Russell Burrill
Kościół domowy XXI wieku
(Zrewolucjonizowany Kościół XXI wieku)
Wybuchowa moc Kościoła
zbudowanego na więziach międzyludzkich
O Autorze
Russell Burrill jest dyrektorem Instytutu Ewangelizacji Wydziału Północnoamerykańskiego Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego z siedzibą w Berrien Springs, Michigan. Służył nie tylko jako pastor i ewangelista w wielu częściach Stanów Zjednoczonych, ale jest także cenionym mówcą i wykładowcą.
Obok prezentacji seminariów na temat proroctw biblijnych, w których wzięły udział tysiące osób w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, Russell jest jednym z rzeczników nowej fali zwolenników społeczności w małych grupach, służenia opartego na darach duchowych i ewangelizacji prowadzonej przez laikat.
Ta książka jest trzecią częścią trylogii poświęconej rewolucyjnym ideom „przeobrażenia” Kościoła na wzór Kościoła nowotestamentowego i wczesnego adwentyzmu.
Przedmowa
Zimą 1988 roku siedziałem, pełen zdumienia, wśród wielkiej rzeszy wyznawców, którzy tłumnie przybyli na piąte z siedmiu nabożeństw w Kościele Pełnej Ewangelii Paula Cho w Oida Island w Seulu, w Korei. Dwadzieścia tysięcy pełnych zapału uczestników nabożeństwa wzniosło swe głosy w indywidualnych modlitwach. Gdy spostrzegłem wyraźne różnice między tym megazborem a moim własnym, nie pomogło mi to zwalczyć uczucia duchowego żalu spowodowanego myślą, że mój Kościół w Północnej Ameryce nie rozwija się i nie doświadcza takiego budowania Królestwa Bożego, jak ten Kościół, który właśnie odwiedziłem.
Liczni autorzy sugerują, że Paul Cho korzystał z książek Evangelism i Gospel Workers formułując koncepcję stworzenia największego zboru na ziemi — chlubiącego się 750 000 wyznawców i 50 000 liderów małych grup spotykających się w każdy środowy wieczór, by otrzymać nowe zalecenia i wzmocnić się duchowo. Cho twierdzi, że „jego zbór nie ma tylnych drzwi”, przez które wyznawcy mogliby wymykać się ze wspólnoty. Może tak twierdzić, gdyż istnienie zboru oparte jest na działaniu małych grup domowych. Wyznawcy podzieleni są na ponad 50 000 małych grup zwanych komórkami. DNA tych komórek zawiera wszystkie składniki całego zboru, w tym także mechanizm szkolenia, który przygotowuje i szkoli wyznawców do zdobywania innych ludzi dla Chrystusa w kręgu ich przyjaciół i znajomych. Przygotowanie to trwa od trzech do dziewięciu miesięcy od chwili przyłączenia się do komórki.
Komórki mają zalecenie, by dzielić się, gdy osiągną liczbę piętnastu wyznawców. Nowe komórki rozwijają się i znowu dzielą, gdy osiągną ten limit. W ten sposób każdy nawracający się człowiek ma duszpasterza, grupę wzajemnego wsparcia i możliwość służenia.
Na pierwszy rzut oka często twierdzimy, że megazbory takie jak zbór Paula Cho nie stawiają takich doktrynalnych wyzwań, jakie my musimy brać pod uwagę starając się pozyskiwać wyznawców. Stwierdzamy więc, że „im łatwo jest się rozwijać”.
Jednak w wielu z tych zborów wymagania stawiane wyznawcom dotyczące służby są wyższe niż te, jakie obowiązują w naszym Kościele. Nasuwa się pytanie: „Czy łatwiej podporządkować się doktrynom i wymaganemu stylowi życia, czy też przez całe życie pełnić ofiarną służbę zdobywania ludzi dla Chrystusa w zborze, którego funkcjonowanie jest oparte na wzajemnych więziach i działaniu małych grup?” Przynajmniej jeden megazbór wymaga od swoich wyznawców zaangażowania się w służbę jako warunku członkostwa. Co roku każdy z wyznawców składa sprawozdanie, które ma wykazać, czy wypełnia ewangeliczne zlecenie. Praktyka ta wynika z założenia, iż z chwilą nawrócenia każdy wierzący zostaje wyposażony w dary duchowe, które Duch Święty daje w celu zapewnienia rozwoju Kościoła. Jeśli wyznawca nie angażuje się w służbę, dowodzi to, że nie korzysta z darów Ducha Świętego. Brak korzystania z darów duchowych świadczy, iż osoba ta nie należy do ciała Chrystusowego. W tej książce autor wzywa adwentystów dnia siódmego, by wrócili do wzorców nowotestamentowych i wczesnego adwentyzmu, z jego „spotkaniami społecznymi”.
Russell Burrill książką Zrewolucjonizowany Kościół XXI wieku przyłącza się do szeregu odważnych pionierów, których poselstwo legło u podstaw Kościoła Ostatków i nakierowało go na zdobywanie świata. Autor nie tylko wzywa wyznawców do uczniostwa, ale także do koinonii (wspólnoty) istniejącej w opartym na więziach międzyludzkich modelu Kościoła nowotestamentowego, w którym chrześcijańska społeczność podzielona na małe grupy sprawowała służbę duszpasterską i ewangelizacyjną nie polegając na opłacanych, etatowych pracownikach Kościoła. „Mieli wszystko wspólne. (...). Pan zaś codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mieli być zbawieni” (Dz. 2,44.47).
Podczas gdy dziesiątki tysięcy godzin, niemal dwie dekady, nurtowała przywódców Kościoła myśl, że wyższe piętra Kościoła (zjednoczenie, unia, wydział i Generalna Konferencja) potrzebowały reorganizacji, niewiele zrobiono, by przebudować zbór, gdzie złożone jest DNA rozwoju Królestwa Bożego. Na szczęście ta książka to mapa „powrotu do przeszłości”, która nie wymaga kopiowania amerykańskich wzorców. Autor nawiązuje bowiem do najskuteczniejszego w dziejach ludzkości modelu funkcjonowania Kościoła — nowotestamentowej diaspory — która obsiała ziemię małymi grupami, w których wyznawcy budowali wzajemne więzi, sprawowali duszpasterską opiekę i ewangelizowali świat, dom po domu, rodzina po rodzinie. Russell Burrill dosłownie wytyczył rewolucyjny model struktury zboru korzystając przy tym z najpewniejszego źródła — Słowa Bożego. Jak zręczny rysownik połączył ze sobą biblijne i historyczne wzorce powiązane i zweryfikowane niezaprzeczalnym autorytetem Ducha Proroctwa.
W bardzo ciekawy sposób przedstawił autor zadanie pastora jako szkoleniowca, który uczy ludzi troszczyć się o siebie nawzajem w małych grupach, podczas gdy on sam zakłada nowe zbory i szerzy dzieło Boże na nowych terenach. Rola pastora nie polega na ciągłym wygłaszaniu kazań, ale na szkoleniu wyznawców. W niniejszej książce tkwi nie tylko potencjał do przebudowy zboru, ale także do „przeprogramowania” pastora. I w tej kwestii autor przytacza argumenty nie dopuszczające jakichkolwiek wątpliwości. Opisując, jaka powinna być właściwa rola i funkcje pastora, autor stoi mocno na gruncie Pisma Świętego i wspiera się na pismach Ducha Proroctwa. Poglądy, które przedstawia bardzo daleko odbiegają jednak od tego, co obecnie widzimy w naszych zborach.
Jak to się stało, że tak daleko zabrnęliśmy na manowce w naszej eklezjologii? Autor wykonuje bardzo dobrą pracę wykazując, jak wiele naszych praktyk przypomina religijne wypaczenia w Kościele w czwartym wieku, kiedy cesarz Konstantyn Wielki przeszedł na chrześcijaństwo i wraz z sobą wniósł do Kościoła rzymski system eklezjalny. Jednym z elementów tego systemu był zinstytucjonalizowany Kościół, który zdemontował rozwijające się przez trzy stulecia od czasów apostołów małe grupy oparte na więziach między ludźmi. Kolejnym elementem była dominacja kleru, przecząca w praktyce idei powszechnego kapłaństwa wierzących, zgodnie z którą każdy wyznawca jest kaznodzieją. Stworzyło to klasę widzów, którzy nie byli przygotowywani do służby, a nawet zaprzestali osobistego studiowania Pisma Świętego. Te zajęcia zostały zarezerwowane dla kleru. Obecnie w naszym Kościele ubocznym skutkiem tego zjawiska jest narzekanie wielu wyznawców, że „pastor się o nich nie troszczy”. Dostrzega się też syndrom 80/20, który specjaliści od wzrostu Kościoła uważają za jedno z największych schorzeń dotykających chrześcijaństwo, polegający na tym, że osiemdziesiąt procent wyznawców oczekuje, że dwadzieścia procent profesjonalnych, opłacanych pracowników Kościoła ma im służyć.
Burrill nie waha się przypomnieć czytelnikom swej książki, że herezje tajemniczego Babilonu dotyczą nie tylko wypaczonych nauk, ale także struktury i praktyk Kościoła. Pozbawienie czystych nauk biblijnych właściwego strukturalnego nośnika pozwalającego na przekazanie ich światu hamuje rozwój dzieła Bożego w nie mniejszym stopniu niż fałszywe nauki, które szerzą się w zawrotnym tempie.
Książka ta zawiera więc wezwanie do „wyjścia z Babilonu” nie jako doktrynalnej herezji, ale struktury zboru pozbawionej małych grup i funkcjonującej w oparciu o instytucjonalny program, którego zręby chrześcijaństwo dziedziczy po rzymskim katolicyzmie.
Jeśli zjawisko rodzącego się ruchu małych grup jest „Drugą Reformacją”, jak twierdzi William Beckham w swojej książce zatytułowanej The Second Reformation, to powitanie w łonie adwentyzmu struktury małych grup opartych na wzajemnych więziach między ludźmi jest dla naszego Kościoła „Trzecią Reformacją” — pierwsza zaczęła się w 1516 roku, druga w 1844 roku, a trzecia teraz. Nigdzie fakt ten nie jest bardziej widoczny niż w książce, którą masz przed sobą, drogi Czytelniku. Russell Burrill wykonuje wspaniałą pracę łącząc korzenie adwentyzmu z eklezjologią wczesnego metodyzmu, która zrodziła adwentystyczną wersję Wesley'owskich małych grup i klas Szkoły Niedzielnej. W przeciwieństwie do Janathana Eddwardsa i George'a Whitefielda, popularnych dziewiętnastowiecznych ewangelistów, John Wesley stworzył organizacyjne założenia małych grup opartych na więziach, które stały się jednym z najcenniejszych elementów naszego dziedzictwa i stałą praktyką w Kościele aż do śmierci Ellen White. Po raz pierwszy w zrewolucjonizowanym Kościele ten związek zostaje odkryty w kontekście struktury współczesnych zborów.
Autor przedstawia czytelnikom ideę „spotkań społecznych”, do których bardzo często nawiązywała Ellen White. W kolejnych rozdziałach dowiesz się, dlaczego spotkania te były uważane za ważniejsze od nabożeństwa, podczas którego wygłaszane było kazanie. Ciekawe jest to, z jaką pasją Ellen White podkreślała znaczenie tych „spotkań społecznych” w małych grupach, w których zacieśniały się braterskie więzi między ludźmi. Mówiła o tym podczas sesji Generalnej Konferencji. Nalegała, by każdy wyznawca brał udział w takich spotkaniach. Uważała, że żadne nabożeństwa i kazania nie zastąpią tych „spotkań społecznych”. Jaką rolę powinny tego rodzaju spotkania odgrywać w Kościele obecnie? Przeczytaj, a poznasz odpowiedź na to pytanie.
Niedawno uczestniczyłem w pewnej sesji poświęconej strategicznemu planowaniu, podczas której Leland Kaiser, znany futurysta, który jest adwentystą, wzywał uczestników do zmiany sposobu myślenia, aby mogli inaczej spojrzeć w przyszłość. Powiedział: „Nie możecie posiąść wizji, jeśli nie zmienicie sposobu myślenia”. Oto niektóre przykłady zmian: zamiast „ludzie przychodzą do Kościoła” powinno być „Kościół idzie do ludzi”. Zamiast „powiększać zbory” powinno być „zmniejszać zbory”. Wierzcie lub nie, ta książka jest właśnie o zmianie sposobu myślenia w kwestii wzrostu Kościoła. Dowiesz się z niej, że aby Kościół wzrastał, zbory muszą się zmniejszyć. Nie znaczy to, że mamy wyciąć część wyznawców. Znaczy to, że mamy podzielić zbory na małe grupy, w których możliwe będzie rozwijanie więzi między ludźmi.
W ten sposób funkcjonuje przyroda. Swoje funkcje spełnia w najmniejszych komórkach. Na przykład, w proces gojenia się rany najbardziej zaangażowane są komórki sąsiadujące z nią, a nie mózg. Być może absurdalna wydaje ci się teza, iż zmniejszenie zborów służy rozwojowi Kościoła, ale ta prawidłowość jasno wynika z nowotestamentowej strategii. Gdy rzymski system religijny powiększył małe domowe zbory do tłumów wypełniających katedry, zależnych od elitarnego kleru, Kościół stracił resztki zapału, aż w końcu opanowała go laodycejska letniość. Russell Burrill proponuje, byśmy zmienili nasz sposób myślenia i zmniejszyli nasze zbory do rozmiaru małych grup opartych na więziach międzyludzkich i zawierających kod genetyczny misji Chrystusa, albo przynajmniej wnieśli do już istniejących zborów ożywczy nowotestamentowy aspekt wspólnoty opartej na wzajemnych więziach między ludźmi. Autor podaje w niniejszej książce idealną strukturę zboru wzorowaną na Kościele wczesnochrześcijańskim, ale także oferuje opcje uwzględniające różny poziom gotowości do wprowadzenia zmian, choć Pismo Święte i Duch Proroctwa zalecają raczej radykalne koncepcje. Autor w pełni te koncepcje uwypukla, niemniej liczy się z pewnym oporem, jaki może wyniknąć w związku z wprowadzanymi zmianami.
Książka pobudza do dyskusji. Trudno jednak walczyć z jej argumentami popartymi Biblią, historią i Duchem Proroctwa. Zadaje zdecydowany cios amerykańskiemu indywidualizmowi będącemu zaprzeczeniem idei zboru opartego na więziach międzyludzkich. Idea ta godzi w tak zwaną „kulturę Zachodu”. Ci, którzy po przeczytaniu niniejszej pozycji zaczną realizować zawarte w niej koncepcje, przyłączą się do największego religijnego odrodzenia wszechczasów. Odrodzenie to jest uderzająco podobne do odkrycia, jakiego dokonali Japończycy, kiedy w ich kraju wprowadzone zostały w życie zasady Najwyższej Jakości Zarządzania, których autorem jest Amerykanin Edward Deming. Korporacyjna Ameryka odrzuciła idee Deminga, więc przekazał je Japończykom. Japończycy przyjęli je i zrealizowali, w tym także koncepcję tak zwanych Kół Jakości — małych, opartych na więziach międzyludzkich grup, w których skład wchodzą osoby zatrudnione w przedsiębiorstwie, pracujące wspólnie nad poprawą jakości produktów. Wspólnie te małe grupy systematycznie podnoszą jakość wyrobów przemysłowych i dzielą się swymi spostrzeżeniami z innymi. Taka koncepcja prowadzi do wyeliminowania błędów, a w konsekwencji do tego, że kraj wielkości stanu Montana odebrał najlepsze rynki zbytu takim potęgom gospodarczym jak Stany Zjednoczone czy kraje Zachodu.
W książce zatytułowanej The Art of Japanese Management stwierdza się, iż Japończycy, którzy uniknęli wpływu Kościoła Rzymskokatolickiego, jaki przez wiele wieków kształtował mentalność społeczeństw Zachodu, są bardziej otwarci na innowacje. Potrafią myśleć nieschematycznie — zmieniać swój sposób myślenia i dzięki temu przechylili na swoją stronę szalę zwycięstwa w III wojnie światowej — wojnie ekonomicznej.
Książka Zrewolucjonizowany Kościół XXI wieku jest poświęcona przełamaniu ograniczeń katolicyzmu krępujących zachodnie społeczeństwa, wpływających nie tylko na naszą ekonomiczną produktywność, ale wciskających nas w piramidalną strukturę hierarchiczną, w której nie ma miejsca na małe, oparte na więziach międzyludzkich grupy. Wpływ ten zmroził nas indywidualizmem — postawą, która sprzeciwia się wszystkiemu, o czym czytamy w pierwszych dziesięciu rozdziałach Dziejów Apostolskich. Ten indywidualizm prowadzi do osądzania, separatyzmu, nacjonalizmu i rasizmu.
Jeśli czytając tę książkę zauważysz coś, co wyda ci się postawione do góry nogami, pamiętaj, że Kopernik postawił świat na głowie — i miał rację. Jezus był największym myślicielem stawiającym świat do góry nogami. „Gdy wychodzicie, nie bierzcie ze sobą złota, czeków ani portfeli, ani ubrań na zmianę, a mieszkajcie u tych, którzy was przyjmą... Nie myślcie nawet o tym, co będziecie mówić, kiedy was postawią przed sądem... Kto straci życie przeze mnie, ten je zachowa na zawsze”.
Aldwin Humphries
Rozdział 1
Z powrotem do naszych korzeni,
naprzód ku przyszłości
Wyobraź sobie Kościół Adwentystów Dnia Siódmego w 2025 roku, jeśli Chrystus nie przyjdzie do tego czasu. Jaki będzie to Kościół? Czy będzie to Kościół kierowany i ożywiany przez Ducha Świętego, wiernie wypełniający misję Chrystusa? Jak będzie funkcjonował? Napełniony energią Ducha Świętego Kościół będzie wierny naszemu adwentowemu dziedzictwu i zasadom wiary, ale będzie także dostrojony do świata, do którego pragnie dotrzeć. Dlatego będzie funkcjonował inaczej, niż wiele adwentystycznych zborów funkcjonuje dzisiaj, a jednak wciąż będzie wierny naszemu poselstwu i misji.
Adwentyzm dnia siódmego narodził się jako ruch biblijny. Nasze dziedzictwo jest zakorzenione w Piśmie Świętym. Nasz Kościół rozwija się dynamicznie w wielu rejonach świata, ponieważ kładzie silny nacisk na nauki biblijne. Wczesny adwentyzm budował wiarę wyłącznie na Piśmie Świętym i tylko z niego czerpał swoje nauki. Pionierzy naszego Kościoła pragnęli tworzyć Kościół mający nie tylko biblijne zasady wiary, ale i praktyki zgodne z nowotestamentową ideą organizacji Kościoła.
Co ciekawe, we wczesnym adwentyzmie nie było żadnej niemądrej tendencji do bezpośredniego kopiowania Kościoła nowotestamentowego, ale świadomie budowano Kościół w zgodzie z nowotestamentowymi zasadami, według których funkcjonował Kościół wczesnochrześcijański. Współczesny adwentyzm stara się pozostawać wierny naszemu dziedzictwu w kwestii nauk, ale dopuścił niebiblijne praktyki w swoim sposobie funkcjonowania. Pragnąc upodobnić się do innych kościołów protestanckich po prostu skopiowaliśmy ich system organizacyjny i wprowadziliśmy do naszego Kościoła. Wskutek tego mamy teraz te same problemy, co większość wiodących kościołów protestanckich — do zborów uczęszcza około połowa wyznawców, ofiarność maleje, ludzie wykazują niewielkie poświęcenie, a pastorzy są szczęśliwi, jeśli tylko wyznawcy raczą przychodzić na nabożeństwa.
Czas przemyśleć sposób funkcjonowania naszego Kościoła. Wiele zborów rozpaczliwie potrzebuje zmian. Pod wpływem tej potrzeby skłaniamy się ku modnym trendom i próbujemy je wprowadzać do Kościoła. Zamiast więc przyjmować modne, ale niebiblijne idee, powinniśmy raczej badać Biblię, nasze adwentowe dziedzictwo oraz pisma Ellen White, by odkryć Boży plan funkcjonowania naszego Kościoła.
Celem tej książki jest przeanalizowanie biblijnego, Bożego wzorca funkcjonowania Kościoła oraz wytyczenie kierunku zmian zmierzających do stworzenia zrewolucjonizowanego Kościoła, wiernego nie tylko naukom Pisma Świętego, ale także zasadom, według których kształtowane są praktyki życia kościelnego. Dwie poprzednie książki z tej serii: Rewolucja w Kościele i Radykalni uczniowie w zrewolucjonizowanych zborach są podstawą do stworzenia obrazu, który nakreślimy w tej książce: obrazu Kościoła XXI wieku, funkcjonującego zgodnie z ideami Nowego Testamentu. W tym celu musimy wrócić do naszych korzeni, a to pozwoli nam ruszyć naprzód, w przyszłość.
Zjawisko małych grup
W ciągu kilku ostatnich lat małe grupy wyrastają jak grzyby po deszczu w całej Ameryce Północnej i na świecie. Zarówno w Kościele adwentystycznym jak i w innych Kościołach ruch ten rozwija się i prawdziwie zaczyna zmieniać Kościół i świat. Wiele adwentystycznych zborów rozpoczęło proces przekształcenia zmierzający do podzielenia zboru na małe grupy. Przynajmniej raz do roku ogłaszany jest ogólnokrajowy czas wspólnej modlitwy w małych grupach i zwoływana jest ogólnokrajowa konferencja przywódców małych grup, a regionalne konwencje zbierają się regularnie. Naprawdę duże jest obecnie zainteresowanie małymi grupami w naszym Kościele.
Zdumiewające jest jednak to, że niewiele uwagi zwraca się na adwentystyczne teologiczne i historyczne pojmowanie roli małych grup. Pomimo wielkiej liczby książek na temat małych grup, wydanych zarówno w Kościele adwentystycznym, jak i poza nim, niewiele napisano na temat biblijnych podstaw funkcjonowania małych grup. Jest wiele książek o tym, jak powinny działać małe grupy. Niektóre są także dostępne w języku polskim w punktach sprzedaży literatury chrześcijańskiej.
Celem tej książki nie jest kopiowanie dobrych rad. Zachęcam do korzystania z wielu różnych książek i podręczników. Celem niniejszej pracy jest zgłębienie biblijnego uzasadnienia potrzeby funkcjonowania małych grup. My, adwentyści, twierdzimy, że jesteśmy ludem Biblii i że wszystko, w co wierzymy i co czynimy, ma uzasadnienie w Piśmie Świętym. W świetle tych twierdzeń niezwykle rozczarowuje fakt, iż przejmujemy praktyki pozbawione gruntownego teologicznego rozważenia. Czy naśladujemy po prostu to, co popularne, czy też ruch na rzecz małych grup jest zgodny z tym, jak Jezus widział funkcjonowanie Kościoła?
Oprócz biblijnej perspektywy, jako adwentyści mamy także możliwość zbadania naszych historycznych korzeni i odkrycia, czy ta dziedzina życia Kościoła była kiedykolwiek brana pod uwagę przez naszych pionierów, a zwłaszcza Ellen White. Dlatego też dogłębnie przestudiujemy nie tylko biblijne podstawy struktury Kościoła opartej na małych grupach, ale także przeanalizujemy historyczne początki adwentyzmu w powiązaniu z małymi grupami jako elementem struktury Kościoła. Przestudiujemy wiele wypowiedzi Ellen White dotyczących małych grup. Następnie zastanowimy się, jakie kroki nasz Kościół powinien podjąć w tej kwestii, by wrócić do naszych biblijnych i historycznych korzeni. Mam nadzieję, że to studium pomoże nam zdobyć wizję zrewolucjonizowanego Kościoła dwudziestego pierwszego wieku.
Mówiąc w tej książce o adwentyzmie autor ma na myśli adwentyzm na zachodzie, a zwłaszcza w Ameryce Północnej, a nie adwentyzm w krajach trzeciego świata. W Ameryce Północnej niewiele zborów wyłamało się z panującej tam tradycji i stworzyło prawdziwą społeczność w małych grupach. Większość tych zborów, w których próbuje się eksperymentować z małymi grupami, dodaje małe grupy do i tak już przeładowanego programu działania zboru, wskutek czego małe grupy nie mają szansy stać się tym, czym powinny być — pierwszoplanowym sposobem funkcjonowania Kościoła. Kończy się tym, że grupy działają przez jakiś czas, a potem ludzie się zniechęcają i próbują czegoś nowego.
Autor jest przekonany, że to, co najważniejsze w idei małych grup — społeczność — jest też sednem sensu istnienia Kościoła. Małe grupy nie są specyfikiem na wszystkie problemy w Kościele. Małe grupy nie uratują umierających zborów ani nie ożywią zanikających. Tylko Duch Święty działający w naszych zborach może sprawić rzeczywistą zmianę. Jednak małe grupy mogą być środkiem dającym Duchowi Świętemu znakomitą okazję do działania i przygotowującym wierzących na wylanie Ducha! Jedynie obecność Jezusa zmienia ludzi, a obecność Jezusa objawia się przez Ducha Świętego, który umożliwia rozwój duchowy i postęp misji Kościoła za pośrednictwem małych grup.
Gburowaty indywidualizm rodem z Ameryki skłania ludzi Zachodu do myślenia, że mogą służyć Bogu nie dbając o więź ze społecznością innych wierzących. Jakże często podczas wykładów ewangelizacyjnych słyszałem takich, którzy mówili, że wierzą w Boże poselstwo, ale nie chcieli przyłączać się do Kościoła. Badania wykazały, że osiemdziesiąt procent chrześcijan w Ameryce wierzy, iż mogą być dobrymi chrześcijanami nie należąc do Kościoła (Gareth Icenogle, The Church in Ministry Through Small Groups, 1995). Takie twierdzenia, jak wykażemy, byłyby zupełnie niezrozumiałe dla chrześcijan w pierwszym wieku.
Czy to możliwe, że najważniejszą rzeczą, jakiej potrzebuje obecnie większość chrześcijan, jest udział w społeczności wierzących? Więcej, twierdzę, że nie można być chrześcijaninem, jeśli nie należy się do społeczności. Wyizolowany chrześcijanin nie jest chrześcijaninem w biblijnym znaczeniu tego słowa, choć jego nazwisko jest wpisane do księgi zborowej. Owszem, społeczności nie tworzy się przez samo członkostwo, ale trudno wyobrazić sobie społeczność bez członkostwa. Społeczności, w których ludzie naprawdę troszczą się o siebie nawzajem, są podstawą autentycznej misji adwentyzmu na progu nowego tysiąclecia.
Współczesne zbory adwentystyczne stały się tak zależne od pastorów, że bez pastora nic się w nich nie dzieje. Wskutek tego mamy tak wielu wypalonych, sfrustrowanych duchownych, a wielu tych, którzy mogliby być wspaniałymi pastorami, opuszcza służbę. Wyzwanie, jakie należy postawić przed pastorami na początku dwudziestego pierwszego wieku, nie polega na tym, by kształcili się w coraz liczniejszych dziedzinach działalności kościelnej. To tylko spotęgowałoby ich frustrację. Naszym celem powinno być usunięcie wszystkich czynników powodujących frustrację duchownych i uwolnienie pastorów od nadmiaru zbędnych obowiązków, aby mogli zająć się tym, do czego rzeczywiście Bóg ich powołał. Carl George, specjalista w dziedzinie wzrostu kościoła, tak opisał potrzebę większości współczesnych zborów adwentystycznych: „Pokażcie mi duże zbory w znacznym stopniu zależne od pastorów, a ja pokażę wam, jak zmęczeni są ci pastorzy. Pokażcie mi kierowany przez laikat zbór o prostej organizacji, w którym pastor nie jest przemęczony, gdyż nie musi robić tego, co do niego nie należy, a ja pokażę wam zbór, który nie przestanie się rozwijać, gdyż będzie umiał zatroszczyć się o ludzi, których Bóg za jego pośrednictwem powoła do nowego życia” (Carl F. George, The Coming Church Revolution, Grand Rapids 1995, s. 35).
Czy małe grupy są rozwiązaniem wszystkich problemów zboru? Nie, ale mogą być jednym ze środków służących zrewolucjonizowaniu zboru. Pierwszym celem małych grup jest stworzenie żywej, opiekuńczej społeczności zdolnej głosić Chrystusa wśród tych, którzy Go nie znają. Tworzenie małych grup jest, jak wierzę, najlepszym sposobem osiągnięcia tego celu. Rozwój opiekuńczej społeczności to podstawa wypełnienia misji zleconej przez Chrystusa. O tym będzie mowa we wszystkich kolejnych rozdziałach tej książki.
Przeanalizujemy dokładnie biblijne podstawy funkcjonowania małych grup, zarówno w Starym Testamencie, jak i w działalności Jezusa, a także w działalności Kościoła apostolskiego, a szczególnie apostoła Pawła. Zastanowimy się też nad naszym metodystycznym dziedzictwem, z którego nasi pionierzy zaczerpnęli najwięcej z ich koncepcji tworzenia Kościoła. Analiza funkcjonowania wczesnego adwentyzmu i prorocze świadectwo Ellen White pomogą nam zrozumieć Boży plan dla Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego jako Kościoła opartego na więziach międzyludzkich. W końcu, zasugerujemy wzorcowy model zgodny z naszymi biblijnymi, historycznymi i profetycznymi korzeniami. Sięgnijmy więc do Biblii!
Rozdział 2
Początek społeczności
Ludzie są z natury istotami społecznymi. Nie zostaliśmy stworzeni do samotnego życia, ale do życia w społeczności. Ta potrzeba życia w społeczności została w nas zaszczepiona przez Boga. Ludzkość została stworzona na podobieństwo Boże, więc ludzka potrzeba społeczności wskazuje, iż Bóg także pragnie społeczności. Co znajdujemy w Starym Testamencie na temat Bożej potrzeby społeczności oraz istot stworzonych przez Boga do życia w społeczności?
Bóg istnieje od wieczności, od zawsze. On stworzył niebo i ziemię. On jest jedynym Bogiem. Jednak określenie „jedyny” nie odnosi się do liczby Osób, ale do ich rodzaju. Tak więc z Biblii wiemy, że istnieją trzy Osoby boskie, ale każda z nich w jednakowym stopniu jest Bogiem. Bóg występuje w Biblii zawsze jako jedność trzech Osób. Adwentyści, podobnie jak większość chrześcijan, uznają więc biblijną prawdę o Trójcy. Trzy Osoby boskie — Ojciec, Syn i Duch Święty — to trzy odrębne Istoty tworzące zupełną jedność w charakterze i zamiarach. Trudno byłoby zrozumieć jedność Bóstwa inaczej jak jedność poszczególnych Osób boskich.
Tak więc nawet samo Bóstwo to Mała Grupa. Studiowanie zależności między poszczególnymi Osobami Bóstwa jest najlepszą wskazówką, jak powinny funkcjonować małe grupy. Bóstwo jest doskonałą społecznością i stanowi wzorzec wszelkich innych społeczności. Jako adwentyści mamy świadomość, że Bóg powołał nas do udziału w procesie przywracania ludzkości podobieństwa do Boga. Jeśli rzeczywiście jest to naszą misją, to musimy uznać, że podobieństwo do Boga nie może być przywrócone, jeśli ludzkość nie powróci do życia w społeczności, której wzorem jest społeczność Ojca, Syna i Ducha Świętego. Tak więc adwentystyczna koncepcja misji nieodłącznie wiąże się z odrodzeniem społeczności. Stawia to zagadnienie małych grup, służących odrodzeniu społeczności, w centrum adwentystycznej misji.
Tworząc ziemię trzy Osoby boskie nie działały niezależnie od siebie nawzajem. Często charakteryzujemy rolę Ojca jako architekta, Chrystusa jako mistrza i Ducha Świętego jako wykonawcy. Oni trzej działali razem tworząc ziemię i wszystko, co jest na niej. Przyglądając się działaniu Boga w dziejach ludzkości pojmujemy wyraźnie, że żadna z Osób Trójcy nigdy nie działała niezależnie od pozostałych. Wyjątkowość biblijnego monoteizmu polega więc na harmonijnym współdziałaniu trzech boskich Istot. Bóstwo jest więc idealną Małą Grupą, wzorem dla wszystkich małych grup.
Jedną z najważniejszych cech Boga jest trwanie w społeczności. Idea społeczności pochodzi więc wprost od Boga, jest częścią Jego istoty. Aby zrozumieć Boga, trzeba Go pojmować jako Istotę społeczną. Skoro Bóg nie może istnieć bez społeczności, to także Jego lud nie może istnieć bez społeczności. Dlatego też Bóg powołał wierzących, by tworzyli małe grupy, w których mogą żyć w społeczności ze sobą nawzajem. W świecie cierpiącym z powodu zerwanych więzów społecznych Bóg pragnie odrodzić w nawróconej ludzkości przykład tego, czym jest prawdziwa społeczność, gdyż prawdziwa społeczność jest odzwierciedleniem Bożego sposobu życia. Tak więc, nie jest możliwe przywrócenie podobieństwa Bożego w ludziach bez odnowienia społeczności.
Stworzenie a społeczność
Pierwszym dziełem Boga na planecie Ziemia było stworzenie, w tym szczególnie stworzenie człowieka w szóstym dniu tygodnia stworzenia. „Potem rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na obraz nasz, podobnego do nas i niech panuje nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad bydłem, i nad całą ziemią, i nad wszelkim płazem pełzającym po ziemi. I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich” (I Mojż. 1,26-27).
Ludzkość została więc stworzona na podobieństwo Boga — Istoty żyjącej w społeczności. Człowiek został stworzony do życia w społeczności, tak jak Bóg istnieje w społeczności. Użycie liczby mnogiej na określenie podobieństwa do Boga świadczy, ze podobieństwo do Boga wiąże się nierozłącznie ze społecznością. Bóg, który istnieje w społeczności, stworzył istoty, które mają istnieć w podobnej jedności i społeczności.
Szóstego dnia Bóg stworzył małą grupę — pierwszą parę ludzi, którzy mieli istnieć nie tylko w społeczności ze sobą nawzajem, ale także w społeczności z Bogiem. Tak więc Boża Mała Grupa rozrosła się do pięciu osób: trzech Osób Bóstwa oraz Adama i Ewy. Gdy Adam został stworzony, Bóg natychmiast wyszedł na przeciw jego „samotności” i stworzył mu „pomoc”. „Potem rzekł Bóg: Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam. uczynię mu pomoc odpowiednią dla niego” (I Mojż. 2,18).
„Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam”. Człowiek nie został stworzony po to, by żyć tylko dla siebie. Przeciwnie, ma żyć w społeczności z innymi ludźmi i z Bogiem. To jest sedno prawdziwej społeczności — życie z bliźnimi i z Bogiem. Pierwszą definicją grzechu jest usiłowanie życia poza społecznością, w izolacji od innych. Człowiek nie jest sobą w odosobnieniu, wyobcowaniu spośród bliźnich. Piękno Edenu widoczne jest w doskonałej społeczności między Bogiem a ludzkością. Mężczyzna nie jest sobą bez kobiety, ani kobieta bez mężczyzny. Dopiero oboje razem stanowią pełne podobieństwo do Boga. Sam mężczyzna albo sama kobieta noszą w sobie tylko część Bożego podobieństwa, gdyż Bóstwo to trzy Osoby, a ludzkość to przynajmniej dwoje ludzi żyjących w społeczności. Nie ma prawdziwego człowieczeństwa bez społeczności odzwierciedlającej boską społeczność.
Tej doskonałej społeczności, którą stworzył, Bóg dał wyraźne polecenie: „Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię” (I Mojż. 1,28). W pierwszej „komórce” rodzaju ludzkiego Bóg umieścił genetyczny kod reprodukcji. „Komórka” zaistniała po to, by się reprodukować. Prawdziwa społeczność pomnaża się. Wszelka społeczność nie rozmnażająca się jest społecznością destruktywną. Zdrowa społeczność rozmnaża się. To jest częścią kodu genetycznego, jaki ludzkość otrzymała w doskonałym Edenie. Tak więc pojęcie małej grupy — „komórki” — zawiera tę najbardziej podstawową funkcję: zdrowa komórka będzie się rozmnażać, tak jak Bóg polecił pierwszej „komórce”, którą stworzył, by rozmnażała się i napełniła ziemię.
Jeśli Bożym celem jest — co adwentyści często podkreślają — stworzenie na tym świecie ludu odzwierciedlającego podobieństwo Boże, to sednem adwentyzmu powinno być pragnienie odrodzenia zerwanych społeczności tak, aby odzwierciedlały Boże podobieństwo. Dlatego Kościół adwentystyczny musi być ruchem, którego pierwszoplanowym celem jest odrodzenie społeczności na podobieństwo Boże. Adwentyści nie tylko mają tworzyć takie społeczności, ale także muszą być zaangażowani w ich pomnażanie.
Obecnie jednak w adwentyzmie w krajach Zachodu panuje silny duch indywidualizmu. Czy to możliwe, by adwentyzm, zrodzony w Ameryce, nieświadomie przejął gburowaty amerykański indywidualizm jako coś z pozoru dobrego i godnego naśladowania? Czy my, którzy tyle mówimy na temat stworzenia, nie dostrzegamy pierwotnego Bożego zamiaru, który przyświecał Stwórcy, gdy powołał do istnienia naszych prarodziców — by żyli w społeczności ze sobą nawzajem i z Bogiem? Dlaczego jako adwentyści rywalizujemy ze sobą nawzajem, dążymy do tego, by osiągnąć osobisty sukces, a nie sukces społeczności? Judy Gorman słusznie stwierdziła: „Samowystarczalność i osobista niezależność, charakteryzujące obecne pojęcie sukcesu, są zupełnie obce Bogu, który istnieje we współzależnej społeczności” (Judy Gorman, Community That is Christian: A Handbook on Small Groups, Wheaton 1993, s. 28).
Jeśli w naszym Kościele mamy odzwierciedlać podobieństwo do Boga, to musimy rozwijać poszanowanie dla społeczności, i to społeczności podporządkowanej Bogu. Musimy usunąć system wynagradzania za indywidualne osiągnięcia. Bóg pragnie, byśmy żyli we wzajemnej zależności, a nie współzawodnictwie. Ta koncepcja współzależności w społeczności pochodzi od Bóstwa i została stwierdzona dobitnie, gdy Bogowie (liczba mnoga!!!) stworzyli nas na Ich podobieństwo. Nie stworzyli jednoosobowych towarzystw osobistej adoracji, ale stworzyli społeczność. Bóg, który żyje w grupie, stworzył grupę na swoje podobieństwo.
Praktyczną koncepcją wynikającą z postrzegania Boga jako Stwórcy społeczności jest poczucie naszej absolutnej potrzeby życia w społeczności z innymi chrześcijanami. Według tej koncepcji nie można być chrześcijaninem i żyć w odosobnieniu, gdyż takie życie jest przeciwne podobieństwu Bożemu i Bożemu zamiarowi wobec ludzkości.
Jakże często jednak niektórzy twierdzą, że aby być dobrymi chrześcijanami, nie muszą należeć do kościoła. Koncepcja społeczności jako elementu podobieństwa do Boga czyni takie twierdzenia herezją. Nie ma chrześcijaństwa bez społeczności. Bez względu na to, jak bardzo ktoś by się starał, nie może być odrodzony na podobieństwo Boże, jeśli nie uczestniczy w społeczności. To uczestniczenie w społeczności polega nie tylko na tym, że jest się członkiem zboru czy nawet regularnie uczęszcza się do zboru. Zaangażowanie w społeczność polega na życiu we wzajemnej zależności z innymi chrześcijanami. Judy Gorman zauważa: „Z biblijnego punktu widzenia (...) potrzebujemy społeczności, by wypełnić nasze powołanie do odzwierciedlania Bożego podobieństwa. Ta świadomość współzależności z innymi jest częścią naszej ludzkiej natury, jaką otrzymaliśmy przy stworzeniu. Nigdy nie jesteśmy sobą bez poświęcenia się innym i akceptowania ich wyjątkowości. Dla wierzących bycie w Chrystusie oznacza więź z bliźnimi w ciele Chrystusowym” (tamże, s. 107).
