7 lat pozniej rose(1) 75


"7 years after"

Autorka:

Magdolińska

W całym domu panowała błoga cisza. Esme i Carlisle byli na polowaniu, Jasper układał w naszych garderobach ubrania, które Alice nabyła podczas ostatniej wyprawy do Los Angeles (a trochę tego było), a sama Alice pobiegła do Edwarda i Belli, żeby zanieść im ubrania, które dla nich kupiła. Mogłam sobie spokojnie siedzieć na kanapie, między nogmi Emmetta, oparta o jego tors i czytać książkę, i miałam pewnośc, że nikt nie będzie mi przeszkadzał. Oprócz Emmetta, rzecz jasna, który miał w zwyczaju łapać mnie za nogi w najmniej spodziewanym momencie. Tym razem jednak i jego wciągnęła czytana przeze mnie książka, więc powstrzymał się od pacnięcia w głowę za to, że czyta mi przez ramię, chociaż dobrze wie, jak mnie to denerwuje.
- Która godzina? - spytałam, przeczytawszy ostatnie zdanie.
- Przed trzecią. - odpowiedział mi Jasper.
- A co, masz jakieś plany? Umówiłaś się z kimś? - spytał Em, nawet nie najgorzej udając oburzenie. Parsknęłam śmiechem.
- Obiecałam Renesmee, że rozbierzemy mój samochód na części. - Emmett spojrzał na mnie, jakbym oszalała, więc szybko dodałam: - Żeby zobaczyć, do czego służy każda część. Potem złożymy go z powrotem.
- Aha. Nie mam więcej pytań. Tylko trzymaj swoje klucze z dala od mojego jeep'a! - pogroził mi palcem, na znak, że mówi poważnie. - Na którą się umówiłaś z Ness?
- Jak się wyśpi, to przyjdzie. Mam nadzieję, że ten kundel ma coś dzisiaj do roboty, nie mam ochoty na znoszenie tego smrodu w zamkniętym garażu.
- O wilku mowa. - mruknął Emmett. Uśmiechnęłam się gorzko, kiedy dotarła do mnie dosłowność tego stwierdzenia.
- Blondie, co za miłe rzeczy tu o mnie mówisz! - wykrzyknął Jacob, wchodząc do domu przez ogrodowe drzwi. Pomyślałam, że trzeba w nich będzie zamontować alarm, bo siedząc non stop w tym smrodzie nie da się właściwie wyczuć tego, że się zbliża. - Nie przeszkadzajcie sobie. - machnął na nas ręką, rozglądając się na boki. - Alice przysłała mnie po jakąś torbę, którą zostawiła. Wiecie może, gdzie ona jest?
- Spytaj Jaspera. - odburknęłam.
- Nie omieszkam tego zrobić. A wiesz, Blondie, jak umierają neurony blondynki?
Spiorunowałam go wzrokiem. Czy on nie mógł pójśc do Alice i poopowiadać jej dowcipów o brunetkach?
- Neurony blondynki umierają SAMOTNIE! - powiedział i ryknął śmiechem tak głośnym, że dom zatrząsł się w posadach.
Uniosłam jedną brew i poczułam, że Emmett markuje napad kaszlu. Odwróciłam się w jego stronę, zakładając ręce na piersi.
- Emmettcie Cullen, jeżeli teraz się roześmiejesz, to będziesz tego żałował po kres wieczności. - warknęłam. Nic nie powiedział i przytulił mnie z taką siłą, że gdybym musiała oddychać, zaczęłabym się dusić. Teraz jednak bardziej przykładał się do udawania, że się nie śmieje. Najwidoczniej perspektywa spędzenia całej wieczności z moją rozwścieczoną osobą wydała mu się niezbyt zachęcająca.
Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Jacoba, ale był już na górze, rozmawiał z Jazzem. A ich głosy dochodziły z...
- TY KUNDLU, WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ GARDEROBY! - wrzasnęłam i wbiegłam po schodach. W mojej własnej, prywatnej garderobie, między półkami, na których Jasper właśnie układał nowiutkie, kaszmirowe swetry Ocara de la Renty, stał pomiot szatana. Wilcze nasienie, powinnam była powiedzieć. Ciekawe, czy Nessie może mieć dzieci. Jeżeli tak, to oby znalazła sobie jakiegoś faceta, zamiast tego psa. Nie mam ochoty na niańczenie szczeniąt.
- Wynocha! - wrzasnęłam ponownie. - Wszystkie ubrania mi przejdą tym smrodem! Wynoś się stąd!
- Blondie, uspokój się. Złośc piękności szkodzi.
- Mojej nic nie zaszkodzi. - warknęłam i złapałam go za bluzę na karku.
- Ej, Rosalie, daj spokój! - obruszył się, kiedy zaczęłam ciągnąć go po podłodze.
- Będę przez ciebie musiała wymienić wykładzinę, więc z łaski swojej się przymknij, bo wybiję ci zęby.
- Blondie, nie przesadzaj. - burknął, wyrywając mi się. Zapomniałam, że psy też są dośc silne.
Wzięłam z podłogi torbę wypchaną ubraniami dla Renesmee i podałam ją Jacobowi.
- A teraz wynoś się z mojej sypialni, bo ci każę zapłacić za remont. - powiedziałam, uspokoiwszy się nieco. - I nie przychodź tu dzisiaj, chcę być z Nessie sama.
- To nie tylko twój dom. - warknął.
- Ale twój w ogóle nie jest, więc wyjdź stąd i już nie wracaj, dobrze ci radzę. Bo nawet Emmett mnie nie powstrzyma. - wyszeptała, posyłając mu uśmieszek godny zawodowej morderczyni. Jak na wampirzycę przystało.

