Świat Indian Ameryki Północnej
Kilka słów wprowadzenia .
Popularne powieści przygodowe o tematyce indiańskiej oraz filmowe westerny przez długie lata kształtował nasze wyobrażenie o życiu Indian Ameryki Północnej. Gdy mowa o Indianach, wyobrażamy sobie olbrzymie, bezkresne stepy, po których pędzą bizony uciekające przed goniącymi ich na mustangach Indianami, przyozdobionymi w pióropusze oraz uzbrojonymi w lance, stalowe tomahawki i szybkostrzelne winchestery. Widzimy obozy pełne wigwamów, jak to często zwie się mylnie indiańskie namioty tipi, słyszymy straszne okrzyki wojenne Indian. Jednak wyobrażenie o Indianach zmieniło się z biegiem czasu. Surowe prawa kresowe, które towarzyszyły Europejczykowi, były znane każdemu Indianinowi. Stwierdził to przeszło sto lat temu najwybitniejszy polski badacz świata i podróżnik, człowiek o wielkim sercu i umyśle - Paweł Edmund Strzelecki, który napisał: ,,Gdziekolwiek Europejczyk postawił swą stopę w Nowym Świecie, gdziekolwiek napotkał w swej agresji na opór krajowców broniących swych praw, zawsze piętnował ich jako nieprzejednanych wrogów Chrystusa i cywilizacji". Gdy sięgnęłam po książkę Karola May'a świat Indian stał się światem, w który często i bardzo chętnie uciekałam. Tematyka indiańska wciąż inspiruje ludzi, powstają nowe powieści, filmy itp. O Indianach mówi się teraz w większości ze współczuciem, jednak nadal bardzo często kojarzymy ich z krwawymi wojnami i walkami. Chciałabym przedstawić prawowitych właścicieli amerykańskich ziem z nieco innej strony, jako normalnych, takich samych ludzi jak my. Mających swoje troski i marzenia...
Życzę miłej lektury,
Beata Krzyżosiak.
Kim jest Tomek Lawenda?
W Gdańskim Uniwersytecie właśnie kończył się ostatni wykład z historii. Tomek siedzący na końcu rzędu ławek myślał już o nowej pracy w porcie. Z rozmyślań wyrwał go dzwonek oznaczający koniec zajęć. Był dziś w dobrym humorze. Pogoda była piękna, a co najważniejsze zdał wszystkie egzaminy końcowe. Teraz szedł swoim ulubionym skrótem, przez ogród przyjaciela jego rodziców. Zaraz po drugiej stronie drogi, był jego dom, ale nie poszedł do niego od razu. Zobaczywszy swojego znajomego pochodzącego z Austrii postanowił z nim porozmawiać. Wiedział, że przywiózł on nowe zwierzęta na sprzedaż. Podszedł do niego i spytał o nazwy ich gatunków. Austriak miał dużo ptaków, gadów, płazów, ryb, myszy, a nawet hodowlane szczury, na które jednak rzadko kto zwracał uwagę. Tomek oglądnąwszy zwierzęta i pożegnawszy się z Austriakiem pomaszerował z rozpromienioną twarzą do domu. Nagle jego humor przygasł na widok rosyjskiego urzędnika. Ze smutną miną wszedł do mieszkania. Matka przywitała go z uśmiechem na twarzy, lecz gdy zobaczyła jego pochmurną minę, spytała zmartwiona: ,,Co się z tobą dzieje moje dziecko. Za każdym razem, kiedy wracasz do domu w czwartek i spotykasz tego urzędnika stajesz się jakiś markotny. Tomku, przestań myśleć już o tych Rosjanach. Korzystaj z życia i ciesz się nim, póki go masz”. Lecz Tomek tylko uśmiechnął się i opadł ciężko na stołek podsunięty mu przez matkę. Po chwili przemówił do niej:
- Mamo, czy mogłabyś mi odgrzać obiad?
- Oczywiście, ale najpierw umyj ręce.
- Mamo?
- Słucham.
- Dzisiaj idę o trzeciej do tej nowej pracy w porcie. Jeśli mnie przyjmą na stałe, będę często wyjeżdżał... No i być może osiądę w jakimś innym kraju, ale nie martw się o mnie. Kiedy mnie nie będzie, będziesz miała mniej wydatków...