Cel biblijnej społeczności
Bóg rzeczywiście stworzył ludzkość do życia w społeczności, tak jak trzy boskie Istoty żyją w społeczności. Jaki jest cel ludzkiej społeczności ustanowionej przez Boga? Cel ten można zrozumieć jedynie w kontekście Edenu. Zwróciliśmy już uwagę na to, że jednym z celów tej pierwszej społeczności było rozmnażanie. W scenerii Edenu przyjrzymy się teraz drugiemu celowi prawdziwej biblijnej społeczności.
Ludzkość została stworzona przez Boga szóstego dnia tygodnia stworzenia. Kiedy słońce zaszło w ten pierwszy, piątkowy wieczór, Bóg oznajmił początek swojego szabatu, siódmego dnia tygodnia. W tym czasie Bóg odłączył siódmy dzień i poświęcił go jako czas, który ludzie mają w szczególny sposób spędzać z Nim i ze sobą nawzajem. My, adwentyści, wiele uwagi poświęcamy samemu faktowi, że szabat jest siódmym dniem tygodnia, i słusznie, ale obyśmy przy tym nie zapominali, w jakim celu dzień ten został odłączony od pozostałych sześciu dni tygodnia.
Wobec ogromnego pędu współczesnego życia podkreślamy wartość sobotniego odpoczynku, wytchnienia od pośpiechu codzienności. Mówimy więc wiele o „odpoczywaniu” w szabat. Jednak pierwotną funkcją szabatu nie było odpoczywanie, więc nie powinno nią być także w naszych czasach. Adam i Ewa nie potrzebowali odpoczynku. Ich praca nie była męcząca ani wyczerpująca. Pierwszym pełnym dniem ich życia na ziemi był szabat. Bóg poprosił ich, by w tym dniu powstrzymali się od pracy nie po to, by odpocząć, ale by nawiązać szczególną społeczność z nieskończonym Bogiem wszechświata.
Dając szabat w darze ludzkości Bóg nazywa ten dzień „Jego” szabatem. Nie jest to dzień przeznaczony na świętowanie odpoczynku ludzkości. Jest to pamiątka Bożego odpocznienia. Ludzkość jest zaproszona do wejścia w Boże odpocznienie przez zaprzestanie pracy, jak Bóg siódmego dnia zaprzestał pracy stwarzania (patrz Hebr. 4,10). Dlaczego Bóg prosi ludzi, by weszli do odpoczynku szabatu? Aby mogli poświęcić ten czas na rozwijanie społeczności z Nim i ze sobą nawzajem. Adam i Ewa potrzebowali zapoznać się z Bogiem, który ich uczynił. Tak więc Bóg zaprosił ich, by pierwszy pełny dzień swego życia spędzili w szczególnej społeczności z Nim.
Nasz Bóg jest Bogiem więzi. Jest Bogiem społecznym. Jako adwentyści musimy więc podkreślać przede wszystkim funkcję szabatu jako czasu szczególnej społeczności ludzi z Bogiem i ze sobą nawzajem. Oto dlaczego nasze przesłanie o szabacie jest tak potrzebne współczesnemu światu — nie tylko z uwagi na potrzebę wytchnienia, oderwania się od pędu codziennego życia, ale przede wszystkim potrzebę szczególnego dnia poświęconego społeczności. Bóg pragnie, byśmy w szabat wyszli ze wszystkich niewydolnych, kalekich społeczności, w których funkcjonujemy na co dzień, abyśmy mogli uczestniczyć w społeczności odnowionej przez więź z Bogiem. Tragedią jest to, że w naszych zborach w szabat brakuje prawdziwej społeczności. Widzimy ludzi „zachowujących” siódmy dzień, ale zupełnie nie zaangażowanych w tworzenie społeczności z Bogiem i bliźnimi. Póki człowiek nie jest zaangażowany w budowanie społeczności, póty przestępuje i bezcześci czwarte przykazanie.
Samo przestrzeganie szabatu według litery nie jest więc żadnym zachowywaniem go, gdyż celem szabatu jest rozwijanie społeczności z Bogiem w kontekście społeczności ze współwierzącymi.
Bóg, który jest Istotą społeczną, stworzył ludzi nie tylko do życia we wzajemnej społeczności, ale także w społeczności z Bogiem. Już w Edenie ustanowił też specjalny dzień, w którym ludzie mogą rozwijać pionową społeczność z Bogiem i poziomą — między sobą nawzajem, inną niż niepełne i często destruktywne społeczności w pracy lub szkole. Jedynie w ten sposób może nastąpić przywrócenie w człowieku podobieństwa do Boga. Adwentyści powinni być, jako pierwsi wśród wszystkich chrześcijan, przykładem rezultatów życia w społeczności, której tworzenie umożliwia siódmy dzień tygodnia.
Takie społeczności nie rozwijają się automatycznie, przez bierne uczestniczenie w dużym zgromadzeniu w sobotnie przedpołudnie, słuchanie kazań i gapienie się na plecy siedzących z przodu ludzi. Sprowadzenie szabatu jedynie do tego jest zaprzeczeniem prawdziwej społeczności. Jeśli takie posiadacie zrozumienie społeczności Boga z ludźmi w szabat, to pilnie potrzebujecie odkryć inny sposób „robienia kościoła”, znacznie odbiegający od obecnego, rodem ze średniowiecza, biernego modelu sprowadzającego uczestnika społeczności do roli widza w sztucznym, sztywnym przedstawieniu. Ponieważ sobotnie przedpołudniowe nabożeństwo jest główną formą aktywności większości współczesnych adwentystów, należy stworzyć zupełnie inny model funkcjonowania zboru w sobotnie przedpołudnie. Model ten omówimy później. Cokolwiek robimy w szabat, musi to służyć budowaniu więzi z Bogiem we wzajemnej społeczności wierzących. Wszystkie sobotnie zajęcia należy oceniać w świetle tej funkcji szabatu. Zastanówcie się więc nad tym, co robicie w sobotę przed południem w waszym zborze i odpowiedzcie na pytanie: Czy służy to budowaniu społeczności? Te zajęcia, które nie służą temu celowi, są złe. Jeśli stanowią one większość tego, co dzieje się w szabat w waszym zborze, to znaczy, że straciliście z oczu sedno tego, co to znaczy być zborem Bożym — żyć w społeczności.
Apostoł Jan dobitnie stwierdził, że życie w społeczności powinno być podstawowym celem zboru: „Co było od początku, co słyszeliśmy, co oczami naszymi widzieliśmy, na co patrzyliśmy i czego ręce nasze dotykały, o Słowie żywota — a żywot objawiony został, i widzieliśmy, i świadczymy, i zwiastujemy wam ów żywot wieczny, który był u Ojca, a nam objawiony został — co widzieliśmy i słyszeliśmy, to i wam zwiastujemy, abyście i wy społeczność z nami mieli. A społeczność nasza jest społecznością z Ojcem i z Synem jego, Jezusem Chrystusem” (I Jana 1,1-3).
Nawet apostoł Jan podkreśla, że celem głoszenia Słowa jest tworzenie społeczności, zarówno pionowej, jak i poziomej — wspólnoty z Bogiem i bliźnimi. Słowo jest głoszone nie po to, by skłonić ludzi jedynie do intelektualnego uznania pewnych dogmatów. Słowo jest kazane, by odradzała się społeczność, wspólnota człowieka z Bogiem i bliźnimi! To jest sednem historii stworzenia i sednem misji Chrystusa — jak twierdzi apostoł Jan. Bez społeczności nie ma Kościoła! Bez społeczności nie ma człowieczeństwa!
Rozdział 3
Boże dążenie
do przywrócenia społeczności
Ludzkość wyszła z rąk Bożych jako doskonałe stworzenie, uczynione na podobieństwo Boże. To podobieństwo oznaczało, że ludzie żyli w społeczności ze sobą nawzajem i z trzema Osobami Bóstwa, podobnie jak trzy boskie Osoby żyją ze sobą w społeczności. Eden istniał dopóty, dopóki Adam i Ewa żyli w prawdziwej społeczności z Bogiem. Kiedy społeczność ta została zerwana, ludzkość znalazła się w świecie zerwanych społeczności. Oznaczało to bowiem nie tylko zerwanie społeczności z Bogiem, ale także zerwanie wzajemnej społeczności między ludźmi. Historia biblijna to zapis Bożych starań zmierzających do przywrócenia społeczności zerwanej wskutek grzechu.
W trzecim rozdziale I Księgi Mojżeszowej (Genesis) czytamy smutną historię utraty pierwotnej, czystej społeczności. Gdy tylko Ewa spożyła owoc z zakazanego drzewa, zaczęła przekonywać męża, by poszedł w jej ślady. Coś w zepsutym sercu człowieka sprawia, że czuje się lepiej, gdy nie jest sam w swym złym postępowaniu. Czuje się usprawiedliwiony, gdy ktoś inny popełnia to samo zło.
Stan niewinności obrazowany przez nagość Adama i Ewy wskazywał, że byli oni zupełnie otwarci dla siebie nawzajem i dla Boga — tworzyli idealną społeczność. Nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. Dopiero kiedy nasi prarodzice zgrzeszyli, zauważyli, że są nadzy i próbowali ukryć się przed Bogiem (I Mojż. 3,6-7). Tak objawiło się zerwanie społeczności spowodowane grzechem. Dzisiaj mało jest prawdziwych społeczności, gdyż ludzie usiłują ukryć przed bliźnimi i przed Bogiem to, jacy są naprawdę. Misją Chrystusa było odnowić to, co zostało zerwane i stworzyć nową, otwartą społeczność (Łuk. 4,18). Zbory uczestniczące w misji Chrystusa mają więc za zadanie tworzyć społeczności odzwierciedlające nasze dziedzictwo z Edenu.
Nikt nie powiedział Adamowi i Ewie, że są nadzy. Sami dokonali sądu nad sobą i Bogiem, po czym doszli do wniosku, że Bóg nie będzie już zainteresowany społecznością z nimi. Znajomość dobra i zła prowadzi do osądzania. Duch osądzania od początku niszczył społeczności międzyludzkie i czyni to nadal. Ludzie żyjący w grzechu usiłują osądzać innych, gdyż wierzą, że w ten sposób sami unikną cudzego osądu. Taka skłonność do osądzania uwidocznia się, gdy szef próbuje zrzucić na pracowników winę za własne niedociągnięcia. Jest widoczna, gdy w domu mąż obwinia żonę, że niewłaściwie wychowuje dzieci. Objawia się w zborze, w którym pastor wini wyznawców za swe własne błędy i stwierdza, że gdyby bardziej się starali, to i on lepiej by pracował. Wszelkie przejawy osądzania są destruktywne dla społeczności, jaką Bóg pragnie tworzyć.
Jezus przyszedł, by pojednać ludzkość. Jak to uczynił? Biorąc sąd na siebie i nie osądzając nikogo. On stał się grzechem i przyjął na siebie cały Boży sąd przeciwko grzechowi. Nie złożył winy na ludzkość, gdyż Jego celem było przywrócenie utraconej społeczności, a to można było osiągnąć jedynie zaprzestając osądzania. Przywódcy prowadzący do pojednania to tacy, którzy są gotowi wziąć winę na siebie i nie osądzać innych. Tacy ludzie mogą być przywódcami małych grup. Przywódca, który osądza innych, sprawia, że grupa nie funkcjonuje prawidłowo, natomiast przywódca okazujący akceptację i miłość czyni grupę prawdziwą społecznością. Społeczność jest budowana, gdy ludzie przyjmują osądzanie, ale nie osądzają w zamian; jeśli jednak ludzie osądzają siebie i innych, społeczność zanika. Osądzanie jest największym przekleństwem dla wspólnoty.
W Edenie została zerwana prawdziwa społeczność, w której ludzie mogli poznawać Boga i siebie nawzajem dzięki głębokim wzajemnym więziom. Bóg stworzył ludzi, by żyli we wzajemnej zależności od siebie. Grzech powoduje, że ludzie pragną żyć niezależnie od innych. Rozkład społeczeństwa widoczny jest w tym, że miliony ludzi, zarówno niewierzących, jak i wierzących, próbują żyć niezależnie od innych, podczas gdy zostali stworzeni do życia we wzajemnej zależności z bliźnimi.
Wskutek tego, iż ludzkość opanował obecnie duch niezależności, większość ludzi ciągle osądza innych. Z tego powodu konieczne jest, by ludzie uczestniczyli w grupach, w których panuje pojednanie, grupach kierowanych przez przywódców, którzy nie osądzają innych, ale kształtują społeczność, jaką Jezus pragnie tworzyć. Jedną z funkcji małych grup jest to, iż są one schronieniem, gdzie ludzie mogą leczyć swoje urazy. Grupy, w których panuje pojednanie, a ludzie nie osądzają się nawzajem, mogą, dzięki mocy Ducha Świętego, przyczynić się do odwrócenia skutków upadku ludzkości. Ludzie, którzy dążą do niezależności od innych i nie chcą należeć do grupy służącej pojednaniu, nie potrafią znaleźć rozwiązania swoich problemów wynikających z upadłego stanu ludzkości.
Formowanie
destruktywnych społeczności
Czwarty rozdział I Księgi Mojżeszowej przedstawia kolejny krok w dół ku zanikowi prawdziwej społeczności. Syn Adama i Ewy osądził swego brata i zamordował go. Morderstwo jest ostatecznym skutkiem ukrywania się przed Bogiem i bliźnimi oraz osądzania ich. Dlatego Jezus oświadczył, że kto się gniewa na swego brata, jest winny morderstwa (Mat. 5,21-22). Jeśli chcemy powstrzymać falę morderstw w naszym społeczeństwie, musimy nauczyć ludzi, by przestali ukrywać się przed sobą nawzajem i przed Bogiem. Większość morderstw zdarza się w rodzinach. Dzieje się tak dlatego, że rodziny stają się nieefektywnymi społecznościami, w których przeważa indywidualizm. Odrodzenie prawdziwej społeczności może nie tylko zapobiec morderstwom w rodzinach i społeczeństwie, ale także może położyć kres „mordowaniu” w Kościele, które polega na wzajemnym osądzaniu się przez wierzących. Kiedy niewydolność rodziny przenosi się na zbór, wiele zborów staje się niewydolnymi wspólnotami. Brak prawdziwej społeczności sprawia, że Kościół nie jest w stanie odegrać w świecie roli, do której powołał go Bóg — roli pośrednika pojednania.
Niewydolne zbory są wszędzie tam, gdzie członkowie żyją niezależnie od siebie nawzajem zamiast utrzymywać wzajemne zależności, zgodnie z ideałem Edenu. W niewydolnych zborach, kiedy któryś z wyznawców zgrzeszy, wspólnota jest bardziej zainteresowana osądzeniem grzechu niż niesieniem pomocy grzesznikowi. Takie zbory szybko podejmują środki tak zwanej „dyscypliny zborowej”, ale rzadko pomagają ludziom podnieść się z upadku. W niewydolnym zborze, kiedy pastorowi zdarzy się jakieś potknięcie pod względem moralnym, zbór natychmiast dąży do usunięcia pastora z jego stanowiska; i słusznie, ale to nie wystarczy. Zbór jednak uważa, że spełnił swój obowiązek i pozostawia pastora-grzesznika samemu sobie.
W zdrowym zborze także zostaną podjęte działania, ale ranny grzesznik nie zostanie pozostawiony samemu sobie, a upadły pastor będzie mógł liczyć na pomoc w podniesieniu się z upadku. Zdrowe zbory są bardziej zainteresowane niesieniem pomocy niż osądzaniem. Potrafią oddzielić grzech od grzesznika. W zdrowych zborach członkowie, którzy upadają i mają problemy z nałogami, nie trzymają się z dala od zboru z obawy przed potępieniem. Przeciwnie, chętnie przychodzą do zboru, bo wiedzą, że zbór nie potępi ich, ale pomoże im rozwiązać problem i podnieść się z upadku. Zdrowa społeczność sprzyjająca pojednaniu jest świadectwem wobec świata, że Kościół naprawdę zna Jezusa. Grzesznicy miłowali Jezusa, więc grzesznicy będą też miłować Kościół, który postępuje z grzesznikami tak, jak postępował z nimi Jezus.
Pierwszorzędnym przykładem tej zasady jest kobieta przyłapana na cudzołóstwie. Zamiast ją osądzić, Jezus pozwolił jej odejść i powiedział: „Idź i odtąd już nie grzesz” (Jan 8,11). Zaraz po przedstawieniu tego wydarzenia Jan umieścił w swojej Ewangelii mowę Jezusa do faryzeuszów na temat osądzania. Zwróć uwagę, co Jezus im powiedział: „Wy sądzicie według ciała, Ja nikogo nie sądzę” (w. 15). Ta postawa jest przeciwna postawie ludzi w niewydolnych zborach — ludzi, którzy mają skłonność do osądzania innych. Bóg powołał Kościół, by był społecznością naśladującą Jezusa we wzajemnej miłości, akceptacji i afirmacji bez osądzania. Kościół powinien być znany w społeczeństwie jako „bezpieczne” miejsce, gdzie ludzie mogą być sobą i są akceptowani. Tylko taki Kościół może być służącą pojednaniu społecznością, a tego właśnie Bóg oczekuje od niego.
Kain i Abel obaj przynieśli Bogu ofiary. Bóg określił, że mają to być ofiary krwawe, ale Kain zamiast zwierzęcia postanowił ofiarować płody ziemi. Abel przyniósł krwawą ofiarę i ta została przez Boga przyjęta, w przeciwieństwie do ofiary Kaina. Dlaczego tak się stało? Abel był pasterzem. Łatwo mu było przynieść ofiarę z baranka. Kain uprawiał ziemię. Aby przynieść krwawą ofiarę, musiałby skorzystać z pomocy brata, a tego nie chciał. Grzech Kaina polegał na indywidualizmie i odrzuceniu zależności od społeczności. Skutki były natychmiastowe: samousprawiedliwienie, gniew, a w końcu morderstwo.
Bóg jednak nie osądził Kaina. Serce Boga, który szuka tego, co zginęło, kazało Mu walczyć o Kaina. Ponad wszystko Bóg pragnął nawiązać z nim więź podobną do tej, jaką miał z Ablem. Bóg jest wielkim lekarzem zerwanych więzi i społeczności. Dlatego, zamiast osądzić Kaina, pozwolił mu wędrować po ziemi, mając nadzieję, że pewnego dnia wróci do Boga.
Jedną z najważniejszych kwestii w historii Kaina i Abla jest potrzeba społeczności. Kiedy Kain zabił swego brata, Bóg zawołał go i zapytał, gdzie jest jego brat. Odpowiedź Kaina: „Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego?” (I Mojż. 4,9), objawia prawdę, której powinniśmy nauczyć się z tej historii. Bóg pragnie, byśmy zrozumieli, że naprawdę jesteśmy stróżami braci. Współcześni ludzie idą za przykładem Kaina i nie dbają o to, by być stróżami swoich braci. Odpowiedź Kaina wskazuje, że nie zrozumiał on Bożego planu dla ludzkości, według którego ludzie mają żyć ze sobą w społeczności. Kain odrzucił społeczność i hołdował indywidualizmowi.
Przemierzając ziemię Kain w końcu osiadł w Nod, ożenił się i miał syna, Henocha. Zbudował też miasto (patrz I Mojż. 4,17) i nazwał je imieniem swego syna. Kiedy ludzie budują sobie miasta, oznacza to, że unikają prawdziwej społeczności. To, że Kain zbudował miasto, było wynikiem jego buntu przeciwko Bogu. Miasta wyrosły na zerwanych społecznościach. Bóg nie zaplanował, że ludzkość ma mieszkać w miastach. Im bliżej siebie żyją ludzie, jak ma to miejsce w miastach, tym mniej wiedzą o sobie nawzajem i tym mniej pragną ze sobą społeczności. Ostatecznym przejawem wpływu zamieszkania w mieście jest bunt, jaki rozwinął się pod wieżą Babel. Wtedy to Bóg podzielił ludzkość, aby rozproszyć ją w małych grupach po całej ziemi.
Dzieci Kaina budowały miasta. Miasta powstały, gdy ludzie zbuntowali się przeciwko Bogu i społeczności, jaką Bóg pragnął ustanowić wśród swych dzieci. Zerwane więzi uniemożliwiają tworzenie społeczności — zamiast niej tworzą miasta, w których ludzie żyją na dystans jedni od drugich. Nie chodzi tu tylko o formę zabudowy, choć i to ma znaczenie. Chodzi jednak o miasto jako miejsce, w którym ludzie żyją blisko siebie, ale nie tworzą społeczności. W tym sensie wiele „wiejskich” zborów można scharakteryzować jako miasta, fortece, w których ludzie chowają się przed sobą nawzajem zamiast żyć we wzajemnej zależności od siebie.
W naszych czasach w wielkich miastach wyraźnie widać zanik więzi międzyludzkich. Im więcej miast, tym mniej społeczności. Miasta działają zabójczo na społeczność. Obowiązkiem kościołów jest więc dążenie do tworzenia społeczności w miastach. Jednak zamiast tworzyć społeczności większość kościołów tworzy swoje małe imperia. Na Bogu nie robią wrażenia wielkie budowle, które wznosimy, ani potężne kościelne instytucje. Jego plan nie wymaga istnienia gigantycznej struktury organizacyjnej, ale społeczności. Duże, a nawet małe zbory mogą być jak miasta. Ludzie mogą być zagubieni w zgromadzeniu, a choć uczęszczają do zboru w każdy szabat, nie mają społeczności z innymi.
Póki zbór nie stworzy małych grup opartych na więziach między ludźmi, póty ciągle będzie uczestniczył w duchu Kaina i budował miasta zamiast pomagać ludziom w znajdowaniu prawdziwej społeczności. Miasta są pseudospołecznościami. Miliony ludzi pozostają pod kontrolą ludzi u władzy. W takich warunkach nie ma mowy o społeczności, ani w świecie, ani w kościele. Zebranie ludzi w mniejszych grupach prowadzi do budowania społeczności. Zbory w miastach muszą więc skupić się na budowaniu społeczności w miastach, a nie tylko na umacnianiu swej pozycji.
Musimy sobie uświadomić, że miejska mentalność może istnieć wszędzie, także na wsi, a niewydolna społeczność może istnieć nawet w małych grupach. To, co naprawdę się liczy, to nie tyle miejsce zamieszkania — w mieście czy na wsi — ale postawa ludzi. Kiedykolwiek i gdziekolwiek ludzie próbują sprawować władzę nad innymi, tworzą miasto. Kiedykolwiek i gdziekolwiek ludzie są odseparowani od siebie nawzajem i brak im prawdziwej społeczności, tam jest miasto. Bóg zamierza w swoim ludzie odnowić społeczność, w której ludzie będą mogli być otwarci i wrażliwi na innych, a nikt nie będzie musiał się ukrywać przed bliźnimi. Pewien autor napisał: „Pierwsze jedenaście rozdziałów Księgi Genesis przedstawia paradoks związany z teologią społeczności, polegający na powstaniu miast i cywilizacji. Rozerwana ludzkość buduje miasta. Ludzkość żyjąca w przymierzu buduje rodzinne społeczności” (Gareth Icenogle, Biblical Foundations for Small Group Ministry: An Integrational Approach, Downers Grove 1993, s. 32).
We współczesnych zatłoczonych miastach ludzie rozpaczliwie pragną społeczności. Kiedy nie znajdują jej w Kościele, szukają jej w innych miejscach. Wskutek tego powstaje wiele niewydolnych, destruktywnych grup ludzkich. Pragnąc prawdziwej społeczności ludzie kończą w pseudospołecznościach. Jedną z takich zastępczych pseudospołeczności, zajmujących miejsce kościoła, jest bar, pub, czyli po prostu „knajpka”. „Pobliski bar jest chyba najlepiej sfałszowaną formą społeczności, jaką Chrystus chce dać swemu Kościołowi. Jest imitacją — oferuje trunki zamiast łaski, ucieczkę przed rzeczywistością, a nie kształtowanie jej, ale jest permisywną, akceptującą i raczej przyjazną wspólnotą. Nie odstrasza. Jest demokratyczny. Można się tam zwierzyć ludziom i liczyć, że nie powiedzą o tym innym. Bar prosperuje nie dlatego, że ludzie są alkoholikami, ale dlatego, że Bóg włożył w ludzkie serce pragnienie poznawania innych i bycia poznawanymi, kochania i bycia kochanymi” (Gorman, dz. cyt., s. 70; cyt. z: Charles Swindoll).
Ludzkość rozpaczliwie potrzebuje społeczności. Ludzie potrzebują miejsca, gdzie będą się czuć kochani i potrzebni, gdzie będą mogli być otwarci i przystępni, ale nie osądzani. Taką właśnie społeczność zaleca Biblia. Najwyższy czas, by Kościół Jezusa Chrystusa powrócił do budowania takiej społeczności i przestał naśladować niewydolne, porozrywane społeczności, których tak wiele jest wokół nas.
Małe grupy same nie rozwiążą problemu braku społeczności w zborach, ale mogą wytworzyć środowisko bardziej sprzyjające powstaniu takiej społeczności niż tłum, w którym jednostki czują się samotne i niepotrzebne, jak to jest obecnie w większości naszych zborów. Bóg pragnie, byśmy naprawdę znali się nawzajem, byli za siebie nawzajem odpowiedzialni, służyli sobie wzajemnie i mieli ze sobą prawdziwą społeczność.
Wyzwolenie z Egiptu
Kiedy Bóg zamierzał powołać do istnienia swój wybrany naród, Izrael, najpierw musiał znaleźć przywódcę, który potrafiłby ukształtować prawdziwą społeczność. Tym przywódcą okazał się Mojżesz. Mojżesz nie był z natury człowiekiem skłonnym tworzyć społeczność zgodną z Bożym wzorcem. Został wykształcony w całej mądrości Egiptu. To wykształcenie przygotowało go raczej do sprawowania niewydolnego przywództwa. Egipski styl przywództwa najlepiej jest scharakteryzowany za pomocą symbolu egipskiej cywilizacji: piramidy.
W systemie organizacji symbolizowanym przez piramidę ten, kto jest na szczycie, sprawuje władzę nad wszystkim, a cała piramida podtrzymuje tego, kto jest na szczycie. Życie staje się wtedy ciągłą walką o dostanie się na szczyt i utrzymanie się na nim, gdyż wszyscy, którzy są niżej, usiłują strącić tych, którzy są ponad nimi, aby zająć ich miejsce. Tak było w Egipcie w czasach Mojżesza, ale ten system nie służył tworzeniu społeczności. W rzeczywistości skutecznie je uniemożliwiał. Mimo to wiele współczesnych zborów funkcjonuje, jeśli można to nazwać funkcjonowaniem, według egipskiego modelu władzy, w którym przywództwo skupia się w rękach jednej osoby, a pozostali służą pod jej rozkazami. Jest to widoczne zwłaszcza w małych zborach, w których „patriarcha” lub „matriarchini” dominuje nad zgromadzeniem i podejmuje wszystkie ważniejsze decyzje.
Niektórzy ludzie lubią należeć do małego zboru ze względu na to, że w takim zborze ludzie znają się nawzajem. Rzeczywistość dowodzi jednak, że mała liczebność zboru wcale nie gwarantuje prawdziwej społeczności, zwłaszcza jeśli zbór ten funkcjonuje według modelu piramidy. W wielu dużych zborach istnieje znacznie głębsza społeczność niż w niektórych małych zborach. Dzieje się tak dlatego, że te pierwsze dostosowują swoją strukturę do Bożego planu społeczności, a nie do egipskiego systemu piramidy.
Mojżesz został wyuczony w hierarchicznej, piramidoidalnej szkole władzy. Kiedy zrozumiał, że Bóg przeznaczył go na przywódcę i wyzwoliciela Izraela, natychmiast przystąpił do wyzwalania w jedyny sposób, jaki znał — siłą. Bóg musiał go wysłać na pustynię, aby tam przez czterdzieści lat pasł owce i uczył się, czym jest społeczność i czym różni się od hierarchicznego systemu władzy. Kiedy nauczył się tego, wrócił do Egiptu, ale nie jako władczy i posługujący się siłą wódz, lecz jako pokorny, otwarty na słuchanie założyciel społeczności. Co ciekawe, kiedy Bóg wysłał Mojżesza do Egiptu, nie posłał go samego, ale wraz z bratem Aaronem, który miał przemawiać w imieniu Mojżesza. Mojżesz i Aaron byli zarodkiem społeczności. Zgodnie z Bożym planem przywództwo zostało rozdzielone.
Gdy Mojżesz lepiej poznał Boga, zrozumiał, że Bóg nie jest ponad swoim ludem, jak faraonowie, ale raczej pośród ludu. Wskazuje to na Boże pragnienie społeczności, jaką Bóg pragnie mieć ze swoim ludem. Bóg pragnie, by Jego lud miał z Nim taką społeczność, jaką miał Mojżesz. Nie ustanowił hierarchicznego kapłaństwa. Pragnął, by cały lud był kapłańskim ludem (II»Mojż. 19,5-6). Chciał, by każdy wierzący miał z Nim więź i dzięki temu był kapłanem. W tym sensie władza została rozdzielona między lud, a nie skupiona w jednej osobie na szczycie, Mojżeszu.
Pierwotny Boży ideał dla Izraela jako kapłańskiego królestwa został przez Izraelitów odrzucony, kiedy zbuntowali się pod Synajem, ale ideał ten został zrealizowany w Kościele nowotestamentowym. Zasada powszechnego kapłaństwa wszystkich wierzących nie zakłada, że każdy wierzący jest prawem sam dla siebie. Przeciwnie, wskazuje, że chrześcijanie powinni żyć raczej w uległości wobec siebie nawzajem, a nie dominować jedni nad drugimi. Z natury tej zasady wynika, że chrześcijanie muszą żyć w społeczności.
Społeczność może istnieć tylko wtedy, gdy przywództwo zostaje rozdzielone. W miastach władza zostaje skupiona w rękach grupy osób, które sprawują kontrolę nad pozostałymi mieszkańcami, ale Bóg rozdziela władzę, aby umożliwić tworzenie w jego ludzie prawdziwej społeczności. Prawdziwa społeczność nie może istnieć w organizacji, w której sprawowana jest hierarchiczna władza. Jedyny raz egipski faraon został przedstawiony w Biblii w pozytywnym świetle wtedy, gdy przekazał część władzy innej osobie, Józefowi. Rolą przywódców zainteresowanych rozwijaniem społeczności jest rozdzielanie władzy między ludzi. Sugeruje się, że Boży model przywództwa to okrąg, a nie piramida.
„Piramida sugeruje, że ludzkość może sama wznieść się do nieba. Okrąg sugeruje, że Bóg musi zstąpić na ziemię. W piramidzie tylko jeden człowiek może być na szczycie. W okręgu wszyscy członkowie społeczności uczestniczą w kierowaniu nią” (Icenogle, dz. cyt., s. 101).
Kiedy przyglądamy się strukturze większości współczesnych zborów, szybko dochodzimy do wniosku, że odzwierciedla ona model piramidy, a nie okręgu. W okręgu przywództwo jest rozdzielone. Zbory hierarchiczne nie dopuszczają do funkcjonowania w nich małych grup, gdyż kierownictwo boi się, że utraci nad nimi kontrolę. Lęk przed utratą kontroli jest największą przeszkodą na drodze do rozpoczęcia działalności małych grup w większości współczesnych zborów. Lęk przywództwa przed utratą kontroli jest także powodem braku zaangażowania laikatu w służbę duszpasterską i ewangelizacyjną. Z tego samego powodu diecezje obawiają się powstawania zborów kierowanych wyłącznie przez członków laikatu. Jest to prawdziwy problem, ale tak czy inaczej musimy znaleźć sposób, by przekazać odpowiedzialność za zbory laikatowi i nie martwić się tak bardzo o kontrolę nad nimi. Musimy zaufać Chrystusowi, że On będzie kontrolował swój Kościół, gdyż nasze wysiłki w tym kierunku sprawiają, że Kościół wymyka się nam spod kontroli. Jedynie rozdzielając władzę między ludzi możemy uczynić Kościół prawdziwym odzwierciedleniem Boga, który rozdziela władzę. Ostatecznym przykładem tej Bożej cechy jest wcielenie Chrystusa, kiedy Bóg stał się ciałem i zamieszkał wśród nas.
Działalność małych grup nie jest jedynie kolejnym programem w wielkiej liczbie obecnie istniejących programów w Kościele. Małe grupy muszą stać się osią organizacji zborów i całego Kościoła. W ten sposób władza przejdzie w ręce laikatu, a Kościół przestanie być ruchem sklerykalizowanym. Model zboru, w którym pastor pełni rolę przywódcy, pochodzi wprost z ciemnego średniowiecza, a zapożyczony został z egipskiej, piramidalnej struktury władzy. Najwyższy czas wrócić do apostolskiego modelu Kościoła, w którym rolą duchownych nie było sprawowanie władzy, ale przygotowanie laikatu do służby i kierowania Kościołem. Małe grupy są jednym ze sposobów realizacji zasady powszechnego kapłaństwa wszystkich wierzących w służbie Chrystusowej. Taką organizację Jezus pragnął powołać w Kościele chrześcijańskim. Takiej organizacji potrzebujemy dzisiaj, kiedy zbliżamy się do wielkiego zakończenia dzieła Kościoła Chrystusowego. Gareth Icenogle napisał: „Małe grupy mają być kręgami wzajemnego kapłaństwa, gdzie władza jest rozdzielona między ludzi, a opieka duszpasterska jest sprawowana przez wszystkich wyznawców wiernych Bożemu powołaniu” (tamże).
Model Jetry
W II Księdze Mojżeszowej 18,1-19,6 czytamy o sytuacji w obozie izraelskim, kiedy Jetro, teść Mojżesza, przybył tam wraz z Sypporą, żoną Mojżesza. Jetro natychmiast spostrzegł poważny problem stylu przywództwa, jakie sprawował Mojżesz. Mojżesz dokonał dokładnego odwrócenia modelu piramidy, który wpojono mu w młodości. Na nieszczęście w podobny sposób reaguje większość przywódców. Aby trwać przy Bożym sposobie sprawowania przywództwa, potrzeba nieustannej czujności. Mojżesz był wyczerpany i nie miał czasu dla rodziny, a ludzie nie tworzyli społeczności ze sobą nawzajem ani z Bogiem. Mojżesz większość czasu poświęcał na rozwiązywanie sporów między ludźmi. Postępował podobnie, jak wielu pastorów, którzy większość czasu poświęcają na usługiwanie ludziom, troszczenie się o ich sprawy i tworzenie zgromadzenia całkowicie uzależnionego od pastora. Przez ponad trzy tysiące lat niczego się nie nauczyliśmy!
Jetro zasugerował bardzo proste rozwiązanie, przeciwne temu, czego w tamtych czasach uczono na temat stylu przywództwa i czego uczy się na ten temat dzisiaj. Jetro stwierdził, że Mojżesz musi rozdzielić władzę wśród ludu. Miał to uczynić tak, by nikt nie był odpowiedzialny za grupę większą niż dziesięć osób czy rodzin. Ograniczyło to zakres władzy sprawowanej przez pojedyncze osoby do grup, które dzisiaj nazywamy małymi grupami. Prawdziwe biblijne przywództwo to takie, które rozdziela władzę na najniższym poziomie organizacji.
Mojżesz uwolnił się w ten sposób od ogromu obowiązków i mógł się zająć wyłącznie najważniejszymi sprawami. Dzięki temu nie wypalał się niepotrzebnie, a ludzie nauczyli się sami rozwiązywać swoje problemy. Model Jetry jest nadal dobrym modelem funkcjonowania Kościoła. Pastor, zamiast troszczyć się o zbór, przekazuje tę funkcję ludziom, którzy sami zaczynają troszczyć się o siebie nawzajem. Taki system opieki duszpasterskiej jest znacznie bardziej efektywny niż największe nawet wysiłki najlepszych pastorów.
Boży plan funkcjonowania zboru jest rozwiązaniem problemu wypalonych, sfrustrowanych pastorów. Oddajcie władzę ludziom. Powierzając komuś jakieś obowiązki nie stójcie nad nim, by przekonać się, czy wykonuje je dokładnie tak, jak wy byście to zrobili. Dajcie ludziom wolność i zaufajcie im. Im więcej władzy pastor przekaże ludziom, tym „zdrowsze” będzie jego życie i życie duchowe wyznawców.
Celem małych grup jest rozproszenie władzy, rozdzielenie kapłaństwa pośród wszystkich wierzących. Decentralizacja oznacza bowiem rzeczywiste rozdzielenie kapłaństwa. Nie wystarczy jednak istnienie jakichkolwiek małych grup. Niewydolne małe grupy mogą powodować więcej problemów niż ich rozwiązywać. Małe grupy muszą być narzędziem przejmowania władzy przez ludzi. Czy małe grupy w waszym zborze służą przekazywaniu władzy wyznawcom, czy też są wykorzystywane jedynie do sprawowania nad nimi kontroli? Prawdziwe małe grupy tworzące społeczność, to grupy, w których władza jest przekazywana wyznawcom, a nie zcentralizowana w rękach pastora czy innych osób kontrolujących zbór. Przywódcy, którzy rozdzielają kapłaństwo, będą mieli więcej czasu dla swoich rodzin. Stres i przepracowanie skłoniły Mojżesza do zaakceptowania nowego systemu przywództwa. Być może stres i przepracowanie wielu pastorów w naszym Kościele skłoni ich do przemyślenia tego, w jaki sposób „robią kościół” i rozważenia możliwości rozwinięcia nowego stylu służby, polegającego na rozdzielaniu kapłaństwa między członków zboru. Kiedy pastorzy tego spróbują, będą przygotowywać ludzi do tego, by służyli sobie nawzajem, a nie polegali na pastorze jako głównym wykonawcy służby w zborze.
Taki system — system zdecentralizowanej władzy — wymaga strukturalnego wsparcia dla przywódców. System Jetry zakładał, że po ustanowieniu przywódców nad dziesiątkami, setkami i tysiącami, przywódcy z „wyższych szczebli” mieli służyć wsparciem tym z „niższych szczebli” organizacji.
Jednym z głównych problemów związanych z rozpoczęciem służby laikatu w zborach jest to, że pastorzy próbują wdrożyć ludzi do służby zgodnej z ich duchowymi darami, ale zaniedbują udzielanie im wsparcia w tej służbie. Plan Jetry, by każde dziesięć osób zaangażowanych w służbę miało jednego opiekuna, który służy im wsparciem, funkcjonuje dobrze także w naszych czasach. Jednak z uwagi na stopień skomplikowania współczesnego życia wystarczy, gdy takie osoby mają pod swoją opieką tylko trzy czy cztery osoby. Wymaga to oczywiście zaangażowania większej liczby ludzi, co sprzyja raczej tworzeniu modelu służby opartego na wzajemnym wspieraniu się osób zaangażowanych w służbę niż rozbudowywaniu hierarchicznego systemu wsparcia, w którym osoby wspierające utrzymują ścisłą zależność od pastora. Taki system jest po prostu niewydolny, nawet w małych grupach.
System przywództwa według modelu okręgu zapewni w zborze wsparcie wszystkim liderom. Kiedy członkowie zboru przekonają się, że władza nie jest scentralizowana w rękach jednej osoby, chętniej będą pomagać sobie nawzajem w rozwiązywaniu problemów. „Mój” problem będzie więc problemem całej społeczności dzięki silnej więzi.
Wprowadzając model przywództwa zaproponowany przez Jetrę Mojżesz z sędziego stał się tym, który nadzoruje działanie sędziów. Przyjmując ten model przywództwa zbory zmienią się tak, iż pastor nie będzie już główną osobą troszczącą się o zbór i podejmującą decyzje, ale przywództwo zostanie rozdzielone między ludzi, którzy dzięki temu otrzymają motywację do działania. W ten sposób zbór rzeczywiście stanie się powszechnym kapłaństwem wszystkich wierzących.
