Andre Norton
P.Matthews
Na skrzydłach Magii
Tytuł oryginału On Wings of Magic
Przełożyła Ewa Witecka
SCAN-dalKronikarz
W naszej starożytnej krainie są miłe dla oka miejsca, które mogą okazać się pułapkami zastawionymi na nieostrożnych podróżników. Wprawdzie Lormt (który ja, pozbawiony wszelkich krewnych Duratan, przywykłem uważać za swój Wielki Dwór) napełniony jest wiedzą gromadzoną przez wieki, lecz my, jego mieszkańcy, zdajemy sobie sprawę, że kryją się tu zagubione w otchłani czasu tajemnice i że może nigdy nie wyjdą one na jaw, a jeśli nawet ktoś gdzieś znajdzie jakąś wzmiankę, nie będzie ona tak jasna, by mogli zrozumieć ją ci, którym mogłaby być przydatna.
Żyjemy w czasach nieustannych przemian, nie wiedząc, co przyniesie nam następny dzień. Byłem niegdyś żołnierzem i w każdej chwili, gdy tylko zagrał róg wojny, musiałem być gotów do walki. Teraz także staczam bitwy, ale o wiele bardziej wyrafinowane i subtelne. Walczę w oświetlonej lampą izbie, przy nadgryzionym zębem czasu stole, ale nie z żywym wrogiem, tylko z rozpadającymi się ze starości pergaminowymi zwojami i księgami. Ich kruche, pokryte prawie nieczytelnym pismem stronice zlepiły się i przywarły do grubych drewnianych i metalowych okładek, muszę więc obchodzić się z nimi bardzo ostrożnie i delikatnie. W dodatku często napisano je w nieznanym dziś języku i łamią sobie nad nimi głowy nawet ci, którzy osiwieli zajmując się takimi sprawami.
Podczas Wielkiego Poruszenia runęły dwie wieże i część murów Lormtu. Odsłoniły się wtedy tajemne komnaty i schowki, w których ukryto całe bogactwo starożytnych zapisków. Groziło nam więc, że zostaniemy zalani morzem wiedzy, gdyż nie dość, że nie mogliśmy ich zinwentaryzować, ale nawet znaleźć dla nich miejsca. Nie mówiąc już o jakichkolwiek przypuszczeniach co do ich zawartości. Jakkolwiek niektórzy z nas od lat prowadzili poszukiwania w wybranych przez siebie dziedzinach, to wielu spośród najstarszych uczonych po prostu nie wiedziało, co począć z tym nowym bogactwem. Od czasu do czasu brali do ręki jakiś pergamin, by po kilku minutach porzucić go i chwycić inny zwój czy księgę, byli oszołomieni jak dzieci, które znalazły za dużo słodyczy na biesiadnym stole.
Te nowe zapiski mogły zawierać niebezpieczne treści i niektórzy dobrze o tym wiedzieli. Nolar, utalentowana choć niewykształcona czarownica, przekonała się o tym po spisaniu swojej relacji o Kamieniu z Konnardu. Dopiero później okazało się, jakie groźne są niektóre znaleziska.
A przecież wszystko to zaczęło się nie od charakterystycznego smrodu zła, lecz od czegoś, co dotknęło Nolar do żywego.
Przez kilka lat po Wielkim Poruszeniu wiosny zaczynały się z opóźnieniem, a zimy trwały dłużej niż dawniej. Nie tylko nagłe zawalenie się wież i murów obronnych zmieniło Lormt. Czarownice nigdy nie interesowały się tym, co się tam znajdowało, i dopóki rządziły Estcarpem, niewielu jego mieszkańców przybywało do nas jedyną drogą łączącą naszą skarbnicę wiedzy ze światem zewnętrznym.
Wprawdzie za murami Lormtu rozrzucone były nieduże zagrody, jednakże zewsząd szczelnie otaczał nas leśny pierścień. Nieliczni kupcy przywozili nam to, czego nie mogliśmy wyhodować ani wykonać własnoręcznie. Wszystko, co znajdowało się poza tą granicą, dla większości z nas stało się legendą i jakby nas nie dotyczyło.
Kiedy jednak las runął podczas burzy towarzyszącej Wielkiemu Poruszeniu i rzeka Es zmieniła koryto, nasz mały światek zmienił się nie do poznania. Najpierw pojawili się uciekinierzy, żaden z nich jednak nie pozostał w Lormcie dłużej. Później zaś przybyli tropiciele szczególnego rodzaju wiedzy.
W Estcarpie skończyły się bowiem długoletnie rządy czarownic, otwarły się też granice Escore — pradawnej ojczyzny Starej Rasy. Szalała tam wojna między niedawno obudzonymi złymi mocami i sługami Światła. Usłyszeliśmy opowieści, którym jeszcze wczoraj nikt nie dałby wiary.
Tak, zło zbliżyło się do Lormtu i to dwukrotnie. Stoczyliśmy z nim bój, w którym i ja wziąłem udział.
Kemoc Tregarth, który jak nikt udowodnił wartość ukrytej w Lormcie wiedzy, często korzystał z naszych zapisków. Podobnie postępowali inni, którzy zrozumieli, że dawny sposób życia przeminął bezpowrotnie i że trzeba stworzyć nowy równie sprawnie jak mieczownik wykuwający dobry brzeszczot. Przybywało coraz więcej ludzi zdających sobie sprawę, że w nowych czasach wiedza ma ogromną wartość; zewsząd zwracano się do nas o pomoc i radę.
Dlatego też Ouen, Nolar, ja i czasami Morfew, najbardziej towarzyski ze starszych uczonych, chętnie spełnialiśmy życzenia przybyszów odpowiadając na pytania dotyczące przeszłości.
Wtedy też usłyszeliśmy relacje i niejasne pogłoski, które sprawiły, że po raz pierwszy w swojej historii Lormt musiał poszukać obrońców. Panujący w Estcarpie chaos ułatwiał działanie nie skrępowanym niczym ludziom, którzy z łatwością mogli zająć się rozbojem. W dodatku obudzone w Escore zło nie zawsze pozostawało w jego granicach. W taki oto sposób zostałem dowódcą oddziału złożonego z miejscowych chłopców i nielicznych maruderów ze Straży Granicznej. Moim zastępcą był Darren z Karstenu. Wysyłaliśmy zwiadowców i wystawialiśmy warty wśród okolicznych wzgórz, chociaż to raczej surowe zimy ostatnich lat bardziej nas chroniły przed bandyckimi napadami.
Wracając z obchodu wart, po raz pierwszy wystawionych tej wiosny, natknąłem się na niewielką kotlinkę okoloną resztką dawnego lasu. Powietrze napełniał tak słodki zapach, że ściągnąłem wodze mojego kuca i spojrzałem na ziemię. Zobaczyłem kępę kwiatów zwanych przez pasterzy północą i południem, które rosły tylko w pobliżu Lormtu; ich ciemne główki o dziewięciu płatkach kołysały się na wietrze. Zsunąłem się z siodła, kulejąc podszedłem do nich i zerwałem cztery. W powrotnej drodze trzymałem je bardzo ostrożnie, gdyż chciałem podarować Nolar tę zapowiedź wiosny.
Zastałem ją z Morfew. Na bladej twarzy Nolar ostro odcinała się plama na policzku, przyrodzone znamię; to przez nie unikali jej ludzie zbyt tępi, żeby dostrzec coś więcej niż ciało — dzielną i piękną duszę tej kobiety.
— Na pewno miała ciężkie życie, a kiedy tu przybyła, była prawie dzieckiem. Poza tym za często przysłuchiwała się temu, co mówiła pani Nareth, ta zaś… — wchodząc, usłyszałem złośliwą nutę w głosie Nolar — zawsze trzymała się na uboczu. Arona jest dobra, inteligentna i naprawdę kocha swoją pracę. Długo miałam nadzieję, że z czasem znikną uprzedzenia i gorycz napełniające jej serce. Myślę, iż gdyby zechciała, mogłaby mi zaufać, chociażby dlatego, że jestem kobietą. Jest nas tu tak niewiele. Dlatego właśnie przysłuchiwała się Nareth. Nie widzę bowiem innego powodu, dla którego dziewczyna tak inteligentna jak Arona mogłaby wytrzymać z kimś równie aroganckim. A teraz, kiedy Nareth się zestarzała… No cóż, jeszcze raz spróbuję, ale jeśli zacznie pysznić się i wywyższać tak jak Nareth…
— Myślę, moja córko, że Arona jeszcze nie zdołała się zmienić, gdyż każdą zmianę uważa za niebezpieczną. W tych murach przebywa wiele podobnych do niej osób. A jednak lubi ciebie. Widziałem, jak cię obserwowała na jednym z naszych spotkań. Najwyraźniej toczy ze sobą walkę — powiedział powoli Morfew.
— A czy ktokolwiek więcej ukrywa przed pozostałymi swoją wiedzę? — odparowała Nolar. — Porozmawiam z nią… Lecz jeśli powtórzy, że nie zamierza podzielić się ze mną tym, co wie, dlatego że trzymam z Duratanem…! — Nolar walnęła pięścią w stół tak mocno, że aż podskoczył stojący przed Morfew kałamarz.
— Co masz na myśli mówiąc o Duratanie? — Oparłem jedną rękę na jej ramieniu, drugą podsuwając przed twarz kwiaty. Zaszedłem ją chyłkiem, nie zauważony, od tyłu.
Popatrzyła na mnie przez chwilę, potem zaś roześmiała się szeroko i pokręciła głową.
— Nie próbuj mi dowodzić, Duratanie, że to nie marnotrawstwo. Arona mogłaby zaoferować nam tak dużo! Nie tylko siebie jako urodzoną kronikarkę ratującą przeszłość, ale głównie przekazać nam dzieje jednej z kobiecych wiosek swojej rasy, legendy, które otworzyłyby niektóre zamknięte dzisiaj drzwi. Wiesz przecież, że mogłoby to pomóc Górskiemu Sokołowi! — Westchnęła i mówiła dalej: — Mam zaległą pracę, a mimo to spróbuję jeszcze raz, sprawdzę, czy ufa mi choć trochę. Może uda mi się teraz, kiedy pani Nareth nie może już przeszkodzić.
Dwa dni później przyszła do mnie z triumfalnym błyskiem w oczach.
— Udało się! Arona pozwoli mi przejrzeć swoje skarby pod warunkiem, że zrobimy to tylko we dwie. Muszę więc zniknąć i pogrążyć się na jakiś czas w świecie kobiet, ty zaś podczas mojej nieobecności będziesz mógł w pełni docenić moją wartość.
Uśmiechnęła się, przyłożyła dwa palce do ust, dotknęła nimi moich i odeszła, pozostawiając za sobą słodki zapach kwiatów północy i południa.
Rozdział pierwszy
Uczona Dama w Lormcie
Samotny jeździec mozolnie zjeżdżał w dół górskim szlakiem. Jego brązowa opończa z kapturem zlewała się z brązowoszarą sierścią muła, tak że obaj wyglądali jak jeszcze jeden cień na brunatnym zboczu. Zniszczone podróżne sakwy wydawały się dość duże, by pomieścić niezbędne drobiazgi i zapasową odzież, a długie skórzane cylindry przywiązane z boku siodła pozwalały przypuszczać, że jeździec może być łucznikiem — albo posłańcem.
Młoda uczennica strzegąca wejścia do Lormtu rozpoznała w nich futerały na zwoje pergaminu. Siodło muła, choć podniszczone i wyblakłe, uznała za prawdziwe arcydzieło sztuki rymarskiej — oryginalny wyrób Jommy'ego syna Einy, chyba że Nolar na niczym się nie znała. Szczupła postać w spodniach, która zsiadła z muła przy bramie i rozejrzała się dookoła, nie była wiejskim chłopakiem, lecz niewiele od Nolar młodszą dziewczyną o ostrych rysach twarzy i ciemnych włosach ludu Sokolników.
Na widok obcej uczennica zatrzęsła się ze strachu. Macocha Nolar, też Sokolniczka, nienawidziła jej naznaczonej przyrodzonym piętnem twarzy. Ale nowo przybyła, choć należała do tej samej rasy, po prostu spojrzała na Nolar z ulgą i powiedziała:
— Dobry wieczór, siostro. Jestem Arona córka Bethiah z Nadrzecznej Wioski. Czy mogę zobaczyć któregoś z uczonych? Nie mężczyznę, lecz kobietę — jeśli to możliwe.
— Nazywam się Nolar z Maroney — odparła zaskoczona strażniczka. Przebiegła myślą wszystkie uczone pracujące w Lormcie. Dama Rhianne zawsze witała z radością każdą nową uczennicę, ale była już stara i najczęściej tylko podrzemywała w słońcu. Nolar znała parę uczennic będących jednocześnie pomocnicami i kilka starszych od nich kobiet zajmujących niewiele lepszą pozycję. Pozostała tylko jedna. Nolar westchnęła i wezwała posłańca. Kiedy chłopak się zjawił, oświadczyła lakonicznie:
— Gość do uczonej damy Nareth, jeśli zechce go przyjąć.
— Czy jesteś damą z ludu Sokolników? — Chłopiec otwarcie zmierzył spojrzeniem Aronę.
— Byłą damą — odrzekła krótko tamta. — Dawny sposób życia przeminął na zawsze. Nie mogłam tego znieść. — Mówiła bezpośrednio do Nolar, ignorując chłopca, jakby go tu w ogóle nie było. — Nie chciałam, żeby nasze dzieje poszły w zapomnienie z powodu rarilha.
Widząc zdziwienie Nolar Arona wyjaśniła z uśmiechem:
— Chodzi mi o świadome i celowe pominięcie jakiegoś wydarzenia. Kronikarze-mężczyźni mają bowiem dziwne poglądy na temat tego, co jest ważne, a co nie. — Przyjrzała się uważnie twarzy Nolar i spytała: — Patrzysz na mnie tak ponuro… czy się mnie boisz?
Nolar oblała się rumieńcem i wyjąkała:
— Pani, ja… Żona mojego ojca pochodziła z twojego ludu.
— Czy znam jej imię i klan? — Arona uniosła brwi. Następnie zadała uczennicy kilka lakonicznych pytań, a potem gwizdnęła. — Ciotka Lennis Młynarki! To gniewny, uparty klan. Mój zaś, jak powiadają, jest bardzo dumny i niezwykle impulsywny. Ród Mari Anghard znają nawet cudzoziemcy, przynajmniej ze słyszenia. Teraz to Nolar zagwizdała z wrażenia.
— Anghard? Tej, która była niańką trójki dzieci-czarowników?
— Tej samej. — Twarz Sokolniczki rozjaśnił szczery uśmiech. Wyjęła z sakwy ścierkę oraz zgrzebło i zaczęła czyścić muła, mówiąc równocześnie z ożywieniem i rozglądając się za wodą. Muł już szczypał trawę rosnącą przy bramie. Wtedy roześmiała się i dodała: — Bywam bardzo uparta. Kiedyś miałam muła, którego mój kuzyn Jommy nazwał moim imieniem i do dziś Jommy'emu wydaje się, że o tym nie wiem.
Rozmawiały ze sobą wesoło, aż do powrotu posłańca.
— Pójdzie pani ze mną, pani Arono — oświadczył.
Posłuchała, prowadząc muła, dopóki nie dotarli do stajni, gdzie pozostawiła go pod opieką sług Lormtu.
Uczona dama Nareth była w starszym wieku, miała przyprószone siwizną kasztanowate włosy i szare, przenikliwe oczy.
— Usiądź, dziewczyno — rozkazała wskazując krzesło i kielich z winem na ustawionym pod ścianą stole. Arona z wdzięcznością wypiła łyczek. — Jak rozumiem, masz dla mnie kilka zwojów. Czy wiesz, co zawierają?
— Sama napisałam i skopiowałam większość z nich — odparła chłodno urażona Sokolniczka. — Byłam kronikarką naszej wsi, dopóki rada starszych, dla zachowania spokoju, nie zdecydowała się powierzyć tej funkcji chłopcu, jednemu z uciekinierów. Pochodzę z wioski nad Sokolą Rzeką, pod Sokolą Turnią. Jest to opowieść o naszym życiu.
Nareth przyjrzała się jej uważnie, po czym sięgnęła wypielęgnowaną ręką po jeden ze zwojów. Rozwinęła go, spochmurniała i rzekła:
— Nie mówisz w nim nic o Gnieździe ani o życiu Sokolników, a przecież należysz do ich rasy. Oczywiście żyją oni z dala od swoich kobiet.
— Widywałyśmy ich bardzo rzadko i dzięki niech będą za to Wielkiej Bogini — odpaliła zirytowana do głębi Arona. — To jest opowieść o naszym życiu, nie ich. Mamy własne życie, krewnych, pieśni, opowieści i długą historię. Nasze dzieje niewiele mają wspólnego z tym, co mężczyźni uważają za ważne, to znaczy z wojnami i bitwami. Dlatego wolałam nie spotkać się z uczonym-mężczyzną.
Szare oczy Nareth zabłysły, lecz jej surowa blada twarz nie zmieniła wyrazu.
— Uspokój się! I powiedz mi, jaka mądrość kryje się w tych zwojach, że warto było odbyć dla niej tak długą podróż? Czy zdajesz sobie sprawę, że nie interesują nas informacje o tym, że kobieta jakiegoś Sokolnika urodziła mu syna i kiedy, o tym, ile ziarna wydano po zbiorach każdej kobiecie, ani o tym, która z nich wyrwała drugiej włosy z głowy, dlatego, że jej mężczyzna okazywał tamtej względy, tak jak nie obchodzi nas, czy pokłóciły się o garnki, czy o wstążki.
Wargi Arony zbielały, a jej piwne oczy ciskały błyskawice. Odparła nienaturalnie cienkim głosem:
— My nie rodzimy synów żadnemu mężczyźnie. Rodzimy dzieci dla naszych klanów i musimy patrzeć, jak kradną nam synów, kiedy ci zaczynają chodzić albo jeszcze wcześniej. Niczego nam nie dano. To, co posiadałyśmy, było dziełem naszych rąk i umysłów. I wiele razy zmuszone byłyśmy patrzeć, jak rozwścieczeni Sokolnicy niszczyli to wszystko. — Podniosła dumnie głowę i mówiła dalej: — Nasze kroniki obejmują dzieje dwudziestu kobiecych pokoleń, sięgają czasów, gdy byłyśmy królowymi w naszej ojczyźnie, Dalekim Brzegu. Kres naszej władzy położyła inwazja uzbrojonych mężczyzn. Nasz lud uległ ich przewadze. Musiałyśmy wywędrować do obcej krainy, samotne, pozbawione wszystkiego. Ale chociaż nasi mężczyźni zwrócili się przeciwko nam, nas winiąc za swoje porażki w tej wojnie, przetrwałyśmy złe czasy i zbudowałyśmy nowe, dostatnie życie. Widzę jednak, iż to wcale nie obchodzi Lormtu! Wybacz mi, służko tej tu uczonej. Powinnam była wiedzieć. — I ku przerażeniu Nolar młoda Sokolniczka wy buchnęła płaczem.
Pani Nareth, mimo że miała chęć wypędzić ją z powodu wyjątkowego grubiaństwa, nie zrobiła tego. Nie pozwolił na to jej umysł naukowca, logiczny, obiektywny i obojętny.
— Jesteś przepracowana i wyczerpana — stwierdziła obojętnym tonem. — Wybaczam ci ten wybuch. Możesz zamieszkać w skrzydle przeznaczonym dla naszych służebnych i kobiet-uczonych. W refektarzu znajdziesz jedzenie. Przeczytam te zwoje i sama ocenię, ile są warte. Ostrzegam cię wszakże, nie waż się histeryzować w mojej obecności. Jesteśmy przede wszystkim uczonymi, a dopiero potem kobietami.
Arona podniosła oczy. Pani Nareth skinęła głową i powiedziała ostrym tonem:
— Dziękuję ci, dziewczyno. Możesz odejść.
Kiedy Sokolniczka odeszła, Nareth pomyślała z żalem o swojej własnej nauczycielce, uczonej imieniem Rhianne. Rhianne przyjmowała pod swoje skrzydła każdą dziewczynę nie jak matka, lecz jak swoje własne młodsze wcielenie. Osłaniała ją zaciekle, broniła i smuciła się, kiedy, tak jak Nareth — pozostawiały podopieczną, by zająć się znacznie dla siebie ważniejszymi sprawami — pracą naukową i kontaktami z innymi uczonymi.
Ona sama miała tylko uczniów. Właściwie gardziła przeciętnymi dziewczętami. Większość z nich miała chwiejne charaktery, były słabe na umyśle, jeśli nie całkiem głupie, a oprócz tego służalcze i przebiegłe. Bywały też wrzaskliwe, niegrzeczne i przewrażliwione, ciągle histeryzowały z powodu różnych wymyślonych zniewag. Rok w rok powstawały sytuacje, gdy te przeklęte flądry odważały się oskarżać tego czy owego mistrza o skandaliczne zachowanie. Trzeba było je wyrzucać ze społeczności uczonych.
Zdawała sobie dobrze sprawę, że tak długo, jak Arona pozostanie w Lormcie, co dzień na nowo będą się spierać. Poczucie obowiązku kazało jej wszakże przeczytać przywiezione przez Sokolniczkę zwoje i Nareth wiedziała, że Arona nie powinna stąd zaraz odjeżdżać. Nękana ponurą wizją pochodni przytkniętej do beczki ze zjełczałym olejem, rozwinęła pierwszy zwój. Na początku był list od Arony, skierowany przecież do Nareth (choć nie wymienionej z imienia), napisany pięknym, kaligraficznym pismem.
DO TEJ, KTÓREJ MOŻE TO DOTYCZYĆ
Wszystkie relacje o życiu Sokolników mówią tylko o mężczyznach i ich ptakach mieszkających z nimi w Sokolniczych górskich Gniazdach. Co do reszty, napisane jest: „Trzymają swoje kobiety z dala od siebie, w wioskach. Trzymają też swoje psy w budach, konie w stajniach i synów w żłobkach”. Czy ktoś dostrzeże jakąś lukę w tym stwierdzeniu?
Ja, Arona córka Bethiah z klanu Damy Lisicy, Sokolniczka, postanowiłam wypełnić tę lukę. Od dawien dawna, odkąd sulkarscy najemnicy wysadzili nas na waszym wybrzeżu, i jeszcze wcześniej, miałyśmy własne życie, tradycję i kulturę. Miałyśmy nasze pieśni, opowieści, nauczycielki i kronikarki, a ja jestem jedną z nich.
Przyczyną naszego upadku nie była siła ani przemoc, ale pokój i wolność. Jeśli tak się stało, może powinnyśmy zmienić nasz sposób życia, lecz ja mogę tylko żałować tego, co odeszło bezpowrotnie. Pod wieloma względami było to dobre życie — byłyśmy dumne, samowystarczalne i wolne, wyjąwszy rzadkie wizyty Sokolników i ponure następstwa tychże odwiedzin. Spisałam więc naszą historię, by nie zginęła razem z nami, kiedy obrócimy się w proch.
Kronikarka Arona
Rozdział drugi
Sokół skwirzy w nocy
Sokoli księżyc w pełni, wielki i czerwony, wzeszedł nad lasem na wschodzie. Na zachodzie zaś szara Sokola Turnia czerwieniła się w krwawym blasku gasnącego słońca. Kobiety z Nadrzecznej Wioski stały w niewielkich grupkach, szepcząc coś w napięciu, ukradkiem zerkając na turnię, jakby obawiały się, że zostaną stamtąd dostrzeżone, a potem opuszczały oczy.
Gdzie byli Sokolnicy? Pierwsza wiosenna pełnia księżyca zawsze sprowadzała tych dziwnych, zamaskowanych szaleńców, którzy zabierali chłopców i płodzili córki dorastające w kobiecych wioskach. Starsze niewiasty i dzieci, ukryte w jaskiniach, wyglądały z nich ostrożnie, w każdej chwili gotowe do ucieczki. Zdolne do rodzenia ochotniczki, których imiona padły podczas wiosennego losowania, otulone welonami pracowały w napięciu w przyległych do chatek ogródkach, prawie się nie odzywając.
Chuda, zdenerwowana dziewczyna o kasztanowatych włosach i piwnych oczach odsunęła welon, do którego nie była przyzwyczajona.
— Opowiedz mi znów, jak to było ostatnim razem, ciociu Natho — szepnęła.
Stojąca obok niej kobieta obrzuciła wzrokiem Sokolą Turnię i też odpowiedziała szeptem:
— Naprawili Gościnne Chaty i narąbali nam kilka sągów drzewa. Przekopali rowy wokół domów i chociaż ignorowali nas przez kilka pokoleń, urządzili wszystko tak, jakbyśmy naprawdę tutaj mieszkały. Nie powiedzieli, dlaczego. Czy w kronikach są o tym jakieś wzmianki?
Dziewczyna imieniem Arona pokręciła głową i podniosła oczy. Chmury burzowe, jak zwykle tej wiosny, gromadziły się na zachodzie. Niebo ciemniało. Natha córka Loriny, jedna z opiekunek młodej kronikarki, podniosła swoją motykę i motykę Arony i ruszyła w stronę paru chatek skupionych na krańcu górskiego szlaku. Chaty były małe i puste, zbudowane z bali uszczelnionych gliną, miały niezdarnie powiązane słomiane strzechy i maleńkie kamienne paleniska przy drzwiach. Sokolnicy zbudowali je dawno temu, gdy przybyli w te strony, a potem opuścili wioskę, by na własną rękę szukać szczęścia. Niektóre kobiety mówiły, że wygnano ich z powodu wyjątkowo złego zachowania. Arona zastanawiała się nad tym.
Rozpaliła ognisko, podczas gdy ciotka Natha nalała wody do starego glinianego garnka o wyszczerbionych brzegach. Arona rozłożyła na nierównej polepie rodzaj posłania, jakie zazwyczaj dawano zwierzętom. Pasterka na służbie uznałaby tę chatę za odpowiednie schronienie, gdyby nie brak przewiewu i strach przed tym, co miało nastąpić. Niejedna młoda dziewczyna śpiąc w lesie z tego czy innego powodu miała mniej wygód. Przybywały tu bez broni i ozdób, wyrzekały się picia jasnego i ciemnego piwa; to wszystko sprawiało, że ich czuwanie miało w sobie coś religijnego. Czuję się źle tylko z lęku przed tym, co może mnie spotkać, powiedziała sobie w duchu Arona. I na chwilę nawet w to uwierzyła.
Razem z Natha zjadły skromny posiłek z podróżnych racji żywnościowych, popiły wodą, potem myły się niezdarnie, gdyż miały tylko jeden garnek. Ledwie zdążyły podziękować Tej, Która Strzeże Kobiet, kiedy dziwny odgłos poderwał je na nogi. Arona podbiegła do pozbawionego jakiejkolwiek osłony otworu wejściowego i wysunęła głowę na zewnątrz. Wysoko w górze wartowniczka wydała dźwięk przypominający ochrypły skwir sokoła.
— Nadchodzą! — krzyknęła dziewczyna odwracając się do swojej towarzyszki. — Teraz!
Niewiele brakowało, a byłaby się spóźniła. Tętent końskich kopyt zagłuszył ostrzeżenie wartowniczki. Arona zasłoniła się pośpiesznie, z bijącym sercem błagając Wielką Boginię o opiekę. Niewyraźne sylwetki jeźdźców mknęły w dół traktem biegnącym pomiędzy miejscem spotkań a Sokolą Turnią.
Sokolnicy w ptasich maskach, w metalowych garnkach na głowach i metalowych płytach okrywających ich kaftany z hałasem wpadli do wioski na koniach, jakby ścigani przez wilki. Długie, zakrzywione noże rzeźnicze zwisały z ich pasów, a wilcze włócznie były przywiązane do siodeł. Zeskoczyli z koni i skierowali się do prymitywnych domostw. Jeden z nich bez słowa wziął Aronę za ramię i wepchnął do chaty. Ostrzeżono ją podczas inicjacji, więc nie krzyczała, chociaż czuła w sercu gorycz i gniew, że musiała znieść to trzykrotnie. Czy w ten sposób powstawały w łonach kobiet córki? Czy właśnie to było najważniejszą tajemnicą w ich życiu, którą tak bardzo chciała poznać? Poród też był bolesny i krwawy, ale trwał znacznie dłużej. Zresztą i Sokolników najwyraźniej nie cieszył czyn dający początek dzieciom. Sprawiali bowiem wrażenie zagonionych i zdesperowanych. Zanim ostatni Sokolnik wywiązał się ze swego obowiązku, rozległ się cichy okrzyk, chrapliwe naśladownictwo skwiru wartowniczki i to bardzo blisko. Znajdujący się w chacie mężczyzna zaklął, szybko porwał swoje rzeczy i pobiegł do drzwi popędzając przed sobą obie kobiety. Jakiś Sokolnik w złotym hełmie stał na placyku pomiędzy niskimi chałupkami.
— Kobiety! — warknął ochryple. — Musimy odjechać. Zatrzymajcie waszych synów. Nie możemy ich teraz obejrzeć. Zobaczymy ich później. A teraz odejdźcie. — Popchnął jedną z nich krótkim, niebezpiecznie wyglądającym nożem. Ta niezręcznie przyśpieszyła kroku, nie ważąc się biec, dopóki nie schroni się w lesie. Pozostałe ruszyły za nią, każda osobno. Dowódca Sokolników powiedział jeszcze głośniej i bardziej ochryple:
— Musimy to zrobić. Wrogowie nie mogą was znaleźć. Wybaczcie nam.
Wydał jakiś rozkaz szczekliwym głosem i konni Sokolnicy sprawnie wjechali między chaty i ogrody, tratując wszystko, co mogli stratować, strącając słomę z dachów i rozwalając drewniane domostwa na oczach osłupiałych, oniemiałych kobiet. Potem zaś odjechali na południe, nie zapuszczając się w las, w którym znajdowała się prawdziwa wioska.
Po odjeździe ostatniego Sokolnika Arona uniosła suknię i wraz z resztą młodszych kobiet pobiegła tajemnymi leśnymi ścieżkami do wygodnych, bezpiecznych domów pod drzewami. Wówczas to Natha córka Lorin wydała najpierw dźwięk oznaczający, iż teren jest wolny, a po chwili następny, ostrzegający o możliwym niebezpieczeństwie. Arona zadała sobie w myśli pytanie, o jakie niebezpieczeństwo chodzi? Jacy wrogowie mogli być gorsi od tych stworów o ptasich twarzach? Później wbiegła do Domu Kronik, rzuciła się na łóżko i rozpłakała tak, jakby pogryzł ją jej ulubiony pies.
We wsi Cedrowy Szczyt dom i kuźnia Morghata Kowala płonęły jak ogniska ku czci jakiegoś rozgniewanego boga. Huana, żona Morghata — nie, teraz wdowa po nim — pośpiesznie stłumiła szloch, spojrzała w dół zbocza, na które się schroniła, i zatkała ręką usta swojej córki. Gęsta zasłona drzew jak mur zasłoniła widok przed oczami kobiet i same kobiety przed Psami z Alizonu. Ale wioskowy plac był pusty.
Na oczach Huany z domów i stodół wysypali się ludzie, biegnąc w stronę kuźni, tam gdzie leżały nieruchome ciała. W gromadzącym się tłumie dostrzegła niewiele kobiet; były one albo bardzo młode, albo bardzo stare. Wdowa po kowalu przyłożyła palec do ust i szepnęła:
— Zostań tutaj, Leatrice, i zachowuj się cicho, chyba że przyjdzie tutaj ktoś z naszych sąsiadów. — Zastanowiła się i dorzuciła: — Jeśli będą to sami chłopcy, nie odpowiadaj, nawet jeśli byliby to nasi sąsiedzi.
— Wdrapię się na drzewo — obiecała dziewczynka spłoszona zachowaniem matki, lecz zarazem bardzo podniecona.
— Och — Huana jęknęła — to niekobiece i nieprzystojne, ale myślę, że lepiej to zrobić, niż stracić szansę na małżeństwo — dodała niechętnie. — Wrócę tu. — I dorzuciła z naciskiem: — Jeżeli nie wrócę do następnego zachodu słońca, zaczekaj do świtu i spróbuj dotrzeć do ciotki Markalli w Bliźniaczych Dolinach. I, Leatrice — jeśli tam pójdziesz, trzymaj się bocznych dróg! — Po czym bezszelestnie zeszła ze zbocza.
Wydawało się, że wszyscy — kobiety, dzieci i starcy z wioski Cedrowy Szczyt — zgromadzili się na centralnym placu. Niewiasty zawodziły tak głośno, że mogłyby zbudzić umarłych. Huana przepchnęła się przez tłum do miejsca, w którym leżało ciało jej ukochanego męża Morgatha. Zabito go w jego własnej kuźni. I za co? Kowalka powstrzymała szloch. Żołnierze zażądali, żeby podkuł konie i naprawił miecze i włócznie. Pierwsze zrobił dobrowolnie, ale uparł się, że to drugie przekracza jego możliwości. Za to zabili go, splądrowali i podpalili jego dom.
Uklękła obok ciała swego małżonka, rozpłakała się na widok krwi płynącej z licznych ran i przyłożyła ucho najpierw do jego ust, a potem do piersi, sprawdzając, czy może oddycha. Nic nie usłyszała. Położyła więc rękę na jego ustach i podniosła całą zakrwawioną. Wtedy dopiero zobaczyła, że gruba koszula z szorstkiego płótna zakrywa poderżnięte gardło.
Zawyła teraz jak inne kobiety.
— Och, Morghacie, dlaczego im się przeciwstawiłeś? Mówiłam ci, mówiłam, zrób, co ci każą, i niechby sobie poszli. Mówiłam ci!
Z zalaną łzami twarzą, ocierając nos fartuchem przepchnęła się do studni i nie prosząc o pozwolenie zanurzyła ten sam fartuch w wiadrze, które wyciągnęła któraś z sąsiadek. Później wróciła do zwłok i umyła je mokrym fartuchem najlepiej jak mogła. Ale czyż zdoła pogrzebać go jak należy, kiedy w wiosce nie ma mężczyzn, którzy wykopaliby grób? Rozejrzała się dookoła, rozpaczliwie szukając wzrokiem jakiegokolwiek krewnego, lecz zobaczyła tylko swojego syna Oseberga, który na wiosnę miał skończyć czternaście lat.
— Osebergu! — zawołała przekrzykując lamenty. — Osebergu, chodź tutaj!
Przyzwyczajony do posłuszeństwa niezgrabny młodzik przepchał się do jej boku.
— Musimy pogrzebać twojego ojca — powiedziała cicho. Pobladły chłopak skinął głową, ona zaś dodała: — Biegnij do domu i zobacz, czy jest tam jakaś łopata, a jeśli nie, to gdzieś poszukaj. Albo nie, najpierw pomóż mi go przenieść na nasze podwórko.
Oseberg przełknął ślinę i rozejrzał się za kimś, kto mógłby im pomóc. Napotkał spojrzenia Lishy, żony piekarza. Podeszła do nich i zapytała łagodnym tonem:
— Czy mogę wam pomóc?
Huana westchnęła z ulgą i objęła ramionami sąsiadkę.
— Och, jestem ci taka wdzięczna za pomoc, kuzynko! Czy w twoim domu pozostała jakaś łopata albo szufla i czy twój mąż żyje? Och, Leatrice…! — Zniżyła głos: — Leatrice ukrywa się przed żołnierzami.
Lisha poklepała ją po ramieniu.
— Poślę moich synów na poszukiwania. — Dostrzegłszy przerażenie w oczach Huany, żona piekarza skinęła ze zrozumieniem głową i poprawiła się: — Poślę Hannę i jej siostrę. Będziemy potrzebowały naszych chłopców do kopania grobów i do pomocy przy odbudowie domów.
Teraz Huana poklepała po ramieniu kuzynkę i — już we troje — przenieśli ciało na wypalone podwórze przy kuźni.
— Nie mogę tutaj pozostać, gdyż Oseberg jest za młody, żeby przejąć kuźnię po ojcu i jeszcze nie przestał być czeladnikiem. Kto zajmie się teraz nami? Nie mamy tu bliskich krewnych — rzekła Huana, ocierając pot z czoła.
— Co chcesz zrobić? — zapytała praktyczna Lisha.
— Spróbujemy dotrzeć do mojej zamężnej siostry w Bliźniaczych Dolinach — odparła ponuro Huana. Nie uśmiechało się jej bowiem życie na łasce szwagra. Mogła tylko się modlić, żeby pomógł poszukać innego mistrza w jedynym zawodzie, jaki znał siostrzeniec żony. Ale dzięki temu ani ona, ani jej dzieci nie będą przymierały głodem, nie będzie też musiała zarabiać na życie żebraniną albo nierządem, a tutaj, w Cedrowych Szczytach, nie czekał jej inny los. Przecież po trzech najazdach w przeciągu tyluż miesięcy w wiosce pozostało przy życiu niewielu mężczyzn mogących dać utrzymanie kobiecie samotnej, a co dopiero takiej, która zbliżała się do trzydziestki i miała dwoje dzieci. Westchnęła ciężko.
Lisha skinęła głową i powiedziała ze współczuciem:
— Odpocznijmy chwilę i przekonajmy się, czy możemy poprosić kogoś o pomoc. Potem, kiedy już pogrzebiemy razem Harolda i Morghata, będziemy mogły z kolei pomóc innym.
Huana, którą interesowało tylko jej własne nieszczęście, rzekła pośpiesznie z przerażeniem:
— Och, Lisho, jakże mi przykro! Nie miałam pojęcia, że zabili również Haralda.
— On próbował nas bronić — odparła tamta. Jej oczy pociemniały z gniewu i smutku. Dopiero wtedy Huana dostrzegła podartą suknię i czepiec Lishy, które żona piekarza daremnie usiłowała doprowadzić do ładu. Odsunęła się od niej instynktownie. Jeżeli jej sąsiadka została zhańbiona, zadając się z nią podzieliłaby jej hańbę, straciłaby swe dobre imię i stałaby się prawdziwym wyrzutkiem.
Lisha wydęła wzgardliwie wargi widząc ruch Huany, ale powiedziała tylko:
— Czy zajmiemy się pogrzebem? — A ponieważ to przede wszystkim należało zrobić, obie kobiety i ich synowie zaczęli kopać groby dla swoich bliskich.
Po ostatnim napadzie wioska bardzo zubożała. Owinąwszy ręce szmatami kobiety i dzieci grzebały w ruinach domów w poszukiwaniu wszystkiego, co mogło się przydać: żelaznych garnków, kilku choćby talerzy czy sztućców, resztek narzędzi gospodarskich. Huana i Lisha zdołały złapać kilka kur, które uciekły z wrzaskiem, kiedy napastnicy wpadli do wsi. Leatrice udało się przywołać starego osła należącego do wioskowego kapłana, którego to figlarne dziecko z jakiegoś powodu serdecznie nie znosiło.
— No cóż, kapłan nie odczuje braku osła tam, gdzie teraz jest — orzekła Huana i zaraz przestała o tym myśleć. Oczywiście, nie zamierzała mówić tego córce.
Wtedy niebo nagle pociemniało, ziemia zatrzęsła się pod nogami, coś w niej zaburczało i czknęło niby w brzuchu cierpiącego na niestrawność olbrzyma.
— Uciekajmy! — krzyknęła Huana, zaprzestając poszukiwań. Przerzuciła przez ramię ciężki tobół z ocalałym dobytkiem i klepnęła syna po siedzeniu. Oseberg syn kowala spojrzał na matkę z oburzeniem, podniósł równie wielki tłumok i przekazał klepnięcie siostrze. Lisha i jej pięcioro dzieci poszły za nimi. Reszta oszołomionych, pozbawionych męskiego przywództwa kobiet dołączyła się do nich tak szybko, jak im na to pozwalały ciężkie toboły, które niosły. Nie była to cicha ucieczka. Bydło ryczało, dzieci szlochały, uwięzione w klatkach kury gdakały, a nieliczne osły i muły porykiwały.
Na szczęście nikt ich nie szukał i nie ścigał. Wstrząs nie był bowiem dziełem ludzi, ale bogów.
Ta niewielka, przemoczona do nitki grupa uciekinierów szukała przejścia pomiędzy drzewami i skałami, brnęła przez lepkie błoto, śliski mech i kolczaste krzaki po stromym zboczu i najszybciej jak mogła oddalała się od źródła groźnego zjawiska. Dzieci się przewracały i trzeba je było podnosić. Udręczone matki szczodrze rozdawały klapsy, zmuszając potomstwo do dalszej wędrówki. Niemowlęta kwiliły z głodu i strachu. Kiedy tak mozolnie pięto się w górę, rozbrzmiewały gniewne okrzyki i odgłosy kłótni. Ciężkie od błota suknie kobiet darły się o kolce. Yelen, żona cieśli, szczebiotała bez przerwy swoim słodkim głosikiem, od którego słuchającym robiło się niedobrze:
— No, no. Ptaszki w gniazdach zawsze żyją w zgodzie!
— Och, zamknij się! — warknęła z wściekłością karczmarka Gondrin.
— Przeszliśmy za wiele — powiedziała z powagą i namaszczeniem Lisha do idącej obok Huany. Ich dzieci odważnie, w milczeniu wspinały się po zboczu. — Jesteśmy teraz śmiertelnie zmęczeni.
Huana spiorunowała wzrokiem tę zhańbioną być może kuzynkę: jakim prawem udaje kapłankę? Któż ją mianował?
Wyczerpane i przerażone, prawie nie zwróciły uwagi na to, że minęły już szczyt stromego wzgórza i zbocze zaczęło się obniżać. A gdy wreszcie znalazły względnie wolne od dzikich róż i jeżyn przejście, dopiero po jakimś czasie zorientowały się, o co chodzi. Leatrice córka kowala odezwała się pierwsza:
— Ścieżka, mamo! Ścieżka! Zastanawiam się, dokąd prowadzi?
— Ścieżka, ścieżka! — zawołała najbardziej zmęczona i najmniej rozważna z uciekinierek.
— Ścieżka, ale dokąd? — zapytała ostro Huana. — Czy znamy tych, którzy ją wydeptali? A jeśli odpędzą nas od swoich drzwi jak żebraków?
— Tak jak ty zawsze to robiłaś — szepnęła karczmarka tak głośno, żeby wszyscy ją usłyszeli.
— Może ta ścieżka prowadzi do nieprzyjacielskiej twierdzy? — powiedziała z lękiem Yelen żona cieśli.
— A może do bezpiecznego schronienia — odrzekła rezolutnie Leatrice. Potem wszyscy zaczęli mówić naraz i coraz to inny głos na chwilę przebijał ogólną wrzawę, aż Huana jęknęła:
— Och, gdybyśmy choć na krótko mieli ze sobą mężczyznę, który by nas poprowadził! — To stwierdzenie zyskało jej głośną aprobatę wszystkich obecnych.
— Ale nie mamy — warknęła Lisha — ustalmy więc jak dorosłe kobiety, co trzeba zrobić. Te, które chcą iść dalej, niech zgromadzą się obok mnie. Te zaś, które nie chcą, niech się zdecydują, jak zamierzają postąpić. Jeśli o mnie chodzi, idę dalej. Cokolwiek nas czeka, nie będzie tak straszne jak noc spędzona samotnie w lesie, chyba że — jak powiedziałaś — jest to nieprzyjacielski obóz. Ale możemy przecież wysłać kogoś, kto by to sprawdził. Egilu? — zwróciła się do swojego najstarszego syna.
— Pewnie, mamo — odpowiedział pocieszająco młodzieniec. Miał prawie siedemnaście lat i już usiłował zapuścić wąsy.
— A więc ustalone — odrzekła wesoło Lisha. — Robi się ciemno. Czy spróbujemy rozbić tu obóz, czy też pójdziemy dalej?
— Jeżeli rozbijemy tutaj obóz, czy nie napadną na nas dzikie zwierzęta? — zapytała drżącym głosikiem jakaś dziewczynka.
— Nie napadną, jeśli rozpalimy ognisko — odparł z przyjazną drwiną w głosie Egil.
— A jeżeli to zrobimy, czy nie zauważą nas i nie napadną na nas dzicy mężczyźni? — spytała bardziej rozsądnie któraś ze starszych niewiast.
Lisha zastanawiała się, a tymczasem jej towarzyszki znów zaczęły paplać. — Będziemy musieli czuwać na zmianę — powiedziała w końcu. — Czy ktoś ma coś długiego i ciężkiego albo ostrego? Widły? Nóż kuchenny?
— Czy wystarczy starszych chłopców, którzy by trzymali straż? — zapytała z niepokojem Yelen próbując na oko określić ich liczbę.
Gondrin wzięła do ręki gruby kij.
— Jeżeli Lisha stanie pierwsza na warcie, będę jej towarzyszyć — oświadczyła. — Gdyby coś się zbliżało, uprzedzę was. — Zauważyła, iż Yelen spojrzała ze strachem na chłopców, i dodała szyderczo: — Och, dorośnij wreszcie, Yelen, i nie składaj jeszcze swojego brzemienia na ich barki. Czy ktoś stanie ze mną?
Leatrice rozejrzała się dookoła i jej wzrok spoczął na łopacie, którą kopano grób dla jej ojca.
— Jestem z wami — odparła odważnie.
— Nie, nie ma mowy — Oseberg odepchnął ją na bok. — To moja sprawa. Teraz ja jestem głową rodziny.
— Osebergu, idź z nimi — zdecydowała Huana.
Kobiety i dzieci spały tej nocy niespokojnie na wilgotnej ziemi. Las wypełniały to dziwne odgłosy, to jeszcze od nich dziwniejsza głęboka cisza. Sprawujące wartę kobiety i chłopiec drżeli ze strachu i wyczerpania, łaknąc tak niewielkiej wygody jak rozłożony na zimnej ściółce płaszcz. Z trudem bronili się przed drzemką. Później Oseberga, Gondrin i Lishę zastąpił Egil, Leatrice i — w ostatniej chwili — Huana, która nie chciała, żeby jej dziewicza córka pozostała po zachodzie słońca sam na sam z dorastającym młodzieńcem. Zawiedziony chłopak ukradkiem obrzucił ją obrażonym wzrokiem. Huana przechwyciła to spojrzenie i uśmiechnęła się z satysfakcją, ponieważ obserwowała tych dwoje od dłuższego czasu.
Uciekinierzy obudzili się w zimnym, mokrym lesie. Ognisko prawie zgasło. Kobiety poszukały w tobołkach jedzenia, znalazło się kilka jajek zniesionych przez zabrane ze wsi kury. Ich jedyna koza nie miała mleka. Egil syn piekarza oświadczył nie znoszącym sprzeciwu tonem, że on i pozostali chłopcy zastawią pułapki na drobną zwierzynę i w ten sposób nakarmią swe głodne rodziny.
— Zaczekajcie tutaj — rozkazał.
Yelen wyraziła zgodę drżącym głosem, Lisha zaś dała im czas aż do przedpołudnia. Kobiety wykorzystały ten czas na sprawdzenie i przepakowanie tobołów. Wybuchło też kilka kłótni o resztki pożywienia.
Ci, którzy sprawowali pierwszą i drugą wartę, odpoczywali teraz. Leatrice i jej matkę zastąpiły Lowri córka Lishy i uparta, kłótliwa stara wdowa imieniem Melbrigida z gospodarstwa na skraju wsi. Chłopcy wrócili z pustymi rękami, z wyjątkiem Egila, który znalazł kilka kwaśnych jabłek. Nawet i to ucieszyło zmęczonych uciekinierów. Podnieśli swoje toboły i ruszyli w dalszą drogę.