Po podjęciu decyzji o przeprowadzce wszyscy mieliśmy multum spraw na głowie. Przede wszystkim Alice, która zgłosiła się na ochotnika do zorganizowania w ekspresowym tempie ślubu Renesmee i Jacoba, pracowała dzień i noc, bez przerwy. Ja jakoś nie mogłam przemóc się i jej pomóc. Nie dotarło do mnie jeszcze, że Nessie wychodzi za tego kundla, a już na pewno nie miałam ochoty współpracować przy organizowaniu tej farsy. Nawet Emmett dał się wciągnąć do pomocy, ale ja pozostałam nieugięta. Kochałam Nessie jak własną córkę, ale nie potrafiłam patrzeć na to, jak cieszy się z tego, że będzie jego żoną.
Tego dnia nie wytrzymałam przy dobieraniu serwetek do obrusów i dywanu do koloru kwiatów. Gdyby chodziło o mój ślub - bawiłoby mnie to, ale teraz jakoś nie potrafiłam się cieszyć. Nigdy nie byłam altruistką, cieszenie się cudzym szczęściem nie przychodziło mi łatwo. Wyszłam z domu, żeby na to wszystko nie patrzeć. Przez chwilę biegałam po lesie, nie mogąc sobie znaleźć miejsca, aż wreszcie trafiłam na brzeg małego, górskiego strumyczka. Byłam tu już wiele razy, nietrudno było w tym miejscu odciąć się od rzeczywistości.
Zdjęłam buty i usiadłam na trawie, stopy wkładając do wody. Siedziałam tak kilka minut, wpatrując się w zieleń drzew, kiedy usłyszałam głos Jaspera:
- Hej, Rose. - powiedział, siadając obok mnie. Spojrzałam na niego, uśmiechnął się do mnie.
- Hej. Ty też zwiałeś? - spytałam, ochlapując go wodą. Czasem wszyscy lubiliśmy zachowywać się jak dzieci. Emmett na przykład, uwielbiał przeskakiwać nad pękniętymi płytami chodnikowymi. Alice z kolei zawsze musiała postawić na swoim, a jeśli jej się to nie udawało, siadała w kącie z bardzo naburmuszoną miną i rękami założonymi na piersi .
- Musiałem. Alice chciała, żebym pomógł jej w wybieraniu muzyki. Każdej pojedynczej piosenki. Powiedziałem, że mam do ciebie sprawę i muszę cię znaleźć, a moją kochaną wariatkę nasłałem na Edwarda. A ty dlaczego zwiałaś?
- Skapitulowałam przy serwetkach. Mam dosyć tego wszystkiego. Powinniśmy zająć się przeprowadzką, ale wszyscy dostali małpiego rozumu na punkcie tego ślubu. Zastanawiam się, czy nie pojechać już do Horseshoe Bay, pomogłabym Esme przy remoncie domu, zorientowałabym się, jak zagospodarować ten stary magazyn, który Alice kupiła w przypływie euforii. Trzeba w niego będzie włożyć trochę pracy, tak mi się przynajmniej wydaje.
- Zapewne. Alice nigdy nie idzie na łatwiznę. Wiesz, Rosalie, powinniśmy założyć jakiś mini-klubik opuszczonych. Nie wiem, kiedy ostatnio rozmawiałem z Alice. Mówi, że ma strasznie mało czasu na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Nawet Ema wciągnęła do zabawy. A jaka szczęśliwa przy tym...
Spojrzałam na niego, uśmiechając się pocieszająco i oparłam policzek o jego ramię. Jeśli miałabym wybrać, którego brata wolę, Jaspera czy Edwarda, bez zastanowienia wskazałabym Jazza. Wielokrotnie pomógł mi, uspokoić się, kiedy byłam o krok od niszczenia ścian i wybijania okien. Zawsze wiedział, co czuję, i dzięki temu wiedział, jak mi pomóc. I, co najważniejsze, chciał mi pomóc.
- Czemu nie, możemy założyć. Na szczęście, już niewiele , za dwa tygodnie będzie wreszcie ten ślub. Jak się żyje tyle lat, dwa tygodnie to jak mrugnięcie.
- Może dla Volturi. Zresztą, oni nie muszą żyć wśród koronek. Koronki spowalniają upływ czasu. - stwierdził, powodując u nas obojga wybuch śmiechu. - Ale ty jesteś trochę hipokrytka. - stwierdził, gdy już przestał się śmiać.
- Niby czemu? - obruszyłam się, delikatnie odsuwając się od niego.
- Bo jak wy bierzecie z Emmettem kolejne śluby, to też zaprzęgasz wszystkich do roboty. I lepiej przed tobą uciekać.
- Może i masz rację. Ale jakoś nie mogę patrzeć na tą dziecinną radość Nessie.
- Rozumiem, co masz na myśli. Wracamy do domu?
Pokręciłam przecząco głową. Jasper tylko uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. Teraz razem patrzyliśmy na drzewa. Cisza, która panowała dookoła, w niczym nam nie przeszkadzała. Przez kilkadziesiąt lat warto powiedzieć sobie wszystko, żeby potem móc wspólnie milczeć.

Nie miałam ochoty iść na ten ślub. Nawet kiedy Emmett pomagał mi zawiązać gorset mojej przepięknej, błękitnej sukni, zastanawiałam się, jak tu uciec. Nie uciekłam jednak, mając na uwadze to, że sprawiłabym przykrość Nessie. Mimo, że nie przepadałam za jej przyszłym mężem (prawdę mówiąc "nie przepadałam", to bardzo łagodne określenie, bardziej adekwatne byłoby "dostawałam mdłości na sam jego widok"), ją kochałam nad życie. Po prostu nie mogłoby mnie tam nie być.
Emmett odprowadził mnie do fortepianu. Alice zaprzęgła mnie do zapewnienia oprawy muzycznej. Miałam ochotę odmówić, ale cały czas powtarzałam sobie, że to dla Renesmee.
- Zostać z tobą? - spytał Em, z troską przypatrując się moim zaciśniętym szczękom.
- Nie, idź na dół. Edward może cię potrzebować. Tylko przynieś mi najpierw walkie-talkie od Alice, żebym wiedziała, kiedy zacząć. Nie wiem, po co jej to, skoro i tak bym ją usłyszała, ale chyba stwierdziła, że z walkie-talkie będzie wyglądała profesjonalniej.
- Ok. - pochylił się i pocałował mnie we włosy. - Zaraz wracam.
Zostałam sama. Podeszłam do barierki i spojrzałam na dół. Goście, głównie wampiry i wilkołaki, siadali już na miejscach. Widziałam Edwarda, nerwowo miażdżącego oparcie jednego z krzeseł i Alice, miotającą się wśród gości w wampirzym tempie.Po chwili wrócił Emmett z walkie-talkie. Podał mi je i pocałował w policzek.
- Powodzenia. - szepnął mi do ucha i zszedł na dół. Obserwowałam, jak odciąga Edwarda na bok, jak po chwili dołącza do nich Jasper. Patrzyłabym dalej, gdybym nie usłyszała komunikatu od Alice.
- Rose, za dziesięć sekund. Dziesięć! - wykrzyknęła.
- Ok, przyjęłam do wiadomości. - odpowiedziałam i usiadłam przy fortepianie. Nie potrzebowałam nut, utwór znałam na pamięć. Uderzyłam w klawisze, wygrywając pierwsze nuty "Barcarolle" Mendelssona. Słyszałam stukot obcasów Nessie, przyspieszone bicie jej serca i już wiedziałam, że gdyby mnie tu nie było, bardzo bym żałowała.
Gdy skończyłam grać, podeszłam do barierki. Zobaczyłam Nessie, w przepięknej sukni, która idealnie podkreślała jej kobiece kształty, i Jacoba, w smokingu. Tanya uniosła głowę do góry. Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. Tanya delikatnie przekrzywiła głowę w bok, a ja kiwnęłam znacząco. Nasza przyjaciółka z Denali grała równie dobrze co ja i chyba wyczuła, że chcę być na dole, z rodziną. Po chwili była już obok mnie. Cmoknęłam ją w policzek i szepnęłam:
- Dzięki.
- Drobiazg.
- Nuty leżą na tej półeczce obok drzwi. Dzięki.
Mrugnęła tylko, dając mi znak, żebym zeszła. Natychmiast znalazłam się na miejscu przyjaciółki. Mrugnęłam porozumiewawczo do Jaspera. Uśmiechnął się do mnie. Trafiłam akurat na przysięgę.
- Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Renesmee Cullen i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe. - powiedział Jacob. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że po jego policzkach płyną łzy. Nessie energicznie mrugała, zapewne powstrzymując się od płaczu, uśmiechała się przy tym delikatnie. Ja też się uśmiechałam, byłam dziwnie szczęśliwa. I nie stał za tym Jazz, tego byłam pewna.
- Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Jacobem Blackiem i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe. - wyszeptała Ness tak cicho, że prawie nie było jej słychać.
Usłyszałam za to, jak Charlie głośno wydmuchuje nos. Spojrzałam za siebie. Ojciec Belli, cały zapłakany, siedział obok ojca Jacoba, który poklepywał go po plecach i szeptał coś o tym, żeby się nie rozklejać, chociaż sam miał wilgotne oczy.
- Chciałem, żeby moja córka wyszła za twojego syna, nie wnuczka. - chlipnął Charlie.
- Ważne, że się kochają. - odszepnął Billy. - Weź się w garść, Charlie!
Odwróciłam głowę, spoglądając na całujących się Jacoba i Nessie. Widziałam, jak w oczach Ness szklą się łzy. Gdy oderwali się od siebie, przez chwilę stali bez ruchu, wpatrując się w siebie nawzajem z nieukrywaną czułością.
Nie zauważyłam nawet, kiedy obok mnie pojawił się Emmett. Objął mnie ramieniem i delikatnie wystukiwał jakąś sobie tylko znaną melodię na moim sztywnym gorsecie.
- Widziałem, że zamieniłaś się z Tanyą. Nie wytrzymałaś tam na górze, prawda?
- Musiałam tu być. - odpowiedziałam. Emmett ujął moją dłoń wolną ręką.
- Ciekawe, jak im się spodoba prezent ślubny. Sam bym się chętnie wybrał na Bahamy.
- Możemy się wybrać za jakiś czas. Na razie czas na wesele. - zarządziłam, wyciągając go za rękę do ogrodu.
- No, postaraliście się. - stwierdziłam z uznaniem na widok dekoracji. Setki, jak nie tysiące błękitnych i białych balonów, gigantyczny namiot, cały z błękitnej satyny, był opleciony białymi różami, pod nim stały stoły, przykryte białymi obrusami, każdy z nich był zastawiony dla sześciu osób, a na środku stały bukiety z białych i błękitnych drobnych różyczek. W głębi ogrodu ustawiony był parkiet do tańca, a na podeście obok niego ustawione były instrumenty dla całego zespołu. Wszędzie, w całym ogrodzie, poustawiane były bukiety róż i wysokie świece o przyjemnym, różanym zapachu.
- Całą noc to robiliśmy. - pochwalił się Em, wypinając dumnie pierś - Wszystko musiało być PER-FEK-CYJ-NIE. - powiedział, niezwykle udatnie naśladując Alice. - Ale warto było. Nessie jest szczęśliwa, a ty przestałaś marudzić. Cel osiągnięty. Popatrz, Rose, oni naprawdę ładnie razem wyglądają. - wskazał na Renesmee i Jacoba, którzy tańczyli swój pierwszy taniec. Nessie miała półprzymknięte oczy, uśmiechała się, trochę z ulgą, trochę z radością, policzek miała wtulony w ramię Jacoba.
I jakby dotarło do mnie to, co nie chciało dotrzeć przez te wszystkie lata: Oni się kochają. W walce z Jacobem, którą, jak mi się wydawało, toczyłam, byłam na z góry przegranej pozycji. I on o tym wiedział, starał się tylko za wszelką cenę mi dopiec. Bardzo łatwo dałam się podpuścić i wciągnąć w te słowne utarczki. Okręcił mnie sobie wokół palca. To odkrycie tam nie zdenerwowało, że aż tupnęłam nogą.
- Rosalie, słoneczko, wszystko w porządku? - spytał Emmett, wpatrujący się we mnie z wyraźną troską.
- Tak. - powiedziałam, lekko nieobecnym głosem. - Oni się kochają, prawda? - wpatrzyłam się w niego uważnie, jakby licząc na to, że usłyszę jego myśli. - On nie udaje, naprawdę ją kocha, tak jak ty mnie, mam rację?
Przytaknął tylko, obejmując mnie mocniej.
- Chodź do Edwarda. Chyba nas potrzebuje. Rozkleił się zaraz po tym, jak odprowadził Nessie do Jacoba. Bella musiała go wyprowadzić. Tam siedzi. - wskazał na przeciwległy koniec ogrodu. Edward siedział na krześle i tępo wpatrywał się w przestrzeń. Jego mina wyrażała skrajne zrezygnowanie. Bella stała obok niego i rozmawiała z Alice.
Podeszliśmy do niego szybko.
- Edward, on ją kocha. - powiedziałam, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Wiem. - odparł mój brat, nie patrząc na mnie. - Ale to, bądź co bądź, moje dziecko. I nagle usiłuje mi udowodnić, że już nie jest dzieckiem. Trudno to przetrawić.
- Rozumiem. Chcesz być sam? - spytałam.
Kiwnął głową.
- Jesteś moją siostrą, Rose, ale jeżeli będziesz w pobliżu, to zamiast się uspokoić, rozszarpię Jacoba na kawałki, a wolałbym tego uniknąć. Wybacz.
Wyglądał tak żałośnie, że nie miałam sumienia się na niego obrazić. Poklepałam go tylko po ramieniu. Z całego serca chciałam, żeby się z tą całą sytuacją oswoił. Zależało mi w imieniu Nessie.