Stary Testament i małe grupy
Model Jetry miał trwały wpływ na strukturę organizacyjną państwa izraelskiego w okresie sędziów, a potem także ustanowienie żydowskich synagog, które mogły być zakładane już przez dziesięć osób. W Bożym powołaniu skierowanym do narodu izraelskiego zawarta jest cała idea rozdzielenia przywództwa wśród ludu. Odstępstwo Izraelitów następowało wtedy, gdy próbowali oni naśladować okoliczne narody i zażądali króla, który panowałby nad nimi, co nie było zgodne z Bożym zamiarem. Widzimy jednak, jak cierpliwy jest Bóg, który pozwolił Izraelitom ustanowić królestwo. Czasem Bóg pozwala nam uczyć się na błędach.
Wczesne adwentystyczne zbory, o czym szerzej mówić będziemy w następnym rozdziale, nie były opanowane przez pastorów. Jednak gdy adwentyści zapragnęli naśladować inne kościoły, Bóg pozwolił im odejść od swojego idealnego planu. Dzisiaj mamy z tego powodu podobne problemy, jak inne kościoły, i będziemy je mieli nadal, jeśli nie ockniemy się i wrócimy do Bożego planu i zgodnych z nim ról duchowieństwa i laikatu — duchownych jako szkoleniowców i członków laikatu jako ludzi wyszkolonych przez duchownych do służby i przejmowania kierownictwa w zborze.
Podsumowanie
Możemy zrozumieć funkcję małych grup z perspektywy Starego Testamentu jedynie wtedy, gdy staramy się zrozumieć Boży ideał przywództwa, jaki Pan pragnął wprowadzić w swym ludzie od początku. Zauważyliśmy, że Bóstwo jest Małą Grupą, w której każda z Osób działa współzależnie z pozostałymi Osobami. Ponadto Bóg stworzył Adama i Ewę, aby budowali społeczność, do której także On pragnął należeć. W tej doskonałej społeczności Edenu byli oni zupełnie otwarci wobec siebie — choć byli „nadzy”, nie wstydzili się. Jednak kiedy zgrzeszyli, zaczęli się wstydzić, że są nadzy, i ukryli się, gdyż grzech spowodował zerwanie społeczności. Od upadku Bóg pragnął odrodzić zerwaną społeczność. W Starym Testamencie czynił to w kontekście małych grup, a nie wielkich grup ludzkich, w których łatwo dochodziło do zbiorowego buntu przeciwko Bogu. Innym sposobem przywrócenia zerwanej społeczności było rozdzielenie władzy, co wyraźnie jest widoczne w tym jak bardzo różnił się izraelski model przywództwa zaproponowany przez Jetrę od egipskiego modelu przywództwa.
Współczesne zbory adwentystyczne, które chcą być służącymi pojednaniu społecznościami, powinny wrócić do ideału z Edenu. Powinny sprzyjać zmianom, w wyniku których przywództwo przejdzie z rąk „niewielu” w ręce „wielu”. Powinny przygotowywać i delegować ludzi do służby duszpasterskiej i ewangelizacyjnej, a nie uzależniać się od duchownych i ich władzy. Powinny sprzyjać działalności i rozwojowi małych grup, w których ludzie będą się uczyć, jak nie osądzać innych i tworzyć atmosferę otwartości i zaufania, w której ludzie rzeczywiście będą się opiekować sobą nawzajem. To jest Boży plan dla ludzkości. Właśnie dla przywrócenia takiej społeczności Jezus przyszedł na ziemię, aby wybawić ludzkość z upadku i przywrócić zerwane więzi człowieka z Bogiem i bliźnimi. Gdy studiujemy ziemską misję Jezusa, widzimy, że celem Jego służby było rozdzielanie władzy i tworzenie małych grup, w których ludzie stają się przywódcami jedni drugich i wspierają się wzajemnie w prawdziwej społeczności.
Rozdział 4
Odrodzenie więzi w Kościele
Stary Testament przedstawia teologię społeczności jako nierozerwalnie związaną z istotą Bóstwa. Nowy Testament jeszcze lepiej niż Stary Testament świadczy, w jaki sposób społeczność może funkcjonować w praktycznym, codziennym życiu zboru. Ziemska misja Jezusa jest idealnym wzorcem Bożego planu dla ludzi stworzonych do życia w społeczności z Bogiem i ze sobą nawzajem.
U zarania ery nowotestamentowej w kościele starotestamentowym społeczność zanikła wskutek walk o dominację prowadzonych przez faryzeuszy i saduceuszy, bardziej zainteresowanych swoją pozycją niż rozwijaniem społeczności. Hierarchiczne przywództwo zajęło miejsce przywództwa według modelu okręgu, a judaizm został zdominowany dążeniem przywódców do utrzymania się na szczycie piramidy władzy.
W takich warunkach Jezus stworzył ruch oparty wyłącznie na społeczności i rozdzielił przywództwo wśród ludzi, których wcześniej do tego przygotował. Tak więc mamy nie tylko jakieś teoretyczne zalecenia, ale żywy przykład tego, na czym polega przygotowanie laikatu do służby kaznodziejskiej i przywództwa.
Jezus i małe grupy
Przez trzy i pół roku Jezus działał na naszej planecie. Czasem przemawiał do wielkich tłumów, ale przeważnie pracował z grupą dwunastu mężczyzn, których powołał jako swoich uczniów. Te kilka lat Jezus poświęcił ścisłej społeczności z tymi ludźmi — przede wszystkim dwunastoma, później jeszcze siedemdziesięcioma dwoma, a także kobietami, które szły za Nim. W ten niepozorny sposób Jezus na zawsze zmienił oblicze świata. Dzisiaj zbory przeważnie koncentrują się na tłumach i ze zdumieniem stwierdzają, że wywierają nikły wpływ na ludzi. Najwyższy czas przyjrzeć się Jezusowym metodom działania i Jego teologii społeczności.
Jezus nie starał się pozyskiwać tłumów. Czasem wręcz zniechęcał tłum do pójścia za Nim. Skoncentrował się na małej grupie ludzi, wiedząc, że przez nich dotrze w końcu do tłumów ze wszystkim, co miał im do przekazania. Istnienie prawdziwej służby kaznodziejskiej opiera się na przygotowaniu ludzi w małych grupach. Wielcy kaznodzieje, którzy próbowali docierać do tłumów z pominięciem małych grup, doznawali ogromnych niepowodzeń w kwestii trwałości efektów ich działalności. W przeciwieństwie do nich John Wesley, który nie tylko kazał, ale także zakładał małe grupy, nie tylko przyprowadzał mnóstwo ludzi do Chrystusa, ale także czynił ich Jego wiernymi uczniami.
Ponieważ Jezus założył małą grupę składającą się z dwunastu uczniów, oni także zakładali małe grupy. Nieco później rozważymy funkcjonowanie zborów domowych, charakterystycznych dla wczesnego chrześcijaństwa. Teraz chcę tylko zwrócić uwagę na to, że przykład działania małej grupy został ustanowiony przez samego Jezusa. Chrześcijańskie zbory domowe naśladowały ten przykład. Jezus objawił, że aby dotrzeć do tłumów, należy tworzyć małe grupy, w których rozwija się prawdziwa społeczność. Nie wyklucza to potrzeby głoszenia Słowa, ale głoszenie musi być wsparte tworzeniem struktury małych grup. „Cechą misji Chrystusa było to, że poświęcił się On głównie kilku osobom, a nie tłumom, aby w końcu przez te osoby skuteczniej dotrzeć do tłumów z ewangelią” (John Mallison, Growing Christians in Small Groups, Sydney 1989, s. 3).
Grupa dwunastu uczniów była podstawą organizacji, która miała wypełnić Wielkie Zlecenie. Jezus nie przedstawił dokładnych schematów działania, żadnych wykresów struktury organizacyjnej; po prostu zorganizował i wyszkolił małą grupę. W ten sposób zmienił świat. Nie troszczył się o tworzenie wielkich instytucji; zależało mu natomiast na tworzeniu społeczności. Dla niego najważniejszą rzeczą była więź. Bóg, który żyje w społeczności, przyszedł teraz na ziemię, by dać ludzkości żywy przykład tego, co znaczy życie w społeczności. Na początku swego istnienia Kościół chrześcijański tak dobrze rozumiał na czym polega tworzenie społeczności, bo naśladował w tym samego Mistrza.
Dwunastu uczniów pochodziło z różnego rodzaju niewydolnych grup i rodzin. Jakub i Jan pochodzili z domu, w którym matka zawsze wypychała ich do przodu i wpajała im, że są lepsi od innych. Zeloci, do których należał Szymon, starali się siłą przejąć władzę. Mateusz uczestniczył w zbieraniu podatków dla rzymskich okupantów. Nie byli to ludzie, których chcielibyśmy mieć w swojej społeczności. Jednak Jezus wybrał ich, by pokazać nam, że nawet trudni ludzie pochodzący z niewydolnych grup i rodzin mogą znaleźć prawdziwą społeczność w Nim.
Czasem ludzie czują, że jedynym sposobem stworzenia dobrej społeczności jest pozyskanie odpowiednich ludzi i nie dopuszczanie do społeczności ludzi wychowanych w środowiskach, w których więzi międzyludzkie nie były prawidłowe. Tacy ludzie mogą zniszczyć grupę — są prawdziwym wyzwaniem. Jednak przykład misji Jezusa wskazuje, że ludzie z niewydolnych grup mogą się radykalnie zmienić pod wpływem ewangelii tak, iż będą w stanie współtworzyć prawdziwą społeczność. Ponieważ każdy z nas jest w większym lub mniejszym stopniu obciążony wskutek zaburzonych więzi, więc przykład misji Jezusa daje nam wszystkim nadzieję, że On może nas przemienić w ludzi prawdziwie zakorzenionych w społeczności, posiadających głębokie więzi z Nim i z bliźnimi.
Ponieważ Jezus tak bardzo był zaangażowany w prowadzenie małej grupy i większość swojej misji poświęcił tej sprawie, konieczne jest, by Kościół dzisiaj podjął dzieło tworzenia małych grup. Jedynie w ten sposób możemy naśladować służbę Jezusa. Nie do pomyślenia jest, by Kościół oparty naprawdę na biblijnych podstawach mógł istnieć bez małych grup, jeśli małe grupy były sednem ziemskiej misji Jezusa.
Jezus nie wybrał dwunastu uczniów po to tylko, by wyszkolić ich do indywidualnej służby kaznodziejskiej. Większość czasu poświęcił na rozwijanie społeczności między nimi. Na początku nie ufali sobie nawzajem. Nie byli otwarci i szczerzy wobec siebie. Wprost przeciwnie, osądzali się nawzajem surowo. Jezus musiał zmienić to, jeśli jego uczniowie mieli stać się zaczątkiem nowej społeczności, którą pragnął stworzyć — nowego Izraela.
Dwunastu protoplastów starożytnego narodu izraelskiego to dwunastu synów Jakuba, będących członkami jednej rodziny. Jezus powołał nowych dwunastu, by stali się nową rodziną. Rodzina Jakuba przejawiała znaczące rozdźwięki pod względem seksualnym i duchowym. Zdarzyły się tam takie rzeczy jak sprzedanie brata do niewoli i zmasakrowanie całej wioski przyjaźnie usposobionych ludzi. Nowa rodzina Jezusa została powołana ze środowisk równie wypaczonych i trudnych. Ludzie ci mieli się stać pojednaną rodziną sprawującą służbę pojednania. Mieli być małą grupą w szczególny sposób związaną z Chrystusem (Icenogle, s. 207).
Aby podkreślić rodzinny charakter społeczności, jaką pragnął stworzyć, Jezus użył słów związanych z rodziną, gdy opisywał więzi, które miały połączyć uczniów. Mieli oni być „braćmi” i „siostrami”. Najbardziej zdecydowana wypowiedź Jezusa na temat tej nowej społeczności znajduje się w dwunastym rozdziale Ewangelii Mateusza: „A gdy On jeszcze mówił do tłumów, oto matka i bracia jego stanęli na dworze, chcąc z nim mówić. I rzekł mu ktoś: Oto matka twoja i bracia twoi stoją na dworze i chcą z tobą mówić. A On, odpowiadając, rzekł temu, co mu to powiedział: Któż jest moją matką? I kto to bracia moi? I wyciągnąwszy rękę ku uczniom swoim, rzekł: Oto matka moja i bracia moi! Albowiem ktokolwiek czyni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten jest moim bratem i siostrą, i matką” (w. 46-50).
Nowa społeczność założona przez Jezusa przewyższa swym znaczeniem naturalne więzi rodzinne. Ludzie przychodzący do Jezusa mają się stać częścią Jego rodziny. Fakt, iż Jezus posłużył się terminologią rodzinną, by opisać wzajemne więzi wierzących i ich więź z Nim, świadczy, że więzi międzyludzkie są najważniejszym elementem tej nowej społeczności. Przedtem najważniejsze było dostanie się na szczyt piramidy, ale Jezus stworzył nową społeczność — odnowiony Eden — społeczność, w której więzi między ludźmi są ważniejsze niż hierarchiczna struktura władzy. Aby zbawić ludzkość Jezus stworzył społeczność. Więzi istniejące w chrześcijańskiej społeczności mają być tak silne jak więzi w naturalnej rodzinie.
W misji Chrystusa nie widać indywidualizmu, ale społeczność. Jezus wzywał ludzi do społeczności. Przychodzą do niej indywidualnie, ale mają nawiązać kontakt z innymi, aby społeczność się rozwijała. Kiedy Jezus był na ziemi, najważniejsze było dla Niego założenie Kościoła zdolnego szerzyć społeczność opartą na więziach międzyludzkich.
Służąc w tej nowej społeczności, którą stworzył, Jezus uczył ludzi, jak mają się odnosić do siebie nawzajem. Nie mieli żyć tylko dla siebie. Jezus posłał ich, by służyli innym, gdyż częścią funkcjonowania chrześcijańskiej społeczności jest pełnienie służby na rzecz bliźnich na zewnątrz społeczności. Jednak Jezus nie posłał ich samotnie, ale po dwóch, gdyż jedynie społeczność może tworzyć społeczność. Pojedynczy kaznodzieje pozyskują chrześcijan-indywidualistów, którzy nie potrafią żyć w społeczności, gdyż nie zostali do tego przygotowani.
Być może dlatego, że nie naśladujemy ewangelizacyjnej metody Jezusa, pozyskujemy tak wielu chrześcijan-indywidualistów. Fakt, iż Jezus zawsze pełnił swą misję w społeczności i zawsze posyłał swych uczniów przynajmniej po dwóch powinien skłonić nas do poważnego zastanowienia nad naszymi indywidualistycznymi metodami pracy ewangelizacyjnej. Jeśli jesteśmy biblijnymi chrześcijanami, to powinniśmy wykonywać plan Mistrza i pracować w grupach, tak jak On nas nauczył. Czy to takie dziwne, robić to do czego Jezus nas powołał?
W tym momencie wypływa zawsze kwestia finansów. Czy jesteśmy w stanie płacić dwom kaznodziejom zamiast jednemu? A może raczej powinniśmy sobie zdać sprawę z tego, że nie stać nas na opłacanie ani jednego kaznodziei, który nie pracuje zgodnie z biblijnym wzorem — w społeczności? Być może powinniśmy też zastanowić się nad zatrudnianiem innego rodzaju płatnych pracowników, którzy pracować będą w społeczności zamiast indywidualnie. Musi się to wiązać z gruntowną zmianą roli duchownych, dostosowaniem ich działalności do apostolskiego wzoru.
Ponieważ przejęliśmy od innych kościołów niebiblijne pojęcie roli pastora, zmusiło to nas, z konieczności, do zrzucenia na barki pastorów indywidualnej pracy. Jednak wracając do nowotestamentowego modelu służby nie będzie potrzeby, by w każdym zborze był pastor, a wówczas łatwiej będzie tworzyć „drużyny misyjne”. Taka struktura jest absolutnie konieczna, by można było liczyć na szybkie zakładanie nowych zborów i rozwój liczebny Kościoła. Jezus zdefiniował bowiem zbór jako najmniejszą grupę, od której rozpoczyna się tworzenie większej społeczności: „Nadto powiadam wam, że jeśliby dwaj z was na ziemi uzgodnili swe prośby o jakąkolwiek rzecz, otrzymają ją od Ojca mojego, który jest w niebie. Albowiem gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mat. 18,19-20).
Warto zauważyć, że Jezus oświadczył, iż będzie z nami szczególnie wtedy, gdy zbierzemy się we dwóch lub trzech. Jezus objawia się w społeczności zgromadzonej w Jego imieniu. Wszystkie oświadczenia Jezusa, że będzie z nami, zostały wypowiedziane pod adresem chrześcijańskiej społeczności, a nie pojedynczych osób. Nie przeczy to oczywiście faktowi, iż On jest z nami indywidualnie, ale objawia wielkie pragnienie Jezusa, by podkreślić potrzebę życia w grupie o silnych więziach międzyludzkich. Kiedy Jezus myślał o zborze jako zgromadzonej wspólnocie, miał na myśli małą grupę. Dzisiaj używamy tego tekstu na pocieszenie, kiedy w zborze zdarza się słaba frekwencja. Jezus natomiast wypowiedział te słowa, aby pomóc nam zrozumieć, że mała grupa jest najistotniejszym elementem Kościoła. Nie możemy mieć Kościoła chrześcijańskiego bez małych grup jako tych szczególnych miejsc, w których Jezus mieszka pośród swego ludu.
Odpowiedź Jezusa udzielona uczniom w tym kontekście sugeruje, że nie było wśród nich tego, kto byłby najważniejszy, największy, ale że „gdziekolwiek dwóch lub trzech zgromadzi się” — gdziekolwiek gromadzi się mała grupa z dziecięcą ufnością, w zgodzie, przebaczeniu i pojednaniu — tam Jezus jest pośród nich i udziela im wielkości (Icenogle, s. 227).
Jezus mówi nam, że mała grupa to Kościół — nie jeden z elementów Kościoła, ale najprawdziwszy Kościół. Dwunastu apostołów stanowiło Kościół. Zamiast uważać małe grupy za kolejny program działania zboru powinniśmy zrozumieć, że to małe grupy tworzą zbór, gdyż do tego powołał je Jezus, a On nie popełnia błędów.
We współczesnym Kościele wielu ludzi postrzega grupy jako kolejną, mniej lub bardziej potrzebną inicjatywę. Jezus jednak postrzega je jako podstawę struktury Kościoła. On nie zaplanował powstawania wielkich superzborów, ale małych grup, w których istnieje otwarta, szczera społeczność. Nie znaczy to, że wielkie zbory są zupełnie złe. Duże zbory mogą dobrze funkcjonować, pod warunkiem jednak, że składają się z małych grup. Jeśli duży zbór jest po prostu wielką zbieraniną ludzi, to nie jest chrześcijańskim zborem w nowotestamentowym sensie. Zgodnie z Nowym Testamentem duże zbory mają rację bytu jedynie jako zgromadzenia małych grup, które tworzą prawdziwą strukturę Kościoła chrześcijańskiego.
Jezusowa idea społeczności
w małych grupach
Sednem Jezusowej służby w małych grupach jest idea społeczności. Mała grupa nie może istnieć tylko po to, żeby była małą grupą. Jest ona narzędziem służącym tworzeniu społeczności. Jezus uznał, że mała grupa najlepiej służy temu celowi. W swojej służbie Jezus koncentrował się na rozwijaniu społeczności wśród Jego wyznawców. Wydaje się, że było to najważniejsze zadanie, jakie chciał wykonać. Wiedział, że jeśli jego naśladowcy nie będą tworzyć społeczności ze sobą nawzajem, to nie będą też pozyskiwać kolejnych wyznawców. Dlatego Jezus tak wiele czasu poświęcił rozwijaniu prawdziwej społeczności wśród swoich naśladowców, których powołał do służby.
Troska Jezusa o rozwijanie społeczności wśród ludzi wynikała z Jego społeczności z Ojcem i Duchem oraz dążenia do odnowienia podobieństwa Bożego w ludziach. Jeśli plan odkupienia obejmuje całkowite odnowienie ludzkości na podobieństwo Boże, to konieczne jest ustanowienie społeczności w Kościele, który Jezus założył na ziemi. Jezus pojmuje więc Kościół zdecydowanie inaczej niż jest on obecnie przedstawiany w indywidualistycznym, amerykańskim ujęciu: „Amerykański indywidualizm daje o sobie znać, kiedy ktoś mówi: »Mogę oddawać cześć Bogu bez niczyjej pomocy. Nie potrzebuję żadnego kościoła«. Takie twierdzenie świadczy o niezrozumieniu podstawowego celu istnienia Kościoła jako zgromadzenia, oraz niezrozumieniu faktu, iż Bóg, który jest społecznością, może być w pełni poznany jedynie w społeczności” (tamże, s. 258).
W Jezusowym pojęciu społeczności nie ma miejsca na takie rzeczy jak zamykanie się w klasztorze. Nie ma miejsca dla tych, którzy chcą służyć Bogu w odosobnieniu. Niektórzy z konieczności służą w odosobnieniu, ale nigdy nie należy czynić tego z wyboru. Dla Jezusa sednem uczestniczenia w Kościele jest uczestniczenie w społeczności, więc nigdy nie przyszło Mu do głowy, by zakładać Kościół na współczesną, zachodnią modłę. Jezus wiedział, że duchowy rozwój jest możliwy jedynie wtedy, gdy ludzie żyją w ścisłej społeczności.
Tak więc uczestniczenie w społeczności nie jest dla chrześcijan kolejną możliwością do wyboru, ale jest sednem chrześcijańskiego życia. Adwentyści bardzo mocno podkreślają teorię powszechnego kapłaństwa wszystkich wierzących. Jest to nie tylko częścią dziedzictwa Reformacji, ale także zasadą, która wyraźnie wynika z nowotestamentowej nauki o Kościele. Rozumiemy, iż kapłaństwo to oznacza, że każdy człowiek ma bezpośredni przystęp do Boga, bez żadnych pośredników prócz Chrystusa. Jednak jest jeszcze jedna część zasady powszechnego kapłaństwa, o której nie wolno nam zapominać: Ludzie nie mogą być kapłanami bez społeczności, w której służą. Nie ma czegoś takiego jak bycie kapłanem dla samego siebie. Aby być kapłanem, trzeba żyć w społeczności. Ponieważ kapłan ma służyć innym w społeczności, a wszyscy wierzący są w niej kapłanami, to powszechne kapłaństwo wierzących jest dla wszystkich chrześcijan wezwaniem do służenia sobie nawzajem.
W tym kontekście wszystkie fragmenty Nowego Testamentu zawierające słowo „wzajemnie” nabierają szczególnego znaczenia, gdyż opisują służbę kapłańską — troskę jednych wierzących o drugich. Tego rodzaju opieka może istnieć jedynie w społeczności. Tak więc realizacja zasady powszechnego kapłaństwa wymaga, by wszyscy wierzący żyli w ścisłej społeczności. Brak tej społeczności jest zaprzeczeniem nowotestamentowego znaczenia powszechnego kapłaństwa wszystkich wierzących.
Na takim zrozumieniu nowego kapłaństwa ustanowionego przez Jezusa i małych grup, które stały się nowotestamentowym Kościołem, Jezus oparł nowy model Kościoła. Zgodnie z tym modelem wierzący mają polegać nie na samych sobie, ale na swoich braciach i siostrach. Model ten w pełni został rozwinięty w opisanych w Dziejach Apostolskich zborach domowych, o których będziemy szerzej mówić w następnym rozdziale.
Tworzenie społeczności było tak ważne dla Kościoła nowotestamentowego, że Jezus nakazał uczniom, aby czekali ze świadczeniem o Jego zmartwychwstaniu na to, aż Duch Święty przypieczętuje powstanie prawdziwej, bliskiej społeczności między nimi. Świadectwo wiary może być naprawdę wiarygodne jedynie wtedy, gdy jest składane w społeczności wierzących. Jezus nie głosił indywidualistycznej ewangelii. Pragnął, by Kościół był miejscem, w którym ludzie rozwijają się duchowo i ewangelizują w społeczności. Nieodłączną częścią Jezusowej wizji chrześcijańskiej społeczności jest jej zdolność do liczebnego rozwoju i powielania się. Prawdziwe, zdrowe społeczności będą się reprodukować. Mała grupa lub zbór, które nie reprodukują się przez zakładanie nowych społeczności opartych na więziach między ludźmi, nie są zdrowymi społecznościami. Samo istnienie grupy czy zboru nie tworzy automatycznie społeczności. Jeśli jednak istnieje zdrowa społeczność, to będzie się rozwijać liczebnie.
Między innymi dlatego właśnie Jezus jest największym rzecznikiem małych grup. On stworzył jedną taką grupę i w ten sposób zmienił świat. Ludzie, których powołał, nie byli doskonali, ale przez wzrastanie w grupie zmienili się w prawdziwych uczniów Jezusa. Jezus wskazał, że chrześcijański rozwój nie może istnieć bez uczestniczenia w życiu grupy: „Tak więc chrześcijańska społeczność jest miejscem, w którym zaczynamy wspólnie praktykować chrześcijańskie życie. Musi to być miejsce, gdzie odnosimy sukcesy i porażki w atmosferze akceptacji i wierności prawu Bożemu” (Jeffrey Arnold, The Big Book on Small Groups, Downers Grove 1992, s. 73-74).
Bożym planem i zamiarem Jezusa jest, by chrześcijanie rozwijali się w małych grupach. Zadaniem tych grup jest nie tylko studiowanie Biblii. Zadaniem grup jest stworzenie chrześcijanom warunków do rozwoju. Jeśli grupa służy jedynie zdobywaniu wiedzy biblijnej, to nie spełnia swego zadania, gdyż zadaniem grupy jest duchowy rozwój jej członków, a nie tylko poszerzanie ich wiedzy.
W adwentyzmie należy zwrócić szczególną uwagę na tworzenie małych grup, w których rozwijać się będą więzi między ludźmi. Wielu adwentystów twierdzi: „Małe grupy są w porządku, póki służą przede wszystkim studiowaniu Biblii”. Wygląda to tak, jakbyśmy obawiali się rozwijania głębokich więzi we wzajemnej społeczności. Jednak według Jezusa to jest właśnie najważniejszym celem istnienia małych grup. Grupy służące jedynie intelektualnemu poznawaniu treści Pisma Świętego stają się z czasem niewydolne — przestają funkcjonować. W grupie musimy czuć się nawzajem odpowiedzialni za swoje duchowe życie w Chrystusie, okazywać prawdziwą troskę o braci i siostry oraz dobitnie świadczyć o Chrystusie. Być może boimy się grup opartych na więziach, gdyż nie chcemy odpowiadać za innych, troszczyć się o nich ani świadczyć. Intelektualne grupy są „bezpieczne”. Nie musimy się otwierać dla innych. Ale takie grupy nie czynią ludzi prawdziwymi chrześcijanami, a jedynie chrześcijanami z imienia. Nie znaczy to, że zdobywanie wiedzy biblijnej jest złe — chrześcijanie powinni rozwijać się w zrozumieniu Słowa Bożego. Jeśli jednak wiedza jest wszystkim, co posiadają, to nie są uczestnikami prawdziwej chrześcijańskiej społeczności. Nowotestamentowa grupa chrześcijańska będzie się rozwijać zarówno w wiedzy jak i wzajemnej społeczności.
Małe grupy oparte na więziach między ludźmi są sednem chrześcijaństwa i muszą stać się sednem Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, jeśli poważnie myślimy o tym, by być Kościołem Jezusa — gdyż Kościół Jezusa to Kościół oparty na więziach między ludźmi. Taki Kościół jest największą potrzebą ludzi umierających z głodu prawdziwej społeczności z bliźnimi. Taka społeczność jest też największą potrzebą naszego Kościoła. Oby Bóg dopomógł nam poważnie zabrać się do tworzenia prawdziwej społeczności. Kluczem do tego, według Jezusa, jest zakładanie małych grup, w których wierzący żyją ze sobą w bliskiej społeczności.
Rozdział 5
Pięćdziesiątnica początkiem Kościoła opartego na więziach międzyludzkich
W swojej służbie Jezus ukształtował wzorzec Kościoła opartego na więziach między ludźmi, Kościoła, w którym ludzie żyli w społeczności, a zerwane więzi były naprawiane. W tej rodzinnej społeczności zaistniał odpowiedni klimat do ewangelizacji. Wybuch mocy Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy sprawił, że Kościół zaczął bardzo szybko rozwijać się liczebnie i wzrastać duchowo. Jaka była ta nowa społeczność wierzących? Czy była to tylko duża grupa ludzi, którzy spotykali się raz w tygodniu na nabożeństwie? Zwróćmy uwagę na biblijne świadectwo życia pierwszej chrześcijańskiej społeczności, zboru w Jerozolimie, po Pięćdziesiątnicy: „Ci więc, którzy przyjęli słowo jego, zostali ochrzczeni i pozyskanych zostało owego dnia około trzech tysięcy dusz. I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach” (Dz. 2,41-42).
Kiedy trzy tysiące osób przyjęło chrzest, ludzie ci zaangażowali się w cztery rodzaje aktywności: studium, wspólnotę, wspólne spożywanie posiłków i wspólną modlitwę. Nie tylko się zaangażowali, ale czynili to wszystko z wielkim poświęceniem. Przynajmniej dwa z tych rodzajów aktywności, wspólne spożywanie posiłków i wspólnota, musiały się odbywać w małych grupach. Można więc przypuszczać, że pozostałe, a więc nauczanie i modlitwa, także odbywały się w małych grupach.
Świadczy to, że wczesny Kościół, zaraz po Pięćdziesiątnicy, został podzielony na małe grupy. Choć tysiące ludzi stało się uczniami Jezusa jednocześnie, ludzie ci bardzo szybko znaleźli swoje miejsce w małych grupach. Jak to możliwe, że tak szybko się zorganizowali? Prawdopodobnie było to możliwe dlatego, że tworzenie małych grup było jedynym sposobem organizacji Kościoła, jaki Jezus zademonstrował swoim uczniom. Wzorzec, jaki Jezus stworzył, był teraz powielany w służbie Jego uczniów, gdyż wzajemna służba chrześcijan w małych grupach jest nieodłączną częścią Bożego planu. Wiele razy uczniowie widzieli Jezusa przemawiającego do wielkich tłumów, które następnie dzielił na mniejsze grupy, aby w każdej grupie Jego uczniowie mogli odpowiadać bezpośrednio na pytania ludzi. Ponieważ takiej metody Jezus ich nauczył, nic dziwnego, że apostołowie natychmiast dzielili rozwijający się liczebnie Kościół na grupy.
Życie w małych grupach rozwijało się w miarę jak Kościół wzrastał duchowo i liczebnie. „Wszyscy zaś, którzy uwierzyli, byli razem i mieli wszystko wspólne, i sprzedawali posiadłości i mienie, i rozdzielali je wszystkim, jak komu było potrzeba. Codziennie też jednomyślnie uczęszczali do świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali pokarm z weselem i w prostocie serca” (Dz. 2,44-46).
Czytamy tu, że wspólne posiłki odbywały się w prywatnych domach, co świadczy, iż wierzący nie spotykali się wszyscy w jednym miejscu, ale w wielu różnych domach. Trudno byłoby znaleźć w ówczesnej Jerozolimie miejsce, w którym trzy tysiące ludzi mogłoby się spotkać na wspólnym posiłku. Oczywiste jest więc, że ta wielka liczba wierzących została podzielona na małe grupy, w których nauczało i usługiwało stu dwudziestu.
Kościół, który powstał w dniu Pięćdziesiątnicy, nie spotykał się jedynie jako wielkie zgromadzenie w jednym miejscu. Natychmiast stał się zborem złożonym z małych grup. Obecność trzech tysięcy ludzi spotykających się w jednym miejscu nie uszłaby powszechnej uwadze w Jerozolimie i wzbudziłaby polityczne podejrzenia. Być może niektórzy uczniowie uznaliby to za korzystne, ale Jezus dał im inny przykład do naśladowania. Według tego wzoru zbór to nie tylko duże zgromadzenie, ale także małe grupy. Posłuszni Mistrzowi uczniowie natychmiast podzielili nowo pozyskanych na małe grupy. Należąc do wczesnochrześcijańskiego Kościoła nie można było nie należeć do małej grupy. Małe grupy były nieodłącznym elementem struktury ówczesnych zborów.
Zajęcia małych grup we wczesnochrześcijańskim Kościele składały się z czterech elementów: studiowania nauk Jezusa przekazywanych przez apostołów, wspólnoty, łamania chleba i modlitwy. W małej grupie studium biblijne nie jest nudnym monologiem nauczyciela, ale ciekawą dyskusją, podczas której wszyscy mogą zadawać pytania i wypowiadać się. W takich warunkach nauczanie jest nie tylko łatwiejsze, ale i skuteczniejsze.
Nie znaczy to, że nauczanie w dużych grupach jest złe. Wczesny Kościół miał także duże zgromadzenia. Były to jednak raczej spotkania ewangelizacyjne, a nie cotygodniowe, czy codzienne spotkania służące nauczaniu i duchowemu rozwojowi świętych. Kiedy ludzie przychodzili do Chrystusa, zaczynali się regularnie spotykać w małych grupach, a nie w wielkich zgromadzeniach. Tak więc podstawą funkcjonowania wczesnego Kościoła była struktura stworzona z małych grup, a nie wielkich zgromadzeń.
Drugim aspektem życia wczesnochrześcijańskiego Kościoła była wspólnota. Wierzący nie spotykali się tylko po to, by studiować. Obok czasu poświęconego studiowaniu był też czas na wspólnotę. Forma tej wspólnoty nie jest dokładnie opisana w Piśmie Świętym, ale jej skutki są przedstawione wyraźnie. W Dziejach Apostolskich czytamy, że ludzie ci mieli wszystko wspólne. Dzięki nauce, którą przyjmowali, dostrzegali potrzebę dzielenia się z innymi. Dobrowolnie sprzedawali swoje dobra, by pomóc wierzącym, którzy cierpieli niedostatek. To jest najwyższa forma wspólnoty. Jezus uczył, że Kościół ma być nową rodziną, społecznością, w której panować będą odrodzone więzi międzyludzkie. Wspólnota istniejąca we wczesnym Kościele wskazuje, że nauka Jezusa działa. Czytamy, że ludzie ci „mieli wszystko wspólne”. Była to wspólnota ludzi zupełnie otwartych dla siebie nawzajem. Nie było w niej „ukrywania się” z Edenu, a wierzący mogli otwarcie dzielić się swoimi wątpliwościami, trudnościami i problemami. Nie było osądzania, ale prawdziwa wzajemna troska. Wszelkie aspekty niewydolnych społeczności zostały usunięte spośród ówczesnych chrześcijan. W ich pojęciu tak ścisła wspólnota była nierozerwalnie związana z wyznawaniem wiary w Chrystusa.
Trzecim aspektem życia Kościoła wczesnochrześcijańskiego było wspólne spożywanie posiłków. Wspólne jedzenie jest czymś, co bardzo jednoczy grupę ludzi. Idzie w parze ze wspólnotą. Wspólnota w ówczesnym Kościele była tak ścisła, że wierzący spotykali się na „łamaniu chleba” codziennie. Wspólne posiłki odbywały się w domach. Nie były to liczne zgromadzenia z symbolicznym łamaniem chleba, ale prawdziwa wspólnota połączona ze wspólnym spożywaniem solidnego posiłku.
Czwarty i ostatni aspekt życia Kościoła apostolskiego to wspólna modlitwa. Wierzący nie tylko razem studiowali, rozmawiali i jedli, ale także razem się modlili. Wspólna modlitwa w grupie tworzy silną społeczność i pogłębia uduchowienie jej uczestników. Kiedy ludzie modlą się z innymi, grupa ulega silnemu scementowaniu. Dzisiaj także możemy zauważyć, że ci, z którymi regularnie się modlimy, stają się nam bliscy. Ponieważ modlitwa w małych grupach odbywała się codziennie, możemy sobie wyobrazić, jaka harmonia i zgoda panowały wśród wierzących.
To, co stało się w dniu Pięćdziesiątnicy słusznie nazwano narodzinami Kościoła, ale wielu ludzi nie zwraca uwagi na to, jaki był ten Kościół. Sądzą, że wierzący spotykali się tylko w dużych zgromadzeniach. Niewielu zwraca uwagę na to, jakiego typu Kościół powstał w dniu Pięćdziesiątnicy. Jak wykazaliśmy, był to Kościół, w którym Duch Święty podzielił wierzących na wiele małych grup. W tych grupach mogli tworzyć Kościół w taki sposób, jaki zaplanował Jezus - społeczność ludzi wierzących w Chrystusa i opiekujących się sobą nawzajem. Taki był nowotestamentowy Kościół opisany w Dziejach Apostolskich. Nie tylko były w nim małe grupy, ale stanowiły one podstawę jego struktury. W Kościele tym istniała prawdziwa wspólnota. Słowo to jest tłumaczeniem greckiego słowa koinonia, oznaczającego najbliższą wspólnotę występującą między uczniami. „Koinonia wyraża coś nowego i niezależnego. Zawiera w sobie jednomyślność i jedność, które sprawia Duch Święty. Poszczególni wierzący mogli całkowicie polegać na wsparciu ze strony wspólnoty” (Colin Brown, The International Dictionary, Grand Rapids 1996, t. I, s. 642).
Społeczność została odrodzona. Nawiązane zostały więzi zerwane wskutek upadku człowieka. Misja Jezusa, polegająca na uzdrowieniu tego, co zostało zerwane i uwolnieniu zniewolonych ludzi (Łuk. 4,18), została dokonana w Kościele powstałym w dniu Pięćdziesiątnicy. Gdy apostołowie zakładali zdrowe społeczności między nowo pozyskanymi wyznawcami Chrystusa, szerzyli w ten sposób proces uzdrawiania zerwanych więzi. Wierzący opiekowali się sobą nawzajem do tego stopnia, iż zamożni dobrowolnie sprzedawali swoje dobra, by pomóc tym, którzy byli w potrzebie. Nigdy jeszcze od czasów Edenu nie istniała na ziemi tak zdrowa społeczność. Te społeczności sprawujące służbę pojednania były zakładane nie z ludzkiej inicjatywy ani dzięki ludzkiej mądrości, ale w mocy i mądrości Ducha Bożego. Duch Święty pomagał wierzącym zakładać małe grupy, w których mogły zaistnieć warunki dla uzdrowienia i odrodzenia więzi. Bóg rzeczywiście działał wśród swego ludu.
Niektórzy przypuszczają, że pierwsi chrześcijanie spotykali się w domach z powodu grożących im prześladowań. Jednak na początku chrześcijaństwo traktowano jak jedną z sekt judaizmu, więc chrześcijanie nie byli wyjęci spod prawa. Prześladowania przyszły później. To prawda, że chrześcijanie byli prześladowani przez Żydów, ale nie utrzymywali swoich spotkań w tajemnicy. Trudno byłoby ukryć fakt, iż trzy tysiące ludzi spotyka się w domach w jednym mieście. Nawet gdyby władze nie mogły przyłapać ich na wspólnym zgromadzeniu, to i tak miały orientację o liczebności tego nowego ruchu.
Tak więc spotkania w małych grupach nie były podyktowane powodami politycznymi. Uczniowie mogli też znaleźć miejsca, w których możliwe było organizowanie większych zgromadzeń, ale wybrali domy, których rozmiary znacznie ograniczały liczebność zgromadzeń. Wierzę, że było to świadome posunięcie zmierzające do tworzenia prawdziwej społeczności w małych grupach. Nawet duże domy w tamtych czasach mogły pomieścić najwyżej około trzydziestu osób (Robert Banks, Paul's Idea of Community, Peabody 1996, s. 35). Takie rezydencje były jednak wyjątkiem, posiadali je wyłącznie najzamożniejsi obywatele, co oznacza, że większość domowych zborów składało się z mniej niż trzydziestu osób. Wiele liczyło nie więcej niż dziesięć do piętnastu osób. Takie małe zgromadzenia w wielu miejscach sprawiały wrażenie, że chrześcijanie są wszędzie. I rzeczywiście byli!
