze! - skapitulowała Krista po chwili wahania i uśmiechnęła się do dziewcząt. Postanowiła pokazać im, jak zrobić zapiekankę z drobiu, ryżu, jarzyn, i zniknąć, nim Lo­gan wróci do domu.

Jedzenie było w piecyku, a Krista właśnie wychodziła, kiedy zjawił się Mitch i zaczął ją wypytywać o egzaminy wstępne na uniwersytet. Miał zamiar zdawać i bardzo zależało mu na jej zdaniu. Potem jeszcze Laura zaciągnęła ją do swojego pokoju, żeby pochwalić się ko­lekcją lalek Barbie. I właśnie wtedy wrócił Logan.

Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. W lawendowej bluzce i dżinsach wyglądała ślicznie i pociągająco. Pamiętał jeszcze smak jej ust i cudowny zapach ciała. Z trudem przełknął ślinę.

- Krista zrobiła nam obiad - poinformowała Denisa.

- Poproś ją, aby została i zjadła z nami, tatusiu!

- Naprawdę muszę już iść! - powiedziała Krista głucha na protesty dzieci.

- Nalegam, żeby została pani z nami na obiedzie. Nie może pani odmówić! - zadecydo­wał Logan.

Obiad był wspaniały! Zapiekanka okazała się pyszna, dzieci były wesołe i rozmowne. Kri­sta bawiła się świetnie. Logan był ożywiony. Cieszył się, widząc, że ona i dzieci doskonale się rozumieją nawzajem. Po jedzeniu Mitch zaproponował, że cała trójka zajmie się zmywa­niem i porządkowaniem kuchni, a dorośli mogą posłuchać starych nagrań w salonie, potańczyć i odpocząć.

- Bawcie się dobrze! - zakończył i uśmiechnął się do sióstr.

Logan potarł czoło wyraźnie zmieszany. Mitch mógłby być subtelniejszy.

- Niestety, muszę już iść. Zapomniałam nakarmić koty - tłumaczyła Krista, ruszając do wyjścia.

- Tata cię odprowadzi! - powiedziała stanowczo Laura.

- Czyżbyśmy to już kiedyś przerabiali? - Krista przesłała Loganowi porozumiewawcze spojrzenie.

- Nie szkodzi! To będzie powtórka - rzekł Logan, ujmując jej ramię. - Do zobaczenia później, dzieciaki!

- Dużo później! - zaśmiał się Mitch.

Logan postanowił przeprosić Kristę za zachowanie swoich pociech. Wydało mu się zbyt niewłaściwe, aby można było przejść nad tym do porządku.

- Winien jestem pani przeprosiny za moje dzieci, które zabawiają się w swatów naszym kosztem. Mam nadzieję, że nie czuła się pani niezręcznie.

- Nie! Ależ skąd! - uśmiechnęła się, wdzięczna, że przerwał wreszcie to przedłużające się milczenie. Z jego twarzy odgadła, że to właśnie on był najbardziej zakłopotany.

- To nawet jakaś pozytywna odmiana po kampanii, jaka przeprowadzały przeciwko Amy Sue - próbowała obrócić wszystko w żart.

Logan wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu. Nie podobał mu się dowcip na temat jego słodkiej narzeczonej. Był, niestety, ostatnią osobą, która nie wiedziała, że jego ukocha­na jest prawdziwym potworem w ludzkiej skórze.

Doszli właśnie do drzwi domu i Krista sięgnęła do torebki po klucze.

- Muszę pani pogratulować wygranej w procesie Marshallów. Materiał dowodowy i spo­sób jego przedstawienia - bez zarzutu! Nie miałem żadnych problemów z wydaniem wyro­ku - powiedział Logan, obserwując ją uważnie.

- Dziękuję panu! - twarz Kristy rozjaśnił promienny uśmiech.

- Zgadzam się całkowicie z argumentami, których użyła pani w obronie Alice Marshall. Rzeczywiście ta kobieta była w tragicznej sytuacji. Od lat zajmowała się mężem, domem i wy­chowaniem dzieci, po to, by pewnego dnia przekonać się, że nic już nie znaczy dla swojego mał­żonka, który opuszcza ją dla młodszej i bardziej atrakcyjnej dziewczyny. Alice nigdy nie pra­cowała zawodowo i nie ma żadnych kwalifikacji. Kiedy mąż ją opuścił, po raz pierwszy w życiu zaznała prawdziwej nędzy. Cieszę się, że znalazła odpowiedniego adwokata, by bronił jej praw.

- A ja jestem szczęśliwa, że sprawiedliwości stało się zadość. Dobrze też stało się, że Wilson Marshall postanowił zaoszczędzić na honorarium dla obrońcy i wynajął Fleenera, a nie na przykład Rossa Perry.

- Fleener był rzeczywiście żałosny. Ale i tak musiałbym oddać sprawiedliwość zdradzo­nej kobiecie, niezależnie od zdolności adwokatów. W przeciwieństwie do pani, nie jest mi wszystko jedno po czyjej stronie staję, kiedy w grę wchodzą aspekty moralne.

- To znaczy? - spytała Krista, choć to, co powiedział zabrzmiało dość jednoznacznie.

- To znaczy, że pani, niezależnie od jej osobistych przekonań, reprezentuje każdego, kto pani płaci. Gdyby Wilson Marshall poprosił panią, żeby go pani broniła, zrobiłaby pani wszystko, żeby Alice nie wygrała.

- To nieprawda! - zaprzeczyła gorąco.

- Czyżby?

- Nie broniłabym kogoś, kto nie miałby racji i chciał nieuczciwie pozbawić współmałżonka wszystkiego, co mu się legalnie należy.

- Jest więc pani szlachetną piranią!?

Wyjął klucze z jej dłoni i spróbował jednym z nich otworzyć drzwi. Objął ją i wprowadził do przytulnego wnętrza.

Nie panował już nad uczuciami. Pochwycił ją w ramiona, nim zdążyła cokolwiek powie­dzieć i zaczął ją namiętnie całować. Próbowała odepchnąć go ręką, ale okazał się zbyt silny. Po chwili jednak przestała się bronić. Przesuwał ustami po jej wargach stanowczo, a jednocześnie delikatnie. Czuła zapach i ciepło jego ciała. Przymknęła oczy i objęła go za szyję ramieniem.

Nareszcie! - cieszyła się. Nareszcie poznała mężczyznę, który zdolny był przyprawić ją o zawrót głowy.

Nagle wszystko stało się jasne. To dlatego, gdy na nią patrzył, była tak zażenowana już od pierwszego spotkania w sądzie. To dlatego traciła panowanie nad sobą w jego obecności. Nawet ten natychmiastowy niemal antagonizm w stosunku do niej był teraz zrozumiały. Musiał doświadczać podobnie intensywnego uczucia, które usilnie starał się ukryć. Pod maską wrogości i dezaprobaty kryła się jednak prawdziwa fascynacja.

Pocałunek stał się jeszcze bardziej gorący i namiętny. Logan wsunął ręce w tylne kiesze­nie jej spodni i uniósł ją lekko ku sobie. Wtuliła się w jego objęcia spragniona tej bliskości.

Nigdy przedtem nie odczuwała tak palącej potrzeby połączenia się z mężczyzną. Drżała z pragnienia i niepokoju. Położyła mu dłoń na karku i wsunęła palce w ciemne, gęste włosy.

Logan wziął ją na ręce i ruszył po schodach w stronę sypialni. Nagle w ciemnościach coś, podobne do kłębka futra spadło z góry i wylądowało na kolanach Kristy. Krzyknęła i szarpnęła się dziko. Nieprzytomna z uniesienia nie mogła w pierwszym momencie zrozumieć, że to Tao, jej syjamski kot skoczył z balustrady, domagając się w ten sposób choćby odrobiny zaintereso­wania. Przerażone zwierzę skoczyło tym razem na Logana, głęboko wbijając mu w ramię pazury.

- Co to jest, do diabła! - zaklął Logan.

On również nie potrafił wytłumaczyć sobie błyskawicznie zmieniającej się sytuacji. Upuścił Kristę, próbując walczyć z miauczącym kłębkiem uczepionym jego rękawa.

- Kot?! - odgadł wreszcie.

Krista opadła na kolana tuż u jego stóp i dopiero teraz odkryła komizm całej sytuacji. Podniosła się szybko i zbiegła na dół, żeby włączyć światło.

Kiedy w przedpokoju zrobiło się widno, Logan znalazł się oko w oko z olbrzymim, syjamskim kocurem wczepionym w koszulę na jego ramieniu. Wyciągnął dłoń w stronę zwierzęcia. Tao zeskoczył z głośnym miauknięciem. Na szyi Logana wyraźnie znaczył się długi i czerwony ślad po zadrapaniu. Widok krwi przeraził Kristę.

- Logan, on cię zranił! Pozwól mi... - krzyczała, biegnąc po schodach.

- Co jeszcze trzymasz w domu oprócz tej krwiożerczej bestii? Może psy policyjne? Albo karmione ludzkim mięsem dobermany? - mówił, wycofując się w kierunku drzwi.

- Tylko dwa koty.

- A więc, to nie jest jedyna krwiożercza bestia w tym domu!? Kiedy atakuje ta druga?

- Logan, nigdy przedtem to się nie zdarzyło. Tao jest z natury bardzo łagodny. Chciał tylko zwrócić na siebie uwagę. Jako mały kociak wskakiwał wszystkim na ramię. Pewnie wy­daje mu się, że wciąż może to robić!

- I ma rację, jego pazury nie mają jeszcze długości sztyletów, więc spokojnie może sobie na to pozwolić.

Ostrożnie dotknął palcami zakrwawionej rany na szyi.

- Zaraz to przemyję i założę opatrunek. Chodźmy! - powiedziała ochryple i pociągnęła go za sobą w stronę kremowo - zielonej łazienki.

Moment później siedział na skraju ciemnozielonej wanny i obserwował, jak drżącymi rękami przygotowywała opatrunek. Zauważył także nierówne falowanie jej piersi. Była wyraźnie wstrząśnięta, a powodem tego wcale nie był wypadek z kotem. Logan był w stu procentach o tym przekonany.

- Więc pani adwokat zajmuje się również medycyną w wolnych chwilach? - próbował zażartować.

Jeszcze raz popatrzył na nią i nagle zapomniał o kocie i bolesnym zadrapaniu. Położył dłonie na biodrach Kristy i przyciągnął ją do siebie. Drżącymi rękoma przyłożyła wilgotny ręcznik do rany. Serce jej biło gwałtownie.

- Będzie teraz chwilę szczypało! - uprzedzała, próbując ukryć swoje zmieszanie. - Bardzo cię boli?

- Straszliwie! - skarżył się Logan z uśmiechem.

Wylała odrobinę jakiegoś płynu na skrawek waty i przetarła tym zadrapanie.

- To musi boleć - powiedziała. - Jesteś bardzo dzielny!

- Czy dostanę za to nagrodę? Wiem, co chciałbym!

Twarz jego znajdowała się na wysokości jej biustu. Dotknął ustami bluzki w miejscu, gdzie znajdowała się pierś. Przez płótno bielizny i cienkiej bluzki czuł jej miękkość i jędrność.

- Logan! - powiedziała i zacisnęła dłonie na jego ramionach. Jego wargi przesuwały się po jej ciele.

- Chcę cię dotknąć, Kristo! Chcę patrzeć na ciebie! Całować cię! Chcę się z tobą kochać! Teraz! Chodźmy do sypialni! - szeptała.

Jego palce niecierpliwie szukały guzików jej bluzki. Poddawała się temu bezwolnie. Pragnęła spełnienia z tym mężczyzną, który wywoływał w niej takie uczucia, jakich nikt nig­dy przedtem. Instynktownie wyczuła jednak w jego głosie coś więcej niż niecierpliwość' i palącą potrzebę, której chciała się poddać. Było w nim odrobinę męskiego uporu i natarczywości, i to ją od niego odpychało.

- Logan, to zbyt wcześnie! - powiedziała miękko. - Poza tym muszę przeprosić cię za moje dzisiejsze zachowanie. Wcale nie chciałam zaczynać czegoś, czego nie miałam zamiaru kończyć. Nie wiem, co mi się stało! Straciłam kontrolę nad sobą. Przypadkowe przygody miłosne to nie moja specjalność. Nie chodzę do łóżka z mężczyznami, których znam zale­dwie parę dni.

- Czyżby? - zapytał z niedowierzaniem.

- To prawda! - potwierdziła stanowczo. Czuła się upokorzona i jakby trawiona gorączką.

- Czy ty aby nie myślisz, że właśnie to często robię?! Poznaję faceta i zabieram go zaraz ze sobą do łóżka?

W jego oczach znalazła odpowiedź. Zalała ją fala gniewu i rozczarowania. Uczucia, jaki­mi darzyła Logana, były szczególne i niepowtarzalne, a jej zachowanie wobec niego było niewytłumaczalnym efektem ich wzajemnego oddziaływania na siebie. Przez moment myślała, że on czuł podobnie. Ach, jakże się myliła!

- Sądziłeś, że jestem jedną z tych łatwych kobiet, którym nie robi różnicy, z kim i kiedy idą do łóżka! Uważałeś to za doskonałą okazję dla siebie. Miała to być jeszcze jedna z wielu miłosnych przygód, prawda?! - mówiła podniesionym głosem.

- Ty też tego chciałaś, Kristo! - przerwał jej. - Nie staraj się mnie okłamywać!

Wiedział, że próbuje uchylić się od odpowiedzialności za to, co się stało. Wyrafinowana światowa dama, myślał o niej. Czy dla takich kobiet przelotne znajomości nie były chlebem powszednim! Krista wybiegła z łazienki i zbiegła po schodach. Logan ruszył za nią do drzwi.

- Wynoś się z mojego domu! - rozkazała i szeroko otworzyła drzwi wejściowe. Wychodząc spojrzał na nią. Jej oczy dziwnie błyszczały. Czyżby to były łzy? Nigdy jeszcze

żadna kobieta nie płakała z jego powodu. Był zdruzgotany!

- Krista, ja...

- Proszę cię, wyjdź!

- Żałuję, że...

- Żałujesz tylko tego, że nie udało ci się zaliczyć dziś w nocy jeszcze jednej babki.

Powinna była to przewidzieć. Jego sposób traktowania kobiet był taki, jak z epoki kamie­nia łupanego, a ona straciła głowę dla kogoś takiego! Zachowała się jak naiwna i niepopraw­na romantyczka. Przygryzła dolną wargę i wzruszyła ramionami. Gniew opuszczał ją powoli, czuła się teraz zmęczona i smutna.

- Nie powinnam cię o nic obwiniać. Po prostu nie zrozumieliśmy się! Bierzesz mnie za kogoś zupełnie innego!

Rzeczywiście, byłby na pewno zaskoczony, gdyby się dowiedział, że w sprawach miłości i seksu była jeszcze bardziej tradycyjna i staroświecka niż jego niewinna Amy Sue. Logan Mo­ore nigdy by w to nie uwierzył. On dzielił kobiety na dwie kategorie - zasługujące na szacu­nek dziewice, których przeznaczeniem było małżeństwo i lekko traktujące stosunki z mężczyznami kobiety sukcesu, których ambicją była z kolei kariera zawodowa.

Zauważył błysk rozczarowania w jej szafirowych oczach. Było to gorsze niż gniew. Zdawał sobie sprawę, że ją zranił. Była zupełnie różna od kobiet, które dotąd spotykał. Nigdy nie marzył nawet, że mógłby zdobyć kogoś takiego, jak ona. A jednak mu się to udało! I zaraz potem stracił wszystko, raniąc ją boleśnie. Przeraziło go, że odkrył drzemiące w nim okrutne instynkty, z istnienia których nie zdawał sobie dotąd sprawy.

- Dobranoc, Logan! - powiedziała, nie patrząc nawet w jego stronę.

- To było nieporozumienie! - powtórzył za nią. - Lecz jeśli ja brałem cię za kogoś innego, to ciekaw jestem, co ty wtedy myślałaś sobie?

Gdybym tylko wiedziała! Policzki Kristy zapłonęły. Przez chwilę wydawało jej się, że był mężczyzną, o jakim marzyła i na którego czekała całe życie. Teraz, gdy wyswobodziła się z jego objęć i oprzytomniała, trudno jej było w to uwierzyć.

- Krista... - Logan zrobił krok w jej stronę. Odsunęła się szybko.

- Idź już, Logan! - powiedziała zmęczonym głosem.

Nagle przybłąkał się Tao. Mruczał i ocierał się o ich kostki. Logan schylił się, żeby pogłaskać kota w tym samym czasie, kiedy Krista wyciągnęła dłonie z zamiarem zabrania ulubieńca do domu. Ich ręce spotkały się.

- Krista - powtórzył jeszcze raz Logan.

Był nią oczarowany. Pamiętał jej delikatność, słodycz i czułość, gdy trzymał ją w ramio­nach. Popsuł wszystko, chcąc zbyt gwałtownie wziąć to, co dobrowolnie mu ofiarowywała.

- Do widzenia! - powiedziała stanowczo.

Nie chciał przeciągać struny. Zrobił już tego wieczora wszystko, co tylko możliwe, żeby ją do siebie zrazić. Najwyższy czas, żeby sobie poszedł. Szybko zamknęła za nim frontowe drzwi.

Rozdział 5

Następnego popołudnia, gdy Krista podjechała pod dom, Laura siedziała już na stopniach przed drzwiami. Dziewczynka trzymała na kolanach czarnego kota. - Cześć Krissy! - krzyknęła. - Znalazłam Inka na werandzie. Znowu polował, bo na podwórzu leżała nieżywa wiewiórka.

- O, nie! - skrzywiła się Krista z obrzydzeniem. Ink zawsze przynosił swoje ofiary do ogródka. Było ich bez liku! W świecie kotów Ink był urodzonym mordercą.

- Wybiegł z domu dziś rano, gdy wychodziłam do biura. Uciekł mi, i nie mogłam go schwytać.

Krista dotknęła dużej głowy kocura. Otworzył jedno oko i obrzucił ją znudzonym spoj­rzeniem. Laura śmiała się rozradowana. Krista odpowiedziała jej równie promiennym uśmiechem. Wizyta Laury bardzo ją ucieszyła. Wracając do domu, zastanawiała się, czy wczorajszy incydent z Loganem nie oznaczał także końca przyjaźni z jego sympatyczną có­reczką. Już sama myśl o tym wydała jej się przygnębiająca. Uwielbiała dziewczynkę i przyzwyczaiła się do jej codziennych odwiedzin.

Na szczęście, myślała Krista z ulgą, dziecko nie ma pojęcia o tym, co stało się wczoraj wieczorem między nią a Loganem. Mogą przyjaźnić się niezależnie od tego.

- Pochowałam wiewiórkę w petuniach - mówiła Laura, wchodząc do domu za Krista. Tao powitał je w przedpokoju radosnym miauczeniem. Dziewczynka wypuściła z rąk jed­nego kota, po to tylko, żeby wziąć drugiego.

- Chcesz, żebym je nakarmiła? - spytała.

- Oczywiście! Zrób to! Będę mogła pójść na górę, żeby się przebrać - uśmiechnęła się Krista z wdzięcznością.

Laura powędrowała więc do kuchni, a jej dorosła przyjaciółka poszła na górę zmienić elegancką sukienkę na wygodne, domowe ubranie. Wieszając suknię zerknęła do lustra. Zobaczyła bladą twarz i podkrążone oczy. Dzień był wyjątkowo męczący.

- Marta Landau przyszła do biura adwokackiego, zbliżał się bowiem termin procesu mają­cego rozstrzygnąć spór rozwiedzionych małżonków o dziecko.

- Oddam mu każdy grosz, ale nie pozwolę zabrać sobie dziecka - zaklinała raz po raz. Jej upór zamienił się już w prawdziwą obsesję. Krista dowiedziała się od Rossa Perry'ego, że Gary Landau myślał podobnie.

- Oddam Marcie wszystko, co mam, absolutnie wszystko, niech tylko zrzeknie się praw do dziecka! - powtarzał.

Niemal wszystkie rozprawy o przejęcie opieki nad dzieckiem były zwykle bardzo trudne i emocjonujące, ale ta zapowiadała się szczególnie źle.

Krista westchnęła i zaczęła zbiegać w dół po schodach. Wiedziała, że powodem jej zmęczenia była nie tylko sprawa Landanów. Była zmęczona, bo spędziła bezsenną noc, rozpamiętując wydarzenia ostatniego wieczoru. Boleśnie przeżywała chwilę, w której odkryła, że Logan traktował znajomość z nią jako jeszcze jedną przelotną przygodę.

Otrząsnęła się z tych przykrych wspomnień. Od pierwszego spotkania z Loganem zachowywała się głupio i nierozsądnie. Dostała więc dokładnie to, na co zasłużyła.

Nagle przypomniała sobie, że dziś właśnie mijała szósta rocznica śmierci jej brata, Eryka, i jego przyjaciela Craiga Raddisona. Tak, dokładnie sześć lat temu, 25 września zginęli obaj na pokładzie prywatnego samolotu, który rozbił się w górach zachodniej Wirginii. Krista odwoziła ich wtedy na lotnisko. Zachowała w pamięci obraz wysokiego, jasnowłosego Eryka zmierzające­go w kierunku małego, dwusilnikowego samolotu, Dziwne, że pamiętała każdy szczegół wyglądu i zachowania brata, a nie mogła przypomnieć sobie niczego z powierzchowności Craiga. Było to tym bardziej niezrozumiałe, że byli z Raddisonem zaręczeni i zamierzali się wkrótce pobrać.

Zadzwonił telefon, przerywając te smutne rozmyślania. Laura rzuciła się do aparatu, a Krista nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Entuzjazm, z jakim dziewczynka spieszyła za każdym razem podnieść słuchawkę bawił ją niezmienne.

Telefonowała ciotka Helena.

- Myślałam dziś o tobie, kochanie! Nie mogłam nie zadzwonić w tę smutną rocznicę - mówiła.

Po tej rozmowie telefon rozdzwonił się na dobre. Odezwali się dwaj znajomi z uniwersy­tetu i przyjaciółki, które były z nią, kiedy otrzymała tę straszną wiadomość sześć lat temu. Telefonowali też rodzice, kuzynka i jeszcze jedna ciotka.

- Tyle ludzi do ciebie dzwoni! - powiedziała Laura z podziwem. - Ale dlaczego wszy­scy rozmawiają z tobą o Eryku?

