Sobotni poranek, Sala widowiskowa w Centrum Zajęć Pozaszkolnych na ul. Sopockiej. Na scenie dzieją się dziwne rzeczy! Jakiś facet z wypchaną rajstopką przewieszoną w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę ćwiczy taneczny układ. Gdzieś z boku leży dziewczyna wyglądająca niczym kloszard, obok biedne dziecko w czerwieni próbuje jej coś wytłumaczyć wymachując koszyczkiem… Do tego wszystkiego jakiś gość z bronią i w przymałym mundurze harcerskim z poprzedniej epoki oraz młoda kobieta, która pozazdrościła stroju naszym babciom! Zapytasz pewnie co to takiego? Otóż…
Czerwony Kapturek. Historia jak najbardziej prawdziwa
Na początku była próba na PWD. Miała okładkę, punkty też tak były. A pośród nich ten jeden: „Zorganizuję festiwal piosenki dla namiestnictwa zuchowego Hufca Łódź-Górna”. Skoro powstał pomysł, trzeba było zabrać się za realizację! Po kolei więc trzeba było przygotować scenariusz, wymyślić dekoracje itd. Pozostała też kwestia aktorów grających w przedstawieniu. Szukałam długo i wytrwale, odkurzyłam stare znajomości ze świata filmu i teatru. Boguś L. nie miał czasu, Czarka P. niestety nie było akurat w Łodzi, a Kasia F. nie miała z kim zostawić dzieci :P W takiej sytuacji pozostało mi napisać do najlepszych… Z drżącym sercem napisałam do wybranych, czy zagrają rolę w mojej produkcji. W napięciu czekałam na odpowiedź i… Tak, tak, tak! Wszyscy jak jeden mąż zgodzili się mnie wspomóc! I oto miałam fantastyczną obsadę przedstawienia „Czerwony Kapturek. Historia prawdziwa”. Pozostało nam już tylko ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć…
Piątek, późne popołudnie, przeddzień festiwalu. Pędzę do domu, by ugościć moich aktorów i zrobić próbę pierwszą i przedostatnią zarazem. Zjawia się Czerwony Kapturek i Biedak. Wchodzimy, proponuję herbatę, której nie znoszę robić, aktorki z chęcią potakują głowa na moją propozycję. Po chwili zjawia się Wilk. Wchodzi do pokoju, wycałowuje dziewczęta i bez krępacji zajmuje całe moje pseudo-łóżko. Wstawiam właśnie wodę, kiedy zjawia się Pan Leśniczy. Bez szemrania robię kolejne kubki herbaty i wracam do moich aktorów. Początkowo idzie opornie. Gadamy o wszystkim i niczym. Leśniczy robi na zdjęcia, Kapturek zagaduje Biedaka, Wilk narzeka, że nie ma mu kto zrobić stroju. Ach ci artyści… Przyglądam się temu i nieśmiało proponuję, by zacząć ćwiczyć. Ale właśnie wtedy Leśniczy zaczyna robić zrzutkę na ciastka. Przeglądam zawartość kieszeni i dochodzą do wniosku, że ciastek dziś nie będzie :P Leśniczy zmierza do sklepu, reszta siedzi, prowadząc jakże interesujące rozmowy o filozofii, polityce i takich tam innych zajmujących środowiska inteligenckie sprawach. Wraca Leśniczy z ciastkami, hitami z czekoladą. Nim się oglądam jedzonka nie ma. Gwiazdy zbierają się do próby. Jak to na profesjonalistów przystało, jadą na improwizacji. Coś się nie rymuje, coś się myli, ale idziemy jak burza ;) Ktoś co jakiś czas rzuca jakiś dowcip, dekoncentrując resztę ekipy. Oj, dzieje się, dzieje… Po przećwiczeniu tekstu i ruchów scenicznych, analizie didaskaliów i emocji targających bohaterami, próby uważamy za zakończone. Mija jeszcze trochę czasu zanim się rozchodzimy. Biedak wskakuje na rower i znika, a Wilk i Leśniczy prowadzą konwersację z Czerwonym Kapturkiem. Coś tam mówią, trochę się gmerają, aż rozbawieni wychodzą. Zostaję sama z bałaganem, wszędzie walającymi się resztkami ciastek (aż dziwi, że ich nie wyjedli ) i nieprzygotowana do wieczornego wyjścia.
Wracam późno. Za późno, by mieć siłę cokolwiek robić i za wcześnie, by czuć zmęczenie. Zaczynam kończyć to, co zaczęłam robić przed wyjściem. Z uporem maniaka lepię bibułę, kończę malowanie i rozdzielanie nagród. Sprawdzam, czy wszystko sobie naszykowałam. Ostatnie rzucenie okiem na pokój (istne pobojowisko), a potem tylko upragniony, czterogodzinny sen…
Wstaję, jem śniadanie (to dla niedowiarków :P) i pakuję rzeczy do zabrania. Zjawia się mój Biedak i pomaga zabrać wszystko na rowerze. Zaraz po nim przychodzi panna Agnieszka J. Bierzemy łóżko polowe i ruszamy na Sopocką.