Za pierwszym dniem nadszedł drugi, zimny i słotny. Byli głodni. Zaczęła się dziwna mżawka. Była nieprzyjemna, wydawała się, jak zmieszana z popiołem z ogniska. Ziemia przestała dudnić, lecz chmury nadal jarzyły się niesamowitą pomarańczową barwą, jakby same niebiosa się paliły. Huana i Lisha już nie mogły dalej iść i przysiadły na ziemi, płacząc bezsilnie.
Później dobiegło ich skądś gruchanie gołębia. Mgła zrzedła, ukazując w oddali wysoką poszarpaną turnię. Bliżej, na północy, dostrzegli niewyraźne zarysy otulonego mgłą łańcucha górskiego. Pod nimi rozciągała się lesista dolina. Gołąb znów zagruchał i jego gruchanie zamieniło się w skwir sokoła. Huana podniosła głowę i zobaczyła z przerażeniem, że z chmur wynurzył się wielki ptak o głowie kobiety.
Ptak zatoczył krąg wysoko w górze i stopniowo zniżając lot zbliżył się do grupy zmokniętych, ubłoconych uciekinierów, po czym zawisł w powietrzu. Stara Melbrigida, której mąż służył kiedyś u pewnego wielmoży, oświadczyła:
— Przecież to jastrzębica. Chodź tutaj, moja śliczna, chodź do mamy. — Przezornie owinęła ramię szalem i wyciągnęła je przed siebie. Ptak zleciał lekko na wyściółkę i zagłębił w niej szpony.
— Nad rzeką jest dla was schronienie — powiedział ludzkim głosem — i świątynia w dolinie. Jeżeli wszystkie kobiety są waszymi siostrami, możecie tam wejść jako siostry, matki i córki. Pozwalam wam na to.
— Kim jesteś? — szepnęła przerażona Huana kreśląc w powietrzu znak chroniący przed złem.
— Jestem boginią — odrzekł równie cicho ptak. — Ze zwyczajnej dziewczyny stałam się żywym duchem zemsty, a zemsta moją jedyną nadzieją na sprawiedliwość. Teraz zaś jestem duchem opiekuńczym. Złóżcie przysięgę na solidarność kobiecą, gdyż te, których strzegę, przywiązują do niej wielką wagę.
— Przysięgam i to z radością — odparła spiesznie Lisha. — Czyż jest wśród nas taka, która by tego nie zrobiła? Zakładając, że ufacie temu ptakowi i tym, które go wysłały. Ja mu ufam.
Gondrin zrobiła kilka kroków do przodu.
— Mój zawód wymaga znajomości ludzi, dlatego radzę wam, chodźmy za tym ptakiem.
Lisha przyjrzała się swoim towarzyszkom niedoli. Żadna z nich nie poszła inną ścieżką ani nie zawróciła.
— Prowadź nas więc, Pani Jastrzębiec — powiedziała. — Jeśli o mnie chodzi, pójdę za tobą. Chodźcie, dzieci. — Podniosła znów swój tobołek, zarzuciła go na plecy i ruszyła przed siebie.
Ptak, który przyleciał wczesnym rankiem, odleciał dopiero późnym popołudniem. Panujący w lesie półmrok zgęstniał. Niewielka grupka uciekinierów posuwała się ścieżką powoli, z lękiem. Nagle Leatrice, która szła prawie na przedzie, rozglądając się dookoła z ciekawością, trąciła łokciem swoją matkę.
— Mamo, spójrz między drzewa. Czy to nie jest dom? Huana wytężyła wzrok, ale zobaczyła tylko niewielki cień, który mógł być wszystkim. Wzdrygnęła się.
— Nie zwracaj na to uwagi, Leatrice — szepnęła. — Jedni bogowie wiedzą, kto może tam mieszkać zupełnie sam, jak dzikie zwierzę.
Leatrice zatęskniła na chwilę za swoim ojcem, który nie bał się niczego, podczas gdy jej matka była taka strachliwa. Później rezolutnie poprawiła ciężki tobół na plecach i nadal rozglądała się bacznie. Tutaj dostrzegła niewyraźne cienie, tam zaś ścieżki i wiele rzeczy, które mogły być, albo nie być oznaką ludzkiej obecności. Wreszcie zdobyła niezbity dowód, zauważyła bowiem blask ognia przeświecającego przez szpary w okiennicach. Znów szturchnęła matkę łokciem. Huana powiedziała niechętnie:
— To może być jakiś dom. — A później jęła rozmawiać z innymi kobietami.
— Będą paplały tak przez całą noc — powiedział z oburzeniem Egil. — Czy obudzimy gospodarzy?
— Czy gotów jesteś walczyć z nimi, jeśli to bandyci albo zmiennokształtni? — zapytała Leatrice.
Jej brat wykrzywił szyderczo wargi.
— Nie powinienem był pytać dziewczyny — oświadczył wymawiając ostatnie słowo tak, jakby była to najgorsza obelga.
Leatrice przepchnęła się przed niego i zobaczyła przed sobą drzwi.
— Pomocy! — zawołała. — Pomóżcie nam. Zabłądziliśmy, umieramy z głodu, nie ma wśród nas mężczyzn i nie zrobimy wam nic złego. Proszę, pomóżcie nam.
Egil zaklął słysząc te babskie lamenty.
Drzwi otworzyły się. Na progu stanęła chuda, czternastoletnia dziewczyna. Przetarła ze zdziwienia oczy i odparła:
— Zawołam starszych, siostro. Jak masz na imię. I — co to znaczy „mężczyzn”?
Obudzona z ciężkiego, niespokojnego snu Arona ze zdumieniem patrzyła na obcych. Było ich tak wielu. Nigdy w życiu nie mieszkała z tyloma ludźmi, nawet nigdy nie widziała tylu naraz! Mówiły tym samym językiem, jakim posługiwały się jedyne cudzoziemki, które znała — Córki Gunnory przybywające co roku, by z nimi handlować, oraz dziwna władczyni mocy nazywająca siebie Dysydentką. Wiatr szarpnął otwartymi drzwiami jej domu, wdmuchując do wnętrza pierwsze krople deszczu, zapowiedź burzy, jaka miała rozpętać się tej nocy. Przypomniał jej w ten sposób o zasadach dobrego wychowania.
— Wejdźcie i usiądźcie przy moim ognisku — powiedziała z trudem w tym samym języku. — Jestem Arona, córka Bethiah z Klanu Damy Lisicy, uczennica Kronikarki. Mojej mistrzyni nie ma w domu, ale możecie wejść.
Stłoczyli się w chacie, jakieś półtora tuzina przemoczonych cudzoziemców. Dziewczyna zagryzła wargi. Nie chciała zostawiać ich samych, musiała jednak zawiadomić swoich. Po namyśle wysunęła głowę na dwór i wydała okrzyk oznaczający „niezidentyfikowani obcy, kłopot, choć niezbyt wielki”. Zadowolona z siebie, dołożyła drew do ognia i zawiesiła garnki nad ogniskiem.
Kotka zwana Rudą Zarazą podeszła do obcych i dziewczynka, która pierwsza zapukała do drzwi, zaczęła ją głaskać. Inna, wysoka dziewczyna w spodniach, jakie nosiły pasterki, mruknęła coś niegrzecznie i jej matka trzepnęła ją po siedzeniu jak muła. Potem zwróciła się do Arony:
— Czy twój ktoś albo twój on-matka jest w domu, panienko?
Do licha z tym przeklętym językiem! — zaklęła w duchu dziewczyna, szukając w myśli słów, żeby odpowiedzieć na pytanie, którego nie zrozumiała.
— Ja już nie mieszkam w domu mojej matki. Moja mistrzyni jest miejscową kronikarką. Mogę jednak zaoferować wam gościnę — zapewniła ich. Słyszała z oddali chlupot kroków odzianych w płaszcze przeciwdeszczowe kobiet przedzierających się przez gęstwinę. Niech któraś ze Starszych Matek, znających ten język, przejmie od niej to brzemię! A potem, ponieważ Huana zwracając się do niej użyła niewłaściwego określenia, poprawiła ją:
— Wkrótce mogę przestać być panną, ponieważ Sokolnicy przybyli ostatniej nocy.
— Sokolnicy! — powtórzyła Huana podniesionym głosem, który załamał się skrzekliwie, i spojrzała na rozmówczynię tak, jakby Arona była Odłączona i jej o tym nie uprzedziła. Wszystkie nowo przybyłe zaczęły mówić jednocześnie, powstał gwar jak w kurniku, do którego zakradł się lis. Duża, grubiańska dziewczyna, o leciutko owłosionej jak staruszka twarzy, powiedziała:
— Nie obawiaj się matko, ja cię obronię.
— Dobry z ciebie chłopiec, Osebergu — odrzekła tamta z wdzięcznością w tej samej chwili, w której do chaty weszły po kolei starsze kobiety. W małej izbie zrobiło się ciasno.
Najstarsza Matka Mechtilda odwróciła głowę tak gwałtownie, że Arona poczuła się nieswojo.
— Chłopiec? — powtórzyła złowieszczo.
Aronę rozbolała głowa od głośnej kobiecej paplaniny.
— Chłopcy to przyszli Sokolnicy! — wrzasnęła histerycznie Lennis Młynarka. — Widziałyśmy, co zrobił Jommy, kiedy nikt go nie pilnował. A przecież ciotka Eina tak starannie go wychowywała. Zabił Sokolnika! To dlatego rozwalili gościnne chaty. Ten Jommy użył przemocy także wobec mnie!
— Sokolnicy?! — wrzasnęła Huana. — Wy należycie do Sokolników?
Jeszcze jeden Jommy, pomyślała Arona patrząc z ciekawością na Oseberga. Deszcz silnie zacinał i wiatr wwiewał go do środka przez otwarte drzwi. Aronę coraz bardziej bolała głowa. Lubiła łagodnego kalekiego Jommy'ego, który był niezwykle wyczulony na swoją nienaturalną pozycję we wsi. Czując, że głowa jej pęka, powiedziała ostro:
— Nie możemy trzymać tutaj ich wszystkich przez całą noc, siostry, gdyż ledwie trzymają się na nogach z wyczerpania. Ja zresztą też. Skróćmy te narady.
— Matko — odezwał się wtedy Egil, jakby podejmował za innych decyzję — ta młoda panna ma całkowitą rację. Jest nas za dużo i nie możemy tak się narzucać tym ludziom. Przypuśćmy, drogie panie, że pozwolicie nam się schronić w jakiejś przybudówce na dzisiejszą noc, a Oseberg i ja chętnie odpłacimy za wszystko pracą.
Jakieś dziecko zakwiliło z głodu i zimna. Kowalka Noriel przepchnęła się do przodu.
— Jestem Noriel, córka Auriki z Klanu Damy Wilczycy — powiedziała. — Jeżeli ktoś z was chciałby się schronić u mnie, to w kuźni jest dużo miejsca.
Huana szybko podniosła głowę.
— W kuźni? Och, pani kowalowo, czy twój ktoś potrzebuje jeszcze jednego czeladnika?
Brzydka i tłusta twarz Noriel rozpromieniła się.
— Czy chcesz oddać mi ją na naukę? — Spojrzała z nadzieją na Oseberga. Chłopiec uśmiechnął się, a potem spojrzał z powątpiewaniem na matkę, która skinęła głową na znak zgody. — A więc załatwione.
Asta córka Lennis długo wpatrywała się w Egila. Teraz pociągnęła młynarkę za płaszcz.
— Mamo, ci ludzie wydają się tacy głodni — powiedziała ze smutkiem. — A ich najstarsza dziewczyna tak wytwornie się wyraża. — Zniżyła głos. — I wygląda na taką silną — szepnęła cicho, tak że tylko matka ją usłyszała. — Oczywiście — dodała chytrze — to na pewno nie spodoba się cioci Marze.
Kiedy Lennis usłyszała ten ostatni komentarz, w jej oczach pojawił się mściwy blask. Aronie głowa już puchła z bólu. Ze złośliwą satysfakcją przypomniała sobie, że każde dziecko we wsi nazywało córki Lennis Roldeen Dręczycielką i Astą Skarżypytą. Najwidoczniej Asta chciała zaprzyjaźnić się z Egil, sama Arona też nie była od tego. Ale młoda kronikarka najbardziej pragnęła tylko jednego — znaleźć się znów w swoim łóżku. Znalazła drewniany młotek i walnęła nim w stół. Wszyscy podnieśli na nią oczy. Arona przemówiła tak, jakby należała do starszyzny wioskowej albo była gospodynią.
— Niech każdy, kto chce przyjąć tych ludzi do siebie na resztę nocy, mówi po kolei — oznajmiła i podniosła swoje wrzeciono leżące przy ognisku. — Oprócz ciebie, pani Noriel. Czy ty i twoi cudzoziemcy nie poszlibyście do wygodnych, ciepłych łóżek? Ty zaś, pani Lennis, na pewno chcesz powiedzieć swoim wybranym, gdzie mają się zatrzymać.
Lennis spojrzała na nią mrużąc świńskie, chytre oczka. Potem roześmiała się ostro.
— Proszę, proszę, z wczorajszego dziecka wyrosła mądra dziewczynka. Dobrze, panno kronikarko, posłuchamy twoich rozkazów.
Arona trzymała się w ryzach równie mocno, jak ściskała swoje wrzeciono. Oczywiście opisze grubiańskie zachowanie młynarki tak samo dokładnie jak wszystkie wydarzenia tej nocy. Pocieszała się, że pani Lennis nigdy nie była zbyt inteligentna. Zastukała znów młotkiem i podała wrzeciono następnej osobie, która chciała zabrać głos. Kiedy jednak tamta wdała się w długie rozważania nad tym, czy należy przyjąć obcych, czy też nie, Arona wtrąciła:
— Tak czy nie? Ci biedni ludzie są wyczerpani. Dziecko znów zaczęło płakać.
— Nie mogę słuchać, jak to biedactwo kwili! — zawołał ktoś. — Możemy zaoferować wam tylko podłogę w izbie od frontu, ale — jeśli wam to odpowiada — możecie zostać z nami.
Czyż nie jest prawdą, że ubogie kobiety chętniej dzielą się tym, co mają, niż zamożne? Spostrzeżenie to zasługiwało na aforyzm, Arona postara się więc go wymyślić.
Teraz wrzeciono przejęła Gondrin.
— Jeśli o mnie chodzi, jestem piwowarką i mogłabym zarabiać na życie w miejscowej karczmie.
Kronikarka przetłumaczyła jej słowa i zapytała:
— Co to jest karczma?
— Miejsce, do którego mężczyźni przychodzą, żeby się napić, podyskutować o różnych sprawach i spotkać z przyjaciółmi — wyjaśniła Gondrin, po czym rozejrzała się po izbie. — Och, nie widzę wśród was mężczyzn — zauważyła nagle. — Mówiłaś, że to jest wioska kobiet Sokolników, prawda? Założę się, że nie piją… tutaj… i na pewno wam na to nie pozwalają!
Jej słowa wywołały wrzawę gniewnych głosów. Czując ból rozsadzający czaszkę Arona wrzasnęła na całe gardło:
— Spokój! Pani Gondrin, nikt ci nie przeszkodzi w prowadzeniu piwiarni. Sokolnicy zazwyczaj nie mówią nam, co mamy robić — tylko raz w roku, przy końcu górskiego traktu, a i wtedy mają do czynienia z ochotniczkami. Nie interesuje ich nasze życie codzienne, którego im zresztą nie pokazujemy. Proszę was, siostry, jeśli któraś z was chce pomóc pozostałym, miejcie na względzie, że ta wiekowa dama jest śpiąca — wskazała na Melbrigidę — i powinna położyć się do łóżka. — Zmuszając wszystkie kobiety, aby nie odbiegały od tematu, miała nadzieję, że wróci do łóżka, zanim światło dnia przeszkodzi w zaśnięciu.
Jakiś gąsior zaczął witać poranek głośnym gęganiem. Arona jęknęła w duchu. Teraz będą tu tkwiły cały dzień.
Dlaczego żadna ze Starszych Matek jej nie zastąpiła? To do nich należało. Były wszakże zbyt pochłonięte dyskusją o długofalowych konsekwencjach przyjęcia obcych do wioski. Nagle podjęła decyzję.
— Wybaczcie mi, o Matki. Jestem chora — powiedziała. Stara Floree, córka Any, przypomniała sobie raptem, że nie tylko jest starszą wsi, lecz także uzdrowicielką. Wielkimi krokami podeszła do bliskiej omdlenia Arony.
— Na Wielką Boginię, dziecko, jesteś blada jak płótno. Ej, wy tam! Wyjdźcie stąd i przenieście się do Domu Zgromadzeń. Nie należało składać takiego brzemienia na barki tego dziecka. — Podtrzymała ledwie trzymającą się na nogach kronikarkę i zapytała: — Czy możesz iść, moje dziecko?
— Ja pomogę — wtrącił żywo Oseberg, ponieważ zarówno on, jak i jego nowa współmatka pozostali z ciekawości. Arona zapamiętała, że wprawdzie kowalka była nieśmiała, ale zawsze chciała wiedzieć o wszystkim. Niezgrabny młodzik wziął dziewczynę pod ramię, lecz zaraz potem przesunął ukradkiem rękę na jej pierś. — Odsunęła się. — Nie możesz mieć chłopakowi za złe, że spróbował — szepnął wesoło. — Sama powiedziałaś, że nie jesteś panną. Może byś tak ze mną…?
Arona próbowała uwolnić się z jego uścisku.
— Mogę iść sama — oświadczyła. A potem wrzasnęła tak, by wszyscy ją usłyszeli: —Dlaczego głaskasz mnie tak, jakbym była kotem? Przestań! A może nasza wioska zyskała w tobie drugą dręczycielkę?
Słysząc to Huana prychnęła pogardliwie. Jeśli ta dziewka jest tak bezwstydna, że ogłosiła wszem wobec, co Oseberg uczynił, nie warto się nią przejmować. Trzeba jednak ostrzec chłopca, żeby nie wpadł w jedną z licznych pułapek, które na pewno zastawiła. Złapała go za ucho.
— Chodź ze mną — powiedziała stanowczo.
Floree położyła Aronę do łóżka w tylnej izbie Domu Zdrowia. Dziewczyna przespała tam dwa dni z najgorszym bólem głowy w dziejach swojej rodziny. Pierwsi cudzoziemcy, jakich kiedykolwiek przyjęto do wioskowej społeczności, zamieszkali ze swymi przybranymi rodzinami. Nadrzeczna Wioska już nigdy nie będzie taka sama. A ja mam tylko czternaście lat, pomyślała Arona kładąc się z zimnym kompresem na oczach.
Rozdział trzeci
Nowe wino w starych butlach
Arona obudziła się w Domu Zdrowia. Najstarsza kronikarka siedziała na brzegu łóżka. Dziewczyna usiadła, przetarła oczy i umyła twarz w misce stojącej przy łóżku.
— Śniły mi się Pierwsze Wieki — oświadczyła. Znalazła swoją suknię i wkładając ją zapytała oskarżycielskim tonem: — Gdzie byłaś, pani, podczas tej straszliwej wrzawy ostatniej nocy?
Maris, którą budził najlżejszy szmer, uśmiechnęła się i podała Aronie sandały.
— Dwie noce temu — poprawiła ją. — Poradziłaś sobie zupełnie dobrze, moja droga.
Mieszkanki Nadrzecznej Wioski już wstały i krzątały się wokół swoich spraw, lecz gromadziły się w znacznie większej liczbie niż zwykle, i cicho coś szeptały. Arona zatrzymała się przy grupie kobiet ciągnących bierwiona do zrujnowanej i opuszczonej chaty, którą teraz odbudowywały.
Piwowarka Gondrin pomachała jej na powitanie.
— Dziękuję za pomoc! — zawołała wesoło, wbijając kołek w ścianę chaty. Arona spacerkiem ruszyła do Domu Kronik, przyglądając się ciekawie mijanym cudzoziemcom.
Zatrzymała się przy dwójce dzieci bawiących się patykami. Uderzały jednym o drugi. Wysoka blondynka dotknęła kijem małej brunetki. Ach, blondynka popełniła błąd! Nie, gdyż zapiszczała do swojej przyjaciółki: — Dostałaś! — Arona przyglądała im się jeszcze przez chwilę, aż wreszcie zrozumiała, że w grze chodziło o to, aby jedno dziecko nie dotknęło drugiego swoim patykiem. Była to gra w samoobronę. Córka Bethiah wzdrygnęła się. Jaki świat rozciągał się poza ich wioską, skoro nawet małe dzieci bawiły się w samoobronę?
Minęła ją Huana i jej córka Leatrice. Kronikarka powitała je uprzejmie. Matka dziewczynki odepchnęła Leatrice na bok i spojrzała z niechęcią na Aronę, jakby ta wyrządziła jej jakąś krzywdę. Kiedy dziewczyna nic nie rozumiejąc patrzyła za nimi, Egil córka Lishy podszedł do niej i powiedział uprzejmie:
— Nie przejmuj się nią. Ona boi się o cnotę swojej córki. Jeśli o mnie chodzi, jestem wam wdzięczny, że nas przyjęliście. Ty jesteś córką pisarza wioskowego, prawda?
Arona niewiele z tego zrozumiała.
— Jestem uczennicą Maris, ale nie jej córką — odparła ostrożnie. — Dziękuję ci za twoje podziękowania. Jesteście mile widziani. Proszę, uspokój Huanę, żeby się nie bała. Jej córce nic już nie grozi. — Dodała po chwili: — Ty nie znasz naszego języka, prawda? Nikt z was nie zna? Będziesz musiała pójść do kapłanki i nauczyć się tego wszystkiego, czego my uczymy się w dzieciństwie.
Egil spojrzał na nią w zamyśleniu.
— U nas mówiono, że nauka jest dla kapłanów i dla tych lepszych. Nie dla kogoś takiego jak my. Może moja matka nie będzie chciała obejść się bez mojej pomocy, ale chyba uda mi się ją przekonać. Jeżeli twój nauczyciel jest w pobliżu, z chęcią bym z nim porozmawiał.
Arona znowu spochmurniała, próbując zrozumieć, co miał na myśli.
— Czy on-kapłanka nie chciał cię uczyć? Sprawiasz wrażenie inteligentnej. Zaprowadzę cię do Świętego Domu do pani Birki. To nasza kapłanka.
Egil podniósł brwi.
— Z radością! Wiesz, Arono — tak się nazywasz, Arona? — wydaje się, że masz całkiem bystry umysł jak na dziewczynę. Nie jesteś wprawdzie urodziwa według pospolitych wyobrażeń, ale niejedna panna, która uważa się za piękność, wiele by dała, żeby mieć takie policzki i włosy jak ty. Jesteś interesująca, tak, to tego słowa chciałem użyć, interesująca.
Ta obca ma niezwykle głęboki głos, pomyślała Arona, i miły dla ucha, tylko co z niej za gaduła! On, ona, czy jakie tam było odpowiednie określenie, chciała się z nią zaprzyjaźnić, lecz traktowała ją jak duża dziewczyna malucha. Ile miała lat? Przynajmniej osiemnaście, sądząc po wzroście. Nie miała jednak piersi, zupełnie jak mała dziewczynka. I te krótkie włosy — może niedawno chorowała? Pewnie tak, gdyż panna tak wrażliwa na urodę innych musiała na pewno cenić swoją. Lecz jej żart, że Arona ma bystry umysł jak na kogoś tak młodego, nie spodobał się dumnej kronikarce. Przywykła bowiem, że jest najstarsza i najinteligentniejsza w swojej rodzinie. To moja rywalka, pomyślała. Ale może też być moją przyjaciółką.
Weszły na podwórko Świętego Domu i Arona przystanęła.
— Czy lubisz czytać książki? — zapytała nagle.
— Tak, lubię… kiedy uda mi się jakąś dostać.
— I piękno. Jestem tego pewna.
— Tak, istotnie! — Egil uśmiechnął się szerzej. Nagle zbliżył twarz do twarzy Arony i pocałował ją. Nie tak, jak całują się dziewczynki, które są przyjaciółkami, ani jak krewne, lecz jakoś dziwnie. Jego pocałunek jednocześnie zafascynował Aronę i przeraził. Cofnęła twarz i wbiła w niego wzrok.
— Co… dlaczego… Egilu, to było… nawet najlepsze przyjaciółki nie robią tego bez uprzedzenia.
Chłopak ukłonił się uroczyście. Arona nigdy nie widziała takiego zachowania.
— Pokornie proszę o wybaczenie, pani Arono, i mam nadzieję, że naprawdę zostaniemy przyjaciółmi.
Drzwi otworzyły się, a on znów się ukłonił.
Arona oddaliła się w stronę Domu Kronik, gdy kapłanka odprawiła ją tam skinieniem głowy. To nie tylko gaduła, pomyślała o Egilu, ale w dodatku jest śliska jak wąż. Czego ode mnie chce?
Arona i Egil zrozumieli się jeszcze gorzej, niż im się wydawało. Natomiast Noriel i rodzina Huany wcale się nie rozumieli. Noriel zdawała sobie z tego sprawę i wcale jej to nie przeszkadzało. Zaprowadziła ich do domu przy kuźni i zamaszystym ruchem wskazała na strych, kuchnię, główną izbę i na swoją sypialnię obok kuchni.
Kiedy gestem dała do zrozumienia, że dzieci mają spać na górze, Huana zaczęła protestować. Noriel wzruszyła ramionami. Może Leatrice i Oseberg przebywając razem robili za dużo hałasu. Huana mówiła tak długo, aż znudzona Leatrice poszła na strych, a Oseberg położył się na podłodze w środkowej izbie. Zajrzała potem do sypialni Noriel, długo wpatrywała się w jedyne łóżko, po czym, skarżąc się głośno, weszła po drabinie w ślad za córką.
Rano Noriel powitała ich wesoło. Oczywiście obcy nie mogli z nią rozmawiać ani rozumieć jej słów, byli niczym niemowlęta, ale przecież matki przemawiają do niemowląt i te z czasem zaczynają rozumieć ich mowę. Umyła twarz i pokazała gościom, gdzie znajdują się przybory do mycia, po czym ubrała się i poszła po drwa. Huana z wahaniem stanęła w drzwiach kuchni. Noriel przywołała ją ruchem ręki i podniosła kilka polan. Nowo przybyła zawahała się, a potem popchnęła syna w stronę kowalki, by on jej pomógł.
Następnie Noriel wyjaśniła na migi, że trzeba nabrać wody ze studni i dała znak Leatrice, aby się do niej przyłączyła; zobaczywszy zaś Oseberga podała mu stos talerzy. Serce Huany wezbrało goryczą. Nie dość, że sama ma być służką w domu obcej kobiety, to jeszcze żeby jej syn wykonywał kobiece prace? Rzeczywiście, upadli bardzo nisko. Zaczęła płakać w milczeniu.
Kowalka nalała wody do wielkiego glinianego dzbanka, który stał w palenisku, wsypała do niego nieco suchego ziarna i gestem poleciła Huanie mieszać. Oseberg podał talerze Leatrice, po czym usiadł. Czekał, aż go obsłużą. Noriel zrobiła dwa wielkie kroki w jego stronę. Energicznym ruchem kazała mu wstać, podała nóż i kilka owoców i pokazała, że należy je obrać. Oburzona Huana otworzyła usta, lecz przypomniawszy sobie, że jest przyjętą z litości żebraczką, jęknęła i opuściła głowę.
Gospodyni, litując się nad trójką cudzoziemców, takich samotnych, z dala od domu, postanowiła odwrócić ich uwagę i spróbować się z nimi porozumieć. Pokazała więc na siebie i powiedziała:
— Noriel — a następnie pokazała na Huanę.
— Matka — odrzekła na to Leatrice.
— Matka — powtórzyła Noriel. Huana podniosła głowę, otarła łzy rękawem i utkwiła wzrok w kowalce.
— Huana — poprawiła ją dziewczynka. Pokazała na siebie. — Leatrice. — A następnie na swojego brata: — Oseberg.
— Leatrice. Leatrice córka Huany, Oseberg córka Huany — powiedziała z zadowoleniem Noriel.
Huana otworzyła usta i wstała, żeby stawić czoło tej wielkiej kowalisze o niewyparzonej gębie.
— Oseberg nie jest — czymkolwiek powiedziałaś — Huany! — wybuchła. — Jestem porządną, godną szacunku wdową i chcę, żebyś o tym wiedziała. Moje dzieci pochodzą z usankcjonowanego prawem małżeństwa, są prawowitym potomstwem ich ojca. Jak śmiesz! Bez względu na to, czy jesteśmy żebrakami, czy też nie…
Noriel spojrzała na Leatrice. Ta zaś pokazała palcem na siebie i rzekła:
— Leatrice córka Morgatha. — Starała się wymawiać słowa tak jak kowalka. Później wskazała na brata mówiąc: — Oseberg syn Morgatha — w swym własnym języku. — Starając się lepiej wyjaśnić, o co chodzi, podniosła rękę do góry i pokazała na wyimaginowaną wysoką postać. — Morgath. Mój ojciec. — Przeciągnęła palcem po gardle jak nożem, zwiesiła głowę, a następnie spojrzała załzawionymi oczami na gospodynię. — Morgath — wyjąkała i pociągnęła nosem.
Noriel objęła dziewczynkę ramionami. Ach! Ich rodzona matka nie żyła. Wyglądało na to, że zamordowali ją Sokolnicy albo ktoś do nich podobny. Ich współmatka Huana chciała, żeby pamiętano o jej siostrze-przyjaciółce. W przypływie współczucia objęła ramieniem również Huanę i powiedziała:
— Jest mi przykro z tego powodu.
Noriel żałowała, że nie ma trojga ramion, gdyż mogłaby też objąć Oseberga. Pragnęła, aby i to osierocone dziecko przyszło do niej po pociechę, zamiast stać odwrócone plecami, jakby odtrącało każdego, kto chciałby mu dopomóc. Och, byli przecież wśród obcych.
— Oseberg córko Morgatha — odezwała się, przywołując go skinieniem ręki. Chłopiec posłuchał. On także miał twarz zalaną łzami.
— Duzi chłopcy nie płaczą, Osebergu — rzuciła ostro Huana — a ty jesteś teraz głową rodziny.
— Och, mamo, zostaw go w spokoju — zaprotestowała Leatrice.
Noriel, która nic nie zrozumiała z tej wymiany zdań, westchnęła. Pomyślała, że Huana wygląda jak zmokła kura. Oseberg jest tylko dzieckiem, Leatrice zaś sprawia wrażenie rezolutnej dziewczynki. Nalała owsianki od czterech misek i wyjaśniła na migi stojącemu najbliżej gościowi, żeby podał je pozostałym. Oseberg wziął pierwszą z brzegu miskę, zagłębił w niej łyżkę i zaczął jeść. Noriel powiedziała ostro:
— Oseberg córko Morgatha! Gdzie twoje dobre wychowanie?
Zaskoczony chłopak podniósł wzrok. Rozpieszczony, osądziła kowalka, gestem każąc mu przekazać dalej miski.
Tak czy inaczej wszyscy w końcu zjedli poranny posiłek. Ale kiedy wstali od stołu i Oseberg bez słowa skierował się do drzwi, Noriel zastąpiła mu drogę. Wskazała na jego miskę, a potem podniosła palec. Do góry! Do góry! Chłopak niechętnie sprzątnął po sobie, Leatrice i Huana zrobiły to samo. Następnie Huana zabrała się do mycia naczyń, rozkazawszy ostro córce, żeby jej pomogła. Oseberg zaś poszedł za Noriel do kuźni.
Huana westchnęła. Ona i jej córka były służącymi w domu tej kowalichy. Jedyną osobą znającą ludzki język poza tamtymi staruchami była ta bezczelna ruda nierządnica, Arona. Teraz nawet syn Huany musi grać rolę sługi. Tak, czekały ich ciężkie czasy.
Tymczasem koło młyna rozegrała się inna, gwałtowna scena.
— Wytwornie się wyraża! — parsknęła Lennis trzymając się pod boki. — Nic mnie to nie obchodzi, nawet gdyby ten Egil córka Lishy był samą minstrelką Ofelis. To Jommy i wolałbym raczej mieć w domu grzechotnika niż Jommy'ego. Słyszysz?!
Wargi Asty córki Lennis zadrżały, a miała w tym wielką wprawę.
— Matko — powiedziała z wyrzutem. — Spójrz tylko na te biedne małe dzieci i na ich zapracowaną matkę. Widzisz, jaka ładna jest mała Soren? Znów miałybyśmy w domu maleństwo bez wszystkich kłopotów i przykrości, jakich nastręcza urodzenie własnego. — Podniosła wyżej złotowłose dziecko uciekinierów i odezwała się do niego pieszczotliwie.
Lennis skoczyła i szybkim ruchem zerwała kocyk z małego Sorena.
— To jeszcze jeden Jommy — oświadczyła i zwróciła się ze złością do swojej młodszej córki. — Co się z tobą dzieje, ty zła dziewczyno?! — zapytała. — Czyżbyś w perwersyjny sposób upodobała sobie bestie, które zabiły twoją babkę i użyły przemocy wobec twojej matki?!
Spojrzała na nią, mrużąc oczy. Nie po raz pierwszy zrozumiała, że zbyt często działo się tak, jak chciała Asta, nawet jeśli ona, jej matka, na początku stanowczo się temu przeciwstawiała.
— Tylko bez żadnych sztuczek, młoda kobieto — warknęła.
— Mamo! — Z drugiej izby dobiegł głośny okrzyk oburzenia, który odwrócił uwagę młynarki. Lennis pośpiesznie zostawiła Astę i pobiegła zobaczyć, co się dzieje z Roldeen. Wpadła do kuchni i jęknęła z oburzenia. Jommy imieniem Egil zagnał jej córkę w kąt, położył swoje brudne łapy na jej ramionach i zirytowanym głosem zalewał ją potokiem niezrozumiałych słów.
Szybko, zanim zdążył przejść od obelg do jeszcze gorszych czynów, Lennis walnęła go w ucho i podniosła groźnie rękę.
Lecz zamiast wybuchnąć płaczem, jak robił w dzieciństwie pierwszy Jommy albo się wycofać jak tamten — ten wyprostował się i wbił w nią spojrzenie. Nie czekając, aż się od niego odezwie — cóż to za grubiaństwo — zaczął coś bełkotać po swojemu. Potem zaś, widząc, że nic nie zrozumiała, najpierw wskazał na swoją siostrę, a następnie na Roldeen i mocno uszczypnął się w ramię. Zamierzał uszczypnąć Roldeen!
— Wynoście się! — Lennis szerokim gestem wskazała na drzwi, Egila i płaczące dziecko w kącie. Lisha i reszta jej potomstwa wpadła do izby.
Lennis jeszcze raz pokazała palcem na Egila, potem zaś na drzwi.
— Zabieraj stąd tego stwora — powiedziała ponuro. Zwracając się do małej Hanny dodała jednak wspaniałomyślnie: — Ty możesz zostać.
Egil zwrócił się do swojej matki. Długo rozmawiali w swoim niezrozumiałym języku. Zapłakana Hanna coraz to wtrącała się do rozmowy. Później Egil objął matkę ramieniem i rzekł coś krótko. Sens był jasny: „Odchodzimy stąd”.
— Idźcie sobie, wy, niewdzięczne łajdaki! — zawołała za nimi młynarka. — Czy tak mi odpłacacie za to, że okazałam wam serce, dałam wam miejsce pod dachem i nakarmiłam?
Egil odwrócił się i rzucił kilka słów. Oburzona Lennis spojrzała Lishy w oczy.
— Stoisz tu tylko i pozwalasz temu stworowi mówić za siebie, jakbyś była niespełna rozumu?! — zawyła. — Pozwól sobie powiedzieć, że gdyby moje córki kiedykolwiek próbowały mówić za mnie, ich matkę, zaraz bym im pokazała, gdzie ich miejsce! — Zmrużyła znowu oczy i triumfalny uśmiech rozjaśnił jej twarz. — Niespełna rozumu. Oczywiście! No cóż, jeżeli wolicie umierać z głodu, niż skorzystać z mojej łaski, możecie sobie iść! — Ponownie odwróciła się do Asty. — A co do ciebie, młoda kobieto…
Arona spędziła cały dzień w izbie kronik, pochylona nad zwojami, opisując szczegółowo ostatnią burzliwą noc. Musiała odgadywać pisownię imion przybyszów i w końcu zapisała je fonetycznie. Kto kiedy przybył i z kim odszedł. Gdy jej pióro stępiło się, zaostrzyła je specjalnym nożykiem, a kiedy zupełnie się zniszczyło, poszła do gęsiego wybiegu po nowe. Atrament w jej kałamarzu zdążył już zgęstnieć i rozbolały ją plecy.
Skończywszy pierwszą listę, wstała i mrużąc oczy spojrzała na chylące się ku zachodowi słońce. Późne popołudnie, a ona nie wykonała codziennych prac gospodarskich! Westchnęła, naniosła tyle drew, by ogień mógł płonąć do rana. Poszła do studni i przyniosła dość wody, aby Maris mogła ugotować posiłek, ona zaś mogła posprzątać. Później trzeba będzie wydoić krowę, ale ktoś już nakarmił gęsi i zabrał jajka. Należało też wypleć grządki, lecz z tym mogła poczekać do jutra. Musiała wszakże je podlać.
Wyciągała ze studni wiadro za wiadrem, spryskując rośliny rękami, zanim je podlała. Zamiotła też podłogę w domu, wybrała kilka kłosów słodkiego zboża oraz ładne warzywa i położyła na kuchennym stole dla Maris. Wreszcie wybrała się do wsi, żeby dowiedzieć się, co słychać.
Idąc znajomą ścieżką między Domem Kronik i pracownią swej matki—cieśli, ignorowała słabe skurcze w dole brzucha. Bethiah córka Anghard, jej matka, siedziała na werandzie gawędząc ze swoją starą przyjaciółką, Noriel Kowalką. Widząc ją Arona uśmiechnęła się szeroko i zawołała:
— Witaj, ciociu Noriel! — Lubiła bowiem kowalkę już od dziecinnych lat.
Kiedy Arona zaczęła używać do naprawiania swojej odzieży cennej metalowej igły zamiast kościanej, które dawano dzieciom, zgubiła ją. Bardzo ją to zasmuciło i zawstydziło. Szukała igły na wszystkie sposoby, jakich ją nauczono, ale zanim przyznała się komukolwiek od tej straty, podjęła jeszcze jedną próbę. Wiedziała, że pewne przedmioty potarte o sierść kota przyciągają do siebie włosy i nitki. Wpadła więc do kuchni, złapała jeden z cennych szklanych kielichów matki i potarła go o grzbiet Dymki córki Łatki, najspokojniejszej z domowych kotów. Później zaś zaniosła kielich do izby frontowej, żeby zobaczyć, czy przyciągnie igłę.
Matka skarciła ją za to, że się bawi, zamiast szyć. Nikt z dorosłych nie zrozumiał jej wyjaśnień i znów ją skarcono, gdyż powinna szukać igły. Wezwano władającą magią metali kowalkę, aby odnalazła zgubę.
Ku wielkiej radości Arony rytuał poszukiwania igły okazał się równie niezwykły jak ten, który sama wymyśliła. Noriel wyjęła z kieszeni fartucha maleńką metalową podkówkę, potarła ją sztabką metalu, którą nosiła zawiniętą w szmatkę, i przesunęła nią po drewnianej podłodze. Podkówka odnalazła igłę w szparze między deskami.
Gdy ciotka Natha i matka Arony przygotowywały w kuchni jabłecznik i ciastka dla kowalki, jak nakazywała grzeczność, Arona podeszła ukradkiem do tej niezwykłej niewiasty i opowiedziała jej o kociej sierści. Kowalka wysłuchała wszystkiego uważnie. Opowiadanie dziewczynki wywarło na niej duże wrażenie.
— Ona jest bardzo bystra — wycedziła do opiekunek Arony. — Gdyby miała dość siły, z chęcią wzięłabym ją na naukę. — Dodała wszakże smutno: — Nie mogę jednak żądać od żadnej kobiety, żeby wyrzekła się dzieci dla Sztuki Władania Metalem.
— Dlaczego twoja uczennica musiałaby wyrzec się dzieci? — zapytała dziewczynka, poklepując ze współczuciem rękę Noriel.
Kowalka otarła łzę, która niespodziewanie spłynęła jej po policzku.
— Jestem bardzo silna, a Sokolnicy tego nie lubią. Zabijają takie kobiety jak ja — powiedziała otwarcie. — Dlatego muszę trzymać się od nich z daleka. Lecz tylko oni mogą dać nam córki. Siostry ze wsi prosiły mnie, żebym nauczyła się tego zawodu, i zrobiłam to, ponieważ lubię metale. Ale ciężko jest żyć bez dzieci. Wówczas Arona objęła mocno Noriel.
— Będę twoją córką tak samo jak mamy i cioci Nathy, jeżeli mi na to pozwolą — obiecała. I tak właśnie było przez te wszystkie lata.
Dzisiaj jednak Noriel wyglądała na bardzo zmęczoną, jakby pracowała ciężko przez dwa dni bez wypoczynku, a ciotki Nathy nie było w pobliżu. Obca kobieta imieniem Yelen siedziała obok matki Arony i zdawała się chłonąć każde jej słowo. Dziewczyna nie miała pojęcia, w jaki sposób mogła to robić, nie znając języka.
— Jak tam twoi cudzoziemcy, ciociu Nariel? — zawołała Arona siadając na werandzie niczym dorosła kobieta.
Noriel zachichotała.
— Ach, ta Huana! Miota się jak zmokła kura i awanturuje się z byle powodu. Pilnuje Leatrice jak kura kaczątka i komenderuje nią bez przerwy.
— A twoja nowa uczennica? — Arona nagle bardzo zainteresowała się dziwnymi dziećmi cudzoziemców, wiedząc, że pewnego dnia i ona będzie musiała dogłębnie je zrozumieć. — Jakże się cieszę, że kogoś znalazłaś! Czy myślisz, że coś z niej będzie?
Noriel potrząsnęła okręconą chustką głową i roześmiała się.
— Oseberg to dobra pracownica, ale uważa, że posiadła wszystkie rozumy. Nie można powiedzieć tej dziewczynie niczego, czego jej dawna mistrzyni Morgath nie wiedziała lepiej. Czasem nawet ma słuszność, ale skłonić Oseberg, żeby kogoś posłuchała, jest równie trudno, jak zwrócić na siebie uwagę muła. Niekiedy wydaje mi się, że rozpieszczano ją jak księżniczkę — ciągnęła. — Jednak jej matka wykorzystuje jej siły w takim samym stopniu jak gotowość Leatrice do pomocy. Ale, Arono! Czy twoja rodzina trzymała cię na uboczu nawet wtedy, kiedy sobie uświadomiła, że lubisz książki i zamierzasz zostać kapłanką albo kronikarką czy kimś w tym rodzaju? Czy nie miałaś żadnych obowiązków? Jak gdybyś robiła coś tak ważnego, że nie powinno się już niczego więcej od ciebie wymagać?
— Jest taka rozpieszczona? — Arona gwizdnęła.
— Właśnie — potwierdziła kowalka. — Chociaż mimo to jest dobrą pracownicą. — Jej ogromne ramiona zatrzęsły się ze śmiechu. — Och, uczę ją zasad dobrego wychowania. Może nawet zrobimy z niej dobrą kucharkę albo gospodynię, chociaż wątpię, czy kiedykolwiek nauczy się dobrze szyć. Tak jak jej matka! Huana dostała kolejnego ataku, gdy zobaczyła, że próbuję uczyć jej dziecko. Jak śmiem to robić, skoro nie udało się własnej matce? — Odchyliła głowę i ryknęła śmiechem.
Arona zaczęła śmiać się w kułak, a potem zachichotała głośno, przypomniawszy sobie spotkanie z Egil.
Natha córka Lorin szła ścieżką w stronę podwórza z taką miną, jakby ktoś pomieszał jej szyki.
— Ta Lennis! — wybuchnęła.
— Co teraz zrobiła? — zapytała beztrosko matka Arony.
— Wypędziła nocą z domu swoich cudzoziemskich gości i opowiada jakieś głupoty o tym, że dręczyli jej córki — odparła kwaśno Natha. — Najstarsza córka owej cudzoziemki mówi coś zupełnie innego: że Roldeen szczypała jej siostrę i że Lennis pobiła je obie. Muszę powiedzieć, że z tych dwóch wersji jestem skłonna uwierzyć cudzoziemcom. — Po tym szokującym stwierdzeniu, powiesiła na ścianie swoje szale. — Obiecałam, że postaram się znaleźć dla nich inne miejsce, zanim zostanie wciągnięta w to moja matka i reszta starszych. Co dziś na obiad?
Na cześć cudzoziemskich gości kurczaka przygotowano w cudaczny sposób. Yelen uśmiechała się z zadowoleniem, kiedy jadły. Naprawdę jest doskonałą kucharką, pomyślała Arona, biorąc drugą porcję, a potem trzecią. Kawałki ptaka zanurzono w rzadkim cieście i upieczono w gorącym tłuszczu. Podano zaś z truflami w bitej śmietanie i z sosem z kurczaka. Był to nowy pomysł i bardzo, bardzo dobry.
Skurcze znów dały się jej we znaki. Arona, która skończyła czternaście lat, domyślała się, co to znaczy. Więc niepotrzebnie cierpiała tamtego strasznego dnia w chacie przy końcu górskiego traktu? Nie znaczyło to, by akurat teraz chciała mieć dziecko. Była tylko uczennicą kronikarki, a nie kronikarką. Wprawdzie w domu jej matki, ciotki, kuzynek i sióstr zawsze znalazłoby się miejsce dla jeszcze jednej osoby, ale to nie to samo, co mieć własne gospodarstwo.
Nie miałaby z kim wychowywać dziecka. I w tym tkwiło sedno sprawy. W wiosce, gdzie wszystkie dziewczęta od najmłodszych lat miały najlepsze przyjaciółki — choć zmieniały je często — Arona była samotna. Była zbyt inteligentna, zbyt poważna, miała cięty język i interesowała się rzeczami, które innych nie obchodziły. Znała kilka dziewczyn, które lubiła i które ją lubiły, ale nigdy się z nikim nie zaprzyjaźniła.
Egil była inteligentna i interesowały ją te same sprawy co Aronę. Lecz dziwnie się zachowywała i to niepokoiło młodą kronikarkę. Ale, kto wie, może kiedyś staną się siostrami-przyjaciółkami. To byłoby wspaniałe. Och, nie skończyła opisu wydarzeń minionej nocy! Wstała od stołu ze słowami:
— Dziękuję ci, mamo, i wam wszystkim, ale mam jeszcze coś do zrobienia w Domu Kronik. Robi się ciemno. Czy mi wybaczycie?
— Oczywiście, moja droga — odrzekła spokojnie Bethiah. Yelen mruknęła coś na znak zgody.
Arona popędziła ścieżką do Domu Kronik i omal nie wpadła na Egila, który złapał ją za ramię.
— Dokąd tak się śpieszysz? — zapytał.