Najwyraźniej wierzący nauczyli się czegoś z nauki Jezusa, co skłoniło ich do tworzenia zborów domowych zamiast wielkich zgromadzeń. Jezus nawet ostatnią wieczerzę odbył ze swymi uczniami w prywatnym domu.
Dlaczego chrześcijanie postanowili spotykać się w domach? Dlatego, że Jezus dał im taki przykład, a oni naśladowali Go. Jak zauważył Robert Banks, rodzinny charakter Kościoła wczesnochrześcijańskiego wymagał, by spotkania odbywały się w domach, gdyż domy stwarzały najlepszą atmosferę do wyrażania wspólnej wiary (tamże, s. 56).
Choć chrześcijanie spotykali się czasem w dużych zgromadzeniach, to jednak były to wyjątkowe okazje. Stałą praktyką były spotkania domowe. Gdy chrześcijaństwo szerzyło się w imperium rzymskim, praktyka ta pozostawała niezmienna. Zmuszało to Kościół do mnożenia małych grup w miarę wzrostu liczebnego i pozwalało uniknąć centralizacji. Przez pierwsze trzy stulecia ery chrześcijańskiej Kościół spotykał się w domach. Przez ponad trzysta lat nie budowano specjalnych miejsc zgromadzeń, a kiedy zaczęto je budować, były one stosunkowo niewielkie w porównaniu z budowlami, jakie zaczęto wznosić później.
Choć zbór w Jerozolimie i w innych miejscach składał się z wielu małych grup spotykających się w różnych punktach miasta, grupy te nie były całkowicie niezależne od siebie nawzajem. Wciąż tworzyły jeden Kościół. Czasem różne grupy spotykały się razem, jednak życie Kościoła toczyło się przede wszystkim w małych grupach. Apostołowie łączyli poszczególne grupy szczególną więzią. Jednak pomimo tych więzi wszystkie grupy zachowywały swoją odrębność organizacyjną. Nie musiały się spotykać z innymi grupami, by tworzyć zbór, gdyż Jezus oświadczył, że gdzie dwóch lub trzech zbierze się w Jego imieniu, tam On jest obecny. To czyniło każde z takich domowych zgromadzeń zborem w pełnym znaczeniu tego słowa, pomimo, iż grupy te należały do szerszej wspólnoty. Wszyscy chrześcijanie należeli do wielkiej wspólnoty wierzących w Chrystusa, ale najbliższą społeczność wierzący mieli z tymi osobami, z którymi spotykali się w grupie domowej.
Pierwszy zbór w Jerozolimie posiadał zarówno centralne przywództwo jak i przywództwo zdecentralizowane, w małych grupach. W Piśmie Świętym nie zostały dokładnie opisane zależności między jednym przywództwem a drugim, wiemy jednak, że w Kościele wczesnochrześcijańskim najważniejszą rolę odgrywały małe grupy. Przywódcy tych małych grup domowych byli szybko szkoleni, by potrafili sprostać potrzebom rozwijającego się Kościoła. Jedno jest jasne — w miarę liczebnego rozwoju Kościoła zwiększała się liczba grup domowych.
W Dziejach Apostolskich wyraźnie czytamy, że Kościół, który powstał po Pięćdziesiątnicy, składał się z małych społeczności, grup domowych. Taka struktura Kościoła utrzymywała się przez prawie trzysta lat, póki Kościół nie został zinstytucjonalizowany za czasów Konstantyna. Zdumiewające jest to, jak szybko Kościół się rozwijał bez własnych budynków, instytucji i licznych zgromadzeń, kiedy podstawą jego struktury były małe grupy.
„Bez względu na to, czy prześladowania były, czy nie, uczestnictwo w spotkaniach zborów domowych nie było uważane za coś nadzwyczajnego — było normą!” (Neal F. McBride, How to Lead Small Groups, Colorado Springs 1990, s. 19).
Inny czynnik, którego nie można lekceważyć, to fakt, iż domowe zbory były centrami wszelkiej aktywności Kościoła. Kiedy Kościół rozwijał się i wyszedł poza Jerozolimę, przywódcy zakładali zbory, szkolili starszych i szli dalej. Zbory domowe same musiały dbać o siebie. Nie potrzebowały żadnych pastorów z zewnątrz. Zinstytucjonalizowany zbór, w którym wielu wyznawców spotykało się w jednym miejscu, nie mógł zapewnić sobie należytej opieki. Takie zbory były więc decentralizowane i tworzono z nich grupy domowe. W takim zborze składającym się z małych grup rozwijała się chrześcijańska społeczność bez potrzeby stałego nadzoru etatowych pracowników Kościoła. Dzięki temu duchowni mieli możliwość zakładania nowych grup, w których uczyli wierzących opiekować się sobą nawzajem.
Obecnie Kościół daleko odszedł od nowotestamentowej normy. Nasze zinstytucjonalizowane zbory nie tworzą prawdziwych społeczności, a wyznawcy pogardzają grupami domowymi jako reliktem zamierzchłej przeszłości. Jednak współczesny ruch małych grup może pomóc nam ożywić i odnowić tę zapomnianą część misji Chrystusa. Zasady, jakich możemy nauczyć się od Kościoła wczesnochrześcijańskiego, wskazują, że Kościół Jezusa jest Kościołem społeczności, a nie budynków, programów i wielkich zgromadzeń.
Czas odszukać nasze korzenie i wrócić do naszego apostolskiego dziedzictwa — Kościoła zbudowanego na fundamencie apostołów, którego kamieniem węgielnym jest Chrystus. Ten Kościół ma być prawdziwą społecznością. Jego członkowie mają się opiekować sobą nawzajem w małych grupach. W erze nowotestamentowej małe grupy nie były tylko jedną z możliwości do wyboru — uczestniczenie w nich było jednoznaczne z członkostwem w Kościele. Podobnie powinno być w Kościele dwudziestego pierwszego wieku. Najwyższy czas zreorganizować zbory, podzielić je na małe grupy i wrócić do biblijnego modelu funkcjonowania Kościoła.
Rozdział 6
Paweł wszędzie zakładał zbory
oparte na więziach międzyludzkich
Ponieważ większa część Dziejów Apostolskich poświęcona jest działalności apostoła Pawła, w tym rozdziale przyjrzymy się bliżej służbie tego wyjątkowego człowieka. W poprzednim rozdziale skupiliśmy się na początkach Kościoła po Pięćdziesiątnicy. W tym rozdziale przestudiujemy działalność apostoła Pawła opisaną w Dziejach Apostolskich i listach Pawłowych.
Apostoł Paweł był największym misjonarzem chrześcijańskim w pierwszym wieku. W wyniku jego podróży misyjnych chrześcijaństwo rozprzestrzeniło się po całym imperium rzymskim. Gdy przeanalizujemy to, jakiego rodzaju zbory zakładał Paweł, wyraźniej zrozumiemy, czy oparta na więziach międzyludzkich struktura Kościoła, który powstał w dniu Pięćdziesiątnicy, była strukturą przemijającą, czy też trwałą strukturą, ściśle związaną z teologią Kościoła apostolskiego.
Z pism apostoła Pawła wyraźnie wynika, że wraz z Pięćdziesiątnicą ustanowiony został trwały model Kościoła — Kościół pełen mocy Ducha Świętego rozwijający się według wzoru ustanowionego przez Jezusa. To, co zaczęło się w dniu Pięćdziesiątnicy, było kontynuowane przez całą erę apostolską. Apostoł Paweł zakładał zbory według modelu Pięćdziesiątnicy, a nie według modelu instytucjonalnego. Instytucjonalny model Kościoła, istniejący obecnie w wielu krajach, daleko odbiega od wyobrażeń pierwszych chrześcijan na temat struktury Kościoła. Nie dlatego jednak, że taki model w ogóle nie istniał, bowiem w czasach apostolskich wszystkie większe systemy religijne miały zinstytucjonalizowaną, sformalizowaną strukturę, w tym także judaizm, który uległ zdegenerowaniu do roli zinstytucjonalizowanego Kościoła. Gdyby apostołowie kopiowali jakikolwiek istniejący system, wybraliby zapewne żydowski system religijny, który przecież bardzo dobrze znali. Oni jednak tworzyli zupełnie nowy system, oparty na prawdziwej społeczności, a nie instytucjonalnej strukturze. Tak nauczył ich Jezus, a Pięćdziesiątnica była potwierdzeniem tej nauki i doprowadziła do powstania Kościoła opartego na więziach między ludźmi — Kościoła składającego się z małych grup, w których rozwijała się społeczność.
Ze wszystkich ludzi chyba tylko sam Jezus miał większy wpływ na kształtowanie Kościoła chrześcijańskiego niż apostoł Paweł. Pisma Pawła stanowią jedną trzecią całego Nowego Testamentu, a większość pierwszych zborów powstałych w Azji zostało założone w wyniku jego działalności. Dlatego wpływ apostoła Pawła na kształtowanie Kościoła chrześcijańskiego ma fundamentalne znaczenie i wymaga starannego rozważenia.
Posłuszny zaleceniu Chrystusa, który zawsze wysyłał co najmniej po dwóch swych uczniów z misją, Paweł udawał się w podróż misyjną wraz z innymi uczniami. Początkowo towarzyszyli mu Barnaba i Marek, potem Sylas. Ponadto Paweł i jego towarzysze nie tylko szukali pojedynczych wyznawców, ale zawsze starali się docierać do bliskich pozyskanej osoby (patrz Dz. 16,15.31-33). Kościół apostolski praktykował więc służbę w społeczności. Nie było solowych pracowników, gdyż ewangelizacja zawsze odbywała się w społeczności, tak jak zalecił Jezus. Tylko społeczność rodzi społeczność. Solowi ewangeliści tworzą instytucje, a nie społeczność. Oto dlaczego najmniejsza jednostka ewangelizacyjna musi się składać przynajmniej z dwóch osób — najmniejszej społeczności. Jezus nigdy nie wysyłał ludzi pojedynczo. Mimo to w dwudziestym wieku ewangelizacja stała się indywidualnym zajęciem — pojedynczy ewangeliści pozyskują pojedynczych wyznawców. Najwyższy czas przypomnieć sobie polecenie Jezusa i zacząć pracować w przynajmniej dwuosobowych zespołach (patrz Mar. 6,7; Łuk. 10,1).
Ewangelizacja w pierwszym wieku zawsze była wykonywana przez społeczność i była nakierowana na społeczność, zgodnie z zaleceniem Chrystusa, który w całej swej służbie praktykował ewangelizację w społeczności. Pierwsi uczniowie nie potrafili działać inaczej — tak zostali nauczeni przez Jezusa i robili dokładnie to, co On im pokazał. W Kościele apostolskim nie było mowy o chrześcijaństwie bez społeczności, a więc nikt, kto nie przyłączył się do społeczności, nie mógł nazywać się chrześcijaninem.
W naszych czasach wielu ludzi twierdzi, że można być chrześcijaninem nie należąc do chrześcijańskiej społeczności — Kościoła. Ludzie ci są zdania, że mogą oddawać cześć Bogu i prowadzić życie duchowe bez pomocy Kościoła. Taka koncepcja była zupełnie obca nowotestamentowym chrześcijanom, którzy rozumieli chrześcijaństwo jako społeczność. Oczywiście, sama przynależność do Kościoła nie gwarantuje, że jest się częścią społeczności, ale nie można należeć do społeczności nie należąc do Kościoła. Zwróćmy uwagę na wnikliwy komentarz Roberta Banksa na temat tego, jak apostoł Paweł łączył zbawienie z przynależnością do społeczności: „Widzimy więc, jak bardzo Pawłowe zrozumienie wolności czy zbawienia jest związane z jego ideą społeczności. Zbawienie postrzegał on jako coś więcej niż jedynie transakcję między człowiekiem a Bogiem. Przed spotkaniem Chrystusa ludzie należą do różnych społeczności, ale większość ich działań jest nakierowana na ich własne sprawy, ewentualnie sprawy wąskiego kręgu bliskich im osób. Pojednanie z Bogiem w Chrystusie sprawia, że stają się częścią nowej społeczności, choć pojednanie to jest indywidualnym doświadczeniem. (...) Przyjęcie ewangelii jest więc jednoznaczne z przyłączeniem się do społeczności, a społeczność, to życie wśród innych i dla innych” (tamże, s. 17.27).
Tak więc apostoł Paweł zakładał zbory, które miały być prawdziwymi społecznościami. Nie były to wielkie zgromadzenia zbierające się w ogromnych katedrach, ale małe domowe zbory, w których każdy wierzący mógł mieć prawdziwą społeczność z innymi chrześcijanami. Nie był to przypadek, ale wynik świadomej strategii Pawła zgodnej z wzorem ustalonym przez Jezusa. Pawłowa strategia zakładania zborów była zgodna z tym, co Duch Święty uczynił w dniu Pięćdziesiątnicy zakładając Kościół oparty na więziach międzyludzkich.
Najbardziej dobitne wypowiedzi Pawła na temat społeczności znajdują się w paralelnych fragmentach z 12 rozdziału Listu do Rzymian i 12 rozdziału I Listu do Koryntian, gdzie Paweł omawia dary duchowe w kontekście jedności wierzących w Chrystusie. Zwróćmy uwagę na jeden z kluczowych wersetów: „Jak bowiem w jednym ciele wiele mamy członków, a nie wszystkie członki tę samą czynność wykonują, tak my wszyscy jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie, a z osobna jesteśmy członkami jedni drugich” (Rzym. 12,4-5).
Paweł oświadcza tu, że wszyscy chrześcijanie są członkami jednego ciała — istnieją we wzajemnej społeczności. Funkcjonują inaczej, stosownie do swych darów duchowych, ale są zależni jedni od drugich. Nie może być mowy o chrześcijanach odizolowanych od innych. Według Pawła, aby być chrześcijaninem, trzeba należeć do chrześcijańskiej społeczności. Jednak wierzący mieli być nie tylko członkami ciała. W tym ciele mieli być także „członkami jedni drugich”. Pawłowi zależało nie tylko na członkostwie wierzących w Kościele, ale na wzajemnej zależności wierzących w społeczności. Jeśli Paweł miał rację, to pojedynczy wyznawcy, którzy należą do zboru, ale nie żyją w społeczności, we wzajemnej zależności z innymi chrześcijanami, nie są w ogóle chrześcijanami w nowotestamentowym znaczeniu tego słowa. Aby być chrześcijaninem, trzeba należeć do grupy opiekujących się sobą nawzajem chrześcijan. Każda grupa, która nie służy takiemu wzajemnemu wspieraniu się wierzących, nie jest Kościołem Chrystusa, bez względu na to, czy twierdzi, że ma prawdę, czy nie. Prawda to coś więcej niż właściwe zasady wiary. Prawda musi być także widoczna w życiu tych, którzy przyjęli Chrystusa i są Mu posłuszni. Takie posłuszeństwo wymaga, by chrześcijanie żyli we wzajemnej zależności od siebie. Tak apostoł Paweł rozumiał pojęcie społeczności. Oto jego opis takiej społeczności: „Miłość niech będzie nieobłudna. Brzydźcie sie złem, trzymajcie się dobrego. Miłością braterską jedni drugich miłujcie, wyprzedzajcie się wzajemnie w okazywaniu szacunku, w gorliwości nie ustawając, płomienni duchem, Panu służcie, w nadziei radośni, w ucisku cierpliwi, w modlitwie wytrwali; wspierajcie świętych w potrzebach, okazujcie gościnność. Błogosławcie tych, którzy was prześladują, błogosławcie, a nie przeklinajcie. Weselcie się z weselącymi się, płaczcie z płaczącymi. Bądźcie wobec siebie jednakowo usposobieni; nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniajcie; nie uważajcie sami siebie za mądrych. Nikomu złem za złe nie oddawajcie, starajcie się o to, co jest dobre w oczach wszystkich ludzi. Jeśli można, o ile to od was zależy, ze wszystkimi ludźmi pokój miejcie” (Rzym. 12,9-18).
W tym fragmencie Pawłowe zrozumienie społeczności jest zupełnie jasne. Jest to jeden z najważniejszych fragmentów Nowego Testamentu zawierających słowo „wzajemnie”. Wypowiedzi zawierające to słowo powstały na podstawie Pawłowego zrozumienia społeczności. W takiej społeczności możliwa jest prawdziwa wzajemna troska. Chrześcijanie nie zostali powołani do służenia Bogu w odosobnieniu, ale w społeczności, w której mogą się opiekować innymi, kochać i cieszyć się razem. Taka społeczność jest wyznacznikiem prawdziwego chrześcijaństwa.
W 12 rozdziale I Listu do Koryntian Paweł kontynuuje omawianie duchowych darów w Kościele. Duch Święty może udzielać darów ludziom indywidualnie, ale wykorzystanie tych darów ma służyć społeczności. Według Pawła, jeśli wszyscy chrześcijanie używają swoich darów duchowych, Kościół funkcjonuje jako pełnia. Nikt nie posiada wszystkich darów jednocześnie. Dlatego też potrzebna jest społeczność, w której ludzie dzielą się swymi darami, a to tworzy „pełnię” ciała Chrystusowego. Jeśli któryś z członków ciała nie używa swoich darów duchowych, cierpi na tym całe ciało, tak jak ludzkie ciało cierpi, gdy któraś z jego części nie spełnia swych funkcji. Ciało istnieje nadal, ale nie funkcjonuje tak efektywnie, jak mogłoby funkcjonować, gdyby wszyscy członkowie spełniali właściwie swoje role. Taka jest Pawłowa wizja Kościoła: ciało o różnorodnie funkcjonujących członkach współpracujących ze sobą harmonijnie pod kierunkiem Chrystusa, który jest głową ciała. Oto kolejna wypowiedź Pawła: „Albowiem jak ciało jest jedno, a członków ma wiele, ale wszystkie członki ciała, chociaż ich jest wiele, tworzą jedno ciało, tak i Chrystus; bo też w jednym Duchu wszyscy zostaliśmy ochrzczeni w jedno ciało — czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni, i wszyscy zostaliśmy napojeni jednym Duchem. Albowiem i ciało nie jest jednym członkiem, ale wieloma” (I Kor. 12,12-14).
Na tym polega Pawłowa teologia społeczności. Nie ma w niej mowy o tym, by ktokolwiek mógł zostać ochrzczony nie stając się częścią społeczności. W naszych czasach bardzo często zdarza się, że ludzie przyjmują chrzest nie stając się członkami chrześcijańskiej społeczności. Dla Pawła byłoby to herezją. Chrzest był obrzędem, przez który wierzący człowiek przyłączał się do społeczności. W nowotestamentowym chrześcijaństwie nikt nie mógł być ochrzczony, jeżeli nie stawał się przez to członkiem społeczności. Należy zaznaczyć, że Pawłowi chodziło nie tylko o członkostwo w Kościele, ale rzeczywiste uczestnictwo w społeczności, takie, jakie zdefiniował w 12 rozdziale Listu do Rzymian, polegające na wzajemnej zależności i trosce. Po dokładnym rozwinięciu porównania Kościoła do ciała w wersetach 15-21 Paweł wyraźnie przedstawia ideę, iż uczestniczenie w społeczności wymaga otaczania opieką tych, którzy są słabsi: „Wprost przeciwnie: Te członki ciała, które zdają się być słabszymi, są potrzebniejsze, a te, które w ciele uważamy za mniej zacne, otaczamy większym szacunkiem, a dla wstydliwych członków naszych dbamy o większą przyzwoitość, podczas gdy przyzwoite członki nasze tego nie potrzebują. Lecz Bóg tak ukształtował ciało, iż dał pośledniejszemu większą zacność” (I Kor. 12,22-24).
Zgodnie z Pawłową ideą społeczności najsłabsi członkowie społeczności mają być otoczeni największą troską. Wymagają więcej opieki i pracy. Ta opieka i praca nie jest zadaniem pastora, ale współwierzących. Idea zatrudniania pastora do opieki nad zborem byłaby dla Pawła herezją i zaprzeczeniem chrześcijaństwa ustanowionego przez Jezusa. Wzajemna troska wierzących jest funkcją ciała Chrystusowego, a nie zadaniem etatowego pracownika. Być w Chrystusie znaczy być częścią społeczności, której członkowie opiekują się sobą nawzajem. Wszelkie zalecenia dotyczące opieki nad chrześcijanami w istniejących już zborach są adresowane do całego ciała, a nigdy do etatowych pracowników Kościoła. W Nowym Testamencie wiele możemy przeczytać o nauczaniu i duszpasterskiej opiece, ale zawsze w kontekście wzajemnej służby wierzących. Ta wzajemna opieka jest konieczna dla podtrzymywania i rozwijania życia duchowego. Jeśli powierzamy tę opiekę etatowemu pracownikowi, tracimy duchową siłę, której źródłem jest służba na rzecz bliźnich. Oto dlaczego duszpasterska opieka i służba kaznodziejska muszą pozostać funkcją poszczególnych wierzących, stosownie do ich duchowych darów. Paweł podsumowuje ten fragment przejrzystym opisem takiej opiekuńczej społeczności: „(...) aby nie było w ciele rozdwojenia, lecz aby członki miały nawzajem o sobie jednakie staranie. I jeśli jeden członek cierpi, cierpią z nim wszystkie członki; a jeśli doznaje czci jeden członek, radują się z nim wszystkie członki. Wy zaś jesteście ciałem Chrystusowym, a z osobna członkami” (I Kor. 12,25-27).
Dwa klasyczne wywody Pawła na temat społeczności upewniają nas w przekonaniu, że Pawłowa teologia społeczności była zupełnie zgodna z ideą Jezusa. Jezus przyszedł, by stworzyć nową społeczność, w której ludzie naprawdę opiekują się sobą nawzajem. Pierwsi wierzący zakładali zbory domowe, które były dość małe, aby ludzie mogli znać się nawzajem i troszczyć się o siebie. Paweł, jako teolog, daje nam teologiczne podstawy do zrozumienia, dlaczego małe grupy są podstawą struktury Kościoła nowotestamentowego. Powodem zakładania zborów domowych nie było to, iż Kościół nie posiadał większych budynków. Powstawanie zborów domowych wynikało z teologii społeczności przedstawionej przez Jezusa, a przejętej i głoszonej przez Pawła i innych apostołów. Jedynie w małych grupach ludzie mogli poznawać się nawzajem i tworzyć prawdziwą społeczność. To, że Kościół nowotestamentowy składał się z małych grup, nie było dziełem przypadku, ale bezpośrednim skutkiem realizacji Bożego planu.
Jeśli właściwie pojmujemy teologię Pawła, to musimy tworzyć Kościół składający się z małych grup, w których ludzie żyją ze sobą we wzajemnej społeczności. Oznacza to, że nie tylko musimy mieć w naszych zborach małe grupy, ale w tych grupach musi istnieć społeczność w biblijnym sensie tego słowa. Taka społeczność wymaga zakładania zborów domowych, ale nie koniecznie. Większe zbory mogą tworzyć społeczność dzieląc się na mniejsze grupy. Aby to było możliwe, przywódcy zborów i pastorzy muszą przekazać władzę grupom i ich liderom. Dla wielu może to brzmieć przerażająco, ale jest to całkowicie biblijna koncepcja.
W większości współczesnych zborów przyłączenie się do małej grupy jest jedną z możliwości do wyboru. Ta sytuacja musi ulec zmianie. Choć przekształcenia następują powoli, Kościół musi zmierzać w kierunku odrodzenia społeczności, jeśli jest naprawdę zainteresowany naśladowaniem Chrystusa. Zbór musi się stać zborem małych grup, w których ludzie naprawdę troszczą się o siebie nawzajem. Uczestniczenie w spotkaniach całego zboru może być jedną z możliwości do wyboru, ale uczestniczenie w spotkaniach małych grup będzie koniecznością. Dzisiaj udział w nabożeństwach sobotnich jest traktowany jako konieczność, a w większości zborów, w których istnieją małe grupy, uczestniczenie w małych grupach jest kwestią dowolności. Ta sytuacja musi ulec odwróceniu, jeśli Kościół ma być kształtowany zgodnie z nowotestamentowym wzorcem. W Kościele apostolskim zdarzało się, że wszystkie zbory domowe w danym mieście spotykały się jednocześnie, na jednym miejscu, jak wskazuje na przykład I Kor. 14,23, ale nie zmienia to faktu, że Kościół składał się z małych domowych zborów rozsianych po całym mieście i stosunkowo rzadko spotykał się jako duże zgromadzenie.
Jeśli Kościół wczesnochrześcijański składał się przede wszystkim z małych grup, znaczy to, że funkcjonował zupełnie inaczej niż większość współczesnych zborów, w których najważniejszym przejawem życia zborowego jest przychodzenie na sobotnie nabożeństwo. W typowym zborze adwentystycznym ten wzorzec jest praktykowany bez względu na to, czy w sobotnim nabożeństwie uczestniczy pięć czy pięćset osób. Parafianie siedzą w ławkach lub na krzesłach zwróceni twarzą w stronę kazalnicy. Patrzą na plecy ludzi siedzących przed nimi i milcząc słuchają pastora wygłaszającego kazanie. Owszem, uczestniczą w odśpiewaniu kilku pieśni, ale ich udział w nabożeństwie polega raczej na obserwowaniu i słuchaniu niż autentycznym zaangażowaniu.
W takich warunkach można uczestniczyć w praktykach kościelnych nie rozmawiając nawet z ludźmi. Wyklucza to społeczność, a przecież prawdziwe chrześcijaństwo jest społecznością. To prawda, że wielu ludzi znajduje społeczność z innymi ludźmi w zborze, ale zazwyczaj nie dzięki sobotnim nabożeństwom, a raczej nieformalnym spotkaniom w innym czasie czy też wspólnocie, jaką mają ze sobą przed lub po nabożeństwie. Ponieważ większość ludzi wychodzi tuż po nabożeństwie sobotnim, niewielu doświadcza prawdziwej społeczności w szabat. Skutek tego jest taki, że niewielu znajduje prawdziwą społeczność, którą Jezus tak bardzo pragnie zaszczepić wśród swych naśladowców. Obecna sytuacja jest skutkiem tego, iż główny religijny wymóg w naszym Kościele definiujemy jako uczęszczanie na sobotnie poranne nabożeństwa, a nie uczestniczenie w społeczności.
Inni ludzie są przekonani, że celem istnienia Kościoła jest jedynie oddawanie czci Bogu. Ludzie ci wierzą, że chodzimy do kościoła nie po to, by mieć wspólnotę, ale by uczestniczyć w nabożeństwach, więc w milczeniu oddają cześć Bogu, a wspólnotę pozostawiają na inny czas. To prawda, że jednym z celów istnienia Kościoła jest oddawanie czci Bogu, ale na czym polega to oddawanie czci? Czy wymaga milczenia w zborze? Taka teologia jest obca Nowemu Testamentowi. Nowotestamentowy Kościół spotykał się bowiem przede wszystkim po to, by tworzyć wspólnotę, a nie oddawać cześć Bogu! W swojej rozmowie z Samarytanką Jezus dał nam nowe pojęcie oddawania czci Bogu: „Rzekł jej Jezus: Niewiasto, wierz mi, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie oddawali czci Ojcu. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, bo zbawienie pochodzi od Żydów. Lecz nadchodzi godzina i teraz jest, kiedy prawdziwi czciciele będą oddawali Ojcu cześć w duchu i w prawdzie; bo i Ojciec takich szuka, którzy by mu tak cześć oddawali. Bóg jest duchem, a ci, którzy mu cześć oddają, winni mu ją oddawać w duchu i w prawdzie” (Jan 4,21-24).
Konkretne miejsce nie ma już żadnego znaczenia w chrześcijańskim nabożeństwie. Ludzie nie muszą się udawać na miejsce święte, by czcić Boga. Prawdziwe nabożeństwo jest określone jako posłuszeństwo Chrystusowi we wszystkim, co czynimy. Nabożeństwo to nie coś, co ludzie robią raz w tygodniu, w sobotnie przedpołudnie — nabożeństwem jest całe ich życie. Nabożeństwo to posłuszeństwo Mistrzowi. Paweł rozwija tę nową teologię nabożeństwa: „Wzywam was tedy, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście składali ciała swoje jako ofiarę żywą, świętą, miłą Bogu, bo taka winna być duchowa służba wasza” (Rzym. 12,1).
Paweł rozwija naukę Jezusa na temat nabożeństwa i stwierdza, że całe życie chrześcijanina jest nabożeństwem. Chrześcijanie oddają cześć Bogu wykonując służbę dla Mistrza zgodną z duchowymi darami, jakie otrzymali. Według Pawła, służba przy pomocy darów duchowych jest prawdziwym nabożeństwem. Dlatego też Kościół nie musi się zbierać, by oddawać cześć Bogu, ale oddaje cześć Bogu we wszystkim, co czynią wyznawcy każdego dnia ich życia. Nie znaczy to, że wierzący nie oddają czci Bogu, kiedy się zgromadzają. Jednak to, że oddają cześć Bogu w zgromadzeniu, jest wynikiem tego, iż oddawanie czci Bogu jest nieodłączną częścią ich życia, a wszystko, co czynią w swym życiu jest nabożeństwem ku czci Boga. Dlatego też pomyłką jest twierdzenie, iż celem spotkań kościelnych jest „odprawianie nabożeństwa”. Taka koncepcja wywraca do góry nogami biblijne zrozumienie nabożeństwa i ogranicza oddawanie czci Bogu do zinstytucjonalizowanej formy zamiast rozszerzać je na całe życie chrześcijanina.
Idea formalnego nabożeństwa jako głównej funkcji Kościoła jest reliktem średniowiecza. Nieświadomie przejęliśmy ten owoc odstępstwa jako chrześcijańską normę i straciliśmy z oczu prawdziwą koncepcję oddawania czci Bogu przez posłuszeństwo w każdym dniu naszego życia. Odstępczy kościół najpierw uczynił normą zinstytucjonalizowne nabożeństwo, a skutek tego był taki, iż godzina nabożeństwa tygodniowo stała się jedynym wymaganiem obowiązującym wyznawców. Czyżby adwentyzm zdążał tą samą ścieżką wywyższając znaczenie uczestniczenia w formalnym nabożeństwie i czyniąc z niego główny obowiązek chrześcijan? Końcem takiej tendencji jest ograniczenie życia z Bogiem do jednej godziny w tygodniu. Chrześcijaństwo musi wpływać na całe życie wierzącego człowieka, a nie tylko na jedną godzinę w tygodniu!
Według Pawłowego pojęcia oddawania czci Bogu ludzie nie spotykają się w kościele po to, by uczestniczyć w nabożeństwie, ale by uczestniczyć we wspólnocie. Niejako ubocznym skutkiem procesu tworzenia społeczności jest oddawanie czci Bogu. Tworzenie wspólnoty prowadzi do oddawania czci Bogu. Paweł twierdzi, że wszystko, co czynią chrześcijanie, jest oddawaniem czci Bogu. Paweł zalecał więc, by zbór nie koncentrował się na samym nabożeństwie o jedenastej w sobotę, ale na więziach międzyludzkich budowanych we wspólnocie.
Jeśli wspólnota jest biblijnym powodem spotykania się chrześcijan ze sobą, to Kościół musi się składać z małych grup, w których ludzie mogą znaleźć autentyczną społeczność ze sobą nawzajem. Idea przypisująca pierwszoplanowe znaczenie wielkim zgromadzeniom musi ulec zmianie. Nie znaczy to, że liczne zgromadzenia są niepotrzebne i nieważne, ale po prostu nie są najważniejsze, gdyż nie służą tworzeniu społeczności. Takie liczne zgromadzenia mają sens tylko wtedy, gdy w Kościele istnieją więzi międzyludzkie budowane podczas spotkań małych grup.
Co robili pierwsi chrześcijanie, kiedy spotykali się ze sobą? Na nieszczęście Nowy Testament nie zawiera dokładnego opisu zajęć w małych grupach. Mamy tylko kilka ogólnych wskazówek w tej kwestii. Fragment Dziejów Apostolskich 2,42 wskazuje, że spotkania kościelne miały cztery podstawowe cele: zgłębianie nauki apostolskiej (studiowanie Biblii), wspólnotę, łamanie chleba i modlitwę. W Liście do Efezjan 5,19 i w Liście do Kolosan 3,16 Paweł wskazuje, że spotkania te obejmowały śpiewanie psalmów, hymnów i pieśni duchownych. Należy zauważyć, że wszystkie te zajęcia są zajęciami, w których aktywny udział brali wszyscy uczestnicy spotkań. Nikt nie musiał być tylko biernym obserwatorem. W Nowym Testamencie nie ma żadnej wzmianki o tym, by jakakolwiek część regularnych spotkań chrześcijan poświęcona była wygłaszaniu przez kaznodzieję kazania do zboru. Kazanie występuje wyłącznie w kontekście ewangelizacyjnego zwiastowania skierowanego do niechrześcijan. Jedynie w wyjątkowych okazjach (Dz. 20,7) nowotestamentowe zgromadzenie słuchało kazania podczas regularnych spotkań.
Milczenie Nowego Testamentu na ten temat, nie dowodzi, że kazanie nie było potrzebne w zborze. Nie było jednak stałą częścią spotkań wczesnego kościoła. Dziwne wydaje się więc, że współczesny Kościół uczynił kazanie centralnym punktem chrześcijańskiego nabożeństwa, skoro nie jest ono nawet wymienione wśród głównych elementów spotkań kościoła wczesnochrześcijańskiego. Kazanie było ważne, konieczne i szeroko stosowane w docieraniu do niechrześcijan; służyło dzieleniu się dobrą nowiną, a nie podtrzymywaniu wiary świętych.
Aby czytelnik nie pomyślał, iż w dążeniu do tworzenia Kościoła opartego na więziach międzyludzkich namawiam do odrzucenia studium Biblii i kazania, podkreślam jeszcze raz, że wczesny Kościół gorliwie studiował naukę apostolską. Kościół nie może zaniedbać studiowania Słowa Bożego. Zmiana sytuacji na lepsze wymaga raczej dodania tego, czego obecnie nam brakuje, a nie odrzucenia wszystkiego, co robimy dotąd. Kościół musi służyć ludziom zarówno w przekazywaniu wiedzy biblijnej, jak i tworzeniu więzi międzyludzkich. Pierwsze z tych dwóch zadań adwentyści spełniają stosunkowo dobrze, natomiast drugie zadanie zostało przez nas poważnie zaniedbane. W ostatnim rozdziale podam kilka sugestii, jak przybliżyć się do biblijnej praktyki chrześcijańskich spotkań służących budowaniu społeczności.
Apostoł Paweł poszerzył nasze zrozumienie Jezusowego modelu społeczności jako normy w Kościele chrześcijańskim. Dał nam teologiczne podstawy i praktyczny model takiej społeczności w zborach, które założył. Paweł pracował w społeczności z innymi wierzącymi; pozyskiwał ludzi w grupach (społecznościach) i umieszczał nowych wierzących w nowych społecznościach, które zakładał. W ten sposób ukształtował i rozwinął wzór Kościoła radykalnie różniący się od żydowskiej synagogi w tamtych czasach. Uczynił to przekształcając uczestników spotkania z widzów w uczestników. Pod kierunkiem Pawła najważniejszym zadaniem Kościoła nie było odprawianie nabożeństw, lecz budowanie społeczności.
Rozdział 7
Cel ewangelizacji
Nie tylko Jezus i Paweł podkreślali znaczenie chrześcijańskiej społeczności. Cały nowotestamentowy Kościół był nakierowany na jej tworzenie. Studium działalności i nauki Jezusa i apostoła Pawła obejmuje większą część Nowego Testamentu. Jednak w kilku księgach poza ewangeliami i listami Pawła znajdują się dowody, iż społeczność była sednem chrześcijaństwa w czasach apostolskich. Najbardziej dobitne stwierdzenie na temat społeczności znajduje się w I Liście apostoła Jana, człowieka, który żył w bliskiej społeczności z Jezusem: „Co było na początku, co słyszeliśmy, co oczami naszymi widzieliśmy, na co patrzyliśmy i czego ręce nasze dotykały, o Słowie żywota — a żywot objawiony został, i widzieliśmy, i świadczymy, i zwiastujemy wam ów żywot wieczny, który był u Ojca, a nam objawiony został — co widzieliśmy i słyszeliśmy, to i wam zwiastujemy, abyście i wy społeczność z nami mieli. A społeczność nasza jest społecznością z Ojcem i z Synem jego, Jezusem Chrystusem. A to piszemy, aby radość nasza była pełna” (I Jana 1,1-4).
Według Jana celem głoszenia ewangelii Jezusa Chrystusa jest tworzenie społeczności. Ludzie nie tylko mają dostępować zbawienia indywidualnie, ale także przyłączać się do społeczności tych, którzy już żyją w społeczności z Ojcem i Jego Synem. Jak Ojciec i Syn trwają w społeczności z Kościołem założonym przez Chrystusa, tak ci, którzy przyłączają się do Chrystusa, mają trwać w społeczności z innymi, którzy już wcześniej przyłączyli się do tej społeczności.
Tak więc celem ewangelizacji jest przyprowadzanie ludzi do społeczności. Jeśli wszystko, co robimy, to uczenie ludzi o zbawieniu i prawdzie bez przyprowadzania ich do społeczności, to nie wypełniamy naszej chrześcijańskiej misji. Jan potwierdza to, czego uczyli Jezus i Paweł. Kościół to nie budynek albo wyznanie wiary — Kościół to wspólnota. Kościół istnieje po to, by przyprowadzać ludzi do społeczności. Jest to nie tylko wspólnota, w której ludzie mają społeczność ze sobą nawzajem, ale także mają społeczność z Ojcem i Synem.
Jan oświadczył, że pionowa społeczność i pozioma społeczność są ze sobą nierozerwalnie związane. Jeśli żyjemy w społeczności z Ojcem i Synem, będziemy też mieć wzajemną społeczność. Oznacza to powrót do pierwotnej idei społeczności z I Księgi Mojżeszowej, kiedy to Bóg Ojciec, żyjący w społeczności z Synem i Duchem, powiększył społeczność stwarzając Adama i Ewę, by żyli wiecznie w społeczności z Istotami boskimi. Grzech spowodował zerwanie społeczności, ale teraz, dzięki Jezusowi, społeczność ta zostaje przywrócona. Tak jak Bóg stworzył Adama i Ewę, by powiększyć swoją społeczność, tak my głosimy Chrystusa, by powiększać społeczność. Powiększenie społeczności przez akt stworzenia jest obecnie powielane przez akt odkupienia.
Tak więc wspólnota istnieje po to, by się reprodukować — tworzyć nowe wspólnoty. Skupione na sobie wspólnoty, które nie reprodukują się, są jak pijawki przyssane do organizmu. Zdrowe grupy będą się regularnie reprodukować. Każda grupa (zarówno mała grupa jak i zbór), która nie reprodukuje się regularnie, nie tylko nie jest zdrowa, ale nie jest też wspólnotą w biblijnym znaczeniu tego słowa. Nieodłącznym elementem kodu genetycznego, jaki Bóg umieścił w pierwszej grupie chrześcijańskiej, jest dążenie do rozwoju i rozmnażania się.
Społeczność z Chrystusem nie jest możliwa bez społeczności z innymi chrześcijanami. Jan oświadczył, że jeśli chodzimy w światłości, mamy społeczność ze sobą nawzajem, a to sprawia, że krew Chrystusa oczyszcza nas z grzechu. Nawet oczyszczenie z grzechu odbywa się w społeczności. W I Jana 1,7 czytamy, że jedynie wtedy, gdy chodzimy w światłości i uczestniczymy we wzajemnej społeczności z innymi chrześcijanami, możemy być oczyszczeni z grzechu krwią Chrystusa. Ci, którzy zostają oczyszczeni, są umieszczani w społeczności, gdyż jedynie w społeczności możemy odczuć odpowiedzialność za swoje postępowanie i otrzymać głęboką, nieegoistyczną motywację do odrzucenia grzechów.
