Barbara Boswell
Genialne rozwiązanie
Rozdzia
ł 1
-
Ona wciąż na mnie patrzy! - powiedział Ned Bolger do
swego adwokata, Kristy
Conway, kierując spojrzenie na żonę,
z którą za chwilę nic go miało nie łączyć a która uporczywie
spoglądała na niego z drugiego końca sali sądowej.
-
Chce mnie zastraszyć! Myśli, że może wyprowadzić
mnie z równowagi. Spójrz tylko na nią! - chwycił rękaw
nienagannie skrojonej, wrzosowej marynarki swojego adwo-
kata. -
Zrób coś, żeby tak na mnie nie patrzyła! Krista
delikatnie
zdjęła jego dłoń z rękawa.
-
Nie zwracaj na nią uwagi, Ned. Nawet nie patrz w jej
stronę, jeżeli cię to drażni. Spróbuj się uspokoić!
Łatwiej powiedzieć niż wykonać - pomyślała Krista. W
ostrej walce rozwodowej emocje narastały czasem tak, jakby
to była sprawa o morderstwo. Przypadek Bolgerów należał do
najtrudniejszych, jakie dotąd prowadziła. Sądząc po ostrych
spojrzeniach, przesyłanych sobie przez Neda i Elaine Bolger,
rozprawą ta łatwo mogła zamienić się w proces o morderstwo.
Ross Perry, adwokat Elaine Bolger, wsta
ł od stołu i
podszedł do Kristy.
-
Czy masz na sobie kuloodporną kamizelkę? - szepnął,
pochylając się nad nią. Uśmiechnęła się, rozbawiona tym, że
oboje myśleli podobnie. Jednocześnie Ned i Elaine
Bolger gro
źnie spojrzeli na swoich adwokatów.
Oczywi
ście - myślała - Krista - Bolgerowie nie mogli
znieść nawet tego, aby ich adwokaci wymieniali pojedyncze
słowa, a co dopiero uśmiechy.
-
Śliczna Elaine gotowa jest pozbyć się ciebie wraz z
Nedem i mną - szepnęła Krista do Rossa. Ross i ona byli na
codzień przyjaciółmi, jednak w sądzie odnosili się do siebie z
rezerwą, a to ze względu na klientów. Powód, który skłonił
Rossa do rozmowy z nią w tych warunkach, musiał być
bardzo ważny, bo ryzykowali gniew obojga klientów. I
rzeczywiście był!
- Mia
łem właśnie wiadomość, że sędzia Benton dziś rano
znalazł się w szpitalu - powiedział Ross. - Wrzód znowu dał o
sobie znać. Przysyłają nam nowego sędziego.
Ciemne oczy Kristy rozszerzy
ły się z przerażenia.
-
Liczyłam na to, że Benton będzie przewodniczył -
powiedziała bardziej do siebie niż do Rossa. Doskonale znała
sędziego Bentona, jego preferencje i uprzedzenia, więc pod
ich kątem przygotowała rozprawę.
-
Ja też na niego liczyłem! - skrzywił się Ross. - Przygotuj
się na jeszcze gorszą wiadomość! - dodał.
Specjalnie zrobi
ł dramatyczną przerwę, zanim przekazał
druzgocącą nowinę.
-
Sprawę poprowadzi gościnnie sędzia z hrabstwa Garret!
- Z hrabstwa Garret?! -
z pogardą powtórzyła Krista.
Hrabstwo to po
łożone było w górach zachodniego
Marylandu i tę zapadłą prowincję od doskonale rozwiniętego i
dobrze prosperującego Montgomery dzieliła nie tylko
odległość na mapie.
- Hrabstwo Garret -
powtórzył jeszcze raz Ross. - Jeżdżą
tam ciężarówkami, noszą baseballowe czapki i mówią z
małomiasteczkowym akcentem. I nieczęsto zdarzają się tam
rozwody -
dodał, zmieniając ton. - Cholera, jak myślisz, jak
taki prowincjonalny sędzia może potraktować mieszczuchów
takich jak my i Bolgerowie? Kiedy tylko usłyszy twój okropny
akcent, może posądzić cię o brak szacunku dla instancji.
Krista stara
ła się zachować powagę, ale usta zadrżały jej w
uśmiechu. Znowu pochwyciła piorunujące spojrzenie Elaine.
-
Twoja klientka gotowa jest wybuchnąć, Ross. Jeśli nie
masz kuloodpornej kamizelki, idź lepiej i spróbuj ją uspokoić.
Ross lekko skin
ął głową i powrócił do rozeźlonej już na
dobre Elaine. Pochylił się nad nią, coś jej tłumaczył, z
wystudiowanym uśmiechem. Krista podziwiała go, widząc,
jak gniew pani Bolger znikał powoli.
Ross Perry by
ł prawnikiem zdolnym i popularnym w
kręgach miejscowej elity. Krista uwielbiała rozprawy, w
których był jej przeciwnikiem. Był jednym z niewielu, którzy
mogli jej dorównać, a nawet raz czy dwa udało mu się z nią
wygrać. Musiała więc go podziwiać, bo w swej
dziesięcioletniej już praktyce sądowej, którą rozpoczęła w
chwili zakończenia studiów, bardzo rzadko przegrywała i nie
znajdowała w okolicy nikogo sobie równego w sprawach
rozwodowych. Te niezwykłe umiejętności zyskały jej sławę
osoby niepokonanej i bar
dziej poważnej niż była w
rzeczywistości. Doskonale o tym wiedziała. Czasami bawiło ją
to, czasem denerwowało. Zdawała sobie sprawę, że jej natura
pełna była sprzeczności - wzięta specjalistka od spraw
rozwodowych, która głęboko wierzy w małżeństwo; mistrzyni
taktyki prawniczej skrycie pragnąca pewnego dnia odnaleźć
prawdziwą miłość.
Na szcz
ęście jej klient, Ned Bolger znał tylko opinię o niej
jako o doskonałej i majętnej prawniczce, jednej z najlepszych
w Montgomery. Uznał, że rozsądniej jest zainwestować w
wygórowane honorarium adwokata niż ryzykować przegraną
w walce o podział majątku. Nigdy więc nie przypuszczałby, że
dla Kristy każdy rozwód oznaczał bolesne rozczarowanie. W
tym momencie Ned znów spoglądał w stronę Rossa i Elaine.
-
Co powiedział Ross? Co ona teraz zamierza? - zapytał.
Krista pochyli
ła się nad nim z uspokajającym uśmiechem i
zapewniła, że z całą pewnością odniosą sukces.
Do sali wkroczy
ł właśnie sędzia i jego pomocnik.
-
Proszę wstać! Otwieram rozprawę. Poprowadzi ją sędzia
Logan Moore -
usłyszano.
Krista od razu zwr
óciła uwagę na imponujący wzrost
sędziego. Przyjrzała mu się zaciekawiona. Musiał mieć co
najmniej metr dziewięćdziesiąt. Pod majestatyczną togą
rysowały się szerokie, muskularne ramiona. A jego dłonie...
Popatrzyła na długie, smukłe palce zaciśnięte na rękojeści
sędziowskiego młotka, kiedy prosił zebranych o zajęcie
miejsc. Miał największe dłonie, jakie kiedykolwiek widziała.
Przypomniała sobie starą anegdotkę, jeszcze z czasów
szkolnych, o związku wielkości ręki mężczyzny z...
Szybko odrzuci
ła to skojarzenie. Po raz pierwszy w życiu
pomyślała w taki sposób o sędzim, ale też sędziowie, których
dotychczas znała, byli o całe lata, może dziesiątki lat starsi od
Logana Moore'a z hrabstwa Garret. Sądząc po jego postawie i
przebłyskach siwizny w ciemnych, gęstych włosach musiał
mieć co najmniej czterdziestkę. Całe pokolenie dzieliło go
więc od siedemdziesięcioletniego sędziego Bentona.
Uwa
żnie przyjrzała się jego twarzy. Rysy miał zbyt
surowe, aby powiedzieć, że był nienagannie przystojny, lecz
ostro zarysowany nos, mocna szcz
ęka i ładnie wykrojone usta
były oszałamiająco męskie i musiały się podobać.
Kiedy rozgl
ądał się po sali sądowej, spojrzenie czarnych
oczu było inteligentne i czujne. Nagle popatrzyli na siebie.
Wytrzymała jego wzrok, czekając, aż pierwszy odwróci oczy
spe
szony jej śmiałością, ale nie zrobił tego! Całkowicie
świadoma swojej urody zaczęła zastanawiać się nad
możliwością wykorzystania tego atutu na sali sądowej. Z
doświadczenia wiedziała, że kontakt wzrokowy, który trwał
dłużej niż dwie sekundy, nie był zwyczajną obserwacją, tylko
agresywnym wyzwaniem, bądź też dowodem szczególnej
fascynacji.
Obydwoje byli wystarczaj
ąco pewni siebie, aby bez
zażenowania patrzeć sobie prosto w oczy. Jednak Krista
okazała się w owym pojedynku słabsza. Było coś
urzekającego w tym mężczyźnie, a w dodatku jego spojrzenie
wywołało w niej dziwne uczucie.
Tymczasem Logan zacz
ął przyglądać się jej uważnie.
Objął wzrokiem całą jej postać. Zamarła, wsłuchując się w
pulsowanie krwi w skroniach. Wydawało jej się, że cała drży.
Nigdy jes
zcze żaden mężczyzna nie wywarł na niej tak silnego
wrażenia.
Co si
ę ze mną u licha dzieje? - pomyślała.
Z rosn
ącym zmieszaniem spojrzała na skórzaną aktówkę i
plik leżących przed nią dokumentów. Kiedy odważyła się
ponownie podnieść wzrok, odkryła, że sędzia wciąż jej się
przy
gląda. Raz jeszcze spojrzenia ich spotkały się.
Z tego osobliwego stanu wyrwa
ł ją dopiero obłąkańczy
szept Neda.
-
Elaine wygląda na cholernie zadowoloną z siebie.
Wydaje jej się, że już wygrała. Wiedźma! Nie mogę już się
doczekać, żeby zobaczyć minę jej i tego adwokaciny, kiedy
ich pokonamy! Zniszczymy ich, prawda, Krista?
Spojrza
ła na niego ze zniecierpliwieniem. Czasami trudno
jej było pogodzić się z nienawiścią, jaka panowała między
ludźmi, którzy kiedyś kochali się i żyli, jak mąż i żona.
Wykonywała swój zawód solidnie, bo wierzyła, że rozwody są
smutnym, ale koniecznym aspektem życia, a prawnicy
powołani zostali do rozwiązywania problemów rozpadających
się małżeństw. Jednak nie chciała być bronią w ręku
mściwych eks - małżonków. Nie zamierzała niszczyć Elaine
Bolger i Rossa Perry'ego. Pragnęła uczciwej wygranej w
sprawie, do której przygotowywała się długo i rzetelnie.
-
Wiedźma! - znowu wyjęczał Ned, rzucając swej
małżonce piorunujące spojrzenie, a ta nie omieszkała
natychmias
t odpłacić mu tym samym.
Adwokaci szybko spojrzeli na siebie. Ross lekko
zmarszczy
ł brwi, a Krista machinalnie wzruszyła ramionami.
Sprawa Bolger przeciwko Bolgerowi miała się właśnie
rozpocząć.
- Sprzeciw oddalony! -
Logan Moore jeszcze raz stuknął
sędziowskim młotkiem. Dźwięk ten odbił się echem w jej
uszach. Pulsowały mu skronie, ucisk pod czaszką stał się nie
do zniesienia. Od dziesięciu lat był sędzią sądu rodzinnego w
Garret, ale dotychczas nie zdarzyło mu się prowadzić tak
zażartej rozprawy.
Czy to mo
żliwe, że ci ludzie kiedykolwiek się kochali? -
zastanawiał się, przysłuchując się zeznaniom świadka.
Wydawało się to nieprawdopodobne, sądząc po złośliwych
zarzutach, jakie padały z dwu stron. Jednak byli małżeństwem
od dwunastu lat i mieli trójkę dzieci. Razem prowadzili firmę,
która zajmowała się architekturą wnętrz. Walczyli teraz o
wszystko, co było dotąd ich wspólną własnością. Logan
próbował wyobrazić sobie Neda i Elaine jako zakochanych
młodych ludzi, układających plany na przyszłość. Co
sprawiło, że teraz chcą się nawzajem zniszczyć?
Krista Conway zerwa
ła się gwałtownie ze swojego
miejsca.
-
Wysoki Sądzie, wyrażam sprzeciw. Świadek jest
napastowany!
-
Podtrzymuję sprzeciw! - powiedział Logan.
Ze zdziwieniem zauwa
żył, że w spojrzeniu, jakim Ross
obdarzył Kristę, nie było zawiści, ale raczej... podziw! I wtedy
zrozumiał! Ci dwoje byli w swoim żywiole. Musieli być
doskonałymi graczami w szachy i tenisa, bo wykorzystywali
elementy obu tych gier na sali sądowej. I na dodatek Krista
Conway wyraźnie wiodła prym.
Logan przypomnia
ł sobie rozmowę, którą prowadził w
sądzie dziś rano.
-
Dostałeś bojowe zadanie - rzekł sędzia Roger Wright,
informując go o zastępstwie za chorego Jacka Bentona.
- Pierwsza w programie jest sprawa rozwodowa z Krista
Conway i Rossem Perry jako adwokatami stron. Mamy
zwykle prawdziwe piekło na sali, kiedy ci dwoje spotykają się
ze sobą w procesie.
-
Spotykają się?! - z kpiną w głosie powtórzyła sędzina
Candy Flynn. - To raczej przy
pomina krwawą bitwę.
Prowadziłam już raz z nimi sprawę rozwodową! Nic
dziwnego, że Jack wolał operację od dzisiejszej rozprawy.
-
Pamiętasz, kto wtedy wygrał, Krista czy Ross? -
zainteresował się Roger.
-
Oczywiście, że pamiętam. Jak mogłabym zapomnieć?
Krista. Jest niezwyciężona i wszyscy o tym wiedzą. Jest
również błyskotliwa i w rozbrajający sposób przebiegła.
Przypomina mi mnie samą sprzed kilkunastu lat - uśmiechnęła
się Candy.
-
Candy była mistrzynią w prawie rozwodowym, nim
została sędziną. Krista szybko zajęła jej miejsce. Czy
nauczyłaś ją swoich adwokackich sztuczek, Candy? - zapytał
Roger.
-
Ona nie potrzebuje żadnej pomocy - powiedziała z
podziwem Candy. -
Jest bardzo dokładna, naturalna i trzeba
przyznać, że jej wystąpienia w sądzie są naprawdę doskonałe.
-
Jest w niej coś takiego, że nie sposób się jej oprzeć -
dodał Roger.
- Krista Conway -
powtórzył machinalnie Logan.
Kobieta nale
żąca do grona renomowanych i drogich
adwokatów, którzy potrafią uwolnić swoich klientów od
współmałżonków, a drugą stronę absolutnie od całego majątku
- d
odał w myśli.
Nie by
ło takich w hrabstwie Garret. Liczba rozwodów i
dochody adwokatów były tam również nieporównanie
mniejsze od tych w Montgomery.
Candy Flynn u
śmiechała się do niego wyraźnie
rozbawiona.
- Biedny Logan! -
powiedziała. - Najpierw poznałeś mnie,
kobietę - sędziego, a teraz będziesz miał do czynienia z
adwokatem w spódnicy!
-
Przynajmniej będziesz miał interesujące przedpołudnie -
powiedział Wright. - Krista Conway jest chyba najlepszym
adwokatem w okolicy, a Ross Perry lubi utrudniać jej
zwycięstwa. Na pewno nie będziesz się nudził!
-
Nie może się znudzić przyglądanie się kobiecie, która
zarabia dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie - dodała
Candy.
Reakcja Logana na wielko
ść wymienionej sumy wyraźnie
sprawiła jej przyjemność. Rzeczywiście był nią wstrząśnięty.
Dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie? Było to
czterokrotnie więcej niż władze Marylandu płaciły mu za
odpowiedzialną funkcję sędziego miejscowego sądu. Nagle
zapragnął poznać tę renomowaną prawniczkę. Nigdy w życiu
n
ie spotkał kobiety, która mogłaby poszczycić się tak
imponującymi dochodami.
- A na dodatek ten jej styl! -
powiedział Roger. -
Szafirowy bentley z rozsuwanym dachem. To dopiero
samochód! -
zagwizdał z podziwem.
- Pasuje do koloru jej oczu -
zażartowała Candy.
-
Nigdy nie widziałem bentley'a z rozsuwanym dachem,
może tylko w salonie samochodowym - powiedział Logan.
W rzeczywisto
ści nie widział go nawet tam. Nie było
salonów samochodowych w Garret i nie było też ani jednego
bentley'a w całym hrabstwie.
-
Wysoki Sądzie! Sprzeciw! - krzyknął Ross Perry,
przerywając Kriście przesłuchanie świadka, Elaine Bolger. -
Te pytania niczego nie wnoszą do sprawy!
Logan przyjrza
ł się Elaine, kiedy mnąc chusteczkę
wracała na miejsce. Krista odkryła wiele nieścisłości w
gwałtownych zarzutach, jakie Elaine czyniła mężowi.
Nie
źle! - pomyślał Logan. Drapieżna i agresywna pani
adwokat. Mimowolnie spojrzał w jej kierunku. Odwróciła
głowę i ich spojrzenia znowu spotkały się. Oczy kobiety miały
niecodzienny odcień błękitu...
- Sprzeciw oddalony -
usłyszał swój własny głos.
Ross zmarszczy
ł brwi, a Krista nie potrafiła ukryć swego
zadowolenia.
Logan szybko obrzuci
ł wzrokiem tę dwójkę. Zaczynał
tracić pewność siebie. Było to uczucie tyle nieprzyjemne, co
niecodzienne. Zwykle przek
onany był o słuszności swych de-
cyzji, ale teraz nie był pewien, czy obiektywnie decydował na
korzyść Kristy, czy też pod wpływem magicznej siły, jaka
miała ta kobieta.
Poczu
ł jej działanie już tego ranka przy pierwszym
spotkaniu w sądzie. Sędziowie Wright i Flynn wspomnieli mu
wprawdzie o jej zdolnościach, dochodach i imponującym
angielskim aucie, przemilczeli jednak fakt, że była młodą,
nadzwyczaj piękną kobietą, taką, jakie częściej widuje się na
ekranie niż w sali sądowej. Logan nie mógł powstrzymać się
od pa
trzenia na nią. Ciemne, puszyste włosy okalały szczupłą
twarzyczkę o kruchych i delikatnych rysach. Mlecznobiała
cera cudownie kontrastowała z niespotykanie ciemnym
kolorem włosów. Piękno szafirowych oczu podkreślały
klasycznie zarysowane brwi i długie, czarne rzęsy. Dla Lo-
gana nie była teraz agresywnym prawnikiem, była
uosobieniem piękna i wrażliwości.
Jeszcze raz obj
ął wzrokiem całą jej postać. Wrzosowy,
jedwabny kostium musiał kosztować wielokrotnie więcej niż
którykolwiek z jego garniturów. Bard
zo zgrabnie wyglądała w
tej wąskiej spódnicy, pod którą wyraźnie rysowały się
kształtne uda. Zauważył, że nogi miała długie i zgrabne o
delikatnych i szczupłych kostkach. Mogła mieć metr
siedemdziesiąt wzrostu, ale wydawała się znacznie niższa i
drobniejsza.
Logan by
ł zakłopotany swoją reakcją na widok tej
dziewczyny. Nie pamiętał już, kiedy jakakolwiek kobieta
zrobiła na nim takie wrażenie. Nigdy nie czuł nic podobnego
w stosun
ku do swej żony, Beverly, choć szczerze ją kochał.
Popatrzy
ł teraz na piękne, zmysłowe usta Kristy. Cały
jego wewnętrzny spokój został zburzony. Krista stała się dla
niego uosobieniem seksu i pożądania.
-
Wyrażam sprzeciw! - znowu krzyknął Perry.
Logan odchrz
ąknął. Krista spojrzała na niego z
niewinnością przykładnej pensjonarki i przeprosiła zebranych.
Żadna pensjonarka nie miałaby takiego ciała - poprawił się
w myślach. Musiał przyznać, że był nią zafascynowany, a
słuchając jej lub patrząc na nią, wyraźnie podniecony.
-
Wysoki Sądzie, proszę o pięć minut przerwy -
powiedział Ross.
Logan og
łosił przerwę, zastanawiając się, czy Ross
intuicyjnie nie wyczuł jego sympatii do strony przeciwnej.
Czuł narastające zmęczenie. Dzisiejsza rozprawa różniła się
znacznie od tych, które często prowadził w Garret. W swoim
mieście z powodzeniem zajmował się prawem rodzinnym.
Ceniono tam oryginalność jego rozwiązań i częste innowacje.
Tutaj jednak czuł znikomość swoich umiejętności. Tracił
kontrolę nad rozprawą. Krista wyraźnie zdobyła przewagę,
usuwając Rossa w cień. Logan, choć nie wiedział dlaczego,
zamierzał zakończyć proces wyrokiem na korzyść Kristy i jej
klienta.
Ona jest rzeczywi
ście rozbrajająco przebiegła - odkrył
słuszność stwierdzenia Candy Flynn - rzeczywiście trudno jej
się oprzeć.
W tym samym momencie postanowi
ł, że jednak się jej
prze
ciwstawi! Był rzeczywiście oszołomiony, ale nie tylko
Krista Conway. Cała sytuacja była niezwykle frapująca. Styl
życia Bolgerów zaskakiwał rozmachem, dochody sięgające
setek tysięcy dolarów, auta, antyki, coroczne wycieczki do
Europy. Zdumiewał go również dynamiczny i agresywny
sposób prowadzenia rozprawy przez adwokatów.
Nie powinien by
ł dać się oszołomić bogactwu
rozwodzących się Bolgerów i ich obrońców. Nieważne, kim
byli poza salą sądową, tutaj on miał władzę absolutną i
powinien ją właściwie wykorzystać. Spróbował osadzić tę
sprawę w realiach niewielkiego Garret i przeanalizować
wszystko według tamtejszych kryteriów. Wyobraził sobie, że
Bolgerowie są parą robotników z Garret mających na
wychowaniu trójkę dzieci. A dobro dzieci, które jego zdaniem
powin
ny mieć dom i obydwoje rodziców, było dla Logana
Moore'a najważniejsze.
Rozdzia
ł 2
Pi
ęć godzin później napięcie na sali sądowej sięgało
szczytu. Sędzia Logan Moore spędził dwie godziny w swoim
gabinecie analizując sprawę i gotów był już do wydania
wyr
oku. Krista poczuła znajome objawy zdenerwowania,
zsunęła się na brzeg krzesła i zamarła w oczekiwaniu.
-
Sąd odmawia rozwodu Elaine i Nedowi Bolgerom -
rozległ się gromki głos Logana. Na moment zapadła
przerażająca cisza. Adwokaci wymienili niepewne spojrzenia.
Krista wsta
ła powoli ze swego miejsca.
-
Przepraszam, czy... Czy mógłby Wysoki Sąd to
powtórzyć? - ośmieliła się poprosić.
-
Tak. Odmawia się przyznania rozwodu państwu
Bolgerom. Jednocześnie Sąd radzi im obydwojgu, aby
skorzystali z pomocy Porad
ni Małżeńskiej.
-
Poradnia Małżeńska? - Krista, Ross i Bolgerowie
patrzyli na Logana z niedowierzaniem.
-
To małżeństwo trwa już od dwunastu lat - rzekł
stanowczo Logan. -
Należy również wziąć pod uwagę trójkę
dzieci i wspólną, rodzinną firmę. Zważywszy na wszystkie te
oko
liczności, Sąd czuje się w obowiązku wystąpić z
propozycją pojednania między małżonkami.
Adwokaci nie potrafili ukry
ć swojego zdumienia.
-
Chciałbym przypomnieć, że propozycja polubownego
załatwienia sprawy powinna zostać wysunięta, nim podejmie
się jakiekolwiek czynności rozwodowe. Niestety, zwyczaj ten
dawno już tutaj został zaniechany.
- Pojednanie?! -
obłąkańczo wyszeptał Ned. - Nie mogę
żyć z Elaine, zabiję ją, jeśli ona nie zamorduje mnie pierwsza.
Krista, błagam, zrób coś!
Krista by
ła całkowicie zaskoczona usłyszanym przed
chwilą wyrokiem. Po raz pierwszy w jej karierze rozprawa
rozwodowa kończyła się taką decyzją sądu.
Bolgerowie patrzyli na s
ędziego, jak gdyby usłyszeli
wyrok śmierci. Krista powstała ze swego miejsca.
- Wysoki
Sądzie, wyrażam sprzeciw! Tej sprawy nie
można tak zakończyć - powiedziała. Nigdy dotąd nie zdarzyło
mu się, aby adwokat kwestionował wydany przez niego
wyrok.
Ta pi
ękna właścicielka błękitnego bentley'a była
denerwująco bezczelna.
-
Przykro mi, że nie zgadza się pani z moją decyzją, ale
nie jesteśmy w stanie nic zmienić! Wyrok ten nie podlega
apelacji -
dodał.
-
Ale my w Montgomery nie załatwiamy spraw w ten
sposób... -
chciała wyjaśnić, i nagle zdała sobie sprawę, że
popełniła nietakt. Niechcący wypomniała sędziemu, że
przyjechał tu z prowincjonalnej mieściny.
-
Jeśli już pani skończyła... dawać rady sądowi - proszę
pozwolić mi kontynuować - rzekł Logan z sarkazmem.
Zdenerwowana i poni
żona Krista wróciła na miejsce
odprowadzana wzrokiem wszystkich zebranych. Na sali
panowała cisza.
O Bo
że! Co ja zrobiłam!? - myślała Krista. Nigdy dotąd,
nie zdarzyło jej się stracić panowania w trakcie rozprawy. Co
stało się dzisiaj? Sędzia miał absolutną rację. Nie mogła
zmienić wyroku, choć tak bardzo się z nim nie zgadzała. Zaś
publiczne wygłaszanie swojego niezadowolenia było co
najmniej nierozsądne, jeśli nie zwyczajnie głupie.
Skompromitowa
ła się w oczach zebranych. Zasłużyła
sobie na to poniżenie, bo zachowała się jak nowicjuszka, a nie
doświadczony, renomowany adwokat.
S
ędzia Moore odczytywał właśnie Nedowi i Elaine Bolger
szczegóły swego postanowienia, ale Krista nie słyszała ani
słowa, analizowała swoje zachowanie. Zawsze starała się, aby
nie obrazić sędziego i w trakcie procesu nie wywoływać
niesnasek między prawnikami. Jej bezsilny protest przeciwko
decyzji Logana Moore'a był tym bardziej nieuzasadniony, że
w głębi duszy Krista podziwiała jego odwagę, z jaką wygłosił
tak szokujący w tych warunkach wyrok. Rozumiała też
motywy jego postępowania. Zapewne miał na względzie
dobro dzieci i prowadzoną przez Bolgerów firmę.
Jednocze
śnie zdawała sobie sprawę, że to pojednanie
mogło być dobrym rozwiązaniem jedynie w romansie. Była
miłośniczką takiej literatury, bo po dniu spędzonym w sądzie
pośród rozwodzących się małżeństw, lubiła czytać książki o
ludziach, którzy kochali się, żenili i żyli długo i szczęśliwie.
Nigdy nie mieszała jednak świata romansów z
rzeczywistością, dlatego musiała jeszcze raz przyznać, że
sędzia Moore popełnił błąd. W przypadku Bolgerów
polubo
wne załatwienie sprawy było całkowicie niemożliwe.
Żałowała tylko swojego nieopanowania.
-
Nie przejmuj się! - powiedział Ross, kiedy opuszczali
salę. - To tylko prowincjonalny sędzia. Nie zobaczymy go
więcej. Kiedy Bolgerowie ponownie wniosą pozew o rozwód,
już dawno go tu nie będzie.
-
Niestety, panie Perry, nigdzie stąd nie wyjeżdżam! -
usłyszeli za swoimi plecami głęboki głos sędziego.
Obydwoje gwa
łtownie odwrócili się w jego stronę. Ross
zaczerwienił się jak sztubak.
-
Będę zastępował sędziego Billa McCrory, który został
wysłany do Yale na stypendium. Przez rok będę zajmował
jego miejsce.
Rok! -
z przerażeniem pomyślała Krista. Wiadomo było na
pewno, że dzisiejsza sprzeczka zaważy na powodzeniu wielu
rozpraw. Sędzia Moore był do niej uprzedzony i trudno mu
będzie kiedykolwiek stanąć po jej stronie.
-
Chciałam pana przeprosić, panie Moore - powiedziała.
-
Naprawdę? - zapytał Logan, patrząc jej głęboko w oczy.
- Tak! -
potwierdziła. W jego głosie wyczuła nutkę
niechęci i wiedziała, że niełatwo go będzie zjednać. - Nie
mam nic na swoje wytłumaczenie, chyba tylko to, że byłam
zaskoczona wyrokiem.
Logan patrzy
ł na nią przenikliwie.
- Zaskoczona wyrokiem? -
Bo nie zakończył rozprawy
pani zwycięstwem - powtórzył z ironią.
Mimo nieskrywanej z
łośliwości tego pytania, Logan
łagodnie spoglądał na Kristę. Był nią zafascynowany. Zdawał
sobie sprawę z absurdalności tego uczucia. Nigdy nie lubił
bogatych i ekscentrycznych feministek. Miał czterdzieści lat,
był szanowanym i kompetentnym prawnikiem, wdowcem
sam
otnie wychowującym trójkę dzieci, miłośnikiem życia
rodzinnego i tradycji. W Garret miał narzeczoną. Nie byli
wprawdzie jeszcze zaręczeni, ale już planowali małżeństwo.
Zamierzali najpierw oswoić dzieci z myślą o ponownym
związku ojca, a potem ogłosić zaręczyny i pobrać się przed
końcem roku.
-
Nie robią na mnie wrażenia adwokackie sztuczki -
powiedział ostro. - Zamierzam przeciwdziałać zniszczeniu,
jakie sieje pani wśród małżeństw, które dałoby się jeszcze
uratować.
-
Ja ich nie niszczę! - zaprzeczyła Krista. - One są rozbite
na długo przed rozprawą i czasem rozwód jest najlepszym
rozwiązaniem.
-
Spodziewałem się, że pani to powie. Pani przecież robi
na tym majątek! - powiedział nie panując nad sobą.
Chcia
ła wyjaśnić, że zajęła się prawem rodzinnym, bo
j
eszcze na studiach odkryła, że ma ono wiele słabych stron.
Myślała, że jako specjalistka będzie mogła w przyszłości je
zreformować. Nie zamierzała jednak tłumaczyć się przed
sędzią Loganem, który już wyrobił sobie o niej niekorzystną
opinię i nie miał zamiaru jej zmienić.
-
Nie szukam sobie klientów, to oni do mnie przychodzą -
powiedziała zamiast tego. - Znam etykę zawodu prawnika i
wiem, że wymaga ona, by proponować pojednanie, nim
zacznie się postępowanie rozwodowe. Zawsze to robię. Jednak
w przypadku B
olgerów to nie miało szans powodzenia. Tych
ludzi łączy jedynie nienawiść.
-
Nienawiść jest bardzo silnym uczuciem - powiedział
Ross, który dotychczas tylko przysłuchiwał się rozmowie. -
Skoro Bolgerowie zdolni są do takiej pasji, może nie wszystko
jeszc
ze stracone. „Nienawiść jest bardzo silnym uczuciem".
Krista i Logan spojrzeli na siebie, jak gdyby te słowa miały
dla nich szczególne znaczenie.
-
Muszę państwa przeprosić - dodał Ross. - Mam teraz
ważne spotkanie, na które nie chciałbym się spóźnić.
-
W porządku, panie Perry - rzekł Logan wyraźnie
zmieszany. Znowu złapał się na tym, że myślał o Kriście.
Działo się z nim coś dziwnego w obecności tej kobiety.
- Ja... -
również jestem umówiona - szybko powiedziała
Krista. Ona także nie potrafiła ukryć swego zakłopotania i
unikała wzroku sędziego.
-
O, mamy windę - Ross wybawił ich z niezręcznej
sytuacji. Podążyła za nim w kierunku drzwi.
- Ach co za sprawa! -
westchnął Ross, kiedy zostali sami.
-
Najpierw Bolgerowie robią piekło. Potem okazuje się, że
s
ędzia jest zagorzałym przeciwnikiem rozwodów. Chciałbym,
żeby Candace Flynn mogła to zobaczyć! Dla niej rozwód to
sakrament.
Krista nie odpowiada
ła.
-
Pod nieobecność Bentona może nam się to jeszcze
niejednokrotnie zdarzyć - ciągnął Ross. - Wyobraź sobie, że
jeszcze raz czekasz, aż Logan Moore wygłosi wyrok.
Rozśmieszyłaś mnie do łez, wstając, żeby zaprotestować.
Logan o mało nie zabił cię spojrzeniem. To było świetne! -
chichotał.
Krista nie zwraca
ła na niego uwagi. Wciąż była pod
wrażeniem Logana. Nie mogła przestać o nim myśleć.
Wydawał jej się kimś, z kim warto by się zaprzyjaźnić. Gdyby
tylko nie zaprzepaściła wszystkiego w czasie dzisiejszej
rozprawy.
Dot
ąd prowadziła spokojne i przyjemne życie towarzyskie
-
przyjęcia, teatr, drogie restauracje. Jej związki z
mężczyznami były raczej przyjacielskie, oparte na
wzajemnym sza
cunku, pozbawione jednak większego
zaangażowania emocjonalnego. Nie dlatego, że Krista nie
pragnęła niczego głębszego, tylko nigdy dotąd nie spotkała
odpowiedniego partnera. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy
to kiedykolwiek się zdarzy, aż dzisiaj zjawił się Logan, ktoś
zadziwiająco odmienny od wszystkich dotąd poznanych
mężczyzn. Ktoś, o kim w dodatku nie mogła przestać myśleć.
P
óźnym popołudniem Krista prowadziła szafirowego
bentl
ey'a spokojnymi ulicami przedmieść Montgomery.
Wracała do swojego nowego domu, przy kupnie którego
pośredniczyła żona Rossa Perr'ego, właścicielka agencji
handlu nieruchomościami. W okolicy mieszkało dziewięciu
adwo
katów i trzech sędziów i dlatego Calla Perry żartowała,
że jest do osiedle prawników.
Krista zaparkowa
ła samochód przed domem, wysiadła i
rozejrzała się po ogrodzie. Nagle zauważyła na chodniku
jasnowłosą dziewczynkę na wrotkach.
-
Cześć Krissy! - krzyknęło dziecko.
- Witaj, Lauro! -
uśmiechnęła się Krista. - Jak się miewa
moja najlepsza przyjaciółka w okolicy?
-
Twoja jedyna przyjaciółka w okolicy - poprawiła ją
Laura.