Bywały już takie chwile, że byłam bliska morderstwa, ale w tym momencie żądza mordu niemal wylewała mi się uszami. Wszyscy, oprócz Carlisle'a, Esme, Jacoba i Nessie, siedzieliśmy w magazynie, który w najbliższym czasie miał się stać najmodniejszym miejscem Horseshoe Bay. Oficjalnie robiliśmy remont. Nieoficjalnie, innymi słowy, faktycznie, z remontem nic to nie miało wspólnego. Jasper i Emmett grali w pokera o jakąś drakońską sumę, Alice układała w albumach zdjęcia ze ślubu Jake'a i Ness, Bella czytała "Dumę i uprzedzenie", a Edward siedział na podłodze z zamkniętymi oczami i nucił jakąś melodię. Ich brak aktywności doprowadzał mnie do szału.
- Dosyć tego! - wrzasnęłam. Wszyscy się na mnie obejrzeli. Nawet Edward otworzył jedno oko. - Mamy mało czasu, zaraz się zacznie sezon, a my jesteśmy w proszku! Alice, odłóż ten album, zdjęcia ci nie uciekną. Bello, znasz tą książkę na pamięć, możesz poczytać kiedy indziej. Edwardzie, podnieś się z tej podłogi. - podeszłam do stolika, który zajmowali Em i Jazz. Na jego środku piętrzyła się spora kupka wymiętych banknotów. - Koniec gry. - poinformowałam ich, wyrywając obydwu karty.
- Ej, Rose, co ty wyrabiasz?! - oburzył się Jasper.
- Zmuszam was do ruszenia tyłków i zabrania się do pracy. No już! - zgarnęłam ze stołu pieniądze i wrzuciłam je do skrzyneczki ze środkami na zakupy. - Alice i Edward, zajmijcie się klubem. Emmett i Bella - teatrem a ja z Jazzem galerią Esme.
Nie doczekałam się żadnej reakcji, cała piątka patrzyła na mnie jak na wariatkę.
- Dzisiaj ja tu dowodzę. - oznajmiłam. - No, ruszać się. Nie mamy ani chwili do stracenia.
Bez słowa rozeszli się na wyznaczone przeze mnie stanowiska. Emmett po drodze cmoknął mnie w policzek i zszedł do sutereny, w której miała być sala teatralno-kinowa. Rozejrzałam się jeszcze i weszłam za Jasperem po schodach na piętro. Czas wziąć się do pracy.

