Angelsen Trine Córka morza 17 Próba przyjaźni


Angelsen Trine

PRÓBA PRZYJAŹNI

SAGA CÓRKA MORZA XVII

Rozdział 1

Elizabeth spojrzała na spoconą, wykrzywioną z bólu i przerażenia, twarz Liny. Rodząca kobieta wyraźnie opadała z sił, a krwotok wciąż nie ustawał. Czyżby miało się to skończyć śmiercią matki i dziecka?

- Przynajmniej powstrzymaj krwawienie! - Jens chwycił ją za ramię tak mocno, że Elizabeth aż syknęła z bólu.

- Au, puść mnie! - krzyknęła i wyrwała się z jego uścisku. Przeczesał włosy palcami. Kilka kosmyków nad uchem stanęło pionowo.

- No dobrze, ale spróbuj! Spróbuj! Przecież ona się zaraz wykrwawi na śmierć!

Elizabeth przełknęła ślinę. Zdawała sobie sprawę, że żadne wyjaśnienia nie mają teraz sensu. To nie była jej zła wola - ona wiedziała, że nie jest w stanie opanować sytuacji. Ale nigdy sobie nie wybaczy, jeśli nie spróbuje... Tak bardzo się bała, że nie zdoła pomóc Linie. Wróciła do łóżka i zaczęła na powrót masować brzuch rodzącej. Drżała przy tym na całym ciele.

- Co ty robisz?! - Jens sprawiał wrażenie, jakby chciał ją odepchnąć od żony.

- Muszę wypchnąć łożysko!

Spojrzał na nią z przerażeniem i potrząsnął głową, jakby się właśnie poddawał.

Elizabeth zaczęła uciskać brzuch Liny nieco mocniej, ale nie za mocno, żeby nie nasilić krwawienia. Po chwili rodząca wydaliła łożysko - ciemną, gładką masę.

- Odłóż to - nakazała Elizabeth krótko. - Później trzeba będzie je zakopać.

Jens wziął z jej rąk zawiniątko i wrzucił do wiadra.

Elizabeth znów położyła dłonie na brzuchu Liny. Przymknęła oczy i zaczęła szeptać zaklęcie na zatamowanie krwi. Gdy wypowiedziała je do końca, była zlana potem. Usta miała suche, a głowę wypraną z myśli.

- Udało się? - Głos Jensa brzmiał ochryple i obco. Elizabeth spojrzała na ściereczki pomiędzy nogami Liny.

- Nie, wciąż krwawi tak samo mocno.

Bardzo chciałaby móc przekazać to jakoś łagodniej albo najlepiej skłamać. Mogłaby na przykład powiedzieć: Tak, chyba trochę pomogło. Ale wiedziała, że nie może dawać Jensowi fałszywej nadziei. Powinien być przygotowany na najgorsze. Nie mogła kłamać, żeby w końcu przyznać: Przepraszam, to był mój błąd. - Spróbuj jeszcze raz! - nakazał Jens głosem nieznoszącym sprzeciwu. Elizabeth spojrzała na niego, chciała coś powiedzieć, lecz zabrakło jej słów.

- Pospiesz się! Elizabeth popatrzyła na Linę. Służąca otworzyła szeroko oczy, ale nie mogła skupić wzroku na ich twarzach. Poruszyła leciutko wargami i znów straciła przytomność.

- Spróbuję - bąknęła Elizabeth i uklękła przy łóżku. Ściszonym głosem wymamrotała zaklęcie po raz drugi. Wydawało jej się, że słowa zyskują na znaczeniu, gdy się je głośno wypowiada, a nie tylko w myślach. - I co? - spytał Jens, kiedy skończyła. Elizabeth sprawdziła.

- Nic. Ale czasem zaklęcie nie działa od razu.

- Słyszałem, że natychmiast po wypowiedzeniu zaklęcia krew krzepnie, a wkrótce przestaje płynąć. - Zwykle tak właśnie jest - potwierdziła Elizabeth i wstała. Znalazła czystą ściereczkę i otarła twarz Liny.

Kobieta była zgrzana i spocona. Włosy przykleiły się do jej czoła, a rudawy warkocz był zmierzwiony.

- Jeśli nie przestanie zaraz krwawić, to przecież... - Jens nie dokończył zdania, ale oboje wiedzieli, co miał na myśli.

- Nie wiemy, jak będzie - oświadczyła Elizabeth.

- Może jechać po doktora?

- Nie, to nie ma sensu. Nie pomógłby jej bardziej niż my.

Jens podszedł do łóżka i chwycił dłoń Liny. Wydawała się taka drobna w jego wielkiej ręce. Położył głowę na jej piersi. Elizabeth mogłaby przysiąc, że jego plecy zadrżały. Poczuła ucisk w gardle. Z kołyski dobiegło ciche kwilenie dziecka. Elizabeth pomyślała natychmiast o porodzie Ragny. O jej rozpaczliwym wołaniu o pomoc, o krwi, prośbach o wybaczenie wszystkiego, co złe. Tamtego dnia sierotami zostało troje dzieci. Ranga pocieszała się myślą, że po śmierci będzie mogła zobaczyć się w niebie z Jensem. Biedna kobieta! Nie spotkała pasierba w zaświatach. Elizabeth zachwiała się, wyciągnęła na oślep rękę i oparła się o ścianę.

- Módlmy się, Jensie! - usłyszała swój własny głos. - Musimy się modlić do Boga. Jens podniósł głowę. Oczy miał ciemne i ponure.

- Jakoś wątpię, żeby to pomogło. To On decyduje o życiu i śmierci. Jeśli postanowił odebrać nam Linę, nic nie poradzimy. Nic.

Elizabeth dobrze go rozumiała, ale postanowiła nie zwracać uwagi na to bluźnierstwo. Wiedziała, że Jens jest zrozpaczony.

- Spróbujmy przynajmniej! Może przekonamy go, żeby zmienił zdanie! - Złożyła ręce, przymknęła oczy i zaczęła odmawiać w duchu żarliwą modlitwę: Dobry Boże, nie pozwól, by Lina umarła. Właśnie została matką, dziecko bardzo jej potrzebuje. Po co Ci ona teraz? Powołuj przed swoje oblicze starych i chorych; tych, którzy marzą, by zaznać odpoczynku w niebie, ale nie młodą matkę. To niesprawiedliwe, nie czyń tego. Amen.

Otworzyła oczy i zobaczyła, że Jens stoi przy oknie. Nie wiedziała, czy się modlił, bo był odwrócony do niej plecami. Chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Usiadła koło łóżka. Musiała spróbować ostatni raz. Do trzech razy sztuka. Po jej policzku spłynęła łza. Odmówiła zaklęcie, po czym zamarła w bezruchu, z twarzą zasłoniętą dłońmi. Musiała odzyskać panowanie nad sobą; nie mogła od razu sprawdzić, czy się udało. Serce zamarło jej na chwilę w piersi, kiedy wreszcie uniosła koc. Czy jej się wydawało, czy Lina faktycznie krwawiła odrobinę mniej?

- Jensie! - Zerwała się na równe nogi. - Chyba... chyba zaklęcie zadziałało! - szepnęła. Przyskoczył do łóżka w dwóch susach i chwycił ją za ramię.

- Jesteś pewna?

- Tak! - Teraz nie miała już wątpliwości. W jej głowie odezwał się cichy głosik: Lina przeżyje. Poczuła tak wielką ulgę, że o mało nie zemdlała.

- Dzięki Ci, Boże! Dzięki, dzięki! - Jens padł na kolana i ostrożnie ucałował czoło i policzek Liny. Zaraz jednak poderwał się i otarł twarz. - Muszę na chwilę wyjść. Zabiorę to. - Podniósł zawiniątko z łożyskiem. Widać było, że z trudem powstrzymuje łzy.

Elizabeth zrozumiała, że Jens chce zostać na chwilę sam, i skinęła głową. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, wybuchnęła płaczem. Wiedziała już, że życiu Liny nie grozi niebezpieczeństwo, mogła więc pozwolić sobie na chwilę słabości. Jednocześnie, ku swemu zaskoczeniu, poczuła coś na kształt zazdrości. Ta rozpacz Jensa... Naprawdę musiał bardzo kochać Linę. Może nawet bardziej, niż kiedyś ją kochał. Natychmiast pożałowała tych myśli. To przecież naturalne, że obawiał się śmierci Liny. Była przecież jego żoną, matką jego dziecka, które przed chwilą przyszło na świat.

- Dobry Boże, przebacz mi! - zaszlochała Elizabeth i zacisnęła dłonie.

Siedziała jakiś czas bez ruchu. Nagle z kołyski dobiegł ją głośny krzyk dziecka. Podniosła się na drżących nogach, otarła twarz rąbkiem fartucha i wzięła noworodka na ręce.

- Jesteś głodna? - spytała i musnęła wargami miękkie jak jedwab włoski. Były ciemnobrązowe, ale na pewno z czasem staną się jaśniejsze. Może nawet dziewczynka odziedziczy kolor włosów po matce. Elizabeth ukołysała maleństwo w ramionach, podgrzała wodę i dodała do niej trochę cukru. Karmiła właśnie dziecko łyżeczką od herbaty, gdy wrócił Jens.

- Co robisz? - zapytał zaskoczony.

- Daję jej wodę z cukrem. Musi przecież mieć coś w brzuszku, a nie wiemy, kiedy Lina będzie w stanie ją nakarmić. Skinął głową i usiadł przy stole. Nie spuszczał z córeczki wzroku.

- Jak myślisz, czy jest do mnie podobna?

- Chyba bardziej przypomina matkę. Jens zerknął na Linę.

- Wydaje się dużo spokojniejsza, prawda?

- Tak. Teraz musi odpocząć i porządnie się wyspać. Trudno sobie nawet wyobrazić, co dziś przeszła. Zapadła cisza. Dziecko cmokało, próbując ssać łyżeczkę. Trochę wody z cukrem się wylało, ale większość znalazła się w końcu w maleńkiej buzi.

- Wybacz mi! Elizabeth spojrzała na Jensa z zaskoczeniem.

- Co mam ci wybaczyć?

- Wszystko to, co powiedziałem. Zrzuciłem na ciebie całą odpowiedzialność. Tak jakbyś potrafiła zmienić wolę bożą.

Uśmiechnęła się do niego.

- Nie myśl już o tym, Jensie. Dobrze to rozumiem.

- Uratowałaś Linie życie - powiedział ochryple.

- Albo Pan Bóg w ostatniej chwili zmienił zdanie. - Elizabeth otarła dziecięcą buzię i wzięła dziewczynkę na ręce. Ostrożnie gładziła drobne plecki.

- To znaczy, że cię wysłuchał.

Nie odpowiedziała. Zastanawiała się, czy Jens także się modlił. Nawet jeśli tak, to pewnie nigdy się do tego nie przyzna. Mężczyźni tacy już są, a on nie stanowił wyjątku, choć potrafił przyznawać się do błędów i często wydawał się dużo słabszy od Kristiana. Maleństwu się odbiło, a na twarzy ojca pojawił się szeroki uśmiech.

- Przewinę ją, ale potem będę musiała już iść - oznajmiła Elizabeth i wstała. Kiedy odwinęła pieluszki, uświadomiła sobie, jak wiele lat minęło od czasu, gdy ostatni raz mogła się tak zajmować Ane. Mimo to nie wyszła z wprawy. Może kobiety zostały do tego stworzone?

Gdy dziecko leżało już z powrotem w kołysce, Lina poruszyła się niespokojnie. Krwawiła teraz o wiele słabiej, tak jak każda kobieta po porodzie. Jens siedział przy kuchennym stole. Spojrzał na Elizabeth pytająco.

- Nie mogłabyś zostać tu na noc? - zapytał.

- Poradzisz sobie z Liną i dzieckiem. Przecież robiłeś to już kiedyś, gdy... gdy urodziła się Ane. Zajrzę do was jutro.

- Chyba nie jestem na to wszystko gotowy - odparł. Wstał i zbliżył się do niej. Położył swoje silne dłonie na jej ramionach. Poczuła jego zapach, jego oddech na swoim czole i serce zabiło jej szybciej. Przymknęła oczy, gdy zbliżył wargi do jej włosów. Przycisnęła się do niego lekko.

Otrzeźwiło ją kwilenie dochodzące z kołyski.

- Muszę już iść - powiedziała i wyrwała się z objęć Jensa. - Pewnie obie będą jeszcze chwilę spały. Wiesz, co masz robić? Skinął głową.

- Ty też postaraj się trochę przespać - nakazała surowo. - Teraz już nie ma niebezpieczeństwa. Wrócę jutro.

Znów skinął głową, ale już nie patrzył jej w oczy. Elizabeth zebrała swoje rzeczy i wyszła do sieni. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi.

Jesienna noc była ciemna i ponura. Nagie gałęzie uginały się na wietrze. Elizabeth otuliła się szczelnie chustą i ruszyła przed siebie wąską ścieżką. Po jakimś czasie zatrzymała się i obejrzała przez ramię. W oknach domu nie widać było światła. Za plecami miała tylko nieprzeniknioną ciemność. Może Jens położył się spać, tak jak mu kazała.

Zanosiło się na deszcz. Na policzek Elizabeth spadły pierwsze krople i spłynęły po jej twarzy, mieszając się ze łzami.

Rozdział 2

Elizabeth przystanęła w korytarzu i zaczęła nasłuchiwać. Cisza. Odetchnęła głęboko. Zdjęła z ramion chustę i powiesiła ją na gwoździu, a buty ustawiła pod wieszakiem. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zaparzyć sobie kawy, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Najlepiej będzie, jeśli od razu pójdzie do łóżka i spróbuje się wyspać.

Zaczęła na palcach wspinać się po schodach. Dół jej spódnicy był brudny i przemoczony. Elizabeth zacisnęła palce na poręczy. Gdy już była na górze, utkwiła spojrzenie w drzwiach pokoju, w którym kiedyś spał Jens. Niechętnie poszła dalej i chwyciła klamkę u drzwi małżeńskiej sypialni. Przez chwilę stała bez ruchu, po czym zmieniła zdanie i zawróciła.

Zrzuciła ubranie na podłogę i położyła się w wielkim łóżku. Świeża pościel pachniała czystością.

Sama kazała powlec poduszki i kołdrę w najpiękniejsze poszwy, jakie mieli w domu. Zdobił je misterny haft. Pomieszczenie to było w założeniu pokojem gościnnym.

Zwinęła się w kłębek i splotła dłonie na kolanach, chociaż wcale nie było jej zimno. Z trudem przełykała gorzkie łzy. Właściwie czemu płakała? Powinna się przecież cieszyć. Na świat przyszło zdrowe i śliczne dziecko, chciane i kochane. A ona sama pomogła w jego narodzinach, matce zaś uratowała życie. Dokonała czegoś wielkiego.

Nagle wydało jej się, że usłyszała jakiś hałas. Nadstawiła uszu. Czyżby Kristian się obudził? W domu jednak panowała cisza. Opadła z powrotem na poduszki. Jutro mąż spyta ją pewnie, czemu położyła się spać w innym pokoju. Miała już nawet gotową wymówkę: powie, że nie chciała go budzić. Ale to nie była cała prawda. Wiedziała, że Kristian na pewno by się obudził i zaczął ją wypytywać o poród, a ona nie miała siły na to, żeby opowiedzieć mu o wszystkim. Było jednak coś jeszcze. Kristian za dobrze ją znał. Od razu usłyszałby w jej głosie fałszywą nutę i domyślił się, że szaleje z zazdrości, bo Linie i Jensowi urodziło się dziecko, a ona sama niedawno straciła własne...

Spała krótko. Rano wstała pierwsza ze wszystkich domowników. Zegar w salonie wybił dopiero piątą, gdy zeszła do kuchni i rozpaliła w nowym czarnym piecu. Nastawiła wodę na kawę i kaszę.

Drzwi otworzyły się cicho i stanęła w nich Helene. Na widok Elizabeth aż podskoczyła i położyła dłoń na piersi.

- Ale mnie wystraszyłaś! - pisnęła i odetchnęła z ulgą.

Elizabeth się uśmiechnęła. Trzymała nad ogniem czajniczek z kawą. Zdjęła z paleniska fajerki, żeby izba szybciej się nagrzała.

- Jak tam w Linastua? - spytała służąca.

- Urodziła się dziewczynka. Zdrowa i śliczna.

- Mają już dla niej imię? - Helene zaczęła nakrywać do stołu.

- Chyba jeszcze nie.

- No i jak poszło? Łatwo, tak jak się spodziewałaś? Elizabeth zerknęła na przyjaciółkę i westchnęła głęboko.

- Nie. Lina zaczęła strasznie krwawić. Baliśmy się już, że... umrze. Wypowiedzenie tego prostego słowa przyszło jej nagle z wielkim trudem.

- Co ty mówisz?! - Helene spojrzała na nią z przerażeniem. - I co zrobiłaś?

- Udało mi się zatrzymać krwotok. - Elizabeth przygryzła wargę. - Zresztą sama nie wiem, czy to moja zasługa. Modliliśmy się, a poza tym wypowiedziałam zaklęcie. Ale na pewno zadziałał ktoś tam na górze. - I jak Lina się teraz czuje?

- Chyba lepiej. - Elizabeth nalała kawy do kubków i zdjęła z ognia garnek z kaszą. - Pójdę do nich zaraz po obrządku. Myślę, że Lina jeszcze przez jakiś czas nie będzie mogła wrócić do pracy.

- Jakoś damy sobie radę - skwitowała Helene. - Umilkła na moment i zapatrzyła się w blat stołu. - Jens jest teraz na pewno bardzo szczęśliwy - powiedziała szybko, podniosła wzrok i popatrzyła Elizabeth prosto w oczy.

- Oczywiście, że tak! - Te słowa zabrzmiały nieszczerze, jakby próbowała bronić się przed niewypowiedzianym oskarżeniem. Albo usiłowała się usprawiedliwić.

- Jesteś zazdrosna, Elizabeth - rzekła Helene łagodnie, niemal pieszczotliwie, ale mimo to Elizabeth poczuła bolesne ukłucie w piersi. Spała krótko i niezbyt dobrze, męczyły ją złe sny. Noc w Linastua wywarła na niej większe wrażenie, niż była gotowa przyznać się przed samą sobą.

- Mów za siebie! - rzuciła ze złością, ale natychmiast pożałowała tych słów, bo zauważyła, że twarz przyjaciółki wykrzywił grymas bólu. - Przepraszam, Helene, nie chciałam...

- Już dobrze. Nie powinnam była tak gadać. Nie miałam nic złego na myśli. - Helene bawiła się nerwowo łyżką. - Tobie jest na pewno o wiele ciężej niż mnie.

Elizabeth zrozumiała, co przyjaciółka ma na myśli: obie straciły swoje nienarodzone dzieci. Jej słowa nie miały żadnego związku z Jensem. Odetchnęła z ulgą i otarła twarz.

- Nie, Helene, na pewno nie jest mi ciężej niż tobie. Bardzo cię przepraszam. Po prostu jestem strasznie zmęczona i sama nie wiem, co mówię.

- Za każdym razem, kiedy komuś rodzi się dziecko, jest tak samo - ciągnęła służąca zbolałym głosem. - Zwłaszcza gdy matką zostaje biedna kobieta, która nawet nie jest w stanie utrzymać maleństwa. To takie niesprawiedliwe. Gdybym ja miała dziecko, niczego by mu nie brakowało... - Nosiłabym je na rękach, śpiewała mu i... - Uśmiechnęła się smutno, po czym szybko otarła oczy i się odwróciła. - No, ale taka już, widać, wola boża. Zanim Elizabeth zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, do kuchni wszedł Lars. - Dzień dobry - przywitał się.

Zaraz za nim w drzwiach stanęli Kristian, Ane i Maria. Wszyscy zajęli swoje miejsca przy stole i uważnie wysłuchali opowieści gospodyni o małym cudzie, który wydarzył się tej nocy. Gdy zaczęli pytać, czy wszystko poszło dobrze, Elizabeth odparła, że Lina silnie krwawiła, ale w końcu udało się opanować sytuację. Przemilczała jednak o modlitwach i zaklęciach. Unikała spojrzenia Kristiana, , Po śniadaniu Elizabeth poszła oporządzić zwierzęta. Gdy wróciła z obory, przygotowała trochę mleka i jedzenia.

- Nie przelewa im się - oznajmiła, jakby próbowała po raz kolejny się usprawiedliwić.

- Mogę z tobą iść? - Ane uwiesiła się na jej ramieniu.

- Nie, nie dzisiaj - odparła matka zmęczonym głosem.

- Dlaczego? Pomogę ci to dźwigać i zająć się dzieckiem. Tak bardzo chciałabym zobaczyć malutką! Proszę, mamusiu!

Elizabeth odstawiła dwojaki z jedzeniem i spojrzała na Ane surowo.

- Córeczko, Lina tej nocy o mało nie umarła. Jens wciąż jest w szoku. Oboje potrzebują spokoju i czasu, żeby dojść do siebie. Sama wiesz, jak to jest, gdy człowiekowi coś dolega. Wtedy raczej nie ma się ochoty na przyjmowanie gości. A wyobraź sobie, że sytuacja Liny jest o wiele gorsza. Ane spoważniała.

- Rozumiem, przepraszam. Pozdrów ich ode mnie i serdecznie im pogratuluj.

- Oczywiście. - Elizabeth pogładziła córkę po policzku. - Pozdrowię ich i złożę gratulacje od nas wszystkich.

Elizabeth szła szybkim krokiem. Na podwórzu spotkała Jensa, który wracał właśnie z obory. Uśmiechnął się do niej szeroko.

- Trochę późno zabrałem się dziś do roboty - powiedział na swoje usprawiedliwienie. - Na szczęście mamy tylko jedną kozę do oporządzenia. Najpierw musiałem zająć się małą.

Wydaje się zdenerwowany jak zawstydzony uczniak, przemknęło przez myśl Elizabeth. Położyła dłoń na jego policzku.

- Widzę, że źle spałeś. Masz takie czerwone oczy. Skrzywił się i zaszurał butami.

- Malutka ciągle się budziła. No i miałem o czym myśleć. Chciała cofnąć dłoń, ale on chwycił ją za nadgarstek.

- A ty, Elizabeth? Mogłaś spać?

- Nie było tak źle. - Już miała mu powiedzieć, że nocowała w pokoju gościnnym, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Czemu niby miałaby mu to mówić? Poczuła, że robi jej się gorąco. Spojrzenie Jensa było tak intensywne, jego usta tak blisko jej twarzy, że czuła na skórze jego oddech. Nagle na dachu obory zakrakała wrona, głośno i ochryple. Elizabeth wzdrygnęła się i odskoczyła. O Boże, przebacz mi, pomyślała, odwracając się od Jensa. Doszła do siebie dopiero po chwili. Dwojaki z jedzeniem ciążyły jej na ramieniu.

- Wspaniale, że zostałeś ojcem - powiedziała wreszcie, żeby przerwać milczenie. Usłyszała, jak sztucznie zabrzmiały te słowa.

- To już drugi raz - odparł.

Spojrzała mu w oczy. Tak, to on przyjął Ane, gdy przyszła na świat, to on figuruje w kościelnych księgach jako jej ojciec. Ale to Kristian ją wychował.

- Kiedy powiesz jej prawdę? - spytał.

- O tym, że Leonard jest... ?

- Tak.

- Nigdy. Nigdy nie może się o tym dowiedzieć. Czemu w ogóle o to pytasz? - Była wzburzona. Pytanie Jensa zaskoczyło ją i zbiło z tropu. On zaś był całkowicie spokojny.

- O tylu rzeczach myślałem tej nocy. O tym też. I o tych wszystkich latach, kiedy nie wiedziałem, kim jestem... Tak, to zmienia człowieka.

- Myślisz, że powinnam jej powiedzieć? Boję się, że mogłabym jej tylko sprawić ból. A za żadne skarby świata nie chcę skrzywdzić mojej córeczki. I ty chyba też tego nie chcesz, Jensie. Przecież życzysz Ane jak najlepiej. Utkwił w niej zdecydowane spojrzenie.

- No właśnie. Wiele osób zna prawdę, Elizabeth. Prędzej czy później Ane się dowie. A wtedy zaboli ją to dużo bardziej, bo poczuje się oszukana.

- Jeśli będziemy milczeć, o niczym się nie dowie!

- Zobaczysz, ktoś się wygada. Albo jej, albo komuś innemu.

Odwróciła się do niego plecami. Spojrzała na drzewa, gęsto rosnące wzdłuż wąskiej ścieżki. Słabe promienie jesiennego słońca z trudem przeciskały się pomiędzy nagimi gałęziami i zielonymi szpilkami. Strumyk, który płynął nieopodal, szemrał cicho. To z niego właśnie Jens i Lina czerpali wodę do domu i do obory. Elizabeth przetarła twarz dłonią i spojrzała Jensowi głęboko w oczy.

- Zrobię to... w przyszłym roku. Jeśli uważasz, że tak będzie najlepiej.

- A dlaczego akurat wtedy?

- Bo wówczas Ane przystąpi do konfirmacji i będzie już dojrzalsza. Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.

- Ale dłużej tego nie odwlekaj.

- Wejdziemy do środka? - spytała i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę domu.

Lina otworzyła oczy, gdy Elizabeth stanęła na progu niewielkiej izdebki. Może zresztą już nie spała. Elizabeth przełknęła ślinę.

- Ach, to ty - odezwała się Lina i uśmiechnęła się lekko. Była blada, oczy miała podkrążone. Wydaje się taka drobna i krucha, pomyślała Elizabeth. Wygląda zupełnie jak dziecko. Postawiła dwojaki na stole i podeszła do łóżka.

- Lepiej się już czujesz? Lina skinęła głową.

- Chce mi się tylko pić - powiedziała.

Jens podał żonie kubek wody. Piła małymi łykami, a po chwili opadła na poduszki. Musiała odpocząć, zanim znów mogła się odezwać. - Jens opowiedział mi o wszystkim, co się zdarzyło tej nocy. Uratowałaś mi życie, Elizabeth. Bardzo ci za to dziękuję. Elizabeth zerknęła na Jensa, ale on odwrócił się do niej plecami i pogrzebaczem zaczął rozgarniać żar. - Zrobiłam tylko to, co do mnie należało. To Pan się nad tobą ulitował, Lino. Po prostu jeszcze nie nadszedł twój czas. Bóg uznał pewnie, że jesteś młoda i masz jeszcze wiele do zrobienia.

- Działaliście razem, ty i On - oświadczyła kobieta z powagą.

- No, dobrze. A teraz pozwól, że cię obejrzę - po prosiła Elizabeth i wstała. Zdjęła z ramion szal i przyniosła stojące koło drzwi wiadro.

- To ja może wyjdę. - Jens ruszył do drzwi.

- Tak to już jest - skomentowała Elizabeth, podgrzewając wodę. - Gdy tylko kobieta mówi, że chce się umyć, chłop od razu się czerwieni. Poproś go, żeby ci przynosił wodę, a myj się sama. Poradzisz sobie. Ale nie pozwól mu wychodzić z domu, bo coś mogłoby się stać. Straciłaś dużo krwi i powinnaś jeszcze jakiś czas poleżeć w łóżku. Zajrzała do kołyski - Jaka ona śliczna! - szepnęła i otuliła maleńkie ciałko kocykiem. Na pewno też tak uważasz? - spytała, bo Lina nic nie odrzekła.

- Jeszcze się jej dokładnie nie przyjrzałam.

- Jak to? Nie próbowałaś przystawić jej do piersi?

- Jens zajmował się nią w nocy. Ja spałam. Elizabeth się uśmiechnęła.

- Oczywiście. Biedactwo, przecież urodziłaś zaledwie kilka godzin temu.

Woda już się zagrzała, więc Elizabeth wyjęła z szafy czystą koszulę i zaczęła myć Linę. Trzeba było też zmienić pościel. Położnica została wykąpana, przebrana i uczesana. Trochę to trwało.

- Czy krwawię już mniej? - spytała Lina słabym głosem.

- Nie więcej niż każda kobieta po porodzie. Za tydzień lub dwa krwawienie powinno całkowicie ustać. Ale zanim staniesz na nogi, upłynie nieco więcej czasu - poinformowała Elizabeth i wrzuciła brudną koszulę do wiadra. - Zabiorę ją ze sobą do Dalsrud i upiorę.

- Dziękuję ci - odparła Lina bezbarwnym głosem.

- Ależ nie ma za co.

Do izby wrócił Jens i podszedł do łóżka.

- Możesz nam zrobić kawy - zwróciła się do niego Elizabeth. - A potem wypakuj to, co wam przyniosłam. To trochę jedzenia i dziecinnych ubranek. Znalazłam w szafie śpioszki i kaftaniki po Ane.

Zamilkła, gdy wyjął z zawiniątka maleńką koszulkę. Pamiętała jeszcze, jak ją szyła. Może Jens także ją rozpoznał, bo wpatrywał się w nią bez słowa.

- Pamiętam, jak ubieraliśmy w nią Ane - wyszeptał wreszcie. - Była wtedy taka malutka.

- O czym rozmawiacie? - dobiegł z łóżka głos młodej matki. Elizabeth odwróciła się do niej.

- O niczym szczególnym.

- Przecież nie jestem głucha. - Lina zaśmiała się z przymusem, ale Elizabeth dosłyszała powagę w jej głosie.

- Mówiliśmy o prezentach bożonarodzeniowych - rzuciła lekko. - A to zawsze powinna być niespodzianka. - Kłamstwo było mało wiarygodne, ale nic innego nie przyszło jej do głowy. Nie chciała sprawić Linie bólu. Kobieta nie skomentowała jej słów, najwyraźniej nie miała na to siły.

- Zastanawialiście się już nad imieniem? - spytała Elizabeth. Jens natychmiast się rozpromienił.

- Tak, chcemy ją nazwać Signe. To tradycyjne, piękne imię. Po babci Liny. Elizabeth pokiwała głową.

- Świetny wybór. - Odetchnęła z ulgą. Wcześniej nie opuszczała jej myśl, że postanowią nazwać małą Jensine. Nagle noworodek zaczął wywijać piąstkami, po czym rozpłakał się przeraźliwie.

- Biedactwo, pewnie masz mokro i jesteś głodna - powiedziała Elizabeth i wyjęła dziecko z kołyski. - Podoba ci się imię Signe? - szeptała pieszczotliwie, przewijając dziewczynkę.

Od razu było widać, że dzieckiem zajmował się mężczyzna. Pieluszka była co prawda założona jak należy, ale kobieta zrobiłaby to inaczej.

Mała najwyraźniej nie była zachwycona przewijaniem, bo wierzgała i wciąż płakała. Elizabeth się zaśmiała.

- Po kim masz taki charakter? Przecież ani twoja mama, ani tata nie są tacy. Chodź, pójdziemy do mamy. - Podeszła do Liny. - Połóż się na boku, spróbujemy ją nakarmić. Młoda matka odwróciła się do niej plecami.

- Nie mam pokarmu - wyszeptała z przerażeniem. Elizabeth uśmiechnęła się i powiedziała:

- Na pewno się pojawi, jak tylko położymy przy tobie dziecko.

- Sama nie wiem. Nie możesz dać jej po prostu wody z cukrem?

- Ale to jej nie wystarczy do życia. No już, dalej. Rozepnij koszulę. Zaraz zobaczysz, jak nam gładko pójdzie. Przecież nawet jej jeszcze nie obejrzałaś.

Lina posłuchała z wyraźnym ociąganiem. Gdy Elizabeth położyła dziecko na łóżku, natychmiast zaczęło szukać ustami sutka, a już za chwilę ssało zadowolone.

- Zobacz, jaka jest śliczna. - Elizabeth zerknęła na Linę. Czy jej się zdawało, czy młoda matka wykrzywiła twarz z odrazą?

- Boli cię? - spytała ostrożnie.

- Nie.

- To o co chodzi?

- Czy to normalne, że ona jest taka... czerwona i pomarszczona? Elizabeth zaśmiała się cicho.

- Wiele dzieci tak wygląda zaraz po urodzeniu, ale mimo to każda matka uważa, że jej dziecko jest najpiękniejsze na świecie. Matki zachwycają się każdą fałdką i zmarszczką. Tak to już jest. Lina nic nie odpowiedziała, ale odwróciła od dziecka wzrok. Elizabeth zerknęła na Jensa, który nakrywał do stołu i parzył kawę.

- Podrapała mnie! - wykrzyknęła nagle Lina. Elizabeth przyjrzała się maleńkim paluszkom muskającym pierś.

- Ma trochę za długie paznokcie. Zaraz się tym zajmę.

- Nie sądzisz, że już wystarczy? Zanim Elizabeth zdążyła odpowiedzieć, mała wypuściła pierś i wybuchnęła płaczem.

- Tak, wystarczy. Teraz damy jej rozwodnionego mleka krowiego. Ale będziesz musiała nadal przystawiać ją do piersi. Do obu piersi, Lino. Jutro na pewno będziesz już miała pokarm. Kobieta skinęła głową. Zbliżył się do nich Jens.

- Proszę, Lino, zrobiłem ci kanapkę z serem. I kawę. Musisz zacząć jeść, żeby nabrać sił. Elizabeth podniosła się i zaczęła przygotowywać mleko dla Signe. Czułość, jaką Jens okazywał młodej żonie, wzruszała ją, ale i sprawiała jej ból. Wciąż myślała o narodzinach Ane. Próbowała oddalić od siebie te wspomnienia, ale one uparcie wracały. Jens był wtedy jeszcze taki młody, taki niedoświadczony, a mimo to okazywał jej tyle samo czułości co w tej chwili Linie. Wtedy to ją gładził po głowie, to ją karmił i poił. To ją kochał. A teraz... Przygryzła wargę, próbując skoncentrować się na czymś innym.

- Jak sobie poradzicie beze mnie w Dalsrud? - spytała Lina.

Signe wypiła właśnie całą porcję rozwodnionego krowiego mleka. Elizabeth podniosła ją i delikatnie poklepała po pleckach.

- Jakoś to będzie - odparła. - W domu jest przecież kilka kobiet, a jeśli będzie trzeba, najmiemy kogoś do pomocy. Lina pokraśniała.

- Oczywiście, nie uważam, że jestem niezastąpiona. Ale... - nie dokończyła.

- Rozumiem. - Elizabeth ułożyła dziecko w kołysce. - Myśl teraz o tym, żeby jak najszybciej nabrać sił i wyzdrowieć. Ciesz się swoim dzieckiem i tym, że możesz przy nim być przez cały dzień. Wkrótce będziesz musiała wrócić do pracy i ani się spostrzeżesz, jak z małej Signe wyrośnie piękna panna.

- Iść z tobą do Dalsrud? - zwrócił się do niej Jens. Elizabeth spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Musisz przecież być w domu, bo Lina będzie cię potrzebowała. A to może trochę potrwać.

- Tak, ale...

- Takie już jest życie. Nie mam zamiaru o tym z tobą dyskutować. Lina zjadła trochę i wypiła, a Jens usiadł za stołem.

- Zważyłem Signe dziś w nocy - przyznał nieco zawstydzony. - Waży siedem funtów. To dużo, prawda, jak na takie malutkie dziecko?

Elizabeth nie mogła powstrzymać uśmiechu. Jens najwyraźniej pękał z dumy. Mężczyźni rzadko okazywali w ten sposób emocje. Ale on przecież nie był zwyczajnym mężczyzną.

Elizabeth chciała już się zbierać do domu, gdy Lina spytała nagle, czy mogłaby pomóc jej w napisaniu listu.

- Do mamy - wyjaśniła. - Powinna przecież wiedzieć, że została babcią. Po raz pierwszy - dodała, gdy Elizabeth się zawahała. W domu czekało ją mnóstwo pracy, ale nie mogła przecież odmówić. To było najważniejsze. Należało poinformować Geborę o narodzinach wnuczki.

- Masz przybory do pisania? - spytała.

- Tak, leżą w szufladzie biurka.

Elizabeth znalazła pióro, papier i kałamarz, po czym usiadła przy stole. Uświadomiła sobie nagle, że przecież równie dobrze mógłby to zrobić Jens. Już miała to powiedzieć, gdy Lina wyszeptała:

- Chciałam po prostu, żebyś została jeszcze chwilę. Przy tobie czuję się bezpieczna.

- Jens dobrze się tobą zaopiekuje - odparła Elizabeth ściszonym głosem. - On doskonale radzi sobie z dziećmi, sama zresztą widziałaś. Lina skinęła głową.

- No tak, ale pomyśl, co będzie, jeśli znów zacznę krwawić? Mogłabym przecież umrzeć.

- Kochana, nic ci nie grozi.

- Jesteś pewna?

- Jeśli chcesz, mogę przysiąc na Biblię.

- Wierzę ci. Jeszcze raz wielkie dzięki, że uratowałaś mi życie. Sama nie wiem, jak mam ci się odwdzięczyć. Do końca życia będę twoją dłużniczką.

- To nie tylko moja zasługa, Lino, a poza tym nie jesteś mi nic winna. To jak, piszemy ten list? Jens odprowadził ją na podwórze. Stali jeszcze przez chwilę, bez słowa spoglądając na siebie. Elizabeth wyczytała troskę w jego oczach.

- Co cię trapi? - zapytała.

- Lina dziwnie się zachowuje.

- Bzdury. Po prostu musi odzyskać siły po porodzie.

- Ty byłaś zupełnie inna. Co to za matka, która nie chce nawet spojrzeć na swoje dziecko? Elizabeth roześmiała się i pogładziła go po ramieniu.

- To zupełnie naturalne. Lina się wstydzi, bo jeszcze nie ma mleka. Poza tym nie zapominaj, przez co przeszła. Potrzebuje teraz dużo snu i wypoczynku. Nie mówiąc już o dobrym jedzeniu. Musisz się nią dobrze opiekować, Jensie. Przyniosę wam niedługo trochę śmietany, masła, mleka i innych smakołyków. A ty nie myśl o pracy w Dalsrud, poradzimy sobie jakoś bez ciebie. Zostań w domu, dopóki Lina nie stanie na nogi. To jest teraz najważniejsze.

Uśmiechnął się szczerze.

- Bardzo ci dziękuję, Elizabeth. Pewnie masz rację. Po prostu przesadzam.

- Tobie też należy się trochę odpoczynku - powiedziała i ruszyła do domu.

Wciąż czuła ciepło małego dziecięcego ciałka przyciśniętego do jej piersi. Noworodki były tak cudownie delikatne. Już prawie zapomniałam, jak to jest, pomyślała Elizabeth i odczuła tęsknotę dotkliwszą niż kiedykolwiek wcześniej. Tęsknotę za małym dzieckiem. Dzieckiem, które straciła... Usłyszała za plecami turkot kół powozu i wiedziona starym przyzwyczajeniem, zeszła na pobocze. Aż podskoczyła ze strachu, gdy pojazd zatrzymał się nagle tuż obok niej.

- Dzień dobry, Elizabeth. A skąd to wracasz? - spytała Bergette. Elizabeth uśmiechnęła się szeroko.

- Z Linastua. Jensowi i Linie urodziła się dziś w nocy córeczka.

- Co ty mówisz? Wspaniale! Jak się czują matka i dziecko?

- Poród był ciężki, ale dziewczynka jest duża i zdrowa. - Elizabeth postanowiła nie mówić o krwotoku. - Chcą dać jej na imię Signe, na cześć babki Liny.

- Miałam ciotkę o tym imieniu - oznajmiła Bergette.

- Zostało mi trochę ubranek po Karen-Louise, które mogę im oddać.

- Dziękuję, ale to zbyt wiele. Nie możesz przecież pozbywać się takich drogich ubranek.

- Niektóre i tak już trafiły do ubogich. A sama pewnie nie będę miała więcej dzieci, więc... - Bergette zamilkła, przełknęła ślinę i przywołała na wargi wymuszony uśmiech - bardzo mnie ucieszy, jeśli jeszcze komuś się przydadzą. Poproszę służącą, żeby przyniosła wam te ubranka.

Elizabeth nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać.

Najchętniej zapytałaby o Sigvarda i o to, czy przypadkiem nie wybiera się wkrótce na południe, ale nie mogła się zebrać na odwagę.

- No cóż, jadę dalej - odezwała się wreszcie Bergette. - Chciałabym wpaść jeszcze do sklepu. Porozmawiamy innym razem. - I lejcami smagnęła lekko końskie grzbiety.

Elizabeth spoglądała za powozem jeszcze przez chwilę, po czym ruszyła w stronę Dalsrud. Czekało tam na nią mnóstwo roboty, no i domownicy ciekawi wieści z Linastua.

Rozdział 3

Ane wybiegła jej na spotkanie. Wyglądało na to, że czekała na nią przed domem. Elizabeth zrobiło się zimno. Czyżby stało się coś złego? Przyspieszyła kroku. Myśli kłębiły się jej w głowie. Może chodzi o Kristiana - przecież miał dziś wypłynąć w morze! Albo Maria zrobiła sobie krzywdę. Oddaliła od siebie te złe myśli. Gdyby stało się coś naprawdę niedobrego, Ane przybiegłaby do Linastua, a nie czekała na nią przed domem. Z drugiej jednak strony już na odległość widać było, że córka jest poruszona.

Ane potrzebowała chwili, żeby złapać oddech. Twarz miała czerwoną z wysiłku.

- Mamy gościa! - oznajmiła z przejęciem.

- Kogo?

- Lensmana. Elizabeth odetchnęła z ulgą.

- Przyjechał z żoną?

- Nie, jest sam. Chodź już! Pospiesz się.

- Ależ kochanie, to przecież nie jest kwestia życia i śmierci. Po co pędzić na złamanie karku?

- To nie są zwyczajne odwiedziny. Lensman chciał porozmawiać z Kristianem. Ale Kristian wypłynął właśnie w morze razem z Larsem, więc powiedziałam mu, że musi zaczekać. - Ane zaczęła niecierpliwie przebierać nogami, oczy błyszczały jej z podniecenia. Elizabeth otoczyła córkę ramieniem. Ane była od niej już tylko o pół głowy niższa. W przyszłym roku - Elizabeth obiecała Jensowi... W przyszłym roku, gdy Ane przystąpi do konfirmacji, będzie musiała jej powiedzieć, że to Leonard jest jej ojcem. Czy zdoła przekazać tę informację delikatnie, nie sprawiając córce bólu? Czy ma przemilczeć fakt, że została wtedy zgwałcona? Nie, to przecież byłoby kłamstwo. Poza tym Ane i tak pewnie by nie uwierzyła, że mogło do tego dojść za jej zgodą. Przez te wszystkie lata nasłuchała się przecież niejednego o Leonardzie.

- Helene podała kawę i ciasto. A Maria zaprosiła go do salonu i z nim rozmawia, żeby nie siedział sam - paplała Ane.

- Dawno przyjechał?

- Nie. Chciałam już iść po ciebie, ale zobaczyłam, że wracasz. Jak myślisz, mamo, o co chodzi?

- Na pewno o nic ciekawego. - Elizabeth starała się, by jej głos brzmiał obojętnie, ale sama zaczęła się nad tym zastanawiać. Lensman nie miał w zwyczaju składać kurtuazyjnych wizyt. Gdy Elizabeth weszła do salonu, Maria siedziała z robótką na kolanach, uprzejmie gawędząc z lensmanem. Oboje podnieśli się na jej widok.

- Dzień dobry, Elizabeth - przywitał się urzędnik i wyciągnął do niej potężną dłoń. - Przykro mi, że przeszkadzam siostrze w pracy. Nie to było moim zamiarem. Równie dobrze mógłbym sam tu poczekać. Chociaż muszę przyznać, że towarzystwo miałem bardzo miłe.

- Rozmawialiśmy o tym, jak mieszkaliśmy w Dalen, a pan lensman odwiedził Ragnę i Jakoba.

- Byłaś wtedy jeszcze zupełnym berbeciem - zaśmiał się urzędnik, aż zatrząsł się jego obfity brzuch. Ane przyniosła filiżankę kawy dla Elizabeth. Jej orzechowe oczy błyszczały z ciekawości; umyślnie zwlekała z opuszczeniem pokoju.

- Dziękuję, Ane - powiedziała matka. Maria wstała, skinęła lensmanowi głową i wypchnęła Ane za drzwi, po czym wyszła sama.

- Rozumiem, że przyjechałeś do nas w sprawach służbowych. - Elizabeth upiła łyk kawy.

- Chodzi o pożar w Storli. Gdy byłem tu ostatnim razem, powiedziałaś, że Kristian przebywał wtedy u Jensa i Liny...

- Zgadza się. Czyżby pojawiły się jakieś nowe poszlaki? Urzędnik udał, że nie słyszał jej pytania, i ciągnął:

- A więc zauważyliście, że się pali. I zostawiliście jagody. Elizabeth nie mogła się nadziwić pamięci tego człowieka.

- No cóż, znalazłem pałąk od wiadra - mówił lensman, jakby do samego siebie - i odniosłem go do kuchni. Taaak, zobaczymy... - Podrapał się po czole. - Chciałbym porozmawiać z resztą domowników.

- Czy to konieczne? Mogą się wystraszyć. Lensman wstał.

- To nie będzie żadne przesłuchanie, Elizabeth. Nikt tu nie jest podejrzany, proszę tak nie myśleć - oświadczył. Gospodyni także się podniosła.

- W takim razie powiadomię wszystkich - rzekła.

- Dziękuję. Chodzi tylko o parę rutynowych pytań. Możesz być przy tym obecna, ale proszę, zachowaj milczenie.