Obydwie sprowadzi
ły się tutaj na początku września, trzy
tygodnie temu. Dziewczynka wędrowała wtedy po okolicy w
poszukiwaniu
nowych przyjaciół Pewnego dnia dotarła do
domu Kristy i została zaproszona na podwieczorek. Od tamtej
pory codziennie zjawiała się u swej dorosłej znajomej. Krista
wiedziała, że w okolicy nie ma jej rówieśników i dziecko
czuje się samotne. Lubiła dziewczynkę i poświęcała jej swój
wolny czas. Wkrótce łączyła je nić niecodziennej przyjaźni. I
tym razem Laura miała spędzić popołudnie u swej starszej
koleżanki.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! -
powiedziała Krista, gdy tylko znalazły się w domu, wręczając
dziewczynce kilka kolorowych pudełek.
-
Dziękuję, Krissy! Pamiętałaś?! - wyszeptała mile
zaskoczona Laura.
-
Czy mogłabym zapomnieć o urodzinach mojej jedynej
przyjaciółki? Zobacz, co jest w środku! Dziewczynce nie
trzeba było tego powtarzać. Szybko zdzierała papier i
otwierała kolejne pudełka.
- Barbie! I Ken, i Skipper! I papuga dla Barbie! I tyle
ubranek! Właśnie o tym marzyłam! Dziękuję!
Laura rzuci
ła się, by uściskać dobrą wróżkę, która spełniła
jej marzenia.
-
Ale skąd o tym wiedziałaś? - pytała. Oglądała teraz
wszystkie lalki i przymierzała im wciąż nowe kreacje.
Niebieskooki Tao, syjamski kot Kristy, z zainteresowaniem
obwąchiwał prezenty.
Krista sobie tylko znanymi sposobami dowiedzia
ła się nie
tylko o urodzinach Laury, ale także o tym, że dziewczynka
zamieszkała niedawno w sąsiedztwie ze swoim ojcem i
kilkuna
stoletnim bratem i siostrą. Wiedziała, że matka dzieci
zmarła, kiedy Laura miała pięć lat. Zorientowała się też, że
sympatia, jaką dziewczynka darzyła parę syjamskich kotów -
Inka i Tao -
wynikała z pragnienia własnego zwierzątka.
- Wiesz co? -
zaczęła Laura nie przerywając zabawy. -
Dostałam kartkę urodzinową od okropnej Amy Sue, ale
natychmiast ją podarłam i wyrzuciłam. Czy ten ptaszek nie
jest śliczny?
-
Śliczny! Ale dlaczego podarłaś kartkę od Amy? -
zainteresowała się Krista. Wiedziała już wcześniej, że Amy
Sue była narzeczoną taty, a raczej za taką się uważała.
Dzieci jej nie lubi
ły i robiły wszystko, by zniszczyć
związek ojca z tą kobietą.
-
To była najgłupsza kartka, jaką kiedykolwiek dostałam.
Na pierwszej stronie miała namalowaną ogromną, czerwoną
ósemkę - powiedziała Laura.
-
Ale ty właśnie skończyłaś dziewięć lat!? Dziewczynka
skinęła głową.
-
Mitch mówi, że to wariatka!
Mitch by
ł starszym bratem Laury. Krista poznała
rodzeństwo małej przyjaciółki, bo często przychodzili do niej,
żeby zabrać siostrę do domu.
-
Nie mów tak! Na pewno chciała dobrze - powiedziała.
-
Nie powiemy tacie o tej głupiej kartce. Tylko Denisa
wspomni, że Amy Sue mogłaby chociaż pamiętać o moich
urodzinach i przesłać mi życzenia - zaśmiała się szyderczo
Laura.
Czternastoletnia Denisa r
ównież nie znosiła znajomej ojca.
Krista zbyt długo miała do czynienia z rozwodami, wiedziała
więc, że taka nienawiść dzieci z poprzedniego małżeństwa
może rozbić każdy związek. Jej zdaniem, Amy Sue nie miała
żadnych szans jako przyszła żona ojca i macocha tej trójki.
Nied
ługo potem zjawiła się Denisa, żeby zabrać
siostrzyczkę na obiad.
-
Krissy, przyjdź wieczorem, będzie tort urodzinowy! -
prosiła Laura.
-
Jeśli twój tata nie będzie miał nic przeciwko temu -
obiecała Krista, odprowadzając dziewczęta do drzwi.
-
O! Na pewno nie będzie miał! Tort jest zawsze taki
wielki! -
zapewniała ją przyjaciółka.
-
W takim razie na pewno przyjdę!
Logan Moore sko
ńczył właśnie krojenie kurczaka i podał
półmisek synowi.
-
Jak minął dzień? - zapytał.
- Dobrze! -
odpowiedziały chórem dzieci.
-
Deniso, mogłabyś raz zrobić coś innego na obiad! - żalił
się Mitch. - Kurczak jest już trzeci raz w tym tygodniu. Jeśli
tak dalej będzie, niedługo wyrosną mi pióra i zacznę znosić
jajka.
-
Lubię kurczaki, bo łatwo je przygotować - powiedziała
Denisa.
-
Ja też lubię! - solidarnie przyznała Laura.
Ale tym razem nie zwraca
ła uwagi na to, co jadła. Zajęta
była zabawą lalkami, które dostała dziś w prezencie
urodzinowym.
-
Skąd to masz? - zainteresował się Logan.
-
To prezent od mojej przyjaciółki, Krissy -
odpowiedziała.
-
Dostałaś od niej to wszystko?. - pytał dalej ojciec.
S
łyszał już o koleżance córki, nie znał jednak jej
nazwiska. Nie po
znał także rodziców przyjaciółki, co okazało
się sporym niedopatrzeniem, zwłaszcza ze względu na drogie
pre
zenty, jakimi została obdarowana jego pociecha. Nie mógł
sobie wybaczyć, że nie zrobił dotąd niczego, by nawiązać
znajomość z opiekunami dziewczynki, z którą jego dziecko
spędzało całe niemal popołudnia. Odkąd osiedlił się w
Montgomery, nie miał ani chwili wolnego czasu. Jednak
obiecał sobie złożyć wizytę matce Krissy nazajutrz po
powrocie z sądu.
-
Wszystkim dzieciom smakowały babeczki, które Denisa
upiekła na moje urodziny - pochwaliła się Laura.
-
To świetnie! Podziękuj raz jeszcze siostrze! - ucieszył
się Logan.
Pami
ętał, jaką wagę przywiązywała jego żona, Beverly, do
uroczystości urodzinowych dzieci. Zawsze było małe
przyjęcie w szkole, duże w domu, mnóstwo prezentów i
wspaniały, urodzinowy tort własnoręcznie przez nią
dekorowany.
Niestety, Laura prawie tego nie zna
ła. Matka zaczęła
chorować, kiedy dziewczynka miała niespełna cztery lata, od
tej pory Denisa przygotowywała zawsze jej szkolne przyjęcia.
-
Dostałam takie śliczne prezenty od babci, od cioci
Donny i od cioci Tammy! To są moje najpiękniejsze urodziny!
-
cieszyło się dziecko.
Logan popatrzy
ł na córkę i coś ścisnęło go za gardło. Tak
bardzo podobna była do swej matki, której prawie wcale nie
pamiętała. Znowu bardzo chciał stworzyć dzieciom prawdzi-
wy dom, taki, jaki znał ze swego dzieciństwa. Chciał dla nich
matki, która zawsze byłaby w domu, czekała na ich powrót ze
szkoły i przygotowywała im dobre jedzenie. Kurczak trzy razy
w tygodniu
i pizza w pozostałe cztery dni, nie był to idealny
model żywienia rodziny. Potrzebował kobiety miłej i chętnie
zajmującej się domem, takiej jak Beverly. Osiem miesięcy
temu znalazł kogoś takiego...
-
Dostałaś coś od Amy Sue, Lauro? - zapytał Mitch.
D
źwięk imienia tej, o której właśnie myślał, wyrwał go z
zamyślenia.
- Nie! -
zaprzeczyła młodsza córka.
- Mog
łaby chociaż przysłać jej kartkę urodzinową -
powiedziała starsza siostra.
- Po co? Ona mnie nie cierpi! Nienawidzi nas wszystkich,
prócz taty! - w
yznała Laura.
- Wcale tak nie jest, kochanie! Tyle razy Amy Sue
mówiła wam, jak bardzo kocha całą waszą trójkę.
-
Mówi tylko to, co ty chcesz usłyszeć, tato - przerwał mu
Mitch.
- To nieprawda! -
wykrzyknął Logan.
Wydawa
ło mu się, że znalazł idealną kandydatkę na żonę i
matkę swoich dzieci, ale ona prawie natychmiast wzbudziła
ich nienawiść.
-
Przestańcie mówić o Amy Sue - wtrąciła Denisa. - Już
na sam dźwięk jej imienia robi mi się niedobrze. Dobrze, że
odkąd jesteśmy w Montgomery nie musimy jej widywać.
- Wiesz doskonale, Deniso,
że zdecydowałem się tutaj
pracować, bo chciałem dać sobie i Amy czas do namysłu. Nie
rozstaliśmy się na zawsze! - wyjaśnił ojciec.
-
Ale będziecie musieli! - mruknął Mitch.
Logan zignorowa
ł jego słowa. Przez chwilę przy stole
panowała cisza. Tylko Laura zaczęła nucić jakąś melodię.
-
Czy musisz zawsze śpiewać te obrzydliwe stare piosenki
-
denerwowała się Denisa.
-
Zostaw ją, ona nie zna się na muzyce!
- To stary utwór mojej ulubionej grupy Royal Teens -
rozpoznał Logan. - Niestety, nie mam tej płyty w mojej
kolekcji. Linda Payne zabrała ją, kiedy się rozstawaliśmy.
Próbowa
łem nawet kupić sobie nową, ale nie sposób ją
znaleźć. Gdzie to słyszałaś, Lauro? W radiu?
-
Nie! Słuchałam tego dziś u Krissy. Ona mówi, że to
bardzo
droga płyta i prawie nie do zdobycia, bo wszystkie
egzemplarze znalazły się w rękach kolekcjonerów.
Laura znowu zacz
ęła nucić. Przerwał jej dopiero dzwonek
do drzwi.
-
To Krissy! Zaprosiłam ją na tort urodzinowy, tatusiu!
-
Świetnie! Cieszę się, że o tym pomyślałaś: Nareszcie
będę miał okazję poznać twoją przyjaciółkę i jej mamę. -
Logan ruszył do drzwi w ślad za swoją córką.
-
Jej mamę? - Denisa popatrzyła na brata. - Krista nie
mieszka z rodzicami.
-
Ma za to najwspanialszy w świecie samochód -
rozmar
zył się Mitch. - Może teraz nim przyjechała?
-
Co ty! Przecież mieszka tak blisko! Obydwoje pobiegli
na spotkanie sąsiadki.
Rozdzia
ł 3
-
Cześć Krissy! - wykrzyknęła Laura.
-
Przyjechałaś samochodem? - zapytał Mitch z nadzieją w
głosie. - Masz świetne buty! - zauważyła Denisa.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji urodzin,
Lauro -
powiedziała Krista i znieruchomiała.
W drzwiach z tr
ójką znajomych dzieciaków stał sędzia
Logan Moore. Tak, ten wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, ten
sam, który był właśnie sprawcą jej dzisiejszego
niepowodzenia w sprawie Bolger przeciwko Bolgerowi.
Wyglądał zupełnie inaczej, ubrany w wytarte dżinsy i
bawełnianą koszulę z podwiniętymi do łokcia rękawami, a
jednak tak samo silny, władczy i niewiarygodnie męski.
Dopiero teraz Krista u
świadomiła sobie, że on i jej mała
przyjaciółka nosili to samo nazwisko. Ale kto by
przypuszczał, że są spokrewnieni? A jednak. Sędzia był ojcem
Laury.
Patrzyli na siebie zaskoczeni. Krista pierwsza przerwa
ła
niezręczne milczenie.
- Dobry wieczór, panie Moore!
Logan nie m
ógł ukryć zmieszania. Krista Conway w jego
domu? Zna jego dzieci i one ją znają?!
-
Czy pani jest mamą małej Krissy? - zapytał. Ubrana
była drogo i elegancko, wyglądała tak atrakcyjnie i młodo, że
wydawało się nieprawdopodobne, by mogła być czyjąkolwiek
matką. Była chyba jednak mężatką i miała dziecko.
-
Mała Krissy? - powtórzyła zdziwiona Krista.
- To ty! -
zaśmiała się Denisa. - Tata myślał, że jesteś w
wieku Laury.
-
Niezupełnie! - zażartował Mitch.
-
Rzeczywiście sądziłem, że przyjaciółka Laury, to jakaś
dziewczynka z sąsiedztwa - tłumaczył się Logan.
Wydawa
ło mu się niemożliwe, aby ta agresywna
prawniczka umiała zyskać sobie sympatię jego córki.
Zastanawiał się też, jak wytłumaczyć przyjaźń dorosłej
kobiety z dziewięcioletnim dzieckiem? Chyba, że Krista
nawiązała znajomość z Laurą, wiedząc, kto jest jej ojcem.
Krista odgad
ła jego myśli.
-
Nie musi się pan obawiać, panie Moore. Jestem tu
zupełnie przypadkiem. Nie miałam pojęcia, że tatuś Laury, to
właśnie pan.
By
ła to prawda. O ojcu zaprzyjaźnionej trójki wiedziała
jedynie, że spotyka się z jakąś kobietą, o której dzieci mówiły:
„okropna Amy Sue".
-
Zacznijmy wreszcie jeść ten tort - uratowała sytuację
Laura.
Dziewczynka od roku zdmuchn
ęła wszystkie dziewięć
świeczek, wetkniętych w ciasto, na którym wypisane były
urodzinowe życzenia.
Przez ca
ły czas Krista czuła na sobie spojrzenie Logana.
Spoglądał na nią nieufnie. Była intruzem w jego domu.
Podejrzewał ją nawet o to, że zdobyła sympatię dziewczynki,
by w ten sposób d
oprowadzić do zgody z jej ojcem.
Świadomość ta krępowała ją i złościła zarazem; Wiedziała, że
ten mężczyzna najchętniej przyjmowałby tu teraz tę „okropną
Amy", kimkolwiek ona była.
Postanowi
ła nie zwracać na niego uwagi i zajęła się
dziećmi. Uwielbiała całą trójkę, chociaż nie mogła sobie
wyobrazić, że wychowywał ich surowy sędzia Moore.
Mitch mia
ł blisko metr osiemdziesiąt wzrostu i był
przeraźliwie chudy. Miał ciemne włosy i oczy, jak jego ojciec,
i mimo chłopięcego jeszcze wyglądu łudząco podobny był do
niego. Natomiast Denisa była szczupła, drobna, bardzo ładna,
z długimi do ramion ciemnymi włosami. Najmłodsza zaś
Laura była prześliczna, jasnowłosa, o dużych, brązowych
oczach. Ponadto okazała się wyjątkowo szczera i
przyjacielska.
-
Tatusiu! Krista jest prawnikiem, wiesz?
-
poinformowała Denisa.
-
Wiem! Poznaliśmy się dziś rano w sądzie.
-
Naprawdę?! Jak to było? - zainteresował się Mitch.
- Bardzo dobre pytanie -
Krista zwróciła się do Logana.
Miała ochotę poprzekomarzać się z nim trochę. - Jak to było,
Wysoki Sądzie?
- Rozbroili
śmy wrogów i chyba uratowaliśmy jedno
małżeństwo.
-
Zapewne nie ma pan na myśli Bolgerów. Oni przestali
być małżeństwem, nim jeszcze Ross Perry i ja wzięliśmy ich
sprawę w, swoje ręce.
Znudzona rozmow
ą dorosłych Laura znowu zaczęła nucić.
- O, nie! Ona znów zaczyna!
- To jest jeden z zapomnianych przebojów nagranych
przez Kalin Twins.
-
Czyżby pan był wielbicielem starego rock and rolla? -
zapytała Krista. - Tak jak mój brat - dodała w myśli.
-
Rzeczywiście nim jestem. Kolekcjonuję płyty wydane w
latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, zanim nasz rynek
został zalany przez brytyjską tandetę.
-
Zupełnie jakbym słyszała mojego brata! - powiedziała
Krista.
-
Przy tej piosence uczyłem się tańczyć „cza - czę" -
przypomniał sobie Logan.
-
Tańczyłeś „cza - czę", tato? Ale wstyd! - skomentowała
Denisa.
-
Pamiętasz jak tata uczył nas tańczyć? - wtrącił Mitch. -
Jak to się nazywało?
-
Nie pamiętam, ale to było coś równie głupiego i
staromodnego, jak „cza - cza".
-
To był twist - pomógł im Logan. - To był twist,
dzieciaki!
-
Mój brat uczył mnie tego kiedyś - powiedziała Krista. -
Prawie zdarł przy tym płytę Fabianów.
-
Czyją płytę? Jaki to zespół? Krista uśmiechnęła się do
Logana.
-
Ta dzisiejsza młodzież nie ma pojęcia o historii muzyki
-
zażartowała.
-
Pani również jest za młoda, żeby coś wiedzieć o
Fabianach i muzyce lat sześćdziesiątych - odpowiedział.
Im bardziej wydawa
ła mu się pociągająca, tym bardziej
chciał przekonać samego siebie, że nie był nią
zainteresowany. Nie jest w moim typie -
mówił do siebie.
- A jednak wiem! -
podjęła Krista. - To zasługa mojego
brata. Zawsze mi imponował. Od niego nauczyłam się
wszystkich starych piosenek i tańców, kiedy byłam jeszcze w
szkole podstawowej.
Przes
łała Loganowi uśmiech. Zdawało jej się, że pierwsze
lody zostały przełamane. Bardzo chciała zatrzeć złe wrażenie,
jakie zrobiła na nim przy porannym spotkaniu w sądzie.
-
Naprawdę umiesz tańczyć twista? - zapytał ją Mitch.
-
Chcesz, żebym cię nauczyła? Może wasz tata nie
pamięta tego zbyt dobrze? - rzuciła Loganowi zuchwałe
spojrzenie.
-
Ja nie pamiętam twista? - powtórzył. - Tańczyliśmy go z
Lindą Payne w każdą sobotę w klubie młodzieżowym.
-
Tato! Pokażcie nam, jak to się robi, Krista i ty! -
poprosiła Denisa.
- Powiedzia
łaś przecież, że to staromodne, jak cza - cza -
przypomniał jej ojciec.
-
Ale bardzo chciałabym zobaczyć, jak to tańczycie. Mam
ochotę pośmiać się trochę!
-
Pośmiać się? - rzekł Logan wstając od stołu. - Moje
drogie dziecko, zaręczam ci, że twist tak ci się spodoba, że
zaraz zaczniesz błagać, żebyśmy cię go nauczyli!
Odwr
ócił się w stronę Kristy uśmiechnięty, prawie
szczęśliwy. Zapomniał, że nie była w jego typie.
-
Zatańczymy, żeby pokazać im, ile stracili, rodząc się tak
późno?
- Musimy! -
uśmiechnęła się Krista.
Przeszli wi
ęc do salonu i Logan zaczął przerzucać
zakurzone okładki płyt w poszukiwaniu właściwej muzyki.
Pomagała mu, zachwycając się jego kolekcją, która zawierała
wszystkie ulubione płyty jej brata. Była to największa
płytoteka, jaką Krista kiedykolwiek widziała.
Wybrali wreszcie kilka utworów, a kiedy zaczynali
tańczyć, Logan ośmielił się nawet zażartować
- Zobaczymy, czy jest pani tak sprawna w nogach, jak w
języku, pani adwokat.
Pocz
ątkowo mieli trudności z przypomnieniem sobie
wszystkich kroków, ale potem po
ruszali się tak, jakby przez
całe życie tańczyli tylko ze sobą. Mitch, Denisa i Laura
najpierw obserwowali ich, żartując ze wszystkich potknięć i z
samego tańca. Potem przyłączyli się do dorosłych i w lot
uczyli się nieskomplikowanych kroków. Nim zorientowali się
minęła godzina od momentu, kiedy zaczęli się bawić.
Krista znalaz
ła w kolekcji płyt Logana kilka starych
przebojów, przy których można było tańczyć cza - czę i
próbowała nauczyć dzieci tego tańca. Logan, który chętnie jej
w tym poma
gał, zamęczał starszą córkę niezliczonymi
obrotami i wymyślnymi figurami.
-
Dobrze, że cza - cza przestała być modna! - powiedziała
i zrezygnowana rzuciła się na kanapę. - Nie mogłabym
pokazać się w towarzystwie, bo nigdy bym tego nie nauczyła
si
ę. Ale może będę miała więcej szczęścia w fokstrocie.
-
Czy mogę prosić panią adwokat? - żartował Logan. -
Damy dzieciakom jeszcze jedną lekcję!
Znowu znale
źli się na środku salonu, który od dłuższego
czasu służył im za parkiet. Logan trzymając Kristę w
ramionach znowu zapomniał kim była i dlaczego był do niej
uprze
dzony. Czuł się doskonale w jej towarzystwie.
W tym czasie Mitch znalaz
ł w kolekcji ojca jeden z
największych przebojów lat sześćdziesiątych. Był to
nastrojowy utwór kojarzący się Loganowi z potańcówkami w
szkole średniej.
-
No i co? Nie wiecie jak się tańczy wolne kawałki? -
zapytał Mitch, który zauważył chwilowe zmieszanie
obydwojga dorosłych.
-
Wtedy nie tańczyło się wolnych kawałków. Puść jeszcze
raz cza -
czę - rzuciła Denisa. Wesoła paplanina dzieci
uczyniła sytuację mniej niezręczną. Mógł bez zażenowania
objąć
Krist
ę i przytulić do siebie.
-
To właśnie nasze pokolenie odkryło wolne tańce. To
także musimy im pokazać - powiedział do swojej partnerki.
Po
łożyła rękę na jego ramieniu, zgadzając się na jeszcze
jeden pokaz. Tego wieczoru bawiła się świetnie. Słuchała
zapomnianych przebojów, przypominała sobie stare tańce i
żartowała z dziećmi Nie czuła się już jak intruz w tym domu i
nie myślała o swoim porannym niepowodzeniu w sądzie.
Objął ją mocniej, kiedy potknęła się lekko i spojrzał jej
głęboko w oczy. Była taka pogodna i żywa. Od dawna on i
dzieci nie śmiali się tak szczerze i nie bawili tak dobrze, jak
dziś wieczór. Wiedział, że było to jej zasługą. Odkrył, że jej
obecność była w tym domu bardzo potrzebna, a bliskość
podniecająca.
Krista nagle zapragn
ęła znaleźć się w ramionach Logana.
Chciała położyć dłonie na jego szyi, zanurzyć palce w gęstych
włosach i oprzeć głowę na jego piersi. On jednak unikał
zbliżenia. Bał się, że nie potrafiłby opanować przemożnego
pragnienia, by ją pocałować, by dotknąć wargami jej skóry,
gdyby przysunęła się bliżej choćby o milimetr.
Dzi
ś rano, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, był nią
zafascynowany. Teraz czas spędzony w jej towarzystwie
zmienił tę fascynację w głębsze i poważniejsze uczucie.
Musiał jednak panować nad sobą, świadomy obecności dzieci,
które ani na moment nie spuszczały z nich oka.
- Telefon! -
krzyknęła nagle Laura i rzuciła się w stronę
kuchni, żeby go odebrać.
-
Ja odbiorę! - prześcignęła ją Denisa.
- To chyba do mnie! -
Mitch popędził za nimi do drzwi.
-
To także różni nas od młodszego pokolenia -
uśmiechnęła się Krista. - Oni ścigają się, żeby podnieść
słuchawkę, podczas gdy mnie nawet nie chce się podejść do
telefonu.
Laura wr
óciła na moment do salonu, chichocząc
wyłączyła światło i zniknęła z powrotem za drzwiami.
Nieoczekiwanie Krista i Logan zostali sami. Przestali
ta
ńczyć, choć muzyka ze starej płyty rozbrzmiewała
nieprzerwanie. Stali na środku mrocznego pokoju, objęci,
wpatrzeni w siebie.
Krista poczu
ła zażenowanie. Sytuacja została śmiesznie
zaaranżowana przez dzieci.
- Ach, te dzieciaki! -
zaczęła się śmiać nieopanowanie.
-
Przepraszam! Zwykle zachowują się znacznie lepiej. Nie
wiem, co im się dzisiaj stało. Jeszcze raz przepraszam - rzekł
Logan, zapalając wszystkie światła.
-
Proszę się na nich nie złościć. Nic się przecież nie stało -
zapewniła go Krista. Jego zmieszanie pozwoliło jej odzyskać
swobodę. Poczuła się panią sytuacji i postanowiła
wykorzysta
ć swą przewagę.
- T
o nawet zabawne, że dzieci zachowują się w ten
sposób w stosunku do mnie, po tym jak ostro przeciwstawiły
się Amy Sue.
Logan by
ł zszokowany.
-
Słyszała pani o Amy Sue? - udało mu się wykrztusić.
-
Dzieciaki mi o niej wspominały - powiedziała.
Reakcja Logana na te s
łowa wywołała jej uśmiech. Był
przerażony jak wyrostek, u którego matka odkryła stosy
czasopism dla dziewcząt. - Co pani o niej powiedzieli? -
zapytał.
-
Na pewno to samo, co mówią panu!
-
Amy Sue jest porządną, miłą i dobrze wychowaną
młodą damą.
-
O, tego mi dzieci nie mówiły!
Jej wyzywaj
ący uśmiech doprowadzał go do pasji.
Wyraźnie bawiła się jego kosztem.
- Amy jest cudowna!
Krista pami
ętała, jak Denisa opisywała przyjaciółkę jej
ojca. Duży biust, talia jak u osy, długie blond włosy i
ob
rzydliwie sztuczny uśmiech. Zupełnie, jak Barbie.
-
Słyszałam, że jest bardzo atrakcyjna - powiedziała
głośno. Dla kogoś, kto lubi lalki Barbie i nienaturalne
uśmiechy - dodała w myśli.
-
Naprawdę nie wiem, dlaczego dzieci ją tak
znienawidziły.
Logan podszed
ł do okna i ciągnął swoje zwierzenia
patrząc w ciemność. - Lubi rodzinę, jest spokojna, bez
aspiracji do robienia kariery. Chciałaby rzucić pracę
stenotypistki w sądzie, jak tylko wyjdzie za mnie za mąż.
Wtedy zajęłaby się domem i rodziną. Nie wróciłaby już do
pracy zawodowej.
-
To nawet wygodne! Być na czyimś utrzymaniu!
-
Czy chce pani przez to powiedzieć, że Amy wychodzi
za mnie dla pieniędzy?
-
Nie! Wcale o niej nie myślałam. Powiedziałam tu
zupełnie bez zastanowienia. Tyle razy zdarzyło mi się
p
rowadzić sprawy rozwodowe, gdzie małżeństwo rozpadło się
z powodu żony, która nie miała własnych zainteresowań i
swojego życia. Od dnia ślubu zajmowała się tylko domem, a
mąż wkrótce był nią rozczarowany i znudzony. Zwykle w
takich przypad
kach małżonek jest inteligentny, popularny,
osiąga sukcesy w pracy, zupełnie tak jak pan.
-
Zdaje się, że wie pani o mnie więcej niż ja sam -
powiedział z ironią. - Nie mam pojęcia, czego oczekuję od
kobiety, więc jak mogę się nią rozczarować?
-
Sądzę, że to czego spodziewa się pan po towarzyszce
życia niekoniecznie jest tym, czego pan potrzebuje.
- Wiem jedno! Kobieta powinna przede wszystkim
zajmować się domem, być kochającą i czułą żoną, a potem
dopiero myśleć o karierze zawodowej.
-
A czy nie może robić jednego i drugiego jednocześnie?
Można to przecież pogodzić.
- Jest pani ambitna, agresywna i energiczna. Ma pani
dochody przewyższające zarobki niektórych mężczyzn.
-
Zabrzmiało to jak oskarżenie! - powiedziała sucho
Krista.
-
W pani przypadku praca usunęłaby wszystko inne na
dalszy plan -
ciągnął Logan. - Kariera wydaje się być rzeczą
najważniejszą w pani życiu. Czy dlatego dotąd nie wyszła
pani za mąż?
-
Mało jest mężczyzn, którzy chcieliby mieć za żonę
agresywną prawniczkę zarabiającą znacznie więcej niż oni
sami. Ja zaś nie szukam usilnie męża. Poluję za to na
niedoświadczonych mężczyzn, takich jak pan - zadrwiła.
-
Niedoświadczonych, jak ja? Pani chyba żartuje. Byłem
żonaty przez blisko dwadzieścia lat i jestem ojcem trójki
dzieci.
- A jednak nie ma pan na
jmniejszego doświadczenia z
kobietami, jeśli ocenia je pan tak jednostronnie, jak mnie albo
Amy Sue. Wydaje się panu, że pierwsze wrażenie wystarczy,
by jednoznacznie kogoś określić.
-
Trudno z panią sprzeczać się.
-
Uwielbiam zawsze mieć rację! To specyfika mojego
zawodu.
Logan wiedzia
ł, że drwiła z siebie, próbując go w ten
sposób rozśmieszyć. Pamiętał, jak uśmiechała się w sądzie,
grzecznie i układnie, i tylko szatański błysk w oczach zdradzał
jej prawdziwe rozbawienie... We wszystkim, co robiła, była
zawsze odrobina humoru. Dzięki temu wydawała się
sympatyczna niezależnie od tego, co mówiła i jak daleko
posuwała się. Inni ludzie podobnym zachowaniem mogli
wywołać gniew lub niechęć. Ona jednak potrafiła wyrazić
dokładnie to, co chciała, nie będąc posądzana o podłość czy
złośliwość. Obiecał sobie, że ani na moment nie będzie ulegał
czarowi tej dziewczyny. Musiał jej się przeciwstawić.
-
Kobieta, taka jak pani, nie jest w stanie zrozumieć, ile
zalet może mieć dla mężczyzny ktoś w rodzaju mojej Amy.
Ona j
est taka młoda i świeża. Niedługo skończy dwadzieścia
dwa lata i nikogo jeszcze przede mną nie miała.
-
Dwadzieścia dwa lata? - powtórzyła zdziwiona Krista i
szybko się odwróciła.
-
Pani się ze mnie śmieje!
-
Nie, ależ skąd!
- O, tak! Jestem tego pewien!
-
Czy sądzi pan, że zwariowałam, żeby śmiać się z
człowieka, który decyduje w sądzie o powodzeniu moich
spraw?
-
Nie śmieje się pani teraz ze swego przełożonego,
sędziego Moore'a, tylko z sąsiada, Logana Moore'a, ojca trójki
pani przyjaciół! - zdenerwowany chwycił ją za ramiona i
przyciągnął do siebie tak, by musiała spojrzeć mu w twarz.
-
Chyba właśnie tak jest! - przyznała i spoważniała nagle.
- Przepraszam.
Logan zacisn
ął palce na jej szczupłych ramionach. Nie
miał ochoty uwalniać jej teraz, kiedy była tak blisko i czuł jej
drobną, smukłą figurkę tuż przy swojej piersi. Wydawała mu
się taka krucha i delikatna.
-
Próbowałam sobie tylko wyobrazić, co mężczyzna w
pana wieku i z pańskim... doświadczeniem może mieć
wspólnego z dwudziestoletnią, niewinną dziewczyną, która
należy bardziej do pokolenia pańskich dzieci. Przy takiej
różnicy wieku trudno chyba znaleźć wspólny temat -
roześmiała się rozbrajająco.
Logan skrzywi
ł się na tę uwagę. Był bardzo wrażliwy na
komentarze dotyczące wieku jego narzeczonej. Wspólne
upodobania również należały do drażliwych kwestii, odkąd
uznał, że u przyszłej żony wystarczy mu zainteresowanie
domem i chęć poświęcenia mu się całkowicie.
-
Musiał pan być już w szkole, kiedy się urodziła -
ciągnęła Krista.
- To nie pani interes! -
warknął gniewnie. Denerwowała
go ta ciekawska i uparta osóbka.
-
Interesuję się małżeństwem z racji mego zawodu -
podjęła niezmieszana. - Ciekawi mnie, co zbliża ludzi do
siebie, co sprawia, że chcą być razem i również to, co jest
powodem rozstani
a po jakimś czasie. Wydaje mi się, że
odgadłam, co łączy pana i Amy Sue. Pan chce mieć w domu
żonę, a ona chce wyjść za mąż, po to by porzucić pracę.
-
I mieć zapewnione utrzymanie, prawda? - zezłościł się
Logan.
-
Tego nie powiedziałam!
-
Ale to miała pani na myśli!
-
Sprzeciw, Wysoki Sądzie! To już mocno naciągana
interpretacja.
Z trudem powstrzyma
ł śmiech. Znowu z niego drwiła ta
niebieskooka czarownica. Musiał jej przyznać, że potrafiła
zawsze wybrnąć z każdej sytuacji.
-
A teraz zastanówmy się, jakie szanse przetrwania ma
pański związek z dwudziestoletnią dziewczyną - bawiła się
dalej Krista.
Po co to robi
ła? - zastanawiała się sama. Flirtowała z tym
mężczyzną, co zupełnie do niej nie pasowało. Lubiła jasne i
jednoznaczne sytuacje, nienawidziła aluzji i podtekstów.
Czu
ła się w jego uścisku krucha i słaba. Może dlatego
właśnie już od kilku minut grała małą flirciarkę. Oddalona od
niego tylko o centymetry, bardziej niż zwykle zdawała sobie
sprawę ze swojej atrakcyjności. Nigdy jeszcze nie wydawała
si
ę sobie tak kobieca i pociągająca.
-
Dobrze więc, niech mi pani powie, czy mój związek z
Amy ma jakieś szanse powodzenia? - zadrwił i pochylił się
nad nią wyczekująco.
-
Nie mam pojęcia, jakie są gwarancje trwałości takiego
małżeństwa. Dwoje ludzi musi coś łączyć, żeby byli ze sobą
szczęśliwi. Jeśli nie są to wspólne zainteresowania, to może
seks? Ale w tym przypadku to też chyba nie wchodzi w
rachubę. Gdybyście czuli do siebie pociąg fizyczny, to nie
bylibyście teraz oddaleni od siebie o setki kilometrów.
Logan by
ł zdruzgotany. Krista raz jeszcze odkryła prawdę,
której dotąd sam nie był świadom. Nim ją spotkał, nie
wiedział nawet, że jakakolwiek kobieta zdolna jest wzbudzić
w nim takie pożądanie. Całował Amy wielokrotnie, ale nie
pragnął niczego więcej. Szanował jej niewinność i nie
oczekiwał niczego, prócz czułej reakcji na swoje pocałunki.
Teraz Krista uświadomiła mu to wszystko i fakt, że słowa te
padły z jej ust doprowadzał go do pasji.
-
Co taka bezduszna i pyskata prawniczka może w ogóle
wiedzieć o czułości? Podejrzewam, że nic! - wybuchnął.
- Nic?! -
odparła rozbrajająco.
