LEOPOLD TYRMAND, DZIENNIK 1954 LUB ZŁY, IRONIA I CZARNA PROZA W WYDANIU TYRMANDA
Czarna komedia, forma XX-w. dramatu oparta na koncepcji dowcipu makabrycznego, poetyce purnonsensu i absurdalnego komizmu; ujęcia komediowe łączą się z motywami horroru i groteski, czarną komedię reprezentują np. Bar wszystkich świętych J. Broszkiewicza, Procedura. Ponura burleska J. Gawlika (1965), Filip z prawdą w oczach. Dramat ucieszny J. Krasińskiego (1968), Kopciuszek J. Głowackiego, Polacy, czyli Pakamera L. Tyrmanda (1961). "Legenda "Dziennika 1954" jest niemal równie barwna jak legenda jego autora, Leopolda Tyrmanda
Leopold Tyrmand, pseud. Jan Andrzej Stanisław Kowalski (ur. 16 maja 1920 w Warszawie, zm. 19 marca 1985 w Fort Myers na Florydzie) - polski pisarz i publicysta, popularyzator jazzu w Polsce. Postać niezwykle w Polsce popularna w latach 50., owiana własną legendą, która była w dużej mierze wynikiem autokreacji. Leopold Tyrmand urodził się w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Dziadek ze strony ojca, Zelman Tyrmand był członkiem zarządu warszawskiej synagogi Nożyków. Ojciec, Mieczysław Tyrmand posiadał hurtownię skór. Matką Tyrmanda była Maryla Oliwenstein. Jego rodziców podczas wojny wywieziono do Majdanka, tam zginął jego ojciec. Matka przeżyła wojnę, wyjechała do Izraela. Tyrmand nie ukrywał, że pochodzi z rodziny mieszczańskiej, ale nigdy nie wspominał o swoim żydowskim pochodzeniu, np. na kartach Dziennika 1954 rozważał skandynawską etymologię swojego nazwiska. W 1938 Tyrmand ukończył warszawskie gimnazjum im. A. Kreczmara. Wyjechał wtedy do Paryża, gdzie przez rok studiował na wydziale architektury Académie des Beaux-Arts, czyli Akademii Sztuk Pięknych. Tam zetknął się po raz pierwszy z zachodnioeuropejską kulturą oraz amerykańską muzyką jazzową. Obie te fascynacje pozostawiły trwały ślad w jego twórczości. Po wybuchu wojny Tyrmand przebywał w Warszawie, po kilku tygodniach przedostał się do Wilna, gdzie szybko stał się osobą popularną wśród tamtejszych uchodźców. Poznał wtedy m.in. Franciszka Walickiego, z którym połączyło go zainteresowanie jazzem. W czerwcu 1940 miasto zajęły wojska radzieckie. Tyrmand podjął wówczas pracę w wydawanym po polsku dzienniku Prawda Komsomolska. Publikował tam przez blisko rok codzienne felietony polityczno-propagandowe "Na kanwie dnia", zajmował się też tematyką sportową. Tyrmand dopiero w 1967 przyznał publicznie, że pracował dla komunistycznej gazety. Henryk Dasko tak wyjaśnia ówczesne zajęcie Tyrmanda: miał wtedy dwadzieścia lat, był uciekinierem z okupowanej Warszawy, pozbawionym jakiegokolwiek osobistego lub środowiskowego doświadczenia z systemem komunistycznym. Pochodził z rodziny liberalnej, w której nie istniała antyrosyjska tradycja, istniały natomiast żywe sympatie lewicowe, (...) brat ojca, Jerzy Tyrmand, przyjaciel i współpracownik Oskara Langego, był komunistą i w latach dwudziestych przebywał przez dłuższy czas w Rosji. Jesienią 1940 za pośrednictwem Waldemara Babinicza nawiązał kontakty z jedną z konspiracyjnych grup niepodległościowych. W kwietniu 1941 Tyrmand wraz z dwoma kolegami (Andrzejem Kornowiczem i Leszkiem Zawiszą) zostali aresztowani przez NKWD. W maju całą trójkę skazano na osiem lat więzienia za przynależność do antyradzieckiej organizacji.