Dla mojej nauczycielki WOSu, pani Lidii M. i moich najlepszych kumpeli: Agi W., Tysi S., Ali K., Kasi G. i Kasi W.
Rozdział I
- Nie ma takiej opcji! Nie wyjadę z Florydy! Po co mam się przeprowadzać na drugi kraniec Stanów?! Dobrze jest mi tu, gdzie jestem. Mieszkam w Naples i nic tego nie zmieni! - krzyknęłam.
Nazywam się Esmeralda Rosmerta Isztar Supay Asmara. W skrócie Eris, ale wole jak się zwraca do mnie Supay. Jest to imię bogini świata podziemnego Inków. Moi rodzice mieli chyba chwilową zaćmę umysłową, kiedy dawali mi imię. Kto normalny daje swojej córce cztery i do tego głupie imiona? No, powiedźcie, kto? Jak już wspomniałam mieszkam w Naples na Florydzie. Mam szesnaście lat, no prawie siedemnaście, i chodzę do miejscowego liceum.
Moja mama- Eve Asmara jest pisarką. Głównie pisze książki z kategorii: literatura piękna. Z kolei mój tata- Aaron pracuje w firmie akcyjnej. Na moje nieszczęście mam też starszą o rok siostrę- Cherry. Oczywiście jest moim zupełnym przeciwieństwem. Ma krótkie, obcięte do ramion, blond włosy (nie wiem, po kim ona to ma) zaczesane w najmodniejszy sposób. Jest najpopularniejsza w liceum (mówiłam, że jest moim przeciwieństwem). Ubiera się jak lalka Barbie. Róż, róż i jeszcze raz róż. To jej kolory. Nawet pokój ma różowy. Rodzice pozwolili nawet pomalować ściany na ten kolor. To się nazywa: jawna faworyzacja jednej z córek. Cherry oczywiście zgodziła się na przeprowadzkę. Powiedziała, tu cytuję, „Jasne, że chcę się przeprowadzić. Znudziło mi się tutaj. Zero fajnych chłopaków. Sama miernota.” Mówiłam już, że moja „kochana” siostrzyczka, chodziła już chyba ze wszystkimi chłopakami ze szkoły? Zaczęła już w pierwszej klasie. To możecie sobie wyobrazić, ile chłopaków przeleciało przez jej szpony.
- Kochanie, musimy wyjechać. Tatę przenieśli do innej filii firmy w Bostonie. Tam będzie na wyższej pozycji, bo zostanie prezesem. Dadzą mu więcej pieniędzy. Pomyśl, jaka to szansa dla nas. Wreszcie będzie nas stać na drogie ubrania, sprzęty. A ty dostaniesz większy pokój z telewizorem, komputerem z Internetem. Będziesz miała wszystko. Jedynym warunkiem jest przeprowadzka do Salem. - powiedziała mama.
Jak ona to może mówić z takim spokojem? Przecież mamy się wyprowadzić do innego miasta, do innego stanu. Czy ona nie słyszała o legendzie tego miasta? Doprawdy, chyba każdy zna historię o wiedźmach z Salem. Podobno, nawet teraz, tamtejsze domy nawiedzają duchy, a na niektórych dalej ciążą klątwy z przeszłości. Ja na pewno tam nie pojadę. Nawet wizja dużego pokoju nie zmusi mnie do przeprowadzki.
- Będziesz mogła urządzić pokój jak tylko zechcesz. Zgodzę się nawet na czarne ściany. - przekonywała mnie mama. To musi być naprawdę duża podwyżka, skoro moja matka chce się zgodzić na tak radykalny pomysł. Muszę to udokumentować. Zgodziła się, żebym pomalowała swój pokój na czarno. Muszę jeszcze wynegocjować nowe dodatki na ściany i biurko. Może też nową pościel. Wszystko, oczywiście w kolorze czarnym. Nie wiem czy już wspominałam, ale to właśnie ten kolor jest moim ulubionym. Mama, jakby czytała mi w myślach, powiedziała:
- Mogłybyśmy dokupić jakieś dodatki.
- Nie wierzę. Kim jesteś i co zrobiłaś z moją mamą? - spytałam zdziwiona.
- Och, Eris nie wygłupiaj się. Przecież widzisz, że to dalej ja. Po prostu chce cię przekonać, żebyś się z nami przeprowadziła. Jak sama słyszysz, bardzo mi na tym zależy. Pozwalam ci przez to na to, na co nie pozwoliłabym gdybyśmy się nie przenosili. Kto to widział, żeby lubić czarny kolor?
- Przynajmniej w Salem będę pasować. - widząc zdumioną twarz matki, spytałam - Nie znasz legend o tym mieście?
Mama wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami. Wyglądała przy tym przekomicznie. Moja rodzicielka ma obcięte na krótko czarne włosy (oczywiście jest to naturalny kolor), nie wiele ponad metr sześćdziesiąt i błękitne, jak niebo, oczy. Na szczęście odziedziczyłam po niej tylko kolor włosów. Jak wspominałam o tym, że czarny to mój ulubiony kolor, nie wspomniałam, dlaczego go tak lubię. Moje oczy są czarne jak smoła. Nigdy, nikt nie widział takich. Dlatego tak je uwielbiam, bo są oryginalne. Do nich dołączę moje czarne długie falowane włosy i metr siedemdziesiąt wzrostu. To cała ja.
Jak na złość w szkole w Naples nie miałam żadnych kolegów. Wszyscy omijali mnie szerokim łukiem. Może to przez ubrania. Ale inni też chodzili na czarno. Nie wiem, o co im chodzi. Teraz ja tak sobie pomyślę, to uważam, że nikt mnie nie lubił, bo w podstawówce byłam strasznie płaczliwa. Jednak po kilku latach, zmądrzałam i zrobiłam się twarda. Teraz nawet największy ból nie zmusi mnie do płaczu, przy największym upokorzeniu nie ucieknę i nie rozkleję się. Uczucia takie jak współczucie zniknęły we mnie na zawsze. Tylko nie pomyślcie, że jestem jakąś grubiańską świnią albo jeszcze kimś gorszym. Po prostu nie mam, komu współczuć. Nie chodzę na żadne zajęcia pozalekcyjne, więc nie widzę najgorszych bójek, które dzieją się właśnie po tych zajęciach. Nie widzę, kogo biją, przez co nie współczuję mu. Jest mi tylko żal tych wszystkich dziewczyn, które płaszczą się przed innymi, żeby stać się bardziej popularnym. One są straszne.
Moje motto życiowe brzmi: „Może nie jestem ideałem, ale idealnie sobie z tym radze.” Znalazłam to zdanie w Internecie i od tamtej pory stało się moją „złotą myślą”.
Uwielbiam koty. Szczególnie te czarne. Wiem, że to brzmi głupio, ale tak właśnie jest. Mam nawet własnego kotka, dokładnie samiczkę. Wabi się Bast. Nazwałam ją tak, bo imię to nosiła egipska bogini rozkoszy. Przedstawiano ją w postaci kota. Sami się, więc domyślacie skąd imię. Bast mam już trzy lata. Dostałam ją w prezencie na trzynaste urodziny od babci z Missouri. Nazywa się Emma Jones. Jest ona miłą i otwartą osobą. Jak większość babć, ma „puszystą” budowę. Chociaż rzadko się odwiedzamy, kocham ją bardziej niż babcię z Florydy. Wiem, że nie powinnam tak mówić, ale tak po prostu jest. Ta z Florydy, dokładnie z Cape Coral, nazywa się Daryl Springs. Jest zupełnym przeciwieństwem babci Emmy. Daryl ma sylwetkę „osy”, długie jasne włosy. Jest przemądrzała i myśli stereotypowo. Nie uznaje komputerów, telefonów komórkowych, mikrofalówki itp. Mówi, że, tu cytuję, „Te wszystkie rzeczy są diabłem wcielonym! Nie możecie się bez tego obejść, bo to jest już uzależnienie!”. Więc sami rozumiecie, że ją lubię mniej. Nawet tata nie może z nią wytrzymać, chociaż to jego matka. Ciągle jest tylko: „Esmeraldo, przynieś mi to...”, „Esmeraldo zanieś to do sąsiadki.”. Jak to dobrze, że przyjeżdża tylko raz w tygodniu. Ja i tak bym te wizyty skróciła. Nienawidzę jak zwraca się do mnie, per „Esmeralda”. To jest najgłupsze imię z całego mojego, jak to nazwać, tytułu. To właśnie ona wymyśliła, żeby tak mi dać na imię. Rosmertę wymyślił tata, Isztar- mama a Supay- babcia Emma.