Stali teraz tak blisko siebie,
że ciała ich stykały się ze
sobą. Jego usta oddalone tylko o milimetry od jej pełnych,
wilgotnych warg poruszały się jakby w bezgłośnym szepcie.
-
Pokaż mi, co o tym wiesz! - wyszeptał. Krista zadrżała.
- Logan! -
usłyszała swój głos, zupełnie zmieniony,
wibrujący i delikatny. Poczuła mocne bicie serca i
obezwładniająca fala ciepła spłynęła po jej ciele. Wiedziała
tylko, że on chciał ją pocałować i bardzo tego pragnęła.
- Krista! -
szepnął, po raz pierwszy używając jej imienia.
Zabrzmiało to jak pieszczota. Ich usta połączyły się. Krista
przymknęła oczy, zarzuciła mu ramiona na szyję i wsparła się
ca
łym ciałem na jego silnej, męskiej piersi. Objął ją
mocniej, kiedy złączyli się w szalonym pocałunku. Czuła
ciepło pieszczących ją dłoni.
Wsun
ęła rękę pod jego koszulę. Poczuła pod palcami
wilgotną i gładką skórę muskularnej piersi. Był taki wysoki,
silny i władczy. Wiedziała, że w tym momencie zrobi
wszystko, czego zażądałby ten mężczyzna.
Usta jego sun
ęły teraz po jej szyi. Ich dotyk był
najrozkoszniejszą pieszczotą. Nigdy nie pragnęła nikogo tak,
jak teraz Logana. Postanowiła jednak oprzeć się temu
nierozsądnemu pragnieniu i z determinacją wysunęła się z
jego objęć.
Stali naprzeciw siebie, oddychaj
ąc ciężko. Patrzyli sobie
głęboko w oczy, wciąż jeszcze pod wrażeniem tego, co tak
nieoczekiwanie między nimi zaszło.
Krista dr
żała z emocji. Zdawała sobie sprawę z otchłani,
jaka dzieliła ich dwoje i z absurdalności uczuć, jakie dla niego
żywiła. Ich zdania różniły się nie tylko w kwestiach zawodo-
wych, o czym miała już okazję się przekonać. Pracowali
razem i od momentu spotkania byli skłóceni. Nie akceptował
jej ani jako kobiety, ani jako prawnika. Widzia
ł w niej żądną
pieniędzy i popularności karierowiczkę, niezdolną do
jakiegokolwiek uczucia. Być może nawet przez chwilę jej
pragnął, ale nie chciał tego okazać. Nie chciał jej nawet
polubić!
Logan wci
ąż nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, jakie
zrobił na nim ten pocałunek. Był niepowtarzalny, najbardziej
zmysłowy i płomienny ze wszystkich znanych mu dotąd.
Krista okazała się taka delikatna, a jednocześnie pełna pasji.
Niestety, nie była odpowiednią kobietą dla niego. Wspólne
miejsce pracy, różne upodobania i opinie, odmienny styl życia
-
wszystko to utrudniało jakiekolwiek zbliżenie.
Krista bezskutecznie stara
ła się znaleźć dowcipny
komentarz, który wybawiłby ich z niezręcznej sytuacji. Nic
jednak nie przychodziło jej do głowy. Trudno byłoby obrócić
w żart to, co się przed chwilą stało. Zarumieniła się jak
pensjonarka. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co
powiedzieć.
-
Chyba już pójdę - odezwała się wreszcie z trudem.
-
Szkoda, że nam się to zdarzyło, kiedy dzieci są tuż obok,
za ścianą. - On również odzyskiwał równowagę.
Jego uwaga o dzieciach wyra
źnie ją zdenerwowała. Nie
miał dla niej ani odrobiny szacunku, ani czułych słówek, nie
było tu nawet udawanej troski czy sympatii. Chciał tylko
wykorzystać jej słabość i miał doskonałą okazję. Tylko
obecność dzieci go powstrzymywała. Krista czuła się
rozgoryczona.
-
Obecność dzieci nie ma tu nic do rzeczy! Nic więcej i
tak by się nie zdarzyło. To było nieporozumienie!
-
To krzywoprzysięstwo, pani adwokat! Dobrze, że nie
zeznaje pani pod przysięgą.
- Pan p
rzestał mnie interesować. Czy chciałabym mieć
coś wspólnego z mężczyzną, któremu podobają się głupiutkie,
niedoświadczone blondynki?
-
Świetnie powiedziane! - Logan miał ochotę wziąć ją na
kolano i wymierzyć jej porządnego klapsa.
Krista natychmiast to wyczu
ła. Ruszyła szybko do drzwi.
W hallu spotkała Mitcha, Denisę i Laurę wracających właśnie
do salonu.
-
Wychodzisz już, Krista? - zapytała Denisa z
rozczarowaniem w głosie.
-
Muszę, kochanie! Zrobiło się późno, a ja jutro wcześnie
wstaję - tłumaczyła się.
- Kto rano wstaje... -
próbował żartować Logan.
Do
łączył do odprowadzających ją dzieciaków i stał teraz
tuż za jej plecami. Krista machinalnie odsunęła się od niego o
krok.
-
Kto dzwonił? - przypomniał sobie Logan.
Tr
ójka młodych Moore'ów wymieniła porozumiewawcze
spojrzenia.
- Nikt! -
odpowiedziała Denisa.
-
Jak to nikt? To była pomyłka? - zainteresował się ojciec.
- Chyba tak! -
zakończył sprawę Mitch.
Mitch, Denisa i Laura za
śmiali się łobuzersko. Krista
szybko odkryła prawdę. Nigdy nie dawała się oszukać swoim
klientom, którzy próbowali coś przed nią ukryć. Założyłaby
się o swojego pięknego bentley'a, że ten kto dzwonił pod zły
numer, to nie był nikt inny, jak tylko kontrowersyjna Amy Sue
Archer. Ale co j
ą obchodziło, że dzieci Logana i ich przyszła
ma
cocha prowadzili ze sobą wojnę i młodym spiskowcom
udało się właśnie wygrać bitwę. Z całej duszy życzyła im
powodzenia w tej walce.
- Dobranoc dzieciaki! -
pożegnała się. - Dzięki za tort. Sto
lat, mała solenizantko! - Dziękuję, Krissy! - Laura rzuciła się
jej na szyję.
Krista przytuli
ła ją do siebie. Przez cały czas czuła na
sobie spojrzenie Logana. Na pewno nie zyskała nic w jego
oczach z racji tego, że tak łatwo zdobyła sobie przyjaźń Laury.
Jej samej nato
miast sprawiało to ogromną radość, o czym
dziewczynka zdawała się doskonale wiedzieć.
-
Wiesz Krista, odprowadzę cię do domu! - zaofiarował
się Mitch.
-
Dzięki Mitch, ale poradzę sobie sama!
-
Nie powinnaś chodzić sama w nocy - pouczała ją
Denisa. -
Nam nie wolno było tego robić, nawet w Garret.
Znowu zadzwoni
ł telefon. Laura pobiegła go odebrać.
-
Mitch, to do ciebie! Jakiś Jason!
-
Jason Danvers. Poczekaj Krista, za minutkę wracam i
idę z tobą! - krzyczał Mitch, biegnąc do telefonu.
-
To bardzo miło z jego strony, ale naprawdę nic mi się
nie stanie.
-
Niech pani poczeka. Dzieci mają rację! Kobiety nie
powinny chodzić same nocą - powiedział Logan i ruszył za
nią.
-
Proszę się mną nie przejmować, panie sędzio! Nie
sądzę, aby ktoś był tak nieostrożny, żeby mnie zaatakować.
Jedno spojrzenie na mnie wystarczy, by potencjalny napastnik
zaczął się trząść ze strachu.
-
Pani jest nieostrożna! - powiedział, chwytając ją za
nadgarstek. - I uparta! -
dodał.
-
Mój dom jest tuż za rogiem i nie chcę, żeby pan...
-
Nie zawsze chce się tego, czego się naprawdę potrzebuje
-
sparafrazował jej wcześniejsze stwierdzenie. - Chodźmy!
-
Za rogiem skręcamy w lewo, czy w prawo?
- Nie! Idziemy prosto! -
skapitulowała.
Wyra
źnie spieszyło mu się, aby spełnić ten pochopnie
narzucony sobie obowiązek i doprowadzić ją jak najszybciej
do drzwi domu. Szedł szybko, stawiając duże kroki i Krista
musiała prawie biec, by nie zostawać w tyle. Nie odzywali się
do siebie, aż doszli do posesji pani Conway.
-
Dziękuję za towarzystwo, sędzio Moore.
-
Przed chwilą mówiłaś mi po imieniu - przypomniał.
Zabrzmia
ło to wyzywająco i jednocześnie uwodzicielsko.
Spojrzała mu w oczy. Były zamglone i wpół przymknięte.
-
Logan, nie myślałam... - zaczęła.
-
Wydaje mi się, że mamy ten sam problem z myśleniem.
Niewiarygodnie łatwo udaje ci się pozbawić mnie zdrowego
rozsądku, podczas, gdy mówi mi on, że powinienem jak naj-
szybciej pożegnać się i wrócić do domu...
-
Tak właśnie powinien pan zrobić - powiedziała,
próbując wyszarpnąć swoje dłonie z jego uścisku. - Dobranoc,
sędzio Moore!
-
Ale mój rozsądek już przepadł! Oczy zapłonęły mu
niecodziennym blaskiem. -
Zaproś mnie do środka, Krista!
Serce skoczy
ło jej w piersi.
-
Nie mogę, Logan! - z trudem opanowywała drżenie
głosu.
- Dlaczego? -
spytał.
Uj
ął jej twarz w swoje dłonie i przesunął tak, by musiała
mu spojrzeć w oczy.
- Obydwoje wiemy dlaczego! -
powiedziała i odsunęła się
o krok.
Stara
ła się być stanowcza. Trudno było jednak zachować
rozsądek, gdy w grę wchodził taki mężczyzna.
-
Pomijając etykę naszego zawodu, jestem dla ciebie tylko
bezdusznym prawnikiem, osobą której rozrywkę stanowi
rozbijanie małżeństw.
-
A ty myślisz, że jestem despotycznym,
prowincjonalnym głupcem, który ośmiesza się wydając
bezsensowne wyroki -
dopowiedział Logan tym samym
tonem.
Co
ś ich jednak łączyło. Wciąż nie mógł w to uwierzyć.
Krista była wyjątkową kobietą. Fascynowała go i intrygowała.
Czuł się dumny, że potrafił ją zainteresować sobą.
-
Mylisz się, wcale nie uważam cię za głupca.
Jednak on nie zaprzeczy
ł temu, co o sobie powiedziała.
Zauważyła to z przykrością. Próbowała przekonywać się, że
nie ma to dla niej żadnego znaczenia, ale wiedziała, że oszu-
kuje samą siebie. Jeszcze nie znała przyczyn, z powodu
których opinia sędziego Logana tyle dla niej znaczyła, ale tak
właśnie było!
- Bezduszna pani adwokat i despotyczny, prowincjonalny
sędzia! Rzeczywiście niezbyt dobrana z nas para - próbował
żartować. - A jednak mnie lubisz! - dodał zmienionym tonem
- Nie powinnam -
powiedziała miękko.
-
Więc jednak! - zatriumfował.
Zdecydowa
ł, że musi ją mieć. Teraz, natychmiast, nim
jego fascynacja Krista zamieni się w obsesję. Na to nie mógł
sobie pozwolić. Nie była tą kobietą, której on i jego dzieci
potrze
bowały. Jedyne, co mogło ich łączyć, to pociąg
fizyczny.
-
Chciałbym zostać z tobą na noc, Kristo! - wyszeptał.
-
Logan, jutro rano muszę być w sądzie!
-
Czy zawsze jesteś taka wstrzemięźliwa przed
rozprawami? -
choć w jej uszach brzmiało to sarkastycznie, to
jednak ton był poważny i pełen zainteresowania.
- Naturalnie! -
odpowiedziała i uśmiechnęła się. - Tak jak
sportowcy przed ważnymi meczami! Prawnicy też muszą dbać
o doskonałą kondycję.
Gdyby mog
ła powiedzieć mu prawdę! Byłby zaskoczony,
słysząc, że dla niej fizyczna czułość łączy się nierozerwalnie z
miłością.
- Logan... -
zaczęła. - Nie, to nieważne!
I tak by jej nie uwierzy
ł. Przecież uważał ją za
bezwzględną kobietę pochłoniętą jedynie własną karierą i nie
stroniącą od krótkotrwałych, romantycznych przygód.
-
W takim razie, do zobaczenia jutro w sądzie - pani
adwokat -
powiedział zrezygnowany Logan.
-
To niemożliwe! Mam rano tylko jedną rozprawę, której
przewodniczy sędzia Wright.
-
Życie jest pełne niespodzianek, pani Conway. Jutro ja
prowadzę rozprawy sędziego Wrighta. Poprosił mnie o to. Z
powodu jakiejś długo odkładanej wizyty u dentysty nie będzie
w sądzie.
-
I wiedząc o tym, chciał pan mnie uwieść dziś wieczór?
Wielkie nieba! Co ja bym zrobiła, znalazłszy się z panem
twarzą w twarz po takiej nocy? I umiałby pan wydać obiek-
tywny wyrok po tym wszystkim, co zaszłoby między nami?
- Mog
ę pani zaręczyć, że to, czy spędziłaby pani tę noc ze
mną, czy też nie, w najmniejszym stopniu nie wpłynęłoby na
wyrok.
-
Ma pani rację! Na szczęście nie muszę sypiać z sędzią,
aby wygrać jakąś sprawę! I nigdy nie będę! Szybko
przekręciła klucz w zamku i gwałtownie pchnęła drzwi.
- Dobranoc, panie Moore!
Rozdzia
ł 4
Logan przeczyta
ł kiedyś, że rozpraw rozwodowych się nie
wygrywa. Traci zwykle ta strona, która popełnia w procesie
najwięcej błędów. Okazało się to prawdą w sprawie Marshall
przeciwko Marshal
lowi, która zdominowana była przez
omyłki. James Fleener, adwokat Wilsona Marshalla robił
wszystko, aby szala zwycięstwa przechyliła się na stronę
Kristy Conway i jej klientki. Sposób, w jaki Krista radziła
sobie ze sprawą, był jak zwykle bez zarzutu i to stawiało
stronę przeciwną w jeszcze gorszym świetle. Utalentowana,
młoda prawniczka nienagannie przygotowała materiały
dowodowe, od
krywając kilka faktów, które Marshall
świadomie zataił. Poprosiła ekonomistę o fachową pomoc w
oszacowaniu dochodów inwestycyjnych obojga klientów.
Rzeczowo zaprezentowa
ła wkład Alice Marshall w trwające
od dwudziestu ośmiu lat małżeństwo. Wygłosiła też
wzruszającą mowę o tragicznej sytuacji kobiety pozbawionej
domu.
Logan podziwia
ł profesjonalizm Kristy. Musiał oddać
sprawiedl
iwość jej umiejętnościom i nie wchodziły tu w grę
żadne osobiste uczucia. Teraz liczył się tylko proces i sędzia
Moore przyznał Alice Marshall wszystko, co wywalczyła dla
niej zdolna pani adwokat.
Zaraz po powrocie Kristy z s
ądu Denisa i Laura przyszły
do
niej w odwiedziny. Zrobiła im trochę prażonej kukurydzy,
żeby miały co chrupać, gdy rozmawiały o szkole, telewizji,
ulubionych płytach i... Amy Sue, oczywiście!
-
Zupełnie nieoczekiwanie zadzwoniła jeszcze raz po tym,
jak Mitch powiedział jej, że tata wyszedł z przyjaciółką -
opowiadała Denisa. - Tatuś odebrał ten drugi telefon, nim
zdążyliśmy dopaść aparatu.
To musia
ło być wtedy, gdy Logan odprowadziwszy ją,
wrócił do domu, pomyślała.
-
Czy ucieszył się z tego telefonu? - zapytała.
- Nie wiem! - odpowi
edziała Denisa. - Nie mogliśmy
przecież pozwolić mu rozmawiać z tą wiedźmą. Laura musiała
udawać chorą!
Dziewczynka demonstrowa
ła
właśnie
objawy
wczorajszych dolegliwości i zwijała się z bólu.
-
Rzeczywiście, trudno prowadzić romantyczną rozmowę,
kiedy m
ałe dziecko tak cierpi - przyznała Krista.
- Prawda?! -
śmiała się Laura.
-
Więc Amy znowu się nie udało! A jeśli wasz ojciec
poważnie myśli o poślubieniu tej kobiety? Czy uważacie, że to
sprawiedliwe odbierać mu szansę na ułożenie sobie życia,
tylko dla
tego, że wy nie akceptujecie jego wyboru?
-
Tata nie byłby nigdy szczęśliwy z Amy - rzekła Denisa
z przekonaniem. -
Jeśli ożeni się z nią, my będziemy musieli
wyprowadzić się do babci i wcale nie będzie mu bez nas
wesoło.
-
Amy powiedziała, że po ślubie musimy mieszkać z
babcią. Ona nienawidzi nas tak, jak my nie znosimy jej -
wyjaśniła Laura.
-
Ona wam to powiedziała? - zapytała zszokowana Krista.
-
Naprawdę nie chce, żebyście mieszkali razem, kiedy oni się
pobiorą? Czy wasz ojciec o tym wie?
- Babcia
nie pozwoliła mu o tym mówić! - pospieszyła z
wyjaśnieniem Denisa. - Twierdzi, że tacie potrzeba czasu, by
odkryć, jaka naprawdę jest Amy Sue, a my postanowiliśmy
trochę mu w tym pomóc!
- Lubisz naszego tatusia, prawda Krissy? -
spytała Laura.
- O, nie!
Tylko nie próbujcie mnie w to wciągać! Jestem
przekonana, że wasz ojciec opamięta się sam, bez mojej
interwencji. Przepraszam, ale muszę szybko wziąć prysznic i
umyć włosy. Mam randkę dziś wieczorem.
-
Randkę? - zainteresowała się Laura Przesunęła dłonią po
brzuchu krzywiąc się z bólu. - Czuję...
-
Czujesz się świetnie! - zaśmiała się Krista i przytuliła do
siebie główkę małej kłamczuchy.
-
Pamiętaj, że już widziałam, jak potrafisz udawać chorą.
-
To wspaniale, że masz randkę! Z kim? Jest przystojny?
Bardzo go lubisz? -
Denisa zasypywała ją pytaniami.
-
Nazywa się Jeremy Litman i jest fantastyczny -
pospieszyła z odpowiedzią Krista. - Ale ja go prawie nie
znam! Przedstawiono nas sobie na konferencyjnym przyjęciu.
To nasze pierwsze spotkanie od tamtej pory. Powinien zaraz
zadzwonić, bo jeszcze nie wytłumaczyłam mu, jak dojechać
do mojego domu.
-
To my zostaniemy i odbierzemy telefon, kiedy będziesz
brała prysznic! - zaofiarowały się dziewczęta.
-
Naprawdę? - ucieszyła się Krista. - Nie będę tam długo.
Jeśli zadzwoni, po prostu mnie zawołajcie!
Wysz
ła z łazienki po dziesięciu minutach, ubrana w
błękitny szlafrok. Dziewczynki pobiegły za nią do sypialni,
gdzie uważnie obserwowały, jak robiła sobie staranny
makijaż.
-
Podoba mi się, jak malujesz sobie oczy - rzekła Denisa z
podziwem. -
Pomożesz mi kiedyś zrobić makijaż?
-
Czternastoletnie dziewczynki, które malują się,
wyglądają okropnie.
-
Mówisz zupełnie tak samo, jak tata! - powiedziała
Denisa, sięgając po zielony cień do powiek.
-
Powinnyście słuchać ojca! - prawiła Krista. - To
wspaniały człowiek. To, że nie potrafi właściwie ocenić Amy
Sue, nie znaczy, iż nie wie, co jest dobre dla jego własnych
dzieci.
Spojrza
ła na zegarek.
-
Jeremy powinien był już zadzwonić. Mam nadzieję, że
nie przyjęłyście tego telefonu, kiedy byłam w łazience! -
zażartowała.
Dziewczynki za
śmiały się, biorąc ten żart za dobrą
monetę.
-
Nie! Telefon nie dzwonił ani razu! Chodźmy, Lauro!
Musimy wracać do domu!
-
Co mamy dziś na obiad? - zainteresowała się młodsza
siostra.
-
Resztki kurczaka. Pomieszam je z puszką tuńczyka dla
urozmaicenia.
-
O jejku! Tym razem naprawdę się rozchoruję!
-
Ja też! Nienawidzę gotować! A ty lubisz gotować,
Kristo?
Denisa spojrza
ła na starszą przyjaciółkę, która już od
dłuższej chwili przyglądała się im z rozbawieniem. Wzięła je
teraz pod ramiona i sprowadziła po schodach do drzwi.
-
Lubię! - odpowiedziała. - I gdybym nie była umówiona
z Jeremym pokazałabym wam, jakie pyszności można zrobić z
resztek kurczaka.
Dlaczego Jeremy nie zadzwoni
ł? Zastanawiała się Krista
w kilka godzin później. Była już prawie dziesiąta, a ona
umierała z głodu. Może coś go zatrzymało w pracy. Mógłby
chociaż zadzwonić i uprzedzić, że się spóźni.
Przed dziewi
ątą zrobiła sobie coś do jedzenia i przebrana
w piżamę obejrzała wiadomości lokalne. Była wzburzona i
obrażona na Jeremiego Litmana. Po dzienniku postanowiła iść
spać i kiedy właśnie układała się do snu, wzrok jej padł na
mały aparat telefoniczny leżący na podłodze. Słuchawka nie
była starannie odłożona na widełki.
Krista patrzy
ła na nią jak porażona. Jeśli Jeremy próbował
się do niej dodzwonić, to za każdym razem dowiadywał się, że
numer jest zajęty, szybko uświadomiła to sobie i wpadła w
złość.
- Czyja to sprawka? -
spytała swojego syjama, Tao, który
wskoczył do niej na łóżko. Widziała już raz, jak ciekawski kot
obwąchiwał telefon, siedząc na nocnej szafce. Zrzucił wtedy
łapą słuchawkę z widełek i uciekł przerażony sygnałem, który
rozległ się z wnętrza aparatu.
-
Zrzuciłeś telefon z szafki? - pytała z uporem.
Tao miaukn
ął niezrozumiale i zaczął mruczeć. Krista
westchnęła. - Jeremy Litman myśli pewnie, że jestem
obrzydliwym gadem. Może powinnam zadzwonić do niego i
wyjaśnić, co się stało? - zastanawiała się.
Zadzwoni
ła od razu, ale szybko tego pożałowała. Jeremy
nie
mógł opanować wściekłości i nie przyjmował żadnych
tłumaczeń. Krista zdecydowała, że nie warto zabiegać o
względy kogoś, kto tak gwałtownie reaguje z powodu
drobiazgów. Powiedziała mu to wprost, a on rzucił słuchawkę.
-
Jak ci wczoraj udała się randka? - zapytała Denisa
następnego dnia. Przyszły z Laurą niedługo potem, jak Krista
wróciła po południu z biura.
- Nie pytaj! -
skrzywiła się. - To była tragedia, nawet się
nie widzieliśmy.
- To straszne! -
rozpromieniła się Laura.
- Masz zamiar go jeszcze wid
ywać? - wypytywała dalej
Denisa.
- Nie ma mowy! -
Krista pokręciła głową z ubolewaniem.
Dziewczynki wymieniły rozradowane uśmiechy.
Krista przygryz
ła dolną wargę w zamyśleniu. Trójka
Moore'ów nie zawahała się popsuć ojcu telefonicznej randki z
Amy Sue, wi
ęc może wczorajsze kłopoty z telefonem od
Jeremie
go to też była ich sprawka? Czy to możliwe? -
zastanawiała się.
- Krissy! -
powiedziała szybko Denisa. - Powiedziałaś, że
masz świetny pomysł na to, co można zrobić z resztek
kurczaka. Wczoraj tata zabrał nas na hamburgery, więc wciąż
mamy trochę kurczaka w lodówce. Może wpadłabyś do nas i
pomogłabyś mi przygotować obiad.
-
Przyjdź! Proszę cię, Krissy! - błagała Laura i ściskała
dłoń dorosłej przyjaciółki swoją małą łapką.
- No dobrze! -
skapitulowała Krista po chwili wahania i
uśmiechnęła się do dziewcząt. Postanowiła pokazać im, jak
zrobić zapiekankę z drobiu, ryżu, jarzyn, i zniknąć, nim Logan
wróci do domu.
Jedzenie by
ło w piecyku, a Krista właśnie wychodziła,
kiedy zjawił się Mitch i zaczął ją wypytywać o egzaminy
wstępne na uniwersytet. Miał zamiar zdawać i bardzo zależało
mu na jej zdaniu. Potem jeszcze Laura zaciągnęła ją do
swojego pokoju, żeby pochwalić się kolekcją lalek Barbie. I
właśnie wtedy wrócił Logan.
Obrzuci
ł ją uważnym spojrzeniem. W lawendowej bluzce
i dżinsach wyglądała ślicznie i pociągająco. Pamiętał jeszcze
smak jej ust i cudowny zapach ciała. Z trudem przełknął ślinę.
-
Krista zrobiła nam obiad - poinformowała Denisa.
-
Poproś ją, aby została i zjadła z nami, tatusiu!
- Naprawd
ę muszę już iść! - powiedziała Krista głucha na
protesty dzieci.
-
Nalegam, żeby została pani z nami na obiedzie. Nie
może pani odmówić! - zadecydował Logan.
Obiad by
ł wspaniały! Zapiekanka okazała się pyszna,
dzieci były wesołe i rozmowne. Krista bawiła się świetnie.
Logan był ożywiony. Cieszył się, widząc, że ona i dzieci
doskonale się rozumieją nawzajem. Po jedzeniu Mitch
zaproponował, że cała trójka zajmie się zmywaniem i
porządkowaniem kuchni, a dorośli mogą posłuchać starych
nagrań w salonie, potańczyć i odpocząć.
-
Bawcie się dobrze! - zakończył i uśmiechnął się do
sióstr.
Logan potar
ł czoło wyraźnie zmieszany. Mitch mógłby
być subtelniejszy.
-
Niestety, muszę już iść. Zapomniałam nakarmić koty -
tłumaczyła Krista, ruszając do wyjścia.
- Tata c
ię odprowadzi! - powiedziała stanowczo Laura.
-
Czyżbyśmy to już kiedyś przerabiali? - Krista przesłała
Loganowi porozumiewawcze spojrzenie.
-
Nie szkodzi! To będzie powtórka - rzekł Logan, ujmując
jej ramię. - Do zobaczenia później, dzieciaki!
-
Dużo później! - zaśmiał się Mitch.
Logan postanowi
ł przeprosić Kristę za zachowanie swoich
pociech. Wydało mu się zbyt niewłaściwe, aby można było
przejść nad tym do porządku.
- Winien jestem pani przeprosiny za moje dzieci, które
zabawiają się w swatów naszym kosztem. Mam nadzieję, że
nie czuła się pani niezręcznie.
-
Nie! Ależ skąd! - uśmiechnęła się, wdzięczna, że
przerwał wreszcie to przedłużające się milczenie. Z jego
twarzy odgadła, że to właśnie on był najbardziej zakłopotany.
-
To nawet jakaś pozytywna odmiana po kampanii, jaka
przeprowadzały przeciwko Amy Sue - próbowała obrócić
wszystko w żart.
Logan wykrzywi
ł usta w wymuszonym uśmiechu. Nie
podobał mu się dowcip na temat jego słodkiej narzeczonej.
Był, niestety, ostatnią osobą, która nie wiedziała, że jego
ukochana jest prawdziwym potworem w ludzkiej skórze.
Doszli w
łaśnie do drzwi domu i Krista sięgnęła do torebki
po klucze.
-
Muszę pani pogratulować wygranej w procesie
Marshallów. Materiał dowodowy i sposób jego przedstawienia
- bez zarzutu! Nie
miałem żadnych problemów z wydaniem
wyroku -
powiedział Logan, obserwując ją uważnie.
-
Dziękuję panu! - twarz Kristy rozjaśnił promienny
uśmiech.
-
Zgadzam się całkowicie z argumentami, których użyła
pani w obronie Alice Marshall. Rzeczywiście ta kobieta była
w tragicznej sytuacji. Od lat zajmowała się mężem, domem i
wy
chowaniem dzieci, po to, by pewnego dnia przekonać się,
że nic już nie znaczy dla swojego małżonka, który opuszcza ją
dla młodszej i bardziej atrakcyjnej dziewczyny. Alice nigdy
nie pra
cowała zawodowo i nie ma żadnych kwalifikacji. Kiedy
mąż ją opuścił, po raz pierwszy w życiu zaznała prawdziwej
nędzy. Cieszę się, że znalazła odpowiedniego adwokata, by
bronił jej praw.
-
A ja jestem szczęśliwa, że sprawiedliwości stało się
zadość. Dobrze też stało się, że Wilson Marshall postanowił
zaoszczędzić na honorarium dla obrońcy i wynajął Fleenera, a
nie na przykład Rossa Perry.
-
Fleener był rzeczywiście żałosny. Ale i tak musiałbym
oddać sprawiedliwość zdradzonej kobiecie, niezależnie od
zdo
lności adwokatów. W przeciwieństwie do pani, nie jest mi
wszystko jedno po czyjej stronie staję, kiedy w grę wchodzą
aspekty moralne.
- To znaczy? -
spytała Krista, choć to, co powiedział
zabrzmiało dość jednoznacznie.
-
To znaczy, że pani, niezależnie od jej osobistych
przekonań, reprezentuje każdego, kto pani płaci. Gdyby
Wilson Marshall poprosił panią, żeby go pani broniła,
zrobiłaby pani wszystko, żeby Alice nie wygrała.
- To nieprawda! -
zaprzeczyła gorąco.
-
Czyżby?
-
Nie broniłabym kogoś, kto nie miałby racji i chciał
nieuczciwie pozbawić współmałżonka wszystkiego, co mu się
legalnie należy.
-
Jest więc pani szlachetną piranią!?
Wyj
ął klucze z jej dłoni i spróbował jednym z nich
otworzyć drzwi. Objął ją i wprowadził do przytulnego
wnętrza.
Nie panowa
ł już nad uczuciami. Pochwycił ją w ramiona,
nim zdążyła cokolwiek powiedzieć i zaczął ją namiętnie
całować. Próbowała odepchnąć go ręką, ale okazał się zbyt
silny. Po chwili jednak przestała się bronić. Przesuwał ustami
po jej wargach stanowczo, a j
ednocześnie delikatnie. Czuła
zapach i ciepło jego ciała. Przymknęła oczy i objęła go za
szyję ramieniem.
Nareszcie! -
cieszyła się. Nareszcie poznała mężczyznę,
który zdolny był przyprawić ją o zawrót głowy.
Nagle wszystko sta
ło się jasne. To dlatego, gdy na nią
patrzył, była tak zażenowana już od pierwszego spotkania w
sądzie. To dlatego traciła panowanie nad sobą w jego
obecności. Nawet ten natychmiastowy niemal antagonizm w
stosunku do niej był teraz zrozumiały. Musiał doświadczać
podobnie intensywnego
uczucia, które usilnie starał się ukryć.
Pod maską wrogości i dezaprobaty kryła się jednak prawdziwa
fascynacja.
Poca
łunek stał się jeszcze bardziej gorący i namiętny.
Logan wsunął ręce w tylne kieszenie jej spodni i uniósł ją
lekko ku sobie. Wtuliła się w jego objęcia spragniona tej
bliskości.
Nigdy przedtem nie odczuwa
ła tak palącej potrzeby
połączenia się z mężczyzną. Drżała z pragnienia i niepokoju.
Położyła mu dłoń na karku i wsunęła palce w ciemne, gęste
włosy.
Logan wzi
ął ją n a ręce i ru szył p o sch odach w stronę
sypialni. Nagle w ciemnościach coś, podobne do kłębka futra
spadło z góry i wylądowało na kolanach Kristy. Krzyknęła i
szarpnęła się dziko. Nieprzytomna z uniesienia nie mogła w
pierwszym momencie zrozumieć, że to Tao, jej syjamski kot
skoczy
ł z balustrady, domagając się w ten sposób choćby
odrobiny zaintereso
wania. Przerażone zwierzę skoczyło tym
razem na Logana, głęboko wbijając mu w ramię pazury.
-
Co to jest, do diabła! - zaklął Logan.
On r
ównież nie potrafił wytłumaczyć sobie błyskawicznie
zmieniającej się sytuacji. Upuścił Kristę, próbując walczyć z
miauczącym kłębkiem uczepionym jego rękawa.
- Kot?! -
odgadł wreszcie.
Krista opad
ła na kolana tuż u jego stóp i dopiero teraz
odkryła komizm całej sytuacji. Podniosła się szybko i zbiegła
na dół, żeby włączyć światło.
Kiedy w przedpokoju zrobi
ło się widno, Logan znalazł się
oko w oko z olbrzymim, syjamskim kocurem wczepionym w
koszulę na jego ramieniu. Wyciągnął dłoń w stronę
zwierzęcia. Tao zeskoczył z głośnym miauknięciem. Na szyi
Logana
wyraźnie znaczył się długi i czerwony ślad po
zadrapaniu. Widok krwi przeraził Kristę.
-
Logan, on cię zranił! Pozwól mi... - krzyczała, biegnąc
po schodach.
-
Co jeszcze trzymasz w domu oprócz tej krwiożerczej
bestii? Może psy policyjne? Albo karmione ludzkim mięsem
dobermany? -
mówił, wycofując się w kierunku drzwi.
- Tylko dwa koty.
-
A więc, to nie jest jedyna krwiożercza bestia w tym
domu!? Kiedy atakuje ta druga?
-
Logan, nigdy przedtem to się nie zdarzyło. Tao jest z
natury bardzo łagodny. Chciał tylko zwrócić na siebie uwagę.
Jako mały kociak wskakiwał wszystkim na ramię. Pewnie wy-
daje mu się, że wciąż może to robić!
-
I ma rację, jego pazury nie mają jeszcze długości
sztyletów, więc spokojnie może sobie na to pozwolić.
Ostro
żnie dotknął palcami zakrwawionej rany na szyi.
-
Zaraz to przemyję i założę opatrunek. Chodźmy! -
powiedziała ochryple i pociągnęła go za sobą w stronę
kremowo -
zielonej łazienki.
Moment p
óźniej siedział na skraju ciemnozielonej wanny i
obserwował, jak drżącymi rękami przygotowywała opatrunek.
Zauważył także nierówne falowanie jej piersi. Była wyraźnie
wstrząśnięta, a powodem tego wcale nie był wypadek z kotem.
Logan był w stu procentach o tym przekonany.
-
Więc pani adwokat zajmuje się również medycyną w
wolnych chwilach? -
próbował zażartować.
Jeszcze raz popatrzy
ł na nią i nagle zapomniał o kocie i
bolesnym zadrapaniu. Położył dłonie na biodrach Kristy i
przyciągnął ją do siebie. Drżącymi rękoma przyłożyła
wilgotny ręcznik do rany. Serce jej biło gwałtownie.