Przyszli wszyscy, cała moja obsada. Czerwony Kapturek, Wilk, Leśniczy, Biedak i po raz pierwszy Babcia Tadzia, która omyłkowo została Babcią Madzią ;) Robimy próbę generalną. Okazuje się, że profesjonaliści mają zaniki pamięci i nie znają do końca tekstu. Jakoś radzimy sobie z zaistniałym problemem. Aktorzy improwizują tak, że rymów pozazdrościć może im nie jeden ziomek, mc czy poeta! Braki w scenariuszu nadrabiają strojem. Leśniczy przyodział przymały mundur instruktorski i nawet miał ze sobą prawdziwą strzelbę! Wilk hasał po scenie w czarnym stroju i przyczepionym z tyłu fachowo wykonanym ogonie. Do tego kudłata czapa i obowiązkowo uszy, których rozmiar był kwestią sporną :) Biedak, ach ten to dopiero realistycznie wyglądał. Znoszone ale wciąż służące buty, ściuchrana koszula i spodnie. Babcia Tadzia wyglądała tak, jakby stroju szukała już od dawna. Wszystko perfekcyjnie dopasowane, z dbałością o najmniejszy szczegół. Idealnie. I na koniec tytułowy Kapturek. W czerwonej i krótkiej spódniczce bez zaskoczenia wzbudzała nadmierne zainteresowanie Wilka i Leśniczego :P
Ostatni dzwonek. Aktorzy na scenę, kurtyna w górę, widownia sza! Zaczynamy… Pierwszy akt - istna poezja! Jaka zwinność ruchów, precyzja każdego słowa, mimika twarzy! Widać, że wkładali w to mnóstwo serca!
Akt drugi to mistrzostwo. Mistrzostwo improwizacji :) Nie jest jednak źle, idziemy zgodnie z planem do przodu. Robimy przerwę i zachęcamy zuchy do zabawy. Na scenę wkracza Wilk i kręcąc bioderkami tanecznym krokiem zachęca do wspólnej zabawy. Zuchy szaleją pod sceną, nawet ja mimochodem kiwam głową i potupuję nóżką w takt melodii. Szał! Akt trzeci mimo kilku niedociągnięć spowodowanych przyczynami technicznymi (np. kapryszącym telefonem komórkowym) też wychodzi fajnie. Po nim jury udaje się na głosowanie a zuchy szaleją z Wilkiem.
Już po. Miejsca przydzielone, nagrody rozdane. Zostajemy sami, ja i aktorzy. Patrzę tak na nich, pomagają posprzątać dekoracje. Patrzę i wiem, że bez nich by się nie udało. Gdzie znalazłabym inną tak boską ekipę, która z takim wdziękiem wykonałaby zadanie? Nie wiem czy w ogóle bym znalazła. Dlatego DZIĘKUJĘ moim Hollyłódzkim aktorom.
PODZIĘKOWANIA (jak to zwykle bywa na końcu wielkiej produkcji)
Marcie P. alias Czerwony Kapturek. Za dziecięcą radość, wdzięk, ocenianie w jury i mistrzowskie przekazanie pieczonego kurczaka ;)
Patrycji B. alias Biedak. Za pomoc w drodze na festiwal, wsparcie jury, rewelacyjnie odegraną rolę (chyba od dziecka ćwiczyła :P ) i dobre słowo.
Ani W. alias Babci Tadzi. Za to, że zagrała, namówiona w ostatniej chwili. Za perfekcyjne przygotowanie i pomoc w wielu sprawach przedfestiwalowych i nie tylko :)
Adamowi M. alias Leśniczy. Za humor, jakim zarażał na próbach i po nich, szybką i męską decyzję czy wystąpić i absolutne wczucie się w odgrywaną postać, głos w jury ;)
Marcinowi M. alias Wilk. Za „rozkręcenie tej budy”, wodzirejowanie zuchom, lekki taneczny krok, szalone pomysły i pomoc w dźwiganiu łóżka polowego do domu ;)
Poza tym dziękuję:
102 ŁDW Blask za pomoc w malowaniu dekoracji. W szczególności Agnieszce J. za dzielne sędziowanie i wsparcie w dzień festiwalu ;)
Wszystkim gromadą, które mimo napiętego dnia festiwalu zaszczyciły go swoją obecnością
Panu A. za pomoc i rzetelność przy wielu męczących i żmudnych pracach manualnych, z którymi sama nie dałabym rady ;)
Organizator Festiwalu Piosenki Zuchowej „Bajlandia”
sam. Magda Karp