[2] 22 czerwca 1941 po ataku Niemiec na Wilno, Tyrmandowi i Kornowiczowi udało się uciec z rozbitego bombami transportu kolejowego i wrócić do Wilna. Aby uniknąć identyfikacji jako Żyd (był w Wilnie osobą znaną), Tyrmand zdobył dokumenty na nazwisko obywatela francuskiego i zgłosił się dobrowolnie na roboty do Niemiec, chcąc, jak twierdził, dostać się do Francji. [3] W III Rzeszy pracował m.in. jako tłumacz, kelner, robotnik kolejowy i marynarz. W tej ostatniej roli próbował przedostać się w 1944 do neutralnej Szwecji. Z niemieckiego statku uciekł w norweskim porcie Stavanger, został jednak schwytany i osadzony w obozie koncentracyjnym Grini, niedaleko Oslo. Tam doczekał końca wojny. Po wojnie Tyrmand pozostał przez ponad rok w Danii i Norwegii. Pracował dla Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, był też korespondentem Polpressu w Norwegii, następnie kierownikiem biura prasowego polskiego poselstwa w Kopenhadze. W kwietniu 1946 powrócił do Warszawy. Zaczął pracę jako dziennikarz w Agencji Prasowo-Informacyjnej, następnie w redakcji Przekroju. Pisał w wielu ówczesnych pismach: Przekroju, Expressie Wieczornym, Tygodniku Powszechnym, Rzeczpospolitej, Dziś i Jutro, oraz Ruchu Muzycznym. Specjalizował się w recenzjach: teatralnych, muzycznych i sportowych. W 1948 podczas Kongresu Intelektualistów we Wrocławiu przeprowadził wywiady m.in. z Pablem Picasso, czy Julianem Huxleyem. W 1947 ukazał się jego pierwszy zbiór opowiadań wojennych, Hotel Ansgar. W 1950 Tyrmanda usunięto z redakcji Przekroju, po tym gdy napisał recenzję turnieju bokserskiego, w której skrytykował stronniczość radzieckich sędziów (sam turniej zakończył się protestami kibiców oraz interwencją milicji). Dzięki pomocy długoletniego przyjaciela - Stefana Kisielewskiego znalazł pracę w Tygodniku Powszechnym. Jednak w marcu 1953 Tygodnik Powszechny zamknięto po odmowie druku oficjalnego nekrologu Stalina. Tyrmand został wówczas obłożony nieoficjalnym zakazem publikacji.
Frustrację związaną z przymusową bezczynnością Tyrmand przelał na łamy Dziennika 1954, w którym relacjonuje pierwsze trzy miesiące roku 1954. Jawił się w nim jako przeciwnik komunizmu i ustroju socjalistycznego. Niewiele jednak wspomina o polityce, raczej z sarkazmem piętnuje cywilizacyjne, kulturowe i gospodarcze zacofanie Polski Ludowej. Dziennik zawiera również ostre sądy o wielu postaciach ówczesnej sceny kulturalnej. Tyrmand nie szczędzi również opisów swoich własnych przygód miłosnych. Pisanie Dziennika przerwało w kwietniu 1954 zlecenie od wydawnictwa Czytelnik na napisanie Złego. Sensacyjną powieść o powojennej Warszawie wydano w grudniu 1955. Szybko stała się bestsellerem, a jej autor - rozpoznawalną postacią. Złego, który w wielu miejscach przemycał krytykę powojennych porządków, traktowano jako jeden ze zwiastunów odwilży w polskiej literaturze. Niemniej krytyka przyjęła książkę chłodno. W kwietniu 1955 ożenił się ze studentką ASP, Małgorzatą Rubel-Żurowską. Ich małżeństwo nie przetrwało długo, drugą żoną Tyrmanda została pod koniec lat 50. projektantka mody Barbara Hoff. Pisarz, znany ze swojej bezkompromisowości, oraz niekonwencjonalnego stylu życia (słynne były jego kolorowe skarpetki; zob. bikiniarz), stał się liderem powstającego ruchu jazzowego w Polsce. Organizował festiwale i koncerty, wydał też monografię U brzegów jazzu. Passa literacka Tyrmanda trwała do roku 1958. Wydał jeszcze pierwszą część minipowieści Wędrówki i myśli porucznika Stukułki, oraz zbiór opowiadań Gorzki smak czekolady Lucullus. Wraz z zaostrzaniem polityki wewnętrznej przez rządy Władysława