W H Auden wiersze


Pamięci W.B Yeatsa (zmarł w styczniu 1939)

Zniknął w martwocie zimy:

Potoki zamarzły, lotniska niemal opustoszały,

I śnieg zniekształcił publiczne pomniki;

Rtęć zapadła w ustach umierającego dnia.

Na jakie narzędzia zgodziliśmy się -

Dzień jego śmierci był ciemnym, chłodnym dniem.

Z dala od jego choroby

Wilki przebiegały wiecznie zielone lasy,

Gburowatej rzeki nie kusiły modne przystanie;

Języki żałobne

Śmierć poety trzymały z dala od jego poematów.

Lecz dla niego było to ostatnie popołudnie we własnej osobie,

Popołudnie pielęgniarek i plotek;

Prowincje jego ciała zbuntowały się,

Place umysłu opustoszały,

Cisza najechała przedmieścia,

Prąd zmysłów ustał; stał się swymi wielbicielami.

Teraz jest rozrzucony między setką miast

W całości poświęcony nieznany uczuciom,

Aby odnaleźć szczęście pośród innych lasów

I być ukaranym obcym kodem pojęć.

Słowa martwego człowieka

Zmieniają wnętrza żyjących.

Lecz w doniosłości i hałasie jutra

Kiedy brokerzy ryczą niczym bestie na deskach Giełdy,

A biedni mają cierpienia, do których są szczerze

Przyzwyczajeni,

I każdy w duchu jest niemal przekonany o swej wolności,

Parę tysięcy pomyśli o tym dniu

Jak o dniu, w którym ktoś inny dokonał po trosze, czegoś

niezwykłego.

Na jakie narzędzia zgodziliśmy się -

Dzień jego śmierci był ciemnym, chłodnym dniem.

II

Byłeś głupi jak my; Twój dar przetrwał wszystko:

Względy bogatych kobiet, cielesne obumieranie,

Ciebie. Szalona Irlandia rzuciła Cię w poezję.

I zachowała swą pogodę i szaleństwo,

Bo nic się nie zdarza za sprawą poezji; ona trwa

W dolinie własnych dzieł, gdzie dekret

Nie zechciałby manipulować, płynie na południe

Z rancz izolacji i ruchliwych pogrzebów,

Surowych miast, w których wierzymy i umieramy; ona trwa

Jak usta, sposób zdarzania się.

III

Ziemia swego gościa skrywa

William Yeats tu odpoczywa.

Niech irlandzki okręt leży

Opróżniony z swej poezji.

Skryte koszmarem ciemności

Wszystkie psy Europy wyją,

A narody wyczekują,

Podzielone nienawiścią;

Intelektualna hańba

Z każdej ludzkiej twarzy gada,

I żałoby leży morze

W każdym oku, skute lodem.

Prowadź nas, prowadź ochoczo

Do samego jądra nocy,

Swym głosem niepowstrzymanym

Prowadź wciąż, w radosne tany;

Wersów rzędy uprawiając,

Winnicę z przekleństwa mając,

Śpiewaj ludzkie niespełnienie

Z rozpaczliwym uniesieniem;

Niech stanie w pustyniach serca

Fontanna uzdrawiająca,

W klatce dni, jak ma schlebiać,

Naucz wolnego człowieka.

tłum. Przemek Łośko

Anonimowy obywatel

(Do JS/07/M/376

Ten Marmurowy Pomnik

Wzniosło Państwo na jego cześć)

Urząd Statystyczny wskazał go jako tego,

Na kogo nigdy nie złożono żadnego

Zażalenia, a wszystkie traktujące o nim dokumenty

Świadczą, że, w nowoczesnym znaczeniu tego staroświeckiego słowa, był

święty,

Gdyż wszystko czynił pro Publico Bono.

Wyjąwszy wojnę pracował w fabryce aż do dnia

Przejścia na emeryturę i nigdy go nie zwolniono

Lecz w pełni satysfakcjonował swoich pracodawców - Lipa Motors SA.