- No, udało nam się. - stwierdziłam, rozglądając się po klubie. Dookoła mnie królowały fiolety i złoto. Wszystko wyglądało idealnie.
- Czyli jutro robimy uroczyste otwarcie? - spytał Edward.
- Jasne! Wynajęłam limuzynę! - wykrzyknęła Alice. Spojrzałam na nią, unosząc pytająco jedną brew. - Zobaczycie, to będzie super wyglądało!
Miałam co do tego inne zdanie, ale nie chciało mi się z nią sprzeczać. I tak przez ostatnie cztery tygodnie grałam jej rolę - organizatorki od wszystkiego. Aż dziw, że mnie nie zamordowali. Jazz nawet przyznał, że gdybym nie przejęła dowodzenia, dalej gralibyśmy w karty na podłodze.
- Brawo, dzieci. Odwaliliście kawał dobrej roboty. - pochwalił nas Carlisle i pogładził mahoniowy bar. - Esme bardzo się cieszy z tej galerii, którą dla niej urządziliście. Nie może się zdecydować, które obrazy wywiesić na otwarcie.
- Em, może pojedziemy do domu i pomożemy Esme? - zaproponowałam, uśmiechając się do męża znacząco. Mrugnął do mnie i wyciągnął rękę, którą z przyjemnością chwyciłam. Przyciągnął mnie do siebie, splótł dłonie na mojej talii. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a on obkręcił się kilka razy wokół własnej osi, tak że moje stopy oderwały się od podłogi. Śmialiśmy się oboje.
- Emmett, wygniotłeś Rosalie garsonkę od Versace! - wykrzyknęła Alice oburzona.
- Zamknij się, Alice. - mruknął Em i zatopił wargi w moich ustach. Przez cały remont nie mieliśmy dla siebie ani chwili czasu, obydwoje byliśmy bardzo zajęci, strasznie się za nim stęskniłam.
- Do domu. - szepnęłam, odrywając się od jego ust. Pocałował mnie jeszcze raz, wziął za rękę i wyszliśmy. Wsiedliśmy do mojego Mercedesa ML 450 i pojechaliśmy w kierunku domu. Rozpędziłam samochód do maksymalnej prędkości i wymijałam wszystkie auta po drodze. Emmett cały czas trzymał mnie za kolano, usilnie usiłując mnie zdekoncentrować, ale mu na to nie pozwoliłam. Na dekoncentrację jeszcze przyjdzie pora.

Kiedy zatrzymałam samochód na podjeździe, Emmett wyjął kluczyk ze stacyjki, wziął mnie na ręce i bezceremonialnie wyciągnął z auta.
- Myślisz, że Alice bardzo się zdenerwuje, jeśli zniszczę ci te żałobne ciuszki? - spytał, niosąc mnie w kierunku ogrodu.
- Będziesz miał przechlapane. Ale jak sobie zasłużysz, to cię obronię. - odparłam, wierzchem dłoni przesuwając po linii jego szczęki. Zamruczał tylko jak kot i przyspieszył kroku.
Było już ciemno, więc w ogrodzie paliły się światła. Emmett niósł mnie w kierunku "frywolnej altanki", jak to miejsce nazwał Edward. Było to duże (nawet bardzo duże) łóżko, ukryte za kilkoma warstwami białych muślinów. Przybytek ten został ze wszystkich stron otoczony dorodnymi różanymi krzakami, w celu zapewnienia większej prywatności. Od razu było wiadomo, że będzie on służył głównie mnie i Emmettowi, bo to my byliśmy uznawani za największych rozpustników w całej rodzinie. Nie bardzo nas to obchodziło, zresztą, trudno byłoby zaprzeczać.

Położył mnie na łóżku, głaszcząc delikatnie moje nogi. Tak bardzo tęskniłam za jego dotykiem, za tą czułością, za wszystkimi gestami. Każdą komórką ciała czułam, że Emmett mnie kocha. Ściągnęłam buty o brzeg łóżka i czubkami palców zaczęłam wodzić po udzie mojego kochanka.
Mój gorący ukochany, lepszy od wszystkich południowców tego świata, właśnie przylgnął do mnie całym ciałem i zatopił się w moich ustach.
- Kocham. Cię. Rosalie. - szeptał między pocałunkami, błądząc teraz dłońmi po mojej spódnicy. Nagle złapał za dwa jej brzegi i jednym ruchem rozerwał. Po chwili to samo zrobił z moim żakietem. Złote guziki wystrzeliły w powietrze.
Ciszę nocy wypełniły moje głośne krzyki, od których nie mogłam się powstrzymać, czując usta Emmetta zanurzone w mojej kobiecości. Frywolna altanka - mój prywatny raj.

- Wszystko gotowe? - spytałam po raz... już nawet nie wiem, który to był raz. Sprawdzałam, czy szklanki są czyste, czy barmani są na swoich miejscach, czy projektor działa, czy obrazy są dobrze oświetlone... itd., itp.
- Rosalie, każdego bym podejrzewał o takie panikarstwo, ale na pewno nie ciebie. - stwierdził Edward, przyglądając mi się ze swoim słynnym łobuzerskim uśmiechem. - Uspokój się, wszystko jest na swoim miejscu. A jakby coś się stało, to będziemy improwizować.
Zmierzyłam go lodowatym spojrzeniem. Niech sobie sam improwizuje, ja nie dopuszczałam do siebie myśli o jakichkolwiek odstępstwach od pierwotnego scenariusza.
- Rose, musimy już iść, zaraz zaczną przychodzić ludzie, a my mamy się po raz pierwszy pokazać dopiero wychodząc z limuzyny. - przypomniał mi Emmett, ujmując w międzyczasie moją dłoń.
- Dobrze. Tylko sprawdzę, czy DJ jest na miejscu i wie, co grać. - powiedziałam i zrobiłam krok w kierunku podestu, ale Em przyciągnął mnie do siebie.
- Wszystko jest w porządku. Przestań się denerwować. Chodź, idziemy.
Objął mnie ramieniem i siłą zaprowadził do samochodu. Za kierownicą siedział już Jasper.
- Alice się niecierpliwi. - poinformował nas krótko i odpalił silnik. Poczekaliśmy jeszcze kilka sekund na Edwarda i Bellę i ruszyliśmy z parkingu. Do miejsca, w którym czekała na nas gigantyczna, czarna limuzyna, jechaliśmy niecałą minutę.
Alice i Esme już siedziały w samochodzie. Gdy weszliśmy, Ally poderwała się z miejsca, i w ostatniej chwili przypominając sobie, że ma nad sobą dach, w którym łatwo zrobić dziurę, pochyliła głowę.
- Siadajcie. Jasper, ty tam. - pokazała mu palcem miejsce obok Esme. - No już, siadać. Wiecie, jak wysiadać? Żadnego bałaganu! - zarządziła.

Kiedy podjechaliśmy pod budynek naszego "centrum rozrywki", które kreatywnie nazwaliśmy "BAJEREE". Z braku lepszego pomysłu, użyliśmy po prostu pierwszych liter naszych imion. Pod BAJEREE stał spory tłumek złożony z ludzi w szortach i letnich sukienkach, najwyraźniej turystów i miejscowych, których rozpoznałam po zapachu. Wygładziłam fałdki na mojej czarnej, ołówkowej sukience i wytarłam amarantowe pantofle z drobinek kurzu.
Po kolei wychodziliśmy z limuzyny, towarzyszyły nam przy tym flesze aparatów - Alice zatrudniła kilku fotografów.
- Zamorduję ją kiedyś, przysięgam. - mruknęła Bella, udając uśmiech. Parsknęłam śmiechem. Dobrze wiedziałam, jak bardzo nie lubiła być w centrum uwagi. Edward cały czas trzymał ją za rękę i to oni jako pierwsi weszli do budynku.
Podłoga w klubie pulsowała w rytm muzyki, barmani z zawrotną szybkością mieszali drinki w shakerach, a dyskotekowe fioletowe i białe światła zapewniały niesamowitą atmosferę. Było idealnie.
- Chodź, usiądziemy sobie gdzieś z boku. - szepnął mi Emmett do ucha.
- Ok. Chodźmy na górę, będziemy wszystko dobrze widzieć. - zaproponowałam i poszłam w kierunku schodów. Na piętrze znajdowała się przeszklona sala dla VIPów, wyciszona i z lustrami weneckimi. Wyciągnęłam z torebki klucz i otworzyłam drzwi. Spodziewałam się ujrzeć tylko puste fotele i kanapy, ale nieco się pomyliłam. W małym pokoiku zastaliśmy całą naszą rodzinę, w tym Edwarda grającego na fortepianie.
- Ładnie nam to wyszło, prawda? - spytała Alice, podbiegając do nas radośnie z dwoma wysokimi, szampanowymi kieliszkami do połowy wypełnionymi krwią. Podała nam je i wróciła na miejsce, czyli na kolana Jaspera. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że wszyscy trzymają takie same kieliszki. Oprócz Edwarda, który swój postawił na fortepianie.
- Czy ja już kiedyś nie mówiłem, że Alice to wariatka? - spytał Emmett. Spojrzałam na niego. Jego mina wyrażała dziwną mieszankę rozbawienia, uprzejmego zdziwienia i lekkiego poirytowania.
- Cicho bądź, Em, i nie psuj mi zabawy. - powiedziała Alice. - Chciałabym wznieść toast. Za wspólną pracę całej rodziny. Oby więcej takich przesięwzięć.
- Za rodzinę. - szepnęliśmy wszyscy i wypiliśmy toast.