Dziewczynka siedziała przy kuchennym stole, rysując coś flamastrami, które Krista spe­cjalnie dla niej kupiła. Mimochodem przysłuchiwała się wszystkim rozmowom.

- Dzisiaj mamy szczególnie smutną rocznicę. - wyjaśniła Krista - sześć lat temu w katas­trofie lotniczej zginął mój brat.

Laura zerwała się z krzesła, zarzuciła ramiona na szyję przyjaciółki i mocno się do niej przytuliła. Krista ze wzruszeniem przyjęła ten objaw współczucia. Nie spodziewała się aż tak impulsywnej reakcji dziecka, ale Laura różniła się znacznie od swoich rówieśników. Sama przeżyła tragedię cztery lata temu, tracąc matkę.

Było coś przedziwnie kojącego w tym uścisku, ale dzieci były dla niej zawsze źródłem nadziei i radości. Nagle pomyślała o Loganie. Musiał być szczęśliwy, mając taką trójkę, żywy dowód miłości, jaka łączyła go ze zmarłą żoną.

Gdyby Eryk miał dziecko! - marzyła. Ale on nigdy do tego nie spieszył się. Wydawało mu się zawsze, że ma jeszcze dużo czasu, żeby ożenić się i ustatkować. Za bardzo cenił sobie swobodę i przyjemności. A przecież Eryk był też częścią niej samej. Gdyby tak mogła mieć syna! Myśl ta była dla niej źródłem pocieszenia i smutku zarazem. Nie została dotąd matką i w najbliższej przyszłości nie zanosiło się na to.

Najpierw usłyszała pukanie, a potem dzwonek u drzwi. Wymieniły z Laurą uśmiechy i, trzymając się za ręce, ruszyły w kierunku wejścia.

Na werandzie stał Logan.

- Cześć tato! - Laura rzuciła mu się w ramiona.

Spojrzał w oczy Kristy ponad główką dziewczynki. Odwróciła się gwałtownie. Nie spodziewała się ujrzeć go tak szybko. Dlaczego to właśnie on przyszedł dziś po Laurę? Zwy­kle to Denisa albo Mitch odbierali młodszą siostrę.

- Mitch i Denisa są w samochodzie - usłyszała odpowiedź na niezadane głośno pytanie. - Jedziemy na obiad do restauracji. Dołączysz do nas, Kristo?

- Och, Krissy! Zgódź się proszę! - błagała Laura, skacząc wokół niej.

Chętnie zgodziłaby się, żeby zrobić dziecku przyjemność, ale za żadną cenę nie miała za­miaru stawiać siebie i Logana w niezręcznej sytuacji i dręczyć się w jego towarzystwie.

- Przepraszam, ale naprawdę nie mogę! - cofnęła się w głąb domu. Logan nagle znalazł się tuż obok niej. Czuła jego oddech na swoim karku. - Wszyscy bardzo chcielibyśmy, żebyś z nami pojechała - powiedział.

- Nie! - urwała stanowczo.

Tym bardziej była przekonana o słuszności swojej odmowy, że magnetyzm Logana wciąż na nią działał i nawet, wspomnienie wczorajszego wieczoru nie umniejszało jego siły.

Odruch zniecierpliwienia targnął Loganem. Przyzwyczajony był do posłuszeństwa. Ocho­ta, by porwać ją i zanieść do samochodu wbrew jej woli, walczyła teraz u niego z dobrym wychowaniem. Zwyciężyło to drugie.

- Bardzo cię proszę! - powiedział niskim głosem.

Spędził połowę nocy myśląc o niej. Nie mógł sobie wybaczyć, że tak źle potraktował ją wczoraj;

- Nie chcesz z nami pojechać? - zapytała Laura i przyjrzała się uważnie obydwojgu dorosłym.

- Jasne, że chcę z wami jechać na obiad, ale naprawdę mam dziś tyle pracy. Mnóstwo dokumentów, które muszę przejrzeć i... - spojrzała na zmartwioną buzię Laury. Tak bar­dzo nie chciała robić jej zawodu. Obiecała przecież sobie, że nieporozumienia z Loganem nie zaważą w żaden sposób na przyjaźni z jego dziećmi.

- Ale właściwie powinnam znaleźć czas, żeby coś zjeść - skapitulowała wreszcie.

- Pewnie! - wykrzyknęła z ulgą Laura. - Chodźmy!

Chwyciła jedną ręką dłoń Kristy, drugą ojca i pociągnęła ich w stronę samochodu.

- Poczekaj momencik! - śmiała się Krista. - Muszę wziąć torebkę i uczesać włosy.

- Nie rób niczego z włosami. Wyglądają tak samo pięknie, jak zwykle. Zmroziła go wzrokiem i nie odpowiedziała.

Denisa i Mitch powitali ją entuzjastycznie.

- Usiądziesz ze mną i z Denisą z tyłu, dobrze? - zaproponowała Laura.

- Myślę, że Mitch ustąpi miejsca z przodu naszemu gościowi - szybko wtrącił Logan.

- Tato, przecież ja ledwo się mieszczę z tyłu - chłopiec rzucił Kriście spojrzenie męczennika. - Wiesz, że ten samochód jest jednym z najrzadziej kradzionych w Ameryce. Mogę wymienić przyczyny.

- On ma nadzieję, że zaproponujesz, żebyśmy pojechali twoim autem. Uwielbia twojego bentley'a i umiera z pragnienia, żeby się nim przejechać - przerwała siostra.

Mitch nie próbował nawet zaprzeczać.

- Masz najwspanialszy samochód, jaki kiedykolwiek widziałem. Naprawdę!

- Pamiętam mojego brata, kiedy był w twoim wieku. On też miał zupełnego bzika na punkcie samochodów. - Krista uśmiechnęła się na to wspomnienie. Gdyby Eryk, mając szesnaście lat, miał okazję prowadzić bentley'a z rozsuwanym dachem, popadłby w praw­dziwą euforię, myślała.

- Chciałbyś przejechać się nim do restauracji? - spytała.

- Czy chciałbym? - powtórzył zdumiony chłopak. - A mógłbym?

- Absolutnie nie! - uciął ojciec.

Krista pomimo to sięgnęła do torebki i podała Mitchowi kluczyki.

- Masz chyba prawo jazdy? - upewniła się.

- Od czterech miesięcy! - chłopiec wziął kluczyki z błyskiem zachwytu w ciemnych oczach.

- Kristo, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - zaoponował Logan.

- Dlaczego nie? Umie przecież prowadzić, a do restauracji jest tylko dziesięć minut dro­gi - powiedziała wyzywająco. - I zapewniam, że dawno zapłaciłam już ubezpieczenie dro­gowe, panie sędzio!

- Pozwól mu poprowadzić, tato! - prosiła Laura.

- Mitchell, masz... - zaczął Logan.

Nikt go nie słuchał. Dzieci sadowiły się wygodnie w bentley'u zaparkowanym przed do­mem Kristy.

- Tym razem przegrał pan, sędzio! - zadrwiła Krista i przesyłając mu chłodny uśmiech dołączyła do rozbawionej trójki.

Mitch okazał się bardzo ostrożnym kierowcą. Prowadził aż nazbyt uważnie, co Krista odnotowała z rozbawieniem. Siedziała obok niego, podczas gdy Logan i dziewczynki umieścili się na tylnym siedzeniu. Do restauracji dotarli bez żadnych przygód.

Podczas obiadu bawili się świetnie. Jedzenie było wspaniałe, a wesoła gadanina dzieci nie pozwalała dorosłym ani przez chwilę czuć się niezręcznie. Logan uparł się, że to on w drodze po­wrotnej poprowadzi samochód. Krista z trudem kryła triumfalny uśmiech. Mitch nie był więc odo­sobniony w swoim zachwycie nad jej pojazdem i nie tylko on marzył o prowadzeniu takiego wozu.

Kiedy podjechali pod dom Moore'ów, Krista uznała, że pożegna Logana i dzieci i sama pojedzie do siebie do domu. Nie sądziła, że Logan miał inne zamiary.

- Wy tróje wysiadajcie i zmykajcie do domu, ja zaś odwiozę Kristę - oznajmił dzieciom. - Nie trzeba! - zaprotestowała. - Potrafię sama prowadzić swój samochód.

- Bez wątpienia! Chcę jednak dopilnować, żebyś bezpiecznie dotarła do domu.

Już chciała powiedzieć, że po tym, co się wczoraj zdarzyło, znacznie bezpieczniej czułaby się, wracając do siebie bez jego towarzystwa, ale przemilczała to ze względu na obecność dzieci.

- Dżentelmen zawsze odprowadza damę pod jej drzwi - powiedział Logan, kierując te słowa do Mitcha.

- Ale przypuśćmy, że dama wcale nie chce być odprowadzana? - spytała przekornie Krista.

- On robi to mimo wszystko! - brzmiała odpowiedź.

- Więcej w tym szowinizmu niż rycerskości!

- Zaraz wracam! Macie tu klucz! Będę z powrotem, jak tylko odwiozę Kristę i zabiorę nasz samochód spod jej domu! - powiedział Logan z uśmiechem.

Nie pozostało jej nic innego, jak tylko pozwolić mu jechać z sobą, choćby po to, żeby mógł przyjechać swoim starym autem z powrotem do własnego garażu. Pożegnała się z młodymi przyjaciółmi i przesiadła się na przednie siedzenie. Logan zaczekał, aż dzieci zna­lazły się w domu i ostro ruszył w stronę posesji Kristy. W drodze nie zamienili ze sobą ani jedne­go słowa. Kiedy się zatrzymali i kobieta zamierzała wysiąść, chwycił jej dłoń i przytrzymał.

- Poczekaj! Pójdę z tobą i otworzę ci drzwi! - zaproponował.

- Czy dżentelmen zawsze otwiera damie drzwi? - zapytała z ironią. - Nie musisz się dla mnie wysilać! Nie jestem damą! Ostatniej nocy dałeś najlepszy dowód, że mnie za taką nie uważasz - dodała i zaraz pożałowała tych słów. Poprzednia noc była ostatnią rzeczą, o jakiej chciałaby z nim teraz mówić.

- Mylisz się! Wiem, że zasługujesz na szacunek i chcę cię przekonać, że potrafię zacho­wać się jak dżentelmen. Czy moglibyśmy porozmawiać o tym, co stało się wczoraj? - jego dłoń pieszczotliwie gładziła jej ramię. Jest mi bardzo przykro, że cię zraniłem. Czy to coś zmieni, jeśli przyznam, że bardzo tego żałuję?

Serce zabiło jej gwałtownie. Świadoma jego bliskości i siły traciła kontrolę nad sobą. Obezwładniała ją myśl, że wystarczy przesunąć się o kilka centymetrów, aby móc złożyć głowę na jego piersi i walczyła z pragnieniem, by rzeczywiście to zrobić. Nagle poczuła pa­niczną potrzebę ucieczki.

- Wczorajszy wieczór był nieporozumieniem, panie sędzio! - powiedziała wyrywając dłoń z jego uścisku. - Lepiej byłoby, gdybyśmy o tym zapomnieli.

- Zgoda! Zapomnijmy o tym i zacznijmy wszystko od nowa. Czy zjadłabyś ze mną jutro obiad?

- Nie, dziękuję! Mam inne plany!

- Randka?

- Tak! My, piranie, nigdy nic przestajemy polować na wciąż nowe ofiary! - powiedziała na pożegnanie i wysiadła z samochodu.

Zdruzgotany patrzył, jak się oddalała. Nie potrafił jej zatrzymać. Wyraźnie dała mu do zrozu­mienia, że nie chce więcej mieć z nim nic wspólnego. To, co wczoraj stracił, wydawało się nie do odzyskania. Wysiadł z samochodu i pobiegł za nią, by oddać jej kluczyki. Wzięła je bez słowa i ruszyła w stronę domu, a on podążał dwa kroki za nią z zamiarem pożegnania jej przy wejściu.

Kiedy zauważyła, że drzwi są lekko uchylone, wiedziała od razu, że coś się stało. Pamiętała, jak zamykała i przekręcała klucz w zamku. Uderzyło ją też, że wnętrze było zupełnie ciemne, mimo iż zostawiła przecież zapalone światło w przedpokoju.

Zdenerwowana gwałtownie odwróciła się i wpadła na postępującego za nią Logana. Szybko powiedziała mu, co spostrzegła.

- To wygląda na włamanie - zauważył przytomnie.

Nie tego od niego oczekiwała. Wolałaby raczej, żeby zaprzeczył jej obawom, spytał, czy jest pewna, że nie zostawiła drzwi otwartych i nie zgasiła przed wyjściem światła.

- Chodźmy do sąsiadów! Wezwiemy od nich policję! - powiedział zamiast tego. Nagle usłyszeli ciche miauczenie.

- Tao! Jeśli go zranili... - Krista szybko odwróciła się i pchnęła drzwi.

- Nie wchodź tam! Włamywacze mogą być jeszcze wewnątrz! Nie zwróciła uwagi na jego ostrzeżenie i była już w środku.

Wszedł za nią do ciemnego przedpokoju. Zapaliła światło i pochyliła się, żeby pogłaskać swojego syjamskiego ulubieńca.

- Nic mu nie jest! - powiedziała z ulgą.

Logan zajrzał szybko do salonu. Odnalazł lampkę i włączył światło. To, co zobaczył wyglądało jakby wydarzyła się tu katastrofa. Poprzewracane sprzęty, porozrzucane po podłodze rzeczy Kristy.

Kłębek czarnego futra wypadł nagle zza sofy i pognał do przedpokoju.

- Inkowi też nic się nie stało! - wykrzyknęła uradowana Krista.

- Czy wiesz już, co skradziono? - spytał Logan.

- Nie ma telewizora i sprzętu stereo. Poza tym trudno się w tym nieładzie zorientować, co jeszcze zginęło.

Patrzyła na swój pokój. Myśl o tym, że ktoś obcy był tu przed chwilą, że wszedł tu, żeby ją okraść, przyprawiała ją o mdłości. Mocniej przycisnęła kota do piersi. Tao wyrwał się i pognał na górę. Wyszła za nim do salonu.

- Krista, nie wchodź na górę! Jeśli...

Jeszcze raz zignorowała jego ostrzeżenie i wspinała się już po schodach na piętro. W domu nie było już nikogo, ale włamywacze pozostawili aż nazbyt widoczne ślady.

W gabinecie, wyrwane z biurka i wywrócone do góry dnem szuflady przygniatały rozrzu­cone na podłodze papiery. Posadzka w sypialni i pokojach gościnnych zasłana była stosami ubrań, ręczników i pościeli.

- Nie ma przenośnego telewizora. Zginęło też pudełko z moją biżuterią! - odnotowała kolejne straty.

Z przerażeniem patrzyła na bałagan, jaki panował w jej zwykle czystej i wysprzątanej sypialni. Logan spojrzał na Kristę uważnie. Była blada i drżąca.

- Usiądź! - zakomenderował i poprowadził ją w stronę łóżka. - Ja wezwę policję! Wszystko wydawało się jej takie nierzeczywiste. Jak przez sen słyszała, że Logan wykręcał numer, zgłaszał włamanie, podawał adres i swoje dane. Po skończonej rozmowie odłożył słuchawkę i usiadł obok Kristy.

- Zaraz tu będą! Spróbuj się uspokoić.

- Dziękuję, że zostałeś tu ze mną. Nie wiem, jak bym to sama zniosła - wyszeptała drżącym głosem.

Wsparła się na ramieniu Logana spragniona ciepła i siły, jaka z niego emanowała. Była mu bezgranicznie wdzięczna za jego obecność, która działała na nią kojąco. Objął ją ramie­niem a ona oparła głowę na jego piersi. Czuła się teraz bezpieczna i spokojna. Pozostali tak nieporuszeni aż do przyjazdu policji.

Wyszła na spotkanie policjantów trzymając się kurczowo balustrady schodów. Logan był tuż obok, obejmował ją w talii i podtrzymywał.

- Nie denerwuj się! - powiedział łagodnie.

W podziękowaniu przesłała mu jeden ze swoich cudownych uśmiechów.

- Co było w szkatułce z biżuterią? - pytał oficer.

On i towarzyszący mu policjant przeszukali już dom i sporządzali właśnie listę skradzio­nych rzeczy.

- Nie było tego dużo! - Krista próbowała sobie przypomnieć zawartość pudełka. - Zegarek mam na ręce. Pierścionek po babci i sygnet Eryka, także!

Nigdy się z nimi nie rozstawała i była do nich bardzo przywiązana. Jak dobrze, że założyła je również i tym razem. Trudno byłoby pogodzić się z ich stratą.

- W skrzynce było trochę stylowej biżuterii - przypomniała sobie. - I mój pierścionek zaręczynowy! - dodała przerażona.

- Czy był kosztowny? - spytał inspektor.

- Nie wiem, ile może być wart dwukaratowy brylant - odparła.

Policjant zagwizdał z podziwu i wrócił do swojej pracy. Reakcja Logana była zupełnie inna.

- Pierścionek zaręczynowy? Jesteś zaręczona? - spytał, nie ukrywając zaskoczenia. Na­wet obecność policjantów nie zdołała go powstrzymać od zadania tego osobistego pytania.

- Byłam - odpowiedziała. - Craig zginął w katastrofie samolotowej razem z moim bratem, Erykiem sześć lat temu.

- Więc Eryk również nie żyje? - wydusił zszokowany tą wiadomością. - Tak mi przy­kro, Kristo! Tyle razy o nim mówiłaś, że już poczułem do niego sympatię.

Ze sposobu, w jaki go zawsze wspominała, nie trudno było odgadnąć, że musiała głęboko cierpieć po jego śmierci.

- Wiem, jak boli strata kogoś bliskiego - ciągnął Logan. - A ty straciłaś ukochanego brata i narzeczonego jednocześnie! To musiało być okropne!

Tyle było współczucia i zrozumienia w jego spojrzeniu, że nagle poczuła jakąś duchową więź łączącą ją z nim. Obydwoje przeżyli tragedię, tracąc najbliższe osoby, a mimo to potrafili podźwignąć się i rozpocząć życie od nowa. Nieszczęście sprawiło, że stali się i silni i mądrzy.

- Sporządziłem raport - odezwał się policjant. Włączę go do akt, ale proszę się nie spodziewać, że odzyska pani skradzione przedmioty, nawet jeśli złapiemy złodziei. Na ogół pozbywają się wszystkiego, co pochodzi z kradzieży.

- Czy podejrzewa pan kogoś? - zapytał Logan. Policjant pokręcił przecząco głową.

- Mamy teraz wiele zgłoszeń włamań w okolicy. Prawdopodobnie dokonują ich nieletni narkomani, którzy potrzebują pieniędzy na narkotyki. Kradną wszędzie te same przedmioty - telewizory, magnetofony i inne rzeczy, które można szybko sprzedać na ulicy. Pozosta­wiają natomiast obrazy i drogocenne dzieła sztuki, bo nie zdają sobie sprawy z ich wartości.

Spojrzał na wyłamany zamek i zmarszczył brwi.

- I radzę pani założyć solidne zamki albo sztaby, pani Conway. Ta zasuwa jest do nicze­go, byle amator może ją wyrwać!

Policjanci odjechali, a Krista i Logan zostali sami w pustym hallu.

- Nie wiem nawet, od czego zacząć - powiedziała załamana Krista. - Dopiero skończyłam porządkować dom po przeprowadzce i już muszę zaczynać od nowa - siliła się na uśmiech. . - Nie pozwolę ci dzisiaj nic robić. Zabieram cię na noc do nas! - zadecydował stanow­czo Logan.

Czuła, że powinna odmówić. Powinna od razu zająć się tym bałaganem. Przecież tyle było do zrobienia.

- Miło, że troszczysz się o mnie, ale muszę tu zostać!

- Idź na górę i spakuj swoje rzeczy! - powiedział głosem nie uznającym sprzeciwu. - Albo, jeśli wolisz, ja sam to zrobię! Nietrudno je znaleźć, wszystko leży na podłodze! - próbował żartować.

- Nie mogę zostawić kotów! - protestowała jeszcze, chociaż wiedziała, że zabrzmiało to głupio.

- Zabierzemy je do nas! Włożę je do pudełka w samochodzie, kiedy ty będziesz się pakowała - zadecydował Logan.

- A jeśli włamywacze wrócą?

Nie bała się, ale uprzytomniła sobie, jak bardzo nie chciała zostawać tu dzisiaj sama.

- Nie wrócą! Wzięli już wszystko, co chcieli z tego domu! - uspokoił ją. - Pospiesz się! Bez sprzeciwu wykonywała jego polecenia. Poruszała się jak w transie, niezupełnie świadoma

tego, co robi. Logan zapakował do samochodu jej torbę, koty i inne potrzebne jej rzeczy. Krista opadła na miękkie siedzenie znużona i smutna. Przeżyła szok. Jaka to ulga, że był przy niej ktoś, kto za nią decydował. Jeszcze raz poczuła dla niego bezgraniczną wdzięczność.

Mitch, Denisa i Laura bardzo zmartwili się wiadomością o włamaniu, ale obecność gościa i sympatycznych zwierzaków szybko wprawiła ich w dobry humor. Mitch zaniósł rzeczy Kri­sty do gościnnego pokoju z osobną łazienką. Denisa dostarczyła starszej przyjaciółce całą masę kolorowych magazynów. Laura domagała się, by pozwolono kotom nocować w jej po­koju. Przerwała to niecodzienne zamieszanie interwencja Logana.

- Krista jest zmęczona - powiedział, zabierając dzieci z jej sypialni. - Potrzebuje spo­koju i ciszy.

Tak naprawdę to żałowała, że ją opuścili. Próbowała przeglądać przyniesione przez Denisę magazyny, ale w tym stanie nic jej nie interesowało. Czuła się niespokojna i zdener­wowana. Za oknem rozszalała się burza. Na odgłos pioruna zerwała się na równe nogi.

Weszła do wanny łudząc się, że kąpiel ją uspokoi. Na próżno! Nawet stukanie deszczu o parapet przyprawiało ją o dreszcz niepokoju. Przebrała się w powłóczystą, jedwabną koszulę nocną, położyła się i próbowała usnąć.