— Do Domu Kronik, a jeśli się śpieszę, powinnaś wiedzieć, że nie należy mnie zatrzymywać — warknęła poirytowana. Tamta miała taką minę, jakby chciała się kłócić. Arona chwyciła jej palce. — Nie dokuczaj mi, Egil! Zapada mrok, a ja jeszcze muszę coś zrobić. — Chłopak nie ruszył się z miejsca. — Och, Egil, ciotka Natha szuka nowego domu dla twojej rodziny — przypomniała sobie Arona, a potem zastanowiła się, czy powinna strącić z ramienia rękę obcej. Ku jej uldze Egil puściła ją i ukłoniła się mówiąc:
— Dziękuję ci — po czym się oddaliła biegiem. Arona poszła do tak dobrze znajomej izby i zapaliła świecę, żeby dopisać jeszcze jeden akapit.
— E-gill córka Lishy oskarżyła Roldeen córkę Lennis o użycie siły wobec jej sióstr. Oskarżyła ją przed Nathą córką Lorin, która powiedziała, że Lisha i Lennis pokłóciły się z tego powodu i Lisha opuściła dom Lennis wraz ze swymi dziećmi. Chcą mieć nowy dom. Natha córka Lorin rozpytuje się o to. E-gill chce pójść do szkoły.
Arona wyprostowała się, rozmyślając o ostatnim zdarzeniu. Uznała, choć niechętnie, że należy je zapisać na wypadek, gdyby doszło do sporu pomiędzy cudzoziemcami i mieszkankami wioski.
— E-gill również pocałowała kronikarkę Aronę córkę Bethiah bez powodu i potem za to przeprosiła. Nie wyjaśniła wszakże, dlaczego to zrobiła. Powiedziała tylko, że chce się zaprzyjaźnić. Położyła nawet na mnie ręce, chociaż bardzo się śpieszyłam i nie miałam ochoty na żarty. To było bardzo niegrzeczne z jej strony. Ich obyczaje różnią się od naszych. Nikt nie wie jak bardzo.
Osuszyła atrament i obciążyła rogi zwoju, żeby wysechł przez noc, a potem przygotowała się do snu. Jej przypuszczenia okazały się prawdziwe: nie będzie miała dziecka. Nadejdą inne lata, będą następne wizyty Sokolników. Może, jeśli będzie pragnęła dziecka, Egil zrobi to dla niej. Byłoby to znacznie lepsze niż nowa wizyta Sokolnika. Egil byłaby wspaniałą najlepszą przyjaciółką, tak, jeśli tylko nauczy się dobrych manier. Dobrze by było mieć przyjaciółkę, z którą można by porozmawiać. Kiedyś. Pewnego dnia.
Egil syn piekarza patrzył w zamyśleniu za Arona. Nie, wcale nie była pospolita. Nawet ten młody drab Oseberg syn kowala nie mógł oderwać od niej oczu. Ani rąk, sądząc z tego, co Egil usłyszał. Szkoda, że o tym nie pomyślał, zanim spróbował pocałować tę dziewczynę! No cóż, nic nie zyskał i nic nie stracił.
Oseberg był pewny, że w wiosce, w której mieszkało tyle dziewcząt i tak niewielu chłopców, obaj będą mieli wszystkie panny, jakich tylko zapragną. Nie przyszło mu do głowy, że znały tylko dorosłych mężczyzn i w dodatku Sokolników. Tylko niezwykły chłopiec mógłby konkurować z Sokolnikami. Oczywiście mieli nad Sokolnikami pewną przewagę, gdyż tamci odwiedzali wioskę bardzo rzadko, chłopcy zaś byli na miejscu. Z drugiej jednak strony, dlatego właśnie chłopcy mogli wydawać się dziewczętom pospolici w porównaniu z wyniosłymi, fascynującymi kochankami, jakimi byli Sokolnicy.
Arona nawet nie spojrzała po raz drugi na Egila. Nie było w tym nic dziwnego. Bez domu, ziemi, bez grosza przy duszy i w dodatku obcy w tej wiosce, musiałby stać się kimś, żeby go zauważyła. Na szczęście mieli wspólne zainteresowania. Podobało mu się to, co zdołał dotychczas przeczytać (choć nie było tego wiele), samo pisanie i prowadzenie kronik. Ona zaś traktowała swój urząd kronikarza poważnie, nawet za poważnie. Gdyby to on był wioskowym skrybą, musiałaby zwrócić na niego uwagę.
Poszedł dalej pogwizdując, układając plany i marząc o miłości Arony z takimi szczegółami, że zaczerwieniłyby się jego starsze wiekiem rodaczki. Najpierw trzeba zatroszczyć się o matkę i rodzeństwo. Potem zdobyć urząd Arony. Dopiero wtedy będzie mógł zdobyć ją samą.
Rozdział czwarty
Narada Starszych Matek
Ciężkie ołowiane chmury zaciągnęły niebo i ziemia drżała pod nogami. Maris córka Guidas, kronikarka, często opuszczała Dom Kronik, a kiedy w nim przebywała, rzadko się odzywała. Wpatrując się w ścianę zwróconą w stronę Sokolej Turni zjadła, co przed nią postawiono, posprzątała po sobie, po czym bez słowa zamknęła się w izbie kronik. Wyszła z niej po wielu godzinach z zabrudzonymi kurzem rękami.
Arona, która miała zanotować imiona i kwatery cudzoziemców, bała się, że robi to niewłaściwie.
— Pani Maris — powiedziała, a potem powtórzyła głośniej: — Pani Maris!
Kronikarka podniosła oczy.
— Tak? — zapytała ostro.
Uczennica wsunęła jej do ręki swój najnowszy zwój i teraz stała drżąc na całym ciele.
— Obejrzę go później — obiecała Maris, odłożyła zwój i znów skierowała wzrok na wschód.
Może jej nauczycielka jest chora? Arona zastanawiała się, czy nie wezwać uzdrowicielki, ale zamiast tego zawiesiła garnek z wodą nad ogniskiem, żeby naparzyć ziół i umyć naczynia. Następnie poszła posprzątać w gęsiarniku, wrzuciła odchody na kupę kompostu i udała się do zaniedbanego od tygodnia ogrodu. Pełła właśnie jarzyny, kiedy pani Maris stanęła w tylnych drzwiach.
— Mówisz językiem cudzoziemców równie dobrze jak ja. Czy pomożesz Egil córce Lishy znaleźć nowy dom dla jej rodziny?
Arona wyprostowała się i cisnęła ostatnie chwasty na stos już uschłych badyli. Maris ciągnęła:
— Powinnaś też używać męskich przyrostków przy imionach cudzoziemców, o których wiesz, że zaliczają się do Jommych. Możesz to poprawić, jak się umyjesz. Egilowi się nie śpieszy.
— Nauczycielko, czy mądrze jest trzymać Jommych na osobności? — zapytała. — Pani Noriel uczy dobrych manier swoją uczennicę dlatego, że nie chce tak z nią postępować.
Kronikarka zamrugała niebieskimi, niedowidzącymi oczami.
— Ależ oni są inni, moja droga — odparła. — Idź się umyć.
Znów stała się wyniosłą panią kronikarką.
— Wstrętne Jommy — poskarżyła się wesoło Arona w ojczystej mowie, wyciągając ze studni wiadro z wodą.
— Och, nie wszyscy jesteśmy tacy wstrętni — powiedział gdzieś poza nią Egil w swoim języku. Wyrwał jej z ręki sznur mówiąc: — Daj, ja to zrobię.
Wiadro drgnęło i woda rozlała się na cembrowinę. Egil położył lekko/rękę na ramieniu Arony i równie delikatnie ją cofnął, po czym poszedł z nią w stronę domu niosąc wiadro.
— Nie powinnaś psuć sobie oczu nad tymi „wstrętnymi” kronikami — powiedział dodając negatywną końcówkę z mowy Arony do słowa ze swojego języka. — Podobało mi się, jak pracowałaś w ogrodzie.
Kiedy zestawiło się te dwa stwierdzenia, nic nie znaczyły, ale Arona poczuła, że włoski jeżą się jej na ramionach. Wstrząsnął nią dreszcz. Egil spojrzał na nią z ciekawością. Dziewczyna wzruszyła ramionami i rzekła:
— Ktoś przeszedł po moim grobie. — Nie miała odwagi wyjaśnić, że ten ktoś miał postać Egila.
Maris zawsze nalegała, żeby Arona zostawiała dużo miejsca między wyrazami na ewentualne poprawki. Teraz młoda kronikarka dodała ostrożnie „on” na końcu każdego rzeczownika i zaimka odnoszącego się do cudzoziemskiego Jommy'ego. Kilka razy wydrapała atrament, żeby później nanieść poprawkę mniejszymi literami. Wreszcie, dumna z dobrze wykonanej pracy, zaniosła zwój do Maris.
Ale izba kronikarki była pusta.
Arona poczuła skurcz w dołku. Zignorowała to i poszła na górę, żeby włożyć uroczysty strój. Pod wpływem nagłego impulsu wplotła we włosy wielobarwną wstążkę. Kiedy zeszła na dół, Egil spojrzał na nią z podziwem.
— Nadal szukamy dla siebie miejsca — powiedział. — Piwowarka Gondrin pozwoliła nam spędzić u siebie noc w zamian za pomoc przy ciężkich pracach budowlanych, ale, chociaż mam dla niej wiele szacunku, wolałbym, żeby moje siostry nie wychowywały się w piwiarni.
Arona spojrzała na matkę Egila, która siedziała na krześle z zaciśniętymi ustami.
— Jakiego zawodu cię nauczono? — zapytała, zastanawiając się, dlaczego Starsze Matki pozostawiły jej, uczennicy, zawieranie umów pomiędzy dorosłymi kobietami. Więc dobrze! Pokaże, na co ją stać!
— Byłam czymś piekarza, córką młynarza i uważano, że pięknie haftuję — odrzekła z powątpiewaniem cudzoziemska Lisha. Arona nadal nie wiedziała, co znaczy słowo, którym określiła się Lisha.
Wszystkie kobiety pięknie haftowały. Lishy nie powiodło się z Lennis Młynarką. Noriel Kowalka miała już u siebie obcą rodzinę, podobnie jak matka Arony. A kto nie miał? Floreen Uzdrowicielka też miała pełen dom słabych, chorych i rannych. Arona podniosła oczy.
— Czy umiesz pielęgnować chorych?
— Mam wrażliwy żołądek — wyznała Lisha. — Ale Hanna jest doskonałą pielęgniarką. Przynosi do domu najróżniejsze ranne zwierzęta i ptaki. Harald śmiał się z tego i twierdził, że mamy całą menażerię w piekarni.
To był jakiś początek. Tylko Hanna i Egil były na tyle duże, żeby rozpocząć naukę. Haft. Cioteczna babka Lorin, która miała kilka par nożyc, szyła dla większości mieszkanek wsi. Może ją to zainteresuje?
Przyszła na wezwanie. To Egil mówił przez większość czasu. Ciotka Lorin wysłuchała ich z niezadowoloną miną.
— Dość mi zmartwień z biedną, kochaną Einą — powiedziała otwarcie — bym wzięła sobie na kark jeszcze kogoś takiego jak ona. Cioteczna babka Eina bardzo się postarzała.
Elthea Tkaczka oświadczyła z brutalną szczerością:
— Nie potrzebuję półgłówków. A kiedy córka mówi zamiast matki i decyduje za nią, czyż nie świadczy to, że matka jest tępą plotkarką?
Arona nie wiedziała, co dalej robić. Bezradnie przeniosła spojrzenie z Elthei na Egila i Lishę. Ta ostatnia wydawała się dostatecznie inteligentna, ale dlaczego pozwalała, żeby Egil za nią mówił? Wreszcie przetłumaczyła wszystko słowo w słowo. Egil żachnął się:
— To, co nazywasz tępotą, ja nazywam skromnością i obyczajnością. Obiecałem mojemu ojcu, że będę się nią opiekował…
Ona rzeczywiście jest tępa, powiedziała sobie w duchu ze smutkiem młoda kronikarka, kiedy Lisha skinęła twierdząco głową. Ale, ku jej zdziwieniu, cudzoziemka zaraz potem spiorunowała spojrzeniem swoje najstarsze dziecko! No, dobrze. Loyse córka Annet była bogata i znana z dobrego serca. Mieszkała między lasem a jaskiniami, w doskonałym miejscu, dobrze ukrytym i zaopatrzonym w wodę. Niebo znów się chmurzyło. — Spróbujemy u pani Loyse — oświadczyła Arona.
Był jasny, chłodny ranek. Kilka silnych dziewczyn w spodniach i w kaftanach z owczej skóry, ze sznurami i włóczniami w rękach i plecakami przeszło obok płotu kuźni.
— Spęd! — zawołała jedna z nich. — Idziemy po owce. Każda jest mile widziana.
Noriel szturchnęła łokciem Leatrice.
— Idź z nimi — ponagliła. — Twoja siostra pracuje za dwie, a ty nigdy nie brałaś udziału w spędzie owiec.
Huana się wyprostowała.
— Czy taka skromna, obyczajna panienka jak Leatrice ma iść z tymi rozbójniczkami w spodniach? — wybuchnęła z gniewem. — Same? Na otwartej przestrzeni, gdzie nikt nie będzie ich bronił i o nie się troszczył? A jeśli spotkają obcych mężczyzn? To nie wypada. O czym myślą ich matki?
Leatrice przeniosła spojrzenie z matki na jej chlebodawczynię, potem zaś na pasterki. Stojąca w środku grupy Nelga córka Olwith zawołała:
— Pożyczę ci włócznię! Mam dwie. Zabierz swoją harfę. Zaśpiewasz dla nas!
— Za chwilę! — zawołała Leatrice. — Mamo, znasz Nelgę. Wszystkie dziewczęta idą!
— Wszystkie dziewczęta pracują na zmianę, po kolei — potwierdziła Noriel, wycierając ręce o fartuch. — Leatrice nie może trzymać się twojej spódnicy przez całe życie. Czy wiesz, że Ofelis Minstrelka chce wziąć ją na naukę? Możesz być dumna ze swojej córki, Huano.
Leatrice, biorąc to za pozwolenie, podała matce swój fartuch i pobiegła na gorę wołając:
— Dziękuję! — A do Huany: — Tata na pewno by mi pozwolił!
Huana nie mogła temu zaprzeczyć. Właśnie między innymi dlatego gorycz tak często napełniała jej serce za życia Morgatha. Jęknęła. Dlaczego musieli znaleźć schronienie w wiosce, gdzie nikt nie ma pojęcia o obyczajności i skromności? Zmuszona była jednak przyznać, że nie przymiera głodem, nie żebrze i nie zarabia na życie nierządem!
Wielkie czarne chmury zakryły niebo, kiedy Arona wyszła z zagrody pani Loyse. Z Góry Obserwacyjnej dobiegło ją gruchanie gołębia. Dziewczyna zeszła ze ścieżki, którą wracała do Domu Kronik, i zboczyła na szlak biegnący na wschód, do Sokolej Turni. Bladł purpurowy blask zachodzącego słońca. Córki Gunnory, jeśli to one się zbliżają, na pewno spędzą noc w wiosce. Może jedna lub dwie zechcą przenocować u Maris i Arony! Szybko biegła w dół szlaku, chcąc je powitać.
Serce w niej zamarło, gdy zamiast rdzawych opończy uczennic Dobrej Bogini ujrzała trzy kobiety w pozbawionych ozdób srebrzystoszarych szatach z kapturami. A przecież Nadrzeczna Wioska gościła tak niewielu obcych. Chociaż teraz było ich więcej niż można by poznać przez całe życie. A te, jak tu przybyły i dlaczego?
Na oczach Arony jedna z nowo przybyłych wyjęła spod sukni niebieski klejnot, który świecił własnym światłem nawet w szybko zapadających ciemnościach. Nieznajoma odwróciła się i spojrzała prosto na ukrytą wśród drzew dziewczynę. Powiedziała łagodnie w poprawnym języku cudzoziemców, choć z lekkim akcentem:
— To nie miejsce dla ciekawskich dzieci. Idź teraz do domu, połóż się do łóżka i zapomnij, że nas widziałaś.
Młoda kronikarka nagle poczuła się naprawdę dorosła i chciała odpowiedzieć, że ma prawo pozostać, lecz raptem straciła kontrolę nad własnym ciałem.
— Tak, pani — wyrzekły pokornie jej usta, jakkolwiek w sercu wrzał gniew, a nogi wbrew woli poczęły nieść ją z powrotem do Domu Kronik. Próbowała uwolnić się z niewidzialnych więzów, lecz wspomnienie o spotkaniu z dziwnymi kobietami bladło coraz bardziej. Kiedy w końcu spojrzała na wierzchołki drzew, było już ciemno. Musiałam zostać u pani Loyse dłużej, niż mi się wydawało, pomyślała. Wróciła szybko i spokojnie do Domu Kronik i położyła się do łóżka.
Na równinie rozciągającej się na zachód od wioski pasterki bawiły się, biegały, ścigały się, krzyczały i grały w berka ze sobą i z psami. Leatrice córka Huany szła za nimi. Miała wrażenie, że jej nogi są gołe, chociaż włożyła luźne, workowate spodnie. Wiatr rozwiewał jej włosy, a długa suknia nie krępowała ruchów.
— Chodź, ty ślamazaro! — zawołała Negla. — W ten sposób nigdy nie złapiesz żadnej owcy.
Leatrice musiała przystanąć, żeby złapać oddech.
— Mama zawsze kazała mi chodzić powoli, spacerkiem — odrzekła zdyszana. — Tak jak damulka — przekręciła to ostatnie słowo. — Przepraszam!
Promienie słońca grzały jej nie osłoniętą niczym głowę i gęsty pot spływał z czoła, łaskocząc i swędząc. Otarła twarz barwną chustką i pobiegła za towarzyszkami. Przekrzykiwały się na wyścigi. Leatrice spróbowała tego samego. Jej głos niósł się nad wzgórzami i wydało się jej, że usłyszała ją matka. Zawstydziła się trochę. Dama nie podnosi głosu. Dobrze wychowana panienka zawsze mówi cicho, słodkim głosikiem.
— A niech to licho! — powiedziała głośno do nieobecnej Huany.
Nelga stanęła jak wryta.
— Czy z tobą wszystko w porządku? — zapytała. Leatrice skinęła głową, bo nadal brakowało jej tchu.
— Po prostu pomyślałam o czymś związanym z moim dawnym domem — wyjaśniła łapiąc oddech.
— Napij się! — Nelga podała jej skórzaną butlę z wodą. Potem znów pobiegły. Nelga wywijała nad głową liną zakończoną pętlą, którą miała łapać zbłąkane owce, ale teraz zarzucała na napotkane krzaki i kamienie. Pokazała córce Huany, jak to się robi, lecz cudzoziemce brakowało wprawy. W końcu obie wybuchnęły śmiechem.
— Chodź, pogonimy owce — zaproponowała Nelga i pokazała, jak się gwiżdże na psy pasterskie. Leatrice była zachwycona i jednocześnie zaszokowana.
— Gwiżdżące dziewczyny i kraczące gęsi — zacytowała ulubione porzekadło swojej matki i dokończyła wyzywająco — bawią się znacznie lepiej niż gęsi domowe i gęsiarki!
Pod koniec dnia wszystkie były już bardzo zmęczone. Wtedy rozpaliły ognisko i zaczęły piec wbite na świeżo ścięte patyki podróżne suchary i suszone mięso.
— Czy jesteś zbyt utrudzona, żeby nam coś zaśpiewać? — powiedziała Nelga.
— Nie znam żadnej waszej pieśni — odparła Leatrice zagryzając wargi. — Mogę zaśpiewać którąś z naszych, ale wtedy nie zrozumiecie słów.
— Zaśpiewaj, a ja przetłumaczę. Moja matka trudni się handlem — wtrąciła któraś ze starszych dziewczyn.
Leatrice zidentyfikowała ją jako wnuczkę Elthei Tkaczki, nie mogła jednak przypomnieć sobie na poczekaniu jej imienia. Wydobyła odpowiedni ton i zaczęła śpiewać nieśmiało starożytną balladę o nieszczęśliwej miłości. Lecz wnuczka Elthei wszystko poplątała podczas tłumaczenia, zamieniając ją w pieśń o serdecznych przyjaciółkach, które musiały się rozstać z powodu kłótni w rodzinie. Leatrice, nie znając dobrze nowego języka, nie prostowała pomyłki.
— A może Czterech Sokolników schodzi z Sokolej Turni — zachichotała Nelga.
Pozostałe dziewczęta poparły ją entuzjastycznie i Nelga jęła śpiewać.
Na początku Leatrice słuchała z zakłopotaniem. Później pomyślała, że nie słyszy tego, co jej się wydaje, że słyszy. W końcu zaś była tak wstrząśnięta i zażenowana, że oniemiała. Niejeden raz oglądała samców różnych gatunków zwierząt domowych i widziała, jak kopulowały. Słyszała też chłopców chwalących się najdziwniejszymi wyczynami i współzawodniczących w prawdziwych obrzydlistwach. Ale śpiewać o rzeczach, o których nigdy nie powinno się mówić? Matka dostałaby szału, gdyby się o tym dowiedziała!
Żadna jednak nie usłyszy o tym ani słowa, ani ciotka Noriel, ani jakakolwiek dorosła kobieta.
— Wydaje mi się, że ona jeszcze nie została Wtajemniczona — szepnęła wnuczka Elthei i szturchnęła łokciem Nelgę, kiedy tamta skończyła śpiewać.
— Musi być! — zaprotestowała Nelga. — Jest starsza od swojej siostry, a tamta dostąpiła Wtajemniczenia, przynajmniej tak sądzę. W każdym razie coś wie o tych sprawach. Leatrice, czy zostałaś Wtajemniczona?
— Wtajemniczona? — Leatrice nagle przestraszyła się i przeniosła spojrzenie z jednej dziewczyny na drugą. — Jestem panną — odrzekła drżącym głosem. Spokojnie oparła rękę na nożu, który dała jej Noriel.
— Och, wiemy o tym — odpowiedziała wnuczka Elthei, Nidoris. Leatrice nagle przypomniała sobie jej imię. — Ale czy nadal jesteś dzieckiem?
— Czy miałaś już miesiączkę? — wyjaśniła Nelga.
— O tak. Już od ponad roku! Matka namawiała ojca, żeby znalazł dla mnie małżonka, zanim zostanę starą panną — powiedziała rumieniąc się córka Huany.
Płonące w ognisku polana trzasnęły i jedno pękło. Nidoris poruszyła węgle grubym kijem i dołożyła jeszcze jedno polano.
— Nie byłaś wszakże u kapłanki, żeby nauczyć się rzeczy, które powinna znać każda panna — oświadczyła. — Prawda, że nie? — Z lekkim świstem wciągnęła powietrze i dodała: — Biedactwo! Dobrze! Jak tylko wrócimy, pójdziesz do pani Birki. Nauczy cię wszystkiego, co trzeba, tak że nawet wizyta Sokolnika nie będzie dla ciebie tak okropna, jak mogłaby być.
Leatrice zadrżała na całym ciele.
— Wizyta Sokolnika? — wychrypiała.
— W ten sposób zyskujemy córki. Nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz — uspokoiła ją Nidoris — ale większość z nas prędzej czy później chce mieć dzieci, więc jakoś to znosimy. Sama zobaczysz.
— Oseberg nie jest taki jak Sokolnicy — odezwała się siedząca z drugiej strony ogniska Brithis. Wyciągnęła z płomieni swój patyk i spróbowała mięsa. — Au! Gorące! On jest miły jak siostra-przyjaciółka, ale nie wydaje mi się, aby ktoś mu kiedykolwiek wyjaśnił, co trzeba robić.
Wstrząśnięta Leatrice spojrzała na dziewczynę, którą uważała za taką miłą. Ona i Oseberg… ona… ona zrobiła… oni zrobili… Poczuła, że pali ją twarz, gdy spróbowała to sobie wyobrazić. Oczami wyobraźni starała się zobaczyć łagodną, przylepną niby szczenię Brithis jako okrytą hańbą występną kobietę, która otwarcie zarabia na życie nierządem. Zacisnęła usta, a potem zapytała:
— Czy ty i Oseberg zaręczyliście się?
— Chcesz powiedzieć, czy obiecaliśmy sobie przyjaźń? — spytała Brithis śmiejąc się wesoło. — Coś w tym rodzaju. Przyrzekliśmy sobie, że będziemy najlepszymi przyjaciółmi, ale on nie chce, abym spędziła z nim noc, ponieważ, och, przykro mi, Leatrice! Twoja matka, no cóż, ona jest… — urwała.
Leatrice próbowała wyobrazić sobie Huanę, pozwalającą Osebergowi i jego narzeczonej zamieszkać pod jej dachem, i nie mogła. A gdyby Oseberg przedstawił Huanie Brithis jako swoją przyszłą małżonkę? Wstrząsnęło nią, gdy uświadomiła sobie, że matka i w tym wypadku robiłaby trudności.
— Jeśli masz duży posag, moja matka nie będzie zbytnio protestować — podsunęła. — Hm, czy twoja rodzina zaakceptowałaby to małżeństwo?
Brithis milczała jakiś czas, żując swój kawałek mięsa. Zimny wiatr zaczął wiać im w plecy.
— Nie obraź się, Leatrice — odezwała się w końcu. — Moja matka lubi Oseberga, a ciotka Noriel jest jedną z jej najlepszych przyjaciółek. Ma jednak teraz kłopoty z inną cudzoziemką, którą do siebie przyjęła, i, no więc, wszyscy uważają, to znaczy, chciałam powiedzieć, nikt nie chce się pokłócić także z twoją matką.
Leatrice skinęła głową. Smuciło ją, że Huanę uważano za najbardziej kłótliwą i grymaśną ze wszystkich. Zupełnie jak w balladzie, którą dopiero co zaśpiewała, pomyślała, a jej własna matka grała rolę pani Capeli. Dobrze! W takim razie ona sama mogłaby być… mogłaby być kapłanką Laurą! Pochyliła się w stronę ogniska, czując na twarzy jego ciepło.
— Posłuchaj, Brithis — powiedziała w zaufaniu. — Wymyślimy coś. Zgoda?
— Zgoda, siostro — odparła Brithis.
Uścisnęły sobie ręce ponad płomieniami, zaśpiewały jeszcze jedną pieśń, swawolną, lecz nie obraźliwą, i skuliły się w swoich śpiworach jak najbliżej siebie i ogniska, gdyż jesienny chłód dawał się już we znaki.
Ranek był zimny. Arona skończyła porządkować ogród i zaczęła wykładać warzywa i owoce do suszenia na zimę. Liście drzew zmieniały barwę na złocistożółtą i purpurową. A pani Maris, która całymi dniami zamykała się z resztą Starszych Matek, prawie przestała mieszkać w Domu Kronik. To Arona musiała zanotować wiadomość o śmierci starej cudzoziemki imieniem Melbrigida, jak i o tym, że jej rówieśnica, Nelga córka Olwith, stała się dorosłą kobietą.
Nie miała zupełnie z kim rozmawiać. Matka i ciotka Lorin, tak samo jak jej nauczycielka, przebywały z dala od domu przez większą część dnia. Ciotka Natha zaś umiała się tylko skarżyć, że ćwierkająca słodko bez przerwy Yelen uczepiła się Bethiah i zgadzała się ze wszystkim, co tamta powiedziała. Rówieśniczki Arony miały własne kłopoty. Egil, teraz pomocnik stajenny u Daran Mulniczki i goniec starszyzny wioskowej, mógł tylko przymilać się do Arony prosząc, by przyszyła mu guziki do kaftana.
— Nie mogę uwierzyć, że sama tego nie potrafisz! — wykrzyknęła i zaproponowała, że mu pokaże, jak się to robi.
Egil stał obok z zadowoloną miną, dopóki Arona nie włożyła mu igły do ręki. Cofnął się wtedy, jakby w obawie, że igła go ugryzie, i spojrzał tak, jakby już to zrobiła.
Święto Nelgi poprawiło trochę humor młodej kronikarce.
— Tak naprawdę, to przyszłam zaprosić ciebie, twoją matkę i siostry na święto panieństwa — powiedział Arona do Egila, który patrzył ze złością na guzik. — Jedna z moich przyjaciółek przestała być dzieckiem. Przyniosę dość jedzenia, żeby starczyło dla wszystkich, wymaga tego grzeczność względem obcych. I, nie obraź się, wiem, że nie miałaś dość czasu, żeby uszyć sobie jakieś ładne ubranie albo je kupić. Tutaj pożyczamy sobie stroje. Mam kuzynkę mniej więcej twojego wzrostu. Co ty na to?
Egil spochmurniał.
— Zdajesz sobie sprawę, że moja matka już nie jest panią u siebie.
Arona spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Egil! Przecież nikt nie przeszkodzi jej przyjść na taką uroczystość! Chodź! Przekonajmy się!
Chłopak zacisnął usta.
— Nie — powiedział z uporem.
Młoda kronikarka wzruszyła ramionami i odeszła, nic z tego nie rozumiejąc. Kulawa tkaczka Elthea przyszła pożyczyć muła.
— Jadę do zagrody pani Loyse. Czy to tam mieszka twoja matka? Czy chcesz jej coś przekazać?
Egil zmarszczył brwi i wbił wzrok w ziemię.
— Proszę jej powiedzieć, że wyzwolę ją któregoś dnia.
— Co takiego?! — wykrzyknęła Elthea i odjechała zamyślona. Na podwórku pani Loyse tkaczka zobaczyła tuż obok drzwi napełniony ziemią wielki żelazny garnek do gotowania, w którym zasadzono kwiaty. To był raduth — celowe użycie pożytecznego przedmiotu tylko po to, żeby się pokazać. We wsi mówiono, że córki pani Loyse nie pracowały, ponieważ były tak bogate, iż nie musiały. Elthea prychnęła z niesmakiem. Raduth.
Stara tkaczka zsiadła z muła. Po kilku chwilach siedziała już w wygodnym bujanym fotelu. Popijając jabłecznik i jedząc ciasteczka targowała się o pięknie haftowany kawałek tkaniny. Korzystając z chwili przerwy w targach wtrąciła:
— Egil przesłał wiadomość dla swojej matki.
— Dla tej idiotki? — Loyse otworzyły szerzej oczy. — Och, moja droga, czy mądrze jest dowiadywać się o nią? To biedactwo tak łatwo wpada w histerię. Ale jeśli tak… — Wzruszyła z wdziękiem ramionami.
Kiedy gospodyni wyszła z izby, Elthea spojrzała spode łba na swój nowy nabytek. Słaba na umyśle kobieta nie mogłaby tego wyhaftować.
Zauważywszy nieobecność Loyse, Lisha wślizgnęła się do izby. Miała na sobie podniszczoną suknię swojej gospodyni i dźwigała w ramionach dziewczynkę w wieku około ośmiu lat.
— Pomóc Lowri —poprosiła ze strasznym akcentem. — Prosić pomóc. — Rozejrzała się dookoła ze strachem, chociaż Loyse znana była z dobroci. Niespełna rozumu? Histeryczna?
Elthea odwinęła szmatę, którą przewiązane było ramię dziecka. Było czerwone, spuchnięte i gorące. Lisha przybrała uprzejmy wyraz twarzy.
— Przepraszam. Ja nie mówić tak dobrze waszym językiem. G… guś? — Zacisnęła rękę w pięść i wężowym ruchem wysunęła ją do przodu i cofnęła, sycząc.
— Gęś. Jedna gęś, dwie gęsi — wyjaśniła Elthea.
— Uszczypnąć Lowri — oświadczyła Lisha naśladując rękami szczypnięcie. — Ja proszę pomóc. — Zagryzła wargi z rozpaczą. — Pani mówi. — Pokręciła głową uśmiechając się słodko i powiedziała śpiewnie jak do dziecka: — Nie złość się, Lisha. — Podniosła znów oczy. — Potrzebować… — Szukała odpowiedniego słowa.
— Uzdrowicielki — Elthea wstała, wzięła dziewczynkę za ramię i pokuśtykała do drzwi. — Ja to zrobię. Zaczekaj tutaj. Wrócę. Ze Starszymi Matkami.
— Pani nie pozwala mnie iść. Nigdzie — powiedziała Lisha bardzo cicho, rozglądając się dookoła, kiedy szła za tkaczką do miejsca, w którym przywiązany był muł.
Loyse wypadła na podwórze.
— Och, tutaj jesteś, Lisho! — wykrztusiła otwierając szeroko oczy. — Jesteś niegrzeczna! Eltheo, czy ona ci się nie naprzykrzała? Muszę stale jej pilnować — dodała — gdyż inaczej wędruje nie wiadomo gdzie. No, chodź, Lisho — zachęciła śpiewnie.
Elthea posadziła dziecko przed sobą na grzbiecie muła i prychnęła:
— Nonsens! Ona nie jest głupsza od ciebie, młoda kobieto. Po prostu oni mówią innym językiem. — Cmoknęła na muła. — Wrócę.
Lowri wbiła bose stopy w boki zwierzęcia.
— Pani — powiedziała wydymając usta — trzyma ją w zamknięciu i mówi do niej jak do małego dziecka.
— Słyszałam — odrzekła krótko Elthea. Loyse krzyczała, żeby wróciła. Wjechały w sam środek wioski i zsiadły przed chatą pani Floree. Dom Zdrowia był prawie pusty, na werandzie siedziała młoda cudzoziemka ze złamanym ramieniem i zabandażowanymi żebrami, jedną ręką oczyszczając z włókien warzywa o gryzącym zapachu.
— Gdzie jest Floree? — zapytała tkaczka.
Obca kobieta wskazała palcem. Elthea pokręciła głową.
— Powiedz mi.
Elthea usłyszała w odpowiedzi potok niezrozumiałych słów. Tkaczka znowu pokręciła głową i podjechała do Domu Kronik. Arona rozumiała to trajkotanie. Elthea zatrzymała się na podwórzu i zawołała:
— Arono córko Bethiah!
— Co się stało? — zapytała z niepokojem Arona wysadzając głowę zza drzwi.
Tkaczka parsknęła.
— Tamta kobieta u Loyse wcale nie jest głupia. Może nieśmiała. Jej córka jest ranna. Ta idiotka Loyse wcale jej nie słucha i trzyma w zamknięciu. Ty mówisz tym obcym językiem? No więc? — rzuciła wyzywająco.
Młoda kronikarka zaczerwieniła się i opuściła oczy.
— Myślałam, że pani Loyse będzie dla niej dobra. Wszyscy mówią, że taka właśnie jest.
— Gdzie jest uzdrowicielka? — pytała dalej Elthea.
— Ja… nie wiem, pani Eltheo — wyznała z płaczem dziewczyna. Zarumieniła się jeszcze mocniej, wytarła oczy rękawem i wbiła wzrok w ziemię.
— Chodź ze mną! — rozkazała starsza kobieta. Arona pochwyciła sandały i pobiegła za nią. W Domu Zdrowia nie było nikogo, tak samo jak w Świętym Domu i w Domu Zgromadzeń. Stara kulawa tkaczka, nie zsiadając z muła i trzymając w ramionach córkę Lishy, przeszukała całą wioskę. Nie znalazła nikogo ze starszyzny. Pobladła Lowri siedziała wyprostowana, tuląc do piersi skaleczone ramię. Chmury znów zasłoniły słońce i muł stulił uszy. Jakiś pies zaczął biegać w kółko, a potem błyskawicznie schował się pod werandę.
Elthea zatrzymała muła i wyjęła z kieszeni garść wróżebnych pałeczek. Potrząsnęła nimi, rzuciła, przyjrzała się i pokręciła głową.
— Dom czarownicy — orzekła.
Chata, do której przybyły, była przez długi czas opuszczona, gdyż jej właścicielka umarła nie mając córek. Pierwszy z Jommych, który musiał pośpiesznie opuścić wioskę, wrócił po roku z jedną z Córek Gunnory. Towarzyszyła im dziwna kobieta w ciemnobrązowej sukni, nosząca na szyi świecący niebieski kamień. Oczy bolały, kiedy się na niego patrzyło. Nieznajoma nie wyjawiła swojego imienia mówiąc, iż jest to niezgodne ze zwyczajami jej ludu, ale dodała z mądrym, smutnym uśmiechem:
— Możecie nazywać mnie Dysydentką. — Ponieważ nikt nigdy nie słyszał tego słowa, wyjaśniła: — Czarownice z Estcarpu nienawidzą Sokolników za to, że trzymają się z daleka od swoich kobiet.
— Albo my od nich — mruknęła wtedy Natha córka Lorin.
— W każdym razie dlatego nie chcą pomóc wam, kobietom Sokolników.
— Przecież to nie ma sensu! — wypaliła tamtego dnia Arona. Była jeszcze mała, nie miała jednego z przednich zębów. Matka uciszyła ją pośpiesznie, przepraszając zarazem nowo przybyłą. Ale obca kobieta pokiwała głową i powiedziała uśmiechając się smutno:
— Ustami dzieci… — i już nie dokończyła.
Nikt nie wiedział, co robi w wiosce ani dlaczego tutaj przybyła — może tylko starszyzna była tego świadoma. Mieszkała wśród nich od lat, w razie potrzeby pomagając Floree Uzdrowicielce lub Birce Kapłance, przez resztę czasu uprawiając swój ogród jak każda inna mieszkanka wsi. Kilka rodzin ofiarowywało jej silną dziewczynę do rąbania drew i noszenia wody, ale Dysydentka odmówiła grzecznie, lecz stanowczo.
To oczywiste, że wróżebne pałeczki wskażą na kobietę, która pomagała uzdrowicielce, pomyślała Arona zsiadając z muła, z grzeczności jednak nic nie powiedziała. Komin dymił, więc w domu ktoś był.
Elthea, siedząc na swoim mule na środku podwórza, zawołała:
— Halo, jest tam kto? — Lecz nikt jej nie odpowiedział. Arona dodała głośniej:
— Dysydentko? Pani Czarownico? Mamy ranne dziecko. Czy możesz nam pomóc?
Znowu nie otrzymały odpowiedzi, ale teraz młoda kronikarka nie miała wątpliwości, że ktoś będący w domu nie chce im odpowiedzieć. Zawrzała gniewem: na uzdrowicielkę, która nie odpowiadała na wołanie o pomoc, na Starsze Matki, które zniknęły wtedy, gdy były potrzebne, na panią Loyse, która uznała Lishę za półgłówka, i na samą siebie za to, iż uwierzyła w dobroć pani Loyse i umieściła Lishę i Lowri w jej domu, a nawet na Egila, który był taki pewny siebie, że ludzie pomylili się co do jego matki. Śmiało, porywczo chwyciła Lowri na ręce, podeszła do drzwi i zapukała.
— …myślisz, że powinnyśmy odłożyć panieńską biesiadę? — usłyszała, jak kapłanka pyta cicho, z niepokojem.
— Nie — odrzekła czarownica — bo zaalarmujecie wszystkich — urwała i wstała. — Arono — powiedziała zimnym, obojętnym głosem.
Były tam wszystkie, zgromadzone wokół ogniska Dysydentki; każda miała w zasięgu ręki ciastka, jabłecznik i robótkę tak jak na zwykłym zgromadzeniu. Pani Floree, pani Maris, pani Birka, cioteczna babka Lorin, pięć innych Starszych Matek i szary kot o aksamitnej sierści i niebieskich oczach. Wszystkie wpatrywały się w rozgniewaną dziewczynę, która bezmyślnie wtargnęła do chaty, chociaż jej nie zaproszono. Trzymała w ramionach Lowri córkę Lishy.
— Ona jest ranna! — oświadczyła i głos jej się załamał na ostatnim słowie. — Nie mogłyśmy znaleźć nikogo, kto mógłby jej pomóc… — A potem z płonącą twarzą wcisnęła dziewczynkę w ramiona pani Floree, spojrzała na zgromadzone w izbie kobiety i uciekła na podwórze. Minęłaby bez słowa Eltheę, ale tkaczka zawróciła muła i zawołała:
— No, więc?!
— Są tam wszystkie — wykrztusiła Arona. — Rozmawiają.
Pani Birka wyszła na werandę i przywołała Eltheę skinieniem ręki.
— Mogłaś być jedną z nas — oświadczyła surowo — lecz nie chciałaś. Uznaj więc, że to wyłącznie nasza sprawa. Arono, nikomu nic o tym nie powiesz, nawet nie napomkniesz. Przysięgniesz na imię swojej matki?
Dziewczyna cofnęła się, spoglądając na nią z ukosa.
— Na imię mojej matki — przysięgła zmrożona do szpiku kości tym, co niejasno wyczuła w tamtej chacie. Potem wróciła do Domu Kronik.
Rozdział piąty
Złe wibracje
Leatrice nauczyła się biegać razem ze swoimi nowymi przyjaciółkami za owcami, łapać je na sznur, stać w nocy na warcie, pilnować stada przed wilkami i zabijać włócznią króliki na kolację. Mijały dni i jej twarz ogorzała od słońca. Włosy miała rozczochrane i wsuwała je pod czapkę tak jak jej towarzyszki.
Pewnej nocy, tuż przed końcem spędu, zawył wśród wzgórz lisowilk, bardzo blisko. Leatrice stała na warcie. Zadrżała. Niezbyt dobrze umiała rzucać sznurem i włócznią. Co powinna zrobić, jeśli drapieżnik zaatakuje stado właśnie teraz? Wzywać pomocy? Owce zabeczały niespokojnie i poruszyły się uśpione psy. Któryś podniósł głowę i sapnął cicho.
Jakieś jagnię zabeczało głośno, przeraźliwie. Leatrice pobiegła w tamtą stronę i dojrzała, że głupie zwierzątko oddaliło się od stada już na dużą odległość. Gdzie jest druga wartowniczka? I która to z dziewcząt? Dlaczego psy nie zareagowały? Obudziła najbliższego trącając go drzewcem włóczni, a potem pobiegła za jagnięciem. Dopadła go w chwili, gdy górował nad nim smukły szary cień.
— Wilk! — krzyknęła na cały głos Leatrice (gdybyż Huana usłyszała jej krzyk, dałaby jej klapsa). — Wilk!
Zwierzę bez lęku podniosło na nią oczy, wyszczerzyło zakrwawione zęby, po czym wróciło do jedzenia. Leatrice, mając nadzieję, że trzyma we właściwy sposób swoją włócznię, wbiła ją w szyję lisowilka; przedtem zdołała wyciągnąć drugą ręką nóż.
Drapieżnik jakby rozpłynął się w powietrzu! Przemknął obok dziewczyny i uciekł w mrok. Córka Huany uklękła obok jagnięcia. Może zdoła mu pomóc? Zbyt późno podniosła głowę — szara bestia skoczyła jej do gardła. Zasłoniła twarz ramieniem. Kły napastnika wbiły się w jej przedramię. Czując palący ból, wolną ręką, w której trzymała nóż, raz po raz poczęła dźgać cielsko w nadziei, że jednak rani drapieżcę. Potem poczuła czyjeś ręce na ramionach.
Nidoris gwizdnęła rozwierając szczęki martwego lisowilka. Rękaw nowej był w strzępach i krew płynęła z ran. Brithis i Negla trzymały ją, kiedy najstarsza pasterka w blasku pochodni z trudem oczyszczała ranę. Później Nidoris odkorkowała bukłak, którego nikomu nie pozwalała dotykać, i przemyła rany jego zawartością. Leatrice usiłowała nie krzyczeć z bólu, gdyż te tak przypominające chłopców dziewczęta na pewno by nią wzgardziły za to, że płacze i histeryzuje. Ale i tak krzyczała. Nidoris poklepała ją po ramieniu.
— Gdzie jest twoja czysta podpaska? — zapytała. Ponieważ o takich rzeczach nie mówiło się w jej domu, zawstydzona Leatrice wyznała cicho:
— Używam jej.
— To dlatego cię zaatakował — szepnęła Brithis. — Och, Leatrice, czemu nam nie powiedziałaś?
— Ona o niczym nie wiedziała! — warknęła Nidoris. — To jest to. W tej jej nieszczęsnej wiosce całkowicie zaniedbano… Czy ktoś ma czystą podpaskę? — Brithis podała jakąś szmatę i wnuczka Elthei przewiązała ramię rannej pasterki. — Saris! Na Jonkarę, gdzieś ty była?!
— Spotkało mnie to samo, co Leatrice — odrzekła po prostu Saris. — Zaczęło się niespodziewanie. Wiesz, jak to jest.
Nidoris mruknęła coś kąśliwym tonem.
— Następnym razem najpierw kogoś obudź! Masz ci los! — Objęła ramieniem drżącą, pojękującą dziewczynkę, która ukryła twarz na jej piersi. — Zachowałaś się bardzo odważnie. I dostaniesz skórę. Wiesz o tym? Powinnaś być z siebie dumna. — Zaprowadziła córkę Huany z powrotem do ogniska, gdzie wzburzone pasterki przyglądały się scenie. — Słyszycie? Nasza Leatrice zabiła Psa Jonkary!
Dziewczęta trzykrotnie wzniosły okrzyk na jej cześć. Oszołomiona bólem i strachem Leatrice niejasno zdała sobie sprawę, że uznano ją za bohaterkę. Ją, z której matka była wiecznie niezadowolona! W głębi duszy wątpiła jednak, czy Huanie spodoba się ten wyczyn. A jutro wracają do wioski! Zadrżała.
Nidoris wręczyła jej swój specjalny bukłak i Leatrice posłusznie się napiła. Było tam cierpkie, mocne piwo, sama esencja piwa.
— To woda życia — powiedziała wnuczka Elthei, kiedy Leatrice się zakrztusiła. — Warzy ją pani Gondrin. Przeznaczona jest dla uzdrowicielek.
Nidoris i dwie inne dziewczyny pomogły córce Huany wsunąć się do śpiwora. Jestem bohaterką, pomyślała ze zdumieniem Leatrice. A potem zasnęła.
Oseberg syn Morgatha płonął ze wstydu, kiedy Noriel Kowalka przykładała do jego czupryny gorącą żelazną rurkę do fryzowania. Zgodnie z przyjętymi w jego wsi kryteriami uważał, że jego włosy są tylko zmierzwione, ale kowalka cmokała z niezadowoleniem, gdyż uznała je za zbyt krótkie. Jego siostra Leatrice w nowej fryzurze i pięknej sukience, dumnie obnosząc się z zabandażowanym ramieniem, które trzymała na haftowanym temblaku, powstrzymywała się od śmiechu dopóty, dopóki ciotka Noriel nie przyniosła sukni, którą nosiła jako młoda dziewczyna.
— Nie mogę tego włożyć! — zaprotestował chłopak. Leatrice zasłoniła usta ręką, lecz nie mogła pohamować chichotu przerywanego czkawką. Ich matka Huana wstydziła się jeszcze bardziej niż Oseberg, chociaż ślicznie wyglądała w sukni pożyczonej od podobnej do ptaszka Einy córki Nathy, kuzynki pierwszego Jommy'ego, nazwanej imieniem jego matki. Noriel uznała, że Huana powodowała duma. Była przecież biedna, a Oseberg za duży, żeby ktokolwiek uznał go za piękność.
— No, dobrze — oznajmiła z zadowoleniem kowalka. Przyjrzała się krytycznie obliczu Oseberga. Później podeszła bliżej i szepnęła: — Potrzebujesz ostrego noża, żeby usunąć włosy z twarzy. — Chłopak zawahał się, ona zaś dodała cicho: — Wiem, jak okrutne bywają dziewczęta. Będą się z ciebie wyśmiewały, że jesteś bardzo stara, gdyż tylko staruszkom rosną włosy na twarzach, a nawet one je usuwają.