Interes układał się wprost perfekcyjnie, mogliśmy więc ogłosić sukces naszego rodzinnego interesu. Zostałam mianowana (no dobra, sama się mianowałam, ale nikt nie protestował) menadżerką BAJEREE. Zajęłam dość spory gabinecik na piętrze, podobnie jak sala dla VIPów, wyposażony w lustra weneckie, i lubiłam zaszywać się w nim z Emmettem w trakcie weekendowych imprez w klubie.
Tym razem jednak byłam w swoim pokoiku sama. Emmett wybrał się z Jasperem na polowanie, a ja musiałam zapłacić wszystkie rachunki. Powoli zbliżałam się do końca, gdy drzwi mojego gabinetu otworzyły się i stanęła w nich Renesmee. Na jej widok poderwałam się z miejsca i padłyśmy sobie w ramiona.
- Nessie, jak dobrze cię widzieć! Kiedy wróciliście? - spytałam, odsuwając się od niej i wskazując jej krzesło naprzeciw biurka. Sama usiadłam w swoim fotelu i zamknęłam laptopa.
- Przed chwilą. Przyjechałam do ciebie prosto z lotniska.
Dopiero teraz spojrzałam na jej twarz. Była wyraźnie zmęczona, jakby niewyspana, a w jej oczach nie było widać radosnych błysków.
- Nessie, czy coś się stało? - spytałam, biorąc ją za rękę.
Przytaknęła i spuściła głowę. Po jej policzkach płynęły łzy.
- On ci coś zrobił? Powiedz tylko słowo, a go zamorduję.
- Nie! - krzyknęła płaczliwie. - Jacob mi nic nie zrobił. Znaczy, nie w tym sensie.
- No to co się stało? Pokłóciliście się?
Pokręciła głową i rozszlochała się.
- Ja... ja chyba jestem w ciąży. - wykrztusiła i ukryła twarz w dłoniach.
- O ku***. - wyszeptałam tylko.

Nessie, gdy usłyszała moją reakcję, rozszlochała się na dobre.
- Ness, spokojnie, skarbie, chodź do mnie. - odwróciłam fotel od biurka i wyciągnęłam ramiona. Renesmee posłusznie wstała i usiadła mi na kolanach, wtulając się w moje ramię, jak wtedy, gdy była małą dziewczynką i czegoś się przestraszyła. Przytuliłam ją mocno, kołysząc w ramionach. Wydała mi się dziwnie... miękka. Miękka tak po ludzku.
- Nessie, musimy pojechać do Carlisle'a. Natychmiast. - zarządziłam, ocierając jej łzy. - Spokojnie, wszystko będzie dobrze, już ja tego dopilnuję. Gdzie Jacob?
- Na dole. - szepnęła, pociągając nosem. - Zostawiłam go przy barze.
- Ok. Chodź. - postawiłam Nessie na nogi, wzięłam ją za rękę, w drugą złapałam torebkę i wyciągnęłam bratanicę z gabinetu. Pies, faktycznie, siedział na jednym z barowych stołków. Nie zatrzymując się, złapałam go za kołnierz koszuli i pociągnęłam.
- Ej, Blondi! - jęknął tylko i wyrwał mi się.
- Jesteście samochodem? - spytałam, ignorując jego zrzędzenie.
- Tak, stał na parkingu pod lotniskiem, Alice go tam zostawiła. - odpowiedział, a raczej odwarknął. Boże, żeby tylko to dziecko się w niego nie wdało.
- Pojedziesz za nami. Edward zorientowałby się, że już wróciliście, gdyby zobaczył samochód pod klubem. A my potrzebujemy chwilki.
Na wspomnienie o Edwardzie Renesmee znów się rozszlochała.
- Tata mnie zabije... - załkała.
- Spokojnie, Ness, będzie dobrze. Nikt cię nie zabije. - podniosłam nasze splecione dłonie, żeby pogłaskać ją po policzku. Doszliśmy już do mojego samochodu. Wsadziłam Nessie na fotel pasażera i zapięłam jej pas. Kiedy zamknęłam drzwi, obejrzałam się na Jacoba, który wsiadał właśnie do Jaguara Ness. Wyglądał na przejętego. Nie zastanawiając się dłużej nad jego nastrojami, usiadłam za kierownicą. Włączyłam ulubioną płytę Nessie, z kołysankami Edwarda i ruszyłam z piskiem opon, w międzyczasie wykręcając numer do Carlisle'a.
- Rosalie, coś się stało?
- Wiozę do ciebie Nessie. Nie dzwoń do nikogo. Czekaj na nas w holu.
- Co się stało?
- To nie na telefon, zaraz będziemy.
- Ok. - odpowiedział, chociaż wyraźnie było słychać, że wcale go nie usatysfakcjonowała ta odpowiedź.
Spojrzałam na Ness i znacznie przyspieszyłam, wyprzedzając jakieś toczące się Clio.
Zaparkowałam pod samym szpitalem, kawałek za mną zaparkował Jacob. Z satysfakcją stwierdziłam, że miał większe trudności z samochodu na miejsce parkingowe, niż ja kiedykolwiek miałam. Wysiadłam z auta, pomogłam wyjść Ness i wprowadziłam ją do holu. Carlisle już na nas czekał. Kiedy zobaczył Nessie, o nic nie spytał, wziął ją tylko pod drugie ramię i zaprowadził do swojego gabinetu. Jacob wszedł tuż za nami. Posadziliśmy Nessie w jednym fotelu, ja usiadłam w drugim.
- Co się stało, Nessie? - spytał Carlisle, badając jej puls.
- Dziadku... - załkała - Ja chyba jestem w ciąży...
- Uspokój się, Ness, zaraz sprawdzimy, czy masz rację. - pogłaskał ją po głowie i podszedł do Jacoba. - Od jak dawna jest taka... ludzka?
- Od przedwczoraj. Wróciliśmy pierwszym samolotem. Wczoraj zaczęła wymiotować. I śpi więcej, niż zwykle. Jej skóra nie jest to końca ludzka. Jest tylko miękka. Myślisz, że ona naprawdę może być...
- Nie wiem. To możliwe. Po tym, jak urodziła się Renesmee, niczego już chyba nie uznam za niemożliwe. Zaraz wrócę. - dodał już głośniej.
Zostawił nas samych. Przestałam oddychać. Odzwyczaiłam się już od psiego smrodu, więc było mi go trudniej znieść, niż zazwyczaj. Ujęłam dłoń Nessie i zaczęłam bawić się jej obrączką. Spojrzała na swoją dłoń i uśmiechnęła się delikatnie.
- Jestem szczęśliwa. - odpowiedziała na pytanie, którego wprawdzie nie zadałam, ale bardzo chciałam zadać. - I będę szczęśliwa nawet, jeśli się okaże, że jestem w ciąży. A może przede wszystkim wtedy?
Nic nie powiedziałam, objęłam ją tylko ramieniem.
Carlisle wrócił po chwili, wtaczając do małego pokoiku ultrasonograf, w dłoni miał igłę i strzykawkę.
- Chciałbym ci pobrać krew, jeśli mi się uda. Zgadzasz się? - spytał, stawiając maszynę przy kozetce.
Nessie przytaknęła tylko i wyciągnęła rękę w stronę Jacoba. Podszedł natychmiast i ujął jej dłoń.
- Postaram się, żebyś nawet nie poczuła. - zapewnił ją Carlisle. - Lepiej nie patrz. Rosalie, wyjdź na korytarz. - polecił mi. Nie byłam zadowolona, ale wolałam nie zrobić Nessie krzywdy. Wstałam więc i wyszłam bez słowa. Stanęłam przy oknie i obserwowałam ludzi wchodzących do szpitala. Starałam się nie oddychać, ale od czasu do czasu się zapominałam i moich nozdrzy dobiegał obrzydliwy zapach środków do dezynfekcji, skutecznie tłumiący aromat krwi Renesmee.
- Już możesz wejść, Blondie. - powiedział Jake, którego głowa nagle pojawiła się w drzwiach.
Pospiesznie wróciłam do gabinetu Carlisle. Nessie zbladła nieco, ale już nie płakała.
- Dobrze się czujesz? - spytałam, odgarniając jej grzywkę z czoła.
- Tak. Ciekawe doświadczenie. Dziadek poszedł do laboratorium. Powiedział, że umiesz to obsłużyć. - wskazała brodą na ultrasonograf. Uśmiechnęłam się do siebie. Przypomniały mi się studia medyczne. To był fajny okres.
- Umiem. Połóż się, to zajrzymy, co masz w środku. Carlisle prawie piszczy z radości, marzył o tym od dawna.
Nessie roześmiała się i posłusznie położyła na kozetce. Włączyłam maszynę i zaczęłam badanie. Nie miałam wielkiego doświadczenia w robieniu badań USG, ale na mój gust zdecydowanie miałam zostać... praciocią? Sama nie wiem. Przyjrzałam się jednak monitorowi uważniej, bo coś przykuło moją uwagę.
- Carlisle! - pisnęłam.
- Co się dzieje?! - spytał, właśnie wchodząc do gabinetu. Szybko podszedł do mnie i odsunął mnie od ekranu.
- O matko... - jęknął tylko.
- Czy coś jest nie tak? - spytali jednocześnie Jacob i Renesmee.
- Spokojnie, wszystko w porządku. Tylko że... będziecie mieli bliźnięta. - powiedział stukając palcem w plamkę na monitorze, w której wyraźnie było widać (a przynajmniej wyraźnie dla mnie) dwójkę dzieci.
- Jezu Chryste... - jęknął Jacob i... zemdlał.