- Tak, wiem, ale wiesz, jak będzie mi smutno, a poza tym zostanę sama.
- Wiesz... Jeden z moich kolegów chętnie dotrzymałby ci towarzystwa. Ma teraz trochę kłopotów finansowych i wkrótce prawdopodobnie wyląduje na ulicy. Pomyślałem, więc...
- Możesz mu powiedzieć, że może ze mną zamieszkać. - odpowiedziała z westchnieniem - Tomku jedz obiad, bo spóźnisz się do pracy.
Tomek w pośpiechu zjadł obiad i pożegnał się z matką. Na statku dostał posadę chłopca okrętowego. Jako dziewiętnastolatek nie mógł liczyć na żadne poważniejsze stanowisko - przy najmniej nie od razu. Po powrocie do domu oznajmił matce, że za dwa dni płynie do Teksasu w Ameryce Północnej. Wspomniał także o tym, że chyba zostanie tam przez jakiś czas, bo słyszał, że to kraj gdzie o dobry zarobek nie jest trudno.
Przygotowanie do podroży.
Słońce świeciło już mocno, gdy Tomek jadł śniadanie i rozmawiał z Joanną (swoją matką) o tym co by tu wziąć w daleką podróż. Joanna podarowała synowi broń zmarłego małżonka, z której strzelać miał się nauczyć od przyjaciela ze statku. Wojtek przyszedł do niego o pierwszej popołudniu. Tomek miał wcześniej kontakty z bronią palną, więc po trzech godzinach umiał doskonale obsługiwać pistolet ojca. Broń była w doskonałym stanie, więc chłopcy nie zaprzątając już sobie nią głowy mogli wrócić do swoich zajęć.
Podroż.
Pożegnanie z Joanną i z sąsiadami trwało długo, ale o wyznaczonej godzinie Tomek znajdował się już w swojej kajucie. Dzielił ją ze swoim kolegą, Wojtkiem, który okazał się doskonałym towarzyszem podroży. W pierwszych tygodniach żeglugi nie działo się nic nadzwyczajnego. Dopiero w dwa tygodnie przed dotarciem do celu, statek o mało się nie rozbił. Na szczęście wysiłek marynarzy został uwieńczony zwycięstwem nad żywiołem. Dni znowu się wlokły, a kiedy podroż zakończyła się i statek wpłynął do portu w Corpus Christi, urządzono zabawę trwającą do rana.
Hotel w Austin.
Statek odpłynął następnego dnia, natomiast Tomek poprosił jakiegoś przypadkiem napotkanego woźnicę, by ten w zamian za pomoc przy powożeniu zawiózł go do Austin. Podróż trwała dwa dni. Była ciężka i nieprzyjemna, ale Tomek nie zrażał się tym. Austin okazało się małym, ale gwarnym miastem. Jedynym hotelem, który spodobał się Tomkowi, był hotel niejakiego pana Smitha. Miał obszerną salę, w której mieścił się bar i w której organizowano zabawy. Przy ścianach wisiały hamaki dla biedniejszych, a na piętrze znajdowały się pokoje dla bogatszych ludzi. Z hamaków na dole korzystali też ludzie będący tu przejazdem. Tomek opłacił pokój u gospodarza i po chwili pachołek zaprowadził go do jego kwatery. Znajdowało się tam łóżko, szafa, biurko, trzy krzesła i duży dywan na środku drewnianej podłogi. Chłopak dał Tomkowi klucze od drzwi i odszedł by obsłużyć kolejnych gości. Tomek zaś po jego wyjściu rozpakował się, a następnie wszystko dokładnie zamknął i zszedł na dół do gospody. Tam napił się lemoniady, którą wszyscy w około pili bez jakiegokolwiek umiaru. Od gospodarza dowiedział się o zawodach jeździeckich mających odbyć się za dwa dni. Smith poradził mu także by poszukał sobie wierzchowca, gdyż tutaj jest on najlepszym środkiem lokomocji.
Tomek długo błądził po mieście, aż trafił na rancho, w którego bramie wyryty, był łeb konia. Tomek pociągnął za sznurek od metalowego dzwonka, który wisiał przy bramie. Po chwili otworzył mu cowboy i powiedział do niego:
- Good day! What do you wont for mine mister?
Tomek przywitał się z nim, a potem spytał:
- Czy twój pan ma dobre konie do sprzedania?