Oseberg skrzywił się i zapytał cicho:
— Dziewczęta będą się ze mnie śmiały?
Skinęła głową. Chłopak wziął nóż i poszedł do drugiej izby.
— Dobre dzieci — oświadczyła Noriel poklepując Huanę po ramieniu. — Oseberg świetnie sobie radzi. Powinnaś być z niej dumna. A kiedy skosztują tego, co przygotowałaś, Huano, staniesz się sławna. Wyobraź sobie, że Bethiah nie mogła nachwalić się kurczaka, którego przyrządziła Yelen. Oseberg, czy jesteś pewna, że nie chcesz wstążki do włosów?
— Całkiem pewny! — zawył i schodząc ze schodów omal się nie potknął o długą suknię. Gdyby Egil zobaczył go tak wystrojonego, nie dałby mu żyć, lecz ciotka Noriel zapewniła go, że tutejsi tak się ubierają i że dziewczęta uznają go za prostaka, jeśli na dzisiejszą uroczystość włoży swoje dawne ubranie. O co tu chodzi? Jakaś tam Nelga osiągnęła wiek odpowiedni do małżeństwa. Nie znaczyło to jednak, że uczniowie się pobierali. Czy była taka śliczna jak Brithis?
Wystrojona grupa z kuźni spotkała po drodze inną rodzinę z kilkunastoletnią dziewczynką.
— Witam cię, pani Noriel! — zawołała Brithis. Przerażony chłopak zesztywniał, czekając na jej wybuch śmiechu. Ona jednak powiedziała: — Oseberg! Twoje włosy ślicznie wyglądają. Czy tak się je nosi tam, skąd przybyłaś? — Lekko dotknęła starannie ufryzowanych kędziorów. — Dobry wieczór — powitała pozostałych, Huana zacisnęła wargi, a Leatrice cofnęła się o krok, żeby nowo przybyła mogła iść obok jej brata. Oseberg zaś zaczął stąpać lekkim krokiem i rzekł z uśmiechem:
— Witaj, Brithis.
Egil również otrzymał od jednej ze Starszych Matek piękną suknię, ale przepasał ją paskiem i podkasał tak, że miała długość odświętnego męskiego kaftana. Starannie rozczesał swoje mizerne wąsy, wyczyścił buty i podał ramię swojej siostrze Hannie, gdy przyszedł po nią do Domu Zdrowia. Nie udało mu się zboczyć z drogi i zajrzeć do Domu Kronik. A taką miał nadzieje, że zobaczy tam Aronę. Zwlekał jak najdłużej, ale młoda kronikarka się nie pojawiła.
— Ślicznie dziś wyglądasz — oświadczył Hannie eskortując ją do chaty matki Nelgi. — Za jakieś cztery lata będziesz królowała na swoim panieńskim święcie. Czy podoba ci się praca u pani Floree?
— Och, tak! Musiałam patrzeć, jak zszywa ramię Lowri i wycina dzikie mięso. Lowri bardzo płakała i pani Floree kazała mi ją przytulić i dać jej cukierka.
Zastanawiając się, jakie dziecko cieszyłoby się widokiem takiego zabiegu, Egil omal nie przeoczył kobiet zbliżających się inną ścieżką. Na ich widok zdjął czapkę i zgiął się, jak to sobie wyobrażał, w głębokim ukłonie.
— Pani Arono!
— Witaj, Egil. Jak się czuje Lowri? — odparła z roztargnieniem dziewczyna. Tego ranka gęsi niepokoiły się, gęgając i trzepocząc skrzydłami, jakby zaatakował je lis. Koza zwana Rogatą Damą z trudem dała się wydoić, a kotka, Ruda Zaraza, uciekła pod łóżko i nie chciała stamtąd wyjść. Czy była to zapowiedź trąby powietrznej, trzęsienia ziemi, czy tylko pomniejszych kłopotów?
Egil zacisnął zęby. Któregoś dnia stanie się jej godny i ona wtedy na pewno go zauważy! Nagle ziemia zaczęła dudnić i ścieżka zakołysała się jak olbrzymi sznur. Z Góry Obserwacyjnej dobiegł okrzyk ostrzegający przed największym niebezpieczeństwem. Zabrzmiał w całej wsi, jakby podchwyciły go wszystkie usta. Egil odebrał w myśli rozkaz:
— Uciekajcie do jaskiń! — powtórzył go na głos.
— Uciekajcie do jaskiń!
— Uciekajcie do jaskiń! — podjęła Arona, gdy okrzyk powtórzył się po raz drugi i trzeci. A potem zawołała: — Gęsi! Rogata Dama! Kotka!
— Na miłość… Martwisz się o jakiegoś głupiego kota?! Teraz?! — wrzasnął Egil.
— Koza i gęsi! — zawołała Arona biegnąc do tylnej furty Domu Kronik.
Rogata Dama niespokojnie biegała po komórce i potrząsała łbem próbując znaleźć jakąś kryjówkę. Dziewczyna sprawnie zawiązała pętle na sznurze, przywołała kozę i zarzuciła jej pętlę na rogi.
— Egil! Łap ją! — rozkazała biegnąc do gęsiarnika. Ziemia trzęsła się jej pod nogami i Arona z trudem utrzymywała równowagę. Znalazła klatkę i wepchnęła do niej trzy gęsi z rozgęganego, przerażonego stadka. Potem i kurnik zaczął się trząść.
— Uciekaj, Arono! — krzyknął Egil popychając ją jedną ręką. Pobiegła nie wypuszczając z rąk klatki, która uderzała ją w kolana. Podwórze podniosło się i opadło. Młoda kronikarka rzuciła się na ziemię, Egil zaś prosto na nią, przykrywając ją swoim ciałem.
Kurnik zawalił się z hukiem. Arona rozejrzała się ostrożnie dookoła, wstała i zaczęła biec na północ.
— Tędy! — zawołała do syna Huany i podnosząc spódnicę, pomknęła przez las tak szybko, że nie mógł jej dogonić.
Stracił ją z oczu.
— Arono! Arono! — krzyczał czując, że serce bije mu jak młotem. Wyobraził sobie, że upadła gdzieś ze złamaną nogą, że się zgubiła, że przywaliło ją drzewo, albo że napadło jakieś dzikie zwierzę.
Tą samą ścieżką nadbiegała grupka kobiet. Wielka muskularna niewiasta w odświętnej różowej sukni chwyciła Egila za ramię.
— Tędy! — wrzasnęła ciągnąc go za sobą. — Pośpiesz się!
Nie mogąc złapać tchu, z obolałym od krzyku gardłem, zdołał się jakoś wyrwać i po prostu biegł za nią. Dotarli do wysokiego urwiska, do którego nigdy nie zbliżyłby się podczas trzęsienia ziemi w obawie przed lawiną. Niewiasta skierowała się do ziejącego w ścianie wejścia do jaskini. Chłopak poszedł za nią.
Później ziemia zaczęła się trząść na dobre, jakby góra miała się rozpaść na kawałki. Nie, nie góra, cały łańcuch górski, pomyślał Egil. Niebieskie światło tańczyło wokół otworu i stłoczone przed nim zwierzęta ryczały w śmiertelnym przerażeniu. Dziwne błyskawice przeszywały powietrze wokół Sokolej Turni i migotały między szczytami. Powiał zimny wiatr. Wyczerpany do cna chłopak usiadł przy ścianie jaskini, oparł głowę na kolanach i zasnął nie zważając na szalejącą nawałnicę.
Arona siedziała na poobijanej klatce, opierając się o zimną, chropowatą skalną ścianę. Na szczęście gęsi uspokoiły się w ciemnościach. Nagle skała zadrżała pod jej plecami, ale się nie zawaliła. W pobliżu wejścia jakaś cudzoziemka wrzasnęła cienkim głosem:
— Głupio jest chować się w jaskiniach podczas trzęsienia ziemi! — To była Huana, która urządziła pokazową scenę, kiedy jej córka wróciła ranna ze spędu owiec. Jak ciotka Noriel z nią wytrzymuje? Wyglądało na to, że jest dumna z temperamentu maleńkiej cudzoziemki, którą przyjęła pod swój dach! Arona wstrząsnął zimny dreszcz, gdy zdołała sobie sprawę, że Huana ma rację. Na szczęście niewiele mieszkanek wsi mogło ją zrozumieć. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowały, to panika w jaskini.
Nagle w umyśle Arony, tak jakby ktoś powiedział jej to prosto do ucha, zagłuszając hałas zabrzmiały słowa:
— Nie dopuścimy do tego. — Głos był zimny i niezwykle spokojny. Poznała czarownicę zwaną Dysydentką.
Kiedy oczy Arony przywykły do ciemności, spojrzała w stronę wejścia. Słabe niebieskie światła, które, jak przedtem sądziła, brały się z Sokolej Turni, w rzeczywistości promieniowały od kilku zakapturzonych postaci w pobliżu otworu. Postacie te tańczyły w tym dziwnym świetle i światło tańczyło wokół nich. Nelga, która znajdowała się pomiędzy Aroną a niesamowitym blaskiem, powiedziała drżącym głosem:
— Co za niezwykłe panieńskie święto! Nikt go nigdy nie zapomni.
— Nie, nie! — zajęczała Asta córka Lennis. — To niesprawiedliwe.
Młoda kronikarka pomyślała, że Astę rzadko zapraszano na przyjęcia, dlatego ceniła te nieliczne, w których mogła wziąć udział.
Ziemia znowu zadudniła, głośniej niż burza z piorunami, jakby cały łańcuch górski walił się wokół nich. Niebieskie światła rozjarzyły się i ciche brzęczenie napełniło powietrze. Gdzieś w pobliżu uderzył piorun i Arona wywęszyła charakterystyczny ostry zapach. Zaszczekał jakiś pies. Nagle czyjeś szerokie ramię musnęło jej ramię. Wyciągnęła ku niemu rękę, żeby dodać sobie otuchy. Ręka, która ujęła jej dłoń, była duża, miała krótkie silne palce, liczne nagniotki na skórze i więcej włosów niż zwykle miewają kobiety. Potem poczuła, że druga taka ręka obmacuje jej pierś. Jej dobre samopoczucie zniknęło bez śladu. Chwyciła obcą dłoń i zgięła do tyłu. W huku szalejącej wokół burzy znajomy głos wrzasnął:
— Au!
Dziewczyna westchnęła i puściła rękę.
— Oseberg córko Huany — powiedziała z oburzeniem. — Dlaczego ciągle to robisz?
— Niektóre dziewczęta to lubią — odrzekł dziwnym tonem urażonym chłopak.
— Kuzynka Brithis — przyznała zaskoczona kronikarka. Brithis córka Nathy musiała pogłaskać każde zwierzę, przytulić każde dziecko i dotknąć każdej rzeczy. Arona nagle poczuła głód i zdała sobie sprawę, że wywołał go słaby zapach jedzenia, który skądś do niej docierał. Złożyła szal, zarzuciła go na plecy i spróbowała znowu oprzeć się o skałę. Z zewnątrz dobiegł ją głośny trzask, jakby piorun uderzył w którąś z chat. Później rozległ się niesamowity odgłos, jakby rozpadały się wszystkie domy w wiosce, i cała góra zadrżała. Czyjaś koza zabeczała głośno i dziecko krzyknęło cienkim głosikiem. Młoda kronikarka odetchnęła głęboko i poczuła odór stłoczonych na niewielkiej przestrzeni przerażonych ludzi i zwierząt przemieszany z zapachem jedzenia.
— Czy ktoś wie, jak długo tu zostaniemy? — zawołała nagle.
— Mam tutaj talerz gulaszu. — Oseberg szturchnął ją łokciem. — Miał być na tamto przyjęcie. Zjedz trochę.
Arona zamoczyła palec na próbę.
— Czy to twoja matka go przygotowała? Wyśmienity! Ona i pani Yelen powinny sprzedawać to, co przyrządzą, tak jak pani Gontrin sprzedaje swoje piwo, gdyż pod koniec dnia jesteśmy zwykle zbyt zmęczone, by gotować. Wiem, że tak było z ciotką Noriel.
— Arono, moja matka mówi, że ciotka Noriel prawdopodobnie kocha kobiety. Czy to prawda? — powiedział Oseberg zniżonym głosem.
— Myślę, że masz rację — odparła zaskoczona dziewczyna. — Ona naprawdę lubi ludzi, chociaż jest nieśmiała. Nie wydaje ci się?
Chłopak zamilkł. Zimny podmuch wiatru wtargnął do wnętrza pieczary, mrożąc wszystkich do szpiku kości, a zaraz po nim napłynęła fala gorącego, dławiącego powietrza.
— Przykro mi, że nie mogłaś pójść na panieńską uroczystość — szepnęła Arona, zanurzywszy znów palce w gulaszu. — Czy dobrze się bawiłaś podczas swojego święta? A może jeszcze nie jesteś dorosła?
— Gdybym był dorosły, musiałbym wstąpić do armii i walczyć — odpowiedział szeptem Oseberg. — Tam są wszyscy mężczyźni. Obchodzimy jednak imieniny, a kiedy dojdziemy do wieku, ubieramy się jak dorośli. Leatrice zaczęła kryć włosy po skończeniu piętnastu lat. Znaczy to, że jest dorosła i że może mieć męża. Ale ojciec nie śpieszył się z wydaniem jej za mąż.
Arona musiała zapytać, co to takiego armia i co to znaczy mieć męża i wyjść za mąż. Oseberg wytłumaczył najlepiej jak umiał, nie przestając sam pytać. Ze swej strony młoda kronikarka usiłowała przyswoić sobie pojęcie samoobrony w większych skupiskach ludzkich. Zanurzyła znów palce w gulaszu i wyczuła pod nim gorący talerz. Nagle cała góra zadygotała i kilka kobiet wrzasnęło. Zawtórowały im dzieci. Wtedy wszyscy usłyszeli głos Dysydentki, surowy, przypominający głos pani Birki karcącej niegrzeczne dziewczęta:
— Bądźcie cicho, jeśli wam życie miłe.
Wstrząsy zdawały się nie mieć końca. Jaskinię wypełniało rozjarzone niebieskie światło, które zdawało się docierać gdzieś od tyłu. Przez wiele godzin ogłuszał ich okropny huk. Potem nagle zapanowała głęboka cisza. Dzieci ponownie zaczęły płakać.
— Ten spokój nie potrwa długo — powiedziała do nich w myśli Dysydentka w taki sposób, jakby była ich matką. — Pani Maris, masz dość czasu, żeby sprawdzić, czy wszyscy są obecni.
— Arona córka Bethiah! — Arona wyczuła ulgę w głosie kronikarki.
— Jestem tutaj — odrzekła drżącym głosem. Odpowiadały jedna po drugiej, całymi rodzinami, najpierw matki, potem dzieci, następnie uczennice, na i końcu zaś cudzoziemcy, dopóki wszyscy nie zostali policzeni.
— Eina córka Parry!
— Ja za nią odpowiadam — rozległ się głęboki, spokojny głos ciotecznej babki Lorin.
Wreszcie liczenie się skończyło. Pani Maris powiedziała wtedy:
— Myślę, że powinnyśmy przeprosić Nelgę córkę Olwith, gdyż ta katastrofa popsuła jej święto. Siostry, podzielmy się świątecznym jadłem jak należy.
— Och-ch — szepnęli do siebie, bardzo spokojnie, Arona i Oseberg.
— Jeżeli dorastające dziewczyny coś dla nas pozostawiły — dorzuciła z przekąsem pani Birka i Arona miała ochotę schować się w mysiej norze.
Egil syn Piekarza stał przyciśnięty do ściany jaskini pomiędzy olbrzymią kowalką, panią Noriel i Huaną, matką swojego przyjaciela Oseberga. Nadal trzymał w ręku sznur, do którego przywiązana była Rogata Dama, i jęknął, kiedy przerażona koza udekorowała odchodami jego buty. A kiedy zaczęto sprawdzać obecność i usłyszał imię Arony, odetchnął z ulgą: aż do tej pory nieświadomie wstrzymywał oddech.
Dzielna dziewczyna! Mówiła spokojnie, nie wpadła w histerię. Chciał ją zawołać, zapewnić, że jest tutaj, ale nie odważył się przerwać pani Maris. Mieszkanki Nadrzecznej Wioski były prawie tak zorganizowane jak armia. No cóż, były przecież kobietami Sokolników. Gdy wymieniono jego imię, zawołał głośno i wyraźnie, żeby Arona mogła go usłyszeć, no i oczywiście, matka, siostry i braciszek.
— Lisha córka Siger!
— Elyshabet — poprawiła matka. Egil otworzył szerzej oczy. Zawsze nienawidziła swojego drugiego imienia i nigdy go nie używała za jego pamięci. Robiła to jego babka, gdy rozgniewała się na synową. Pani Maris powtórzyła głośno i wyraźnie:
— Elyshabet córka Siger z Tkalni Elthei.
— Hanna córka Lishy… — Hanna córka Elyshabet z Domu Zdrowia.
— Oseberg córka Huany, uczennica kowalska.
— Oseberg syn Morghata! — Huana wprost zawyła jak ranny pies.
Arona westchnęła i pomyślała o wszystkich poprawkach, które będzie musiała wprowadzić. Dlaczego te cudzoziemki nie znają swoich imion i nie trzymają się ich jak dorosłe kobiety?
— Soren córka Elyshabet — zawołała pani Maris, poprawiając się bez trudu.
— Ja odpowiadam za niego — odrzekła pani Lisha wyraźnie i z godnością. Nie była wcale idiotką, za jaką uznały ją Lennis i Loyse. Jest nieśmiała, osądziła Arona czerwieniąc się na myśl o swojej pomyłce.
Głęboką ciszę przerwało ciche brzęczenie. Góra znowu zaczęła wibrować, a niebieskie płomienie tańczyły na tle wejścia do jaskini. W blasku zwykłego żółtawego światła z zewnątrz młoda kronikarka dostrzegła twarz najbliższej czarownicy. Wyglądała na wyczerpaną i bardzo się postarzała. Pot plamił jej skromną szatę, chociaż noc była chłodna.
Brzęczenie nasiliło się i Oseberg znów szturchnął Aronę łokciem.
— Arono — powiedział cicho i bardzo poważnie. — Moja matka mówi, że ciotka Noriel niczego mnie nie nauczy i że jestem u niej tylko dlatego, żeby nie stracić wprawy, zanim nie znajdę prawdziwego mistrza kowalskiego.
— A nauczyłaś się od niej czegoś nowego? — spytała. Coraz bardziej męczyły ją wypowiedzi Huany.
— No, tak — wyznał chłopak.
— W waszej wiosce panują inne obyczaje, a w naszej inne — odrzekła Arona nie chcąc zawracać sobie tym głowy. — Wprawdzie twojej matce nie podobają się nasze, ale jeśli tobie odpowiadają, trzymaj się ich dopóty, dopóki nie będziesz miała własnej kuźni. Przecież twoja matka nie jest kowalką.
— Ona twierdzi, że ciotka Noriel także nie jest, lecz to nieprawda — wyznał Oseberg. Być może i jego zmęczyło krytykanctwo matki.
— Kiedy zostaniesz Wtajemniczona, nie będziesz odpowiedzialna przed nią, ale przed swoją mistrzynią albo chlebodawczynią — poinformowała go dziewczyna. — Nadal powinnaś ją szanować, lecz nie będziesz musiała jej słuchać. Lepiej ci?
Oseberg rozpromienił się i cmoknął młodą kronikarkę w policzek. A potem rzekł ze skruchą:
— Och, wybacz mi, Arono.
— Wybaczam ci tym razem. — Poklepała go po ręce. Straszliwa nawałnica rozszalała się na nowo. Ludzie rozbiegli się po kątach, to po jadło, to w poszukiwaniu krewnych. Na tle narastającego brzęczenia podniosła się wrzawa głosów. Huana znów zaczęła narzekać na imiona, które nadano jej dzieciom, a Yelen ćwierkać, że wszystko idzie ku dobremu.
Huana odnalazła Oseberga i złapała go za ucho, wykrzykując coś głośno. Wydawało się, że w jaskini toczy się wielka kłótnia rodzinna. Niebieskie światła ponownie zabłysły i jedna z czarownic osunęła się bezsilnie, a jej siostry ją podtrzymały. Któraś wlała jej wodę do ust. Dysydentka powiedziała coś nagląco do pani Birki, która westchnęła i coś odrzekła, a potem zawołała głośno, tak jak miała zwyczaj przemawiać na zgromadzeniach:
— Siostry i córki!
Dysydentka powtórzyła to samo stanowczym lecz zmęczonym głosem w umysłach zebranych.
— Czy posłuchacie opowieści o dzielnych kobietach z dawnych czasów, żeby dodać sobie otuchy?
Stara minstrelka Ofelis córka Kemis pokręciła głową w mroku.
— Głos mi się łamie podczas długiej opowieści — oświadczyła chrapliwie. Była jedną ze Starszych Matek, które już przedtem miały do czynienia z czarownicami. Maris również odrzuciła tę propozycję. Po dłuższym namyśle Arona zaczęła opowiadać starożytną legendę, a potem drugą i trzecią.
Rozdział szósty
Znowu w Lormcie
Uczona dama Nareth odłożyła przywieziony przez Sokolniczkę zwój i zmarszczyła brwi, patrząc przed siebie. Zawarte w nim opowieści nie sprawiały wrażenia wydarzeń historycznych, lecz fantastycznych legend o zamorskiej krainie, w której rządziły kobiety i gdzie każdy klan miał zwierzęcego patrona. A przecież były tam dziwnie piękne fragmenty — na przykład opowieść o Theorze — które pasowały do znanych faktów. Pismo, pergamin i atrament wydawały się bardzo stare.
Autorką, jeśli Nareth dobrze przetłumaczyła tekst, była niejaka Warona Sokolniczka, która napisała go „w kraju wygnania, po tym jak wszyscy nasi mężczyźni oszaleli”. Kropla wody splamiła pergamin. Łza? Czy pył wodny? Uczona przeczytała znów niepokojącą opowieść sprzed wieków i zadrżała.
„Królowa Theora stała na klifie górującym nad wybrzeżem i ze swego ostatniego, oblężonego zamku Salzaret ze łzami gniewu w oczach patrzyła, jak ostatni ze starożytnych Domów odpłynął z sulkarskimi piratami. Obok niej stał Langward, mężczyzna, którego z dołów wyniosła na drugi najważniejszy urząd w państwie.
— Pani, bądź rozsądna — powiedział teraz Langward obojętnym tonem. — Nie znajdziesz nikogo, kto stanąłby u twojego boku w ostatniej szaleńczej bitwie, po to, byś nadal mogła rządzić według swego widzimisię.
— Widzimisię! — wykrztusiła, pomna, jak głębokiego namysłu i rozważenia wszystkich „za i przeciw” wymagała każda jej decyzja.
— Ale jeśli wybierzesz pana nizin, pozostaniesz królową. Wiem, że cenisz ten tytuł i związane z nim zaszczyty.
Skierowała na niego wzrok, lecz on unikał jej spojrzenia. Czy uważał ją za równie głupią jak damy z dworu zdobywcy? Przecież bez przerwy kłóciły się o drobne szczegóły etykiety, o to, która z nich ma pierwszeństwo przed innymi, co w końcu zależało od rangi ich małżonków. Żadna nie wiedziała, ile sama jest warta, i o to nie dbała. Obchodziła je tylko ich cnota lub jej brak oraz posłuszeństwo i milczenie. Stać się taką jak one?! Nigdy!
— Będąc królową rządzę jako matka mojego ludu, a nie ulubiona niewolnica zwycięzcy — odpowiedziała stanowczo. — Nie.
— Nie byłabyś taka jak inne — zapewnił ją flegmatycznie Langward. — Zaoferował mi ciebie. Jako łaskę. — A gdy błyskawicznie położyła dłoń na rękojeści długiego sztyletu, Strażnika Honoru Królowej, przypomniał jej: — Kiedyś zwróciłaś się do mnie z taką samą propozycją.
— Odmówiłeś twierdząc, że nie będziesz moim pieskiem pokojowym. Ja nie będę twoim. Czy złożyłeś mu przysięgę na wierność?
— Nie — odrzekł lakonicznie. Theora przyglądała mu się długą chwilę.
— Jeśli staniesz u mojego boku w ostatniej bitwie, nie czeka nas ani śmierć, ani klęska. Mylisz się, tak sądząc. Pozostała nam ostatnia ucieczka — starożytna magia.
Wielka Bogini nadal chroni swoje dzieci. Wiem, że została w tym kraju wyjęta spod prawa, a jej kult zakazany. I ta zniewaga jest największa ze wszystkich. Czy ścierpisz to, Langwardzie?
Wtedy Langward spojrzał na nią i podniósł rękę. Uzbrojony żołnierz uzurpatora wyszedł zza drzwi z triumfującą miną.
— Miałeś rację, Langwardzie. Usłyszałem dostatecznie dużo.
Wstrząśnięta królowa na chwilę zaniemówiła z wściekłości. A potem krzycząc: — Langwardzie, to zdrada! — wbiła Strażnika Honoru w jego serce. Przybysz z równin wyciągnął miecz z pochwy i ruszył w stronę królowej. Na jego twarzy malowało się, o dziwo, zadowolenie, mimo tak nagłej egzekucji jego wspólnika — bo na pewno nie było to morderstwo.
— A ty, kobieto, podnosząc broń przeciwko mężczyźnie służącemu królowi, dopuściłaś się podwójnej zdrady i zawiśniesz za to — obwieścił triumfalnie.
Okno znajdowało się za daleko, by mogła z niego wyskoczyć i nie dopuścić, żeby ujrzeli zakutą w kajdany królową na szubienicy. Przemknęło jej przez myśl, żeby rzucić się na jego miecz, ale coś w postawie żołnierza świadczyło, że był na to przygotowany. Zrozpaczona, osaczona, krzyknęła:
— Jonkaro! Mścicielko Kobiet! Wyciągnij swą karzącą dłoń i pozwól mi się zemścić na nim i na jego wspólnikach, nim zrozumieją, że jesteśmy ich matkami, nie bydłem.
Żołdak, który szedł ku niej, zwolnił kroku, wreszcie stanął. Osuwające się na posadzkę ciało Longwarda przestało padać. Theora nie mogła ani się poruszyć, ani przemówić. Jej myśli zastygły tak jak jej ciało. Lecz zanim to się stało, roześmiała się gorzko w duchu przypomniawszy sobie starą baśń o uśpionym na wieki królewiczu, którego obudził pocałunek księżniczki. Wystarczy mi rybaczka, a nawet sulkarska piratka, pomyślała. I jej świadomość zgasła. Nareth patrzyła w zamyśleniu przed siebie.
Minęło kilka dni, zanim pani Nareth wezwała do siebie Aronę. Zapytała tylko:
— Skąd pochodzi ta opowieść?
— To jedna z najstarszych — odrzekła pośpiesznie dziewczyna — przypisywana Waronie Sokolniczce, przyjaciółce matki mojego klanu. Nikt na pewno nie wie, czy to prawda, ale nie mamy powodu, by w to wątpić.
Odpowiedź prawdziwej uczonej, przyznała Nareth. Dziwnie z czegoś niezadowolona odprawiła Aronę i wezwała ją dopiero po dłuższym czasie, który poświęciła na czytanie innych zwojów.
Przez te kilka dni młoda Sokolniczka wędrowała swobodnie po starożytnym przybytku wiedzy. Sprawdziła, co się dzieje z jej mułem, i przyjrzała się pracy stajennych. Zwiedziła zrujnowaną na poły budowlę, zarówno wieże, które przetrwały Wielkie Poruszenie, jak i ruiny tych zawalonych. Spojrzała na ich wysokie sylwetki i na rumowisko kamiennych bloków i zadała sobie pytanie, w jaki sposób je zbudowano. Poznała też panujące w Lormcie obyczaje i rozkład zajęć.
Nikt jej nie odwiedzał w skromnej kamiennej celi i nikt jej nie usługiwał. Po pierwszej spędzonej tutaj nocy niosła pełny nocnik długimi, liczącymi wiele mil korytarzami, zanim spotkała kogoś, kto powiedział jej, gdzie jest ustęp. Nie umarła z głodu tylko dlatego, że po opuszczeniu biura Nareth, chłopiec-przewodnik, równie głodny jak ona, pokazał jej drogę do refektarza.
O każdej porze dnia można tam było znaleźć coś do zjedzenia i Arona zastanawiała się, co Lormt w zamian dawał kucharkom. A może studenci i uczniowie po kolei pełnili ten obowiązek, tak jak byłoby to w jej wiosce? Ale kiedy zapytała o to jedną z kucharek, ta tylko roześmiała się i odparła:
— Ja, pani, miałabym być jedną z tych uczonych kobiet? To nie dla mnie.
Sokolniczka nadal krążyła po Lormcie, w każdej chwili gotowa go opuścić, gdyby ktoś kazał jej odjechać. Lecz nikt tego nie zrobił. Starsi uczeni po prostu podnosili na nią wzrok z roztargnieniem i coś mruczeli albo pytali mniej lub bardziej uprzejmie:
— Co mogę dla ciebie zrobić?
Widziała półki pełne zwojów. Wiele z nich ułożono niedbale, innych nie schowano, pozwalając, by gromadził się na nich kurz. Zobaczyła też kotkę śpiącą na stosie rękopisów w wielkiej otwartej skrzyni. Była to całkiem mała kotka, czysta, czarno-biała i z czasem Arona polubiła ją. Aronę aż swędziały ręce, gdyż pragnęła poukładać porządnie wszystkie zwoje, i powoli zaczęła planować cały system chronienia tych cennych reliktów przeszłości. Czytała niewiele, gdyż znacznie bardziej ciekawił ją sam Lormt. Kto go założył i w jakim celu? Kto karmił jego mieszkańców, zaopatrywał w niezbędne rzeczy i w zamian za co? Jak rządziła się ta społeczność i jakie stosunki łączyły ją z rozrzuconymi wokół gospodarstwami? Jak rozstrzygano tu spory i co uważano za dobre i za złe maniery? Tego przede wszystkim musiała się dowiedzieć, gdyż w swojej wiosce zobaczyła, jaki konflikt wywołały odmienne pojęcia o dobrym wychowaniu i obyczajności.
Dawno, dawno temu, kiedy on-kobiety żyli wśród nas w pokoju i harmonii za morzem — rozpoczęła długą opowieść dla przerażonych mieszkańców Nadrzecznej Wioski, ukrywających się w wielkiej pieczarze przed szalejącymi na powierzchni ziemi żywiołami — żyła sobie pewna trzynastoletnia panna zwana Myrrhą Damą Lisicą, która była głową rodziny, ponieważ jej matka umarła. Miała dwie lojalne on-siostry, starsze od niej, lecz to ona stała na czele rodu, gdyż była jedyną córką. Myrrha miała we zwyczaju, jak inne przywódczynie rodów, objeżdżać na oswojonym koniu wszystkie swoje krewne, żeby zobaczyć, jak im się powodzi. Lecz tym razem spotkało ją nieszczęście.
Arona zniżyła głos złowieszczo:
— Dzicy mężczyźni z drugiego krańca nizin napadli na nią jak wilki nie znające ani obyczajności, ani dobroci. Znaleźli Myrrhę Damę Lisicę i, oszaleli z wściekłości, zabili jej strażniczki. Zrobili z Myrrhą i z ciałami jej strażniczek to, co robią Sokolnicy. Potem jeden z nich, on-pani imieniem Tsengan, nikt nie wie, czyim był dzieckiem, wziął zemdloną Myrrhę na swojego wielkiego oswojonego konia i podjechał do wrót jej wielkiego ufortyfikowanego domu, wzywając jej on-siostry, żeby do niego wyszły. Obiecał im, że daruje jej życie, jeżeli przyrzekną traktować go jak matkę i panią. Zgodziły się, żeby ją uratować.
Słuchając tego, Egil spochmurniał i pokręcił głową. Żadna romantyczna opowieść, a chyba ta nią była, nie podniesie na duchu przerażonych kobiet i dzieci, chociaż może odwrócić ich uwagę od teraźniejszości. Poza tym miał lepszą opinię o Aronie. Och, w końcu była przecież tylko dziewczyną.
Ona tymczasem ciągnęła z gniewem:
— Tsengan zamknął Myrrhę w izbie i nie pozwalał jej z nikim rozmawiać, ani wykonywać obowiązków głowy rodziny, ale biciem zmusił ją do posłuszeństwa jak okrutna pani. Każdej nocy robił to samo, co robią Sokolnicy, i w końcu począł w niej córkę. Zaczął wtedy mówić o oddaniu tej nie narodzonej córki innemu dzikiemu mężczyźnie, żeby była tamtego niewolnicą, tak jak jej matka niewolnicą Tsengana, i tego Myrrha nie mogła znieść. Gnębił też jej domowniczki, gdyż uczynił każdego ze swoich dzikich mężczyzn panią domu jakiejś kobiety, pozwalając im bić swoje niewolnice i ich dzieci, a przecież niegdyś były one wolnymi i dumnymi ludźmi! Pozabijał też uzdrowicielki i Mądre Kobiety. Każda panna stała się niewolnicą jakiegoś dzikiego mężczyzny, a dla tych, które stały się już kobietami, było tak, jakby wizyta Sokolników trwała wiecznie.
W głosie młodej kronikarki brzmiało przerażenie. Leatrice zadrżała. Niewiele wiedziała o tym, co pociągała za sobą wizyta Sokolnika, ale najwidoczniej straszne rzeczy działy się na Zamku Damy Lisicy.
Arona mówiła dalej łagodniejszym tonem:
— Później, gdy Myrrhą siedziała w swoim pokoju, zastanawiając się, jak uciec i uwolnić się od tego szaleńca, przez okno wleciał sokół. Mówią, że była to sama Jonkara. Sokół usiadł na ramieniu Myrrhy i rzekł: „Damy Sokolniczki zamierzają uciec za góry i za morze”. Wówczas Myrrhą zrozumiała, że wolność jest blisko. Posłała więc swojego oswojonego lisa z listem zatkniętym za obrożę, żeby pobiegł za tajemniczym sokołem do Domu Damy Sokolicy. Czekała. Lecz pomoc nie nadeszła.
Słuchacze westchnęli.
— Musiała sama się ratować. Wreszcie pewnego dnia jej szalony on-pani oskarżył jedną z wieśniaczek o czary i zmusił Myrrhę, aby w stroju głowy rodu patrzyła w milczeniu, jak palą żywcem tamtą kobietę. Zrobił to dlatego, by wszyscy myśleli, że stało się to na jej rozkaz. Myrrha bowiem dniami i nocami kłóciła się z nim żądając, żeby postępował sprawiedliwie i przestał czynić zło. Żadne bicie nie mogło jej powstrzymać od próśb o lepsze traktowanie jej krewnych. Później zrozumiała, co musi zrobić.
Egil zmarszczył brwi. Nie, nie była to romantyczna opowieść, lecz historia zhańbionej kobiety, która chciała pomścić utratę honoru.
Arona znacząco ściszyła głos.
— Myrrha porozmawiała po cichu z kobietami ze swego domu, tymi, które wiedziały, że ich broniła i troszczyła się o nie, i że starała się je chronić przed oszalałymi mężczyznami. Rozmawiała z kucharkami i z tymi, które usługiwały przy stole. Nie wtajemniczyła swoich on-sióstr, gdyż dla ocalenia jej życia przyrzekły słuchać Tsengana i nie robić mu krzywdy, a nigdy nie złamały przyrzeczenia. Poprosiła swoje kobiety, żeby wymyśliły jakąś wymówkę, tak by sprowadzić obie on-siostry do ustronnego pokoju, który można było zamknąć na klucz. Dosypała im do wina środka nasennego i zamknęła je, aby mogły powiedzieć prawdę, że nie złamały przyrzeczenia, gdyż były bezsilne.
Dziewczyna urwała i podjęła po chwili:
— Wówczas Dama Lisica wsypała jeszcze silniejszą dawkę lekarstwa do wina szaleńców i zabiła ich wszystkich. Potem odnalazła swojego oswojonego konia i uciekła najszybciej jak mogła do Sokolego Domu — na który szaleńcy z równin napadali od wielu lat, lecz nie zdołali go zdobyć — aby powiedzieć swojej kuzynce Damie Sokolicy, że odzyskała wolność i że dzicy mężczyźni nie żyją.
W głuchym milczeniu, które zapanowało w jaskini, syn Lishy zastanawiał się nad niezwykłą bezwzględnością owej żyjącej przed wiekami panny. Arona mówiła teraz ze smutkiem:
— W owych czasach był taki zwyczaj, że każda kobieta brała sobie on-mężczyznę, który był dla niej jak siostra-przyjaciółka, a nawet więcej, i pozwalała mu płodzić córki w swoim łonie. Takiego mężczyznę nazywano… — Tu użyła nieznanego Egilowi słowa, które zapewne znaczyło „małżonek”. Chłopak pomyślał, że później weźmie ją na stronę i wyjaśni jej tę i pokrewne sprawy. Arona zaś znowu podjęła opowieść:
— Lecz kuzynka Myrrhy, Dama Sokolica, miała takiego on-siostrę-przyjaciółkę, który zachował się identycznie jak tamci dzicy mężczyźni — i mianował się panią na Sokolim Domu i Damą Sokolicą. Zawarł też przymierze z Tsenganem, by razem z nim walczyć z bandytami takimi jak Tsengan. Kiedy Myrrha, Dama Lisica, przybyła do niego w podartej odzieży, zakrwawiona i wyczerpana, ten kłamliwy kuzyn skarcił ją, nazywając zdrajczynią, bo pono zdradziła swego małżonka i lud. Skarcił ją jak niedobre dziecko, które zrobiło to, co chciało, nie zważając, że wyrządza komuś krzywdę! Myrrha wpadła w srogi gniew, gdyż uratowała wszystkich od złego bandyty, płacąc za to wysoką cenę. Ale córka Damy Sokolicy przyszła do niej i przysięgła, że zawsze będą siostrami, bo Myrrha jest odważna i nie boi się cierpienia. I tak też się stało. Później wszakże tacy jak małżonek Damy Sokolicy stali się Sokolnikami i zabili Myrrhę tak jak zabili wszystkich, którzy sprzeciwili się ich woli. Dlatego my, kobiety, odeszłyśmy, żeby żyć samotnie, gdyż nie było już ani jednego on-kobiety, który zachował pojęcie o obyczajności i dobroci. Żadna z nas nie wie, kiedy porzucili dawne dobre obyczaje i zaczęli zachowywać się jak tamci szaleńcy z równin. Nie mogłyśmy jednak tego wytrzymać. Z tego to powodu pozwalamy im przybyć do nas tylko raz w roku i tylko w miejscu, które dla nas wybudowali, z dala od naszej wioski i w jednym celu: żeby dali nam córki. W zamian za to zabierają naszych synów, aby żyli wśród nich jako Sokolnicy.
Arona odetchnęła głęboko.
— Obyśmy wszystkie były tak dzielne jak Myrrha Dama Lisica, lecz obyśmy nigdy nie musiały zabijać ani zostać zabite — dodała.
Egil zasępił się. To niewłaściwe zakończenie dla takiej okropnej historii. Gdyby Myrrha nie była zhańbioną kobietą, ale prawowitą żoną Tsengana — przecież ta głupia dziewka mogła dać mu to jasno do zrozumienia od samego początku — należałoby uznać jej postępowanie za ohydne i zdradzieckie ponad wszelką miarę. Czy Arona robiła bohaterkę z niewiasty, która otruła swojego małżonka? Nie mógł w to uwierzyć. Musiała opowiadać z pamięci starodawną baśń, nie zdając sobie sprawy z wszelkich jej znaczeń. Nie wiedziała też, jak należy ją przekazać, żeby stała się prawdziwą lekcją moralności.
Kiedy wyjdą z tej pieczary, jeśli kiedykolwiek to się stanie, napisze tę opowieść na nowo, tak jak należy. Było to jego obowiązkiem jako przyszłego kronikarza Nadrzecznej Wioski. Oczywiście, jeśli rządzące nią staruchy nie były, jak to zwykle bywa ze starymi babami, przywiązane do tego, co znały, bez względu na to, czy miało to sens, czy nie. No cóż, i z tym się upora!
Niesamowite światła przy wejściu rozpaliły się wyższym płomieniem, a pioruny biły w górach bez przerwy niczym werbel wybijany przez oszalałego olbrzyma.
Porywisty wiatr dął coraz silniej, wdmuchując lodowaty deszcz do wnętrza jaskini. Skuleni uciekinierzy cofali się coraz dalej i dalej w głąb góry. Nelga córka Olwith szepnęła drżącym głosem:
— Nigdy nie zapomnę mojego panieńskiego święta! Leatrice córka Huany roześmiała się mimo przerażenia, jakie ją ogarnęło:
— Czy chcesz powiedzieć, że wolałabyś stać pod ścianą czekając, aż Oseberg czy Egil zaprosi cię do tańca? Kiedy my urządzamy przyjęcia, matka zawsze każe mi śpiewać i grać na przenośnej harfie dla gości.
— Ale ty jesteś minstrelką! — szepnęła Nelga. — Och, Ofelis bardzo się ucieszy, że w wiosce jest dziewczyna, która umie śpiewać. Jej ostatnia uczennica umarła w połogu. Urodziła dwugłowe bliźnięta o potwornym wyglądzie. Ofelis płakała całymi tygodniami, a potem ułożyła Pouczającą Pieśń dla uzdrowicielek i już nigdy o tym nie wspomniała. Och! — Przypomniała sobie pytanie Leatrice i wyjaśniła: — W naszej wiosce grzeczność nakazuje gospodyni zapraszać gości do tańca. Cieszę się, że mi opowiedziałaś o waszych zwyczajach. Nie chciałabym, żeby Egil uznała nas za nieuprzejme. Leatrice, czy mogłabyś coś zaśpiewać, żeby uciszyć burzę?
Grzmot znów zahuczał, jakby piorun uderzył w górę, w której się ukryli, i deszcz smagnął wejście do jaskini. Leatrice wybałuszyła oczy na Nelgę i zaczęła nieśmiało śpiewać tę samą balladę, co w obozowisku podczas spędu owiec. Oseberg podjął melodię basem, Egil zaś zawtórował im spod przeciwległej ściany. Od ballady przeszli do tragicznej Przysięgi Czarownicy, wesołej Panny z Bagien i zabawnej opowieści o rolniku i jego żonie, którzy pewnego dnia postanowili zamienić się miejscami. Później córka Huany rozpoczęła jeszcze weselszą piosenkę o tym, jak pewien królik przechytrzył lisa.
Góra zatrzęsła się, jakby rodziła. Leatrice zaklaskała w dłonie, śpiewając:
Nie wrzucaj mnie w te krzaki,
nie wrzucaj mnie w te krzaki.
I królik zawołał wesoło do lisa:
och, nie wrzucaj mnie w te krzaki.
Stojące najbliżej panny zachichotały i jęły klaskać, powtarzając refren:
Nie wrzucaj mnie w te krzaki,
nie wrzucaj mnie w te krzaki…
Góra zaczęła drżeć i rozległ się huk podobny do grzmotu. Nie ucichł jednakże, lecz stawał się coraz głośniejszy i głębszy, głębszy i głośniejszy, góra zaś zadrżała, a potem się zatrzęsła. Skalna podłoga jaskini przechyliła się w prawo, później zaś w lewo, rzucając zbitych w grupkę ludzi na chropawe kamienie. Dzieci wrzasnęły, a zgromadzone w pieczarze zwierzęta zaryczały i zagęgały w zależności od tego, do jakiego gatunku należały. Góra wstrząsnęła się tak, jakby chciała pozbyć się robactwa.
Oślepiająco białe światło rozbłysło na tle wejścia. Arona zasłoniła oczy ręką i z przerażeniem zobaczyła poprzez ciało zarysy kości. Za tą tarczą ujrzała, że Sokola Turnia rozpadła się i rozpłynęła jak dziecinny śniegowy domek podczas odwilży. Później niesamowity blask zgasł i niemal ślepi uciekinierzy krzyknęli ze strachu. Jakaś kobieta zaczęła szlochać. Na zewnątrz padał deszcz, lecz mniej gwałtowny niż podczas letniej burzy.
Ciche jęki wydobywały się ze stosu ciał leżących przy otworze wejściowym. Arona powłócząc nogami podeszła bliżej. Czarownice, które strzegły wejścia, spoczywały nieruchomo, ale stopa jednej z nich poruszała się powoli.
— Pani Floree! — wrzasnęła. — Proszę, przyjdź prędko!
Pierwsza przyszła cudzoziemska dziewczynka imieniem Hanna, a jej pani tuż za nią. We trójkę przewróciły pierwsze ciało. Uzdrowicielka nachyliła się i przyłożyła ucho do piersi czarownicy. Potem pomacała jej twarz i wdmuchiwała powietrze w jej usta. Zrobiła tak ze wszystkimi ciałami.
Dwie czarownice umarły. Jedna żyła, chora i wyczerpana. Dysydentka leżała jak martwa, jej puls był ledwie wyczuwalny, a twarz miała szarobiałą barwę.
Pani Floree wezwała pomocy. Kobiety z Nadrzecznej Wioski powoli i ostrożnie zbliżyły się do niej. Przez otwór widać było czarne nocne niebo. Ze swoich szali, opończy, koców i zapasowych spódnic zrobiły posłania dla dwóch chorych czarownic. Później, śmiertelnie zmęczone, spróbowały zasnąć.
Kiedy wstał świt, zimny i szary, z rozżarzonymi czerwienią chmurami, wyszły zobaczyć, jaki los spotkał ich wioskę. Niewiele z niej pozostało. Będą musiały zbudować ją na nowo, od piwnic po dachy. I całoroczne zbiory uległy zniszczeniu.
Rozdział siódmy
Po burzy
Kroniki! Arona pomknęła do Domu Kronik i krzyknęła z przerażeniem na widok zniszczeń. Ruda Zaraza wybiegła po piwnicznych schodach i jęła ocierać się o nogi dziewczyny.
— Ty głupiątko! — wykrzyknęła radośnie jej pani, otwierając z trudem wielkie drzwi. — Dlaczego właśnie tam się schowałaś? — Widocznie Wielka Bogini pomagała kotom w potrzebie.
Wszystkie zwoje, starannie ułożone na półkach w izbie kronik obok zapasów korzeni i dzbanów z olejem, przetrwały nawałnicę. Uczennica kronikarki biegała od jednego do drugiego, sprawdzając każdy z okrzykiem radości, a potem krzyknęła na cały głos z zachwytu. Kroniki ocalały! Wróciła biegiem do wioski, żeby zobaczyć, co z niej pozostało.
Kowadło Noriel i kamienie młyńskie Lennis były nietknięte. Wiele ciężkich narzędzi nie zostało odrzuconych daleko i większość piwnic była w dobrym stanie. Ale pola i domy i wszystko mniejsze od wielkiego głazu uległo zniszczeniu, również garnki i tkaniny, jedyne towary wytwarzane w Nadrzecznej Wiosce. Ziemia była usiana ich szczątkami.
Ogromne drzewo zmiażdżyło dach Domu Zgromadzeń. Oseberg i Egil uchwyciwszy koniec pnia, usiłowali je usunąć. Noriel Kowalka odłożyła motykę i podeszła, żeby podnieść środek. Drzewo ledwie drgnęło.