Gomułki, represje dotknęły też Tyrmanda. Cenzura zatrzymywała mu kolejne powieści, jak Siedem dalekich rejsów, odmawiano też wznowień (Zły stał się w ten sposób "białym krukiem"). Ostatnią powieścią, którą udało mu się podczas pobytu w Polsce opublikować był Filip (1961). Zgodę na ostatni wyjazd za granicę otrzymał w 1959, potem odmawiano mu paszportu. Władza piętnowała w ten sposób jego ostentacyjnie "burżuazyjny" styl życia. Kolejną niewydaną w Polsce powieścią Tyrmanda stało się ukończone w 1964 Życie towarzyskie i uczuciowe. Piętnował w niej postawy moralne środowiska inteligencji twórczej - pisarzy, dziennikarzy i filmowców, przede wszystkim ich służebną rolę wobec komunistów. Pod fikcyjnymi postaciami bohaterów, w łatwy sposób można było rozpoznać autentyczne postaci ówczesnej polskiej kultury. Fragmenty książki, będące pamfletem na popularny warszawski salon Ireny Krzywickiej, wydrukowano w (warszawskim) tygodniku Kultura. Wywołały one skandal w środowisku literackim. Paszport otrzymał dopiero w 1965, a z Polski wyjechał 15 marca 1965. Decyzję o powrocie uzależnił od szans na wydanie Życia towarzyskiego i uczuciowego. Powieść została jednak zatrzymana przez wydawnictwo, Tyrmand wydał ją w 1967 w paryskim Instytucie Literackim W 1965 Tyrmand podróżował po Europie oraz Izraelu (tam odwiedził matkę). Na początku 1966 odwiedził Stany Zjednoczone. Najpierw korzystał ze stypendium Departamentu Stanu, przyznane mu jako "znaczącej postaci opiniotwórczej". Po kilku miesiącach podjął decyzję o pozostaniu w Stanach Zjednoczonych na stałe. Początkowo publikował w paryskiej Kulturze, ale szybko stał się postacią rozpoznawalną na amerykańskiej scenie publicystycznej. W latach 1967-71 współpracował z renomowanym tygodnikiem The New Yorker, wydał też zbiory esejów: Dziennik amerykański oraz Zapiski dyletanta. W epoce kontrkultury i młodzieżowego buntu, Tyrmand okazał się być zwolennikiem wartości konserwatywnych, ostro sprzeciwiając się tendencjom lewicowym. Mottem jego twórczości z tego okresu stało się zdanie: "Przybyłem do Ameryki, aby bronić jej przed nią samą". Wykładał na takich uczelniach, jak na State University of New York i Uniwersytecie Columbia. W 1971 The New Yorker, a następnie inne wydawnictwa odrzuciły mu pamflet na komunizm, wydany później jako Cywilizacja komunizmu. Wszedł również w konflikt z Jerzym Giedrojciem i zaprzestał publikacji w Kulturze. Tyrmand uznając się za prześladowanego przez "kulturę liberalną", nawiązał współpracę ze środowiskami konserwatywnymi. Trafił do założonego przez Johna Howarda, The Rockford Institute. W 1976 rozpoczęli wydawanie miesięcznika Chronicles of Culture, który do dziś jest jednym z ważnych głosów amerykańskiego konserwatyzmu. [4] Wydawał również nieregularny periodyk The Rockford Papers. W drugiej połowie lat 70. zredagował ponownie i wydał Dziennik 1954. Poglądy Tyrmanda w latach 70. ulegały zaostrzeniu. Krytykował mainstreamowe amerykańskie media oraz Hollywood, wskazując na niszczenie etosu tradycyjnych wartości, a nawet "pogrom i holocaust kulturowy". Oskarżany w Polsce o pornografię, w Stanach zarzucał deprawację magazynowi Playboy. W sierpniu 1971 ożenił się po raz trzeci - z Marry Ellen Fox, jego czytelniczką, doktorantką iberystyki na Uniwersytecie Yale. W styczniu 1981 urodziły im się dzieci: bliźnięta, Rebecca i Matthew. 19 marca 1985, Tyrmand zmarł na zawał serca podczas wakacji w Fort Meyers na Florydzie. Miał 65 lat.