- Jacob! Jacob! Nic ci nie jest?! - krzyczała Ness, pochylając się nad swoim... mężem (matko, to brzmi jak zły sen), którego Carlisle przeniósł z podłogi na leżankę, i którego od paru ładnych minut bezskutecznie usiłowaliśmy ocucić. Stwierdził jednak chyba, że już wystarczy naszych wysiłków, bo otworzył oczy.
- O matko... Ness, przepraszam. - powiedział i od razu się poderwał, rzucając wręcz na moją ukochaną bratanicę. Bałam się, że ją zmiażdży, tak mocno ją przytulał.
- No już, wystarczy. - powiedziałam. - Chyba trzeba szanowną rodzinkę powiadomić.
Nessie zrzedła mina.
- Spokojnie, kochanie, będzie dobrze. Edward jest dość... nerwowy, ale jak się oswoi z tą wiadomością, będzie bardzo szczęśliwy, mówię ci. - powiedział Carlisle, obejmując Ness ramieniem. - Rosalie, dopilnuj, bardzo cię proszę, żeby Renesmee od razu po przyjściu do domu się położyła, dobrze? A jeżeli Edward będzie chciał ją zdenerwować, masz moje pozwolenie i możesz go uderzyć. Chodź na chwilkę. - wziął mnie pod ramię i wyprowadził na korytarz. - Te dzieci wyglądają zupełnie normalnie, mają ręce, nogi, głowy, serca im biją.
- Ale?
- Są trochę większe, niż by na to wskazywała logika.
- No wiesz, nigdy nie wiadomo, co wyjdzie z połączenia wilka i pół-wampirzycy. Nessie rozwijała się bardzo szybko, jej dzieci też mogą.
- Niby tak. Nie odstępuj jej na krok, dobrze? Jakby co, wiesz co robić?
- Jasne.
- I dopilnuj, żeby Edward nie doprowadził jej do płaczu.
- Postaram się. Ale niczego nie obiecuję. Znasz Edwarda.
- Tak... - westchnął Carlisle.