Elizabeth uśmiechnęła się lekko, skinęła głową i wyszła z salonu. W tym momencie otworzyły się drzwi wejściowe i w progu stanęli Kristian z Larsem.

- Zarzuciliśmy sieci. - Gospodarz zdjął z głowy czapkę.

- Lensman do nas przyjechał - poinformowała Elizabeth.

Kristian spojrzał na nią zaskoczony. Z kuchni wyszły dziewczęta.

- Co się dzieje? - spytała Ane podnieconym głosem.

- Zdaje się, że pożar w Storli nie był zwyczajnym wypadkiem. Ktoś podłożył ogień.

- W takim razie w okolicy grasuje podpalacz! - pisnęła Ane.

- Lensman chce porozmawiać ze wszystkimi i spytać, czy ktoś nie widział lub nie słyszał czegoś niezwykłego.

- Szybko to załatwimy - oświadczyła Maria, ruszając do salonu. - Bo ja nic nie widziałam i nie słyszałam. Chodź, Ane, pójdziemy razem.

- Ja muszę się najpierw umyć. - Kristian zerknął na swoje dłonie.

Mężczyźni weszli do kuchni, a Elizabeth podążyła za dziewczętami do salonu.

Maria się nie myliła - faktycznie domownicy nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Każdy był w ostatnich dniach tak zajęty swoją robotą, że nie widział ani nie słyszał niczego szczególnego. Także przed samym pożarem nic nie przyciągnęło ich uwagi. W końcu większość czasu spędzali w domu. Na co dzień pracowali, a od święta jeździli do kościoła. To na kościelnym wzgórzu można było posłuchać najnowszych plotek.

- Tak, to właśnie mówiła mi wcześniej Elizabeth. - Lensman skinął głową, gdy Kristian zakończył składanie zeznań.

- Wcześniej? - powtórzył Kristian i spojrzał ze zdziwieniem na żonę.

- Lensman przyjechał do nas zaraz po pożarze. Nie wspominałam ci o tym? - spytała niewinnym głosem, doskonale wiedząc, że zataiła to przed mężem. Kristian zmierzył ją wzrokiem.

- Nie. Pamiętałbym.

- No to pewnie zapomniałam.

Wątpiła, czy jej uwierzył, ale zamilkł.

Urzędnik opuścił domostwo, pozostawiając po sobie niemiłe wrażenie. Ane przycisnęła nos do kuchennej szyby i patrzyła za odjeżdżającym mężczyzną.

- Jak myślicie, kto podłożył ogień w Storli? - spytała.

- Lensman z pewnością wkrótce to ustali - zapewnił Kristian. - Już ty się nie martw, poradzi sobie. Nikt nie skomentował tych słów. Maria zapatrzyła się na ścianę. - I pomyśleć, że w okolicy grasuje podpalacz! To straszne. Kto wie, kiedy znów zaatakuje?

- Nie możemy tak myśleć - oświadczyła Helene. - Gdyby ten człowiek chciał podpalić jeszcze jakiś dom, pewnie zrobiłby to już dawno temu. - Służąca chwyciła swoją robótkę, znalazła kilka oczek, które zgubiła ostatnim razem, i zabrała się do pracy.

Maria poszła za jej przykładem. Dobrze jest zająć czymś dłonie, gdy w głowie kłębi się tyle myśli, westchnęła Elizabeth. Sama nie mogła znaleźć sobie miejsca, zaczęła więc sprzątać ze stołu. Lars rozparł się na krześle.

- Nie rozumiem, czemu ludzie robią takie rzeczy. Przecież ktoś mógł zginąć - powiedział.

- To na pewno z zazdrości - skomentował Kristian, który próbował nalać sobie z czajniczka ostatnie krople kawy. W końcu zrezygnował i odstawił filiżankę.

- Ale zazdrość też powinna mieć swoje granice. Normalni ludzie nie zachowują się w ten sposób.

- Masz całkowitą rację. - Helene odłożyła robótkę. - Normalni ludzie nie podpalają domów. Czyli że po wsi grasuje jakiś szaleniec. A lensman jeszcze go nie schwytał. I co wy o tym myślicie? Kristian potrząsnął głową.

- Nie ma sensu tego roztrząsać. - Miejmy tylko nadzieję, że niedługo uda się złapać tego człowieka. A ja obiecałem Jakobowi, że dziś go odwiedzę. Gdyby nie to, że Lina właśnie urodziła, wziąłbym ze sobą Jensa, ale wiadomo - musi się opiekować żoną w połogu.

- A więc to ty przekażesz im wiadomość, że zostali dziadkami - postanowiła Elizabeth. Przy okazji mógłbyś wysłać ten list - dodała. - To od Liny do jej matki.

Kristian wyciągnął dłoń po kopertę. W tym samym momencie Ane zaczęła przeraźliwie krzyczeć.

Rozdział 4

Elizabeth miała wrażenie, że serce zatrzymało się jej na kilka sekund. Dopiero po chwili zdołała wydać z siebie głos:

- Czego tak wrzeszczysz?

- Widziałam kogoś! - pisnęła Ane. Wszyscy podbiegli do okna.

- Nikogo nie ma! - prychnęła Maria. - Głuptasie, tylko ci się wydawało. O mało nie wystraszyłaś nas na śmierć!

- Ależ ja naprawdę kogoś widziałam! - zarzekała się Ane drżącym głosem. - Jakiś człowiek przemknął pod oknem. A jeśli to ten podpalacz?!

- Tak, na pewno! Tylko czekać, jak zapuka do drzwi i poprosi o zapałki - naśmiewał się Lars. Ane spiorunowała go spojrzeniem, Helene zaś śmiała się tak, aż podskakiwał jej obfity biust.

W tej samej chwili rozległo się ostrożne pukanie do kuchennych drzwi. W izbie zapadła głucha cisza. Domownicy wstrzymali oddech.

- No i jest. Otwórz, Lars - szepnęła Ane. W jej głosie dało się słyszeć nie tylko przerażenie, ale także nutę mściwej satysfakcji.

Elizabeth zareagowała pierwsza. Zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi, otworzyła je i spojrzała ze zdziwieniem na stojącą w progu dziewczynę.

Młoda służąca dygnęła nisko i zsunęła chustkę na tył głosy.

- Dzień dobry. Bergette przysłała mnie z ubrankami dla dziecka Liny. Elizabeth wzięła z jej rąk płócienną torbę. A więc Bergette dotrzymała obietnicy.

- Pozdrów swoją panią i serdecznie jej od nas podziękuj. Poczekaj, zaraz oddam ci torbę. Domownicy siedzieli przy stole bez słowa. Elizabeth wypakowała ubranka, oddała dziewczynie torbę i zamknęła za nią drzwi. Lars zaśmiał się ponuro, ale ucichł natychmiast, gdy poczuł na sobie surowe spojrzenie gospodyni.

- Nie mówmy już więcej o pożarach, podpalaczach i innych sensacjach - oświadczyła Elizabeth ostro. Wszyscy pokiwali głowami. Helene podniosła upuszczoną robótkę. Elizabeth odwróciła się do Kristiana.

- Powiedz Jakobowi i Dorte, że matka i dziecko czują się dobrze. Poród był ciężki, ale Lina dojdzie do siebie, gdy tylko trochę odpocznie. Mała będzie miała na imię Signe, na cześć swojej prababki.

- Mogę też jechać? - spytała Ane i przyskoczyła do Kristiana w trzech wielkich susach. Spojrzała na ojczyma błagalnie.

- No dobrze już, dobrze - westchnął gospodarz. - Jeśli matka nie ma dla ciebie żadnej roboty. Elizabeth pokręciła głową.

- Niech jedzie. Damy sobie radę - oznajmiła.

Kristian i Ane odjechali, a domownicy wrócili do swoich zajęć. Elizabeth domyślała się, że uwagę wszystkich nadal absorbuje wizyta lensmana, ale nikt nie ma odwagi zacząć rozmowy na ten temat.

Zrobiło się późno, a Kristian i Ane wciąż nie wracali. Zmrok dawno już zapadł i w kuchni zapalono wszystkie lampy. Elizabeth lubiła takie wieczory; uwielbiała wsłuchiwać się w miarowy turkot kołowrotka, postukiwanie drutów dziewiarskich i trzaskanie ognia w kominku. Czuła się wtedy spokojnie i bezpiecznie, zupełnie jak w dzieciństwie.

- Helene, nie mogłabyś opowiedzieć nam jakiejś historii? - spytała Maria, która łączyła właśnie białą i czarną wełnianą nić, żeby otrzymać szarą.

Helene nie odpowiadała tak długo, aż Elizabeth spojrzała na nią ponaglająco. W końcu służąca spytała:

- A słyszeliście kiedyś o Kasparze Katrinie Ingebordze, córce kapitana? Maria potrząsnęła głową.

- Nie. A co jej się przydarzyło? Helene zamyśliła się i wbiła wzrok w ścianę.

- Działo się to pod koniec osiemnastego wieku. Ojciec osierocił Kasparę, gdy dziewczyna miała osiemnaście lat. Utonął, jak wielu innych... - Służąca zamilkła na chwilę. - Kaspara była szczupła i piękna, miała długie ciemnobrązowe włosy, niebieskie Oczy i...

- Skąd pochodziła jej rodzina?

- Z Rodoy w Nordland. Kaspara miała ukochanego. Jak każda dziewczyna, marzyła o tym, że wyjdzie za mąż, będzie miała własny dom i dzieci. Nie chciała żyć w zbytku. Pragnęła żyć skromnie, ale z mężczyzną, którego kochała.

Elizabeth zobaczyła, że po twarzy Marii przemknął cień. Dziewczyna pochyliła się nad robótką. Czyżby myślała o Olavie?

- Ale ten jej ukochany nie był taki, za jakiego ona go uważała - ciągnęła Helene. - Opowiadał o Kasparze straszne rzeczy. Tak straszne, że w końcu wsadzili ją do więzienia, a prawda wyszła na jaw dopiero po roku. Wtedy jednak dziewczyna nie była już taka sama.

- A co się stało z tym jej chłopcem? - spytała Elizabeth.

- Nie mam pojęcia. W każdym razie gdy Kaspara miała dwadzieścia pięć lat, przeniosła się razem z całą swoją rodziną do Reine na zachodnich Lofotach. To był początek naszego stulecia. Wiecie, jak wtedy było: wojna, ludzie głodowali. Kaspara straciła wielu bliskich.

- Biedactwo - szepnęła Elizabeth. Wyraźnie widziała dziewczynę oczyma wyobraźni.

- Kiedy wojna się skończyła, miejscowi urządzili wielkie przyjęcie. Pojawiła się na nim także Kaspara. Była wtedy z chłopem, na którego wołali Ola Piekarz. To był dureń. Cały czas siedział tylko przy stole i opowiadał, czego to nie dokonał na wojnie. I pił na umór. Chwalił się między innymi tym, że torturował jeńca. Kaspara nie mogła tego znieść: rzuciła się na niego z duszą od żelazka i go zabiła! Maria podniosła przerażone spojrzenie znad motków wełny.

- Zabiła?!

- Tak. Kaspara była w szoku. Ludzie się na nią rzucili, szarpali ją za włosy, porwali na niej ubranie i strasznie ją pobili. Kiedy doszła do siebie, zobaczyła, że leży w zimnej, śmierdzącej piwnicy. Maria odłożyła wełnę.

- Kaspara zupełnie się załamała i przyznała do tego, co zrobiła wcześniej: że wydała na świat pięcioro nieślubnych dzieci. I wszystkie zabiła!

Elizabeth straciła zainteresowanie robótką. Posłała przyjaciółce przerażone spojrzenie. Jak matka mogłaby zrobić coś takiego? Malutkie dzieci, takie niewinne i kruche... Potrząsnęła głową.

- Matka Kaspary się powiesiła - ciągnęła Helene - a ją samą oczywiście skazano na śmierć. Razem z nią miano stracić siedmiu innych przestępców. Wszyscy, gdy usłyszeli wyrok, zaczęli płakać i biadolić ale ona była spokojna. Uważała po prostu, że na to zasłużyła.

Helene westchnęła.

- Może myślała, że w śmierci odnajdzie ukojenie. Życie było dla niej brutalne. A ona sama nie była właściwie tak do końca zła. Kiedyś usłyszała o wdowie, która miała dziewięcioro dzieci, wszystkie przed konfirmacją. I oddała tej kobiecie czterysta pięćdziesiąt talarów, schowanych na czarną godzinę.

- To mnóstwo pieniędzy - zauważyła Elizabeth cicho. Helene skinęła głową.

- Kasparę przewieziono na miejsce kaźni w Moskenes. Rozciągał się stamtąd widok na cały Vestjorden. Dziewczyna zeszła na ląd z rozpuszczonymi włosami, w długiej białej sukni. Pozostali przestępcy byli już wtedy martwi. W kuchni zapadła absolutna cisza. Ane wpatrywała się w służącą z rozdziawionymi ustami.

- Była wczesna jesień, drzewa mieniły się kolorami, kwitły wrzosy. Fiord przypominał gładkie lustro. Biły kościelne dzwony. Zebrało się mnóstwo ludzi. Większość stała z pochylonymi głowami. Była tam też ta uboga wdowa, która dostała od Kaspary pieniądze. Przyniosła ze sobą bukiet kwiatów i dała go dziewczynie, gdy ta wstąpiła na szafot. Elizabeth poczuła ucisk w gardle, musiała przełknąć ślinę.

- Wszyscy wpatrywali się w skazaną na śmierć - ciągnęła służąca. - Kaspara uklękła, odmówiła wieczorną modlitwę, potem Ojcze nasz. A gdy wyrzekła amen, wszyscy odwrócili wzrok. Wtedy chwycił ją kat, kazał jej położyć głowę na pieńku, splunął w dłonie i uderzył toporem z całych sił. Chciał, żeby dziewczyna zginęła od razu i nie musiała się męczyć. W kuchni dało się słyszeć głośne westchnienie.

- Kasparę i siedmioro pozostałych straconych pochowano na południe od cmentarza w Moskenes. A obdarowana wdowa chodziła na grób dziewczyny do końca swego życia.

Maria otarła ukradkiem oczy. Elizabeth także potrzebowała trochę czasu, żeby dojść do siebie. W jej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Dlaczego Kaspara mordowała swoje nieślubne dzieci? Czegoś takiego nie można przecież usprawiedliwić. Musiała się za tym kryć jakaś mroczna tajemnica, którą znała tylko Kaspara. Coś musiało ją skłonić do tak strasznych czynów. Tak czy inaczej, opowiedziana przez Helene historia poruszyła ją do głębi. Elizabeth szczerze współczuła Kasparze. Maria podniosła się i przeciągnęła.

- Idziesz dziś do Linastua? - zwróciła się do siostry.

- Owszem, zamierzałam. A czemu pytasz?

- Mogłabym iść zamiast ciebie? - poprosiła Maria. - Tak bardzo chciałabym zobaczyć dziecko. No i przewietrzyć się trochę po tej strasznej historii. Elizabeth się uśmiechnęła.

- No dobrze, możesz iść. Weź ze sobą ubranka od Bergette. Są śliczne. Maleńkie sukieneczki z koronkami i kokardkami, skarpetki z jedwabnymi wstążeczkami. Signe będzie ubrana jak mała księżniczka.

- A to dopiero ludzie zaczną gadać - bąknęła Helene. Elizabeth udała, że nie słyszała słów przyjaciółki. Pewnie Helene powiedziała tak z zazdrości, chociaż prawdę mówiąc, miała rację: niewiele było trzeba, żeby ludzie zaczęli gadać. Lina też raczej nie będzie chciała stroić córeczki, ale to już jej sprawa. Elizabeth zapakowała trochę słodkiej śmietanki, mleka i osełkę masła.

- Chleb, ser i kawę już od nas dostali - poinformowała, podając koszyk Marii.

- A mają coś na obiad?

- Tak. Jens powiedział, że zostało im jeszcze trochę kartofli. I solonego boczku. A gdy Kristian wyciągnie jutro sieci, będą także mieli ryby. Maria ubrała się i wzięła lampę.

- Tylko nie mów nic o lensmanie - upomniała ją siostra.

- Albo właściwie, jeśli będziesz miała okazję, wspomnij o tym Jensowi, ale tak, żeby Lina nie słyszała. Ona powinna przede wszystkim odpoczywać. Nie trzeba jej niepokoić. Wystarczy, że martwi się o dziecko i o siebie. Maria skinęła głową i rozpłynęła się w mroku jesiennego wieczora.

Helene wstała i odłożyła robótkę na stół. Opowiadając historię o Kasparze, zdążyła zrobić na drutach wielką wełnianą skarpetę. Teraz należało już tylko wykończyć ją na palcach. Służąca poczłapała do okna.

- Ciekawe, gdzie się podziewa Lars - powiedziała i odwróciła się do Elizabeth.

- Chyba jest na przystani.

- Pójdę po niego. Helene wyszła, a Elizabeth odstawiła kołowrotek i worki z wełną. Niedługo pewnie wrócą Kristian i Ane. Ciekawe, jak się czuje Lina? - pomyślała. Czy rodzice Signe ucieszyli się z ubranek?

- Widziałam kogoś! - Drzwi otworzyły się gwałtownie i na progu stanęła Helene z wybałuszonymi oczami.

- O, dobry Boże! - westchnęła Elizabeth. - Dosyć już tego! Najpierw Ane, a teraz ty.

- Ale to prawda! Byłam na przystani i rozmawiałam z Larsem, a potem, gdy szłam do domu, wyraźnie zobaczyłam, jak ktoś przemyka za stodołą.

- Może to był twój własny cień - zasugerowała Elizabeth, podnosząc z podłogi kłębek wełny.

- Nie żartuj ze mnie! - Helene wypowiedziała te słowa ze ściśniętym gardłem. Do oczu napłynęły jej łzy.

Elizabeth spojrzała uważnie na przyjaciółkę. To niepodobne do Helene, uznała. Zwykle niełatwo ją było przestraszyć.

- Jesteś pewna? - spytała z powagą, ściskając kłębek w dłoni.

- Tak. - Po policzkach Helene popłynęły łzy.

- Nie wiesz, kto to był? Mężczyzna czy kobieta? A może...

- Nie wiem - ucięła służąca, ocierając policzek. - Ale ktoś tu był na pewno! I ten ktoś mi się przyglądał. Z początku myślałam, że to ty, i chciałam nawet zapytać, co robisz. Ale zanim zdążyłam się odezwać, ten człowiek puścił się pędem przez podwórze.

Elizabeth wzdrygnęła się i spojrzała przez okno. Kto chował się w ciemnościach i czego mógł od nich chcieć? Obie kobiety podskoczyły ze strachu, gdy do kuchni wszedł Lars.

- Co się tu dzieje? - spytał, patrząc na Helene. Elizabeth opowiedziała mu, o co chodzi.

- Pójdę się rozejrzeć. - Lars odwrócił się na pięcie i wyszedł.

- Bądź ostrożny! - upomniała go Helene, ale mąż zniknął już za drzwiami. Sama zaczęła przechadzać się niespokojnie.

- Nie powinnam była nic wam mówić - wyrzucała sobie. - A co będzie, jeśli ten ktoś napadnie na Larsa, albo... - Zamilkła i podeszła do okna. Nic nie widzę. Jest strasznie ciemno.

- Siadaj! - nakazała Elizabeth. Helene odwróciła się do niej, ale sprawiała wrażenie, jakby jej nie słyszała.

- Żeby już Kristian wrócił. A skoro Maria jest w Linastua, to może Jens mógłby tu przyjść. Tak, to całkiem możliwe.

- Helene! - krzyknęła Elizabeth tak głośno, że przyjaciółka aż podskoczyła. - Siadaj i nie gadaj głupstw! Służąca usiadła posłusznie i zacisnęła dłonie na kolanach. Elizabeth podeszła do niej i pogładziła ją po plecach. - To do ciebie niepodobne, moja droga. Nigdy przecież nie byłaś strachliwa.

- Teraz też nie jestem - odparła Helene. - Ale jakbyś niespodziewanie zobaczyła kogoś w ciemnościach, też byś się przestraszyła. Zwłaszcza teraz, kiedy wiadomo, że w okolicy grasuje podpalacz.

Ma rację, pomyślała Elizabeth. Powinni być teraz ostrożni, mieli ku temu powody. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo w progu stanął Lars.

- Nikogo tam nie ma - oznajmił. - I nic nie słyszałem - dodał i rozłożył bezradnie ręce. - Jeśli nawet ktoś tam był, to jest już za siódmą górą.

Elizabeth westchnęła. Tak to właśnie było. Ktoś twierdził, że coś widział, rozsiewał panikę i wszystkich ogarniało przerażenie.

- Trzeba oporządzić zwierzęta - przypomniała. - Lars, chodź ze mną. Jeśli przyniesiesz mi wodę i siano, poradzę sobie sama.

- No, coś ty! - Helene zerwała się z miejsca. - Ja pójdę z tobą. Elizabeth zauważyła, że dłonie przyjaciółki drżą.

- Oczywiście, możesz, ale pomyślałam, że lepiej byłoby, gdybyś zajęła się kolacją. Służąca zastanowiła się chwilę, po czym skinęła głową.

- Jeśli naprawdę uważasz, że poradzisz sobie sama, to...

- Myślisz, że Helene faktycznie kogoś widziała? - spytał Lars. Elizabeth podniosła się i opróżniła wiadro z mlekiem.

- A więc i ty masz wątpliwości? Przytaknął.

- Ona nie jest strachliwa. To wszystko wydaje mi się dziwne, zwłaszcza teraz, po całej tej gadaninie o podpalaczu. Przecież już raz gospodarstwo o mały włos nie poszło z dymem.

- Tak, wtedy Nikoline podpaliła szopę na torf - rzekła cicho Elizabeth i podeszła do następnej krowy.

- Biedaczka, zupełnie postradała zmysły.

- To musiało być straszne przeżycie. Ona wtedy zginęła, prawda?

- Tak - odparła krótko gospodyni. Nie miała ochoty kontynuować tego tematu. Lars zrozumiał to w mig i zaczął mówić o czymś zupełnie innym.

Kiedy dokończył swoją robotę, zapytał:

- Pomóc ci przy dojeniu? Elizabeth uśmiechnęła się do niego.

- Dziękuję, ale zostały mi już tylko dwie krowy. Lepiej idź do Helene. Lars zawahał się chwilę, po czym wyszedł z obory.

Krowy przeżuwały zadowolone, mleko tryskało strumieniami do wiadra, a konie spokojnie grzebały kopytami w swoich boksach. Elizabeth przymknęła oczy i pomyślała o Bożym Narodzeniu. Jeszcze tylko dwa miesiące. Już się cieszyła na myśl o zapachu ciast, świerkowych gałązek, kadzidła i mydła. Ach te wspaniałe świąteczne zapachy! To radosne napięcie towarzyszące rozpakowywaniu prezentów, przygotowanych z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. I szczęście z obdarowywania innych, i zachwyt na twarzach domowników. Ane będzie pewnie grać na klawikordzie, a Kristian przeczyta ustęp z Ewangelii. Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl: czy Jens i Lina spędzą święta już w nowym domu? Potrząsnęła głową. Nie, nie było sensu, żeby siedzieli tam sami, podczas gdy wszyscy inni zbiorą się w Dalsrud. To oczywiste, że powinni świętować razem.

Elizabeth wzdrygnęła się, bo nagle usłyszała odgłos głuchego uderzenia w ścianę obory. Podniosła się, bardziej zaciekawiona niż wystraszona, i podeszła do okna. Było zbyt ciemno, by cokolwiek dostrzec przez brudną szybę. Wzruszyła ramionami. Pewnie po prostu coś spadło z drzewa. Dokończyła robotę, zdmuchnęła płomień lampy i powiesiła ją z powrotem na gwoździu.

- Śpijcie dobrze - rzuciła na pożegnanie zwierzętom, po czym wyszła na podwórze.

W kuchennych oknach paliło się światło. Pomiędzy zasłonami migały co jakiś czas sylwetki Larsa i Helene.

W pewnym momencie służąca odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się z czegoś, co powiedział jej mąż. A potem podeszła do niego, objęła go za szyję i pocałowała czule.

Elizabeth zrobiło się ciepło na sercu. Oby tych dwoje spędziło ze sobą wiele szczęśliwych lat. Helene naprawdę zasługiwała na tak dobrego męża. Gdyby jeszcze Bóg zlitował się nad nią i dał jej dziecko, jej szczęście byłoby pełne. Nikt do końca nie wiedział, czy Helene naprawdę nie może mieć dzieci. Kiedyś, dawno temu, przyznała się jej, że została zgwałcona przez Leonarda i zaszła w ciążę. Kierowana bezbrzeżną rozpaczą, poszła do znachorki, która spędziła płód. Helene dostała strasznego krwotoku i o mało nie umarła. Na samo wspomnienie tej rozmowy Elizabeth poczuła chłód. Nagle usłyszała za sobą chrzęst kroków. Zdrętwiała. Obie ręce miała zajęte - niosła w nich wiadra z mlekiem. W razie czego nie miałaby się nawet czym bronić. Znów coś usłyszała... Trzask pękającej gałązki. Odgłos dobiegł zza jej pleców. A więc Helene naprawdę kogoś widziała. Serce łomotało w jej piersi, myśli kłębiły się w głowie. Jeśli pójdzie teraz do domu, nieproszony gość może zniknąć i nie dowiedzą się, kto się kręci po okolicy. Z drugiej strony była przecież bezbronną kobietą. Nie byłaby w stanie się obronić, gdyby zaatakował ją jakiś dryblas. Zwłaszcza że miała zajęte ręce.

- Do diaska, znów zapomniałam! - powiedziała na tyle głośno, żeby skrywający się w ciemnościach osobnik ją usłyszał. Odwróciła się i ruszyła z powrotem do obory. Rozglądała się ukradkiem, ale nikogo nie zobaczyła. Jej dłonie drżały, gdy otwierała wrota. Wiedział, że tuż przy wejściu stoją widły. Widziała je, gdy wychodziła. Odczuła nawet lekką irytację, że Lars je tam postawił. Ktoś mógłby się przecież o nie potknąć. Mimo to zapomniała je przestawić. Zacisnęła dłoń na trzonku wideł i ruszyła na podwórze.

- Widzę cię! - odezwała się głośno i podniosła widły.

Odpowiedziała jej cisza. Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.

- Chodź tu i pokaż się, jak przystało na mężczyznę! - krzyknęła. Ugryzła się w język. A jeśli to była kobieta? W ten sposób zdradziła, że w istocie nic nie widzi.

Dwukrotnie uderzyła widłami w ścianę obory. Zęby zaklinowały się pomiędzy deskami i z trudem zdołała je wyciągnąć.

- Wychodzisz czy nie?

Była coraz mniej przekonana o słuszności swojego pomysłu. Może się przesłyszała? Może na podwórzu tak naprawdę nikogo nie było? Albo ten ktoś był już gdzie indziej, okrążył oborę i zaraz pojawi się za jej plecami? Zaczęła nasłuchiwać, ale słyszała tylko bicie własnego serca.

- Ostatnie ostrzeżenie! - krzyknęła, po raz kolejny uderzając widłami w ścianę.

- Do diabła! - usłyszała nagle tuż obok siebie i zobaczyła uciekającego człowieka.

Wzdrygnęła się i upuściła widły. Stał tuż obok niej! Sylwetka i głos uciekiniera wskazywały, że był to mężczyzna. Wzięła się w garść, zebrała, spódnice i puściła się pędem przed siebie.

- Stój, wiem kim jesteś! - wrzasnęła. Mężczyzna przystanął, ale było zbyt ciemno, żeby Elizabeth mogła dostrzec jego twarz. Oboje byli zdyszani. Elizabeth pożałowała, że porzuciła widły. Nie miała teraz nic, czym mogłaby się bronić. Poza tym stali na tyłach obory, więc nawet gdyby zaczęła krzyczeć, nikt by jej nie usłyszał.

- Mam nóż - skłamała. Na szczęście udało jej się wypowiedzieć te słowa zdecydowanym, spokojnym tonem.

- Jeśli będzie to konieczne, nie zawaham się go użyć. Wybieraj. Albo pójdziesz ze mną po dobroci, albo uciekniesz, ale wtedy będziesz miał na karku lensmana. - Zamieniła się w słuch. Najbardziej chyba obawiała się tego, że mężczyzna spyta, co będzie, jeśli z nią pójdzie.

Nieznajomy milczał dłuższą chwilę.

- Rozwiążmy to jakoś.

Zbliżył się do niej o krok i teraz Elizabeth mogła wreszcie zobaczyć jego twarz. Mikkel! Dawno nie widziała go w okolicy i szczerze mówiąc, nieszczególnie za nim tęskniła. Zawsze odczuwała niepokój na jego widok. Miała wrażenie, że mężczyzna nosi w sobie jakąś tajemnicę, która mogłaby zaszkodzić im wszystkim.

- Próbujesz udawać odważną, ale widzę, że się boisz - oświadczył spokojnie. Elizabeth nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc milczała. Poza tym Mikkel miał rację.

- Ale nie jestem głupi. Wiem, że na takich, co noszą przy sobie nóż, trzeba uważać.

Elizabeth ukryła dłoń w fałdach spódnicy, modląc się w duchu, by Mikkel nie zauważył, że faktycznie nie ma przy sobie broni.

- Dlaczego czaisz się w ciemnościach?

- Czekam na Kristiana.

- Czego od niego chcesz?

- Czasem daje mi coś do zjedzenia albo parę ore.

Elizabeth odetchnęła głęboko. Mikkel mówił prawdę. Kristian wyznał jej kiedyś, że daje mu nieraz pieniądze jako zadośćuczynienie za to, że go pobił.

- Czemu nie przyszedłeś do mnie?

- Bo zawsze jesteś taka straszna, kiedy się złościsz! Elizabeth nie do końca wiedziała, jak ma rozumieć te słowa. Nie była pewna, czy Mikkel żartował, czy mówił poważnie.

- No, to chodź. - Puściła go przodem. Przystanęła przy spiżarni. - Stój tu spokojnie, to dostaniesz coś do jedzenia. Mikkel nie odpowiedział. Elizabeth przyniosła mu trochę kiełbasy, suszonego mięsa, sera i kawałek chleba.

- Wystarczy ci tyle? - zapytała. Mikkel skłonił się kilka razy.

- Dziękuję, dziękuję. Bardzo gospodyni miła, chociaż nosi ze sobą nóż. - Teraz wyraźnie słyszała drwinę w jego głosie. A więc jej nie uwierzył. Elizabeth z trudem powstrzymała śmiech i zamknęła za sobą drzwi spiżarni.

- Boisz się podpalacza - powiedział nagle mężczyzna. Uśmiech zniknął z jej twarzy.

- Co o tym wiesz? - szepnęła.

- Winny zostanie w końcu schwytany - odparł. - Wiem takie rzeczy. Będziesz zaskoczona, gdy poznasz prawdę. Bardzo zaskoczona. - I Mikkel rozpłynął się w ciemnościach cichego, ponurego jesiennego wieczora. Elizabeth stała jeszcze długo, choć zniknął jej z oczu.

- Co on mógł mieć na myśli? - spytała samą siebie półgłosem. Wreszcie wzięła wiadra i poszła do obory, a stamtąd do domu, żeby powiedzieć Helene i Larsowi, kto pałętał się po obejściu. Służąca odetchnęła z ulgą. A więc jednak nic jej się nie przywidziało.

Pół godziny później wrócili Kristian i Ane. Po drodze spotkali Marię i przyszli razem.

Elizabeth opowiedziała mężowi o rozmowie z Mikkelem. Zaczęła się teraz poważnie zastanawiać, czy to czasem nie on podłożył ogień w Storli. Kristian potrząsnął głową. Gdyby to Mikkel był podpalaczem, na pewno nie mówiłby jej czegoś takiego. Po co miałby narażać się na podejrzenia?

- Porozmawiam z nim - oświadczył Kristian ze złością. - Nie może się czaić za naszą oborą i straszyć ludzi. Niech puka do drzwi, jak wszyscy inni!

- Nie, zostaw go lepiej w spokoju - poprosiła Elizabeth. - Nie chcę mieć z nim na pieńku.

- Powinniśmy zawiadomić lensmana, że Mikkel wie, kto podłożył ogień - odezwała się Maria. Kristian znów potrząsnął głową.

- Nie, lensman by tylko nas wyśmiał. On drwi sobie z jasnowidzenia Mikkela. Podobnie zresztą jak prawie wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy się boją, że rzuci na nich urok.

- Czy zatajenie takich informacji nie jest przestępstwem? - zapytała Maria. Kristian spojrzał na nią zrezygnowany.

- Jeśli o mnie chodzi, to możesz iść do lensmana i powiedzieć mu, co wiesz. Ale zobaczysz: wyśmieje cię tylko - powtórzył.

Dziewczyna westchnęła i nie drążyła już tematu. Elizabeth poprosiła ją, żeby opowiedziała o swoich odwiedzinach w Linastua. I Maria z przejęciem zaczęła mówić: Malutka Signe jest taka słodka, że można by ją zjeść. Jej tata wprost pęka z dumy, a Lina pięknie dziękuje za jedzenie i ubranka. Oboje z Jensem przesyłają wszystkim domownikom serdeczne pozdrowienia.

Gdy siostra skończyła opowiadać, Elizabeth zapytała, co słychać w Heimly. Wszyscy czują się dobrze, oznajmił Kristian, i rzecz jasna uradowali się na wieść o narodzinach dziewczynki. Postarają się wpaść z wizytą na Boże Narodzenie, jeśli Signe nie zostanie wcześniej ochrzczona.

Rozdział 5

Elizabeth zatrzymała się podczas drogi i przysiadłaś na wystającym korzeniu drzewa. Na kolanach położyła szmacianą torbę. W kieszeni miała niespodziankę dla Liny. Rozejrzała się dokoła. Na ziemi leżała cienka warstewka śniegu, dzięki czemu dzień wydawał się jaśniejszy. Oby tylko wszystko zaraz nie spłynęło, pomyślała Elizabeth z westchnieniem. Był dopiero listopad. Zima jeszcze nie zaczęła się na dobre. Elizabeth dźwignęła się i strzepnęła spódnicę.

Niedługo mała zostanie ochrzczona, pomyślała z uśmiechem, chociaż Jens i Lina nie ustalili jeszcze daty, ona zaś nie chciała narzucać im się z pytaniami. No, ale wszystko było dla nich jeszcze takie nowe. Tak czy inaczej, rodzice Signe na pewno sami rozpoczną rozmowę na ten temat, gdy tylko nadejdzie, właściwy ich zdaniem, czas. Elizabeth zapukała do drzwi, zza których dochodził głośny dziecięcy płacz. Zastukała jeszcze raz i weszła do środka.

Jens stał przy kuchennym stole i przewijał córeczkę. Elizabeth wiedziała, że zaglądał do żony i dziecka tak często, jak tylko mógł.

- Ktoś tu się chyba bardzo złości - powiedziała, łaskocząc dziewczynkę pod bródką. Zauważyła, że Signe została ubrana w jedną z sukienek od Bergette. Dziecko pisnęło i utkwiło w niej spojrzenie, po czym znów się rozpłakało.

- Na pewno jest głodna. - Lina położyła się na boku.

- Podaj mi ją. Mała umilkła, gdy tylko znalazła się przy piersi matki.

- Wszystko u was dobrze? - spytała Elizabeth, zwracając się do Jensa. Zauważyła, że wygląda na zmęczonego.

- Mała w nocy krzyczy, ale tak to już z dziećmi jest - odparł, nie patrząc na nią. - Lina mówi, że traci od tego mleko - dodał.

- Masz mało pokarmu? - Elizabeth podeszła do służącej. Lina skinęła głową.

- Mniej niż przedtem.

- Częściej przystawiaj dziecko do piersi, to powinno pomóc. Taka już jest natura. No i musisz więcej jeść, Lino. Jesteś przeraźliwie chuda. Podeszła do paleniska, zdjęła rękawice i szal.

- Nie sądzicie, że na dworze jest pięknie? - powiedziała, odwracając się do okna. - Tak jasno i wesoło.

- Do końca zimy śnieg nam się na pewno znudzi - zauważył Jens ponuro. - Podobnie jak mróz. Ja się w każdym razie nie cieszę.

- Ależ jesteś przygnębiony! - zaśmiała się Elizabeth i zmierzyła go spojrzeniem. Odwzajemnił jej uśmiech i wsunął dłonie do kieszeni.

- Wcale nie - bąknął i zaczął sprzątać ze stołu. Elizabeth przyjrzała mu się uważnie. Jens wyraźnie schudł. Wesoły błysk jego niebieskich oczu gdzieś zniknął; wyglądał, jakby nie spał od kilku nocy. Poczuła szczery żal, miała ochotę pocieszyć go, tak jak robiła to wiele razy w przeszłości.

- Kristian o ciebie pytał - powiedziała zamiast tego do jego pleców. Jens odwrócił się gwałtownie.

- Zaraz wracam do roboty - zapewnił.

- Zostało jeszcze trochę pracy, a poza tym dostaniesz od nas torf. Jens rozpromienił się, ale po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. Zawahał się chwilę.

- Przynieś najpierw wody, żeby Lina mogła się umyć - poradziła Elizabeth. - A potem możesz iść. Ja się tu wszystkim zajmę. Jens zerknął na żonę. Ta skinęła głową i przystawiła dziecko do drugiej piersi.

- Oczywiście, idź - bąknęła.

- Nie wysypiacie się? - spytała Elizabeth, gdy Jens wyszedł.

- Ależ skąd. Jens przesadza. Signe płacze nie więcej niż inne niemowlęta. Pewnie po prostu zapomniał, jak to jest mieć małe dzieci.

Elizabeth zastanowiła się nad tą odpowiedzią. Ane także płakała tyle co większość noworodków. Każdej nocy trzeba było wstawać do niej kilka razy.

Gdy Jens przyniósł ostatnie wiadro wody, Signe spała już spokojnie w kołysce.

- No to idę - oznajmił. - Jeśli już na nic się wam nie przydam.

- No idź, idź. Nie pozwól, żeby Kristian na ciebie czekał - upomniała go Lina, ostrożnie stawiając stopy na podłodze. Elizabeth zauważyła, że jej włosy są zmierzwione i przepocone, a koszula nocna poplamiona kawą.

- Umyj się sama, a ja ci pomogę z włosami - powiedziała. - Ale uważaj, żebyś nie upadła. Jak się tak długo leży, to potem człowiekowi kręci się w głowie. Gdy Lina się myła, Elizabeth zmieniła pościel w łóżku.

- Nie musisz cały czas leżeć. Najwyższa pora, żebyś po kilka godzin dziennie była na nogach - doradziła.

Lina nie odpowiedziała.

Elizabeth popatrzyła na nią uważnie. Służąca była tak chuda, że można byłoby policzyć wszystkie jej kości. Piersi jednak miała większe niż przed porodem. Oby tylko nie straciła mleka, pomyślała. Rudawe włosy nie były już tak lśniące jak kiedyś, niedługo pewnie zaczną wypadać, jak u większości kobiet w połogu. Lina wydawała się wycieńczona. Elizabeth nie podobało się to, uspokoiła się jednak myślą, że zaledwie półtora miesiąca temu kobieta o mało nie umarła przy porodzie.

- Zimno mi. - Lina wytarła się szybko. Elizabeth pomogła jej włożyć bieliznę i spódnicę.

- Bluzkę założymy dopiero, jak umyję ci włosy. - Zaczęła przygotowywać wodę. - Mam dla ciebie niespodziankę - dodała.

- Co takiego?

- List od twojej matki. Lina podskoczyła.

- Przyniosłaś mi go?

- Tak, jest w mojej kieszeni. Dam ci go, jak skończymy z włosami.

Lina przeczytała list kilka razy. Elizabeth wylała mydliny i zaczęła krzątać się po izbie. W końcu służąca złożyła arkusz papieru.

- Jakieś dobre nowiny? - spytała Elizabeth. Lina siedziała w zamyśleniu, patrząc przed siebie. Uśmiechnęła się blado.

- Tak, mama bardzo się cieszy, że została babcią. Pisze też, jak się mają sprawy w Kabelvaag, i że świetnie się bawiła, gdy była w Dalsrud.

- Nie chciałaby znów nas odwiedzić? Lina wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Nie tak łatwo tu dotrzeć - odparła.

- Może przyjedzie na chrzciny? - Elizabeth odważyła się wreszcie poruszyć tę kwestię.

- Może. - Kobieta wstała ze stołka, przeniosła się na łóżko i położyła, nie wspominając o chrzcinach ani słowem.

- Jesteś zmęczona, Lino?

- Tak. To mycie mnie wykończyło. Ostatnio tak rzadko wstaję.

- Przyniosłam włóczkę. - Elizabeth sięgnęła po płócienny worek. W wolnej chwili mogłabyś zrobić na drutach rękawice dla Jensa. Do zimowych połowów zostało już niewiele czasu.

- Dziękuję - szepnęła służąca i przymknęła oczy.

- Chcesz się zdrzemnąć?

- Nie, tylko troszkę odpocząć. Nie przejmuj się mną.

Elizabeth stała przez chwilę bez ruchu. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Poprawiła zasłonę i przyjrzała się leżącym na podłodze chodnikom. To ona je utkała.

- Mogłabym tu trochę posprzątać - odezwała się wreszcie.

- Nie trzeba - szepnęła Lina.

- Ależ tak, skoro mamy już wodę. Wiesz, mężczyźni nie lubią, jak podłoga jest brudna.

Cała izba została wysprzątana, a Jens wciąż nie wracał. Signe miała sucho i była najedzona. Leżała teraz przytulona do matki i radośnie wymachiwała rączkami.

- Cieszy się, że jest w centrum uwagi - powiedziała Elizabeth i popatrzyła na matkę i córkę.

- Słyszałam, że dzieci nie powinno się brać do łóżka - odparła Lina. - Można zasnąć i je przygnieść.

- Bzdury. Zapewniam cię, że poczułabyś, gdybyś położyła się na dziecku.

- Najlepiej będzie, jeśli mała wróci do kołyski. - Lina odwróciła wzrok od córeczki. - Żeby jej nie przyzwyczajać.

Elizabeth wzięła Signe na ręce, ułożyła ją w kołysce i pogładziła po policzku. Dziecko wciąż bardzo przypominało matkę. Jedwabiste włoski pojaśniały, a nad uszkami przybrały już rudawy połysk. Dziewczynka miała te same delikatne rysy co matka: wąską twarzyczkę porcelanowej lalki.

- W Dalsrud pewnie niedługo zaczną się o ciebie martwić - odezwała się Lina. Elizabeth wyjrzała przez okno.

- Jens chyba nieprędko wróci - powiedziała.

- Och nie, na pewno zaraz będzie. Elizabeth przygryzła naderwany paznokieć. Ług strasznie niszczył skórę i dłonie.

- Poradzisz sobie sama, jeśli pójdę? - spytała ostrożnie.

- Oczywiście. Odpocznę tylko trochę, a potem może zacznę robić na drutach.

- Skoro tak uważasz. - Elizabeth wzięła swój płaszcz. Pożegnała się i wyszła na dwór. Powietrze było czyste i ostre. Elizabeth wciągała je do płuc wielkimi haustami i ruszyła w stronę domu.

Lina poczekała, aż za gościem zamkną się drzwi, i dopiero wtedy wybuchnęła płaczem. Gdyby Elizabeth została choć chwilę dłużej, na pewno by ją przejrzała.

Lina bowiem przez całą wizytę z trudem powstrzymywała szloch cisnący się jej do gardła.

Gdy Elizabeth zasugerowała, że młoda matka powinna częściej brać dziecko do łóżka, niewiele brakowało, a zaczęłaby krzyczeć. Jak wytłumaczyć innym, że ona zupełnie się do tego nie nadaje?

Czasami miała wrażenie, że nienawidzi własnej córki. Signe nic tylko płakała i płakała. Nie dawała im spać, a było i tak, że wrzeszczała także, gdy była najedzona - po prostu przekrzywiała główkę i krzyczała rozdzierająco.

Lina łkała w poduszkę. Co z nią było nie tak? Żadna inna kobieta tak się nie zachowywała. Wciąż jej powtarzano, że dzieci to największy dar od Boga. Wszystkie matki, które w życiu spotkała, uważały swoje maleństwa za najpiękniejsze w świecie. Czemu akurat jej córka musiała być taka pomarszczona i czerwona, a szczerze mówiąc - po prostu brzydka? I dlaczego cały czas krzyczała?

Lina zwinęła się w kłębek. Płacz targał jej drobnym ciałem. Najchętniej umarłaby teraz, na miejscu.

Uwolniłaby się wtedy od tej rozpaczy i wstydu...

Musiała się zdrzemnąć, bo obudziło ją ciche kwilenie dochodzące z kołyski. Po chwili zapadła cisza.

Ile czasu mogło minąć? Lina podeszła na palcach do stojącego przy drzwiach wiadra. Ostrożnie zanurzyła w nim ściereczkę i przetarła twarz. Musiała zmyć z policzków łzy, zanim wróci Jens. Nikt nie mógł zobaczyć jej w takim stanie. Udało jej się ukryć prawdę przed Elizabeth, ale mąż zaczynał chyba coś podejrzewać. Przyglądał jej się podejrzliwie, jakby chciał się upewnić, czy nie postradała jeszcze zmysłów.

Biedny Jens, był taki zmęczony wstawaniem w nocy i przewijaniem dziecka. Ciekawe, jak długo jeszcze z nią wytrzyma? Może porzuci ją i znajdzie sobie nową żonę; kogoś, kto zachowywałby się normalnie? Na samą myśl o tym ścisnął jej się żołądek Kochała Jensa. Kochała go od chwili, gdy wpadł do jej chaty w Kabelvaag, właściwie bardziej martwy niż żywy.