- Pan wybaczy, że go chwalę, ale on ma najlepsze konie w całym Austin!
- Więc zaprowadź mnie do niego.
- Proszę iść za mną - powiedział cowboy.
Pastuch zostawił na dworze Tomka, a sam poszedł po swojego pana. Gdy chłopak rozglądał się ciekawie po rancho, na spotkanie wyszedł mu właściciel - mężczyzna w sile wieku, z czarną kędzierzawą brodą, małymi czarnymi oczkami i mocno opaloną twarzą. Zobaczywszy Tomka, przywitał się z nim uprzejmie i przedstawił. Po chwili spytał:
- Czy pan chciał kupić konia wierzchowego?
- Tak... i jeśli można to jakiegoś dobrego i po dość niskiej cenie.
- Czy pan umie dobrze jeździć konno?
- Tak. Jeden z moich sąsiadów miał stadninę.
- To dobrze. Jeśli ujeździsz mi dwa konie, które do tej pory tylko ja ujeździłem, to dostaniesz jednego z nich.
- Przyjdę jutro o trzeciej. Dobrze?
- Dobrze, do widzenia.
- Do widzenia panie Dickson.
Ilczi.
Tomek chodził cały dzień myśląc o koniach, które miał ujeździć. Był podekscytowany, kiedy stanął przed ranchem pana Dicksona. Otworzył mu ten sam pastuch, który dowiedziawszy się o zamiarze ujeżdżania przez niego najlepszych koni w stadninie życzył mu szczęścia i pogratulował odwagi.
Pan Dickson przyprowadził pięknego ogiera i klacz. Tomek oniemiał z wrażenia. Ujrzał przed sobą cudowne, szlachetnego rodu wierzchowce, z których jeden miał być jego! Mulat podprowadził ogiera i stanął tuż przed Tomkiem. Chłopak podszedł do niego i położył mu rękę na chrapy, by koń przyzwyczaił się do jego zapachu. Po chwili wskoczył na niego i ścisnął mocno łydkami. Koń próbował zrzucić jeźdźca uskakując w biegu w bok. Ruszał galopem zatrzymując się w jednej chwili lub wykonywał nagłe zwroty. Wierzgał, przewracał się z jednego boku na drugi, ale Tomek mocno siedział w siodle. W końcu zmęczony, pokryty na pysku pianą koń poddał się i już spokojnie dał sobą kierować. Dickson pogratulował Tomkowi, gdy ten zsiadł, a następnie kazał mulatowi odprowadzić ogiera i przyprowadzić klacz. Dickson ostrzegł Tomka, że z nią nawet on sam nie mógł sobie od razu poradzić. Tomek niezrażony tą przestrogą podszedł do konia i powtórzył to co z karym ogierem, ale głaszcząc tym razem kasztanową klacz po aksamitnej szyi. Wsiadł na klacz i ścisnął ją z lekka łydkami, a klacz jak stała tak stoi. Tomek zeskoczył z niej i zaczął ją głaskać, pieścić i przemawiać do niej spokojnym, ale zdecydowanym głosem. Wskoczył na siodło, ścisnął lekko łydkami i klacz ruszyła stępa.
Tomek zawrócił w stronę Dicksona i zeskoczył z klaczy. Dickson gratulował mu nie szczędząc słów pochwały. Wreszcie oznajmił Tomkowi, że klacz jest jego. Tomek chciał skakać z radości, ale spytał się tylko jak klacz ma na imię. Właściciel oznajmił, że zwie ją Ilczi. Tomek podziękował Dicksonowi i wrócił na wierzchowcu do gospody, gdzie sam dopilnował jego karmienia i kazał dobrze pilnować stajnię.
Wieczorem, po krótkiej przechadzce po mieście, Tomek zjadł kolację, a później położył się spać, lecz długo nie mógł zasnąć myśląc wciąż o wydarzeniach mijającego dnia. W końcu jednak zmęczenie wzięło górę i sam nie widząc kiedy zapadł w głęboki, krzepiący sen.
Zawody i tajemniczy Nintropan.