Bo nie był łamistrajkiem, a w jego poglądach nie było niezwykłości,

Jego związek zawodowy donosi, że płacił wszelkie należności

(Nasz raport ze związku potwierdza te wiadomości)

A nasz pracownik z działu psychologii społecznej poinformował,

Że był popularny wśród kolegów i lubił wypić szklaneczkę.

Prasa przekonuje, że co dzień kupował

Gazetę, a jego reakcje na reklamy nie wykraczały poza normy.

Dokumenty świadczą, że miał wszystkie polisy powykupywane

A z jego karty zdrowia wynika, że był raz w szpitalu,

ale szybko wrócił do formy.

Instytuty Badań Rynkowych I Dobrobytu są przekonane,

Że miał rozsądne podejście do udogodnień, jakie niesie Plan

Pożyczkowy

I posiadał wszystko, co jest niezbędne Nowoczesnemu Człowiekowi:

Gramofon, radio, samochód, maszynę do chłodzenia żywności.

Badacze Opinii Publicznej odkryli, ku swojej radości,

Że miał właściwe poglądy na każdą porę roku,

Kiedy był pokój, pragnął pokoju, gdy była wojna, poszedł do boju.

Był żonaty i dodał pięcioro dzieci do populacji,

Co, z punktu widzenia eugeniki, jest prawidłową liczbą dla rodziców

jego

generacji

A nasi nauczyciele mówią, że nigdy nie wtrącał się w sprawy edukacji.

Czy był wolny? Czy był szczęśliwy? Pytanie dowodzi głupoty:

Jeśliby było coś nie tak, z pewnością wiedzianoby o tym.

z angielskiego: maria morawiecka

Kołysanka

Złóż głowę — śpiącą, kochaną,

Ludzką — na moim ramieniu

Niewiernym; w myślących dzieciach

Czas trawi śpiesznym płomieniem

Urodę, każdemu z nich daną

Inaczej, i zżera je lękiem;

Ale ja chcę do świtu w objęciach

Mieć to żywe stworzenie, pełne

Winy, niestałe, śmiertelne,

Lecz dla mnie skończenie piękne.

Bez granic jest dusza i ciało:

Kochankom, kiedy w omdleniu

Conocnym leża pod okiem

Łagodnej planety Wenus,

Jej blask śle wizje nietrwałe

Wszechwładnej miłości, obrazy

Nadziei wiecznie wysokiej;

Sny, w abstrakcyjnej wersji

Budzące i w chudej piersi

Pustelnika zmysłowe ekstazy.

Pewność, wierność nie trwa nawet

Doby — zgaśnie przed północą

Jak cichnący dzwonu głos,

Znów modni maniacy wzniosą

Swoją pedantyczną wrzawę

I wróżba z kart nas postraszy:

Trzeba spłacić każdy grosz

Kosztów, długów i rachunków;

Lecz skarb nocnych pocałunków

Wartości rankiem nie straci.

Piękność, północ, przywidzenia —

Wszystko niknie; niech wiatr brzasku

Nad twą głową, która śni,

Zbudzi dzień tak pełen blasku,

By wzrok i puls śpiewał pean

Światu, który pędzi w śmierć;

Znajdziesz i w pustyni dni

Mannę mimowolnych mocy,

Znajdziesz i w zniewadze nocy

Miłość wszystkich ludzkich serc.

Przełożył:Stanisław Barańczak

Gdy szedłem raz wieczorem

Gdy szedłem raz wieczorem

Chodnikiem Bristol Street,

Tłum falował dokoła

Łanami gęstych żyt.

A nad wezbraną rzeką,

Gdzie kolejowy most,

Spod przęsła śpiew dobiegał,

Zakochanego głos:

"Miłość nie kończy się nigdy.

Będę cię kochał — ty wiesz —

Aż zrosną się Chiny z Afryką,

Rzeki wzbiorą po czubki wież.