Zaczęła myśleć o liście od matki, która naprawdę ucieszyła się, że została babcią. Jej synowie byli teraz wujami Signe, a to także był powód do radości. Gebora opowiadała dosadnym i nieco niezręcznym językiem o wszystkich wydarzeniach w Kabelvaag. Linie zrobiło się przykro. Zatęskniła za tamtym łatwym życiem, za zmarłym przed laty ojcem. Nie musiała się wtedy niczym martwić. Ale te chwile nigdy nie powrócą. Żyła tu i teraz, rozpaczliwie samotna w swoim własnym domu. Była matką dziecka, którym nie potrafiła się nawet zająć; żoną męża, któremu na pewno dawno się już znudziła. Widziała przecież, jak Jens cieszył się za każdym razem, gdy mógł pójść do Dalsrud i chociaż przez chwilę od niej odpocząć. Przeraźliwy wrzask dochodzący z kołyski sprawił, że odwróciła się gwałtownie. Czy nigdy nie będzie jej dane odpocząć?

Elizabeth pomachała Jensowi, którego zobaczyła u stóp wzgórza. Przystanął, zdjął z głowy czapkę i przesłał jej uśmiech.

- Widzę, że ciągniesz niezły ładunek - zauważyła, gdy mieli się już minąć.

- Kristian dał mi torfu na całą zimę - zaśmiał się Jens, spoglądając na sanki.

- Z pewnością na kilka tygodni wystarczy. Jak będzie wam trzeba więcej, po prostu powiedz. My mamy dość opału. Także drewna.

- Jesteście dla nas tacy dobrzy.

- Zapracowaliście sobie na to. Jens przełożył linkę do drugiej ręki.

- Właściwie nie ma dość śniegu na sanki, ale jakoś sobie radzę.

- Powiedziałeś Linie, że w okolicy grasuje podpalacz? - spytała Elizabeth.

- Skądże, oszalałaś? Ty chyba nic jej nie mówiłaś? Potrząsnęła głową.

- Innym też nakazałam milczenie. Powiemy jej, jak już go złapią. Jens przestąpił z nogi na nogę.

- Jesteś pewna, że to mężczyzna?

- Tak tylko mówię. - Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- A sądzisz, że kobieta byłaby zdolna do czegoś takiego? Zaśmiał się krótko.

- Po roku mieszkania z Laviną nic już nie jest w stanie mnie zaskoczyć.

Elizabeth się wzdrygnęła. Jens miał rację. Sama dobrze pamiętała jeszcze historię z Nikoline. Szalone kobiety potrafią być bardziej niebezpieczne od mężczyzn. I dużo silniejsze.

- Miejmy nadzieję, że lensman szybko go złapie - odezwał się Jens.

- Tak, miejmy nadzieję - rzuciła pospiesznie. Świadomość, że były mąż stoi tak blisko, a jednocześnie jest dla niej nieosiągalny, wydała jej się nieznośna.

- Co Lina na to, że zostawiłaś ją samą? - spytał nagle.

- Nie miała nic przeciwko temu. Powiedziała, że chce odpocząć.

- Z Signe wszystko w porządku?

- Tak, zmieniłam jej pieluszki, a Lina ją nakarmiła. Czemu pytasz? - Zmierzyła go spojrzeniem. Jens wbił wzrok w ścieżkę prowadzącą do domu i zmarszczył ponuro czoło. Odezwał się z ociąganiem:

- Zawsze mogliśmy rozmawiać ze sobą o wszystkim, prawda?

- Oczywiście. Odchrząknął.

- Martwię się o Linę - wyznał.

- Dlaczego? Przecież już nie krwawi. Teraz musi tylko dobrze się odżywiać i wstawać na kilka godzin dziennie. Wkrótce dojdzie do siebie.

- Nie, nie o to chodzi. Ona... sprawia wrażenie, jakby nie zależało jej na Signe. Elizabeth popatrzyła na niego przeciągle. Czyżby sobie z niej kpił?

- Dlaczego tak sądzisz? - spytała wreszcie.

- Nie jest taka jak inne matki. Nie taka, jaka ty byłaś dla Ane. Albo Dorte dla Daniela. Albo...

- Każdy jest inny. Lina dobrze zajmuje się dzieckiem.

- Widziałaś, żeby trzymała małą na rękach dłużej, niż to konieczne? - zapytał. Elizabeth się zastanowiła.

- Przecież miała ją przy sobie w łóżku do momentu... - urwała i zamilkła.

- Pewnie powiedziała ci, że boi się przygnieść dziecko? Albo że nie chce, żeby Signe się przyzwyczaiła?

- Tak, ale... Jens przeczesał włosy palcami.

- Słyszałaś, żeby Lina mówiła, że mała jest najpiękniejsza na świecie, tak jak mówią wszystkie inne matki? Elizabeth przestąpiła z nogi na nogę.

- Nie przypominam sobie.

- No właśnie. Spytaj w Dalsrud. Nikt nie słyszał niczego takiego z jej ust.

- Nikogo nie będę pytać. Jens odetchnął ciężko. Wyglądał, jakby zapadł się w sobie.

- Nikt nie może się dowiedzieć, że z Liną jest coś nie tak. Możesz mi to obiecać? Nie wiem, co mogłoby z tego wyniknąć - powiedział.

- Jens, mój drogi, oczywiście, że nie pisnę o tym ani słowa. - Uścisnęła jego dłoń. - Tylko spokojnie. Lina na pewno dojdzie do siebie.

Spuścił oczy i zaczął niespokojnie szurać nogami, unikając jej wzroku.

- Ona już mnie nie chce. Nie w ten sposób. A wiem, że już nie krwawi - zwierzył się Jens. Elizabeth miała ochotę spytać, czy bardzo mu tego brakuje, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Jens odezwał się znowu:

- Nie powinienem ci tego mówić, ale... to zawsze o tobie myślałem... kiedy ja i Lina...

- Cicho. Nie mów już nic więcej - przerwała mu drżącym głosem. Zawstydził się, a ona odwróciła wzrok.

- Wszystko będzie dobrze - zapewniła. - Będę Linę codziennie odwiedzać, a wkrótce wróci do pracy. Jens skinął głową w milczeniu. Elizabeth wiedziała, że nie uwierzył ani jednemu jej słowu.

Rozdział 6

W kuchni w Dalsrud unosił się smakowity aromat świeżo upieczonych ciasteczek - zapach, który każdemu kojarzył się ze świętami.

Wszystkie kobiety miały ręce pełne roboty. Helene pilnowała ognia i wyjmowała blachy we właściwym momencie, Maria ugniatała nową porcję ciasta, a Ane wałkowała je razem z Elizabeth. Gospodyni spojrzała w okno, dostrzegła idącego przez podwórze Jensa. Mężczyzna zatrzymał się i zamienił kilka słów z Larsem, zaśmiał się z czegoś i poklepał parobka po ramieniu. Byli mniej więcej tego samego wzrostu. Było dość ciepło, więc żaden z nich nie miał na głowie czapki. Rękawice Jensa wystawały z tylnej kieszeni spodni Elizabeth odłożyła wałek i zbliżyła się do okna.

- Na co tak patrzysz? - spytała Ane, nie podnosząc wzroku.

- Szukam Liny. Miała przyjść dzisiaj i pomóc nam przy pieczeniu.

- Może zatrzymała ją Signe i przyjdzie później - zasugerowała córka. - Cieszę się, że mogłam ich wreszcie odwiedzić. Malutka jest taka urocza. Pomyśleć, że to moja siostrzyczka. Ma się rozumieć, przyrodnia - dodała z uśmiechem.

Elizabeth przygryzła dolną wargę. Kilka dni temu zaproponowała Linie, żeby przyszła do pomocy. Przed świętami było w Dalsrud mnóstwo roboty, a służąca czuła się już na tyle dobrze, że mogła pomóc w domu. Gdyby nie to, przez co przeszła, już dawno zostałaby zagoniona do pracy. Lina jednak wlepiła tylko w gospodynię puste spojrzenie i powiedziała:

- Myślałam, że na święta kogoś przyjmiecie. Mówiłaś chyba, że tak zrobicie?

- Zapytałam przede wszystkim ze względu na ciebie. - Elizabeth próbowała się tłumaczyć. - Powinnaś wyjść z domu. Jesteś już zdrowa. Od tego ciągłego siedzenia w izbie możesz zdziwaczeć. Poza tym wszyscy za tobą tęsknimy. Lina uśmiechnęła się i podziękowała gospodyni za troskę.

- Jest tak zimno, że nie mam odwagi zabierać Signe - odparła.

Elizabeth nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc dała spokój. Nie chciała jeszcze naciskać na Linę. Prędzej czy później dziewczyna i tak będzie musiała wrócić do pracy. A jeśli odmówi, będą musieli zastanowić się nad innym rozwiązaniem. Tego dnia pogoda dopisywała, więc nie było powodu, żeby Lina nie przyszła.

- Zapytam Jensa. - Elizabeth wytarła dłonie w fartuch i wyszła na podwórze.

Kiedy go zawołała, odwrócił się, powiedział coś do Larsa i ruszył w jej kierunku wielkimi krokami. Jego uśmiech był szeroki, oczy błyszczące.

- Pachniesz ciastem - powiedział. Z trudem opanowała chęć rozczochrania jego bujnych włosów.

- Pieczemy na święta - odparła.

- Dostanę coś do spróbowania? Skinęła głową.

- Czy Lina ma zamiar przyjść? - spytała.

- Lina? - spojrzał na nią zaskoczony.

- Nie mówiła ci, że zaprosiłam ją na dzisiaj?

- Nie, a zrobiłaś to? Elizabeth westchnęła zrezygnowana.

- Umówiłyśmy się, że przyjdzie tu razem z tobą, żeby nam pomóc - wyjaśniła. - Ale może wybierze się do nas trochę później - dodała. Jens spoważniał i wsunął dłonie w kieszenie spodni.

- Może źle się dziś rano czuła? - drążyła Elizabeth. Musiała się dowiedzieć, o co chodzi, nie mogła już dłużej czekać. - Zupełnie jej nie rozumiem - bąknął Jens. - Bardzo się zmieniła. Ona... - zamilkł i spojrzał jej głęboko w oczy. - Tak bardzo bym chciał cofnąć czas, kiedy my dwoje... Elizabeth poczuła, że serce zaraz wyrwie jej się z piersi.

- Nie możesz tak mówić, Jensie - szepnęła ze ściśniętym gardłem.

- Wiem. Przepraszam. - Wbił wzrok w ziemię, po czym spojrzał w kierunku domu. Czyżby myślał o tym, że to wszystko jest jej? Że nigdy by z tego nie zrezygnowała? Ze to świat, do którego on właściwie nie należał? - Poproszę Marię, żeby po nią poszła - odezwała się po chwili. Jens zmierzył ją spojrzeniem. - Przepraszam, że nie przyszła.

- Nie mów tak.

- Dlaczego?

- Bo to brzmi tak, jakbyście... byli wobec nas zobowiązani.

- Nie to miałem na myśli - powiedział miękko i uśmiechnął się do niej. - Ale przecież słowa trzeba dotrzymywać. W końcu Lina jest u was służącą. Odzyskała już siły, może więc wrócić do pracy... - znów zamilkł.

- Jakoś sobie poradzimy - zapewniła Elizabeth i weszła do domu.

- Przyjemnie będzie świętować Boże Narodzenie razem z małą Signe - oznajmiła Elizabeth, gdy Maria ruszyła do Linastua.

- Czy takim małym dzieciom daje się prezenty? - zapytała Ane, która wycinała ciastka odwróconą szklanką i układała je na blasze.

- Tak, oczywiście. Już nawet zrobiłam dla niej maleńką kurteczkę. Ty zaczęłaś dostawać prezenty od Jensa, jak miałaś sześć miesięcy.

- A co mi dał?

- Łóżeczko, bo przestałaś się mieścić w kołysce. - Elizabeth przestraszyła się, że córka zacznie drążyć temat. Postanowiła skierować rozmowę na inne tory. Akurat teraz nie miała ochoty na takie wspomnienia. Było to dla niej zbyt trudne.

- Trzeba by skorzystać z dobrej pogody i wyprać chodniki z korytarza i kuchni - powiedziała. - A dywany wytrzepiemy na śniegu, jak ściśnie mróz.

- Myślę, że to doskonałe zajęcie dla Ane - odezwała się Helene. Dziewczyna zmarszczyła nos, ale nie zaprotestowała.

- Dobrze. Zabiorę się do tego, jak tylko tu skończę - odparła.

- Namocz chodniki w ciepłej wodzie z mydłem. A potem możesz je wypłukać w rzece, tylko koniecznie przygnieć je kamieniami, żeby nie odpłynęły.

- Przecież nie pierwszy raz będę prać! - odcięła się Ane.

Elizabeth spojrzała na Helene rozbawionym wzrokiem. Ane tak się ostatnio zmieniła. Już się nie wykręcała od prac domowych. Wciąż wprawdzie nie miała serca do robótek ręcznych, ale zawsze robiła to, o co ją proszono, i nikt nie mógł powiedzieć o niej złego słowa.

- Jak ściśnie mróz, będziemy musieli zaszlachtować świnię - przypomniała Helene.

- Boję się tego - przyznała Ane. Służąca udała, że nie słyszy.

- Na szczęście uporaliśmy się już z pieczeniem chleba - ciągnęła. - Dzięki Bogu, że pomogły nam żony komorników. Chyba tym razem też będzie potrzebna pomoc, Elizabeth. Trzeba wysprzątać cały dom, wypolerować srebra i miedziane naczynia. No i jeszcze świniobicie, i robienie świec, i pranie, i... Sama widzisz, będziemy mieli ręce pełne roboty. A swoją drogą, Lina mogłaby już wrócić - dodała. Jej spojrzenie wyrażało, że juz w ogóle nie rozumie żony Jensa, że takiego lenistwa nie powinno się tolerować.

- Amanda przysłała rodzicom pieniądze - oznajmiła nagle radośnie Ane.

- Naprawdę? - ucieszyła się Elizabeth.

- Tak. Rozmawiałam z jej matką.

- Może Amanda dostanie nasz list jeszcze przed świętami - powiedziała Elizabeth z uśmiechem. - A po Nowym Roku powinna przyjść jej odpowiedź. Nie mogę się już doczekać.

Elizabeth przypomniała sobie, jak Lina pisała listy do ukochanego w Kabelvaag. Sama podarowała jej wtedy ozdobny papier. Gdyby wiedziała...

- No i skończyłam. - Ane strzepnęła mąkę z rąk. - Biorę się do prania chodników. Elizabeth odczekała, aż córka wyjdzie, po czym zwróciła się do Helene:

- Czy kiedy byłaś u Liny, zauważyłaś, że ona jakoś dziwnie się zachowuje? - Długo zastanawiała się nad doborem właściwych słów.

- Nie, dlaczego? - Helene schyliła się po kolejną blachę z ciastkami.

- Jens... - Elizabeth zamilkła. - Niech to zostanie między nami, dobrze? Helene prychnęła:

- Oczywiście! - Odłożyła blachę, skrzyżowała ramiona na piersiach i zmarszczyła czoło. - No i co z tym Jensem?

- Mówił mi, że Lina bardzo się zmieniła po porodzie. Że sprawia wrażenie, jakby nie kochała małej. I że w ogóle nie wstaje z łóżka.

- Nie kocha małej? Co za bzdury! Po prostu pada z nóg po tych koncertach, które Signe daje im co noc. Nie musi przecież cały czas tryskać energią. Jens sam dobrze wie, jak to jest, kiedy dziecko cię budzi noc w noc. Elizabeth odczuła wielką ulgę.

- Właśnie też tak myślałam. Będą z nami na Boże Narodzenie we trójkę. Pomyślałam, że mogliby u nas zostać kilka dni. Ktoś by chodził w tym czasie do Linastua i doglądał kozy - oznajmiła radośnie.

- Mężczyźni w ogóle nie znają się na takich rzeczach - ciągnęła Helene. - Nie chcę powiedzieć nic złego, bo Jens przecież to chodząca cierpliwość. Ale pewnie też jest zmęczony.

- Uwaga! - rzuciła Elizabeth. - Zmieńmy temat. Do kuchni weszła Maria z Signe na rękach.

- Proszę bardzo, zobaczcie, kto też nas odwiedził! - Ostrożnie odsunęła rąbek kocyka, żeby obie mogły zobaczyć maleńką twarzyczkę. Dziewczynka rozglądała się ciekawie swoimi wielkimi niebieskimi oczyma.

- Na pewno się stęskniłaś za ciocią Helene. - Służąca wzięła dziecko na ręce. Ciocia Helene, pomyślała Elizabeth z rozbawieniem, biorąc płaszcze od Marii i Liny. Miała ochotę spytać młodą matkę, czemu przychodzi dopiero teraz, ale uznała, że najlepiej pominąć to milczeniem. Lina na pewno miała mnóstwo roboty od rana.

- To wcale nie jest tak blisko. - Maria potarła kark dłonią. - Jestem cała spocona.

Lina usiadła przy kuchennym stole. Była dziwnie cicha. Zupełnie, jakby się czegoś bała, pomyślała Elizabeth.

- Dobrze się czujesz? - spytała. Kobieta aż podskoczyła.

- Dobrze, dziękuję - odparła zmęczonym, bezbarwnym głosem.

Siedziały jeszcze chwilę, pijąc kawę, po czym Elizabeth przyniosła surowe ciasto, które chłodziło się w spiżarni.

- Możesz je rozwałkować - powiedziała, podając Linie wałek, którego przedtem używała Ane. Służąca zabrała się do pracy. Elizabeth obserwowała ją spod oka. Co też jej dolegało? Może powinna zapytać?

- Niedługo świniobicie - zaczęła. - Będziemy mieli tyle wędlin, ile tylko zdołamy zjeść. Wtedy na pewno odzyskasz siły.

- Przecież nic mi nie jest. - Lina uśmiechnęła się blado. - Wiesz, jak to jest. Kiedy się karmi piersią, trochę się traci na wadze. A ja zawsze byłam chuda. To u nas rodzinne.

- W takim razie mam nadzieję, że urodzę mnóstwo dzieci! - Maria poklepała się po pełnych biodrach. Lina zaśmiała się z tych słów, ale jej śmiech zabrzmiał pusto i nieszczerze.

Uwagę wszystkich skupiała malutka Signe. Elizabeth już miała poprosić siostrę i przyjaciółkę, żeby skoncentrowały się na pracy, gdy nagle dostrzegła na zewnątrz znajomą postać.

- To Mikkel - powiedziała, mrużąc oczy. - Ciekawe, czego chce tym razem? Pewnie chodzi mu o jedzenie albo o pracę.

- Czasami pomaga Kristianowi - odezwała się Maria i stanęła koło siostry z Signe na rękach.

- Chętnie bym z nim porozmawiała - bąknęła Elizabeth sama do siebie. - Jeśli on naprawdę wie, kto podłożył ogień w Storli, to... - Nagle uświadomiła sobie, że w kuchni jest Lina.

- Podłożył ogień? - Służąca wybałuszyła oczy. - A więc to nie był wypadek? Elizabeth zrozumiała, że nie ma sensu kłamać.

- Odwiedził nas lensman. Uważa, że to było podpalenie - wyjaśniła.

Lina zaczęła niespokojnie skubać rąbek fartucha. - Czy tego podpalacza nie trzeba ukarać? Przecież ktoś, kto robi takie rzeczy, nie może chodzić wolno. Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? - poskarżyła się i wstała. Elizabeth otoczyła ją ramieniem i zmusiła, żeby na powrót usiadła.

- Spokojnie, moja droga. Lensman się tym zajmie. Nie masz się czego obawiać. Podpalacz na pewno się do was nie zapuści - starała się ją uspokoić.

- Jak możesz być tego pewna?

- Po prostu tak czuję. Lina przygryzła wargę i zamilkła.

Signe zaczęła się wiercić w ramionach Marii. Dziewczyna starała się uspokoić dziecko, ale płakało coraz głośniej.

- Pewnie mała jest głodna - uznała wreszcie Maria i podała maleństwo Linie, która przystawiła je do piersi. Jens wszedł do kuchni, gdy żona karmiła.

- A więc przyszłaś? - spytał zaskoczony i zatrzymał się w drzwiach. Lina zarumieniła się lekko i spuściła oczy.

- Zaspałam - powiedziała. - Na szczęście Maria mnie obudziła i jakoś zdążyłam na pieczenie. - Podniosła wzrok. - Signe była dziś w nocy niespokojna, dlatego nie mogłam wstać - dodała.

A więc o to chodziło, pomyślała Elizabeth z ulgą. A już zaczęła podejrzewać, że służąca próbowała wymigać się od roboty. Tak to w każdym razie wyglądało.

- Czy mógłbym prosić o suche skarpety? - zapytał Jens i opadł na krzesło. - Chciałem pomóc Ane płukać chodniki w rzece, no i przemoczyłem nogi. Ściągnął wysokie buty, a Elizabeth przyniosła mu skarpety.

- Masz tu skarpety Kristiana. Buty też dostaniesz. A mokre postawimy przy piecu, żeby szybciej wyschły. - Wzięła buty i podała je Helene.

- Zastanawiałam się nad pewną sprawą - ciągnęła, przenosząc spojrzenie z Jensa na Linę. - Skoro i tak będziecie z nami świętować Boże Narodzenie, można by przy okazji urządzić chrzciny. Signe lada dzień skończy dwa miesiące, to już najwyższy czas. Jens uśmiechnął się szeroko.

- Dziękujemy za propozycję. Oczywiście, z radością się zgadzamy i...

- Dziękujemy, ale nie sądzę, żeby to się udało - przerwała mu Lina i przystawiła dziecko do drugiej piersi. - To znaczy, bardzo miło, że o tym pomyślałaś, ale... Twarz Jensa stężała.

- Ale co? - spytał, wstając.

- Może być mróz, a to dla dziecka niebezpieczne - bąknęła Lina słabym głosem.

- Signe jest przecież zdrowa i silna. Zawinie się ją w kocyk i nic jej nie będzie - oświadczył Jens surowo. Był wyraźnie poirytowany.

Elizabeth chciała interweniować, ale nie przychodziły jej do głowy żadne rozsądne słowa. Niech małżonkowie załatwią to między sobą, postanowiła.

- Prawo nakazuje chrzcić dzieci tak szybko, jak tylko to możliwe - rzucił Jens i chwycił leżące na stole rękawice.

Lina odpowiedziała, nie patrząc mu w oczy:

- Możemy przecież zrobić to w domu. Później się zastanowimy. Jens zmarszczył czoło i wyprostował plecy.

- Muszę iść do roboty - oświadczył i wyszedł.

- Ach, zapomniałam! Mam coś do powiedzenia Ane! - wykrzyknęła Elizabeth i popędziła za nim. Odezwała się do niego dopiero, gdy byli na wysokości spiżarni.

- Nie możesz się tak złościć - upomniała go i chwyciła za rękaw kurtki. - Lina jeszcze nie najlepiej się czuje. Poza tym niektórym kobietom wydaje się, że po urodzeniu dziecka są grube i brzydkie.

- Chcesz powiedzieć, że Lina jest gruba? Sama przecież widzisz, że wygląda jak szkielet.

- No cóż... Mogą być inne powody.

- Nie rozumiesz, że ona tylko udaje przed tobą, przed wami wszystkimi?

- Co masz na myśli? - Elizabeth utkwiła w nim spojrzenie, gotowa stanąć w obronie służącej. Jens westchnął i spuścił wzrok.

- Wcale nie miała zamiaru przyjść tu dzisiaj - rzekł.

- Przecież tylko zaspała.

- Bzdury! Czemu w takim razie nie wspomniała mi, że wybiera się do Dalsrud? Mogła przyjść razem mną. Dlaczego wylegiwała się w łóżku? Pewnie tylko udawała, że śpi, gdy usłyszała pukanie Marii. Elizabeth skrzyżowała ramiona na piersiach. Jens miał rację, teraz to zrozumiała.

- Czuję się jak zdrajca, mówiąc ci to wszystko - ciągnął cicho. - Ale nie mogę już dłużej milczeć. Lina bardzo się zmieniła. Ona... nie wiem, jak to nazwać, ale wydaje mi się, że coś jest z nią nie w porządku. Czasami tylko siedzi i płacze, nie chce nawet dotykać dziecka. Albo po prostu patrzy przed siebie. Mało je, cały czas ją zmuszam, żeby cokolwiek zjadła. Są takie dni, że w ogóle się do mnie nie odzywa. Nie odpowiada nawet na moje pytania.

Elizabeth spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nie, takie zachowanie zupełnie nie pasowało do znanej jej Liny, która zawsze tryskała życiem. Do niezłomnej, roześmianej dziewczyny. Czemu nie dostrzegła tego wcześniej? Czyżby Lina naprawdę tak doskonale się maskowała?

- Czuję się, jakbym się dusił - ciągnął Jens. - Wprost nie mogę już żyć w Linastua. Dzięki Bogu, że dla was pracuję, bo nie wiedziałbym, co ze sobą zrobić.

- A co mówi Lina, gdy wychodzisz rano do pracy? Nie martwi się, że nie będzie cię cały dzień? Zaśmiał się ponuro.

- Słyszałaś, co mówi. Chce zostać sama! Nawet od chrzcin chce się wykręcić, żeby nie musieć oglądać ludzi. Znajomi walili do nas drzwiami i oknami. Chcieli nam pogratulować i obejrzeć małą, ale ona wymawiała się złym samopoczuciem i ich wyrzucała. Teraz nikt już nas nie odwiedza. Tylko wy. Elizabeth chciała wierzyć, że Jens przesadza, ale wiedziała przecież, że nie miał w zwyczaju koloryzować. Wręcz przeciwnie.

- Wygadałam się przed Liną o pożarze w Storli - przyznała.

- I co ona na to? - spytał spokojnie, niemal obojętnie.

- Przestraszyła się, ale uspokoiłam ją, że lensman na pewno znajdzie winnego, a podpalacz nie zapuści się do Linastua. Skinął głową i westchnął.

- Staram się być cierpliwy, ale sam już nie wiem.

- Czego nie wiesz? - zapytała Elizabeth nieco ostrzej, niż zamierzała. - Nie możesz się poddawać, Jensie. Przysięgałeś przed Bogiem i ludźmi, że będziesz z Liną na dobre i na złe. Przypomnij sobie. Otarł twarz dłońmi.

- Myślisz, że o tym nie pamiętam? - Odwrócił się do niej, położył dłoń na jej policzku i mówił gorączkowo: - To ty mi wszystko utrudniasz, Elizabeth.

Każdego dnia. Ty i moja córka. Wy obie.

Poczuła ucisk w gardle. A więc on wciąż uważa Ane za swoje dziecko, pomyślała. Uznała, że powinna mu przypomnieć, kto faktycznie jest jej ojcem, i że gdy Ane przystąpi do konfirmacji, trzeba będzie wyjawić jej prawdę.

Jens odgadł jej myśli.

- Tak czy inaczej, zawsze będę jej ojcem. I w sercu, i w kościelnych księgach - powiedział. Elizabeth skinęła głową.

- Tak bardzo chciałbym spędzić z tobą noc. Móc znów tulić cię w ramionach.

- Nie mów tak. - Odsunęła się nieznacznie. - Oboje mamy rodziny. Uczucia, które w niej budził, napawały ją przerażeniem.

- Myślisz, że o tym nie wiem? Jak sądzisz, ile razy byłem z Liną od czasu naszego ślubu? Mógłbym policzyć na palcach. I za każdym razem myślałem o tobie, już o tym mówiłem. Myślisz, że mi nie wstyd? Ale nic na to nie poradzę. Tak już musi być. Będę musiał ponieść za to karę. Ale nie zmienię tego, co czuję. Przecież byliśmy kiedyś małżeństwem, Elizabeth.

- Nie mówmy o tym więcej. - Cofnęła się o kilka kroków. - Jestem pewna, że wszystko się jakoś ułoży. Lina dojdzie do siebie, a Signe niedługo zacznie przesypiać noce. Daj im tylko trochę czasu.

- Przecież to robię. - Zbliżył się do niej i pogładził ją delikatnie po policzku. Elizabeth poczuła się zagubiona. Sama nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć.

Rozdział 7

- Porozmawiałaś z Ane? - spytała Lina, gdy Elizabeth wróciła do domu. Gospodyni poczuła, że się czerwieni. Pochyliła się nad blachą z ciastkami. - Nie, nie znalazłam jej. Ale to właściwie nic ważnego - odparła.

Kłamstwo przyszło jej łatwo. Na wszelki wypadek zerknęła jeszcze w stronę spiżarni. Nie, nikt nie mógł widzieć, jak rozmawiała z Jensem.

- Zrobiłaś coś na drutach z wełny, którą ci przyniosłam? - zapytała, chociaż dobrze wiedziała, jakiej odpowiedzi może się spodziewać.

Lina zesztywniała i przestała wycierać stół. - Nie, nie miałam kiedy - bąknęła. - Signe zabiera mi cały czas.

Jej słowa potwierdziły tylko to, co mówił Jens.

Gdy nakrywali do obiadu, Lina zaczęła wyraźnie się niecierpliwić. Elizabeth znów domyśliła się, co zaraz powie.

- Nie czuję się najlepiej. Chyba pójdę do domu. Przyjdę jutro.

- Mogłabyś położyć się na chwilę u nas - zaproponowała Helene.

- Nie, muszę już iść.

Elizabeth milczała. Wiedziała, że nie ma sensu jej zatrzymywać. Służąca ruszyła do drzwi. Rudawy, zmierzwiony warkocz opadał smętnie na jej plecy. W chudych ramionach niosła owinięte w kocyki dziecko.

- Odprowadzić cię? - spytała Maria.

- Nie, dziękuję, poradzę sobie. Jeszcze raz bardzo dziękuję wam wszystkim. Wymknęła się z kuchni.

Elizabeth patrzyła za nią przez okno. Kiedy się odwróciła, Maria i Helene wróciły już do pracy, nie mogła więc nic wyczytać z ich twarzy. Może i lepiej, pomyślała.

Do izby weszli mężczyźni, tupiąc ciężkimi butami. Rzucili kurtki na skrzynkę od torfu i zasiedli dokoła stołu.

- Coś tu dobrze pachnie - zauważył Lars i klepnął przechodzącą Helene po pośladkach.

- A gdzie Ane? - Elizabeth spojrzała na Kristiana.

- Myślałem, że już przyszła. Elizabeth poczuła, że robi jej się zimno.

- Kiedy ją ostatnio widzieliście? Mężczyźni wymienili spojrzenia.

- Pomagałem jej płukać chodniki, a potem musiałem iść do domu się przebrać - powiedział Jens.

- A ja widziałem ją z Mikkelem - dodał Lars. - Chyba wracała znad rzeki.

- Z Mikkelem? - powtórzyła Elizabeth ochrypłym głosem. - A co niby Ane miałaby robić z tym odmieńcem? Kristian wzruszył ramionami.

- Przyszedł do mnie zapytać o pracę. Kazałem mu przebrać wełnę. Potem go już nie widziałem. Może siedzi jeszcze w szopie na łodzie.

Elizabeth wymamrotała coś pod nosem i ruszyła do drzwi. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że Ane jest w niebezpieczeństwie. Włoski zjeżyły się jej na ramionach, a serce łomotało w piersi. Popędziła w kierunku przystani. Na ścieżce leżał wilgotny śnieg i chodaki, które Elizabeth miała na nogach, ślizgały się na nim. Wiele razy o mały włos nie upadła, ale zawsze udawało jej się w ostatniej chwili odzyskać równowagę.

To tylko moja wyobraźnia, myślała. Oby tylko Ane była cała i zdrowa. Dobry Boże, błagam...

Zdyszana otworzyła wrota szopy na łodzie. W środku unosił się ciężki zapach smoły, wodorostów, ryb i wilgotnych lin. Pod sufitem wisiała dopiero co wyczyszczona sieć i szmatki uprane przez Ane. Ani śladu Mikkela. Ani dziewczyny.

Elizabeth poczuła, że nogi się pod nią uginają. Musiała oprzeć się o drzwi, żeby nie upaść. Coś ty zrobił z moim dzieckiem? - miała ochotę krzyczeć.

Zebrała w dłoni spódnice i pobiegła z powrotem do domu. Kristian czekał na nią na schodach.

- Nie mogę jej znaleźć! - krzyknęła zdyszana. Głos miała zduszony, słychać w nim było przerażenie.

- Na pewno niedługo wróci. Uspokój się.

- Mam się uspokoić?! - Czuła, jak wzbiera w niej rozpacz i wściekłość. - Ane i Mikkel gdzieś zniknęli, a ty mi mówisz, że mam się nie przejmować?! Kristian westchnął zrezygnowany.

- Może siedzi w wychodku? - zasugerował. Elizabeth chciała zaprotestować, ale na wszelki wypadek poszła sprawdzić. Wróciła po chwili.

- Nie, tam też jej nie ma - oświadczyła ze złością. - Wierzysz mi już? Z domu wyszła Helene i stanęła obok Kristiana.

- Co się tu dzieje? - spytała.

- Nie możemy znaleźć ani Mikkela, ani Ane. - Elizabeth posłała przyjaciółce przerażone spojrzenie.

- Ane na pewno gdzieś się tu kręci, a Mikkel poszedł do domu - stwierdziła służąca. - Jeśli chcesz, możemy ich poszukać - dodała. Wróciła do domu i po chwili wyszła ubrana w kurtkę.

- Pobiegnę na przystań i zobaczę, czy łódź jest na miejscu. - Elizabeth puściła się biegiem przed siebie. W połowie drogi runęła jak długa na śliskim śniegu. Poczuła straszliwy ból w biodrze; zlękła się, że coś sobie złamała. Podniosła się ostrożnie. Nie, na szczęście biodro było tylko stłuczone.

Nie brakowało żadnej łodzi. Mimo to Elizabeth przystanęła na chwilę i rozejrzała się dokoła. Nad samym brzegiem zauważyła kilka odciśniętych w śniegu śladów butów, i to wszystko. Z podwórza dochodziły pokrzykiwania pozostałych domowników: - Aaanee!

Elizabeth się wzdrygnęła. Przypomniała sobie zniknięcie Liny i pełne rozpaczy dni, gdy jej szukali.

Nie miała siły przechodzić przez to wszystko jeszcze raz. Lęk, niepewność, straszne myśli o tym, co mogło się stać... Wyobraźnia podsuwała w takich sytuacjach najpotworniejsze obrazy.

Zwinęła dłonie w trąbkę i podniosła je do ust.

- Ane! Ane-Elise! - krzyknęła.

Głos nie niósł się daleko, jeśli więc dziewczyny nie było w pobliżu, szanse na to, że usłyszy krzyk matki, były niewielkie. Elizabeth potarła obolałe biodro i pokuśtykała w stronę domu. Zobaczyła, że Lars wchodzi do obory. Maria robiła obchód domu. Pozostałych nie widziała.

Nagle zauważyła jakąś postać w oddali, na gościńcu. Zebrała spódnice, zacisnęła zęby z bólu i puściła się biegiem. Chciała krzyczeć, ale z jej gardła wydobył się tylko ochrypły szept.

Człowiek szedł spokojnie przed siebie. Elizabeth była zaskoczona. Spódnice łopotały wokół jej nóg, o mało znów się nie przewróciła. W ostatniej chwili odzyskała równowagę, ale jeden z chodaków zsunął się z jej stopy. Nie zważając na to, pobiegła dalej.

- Poczekaj! - załkała. Mężczyzna, którego zobaczyła, musiał ją usłyszeć, przystanął bowiem i odwrócił się do niej.

- Mikkel! Zaczekaj! - rzuciła się na niego i chwyciła go za poły kurtki. - Co zrobiłeś z Ane?! - wyrzuciła z siebie. Spojrzał na nią zdziwiony.

- Nie wiem, dawno jej nie widziałem.

- Nie próbuj mnie okłamywać! Powiedz, gdzie ona jest, albo... Zaśmiał się cicho.

- A dlaczego niby miałbym zrobić coś złego panience Ane?

- Sam to najlepiej wiesz! - syknęła, czując, jak rozpacz przemienia się w bezbrzeżną wściekłość. - Czemu tak po prostu sobie poszedłeś, nie mówiąc nam ani słowa?!

- Dostałem pieniądze od Kristiana - odpowiedział Mikkel spokojnym, cichym głosem.

- Czemu się nie odezwałeś, gdy cię wołano? - spytała. Miała wielką ochotę mocno nim potrząsnąć.

- Nikt mnie nie wołał.

- Powiedz, gdzie ona jest! - krzyknęła rozpaczliwie, a łzy spływały po jej policzkach. - Przecież wiesz wszystko. Nawet to, kto podłożył ogień w Storli. Dlaczego nie podzielisz się swoją wiedzą z lensmanem? Boisz się go? Wiedziała, że jej słowa są niesprawiedliwe, ale rozpacz wzięła nad nią górę.

- Lensman nie traktuje takich jak ja poważnie. Puściła go. Mikkel powtórzył niemal dokładnie to samo, co wcześniej powiedział Kristian.

- Kiedy złapią sprawcę? - zapytała, tym razem nieco pewniejszym głosem.

- Elizabeth! Elizabeth, znaleźliśmy ją! - rozległ się krzyk Kristiana. Zesztywniała ze strachu.

- Spokojnie. Panienka Ane miewa się dobrze - rzekł Mikkel swoim śpiewnym dialektem. Elizabeth spojrzała na niego zaskoczona. Mrugnął do niej i uśmiechnął się lekko, po czym odwrócił się i zniknął jej z oczu.

- Gdzie ty się podziewałaś?! - wykrzyknęła Elizabeth, gdy stanęła twarzą w twarz z córką.

- Poszłam na skały, żeby popatrzeć na morze - odparła Ane. Wydawała się zdziwiona i niemal urażona gwałtownością matki.

- Na skały! - powtórzyła Elizabeth. - Co tam robiłaś? Nie słyszałaś, że cię wołamy? Ane zacisnęła wargi. Jej brązowe oczy miotały gromy.

- Nie, nie słyszałam, jak wołacie. Przepraszam, że nie chodzę uczepiona twojej spódnicy. Elizabeth chciała chwycić ją za ramię i mocno wytarmosić, ale Kristian ją powstrzymał.

- Chodźmy do domu - powiedział spokojnie. - Najważniejsze, że Ane jest cała i zdrowa.

Elizabeth rozłożyła bezradnie ręce i podążyła za mężem. Po drodze podniosła leżący w śniegu chodak. Stopa w przemoczonej pończosze tak zmarzła, że straciła w niej czucie.

- Muszę się przebrać - oznajmiła i poszła na stryszek. Zdążyła włożyć suche pończochy i czystą spódnicę, gdy weszła Ane.

- Przepraszam, że was wystraszyłam, mamo. Nie chciałam. - Dziewczyna stała z plecami przyciśniętymi do drzwi i bawiła się nerwowo guzikiem u bluzki. Elizabeth usiadła na łóżku i poklepała miejsce obok siebie.

- Już dobrze - powiedziała łagodnie. - Po prostu tak strasznie, strasznie się o ciebie bałam - wyznała, gdy córka siadła przy niej. - Gdybym straciła ciebie, straciłabym wszystko.

- Ojej, nie mów tak. Strasznie smutno to brzmi. Elizabeth pogładziła Ane po włosach i zaczęła bawić się jej warkoczem. Miały takie same oczy i takie same włosy, a mimo to były tak różne.

- Nieważne, ile masz lat, zawsze będziesz moją małą dziewczynką.

- Nawet po trzydziestce?

- Oczywiście.

Ane nagle spoważniała.

- Tak czy inaczej, musisz mi ufać, mamo. Pamiętasz, jak mi pokazałaś swoje szczególne miejsce? - przypomniała.

- Mhm.

- Byłam wtedy bardzo mała i wcale się nad tym nie zastanawiałam. Ale teraz pomyślałam, że pójdę tam jeszcze raz. - Zamilkła i wstrzymała oddech. - Tam jest tak pięknie. Czułam na twarzy morską bryzę, słyszałam krzyk mew, ale oprócz tego było zupełnie cicho. W takim miejscu dobrze się myśli. Elizabeth spojrzała na nią uważnie. Czyżby jej mała córeczka zaczęła dorastać?

- Chodziłam tam, kiedy jeszcze pracowałam w Dalsrud jako służąca - podjęła temat. Nie była do końca pewna, czy nie opowiadała już Ane tej historii. - Zanim Jens wyjechał, powiedział mi, że muszę patrzeć na morze. I za każdym razem, gdy zobaczę fale, myśleć o nim. I tak robiłam. Ane bawiła się swoimi palcami, to splatała je, to rozplatała, aż wreszcie spytała ostrożnie:

- Myślałaś o tacie Jensie, kiedy był u Laviny?

Elizabeth nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Z jednej strony nie chciała sprawiać wrażenia, że nie kochała Kristiana, a z drugiej nie mogła okłamywać córki. Podjęła decyzję.

- Tak, myślałam o nim. Ale wtedy byłam pewna, że on nie żyje. Myślałam o nim tak samo jak o moich rodzicach. I o Ragnie, twojej babci.

- Chciałabym ich poznać - oświadczyła Ane w zamyśleniu. - Pamiętam ich jak przez mgłę.

- Niestety, takie już jest życie. Gdy dorośniesz, a my się zestarzejemy i umrzemy, będziesz nas wszystkich wspominać. Ale twoje dzieci pewnie nie będą nas już pamiętały.

- Strasznie to dziwne - stwierdziła Ane z uśmiechem.

- Idziecie na obiad? - zawołała z dołu Helene.

Elizabeth otoczyła córkę ramieniem. Wstały i ruszyły do kuchni.

Tego wieczoru Elizabeth leżała przytulona do Kristiana. Jej palce błądziły po jego torsie. Muskały płatek ucha, bawiły się kosmykami włosów tylko po to, by znów wrócić niżej. Kristian oddychał spokojnie, ale nie spał. Elizabeth dobrze to wiedziała, bo wolna dłoń męża pieściła jej brzuch. Przesuwała się po biodrze, badała krągłości piersi.

- Jesteś zmęczona? - zapytał.

- Nie, nie bardziej niż codziennie. Czemu pytasz?

- Tak bez powodu. - Dłoń się nie zatrzymywała. Palce odnalazły twardy sutek. Elizabeth poczuła rozkoszne mrowienie w całym ciele, objęła męża nogą.

Poruszył się nieznacznie i przysunął do niej odrobinę. Bardzo ją to podnieciło. Muskała dłonią jego płaski brzuch, lecz nie dotykała przyrodzenia. Ciekawe, czy mu się to podoba, zastanawiała się czując, że zaraz oszaleje.

Czemu Kristian nie okazywał, że też ma ochotę? Zebrała się na odwagę, uniosła na łokciu i, ucałowała jego brzuch. Wciąż się nie poruszał, ale wydawało jej się, że jęknął cicho.

Przepełniona rozkosznym poczuciem władzy, całowała dalej jego brzuch i pierś. W końcu ciekawość zwyciężyła, dłoń powędrowała do jego członka. Zdemaskowała go. A więc jednak miał ochotę.

- Ty wiedźmo - szepnął, chwytając ją mocno.

Nigdy wcześniej nie przeżyła czegoś tak gwałtownego. Objęła nogami jego biodra i pozwoliła, by w nią wszedł. Już chwilę później poczuła, że dłużej nie wytrzyma, i przymknęła oczy. Gdy doszła do siebie, zobaczyła pochylającego się nad nią męża. Wciąż jeszcze kręciło jej się w głowie.

- Jesteś wiedźmą. Codziennie rzucasz na mnie urok. Uśmiechnęła się do niego.

- To może zaczaruję cię jeszcze raz? - Ugryzła go w szyję i usłyszała, jak Kristian jęczy z pożądania.

- Trzeba nająć kogoś do pomocy, Boże Narodzenie za pasem - oświadczyła Elizabeth jakieś sześć tygodni później. Siedzieli właśnie przy śniadaniu. Gospodyni nalewała domownikom kawę. Ane także wyciągnęła do niej swój kubek; wciąż miała w zwyczaju pić kawę z mlekiem.

- A co z żonami komorników? - spytał Kristian.

- Przyjdą jutro, pomogą w świniobiciu. Były tu także, gdy piekliśmy chleb. Ale trzeba nam jeszcze kilku dziewcząt do polerowania miedzi, ścierania kurzów i...

- Elizabeth zamilkła i zerknęła na męża - i wszystkich innych prac, o których wy, mężczyźni, nie macie zielonego pojęcia. Kristian zaśmiał się, ale nie skomentował jej słów.

- A Lina wam nie pomoże? - zapytał Lars. - Przecież od porodu była tu tylko raz. Jest służącą, więc zupełnie nie rozumiem... Elizabeth odstawiła czajnik z kawą na kuchnię.

- Lina jeszcze nie czuje się dobrze - odparła, odwrócona tyłem do domowników.

- Jest chora? - Lars wydawał się szczerze zatroskany.

- Co jej jest?