- Naprawdę nie znasz legend o Salem?- spytałam się mamy a ona pokręciła głową na „nie”. Opowiedziałam, więc jej to, co sama usłyszałam lub przeczytałam. Było tego sporo.- A więc tak, pod koniec XVII wieku w Salem, dwie jego mieszkanki, zaczęły cierpieć na różne dziwne drgawki i skurcze. Posądziły trzy niewinne kobiety, o to, że „zaczarowały” je. Domniemane „czarownice” zamknięto w więzieniu. Objawy zaczęły się pojawiać także u innych mieszkanek Salem. Podczas publicznego przesłuchania, gdy któraś z „wiedźm” zabierała głos, „zaczarowane” dziewczęta zaczęły tarzać się po ziemi. Jedna z oskarżonych nie tylko przyznała się do winy, ale też podała imiona innych osób z Salem, rzekomo zajmujących się czarną magią. Liczba osób oskarżonych za czarnoksięstwo rosła (do 80 osób). Więzienia byłe przepełnione. Postanowiono urządzić sąd. Proces polegał na tym, że jeżeli przyznasz się do bycia czarownicą, odchodzisz do domu, jeśli się nie przyznasz- śmierć. Powieszono przez to 19 osób. W końcu maja 1692 roku władze aresztowały Marthę Carrier. Pewien farmer zeznał, że wkrótce po tym jak się z nią posprzeczał, padło kilka jego krów. Mała Phoebe Chandler dodała, że usłyszała kiedyś głos Carrier mówiący, że zostanie otruta, i zaraz potem poczuła okropny ból brzucha. Nawet własne dzieci Marthy zeznawały przeciwko niej: oświadczyły, że matka uczyła je czarów. Najbardziej obciążające było jednak "zeznanie" kilku dziewcząt. Kiedy wprowadzono je do pokoju przesłuchań, na sam widok Marthy Carrier dostały spazmów. Kilka dni później została powieszona. No i to by było wszystko.
- I tylko dla tego się nie chcesz wyprowadzić? - spytała mnie zaskoczona mama.- Przecież to jakieś stare bajki. Ty chyba w to nie wierzysz. To stek bzdur. Nie wiedziałam, że jesteś aż tak łatwo wierna. - powiedziała.
Jak się przeprowadzimy to sama zobaczy, że nie wytrzyma tam długo. Uświadomiłam sobie, że jednak fajnie będzie zamieszkać w Salem. Może dalej są tam jakieś czarownice albo jakieś mityczne stwory np. wampiry, wilkołaki. Kurczę, już nie mogę się doczekać przeprowadzki.
- Dobrze zgadzam się na przeprowadzkę. - oznajmiłam mamie. Popatrzyła na mnie dziwnie.
- Ty i tak nie masz nic do gadanie. Ryby i dzieci głosu nie mają. - odpowiedziała. Że, co? Przecież dopiero, co sama mnie namawiała żebym się zgodziła a teraz mi z takim tekstem wyskakuje.
- Ale dopiero, co mnie namawiałaś.
- Wiem, ale i tak byś pojechała. Czy tego byś chciała, czy nie. Chciałam cię tylko przekonać żebyś sama się zgodziła. Gdybyś nie chciała się przeprowadzić i tak byś musiała. Nie miałabyś wyjścia. - odpowiedziała z uśmiechem na twarzy. Z uśmiechem! Wyobrażacie to sobie? Z uśmiechem! Już ja się postaram zetrzeć jej go z twarzy.
Pobiegłam na górę do swojego pokoju. Z dołu mama zawołała do mnie:
- Zacznij się pakować. Pojutrze wyjeżdżamy.
Pojutrze?! Przecież ja nawet nie mam, w co spakować swoich rzeczy. Wyciągnęłam dwie stare walizki i zaczęłam układać w nich ubrania. Nie zmieściło się w nich nawet połowę, tego, co miałam na półkach. Zeszłam do piwnicy. Znalazłam kilka, jakiś starych pudeł i wzięłam je na górę. Do pierwszego z nich powkładałam książki, a było ich sporo, do drugiego- kompakty i dyskietki.
Pamiątek nie miałam żadnych, bo niby skąd? Nigdy nie jeździłam na wycieczki szkolne, nie chodziłam na wspólne wypady do kina i teatru. Powód tego? Nie lubię tych idiotów ze szkoły. Trafiła mi się najgorsza klasa pod słońcem. Jest, albo było, jak kto woli, nas dwadzieścioro- dziewięcioro. W tym piętnaście dziewcząt i czternaście chłopców. Podwójny nacisk stawiam na słowo „chłopców”. Wszyscy byli tak dziecinni, że szkoda gadać. Dziewczyny nie zauważały tego. Cała klasa została sparowana już na początku roku. Zostałam tylko ja. Siedziałam sama na końcu sali. Nauczyciele przyzwyczaili się, że siedzę i kreślę po zeszytach, zamiast słuchać tego, co oni mówią. Byłam pytana raz na dwa miesiące, więc nie zajmowałam się szczególnie nauką. Prawie w ogóle nie muszę się uczyć, bo wystarczy, że spojrzę raz do zeszytu czy książki i wszystko umiem. To u nas rodzinne. Nie, przepraszam, Cherry nie musi w ogóle się uczyć. Ona od wszystkich ściąga. Nauczyciele nie pytają ją, bo wystarczy, że zrobi słodką minkę i zaświeci oczkami a oni odpuszczają. Uhh… Jak ja nie cierpię jej! Ale okej, wszystko gra. Nie będę o niej więcej pisać, bo nie ma, o czym.
No, więc (wiem, że nie zaczyna się tak zdania, ale w końcu ja to piszę) spakowałam wszystkie rzeczy z szaf i półek. Cały pokój był zawalony pudłami. Zostały tylko meble, łóżko i wieża. Laptopa spakowałam do specjalnego pokrowca. Co z tego, że nie ma w nim Internetu? Ja i tak go kocham, bo jest czarny. Tworzę w nim sporo tekstów. Chyba mam to po mamie. W końcu ona też jest pisarką.
Popatrzyłam na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest już za dziesięć dwunasta w nocy. Mama się pewnie obraziła i nawet mi nie przyszła powiedzieć „dobranoc”. Nie, że jestem jeszcze dzieckiem, tylko ona zawsze przychodzi i życzy mi dobrych snów.
Szybko poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic. Umyłam też włosy i zęby. Jeszcze z mokrą głową położyłam się spać. Rano nie zadzwonił budzik i spóźniłam się na pierwszą lekcję. Zapomniałam, że zegarek wczoraj spakowałam. Musiałam związać jakoś włosy, bo, gdy wstałam miałam taką „szopę” na głowie, że aż wstyd było się pokazywać między ludźmi. To przez to, że ich wczoraj wieczorem nie wysuszyłam. Mając mocno falowane włosy, prawie, że kręcone, należy dokładnie wysuszać włosy po każdym myciu. Na dodatek muszę używać specjalnych odżywek usuwających tak zwany efekt „push up”.
Przebrałam się w szatni i pognałam na matematykę, bo to była moja pierwsza lekcja tego dnia. Nienawidziłam jej z całego serca. Z drugiej strony, nienawiść brała się nie od przedmiotu, tylko od nauczyciela, który uczy. Cornelius Smith był chyba najgorszym i najbrzydszym mężczyzną na świecie. Ma dobrze ponad czterdzieści lat, siwe, ledwo widoczne włosy i metr pięćdziesiąt „w kapeluszu”. Jak łatwo zauważyć jest singlem, bo która by go chciała?
Weszłam do klasy i już miałam mówić „przepraszam za spóźnienie”, a tu patrzę, w klasie są tylko uczniowie. Nie było żadnego śladu po Corneliusie. Co się stało, że nie przyszedł? Szybko zajęłam swoje miejsce i spytałam się siedzącej przede mną Kathy:
- Co się stało, że nie ma Smitha?
- Podobno zmarła mu matka i pojechał na pogrzeb. Zgadnij, gdzie? - spytała mnie Kathy.
- Nie mam zielonego pojęcia. - powiedziałam prawdę.
- Do Salem. To chyba jasne, że mając takiego syna, matka Smitha była wiedźmą. - zachichotała. Z Kathy chyba byłam najbliżej z klasy. Czasem rozmawiałyśmy na lekcjach, ale nie kolegowałyśmy się jakoś specjalnie.
- Może się tam spotkamy, bo ja się jutro przenoszę do Salem. - powiedziałam. Kathy „zatkało”. Dosłownie. Popatrzyła na mnie tymi swoimi umalowanymi oczami ze zdziwieniem.
- Ty? Do Salem? Żartujesz?
Rozdział II
Po reakcji Kathy na mój wyjazd, nie mówiłam nikomu więcej. Nie wiem czy nawet nauczyciele wiedzieli. Mama dopiero dzisiaj miała załatwiać formalności z dyrektorką. Wymogłam na Kathy obietnicę, że dzisiaj nikomu nie powie. Jutro jak wyjadę i tak pójdzie plotka, co niby się ze mną stało, że niby uciekłam, a rodzice pojechali mnie szukać. Może nawet, że wyprowadziłam się, bo zaszłam w ciąże. Tak, nawet na takie coś stać dziewczyny mojej klasy.