- Powiesz tacie? - spytała mnie Nessie, gdy jechałyśmy w stronę domu. - Ja nie dam rady. Proszę cię.
- Dobrze. Tylko zajmij czymś głowę.
- Ale czym?
- Nie wiem, śpiewaj "Santa Claus is coming to town", przypomnij sobie, gdzie są wyjścia awaryjne w samolocie, cokolwiek. I zadzwoń do Jacoba, żeby też się czymś zajął.
- Ok. - powiedziała i wyciągnęła telefon. Przez chwilę przysłuchiwałam się ich rozmowie, ale niedługo potem odpłynęłam myślami w przyszłość. Byłam ciekawa reakcji Edwarda, nastawiałam się na najgorsze. Jedno wiedziałam na pewno - nie będzie zadowolony.
Zostawiłam samochód na podjeździe i wprowadziłam Nessie do domu. Edward i Bella siedzieli w salonie. Doskonale. Dopilnowałam, żeby Nessie się położyła, przykrywałam ją kocem w kolorowe i kwiatki i zawołałam jej rodziców.
- Co chcesz, Rose? - spytał Edward, kiedy razem z Bells weszli do salonu.
- Nessie! Jak dobrze, że już jesteś! - wykrzyknęła Bella i rzuciła się, żeby uściskać córkę. - Co się stało, czemu ty leżysz? Rosalie?! - spojrzała na mnie pytająco.
Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam wydruk z USG.
- Chciałyśmy... - spojrzałam na Jacoba i skrzywiłam się. - Chcieliśmy wam to powiedzieć jakoś delikatniej, ale się nie dało. - podałam Belli wydruk. - To są wasze wnuki. Bliźnięta.
Spojrzałam najpierw na Bellę. Miała szeroko otwarte oczy, którymi wpatrywała się w Nessie. Z Bellą pójdzie łatwo, to wiedziałam. Przeniosłam wzrok na Edwarda. Zesztywniał, oczy miał utkwione w wyjątkowo obrzydliwym obrazie, który Alice namalowała w przypływie inspiracji, jego dłonie raz po raz zaciskały się w pięści.
- Edward? - spytałam, machając mu dłonią przed oczami.
I nagle wyraz jego twarzy się zmienił. Tak wściekłym nie widziałam go chyba jeszcze nigdy. Oczy mu pociemniały, przykucnął, gotowy do skoku.
- Tato! - wykrzyknęła Nessie. Słychać, było, że płacze.
- Edwardzie. - upomniałam go spokojnie. - Nie bądź niemądry, co ty robisz?
- Zejdź mi z drogi, Rosalie. - warknął.
- Mowy nie ma.
- Chcę tylko porozmawiać z moim zięciem. Chyba mi wolno, prawda?
Jego głos dalej przypominał warknięcie, więc miałam się na baczności.
- No dobrze. Ale jeśli zdenerwujesz swoją córkę, wyrzucę cię za drzwi. Nessie nie może się teraz denerwować.
Edward zmierzył mnie tylko lodowatym spojrzeniem i podszedł do Jacoba.
- Jak mogłeś zrobić coś takiego mojej córce? - spytał. Jego głos był spokojny, ale tak chłodny, że niemal dostałam gęsiej skórki. Nessie aż się zatrzęsła.
- Edwardzie, żadne z nas nie wiedziało, że Renesmee może mieć dzieci. Że MY możemy mieć dzieci.
- Ona ma dopiero osiem lat. I już ma być matką? To jakiś głupi dowcip! - wrzasnął tak głośno, że aż wszyscy podskoczyli. - Ty psie! Moją małą córeczkę... I ze mnie zrobić dziadka?!
- Edward, uspokój się! - upomniała go Bella, ale ją zignorował. Coś podobnego! Chyba pierwszy raz, od kiedy są razem...
- Jesteś niepoważny! Z czego zamierzasz utrzymać rodzinę?! Liczysz, że ja ci będę dawał pieniądze?! No, powiedz coś! - rozkazał.
Jacob miał przerażoną minę. Nie żeby było mi go szkoda, czy coś w tym rodzaju, ale wiedziałam, co musi teraz przeżywać. Starcie z rozwścieczonym Edwardem jest jak pojedynek z rozpędzonym nosorożcem - żadnych szans na zwycięstwo.
Spojrzałam na Nessie. Płakała, z rąbkiem koca przyciśniętym do twarzy. Nie mogłam na to patrzeć.
- Koniec tej szopki, panie opiekuńczy tatusiu. - powiedziałam najspokojniej, jak tylko byłam w stanie, chociaż widok łez Renesmee sprawiał, że zamieniałam się w wybuchający wulkan. - Możesz sobie pogratulować. Tak, tak właśnie zachowuje się odpowiedzialny rodzic - doprowadza dziecko do łez. Jak ty im nie dasz pieniędzy, to ja to zrobię. Zresztą, mieszkamy wszyscy razem, więc nie pleć bzdur o utrzymywaniu rodziny. Oni są małżeństwem, a konto Ness opiewa na dość sporą sumkę. A teraz uspokój się i przeproś swojego zięcia. - obaj, Edward i Jacob, spojrzeli na mnie, jakbym nagle oszalała. - Nienawidzę go, ale to nie zmienia faktu, że zasłużył na przeprosiny. A jak już go przeprosisz, to spytaj swoją córkę, czy jest szczęśliwa. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszyła, zanim zrobiłeś tej sceny zazdrości. Może nawet, jak będziesz grzeczny, sama ci to pokaże. - zakończyłam.
W salonie było cicho jak makiem zasiał. Wszyscy patrzyli na mnie, nawet Ness na chwilę przestała chlipać. Bella patrzyła na mnie z wyraźną wdzięcznością, ale ja utkwiłam wzrok w Edwardzie, bo to on w tej chwili mnie interesował. Myślałam, że zreflektuje się i zrobi to, co mu nakazałam, ale on tylko mruknął coś niezrozumiałego, obejrzał się na Bellę i wyszedł z domu. Nessie rozszlochała się na dobre.

Kiwałam się w przód i w tył, nie odrywając wzroku od komputera i telefonu.
- Mam tego dosyć. - powiedział Emmett. Podniósł mnie z podłogi i posadził na kanapie, po czym zatrzasnął mojego MacBook'a Air, schował go do szuflady, podobnie jak iPhone'a. - Zadzwonią, jeśli coś się stanie. Masz paranoję, Rosalie, a ja mam tego dosyć! - odnotowałam, że podniósł głos, chociaż nigdy na mnie nie krzyczał. - Gdzie jest moja żona, do cholery?! Przytulam się do jakiejś blond lalki, ale to nie jesteś ty, Rose! Ty całą siebie oddałaś Renesmee, duszę zostawiłaś w Horseshoe Bay! I jeśli się nie ogarniesz, nie pozwolisz sobie pomóc i nie przestaniesz snuć tych kretyńskich teorii spiskowych, to zapakuję się wraz z tobą do samolotu i wrócimy do domu! I mam w głębokim poważaniu, co nam powiedział Carlisle i co się stanie z Nessie, bo zapewne nic się nie stanie! Chcę moją żonę z powrotem! I nie mów mi, że cały czas tu jesteś, bo to bzdura. - usiadł na kanapie i niemal brutalnym gestem zmusił mnie do spojrzenia sobie w oczy. - Masz oczy jak lalka, wiesz? Puste. Nie ma w nich mojej Rosalie, a tam ją zawsze znajdowałem, bez względu na wszystko. Daję ci dwadzieścia-cztery godziny i ani sekundy dłużej!
- Nie krzycz na mnie. - powiedziałam spokojnie, patrząc w jego wykrzywioną gniewem twarz.
- Wracamy do domu. Chcę z powrotem moją Rosalie. Taką, która po tym, co ci powiedziałem, wydarłaby się na mnie tak, że klęczałbym, błagając o wybaczenie. Czemu na mnie nie krzyczysz?!
- Bo ty krzyczysz na mnie? I wiesz, że nie powinieneś, prawda? Więc o co chodzi? - spytałam, wpatrując się w niego pytająco. Kiedy nie odpowiedział, wyciągnęłam rękę, żeby pogłaskać go po policzku, ale przeszkodził mi dzwonek telefonu Emmetta. Odebrał, wciąż wpatrując się we mnie tym nowym, nieznanym mi wcześniej wściekłym wzrokiem. Słuchał przez chwilę Belli, po czym oddał mi komórkę. - Chce rozmawiać z tobą.
- To czemu dzwoni do ciebie? - zdziwiłam się.
- Bo ty masz wyłączony telefon. Pogadaj z nią, a ja idę nas spakować i kupić bilety na samolot.
Spojrzałam na niego z dezaprobatą, ale machnął tylko ręką. Przyłożyłam słuchawkę do ucha.
- Coś się stało, Bello? - spytałam, poprawiając fryzurę, którą Emmett zniszczył w trakcie swojego monologu.
- Renesmee... - wyjąkała.
- Bello, do cholery! Co się tam dzieje?! - wrzasnęłam tak głośno, że Em przybiegł, żeby mnie uciszyć.
- Nie mogę... - wyszeptała. - Jej dzieci... Nie przeżyły. Nessie jest pod narkozą, Carlisle robi jej ten okropny zabieg... Rosalie, wracaj do domu, jesteś jej potrzebna.
Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Rzuciłam telefonem w ścianę i krzyknęłam tak głośno, że Emmett musiał zatkać mi usta. Nie zdejmując mi dłoni z twarzy, przytulił się brzuchem do moich pleców, zmuszając tym samym, bym usiadła mu na kolanach. Trzęsłam się cała, usiłowałam wyrwać, chciałam wykrzyczeć z siebie wszystkie uczucia, chciałam coś zniszczyć, stłuc, kogoś zamordować, cokolwiek, byle tylko nie czuć tego, co wtedy czułam. Było to porównywalne do tego, co czułam, leżąc na ulicy w Rochester i wykrwawiając się. Bardzo nie chciałam tych wszystkich uczuć, a najbardziej pragnęłam, żeby Bella nigdy nie musiała dzwonić do mnie z tą wiadomością.
- Ciii, Rosalie, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Musimy wrócić do domu, Nessie cię potrzebuje, i to bardziej niż kiedykolwiek. Spakowałem już wszystko, możemy jechać na lotnisko. Za niecałe piętnaście godzin będziesz już z Renesmee. Tylko nie krzycz, słońce, bo ci nadziani Francuzi wezwą policję. Przytul się do mnie, Rose, i uspokój się. Musisz być teraz spokojna dla Ness.
Nie powiedziałam nic, zresztą, nie miałam jak, ale przestałam się wyrywać i dałam się przytulić. Em wtulił twarz w moje włosy i delikatnie całował mnie w nie raz po raz.