- Ona... - Elizabeth odsunęła fajerki i zaczęła rozgarniać żar. Jak miała im wyjaśnić, że Lina nie zachowuje się tak jak inne matki? Czasami zastanawiała się nawet, czy służąca nie postradała zmysłów, ale zawsze potem wstydziła się takich myśli. Nie, to niemożliwe. Nie w przypadku Liny - tej radosnej, bystrej dziewczyny z rudawym warkoczem i zadartym noskiem upstrzonym piegami. Wprawdzie słyszała kiedyś o kobiecie, która zwariowała po porodzie, ale ten dramat rozegrał się w zupełnie innych okolicznościach. Tamta matka była samotna i uboga, nie miała pieniędzy, by utrzymać dziecko. Ludzie gadali, że ojcem maleństwa był żonaty mężczyzna i że zgwałcił biedaczkę. A przecież Lina była mężatką, miała wszystko - kochającego męża, nowy dom, zdrowe dziecko... Czego więcej mogłaby sobie życzyć?

- Pytałem, co jej dolega - ponowił pytanie Lars.

- Jeszcze nie odzyskała sił po porodzie - bąknęła Elizabeth, przesuwając fajerki. Nie rozmawiała o Linie z Kristianem. Nie wiedziała, czy mąż się czegoś domyśla, w każdym razie zgodził się, żeby została u nich do odwołania. Może dlatego, że Jens tak ciężko pracował; tak ciężko, jakby chciał nadrobić zaległości żony. Wyraźnie wstydzi się za Linę, zauważył Kristian. Jakby to była jego wina, że ona nie przychodzi do pracy. Gospodarz odchylił się na krześle.

- A nie mogłabyś porozmawiać z dziewczętami ze Słonecznego Wzgórza? - zasugerował.

- Tak, to świetny pomysł. Mogłabym tam pojechać jeszcze dziś. - Elizabeth usiadła przy stole, starannie unikając spojrzenia Larsa. Obawiała się jego dalszych pytań o Linę.

- Starsza z nich chyba gdzieś pracuje - odezwała się Ane - ale młodsza, zdaje się, siedzi w domu.

- U kogo starsza dostała służbę? - spytała Elizabeth, głównie po to, żeby podtrzymać rozmowę.

- Nie wiem dokładnie. To podobno jakieś duże gospodarstwo, ale nie w naszej wsi. Trudno u nas o dobrą służącą, zwłaszcza teraz, przed świętami.

- Wiem o tym. - Elizabeth skinęła głową. - Głupio z mojej strony, że wcześniej o to nie zadbałam. Rozmowa zeszła na inny temat i gospodyni mogła odetchnąć. Wiedziała, że prędzej czy później domownicy zaczną zwracać uwagę na dziwne zachowanie Liny. Miała nadzieję, że do tego czasu wymyśli jakąś lepszą wymówkę. A może nawet dowie się prawdy.

Rozdział 8

Ścisnął mróz. Gdy Elizabeth jechała do Słonecznego Wzgórza, lodowaty wiatr smagał jej twarz. Na rozstaju dróg dostrzegła Jensa. Szedł przed siebie ze wzrokiem wbitym w ziemię. Zauważył ją dopiero, gdy podjechała bardzo blisko. Uśmiechnął się szczerze.

- Co tu robisz tak wcześnie? - zapytał.

- Jadę do Słonecznego Wzgórza zapytać, czy młodsza córka nie chciałaby nam pomóc trochę w domu. Jens natychmiast spoważniał.

- Tak, teraz bez Liny musi wam być ciężko.

- Nie myśl o tym - odparła Elizabeth i wysiadła z sań. Lejce wciąż trzymała w dłoni.

- Jak mogę nie myśleć? - powiedział zrezygnowany. - Mam wrażenie, że całe moje życie to jeden wielki bezsens. A wszystko zaczęło się tego dnia, gdy zaginąłem na morzu - uśmiechnął się lekko. - Przepraszam, nie powinienem tak mówić. Przecież mam tyle powodów do radości. Mam zdrowe dzieci, żyję i miewam się dobrze... Gdyby tylko Lina była taka jak wcześniej. No i ty jesteś blisko mnie... - Zamilkł i podszedł bliżej. Jego twarz znalazła się tuż obok jej twarzy. Elizabeth widziała bliznę poczerwieniałą na mrozie, czuła na policzku jego oddech.

Mogła go powstrzymać, ale tego nie zrobiła. Jens pochylił się nad nią i dotknął wargami jej ust. Właściwie nie był to zwyczajny pocałunek. Przytulili się do siebie na chwilę i szybko odsunęli. Nie przeprosił jej, zresztą ona wcale tego nie oczekiwała.

- Idź już. Pewnie na ciebie czekają - rzekła.

Zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Tylko smak jego ust, który wciąż czuła na wargach, przypominał jej o jego wciąż trwającym uczuciu. Ale to była sprawa tylko między nimi. Wstyd czy żal nie miał tu nic do rzeczy.

Przywiązała konia do ogrodzenia i ruszyła w stronę niewielkiego domku, z trudem brnąc przez głęboki śnieg. Gdy zapukała do drzwi, jasny dziewczęcy głos poprosił, by weszła do środka.

Już w progu Elizabeth stwierdziła, że w izbie nie czuć nieprzyjemnego zapachu. Łóżka były przykryte wełnianymi kocami i starymi, ale czystymi skórami, dzieci miały na sobie porządne, połatane ubranka, były umyte i uczesane.

Matka siedziała przy palenisku.. Podniosła wzrok i skinęła głową, gdy rozpoznała panią Dalsrud.

- Ależ mamy dziś możnych gości! - powiedziała. Dzieci siedziały rządkiem na skraju łóżka. Tylko najstarsza z dziewcząt podeszła i dygnęła.

- Dzień dobry, pani Dalsrud. Proszę siadać - wskazała jej stołek.

- Dziękuję. - Elizabeth usiadła i zerknęła ukradkiem na kobietę. Wyglądało na to, że nieszczęsna uporała się już ze stratą męża i syna.

- Zimno dziś - zagaiła. - Macie dość opału? Kobieta potwierdziła skinieniem głowy.

- Tak, dzieci nazbierały mnóstwo chrustu i połamanych gałęzi na wiosnę, w lecie i jesienią. I dobrze. Ja tak ostatnio marznę. - Zamyśliła się i znów wpatrzyła w płomienie.

- Czy pani Dalsrud czegoś sobie życzy? - spytała dziewczyna ostrożnie. Wygląda na to, że to ona zajmuje się teraz domem, pomyślała Elizabeth.

- Tak. - Zdjęła rękawice i położyła je na kolanach. - Przydałaby nam się pomoc w domu przed świętami.

Zobaczyła, że dziewczyna wyraźnie się ucieszyła i zerknęła na matkę.

- Słyszałaś, mamo? - zapytała. - Pani Dalsrud proponuje mi pracę. Kobieta pokiwała głową.

- Słyszałam, a pewnie. - Spojrzała na Elizabeth. - Naprawdę chce pani moją dziewuchę?

- Tak Słyszałam, że pani najstarsza córka pracuje w innym gospodarstwie?

- Zgadza się. Chciałabym bardzo podziękować. - Popatrzyła na córkę. - A ty zachowuj się dobrze, przecież idziesz do porządnych ludzi.

- Poradzisz sobie sama? - spytała dziewczyna matkę. Kobieta prychnęła:

- A słyszał to kto takie brednie! Oczywiście, że sobie poradzę. No już, zbierz swoje rzeczy. Pani Dalsrud nie będzie przez ciebie marnowała całego dnia.

Uboga matka nagle zapałała entuzjazmem, jakby została obudzona ze snu. Elizabeth nie mogła powstrzymać uśmiechu. Gdy były już gotowe do drogi, zwróciła się do kobiety jeszcze raz:

- Jutro bijemy świnie. Jeśli chcecie, możecie nam pomóc. Zaczynamy o świcie. Zapłatą jest mięso.

- Bardzo dziękujemy. - Kobieta otarła z policzka łzę i chwyciła dłoń Elizabeth. Dygnęła kilka razy. - Będziemy mieli na święta prawdziwą ucztę.

Pożegnały się i wsiadły do sań. Elizabeth cmoknęła na konia. Po chwili zerknęła badawczo na nową służącą.

- Czy twoja matka radzi sobie jakoś po śmierci ojca? - spytała ostrożnie. Dziewczyna zmarszczyła czoło i odpowiedziała:

- Raz lepiej, raz gorzej. Są takie dni, że mama gada tylko o Christenie i tacie albo płacze. Ale nieraz jest całkiem dobrze. Każdej niedzieli mama chodzi na cmentarz i dogląda grobu. Wtedy właśnie najbardziej się smuci. Ale poza tym wszystko jest jak dawniej.

Zamilkła na chwilę, po czym dodała z rozbawieniem:

- Przez jakiś czas była na panią strasznie zła.

- Na mnie? A to dlaczego? - Elizabeth zerknęła na dziewczynę, która nagle oblała się rumieńcem.

- Nie powinnam tego mówić, ale mama narzekała, że nabraliśmy zbyt dobrych manier po tym, jak u państwa pracowaliśmy. Wypominała nam, że chodzimy po domu i sprzątamy, jakby zaraz mieli przyjechać do nas goście. I kazaliśmy jej łatać nasze ubrania, bo nie chcieliśmy już chodzić w szmatach. Elizabeth roześmiała się serdecznie.

- Ale teraz już się przyzwyczaiła - ciągnęła dziewczyna. - Chyba nawet jej się to spodobało, bo widzi, że tak się lepiej żyje. Jak ma te swoje dobre dni, to nic tylko wychwala pod niebiosa wszystkich z Dalsrud. Mówi, że jesteście dla nas błogosławieństwem, dajecie nam tyle ubrań i jedzenia. Pani Bergette też. Ona to dopiero jest prawdziwym aniołem - powtarza wciąż o pani mama. Elizabeth smagnęła lekko konia po grzbiecie i zwierzę ruszyło szybciej.

- Jeśli się pospieszymy, zdążymy na kawę - powiedziała. - Może spróbujemy też, czy ciasto się udało? Rozpromieniona dziewczyna wykrzyknęła:

- Och, jak wspaniale! Pani naprawdę jest aniołem!

Wyrzuty sumienia, o których rozpaczliwie próbowała zapomnieć, nie dawały jej spokoju za każdym razem, gdy spoglądała w oczy Jensa. Pojawił się w nich jakiś nowy blask. Zdarzało się, że patrzyły na nią odrobinę za długo. Zaledwie kilka sekund, ale Elizabeth i tak zaczęła się obawiać, że ktoś to zauważy. Najbardziej niepokoił ją Kristian. Może tylko to sobie wmawiała, ale odnosiła wrażenie, że stał się nagle bardziej czujny. Gdy tylko miał okazję, dotykał ją i okazywał jej czułość. Chodził za nią wszędzie i nie szczędził jej ciepłych słów, gdy byli razem. On się boi, myślała Elizabeth. Boi się, że mnie straci.

Na szczęście wszyscy mieli pełne ręce roboty. Po domu kręciły się żony komorników, które chciały dorobić trochę przed Bożym Narodzeniem. Z komina pralni buchał dym. Na świeżym śniegu czerwieniły się plamy krwi ubitych zwierząt. Mięso miało zostać zmielone, posiekane lub pokrojone na kawałki. Jelita, przeznaczone na flaki do kiełbas, opłukano i umyto w rzece.

Maria szybko mieszała krew. Zanosiła ją w wiaderkach do Helene, która smażyła placki z dodatkiem krwi. Elizabeth wolała trzymać się od tego z daleka. Wciąż źle znosiła zapach świeżej krwi. Nie miała jednak nic przeciwko ciemnym, grubym plackom. Odrobinka cukru i smakowały przepysznie.

Jens dostał kilka placków dla żony. Elizabeth przekazała mu je za pośrednictwem Ane. Wydawało jej się, że tak będzie najlepiej. Po pocałunku na rozstaju dróg wcale nie była pewna, czy udałoby się jej zapanować nad sobą.

Dni mijały jeden za drugim. Zakończono większość prac koniecznych do wykonania przed Bożym Narodzeniem. Półki w spiżarni wręcz uginały się od przysmaków, ciast, mięsiw i masła. Dom pachniał mydłem, po kątach próżno by szukać choćby śladu kurzu. Miedziane garnki lśniły jak złoto, podobnie jak wiaderka na drewno w salonie i na strychu.

Któregoś dnia domownicy postanowili zrobić sobie wolne i pojechać do sklepu. Elizabeth potrzebowała kawy i kadzidła, liczyła też, że uda jej się wypatrzyć gwiazdkowe prezenty. Ane i Maria od dawna oszczędzały pieniądze, a dziewczyna ze Słonecznego Wzgórza dostała wypłatę z wyprzedzeniem.

Pojechali wszyscy oprócz Liny. Dziwne, ale Elizabeth miała z tego powodu wyrzuty sumienia;

męczyło ją coś w rodzaju poczucia winy. Może powinna była postarać się ją przekonać? Mogła przecież nalegać, ubrać Linę w kurtkę i siłą wepchnąć do powozu.

- Jeszcze nie jesteś gotowa? - Kristian wetknął głowę do sypialni.

Elizabeth nie patrzyła na niego, wsuwając we włosy ostatnią szpilkę. Przyjrzała się krytycznie swojemu odbiciu.

- A ty co się tak spieszysz? - spytała. Nie odpowiedział. Podszedł do okna, oparł dłonie na parapecie i popatrzył na ponury zimowy dzień.

- Nie musisz się tak stroić, przecież jedziesz tylko do kupca Pedera - zauważył. Zaśmiała się i wstała.

- W takim razie już skończyłam.

Domownicy czekali na nich w kuchni. Dziewczyna ze Słonecznego Wzgórza pożyczyła na tę okazję sukienkę od Ane. Jak miło, pomyślała Elizabeth. Będę musiała pochwalić córkę. Nowa służąca jeszcze raz przeliczyła pieniądze. Odłożyła kilka monet na bok i zerknęła na Ane.

- Za to kupię cukier. A reszta będzie dla mamy. Ależ się ucieszy z takiego prezentu! - powiedziała z radością.

Elizabeth nie usłyszała odpowiedzi córki, ale Ane musiała rzucić jakąś zabawną uwagę, bo obie dziewczyny wybuchnęły śmiechem. Lars poprawił kołnierzyk.

- Helene zmusiła mnie, żebym włożył kościółkową koszulę - poskarżył się.

- Lepiej nic nie mów. - Kristian potarł policzek, na którym widać było świeży czerwony ślad po goleniu.

- Przestańcie marudzić. Zupełnie jak dzieci! - prychnęła Helene i wyjrzała przez okno. - Jens już przygotował konia. Tylko jednego? Jest nas tak dużo, może powinniśmy wziąć oba?

- Masz rację. - Kristian ruszył do drzwi. - Pójdę mu pomóc.

Konie miary przy uprzęży dzwonki, które dźwięczały wesoło, gdy jechali zaśnieżonym gościńcem i mijali kolejne zabudowania.

Elizabeth wsunęła dłonie pod futrzaną narzutę. Właściwie powinna była wziąć wełniane rękawice zamiast pięknych skórzanych, ale raz na jakiś czas można się przecież wystroić.

- Wyobraź sobie, Ane, co powiedzą sąsiedzi, jak się dowiedzą, że pojechałam z wami do sklepu. Nie uwierzą własnym uszom! A jak się mama ucieszy! Byłam w sklepiku tylko raz w życiu. Tak się cieszę, że aż mi stopy zdrętwiały! - paplała nowa służąca.

Dziewczęta gawędziły, a Elizabeth słuchała ich jednym uchem, myśląc o czymś zupełnie innym. Gdyby tak Lina z nimi pojechała! Zawsze przecież lubiła wyprawy na zakupy. Elizabeth zaproponowała nawet, że zostanie w domu i zajmie się Signe.

- Dam jej krowiego mleka z wodą - powiedziała. Lina nie patrzyła jej w oczy.

- Ostatnio mała jest taka niespokojna. Chyba najlepiej będzie, jeśli sama z nią zostanę - odparła.

- Taka przejażdżka dobrze ci zrobi - nalegała Elizabeth.

- Najlepiej jest mi w domu - ucięła służąca. Najwyraźniej nie chciała dłużej rozmawiać na ten temat. Jens jechał w drugich saniach, co bardzo cieszyło Elizabeth, nie wiedziała bowiem, jak zniosłaby tak długą podróż u boku byłego męża. Po tym, jak ją pocałował, zaczęła go unikać. Dzięki temu nie musiała się obawiać trudnych pytań ani konieczności odniesienia się do tego, co między nimi zaszło. W końcu była żoną Kristiana. To jego kochała. Jens należał do przeszłości, niezależnie od tego, co teraz do niej czuł. I tego, jakie uczucia w niej budził.

- Strasznie jesteś zamyślona. - Kristian objął ją ramieniem.

Elizabeth drgnęła i oblała się rumieńcem.

- Zastanawiam się nad prezentami - skłamała, unikając jego spojrzenia.

- Myślałem, że już dawno to zrobiłaś.

- Tak, ale nie wszystko przemyślałam. - Przysunęła się do męża, demonstracyjnie odwracając głowę i spoglądając na drogę.

Kristian zrozumiał to tak, jak sobie tego życzyła: zaśmiał się i przyciągnął ją jeszcze bliżej. Peder Binasen sprowadził przed świętami mnóstwo dodatkowych towarów. Półki uginały się pod ciężarem kuszących przedmiotów: ramek do zdjęć, lokówek, filiżanek i szklanek, książek, bel materiałów w różnych kolorach. Pachniało kawą, syropem i cukrem, tytoniem, smołą, a także potem tłoczących się ludzi. Niektórzy robili zakupy, inni przyszli tu tylko po to, żeby uciąć sobie towarzyską pogawędkę.

Elizabeth witała znajomych, kiwając głową na prawo i lewo. Jednocześnie próbowała dopchać się do półek z filiżankami. Tak, to te - dokładnie takie, jakie kupiła dla Tiny i Jensa, gdy młode małżeństwo miało się przenieść do nowego domu. Ostrożnie podniosła dwie filiżanki i dwa spodeczki. Czy to będzie dla nich właściwy prezent? A może lepiej dla Liny wybrać jakiś materiał na sukienkę w żywych kolorach? Obejrzała się przez ramię. Dwie kobiety kłóciły się ze sprzedawcą o cenę. Biedny mężczyzna, czerwony jak burak i spocony jak mysz, uwijał się niczym w ukropie, przynosząc wymagającym klientkom coraz to inne bele tkanin. A kobiety potrząsały tylko głowami, domagając się zademonstrowania następnych. Były to bogate damy, więc mogły sobie pozwolić na takie wybrzydzanie. Jeśli się wreszcie na coś zdecydują, kupią pewnie wiele łokci najdroższej tkaniny. Elizabeth skupiła się na filiżankach. Jeżeli wybierze materiał na sukienkę dla Liny, powinna wybrać także jakiś bardziej osobisty prezent dla Jensa. A przecież zrobiła już na drutach skarpety i rękawice dla nich obojga. Zdecydowanym ruchem zdjęła filiżanki z półki.

- O mój Boże! Kogo ja widzę! - usłyszała za swoimi plecami. Odwróciła się gwałtownie. - Bergette! Jak miło. Jesteś sama?

- Nie, jest ze mną Karen-Louise. Rozmawia teraz z twoimi dziewczętami. Widzę, że kupujesz prezenty gwiazdkowe.

- Tak, to takie przyjemne... - Elizabeth zamilkła. Miała wrażenie, że pozostali klienci nadstawili nagle uszu. Zniżyła nieco głos. - Sigvard przyjedzie do domu na święta? Bergette rozejrzała się ukradkiem.

- Nie, nie wydaje mi się. - Wbiła wzrok w deski podłogi, po czym znów spojrzała na przyjaciółkę i się uśmiechnęła. - Za to moi rodzice do nas wpadną, a my ich odwiedzimy przed Nowym Rokiem.

- Na pewno będzie bardzo miło. - Elizabeth odwzajemniła uśmiech.

- Mhm. - Bergette zmieniła temat rozmowy: - Ja też chciałabym poszukać czegoś ładnego. Widzę, że Peder przeszedł w tym roku samego siebie.

Skinęła Elizabeth głową i zniknęła w tłumie. Damy kupujące materiał wreszcie chyba podjęły decyzję. Sprzedawca odmierzał im właśnie najbardziej kolorowe i delikatne tkaniny, wyraźnie zadowolony, że jego trud dobiega końca.

Kristian, Lars i Jens gawędzili z innymi mężczyznami. Do uszu Elizabeth dochodziły tylko pojedyncze zdania: - Nie, połów mieliśmy słaby. Ledwo dla kotów starczyło. Elizabeth wiedziała, że chełpienie się obfitymi połowami nie było w dobrym tonie. Poza tym mogło się zemścić na chwalipięcie i sprawić, że następnym razem sieci będą zupełnie puste. Maria stała przy półce z książkami, a Helene oglądała zwykły kraciasty materiał.

- Podoba ci się? - Elizabeth dotknęła tkaniny.

- Tak. Zastanawiam się, czy nie kupić paru łokci i nie powiesić w oknach budynku dla parobków. - Uśmiechnęła się zawstydzona. - To teraz tak jakby nasz dom, więc pomyślałam, że będzie miło zrobić coś specjalnego na święta.

- Oczywiście - potwierdziła Elizabeth zdecydowanie. - Jeśli teraz nie kupisz materiału, będziesz żałowała.

- Nie jestem pewna... - Helene zamilkła na chwilę. - Lars... pewnie powie, że szastam pieniędzmi...

- Czy Lars kiedykolwiek ci czegoś odmówił? Helene wybuchnęła śmiechem.

- Nie, nigdy. Wręcz przeciwnie!

- No to postanowione. Nie gap się już na ten materiał, tylko go kupuj. Podszedł do nich Peder.

- Upatrzyły coś sobie panie? - zapytał i szybko przetarł błyszczącą łysinę. Twarz miał czerwoną z podniecenia, oczy błyszczące. W takie dni jak ten, interes z pewnością przynosił ogromne zyski. Elizabeth szturchnęła przyjaciółkę.

- Tak, poproszę dwa łokcie tego materiału - powiedziała Helene, wskazując mu belę z tkaniną.

- Doskonały wybór. Pierwsza klasa - pochwalił kupiec. - A może jeszcze do tego kilka małych falbanek? - próbował kusić. Helene zerknęła przez ramię na stojącego przy drzwiach Larsa. Mąż uśmiechnął się do niej, a ona skinęła głową.

- No dobrze, poproszę - zgodziła się. - Ale te najtańsze.

Elizabeth przecisnęła się do lady. Sprzedawca położył tu tacę z zegarkami, szpilkami i ozdobami, nad którą pochylała się Bergette.

- Ile tu pięknych rzeczy - zauważyła Elizabeth.

- Tyle, że trudno się zdecydować. - Bergette aż ugryzła się w palec z wrażenia i podniosła jedną ze szpilek.

- Ale nie wszystko złoto, co się świeci - stwierdziła, podając ozdobę Elizabeth.

Szpilka była lekka jak powietrze. Elizabeth przyjrzała jej się dokładniej i stwierdziła, że złota farba zaczęła już gdzieniegdzie schodzić. Zaśmiała się cicho i odłożyła fałszywkę na miejsce.

Jeden z zegarków szczególnie rzucał się w oczy. Był srebrny, ale tu i ówdzie widać było złocenia. Na kopercie miał wygrawerowany misterny wzór. Elizabeth wpatrywała się w piękny przedmiot jak zaczarowana. Ach, gdyby tak sprawić Kristianowi taki prezent! Odsunęła od siebie tę myśl. To przecież nie do pomyślenia wydać tyle pieniędzy na zegarek! Bała się nawet zerknąć na etykietę z ceną wiszącą na bawełnianej nici. Peder zajął miejsce za ladą. Pewnie już obsłużył Helene.

- Wybrały panie coś? - spytał uprzejmie.

- Chciałabym się jeszcze trochę rozejrzeć - bąknęła Bergette.

Podeszły Ane i dziewczynka ze Słonecznego Wzgórza. Elizabeth wpuściła je przed siebie. Dziewczęta szukały cukru, jedwabnych wstążek i papieru listowego. Zostały błyskawicznie obsłużone, a monety z brzękiem wylądowały w kasie.

- To może teraz pani Dalsrud?

- Wezmę te filiżanki. Mógłby je pan zapakować?

- Oczywiście, oczywiście - Peder skinął głową i pochylił się nad starymi gazetami.

W tej samej chwili Bergette chwyciła zegarek i schowała go w kieszeni spódnicy. Zrobiła to tak szybko, że Elizabeth zastanawiała się przez chwilę, czy jej się nie przywidziało. Ale nie, zegarek zniknął z tacy. Elizabeth chciała coś powiedzieć, spytać przyjaciółkę, co ona wyprawia, ale język przywarł jej do podniebienia, a słowa uwięzły w gardle. Bergette uśmiechnęła się do niej i do sprzedawcy.

- To do zobaczenia. Muszę już jechać do domu - powiedziała.

Peder skinął jej uprzejmie głową i schował tacę pod ladą. Nawet nie zauważył zniknięcia zegarka, pomyślała Elizabeth.

- Miło się z panią gawędziło - dodał kupiec, gdy Bergette chwyciła swoją torebkę.

Elizabeth musiała przytrzymać się lady, bo wydawało jej się, że zaraz upadnie. Kolana miała miękkie jak z waty.

- Źle się pani czuje? - Peder przyjrzał się jej uważnie.

- Tak... to znaczy nie, po prostu trochę tu duszno. Zaraz mi przejdzie - bąknęła i uśmiechnęła się blado.

- No i jak? - Kristian przecisnął się do żony. - Kupiłaś wszystko, co chciałaś? Elizabeth przetarła czoło i poczuła, że jest strasznie spocona.

- Już kończę - rzuciła szybko.

- Nie spiesz się - powiedział i znów zniknął w tłumie.

Gdy filiżanki były już zapakowane, Elizabeth poprosiła kupca o pozostałe towary: kawę, cukier, kadzidło i dużą torebkę różnokolorowych cukierków do zawieszenia na choince.

- Jest pani pewna, że to wszystko? - spytał uniżenie Peder. - Może małą broszkę, żeby pięknie wyglądać na święta?

- Nie, dziękuję, nie trzeba mi już więcej biżuterii - odparła szybko, bojąc się, że kupiec spojrzy na tacę. Będzie musiała zastanowić się nad tym, jak skłonić Bergette do oddania zegarka. Przecież przyjaciółka nie mogła go zatrzymać. To byłaby zwykła kradzież. Wzięła się w garść.

- Chociaż ma pan bardzo ładne ozdoby - dodała. - Może więc kiedy indziej.

Peder uśmiechnął się do niej promiennie, skinął głową i zwrócił się do następnej klientki. Elizabeth powiedziała Helene, że poczeka na zewnątrz, i wymknęła się na dwór. Kręciło jej się w głowie.

Weszła między konie i pochyliła się, z dłońmi opartymi o kolana. Zamknęła oczy.

- Co ty wyprawiasz, Bergette? - szepnęła. - Masz przecież pieniądze, nie musisz kraść. Dlaczego?

Dlaczego, na Boga, zrobiłaś coś takiego?

Miękki koński nos dotknął jej policzka. Elizabeth wplotła palce w grzywę i przytuliła twarz do zwierzęcego karku. Konie zawsze ją uspokajały. Ale tym razem nie znalazła ukojenia.

Rozdział 9

Elizabeth już wiele razy miała ochotę powiedzieć Kristianowi i Helene o tym, co zrobiła Bergette, ale zawsze dochodziła do wniosku, że jednak nie powinna tego robić. A im dłużej milczała, tym gorzej się czuła. Nie mogła spać po nocach. Leżała z otwartymi oczami, zastanawiając się, jak postąpić, nie wywołując skandalu. Mogłaby na przykład powiedzieć: Ojej, chyba schowałaś ten zegarek do kieszeni przez roztargnienie. Bergette próbowałaby się wtedy usprawiedliwiać, a ona rzuciłaby tylko:

Wcale ci się nie dziwię. Kobiety muszą przecież wszystkiego dopilnować przed świętami, mieć na wszystko oko. To zrozumiałe, że jesteś roztargniona. Peder na pewno przystałby na takie tłumaczenie.

Bergette uśmiechnęłaby się zażenowana i skinęła głową. Potem nie rozmawialiby już o tym zdarzeniu.

A może wszystko potoczyłoby się inaczej? Przyjaciółka mogłaby się na przykład zawstydzić, a kupiec rozzłościć. Może nikt nie uwierzyłby w jej wyjaśnienia? Pewnie lepiej byłoby wybiec za Bergette i zdemaskować ją na dworze. A potem mogłyby odnieść zegarek do sklepu i odłożyć go na tacę tak, żeby Peder niczego nie zauważył. Ale jeśli Bergette nie zgodziłaby się na to? A najprawdopodobniej tak by właśnie było. No i co powiedziałby kupiec, gdyby Elizabeth odeszła nagle od lady i wybiegła za przyjaciółką na dwór?

- To niepojęte - szepnęła i znalazła oczko, które spadło jej z drutu.

Dwa i dwa, i dwa... - Robiła skarpety dla Kristiana. Takich rzeczy żaden mężczyzna nigdy nie miał za wiele. Elizabeth przyniosła z powrotem do domu wełnę, którą wcześniej zaniosła Linie. Służąca nie protestowała. Powiedziała po prostu, że nie ma czasu, zwłaszcza teraz, kiedy wróciła do roboty w Dalsrud.

Elizabeth się zirytowała i miała wielką ochotę spytać, jak wobec tego, zdaniem Liny, radzą sobie matki dwanaściorga dzieci. Na szczęście zdołała zapanować nad złością. Lina nie była taka jak inne kobiety, co do tego nikt nie mógł mieć wątpliwości.

- Nie wiem, co mam robić. - Głos Jensa wyrwał ją z zamyślenia.

- Co? - Elizabeth podniosła oczy znad robótki. - Przepraszam, nie usłyszałam.

- Chodzi o Linę. - Jens obracał w dłoniach kubek z kawą.

- Co z nią? Podniósł wzrok.

- W ogóle mnie nie słuchasz.

- Przepraszam, mam tyle na głowie... Możesz powtórzyć? Jens nie zezłościł się; był wyraźnie smutny i zmęczony.

- Ludzie zaczynają gadać. Cały czas pytają, kiedy ochrzcimy dziecko. Mówią, że to wbrew prawu i nie po chrześcijańsku tak długo chować małego poganina. Jeśli coś się stanie, to...

- Bzdury - przerwała mu Elizabeth. - Nic się nie stanie, a nawet jeśli, to Pan Bóg przyjmuje wszystkie dzieci, ochrzczone czy nie. Ale Signe będzie się miała dobrze, zobaczysz. Jest taka duża i zdrowa.

Jens zacisnął palce na kubku z kawą, aż zbielały mu kostki.

Elizabeth odłożyła skarpetę. - Co się dzieje? - spytała zaniepokojona. - O czym mi nie mówisz?

Dopiero po chwili podniósł oczy.

- Boję się, że Lina zrobi małej krzywdę - powiedział cicho. - Ona nie kocha naszej córki.

- Mówiłeś to już wcześniej. Myślę, że niepotrzebnie się tym zamartwiasz. Potrząsnął głową, nie spuszczając z niej oczu.

- Nie masz racji, i wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. Dopóki wracam na noc do domu, mogę jej pilnować, ale co będzie, kiedy wypłynę na zimowe połowy?

- Mogą przecież mieszkać tutaj.

- Lina się nie zgodzi. Znam ją. Elizabeth pochyliła się nad stołem i chwyciła go za rękę.

- Będzie dobrze, Jens. Tylko spokojnie.

- Jak możesz być tego taka pewna?

- Znajdziemy jakieś rozwiązanie. Uścisnął jej dłoń.

- Chciałem porozmawiać z tobą o czymś innym.

- Tak?

- Tamten pocałunek... Nie powinienem był tego robić.

- Ale zrobiłeś, więc zachowujmy się tak, jakby nigdy do tego nie doszło.

- Podobało mi się. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, ale natychmiast spoważniała.

- Nie możemy robić takich rzeczy, Jensie. Spróbujmy zapomnieć. Gdyby Kristian albo Lina się dowiedzieli, bylibyśmy w nie lada tarapatach - odparła. - Wiem. Nie jesteś na mnie zła?

- Zła, dlaczego? - Zacisnęła palce na jego dłoni, ale nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.

- Tobie też się podobało?

- Proszę, nie pytaj o takie rzeczy.

- Ta odpowiedź mi wystarczy. - Uśmiechnął się krzywo i wyprostował plecy. Elizabeth podniosła skarpetę i wróciła do pracy. Skupiła się na robótce: dwa oczka, dwa oczka...

- Już niewiele czasu zostało do świąt - powiedziała, żeby przerwać ciszę.

- Tak. - Uśmiech zniknął z jego twarzy, oczy pociemniały.

Wyjrzała przez okno. Kristian i Lars wypłynęli kilka godzin temu i powinni niedługo wrócić. Dziewczęta siedziały na stryszku. Jens miał naprawiać ścianę w oborze, ale właśnie zrobił sobie przerwę.

- Nie cieszysz się? - spytała zaskoczona. - Nie sądzisz, że miło będzie świętować Boże Narodzenie w Dalsrud? Będzie halibut na kolację, wielka choinka i...

- Lina nie chce przyjść!

- Co? - Elizabeth zgubiła kilka oczek, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. - Byłam pewna, że... chrzest to jedna sprawa, a święta to... - Poczuła się gorzko rozczarowana. Już dawno nastawiła się na wspólną bożonarodzeniową kolację. Tak właśnie miało być. Poza tym miałaby Jensa przy sobie. Sama myśl o tym sprawiała jej radość.

- Może z nią porozmawiam? - zapytała ostrożnie.

- Nie ma sensu. Sam próbuję ją przekonać od kilku tygodni, ale ona już się chyba zdecydowała. Po prostu nie ma ochoty. Ani na chrzciny, ani na Boże Narodzenie, ani na zakupy. Od roboty też by się najchętniej wymigała, chociaż ma podpisaną umowę. Dopiero teraz Elizabeth uświadomiła sobie, jak bardzo Jens musi być zrozpaczony.

- Naprawdę jest aż tak źle? - wyszeptała. - Tak.

- Ochrzcijcie małą w domu. Wydawał się wręcz przerażony.

- Signe nic się nie stanie - ciągnęła Elizabeth - a przynajmniej ludzie przestaną gadać. Poproszę Kristiana, żeby porozmawiał z pastorem. Powiemy, że Lina nie czuje się dobrze i boi się wynosić dziecko na mróz. I że przyniesiecie ją do kościoła, gdy tylko będziecie mogli. - To nie jest wasze zmartwienie - stwierdził ponuro Jens.

- Wiem, ale skoro ty nam pomagasz, to chyba my też możemy coś dla ciebie zrobić. Uśmiechnął się blado.

- Ech, Elizabeth, nikt tak jak ty nie potrafi odwrócić kota ogonem.

- Myśleliście już o rodzicach chrzestnych? Jens wzruszył ramionami.

- Może wy byście nimi zostali? Ty i Kristian?

- Poproście też Helene i Larsa. Na pewno się ucieszą.

- Dobrze, niech tak będzie. Czworo chrzestnych.

- Pożyczę ci kaftanik, w którym chrzciliśmy Marię. Jens zapatrzył się przed siebie.

- Ane miała ubranko od Ragny, prawda?

- Tak. A Dorte pożyczyła moje. Teraz pora na Signe.

- Pora na Signe - powtórzył, pochylając się nad pustym kubkiem. - Co my byśmy zrobili bez ciebie? - powiedział głosem pełnym rezygnacji, chociaż starał się być dzielny.

- Jakoś to będzie, Jensie. Tylko spokojnie. Jakoś to będzie.

Na stole w Linastua leżał biały obrus. Stał na nim porcelanowy półmisek zdobiony błękitnymi kwiatkami i dwa srebrne świeczniki. Wszystko to przyniesiono z Dalsrud. Lars przeczesał swoje jasne loki mokrym grzebieniem, ale kiedy włosy wyschły, zmierzwiły się jeszcze bardziej niż wcześniej. Wykrochmalone kołnierzyki koszul drażniły świeżo ogoloną skórę. Helene i Lina miały na sobie odświętne suknie. Dorte nie została zaproszona, bo rodzice małej chcieli, żeby ceremonia była jak najskromniejsza. Jak ochrzcimy Signe w kościele i urządzimy porządne chrzciny, przyjdą wszyscy, pomyślała Elizabeth. Zerknęła ukradkiem na Linę. Służąca miała puste oczy, na jej twarzy malował się wyraz obojętności, którego Elizabeth nigdy wcześniej u niej nie widziała. Matka dziecka powinna w takiej chwili być dumna i wzruszona, a ona tymczasem siedziała sztywno na krześle, jakby to wszystko zupełnie jej nie obchodziło.

Kristian porozmawiał z pastorem. Duchowny nie był zachwycony, ale w końcu zgodził się na chrzest w domu, pod warunkiem, że mała zostanie przyniesiona do kościoła przy pierwszej nadarzającej się okazji, najpóźniej na wiosnę. Ale im wcześniej, tym lepiej. Pełen pokory Kristian przyznał pastorowi całkowitą rację, grzecznie przeprosił i obiecał, że po powrocie z zimowych połowów zorganizują wszystko, jak należy.

Elizabeth odetchnęła z ulgą, gdy mąż streścił jej przebieg tej rozmowy, ale on nie był bynajmniej zachwycony.

- Czy Jens sam nie mógł z nim porozmawiać? - zapytał.

- Masz większy autorytet niż on. Nie wiadomo, czy pastor byłby dla niego równie łaskawy. Przecież wiesz, że chodzi o Linę. Głos Kristiana stał się łagodniejszy.

- Co właściwie jej jest? - spytał.

- Nic takiego. To znaczy... sama nie wiem.

- Może powinna poradzić się lekarza?

- Nie chcą mieszać w to obcych. Jak tylko doktor pojawi się w Linastua, ludzie zaczną gadać niestworzone rzeczy. Na szczęście Kristian nie miał więcej zastrzeżeń.

Helene jest naprawdę dumna, stwierdziła Elizabeth. Zarumieniona przyjaciółka trzymała dziecko na ręku, a gdy Jens stanął za stołem, do jej oczu napłynęły łzy. Gospodarz Linastua zastępował w tym wypadku pastora. Tak nakazywał zwyczaj.

- Panie Jezu Chryste. Przynosimy Ci dziś to dziecko tak, jak nam nakazałeś, i prosimy Cię, przyjmij je do siebie i pozwól, by stało się chrześcijaninem - przeczytał z księgi i skropił dziecięcą główkę wodą.

- Signe Jensdatter, ja ciebie chrzczę, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

Zebrani odmówili Ojcze nasz. Potem zapadła przygnębiająca cisza. Słychać było tylko, jak Helene pociąga nosem. Jens odchrząknął.

- No, to po wszystkim.

- Chyba powinniśmy się już zbierać - powiedziała Elizabeth i znów zapadła cisza. Poczuła się głupio. W małej izdebce było ciasto, gorąco i duszno, a mimo to siedząca tuż przy palenisku Lina skrzyżowała ramiona na piersiach, jakby marzła.

- A może napijecie się kawy? - zaproponował Jens. - Mamy tu chyba gdzieś schowaną jakąś torebkę. Elizabeth chciała zaprotestować, ale kiedy zobaczyła jego błagalne spojrzenie, zrezygnowała.

- Oczywiście, bardzo chętnie - odrzekła i usiadła za stołem.

Mimo to atmosfera była niezręczna. Lina prawie się nie odzywała i wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Helene była tak zajęta dzieckiem, że w ogóle nie zwróciła na to uwagi, ale Maria i Ane wymieniały co chwila zdziwione spojrzenia. Elizabeth znalazła w szafkach filiżanki i zaczęła nakrywać do stołu.

- Mamy też kilka naleśników - powiedział Jens.

- Dziękujemy, ale nie róbcie sobie kłopotu. - Maria spojrzała na niego przeciągle. Zaraz jednak zreflektowała się i dodała: - To znaczy, w końcu są chrzciny Signe, ale... - Zamilkła i utkwiła błagalne spojrzenie w siostrze, szukając u niej pomocy.

- Rozumiem - rzucił Jens lekko. - Maryjko - dodał i posłał jej serdeczny uśmiech.

Lina prawie w ogóle nie jadła. Wypiła tylko pół filiżanki kawy z mlekiem i wmusiła w siebie kawałek naleśnika.

- Musisz więcej jeść, jeśli chcesz karmić dziecko - upomniał ją Lars, odgryzając duży kęs ciasta. Kobiety popatrzyły na niego ze zdziwieniem. Co też on mógł wiedzieć o takich rzeczach? Lars przestał żuć na chwilę.

- Tak jest też ze zwierzętami - wyjaśnił z pełnymi ustami Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Tylko Lina pozostała poważna. Elizabeth widziała, że jej oczy są pełne łez. Kristian i Lars pierwsi poszli do domu.

- Lina daje małej krowie mleko - powiedziała nagle Ane. - Chyba nikt o tym nie wie, ale ja przypadkiem ją nakryłam. Sama pewnie nie ma pokarmu.

- Wiele kobiet tak robi - odparła Maria, spoglądając na siostrę.

- Dlaczego ona ciągle siedzi w domu? - zastanawiała się Ane.

- Pewnie boi się przeziębić małą. Na dworze jest teraz tak zimno...

- E tam, przecież mnóstwo ludzi zabiera swoje dzieci na spacery w taką pogodę. - Ane odrzuciła warkocz na plecy. - Wydaje mi się, że ostatnio Lina nie ma nawet ochoty przychodzić do nas. Elizabeth przystanęła. Dziewczęta spojrzały na nią uważnie.

- Lina nie jest ostatnio sobą - oświadczyła z powagą. - Jensa bardzo to dręczy. Proszę was, żebyście okazały jej zrozumienie. Postaram się jakoś rozwiązać tę sytuację, ale nie chciałabym, żeby sąsiedzi zaczęli gadać. Po wsi już krążą plotki, a może być jeszcze gorzej.

Elizabeth była ciekawa, jakie wrażenie zrobiły jej słowa: Maria zaczęła rozgarniać śnieg czubkiem buta, a Helene pokiwała głową.

- Słyszałam kiedyś o kobiecie, która przestała być sobą po urodzeniu siódmego dziecka. Cały czas tylko płakała i... no tak, ale to przecież zupełnie inna historia.

Służąca urwała i chciała iść dalej, lecz Ane chwyciła ją za rękaw.

- To ta, co się zabiła? Helene pokraśniała.

- Bzdury! Nic takiego nie słyszałam. - Szybkim krokiem ruszyła przed siebie.

- Wiem, że to o nią chodzi - powiedziała Ane cicho. Pozostałe kobiety milczały.

Elizabeth obudziła się i musiała chwilę pomyśleć, zanim uświadomiła sobie, jaki to dzień. Wigilia Bożego Narodzenia! Przeciągnęła się ostrożnie, żeby nie obudzić Kristiana. Tę poranną chwilę, kiedy cały dom był jeszcze pogrążony we śnie, chciała mieć tylko dla siebie. Nie chciała, żeby ktoś przeszkadzał jej w rozmyślaniach, zadawał niepotrzebne pytania albo czegoś od niej żądał. Wróciła myślami do historii, którą zaczęła opowiadać Helene. Tak, tamta kobieta naprawdę odebrała sobie życie. Nikt nie wiedział, co jej dolega. Miała przecież kochającego męża, dość jedzenia i picia i siedmioro zdrowych dzieci. Starsze z nich zawsze dobrze się sprawowały, a wszystkie były grzeczne i śliczne. Czego jej mogło brakować? Ludzie snuli różne domysły. Niektórzy mówili nawet, że opętał ją diabeł. Elizabeth zacisnęła wargi. Co też ludzie potrafią wymyślić!

Rok po śmierci nieszczęsnej kobiety jej mąż ożenił się z młodą dziewczyną. Ona miała wtedy zaledwie dwadzieścia lat, a on prawie dwa razy tyle. Takie rzeczy się zdarzały, Elizabeth dobrze o tym wiedziała, sąsiedzi więc nie mieli się do czego przyczepić. Ona sama uważała, że różnica wieku była zbyt duża, ale takie wyjście miało też swoje dobre strony - mężczyzna nie musiał przynajmniej oddawać dzieci obcym, skoro miał młodą żonę, która mogła się nimi zająć.

Nagle przyszła jej do głowy paskudna myśl. Czy Lina byłaby w stanie odebrać sobie życie? Ona też miała wszystko - przynajmniej pozornie: przystojnego, kochającego męża, śliczną córeczkę, dom... Nie, nie Lina. Może faktycznie było tak, jak twierdził Jens, że nie kochała swojego dziecka. Niewątpliwie jednak darzyła silnym uczuciem męża. Zbyt silnym, żeby go zostawić. Poza tym Elizabeth była pewna, że każda kobieta ma w sobie więcej sił, niż sama przypuszcza. Instynkt macierzyński i potrzeba ochrony dziecka sprawiają, że młode matki są w stanie wytrzymać niejedno. Zza ściany dobiegły ciche odgłosy rozmowy i śmiech. A więc Ane i Maria już się obudziły. Miały już prawie: jedna czternaście a druga dwadzieścia lat, ale tego dnia znów stawały się małymi dziewczynkami. Elizabeth uśmiechnęła się czule. Może tak było ze wszystkimi domownikami? Ona sama czuła, że drży z podniecenia. W ostatnich dniach wszyscy chowali się po kątach i szeptali konspiracyjnie, zamykali się w swoich pokojach i szeleścili papierem. Wszystkie te tajemnice i niespodzianki zostaną ujawnione właśnie dziś.