Wreszcie zawody jeździeckie miały rozpocząć się za dwadzieścia minut. Zawodnicy różnych narodowości i plemion ustawili się na starcie. Publiczność z zapartym tchem oczekiwała strzału z colta, a wśród publiczności siedział Tomek wpatrujący się w zawodników. Wreszcie dano sygnał startu. Konie ruszyły, po paru minutach utworzyły się grupki. Na czele jechał Anglik na pysznym, gniadym ogierze a na końcu Indianin na niskim, niepozornym mustangu. Przy ostatnim okrążeniu widzowie nie mogli uwierzyć własnym oczom. Indianin jadący na samym końcu wyprzedził wszystkich i wygrał zawody. Nagrodą była złota statuetka, uprząż i pieniądze. Anglik patrzył złowrogo na Indianina odbierającego nagrodę, w którego wpatrywał się również Tomek. W końcu część zawodników odjechała, a część została. O godzinie czwartej Tomek opuścił miasto. Jechał już dobrą godzinę, gdy ujrzał skały. Pod nimi ktoś się skradał, więc Tomek postanowił je okrążyć by następnie podjechać pod nie. Ukrył konia i ruszył za nie znajomym kryjąc się między głazami. Okazało się, że był to Anglik, który tak zezłościł się po przegranej. Chciał okraść zwycięzcę i zagarnąć wygraną.
- Ty czerwony diable! Oddawaj nagrodę należącą do mnie, a nie do ciebie czerwona skóro! Ty nędzni...
Krzyczał rozwścieczony, ale nie dokończył, gdyż poczuł zimną lufę pistoletu przystawioną do jego własnych pleców. Wreszcie po długiej chwili wyjąkał:
- Ki... kim jeste... jesteś?
- Tomek Lawenda...
- Przecież to tylko Indianiec,- Anglikowi wróciła pewność siebie - który jest...
- Zamilknij wreszcie, bo stracę cierpliwość!
Tomek zawołał konia i związał Anglika. Gdy już się z tym uporał przywitał się z Indianinem.
- Ni'nte nakate'nszo. Zwą mnie Nintropan, czy mój biały brat zawiezie jeńca do miasta? - usłyszał w odpowiedzi.
- Nie, odwiozę go tylko w jego pobliże i puszczę wolno.
- Czy biały brat chciałby odwiedzić wioskę Nintropana?
- Będzie to dla mnie zaszczyt.
W wiosce.
Wszyscy w wiosce przywitali radośnie zwycięzcę, na Tomka zaś patrzyli nieco nieufnie. Indianie nosili legginy i ubrania wyprawiane ze skór zwierząt. Wioska była duża. Zajmowała ukrytą wśród skał i wąwozów dolinę. Wszystkie namioty były tej samej wielkości - tylko tipi, gdzie przeprowadzano plemienne narady było większe. Tomek przez cały dzień obserwował codzienne zajęcia Indian. Kobiety wyprawiały skóry, szyły nowe ubrania, gotowały strawę, suszyły mięso bizonie. Natomiast mężczyźni polowali, reperowali broń, palili fajki, jedli, rozmawiali, a w czasie stanu wojennego walczyli. Chłopiec zauważył, że życie kobiety indiańskiej jest trudniejsze i cięższe od życia białych kobiet. Następnego dnia Tomek został zaproszony na polowanie. Miało się ono odbyć z samego rana.
Szczególną uwagę Tomka zwrócił pewien indiański zwyczaj. Otóż wszyscy członkowie wspólnoty mieli obowiązek oddawać część upolowanej przez siebie zwierzyny starcom i kalekom - byli oni zbyt słabi by zdobyć je samemu.
Wieczorem odbyły się tradycyjne tańce. Tegoż też wieczoru plemienny czarownik przepowiedział rezultat łowów. Przebrany w skórę wilka tańczył w około ogniska i mamrotał coś pod nosem. Wreszcie stanął i powiedział po chwili zamyślenia:
- Wielki Manitu przemówił do waszego brata Saskun-kui i wysłuchał jego próśb. Jutro wasze kobiety będą miały dużo skór do wyprawienia.
W jednej chwili tańce rozgorzały na placu, ale Tomek nie wziął w nich udziału. Poszedł do swojego namiotu. Leżał długo na wznak, aż w końcu zasnął.
Polowanie.
Już przed świtem wyprawa była gotowa. Indianie zostawili tylko kilku wartowników, którzy mieli pilnować dzieci, kobiet i starców. Reszta ruszyła na polowanie. Z pierwszymi promieniami słońca powitał myśliwych kanion Mistake Canyon. Zwiadowcy wysłani na przód wrócili, gdy reszta wchodziła do wąwozu. Jeden z nich powiedział:
- Błękitna Woda jak zwykle miał rację. W dolinie o dwieście długości konia stąd jest stado bizonów.
