Głodna wolność wilka czy wygodna niewola psa.
Wolność - to chcieć zrywać pęta prostackiej chciwości. |
Świat zniewala nas do kupowania wciąż nowych rzeczy. Sprytnie uzasadnia, że nabywanie pobudza produkcję, więcej ludzi ma wtedy pracę, występuje ożywienie gospodarcze. Najważniejsze jest więc ciągłe zdobywanie rzeczy nowych, nieważne czy potrzebnych (Świat poprzez reklamę wmawia nam, że są one prawie niezbędne). |
Wolność - to chcieć użyczać siebie, do obrony praw słabszych . |
Świat promuje współzawodnictwo. Prawa rynku, konkurencja, powodują w nas niepokój. Strach budzi agresję, więc kąsamy tych co się do nas zbliżają. Czujemy się coraz bardziej zagrożeni i osamotnieni, stąd co jakiś czas zagłuszamy obawy rzucając się w wir płytkich przyjemności: bawić się, zapomnieć, nie myśleć. Świat ochoczo podsuwa nam wszelkiego rodzaju uciechy, ale w zamian żąda zapłaty. Dlatego wciąż potrzebujemy więcej pieniędzy, musimy więc być, bardziej konkurencyjni, to budzi w nas coraz większy niepokój, częściej potrzebujemy zabawy i tak koło się zamyka. Kolejne koło w trybach machiny zniewolenia jaką ciągle buduje świat. |
Wolność - to chcieć ograniczać siebie, by dostrzegać potrzeby innych. |
Świat dzisiaj stawia na wizerunek i podsuwa nam wszystko co potrzebne do jego utrzymania. Trzeba ciągle przyglądać się sobie: dbać o urodę (najnowsze kosmetyki, kuracje odchudzające, operacje plastyczne). Trzeba wciąż zajmować się sobą: być w dobrej kondycji (siłownia, aerobik). Trzeba nieustannie przedstawiać siebie w korzystnym świetle: medialnie być bez zarzutu (umieć odgrywać role jakie świat nam wyznacza). |
Wolność - to chcieć robić coś dla wolności innych, by i oni mogli bronić naszej wolności. |
Świat ceni tylko użyteczność, więc namawia nas do robienia tylko tego co uważamy za opłacalne. Jeśli musimy czytać to jak najszybciej i tylko to co niezbędne do zaliczenia egzaminów lub podnoszenia kwalifikacji zawodowych. Jeśli chcemy utrzymywać kontakty towarzyskie, to z ludźmi, którzy mogą coś dla nas zrobić, a nie tracić czas dla ludzi którzy nic nie znaczą. Jeśli robimy coś charytatywnie to tylko wtedy, gdy chcemy poprawić nasz własny wizerunek. |
Mentalność niewolnicza jako problem narodowy.
Z cyklu: J. Salij, Męczeństwo.
Od razu wyłączmy poza nawias dwa — skądinąd ogromnie interesujące — wątki Norwidowej refleksji nad mentalnością niewolniczą. Po pierwsze, nie będzie nas tu interesować podjęte już przez Mickiewicza (żeby przypomnieć Przegląd wojska z Dziadów części III) odsłanianie niewolniczej duszy naszych wrogów. U Norwida wątek ten pojawił się szczególnie mocno w jego pierwszych reakcjach na wiadomość o wybuchu powstania styczniowego, np. w wierszach Do wroga oraz Buntowniki, czyli stronnictwo-wywrotu.
Po wtóre, pominiemy tu temat wolności możliwej nawet w kajdanach. Znajdziemy go u Norwida choćby np. w formie podziwu zarówno dla Apostoła Pawła, który — o czym w wierszu Dwa męczeństwa — „pętany jak zwierzę, (...) a wytrwał przy wierze, / Że człekiem był”, jak podziwu dla Sokratesa, który „znosząc obrażenie kajdan wytłoczone na nodze”, umiał osiągnąć pełny dystans wobec własnej niedoli, „panując wyraźnie tym sposobem nad fatalnością położenia, owszem, rosnąc w wolnośc i nie do pokonania pewnej siebie” (Niewola. Rapsod, Do Czytelnika; 3,366) .
Skupmy się na gorzkich, nieraz gniewnych, ale zawsze przenikniętych nadzieją, spostrzeżeniach Cypriana Norwida na temat postaw niewolniczych, jakie widział on w Polakach oraz w naszym narodowym myśleniu i postępowaniu. Trudno powiedzieć, czy Poeta był świadom odmienności dwóch fundamentalnych w naszej europejskiej kulturze opisów mentalności niewolniczej — greckiego i biblijnego. Faktem jest, że piętnował w Polakach zarówno postawy niewolnicze rozpoznane przez Greków, jak te, które wydobywa Biblia. W rapsodzie Niewola obie te tradycje otrzymały postać organicznej i nierozerwalnej całości.