Proza:
Dziennik:
Wybrana publicystyka:
Zbiory esejów i publicystyki:
Dramat:
"Zły" -PRL w konwencji kryminalnego romansidła. Książka z 1955 roku Ta książka to kryminał, romans i powieść obyczajowa w jednymi. „Zły” stanowi prawdziwy dokument tamtych czasów. Warszawa, lata 50-te. Pośród murów odbudowującej się stolicy grasują szajki złodziejów, drobnych przestępców i malwersantów. Koniki zbijają fortuny pod stadionami. Detaliczny handel cegłą („Kup pan cegłę!”) przynosi krociowe zyski. Społeczeństwo, zastraszone chuligaństwem, drży - czeka na wybawiciela. I oto nadchodzi: jego siła przeraża największych kozaków, jego oczy łyskają nienawiścią i pragnieniem zemsty, a jego imię jest - Zły. On jeden wypowiada walkę przestępczej Warszawie, owym półświatkom i zaświatkom kryminału. Jego metody są jednak podejrzane: wszak samosąd w społeczeństwie praworządnym nie znajduje prawnego usankcjonowania. Zły ściąga na swój waleczny kark organy ścigania. I warszawską prasę, która goni za sensacją jak zdyszany pies. Akcja powieści rwie do przodu, w swą topiel pochłania coraz to nowych bohaterów. Jedni giną na miejscu walk, inni dogorywają w szpitalach, jedni kochają, inni nienawidzą, a wszystkich łączy Warszawa. Bo oto Warszawa jest motywem scalającym wątki: to tu rozgrywają się walki, tymi ulicami chodzą dobrzy i źli bohaterowie, w nieustannej wędrówce, której przystanki wyznaczają zakazane knajpy i pięciogwiazdkowe restauracje, zawiera się cała fabuła powieści. I miłość, i rozpacz. I znakomite obserwacje socjologiczno-obyczajowe.
Leopold Tyrmand napisał powieść o mieście prawdziwym. Warszawa Tyrmanda nie jest piękna: zaczyna się pod budową Pałacu Kultury, ale nie kończy na Starym Mieście - ta Warszawa, zła i zdegenerowana, żyje poza centrum. To przedmieścia są metropolią, ale metropolią zła i nędzy ludzkiej. W Warszawie żyją upierścienione damy, zwykłe matki, i wreszcie prostytutki, rodem z najciemniejszych ulic. Tymi samymi chodnikami spacerują stateczni starsi panowie, żądni sensacji dziennikarze i mordercy. Stolica nosi się wszakże nie jednym, ale tysięcznym obliczem. Wyłapać te złe twarze - i o nich pisać, oto sztuka.
Historycy literatury zarzucają „Złemu” mierność psychologiczną:, bo istotnie, bohaterowie Tyrmanda są albo dobrzy, albo źli. I żadnej głębi. (Choć w przypadku Złego następuje przewartościowanie - i zły staje się dobrym. Ale to pojedyncza postać.) Tytułowy Zły to tajemniczy bohater, walczący, początkowo samotnie, w obronie słabszych, z kryminalnym półświatkiem stolicy. Akcja utworu rozgrywa się w charakterystycznych dla Warszawy tego okresu miejscach - ruinach, ocalałych starych kamienicach, placach budowy socrealistycznych gmachów, ciuchach, bazarze Różyckiego, podejrzanych knajpkach i nowych kawiarniach. Przedstawione zostały typowe środowiska dziennikarzy, chuliganów, koników, handlarzy, drobnych przedsiębiorców i robotników. Powieść napisana żywym językiem, niekiedy naśladującym reportaż, z użyciem w dialogach gwary warszawskiej została entuzjastycznie przyjęta przez czytelników w 1955 roku. Niewątpliwym atutem książki jest barwny obraz życia towarzyskiego Warszawy wczesnego PRL-u. Ilość barwnych, wybitnych i znaczących postaci, które okupowały ówczesne knajpy i nieliczne wówczas kluby muzyczne jest wręcz niewiarygodna. Niech wspomnę tylko o pięknej, nieznanej mi wcześniej opowieści Agnieszki Osieckiej. Otóż pewnego razu spotkała, sporo od niej starszego, acz nieprzyzwoicie już popularnego Tyrmanda, na balu maskowym w warszawskim Liceum Stefana Batorego. Tyrmand przysiadł się do Osieckiej, gdy partner, z którym przyszła, gdzieś na chwilę zniknął. Powiedział jej wtedy “Dziewczyno, jeśli ty sobie wyobrażasz, że on się z tobą ożeni, to znaczy, że jesteś naprawdę głupia”. W książce “Zły Tyrmand” Osiecka po raz pierwszy zdradza, że tym chłopakiem, o którym mówi Tyrmand, jest Marek Hłasko. Podobnie smakowitych anegdot jest w tej książce wiele. To niewątpliwie ważna pozycja na półce książek Tyrmanda i o Tyrmandzie. Być może największa jej wartość, to kolejna próba przedstawienia “warszawki” lat pięćdziesiątych XX wieku. Pierwszą podjął sam Tyrmand w “Życiu towarzyskim i uczuciowym” i zrobił to z sarkazmem i żółcią. Obraz malowany przez znajomych i towarzyszy Tyrmanda jest zdecydowanie bardziej pozytywny Książka. Lektura pozostawia więc garść anegdot, często dowcipnych i kolejny obraz pokolenia, które kilka lat po wojnie potrafiło cieszyć się życiem, bawić i kochać.