Dom pachniał czystością, w piecu trzaskał ogień, pościel była świeża, włosy umyte. Elizabeth czuła się jak młoda dziewczyna, gdy przysunęła się do Kristiana i obudziła go ostrożnie. Jeśli zdołają być cicho, może uda im się wykraść jeszcze chwilkę tylko dla siebie. Jej serce zabiło szybciej, a ciało przeszył dreszcz, gdy mąż odwrócił się do niej z uśmiechem.

Każdego roku kupowali, a także własnoręcznie wykonywali ozdoby, które następnie wieszali na choince. Świerkowe gałęzie uginały się od łańcuchów, świeczek, bombek i anielskich włosów z błyszczącego papieru. Były też kupione w sklepiku cukierki i piernikowe ludziki, zawieszone na czerwonych jedwabnych wstążeczkach. - Wydaje mi się, że z roku na rok jest coraz piękniej - westchnęła Ane, podążając za spojrzeniem matki. - Ale chociaż ciągle robimy nowe ozdoby, to najbardziej podobają mi się te stare, z czasów, kiedy byłam jeszcze mała i przenieśliśmy się dopiero do Dalsrud. Jak myślisz, co słychać teraz u Liny i taty Jensa?

- Chyba najwyższy czas otworzyć prezenty! - Kristian zerwał się z miejsca.

Elizabeth ucieszyła się, że im przerwał. Wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że Jens i Lina nie odwiedzili ich w tym wyjątkowym dniu. Lars zaskoczył Helene kilkoma łokciami materiału - tego samego, który żona kupiła na zasłony.

- Będziesz mogła uszyć obrusy - powiedział, uśmiechając się z dumą;

- A ja myślałam, że chłopy nie mają o takich sprawach pojęcia! - wykrzyknęła Helene radośnie, oglądając tkaninę pod światło.

- No cóż, w końcu czegoś się od ciebie nauczyłem przez te lata. Elizabeth dostała od Kristiana wspaniały podarunek - książkę. Nie mogła się doczekać, by ją przeczytać.

- Słyszałem, że to o kobiecie, która nie może być z tym, którego kocha. Wiesz, takie babskie brednie. - Mrugnął do niej łobuzersko.

- A ty skąd to wiesz? Czytałeś? - zaśmiała się żona.

- Bertine poleciła mi tę książkę i przysłała ją z Bergen. Elizabeth zachciało się płakać. Jak miło, że mąż tak się postarał.

Deszcz prezentów nie miał końca. Wełniane rękawice i skarpety, materiał na sukienki i falbanki, nowy zestaw przyborów do pisania dla Kristiana, wspaniałe pióro i kałamarz. Radosne podniecenie sprawiło, że Elizabeth zapomniała o wszystkich złych myślach i mogła wreszcie rozkoszować się zapachem kadzidła, piękną choinką i śmiechem bliskich, który nie przestawał rozbrzmiewać w salonie.

W Linastua także świętowano Boże Narodzenie. Na stole leżał czysty obrus, a na nim stała samotna świeczka. Jej płomień, razem z żarem z paleniska, rozświetlał małą izdebkę. Wedle starego zwyczaju w święta należało schować kołowrotek, ale Jens ustawił go w kącie. Nie było po prostu innego miejsca, w którym można by go umieścić. Jens chciał także zaproponować żonie ubranie choinki, ale w końcu zrezygnował. I tak nie mieli ozdób, a Lina nawet nie poruszyła tego tematu. Trudno. Przystrojone drzewko przypominałoby mu pewnie o Elizabeth i świętach w Dalen.

- Otworzymy prezenty? - zapytał i podszedł do kredensu. - Mam tu coś od naszych przyjaciół z Dalsrud. Lina ostrożnie odwinęła papier gazetowy.

- To filiżanki i spodeczki, będą pasować do kompletu.

- Na jej szczupłej twarzy pojawił się przelotny uśmiech.

- Jak miło.

- A to dla Signe od Elizabeth. - Podał jej maleńką kurteczkę.

- Dziękuję.

- No i jeszcze coś ode mnie - dodał. Lina spojrzała na niego zaskoczona.

- Nie powinieneś. Popatrzył na jej dłonie. Palce, które gładziły prezenty, były drobne i szczupłe jak u dziecka.

- Co to takiego? - spytała cicho.

- Młynek do kawy. Zupełnie nowy wynalazek. Tu wsypujesz ziarna i kręcisz tą rączką - pokazał jej - a zmielona kawa wysypuje się tu, na dole. Zaśmiała się.

- Jakie to zabawne! Zupełnie jak mała komódka.

- Podoba ci się?

- Oczywiście. - Uśmiech zniknął z jej twarzy. Nerwowo szarpnęła kosmyk włosów. - Ale ja nie mam nic dla ciebie. - Nie szkodzi. Najważniejsze, że ty się cieszysz.

Dolna warga Liny zadrżała. Kobieta wstała i przetarła oczy.

- Powinieneś być w Dalsrud razem ze wszystkimi! - załkała. Jens zerwał się i przyciągnął ją do siebie.

- Dlaczego miałbym być tam, skoro tutaj jest tak przyjemnie? - wypowiedział te słowa mechanicznie, nie było w nich ciepła. Łzy żony zawsze go wzruszały, ale teraz tylko czuł się na ich widok bardzo zmęczony. Westchnął ze smutkiem. To nie tak miało być.

- Nie płacz, kochanie. - Pogładził ją po plecach. - Zjedliśmy dobrą kolację, mieliśmy halibuta i inne smakołyki, przeczytaliśmy sobie fragmenty z Biblii, daliśmy prezenty, a Signe była grzeczna przez cały dzień. Czego jeszcze można sobie życzyć? Lina rozpłakała się głośniej; łkała z twarzą wtuloną w jego koszulę.

- Na przykład żony, która zachowuje się jak inne kobiety! Nie rozumiem, czemu chce mi się ciągle płakać. Dlaczego nie mogę się po prostu cieszyć? I boję się wychodzić z domu!

- No już, już, kochanie - Jens próbował ją pocieszyć. - Zobaczysz, z czasem będzie lepiej. Jesteś po prostu zmęczona.

- Zmęczona? Mam tylko jedno dziecko. Jak inne matki dają sobie radę? - Wyrwała mu się i rzuciła na łóżko.

- Ludzie są różni. I całe szczęście - starał się ją uspokoić.

- Pewnie wolałbyś być z Elizabeth. Ona ze wszystkim daje sobie radę! Te słowa zrobiły na nim ogromne wrażenie, dopiero po chwili doszedł do siebie.

- Czemu tak mówisz? Jesteś zazdrosna o Elizabeth? Myślisz może, że...

- Nie, Elizabeth jest dla mnie taka dobra. Ale na pewno chciałbyś, żebym była taka jak ona. Jens westchnął.

- Nie płacz już, Lino. Jest Wigilia, powinniśmy się cieszyć. Zrób to dla mnie, dobrze?

- Myślisz, że jestem brzydka?

- Ależ skąd! - wykrzyknął z przerażeniem. - Sądzisz, że wziąłbym sobie brzydką babę?

Utkwiła w nim spojrzenie, a on ucieszył się, że powiedział prawdę. Lina była naprawdę piękna, nawet z czerwoną i opuchniętą od płaczu twarzą. Odgarnął jej z czoła kosmyk rudawych włosów i pocałował ją delikatnie.

- Jesteś piękna, kochanie. Naprawdę tak myślę. Uśmiechnęła się przez łzy i szybko otarła policzek.

- Dziękuję. Wierzę ci - powiedziała drżącym głosem. - Nie będę już dzisiaj płakać. - Uśmiechnęła się ostrożnie. Pomógł jej wstać. - Może poczytamy jeszcze Biblię.

- Tak, przeczytaj jeszcze raz o Bożym Narodzeniu. To takie piękne. Jens przysunął świeczkę, podniósł książkę i zaczął:

- W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie...

Kątem oka zobaczył, że Lina drży na całym ciele. Pod wieloma względami moja żona wciąż jest dzieckiem, uświadomił sobie. Może była taka jeszcze przed ślubem, tyle że tego nie widziałem. A teraz jest już za późno...

Rozdział 10

Woda była gorąca, a wanna niemal pełna. Elizabeth umyła włosy wczoraj, więc teraz upięła je szpilkami, żeby się nie zamoczyły. Mydło, które przysłała jej Bertine z Bergen, ślicznie pachniało. W jednej z szuflad komody miała jeszcze kilka kostek. Dzięki temu ubrania miały piękny zapach.

Westchnęła, przymknęła oczy i pomyślała o tym, jak bardzo się cieszy na przyjęcie w Heimly. Bardzo lubiła odwiedziny u Dorte. Niezależnie od tego, co się wokół niej działo, Dorte zawsze potrafiła zachować spokój, jakby nosiła w sobie niewyczerpane pokłady cierpliwości. Nigdy nie podnosiła głosu, mówiła tylko: - Czy możesz być tak dobry i zrobić to... ? A ci, do których się zwracała, spełniali jej prośby, zupełnie jakby sprawiało im to przyjemność.

W Heimly także nie mogą się pewnie doczekać, zwłaszcza spotkania z Jensem, pomyślała Elizabeth.

Nie widzieli go od dawna, chyba od ostatnich świąt. Otworzyła oczy. Cały rok, uświadomiła sobie z przerażeniem. Pojawili się, rzecz jasna na ślubie, ale potem były zimowe połowy, a jeszcze później Lina urodziła Signe.

Znów przymknęła oczy i zanurzyła się głębiej. Naprawdę kochała Kristiana. Mąż potrafił rozpalić w niej ogień. Wystarczyło, że ją dotknął. Do Jensa zaś czuła coś zupełnie innego. Coś na kształt...

czułości. Zawsze tak było. Zrobiłaby wszystko dla Marii i Ane. Dla niego również. Z Kristianem było inaczej, chociaż zawsze bardzo się o niego bała, gdy wypływał na zimowe połowy. Może to dlatego, że wychowywała się razem z Jensem? Znali się w końcu od dziecka, razem się bawili i uczyli. Straciła go, a potem odzyskała. Prawie...

Na korytarzu rozległ się odgłos kroków. Elizabeth osłoniła piersi dłońmi.

- Czy ty nigdy nie nauczysz się pukać? - spytała i podniosła się powoli. Kristian uśmiechnął się łobuzersko i objął spojrzeniem jej nagie ciało.

- Spodziewałaś się kogoś innego?

- Jak się kąpię, to nikogo się nie spodziewam. - Zaczęła się wycierać niecierpliwymi ruchami. Kristian podszedł do pieca, złamał na kolanie kostkę torfu i wrzucił ją do ognia.

- Teraz nie będziesz marznąć - powiedział.

- Dziękuję. Zbliżył się do niej i ucałował płatek jej ucha. Elizabeth odepchnęła go.

- Nie teraz, Kristianie. Jestem zajęta, a poza tym w każdej chwili może tu ktoś wejść.

- Sama powiedziałaś, że kiedy się kąpiesz, nikogo się nie spodziewasz. - Jego dłonie zaczęły już pieścić jej brzuch.

- A mimo to ty tu wszedłeś. - Oswobodziła się z jego uścisku. Wydawał się rozczarowany, gdy podeszła do szafki, wyjęła z niej czystą bieliznę i zaczęła się ubierać.

- Czemu ostatnio tak rzadko masz ochotę? - spytał z żalem. Odpowiedziała, odwrócona do niego plecami:

- Wcale nie tak rzadko. Zapomniałeś już, jak cię obudziłam wtedy rano? Poza tym nie jesteśmy już tacy młodzi jak kiedyś i... Zaśmiał się głośno.

- Masz niespełna trzydziestkę, a ja trzydzieści trzy lata. Nie jesteśmy starcami! Jego śmiech był zaraźliwy.

- Wiem, ale męczę się teraz szybciej niż kiedyś. Mam tyle do roboty i tak dużo na głowie. Wieczorami marzę tylko o tym, żeby iść spać.

- Potrzebujesz kogoś do pomocy?

- Nie, nie o to chodzi. Dziewczyna ze Słonecznego Wzgórza wspaniale się sprawdziła przed świętami, a teraz jest już trochę spokojniej. Dziś wieczorem - obiecała. - Dziś wieczorem, jeśli nic się nie wydarzy.

- Jeśli nic się nie wydarzy - powtórzył z uśmiechem.

Znalazła suknię i wciągnęła ją przez głowę. Spódnica ułożyła się w piękne fałdy, podkreślając jej szczupłą sylwetkę. Przejrzała się w lustrze umieszczonym w drzwiach szafy. Ciemnoniebieska suknia doskonale pasowała do jej jasnych włosów. Świetnie, stwierdziła.

Chwyciła jedwabny szal. Kristian odezwał się cicho:

- Jens nie pojedzie z nami do Heimly.

Opuściła rękę. Zbladła i zobaczyła w lustrze badawcze spojrzenie męża.

- Dlaczego?

- Nie chce zostawiać Liny. A ona oczywiście nie chce ruszać się z domu. Ta dziewczyna już na nic nie ma ochoty.

Elizabeth zwilżyła wargi koniuszkiem języka i przymknęła drzwi szafy, żeby mąż nie widział w lustrze jej twarzy. Zaczęła udawać, że szuka czegoś na półkach. Była gorzko rozczarowana. Tak bardzo się cieszyła na ten wspólny wyjazd z mieszkańcami Linastua!

- On musi naprawdę bardzo kochać Linę - ciągnął Kristian. - Nigdy nie widziałem tak opiekuńczego męża jak on.

- Oczywiście, że tak - odparła Elizabeth. - Lina nie czuje się przecież dobrze.

- No tak, ale Jens byłby gotów nosić ją na rękach. Na pewno z wielką chęcią pojechałby do Heimly, lecz zrezygnował ze względu na nią.

Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Kristian miał rację. Jens taki właśnie był: dobry, uprzejmy i opiekuńczy. Doskonale o tym wiedziała, w końcu sama była kiedyś jego żoną.

- Czego szukasz? - spytał Kristian.

- Butów - odrzekła szybko i wyciągnęła z szafy pierwszą znalezioną parę, nawet jej nie oglądając.

- Ależ jesteś czerwona. Zaśmiała się z przymusem.

- Strasznie tu gorąco!

Podszedł do niej i oparł się o szafę. Jego spojrzenie było ostre i przenikliwe, jakby starał się przeniknąć jej myśli.

- Czy ma to jakiś związek z Jensem? Z trudem spojrzała mu w oczy.

- Bzdura! Skąd ci to przyszło do głowy?

- Nie jestem durniem, Elizabeth. Widzę, jak się zachowujesz w jego obecności. Słyszę, jak mówisz. Wiem, że jesteś teraz smutna. Powiedział to łagodnie, z żalem w głosie. Znów zwilżyła wargi językiem.

- Tak, Kristianie, zależy mi na nim. Musisz pamiętać, że wychowaliśmy się razem. W dzieciństwie wspólnie się bawiliśmy, biliśmy i kłóciliśmy. Dzieliliśmy też swoje tajemnice i pracowaliśmy ramię w ramię. Potem byliśmy małżeństwem, a później on zniknął. Myślałam, że zginął. Ale on wrócił i ożenił się z Liną. A ona była dla mnie jak młodsza siostra. Opiekowałam się nią, jak tylko mogłam. Lina nie czuje się teraz najlepiej. Jens też nie. Czy to takie dziwne, że jestem smutna?

Jej słowa płynęły prosto z serca, ale jednocześnie Elizabeth wiedziała, że nie mówi całej prawdy. Nie powiedziała mężowi, jakie cierpienie sprawia jej przebywanie w obecności Jensa, świadomość, że już nigdy nie będą razem. Sytuacja była dziwna dla nich wszystkich, ale głównie dla tych, których dotyczyła bezpośrednio: dla niej i dla Jensa. Kristian odwrócił się do niej plecami i zamilkł na dłuższą chwilę. Elizabeth wystraszyła się tej ciszy.

- To dlatego chciałaś założyć jedwabny szal? - spytał wreszcie i odwrócił się gwałtownie.

- Nie, chciałam go tylko powiesić na miejscu - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Kristian wyraźnie się rozluźnił, na jego twarzy zaigrał uśmiech.

- Przepraszam - powiedział i rozłożył ręce. - Rozumiesz chyba, że nie jest mi łatwo pogodzić się z całą tą sytuacją. Przyznaję, że jestem zazdrosny. Jens jest przecież przystojny i miły. Wiem, że dobrze się ze sobą czujecie. Ja też go lubię. To dobry przyjaciel... - nie dokończył. Elizabeth podeszła do niego, zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała w same usta.

- Rozumiem. Spoważniał nagle.

- Ale to my jesteśmy małżeństwem. Przysięgliśmy sobie wierność aż po grób.

- Oczywiście - potwierdziła i puściła go. - I ta przysięga wciąż nas obowiązuje. Ale teraz już chyba musimy się pospieszyć. Pewnie wszyscy na nas czekają.

Zawahał się przez chwilę, po czym skinął głową. Elizabeth bardzo się cieszyła, że ta rozmowa dobiegła wreszcie końca. Męczyło ją zastanawianie się nad każdym słowem. Dorte pierwsza zauważyła, że nie wszyscy przyjechali.

- A gdzie są Jens i Lina z maleństwem? - spytała, patrząc na gościniec, jakby miała nadzieję, że brakujący goście zaraz się na nim pojawią.

Elizabeth spojrzała na Kristiana, licząc na jego pomoc, ale on pomagał właśnie Ane wygramolić się z sań. Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, pojawił się Jakob.

- Pomówimy o tym w domu - powiedziała.

- Chyba nie stało się nic złego? Nikt nie zachorował? - W zielonych oczach Dorte błysnął lęk.

- Nie, nie. Wszystko w porządku - odparła Elizabeth wymijająco.

Ileż to razy wypowiedziała ostatnio te słowa: wszystko w porządku? Kogo właściwie próbowała uspokoić? Samą siebie? Wzdrygnęła się i ruszyła za gospodarzami do środka.

- ... i dlatego Jens nie chce jej zostawiać - zakończyła Elizabeth opowieść, gdy już siedzieli w pokoju, który nazywali salonem. - Lina nawet do nas rzadko ostatnio zagląda - dodała.

- Biedaczka - westchnęła Dorte. - Cóż, oboje są biedni.

- Słyszałam o pewnej kobiecie, którą też dopadła melancholia po tym, jak... - zaczęła Elen, ale Dorte natychmiast jej przerwała: - Na wiosnę z pewnością będzie lepiej. Mała podrośnie, a Lina wróci do pracy. Zobaczysz. Potrzeba jej tylko trochę czasu. Elen wyraźnie się zawstydziła i zerwała z miejsca.

- Pójdę zaparzyć kawę. Indianne, pomożesz mi?

Zapadła cisza. Jakob zapatrzył się w ścianę i wyciągnął z kieszeni fajkę. Bawił się nią przez jakiś czas, ale jej nie zapalał. Elizabeth zerknęła kątem oka na Marię, która patrzyła na Benjamina. Czyżby wciąż miała coś przeciwko ukochanemu Indianne?

Dorte także się zamyśliła. Tak bardzo się cieszyła na spotkanie ze swoją pierwszą wnuczką. Teraz będzie musiała poczekać z tym aż do wiosny. Wtedy też odbędzie się chrzest w kościele.

- Jaką ładną macie choinkę! - wykrzyknęła Ane tak nagle i niespodziewanie, że wszyscy aż podskoczyli. Dorte pokraśniała.

- Tak, ale u was na pewno jest piękniejsza. My nie mamy zbyt wielu ozdób.

- A mnie się bardziej podoba wasze drzewko. - Ane zmarszczyła czoło i przekrzywiła głowę. - Tak, z pewnością. O wiele bardziej.

Mieli więc nowy, bezpieczny temat do rozmowy. Indianne i Elen wróciły z kuchni z kawą i półmiskiem pełnym ciastek. Rozpoczęła się swobodna pogawędka o świątecznych prezentach i potrawach. Wspólnie zastanawiali się, czy pasza dla zwierząt wystarczy na całą zimę i czy w nowym roku będą udane połowy. Nie obyło się też bez kilku niewinnych plotek o sąsiadach i wspólnych znajomych.

Wkrótce dołączyły do nich Mathilde i Sofie. Dziewczynka miała już trzynaście lat i zdaniem Elizabeth zapowiadała się na prawdziwą piękność.

- Czemu nie ma z wami Jensa? - spytała Mathilde. - Tak się cieszyłam na spotkanie z nim i z Liną! Myślałam też, że będę mogła zobaczyć ich córeczkę. Dorte i Elizabeth wymieniły spojrzenia.

- Lina nie czuje się najlepiej, a dziecko słabo sypia, więc zostali w domu - wyjaśniła Elizabeth.

- Jens jest takim miłym człowiekiem. Elizabeth spojrzała na nią znad kubka z kawą.

- Inny chłop na jego miejscu przyjechałby sam - dodała Mathilde. Kristian, który siedział przy niej, uszczypnął ją w bok i powiedział ze śmiechem:

- Uważaj, Mathilde! Jest nas tu przy stole kilku chłopa i wszyscy uważamy się za całkiem miłych. Prawda, Jakobie?

Służąca zaśmiała się głośno, zasłaniając usta dłonią.

Benjamin wstał. Omiótł zgromadzonych spojrzeniem swoich szaroniebieskich oczu, na kilka sekund zatrzymał wzrok na Indianne, po czym odchrząknął, poprawił nerwowo kamizelkę i oznajmił:

- Skoro o małżonkach mowa, to chyba najwyższy czas poinformować was, że Indianne i ja chcemy się pobrać. W lecie, gdy skończą się żniwa. To już postanowione.

Elizabeth rozejrzała się dokoła. Dorte kiwała głową z uśmiechem. A więc rodzina już o tym wiedziała. Elizabeth zerknęła na Marię. Dziewczyna zmarszczyła czoło i sposępniała, wargi miała zaciśnięte.

- Gratulacje! - Elizabeth wstała i uścisnęła narzeczonym dłonie. Kristian poszedł za jej przykładem, Ane również. Tylko Maria nie ruszyła się z krzesła. Elizabeth miała nadzieję, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Rozpromieniona Indianne zaczęła z zapałem opowiadać o planowanym weselu. Bardzo się cieszyła, co do tego nie było najmniejszej wątpliwości.

- Już wczesną jesienią postanowiliśmy, że się pobierzemy, ale jakoś nie było okazji, żeby wam o tym powiedzieć - szczebiotała. - To nie będzie żadne wielkie przyjęcie... Albo może i tak, kto wie? - Chwyciła Benjamina za rękę. - Przyjedzie jego rodzina. Zaprosimy wszystkich z okolicy: lensmana, pastora, Pedera i... Kogo jeszcze, Benjaminie?

- Nie pytaj mnie. To ty i Dorte macie się wszystkim zająć.

- Elen pomaga mi już pakować skrzynię z posagiem - ciągnęła Indianne.

Elen coś na to odrzekła, ale Elizabeth zupełnie jej nie słuchała. Cały czas uważnie obserwowała siostrę. Dziewczyna siedziała blada i zamyślona, ze spojrzeniem wbitym w ścianę.

- Mario! - szepnęła Elizabeth i szturchnęła ją lekko.

- Zachowuj się! Siostra nie zwróciła na nią większej uwagi.

- Pójdę się przejść - rzuciła. - Zrobiło mi się nagle niedobrze.

- Tak bardzo bym chciała, Mario, żebyś... - Indianne zamilkła i rozejrzała się dokoła. - Gdzie się podziała Maria?

- Miała coś do załatwienia. - Elizabeth wskazała głową drzwi.

- Ach tak. Zapytam ją, jak wróci.

Maria zarzuciła chustę na ramiona i wyszła z domu. Zatrzymała się na schodach i chciwie wciągnęła do płuc ostre zimowe powietrze. Nie kłamała, mówiąc, że zrobiło jej się słabo. Na samą myśl o tym, że Indianne ma wyjść za Benjamina, brały ją mdłości. Z tym chłopakiem było coś nie w porządku. Maria nie rozumiała do końca, co to takiego, i to właśnie przerażało ją najbardziej.

Benjamin wydawał się fałszywy. Mogę się oczywiście mylić, pomyślała dziewczyna, ale po prostu czuję do niego niechęć. Gdybym tylko wiedziała, dlaczego! Tak bardzo chciałabym się mylić.

Mogłabym się wtedy cieszyć szczęściem Indianne. Ale teraz to niemożliwe.

Maria wzdrygnęła się i ruszyła w stronę wychodka. Nie mogła przecież tak po prostu stać na schodach przed domem. Usiadła na desce, wciśnięta w kąt, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Nie miała co prawda daru jasnowidzenia Elizabeth, ale nie była ślepa. Czasami wydawało jej się, że to wszyscy wokół niej postradali wzrok i słuch.

Czemu oni go nie przejrzeli? Czyżby nie widzieli, że za piękną fasadą kryje się coś strasznego? Nie rozumieli, że Indianne będzie z nim nieszczęśliwa?

Gdyby tylko mogła udowodnić, że ma rację! Tupnąć nogą i powiedzieć: taki właśnie jest Benjamin! I co wy teraz na to? Wciąż chcecie, żeby Indianne za niego wyszła? Ale on jak na złość zachowywał się wzorowo. Do niczego nie można się było przyczepić. Był uprzejmy, wpatrzony w Indianne, przystojny... właściwie idealny.

Wiele razy pytała samą siebie, czy to przypadkiem nie zazdrość, czy nie czuła się tak dlatego, że nie mogła być z tym, którego kochała. Ale nie. Wiedziała, że nie o to chodziło. Zazdrość nie leżała w jej naturze. Nigdy nie była zazdrosna. Nawet w dzieciństwie, gdy czuła się przy Indianne jak uboga krewna. Przyjaciółka była poza tym o wiele od niej piękniejsza, zawsze bogato się ubierała i jadła wykwintne potrawy. A mimo to nigdy nie szczyciła się dostatkiem, w którym żyła. Była urocza, uprzejma wobec wszystkich i bardzo troskliwa.

Maria przycisnęła policzek do kolan. Ileż to razy ona i Indianne zwierzały się sobie ze swoich najskrytszych tajemnic! Albo siedziały przy oknie, obserwując krzątającego się na podwórzu Olava. Śmiały się potem z niego, opowiadając mu, co widziały.

- Podłe dziewczyniska, odpowiadał im wtedy i wydymał usta. Ale widać było, że ich zainteresowanie sprawia mu przyjemność. Czasami Maria i Indianne chowały się w wychodku, każda z wykradzioną z ogródka łodygą rabarbaru. Siedziały wówczas obok siebie, bardzo zadowolone, i chrupały soczysty rabarbar. Uśmiechając się chytrze, szeptały sobie kolejne tajemnice.

Maria uśmiechnęła się na samo wspomnienie tych chwil. Potem przeprowadziła się do Dalsrud, obie z Indianne dorosły i nie mogły się już widywać tak często jak kiedyś. Mimo to ich przyjaźń przetrwała próbę czasu.

Muszę powiedzieć jej, co o tym wszystkim myślę, postanowiła i wyszła na podwórze. Z izby dochodził śmiech i pobrzękiwanie filiżanek. Jakob głośno o czymś opowiadał, wywołując salwy śmiechu. Pewnie znów bawi gości swoimi wesołymi historiami. Część z nich zasłyszał, inne wymyślał sam. Kristian też miał zawsze w zanadrzu jakąś zabawną opowieść.

- O, jesteś! - odezwała się Indianne i wstała, gdy Maria weszła do pokoju. - Zaczęłam się już o ciebie martwić. Dobrze się czujesz?

- Tak, dziękuję. Już mi lepiej.

- Chyba to nic poważnego? - spytała Indianne zniżonym głosem. Maria pokręciła głową.

- Nie, wiesz, to tylko kobiece dolegliwości...

- Ojej. Chodź i napij się wody. - Indianne poprowadziła ją do kuchni.

Nauczyłam się tego od Elizabeth, pomyślała Maria. Ona też wykręca się kobiecymi dolegliwościami, gdy nie chce powiedzieć, co jej naprawdę jest.

- Proszę. - Przyjaciółka podała jej szklankę wody i usiadła przy kuchennym stole. Uśmiech nie znikał z jej twarzy.

- Jesteś taka ładna - wymknęło się Marii.

- Dziękuję i nawzajem. - Indianne wybuchnęła śmiechem.

- Nie, ja nie jestem tak piękna jak ty. - Maria usiadła po przeciwnej stronie stołu. - Ja wyglądam po prostu pospolicie. A ty masz taką piękną cerę. I te czarne włosy, ciemne oczy, nieskazitelna skóra... No i jesteś taka wysoka i szczupła. A ja mogłabym trochę schudnąć, a moje oczy są zupełnie bez wyrazu.

- Niejedna dziewczyna chciałaby mieć twoje kształty - odparła Indianne z powagą. Maria upiła łyk wody.

- Naprawdę?

- Oczywiście. Nigdy bym cię nie okłamała, Mario. Poza tym zawsze chciałam mieć niebieskie oczy, takie jak twoje. Jakie to dziwne, prawda? - Zawsze chcemy tego, czego nie możemy mieć, a zapominamy o tym, co mamy.

- Indianne... zastanawiałam się nad czymś - powiedziała Maria i spojrzała przyjaciółce głęboko w oczy. - Skoro już planujecie ślub... jesteś pewna, że Benjamin to właściwy mężczyzna dla ciebie? Dziewczyna zaśmiała się głośno i położyła dłoń na ramieniu Marii.

- Tak, jestem tego absolutnie pewna. Nie musisz się o mnie martwić.

- Nie znacie się przecież zbyt długo. Nie uważasz, że moglibyście jeszcze trochę poczekać?

- Wiem, co to za człowiek - zapewniła ją Indianne. - Jestem szczęśliwa, Mario, i tego uczucia nikt mi nie odbierze. - Spoważniała i zapatrzyła się w blat stołu. - Kiedy umarła mama, myślałam, że nikogo już nie pokocham. Wiem, że chłopcy się za mną oglądali, ale ja żadnego nie chciałam. Aż spotkałam Benjamina. To on mi uświadomił, że wciąż potrafię kochać. I że mam wokół siebie tylu ludzi, którym na mnie zależy. - Zaśmiała się cicho. - Czasami potrafię być naprawdę nieznośna, ale Benjamin ma dla mnie mnóstwo cierpliwości.

Maria spojrzała w okno. Granatowe wódy fiordu odcinały się wyraźnie na tle białego śniegu. Na falach kołysała się samotna łódka. Mewa uderzyła kilka razy skrzydłami, po czym poszybowała dalej i zniknęła jej z oczu. Nie mogła powiedzieć nic więcej. Indianne i tak by jej nie posłuchała i pewnie byłby to koniec ich przyjaźni. Mogła tylko mieć nadzieję, że przyjaciółka sama przejrzy na oczy, zanim będzie za późno.

- Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa - powiedziała ochrypłym głosem i pogładziła Indianne po dłoni. Dziewczyna skinęła głową.

- Ach, przecież miałam cię o coś zapytać, ale właśnie wyszłaś - rzekła z uśmiechem. - Pomożesz mi uszyć suknię ślubną? Maria wzdrygnęła się nieznacznie.

- Dziękuję, Indianne, ale chyba lepiej będzie, jeśli zwrócisz się z tym do Dorte. Na pewno będzie dumna, a nikt nie szyje tak doskonale jak ona. Indianne obnażyła w uśmiechu swoje mocne białe zęby.

- Masz rację. Zrobię tak, jak mówisz.

Elizabeth przesunęła nieco swoje krzesło, żeby siedzieć bliżej Dorte. Mężczyźni byli bez reszty pochłonięci swoimi historiami. Jak zwykle przesadzali i zmyślali, ile wlezie. Mathilde przysłuchiwała im się z szeroko otwartymi oczami, podobnie jak dzieci. Była już dorosłą kobietą, ale wciąż miała w sobie coś z dziecka. Tak pewnie zostanie na zawsze, pomyślała Elizabeth.

- Potrzebuję dobrej rady - zwróciła się do Dorte ściszonym głosem.

- Mhm. Powiedz mi, o co chodzi, a może będę mogła ci pomóc.

- Przed świętami widziałam, jak ktoś coś kradnie. Byłam tak zaskoczona, że nic nie powiedziałam. Z początku wydawało mi się, że oczy mnie zawodzą. Ale teraz jestem pewna, że to się stało naprawdę. Mimo to na razie z nikim o tym nie rozmawiałam.

Dorte zmarszczyła brwi.

- A właściciel tego, co zostało skradzione, zauważył kradzież? Elizabeth westchnęła.

- Był tam, ale chyba niczego nie spostrzegł. To się stało w sklepie Pedera.

- Ojej, niedobrze. Chodzi o jakiś kosztowny przedmiot?

- Tak, a złodziejem jest dorosła osoba. Dorte pochyliła się nad robótką.

- Pewnie się teraz zastanawiasz, czy powiedzieć o tym Pederowi.

- Tak. To znaczy... nie, nie mogę tego zrobić. Minęło tyle czasu, że właściwie czuję się współwinna. Nie słyszałaś przypadkiem, że coś zginęło ze sklepu?

- Nie. Ale Peder nie rozmawia z klientami o takich rzeczach. Może powiadomił lensmana, a teraz siedzi cicho i ma uszy i oczy otwarte. Wiesz, on jest bardzo ostrożny w takich sprawach. Ludzie mogliby się zezłościć albo poczuć urażeni, jeśli obwiniłby ich o kradzież.

- Ta sprawa nie daje mi spokoju. Dorte oderwała wzrok od stukających miarowo drutów i przyjrzała się Elizabeth.

- Myślę, że powinnaś porozmawiać z tym, kto ukradł. Powiedzieć, co widziałaś, i poprosić o oddanie tego, co wziął.

- Ale ona nigdy się nie zgodzi! - Elizabeth zorientowała się, że ujawniła płeć złodzieja, lecz Dorte zdawała się nieporuszona.

- Poradź tej osobie, żeby powiedziała na przykład, że... - zamilkła na chwilę, po czym zaśmiała się gorzko i dokończyła: - ... znalazła zaginiony przedmiot przed sklepem.

- Niestety. Gdyby to leżało w śniegu, pewnie by się popsuło. - Elizabeth westchnęła. - Cały czas zachodzę w głowę, dlaczego. Wiem, że to nie bieda zmusiła tę osobę do kradzieży. - Zerknęła na Dorte. Zielone, mądre oczy patrzyły na nią z troską. - To była Bergette - wyznała wreszcie Elizabeth. W jednej chwili postanowiła ujawnić swoją tajemnicę. Dorte nie wydawała się zaskoczona, raczej smutna.

- Biedactwo! Słyszałam, że została zupełnie sama. Sigvard wyjechał na południe.

- Tak. - Elizabeth nie mogła jej powiedzieć o wszystkim, co wiedziała, ale nie chciała też kłamać. Postanowiła więc milczeć.

- Myślę, że to wszystko wcale nie jest takie proste, jak nam się wydaje - ciągnęła Dorte. - Ale to jej sprawa. Bergette jest dobrym człowiekiem. Zawsze zachowywała się wobec nas jak należy, pomogła nawet tej biednej wdowie w Neset. Musisz z nią pomówić, Elizabeth. Poprosić, żeby oddała to, co ukradła. Nie musi się przecież przyznawać do winy. Jestem pewna, że Pan Bóg spojrzy na to przez palce. Na to i na wiele innych spraw - dodała w zamyśleniu.

Rozdział 11

Elizabeth przerzuciła kolejną kartkę w kalendarzu. Dwudziesty ósmy grudnia tysiąc osiemset osiemdziesiątego czwartego roku. Jakże szybko płynął czas! Elizabeth wydało się, że lata wręcz przelatują przed jej oczyma. Niedługo zacznie się nowy rok, a zanim się obejrzą, nadejdzie kolejne Boże Narodzenie.

Odłożyła kalendarz i wyjęła książkę, którą dostała od Kristiana. Podobała jej się ta opowieść. Historia dotyczyła nieszczęśliwej miłości, ale wyglądało na to, że ostatecznie wszystko się dobrze skończy. Dokładnie tak, jak powiedział Kristian. W życiu bywało zwykle inaczej, ale od czasu do czasu przyjemnie było zapomnieć o rzeczywistości i przenieść się w inny świat, w którym inni ludzie przeżywali swoje smutki i radości.

Ogień trzaskał w kominku. Maria przerzuciła następną stronę książki, którą czytała, a Helene zakasłała sucho.

Elizabeth podniosła wzrok. Służąca przyjrzała się obrusowi, który szyła z materiału od Larsa, wydęła usta, po czym z zadowoleniem skinęła głową i wróciła do pracy. W izdebce, którą zajmowała z mężem, zrobiło się teraz bardzo przytulnie. Helene potrafiła zadbać o swój dom.

Ane zagrała od niechcenia kilka taktów na klawikordzie.

- Dorte bardzo się ucieszyła, gdy Indianne poprosiła ją o pomoc w szyciu sukni ślubnej - > zauważyła.

- Dorte szyje jak nikt inny - odrzekła Helene, nie podnosząc wzroku. - Przecież zajmuje się tym od lat.

- To prawda. - Elizabeth odłożyła książkę, chciała bowiem zostawić sobie jeszcze kilka stron na później. - To ona nauczyła Indianne szyć i haftować. Obie są bardzo zdolne. Kristian złożył Lofoten Tidende.

- Nie mogę się doczekać lata. Zapowiada się huczne weselisko. Słyszałem, że na niczym nie będą oszczędzać. Cóż, w końcu Benjamin pochodzi z bogatego majątku, na pewno pokryje część kosztów - powiedział.

Elizabeth zerknęła na siostrę i zauważyła, że Maria spochmurniała i zacisnęła palce na drutach do robótki. Zastanowiła się: dlaczego ona tak nie lubi Benjamina? Przecież narzeczony Indianne jest bardzo przystojny i ma nienaganne maniery. Może właśnie to ją niepokoi, bo uważa, że to wszystko jest zbyt piękne, żeby mogło być prawdą? No cóż, dopóki Maria zachowuje się jak należy, nie ma się czym przejmować. Za kilka miesięcy Indianne i Benjamin będą już małżeństwem i Maria przekona się na własne oczy, jak bardzo są ze sobą szczęśliwi. Czeka ich wiele spokojnych, pełnych miłości lat, Elizabeth była tego pewna.

- Na pewno będzie wesoło - dorzuciła Helene. - Potańczymy sobie, co, Lars? Ane ziewnęła przeraźliwie.

- Idź do łóżka, już późno - odezwała się Elizabeth, zerkając na zegar ścienny. Dochodziła dziesiąta. Ane spróbowała zdusić kolejne ziewnięcie i zapewniła, że wcale nie jest zmęczona. Elizabeth wybuchnęła śmiechem.

- Poczekaj tylko, jak obudzę cię o piątej i każę iść do obory. Inaczej wtedy zaśpiewasz.

- I pomyśleć, że za pół roku przystąpię do konfirmacji - powiedziała Ane. - Będę potrzebowała nowych sukienek. Długich, nie takich głupich jak te, co mi sięgają do połowy łydki.

- No już, nie próbuj się wymigiwać - ponagliła matka, wstając. - Ja też pójdę się położyć. Tylko pół roku, pomyślała. Będę musiała jej wtedy wyjawić prawdę o ojcu.

Pozostali także udali się na spoczynek. Gdy drzwi zamknęły się za ostatnim z domowników, zegar wybił punktualnie dziesiątą. Kristian ostrożnie ujął tasiemki jej koszuli nocnej.

- Zostaw! - ofuknęła go Elizabeth i zawiązała nową kokardkę. Usłyszała zrezygnowane westchnienie męża.

- Czemu nie? Tak dawno już... Zignorowała jego słowa, choć dosłyszała w nich wyrzut. Przytuliła się do niego.

- Nie możemy sobie po prostu razem poleżeć?

- Dobrze.

Wiedziała, że mąż się uśmiecha. Pewnie miał nadzieję, że zaraz zmieni zdanie. W końcu już nie raz ulegała mu w takich sytuacjach. Kristian dobrze wiedział, jak działa na żonę. Ale tym razem Elizabeth odsunęła się, gdy poczuła na plecach jego niecierpliwe dłonie.

- Muszę się nad czymś zastanowić - wyjaśniła. Położyła głowę na jego ramieniu, z zadowoleniem wdychała zapach jego skóry i włosów. Pachniał mydłem, końmi i oborą. Tak jak zawsze.

- Chcesz mi o tym opowiedzieć? - zapytał, delikatnie pieszcząc jej brzuch.

- Nie, i przestań wreszcie! - odparła z irytacją Elizabeth - Albo przestaniesz, albo cię wygonię na twoją stronę!

- Przepraszam. Już nie będę, obiecuję. Powiedz, co cię trapi. Ułożyła się wygodniej, ale milczała jeszcze dłuższą chwilę.

- Nie wiem, co będzie z Liną, gdy popłyniecie na zimowe połowy - odezwała się w końcu.

- Co masz na myśli? Nie może być po prostu tak jak teraz? Niech ktoś do niej zagląda, skoro biedaczka nie może pracować.

- Ale teraz Jens jest z nią wieczorami i nocą. A gdy wypłynie na połowy, Lina zostanie zupełnie sama. Boję się, że może zrobić krzywdę sobie albo dziecku.

- Co?!

Poczuła oddech męża na swoim czole. Zawsze bardzo ją to uspokajało. Co jakiś czas Kristian muskał wargami jej skórę.

- Sam wiesz, jaka ona jest. Widziałam już kobiety, które zachowywały się w taki sposób. Niektóre z nich zabijały swoje dzieci, a potem siebie. Nikt nie wie, dlaczego.

- Linie coś takiego nigdy by nie przyszło do głowy - oświadczył Kristian kategorycznym tonem.

- Miejmy nadzieję - odrzekła bez przekonania.

- Czy Lina nie mogłaby się przenieść tutaj? - spytał. - Albo jechać do Kabelvaag, do matki? Mogłaby wtedy od czasu do czasu widywać się z Jensem.

- Ale ona w ogóle nie chce wychodzić z domu! Jak sobie to wyobrażasz? Mielibyśmy siłą wsadzić ją do łodzi razem z dzieckiem? - Elizabeth zaśmiała się ponuro. - Nie chciała nawet iść do kościoła, żeby ochrzcić Signe, a co dopiero wypłynąć na Vestfjorden. Kristian ucałował czoło i włosy żony.

- No to może Helene by się do niej przeniosła?

- Daj spokój! Helene jest mi potrzebna tutaj. Nie mogę tak po prostu wypuścić jej z domu.

- Przecież to tylko propozycja.

- Tak czy inaczej, fatalna. Zaśmiał się i zaczął ją łaskotać. Odsunęła się nieznacznie.

- Chodźmy spać. Może rano przyjdzie mi coś do głowy - powiedziała.

- Może. Na szczęście wypływamy dopiero za jakiś czas. Przytuliła się do niego, a on objął ją ramieniem. Czuła jego oddech na swoich włosach. Ale sen nie przychodził.

Poranki były teraz mroczne i nieprzyjemne, Elizabeth nie mogła się już doczekać jasnych dni. Wtedy wszystko będzie łatwiejsze. Migoczący śnieg, światło i ciepłe promienie słoneczne.

Śnieg chrzęścił pod jej butami. Było przeraźliwie zimno. Owinęła się szczelniej chustą. Rzecz jasna, mogła wziąć sanie, ale potrzebowała czasu, by pomyśleć. Lina i Jens spędzali jej sen z powiek. Myślała o nich przez pół nocy, a i tak nie przyszło jej do głowy żadne rozwiązanie. Postanowiła w każdym razie, że pomówi z Bergette, żeby pozbyć się przynajmniej jednego zmartwienia. W lesie wciąż było ciemno i ponuro. Może za drzewami kryją się zjawy i duchy, pomyślała Elizabeth i wzdrygnęła się lekko. Czasami dawała się ponieść wyobraźni; wtedy zdawało jej się, że pomiędzy pniami dostrzega upiorne twarze i sylwetki. Uśmiechnęła się. Sama dawno już nie wierzyła w nadprzyrodzone istoty, ale wiedziała, że wiele osób było święcie przekonanych o ich istnieniu.

Zbliżała się już do domu Bergette. W oknach było ciemno. Chyba nic złego się nie stało?

Przyspieszyła kroku. Myśli kłębiły się jej w głowie.

Zapukała do drzwi dwa razy. Cisza. Zaczęła nasłuchiwać, w końcu chwyciła za klamkę i weszła do środka. Zdezorientowana, przystanęła w korytarzu. Żadnego dźwięku. Gdzie się podziali domownicy?

Zwykle dom wypełniony był zgiełkiem, odgłosem rozmów, śmiechem służących dochodzącym z kuchni.

Ruszyła w tym właśnie kierunku. Zdjęła rękawice i zapukała głośno do kuchennych drzwi. Po chwili stanęła w nich Bergette.

- A to ty, Elizabeth? Przepraszam, nie słyszałam, jak wchodzisz. Zapraszam. - Odsunęła się, by przepuścić przyjaciółkę. Przy kuchennym stole siedziała Karen-Louise i wpatrywała się w skupieniu w otwartą książkę.

- Ćwiczy literki - wyjaśniła Bergette z dumą. - Niedługo posyłam ją do szkoły.

Elizabeth rozejrzała się ukradkiem. Ściany kuchni były pomalowane na niebiesko, lecz gdzieniegdzie łuszczyła się farba. Wisiały na nich szafki w nieco jaśniejszym odcieniu. Bergette nie miała kuchenki; do gotowania wciąż używała starego, murowanego paleniska. Trzaskał w nim teraz ogień, a płomienie odbijały się w wypolerowanych do połysku miedzianych garnkach. Na wyszorowanej podłodze leżały szare i białe chodniki. Wyglądały, jakby zostały przyklejone do desek.