Kiedy wsiadaliśmy do taksówki, byłam już zupełnie spokojna. Nie trzęsłam się, nie krzyczałam, zbierałam się tylko na spotkanie Nessie. Przez całą podróż do Kanady milczałam, starając się pozbierać myśli. Na szczęście Emmett rozumiał i nie zmuszał mnie do rozmowy. Cały czas trzymał mnie za rękę i przytulał, bo wiedział, że tak pomoże mi najbardziej.
- Dasz sobie radę? - spytał, przypatrując mi się uważnie, kiedy wsiadaliśmy do samochodu.
- Tak. Boję się o Nessie, to wszystko. Nie martw się o mnie, nic mi przecież nie jest.
- Też się martwię o małą. Mam nadzieję, że Edwardowi coś nie odwaliło. - westchnął i ruszył w stronę wyjazdu z parkingu.
- Wypluj to przez lewe ramię! Jak coś jej powiedział, to go zamorduję, zobaczysz.
- Myślę, że to nie będzie konieczne. Nawet Edward nie jest tak głupi. A może przede wszystkim on taki nie jest. Czasem mu tylko z naduczuciowości odbija. Każdemu z nas czasem odbija, tak jak mnie wczoraj. Przepraszam, że się na ciebie wydarłem, ale zrobiłem to w słusznej sprawie. - wziął mnie za rękę i pocałował wewnętrzną stronę dłoni, a potem każdy palec po kolei.
- Nie przepraszaj. Miałeś rację, dostałam paranoi. Ale wiesz, jak kocham Nessie. Prawie tak, jak ciebie.
- Wiem, skarbie. Ale wiesz też, co o tym sądzę.
Przytaknęłam, przygryzając nerwowo wargę. Do końca podróży milczeliśmy. Kiedy podjechaliśmy pod dom, wypadłam z auta i wbiegłam do środka niemal wyłamując drzwi. Renesmee leżała na kanapie wtulona w ramię Jacoba. Kiedy mnie zobaczyła, rozpłakała się i wyciągnęła w moją stronę ręce, tak jak wtedy, gdy była mała. Podbiegłam do sofy i wzięłam ją na ręce. Przytuliła się do mnie, mocząc mi żakiet łzami, a ja od razu zwróciłam uwagę na to, że jej fizyczność wróciła do normy. Gorzej było z psychiką, bo ta była w straszliwym stanie. Usiadłam w fotelu, sadzając ją sobie na kolanach, głaskałam ją po plecach, włosach, wycierałam łzy.
- Spokojnie, Nessie, już dobrze, jestem tu z tobą. - szeptałam, kołysząc ją jak niemowlę. Miałam nadzieję, że zaśnie. Jak mawiał jeden z moich profesorów ze studiów - sen jest najlepszym lekarstwem na wszystko. Obawiałam się jednak, że nawet gdyby Ness spała miesiąc, nie ukoiło by to jej bólu.
- Dlaczego tak się stało? - spytała, pociągając nosem. Złapała mnie za poły żakietu i podniosła głowę. Miała tak smutne oczy, że moje serce chciało płakać. - Dlaczego akurat moje dzieci? Co one złego zrobiły?!
- Nie wiem, kotku, dlaczego tak się stało. Nie powiem ci, że tak po prostu miało być, bo to nieprawda. Ale musisz być silna.
- Nie chcę być silna! Chcę moje dzieci z powrotem. To się wszystko tak szybko stało...
- Nie musisz mi o tym opowiadać, jeśli nie czujesz się na siłach. - pogłaskałam ją po jej ślicznych, jedwabistych loczkach.
- Ale ja muszę. Muszę to komuś opowiedzieć, bo oszaleję. - wtuliła twarz w mój dekolt i zaczęła szlochać. Rozejrzałam się po pokoju i gestem pokazałam Emmettowi i Jacobowi, żeby wyszli. Zrobili to bez słowa komentarza. - Wybieraliśmy właśnie z Jacobem imiona. Brzuch mnie rozbolał, więc zawołałam dziadka. Zdenerwowałam się trochę, ale myślałam, że tak może w ciąży bywa. Dziadek mnie zabrał na górę i zbadał. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak zaczął kląć i drzeć się na wszystkich. Dał mi jakiś zastrzyk i wyszedł. Chyba coś stłukł nie wiem, bo mnie zamroczyło. Po chwili przyszła do mnie mama i powiedziała... powiedziała... - Nessie znowu zaczęła płakać. Przytuliłam ją mocniej. - I potem wrócił dziadek i zapytał, czy chcę, żeby mi podwiązał jajowody. Wrzasnęłam, że nie, że chcę tylko, żeby ratował moje dzieci. A on pogłaskał mnie tylko po głowie i wtedy zasnęłam. Obudziłam się w łóżku, Jacob mnie przytulał, a mama głaskała po głowie i mówiła, że jest jej bardzo przykro. Proszę, nie mów mi, że jest ci przykro.
- Nie będę. - obiecałam, zaciskając zęby. Było mi więcej niż przykro.

Aż w końcu którego dnia wyszłam w nocy na taras i zobaczyłam, w jak pięknym miejscu mieszkam. Kilka razy odetchnęłam głęboko paryskim powietrzem i... poczułam, że tu jest mój dom. Potrzebowałam kilku miesięcy, żeby pogodzić się z nową sytuacją, ale nareszcie mi się udało. Emmett podszedł do mnie, objął mnie od tyłu i położył mi głowę na ramieniu.

- Wiedziałem, że ci się uda. - szepnął mi do ucha, błądząc dłońmi po moich biodrach. - Rozmawiałem przed chwilą z Edwardem. Chcą przyjechać do nas na Święta, co ty na to?
Uśmiechnęłam się.
- No pewnie, że chcę, żeby przyjechali.
- Tak myślałem, więc od razu się zgodziłem. - odparł i roześmiał się. Zawtórowałam mu. Staliśmy na tym tarasie, wpatrzeni w śpiący Paryż, przytuleni, roześmiani. Czyż nie tak wygląda szczęście?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
7 lat pozniej rose
Foliowa torebka reklamówka 20 lat później, Hotelarstwo, Marketing i sprzedarz
7 lat później-Rozdział 1, różne
Królewna śnieżka sto lat później
Bite dzieci dwadzieścia lat później
M Gorbaczow Czernobyl 25 lat później
20 lat pozniej
XIII Kilka lat później
Turner Linda Dziesięć lat później
Zwyciezyc znaczy przezyc 20 lat pozniej bezwyc
Zwyciezyc znaczy przezyc 20 lat pozniej bezwyc 2
Grzegorz Kucharczyk Krakowskie Przedmieście, dziesięć lat później
Zwyciezyc znaczy przezyc 20 lat pozniej bezwyc 2
Zwyciezyc znaczy przezyc 20 lat pozniej bezwyc

więcej podobnych podstron