Będę kochał, póki chór łososi

Nie zaśpiewa w ulicach miast,

Prześcieradło morza nie wyschnie,

Nie uleci gdzieś klucz siedmiu gwiazd.

Niech lata mkną jak zające:

Ja trzymam w ramionach Kwiat

Stuleci, kwitnący bez końca,

Pierwszą miłość, jaką zna świat."

Lecz wtem nakręcanym szumem

Zabrzmiał miejskich zegarów las:

"O, nie daj się zwieść Czasowi,

Nie łudź się, że pokonasz Czas.

Z nor Koszmaru, gdzie nagim błyskiem

Sprawiedliwość oślepia mózg,

Czas śledzi was, kaszle ochryple,

Gdy usta szukają ust.

Szparami strapień wycieka

Życia niejasna treść:

Dzisiaj czy jutro — nieważne —

Czas zmiecie to, co chciał zmieść.

W tak wiele zielonych dolin

Wiatr niesie posępny śnieg;

Czas łamie twój skok z trampoliny,

Rwie kroków tanecznych ścieg.

Nalej wody do umywalki,

Dłonie po przegub w nią wsadź,

Patrz w wodę i myśl, co straciłeś,

Co wiecznie nie mogło trwać.

Lodowiec napiera na kredens,

Przez łóżko pustynny dmie wiatr,

Rysa na dnie filiżanki

To ścieżka na tamten świat.

Tam żebrak w banknotach się tarza,

Wielkolud tam drzemie wśród ziół,

Jill z Jackiem z pagórka bez końca

Radośnie turlają się w dół.

Spoglądaj, spoglądaj w lustro,

W twarz, w której spokoju ni krzty;

Życie jest błogosławieństwem,

Choć błogosławisz nie ty.

Spoglądaj, spoglądaj z okna

Przez łzy, parzące ci twarz;

Miłuj bliźniego-oszusta

Sercem, w którym także jest fałsz."

Późny już, późny był wieczór,

Znikły cienie zakochanych par;

Ucichły zegary; głęboki

Nurt rzeki parł naprzód, jak parł.

Przełożył Stanisław Barańczak

Pieśń na dzień Św. Cecylii

XI

Złóż po ludzku śpiącą głowę

Na ramieniu mym, niegodnym wiary,

Kochana; czas i gorączka

Wypalą piękno jednostkowe

Z dzieci zamyślonych, grób zaś

Wykaże dziecka nietrwałość:

Jednak niech leży po świt szary

W ramionach moich ta żywa

Istota, śmiertelna, grzeszna,

Ale dla mnie doskonałość.

Dusza i ciało są bez granic:

Kochankom, którzy omdleją

Na zaklętych a wyrozumiałych

Zboczach jej, niepomnym na nic,

Venus wizję sympatii zsyła

Nadprzyrodzonej, bez końca,

Wszechmiłości z wszechnadzieją;

Gdy abstrakcyjne olśnienie

Wśród lodowców i skał ascetę

W zmysłową ekstazę wtrąca.

Pewność i wierność, gdy zegar

Wybił północ, jak wibracje

Dzwonu przebrzmią; już się modnych

Obłąkańców wrzask rozlega

Nudny, pedantyczny: wszystko,

Co wieszczą złowróżbne karty,

Każdy grosik należności,

Spłacone będzie, lecz z tej nocy

Żaden szept, myśl, pocałunek,

Oka błysk nie śmie być zatarty.

Piękność, północ, wizja kona:

Niech ukażą ci świtu podmuchy

Miękkie wokół śpiącej głowy

Dzień tak słodki, że zachwycona

Źrenica i tłukące serce

Śmiertelności będą mieć dość; i

Niechaj w południa posuchy

Żywią cię siły bezwiedne,

A przez noce zniewag przechodź

Pod pieczą ludzkich miłości.