Po godzinie włączyła lampkę i ponownie sięgnęła po kolorowy magazyn. Nie mogła jed­nak czytać! Myślała o Loganie. Gdyby nie uparł się, żeby ją odwieźć do domu, musiałaby samotnie stawić czoła temu koszmarowi. Czuła jeszcze ciepło jego dłoni i siłę ramienia, któ­rym obejmował ją wpół. Był taki dobry i opiekuńczy. Zajął się wszystkim tak sprawnie, pocieszał. Zabrał ją i jej kłopotliwe zwierzaki na noc do swego domu.

Czy powiedziała mu, jak bardzo ceniła sobie jego pomoc? Czy podziękowała mu za to, co dla niej zrobił? Postanowiła to zrobić jutro wcześnie rano.

Nagle rozległo się ciche pukanie i do pokoju wszedł Logan.

Rozdział 6

Patrzyli na siebie przez długą chwilę w milczeniu. Logan przyszedł tylko sprawdzić, czy niczego jej nie brakowało. Widok Kristy ubranej w cieniutką, prze­zroczystą koszulę nocną całkowicie zaparł mu dech w piersiach.

- Pomyślałem, że... że może czegoś potrzebujesz. Znalazłaś ręczniki? - spytał ochrypłym głosem.

Czy rzeczywiście przyszedł zapytać o ręczniki, czy też był to tylko pretekst, aby tu wtargnąć i skorzystać z okazji, że jest sama, w jego domu. Zauważyła jego głodne spojrzenie i zrobiła się czujna.

- W łazience leży cała masa ręczników i naprawdę nic więcej mi nie potrzeba, dziękuję! - odpowiedziała.

- To świetnie! Co w takim razie powiedziałabyś na kieliszek czegoś mocniejszego? Do­brze by ci to zrobiło!

- Nie! Nie mam ochoty na alkohol.

- Nie bój się! Nie mam zamiaru cię upić po to, żeby cię potem uwieść - wyczuł cień podejrzliwości w jej głosie. - Powiedziałem ci już przedtem, że bardzo mi przykro z powo­du mojego wczorajszego zachowania. Wiem, że nie jesteś z tych, co szukają przygód miłosnych w przypadkowych związkach. Nie sądzisz chyba, że byłbym zdolny skorzystać z okazji, jaką dzisiaj stworzył ten straszny wypadek.

- Jestem zdumiona, że tak się o mnie troszczysz. Czy taka karierowiczka, jak ja, zdolna jest do wrażliwości i wdzięczności? Jeszcze wczoraj byłeś zdania, że kobiety takie, jak ja są obojętne i niemoralne! - zadrwiła.

- Wiem, jak się czujesz po tym wszystkim, co dzisiaj przeszłaś. Najpierw bolesne wspomnienia związane z rocznicą śmierci brata i narzeczonego, a potem szok spowodowany włamaniem. Nie winię cię więc za to, że chcesz się na kimś odegrać. A ja jestem właśnie w zasięgu ręki!

- Skończ z tym, Logan! Starasz się być dla mnie miły i obydwoje wiemy, dlaczego to robisz. Nie musisz mnie wcale traktować w specjalny sposób.

- Wydawało mi się, że właśnie trzeba ci kogoś, kto potraktowałby cię dziś w szczególny sposób! - uśmiechnął się.

- Co przez to rozumiesz?

- Dlaczego za wszelką cenę chcesz się ze mną pokłócić?

- Jesteś takim znawcą kobiet mojego pokroju, że zapewne znasz odpowiedź na to pytanie. Za oknem rozległ się huk uderzającego z nadzwyczajną siłą pioruna. Krista zadrżała z przerażenia.

- Jesteś roztrzęsiona! - zauważył Logan.

Jej bliskość działała na niego obezwładniająco. Z trudem przełykał ślinę. Tak chciałby zbliżyć swoją twarz do jej ślicznych ust i ucałować je. Wiedział, że dziś było to niemożliwe. Ta kobieta potrzebowała bardziej jego pomocy niż czułości.

- Chcę cię przytulić! - powiedział nieoczekiwanie.

- Dobrze! Przytul mnie, Logan! - ku jego zdumieniu zgodziła się chętnie. - Przytul mnie mocno! Trzymał ją w swoich ramionach, czuł się silny i męski. Potrzebowała go, potrzebowała opie­kuna i przyjaciela, któremu mogłaby zaufać. Chciał być dla niej wszystkim, czym tylko zechce.

- Masz rację! To był straszny dzień. Jestem taka zmęczoną. Otoczyła go ramionami i mocno przywarła do niego całym ciałem.

- Wiem! Potrzebujesz teraz snu. Przyniosę ci trochę brandy! - zaproponował ponownie.

- Wciąż próbujesz mnie upić! - zażartowała.

- Jeśli to pomoże ci usnąć! Nie ma żadnego innego powodu, dla którego chciałbym to zrobić. Była taka piękna! Nareszcie czuła się swobodnie w jego towarzystwie, napięcie zniknęło z jej twarzy. Jeszcze raz ogarnęło go nieodparte pragnienie, żeby ją pocałować. Nie chciał jednak wystawiać na ryzyko świeżo zdobytego zaufania i spokoju, jaki chwilowo między nimi zapanował.

- Połóż się, Krista. Zaraz będę z powrotem!

Szybko wrócił ze szklaneczką koniaku w ręce. Podał go jej, a sam stał obok łóżka i patrzył jak piła. Poczuła jak słodkawy płyn rozgrzewa jej ciało. Spojrzała na swojego opiekuna, któ­ry nie oddalał się od niej ani na krok.

- Logan, chcę ci podziękować za wszystko, co dla mnie dzisiaj zrobiłeś, i w ogóle za to, że byłeś ze mną, kiedy cię potrzebowałam.

- Cieszę się, że mogłem ci w czymś pomóc. Jeszcze raz przekonałem się, że nie należy wierzyć stereotypom.

- Co masz na myśli?

- Zawsze wydawało mi się, że niezależne i inteligentne kobiety sukcesu nikogo nie potrzebują.

- Może kiedyś dojdziesz do zaskakującego wniosku, że kobiety sukcesu, to przede wszy­stkim istoty ludzkie - zażartowała.

- Naprawdę czułem, że moja obecność była tam dziś potrzebna - powiedział zadowo­lony z siebie. - Nigdy nie przypuszczałbym, że możesz tak bardzo potrzebować czyjejś po­mocy. Jesteś tak imponująco samodzielna i wspaniała.

- A mimo to, nie dorównuję w twoich oczach dwudziestoletnim dziewczynom, które umierają z pragnienia, żeby wyjść za mąż i rzucić nudną pracę! - powiedziała z przekorą.

Logan pomyślał o Amy Sue i zmarszczył brwi. Czy rzeczywiście była kobietą, jakiej potrze­bował? Odkąd poznał Kristę, coraz bardziej zaczynał w to wątpić. To ona zbudziła w nim podejrzenie, że Amy może wcale nie uważać go za mężczyznę swoich marzeń, tylko szukać w tym związku zabezpieczenia na przyszłość. Wyraźnie zakłopotany spojrzał w oczy Kriście.

Nie przypuszczał, że ona również będzie zmieszana. Oczywiście, wolała być silna i samo­dzielna, a nie słaba i niezaradna, ale jej niezależność i zdolności zawsze odpychały od niej mężczyzn, tak jak teraz Logana. Czy musi udawać afektowaną panienkę, rezygnować z ka­riery zawodowej i udawać kogoś, kim nie była, aby pozyskać jego względy? Krista wiedziała, że byłoby to zbyt duże poświęcenie i nigdy się na to nie zdobędzie.

- Idę już! Musisz się przecież wyspać. Dobranoc, Krista! - powiedział Logan.

On również czuł się zmęczony. Wydawało mu się, że świat stanął na głowie, odkąd po raz pierwszy spojrzał na Kristę. Nic już nie wyglądało tak, jak to sobie przedtem wyobrażał.

- Dobranoc, Logan! Acha! Czy ty, albo któreś z dzieci moglibyście tu zapukać koło siód­mej? Niestety, nie zabrałam budzika! - przypomniała sobie.

Skinął głową i wyszedł z pokoju. Krista opadła na poduszki. Dopiero teraz poczuła się senna. Burza niezmiennie szalała za oknem, ale ani jej odgłosy, ani przeszywające niebo błyskawice nie robiły na niej żadnego wrażenia. Powieki przymykały się ciężko, wkrótce Kri­sta zapadła w głęboki sen.

Rozdział 7

Kiedy zbudziła się, pokój rozświetlony był promieniami słonecznymi wdzierający­mi się przez szparę między kotarami. Przeciągnęła się z rozkoszą. Świetnie spała i teraz czuła się wypoczęta, tryskała energią. Leniwie spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta! Z wrażenia aż usiadła na łóżku. Nigdy jeszcze nie spała tak długo! Dlaczego nikt jej nie obudził o siódmej, tak jak prosiła? Czyżby nie słyszała pukania? Czy też Logan i dzieci zapomnieli o niej zupełnie?

Wyskoczyła z łóżka i wybiegła na korytarz w poszukiwaniu telefonu. W domu nie zastała nikogo. Logan był prawdopodobnie w sądzie, a dzieci wyszły do szkoły.

Aparat znalazła w kuchni. Jej koty również tam były. Ink wygrzewał się w słońcu na para­pecie okna. Tao, jak zwykle, wybiegł powitać ją towarzyskim miauczeniem. Krista szybko wykręciła numer biura. Odebrała jej sekretarka, Vicky Bailey.

- Vicky! - krzyczała do słuchawki, z trudem łapiąc oddech. - Ja...

- Cześć Krista! - pozdrowiła ją urzędniczka. - Jak się czujesz? Sędzia Moore dzwonił wcześniej i powiedział, że nie przyjdziesz dziś do biura. Mówił mi o wczorajszym włamaniu do twojego domu. To okropne! Mam nadzieję, że złapią tych bandytów.

- Logan zadzwonił, żeby mnie usprawiedliwić? - powtórzyła zdumiona Krista.

- Mhmm! Powiedział, że musisz wypocząć po tym, co cię wczoraj spotkało i prosił, żeby odwołać wszystkie umówione spotkania dzisiejszego ranka. Zjawisz się tu o pierwszej, czy mam przełożyć również to, co zaplanowałyśmy na popołudnie?

- Kazał ci odwołać moje spotkania? - powtórzyła zdumionym głosem jej przełożona. A więc Logan specjalnie nie zbudził jej rano, a ponadto ośmielił się decydować o jej dzisiej­szych planach. Zuchwałość tego mężczyzny najpierw ją zaskoczyła, a potem zdenerwowała..

- Nic nie odwołuj, Vicky! Zaraz tam będę, tylko wstąpię po drodze do sądu. W biurze powinnam być za godzinę!

Jak on śmiał podejmować za nią jakiekolwiek decyzje? Jak mógł wydawać polecenia jej sekretarce? To niepojęte, myślała!

Błyskawicznie ubrała się w rzeczy, które zabrała ze sobą wczoraj. Nie pamiętała, aby kto­kolwiek doprowadził ją kiedyś do takiej pasji.

Dwadzieścia minut później była już w sądzie. Złość nie opuszczała jej ani na chwilę. Przebiegła przez biuro i skierowała się wprost do gabinetu sędziego Moore'a. Nagle powstrzymała ją myśl, że może Logan jest teraz na jakiejś rozprawie. Zaklęła cicho. Ta spra­wa wymagała załatwienia natychmiast. Jeśli będzie trzeba wtargnie do sali sądowej i zażąda przerwy. Wtedy Logan sam będzie miał okazję przekonać się, jak to jest, gdy ktoś miesza się nam w zawodowe plany. .

- Czy sędzia Moore jest u siebie? - zapytała młodego urzędnika, siedzącego za biur­kiem zarzuconym stosami aktówek.

- Tak, wszedł właśnie do gabinetu! - odpowiedział. - Czy była pani z nim umówiona?

- Nie! - powiedziała i ruszyła w stronę drzwi prowadzących do biura Logana. Młody sekretarz spojrzał na nią podejrzliwie, ale postanowił, że rozsądniej będzie

powstrzymać się od interwencji.

Krista wpadła do gabinetu i z hukiem zatrzasnęła za sobą drzwi. Ubrany w czarną, sędziowską togę Logan siedział za mahoniowym biurkiem i przeglądał rozłożone przed nim dokumenty. Uniósł głowę i uśmiechnął się, kiedy zobaczył Kristę.

- Dzień dobry! - powiedział.

- Dobry? - powtórzyła drwiąco. - Przez ciebie straciłam wszystkie spotkania dziś rano.

- Zajrzałem do ciebie o siódmej, ale spałaś tak smacznie, że nie śmiałem cię budzić. Sen i wypoczynek były dla ciebie ważniejsze niż obecność w sądzie, Kristo!

Zacisnęła pięści. Jego nieusprawiedliwione niczym przekonanie, że mógł rozstrzygać, co było dla niej ważne, a co nie, doprowadzało ją do pasji.

- Nie masz prawa podejmować za mnie żadnych decyzji, Loganie Moore! Powiedziałam, że chcę wstać o siódmej i tego właśnie chciałam. Miałam być w biurze dziś rano! Miałam zobaczyć się z moimi klientami!

- Jestem pewien, że nie będzie problemów z umówieniem klientów na inny termin - powiedział ojcowskim tonem, który zdenerwował ją tak, że aż zazgrzytała zębami ze złości. - Należał ci się odpoczynek. Wyglądasz na cudownie wypoczętą. Na twojej buzi nie ma już ani śladu wczorajszego napięcia i wyczerpania. Musisz to przyznać! Czujesz...

- Czuję, że za moment zacznę krzyczeć. Czy ty nic nie rozumiesz?

- Chodź tu i spróbuj mi wytłumaczyć - powiedział z zapraszającym gestem. Wysunął krzesło zza biurka i wyciągnął do niej dłoń. Patrzyła na niego jak zauroczona.

Chyba nie spodziewał się, że usiądzie mu na kolanach? Najwidoczniej jednak właśnie tego oczekiwał. Kiedy stała dalej nieporuszona, sam uniósł się na krześle, przyciągnął ją do siebie i posadził na swoich kolanach.

- Logan! - wydusiła.

Jej wściekłość ustąpiła miejsca zdumieniu, że znalazła się nagle w objęciach sędziego, i to w jego gabinecie. Próbowała się wyrywać, ale jego ramiona mocniej otoczyły jej ciało i przytrzymały ją skutecznie. Delikatnie musnął ustami szyję Kristy, powodując dreszczyk podniecenia.

- Więc, co chciałaś mi powiedzieć? - spytał ochryple.

Spojrzała na elegancką spódnicę, która ściągnęła się do połowy ud i odkrywała długie, smukłe nogi. Przesunął dużą dłonią po jej nieosłoniętym udzie. Krista zapomniała o poprzednich zarzutach wobec niego w sytuacji, która wymagała natychmiastowej reakcji.

- Puść mnie, Logan!

- Nie ma o tym mowy tak długo, aż pocałujesz mnie wreszcie na dzień dobry - uśmiechnął się.

- Zwariowałeś? - wyjąkała.

- Wręcz przeciwnie] Czuję się zdrowy jak nigdy, a od wczoraj jestem chyba nawet mądrzejszy, bo zrozumiałem pewne rzeczy.

Pochylił głowę i pieszczotliwie potarł jej nos swoim.

- Spałaś jak dziecko, kiedy przyszedłem do ciebie dziś rano - powiedział i delikatnie pocałował jej usta. - Leżałaś na plecach z rękami na poduszce, wyglądałaś słodko i niewin­nie jak niemowlę. Śliczne i pełne zaufania dziecko!

Krista czuła zmysłowość, jaką emanowało jego ciepłe i silne ciało. Bezwolnie poddawała się jego pieszczotom.

- Logan! - protestowała słabo.

- Potrzebujesz mnie! - głos miał głęboki. Muskał ustami jej policzek, kiedy to mówił. - Zaopiekuję się tobą, kochanie!

Jeszcze raz dotknął jej uda, chcąc zapamiętać jego kształt. Położyła dłonie na jego ramionach, jakby zamierzała go odepchnąć, ale nieoczekiwanie poczuła się w jego objęciach wspaniale.

- Logan, to co najmniej niewłaściwe w tym miejscu. Co będzie, jeśli ktoś tu nagle wej­dzie? - spytała zmienionym głosem.

- Nikt nie wchodzi do gabinetu sędziego bez pukania i uprzedniego wezwania - uspokoił ją. - Może powinienem wnieść poprawkę do tej zasady? Nikt prócz Kristy Con­way! Ale w końcu przysługują ci pewne przywileje że względu na łączące nas więzi:

- Nic nas nie łączy! My się przecież nawet nie znamy! - zaprotestowała, ale wiedziała, że zabrzmiało to słabo i nieprzekonywująco.

Całował ją i tulił, a ona coraz bardziej traciła poczucie czasu i miejsca.

- Zgadzam się, że to wszystko przydarzyło się nam bardzo szybko, ale czas nie ma żadnego znaczenia wobec prawdziwie głębokiego uczucia - jego głos brzmiał miękko i uwodzicielsko.

- To mi wygląda na jeszcze jedną próbę uwiedzenia! - powiedziała Krista, przytomniejąc. Jego słowa przypomniały jej nieporozumienie sprzed dwóch dni.

- Umówmy się, że pozwolę ci zdecydować, kiedy będziemy się kochać. Może to uspokoi twoje obawy?

- Ty mi pozwolisz decydować? - powtórzyła z oburzeniem. - Nie możesz pozwalać mi, czy zabraniać czegokolwiek, Loganie Moore! To ja ustalam, czy w ogóle będziemy się kochać.

Jej protest nie zdziwił go ani odrobinę.

- To właśnie chciałem powiedzieć! - zgodził się potulnie.

- Niezupełnie ci się to udało!

- Wychodzi z ciebie typowy adwokat, czyż nie, kochanie? Łapiesz mnie za słowa! - śmiał się szczerze ubawiony. - Oboje mamy jakieś prawa w tym związku. Ja skorzystałem ze swojego, decydując dziś rano, że powinnaś się raczej wyspać niż iść do biura.

Jeszcze raz ją pocałował.

- Miałem przecież prawo, żeby tak zrobić! Teraz jestem tego pewien - dodał.

- Naprawdę?

- Mhmm! Pomyliłem się co do ciebie! Nie jesteś oziębła i bezwzględna, jak sobie wyo­brażałem. Może stereotypowe kobiety sukcesu w ogóle nie istnieją. Może są tylko mitem, w który wierzą mężczyźni, którzy nie odkryli jeszcze prawdy.

- A ty ją już odkryłeś?

- Tak! I wiem, że kobieta taka jak ty, potrzebuje mężczyzny tak samo, jak każda inna, albo jeszcze bardziej.

- Potrzebuje mężczyzny?! - powtórzyła z uwagą.

- Dokładnie! Niezależnie od wysokości dochodów i pozycji społecznej kobieta zawsze potrzebuje kogoś, kto się nią zaopiekuje. I im bardziej wydaje się zaradna i niezależna, tym bardziej konieczna jest jej męska opieka i pomoc.

- Naprawdę tak myślisz? - Krista uniosła się lekko. - Nawet niezależne i ambitne kobiety muszą uznać wyższość płci przeciwnej? Czy to miałeś na myśli?

- To właśnie! Nagle wydało mi się to tak jasne i oczywiste, że nie wiem, jak mogłem dotychczas nie zdawać sobie z tego sprawy.

- Logan! - jęknęła. - Zastąpiłeś jedną szowinistyczną opinię inną. Pracujące kobiety nie są ani twarde i moralnie zepsute, ani też nie są słabymi, niedołężnymi stworzeniami cze­kającymi, żeby jakiś mężczyzna nimi pokierował!

- Nie jakikolwiek mężczyzna! - poprawił ją Logan. - Ale ten jeden konkretny! Na przykład dla ciebie takim kimś jestem ja.

Spojrzała na niego szybko. Dziwne, ale doszła do tego samego wniosku już znacznie wcześniej, a teraz on wykorzystał go przeciwko niej. Od poprzedniej nocy wiele się zmieniło. Teraz wszystko wyglądało zupełnie inaczej. A może to tylko jej tak zdawało się?

- Stawia cię to w niezręcznej sytuacji, Logan. Jeśli rzeczywiście jesteś tą jedyną, po­trzebną mi osobą, a ty sam pragniesz kobiety takiej, jak Amy Sue, co wtedy?

- Przestań, Kristo! Nie mam ochoty mówić o Amy w tym właśnie momencie.

- Nigdy nie rozmawiaj o innej z tą, którą trzymasz właśnie na kolanach! Czy to jedna z zasad waszego męskiego kodeksu? - kpiła.

- A co chciałaś usłyszeć? Czy to, że nie pomyliłaś się co do Amy? Że wydawało mi się tylko, że potrzebuję kogoś takiego, jak ona, słodkiej, uległej kobietki nie mającej żadnych wymagań?

- Nie ma takich kobiet, Logan! Może jedynie w waszych marzeniach. Magazyny dla pa­nów robią fortunę, kreując model dziewczyny o ptasim móżdżku, której jedynym dążeniem jest zaspokajanie potrzeb swego silnego i despotycznego władcy.

- To brzmi nawet nieźle! - zaśmiał się zbity z tropu.

- Najlepszym dowodem, jak mylne są te wyobrażenia, jest fakt, że obydwoje utrzymuje­my się z rozpraw rozwodowych, panie sędzio! Chłopak myśli, że żeni się z dziewczyną swoich, marzeń, a ona udaje taką dla własnej korzyści... przez jakiś czas! A potem prawda wychodzi na jaw i obydwoje czują się oszukani.

- Więc proponujesz, żeby mężczyźni spojrzeli na płeć przeciwną bardziej realistycznie. I za­miast szukać słodkiego, wdzięcznego stworzenia odpowiadającego ich wyobrażeniom, zobaczyli i zaakceptowali kobiety takie, jakimi są: zawzięte, uparte i kłótliwe! - uśmiechnął się gorzko.

Czyżby Logan chciał jej powiedzieć, że...? Nie śmiała o tym myśleć. Przesunęła palcem po jego brodzie.

- Widzę, że nie jesteś dziś w nastroju, aby poważnie porozmawiać o socjologicznych implikacjach stosunków męsko - damskich na naszym obszarze kulturowym - zażartowała.

- Rzeczywiście, nie! Mam za to ochotę na co innego!

Głęboko spojrzał jej w oczy, pochylił niżej głowę i dotknął jej warg swoimi ustami. Le­dwie to zrobił, rozległo się pukanie do drzwi.