streszczenie
W Warszawie lat pięćdziesiątych, tajemnicza postać o przeraźliwie jasnych ,jakby jarzących się w ciemności oczach, staje w obronie uczciwych obywateli tego miasta napadanych
przez bezwzględnych oprychów, każdy z napadniętych inaczej opisuje swojego wybawiciela. Dla jednych jest to wysoki potężny osobnik, dla drugich mały zwinny jak kot szybki jak błyskawica człowiek. Ustalenie przez milicję jego tożsamości, z powodu rozbieżności zeznań poszkodowanych, jest zupełnie niemożliwe. Napadnięta wieczorem po wyjściu z apteki, młoda, śliczna Marta Majewska zostaje wybawiona z opresji przez tajemniczego obrońcę, który sie pojawił jak spod ziemi i rozgromił bandziorów. Świadkiem całego zdarzenia, jest starszy pan pracujący w Kiosku Ruchu - Juliusz Kalodont. Przybyły z Pogotowiem na miejsce wydarzenia, przystojny lekarz Witold Halski, opatruje ranną, zszokowaną dziewczynę. Uroda Marty, zapada głęboko w serce, wrażliwego na wdzięki kobiece, Witolda. Olimpię Szuwar, jedna z kobiecych bohaterek powieści, wykazuje duży talent do robienia interesów, szczególnie podejrzanych. Bogata, czterdziestoletnia wdowa, jest zauroczona młodym lekarzem. Staje się on największą miłością jej życia. Prezes spółdzielni „Woreczek” - przystojny brunet, Filip Merynos, zamierza ożenić się z panią Szuwar, którą od lat darzy wielkim uczuciem.. Mężczyzna ma ścisłe i nierozerwalne powiązania ze światem przestępczym i jest w nim jedną z najważniejszych osób. Łączą go także z Olimpią wspólne, raczej nieczyste interesy. Witold Halski, zostaje ciężko pobity przez oprychów, wynajętych na zlecenie zazdrosnego prezesa. Na ulicach miasta ludzie ze strachem oglądają się za siebie. Napady , awantury i różne niepokojące incydenty , stają się chlebem powszednim...Sytuacje typu -„kup pan cegłę”, są na porządku dziennym. Ostra bójka na lodowisku, wywołana przez oprychów ,zostaje zakończona dzięki tajemniczemu osobnikowi ,który dysponuje różnymi technikami walki i nadludzką wprost siłą. Autobus MPK, kierowany przez odważnego szofera, Eugeniusza Śmigło, staje się podczas wieczornego kursu, „polem bitwy”. Odważny pan Gienio - kierowca autobusu, jeden z pasażerów, olbrzymiej postury cukiernik, Fryderyk Kompot, wraz przybyłym z ciemności „wymierzającym sprawiedliwość”, pokonują kilkunastoosobową grupę bezwzględnych bandziorów. Cała Warszawa aż wrze od domysłów. Przestępcy na których pada blady strach, organizują się, by odnaleźć człowieka, który zaczyna stanowić dla nich, poważne zagrożenie. Hersztem tego mrocznego, podziemnego światka, jest „Kudłaty”, do którego dostęp ma tylko Filip Merynos, szef spółdzielni „Woreczek”. Przed Kudłatym, który ma swoje lokum gdzieś w mrocznych podziemiach Warszawy, drżą najgorsze oprychy. Świat przestępczy stolicy, obrońcę zwykłych, porządnych ludzi zaczyna nazywać - „Zły”..Nie tylko męty zaczynają się organizować tajemniczy osobnik, „Zorro” warszawskich ulic, nawiązuje znajomość z odważnym nad podziw Eugeniuszem Śmigło, silnym jak mało kto i walecznego serca Fryderykiem Kompotem oraz szlachetnym starszym panem Juliuszem Kolodontem. Wspólnie opracowują plan działania. Porucznik milicji Michał Dziarski, toczy dyskretnie swoje śledztwo. Jako człowiek bardzo inteligentny domyśla się wielu rzeczy. Czeka na odpowiednią chwilę, żeby wkroczyć do akcji. Swoje prywatne dochodzenie toczy także, młody przyjaciel redaktora Expresu Wieczornego, Kuba Wirus. Ma on wielki talent do zawodu dziennikarskiego. Wyjątkowa zdolność chłopaka, do wygrzebywania różnych fascynujących informacji, przysparza gazecie wielu czytelników.. Zdemaskowanie tajemniczego obrońcy, stanowi marzenie i cel główny młodego człowieka. Kuba wchodzi w środowisko przestępcze, poznaje kilka osób które mogą go naprowadzić na