Przełożył z angielskiego Robert Stiller

Who's who

W groszowym życiorysie znajdziesz wszelkie dane:

Jak był bity przez ojca, jak uciekał z domu,

Z czym się zmagał w młodości, jakie niesłychane

Dokonania go wzniosły na szczyt, przeciw komu

Walczył, nad czym po nocach ślęczał, dokąd rano

Chadzał na ryby, jakim morzom nadał nowe

Nazwy: w paru najświeższych biografiach wspomniano,

Że raz czy dwa z miłości łkał jak zwykły człowiek.

Co zdumiewa badaczy: że gdy się przed niego

Sypały hołdy, tęsknił za kimś, kto dni całe

Spędzał w domu, naprawiał coś, dłubał w ogrodzie;

Potrafił gwizdać; w oknie przesiadywał co dzień;

Kto odpisywał czasem na długie, wspaniałe

Listy, lecz nie zachował z nich ani jednego.

Przełożył Stanisław Barańczak

Funeral Blues

Niech staną zegary

Zamilkną telefony

Dajcie psu kość

Niech nie szczeka, niech śpi najedzony.

Niech milczą fortepiany

I w miękkiej werbli ciszy

Wynieście trumnę

Niech przyjdą żałobnicy

Niech głośno łkając samolot pod chmury się wzbije

I kreśli na niebie napis "On nie żyje!"

Włóżcie żałobne wstążki na białe szyje gołębi ulicznych

Policjanci na skrzyżowaniach niech noszą czarne rękawiczki.

W nim miałem moją północ, południe i zachód i wschód

Niedzielny odpoczynek i codzienny trud.

Jasność dnia i mrok nocy, moje słowa i śpiew

Miłość, myślałem, będzie trwała wiecznie,

Myliłem się,

Nie potrzeba już gwiazd - zgaście wszystkie - do końca

Zdejmijcie z nieba Księżyc i rozmontujcie słońce

Wylejcie wodę z morza, odbierzcie drzewom cień

Teraz już nigdy na nic nie przydadzą się.

Blues pogrzebowy (Funeral Blues)

Wyłączcie telefony, wstrzymajcie zegary,

Psom rzućcie kość soczystą żeby nie szczekały,

Uciszcie fortepiany i niech żałobnicy

Przy głuchych werblach trumnę wyniosą z kaplicy.

Niech samoloty wyją, niech kołują w chmurach,

Wypisując na niebie wiadomość: On Umarł,

Zawiążcie kir na szyjach gołębi, rozdajcie

Policjantom na placach rękawiczki czarne.

Był mi Wschodem, Zachodem, Północą, Południem

Niedzielnym odpoczynkiem i codziennym trudem,

Moją pieśnią i słowem, porankiem i zmierzchem

Myślałem: miłość będzie trwać wiecznie. Nie będzie.

Gwiazdy są niepotrzebne, każdą z nich wyłączcie,

Spakujcie w pudło księżyc, rozmontujcie słońce,

Wymiećcie wszystkie lasy i wylejcie morze,

Bo nic już nigdy dobrze skończyć się nie może.

tłum. Jacek Dehnel

Stop all the clocks, cut off the telephone,

Prevent the dog from barking with a juicy bone,

Silence the pianos and with muffled drum

Bring on the coffin, let the mourners come.

Let aeroplanes circle moaning overhead

Scribbling on the sky the message He Is Dead,

Put crépe bows round the white necks of the public droves,

Let the traffic policemen wear black cotton gloves.

He was my North, my South, my East and West,

My working week and my Sunday rest,

My noon, my midnight, my talk, my song;

I thought love would last forever: I was wrong.

The stars are not wanted now: put out every one;

Pack up the moons and dismantle the sun;

Pour away the ocean and sweep up the wood;

For nothing now can ever come to any good.