- Sędzio Moore! Wszyscy czekają już na pana w sali sądowej! - rozległ się głos sekretarza. Krista najpierw znieruchomiała, a potem gwałtownie próbowała wyrwać się z uścisku Logana. Byłby niezły skandal, gdyby ktoś zobaczył ją na kolanach sędziego w jego gabinecie. Przez moment udało się jej zapomnieć, kim byli i gdzie się znajdowali. To niewybaczalny błąd, myślała przerażona.

Puścił ją wreszcie. Poprawiała ubranie sztywnymi ze zdenerwowania palcami.

- Kristo, nie denerwuj się! Nikt nie może tu wejść bez mojego wezwania! - powiedział, obserwując ją z uśmiechem. - A co do twojej dzisiejszej randki...

Wielkie nieba! Rzeczywiście, była dziś umówiona na obiad z Tomem Kearnym, którego spotkała na posiedzeniu związku adwokackiego. W obecności Logana prawie o tym zapomniała i dopiero on jej o tym przypomniał.

Nie miała wielkiej ochoty na tę randkę, zdecydowanie wolałaby spędzić popołudnie z Moore'em, ale nie zamierzała jej odwoływać tylko dlatego, że on by tak chciał. Nie mogła pozwolić, aby jakikolwiek mężczyzna całkowicie ją sobie podporządkował.

- Powiedz, żeby odwiózł cię do mnie wieczorem - ciągnął spokojnie. - Twój dom jest wciąż w okropnym stanie i lepiej, żebyś nie zostawała tam na noc. Jutro pomożemy ci zrobić porządki, ale jeszcze dzisiaj prześpisz się u mnie w domu.

- O, nie! - patrzyła na niego zdumiona.

- Do zobaczenia wieczorem! I chciałbym, żebyś... nie wracała zbyt późno! - pocałował ją na pożegnanie i zniknął za drzwiami.

Dopiero kiedy wyszedł, Krista pomyślała o wszystkim, co powinna mu była powiedzieć. W drodze do biura w myśli wyrzucała Loganowi jego kompletny brak tolerancji i rażącą arogancję. Radziła mu, aby robił użytek ze swojej prymitywnej taktyki raczej w stosunku do beznadziejnej Amy Sue, bo tylko ona mogłaby z nim wytrzymać w zamian za dożywotnie utrzymanie. Znowu była Kristą Conway u szczytu swoich adwokackich możliwości. Gdyby tylko Logan był teraz w zasięgu jej wzroku i mógł to wszystko usłyszeć!

- Kristo! Dzwoni Ross Perry! - Vicky poinformowała przełożoną, która właśnie przerzucała korespondencję położoną na biurku.

- Cześć Ross! - powiedziała do słuchawki.

- Kristo, może powinniśmy się spotkać raz jeszcze z Landau'ami? Czy też uważasz, że to kompletna strata czasu? - Ross przeszedł od razu do sedna sprawy. Nie należał do ludzi, którzy marnują czas na towarzyskie pogawędki w godzinach pracy. - Pomyślałem, że do­brze byłoby ostatecznie rozważyć wszystko przed rozprawą, teraz, kiedy znamy już jej datę!

- Data została już ustalona? - zapytała ze zdziwieniem.

- Tak, potwierdzono to pocztą dziś rano.

- Teraz rozumiem! - skrzywiła się. - Nie miałam jeszcze czasu, żeby przejrzeć dzisiejszą korespondencję.

Postanowiła przemilczeć powód tego zaniedbania. Taki tytan pracy, jak Ross Perry pomyślałby, że oszalała, gdyby dowiedział się, że spała do jedenastej i opuściła wszystkie umówione dziś rano spotkania.

- Kto będzie przewodniczył w tej rozprawie? - spytała.

Poraziła ją myśl, że mógłby to być Logan. Nie byłoby mu łatwo wydać wyrok w sprawie, w której ona broniła jednej ze stron. Pomimo ich niezgodności, co do rodzaju uczuć, jakie ich łączyły, coś ich łączyło i żadne z nich nie potrafiłoby traktować tego drugiego obojętnie i osądzać obiektywnie.

- Sędzią jest Candace Flynn - powiedział smutno Ross. - Będzie się na pewno starała, naśladując króla Salomona, podzielić małą Julię na dwoje.

- Rzeczywiście, trzeba Salomona, żeby rozsądzić ten spór sprawiedliwie! - westchnęła Krista. - Nigdy nie spotkałam dwojga ludzi tak zaciekle walczących o przejęcie opieki nad dzieckiem, jak Gary i Marta Landau. Ciekawe, co zrobi to, które tę sprawę przegra?

- Im szybciej się to skończy, tym lepiej dla dziewczynki. To ciągłe przenoszenie się od jednego z rodziców do drugiego nie jest dla dziecka najlepszym rozwiązaniem.

Krista przypomniała sobie poważną i nerwową córeczkę Landau'ów, która spędzała na przemian jeden dzień z matką i jeden z ojcem od czasu ich tymczasowego rozwodu.

- Jedyne, co trzyma to dziecko przy życiu, to przekonanie, że obydwoje rodzice kochają ją i chcą ją mieć przy sobie. Denerwuję się tym, Ross!

- Ja też! Czasami marzy mi się, żebyśmy mogli we dwoje doprowadzić do pojednania Landau'ów. Szkoda, że Logan Moore nie poprowadzi tej sprawy. On na pewno uciekłby się do tego rozwiązania! - zachichotał Ross.

Ku swojemu zdumieniu Krista oblała się rumieńcem. Cieszyła się, że Ross nie mógł zobaczyć jej reakcji na wspomnienie imienia Logana.

- Więc jak? Spotykamy się z Landau'ami raz jeszcze, czy nie? - chciał wiedzieć Perry.

- Chyba nie, Ross! Marta nie da się przekonać, a ostatnim razem, kiedy się spotkaliśmy...

- Skończyło się to fiaskiem! Masz rację, oni oboje są tak samo zawzięci! W takim razie, do zobaczenia w sądzie, Kristo!

Rozdział 8

Wracając do domu kilka godzin później Krista myślała wciąż o sprawie Landau'ów. Ani Marta, ani Gary nie zgodziliby się na kompromis, a nie było żadnych przyczyn, dla których można by jednemu z nich odebrać, a drugiemu zapewnić całkowitą opiekę nad dzieckiem. Spędziła długie godziny, słuchając zarzutów Marty pod adresem męża, ale nie znalazła żadnego dowodu na to, że był złym ojcem. Ross Perry borykał się z identycznym problemem.

Krista ciężko westchnęła. Dla dobra dziecka istotnie byłoby najlepiej, gdyby sprawę poprowadził Logan Moore. Sam był ojcem, a ponadto wyrozumiałym i uczuciowym człowie­kiem. Nie dałby się zwieść taktyce prawniczej adwokatów. Wydałby wyrok zgodny z tym, co uznałby za leżące w interesie dziecka, a jego wyczucie w takich przypadkach było nieomylne. Zupełnie inaczej było z Candace Flynn. Krista przeczuwała, że dla sędziny walka rozgrywać się będzie między Rossem Perrym, a nią samą.

Weszła do swego domu i z obrzydzeniem spojrzała na zdemolowane wnętrze salonu. Przypomniała sobie decyzję Logana, że i tę noc spędzi u niego i teraz potraktowała to bardziej jak zaproszenie. Nie! - strofowała się. - To, że podziwiała jego umiejętność rozsądzania trudnych spo­rów, nie znaczyło przecież, że akceptowała jego błędne przekonanie, że przysługiwało mu prawo rozporządzania innymi.

- Tao! Ink! - krzyknęła w głąb mieszkania i nagle przypomniała sobie, że ich tam nie ma. Spiesząc się rano do biura, zostawiła koty w domu Moore'ów. Z westchnieniem ruszyła do wyjścia. Koty zadomowiły się już w nowym miejscu. Laura karmiła je tuńczykiem z puszki na stole.

w jadalni. Krista przepędziła zwierzaki ze stołu i kazała dziewczynce zanieść jedzenie do miseczek, które stały w kuchni.

- Chciałabym, że Ink i Tao zostały tu już na zawsze! - rozmarzyło się dziecko. - I chciałabym, żebyś ty też z nami zamieszkała, Kristo!

Jak miała na to zareagować? Przytuliła dziewczynkę i szybko zmieniła temat.

- Co w szkole? - zapytała. - Słyszałam, że wybieracie się wreszcie z klasą do Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej?

- Chyba nie! - zasępiła się Laura. - Nie ma odpowiedniej liczby opiekunów, żeby to zorganizować.

- Przecież jakieś matki zgłosiły się do pomocy?

- Nie! I pani Dickson powiedziała, że nie poradzi sobie sama z trzydziestoma dwoma urwisami w muzeum!

- Rozumiem! Ale dlaczego rodzice nie chcą jej pomóc?

- Te mamy, które nie pracują, mają małe dzieci pod opieką, a szkoła zabrania zabierać maluchy na klasowe wycieczki.

- To rzeczywiście problem! - Krista zmarszczyła brwi.

Biedna Laura, biedna pani Dickson, która musi stawić czoła grupie rozczarowanych czwartoklasistów. Nagle w jej głowie zaświtała myśl!

- Lauro, czy sądzisz, że potrafiłabym zająć się grupą na wycieczce? Nie jestem wpraw­dzie mamą, ale za to nie pracuję w stałych godzinach. Jeśli tylko wizyta w muzeum nie wy­padnie w dniu, kiedy muszę być w sądzie, mogłabym pójść z wami.

- Powiem to pani Dickson w poniedziałek! - z radością wykrzyknęła Laura.

- Ale nie wspominaj o tym tacie, dobrze Lauro? - Krista zarumieniła się zmieszana. Nie było to namawianie dziecka do ukrywania czegoś przed ojcem, upewniała się.

- Wiesz, to jeszcze nic pewnego i... - plątała się w wyjaśnieniach.

- W porządku! - Laura nie poświęciła tym subtelnościom zbyt wiele uwagi. W centrum jej zainteresowania znalazł się Tao, który wskoczył na szatkę i obwąchiwał resztki leżącej tam pizzy. Krista zabrała go natychmiast.

- Krista! Jak to dobrze, że jesteś! - do kuchni wkroczyła Denisa w towarzystwie drob­nej, rudowłosej dziewczyny. - Właśnie miałam do ciebie zadzwonić! To jest Heather Lin­coln, moja szkolna przyjaciółka! Heather, poznaj Kristę!

Krista roześmiała się. Wiedziała, że Denisa bardzo tęskniła za przyjaciółmi z Garret i ucieszyło ją, że znalazła wreszcie koleżankę w nowej szkole.

- Miło cię poznać, Heather!

- Siedzimy razem na algebrze i angielskim, i lubimy ten sam serial telewizyjny. Heather wpadła dziś do nas po raz pierwszy - opowiadała Denisa.

- Zapytaj ją, Deniso! - szepnęła jej przyjaciółka. Subtelność nie była jej najmocniejszą stroną.

- Zapytaj o co? - Krista nie miała zamiaru udawać, że nic nie słyszała.

- Heather chce, żebym zjadła dziś u niej obiad i została na noc - powiedziała Denisa jed­nym tchem. - Jej mama nie ma nic przeciwko temu. Tata też się zgodził, ale on ma ważne zebranie po południu i wróci późno. Myślałam, że Mitch zostanie z Laurą wieczorem, ale zadzwonił właśnie i powiedział, że idzie na pizzę i do kina z kolegami z drużyny koszykarskiej.

- A więc to tak? - sucho powiedziała Krista, - Wygląda na to, że nie ma nikogo, kto zostałby z Laurą.

- Popilnujesz jej, Kristo? - prosiła Denisa. - Tylko do powrotu taty! Proszę!

- Ale ja mam randkę!

- Randkę? - spytała zdziwiona Heather. - Myślałam, że jesteś narzeczoną ojca Denisy. Krista i dziewczęta zarumieniły się po uszy.

- Pokłóciliście się z sędzią Moore'em? - pytała niedyskretnie rudowłosa Heather. Zapanowała cisza. Krista doskonale pamiętała jak dzieci Logana zanudzały ją historiami o okropnej Amy Sue już od pierwszego spotkania. Myśl o tym, że teraz naprzykrzały się innym, opowiadając o niej jako nowej przyjaciółce ojca nie dawała jej spokoju.

- Mogę zostać sama! - oznajmiła Laura. - Wcale się nie boję! Zamknę drzwi na klucz i będę oglądała telewizję. Nic mi się nie stanie!

- Nie ma mowy! Nie mogę iść z tobą, Heather! Tak mi przykro! - powiedziała Denisa, nie ukrywając rozczarowania.

- Mnie również! - jęknęła jej przyjaciółka.

Wszystkie trzy były wyraźnie zawiedzione. Krista nie wiedziała, dlaczego czuła się winna. Tak naprawdę, ten obiad z Tomem Kearnym nic dla niej nie znaczył. Tom był miły i inteli­gentny... Przyjemnie było pójść z nim do restauracji i porozmawiać na różne tematy, ale to było wszystko. Denisa i Heather były takie przygnębione! Laura wyglądała równie nieszczęśliwie dręczona świadomością, że właśnie popsuła siostrze wieczór.

- Zadzwonię do niego! - powiedziała nieoczekiwanie Krista. - Może zgodzi się, że­bym zabrała Laurę ze sobą. Jeśli nie, zostanę z nią w domu!

Dziewczęta oszalały nagle ze szczęścia. Prawie jednocześnie rzuciły się jej na szyję, aby wyrazić swą wdzięczność.

- Ona jest taka fajna! Masz szczęście, że trafiła ci się taka macocha, Deniso! - usłyszała głos Heather z przedpokoju.

Tom Kerny to bardzo fajny facet! - zadecydowała Krista, wracając z Laurą do domu Moore'ów przed jedenastą tego wieczora. Zgodził się, aby zabrała dziewczynkę do najlep­szej restauracji w mieście. Bez słowa przyjął jej wyjaśnienie, że musi wziąć ze sobą dziecko sąsiadów, którym obiecała się zająć w czasie ich nieobecności.

Również w restauracji zachował się bardzo ładnie. Nie stracił cierpliwości, kiedy Laura uparła się, że woli hamburgera od specjalności francuskiej kuchni. Nie zraził go okrzyk ob­rzydzenia, jakim dziewczynka skomentowała zamówioną przez niego baraninę z masłem i musztardą. Próbował nawet brać udział w dziecinnej rozmowie, jaką prowadziły w czasie posiłku, aż ostatecznie zrezygnowany zamilkł.

Zgodził się też bez sprzeciwu, żeby Krista zapłaciła swoją część rachunku. Miło było spotkać kogoś pozbawionego staromodnych uprzedzeń, co do dzielenia się kosztami z ko­bietą. Kiedy ostatnim razem w restauracji zaproponowała, że zapłaci za siebie, Logan nie chciał nawet o tym słyszeć.

Tom nie przestrzegał też zasad tradycyjnej etykiety. Nie otwierał kobiecie drzwi samo­chodu i nie odprowadzał jej pod dom. Logan zaś nie tylko to praktykował, ale także ciągle uczył syna tych manier.

Tom Kearny pożegnał je szybko i zniknął, nim jeszcze dotarły do drzwi. Gdyby w domu byli włamywacze, byłyby zdane tylko na siebie, pomyślała nagle poirytowana. Dlaczego wciąż porównywała Toma z Loganem? Kearny był wspaniałym mężczyzną, ale jakoś nie miała ochoty kontynuować tej znajomości.

Kiedy weszły do środka, usłyszały dźwięki dobiegającej z salonu muzyki. Logan wyszedł im na spotkanie do przedpokoju.

- Wróciłyśmy już z randki, tato!

- Właśnie widzę! - sędzia porwał dziewczynkę, wyrzucił ją wysoko w górę, a potem postawił z powrotem chichoczącą na ziemi. - Znalazłem wiadomość od ciebie przycze­pioną na lodówce. Miło, że Krista zabrała cię na obiad. Podziękowałaś jej za to?

- O, tak! - zapewniła go Laura. - I Tomowi także!

- Tom? - spojrzenia dorosłych spotkały się. Mówił dalej do dziecka, ale nie spuszczał wzro­ku z jej przyjaciółki. - Tom to ten, kto zaprosił Kristę na obiad? Podobał ci się, Lauro?

- Myślę, że spodobałby się Amy Sue!

- Tak bardzo go polubiłaś? - uśmiechnął się sucho i pociągnął ją za warkocz. - Już późno, moja panno! Czas spać!

- Czy koty mogą spać w moim pokoju?

Krista chciała zaprotestować. Zamierzała wrócić na noc do domu i zabrać ulubieńców ze sobą. Ale nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Logan już dawał dziecku zgodę na zatrzymanie zwierząt w sypialni pod warunkiem, że pójdzie natychmiast do łóżka, Laura pocałowała oj­ca, uścisnęła Kristę i życzyła im dobrej nocy.

Kiedy dziewczynka zniknęła na górze, zostali sami.

- Tom? - zaczął Logan. - Jak się czuł w roli pierwszego chłopaka mojej córki?

- Doskonale sobie z nią radził! I niezależnie od tego, co mówi Laura, on nie zasługuje na Amy Sue.

- Nie możesz przestać myśleć o tej dziewczynie! Wspominałaś jej imię dziś w sądzie i teraz... - Skąd ta obsesja na punkcie dwudziestolatki, która chce rzucić pracę, kiedy tylko wyjdzie za mąż, po to, żeby już nigdy do niej nie wrócić?

- Może stąd, że to twój ideał kobiety i przyszła żona!

- Cóż... nie zamierzam jej już poślubiać! Dzwoniłem do niej dziś wieczór i długo ze sobą rozmawialiśmy. Wszystko między nami skończone. Dzieci wydadzą chyba ogromne przyjęcie, żeby uczcić tę wiadomość.

Krista czuła, że chętnie by do nich dołączyła. Starała się jednak nie okazywać swojej radości.

- Jak ona to przyjęła? - zapytała mając nadzieję, że zabrzmiało to obojętnie.

- Całkiem spokojnie! Już od jakiegoś czasu musiała coś podejrzewać. Powiedziała, że była pewna, że się z nią nie ożenię już wtedy, gdy zdecydowałem się objąć posadę sędziego w hrabstwie Montgomery. Nie podobało jej się także, że zbyt ulegam dzieciom. Jej zdaniem nigdy nie poślubię kobiety, której one nie zaakceptują.

- Nie sądzę, żebyś znajdował się pod tak absolutnym wpływem dzieci. Kochasz je i nie chcesz ich zranić, więc oczywiste jest, że nie ożeniłbyś się z kimś, kogo one nie lubią.

- Chciałaś powiedzieć: nienawidzą! - poprawił. - Dzieci po prostu nie znosiły jej.

- Ona też za nimi nie przepadała! - czuła się w obowiązku dodać.

- Nowy obiekt zainteresowań Amy jest dla niej znacznie bardziej odpowiedni. To owdowiały doktor, mający dorosłe i zamężne dzieci.

- Nowy obiekt zainteresowania? - oczy Kristy rozszerzyły się ze zdumienia. - Już so­bie kogoś znalazła?

- Ona nie zasypuje gruszek w popiele. Jak tylko powiedziałem jej, że wyjeżdżam na rok do Montgomery, zaczęła spotykać się z Malkolmem Chesterem, jednym z najpopularniejszych chi­rurgów w Garret. Jest co najmniej czterdzieści lat od niej starszy. Oczywiście, nic mi o tym aż do dzisiaj nie wspominała. Widocznie romans rozwinął się, odkąd stamtąd wyjechałem.

- A czy złożyła już wymówienie z pracy?

- To tylko kwestia czasu! Czy myślisz, że ona to robi dla pieniędzy? - zapytał poważnie. Krista stłumiła śmiech. Nigdy nie spotkała jeszcze mężczyzny tak mało znającego kobiety.

- Sądzę, że Amy Sue do szaleństwa zakochała się w tym chirurgu! - zadrwiła. - Na pewno straciła głowę z powodu jego dochodów i braku jakichkolwiek zobowiązań finanso­wych wobec rodziny.

- Mhmm! Tak właśnie myślałem!

- Jesteś tak spostrzegawczy, Logan! Jak mogłam kiedykolwiek sądzić, że nie rozumiesz kobiet! - uśmiechnęła się słodko.

Chwycił jej dłoń i przyciągnął do siebie.

- Istnieje jedna kobieta, którą rzeczywiście chciałbym zrozumieć! Jest bogata, ale nie zachowuje się jak materialistka. Zrobiła błyskotliwą karierę, mieszka sama, ale nie stroni od ludzi. Prowadzi rozprawy rozwodowe z drobiazgowością i finezją generała opracowującego posunięcia strategiczne na wojnie. W życiu prywatnym jest romantyczką, której nie intere­sują przelotne przygody miłosne, ponieważ czeka na prawdziwą miłość. Jej natura składa się z samych paradoksów, więc nic dziwnego, że wciąż dochodzę do błędnych wniosków. A wte­dy ona denerwuje się i obraża, ale kto może ją za to winić.

- Och, Logan! - zarzuciła mu ramiona na szyję w spontanicznym geście i pocałowała go w policzek.

Zapragnął wziąć ją na ręce i zanieść do sypialni. Gdyby tak mógł zapomnieć o tym, że dzieci były na górze i prawdopodobnie jeszcze nie spały! Zaniósłby ją wtedy do swojego łóżka, tłumiąc po drodze wszystkie jej protesty. Uśmiechnął się do siebie. Kim był ten zmysłowy, zdolny do takiego uniesienia nieznajomy, który dotąd ukrywał się pod maską spo­koju i zrównoważenia, bo te właśnie cechy Logan uważał za charakterystyczne dla siebie. Puścił Kristę i odsunął się od niej na krok.

Wiedziała, że jej pragnął, ale ona chciała też czegoś więcej. Marzyła, żeby ją kochał, bo sama była w nim zakochana. Zaszokowana była tą nagłą informacją o Amy Sue. Jej rozsądek buntował się przeciwko możliwości pokochania kogoś, kogo znała tak krótko i kto tak mylił się co do niej. Na próżno próbowała przekonać się, że czuła do tego mężczyzny jedynie po­ciąg fizyczny. Instynktownie wiedziała, że było to coś więcej. Przyzwyczaiła się ufać swoim instynktom. W życiu zawodowym zawsze kierowała się nimi. Intuicja i spostrzegawczość były niezwykle cenione w jej profesji. A teraz przeczucie mówiło jej, że zakochała się w Lo­ganie Moore.