właściwy trop. Kończy się to dla niego tragicznie. Zostaje zamordowany przez Kudłatego. Redaktor, Edwin Kolanko jest wstrząśnięty i załamany. Marta niepokoi się zniknięciem Halskiego. Poznaje przestępcę Meteo i zostaje uwięziona przez niego w pomieszczeniach spółdzielni. Pobity przez bandytów Halski, ucieka ze szpitala i razem z Juliuszem Kolodontem szuka Marty. W Warszawie ma się odbyć wielki międzynarodowy mecz piłkarski, Polska - Węgry. Przestępcy organizują oszustwo na wielką skalę. Organizowana jest sprzedaż wielkiej ilości nielegalnych biletów. Plan nie wypala. Filip Merynos postanawia uciec za granicę wraz ze swoją ukochaną, Olimpią Szuwar. Dochodzi do spotkania „Złego” z prezesem Merynosem. Do akcji wkracza porucznik Michał Dziarski, wraz ze swoimi ludźmi. Zostają wyjaśnione motywy postępowania człowieka, zwanego „Zły”. Rozwiązanie tajemnicy „Kudłatego”, który był hersztem wszystkich oprychów, szokuje wszystkich.. Jedno można jeszcze dodać: miłość zwycięża, sprawiedliwość triumfuje. Wspaniały opis życia kipiącego w Warszawie latach pięćdziesiątych. Napisana jest w taki sposób, że czytelnik ma wrażenie, iż znajduje się w centrum wydarzeń. Tajemnicze postaci ukrywające się w ruinach powojennej stolicy, świat przestępczy zorganizowany jak mafia na Sycylii, namiętności, walka dobra ze złem.
Dziennik 1954, Dziennik 1954 Leopolda Tyrmanda jest ciekawym dokumentem epoki. Jest to obraz życia literackiego i postaw samych pisarzy w kraju, gdzie wysocy urzędnicy mocą swych decyzji zamawiali kolejne dzieła jednych autorów i skazywali na milczenie innych. Nie talent autora i wymowa samego dzieła świadczyły o możliwości jego wydania. Nawet ci, którzy jednego dnia opływali w komunistyczne dobra, następnego musieli już kajać się na zebraniach lub skazywani byli na niepamięć. Obraz budowany przez Tyrmanda składa się z opisywanych konkretnych sytuacji, rozmów, recenzji przeczytanych książek, obejrzanych filmów. To wszystko tworzy bardzo subiektywny obraz życia kulturalnego i codziennego w czasach stalinizmu. Książka autorstwa Leopolda Tyrmanda, obejmująca jego zapiski z pierwszych trzech miesięcy roku 1954. Dziennik powstał ponad pół roku po tym, gdy Tyrmand stracił pracę w Tygodniku Powszechnym - wraz z całą redakcją - za odmowę druku nekrologu Stalina w wersji podyktowanej przez władze. Został wtedy, podobnie jak inni pracownicy Tygodnika obłożony nieoficjalnym zakazem druku. Utrzymywał się z przypadkowych zajęć: korepetycji, pisania reklam i sprzedaży własnych opowiadań na scenariusze filmowe. Zapiski prowadzone były niemal codziennie w dniach 1 stycznia - 2 kwietnia 1954 i zajmowały 800 stron. Ostatni akapit urywa się w połowie zdania, Tyrmand wyjaśniał to po latach: Ostatniego wieczoru, zmęczony pisaniem, jak zdarzało się często, urwałem zdanie zamierzając nazajutrz do niego wrócić. Lecz już nie wróciłem. Następnego dnia "Czytelnik" zaoferował mi kontrakt na napisanie "Złego". Z początku zamierzałem kontynuować dziennik, lecz mijały dni, nagle wypełnione odmienną sytuacją i wymaganiami. W 1956 Tygodnik Powszechny opublikował fragment dziennika. Po emigracji w 1965 Tyrmand dziennik zdeponował w redakcji paryskiej Kultury, odebrał go po czterech latach. Pierwsze wydanie książkowe ukazało się w Londynie w 1980. Wstęp do pierwszego wydania zawierał zdanie: niniejsza książka zawiera całość dziennika, nie naruszoną przez względy edytorskie, rozterki moralne, polityczne konieczności, towarzyskie koncesje. Tymczasem na okładce znajdowało się zdjęcie rękopisu, na którym tekst był niezgodny z treścią książki. Zwracano też uwagę na kalki z języka angielskiego i niezręczności stylu. Wielu rozmówców Mariusza Urbanka (autora książki Zły Tyrmand) było przekonanych, że książka powstała