W. H. Auden

Nie bedzie nigdy spokoju

przełożył Jacek Spól

Chociaż dzień przejrzysty i łagodny

Uśmiecha się nad wieżą twojego szacunku

I powróciły jego kolory, cię zmieniła:

Nigdy nie zapomnisz

Ciemności kryjącej nadzieję, nawałnicy

Zapowiadającej twój upadek.

Musisz żyć ze swą wiedzą.

Z tyłu, daleko, na zewnątrz ciebie są inni,

W nieobecnościach bez księżyca,

o których nie słyszałeś,

Którzy na pewno o tobie słyszeli,

Istoty nieznanej liczby i rodzaju:

I oni cię nie lubią.

Powiedz, co im zrobiłeś?

Nic? Nic nie jest odpowiedzią:

W końcu uwierzysz - co możesz poradzić? -

Że naprawdę, naprawdę coś zrobiłeś;

Odkryjesz, że pragniesz ich rozśmieszyć,

Będziesz tęsknił za ich przyjaźnią.

Nie będzie nigdy spokoju.

Więc walcz, z taką odwagą, jaką masz

I po każdym ci znanym nierycerskim uniku,

Zostaw przejrzyste miejsce w świadomości;

Ich sprawa, jeśli jakąś mieli,

jest teraz dla nich niczym;

W porcie

Marynarze schodzą na wybrzeże

Ze swoich pustych statków,

Chłopcy z klasy średniej, z wyglądu łagodni,

Miłośnicy komiksowych historii;

Partia baseballa to dla nich więcej

Niż Troja i setka jej upadków.

Są zagubieni nieco, trafili

Do miejsca nieamerykańskiego,

Tubylcy mijają ich z własnymi

Przyszłościami i własnym prawem;

Są tutaj nie dlatego,

Lecz na wszelki wypadek;

Ta kurwa z tą niecnotą,

Co tandetę im wpychali,

Na swój sposób, chociaż kiepski,

Służą tym Społecznej Bestii;

Nic nie sprzedają, nic nie robią, -

Nic dziwnego, że pijani.

Lecz na gwałtownym błękicie zatoki

Każdy statek zyskuje

Przez to, że nie ma nic do roboty;

Bez ludzkiej woli, by dać rozkazy,

Kogo mają dzisiaj zabić,

Mają ludzką strukturę.

Na zagubiony żaden nie wygląda,

Raczej na przeznaczony w projektach

Na jakiś układ abstrakcyjny

Jakiegoś mistrza wzoru i linii,

Z pewnością warte każdego centa

Miliardów, które musiały kosztować.

Atlantyda

Uparłszy się, że popłyniesz

Przez morze ku Atlantydzie

Odkrywasz, że w tamte strony

Co można było przewidzieć

Statek Wariatów jedynie

Kursuje, gdyż silne cyklony

Przewiduje prognoza na sezon;

Musisz więc cały swój rezon

Wysilić na burdy i bzdury,

Aż dzięki nim może ujdziesz

Za jednego z Chłopaków, który

Też lubuje się w bibie i bujdzie.

Jeśli sztormy rzecz tam dość zwykła

Cały długi tydzień na cumie

Będą trzymać cię w jakiejś Ionii

(Starym porcie), niech ci się nasunie

Pomysł, aby pogadać na przykład

Z kimś niegłupim z miejscowym uczonym,

Który dowiódł, że Atlantyd nie ma;

Zgłębiaj logikę tych jego mniemań,

Ale zważ: pod subtelnym dowodem

Żal się kryje, prosty i bezbrzeżny;

Tak przyswoisz sobie metodę

Nieufania temu, w co się wierzy.

Jeśli potem wiatr cię pchnie ku brzegom

Najeżonej przylądkami Tracji,

Gdzie przez całą noc przedstawiciele

Jakiejś nagiej barbarzyńskiej rasy

Skaczą jak w amoku do schrypłego

Wtóru konchy, grzmiąc w gong i czynele

Na to dzikie, skaliste pustkowie

Wstąp, zrzuć odzież i tańcz też, albowiem

Celu swej podróży nie osiągniesz,

Jeśli przedtem ci się nie wyda,

Że potrafisz doszczętnie zapomnieć,

Iż istnieje gdzieś Atlantyda.