Stali naprzeciw siebie w milczeniu.

- Zrobiło się późno! Muszę już iść! - powiedziała Krista cicho. - Przyjadę jutro po koty.

- Jestem ci wdzięczny za to, że dzięki tobie Denisa mogła wyjść do koleżanki, a Mitch pójść do kina. Bardzo przeżyli zmianę szkoły. Cieszę się, że znajdują sobie nowych przyjaciół.

- Ja również!

- Wprawdzie wolałbym, żebyś została dziś z Laurą u nas, zamiast zabierać ją ze sobą i trzymać poza domem do późna, ale...

- Co?! - przerwała, prawie nie wierząc własnym uszom.

- Na swoje usprawiedliwienie masz jednak to, że wróciłaś przed dwunastą, tak jak ci kazałem - skończył poważnie, ale jego oczy błyszczały od tłumionego śmiechu.

- Chcesz mnie sprowokować, ty wariacie!

- Wiedziałem, że reakcja będzie natychmiastowa, pani adwokat! - chwycił jej dłoń. - Mam butelkę wina w lodówce. Napijmy się, nim pójdziemy do łóżka! To jest... chciałem powiedzieć, do naszych łóżek, w oddzielnych sypialniach.

- Logan, nie mogę tu zostać na noc! - protestowała, kiedy prowadził ją w stronę kuchni.

- Nie pozwolę ci spać w domu, gdzie zamki już raz okazały się zawodne. Jutro wezwiemy ślusarza, żeby naprawił i zabezpieczył drzwi i wszystkie okna. Potem z dziećmi pomożemy ci uporządkować dom. Ale dziś w nocy śpisz tutaj! Koniec dyskusji!

Usiedli w kuchni na wysokich taboretach.

- Jest pan bardzo despotyczny, sędzio Moore!

- Chciała pani chyba użyć słowa - „władczy", adwokacie?

- A co powiedziałbyś na „apodyktyczny i zaborczy"? - rzekła śmiejąc się.

- Oddalam sprzeciw!

Jeszcze raz zachwycił się jej wdziękiem i niecodzienną urodą. Żółty kolor sukienki podkreślał mlecznobiałą cerę i świetnie kontrastował z ciemnymi włosami. Nalał wina i postawił przed nią kieliszek.

- A co do tego Toma, który zaprosił cię dziś na obiad, to...

- Tak? - Krista wypiła mały łyk wina.

- Nie chcę, żebyś go widywała!

- To wszystko? Mówisz mi, że nie życzysz sobie, żebym się z nim spotykała. I sądzisz, że cię posłucham?

- Tak!

- W porządku! Spojrzał na nią zdumiony.

- Wolałbym, żebyś w ogóle nie umawiała się z innymi mężczyznami - rzekł, obserwując jej reakcję.

- Nie będę! - powiedziała zwyczajnie. Logan nalał sobie następny kieliszek wina.

- Sądzę, że tylko dwudziestoletnie panny, które chcą wyjść za mąż dla pieniędzy, na wszelki wypadek uwodzą kilku facetów jednocześnie - powiedział drwiąco.

- To zwiększa szanse powodzenia ich planów! - powiedziała sucho Krista.

- Byłem idiotą, Kristo!

- Przynajmniej masz odwagę przyznać się do tego!

- A ty wspaniałomyślnie wszystko mi wybaczasz, prawda?

- Absolutnie wszystko!

Roześmiali się obydwoje. Rozmowa zeszła na tematy zawodowe. Krista wspomniała o zbliżającej się rozprawie Landau'ów, która miała rozstrzygnąć o opiece nad ich dzieckiem. Przez chwilę mówili o podobnych przypadkach, z jakimi zdarzyło im się mieć do czynienia. Potem przypominali sobie różne historie z czasów studiów i opowiadali o wspólnym dla nich zainteresowaniu prawem rodzinnym. Ona zachwycała się tym, że Logan został powołany na stanowisko sędziego bardzo wcześnie, tzn. gdy miał trzydzieści lat. On zaś wyraził swoje uznanie, ponieważ udało się jej osiągnąć wysoką pozycję i stać się niezwykle popularnym adwokatem w stosunkowo krótkim czasie.

- Ale dlaczego postanowiłaś specjalizować się w prawie rozwodowym? - to pytanie dręczyło go, od chwili, gdy pierwszy raz na nią spojrzał.

Nie sprawiała wrażenia osoby, która wykonywałaby zawód prawnika rozwodowego z prze­konania, a poznawszy ją bliżej, wiedział, że w rzeczywistości była przeciwniczką rozwodów.

- W czasie studiów odkryłam, że prawo rodzinne ma wiele słabych stron i czasami bywa niesprawiedliwe. Uznałam, że dobry adwokat mógłby mieć znaczący wpływ na jego zmianę. Chciałam tego dowieść. Zaraz po studiach zaczęłam praktykę w kancelarii mojego brata i jego wspólnika. Eryk i Craig zgodzili się chętnie, kiedy poprosiłam, żeby pozwolili mi zająć się rozwodami. Była to ich zdaniem najgorsza część pracy, a dla mnie to była rewelacja! Przygotowując się do rozpraw mogłam wcielać się w przeróżne role - psychologa, spowied­nika, księgowego, detektywa i referenta. I odkryłam, że mam do tego talent!

- Rzeczywiście!

- Chciałam walczyć z błędami w naszym zawodzie. Nie biorę wszystkich spraw, są klien­ci, którym odmawiam. Na przykład Wilson Marshall i jemu podobni. Nie lubię też balansować na granicy moralności!

- Nie masz sobie nic do zarzucenia, jeśli o to chodzi! Przepraszam, jeżeli cię kiedyś o coś takiego podejrzewałem. Mów dalej!

- Candace Flynn była wtedy w okolicy najbardziej renomowaną specjalistką od spraw rozwodowych. Kiedy została powołana na stanowisko sędziny, mnie z kolei przypadł w udziale ten tytuł. Byłam szczęśliwa, mogąc poświęcić się całkowicie pracy. Po śmierci Eryka i Craiga nie pozostało mi nic więcej.

- Rozumiem! Gdybym nie miał dzieci, po śmierci Beverly, też chętnie mieszkałbym w biurze sądowym.

- Jak ona zmarła? - zapytała miękko.

- Choroba nerek! Nabawiła się infekcji paciorkowcem, i to zrujnowało jej system mo­czowy. Należała do osób, które nie znoszą dializy. Umieszczono ją na liście oczekujących na transplantację, ale i tak było już za późno. Bev była wtedy zbyt wyczerpana chorobą i zbyt słaba, aby przeżyć operację.

Położyła swoją dłoń na jego ręce w geście współczucia. Przez moment żadne z nich nic nie mówiło. Pogrążyli się we wspomnieniach. Krista pierwsza przerwała milczenie.

- Okazałeś się jednak doskonałym ojcem! - powiedziała. - Dzieci są cudowne.

- Też tak sądzę! - uśmiechnął się. - I Amy Sue miała rację! Nie ma mowy, żebym ożenił się wbrew ich woli. Ich dobro jest dla mnie najważniejsze!

- Dobrze, że jest jeszcze ktoś, kto tak uważa. Zwykle słyszę, jak moi klienci mówią, że ich własne szczęście najbardziej się liczy, a dzieci powinny się podporządkować.

- Bolgerowie! Dlatego w tej sprawie postawiłem interes dzieci na pierwszym miejscu. Ktoś musiał to zrobić!

Krista zmarszczyła brwi.

- Pozostawmy może tę drażliwą kwestię, panie sędzio!

Zegar w kuchni wybił właśnie dwunastą i drewniana kukułka z hałasem wyskoczyła z małych drzwiczek. Krista i Logan spojrzeli na nią z niechęcią. Rozbawieni identyczną u sie­bie reakcją na irytująco hałaśliwy mechanizm, wybuchnęli śmiechem.

- Rzućmy ją na pożarcie kotom! - zaproponował Logan.

- Świetny pomysł! Chociaż nie sądzę, żeby smakowała moim ulubieńcom.

Zgodzili się więc darować ptakowi życie, a Logan postanowił nie uruchamiać mechaniz­mu zegara do końca swojego rocznego pobytu w tym domu.

Razem weszli na górę. Zatrzymali się na moment, żeby zajrzeć do Laury, która smacznie spała z kotami rozciągniętymi wygodnie w nogach łóżka. Drzwi pokoju Mitcha były zamknięte, ale smuga światła padająca ze szpary pod nimi i dźwięki przyciszonej muzyki rockowej dochodzące z wnętrza, wskazywały na to, że chłopiec jeszcze nie spał.

- Nie lubisz tej muzyki! - uśmiechnęła się Krista.

- To nie muzyka, to hałas!

- Tato! Jak możesz tak mówić o „ZZ Top"! - krzyknął Mitch zza drzwi. Krista zaśmiała się, a Logan zmarszczył brwi.

- Pamiętam, kiedy dzieciaki były małe - powiedział. - Bev i ja kładliśmy je spać o pół do ósmej i mieliśmy dla siebie całe wieczory. Teraz Mitch chodzi czasem spać później niż ja.

Dorosły syn, który czuwa za ścianą i może w każdej chwili wyjść ze swojego pokoju, to niezła przyzwoitka, dodał Logan w myśli. Odprowadził Kristę do drzwi jej sypialni.

- Na szczęście, mam tu koszulę nocną i przybory toaletowe - powiedziała i przypom­niała sobie paniczny pośpiech, z jakim opuszczała dziś rano to miejsce. - Zostawiłam wszy­stko z myślą, że wpadnę po to wieczorem!

Stali pod drzwiami jej pokoju jak dwoje nastolatków, którzy chcą odwlec moment rozsta­nia po wspólnie spędzonym wieczorze i rozmawiają na werandzie, nie mogąc się zdecydo­wać na pożegnalny pocałunek.

Wspomnienie koszuli nocnej przywołało w wyobraźni Logana obraz Kristy ubranej w bladobłękitny jedwab, zmysłowo opływający jej kobiece kształty. Zalała go fala gorąca. Czuł, że przeciąganie tej lekkiej rozmowy pod drzwiami jej sypialni jest ponad jego siły.

Chwycił jej rękę i delikatnie pociągnął ją za sobą do pokoju. Zamknął drzwi i trzymając ją za nadgarstki odwrócił w swoją stronę.

- Pocałuj mnie chociaż raz na dobranoc!

Na próżno starał się, żeby zabrzmiało to zwyczajnie lub żartobliwie. Krista wyczuła drże­nie w jego głosie i wyczytała pragnienie z jego oczu. Próbowała się uśmiechnąć.

- Dobrze, ale tylko raz!

Jego usta dotknęły jej w spragnionym i zaborczym pocałunku. Osunęła się miękko w jego ra­mionach i westchnęła, zapraszająco rozchylając usta. Jego język zagłębił się w wilgotne wnętrze.

Zbliżyła się do niego w geście uległości i otoczyła rękami jego szyję. Dotknął jej piersi, które natychmiast nabrzmiały, Krista jęknęła. Czuła, że ostatecznie traci kontrolę nad sobą. Pocałunek i delikatna pieszczota wydawały jej się szczególnie podniecające. Pragnęła, aby jej piersi były nagie, żeby Logan mógł dotykać ustami jej skóry. Myśl ta podniecała ją jeszcze bardziej.

Chciała wciąż więcej i więcej. Oparła się o niego biodrami. Położył dłonie na jej poślad­kach i przycisnął ją jeszcze bliżej do siebie.

- Pragnę cię! - wyszeptał gorączkowo. - Czuję jak płonę wewnątrz. Chciałbym zabrać cię i zanieść do łóżka. Ale wiem, że to niemożliwe! - westchnął ciężko, a jego dłonie gładziły wciąż jej pośladki.

- Wiem! - wyszeptała. - Ani pora, ani miejsce nie są odpowiednie. Zresztą umawia­liśmy się na tylko jeden pocałunek!

Wspięła się na palce, pocałowała go w policzek, a potem odsunęła się o krok. Nie było sensu odwlekać tego, co nieuniknione. Ona i Logan mogli spędzać noc pod jednym dachem, ale nie w jednym łóżku.

- I dotrzymaliśmy warunków umowy, prawda?! - dodała.

- Chciałbym, żebyś nie miała racji!

- Dobranoc, Logan! - przesłała mu pocałunek i ruszyła w stronę łazienki

- Dobranoc, kochana! - powiedział Logan czule i skierował się do wyjścia. Na schodach usłyszał czyjeś kroki.

- Mitch? - zapytał, marszcząc brwi.

Chłopak wchodził właśnie na górę z olbrzymią kanapką w jednej ręce i szklanką mleka w drugiej.

- Cześć, tato! Co ty tutaj robisz? - spytał, widząc ojca na podeście.

- Właśnie szedłem do łóżka. A ty będziesz miał koszmarne sny, jeśli zjesz to wszystko o tej porze!

- Umieram z głodu! - Mitch wzruszył ramionami, a potem przysunął się bliżej ojca i spytał konspiracyjnym szeptem: - Masz zamiar odwiedzić Kristę w jej pokoju?

- W żadnym razie!

- No, tato! Nie rozmawiasz przecież z Denisą czy Laurą! Ja wiem, jak to jest między kobietą i mężczyzną.

- Rzeczywiście?! - Logan zmarszczył brwi.

- Pewnie! Krista jest śliczna, a do tego miła i bogata. Może mieć każdego faceta, jakiego tylko zechce. Więc lepiej się pospiesz, póki jeszcze jest wolna.

Logan wyprostował się i spojrzał na syna z góry.

- Przypuszczam, że chciałeś dobrze, Mitch! Ale ja ani nie potrzebuję, ani nie mam za­miaru przyjmować rad w sprawach kobiet od mojego szesnastoletniego syna!

- Ona cię naprawdę lubi! - ciągnął Mitch. - Powinieneś zrobić pierwszy krok.

- Dobranoc, Mitch!

Chłopiec otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze dodać. Wyraz twarzy ojca wyraźnie go od tego powstrzymał.

- Dobranoc, tato!

Ściskając w dłoniach kanapkę i szklankę z mlekiem, wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi.

Logan stał nieporuszony, patrząc na drzwi sypialni Kristy, Mitcha i swojej własnej. Słowa syna wciąż brzmiały mu w uszach. Krista może mieć każdego faceta, jakiego tylko zechce. Lepiej pospiesz się, póki jest jeszcze wolna!

Czego taka atrakcyjna i bogata kobieta jak Krista może oczekiwać od mężczyzny, który ma trójkę dzieci i znacznie mniejsze od niej dochody?

- Miłości! - zdecydował wreszcie. Ich wzajemne oddziaływanie było nad wyraz podniecają­ce i tak samo wyjątkowe i upajające dla niej, jak i dla niego. Nie szukała przygód miłosnych, ale nie miałaby nic przeciwko spędzeniu z nim romantycznej nocy, o tym był przekonany.

Zastanawiał się, dlaczego olśniło go to dopiero teraz. Odkrył, że sam pragnął czegoś więcej niż tylko krótkiego romansu z tą kobietą. Chciał z nią żyć, dzielić się z nią wszystkim i mieć z nią dziecko. Uśmiechnął się lekko na myśl o tym. Kochał dzieci i miał bzika na punkcie niemowląt. Mieć z Krista dziecko albo nawet dwoje...

Nagle uśmiech zniknął z jego twarzy. To było nierealne. Ich związek nie mógł być trwały. Przyjechał do Montgomery tylko na rok, potem każą mu wracać do Garret, gdzie pozostawił wszystko, co do niego należało. Ona zaś miała tu ustaloną pozycję i setki tysięcy rocznego dochodu. Nie rezygnuje się łatwo z takiej kariery i takich pieniędzy. Dla nikogo!

A więc musiał to być tylko romans. Zadowoli się tym, co ona mu ofiaruje i nie będzie żądał niczego więcej. Pogodził się z myślą, że wszystko kiedyś się skończy i zaoszczędzi sobie cierpienia przy nieuchronnym rozstaniu.

Jeszcze raz długo popatrzył na drzwi sypialni Kristy i zniknął w swoim pokoju, aby spędzić tam kolejną noc w samotności.

Rozdział 9

Krista i Logan poświęcili cały weekend na porządkowanie zdemolowanego przez włamywaczy domu. Mitch, Denisa i Laura przyszli im pomóc, ale większość czasu i tak spędzili w ogrodzie na zabawie z Inkiem i Tao.

Krista zamówiła pizze na sobotni obiad i zapłaciła za nie, mimo nalegań Logana, że on to zrobi. Po obiedzie wszyscy włącznie z kotami wrócili do domu Moore'ów. Nowe przeciw­włamaniowe zamki wprawdzie zostały zamówione, ale ślusarz nie mógł ich zainstalować przed poniedziałkiem. Logan zaprosił ją więc, żeby spędziła u nich kolejne dwie noce i Krista chętnie się zgodziła. Wydawało jej się naturalne, że idzie z nim i dziećmi, nawet jeśli zostawia swój własny dom. Kiedy Moore'owie szli do kościoła w niedzielę, Krista także dołączyła do nich. Po nabożeństwie pojechali do kawiarni na drugie śniadanie.

Przed wieczorem mieszkanie Kristy było w idealnym porządku, więc jego właścicielka zabrała Laurę do supermarketu, żeby kupić coś na obiad. Przekonała się, że znacznie przyjemniej gotować dla większej liczby osób niż dla siebie samej. Przygotowała pieczeń baranią z ziemnia­kami, brokułami i sałatką. Na deser było ciasto czekoladowe zrobione z pomocą Denisy. - To wspaniałe, Kristo! - wykrzykiwał entuzjastycznie Mitch pochłaniając jedną trze­cią wszystkiego. - Krista wspaniale gotuje, prawda, tato?

- Doskonały obiad - zgodził się Logan, ignorując podejrzane znaki, jakie dawał mu syn.

Musiał przyznać Mitchowi rację, Krista gotowała świetnie. Obiad był rzeczywiście bardzo sma­czny. I bardzo drogi! Sam robił zakupy i znał się nieźle na cenach i jakości produktów. Rachunki za jedzenie pochłaniały lwią część jego dochodów. Dla Kristy zaś stanowiłyby śmieszną sumę.

Kiedy posiłek dobiegał końca, Tao wskoczył na stół i błyskawicznie porwał kawałek mięsa z talerza Mitcha. Wszyscy zareagowali spontanicznym śmiechem, do którego przyłączył się także Logan, zapominając o znikomości swoich dochodów.

W poniedziałkowe popołudnie przyszedł ślusarz, żeby zainstalować nowe zasuwy. Krista wcześniej wyszła z biura, żeby go przyjąć. Mitch, Denisa i Laura właśnie wracali ze szkoły, kiedy zauważyli jej auto zaparkowane przed domem. Postanowili więc na moment wstąpić.

Krista zabrała całą trójkę do sklepu ze sprzętem audio - video, kupiła nowy telewizor, od­twarzacz stereo i magnetowid. Mitch doskonale znał się na tego rodzaju sprzęcie i nie mógł wyjść z podziwu, kiedy wybrała najnowocześniejsze modele, które sam jej polecił.

Kiedy Logan wrócił do domu, zastał swoje dzieci słuchające muzyki, każde z własnym walkmenem przyczepionym do paska. W kuchni Krista smażyła steki.

- Zobacz, tato! - krzyczała Laura i pokazywała mu swoje małe radio. - Krissy podarowała nam je za to, że pomogliśmy jej dziś kupić kilka drobiazgów.

- Drobiazgów? - oburzył się Mitch. - Lauro, nazywasz drobiazgami sprzęt, jaki Krista dzisiaj kupiła? Tato, to jest po prostu obłęd! Czytałem o tym w „Magazynie Muzycznym". Nie mogę się doczekać, żeby móc posłuchać moich nowych płyt na jej gramofonie.

- A ja chciałabym obejrzeć Guiding Light w jej nowym telewizorze - dodała Denisa. - Mogę zaprosić Heather po szkole, Kristo? Ale musiałabyś mi dać klucze, bo nie będzie cię jeszcze wtedy w domu!

- Jasne! - powiedziała Krista i zaczęła układać pieczone ziemniaki na półmisku, potem zaś zajęła się krojeniem pomidorów na sałatkę.

- Krista kupiła dwudziestosiedmiocalowy odbiornik - informował dalej Mitch. - Ro­bi wszystko, tylko nie włącza się sam.

- Ale za to samoczynnie wyłącza się! - przypomniała Denisa. - Pamiętasz ten specjal­ny przycisk? To ja wybrałam ten telewizor! Po prostu podobał mi się ten ogromny ekran!

Logan patrzył na całą czwórkę w zdumieniu. Czuł się jakby trafił do teatru na drugi akt przedstawienia i jakby ktoś oczekiwał od niego, żeby zrozumiał sztukę, mimo iż opuścił cały początek.

Krista przesłała mu uśmiech.

- Dzieci pojechały ze mną po nowy sprzęt audio - video, który musiałam sobie sprawić na miejsce skradzionego. Po drodze zatrzymaliśmy się, żeby kupić coś do jedzenia - wyjaśniła.

- Steki, tatusiu! Twoje ulubione! - powiedziała Denisa. - I ciasto z wiśniami na deser!

- Kupiłaś dziś cały sprzęt elektroniczny? Przecież nie wypłacono ci jeszcze ubezpiecze­nia za skradzione przedmioty!?

Logan był zszokowany. Sam spędził niedawno trzy miesiące na przeglądaniu magazynów konsumenta, przez kilka tygodni odwiedzał wszystkie sklepy w całym Garret i oglądał różne telewizory, nim zdecydował się zmienić ich ośmioletni odbiornik na nowy.

- Krista wypisała na wszystko czek! - odpowiedział Mitch.

Logan wiedział, że chłopak również był oszołomiony. Został wychowany w skromnym, prak­tycznym domu, gdzie poważny zakup był wielkim wydarzeniem. Moore'owie nie kupowali tele­wizora i magnetowidu w tym samym roku, a co dopiero tego samego dnia! Jeszcze raz Logan uświadomił sobie, jak bardzo zarobki pani adwokat z Montgomery różniły się od jego własnych.

- Obiad na stole! Siadajmy! - oznajmiła Krista.