-
Będzie teraz chwilę szczypało! - uprzedzała, próbując
ukryć swoje zmieszanie. - Bardzo cię boli?
- Straszliwie! -
skarżył się Logan z uśmiechem.
Wyla
ła odrobinę jakiegoś płynu na skrawek waty i
przetarła tym zadrapanie.
-
To musi boleć - powiedziała. - Jesteś bardzo dzielny!
-
Czy dostanę za to nagrodę? Wiem, co chciałbym!
Twarz jego znajdowa
ła się na wysokości jej biustu.
Dotknął ustami bluzki w miejscu, gdzie znajdowała się pierś.
Przez płótno bielizny i cienkiej bluzki czuł jej miękkość i
jędrność.
- Logan! -
powiedziała i zacisnęła dłonie na jego
ramionach. Jego wargi przesuwały się po jej ciele.
-
Chcę cię dotknąć, Kristo! Chcę patrzeć na ciebie!
Całować cię! Chcę się z tobą kochać! Teraz! Chodźmy do
sypialni! -
szeptała.
Jego palce niecierpliwie szuka
ły guzików jej bluzki.
Poddawała się temu bezwolnie. Pragnęła spełnienia z tym
mężczyzną, który wywoływał w niej takie uczucia, jakich nikt
nig
dy przedtem. Instynktownie wyczuła jednak w jego głosie
coś więcej niż niecierpliwość' i palącą potrzebę, której chciała
się poddać. Było w nim odrobinę męskiego uporu i
natarczywości, i to ją od niego odpychało.
-
Logan, to zbyt wcześnie! - powiedziała miękko. - Poza
tym muszę przeprosić cię za moje dzisiejsze zachowanie.
Wcale nie chciałam zaczynać czegoś, czego nie miałam
zamiaru kończyć. Nie wiem, co mi się stało! Straciłam
kontrolę nad sobą. Przypadkowe przygody miłosne to nie
moja specjalność. Nie chodzę do łóżka z mężczyznami,
których znam zale
dwie parę dni.
-
Czyżby? - zapytał z niedowierzaniem.
- To prawda! -
potwierdziła stanowczo. Czuła się
upokorzona i jakby trawiona gorączką.
-
Czy ty aby nie myślisz, że właśnie to często robię?!
Poznaję faceta i zabieram go zaraz ze sobą do łóżka?
W jego oczach znalaz
ła odpowiedź. Zalała ją fala gniewu i
rozczarowania. Uczucia, jaki
mi darzyła Logana, były
szczególne i niepowtarzalne, a jej zachowanie wobec niego
było niewytłumaczalnym efektem ich wzajemnego
oddziaływania na siebie. Przez moment myślała, że on czuł
podobnie. Ach, jakże się myliła!
-
Sądziłeś, że jestem jedną z tych łatwych kobiet, którym
nie robi różnicy, z kim i kiedy idą do łóżka! Uważałeś to za
doskonałą okazję dla siebie. Miała to być jeszcze jedna z
wielu miłosnych przygód, prawda?! - mówiła podniesionym
głosem.
-
Ty też tego chciałaś, Kristo! - przerwał jej. - Nie staraj
się mnie okłamywać!
Wiedzia
ł, że próbuje uchylić się od odpowiedzialności za
to, co się stało. Wyrafinowana światowa dama, myślał o niej.
Czy dla takich kobiet przelotne znajomości nie były chlebem
powszednim! Krista wybiegła z łazienki i zbiegła po
schodach. Logan ruszył za nią do drzwi.
-
Wynoś się z mojego domu! - rozkazała i szeroko
otworzyła drzwi wejściowe. Wychodząc spojrzał na nią. Jej
oczy dziwnie błyszczały. Czyżby to były łzy? Nigdy jeszcze
żadna kobieta nie płakała z jego powodu. Był
zdruzgotany!
- Krista, ja...
-
Proszę cię, wyjdź!
-
Żałuję, że...
-
Żałujesz tylko tego, że nie udało ci się zaliczyć dziś w
nocy jeszcze jednej babki.
Powinna by
ła to przewidzieć. Jego sposób traktowania
kobiet był taki, jak z epoki kamienia łupanego, a ona straciła
głowę dla kogoś takiego! Zachowała się jak naiwna i
niepopraw
na romantyczka. Przygryzła dolną wargę i
wzruszyła ramionami. Gniew opuszczał ją powoli, czuła się
teraz zmęczona i smutna.
-
Nie powinnam cię o nic obwiniać. Po prostu nie
zrozumieliśmy się! Bierzesz mnie za kogoś zupełnie innego!
Rzeczywi
ście, byłby na pewno zaskoczony, gdyby się
dowiedział, że w sprawach miłości i seksu była jeszcze
bardziej tradycyjna i staroświecka niż jego niewinna Amy
Sue. Logan Moore nig
dy by w to nie u wierzy ł. On dzielił
kobiety na dwie kategorie -
zasługujące na szacunek dziewice,
których przeznaczeniem było małżeństwo i lekko traktujące
stosunki z mężczyznami kobiety sukcesu, których ambicją
była z kolei kariera zawodowa.
Zauwa
żył błysk rozczarowania w jej szafirowych oczach.
Było to gorsze niż gniew. Zdawał sobie sprawę, że ją zranił.
Była zupełnie różna od kobiet, które dotąd spotykał. Nigdy nie
marzył nawet, że mógłby zdobyć kogoś takiego, jak ona. A
jednak mu się to udało! I zaraz potem stracił wszystko, raniąc
ją boleśnie. Przeraziło go, że odkrył drzemiące w nim okrutne
instynkty, z istnienia których nie zdawał sobie dotąd sprawy.
- Dobranoc, Logan! -
powiedziała, nie patrząc nawet w
jego stronę.
-
To było nieporozumienie! - powtórzył za nią. - Lecz
jeśli ja brałem cię za kogoś innego, to ciekaw jestem, co ty
wtedy myślałaś sobie?
Gdybym tylko wiedzia
ła! Policzki Kristy zapłonęły. Przez
chwilę wydawało jej się, że był mężczyzną, o jakim marzyła i
na którego czekała całe życie. Teraz, gdy wyswobodziła się z
jego objęć i oprzytomniała, trudno jej było w to uwierzyć.
- Krista... -
Logan zrobił krok w jej stronę. Odsunęła się
szybko.
-
Idź już, Logan! - powiedziała zmęczonym głosem.
Nagle przyb
łąkał się Tao. Mruczał i ocierał się o ich
kostki. Logan schylił się, żeby pogłaskać kota w tym samym
czasie, kiedy Krista wyciągnęła dłonie z zamiarem zabrania
ulubieńca do domu. Ich ręce spotkały się.
- Krista -
powtórzył jeszcze raz Logan.
By
ł nią oczarowany. Pamiętał jej delikatność, słodycz i
czułość, gdy trzymał ją w ramionach. Popsuł wszystko, chcąc
zbyt gwałtownie wziąć to, co dobrowolnie mu ofiarowywała.
- Do widzenia! -
powiedziała stanowczo.
Nie chcia
ł przeciągać struny. Zrobił już tego wieczora
wszystko, co tylko możliwe, żeby ją do siebie zrazić.
Najwyższy czas, żeby sobie poszedł. Szybko zamknęła za nim
frontowe drzwi.
Rozdzia
ł 5
Nast
ępnego popołudnia, gdy Krista podjechała pod dom,
Laura siedziała już na stopniach przed drzwiami.
Dziewczynka trzymała na kolanach czarnego kota. - Cześć
Krissy! -
krzyknęła. - Znalazłam Inka na werandzie. Znowu
polował, bo na podwórzu leżała nieżywa wiewiórka.
- O, nie! -
skrzywiła się Krista z obrzydzeniem. Ink
zawsze przynosił swoje ofiary do ogródka. Było ich bez liku!
W świecie kotów Ink był urodzonym mordercą.
-
Wybiegł z domu dziś rano, gdy wychodziłam do biura.
Uciekł mi, i nie mogłam go schwytać.
Krista dotkn
ęła dużej głowy kocura. Otworzył jedno oko i
obrzucił ją znudzonym spojrzeniem. Laura śmiała się
rozradowana. Krista odpowiedziała jej równie promiennym
uśmiechem. Wizyta Laury bardzo ją ucieszyła. Wracając do
domu, zastanawiała się, czy wczorajszy incydent z Loganem
nie oznaczał także końca przyjaźni z jego sympatyczną có-
reczką. Już sama myśl o tym wydała jej się przygnębiająca.
Uwie
lbiała dziewczynkę i przyzwyczaiła się do jej
codziennych odwiedzin.
Na szcz
ęście, myślała Krista z ulgą, dziecko nie ma
pojęcia o tym, co stało się wczoraj wieczorem między nią a
Loganem. Mogą przyjaźnić się niezależnie od tego.
-
Pochowałam wiewiórkę w petuniach - mówiła Laura,
wchodząc do domu za Krista. Tao powitał je w przedpokoju
radosnym miauczeniem. Dziewczynka wypuściła z rąk jed-
nego kota, po to tylko, żeby wziąć drugiego.
-
Chcesz, żebym je nakarmiła? - spytała.
-
Oczywiście! Zrób to! Będę mogła pójść na górę, żeby
się przebrać - uśmiechnęła się Krista z wdzięcznością.
Laura pow
ędrowała więc do kuchni, a jej dorosła
przyjaciółka poszła na górę zmienić elegancką sukienkę na
wygodne, domowe ubranie. Wieszając suknię zerknęła do
lustra. Zobaczyła bladą twarz i podkrążone oczy. Dzień był
wyjątkowo męczący.
- Marta Landau przysz
ła do biura adwokackiego, zbliżał
się bowiem termin procesu mającego rozstrzygnąć spór
rozwiedzionych małżonków o dziecko.
-
Oddam mu każdy grosz, ale nie pozwolę zabrać sobie
dziecka -
zaklinała raz po raz. Jej upór zamienił się już w
prawdziwą obsesję. Krista dowiedziała się od Rossa Perry'ego,
że Gary Landau myślał podobnie.
- Oddam Marcie wszystko, co mam, absolutnie wszystko,
niech tylko zrzeknie się praw do dziecka! - powtarzał.
Niemal wszystkie rozprawy o przej
ęcie opieki nad
dzieckiem były zwykle bardzo trudne i emocjonujące, ale ta
zapowiadała się szczególnie źle.
Krista westchn
ęła i zaczęła zbiegać w dół po schodach.
Wiedziała, że powodem jej zmęczenia była nie tylko sprawa
Landan
ów. Była zmęczona, bo spędziła bezsenną noc,
rozpamiętując wydarzenia ostatniego wieczoru. Boleśnie
przeżywała chwilę, w której odkryła, że Logan traktował
znajomość z nią jako jeszcze jedną przelotną przygodę.
Otrz
ąsnęła się z tych przykrych wspomnień. Od
pierwszego spotkania z Loganem zachowywała się głupio i
nierozsądnie. Dostała więc dokładnie to, na co zasłużyła.
Nagle przypomnia
ła sobie, że dziś właśnie mijała szósta
rocznica śmierci jej brata, Eryka, i jego przyjaciela Craiga
Raddison
a. Tak, dokładnie sześć lat temu, 25 września zginęli
obaj na pokładzie prywatnego samolotu, który rozbił się w
górach zachodniej Wirginii. Krista odwoziła ich wtedy na
lotnisko. Zachowała w pamięci obraz wysokiego,
jasnowłosego Eryka zmierzającego w kierunku małego,
dwusilnikowego samolotu, Dziwne, że pamiętała każdy
szczegół wyglądu i zachowania brata, a nie mogła
przypomnieć sobie niczego z powierzchowności Craiga. Było
to tym bardziej niezrozumiałe, że byli z Raddisonem zaręczeni
i zamierzali się wkrótce pobrać.
Zadzwoni
ł telefon, przerywając te smutne rozmyślania.
Laura rzuciła się do aparatu, a Krista nie mogła powstrzymać
się od śmiechu. Entuzjazm, z jakim dziewczynka spieszyła za
każdym razem podnieść słuchawkę bawił ją niezmienne.
Telefonowa
ła ciotka Helena.
-
Myślałam dziś o tobie, kochanie! Nie mogłam nie
zadzwonić w tę smutną rocznicę - mówiła.
Po tej rozmowie telefon rozdzwoni
ł się na dobre.
Odezwali się dwaj znajomi z uniwersytetu i przyjaciółki, które
były z nią, kiedy otrzymała tę straszną wiadomość sześć lat
temu. Telefonowali też rodzice, kuzynka i jeszcze jedna
ciotka.
- Tyle ludzi do ciebie dzwoni! -
powiedziała Laura z
podziwem. - Ale dlaczego wszy
scy rozmawiają z tobą o
Eryku?
Dziewczynka siedzia
ła przy kuchennym stole, rysując coś
flamastrami, które Krista spe
cjalnie dla niej kupiła.
Mimochodem przysłuchiwała się wszystkim rozmowom.
-
Dzisiaj mamy szczególnie smutną rocznicę. - wyjaśniła
Krista -
sześć lat temu w katastrofie lotniczej zginął mój brat.
Laura zerwa
ła się z krzesła, zarzuciła ramiona na szyję
przyjaciółki i mocno się do niej przytuliła. Krista ze
wzruszeniem przyjęła ten objaw współczucia. Nie
spodziewała się aż tak impulsywnej reakcji dziecka, ale Laura
różniła się znacznie od swoich rówieśników. Sama przeżyła
traged
ię cztery lata temu, tracąc matkę.
By
ło coś przedziwnie kojącego w tym uścisku, ale dzieci
były dla niej zawsze źródłem nadziei i radości. Nagle
pomyślała o Loganie. Musiał być szczęśliwy, mając taką
trójkę, żywy dowód miłości, jaka łączyła go ze zmarłą żoną.
Gdyby Eryk mia
ł dziecko! - marzyła. Ale on nigdy do tego
nie spieszył się. Wydawało mu się zawsze, że ma jeszcze dużo
czasu, żeby ożenić się i ustatkować. Za bardzo cenił sobie
swobodę i przyjemności. A przecież Eryk był też częścią niej
samej. Gdyby t
ak mogła mieć syna! Myśl ta była dla niej
źródłem pocieszenia i smutku zarazem. Nie została dotąd
matką i w najbliższej przyszłości nie zanosiło się na to.
Najpierw us
łyszała pukanie, a potem dzwonek u drzwi.
Wymieniły z Laurą uśmiechy i, trzymając się za ręce, ruszyły
w
kierunku wejścia.
Na werandzie sta
ł Logan.
-
Cześć tato! - Laura rzuciła mu się w ramiona.
Spojrza
ł w oczy Kristy ponad główką dziewczynki.
Odwróciła się gwałtownie. Nie spodziewała się ujrzeć go tak
szybko. Dlaczego to właśnie on przyszedł dziś po Laurę?
Zwy
kle to Denisa albo Mitch odbierali młodszą siostrę.
-
Mitch i Denisa są w samochodzie - usłyszała odpowiedź
na niezadane głośno pytanie. - Jedziemy na obiad do
restauracji. Dołączysz do nas, Kristo?
-
Och, Krissy! Zgódź się proszę! - błagała Laura, skacząc
wokół niej.
Ch
ętnie zgodziłaby się, żeby zrobić dziecku przyjemność,
ale za żadną cenę nie miała zamiaru stawiać siebie i Logana w
niezręcznej sytuacji i dręczyć się w jego towarzystwie.
-
Przepraszam, ale naprawdę nie mogę! - cofnęła się w
głąb domu. Logan nagle znalazł się tuż obok niej. Czuła jego
oddech na swoim karku. -
Wszyscy bardzo chcielibyśmy,
żebyś z nami pojechała - powiedział.
- Nie! -
urwała stanowczo.
Tym bardziej by
ła przekonana o słuszności swojej
odmowy, że magnetyzm Logana wciąż na nią działał i nawet,
wspomnienie wczorajszego wieczoru nie umniejszało jego
siły.
Odruch zniecierpliwienia targn
ął
Loganem.
Przyzwyczajony był do posłuszeństwa. Ochota, by porwać ją i
zanieść do samochodu wbrew jej woli, walczyła teraz u niego
z dobrym wychowaniem. Zwyciężyło to drugie.
-
Bardzo cię proszę! - powiedział niskim głosem.
Sp
ędził połowę nocy myśląc o niej. Nie mógł sobie
wybaczyć, że tak źle potraktował ją wczoraj;
-
Nie chcesz z nami pojechać? - zapytała Laura i
przyjrz
ała się uważnie obydwojgu dorosłym.
-
Jasne, że chcę z wami jechać na obiad, ale naprawdę
mam dziś tyle pracy. Mnóstwo dokumentów, które muszę
przejrzeć i... - spojrzała na zmartwioną buzię Laury. Tak bar-
dzo nie chciała robić jej zawodu. Obiecała przecież sobie, że
nieporozumienia z Loganem nie zaważą w żaden sposób na
przyjaźni z jego dziećmi.
-
Ale właściwie powinnam znaleźć czas, żeby coś zjeść -
skapitulowała wreszcie.
- Pewnie! -
wykrzyknęła z ulgą Laura. - Chodźmy!
Chwyci
ła jedną ręką dłoń Kristy, drugą ojca i pociągnęła
ich w stronę samochodu.
- Poczekaj momencik! -
śmiała się Krista. - Muszę wziąć
torebkę i uczesać włosy.
-
Nie rób niczego z włosami. Wyglądają tak samo
pięknie, jak zwykle. Zmroziła go wzrokiem i nie
odpowiedziała.
Denisa i Mitch powitali j
ą entuzjastycznie.
-
Usiądziesz ze mną i z Denisą z tyłu, dobrze? -
zaproponowała Laura.
-
Myślę, że Mitch ustąpi miejsca z przodu naszemu
gościowi - szybko wtrącił Logan.
-
Tato, przecież ja ledwo się mieszczę z tyłu - chłopiec
rzucił Kriście spojrzenie męczennika. - Wiesz, że ten
samochód jest jednym z najrzadziej kradzionych w Ameryce.
Mogę wymienić przyczyny.
-
On ma nadzieję, że zaproponujesz, żebyśmy pojechali
twoim autem. Uwielbia twojego bentley'a i umiera z
pragnienia, żeby się nim przejechać - przerwała siostra.
Mitch nie pr
óbował nawet zaprzeczać.
- Masz najwspanialszy samochód, jaki kiedykolwiek
widziałem. Naprawdę!
-
Pamiętam mojego brata, kiedy był w twoim wieku. On
też miał zupełnego bzika na punkcie samochodów. - Krista
uśmiechnęła się na to wspomnienie. Gdyby Eryk, mając
szesnaście lat, miał okazję prowadzić bentley'a z rozsuwanym
dachem, popadłby w prawdziwą euforię, myślała.
-
Chciałbyś przejechać się nim do restauracji? - spytała.
-
Czy chciałbym? - powtórzył zdumiony chłopak. - A
mógłbym?
- Absolutnie nie! -
uciął ojciec.
Krista pomimo to si
ęgnęła do torebki i podała Mitchowi
kluczyki.
- Masz chyba prawo jazdy? -
upewniła się.
-
Od czterech miesięcy! - chłopiec wziął kluczyki z
błyskiem zachwytu w ciemnych oczach.
-
Kristo, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł -
zaoponował Logan.
-
Dlaczego nie? Umie przecież prowadzić, a do restauracji
jest tylko dziesięć minut drogi - powiedziała wyzywająco. - I
zapewniam, że dawno zapłaciłam już ubezpieczenie drogowe,
panie sędzio!
-
Pozwól mu poprowadzić, tato! - prosiła Laura.
- Mitchell, masz... -
zaczął Logan.
Nikt go nie s
łuchał. Dzieci sadowiły się wygodnie w
bentley'u zaparkowanym przed domem Kristy.
-
Tym razem przegrał pan, sędzio! - zadrwiła Krista i
przesyłając mu chłodny uśmiech dołączyła do rozbawionej
trójki.
Mitch okaza
ł się bardzo ostrożnym kierowcą. Prowadził
aż nazbyt uważnie, co Krista odnotowała z rozbawieniem.
Siedziała obok niego, podczas gdy Logan i dziewczynki
umieścili się na tylnym siedzeniu. Do restauracji dotarli bez
żadnych przygód.
Podczas obiadu bawili si
ę świetnie. Jedzenie było
wspaniałe, a wesoła gadanina dzieci nie pozwalała dorosłym
ani przez chwilę czuć się niezręcznie. Logan uparł się, że to on
w drodze powrotnej poprowadzi samochód. Krista z trudem
kryła triumfalny uśmiech. Mitch nie był więc odosobniony w
swoim zachwycie nad jej pojazdem i nie tylko on marzył o
prowadzeniu takiego wozu.
Kiedy podjechali pod dom Moore'
ów, Krista uznała, że
pożegna Logana i dzieci i sama pojedzie do siebie do domu.
Nie sądziła, że Logan miał inne zamiary.
-
Wy tróje wysiadajcie i zmykajcie do domu, ja zaś
odwiozę Kristę - oznajmił dzieciom. - Nie trzeba! -
zaprotestowała. - Potrafię sama prowadzić swój samochód.
-
Bez wątpienia! Chcę jednak dopilnować, żebyś
bezpiecznie dotarła do domu.
Ju
ż chciała powiedzieć, że po tym, co się wczoraj
zdarzyło, znacznie bezpieczniej czułaby się, wracając do
siebie bez jego towarzystwa, ale przemilczała to ze względu
na obecność dzieci.
-
Dżentelmen zawsze odprowadza damę pod jej drzwi -
powiedział Logan, kierując te słowa do Mitcha.
-
Ale przypuśćmy, że dama wcale nie chce być
odprowadzana? -
spytała przekornie Krista.
- On robi to mimo wszystko! -
brzmiała odpowiedź.
-
Więcej w tym szowinizmu niż rycerskości!
- Zara
z wracam! Macie tu klucz! Będę z powrotem, jak
tylko odwiozę Kristę i zabiorę nasz samochód spod jej domu!
-
powiedział Logan z uśmiechem.
Nie pozosta
ło jej nic innego, jak tylko pozwolić mu jechać
z sobą, choćby po to, żeby mógł przyjechać swoim starym
au
tem z powrotem do własnego garażu. Pożegnała się z
młodymi przyjaciółmi i przesiadła się na przednie siedzenie.
Logan zaczekał, aż dzieci znalazły się w domu i ostro ruszył w
stronę posesji Kristy. W drodze nie zamienili ze sobą ani
jedne
go słowa. Kiedy się zatrzymali i kobieta zamierzała
wysiąść, chwycił jej dłoń i przytrzymał.
-
Poczekaj! Pójdę z tobą i otworzę ci drzwi! -
zaproponował.
-
Czy dżentelmen zawsze otwiera damie drzwi? - zapytała
z ironią. - Nie musisz się dla mnie wysilać! Nie jestem damą!
Ostatniej nocy dałeś najlepszy dowód, że mnie za taką nie
uważasz - dodała i zaraz pożałowała tych słów. Poprzednia
noc była ostatnią rzeczą, o jakiej chciałaby z nim teraz mówić.
-
Mylisz się! Wiem, że zasługujesz na szacunek i chcę cię
przekonać, że potrafię zachować się jak dżentelmen. Czy
moglibyśmy porozmawiać o tym, co stało się wczoraj? - jego
dłoń pieszczotliwie gładziła jej ramię. Jest mi bardzo przykro,
że cię zraniłem. Czy to coś zmieni, jeśli przyznam, że bardzo
tego żałuję?
Serce zabi
ło jej gwałtownie. Świadoma jego bliskości i
siły traciła kontrolę nad sobą. Obezwładniała ją myśl, że
wystarczy przesunąć się o kilka centymetrów, aby móc złożyć
głowę na jego piersi i walczyła z pragnieniem, by
rzeczywiście to zrobić. Nagle poczuła paniczną potrzebę
ucieczki.
-
Wczorajszy wieczór był nieporozumieniem, panie
sędzio! - powiedziała wyrywając dłoń z jego uścisku. - Lepiej
byłoby, gdybyśmy o tym zapomnieli.
- Zgoda! Zapomnijmy o tym i zacznijmy wszystko od
nowa. Czy zjadłabyś ze mną jutro obiad?
-
Nie, dziękuję! Mam inne plany!
- Randka?
-
Tak! My, piranie, nigdy nic przestajemy polować na
wciąż nowe ofiary! - powiedziała na pożegnanie i wysiadła z
samochodu.
Zdruzgotany patrzy
ł, jak się oddalała. Nie potrafił jej
zatrzymać. Wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie chce
więcej mieć z nim nic wspólnego. To, co wczoraj stracił,
wydawało się nie do odzyskania. Wysiadł z samochodu i
pobiegł za nią, by oddać jej kluczyki. Wzięła je bez słowa i
ruszyła w stronę domu, a on podążał dwa kroki za nią z
za
miarem pożegnania jej przy wejściu.
Kiedy zauwa
żyła, że drzwi są lekko uchylone, wiedziała
od razu, że coś się stało. Pamiętała, jak zamykała i przekręcała
klucz w zamku. Uderzyło ją też, że wnętrze było zupełnie
ciemne, mimo iż zostawiła przecież zapalone światło w
przedpokoju.
Zdenerwowana gwa
łtownie odwróciła się i wpadła na
postępującego za nią Logana. Szybko powiedziała mu, co
spostrzegła.
-
To wygląda na włamanie - zauważył przytomnie.
Nie tego od niego oczekiwa
ła. Wolałaby raczej, żeby
zaprzeczył jej obawom, spytał, czy jest pewna, że nie
zostawiła drzwi otwartych i nie zgasiła przed wyjściem
światła.
-
Chodźmy do sąsiadów! Wezwiemy od nich policję! -
powiedział zamiast tego. Nagle usłyszeli ciche miauczenie.
-
Tao! Jeśli go zranili... - Krista szybko odwróciła się i
pchnęła drzwi.
-
Nie wchodź tam! Włamywacze mogą być jeszcze
wewnątrz! Nie zwróciła uwagi na jego ostrzeżenie i była już w
środku.
Wszed
ł za nią do ciemnego przedpokoju. Zapaliła światło
i pochyliła się, żeby pogłaskać swojego syjamskiego
ulubieńca.
- Nic mu nie jest! -
powiedziała z ulgą.
Logan zajrza
ł szybko do salonu. Odnalazł lampkę i
włączył światło. To, co zobaczył wyglądało jakby wydarzyła
się tu katastrofa. Poprzewracane sprzęty, porozrzucane po
podłodze rzeczy Kristy.
K
łębek czarnego futra wypadł nagle zza sofy i pognał do
przedpokoju.
-
Inkowi też nic się nie stało! - wykrzyknęła uradowana
Krista.
-
Czy wiesz już, co skradziono? - spytał Logan.
-
Nie ma telewizora i sprzętu stereo. Poza tym trudno się
w tym nieładzie zorientować, co jeszcze zginęło.
Patrzy
ła na swój pokój. Myśl o tym, że ktoś obcy był tu
przed chwilą, że wszedł tu, żeby ją okraść, przyprawiała ją o
mdłości. Mocniej przycisnęła kota do piersi. Tao wyrwał się i
pognał na górę. Wyszła za nim do salonu.
- Krist
a, nie wchodź na górę! Jeśli...
Jeszcze raz zignorowa
ła jego ostrzeżenie i wspinała się już
po schodach na piętro. W domu nie było już nikogo, ale
włamywacze pozostawili aż nazbyt widoczne ślady.
W gabinecie, wyrwane z biurka i wywrócone do góry
dnem szufl
ady przygniatały rozrzucone na podłodze papiery.
Posadzka w sypialni i pokojach gościnnych zasłana była
stosami ubrań, ręczników i pościeli.
-
Nie ma przenośnego telewizora. Zginęło też pudełko z
moją biżuterią! - odnotowała kolejne straty.
Z przera
żeniem patrzyła na bałagan, jaki panował w jej
zwykle czystej i wysprzątanej sypialni. Logan spojrzał na
Kristę uważnie. Była blada i drżąca.
-
Usiądź! - zakomenderował i poprowadził ją w stronę
łóżka. - Ja wezwę policję! Wszystko wydawało się jej takie
nierze
czywiste. Jak przez sen słyszała, że Logan wykręcał
numer, zg
łaszał włamanie, podawał adres i swoje dane. Po
skończonej rozmowie odłożył słuchawkę i usiadł obok Kristy.
-
Zaraz tu będą! Spróbuj się uspokoić.
-
Dziękuję, że zostałeś tu ze mną. Nie wiem, jak bym to
sama zniosła - wyszeptała drżącym głosem.
Wspar
ła się na ramieniu Logana spragniona ciepła i siły,
jaka z niego emanowała. Była mu bezgranicznie wdzięczna za
jego obecność, która działała na nią kojąco. Objął ją ramie-
niem a ona oparła głowę na jego piersi. Czuła się teraz
bezpieczna i spokojna. Pozostali tak nieporuszeni aż do
przyjazdu policji.
Wysz
ła na spotkanie policjantów trzymając się kurczowo
balustrady schodów. Logan był tuż obok, obejmował ją w talii
i podtrzymywał.
-
Nie denerwuj się! - powiedział łagodnie.
W podzi
ękowaniu przesłała mu jeden ze swoich
cudownych uśmiechów.
-
Co było w szkatułce z biżuterią? - pytał oficer.
On i towarzysz
ący mu policjant przeszukali już dom i
sporządzali właśnie listę skradzionych rzeczy.
-
Nie było tego dużo! - Krista próbowała sobie
przypomnieć zawartość pudełka. - Zegarek mam na ręce.
Pierścionek po babci i sygnet Eryka, także!
Nigdy si
ę z nimi nie rozstawała i była do nich bardzo
przywiązana. Jak dobrze, że założyła je również i tym razem.
Trudno by
łoby pogodzić się z ich stratą.
-
W skrzynce było trochę stylowej biżuterii -
przypomniała sobie. - I mój pierścionek zaręczynowy! -
dodała przerażona.
-
Czy był kosztowny? - spytał inspektor.
-
Nie wiem, ile może być wart dwukaratowy brylant -
odparła.
Policjant zagwizda
ł z podziwu i wrócił do swojej pracy.
Reakcja Logana była zupełnie inna.
-
Pierścionek zaręczynowy? Jesteś zaręczona? - spytał,
nie ukrywając zaskoczenia. Nawet obecność policjantów nie
zdołała go powstrzymać od zadania tego osobistego pytania.
-
Byłam - odpowiedziała. - Craig zginął w katastrofie
samolotowej razem z moim bratem, Erykiem sześć lat temu.
-
Więc Eryk również nie żyje? - wydusił zszokowany tą
wiadomością. - Tak mi przykro, Kristo! Tyle razy o nim
mówiłaś, że już poczułem do niego sympatię.
Ze sposobu, w jaki go zawsze wspomina
ła, nie trudno
było odgadnąć, że musiała głęboko cierpieć po jego śmierci.
-
Wiem, jak boli strata kogoś bliskiego - ciągnął Logan. -
A ty straciłaś ukochanego brata i narzeczonego jednocześnie!
To
musiało być okropne!
Tyle by
ło współczucia i zrozumienia w jego spojrzeniu, że
nagle poczuła jakąś duchową więź łączącą ją z nim. Obydwoje
przeżyli tragedię, tracąc najbliższe osoby, a mimo to potrafili
podźwignąć się i rozpocząć życie od nowa. Nieszczęście
sprawiło, że stali się i silni i mądrzy.
-
Sporządziłem raport - odezwał się policjant. Włączę go
do akt, ale proszę się nie spodziewać, że odzyska pani
skradzione przedmioty, nawet jeśli złapiemy złodziei. Na ogół
pozbywają się wszystkiego, co pochodzi z kradzieży.
-
Czy podejrzewa pan kogoś? - zapytał Logan. Policjant
pokręcił przecząco głową.
-
Mamy teraz wiele zgłoszeń włamań w okolicy.
Prawdopodobnie dokonują ich nieletni narkomani, którzy
potrzebują pieniędzy na narkotyki. Kradną wszędzie te same
przedmioty - telewizory, magnetofony i inne rzeczy, które
można szybko sprzedać na ulicy. Pozostawiają natomiast
obrazy i drogocenne dzieła sztuki, bo nie zdają sobie sprawy z
ich wartości.
Spojrza
ł na wyłamany zamek i zmarszczył brwi.
-
I radzę pani założyć solidne zamki albo sztaby, pani
Conway. Ta zasuwa jest do nicze
go, byle amator może ją
wyrwać!
Policjanci odjechali, a Krista i Logan zostali sami w
pustym hallu.
-
Nie wiem nawet, od czego zacząć - powiedziała
załamana Krista. - Dopiero skończyłam porządkować dom po
przeprowadzce i już muszę zaczynać od nowa - siliła się na
uśmiech. . - Nie pozwolę ci dzisiaj nic robić. Zabieram cię na
noc do nas! -
zadecydował stanowczo Logan.
Czu
ła, że powinna odmówić. Powinna od razu zająć się
tym bałaganem. Przecież tyle było do zrobienia.
-
Miło, że troszczysz się o mnie, ale muszę tu zostać!
-
Idź na górę i spakuj swoje rzeczy! - powiedział głosem
nie uznającym sprzeciwu. - Albo, jeśli wolisz, ja sam to
zrobię! Nietrudno je znaleźć, wszystko leży na podłodze! -
próbował żartować.
-
Nie mogę zostawić kotów! - protestowała jeszcze,
chociaż wiedziała, że zabrzmiało to głupio.
-
Zabierzemy je do nas! Włożę je do pudełka w
samochodzie, kiedy ty będziesz się pakowała - zadecydował
Logan.
-
A jeśli włamywacze wrócą?
Nie ba
ła się, ale uprzytomniła sobie, jak bardzo nie chciała
zostawać tu dzisiaj sama.
-
Nie wrócą! Wzięli już wszystko, co chcieli z tego domu!
-
uspokoił ją. - Pospiesz się! Bez sprzeciwu wykonywała jego
polecenia. Poruszała się jak w transie, niezupełnie świadoma
tego, co robi. Logan zapakowa
ł do samochodu jej torbę,
koty i inne potrzebne jej rzeczy. Krista opadła na miękkie
siedzenie znużona i smutna. Przeżyła szok. Jaka to ulga, że był
przy niej ktoś, kto za nią decydował. Jeszcze raz poczuła dla
niego bezgraniczną wdzięczność.
Mitch, Denisa i Laura bardzo zmartwili si
ę wiadomością o
włamaniu, ale obecność gościa i sympatycznych zwierzaków
szybko
wprawiła ich w dobry humor. Mitch zaniósł rzeczy
Kri
sty do gościnnego pokoju z osobną łazienką. Denisa
dostarczyła starszej przyjaciółce całą masę kolorowych
magazynów. Laura domagała się, by pozwolono kotom
nocować w jej pokoju. Przerwała to niecodzienne zamieszanie
interwencja Logana.