Jeśli trafisz po pewnym czasie

Tam, gdzie Korynt albo Kartagina

Nowych uciech szuka co minuta,

Przyłącz się; a gdy w barze dziewczyna

Powie, burząc ci włosy: "Głuptasie,

Atlantyda jest właśnie tutaj",

Daj jej mówić i słuchaj z uwagą

Historii jej życia; bo jaką

Masz gwarancję, że rozpoznasz jutro

Atlantydę w prawdziwej postaci,

Jeśli dziś nie zapoznasz się z butną

Armią jej tandetnych imitacji?

W końcu jednak przybijesz załóżmy

Do tak długo szukanego brzegu

I rozpoczniesz wędrówkę w głąb wyspy,

Przez obdarte lasy, zwały śniegu,

Mroźne tundry, gdzie błądzi podróżny;

Jeśli wtedy staniesz, w oczywisty

Sposób sam, opuszczony przez wszystko,

Mając za jedyne towarzystwo

Lód, głaz, ciszę, powietrze o, wspomnij

Wielkich zmarłych i uczcij Opatrzność

Za swój los wojażersko-bezdomny,

Dialektyczność jego i dziwaczność.

I człap dalej, chwiejnie, lecz rad z łaski;

A gdy nawet wreszcie na przełęczy

Już ostatniej któregoś dnia staniesz

I, padając z nóg tak cię przemęczy

Marsz w jarzące się w dolinie blaski

Atlantydy zejść nie będziesz w stanie,

Mimo wszystko bądź dumny chociażby

Z faktu, że, ostatecznie, nie każdy

To osiągnął: olśnionym oczom

Nagle udostępnione zjawienie

Atlantydy; wdzięczny, możesz spocząć:

Zobaczyłeś swe własne zbawienie.

Wszystkim mniejszym, domowym bogom

Zbierze się na płacz, lecz ty wypowiedz

Pożegnanie, postoju poniechaj,

Wypłyń w morze, niezłomny wędrowiec;

Hermes, który patronuje drogom,

Lub feniccy Kabirowie niechaj

Służą ci i maja cię w opiece;

Niech ci Stary Władca Dni obieca,

Że tym wszystkim, czego musisz dokonać,

Pokieruje w myśl własnych obliczeń,

Że powiedzie cię zapalona

W górze lampa: Jego oblicze.

RECITATIVO

Jeśli mięsień natrafia na opór, trzeba jeszcze wykonać jeden fałszywy

ruch,

Jeśli umysł wyobraża sobie dzień jutrzejszy, wciąż jeszcze trzeba

pamiętać o klęsce.

Jak długo o sobie można mówić "ja", nie sposób się nie buntować;

Jak długo istnieje przypadkowa cnota, potrzebny jest występek:

I ogród istnieć nie może, nie może zdarzyć się cud.

Ogród bowiem jedynym jest miejscem, które jest, lecz ty go nie

znajdziesz,

Dopóki nie będziesz go szukać wszędzie, i nigdzie nie znajdziesz nic

oprócz pustyni;

Cud jest jedyną rzeczą, która się zdarza, lecz ty go nie dojrzysz,

Dopóki wszystko nie będzie zbadane i nic się nie zdarzy, czego nie

można

wyjaśnić;

A życie jest przeznaczeniem, któremu musisz przeczyć, dopóki się

godzisz na śmierć.

Przeto ujrzyj nie patrząc, usłysz nie słuchając, westchnij nie

pytając:

To, co Nieuniknione, jest tym, co się zdarzy niby przez przypadek;

To, co rzeczywiste, jest tym, co cię oburzy jako niedorzeczność,

Jeśli nie jesteś pewny, czy śnisz, to jest na pewno twój własny sen.