- Właśnie miałam zaparzyć kawę - powiedziała Bergette. - Siadaj, zostało nam trochę ciasta ze świąt. Elizabeth opadła na krzesło i delikatnie pogładziła Karen-Louise po jasnych włosach. Dziewczynka uśmiechnęła się zawstydzona, zerknęła do książki i wskazała palcem jedno ze słów.

- Tu jest napisane krzesło - oświadczyła z dumą.

- Zgadza się. Umiesz już czytać? Karen-Louise pokiwała głową z zapałem.

- Znam prawie wszystkie literki i potrafię napisać kilka słów. Mama mówi, że dobrze jest umieć to i owo, zanim się pójdzie do szkoły. Potem pan nauczyciel ma mniej pracy. Elizabeth uśmiechnęła się do niej.

- Tak, to brzmi rozsądnie - przyznała.

Bergette wyjęła z szafek filiżanki, spodki i miseczki. Na stole leżał haftowany obrus wykończony falbanami. Nie było na nim nawet najmniejszej plamki, zauważyła Elizabeth.

- Mama pisze list - wyjaśniła Karen-Louise. Elizabeth zerknęła na kałamarz i ozdobny papier leżący na stole.

- Do taty - ciągnęła dziewczynka, przerzucając karty książki.

Elizabeth chciała coś powiedzieć, może zapytać małą, czy tęskni za ojcem, ale zdecydowała się milczeć. Ile wiedziała dziewczynka? Czy Bergette utrzymywała kontakt z Sigvardem?

Na stole pojawił się półmisek z kruchymi ciastkami. Naczynie było porcelanowe, ozdobione złotym paskiem. Bergette przyniosła także dużą misę marmolady z moroszek.

- Ojej, toż to poczęstunek iście królewski! - powiedziała Elizabeth, spoglądając na przysmaki. Bergette zaśmiała się i nalała jej kawy.

- Moroszki miałam już gotowe. W końcu od czasu do czasu można sobie pozwolić na coś wyjątkowego.

- Myślałam, że nikogo nie ma w domu - ciągnęła Elizabeth. - We wszystkich oknach było ciemno. A światła z kuchni nie widziałam, bo okno jest od drugiej strony.

- Służące i parobek mają dziś wolne. W domu została tylko jedna z dziewcząt.

- Nie ma w okolicy rodziny - wtrąciła Karen-Louise poważnym, dorosłym tonem. - Właściwie to się cieszę, bo inaczej zostałybyśmy z mamą zupełnie same. A służąca mówi, że dobrze jej się tu pracuje, więc przynajmniej mamy kogoś do pomocy.

- Weź sobie kilka ciastek i idź do pokoju - zwróciła się Bergette do córki. - Właśnie miałam zrobić porządek w szafie. Pomożesz mi? - spytała z uśmiechem.

- W tej na ubrania?

- Tak. Jest tam mnóstwo rzeczy, z którymi nie wiem, co zrobić. Karen-Louise chwyciła dwa ciastka, zeskoczyła z krzesła i wybiegła z kuchni.

- Proszę bardzo, częstuj się. - Bergette podała półmisek przyjaciółce. Elizabeth nałożyła sobie moroszek i wzięła kilka ciastek.

- Dobrze się wam układa? - spytała, niby od niechcenia. Bergette spojrzała na przybory do pisania.

- Dostałam od niego list. Tuż przed świętami. Wciąż wpatrywała się w zapisane kartki. Elizabeth zobaczyła teraz, że leżał wśród nich także arkusz, na którym rozpoznała charakter pisma Sigvarda.

- Chce wrócić do domu - ciągnęła Bergette. - Pisze, że nie podoba mu się na południu. Brakuje mu morza, gór i naszej przyrody! - prychnęła. - Też mi bzdury! Pisać, że mu brakuje gór... W ogóle na nie nie patrzył, jak tu mieszkał, a już na pewno po nich nie chodził. Nawet owiec sam nie sprowadzał. Parobek musiał wszystko za niego robić. I to ględzenie o przyrodzie! W życiu większych bzdur nie czytałam. No cóż, pewnie się wstydzi. No i bardzo dobrze. - Zacisnęła wargi.

Elizabeth zanurzyła ciastko w marmoladzie i odgryzła kawałek. Słodki smak przywołał na myśl długie letnie dni. Zauważyła, że Bergette dokładnie usunęła grubą warstwę tłuszczu, którą przezorne gospodynie zabezpieczały słoiki z przetworami.

- A więc nie pozwolisz mu wrócić? Bergette potrząsnęła głową i odgarnęła włosy z czoła. Spojrzała przyjaciółce prosto w oczy.

- On pisze, że żałuje i że bardzo za nami tęskni. Ale czy mogę mu zaufać? - Popatrzyła na Elizabeth uważnie. - Myślisz, że jestem zbyt surowa?

- Nie wiem. Bergette z brzękiem odstawiła filiżankę.

- A co ty byś zrobiła, gdyby Kristian był ci niewierny?

- Nie mogę sobie tego nawet wyobrazić. - Spróbowała o tym pomyśleć i poczuła ból. Ale czy wyrzuciłaby go za drzwi i zabroniła wracać do domu... ?

- Nigdy nie lubiłaś Sigvarda, prawda? - spytała Bergette.

- Nie. Po tym wszystkim, co zrobił, nie mogę się do niego przekonać - przyznała Elizabeth szczerze. Bergette uśmiechnęła się kwaśno.

- Aaa, sama widzisz. Powiedz, cieszysz się, że nie ma go już z nami?

Elizabeth nie odpowiedziała. Owszem, w pewnym sensie się cieszyła, ale zarazem zdawała sobie sprawę, że Sigvard i Bergette złamali przysięgę małżeńską. Przecież przysięgali sobie przed ołtarzem, że będą razem na dobre i na złe, a teraz mieszkali na dwóch przeciwległych krańcach kraju i nie wiadomo było, czy i kiedy się to zmieni. Elizabeth uznała, że nie powinna radzić przyjaciółce w tej sprawie. Sama przecież też znajdowała się w dziwnej sytuacji: żyła pod jednym dachem z dwoma mężczyznami, którym swego czasu przysięgała wierność do końca swoich dni.

- Nie mam nawet siły zastanawiać się nad tym, co będzie dalej - ciągnęła Bergette. - Czas pokaże. Teraz najbardziej zależy mi na tym, żeby przejść przez wieś z podniesionym czołem. A nie mogłabym tego zrobić, gdybym pozwoliła Sigvardowi wrócić.

- Czemu nie?

- Nie pierwszy raz mnie oszukał, Elizabeth. Jeśli będzie tak dalej, ludzie się w końcu dowiedzą, zaczną wytykać mnie palcami i wyśmiewać. Sama pamiętasz, jak to było z poprzednim doktorem. Ile z tego, co ludzie o nim wygadywali, było prawdą? Kto to wie. Niektórzy mówili, że widywali go z młodą dziewczyną, ale...

Elizabeth wpatrzyła się w spodeczek i przez chwilę jadła w milczeniu, potem podniosła wzrok i powiedziała:

- Nie należy się zbytnio przejmować ludzkim gadaniem.

- Łatwo ci powiedzieć, zwłaszcza że nie chodzi o ciebie. Elizabeth nie mogła powstrzymać śmiechu.

- Masz rację, Bergette, ale pamiętaj, że i mnie ludzie wytykali palcami albo lekceważyli. Z czasem przywykłam do tego i przestałam się przejmować.

- Ale zanim przywykłaś, pewnie nie było ci łatwo? - Bergette wypowiedziała te słowa z uśmiechem, ale Elizabeth dostrzegła w jej w oczach smutek.

- Jak się teraz czujesz? - Usłyszała, jak głupio zabrzmiało jej pytanie, ale skoro chciała sprowadzić rozmowę na kwestię zegarka, musiała jakoś zacząć.

- Co masz na myśli? - Bergette oparła łokcie na stole. To do niej niepodobne, przecież zawsze miała takie dobre maniery, pomyślała Elizabeth. Gospodyni zreflektowała się, zabrała łokcie ze stołu i zjadła resztkę marmolady. Przez chwilę obie milczały.

- Myślałam ostatnio o naszym dzieciństwie - zaczęła Elizabeth ostrożnie. - Przypomniałam sobie, jak byłam kiedyś z mamą w sklepiku i widziałam chłopca, który ukradł całą garść brązowego cukru. Bergette spojrzała na nią przelotnie.

- Pewnie był głodny - stwierdziła.

- Nie, jego rodzina była zamożna, na pewno niczego mu nie brakowało. Pamiętam, że nie mogłam zrozumieć, dlaczego to zrobił. Wiesz, o czym mówię?

- Nie mam pojęcia. - Bergette zerwała się i przyniosła czajnik z kawą. - Jeszcze?

- Tak, poproszę. - Elizabeth poczekała, aż przyjaciółka usiądzie, i kontynuowała: - Kradzież jest grzechem.

- Każdego tygodnia łamiemy pewnie połowę z dziesięciorga przykazań.

- Tamten chłopiec mógł potem odnieść cukier tak, żeby nikt tego nie widział. Bergette zaśmiała się i poczęstowała ją ciastkami.

- To dziwne, że myślisz o takich rzeczach, Elizabeth. Przecież to stara historia. Elizabeth wzięła kolejne ciastko i zaczęła je kruszyć.

- Nie uważasz, że naprawdę mógł odnieść cukier?

- Oczywiście. Chcesz jeszcze marmolady?

- Nie, dziękuję. - Elizabeth nie mogła nagle znieść nawet myśli o słodkich moroszkach. Czuła się strasznie zmęczona, jakby szła pod górę, a szczyt coraz bardziej się od niej oddalał. Czy nigdy nie uda jej się zamknąć tej sprawy? Bergette zmierzyła ją spojrzeniem.

- Co tak nagle posmutniałaś? Ta historia musiała zrobić na tobie wielkie wrażenie. Ale przecież to było tak dawno temu. Może odrobina kawy poprawi ci humor?

Elizabeth skinęła głową i podsunęła swoją filiżankę. Postanowiła posiedzieć w kuchni jeszcze chwilę, dla zachowania pozorów. Nie mogła wprost powiedzieć o zegarku, ale miała nadzieję, że Bergette zrozumiała, o co jej chodziło.

Rozdział 12

Elizabeth szła przed siebie z ramionami skrzyżowanymi na piersiach. Dziwne były te odwiedziny u Bergette. Przyjaciółka zachowywała się tak, jakby nie miała pojęcia, o czym Elizabeth mówi. Zupełnie jakby była całkiem niewinna. Elizabeth zaczęła się wahać.

A może to się wcale nie stało? Może jej się tylko przywidziało? Potrząsnęła głową i zacisnęła wargi.

Nie, nie. Była pewna tego, co widziała: zegarek leżący na tacy i dłoń Bergette, która chwyciła go nagle i ukryła w fałdach spódnicy.

Nie oczekiwała przyznania się do winy, ale miała nadzieję, że wywoła u Bergette jakąś reakcję.

Przyjaciółka mogłaby się na przykład zarumienić, wiercić niespokojnie albo odwrócić wzrok. Ale nic z tęgo. Wydawała się zupełnie spokojna. Może zapomniała, że ukradła zegarek? Elizabeth przyśpieszyła kroku, bo zaczęła marznąć. Nie, przecież o czymś takim nie można zapomnieć. To zupełnie niepojęte, że Bergette tak po prostu siedziała przed nią i zachowywała się jak gdyby nigdy nic. A przecież była najbardziej prawą osobą, jaką Elizabeth znała. A może miała też inną, nikomu nieznaną, mroczną stronę? Elizabeth wzdrygnęła się na samą myśl o tym.

W korytarzu wisiał płaszcz, którego nie rozpoznała. Zza zamkniętych drzwi salonu dochodził śmiech Kristiana. A więc mieli gościa. Może to lensman?

Elizabeth podniosła z podłogi robocze ubranie, które Ane zrzuciła z siebie po powrocie z obory, i zaniosła je do kuchni.

- Ile razy mam ci mówić, że nie życzę sobie, żebyś rozrzucała swoje rzeczy po całym domu? - powiedziała surowo i wepchnęła brudny tobołek w ramiona córki.

- Przepraszam, mamo, ale tak się spieszyłam. Mamy gościa. - Ane przycisnęła ubranie do piersi, lecz nie sprawiała wrażenia zawstydzonej.

- Lensman do nas przyjechał? - spytała Elizabeth. Helene zdjęła z kuchni czajnik z kawą.

- Nie, to nowy doktor - wyjaśniła. Elizabeth zrobiło się słabo.

- Chyba nikt nie zachorował?

Służąca wybuchnęła śmiechem.

- Nie, doktor tylko składa nam wizytę. Chce się zapoznać z nami i trochę porozmawiać. Uważam, że to bardzo miło. Elizabeth przyjrzała się półmiskowi kanapek zrobionych przez Ane.

- Świetnie, kochanie. - Pogładziła córkę po policzku. Dziewczyna uśmiechnęła się z dumą.

- Dziękuję. Zrobiłam, co mogłam - powiedziała. Elizabeth się rozejrzała.

- A gdzie Maria?

- Na stryszku. Stroi się dla doktora - oświadczyła Ane z wyraźnym rozbawieniem.

- Bzdury! - prychnęła Helene. - Musiała zmienić bluzkę, bo poplamiła się sosem.

- Tak! Plamka była taka mała, że nikt by jej nie dostrzegł.

- Zanieś lepiej jedzenie do salonu. - Elizabeth podała córce półmisek. - i zostaw Marię w spokoju. Nie chcę teraz wysłuchiwać waszych kłótni.

- Nie kłócimy się przecież - odparła dziewczyna z miną niewiniątka.

- Oczywiście, nigdy się nie kłócicie.

- Co u Bergette? - spytała Helene, gdy zostały same. Elizabeth odwróciła się do niej plecami i odpowiedziała:

- Wygląda na to, że wszystko w porządku. Spojrzenie przyjaciółki paliło ją w plecy. Poczuła, że musi powiedzieć coś jeszcze.

- Karen-Louise uczy się czytać - dodała. - Świetnie jej idzie. Na wiosnę Bergette posyła ją do szkoły. Służące i parobek mieli dziś wolne. Została tylko jedna dziewczyna, ale tylko dlatego, że nie ma w okolicy rodziny i...

- Coś się tak nagle zdenerwowała? - Helene podeszła do niej.

Elizabeth się wzdrygnęła. Przez chwilę pomyślała, że może powinna opowiedzieć Helene o wszystkim: o tym, czego świadkiem była w sklepie, i o dziwnym zachowaniu Bergette. Oddaliła jednak od siebie tę myśl. Helene i tak by jej nie pomogła.

- Bergette dostała list od Sigvarda - wyrzuciła z siebie szybko.

- Chce wrócić do domu?

- Nie, jeszcze nie.

- Oj, biedny człowiek, ma swoje na sumieniu. - Helene potrząsnęła głową i wróciła do roboty. Ustawiła na tacy filiżanki, spodki oraz srebrny imbryk z kawą.

- Zaniosę to - powiedziała Elizabeth i podniosła ciężką tacę.

W tej samej chwili do kuchni wróciła Ane. Z uśmiechem minęła matkę. Wydawała się radosna i beztroska. Elizabeth uśmiechnęła się smutno. Gdyby więcej ludzi było takich jak jej córka...

- Służąca wzięła wolne? - spytał Kristian, gdy Elizabeth postawiła tacę na stole. Wypowiedział te słowa z uśmiechem, ale ona wiedziała, że mąż nie lubił, gdy wyręczała Helene.

- Ja tam nie boję się roboty - wyjaśniła, podając doktorowi dłoń. - Dzień dobry. Jak miło, że nas pan odwiedził.

- Właśnie przeszliśmy z pani mężem na ty. Jestem Torstein - rzekł mężczyzna z uśmiechem. - Po co być takim oficjalnym?

- Świetnie, pod warunkiem, że i ty będziesz się do mnie zwracał po imieniu.

- Umowa stoi. - Doktor odsłonił w uśmiechu swoje równe białe zęby.

- Proszę, częstujcie się. - Elizabeth podsunęła im półmisek.

Gość położył na swoim talerzyku od razu cztery kanapki. Gospodyni zaczęła się zastanawiać, czy doktor je tyle na co dzień, a jeśli tak, to w jaki sposób utrzymuje taką szczupłą sylwetkę. Przecież nie pracował w polu. Oceniła, że lekarz jest bardzo przystojny, chociaż nie tak muskularny jak Kristian. Torstein był wysoki i smukły, miał zdecydowane rysy twarzy i bystre, czujne spojrzenie. Nic dziwnego, że Maria popędziła na górę zmienić bluzkę, pomyślała Elizabeth. Ane wykorzystywała każdą okazję, żeby sobie z niej pożartować. A może Maria chciała się przebrać wcale nie dlatego? Możliwe przecież, że...

- Ależ jesteś zamyślona, Elizabeth. Gospodyni drgnęła i spojrzała na Kristiana.

- Co takiego? Przepraszam. - Zerknęła na Torsteina. - Pytaliście mnie o coś?

- Zastanawiałem się, czy masz ostatnio dużo na głowie. Wydajesz się zmęczona. Jego troska rozczuliła Elizabeth. Poczuła ucisk w gardle, musiała upić łyk kawy.

- Skoro pytasz... - odchrząknęła, zerknęła na męża i zamilkła. Nie była pewna, ile wolno jej powiedzieć.

- Żona dużo ostatnio myśli o Linie, naszej służącej - wyjaśnił gospodarz.

Elizabeth odetchnęła z ulgą. Teraz wprawdzie bardziej przejmowała się Bergette, ale nie miała ochoty o tym mówić. Wyprostowała plecy i skinęła Kristianowi głową na znak, żeby mówił dalej. Może doktor coś nam poradzi, pomyślała.

- Po porodzie dziewczyna zaczęła się dziwnie zachowywać - dodał Kristian.

- Ach tak? Opowiedzcie mi o tym. - Torstein zmarszczył brwi.

- No cóż, to Elizabeth miała z nią najwięcej do czynienia... - Mąż spojrzał na nią, ona zaś nabrała powietrza i opowiedziała całą historię jednym tchem. Torstein odchylił się na krześle i założył nogę na nogę.

- A więc tak się sprawy mają. Tak, muszę przyznać, że coś niecoś już o tym słyszałem. Ludzie strasznie plotkują, zwłaszcza na wsi. Elizabeth wcale nie była tym zaskoczona.

- Jak myślisz, co dolega Linie? - spytała.

- Moim zdaniem wszystko wskazuje na to, że cierpi na melancholię. Słyszałem o takich przypadkach. To dziwne zjawisko, bo zwykle przecież kobieta nie posiada się z radości, gdy wydaje dziecko na świat.

- No właśnie. Dla mnie to zupełnie niezrozumiałe - przyznała Elizabeth. - Jak możemy jej pomóc? Torstein zamyślił się i podrapał po policzku.

- Sądzę, że pomóc może tylko jedno. Z tego, co usłyszałem, od porodu minęło już sporo czasu, a poprawy nie widać. Cóż, nie wiem, jak się odniesiecie do takiej propozycji... No, ale rzecz jasna, najpierw musiałbym porozmawiać z samą pacjentką, by móc stwierdzić, czy to faktycznie melancholia, czy może coś innego.

Elizabeth skinęła tylko głową. Była przerażona. Czyżby Linie dolegało coś bardzo poważnego? Jens podniósł drewnianą podeszwę i obejrzał ją pod światło. Nie mógł sobie pozwolić na niedokładne wykończenie, inaczej buty będą raniły stopę.

Z kołyski dobiegł dziecięcy płacz. Małe, zaciśnięte piąstki młóciły nerwowo powietrze. Jens zerknął na Linę, ale ona siedziała odwrócona do niego plecami i patrzyła w okno, jakby nie słyszała dziecka. Robótka, nad którą miała pracować, leżała na jej kolanach. Jak długo to jeszcze potrwa? Najgorsze było to, że Jens nie dostrzegał u żony najmniejszych oznak poprawy. Zaczął już tracić nadzieję. Gdy pytał ją o coś, wzruszała tylko obojętnie ramionami i milczała. Potrafiła całymi dniami przesiadywać przy oknie. Wbijała w szybę przestraszone spojrzenie, jakby obawiała się, że ktoś patrzy na nią z zewnątrz.

- Widzisz tam coś? - Jens natychmiast pożałował swojego ostrego tonu, ale było już za późno, by cofnąć słowa.

Lina siedziała niewzruszona. Pewnie nawet go nie usłyszała. Spróbował na nowo.

- Zajmij się Signe. Mała płacze.

Żadnej reakcji. Westchnął zrezygnowany. Płacz stawał się coraz głośniejszy. Jens podniósł się i ostrożnie wziął dziecko na ręce. Uspokoiło się na chwilę, po czym odwróciło od niego główkę i znów zaczęło krzyczeć.

- Signe jest głodna i ma mokro - powiedział i podszedł do żony. Zareagowała dopiero na lekkie szturchnięcie.

- Co się stało?

- Zajmij się swoją córką.

- Moją? Myślałam, że jest też twoja.

Jens poczuł, jak wzbiera w nim złość. Z trudem powstrzymał się, by nie krzyknąć: Tak, oczywiście, ale to ty jesteś jej matką i z tego co widzę, nie jesteś akurat zajęta niczym szczególnym. Poza tym to kobieta zmienia zazwyczaj pieluszki i karmi dziecko! Lina spojrzała na niego błyszczącymi od łez oczami.

- Nie kochasz mnie już, Jensie?

- Oczywiście, że cię kocham. Czemu w ogóle o to pytasz?

- Wcześniej pomagałeś mi przy dziecku, a teraz już tego nie robisz. Może podoba ci się ktoś inny?

- Daj spokój! Sama przecież widzisz, że jestem zajęty, a ty gapisz się tylko w okno. Proszę, weź ją. A potem napijemy się razem kawy. Co ty na to? - dodał pospiesznie w obawie, że żona znów się rozpłacze. W takich sytuacjach potrafiła przeleżeć w łóżku cały wieczór.

Lina niechętnie wzięła małą na ręce, po czym położyła ją na łóżku i zaczęła przygotowywać wodę do mycia. Jens zmiótł z podłogi trociny. Podeszwa wyglądała całkiem nieźle. Jakiś czas temu Kristian podarował mu cielęcą skórę. Zamierzał uszyć z niej odświętne buty.

Signe zachłystywała się od płaczu. Jej malutka twarzyczka była purpurowa, nagie ramionka i nóżki młóciły powietrze.

Jens zerknął na Linę, która szukała właśnie mydła i czystych ściereczek.

- Nie mogłabyś się pospieszyć? - zapytał. - Nakarm ją. Od słuchania tego płaczu boli mnie serce. Żona odwróciła się do niego z drżącymi ustami.

- Przecież robię, co mogę.

Jens przełknął kolejne gorzkie słowa, które cisnęły mu się na usta, i z trudem powstrzymał się od wzięcia córeczki na ręce. Lina musi sobie radzić. Niedługo on wypłynie na zimowe połowy, a ona zostanie sama z dzieckiem. Bóg jeden raczy wiedzieć, jak się to wszystko skończy. Często Jens leżał w nocy i rozmyślał o tym do rana. Kręcił się zrozpaczony, słuchając miarowego oddechu śpiącej Liny. Gdyby nie to, że codziennie po jego wyjściu do pracy w Linastua pojawiała się któraś z kobiet z Dalsrud, bałby się opuszczać dom. A teraz nie będzie go przez trzy albo cztery miesiące... Signe została przewinięta w suche pieluszki, ale wciąż była czerwona i wyraźnie niezadowolona.

- Mógłbyś podgrzać mleko? - spytała Lina.

- Musisz karmić ją piersią - odrzekł Jens, z trudem zachowując spokój. - Pamiętasz przecież, co powiedziała Elizabeth: jak zaniedbasz karmienie, to w ogóle stracisz pokarm. Daj jej... - nie dokończył zdania, bo żona mu przerwała.

- Ciągle tylko Elizabeth i Elizabeth! Elizabeth to, Elizabeth tamto! Wciąż słyszę, jaka dobra i mądra jest ta twoja Elizabeth. Kiedy ostatnio powiedziałeś, że ja sobie dobrze z czymś radzę? - Głos jej się załamał, po bladych policzkach popłynęły łzy.

- Straszysz Signe - powiedział spokojnie i wziął od niej dziecko.

- Już się mną wcale nie przejmujesz! - wybuchnęła Lina. - Myślisz tylko o małej i innych babach. Na pewno uważasz, że jestem brzydka i do niczego się nie nadaję.

Jens miał wielką ochotę wybiec z domu, uciec od dziecięcego płaczu i ciągłych pretensji żony, ale wziął się w garść. Wlał do czajnika rozwodnione krowie mleko i postawił naczynie na ogniu.

Lina chwyciła go za ramię.

- Odpowiedz mi! - Wrzask dziecka niemal zagłuszał jej słowa.

- O nic mnie przecież nie spytałaś - przypomniał jej cierpliwie. - Wiesz tak samo dobrze jak ja, że mi na tobie zależy. Codziennie ci to powtarzam. Nic tylko mówię, jak bardzo cię kocham, jaka jesteś piękna i jak świetnie sobie radzisz.

- A niby z czym sobie radzę?! - wrzasnęła i posłała mu wściekłe spojrzenie.

Tym razem Jens nie odpowiedział. Prawda była taka, że Lina nie robiła w domu prawie nic. Wszystkie obowiązki spadły na niego. Nie wywiązywał się z nich co prawda tak dobrze jak kobieta, ale dawał sobie radę na tyle, by oszukać mieszkańców Dalsrud, którzy wciąż wierzyli, że to Lina dba o dom. Prawdę znała tylko Elizabeth. Częściowo domyśliła się, co się u nich dzieje, a resztę opowiedział jej on sam, bo już nie mógł milczeć.

Czuł, że nie zniesie tego dłużej. Wiedział, że ma dług wdzięczności wobec Liny i całej jej rodziny. To w końcu oni uratowali mu życie, dali dach nad głową, pracę i jedzenie, gdy pojawił się nagle w Kabelvaag, nie mając pojęcia, kim jest ani jak się nazywa. Wiele im zawdzięczał. Nie mógł tak po prostu uciec od odpowiedzialności, miał przecież zobowiązania wobec Liny. Tylko jak długo jeszcze będzie w stanie wytrzymać tę sytuację?

Czy to, że oświadczył się dziewczynie, było tylko desperacką próbą ucieczki, zapomnienia o przeszłości i tej nieznanej Elizabeth, której nie potrafił odnaleźć? Jakiż złośliwy potrafi być los. Kiedy już wszystko było postanowione, spotkał wreszcie Elizabeth na swojej drodze. Gdyby jeszcze trochę poczekał... Ale o czym on teraz myślał? Nawet gdyby nie oświadczył się Linie i tak nie mógłby mieć Elizabeth. Bo ona była już żoną Kristiana, a jego samego uznano za zmarłego.

- Widzisz? Już nawet nie słuchasz, co do ciebie mówię! - łkała Lina. Opadła na łóżko i ukryła twarz w dłoniach.

Jens zdjął mleko z ognia, przelał je do kubka i odczekał chwilę, aż wystygnie. Potem zaczął karmić Signe łyżeczką od herbaty. Małe usteczka ssały chciwie metal, co jakiś czas jednak dziewczynka wydawała z siebie wściekły krzyk. Była zła, że tak długo to trwa. Noworodki powinny ssać pierś matki, pomyślał Jens, tak jak cielęta i jagnięta. Nie powinno się ich karmić łyżką.

- Nie potrafię nawet nakarmić własnego dziecka! - płakała Lina.

- Wytrzyj oczy - powiedział Jens zmęczonym głosem. - Dam teraz Signe jeść i zaraz będzie można ją położyć. Prześpi na pewno kilka godzin. A my zaparzymy sobie kawę z brązowym cukrem. Zajmiesz się tym?

Lina nie odpowiedziała, ale przynajmniej otarła twarz rąbkiem fartucha. Nabrała powietrza i zerknęła na męża. Jens przywołał na twarz wymuszony uśmiech.

- Nakryj do stołu. Tak świetnie sobie z tym radzisz.

Żona podniosła się z wahaniem, wyjęła z szafki filiżanki ze złotą lamówką i postawiła je na stole. Przyniosła też cukiernicę.

Signe kleiły się oczka. Była najedzona, choć większa część mleka spłynęła jej po bródce. Jens osuszył malutką buzię i położył sobie córeczkę na ramieniu. Po chwili dziecku głośno się odbiło. Już miał to skomentować, ale zrezygnował. Lina nie lubiła rozmów o dziecku, zwłaszcza gdy była w tak kiepskim humorze jak teraz.

Chwilę potem siedzieli razem przy stole. Twarz Liny była mokra od łez. Miała zaczerwieniony nos i zmierzwione, sterczące na wszystkie strony włosy.

- Czemu się uśmiechasz? - spytała, patrząc na Jensa podejrzliwie.

- Jesteś słodka - odparł. - Zupełnie jak cukier - dodał, podając jej cukiernicę.

Lina prychnęła, ale najwidoczniej spodobały jej się jego słowa, bo uśmiechnęła się blado. Jens mówił prawdę, Lina faktycznie była słodka. Wiedział jednak, że musi uważać na każde słowo. Nie umiał kłamać, nie potrafiłby się do tego zmusić, nawet żeby sprawić jej przyjemność. Oby tylko nie zaczęła znów wypytywać o Elizabeth. Cóż miałby jej odpowiedzieć? Czy powinien być szczery i wyjaśnić, jak jest naprawdę? Nie, nie mógł tego zrobić. Lina mogłaby się wygadać Kristianowi. Ale z drugiej strony kłamać... Nie, nie chciał o tym myśleć, dopóki nie było takiej konieczności.

- Zastanawiałem się nad czymś - odezwał się i odchrząknął. Lina podniosła wzrok. - Tak?

- Niedługo wypływam na zimowe połowy. Martwię się, jak sobie beze mnie poradzisz.

- Wypływasz? - spytała ochryple. - Nie chcesz mnie chyba zostawić tu zupełnie samej?

- Muszę to zrobić, Lino, dobrze o tym wiesz. - Pogładził ją po dłoni.

- Wcale nie musisz! Nie mógłbyś pracować w Dalsrud, jak dotąd? Na pewno byłbyś tam potrzebny, przecież Kristian i Lars wypływają. Pokręcił głową.

- Umówiłem się już z Jakobem, dostałem miejsce w jego łodzi. Jeśli chcemy jako tako żyć, muszę zarabiać łowieniem ryb. Tak to już jest, sama wiesz.

- Ale teraz też dajemy sobie radę.

- Z trudem wiążemy koniec z końcem, Lino. Pomyśl, co będzie, jeśli stanie się coś złego?

- Ach, wcale o mnie nie myślisz! Boję się, Jensie. Nie chcę zostawać sama tak długo. - Jesteś niesprawiedliwa, kochanie. Wiesz, że jeśli trochę zarobię, to będziemy mogli kupić więcej zwierząt, rozbudować dom i... kupię ci w Kabelvaag piękny prezent. Przyślę ci też pieniądze, żebyś mogła wybrać coś sobie u Pedera.

- Ale przecież nie mogę wychodzić z domu! - rzuciła ze złością i skrzyżowała ramiona na piersiach. Wydała mu się nagle całkowicie bezradna, jak małe dziecko. - Co się ze mną dzieje, Jensie? Czemu ciągle się boję? Czemu jestem smutna i nie mogę pracować? Czemu ciągle płaczę? Nie potrafił jej na to odpowiedzieć, dlatego tylko mocno uścisnął jej dłoń.

- Będziemy musieli znaleźć jakieś rozwiązanie, zanim wypłynę. Cofnęła rękę i zerwała się z krzesła.

- Jestem zmęczona! Chcę spać!

- Dobrze, połóż się. Pójdę odgarnąć śnieg. Już prawie w ogóle nie można przejść z domu do obory. I nie mówiąc już nic więcej, włożył kurtkę, czapkę i rękawice, po czym ostrożnie zamknął za sobą drzwi.

Przyjemnie było wyjść na podwórze i poczuć na twarzy powiew lodowatego wiatru. Na dworze panował mrok. Dopiero po Nowym Roku słońce znów zacznie się pokazywać.

Jens zaczął myśleć o tym, co powiedziała mu poprzedniego dnia Elizabeth. Rozmawiała z doktorem, który uważa, że najlepiej byłoby umieścić Linę w szpitalu dla nerwowo chorych. Czyli w wariatkowie, jak się potocznie mówiło. Ale czy on może zrobić coś takiego własnej żonie? Chwycił ciężką drewnianą łopatę i zaczął odśnieżać.

Dzięki pracy mógł chociaż na chwilę zapomnieć o zmartwieniach.

Później... później wszystkim się zajmie. Ale nie teraz. Wkrótce znajdzie jakieś wyjście. Na pewno.

Wiedział jednak, że zaczyna brakować mu czasu. Niedługo będzie musiał wypłynąć.

- Niech Bóg ma w opiece Linę i dziecko - szepnął i zamachnął się łopatą.

Rozdział 13

Dorte przykryła garnek pokrywką. Miała dość nieprzyjemnego zapachu. Gotowała właśnie specjalną paszę dla krów. Koń też dostanie swoją porcję, owcom także coś się trafi, ale przede wszystkim chodziło o krowy, które dzięki tej mieszance dawały pyszne, pożywne mleko. Zwierzęta lubiły smak rybich głów gotowanych razem z wodorostami w morskiej wodzie. Była to idealna pasza o tej porze roku, kiedy musieli oszczędzać siano. Dorte wyjrzała przez kuchenne okno. Wiedziała, że gdzieś na podwórzu kręci się Jakob, a razem z nim Daniel, Fredrik i Olav. Ale teraz było zbyt ciemno, żeby móc ich zobaczyć. W szybie odbijała się tylko jej własna twarz.

Indianne ubijała właśnie masło. Zrobiła sobie krótką przerwę i pomachała zmęczonymi ramionami, po czym wróciła do roboty.

- Masz już dość? Chcesz się zamienić?

- Nie. Nie znoszę tego zapachu, więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym zostać przy maśle. Dorte miała nadzieję, że Indianne wiedziała już wszystko, co dobra żona powinna wiedzieć. Kobieta musiała mieć pojęcie o tyłu różnych rzeczach, a zanim to wszystko ułożyło się jej jako tako w głowie, mogło minąć trochę czasu. Na przykład wyrób masła. Przede wszystkim trzeba było mieć dobrą krowę, łagodną i dobrze odkarmioną. Nie bez znaczenia były też umaszczenie i tusza zwierzęcia.

Wszystkie wiaderka i inne naczynia, których używało się do dojenia, musiały być dokładnie wyszorowane, a śmietana odpowiednio zakwaszona i schłodzona. Dopiero wtedy można się było zabrać do ubijania.

Indianne zajrzała do maselnicy. - No i gotowe. - Wyjęła z niej żółtą bryłkę. Dorte obserwowała ją kątem oka, upewniając się, czy dziewczyna wtarła w masło odpowiednią ilość soli. No, dobrze sobie radzi, pomyślała zadowolona, ale nie powiedziała tego na głos. Wiedziała, jak należy wychowywać dzieci. Jeśli przesadnie się je chwaliło, potrafiły się obruszyć i oświadczyć, że to przecież nic szczególnego, że radzą sobie z tak łatwymi rzeczami. Moje dzieci, pomyślała Dorte i uśmiechnęła się, nie przestając mieszać w garnku. Tylko jedno z tej czwórki wydałam na świat, ale nigdy nie traktowałam inaczej pozostałej trójki. Kocham je wszystkie tak samo, mogę to powiedzieć z ręką na sercu.

Zestawiła garnek z ognia, znalazła kilka starych ścierek, owinęła nimi dłonie i wyniosła mieszankę na ganek. Będzie się chłodzić do jutra.

Do kieszeni fartucha włożyła robótkę, a kłębek wełny przywiązała sobie do paska. Dorte zawsze miała druty i wełnę pod ręką. Na zimowe połowy bardzo przydawały się dodatkowe rękawice, szaliki i skarpety. Dziurawiły się potem nie wiedzieć kiedy i trzeba było zabierać się do robienia nowych.

Syzyfowa praca z tymi drutami!

Indianne skończyła już z masłem i zaczęła czyścić maselnicę. Pochylała się nad nią, szorując zawzięcie.

- Ja to zrobię - powiedziała Dorte. - A ty siadaj i zajmij się tym. - Podała jej robótkę.

Indianne odgarnęła z czoła czarny kosmyk włosów.

- Myślisz, że sobie nie poradzę?

- Ależ skąd! Wiem, że świetnie dasz sobie radę, ale to niesprawiedliwe, że się tak męczysz. Przypada ci sama najcięższa robota.

Ze strychu dobiegał cichy, miarowy turkot. Dorte podniosła wzrok. Miło było mieć Elen w domu. Dziewczyna uwielbiała tkać, potrafiła siedzieć przy krosnach całymi godzinami.

- Niedługo trzeba będzie zacząć przygotowania do wesela - odezwała się Dorte, zerkając na Indianne, która robiła na drutach, patrząc przed siebie w zamyśleniu. Liczyła: dwa i dwa... Nie była jeszcze w tym mistrzynią, ale Dorte wiedziała, że niewiele jej brakuje.

- Jak mężczyźni wypłyną na połowy, będziemy miały mnóstwo czasu - odrzekła Indianne lekko.

- No, nie wiem - zastanowiła się Dorte. - Przed nami tyle pracy. Latem się stąd wyprowadzisz, więc dobrzej żebyś do tego czasu miała gotową całą skrzynię z posagiem. Pamiętaj, że pochodzisz z zamożnej rodziny, a wychodzisz za chłopca z jeszcze zamożniejszej. Zostaniesz gospodynią, a w takiej sytuacji dobrze jest mieć ze sobą trochę własnych rzeczy. Będziesz wtedy mniej tęsknić do domu.

- Jesteś mądra, Dorte. Zawsze o wszystkim pamiętasz. - Indianne pokraśniała z radości i uśmiechnęła się do niej promiennie.

- To dlatego, że bardzo cię kocham i boję się chwili, kiedy się stąd wyprowadzisz. Bo jesteś moją najukochańszą córeczką. Indianne wybuchnęła śmiechem.

- Przecież oprócz mnie nie masz żadnych córek!

Dorte odwróciła się i zamrugała oczami, powtarzając te słowa w duchu. Będzie musiała dobrze je zapamiętać i przypominać sobie za każdym razem, gdy tęsknota za Indianne stanie się nie do zniesienia.

- Zobaczysz, świetnie sobie poradzę - rzuciła dziewczyna lekko. - Poznałam już matkę Benjamina, wydaje się bardzo miła. Na początku pewnie będę musiała położyć uszy po sobie i pozwolić, żeby to ona podejmowała najważniejsze decyzje.

- Tylko żebyś nie była zbyt pokorna - poradziła jej Dorte. - Pamiętaj, zawsze trzeba znaleźć zloty środek. Nie pozwól nikomu wejść sobie na głowę.

Maselnica była już wyszorowana i Dorte odstawiła ją do wyschnięcia. Westchnęła i znalazła parę wełnianych skarpet, które należało zacerować na piętach i palcach.

- Powinnaś mieć więcej czasu, żeby zająć się posagiem, no i oczywiście, żeby uszyć suknię ślubną - powiedziała do Indianne, przeciągając z wprawą nitkę przez igielne ucho.

Druty do robótki zatrzymały się nagle. Dorte spojrzała na Indianne. Dziewczyna wyraźnie posmutniała.

- Mam taką ochotę spotkać się z dziewczętami w moim wieku, ale... No cóż, wiem, że mogę o tym tylko pomarzyć, bo jest tyle do zrobienia. Brakuje mi pogawędek z innymi dziewczynami. Nie zrozum mnie źle, Dorte, uwielbiam rozmawiać z tobą czy Elen, ale... Dorte wróciła do swojej roboty.

- Wiem, co zrobimy. Zaproś swoje przyjaciółki do nas. Przygotuję coś do jedzenia i picia, a one niech wezmą robótki i będziecie sobie mogły posiedzieć same. Nie wpuszczę tu żadnych chłopów aż do wieczora. Indianne zarumieniła się z radości. Jej ciemnobrązowe oczy błysnęły.

- Naprawdę? Mogłabym? Ale co na to powie tata? Nie, nigdy się na coś takiego nie zgodzi. Poczekajmy, aż wypłynie na łowiska.

- Nie, wtedy nie będzie czasu. Porozmawiam z nim o tym wieczorem. - Dorte mrugnęła do córki. - Jak pomówię z nim w cztery oczy, to na pewno się zgodzi.

Indianne pochyliła się nad robótką.

- Nie byłabym tego taka pewna. Tata jest kochany, ale czasami odmawia mi różnych rzeczy. Sama nie wiem, dlaczego. I za nic na świecie nie można go wtedy przekonać, żeby zmienił zdanie. Jak zwykle, Dorte udała się na spoczynek ostatnia. Każdego wieczora obchodziła cały dom i sprawdzała, czy światło jest wszędzie pogaszone, a okna pozamykane. Dopiero gdy była pewna, że wszystko jest w porządku, kładła się spać.

- Idź i wygrzej łóżko - powiedziała do Jakoba i posłała go do sypialni. Słyszała, jak mąż nuci na schodach jakąś skoczną melodię. Robił tak od lat. Od czasu do czasu nucił piosenki, do których nie znał słów. Dla Dorte brzmiało to jak nieskładne: Bom-bom-bolom-bom-bom. Zaśmiała się i ruszyła za nim.

- Pospiesz się i włóż koszulę nocną, żebyś nie zamarzła na śmierć - odezwał się Jakob. Dorte ściągnęła domową sukienkę przez głowę, zadrżała z zimna i szybko włożyła nocną koszulę. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zostać w wełnianych pończochach, ale w końcu też je zdjęła. Przyjemnie będzie przytulić się do Jakoba. Kilkoma szybkimi ruchami wyjęła z włosów szpilki. Długi rudy warkocz opadł jej na plecy.

- Wyglądasz jak rusałka - pochwalił ją Jakob głębokim głosem.

Dorte poczuła, że się rumieni. Na szczęście w pokoju było dość ciemno. Przez okno wpadała do środka tylko blada księżycowa poświata.

- Głuptas - odparła łagodnie, gramoląc się do łóżka.

- Przytul się do mnie, moja piękna. Rozgrzeję cię. Dorte nie dała się prosić dwa razy. Pocałowała męża w zarośnięty policzek i mocno do niego przywarła.

- O czym chcesz ze mną dziś pomówić? - zapytał.

Bardzo często o najważniejszych sprawach mieli okazję porozmawiać dopiero wieczorem. Po tylu latach Jakob znał swoją żonę tak dobrze, że od razu wiedział, kiedy Dorte ma do niego jakąś sprawę. Może zdradzał ją język ciała? Dorte nie była tego pewna i przypuszczała, że nigdy się nie dowie. Z nią zresztą było podobnie - wystarczyło, że spojrzała na Jakoba, i już wiedziała, czy coś go trapi, czy jest zmęczony, zły czy zadowolony. Cieszyła się, że tak jest, bo to oznaczało, że są sobie szczególnie bliscy.

- Niedługo Indianne nas zostawi - zaczęła. - Po żniwach wyprowadza się z domu.

- Ale to przecież dobrze. - Jakob pogładził ją po ramieniu.

- Wkrótce skończy dwadzieścia jeden lat, ale dla mnie zawsze pozostanie moją małą córeczką. Pomyśl, co będzie, jeśli się nie dogada ze swoją teściową?

- Spotkały się już przecież kilka razy i wygląda na to, że przypadły sobie do gustu.

- No wiesz, co innego wypić razem kawę, a co innego mieszkać pod jednym dachem. Nie wiadomo, czy ta kobieta nie zacznie Indianne strofować albo krytykować jej pracę. Uczyłam ją najlepiej, jak umiałam, ale...

- Nie martw się na zapas, kochana. Indianne jest silna i wie, czego chce od życia. Dorte zaśmiała się krótko.

- I to właśnie może być problemem. Wygląda na taką łagodną, ale potrafi być uparta. Jakob milczał przez chwilę.

- No i bardzo dobrze. Skoro ma odwagę powiedzieć, że coś jej się nie podoba, to nie da się stłamsić. Kto wie, może to tej biednej teściowej powinniśmy żałować!

- Obyś miał rację. - Dorte westchnęła i zwinęła się w kłębek. Zrobiło jej się ciepło, bo byli przykryci grubymi owczymi skórami i ciepłym wełnianym kocem.

- Potem zaczniesz się martwić, jak Indianne będzie w ciąży. A gdy pojawi się dziecko, będziesz miała następny powód do zmartwienia. Jesteś jak kwoka, Dorte. Wiecznie chciałabyś bronić swoich piskląt, nawet jeśli już opuszczą gniazdo.

- Myślisz, że to głupie?

- Nie, wręcz przeciwnie. Dzieci cię potrzebują. Jesteś dla nich opoką. Wiedzą, że zawsze się mogą do ciebie zwrócić. Dorte poczuła, że zbiera jej się na płacz. Zamrugała oczami.

- Indianne chciałaby zaprosić do nas kilka przyjaciółek. - Co?