-
Krista jest zmęczona - powiedział, zabierając dzieci z jej
sypialni. - Potrzebuje spokoju i ciszy.
Tak naprawd
ę to żałowała, że ją opuścili. Próbowała
przeglądać przyniesione przez Denisę magazyny, ale w tym
stanie nic
jej nie interesowało. Czuła się niespokojna i zdener-
wowana. Za oknem rozszalała się burza. Na odgłos pioruna
zerwała się na równe nogi.
Wesz
ła do wanny łudząc się, że kąpiel ją uspokoi. Na
próżno! Nawet stukanie deszczu o parapet przyprawiało ją o
dreszc
z niepokoju. Przebrała się w powłóczystą, jedwabną
koszulę nocną, położyła się i próbowała usnąć.
Po godzinie w
łączyła lampkę i ponownie sięgnęła po
kolorowy magazyn. Nie mogła jednak czytać! Myślała o
Loganie. Gdyby nie uparł się, żeby ją odwieźć do domu,
musiałaby samotnie stawić czoła temu koszmarowi. Czuła
jeszcze ciepło jego dłoni i siłę ramienia, którym obejmował ją
wpół. Był taki dobry i opiekuńczy. Zajął się wszystkim tak
sprawnie, pocieszał. Zabrał ją i jej kłopotliwe zwierzaki na
noc do swego domu.
Czy powiedzia
ła mu, jak bardzo ceniła sobie jego pomoc?
Czy podziękowała mu za to, co dla niej zrobił? Postanowiła to
zrobić jutro wcześnie rano.
Nagle rozleg
ło się ciche pukanie i do pokoju wszedł
Logan.
Rozdzia
ł 6
Patrzyli na siebie przez d
ługą chwilę w milczeniu. Logan
przyszedł tylko sprawdzić, czy niczego jej nie brakowało.
Widok Kristy ubranej w cieniutką, przezroczystą koszulę
nocną całkowicie zaparł mu dech w piersiach.
-
Pomyślałem, że... że może czegoś potrzebujesz.
Znalazłaś ręczniki? - spytał ochrypłym głosem.
Czy rzeczywi
ście przyszedł zapytać o ręczniki, czy też był
to tylko pretekst, aby tu wtargnąć i skorzystać z okazji, że jest
sama, w jego domu. Zauważyła jego głodne spojrzenie i
zrobiła się czujna.
-
W łazience leży cała masa ręczników i naprawdę nic
więcej mi nie potrzeba, dziękuję! - odpowiedziała.
-
To świetnie! Co w takim razie powiedziałabyś na
kieliszek czegoś mocniejszego? Dobrze by ci to zrobiło!
- Nie! Nie mam ochoty na alkohol.
-
Nie bój się! Nie mam zamiaru cię upić po to, żeby cię
potem uwieść - wyczuł cień podejrzliwości w jej głosie. -
Powiedziałem ci już przedtem, że bardzo mi przykro z powo-
du mojego wczorajszego zachowania. Wiem, że nie jesteś z
tych, co szukają przygód miłosnych w przypadkowych
związkach. Nie sądzisz chyba, że byłbym zdolny skorzystać z
okazji, jaką dzisiaj stworzył ten straszny wypadek.
-
Jestem zdumiona, że tak się o mnie troszczysz. Czy taka
karierowiczka, jak ja, zdolna jest do wrażliwości i
wdzięczności? Jeszcze wczoraj byłeś zdania, że kobiety takie,
jak ja są obojętne i niemoralne! - zadrwiła.
-
Wiem, jak się czujesz po tym wszystkim, co dzisiaj
przeszłaś. Najpierw bolesne wspomnienia związane z rocznicą
śmierci brata i narzeczonego, a potem szok spowodowany
włamaniem. Nie winię cię więc za to, że chcesz się na kimś
odegrać. A ja jestem właśnie w zasięgu ręki!
-
Skończ z tym, Logan! Starasz się być dla mnie miły i
obydwoje wiemy, dlaczego to robisz. Nie musisz mnie wcale
traktować w specjalny sposób.
-
Wydawało mi się, że właśnie trzeba ci kogoś, kto
potraktowałby cię dziś w szczególny sposób! - uśmiechnął się.
- Co przez to rozumiesz?
-
Dlaczego za wszelką cenę chcesz się ze mną pokłócić?
-
Jesteś takim znawcą kobiet mojego pokroju, że zapewne
znasz odpowiedź na to pytanie. Za oknem rozległ się huk
uderzającego z nadzwyczajną siłą pioruna. Krista zadrżała z
przera
żenia.
-
Jesteś roztrzęsiona! - zauważył Logan.
Jej blisko
ść działała na niego obezwładniająco. Z trudem
przełykał ślinę. Tak chciałby zbliżyć swoją twarz do jej
ślicznych ust i ucałować je. Wiedział, że dziś było to
niemożliwe. Ta kobieta potrzebowała bardziej jego pomocy
niż czułości.
-
Chcę cię przytulić! - powiedział nieoczekiwanie.
- Dobrze! Przytul mnie, Logan! - ku jego zdumieniu
zgodziła się chętnie. - Przytul mnie mocno! Trzymał ją w
swoich ramionach, czuł się silny i męski. Potrzebowała go,
potrzebowała opiekuna i przyjaciela, któremu mogłaby zaufać.
Chciał być dla niej wszystkim, czym tylko zechce.
-
Masz rację! To był straszny dzień. Jestem taka
zmęczoną. Otoczyła go ramionami i mocno przywarła do
niego całym ciałem.
-
Wiem! Potrzebujesz teraz snu. Przyniosę ci trochę
brandy! -
zaproponował ponownie.
-
Wciąż próbujesz mnie upić! - zażartowała.
-
Jeśli to pomoże ci usnąć! Nie ma żadnego innego
powodu, dla które
go chciałbym to zrobić. Była taka piękna!
Nareszcie czuła się swobodnie w jego towarzystwie, napięcie
zniknęło z jej twarzy. Jeszcze raz ogarnęło go nieodparte
pragnienie, żeby ją pocałować. Nie chciał jednak wystawiać
na ryzyko świeżo zdobytego zaufania i spokoju, jaki chwilowo
między nimi zapanował.
-
Połóż się, Krista. Zaraz będę z powrotem!
Szybko wr
ócił ze szklaneczką koniaku w ręce. Podał go
jej, a sam stał obok łóżka i patrzył jak piła. Poczuła jak
słodkawy płyn rozgrzewa jej ciało. Spojrzała na swojego
opiekuna, któ
ry nie oddalał się od niej ani na krok.
-
Logan, chcę ci podziękować za wszystko, co dla mnie
dzisiaj zrobiłeś, i w ogóle za to, że byłeś ze mną, kiedy cię
potrzebowałam.
-
Cieszę się, że mogłem ci w czymś pomóc. Jeszcze raz
przekonałem się, że nie należy wierzyć stereotypom.
-
Co masz na myśli?
-
Zawsze wydawało mi się, że niezależne i inteligentne
kobiety sukcesu nikogo nie potrzebują.
-
Może kiedyś dojdziesz do zaskakującego wniosku, że
kobiety sukcesu, to przede wszystkim istoty ludzkie -
zażartowała.
-
Naprawdę czułem, że moja obecność była tam dziś
potrzebna -
powiedział zadowolony z siebie. - Nigdy nie
przypuszczałbym, że możesz tak bardzo potrzebować czyjejś
po
mocy. Jesteś tak imponująco samodzielna i wspaniała.
- A mimo
to, nie dorównuję w twoich oczach
dwudziestoletnim dziewczynom, które umierają z pragnienia,
żeby wyjść za mąż i rzucić nudną pracę! - powiedziała z
przekorą.
Logan pomy
ślał o Amy Sue i zmarszczył brwi. Czy
rzeczywiście była kobietą, jakiej potrzebował? Odkąd poznał
Kristę, coraz bardziej zaczynał w to wątpić. To ona zbudziła w
nim podejrzenie, że Amy może wcale nie uważać go za
mężczyznę swoich marzeń, tylko szukać w tym związku
zabezpieczenia na przyszłość. Wyraźnie zakłopotany spojrzał
w oczy Kriście.
Nie przypuszcza
ł, że ona również będzie zmieszana.
Oczywiście, wolała być silna i samodzielna, a nie słaba i
niezaradna, ale jej niezależność i zdolności zawsze odpychały
od niej mężczyzn, tak jak teraz Logana. Czy musi udawać
afektowaną panienkę, rezygnować z kariery zawodowej i
udawać kogoś, kim nie była, aby pozyskać jego względy?
Krista wiedziała, że byłoby to zbyt duże poświęcenie i nigdy
się na to nie zdobędzie.
-
Idę już! Musisz się przecież wyspać. Dobranoc, Krista! -
powiedział Logan.
On r
ównież czuł się zmęczony. Wydawało mu się, że
świat stanął na głowie, odkąd po raz pierwszy spojrzał na
Kristę. Nic już nie wyglądało tak, jak to sobie przedtem
wyobrażał.
-
Dobranoc, Logan! Acha! Czy ty, albo któreś z dzieci
moglibyście tu zapukać koło siódmej? Niestety, nie zabrałam
budzika! -
przypomniała sobie.
Skin
ął głową i wyszedł z pokoju. Krista opadła na
poduszki. Dopiero teraz poczuła się senna. Burza niezmiennie
szalała za oknem, ale ani jej odgłosy, ani przeszywające niebo
błyskawice nie robiły na niej żadnego wrażenia. Powieki
przymykały się ciężko, wkrótce Krista zapadła w głęboki sen.
Rozdzia
ł 7
Kiedy zbudzi
ła się, pokój rozświetlony był promieniami
słonecznymi wdzierającymi się przez szparę między kotarami.
Przeciągnęła się z rozkoszą. Świetnie spała i teraz czuła się
wypoczęta, tryskała energią. Leniwie spojrzała na zegarek.
Dochodziła jedenasta! Z wrażenia aż usiadła na łóżku. Nigdy
jeszcze nie spała tak długo! Dlaczego nikt jej nie obudził o
siódmej, tak jak prosiła? Czyżby nie słyszała pukania? Czy też
Logan i dzieci zapomnieli o niej zupełnie?
Wyskoczy
ła z łóżka i wybiegła na korytarz w
poszukiwaniu telefonu. W domu nie zastała nikogo. Logan był
prawdopodobnie w sądzie, a dzieci wyszły do szkoły.
Aparat znalaz
ła w kuchni. Jej koty również tam były. Ink
wygrzewał się w słońcu na parapecie okna. Tao, jak zwykle,
wybiegł powitać ją towarzyskim miauczeniem. Krista szybko
wykręciła numer biura. Odebrała jej sekretarka, Vicky Bailey.
- Vicky! -
krzyczała do słuchawki, z trudem łapiąc
oddech. - Ja...
-
Cześć Krista! - pozdrowiła ją urzędniczka. - Jak się
czujesz? Sędzia Moore dzwonił wcześniej i powiedział, że nie
przyjdziesz dziś do biura. Mówił mi o wczorajszym włamaniu
do twojego domu. To okropne! Mam nadzieję, że złapią tych
bandytów.
- Loga
n zadzwonił, żeby mnie usprawiedliwić? -
powtórzyła zdumiona Krista.
-
Mhmm! Powiedział, że musisz wypocząć po tym, co cię
wczoraj spotkało i prosił, żeby odwołać wszystkie umówione
spotkania dzisiejszego ranka. Zjawisz się tu o pierwszej, czy
mam przełożyć również to, co zaplanowałyśmy na
popołudnie?
-
Kazał ci odwołać moje spotkania? - powtórzyła
zdumionym głosem jej przełożona. A więc Logan specjalnie
nie zbudził jej rano, a ponadto ośmielił się decydować o jej
dzisiej
szych planach. Zuchwałość tego mężczyzny najpierw ją
zaskoczyła, a potem zdenerwowała..
-
Nic nie odwołuj, Vicky! Zaraz tam będę, tylko wstąpię
po drodze do sądu. W biurze powinnam być za godzinę!
Jak on
śmiał podejmować za nią jakiekolwiek decyzje?
Jak mógł wydawać polecenia jej sekretarce? To niepojęte,
myślała!
B
łyskawicznie ubrała się w rzeczy, które zabrała ze sobą
wczoraj. Nie pamiętała, aby ktokolwiek doprowadził ją kiedyś
do takiej pasji.
Dwadzie
ścia minut później była już w sądzie. Złość nie
opuszczała jej ani na chwilę. Przebiegła przez biuro i
skierowała się wprost do gabinetu sędziego Moore'a. Nagle
powstrzymała ją myśl, że może Logan jest teraz na jakiejś
rozprawie. Zaklęła cicho. Ta sprawa wymagała załatwienia
natychmiast. Jeśli będzie trzeba wtargnie do sali sądowej i
zażąda przerwy. Wtedy Logan sam będzie miał okazję
przekonać się, jak to jest, gdy ktoś miesza się nam w
zawodowe plany. .
-
Czy sędzia Moore jest u siebie? - zapytała młodego
urzędnika, siedzącego za biurkiem zarzuconym stosami
aktówek.
-
Tak, wszedł właśnie do gabinetu! - odpowiedział. - Czy
była pani z nim umówiona?
- Nie! -
powiedziała i ruszyła w stronę drzwi
prowadzących do biura Logana. Młody sekretarz spojrzał na
nią podejrzliwie, ale postanowił, że rozsądniej będzie
powstrzyma
ć się od interwencji.
Krista wpad
ła do gabinetu i z hukiem zatrzasnęła za sobą
drzwi. Ubrany w czarną, sędziowską togę Logan siedział za
mahoniowym biurkiem i przeglądał rozłożone przed nim
dokumenty. Uniósł głowę i uśmiechnął się, kiedy zobaczył
Kristę.
-
Dzień dobry! - powiedział.
- Dobry? -
powtórzyła drwiąco. - Przez ciebie straciłam
wszystkie spotkania dziś rano.
-
Zajrzałem do ciebie o siódmej, ale spałaś tak smacznie,
że nie śmiałem cię budzić. Sen i wypoczynek były dla ciebie
ważniejsze niż obecność w sądzie, Kristo!
Zacisn
ęła pięści. Jego nieusprawiedliwione niczym
przekonanie, że mógł rozstrzygać, co było dla niej ważne, a co
nie, doprowadzało ją do pasji.
-
Nie masz prawa podejmować za mnie żadnych decyzji,
Loganie Moore! Powiedziałam, że chcę wstać o siódmej i tego
właśnie chciałam. Miałam być w biurze dziś rano! Miałam
zobaczyć się z moimi klientami!
-
Jestem pewien, że nie będzie problemów z umówieniem
klientów na inny termin -
powiedział ojcowskim tonem, który
zdenerwował ją tak, że aż zazgrzytała zębami ze złości. -
Należał ci się odpoczynek. Wyglądasz na cudownie
wypoczętą. Na twojej buzi nie ma już ani śladu wczorajszego
napięcia i wyczerpania. Musisz to przyznać! Czujesz...
-
Czuję, że za moment zacznę krzyczeć. Czy ty nic nie
rozumiesz?
-
Chodź tu i spróbuj mi wytłumaczyć - powiedział z
zapraszającym gestem. Wysunął krzesło zza biurka i
wyciągnął do niej dłoń. Patrzyła na niego jak zauroczona.
Chyba nie spodziewa
ł się, że usiądzie mu na kolanach?
Najwidoczniej jednak właśnie tego oczekiwał. Kiedy stała
dal
ej nieporuszona, sam uniósł się na krześle, przyciągnął ją
do siebie i posadził na swoich kolanach.
- Logan! -
wydusiła.
Jej w
ściekłość ustąpiła miejsca zdumieniu, że znalazła się
nagle w objęciach sędziego, i to w jego gabinecie. Próbowała
się wyrywać, ale jego ramiona mocniej otoczyły jej ciało i
przytrzymały ją skutecznie. Delikatnie musnął ustami szyję
Kristy, powodując dreszczyk podniecenia.
-
Więc, co chciałaś mi powiedzieć? - spytał ochryple.
Spojrza
ła na elegancką spódnicę, która ściągnęła się do
połowy ud i odkrywała długie, smukłe nogi. Przesunął dużą
dłonią po jej nieosłoniętym udzie. Krista zapomniała o
poprzednich zarzutach wobec niego w sytuacji, która
wymagała natychmiastowej reakcji.
-
Puść mnie, Logan!
-
Nie ma o tym mowy tak długo, aż pocałujesz mnie
wreszcie na dzień dobry - uśmiechnął się.
-
Zwariowałeś? - wyjąkała.
-
Wręcz przeciwnie] Czuję się zdrowy jak nigdy, a od
wczoraj jestem chyba nawet mądrzejszy, bo zrozumiałem
pewne rzeczy.
Pochyli
ł głowę i pieszczotliwie potarł jej nos swoim.
-
Spałaś jak dziecko, kiedy przyszedłem do ciebie dziś
rano -
powiedział i delikatnie pocałował jej usta. - Leżałaś na
plecach z rękami na poduszce, wyglądałaś słodko i niewinnie
jak niemowlę. Śliczne i pełne zaufania dziecko!
Krista czu
ła zmysłowość, jaką emanowało jego ciepłe i
silne ciało. Bezwolnie poddawała się jego pieszczotom.
- Logan! -
protestowała słabo.
- Potrzebujesz mnie! -
głos miał głęboki. Muskał ustami
jej policzek, kiedy to mówił. - Zaopiekuję się tobą, kochanie!
Jeszcze raz dotkn
ął jej uda, chcąc zapamiętać jego kształt.
Położyła dłonie na jego ramionach, jakby zamierzała go
odepchnąć, ale nieoczekiwanie poczuła się w jego objęciach
wspaniale.
-
Logan, to co najmniej niewłaściwe w tym miejscu. Co
będzie, jeśli ktoś tu nagle wejdzie? - spytała zmienionym
głosem.
-
Nikt nie wchodzi do gabinetu sędziego bez pukania i
uprzedniego wezwania -
uspokoił ją. - Może powinienem
wnieść poprawkę do tej zasady? Nikt prócz Kristy Conway!
Ale w końcu przysługują ci pewne przywileje że względu na
łączące nas więzi:
-
Nic nas nie łączy! My się przecież nawet nie znamy! -
zaprotestowała, ale wiedziała, że zabrzmiało to słabo i
nieprzekonywująco.
Ca
łował ją i tulił, a ona coraz bardziej traciła poczucie
czasu i miejsca.
-
Zgadzam się, że to wszystko przydarzyło się nam bardzo
szybko, ale czas nie ma żadnego znaczenia wobec prawdziwie
głębokiego uczucia - jego głos brzmiał miękko i
uwodzicielsko.
-
To mi wygląda na jeszcze jedną próbę uwiedzenia! -
powiedziała Krista, przytomniejąc. Jego słowa przypomniały
jej nieporozumienie sprzed dwóch dni.
-
Umówmy się, że pozwolę ci zdecydować, kiedy
będziemy się kochać. Może to uspokoi twoje obawy?
-
Ty mi pozwolisz decydować? - powtórzyła z
oburzeniem. -
Nie możesz pozwalać mi, czy zabraniać
czegokolwiek, Loganie Moore! To ja ustalam, czy w ogóle
będziemy się kochać.
Jej protest nie zdziwi
ł go ani odrobinę.
-
To właśnie chciałem powiedzieć! - zgodził się potulnie.
-
Niezupełnie ci się to udało!
-
Wychodzi z ciebie typowy adwokat, czyż nie, kochanie?
Łapiesz mnie za słowa! - śmiał się szczerze ubawiony. - Oboje
mamy jakieś prawa w tym związku. Ja skorzystałem ze
swojego, decydując dziś rano, że powinnaś się raczej wyspać
niż iść do biura.
Jeszcze raz j
ą pocałował.
-
Miałem przecież prawo, żeby tak zrobić! Teraz jestem
tego pewien -
dodał.
-
Naprawdę?
-
Mhmm! Pomyliłem się co do ciebie! Nie jesteś oziębła i
bezwzględna, jak sobie wyobrażałem. Może stereotypowe
kobiety sukcesu w ogóle nie istnieją. Może są tylko mitem, w
który wierzą mężczyźni, którzy nie odkryli jeszcze prawdy.
-
A ty ją już odkryłeś?
-
Tak! I wiem, że kobieta taka jak ty, potrzebuje
mężczyzny tak samo, jak każda inna, albo jeszcze bardziej.
-
Potrzebuje mężczyzny?! - powtórzyła z uwagą.
-
Dokładnie! Niezależnie od wysokości dochodów i
pozycji społecznej kobieta zawsze potrzebuje kogoś, kto się
nią zaopiekuje. I im bardziej wydaje się zaradna i niezależna,
tym bardziej konieczna jest jej męska opieka i pomoc.
-
Naprawdę tak myślisz? - Krista uniosła się lekko. -
Nawet niezależne i ambitne kobiety muszą uznać wyższość
płci przeciwnej? Czy to miałeś na myśli?
-
To właśn ie! Nag le wyd ało mi się to tak jasn e i
oczywiste, że nie wiem, jak mogłem dotychczas nie zdawać
sobie z tego sprawy.
- Logan! -
jęknęła. - Zastąpiłeś jedną szowinistyczną
opinię inną. Pracujące kobiety nie są ani twarde i moralnie
zepsute, ani też nie są słabymi, niedołężnymi stworzeniami
cze
kającymi, żeby jakiś mężczyzna nimi pokierował!
-
Nie jakikolwiek mężczyzna! - poprawił ją Logan. - Ale
ten jeden konkretny! Na pr
zykład dla ciebie takim kimś jestem
ja.
Spojrza
ła na niego szybko. Dziwne, ale doszła do tego
samego wniosku już znacznie wcześniej, a teraz on
wykorzystał go przeciwko niej. Od poprzedniej nocy wiele się
zmieniło. Teraz wszystko wyglądało zupełnie inaczej. A może
to tylko jej tak zdawało się?
-
Stawia cię to w niezręcznej sytuacji, Logan. Jeśli
rzeczywiście jesteś tą jedyną, potrzebną mi osobą, a ty sam
pragniesz kobiety takiej, jak Amy Sue, co wtedy?
-
Przestań, Kristo! Nie mam ochoty mówić o Amy w tym
właśnie momencie.
-
Nigdy nie rozmawiaj o innej z tą, którą trzymasz
właśnie na kolanach! Czy to jedna z zasad waszego męskiego
kodeksu? -
kpiła.
-
A co chciałaś usłyszeć? Czy to, że nie pomyliłaś się co
do Amy? Że wydawało mi się tylko, że potrzebuję kogoś
takiego, jak ona, słodkiej, uległej kobietki nie mającej żadnych
wymagań?
-
Nie ma takich kobiet, Logan! Może jedynie w waszych
marzeniach. Magazyny dla pa
nów robią fortunę, kreując
model dziewczyny o ptasim móżdżku, której jedynym
dążeniem jest zaspokajanie potrzeb swego silnego i
despotycznego władcy.
-
To brzmi nawet nieźle! - zaśmiał się zbity z tropu.
-
Najlepszym dowodem, jak mylne są te wyobrażenia, jest
fakt, że obydwoje utrzymujemy się z rozpraw rozwodowych,
panie sędzio! Chłopak myśli, że żeni się z dziewczyną swoich,
marzeń, a ona udaje taką dla własnej korzyści... przez jakiś
czas! A potem prawda wychodzi na jaw i obydwoje czują się
oszukani.
-
Więc proponujesz, żeby mężczyźni spojrzeli na płeć
przeciwną bardziej realistycznie. I zamiast szukać słodkiego,
wdzięcznego stworzenia odpowiadającego ich wyobrażeniom,
zobaczyli i zaakceptowali kobiety takie, jakimi są: zawzięte,
uparte i kłótliwe! - uśmiechnął się gorzko.
Czy
żby Logan chciał jej powiedzieć, że...? Nie śmiała o
tym myśleć. Przesunęła palcem po jego brodzie.
-
Widzę, że nie jesteś dziś w nastroju, aby poważnie
porozmawiać o socjologicznych implikacjach stosunków
męsko - damskich na naszym obszarze kulturowym -
zażartowała.
-
Rzeczywiście, nie! Mam za to ochotę na co innego!
G
łęboko spojrzał jej w oczy, pochylił niżej głowę i
dotknął jej warg swoimi ustami. Ledwie to zrobił, rozległo się
pukanie do drzwi.
-
Sędzio Moore! Wszyscy czekają już na pana w sali
sądowej! - rozległ się głos sekretarza. Krista najpierw
znieruchomiała, a potem gwałtownie próbowała wyrwać się z
uścisku Logana. Byłby niezły skandal, gdyby ktoś zobaczył ją
na kolanach sędziego w jego gabinecie. Przez moment udało
się jej zapomnieć, kim byli i gdzie się znajdowali. To
niewybaczalny błąd, myślała przerażona.
Pu
ścił ją wreszcie. Poprawiała ubranie sztywnymi ze
zdenerwowania palcami.
-
Kristo, nie denerwuj się! Nikt nie może tu wejść bez
mojego wezwania! -
powiedział, obserwując ją z uśmiechem. -
A co do twojej dzisiejszej randki...
Wielkie nieba! Rzeczywi
ście, była dziś umówiona na
obiad z Tomem Kearnym, którego spotkała na posiedzeniu
związku adwokackiego. W obecności Logana prawie o tym
zapomniała i dopiero on jej o tym przypomniał.
Nie mia
ła wielkiej ochoty na tę randkę, zdecydowanie
wolałaby spędzić popołudnie z Moore'em, ale nie zamierzała
jej odwoływać tylko dlatego, że on by tak chciał. Nie mogła
pozwolić, aby jakikolwiek mężczyzna całkowicie ją sobie
podporządkował.
-
Powiedz, żeby odwiózł cię do mnie wieczorem - ciągnął
spokojnie. -
Twój dom jest wciąż w okropnym stanie i lepiej,
żebyś nie zostawała tam na noc. Jutro pomożemy ci zrobić
porządki, ale jeszcze dzisiaj prześpisz się u mnie w domu.
- O, nie! -
patrzyła na niego zdumiona.
-
Do zobaczenia wieczorem! I chciałbym, żebyś... nie
wracała zbyt późno! - pocałował ją na pożegnanie i zniknął za
drzwiami.
Dopiero kiedy wyszed
ł, Krista pomyślała o wszystkim, co
powinna mu była powiedzieć. W drodze do biura w myśli
wyrzucała Loganowi jego kompletny brak tolerancji i rażącą
arogancję. Radziła mu, aby robił użytek ze swojej
prymitywnej taktyki raczej w stosunku do beznadziejnej Amy
Sue, bo tylko ona mogłaby z nim wytrzymać w zamian za
dożywotnie utrzymanie. Znowu była Kristą Conway u szczytu
swoich adwokackich możliwości. Gdyby tylko Logan był
teraz w zasięgu jej wzroku i mógł to wszystko usłyszeć!
- Kristo! Dzwoni Ross Perry! -
Vicky poinformowała
przełożoną, która właśnie przerzucała korespondencję
położoną na biurku.
-
Cześć Ross! - powiedziała do słuchawki.
-
Kristo, może powinniśmy się spotkać raz jeszcze z
Landau'ami? Czy też uważasz, że to kompletna strata czasu? -
Ross przeszedł od razu do sedna sprawy. Nie należał do ludzi,
którzy marnują czas na towarzyskie pogawędki w godzinach
pracy. -
Pomyślałem, że dobrze byłoby ostatecznie rozważyć
wszystko
przed rozprawą, teraz, kiedy znamy już jej datę!
-
Data została już ustalona? - zapytała ze zdziwieniem.
-
Tak, potwierdzono to pocztą dziś rano.
- Teraz rozumiem! -
skrzywiła się. - Nie miałam jeszcze
czasu, żeby przejrzeć dzisiejszą korespondencję.
Postanowi
ła przemilczeć powód tego zaniedbania. Taki
tytan pracy, jak Ross Perry pomyślałby, że oszalała, gdyby
dowiedział się, że spała do jedenastej i opuściła wszystkie
umówione dziś rano spotkania.
-
Kto będzie przewodniczył w tej rozprawie? - spytała.
Porazi
ła ją myśl, że mógłby to być Logan. Nie byłoby mu
łatwo wydać wyrok w sprawie, w której ona broniła jednej ze
stron. Pomimo ich niezgodności, co do rodzaju uczuć, jakie
ich łączyły, coś ich łączyło i żadne z nich nie potrafiłoby
traktować tego drugiego obojętnie i osądzać obiektywnie.
-
Sędzią jest Candace Flynn - powiedział smutno Ross. -
Będzie się na pewno starała, naśladując króla Salomona,
podzielić małą Julię na dwoje.
-
Rzeczywiście, trzeba Salomona, żeby rozsądzić ten spór
sprawiedliwie! -
westchnęła Krista. - Nigdy nie spotkałam
dwojga ludzi tak zaciekle walczących o przejęcie opieki nad
dzieckiem, jak Gary i Marta Landau. Ciekawe, co zrobi to,
które tę sprawę przegra?
-
Im szybciej się to skończy, tym lepiej dla dziewczynki.
To ciągłe przenoszenie się od jednego z rodziców do drugiego
nie jest dla dziecka najlepszym rozwiązaniem.
Krista przypomnia
ła sobie poważną i nerwową córeczkę
Landau'ów, która spędzała na przemian jeden dzień z matką i
jeden z ojcem od czasu ich tymczasowego rozwodu.
-
Jedyne, co trzyma to dziecko przy życiu, to przekonanie,
że obydwoje rodzice kochają ją i chcą ją mieć przy sobie.
Denerwuję się tym, Ross!
-
Ja też! Czasami marzy mi się, żebyśmy mogli we dwoje
doprowadzić do pojednania Landau'ów. Szkoda, że Logan
Moo
re nie poprowadzi tej sprawy. On na pewno uciekłby się
do tego rozwiązania! - zachichotał Ross.
Ku swojemu zdumieniu Krista obla
ła się rumieńcem.
Cieszyła się, że Ross nie mógł zobaczyć jej reakcji na
wspomnienie imienia Logana.
-
Więc jak? Spotykamy się z Landau'ami raz jeszcze, czy
nie? -
chciał wiedzieć Perry.
-
Chyba nie, Ross! Marta nie da się przekonać, a ostatnim
razem, kiedy się spotkaliśmy...
-
Skończyło się to fiaskiem! Masz rację, oni oboje są tak
samo zawzięci! W takim razie, do zobaczenia w sądzie,
Kristo!
Rozdzia
ł 8
Wracaj
ąc do domu kilka godzin później Krista myślała
wciąż o sprawie Landau'ów. Ani Marta, ani Gary nie
zgodziliby się na kompromis, a nie było żadnych przyczyn,
dla kt
órych można by jednemu z nich odebrać, a drugiemu
zapewnić całkowitą opiekę nad dzieckiem. Spędziła długie
godziny, słuchając zarzutów Marty pod adresem męża, ale nie
znalazła żadnego dowodu na to, że był złym ojcem. Ross
Perry boryka
ł się z identycznym problemem.
Krista ci
ężko westchnęła. Dla dobra dziecka istotnie
byłoby najlepiej, gdyby sprawę poprowadził Logan Moore.
Sam był ojcem, a ponadto wyrozumiałym i uczuciowym
człowiekiem. Nie dałby się zwieść taktyce prawniczej
adwokatów. Wydałby wyrok zgodny z tym, co uznałby za
leżące w interesie dziecka, a jego wyczucie w takich
przypadkach było nieomylne. Zupełnie inaczej było z Candace
Flynn. Krista przeczuwała, że dla sędziny walka rozgrywać się
będzie między Rossem Perrym, a nią samą.
Wesz
ła do swego domu i z obrzydzeniem spojrzała na
zdemolowane wnętrze salonu. Przypomniała sobie decyzję
Logana, że i tę noc spędzi u niego i teraz potraktowała to
bardziej jak zaproszenie. Nie! -
strofowała się. - To, że
podziwiała jego umiejętność rozsądzania trudnych sporów, nie
znaczyło przecież, że akceptowała jego błędne przekonanie, że
przysługiwało mu prawo rozporządzania innymi.
- Tao! Ink! -
krzyknęła w głąb mieszkania i nagle
przypomniała sobie, że ich tam nie ma. Spiesząc się rano do
biura, zostawiła koty w domu Moore'ów. Z westchnieniem
ruszyła do wyjścia. Koty zadomowiły się już w n o w
ym
miejscu. Laura karmiła je tuńczykiem z puszki na stole.
w jadalni. Krista przep
ędziła zwierzaki ze stołu i kazała
dziewczynce zanieść jedzenie do miseczek, które stały w
kuchni.
-
Chciałabym, że Ink i Tao zostały tu już na zawsze! -
roz
marzyło się dziecko. - I chciałabym, żebyś ty też z nami
zamieszkała, Kristo!
Jak mia
ła na to zareagować? Przytuliła dziewczynkę i
szybko zmieniła temat.
- Co w szkole? -
zapytała. - Słyszałam, że wybieracie się
wreszcie z klasą do Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni
Kosmicznej?
- Chyba nie! -
zasępiła się Laura. - Nie ma odpowiedniej
liczby opiekunów, żeby to zorganizować.
-
Przecież jakieś matki zgłosiły się do pomocy?
-
Nie! I pani Dickson powiedziała, że nie poradzi sobie
sama z trzydziestoma dwoma urwisami w muzeum!
-
Rozumiem! Ale dlaczego rodzice nie chcą jej pomóc?
-
Te mamy, które nie pracują, mają małe dzieci pod
opieką, a szkoła zabrania zabierać maluchy na klasowe
wycieczki.
-
To rzeczywiście problem! - Krista zmarszczyła brwi.
Biedna Laura, biedna pani Dickson, kt
óra musi stawić
czoła grupie rozczarowanych czwartoklasistów. Nagle w jej
głowie zaświtała myśl!
-
Lauro, czy sądzisz, że potrafiłabym zająć się grupą na
wycieczce? Nie jestem wpraw
dzie mamą, ale za to nie pracuję
w stałych godzinach. Jeśli tylko wizyta w muzeum nie wy-
padnie w dniu, kiedy muszę być w sądzie, mogłabym pójść z
wami.
-
Powiem to pani Dickson w poniedziałek! - z radością
wykrzyknęła Laura.
- Ale nie wspominaj o tym tacie, dobrze Lauro? - Krista
zarumieniła się zmieszana. Nie było to namawianie dziecka do
ukrywania czegoś przed ojcem, upewniała się.
- Wiesz, to jeszcze nic pewnego i... -
plątała się w
wyjaśnieniach.
-
W porządku! - Laura nie poświęciła tym subtelnościom
zbyt wiele uwagi. W centrum jej zainteresowania z
nalazł się
Tao, który wskoczył na szatkę i obwąchiwał resztki leżącej
tam pizzy. Krista zabrała go natychmiast.
-
Krista! Jak to dobrze, że jesteś! - do kuchni wkroczyła
Denisa w towarzystwie drob
nej, rudowłosej dziewczyny. -
Właśnie miałam do ciebie zadzwonić! To jest Heather Lin-
coln, moja szkolna przyjaciółka! Heather, poznaj Kristę!