Obecnie jednak większość chrześcijan wstydzi się uczestniczyć w grupie, która wymaga odpowiedzialności. Tak boimy się o swój wizerunek, iż nie chcemy, by nawet nasi przyjaciele spostrzegli, że nadal jesteśmy grzesznikami i potrzebujemy przebaczającej łaski Chrystusa. Chowamy się więc za naszymi maskami i udajemy, że jesteśmy kimś, kim w rzeczywistości nie jesteśmy. Wypowiedź Jana zdecydowanie sprzeciwia się tendencji współczesnych chrześcijan do ukrywania prawdy o sobie samych. Bóg zbawił nas i połączył we wspólnotę z innymi grzesznikami, byśmy byli odpowiedzialni przed sobą nawzajem. Nie wolno nam osądzać innych, ale powinniśmy pomagać sobie wzajemnie w naszych zmaganiach z grzechem. Nie jesteśmy w tej walce osamotnieni. Oto dlaczego Bóg kieruje zbawionych ludzi do społeczności.
Cytowany fragment I Listu Jana jest chyba najbardziej dobitnym stwierdzeniem w całej Biblii na temat celu istnienia Kościoła. Najważniejszym powodem istnienia Kościoła jest tworzenie społeczności, wspólnoty. Tworzenie wspólnoty nie jest którymś tam z kolei zadaniem chrześcijan, ale podstawą całego chrześcijaństwa. Nie można być chrześcijaninem w odłączeniu od innych ludzi. „Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam”. Bóg stworzył nas, byśmy żyli w społeczności, w której panują wzajemne zależności.
Głównym sposobem tworzenia społeczności we współczesnych zborach może być zakładanie małych grup. Chrześcijanie należący do dużych zborów mogą w małych grupach znaleźć społeczność, jaką Jezus pragnął stworzyć w Kościele. Nie znaczy to, że małe grupy są rozwiązaniem wszystkich problemów zboru. Grupy mogą być dobre, ale mogą być także złe, niewłaściwie funkcjonujące. Jednak trudno znaleźć społeczność tam, gdzie wcale nie ma małych grup. W małych grupach ludzie mogą tworzyć dobrą społeczność, ale może się też zdarzyć, że będą tworzyć złą, chorą społeczność. Zbory adwentystyczne powinny pomagać ludziom znaleźć dobrą społeczność, gdyż tak wiele jest chorych, złych społeczności w tym świecie. Nie ma wątpliwości co do tego, że ludzie muszą żyć w jakiejś społeczności. Wynika to z naszej ludzkiej natury. Kościół musi się stać prawdziwie miłującą, troskliwą społecznością. Najlepszym narzędziem w tym dziele są małe grupy. Nie wystarczy jednak założyć jakąkolwiek małą grupę, gdyż nawet w małej grupie może się zdarzyć, że ludzie nie będą mieli ze sobą społeczności. Musimy pomóc ludziom w tworzeniu wspólnoty. Tak więc adwentystyczne zbory powinny zakładać małe grupy, w których istnieje prawdziwa wspólnota i pomagać ludziom w stawaniu się członkami tej wspólnoty.
Mała grupa jest idealnym miejscem, w którym Jezus może spełnić swe pragnienie przekształcania ludzi. Przekształcenie to przebiega znacznie intensywniej w grupie niż indywidualnie. Społeczność jest środowiskiem sprzyjającym przekształceniu. Tak więc społeczność musi być miejscem, gdzie można bezpiecznie być otwartym i szczerym, miejscem, w którym ludzie czują się odpowiedzialni za swe życie w Chrystusie i mogą prawdziwie wzrastać w Nim.
Nie tylko w obrębie grupy musi panować otwartość i ludzie muszą żyć we wzajemnej zależności, ale także między poszczególnymi grupami musi istnieć współzależność. Jak pojedynczy chrześcijanie nie powinni odizolowywać się od współwierzących, tak mała grupa nie powinna izolować się od innych małych grup. Każda grupa powinna funkcjonować we wzajemnej zależności od innych grup w zborze, a zbór powinien podtrzymywać wzajemne zależności z okolicznymi zborami i całym ogólnoświatowym Kościołem. Wszyscy członkowie ciała Chrystusowego mają żyć we wzajemnej zależności ze sobą. Jedynie gdy taka współzależność zostanie należycie doceniona i będzie stale pielęgnowana, Kościół może być naprawdę ludem Bożym żyjącym w społeczności. W Chrystusie nie może być niezależnych chrześcijan ani niezależnych małych grup czy niezależnych zborów. Wszyscy mamy prowadzić chrześcijańskie życie we wzajemnej zależności od siebie.
Dlatego chrześcijańskie małe grupy nie powinny izolować się od siebie nawzajem. Taki jest Boży plan dla Kościoła. Te współzależne małe grupy nie tylko mogą służyć sobie nawzajem, ale dzięki swej współzależności mogą także korzystać z pomocy członków innych grup w szczególnych potrzebach. Na przykład, jeśli do grupy przyłącza się osoba borykająca się z depresją, grupa może zwrócić się o pomoc do członków innej grupy, którzy wiedzą, jak postępować w takiej sytuacji. Wszystkie grupy potrzebują się nawzajem. Jednak ponad wszystko, aby grupa mogła naprawdę zdrowo funkcjonować, musi w niej panować duch otwartości i akceptacji, aby członkowie grupy chętnie dzielili się swoimi radościami, smutkami, zmaganiami, porażkami i sukcesami. Oby Bóg pomógł nam tworzyć takie grupy w naszych zborach!
Ewangelizacja i małe grupy
W tej książce wyraźnie został stwierdzony fakt, że małe grupy były ważną częścią struktury Kościoła nowotestamentowego. Są one naturalnym miejscem, gdzie wyznawcy mogą się troszczyć o siebie nawzajem. Jednak stosunkowo niewiele, jak dotąd, powiedzieliśmy o ewangelizacyjnym potencjale małych grup. Teraz więc, zanim zakończymy omawianie nowotestamentowych podstaw funkcjonowania małych grup, przeanalizujemy rolę małych grup w dziele ewangelizacji.
Na początek musimy wyjaśnić, że małe grupy nie były jedynym nowotestamentowym sposobem ewangelizacji. Na przykład, w Nowym Testamencie wyraźnie czytamy, że publiczne kazanie Słowa było jednym z głównych sposobów pozyskiwania nowych wyznawców. Jednak Kościół o prawdziwie biblijnych podstawach musi upewnić się, że wszystkie przejawy jego funkcjonowania w jakimś stopniu służą ewangelizacji. Tak więc małe grupy o biblijnych podstawach muszą być także grupami ewangelizacyjnymi.
Troskliwa społeczność, w której ludzie służą sobie nawzajem, jest automatycznie narzędziem ewangelizacji. Niechrześcijanie widząc ludzi żyjących w odrodzonej społeczności, prawdziwie troszczących się o siebie nawzajem, będą lgnąć do tej społeczności. Taka miłująca, troskliwa społeczność jest przyciągającą siłą. Ludzie szybko wydepczą ścieżki do drzwi zborów, które żyją zgodnie z nowotestamentowym wzorcem społeczności. Taka społeczność była jednym z najważniejszych czynników, jakie złożyły się na sukces Kościoła wczesnochrześcijańskiego. Dzisiaj ludzie żyją w tak chorych społecznościach, że gorliwie będą zabiegać o to, by stać się członkami takich społeczności, w których panuje prawdziwe pojednanie. Tragedią współczesnego Kościoła jest to, iż w większym stopniu odzwierciedla on chore społeczności istniejące w świecie niż odnowioną społeczność, jaką stworzył Chrystus. Jest tak dlatego, że Kościół zaniedbał uczenia ludzi, jak żyć w prawdziwej społeczności. Wskutek tego Kościół stał się chorą społecznością i potrzebuje pojednania. Kiedy Kościół znowu zacznie żyć w zdrowej społeczności, stanie się agendą ewangelizacyjną. Jest niemożliwe, by ludzie żyli w prawdziwej, nowotestamentowej społeczności i jednocześnie nie ewangelizowali innych.
Publiczna ewangelizacja i małe grupy nie wykluczają się wzajemnie. Przeciwnie, uzupełniają się. Publiczne kazanie Słowa musi być poparte działaniem małych grup, gdyż w przeciwnym razie nie przyniesie trwałych rezultatów w postaci nowo nawróconych ludzi. Podobnie małe grupy potrzebują publicznego kazania Słowa, aby ciągle pozyskiwać nowych wyznawców i rozwijać się. Jedną z tragedii współczesnego adwentyzmu jest to, iż te dwie metody ewangelizacji zostały oddzielone od siebie. Prawda jest taka, że nie możemy wybierać między publiczną ewangelizacją a małymi grupami. Musimy rozwijać jedno i drugie jednocześnie. Małe grupy będą przygotowywać ludzi do publicznej ewangelizacji, aby byli gotowi oddać swe życie Jezusowi, a publiczna ewangelizacja będzie przygotowywać ludzi do uczestniczenia w małych grupach, w których będą się dalej uczyć i staną się uczniami Jezusa.
Ważne jest jednak, by mała grupa była miejscem ewangelizacji. Małe grupy, które służą tylko podtrzymywaniu swojej egzystencji i nie starają się docierać z ewangelią do innych ludzi, będą zamierać. Grupy skupione wyłącznie na sobie staną się niewydolne. Kiedy ludzie należą do małej grupy, Duch Święty wyposaża ich do służby, by docierali do innych ludzi potrzebujących społeczności i przyprowadzali ich do grupy, gdzie znajdą odrodzenie i pojednanie.
„Uczniostwo zawsze prowadzi do służby i misji. W historii zbawienia lud Boży zawsze gromadził się, by doznać odrodzenia i otrzymać moc do służby, a potem udawał się z misją. Mała grupa jest miejscem, gdzie ludzie gromadzą się, by doświadczyć przebaczenia grzechów, uzdrowienia, pocieszenia, przyjaźni, zaufania i odwagi. Przygotowują się w ten sposób, by pójść do wrogiego i obcego świata, który potrzebuje usłyszeć, zobaczyć i dotknąć obecności Chrystusa za pośrednictwem wyposażonych w moc chrześcijan. Jezusowe wezwanie do uczniostwa: „Pójdźcie za mną, a uczynię was rybakami ludzi”, jest wezwaniem do zgromadzenia się, wspólnego przygotowania, a następnie służenia innym ludziom potrzebującym pomocy. Każda grupa uczniów Jezusa jest w jakiś sposób powołana do łowienia ludzi, do służby na rzecz bliźnich potrzebujących obecności Chrystusa” (Icenogle, s. 231).
Zauważyliśmy wcześniej, że Jezus polecił uczniom, by ewangelizowali parami, gdyż służba kaznodziejska ma się odbywać w społeczności. Poszczególni wierzący potrzebują w służbie ewangelizacyjnej wsparcia grupy. Nie możemy ewangelizować w odosobnieniu, ale jedynie korzystając ze wsparcia ze strony grupy. Tylko społeczność rodzi społeczność.
„Pomyłką jest twierdzenie, że chrześcijanie spotykali się nie tworząc ze sobą społeczności, a następnie pojedynczo udawali się, by świadczyć o Chrystusie. Jakże wspaniałe było to, iż wspólnie nawiązywali znajomości z niewierzącymi i przyprowadzali niewierzących do chrześcijańskiej grupy” (Ralph W. Neighbour, Where Do We Go From Here?, Houston 1977, s. 61).
Nowotestamentowy model wskazuje, że ludzie stają się uczniami Chrystusa, kiedy mają więź z innymi uczniami, a to oznacza, że każdy nowo nawrócony powinien przyłączyć się do małej grupy, a wszystkie małe grupy powinny się składać zarówno z wierzących, jak i tych, którzy dopiero poznają Boga. Uczestniczenie w grupie musi być częścią procesu ewangelizacji. Nie powinniśmy dłużej ewangelizować w odosobnieniu, gdyż ludzie stają się prawdziwymi uczniami Jezusa wtedy, gdy mają więź z innymi uczniami.
W adwentystycznych małych grupach występuje skłonność do akcentowania tych zajęć, które służą duchowemu wzmacnianiu wierzących. Nie jest to zdrowa skłonność. Nowotestamentowe grupy nie tylko wzmacniały się duchowo, ale jednocześnie docierały do społeczeństwa i zdobywały ludzi dla Chrystusa. Były grupami ewangelizacyjnymi. Nic tak nie wzmacnia wierzących jak ewangelizowanie innych ludzi. Duchowe wzmacnianie wierzących nie może zostać oddzielone od ewangelizowania. Jeśli chcemy kształtować małe grupy według wzoru podanego w Nowym Testamencie, to grupy te muszą być grupami ewangelizacyjnymi. Jako adwentyści powinniśmy na to zwrócić baczną uwagę. Musimy znaleźć sposób, by nasze małe grupy uczynić grupami ewangelizacyjnymi. Grupy, które skupiają się tylko na duchowym wzmacnianiu wierzących, czynią z nich „duchowych słabeuszy”. (Patrz: Ellen G. White, Testimonies for the Church, t. 7, s. 18). Ludzie w małych grupach doznają duchowego wzmocnienia, kiedy wypełniają zlecenie Jezusa, by czynić innych ludzi Jego uczniami. Zlecenie to może być wypełniane tylko w grupach, które sprzyjają czynieniu ludzi uczniami Jezusa i są „bezpiecznym” miejscem dla nowo pozyskanych uczniów i osób, które w przyszłości staną się uczniami.
Podsumowanie
nowostestamentowych dowodów
Nowy Testament objawia nam odrodzenie pierwotnego Bożego planu dla ludzkości — odrodzenie społeczności ludzi z Bogiem i nawzajem ze sobą. Jezus, przez swoje odkupieńcze działanie, przywrócił wspólnotę człowieka z Bogiem, a ludzie, którzy zostają odrodzeni na podobieństwo Boże mają żyć w prawdziwej społeczności ze sobą nawzajem. Stwierdziliśmy, że ta koncepcja była ważnym motywem służby Jezusa, który założył swój Kościół jako małą grupę. Począwszy od Pięćdziesiątnicy, koncepcja ta była następnie wprowadzana w życie przez Ducha Świętego, który tak kierował rozwojem Kościoła, iż zakładanie małych domowych zborów stało się normą w pierwotnym chrześcijaństwie. Jedną z cech tych zborów była kontynuacja społeczności, jaką mieli ze sobą pierwsi uczniowie Jezusa. Apostoł Paweł w swoich klasycznych wypowiedziach na temat społeczności (Rzym. 12; I Kor. 12) rozwijał teologię ruchu małych grup. Także apostoł Jan podkreślał, iż tworzenie społeczności jest celem głoszenia Słowa czyli ewangelizowania niewierzących.
Tak więc Nowy Testament podaje nam teologię i praktykę głęboko zakorzenione w społeczności. Mała grupa jest najbardziej logicznym sposobem tworzenia społeczności opisanej w Nowym Testamencie. Biblijne dowody wyraźnie wskazują, iż społeczność w małych grupach jest dla chrześcijan koniecznością. Grupy te istnieją nie tylko po to, by studiować Biblię, ale także po to, by tworzyć wspólnotę wierzących. Nowy Testament wymaga więc, by dzisiaj zbory chrześcijańskie składały się z małych grup, w których istnieją silne więzi międzyludzkie, a wymóg ten nie jest tylko jednym z możliwych sposobów funkcjonowania zboru, ale podstawą egzystencji i rozwoju Kościoła. Czas powrócić do nowotestamentowego sposobu funkcjonowania Kościoła, a to oznacza zakładanie małych grup działających zgodnie ze wzorem, jakim są domowe zbory w pierwotnym chrześcijaństwie. Jeśli adwentyści twierdzą, że są chrześcijanami opierającymi swe nauki i praktyki wyłącznie na Biblii, to nie mogą dłużej zwlekać z tworzeniem domowych zborów opartych na silnych więziach międzyludzkich, gdyż takie właśnie zbory były normą w biblijnym chrześcijaństwie. Najwyższy czas wrócić do naszych korzeni!
Rozdział 8
Odstępstwo i odnowa
Celem tego rozdziału jest dokonanie krótkiego przeglądu zjawiska małych grup w historii chrześcijaństwa. Na ten temat można by napisać osobną książkę, ale naszym celem będzie tylko pobieżne prześledzenie zaniku małych grup w Kościele i tego, jak doszło do powstania Kościoła zinstytucjonalizowanego. Przyjrzymy się także początkom odnowy Kościoła opartego na więziach międzyludzkich w metodyzmie z jego spotkaniami w klasach, które były pierwszą reformacyjną próbą przywrócenia wczesnochrześcijańskiego modelu Kościoła jako społeczności. Ponieważ korzenie adwentyzmu tkwią głęboko w metodyzmie, rozdział ten będzie dobrym wstępem do zrozumienia bardzo pozytywnego stosunku pierwszych adwentystów, w tym Ellen White, do zjawiska małych grup.
Zanik Kościoła
składającego się z małych grup
U schyłku ery apostolskiej Kościół był zbudowany na społeczności. Pod koniec pierwszego wieku apostoł Jan oświadczył, że społeczność była podstawą Kościoła, w którego budowaniu uczestniczył. Przez następne dwa stulecia Kościół nadal funkcjonował jako wspólnota małych domowych zborów. W tym czasie Kościół rozwijał się w szybkim tempie i pozostawał w dobrym stanie duchowym, pomimo ciągłych prześladowań.
W tamtym okresie chrześcijanie nie wznosili żadnych budynków kościelnych. Wierzący spotykali się w prywatnych mieszkaniach, a nawet w jaskiniach i katakumbach. Kościół nie gromadził się w potężnych budowlach. Budowany był raczej ze społeczności wierzących, którzy troszczyli się o siebie nawzajem i nieustannie rozszerzali swoją przyjazną wspólnotę wśród innych ludzi.
W trzecim wieku chrześcijanie zaczęli budować specjalne budynki mające być miejscem chrześcijańskich spotkań. Budynki te były jednak stosunkowo małe. Wykopaliska prowadzone w miastach Palestyny doprowadziły do odkrycia takich budynków z III i IV wieku. Zbory te nie były większe od większości ówczesnych domów, a w niektórych małych miasteczkach odkryto po trzy czy cztery takie zbory. Jasne jest więc, że gdy niektórzy chrześcijanie opuścili domy jako miejsca spotkań, nie przenieśli się od razu do katedr. Budowali zbory przypominające rozmiarami domy mieszkalne. Większość chrześcijan nadal spotykało się w domach. Te małe społeczności były nadal podstawą życia chrześcijańskiej wspólnoty.
Na początku czwartego stulecia, wskutek nawrócenia cesarza Konstantyna, chrześcijaństwo stało się religią tolerowaną, a następnie religią państwową. Nastąpiło ustanowienie zinstytucjonalizowanego Kościoła i zanik Kościoła składającego się z małych grup. Zmiana wzorca funkcjonowania Kościoła przetrwała całe siedemnaście stuleci i dzisiaj nadal cierpimy wskutek odstępstwa zainicjowanego przez Konstantyna. Tak więc sposób, w jaki „robimy Kościół” dzisiaj bardziej przypomina średniowieczny wzorzec rzymski niż nowotestamentowe chrześcijaństwo. My, adwentyści, z uporem twierdzimy, że nasza teologia jest oparta wyłącznie na Nowym Testamencie i piętnujemy herezje wprowadzone do chrześcijaństwa przez Kościół Rzymski, a mimo to nieświadomie pijemy wino Babilonu w kwestii praktyki życia Kościoła. Musimy wyjść z Babilonu nie tylko w kwestii doktryn, ale i w kwestii praktyki. Oznacza to odejście od zinstytucjonalizowanego modelu funkcjonowania Kościoła i powrót do Kościoła opartego na więziach międzyludzkich. Nie należy przy tym utożsamiać istnienia instytucji kościelnych ze zinstytucjonalizowaniem Kościoła. Kościół oparty na więziach będzie także posiadał organizację i instytucje. Instytucjonalizm oznacza utożsamianie Kościoła z budynkiem, organizacją, programem itp., zamiast z więziami łączącymi wierzących we wspólnotę. W zinstytucjonalizowanym kościele dąży się do chronienia instytucji za wszelką cenę. Życie kościoła koncentruje się wokół budowania instytucji. Na tym polega średniowieczna, katolicka koncepcja Kościoła. To jest wino Babilonu, które musimy odrzucić.
Nie minęło trzysta lat od powstania apostolskiego ruchu małych grup, a charakter Kościoła nagle uległ zmianie. Eklesia — wspólnota małych grup — zaniknęła i pojawiła się sformalizowana, zinstytucjonalizowana struktura kościelna. Ta zmiana była najważniejszym czynnikiem wpływającym na pojmowanie Bożej obecności na ziemi.
Obecnie większość teologów, historyków i eklezjologów przyznaje, że współczesne chrześcijaństwo przechodzi proces największych przemian w swej historii. Przez siedemnaście stuleci rozwój królestwa Bożego na ziemi był hamowany i ograniczany organizacyjnym, instytucjonalnym skrzywieniem zapoczątkowanym nawróceniem Konstantyna w 313 roku.
„Zgromadzeniem przestano nazywać małą grupę tworzącą Kościół w miejscu swego istnienia, a zaczęto nazywać zgromadzeniem ogół wierzących w całym imperium. Zgromadzeniem miał odtąd być cały Kościół, a Kościół miał się utożsamić z imperium” (Icenogle, s. 360-361; cyt. za: Loren Mead, The Once and Future Church, Nowy Jork 1991, s. 15).
Loren Mead opisuje Kościół, który rozwinął się w średniowieczu. Był on zbudowany na przeświadczeniu, że Kościół to imperium. Urodzić się w imperium oznaczało urodzić się w Kościele. Ewangelizacją zajmowało się wojsko, które podbijało nowe tereny dla imperium i siłą nawracało nowe ludy na chrześcijaństwo. Wymagało to utworzenia kasty zawodowych duchownych i doprowadziło do tego, że działalność kościelna została zarezerwowana dla wąskiej grupy specjalistów. Zaczęto wznosić duże kościoły i katedry, a Kościół przejął całkowicie model imperium. W ten sposób doszło do zinstytucjonalizowania Kościoła.
Zinstytucjonalizowany Kościół rozwijał się przez całe średniowiecze, a nawet w okresie Reformacji. Zreformowane Kościoły kopiowały rzymski wzorzec „robienia kościoła”. Członkostwo w kościołach luterańskich czy zwingliańskich polegało na tym samym, co bycie obywatelem w państwie. Zawodowi duchowni odprawiali rytuały i ceremonie zinstytucjonalizowanych kościołów. Anabaptyści podczas Reformacji rozwinęli jedyny Kościół, który był niezależny od państwa. Odrzucili wsparcie ze strony państwa w obawie, że gdy państwo zacznie mieszać się w sprawy Kościoła, doprowadzi to do zepsucia zarówno Kościoła, jak i państwa. Kościół anabaptystyczny był prześladowany. Anabaptyści nigdzie nie byli bezpieczni. Spotykali się w domach i górskich jaskiniach tworząc małe, wspierające się nawzajem społeczności. Dzięki temu przetrwali ostre prześladowania.
Historia uczy, że jedynym sposobem, w jaki Kościół może przetrwać prześladowania, jest tworzenie małych grup, w których wierzący mogą prawdziwie wspierać się nawzajem. Jako adwentyści wierzymy, że przed nadejściem końca raz jeszcze rozpętają się prześladowania. Jeśli chcemy przetrwać ten trudny czas, musimy tworzyć małe grupy. Jeśli nie stworzymy ich teraz, czy będziemy mogli to uczynić w tych trudnych dniach, które są przed nami?
Ruch metodystyczny
John Wesley rozpoczął swoją służbę w XVIII wieku. Jego kazania przyciągały wielkie tłumy ludzi, którzy wyznawali wiarę w Chrystusa. Wesley nie był sam prowadząc ludzi do nowego doświadczenia z Chrystusem. Jednym ze współczesnych mu chrześcijańskich działaczy był Jonathan Edwards, płomienny kalwiński kaznodzieja, który swymi kazaniami tysiące ludzi pozyskiwał dla Chrystusa. W swej działalności Edwards różnił się jednak diametralnie od Wesleya. Edwards kierował do słuchaczy płomienne apele, a potem zostawiał ich samych, podczas gdy Wesley organizował nowo nawróconych w klasy, czyli małe grupy. Dzięki temu owoce pracy Wesley'a były trwałe, podczas gdy nawróceni wskutek kazań Edwardsa ludzie przeważnie wracali do świata.
Sednem powodzenia misji Wesley'a było połączenie ruchu małych grup z głoszeniem ewangelii. Dzięki temu metodyzm stał się wyjątkowym zjawiskiem wśród kościołów wyrosłych na gruncie Reformacji. Przeanalizowanie sposobu funkcjonowania spotkań w klasach we wczesnym metodyzmie pozwoli nam zrozumieć pierwszy krok w kierunku budowania Kościoła składającego się z małych grup.
Wesley oferował ludziom dwa rodzaje małych grup: klasy i grupy towarzyskie. Uczestniczenie w tych drugich nie było obowiązkowe, ale do klas musiał uczęszczać każdy, jeśli chciał przyłączyć się do Kościoła. W ten sposób został utworzony stały system opieki duszpasterskiej.
„Każda grupa składała się z dziesięciu do dwunastu osób zamieszkałych w najbliższym sąsiedztwie, spotykających się co tydzień na godzinę lub więcej” (Mallison, s. 6).
„Liderami były osoby z laikatu — w niektórych grupach funkcję tę pełnili mężczyźni, ale w przeważającej mierze grupom przewodziły kobiety — osoby o wysokim poziomie moralnym, uduchowione i rozsądne” (tamże; cyt. za: James A. Davies, artykuł w Chrystian Educational Journal, t. V, nr 2).
Warto zauważyć, że w większości grup metodystycznych zebraniom przewodniczyły kobiety. Jest to szczególnie interesujące w świetle faktu, iż w największym zborze na świecie, w zborze dr. Paula Cho w Seulu (Korea) liderami małych grup są głównie kobiety. Najwyraźniej kobiety lepiej radzą sobie z prowadzeniem małych grup niż mężczyźni. Być może jednym z powodów dotychczasowego braku sukcesów małych grup w adwentyzmie jest to, że nie dopuszczamy kobiet do kierowania w zborach.
Jakie były te spotkania w klasach we wczesnym metodyzmie? W tamtych czasach nie można było należeć do Kościoła metodystycznego, jeśli nie uczęszczało się regularnie na spotkania w klasach. Nieregularne uczęszczanie mogło być przyczyną wykluczenia wyznawcy z Kościoła. Wesley był tak bardzo przekonany o doniosłości spotkań w klasach, iż uczestnictwo w nich uczynił warunkiem członkostwa w Kościele. Dziś uznalibyśmy takie wymaganie za zbyt surowe. Stwierdziliśmy jednak, że dokładnie takie same wymagania stawiano wyznawcom w Kościele nowotestamentowym. Dlaczego? Dlatego, że ludzie nie mogli być chrześcijanami, jeśli nie żyli w społeczności z innymi chrześcijanami, a małe grupy były idealnym sposobem tworzenia takiej społeczności.
W metodyzmie podczas spotkań w klasach kładziono nacisk na uczniostwo, a nie tylko nauczanie zasad wiary (patrz Dawid Lowes Watson, The Early Methodist Class Meeting, Nashville 1987, s. 15). Celem tych spotkań było uczenie ludzi odpowiedzialności za ich życie w Chrystusie. Wesley rozumiał biblijną zasadę, że chrześcijanie nie będą się rozwijać w odosobnieniu, bez kontaktu ze społecznością innych chrześcijan, przed którymi będą odpowiedzialni za swoje duchowe życie. Tworzył klasy, aby ci, których pozyskał dla Chrystusa, mogli dorastać do duchowej dojrzałości. Kładł nacisk na więzi między ludźmi, a celem istnienia tych więzi było czynienie ludzi uczniami Jezusa. Nie były to jedynie małe grupy, w których ludzie studiowali Biblię. Najważniejsze było budowanie społeczności. Studium Biblii miało tylko służyć temu celowi. Tak więc nie były to spotkania poświęcone nauczaniu, a raczej tworzeniu więzi między ludźmi.
Wesley był przekonany, że jedynie w odpowiedzialnej wspólnocie chrześcijańskie uczniostwo może być efektywne i silne, i jedynie w takim kontekście metodystyczne zasady mogą być właściwie zrozumiane (patrz tamże, s. 67).
„Wesleyowski metodyzm był ruchem uświęceniowym, a Wesley zaszczepiał ludziom silne pragnienie, by nie tylko przyjęli Jezusa jako swego Zbawiciela, ale także dojrzeli w swej więzi z Nim. Wesley rozumiał, że duchowy rozwój najlepiej przebiega w grupie, w której ludzie mogą wspierać się i zachęcać nawzajem w życiu duchowym. Z czego składało się takie spotkanie? Każdy mógł szczerze opowiedzieć stan swojego serca, a także jakie pokusy i zwycięstwa przeżył od ostatniego spotkania” (tamże, s. 81).
„Podczas każdego spotkania zadawano każdemu z uczestników pięć pytań: Jaki grzech, który sobie uświadamiasz, popełniłeś od ostatniego spotkania? Jakim pokusom musiałeś się przeciwstawić? Jak zostałeś z nich wyzwolony? Czy pomyślałeś, powiedziałeś lub zrobiłeś coś, co wydaje ci się grzechem? Czy nie masz nic, co chciałbyś zachować w tajemnicy?” (tamże, s. 84).
Taka otwartość byłaby czymś obcym większości współczesnych chrześcijan, nawet metodystów. Amerykański indywidualizm uznałby tego rodzaju pytania za ingerowanie w prywatność. W osiemnastowiecznym metodyzmie inaczej pojmowano tę sprawę. Za pomocą tych pytań metodyści tworzyli atmosferę wzajemnej odpowiedzialności. Zadawali te pytania, by pobudzać ludzi do odpowiedzialności, a nie po to, by ich osądzać.
Jednak nawet pierwsi metodyści uznali, że te bezpośrednie pytania są zbyt ostro sformułowane, więc wkrótce zostały nieco zmodyfikowane, ale zachowały swój pierwotny cel. Celem spotkań w klasie było uczenie ludzi odpowiedzialności za ich życie w Chrystusie. To jest chyba jedną z największych potrzeb współczesnego Kościoła, ale przeraża nas, gdyż otwartość, jakiej wymaga, jest zupełnie obca kulturze Zachodu. Jeśli jednak naprawdę pragniemy wzrastać w Chrystusie, musimy porzucić indywidualizm i rozwijać społeczność, abyśmy mogli doświadczać prawdziwego życia w Chrystusie.
Te bezpośrednie pytania zadawano uczestnikom grup towarzyskich. Nie zadawano ich uczestnikom obowiązkowych spotkań w klasach. Jednak podczas tych spotkań zbierano dary na działalność Kościoła. Wkrótce i w tych klasach rozwijała się głęboka wspólnota.
„Dlatego uzgodniono, że członkowie każdej klasy będą się spotykać regularnie co tydzień nie tylko po to, by zbierać dary, ale także otrzymywać rady, napomnienia i pocieszenie. Wkrótce rozwijała się dynamiczna chrześcijańska społeczność, w której wierzący »nosili brzemiona jedni drugich« i troszczyli się o siebie nawzajem. Otwartość panująca podczas spotkań rodziła głębokie więzi międzyludzkie, a uczestnicy spotkań mogli być zupełnie szczerzy wobec siebie” (tamże, s. 94).
Te spotkania w klasach szybko nabierały własnego stylu, co pozwalało ludziom otwierać się przed współwierzącymi i wspierać ich. Nadal zadawano pytania, ale nie były tak szczegółowe jak podczas wcześniejszych spotkań.
„Po dokonaniu wstępu lider pytał o duchowy stan każdego z uczestników mniej więcej w taki sposób: »Siostro (bracie), jaki jest dzisiaj stan twojej duszy?« Następnie członkowie grupy przedstawiali liderowi swój duchowy stan, ale nie przez szczegółową spowiedź, jak się często sądzi, lecz opowiadając to, jak wyglądało ich duchowe życie w minionym tygodniu” (tamże, s. 96).
„Niemniej jednak, należy zauważyć, że w klasach tych istniała wspólnota właśnie dlatego, że ich celem było uczenie odpowiedzialności. Z początku zdarzały się odstępstwa w okresie katechizacji, a ludzie wahali się odpowiadać na tak bezpośrednie i ostro sformułowane pytania. Ale gdy przyzwyczajali się do odpowiedzialności, zaczynali zdawać sobie sprawę, że podążają razem w tym samym kierunku i że ich wzajemna odpowiedzialność nie jest ograniczeniem, ale wsparciem. Wspólnota dysponowała dostatecznymi środkami, gdyż ludzie rozumieli cel, na jaki oddawali dary, zaś spotkania zachowywały nieformalny charakter, zgodnie z przyjętą zasadą” (tamże, s. 116).
Współcześni chrześcijanie byliby przerażeni perspektywą uczestniczenia w takich spotkaniach, gdyż pytania, jakie osiemnastowieczni metodyści zadawali sobie w celu pobudzania się do odpowiedzialności, dzisiaj są zadawane najczęściej po to, by osądzać innych. Nie znamy radości wynikającej z wzajemnego wspierania się i otwartości, które były czymś normalnym dla pierwszych metodystów. Jednak w głębi ducha wielu współczesnych adwentystów pragnie żyć tak, jak żyli pierwsi chrześcijanie. Jakże wspaniale byłoby w naszym Kościele, gdybyśmy wyeliminowali osądzanie i stworzyli środowisko, w którym każdy mógłby znaleźć wsparcie. Małe grupy, w których istnieją głębokie więzi między ludźmi, mogą służyć temu celowi. Grupy takie jak Anonimowi Alkoholicy, praktykujące otwartość i zadawanie bezpośrednich pytań, cieszą się powodzeniem i odnoszą sukcesy. Jeśli ludzie w takich grupach mogą wymagać od siebie nawzajem odpowiedzialności, to dlaczego wielu adwentystom tak dziwne wydaje się to, że Kościół, powołany do służby pojednania, może wymagać tego samego?
Po śmierci Wesleya w metodyzmie z czasem zanikły spotkania w klasach. W dziewiętnastym wieku łagodzono wymagania, aż w końcu w 1889 roku uchylono uczestniczenie w spotkaniach jako warunek członkostwa w Kościele metodystycznym (patrz tamże, s. 137). Doszło do ostrego konfliktu wokół tej kwestii, a następnie osiągnięty został kompromis. Spotkania w klasach miały nadal się odbywać, ale uczestnictwo w nich przestało być warunkiem członkostwa w Kościele metodystycznym.
Szczególny charakter metodyzmu uległ tym samym zmianie „ze stanu społeczności o cechach ruchu uświęceniowego na bardziej konwencjonalną i mniej wymagającą instytucję kościelną” (tamże).
„W czasach Wesley'a spotkania w klasach były głównie środkiem służącym »ewangelizacji i utrwalaniu jej efektów — pozyskiwania i asymilowania nowych członków Kościoła«. W pierwszej połowie XIX wieku utraciły obie te funkcje. (...) Wzmianki o spotkaniach w klasach we wczesnym metodyzmie dość gwałtownie zaczęły się stawać coraz rzadsze w latach 30. XIX wieku, a rola, jaką dotąd pełniły — tworzenie społeczności — została przejęta przez spotkania modlitewne, zwłaszcza spotkania modlitewne po kazaniu, w zborze. Duchowe życie generalnie zaczęto utożsamiać bardziej ze spotkaniami modlitewnymi niż spotkaniami w klasach. Były to bardziej przypadkowe spotkania, które łatwiej było przystosować do zinstytucjonalizowanych form działalności kościelnej niż do duchowej atmosfery społeczności spotkań w klasach” (tamże).
Warto zauważyć, że gdy adwentyzm zaczynał się rozwijać, metodystyczne spotkania w klasach zanikały, aż w końcu zostały zastąpione spotkaniami modlitewnymi. Jednak metodyzm, który ukształtował sposób myślenia adwentystycznych pionierów, a szczególnie Ellen White, był metodyzmem opartym na spotkaniach w klasach, w których kładziono nacisk na więzi międzyludzkie i odpowiedzialność za życie w Chrystusie. W następnym rozdziale omówimy rozwój we wczesnym adwentyzmie podobnych sposobów uczenia ludzi odpowiedzialności za ich życie w Chrystusie. Niewątpliwie sposoby te zostały zapożyczone z metodystycznego dziedzictwa takich pionierów jak Ellen White. Choć zapożyczone z metodyzmu, sposoby te zostały usankcjonowane przez Boga w adwentyzmie za pośrednictwem proroczych wizji, jakie otrzymała Ellen White.
Watson podsumowuje swoją głęboką analizę metodystycznych spotkań w klasach stwierdzeniem, że znaczenie tych spotkań polegało nie na tym, czego dokonywały one dla Kościoła metodystycznego, ale że tworzyły bezpieczne miejsce, gdzie ludzie mogli otrzymać wsparcie potrzebne do codziennego życia i świadczenia o Chrystusie w świecie (patrz tamże, s. 145). Następnie wskazuje, że spotkania w klasach nie były głównym obiektem zainteresowania Wesley'a — była nim publiczna ewangelizacja. Klasy służyły podtrzymywaniu tego, co zostało osiągnięte za pomocą kazania. Uczyły nowo nawróconych ludzi, jak mają się stać uczniami Jezusa (patrz tamże, s. 149).
Adwentyzm, z jego silnymi metodystycznymi korzeniami, zachował publiczną ewangelizację, ale utracił małe grupy, które były również ważną częścią Wesleyowskiego stylu ewangelizacji. Bez małych grup połączonych z publiczną ewangelizacją tracimy znacznie więcej nowo nawróconych osób, podobnie jak Edwards czy Whitefield. Małe grupy, w których istnieją silne więzi międzyludzkie były jednym z czynników, które złożyły się na sukces wczesnego metodyzmu, a także wczesnego adwentyzmu, co wykażemy w następnym rozdziale.
Tak więc w metodyzmie rozwinęły się małe grupy posiadające wszystkie niezbędne cechy grup chrześcijańskich, w których ludzie spotykali się regularnie, by służyć sobie wzajemnym wsparciem i zachęceniem oraz uczyć się odpowiedzialności za swe życie w Chrystusie. Metodystyczne spotkania w klasach posiadały wszystkie elementy małych grup. Po raz pierwszy od czasów odstępstwa zainicjowanego przez Konstantyna i ustanowienia zinstytucjonalizowanego kościoła ruch religijny oparty na więziach międzyludzkich w małych grupach osiągnął taką popularność. Nie wolno nam zapominać, że wielu adwentystów zapożyczyło swoje zrozumienie struktury kościoła od metodystów. Nawet nasza struktura organizacyjna wywodzi się z tego ruchu.
W następnym rozdziale odkryjemy, w jaki sposób jedna z metodystycznych praktyk, spotkania w klasach, została przeniesiona do adwentyzmu. Spotkania te w adwentyzmie otrzymały nazwę „spotkań społecznych”. Za pomocą tych spotkań pierwsi adwentyści byli nawzajem przed sobą odpowiedzialni za swe życie w Chrystusie. Studiując charakter spotkań w klasach we wczesnym metodyzmie mogliśmy dostrzec, iż spotkania te były krokiem w kierunku biblijnej eklezjologii — dążeniem do budowania kościoła opartego na społeczności, a nie instytucji. Wczesny adwentyzm natomiast tworzył Kościół jednocześnie jako instytucję i społeczność. Przez dłuższy czas wszystko było dobrze, ale potem instytucjonalizm zwyciężył. Współczesny adwentyzm w wielu częściach świata zszedł wyłącznie do roli kościoła zinstytucjonalizowanego i stracił z oczu potrzebę tworzenia społeczności. Dlatego tak ważne jest przeanalizowanie wczesnego adwentyzmu, który zachowywał doskonałą równowagę między instytucją a społecznością. Dziś musimy dążyć do odtworzenia tej równowagi.