Jak tylko przyszłam do domu, pobiegłam od razu do swojego pokoju. Wyłożyłam wszystkie książki i zeszyty z torby i spakowałam je do odpowiedniego pudła. Jeszcze przed zmierzchem miały zostać załadowane do ciężarówki przewozowej. Zeszłam na dół po reklamówkę, którą zostawiłam w holu. Były w niej rzeczy z mojej szkolnej szafki. Nie miałam ich wiele. Same stare kartkówki czy sprawdziany. Zabrałam z kuchni pusty skoroszyt i powpinałam wszystkie kartki. Schowałam go później do innych „śmieci” szkolnych. Może w nowej szkole mi się przydadzą.
Tak sobie przypomniałam, że jutro mam siedemnaste urodziny. Założę się, że wszyscy zapomnieli przez tą przeprowadzkę. A rodzice obiecali mi kupić na siedemnaste urodziny motor. Nie taki skuterek czy motorowerek, tylko taki z prawdziwego zdarzenia. Najbardziej podobał mi się czarny ścigacz. Dokładnie Ducati 749. Trochę ciężki, ale ja jestem silna. Już byłam z tatą w salonie. Powiedział, że na siedemnaste urodziny dostanę taki. Specjalnie kupiłam sobie czarną, skórzaną kurtkę. Taką ekstra do pasa, zakończoną gumką- ściągaczem. Zaszalałam i dokupiłam czarny kask z ciemną szybką z przodu, więc jakbym jechała to nie byłoby widać, że to ja. Mam też takie fajne kozaczki, z czarnej skóry, do kolan. Wyobrażałam sobie, jak to będzie, kiedy zajadę do szkoły moim nowym motorem. Pędzę przez ulicę, zatrzymuję się pod szkołą i widzę zszokowane miny uczniów. Ściągam kask i wszystkim szczęka opada.
Teraz idę do nowej szkoły i nie wiem jak to będzie. Może dla jeszcze większej tajemniczości, włożę włosy pod kask. Wtedy, jak będę go ściągać spłyną kaskadą na moje plecy. Już widzę zszokowane twarze wpatrzone we mnie. Wszyscy będą myśleć: „Kurczę, to przecież dziewczyna!”. Tak, właśnie tak zrobię, o ile tata nie zapomni kupić mi na urodziny to, co obiecał.
Dopiero po dłuższej chwili, zauważyłam, że w domu jest dziwnie cicho. Zeszłam z powrotem do kuchni i zauważyłam małą karteczkę na lodówce. Było na niej napisane: „Pojechaliśmy na zakupy. Cherry prosto po szkole poszła do koleżanki. Jak przyjedziemy, zrobię obiad. Spakuj do końca swoje rzeczy i poczekaj na nas. Mama”. No fajnie, czyli nie wiadomo jak długo nie będzie obiadu i co ugotuje mama jak przyjedzie. Zajrzałam do lodówki, ale ta była pusta. Zaczynało mi burczeć w brzuchu. Wyciągnęłam z kieszeni spodni komórkę i wystukałam numer do taty, bo tylko on ma zawsze włączony telefon. Odezwała się automatyczna sekretarka, więc nagrałam wiadomość:
- Wróciłam ze szkoły i jestem głodna. Kiedy będziecie w domu?
Rozłączyłam się i schowałam komórkę z powrotem do kieszeni. Po chwili przyszedł sms od taty. Pisał: Już wracamy. Czekaj cierpliwie i nie umrzyj z głodu. Tata. Tata i sms-y? Coś jest nie tak. Mam czekać to poczekam. W końcu „już wracają”. Po pół godziny miałam już dość czekania. Miałam już wstać i iść do sklepu kupić coś sobie do jedzenia, ale nagle na podjazd wjechało auto rodziców a za nim jakaś podejrzana ciężarówka. Na pewno nie było to auto do przeprowadzek, które wynajęła mama. Wyszłam przed dom, kiedy tata wysiadał z auta.
- Tato, co to za ciężarówka? - spytałam go.
- Obiecałem ci coś, co miałaś dostać na siedemnaste urodziny, a że jutro wyjeżdżamy, postanowiłem ci to dać już dzisiaj. - odpowiedział z tajemniczą miną.
- Czy… czy w tym aucie jest mój czarny Ducati 749? - spytałam się z rozdziawioną buzią.
- Sama zobacz. - powiedział i zaprowadził mnie na tył ciężarówki. Otworzył tylnie drzwi i moim oczom ukazał się najpiękniejszy motor, jaki widziałam w życiu. Czarny i do tego lśnił nowością. O mało nie rozpłakałam się ze wzruszenia. Uścisnęłam tatę i weszłam do środka samochodu.
- Naprawdę jest mój? - zapytałam trochę głupio podziwiając sprzęt.
- Tak, ale dzisiaj jeszcze nie możesz nim jeździć. Teraz panowie wyładują go i postawią w garażu, gdzie poczeka na firmę przewozową.
- Ale tato, nie mogę, chociaż raz się przejechać? - spytałam błagalnie.
- Nie. Dopiero pojutrze do szkoły. Jak już rozpakujesz wszystkie swoje rzeczy w nowym domu. - powiedział tata. A ja tak bardzo chciałam się teraz przejechać się i wypróbować nowy motor. Zrezygnowana poszłam do domu zobaczyć, co mama ugotowała na obiad.
*
Droga do Salem była długa i męcząca. Zresztą ja zawsze mówię, że jest taka. Po prostu tak mam. Jechaliśmy samochodem. Nie wiem ile zajęło nam to czasu, bo przez prawie całą drogę słuchałam mp3. Prawie, bo jakieś 20 kilometrów przed Salem padła mi bateria. Byłam wściekła. Kazałam się tacie zatrzymać na stacji benzynowej. Kiedy tylko to zrobił pobiegłam do małego sklepiku i kupiłam odpowiedniego „paluszka” do sprzętu. Wychodząc ze sklepu zauważyłam jakiegoś chłopaka ze ścigaczem. Właśnie tankował go. Znałam nawet jego nazwę, bo kiedy chciałam mieć własnego szukałam w Internecie różnych modeli i właśnie widziałam takiego na jakieś stronie.
Właściciel czarnego Ducati 748 był przystojny. Z jakiego powodu? Już wam mówię. Miał czarne krótkie włosy, identyczne oczy jak ja i strasznie bladą skórę. Gdybym wierzyła w wampiry, pomyślałabym, że jest on jednym z nich. Odpędziłam głupie myśli i jeszcze raz przyjrzałam się chłopakowi. Szkoda, że nie jest z Salem. Był za daleko miasteczka, by w nim mieszkać.
- Eris! Eris! Chodź już. Przecież wiesz, że mamy jeszcze kawałek do przejechania. Nie moja wina, że całą drogę słuchałaś mp3 i teraz bateria ci się rozładowała. Cherry jest zmęczona. Ja też chcę wreszcie dojechać do naszego domu i położyć się. Jeśli w ciągu trzech sekund nie będzie cię w samochodzie jedziemy bez ciebie. - krzyknęła w moją stronę mama. Co ona najlepszego robi? Chce mnie ośmieszyć czy co? Nagle tajemniczy chłopak odwrócił się w moją stronę i wreszcie ujrzałam w pełnej okazałości jego onyksowe oczy. Och, były takie piękne! Nagle zauważyłam, że nieznajomy przygląda mi się z zaciekawioną miną. Czym prędzej udałam się do samochodu, ponieważ nie chciałam, aby mama spełniła swoją groźbę. Jeszcze w aucie, kiedy odjeżdżałam spojrzałam na chłopaka. O dziwo, on też się na mnie patrzył.
*
Nasz dom był duży. Nie przesadnie ogromny, tylko po prostu duży. Ciężarówka przewozowa już była na podwórku. Obok niego stał mniejszy samochód. Zapewne z moim „motorkiem”. Już nie mogę się doczekać, kiedy się na nim przejadę. Może namówię tatę, aby mi pozwolił się przejechać wieczorem. Wyszłam z samochodu i podbiegłam do drzwi domu. Chciałam sobie zając najlepszy pokój. Kiedy znalazłam się w środku, automatycznie rozejrzałam się. Przede mną rozciągał się wielki salon jeszcze nieumeblowany. Na prawo od drzwi były schody, które prowadziły na półpiętro. Tylko pół, bo zbudowane były tam tylko dwa pomieszczenia- pokój i łazienka. Od razu zarezerwowałam sobie oboje dla siebie. Wpadłam do łazienki. Były tam, nawet w całkiem dobrym stanie, wanna, umywalka i sedes. Na podłodze były ułożone czarne płytki. Tak, też się zdziwiłam. Z pomieszczenia były dwa wyjścia. Jedno, to, przez które weszłam, znajdowało się w mini korytarzyku, drugie zaś wychodziły do mojego nowego pokoju. Właśnie przez do tych drugich się teraz skierowałam. Pchnęłam delikatnie klamkę i drzwi natychmiast otwarły się. Moim oczom ukazało się duże, dość jasne pomieszczenie. Było idealne. Wystarczające bym mogła w nim umieścić wszystko, co chciałam.