- Czy moi braci mają na myśli dolinę, która ma dwa wejścia. Jedno naprzeciwko drugiego prowadzi do wcześniej przez nas zrobionej zagrody?
- Tak.
- Część moich braci niech ukryje się na występach skalnych, część niech ukryje się przy bramie, by zamknąć ją po wbiegnięciu stada. Reszta niech czeka na mój znak, by przegonić stado do pułapki.
Indianie odeszli, by wykonać rozkaz wodza. Po chwili wszystko było gotowe. Wódz popatrzył na dolinę, później na współplemieńców i dał długo oczekiwany znak rozpoczęcia polowania. Skłębione zwierzęta wpadły w zastawioną pułapkę. Kiedy ostatni bizon minął bramę wyznaczeni do tego Indianie natychmiast ją zamknęli i skryli się wśród skał. Wódz oddał pierwszy strzał i zraz potem posypały się kolejne. Nagle ktoś spadł w kłębiącą się ciżbę i gdyby nie czyjeś mocne ręce niechybnie by zginął. To Tomek widząc przyjaciela w niebezpieczeństwie uratował go. Na szczęście chłopcu nic się. Był tylko trochę po obijany. Następnego dnia ukryte wcześniej łupy przewieziono do wioski.
Przysięga.
Tydzień po łowach, kiedy Wielki Niedźwiedź był już całkiem zdrowy, powiedział on Tomkowi, żeby przyszedł na skałę Szarego Wilka o północy. Tomek nie wiedział czego chce od niego Wielki Niedźwiedź, dlatego chodził zamyślony po wiosce. Wreszcie po długim oczekiwaniu mógł ruszyć w kierunku skały. Nad skałą unosiła się smużka dymu zdradzająca obecność ludzi. Przy ognisku Tomek ujrzał Wielkiego Niedźwiedzia i ... radę starszych! Tomek stał osłupiały, a w tym czasie przemówił do niego Wielki Niedźwiedź:
- Mój biały brat już dwa razy uratował mi życie. Dlatego Wielki Niedźwiedź chciałby być jego bratem krwi, a więc mój ojciec byłby twoim ojcem, a moja matka twoją matką. Gdy będziesz należał już do naszego plemienia nadamy ci nowe imię. Czy mój brat chce być członkiem plemienia Apaczów?
- Tak. Jest to dla mnie wielki zaszczyt.
- A więc jutro w południe odbędzie się ceremoniał.
Następnego dnia Tomek z niecierpliwością oczekiwał na mający wkrótce nastąpić obrzęd. Wreszcie nadeszła oczekiwana chwila i Tomek zasiadł w namiocie rady starszych wraz ze starszyzną, wodzem i Wielkim Niedźwiedziem. Reszta Indian czekała na zewnątrz. Szaman podał im tykwę i nóż. Wielki Niedźwiedź powiedział chwilę później:
- Teraz będziemy musieli powiedzieć przysięgę. Czy mój brat zapamięta?
- Tak.
Wielki Niedźwiedź zaczął mówić:
- Szake i kanawah ehlaten, henszon szokin szokhe i kuwan ehlatan, he el ni ya - jego cień jest moim cieniem, a jego krew jest moją krwią, on jest moim starszym bratem.
Tomek po chwili milczenia powtórzył przysięgę, a Wielki Niedźwiedź powiedział, kiedy Tomek skończył:
- Teraz mój brat napije się po mnie naszej krwi wymieszanej w tykwie.
Wielki Niedźwiedź wypił połowę, a resztę wypił Tomek.
- Teraz jesteśmy braćmi krwi i każdy ma obowiązek pomóc drugiemu. Jeśli mój ojciec umrze zostaniemy wodzami, jeśli któryś z nas umrze, to pozostały przy życiu sam będzie wodzem.
Po wyjściu starszyzny i wodza Tomek wyjąkał:
- Czy to znaczy, że twoim ojcem jest As-ko-lah?
- Tak, a co w tym dziwnego?
- Nic, ale mój brat nic mi o tym nie wspominał.
- Bo nie chciałem, żebyś szanował mnie tylko dlatego, że jestem synem wodza.