Rozdział 9
Adwentyzm i spotkania społeczne
Adwentyzm dnia siódmego powstał w połowie XIX wieku, kiedy w metodyzmie spotkania w klasach zostały zastąpione spotkaniami modlitewnymi. Poprzednio wszyscy metodyści uczestniczyli w cotygodniowych, domowych spotkaniach w klasach, gdzie uczyli się wzajemnie odpowiedzialności za swe życie w Chrystusie. Teraz jednak spotkania modlitewne, odbywające się zazwyczaj w zborze po niedzielnym kazaniu, przejęły tę rolę spotkań w klasach.
Wydaje się, że pierwsi adwentyści, pochodzący z metodyzmu, stworzyli ideę spotkań społecznych na bazie metodystycznych spotkań modlitewnych, które zajęły miejsce spotkań w klasach. Niektóre z adwentystycznych spotkań społecznych odbywały się po kazaniu i dawały ludziom okazję do dzielenia się tym, jak zrozumieli kazanie.
Ta koncepcja była stosowana także w połączeniu ze spotkaniami ewangelizacyjnymi, jak wykażemy później. Jednak wielokrotnie spotkania społeczne były organizowane oddzielnie, nie w połączeniu z kazaniem. Tak więc adwentystyczny model był połączeniem metodystycznych spotkań w klasach i spotkań modlitewnych po kazaniu.
Adwentyści zapożyczyli najlepsze elementy obydwu rodzajów spotkań — ich spotkania społeczne były prowadzone w podobny sposób, jak spotkania modlitewne metodystów w okresie ich przekształcania ze spotkań w klasach. Gdy w metodyzmie spotkania te zanikały, w adwentyzmie stały się wyróżniającą cechą tego nowego szerzącego się w świecie ruchu.
Dziś posiadamy dwa źródła informacji o spotkaniach społecznych we wczesnym adwentyzmie: pisma pionierów adwentyzmu i pisma Ellen G. White. W tym rozdziale przeanalizujemy obydwa źródła, by poznać charakter spotkań społecznych we wczesnym adwentyzmie. Następnie wyciągniemy wnioski dotyczące funkcji tych spotkań w początkach Kościoła adwentystycznego.
Pionierzy i spotkania społeczne
Przeglądając pierwsze wydania adwentystycznego czasopisma kościelnego Advent Review and Sabbath Herald nie trudno zauważyć, że większość adwentystów uważała spotkania społeczne za stały element życia kościelnego. Spotkania te wydawały się dla tych ludzi ważniejsze niż nabożeństwo z kazaniem. Uczęszczanie na kazania nie uważano za konieczność i często je pomijano, ale spotkań społecznych nie wolno było lekceważyć.
Jasne jest, że spotkania społeczne były z natury nakierowane na więzi między ludźmi. Niewiele czasu poświęcano podczas nich na studiowanie Biblii. Nie znaczy to, że wierzący zaniedbywali wspólne studiowanie Biblii, ale po krótkim studium więcej czasu poświęcali na dzielenie się swym życiem w Chrystusie. Takie podejście dawało pierwszym adwentystom mocne zrozumienie Biblii i wytwarzało ścisłe więzi między nimi. W przeciwieństwie do tego, nasze współczesne metody prowadzą do tego, że ludzie słabo znają Biblię i nie mają więzi między sobą.
Spotkania społeczne miały formę osobistych świadectw, w których wierzący dzielili się swymi zmaganiami i zwycięstwami w chrześcijańskim życiu, przez co uczyli się wzajemnej odpowiedzialności za swe życie w Chrystusie. Uriah Smith, wieloletni redaktor naczelny Review tak zdefiniował spotkania społeczne we wczesnym adwentyzmie: „Spotkanie charakteryzowało się uduchowionymi i budującymi świadectwami, oczy zgromadzonych błyszczały zapałem, głosy wznosiły się w uwielbieniu dla Boga, w gorliwym i wzruszającym napominaniu; często w niejednym oku pojawiały się łzy, gdy wiara i miłość wybuchały nowym płomieniem” (Uriah Smith, Adventist Review and Sabbath Herald, 23 V 1865).
Poniższe cytaty pozwalają jeszcze lepiej dostrzec charakter spotkań społecznych we wczesnym adwentyzmie:
„Spotkania społeczne odznaczały się wielką powagą. Ze łzami wyznawano grzechy, wszyscy korzyli się przed Bogiem, błagali o przebaczenie i gotowość na spotkanie Pana przy Jego przyjściu. Pokorni uczniowie Pana nie na darmo szukali Jego oblicza. Zanim spotkania dobiegały końca, wielu świadczyło ze łzami i radością, że szukali Pana i znaleźli Go, i doświadczyli słodyczy przebaczenia grzechów” (James White, Life Incidents, Battle Creek 1868, t. I, s. 167; James White pisze tu o spotkaniach społecznych w ruchu Millerowskim).
„Podczas pewnego spotkania sto siedemnaście świadectw zostało złożone w ciągu pięćdziesięciu trzech minut. Wszystkie były rzeczowe i budujące” (J. N. Loughborough, Miracles In My Life, Phoenix 1987, s. 88).
„Jeśli nigdy nie mają nic do powiedzenia poza stałą formułką: »Chcę być chrześcijaninem, żebym mógł być zbawiony«, powtarzają wkoło swoje dawne doświadczenia, mówią o radości, jaką mieli na początku, gdy uwierzyli. Nie znają radości życia dla Boga i chodzenia z Nim przez wiarę, a gdy ktoś mówi im o tej radości, nie pojmują, o co chodzi” (E. J. Waggoner, „Living by Faith”, Signs of the Times, 13/1889).
„Wieczorem, po pierwszym dniu tygodnia zebraliśmy się na spotkanie społeczne i łamanie chleba. Panował duch poświęcenia, a niektórzy z tych, którzy byli spętani niewiarą, zostali uwolnieni i napełnieni pokojem, radością, nadzieją i wiarą. Było to wspaniałe spotkanie” (James White, Adventist Review and Sabbath Herald, t. IV, nr 30, Rochester 29 V 1855, s. 236).
„Spotkania modlitewne i społeczne w szabat powinny być przeniknięte duchem. Żywa, święta energia wytryskująca z serca chrześcijanina powinna się podczas nich objawiać. Tutaj tydzień po tygodniu wytrwały naśladowca Pana z upodobaniem będzie przybywał, punktualnie i wiernie, z ochotą będzie brał udział i z obfitych codziennych doświadczeń będzie dorzucał do wspólnego zbioru dziękczynienia i prośby, słowa napomnienia, pieśni chwały, a wszystko po to, by budować swych braci i siostry” (F. W. Morse, Adventist Review and Sabbath Herald, t. XXII, nr 15, Battle Creek 8 VIII 1863, s. 114).
Te stwierdzenia są typowe pośród wielu opisujących to, co działo się podczas adwentystycznych spotkań społecznych. Był to czas dzielenia się swym życiem w Chrystusie. Ludzie chętnie wypowiadali osobiste świadectwa. Wyznawano grzechy, by doświadczyć przebaczenia z łaski. Podczas spotkań panowała otwartość, którą trudno sobie wyobrazić w dzisiejszym zindywidualizowanym społeczeństwie. Ludzie otwarcie dzielili się swymi nadziejami i marzeniami, ale także kłopotami i zmartwieniami. Ta wspólnota, nie tylko wyznawanej wiary, ale także chrześcijańskiego doświadczenia, była ważną cechą wczesnego adwentyzmu.
Wydaje się, że społeczne spotkania różniły się między sobą, ale wspólnymi elementami były: modlitwa, osobiste świadectwa, napominanie i śpiewanie pieśni. Świadectwa były krótkie i rzeczowe. Zdarzało się jednak, że niektóre z nich zamieniały się w małe kazania. Występowała wówczas konieczność upominania tych, którzy za bardzo się rozgadywali. Jak wynika z jednego z powyższych cytatów, za dobre spotkanie uważano takie, podczas którego wiele świadectw (sto siedemnaście) było wygłaszane w krótkim czasie (pięćdziesiąt trzy minuty). Świadectwa musiały być krótkie i rzeczowe.
We wszystkich tych opisach adwentystycznych spotkań społecznych brakuje jednego elementu: studiowania Biblii. Ten brak jest jeszcze bardziej zdumiewający, gdy bierze się pod uwagę silny nacisk adwentyzmu na studiowanie Biblii oraz potrzebę dzielenia się przez pionierów odkrywanymi prawdami. Najwidoczniej studiowaniu Biblii były poświęcone oddzielne spotkania. Spotkania społeczne były całkowicie przeznaczone na tworzenie społeczności. Zawierały wszystkie elementy, jakie dzisiaj powinny występować w małych grupach, choć we wczesnym adwentyzmie spotkania te odbywały się zarówno w małych jak i dużych grupach. Ważne jest to, że służyły wyłącznie tworzeniu społeczności i uczeniu się odpowiedzialności za swe życie w Chrystusie.
Spotkania społeczne były tak ważną częścią życia pierwszych adwentystów, że często były jedynymi religijnymi spotkaniami, w jakich ludzie ci uczestniczyli. Zbory adwentystyczne nie miały stałych pastorów. Wszystkie zbory były uczone, jak mają się troszczyć o siebie. Duchowni zajmowali się przede wszystkim zakładaniem nowych zborów i ewangelizacją. Jedynie okazjonalnie duchowni wygłaszali kazania w zborach. Większość tych kazań odbywało się podczas dorocznych zjazdów namiotowych, a nawet tam miały one ewangelizacyjny wydźwięk.
Ten wczesnoadwentystyczny model Kościoła jest bardzo podobny do Kościoła wczesnochrześcijańskiego. Podobnie jak wczesne chrześcijaństwo, adwentyzm był ruchem szybko zakładającym nowe zbory. Wszystkie środki były poświęcone temu celowi. Dziesięciny przekazywano diecezjom, by utrzymywały kaznodziejów zakładających nowe zbory. W ten sposób adwentyzm stworzył system, w którym pastorzy byli opłacani przez diecezje, a nie przez zbory. Ponieważ w zborach nie było pastorów, całą dziesięcinę przekazywano do diecezji na utrzymanie tych, którzy zakładali nowe zbory i ewangelizowali. Zbory nie potrzebowały pastorów — wyznawcy sami troszczyli się o organizowanie swego życia religijnego, podobnie jak pierwsi chrześcijanie. Nie było to dziełem przypadku, ale wynikiem świadomej strategii opartej na studium Nowego Testamentu*.
Jak pierwsi adwentyści utwierdzali się w wierze, jeśli nie mieli pastorów w zborach? Indywidualnie i wspólnie studiowali Biblię i czytali Review. Jednak gdy spotykali się, zawsze mieli spotkania społeczne. Czasem mieli Szkołę Sobotnią, ale po niej nie było nabożeństwa z kazaniem, ale raczej spotkanie społeczne. Tak więc adwentyści podtrzymywali swoje życie religijne przede wszystkim za pomocą spotkań społecznych. W ten sposób tworzyli społeczność między sobą. Tak sami mówili na ten temat:
„Oto natchniony opis pewnych chrześcijańskich obowiązków, które właściwie wypełniane uczynią nas silnymi w Panu i Jego mocy. Jednym z nich jest wierne uczestniczenie w spotkaniach modlitewnych i społecznych. Zgodnie z tym zaleceniem, gdy Kościół widzi, iż dzień Pański się zbliża, wierzący powinni napominać się wzajemnie” (G. W. A., Advent Review and Sabbath Herald, t. XIX, nr 3, Battle Creek 17 XII 1861, s. 20).
„Drogi bracie White! Czy możesz sobie wyobrazić osamotnienie niektórych rozproszonych braci, pozbawionych bliskości współwierzących, nie mających nikogo, z kim mogliby porozmawiać o swoich uciskach i problemach; nikogo, z kim mogliby w całkowitej ufności połączyć głosy w modlitwie; nikogo, z kim mogliby dzielić radość społecznych spotkań, podczas których serca wierzących płoną, gdy śpiewają oni i modlą się, opowiadają o swoich radościach, nadziejach, kłopotach, mówią o swoim Wielkim Arcykapłanie, o nowym niebie i nowej ziemi, o słodkim pokoju, jaki napełnia ich, gdy są posłuszni wszystkim przykazaniom Bożym?” (A. Chapman, Advent Review and Sabbath Herald, t. V, nr 11, Rochester 4 IV 1954, s. 87).
Najwyraźniej ci, którzy nie mogli uczestniczyć w tych społecznych spotkaniach, wiele tracili. Pierwsi adwentyści nie byli wyizolowani w swoim chrześcijańskim doświadczeniu. Ten list, wydrukowany w jednym z wczesnych wydań Review objawia wielkie pragnienie wyznawcy odizolowanego od współwierzących — pragnienie uczestniczenia w spotkaniach społecznych z braćmi i siostrami w Chrystusie. Trudno było podtrzymywać wiarę w odłączeniu od społeczności, jaką ludzie mieli podczas spotkań społecznych.
Potrzebą takich odizolowanych wyznawców nie było to, by kaznodzieja odwiedzał ich i przekazywał im więcej wiedzy biblijnej, nauczał ich „prawdy”. Potrzebą tych wierzących była społeczność z innymi wierzącymi. Wiedzieli, że aby rozwijać się duchowo, potrzebują spotkań, podczas których tworzą się więzi międzyludzkie. Nie było mowy o czymś takim, jak bycie dobrym chrześcijaninem bez potrzeby społeczności z innymi chrześcijanami.
Pierwsi adwentyści tak wielką wagę przywiązywali do spotkań społecznych, iż regularne uczęszczanie na te spotkania uważali za obowiązek wierzących. Wierzyli, że jest to jeden z najważniejszych obowiązków, jakie Biblia nakłada na chrześcijan. Choć uczestniczenie w spotkaniach nie było „wymagane”, to z pewnością oczekiwano, że każdy wyznawca będzie z ochotą brał w nich udział. Ludzie, którzy dobrowolnie decydowali się nie uczestniczyć w spotkaniach społecznych byli traktowani jako pilnie potrzebujący duchowej pomocy.
Kilka przykładów z życia pierwszych zborów adwentystycznych jest zawarte w listach przysyłanych przez członków Kościoła do Review. W listach tych ludzie opisywali życie zboru w szabat:
„Każdego szabatu spotykamy się na modlitwie i spotkaniach społecznych” (J. Hoffer, Advent Review and Sabbath Herald, t. XXVIII, nr 6, Battle Creek, 2 VII 1861).
„Z nastaniem szabatu spotykamy się, by się modlić, nawzajem budować i otrzymywać błogosławieństwo. W szabat rano mamy spotkanie społeczne, szkołę sobotnią i klasę biblijną” (Brother Holiday, Advent Review and Sabbath Herald, t. XXVIII, nr 5, Battle Creek, 2 VII 1861).
Wygląda na to, że pomimo braku pastora pierwsi adwentyści sami budowali swoją wiarę dzięki spotkaniom społecznym, Szkole Sobotniej i klasom biblijnym. Wszystkie te zajęcia najlepiej prowadzi się w małych grupach. Wierzący uczestniczyli w tych zajęciach nie po to, by być biernymi widzami i słuchaczami. Spotkania społeczne, jak wykazaliśmy wcześniej, były poświęcone tworzeniu więzi między ludźmi. Oczywiście, adwentyści poświęcali także wiele czasu na wspólne studiowanie Biblii. Ponieważ kładli tak silny nacisk na poznawanie Słowa Bożego, należałoby się spodziewać, że będą umniejszać rolę spotkań poświęconych budowaniu więzi, ale adwentyści nie zaniedbywali spotkań społecznych. Regularne spotkania zborowe miały więcej wspólnego z budowaniem więzi niż ze studiowaniem Biblii.
Poznawanie prawdy pozbawione ciągłego doświadczenia z Bogiem byłoby czymś gorszącym dla pierwszych adwentystów. Dlatego spotkania społeczne miały dla nich tak wielkie znaczenie. Prawda, którą odkrywali, nabierała dla nich większego znaczenia dzięki głębszemu doświadczeniu z Bogiem. Poznawanie prawdy nie było sztuką dla sztuki, ale prowadziło do głębszej więzi z Bogiem i współwierzącymi, o czym ludzie chętnie świadczyli podczas spotkań społecznych.
Kiedy organizowano nowe zbory, przywódcy byli bardziej zainteresowani tworzeniem więzi wśród wierzących niż ich doktrynalną czystością. Może się to wydawać zdumiewające współczesnym adwentystom, ale fakt ten został wyraźnie udokumentowany przez historyka wczesnego adwentyzmu J. N. Loughborougha. W poniższej wypowiedzi Loughborough definiuje podstawę organizacji zborów adwentystycznych:
„Tam, gdzie powstają nowe grupy wierzących, którzy poznają prawdę, nie zalecamy natychmiastowego tworzenia zboru. W takich przypadkach należy wyznaczyć przywódcę (najlepiej jeśli uczyni to ewangelista zakładający zbór), a następnie kontynuować spotkania społeczne, póki ludzie nie zapoznają się ze sobą nawzajem i nie utworzą wspólnoty, a także zdecydują, kto może pełnić ważne funkcje w zborze. Co do szczegółowej metody organizowania zboru, kiedy nadejdzie właściwy czas, będziemy mogli skorzystać z doświadczenia kilku kaznodziejów, którzy już przyjęli opisany powyżej plan i mogą poświadczyć, że zdaje on egzamin w praktyce” (J. H. Loughborough, The Church: Its Organization, Order, and Discipline, Mountain View 1906, s. 126).
Ten plan organizowania zborów obowiązywał do końca XIX wieku i jeszcze przez wiele lat w XX wieku. Raz jeszcze widzimy spotkania społeczne jako główny rodzaj spotkań religijnych pierwszych adwentystów. Zanim dochodziło do zorganizowania zboru, ważne było, aby poszczególni wyznawcy zapoznali się i nawiązali więzi ze sobą, a według Loughborougha najlepszym sposobem, by to uczynić, były we wczesnym adwentyzmie spotkania społeczne.
Najbardziej zdumiewające jest to, że przywódcy nie uważali za konieczne, by wszyscy nowo pozyskani wyznawcy zgadzali się ze wszystkimi prawdami i wyznawali je. Prawda była ważna dla pierwszych adwentystów, ale równie ważne było dla nich tworzenie Kościoła opartego na więziach między ludźmi. Jeśli wierzący nie potrafili się dogadać ze sobą, nawet jeśli wierzyli w „prawdę”, nie mogli tworzyć razem zboru. Oficjalne zorganizowanie nowego zboru mogło być przeprowadzone pod warunkiem, że już istniał rzeczywisty zbór zbudowany na więziach międzyludzkich. Wydaje się, że nasi pionierzy znacznie więcej uwagi poświęcali tworzeniu takich więzi niż czynimy to my. Ich wiara była ugruntowana na Nowym Testamencie, więc wymagała tworzenia Kościoła zbudowanego na społeczności.
Praktyka spotkań społecznych była kontynuowana także po zorganizowaniu zboru. Spotkania te służyły podtrzymywaniu życia zboru bez pomocy pastora. Pierwsi adwentyści ubolewali nad tym, że w zborze w Battle Creek — największym zborze w Ameryce — wierzący tracili wiele błogosławieństw wskutek polegania na pastorach i ich kazaniach zamiast na spotkaniach społecznych jako czynniku służącym podtrzymywaniu duchowego życia:
„Zbór w Battle Creek potrzebuje tych kaznodziejów najmniej ze wszystkich zborów w kraju, gdyż posiada więcej aktywnych wyznawców niż jakikolwiek inny zbór, a wiele z tych osób ma wielkie doświadczenie i wiele mądrości. Czasem wygłaszamy kazania do tych ludzi, ale często czujemy, że lepsze byłyby dla nich spotkania społeczne. Często zdarza się, że gdy wracamy po szabacie spędzonym w innym zborze, dowiadujemy się, że bracia mieli znakomite spotkanie, najlepsze od kilku kolejnych szabatów. Jakiż więc pożytek z nas, kaznodziejów, skoro tylko przeszkadzamy tym doświadczonym, aktywnym wyznawcom?” (Advent Review and Sabbath Herald, t. XX, nr 8, 22 lipca 1862, s. 60).
Czy wyobrażasz sobie członków zboru, którzy mówią, że lepiej radzą sobie z organizowaniem religijnego życia zboru bez pastora niż z pastorem? Nawet kaznodzieje zdawali sobie sprawę, że przeszkadzali wyznawcom, gdy zajmowali czas w sobotnie przedpołudnie. Sobotnie przedpołudnie we wczesnoadwentystycznych zborach było nie tyle czasem przeznaczonym na kazania, ile na świadectwa i uwielbianie Boga.
Można się tylko zastanawiać, co by było, gdyby współczesne zbory zamieniły nabożeństwa z kazaniami na staromodne spotkania społeczne. Duchowni we wczesnym adwentyzmie zajmowali się zakładaniem nowych zborów — doświadczeni w wierze wyznawcy nie potrzebowali ich kazań. Spotkania społeczne, ze świadectwami, modlitwami, pieśniami i słowami zachęcenia, lepiej służyły podtrzymywaniu wiary niż kazania najlepszych adwentystycznych kaznodziejów w Battle Creek!
Spotkania społeczne odbywały się nie tylko w zborach, ale praktyka ta była także ważną częścią innych adwentystycznych zgromadzeń, w tym także sesji Generalnej Konferencji. Analiza agendy pierwszych sesji Generalnej Konferencji pozwala stwierdzić, że spotkania społeczne były stałym elementem porządku sesji (patrz: General Conference Bulletin, sesja XXXII, Lincoln 21 II 1897, s. 144; jest to tylko jeden z wielu przykładów). Nawet w tak dużych zgromadzeniach spotkania społeczne były koniecznością. Oprócz obrad i teologicznych dyskusji wierzący potrzebowali dzielenia się swym życiem w Chrystusie. Aby umożliwić większej liczbie osób składanie świadectw, dzielono zgromadzenie na grupy, najczęściej według pochodzenia etnicznego (patrz tamże).
Ta krótka analiza stosunku pionierów do spotkań społecznych świadczy, że spotkania te były przez pierwszych adwentystów uważane za niezbędne. Dzięki nim wierzący podtrzymywali swoje życie duchowe bez potrzeby utrzymywania pastorów w zborach. Istnieją wyraźne dowody, że pierwsi adwentyści nie tylko troszczyli się o to, by nauczać prawd biblijnych, ale także o budowanie społeczności. Nauki biblijne były głoszone za pośrednictwem publicznych kazań i wykładów, ale nowo nawróceni ludzie szybko byli uczeni, jak mają rozwijać wzajemne więzi podczas spotkań społecznych. Pierwsi adwentyści zachowywali znakomitą równowagę między aspektem poznawczym i aspektem społecznym działalności Kościoła, podczas gdy dzisiaj adwentyści kładą większy nacisk na pierwszy, a zaniedbali drugi. Najwyższy czas, byśmy przywrócili równowagę między nauczaniem Biblii a tworzeniem społeczności. Być może czas mniej kazać, a więcej uwagi poświęcić tworzeniu społeczności. Małe grupy są znakomitym sposobem, w jaki adwentyści mogą wrócić do swoich korzeni i odzyskać utraconą równowagę.
Ellen White i spotkania społeczne
Chyba nikt nie napisał więcej o spotkaniach społecznych we wczesnym adwentyzmie niż Ellen White. Nie tylko uczestniczyła ona w wielu takich spotkaniach, ale także udzielała rad, jak skutecznie prowadzić takie spotkania. Niemal trzysta wzmianek w jej pismach na temat spotkań społecznych daje nam dość dokładny obraz wczesnoadwentystycznej praktyki w tej kwestii.
Ellen White potwierdza większość tego, co inni pionierzy napisali o spotkaniach społecznych, ale ponieważ była bardzo płodną pisarką, w jej pismach znajdujemy znacznie więcej wzmianek na ten temat. Ponadto dar prorokowania, jakim została obdarzona, nadaje jej pismom większą moc. Według niej spotkania społeczne były przede wszystkim poświęcone składaniu krótkich świadectw dotyczących duchowego życia wierzących. Zwróć uwagę na poniższe wypowiedzi nawiązujące do spotkań społecznych:
„Potem mieliśmy spotkanie społeczne. Wiele świadectw zostało złożone i wiele wyznań ze łzami w oczach. To było owocne spotkanie” (Ellen G. White, Manuscript 29, 1887, s. 267).
„Spotkanie społeczne o godzinie piątej tego ranka było najlepszym, jakie kiedykolwiek mieliśmy. Brat na kolanach wyznawał grzechy bratu; serca się otwierały, ludzie płakali, doznawali przebaczenia i radowali się. Podczas tego spotkania widzieliśmy, jak działa Boże zbawienie” (Ellen G. White, „The Southern California Camp Meeting”, Signs of the Times, 6 V 1880).
Z tych doświadczeń wynika, że spotkania społeczne składały się z czegoś więcej niż składanie świadectw. Był czas także na wyznawanie grzechów. Ludzie czuli się na tyle otwarci, że dzielili się swoimi problemami i wyznawali grzechy, które popełnili przeciw współwierzącym. Wyraźnie widać, że Duch Święty był siłą motywującą te wyznania, a atmosfera spotkań społecznych pozwalała Mu objawiać Jego działanie w znacznie większym stopniu niż podczas nabożeństw z kazaniami. Dzisiaj zastanawiamy się, czy nie wprowadzić apelu pod koniec każdego kazania. W tamtych dniach całe spotkanie społeczne było apelem, okazją dla wszystkich, którzy pragnęli dzielić się swymi doświadczeniami i doznawać działania Ducha Świętego w swych sercach.
Najwyraźniej pierwsi adwentyści umieli podtrzymywać atmosferę otwartości, w której ludzie chętnie mówili o swoich problemach i upadkach. Ellen White czasem publicznie ujawniała złe postępki ludzi ukazane jej w widzeniach. Nigdy nie czyniła tego po to, by osądzać innych, jak niektórzy dzisiaj przypuszczają, ale by pomagać ludziom uwolnić się od grzechu. Najwidoczniej ludzie czuli się bezpieczni, wiedząc, że otwartość w kwestii popełnionych grzechów pomoże im stać się bardziej odpowiedzialnymi i osiągnąć zwycięstwo, jakie Bóg pragnął im dać.
Spotkania społeczne były tak ważne dla pierwszych adwentystów, że gdy Ellen White podróżowała po Europie w latach 1885-1887 i odkryła, że europejscy adwentyści nie są zapoznani z taką formą spotkań, natychmiast zaczęła je wprowadzać w zborach:
„Przemawiałam przed południem, a pastor Conradi powiedział, że jeszcze nigdy nie mieli spotkań społecznych. Powiedziałam mu, że czas je rozpocząć. Mieliśmy bardzo dobre spotkanie społeczne. Rozpoczęło się o godzinie dziesiątej, a zakończyło się dopiero po trzynastej” (Ellen G. White, Manuscript Releases, t. XVI, s. 251).
„Choć spotkania społeczne są dla nich czymś nowym, ludzie uczą się w szkole Chrystusa i pokonują lęk i obawę. Przedstawiamy im dobitnie fakt, iż spotkania społeczne będą najlepszymi spotkaniami przygotowującymi i szkolącymi ich do świadczenia o Chrystusie” (Ellen G. White, Manuscript 32, 1894, s. 3-5; jest to wzmianka o wprowadzaniu spotkań społecznych podczas pobytu Ellen White w Australii od roku 1890).
Ellen White uważała spotkania społeczne za ważną część duchowego życia Kościoła. Nie wyobrażała sobie Kościoła bez tych spotkań. Rozwój zborów, w których osobiście uczestniczyła zawsze obejmował prowadzenie spotkań społecznych. Spotkania te składały się jednak z czegoś więcej niż tylko wyznawania grzechów — był też czas na dzielenie się swoim życiem w Chrystusie i związanymi z nim radościami i smutkami. Przysparzało to zachęcenia i pocieszenia zarówno jej, jak i innym wierzącym.
„Mieliśmy dobre, owocne spotkanie społeczne, podczas którego ta biedna siostra opowiedziała mi o swoim synu, którego pochowali kilka tygodni wcześniej, a który umarł bez nadziei; opowiedziała mi smutek i żal, jaki w związku z tym odczuwała” (Ellen G. White, Manuscript 83, 12 VIII 1893; zapis w dzienniku autorki).
Z powyższego tekstu wynika, że ciężar prowadzenia spotkań społecznych nie spoczywał na jednej osobie, ale na wszystkich. Wszyscy rozmawiali ze sobą (patrz: Ellen G. White, „Individual Responsibility in the Church”, Advent Review and Sabbath Herald, 22 X 1889).
„Podczas każdego spotkania społecznego składano liczne świadectwa pokoju, pocieszenia i radości, jakich doznali ludzie przyjmujący światło” (Ellen G. White, Faith and Works, Nashville 1979, s. 82).
„Podczas następnego spotkania społecznego niemal wszyscy, którzy składali świadectwa, wyrażali Bogu wdzięczność za błogosławieństwa, jakie otrzymali poprzednim razem. Niektórzy stwierdzili, że po raz pierwszy w życiu są pewni, że ich grzechy zostały przebaczone. To był naprawdę cenny szabat dla tych, którzy zebrali się, by czcić Boga na kampie” (Ellen G. White, „The Southern California Camp Meeting”, Signs of the Times, 6 V 1880).
Te wypowiedzi świadczą wyraźnie, że spotkania społeczne były okazją do dzielenia się radościami i smutkami życia. Był to czas, kiedy ludzie czuli się otwarci i dzielili się szczegółami ze swego życia oraz świadczyli o swej nadziei w Chrystusie. W wyniku tych spotkań, podczas których panowała tak intymna atmosfera, wielu ludzi po raz pierwszy w swym życiu nabierało pewności, że ich grzechy zostały przebaczone.
Wielokrotnie spotkania społeczne odbywały się podczas doniosłych kościelnych wydarzeń, takich jak zjazdy namiotowe czy sesje Generalnej Konferencji. To w takich spotkaniach, a nie w spotkaniach w zborach, Ellen White odgrywała jedną z najważniejszych ról. Podczas sesji Generalnej Konferencji w 1888 roku, kiedy w Kościele trwał zaciekły spór o usprawiedliwienie z wiary, wielu przywódców otwarcie sprzeciwiło się Ellen White, która żywo poparła ideę zbawienia w Chrystusie i tylko w Chrystusie. Zapanowała niedobra atmosfera, a wśród przywódców zarysował się podział. Podczas jednego ze spotkań społecznych o godzinie piątej trzydzieści szala zaczęła się przechylać na stronę nowego doświadczenia z Chrystusem. Oto jak Ellen White opisuje tamte wydarzenia:
„Rankiem wydawało się, że cała przyroda jest przepełniona radością. Zebraliśmy się o godzinie piątej trzydzieści na spotkanie społeczne. Duch Pański był wśród nas. Wielu stwierdziło, że przybyli na spotkanie z sercami twardymi jak kamień, ale gdy tylko otworzyli usta i wyznali swą wiarę w miłość Jezusa, światło zstąpiło do ich serc, zmiękczyło je i poddało miłości Jezusowej. Pewien brat powiedział, że chciał złożyć świadectwo, gdyż wiedział, że powinien to zrobić, ale nie czuł do tego żadnej chęci. Jednak jego serce się złamało, upadł na Skałę i był tak poruszony miłością Jezusa, iż płakał głośno szlochając. Kaznodzieje składali świadectwo, że gdy przyszli na spotkanie byli zimni, a ich serca były twarde, ale gdy wyznali Bogu swoje odstępstwo, uwierzyli, że Bóg im przebaczył i doznali radości powtórnego nawrócenia, o czym chętnie i z radością świadczyli. »I nadasz mu imię Jezus; albowiem On zbawi lud swój od grzechów jego«” (Ellen G. White, The Ellen G. White 1888 Materials, t. I, Waszyngton 1987, s. 248).
„Gdy przedstawiłam dobroć, miłość, czułe współczucie naszego niebiańskiego Ojca, czułam, że Duch Pański spoczywa nie tylko na mnie, ale i na innych ludziach. Światło, wolność i błogosławieństwo spłynęły na słuchaczy, którzy serdecznie zareagowali na wypowiedziane słowa. Spotkanie społeczne, które potem mieliśmy, dowiodło, że Słowo zostało przyjęte przez serca słuchaczy. Wielu składało świadectwo, że ten dzień był najszczęśliwszym dniem w ich życiu, a była to rzeczywiście cenna chwila, gdyż wiedzieliśmy, że Pan Jezus był obecny w zgromadzeniu, aby nas błogosławić. Wiedziałam, że szczególne objawienie Ducha Bożego zostało dane po to, by rozwiać wątpliwości, zedrzeć zasłonę niewiary, która zaciemniała serca i umysły w kwestii służby, jaką Pan powierzył do wykonania siostrze White” (Ellen G. White, „Looking Back at Minneapolis”, Manuscript Releases, t. XII, s. 183).
Spotkania społeczne pozwalały pierwszym adwentystom tworzyć społeczność między sobą. Te spotkania służące budowaniu więzi między ludźmi, w niewielkim tylko stopniu poświęcone studiowaniu Biblii, dawały okazję do dzielenia się i wyznawania grzechów, pocieszania i doznawania pocieszenia. Spotkania społeczne były spoiwem łączącym adwentystów. Tolerowali oni różnice między sobą, gdyż wiedzieli, że są pielgrzymami zmierzającymi do tego samego celu. Mogli nawet uczciwie nie zgadzać się ze sobą w podstawowych zasadach wiary, takich jak Trójca**, a jednak spotkania społeczne sprawiały, że tworzyli harmonijną społeczność. Nie bali się przyznać do popełnionego zła. Kiedy stwierdzali, że coś ich poróżniło, to zgoda i harmonia była przywracana zazwyczaj podczas spotkań społecznych. Spotkania społeczne zmuszały ich do pogodzenia się i odrzucenia tego, co było przyczyną niezgody.
Spotkania społeczne były tak ważną częścią adwentystycznej praktyki kościelnej, że Ellen White ciągle doradzała zborom, by nie zaniedbywały żadnej okazji do organizowania tych spotkań. Posunęła się jeszcze dalej. Oświadczyła, że chrześcijaninem jest tylko ten, kto aktywnie uczestniczy w spotkaniach społecznych, przez co wskazała, że ci, którzy celowo w tych spotkaniach nie uczestniczą, nie są chrześcijanami.
„Chrześcijanin to człowiek podobny do Chrystusa, aktywny w służbie Bożej, regularnie uczestniczący w spotkaniach społecznych i zachęcający swoją obecnością innych. Religia nie składa się z samych uczynków, ale prawdziwa religia działa; nie jest bierna” (Ellen G. White, Letter 7, 1883; cyt. w: SDA Bible Commentary, t. VII, s. 935).
„(...) i niechaj każdy, kto nosi miano chrześcijanina, ma zawsze swoje świadectwo do przedstawienia podczas spotkania społecznego” (Ellen G. White, „Individual Responsibility in the Church”, Advent Review and Sabbath Herald, 22 X 1889).
Ellen White była zdania, że spotkania społeczne mają ogromne znaczenie dla chrześcijanina. Obce było jej zintelektualizowane chrześcijaństwo polegające jedynie na rozumowym przyjęciu pewnych prawd. Chrześcijaństwo według Ellen White polegało na zachowaniu równowagi między umysłem i sercem, poznaniem prawdy i społecznością. Przez całą swoją służbę, a zwłaszcza od roku 1888 Ellen nieustannie pracowała nad rozwijaniem więzi adwentystów z Chrystusem. Robiła to przede wszystkim popularyzując spotkania społeczne. Jedynym sposobem tworzenia żywej więzi jest życie w społeczności z innymi chrześcijanami, przed którymi jest się odpowiedzialnym za swój duchowy rozwój. Dlatego też Ellen White tak bardzo nalegała, by w każdym zborze odbywały się regularnie spotkania społeczne. Spotkania te były dla niej tak ważne, iż, jak zauważyliśmy, twierdziła ona, że ludzie, którzy nie uczestniczą w tych spotkaniach, nie są prawdziwymi chrześcijanami.
Według Ellen spotkania społeczne były tak ważne, iż często sugerowała ona, by w zborach zaprzestać odprawiania nabożeństw z kazaniami i organizować tylko spotkania społeczne. Nie było nic złego w zaniechaniu kazań i organizowaniu zamiast nich spotkań społecznych, ale nie w porządku było organizowanie sztywnych nabożeństw z kazaniami, jeśli w zborze nie było spotkań społecznych.
„Gdyby mniej wypowiadano słów ludzkiej mądrości, a więcej słów Chrystusa, gdyby było mniej kazań, a więcej spotkań społecznych, inna atmosfera zapanowałaby w naszych zborach i na spotkaniach namiotowych. Należy organizować spotkania, podczas których wierzący będą się modlić o wylanie Ducha Świętego” (Ellen G. White, Manuscript Releases, t. II, s. 21).
Ponadto Ellen White radziła, by prowadzenie spotkań społecznych było ujęte w programie szkolenia młodych duchownych:
„Nasze spotkania namiotowe powinny być szkołą dla młodszych duchownych. Tutaj mają się uczyć, w jaki sposób powinni pracować. Powinni zrozumieć, że do ich obowiązków należy nie tylko kazanie. Muszą się nauczyć, jak mądrze prowadzić spotkania społeczne, jak uczyć ludzi pracy, aby nie było nikogo, kto nie pracowałby w winnicy Pańskiej. Kazanie jest jednym z Bożych narzędzi, ale są jeszcze inne czynniki, które muszą współdziałać z kazaniem w dziele przygotowania drogi dla Pana. Kościół musi odczuć swoją odpowiedzialność, zanim Pan ożywi swe dzieło” (Ellen G. White, „Labor at the Camp-Meetings”, Signs of the Times, 17 V 1883).
Zauważ, że Ellen White łączyła prowadzenie spotkań społecznych ze szkoleniem wierzących do pracy dla Pana. Spotkanie społeczne podczas którego wymagano od wierzących, by dzielili się swym życiem w Chrystusie wśród niewierzących, było postrzegane jako niezbędny czynnik służący rozwijaniu zdolności do pracy dla Mistrza. Nikt nie mógł oczekiwać, że zostanie zaangażowany w dzieło Boże, jeśli nie miał oparcia w społeczności, w której dzielił się swoim życiem w Chrystusie. Według Ellen White aktywność misyjna wypływała z dzielenia się swymi doświadczeniami podczas spotkań społecznych:
„(...) nie było zwyczaju organizowania spotkań społecznych w Europie. Staramy się jednak uczyć ich, że obowiązkiem każdego, kto miłuje Boga i prawdę, jest dzielenie się z innymi doświadczeniem i pocieszeniem, mówienie o dobroci, miłości i wielkim miłosierdziu Boga objawionym w ofiarowaniu Jego Syna, Jezusa Chrystusa, na śmierć za nas, gdy byliśmy jeszcze nieprzyjaciółmi Bożymi” (Ellen G. White, Manuscript Releases, t. IX, s. 94).
Tutaj raz jeszcze Ellen White podkreśliła, iż uczestniczenie w spotkaniach społecznych jest obowiązkiem chrześcijanina. Wypełnianie tego obowiązku polega na składaniu świadectw, przez które dzielimy się naszą wiarą z innymi, aby prowadzić ich do pojednania z Bogiem. Pojmowanie uczestnictwa w spotkaniach społecznych jako obowiązku przywodzi na myśl metodystyczne korzenie tego rodzaju spotkań i fakt, iż John Wesley uczynił regularne uczestniczenie w spotkaniach w klasach warunkiem członkostwa w Kościele metodystycznym. Wydaje się, iż Ellen White podzielała w tym względzie przekonania Wesleya. Choć nie wskazywała, iż uczestniczenie w spotkaniach społecznych należy uczynić warunkiem członkostwa w ruchu adwentystycznym, to jednak wyraźnie określiła, iż jest ono obowiązkiem wierzących.