Rodzice kupili mi nowe łóżko i właśnie wypakowywaliśmy je z ciężarówki przewozowej. Nie było to oczywiście jakieś normalne łóżko, tylko duże łoże małżeńskie. Tak, takie właśnie chciałam i takie mam. Tata mi kupi wszystko, o co proszę. Mama, zaś kupi wszystko, czego potrzebuje/ nie potrzebuje (niepotrzebne skreślić) Cherry. Ona u siebie ma takie łóżko już dawno. Ja, aż do przeprowadzki gnieździłam się na zwykłym pojedynczym łóżeczku. Powiedźcie, gdzie tu sprawiedliwość? Ale teraz to ja mam motor a ona będzie musiała jechać szkolnym autobusem do szkoły.
Kiedy wszystkie rzeczy zostały rozładowane, rodzice zapłacili firmie przewozowej i poszli do domu zacząć porządkować? Popatrzyłam jeszcze na mojego Ducati i też udałam się do domu. Mój pokój chyba był najbardziej zagracony.
Łóżko zostało umieszczone w rogu pokoju. Obok niego stała moja stara szafka nocna. Większość mebli stała na środku pokoju, wraz z innymi pudłami i pakunkami. Owszem było tego wiele, ale nie ważyło dużo. Szczególnie poszczególne części mebli. Były one „rozebrane”, więc zaczęłam wszystko skręcać tak jak powinno być. Poustawiałam wszystkie tam, gdzie powinny być, czyli pod ścianami. Powoli zaczęłam rozpakowywać worki i walizki z ubraniami i układać je na półkach.
Było koło siedemnastej, kiedy na górę weszła mama.
- Mamy umówione spotkanie z dyrektorką liceum w szkole. Musimy tam być o siedemnastej trzydzieści, więc powinnyśmy się już zbierać. - oznajmiła.
- Dobrze, już idę. - wzięłam sweter, który ściągnęłam podczas „wprowadzki” i zeszłam na dół za mamą. W salonie już część rzeczy było poukładane tak jak powinno być. Przed drzwiami czekała na nas Cherry. Ona też jechała z nami, przecież jest tylko klasę wyżej ode mnie.
- No nareszcie! Co tak długo? Ja tu stoję i czekam, a wy sobie pewnie pogaduszki urządzacie. - powiedziała Cherry jak tylko podeszłyśmy do niej. Jak ja jej nie lubię! Rządzi się jakby była naszym panem i władcą.
- Mogłyśmy jeszcze dłużej rozmawiać, ale pomyślałam, że nie wystoisz, w tych twoich okropnych „szpileczkach”, dłużej. - odpysknęłam jej. W starej szkole nazywali mnie mistrzynią ciętych ripost, więc stąd trochę kąśliwych uwag z mojej strony. Cherry zrobiła głupią minę, ale więcej się nie odezwała. Pojechaliśmy, więc do szkoły. Okazało się, że jak robiłam porządek w pokoju mama pojechała rozeznać się po okolicy. Teraz wiedziała, dokąd jedziemy, a ja próbowałam zapamiętać całą drogę. W końcu jutro musiałam sama pojechać do szkoły.
Po jakiś dziesięciu minutach dojechaliśmy na miejsce. Jechaliśmy z prędkością 60km/h. Ja, jutro mam zamiar pojechać dużo szybciej. W końcu jak ma się taki motor to nie wlecze się po ulicach jak dorośli, tylko pędzi z zawrotną prędkością.
Szkoła była duża, nie wiem, dlaczego, ale większa od tej w Naples. Zostawiłyśmy samochód na szkolnym parkingu i ruszyłyśmy do głównego wejścia. Stała w nim chuda, wysoka i siwa pani. Kiedy podeszłyśmy bliżej przedstawiła się:
- Dzień dobry. Nazywam się Gladys Sims i jestem dyrektorką tej szkoły. - mimo to, że chciałam się opanować, nie zdołałam tego zrobić i mimowolnie zachichotałam. Popatrzyła na mnie srogo. Po prostu śmieszyło mnie jej nazwisko. Mianowicie Simsy to taka gra, której bardzo nie lubię.
- Jak mniemam Esmeralda Asmara? Tak? - zwróciła się do mnie. Skinęłam głową i wtedy pani Sims zwróciła się do Cherry i mamy. - Witam, w nowym mieście i szkole pani Asmara i ciebie Cherry. Teraz przejdziemy do mojego gabinetu i dopiszemy ciebie i twoją siostrę do którejś z klas.
Zgadnijcie, jaki był gabinet panny Sims? (Na pewno była panną. Zero oznak obrączki czy pierścionka. Zero zdjęć rodzinnych w gabinecie, a w ogóle, kto by taką zrzędę chciał?) Ściany były całkowicie szare, i był to ta nudna szarość, na środku stało stare biurko z dwoma krzesłami z jednej strony i z fotelem po drugiej. Mama i Cherry zajęły miejsce naprzeciwko pani dyrektor. Ja stanęłam pod drzwiami, bo nie miałam, gdzie usiąść.
- Najpierw Esmeralda. Masz siedemnaście lat, tak? - spytała i nawet nie poczekała aż potwierdzę, tylko ciągnęła dalej. - Chodzisz, więc do drugiej klasy. - wyciągnęła jakiś plan i podała mi go. Nie był jakoś specjalnie ciekawy. To, co zwykle, czyli: biologia, matematyka, j. angielski itp. Zaczynałam lekcję o 8,00 a kończyłam o 15,00.
Mama i Cherry zaczęły rozmawiać o naszej starej szkole, o Naples, o naszym nowym domu. Wyszłam z gabinetu i poszłam oglądnąć szkołę, żeby jutro nie musieć wszystkich pytać, gdzie, co jest. Byłam w chyba każdym zakamarku szkoły. W klasach, stołówce, sekretariacie, łazienkach, sali gimnastycznej. Kiedy wróciłam do gabinetu dyrektorki, mama dalej rozmawiała. Nie było z nią Cherry. Ciekawe, gdzie poszła? Może tak samo jak ja na przechadzkę po szkole, albo wyszła na dwór? Poszłam sprawdzić tą drugą opcję. Przed budynkiem nie było nikogo, więc pomaszerowałam na parking. Zatrzymałam się pod jakimś drzewem, bo usłyszałam, że Cherry z kimś rozmawia.
- Jaki świetny motor! - zachwycała się moja siostra.- Jaki to model? Ja mam bardzo podobnego. Chyba Ducati 749, ale nie wiem dokładnie. - chwileczkę. Stop! Ona ma motor?! Co ona najlepszego wygaduję? Słuchałam dalej. - Jest taki fajny czarny. Może jutro przyjadę na nim do szkoły. - Że co?! Ta dziewczyna chyba zgłupiała jeszcze bardziej. - A ty? Gdzie chodzisz do szkoły?
- Też tutaj. Przecież to jedyna szkoła w Salem. - powiedział jakiś nieznajomy męski głos. Wychyliłam troszkę głowę i zobaczyłam, kto mówi te słowa. Był to, bowiem ten sam chłopak, co na stacji benzynowej. Ten z czarnymi oczami. Czy Cherry go, właśnie podrywała na mój motor? Nie daruję jej tego.
- Jaka ja jestem nierozgarnięta. Nawet nie spytałam cię o imię. Sama trajkoczę cały czas, a nie spytałam o taką podstawową rzecz. Więc tak, jestem Cherry Asmara. A ty?
- Ian Ortega. Miło mi cię poznać. Ale my się już chyba widzieli? Na stacji benzynowej, dziś w południe. Twoja siostra kupowała coś w sklepie. Ty siedziałaś w samochodzie, a twoja mama urządziła małą scenę Eris? Dobrze mówię? Eris tak?
- Tak, Eris to moja siostra. Tak naprawdę nazywa się, czekaj jak to było?, ach tak: Esmeralda Rosmerta Isztar Supay. Rodzice chyba upadli na głowę nazywając ją tak. Ale dobrze jej tak. Eris jest wredna i nie miła. Ubiera się koszmarnie. Jej ulubionym kolorem jest czarny. Dasz wiarę? Czarny! W poprzedniej szkole nikt jej nie lubił. Ale ja to, co innego. Zresztą sam widzisz, co nie?
Nagle ze szkoły wyszła mama. Nie wiem jak zakończyła się ta rozmowa, bo na palcach skierowałam się w jej stronę. Kiedy stanęłam koło mnie zawołała:
- Cherry kochanie, choć! Musimy już jechać!