Przypomnijmy podstawowe intuicje obu tych opisów. Według Arystotelesa, „niewolnik jest żyjącym narzędziem” (Etyka Nikomachejska, 8,11,1161b). Innymi słowy, niewolnik to taki człowiek, który swój rozum i wolę ma poza sobą. Albo jeszcze inaczej: podstawową cechą mentalności niewolniczej jest podatność na manipulację. Człowiek o duszy niewolniczej (Arystoteles powiedziałby: „niewolnik z natury”) to ktoś taki, kto „o tyle tylko ma związek z rozumem, że spostrzega go u innych, ale sam go nie posiada” (Polityka, 1,13,1254b).
Ściśle według modelu greckiego skonstruował Norwid postać niewolnika w swoim Cezarze i Kleopatrze. Oto jak go przedstawia jego dawny właściciel:
Przepadał za mną człowiek ten, i potrzebował
Zawsze przepadać za kimś (zwał się Naśladomir).
Szewc kupił go? — to on wraz i koturn ci uszył.
Krawiec? — to on ci krawczył... wystarczyło krzyknąć
I zagrozić... Sam tylko nie zdołał nic z siebie —
I niewolnikiem przeto zostawał. Niekiedy,
Cudze łapiąc pojęcia, jak rodzime brał je,
I wstydził się twórczości własnej, i czerwienił,
Arcywygodnym sługą będąc. Na ostatek,
Raz, gdy dwóch spotkał panów, równie mu ponętnych,
Wybrać nie mógł... (to jedno! Zawsze co mu brakło,
Iż wybierać nie umiał...) — więc na dwoje przepękł
Z umartwienia... (akt 3; 5,128).
Oprócz braku nawet śladów oryginalności oraz całkowitej zewnątrzsterowności, greckiego niewolnika cechuje brak godności, doraźna zaś korzyść jest dla zniewolonego umysłu czymś ważniejszym nawet niż szacunek dla samego siebie czy wzgląd na lojalność i przyjaźń: „niewolniczą rzeczą jest znosić spokojnie zniewagi i nie ujmować się za swymi przyjaciółmi” (Etyka Nikomachejska, 4,5,1126a).
Z kolei według Biblii, niewolnik to ktoś, kto nie ma własnego domu, kto w żadnym miejscu nie jest u siebie. Podobnie jak geniusz grecki mentalność niewolniczą rozpoznawał przede wszystkim jako podatność na manipulację, tak Biblia opisuje ją jako wykorzenienie. Być „w domu niewoli” to znaczy nie mieć własnego domu, ale jeszcze coś więcej: to stan wykorzenienia, niezdolność znalezienia miejsca, gdzie się jest naprawdę u siebie. Modelowym przykładem takiej sytuacji była niewola egipska, z którą większość Izraelitów się pogodziła, a nawet — kiedy droga do wolności wydawała im się zbyt ciężka — za nią tęskniła.
W Nowym Testamencie intuicja ta doczekała się konsekwentnego zuniwersalizowania: „Niewolnik nie przebywa w domu na zawsze, lecz Syn przebywa na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni” (J 8,35n). Być wolnym to odnajdywać się w całym tym Bożym świecie jak naprawdę u siebie, jak w swoim domu. Być wolnym to zarazem przyczyniać się do tego, ażeby inni ludzie mogli odnaleźć się w tym Bożym świecie jak u siebie. Przedstawieni w Biblii, a zwłaszcza w Ewangelii, ludzie o mentalności niewolniczej to egoiści, którzy chcieliby siebie mierzyć inną miarą niż swoich bliźnich (Mt 18,23-35), którzy swoją korzyść stawiają ponad sprawiedliwością (Mt 21,33-39), a dobro czynią tylko z musu (Mt 24,45-51). W przeciwieństwie do nich, ludzie wolni to ludzie „ożywieni miłością” (Ga 5,13) i szukający prawdy, która wyzwala (J 8,32).