niemal w całości w Stanach Zjednoczonych. Z kolei "Literatura Polska 1939-91"określa publikację jako apokryf. Dopiero w 1999 ukazała się wersja oryginalna Dziennika w oparciu o notatki udostępnione przez żonę Tyrmanda i przechowywane na uniwersytecie Stanforda. Dziennik prowadzony jest w oparciu o codzienne zdarzenia, są one jednak punktem wyjścia do kilku rodzajów rozważań. Tyrmand analizuje swoją osobę, swoje życie i podjęte decyzje, najwięcej miejsca poświęca analizie Polski okresu stalinizmu, w której wówczas żył. Tyrmand, choć deklaruje się jako zdecydowany antykomunista, nie podejmuje z komunizmem polemiki politycznej czy ideologicznej. Józef Hen zauważył: w Dzienniku nie ma ani słowa o wywózkach, procesach, Tito, Korei, szpiegach, torturach więziennych. Czasami autor wypowiada się wręcz pozytywnie, np. o Leninie. Krytyka panującego w Polsce ustroju dotyczy jego aspektów cywilizacyjnych i estetycznych. Np. w kilku miejscach Tyrmand narzeka na panujący w Warszawie brud. Dziennik zawiera wiele krytyki personalnej dotyczącej zarówno znajomych Tyrmanda (ukrytych pod inicjałami), jak i osób publicznych. Krytykuje przede wszystkim postawę moralną twórców, którzy wg niego wysługiwali się państwu. Tyrmand podejmuje też polemikę na temat twórczości Hemingwaya z Zygmuntem Kałużyńskim. W całym dzienniku pojawia się ponad 570 nazwisk, w tym osób, które wtedy dopiero zaczynały być znane np. Stanisław Lem i Zbigniew Herbert. Liczne są opisy perypetii miłosnych i seksualnych Tyrmanda. Autor związany wówczas z osiemnastoletnią dziewczyną (w pierwszym wydaniu nosiła imię Bogna, w wersji oryginalnej Krystyna), wraca również do poprzednich znajomości. Wiele z sytuacji opisanych w Dzienniku Tyrmand wykorzystał potem w powieściach Zły oraz Życie towarzyskie i uczuciowe. Zmiany redakcyjne w pierwszym wydaniu polegały na poprawieniu wizerunku Tyrmanda w taki sposób, by pasował do tego, który tworzył w latach 70. Pisarzowi zależało na pokazaniu niezmienności jego poglądów przez wiele lat: Ten dziennik, pisany w pełni wieku męskiego, zaś odczytywany na nowo u schyłku wieku średniego, daje mi poczucie wierności samemu sobie - co zawsze wydawało mi się godne pożądania i wyrzeczeń. Poprawki w latach 70. polegały też na dopracowaniu i wzbogaceniu niektórych opisów, np. narady Związku Literatów Polskich. Jak zauważa biograf, Henryk Dasko, Dziennik 1954 odgrywać miał istotną rolę w autokreacji legendy Tyrmanda, jako niezależnego i niezłomnego twórcy.
Leopold Tyrmand dzieli się z czytelnikami swoimi przemyśleniami, sposobem postrzegania rzeczywistości brutalnej - już nie infernalnej, ale wciąż przegniłej echem minionych lat. Autor jest bardzo zaangażowany w politykę przez - jak to określił Włodzimierz Odojewski w paryskiej „Kulturze” - „swoją obsesję polemiczną, przez swoje wyważanie wszystkiego w kategoriach moralnych, przez ciągłą potrzebę poszukiwania czystych racji” . Z żywego zainteresowania polityką bierze się miszmasz - koleje losu, dzieje życia są „przemieszane z esejem (...) politycznym, obyczajowym i społecznym” . Tyrmand nie boi się cenzury, inwigilacji, konsekwencje mówienia niewygodnej dla rządu prawdy. Nie wyśpiewuje peanów na cześć wodza czy ustroju. Nie idealizuje rzeczywistości - „jego” komunizmem są „brudne, prowincjonalne dworce i serce starej, zrozpaczonej kobiety stojącej trzeci dzień w ogonku po lekarstwo (...)”