Moja siostra wyłoniła się zza drzew i tanecznym krokiem podeszła do nas. W oddali było słychać ryk odjeżdżającego motoru. Uśmiechając się mama i Cherry poszły do samochodu, zostawiając mnie przed drzwiami. Obraziłam się na nie i postanowiłam pójść pieszo. W końcu do domu nie było tak daleko. Schodząc ze schodów zobaczyłam, że nasz samochód odjeżdża z parkingu. Pojechały beze mnie! Nie daruje im tego. Wkurzona skierowałam się w kierunku domu. Ledwie weszłam na jezdnię, zza zakrętu wyjechał czarny motor. Ten sam, który widziałam dosłownie przed chwilą. Ian Ortega zatrzymał się obok mnie, ściągnął kask i powiedział:
- Cześć. Ty chyba jesteś siostrą Cherry? Eris… tak?
- Tak. Ty pewnie jesteś Ian?
- Tak. A skąd o tym wiesz? Tylko nie mów, że czytasz w myślach, bo ci nie uwierzę. - odpowiedział, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się.
- Oczywiście, że nie. Po prostu „podsłuchałam” twoją rozmowę z Cherry. „Podsłuchałam”, raczej nie jest dobrym określeniem. Lepszym jest- natknęłam się. Szukałam siostry i zauważyłam, że z kimś rozmawia, więc nie chciałam jej przeszkadzać. Później by mi to wypominała. „Przeszkodziłaś mi w ważnej rozmowie”- naśladowałam jej głos- „Jak mogłaś to zrobić. Nigdy ci tego nie daruję!”. - Ian zaśmiał się.
- Całkiem dobrze naśladujesz jej głos. Zupełnie jak Cherry. Chyba nie za bardzo się lubicie? - zgadywał chłopak.
- Ja i Cherry to dwie różne osoby. Nie mamy nic wspólnego ze sobą, oprócz tego, że jest moją siostrą. Ona jest blondynką, ja brunetką, ona kocha róż a ja kocham czerń. Cherry była popularna, ja trzymałam się na uboczu. Ona nie jeździ nawet na rowerze, ja mam swój motor i kocham na nim jeździć. - nie powiedziałam mu, że nie jeździłam na moim ścigaczu ani razu. Zawsze pożyczałam motor od kolegi taty. On, tak jak Ian, miał Ducati 748.
- Cherry mówiła, że to ona ma motor i jeździ na nim.
- Moja siostra lubi się przechwalać tym, czego nie ma, lub co jest moje. Ona nawet nie wsiadłaby na motor, bo bałaby się, że sobie rajstopki zedrze. Albo coś w tym stylu.
- Dopiero, co widziałem, jak twoja mama i siostra jechały samochodem w stronę centrum. Nie chciałbym cię urazić, ale dlaczego ty zostałaś i idziesz piechotą?
- Po prostu o mnie zapomniały. Często tak bywa, więc zaczęłam się przyzwyczajać. - powiedziałam nie owijając w bawełnę. Po co miałabym kłamać? Nic mi to nie da.
- Ale jak matka może zapomnieć o córce? - spytał z niedowierzeniem.
- Prostuję. O jednej z córek. Cherry to jej pupilka. Co chce to dostaje od mamy. Jakby chciała, żeby mamusia kupiła jej samochód, ta kupiłaby jej. Ja muszę prawie błagać, żeby dostać coś. Nawet nie wiesz ile czasu prosiłam i błagałam rodziców o motor. Zgodzili się kupić mi go na siedemnaste urodziny. Ja dostaje coś od okazji, a Cherry ciągle. Dla niej dzień bez czegoś nowego to dzień stracony. Pewnie właśnie pojechały do jakiegoś sklepu z ubraniami, żeby sobie coś kupić. - O czym ja w ogóle mówię? Kobieto, przecież właśnie zwierzyłaś się obcemu chłopakowi! - ganiłam się w myślach. - Przepraszam, że cię tak zanudzam. Pewnie przyjechałeś do szkoły w jakiejś ważnej sprawie a ja cię zatrzymuję.
- Nic nie szkodzi i tak lepiej dla odmiany słuchać narzekań kogoś innego, niż moich braci. Mam ich czworo, więc uszy mogą odpaść. - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Mogę zapytać jak się nazywają? - spytałam nieśmiało.
- Jasne. Ethan i Roger są rok starsi ode mnie, Jesse, Chloe i ja jesteśmy z jednego roku i chodzimy do drugiej klasy a Calvin chodzi do pierwszej. Denise i Henry- moi przyszywani rodzice, adoptowali mnie, gdy byłem młodszy. Jako pierwszego do rodziny przyjęli Ethana i Rogera. Calvin i Chloe to ich biologiczne dzieci, a ja byłem ostatni. Chociaż jestem adoptowany i tak kocham swoją przyszywaną rodzinę jak swoją. - odpowiedział. To była chyba jego najdłuższa wypowiedź w ciągu całej naszej rozmowy. Uśmiechnęłam się w duchu.
- Musiałeś mieć trochę ciężko, zaczynać wszystko u nowych, obcych ludzi.
- Na początku było trochę ciężko, ale po kilku latach oni przyzwyczaili się do mnie, a ja do nich.
Spojrzałam na zegarek. Minęło już ponad półgodziny, od kiedy mama z Cherry pojechały na zakupy.
- Jak ten czas szybko leci w miłym towarzystwie. - dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że powiedziałam to zdanie na głos. Co ja najlepszego robię?
- Tak, w miłym towarzystwie czas szybko mija. - odpowiedział Ian.
- Chyba, muszę już iść do domu. Nie urządziłam jeszcze pokoju i raczej rodzice będą źli, jeśli tego nie zrobię, więc do zobaczenia jutro w szkole.- pożegnałam się.
- Czekaj, mogę cię odwieźć. Zmieścisz się z tyłu na siedzeniu. - bez zastanowienia wsiadłam na motor. Ian odpalił go i pojechał w znajomych kierunku. Pęd powietrza zaskoczył mnie i automatycznie chwyciłam chłopaka w pasie. Nie wiem skąd, ale Ian znał drogę do mojego domu.
Rozdział III
- Gdzieś ty była? Wiesz, ile rzeczy trzeba jeszcze zrobić, posprzątać? A ty się pałętasz po mieście, nie wiadomo gdzie! - krzyknęła na mnie mama jak tylko weszłam do domu.
Nie słuchając dalej jej wrzasków, pobiegłam po schodach do swojego pokoju. Co prawda był tam jeszcze bałagan, ale zawsze dobrze wrócić do siebie. Zegarek wskazywał dopiero dziewiętnastą, więc zaczęłam układać rzeczy, które pozostały jeszcze niewyłożone z pudeł.
Zostały mi już tylko drobne robótki do zrobienia, takie jak: założenie poszewek na pościel, przełożenie laptopa na biurko i podłączenie Internetu (dostałam mobilny, więc wystarczyło go podpiąć do komputera), powieszenie plakatów nad łóżkiem i na szafach. Były na nich głównie piosenkarki lub wampiry. Chociaż nie wierzyłam w nie, od kiedy przeczytałam „Pamiętniki wampirów” codziennie noszę w naszyjniku kwiat werbeny. Moją ulubioną wykonawczynią była Evanescence i Avril Lavigne. Pierwsza tworzyła świetne piosenki rockowe, zaś druga pop- rockowe.
Tata zadbał o to, żeby przez moją nieobecność, pomalowano ściany. Wprawdzie były one jeszcze trochę mokre, ale mnie to nie obchodziło. Teraz miałam piękny czarny pokój. Na jednej z szaf postawiłam wierzę a w dwóch rogach pomieszczenia podłączyłam głośniki- tak żeby dźwięk dobrze się „rozchodził”. Do tego zamontowano mi dźwiękoszczelne drzwi. Tak, to wszystko zrobili w niecałe trzy godziny. Niemożliwe? A jednak.
Mój pokój w jeden dzień, „zrobił się” taki, jaki powinien być. Powinnam teraz odkurzyć i pomyć wszystko, ale, szczerze mówiąc, nie chce mi się. Byłam zmęczona całym tym wprowadzaniem się, sprzątaniem itp. Jedyną przyjemną rzeczą, która przytrafiła mi się dzisiaj, było spotkanie Iana. Mamy się spotkać jutro przed szkołą, na parkingu. Ma na mnie poczekać jak przyjedzie pierwszy i vice versa. Nie wiem, dlaczego, ale nie mogę się tego spotkania doczekać. Usnęłam, rozmyślałam o tajemniczym chłopaku, który w tak krótkim czasie „skradł” mi serce.
*
Rano, obudzona budzikiem o 6.30, stoczyłam się z łóżka i poczłapałam pod prysznic. Chłodna woda otrzeźwiła mnie trochę. Pełnego przebudzenia mogę zaznać, tylko po filiżance dobrej kawy rozpuszczalnej, ale bez cukru, bo go nie znoszę.
Kiedy zeszłam na dół, czyli koło godziny siódmej, w kuchni i w ogóle w całym domu było dziwnie cicho. Nie przejęłam się tym za bardzo, bo wiedziałam, że jak na tą godzinę jest jeszcze stanowczo za wcześnie, żeby któryś członek mojej rodziny był na nogach. Cherry i tak nigdy nie pojawia się na pierwszych lekcjach, mama pisze, kiedy chce, a tata zaczyna pracę dopiero od 12.00. Ja, nigdy nie spóźniłam się do szkoły.