Ellen White uparcie zwalczała pogląd, iż zbór potrzebuje ciągłej opieki etatowego pracownika Kościoła, aby właściwie funkcjonować. Często stwierdzała, że gdy wierzący polegają na stałej obecności pastora w zborze, to zbór nie jest w stanie właściwie funkcjonować. Pisała, że taka sytuacja sprawia, iż wierzący stają się „duchowymi słabeuszami” (Ellen G. White, Testimonies for the Church, t. VII, s. 58). Życie zboru miało być podtrzymywane nie za pomocą nabożeństw połączonych z kazaniem, ale za pomocą spotkań społecznych.
„Niechaj każdy rozważy wartość spotkań społecznych i niechaj ani duże, ani małe grupy wierzących nie sądzą, że nie mogą mieć budujących spotkań, jeśli nie ma wśród nich pastora, który wypełniłby czas kazaniem. Tam, gdzie utrzymuje się taka zależność od kaznodziei, ludzie nie mogą osiągnąć żywego doświadczenia religijnego, którego tak bardzo potrzebują, bez względu na to, jak potoczy się ich życie. Jeśli jedynie pastor składa świadectwo, to ci, którzy przychodzą do wiary, staną się karłami duchowymi i słabeuszami z braku możliwości wykorzystywania swojej duchowej muskulatury. Potrzebują nauczyć się, jak świadczyć o Chrystusie, jak się modlić, jak śpiewać na chwałę Bożą; ale jeśli nie mają ku temu należytej sposobności, to ich doświadczenie będzie jednostronne, niepełne” (Ellen G. White, „Witness for Christ”, Advent Review and Sabbath Herald, 10 IX 1895).
To właśnie podczas spotkań społecznych zbór nabierał duchowego zdrowia i energii, a nie podczas kazań pastora co szabat. Ellen White wyraźnie radziła, by zbór nie oczekiwał kazania w każdy szabat (patrz: Ellen G. White, Ewangelizacja, s. ???348).
Wskazywała także, iż spotkania społeczne powinny być czasem radości, wesela i uwielbiania Boga. Nie były to ponure sesje; wśród wierzących panowało szczęście z powodu tego, co Chrystus dla nich uczynił.
Dzięki spotkaniom społecznym wierzący osiągali doświadczenie potrzebne do tego, by chętnie świadczyć o swej wierze w świecie. Być może to właśnie brak takich spotkań we współczesnym adwentyzmie sprawia, że obecnie tak niewiele osób dzieli się swoją wiarą. Zanik spotkań społecznych doprowadził nie tylko do obniżenia jakości społeczności w Kościele, ale także bardzo negatywnie wpłynął na ewangelizacyjny potencjał Kościoła w społeczeństwie. Jak odkryliśmy w naszym studium biblijnym w jednym z wcześniejszych rozdziałów, dzielenie się wiarą zawsze następowało w społeczności. We wczesnym adwentyzmie wierzący naśladowali pod tym względem model Kościoła apostolskiego. Najwyższy czas, byśmy poszli za radą Ellen White i odnowili spotkania społeczne w naszych zborach.
Ellen White dość dokładnie opisała nam te spotkania. Wyraźnie pisała o absolutnej konieczności ich organizowania, ale także podała wiele rad, jak je prowadzić, aby nie były nudne i nużące. Sama była głęboko zainteresowana tym, by spotkania te były żywe i uduchowione, przesiąknięte atmosferą, w której ludzie byliby gotowi otwarcie dzielić się z innymi. Wypowiadane świadectwa miały być krótkie i pozytywne:
„Spotkania modlitewne i społeczne powinny być najbardziej interesującymi ze wszystkich. Należy planować i szukać mądrości u Boga, by prowadzić te spotkania tak, aby były interesujące i atrakcyjne. Ludzie są głodni chleba żywota. Jeśli znajdą ten chleb na spotkaniach modlitewnych, przyjdą, by go otrzymać. Długie, nudne mowy i modlitwy nigdzie nie są potrzebne, ale chyba najmniej podczas spotkań społecznych. Męczą one aniołów i ludzi, którzy ich słuchają. Nasze modlitwy powinny być krótkie i rzeczowe. Niechaj Duch Boży przeniknie serca wierzących i usunie wszelki formalizm i nudziarstwo” (Ellen G. White, „Christian Work”, Advent Review and Sabbath Herald, 10 X 1882).
„Spotkania modlitewne i społeczne powinny być czasem szczególnej wzajemnej pomocy i zachęcenia. Wszyscy powinni uważać uczestniczenie w nich za przywilej. Niechaj każdy, kto nosi imię Chrystusa, ma coś do powiedzenia podczas spotkania społecznego. Świadectwa powinny być krótkie i wypowiadane tak, by pomagały słuchającym. Nic tak nie zabija ducha poświęcenia jak jedna osoba która zajmuje dwadzieścia czy trzydzieści minut swoim długim świadectwem. W ten sposób uduchowiona atmosfera spotkania zostaje zniszczona” (Ellen G. White, Gospel Workers, Waszyngton 1948, s. 171).
„Przemówienia powinny być krótkie i rzeczowe, a po nich należy przeprowadzić spotkanie społeczne. Czasem spotkanie społeczne będzie miało lepszy efekt, jeśli zostanie przeprowadzone przed wykładem” (Ellen G. White, „Sanctification Through Obedience to the Truth” Signs of the Times, 16 III 1882).
Jak zauważyliśmy w powyższych wypowiedziach, Ellen White wiele uwagi przykładała do charakteru spotkań społecznych. Spotkania te nie odbywały się z marszu — wymagały przygotowania. Osoby odpowiedzialne za ich organizację nie tylko planowały ich przebieg, ale także czuwały nad porządkiem spotkań, aby nie dopuścić do tego, iż jedna osoba zajmie zbyt wiele czasu albo ludzie będą wypowiadać suche, formalne świadectwa. Spotkanie społeczne miało być żywe i uduchowione — nie miało służyć narzekaniom i zasiewaniu zwątpienia:
„Nie wolno nam wplatać narzekań i szemrania w świadectwa wypowiadane podczas spotkań społecznych, ale mamy mówić o błogosławionej nadziei, aby wnosić w atmosferę spotkania jak najwięcej światła. Pan niebios zapewnia nas, iż z uwagą przygląda się naszym spotkaniom, a świadectwa tych, którzy Go miłują i ich imiona zostaną zapisane w księdze pamiątkowej. Ci, którzy w taki sposób uczestniczą w służbie Bożej, którzy rozmawiają ze sobą, zostaną zabrani w dniu, w którym Pan zbierze swoje cenne skarby; zostaną oszczędzeni, jak człowiek oszczędza swego syna, który mu wiernie służy” (Ellen G. White, „The Disciples of Christ Are One in Him”, Advent Review and Sabbath Herald, 12 XI 1889).
Ellen White radziła, by w dużych zgromadzeniach podczas spotkań społecznych podzielić zebranych na mniejsze grupy, aby każdy miał możliwość zabrać głos. W każdej grupie wyznaczano wtedy lidera (patrz: Ellen G. White, „Incidents of the Michigan Camp-Meeting”, Signs of the Times, 19 X 1876). Radziła też rodzicom, by starali się zainteresować spotkaniami społecznymi swoje dzieci (patrz: Ellen G. White, „The New Hewart”, Adventist Review and Sabbath Herald, 14 IV 1885). Nawet jagnięta w stadzie miały być częścią społeczności wiary podczas spotkań społecznych. W końcu zaś Ellen zabiegała o to, by modlitwy podczas spotkań społecznych były krótkie i rzeczowe, pełne duchowego życia:
„Podczas spotkania modlitewnego modlitwy powinny służyć budowaniu innych; ci, którzy się modlą, powinni brać przykład z pięknej modlitwy Pana za ludzkość. Modlitwa ta jest prosta, jasna, rozumna, a mimo to nie za długa i nie bezduszna, jak niektóre publiczne modlitwy w naszych zborach. Bezduszne modlitwy są zbędne; są przejawem zwykłego formalizmu, nie mają żywej mocy i nikomu nie przynoszą żadnego błogosławieństwa” (Ellen G. White, Counsels to Parents, Teachers, and Students, Mountain View 1943, s. 243).
Ellen White daje nam jeszcze jedno spostrzeżenie na temat adwentystycznych spotkań społecznych: spotkania te były elementem procesu ewangelizacji. Dzisiaj nigdy nie wykorzystujemy w celach ewangelizacyjnych spotkań połączonych ze składaniem osobistych świadectw, ale Ellen White sugerowała, że pierwsi adwentyści czynili to regularnie. Ludzie przyłączali się do Kościoła nie tylko intelektualnie, ale także przyłączali się do społeczności. I w tej sprawie widzimy wyważenie właściwe radom Ellen White. Spotkania społeczne organizowane podczas kampanii ewangelizacyjnych miały pomagać ludziom w podjęciu decyzji, by pójść za Chrystusem:
„Po wykładzie odbyło się spotkanie społeczne, podczas którego złożono wiele świadectw, ale czułam, że ludzie zmagali się ze sobą. Byli niezdecydowani, więc zachęciłam tych, którzy jeszcze nie podjęli decyzji, by stanąć po stronie Pana, aby uczynili to dzisiaj — powinni zerwać łańcuchy mocy szatana i poddać się w pełni Panu” (D. A. Delafield, Ellen G. White in Europe, 1885-1887, Waszyngton 1975, s. 307; cyt. wypowiedź Ellen White).
„»Te spotkania społeczne — stwierdziła — w większym stopniu niż kazania służą zakończeniu pracy«” (Arthur White, Ellen G. White, t. IV: The Australian Years, 1891-1900, Waszyngton 1984, s. 104; cyt. wypowiedź Ellen White).
Ellen White świadczyła także, że spotkania społeczne były stałym elementem funkcjonowania adwentystycznych zgromadzeń w pierwszych latach rozwoju ruchu. Jak wspomniał inny pionier adwentyzmu, spotkania społeczne odbywały się regularnie w zborach, w których nie było kaznodziei. Jednak nawet jeśli w zborze był kaznodzieja, i tak odbywały się spotkania społeczne. Tak było zarówno w dużych, jak i małych zborach.
„W szabat kilku przyjaciół zbiera się w domu Edsonów na szkołę sobotnią. Są tam cztery rodziny — dwanaście osób — które zazwyczaj spotykają się na nabożeństwach. Edson prowadzi szkołę sobotnią, gdy jest w domu. Po szkole sobotniej odbywa się czytanie Biblii albo spotkanie modlitewne i spotkanie społeczne. Wszystko jest tak, jak powinno być” (Ellen G. White, „Notes of Travel, Kansas City, Mo”, Advent Review and Sabbath Herald, 14 X 1884).
Podsumowanie
Spotkania społeczne we wczesnym adwentyzmie były bardzo podobne do metodystycznych spotkań modlitewnych, które rozwinęły się ze spotkań w klasach w tym samym czasie, kiedy rodził się adwentyzm. Ponieważ w metodyzmie trwał właśnie proces zmiany spotkań w klasach na spotkania modlitewne, powstający adwentyzm przejął elementy jednych i drugich. Tamtych spotkań modlitewnych nie należy jednak utożsamiać z tym, co dzisiaj nazywamy spotkaniami modlitewnymi. W adwentyzmie nazywano te spotkania spotkaniami społecznymi. Podczas gdy metodyzm odchodził od domowych spotkań w klasach w kierunku spotkań modlitewnych odbywających się w zborach po nabożeństwie z kazaniem, adwentyści nadal praktykowali oba rodzaje spotkań. Mieli spotkania społeczne po kazaniu, ale mieli też spotkania społeczne w małych grupach domowych. Te drugie bardziej przypominały metodystyczne spotkania w klasach, z tą różnicą, iż nie zadawano podczas nich tak ostro sformułowanych pytań, jakie w swoich klasach wprowadził Wesley.
Można powiedzieć, że podstawowa struktura spotkań społecznych została przez adwentystów zapożyczona z metodyzmu, usankcjonowana przez Ellen White i stała się istotną częścią adwentystycznej eklezjologii. Ponieważ pisma Ellen White i innych pionierów zawierają wiele wzmianek o spotkaniach społecznych, należy przypuszczać, że spotkania te nie były sporadycznymi wydarzeniami. Regularne wzmianki o tych spotkaniach pojawiały się w Review jednoznacznie wskazując, że były one ważną częścią religijnego życia adwentystów.
Spotkania społeczne służyły zaspokajaniu potrzeby wspólnoty wierzących. Podczas nich ludzie chętnie dzielili się swoimi problemami i szukali pomocy współwierzących, wiedząc, że nie zostaną potępieni, ale otrzymają pomoc. Otwartość panująca wśród uczestników tych spotkań budzi zdziwienie współczesnych adwentystów, którym maska przyrosła do twarzy. Z pewnością pierwszym adwentystom zdarzało się coś ukrywać, ale byli zdecydowanie bardziej otwarci niż my.
Spotkanie społeczne nie polegało na studiowaniu Biblii. Było to spotkanie, podczas którego ludzie po prostu dzielili się tym, co wydarzyło się w ich osobistym życiu duchowym. Celem spotkań nie było przekazywanie wiedzy, ale tworzenie społeczności wśród wierzących — budowanie, a nie nauczanie. W Testimonies, w rozdziale zatytułowanym „Social Meetings” Ellen White wyraźnie definiuje cel tych spotkań — dzielenie się przemyśleniami i odczuciami:
„W jakim celu spotykamy się ze sobą? Czy po to, aby o czymś poinformować Boga, pouczyć Go mówiąc Mu w modlitwie wszystko to, co sami wiemy? Otóż spotykamy się po to, by budować się nawzajem wymieniając myśli i uczucia, nabierać siły, czerpać światło i odwagę z poznawania swych wzajemnych nadziei i aspiracji. Przez gorliwe, serdeczne modlitwy wypowiadane z wiarą otrzymujemy odnowienie sił ze Źródła mocy. Te spotkania powinny być najcenniejszymi chwilami i muszą być w centrum zainteresowania wszystkich, którzy mają upodobanie w sprawach Bożych” (Ellen G. White, Testimonies for the Church, t. II, Mountain View 1948, s. 578).
Wszystkie wzmianki w pismach Ellen White wskazują, iż celem spotkań społecznych było budowanie więzi międzyludzkich, w tym także dzielenie się odczuciami. Ellen uważała te spotkania za absolutnie konieczne dla życia i zdrowia Kościoła. Dzięki nim pierwsi adwentyści podtrzymywali swą wiarę. Nie mieli sposobności co szabat słuchać kazania wygłaszanego przez pastora, dzięki czemu rozwijali własny sposób prowadzenia wspólnego duchowego życia, bez pomocy duchownych. Rezultatem tego był zdrowy, silny, uduchowiony Kościół.
Analizując życie religijne pierwszych adwentystów dochodzimy do wniosku, że było ono wzorowane, być może bardziej przez przypadek niż celowo, na wzorcach wczesnochrześcijańskich. Jak wykazaliśmy, Kościół apostolski nie był zależny od zawodowych kaznodziejów. Ludzie w zborze byli połączeni głęboką społecznością, a nie tylko wspólnotą zasad wiary. Podobnie było we wczesnym adwentyzmie. Z pewnością Ellen White wywierała wielki wpływ na zachowanie zborów adwentystycznych w harmonii z nowotestamentowym wzorem zalecającym równowagę między nauczaniem zasad wiary i budowaniem społeczności.
Jednak po śmierci Ellen White w 1915 roku spotkania społeczne stopniowo zanikły i zostały zastąpione spotkaniami modlitewnymi. W końcu zbory adwentystyczne zaczęły kształtować swoje nabożeństwa na wzór nabożeństw innych kościołów protestanckich. Potem zaczęto zborom przydzielać stałych pastorów. Wskutek tego spotkania modlitewne uległy zdegenerowaniu. Przestały być czasem modlitwy i dzielenia się świadectwami, a zostały wypełnione kazaniami pastorów i studium biblijnym, a na modlitwę pozostawało bardzo mało czasu. Element tworzenia więzi został zupełnie zagubiony w większości zborów. Położenie nacisku na nauczanie kosztem tworzenia więzi międzyludzkich, a w końcu nawet obawa przed tworzeniem takich więzi, zajęły miejsce pięknej równowagi, jaka istniała pod tym względem we wczesnym adwentyzmie.
To wszystko doprowadziło do stanu, w którym obecnie wielu adwentystów uważa, iż odstępstwem jest tworzenie w zborach grup poświęconych tworzeniu społeczności. Ludzie ci krzywo patrzą na małe grupy, w których wierzący dzielą się swoim życiem w Chrystusie. Twierdzą, że wierni powinni tylko studiować Biblię i nie zajmować się zagadnieniem tworzenia więzi. Jakże daleko odeszliśmy od Bożych wzorców! Z Kościoła zachowującego piękną równowagę między nauczaniem i tworzeniem społeczności staliśmy się Kościołem, w którym niemile widziane są spotkania podobne do spotkań społecznych, które były podstawą religijnego życia naszych pionierów.
Czas powiedzieć otwarcie, że taka postawa jest heretycka zarówno w stosunku do Nowego Testamentu, jak i naszego adwentystycznego dziedzictwa. Najwyższy czas odtworzyć regularne, cotygodniowe spotkania społeczne jako istotną część życia naszego Kościoła. Czas tworzyć małe grupy domowe w naszych zborach, i to nie jako dodatek do obecnie istniejących struktur, lecz jako podstawowy element adwentystycznej praktyki kościelnej. Jedynie w ten sposób będziemy wierni Słowu Bożemu, Duchowi Proroctwa i naszemu adwentystycznemu dziedzictwu.
———————
* Obszerne omówienie roli duchownych w Kościele nowotestamentowym i wczesnym adwentyzmie znajduje się w broszurze autora zatytułowanej „A Study of the Biblical Terms for Clergy and Their Historical Development in Christianity and Adventism”. Broszurę można nabyć w NADEI, 9047-3 US 31 N., Berrien Springs, MI 49103; tel. (616) 471-9220.
————————
** Uriah Smith, wieloletni redaktor naczelny Review, wierzył, że Chrystus jest stworzoną istotą. Choć ten pogląd był niezgodny z zasadami wiary Kościoła, Smith był akceptowany jako wierzący i piastował jedno z najważniejszych stanowisk w Kościele. Ta tolerancja dla odmienności wynikała, jak sądzę, z atmosfery otwartości wyrażanej podczas spotkań społecznych we wczesnym adwentyzmie.
Rozdział 10
Ellen White i małe grupy
W poprzednim rozdziale wykazaliśmy, że pierwsi adwentyści usilnie starali się zachować równowagę między nauczaniem zasad wiary a tworzeniem więzi międzyludzkich w ich duchowym życiu. Najważniejszym sposobem tworzenia społeczności było organizowanie spotkań społecznych. Spotkania społeczne we wczesnym adwentyzmie były podobne do współczesnych spotkań w małych grupach. Tak więc małe grupy są jednym z najlepszych sposobów przywrócenia społeczności w naszych zborach, pod warunkiem, że spotkania małych grup są poświęcone budowaniu społeczności, a nie tylko studiowaniu.
Niektórzy sugerują, by zamienić klasy Szkoły Sobotniej w małe grupy. Jeśli jednak zamienimy Szkołę Sobotnią w spotkania służące tworzeniu więzi, utracimy element nauczania. Tego nie możemy zrobić, gdyż nastąpi zaburzenie równowagi w drugą stronę. Kościół potrzebuje równowagi między nauczaniem a tworzeniem więzi. Dlatego potrzebujemy zarówno grup służących tworzeniu społeczności, jak i grup, w których studiuje się Biblię.
W tym rozdziale raz jeszcze przestudiujemy wybrane fragmenty pism Ellen White, by upewnić się, co chciała nam ona przekazać na temat tworzenia małych grup. Musimy odkryć, czy popierała ona małe grupy jako narzędzie ewangelizacji i wzmacniania wierzących. „Małe grupy” to nowoczesny termin oznaczający małe zgromadzenia ludzi wzmacniających się nawzajem duchowo i troszczących się o siebie, a także tworzących bezpieczne miejsce, gdzie można zaprosić niewierzących, których chcemy przyprowadzić do Chrystusa. Czy Ellen White popierała takie funkcje małych grup?
Ellen White nie używała określenia „mała grupa”. Nie było ono w użyciu w jej czasach. Jednak omawiała obszernie zagadnienie małych grup. Czyniąc to nazywała je „małymi kompaniami”, ale jak wykażemy, znaczenie jest takie samo. Co Ellen miała do powiedzenia na temat tych „małych kompanii”? Oto jej najbardziej dobitne stwierdzenie:
„Tworzenie małych kompanii jako podstawa chrześcijańskiej pracy zostało mi przedstawione przez Tego, który się nie myli. Jeśli w zborze jest wiele osób, niech członkowie zboru podzielą się na małe kompanie, by pracować nie tylko dla członków Kościoła, ale także dla niewierzących. Jeśli w jakimś miejscu są tylko dwie lub trzy osoby znające prawdę, niech utworzą drużynę ewangelizacyjną. Niech zachowują więź między sobą, zachęcają się nawzajem do czynienia postępów oraz nabierają odwagi i siły dzięki wzajemnemu wsparciu. Niechaj objawiają chrześcijańską wytrwałość i cierpliwość, nie mówią nieroztropnie, używają swojego daru mowy do budowania innych w najświętszej wierze. Niechaj pracują w miłości Chrystusowej dla tych, którzy są poza stadem, zapominając o sobie w swych wysiłkach zmierzających do niesienia pomocy bliźnim. Gdy będą pracować i modlić się w imieniu Chrystusa, ich liczba będzie rosnąć, gdyż Zbawiciel powiedział:»»Jeśliby dwaj z was na ziemi uzgodnili swe prośby o jakąkolwiek rzecz, otrzymają ją od Ojca mojego, który jest w niebie«” (Ellen G. White, Testimonies for the Church, t. VII, Mountain View 1948, s. 21-22).
Możecie przeczytać wszystko, co od tamtej pory napisano na temat małych grup, a nie znajdziecie lepszej definicji małej grupy niż ta, jaką podała Ellen. Oświadczyła ona, że idea podzielenia zboru na małe kompanie została jej podana przez Tego, który się nie myli. Tak więc małe grupy mają Bożą akceptację. Nie może być wyraźniejszego potwierdzenia znaczenia małych grup niż to. Ellen White podaje też, co powinno się dziać w małych grupach i wskazuje, że grupy te powinny z modlitwą, studium Biblii oraz wzajemnym zachęcaniem się i troską skupić się na ewangelizacji, a ponad wszystko powinny budować społeczność.
To jedno stwierdzenie wystarczy, by rozwiać wszelkie wątpliwości, jakie adwentyści mogą mieć co do znaczenia służby małych grup. Ellen White nie mogła wyrazić tego jaśniej. Kościół adwentystyczny ma być zbudowany na służbie małych grup. Każdy, kto się temu sprzeciwia, występuje zarówno przeciwko Biblii, jak i Duchowi Proroctwa. Zazwyczaj nazywamy taką postawę „herezją”. Duże zbory powinny się podzielić na małe grupy. Jeśli w zborze są tylko dwie lub trzy osoby, to i tak powinny one utworzyć małą grupę. Fakt, iż Ellen White zalecała tworzenie małych grup składających się nawet z dwóch lub trzech wyznawców wskazuje, że naszym celem nie jest po prostu stworzenie mniejszych zgromadzeń zachowujących charakter obecnych zborów, ale tworzenie prawdziwej społeczności za pośrednictwem małych grup.
Kiedy zbór jest zbudowany na służbie małych grup, nie potrzebuje etatowego pracownika, by roztaczał nad nim kontrolę. Kiedy wierzący sami troszczą się o siebie i ewangelizują w swoim środowisku, duchowni mogą docierać do nowych grup ludzkich i zakładać nowe zbory. Małe grupy są podstawą do takiego systemu stałego szkolenia i wzajemnej troski, jakiego duchowni nigdy nie będą w stanie zapewnić zborom. Warunkiem powrotu do biblijnego modelu Kościoła, zgodnie z którym pastorzy nie zajmowali się ciągle zborami, jest podzielenie zborów na dobrze funkcjonujące małe grupy. Zwróć uwagę na kolejną wypowiedź Ellen White:
„Boże dzieło ma być wykonywane w Boży sposób i z mocą Ducha Bożego. W różnych miejscach małe kompanie powinny poświęcić się Bogu, ciałem, duszą i duchem, i trzymając się przez wiarę tronu Bożego pracować gorliwie, zachowując swe dusze w miłości Bożej. Żywy strumień tej miłości da się odczuć, a dzięki dobrym uczynkom wierzących ludzie rozpoznają, iż kieruje nimi ten niebiański wpływ. Te małe kompanie ludzi znających prawdę jednym głosem powinny prosić kaznodzieję, aby poszedł do owiec, które zginęły z domu Izraela. Każdy powinien starać się wykonywać indywidualną pracę dla bliźnich. Nikt, kto zasmakował dobroci, miłosierdzia i miłości Bożej, nie może wymawiać się od pracy dla bliźnich” (Ellen G. White, „Followers of Christ Will be Missionaries”, Advent Review and Sabbath Herald, 8 I 1895).
Kiedy członkowie Kościoła będą rozwijać swoje życie duchowe w małych grupach, stworzą społeczność, która sprawi, iż będą silni w wierze. Nie będą potrzebowali pastora, by podtrzymywał ich w wierze, gdyż ich duchowe życie będzie wzmacniane w społeczności. Wtedy, jak stwierdziła Ellen, będą mogli poprosić pastora, by poszedł pracować dla innych. Pamiętaj, że potrzeba opieki etatowego pastora zanika wtedy, gdy ludzie uczestniczą w małych kompaniach, czyli grupach.
Rada, by utworzyć w zborze małe grupy, została powtórzona w wielu książkach i artykułach* Ellen White, co świadczy o tym, iż nie była to przemijająca idea, ale stała zasada. W każdej z tych wzmianek powtórzone jest stwierdzenie, iż idea ta została przekazana przez „Tego, który się nie myli”.
Ellen White z uznaniem wyrażała się także na temat praktyki dzielenia zgromadzenia na małe grupy podczas modlitwy i wzajemnego dzielenia się. Nie protestowała przeciwko dużym zgromadzeniom. Zachęcała do spotykania się w dużych zgromadzeniach, ale czuła, że czegoś brakuje, jeśli podczas tych zgromadzeń nie zadbano o zajęcia w małych grupach.
„W szabat w zgromadzeniu dało się odczuć głębokie poruszenie; znaczna liczba osób wyszła do przodu, by się modlić, kilka z tych osób uczyniło to po raz pierwszy w życiu. Po modlitwach podzielono zgromadzenie na małe grupy, które zebrały się w innych namiotach, w każdym z tych namiotów wyznaczono prowadzących i kontynuowano dzieło, które rozpoczęło się w dużym namiocie. Spotkania te były głębokim przeżyciem” (Ellen G. White, „Sanctification”, Signs of the Times, 23 X 1879).
Ellen White przepowiedziała też dzień, kiedy z powodu prześladowań duże zbory przestaną istnieć, a jedynym sposobem przetrwania Kościoła będą małe grupy (patrz: Ellen G. White, Manuscript Releases, t. XVII, s. 350). Historia chrześcijaństwa dowiodła, że to, co zdawało egzamin w przeszłości, będzie też działać w przyszłości. Jeszcze do niedawna w wielu krajach komunistycznych jedynym sposobem przetrwania Kościoła były spotkania w małych grupach domowych.
Najmocniejsze wypowiedzi Ellen White na temat grup domowych dotyczą ich roli jako podstawy ewangelizacji. Najwyraźniej Ellen była przeciwna solowej ewangelizacji, ale radziła, by wszelkie wysiłki ewangelizacyjne były czynione przy wsparciu ze strony społeczności. Dlatego nie dziwi fakt, iż tak wiele mówiła o małych grupach jako podstawie działalności ewangelizacyjnej.
„W Nowym Jorku należy założyć kilka małych kompanii i posłać pracowników do pracy. To nieprawda, że jeśli ktoś nie jest ordynowanym kaznodzieją, to nie może pracować dla Boga. Niech ludzie ci zostaną nauczeni, jak mają pracować, a następnie posłani do pracy. Kiedy wrócą, niech powiedzą, czego dokonali. Niech uwielbią Pana za Jego błogosławieństwa i wyruszają znowu. Zachęcajcie ich. Kilka słów zachęty będzie dla nich inspiracją” (Ellen G. White, Evangelism, s. 389).
Zwróć uwagę, iż Ellen White popierała małe grupy zwłaszcza jako narzędzie pracy ewangelizacyjnej w dużych miastach. Pracownicy, wśród których widziała nie tylko duchownych, ale także laikat, mieli zakładać małe grupy jako podstawę swojej pracy. Wracając z pracy ewangelizacyjnej mieli zdawać sprawę społeczności (małej grupie), która wysłała ich do pracy. Tak więc Ellen postrzegała małe grupy jako znakomite zabezpieczenie przed wypalaniem się ludzi w służbie i sposób na to, by zapewnić tym, którzy służą, niezbędne wsparcie.
Jednak małe grupy miały być nie tylko podstawą służby jako źródło wsparcia dla pracowników, ale same miały się stać narzędziem ewangelizacji:
„Chrystus szukał ludzi tam, gdzie byli, i przedstawiał im wielkie prawdy o swoim królestwie. Idąc z miejsca na miejsce błogosławił i pocieszał cierpiących oraz uzdrawiał chorych. Na tym samym ma polegać nasze dzieło. Małe kompanie mają wyjść do pracy, do której Chrystus przeznaczył swoich uczniów. Pracując jako ewangeliści mogą odwiedzać chorych, modlić się z nimi, a jeśli trzeba, leczyć ich, nie za pomocą lekarstw, ale za pomocą naturalnych środków” (Ellen G. White, Counsels on Health, Mountain View 1951, s. 501).
„Można się udać na tereny, gdzie jeszcze nikt nie pracował, aby zanieść ludziom prawdę. Małe kompanie pracowników, pod mądrym kierownictwem poświęconych nauczycieli, powinny udać się tam, gdzie są potrzebni. Praca ta musi zostać podjęta z gorliwością i rozwagą” (Ellen G. White, Manuscript Releases, t. XXI, s. 175).
Ellen White miała bardzo zrównoważoną wizję małych grup, co widać w podanej na początku rozdziału głównej definicji służby małych grup. Posiadała bardzo szerokie pojęcie na ten temat. Obejmowało ono nie tylko ewangelizację, ale, jak wykazaliśmy, także spotkania służące studiowaniu Biblii i modlitwie. Ellen White rozumiała, że Kościół, na wzór Kościoła nowotestamentowego, ma istnieć jako społeczność, a studiowanie Biblii i modlitwa mają się odbywać przede wszystkim w małych grupach.
Oto jedna z jej wypowiedzi na temat małych grup jako podstawy studium Biblii:
„Niechaj małe kompanie spotykają się wieczorem, o zachodzie słońca, albo wczesnym rankiem, by studiować Biblię. Niech modlą się o wzmocnienie, oświecenie i uświęcenie przez Ducha Świętego. To dzieło Chrystus pragnie wykonać w sercu każdego pracownika. Jeśli otworzycie drzwi, by to dzieło przyjąć, wielkie błogosławieństwo spłynie na was. Aniołowie Boży będą w waszym gronie. Będziecie się karmić liśćmi z drzewa żywota. Jakież świadectwa braterskiej miłości moglibyście przedstawić w tych cennych godzinach wspólnego poszukiwania Bożych błogosławieństw. Niech każdy opowiada swoje doświadczenia prostymi słowami. Sprawi to duszom większe pocieszenie i radość niż najpiękniej brzmiąca muzyka w naszych zborach. Chrystus zamieszka w waszych sercach. Jedynie w ten sposób będziecie w stanie zachować niezłomną wiarę” (Ellen G. White, Testimonies, t. VII, s. 195).
Ellen White zalecała, by grupy spotykały się o różnych porach dniach, a nie koniecznie wszystkie jednocześnie. Podobnie doradzają współcześni zwolennicy małych grup. Ponadto powyższy cytat świadczy, że studium Biblijne ma być tylko niewielką częścią spotkania. Większość czasu należy poświęcić modlitwie, świadectwom i dzieleniu się swoim życiem w Chrystusie. Spotkanie opisane powyżej przypomina spotkania społeczne opisane w poprzednim rozdziale. Ellen White zalecała więc, by spotkania społeczne odbywały się raczej w małych grupach, a nie w licznych zgromadzeniach.
Ellen White kładła nacisk na głębię modlitwy w małych grupach. Uważała, że mała grupa stwarza najbardziej naturalne warunki, w których ludzie mogą modlić się razem:
„Niechaj w zborze w Los Angeles odbywają się specjalne spotkania modlitewne w intencji dzieła, jakie ma być wykonane. Błgosławieństwo Pana spocznie na członkach zboru, którzy uczestniczą w tym dziele” (Ellen G. White, Ewangelizacja, s. ?111).
„Pan obiecał, że tam, gdzie dwóch lub trzech zbierze się w Jego imieniu, tam On będzie wśród nich. Ci, którzy spotykają się, aby modlić się razem, otrzymają namaszczenie od Świętego. Bardzo nam potrzeba osobistej modlitwy, ale potrzeba także kilku spotkań w tygodniu, by łączyć się w zanoszeniu gorących błagań do Boga. W tych małych grupach Jezus jest obecny, a miłość braterska pogłębia się w sercach wierzących, zaś Duch wlewa w nie swoją potężną moc, aby posługiwać się swymi ziemskimi współpracownikami dla ratowania zgubionych” (Ellen G. White, Lift Him Up, Waszyngton 1988, s. 358).
Bóg odpowiada na wspólne modlitwy wierzących w małych grupach a Duch Święty napełnia ich swoją mocą. Wynikiem tego jest ratowanie zgubionych. Małe grupy istnieją więc nie tylko po to, by podtrzymywać swoją egzystencję. Skupiają chrześcijan po to, by mogli otrzymać Ducha Świętego, który napełnia ich mocą do zdobywania kolejnych uczniów dla Chrystusa.
„Dlaczego wierzący nie czują głębszej, gorliwszej troski o tych, którzy nie są jeszcze w Chrystusie? Dlaczego nie spotykają się po dwóch lub trzech, by modlić się o zbawienie kolejnej osoby, a potem jeszcze jednej? Utwórzmy w naszych zborach małe grupy do służby. Niech ludzie połączą się w pracy jako rybacy ludzi. Niech wyrywają dusze z zepsucia świata ku zbawiennej czystości miłości Chrystusowej” (Ellen G. White, Testimonies, t. VII, s. 21).
Tak więc, to spotkania w małych grupach, gdzie kierowane są do Boga gorące błagania, sprawiają, że na Kościół zstępuje moc z Nieba. Wierzący mają się modlić o zbawienie zgubionych i w tym celu mają tworzyć małe grupy, by nieustannie wstawiać się do Nieba za ich zbawienie, póki ludzie ci nie poddadzą się Chrystusowi. Ellen z doświadczenia znała skuteczność modlitwy w małych grupach w intencji zgubionych ludzi. Nie można nie doceniać mocy modlitwy w małej grupie. Modlitwa jest życiem grupy. Te modlitwy, przez wieki wznoszone do Boga przez wierzących spotykających się w małych grupach, zostaną przez Boga docenione w dniu sądu:
„Podczas sądu wiele tajemnych spraw zostanie ujawnione. Wtedy ujrzymy, jak wiara w Słowo Boże wpłynęła na ludzi. Okaże się, jak małe kompanie ludzi, czasem nie większe niż trzy-, czteroosobowe, zbierały się razem na osobności, by szukać Pana, i jak ludzie ci otrzymywali światło i łaskę oraz cenne myśli. Duch Święty był ich nauczycielem, a ich życie objawiało błogosławieństwa wypływające ze znajomości Bożych wyroków” (Ellen G. White, „They Shall Be Mine, Saith the Lord of Hosts”, Signs of the Times, 23 XI 1904).
Ellen White nie tylko zalecała tworzenie małych grup w zborach, ale także w działalności wydawniczej i edukacyjnej Kościoła. Żadna część dzieła nie miała być pozbawiona wpływu służby małych grup:
„Wśród pracowników szkoły należy tworzyć małe kompanie, w których ludzie będą się uczyć poczucia odpowiedzialności. Nie da się tego dokonać w krótkim czasie, ale powinniśmy zacząć pracować nad tym z wiarą” (Ellen G. White, Counsels to Parents, Teachers, and Students, s. 311).
„Domy i budynki dla celów szkolnych powinny być wznoszone z udziałem samych uczniów. Budynki te nie powinny być budowane blisko siebie, ale rozmieszczone w pewnej niewielkiej odległości. W zarządzaniu tym dziełem należy tworzyć małe kompanie, które powinny uczyć się ponoszenia pełnej odpowiedzialności spoczywającej na nich” (Ellen G. White, Australasian Union Conference Record, 21 VII 1899, s. 6).
„Niechaj małe kompanie [w naszych wydawnictwach] zbierają się wieczorem albo wcześnie rano, by razem studiować Biblię” (Ellen G. White, Manuscript Releases, t. IX, s. 98).
Małe grupy były dalekosiężnym planem w każdej gałęzi dzieła Kościoła. Są podstawą wszelkiej służby w Kościele, w naszych szkołach, a nawet w działalności wydawniczej. Według Ellen White małe grupy nie były jakimś dodatkowym programem działania zboru, ale podstawową zasadą organizacji i działalności Kościoła. Ellen White uznałaby prowadzenie zborów bez małych grup funkcjonujących w nich za błąd, gdyż według niej małe grupy były podstawą struktury i funkcjonowania zboru.
W proroczej wizji Ellen ujrzała wielkie ożywienie, jakie nastąpi w Kościele Bożym w czasach końca. Kiedy to ożywienie nastąpi, Kościół raz jeszcze będzie się gromadził w małych grupach, by szukać Boga:
„W Kościele zapanowało ożywienie ducha misyjnego. Objawiało się gorliwe pragnienie, by nauczyć się, jak pracować dla Pana. Małe kompanie zbierały się, by modlić się i studiować Biblię. Wszyscy podążali naprzód w harmonijnym działaniu. Wierzący szli z miejsca na miejsce, gdzie ludzie nie mieli dotąd okazji słuchać słowa Bożego i zbierali dzieci na Szkołę Sobotnią. Czyniono wysiłki, by pomóc odizolowanym rodzinom. Planowano, by rodziny te zbierały się z innymi rodzinami na wspólne studium Biblii. W ten sposób otwarta została droga dla światła płynącego ze słowa Bożego” (Ellen G. White, „A Call to All Our People”, The Indiana Reporter, 25 II 1903).
Ogień ożywienia! Jakże rozpaczliwie Kościół potrzebuje dziś tego ożywienia. Czy możemy nadal opierać się wprowadzeniu służby małych grup w naszych zborach? Nie do pomyślenia jest, by Kościół Boży pod koniec historii ludzkości próbował prowadzić swą służbę bez położenia nacisku na tworzenie małych grup. Jednym z efektów ożywienia będzie tworzenie małych grup w celu wspólnego modlenia się i wzajemnego zachęcania. Nie może być prawdziwego ożywienia bez spotkań w małych grupach. Przygotowując się do ożywienia zacznijmy więc od zaraz tworzyć małe grupy.
Ellen White pozostawiła naszemu Kościołowi wyraźne zalecenie tworzenia małych grup poświęconych wspólnej modlitwie, studiowaniu Biblii, składaniu osobistych świadectw, wzajemnemu zachęcaniu się i trosce. Wszystkie te doświadczenia w małych grupach będą prowadzić do tego, iż wierzący zaczną pracować dla bliźnich w dziele ewangelizacji. Sprzeciwianie się małym grupom w adwentyzmie jest odrzuceniem Bożego zalecenia przekazanego przez Ellen White. Najwyższy czas, byśmy odnowili służbę małych grup i nadali jej właściwą rangę w naszych zborach.