Przedstawieni w Biblii ludzie o duszy niewolnika nieraz nie zdają sobie sprawy z tego, że są niewolnikami. Duchowo niewolnikiem może być bowiem nawet władca (Koh 10,16; Prz 30,22; Lm 5,8), a nawet chrześcijanie: jeśli „wolność głoszą, a sami są niewolnikami zepsucia” (2 P 2,19; por. Ga 5,13). Takiego właśnie niewolnika, jednym ruchem pióra, przedstawia Norwid satyrycznie w Rzeczy o wolności słowa, X (3,591):
Tamten powiada: „Wolność?” — ale ruchem nogi
Łańcuch kryje, co wlecze się mu u podłogi
2. Dwa założenia obecne są w refleksji Norwida co najmniej domyślnie, ilekroć zastanawia się on nad przejawami ducha niewolniczego w naszym polskim społeczeństwie. Po pierwsze, Poeta nie ma wątpliwości co do tego, że — nie negując ani nie pomniejszając winy zaborców — my sami jesteśmy winni zarówno temu, że znaleźliśmy się w niewoli, jak temu, że ciągle nie udaje nam się z niej wyzwolić. I drugie założenie, które rzutuje na całą jego refleksję na nasz temat: Nie ma niewoli tak absolutnej, żeby nie udało się w niej znaleźć jakichś przestrzeni wolności, ani tak beznadziejnej, żeby wolno było zaniechać dążeń do odzyskania wolności.
„Biada zwyciężonym! — pisze Norwid już w roku 1850 w liście do Adama Czartoryskiego - bo już siebie zwyciężać nie umieją — niewola sączy jad niestety!” (8,94). Innymi słowy: w ślad za klęską polityczną przychodzą zazwyczaj, a w każdym razie przyjść mogą, z winy samych zwyciężonych rozkładowe procesy, sprowadzające klęskę duchową, zapewne znacznie groźniejszą.
Ów jad niewoli może się przejawiać np. lękiem przed głoszeniem całej prawdy oraz zgodą na zabrudzenie prawdy jakąś nieprawdą na temat naszej polskiej sytuacji, ażeby w ten sposób coś dla sprawy polskiej zyskać. To właśnie bardzo oburzyło Poetę w wydanej (1857) anonimowo broszurze Dionizji Poniatowskiej pt. Polska i panslawizm. Taka zalękniona miłość ojczyzny przyczynia się tylko do jej śmierci: „Za mord proroczego słowa, za grzech przeciw duchowi dobremu giną społeczeństwa!... Za sprzedawanie prawdy środkowi uzewnętrzniania jej... za nieuszanowanie młodości pokoleń popisywanych w niekonsekwencje uprzedzeń własnych. Z a Herodyzm”. Zresztą ten rodzaj służenia sprawie polskiej jest całkowicie nieskuteczny, tacy miłośnicy ojczyzny są tylko „miedzią brząkającą”. (...) Niewolniki!...” (7,189).
„(...) nie rozebrały i nie rozbierają Polski mnogie bataliony zaborców, jedno raczej: upijanie się nie oświeconym patriotyzmem — i brakiem odwagi cywilnej” — pisze Norwid dwanaście lat później w liście do Józefa Bohdana Zaleskiego (9,399). Jedną z szczególnie gniewających Poetę cech owego nieoświeconego patriotyzmu jest brak dbałości o własną tożsamość narodową. Norwid nie może pojąć, jak kolejne pokolenia Polaków mogły dopuścić do trwałej dyskryminacji monumentalnego dzieła Jana Długosza w naszej pamięci narodowej. „To jest ten sam naród, który (...) — wylewa Poeta swoje oburzenie w liście do Karola Ruprechta z 2 stycznia 1871 (9,472) — przez pół tysiąca lat, wolał nie mieć historii, aniżeli publikować historyka, <który starannie prawdę wypowiedział>. (...) To nie traf wyjątkowy, ale kolosalny pomnik głębokiego fałszu, który do dziś trwa i tak samo czynny jest, a za który w Chrześcijaństwie nie tylko że narody idą w niewolę, lecz idą... słusznie”.
Zarazem Poeta przez całe swoje życie był głęboko przeświadczony, iż żadna niewola nie jest naprawdę absolutna ani całkowicie beznadziejna. „Ręka, która przyciska obszar kraju naszego — pisał w Listach o emigracji (1849), II - nie rozrosła się nigdy tak szeroko, ani rozrość może kiedykolwiek, by przykryła cieniem niejawności wszystkie Polski oblicze. / Zawsze będzie k l i n między palcami ręki onej, którym się słońca blask przeciśnie. / Tym sposobem uczy nas Opatrzność uszanowania woli dobrej i dorabiania się na małym” (7,22).
Tego właśnie mentalność niewolnicza nie rozumie. Nie rozumie tego, że dobra, ani wolności, ani prawdy nie da się na tym Bożym świecie zagasić całkowicie. Toteż bierność i beznadzieja są to przyrodzone cechy duszy zniewolonej, które uniemożliwiają niewolnikom dążenie do wolności. Są to jednak pęta, jakie niewolnicy sami na siebie nakładają, zapominając o tym, że sam Bóg powołał nas wszystkich do wolności.