Tata wczoraj wieczorem, na blacie w kuchni zostawił mi kluczyki od motoru i krótką notkę: „Jedź ostrożnie. Niech no tylko licznik przekroczy 100 km/h a uduszę!”. Oj, tato, tato. Jak się kupuje córce taki sprzęt, to trzeba wiedzieć, że córka będzie go wykorzystywać jak się tylko da. Naiwny ten mój tatuś jest, i to jak.
Otworzyłam lodówkę i przeraziłam się. Była ona, bowiem, całkowicie pusta! Co ja mam niby zjeść? Dobra, sami tego chcieli. Wezmę trochę kasy od mamy z torebki. Muszę coś jeść. Otworzyłam pierwszą lepszą półkę i z zadowoleniem na twarzy wyciągnęłam z niej kawę. Zrobiłam tylko sobie, bo nikt inny w tym domu nie pije jej.
O godzinie 7.30 byłam już gotowa na pójście do szkoły. Ubrałam czarne spodnie, czarną bluzkę i bluzę, czarne kozaczki (specjalne do jazdy na motorze) i w takim samym kolorze skórzaną kurtkę. Szybko chwyciłam jeszcze kask i torbę szkolną. Wyszłam z domu i skierowałam się ku garażowi, by wyprowadzić mój kochany motorek.
Schowałam włosy pod kask, żeby mi nie przeszkadzały w jeździe, torbę włożyłam do specjalnego bagażnika i wsiadłam na motor. Czułam się na nim pewnie, bo już kilka razy jeździłam na podobnym. Spokojnie wyjechałam na drogę i tu już puściłam na pełen gaz. Jechałam równe 100km/h. Mam nadzieję, że tata i mama nie usłyszą ani nie zobaczą jak jeżdżę. Drogę do szkoły pokonałam w nie więcej niż 5 minut. Nawet taka krótka przejażdżka przyniosła mi ogromną frajdę.
*
Było tak, jak się spodziewałam. Kiedy tylko wjechałam na parking wszyscy uczniowie przerwali swoje czynności, by zobaczyć, kto przyjechał. Dobrze, że Ian stał tam, gdzie się umówiliśmy i czekał na mnie. Opierał się na swoim motorze. Zajął nawet dla mnie miejsce. Miło z jego strony.
Zaparkowałam i zsiadłam z motoru. Uczniowie dalej patrzyli się na mnie jak zahipnotyzowani. Ściągnęłam kask i wszystkich zamurowało. Wszędzie było słychać „To dziewczyna? Ale jak to? Przecież ma motor i w ogóle.” itp. Więcej nie ma sensu pisać, co mówili, bo niektórzy mówili nawet niecenzuralne słowa na k****. Wyciągnęłam torbę, wzięłam kask i podeszłam do Iana. Chłopak uśmiechał się przyjaźnie.
- Chodźmy stąd, bo chyba zaraz pożrą mnie żywcem. - szepnęłam mu do ucha. Ian uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale posłuchał i skierował się w stronę szkoły. Bez zastanowienia poszłam za nim i już po chwili szliśmy razem.
- Oni tak zawsze reagują? - spytałam, bo nie mogłam uwierzyć, że zostałam tak „nieładnie potraktowana”.
- Nie, zwykle są mili. Kładąc nacisk na słowo- zwykle. Po prostu nie mogą uwierzyć, że dziewczyna może jeździć na motorze. Nie chcę cię straszyć, ale tutejsze dziewczyny są identyczne jak twoja siostra. - powiedział Ian. No to mnie wystraszył.
- To nie możliwe! Nie, wszystkie nie mogą być tak wredne i puste. Nie mów tylko, że wszystkie chodzą ubrane i umalowane jak lalki Barbie. - nie musiał nic mówić. Wystarczy, że wskazał głową grupkę dziewczyn wychodzących ze szkoły. Wszystkie były ubrane na różowo i miały perfekcyjny makijaż. Ja używam tylko błyszczyka i czarnych cieni (mam tak jasną cerę, że nie muszę używać pudru). - Wyglądam przy nich jak przybysz z kosmosu!- szepnęłam.
- Ale całkiem ładny przybysz z kosmosu. - dopowiedział Ian. Czy ja dobrze usłyszałam? Powiedział, że jestem ładna? Idiotko!, czego się cieszysz, powiedział tak tylko, dlatego, żeby nie zrobiło ci się smutno.
- Może nie jestem ideałem, ale idealnie sobie z tym radze. - przypomniałam sobie moje motto.
- Mówiłaś coś? - zapytał chłopak.
- Nie, nic. Chodźmy już, bo się spóźnimy się na lekcję. Czym zaczynasz?
- Matematykę ze Stevensonem. A ty?
- Biologia z panem Johansonem. Kurczę nie zobaczymy się. Jak ja sobie bez ciebie poradzę. - spytałam z ironią. Ian uśmiechnął się i szedł dalej.
- Na pewno później mamy jakąś lekcję ze sobą, ale zdaje się, że Chloe zaczyna biologią, to może się poznacie. Szatynka, mnie więcej mojego wzrostu. Rozpoznasz ją bez trudu. Od dawna marzyła, żeby mieć w szkole jakąś normalną dziewczynę a nie te Barbie. Odprowadzę cię i przedstawię Chloe. Mam nadzieję, że się polubicie.
- Ja też mam taką nadzieję. Nie wiem jak wytrzymam w tym Disneylandzie. - śmiejąc się weszliśmy do szkoły. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg, nastała grobowa cisza. Wszyscy obecni patrzyli się na nas. Uspokoiliśmy się i skierowaliśmy w stronę klasy biologicznej. Przed drzwiami czekała na nas drobna szatynka. Jak wspominał Ian była na jego wysokość. Jak tylko zatrzymaliśmy się podeszła do nas, cała w uśmiechach.
- Cześć! Jestem Chloe Ortega. Ty pewnie jesteś Eris. Miło mi cię poznać. Jesteś moim zbawieniem, wśród tej różowej monotonii. - przywitała się śpiewnie Chloe. Wydawała się miła i wesoła. Nie wiem, dlaczego, ale polubiłam ją od pierwszego wejrzenia.
- Witaj Chloe. Nie wiem skąd wiesz, ale tak jestem Eris. Wolę jednak jak mówi się do mnie Supay. Więc, jakbyś mogła…?
- Dobrze. Nie ma sprawy. - dalej się uśmiechała. Ja też się uśmiechnęłam. Gdzie się podziała twarda baba z Naples. Kurczę przez nią wymiękam! Ale przy tej dziewczynie po prostu nie da rady nie uśmiechać się. Jest jak taki mały aniołek. Nie zauważyłam nawet, kiedy Ian poszedł do swojej klasy. Razem z Chloe weszłyśmy do sali biologicznej. Zauważyłam, że dziewczyna tak samo jak ja chodzi ubrana na czarno. Dodałam to do listy zalet. Siostra Iana nie była Gotką. Ona tylko nosiła czarne ciuszki. Nie malowała się na ten kolor, nie używała nawet eyelinera. Tak samo jak Ian, była naturalnie piękna. Ja stosowałam czarne cienie, eyeliner i od czasu do czasu ciemną szminkę, ale to tylko od jakiejś specjalnej okazji.
Weszłyśmy równo z dzwonkiem. Przy biurku stał już nauczyciel. Podeszłam do niego z kartką z sekretariatu. Miał się na niej podpisać każdy wykładowca. Lubię biologię, ale tego nauczyciela znienawidziłam od razu. Mniejsza o wygląd, chociaż ten był ciekawy. Pan Sylvester Johanson miał dosłownie metr pięćdziesiąt „w kapeluszu”. Przewyższałam go o jakieś dwie głowy. Zabawnie nazwany Pan Syv, miał cztery „włosy na krzyż”, które były tak tłuste, jakby nie widziały wody od roku.
Pan Syv kazał mi się przedstawić na środku klasy.
- Witamy w klasie nową uczennice. Nazywa się - tu spojrzał do dziennika- Esmeralda Rosmerta Isztar Supay Asmara. Trochę przydługawo. Powiesz po prostu jak mamy na ciebie mówić, skąd pochodzisz, co lubisz, jakie jest twoje hobby itd.
- Jestem Supay. Przeprowadziłam się tutaj z Florydy, dokładnie z Naples. Lubię czytać…
- Uuuuuuuuu… Kujon. - krzyknęli wszyscy.
- Może byście pozwolili mi dokończyć, a nie wydzierać się jak stado dzieci specjalnej troski! - odpyskowałam, bo nie mogłam się powstrzymać. Tylko Chloe nie wydzierała się, a siedziała spokojnie w naszej ławce. Kiedy powiedziałam, co myślę, krzyknęła, głośno:
- Tak trzymać! - uśmiechnęłam się do niej i kontynuowałam.