- Chce spędzić z nimi wieczór. Przygotuję coś do jedzenia i picia, a one będą sobie szyć i robić na drutach. W salonie. I żeby żaden chłop do nich nie zaglądał. Indianne ma wielką ochotę spotkać się z innymi dziewczętami, a ostatnio nie miała nawet czasu, żeby zająć się posagiem.

- Cóż, jeśli o mnie chodzi, to niech Sobie szyją, ile im się tylko podoba. Dorte zerknęła na męża.

- Naprawdę?

- A czemu nie? W końcu moja córka wychodzi za mąż.

- Jesteś kochany, Jakobie. Będę mogła wspominać ten dzień, gdy Indianne się wyprowadzi. Pogładził ją po policzku swoją potężną dłonią.

- Spokojnie, moja rusałko. Przypomnij sobie, jak sama byłaś młodą dziewczyną i miałaś się wyprowadzić z domu. Wtedy to twoja matka odchodziła od zmysłów ze zmartwienia.

- To było co innego. Byłam dojrzalsza.

- Nie, wcale nie, po prostu teraz tak ci się wydaje. Za kilka lat to Indianne będzie się martwić o swoją córkę.

Dzieci się rodzą, rosną, dojrzewają i przenoszą na swoje. Takie już jest życie.

Dorte uśmiechnęła się do męża i odwzajemniła jego pocałunek.

Jakob patrzył na nią dłuższą chwilę spojrzeniem pełnym czułości. Dorte poczuła przyjemne mrowienie w całym ciele. Może nie było już tak jak kiedyś, przed laty, może łączące ich uczucie zmieniło się nieco, ale wciąż pozostawało równie silne. Przytuliła się do męża.

Jego szorstkie, spracowane dłonie spoczęły na jej plecach. Gładziły ją lekko, pieściły delikatnie całe jej ciało. Nie były już takie niecierpliwe jak niegdyś, ale przecież mieli teraz więcej czasu na pełne czułości pieszczoty. Głaskał ją, ściskał i przytulał, a ona nie pozostawała mu dłużna. Muskała wargami jego ciało. Jakob podwinął jej nocną koszulę, ona zaś gładziła jego owłosiony tors. W końcu oboje byli gotowi. Położył się na niej. Potężny mężczyzna podpierał się rękoma, żeby nie sprawić jej bólu. Wkrótce był już w niej i stali się jednością.

- Myślisz, że niedługo przyjadą? - Indianne przycisnęła policzek do szyby. Dorte wyżęła ścierkę i zaczęła myć ławę.

- Cierpliwości, moja droga. Dopiero co zjedliśmy obiad. Dorzuć lepiej do ognia, a ja nakryję do stołu. Indianne wybiegła do salonu i po chwili była z powrotem - Zrobione! - krzyknęła. - Możemy wziąć odświętny obrus?

- Oczywiście - zgodziła się Dorte i potrząsnęła głową z pobłażliwym uśmiechem. Tak łatwo było sprawić przyjemność Indianne. Zresztą podobnie jak każdemu innemu z jej dzieci. Żadnemu z nich nie brakowało jedzenia, ubrania ani miłości. Całą czwórkę wychowała z Jakobem na prawych chrześcijan i skromnych ludzi, nie pozwalając na pychę czy wyniosłość.

- A odświętne filiżanki? - zawołała Indianne z salonu.

- Też, oczywiście.

Odświętne filiżanki, powtórzyła Dorte w duchu. To tego serwisu używała Ragna na Boże Narodzenie i na inne szczególne okazje. Indianne nie mówiła już, tak jak kiedyś, gdy była mała: odświętne filiżanki mamusi. Może pilnowała się właśnie ze względu na nią, w końcu to ona była teraz jej matką. Ale Dorte nie chciała, żeby dzieci zapomniały o Ragnie. Często opowiadała im o niej wesołe historie. O tym, że Ragna była wobec niej nieprzyjemna i wyniosła, nie wspomniała ani słowem.

- Gotowe! - Indianne stanęła w drzwiach. - Jak ładnie! Co mam teraz zrobić? Ojej, znów muszę do wychodka!

Wybiegła, zanim Dorte zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.

Gospodyni zajrzała do salonu. Owszem, Indianne pięknie nakryła do stołu. Na drewnianej podłodze leżały równiutko ułożone chodniki. Nigdzie ani pyłku. W kominku wesoło trzaskał ogień. Napaliły tu już rano, bo pokój stał pusty prawie przez całą zimę.

Dorte wyjęła z szafki kilka półmisków. Miała zamiar ułożyć na nich ciasteczka i kanapki z najlepszym masłem, jakie mieli w domu, oraz mięsem i serem. Nie mogło też zabraknąć naleśników. Indianne nie będzie musiała się wstydzić przed przyjaciółkami.

Pierwsza przyszła Mathilde. Wzięła ze sobą Sofie. Dziewczynka jest bardzo podobna do matki, uznała Dorte. Ma te same piękne oczy i dołeczki w policzkach. Zaprosiła gości do środka.

- Dużo nas będzie? - spytała Mathilde i zerknęła na Indianne.

- Wysłałam wiadomość do Marii, ale ona nie może, a Elen odwiedza właśnie rodziców. Ale będziecie wy i jeszcze dwie dziewczyny. No i oczywiście Dorte.

- A chcecie mnie tu, starą babę? - spytała gospodyni, sprawdzając, czy przypadkiem nie poplamiła bluzki.

- Pewnie, że chcemy.

Mathilde spytała, kim są pozostałe dwie dziewczyny, a Indianne jej to wyjaśniła. Dorte słyszała już o nich wcześniej. Jedna z nich była zaręczona i miała wyjść za mąż jeszcze przed żniwami. Druga już od jakiegoś czasu spotykała się z pewnym chłopcem. Z tego, co Dorte wiedziała, pierwsza z dziewcząt była przemądrzała i potrafiła zachowywać się nieznośnie.

- No cóż, może się trochę wywyższa - usłyszała, jak Indianne tłumaczy Mathilde - ale była w sklepiku, kiedy zapraszałam inne dziewczyny i nie mogłam jej pominąć.

A więc tak się sprawy mają, pomyślała Dorte z ulgą. Nigdy nie mieszała się do tego, z kim spotykała się Indianne, ale z początku bardzo się dziwiła, że córka zaprosiła do siebie tę właśnie dziewczynę. W salonie dźwięczały radosne dziewczęce głosy. Płaszcze zostały powieszone na oparciu stojącego przed kominkiem krzesła, żeby wyschły i trochę się ogrzały. Wymieniano między sobą uprzejme komentarze.

- Ojej, jak tu u was ładnie. I jaki śliczny serwis! To porcelana, prawda?

- Kto uszył ten piękny obrus? Wspaniała robota.

- To ty przygotowałaś całe to jedzenie, Dorte? Och, że też zadałaś sobie dla nas tyle trudu... Ciemne oczy Indianne błyszczały, policzki były zaróżowione. Dziewczyna biegała w tę i z powrotem, jakby nie mogła znaleźć sobie miejsca. Mathilde chciała przynieść kawę, ale Dorte kazała jej siedzieć.

- Dzisiaj ja tu podaję - oświadczyła i wymknęła się do kuchni. Właśnie miała wrócić do salonu, gdy usłyszała głos jednej z dziewcząt:

- Czy to nie ty, Mathilde, jesteś tu służącą? Pozwalasz, żeby wyręczała cię Dorte, taka stara kobieta? Gospodyni poczuła, jak wzbiera w niej wstyd i złość. Cofnęła się do kuchni i usłyszała głos Indianne:

- Ludzie, którzy nie umieją się zachować, nie mają tu czego szukać. Jeśli zamierzasz obrażać moich gości, możesz wyjść. Mathilde weszła jej w słowo. Jej głos brzmiał zupełnie spokojnie:

- Nie, niech zostanie. Pan jej wybaczy, bo sama nie wie, co mówi. Owszem, jestem tu służącą, a Dorte jest może trochę od nas starsza, ale to bardzo dobrze. Ja sama dziękuję Panu za każdy kolejny dzień. Człowiek z czasem mądrzeje i ma więcej rozsądku. Dorte może i niedługo będzie się czuła zmęczona, ale to tylko dlatego, że przez całe życie uczciwie pracowała. A to trzeba szanować.

Po tej przemowie w salonie zapadła głucha cisza. Dorte poczuła, że kręci jej się w głowie. Podeszła do paleniska. Chciała odstawić czajnik z kawą, zanim go upuści. Coś zacisnęło się w jej piersi, musiała otrzeć oczy rąbkiem fartucha. Pewnie, nie była już młoda, jej rude włosy przyprószyła tu i ówdzie siwizna, ale wciąż mogła być dumna ze swoich zdrowych białych zębów. Słona woda i regularne szczotkowanie zrobiły swoje.

Usiadła przy stole. Głos Mathilde wciąż dźwięczał w jej uszach. Będzie musiała zapisać jej słowa i włożyć je między kartki Biblii, by cieszyć się nimi w ciężkich chwilach. Zegar wybił pełną godzinę. Dorte drgnęła przestraszona. Chwyciła czajnik i weszła do salonu.

- Proszę, oto kawa - rzuciła lekko i zaczęła rozlewać gorący napój do filiżanek. Uśmiechała się do wszystkich, udając, że nie słyszała ani słowa z toczącej się przed chwilą rozmowy. - Częstujcie się kanapkami, jeszcze trochę ich zostało.

Dziewczęta zaczęły rozmawiać, a Dorte dbała o to, by nie zabrakło im nowych tematów.

- Macie ze sobą robótki? Pokażcie. Ojej, ale to ładne! - chwaliła robione na drutach rękawice i kolorowe hafty, podziwiała równe ściegi.

Indianne siedziała z ponurą miną i zaciśniętymi ustami. Ale za każdym razem, gdy spoglądała na Dorte, uśmiechała się nieznacznie.

- Widziałyście suknię ślubną Indianne? Pomogłam jej trochę, ale właściwie uszyła ją sama. - Gospodyni nie mogła nachwalić się córki.

Indianne rozchmurzyła się wreszcie. Zerwała się i pobiegła po suknię. Dziewczęta wzdychały z zachwytu i od razu rozmowa zeszła na przygotowania do wesela.

- Wierzcie mi, nie mogę się już doczekać przeprowadzki! Moja teściowa to prawdziwy troll, ale umiem o siebie zadbać i nie pozwolę jej zaleźć sobie za skórę! - odezwała się dziewczyna, która tak niegrzecznie potraktowała Mathilde.

Już to sobie wyobrażam, pomyślała Dorte, pochylając się nad swoją robótką. Chciała wyszyć jeszcze jedną literę I na poszewce na poduszkę. I jak Indianne. A potem doda do tego jeszcze B jak Benjamin. Sama nie brała udziału w rozmowie. Dziewczęta gawędziły o uczcie weselnej, o strojach i gościach. Nie mogło też zabraknąć plotek o panach młodych.

- Dobrze zrobiłaś, że usidliłaś Benjamina - odezwała się nieznośna dziewucha.

- Cóż, to raczej on mnie usidlił - odparła Indianne. Dopiero po kilku tygodniach zdecydowałam się zostać jego dziewczyną. Ale nie masz powodów do zazdrości - dodała. - Sama wychodzisz za niezgorszego chłopa.

- Tak, ale on jest taki stary! Ma na karku z czterdziestkę. No, ale mieszka w pięknym domu i... - Dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Najwyraźniej to właśnie interesowało ją najbardziej.

Dorte poruszyła się niespokojnie. Że też można wygadywać takie bzdury w towarzystwie!

- Mój chłopak nie ma ani pięknego domu, ani nie jest szczególnie bogaty - odezwała się druga z zaproszonych koleżanek Indianne - ale jest taki kochany! Jeszcze mi się nie oświadczył, chyba jednak nie będzie już długo z tym zwlekał. - Uśmiechnęła się zawstydzona, spłonęła rumieńcem i wróciła do swojej robótki.

- Tak czy inaczej, w noc poślubną to Indianne będzie miała najlepiej - stwierdziła przemądrzała dziewczyna i zatrzepotała rzęsami. Dorte zobaczyła, że jej córka zesztywniała.

- Po co w ogóle gadasz takie rzeczy? - ofuknęła ją.

- No, taki przystojniak jak Benjamin... na pewno jest już doświadczony.

- Siedź cicho! - upomniała ją Indianne. - Widzisz przecież, że są z nami dzieci - wskazała głową na Sofie, która przysłuchiwała się rozmowie z oczami wielkimi jak spodki.

Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami i wykrzywiła pogardliwie usta. Dorte zauważyła, że wszyscy przy stole poczuli się zażenowani, dlatego szybko zmieniła temat.

Jeden z półmisków został już opróżniony. Dorte wyniosła go do kuchni i dołożyła kanapek. Znów dobiegł jej uszu głos nieznośnej dziewczyny:

- Muszę skorzystać z waszego wychodka. Nie opowiadajcie nowych plotek, dopóki nie wrócę - zaśmiała się. - Nie chcę, żeby mnie ominęła jakaś pieprzna historia!

Dorte poczuła, jak wzbiera w niej złość. Oby ta pannica jak najszybciej poszła do domu! W tej samej chwili do kuchni weszła Indianne.

- Tak bardzo żałuję, że ją zaprosiłam - szepnęła. - Gdybym wiedziała, że tak się będzie zachowywać, to...

Dorte uśmiechnęła się i pogładziła ją po policzku.

- Nie myśl o tym. Martwiłabym się, gdybyś uważała, że w jej zachowaniu nie ma nic niestosownego. Dzisiaj jest twój wieczór i masz się dobrze bawić. Zaraz przyniosę wam jeszcze trochę jedzenia. Proszę, weź tę cukiernicę. Zawsze będziesz mogła powiedzieć, że to po nią tu przyszłaś. Indianne uścisnęła ją i wybiegła do salonu.

Dorte została sama. Uniosła dłoń do policzka. Indianne przed chwilą ją przytuliła! Rzadko doświadczała takich pieszczot, zwłaszcza teraz, gdy dzieci były już duże. Zrobiło jej się ciepło na sercu.

Trzasnęły drzwi wejściowe i rozległy się dwa głosy: jeden niski i głęboki, drugi wysoki i jasny. Przez szparę w drzwiach kuchennych Dorte zobaczyła, że w korytarzu stoi Benjamin w towarzystwie niemiłej koleżanki Indianne. Gospodyni wiedziała, że narzeczony córki miał tego dnia pomóc w gospodarstwie.

- Niedługo już będziesz usidlony, co, Benjaminie? A wtedy już koniec uganiania się za innymi dziewczętami.

Dorte odsunęła się nieco, żeby jej przypadkiem nie zobaczyli. Zawstydzona, ale i zaciekawiona, zaczęła przysłuchiwać się rozmowie, chociaż wiedziała, że nie powinna tęgo robić.

- Co masz na myśli, mówiąc o uganianiu się za innymi?

- Ach, nie udawaj! Indianne nie jest ani pierwsza, ani piąta.

- Możliwe, ale na pewno ostatnia.

- Ojej, ależ się z ciebie zrobił świętoszek. Co sprawiło, że się tak nagle nawróciłeś? Może jej pieniądze?

- Nie zapominaj, że sam pochodzę z zamożnego gospodarstwa. I po ślubie tam właśnie się przeniesiemy. Ale teraz muszę cię przeprosić. Idę po ciepłe rękawice, a potem zabieram się do pracy.

- Nie masz dla mnie ani chwili?

Dorte zbliżyła głowę do drzwi. Zobaczyła, jak koleżanka Indianne wypina pierś.

- Opanuj się! - warknął chłopak. - Nie zachowuj się jak ladacznica! - Odepchnął ją tak mocno, że dziewczyna przechyliła się do tyłu, ale zdążyła odzyskać równowagę, zanim uderzyła w ścianę.

- Gówniarz! - parsknęła. - Biedna Indianne, spędzi życie z kimś takim jak ty! Benjamin nie usłyszał tych ostatnich słów, zdążył już bowiem zatrzasnąć za sobą drzwi. Zaraz potem dziewczyna oświadczyła, że musi iść do domu. Powiedziała, że boli ją głowa, i zaczęła zbierać swoje robótki. Koleżanki bynajmniej się tym nie przejęły. Wreszcie mogły swobodnie pośmiać się i porozmawiać. W ciągu następnych godzin wypito kilka kolejnych filiżanek kawy i poświęcono wiele uwagi robótkom.

Dorte zrobiło się lekko na duszy. Indianne wydawała się zadowolona. Niepotrzebnie się o nią martwiła.

Rozdział 14

Skrzynie, które należało wypełnić jedzeniem i ubraniami, stały na kuchennej podłodze. Nadszedł dzień wielkiej wyprawy. Lars i Kristian poszli do Jensa, żeby pomóc mu przy jego sprzęcie. Na stole leżały rękawice, skarpety, bielizna, swetry - wszystko to z najcieplejszej wełny. Ubrania miały być dokładnie przeliczone i zapakowane.

Elizabeth prawie już skończyła. Dołożyła jeszcze do skrzyni męża modlitewnik i mały woreczek z ziołami, na wypadek gdyby mężczyźni dostali kataru, a także przybory do pisania i odświętny strój.

- Rozmawiałaś z Liną? - spytała Helene.

Gospodyni wyprostowała plecy.

- Nie. Będę musiała zamienić kilka słów z Jensem.

- Jak chcesz to załatwić? Przecież nie można jej zostawić samej na całą zimę. Elizabeth przygryzła dolną wargę.

- Oczywiście, że nie można. Ach, sama nie wiem, jak to się skończy.

- Nie wiesz? - Ane spojrzała na nią pytająco.

- O, już idą - powiedziała Elizabeth, udając, że nie słyszała uwagi córki. - Pójdę porozmawiać z Jensem. Na dworze było jeszcze zupełnie ciemno, bo dochodziła dopiero szósta. Kristianowi bardzo zależało, żeby jak najszybciej wyruszyć w drogę. On i Lars skinęli Jensowi głowami i weszli do domu. - Co mówiła Lina, gdy wychodziłeś? - spytała Elizabeth.

- Nic. Spała. Elizabeth czekała na dalsze wyjaśnienia.

- Wczoraj wieczorem powiedziałem jej, że wypływam. Zupełnie wtedy oszalała. Płakała całą noc, dlatego dziś rano była taka zmęczona. Może i dobrze.

- Nie rozmawiałeś z nią o tym wcześniej? Jens zaśmiał się ponuro.

- Oczywiście, że tak. Ale ona wcale mnie nie słuchała. Albo nie chciała słuchać. A wczoraj zrozumiała chyba, że nie ma już odwrotu. Zacząłem pakować swój kufer. I oświadczyłem po prostu, że wypływam. Lina całkowicie straciła nad sobą panowanie. Westchnął zrezygnowany.

- Dobrze zrobiłeś, Jensie.

- Czy mogłabyś jej przekazać, że wypłynąłem nie dlatego, że jestem na nią zły, ale dlatego, że musiałem? - Oczywiście - Elizabeth przestąpiła z nogi na nogę, po czym podniosła wzrok. - Zastanawiałeś się nad tym, co proponował doktor? Rozmawiałeś z nim, pozwoliłeś, żeby ją zbadał? Jens potrząsnął głową.

- Myślałem o tym, ale... muszę się jeszcze zastanowić. Podejmę decyzję, gdy wrócę.

- Dobrze.

- Co wy poczniecie z Liną? Będziecie ją codziennie odwiedzać?

- Nie, Jensie, trzeba ją sprowadzić tu do nas. Ktoś musi ją mieć cały czas na oku.

- Na pewno się nie zgodzi.

- Nie martw się tym. Coś wymyślę. Jens popatrzył w kierunku wzgórz. Gałęzie drzew uginały się od śniegu. Milczał przez dłuższą chwilę.

- Jesteś pewna? - spytał wreszcie.

- Obiecuję i dotrzymam obietnicy. Napiszę do ciebie, jak poszło. Nie powinieneś się teraz tym zamartwiać. Czeka cię ciężka praca, ale przynajmniej będziesz mógł odetchnąć od tego wszystkiego.

- Może. Pogładziła go po ramieniu.

- No, idź już. Załaduj swój kufer do łodzi.

Elizabeth i Kristian pożegnali się poprzedniego wieczora. Nie zabrakło przestróg, dobrych rad i łez. Gospodyni nie mogła odprowadzić męża na przystań. - Baby przynoszą pecha, powtarzali między sobą wypływający na połów mężczyźni.

Elizabeth otworzyła drzwi. Strzepnęła śnieg ze spódnicy, tupnęła, by strząsnąć go z butów, i weszła do środka. Lina była rozczochrana. Wyglądała, jakby właśnie się obudziła. Oczy miała opuchnięte od płaczu. Rozejrzała się bezradnie.

- To ty, Elizabeth? - Podniosła się na łokciu. - A gdzie Jens? Elizabeth zdjęła rękawice i położyła je na stole.

- Wypłynął.

Lina spojrzała na nią z niedowierzaniem. Jej twarz wykrzywił grymas wściekłości.

- Kłamiesz! Na pewno mnie nie zostawił. Wie, że nie może. Obiecał mi... Wrzask matki zbudził małą Signe. Dziewczynka jednak leżała spokojnie.

- Nie, Lino, wcale ci nie obiecał, że zostanie. Nie chciałaś go słuchać, jak mówił, że musi popłynąć. Prosił, żeby cię pozdrowić i przekazać, że nie zrobił tego dlatego, że jest na ciebie zły, ale dlatego, że musiał.

- Tchórz! Wymyka się z domu, kiedy śpię! - wrzasnęła Lina, odrzucając koce. - Nie ma nawet odwagi stanąć ze mną twarzą w twarz i powiedzieć, że mnie zostawia! Już nigdy do mnie nie wróci, jestem tego pewna. Znajdzie sobie inną i zupełnie o mnie zapomni.

- Jesteś niesprawiedliwa, Lino. Jens bardzo cię kocha i dobrze o tym wiesz. - To czemu nie chciał ze mną zostać? - Służąca rozpłakała się i ukryła twarz w dłoniach. A więc tak żył ostatnio Jens, pomyślała Elizabeth.

- Musisz iść ze mną do Dalsrud, Lino. Nie możesz tu przecież siedzieć sama całą zimę.

- Nigdzie się nie ruszę! - Służąca wpełzła do łóżka i podciągnęła koc pod brodę.

- Owszem, ruszysz się. Proszę, tu masz sukienkę. Ubierz się. Lina nie zareagowała.

- Albo sama się ubierzesz, albo ci pomogę. - Elizabeth przypomniała sobie, jak przed laty każdego ranka przekomarzała się z Marią i Ane. Lina naprawdę zachowywała się jak uparte dziecko. Najwyraźniej nie miała zamiaru wstać z łóżka.

- Sama tego chciałaś - westchnęła Elizabeth i zaczęła ją na siłę ubierać. Czuła, że za chwilę straci cierpliwość. - No, już. Została nam tylko kurtka. Proszę, nie upieraj się. - Wzięła koc i owinęła w niego małą. Wyciągnęła także z szafki maleńką czapeczkę, którą zrobiła na drutach, jeszcze kiedy Lina była w ciąży. Będzie musiała przysłać tu służące, żeby spakowały trochę ubrań i zabrały do Dalsrud jedzenie, które mogło się zepsuć. Lina siedziała na łóżku, wciśnięta w kąt. Objęła kolana chudymi ramionami i pochlipywała cicho.

- No już, moja droga, proszę cię ostatni raz. Zobaczysz, jak miło będzie w Dalsrud - próbowała ją kusić Elizabeth. - Cały czas będę przy tobie ja, Ane, Maria i Helene. Przecież nas lubisz. Będziemy razem jeść obiady i każdego wieczora gawędzić sobie w kuchni przy kawie. Lina zaczęła nucić psalm, wpatrując się przed siebie pustym wzrokiem.

Dziecko ciążyło Elizabeth. Poczuła, że zaraz straci nad sobą panowanie. W końcu podeszła do Liny, chwyciła ją za nadgarstek i mocno pociągnęła.

- Dość już tego! - Wyszła z domu, ciągnąc kobietę za sobą. Lina zaczęła krzyczeć:

- Puść mnie, ty wiedźmo! Nigdzie z tobą nie pójdę! Zostaję w domu! - Chciała położyć się na śniegu, ale Elizabeth ani myślała się poddać. Była zdyszana, ramię, na którym trzymała Signe, bolało nieznośnie. Zaczęła żałować, że nie wzięła ze sobą Helene. Nie bardzo sobie wyobrażała, jak w takiej sytuacji dotrze do domu, ale musiała przynajmniej spróbować.

Lina krzyczała, dziecko płakało, lecz Elizabeth nie ustępowała. Niewzruszenie ciągnęła za sobą służącą, która okładała ją pięściami i próbowała się zapierać.

- Doniosę na ciebie do lensmana! - łkała.

Elizabeth odwróciła się i posłała jej mordercze spojrzenie. Lina chuchała na zziębnięte palce. Miała przemoczoną bluzkę, na pewno było jej zimno. Elizabeth zdarła z siebie kurtkę.

- Masz, włóż to! Lina natychmiast jej posłuchała.

- Weź też moje rękawice. Są ciepłe.

- Dziękuję. - Po policzkach służącej wciąż płynęły łzy.

Kurtka była na nią za duża. Kiedy ona tak schudła? Elizabeth zrobiło jej się żal.

- Biedna Lina - szepnęła i przycisnęła ją do piersi. - Nie byłam dla ciebie miła. Wybaczysz mi? Służąca skinęła głową i otarła mokrą od łez twarz - Tak strasznie mi zimno.

- Chodź, pospieszmy się. W kuchni się rozgrzejemy. Napijemy się kawy i przebierzemy w suche ubrania. Co ty na to?

- Dobrze. Jesteś taka miła. - Lina wyglądała jak jagniątko. Przemarznięte, przemoczone, smutne, małe jagniątko. Elizabeth krajało się serce.

Elizabeth posypała ciasto mąką i zaczęła je ugniatać. Mąkę albo boską mannę, jak ją czasem nazywali, należało oszczędzać. Elizabeth sama znała biedaków, którzy zimą dodawali do chleba rybią ikrę, a latem startą na proszek korę. Chociaż w Dalsrud nigdy nie musieli tego robić, wolała na wszelki wypadek uważać z mąką.

Za jej plecami Helene śpiewała małej Signe piosenkę, którą sama wymyśliła. O dziecku, które płacze i czeka na swojego tatusia. W końcu tata wraca do domu i wszystko dobrze się kończy. Przynajmniej w piosence, pomyślała Elizabeth. W życiu różnie to bywało. Ane podniosła wzrok znad robótki.

- Nie sądzisz, że to raczej Lina powinna śpiewać swojemu dziecku?

Helene nie spuszczała z małej spojrzenia. Dziewczynka posłała jej bezzębny uśmiech. Miała już prawie pięć miesięcy.

- No, ale skoro mamusi akurat nie ma, to Signe może pobawić się z ciocią Helene. Tak, bo chyba mogę być twoją ciocią, prawda? - uśmiechnęła się do dziecka. - Pewnie, że mogę. Ane skrzywiła się zniesmaczona.

- Ale jej mamy ciągle przy niej nie ma. Lina cały dzień siedzi w swoim pokoju. Albo w tkalni, gdzie zupełnie nic nie robi.

- Pilnuj swojego nosa - powiedziała Elizabeth i spojrzała na córkę surowo. - Skup się lepiej na swojej sukience do konfirmacji.

- Tak, ale...

- Żadnych ale.

Ane zamilkła i skoncentrowała się na pracy. Chyba po raz pierwszy w życiu tak bardzo się starała. Elizabeth specjalnie zakazała jej używania maszyny do szycia. Chciała, żeby córka sama nauczyła się wszystkiego, co powinna umieć każda gospodyni. Za kilka miesięcy będzie już przecież dorosła, najwyższy czas, by zaczęła przygotowywać się do samodzielnego życia.

Elizabeth znów pomyślała o Linie. Przez pierwsze dni opiekowała się nią jak małym dzieckiem. Miała wyrzuty sumienia, że obeszła się z nią tak bezwzględnie i niemal siłą zaciągnęła ją do Dalsrud. Próbowała się usprawiedliwiać, powtarzając Sobie, że była wtedy zła i zmęczona, ale przecież nic nie mogło usprawiedliwić takiego zachowania.

Lina jednak nie przejęła się tym zanadto. Nie wspomniała o nieprzyjemnym epizodzie ani słowem, najwyraźniej też nie chowała do gospodyni urazy. Gdy Elizabeth opowiedziała o przykrym zdarzeniu domownikom, usłyszała, że postąpiła właściwie. Ale nawet wtedy nie poczuła się lepiej. Pozwoliła Linie odpoczywać. Służąca spędzała czas na patrzeniu przez okno albo słuchaniu, jak Ane gra na pianinie. Po kilku dniach Elizabeth próbowała nakłonić ją do pracy, ale nic z tego nie wyszło. Lina siedziała po prostu z robótką na kolanach albo wstawała znad krosna i podchodziła do okna. Czasami nuciła pod nosem psalmy, ale najczęściej siedziała po prostu w milczeniu, nie widząc, co się wokół niej dzieje, i nie słysząc, co inni do niej mówią. Małą Signe zajmowała się Helene. Elizabeth widziała, jaką radość sprawiają przyjaciółce nowe obowiązki. Oby tylko nie przywiązała się do małej za bardzo, tak jak ja przed laty do Jonasa, syna Amandy, myślała.

- Zagonienie jej do pracy to ciężka robota - oświadczyła Elizabeth któregoś dnia, gdy Ane znów poskarżyła się na Linę. - Biedna dziewczyna bardzo się męczy.

- Ale co jej właściwie jest?

- Nie wiem. Nie mówmy już o tym.

Zdarzało się, że nocami Elizabeth słyszała płacz Liny. Nie było jednak sensu jej pocieszać, bo służąca nie chciała powiedzieć, czemu jest smutna. A może sama tego nie wiedziała.

Elizabeth odstawiła ciasto do wyrośnięcia, przykryła miskę czystą szmatką i poszła umyć ręce. Przez okno zobaczyła idącą przez podwórze Marię. Dziewczyna wracała właśnie ze sklepu.

- O, idzie Maria! - wykrzyknęła radośnie. - Ciekawe, czy ma dla nas jakąś pocztę. Może listy od naszych mężów?

- Raczej nie - odrzekła Helene. - Przecież niedawno same do nich pisałyśmy.

Oby tylko nie przyszły złe wieści, pomyślała Elizabeth ze strachem. Cały czas martwiła się o Kristiana. Trochę spokojniejsza była jedynie w niedziele, gdy wiedziała, że mężczyźni nie wypływają w morze. Ten jeden dzień w tygodniu przeznaczony był na odpoczynek i ewentualne wyjście do kościoła.

Elizabeth usłyszała, że Maria strzepuje śnieg ze spódnicy. Dziewczyna wpadła do domu z zaróżowionymi policzkami i włosami w nieładzie.

- Przyszedł do nas list! - oświadczyła, ściągając kurtkę.

- Od kogo? - zapytała podniecona Ane.

- A zgadnij, ty ciekawska sroko!

- Ech, jaka tam ze mnie sroka! Raczej sikorka! - zaśmiała się Ane.

- Może to od lensmana w sprawie tego pożaru? Może znaleźli sprawcę?

Elizabeth potrząsnęła głową.

- Nie, na pewno byśmy coś usłyszeli. Biedny pastor, cała rodzina teraz się u niego gnieździ! Nowy dom zaczną stawiać na wiosnę, więc zostaną u niego pewnie jeszcze z rok.

Mówiąc to, postawiła na ogniu czajnik z kawą zaparzoną ze starych łusek kawowych. Niektórzy dosypywali do niej soli, żeby poprawić smak, ale Elizabeth nigdy nie robiła czegoś takiego. Z jednej porcji łusek można było zaparzyć dwa albo trzy czajniki.

- Nakryj do stołu, zaraz przeczytamy list - zwróciła się do Marii.

- Pójdę po Linę. Leży w swoim pokoju, jak zawsze? Maria robiła z listu wielką sensację, pewnie po to, by podroczyć się z Ane.

- No już, otwieraj i mów, od kogo to! - niecierpliwiła się młodsza z dziewcząt.

- Od Amandy. Z Ameryki! - oświadczyła Maria uroczyście, rozcinając kopertę nożem do masła. Ostrożnie rozłożyła arkusz papieru, odchrząknęła i zaczęła czytać:

Moi Kochani,

Wasz list był dla mnie prawdziwym błogosławieństwem. Ucieszyła mnie wiadomość, że macie się dobrze i jesteście zdrowi. Historia Jensa i Liny przypomina bajkę. Wyroki Pana są faktycznie niezbadane.

Elizabeth bardzo się cieszyła, że Amanda nie zna szczegółów sprawy i myśli, że wszystko skończyło się dobrze: Jens odnalazł się żywy i ożenił się z Liną. Tak naprawdę tylko ona i Jens wiedzieli, jak bardzo skomplikowana była ta sytuacja. Elizabeth zerknęła na Linę. Służąca uśmiechnęła się nieznacznie, ale wciąż milczała. Maria czytała dalej:

Nad Boskimi wyrokami można się zastanawiać i łamać sobie głowę, ale ich uzasadnienia i tak nigdy nie poznamy.

Wszyscy mamy się tu dobrze, farma zaczyna przynosić zyski. Posyłamy pieniądze moim rodzicom i rodzeństwu, a jeszcze możemy trochę odłożyć. Mamy nadzieję, że uda nam się kiedyś przypłynąć w odwiedziny do kraju.

Elizabeth się wzdrygnęła. Maria opuściła list na kolana i rozejrzała się dokoła.

- Pomyślcie, gdyby tak do nas przypłynęli! - powiedziała, robiąc wielkie oczy.

- Czytajże dalej! - ponagliła ją siostra.

Przede wszystkim chcemy, żeby Jonas zobaczył miejsce, gdzie się urodził. Opowiadam mu często o Was wszystkich, ale to nie to samo. Jonas kończy niedługo sześć lat. Dzielny z niego chłopiec. Muszę przyznać, że oboje jesteśmy z niego bardzo dumni. Mówi biegle dwoma językami, chociaż, rzecz jasna, woli amerykański.

- Pomyślcie, gdyby tak można było zobaczyć Jonasa - rozmarzyła się Elizabeth, czując wzbierającą tęsknotę za tym małym chłopcem. - Dobrze pamiętam, jak przesiadywał z nami w kuchni. Albo pomagał mi odgarniać śnieg. A teraz ma już sześć lat i posługuje się obcym językiem! Moglibyśmy im pożyczyć trochę pieniędzy na podróż do domu, ale pewnie nigdy by się na to nie zgodzili.

- Może przypłyną do nas wcześniej, niż się nam wydaje - odezwała się Helene. - Czytaj dalej, Mario.

Mieliśmy sąsiada, który zachorował na raka języka. Doktor wyciął mu cały język, ale choroba przeniosła się do gardła i w końcu śmierć zakończyła jego cierpienia.

- O Boże! - westchnęła Ane i zasłoniła usta dłonią. - Biedny człowiek. Na pewno bardzo się męczył. Ciekawe, czy doktor go znieczulił, gdy wycinał mu język.

- Na pewno. - Helene skinęła głową i wykrzywiła twarz.

Elizabeth zerknęła na Linę. Służąca chyba nie usłyszała albo nie zrozumiała tego, co właśnie zostało odczytane.

Poza tym wszystko u nas po staremu - czytała dalej Maria. - Mam nadzieję, że wkrótce znów do mnie napiszecie. Niech Pan ma Was w swojej opiece.

Serdeczne pozdrowienia Wasza Amanda Ole i Jonas przekazują ucałowania.

Elizabeth myślała o liście przez cały dzień. Zastanawiała się, ile pieniędzy Amanda zdołała odłożyć i kiedy będzie mogła kupić bilety. Kristian mógłby jej przesłać weksel i poprosić, żeby przeznaczyła pieniądze na podróż, ale Elizabeth wiedziała, że dziewczyna nie przyjęłaby takiego prezentu. Amanda i Ole byli bardzo dumnymi ludźmi.

Myśl o tym, że mogłaby ich znów zobaczyć, przepełniała ją radością. Kiedyś znów staną twarzą w twarz, będą mogli się uściskać i porozmawiać... To niemal niepojęte! Dotychczas sądziła, że to niemożliwe. Ludzie, którzy wypływali do Ameryki, rzadko wracali do kraju.

Wieczorem, kiedy Elizabeth kończyła swój codzienny obchód po domu, zderzyła się na schodach z Marią.

- Chciałabym zamienić z tobą kilka słów - powiedziała do siostry. Zamierzała zapytać ją o nowiny ze sklepu. Dziewczyna bowiem wyglądała, jakby coś ją trapiło. Maria skinęła głową.

- Gdy wróciłaś dziś z zakupów, miałaś dziwną minę. Czy coś się stało?

Maria zacisnęła palce na poręczy schodów i zawahała się przez chwilę. W końcu odparła:

- Słyszałam przypadkiem rozmowę trzech kobiet. Nie widziały, że stoję tuż obok. Może powinnam była odejść, ale... - zamilkła.

- O co chodzi?

- Gadały o Linie. Z tego, co zrozumiałam, cała wieś aż huczy. Ludzie mówią, że nigdy jeszcze nie widzieli matki, która by tak zaniedbywała swoje dziecko. Uważają, że Lina musi być szalona albo... Nie, nie mogę tego powtórzyć...

- Mnie możesz powiedzieć wszystko - uspokoiła ją Elizabeth.

- Te baby mówiły, że Lina może być opętana przez diabła!

Elizabeth nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Wpatrywała się w siostrę zaskoczona, w nadziei, że Maria powie jej zaraz, że to tylko kiepski żart.

- Nikomu tego nie powtarzaj - nakazała jej w końcu surowo. - Nikomu, rozumiesz? Maria skinęła głową.

- To straszne - skomentowała Elizabeth. - Straszne, że ludzie wymyślają takie historie. Ale niestety, niektórzy już tacy są. Mnie też swego czasu oskarżano o różne rzeczy. Samo ludzkie gadanie nikomu jeszcze nie zrobiło krzywdy, chociaż wiem, jakie to przykre. Za jakiś czas wszystkie te baby znajdą sobie nowy temat do plotek i zapomną o Linie.

- Myślisz, że ona wydobrzeje?

- Na pewno. Na wiosnę wszystko się zmieni. Niech tylko pokaże się słońce i mężczyźni wrócą do domu. Urządzimy wtedy prawdziwe chrzciny. - Uśmiechnęła się, wypowiadając te słowa. Starała się, by jej głos brzmiał pewnie i dziarsko. Ale w głębi duszy wcale nie była przekonana, czy ma rację. Maria powiedziała jej dobranoc i poszła do siebie. Elizabeth stała na schodach jeszcze jakiś czas. Niedługo mężczyźni wrócą do domu. Wszystko zależało od tego, jak im się udały połowy. Ziewnęła i już miała iść na górę, gdy nagle zobaczyła jakiś cień wymykający się z salonu. Wzdrygnęła się i zdusiła w sobie krzyk. To była Lina.

Służąca przystanęła i spojrzała na nią wielkimi, szklistymi oczyma. Po chwili odezwała się spokojnym, monotonnym głosem:

- Słyszałam, że w Szwecji kobiety zabijają czasami swoje albo cudze dzieci. To kobiety, które chcą umrzeć, ale nie mają odwagi same odebrać sobie życia. Samobójcy nie mają szans trafić do Królestwa Niebieskiego. A morderstwo karane jest śmiercią...

I Lina bezszelestnie ruszyła do kuchni. Pewnie nie włożyła butów, pomyślała Elizabeth. Służąca zamknęła za sobą drzwi.

Elizabeth poczuła, że włosy jeżą się jej na głowie. Przeszedł ją lodowaty dreszcz. Lina nie myślała chyba o... Nie mogła nawet dokończyć tej myśli, tak była przerażająca. Dzięki Bogu, Signe spała teraz u Helene, która przeniosła się do domu, gdy Lars wypłynął w morze. Lina nie protestowała, gdy starsza służąca oświadczyła, że zabiera dziewczynkę do siebie. Wyglądało na to, że jest jej wszystko jedno. Lina żyła we własnym świecie, do którego nikt nie miał dostępu.

Helene, na szczęście, spała bardzo czujnie; budził ją najlżejszy szmer. Lina nie wejdzie do jej pokoju niezauważona. Na pewno nie. Elizabeth starała się tą myślą uspokoić skołatane nerwy.

Sam Pan Bóg raczy wiedzieć, jak to się wszystko skończy, pomyślała, idąc powoli do sypialni.

Rozdział 15

Helene dowiedziała się o tym, co powiedziała Lina, już następnego dnia. Oświadczyła, że teraz oka nie zmruży w nocy. Elizabeth zaproponowała, że weźmie małą do siebie, ale służąca nawet o tym nie chciała słyszeć.

- Będę barykadować na noc drzwi - rzuciła krótko, dając w ten sposób do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.

Mężczyźni wrócili do domu już pod koniec kwietnia. Zgotowano im gorące powitanie, wyprawiono prawdziwą ucztę na ich cześć. Nie obyło się bez łez, uścisków i oczywiście przywiezionych z miasta prezentów. Gdy tylko nadarzyła się okazja, Elizabeth odciągnęła Jensa na stronę i powiedziała mu, w jakim stanie jest Lina.

- O Boże! - jęknął i ukrył twarz w dłoniach. Zdaniem Elizabeth wyraźnie się postarzał. Na jego czole pojawiło się kilka nowych zmarszczek, wzrok miał niespokojny. Tak bardzo pragnęła go pocieszyć; sprawić, by zapomniał o zmartwieniach, ale wiedziała, że nie ma do tego prawa. Nie była już przecież jego kobietą.

- Maria i Ane nie muszą o niczym wiedzieć - stwierdziła. - Jeszcze jakiś czas możecie mieszkać w Dalsrud. W każdym razie do chrzcin.

Jens skinął głową i serdecznie jej podziękował. Signe miała, rzecz jasna, spać w pokoju Liny i jej męża. Elizabeth zauważyła, że Helene nie była tym zachwycona, chociaż nie powiedziała ani słowa. Z zaciętym wyrazem twarzy i ponurym spojrzeniem służąca przeniosła małą do sypialni rodziców. Na pewno było jej bardzo ciężko.

Dni płynęły jeden za drugim. Czasami Elizabeth miała wrażenie, że Jens i jego żona od zawsze mieszkali w małej izdebce w Dalsrud. Niestety, stan Liny wcale się nie poprawił, mimo że nadeszła wiosna i mąż znów był przy niej.

W tej sytuacji Elizabeth musiała odbyć z Jensem kolejną rozmowę.

- Zastanawiałeś się nad tym, co powiedział doktor?

- Nie, jeszcze nie. Ale obiecuję, że to zrobię.

- Przynajmniej wezwijmy go do nas, niech ją zbada.

- Myślisz, że będzie miał na to czas? Przecież to nie jest kwestia życia lub śmierci.

- Sam o tym wspominał, Jensie. I owszem, tu chodzi o życie Liny. Może nie w takim sensie, jak to miałeś na myśli, ale... Jens zapatrzył się w ścianę. Dopiero po chwili spojrzał jej w oczy.

- Mogę zaraz po niego jechać.

- Dobrze, zrób to, - Poklepała go po ramieniu i wróciła do swoich obowiązków.

Doktor obiecał, że przyjedzie jeszcze tego dnia, jeśli nie wypadnie mu nic pilnego. Jens, Lina, Elizabeth i Kristian czekali na niego w salonie. Gdy gospodyni spytała Jensa, czy chce, żeby Kristian był obecny przy rozmowie, skinął głową i oświadczył, że ta sprawa dotyczy ich wszystkich. Elizabeth próbowała czytać książkę, ale zupełnie nie mogła się skupić. Kristian przeglądał gazetę. Ciekawe, czy w ogóle rozumiał to, co było tam napisane. W każdym razie mieli przynajmniej jakieś zajęcie.

Z zamyślenia wyrwał Elizabeth głos Jensa, który siedział na sofie obok żony:

- Ma dziś do nas przyjechać nowy doktor, Torstein. Pamiętasz go? Lina nie odpowiedziała.

- To bardzo miły człowiek - ciągnął Jens. - Wszyscy tak uważamy. Czasami wpada do nas w odwiedziny, a nieraz przychodzi, kiedy ktoś jest chory.

Jens zamilkł na chwilę, załamał dłonie i wbił wzrok w podłogę. Po chwili nabrał powietrza. Elizabeth wiedziała, że patrzy teraz na nią. Szuka u niej pomocy.

- Torstein tylko cię zbada - powiedział Jens spokojnym głosem. - Żeby stwierdzić, dlaczego jesteś taka smutna. Dobrze?

Lina podniosła wzrok. Jej oczy wydawały się puste, ale chyba musiała usłyszeć, co mąż do niej mówił, bo skinęła głową. Kristian złożył gazetę i przywołał na usta wymuszony uśmiech.

- Nikt tu nie ma ochoty na kawę? - zapytał sztucznie wesołym tonem, jakby chciał rozluźnić panującą w salonie napiętą atmosferę. Elizabeth zerwała się z miejsca.

- Zaraz powiem Helene, żeby nastawiła wodę. Torstein pewnie lada chwila tu będzie. Ledwie zdążyła wypowiedzieć te słowa, gdy na podwórze zajechał powóz doktora. Elizabeth spojrzała na Jensa, a on wyczytał w jej oczach niepokój. Uśmiechnęła się. Miała nadzieję, że wygląda na dużo spokojniejszą, niż była naprawdę.