————————
* Stwierdzenie to jest powtórzone w następujących książkach i artykułach: Christian Service, s. 72; Ewangelizacja, s. ?115; Welfare Ministry, s. 107; Australasian Union Conference Record, 15 VIII 1902; Pacific Union Recorder, 9 X 1902; Advent Review and Sabbath Herald, 12 VIII 1902.
Rozdział 11
Powrót do biblijnego modelu
Adwentyści dnia siódmego twierdzą, że są ruchem religijnym o biblijnych podstawach, opartym wyłącznie na Słowie Bożym w kwestii zarówno zasad wiary, jak i praktyk religijnych. Takie stwierdzenie znajduje się w pierwszej z naszych fundamentalnych zasad wiary. Jakże więc my, Kościół Adwentystów Dnia Siódmego, możemy nadal tworzyć zinstytucjonalizowane struktury kościelne zamiast ruch religijny oparty na małych grupach? W tej książce szeroko omówiliśmy zarówno starotestamentowe, jak i nowotestamentowe dowody, iż podstawą organizacji Kościoła Bożego we wszystkich czasach mają być małe grupy. Tak więc, aby rzeczywiście być ruchem o biblijnych założeniach, musimy zreorganizować i budować nasz Kościół tak, aby składał się z małych grup.
Kościół nie może być zorganizowany tak, jak korporacja. Nie może być zarządzany przez jedną osobę będącą na szczycie aparatu władzy. Musi być podzielony na małe grupy, w których przywództwo jest rozdzielone między ludzi, a laikat nabiera mocy do służby. Hierarchiczna, piramidalna struktura, jaką mamy obecnie w zborach, z pastorem na szczycie, musi ustąpić miejsca organizacji zboru składającej się z „kręgów”. Pastor nie przestanie istnieć, ale będzie jednym z równych sobie braci. Już teraz wiele małych zborów może się obyć bez pastora, a z czasem wierzący we wszystkich zborach, podobnie jak pierwsi chrześcijanie i pierwsi adwentyści, mogą nauczyć się, jak podtrzymywać swoje duchowe życie bez pomocy etatowych pracowników Kościoła. Duchowni będą mieli wtedy możliwość podjąć pracę, do jakiej Bóg ich powołał — ewangelizowanie na nowych terenach i zakładanie nowych zborów.
Małe grupy
— centrum życia Kościoła
Biblijny model, jaki przeanalizowaliśmy, nie znaczy, że mamy dodać małe grupy jako kolejny program do już istniejącego planu funkcjonowania zboru. W wielu zborach próbowano zrobić coś takiego, ale zakończyło się to niepowodzeniem. Kiedy próbujemy czegoś takiego, grupy zyskują popularność przez pewien czas, a potem umierają, gdyż nie są postrzegane jako podstawowa zasada organizacji, na której opiera się cały Kościół. Inni próbowali wprowadzić małe grupy, gdyż ostatnio jest na nie moda. Jednak dwie rzeczy muszą się stać w zborze, aby rozpoczęła się prawdziwa służba małych grup.
Po pierwsze, należy odnowić misyjną mentalność. Jeśli zbór patrzy tylko do wewnątrz, wierzący będą się zajmowali w grupach tylko swoimi sprawami. W zborze musi nastąpić odrodzenie zapału ewangelizacyjnego. Wierzący muszą odczuć odpowiedzialność za zgubionych ludzi żyjących i umierających bez Boga i bez nadziei w świecie.
Po drugie, należy przywrócić przekonanie o skuteczności służby laikatu. Zbór musi odnowić zrozumienie biblijnej prawdy, iż wszyscy wierzący są kaznodziejami, a pastor jest szkoleniowcem przygotowującym ich do służby. Powszechne kaznodziejstwo wierzących musi się objawiać zarówno w zborze, jak i poza nim. Zbór musi się poświęcić rozwijaniu służby laikatu, w której pastor jest szkoleniowcem, a wierzący ewangelizują i troszczą się o siebie nawzajem.
Kiedy te dwie koncepcje zostaną wyraźnie przedstawione i przyjęte, zbór jest gotowy do rozpoczęcia służby małych grup. W dwóch poprzednich książkach z tej serii: Rewolucja w Kościele i Radykalni uczniowie koncepcje te zostały szeroko omówione. Należy się upewnić, że są one zrozumiane i przyjęte, zanim zbór przystąpi do tworzenia społeczności w małych grupach. W przeciwnym razie małe grupy staną się jedynie kolejnym programem w sformalizowanym życiu zboru, a w końcu stopniowo zanikną i wszystko wróci do obecnej normy, zaś ludzie powiedzą, że „małe grupy nie działają”. Jeśli poważnie myślimy o powrocie do misyjnej, napędzanej przez laikat, opartej na społeczności służby małych grup, to musimy dobrze się do tego przygotować.
By być wiernymi naszemu biblijnemu i historycznemu dziedzictwu, musimy całkowicie zrestrukturyzować zbór, aby małe grupy stały się najważniejszym ogniwem jego funkcjonowania. Małe grupy nie mogą być tylko jedną z możliwości do wyboru, jak uważa się obecnie w większości zborów. Dzisiaj przyjmuje się, że sobotnie nabożeństwo z kazaniem jest najważniejszym „wydarzeniem”, w którym wszyscy powinni uczestniczyć. W Kościele XXI wieku musi nastąpić tak głęboka przemiana, aby spotkania w małych grupach stały się takimi najważniejszymi wydarzeniami, w których wszyscy będą regularnie uczestniczyć. Uczęszczanie na sobotnie nabożeństwo będzie można wówczas pozostawić indywidualnemu wyborowi wierzących. W ten sposób praktyka kościelna zostanie upodobniona do biblijnego modelu Kościoła.
W poprzednich książkach z tej serii zasugerowałem, że Kościół przyszłości, aby być wiernym biblijnym wzorcom, musi mieć wyszkolony do służby laikat. Obowiązkiem pastorów jest takie szkolenie laikatu do służby, aby wierzący potrafili sami prowadzić zbór i pozyskiwać kolejnych uczniów dla Jezusa. Kiedy ten cel zostanie osiągnięty, pastorzy mają się udać na nowe tereny i zakładać nowe zbory, a potem szkolić je. Ten biblijny obraz pracy etatowych pracowników Kościoła musi zostać przywrócony w Kościele Adwentystów Dnia Siódmego. Dawno temu Ellen White wystosowała taki oto apel do naszego Kościoła:
„Prośby o stałego pastora, który troszczyłby się o zbór, powinny raz na zawsze ustać, a ożywcza moc prawdy powinna pobudzić wszystkich wyznawców do działania i poprowadzić ich do wytężonej pracy w skutecznym wypełnianiu misji Kościoła tam, gdzie się znajdują” (Ellen G. White, „The Work in Greater New York”, Atlantic Union Gleaner, 8 I 1902).
W jaki sposób zbór ma funkcjonować bez pastora? Tak jak w Kościele apostolskim — przez służbę małych grup. Tak funkcjonował Kościół nowotestamentowy i tak funkcjonował wczesny adwentyzm. Jeśli ten sposób działał wtedy, to będzie działał i teraz, nawet w czasach skrajnego zeświecczenia — w XXI wieku.
Jak będzie wyglądał zbór składający się z małych grup? Taki zbór, aby istnieć, nie będzie zależny od dużych budynków. W niektórych miejscach może mieć wyłącznie formę małych zborów domowych, nie połączonych organizacyjnie w jeden duży zbór. Każda mała grupa będzie sama w sobie zborem. Tam, gdzie większa liczba wierzących mieszka na niewielkim terenie, duży zbór będzie podzielony na szereg małych grup. Zbór może posiadać budynek, ale nie jest to konieczne. Wierzący mogą wynajmować jakąś dużą salę wtedy, gdy będą chcieli urządzić spotkanie wszystkich grup jednocześnie. Posiadanie własnego budynku nie jest konieczne, gdyż prawdziwa służba odbywa się nie podczas wielkich zgromadzeń całego zboru, ale podczas domowych spotkań w małych grupach. W ten sposób zbór będzie podobny do zborów we wczesnym adwentyzmie. Pierwsi adwentyści rzadko spotykali się w dużych zgromadzeniach, najczęściej z okazji zjazdów i spotkań namiotowych. W Kościele przyszłości te większe zgromadzenia nie muszą być tak liczne jak zgromadzenia podczas zjazdów namiotowych, ale mogą być zebraniami wszystkich grup domowych na jakimś niewielkim terenie. Mogą się odbywać co tydzień, raz na dwa tygodnie, raz w miesiącu, a nawet raz na kwartał. Liczne zgromadzenia nie mają zbyt wielkiego znaczenia dla życia Kościoła, bo życie duchowe rozwija się i kwitnie w małych grupach.
W tym biblijnym Kościele XXI wieku ludzie będą się przyłączać do Kościoła za pośrednictwem małych grup. Mała grupa będzie ewangelizować, uczyć i wspierać ludzi w ich służbie dla Mistrza w świecie. Ludzie będą przyprowadzać do małej grupy innych, aby poznawali Boga i uczyli się żyć z Nim tak, jak oni sami się nauczyli. Dzisiaj ludzie przychodzą do dużego zboru jako zgromadzenia, gdzie jedni siedzą odwróceni plecami do drugich. Wskutek tego nie tworzą więzi w małych grupach i nie mają prawdziwej społeczności z innymi wierzącymi.
Struktura
biblijnego Kościoła XXI wieku
W strukturze tego biblijnego Kościoła XXI wieku będzie potrzeba wsparcia dla liderów małych grup. Będzie to wymagać ciągłego szkolenia obecnych i przyszłych liderów małych grup. To będzie jeden z najważniejszych obowiązków duchownych. Na dużym terenie, gdzie będzie wiele małych grup, może wystąpić potrzeba zatrudnienia na stałe pastora, aby szkolił i doglądał małe grupy, a czasem prowadził wspólne spotkania wszystkich grup. Takie duże zgromadzenia mogą się odbywać co tydzień, raz w miesiącu albo raz na kwartał. Nie będzie to miało znaczącego wpływu na życie Kościoła, które rozwija się w małych grupach, a nie w dużych zgromadzeniach.
Na terenach, gdzie będzie dużo małych grup, Kościół może rozwinąć strukturę wspierania podobną do tej, jaką ustanowił Mojżesz pod kierunkiem Jetry, w której to strukturze byli dziesiętnicy, pięćdziesiątnicy, setnicy i tysiącznicy. Odpowiednikiem dziesiętnika będzie w tej strukturze przywódca małej grupy, odpowiednikiem pięćdziesiątnika będzie członek laikatu, który będzie roztaczał opiekę nad pięcioma przywódcami małych grup, setnik będzie nadzorował przywódców dziesięciu małych grup, a tysiącznikiem będzie duchowny, który będzie nadzorował i szkolił pięćdziesiątników i setników. Specjalista w dziedzinie wzrostu kościoła Carl George dostarcza znakomitych rozwiązań dla zborów, które pragną rozwinąć model Jetry (patrz: Carl George, Prepare Your Church for the Future, Grand Rapids 1992; The Coming Church Revolution, Grand Rapids 1994).
Jednak model Jetry opracowany przez Carla George'a może jedynie służyć podtrzymywaniu już istniejącej struktury małych grup. Niedostatecznie sprzyja rozwojowi i pomnażaniu grup, więc potrzebuje pewnych modyfikacji. Aby grupy się pomnażały, konieczne będzie, aby jeden przywódca opiekujący się liderami małych grup miał pod opieką nie więcej niż trzech liderów jednocześnie. Jeśli będzie się opiekował dzisięcioma liderami, to nie wystarczy mu czasu, by szkolić nowych liderów i pomnażać grupy.
Po drugie, aby grupy się pomnażały, należy starannie dobierać liderów. Ludzie, którzy nie wykazali się umiejętnością pomnażania grup, nie powinni być liderami. Innymi słowy, nie wybierajcie na liderów małych grup ludzi, którzy nie zdobyli dla Jezusa przynajmniej jednej osoby. Tacy liderzy nie będą w stanie pomagać grupie w zdobywaniu nowych uczniów dla Jezusa. Ponadto liderzy, których grupa nigdy nie założyła kolejnej grupy, nie powinni być opiekunami innych liderów. Tak więc jedynie ludzie, którzy wykazują umiejętność pozyskiwania ludzi dla Chrystusa powinni być powoływani do sprawowania funkcji przywódczych, gdyż jedynie wtedy zbory domowe będą się rozwijać liczebnie i pomnażać, a tego pragnie Jezus.
Innym sposobem zorganizowania małych grup w zborze jest metoda zaproponowana przez Ralpha Neighboura (patrz: Ralph W. Neighbour, Jr., Where Do We Go From Here?, Houston 1990), a także kilka innych, podobnych do niej. Nie będę ich teraz omawiać, gdyż inni zrobili to wystarczająco dobrze*. Moim celem jest wyraźne przedstawienie tego, jaki jest biblijny wymóg dla Kościoła przyszłości. Każdy zbór musi sam dojść do tego, w jaki sposób będzie tworzył małe grupy, aby stały się ośrodkiem duchowego życia wierzących.
Życie w małej grupie
To, co dzieje się w biblijnych zborach składających się z małych grup, będzie zawsze oparte na więziach międzyludzkich. W małych grupach będzie się studiować Biblię, ale nie będzie się zaniedbywać kwestii budowania więzi. Tworzenie społeczności będzie najważniejszą częścią życia małych grup. Spotkania małych grup będą więc przypominać spotkania społeczne we wczesnym adwentyzmie. W tamtych czasach w zborach nie było regularnych kazań. Zamiast tego wierzący spotykali się w szabat, by studiować Biblię w Szkole Sobotniej, a potem mieli spotkanie całkowicie poświęcone tworzeniu społeczności. Małe grupy w biblijnym zborze przyszłości będą także spędzać czas ze Słowem Bożym. Adwentyści nigdy nie zaniedbają studiowania Biblii. Jest ona podstawą naszej wiary. Nigdy nie wolno nam odrzucać Biblii w dążeniu do budowania więzi, ale nie wolno nam też zaniedbywać tworzenia społeczności i zajmować się jedynie studiowaniem. Jedna i druga postawa byłaby błędna i niebiblijna.
Zaproponuję teraz dwa scenariusze życia w małych grupach. Pierwszy dotyczy zboru, który posiada własny budynek i spotyka się w dużym zgromadzeniu w każdy szabat. Wierni spędzają nieco czasu studiując Słowo Boże w Szkole Sobotniej, której klasy mogą się składać z dwóch lub trzech małych grup uczących się razem. Dzięki temu grupy będą zachowywać więzi między sobą. Następnie wszystkie grupy spotkają się we wspólnej sali na uduchowionym nabożeństwie. Ponieważ w każdej grupie, dzięki spotkaniom w tygodniu, panuje ożywiona, duchowa atmosfera, nabożeństwo będzie nakierowane na uwielbianie Boga, a wierzący będą oddawać Bogu chwałę za duchowe życie w Chrystusie i społeczność z innymi wiernymi. Suchy formalizm zniknie bez śladu — życie i radość zastąpi rutynę i nudę. Od czasu do czasu można zaplanować krótkie kazanie, ale większość czasu będzie poświęcona dzieleniu się doświadczeniami. Nowo pozyskane osoby z reguły nie będą przez jakiś czas uczestniczyć we wspólnych nabożeństwach, ale będą przyprowadzane do społeczności w małych grupach. Dzięki temu podczas sobotnich nabożeństw będzie można powitać osoby, które po raz pierwszy będą gośćmi na wspólnym nabożeństwie w zborze.
Życie zboru rozwija się w małych grupach. Regularne uczestniczenie w spotkaniach małych grup będzie uważane za obowiązek członków zboru. Jak wskazała Ellen White, chrześcijaninem jest ten, kto uczestniczy w społecznych spotkaniach. Jeśli tak, to trudno wyobrazić sobie, aby prawdziwi chrześcijanie-adwentyści celowo nie uczestniczyli w spotkaniach małych grup.
Małe grupy spotykać się będą w różne dni tygodnia w prywatnych mieszkaniach. W ciągu półtorej czy dwóch godzin ludzie znajdą nieco czasu, by zjeść skromny wspólny posiłek i rozmawiać o tym, co wydarzyło się w ich życiu w ciągu tygodnia. Będą mogli się otworzyć przed sobą nawzajem. Wymaga to rozwijania wzajemnej odpowiedzialności. Przypuśćmy, na przykład, że jakaś siostra tydzień wcześniej mówiła, iż denerwują ją koleżanki w pracy i nie może sobie poradzić z wzbierającą w niej złością. Na kolejnym spotkaniu ktoś może ją delikatnie zapytać, co się zmieniło w tej sprawie. Brat opowiadał, że ma kłopoty ze swoim nastoletnim synem, więc ktoś może zapytać, czy problem został rozwiązany. Nie powinno być przy tym żadnego wprawiania kogoś w zakłopotanie ani nawet cienia osądzania, ale jedynie zaufanie i świadomość, że wszyscy dążymy do tego samego celu i chcemy sobie nawzajem pomagać w przezwyciężaniu trudności dzięki wstawienniczej modlitwie i mocy Ducha Świętego.
Po dzieleniu się doświadczeniami z minionego tygodnia wierzący mogą spędzić nieco czasu modląc się o siebie nawzajem i o zbawienie innych ludzi. Ich modlitwy nie mogą być niedbałe, ale muszą być gorliwe, serdeczne, objawiające głębię ich wspólnego doświadczenia w Chrystusie. Można nieco czasu poświęcić na studiowanie Biblii, ale i to studium powinno tworzyć klimat służący budowaniu społeczności. Poznawcze studium Biblii należy zarezerwować dla Szkoły Sobotniej. W grupie domowej należy zaś położyć nacisk na to, co Biblia mówi do nas jako do społeczności uczniów Jezusa tak, aby wierzący mogli stosować naukę Jezusa w swoim codziennym życiu.
Niektórzy próbują w Szkole Sobotniej łączyć element nauczania i tworzenia więzi. Jednak we wczesnym adwentyzmie te dwie funkcje spotkań religijnych były zdecydowanie rozdzielone, i to nie bez powodów. Jeśli próbuje się oba elementy wprowadzać zarówno w Szkole Sobotniej, jak i podczas spotkań w małych grupach, wówczas nieuchronnie doprowadzi to do nadmiernego akcentowania nauczania i zaniedbywania aspektu społecznego. Aby do tego nie dopuścić, należy iść za przykładem pierwszych adwentystów, którzy mieli oddzielne spotkania społeczne i Szkołę Sobotnią poświęconą zdobywaniu wiedzy biblijnej. Nie znaczy to, że podczas spotkań w małych grupach nie wolno studiować Biblii, ale należy to czynić jedynie w takim zakresie, w jakim służy to budowaniu społeczności i uczy, jak stosować w praktyce nauki Biblii. Nie znaczy to także, że w Szkole Sobotniej nie istnieje społeczność albo ludzie nie stosują w praktyce tego, czego się tam uczą. Przeciwnie. Jednak w Szkole Sobotniej główny nacisk jest położony na zdobywanie wiedzy.
Podczas regularnych, cotygodniowych spotkań małej grupy należy omówić wspólną służbę grupy. Każdy z członków grupy ma oczywiście służyć Bogu indywidualnie, ale cała grupa powinna mieć też jakąś służbę, którą będzie wykonywać wspólnie. Na przykład, grupa może prowadzić wykłady antystresowe, służbę charytatywną, czy służbę uzdrawiania — stosownie do darów duchowych, w jakie Duch Święty wyposaży członków grupy. Podczas spotkania można organizować i planować tę służbę.
Kiedy ktoś przyprowadzi na spotkanie nową osobę, należy poświęcić czas na zapoznanie się z nią. Z upływem czasu właściwy człowiek może się zająć udzielaniem lekcji biblijnych nowo pozyskanej osobie. Następnie można zaprosić tę osobę na wspólne sobotnie nabożeństwo, a kiedy zdecyduje się ona oddać swoje życie Jezusowi i stanie się Jego uczniem, wówczas przyjmie chrzest i stanie się kolejnym członkiem wspólnoty.
W dążeniu do wprowadzenia nowego modelu funkcjonowania zboru pojawia się czasem pokusa, by wraz z tym, co niepotrzebne, odrzucić to, co wcale nie wymaga odrzucenia. Wczesny adwentyzm, choć działał w małych grupach, zdobywał nowych wyznawców za pomocą kazania Słowa Bożego. Jak wspomnieliśmy wcześniej, Kościół apostolski postępował podobnie. Ludzie byli pozyskiwani przez kazania w dużych zgromadzeniach, a następnie umieszczani w małych grupach. Kościół małych grup musi zdawać sobie sprawę, że małe grupy nie są jedynym dobrym sposobem docierania do ludzi z ewangelią. Wielu można pozyskać tylko za pomocą małych grup, ale do niektórych dotrzemy jedynie za pomocą publicznych ewangelizacji. Obie metody są biblijne i uzupełniają się nawzajem.
Zbór, w którym jest wiele małych grup, może zorganizować publiczne wykłady ewangelizacyjne albo seminarium na temat proroctw biblijnych. Na wykłady lub seminarium można wtedy zaprosić osoby, które już uczęszczają na spotkania grup domowych, aby mogły zgłębiać bogactwo adwentystycznych nauk biblijnych. Kiedy podczas wykładów padnie wezwanie, aby przyłączyć się do Kościoła, ludziom tym łatwiej będzie podjąć tę decyzję i stać się uczniami Jezusa, gdyż będą mieli silne wsparcie w małej grupie, na której spotkania już uczęszczają.
Składający się z małych grup zbór, który zaniedbuje publiczną ewangelizację, prawdopodobnie nie będzie się zbyt szybko rozwijał. Usiłując naśladować inne kościoły, które prowadzą zbory składające się z małych grup, musimy pamiętać, że adwentyzm ma szczególne poselstwo do przekazania ludziom. Nie wolno nam tego zaniedbać. Wiele zborów wykonuje obecnie dobrą pracę przyprowadzając ludzi do wiary w Chrystusa. Adwentyzm musi nadal to czynić, ale nie może na tym poprzestawać. Musi prowadzić ludzi do pełnego uczniostwa. Adwentystyczne poselstwo na czasy końca zostało specjalnie dane przez Boga, by czynić ludzi uczniami (patrz: Russell Burrill, Radykalni uczniowie, Warszawa 1998). Ewangelizacja w zborze składającym się z małych grup będzie korzystać z wszystkich środków służących czynieniu ludzi radykalnymi uczniami Chrystusa, w tym także z publicznego kazania Słowa Bożego. Różnica będzie jedynie polegać na tym, że nie trzeba będzie wydawać pieniędzy na reklamę, bo większość ludzi zostanie zaproszonych przez członków małych grup w wyniku ich osobistej służby.
Taki scenariusz życia zboru w małych grupach można sobie wyobrazić w zborze, który posiada budynek. Będzie potrzeba całościowej reorganizacji, by osiągnąć ten cel, ale jeśli poważnie myślimy o wprowadzeniu biblijnego modelu Kościoła, to zmiany muszą zostać dokonane.
Zbór bez budynku
Drugi scenariusz dotyczy zboru, który nie ma dość dużego budynku, by wszyscy wyznawcy mogli się spotkać jednocześnie. Ten zbór nie będzie nawet zainteresowany posiadaniem takiego budynku, gdyż życie zboru będzie się toczyć prawie całkowicie w małych grupach, a nie wokół budowli z cegieł i betonu. Zbór może się spotykać podczas wielu spotkań w małych grupach domowych — nie musi mieć budynku. Grupy nie muszą się spotykać ze sobą w każdy szabat. Mogą to robić raz w miesiącu, a nawet raz na kwartał. W sobotnie przedpołudnie mogą się spotykać w prywatnych mieszkaniach, tak jak w inne dni tygodnia. W szabat część spotkania poświęcać będą studiowaniu Biblii w Szkole Sobotniej. Potem mogą mieć czas na dzielenie się swoim życiem w Chrystusie, podobnie jak czynili to pierwsi adwentyści podczas spotkań społecznych. Nie wolno zaniedbywać dzieci — są one częścią grupy. Spotkanie może się zakończyć wspólnym posiłkiem połączonym z łamaniem chleba, na wzór pierwszych chrześcijan. Czasem można w sobotnie przedpołudnie przeprowadzić wieczerzę Pańską w grupie albo wtedy, gdy grupy spotykają się na większym zgromadzeniu.
Obok spotkania małej grupy w sobotnie przedpołudnie, odbywać się będzie przynajmniej jeszcze jedno spotkanie w innym dniu tygodnia. W tym przypadku zajęcia, w tym także zajęcia ewangelizacyjne, będą podobne do tych, jakie opisane zostały w pierwszym scenariuszu. Różnica między tymi dwoma scenariuszami polega na tym, co dzieje się w sobotnie przedpołudnie. W pierwszym przypadku wierni nadal spotykają się w dużym zgromadzeniu w budynku zborowym. W drugim przypadku te cotygodniowe, wspólne spotkania nie są konieczne. Duchowe życie będzie podtrzymywane niemal wyłącznie w małych grupach. Jedynie okazjonalnie grupy będą się spotykać razem, w wynajętej sali.
Rola pastora
Oba powyższe scenariusze w przypadku dużego zboru, składającego się z wielu grup, będą wymagały mieszkającego na stałe w danym mieście lub okolicy pastora, który będzie szkolił liderów istniejących i nowo powstających małych grup. Pastor będzie też regularnie spotykał się z liderami, by upewnić się, że ich grupy pozostają zdrowe duchowo. Będzie także odpowiedzialny za organizację cotygodniowych, comiesięcznych, czy kwartalnych wspólnych nabożeństw.
W obecnych zinstytucjonalizowanych zborach pastorzy spędzają większość czasu na tym, by podtrzymywać funkcjonowanie zboru. Nieco czasu zajmuje im też usługiwanie indywidualnym wyznawcom. Ponieważ w nowym modelu duszpasterska troska przejdzie w zakres obowiązków małej grupy, pastor będzie dysponował większą ilością czasu. Ten czas musi wykorzystać na dwa sposoby.
Po pierwsze, jak już wspomnieliśmy, pastor musi spotykać się z liderami grup. Po drugie, pastor powinien wiele czasu poświęcać zakładaniu nowych grup, czyli nowych zborów domowych. Nowe grupy będą powstawać przez pomnażanie się istniejących grup albo zakładanie nowych grup od podstaw, w wyniku publicznej ewangelizacji. Pastorzy w tym modelu funkcjonowania zboru będą odpowiedzialni przed diecezją za pomnażanie grup. Dlatego większość czasu będą poświęcać na szkolenie liderów nowych grup ciągle rozrastającego się Kościoła.
Najważniejszą funkcją pastora będzie szkolenie liderów i formowanie nowych grup. Zamiast roztaczać władzę, pastor będzie rozdzielał władzę wśród liderów. Jedynie dzięki przygotowaniu liderów z laikatu Kościół może stać się naprawdę Kościołem Jezusa Chrystusa.
Odizolowane grupy
W tym nowym modelu funkcjonowania zboru będzie wiele przypadków, że początkowo tylko jedna grupa powstanie w danej miejscowości. W starym modelu trudno było sobie nawet wyobrazić powstanie zboru w małej miejscowości, gdyż ze względów finansowych nie można było zatrudnić odpowiedniej liczby pastorów, aby opiekowali się wszystkimi powstającymi zborami. Teraz jednak rozwiązany zostanie problem małych zborów, które od wielu lat nie rozwijają się liczebnie, a jednak pochłaniają tysiące złotych, by pozostać przy życiu.
Wiele bardzo małych zborów ze względu na swą niewielką liczebność zostanie zamienionych na grupy. W nieco większych zborach powstanie kilka grup domowych. Te grupy mogą zastosować drugi scenariusz opisany powyżej. Jeden pastor może się zająć wszystkimi takimi odizolowanymi grupami na terenie diecezji, ale będą i takie diecezje, w których wszystkie grupy będą się zaliczać do kategorii grup odizolowanych. W takiej sytuacji pastorzy podzielą między siebie terytorium diecezji.
Te zbory domowe będą funkcjonować podobnie jak wczesne zbory adwentystyczne, bez stałych pastorów, same podtrzymując swoje życie duchowe dzięki „spotkaniom społecznym” czyli regularnym spotkaniom małych grup. Być może raz na kwartał, a nawet raz w miesiącu pastor dużego okręgu, w którym znajdują się przeważnie odizolowane grupy, zgromadzi wszystkie grupy razem na wspólne nabożeństwo, aby wierzący mogli nabrać przekonania, że są częścią wielkiej kościelnej wspólnoty. Jednak życie zboru będzie się rozwijać niemal wyłącznie w małych grupach.
W obecnej sytuacji małych zborów pastor ma pod opieką dwa, trzy lub cztery małe zbory, w sumie około stu wyznawców. W nowym modelu pastor będzie odpowiedzialny za grupy odpowiadające liczebnie piętnastu czy dwudziestu takim zborom.
Ponadto wyznawcy będą otoczeni lepszą opieką, gdyż zgodnie z biblijną zasadą będą się troszczyć o siebie nawzajem, a ich potencjał ewangelizacyjny będzie się wzmagał, gdyż pastor będzie miał dość czasu na zakładanie nowych grup. W ten sposób będzie można mieć „zbór” (zdefiniowany jako „grupa wierzących spotykających się razem”) w każdej, najmniejszej nawet społeczności ludzkiej na świecie.
Czy to możliwe?
Być może jest to tylko „marzenie ściętej głowy”? Czy można to wprowadzić w życie? Kościół, jaki opisałem, wydaje się tak daleki od tego, jak obecnie „robimy Kościół”. Jednak, jak wykazałem w całym tym studium, jest to czysto biblijny model Kościoła jako społeczności. Nie tylko Nowy Testament zaleca taką praktykę kościelną, ale także wczesny adwentyzm funkcjonował w ten sposób, budując społeczność o silnych więziach między wierzącymi.
Ponieważ społeczny model Kościoła jest tak mocno zakorzeniony w Piśmie Świętym i adwentystycznym dziedzictwie, współczesny Kościół Jezusa Chrystusa powinien zrobić wszystko, by wrócić do tego modelu. Być może nie będzie to łatwe. Z początku wszystko jest trudne. Opór może być wielki. Trudności będą się piętrzyć na drodze. Być może nie w każdym zborze uda się przeprowadzić rewolucję z powodu zbyt silnej opozycji. Jedni będą się przekonywać do zmiany szybciej, a inni wolniej. Nowe zbory będą jednak miały szansę rozwijać się zgodnie z biblijnym modelem. Jednak dążenie w kierunku przekształcenia starych adwentystycznych zborów w zbory składające się z żywych, aktywnych małych grup domowych musi się zacząć, i to od zaraz.
Istniejący zbór
Nasze tradycyjne zbory są pogrążone w mrokach instytucjonalizmu. Są zorganizowane w taki sposób, gdyż nie znają żadnego innego sposobu organizacji Kościoła. Nie ma już wśród żywych nikogo, kto pamiętałby adwentyzm jako ruch małych grup. Nasze obecne zbory działają w oparciu o narzucane z góry programy i są podzielone na działy, takie jak dział młodzieży, Szkoła Sobotnia, Pathfindersi, dział ewangelizacyjny itd. W biblijnym modelu podstawą organizacji jest mała grupa, w której rozwija się całe życie zboru.
Jak mamy rozpocząć proces zmian z jednego modelu w drugi? Na pewno nie od burzenia tego, co istnieje. To, co jest obecnie, znaczy dla niektórych ludzi bardzo wiele. Ludzie ci przez wiele lat swojego życia służyli tym tradycyjnym, zinstytucjonalizowanym zborom. Być może nie od razu dostrzegą zalety nowego modelu zboru. Ludzie ci będą więc stawiać wielki opór wszelkim próbom zmiany istniejącej struktury zboru.
Jezus podał nam doskonałą radę dotyczącą zmiany starego na nowe, kiedy powiedział, aby nie wlewać nowego wina w stare bukłaki:
„Nikt nie odrywa kawałka z nowej szaty, aby połatać szatę starą, bo inaczej rozedrze nowe, a łata z nowego nie będzie się nadawała do starego. I nikt nie wlewa młodego wina do starych bukłaków, bo inaczej młode wino rozsadzi bukłaki i samo się wyleje, i jeszcze bukłaki zniszczeją. Lecz młode wino należy lać do nowych bukłaków” (Łuk. 5,36-38).
Powyższa rada Jezusa pasuje do naszej sytuacji. Jeśli spróbujemy zmienić obecną sytuację gwałtownie, narażamy się na ryzyko zniszczenia nowego wina i starych bukłaków. Przemiany w istniejących zborach muszą więc następować powoli. Tradycyjne zbory mogą nigdy w pełni nie wrócić do biblijnego modelu. Nie trzeba ich do tego zmuszać. W końcu te zbory i tak zanikną. Zamiast tego powinniśmy zaangażować naszą energię w tworzenie „nowych bukłaków”. Czasem „nowe bukłaki” trzeba będzie tworzyć w istniejącym zborze. Inaczej mówiąc, zamiast eliminować stary sposób funkcjonowania zboru, należy obok niego tworzyć małe grupy. W końcu „nowe wino” zacznie przeważać, a „stare bukłaki” stopniowo zanikną. Jeśli jednak najpierw będziemy się starali wyeliminować stare, aby potem zacząć wprowadzać nowe, to zniszczymy jedno i drugie.
Wielu pastorów popełnia błąd polegający na tym, że na jakiejś konferencji uczą się nowego sposobu „robienia Kościoła”, a potem wracają do domu i od razu zaczynają robić rewolucję w zborze. Szybko odkrywają jednak, że członkowie zboru nie są tak entuzjastycznie do tego nastawieni. Opozycja narasta. Pastor zniechęca się. Zmiany zostają odrzucone, a zbór pogrąża się jeszcze bardziej w ciemnościach instytucjonalizmu.
O wiele lepiej jest nie robić wielkiego zamieszania i w jak najmniejszym stopniu ingerować w to, jak zbór funkcjonuje obecnie. Wprowadzajcie nowy model funkcjonowania zboru obok starego. Być może w niektórych zborach nawet taka metoda nie będzie działać. W takim przypadku, po prostu pozostawcie zbór w spokoju. Poświęćcie czas na tworzenie całkiem nowych bukłaków. Niektóre zbory częściowo poddadzą się rewolucji. To dobrze. Powinniśmy być i z tego zadowoleni. Duch Święty potrzebuje czasu do działania. Kiedy Bóg wyprowadził Izraelitów z Egiptu, potrzebował czterdziestu lat, by przekształcić hierarchiczne nawyki wyniesione z Egiptu w biblijną postawę społeczności w kapłańskim królestwie. Co prawda my nie jesteśmy Mojżeszami, ale służymy temu samemu Bogu, któremu służył Mojżesz. Mam nadzieję, że nam rewolucja nie zajmie aż czterdziestu lat. Być może to pokolenie nie będzie musiało wymrzeć na pustyni. Bóg potrzebuje dzisiaj przywódców, którzy będą nowymi Mojżeszami i poprowadzą Jego lud z Egiptu do ziemi obiecanej. Czas zacząć prowadzić Kościół ku biblijnym wzorom. Bóg woła dzisiaj o takich przywódców.
Pastorzy, którym jedynie w pewnym stopniu uda się przekształcić zbory, mogą się cieszyć, że Bóg pozwolił im przynajmniej zacząć zmierzać we właściwym kierunku. Najważniejsze jest, by w zborach rozpocząć regularne spotkania poświęcone tworzeniu prawdziwej społeczności, choćby nawet nigdy nie doszło do powstania małych grup domowych w pełnym znaczeniu tego pojęcia. W niektórych zborach te spotkania mogą nawet nie mieć formy spotkań w małej grupie. Można jednak spróbować tworzyć społeczność w większym zgromadzeniu. Ważne jest to, by uczestniczenie w tych spotkaniach wierzący traktowali jak swój obowiązek. Zbór musi być prawdziwą społecznością, albo wcale nie będzie częścią Kościoła Jezusa Chrystusa.
Najłatwiejszym sposobem wprowadzania nowego modelu jest zakładanie nowych zborów o biblijnej strukturze organizacyjnej. Nie trzeba wtedy pokonywać tradycji utrwalonej mocno w starym zborze, ale od początku można uczyć nowo pozyskanych wyznawców, jak mają tworzyć i prowadzić małe grupy. Gdy nowy model zacznie się rozwijać i prosperować dzięki błogosławieństwu Ducha Świętego, stare zbory mogą zostać zachęcone do naśladowania nowych. A że nowy model będzie działać, możemy być pewni, gdyż Bóg będzie błogosławił swój Kościół, gdy ten będzie próbował wrócić do swoich korzeni.
Biblijny model funkcjonowania kościoła został w naszych czasach odkryty nie w zborach adwentystycznych, ale w wielu innych zborach na całym świecie. Tak będzie wyglądał Kościół przyszłości. Bóg pobudzi na całym świecie ludzi, którzy poprowadzą Jego Kościół w dziele tej organizacyjnej reformacji. Carl George wskazał, co będzie wyróżniającą się cechą zborów, które przetrwają w XXI wieku. Większość pozostałych umrze.
„Krótko mówiąc, jaki jest najmniejszy aktywny składnik Kościoła przyszłości? Rozrastające się komórki prowadzone przez ochotniczych kaznodziejów są podstawowymi elementami składowymi. Wszystko inne można budować wokół tej jednej koncepcji” (George, The Coming Church Revolution, s. 313).
Apostoł Jan pod koniec I wieku bardzo wyraźnie napisał, że głosimy poselstwo prawdy, aby ludzie mogli mieć społeczność z nami, jak my mamy społeczność z Ojcem i Jego Synem (patrz I Jana 1,1-5). Podstawowa potrzeba ludzkości nie zmieniła się w ciągu dwóch tysięcy lat. Bóg wciąż szuka ludzi, którzy będą żyli w prawdziwej społeczności i w ten sposób będą okazywali światu odradzającą naturę wspólnoty, jaką Bóg powołał do istnienia. Chrześcijanie nie mogą dłużej żyć w odosobnieniu — mają żyć w bliskiej wspólnocie:
„Musimy uczyć się jak ufać i być godnym zaufania; uczyć się jak kochać i być kochanym; zaangażować się w życie tych, dla których żyjemy w Chrystusie. Aby rozwijać tego rodzaju więzi, musimy dzielić się sobą z innymi, a oni muszą dzielić się sobą z nami. Wszystko to wymaga czasu. Wymaga społeczności twarzą w twarz. Taką społeczność możemy mieć tylko z kilkoma osobami jednocześnie. Tak więc zbór musi się składać z małych grup. (...) Jesteśmy powołani, by żyć chrześcijańskim życiem w społeczności” (Mallison, s. 9; cyt. Lawrence Richardsa).
Takie jest Boże powołanie dla Kościoła u progu XXI wieku. Dość długo już powielaliśmy wzorzec instytucjonalnego kościoła zorganizowanego przez Konstantyna w IV wieku. Przekonaliśmy się, jak to działa. Czas zacząć budować Kościół na biblijnych podstawach. Kościół adwentystyczny stworzył przejrzystą platformę biblijnych prawd, ale teraz na tej biblijnej platformie musimy budować biblijną praktykę. Nie wystarczy wierzyć, że Biblia zawiera prawdę. Naszym życiem musimy pokazać, że w to wierzymy. Adwentyści zaczęli tworzyć swój ruch zgodnie z biblijnym wzorem; wystarczy, gdy wrócimy do naszych korzeni.
Nie tylko powinniśmy sami żyć zgodnie z prawdami Biblii, ale Bóg powołał nas, byśmy żyli w społeczności z innymi wierzącymi. Smutne jest to, że w wielu częściach świata budowaliśmy Kościół na gburowatym, amerykańskim indywidualizmie, a nie na biblijnej społeczności. Czas porzucić nasz nieszczęsny indywidualizm i zacząć tworzyć biblijną społeczność. Zacznij to czynić już dzisiaj!
—————
* Gdy napisane zostały te słowa, adwentystyczni pisarze pracowali nad modelem tego, jak powinien wyglądać zbór domowy. Warto więc w najbliższej przyszłości śledzić publikacje na ten temat.