Krista roze
śmiała się. Wiedziała, że Denisa bardzo
tęskniła za przyjaciółmi z Garret i ucieszyło ją, że znalazła
wreszcie koleżankę w nowej szkole.
-
Miło cię poznać, Heather!
- Siedzimy razem na algebrze i angielskim, i lubimy ten
sam serial telewizyjny. Heather wpadła dziś do nas po raz
pierwszy -
opowiadała Denisa.
-
Zapytaj ją, Deniso! - szepnęła jej przyjaciółka.
Subtelność nie była jej najmocniejszą stroną.
- Zapytaj o co? -
Krista nie miała zamiaru udawać, że nic
nie słyszała.
-
Heather chce, żebym zjadła dziś u niej obiad i została na
noc -
powiedziała Denisa jednym tchem. - Jej mama nie ma
nic przeciwko temu. Tata też się zgodził, ale on ma ważne
zebranie po p
ołudniu i wróci późno. Myślałam, że Mitch
zostanie z Laurą wieczorem, ale zadzwonił właśnie i
powiedział, że idzie na pizzę i do kina z kolegami z drużyny
koszykarskiej.
-
A więc to tak? - sucho powiedziała Krista, - Wygląda na
to, że nie ma nikogo, kto zostałby z Laurą.
- Popilnujesz jej, Kristo? -
prosiła Denisa. - Tylko do
powrotu taty! Proszę!
-
Ale ja mam randkę!
-
Randkę? - spytała zdziwiona Heather. - Myślałam, że
jesteś narzeczoną ojca Denisy. Krista i dziewczęta zarumieniły
się po uszy.
-
Pokłóciliście się z sędzią Moore'em? - pytała
niedyskretnie rudowłosa Heather. Zapanowała cisza. Krista
doskonale pamiętała jak dzieci Logana zanudzały ją historiami
o okropnej Amy Sue ju
ż od pierwszego spotkania. Myśl o
tym, że teraz naprzykrzały się innym, opowiadając o niej jako
nowej przyjaciółce ojca nie dawała jej spokoju.
-
Mogę zostać sama! - oznajmiła Laura. - Wcale się nie
boję! Zamknę drzwi na klucz i będę oglądała telewizję. Nic mi
się nie stanie!
-
Nie ma mowy! Nie mogę iść z tobą, Heather! Tak mi
przykro! -
powiedziała Denisa, nie ukrywając rozczarowania.
-
Mnie również! - jęknęła jej przyjaciółka.
Wszystkie trzy by
ły wyraźnie zawiedzione. Krista nie
wiedziała, dlaczego czuła się winna. Tak naprawdę, ten obiad
z Tomem Kearnym nic dla niej nie zn
aczył. Tom był miły i
inteli
gentny... Przyjemnie było pójść z nim do restauracji i
porozmawiać na różne tematy, ale to było wszystko. Denisa i
Heather były takie przygnębione! Laura wyglądała równie
nieszczęśliwie dręczona świadomością, że właśnie popsuła
siostrze wieczór.
-
Zadzwonię do niego! - powiedziała nieoczekiwanie
Krista. -
Może zgodzi się, żebym zabrała Laurę ze sobą. Jeśli
nie, zostanę z nią w domu!
Dziewcz
ęta oszalały nagle ze szczęścia. Prawie
jednocześnie rzuciły się jej na szyję, aby wyrazić swą
wdzięczność.
-
Ona jest taka fajna! Masz szczęście, że trafiła ci się taka
macocha, Deniso! -
usłyszała głos Heather z przedpokoju.
Tom Kerny to bardzo fajny facet! -
zadecydowała Krista,
wracając z Laurą do domu Moore'ów przed jedenastą tego
wiecz
ora. Zgodził się, aby zabrała dziewczynkę do najlepszej
restauracji w mieście. Bez słowa przyjął jej wyjaśnienie, że
musi wziąć ze sobą dziecko sąsiadów, którym obiecała się
zająć w czasie ich nieobecności.
R
ównież w restauracji zachował się bardzo ładnie. Nie
stracił cierpliwości, kiedy Laura uparła się, że woli
hamburgera od specjalności francuskiej kuchni. Nie zraził go
okrzyk ob
rzydzenia, jakim dziewczynka skomentowała
zamówioną przez niego baraninę z masłem i musztardą.
Próbował nawet brać udział w dziecinnej rozmowie, jaką
prowadziły w czasie posiłku, aż ostatecznie zrezygnowany
zamilkł.
Zgodzi
ł się też bez sprzeciwu, żeby Krista zapłaciła swoją
część rachunku. Miło było spotkać kogoś pozbawionego
staromodnych uprzedzeń, co do dzielenia się kosztami z ko-
bietą. Kiedy ostatnim razem w restauracji zaproponowała, że
zapłaci za siebie, Logan nie chciał nawet o tym słyszeć.
Tom nie przestrzega
ł też zasad tradycyjnej etykiety. Nie
otwierał kobiecie drzwi samochodu i nie odprowadzał jej pod
dom. Logan zaś nie tylko to praktykował, ale także ciągle
uczył syna tych manier.
Tom Kearny po
żegnał je szybko i zniknął, nim jeszcze
dotarły do drzwi. Gdyby w domu byli włamywacze, byłyby
zdane tylko na siebie, pomyślała nagle poirytowana. Dlaczego
wciąż porównywała Toma z Loganem? Kearny był
wspaniałym mężczyzną, ale jakoś nie miała ochoty
kontynuować tej znajomości.
Kiedy wesz
ły do środka, usłyszały dźwięki dobiegającej z
salonu muzyki. Logan wyszedł im na spotkanie do
przedpokoju.
-
Wróciłyśmy już z randki, tato!
-
Właśnie widzę! - sędzia porwał dziewczynkę, wyrzucił
ją wysoko w górę, a potem postawił z powrotem chichoczącą
na ziemi. -
Znalazłem wiadomość od ciebie przyczepioną na
lodówce. Miło, że Krista zabrała cię na obiad. Podziękowałaś
jej za to?
- O, tak! - z
apewniła go Laura. - I Tomowi także!
- Tom? -
spojrzenia dorosłych spotkały się. Mówił dalej
do dziecka, ale nie spuszczał wzroku z jej przyjaciółki. - Tom
to ten, kto zaprosił Kristę na obiad? Podobał ci się, Lauro?
-
Myślę, że spodobałby się Amy Sue!
-
Tak bardzo go polubiłaś? - uśmiechnął się sucho i
pociągnął ją za warkocz. - Już późno, moja panno! Czas spać!
-
Czy koty mogą spać w moim pokoju?
Krista chcia
ła zaprotestować. Zamierzała wrócić na noc do
domu i zabrać ulubieńców ze sobą. Ale nim zdążyła
cokolwiek powiedzieć, Logan już dawał dziecku zgodę na
zatrzymanie zwierząt w sypialni pod warunkiem, że pójdzie
natychmiast do łóżka, Laura pocałowała ojca, uścisnęła Kristę
i życzyła im dobrej nocy.
Kiedy dziewczynka znikn
ęła na górze, zostali sami.
- Tom? -
zaczął Logan. - Jak się czuł w roli pierwszego
chłopaka mojej córki?
-
Doskonale sobie z nią radził! I niezależnie od tego, co
mówi Laura, on nie zasługuje na Amy Sue.
-
Nie możesz przestać myśleć o tej dziewczynie!
Wspominałaś jej imię dziś w sądzie i teraz... - Skąd ta obsesja
na punkcie dwudziestolatki, która chce rzucić pracę, kiedy
tylko wyjdzie za mąż, po to, żeby już nigdy do niej nie
wrócić?
-
Może stąd, że to twój ideał kobiety i przyszła żona!
-
Cóż... nie zamierzam jej już poślubiać! Dzwoniłem do
niej dziś wieczór i długo ze sobą rozmawialiśmy. Wszystko
między nami skończone. Dzieci wydadzą chyba ogromne
przyjęcie, żeby uczcić tę wiadomość.
Krista czu
ła, że chętnie by do nich dołączyła. Starała się
jednak nie okazywać swojej radości.
-
Jak ona to przyjęła? - zapytała mając nadzieję, że
zabrzmiało to obojętnie.
-
Całkiem spokojnie! Już od jakiegoś czasu musiała coś
podejrzewać. Powiedziała, że była pewna, że się z nią nie
ożenię już wtedy, gdy zdecydowałem się objąć posadę
sędziego w hrabstwie Montgomery. Nie podobało jej się
także, że zbyt ulegam dzieciom. Jej zdaniem nigdy nie
poślubię kobiety, której one nie zaakceptują.
-
Nie sądzę, żebyś znajdował się pod tak absolutnym
wpływem dzieci. Kochasz je i nie chcesz ich zranić, więc
oc
zywiste jest, że nie ożeniłbyś się z kimś, kogo one nie lubią.
-
Chciałaś powiedzieć: nienawidzą! - poprawił. - Dzieci
po prostu nie znosiły jej.
-
Ona też za nimi nie przepadała! - czuła się w obowiązku
dodać.
-
Nowy obiekt zainteresowań Amy jest dla niej znacznie
bardziej odpowiedni. To owdowiały doktor, mający dorosłe i
zamężne dzieci.
- Nowy obiekt zainteresowania? -
oczy Kristy rozszerzyły
się ze zdumienia. - Już sobie kogoś znalazła?
- Ona nie zasypuje gruszek w popiele. Jak tylko
powiedziałem jej, że wyjeżdżam na rok do Montgomery,
zaczęła spotykać się z Malkolmem Chesterem, jednym z
najpopularniejszych chirurgów w Garret. Jest co najmniej
czterdzieści lat od niej starszy. Oczywiście, nic mi o tym aż do
dzisiaj nie wspominała. Widocznie romans rozwinął się,
odkąd stamtąd wyjechałem.
-
A czy złożyła już wymówienie z pracy?
-
To tylko kwestia czasu! Czy myślisz, że ona to robi dla
pieniędzy? - zapytał poważnie. Krista stłumiła śmiech. Nigdy
nie spotkała jeszcze mężczyzny tak mało znającego kobiety.
-
Sądzę, że Amy Sue do szaleństwa zakochała się w tym
chirurgu! -
zadrwiła. - Na pewno straciła głowę z powodu jego
dochodów i braku jakichkolwiek zobowiązań finansowych
wobec rodziny.
-
Mhmm! Tak właśnie myślałem!
-
Jesteś tak spostrzegawczy, Logan! Jak mogłam
kiedykolwiek sądzić, że nie rozumiesz kobiet! - uśmiechnęła
się słodko.
Chwyci
ł jej dłoń i przyciągnął do siebie.
-
Istnieje jedna kobieta, którą rzeczywiście chciałbym
zrozumieć! Jest bogata, ale nie zachowuje się jak
materialistka. Zrobiła błyskotliwą karierę, mieszka sama, ale
nie stroni od ludzi. Prowadzi rozprawy rozwodowe z
drobiazgowością i finezją generała opracowującego
posunięcia strategiczne na wojnie. W życiu prywatnym jest
romantyczką, której nie interesują przelotne przygody
mi
łosne, ponieważ czeka na prawdziwą miłość. Jej natura
składa się z samych paradoksów, więc nic dziwnego, że wciąż
dochodzę do błędnych wniosków. A wtedy ona denerwuje się
i obraża, ale kto może ją za to winić.
- Och, Logan! -
zarzuciła mu ramiona na szyję w
spontanicznym geście i pocałowała go w policzek.
Zapragn
ął wziąć ją na ręce i zanieść do sypialni. Gdyby
tak mógł zapomnieć o tym, że dzieci były na górze i
prawdopodobnie jeszcze nie spały! Zaniósłby ją wtedy do
swojego łóżka, tłumiąc po drodze wszystkie jej protesty.
Uśmiechnął się do siebie. Kim był ten zmysłowy, zdolny do
takiego uniesienia nieznajomy, który dotąd ukrywał się pod
maską spokoju i zrównoważenia, bo te właśnie cechy Logan
uważał za charakterystyczne dla siebie. Puścił Kristę i odsunął
się od niej na krok.
Wiedzia
ła, że jej pragnął, ale ona chciała też czegoś
więcej. Marzyła, żeby ją kochał, bo sama była w nim
zakochana. Zaszokowana była tą nagłą informacją o Amy Sue.
Jej rozsądek buntował się przeciwko możliwości pokochania
kogoś, kogo znała tak krótko i kto tak mylił się co do niej. Na
próżno próbowała przekonać się, że czuła do tego mężczyzny
jedynie po
ciąg fizyczny. Instynktownie wiedziała, że było to
coś więcej. Przyzwyczaiła się ufać swoim instynktom. W
życiu zawodowym zawsze kierowała się nimi. Intuicja i
spostrzegawczość były niezwykle cenione w jej profesji. A
teraz przeczucie mówiło jej, że zakochała się w Loganie
Moore.
Stali naprzeciw siebie w milczeniu.
-
Zrobiło się późno! Muszę już iść! - powiedziała Krista
cicho. - Przy
jadę jutro po koty.
-
Jestem ci wdzięczny za to, że dzięki tobie Denisa mogła
wyjść do koleżanki, a Mitch pójść do kina. Bardzo przeżyli
zmianę szkoły. Cieszę się, że znajdują sobie nowych
przyjaciół.
-
Ja również!
-
Wprawdzie wolałbym, żebyś została dziś z Laurą u nas,
zamiast zabierać ją ze sobą i trzymać poza domem do późna,
ale...
- Co?! -
przerwała, prawie nie wierząc własnym uszom.
-
Na swoje usprawiedliwienie masz jednak to, że wróciłaś
przed dwunastą, tak jak ci kazałem - skończył poważnie, ale
jego oczy błyszczały od tłumionego śmiechu.
-
Chcesz mnie sprowokować, ty wariacie!
-
Wiedziałem, że reakcja będzie natychmiastowa, pani
adwokat! -
chwycił jej dłoń. - Mam butelkę wina w lodówce.
Napijmy się, nim pójdziemy do łóżka! To jest... chciałem
powiedzieć, do naszych łóżek, w oddzielnych sypialniach.
-
Logan, nie mogę tu zostać na noc! - protestowała, kiedy
prowadził ją w stronę kuchni.
-
Nie pozwolę ci spać w domu, gdzie zamki już raz
okazały się zawodne. Jutro wezwiemy ślusarza, żeby naprawił
i zabezpieczył drzwi i wszystkie okna. Potem z dziećmi
pomożemy ci uporządkować dom. Ale dziś w nocy śpisz tutaj!
Koniec dyskusji!
Usiedli w kuchni na wysokich taboretach.
-
Jest pan bardzo despotyczny, sędzio Moore!
-
Chciała pani chyba użyć słowa - „władczy", adwokacie?
-
A co powiedziałbyś na „apodyktyczny i zaborczy"? -
rzekła śmiejąc się.
- Oddalam sprzeciw!
Jeszcze raz zachwyci
ł się jej wdziękiem i niecodzienną
urodą. Żółty kolor sukienki podkreślał mlecznobiałą cerę i
świetnie kontrastował z ciemnymi włosami. Nalał wina i
postawił przed nią kieliszek.
-
A co do tego Toma, który zaprosił cię dziś na obiad, to...
- Tak? -
Krista wypiła mały łyk wina.
-
Nie chcę, żebyś go widywała!
-
To wszystko? Mówisz mi, że nie życzysz sobie, żebym
się z nim spotykała. I sądzisz, że cię posłucham?
- Tak!
-
W porządku! Spojrzał na nią zdumiony.
-
Wolałbym, żebyś w ogóle nie umawiała się z innymi
mężczyznami - rzekł, obserwując jej reakcję.
-
Nie będę! - powiedziała zwyczajnie. Logan nalał sobie
następny kieliszek wina.
-
Sądzę, że tylko dwudziestoletnie panny, które chcą
wyjść za mąż dla pieniędzy, na wszelki wypadek uwodzą
kilku facetów jednocześnie - powiedział drwiąco.
-
To zwiększa szanse powodzenia ich planów! -
powiedziała sucho Krista.
-
Byłem idiotą, Kristo!
-
Przynajmniej masz odwagę przyznać się do tego!
-
A ty wspaniałomyślnie wszystko mi wybaczasz,
prawda?
- Absolutnie wszystko!
Roze
śmiali się obydwoje. Rozmowa zeszła na tematy
zawodowe. Krista wspomniała o zbliżającej się rozprawie
Landau'ó
w, która miała rozstrzygnąć o opiece nad ich
dzieckiem. Przez chwilę mówili o podobnych przypadkach, z
jakimi zdarzyło im się mieć do czynienia. Potem przypominali
sobie różne historie z czasów studiów i opowiadali o
wspólnym dla nich zainteresowaniu prawem rodzinnym. Ona
zachwycała się tym, że Logan został powołany na stanowisko
sędziego bardzo wcześnie, tzn. gdy miał trzydzieści lat. On
zaś wyraził swoje uznanie, ponieważ udało się jej osiągnąć
wysoką pozycję i stać się niezwykle popularnym adwokatem
w stosunkowo krótkim czasie.
-
Ale dlaczego postanowiłaś specjalizować się w prawie
rozwodowym? -
to pytanie dręczyło go, od chwili, gdy
pierwszy raz na nią spojrzał.
Nie sprawia
ła wrażenia osoby, która wykonywałaby
zawód prawnika rozwodowego z przekonania,
a poznawszy ją
bliżej, wiedział, że w rzeczywistości była przeciwniczką
rozwodów.
-
W czasie studiów odkryłam, że prawo rodzinne ma
wiele słabych stron i czasami bywa niesprawiedliwe.
Uznałam, że dobry adwokat mógłby mieć znaczący wpływ na
jego zmianę. Chciałam tego dowieść. Zaraz po studiach
zaczęłam praktykę w kancelarii mojego brata i jego
wsp
ólnika. Eryk i Craig zgodzili się chętnie, kiedy
poprosiłam, żeby pozwolili mi zająć się rozwodami. Była to
ich zdaniem najgorsza część pracy, a dla mnie to była
r
ewelacja! Przygotowując się do rozpraw mogłam wcielać się
w przeróżne role - psychologa, spowiednika, księgowego,
detektywa i referenta. I odkryłam, że mam do tego talent!
-
Rzeczywiście!
-
Chciałam walczyć z błędami w naszym zawodzie. Nie
biorę wszystkich spraw, są klienci, którym odmawiam. Na
przykład Wilson Marshall i jemu podobni. Nie lubię też
balansować na granicy moralności!
-
Nie masz sobie nic do zarzucenia, jeśli o to chodzi!
Przepraszam, jeżeli cię kiedyś o coś takiego podejrzewałem.
Mów dalej!
-
Candace Flynn była wtedy w okolicy najbardziej
renomowaną specjalistką od spraw rozwodowych. Kiedy
została powołana na stanowisko sędziny, mnie z kolei
przypadł w udziale ten tytuł. Byłam szczęśliwa, mogąc
poświęcić się całkowicie pracy. Po śmierci Eryka i Craiga nie
pozostało mi nic więcej.
-
Rozumiem! Gdybym nie miał dzieci, po śmierci
Beverly, też chętnie mieszkałbym w biurze sądowym.
-
Jak ona zmarła? - zapytała miękko.
-
Choroba nerek! Nabawiła się infekcji paciorkowcem, i
to zrujnowało jej system moczowy. Należała do osób, które
nie znoszą dializy. Umieszczono ją na liście oczekujących na
transplantację, ale i tak było już za późno. Bev była wtedy
zbyt wyczerpana chorobą i zbyt słaba, aby przeżyć operację.
Po
łożyła swoją dłoń na jego ręce w geście współczucia.
Przez moment żadne z nich nic nie mówiło. Pogrążyli się we
wspomnieniach. Krista pierwsza przerwała milczenie.
-
Okazałeś się jednak doskonałym ojcem! - powiedziała. -
Dzieci są cudowne.
-
Też tak sądzę! - uśmiechnął się. - I Amy Sue miała
rację! Nie ma mowy, żebym ożenił się wbrew ich woli. Ich
dobro jest dla mnie najważniejsze!
-
Dobrze, że jest jeszcze ktoś, kto tak uważa. Zwykle
słyszę, jak moi klienci mówią, że ich własne szczęście
najbardziej się liczy, a dzieci powinny się podporządkować.
-
Bolgerowie! Dlatego w tej sprawie postawiłem interes
dzieci na pierwszym miejscu. Ktoś musiał to zrobić!
Krista zmarszczy
ła brwi.
-
Pozostawmy może tę drażliwą kwestię, panie sędzio!
Zegar w kuchni wybi
ł właśnie dwunastą i drewniana
kukułka z hałasem wyskoczyła z małych drzwiczek. Krista i
Logan spojrzeli na nią z niechęcią. Rozbawieni identyczną u
sie
bie reakcją na irytująco hałaśliwy mechanizm, wybuchnęli
śmiechem.
-
Rzućmy ją na pożarcie kotom! - zaproponował Logan.
-
Świetny pomysł! Chociaż nie sądzę, żeby smakowała
moim ulubieńcom.
Zgodzili si
ę więc darować ptakowi życie, a Logan
postanowił nie uruchamiać mechanizmu zegara do końca
swojego rocznego pobytu w tym domu.
Razem weszli na g
órę. Zatrzymali się na moment, żeby
zajrzeć do Laury, która smacznie spała z kotami
rozciągniętymi wygodnie w nogach łóżka. Drzwi pokoju
Mitcha były zamknięte, ale smuga światła padająca ze szpary
pod nimi i dźwięki przyciszonej muzyki rockowej dochodzące
z wnętrza, wskazywały na to, że chłopiec jeszcze nie spał.
- Nie lubisz tej muzyki! -
uśmiechnęła się Krista.
-
To nie muzyka, to hałas!
-
Tato! Jak możesz tak mówić o „ZZ Top"! - krzyknął
Mitch zza drzwi. Krista zaśmiała się, a Logan zmarszczył
brwi.
-
Pamiętam, kiedy dzieciaki były małe - powiedział. - Bev
i ja kładliśmy je spać o pół do ósmej i mieliśmy dla siebie całe
wieczory. Teraz Mitch chodzi czasem spać później niż ja.
Doros
ły syn, który czuwa za ścianą i może w każdej
chwili wyjść ze swojego pokoju, to niezła przyzwoitka, dodał
Logan w myśli. Odprowadził Kristę do drzwi jej sypialni.
-
Na szczęście, mam tu koszulę nocną i przybory
toaletowe -
powiedziała i przypomniała sobie paniczny
pośpiech, z jakim opuszczała dziś rano to miejsce. -
Zostawiłam wszystko z myślą, że wpadnę po to wieczorem!
Stali pod drzwiami jej pokoju jak dwoje nastolatków,
którzy chcą odwlec moment rozstania po wspólnie spędzonym
wieczorze i rozmawiają na werandzie, nie mogąc się zdecydo-
wać na pożegnalny pocałunek.
Wspomnienie koszuli nocnej przywo
łało w wyobraźni
Logan
a obraz Kristy ubranej w bladobłękitny jedwab,
zmysłowo opływający jej kobiece kształty. Zalała go fala
gorąca. Czuł, że przeciąganie tej lekkiej rozmowy pod
drzwiami jej sypialni jest ponad jego siły.
Chwyci
ł jej rękę i delikatnie pociągnął ją za sobą do
pokoju. Zamknął drzwi i trzymając ją za nadgarstki odwrócił
w swoją stronę.
-
Pocałuj mnie chociaż raz na dobranoc!
Na pr
óżno starał się, żeby zabrzmiało to zwyczajnie lub
żartobliwie. Krista wyczuła drżenie w jego głosie i wyczytała
pragnienie z jego oc
zu. Próbowała się uśmiechnąć.
- Dobrze, ale tylko raz!
Jego usta dotkn
ęły jej w spragnionym i zaborczym
pocałunku. Osunęła się miękko w jego ramionach i
westchnęła, zapraszająco rozchylając usta. Jego język zagłębił
się w wilgotne wnętrze.
Zbli
żyła się do niego w geście uległości i otoczyła rękami
jego szyję. Dotknął jej piersi, które natychmiast nabrzmiały,
Krista jęknęła. Czuła, że ostatecznie traci kontrolę nad sobą.
Pocałunek i delikatna pieszczota wydawały jej się szczególnie
podniecające. Pragnęła, aby jej piersi były nagie, żeby Logan
mógł dotykać ustami jej skóry. Myśl ta podniecała ją jeszcze
bardziej.
Chcia
ła wciąż więcej i więcej. Oparła się o niego
biodrami. Położył dłonie na jej pośladkach i przycisnął ją
jeszcze bliżej do siebie.
-
Pragnę cię! - wyszeptał gorączkowo. - Czuję jak płonę
wewnątrz. Chciałbym zabrać cię i zanieść do łóżka. Ale wiem,
że to niemożliwe! - westchnął ciężko, a jego dłonie gładziły
wciąż jej pośladki.
- Wiem! -
wyszeptała. - Ani pora, ani miejsce nie są
odpowiednie. Z
resztą umawialiśmy się na tylko jeden
pocałunek!
Wspi
ęła się na palce, pocałowała go w policzek, a potem
odsunęła się o krok. Nie było sensu odwlekać tego, co
nieuniknione. Ona i Logan mogli spędzać noc pod jednym
dachem, ale nie w jednym łóżku.
- I dotr
zymaliśmy warunków umowy, prawda?! - dodała.
-
Chciałbym, żebyś nie miała racji!
- Dobranoc, Logan! -
przesłała mu pocałunek i ruszyła w
stronę łazienki
- Dobranoc, kochana! -
powiedział Logan czule i
skierował się do wyjścia. Na schodach usłyszał czyjeś kroki.
- Mitch? -
zapytał, marszcząc brwi.
Ch
łopak wchodził właśnie na górę z olbrzymią kanapką w
jednej ręce i szklanką mleka w drugiej.
-
Cześć, tato! Co ty tutaj robisz? - spytał, widząc ojca na
podeście.
-
Właśnie szedłem do łóżka. A ty będziesz miał
koszmarne sny, jeśli zjesz to wszystko o tej porze!
-
Umieram z głodu! - Mitch wzruszył ramionami, a potem
przysunął się bliżej ojca i spytał konspiracyjnym szeptem: -
Masz zamiar odwiedzić Kristę w jej pokoju?
-
W żadnym razie!
- No, tato! Nie rozm
awiasz przecież z Denisą czy Laurą!
Ja wiem, jak to jest między kobietą i mężczyzną.
-
Rzeczywiście?! - Logan zmarszczył brwi.
-
Pewnie! Krista jest śliczna, a do tego miła i bogata.
Może mieć każdego faceta, jakiego tylko zechce. Więc lepiej
się pospiesz, póki jeszcze jest wolna.
Logan wyprostowa
ł się i spojrzał na syna z góry.
-
Przypuszczam, że chciałeś dobrze, Mitch! Ale ja ani nie
potrzebuję, ani nie mam zamiaru przyjmować rad w sprawach
kobiet od mojego szesnastoletniego syna!
-
Ona cię naprawdę lubi! - ciągnął Mitch. - Powinieneś
zrobić pierwszy krok.
- Dobranoc, Mitch!
Ch
łopiec otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze dodać.
Wyraz twarzy ojca wyraźnie go od tego powstrzymał.
- Dobranoc, tato!
Ściskając w dłoniach kanapkę i szklankę z mlekiem,
w
szedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Logan sta
ł nieporuszony, patrząc na drzwi sypialni Kristy,
Mitcha i swojej własnej. Słowa syna wciąż brzmiały mu w
uszach. Krista może mieć każdego faceta, jakiego tylko
zechce. Lepiej pospiesz się, póki jest jeszcze wolna!
Czego taka atrakcyjna i bogata kobieta jak Krista mo
że
oczekiwać od mężczyzny, który ma trójkę dzieci i znacznie
mniejsze od niej dochody?
-
Miłości! - zdecydował wreszcie. Ich wzajemne
oddziaływanie było nad wyraz podniecające i tak samo
wyjątkowe i upajające dla niej, jak i dla niego. Nie szukała
przygód miłosnych, ale nie miałaby nic przeciwko spędzeniu z
nim romantycznej nocy, o tym był przekonany.
Zastanawia
ł się, dlaczego olśniło go to dopiero teraz.
Odkrył, że sam pragnął czegoś więcej niż tylko krótkiego
romansu z tą kobietą. Chciał z nią żyć, dzielić się z nią
wszystkim i mieć z nią dziecko. Uśmiechnął się lekko na myśl
o tym. Kochał dzieci i miał bzika na punkcie niemowląt. Mieć
z Krista dziecko albo nawet dwoje...
Nagle u
śmiech zniknął z jego twarzy. To było nierealne.
Ich związek nie mógł być trwały. Przyjechał do Montgomery
tylko na rok, potem każą mu wracać do Garret, gdzie
pozostawił wszystko, co do niego należało. Ona zaś miała tu
ustaloną pozycję i setki tysięcy rocznego dochodu. Nie
rezygnuje się łatwo z takiej kariery i takich pieniędzy. Dla
nikogo!
A wi
ęc musiał to być tylko romans. Zadowoli się tym, co
ona mu ofiaruje i nie będzie żądał niczego więcej. Pogodził się
z myślą, że wszystko kiedyś się skończy i zaoszczędzi sobie
cierpienia przy nieuchronnym rozstaniu.
Jeszcze raz d
ługo popatrzył na drzwi sypialni Kristy i
zniknął w swoim pokoju, aby spędzić tam kolejną noc w
samotności.
Rozdzia
ł 9
Krista i Logan po
święcili cały weekend na porządkowanie
zdemolowanego przez w
łamywaczy domu. Mitch, Denisa i
Laura przyszli im pomóc, ale większość czasu i tak spędzili w
ogrodzie na zabawie z Inkiem i Tao.
Krista zam
ówiła pizze na sobotni obiad i zapłaciła za nie,
mimo nalegań Logana, że on to zrobi. Po obiedzie wszyscy
włącznie z kotami wrócili do domu Moore'ów. Nowe przeciw-
włamaniowe zamki wprawdzie zostały zamówione, ale ślusarz
nie mógł ich zainstalować przed poniedziałkiem. Logan
zaprosił ją więc, żeby spędziła u nich kolejne dwie noce i
Krista chętnie się zgodziła. Wydawało jej się naturalne, że
idzie z nim i dziećmi, nawet jeśli zostawia swój własny dom.
Kiedy Moore'owie szli do kościoła w niedzielę, Krista także
dołączyła do nich. Po nabożeństwie pojechali do kawiarni na
drugie śniadanie.
Przed wieczorem mieszkanie Kristy by
ło w idealnym
porządku, więc jego właścicielka zabrała Laurę do
supermarketu, żeby kupić coś na obiad. Przekonała się, że
znacznie przyjemniej gotować dla większej liczby osób niż dla
siebie samej. Przygotowała pieczeń baranią z ziemniakami,
brokułami i sałatką. Na deser było ciasto czekoladowe
zrobione z pomocą Denisy. - To wspaniałe, Kristo! -
wykrzykiwał entuzjastycznie Mitch pochłaniając jedną trzecią
wszystkiego. - Krista wspaniale gotuje, prawda, tato?
-
Doskonały obiad - zgodził się Logan, ignorując
podejr
zane znaki, jakie dawał mu syn.
Musia
ł przyznać Mitchowi rację, Krista gotowała
świetnie. Obiad był rzeczywiście bardzo smaczny. I bardzo
drogi! Sam robił zakupy i znał się nieźle na cenach i jakości
produktów. Rachunki za jedzenie pochłaniały lwią część jego
dochodów. Dla Kristy zaś stanowiłyby śmieszną sumę.
Kiedy posi
łek dobiegał końca, Tao wskoczył na stół i
błyskawicznie porwał kawałek mięsa z talerza Mitcha.
Wszyscy zareagowali spontanicznym śmiechem, do którego
przyłączył się także Logan, zapominając o znikomości swoich
dochodów.
W poniedzia
łkowe popołudnie przyszedł ślusarz, żeby
zainstalować nowe zasuwy. Krista wcześniej wyszła z biura,
żeby go przyjąć. Mitch, Denisa i Laura właśnie wracali ze
szkoły, kiedy zauważyli jej auto zaparkowane przed domem.
Postanowili więc na moment wstąpić.
Krista zabra
ła całą trójkę do sklepu ze sprzętem audio -
video, kupiła nowy telewizor, odtwarzacz stereo i
magnetowid. Mitch doskonale znał się na tego rodzaju
sprzęcie i nie mógł wyjść z podziwu, kiedy wybrała
najno
wocześniejsze modele, które sam jej polecił.
Kiedy Logan wr
ócił do domu, zastał swoje dzieci
słuchające muzyki, każde z własnym walkmenem
przyczepionym do paska. W kuchni Krista smażyła steki.
- Zobacz, tato! -
krzyczała Laura i pokazywała mu swoje
małe radio. - Krissy podarowała nam je za to, że pomogliśmy
jej dziś kupić kilka drobiazgów.
- Drobiazgów? -
oburzył się Mitch. - Lauro, nazywasz
drobiazgami sprzęt, jaki Krista dzisiaj kupiła? Tato, to jest po
prostu obłęd! Czytałem o tym w „Magazynie Muzycznym".
Nie mogę się doczekać, żeby móc posłuchać moich nowych
płyt na jej gramofonie.
-
A ja chciałabym obejrzeć Guiding Light w jej nowym
telewizorze -
dodała Denisa. - Mogę zaprosić Heather po
szkole, Kristo? Ale musiałabyś mi dać klucze, bo nie będzie
cię jeszcze wtedy w domu!
- Jasne! -
powiedziała Krista i zaczęła układać pieczone
ziemniaki na półmisku, potem zaś zajęła się krojeniem
pomidorów na sałatkę.
-
Krista kupiła dwudziestosiedmiocalowy odbiornik -
informował dalej Mitch. - Robi wszystko, tylko nie włącza się
sam.
-
Ale za to samoczynnie wyłącza się! - przypomniała
Denisa. -
Pamiętasz ten specjalny przycisk? To ja wybrałam
ten telewizor! Po prostu podobał mi się ten ogromny ekran!
Logan patrzy
ł na całą czwórkę w zdumieniu. Czuł się
jakby traf
ił do teatru na drugi akt przedstawienia i jakby ktoś
oczekiwał od niego, żeby zrozumiał sztukę, mimo iż opuścił
cały początek.
Krista przes
łała mu uśmiech.
-
Dzieci pojechały ze mną po nowy sprzęt audio - video,
który musiałam sobie sprawić na miejsce skradzionego. Po
drodze zatrzymaliśmy się, żeby kupić coś do jedzenia -
wyjaśniła.
- Steki, tatusiu! Twoje ulubione! -
powiedziała Denisa. - I
ciasto z wiśniami na deser!
-
Kupiłaś dziś cały sprzęt elektroniczny? Przecież nie
wypłacono ci jeszcze ubezpieczenia za skradzione
przedmioty!?
Logan by
ł zszokowany. Sam spędził niedawno trzy
miesiące na przeglądaniu magazynów konsumenta, przez kilka
tygodni odwiedzał wszystkie sklepy w całym Garret i oglądał
różne telewizory, nim zdecydował się zmienić ich ośmioletni
odbiornik na nowy.