Helene zaparzyła kawę i postawiła na stole półmisek naleśników i świeżego ciasta. Torstein gawędził swobodnie z domownikami. Niektórzy ludzie tacy już są, pomyślała Elizabeth. Potrafią rozmawiać z każdym i niezależnie od sytuacji.

- Jaki to właściwie mamy dziś dzień? - spytał i potrząsnął głową, gdy Kristian otworzył usta, żeby mu odpowiedzieć. Spojrzał pytająco na Linę. Służąca wzruszyła ramionami.

- Nie zaglądałam do kalendarza.

- No tak, trudno być ze wszystkim na bieżąco - skwitował lekarz z uśmiechem. - Ale powiedz mi, proszę, ile miesięcy ma teraz ta twoja śliczna córeczka?

Lina milczała. Zaczęła rozglądać się dokoła, wyraźnie zmieszana. Czyżby nie wiedziała? - pomyślała Elizabeth z żalem. Matki znały zwykle datę urodzenia swojego dziecka co do dnia.

- Może mógłbym ją obejrzeć? - zapytał Torstein. Uśmiech nie znikał z jego twarzy.

- Tak - szepnęła Lina. Wypiła zaledwie łyk kawy, a ciasto leżało na jej talerzyku nieruszone. Ostatnio w ogóle nie miała apetytu. Elizabeth serce się krajało.

Lina wstała i przyniosła Signe, a lekarz posadził ją sobie na kolanach. Dziwnie było patrzeć, z jaką wprawą zajmuje się tak malutkim dzieckiem. Zbadał małą delikatnymi dłońmi.

- Co jak co, ale jedzenia ci tu nie brakuje - oświadczył i pogładził dziewczynkę po pulchnym policzku.

- Aż ci się fałdki zrobiły na rączkach. Często wychodzicie z nią na spacery? - zwrócił się do Elizabeth.

- Tak, kiedy tylko się da. Ale większość dnia spędza w kuchni, bo wszystkie pracujemy i nie możemy jej ciągle nosić na rękach. Jak mała zacznie chodzić, będzie pewnie dużo łatwiej. Torstein skinął głową i spojrzał na dziecko.

- Ma zdrowe kolorki. - Pochylił się i wyjął z torby drewnianą rurkę, nieco rozszerzoną na obu końcach.

- Osłucham ją tylko - wyjaśnił i przystawił rurkę do plecków dziewczynki, a potem do jej piersi. Skinął głową z uśmiechem. - Serce i płuca w porządku. Malutka jest zdrowa jak rybka.

Elizabeth odetchnęła z ulgą. Nie przypuszczała, że będzie tak przejęta. Dzięki Ci Boże, pomyślała i przymknęła na chwilę oczy.

- Może ciebie też mógłbym osłuchać? - zwrócił się lekarz do Liny. Służąca nie zareagowała i Torstein musiał powtórzyć pytanie.

- Po co? - zdziwiła się Lina. W tym momencie wtrącił się Jens:

- Pamiętasz, o czym przed chwilą rozmawialiśmy? Torstein chce cię zbadać, żeby się dowiedzieć, czemu jesteś ciągle smutna. Skinęła głową bez słowa, spuściła wzrok i zaczęła obgryzać paznokieć.

- Mogłabyś rozpiąć bluzkę? Albo najlepiej w ogóle ją zdjąć? Lina się zawahała, a Kristian szybko powiedział:

- Odwrócę się. Elizabeth pomogła jej zdjąć bluzkę.

- Posłucham tylko, czy twoje serce bije, jak należy - wyjaśnił lekarz spokojnie. Przystawił rurkę do jej pleców. - Mogłabyś nabrać powietrza, Lino? Dziękuję, możesz się ubrać. Szybko włożyła bluzkę.

- Bardzo was wszystkich przepraszam, ale chciałabym się położyć - powiedziała słabym głosem. Jens się poderwał, ale Lina potrząsnęła głową.

- Sama sobie poradzę. Dziękuję za kawę i ciasto. Bezszelestnie wyszła z salonu i zamknęła za sobą drzwi.

Elizabeth posadziła sobie Signe na kolanach i zaczęła ją kołysać. Dobrze przynajmniej, że mała jest zdrowa, pomyślała. Nie wszystkie dzieci miały tyle szczęścia co ona. Nie wszystkich rodziców było stać na wezwanie lekarza do chorych pociech. Elizabeth wzdrygnęła się i spróbowała o tym nie myśleć.

Jens spojrzał na Torsteina.

- Co dolega Linie? - spytał. Doktor dopił kawę, a Elizabeth natychmiast chciała napełnić jego filiżankę na nowo.

- Dziękuję ci, Elizabeth, ale za dużo kawy szkodzi mi na żołądek. - Lekarz odchrząknął i popatrzył na Jensa. - Niektóre choroby sprawiają, że pacjenci są przybici. Wykluczam wadę serca i chorobę płuc. Jak słyszeliście, próbowałem zamienić z Liną parę słów. W ten sposób sprawdza się, czy pacjent nie ma guza w głowie. Elizabeth zrobiło się zimno. Chciała coś powiedzieć, ale doktor ją uprzedził:

- Wykluczyłem także tę ewentualność.

- No i? - niecierpliwił się Jens. Torstein podrapał się po głowie i wyciągnął swoje długie nogi.

- Moim zdaniem Lina cierpi na melancholię - oznajmił. - W tej sytuacji nikt z was nie może jej pomóc. Potrzebna jest opieka lekarza. Nie kogoś takiego jak ja, ale eksperta w tej dziedzinie. Doktora, który zajmuje się takimi przypadłościami. To od ciebie, Jensie, zależy, czy zwrócisz się o taką pomoc. Jens przygryzł wargę. Przez jakiś czas siedział w milczeniu, przetrawiając to, co usłyszał. Elizabeth nabrała powietrza i chciała się odezwać, ale się powstrzymała. Decyzja należała do męża chorej, a nie do niej.

- Co mam powiedzieć Linie? - spytał wreszcie Jens. - Biedaczka spyta pewnie, czemu jest taka smutna.

- Nie, nie sądzę. Gdyby chciała to wiedzieć, zapytałaby mnie w trakcie badania. Jest w takim stanie, że pewnie nie ma to dla niej znaczenia.

- No tak, pewnie masz rację. - Jens skinął głową. - Ostatnio jest z nią coraz gorzej.

- Jak już mówiłem, to twój wybór - powtórzył Torstein. - Czy chcesz, żeby twoja żona otrzymała pomoc, której potrzebuje?

- Mam ją posłać do wariatkowa?

- Nie podoba mi się to słowo.

- Muszę się zastanowić - oznajmił Jens zmęczonym głosem.

- Nie zwlekaj z tym. - Torstein wstał. - Obawiam się, że jej stan będzie się pogarszał. Elizabeth sprzątała ze stołu. Do salonu wszedł Jens z Signe na ramieniu.

- Co ja mam zrobić? Elizabeth odstawiła tacę z filiżankami i spojrzała na niego przeciągłe.

- Nie wiem, Jensie. Musisz sam się najpierw dobrze zastanowić, tak przecież powiedziałeś doktorowi. Ale nie czekaj z tym zbyt długo. Prędzej czy później i tak będziesz musiał podjąć decyzję. Niezależnie od tego, co postanowisz, będę cię wspierać. Uśmiechnął się blado.

- Dziękuję. Tak się cieszę, że jesteś przy mnie. Gdy wyszedł z salonu, Elizabeth drżały dłonie: - Tak się cieszę, że jesteś przy mnie - powiedział jej były mąż. Jest moim przyjacielem, powtarzała w myślach. Przyjacielem...

W dzień chrztu Signe niebo zasnute było ciężkimi, szarymi chmurami. Na szczęście nie padało. Przynajmniej tyle, pomyślała Elizabeth. Małą ubrano w strój, w którym była chrzczona ona sama i jej siostra Maria.

- Jakie to śliczne! - powiedziała Helene z zachwytem, gładząc materiał. - Takie proste ubranko, a zarazem takie piękne.

- Nie mieliśmy pieniędzy na koronki i błyszczący jedwab - wyjaśniła Elizabeth. - Ane dostała strój po Ragnie, dużo bogatszy. Ale Dorte pożyczyła dla Daniela właśnie ten ode mnie. Bardziej jej się podobał.

- Zgadzam się z nią. - Helene podeszła do ławy i zaczęła prasować ubranko. W tej samej chwili do izby wszedł Lars. Po powrocie z zimowych połowów on i Helene przenieśli się ponownie do budynku dla parobków. Lars przeczesał swoje niesforne loki mokrym grzebieniem, ale włosy i tak wiły się jak zawsze za uszami i na karku. On, Jens i Kristian zostali zmuszeni do przywdziania białych koszul z wykrochmalonymi, sztywnymi kołnierzykami.

Teraz narzekali, bo, jak mówili, mieli wrażenie, że się uduszą.

W świeżo wysprzątanym domu panowała odświętna atmosfera. Maria włożyła jedwabną sukienkę, którą dostała kiedyś od Kristiana. Czarny materiał lśnił przy każdym ruchu. Sukienka była dopasowana w talii.

Helene wzięła Signe na ręce. Była bardzo przejęta, że teraz już oficjalnie zostanie matką chrzestną.

Ale gdy chciała podać małą Larsowi, ten odsunął się zawstydzony.

- Nie mam pojęcia, co się robi z takimi maluchami, Helene. A co będzie, jeśli źle ją przytrzymam i sprawię jej ból? Mała zaraz się rozpłacze!

Helene wybuchnęła śmiechem. Zachowywała się trochę tak, jakby Signe była jej własnym dzieckiem. Elizabeth rozejrzała się dokoła.

- A gdzie Lina? Jens był wyraźnie zaniepokojony. Zmarszczył brwi.

- Jest w salonie - wyjaśniła Ane, studiując swoją fryzurę w lusterku. - Chyba nakrywa do stołu.

- Przygotujcie konie, a ja po nią pójdę - rzuciła Elizabeth i ruszyła do salonu.

Lina siedziała u szczytu stołu. Wpatrywała się przed siebie pustym wzrokiem, ale gdy usłyszała, że ktoś wszedł do pokoju, odwróciła głowę.

- Chyba będzie słońce - powiedziała cicho. - Zobacz, przejaśnia się. Elizabeth przyjrzała się jej uważnie, po czym usiadła obok.

- Czemu nie włożyłaś odświętnej sukienki, Lino?

Służąca patrzyła na nią bez słowa. Na jej wargach igrał leciutki uśmiech. Po chwili znów spojrzała za okno.

- Niedługo przylecą ptaszki - dodała. Elizabeth zwilżyła wargi koniuszkiem języka.

- Lino, pamiętasz chyba, że dziś chrzcimy twoją córeczkę?

Służąca zaczęła nucić pod nosem jakąś melodię i kołysać się w przód i tył. Gospodyni musiała jakoś zareagować.

- Chcesz się na chwilę położyć? - spytała. Lina przestała nucić i spojrzała na nią uważnie.

- Tak, chętnie odpocznę. Jestem taka zmęczona. Elizabeth podniosła się, wzięła ją za rękę i poprowadziła do sypialni.

- Odpocznij sobie, kochanie. Lina skinęła głową i wsunęła się do łóżka. Elizabeth pomogła jej zdjąć buty.

- Teraz pojedziemy do kościoła - powiedziała łagodnie - ale niedługo wrócimy. Poradzisz sobie? Służąca skinęła nieznacznie głową i zamknęła oczy. Elizabeth wyszła na korytarz. Podszedł do niej Jens.

- Konie już gotowe. Gdzie Lina?

- Nie jedzie z nami. - Co?

- Położyła się. Tak będzie najlepiej. Pogorszyło jej się, Jensie. Będziemy musieli jak najszybciej znów porozmawiać z doktorem. Spojrzał na nią zbolałym wzrokiem, po czym zmarszczył czoło.

- Powiemy ludziom, że Lina jest chora i boli ją brzuch - zasugerowała Elizabeth.

- Nie uwierzą nam.

- Niech sobie myślą, co chcą, to ich sprawa. A my nie mamy teraz innego wyboru.

- Sądzisz, że możemy zostawić ją samą?

- Przecież nie sposób jej pilnować całą dobę. Na pewno będzie spała, dopóki nie wrócimy.

- W pewnym sensie cieszę się, że Gebora nie mogła przyjechać - powiedział Jens zmęczonym głosem.

- Nie powinna oglądać swojej córki w tym stanie.

Nie było im łatwo zostawić Linę. Dziewczęta zaproponowały, że posiedzą z nią w domu, ale Elizabeth nie chciała nawet o tym słyszeć.

- Musimy jechać, bo inaczej ludzie nie dadzą nam spokoju. Lina poszła spać, nie trzeba jej pilnować - oświadczyła.

Gdy jechali do kościoła, faktycznie się przejaśniło i zaczęło przygrzewać słońce.

Przed kościołem zebrało się mnóstwo wiernych. Elizabeth wiedziała, że większość z nich przybyła ze względu na chrzest. Może mieli nadzieję zobaczyć Linę - matkę, która nie chciała opiekować się swoim dzieckiem.

Tylko ona i Maria znały najgorsze plotki. Elizabeth nie miała zamiaru powtarzać ich Jensowi. Teraz zaś próbowała ignorować ciekawskie spojrzenia i wygłaszane szeptem uwagi.

Jens szedł ze stężałą twarzą i udawał, że nie dostrzega przejawów ludzkiej ciekawości, ale Ane była wyraźnie zaskoczona.

- Czego oni tak się na nas gapią? - spytała dużo głośniej, niż było trzeba. - Może podoba im się moja sukienka? - Podciągnęła spódnicę i obróciła się w miejscu. Elizabeth szturchnęła ją w bok.

- Zachowuj się! - szepnęła.

- Co oni, ludzi nie widzieli? - komentowała dziewczyna, niewzruszona uwagami matki. Ane osiągnęła to, co chciała. Gapie zaczęli się od nich odwracać i stawiać kołnierze, żeby ukryć wstydliwy rumieniec. Dziewczyna obrzuciła ich pogardliwym spojrzeniem i wzięła Jensa pod rękę.

- Szkoda, że Lina musiała akurat dziś zachorować. Tak bardzo się cieszyła na ten dzień.

Jens uśmiechnął się blado i uścisnął jej ramię Przybyli wszyscy mieszkańcy Heimly. W końcu mogli złożyć Jensowi gratulacje i zobaczyć swoją pierwszą wnuczkę.

- I pomyśleć, że jestem już babcią! - wykrzyknęła Dorte. Jej zielone oczy były pełne łez. - Babcia Dorte. Możecie ją tego nauczyć?

- Oczywiście - zapewnił Jens zachrypniętym głosem.

- Niech i dziadek Jakob złoży gratulacje - odezwał się Jakob z uśmiechem i uścisnął dłoń Jensa. Ciotki i wujowie ustawili się w kolejce. Elizabeth wykorzystała tę okazję, by powiedzieć wszystkim, że Lina zachorowała i niestety nie mogła przyjechać. Nikt nie skomentował tego ani słowem, ale wyraz twarzy Dorte zdradzał, że doświadczona kobieta wiedziała, co się za tym kryje. Szczęśliwa babcia uścisnęła ukradkiem dłoń Elizabeth i posłała jej pełen zrozumienia uśmiech.

Tego dnia było także chrzczone inne dziecko - córeczka młodej dziewczyny, która nie chciała podać imienia ojca. Zostało to oczywiście skrupulatnie odczytane z ambony. To na biednej młodej matce skupiła się uwaga całej parafii. Elizabeth zacisnęła zęby. Nie znosiła tego zwyczaju. Gdy dziewczyna pochyliła głowę i otarła ukradkiem łzę, uśmiechnęła się do niej serdecznie. Młoda matka odwzajemniła jej uśmiech i wyprostowała plecy. Tak niewiele trzeba, pomyślała Elizabeth. Sama nie raz doświadczyła w życiu wstydu i rozpaczy.

W końcu przyszła kolej na Signe. Wszyscy poradzili sobie wspaniale, nawet sama mała, która nie pisnęła, gdy pastor lał wodę na jej główkę. Jens uśmiechał się z dumą, a Elizabeth cieszyła się, widząc, że przynajmniej na chwilę zapomniał o swoim zmartwieniu.

Gdy ceremonia dobiegła końca, a parafianie wylegli na kościelne wzgórze, Elizabeth podeszła do młodej, samotnej matki.

- Proszę - powiedziała, wciskając jej w dłoń monetę. - Kup sobie za to coś ładnego. Dziewczyna chciała otworzyć dłoń, żeby obejrzeć pieniądz, ale Elizabeth powstrzymała ją zdecydowanie:

- Nie, nie tutaj. Poczekaj, aż będziesz sama. I jeszcze jedno: to dziecko jest twoje i tylko twoje. Ludzie nic do tego nie mają. Pamiętaj. Patrz wszystkim śmiało w oczy, to chyba najlepsza rada, jaką mogę ci dać. - Popatrzyła na dziecko. - Jaka ona do ciebie podobna - dodała dużo łagodniejszym tonem. - Wyrośnie na piękną dziewczynę. Nie zapomnij jej tego powtarzać. Młoda kobieta spojrzała na nią załzawionymi oczami.

- Dziękuję.

To proste, szczere słowo zabrzmiało jak cichy szelest liści. Elizabeth uścisnęła dłoń samotnej matki i wróciła do zgromadzonych przy powozie domowników.

- Biedna ta dziewczyna, która dziś chrzciła swoje dziecko - odezwała się Ane, gdy już ruszyli do domu. - Co takiego jej powiedziałaś, mamo?

- Pogratulowałam jej tylko - odparła Elizabeth. Nie chciała zdradzać szczegółów swojej rozmowy z młodą matką.

Elizabeth weszła do domu z duszą na ramieniu. W czasie ceremonii cały czas myślała o Linie. Aż nazbyt dobrze pamiętała tamten dzień przed laty, kiedy to Helene próbowała odebrać sobie życie. Po wielu tygodniach wściekłości i rozpaczy przyjaciółka stała się nagle spokojna i cicha, aż pewnego dnia Elizabeth znalazła ją, w ostatniej chwili, z pętlą wokół szyi.

W domu panowała cisza. Śmiertelna cisza, pomyślała gospodyni, czując, jak pot spływa jej po plecach. Domownicy szli tuż za nią, najwyraźniej niezbyt przejęci.

Gawędzili między sobą wesoło, co chwila ktoś wybuchał śmiechem.

- Zdejmijcie kurtki - poleciła Elizabeth pospiesznie. - Ja pójdę na górę i zobaczę, czy Lina już się obudziła. Jens chciał iść z nią, ale zatrzymała go przy schodach.

- Nie, zostań. Zaraz do was zejdziemy. Porozmawiaj z Dorte i Jakobem. Na pewno bardzo się za tobą stęsknili - rzekła z uśmiechem.

Gdy stanęła przed drzwiami sypialni, była cała spocona. Przystawiła ucho do drzwi, ale nie usłyszała nawet najlżejszego szmeru. Czego właściwie się spodziewała? Płaczu i łkania? Zacisnęła palce na klamce. Nacisnęła ją i weszła do środka. Lina leżała, zwrócona plecami do drzwi. Nieruchomo! Elizabeth nabrała powietrza, podeszła na palcach do łóżka i usiadła na jego skraju. Materac ugiął się pod jej ciężarem.

- Lino! - potrząsnęła dziewczyną. - Lino, śpisz?

Serce jej podskoczyło, gdy służąca odwróciła się nagle i spojrzała na nią z zaskoczeniem. Dzięki Ci Boże, pomyślała Elizabeth i przymknęła na chwilę oczy.

- Wstawaj, moja droga. Goście przyjechali.

- Goście? - powtórzyła Lina przerażonym głosem.

- To tylko Dorte i Jakob. Bardzo się cieszą na spotkanie z tobą.

- Tylko oni?

- Oni i ich dzieci.

- Dużo ludzi.

- Ale wszystkich ich znasz. I wszyscy bardzo cię lubią. - Elizabeth uświadomiła sobie, że rozmawia z Liną zupełnie jak z małym dzieckiem. Ale tak trzeba było, jeśli chciało się skłonić ją do czegokolwiek.

- Zejdziesz do nas? Pomogę ci się ubrać i uczesać.

Służąca nie odpowiedziała, ale przynajmniej podniosła się z łóżka. Elizabeth uznała to za dobry znak.

Elizabeth przebrała Linę w odświętną sukienkę, a jej włosy zebrała w luźny węzeł na karku. Teraz mogły zejść na dół. Dziewczęta na pewno nakryły już do stołu. Właściwie można było nająć na tę okazję dodatkową pomoc, ale Elizabeth uznała, że nie powinni tego robić, bo obcy ludzie w domu denerwowali Linę. Dorte podeszła do synowej i złożyła jej gratulacje.

- Dawno się nie widziałyśmy - powiedziała serdecznie. - Jak się miewasz, kochanie? Lina nie odpowiedziała, wzruszyła tylko ramionami, wodząc dokoła wystraszonym wzrokiem. Wszyscy usiedli już do stołu, brakowało tylko Helene. Podszedł do nich Jens.

- Lepiej się już czujesz, Lino? - spytał. Dziewczyna rozpromieniła się na jego widok i skinęła głową.

- Tu jesteś - szepnęła cichym głosem.

- Zjemy teraz obiad i porozmawiamy trochę. - Jens ujął ją pod ramię. - Usiądziesz koło mnie. Lina ruszyła za nim posłusznie.

- Święta Mario - szepnęła Dorte. - Nie przypuszczałam, że jest z nią aż tak źle.

- Nie, to tylko... - Elizabeth zamilkła, nie wiedziała bowiem, co mogłaby powiedzieć. Do jadalni weszła Helene.

- Signe zasnęła - oznajmiła. - Dla niej to także był wielki dzień - dodała radośnie. - Ale musicie przyznać, że w kościele zachowywała się wzorowo. W ogóle nie płakała, tylko uśmiechała się do pastora, gdy lał jej wodę na główkę.

Chociaż w czasie obiadu wszyscy gawędzili swobodnie, dało się wyczuć napiętą atmosferę. Lina jadła tylko wtedy, kiedy Jens jej kazał. Przecież ona wygląda jak żywy trup, pomyślała Elizabeth z przerażeniem. Tak dalej być nie może.

Po obiedzie goście i domownicy udali się do salonu. Jakob mógł wreszcie zapalić fajkę, a Kristian poczęstował mężczyzn, chowanym na specjalne okazje, najlepszym koniakiem. Kobiety miały dostać odrobinę likieru, kiedy posprzątają ze stołu.

- Bóg nagradza cierpliwość - roześmiał się Kristian, nalewając alkohol do kieliszków. Dorte poszła do jadalni, żeby pomóc gospodyni, ale ta ją przegoniła.

- Jesteś tu gościem - oświadczyła zdecydowanym tonem. A Dorte nie miała odwagi się jej sprzeciwić. Jens odciągnął Elizabeth na bok.

- Niedługo już Ane przystąpi do konfirmacji - przypomniał. Udała, że nie rozumie, co ma na myśli.

- Wiem. - Chwyciła tacę ze szklankami i chciała iść do kuchni, ale on zagrodził jej drogę.

- Dobrze wiesz, o co mi chodzi, Elizabeth. Musisz jej powiedzieć, zanim będzie za późno.

- Chcesz, żebym zepsuła jej konfirmację? O to ci chodzi?

- Nie. Oczywiście, że nie chcę sprawić Ane przykrości, ale jeśli będziesz odkładać to w nieskończoność, nigdy nie wyjawisz jej prawdy. A ona ma prawo wiedzieć, jak było naprawdę, Elizabeth. I powinna usłyszeć to z twoich ust. Jeśli dowie się od innych, nigdy ci tego nie wybaczy. Powiedz jej, kto jest jej prawdziwym ojcem. Dla dobra was obu. Elizabeth wbiła wzrok w podłogę.

- Wiem. Zrobię to... któregoś dnia. Jens chciał coś jeszcze dodać, ale ona go uprzedziła:

- Posłuchaj, chodzi o Linę... Tak dalej być nie może.

Spojrzał na nią zbolałym wzrokiem. Elizabeth wiedziała, że te słowa sprawią mu ból. Jej też nie było łatwo, ale trzeba było wreszcie coś postanowić. Nie mieli innego wyjścia. Rozległy się odgłosy kroków. Jens puścił ją przodem.

Rozdział 16

- Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy... - Nie nie pamiętam! - jęknęła Ane i oparła głowę o blat kuchennego stołu.

- Ależ oczywiście, że pamiętasz. Spróbuj jeszcze raz - powiedziała Elizabeth. - Zacznij od miejsca, w którym skończyłaś. Ane pociągnęła się za warkocze i podniosła na matkę zmęczone spojrzenie.

- W dzień mojej konfirmacji pastor zapyta: Ane-Elise Tensdatter, czy możesz mi powiedzieć, jakie słowa stoją w Ewangelii świętego Jana, rozdziale trzecim, wersecie szesnastym?, a wtedy zrobię się czerwona jak borówka i nie zdołam wydusić z siebie ani słowa. Wszyscy będą się ze mnie śmiać, a pastor odeśle mnie na następny rok. Gdyby nie to, że dostanę długą sukienkę i nie będę musiała już nosić tego głupiego warkocza, w ogóle me przystępowałabym do konfirmacji!

- Naprawdę myślisz, że by ci się upiekło? Ane milczała.

- Przestań już marudzić - nakazała Elizabeth surowo - I tak miałaś szczęście, że szybko nauczyłaś się pisać Nie każdy ma tak dobrze jak ty. No już, spróbuj jeszcze raz. Od tego miejsca, w którym skończyłaś.

- Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. - wyrecytowała Ane.

Elizabeth skinęła głową z uznaniem.

- No widzisz. Jak chcesz, to potrafisz. - Tak naprawdę nie brała utyskiwań córki zbyt poważnie. W końcu każdy młody człowiek denerwował się na myśl o egzaminie przed pastorem.

Podeszła do okna. Gdzie się podziewa ten doktor? Kristian był ponownie u niego już jakiś czas temu i opisał mu stan Liny. Torstein obiecał zajrzeć do Dalsrud, jak tylko będzie mógł.

- Tak bowiem Bóg umiłował świat...

Elizabeth zerknęła na córkę. Ane siedziała, pochylona nad książką. Na karku miała małe wgłębienie. Gdy była jeszcze mała, Elizabeth lubiła wtykać tam nos. Lubiła zapach skóry córki i jej miękkie jak jedwab włosy, które łaskotały ją w twarz. Ale Ane nigdy nie była tym zachwycona. - Au, daj mi już spokój! - mówiła wtedy i odpychała matkę od siebie. Elizabeth odpowiadała ze śmiechem:

- Ale przecież jesteś taka słodka i tak ładnie pachniesz! Ane posyłała jej wówczas mordercze spojrzenie i rzucała z lekceważeniem: - Powąchaj sobie lepiej Marię!

Elizabeth uśmiechnęła się na to wspomnienie. Zaraz jednak spoważniała. Czy powinna porozmawiać z Ane teraz? Wyjawić, kto jest jej prawdziwym ojcem? Najgorzej będzie zacząć, później już pewnie jakoś pójdzie. Mogłaby na przykład powiedzieć: Ane, chcę o czymś z tobą pomówić... Ale jak miałaby opisać córce wszystko, co się wtedy stało? Przyznać, że została zgwałcona? Bo przecież nie mogłaby tego pominąć. Najlepiej byłoby, rzecz jasna, powiedzieć: to prawda, została wzięta przemocą, ale kochała Ane od samego początku. A Jens ją, Elizabeth, tak pokochał, że postanowił dać jej dziecku swoje nazwisko - Jensdatter. Elizabeth nabrała powietrza i przygotowała się, by zacząć.

- O, jedzie doktor! - odezwała się nagle Ane. Elizabeth aż podskoczyła.

- Doktor... A, faktycznie, już jest - bąknęła, spoglądając przez kuchenne okno. Wybiegła na korytarz i oparła się na chwilę o ścianę, żeby uspokoić serce, które waliło jej w piersi jak oszalałe. Była tak blisko. Może to Opatrzność ją powstrzymała? Tak, na pewno. Bóg chciał, by poczekała jeszcze trochę z tą rozmową. Kristian wyszedł ze swojego gabinetu.

- Chyba słyszałem powóz. To doktor?

- Tak. - Elizabeth poprawiła włosy i wygładziła spódnicę. - Gdzie Jens?

- Pewnie na podwórzu.

Gdy wyszli na schody, Jens rozmawiał właśnie z Torsteinem. Lekarz przywiązał konia do ogrodzenia i zbliżył się do nich.

- Przepraszam, nie mogłem przyjechać wcześniej.

- Nic nie szkodzi. Wejdź do środka. W końcu to nie kwestia życia i śmierci. - Elizabeth poszła przodem. Juz wcześniej nakryła stół w salonie, a czajnik z kawą stał na kuchni. Poprosiła wszystkich, by usiedli. Jens był blady i nie wiedział, co zrobić z rękami.

- Koniaku? - Kristian podał mu kieliszek.

- Tak, poproszę. Doktor potrząsnął głową.

- A ja tym razem podziękuję.

- Pójść po Linę? - spytała Elizabeth. - Chyba siedzi teraz w tkalni. I tak cały czas tylko patrzy przez okno...

- Nie, zostawmy ją na razie. Później do niej pójdę.

Domownicy wymienili między sobą spojrzenia, jakby chcieli się upewnić, które z nich ma zacząć. W końcu odezwała się Elizabeth:

- To dla nas wszystkich bardzo trudne. Na początku Lina nie chciała wychodzić z domu, nie zajmowała się dzieckiem i dużo płakała. Zresztą sam o tym dobrze wiesz, bo przecież ją badałeś. Ale ostatnio wyraźnie się pogorszyło.

- Przypominam sobie, że bardzo gwałtownie zareagowała, gdy miałeś wypłynąć na połowy. - Doktor spojrzał na Jensa.

- Zupełnie wtedy oszalała. Mówiła, że ją zdradzam. W ogóle nie można jej było przemówić do rozumu. Płakała całą noc. A rano musiałem po prostu wyjść i ją zostawić.

- Potem ja przyciągnęłam ją tutaj siłą - przyznała zawstydzona Elizabeth i mocno zacisnęła dłonie. - Wierzcie mi, wcale nie jestem z tego dumna.

- Czasami tak trzeba - przyznał Torstein. - Mówicie, że ostatnio jej się pogorszyło. Co konkretnie macie na myśli? Elizabeth odpowiedziała w imieniu ich wszystkich:

- Lina zupełnie lekceważy dziecko. Wcześniej przynajmniej udawała, że się nim przejmuje, a teraz zupełnie nie reaguje, nawet kiedy mała jest sina od płaczu. Tak jakby żyła we własnym świecie. Nie chciała nawet jechać do kościoła, gdy chrzciliśmy Signe. Została w domu i poszła spać.

- Boimy się, że mogłaby zrobić krzywdę sobie albo dziecku - wtrącił Kristian.

- Macie po temu jakieś szczególne powody? Elizabeth opowiedziała o dziwnej rozmowie ze służącą. Doktor pokiwał głową.

- Słyszałem o takich przypadkach. Podobno niektóre zdarzyły się bardzo dawno temu, jeszcze w siedemnastym wieku. Kobiety zabijały najpierw dzieci, a następnie siebie. No tak, ale to już inna historia. - Odchrząknął Torstein i upił łyk kawy.

Jens opróżnił jednym haustem cały kieliszek koniaku i skrzywił się z niesmakiem. Elizabeth poczuła, że jej także przydałby się łyczek czegoś mocniejszego. Ale nie mogła przecież pić koniaku w towarzystwie mężczyzn, to nie wypadało.

- Przemyśleliście moją propozycję? - zapytał doktor i spojrzał każdemu z nich w oczy, aż wreszcie zatrzymał wzrok na Jensie. Mężczyzna przełknął Ślinę i skinął głową.

- Niektórzy mówią na to miejsce wariatkowo albo u czubków. Ale moim zdaniem to najzwyklejszy szpital. Dzięki swoim kontaktom mogę znaleźć dla Liny miejsce w takiej instytucji w Danii - powiedział Torstein. - Tak daleko? - spytał przerażony Jens.

- To bez różnicy, czy szpital będzie u nas, czy w Danii, bo Lina i tak będzie musiała w nim zostać tak długo, jak długo nie wyzdrowieje. Bo przecież chodzi o to, żeby znów była taka, jaką pamiętacie, prawda? - Tak, oczywiście. - Jens skinął głową. - Ale co z nią tam będą robić? Przecież ona nie jest szalona. Doktor uśmiechnął się łagodnie.

- Nie, oczywiście, Lina nie jest szalona. Po prostu wskutek porodu zapadła na melancholię. Jej stan się pogarszał, , gdyż niestety nie otrzymała pomocy od razu. Teraz powinna odpoczywać i rozmawiać z lekarzami, którzy specjalizują się w takich, jak jej, przypadkach.

- Czy takich jak ona jest więcej? - zapytał Kristian.

- Och, tak. Lina nie jest pod tym względem ani pierwsza, ani ostatnia. Wiele kobiet zapada na tę chorobę. Nawet te z najlepszych domów. Elizabeth nie śmiała o nic pytać.

- Pobyt w takim szpitalu sporo kosztuje. Wszystko zależy od tego, na jaki oddział zostanie skierowana.

- Jak to oddział? - spytał Jens.

- Taka instytucja przypomina trochę hotel. Najlepsza opieka kosztuje najwięcej. Ale postaram się załatwić wam jakąś zniżkę.

- Lina będzie miała opiekę najlepszą z możliwych - oświadczył Kristian i opróżnił swój kieliszek. - Ja zapłacę. Dzięki Bogu, pomyślała Elizabeth i odetchnę a z ulgą. Odpoczynek i rozmowy z lekarzami... Brzmiało to nie najgorzej. Ze względu na Jensa można będzie rozpuścić we wsi plotkę, że Lina pojechała w odwiedziny do krewnych w Danii. Może do jakiejś chorej ciotki. Na pewno uda im się coś wymyślić. Ale teraz mieli na głowie co innego.

- Długo będzie musiała tam zostać? - zapytał Jens.

- To zależy. Co najmniej kilka miesięcy, może nawet rok.

- Cały rok? - Jens podskoczył na krześle i chwycił dłoń Elizabeth, szukając u niej wsparcia.

- Czas płynie szybko - uspokoił go Torstein. - Oczywiście, będziecie mogli do siebie pisać. A z czasem może dostaniecie pozwolenie na odwiedziny. Najważniejsze jest, żeby Lina wyzdrowiała.

- Oczywiście. - Jens patrzył przed siebie pustym wzrokiem. - Czy pracowałeś kiedyś w takich wariatko... to znaczy w szpitalach?

- Nie, ale dużo o nich słyszałem. Wiem, że jest tam dobra opieka.

- W takim razie muszę ci zaufać - stwierdził Jens słabym głosem. - Ale boję się, że niełatwo będzie przekonać Linę. Z trudem udaje mi się ją zmusić, żeby chodziła do wychodka. Jak mam jej o tym powiedzieć?

- Na razie to zostawmy. Napiszę kilka listów i zobaczymy. Mamy swoje metody. Nie martw się o to.

- Skoro tak mówisz... Torstein wstał.

- Dziękuję za miłą rozmowę. Dam wam znać, jak tylko dostanę odpowiedź. Myślę, że nie będziemy musieli czekać zbyt długo.

- Dziękuję ci - powiedziała Elizabeth i uścisnęła jego dłoń. - Kamień spadł nam z serca.

- Bardzo mi miło, że mogę się na coś przydać. Jeśli będziecie mieli jakieś pytania, posyłajcie po mnie bez wahania. A teraz chciałbym porozmawiać z Liną.

Gdy lekarz pomówił już z chorą, domownicy odprowadzili go na korytarz. Doktor pożegnał się, zarzucił na ramiona płaszcz i wyszedł.

- Tak będzie najlepiej dla Liny - oznajmił Jens ponuro. Zupełnie jakby próbował przekonać samego siebie, pomyślała Elizabeth.

Rozdział 17

Helene zeszła na dół z Signe na ręku. Tuż za nią szła Maria z wielkim koszem.

- Czemu stoicie na schodach? - zdziwiła się służąca. Elizabeth zamknęła drzwi.

- Właśnie był u nas doktor.

- Co teraz? - zapytały Maria i Helene jednocześnie. Elizabeth spojrzała na siostrę. Czyżby Maria była rozczarowana, że nie widziała się z Torsteinem? A może tylko tak jej się wydawało?

- Porozmawiajmy o tym w kuchni - zaproponował Jens. Dołączył do nich Lars.

- Ojej, co za zgromadzenie! Co się tu dzieje? - Uśmiechnął się szeroko i rozejrzał dokoła.

- Chodź z nami - powiedział Kristian. Wszyscy ruszyli do kuchni. Ane zamknęła książkę.

- Będziemy już jedli? - zdziwiła się. Elizabeth odchrząknęła.

- Rozmawialiśmy właśnie z doktorem i zgodnie z jego zaleceniem postanowiliśmy wysłać Linę do... - Zerknęła na Kristiana.

- Do szpitala - dokończył gospodarz pospiesznie.

- Tak, do szpitala w Danii. Będzie tam odpoczywać i rozmawiać z lekarzami specjalistami, którzy na pewno jej pomogą.

- Ale co jej właściwie jest? - spytała Ane. Elizabeth zauważyła kątem oka, że Jens wzdrygnął się nagle, dlatego sama wyjaśniła:

- Lina cierpi na melancholię. Gdyby trafiła do lekarza od razu, gdy zachorowała, nie byłaby teraz aż taka smutna. We wsi powiemy, że pojechała do krewnych w Danii.

- Długo jej nie będzie? - zainteresowała się Helene.

- Może kilka miesięcy, a może nawet rok - odparł Jens. - Ale będziemy mogli do niej pisać, a jeśli nadarzy się okazja, odwiedzimy ją w szpitalu. Zobaczycie, jak szybko minie ten czas.

- A ja myślę, że nie będzie musiała siedzieć tam cały rok - oświadczyła Ane z przekonaniem. - Wystarczy kilka tygodni, żeby odpoczęła i się wygadała. Od razu poczuje się lepiej. Jens uśmiechnął się do niej.

- Miejmy nadzieję. Lars podrapał się w głowę.

- A kiedy jedzie? - spytał.

- Jeszcze nie wiemy - odparła Elizabeth. - Doktor musi najpierw rozesłać kilka listów. Ale uważa, że wszystko powinno pójść szybko. Na razie nie mówcie nic Linie. Tak będzie najlepiej. Po co ma się, biedaczka, niepokoić. Helene przestąpiła z nogi na nogę.

- Mogę ci pomagać przy Signe, Jensie. To znaczy, jeśli zostaniesz z nią w Dalsrud. A jeśli nie, to będę przychodzić do Linastua i tam się zajmować małą.

- Dziękuję, Helene. Bardzo miło mi to słyszeć. Zobaczymy, jak się wszystko ułoży. Mam przecież dom i...

- Jeśli chcesz, możesz u nas zostać - wtrącił Kristian.

Elizabeth chciała kopnąć męża w kostkę, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Z jednej strony bardzo by chciała, żeby Jens został w Dalsrud, ale z drugiej widywanie go co dzień sprawiało jej ból. Najchętniej sama podjęłaby tę decyzję. Ane otworzyła książkę.

- Musicie poinformować o tym matkę Liny.

- Tak, napiszę do Gebory - zapewnił Jens. - Ale dopiero wtedy, gdy będę wiedział na pewno, że Lina wyjeżdżą. Maria podniosła kosz, który wcześniej postawiła na podłodze.

- Muszę namoczyć ubrania. Ktoś mi pomoże? Elizabeth wydała niezbędne polecenia:

- Ane, przypilnuj Signe. A ty, Helene, pójdziesz z nami.

Maria poszła do rzeki po wodę, a Helene i Elizabeth zajęły się sortowaniem ubrań do prania. Gospodyni miała wrażenie, że przyjaciółka przygląda się jej badawczo, jakby przewiercała ją wzrokiem na wylot. W końcu wzięła się pod boki i spytała:

- O co chodzi? Helene odwróciła oczy i zajęła się pracą.

- O nic.

- To czemu się tak na mnie gapisz? Masz mi cos za złe, prawda? Służąca westchnęła głośno.

- Nie, nie mam ci nic za złe, ale...

- Ale co? To ma jakiś związek z Liną, dobrze o tym wiem. Helene nabrała powietrza.

- Elizabeth... jesteś pewna, że postępujecie właściwie. Gospodyni wbiła wzrok w podłogę. Wreszcie odezwała się słabym głosem:

- Nie podjęłam tej decyzji sama, Helene. To doktor zaproponował takie rozwiązanie, a Jens się zgodził. - Ale ty i Kristian mieliście na niego wpływ.

- Może. Wszystkim nam przecież zależy na dobru Liny. Jak myślisz, co by było, gdyby tu z nami została? Sama widziałaś, jak się jej ostatnio pogorszyło. Chcemy dla niej jak najlepiej, Helene, przecież wiesz.

- Najlepiej jest, waszym zdaniem, posłać ją do wariatkowa razem z szaleńcami i innymi obłąkanymi? Jeśli teraz ma jeszcze wszystkie klepki, to tam na pewno przestanie je mieć!

- Co za bzdury! - wybuchnęła Elizabeth. - Masz może jakąś lepszą propozycję? Nie byłaś przy naszej rozmowie i nie wiesz, co doktor mówił nam o szpitalu. Lina będzie miała najlepszą opiekę z możliwych. Kristian obiecał, że za wszystko zapłaci.

- To leczenie tam kosztuje? Elizabeth zamilkła na chwilę.

- Tak, ale nie wolno ci nikomu o tym mówić. Jens nie należy do ludzi, którzy przyjmują jałmużnę, ale tym razem nie zaprotestował. Po prostu nie miał wyboru. Ale niech to zostanie między nami. Helene spuściła wzrok.

- Przepraszam, Elizabeth. Nie powinnam była mówić tego wszystkiego. Linie na pewno będzie tam dobrze. I wróci do nas zdrowa i radosna jak dawniej. No i będziemy pisać do niej listy. Przez szparę w drzwiach wetknęła głowę Maria.

- Mamy gości. Elizabeth wyszła na schody i osłoniła oczy dłonią:

- To lensman - powiedziała, rozwiązując tasiemki fartucha. - Dokończcie tu, proszę. Kristian także zobaczył gościa i wyszedł na ganek go powitać.

- Dzień dobry, panie lensmanie.

- Dzień dobry. - Mężczyzna wysiadł z powozu, który wyraźnie uginał się pod jego ciężarem.

- Czemu zawdzięczam tę wizytę? - zapytał Kristian, a Elizabeth szturchnęła go nieznacznie w bok.

- Jest coś, o czym chciałbym z wami pomówić. Czy moglibyśmy wejść do środka?

- Oczywiście. Zapraszamy do salonu. Kristian poszedł przodem.

- Chcesz porozmawiać z nami obojgiem?

- Tak, najchętniej.

- Poproszę Ane, żeby nastawiła kawę - powiedziała Elizabeth, ale urzędnik ją powstrzymał.

- Nie, dziękuję - rzekł. - Nie zabawię długo. To potrwa tylko chwilkę.

Gospodyni poczuła, że wzbiera w niej niepokój. O co chodzi? Lensman przecież nigdy nie odmawiał poczęstunku.

Weszli do salonu. Kristian zamknął drzwi i poprosił gościa, żeby usiadł. Urzędnik wcisnął się w fotel i podkręcił wąsa. Wbił spojrzenie w Kristiana.

- Wiemy już, kto podłożył ogień w Storli.

Elizabeth miała wrażenie, że serce zamarło jej w piersi. Czemu lensman tak się wpatrywał w jej męża? Chyba nie myślał, że... Nie, to niemożliwe. Jakie powody mógłby mieć Kristian, żeby podkładać ogień w Storli? Nagle przypomniało jej się to, co mówił Mikkel: że będzie bardzo zaskoczona, gdy pozna imię podpalacza. Głos lensmana zdawał się dobiegać z bardzo daleka.

- Jaki ładny zegarek, Kristianie. Mógłbym go obejrzeć? Elizabeth przeniosła spojrzenie na męża. Kristian trzymał w ręce ten sam zegarek, który Bergette ukradła ze sklepu!

Ewangelia Św. Łukasza 2,1, wg: Biblii Tysiąclecia, Poznań-Warszawa, wyd. III (popr.) 1995, s.1182.

Ewangelia Św. Jana 3, 6, wg: Biblia Tysiąclecia, op.cit., S. 1219.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Angelsen Trine Corka Morza 17 Proba Przyjazni
(Córka morza 17) Próba przyjaźni Trine Angelsen
Angelsen Trine Córka morza Rozbitek
Angelsen Trine Córka morza Sztorm
Angelsen Trine Córka morza Niebezpieczne uczucia
Angelsen Trine Córka morza W płomieniach
Angelsen Trine Córka morza Zdradzona tajemnica
Angelsen Trine Córka morza Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza Wróg nieznany
Angelsen Trine Córka morza Żona dwóch mężów
Angelsen Trine Córka morza Niepokój serca
Angelsen Trine Córka morza Rywalki
Angelsen Trine Córka morza Czas ciemności
Angelsen Trine Córka morza Pod polarną zorzą
Angelsen Trine Córka morza Podejrzenia
Angelsen Trine Córka morza 12 Nocne cienie
Angelsen Trine Córka morza 01 Sztorm
Angelsen Trine Córka morza 05 Niepokój serca
Angelsen Trine Córka morza 07 Rozbitek

więcej podobnych podstron