Dzieci rzuciły się do stołu, ona zaś podała Loganowi talerz ze stekami. Jego palce dotknęły jej ręki, kiedy brał półmisek. Uśmiechnęła się do niego, a on poczuł, że traci głowę.

- Co ciekawego zdarzyło się dziś w sądzie? - zapytała.

Spojrzał głęboko w jej szafirowe oczy i nagle cały świat przestał dla niego istnieć. Byli tylko we dwoje, a ona śmiała się do niego, podawała mu wspaniałe jedzenie i chciała, żeby opowiedział jej co robił w ciągu dnia.

Przy obiedzie Logan mówił o trudnym procesie nieletnich, któremu przewodniczył tego dnia, a Krista szybko orientowała się w niuansach i komentowała sprawę. Dyskusja stała się niezwykle ożywiona, kiedy nagle Laura przerwała im.

- Krissy, zapomniałam ci powiedzieć, że pani Dickson wybrała mnie na dyżurną przez cały październik!

Logan spojrzał na córkę z niecodzienną irytacją. Ze zdumieniem zauważył, że dziewczynka patrzyła na niego dokładnie w ten sam sposób. Czyżby jego dziecko rywalizowało z nim o zainteresowanie Kristy, myślał zaszokowany? Doskonale pamiętał, że Laura nie chciała się nawet odzywać do Amy Sue. Raz obiecał jej dolara, żeby grzecznie przywitała się ze zniena­widzoną przyjaciółką ojca, ale dziewczynka odniosła się z pogardą do tej propozycji.

- To cudownie, że będziesz dyżurną! - powiedziała Krista do jego córki.

- I mam również wiadomość od pani Dickson dla ciebie!

Laura podskoczyła i wybiegła z pokoju. Wróciła za moment z pogniecioną kopertą w ręce.

- List od wychowawczyni Laury? - spytał zaskoczony Logan.

- Krissy idzie z moją klasą do muzeum w przyszłym tygodniu! - poinformowała uszczęśliwiona dziewczynka.

Krista szybko przeczytała wiadomość. Nauczycielka zaadresowała kartkę do „Pani Moore". Dziękowała jej za to, że wyraziła chęć wejścia w skład komitetu rodzicielskiego czwartej klasy. Prócz opieki nad dziećmi podczas wycieczki, do jej obowiązków należało przygotowywanie przyjęć klasowych w Halloween, Boże Narodzenie i Dzień Zakochanych. Pani Dickson chciała też spotkać się z nią, żeby omówić sprawy związane z organizacją imprez w noc przebierańców.

Krista spojrzała na uradowane oblicze Laury, a potem z powrotem na kartkę.

- Mogę? - Logan zabrał list, zanim wyraziła zgodę, i przeczytał go szybko. - Komitet rodzicielski? - powtórzył zdumiony.

- Nie pracuję w stałych godzinach - wzruszyła ramionami Krista. - Więc pomyślałam sobie, że mogłabym pomóc pani Dickson w zorganizowaniu kilku imprez dla dzieci. Chyba potrafię zająć się grupą czwartoklasistów, jak sądzisz?

Mitch przejął list z rąk ojca.

- Pani Moore! Ho, ho! - uśmiechnął się.

Denisa chichotała, Logan i Krista zręcznie unikali swojego wzroku.

- Po raz pierwszy powierzono mi tak odpowiedzialną funkcję w szkole! - chwaliła się Laura. - Dziecko, którego rodzice są opiekunami klasy, może wybierać rodzaje ciasteczek i cukierków na uroczystości klasowe i podawać filiżanki i serwetki na przyjęciach.

- Mamusia zawsze była opiekunką klasy mojej i Mitcha, zanim zachorowała - powie­działa Denisa. - Zawsze upierałam się przy czekoladowych babeczkach z różowym kremem na każdą okazję przez wszystkie te lata.

- To właśnie wybiorę na naszą uroczystość! - szybko zadecydowała Laura. - Dobrze, Krissy?

- W porządku, Lauro! - zgodziła się Krista.

- Krista ma swoją pracę! - wtrącił Logan. - Nie ma czasu na szkolne wycieczki, cze­koladowe babki i...

- Tato! Ale ona zawsze ma dla mnie czas! - zaprotestowała jego najmłodsza córka.

Po obiedzie Logan odwiózł Kristę do domu jej bentleyem. Jak zwykle nie odstępował od swoich zasad i odprowadził ją pod same drzwi.

- Dziękuję za obiad! - powiedział sztywno. - Był naprawdę doskonały!

- Mnie też smakował! - przyznała ze zwykłą sobie naturalnością.

Czuła się dziwnie, opuszczając ciepły i pełen życia dom Moore'ów, żeby wrócić tutaj, do tego pustego i zimnego mieszkania, które już przestała traktować jak swoje. Miała ochotę zostać z nimi na wieczór, ale Logan był nieswój od momentu, kiedy przeczytał liścik do „pa­ni Moore". Nie bawiły go żarty Mitcha na ten temat. Z pewnością pomysł poślubienia agre­sywnej prawniczki nie nadawał się jego zdaniem nawet na temat do żartów.

Weszli do środka. Światło w przedpokoju paliło się jak zwykle, a salon był w idealnym porządku. Nowe sprzęty zajęły miejsce skradzionych. Logan chrząknął.

- Kristo, ta sprawa z komitetem rodzicielskim...

- Mogę się z tego wycofać, jeśli nie chcesz, żebym tam działała! - odpowiedziała bez wahania.

- To nie to! Tylko... Czy ty rzeczywiście chcesz to robić?

- To może być zabawne! Oczywiście, sprostuję omyłkę wychowawczyni, co do „pani Mo­ore" - zaśmiała się.

Logan również próbował skwitować to uśmiechem. Krista uważała tę pomyłkę za śmieszną! Może jednak coś w tym było! Nigdy nie dziwił się dzieciom, że namawiały go, żeby zainteresował się Kristą. Była rzeczywiście wspaniała - wesoła, rozsądna i hojna, a ponadto uwielbiała dzieciaki! Pociągała go też jej inteligencja, atrakcyjność i niezwykła kobiecość. Ale czy dzieci byłyby w stanie zrozumieć, że jego związek z tą kobietą nie może być trwały? On jakoś pogodziłby się z tym, że rozstanie jest nieuniknione, ale co one powiedziałyby na TO? Przecież nie chciał ich ranić.

- Muszę chyba porozmawiać z dziećmi! - myślał głośno. - One traktują wszystko, jakby miało trwać wiecznie, a przecież to się musi kiedyś skończyć! Niezależnie od tego, jak daleko zajdą stosunki między nami, nasz związek nie może być stały. Dzieci powinny zdawać sobie z tego sprawę!

- Tak, rozumiem! - Krista z trudem przełknęła ślinę.

Wiedziała, że Logan potrafi być rażąco niedelikatny, ale tym razem przeszedł samego siebie. Musiała odwrócić głowę, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją zranił.

- Najważniejsze, żeby być uczciwym wobec dzieci - dodał.

- Tak! To prawda! - przyznała.

Zachowywała się, jak naiwna i niepoprawna romantyczka! Wciąż śniła na jawie o swej przyszłości z Loganem, włączyła w to nawet jego dzieci. Jedna wielka rodzina!

- Uczciwość jest bardzo ważna! - dodała spokojnie.

Nie mogła zarzucić mu nieuczciwości w jego postępowaniu w stosunku do niej samej. Od początku nic nie udawał! Było całkiem jasne, że chciał ją mieć w łóżku. I ona tego chciała! Ale podczas, gdy jemu zależało tylko na fizycznej miłości, ona pragnęła także głębszego uczucia.

Zadzwonił telefon i Krista tak chętnie, jak niegdyś Laura, pospieszyła go odebrać. Była to świetna okazja, żeby zostawić Logana sam na sam z jego uczciwością!

- Przepraszam! - rzuciła mu krótki, przepraszający uśmiech i zniknęła mu z oczu. Logan został w hallu. Głos Kristy brzmiał sucho i rzeczowo.

Telefon z biura! - pomyślał.

Nie było potrzeby, żeby zostawał tu dłużej. Wyczuł, że stała się mu obca i obojętna już wtedy, gdy próbował wybadać, czy traktowała ich znajomość jako przelotny romans, czy spodziewała się po ich związku czegoś więcej. Nie zaprzeczyła, kiedy powiedział, że to, co ich łączy, nie ma żadnych szans przetrwania. Odwróciła się wtedy do niego plecami. Prawdopo­dobnie obawiała się, że zmusi ją do obietnicy, której nie miała ochoty dawać.

Pospiesznie ruszył w kierunku wyjścia. Nie miał ochoty zostawiać jej tutaj. Przez ostatnie cztery dni była pod jego dachem i pragnął, by tej nocy było podobnie. Chciał mieć pewność, że jest bezpieczna, że może się o tym przekonać, przechodząc tylko przez korytarz i zobaczyć ją słodko śpiącą w jego domu i pod jego opieką.

Przez moment walczył z pragnieniem, by ją porwać i zabrać ze sobą, ale był zbyt rozsądny, żeby wprowadzać w czyn zwariowane pomysły - wyłamywać drzwi i porywać kobiety.

Jeszcze raz obrzucił wzrokiem jej dom i skierował się w stronę własnej posesji.

Krista była niespokojna i nie mogła usnąć. Spojrzała na zegarek i już czwarty raz tej nocy wstała z łóżka. Czas wlókł się niemiłosiernie. Było zaledwie po północy i wydawało jej się, że ranek nigdy nie nadejdzie. Do tej pory spędzała bezsenne noce, myśląc o sądzie, zbliżających się rozpraw i szczegółach taktyki prawniczej. Dzisiaj nie myślała o pracy i klientach, po­wód jej bezsenności stanowił Logan!

Od dawna już nie była tak zdenerwowana. Odczuwała szczególny rodzaj podniecenia. Jej zmysły były ostrzej wyczulone, a uczucia gwałtowne. Miała ochotę płakać i śmiać się jednocześnie.

Westchnęła. Zapowiadała się długa noc. W towarzystwie Tao zeszła na dół. Kot miał nadzieję, że dostanie coś do jedzenia. Ink był już w kuchni. Siedział na parapecie i przyglądał się księżycowi.

Krista napełniła zwierzakom miski i postanowiła zagrzać sobie trochę mleka. Przecież gorące mleko było ogólnie uważane za panaceum na bezsenność! Wprawdzie nigdy jeszcze tego nie próbowała, ale może właśnie dzisiaj poskutkowałoby?

Wygląda ohydnie! - myślała patrząc na biały płyn grzejący się w garnku. Na powierzchni tworzył się cieniutki kożuch. I ona ma to wypić? Bezsenność nie wydawała się jej już taka straszna!

I wtedy zadzwonił dzwonek. Krista znieruchomiała na moment, zastanawiając się, czy nie było to tylko złudzenie. Kto mógłby dzwonić o tej porze? Dzwonienie rozległo się znowu. Zdjęła garnek z kuchenki i podążyła w stronę drzwi bardziej zaciekawiona niż zaniepokojo­na. Może to jakaś specjalna przesyłka. Właśnie spodziewała się paczki albo chociaż wiadomości od kolegi z Zachodniego Wybrzeża.

Otworzyła drzwi. Na werandzie stał Logan Moore. Patrzyła na niego oszołomiona. Ubra­ny był w stary podkoszulek i sprane dżinsy. Potargany i nieogolony, wyglądał tak, jakby wyskoczył przed chwilą z łóżka, ubrał się w to, co miał pod ręką i przybiegł do niej.

- Co ty tu robisz?

- Nie zapytałaś kto to, nim otworzyłaś drzwi! - zaczął robić jej wyrzuty. - Nie założyłaś nawet łańcucha! W ten sposób wpuściłabyś tu każdego bandytę!

Logan przyjrzał się jej uważnie. Miała na sobie koszulę nocną w kolorze żurawin, która przypominała mu chińską tunikę.

- To prawda! Może mogłabym zamknąć te drzwi i przećwiczylibyśmy to od początku jeszcze raz? - zapytała ostrożnie.

Logan jednak, nie zwlekając, popchnął drzwi i wdarł się do środka. Chwycił ją za ramiona i spojrzał głęboko w oczy.

- Mam już dosyć mówienia ci tego, czego nie chcę nigdy powiedzieć! Nie mogłem dziś spać, nie mogłem nic robić. Myślałem tylko o tobie i o tym, jak bardzo cię pragnę! - powiedział chrapliwie.

Jego oczy błyszczały niezwykłym blaskiem. Przyciągnął ją bliżej do siebie.

- Pragnę cię! Pragnę! - powtarzał.

Dotknął jej warg w gwałtownym pocałunku. Rozchyliła usta i westchnęła głęboko. Godzi­ny niepokoju i myślenia o nim spowodowały, że jej ciało było spragnione jego dotyku. Pod jego wpływem prawie natychmiast stała się uległa i wilgotna z podniecenia.

Połączyli się w namiętnym pocałunku. Logan przesuwał wargami po jej szyi, brodzie, po­liczkach i znowu całował jej usta.

- Krista! - wyszeptał jej imię. Porwał ją w ramiona i zaniósł do sypialni. Jego twarz pociemniała od namiętności, a oczy

błyszczały, kiedy na nią spoglądał.

- Nie mogę uwierzyć, że nareszcie jesteśmy sami - powiedział, kładąc ją w chłodnej pościeli. - Nie ma dzieci ani kotów! Byłem prawie pewny, że ten wściekły syjamczyk zaata­kuje mnie na schodach! - próbował żartować.

- Tao jest teraz za bardzo zajęty jedzeniem, żeby się nami przejmować! - uśmiechnęła się. Ujęła dłonią jego brodę, palce drżały jej lekko, kiedy gładziła ostrawy zarost.

- Tęskniłam za tobą tej nocy! Tak się cieszę, że przyszedłeś!

Tyle mu chciała powiedzieć, ale czuła w głowie zamęt i trudno jej było wyrazić myśli. Była w nim zakochana i na razie tylko to się liczyło! - Ja także się cieszę, Kristo!

Wolno zaczął rozpinać guziki jej koszuli, a potem zsunął miękki jedwab, obnażając piersi.

- Jakie piękne! - wyszeptał.

Położył na nich dłonie. Ich koniuszki stwardniały pod wpływem dotyku. Otoczył ustami jedną z nich i całował z rozkoszą.

Pieszczotliwie gładziła jego ramiona i plecy. Chciała nauczyć się kochanego ciała na pamięć. Nerwowo usiłowała rozpiąć jego koszulę. Westchnął z rozkoszy, a ona poczuła się jeszcze bardziej kobieca, pociągająca i szaleńczo zakochana.

Drżącą dłonią odnalazła suwak jego spodni. Szybko chwycił jej rękę i przytrzymał w żela­znym uścisku. Z przerażeniem stwierdził, że traci nad sobą panowanie.

- Zrobimy to powoli, Kristo! Chcę, żeby było wspaniale!

Przez chwilę kusiło ją, by złamać tę silną wolę, która pozwoliła mu dotychczas trzymać się od niej z daleka.

Zaczął pieścić wargami jej piersi i szyję. Powinnam zaprotestować, myślała nieprzytom­nie, ale już zupełnie odchodziła od zmysłów z niewysłowionej rozkoszy.

- Nie bój się! Pozwól mi usłyszeć, co czujesz! - wyszeptała.

Przesunął ręką po jej brzuchu, nim zsunął ją jeszcze niżej. Pragnęła tego dotyku z szo­kującą niecierpliwością. Zatrzymał się na linii obszytych koronką majteczek. Przymknęła powieki i zadrżała z napięcia. Wsuwał swą dużą i ciepłą dłoń coraz dalej i dalej.

- Taka uległa i słodka! - był ucieszony niezaprzeczalnym dowodem jej podniecenia. - Moja namiętna, mała Krissy, pragniesz mnie tak bardzo, jak ja ciebie!

Szeptał jej czułe słowa miłości. Krista nigdy jeszcze nie przeżyła niczego podobnego. Udowodnił jej, że była zdolna osiągnąć wyżyny, o których nawet nie marzyła.

Leżała obok niego. Patrzył na jej zarumienioną, wilgotną twarz. Czuł się silny i dumny, jak mężczyzna, który dostarczył kobiecie największej, najsubtelniejszej rozkoszy. Szeroko otworzyła oczy i napotkała jego uważne spojrzenie.

- Logan! - wyszeptała zawstydzona.

Pocałował ją w czoło i patrzył na nią błyszczącymi oczyma ogarnięty czułością i zachwy­tem. Chciał tylko jej. Był spragniony jej ciepła, śmiechu i słodkiej namiętności. Pożądał jej całej!

Krista płonęła rumieńcem. Nigdy nie podejrzewała, że może tak spontanicznie i otwarcie reagować.

- Nie wstydź się mnie! - przesunął dłonią po jej czole. - Jesteś wspaniała! Taka czuła i namiętna, słodka i oddana. Czy wiesz, jak czuje się mężczyzna, który uszczęśliwił swoją kobietę? - pocałował ją.

- Jest zadowolony? - próbowała zgadnąć, patrząc mu w oczy.

- Dumny i męski! - odpowiedział i zaśmiał się. - I bardzo, bardzo szczęśliwy! Zaczął się rozbierać, zręcznie zrzucając części swojej garderoby i składając ją w stos na podłodze.

- A ty możesz mnie uczynić jeszcze szczęśliwszym, jeśli tylko zechcesz! Jednym ruchem zdjął z niej koszulę, a potem ściągnął koronkowe majteczki.

Krista patrzyła na niego oczami pełnymi miłości, upajając się widokiem jego wspaniałego, silnego ciała. Wyciągnęła do niego ramiona.

- Tak, Logan! Chcę żebyś był szczęśliwy!

Chciała być tak blisko, jak to tylko możliwe. Wiedziała już, że pod każdym względem jest dla niego właściwą kobietą. Gdyby tylko on mógł to zrozumieć.

- Chodź do mnie! - poprosił czule, a ona posłusznie wsunęła się w jego objęcia i otoczyła go swoim ciałem. Podniecenie zaczęło w niej narastać na nowo. Logan drżał z pra­gnienia. Gorąca i słodka czułość Kristy rozpalała go jeszcze bardziej. Rozchyliła uda, a on wszedł w nią zdecydowanym ruchem.

Jego namiętność wznosiła ją wyżej i wyżej, wypełniała ją i zaspokajała. Jeszcze raz targnął nią spazm nieograniczonej rozkoszy, kiedy Logan kochał ją z gwałtowną, prawie nie kontro­lowaną żarliwością. Choć nigdy nie sądziła, że to możliwe, ponownie udało mu się dopro­wadzić ją do ekstazy. Zawładnął jej ciałem, sercem i duszą. Zmysłowa eksplozja wstrząs­nęła nią znacznie głębiej i silniej niż poprzednio. Przytuliła się mocniej i wyszeptała jego imię.

Leżeli obejmując się, zaspokojeni i milczący w cieple odpływającego uniesienia. Logan myślał o tym, co przed chwilą stało się. Było wspaniale i może nawet piękniej niż to sobie wyobrażał.

Przez moment bezgranicznie należeli do siebie; Nie powinien był sobie na to pozwolić; Nie miał żadnych złudzeń, co do trwałości tego związku. Musiał być silny, by pogodzić się z jego nieuchronnym zakończeniem. Ból, jaki sprawiała mu sama myśl o tym, był najlepszym dowodem, że miał rację, zachowując dystans od samego początku.

Krista leżała w jego ramionach. Milczała, ale czuła rosnącą potrzebę rozmowy. Chciała mu wyznać, jak bardzo go kocha, przypomnieć każdą chwilę ich cudownego, dopiero co od­krytego uczucia. Była tak blisko niego, ale jak na ironię ta właśnie bliskość powstrzymywała ją od wyrażenia niezwykłej radości, którą czuła. Pomimo łączącej ich namiętności, w zacho­waniu Logana wyczuwała rezerwę. Być może nie ufał jej i wcale jej nie kochał! Szukał tylko przygody i nie zależało mu na trwałym związku. Przecież sam jej to powiedział.

Logan pocałował ją czule, a potem wstał i okrył ją kocem.

- Spróbuj usnąć, kochanie! Tak bardzo chciałbym z tobą zostać, ale niestety, muszę już iść! Nie mogę zapominać o dzieciach!

- Wiem! - obserwowała, jak się ubierał - Wszystko rozumiem! Odprowadzę cię do drzwi! Zrzuciła z siebie okrycie i zsunęła się z łóżka.

- Nie musisz tego robić! Zostań lepiej w łóżku, kochanie! Ale ona już wkładała szlafrok.

- Mam coś dla ciebie! - powiedziała z uśmiechem.

Zeszli razem na dół. Krista weszła na moment do salonu, skąd zabrała małą, czarną płytkę.

- To dla ciebie! - rzekła podając ją Loganowi. - Do twojej kolekcji! Spojrzał na okładkę.

- Wierz mi Royal Teensów! Kristo, nie mogę wziąć jej od ciebie! Jest zbyt droga, a poza tym należała kiedyś do Eryka!

- Chcę, żebyś ją miał! Przecież szukałeś jej do swoich zbiorów. Wiem, że Eryk nie miałby nic przeciwko temu, żeby trafiła w ręce prawdziwego konesera. Któż inny potrafiłby ją właściwie ocenić?

- Nie mogłem jej nigdzie znaleźć przez całe lata!

Jeszcze raz spojrzał na płytę, a potem na Kristę. Oczy jej błyszczały niecodziennym blas­kiem. Gdyby miał coś, co mógłby jej podarować! Wciąż robiła prezenty jemu i dzieciom. Ale co można dać kobiecie, która mogła mieć wszystko? Wziął ją w ramiona i przytulił.

- Dziękuję, Kristo! Będę myślał o tobie zawsze, kiedy będę słuchał tej piosenki! Wierz mi! Zareagowała uśmiechem na tę grę słów.

- Dobranoc, Logan!

- Dobranoc! Nie zapomnij zamknąć drzwi!

Logan odszedł dopiero, kiedy usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza. W ręku trzymał podarowaną mu cenną płytę.

Rozdział 10

- Krista!

Odwróciła się na dźwięk swojego imienia i dostrzegła Rossa Perry'ego pędzącego w jej kierunku przez sądowy parking.

- Cześć, Ross! Dawno cię nie widziałam!

- W przyszłym tygodniu będziesz mnie widywać częściej, niż byś tego chciała! - powiedział, krzywiąc się. - Sprawa Landau'ów, pamiętasz?