-
Krista wypisała na wszystko czek! - odpowiedział
Mitch.
Logan wiedzia
ł, że chłopak również był oszołomiony.
Został wychowany w skromnym, praktycznym domu, gdzie
poważny zakup był wielkim wydarzeniem. Moore'owie nie
kupowali telewizora i magnetowidu w tym samym roku, a co
dopiero tego samego dnia! Jeszcze raz Logan uświadomił
sobie, jak bardzo zarobki pani adwokat z Montgomery różniły
się od jego własnych.
- Obiad na stole! Siadajmy! -
oznajmiła Krista.
Dzieci rzuci
ły się do stołu, ona zaś podała Loganowi talerz
ze stekami. Jego palce dotknęły jej ręki, kiedy brał półmisek.
Uśmiechnęła się do niego, a on poczuł, że traci głowę.
-
Co ciekawego zdarzyło się dziś w sądzie? - zapytała.
Spojrza
ł głęboko w jej szafirowe oczy i nagle cały świat
przestał dla niego istnieć. Byli tylko we dwoje, a ona śmiała
się do niego, podawała mu wspaniałe jedzenie i chciała, żeby
opowiedział jej co robił w ciągu dnia.
Przy obiedzie Logan m
ówił o trudnym procesie nieletnich,
któremu przewodniczył tego dnia, a Krista szybko orientowała
się w niuansach i komentowała sprawę. Dyskusja stała się
niezwykle ożywiona, kiedy nagle Laura przerwała im.
-
Krissy, zapomniałam ci powiedzieć, że pani Dickson
wybrała mnie na dyżurną przez cały październik!
Logan spojrza
ł na córkę z niecodzienną irytacją. Ze
zdumieniem zauważył, że dziewczynka patrzyła na niego
dokładnie w ten sam sposób. Czyżby jego dziecko
rywalizowało z nim o zainteresowanie Kristy, myślał
zaszokowany? Doskonale pamiętał, że Laura nie chciała się
nawe
t odzywać do Amy Sue. Raz obiecał jej dolara, żeby
grzecznie przywitała się ze znienawidzoną przyjaciółką ojca,
ale dziewczynka odniosła się z pogardą do tej propozycji.
-
To cudownie, że będziesz dyżurną! - powiedziała Krista
do jego córki.
- I mam rów
nież wiadomość od pani Dickson dla ciebie!
Laura podskoczy
ła i wybiegła z pokoju. Wróciła za
moment z pogniecioną kopertą w ręce.
- List od wychowawczyni Laury? -
spytał zaskoczony
Logan.
-
Krissy idzie z moją klasą do muzeum w przyszłym
tygodniu! - poin
formowała uszczęśliwiona dziewczynka.
Krista szybko przeczyta
ła wiadomość. Nauczycielka
zaadresowała kartkę do „Pani Moore". Dziękowała jej za to,
że wyraziła chęć wejścia w skład komitetu rodzicielskiego
czwartej klasy. Prócz opieki nad dziećmi podczas wycieczki,
do jej obowiązków należało przygotowywanie przyjęć
klasowych w Halloween, Boże Narodzenie i Dzień
Zakochanych. Pani Dickson chciała też spotkać się z nią, żeby
omówić sprawy związane z organizacją imprez w noc
przebierańców.
Krista spojrza
ła na uradowane oblicze Laury, a potem z
powrotem na kartkę.
-
Mogę? - Logan zabrał list, zanim wyraziła zgodę, i
przeczytał go szybko. - Komitet rodzicielski? - powtórzył
zdumiony.
-
Nie pracuję w stałych godzinach - wzruszyła ramionami
Krista. -
Więc pomyślałam sobie, że mogłabym pomóc pani
Dickson w zorganizowaniu kilku imprez dla dzieci. Chyba
potrafię zająć się grupą czwartoklasistów, jak sądzisz?
Mitch przej
ął list z rąk ojca.
- Pani Moore! Ho, ho! -
uśmiechnął się.
Denisa chichota
ła, Logan i Krista zręcznie unikali swojego
wzroku.
-
Po raz pierwszy powierzono mi tak odpowiedzialną
funkcję w szkole! - chwaliła się Laura. - Dziecko, którego
rodzice są opiekunami klasy, może wybierać rodzaje
ciasteczek i cukierków na uroczystości klasowe i podawać
filiżanki i serwetki na przyjęciach.
-
Mamusia zawsze była opiekunką klasy mojej i Mitcha,
zanim zachorowała - powiedziała Denisa. - Zawsze upierałam
się przy czekoladowych babeczkach z różowym kremem na
każdą okazję przez wszystkie te lata.
-
To właśnie wybiorę na naszą uroczystość! - szybko
zadecydowała Laura. - Dobrze, Krissy?
-
W porządku, Lauro! - zgodziła się Krista.
-
Krista ma swoją pracę! - wtrącił Logan. - Nie ma czasu
na szkolne wycieczki, czekoladowe babki i...
- Tato! Ale ona zawsze ma dla mnie czas! -
zaprotestowała jego najmłodsza córka.
Po obiedzie Logan odwi
ózł Kristę do domu jej bentleyem.
Jak zwykle nie odstępował od swoich zasad i odprowadził ją
pod same drzwi.
-
Dziękuję za obiad! - powiedział sztywno. - Był
naprawdę doskonały!
-
Mnie też smakował! - przyznała ze zwykłą sobie
naturalnością.
Czu
ła się dziwnie, opuszczając ciepły i pełen życia dom
Moore'ów, żeby wrócić tutaj, do tego pustego i zimnego
mieszkania, które już przestała traktować jak swoje. Miała
ochotę zostać z nimi na wieczór, ale Logan był nieswój od
momentu, kiedy przeczytał liścik do „pani Moore". Nie bawiły
go żarty Mitcha na ten temat. Z pewnością pomysł poślubienia
agre
sywnej prawniczki nie nadawał się jego zdaniem nawet na
temat do żartów.
Weszli do
środka. Światło w przedpokoju paliło się jak
zwykle, a salon był w idealnym porządku. Nowe sprzęty
zajęły miejsce skradzionych. Logan chrząknął.
- Kristo, ta sprawa z komitetem rodzicielskim...
-
Mogę się z tego wycofać, jeśli nie chcesz, żebym tam
działała! - odpowiedziała bez wahania.
-
To nie to! Tylko... Czy ty rzeczywiście chcesz to robić?
-
To może być zabawne! Oczywiście, sprostuję omyłkę
wychowawczyni, co do „pani Moore" -
zaśmiała się.
Logan r
ównież próbował skwitować to uśmiechem. Krista
uważała tę pomyłkę za śmieszną! Może jednak coś w tym
było! Nigdy nie dziwił się dzieciom, że namawiały go, żeby
zainteresował się Kristą. Była rzeczywiście wspaniała -
wesoła, rozsądna i hojna, a ponadto uwielbiała dzieciaki!
Pociągała go też jej inteligencja, atrakcyjność i niezwykła
kobiecość. Ale czy dzieci byłyby w stanie zrozumieć, że jego
związek z tą kobietą nie może być trwały? On jakoś
pogodziłby się z tym, że rozstanie jest nieuniknione, ale co
one powiedziałyby na TO? Przecież nie chciał ich ranić.
-
Muszę chyba porozmawiać z dziećmi! - myślał głośno. -
One traktują wszystko, jakby miało trwać wiecznie, a przecież
to się musi kiedyś skończyć! Niezależnie od tego, jak daleko
zajdą stosunki między nami, nasz związek nie może być stały.
Dzieci powinny zdawać sobie z tego sprawę!
- Tak, rozumiem! -
Krista z trudem przełknęła ślinę.
Wiedzia
ła, że Logan potrafi być rażąco niedelikatny, ale
tym razem przeszedł samego siebie. Musiała odwrócić głowę,
żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją zranił.
-
Najważniejsze, żeby być uczciwym wobec dzieci -
dodał.
- Tak! To prawda! -
przyznała.
Zachowywa
ła się, jak naiwna i niepoprawna romantyczka!
Wciąż śniła na jawie o swej przyszłości z Loganem, włączyła
w to nawet jego dzieci. Jedna wielka rodzina!
-
Uczciwość jest bardzo ważna! - dodała spokojnie.
Nie mog
ła zarzucić mu nieuczciwości w jego
postępowaniu w stosunku do niej samej. Od początku nic nie
udawał! Było całkiem jasne, że chciał ją mieć w łóżku. I ona
tego chciała! Ale podczas, gdy jemu zależało tylko na
fizycznej miłości, ona pragnęła także głębszego uczucia.
Zadzwoni
ł telefon i Krista tak chętnie, jak niegdyś Laura,
pospieszyła go odebrać. Była to świetna okazja, żeby zostawić
Logana sam na sam z jego uczciwością!
- Przepraszam! -
rzuciła mu krótki, przepraszający
uśmiech i zniknęła mu z oczu. Logan został w hallu. Głos
Kristy brzmiał sucho i rzeczowo.
Telefon z biura! -
pomyślał.
Nie by
ło potrzeby, żeby zostawał tu dłużej. Wyczuł, że
stała się mu obca i obojętna już wtedy, gdy próbował
wybadać, czy traktowała ich znajomość jako przelotny
romans, czy spodziewała się po ich związku czegoś więcej.
Nie zaprzeczyła, kiedy powiedział, że to, co ich łączy, nie ma
żadnych szans przetrwania. Odwróciła się wtedy do niego
plecami. Prawdopo
dobnie obawiała się, że zmusi ją do
obietn
icy, której nie miała ochoty dawać.
Pospiesznie ruszy
ł w kierunku wyjścia. Nie miał ochoty
zostawiać jej tutaj. Przez ostatnie cztery dni była pod jego
dachem i pragnął, by tej nocy było podobnie. Chciał mieć
pewność, że jest bezpieczna, że może się o tym przekonać,
przechodząc tylko przez korytarz i zobaczyć ją słodko śpiącą
w jego domu i pod jego opieką.
Przez moment walczy
ł z pragnieniem, by ją porwać i
zabrać ze sobą, ale był zbyt rozsądny, żeby wprowadzać w
czyn zwariowane pomysły - wyłamywać drzwi i porywać
kobiety.
Jeszcze raz obrzuci
ł wzrokiem jej dom i skierował się w
stronę własnej posesji.
Krista by
ła niespokojna i nie mogła usnąć. Spojrzała na
zegarek i już czwarty raz tej nocy wstała z łóżka. Czas wlókł
się niemiłosiernie. Było zaledwie po północy i wydawało jej
się, że ranek nigdy nie nadejdzie. Do tej pory spędzała
bezsenne noce, myśląc o sądzie, zbliżających się rozpraw i
szczegółach taktyki prawniczej. Dzisiaj nie myślała o pracy i
klientach, po
wód jej bezsenności stanowił Logan!
Od dawna ju
ż nie była tak zdenerwowana. Odczuwała
szczególny rodzaj podniecenia. Jej zmysły były ostrzej
wyczulone, a uczucia gwałtowne. Miała ochotę płakać i śmiać
się jednocześnie.
Westchn
ęła. Zapowiadała się długa noc. W towarzystwie
Tao zeszła na dół. Kot miał nadzieję, że dostanie coś do
jedzenia. Ink był już w kuchni. Siedział na parapecie i
przyglądał się księżycowi.
Krista nape
łniła zwierzakom miski i postanowiła zagrzać
sobie trochę mleka. Przecież gorące mleko było ogólnie
uważane za panaceum na bezsenność! Wprawdzie nigdy
jeszcze tego nie próbowała, ale może właśnie dzisiaj
poskutkowałoby?
Wygl
ąda ohydnie! - myślała patrząc na biały płyn grzejący
się w garnku. Na powierzchni tworzył się cieniutki kożuch. I
ona ma to wypić? Bezsenność nie wydawała się jej już taka
straszna!
I wtedy zadzwoni
ł dzwonek. Krista znieruchomiała na
moment, zastanawiając się, czy nie było to tylko złudzenie.
Kto mógłby dzwonić o tej porze? Dzwonienie rozległo się
znowu. Zdjęła garnek z kuchenki i podążyła w stronę drzwi
bardziej zacie
kawiona niż zaniepokojona. Może to jakaś
specjalna przesyłka. Właśnie spodziewała się paczki albo
chociaż wiadomości od kolegi z Zachodniego Wybrzeża.
Otworzy
ła drzwi. Na werandzie stał Logan Moore.
Patrzyła na niego oszołomiona. Ubrany był w stary
podko
szulek i sprane dżinsy. Potargany i nieogolony,
wyglądał tak, jakby wyskoczył przed chwilą z łóżka, ubrał się
w to, co miał pod ręką i przybiegł do niej.
- Co ty tu robisz?
-
Nie zapytałaś kto to, nim otworzyłaś drzwi! - zaczął
robić jej wyrzuty. - Nie założyłaś nawet łańcucha! W ten
sposób wpuściłabyś tu każdego bandytę!
Logan przyjrza
ł się jej uważnie. Miała na sobie koszulę
nocną w kolorze żurawin, która przypominała mu chińską
tunikę.
-
To prawda! Może mogłabym zamknąć te drzwi i
przećwiczylibyśmy to od początku jeszcze raz? - zapytała
ostrożnie.
Logan jednak, nie zwlekaj
ąc, popchnął drzwi i wdarł się
do środka. Chwycił ją za ramiona i spojrzał głęboko w oczy.
-
Mam już dosyć mówienia ci tego, czego nie chcę nigdy
powiedzieć! Nie mogłem dziś spać, nie mogłem nic robić.
Myślałem tylko o tobie i o tym, jak bardzo cię pragnę! -
powiedział chrapliwie.
Jego oczy b
łyszczały niezwykłym blaskiem. Przyciągnął
ją bliżej do siebie.
-
Pragnę cię! Pragnę! - powtarzał.
Dotkn
ął jej warg w gwałtownym pocałunku. Rozchyliła
usta i westchnęła głęboko. Godziny niepokoju i myślenia o
nim spowodowały, że jej ciało było spragnione jego dotyku.
Pod jego wpływem prawie natychmiast stała się uległa i
wilgotna z podniecenia.
Po
łączyli się w namiętnym pocałunku. Logan przesuwał
wargami po jej szyi, brodzie, po
liczkach i znowu całował jej
usta.
- Krista! -
wyszeptał jej imię. Porwał ją w ramiona i
zaniósł do sypialni. Jego twarz pociemniała od namiętności, a
oczy
b
łyszczały, kiedy na nią spoglądał.
-
Nie mogę uwierzyć, że nareszcie jesteśmy sami -
powiedział, kładąc ją w chłodnej pościeli. - Nie ma dzieci ani
kotów! Byłem prawie pewny, że ten wściekły syjamczyk
zaatakuje mnie na schodach! -
próbował żartować.
-
Tao jest teraz za bardzo zajęty jedzeniem, żeby się nami
przejmow
ać! - uśmiechnęła się. Ujęła dłonią jego brodę, palce
drżały jej lekko, kiedy gładziła ostrawy zarost.
-
Tęskniłam za tobą tej nocy! Tak się cieszę, że
przyszedłeś!
Tyle mu chcia
ła powiedzieć, ale czuła w głowie zamęt i
trudno jej było wyrazić myśli. Była w nim zakochana i na
razie tylko to się liczyło! - Ja także się cieszę, Kristo!
Wolno zacz
ął rozpinać guziki jej koszuli, a potem zsunął
miękki jedwab, obnażając piersi.
-
Jakie piękne! - wyszeptał.
Po
łożył na nich dłonie. Ich koniuszki stwardniały pod
w
pływem dotyku. Otoczył ustami jedną z nich i całował z
rozkoszą.
Pieszczotliwie g
ładziła jego ramiona i plecy. Chciała
nauczyć się kochanego ciała na pamięć. Nerwowo usiłowała
rozpiąć jego koszulę. Westchnął z rozkoszy, a ona poczuła się
jeszcze bardziej k
obieca, pociągająca i szaleńczo zakochana.
Dr
żącą dłonią odnalazła suwak jego spodni. Szybko
chwycił jej rękę i przytrzymał w żelaznym uścisku. Z
przerażeniem stwierdził, że traci nad sobą panowanie.
-
Zrobimy to powoli, Kristo! Chcę, żeby było wspaniale!
Przez chwil
ę kusiło ją, by złamać tę silną wolę, która
pozwoliła mu dotychczas trzymać się od niej z daleka.
Zacz
ął pieścić wargami jej piersi i szyję. Powinnam
zaprotestować, myślała nieprzytomnie, ale już zupełnie
odchodziła od zmysłów z niewysłowionej rozkoszy.
-
Nie bój się! Pozwól mi usłyszeć, co czujesz! -
wyszeptała.
Przesun
ął ręką po jej brzuchu, nim zsunął ją jeszcze niżej.
Pragnęła tego dotyku z szokującą niecierpliwością. Zatrzymał
się na linii obszytych koronką majteczek. Przymknęła powieki
i zadrżała z napięcia. Wsuwał swą dużą i ciepłą dłoń coraz
dalej i dalej.
-
Taka uległa i słodka! - był ucieszony niezaprzeczalnym
dowodem jej podniecenia. -
Moja namiętna, mała Krissy,
pragniesz mnie tak bardzo, jak ja ciebie!
Szepta
ł jej czułe słowa miłości. Krista nigdy jeszcze nie
przeżyła niczego podobnego. Udowodnił jej, że była zdolna
osiągnąć wyżyny, o których nawet nie marzyła.
Le
żała obok niego. Patrzył na jej zarumienioną, wilgotną
twarz. Czuł się silny i dumny, jak mężczyzna, który dostarczył
kobiecie największej, najsubtelniejszej rozkoszy. Szeroko
otworzyła oczy i napotkała jego uważne spojrzenie.
- Logan! -
wyszeptała zawstydzona.
Poca
łował ją w czoło i patrzył na nią błyszczącymi
oczyma ogarnięty czułością i zachwytem. Chciał tylko jej. Był
spragniony jej ciepła, śmiechu i słodkiej namiętności. Pożądał
jej całej!
Krista p
łonęła rumieńcem. Nigdy nie podejrzewała, że
może tak spontanicznie i otwarcie reagować.
-
Nie wstydź się mnie! - przesunął dłonią po jej czole. -
Jesteś wspaniała! Taka czuła i namiętna, słodka i oddana. Czy
wiesz, jak czuje się mężczyzna, który uszczęśliwił swoją
kobietę? - pocałował ją.
- Jest zadowolony? -
próbowała zgadnąć, patrząc mu w
oczy.
-
Dumny i męski! - odpowiedział i zaśmiał się. - I bardzo,
bardzo szczęśliwy! Zaczął się rozbierać, zręcznie zrzucając
części swojej garderoby i składając ją w stos na podłodze.
-
A ty możesz mnie uczynić jeszcze szczęśliwszym, jeśli
tylko zechcesz! Jednym ruchem zdjął z niej koszulę, a potem
ściągnął koronkowe majteczki.
Krista patrzy
ła na niego oczami pełnymi miłości, upajając
się widokiem jego wspaniałego, silnego ciała. Wyciągnęła do
niego ramiona.
- Tak, Logan! Chc
ę żebyś był szczęśliwy!
Chcia
ła być tak blisko, jak to tylko możliwe. Wiedziała
już, że pod każdym względem jest dla niego właściwą kobietą.
Gdyby tylko on mógł to zrozumieć.
-
Chodź do mnie! - poprosił czule, a ona posłusznie
wsunęła się w jego objęcia i otoczyła go swoim ciałem.
Podniecenie zaczęło w niej narastać na nowo. Logan drżał z
pra
gnienia. Gorąca i słodka czułość Kristy rozpalała go
jeszcze bardziej. Rozchyliła uda, a on wszedł w nią
zdecydowanym ruchem.
Jego nami
ętność wznosiła ją wyżej i wyżej, wypełniała ją i
zaspokajała. Jeszcze raz targnął nią spazm nieograniczonej
rozkoszy, kiedy Logan kochał ją z gwałtowną, prawie nie
kontro
lowaną żarliwością. Choć nigdy nie sądziła, że to
możliwe, ponownie udało mu się doprowadzić ją do ekstazy.
Zawładnął jej ciałem, sercem i duszą. Zmysłowa eksplozja
wstrząsnęła nią znacznie głębiej i silniej niż poprzednio.
Przytuliła się mocniej i wyszeptała jego imię.
Le
żeli obejmując się, zaspokojeni i milczący w cieple
odpływającego uniesienia. Logan myślał o tym, co przed
chwilą stało się. Było wspaniale i może nawet piękniej niż to
sobie wyobrażał.
Przez moment bezgranicznie nale
żeli do siebie; Nie
powinien był sobie na to pozwolić; Nie miał żadnych złudzeń,
co do trwałości tego związku. Musiał być silny, by pogodzić
się z jego nieuchronnym zakończeniem. Ból, jaki sprawiała
mu sama myśl o tym, był najlepszym dowodem, że miał rację,
zachowując dystans od samego początku.
Krista le
żała w jego ramionach. Milczała, ale czuła
rosnącą potrzebę rozmowy. Chciała mu wyznać, jak bardzo go
kocha, przypomnieć każdą chwilę ich cudownego, dopiero co
od
krytego uczucia. Była tak blisko niego, ale jak na ironię ta
właśnie bliskość powstrzymywała ją od wyrażenia niezwykłej
radości, którą czuła. Pomimo łączącej ich namiętności, w
zacho
waniu Logana wyczuwała rezerwę. Być może nie ufał
jej i wcale jej nie kochał! Szukał tylko przygody i nie zależało
mu na trwałym związku. Przecież sam jej to powiedział.
Logan poca
łował ją czule, a potem wstał i okrył ją kocem.
-
Spróbuj usnąć, kochanie! Tak bardzo chciałbym z tobą
zostać, ale niestety, muszę już iść! Nie mogę zapominać o
dzieciach!
- Wiem! -
obserwowała, jak się ubierał - Wszystko
rozumiem! Odprowadzę cię do drzwi! Zrzuciła z siebie
okrycie i zsunęła się z łóżka.
-
Nie musisz tego robić! Zostań lepiej w łóżku, kochanie!
Ale ona już wkładała szlafrok.
-
Mam coś dla ciebie! - powiedziała z uśmiechem.
Zeszli razem na d
ół. Krista weszła na moment do salonu,
skąd zabrała małą, czarną płytkę.
- To dla ciebie! -
rzekła podając ją Loganowi. - Do twojej
kolekcji! Spojrzał na okładkę.
- Wierz mi Royal Teensó
w! Kristo, nie mogę wziąć jej od
ciebie!
Jest zbyt droga, a poza tym należała kiedyś do Eryka!
-
Chcę, żebyś ją miał! Przecież szukałeś jej do swoich
zbiorów. Wiem, że Eryk nie miałby nic przeciwko temu, żeby
trafiła w ręce prawdziwego konesera. Któż inny potrafiłby ją
właściwie ocenić?
- Nie
mogłem jej nigdzie znaleźć przez całe lata!
Jeszcze raz spojrza
ł na płytę, a potem na Kristę. Oczy jej
błyszczały niecodziennym blaskiem. Gdyby miał coś, co
mógłby jej podarować! Wciąż robiła prezenty jemu i
dzieciom. Ale co można dać kobiecie, która mogła mieć
wszystko? Wziął ją w ramiona i przytulił.
-
Dziękuję, Kristo! Będę myślał o tobie zawsze, kiedy
będę słuchał tej piosenki! Wierz mi! Zareagowała uśmiechem
na tę grę słów.
- Dobranoc, Logan!
-
Dobranoc! Nie zapomnij zamknąć drzwi!
Logan odszed
ł dopiero, kiedy usłyszał dźwięk
przekręcanego w zamku klucza. W ręku trzymał podarowaną
mu cenną płytę.
Rozdzia
ł 10
- Krista!
Odwr
óciła się na dźwięk swojego imienia i dostrzegła
Rossa Perry'ego pędzącego w jej kierunku przez sądowy
parking.
-
Cześć, Ross! Dawno cię nie widziałam!
-
W przyszłym tygodniu będziesz mnie widywać częściej,
niż byś tego chciała! - powiedział, krzywiąc się. - Sprawa
Landau'ów, pamiętasz?
-
Widziałam całą trójkę! W zeszłym tygodniu Marta,
Gary i mała Julia przyszli do mnie do biura. Landau'owie, jak
zwykle wszczęli awanturę, a biedne dziecko uciekło i
schowało się pod stołem. Musiałam zagrozić im, że wezwę
strażnika, żeby przerwać kłótnię!
-
Zrobili podobną scenę w moim gabinecie! - pokręcił
głową Ross. - Biedna Julia! Jest taka znerwicowana!
-
Mimo wszystko wie, że chociaż rodzice nienawidzą się
nawzajem, obydwoje kochają ją tak, jak nikogo innego na
świecie! - Krista przypomniała sobie neurotyczne, smutne
dziec
ko, które przychodziło czasem z rodzicami do jej biura. -
Wydaje si
ę, że tylko dzięki temu przekonaniu znosi całe to
piekło!
-
Chciałbym, żeby już było po rozprawie. Byłbym
szczęśliwy, gdyby to się jakoś ułożyło! A co do sprawy
Gladburych...
-
Lynette Gladbury i ja sama wcale nie spieszymy się,
żeby zacząć działać w tej sprawie!
-
Wiem, wiem! Stara taktyka grania na zwłokę!
Odkładasz rozmowę pojednawczą, wiedząc doskonale, że Joel
Gladbury, jak prawie każdy klient, woli, żeby sprawa została
załatwiona polubownie, bez procesu w sądzie! Z każdym
dniem, kiedy odmawiasz spotka
nia, jego niepewność rośnie -
Ross przesłał jej uśmiech wyrażający podziw i zniecierpliwie-
nie jednocześnie. - Sam kiedyś korzystałem z tej metody!
-
Powiedz Joelowi, że Lynette i ja nie mamy nic
przeciwko rozsądzeniu sporu na drodze procesu.
-
Jeśli mu to powiem, przestraszy się nie na żarty! W jego
wyobraźni twoje adwokackie umiejętności urastają do
mitycznych rozmiarów!
Krista za
śmiała się.
-
Postaram się nie zawieść jego oczekiwań! Idę właśnie
na obiad! Masz ochotę zjeść ze mną?
- Pewnie! Ty stawiasz?
-
Jasne! Możemy to potraktować jako służbowy obiad!
Omówiliśmy przecież sprawy Landauów i Gladburych.
Wsiad
ła do samochodu i otworzyła Rossowi drzwi. Usiał
obok i spojrzał na nią uważnie.
-
Czy możemy porozmawiać teraz o sędziach? - zapytał. -
A w
łaściwie o jednym konkretnie sędzim, Loganie Moore?
Krista w
łączyła silnik i wyjechała z parkingu na ruchliwą
ulicę.
-
Co chcesz mi o nim powiedzieć?
-
Słyszałem plotkę, że wycofał się z przesłuchiwania
spraw prowadzonych przez ciebie.
- Tak?! - zatrzy
mawszy samochód na skrzyżowaniu, ze
zdwojoną uwagą patrzyła na czerwone światło.
Logan nic jej o tym nie powiedzia
ł, chociaż nie zdziwiła
się, że to zrobił. Był bardzo lojalnym przedstawicielem prawa
i nie ośmieliłby się rozsądzać spraw, prowadzonych przed ad-
wokata, z którym od jakiegoś czasu sypiał.
Krista r
ównież nie chciała dopuścić do takiej sytuacji.
Miała zamiar poprosić o zmianę grafiku, gdyby odkryła, że
sędzią na jej rozprawie ma być Logan Moore. Na szczęście,
nie musiała tego robić. Jej sprawy były zręcznie rozpisane
między wszystkich sędziów prócz Moore'a. Teraz wiedziała,
że nie był to przypadek.
-
Naturalnie, ta plotka wywołała wiele domysłów.
Wszyscy zastanawiają się, dlaczego sędzia Moore i Krista
Conway nie mogą być razem na sali sądowej. Co ty na to?
-
Jakie to domysły?
-
Nigdy nie dawaj bezpośredniej odpowiedzi, kiedy
możesz się wykręcić innym pytaniem! Prawda, Conway?
Jesteś typowym adwokatem! - zachichotał Ross. - Nie jesteś w
sądzie, Kristo! Pytam tylko po to, żeby zaspokoić ciekawość
swoją i mojej żony! Calla mówi, że wciąż widuje u ciebie
dzieciaki Moore'a. Widziała nawet jego syna prowadzącego
twojego bentley'a! To znaczy...?
-
Logan i ja zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi.
Zaprzyjaźniłam się też z jego dziećmi! Ross roześmiał się
szeroko.
-
Czy mamy z Callą zacząć już przygotowywać
pożegnalne przyjęcie dla ciebie? Nie wyobrażasz sobie, jak
byłbym szczęśliwy, gdybyś rozpoczęła praktykę w Garret, a ja
przejąłbym sławę najlepszego adwokata w Montgomery.
-
Kto powiedział, że wyjeżdżam? I po co miałabym
zaczynać praktykę w Garret? - zapytała z udaną obojętnością.
-
Przepraszam, że zniweczę twoje nadzieje, ale zapuściłam tu
już korzenie!
Jednak nie myli
ł się aż tak bardzo! Wyjechałaby w każdej
chwili, gdyby tylko Logan ją o to poprosił.
Przez ostatni miesi
ąc spędzali ze sobą prawie cały czas
poza pracą. Zajęła się obiadami dla całej czwórki Moore'ów, a
Denisa chętnie skorzystała z okazji, by przestać opiekować się
domem. Nie lubiła gotować, być może dlatego, że musiała to
robić w czasie choroby matki i po jej śmierci. Początkowo
dziewczyna czasem prosiła Kristę o pomoc w kuchni. Potem
zdarzało się to coraz częściej, bo Denisa miała wiele zajęć
pozalekcyjnych i nie starczało jej już czasu na zajmowanie się
obiadami. Krista zaś nie mogła pozwolić, aby Logan i
dzieciaki żywili się jedynie pizzą i hamburgerami. Obiady u
niej szybko stały się codziennym zwyczajem.
Wydawa
ło się to dosyć naturalne, bo dzieci i tak spędzały
u niej cały swój wolny czas. Denisa przyprowadzała
przyjaciółki, by razem oglądać ulubione programy w nowym
telewizorze Kristy. Mitch słuchał swoich płyt na jej sprzęcie.
Laura bawiła się z kotami w jednym z pokojów na górze.
Każde z nich miało osobny klucz, żeby mogli przychodzić tu
prosto po szkole.
Po obiedzie, dzieci odrabia
ły lekcje przy kuchennym stole,
podczas gdy Krista zmywała i robiła porządki, a Logan
słuchał wiadomości. Wieczorami razem oglądali telewizję,
słuchali muzyki albo czytali. Późnym wieczorem czwórka
Moore'ów wracała do domu, a mieszkanie Kristy wydawało
si
ę znów puste i osamotnione.
A potem, zwykle ko
ło jedenastej, Logan wracał. Otwierała
mu drzwi z niecierpliwością, a on brał ją w ramiona... Krista
zarumieniła się. Zorientowała się, że Ross obserwował ją z
rozbawieniem.
-
Wyglądasz jak moja córka, kiedy patrzy na Dona
Johnsona w telewizji! -
powiedział z uśmiechem. - Myślisz o
Loganie? Nie mylę się! Moje nadzieje są w pełni uzasadnione.
Twoje dni jako najlepszego adwokata w Montgomery są już
policzone, czy chcesz się do tego przyznać, czy nie!
Powinna by
ła zaprzeczyć, ale tego nie zrobiła. Chciała
bardzo -
by była to prawda. Niestety, Logan nie miał zamiaru
prosić jej o rękę. Lubił jej towarzystwo, cieszył się jej
przyjaźnią z dziećmi. Spędzali razem cudowne noce. Ale nie
kochał jej! Wiedziała o tym, bo sama była w nim zakochana
do szaleństwa. Dawała mu z siebie wszystko. Należała do
niego i pozwalała mu to czuć. A on, mimo łączącej ich
namiętności, zawsze zachowywał dystans. Był wspaniałym
kochankiem i przyjacielem, ale wciąż pozostawał obcy.
Widocznie nie
chciał się z nią wiązać na stałe. Krista bolała
nad tym i chciała o wszystkim zapomnieć. Kochała Logana i
była z nim. Na razie ich piątka tworzyła prawdziwą rodzinę.
Nie śmiała prosić o nic więcej!
-
Tatusiu, to najlepszy bal przebierańców, na jakim
kied
ykolwiek byłam! - krzyczała entuzjastycznie Laura. -
Były babeczki, oranżada, całe masy cukierków i jabłek! -
Tańczyła po kuchni. - Wszystkim podobał się mój kostium, a
Krista kupiła nam po dwie paczki gumy do żucia z
potworami! Czy mogę dziś wieczorem iść bawić się z Holly
Wilson?
Krista rozbawiona przygl
ądała się dziewczynce.
-
Holly Wilson jest najlepszą przyjaciółką Laury! -
wyjaśniła Loganowi. - Spotkałam dzisiaj jej matkę, kiedy
przyszła odebrać córkę ze szkoły.
-
Holly przyjdzie tu dziś po południu! - dodała Laura. -
Mama jej pozwoliła! Oj, muszę poprosić Denisę, żeby
pomalowała mi włosy na jeszcze bardziej zielony kolor! -
krzyknęła i wybiegła z kuchni.
-
Czy widziałem przed chwilą trąbę powietrzną? - zapytał
Logan. Z niebiesko - zielono
pomarańczowym kucykiem?! Nie
miałem odwagi zapytać, za kogo się przebrała. Wyglądała na
coś z krainy ciemności albo z cyrku!
- Ona jest punkiem! -
poinformowała go Krista. - Jak
wszystkie dziewczynki w jej klasie! I większość chłopców,
prócz tych, którzy ubrali si
ę w stroje ochronne i wyglądali jak
małpie wojsko!
-
Wszystko się pozmieniało od czasów, kiedy my byliśmy
dziećmi i przebieraliśmy się za czarownice, klownów i
włóczęgów! - Logan otoczył ramieniem jej talię i przyciągnął
ją do siebie.
-
Miałam okazję zobaczyć Halloween z pozycji
nauczyciela! Pani Dickson jest niezwy
kle odważną i spokojną
kobietą! Nie straciła panowania nad sobą nawet wtedy, gdy
jeden ż chłopców o mało nie utopił się próbując wyłowić
jabłko! - opowiadała Krista.
-
Zawsze uważałem, że nauczycielom należy się dodatek
za ryzyko zawodowe! -
odwrócił ją i pocałował w czoło,
policzki i nos. -
Więc chcesz pozostać opiekunką klasy i
przejść przez piekło przygotowań do następnych dwóch
przyjęć?
-
Oczywiście! Obiecałam to już Laurze! To była zabawa -
trochę
szalona
ale
ekscytująca!
Polubiłam
też
wychowawczynię! Ma bardzo dobrą opinię o twojej córce!