— Darann! — zawołała. Obrażony Egil spojrzał na nią ponuro.
— Egil, Oseberg — warknęła z drugiej strony zniszczonych grządek mulniczka. — Nie traćcie na próżno sił, mamy dużo do zrobienia.
Arona podniosła głowę, osłaniając oczy przed jaskrawymi promieniami słońca.
— Z całym należnym szacunkiem, pani, dopilnuj, żeby twoje damy się nie przepracowały — odrzekł lakonicznie Egil córka Elyshabet. — Oseberg i ja wykonamy najcięższe prace.
— Zuchwała Egil! — prychnęła jakaś kobieta, powtarzając szeptem znane wszystkim przezwisko cudzoziemki.
Arogancka Egil, pomyślała Arona zaczynając kopać w ruinach Domu Kronik, by wydobyć to, co ocalało.
Kobiety i dziewczęta w ponurym nastroju zabrały się do ratowania mienia, jakby odbudowywały dom po pożarze, lecz po tak wielkiej katastrofie nie widać było końca ich trudów. Najpierw odbudowały Dom Zgromadzeń i Dom Zdrowia, gdyż dzieci, chorzy i starzy płakali z zimna. Ocalałe zbiory jadalnych korzeni podzielono równo między wszystkich, mimo protestów tych, które je wyhodowały, bo ludzie przymierali głodem. Mleko Rogatej Damy i innych kóz wydzielano po pół kubka na głowę, a gęsie jaja po plasterku. Koty, psy i kury wypuszczono na wolność, żeby żywiły się same. Najstarsze dziewczęta wypędziły owce z powrotem na pastwisko, by pasły się resztkami trawy.
Egil i Oseberg pracowali jak muły i cała wioska obserwowała ich ze zdumieniem. Zaczęli pierwsi i skończyli jako ostatni, podnosząc największe ciężary. Kilka słabszych fizycznie robotnic zaczęło po cichu wykonywać za nich obowiązki obozowe mówiąc:
— To niesprawiedliwe, żeby miały pracować o wiele ciężej niż reszta z nas.
Dziesiątego dnia po trzęsieniu ziemi jedna z wartowniczek na Górze Obserwacyjnej wydała dziwny okrzyk. Nie był to skwir sokoła zapowiadający wizytę Sokolników ani gruchanie gołębia, znak, że przybyły córki Gunnory, by prowadzić handel, ani też ochrypły wrzask sępa ostrzegający przed bandytami, ale głos przepiórki. Znaczyło to: „Obcy! Skierujcie ich w niewłaściwą stronę!”
— Ja poszłam ostatnim razem! — wrzasnęła jakaś kobieta.
— No cóż, teraz nie moja kolej — dowodziła kwaśno inna.
— A gdzie, na Jonkarę, są welony i suknie? — zapytała trzecia.
— Arono, ty mówisz językiem cudzoziemców — rozkazała Raula córka Mylene, nowa Najstarsza Matka. — Ty, ty i ty — wskazała na kilka kobiet mających doświadczenie w handlu, zdolnych do rodzenia dzieci, o pięknych kształtach, z których żadna, poza młodą kronikarką, nie spotkała się ostatnio z Sokolnikami.
— Przeklęte cudzoziemki! — zaklęła Arona, zabierając swój welon i suknię z piwnicy, gdzie je schowała za cebulą.
Egil, który zaprzęgał parę mułów Darann do powalonego drzewa, przerwał pracę.
— Jeżeli to są obcy, będziecie potrzebowały opieki i kogoś, kto będzie mówił w waszym imieniu — powiedział stanowczym, nie znoszącym sprzeciwu tonem. Przypasawszy nóż, ruszył za wyznaczonymi kobietami.
Noriel i Darann złapały go za ramiona.
— Nie pójdziesz. Jeżeli się dowiedzą, że mieszkacie z nami, wszystkie zginiemy. Niech zajmą się tym te, które mają doświadczenie w kontaktach z obcymi, dziewczyno.
Egil spojrzał na nie i zaczął im wyjaśniać z goryczą, że posunęły się za daleko. Wysłały Aronę, młodą pannę — wbrew zdrowemu rozsądkowi i przyzwoitości — na spotkanie cudzoziemców, podczas gdy on pozostał we wsi, jak robotnik na służbie u jej ojca. Splunął na ziemię. Potem jednak zamilkł. Darann była jego chlebodawczynią, a on u niej służył i tak będzie dopóty, dopóki nie wyjdzie na swoje. Żółć przepełniła mu serce, ale znów zajął się zaprzęganiem muła. To wszystko musi się zmienić.
Zdjęta ciekawością Arona poszła za swoimi towarzyszkami na koniec górskiego szlaku, gdzie czekała grupa obcych na oswojonych koniach. Zaparło jej dech ze strachu. Przypominali z wyglądu Sokolników, ale nie nosili ptasich masek. Więc Egil będzie tak wyglądała, kiedy dorośnie, pomyślała nagle.
Ich przywódca był niemal tak młody jak Egil, miał jednak włosy na twarzy niczym koza. Zwrócił się do Sokolniczek poważnie, w tym samym języku, który Arona słyszała z ust przybyszów przez całą jesień.
— Nie bójcie się nas — powiedział bardzo powoli i ostrożnie. — Wasi mężczyźni przysłali nas, żebyśmy wam pomogli.
Czy będą musiały ścierpieć następną wizytę Sokolników, tak szybko po poprzedniej?
Nowo przybyły musiał zauważyć ich przerażenie, gdyż powtórzył:
— Nie obawiajcie się, Sokolnicy są naszymi sprzymierzeńcami. Okażemy wam grzeczność, tak jak naszym siostrom, matkom czy córkom.
Jeden ze zbrojnych rozejrzał się dookoła i widząc rozwalone chaty zawołał ochrypłym głosem, prawie wrzasnął:
— Na wszystkich bogów, co tu się stało?! — A potem sam sobie odpowiedział: — Och, Wielkie Poruszenie.
— Pomożemy wam odbudować wasze domy — oświadczył młody przywódca i głośno wydał jakiś rozkaz. Mężczyźni z jego orszaku zsiedli z koni i zabrali się do roboty. Pracowali jak córki jednej matki. Kiedy Sokolniczki wstały, żeby im pomóc, kazano im odejść.
— Rozpalcie ognisko i ugotujcie to, co wam damy — powiedział łagodnym tonem przywódca. — Jestem pewien, że musicie już być bardzo głodne.
Jakiś młodszy od niego mężczyzna nie odrywał oczu od najmłodszych dziewcząt, jakby chciał zobaczyć, co się kryło pod brzydkimi, szorstkimi welonami. Asta córka Lennis podniosła wzrok i zdumiała się:
— Jesteś taka silna! Ja nie mogłabym zrobić tego wszystkiego.
— Nie musisz. Właśnie po to tu jesteśmy. — Młodzieniec uśmiechnął się.
Przywódca spojrzał na niego ostro, marszcząc ze zdziwieniem brwi.
— Powiedziano nam, moje panie, że wy nie mówicie… Najstarsza z Sokolniczek wstała, nakazując gestem Aście zasłonić usta welonem. Asta zamilkła. Widząc to najwyższy rangą cudzoziemiec spochmurniał jeszcze bardziej.
— Posłano mnie tutaj, żebym dowiedział się, czego potrzebujecie — zwrócił się do najstarszej kobiety. — Żywności? Leków? Ziarna, siewnego?
Ta pochyliła głowę, naśladując ruchami kopanie, piłowanie i rąbanie. Młody przywódca spojrzał na nią spode łba.
— Rozumiem, że potrzebujecie rąk do pracy, ale nie możemy długo tutaj pozostać. Chciałbym tego, musimy jednak… — urwał i znów się zasępił.
Jego rozmówczyni pokręciła głową i dotknęła metalowych okuć na uprzęży jucznych koni, a potem, bardzo delikatnie, długiego noża wiszącego u pasa przywódcy. Nie zrozumiał jej. Sokolniczki spojrzały po sobie w milczeniu. Wówczas Marra córka Annet, zwykle płochliwa niczym królik, przemówiła okazując większą odwagę niż można by się po niej spodziewać.
— Narzędzia — powiedziała drżącym głosem. — Motyki. Noże. Siekiery. Metal i sól. Nie mamy soli tam, gdzie mieszkamy. Kupimy ją za garnki, tkaniny i ozdoby.
— Czy tam, skąd pochodzicie, wykonujecie wszystkie ciężkie prace? — szeptem zapytała Asta jednego z mężczyzn rozładowujących juki.
— No cóż, w wielu miejscach są służący i robotnicy rolni, którzy wykonują większą ich część, i jestem pewien, że żony rolników również robią to, co do nich należy, ale, pani, ciężka praca jest dla mężczyzn, nie dla kobiet.
— A co robią kobiety? — pytała dalej z miną psa tropiącego tłustego zająca.
— No, jak przypuszczam, zostają w domu, sprzątają, zajmują się dziećmi i starają się ładnie wyglądać. — Był bardzo młody.
— Ale z czego w takim razie żyją? — Nie ustępowała Asta.
Chłopak roześmiał się pobłażliwie.
— Jeżeli masz równie piękną twarz jak głos, pani, nie musiałabyś się tym martwić. — Widząc, że go nie zrozumiała, dodał: — My, mężczyźni, dajemy utrzymanie naszym kobietom. Czyż nie jest tak u Sokolników?
— Och, tak, oczywiście — odpowiedziała pośpiesznie dziewczyna. — Po prostu zastanawiałam się, jak to jest u obcych. Widujemy ich tak rzadko.
Najstarsza z kobiet podeszła do Asty i z gniewną miną powtórzyła gest z welonem. Przywódca mężczyzn również się zbliżył.
— Lorrylu! — warknął. Po czym dodał łagodniejszym tonem: — Te damy należą do Sokolników. — Było to ostrzeżenie.
Cudzoziemcy umieścili worki z ziarnem i suszonym prowiantem oraz narzędziami, które mogli ofiarować, w jednym ze zrujnowanych domów. Odbudowali chaty, wykopali wokół nich nowe rowy odpływowe, przekopali grządki. Wykonali wszystko jak Sokolnicy w ubiegłym roku. Nanieśli też kamieni na paleniska i nawet naprawili płoty okalające ogródki z tyłu chałup. Było ich dwunastu, lecz pracowali jak dwadzieścia kobiet i ochotniczki nie miały nic do roboty poza gotowaniem.
W nocy rozłożyli swoje śpiwory z dala od chat, w których schroniły się kobiety, ale jeden z nich przyszedł o zmierzchu do domu Arony, rozglądając się dookoła jak złodziej. Prawie nic nie zrozumiała z tego, co mówił, ani dlaczego jego głos brzmiał podejrzanie. Potem próbował obmacywać ją w taki sam sposób jak Oseberg, lecz robił to brutalnie, jak Sokolnik. Stawić opór Sokolnikowi, protestować krzykiem równało się śmierci. Ale ci mężczyźni nie byli Sokolnikami, ona zaś nie przybyła tutaj po to, by począć dziecko. Starając się uwolnić z jego uścisku krzyknęła głośno, a potem zaparła się nogami, usiłując mu się wyrwać.
Trzech cudzoziemców wpadło do chaty. Ledwie spojrzawszy na napastnika dowódca uderzył go pięścią w podbródek, a potem w brzuch. Tamten jęcząc upadł na ziemię. Jego przywódca powiedział zimno:
— Ostrzegałem cię, Harocu, że te damy należą do Sokolników! Pięć batów! — Dwaj obcy wywlekli Haroca z chaty. Przywódca zaś ukłonił się podobnie jak niegdyś Egil. — Przyjmij moje najpokorniejsze przeprosiny, pani. Ten człowiek zostanie surowo ukarany. Jeżeli Sokolnicy kiedykolwiek dowiedzą się o tym, Haroc zginie — albo ja — mruknął pod nosem wychodząc.
Jeżeli o tym usłyszą, zabiją ją i jej towarzyszki. Arona jakoś nie miała ochoty mówić o tym komukolwiek.
— Podobają mi się te cudzoziemki — powiedziała w zamyśleniu Asta córka Lennis.
— Ich obyczaje bardzo różnią się od naszych — szepnęła Marra córka Annet. — Jedna z nich prosiła, by mogła począć we mnie córkę, a wtedy ich najstarsza skarciła ją bardzo ostro.
— One nie są podobne ani do Sokolników, ani do kobiet — stwierdziła trzecia dziewczyna. — Czy można zrozumieć takie dziwne istoty?
Asta podniosła wzrok, a potem szybko go opuściła.
Egil wyprostował się i wytarł pot z czoła. Ostatnie z powalonych przez trzęsienie ziemi drzew zostało usunięte. Ułożono je porządnie w stos i kilka kobiet rąbało polana. Ale cóż to za wrzawa? Okrzyki zachęty i aplauz! Trzy kobiety otoczyły Oseberga i Egila wiwatując na ich cześć i ich chwaląc. Na pewno usłyszała to Arona, która właśnie wróciła do wsi! I Asta córka Lennis, która patrzy na niego z nieukrywanym podziwem. Zrobiło mu się cieplej koło serca.
Nigdy nie przypuszczał, że będzie rad, gdy ciężka praca uwolni go od dalszej nauki, niczego bowiem się nie nauczył od pani Birki. Garść wiadomości o pogodzie, plonach, zwierzętach i tym podobne opowieści starych bab, które byłyby coś warte tylko wtedy, gdyby zamierzał zostać zielarką. Kilka razy rozmawiała z nim na temat mężczyzn i kobiet — Egil czerwienił się słuchając szacownej matrony — i rozmowy te dotyczyły albo wyłącznie kobiecych spraw, albo były nieprzyzwoite ponad wszelkie wyobrażenie. On chciał nauczyć się pisać i liczyć. Jeżeli kobiety to potrafiły, on na pewno nie był gorszy!
Nowa chlebodawczyni Oseberga z uznaniem klepnęła swoją przybraną córkę po plecach.
— Dobra robota, dziewczyno — zagrzmiała i spojrzała z zadowoleniem na nich obu. Potem usiadła na leżącej najbliżej kłodzie i westchnęła: — Mam nadzieje, że grupa, która wyruszyła na koniec szlaku, przyniesie trochę metalu, z którego będzie można wykuć narzędzia.
— Czy żelazny garnek się przyda? — zapytała niewinnie Loyse córka Annet. W swoim wielkim żelaznym kotle do tej pory hodowała kwiaty przy drzwiach swojej chaty. Teraz zaś, oczyściwszy go pośpiesznie z ziemi, wyładowała go wszystkim, co razem z córkami uratowała z ruin domu.
— Kocioł mojej matki! — wykrzyknął zaskoczony Egil. Loyse prychnęła pogardliwie. Miała brudną twarz, suknię podartą i zabłoconą, nosiła pod nią spodnie, przemoczone i zabrudzone aż do kolan. A mimo to zachowywała się tak, jakby była żoną wójta Cedrowego Szczytu.
— Należy do mnie, gdyż go kupiłam — powiedziała z łagodnym wyrzutem. — Byłam tak dobra, że ofiarowałam twojej matce i siostrom dach nad głową, kiedy nie miały gdzie się podziać. W zamian dały mi ten kocioł.
Noriel spojrzała ostro na Egila.
— Powiedz mi i to szybko. Czy to prawda, że twoja matka jest półgłówkiem, tak jak rozpowiada to Loyse?
— Moja matka — oświadczył śmiertelnie poważnie — jest w pełni władz umysłowych. Przybyła tutaj nie znając waszych obyczajów i języka, ale w normalnych warunkach nie potrzebowałaby takiej wiedzy. — Posługiwał się łamaną miejscową mową (opanował ją w pewnym stopniu) wtrącając te pojęcia ze swojego języka, których odpowiedników nie znał. Loyse spochmurniała. Noriel również.
Chłopak machinalnie uniósł siekierę, po czym ją odłożył i wyprostował się na całą swoją wysokość.
— Ona nie jest półgłówkiem — wyjaśnił. — Po prostu nie zna waszych obyczajów ani języka — i dodał: — Dlaczego miałaby go znać…? — Urwał, gdyż zrozumiał, że przemawia przez niego urażona duma i że mogłoby to wyrządzić niepowetowaną szkodę sprawie jego matki. Zaczął im to niezręcznie tłumaczyć i w końcu rzekł: — Wniósłbym tę sprawę przed… — jął szukać w myśli brakującego słowa — …przed kogoś, kto…
— Sąd — podpowiedziała mu Noriel, po czym wyjaśniła: — Kogoś, kto decyduje, kto ma rację, a kto nie. — Egil podziękował jej skinieniem głowy. Noriel nachmurzyła się.
— Wprawdzie Najstarsza Matka Mechtilda umarła w Noc Wielkiej Burzy, ale myślę, że masz rację. Powinna tego wysłuchać przynajmniej Rada Starszych. — Rozejrzała się szukając w pobliżu jakiegoś dziecka i zawołała: Leatrice! — Poszukaj cudzoziemki Elyshabet i powiedz, żeby do nas przyszła. Są sprawy, które musimy tutaj omówić. — Później zaś odwróciła się do Egila i odprawiła go tonem nie budzącym wątpliwości: — Dziękuję ci, dziewczyno.
Nowa Najstarsza Matka, Raula córka Mylene, otrzepała z kurzu spódnicę, wyjęła z kieszeni zniszczone wrzeciono i podniosła je prosząc o ciszę. Elyshabet córka Siger i Loyse córka Annet stanęły przed pośpiesznie
— Loyse sprzedała mi kilka kawałków materiału wyhaftowanych przez Lishę. Warte są tych kilka dni, które cudzoziemka spędziła pod jej dachem i pożywienia, jakie otrzymała.
Egil znów zaczął komentować. Arona szturchnęła go lekko. Kiedy jednak nie zabrał głosu, sama podniosła rękę. Starsze Matki spojrzały na nią z zaskoczeniem.
— Kronikarko? — zapytała z dezaprobatą Najstarsza Matka, gdyż kronikarki nie brały udziału w takich debatach.
— Egil córka Elyshabet powiedziała mi właśnie, że w jej rodzinnej wiosce uczą, iż umowa zawarta pod przymusem jest nieważna — wypaliła szybko czerwona aż po uszy. Jak często, gdy była małą dziewczynką, karcono ją za to, że zabierała głos na zgromadzeniach? Tym razem jednak nie było to oficjalne zgromadzenie, a sprawa naprawdę ważna.
— Czy taki jest u was zwyczaj? — zwróciła się do Elyshabet Najstarsza Matka.
— Ja nie brać udziału w sprawach wioski, ale myśleć tak. Harald powiedzieć tak kiedyś.
Starsze Matki naradziły się i obejrzały pięknie haftowane kawałki tkaniny, które przyniosła Elthea. Egil zaś znowu szturchnął Aronę łokciem.
— Czy wy rzeczywiście tracicie czas na zapisywanie każdej drobnej sprzeczki między starymi kobietami? Twoja pracowitość jest godna podziwu, lecz… — Umilkł, gdyż Raula córka Mylene znowu podniosła wrzeciono.
— Sprawa żelaznego garnka zawiera w sobie kilka spraw. Po pierwsze: wedle zwyczajów z wioski Elyshabet córki Siger nie była to transakcja, więc Loyse zawarła ją nieuczciwie. Po drugie: Loyse córka Annet nie dotrzymała warunków tej umowy, ponieważ skaleczone ramię Lowri córki Elyshabet ropiało, gdy znajdowała się pod jej opieką. Po trzecie: haftowane kawałki tkaniny, które obejrzałyśmy, to odpowiednia zapłata za dach nad głową i wyżywienie, które Loyse ofiarowała rodzinie Elyshabet. Po czwarte: Elyshabet córka Siger nie zrozumiała w pełni transakcji, gdyż nie wyjaśniono jej tego w jej własnej mowie. W przyszłości więc wszystkie transakcje pomiędzy cudzoziemkami i nami będą zawierane przy pomocy tłumaczki i będziemy dokładnie wypytywać o ich zwyczaje w tych sprawach. Lecz w tym przypadku rozkazujemy, żeby zwrócono rzeczony kocioł Elyshabet córce Siger. Oferujemy jej też w zamian za niego opuszczoną obecnie farmę Viridis córki Nilyry, jeżeli zgodzi się, żeby przerobiono go na lemiesze i narzędzia. Egil wstał.
— Zgadzam się — powiedział, jakby garnek należał do niego.
Najstarsza Matka zignorowała go.
— Czy jest to do przyjęcia dla ciebie, Elyshabet córko Siger? — zapytała. Czarownica przetłumaczyła słowo w słowo. Lisha spochmurniała i podrapała się w głowę.
— Będę musiała się nad tym zastanowić — zdołała odpowiedzieć i uciekła do swojej roboty przy grządkach. Egil też opuścił zgromadzonych i dołączył do matki. Egil jest zbyt pewna siebie, pomyślała nie pierwszy raz Arona, pośpiesznie zapisując wyrok.
Kiedy kobiety się rozeszły, młoda kronikarka aż wyciągnęła szyję próbując podsłuchać rozmowę Egila i jego matki.
— Będziemy mieli własną ziemię — namawiał ją. — Nie będziesz już musiała być służącą u tej starej kobiety.
— Ściśle rzecz biorąc, nie jestem służącą — odrzekła Lisha spoglądając na niego spode łba.
Elthea, która usłyszała tę wymianę zdań, zawróciła.
— Twoja matka jest ze mną szczęśliwa i nie lubi pracy na roli — powiedziała.
— Zdaję sobie sprawę, że straciłabyś doskonałą krawcową — z jadem w głosie odparował Egil. — Matko! — Podszedł do Lishy i położył jej ręce na ramionach. — Nie musiałabyś pracować w polu jak tutejsze kobiety. Ja jestem od tego! Znów byłabyś panią we własnym domu i mogłabyś troszczyć się o wszystkie moje siostrzyczki i braci. Oczywiście wiem, matko, że nigdy nie przedłożyłabyś swojego widzimisię nad dobro rodziny i wioski. Prawda, że nie?
— Muszę się zastanowić, Egilu — odparła spokojnie, skinieniem głowy zamykając sprawę.
Chłopak z wściekłością walnął siekierą w pień powalonego drzewa. Pewnego dnia… pewnego dnia będzie kimś w tej wiosce i nikt już go nie odprawi jak żebraka. Wtedy właśnie kronikarka Maris minęła go niosąc tabliczki.
— Pani Maris — odezwał się uprzejmie. — Czy mogę cię o coś zapytać?
Rozdział ósmy
Czas próby
Była to długa, ciężka zima. Przymierali głodem. Arona miała dużo do pisania, ponieważ wszyscy z trudem nad sobą panowali. W szczególności zaś Huana córka Siger kłóciła się ze wszystkimi w wiosce jak nie z tej, to z innej okazji. Przyprowadziła też przed Radę Starszych swoją córkę Leatrice i pasterkę Nidoris, podnosząc lament nad raną Leatrice i oskarżając o niedbalstwo kobiety, które miały nad nią czuwać. Wygłosiła tyradę, że Leatrice otrzymała staranne wychowanie i że to potworne wysyłać dziewczęta na spęd owiec.
Leatrice zagryzała wargi, odwracała wzrok i w końcu odsunęła się od Huany najdalej jak się dało. Kiedy Rada zechciała wysłuchać Nidoris, młoda pasterka objęła Leatrice ramieniem.
— Ona świetnie się spisała. Była dzielna i zabiła lisowilka, który porywał nasze jagnięta. Jeżeli można mówić o jakimś niedbalstwie, to tylko ze strony jej matki i innych kobiet z ich wioski, gdyż pozwoliły, by dorosła nie dostąpiwszy Wtajemniczenia. Nie wiedziała nawet, że nie powinna stać na warcie w czasie, kiedy miała miesiączkę.
Najstarsza Matka skinieniem ręki wezwała do siebie Leatrice.
— Czy prawdą jest to, co mówi Nidoris? Dziewczyna głęboko odetchnęła zimnym powietrzem.
— To prawda, nie wiedziałam o wilkach i krwi — powiedziała drżącym głosem. — W domu nigdy nie pasłam owiec i nie robiła tego żadna moja przyjaciółka. Nidoris nie miała pojęcia, że ja o niczym nie wiem, ona opiekowała się mną jak starsza siostra. Nie wiem, co to takiego to wasze „wtajemniczenie”, myślę jednak, że nie zostałam wtajemniczona.
Wyrok był z góry przesądzony. Po dłuższej rozmowie ze wszystkim dziewczętami, które brały udział w spędzie, i z ich matkami, uwolniono Nidoris od zarzutu niedbalstwa. Huanie zaś rozkazano, by natychmiast zgodziła się na Wtajemniczenie swojej córki. Kilka tygodni później ta mała nieznośna kobieta zatrzasnęła z wściekłością wrota stodoły pani Birki, ale nikt nie wiedział, dlaczego. Później Huana zrobiła straszny raban, kiedy Leatrice odeszła, by zamieszkać u minstrelki, pani Ofelis, jako jej uczennica.
Zanim spadł śnieg, do wioski przybyła inna grupa kupców. Posiniaczona twarz Asty córki Lennis dobitnie świadczyła, że jej matka gwałtownie zareagowała na sposób, w jaki się zalecała do obcych. Mieszkanki Nadrzecznej Wioski sprzedały niemal wszystko, co miały, w zamian za prowiant, narzędzia i sól. Część kobiet musiała się stłoczyć w Gościnnych Chatach, które odbudowali pierwsi cudzoziemcy, i uprawiać tamtejsze ogródki. A potem wyszła na jaw sprawa żelaznego garnka Elyshabet córki Siger. Arona nadal płonęła ze wstydu na samo wspomnienie, jak to skłoniła matkę Egila do pracy u pani Loyse.
Egil wyglądał teraz jak kot, który trafił do mleczarni. W połowie jesieni zaczął uczyć się czytania i pisania i wykorzystywał na ćwiczenia każdą chwilę wolną od pracy przy odbudowie wsi, oporządzaniu mułów i porządkowaniu nowych pól jego matki. Nie tylko nie opuścił żadnej lekcji, ale zadawał w dodatku mnóstwo pytań.
— Dlaczego macie tak wiele słów na coś tak prostego? — pytał o miłość, ciążę, pokrewieństwo i miesiączkę.
— A dlaczego wy macie tak wiele słów tyczących samoobrony? — Kronikarka odpowiadała pytaniem, on zaś mógłby mówić o tym godzinami, jakby takie techniczne różnice rzeczywiście były bardzo ważne! Jego legendarna już arogancja, jak się okazało, w pewnej mierze brała się z jego obcego akcentu. Rozkazał — tylko raz i w obecności pani Maris — by Arona przyniosła mu tabliczkę. Kronikarka porządnie natarła mu uszu. A potem, jakby był niedorozwiniętym umysłowo dzieckiem, wypowiedziała te same słowa w dwóch formach: rozkazu i prośby. Mina Egila świadczyła, że wreszcie doznał oświecenia.
Wydawał się też źle wychowany i zbyt pewny siebie dlatego, że nie znał reguł gramatyki.
— Co znaczą te krótkie słowa na końcu każdego zdania? — zapytał na siódmej lekcji.
— Potwierdzają to, co już wiesz — zaczęła Arona, po czym urwała. Egil kończył każde swoje stwierdzenie słowem, które znaczyło „to oczywiste”. Spędziła resztę dnia ucząc go różnic i chociaż najchętniej używał „trybu twierdzącego”, jak nazwały to pośpiesznie Arona i jej przyjaciółki, nauczył się jednak innych. Jeden nawet pobudził go do śmiechu.
— Arono! Czy ta końcówka rzeczywiście znaczy, że osoba, która to mówi, jest nędzną kłamczuchą? — Powtarzał zwrot całymi dniami, rechocząc pod nosem.
Miał wszystkie wady rozpieszczonej panny. Był leniwy niczym kot i nie palił się do wykonywania obowiązkowych prac w Domu Kronik. Partaczył każdą do tego stopnia, że pani Maris zagroziła mu przerwaniem lekcji. Wtedy nauczył się wszystkiego bardzo szybko i okazał się równie porządny jak sama Arona. Był też pełen pomysłów jak gęś jajek.
— Kiedy będę kronikarzem — mawiał — dopilnuję, żeby te wszystkie stare opowieści zostały wyjaśnione w należyty sposób, z podkreśleniem morału. Kiedy będę kronikarzem, oddzielę nonsensy starych bab od stwierdzonych faktów. Kiedy będę kronikarzem…
Kiedy Sokola Bogini złoży jajko na środku placu wioskowego!
Arona i Egil z zapałem dyskutowali godzinami o licznych mitach i legendach Nadrzecznej Wioski. Dobrze, że Egil nigdy nie zostanie kronikarzem! Na przykład zaszokowało go to, że Myrrha Dama Lisica, o której Arona opowiadała w jaskini podczas Wielkiej Burzy, była bohaterką jej ludu. On zaś widział w tej historii tylko zdradę, trucicielstwo i coś w rodzaju złamania przysięgi. Arona nigdy nie zrozumiała, o co mu chodziło, ponieważ w tej starożytnej legendzie nigdzie nie było mowy, że Dama Lisica kiedykolwiek coś przysięgała zwycięzcom. Egil zaś — kiedy już odbierze urząd kronikarza pani Maris i jej uczennicy — zamierzał opowieść przerobić nie do poznania i udostępnić jej pierwotną wersję tylko starszyźnie. Czyżby zaliczał do niej siebie? Arona wzdrygnęła się na samą myśl o tym, co by się stało, gdyby ten niedoszły kronikarz zmienił kroniki. Och, gdybyż pani Maris mogła usłyszeć wszystkie jego przechwałki! — pomyślała dziewczyna. Lecz pani Maris prawie nigdy nie było w Domu Kronik, gdyż całymi dniami naradzała się ze Starszymi Matkami i tylko jedna Bogini wiedziała, w jakich sprawach. Arona czuła się bardzo samotna.
Wczesną wiosną, pewnego mroźnego dnia w Miesiącu Topnienia Śniegu, głód, chłód i nieporozumienia, wynikłe ze stłoczenia wielu ludzi na niewielkiej przestrzeni, jeszcze raz nadały kurs biegowi wydarzeń. Niebo było zachmurzone, a powietrze zimne i wilgotne, choć zbliżało się południe. Była to nieodpowiednia pogoda na zgromadzenia. Arona w przemokniętym szalu i zabłoconych butach brnęła z trudem przez powoli topniejący śnieg do nowego Domu Mułów. We wsi mieszkało teraz tak dużo ludzi, że nie zmieściliby się nawet w Domu Zgromadzeń. Zapowiadało się więc, że dysputa potrwa cały dzień. Niesłychane o tej porze roku!
W kieszeni spódnicy miała parę jabłek i plik glinianych tabliczek, do notowania przebiegu kolejnego starcia pomiędzy mieszkankami wioski a cudzoziemkami.
Pani Maris, która szła obok niej, ruchem głowy wskazała na kroczącego za nimi obładowanego Egila.
— Dobrze sobie radzi — pochwaliła go. Egil dogonił Aronę.
— Pozwól, że wezmę od ciebie ten ciężar, o piękna — powiedział.
Włoski na ramionach Arony zjeżyły się, a ona nie wiedziała, dlaczego. Byłoby wielkim grubiaństwem z jej strony, gdyby nie zaakceptowała takiej uprzejmej propozycji.
— Dziękuję ci, Egil — powiedziała niechętnie. Oddając mu część swojego brzemienia zauważyła, że i on niósł tabliczki. Dla niej? Czy dla siebie, żeby się ćwiczyć?
Zimny wiatr wiejący z gór smagnął twarz dziewczyny, gdy weszła za innymi przez wrota do Domu Mułów, jedynego budynku tak obszernego, że mógł pomieścić pod dachem całe zgromadzenie. Kilka dziewczynek weszło na dach i przytwierdzało kamieniami koce, by osłonić podwórze przed zbliżającym się deszczem. Przenośne piecyki stały wewnątrz i wokół Domu Mułów, starannie zabezpieczone przed przypadkowym wysypaniem się węgli. Dawały więcej dymu niż ciepła.
Pięć Starszych Matek wraz z czarownicą zwaną Dysydentką, która pełniła funkcję tłumaczki, siedziało owiniętych w koce na ławce w tyle budynku. Dysydentka wychudła i wyglądała bardzo staro. Tak samo pani Maris. Arona przyciągnęła belę siana, przykryła ją kocem i usiadła. Maris zasiądzie na przeciwległym krańcu zgromadzenia, wtedy nic nie ujdzie uwagi Starszych. Egil ulokował się obok Arony i położył tabliczki na lewo od siebie. Wygodnie dla niego, ale nie dla niej. Egil jest nieuprzejma, pomyślała z gniewem Arona.
Huana córka Guntir i jej rodzina weszły do Domu Mułów, ale bez pani Noriel. Cudzoziemka miała gniewną, lecz triumfującą twarz. Oseberg wyglądał na nieszczęśliwego. Wprawdzie szedł za matką, ale patrzył w tłum. Przechwycił spojrzenie Brithis i odwrócił oczy. Brithis, po której było widać, że nosi w łonie dziecko, popatrzyła na niego zimno i celowo objęła ramieniem Nidoris córkę Esthen. Huana zaś zrobiła taki grymas, jakby zobaczyła robaka w zupie.
Najstarsza Matka Raula córka Mylene czekała, aż wszyscy znajdą się pod dachem. Podniosła wtedy wrzeciono, odwieczny symbol autorytetu mówcy, i poleciła sprawdzić obecność. Prawie wszyscy byli obecni. Każda kobieta, która nie mogła przyjść, przysyłała w zastępstwie swoją kuzynkę. Wówczas Raula córka Mylene przemówiła:
— Tym, że przyjęłyśmy cudzoziemki do naszej wioski, niepokoiłam się z powodu on—dzieci. Myliłam się jednak. Cóż bowiem ujrzałyśmy? Dziecinne bójki. Nasze córki skarżące się na grubiaństwo obcych i odwrotnie. Panny wybierające siostry-przyjaciółki, kłócące się, zrywające ze sobą i tym podobne sprawy. — Jej ton wskazywał, iż nie przywiązywała do tego wagi.
Arona spojrzała na Brithis i na Oseberga. Nieważne? Najstarsza Matka miała prawo tak uważać. Ale co skłoniło do rozstania takie serdeczne przyjaciółki? Zerknęła na panią Huanę i zasępiła się.
— Tymczasem — powiedziała surowo Raula córka Mylene — w zimie wzniesiono przed nas siedem spraw dotyczących obcych kobiet. Musimy więc się teraz zastanowić, czy cudzoziemki powinny z nami pozostać, a jeśli tak, to które?
Arona otworzyła usta ze zdumienia. Wygnać te kobiety, kiedy zima jeszcze się nie skończyła? A co z ich dziećmi? Och, na początku jedne były bardziej krzykliwe, hałaśliwe i niegrzeczne niż inne, jak Oseberg. Drugie zaś bardzo nieśmiałe i trwożliwe; bały się pobrudzić ubranie, pływać w rzece czy spocić się poza domem. Te stały się naturalnymi ofiarami takich złośnic jak Roldeen córka Lennis, która teraz zjawiła się przed Starszymi Matkami razem z Yelen córką Ander i jej trójką dzieci.
Roldeen poskarżyła się, że Karmont córka Yelen użyła wobec niej przemocy. Karmont odważnie stawiła czoło temu oskarżeniu.
— Ta dziewczyna — powiedziała szyderczo — jest tak duża i podła jak każda on-kobieta i to ona dokuczała naszej siostrzyczce Betzy. Zapytajcie ją tylko!
Betza córka Yelen była nieśmiałą dziewczynką i nie chciała się bawić z miejscowymi dziećmi. Kiedy Roldeen po raz pierwszy dała się jej we znaki, pani Yelen oświadczyła:
— Zajmę się tym — i wielkimi krokami poszła do młyna, żeby wszystko wygarnąć Lennis, matce prześladowczym. Wróciła płacząc i zapytała:
— Do kogo się zwracacie w tym przeklętym przez Bogów miejscu, by uzyskać sprawiedliwość i przestrzeganie nakazów przyzwoitości?
Lennis i jej dwie niedobre córki również chciały złożyć jedną czy dwie skargi.
— Rada Starszych! — zawołały entuzjastycznie ich sąsiadki. — Wnieś to do Rady Starszych! — I, jak się zdaje, zrobiła to.
Starsze Matki naradzały się krótko.
— Roldeen córka Lennis ma trzymać się z daleka od dzieci Yelen córki Ander, a one od niej, dopóki nie nauczą się ze sobą współżyć. Nidoris córko Esthe, czy zechcesz nauczyć Betzę córkę Yelen co nieco z samoobrony, gdyż nie nauczyła się tego od swoich starszych sióstr?
Naczelna pasterka wstała i rzekła:
— Zrobię to, ponieważ wydaje mi się, że dwie najstarsze córki pani Yelen same prześladowały innych. Mam pytanie do rady starszych w sprawie Rannulf córki Yelen.
I opowiedziała coś niesłychanego. Jedna z jej pasterek, dziecko, które jeszcze nie zostało Wtajemniczone, wyznała, że nie podoba jej się to, w co potajemnie bawiła się z nią Rannulf córka Yelen.
— Bawiły się w wizytę Sokolnika — powiedziała Nidoris. — Gdzie tamto dziecko tego się nauczyło? Czy mamy je traktować jak młodego Sokolnika?
Starsze Matki naradziły się z czarownicą i z Nidoris. Dziewczynka—goniec pobiegła po Rannulfa. Arona usłyszała odwieczne oskarżenia małego dziecka: — Ona pierwsza zaczęła! — Młoda kronikarka odłożyła zapisaną tabliczkę i sięgnęła po następną, lecz jej nie znalazła.
— Egil? — zapytała. — Spojrzał na nią ponuro. — Czy mogłabyś mi podać jedną z moich tabliczek? — poprosiła grzecznie.
— Nie potrzebujesz ich do czegoś takiego — oświadczył.
— Właśnie, że potrzebuję! — wypaliła i gdy nie chciał się ruszyć, sięgnęła ponad nim, by mu ją odebrać. Straciła równowagę i upadła mu na kolana. Złapał ją, przytrzymał i zbliżył twarz do jej ucha. — Egil — powiedziała ostro. — Puść mnie i podaj mi tabliczkę!
— Kronikarko! — Głos Najstarszej Matki przeciął wrzawę niczym lodowaty wiatr z Sokolej Turni. — Czy masz coś do powiedzenia na tym zgromadzeniu?
Upokorzona dziewczyna odpowiedziała:
— Egil córka Elyshabet nie chce mi oddać moich tabliczek i drażni się ze mną! Powiedz jej, że to nie czas na dziecinne figle!
Egil puścił ją i uprzejmie podał jej trzy tabliczki, dodając cicho, ale tak, że wszyscy to usłyszeli:
— Wystarczyło, żebyś poprosiła, moja droga.
— Nie jestem „twoja droga”! — szepnęła, bliska płaczu ze wstydu i wściekłości. Ledwie zdołała zanotować werdykt rady starszych, że Rannulf córka Yelen ma zaprzestać takich zabaw pod groźbą Odłączenia i że trzeba, by pani Birka porozmawiała z panią Yelen w sprawie nauczenia go tego, co powinien wiedzieć.
— Czy powinno się pozwolić cudzoziemkom na spotykanie z kupcami przybywającymi z zewnątrz? — brzmiało następne pytanie. Wywołało to tak głośną burzę komentarzy, że Najstarsza Matka musiała wstać, żeby je uciszyć.
— Nie, nigdy! Dość mamy własnych kłopotów!
— Co, jeśli Sokolnicy dowiedzą się o tym?
— Co, jeśli wtargnie do nas więcej obcych?
Asta córka Lennis po raz pierwszy w życiu podniosła rękę na zgromadzeniu.
— Myślę, że możemy wiele uzyskać od kupców i od obcych — powiedziała drżącym głosem. — Przypomnijcie sobie, jakie dobre były dla nas po Wielkim Poruszeniu! One znają rzeczy, o których nie mamy pojęcia.
— Nie w tym rzecz — sprzeciwiła się Natha dziecko Lorin.
— Porozmawiamy o tym po powrocie do domu, młoda damo — warknęła Lennis, która zawsze przewodziła frakcji izolacjonistek. Egil córka Elyshabet podniósł wtedy rękę.
— Wydaje mi się, że niektórzy z nas mają rodziny, które za nami tęsknią. Czy nie powinniśmy powiadomić ich, że żyjemy i że jesteśmy tutaj bezpieczni? — zaproponował.
— Trafna uwaga! — wykrzyknął ktoś i debata toczyła się dalej przez ponad godzinę. Arona, jedząc jabłko, od czasu do czasu notowała ważniejsze punkty. Egil pochylił się ku niej.
— Wrzeszczą jak stado gęsi, które wyczuły lisa — szepnął.
— Czy masz coś więcej do powiedzenia na tym zgromadzeniu, Panie Kronikarzu? — zapytała lodowatym tonem.
— Zachowujesz się jak jedna z tych mściwych dziewuch o ptasich móżdżkach, które stale ciągną się za włosy — powiedział tak, jakby doznał zawodu. — Myślałem, że jesteś lepsza od reszty. — Zamilkł, gdy Huana córka Guntir podeszła do Rady Starszych. Noriel córka Auriki stanęła naprzeciw niej z pochyloną głową, skręcając chustkę w wielkich czerwonych rękach. Najstarsza Matka podniosła wrzeciono.
Pani Noriel zadarła do góry brodę. Wyglądała, jakby niedawno płakała. Czy pani Huana i z nią się pokłóciła? O co tym razem poszło?
Starsze Matki zajęły swoje miejsca, a małe dziewczynki dodały drew do przenośnych piecyków i przegarnęły węgle.
Huana spiorunowała wzrokiem kowalkę.
— Oskarżam kobiety z tej wioski o ohydne, nienaturalne praktyki. Nie wychodzicie za mąż jak przyzwoite niewiasty. Nie macie pojęcia, kto płodzi wasze dzieci. Parzycie się jak dzikie zwierzęta podczas rui. No, a teraz, wiem, co jeszcze robicie! — zawołała mściwie. Ponieważ wypowiedziała większość tych obelg w swoim języku, tylko kilka słuchaczek podniosło brwi. — A teraz ta, ta ona-mężczyzna, która wygląda i zachowuje się jak mężczyzna, zaproponowała mi coś obrzydliwego!
— Myślałam, że mnie lubisz — wyjąkała olbrzymia kowalka wycierając oczy. — Wydawało mi się, że dobrze nam się żyje. — Zwróciła się do starszyzny. — Zapytałam ją, czy zechciałaby być moją siostrą-przyjaciółką. Nigdy mi się nie śniło, że nie cierpi mnie tak bardzo, że się o to obrazi.
Dysydentka zapytała łagodnie w języku Huany:
— Czy zrozumiałaś, o co jej chodziło? Cudzoziemka się żachnęła.
— Żebym została jej żoną! Przecież nawet ta dziewka-kronikarka powiedziała mojemu synowi, że Noriel znana jest z tego, iż kocha kobiety!
Kowalka rozpromieniła się tak, jakby była to największa pochwala. Natychmiast potwierdziło to kilka głosów z tłumu.
— Nakarmiła mnie i moje córki wtedy, gdy byłam taka chora — wykrzyknęła jakaś niewiasta — i poprosiła tylko, żebyśmy zrobiły to samo, kiedy inna kobieta znajdzie się w potrzebie.
— Obroniła mojego małego Jommy'ego przed tą wielką złośnicą Lennis — dodała pani Lorin — i zawsze była dobra dla wszystkich.
— Ona pierwsza zaoferowała cudzoziemkom pożywienie i dach nad głową, kiedy przybyły do nas głodne i bezdomne — wtrąciła trzecia. I patrzcie, jak jej za to odpłaciły, przeszło wszystkim przez myśl, choć nikt nie powiedział tego na głos.
Młoda, lecz duża i włochata ręka podniosła się z miejsca, w którym siedziała rodzina Lishy i zbyt dobrze znany Aronie głos stwierdził gładko:
— Moje dobre damy, najwidoczniej mamy tu do czynienia z jeszcze jednym nieporozumieniem wynikłym z niewłaściwego tłumaczenia, gdyż wydaje mi się, że słowo, którego użyła, znaczyłoby w naszym języku „filantropka”.
Najstarsza Matka z wdzięcznością skinęła głową.
— Dziękuję ci, pani Egil. Mogę cię jeszcze raz poprosić, żebyś coś nam dzisiaj przetłumaczyła. — Arona zacisnęła zęby ze złości.
Raula córka Mylene wskazała wrzecionem na Huanę i zapytała ją:
— Jeżeli poczułaś się tak bardzo obrażona, dlaczego zostałaś z Noriel córką Auriki?
— Wzięła Oseberga na naukę. Dałabym za to wszystko z wyjątkiem mojego honoru — wyznała Huana z pochyloną pokornie głową.
— Ja potrzebowałam uczennicy. — Pokręciła głową Noriel. — Nie musiałaś udawać w tym celu przyjaźni. — Wysmarkała się energicznie. — I nie jestem Loyse córką Annet, żeby zmuszać kogoś do mieszkania ze mną wbrew woli. — Łzy znów popłynęły jej z oczu i odwróciła się.
— Ta sprawa wydaje się prosta — oświadczyła Najstarsza Matka. — Huana córka Guntir może opuścić dom Noriel córki Auriki i udać się, dokąd zechce. Nie musiałaś wznosić przed nas takiej prostej sprawy. Czy jest coś jeszcze?
— Tak! — zawołała gniewnie cudzoziemka. — Kazałyście uczyć moją córkę rzeczy, których żadna przyzwoita panna nie powinna znać!
Mylene zmarszczyła brwi.
— Myślę, że mamy tu do czynienia z jeszcze jedną różnicą w obyczajach. Muszę się dowiedzieć, czego uczy się w twojej wiosce o panieństwie i kobiecości. — Huana otworzyła usta. Głęboki rumieniec zalał jej twarz i zasłoniła ją szalem. Najstarsza Matka zaproponowała łagodnie: — Nie Wtajemniczone nie muszą tego słuchać. Dziewczęta, czy zabierzecie stąd dzieci?
— I chłopców — wykrztusiła Huana.
Arona ze złośliwą satysfakcją zobaczyła, jak wyprowadzono Egila razem z grupą małych dziewczynek. Później Raula córka Mylene ponagliła cudzoziemkę:
— Co powiedziano ci o miesiączce?
Huana zamrugała oczami, żeby ukryć łzy wstydu.
— Moja matka uderzyła mnie w twarz, żeby krew zarumieniła mi policzki. Ostrzegła mnie, że teraz mogłabym przynieść wstyd naszemu imieniu, więc od tej pory muszę skromnie się zachowywać. I tego samego nauczyłam Leatrice, chociaż Morghat rozpuścił ją i nie zawsze postępowała, jak na cnotliwą pannę przystało.
— Ale czy dowiedziałaś się, skąd się biorą córki?
— Powiedziano mi, że dzieci są darem Bogów dla zamężnych kobiet — odparła spiesznie Huana — lecz dla niezamężnych są owocem hańby. Dlatego każda panna musi tak bardzo się pilnować.
— Jednak Leatrice nie wiedziała, skąd się biorą. Była to pierwsza rzecz, o którą mnie zapytała — wtrąciła kapłanka.