- Kocham wszystko, co czarne i co ma związek z magią lub zmarłymi, np. wampiry, czarownice. Macie tu chyba jakieś? Prawda? - spojrzałam na uczniów z uśmiechem. Wszyscy patrzyli na mnie z szeroko otwartymi oczami. Otrzymałam zamierzony efekt. Uśmiechnęłam się do siebie. Tak, to będzie niewątpliwie dobry rok. Podeszłam do swojej ławki i przybiłam piątkę Chloe. Obie uśmiechnęłyśmy się do siebie.
Przez, niemal całą lekcję, wszystkie „lalki Barbie”, odwracały się w moją stronę. Faceci nie byli tacy odważni. Nie wiem, dlaczego, ale każdy z nich siedział skulony. Nauczyciel też wyglądał jakby się przestraszył. No i jest tak jak powinno być. Wreszcie cisza i spokój. Nikt mi nie będzie przeszkadzał i głupio się odzywał.
*
Po biologii był angielski. Na tą lekcję chodził ze mną Ian. Powiedział, że mogę siedzieć z nim, bo i tak połowa jego ławki była pusta. Przystałam na tą propozycję. Plotki w tej szkole rozchodzą się chyba szybko, bo nauczycielka angielskiego, pani Northman, spoglądała na mnie ze zdenerwowaniem. Uczniowie w ogóle się nie odwracali. Ian nic nie zauważył ani nie patrzył na mnie inaczej. Widocznie nie dotarła do niego wiadomość z biologii. I dobrze. Może, jako jedyny, oprócz Chloe oczywiście, będzie na mnie patrzył jak na normalną. Zależy mi na jego przyjaźni. Innych uczniów mam, za przeproszeniem, gdzieś.
Na angielskim omawialiśmy właśnie ostatni sprawdzian, którego ja, rzecz jasna, nie pisałam. Nauczycielka nie kazała mi się przedstawiać, bo chyba każdy mnie już znał. Tak, po tej jednej lekcji, całą szkoła już wiedziała, kim jestem. Nawet Cherry nie miała takiego rozgłosu.
Lekcje do lunchu- oprócz pierwszej- miałam z Ianem. Następne dwie- z Chloe. A ostatnią z Jessim. Do stołówki, poszli ze mną tylko dwoje z nich. W drodze, dołączyli do nas jeszcze Ethan, Roger, Jesse i Calvin. Wszyscy usiedliśmy w rogu pomieszczenia, przy niewielkim stole z krzesłami.
Ethan, jak reszta rodzeństwa, był niezwykle przystojny. Miał niemal czarne oczy, jasno-brązowe włosy i, tak jak Ian i Chloe, nieskazitelnie bladą skórę. Dzisiaj miał na sobie czarne dżinsy i w takim samym kolorze podkoszulek ze srebrnym nadrukiem w kształcie kłów wampirów. Od razu polubiłam tego chłopaka. Z kolei Roger jest bardzo wysokim blondynem. Ma z dwa metry, jak nie więcej. Ale ten „rozmiar” nie przeszkadza chyba nikomu. Gęste, kręcone i długie włosy zaczesuje w niski kucyk. W uszach miał po pięć kolczyków. Wszystkie przedstawiały kły. Każdy, jednak był inny. Calvin, jako najmłodszy z rodzeństwa, nie odróżniał się zbytnio od braci. Tak ja Ethan miał jasnobrązowe włosy, ale ich długość była bardziej przybliżona do loczków Rogera. Młody Ortega, dzisiejszego dnia założył jasne, materiałowe spodnie i bluzkę w troszkę ciemniejszym odcieniu. Jessego zostawiłam sobie na koniec. On i Ian byli na samym szczycie mojej listy najprzystojniejszych chłopaków. Jesse był „ślicznym” brunetem o porcelanowej cerze. Oczy miał identyczne jak ja. Niesamowite „ciacho”, zresztą tak samo jak Ian. Którego by tu wybrać? Żartuję. Obaj to tylko kumple ze szkoły. Szkoda.
Przy stole Ortegów było niezwykle wesoło. Wszyscy rozmawiali o lekcjach i o jakiejś imprezie nad basenem, którą organizuje Chloe. Miała się odbyć pojutrze, w sobotę. Dłubałam w moim lunchu, były to, bowiem klopsiki w jakimś obrzydliwym sosie. Ciekawe jak poradziła sobie Cherry w pierwszym dniu. Dziwne, że jeszcze nie wpadła do stołówki z tłumkiem nowych fanów. Ucieszyłam się z tego. Pomyślałam, że chociaż w tym miejscu nie będzie gwiazdą. Z drugiej strony zauważyłam, że przez cały dzień nie widziałam siostry. Było to bardzo, bardzo dziwne, bo z tego, co wiem miałyśmy kilka lekcji w klasach obok siebie. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Chloe.
- A może przyszłabyś na moją imprezę, Supay? Proooszę przyjdź. - prosiła.
- Ok. Przyjdę. A gdzie i o której? - spytałam trochę nieprzytomnie.
- W tą sobotę o 18,30 u nas w domu nad basenem. Dobrze by było gdybyś przyniosła ze sobą kostium kąpielowy. Zapowiada się bardzo ciepły i słoneczny weekend, a słońce zachodzi dopiero o 21,00, więc zdążymy się jeszcze poopalać i popływać.
- Ale skąd ja mam wiedzieć, gdzie wy mieszkacie? - zapytałam uprzejmie.
- Ian albo Jesse narysują ci mapkę. - tu zwróciła się do chłopaków- Tylko narysujcie ją od domu Supay, żeby się nie zgubiła. - znów patrząc na mnie szepnęła- Oboje świetnie rysują tylko nie chcą się do tego nikomu przyznać.
*
Jak już wspomniałam ostatnią lekcję, czyli historię, miał ze mną Jesse. Niestety w klasie były pojedyncze ławki, więc nie mogłam usiąść z Ortegą. Jednak za ławką chłopaka było jedno wolne miejsce, więc tam usiadłam. Lekcję miałam z panem Brownem. Tak nudnej historii w życiu nie miałam! Prawie całą lekcję leżałam na ławce i bazgrałam w zeszycie. Lubię malować. Szczególnie różne wzory tatuaży. Chciałam kiedyś sobie zrobić jeden, ale rodzice mi nie pozwolili. Jakby to Cherry zapragnęłaby mieć coś takiego na pewno mama by jej pozwoliła. Tata to pantoflarz, więc by się dostosował.
Kilka razy Jesse odwrócił się do mnie. Nie zwracałam na to zbytniej uwagi, bo byłam w trakcie tworzenia nowego malunku. Tym razem tatuaż przedstawiał skrzydła, takie jak się tatuuje na plechach tak, żeby były na całej ich powierzchni. Wyszły mi znakomicie. Właśnie taki tatuaż chciałabym najbardziej. Postawię się rodzicom i zrobię sobie coś takiego na plecach. Nagle usłyszałam:
- Czy pani Asmara, łaskawie odpowie na pytanie? - spytał się nauczyciel. Kurczę, jakie było pytanie?
- Nie mam zielonego pojęcia, proszę pana. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Pan Brown uśmiechnął się złośliwie.
- Kto nie spał na lekcji i powie pannie Esmeraldzie…
- Supay. - poprawiłam automatycznie.
- Dość tego! Najpierw śpisz mi na lekcji, później nie wiesz, kto to jest Joanna D' arc…
- Ale ja wiem kto to jest, tylko nie usłyszałam pytania. - broniłam się.
- NIE PRZERYWAJ MI! - krzyknął- Śpisz na lekcji, nie słuchasz pytań…
- Skoro według pana spałam to jak mogłam słyszeć pytanie?
- DO DYREKTORA! - ryknął. Zabrałam torbę i ruszyłam przez klasę w stronę drzwi. O co się tak wściekał? Powiedziałam coś złego, czy co? Kiedy przechodziłam koło pana Browna, ten chwycił mnie mocno za rękę.
- I pamiętaj ze mną się nie zadziera. - powiedział, nawet nie siląc się na ściszenie głosu.
- Ze mną też. - odwarknęłam i wyrwałam się. Doszłam do drzwi i wychodząc trzasnęłam nimi. Co za gnojek! Jak on mnie potraktował?! Co ja mu takiego zrobiłam? Nie usłyszałam pytania? Jakby to było takie ważne. Przecież tam jest tak nudno, że aż naprawdę można zasnąć.
Teraz sobie uświadomiłam, że na zajęciach Browna nikt nie odezwał się nawet słówkiem. Nawet wtedy, gdy zaczęliśmy się kłócić. Była cisza jak makiem zasiał. Oprócz mnie nikt się nie odezwał, nikt nie poruszył. Z tym facetem musi być coś nie tak, skoro wszyscy go tak słuchają i boją się go. Ale ja się nie dam. Nie pozwolę by jakiś debil- nauczyciel przejął na de mną kontrolę. Niech inni się go słuchają. Ja nie mam zamiaru.