Tomek i jego nowe imię.
Tomek poszedł następnego dnia z Wielkim Niedźwiedziem nad rzekę Arkansas będącą granicą z Komanczami. Ostatnio było pomiędzy tymi dwoma plemionami dużo wojen, ale teraz zakopano topór wojenny. Chłopcy leżeli na trawie patrząc w leniwie poruszające się na niebie chmury. Nagle kogoś nieuważna noga potrąciła kamień. W tej samej chwili Tomek i Wielki Niedźwiedź byli na nogach, a w chwilę później dopadli ich trzej Komanczowie. Dwoje z nich rzuciło się na Wielkiego Niedźwiedzia, a trzeci na Tomka. Tomek uderzył go pięścią z taką siłą, że ten padł jak rażony piorunem. Gorzej szło Wielkiemu Niedźwiedziowi, na którego rzuciło się dwóch pozostałych. Tomek złapał jednego z nich i tak samo jak poprzedniego zdzielił po karku pięścią. W tym czasie Wielki Niedźwiedź uporał się z ostatnim Komanczem. Wielki Niedźwiedź chciał zedrzeć im skalpy, ale Tomek nie dopuścił do tego. Chłopcy zabrali ich konie i broń i odjechali.
W wiosce szaman podarował Tomkowi wampum. W południe zaś Tomek został zawołany na zebranie dotyczące jego osoby. Tomek usiadł w kręgu, a zaraz potem wódz powiedział:
- Zebraliśmy się tu, by nadać imię nowemu członkowi naszego plemienia, a mego syna i następcy. Razem z Radą Starszych zastanawialiśmy się nad imieniem jakie otrzyma. Jakie nadaliśmy ci imię dowiesz się po ceremoniale kalumetu naszego brata Błękitnej Wody.
Wódz wydmuchnął dym na wszystkie strony świata, a potem w stronę nieba i ziemi. Kalumet po podaniu i po powtórzeniu ceremoniału wrócił do wodza, który oddał Błękitnej Wodzie, a następnie powiedział dając mu kalumet swego ojca:
Daję ci ten kalumet, który będzie twoją świętą rzeczą i którego będziesz nosił zawsze przy sobie. Daję ci przez pozwoleństwo Rady Starszych i plemienia imię Nonpeh-tahan ponieważ jednym uderzeniem powaliłeś tych psów Komanczów. Żeby i biali bali się twojego imienia, będziemy mówić na ciebie Old Shatterhand, co znaczy to samo co Nonpeh-tahan.
Później życie w wiosce wróciło do normalnego trybu życia jej mieszkańców.
Pożegnanie.
Old Shatterhand, a więc dawny Tomek oznajmił w dwa dni po nadaniu mu imienia, że tego dnia rusza, by poznać przyjaciela Wielkiego Niedźwiedzia. Przyjaciel ten jest Tonkawą, a więc Szarlih miał daleką drogę do przebycia. Wielki Niedźwiedź pomógł mu zgromadzić zapasy i potrzebne w podróży rzeczy. Pożegnaniom nie było końca, chociaż wiadomo, że Indianie są powściągliwi. Gdy Tomek odjechał została po nim tylko pustka i wspomnienia. Pustkę tą odczuwano długo po jego wyjeździe.
II miejsce w konkursie na "Literacką Twórczość Młodzieży"
Klasa I, gimnazjum Publiczne nr 1 w Brzegu Dolnym
Posiadłość bogatego pana (cabalero)
pastuch stepowy
Dzień dobry! Co pan chce od mojego pana?
Indianin, którego ojcem, był murzyn, a matką Indianka
nozdrza (nos)
z indiańskiego, znaczy wiatr
używana wtedy broń palna
jesteś dzielnym człowiekiem
Wielki Niedźwiedź
rodzaj nogawic noszonych przez Indian
bóstwo w języku Indian
Błękitna Woda
obrzęd
oznaka wojny między plemionami, topór zawsze wykopuje wódz plemienia
włosy ze skrą z głowy
oznacza sznur z różnobarwnymi muszlami, często ozdobiony kolcami jeżarki. Oznaka pokoju; służy do porozumiewania się.
Fajka, która palona jest podczas ważnej ceremonii
Grzmocąca Ręka
dodawane do imion traperów
skrót od Old Shatterhand