— Chowałam ją tak, żeby była niewinna jak małe dziecko, bo kiedy panny wiedzą o takich rzeczach, może najść je chętka, by tego spróbować. W każdym razie nie należy o tym mówić w obecności przyzwoitych ludzi — powiedziała rozpromieniona Huana.
Mylene spochmurniała.
— To okrutne posyłać dziewczynę, żeby poczęła dziecko, kiedy nie wie, co się z nią stanie. A jeśli nie chce mieć dziecka? Może się okazać, że ją do tego zmuszono.
Huana prychnęła pogardliwie.
— Jeżeli zostanie do tego zmuszona siłą, jest zhańbiona i dlatego najlepiej obroni się siedząc w domu i słuchając matki! Moja matka wychowała mnie bardzo surowo, żeby nigdy nie padł na mnie nawet cień podejrzenia, tak jak wychowała ją jej matka. Jej matka była bowiem służebną pewnej damy na zamku jednego z wielmożów i znała obyczaje wyżej od nas postawionych osób. Owdowiała przed przybyciem do Cedrowego Szczytu, ale Oseberg nosi imię jej ukochanego zmarłego małżonka.
Czarownica odetchnęła głębiej i spojrzała na Huanę ze współczuciem, ale się nie odezwała.
— Huano córko Guntir, wyjaśnij nam, co to jest „małżeństwo” — powiedziała Najstarsza Matka.
Cudzoziemka spojrzała na nią z zakłopotaniem.
— To znaczy, że wydaje się pannę za jakiegoś mężczyznę, żeby prowadziła jego dom, rodziła i wychowywała jego dzieci i — tu zaczerwieniła się — była mu uległa i żeby słuchała go przez wszystkie dni jej życia albo jego.
— Czy byłaś szczęśliwa prowadząc takie życie? — Raula córka Mylene podniosła brwi.
Huana zrobiła się purpurowa.
— Żadna przyzwoita zamężna kobieta nigdy nie odpowiada na takie pytanie ani go nie zadaje! Przyzwoita niewiasta spełnia swój obowiązek, to znaczy jest skromną panną, posłuszną żoną i czujną matką. Ja wypełniłam go bez względu na wszystko! Mężczyźni, nawet własny mąż, będą próbowali sprowadzić cię z drogi cnoty, dzieci będą rzucały ci wyzwanie i ganiały jak łobuziaki, albo wpadną w pazury dziwki, której twój syn zrobił dziecko, a która potem ma czelność twierdzić, że jest jego ojcem. Inni mogą śmiać się i szydzić ze mnie, ale ja nigdy nie uchybiłam swoim obowiązkom!
Pani Yelen nachyliła się do matki Brithis i szepnęła przepraszająco:
— Ona zawsze miała bzika na punkcie przyzwoitości.
— Czy to znaczy, że jest pełna złości jak gęś jajek? — odpowiedziała kwaśno Natha córka Lorin. — Ona nienawidzi wszystkiego i wszystkich. Czyż nie widziałyśmy tego na własne oczy? Ale tym razem się przeliczyła. Zaczekaj, a sama się o tym przekonasz. — Ruchem głowy wskazała na siedzącą sztywno Noriel o twarzy nieruchomej jak maska. Najstarsza Matka znów podniosła swoje wrzeciono.
— Huano córko Guntir — powiedziała łagodnie — nasze zwyczaje służyły nam dobrze od pokoleń i, jak się zdaje, lepiej niż wasze tobie. Tak jak Leatrice córka Huany…
— Dziecko Morghata! — zawyła cudzoziemka.
— …została Wtajemniczona, tak wszystkie obce panny będą uczone tego samego, co nasze. Ci z was, którzy są płci męskiej, będą uczeni tego samego, czego uczono naszego Jommy'ego przed wielu laty. — Skinęła głową. — Możesz teraz wrócić na swoje miejsce.
Spojrzała na niebo i zarządziła przerwę na gorący posiłek. Huana rozejrzała się dookoła w blasku wyblakłego słońca. Było południe. Zimny wiatr szarpnął jej szalem. Pomyślała o ciepłym, przytulnym domu przy kuźni i jego przyjaznym ognisku, gdzie wszystko urządzone było tak, jak to lubiła. Noriel dała jej wolną rękę, prawie tak, jakby była panią, nie zaś służebną. Mogłaby przygotować dla nich smaczną ziołową herbatę i miskę gorącej zupy. Mogła — i nagle wydało się jej, że ktoś uderzył ją w brzuch. Nie może wrócić do domu przy kuźni. Dokąd pójdzie? Nie miała krewnych, którzy mogliby ją przyjąć. Jej ziomkowie spoglądali na nią obojętnie, a niektóre mieszkanki wioski triumfująco. Chwyciła Oseberga za rękę. Chłopak popatrzył na nią bezradnie. Brithis zaś, ta mała łajdaczka, wyszczerzyła do niej zęby w złym uśmiechu.
Znalazła belę siana w odległym kącie stajni i zaczęła płakać.
Arona tymczasem zebrała swoje tabliczki i przemknęła się chyłkiem do wyjścia. Maris przyłączyła się do niej w drodze do Domu Kronik. Spojrzenie starej kronikarki było równie zimne jak wiatr wiejący z Sokolej Turni, jak ton Najstarszej Matki.
— Zrobiłaś z siebie żałosne przedstawienie tego ranka — powiedziała do zaskoczonej dziewczyny.
— Ja?! — wypaliła Arona nie mogąc pohamować gniewu. — To Egil…
— Dziecinne wykręty niegodne są panny w twoim wieku, a zwłaszcza mojej uczennicy.
— Ależ, pani… — zaczęła błagalnie dziewczyna.
— Ani słowa więcej, Arono córko Bethiah — rozkazała kronikarka, a potem przystanęła. — Już od jakiegoś czasu chciałam przedyskutować z tobą błędy, które zrobiłaś w dokumentach dotyczących cudzoziemców.
Dziewczyna nie mogła powstrzymać się od płaczu. Łzy popłynęły z oczu i pociekło jej z nosa, i musiała posłużyć się chustką i skrajem szala.
— Te cudzoziemki ciągle zmieniają swoje imiona i opowieści i od ich przybycia miałam więcej do pisania niż kiedykolwiek dotąd! Musiałam też udzielać lekcji Egil, a mój on-uczennica uwielbia dokuczać młodszej od siebie nauczycielce. Próbowałam, pani, próbowałam, ale ostatniej jesieni były takie dni, kiedy znikąd nie miałam pomocy, gdyż ty tak często odchodziłaś, żeby naradzać się ze Starszymi Matkami!
Maris skierowała się w stronę Domu Kronik. Kiedy tam weszły, nabrała kubkiem gorącej wody z kotła, który zawsze wisiał nad ogniskiem. Arona wytarła nos, podczas gdy jej pani wrzuciła do kubka szczyptę suszonych ziół.
— Widzę, że to wszystko cię przerosło — powiedziała w zamyśleniu. — Może powinnam wziąć inną uczennicę. Proponowano mi to.
Arona zaniemówiła. Inną uczennicę zamiast niej?! Pomimo wszystkich Arony wysiłków! To niesprawiedliwe! Ale kiedy rzuciła spojrzenie na nieruchomą jak maska twarz, zrozumiała, że nie użyje tych słów wobec Maris. „Proponowano mi to”. Kto? Czyżby to Starsze Matki się poskarżyły? Podjęła ryzyko i teraz za to płaci. Zabrała głos na zgromadzeniu i wpadła z Lowri do domu Dysydentki. Powinna była… Nie, jeszcze raz zrobiłaby to dla chorego dziecka, bez względu na karę.
Powinna była wszakże milczeć podczas zgromadzenia. Mogła to zrobić. Znowu rozbolała ją głowa. Wysączyła ziołową herbatę i powoli zjadła talerz zupy. Spojrzała na swoją nauczycielkę szukając u niej pociechy, lecz jej nie znalazła. Czując, jak robi jej się słabo, gorączkowo się zastanawiała, kim będzie ta nowa uczennica? Czy okaże się lepsza od niej? Skończyła zupę, przeprosiła Maris i wyszła z domu. Na zewnątrz potężniał zimny wiatr i niebo chmurzyło się coraz bardziej. Przyniosło jej to ulgę. Od ostrego światła po burzy zawsze bolały ją oczy i głowa.
Ułożyła zapisane tabliczki w skryptorium — czy robi to już dla nowej dziewczyny? — i zaopatrzyła się w nowe, owinięte w wilgotne ręczniki. Zatrzymała się w swojej izbie, by wziąć czystą chustkę do nosa i po namyśle wzięła dwie. Zawsze miała katar w brzydką pogodę.
Wróciła pośpiesznie na swoje poprzednie miejsce w Domu Mułów i odsunęła się z belą siana, chcąc siedzieć samotnie. Kiedy Starsze Matki i mieszkanki wioski zaczęły się schodzić, zatrzymała Brithis i, sama nieszczęśliwa, zapytała współczująco:
— Kuzynko, co zaszło między tobą i Oseberg? Brithis podniosła wyżej głowę.
— No cóż, jeśli któraś jest tak zazdrosna, że może kochać tylko swoje dziecko, nie zasługuje na przyjaciółki. — Miała zaczerwienioną twarz i zapuchnięte oczy. — Ta jej straszna matka przeciągnęła ją na swoją stronę — wyznała przygnębiona. — A niech tam! Cieszę się, że pani Noriel ją wyrzuciła! Mam nadzieję, że zamarznie, umrze z głodu, że pożrą ją wilki, że znajdą ją Sokolnicy i zabiorą na Sokolą Turnie i nakarmią nią swoje ptaki!
Arona musiała się roześmiać i uścisnęła mocno Brithis. Pogarda, jaką Egil okazywał dla takich przejawów zemsty, wydała się jej jeszcze zabawniejsza i po chwili również Brithis wybuchnęła śmiechem. Najstarsza Matka ponownie podniosła wrzeciono. Maris córka Guidas podeszła do niej razem z Egilem.
— W sprawie petycji Egil córki Elyshabet, panny, która pragnie zostać uczennicą kronikarki — zaczęła Paula córka Mylene.
Arona wypuściła ze zmartwiałych nagle rąk tabliczkę, która upadła zapisaną stroną w błoto na dziedzińcu Domu Mułów; zatarły się niektóre znaki. Ale dziewczyna prawie tego nie zauważyła. Z otwartymi ustami wpatrywała się w Egila i w Maris, dla której pracowała tak ciężko i tak dobrze. Miała wrażenie, że jej wnętrzności zamarzły na kość. Jęknęła i łzy popłynęły jej po policzkach. Miała wrażenie, że pęka jej głowa.
— Petycja zatwierdzona — odrzekła Najstarsza Matka. Powiedziała jeszcze więcej, lecz Arona słyszała tylko niezrozumiałą paplaninę. Nie mogła podnieść tabliczki ani niczego zapisać. Siedziała w szoku, kiedy podszedł do niej Egil.
— Wygląda na to, że odtąd będziemy razem pracować! — powiedział wesoło. — Ejże, Arono! Dlaczego płaczesz? — Podał jej chusteczkę. Na jego twarzy malowało się zakłopotanie i irytacja. — Czy nie cieszysz się razem ze mną?
Rozdział dziewiąty
Sokola Zima, Sokola Wiosna
Promienie słońca wydawały się równie zimne i mokre jak śnieg, który wciąż lgnął do domów i stodół. Arona przetarła oczy i ruszyła z trudem szeroką, wydeptaną ścieżką do Domu Kronik. Była wymizerowana i chuda. Zmęczenie i upór kładły się cieniem na jej wklęsłych policzkach. Wszyscy głodowali tej zimy.
Od jutrzejszego ranka Egil on-córka Elyshabet (oby Jonkara wydarła szponami jej kłamliwą duszę z pięknego ciała!) zamieszka w Domu Kronik.
— Pani, jak mogłaś?! — wybuchnęła śpiesząc, by dogonić starą kronikarkę.
Maris westchnęła i wzięła Aronę za rękę.
— Miałaś rację: jest za dużo pracy dla jednej osoby, a Egil kocha to tak samo jak ty. Zobaczysz, że wszystko dobrze się ułoży.
— Czy słyszałaś jego szaleńcze wypowiedzi o tym, co zrobi, kiedy zostanie kronikarką? — Nie ustępowała Arona.
Maris zakaszlała, a potem zachichotała cicho.
— Jak sobie przypominam, wszystkie inteligentne młode dziewczyny mają oryginalne pomysły. Czy ty nie zamierzałaś zmienić Dom Kronik w Dom Magii i nauczyć się każdego rytuału, jaki zdołałaś znaleźć, żeby pomagał ci w pracy?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Od przybycia obcych nie miała już czasu na folgowanie swoim zamiłowaniem. Nawet w samym środku zimy musiała dawać lekcje Egilowi i aż do bólu palców robić na drutach nową odzież na miejsce starej, która zniszczyła się podczas Wielkiej Burzy. Ukryte za łóżkiem jej własne zwoje pokryły się kurzem.
Spędziła tę noc bezsennie. Mogła tylko mieć nadzieję, że Egil będzie bardziej jej przyjacielem niż rywalem.
Przyszedł o świcie. Miał władczą postawę i gesty. Arona zjeżyła się, chociaż obiecała swojej pani, że będzie uprzejma. Maris nie czuła się dobrze i nie miała sił na głupstwa.
— Wiem, że kłóciliście się w przeszłości — powiedziała łagodnie, obejmując każde ramieniem — ale teraz moje uczennice muszą zapomnieć o kłótniach i stać się jak jedna istota. Arono, bądź tak grzeczna i pokaż Egil swój pokój, a potem wyjaśnij, jakie są jej obowiązki. — Miała zmęczony głos i wyglądała na chorą.
Egil zagwizdał dziwnie zobaczywszy niski pokój na strychu i zawieszone na kołkach suknie Arony, później zaś spojrzał na nią w zamyśleniu. Na dole, kiedy powiedziała, iż po kolei będą wykonywać prace domowe, i podała mu miskę do mycia naczyń, przechylił głowę na bok i rzekł:
— Cieszysz się z tego, prawda? Jak mogła się z tego cieszyć?
— Staram się tylko być sprawiedliwa — odparła zimno, nadal unikając jego wzroku.
— Jeżeli jedna osoba lepiej zna się na pracach polowych, a druga na domowych, czy nie byłoby lepiej, gdyby każda robiła to, co umie najlepiej? — pokręcił głową Egil syn Elyshabet.
Toczyli ten spór od dawna.
— Jeśli pani Maris zechce zmienić ten zwyczaj, może to zrobić, ale ja nie — odpowiedziała owijając szalem ręce i ramiona, żeby przynieść wody. Egil poszedł za nią na zewnątrz, nabrał wody i przyniósł wiadra. Mrugnął do Arony, kiedy kronikarka, widząc to, podała dziewczynie ścierkę do naczyń. Spiorunowała go spojrzeniem, on zaś uśmiechnął się triumfująco.
Sprzeczali się cały czas, myjąc naczynia, idąc do izby kronik, naprawiając odzież, zamiatając i wracając do skryptorium.
— Pierwszą rzeczą, jaką zrobię — powiedział chłopak w zamyśleniu — to zajmę się tą okropną opowieścią o zdradzie i dodam do niej odpowiednią interpretację.
— Tylko spróbuj! — rzuciła wyzywająco Arona. — Dobrze wiesz, że pani Maris czeka na dokładną relację z wczorajszego zgromadzenia.
— Och, nie żartuj — odparł kpiąco. — Relację o tym, że jedna babcia rozpłakała się, bo dziecko drugiej podbiło oko jej synowi? — Miał wszakże dość sprytu, żeby ich pani nie dowiedziała się o jego lenistwie. Przyłożył się do pracy tak pilnie, jakby tylko o tym marzył. Kiedy skończyli, zwinął rękopisy i ostrożnie zakorkował kałamarz. Ale — Arona już się tego spodziewała — zrobił awanturę przy skrobaniu wysuszonych warzyw na gulasz, który mieli zjeść na kolację. Egil jest leniwa, pomyślała pogardliwie. Maris dostrzeże to pewnego dnia.
Tej nocy zaczęła się rozbierać w pokoju, w którym mieli teraz mieszkać we dwoje. Odwróciła się i zobaczyła, iż Egil wpatruje się w nią tak, jakby chciał ją pożreć.
— Egil, przestań — powiedziała stanowczo. — To niegrzecznie.
Roześmiał się cicho.
— Arono, nigdy nie spodziewałam się po tobie takiej fałszywej skromności, bo przecież wiesz, po co tu jesteśmy. — Objął ją i trzymał w niedźwiedzim uścisku, całując tak mocno jak za pierwszym razem. Zaskoczona, odwróciła się i próbowała się uwolnić odpychając dłonią jego podbródek.
— Przestań! — wyjąkała.
On jednak roześmiał się ponownie i rzekł:
— Jeżeli chcesz załatwić to w ten sposób… — Zobaczyła wtedy, że był jak Sokolnik, który miał wypełnić swój obowiązek. Nie przyszła tutaj, by począć dziecko! Skąd Egilowi to przyszło do głowy? Walczyła rękami, stopami, zębami, dopóki się nie uwolniła. Potem, całkiem naga, zgramoliła się z drabiny.
— Pani! — jęknęła i zaczęła szlochać. Stara kronikarka, która drzemała w bujanym fotelu przy ognisku, podniosła głowę i zwróciła na nią zamglone snem oczy. Arona uklękła przy Maris i położyła jej głowę na kolanach.
— On próbował zrobić to, co robią Sokolnicy! — wyszlochała. Użyła końcówki zarezerwowanej dla Sokolników i samców w okresie rui, dodając ostrą negację. — Oświadczył, że wiedziałam, iż tak będzie. — Pani — poprosiła — czy powiedziałaś mu, że może to robić?
Maris zamrugała oczami.
— Czy miałaś zły sen, moja droga? — zapytała wyraźnie zmieszana. Jej twarz była gorąca od ognia.
— Czy to sen?! — zawołała z jękiem Arona i w blasku ogniska wyciągnęła ku niej podrapane i posiniaczone ramiona.
— Walczyłyście ze sobą. To godne pogardy, Arono — rzekła surowo kronikarka.
— On próbował… pani? Czy mnie nie usłyszałaś?
— Wróć na górę, moja droga i pogódźcie się. Arona zagryzła wargi i łzy popłynęły jej z oczu.
— To niesprawiedliwe posyłać mnie, żebym poczęła dziecko, nie mówiąc mi o tym. Słyszałaś, iż nawet Starsze Matki tak powiedziały. Jeżeli chcesz, aby Egil spał na górze, ja będę spała tu na dole.
Maris westchnęła i przyjrzała się Aronie. Zauważyła, że dziewczyna jest czymś wyraźnie zdenerwowana, ale przecież denerwowało ją wiele rzeczy, odkąd Egil córka Elyshabet przybył do wioski. Co miała na myśli mówiąc o dziecku? Nikt niczego takiego nie powiedział, oświadczyła surowo. Czy w takim razie wróci na górę? Arona wytarła nos wierzchem dłoni. — Tylko wtedy, gdy powiesz Egilowi, że nie wolno mu tego robić! — nie ustępowała.
Staruszka przyjrzała się jej jeszcze uważniej. Dziewczyna wyglądała na przerażoną. Trudno było sobie wyobrazić pełnego szacunku, mówiącego łagodnym głosem Egila jako prześladowcę, lecz stara kronikarka przypomniała sobie upokorzenia, jakich dawno temu doznała od równie cichej i z pozoru łagodnej Pelial córki Kael. — Egil?! — zawołała. — Egil córko Elyshabet! Proszę, zejdź na dół.
Chłopak narzucił na siebie koszulę i spodnie, zastanawiając się szybko. Ta Maris córka Guidas zrobiła go swoim uczniem zamiast Arony, umieściła ich w tej samej izbie i powiedziała im, że muszą być teraz jak jedna istota. Cóż innego mogło to oznaczać, jak nie to, że dała mu Aronę za żonę? A Arona nie była niewiniątkiem. Z wielu źródeł słyszał, jak dosadną edukację otrzymywały te kobiety Sokolników. Czyżby oczekiwała jakichś działań wstępnych? Pocałunków, kwiatów, przysiąg? Więc będzie je miała! Ale nie pozwoli, żeby traktowano go jak bandytę tylko dlatego, że domagał się swoich praw. Kiedy Egil zszedł na dół, Arona pobiegła na górę i szybko włożyła swoje najgrubsze i najbardziej zasłaniające jej postać szaty. Zaplotła warkocze i włożyła miękkie trzewiki. Egil i Maris rozmawiali cicho. Stara kronikarka przerwała w pół zdania i rzekła:
— Nie, Egil córko Elyshabet, ja nic z tego nie rozumiem. A teraz chcę, żebyście obie poszły na górę i przyrzekły żyć jak siostry tak długo, jak tu jesteście.
Arona zbadała spojrzeniem twarz Egila w półmroku. Podjęła decyzję.
— Pozostanę tutaj przy ognisku — odparła. Zarówno Maris jak i Egil pokręcili głowami. Przyjrzała się zbyt muskularnym ramionom chłopaka i przypomniała sobie, jakie były silne, gdy obejmował ją wbrew jej woli. — Egil — powiedziała zrozpaczona — pójdziesz na górę. Ja nie będę tam mogła zasnąć. Zostanę tutaj i dotrzymam towarzystwa naszej pani.
Zacisnął dłoń na jej przedramieniu.
— Nie bądź niemądra, Arono — stwierdził tonem prześladowcy, który bliski jest osiągnięcia swego celu.
Dziewczyna wbiła swoje krótkie, mocne paznokcie w jego rękę, ale bez powodzenia.
— Pani! — krzyknęła z rozpaczą.
Maris znowu podniosła głowę, tym razem całkowicie rozbudzona.
— Nie chciałabym uwierzyć, że wzięłam na uczennicę złośnicę — powiedziała stanowczo. — Arono, nie wolno ci się jej bać. Musisz jednak nauczyć się sama przed nią bronić.
— Idź pierwszy, Egilu. Ja przyjdę później — nie wiedząc, co począć, rzekła cicho dziewczyna. — Potem zaś zwróciła się do kronikarki: — Pani Lennis ma rację. Oni są inni. — Wysmarkała się w czystą chusteczkę, którą podała jej Maris. — Oni zachowują się jak Sokolnicy. Nie rozumiemy ich. Czy ty ich rozumiesz? Może czarownica ich rozumie. — Spojrzała w stronę drzwi.
Staruszka pogładziła ją po włosach.
— Jest już bardzo późna pora dla kogoś w wieku Dysydentki, lecz jeśli rzeczywiście obawiasz się, że Egil będzie cię napastowała, możesz spać ze mną tej nocy, ale tylko ten raz. Wiesz, że będziecie musiały nauczyć się żyć razem.
Arona wiedziała i to przerażało ją najbardziej. Następnego ranka Egil, ubrany i uczesany, zbliżył twarz do jej twarzy.
— Czego żądasz, moja mała siostrzyczko-przyjaciółko? — zapytał cicho. — Przysięgi, że będę ci wierny przez całe życie? Czy chcesz, żebym cię prosił na kolanach? Czy mam zapłacić twojej rodzinie? Wystarczy, że mi to powiesz. Jestem tutaj obcy i nie znam waszych zwyczajów.
— Egil, musisz poprosić — rzekła strapiona.
— Więc dobrze! Proszę teraz.
— Nie. Jeszcze nie. Nie, kiedy boję się ciebie.
— Powiedziałaś, że wystarczy cię poprosić! — syknął z wściekłością. — Zrobiłem to. A teraz mnie odtrącasz?! Nie wiem, jaką grę prowadzisz, ale lepiej bądź ze mną szczera.
Uwolniła się z jego objęć.
— Myślisz, że jestem twoją własnością! — wykrzyknęła wstrząśnięta. — Dobrze! Idź, zapytaj Loyse córkę Annet, jak to osiągnąć! I zostaw mnie samą! — Zabrała się do swoich obowiązków, a potem jęła dalej opisywać ostatnie zgromadzenie, podsuwając Egilowi pod nos stosowne fragmenty.
Wpatrywał się w nią w zamyśleniu przez cały dzień: przy pisaniu i wykonywaniu prac domowych, przy posiłkach i później, kiedy siedzieli robiąc na drutach przy ognisku, i na krótko przed snem. Wymówiła się wcześnie i kiedy usłyszała, że wchodzi po drabinie, zeszła szybko na dół, ciągnąc za sobą swój koc.
— Muszę go zacerować. — Potem siedziała szyjąc, póki oczy nie zaczęły jej się same zamykać. Egil nadal obserwował ją jak kot mysią norę. Ziewnęła więc, przeciągnęła się i wyszła z domu wspomniawszy o ubikacji. Okręciła się kocem i cicho wkroczyła na ledwie widoczną w mroku ścieżkę.
Było za ciemno, żeby biec. Szła najszybciej jak mogła, wypatrując przeszkód. Którędy do Domu Czarownicy? Z równiny na zachodzie dobiegło ją ponure wycie jakiegoś Psa Jonkary. Brzeg koca wlókł się po mokrej, na poły zamarzniętej ziemi. Wyczuwała stopami najmniejsze nawet nierówności drogi, gdyż była w miękkich trzewikach, które nosiło się tylko w domu. Zatrzymała się, oddychając bezgłośnie. Czyżby słyszała za sobą jakiś dźwięk? Jeżeli Egil pójdzie za nią, wyda najgłośniejszy jak zdoła ostrzegawczy okrzyk i dopilnuje, żeby ta sprawa trafiła przed radę starszych.
Dlaczego tak się zachowywał? Zupełnie jak Roldeen i Asta, córki Lennis. Złapała oddech i ruszyła w dalszą drogę. Znajome ścieżki wyglądały zupełnie inaczej w mroku, a nie odważyła się wziąć pochodni czy świecy. Tuż za sobą znów usłyszała bardzo ciche stąpnięcia. Zatrzymała się. Coś miękkiego i puszystego okręciło się wokół jej nogi. Nachyliła się i dotknęła ciepłego futerka.
— Miau? — zapytał znajomy głos.
— Ruda Zaraza! — zawołała podnosząc kotkę. Później postawiła ją na ziemi ze słowami: — Pokaż mi drogę do Domu Czarownicy, koteczko. Dobrze? — Kotka pomknęła do przodu. Arona za nią. Ścieżka nie wydała się jej znajoma, a noc była bardzo zimna. Pomóż mi, Pani Czarownico, prosiła w myśli dziewczyna, gdy mroźny wiatr szarpał jej włosy. Miała wrażenie, że uszy zmarzły jej na kość, nos miała jak z lodu. Wlokła się krok za krokiem. Nagle potknęła się o przydrożny kamień i osunęła ciężko na kolano. Pani Czarownico! — wrzasnęła w myśli.
— Arono! Arono! — z oddali dobiegło wołanie Egila. Podniosła się z trudem.
Wtedy poczuła, że jej umysłem zawładnął umysł czarownicy. Jej nogi same zaczęły kroczyć ścieżką, która, jak jej się przedtem wydawało, prowadziła w niewłaściwą stronę. Bez światła słońca, księżyca, gwiazd czy pochodni widziała każdy szczegół na ziemi. Jej stopy poruszały się coraz szybciej i szybciej, aż w końcu biegła niczym dziewczynka-goniec. Głos Egila rozbrzmiewał coraz głośniej. Ostatkiem sił wpadła w otwarte drzwi Domu Czarownicy i bez tchu rzuciła się do stóp wychudłej staruszki w skromnej grubej szacie.
— Usiądź — powiedziała beznamiętnie Dysydentka. Kocioł wisiał nad ogniskiem i płynął z niego smaczny zapach zupy. Woń warzyw i mięsa z najstarszej on-gęsi sprawiały wrażenie, jakby potrawa gotowała się od wielu dni. Omal nie zemdlała osuwając się na drewnianą ławę.
— Arono! — wołał gdzieś na zewnątrz Egil. Czarownica nalała zupy do czerwonej glinianej miski i podała Aronie łyżkę z tego samego materiału, a potem wpatrzyła się w przestrzeń. Okrzyki ucichły i dziewczyna wyczuła, że Egil zawraca do Domu Kronik. Zadowolona z siebie Dysydentka nie odrywała spojrzenia od Arony, dopóki ta wszystkiego nie zjadła.
— Wiedziałam, że musi do tego dojść — głos czarownicy dotarł do dziewczyny jakby z wielkiej odległości. Ruda Zaraza wskoczyła jej na kolana i z mruczeniem zwinęła się w kłębek. Później Dysydentka usiadła, by nawiązać kontakt myślowy ze starą kronikarką, której zmysł telepatyczny był ostrzejszy niż jej wzrok czy słuch.
Egil przyszedł do Domu Czarownicy o świcie, a z nim oszołomiona Maris. Dysydentka posadziła ich obok siebie i Arony.
— Możemy wnieść tę sprawę przed radę starszych albo załatwić ją tutaj — powiedziała rozsądnie.
Twarz starej kronikarki, która sposępniała na myśl o następnym zgromadzeniu, rozjaśniła się. Ściągnęła na siebie hańbę, gdyż nie umiała utrzymać porządku we własnym domu.
— Maris, w żadnym wypadku dziewczyna i on-dziewczyna nie mogą mieszkać w jednym pokoju, chyba że zawrą „małżeństwo”, o którym mówiła wczoraj Huana córka Guntir — wyjaśniła z niechęcią czarownica; jej siostry odrzucały wszystko, co się wiązało ze sprawami płci. — Egil postępował w zgodzie ze swoimi obyczajami. Każdy pies otrzymuje jeden kąsek, a nie dwa. Musimy teraz ostrzec wszystkich, żeby trzymały on-dziewczyny i dziewczęta osobno. Czy ja zwołam zgromadzenie, czy ty to zrobisz?
Egil milcząc wpatrywał się w Aronę ponad miską z owsianką, którą poczęstowała ich gospodyni.
— Nie mogę uwierzyć, że nie miałyście pojęcia… — odezwał się wreszcie i urwał, gdy Dysydentka skinęła głową. — Arono, nigdy bym cię nie skrzywdził. Będę z tobą szczery. Chcę, żebyś została moją siostrą—przyjaciółką — to najbliższy znaczeniem termin, jaki znam w naszym wspólnym języku, lecz jest też inny, który występuje jedynie w starożytnych kronikach. Czy mnie rozumiesz?
Arona przypomniała sobie najstarsze zwoje i wszystkie fragmenty dotyczące tej sprawy.
— Rozumiem — stwierdziła — ale muszę się nad tym dobrze zastanowić. Czy będę zmuszona, tak jak powiedziała to Huana córka Guntir, być ci uległa i posłuszna we wszystkim niczym niewolnica?
— Nie, na Wielkich Bogów! Ta kobieta nienawidzi mężczyzn, małżeństwa i wszystkiego, co jest z tym związane, poza poważaniem, które zapewnia tytuł mężatki. Wątpię też, by jej dziadek kiedykolwiek ożenił się z jej babką, chyba że w wyobraźni tej ostatniej. Czy zauważyłaś, że Oseberg to nazwa miasta, a nie męskie imię? Kochałbym ciebie, troszczył się, bronił. Byłabyś kimś ważnym, gdyż daleko już zaszedłem tą drogą. Nasi synowie mogliby być znamienitymi obywatelami tego miasteczka.
Mówił głównie w swoim języku, w którym było zbyt wiele dziwnych pojęć, żeby Arona wszystko zrozumiała. Siedziała mierząc go nieprzeniknionym spojrzeniem piwnych oczu.
— Czy wyglądałoby to tak, jak w dawnych kronikach, że on-siostry-przyjaciółki stali się panami swoich małżonek? — zapytała w końcu.
— To wszystko bajki i legendy! —powiedział kpiąco. — Mam nadzieję, że byłbym dla ciebie znacznie lepszy! Nie chciałbym jednak, żebyś nasypała mi trucizny do zupy, gdy odezwę się do ciebie opryskliwie. Rozejm? — Spoglądając na nią z powagą, wyciągnął rękę. — Widzę, że uraziłem twoje poczucie skromności i, prawdę mówiąc, przynosi ci to zaszczyt. — Wziął ją za rękę nie jak prześladowca, lecz jak przyjaciel. — Ohydna plotka krążąca wśród nas… cudzoziemców… głosi, że tutejsze dziewczęta nie wiedzą, co to skromność. Teraz wiem, iż to nieprawda. Ale nie jesteście takie jak nasze panny. Czy przyjmujesz moje przeprosiny?
— Przyjmuję — zgodziła się niechętnie. Kiedy w powrotnej drodze Egil nalegał, że przeniesie swoje rzeczy do piwnicy albo do stajni, jej podejrzenia zmalały. Tej pierwszej nocy spała jednak lekkim snem, ubierając się i rozbierając jak najszybciej, i — Maris dostałaby szału, gdyby się o tym dowiedziała — wzięła ze sobą do łóżka nóż kuchenny.
Rozdział dziesiąty
Poszukiwanie mądrości
Jestem uczennicą kronikarki i pewnego dnia sama będę kronikarką”. Arona wyjrzała z okienka na strychu i próbowała przekonać samą siebie, że tak będzie. Do niedawna nigdy w to nie wątpiła. Egil był zdecydowany objąć urząd pani Maris. Czy ona o tym wiedziała? Ciężka zimna zaszkodziła zdrowiu starej, słabej kobiety. Teraz, kiedy nieliczne zielone źdźbła pokazały się w topniejącym śniegu, Rogata Dama żywiła się lepiej i dawała nieco więcej mleka. Arona znajdowała też świeże warzywa nad strumieniem i w lesie. Po nadal zimnych nocach następowały cieplejsze dni. Ale stara kronikarka wciąż chorowała. Budziła się późno, oszołomiona i rozkojarzona i nie mogła nic zrobić przed posiłkiem, a apetyt jej nie dopisywał. Wyszło tak, że Arona opiekowała się swoją panią, podczas gdy Egil wziął na swe barki większość obowiązków w Domu Kronik.
W tamtych dniach był łagodny i miły jak ukochana starsza siostra, niezmiennie uprzejmy, zawsze zwracał się z szacunkiem do pani Maris i taktownie brał pod uwagę życzenia Arony. Z uśmiechem uwolnił ją od najbardziej nieprzyjemnych prac. Z radością rozmawiał o historii i legendach, bujając się na werandzie w fotelu i opierając nogi na balustradzie. Uznając swój status młodszego ucznia spał we frontowej izbie — pozostawił Aronie jej sypialnię na strychu.
Zabiegał o jej przyjaźń. Łagodnie i czule obejmował ją i obsypywał pocałunkami, zdobywał się na uprzejme gesty, słowem — zachowywał się tak, jakby codziennie były jej imieniny. Zaczynał zdania od „Kiedy będziemy razem…” Mówił o dzieciach, które mu urodzi, i o swoich pragnieniach poczęcia ich. Widząc ich razem Maris promieniała jak kochająca matka.
Marzył o współpracy z Aroną jako swą partnerką i siostrą. Ale to on będzie najstarszy, pomyślała Arona złośliwie. Albowiem mimo tego wszystkiego pozostał dla niej łajdakiem i prześladowcą. Nie zapomniała, że czterokrotnie obejmował ją wbrew jej woli, w tym raz w związku z obrzydliwym figlem, który pogrążył ją w oczach jej pani. Kilka razy widziała też, że przypatrywał się jej tak, jak kot mysiej dziurze. Czy pani Maris również to zauważyła?
Pewnego dnia, kiedy kronikarka zapadła w głęboki sen, Arona pomyślała o swoich starych zwojach i poszła do izby kronik, żeby poszukać kawałka pergaminu. Zastała drzwi zaryglowane i skobel przewiązany grubą liną.
— Czy to ty zawiązałeś skobel na drzwiach izby kronik, Egilu? — zapytała odnalazłszy go w skryptorium. Zajrzała mu przez ramię, by zobaczyć, co pisze, lecz Egil zasłonił jej widok.
— Nie możemy pozwolić, aby zabłąkane zwierzęta i ciekawskie dzieci tam zaglądały — odrzekł. W jego głosie brzmiało zaskoczenie i zawód, że Arona nie odgadła tego od razu.
— Tak, ale ja muszę tam wejść.
— Jeżeli musisz tam wejść, wystarczy, że mnie o to poprosisz — wyjaśnił cierpliwie.
Złapała go oburącz za ramiona, próbując go odwrócić.
— Będę pytała o pozwolenie tylko moją panią! — wybuchnęła. — Nigdy nie zapytam o to drugiego ucznia! Dopóki ciebie tu nie było, nigdy nie zamykałyśmy izby kronik, a dzieci i zwierzęta nigdy do niej nie zaglądały. — Odwróciła się, pochwyciła swój nóż i zaczęła rozcinać węzeł. Egil przestał pisać i stanął za nią.
— Niełatwo było znaleźć ten sznur — powiedział ponuro.
— Trudno — odrzekła i poczęła przeszukiwać stos ścinków. Zauważyła natychmiast, że poprzekładał zwoje i że kilka odłożył na bok. Po dłuższych poszukiwaniach znalazła ścinek tak mały, iż mogłaby tylko napisać na nim swoje imię. — Czy to wszystko, co nam pozostało? — zapytała. — Co się stało z resztą?
— Dopilnuję, żebyśmy dostali więcej — odpowiedział równie cierpliwie jak przedtem. — Czemu nie zajrzysz, czy z panią Maris jest wszystko w porządku? A jeśli naprawdę chcesz popracować, zajmij się ogrodem.
— Mam swoją pracę — odparowała. — Rzecz w tym, że ktoś postąpił niegodziwie zagarniając wszystek pergamin. Oddaj mi resztę, Egilu. Potrzebuję go. Teraz!
Chłopak uśmiechnął się pobłażliwie.
— Grzeczną prośbą zyskasz u mnie więcej niż złością, najdroższa. — Wyciągniętym ramieniem zagrodził drzwi. Arona wzruszyła ramionami, odwróciła się i zabrała się do przeglądania zwojów, które odłożył na bok.
— Dam ci trzy arkusze — powiedział szybko. — To wszystko, bez czego mogę się obejść.
Opuszczając go z cenną zdobyczą, zajrzała do skryptorium. Zużył dwa razy tyle arkuszy zapisując ballady, które dla niej śpiewał. Zirytowało ją to, zrozumiała jednak, że nie chciał, by zaginęły opowieści jego ludu. Nigdy zresztą nie nauczył się dzielić sprawiedliwie. Ale dlaczego zamknął izbę kronik? Jacy to ludzie mieszkali w Cedrowym Szczycie?
Odwiedziła Eltheę Tkaczkę tylko po to, by porozmawiać o Egilu z jego siostrzyczką. Lowri go uwielbiała. Nie opowiadała o złośliwych figlach czy małostkowym okrucieństwie, tylko go chwaliła.
— Nikt nam nie dokucza, gdy on jest w pobliżu. Leatrice córka Huany, najbliższa mu wiekiem wśród cudzoziemców, cedziła słowa, jakby dzieliła cenne korzenie.
— Jest przystojny i ambitny. Wszyscy mówią, że pewnego dnia będzie kimś ważnym. — Inaczej mówiąc, Leatrice go nie znosiła.
Darann Mulniczka rzekła tak:
— To dobry pracownik. Ma gładki język. Jest apodyktyczny. Dobrze sobie radził z mułami.
— Egil? On jest wspaniały, najlepszy ze wszystkich — oświadczył entuzjastycznie Oseberg.
Arona przysiadła na skraju stołu w kuźni.
— Czy nie jest zazdrosny, że znalazłaś w Brithis siostrę-przyjaciółkę?
— Zazdrosny? — Oseberg zagwizdał. — On się z tego cieszy. Sam mi to powiedział. Zresztą ona nie jest w jego typie. — Twarz mu się wydłużyła. — Ale to straszne, że widuję Brithis tylko dlatego, iż moja matka jest tam zupełnie sama. — Oseberg kochał Egila. Bez względu na swoje maniery, miał dobre serce.
Brithis zaś ucieszyła się, że może opowiedzieć Aronie, jak się jej żyje z on-cudzoziemcem.
— Przyjemnie. Jak z siostrą-przyjaciółką, tylko lepiej. Och, Oseberg ma kilka dziwnych zwyczajów — przyznała. — Była strasznie przygnębiona, że poszłam do Sokolników, i poprosiła mnie, żebym już tego nigdy nie robiła. Zresztą teraz wcale tego nie potrzebuję! — Zachichotała i pochyliła głowę, po czym zerknęła w górę i dodała nieśmiało: — Płodzenie dzieci w ten sposób jest przyjemne. Powinnaś tego spróbować. — Zastanawiała się kilka minut. — Ona lubi, gdy wykonuję prace domowe, podczas gdy sama zajmuje się resztą, ale jest taka silna i robi tak wiele, że właściwie to jest sprawiedliwe. — Zacisnęła usta. — Nie chciała jednak widywać się ze mną, dopóki nie przekonała się, że jej straszna matka nie umrze z głodu, ani nie zamarznie. Przypuszczam, że tak być powinno: mimo wszystko to jej matka.
Czy w Egilu było coś, czego ona, Arona, nie mogła dostrzec? Ostatnią wizytę złożyła w nowym gospodarstwie, które matka Egila otrzymała w zamian za swój kocioł. Pani Elyshabet z podkasanymi spódnicami, w chustce na głowie, kopała w polu motyką. Egil obiecał jej: „Nie będziesz musiała obrabiać ziemi, matko. Ja to wszystko zrobię”. A potem uciekł do Domu Kronik, pozostawiając ją samą na gospodarstwie, którego wcale nie pragnęła, z ciężką pracą, którą należało wykonać. Był nie tylko kłamcą i złośnikiem, ale w dodatku strasznie zepsutym człowiekiem. Arona zatrzymała się niezdecydowanie na ścieżce, po czym ruszyła w stronę domu matki swego rywala.
— Wiesz, że on jest najstarszy — powiedziała pani Elyshabet, kiedy siedziały na werandzie popijając gorącą ziołową herbatę. — Przez tak długi czas nie mogłam urodzić żywego dziecka. Możliwe, że za bardzo go rozpuściliśmy. Nie miał ani wujów, ani kuzynów, ani starszych braci, którzy przywołaliby go do porządku. I, oczywiście, miał odziedziczyć piekarnię Haralda. — Spojrzała na Aronę z ciekawością.
Arona, która sama była najstarsza w licznej rodzinie i od dziecka uważana za tę, która zostanie kimś ważnym, skinęła głową. Pani Elyshabet, taka nieporadna, gdy mówiła miejscowym językiem, kiedy posługiwała się swoim, okazała się równie mądra jak Starsza Matka.
— Dlaczego pozwalasz mu, pani, mówić za siebie? — wypaliła Arona. — I rozkazuje ci i zmusza do robienia tego, na co nie masz ochoty! Jesteś przecież jego matką, a on nadal jest panną! Dlaczego myśli, że ciotka Noriel zachowywałaby się jak Sokolnik i czemu zawsze jest taki pewny, że tylko on ma rację? Elyshabet pokiwała głową i roześmiała się cicho.
— Nigdy nie spotkałaś matki jego ojca. Norine w wielu sprawach była taką samą fanatyczką jak Huana, ale nie brakowało jej sprytu i miała gładki język, którym umiała się posługiwać w razie potrzeby. Egil wziął to po niej i póki żyła, zawsze był jej ulubieńcem.
Huana córka Guntir stanęła w drzwiach i prychnęła pogardliwie. Pani Elyshabet pokręciła głową.
— Nie mogłam pozwolić, żeby umarła z głodu — powiedziała na swoje usprawiedliwienie.
Arona słyszała ostatnio, że Huana schroniła się w jednej z Gościnnych Chat, uprawiała tam ogród i żyła pożyczając niewielkie ilości pożywienia i narzędzia od wygłodzonych mieszkanek wioski i swoich krewnych. Dostała za swoje, pomyślała mściwie tamtego dnia, przypomniawszy sobie zapłakaną twarz ciotki Noriel. Ale Oseberg dziecko Morgatha nie zasłużył sobie na to, by mieć serce rozdarte pomiędzy swoją matką a jej nieprzyjaciółki.
Egil natomiast otwarcie podziwiał szaleństwo Huany i zaśpiewał Aronie kilka ballad o kobietach, które wybrały śmierć zamiast „hańby”, kiedy siłą poczęto w nich dziecko. Pragnąc zrozumieć, co to ma wspólnego z partnerstwem, zaproponowanym przez kowalkę, wysłuchała jego wyjaśnień z rosnącym zdumieniem.
— Egilu! Przecież to antynomia! A poza tym, gdyby nawet ciotka Noriel mogła to zrobić, nigdy by tak nie postąpiła!
Pani Elyshabet była za dobra i dlatego łatwo dawała się wykorzystywać ludziom takim jak Egil, pomyślała Arona i zrobiło się jej ciężko na sercu.
Czarownica nie chciała rozmawiać o Egilu, mówiąc, że należy szanować prywatność ludzkiego umysłu, chyba że w grę wchodzi czyjeś życie. Arona zagryzła wargi, myśląc o Dysydentce. Czy pani czarownica będzie mogła jej teraz pomóc? Ludzie zaczynali patrzeć na nią dziwnie, gdy ich mijała, i kreślili odpędzające Sokoła znaki za jej plecami, by odwrócić zły los.
— Oni obwiniają mnie o nieszczęścia, jakie spowodowało Wielkie Poruszenie — powiedziała Aronie, kiedy ta zapytała ją otwarcie.
— Uratowałaś nas, pani, od najgorszego — zaprzeczyła dziewczyna przypomniawszy sobie noc spędzoną w jaskini.
— Pamiętają, że to moje siostry zapoczątkowały te wydarzenia — odparła łagodnie Dysydentka. — A jeśli miałam dość mocy, aby ocalić nas od najgorszego, dlaczego nie uratowałam przed wszystkim, co spadło na nas tej zimy. To bardzo stara historia, moje dziecko. Przedstawię jednak radzie starszych twoje wątpliwości co do Egila.
— Jest na to za wcześnie. — Arona pokręciła głową. — Po ostatnim zgromadzeniu usłyszałam od wszystkich, że nie chcą więcej kłótni. A Egil zachowuje się bardzo taktownie, kiedy w pobliżu są starsze niewiasty — dodała z goryczą. — Pani Maris nie chce słyszeć o nim złego słowa.
Dziewczynie wydało się, że obie wymówiły w myślach „uwiąd starczy”, ale żadna nie odważyła się powiedzieć tego głośno. Arona opuściła Dom Czarownicy i wróciła pielęgnować panią Maris.
Kronikarka leżała w łóżku, pokaszlując i charcząc, a każdy oddech ją wyczerpywał.
— Egil! — krzyknęła Arona, ale nie otrzymała odpowiedzi. Pobiegła po uzdrowicielkę.
Pani Floree i jej pomocnica Hanna córka Elyshabet weszły do izby Maris. Kiedy uzdrowicielka przyłożyła ucho do piersi chorej i kazała jej kaszlnąć, Hanna zawołała:
— Egil! — Jej twarz rozpromieniła się na widok brata. Chłopak podniósł swoją siostrzyczkę i uścisnął ją mocno.
— Witaj, śliczny kwiatuszku — rzekł lekko, po czym postawił ją znów na podłodze. — Na co choruje pani kronikarka? — zapytał otwarcie panią Floree, jakby w izbie nie było ani Arony, ani Hanny.
— To zapalenie płuc. Przyrządzę jej napój na kaszel. Okrywajcie ją ciepło i dawajcie jej dużo do picia.