Jeśli nie krzykniesz: "W tym tkwi jakiś błąd !" - zapewne tkwisz w

błędzie.

Inny czas

Dla nas, tak jak dla innych Zbiegów, o czym nie wiemy,

Dla niezliczonych kwiatów, które liczby nie znają,

Dla zwierząt, które nie muszą pamiętać, a więc nie pamiętają,

Jest tylko jedno Dzisiaj, dzień, w którym żyjemy.

Tak wielu usiłuje powiedzieć Jeszcze Nie Teraz,

I nim przypomni sobie słowo Jestem - umiera,

Jeśliby tylko mogli, chcieliby choć bodaj w marzeniach

Zagubić się w Historii i szukać w niej zapomnienia.

Kłaniając się na przykład z wdziękiem staromodnym

Flagom w barwach właściwych i w miejscu dogodnym,

Mamrocząc, jak starożytni, kiedy po schodach biegną,

O Moim i o Naszym, o Ich i o Jego.

Tak jakby Czas wciąż jeszcze był tym, czego pragnęli,

Jak kiedy wiele posiadał i mógł wszystkich obdzielić,

Tak jakby byli w błędzie i żałowali szczerze

Tego, że już naprawdę sami nie chcą należeć.

Nie dziw więc, że tak wielu z żalu w mrok śmierci się kryje.

I nie dziw, że są tak samotni w chwili konania;

Nikt nie lubi, nie wierzy kłamstwu, przed którym się wzbrania:

Że inny Czas ma życie, które żyje.

OXFORD

tłum. Paweł Marcinkiewicz

Natura najeżdża: stare gawrony w ogrodach kolegiów

Wciąż mówią, jak ruchliwe dzieci, w języku uczuć,

Obok wież rzeka wciąż płynie do morza i będzie płynęła.

Kamienie tych wież są wciąż zupełnie

Zadowolone ze swej wagi.

Skały i żywe istoty są tak mocno w sobie zakochane,

Że ich miłość własna wyklucza inne grzechy,

Przeszywają serca naszych studentów niedbałym pięknem,

Przeciwstawiają swój jedyny błąd

Ich niezliczonym wadom.

Dalej są jakieś fabryczki, później wielkie zielone hrabstwo,

Gdzie papieros pociesza złych, a hymn słabych,

Gdzie tysiące nerwusów rozpycha się i wydaje pieniądze:

Eros Paidagogos

Płacze na dziewiczym łożu.

A nad gadatliwym miastem, jak nad każdym innym,

Płaczą anioły bez przydziału. Również tu znajomość śmierci

Pochłania jak miłość, i czyste serce odmawia

Niskiemu, szorstkiemu głosowi,

Który nie zaśnie, dopóki go ktoś nie wysłucha.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
wiersze tuwima
Osip Mandelsztam Wiersze
+le%9cmian+boles%b3aw+ +wiersze+wybrane 52RWPQJSPV3GXGTUE7QA4446RJVPT2XSKPEIAXY
Na dzień dobry, Wiersze
CIEMNOŚĆ TERAZ PANUJE, Wiersze Teokratyczne, Zakańczające wieczorne czaty
WASZE POWIEKI, Wiersze Teokratyczne, Zakańczające wieczorne czaty
RÓWNOWAGA, Wiersze
wiersze świateczne, Boże Narodzenie
wierszyki masażyki, praca z głębiej upośledzonymi
BLOOG, ● Wiersze moje ♥♥♥ for Free, ☆☆☆Filozofia, refleksja, etc
Wiersze o teatrzykach, WIERSZE
Wiersze dla dzieci, Przedszkole
Zdrowie, Wiersze
Pokaż mi swój obraz, ● Wiersze moje ♥♥♥ for Free, ☆☆☆Filozofia, refleksja, etc
Węgiel - wiersze, zawody(2)
Wiersze na Dzień Babci i Dziadka, Dokumenty(1)

więcej podobnych podstron