- Widziałam całą trójkę! W zeszłym tygodniu Marta, Gary i mała Julia przyszli do mnie do biura. Landau'owie, jak zwykle wszczęli awanturę, a biedne dziecko uciekło i schowało się pod stołem. Musiałam zagrozić im, że wezwę strażnika, żeby przerwać kłótnię!

- Zrobili podobną scenę w moim gabinecie! - pokręcił głową Ross. - Biedna Julia! Jest taka znerwicowana!

- Mimo wszystko wie, że chociaż rodzice nienawidzą się nawzajem, obydwoje kochają ją tak, jak nikogo innego na świecie! - Krista przypomniała sobie neurotyczne, smutne dziec­ko, które przychodziło czasem z rodzicami do jej biura. - Wydaje się, że tylko dzięki temu przekonaniu znosi całe to piekło!

- Chciałbym, żeby już było po rozprawie. Byłbym szczęśliwy, gdyby to się jakoś ułożyło! A co do sprawy Gladburych...

- Lynette Gladbury i ja sama wcale nie spieszymy się, żeby zacząć działać w tej sprawie!

- Wiem, wiem! Stara taktyka grania na zwłokę! Odkładasz rozmowę pojednawczą, wiedząc doskonale, że Joel Gladbury, jak prawie każdy klient, woli, żeby sprawa została załatwiona polubownie, bez procesu w sądzie! Z każdym dniem, kiedy odmawiasz spotka­nia, jego niepewność rośnie - Ross przesłał jej uśmiech wyrażający podziw i zniecierpliwie­nie jednocześnie. - Sam kiedyś korzystałem z tej metody!

- Powiedz Joelowi, że Lynette i ja nie mamy nic przeciwko rozsądzeniu sporu na drodze procesu.

- Jeśli mu to powiem, przestraszy się nie na żarty! W jego wyobraźni twoje adwokackie umiejętności urastają do mitycznych rozmiarów!

Krista zaśmiała się.

- Postaram się nie zawieść jego oczekiwań! Idę właśnie na obiad! Masz ochotę zjeść ze mną?

- Pewnie! Ty stawiasz?

- Jasne! Możemy to potraktować jako służbowy obiad! Omówiliśmy przecież sprawy Landauów i Gladburych.

Wsiadła do samochodu i otworzyła Rossowi drzwi. Usiał obok i spojrzał na nią uważnie.

- Czy możemy porozmawiać teraz o sędziach? - zapytał. - A właściwie o jednym kon­kretnie sędzim, Loganie Moore?

Krista włączyła silnik i wyjechała z parkingu na ruchliwą ulicę.

- Co chcesz mi o nim powiedzieć?

- Słyszałem plotkę, że wycofał się z przesłuchiwania spraw prowadzonych przez ciebie.

- Tak?! - zatrzymawszy samochód na skrzyżowaniu, ze zdwojoną uwagą patrzyła na czerwone światło.

Logan nic jej o tym nie powiedział, chociaż nie zdziwiła się, że to zrobił. Był bardzo lojal­nym przedstawicielem prawa i nie ośmieliłby się rozsądzać spraw, prowadzonych przed ad­wokata, z którym od jakiegoś czasu sypiał.

Krista również nie chciała dopuścić do takiej sytuacji. Miała zamiar poprosić o zmianę grafiku, gdyby odkryła, że sędzią na jej rozprawie ma być Logan Moore. Na szczęście, nie musiała tego robić. Jej sprawy były zręcznie rozpisane między wszystkich sędziów prócz Mo­ore'a. Teraz wiedziała, że nie był to przypadek.

- Naturalnie, ta plotka wywołała wiele domysłów. Wszyscy zastanawiają się, dlaczego sędzia Moore i Krista Conway nie mogą być razem na sali sądowej. Co ty na to?

- Jakie to domysły?

- Nigdy nie dawaj bezpośredniej odpowiedzi, kiedy możesz się wykręcić innym pyta­niem! Prawda, Conway? Jesteś typowym adwokatem! - zachichotał Ross. - Nie jesteś w sądzie, Kristo! Pytam tylko po to, żeby zaspokoić ciekawość swoją i mojej żony! Calla mówi, że wciąż widuje u ciebie dzieciaki Moore'a. Widziała nawet jego syna prowadzącego twojego bentley'a! To znaczy...?

- Logan i ja zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi. Zaprzyjaźniłam się też z jego dziećmi! Ross roześmiał się szeroko.

- Czy mamy z Callą zacząć już przygotowywać pożegnalne przyjęcie dla ciebie? Nie wy­obrażasz sobie, jak byłbym szczęśliwy, gdybyś rozpoczęła praktykę w Garret, a ja przejąłbym sławę najlepszego adwokata w Montgomery.

- Kto powiedział, że wyjeżdżam? I po co miałabym zaczynać praktykę w Garret? - zapytała z udaną obojętnością. - Przepraszam, że zniweczę twoje nadzieje, ale zapuściłam tu już korzenie!

Jednak nie mylił się aż tak bardzo! Wyjechałaby w każdej chwili, gdyby tylko Logan ją o to poprosił.

Przez ostatni miesiąc spędzali ze sobą prawie cały czas poza pracą. Zajęła się obiadami dla całej czwórki Moore'ów, a Denisa chętnie skorzystała z okazji, by przestać opiekować się domem. Nie lubiła gotować, być może dlatego, że musiała to robić w czasie choroby matki i po jej śmierci. Początkowo dziewczyna czasem prosiła Kristę o pomoc w kuchni. Potem zdarzało się to coraz częściej, bo Denisa miała wiele zajęć pozalekcyjnych i nie starczało jej już czasu na zajmowanie się obiadami. Krista zaś nie mogła pozwolić, aby Logan i dzieciaki żywili się jedynie pizzą i hamburgerami. Obiady u niej szybko stały się codziennym zwyczajem.

Wydawało się to dosyć naturalne, bo dzieci i tak spędzały u niej cały swój wolny czas. Denisa przyprowadzała przyjaciółki, by razem oglądać ulubione programy w nowym telewizorze Kristy. Mitch słuchał swoich płyt na jej sprzęcie. Laura bawiła się z kotami w jednym z pokojów na górze. Każde z nich miało osobny klucz, żeby mogli przychodzić tu prosto po szkole.

Po obiedzie, dzieci odrabiały lekcje przy kuchennym stole, podczas gdy Krista zmywała i robiła porządki, a Logan słuchał wiadomości. Wieczorami razem oglądali telewizję, słuchali muzyki albo czytali. Późnym wieczorem czwórka Moore'ów wracała do domu, a mieszkanie Kristy wydawało się znów puste i osamotnione.

A potem, zwykle koło jedenastej, Logan wracał. Otwierała mu drzwi z niecierpliwością, a on brał ją w ramiona... Krista zarumieniła się. Zorientowała się, że Ross obserwował ją z rozbawieniem.

- Wyglądasz jak moja córka, kiedy patrzy na Dona Johnsona w telewizji! - powiedział z uśmiechem. - Myślisz o Loganie? Nie mylę się! Moje nadzieje są w pełni uzasadnione. Twoje dni jako najlepszego adwokata w Montgomery są już policzone, czy chcesz się do tego przyznać, czy nie!

Powinna była zaprzeczyć, ale tego nie zrobiła. Chciała bardzo - by była to prawda. Nie­stety, Logan nie miał zamiaru prosić jej o rękę. Lubił jej towarzystwo, cieszył się jej przyjaźnią z dziećmi. Spędzali razem cudowne noce. Ale nie kochał jej! Wiedziała o tym, bo sama była w nim zakochana do szaleństwa. Dawała mu z siebie wszystko. Należała do niego i pozwalała mu to czuć. A on, mimo łączącej ich namiętności, zawsze zachowywał dystans. Był wspaniałym kochankiem i przyjacielem, ale wciąż pozostawał obcy. Widocznie nie chciał się z nią wiązać na stałe. Krista bolała nad tym i chciała o wszystkim zapomnieć. Kochała Logana i była z nim. Na razie ich piątka tworzyła prawdziwą rodzinę. Nie śmiała prosić o nic więcej!

- Tatusiu, to najlepszy bal przebierańców, na jakim kiedykolwiek byłam! - krzyczała entuzjastycznie Laura. - Były babeczki, oranżada, całe masy cukierków i jabłek! - Tańczyła po kuchni. - Wszystkim podobał się mój kostium, a Krista kupiła nam po dwie paczki gumy do żucia z potworami! Czy mogę dziś wieczorem iść bawić się z Holly Wilson?

Krista rozbawiona przyglądała się dziewczynce.

- Holly Wilson jest najlepszą przyjaciółką Laury! - wyjaśniła Loganowi. - Spotkałam dzisiaj jej matkę, kiedy przyszła odebrać córkę ze szkoły.

- Holly przyjdzie tu dziś po południu! - dodała Laura. - Mama jej pozwoliła! Oj, muszę poprosić Denisę, żeby pomalowała mi włosy na jeszcze bardziej zielony kolor! - krzyknęła i wybiegła z kuchni.

- Czy widziałem przed chwilą trąbę powietrzną? - zapytał Logan. Z niebiesko - zielono­pomarańczowym kucykiem?! Nie miałem odwagi zapytać, za kogo się przebrała. Wyglądała na coś z krainy ciemności albo z cyrku!

- Ona jest punkiem! - poinformowała go Krista. - Jak wszystkie dziewczynki w jej klasie! I większość chłopców, prócz tych, którzy ubrali się w stroje ochronne i wyglądali jak małpie wojsko!

- Wszystko się pozmieniało od czasów, kiedy my byliśmy dziećmi i przebieraliśmy się za czarownice, klownów i włóczęgów! - Logan otoczył ramieniem jej talię i przyciągnął ją do siebie.

- Miałam okazję zobaczyć Halloween z pozycji nauczyciela! Pani Dickson jest niezwy­kle odważną i spokojną kobietą! Nie straciła panowania nad sobą nawet wtedy, gdy jeden ż chłopców o mało nie utopił się próbując wyłowić jabłko! - opowiadała Krista.

- Zawsze uważałem, że nauczycielom należy się dodatek za ryzyko zawodowe! - odwrócił ją i pocałował w czoło, policzki i nos. - Więc chcesz pozostać opiekunką klasy i przejść przez piekło przygotowań do następnych dwóch przyjęć?

- Oczywiście! Obiecałam to już Laurze! To była zabawa - trochę szalona ale ekscytują­ca! Polubiłam też wychowawczynię! Ma bardzo dobrą opinię o twojej córce!

Było jednak coś o czym Logan nie wiedział! Kiedy Krista powiedziała pani Dickson, że nazywa się Conway, uznała, że wyjaśniła wystarczająco dobrze, że nie jest żoną Logana. Tymczasem nauczycielka zrozumiała, że pani Conway rozwiodła się z ojcem Laury i wróciła do swojego poprzedniego nazwiska. Nadal uważała, że Krista jest matką dziewczynki.

Przypuszczenia jej nie były tak zupełnie bezpodstawne, bo Laura podczas uroczystości mówiła do Kristy: „mamusiu". Krista powinna ją poprawić, ale nie miała serca. Dziewczyn­ka była tak uszczęśliwiona jej obecnością i dumna z przywilejów dziecka opiekunki klasy. Poza tym także i jej sprawiało to przyjemność.

Krista uwolniła się z objęć Logana i pobiegła wyjąć mięso z opiekacza.

- Aha! Jutro po południu muszę odebrać dziewczynki ze szkoły! Przywiozę je tutaj, a pani Wilson zabierze Holly o szóstej!

Logan obserwował, jak przekładała kotlety na półmisek.

- Znowu będziesz musiała wyjść wcześniej z biura! - zauważył. Robi to, co najmniej raz w tygodniu z powodu moich dzieci - dodał w myśli.

- Muszę tylko przygotować szkic umowy przedmałżeńskiej dla klienta, który chce się po raz trzeci ożenić. Mogę to zrobić w domu i dać jutro Vicky do przepisania.

- Kontrakt przedmałżeński? - zainteresował się.

- Mhmm! Ostatnim razem, gdy prowadziłam rozprawę rozwodową tego klienta, sprawy finansowe okazały się nadzwyczaj skomplikowane. Zapowiedziałam mu więc, że jeśli kiedy­kolwiek się ożeni, a wiedziałam, że to zrobi, to powinien się do mnie zgłosić po umowę. Na szczęście przyjął moją radę! - wyjaśniała, stawiając na stole sałatkę z warzyw.

- Zawieranie takich kontraktów chyba jest teraz na czasie!

- Polecam je klientom w szczególnych przypadkach. Kiedy jedna ze stron jest znacznie bardziej zamożna niż druga, albo kiedy w grę wchodzą dzieci z poprzedniego małżeństwa, których prawa trzeba uwzględnić przy podziale majątku.

- Oczywiście, chciałabyś też taki kontrakt dla siebie!

- Nie, wcale nie! - powiedziała wolno. - Wolałabym małżeństwo oparte na zaufaniu raczej niż na pisemnej umowie!

- Masz rację! - zgodził się Logan.

Obserwował jej miękkie i zręczne ruchy, kiedy krzątała się po kuchni. Wiedział, że była hojna, szczera i podzieliłaby się wszystkim ze swoim mężczyzną. Przez moment wyobraził sobie ją jako żonę kogoś innego, dzielącą z nim jego radości i smutki. Na tę myśl poczuł przeszywający ból.

Ona jest moja, chciał krzyknąć, chociaż wewnętrzny głos podpowiadał: na razie!

W przyszłym roku o tej porze on będzie znowu w Garret, a ona zostanie tutaj i będzie troszczyła się o kogoś innego! Nie umiał się z tym pogodzić.

Krista zawołała dzieci na obiad. Laura i Denisa prawie natychmiast znalazły się w kuchni.

- Mitch wisi na telefonie! - oznajmiła starsza z sióstr.

- Rozmowa musi być wyjątkowo ważna, jeśli nie przerwał jej, żeby przyjść na obiad - domyślała się Krista.

- O, tak! - potwierdziła Denisa. - Rozmawia z Joanną Nimick! Ktoś z jej przyjaciół powiedział jednemu z jego kolegów, że ona chcę go zabrać na potańcówkę w sobotę. Naresz­cie zdobył się na odwagę, żeby do niej zadzwonić!

- Kto to jest Joanna Nimick? - spytał ojciec.

- To dziewczyna z drużyny dopingującej! Rzeczywiście śliczna i bardzo popularna! - odpowiedziała córka i zaśmiała się figlarnie. - Nie miałaby pojęcia, że ktoś taki, jak Mitch w ogóle istnieje, gdyby nie odwiózł jej z koleżankami do domu bentley'em Kristy! To ją do niego przekonało!

Mitch pojawił się w kuchni z nieprzytomną miną.

- Joanna chce iść ze mną potańczyć w tę sobotę! - zakomunikował i opadł ciężko na krzesło. - Joanna Nimick ze mną!

- Lepiej zapytaj Kristę, czy pozwoli ci wziąć bentley'a! - poinstruowała go Laura.

- Nie ma potrzeby, żeby Mitch pożyczał samochód od Kristy! - powiedział stanowczo ojciec. - Z przyjemnością dam ci swój wóz na tę potańcówkę, synu!

- Tato, nie mogę nigdzie zabrać Joanny Nimick tym starym gratem! - chłopiec wyglądał na przerażonego. - Bogini nie jeździ rozsypującym się dodge'm!

- Pewnie, że nie! - przytaknęła mu Krista, z trudem udało jej się opanować śmiech. - Weź sobie bentlely'a, Mitch!

- Dzięki, Krista! - odetchnął z ulgą. - Ty jedna mnie rozumiesz!

- Bogini?! - pokręcił głową ubawiony Logan. Teraz! - pomyślała Krista. - Zapytam go teraz!

- Logan, w tę sobotę zaproszono mnie na przyjęcie do klubu „Burning Tree". Zastanawiałam się, czy nie chciałbyś pójść ze mną?

Wstrzymała na chwilę oddech. Dostała to zaproszenie już dwa tygodnie temu, ale nie znalazła dotąd odpowiedniego momentu, żeby mu o tym powiedzieć. Wiedziała, że nie zech­ce tam pójść! Nigdy nie czuł się dobrze w towarzystwie nieznanych mu osób. Miała rację. Logan uniósł się na krześle i zmarszczył brwi.

- Nic chyba z tego nie wyjdzie, Kristo! Denisa i Mitch mają już na pewno jakieś plany i pewnie będę musiał zostać z Laurą!

- Nie mam żadnych planów na sobotni wieczór! - powiedziała szybko Denisa. - Mogę popilnować Laury!

- Przyjęcie?! - odezwał się Mitch. - To brzmi nieźle!

- Przyjęcia są fajne! Będziesz się dobrze bawił, tato! - przekonywała go Laura. Logan rzucił Kriście krótkie spojrzenie. Wiedziała, że to nieuczciwe zaczynać rozmowę o przyjęciu, mając trójkę jego dzieci za sprzymierzeńców. Tak bardzo jednak nie chciała tam iść sama i chciała, żeby on jej towarzyszył.

- Kristo! Nie interesuje mnie życie towarzyskie miejscowej elity, a wielka gala w jakimś marnym, wiejskim klubie wcale mnie nie pociąga!

Kończył przerwany posiłek. Dla niego dyskusja była już skończona. Dzieci miały jednak inne zdanie.

- Ależ, tato! - interweniował Mitch. - Możesz przecież raz pójść z Krista na przyjęcie! Tak mało masz rozrywek! Nie jesteś jeszcze taki stary!

- Z okropną Amy Sue chodziłeś na różne uroczystości! - przypomniała mu Laura.

- Jeśli Krista naprawdę zechce tam iść, może sobie znaleźć innego faceta. Nie chcesz chyba, żeby to był Glen Fremont? - tłumaczyła starsza córka.

- Glen Fremont? - powtórzyła zdziwiona Krista. - Skąd go znasz, Deniso?

- Nie wspominałam o tym? - spytała z udaną obojętnością. On... dzwonił do ciebie kiedyś. Chyba zapomniałam ci o tym powiedzieć!

- Chyba tak! - powiedziała sucho Krista. - Czy prosił o telefon?

- Tak, jak tylko wrócisz z Europy! - pospieszyła z wyjaśnieniem Laura.

- Europy?! - wykrzyknęli chórem Krista, Logan i Mitch. Denisa wstała od stołu.

- Nie zostanę na deserze. Mam dużo zadane z algebry! Lepiej zabiorę się do tego od razu!

- Siadaj! - rozkazał ojciec, a dziewczyna wykonała polecenie bez sprzeciwu.

- Może teraz raczysz nam wyjaśnić okoliczności tej rozmowy telefonicznej!

- Ten facet - Glen Fremont zadzwonił w zeszłym tygodniu i myślał, że jestem gosposią - westchnęła ciężko Denisa., - Powiedział, że chciał zaprosić Kristę na jakieś przyjęcie. Więc ja... ja mu powiedziałam, że ona jest teraz w Europie. Wtedy kazał mi powtórzyć, żeby zadzwoniła zaraz po powrocie.

- Nieźle, Deniso! - zaśmiał się Mitch.

- To karygodne i niewybaczalne! - surowo podsumował Logan. - Winna jesteś Kriście przeprosiny za to kłamstwo! Za karę nie wolno ci używać telefonu przez trzy dni, więc będziesz miała mnóstwo czasu, żeby zastanawiać się nad swoim zachowaniem!

- Trzy dni bez telefonu? - powtórzyła Denisa z przerażeniem.

- Ależ, tatusiu! - Laura wystąpiła w obronie siostry. - Deni musiała mu to powie­dzieć! Nie chcesz chyba, żeby Krissy poszła na przyjęcie z kimś innym?!

- Krista jest dorosła i sama może za siebie decydować! - odparł ojciec.

- Masz rację, tatku! - przyznała Denisa słodko. - Jeśli chcesz mogę zaraz zadzwonić do pana Fremonta, powiedzieć mu, co zrobiłam, i umówić go na sobotę z Kristą!

- Nie! - zaprotestował Logan gwałtownie. - Nie ma potrzeby, żebyś to robiła. Zabiorę Kristę na ten przeklęty bankiet!

- Tato, tak się nie mówi! - zganiła go Laura. - Nieładnie jest przeklinać!

- Nieładnie jest też manipulować ludźmi, Lauro! - rzucił Kriście wymowne spojrzenie. Kiedy dzieci wróciły do domu, Logan zjawił się u niej, jak zwykle, około jedenastej. Jak zawsze otworzyła mu drzwi, ale on tym razem nie przytulił jej i nie pocałował na powitanie. Stał w małym hallu i patrzył na nią uważnie.

- Nie podoba mi się sposób, w jaki konspirujesz z moimi dziećmi, żeby zmusić mnie do pójścia z tobą do klubu!

- O co ty mnie oskarżasz! Denisa ingerowała w twoje sprawy na długo przedtem nim się poznaliśmy! A teraz zajęła się także moimi!

- Rzeczywiście! Denisa nie zachowała się najlepiej, ale ty też nie jesteś w porządku! Dlaczego ten Fremont wciąż do ciebie dzwoni?

- Jestem wolną, samotną kobietą! Glen uznał, że nie jestem z nikim związana. Nie­trudno o taką pomyłkę! Przecież nigdy nie ogłosiliśmy publicznie naszego związku! Było o nas trochę plotek w sądzie, a poza tym nic, co pozwoliłoby nas ze sobą skojarzyć! - wciągnęła głęboko powietrze i nagle zarzuciła go oskarżeniami. - Nie chcesz widywać moich przyjaciół! Odmówiłam tylu zaproszeniom na obiad albo do kina, bo ty nie chciałeś ze mną iść. Nie zależało mi na tym, bo bardzo chciałam być z tobą! Ale teraz zaczynam patrzeć na to inaczej. Nie chcesz się ze mną pokazywać, bo tak mało ci na mnie zależy!

Logan zacisnął szczęki. Nie bywał z nią na przyjęciach i spotkaniach towarzyskich, bo miał nadzieję, że w ten sposób rozluźni więzy łączące ją z Montgomery. Pragnął jej tylko dla siebie!

Krista spojrzała na niego zawiedziona. Nie zaprzeczył temu, co mówiła, a więc potwierdził! Była dla niego wygodna! Spała z nim i zajmowała się jego domem. Jej oczy napełniły się łzami. Jak mogła zgodzić się na taką rolę?!

Logan przeczesał palcami włosy.