— Czy słyszałaś, Arono? — spytał Egil. — Będę w izbie kronik — dodał i odszedł. Pani Floree podniosła brwi, lecz nic nie powiedziała.
Nie mieli miodu. Arona zebrała wszystkie swoje zbędne ozdoby, by kupić za nie miód od Olwith Pszczelarki. Egil wysunął głowę ze skryptorium i podał jej bransoletę ofiarowaną przez Darann Mulniczkę, co było ładnym gestem z jego strony. Ale co takiego pisał, że zaniedbał całkowicie swoją chorą panią? Przyjaciel, prześladowca, prześladowca, przyjaciel… — kim naprawdę był Egil córka Elyshabet?
Pszczelarka mogła odstąpić tylko trochę miodu. Brithis, jej uczennica, była w ciąży i potrzebowała go. Arona nagle zdecydowała się na ostatni, desperacki krok. Poprosi kuzyna Jommy'ego, żeby udzielił rady jej i Starszym Matkom co do Egila.
Jommy, pierwszy chłopiec, który kiedykolwiek został wychowany w Nadrzecznej Wiosce, miał skręconą stopę. Większość bardzo chorych lub zdeformowanych córek położna, za zgodą ich matek, składała w ofierze Jonkarze. Jommy jednak był chłopcem, a chłopcy należeli do Sokolników, którzy ofiarowywali Sokolej Bogini wszystkie kaleki. Lecz matka Jommy'ego, która nie miała córek i zbliżała się do wieku, gdy się już przestaje rodzić dzieci, przysięgła, że go zatrzyma i wychowa tak jak dziewczynkę. Swoim siostrom, które obawiały się, że mężczyzna w wiosce będzie jak wilk w stadzie owiec, pani Eina powiedziała tak:
— Psy są córkami wilczyc, ale wzięłyśmy wilczęta tuż po urodzeniu, wychowałyśmy je jak członków naszych rodzin i teraz wszystkie jesteśmy zadowolone.
Pani Maris, wówczas młoda dziewczyna, wstawiła się za Jommym.
— Pierwszą kobietę, która adoptowała wilcze szczenię, atakowano jako niebezpieczną dla wioski i dla nas wszystkich — oświadczyła. — Pierwszym kobietom, które zrobiły sobie włócznie i noże do walki z dzikimi zwierzętami, powiedziano, że ściągną na nas śmierć z ręki Sokolników. Pierwszą z nas, która pojechała na poszukiwanie metalu, omal Odłączono za jej odwagę i ze strachu przed Sokolnikami omal nie spalono domu tej, która pierwsza go zbudowała. Jakie życie wiodłaby teraz każda z nas, gdyby nie korzyści, które zapewniły nam wszystkim?
Jeszcze jako chłopiec Jommy musiał rozstrzygnąć bardzo ważne problemy. Przez rok mieszkał na zewnątrz, obserwując obyczaje obcych, i wrócił w atmosferze wielkiego skandalu, ponieważ zabił jednego z Sokolników. Teraz żył na dobrowolnym wygnaniu, poszukując mądrości. Co miesiąc rada starszych posyłała mu prowiant, on zaś odsyłał jako zapłatę koc, jeśli zdążył go utkać. Zbliżał się czas takiej wymiany. Zazwyczaj któraś z kobiet jechała do niego z obładowanym żywnością mułem. W następnym miesiącu miała to być Arona.
Ale zanim to nastąpiło, jeszcze raz wezwano ją, aby prowadziła rozmowy z przybyłymi z zewnątrz kupcami.
Wartowniczki z Góry Obserwacyjnej wydały okrzyk przepiórki. Górski szlak był wolny od śniegu i kupcy znów nim wyruszyli. Arona chwyciła swoje welony i pobiegła. Obładowała pożyczonego muła garnkami i kocami, bez których mogli się obyć, i zabrała wszystkie swe ozdoby.
Z przeciwnego kierunku przybyła Asta córka Lennis odziana w swój najpiękniejszy strój, z również obładowanym towarami mułem. Kilka innych mieszkanek wioski wiodąc osły i muły, a Nidoris nawet z młodziutkim oswojonym konikiem, przyłączyło się do niej przy Gościnnych Chatach.
— Arono! — usłyszała wołanie. — Ty znasz język kupców. Czy mogłabyś w wolnych chwilach nauczyć mnie ich mowy? Mam trochę cebuli i sałatkę z jajek dla twojej pani.
— Nidoris, jaki ładny konik! — wykrzyknęła któraś. — Czy złapałaś ją po wypędzeniu owiec na pastwiska? — Pół tuzina dziewcząt stłoczyło się wokół klaczki, żeby ją głaskać i podziwiać. Pierwsze mieszkanki Nadrzecznej Wioski widząc, że na nizinie są dzikie konie, próbowały je łapać i oswajać. Ale dokąd miały na nich jeździć? Muły i osły również do tego się nadawały, a łatwiej było je wyżywić. Sokolnicy przeszywali swoimi długimi strzałami wszystkich jeźdźców, których spotkali na zachodniej równinie. Tak więc konie były ulubieńcami, matkami mułów i dzikimi, stadnymi zwierzętami.
— Kupcy jeżdżą na oswojonych koniach — powiedziała z uśmiechem Nidoris. — Może zechcą kupić maleńkiego konia, by go wychować.
Przywiązała klaczkę do drzewa przy Gościnnych Chatach i rozejrzała się dookoła.
— Te chaty są niezłe! — zawołała. — Na pewno spodobałyby się pasterkom!
W polu widzenia pojawiła się kupiecka karawana, długi szereg około dwudziestu jucznych koni, osłów i mułów. Przewodził jej brodaty on—człowiek ubrany w gruby skórzany kaftan. Miał przy sobie tyle noży, co rzeźniczka. Towarzyszyły mu jednak kobiety w opończach z kapturami, w spódnicach-spodniach oraz Córka Gunnory w charakterystycznej szacie. Arona podbiegła do niej, by ją powitać, i zapytała:
— A gdzie reszta twoich sióstr? Tamta roześmiała się.
— Zawsze było nas bardzo mało z tej strony Oceanu, moje dziecko, i wydaje mi się, że już nas nie potrzebujecie. Ale jesteśmy tutaj, jeśli możemy wam w czymś pomóc.
Asta córka Lennis przebiegła spojrzeniem twarze kupców w poszukiwaniu młodzika, który rozmawiał z nią ostatniej jesieni. Nie znalazłszy go, przyparła do muru brodatego mężczyznę, który wydawał się przyjaźnie nastawiony.
— Czy to prawda, że w waszej ojczyźnie… — zaczęła. Arona nie słuchała dłużej, gdyż dostrzegła w juku jednego z kupców właśnie to, czego potrzebowała.
— Pergamin — mówiła po kilku minutach. — Wyrabiamy go same, ale ktoś zużył wszystek, nie biorąc pod uwagę, że może go zabraknąć. — Kobieta-kupiec uśmiechnęła się pobłażliwie. — I miód na kaszel dla mojej pani. Nasze pszczoły bardzo źle zniosły Wielkie Poruszenie, a ich Najstarsza Matka tego nie przeżyła.
Niewiasta krótko naradzała się z jednym z brodaczy. Arona usłyszała słowo „Lormt”. Czy było to imię kronikarki? A może nazwa wioski, której tamta była kronikarką? Zapytała o to. Kobieta przechyliła na bok głowę i podniosła brwi.
Brodaty kupiec powiedział poważnie:
— Lormt to miejsce, w którym przechowuje się starożytne zwoje, i uczeni przybywają tam, żeby poznawać zawartą w nich wiedzę. Leży mniej więcej na północny wschód stąd. — Przyjrzał się górom i czubkiem noża niedbale naszkicował drogę na piasku. — Opuścisz te góry, przejdziesz przez dolinę rzeki Es, do której wpada wasza rzeka, a wtedy zobaczysz mały łańcuch górski łączący się z wielkim. Lormt leży w miejscu, gdzie się łączą, i tam sprzedajemy pergamin, o który nas prosisz. Po co ci on? Czy i ty jesteś uczoną?
— Jestem uczennicą — potwierdziła i zaczęła się targować o pergamin, który mógł jej sprzedać. Później zwróciła się do jego towarzyszki: — Pani, opowiedz mi o zwyczajach waszego kraju. — I niebawem, ponieważ bolało ją serce i rozpaczliwie potrzebowała dobrej rady, zapytała cudzoziemkę, jak poradzić sobie z Egilem. Reszta kupców otoczyła ją, a każdy radził coś innego.
— Po prostu nie pozwól, żeby tobą rządził — oświadczyła jej pierwsza rozmówczyni, lecz nie wyjaśniła, w jaki sposób Arona ma to zrobić.
— Powiedz swoim krewnym, żeby stłukli go na kwaśne jabłko — podsunął brodaty on—człowiek. Dobry pomysł. Szkoda, że Arona nie była krewną wojowniczej Lennis!
A jeśli już o tym mowa, to Asta córka Lennis doskonale dawała sobie radę z takimi ludźmi jak Egil. Arona rozejrzała się, ale jej nie zobaczyła. Gdzie się podziała Asta? Nie znaczyło to, że córka młynarki była jej przyjaciółką. Och, pewnie podjechała na koniec karawany i rozmawiała z jednym z kupców, których tak lubiła.
Arona prowadziła muła głęboko zamyślona. Coraz lepiej zdawała sobie sprawę, że każdy czyn Egila zmierzał ku temu, by uczynić go on-panią Domu Kronik. Syn Elyshabet posuwał się do prześladowań i nękania ludzi, jeżeli w ten sposób zapewniał sobie to, czego chciał. Kobieta—kupiec i jej on—człowiek powiedzieli, że taki sposób postępowania jest bardzo rozpowszechniony na zewnątrz. Nie znaczyło to jednak, że był regułą.
Zwróciła muła pani Darann z podziękowaniem i drobnym upominkiem i nadal pogrążona w myślach weszła do kuchni Domu Kronik. Pani Maris najwidoczniej spała w środkowej izbie, a Egil siedział przy niej. Z ulgą powiesiła swoje welony, wzięła pergamin i skierowała się na strych. Zanim jednak wyszła z kuchni, usłyszała, że Egil warknął cicho:
— Umrzyj! Umrzyj, ty nikomu niepotrzebna stara babo i zejdź mi z drogi!
Arona całym wysiłkiem woli powstrzymała okrzyk oburzenia. Chwyciła opończę i pobiegła do Domu Zdrowia. Przed wejściem odetchnęła głęboko, żeby się opanować.
— Moja pani czuje się znacznie gorzej — powiedziała prawie spokojnie do uzdrowicielki. — Zaczynam się zastanawiać, czy ktoś, bóg albo kobieta, nie życzy jej źle. — Kiedy pani Floree włożyła opończę i zawołała swoją uczennicę, Arona dodała: — Mam dość pergaminu, żeby zapisać receptury dla ciebie i dla twojej pomocnicy.
— Nakarmienie mojej uczennicy będzie dostateczną zapłatą — odrzekła sucho pani Floree, gdyż Hanna córka Elyshabet była w wieku, kiedy dziewczynki są wiecznie głodne.
Arona pokręciła głową.
— Musiałaby bić się o to z Egilem. — Teraz bowiem rozgryzła jego charakter. Będę musiała walczyć z Egilem o Dom Kronik, pomyślała, a on stosuje niedozwolone chwyty. Jonkaro, pomóż mi. Nie wiem, jak walczyć z kimś takim.
Pani Maris umarła wtedy, gdy pierwsze ptaki zaczęły zastanawiać się nad zakładaniem gniazd, kiedy kobiety rozmawiały o oraniu pól, w miesiąc po tym, jak Asta córka Lennis zniknęła wraz ze wszystkimi towarami swojej matki, ku wielkiemu oburzeniu całej wioski.
— To było zapalenie płuc — powtórzyła swą diagnozę pani Floree. — To zima ją tym obdarzyła, a nie żadna bogini. — Spojrzała z ukosa na Dom Czarownicy i nakreśliła znak odpędzający Sokoła, jakby to Dysydentka mogła źle życzyć pani Maris.
— Jestem pewien, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś, i jeszcze więcej — pocieszał Aronę Egil. Otarła łzy i spojrzała nań z oburzeniem. Jak mógł udawać, że opłakuje Maris, kiedy źle jej życzył? Cała wioska przyszła z jadłem i darami, żeby uczcić pamięć zmarłej kronikarki. Wszystkie obowiązki związane z przyjęciem gości spadły na Aronę. Nie próbowała zmusić Egila, żeby jej w tym pomógł. Im mniej będzie miał do czynienia z Domem Kronik, tym lepiej.
— Arono! — przemówił do niej ostro jak matka do córki, która marzy na jawie. — Potrzebujemy więcej piwa.
— Więc je przynieś.
Pokiwał głową i mruknął coś do gościa, Olwith Pszczelarki. Usłyszała słowo „zrozpaczona”. W końcu westchnął głęboko i sam przyniósł garnek z piwem. A pszczelarka zwróciła się do Arony:
— Kto teraz będzie kierował Domem Kronik?
Dziewczyna podniosła głowę. Nie ulegnie Egilowi. Wiedziała jednak, że on nie ustąpi. Walczyć z nim? Nie zniesie tego.
— Wniesiemy tę sprawę przed radę starszych, ciotko Olwith — odrzekła.
Ta pokiwała głową.
— Jeszcze więcej podziałów w wiosce — powiedziała smutno.
Rozdział jedenasty
Dzień sądu
Starszyzna Nadrzecznej Wioski naradzała się w Domu Zgromadzeń w obecności Dysydentki, ponieważ sprawa dotyczyła jednego z cudzoziemców. Czarownica była wśród nich, ale nie z nimi — Starsze Matki usiadły nieco z boku, obrzucając ją takimi samymi zaniepokojonymi spojrzeniami jak cudzoziemców, kiedy zjawili się we wsi. Egil i Arona siedzieli przed nimi — w dużej odległości od siebie. Kiedy weszli do środka, Egil spojrzał na nią gniewnie i Arona zrozumiała, że przy pierwszej okazji wywrze na niej srogą zemstę. Arona przemówiła pierwsza:
— Przybyłam tu jako uczennica zmarłej Maris córki Guidas, żeby zająć jej miejsce. Służyłam jej wiernie od dziecka. Po przybyciu cudzoziemców moja pani wzięła na naukę Egila, on-córkę Elyshabet, żeby mi pomagał, gdyż często naradzała się ze Starszymi Matkami, a pracy było więcej, niż mogła wykonać jedna kobieta. Później zachorowała i potrzebowała nas obojga do opieki. Ten czas jednak minął — powiedziała. — Dziękuję ci za pomoc, Egilu.
Egil uśmiechnął się pobłażliwie.
— Kroniki dowodzą, że rzeczywiście byłaś przepracowana — przyznał — gdyż wiele jest w nich błędów i wniesionych przez ciebie poprawek. — Skinął głową w stronę Starszych Matek. — Nie martwcie się. Poprawiłem wszystko i nie dopuszczę, żeby się to powtórzyło. Ale dlaczego — zwrócił się znowu do Arony — nie moglibyśmy żyć razem, tak jak pragnęła tego nasza pani?
Arona zadrżała i odetchnęła głęboko.
— Gdybyś rzeczywiście pomagał mi w opiece nad naszą panią i przy wypełnianiu innych obowiązków w Domu Kronik, cieszyłabym się mając w tobie jednocześnie ucznia i pomocnika — oświadczyła. — O, Starsze Matki, on wykonywał tylko te prace, które lubił, i starał się uniemożliwić mi pełnienie mojej funkcji. Przyznaje też, że w partnerskim związku ze mną chce odgrywać rolę starszej siostry. Wymusza to psotami i nie cofa się przed prześladowaniem mnie, jeśli mu to odpowiada. Za życia naszej pani robił to często za jej plecami. — Spojrzała na Dysydentkę. — Przy pewnej okazji zachował się jak samiec w okresie rui. Pani czarownica powiedziała, że źle nas zrozumiał i że sądził, iż, zgodnie z obyczajami jego ludu, ma do tego prawo. Pani czarownico, ty znasz ich zwyczaje. Gdyby został moim pomocnikiem, czy znowu chciałby grać tę rolę?
Egil błyskawicznie podniósł rękę.
— To niesprawiedliwe! — Wszyscy odwrócili się ku niemu, a Dysydentka skinęła głową. — Od samego początku przysiągłem sobie kochać Aronę, troszczyć się o nią i dobrze ją traktować. To prawda, że pragnę jej tak, jak mężczyzna pragnie kobiety, ale jeśli jest ona jedną z tych — w jego głosie brzmiał teraz wstręt — które uważają, iż wszyscy mężczyźni to zwierzęta, a akt płodzenia dzieci to coś, co trzeba wytrzymać zaciskając zęby… Za to jej nie potępiam, skoro Sokolnicy uczynili go takim — dodał łagodnie. — Ja nie traktowałbym jej jak zwierzę.
— W takim razie, dlaczego mi dokuczałeś? Rozkazywałeś mi jak matka małemu dziecku? Pani Floree słyszała to na własne uszy, tak samo jak pani Olwith i wiele innych. Dlaczego siłą przeszkadzałeś mi w wykonywaniu mojej pracy? Czemu na oczach wszystkich nie chciałeś mi oddać moich tabliczek i zamknąłeś izbę kronik? — Córka Bethiah zrelacjonowała pokrótce każdy z tych incydentów. — Pani czarownico, ty rozumiesz ich zwyczaje — odwołała się do Dysydentki. — Czy takie zachowanie jest wśród nich akceptowane?
Czarownica podniosła ręce uciszając zebranych.
— Odpowiadam na twoje pierwsze pytanie. Gdybyście zostali partnerami, on uważałby, że ma prawo zachowywać się, jak mówisz, niczym samiec w okresie rui, zgodnie z jego wolą, a nie twoją. Takie bowiem są ich obyczaje, on zaś zamierza egzekwować to, co uważa za swoje prawo. Chciałby też, jak to sama powiedziałaś, być starszym partnerem we wszystkim. Uważałby siebie za kronikarza, ciebie zaś za swoją pomocnicę i podjąłby wszystkie kroki, aby tak się stało. Te figle, o których oboje wspominaliście, miały tylko jeden cel: żebyś przyszła do niego, by móc dalej wykonywać swój zawód.
Oszołomiona dziewczyna usiadła. Więc to tak… Nie pomyślała o tym.
— Czy zaakceptowałabyś to? — ciągnęła Dysydentka.
— Oczywiście, że nie! Udzielono głosu Egilowi.
— Mogłaś dać mi to dobrowolnie — zasugerował. — Czy wątpisz w to, że cię kocham, że troszczyłbym się o ciebie i cię bronił?
— Tylko wtedy, gdyby ci to odpowiadało. Nie, gdybym sprzeciwiła się twojej woli. Starsze Matki — powiedziała ponuro — oboje nie możemy być kronikarzami Nadrzecznej Wioski. Sam to przyznał. Chyba że — dodała, gdyż nowa myśl przyszła jej do głowy — że on zapisywałby opowieści i czyny swojego ludu, ja — naszego, a oboje te, które są wspólne. Starsze Matki naradziły się. Raula córka Mylene rzekła wtedy tak:
— Jeżeli nie możecie razem mieszkać, dlaczego miałybyśmy wybrać ciebie, nie zaś Egila córkę Elyshabet? Wszystko świadczy o tym, że Egil jest lepszą od ciebie kronikarką, bardziej pracowitą, ładniej pisze, robi mniej błędów i, jak sama powiedziałaś, jest od ciebie starsza.
— Bardziej pracowity! — wybuchnęła Arona. — Czcigodne Matki, kiedy on zamykał się w izbie kronik pisząc, jedna Jonkara wie co, moja pani leżała chora i to ja musiałam ją pielęgnować. On nigdy tego nie zaproponował! Mogłabym walczyć z nim o dostęp do izby kronik i kazać mu ją pielęgnować, ale — rozejrzała się dookoła i ciągnęła ze łzami w oczach — on życzył jej źle, a nie dobrze. Raz wyszłam z domu, wróciłam po cichu i usłyszałam, że mówił do niej: „Umrzyj! Umrzyj, ty nikomu niepotrzebna stara babo i zejdź mi z drogi”!
Starsze Matki jęknęły i znów zaczęły konferować. Pani Floree obrzuciła Egila surowym spojrzeniem. Tylko Arona i czarownica zauważyły, że Egil wcale nie wyglądał na zaskoczonego.
Syn Elyshabet westchnął głęboko.
— Powinienem był raczej modlić się o jej cudowne wyzdrowienie niż o lekką śmierć — wyznał i zwiesił głowę. — Moja babka… — ciągnął drżącym głosem — umarła po długiej i ciężkiej chorobie, tak wycieńczona i zbolała, że nie mogłem dłużej patrzeć, jak się męczy i modliłem się do Bogów, żeby ją uzdrowili. Mój stary pies Dzwoniec został okaleczony przez dzika, kiedy byłem małym chłopcem — teraz oczy Egila zaszkliły się prawdziwymi łzami. — Nie mogłem mu pomóc, ale musiałem skrócić jego męki i pamiętam, że myślałem potem, iż ludzie są bardziej miłosierni dla swoich psów niż Bogowie dla ludzi. To wszystko.
Jak on udaje! — pomyślała z oburzeniem Arona. Czarownica popatrzyła na nią porozumiewawczo. Kilka Starszych Matek miało łzy w oczach, kiwały głowami na znak zgody. Jedna z nich spojrzała z wyrzutem na Aronę.
Dysydentka poprosiła o głos.
— Wydaje mi się, że mamy rozstrzygnąć, które z nich byłoby lepszym kronikarzem.
Arona również podniosła rękę.
— Egil córka Elyshabet jest cudzoziemcem, który nie zna naszych opowieści i zwyczajów. Często mówił mi, że zamierza przepisać kroniki zgodnie ze swoimi zapatrywaniami i obyczajami, o których jego matka mówi, iż są takie jak Huany córki Guntir. Uważam, że powinnyście zbadać zapiski każdego z nas, nawet te, które sporządziliśmy do własnego użytku, i w ten sposób przekonać się, kto jak je przechowuje i o nie dba. Dam wam do wglądu wszystkie moje zwoje, nawet te, które napisałam jako dziecko.
— Zgoda — powiedziała od razu pani Floree. — Te z nas, które umieją czytać, niech pójdą ze mną do Domu Kronik. — A potem, ku wyraźnej konsternacji wielu innych, dodała: — Czy przyłączysz się do nas, pani czarownico? Ty także znasz pismo i umysły kobiet.
— Z radością — odrzekła Dysydentka, nakładając opończę.
Kontrola była długa i męcząca. Kilka zwojów Egila zawierało zapiski z dziejów jego ludu i Arona znów zadała sobie pytanie, czy nie lepiej by było zrobić go kronikarzem cudzoziemców, a jej pozostawić kroniki Nadrzecznej Wioski. Ponownie wypowiedziała na głos tę myśl.
A wtedy Najstarsza Matka zapytała:
— Gdzie jest zapis o zniknięciu Asty córki Lennis z kupcami i ze wszystkimi towarami jej matki?
Arona przełknęła ślinę i, ku swemu wstydowi, musiała wyznać, że podczas choroby ich pani, kiedy Egil wykonywał całą pracę kronikarki, nie pomyślała o tym, by sama odnotować ten wielki skandal. Nawet o nim nie pamiętała! Ścisnęło ją w żołądku i znowu rozbolała ją głowa.
Pani Floree rozwinęła jeden z prywatnych zwojów Egila.
— Wygląda to na nową wersję historii, którą opowiedziałaś w jaskini, ale spisaną z punktu widzenia Tsengana Szaleńca — zauważyła.
Arona wytarła oczy i skinęła głową.
— Egil często mówił, że powinno się ją opowiadać w taki właśnie sposób. — Zaczekała, aż jej słowa wryją się w pamięć Starszym Matkom, po czym zaprowadziła je na górę.
Zapiski Arony były relacjami z jej przeżyć i z przeżyć innych ludzi i większość z nich sporządziła jako dziecko. Rozwinęła teraz jeden zwój, rzuciła okiem na ostatnią linię…
— To zostało zmienione! — zawołała z oburzeniem. Wskazała na ostatnie słowo. — Sporządziłam je sama i na każdym napisałam: „Znam to, ponieważ zapisałam wszystko własnoręcznie i widziałam na własne oczy”. Teraz zaś kończy się stwierdzeniem: „To kompletna bzdura”.
Egil zakrztusił się i pośpiesznie zakrył ręką usta, lecz włosy na jego górnej wardze nadal drżały.
— Egil! To już nie jest figiel! — zawołała gniewnie dziewczyna. — Ty zmieniłeś treść zapisu!
— A skąd wiesz, że nie zrobiła tego twoja pani, wyrażając własną, słuszną opinię o tym, co było w środku? — zapytał niewinnie.
— Jakie jeszcze zwoje zmieniłeś? — pytała dalej Arona. — Och, Czcigodne Matki, teraz będziemy musiały przejrzeć je wszystkie!
Najstarsza Matka westchnęła i znalazłszy sobie miejsce usiadła, gdyż bolały ją plecy i stopy, i nogi jej zdrętwiały od długiego stania. Egil troskliwie przyniósł jej kubek gorącej ziołowej herbaty. Pani Floree posłała Hannę do pani Gondrin po jedzenie i piwo. Inna myśl nasunęła się Aronie i dziewczyna spojrzała ze strachem na czarownicę.
— Starsze Matki — zauważyła Dysydentka swoim melodyjnym, miłym głosem — to potrwa dłużej niż jeden dzień. Ponieważ chodzi tu o sprawę przeinaczenia kronik, myślę, że zarówno Egil jak i Arona powinni wrócić do domów swoich matek i mieszkać tam dopóty, dopóki nie skończymy. Należy też postawić straż przy izbie kronik.
— Zgoda — oświadczyła Raula córka Mylene obrzuciwszy dziewczynę karcącym spojrzeniem.
Po powrocie do domu Bethiah Arona nie mogła zasnąć. Łóżko wydawało się jej wąskie i obce, i należało teraz do jednej z córeczek ciotki Nathy. Nie było tutaj małej rudej kotki, która zwijała się w kłębek przy stopach Arony i wędrowała po jej piersi tam i z powrotem, poszturchując nosem, by nakłonić ją do wstania. Siostry i kuzynki prosiły ją hałaśliwie, żeby opowiedziała szczegółowo, o co chodzi w tej całej sprawie i o swym życiu z Egilem. Karmont córka Yelen, którego wygląd wskazywał, że wyrośnie na on-pannę, zapytał, dlaczego nie dowiedziała się, czego chciał Egil, i nie zażądała w zamian tego, czego sama pragnęła.
— Ponieważ chcemy tego samego — odparła lakonicznie. — Albo, w innych wypadkach, czegoś wręcz przeciwnego. — Odsunęła krzesło i wstała od stołu, przy którym rodzina jadła kolację. — Mamo, ciociu Natho, ciociu Yelen, naprawdę nie jestem głodna — przeprosiła. Uciekła na werandę i zaczęła płakać nad Maris, nad sobą, nad kronikami i nad wszystkim, co się wydarzyło, odkąd Egil córka Elyshabet przybył do ich wioski. Jeżeli Egil wygra, co wtedy zrobi?
Mogła mieszkać tutaj i codziennie chodzić do Domu Kronik, żeby mieć oko na zwoje. Egil nie pozwoliłby jej na to, ale czy mógłby w tym przeszkodzić?
Przypuśćmy, że tak się stanie. Wtedy mogłaby wykraść kroniki i ukryć je gdzieś w bezpiecznym miejscu. Tylko gdzie? A jeśli Starsze Matki zrobią go kronikarzem Nadrzecznej Wioski? Przecież mogą zmusić ją, żeby je oddała. Załóżmy, że schowałaby je w takim miejscu, którego by nigdy nie znalazły, i odmówiła ich zwrotu? Najgorsze, co mogły zrobić, to ją wygnać. Szalona Bethiah Morderczyni została wygnana. Babka Anghard sama udała się na wygnanie, i Peliel córka Lael, i kuzyn Jommy. Asta córka Lennis zbiegła z kupcami. Tak, w ten sposób można było uciec przed prześladowcą.
Gdyby tylko mogła porozmawiać z Jommym! Kroniki mówiły, że na wygnaniu czuł się bardzo samotny, lecz że nie było to aż tak straszne, jak można by sądzić. Jako tkacz bez trudu zarabiał na życie. Ale gdzie mogła zarobić na życie wygnana kronikarka?
Nagle usiadła na łóżku. On—kupiec powiedział jej, dokąd mogłaby uciec i gdzie starożytne zwoje byłyby zabezpieczone przed przeinaczeniem. Lormt! Nawet pokazał jej drogę. Czy wyczuł, że zamierzała udać się na wygnanie?
Nie, nie dojdzie do tego. Rada starszych nigdy nie odda kronik cudzoziemcowi, komuś, kto je zmienił, kłamcy i prześladowcy, który życzył starej kronikarce śmierci. Albo dadzą mu jego zwoje, a jej zwoje jej ludu. Miało to sens, dlaczego więc Starsze Matki nie zgodziły się na to od razu? Dlaczego tego nie zrozumiały?
Przewróciła się na łóżku. Koce wydały się jej skręcone, poduszka zaś twarda. Swędziała ją skóra na głowie. Wstała i powoli rozczesała włosy. Matki muszą zobaczyć to jej oczami. Jeśli nie, konsekwencje będą zbyt straszne, żeby o nich myśleć.
Mijały dni i Starsze Matki zaczęły utyskiwać. Czytanie kronik było ciężką pracą. Za te niedogodność zaczęły winić Aronę. Upłynął cały miesiąc i ktoś inny zawiózł prowiant do Jommy'ego zwanego Mądrym. Egil sprowadził do Domu Kronik psa z hodowli Einy córki Parry i Parry córki Lorin. Nazwał go Kieł i bawił się z nim godzinami. Arona miała stargane nerwy. Wreszcie pani Birka zawołała:
— Arono! Chodź tutaj i powiedz mi, czy to zostało zmienione?
Dziewczyna podbiegła do kapłanki. Ta długim węźlastym palcem wskazała na ostatnie słowo w ostatnim zwoju Opowieści o Myrrze Damie Lisicy spisanej przez jej siostrę-przyjaciółkę Waronę, Damę Sokolicę. Jeden niewielki znak akcentu został przeinaczony, co wystarczyło, żeby zmienić znaczenie z: „Uważam to za prawdziwe, ponieważ opowiedział mi to ktoś godzien zaufania” na „Uważam to za fałszywe, ponieważ opowiedział mi to ktoś niegodzien zaufania”.
— Och, tak — powiedziała i łzy napłynęły jej do oczu na myśl o tym świętokradztwie. — To zostało zmienione i to przez kogoś, kto chciał podważyć wiarygodność tej opowieści. Widzisz?
Kiedy doszło do konfrontacji, Egil uśmiechnął się nie tracąc pewności siebie.
— Czy jesteś pewna? Kiedy po raz ostatni czytałaś tej zwój? — zapytał Aronę.
— Ponad rok temu. I co z tego? Nauczyłam się ich wszystkich na pamięć — odrzekła oburzona. — Mogłeś przeinaczyć dla żartu moje zapiski, nawet napisać na nowo starą opowieść dla własnej rozrywki. Ale zmienić to, co zostało napisane dawno temu? Och, Egilu, jak mogłeś?! — wybuchnęła gniewnie. — I co jeszcze zrobiłeś?
— Odnalazłem prywatne zapiski naszej pani — oświadczył szerokim gestem pokazując skrawek pergaminu.
— Jestem bardzo zawiedziona kapryśnym zachowaniem Arony córki Bethiah i dlatego mianuję Egila córkę Elys—habet moją prawowitą następczynią w Domu Kronik — przeczytała głośno Arona. Notatka była podpisana oficjalnie: „Maris córka Guidas, Kronikarka” i zakończona inicjałami, które były jej znakiem rozpoznawczym. Litery były nierówne, nakreślone drżącą ręką chorej osoby. Arona z osłupieniem wpatrywała się w pismo.
— To fałszerstwo! — krzyknęła. — To nie jej charakter pisma, ale jego, choćby nie wiem jak wydawał się podobny.
— Dość już mamy twojej złośliwości, młoda damo. — Raula córka Mylene chwyciła Aronę za ramiona. — Cokolwiek masz do zarzucenia nowej kronikarce, daj upust swojej nienawiści gdzie indziej.
— Najstarsza Matko — odezwała się cicho czarownica — ten, kto przeinaczył jedną kronikę i chce za wszelką cenę osiągnąć swój cel, może przeinaczyć drugą. Zaprosiłyście mnie tutaj jako jasnowidzącą, która zna prawdę. Powiadam więc teraz, że Aronie można zaufać, Egilowi zaś nie.
Raula puściła dziewczynę i obrzuciła Dysydentkę twardym, podejrzliwym spojrzeniem.
— Komu można zaufać, a komu nie? Powiedziałaś, że znasz język i zwyczaje tych cudzoziemców, ale czy wiesz tak dużo, jak twierdzisz? Czy obce ci są sympatie i antypatie zwykłych kobiet? Myślę, że nie! — Odwróciła się i popatrzyła ponuro na dziewczynę. — Od przybycia cudzoziemców Arona zmieniła się nie do poznania. Trzykrotnie przerywała zgromadzenia. Sporządziła jeden zwój pełen poprawek. Po dyletancku zajmuje się magią, zamiast wykonywać swoją pracę, i nie może spojrzeć obiektywnie na ziomków Egila, tak jak ty nie możesz patrzeć obiektywnie na nią. Czyż nie stanęłaś między nimi wbrew woli ich pani? Nienawiść Arony do Egila wywołała wśród nas konflikt, który nie może dłużej trwać, a obawiam się, że będzie gorzej, jeśli tych dwoje się nie pogodzi. Co zaś do tego, jaką byłaby kronikarką, mamy na to przedśmiertne słowa pani Maris! Czy ktokolwiek z obecnych może zakwestionować jej ostatnią wolę?
Dysydentka zaczęła mówić, ale spojrzała na otaczające ją stężałe niby maski twarze i zamilkła.
Najstarsza Matka Raula wyciągnęła swoje wrzeciono.
— Egil córko Elyshabet! — Chłopak nagle wyprostował się na całą swoją wysokość. Najstarsza Matka spojrzała mu w oczy. — Czy przysięgasz na swoją matkę i na swoje pramatki, na Dobrą Boginię, pełen trwogi przed gniewem Jonkary, że jeśli zostaniesz kronikarzem, będziesz kopiować kroniki wiernie, tak jak je spisano? Nigdy nic w nich nie zmieniać, lecz poprawiać własne błędy? Wiernie rejestrować wszystko, co dzieje się w tej wiosce wtedy, gdy się dzieje, niczego nie pomijając i niczego nie zmieniając?
— Przysięgam.
Raula córka Mylene cofnęła się o krok.
— Egil córka Elyshabet złożyła uroczystą przysięgę, że już nigdy czegoś takiego nie zrobi. Arono, czy będziesz z nią współpracowała w tym dziele, jakbyście były córkami jednej matki?
Niebo wydawało się przejrzyste jak kryształ wszędzie tam, gdzie Arona na nie spojrzała, i wszystkie dźwięki rozbrzmiewały ostro i wyraźnie. Miała wrażenie, że jej umysł wolny jest od wszelkich uczuć, zarówno od strachu jak i oburzenia. Widziała wszystko takim, jakim było.
— Tak jak już powiedziałam, jeśli ograniczy się do swoich kronik, a ja do moich — odrzekła owijając się szalem.
Najstarsza Matka westchnęła, gdy Egil pokręcił lekko głową.
— Więc nie ma nadziei, że się pogodzicie? — zapytała.
— Nie. — Arona pomyślała o swoim ostatnim, desperackim planie, który ułożyła dwie noce temu. Miała wtedy nadzieję, że nigdy nie będzie musiała wprowadzić go w życie. Zwróciła się do Egila: — Ugotuję ci ostatni posiłek, zanim — głos jej zadrżał — zanim wrócę do domu mojej matki. W zamian za to żądam moich prywatnych zapisków, pióra, atramentu i połowy pergaminu, który kupiłam od kupców, a także mojej rudej kotki. Nie zależy ci na niej i nie zwracasz na nią uwagi.
Egil uśmiechnął się.
— Nie, moja mała Myrrho Lisico. Te okropne stare opowieści nasunęły zbyt wiele szalonych pomysłów do twojej ślicznej główki. Kot i zwoje są twoje, ale przybory do pisania nie należą do mnie i nie mogę ich rozdawać.
— Zaakceptuj ten posiłek, Arono, i zakończ w ten sposób spór — powiedziała nagle Dysydentka. — Będę jadła razem z tobą, żeby ci udowodnić, iż nie ma tam nic trującego. Starsze Matki, czyż nie możemy podarować Aronie pióra, atramentu i kilku skrawków pergaminu dla przywrócenia spokoju w wiosce? Trudno jest nie praktykować jedynego zawodu, jaki się zna.
Najstarsza Matka spojrzała na smutną twarz dziewczyny i przyszło jej na myśl, że może była dla niej zbyt surowa.
— Zgoda! — powiedziała spiesznie. Egil zgodnie skinął głową.
Rozdział dwunasty
Ucieczka
Ognisko w Domu Kronik paliło się jasnym, wysokim płomieniem o barwach zachodzącego słońca i słaby zapach żywicy rozchodził się od sosnowych szczap. Egil rozsiadł się w najlepszym krześle środkowej izby i sączył piwo, zerkając jednym okiem na Aronę. Dziewczyna odpowiedziała mu nerwowym uśmiechem i dalej popijała swoje piwo, ale sączyła je wolniej niż Egil. Wyrobiona latami wewnętrzna dyscyplina powstrzymywała Dysydentkę, tak że nie wybuchnęła śmiechem, który byłby zupełnie nie na miejscu.
Leżący u stóp Egila Kieł otrzymał prawie połowę mięsa, które Arona kupiła oddając niemal wszystko, co miała. Pies bardziej cieszył się befsztykiem niż jego pan, warczał, szarpał mięso i merdał ogonem, aż Egil w końcu musiał się roześmiać i podrapać go za uszami.
— Nie mów do niego „ona” — oświadczył szczerząc zęby. — W tej izbie jest tylko jedna suczka i to z własnej nieprzymuszonej woli. Gdzie była trucizna? W słodkich ciastkach? A może w chlebie?
— W jarzynach — odparowała Arona wiedząc, że ich nie cierpiał. Zasłaniając małą ręką usta przeciągnęła się i ziewnęła szeroko. Pies powarkiwał teraz ciszej nadstawiając łeb pod pieszczoty Egila. Ruda Zaraza wskoczyła Aronie na kolana i cicho zamruczała. Dziewczyna połaskotała kotkę za uszami, ta zaś poruszyła końcem ogona. Córka Bethiah nie pytając Egila o pozwolenie, wzięła jego talerz z resztkami jedzenia i postawiła go na podłodze. Ruda Zaraza zeskoczyła i uszczęśliwiona zaczęła wylizywać talerz. Egil podniósł brwi i wypił duży łyk piwa.
— Z radością otrułabyś każdego mężczyznę, który stanąłby ci na drodze, ale nie tego głupiego kota — przyznał. Nalał piwa do małej miseczki i postawił ją na podłodze. Kotka powąchała i wychłeptała nieco na próbę. Arona zdawała się zupełnie tym nie interesować. Czarownica zaś uśmiechnęła się szeroko, ziewnęła i przeciągnęła się.
— Przechadzka na świeżym powietrzu dobrze by mi zrobiła — powiedziała. — Arono, czy możesz wskazać mi drogę do, ach, małego domku?
— Chyba tak — wymamrotała dziewczyna wstając i zarzuciła szal na ramiona. Egil nie odrywał oczu od obu kobiet. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, rozłożył się na podłodze i uważnie przyglądał zwierzakom. Leżący z wyciągniętymi przed siebie łapami szczeniak warknął cicho i machnął ogonkiem. Kotka zaś przeszła pod brodą Egila, zawróciła i przesunęła ogonem tuż przed jego nosem. Egil zerwał się na równe nogi i kichnął, gdyż miał nos pełen kociej sierści. Potem rozsiadł się w krześle i sączył piwo.
Arona coś knuła. Widział to po jej zachowaniu. Czarownica również o tym wiedziała i aprobowała jakiś szalony pomysł tej niemądrej dziewczyny. Przed domem rozległo się ciche nucenie, łagodne jak kołysanka. Gdzieś w oddali ktoś śpiewał starą balladę o pokoju i miłości. Egil westchnął, ogrzane powietrze słodko pachniało. Kotka wskoczyła mu na kolana. Pogłaskał ją leniwie i z ręką na jej grzbiecie przymknął oczy. Głowa powoli opadła mu na bok. Zaczął chrapać.
Arona z trudem cięła wielkim ciężkim nożem pożyczony od rzeźniczki gruby sznur zamykający drzwi do izby kronik. Czarownica w milczeniu przeszła przez wysokie zielska otaczające piwnicę i włożyła jej do ręki siekierę. Dziewczyna podziękowała skinieniem głowy, rozejrzała się i uderzyła siekierą w sznur — raz, dwa, trzy razy, rozcinając go coraz głębiej, aż w końcu pozostało tylko kilka włókien. Czarownica wyjęła zza pazuchy swój klejnot, który świecił słabym niebieskim blaskiem niewidocznym już na odległość palca, i przecięła sznur do końca.
Ogromne drewniane drzwi piwnicy skrzypnęły tak głośno, że mogłyby obudzić umarłego. Arona zamarła w pół ruchu, ale Dysydentka nawet nie drgnęła.
— Będzie spał przynajmniej do rana, a nawet jeszcze dłużej, jeżeli ogień nie zgaśnie — powiedziała cicho. Nie słysząc żadnych podejrzanych dźwięków, Arona wróciła do pracy. Egil zawiesił te drzwi po ostatniej burzy. Czy wiedział, że potrzeba dwóch kobiet, by je otworzyć? Napawało go dumą, że drzwi są takie mocne.
Drzwi wreszcie stanęły otworem i obie niewiasty zeszły na palcach do piwnicy, świecąc sobie tylko klejnotem Dysydentki. Arona bez wahania podeszła do półek ze zwojami, przejrzała je pobieżnie, usunęła drążki, po czym, zwinąwszy jak najciaśniej wybrane zwoje, powkładała do skórzanych cylindrów.
— Nie będą go obchodziły relacje o tym „kto kogo urodził”, ani kłótnie czy procesy — szepnęła ponuro — tylko opowieści bohaterskie i legendy o Pierwszych Wiekach.
Jedną z kwestii spornych była hipoteza Egila, że ktoś musiał nauczyć mieszkanki wioski budować domy, oswajać owce i konie i zabijać włóczniami wilki.
— Czy ty mogłabyś tego dokonać? — docinał jej. — Albo ktoś, kogo znasz? No właśnie! I tu cię mam! W takim razie, kto je tego nauczył? Chcę się tego dowiedzieć.
Z lasu dobiegło gruchanie gołębia. Arona odpowiedziała wartowniczkom i wróciła do zwojów, dopóki nie wypełniła nimi czterech futerałów. Wtedy wyskoczyła z piwnicy, a Dysydentka tuż za nią. Leatrice córka Huany czekała z dwoma osiodłanymi mułami i z jeszcze jednym, obładowanym tobołami. Księżyc wzeszedł nad pozostałościami Sokolej Turni. Jeden z mułów ryknął głośno. Czarownica położyła rękę na głowie zwierzęcia, które zamilkło.
Darann Mulniczka, prowadząca muły obładowane całą zawartością Domu Czarownicy, zatrzymała się tuż obok.
— Tutaj dzieje się coś podejrzanego — oświadczyła. — Gdyby chodziło o kogoś innego niż pani czarownica, wezwałabym radę starszych.
— Ona chce łapówkę — przetłumaczyła cynicznie Leatrice w swoim języku.
— Idź do domu, moja dobra kobieto. — Dysydentka roześmiała się cicho. — Nic nie widziałaś. Mówiłam i tobie, i wielu innym, że czas już, bym wróciła do Miejsca Czarownic.
Mulniczka jakby się zamyśliła i jej twarz przybrała roztargniony wyraz. Cmoknęła na swoje muły i smagnęła gałęzią przodownika. Karawana ruszyła w drogę.
Arona podeszła cicho i ostrożnie do drzwi Domu Kronik.
— Kici… Ruda Zarazo… Kici, kici, kici. — Lecz kotka nie przyszła. Arona spróbowała wślizgnąć się do środka, ale jej stopy nie ruszyły się z miejsca. Usłyszała w myślach stanowczy głos czarownicy:
— Kotka nie pójdzie.
Nie! — zaprotestowała w duchu i zawołała kota za pomocą myśli. Ruda Zaraza przeciągnęła się i poszła do tylnej izby.
— Pozwól jej odejść! — rozkazała w myśli Dysydentka. — Ona jest panią samej siebie.
Arona musiała się z tym pogodzić. Spojrzawszy przez ramię na czworonożną przyjaciółkę, szepnęła bezgłośnie „Żegnaj, koteczko”. Potem podeszła do swojego muła. Tobołek, na który składały się pasterskie spodnie, kaftan, opończa i para butów, były przywiązane do siodła. Szybko się przebrała, na wierzch zaś włożyła suknię i opończę. Wsunęła za szarfę największy nóż rzeźnicki, teraz nieco stępiony w potyczce ze sznurem Egila, a mniejszy wsadziła do buta. Usadowiła się w siodle, cmoknęła na wierzchowca i odjechała razem z czarownicą.
Arona czuła się dziwnie jadąc w nocy prowadzącym na wschód szlakiem. Przyświecał im tylko księżyc w pełni, który nie nadawał głębi cieniom, oraz gwiazdy. Dysydentka zgasiła swój świecący niebieskim blaskiem klejnot mówiąc, że zmęczyło ją to tak, jak długa jazda.
— Dlaczego to robisz, pani? — zapytała dziewczyna, kiedy były już głęboko w lesie.
— Ponieważ mówiłaś prawdę — odrzekła po prostu czarownica. — Przysięgłam, że nie będę się wtrącać, ale przysłowie mówi „dać po jednym źdźble każdemu jagnięciu i owcy”. — I zamilkła.
W nocy leśne odgłosy brzmiały inaczej, dziwniej. Arona nasłuchiwała, czy nie rozlegnie się wycie Psów Jonkary, lecz drapieżniki milczały. Muły ciężko stąpały po podmokłym gruncie. Zajęta własnymi myślami dziewczyna odzywała się rzadko, Dysydentka także. Nawet w siodle morzył ją sen. Niebawem ziewnęła i zdrzemnęła się. Jej muł pochylił głowę i zaczął się paść. Ruszyły dalej dopiero wtedy, gdy zaspokoił głód.
Przed świtem minęły maleńką wiejską świątynię z symbolem Dobrej Bogini. Pod drzewem ustawiono wyrzeźbiony i pomalowany dojrzały kłos zboża opleciony obciążoną owocami gałęzią. Tutaj czarownica zarządziła postój i przywiązała muły. Arona, mimo zmęczenia, zadbała o zmęczone wierzchowce — przyniosła im wody ze strumyka płynącego za świątynią. Oporządziły i wytarły zwierzęta i weszły pomodlić się do świętego przybytku. Czarownica chciała rzucić również jakiś czar. Powietrze wewnątrz pachniało świeżymi ziołami. Poczuły się tak, jakby zgotowano im serdeczne przyjęcie.