. Nie przekonuje o bogactwie, którego nie ma - egzystencjalne pytanie „Być albo nie być?” nabiera w komunistycznym ustroju cech pragmatycznych, materialnych - w świadomości ludzi pojawia się hamletyzm „dotyczący ogółem dwustu złotych” na bilet kolejowy. Charakteru panegirycznego nie ma też na pewno stwierdzenie: „(...) strach, ten tlen komunizmu (...)” - Tyrmand nie ukazał zachwytu władzą, wręcz przeciwnie. Takie odważne opinie, dają autorowi większą wiarygodność, bo takie, wyznawane przez niego poglądy, miała większość społeczeństwa, tylko nikt nie miał heroizmu, by swoje zdanie wygłosić. Prawdziwości dziennikowi i samemu autorowi w dużym stopniu dała też deklaracja prawdy proklamowana przez Tyrmanda. Zdaniem autora nieistotne i bezwartościowe są zaszczyty, „wygodne fotele i wykwintne jadło” , osiągnięte są dzięki przystąpieniu do „klubu kłamstw” , cwaniackiemu wyrachowaniu satelitów władzy - osób, które niezależnie od systemu są na piedestale i umieją przystosować się do każdej zmiany ustrojowej. Pisarz czuje niemal na swym ciele silne macki kłamstwa, obecne nawet w tygodniowej prasie literackiej. Odczuwa wolę, chęć i specyficzne powołanie do walki o prawdę - chce być jej emisariuszem: „Kłóciłbym się o każde słowo, o każde przeinaczenie, fałsz, nieprawdę.” Możemy z tych słów wywnioskować, że prymarną sprawą jest dla Tyrmanda dawanie świadectwa wiarygodnym faktom - składa swoistą przysięgę prawdzie: „Za wszelką cenę nie kłamać, dać się skusić zaszczytem miejsca w drużynie kłamców, która nieustannie zwycięża - w gazetach, na kongresach, w nagrodach literackich w wyścigu do przydziału mieszkań! Nie kłamać, nie kłamać, nie kłamać...” . Leopold Tyrmand dzieli się z czytelnikami nie tylko falą emocji i rozmyślań dotyczących komunistycznej rzeczywistości. Przekazuje też kontemplacje na tematy innej natury. W pewnym momencie uświadamia sobie, że to, co składa się na urodę życia jest niezmienne, nieskrępowane więzami systemów politycznych. Nawet w ”obłędnej panoramie” komunizmu wciąż „(...) natknąć się można na ciepłe letnie popołudnia w pachnącej trawie, na długie pływanie z głową w zielonej wodzie, nawet na koleżeństwo, nawet na precyzję wniosku, nawet na rozrzewniającą ironię, nawet na lojalność uczuć, nawet na olśniewającą wątpliwość.” . Czyni też rozważania o swym życiu, przytaczając czytelnikom osobiście sformułowane pojęcia komfortu i luksusu. Te, dla wielu, synonimiczne wyrazy są dla Tyrmanda zupełnie różne, dzieli je semantyczna przepaść. Komfort to dla pisarza dobre mieszkanie, łatwo dostępne jedzenie, wygody i ułatwienia. Pod tym względem swój byt określa raczej nędznie: „Mieszkam źle, organizowanie pożywienia na co dzień urąga pojęciu cywilizacji, wystaję w kolejkach za chlebem, sprzątam.” . Czuje się gorszy od równorzędnych mu osób w krajach demokratycznych: „Pozbawiony jestem wygód i ułatwień dostępnych mężczyźnie w moim wieku i o moim potencjale zarobkowym w krajach demokratycznych.” . Luksus z kolei jest dla Tyrmanda czymś najcenniejszym dla jego egzystencji pozbawionej komfortu. „Jego” luksus to przede wszystkim rekompensata, za brak tego wszystkiego, co składa się na komfort. Luksus ten zależy do niego samego - „(...) wynika z mej kondycji w komunizmie (...)” . Czym najogólniej rzecz biorąc jest jego „prywatny” luksus? Jest to „(...) pełen konsekwencji fakt, że jestem bezrobotnym.”
Wszystkie te rozmyślania, dializy rzeczywistości pozwalają sądzić, ze „Dziennik 1954” jest utworem intymistycznym. Termin „intymistyka” odnosi się bowiem do „(...) literatury uwzględniającej tematy intymne, tzn. medytacje introwertyczne, sekrety duszy, życie codzienne (...), prosty sposób życia, bez emfazy.” . Jest to więc jeszcze bardziej osobisty typ dziennika, ale takiego wydawanego nakładem jakiegoś wydawnictwa, a nie dziennika pisanego tylko na własny użytek.
„Dziennik 1954” Leopolda Tyrmanda jest dziennikiem ukazującym całą prawdę, której tak mało było w komunizmie. Problem autentyczności “Dziennika”. Wielu twierdzi, że został on napisany już po wyjeździe Tyrmanda na emigrację i stanowi przemyślaną i świadomą autokreację