- Jak już obiecałem, pójdę z tobą na to przyjęcie! - chwycił ją za nadgarstek. - Chodźmy na górę!

- Chcesz się ze mną kochać? Teraz? - patrzyła na niego z przerażeniem.

- Tak!

- Sprzeczamy się, a ty spodziewasz się, że pójdę z tobą do łóżka?

- Nie wiem, o co się sprzeczamy? Przecież zgodziłem się już na ten przeklęty bankiet! Masz, co chciałaś!

- A teraz powinnam ci dać to, czego ty chcesz?! Czy to miałaś na myśli?

- Myślałam, że ty też tego pragniesz! - puścił jej rękę.

- Nie teraz! - potrząsnęła głową.

- A więc za karę odmawiasz pójścia ze mną do łóżka?

- Ja nie odmawiam! Po prostu nie mam ochoty kochać się, kiedy jestem wściekła!

- Nie będę błagał o łaski jaśnie pani! Jeśli chcesz, żebym wyszedł, po prostu to powiedz. Miała ochotę krzyczeć ze złości i upokorzenia. Była głęboko zakochana w tym mężczyźnie, który jej nie kochał! Ona pragnęła stałego związku ze wszystkimi jego konsekwencjami, on chciał wygody. Jak długo mogła to tolerować, by nie stracić szacunku do siebie? Jednego była pewna...

- Jeśli pójdziemy dziś razem do łóżka, to nie będzie to kochanie się, to będzie zwyczajny seks!

- Więcej semantyki?! Jeśli zechcę pobawić się w gry słowne, porozwiązuję krzyżówki w gazecie!

- To nie żadna zabawa! - głos jej drżał i była bliska łez. - Sam tego chciałeś! Wyjdź, Logan!

- Jeśli teraz wyjdę, nie wrócę tu więcej! - powiedział.

Wyraz twarzy Kristy był nieodgadniony. Spodziewał się, że wszystko odwoła i każe mu zostać. Ona jednak tego nie zrobiła. Nie miał wyboru. Wyszedł bez słowa.

Rozdział 11

Zerwanie było tym trudniejsze, że w grę wchodziły dzieci. Mitch, Denisa i Laura nie mieli jednak zamiaru przestać widywać Kristy, tylko dlatego, że ona i ojciec się posprzeczali. Dzieciaki postanowiły zupełnie zignorować ten fakt. Laura nadal nazywała Kristę mamusią. Mitch pożyczał od niej samochód. Cała trójka zjawiała się u niej codziennie po szkole i zostawała na obiedzie. Krista nigdy nie pytała o Logana, ale Denisa sama chętnie o nim opowiadała.

W sobotę zabrała dzieci do centrum handlowego, gdzie pospiesznie wybrała sobie czarną, koktajlową sukienkę na przyjęcie, które miało odbyć się tego wieczora. Po powrocie do do­mu wzięła prysznic, przebrała się i właśnie robiła makijaż, kiedy zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała przerażony głos Mitcha.

- Krista! Musisz przyjechać! Laura jest chora!

- Czy turla się po podłodze, trzymając się za brzuch i krzyczy z bólu? - zapytała z drwiną.

- Tym razem nie! Ma temperaturę! Wysoką! Czterdzieści dwa stopnie! Denisa zmierzyła!

- Możesz mi dać Denisę? Chłopak przekazał słuchawkę siostrze.

- Musisz przyjechać, Kristo! Czy Mitch ci powiedział o temperaturze?

- Tak! Wsadziliście termometr we wrzątek! - w słuchawce zapanowała cisza.

- Deniso!

- Skąd o tym wiedziałaś?

- Temperatura jest za wysoka! A poza tym widziałam Laurę nie dalej jak godzinę temu i czuła się wtedy doskonale.

- Nie chcemy, żebyś poszła na to przyjęcie! Co będzie, jeśli spotkasz tam kogoś, w kim się zakochasz?

Krista chciała jej powiedzieć, że to niemożliwe, bo jest już zakochana i żaden mężczyzna nie jest w stanie wymazać Logana z jej pamięci. Ale po co wzbudzać w dzieciach złudne nadzieje.

- Muszę tam iść! - powiedziała zamiast tego.

- Tata też nie chce, żebyś poszła na to przyjęcie. Jest w okropnym nastroju. On...

- Kochanie, wiem, że ci ciężko to zrozumieć, ale ja i twój ojciec...

- Nie mów nic! - przerwała jej Denisa. - Nie chcę tego słyszeć! Odłożyła słuchawkę, nim Krista zdążyła cokolwiek powiedzieć.

Na przyjęciu Krista spotkała Jeremy'ego Litmana, z którym pierwsza randka nie udała się jej z powodu podstępu Laury i Denisy. Dziewczyny przyznały się do tego któregoś wieczora, a ona skwitowała do nieopanowanym wybuchem śmiechu.

Dziś wieczór Jeremy sam śmiał się z nieszczęśliwego trafu, który uniemożliwił im spotka­nie i przepraszał, że tak niegrzecznie się wtedy zachował.

- Zwykle nie jestem taki gwałtowny - wyjaśniał nieśmiało. - Ale dwa dni wcześniej włamano się do mojego mieszkania. Miałem zły tydzień i problemy z dodzwonieniem się do ciebie ostatecznie wyprowadziły mnie z równowagi!

Doskonale to rozumiała. W zamian, opowiedziała mu o włamaniu do swojego domu. Je­remy towarzyszył jej już do końca wieczoru. Krista bawiła się świetnie w jego towarzystwie, był troskliwy i dowcipny. Śmiała się i rozmawiała z nim przez cały czas, a jednak ku swemu zdumieniu tęskniła za Loganem bardziej niż kiedykolwiek.

- Chodźmy stąd napić się czegoś w jakimś spokojnym miejscu! - zaproponował Jere­my, kiedy po raz kolejny przerwano im rozmowę.

Krista chciała odmówić, ale nie dał jej dojść do słowa.

- Znam takie ciche miejsce w południowo - zachodnim Waszyngtonie. Możemy tam ra­zem pojechać!

Był bardzo miły, a Krista nie miała wcale ochoty wracać do pustego domu, żeby spędzić w nim jeszcze jedną, bezsenną noc. Zgodziła się pojechać z Jeremym.

Logan domyślił się, że pojechała na to przyjęcie bez niego, kiedy o dziesiątej wieczór, przechodząc koło jej domu, z przykrością przekonał się, że nie było tam szafirowego bent­ley'a. Zastanawiał się, czy udała się tam sama, czy w towarzystwie jakiegoś mężczyzny.

Tęsknił za nią bardziej niż zwykle. Najwyższy czas, by zrezygnował z męskiej dumy i posłuchał głosu serca. Chciał jej powiedzieć, że ją kocha. Może nawet odważyłby się poprosić, żeby porzuciła swą karierę i przeniosła się z nim do Garret. Mogła tam przecież otworzyć praktykę. Czy był beznadziejnym szaleńcem, przypuszczając, że kobieta taka jak Krista, pozostawi swą dochodową pracę w dużym mieście, po to, by zostać żoną prowincjo­nalnego sędziego i matką trójki dzieci?

Dzwonił do niej kilkakrotnie tej nocy, ale wciąż nikt nie odpowiadał. Niespokojny, nie mógł usnąć. Pół do drugiej postanowił pójść do domu Kristy, by sprawdzić, czy już wróciła. Garaż był pusty. Gdzie ona się podziewała do tej pory? Może zdarzył jej się jakiś wypadek?

Właśnie miał zamiar wracać do domu, kiedy zauważył światła dwóch samochodów zbli­żających się do posesji Kristy. Pierwsze auto, to był na pewno bentley. Serce zabiło mu gwał­townie, błyskawicznie skrył się za żywopłotem.

Obydwa samochody stanęły przy ulicy. Mężczyzna, który wysiadł z czerwonego, sporto­wego wozu szedł teraz z Krista do jej domu, obejmując ją wpół. Zazdrość z nieznaną dotąd siłą wstrząsnęła Loganem. Patrzył, jak zatrzymali się przed domem, żeby porozmawiać. Widział, że nieznajomy dotknął ustami warg Kristy w pożegnalnym pocałunku. Potem ona zniknęła we wnętrzu, a jej towarzysz wrócił do samochodu i odjechał.

Zazdrość i upokorzenie Logana zmieniły się nagle w nieopanowaną złość. Kierowany impulsem zbliżył się do drzwi i zapukał.

Otworzyła prawie natychmiast. Oniemiała na jego widok, a jej zdumienie przerodziło się w gwałtowną radość. Tak bardzo za nim tęskniła i nagle w odpowiedzi na jej pragnienia, wrócił do niej i stał teraz przed nią. Krista zauważyła nagle napięcie na jego twarzy. Nie wiedziała jeszcze, że to była złość.

- Czy coś się stało? - zapytała. - Czy chodzi o któreś z dzieci?

- Ty podła! - syknął Logan. Krista pobladła.

- Logan, ja...

- Widziałem cię z twoim nowym kochankiem na werandzie. Poszłaś jednak na to przyjęcie z zamiarem poderwania nowego faceta! I udało ci się, ty mała, okrutna...

Nie pozwoliła mu dokończyć. Uderzyła go mocno w twarz. Przez moment, który wydawał się im wiecznością zapanowała absolutna cisza.

Nagle zbliżyli się do siebie i połączyli w szalonym pocałunku. Kierując się w stronę salo­nu, pozostawiali za sobą rozrzucone po podłodze części garderoby, aż w końcu znaleźli się na długiej, niebieskiej kanapie.

Krista oddała mu się całkowicie, ale tym razem żądała tego samego. Logan poczuł, że stracił panowanie nad sobą.

Poruszali się razem w zmysłowym rytmie. Subtelna przyjemność zaczynała osiągać niebotyczne natężenie. Słodkie płomienie pochłaniały ich, aż razem eksplodowali w jednoczes­nym, gwałtownym spełnieniu.

Krista wtuliła głowę w jego ramiona, łkając ze szczęścia. Logan po raz pierwszy należał do niej i tylko do niej. Zrozumiała, że kochał ją szczerze i głęboko.

Logan uniósł się lekko na łokciu, by móc spojrzeć na Kristę. Płakała! Wielkie nieba, co on zrobił?! Przypomniał sobie, jak porwał ją z przedpokoju, wymusił na niej namiętny pocałunek, a potem zdarł z niej ubranie. Nie zdawał sobie sprawy, że wszystkiemu poddawa­ła się z przyzwalającą uległością i brała w tym czynny udział.

Spojrzał na jej zroszone potem ciało i mokre od łez policzki i przeraził się. Raz zdarzyło mu się stracić panowanie nad sobą i oto tego efekty. Wziął Kristę siłą, wbrew jej woli! Czuł się okropnie! Wstał i zaczął się pospiesznie ubierać.

- Krista! Zupełnie nie wiem, co powiedzieć! Nie chciałem, żeby to się stało! To się już nigdy nie powtórzy - obiecywał.

Patrzyła na niego zaskoczona. To niemożliwe! Logan nie opuściłby jej po tym, co zaszło między nimi tej nocy. Opadła bezwładnie na sofę. Łzy płynęły jej po policzkach, ramiona drżały w nieopanowanym szlochu.

Logan zamarł na ten widok. Podszedł do niej i niezręcznie położył jej dłoń na ramieniu. Przecież nie mógł jej tak zostawić.

Współczucie było ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła. Najpierw ją zranił, a teraz przyszedł pocieszać.

- Wynoś się! - wyszeptała ochryple. - Zostaw mnie w spokoju!

Logan poczuł, jakby wbito mu sztylet w serce. Wiedział, że w pełni sobie na to zasłużył, ale to wcale nie zmniejszyło jego bólu. Powiedział coś niezrozumiale i wybiegł z pokoju.

Usłyszała trzaśnięcie frontowych drzwi i była pewna, że tym razem opuścił ją już na zaw­sze. Skryła twarz w dłoniach i zapłakała.

Logan z grymasem spojrzał na zegarek. Była dopiero jedenasta rano. Czas dłużył się niemiłosiernie. Wszystkie piosenki o smutnych poniedziałkach razem wzięte nie były w sta­nie oddać jego nastroju tego przedpołudnia. Bez kawy nie mógł dziś pracować.

Zszedł do bufetu w podziemiach budynków sądowych. Przy jednym ze stolików zauważył sędzinę Flynn i sędziego Wrighta pogrążonych w rozmowie. Nie miał ochoty się do nich dosiąść i podtrzymywać towarzyskiej rozmowy, poza tym Candace zawsze go denerwowała; Ale już go dostrzegli i przywołali do stolika. Z niechęcią dołączył do znajomej dwójki.

- Co, do diabła, zrobiłeś Kriście Conway, Moore? - zagadnęła sędzina.

Logan był zdumiony. Jego dłoń zadrżała gwałtownie i kawa wylała się z kubka, parząc mu ręce. Roger Wright pospieszył z pomocą i podał mu serwetkę. Candy spojrzała na niego i powtórzyła pytanie.

- Wiedziałam, że ten wasz związek nie przyniesie niczego dobrego. No i doczekałam się spełnienia moich oczekiwań! Słyszałeś chyba, co stało się dziś na sali sądowej! Przypusz­czam, że Krista pobiegła wypłakać się na twojej piersi!

- Nie! Byłem zajęty i nic nie słyszałem! - odpowiedział Logan. - Co się stało?

- Sprawa Landau'ów! - powiedziała z niesmakiem Candy. - Zaczęła się źle i potoczyła jeszcze gorzej! Ani Krista, ani Ross nie panowali nad sytuacją. Gary i Marta Landau'owie zaczęli się wyzywać przy wszystkich świadkach i nikt nie był w stanie ich uciszyć. Zapaliła papierosa i zaciągnęła się głęboko.

- Słyszałem od Kristy o tych szaleńcach.

- Szaleńcach? To zbyt słabe określenie! Kiedy woźny wprowadzał ich córkę, by zezna­wała jako świadek, Landau'owie rozpętali prawdziwe piekło. Gary wstał i krzyknął do Mar­ty, że może sobie wziąć swojego bękarta. Na to Marta wrzasnęła, że wcale nie ma zamiaru. Chciała zatrzymać dziecko, żeby mu zrobić na złość.

- I dziewczynka to słyszała? - spytał zdumiony Logan.

- Oczywiście! Dowiedziała się od swego taty, że nigdy jej nie chciał i w ogóle nie sądził, żeby była jego dzieckiem! Mała Julia była zdruzgotana.

- To straszne! - powiedział Wright. - Co więc zrobiłaś?

- A co mogłam zrobić?! Oddałam dziecko pod opiekę babci ze strony matki. Nie byłam też przygotowana na to, że Krista tak się rozklei! Twoja narzeczona skompromitowała się dziś przy wszystkich, Moore! Podbiegła do dziecka Landau'ów i obie szlochały na środku sali!

- Krista płakała w sądzie? - zdziwił się Logan.

- Bardzo się na niej zawiodłam! Nie powinna się angażować emocjonalnie w sprawy swoich klientów. Przejęła to chyba od ciebie, Logan! - Candy wstała i skierowała się do wyjścia.

- To twarda sztuka! - podsumował ją Roger.

- Muszę znaleźć Kristę! - powiedział Logan.

- Powiedz, żeby się nie przejmowała! Candace nic jej nie może zrobić za to, że użaliła się nad losem biednego dziecka...

Po południu Logan pojechał do Kristy. Jej samochód stał na ulicy pod oknem, a zatem była w domu. Pukał długo, nim wreszcie otworzyła drzwi i stanęła przed nim spokojna, ale smutna.

- Słyszałem, co stało się w sądzie dziś rano! - powiedział zamiast powitania.

- To była najgorsza sprawa, jaką kiedykolwiek prowadziłam! Chciałam, żebyś to ty przewodniczył! Nie pozwoliłbyś skrzywdzić tego dziecka! - wyznała.

- Jesteś taka wrażliwa! I tym bardziej mi przykro z powodu tego, co stało się sobotniej nocy! Czy kiedyś mi to wybaczysz?

- Wybaczysz? - powtórzyła. - To, co się wtedy zdarzyło, było najwspanialszym dla mnie przeżyciem. Zniknął dystans, jaki zawsze wobec mnie zachowywałeś. Po raz pierwszy poczułam, że nic nas nie dzieli!

- Ależ to był gwałt! Zdarłem z ciebie ubranie! Kochałem się z tobą w salonie!

- Logan, przecież ja także rozbierałam cię i także chciałam się z tobą kochać! A ty myślałeś, że mnie zgwałciłeś?

- Kristo! Zupełnie straciłem głowę!

- Najwyższy czas! Ja to robię za każdym razem, kiedy mnie całujesz!

- Tak, ale mężczyzna zawsze powinien być opanowany i zdecydowany!

- Czy to jeszcze jedna z twoich szowinistycznych opinii? Dlaczego nie mielibyście cza­sem pozwolić decydować kobiecie, którą...

- Kobiecie, którą się kocha! - dokończył za nią. - Tak! Kocham cię, Kristo! I nie chcę cię stracić!

- Dlaczego miałbyś mnie stracić? Ja też cię kocham! Jak mogłeś się tego nie domyślać! Przytulił ją do siebie, ich usta złączyły się w głębokim, namiętnym pocałunku.

- Chcę się z tobą ożenić, Kristo! Wyjdziesz za mnie?

- Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek innego na świecie!

- Zrezygnuję z mojej funkcji w Garret! - obiecał. - Sprzedam dom i osiedlimy się tutaj na stałe. Znajdę sobie jakąś rządową posadę! Będziesz mogła dalej wykonywać swój zawód.

- Och, Logan! - była zachwycona faktem, że gotów jest dla niej poświęcić wszystko, co dotąd miało dla niego wartość. .. - Wcale nie chcę, żebyś rezygnował ze swojej posady. Pojadę z tobą do Garret. Tam jest twój dom. Dzisiaj w sądzie zrozumiałam, że pragnę czegoś więcej niż sukcesów w życiu zawodowym i dobrej posady. Chcę być twoją żoną, mieć z tobą dziecko, zajmować się twoim domem!

- Dobrze, ale nie musisz całkowicie rezygnować z pracy! Mogłabyś prowadzić praktykę w Garret. Tam też jest potrzebny dobry adwokat i specjalista od prawa rozwodowego. Na pewno sobie poradzisz! Już raz udowodniłaś, że świetnie potrafisz łączyć domowe i zawodo­we obowiązki!

- Mogłabym pracować na pół etatu! Tak długo, jak dziecko będzie małe! - podjęła decyzję.

- Albo dzieci! Chciałbym mieć jeszcze dwójkę!

- Naprawdę?

- Tak! Ale to ty decydujesz w tym związku! Kocham cię, Kristo!


EPILOG

Nigdy nie uwierzysz od kogo dostałem list! - powiedział Logan, wchodząc do pokoju. Krista siedziała na fotelu, trzymając na ręku ich trzymiesięczną córeczkę. Pochylił się i pocałował ją lekko. Pogłaskał główkę dziecka, a ono uśmiechnęło się do niego.

- Czyżby Mitch pisał, że nie potrzebuje od nas pieniędzy?

- To dopiero byłaby niespodzianka! - zaśmiał się Logan.

Mitch studiował inżynierię metalurgiczną na uniwersytecie w Lehigh i szło mu nawet nieźle.

- Nie, kochanie! To list od Elaine Bolger! Pamiętasz ją?

- Oczywiście! Odmówiłeś im rozwodu i zaproponowałeś pojednanie. Przez cały czas spodziewałam się znaleźć w gazecie informację, że jedno z nich zamordowało drugie!

- Ależ skąd! Bolgerowie pojednali się i przypieczętowali swój nowy związek uroczystoś­cią w kościele! Elaine napisała, żeby mi podziękować!

- Bardzo się cieszę! Nigdy nie przypuszczałam, żeby ten związek można było uratować!

- Mam jeszcze jedną nowinę! - powiedział Logan, biorąc małą Erikę z rąk Kristy. - Spotkałem dziś Mala Chestera, który pytał mnie, czy nie zajęłabyś się jego rozwodem z Amy Sue?

- Tak?

- Nie posłuchał rady swojego prawnika i nie sporządził umowy przedmałżeńskiej.

- A teraz Amy będzie próbowała zagarnąć lwią część jego majątku! Chyba wezmę tę sprawę!

- Mal uważa, że jesteś najlepszą specjalistką prawa rodzinnego w Garret. Powiedziałem mu, że ma rację! - z dumą wyznał Logan.

Usłyszeli hałas na schodach. Za chwilę do pokoju wbiegła Laura.

- Mamo! Tato! Jestem! - ogłosiła. - Mogę potrzymać Erykę? Wzięła siostrzyczkę z rąk ojca i przesłała jej promienny uśmiech.

Krista objęła Logana i przytuliła się do niego. Bardzo lubiła te chwile, które spędzali razem w domu.

- Kocham cię! - wyszeptał Logan.

- Ja też cię kocham! - odpowiedziała.

Za chwilę usłyszeli kroki na schodach. Weszła Denisa.

- Mamo, chciałabym cię o coś poprosić! Wiesz, chcę iść na potańcówkę w piątek z Tom­mym Johnsonem, ale on mnie jeszcze nie poprosił! A dzisiaj w szkole Katie mi powiedziała, że Jeff Axton także ma zamiar mnie zaprosić! Więc jeśli zadzwoni telefon, to czy mogłabyś go odebrać? Jeżeli to będzie Jeff to...

- Powiem mu, że masz czterdzieści dwa stopnie gorączki! - zaproponowała Krista.

- Albo, że zadzwonisz po powrocie z Europy! - dodał Logan.

- Genialne rozwiązanie! - zaśmiała się Denisa.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
25 Boswell Barbara Genialne rozwiazanie
Boswell Barbara Genialne rozwiazanie
Boswell Barbara Za wszelką cenę
Boswell Barbara W pułapce uczuć
Boswell Barbara Dobrana paczka
Boswell Barbara Zaskoczeni przez miłość
Boswell Barbara Najmłodsza siostra
Boswell Barbara Za wszelką cenę
Boswell Barbara Zaskoczeni przez miłość
Boswell Barbara Idealny maz
Boswell Barbara Ramsey 05 Najmłodsza siostra
310 Boswell Barbara Sekret i zdrada
Dzieci szczęścia 04 Boswell Barbara Fikcyjna narzeczona
D225 Boswell Barbara Dobrana paczka

więcej podobnych podstron