— Czy wiedziałaś o tej świątyni? — zapytała Arona. — Zbudowały ją dwie nasze siostry, Freyis córka Ingeldy i Ylsa córka Dorine oraz Ragny córka Grethir, jedna z Cór Gunnory. W ten sposób nasza wioska zaczęła handlować ze światem zewnętrznym. Dopóki ty nie przybyłaś, naszą jedyną z obcymi więzią były Córki Gunnory.
— Arono, Arono, najpierw sen, a potem historia. — Dysydentka roześmiała się, ziewnęła i przeciągnęła. — Dobrej nocy, moje dziecko.
Arona owinęła się kocem i oparła głowę na przyniesionym tu siodle.
— Dobrej nocy — odpowiedziała zaspanym głosem.
Kręta ścieżka powoli pięła się pomiędzy dwoma łagodnymi, lesistymi zboczami w stronę wschodzącego słońca. Arona córka Bethiah, z powodu krótkiego wzroku nie mogąc polować za pomocą włóczni czy haku, zastawiła pułapki na drobną zwierzynę, gdy rozbiły obóz następnej nocy, i złapała nieostrożnego królika. Przespały w świątyni Gunnory dzień i noc. Wstały wypoczęte i pełne sił. Nikt ich nie ścigał.
— Tak myślałam — skomentowała czarownica. — Wiele trzeba, żeby twoje krajanki opuściły wioskę.
— Ukradzione kroniki to „niewiele?” — zapytała zdumiona dziewczyna.
Czarownica pokiwała głową ze współczuciem.
Dotarły na rozstajne drogi. Dysydentka bez wahania wybrała szlak prowadzący na północ, w góry. Tego wieczora, tuż przed zachodem słońca, minęły zrujnowaną wioskę. Osmalone kamienie i sterczące resztki odrzwi, ścian, rozwalone palenisko czy przewrócony komin dobitnie świadczyły o nieszczęściu.
— Czy to skutek Wielkiego Poruszenia? — zapytała z lękiem Arona.
— Raczej wojny — odrzekła ze smutkiem czarownica. — To musiała być wioska, z której uciekli wasi nowi sąsiedzi.
Dziewczyna przyjrzała się ruinom i otworzyła szerzej oczy, zastanawiając się nad przyczynami tego niszczycielskiego działania.
— Kto mógł ich tak bardzo nienawidzić, pani czarownico?
Dysydentka musiała jej tłumaczyć, co to takiego narody i armie, choć Arona do niedawna była skrybą i kronikarką i znała przeszłość swego ludu. Lud zza morza, z którego pochodziła, był luźnym przymierzem Wielkich Domów na skraju Wielkiego Pustkowia, złączonych więzami krwi, języka i obyczajów. Nie był pokojowej natury: każdej wiosny po zasiewach jego mężczyźni łączyli się w grupy, dokonywali napadów na obce ludy i wracali tuż przed zbiorami z łupami do swoich małżonek, matek i sióstr. Każdy bowiem mężczyzna wojował pod wezwaniem rodu swojej matki i nosił jej nazwisko.
— Tym, czym matki są dla córek — opowiadała Arona Dysydentce tej nocy przy ognisku — tym każdy on-obrońca był dla on-dziecka swojej siostry i każdy on-dziecko dla on-siostry jego matki. Ziemia należała do nas, kobiet. Uprawiałyśmy ją i trudniłyśmy się wszystkimi niezbędnymi rzemiosłami i zawodami, wyjąwszy wyrób broni.
Te gromady wojowników i złączone luźnym przymierzem rody, chociaż odważne i waleczne, łatwo uległy orężowi pierwszego najeźdźcy, który miał do dyspozycji armię. Niedobitki uciekły przez Wielkie Pustkowie, przez góry i morze pod wodzą Pana Sokołów, a klęska i długotrwała ucieczka zmieniły ich obyczaje nie do poznania. Arona zamknęła oczy składając w duchu hołd swoim przodkom, a potem rzekła:
— Wydaje mi się, pani czarownico, że ich dalecy potomkowie nadal wędrują po tym pustkowiu dokonując napadów na tych wielkich oswojonych koniach i z wizerunkami duchów opiekuńczych swoich Domów na tarczach — lwa albo górskiego kota, niedźwiedzia lub dzika, borsuka, wilka czy lisa, orła albo sokoła — które nadal bronią ich w razie potrzeby.
Dysydentka nagle miała widzenie.
Ujrzała ni to młodego, ni to starego mężczyznę przemierzającego konno jakąś równinę z wymalowanym na tarczy górskim lwem, a jego ludzką postać ocieniała sylwetka wielkiego kota. Obok niego jechała kobieta z jej własnej rasy o bladej twarzy i ciemnych włosach, odziana w wyhaftowany wedle swojego pomysłu tabard. Była jego towarzyszką i małżonką.
— Myślę, że tak jest — odparła. — Ale ich sióstr już z nimi nie ma.
— Wiem — powiedziała z roztargnieniem Arona. — Jesteśmy tutaj.
Przez ponad tydzień jechały coraz wyżej i wyżej krętą ścieżką, która stopniowo zamieniła się w szlak tak szeroki, że oba muły mogły biec przy sobie. Obok rosnących wzdłuż traktu wiecznie zielonych sosen i świerków zobaczyły wysokie, smukłe drzewa o białej korze, których młode listki drżały przy najlżejszym powiewie. Z czasem zaczęły się pojawiać ludzkie siedziby. Wtedy zatrzymywały się i prosiły gospodarzy o gościnę. Arona widziała, że czarownicę traktowano z wielkim szacunkiem, jak Starszą Matkę. Coraz częściej widziała zamieszkujących wspólnie mężczyzn i kobiety.
Arona ubrana była jak pasterka, w strój stosowny do jazdy wierzchem i jak one ukrywała włosy pod czapką. Wówczas rolnicy, mężczyźni i kobiety nazywali ją „chłopcem” i mówili do niej w określony sposób. Kiedy zaś zdjęła czapkę, nazywali ją „dziewczyną” i przemawiali zupełnie inaczej. Jako „chłopiec” widziała, jak córki wieśniaków spoglądają na nią spod przymkniętych powiek i mówią łagodnie jak gołębice. Jako „dziewczyna” słyszała, jak ich synowie zwracają się do niej w taki sam sposób jak Egil, kiedy starał się być miły. Dysydentka wyjaśniła jej najlepiej jak mogła, co to takiego miłość, małżeństwo i zaloty, lecz Arona miała duszę dziewicy, a gwałt, którego dokonał na niej nieznany Sokolnik, i ohydny podstęp Egila wzbudziły w niej głęboką niechęć do spraw ciała. Jedynym jej ustępstwem było stwierdzenie:
— Pozostawiam to tym, którym się podoba.
Droga biegła teraz w dół, pomiędzy wzgórzami. Dysydentka zwróciła wzrok na zachód i zapatrzyła się w przestrzeń.
— Już niedługo będę musiała cię opuścić — powiedziała. — Arono, jeszcze nie nauczyłaś się rozpoznawać ludzi, a na drodze można spotkać najróżniejszych. Ale większość jest dobra i uczciwa. Jedź z bronią pod ręką, a jeśli wyczujesz, że coś jest nie w porządku, nie zatrzymuj się, by to sprawdzić. — Zamilkła i przez chwilę zdawała się naradzać z kimś bardzo oddalonym, wyglądała jak w transie. Potem zdjęła z szyi swój amulet.
— Zabierz go do Lormtu. Jest bardzo stary, lecz dla mnie nieprzydatny. Wyryte na nim runy mówią o jaskiniach Dawnego Ludu. Znalazłam go przed wielu laty wśród wzgórz na zachód od Es, ale nie nadaję się na uczoną. Zresztą nie chcę mieć do czynienia z żadną ze starszych ras. — Uśmiechnęła się krzywo. — Nasza własna przysparza dostatecznie dużo kłopotów! Możliwe jednak, że uchroni cię on przed ludzkim złem. On, a także twój własny rozum i siła. — Uścisnęła swoją towarzyszkę i nagle zniknęła.
Arona patrzyła na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała Dysydentka. A może była złudzeniem? Dziewczyna poczuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek dotąd i przypomniała sobie, że dobrowolnie poszła na wygnanie, opuszczając swoją rodzinę, wioskę, Dom Kronik i wszystko, co bliskie i drogie, znane od dziecka, od zawsze. Jej serce przepełniła gorycz i gniew na Egila i wszystkich takich jak on, na Starsze Matki, które wybrały go zamiast niej, i na cudzoziemców, którzy od kołyski uczyli go, że jest jak księżniczka i może narzucać swoją wolę wszystkim kobietom.
— Oby umarł z głodu, zamarzł i pożarły go wilki! — powtórzyła przekleństwo, które Brithis rzuciła na Huanę. — Oby znaleźli go Sokolnicy i zabrali na Sokolą Turnię, by nakarmić nim swoje ptaki. Oby każdy, kogo spotka, potraktował go tak, jak on mnie i moją panią, i oby płakał w nocy za tym, co utracił. — I wtedy wybuchnęła płaczem.
Egil, teraz kronikarz Nadrzecznej Wioski, obudził się z bólem głowy i sklejonymi oczyma, jakby dosypano mu narkotyku do jedzenia. Słońce zbliżało się ku zachodowi i ognisko dawno zgasło. Kieł skomlał, nie mogąc wyjść na dwór, załatwił się pod drzwiami. Resztki wczorajszej kolacji stały na podłodze i na stole. Kłębiły się nad nimi roje much. Widocznie jedzenie im nie zaszkodziło. Czyżby wypił za dużo? Arona gniewała się na niego. Przejdzie jej to. Nie potrafiłaby trzymać się z dala od Domu Kronik — ani od Egila — tak jak koń nie mógłby przestać biec. Tylko z nim jednym z całej wioski mogła rozmawiać o rzeczach, które interesowały ich oboje. Tak, z czasem złość jej przejdzie. Posunął się za daleko, działał za szybko. Ta jego przeklęta niecierpliwość! Ale dłuższe, kilkumiesięczne zaloty powinny to naprawić. Przecież on naprawdę ją kocha. Arona musi o tym wiedzieć, jeśli Bogowie dali jej choć szczyptę rozumu. Ziewnął, przeciągnął się i przetarł zaspane oczy. Umył twarz w zimnej wodzie i poszedł obejrzeć swoje nowe władztwo.
Sznur na drzwiach izby kronik był przecięty — znowu — wiadomo, kto to zrobił. Nie, ona nigdy nie będzie mogła opuścić Domu Kronik. Brakowało kilku zwojów. Nie znikły jego prywatne notatki i nudne relacje z życia wieśniaczek i ich Rady Starszych, ale nie było fascynujących, na pewno fałszywych opowieści o bohaterstwie i pomysłowości, o wielkich czynach i ciężkich czasach, które tak kochała.
— Arono! — zawołał. — Arono? — Pokiwał głową, uczesał się, przełknął kilka kęsów i wyruszył do domu jej matki.
Bethiah jej nie widziała.
— Czyż nie jest z tobą? — zapytała i wyraźnie była o tym przekonana. Pomaszerował wielkimi krokami ścieżką prowadzącą do domu przy kuźni, a potem zaczął biec. Żadna z przyjaciółek Arony nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie dziewczyna się podziała, wszystkie jednak myślały, że przebywa razem z nim. Oblał go zimny pot.
— Arono! — ryknął biegnąc w stronę jaskiń. Kilka wieśniaczek z pochodniami poszło za nim. Nic jednak nie świadczyło, że miałaby tam przebywać.
Nie mógł zapytać czarownicy. Mieszkanki wioski powiedziały mu, że zgodnie z planem wyjechała poprzedniego dnia.
— Czy o tym nie wiedziałaś? — zapytała oskarżycielskim tonem Najstarsza Matka, Raula córka Mylene.
Arona zniknęła, a wraz z nią połowa historii Nadrzecznej Wioski.
Och, cóż, pomyślał, tamte opowieści i tak na pewno były kłamliwe. Kobiety rządzące miastem. Jeźdźcy-Zwierzołacy, których pokonała armia zwykłych ludzi. Sokola Bogini mszcząca się na śmiertelnikach… Nadrzeczna Wioska obejdzie się bez takich fantastycznych wymysłów.
— Arono! — wołał zrozpaczony. — Dlaczego to zrobiłaś? Gdybym podejrzewał, że te głupie historie tak wiele dla ciebie znaczą, dałbym ci je w podarunku. Wróć do mnie i pozwól mi wynagrodzić krzywdę, jaką ci wyrządziłem.
Rozdział trzynasty
Ropuchy
Czy zasiądziesz przy moim ognisku? — Podróżny, który to zaproponował, był ubrany w strój skromny, ale wyjątkowo czysty jak na wędrowca, i wytwornie się wyrażał. Wdzięczna Arona zsiadła z muła, którego nazwała Lennis, i zbliżyła się do ognia. Nie wyczuła niczego podejrzanego ani wtedy, ani później, podczas rozmowy. Opowiedziała o swojej wyprawie do Lormtu, o walce z Egilem o urząd kronikarki i o decyzji rady starszych. On zaś mówił o swojej żonie, o domu i córkach, które były jego oczkiem w głowie. Później córka Bethiah opowiedziała mu inne historie i oboje podzielili się prowiantem i winem.
Potem zdjęła czapkę. Mężczyzna otworzył szerzej oczy.
— Dziewczyna! Świetnie! Bogowie są dla mnie łaskawi ponad wszelką miarę! Nie będę musiał spać sam tej nocy! — Arona pokręciła głową i cofnęła się, on zaś wyjął ze swojej sakwy pasmo pięknej koronki. — Będę dla ciebie szczodry — powiedział przymilnie.
— Dziękuję, ale nie — odrzekła stanowczo, cofając się jeszcze dalej i sięgając po nóż. Wtedy rzucił się na nią, jedną ręką złapał za gardło, drugą zaś wyciągnął swój nóż szybciej, niż zdołała to zauważyć.
— Kimże jesteś, jak nie dziwką?! — warknął. — Dziewką zbója czyhającą razem ze swoją bandą na takich jak ja?
— Podróżną! Mówiłam już! — krzyknęła szamocząc się i usiłując wyciągnąć nóż jedną ręką, a drugą wbijając paznokcie w jego dłoń. — Zaprosiłeś mnie, bym usiadła przy twoim ognisku, a teraz zachowujesz się jak samiec w rui i mnie prześladujesz?! Och, Lennis miała rację co do takich jak ty. Nasza młynarka — wyjaśniła — a nigdy przedtem nie miała racji. Ale teraz, och…
— Jeżeli tego nie chcesz, to po co pokazałaś, że jesteś dziewczyną? — zapytał z nie ukrywanym zdziwieniem. — Myślałem, że to znaczy to, co każdy mężczyzna pomyślałby, że znaczy. Ile masz lat? I jaka jest twoja prawdziwa historia?
— Czternaście, prawie piętnaście — wykrztusiła Arona — i ten Egil, o którym mówiłam, chciał, to znaczy, próbował… uciekłam…
Mężczyzna się cofnął.
— Przykro mi z powodu tego, co się stało. Ale jeśli chcesz kontynuować tę szaleńczą podróż, zachowaj przebranie chłopca dopóty, dopóki nie dotrzesz do swojej ciotki albo do kogo tam uciekasz, — Schował nóż i znów usiadł. — Już nie musisz się mnie obawiać. Wierzę ci. Na wielkich bogów, sam mam córki. — Pokiwał głową z litością. — No, no, zmuszona do wyboru między lubieżnym panem i podróżą bez opieki. Moje dziewczęta spotkałby taki sam los, gdyby źle mi poszły interesy. Jak masz na imię?
— Arona córka Bethiah. — Usiadła daleko od niego, lecz przyjęła napitek, który ofiarował jej na przeprosiny. Dlaczego on patrzy na nią z takim współczuciem? — Pani czarownica, która towarzyszyła mi przez część drogi, wiele mi opowiedziała, ale — głos jej zadrżał — nie wszystko. W tym kraju nawet małe dzieci bawią się w samoobronę.
— Tak, wojny — zgodził się z nią. — Nie, twoja towarzyszka czarownica… Dobrze zrobiłaś wstępując do niej na służbę. Dzielna z ciebie dziewczyna! Wiedz, że twoja pani jest chroniona przed tym, co ty musiałaś znieść. Prześpij się trochę — dodał łagodnie. — Możesz trzymać nóż w ręku na wszelki wypadek. Nie skrzywdzę cię. Jednak większość mężczyzn… Tak, dobrze robisz wędrując uzbrojona.
Zasnęła, lecz spała czujnie i obudziła się zmęczona. Od tej pory będzie podróżowała tylko z kobietami, albo samotnie.
Nieokrzesani brodaci mężczyźni siedzący przy ognisku zachichotali, gdy opowiadający dramatycznie zniżył dźwięczny, jeszcze momentami chłopięcy głos:
— I lisowilk zawołał ze zdumieniem: „Siostro? Dlaczego nazywasz mnie siostrą, ty głupia gąsko?” A kiedy to powiedział, gęś uwolniła się z pyska lisowilka i uciekła. I lisowilk nie skosztował nawet jednego kęska z małej brązowej gąski!
Mężczyźni zarechotali, a ich dzieci zaklaskały, zachęcając opowiadacza okrzykami.
— Jeszcze! Jeszcze! — krzyknęła młoda panna. Jej rodzina zgromadziła się z jednej strony obozowiska.
Opowiadacz imieniem Aron syn Bethiaha wstał, ukłonił się kobietom i dzieciom, po czym przełożył resztę brzemienia jucznego muła do sakw przy siodle swojego wierzchowca, muła imieniem Lennis. Podróżować z kobietami albo samotnie! Cóż to za głupie przyrzeczenie w kraju, gdzie na drogach roiło się od mężczyzn i żadna kobieta nie jedzie samotnie, chyba że jest przynętą mającą zwabić nieostrożnego wędrowca w pułapkę! A te, które podróżują z mężczyznami, nie mają nic do powiedzenia, i nie można nic z nimi załatwić. Za każdym razem z tego powodu serce Arony przepełniało się żółcią.
Księżyca ubywało i znowu przybyło, odkąd opuściła Nadrzeczną Wioskę. Pozostawiła już za sobą szeroką dolinę rzeki Es i podążała w stronę gór, gdzie leżał Lormt. Zmęczona, po raz ostatni wróciła wspomnieniami do swoich pierwszych przeżyć w kraju cudzoziemców. Jedni byli dobrzy, inni okrutni. Niektórzy przepędzali ją sprzed swoich drzwi jako włóczęgę, drudzy zaś dzielili się z nią ostatnim kawałkiem chleba. Wojna wycisnęła niezatarte piętno na wszystkich. Domy były w ruinie, pola leżały odłogiem, a ziemię i skały osmaliła olbrzymia energia wyzwolona w noc Wielkiego Poruszenia.
Zawarła transakcję z przywódcą karawany. Sprzedała jucznego muła. Ze zdumieniem macała miedziane i srebrne monety. Takie małe, niepozorne przedmioty, a mają tak wielkie znaczenie w handlu! Wspaniały pomysł w kraju zbyt wielkim, by można było prowadzić w nim handel wymienny. Monety. Odlane z żelaza pługi. Oswojone konie z metalowymi pierścieniami na kopytach. Ludzie, którzy utrzymywali się wyłącznie ze swojego rzemiosła, a nie jako rolnicy. I kobiety, o których wspominał w swoich opowieściach kuzyn Jommy, kobiety, które żyły z tego, że pozwalały mężczyznom zachowywać się jak samcy w okresie rui. Mężczyźni, którzy ćwiczyli z nią samoobronę, uważając za chłopca, którzy nigdy nie uczyliby samoobrony dziewcząt, chociaż bardziej tego potrzebowały.
Arona zadrżała i dotknęła swojego rzeźnickiego noża. Góry, z grasującymi czworonożnymi drapieżnikami, będą z pewnością bezpieczniejsze niż niziny z dwunogimi bestiami. Podrapała swojego starego jucznego muła za uszami i poklepała po pysku.
— Do widzenia, Raulo — powiedziała. — Nowy właściciel zwierzęcia uśmiechnął się pobłażliwie, a muł ryknął głośno. Dzieci znów się roześmiały i karawana ruszyła na zachód. Arona zaś zwróciła nos Lennis na północ, w stronę gór.
Jechała tak kilka dni, oszczędnie korzystając z zapasów i żyjąc z lasu jak pasterki z jej wioski. Chroniła się przed deszczem w szałasach z gałęzi okrytych ciasno tkanym kocem. W nocy przysłuchiwała się znajomym leśnym odgłosom czujnie, ale bez lęku. Aż któregoś dnia, w jasnym blasku stojącego w zenicie słońca usłyszała przytłumiony tętent kopyt dobiegający gdzieś z tyłu, z prawa.
Znajdowała się w miejscu, gdzie rozsuwały się strome ściany skalne. Ścieżka wyprowadziła ją na łąkę. Pasło się tam bydło i rosły sięgające kolan dzikie kwiaty. Na przeciwległym krańcu łąki stała waląca się drewniana chałupa. Nowa była tylko balustrada werandy, długa i świetnie nadająca się do przywiązywania koni.
Ale Arona jechała na powolnym mule, a nie na szybkim rumaku. Rozglądając się na wszystkie strony, ponagliła swego wierzchowca, lecz muły nie biegają szybko. W oddali wysokie wzgórza strzelały w górę po obu stronach drogi, która wiodła na przełęcz między szczytami. Odwróciwszy się zobaczyła chmurę pyłu i majaczące w niej niewyraźne sylwetki. Jeden, dwóch, trzech jeźdźców. Byli jeszcze daleko, lecz zbliżali się coraz bardziej. Wyciągnęła nóż.
Była pewna, że teraz dobrze by się spisała, musiałaby jednak stoczyć nierówną walkę. Gdybyż zabrała łuk i strzały! Ale po co krótkowzrocznej dziewczynie taka broń? Powinna raczej zaufać swoim pułapkom.
Zsunęła się z muła i jęła grzebać w sakwach w poszukiwaniu pułapek na króliki. Przez cały czas rzucała pełne obawy spojrzenia na drogę. Przywiązała pułapkę w poprzek drogi między dwiema wierzbami o białej korze, potem wcisnęła pozostałe wnyki do kieszeni i z całej siły walnęła Lennis po zadzie. Muł ryknął i pobiegł w dół ścieżki.
Amulet Arony zaczął brzęczeć. Mknąc ścieżką i rozpaczliwie szukając jakiejś kryjówki, wzięła go do ręki. Nie ujdzie przed prześladowcami, gdyż większość myśliwych ma doskonały wzrok.
Pani Czarownico, modliła się w myśli, skręcając nagle na pobocze i między zarośla. Mocy rządząca tym amuletem. Uratuj mnie i uratuj kroniki, gdyż inaczej wszystko to pójdzie na marne. Jonkaro, Sokola Bogini, Mścicielko Kobiet, uratuj mnie.
Biegnąc zestroiła swój umysł z amuletem, który brzęczał teraz głośniej i zaczął świecić miękkim, szkarłatnym jak liście w Sokolim Miesiącu światłem. Głębsze brzęczenie dobiegło od strony skalnej ściany z przodu i na lewo od niej. Dziwny dźwięk nasilił się i zahuczał niby grzmot. Ogromna kamienna płyta odsunęła się jak zasłona i dziewczyna zobaczyła ziejący za nią otwór. Muł stąpał ciężko obok Arony i rycząc protestował przeciwko stęchłemu powietrzu o ostrym zapachu, które wydobywało się ze środka.
Wewnątrz świeciło niesamowite niebieskie światło, nieco za jaskrawe dla ludzkich oczu. Tętent końskich kopyt stawał się coraz głośniejszy. Arona wahała się tylko chwilę. Obawa przed dobrze znanym losem, jaki spotkałby ją z rąk zbójów, pokonała strach przed nieznanym. Odetchnęła głęboko, przepchnęła muła przez świetlną zasłonę i ruszyła za nim, żeby się nie rozmyślić. Prześladowcy tu za nią nie wejdą, musieliby to być niezwykli bandyci.
Znalazła się w wielkiej podziemnej krypcie, oświetlonej tym samym niebieskim blaskiem, który chronił wejście. Delikatny świeży zapach nasuwał myśl o jakiejś nienaturalnej czystości. Nie zauważyła jednak źródła tego zapachu i światła. Muł stulił uszy i nie chciał iść dalej. Arona westchnęła, daremnie szukając wzrokiem czegoś, do czego mogłaby go przywiązać, ale nie znalazła.
— Och, na odchody Jonkary, zostanę… — mruknął w jej umyśle jakiś głos. Usłyszała go tak wyraźnie jak swój oddech. Był to znajomy jej chrapliwy, spokojny, gderliwy głos. Odpowiedziała również w myśli z wdzięcznością:
— Dobry muł!… — I poszła w głąb krypty, rozglądając się dookoła ze zdumieniem.
Kryptę wypełniały łoża stojące w rzędach. Na wszystkich spoczywały istoty w cylindrycznych osłonach z takiego samego światła jak to, które chroniło jaskinię. Byli tu nie tylko ludzie. Wśród ludzi przeważali mężczyźni, ale zobaczyła też kobiety. Zatrzymała się dłużej przy młodej rudowłosej niewieście w lśniącym srebrzystym stroju, który obciskał jej ciało jak druga skóra. Leżąca miała na sobie buty i pozbawiony ozdób srebrny hełm i trzymała długą srebrną lancę dziwnego kształtu, która — Arona skądś to wiedziała — była potężną bronią. Córka Bethiah zmarszczyła brwi. Czy miała prawo obudzić tę wielką wojowniczkę i użyć takiego niezwykłego oręża przeciwko bandzie zwykłych rozbójników? Równie dobrze mogłaby zabić mysz toporem rzeźnickim!
Powiodła wzrokiem wzdłuż rzędów leżanek i zauważyła, że niektórzy z mężczyzn wyglądali zupełnie jak bandyci, którzy pozostali na zewnątrz. Kiedy przyszło jej do głowy, że musi kogoś obudzić? I w jakim celu?
— Obudź tego, kogo potrzebujesz najbardziej — dobiegła ją czyjaś myśl.
Arona stanęła między śpiącymi, zamknęła oczy, skoncentrowała się i w końcu wyznała:
— Nie wiem, kogo najbardziej potrzebuję, ale ufam, że ty to wiesz. — Dopiero teraz bowiem uświadomiła sobie, że sama jaskinia jest rozumna w sposób, którego nie pojmowała, i ponadto, że można jej zaufać. W tej samej chwili wpadła w tak straszną panikę, iż o mało nie straciła nad sobą panowania: cóż może być lepszą przynętą niż całkowite zaufanie?
Jaskinia zdawała się śmiać z niej, chichotać ironicznie i skierowała ją do małego bocznego pokoiku, gdzie Arona mogła zaspokoić swoje potrzeby, umyć twarz i napić się zimnej, smacznej wody ze sztucznego źródła.
— Niestety, moje zapasy ludzkiego pożywienia są bardzo ograniczone — uprzedziła Aronę. — Wojna, Która Zamknęła Drogę Na Wschód, przeciążyła moje urządzenia. Ta wydaje się mniej niszczycielska. — Jaskinia westchnęła. — Wojny prowadzone za pomocą prymitywnej techniki zawsze są takie.
— Kim, czym jesteś? — zapytała głośno dziewczyna.
— Schronieniem — usłyszała w myśli. Pieczara zdawała się namyślać. A potem przez subtelne zmiany kierunku otaczającego Aronę światła poprowadziła ją do leżanki, z której podnosiła się istota o ohydnym, przerażającym wyglądzie. Była niska, przysadzista i miała szarą, gruzełkowatą skórę. Odziana była jedynie w coś w rodzaju uprzęży. Arona poczuła, że ściska ją w żołądku.
Istota wstała i spojrzała na nią wielkimi żółtymi oczami umieszczonymi po bokach głowy. Jej szerokie bezwargie usta poruszyły się, ale to jaskinia przetłumaczyła Aronie słowa dziwoląga.
— Witaj. Jestem Krakoth, niegdyś kronikarz Doliny Grimmer.
Dolina Grimmer! Córki Gunnory opowiadały o Ropuchach. Arona patrzyła na jedną z nich! Nie rozmawiała z nią. Starając się opanować mdłości, wyciągnęła rękę.
— Czcigodna Pani Ropucho, jestem Arona, niegdyś kronikarka Nadrzecznej Wioski.
— Witam cię, Małpoludko. — Krakoth mrugnęła, a jej dolne i górne powieki się zetknęły.
— Małpoludko! — Gniew zajął miejsce strachu w sercu dziewczyny.
— Ty nazywasz mnie Panią Ropuchą — zarzuciła jej Krakoth. Arona uświadomiła sobie, że mówią w jej rodzinnym języku i że rozmawiając z tą ohydną istotą uznała ją za człowieka. I co z tego? Czyż nim nie jest? Pani Ropucha umiała mówić i wykonywała ten sam zawód co Arona.
— Przepraszam — wyjąkała. — Ale to jedyna nazwa twojego ludu, jaką znam. — Skoro Krakoth wykonywała znany też ludziom zawód, zatem Ropuchy musiały mieć wiele takich samych, pospolitych rzeczy jak ludzie. Małpoludy, pomyślała Arona i nagle roześmiała się głośno, oczami wyobraźni ujrzawszy swoje krewne i znajome porośnięte sierścią, ze szpiczastymi pyskami i krótkimi ogonkami. Jednocześnie wyobraziła sobie Ropucholudzi pasących owce — co pełniło rolę owiec w ich wiosce? — uprawiających ogrody, ropusze matki i ropusze dzieci…
Krakoth zachichotała.
— To zwyczaj ssaków — wyjaśniła. — Nasze młode same troszczą się o siebie, aż osiągną wiek, w którym mogą nauczyć się mówić i poznać cywilizowane obyczaje. Później my, dorośli, dokonujemy wyboru między nimi i zabieramy ich do naszych domów, by nam służyły, dopóki nie dorosną i nie ustatkują się na tyle, aby się usamodzielnić.
Przypomniawszy sobie niektóre mieszkanki swojej wsi Arona ośmieliła się powiedzieć:
— I założę się, że niektóre z nich trzymane są w posłuszeństwie, żeby opiekowały się swoimi przybranymi rodzicami, nawet kiedy same już się zestarzeją.
— Masz całkowitą rację — odrzekła smutno Krakoth. — Jednak nasze młode, kiedy podrosną, buntują się, czasem w gwałtowny sposób, przeciwko dorosłym i wszystkiemu, co oni sobą reprezentują. Po roku zostają wcielone do armii i poddawane surowej dyscyplinie przez dwa lata. Potem zajmują miejsce wśród dorosłych i cały cykl zaczyna się od nowa. Ale dość o tym. Jaki możemy zrobić interes?
Arona, która uznała obrzędy Ropuch za tak dziwne, że przekraczające ludzkie zrozumienie, wysiłkiem woli odwróciła od nich myśl.
— Zgubiłam drogę do Lormtu i ścigali mnie bandyci. Dlatego znalazłam się tutaj. Jaskinia chyba myśli, że potrzebuję czegoś więcej. W każdym razie powiedziała mi, że właśnie z tobą powinnam się spotkać. Nie wiem, w jaki sposób pomożesz mi przemknąć się obok bandytów i kontynuować podróż do Lormtu.
— A co proponujesz mi w zamian za pomoc? — zapytała Krakoth ze śladem jakiegoś zapału w głosie.
— A czego chcesz? — odparła Arona praktycznie jak kupiec.
Krakoth namyślała się chwilę, po czym porzuciła myśl o ubijaniu interesów i targowaniu się.
— Czy ludzie na zewnątrz nadal są tak podejrzliwi w stosunku do innych form życia jak wtedy, gdy spotkaliśmy się ostatni raz?
Arona zastanowiła się nad odpowiedzią.
— Zwykli ludzie tak. Nie wiem, co myślą uczeni. Wszystkie historie, jakie opowiada się o twoich pobratymcach, budzą strach.
— Wzięliśmy jedno z waszych młodych dorosłych, żeby przeprowadzić eksperyment — przyznała sucho Krakoth. — Miała w brzuchu młode, tak jak to jest przyjęte u ssaków. Gormvinowie chcieli się przekonać, czy można dokonać w tym młodym pewnych przeróbek i ustanowić łączność myślową między naszymi rasami. Nikt z nas nie spodziewał się, że ta osoba zareaguje tak gwałtownie, ani że będzie tak lgnęła do swojego młodego. Jaką umowę zawarło ze swoją towarzyszką, że ta w żaden sposób nie chciała go opuścić? Nie sprawiało wrażenia bogatego.
Arona o mało nie wybuchnęła śmiechem. Miotały nią sprzeczne uczucia — niedowierzanie i przerażenie. Kimkolwiek byli ci Gormvinowie, mieli tak słabe pojęcie o istotach ludzkich, że można by nazwać ich działania niewinnymi, a nie złymi. Czy takie czyny powszechnie popełniano wśród Ropuch? Prawie na pewno.
Uświadomiła sobie wtedy z rozbawieniem, że tak jak jej obce były zwyczaje ludzi, tak zwyczaje Ropuch ludziom. Czy była to lekcja, jakiej chciała jej udzielić Pani Jaskinia? Chichot, który rozległ się w myślach Arony, potwierdził to przypuszczenie.
— A więc chcesz zrozumieć ludzi… — odparła po namyśle Arona.
— Tak. Jeżeli mi w tym pomożesz, dam ci ręczną broń i maskę iluzji. Ta broń nie zabija, chyba że celowo tak się ją ustawi. Paraliżuje i usypia ofiarę, która budzi się z uczuciem strasznego kłucia w całym ciele, dopóki nie odzyska nad nim władzy. To dobry środek zapobiegawczy przeciwko ewentualnemu atakowi. Twoi pobratymcy nie są tak zaawansowani naukowo, żeby mogli rozebrać ją na części i odkryć jej tajemnicę, gdyż inaczej nie sprzedałabym jej za tak niewielką usługę.
— A maska iluzji?
— Stwarza złudzenie strasznego potwora. — Krakoth zastanawiała się przez minutę. — Teraz wyobraża ludzkiego bandytę. Ustawię ją tak, żeby wyobrażała moją twarz, ale w taki sposób, by budziła przerażenie. — Wykrzywiła się jak dziecko próbujące przestraszyć towarzysza zabaw. Arona nagle zrozumiała, że odbiera tę rozumną Ropuchę jako uczoną niewiastę o łagodnym usposobieniu — i wyobraziła sobie, że inni ludzie, Małpoludy, nie spojrzą na nią tak jak ona, Arona.
— Twoja twarz wyda im się tak dziwna, że nie spojrzą na nią po raz drugi — zapewniła ze śmiechem. — Strach przed obcymi wciąż jest rozpowszechniony wśród ludzi.
Krakoth roześmiała się, wydając głuchy rechot, do którego było przystosowane jej gardło, i skinęła głową. Jeszcze wyregulowała coś i podała broń Aronie. Broń wyglądała jak wielki wisior albo medalion.
— Nie używaj go stale — ostrzegła. — Źródło mocy wyczerpie się w ciągu kilku cyklów księżycowych. Tak samo jest z bronią, ale tę światło słoneczne znów naładuje, jeżeli dasz mu na to dość czasu, przynajmniej jeden dzień.
Pani Ropucha rozsiadła się wygodnie na ławce przystosowanej do jej ciała. Ławka przeznaczona dla Arony wysunęła się ze ściany jaskini naprzeciwko Krakoth.
— Pozwól mi przeczytać te kroniki — powiedziała Ropucha — i będzie to dostateczną zapłatą.
Było późno i Aronę dręczył głód. Przeprosiwszy nową znajomą wróciła do miejsca, w którym przywiązała swojego muła. Przykro jej było, że tak długo pozostawiła go na uwięzi. Może zapaskudził czystą podłogę krypty? Znalazła go w metalowej zagrodzie zbudowanej przez jaskinię w taki sam sposób jak ławka jej i Krakoth, chrupiącego wiązkę siana i popijającego wodę z kałuży w niewielkiej niszy. Jeżeli była to iluzja, to zadziwiająco prawdziwa.
Przeszukała swoje sakwy i wyjęła zawiniątko z prowiantem oraz kroniki w futerałach.
— Jaskinio, czy Krakoth może coś z tego zjeść? — zapytała.
— Spróbuj — poradziła jej jaskinia. Dziewczyna zaniosła wszystko do zakątka z metalowymi ławkami. Krakoth otrzymała naczynie z jakąś potrawą o rybim zapachu. Doszły do wniosku, że przystosowanie się do pokarmu drugiej rasy byłoby zbyt trudne i zabrały się ochoczo do jedzenia, każda swojego prowiantu. Później ze ściany wysunęła się leżanka dla Arony.
Dziewczyna wpadła w panikę. Czy inni zostali w ten sposób schwytani w pułapkę? Połóż się na leżance, a zaśniesz i obudzisz się dopiero wtedy, gdy zbudzi cię ktoś obcy, może po kilku wiekach, w dalekiej przyszłości?
— Jaskinio! — zawołała. — Nie chcę spać dłużej niż jedną noc. Chcę się obudzić o wschodzie słońca.
— Zrozumiałam — odrzekła sucho jaskinia z pewnym tonem rozczarowania, przynajmniej tak się wydało Aronie.
Minęło kilka dni. Krakoth nie tylko przeczytała przywiezione przez dziewczynę zwoje, ale też zbadała je uważnie za pomocą jakiegoś przyboru na prawej ręce. Barwne światełka tańczyły jak żywe w jego wnętrzu. Arona w zamian zapoznała się z kronikami Ropuch, które pokazano jej w postaci ruchomych obrazów wyświetlanych na ścianie krypty. Nie mogła jednak czytać po ropuszemu i jaskinia musiała jej tłumaczyć dziwaczne napisy.
Życie Ropuch wydało jej się obce i jakieś puste, na pewno byli oni zręcznymi rzemieślnikami. Dolina Grimmer była jedną z ich najmniejszych wiosek, całkowicie skoncentrowana wokół siedziby Gormvinów, gdzie dokonywano dziwnych rzeczy z ludźmi, z innymi formami życia i nawet ze skałami. Zamieszkiwali ją Ropucholudzie, którzy brali dla siebie żywność w wielkich halach, wieczorem zaś obserwowali obrazy poruszające się na ścianach ich domów albo uprawiali coś w rodzaju gier związanych z ich pozycją społeczną. Niektóre z rozumnych Ropuch jeździły z wielką szybkością hałaśliwymi pojazdami po drogach, często rozbijając jeden o drugi, o skały czy drzewa, czasem też walczyły ze sobą dla przyjemności.
— Dolina Grimmer z naszej strony zapory jest niewielkim miasteczkiem — wyjaśniła Krakoth. — Nasze młode nie mają innych zajęć poza tym, co tutaj widzisz. Jeżeli pracuje się dla Gormvinów, prowadzi się wygodne życie i nie trzeba się o nic troszczyć, gdyż zaspokajane są wszystkie potrzeby. Jeśli nie, cóż, to jest małe miasto. Wiele młodych je opuszcza. Ale jest to jedyny ośrodek prowadzący badania nad Małpoludami, ach, przepraszam — istotami ludzkimi w tym rejonie, a ja sama jestem po trosze człowiekologiem. — Przeciągnęła się i ziewnęła. — Szkoda, że nie możesz zabrać naszych kronik do Lormtu, lecz tamci uczeni nie mają sposobu, by je odczytać.
— Tak czy owak, wezmę kopie i może pewnego dnia będzie to możliwe.
— Przepisanie ich zabrałoby ci więcej czasu niż ci go dano, Arono — powiedziała z lekkim rozczarowaniem Krakoth. — Dam ci jednak puszkę z filmami, na wszelki wypadek. Pilnuj jej dobrze.
Arona uznała, iż Krakoth zasłużyła sobie na coś więcej. Chwyciła Ropuchę w objęcia i pożegnała ją tak, jak mieszkanka jej wioski pożegnałaby serdeczną przyjaciółkę.
Krakoth stęknęła i otarła ręką twarz.
— Fiu! Ludzkie obyczaje są naprawdę dziwne! Nie obraź się, Arono. Rozumiem, że miałaś dobre chęci, ale nigdy więcej tego nie rób.
Egil, pomyślała nagle Arona. Powiedziałam to samo Egilowi. W takich samych okolicznościach. Nic dziwnego, że się rozgniewał… Lecz było już za późno. Stał się jej wrogiem, a ona jego.
Ropucha nagle podniosła oczy.
— Nazywałaś mnie imionami używanymi przez składaczki jajek. Ale ja do nich nie należę. Dla ścisłości: jestem jednym z rozsiewaczy nasienia, to nas tak nienawidzisz i tak się boisz. — Zachichotała. — Musiałem ci to wyznać, gdyż przyswoiłem sobie pedanterię Laboratoriów. Życzę ci zdrowia, pomyślności i obyś miała na swoje usługi wiele inteligentnych młodych, Arono.
— Życzę ci tego samego, Pani on-Pani Krakoth! — zawołała dziewczyna. Wyprowadziła muła z metalowego boksu, odbezpieczyła swój paralizator i opuściła jaskinię.
Bandyci nie czekali na nią. Słońce stało wysoko na niebie, kiedy ruszyła znów górskim szlakiem do Lormtu. Przemyśliwała nad lekcją, której udzieliła jej rozumna pieczara. Lekcja wcale nie była jasna. Najwyraźniej w jakiś sposób dotyczyła Ropuchy kronikarza. Tylko w jaki sposób?
Pomimo swoich dziwnych obyczajów, wierzeń i wyglądu Krakoth w końcu okazał się przyjacielem. Mimo to Arona nie chciałaby, żeby jej córka wpadła w ręce owych Gormvinów. Czyżby ich znienawidziła? Nie, gdyż nie zrobili jej nic złego. A gdyby zrobili? Może postępowali zgodnie ze swoimi potrzebami i swoją naturą? Czy można by nauczyć ich właściwego postępowania? Czy by to zaakceptowali? Chyba już nigdy nie spotka żadnego z Ropucholudzi. Udzielona jej lekcja musiała mieć rozleglejsze znaczenie.
Dziwne istoty, dziwny wygląd, dziwne obyczaje. Tej wiosny już się z tym wszystkim zetknęła i zetknie się w przyszłości. W jaki sposób? Z nienawiścią i strachem?
Przypomniała sobie słowa ciotecznej babki Einy: „Psy są córkami wilczyc, ale wzięłyśmy je do naszych domów, odpowiednio wychowałyśmy i teraz należą do naszych rodzin”.
Wilczyca porywa owce nie ze złej woli, tylko żeby nakarmić swoje młode. Czyż można ją za to nienawidzić? Działa przecież zgodnie ze swoją naturą. Ale kobieta musi strzec swoich owiec i córek przed głodną wilczycą.
Arona wspomniała mężczyzn i kobiety, których spotkała w zewnętrznym świecie. Czarownica powiedziała jej tak: „Kiedy wyczujesz, że coś jest nie w porządku, uciekaj”. Nie mówiła o zemście. „Daj każdemu psu po kąsku” — rzekła o ludziach, którzy nie sprawiali wrażenia drapieżnych.
Nie wszyscy mężczyźni są wilkami i nie wszystkie kobiety godne są miana człowieka, uświadomiła sobie dziewczyna. Czy taka była lekcja, jakiej udzieliły jej jaskinia i Ropucha? Że należy w stosunkach ze wszystkimi istotami uwzględniać ich potrzeby i naturę? Czy znaczy to, że trzeba unikać niebezpieczeństwa, ale nie nienawidzić i niepotrzebnie się nie bać? W jakiś sposób ta lekcja wydała się taka prosta, że mogłaby ją zrozumieć nawet mała dziewczynka. Z pewnością to wszystko okaże się bardzo pożyteczne w kraju cudzoziemców i przyda się w Lormcie.
Zastanawiając się nad przyszłością, okrążyła stromą skałę. Chyba nigdy nie była tak wysoko w górach. Pod jej stopami rozciągał się cały łańcuch górski, przesłonięty niebieskawoszarą mgiełką. Podniosła oczy i tuż przed sobą zobaczyła wielką kamienną budowlę. To był Lormt. Coś chwyciło ją za gardło. Ponagliła swojego muła i przejechała przez bramę.
To wszystko, co do nas przywiozła. — W głosie Nolar brzmiało rozczarowanie. — Och, skopiowałam wszystkie najwcześniejsze legendy. Ale czymże są dla nas zapiski z codziennego życia tej osady-więzienia, jeśli nie ciekawostką? — Poruszyła się w krześle i niecierpliwie odsunęła kosmyk włosów, którym musnął jej policzek łagodny wiosenny wiatr. — Chociaż teraz lepiej ją rozumiem… — dodała. — Kiedyś uważałam, że mój los jest gorzki, dopóki nie spotkałam Ostbora. Myślę jednak, że miałam szczęście, iż nie urodziłam się w wiosce Sokolników.
— Nie wszystkie wioski są do siebie podobne — odrzekłem. — Górski Sokół i jego ludzie nie wzbudzali takiej nienawiści i strachu w swojej kobiecej wiosce. Niewiele wiem o zwyczajach Sokolników, a i to głównie ze słyszenia i plotek. Więcej jednak wiem o mężczyznach i jestem pewien, że Górski Sokół nie mógł być tak okrutny ani żaden z jego żołnierzy.
— Możliwe, że to prawda — powiedziała z namysłem Nolar. — Mężczyźni są różni. Na przykład mój ojciec i Ostbor różnili się jak zima i wiosna. Niewykluczone wszakże, że te zapiski są więcej warte, niż mi się początkowo wydawało. Ci, którzy kiedyś będą się kontaktowali z krajankami Arony, skorzystają z nich jako przewodnika. A więc — Nolar się rozpromieniła — przynajmniej to wszystko na coś się przyda.
— Tak, zmiany zachodzą na naszych oczach. Dwa dni temu, kiedy pojechałem z Darrenem, by obejrzeć niedawno zasadzony młodnik, którym tak słusznie się szczyci, spotkałem pewnego Sokolnika…
— Czy był to posłaniec pani Uny, a może Górskiego Sokoła?
— Wręcz przeciwnie. Był to młodzieniec, który z własnej woli zmienił swoje życie i dobrze mu się wiedzie, chociaż nie przyszło mu to łatwo. Ma żonę i córkę, i uważa swoje życie, choć dziwne, za bardzo przyjemne. Osiedlili się w pewnej wiosce niedaleko stąd. Jest tam myśliwym. Uważam go za szczęśliwego człowieka. Myślę też, że powinniśmy urządzić spotkanie między Eirann, jego bardzo zdolną i ukochaną żoną, i Aroną, aby Arona mogła się przekonać, że zmiana sposobu życia nie musi dokonać się w przykry sposób. Ten Sokolnik nazywa się Yareth i zapowiedział swój przyjazd z rodziną jeszcze tej wiosny. Jego żona jest zielarką i chciałaby zasięgnąć porady w Lormcie.
Do tej wizyty jednak nie doszło, gdyż przeszkodziły jej Moce Ciemności. Podjęły próbę zgaszenia radości życia tego młodego myśliwego. Z jego rozpaczy, wściekłości, strachu i wreszcie triumfu narodziło się… Nie uprzedzajmy faktów. On zwyciężył, lecz Ciemność nas też zaatakowała.