Idąc do gabinetu dyrektora, myślałam o całym dzisiejszym dniu. Dalej miałam przeczucie, że coś jest nie tak jak być powinno. Dalej nie widziałam Cherry. Tym martwiłam się najbardziej. Co jeśli nie przyszła do szkoły? Jak tak, to dlaczego? Dobra, robię się nudna.
Pani Sims „ucieszyła się” strasznie jak mnie zobaczyła. Kazała mi zostać godzinę po lekcjach z innymi, takimi, jak ja. Nie było sensu wracać na lekcję, więc poszłam już do sali dla tych co odsiadują „kozę”. Przy drzwiach stał uśmiechnięty nauczyciel. Wypisał coś na jakiejś tabliczce i zawiesił mi ją na szyi. Weszłam do klasy i usiadłam na pierwszym lepszym miejscu. Spojrzałam na tabliczkę i omal nie padłam. Było na niej napisane: ESMERALDA ASMARA. PYSKOWAŁA PANU BROWNOWI NA HISTORII. ZNIEWAŻYŁA I OBRAZIŁA GO. MIŁEGO ŻYCIA ŻYCZĘ.
O co mu chodzi z tym „Miłego życia życzę”? Podeszła do opiekuna. Na plakietce miał napisane „Oliver Doua. Pedagog szkolny”.
- Przepraszam pana, panie Do… Do… coś tam. Chciałam spytać co znaczy to ostatnie zdanie na mojej tabliczce. - spytałam najgrzeczniej jak umiałam, ale chyba było w tym trochę sarkazmu. Nie umiem mówić normalnie.
- Nie rozumiesz zwykłego zdania? Po prostu miłego życia życzę. Tyle. Co można tu nie rozumieć. Nie wiesz jak może się czuć pan Brown po tym jak go potraktowałaś? Na pewno…
- Cieszy się, że wyszłam z klasy i już nie przerywam mu nudnej lekcji. - dopowiedziałam.
- Czuje się okropnie. - dokończył jakby mnie nie usłyszał.
- Tak, z pewnością. Rozpłakał się i musiał wyjść. Jasne. Wierzy pan w takie bzdury?
- Oczywiście. Jesteś tu dopiero pierwszy dzień i nic nie wiesz o tej szkole. - nie chcąc się dalej kłócić wróciłam na miejsce. Punkt dla mnie. Nie dałam się sprowokować. Po dzwonku do sali weszli Jesse, Ian i Chloe. Jesse pewnie opowiedział rodzeństwu o moim zachowaniu na historii.
- No nieźle, dziewczyno. Żeby pierwszego dnia w nowej szkole zostać w „kozie”? To nawet Roger taki nie był, chociaż z nim to nieźle było kłopotów. Pobiłaś największego rozrabiakę w szkole. Gratulacje. - powiedział Ian i uśmiechnął się.
- Tak postawiła się i to Brownowi.- odparł Jesse. Ian i Chloe wytrzeszczyli oczy. No to chyba braciszek nie powiedział im wszystkiego.
- No to sobie nagrabiłaś. - prawie że wyszeptała Chloe.
- Hej! Co z wami? Dlaczego się wszyscy boją tego Browna? - spytałam ze zdziwieniem.
- Była taka jedna co zadarła z Brownem. Po tygodniu zmarła. Na zawał. W tak młodym wieku to prawie niemożliwe. A jednak na nią trafiło. - opowiedział Jesse.
- I tylko dla tego nikt się nigdy nie sprzeciwił temu padalcowi? Ja nie mogę, a ja myślałam, że on jakimś terrorystą jest czy coś. Jak tylko tyle, to ja mam go dalej daleko gdzieś. Niech sobie myśli o mnie co chce. Ja się nie dam omotać. Jestem niezależna i nikt ani nic tego nie zmieni. - zakończyłam swój wywód.
- Lepiej uważaj. - poradziła Chloe. - Dobra my musimy spadać. Pojutrze impreza musimy wszystko przygotować. - pożegnała się i wyszła z sali. Ian poszedł za nią, ale Jesse jeszcze chwilę się wahał.
- Mogę na ciebie poczekać jak chcesz. Pożyczę motor od Iana i możemy później razem wrócić. - zaproponował Jesse.
- Jak chcesz. Ja muszę tu posiedzieć godzinę. - odpowiedziałam rozkładając się na ławce. Godzina minęła nie wiadomo kiedy. Jesse opowiadał mi o Salem, ja o Naples. Rozmawiało nam się bardzo miło, do póki do sali nie wszedł Brown. Powiedział coś do pedagoga i zaczął iść w moją stronę. Nie przerwałam pogawędki z Jessem, chociaż widziałam nauczyciela. Dopiero, gdy stojąc przy moim stoliku odchrząknął, odwróciłam się do niego.
- Możemy chwilę porozmawiać? - spytał.
- Oczywiście. - powiedziałam uśmiechając się.
- W cztery oczy, jeśli można. - naciskał.
- Przepraszam na chwilę Jesse. Zaraz wracam. - rzuciłam do chłopaka i poszłam za Brownem. Szliśmy korytarzem w stronę głównych drzwi. Ciekawe czego ode mnie chciał. Kiedy doszliśmy do schodów prowadzących do piwnicy i kotłowni Brown się zatrzymał.
- Proszę, panie przodem. - powiedział słodko, ale głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Mieliśmy porozmawiać a nie zwiedzać szkołę. Pierwszego dnia nie muszę wszystkiego widzieć. Nie wejdę tam. - odpyskowałam.
- Ależ nalegam. - mówił coraz ostrzej. Mam go po dziurki w nosie. Niech się wypcha. Ja na pewno nie wejdę do tej piwnicy.
- Ależ ja powiedziałam, że tam nie wejdę, panie Brown. - ja też mówiłam bardziej bezwzględnie. Nie będzie mi mówił co mam robić. Jeszcze czego.
- Do piwnicy i to już! - rozkazał, ale ja nie miałam zamiaru słuchać jego rozkazów. Wezbrała we mnie jakaś dziwna siła. Bess Brown działał mi na nerwy. Czy on nie rozumie słowa „nie”?
- NIE! Nie rozumie pan? Nie, nie, nie. Tyle. Koniec. Kropka.
- Nie zmuszaj mnie do użycia siły. - zaczynał mi grozić.
- Niech pan mnie, nie zmusza do użycia siły. - skąd mi się to wzięło. Przecież nie miałam szans z tym facetem. Masz, masz. Tylko o tym nie wiesz. Podpowiedział mi jakiś wewnętrzny głos.
- Nie dałaś mi innego wyboru.- Bess Brown chwycił mnie za włosy i zaczął ciągnąć w stronę drzwi. Nagle krzyknęłam:
- Uniache peke. Moto na uharibifu wa kudumu.
Rozbłysło delikatne światło i Bess odskoczył ode mnie jak oparzony. Odwrócił się i pognał w stronę frontowych drzwi. Z jego dłoni unosił się lekki dym. Co ja mu zrobiłam?
Rozdział IV
Ból był szybki i ostry. Poczułam jakby ktoś mi na plecach, ramionach i brzuchu wyciął coś nożem. Upadłam na ziemię, ale cięcie ustało. Co się stało? Co ja powiedziałam Bessowi? Co to były za słowa? I skąd ten dym na rękach Browna? Kurczę, to się robi coraz dziwniejsze. Szybko wróciła do sali, bo zaraz miał być dzwonek. Jesse siedział tam, gdzie go zostawiłam. Na mój widok uśmiechnął się. W momencie, kiedy doszłam do ławki odezwał się dźwięk sygnalizujący koniec lekcji. Wzięliśmy swoje rzeczy i poszliśmy po motory. Po drodze nie odzywaliśmy się. Dopiero na parkingu, Jesse spytał się:
- Co chciał od ciebie Brown?
- Wiesz, że nawet nie wiem? Pokłóciliśmy się a potem uciekł. Nie wiem o co mu chodziło, ale myślę, że długo zapamięta sobie naszą rozmowę. - odparłam z namysłem.
Nie powiedziałam mu o dziwnych słowach, poparzeniu nauczyciela i porażającym bólu, którego doświadczyłam po spotkaniu. W spokoju wsiedliśmy na motory i pognaliśmy do mojego domu. Tak w połowie drogi, znów poczułam jakby coś cięło moje ciało. Skrzywiłam się i próbowałam nie stracić kontroli nad maszyną którą prowadziłam. Udało się. Po około minucie ból ustał. Co się ze mną dzieje?
babilońska bogini płodności
Nie wolno dyskryminować ludzi grubych.
http://pl.wikipedia.org
W Ameryce uczniowie mają te same lekcje codziennie.
L.J. Smith „Pamiętniki wampirów”. Autorka opisuje, że werbena ma chronić przed zgubną mocą wampirów. Powinno się nosić jej kwiat ze sobą, aby zapobiec oczarowaniu.