By
ło jednak coś o czym Logan nie wiedział! Kiedy Krista
powiedziała pani Dickson, że nazywa się Conway, uznała, że
wyjaśniła wystarczająco dobrze, że nie jest żoną Logana.
Tymczasem nauczycielka zrozumiała, że pani Conway
rozwiodła się z ojcem Laury i wróciła do swojego
poprzedniego nazwiska. Nadal uważała, że Krista jest matką
dziewczynki.
Przypuszczenia jej nie by
ły tak zupełnie bezpodstawne, bo
Laura
podczas uroczystości mówiła do Kristy: „mamusiu".
Krista powinna ją poprawić, ale nie miała serca. Dziewczynka
była tak uszczęśliwiona jej obecnością i dumna z przywilejów
dziecka opiekunki klasy. Poza tym także i jej sprawiało to
przyjemność.
Krista uwolni
ła się z objęć Logana i pobiegła wyjąć mięso
z opiekacza.
-
Aha! Jutro po południu muszę odebrać dziewczynki ze
szkoły! Przywiozę je tutaj, a pani Wilson zabierze Holly o
szóstej!
Logan obserwowa
ł, jak przekładała kotlety na półmisek.
-
Znowu będziesz musiała wyjść wcześniej z biura! -
zauważył. Robi to, co najmniej raz w tygodniu z powodu
moich dzieci -
dodał w myśli.
-
Muszę
tylko
przygotować
szkic
umowy
przedmałżeńskiej dla klienta, który chce się po raz trzeci
ożenić. Mogę to zrobić w domu i dać jutro Vicky do
przepisania.
-
Kontrakt przedmałżeński? - zainteresował się.
-
Mhmm! Ostatnim razem, gdy prowadziłam rozprawę
rozwodową tego klienta, sprawy finansowe okazały się
nadzwyczaj skomplikowane. Zapowiedziałam mu więc, że
jeśli kiedykolwiek się ożeni, a wiedziałam, że to zrobi, to
powinien się do mnie zgłosić po umowę. Na szczęście przyjął
moją radę! - wyjaśniała, stawiając na stole sałatkę z warzyw.
- Zawieranie takich kontraktów chyba jest teraz na czasie!
- Polecam je klientom w szczególnych przypadkach.
Kiedy jedna ze stron jest znacznie bardziej zamożna niż druga,
albo kiedy w grę wchodzą dzieci z poprzedniego małżeństwa,
których prawa trzeba uwzględnić przy podziale majątku.
-
Oczywiście, chciałabyś też taki kontrakt dla siebie!
- Nie, wcale nie! -
powiedziała wolno. - Wolałabym
małżeństwo oparte na zaufaniu raczej niż na pisemnej
umowie!
-
Masz rację! - zgodził się Logan.
Obserwowa
ł jej miękkie i zręczne ruchy, kiedy krzątała się
po kuchni. Wiedział, że była hojna, szczera i podzieliłaby się
wszystkim ze swoim mężczyzną. Przez moment wyobraził
sobie ją jako żonę kogoś innego, dzielącą z nim jego radości i
smutki. Na tę myśl poczuł przeszywający ból.
Ona jest moja, chcia
ł krzyknąć, chociaż wewnętrzny głos
podpowiadał: na razie!
W przysz
łym roku o tej porze on będzie znowu w Garret,
a ona zostanie tutaj i będzie troszczyła się o kogoś innego! Nie
umiał się z tym pogodzić.
Krista zawo
łała dzieci na obiad. Laura i Denisa prawie
natychmiast znalazły się w kuchni.
- Mitch wisi na telefonie! -
oznajmiła starsza z sióstr.
-
Rozmowa musi być wyjątkowo ważna, jeśli nie
przerwał jej, żeby przyjść na obiad - domyślała się Krista.
- O, tak! -
potwierdziła Denisa. - Rozmawia z Joanną
Nimick! Ktoś z jej przyjaciół powiedział jednemu z jego
kolegów, że ona chcę go zabrać na potańcówkę w sobotę.
Naresz
cie zdobył się na odwagę, żeby do niej zadzwonić!
- Kto to jest Joanna Nimick? -
spytał ojciec.
-
To dziewczyna z drużyny dopingującej! Rzeczywiście
śliczna i bardzo popularna! - odpowiedziała córka i zaśmiała
się figlarnie. - Nie miałaby pojęcia, że ktoś taki, jak Mitch w
ogóle istnieje, gdyby nie odwiózł jej z koleżankami do domu
bentley'em Kristy! To ją do niego przekonało!
Mitch pojawi
ł się w kuchni z nieprzytomną miną.
-
Joanna chce iść ze mną potańczyć w tę sobotę! -
zakomunikował i opadł ciężko na krzesło. - Joanna Nimick ze
mną!
-
Lepiej zapytaj Kristę, czy pozwoli ci wziąć bentley'a! -
poinstruowała go Laura.
-
Nie ma potrzeby, żeby Mitch pożyczał samochód od
Kristy! -
powiedział stanowczo ojciec. - Z przyjemnością dam
ci swój wóz na tę potańcówkę, synu!
-
Tato, nie mogę nigdzie zabrać Joanny Nimick tym
starym gratem! -
chłopiec wyglądał na przerażonego. - Bogini
nie jeździ rozsypującym się dodge'm!
-
Pewnie, że nie! - przytaknęła mu Krista, z trudem udało
jej się opanować śmiech. - Weź sobie bentlely'a, Mitch!
-
Dzięki, Krista! - odetchnął z ulgą. - Ty jedna mnie
rozumiesz!
- Bogini?! -
pokręcił głową ubawiony Logan. Teraz! -
pomyślała Krista. - Zapytam go teraz!
-
Logan, w tę sobotę zaproszono mnie na przyjęcie do
klubu „Burning Tree". Zastanawiałam się, czy nie chciałbyś
pójść ze mną?
Wstrzyma
ła na chwilę oddech. Dostała to zaproszenie już
dwa tygodnie temu, ale nie znalazła dotąd odpowiedniego
momentu, żeby mu o tym powiedzieć. Wiedziała, że nie zech-
ce tam pójść! Nigdy nie czuł się dobrze w towarzystwie
nieznanych mu osób. Miała rację. Logan uniósł się na krześle i
zmarszczył brwi.
- Nic chyba z tego nie wyjdzie, Kristo! Denisa i Mitch
mają już na pewno jakieś plany i pewnie będę musiał zostać z
Laurą!
-
Nie mam żadnych planów na sobotni wieczór! -
powiedziała szybko Denisa. - Mogę popilnować Laury!
-
Przyjęcie?! - odezwał się Mitch. - To brzmi nieźle!
-
Przyjęcia są fajne! Będziesz się dobrze bawił, tato! -
przekonywała go Laura. Logan rzucił Kriście krótkie
spojrzenie. Wiedziała, że to nieuczciwe zaczynać rozmowę o
przyj
ęciu, mając trójkę jego dzieci za sprzymierzeńców. Tak
bardzo jednak nie chciała tam iść sama i chciała, żeby on jej
towarzyszył.
-
Kristo! Nie interesuje mnie życie towarzyskie
miejscowej elity, a wielka gala w jakimś marnym, wiejskim
klubie wcale mnie nie pociąga!
Ko
ńczył przerwany posiłek. Dla niego dyskusja była już
skończona. Dzieci miały jednak inne zdanie.
-
Ależ, tato! - interweniował Mitch. - Możesz przecież raz
pójść z Krista na przyjęcie! Tak mało masz rozrywek! Nie
jesteś jeszcze taki stary!
-
Z okropną Amy Sue chodziłeś na różne uroczystości! -
przypomniała mu Laura.
-
Jeśli Krista naprawdę zechce tam iść, może sobie
znaleźć innego faceta. Nie chcesz chyba, żeby to był Glen
Fremont? -
tłumaczyła starsza córka.
- Glen Fremont? -
powtórzyła zdziwiona Krista. - Skąd go
znasz, Deniso?
-
Nie wspominałam o tym? - spytała z udaną
obojętnością. On... dzwonił do ciebie kiedyś. Chyba
zapomniałam ci o tym powiedzieć!
- Chyba tak! -
powiedziała sucho Krista. - Czy prosił o
telefon?
- Tak, jak tylko wrócisz z Europy! -
pospieszyła z
wyjaśnieniem Laura.
- Europy?! -
wykrzyknęli chórem Krista, Logan i Mitch.
Denisa wstała od stołu.
-
Nie zostanę na deserze. Mam dużo zadane z algebry!
Lepiej zabiorę się do tego od razu!
- Siadaj! -
rozkazał ojciec, a dziewczyna wykonała
polecenie bez sprzeciwu.
-
Może teraz raczysz nam wyjaśnić okoliczności tej
rozmowy telefonicznej!
- Ten facet -
Glen Fremont zadzwonił w zeszłym
tygodniu i myślał, że jestem gosposią - westchnęła ciężko
Denisa., -
Powiedział, że chciał zaprosić Kristę na jakieś
przyjęcie. Więc ja... ja mu powiedziałam, że ona jest teraz w
Europie. Wtedy kazał mi powtórzyć, żeby zadzwoniła zaraz
po powrocie.
-
Nieźle, Deniso! - zaśmiał się Mitch.
- To karygodne i niewybaczalne! -
surowo podsumował
Logan. -
Winna jesteś Kriście przeprosiny za to kłamstwo! Za
karę nie wolno ci używać telefonu przez trzy dni, więc
będziesz miała mnóstwo czasu, żeby zastanawiać się nad
swoim zachowaniem!
- Trzy dni bez telefonu? -
powtórzyła Denisa z
przerażeniem.
-
Ależ, tatusiu! - Laura wystąpiła w obronie siostry. -
Deni musiała mu to powiedzieć! Nie chcesz chyba, żeby
Krissy poszła na przyjęcie z kimś innym?!
- Krista jest doros
ła i sama może za siebie decydować! -
odparł ojciec.
-
Masz rację, tatku! - przyznała Denisa słodko. - Jeśli
chcesz mogę zaraz zadzwonić do pana Fremonta, powiedzieć
mu, co zrobiłam, i umówić go na sobotę z Kristą!
- Nie! -
zaprotestował Logan gwałtownie. - Nie ma
potrzeby, żebyś to robiła. Zabiorę Kristę na ten przeklęty
bankiet!
-
Tato, tak się nie mówi! - zganiła go Laura. - Nieładnie
jest przeklinać!
-
Nieładnie jest też manipulować ludźmi, Lauro! - rzucił
Kriście wymowne spojrzenie. Kiedy dzieci wróciły do domu,
Logan zjawił się u niej, jak zwykle, około jedenastej. Jak
zawsze otworzy
ła mu drzwi, ale on tym razem nie przytulił jej
i nie pocałował na powitanie. Stał w małym hallu i patrzył na
nią uważnie.
-
Nie podoba mi się sposób, w jaki konspirujesz z moimi
dziećmi, żeby zmusić mnie do pójścia z tobą do klubu!
-
O co ty mnie oskarżasz! Denisa ingerowała w twoje
sprawy na długo przedtem nim się poznaliśmy! A teraz zajęła
się także moimi!
-
Rzeczywiście! Denisa nie zachowała się najlepiej, ale ty
też nie jesteś w porządku! Dlaczego ten Fremont wciąż do
ciebie dzwoni?
-
Jestem wolną, samotną kobietą! Glen uznał, że nie
jestem z nikim związana. Nietrudno o taką pomyłkę! Przecież
nigdy nie ogłosiliśmy publicznie naszego związku! Było o nas
trochę plotek w sądzie, a poza tym nic, co pozwoliłoby nas ze
sobą skojarzyć! - wciągnęła głęboko powietrze i nagle
zarzuciła go oskarżeniami. - Nie chcesz widywać moich
przyjaciół! Odmówiłam tylu zaproszeniom na obiad albo do
kina, bo ty nie chciałeś ze mną iść. Nie zależało mi na tym, bo
bardzo chciałam być z tobą! Ale teraz zaczynam patrzeć na to
inaczej. Nie chcesz się ze mną pokazywać, bo tak mało ci na
mnie zależy!
Logan zacisn
ął szczęki. Nie bywał z nią na przyjęciach i
spotkaniach towarzyskich, bo miał nadzieję, że w ten sposób
rozluźni więzy łączące ją z Montgomery. Pragnął jej tylko dla
siebie!
Krista spojrza
ła na niego zawiedziona. Nie zaprzeczył
temu, co mówiła, a więc potwierdził! Była dla niego
wygodna! Spała z nim i zajmowała się jego domem. Jej oczy
n
apełniły się łzami. Jak mogła zgodzić się na taką rolę?!
Logan przeczesa
ł palcami włosy.
-
Jak już obiecałem, pójdę z tobą na to przyjęcie! -
chwycił ją za nadgarstek. - Chodźmy na górę!
-
Chcesz się ze mną kochać? Teraz? - patrzyła na niego z
przerażeniem.
- Tak!
-
Sprzeczamy się, a ty spodziewasz się, że pójdę z tobą do
łóżka?
-
Nie wiem, o co się sprzeczamy? Przecież zgodziłem się
już na ten przeklęty bankiet! Masz, co chciałaś!
-
A teraz powinnam ci dać to, czego ty chcesz?! Czy to
miałaś na myśli?
-
Myślałam, że ty też tego pragniesz! - puścił jej rękę.
- Nie teraz! -
potrząsnęła głową.
-
A więc za karę odmawiasz pójścia ze mną do łóżka?
-
Ja nie odmawiam! Po prostu nie mam ochoty kochać się,
kiedy jestem wściekła!
-
Nie będę błagał o łaski jaśnie pani! Jeśli chcesz, żebym
wyszedł, po prostu to powiedz. Miała ochotę krzyczeć ze
złości i upokorzenia. Była głęboko zakochana w tym
m
ężczyźnie, który jej nie kochał! Ona pragnęła stałego
związku ze wszystkimi jego konsekwencjami, on chciał
wygody. J
ak długo mogła to tolerować, by nie stracić
szacunku do siebie? Jednego była pewna...
-
Jeśli pójdziemy dziś razem do łóżka, to nie będzie to
kochanie się, to będzie zwyczajny seks!
-
Więcej semantyki?! Jeśli zechcę pobawić się w gry
słowne, porozwiązuję krzyżówki w gazecie!
-
To nie żadna zabawa! - głos jej drżał i była bliska łez. -
Sam tego chciałeś! Wyjdź, Logan!
-
Jeśli teraz wyjdę, nie wrócę tu więcej! - powiedział.
Wyraz twarzy Kristy by
ł nieodgadniony. Spodziewał się,
że wszystko odwoła i każe mu zostać. Ona jednak tego nie
zrobiła. Nie miał wyboru. Wyszedł bez słowa.
Rozdzia
ł 11
Zerwanie by
ło tym trudniejsze, że w grę wchodziły dzieci.
Mitch, Denisa i Laura nie mieli jednak zamiaru przestać
widywać Kristy, tylko dlatego, że ona i ojciec się
pos
przeczali. Dzieciaki postanowiły zupełnie zignorować ten
fakt. Laura nadal nazywała Kristę mamusią. Mitch pożyczał
od niej samochód. Cała trójka zjawiała się u niej codziennie
po szkole i zostawała na obiedzie. Krista nigdy nie pytała o
Logana, ale Denisa
sama chętnie o nim opowiadała.
W sobot
ę zabrała dzieci do centrum handlowego, gdzie
pospiesznie wybrała sobie czarną, koktajlową sukienkę na
przyjęcie, które miało odbyć się tego wieczora. Po powrocie
do do
mu wzięła prysznic, przebrała się i właśnie robiła
makijaż, kiedy zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszała
przerażony głos Mitcha.
-
Krista! Musisz przyjechać! Laura jest chora!
-
Czy turla się po podłodze, trzymając się za brzuch i
krzyczy z bólu? -
zapytała z drwiną.
-
Tym razem nie! Ma temperaturę! Wysoką! Czterdzieści
dwa stopnie! Denisa zmierzyła!
-
Możesz mi dać Denisę? Chłopak przekazał słuchawkę
siostrze.
-
Musisz przyjechać, Kristo! Czy Mitch ci powiedział o
temperaturze?
-
Tak! Wsadziliście termometr we wrzątek! - w słuchawce
zapanowała cisza.
- Deniso!
-
Skąd o tym wiedziałaś?
-
Temperatura jest za wysoka! A poza tym widziałam
Laurę nie dalej jak godzinę temu i czuła się wtedy doskonale.
-
Nie chcemy, żebyś poszła na to przyjęcie! Co będzie,
jeśli spotkasz tam kogoś, w kim się zakochasz?
Krista chcia
ła jej powiedzieć, że to niemożliwe, bo jest już
zakochana i żaden mężczyzna nie jest w stanie wymazać
Logana z jej pamięci. Ale po co wzbudzać w dzieciach złudne
nadzieje.
-
Muszę tam iść! - powiedziała zamiast tego.
-
Tata też nie chce, żebyś poszła na to przyjęcie. Jest w
okropnym nastroju. On...
-
Kochanie, wiem, że ci ciężko to zrozumieć, ale ja i twój
ojciec...
- Nie mów nic! -
przerwała jej Denisa. - Nie chcę tego
słyszeć! Odłożyła słuchawkę, nim Krista zdążyła cokolwiek
powiedzieć.
Na przyj
ęciu Krista spotkała Jeremy'ego Litmana, z
którym pierwsza randka nie udała się jej z powodu podstępu
Laury i Denisy. Dziewczyny przyznały się do tego któregoś
wieczora, a ona skwitowała do nieopanowanym wybuchem
śmiechu.
Dzi
ś wieczór Jeremy sam śmiał się z nieszczęśliwego
trafu, który uniemożliwił im spotkanie i przepraszał, że tak
niegrzecznie się wtedy zachował.
-
Zwykle nie jestem taki gwałtowny - wyjaśniał
nieśmiało. - Ale dwa dni wcześniej włamano się do mojego
mieszkania. Miałem zły tydzień i problemy z dodzwonieniem
się do ciebie ostatecznie wyprowadziły mnie z równowagi!
Doskonale to rozumia
ła. W zamian, opowiedziała mu o
włamaniu do swojego domu. Jeremy towarzyszył jej już do
końca wieczoru. Krista bawiła się świetnie w jego
towarzystw
ie, był troskliwy i dowcipny. Śmiała się i
rozmawiała z nim przez cały czas, a jednak ku swemu
zdumieniu tęskniła za Loganem bardziej niż kiedykolwiek.
-
Chodźmy stąd napić się czegoś w jakimś spokojnym
miejscu! -
zaproponował Jeremy, kiedy po raz kolejny
przerwano im rozmowę.
Krista chcia
ła odmówić, ale nie dał jej dojść do słowa.
-
Znam takie ciche miejsce w południowo - zachodnim
Waszyngtonie. Możemy tam razem pojechać!
By
ł bardzo miły, a Krista nie miała wcale ochoty wracać
do pustego domu, żeby spędzić w nim jeszcze jedną, bezsenną
noc. Zgodziła się pojechać z Jeremym.
Logan domy
ślił się, że pojechała na to przyjęcie bez niego,
kiedy o dziesiątej wieczór, przechodząc koło jej domu, z
przykrością przekonał się, że nie było tam szafirowego bent-
ley'a.
Zastanawiał się, czy udała się tam sama, czy w
towarzystwie jakiegoś mężczyzny.
T
ęsknił za nią bardziej niż zwykle. Najwyższy czas, by
zrezygnował z męskiej dumy i posłuchał głosu serca. Chciał
jej powiedzieć, że ją kocha. Może nawet odważyłby się
poprosi
ć, żeby porzuciła swą karierę i przeniosła się z nim do
Garret. Mogła tam przecież otworzyć praktykę. Czy był
beznadziejnym szaleńcem, przypuszczając, że kobieta taka jak
Krista, pozostawi swą dochodową pracę w dużym mieście, po
to, by zostać żoną prowincjonalnego sędziego i matką trójki
dzieci?
Dzwoni
ł do niej kilkakrotnie tej nocy, ale wciąż nikt nie
odpowiadał. Niespokojny, nie mógł usnąć. Pół do drugiej
postanowił pójść do domu Kristy, by sprawdzić, czy już
wróciła. Garaż był pusty. Gdzie ona się podziewała do tej
pory? Może zdarzył jej się jakiś wypadek?
W
łaśnie miał zamiar wracać do domu, kiedy zauważył
światła dwóch samochodów zbliżających się do posesji Kristy.
Pierwsze auto, to był na pewno bentley. Serce zabiło mu gwał-
townie, błyskawicznie skrył się za żywopłotem.
Obydwa samochody stan
ęły przy ulicy. Mężczyzna, który
wysiadł z czerwonego, sportowego wozu szedł teraz z Krista
do jej domu, obejmując ją wpół. Zazdrość z nieznaną dotąd
siłą wstrząsnęła Loganem. Patrzył, jak zatrzymali się przed
dome
m, żeby porozmawiać. Widział, że nieznajomy dotknął
ustami warg Kristy w pożegnalnym pocałunku. Potem ona
zniknęła we wnętrzu, a jej towarzysz wrócił do samochodu i
odjechał.
Zazdro
ść i upokorzenie Logana zmieniły się nagle w
nieopanowaną złość. Kierowany impulsem zbliżył się do
drzwi i zapukał.
Otworzy
ła prawie natychmiast. Oniemiała na jego widok,
a jej zdumienie przerodziło się w gwałtowną radość. Tak
bardzo za nim tęskniła i nagle w odpowiedzi na jej pragnienia,
wrócił do niej i stał teraz przed nią. Krista zauważyła nagle
napięcie na jego twarzy. Nie wiedziała jeszcze, że to była
złość.
-
Czy coś się stało? - zapytała. - Czy chodzi o któreś z
dzieci?
-
Ty podła! - syknął Logan. Krista pobladła.
- Logan, ja...
-
Widziałem cię z twoim nowym kochankiem na
werandzie. Poszłaś jednak na to przyjęcie z zamiarem
poderwania nowego faceta! I udało ci się, ty mała, okrutna...
Nie pozwoli
ła mu dokończyć. Uderzyła go mocno w
twarz. Przez moment, który wydawał się im wiecznością
zapanowała absolutna cisza.
Nagle zbli
żyli się do siebie i połączyli w szalonym
pocałunku. Kierując się w stronę salonu, pozostawiali za sobą
rozrzucone po podłodze części garderoby, aż w końcu znaleźli
się na długiej, niebieskiej kanapie.
Krista odda
ła mu się całkowicie, ale tym razem żądała
tego samego. Logan poczuł, że stracił panowanie nad sobą.
Poruszali si
ę razem w zmysłowym rytmie. Subtelna
przy
jemność zaczynała osiągać niebotyczne natężenie.
Słodkie płomienie pochłaniały ich, aż razem eksplodowali w
jednoczes
nym, gwałtownym spełnieniu.
Krista wtuli
ła głowę w jego ramiona, łkając ze szczęścia.
Logan po raz pierwszy należał do niej i tylko do niej.
Zrozumiała, że kochał ją szczerze i głęboko.
Logan uni
ósł się lekko na łokciu, by móc spojrzeć na
Kristę. Płakała! Wielkie nieba, co on zrobił?! Przypomniał
sobie, jak porwał ją z przedpokoju, wymusił na niej namiętny
pocałunek, a potem zdarł z niej ubranie. Nie zdawał sobie
sprawy, że wszystkiemu poddawała się z przyzwalającą
uległością i brała w tym czynny udział.
Spojrza
ł na jej zroszone potem ciało i mokre od łez
policzki i przeraził się. Raz zdarzyło mu się stracić panowanie
nad sobą i oto tego efekty. Wziął Kristę siłą, wbrew jej woli!
Czuł się okropnie! Wstał i zaczął się pospiesznie ubierać.
-
Krista! Zupełnie nie wiem, co powiedzieć! Nie
chciałem, żeby to się stało! To się już nigdy nie powtórzy -
obiecywał.
Patrzy
ła na niego zaskoczona. To niemożliwe! Logan nie
opuściłby jej po tym, co zaszło między nimi tej nocy. Opadła
bezwładnie na sofę. Łzy płynęły jej po policzkach, ramiona
dr
żały w nieopanowanym szlochu.
Logan zamar
ł na ten widok. Podszedł do niej i niezręcznie
położył jej dłoń na ramieniu. Przecież nie mógł jej tak
zostawić.
Wsp
ółczucie było ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła.
Najpierw ją zranił, a teraz przyszedł pocieszać.
-
Wynoś się! - wyszeptała ochryple. - Zostaw mnie w
spokoju!
Logan poczu
ł, jakby wbito mu sztylet w serce. Wiedział,
że w pełni sobie na to zasłużył, ale to wcale nie zmniejszyło
jego bólu. Powiedział coś niezrozumiale i wybiegł z pokoju.
Us
łyszała trzaśnięcie frontowych drzwi i była pewna, że
tym razem opuścił ją już na zawsze. Skryła twarz w dłoniach i
zapłakała.
Logan z grymasem spojrza
ł na zegarek. Była dopiero
jedenasta rano. Czas dłużył się niemiłosiernie. Wszystkie
piosenki o smutnych poniedziałkach razem wzięte nie były w
sta
nie oddać jego nastroju tego przedpołudnia. Bez kawy nie
mógł dziś pracować.
Zszed
ł do bufetu w podziemiach budynków sądowych.
Przy jednym ze stolików zauważył sędzinę Flynn i sędziego
Wrighta pogrążonych w rozmowie. Nie miał ochoty się do
nich dosiąść i podtrzymywać towarzyskiej rozmowy, poza
tym Candace zawsze go denerwowała; Ale już go dostrzegli i
przywołali do stolika. Z niechęcią dołączył do znajomej
dwójki.
-
Co, do diabła, zrobiłeś Kriście Conway, Moore? -
zagadnęła sędzina.
Logan by
ł zdumiony. Jego dłoń zadrżała gwałtownie i
kawa wylała się z kubka, parząc mu ręce. Roger Wright
pospieszył z pomocą i podał mu serwetkę. Candy spojrzała na
niego i powtórzyła pytanie.
-
Wiedziałam, że ten wasz związek nie przyniesie niczego
dobrego. No i doczekałam się spełnienia moich oczekiwań!
Słyszałeś chyba, co stało się dziś na sali sądowej! Przypusz-
czam, że Krista pobiegła wypłakać się na twojej piersi!
-
Nie! Byłem zajęty i nic nie słyszałem! - odpowiedział
Logan. -
Co się stało?
- Sprawa Landau'ów! -
powiedziała z niesmakiem Candy.
-
Zaczęła się źle i potoczyła jeszcze gorzej! Ani Krista, ani
Ross nie panowali nad sytuacją. Gary i Marta Landau'owie
zaczęli się wyzywać przy wszystkich świadkach i nikt nie był
w stanie ich uciszyć. Zapaliła papierosa i zaciągnęła się
głęboko.
- S
łyszałem od Kristy o tych szaleńcach.
-
Szaleńcach? To zbyt słabe określenie! Kiedy woźny
wprowadzał ich córkę, by zeznawała jako świadek,
Landau'owie rozpętali prawdziwe piekło. Gary wstał i
krzyknął do Marty, że może sobie wziąć swojego bękarta. Na
to Marta wrzasnęła, że wcale nie ma zamiaru. Chciała
zatrzymać dziecko, żeby mu zrobić na złość.
-
I dziewczynka to słyszała? - spytał zdumiony Logan.
-
Oczywiście! Dowiedziała się od swego taty, że nigdy jej
nie chciał i w ogóle nie sądził, żeby była jego dzieckiem!
Mała Julia była zdruzgotana.
- To straszne! -
powiedział Wright. - Co więc zrobiłaś?
-
A co mogłam zrobić?! Oddałam dziecko pod opiekę
babci ze strony matki. Nie byłam też przygotowana na to, że
Krista tak się rozklei! Twoja narzeczona skompromitowała się
dziś przy wszystkich, Moore! Podbiegła do dziecka
Landau'ów i obie szlochały na środku sali!
-
Krista płakała w sądzie? - zdziwił się Logan.
-
Bardzo się na niej zawiodłam! Nie powinna się
an
gażować emocjonalnie w sprawy swoich klientów. Przejęła
to chyba od ciebie, Logan! -
Candy wstała i skierowała się do
wyjścia.
- To twarda sztuka! -
podsumował ją Roger.
-
Muszę znaleźć Kristę! - powiedział Logan.
-
Powiedz, żeby się nie przejmowała! Candace nic jej nie
może zrobić za to, że użaliła się nad losem biednego dziecka...
Po po
łudniu Logan pojechał do Kristy. Jej samochód stał
na ulicy pod oknem, a zatem była w domu. Pukał długo, nim
wreszcie otworzyła drzwi i stanęła przed nim spokojna, ale
smutna.
-
Słyszałem, co stało się w sądzie dziś rano! - powiedział
zamiast powitania.
-
To była najgorsza sprawa, jaką kiedykolwiek
prowadziłam! Chciałam, żebyś to ty przewodniczył! Nie
pozwoliłbyś skrzywdzić tego dziecka! - wyznała.
-
Jesteś taka wrażliwa! I tym bardziej mi przykro z
powodu tego, co stało się sobotniej nocy! Czy kiedyś mi to
wybaczysz?
- Wybaczysz? -
powtórzyła. - To, co się wtedy zdarzyło,
było najwspanialszym dla mnie przeżyciem. Zniknął dystans,
jaki zawsze wobec mnie zachowywałeś. Po raz pierwszy
poczułam, że nic nas nie dzieli!
-
Ależ to był gwałt! Zdarłem z ciebie ubranie! Kochałem
się z tobą w salonie!
-
Logan, przecież ja także rozbierałam cię i także
chciałam się z tobą kochać! A ty myślałeś, że mnie
zgwałciłeś?
- Kristo! Zup
ełnie straciłem głowę!
-
Najwyższy czas! Ja to robię za każdym razem, kiedy
mnie całujesz!
-
Tak, ale mężczyzna zawsze powinien być opanowany i
zdecydowany!
- Czy to jeszcze jedna z twoich szowinistycznych opinii?
Dlaczego nie mielibyście czasem pozwolić decydować
kobiecie, którą...
-
Kobiecie, którą się kocha! - dokończył za nią. - Tak!
Kocham cię, Kristo! I nie chcę cię stracić!
-
Dlaczego miałbyś mnie stracić? Ja też cię kocham! Jak
mogłeś się tego nie domyślać! Przytulił ją do siebie, ich usta
złączyły się w głębokim, namiętnym pocałunku.
- Chc
ę się z tobą ożenić, Kristo! Wyjdziesz za mnie?
-
Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek innego na
świecie!
-
Zrezygnuję z mojej funkcji w Garret! - obiecał. -
Sprzedam dom i osiedlimy się tutaj na stałe. Znajdę sobie
jakąś rządową posadę! Będziesz mogła dalej wykonywać swój
zawód.
- Och, Logan! -
była zachwycona faktem, że gotów jest
dla niej poświęcić wszystko, co dotąd miało dla niego wartość.
.. -
Wcale nie chcę, żebyś rezygnował ze swojej posady.
Pojad
ę z tobą do Garret. Tam jest twój dom. Dzisiaj w sądzie
zrozumiałam, że pragnę czegoś więcej niż sukcesów w życiu
zawodowym i dobrej posady. Chcę być twoją żoną, mieć z
tobą dziecko, zajmować się twoim domem!
-
Dobrze, ale nie musisz całkowicie rezygnować z pracy!
Mogłabyś prowadzić praktykę w Garret. Tam też jest
potrzebny dobry adwokat i specjalista od prawa
rozwodowego. Na pewno sobie poradzisz! Już raz
udowodniłaś, że świetnie potrafisz łączyć domowe i zawodo-
we obowiązki!
-
Mogłabym pracować na pół etatu! Tak długo, jak
dziecko będzie małe! - podjęła decyzję.
-
Albo dzieci! Chciałbym mieć jeszcze dwójkę!
-
Naprawdę?
-
Tak! Ale to ty decydujesz w tym związku! Kocham cię,
Kristo!
EPILOG
Nigdy nie uwierzysz od kogo dosta
łem list! - powiedział
Logan,
wchodząc do pokoju. Krista siedziała na fotelu,
trzymając na ręku ich trzymiesięczną córeczkę. Pochylił się i
pocałował ją lekko. Pogłaskał główkę dziecka, a ono
uśmiechnęło się do niego.
-
Czyżby Mitch pisał, że nie potrzebuje od nas pieniędzy?
- To dop
iero byłaby niespodzianka! - zaśmiał się Logan.
Mitch studiowa
ł
inżynierię
metalurgiczną
na
uniwersytecie w Lehigh i szło mu nawet nieźle.
-
Nie, kochanie! To list od Elaine Bolger! Pamiętasz ją?
-
Oczywiście! Odmówiłeś im rozwodu i zaproponowałeś
pojedn
anie. Przez cały czas spodziewałam się znaleźć w
gazecie informację, że jedno z nich zamordowało drugie!
- Ale
ż skąd! Bolgerowie pojednali się i przypieczętowali
swój nowy związek uroczystością w kościele! Elaine napisała,
żeby mi podziękować!
- Bardzo
się cieszę! Nigdy nie przypuszczałam, żeby ten
związek można było uratować!
-
Mam jeszcze jedną nowinę! - powiedział Logan, biorąc
małą Erikę z rąk Kristy. - Spotkałem dziś Mala Chestera,
który pytał mnie, czy nie zajęłabyś się jego rozwodem z Amy
Sue?
- Tak?
-
Nie posłuchał rady swojego prawnika i nie sporządził
umowy przedmałżeńskiej.
-
A teraz Amy będzie próbowała zagarnąć lwią część jego
majątku! Chyba wezmę tę sprawę!
-
Mal uważa, że jesteś najlepszą specjalistką prawa
rodzinnego w Garret. Powiedz
iałem mu, że ma rację! - z dumą
wyznał Logan.
Us
łyszeli hałas na schodach. Za chwilę do pokoju wbiegła
Laura.
- Mamo! Tato! Jestem! -
ogłosiła. - Mogę potrzymać
Erykę? Wzięła siostrzyczkę z rąk ojca i przesłała jej
promienny uśmiech.
Krista obj
ęła Logana i przytuliła się do niego. Bardzo
lubiła te chwile, które spędzali razem w domu.
-
Kocham cię! - wyszeptał Logan.
-
Ja też cię kocham! - odpowiedziała.
Za chwil
ę usłyszeli kroki na schodach. Weszła Denisa.
-
Mamo, chciałabym cię o coś poprosić! Wiesz, chcę iść
na potańcówkę w piątek z Tommym Johnsonem, ale on mnie
jeszcze nie poprosił! A dzisiaj w szkole Katie mi powiedziała,
że Jeff Axton także ma zamiar mnie zaprosić! Więc jeśli
zadzwoni telefon, to czy mogłabyś go odebrać? Jeżeli to
będzie Jeff to...
-
Powiem mu, że masz czterdzieści dwa stopnie gorączki!
-
zaproponowała Krista.
-
Albo, że zadzwonisz po powrocie z Europy! - dodał
Logan.
-
Genialne rozwiązanie! - zaśmiała się Denisa.