Przejmująco konkretny przykład spięcia beznadziei z nadzieją podaje Norwid w liście do Joanny Kuczyńskiej z lipca 1865: Byronowi postawiłbym pomnik „tam, gdzie skoro zawaliło się rusztowanie i przyodziało ruiną Greków pracujących, a innych ciężko poraniło, uwiadomiony o tym Byron posłał doktorów swych, a sam na koniu wpadł i kazał Grekom kopać... i żaden nie kopał, bo zwątpili o wygrzebaniu przywalonych... i zsiadł Lord z konia a wziąwszy łopatę, kopał... i żaden Grek nie przyszedł mu w pomoc, bo naród z — nikczemniony był niewolą i wiarę tracił... i rzuciwszy Byron łopatę, wziął pejcz w rękę i poszedł bić po karkach, aby kopali. / Mówię że tam postawiłbym pomnik — mówię, co to jest kochać upadłych i marnych (...)” — (9,174).
3. Pokuśmy się o sporządzenie prowizorycznej i na pewno niepełnej listy cech mentalności niewolniczej, jakie Cyprian Norwid demaskował w swoich rodakach właściwie przez cały czas swego twórczego życia.
Niekiedy nawet widział Norwid Polaków jako — żeby użyć terminologii Arystotelesa — żyjące narzędzia, jako idealnie realizujących treść arystotelesowskiej definicji niewolnika. „Pod Sadową — zauważa z bólem w liście do Józefa Bohdana Zaleskiego (1869) - głównie wygrali Polacy (hułany poznańskie), bijąc się i mordując z Polakami (hułanami galicyjskimi)”. I komentuje ten tragiczny dowód naszego zniewolenia zdaniem zapisanym majuskułami: „BYŁO TO NIEDŁUGO PO POWSTANIU...” (9,399).
Niewolnik swoją wolę i rozum ma poza sobą — mówili starożytni Grecy. Ta cecha Polaków — że zamiast odwagi cywilnej i odwagi myślenia charakteryzuje nas zuchwalstwo i naśladownictwo, że Polska tak często zasługuje sobie na miano „lokaja opinii” - bolała Norwida szczególnie i nieraz do niej wracał.
Niewolnik — powiada Ewangelia — to ktoś, kto nie zna prawdy ani jej sobie nie ceni. „<Poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi> - mówi Jan Ewangelista”. Dotykamy tematu, który był dla Cypriana Norwida wyjątkowo bolesny — że nas, Polaków, cechuje zdumiewający brak zainteresowania dla prawdy, i ani o znanej nam prawdzie nie umiemy informować innych, ani sami nie mamy zrozumienia dla twórczej myśli.
Bo cóż z tego — pyta dramatycznie Autor Zwolona — że wydaliśmy Kopernika, skoro nie umiemy dopilnować prawdy o jego polskości? „(...) nie dość prawdy się dorobić, trzeba ją jeszcze obrobić, i obronić, i piersiami zastawić, i pieczęć swą położyć jej na piersiach. Bo jak się o to nie dba — to potem członek narodu nie dba o wioskę swą i Żyd ją bierze — a chłop nie dba o czas swój — życie — pracę — grzbiet i kości — i jest z tego NIEWOLA” — pisze w liście do Józefa Bohdana Zaleskiego z 10 maja 1851 (8,133).
Tak samo nie umiemy troszczyć się o to, żeby Europa miała dostateczną wiedzę zarówno o doznawanych przez nas krzywdach, jak o ofiarach poniesionych dla dobra całej wspólnoty narodów. „Trwam silnie w pojęciu — pisze Norwid do Józefa Ignacego Kraszewskiego wkrótce po wybuchu powstania styczniowego — że równocześnie do powstania mieczem trzeba powstania siłą myśli (...) zewnętrznie, od myśli polskiej do Europy, trzeba periodycznego wykazu tego wszystkiego, co dla Europy, co w Europie obcowanie żywotności polskiej sprawuje. To są sińce po kajdanach i niewoli-owoce, że zapomina się, o ile musimy całej Europie, całej Ludzkości dawać z siebie i dajemy (!) — ale nigdy, nigdzie, nikt rachunków tego współdziałania nie prowadzi, nie uwidomia — i zamienia nas inteligencja nasza na jakąś ofiarę-niemą, na jakąś rasę nieszczęśliwą, wyglądającą jakiegoś tryumfu ostatecznego, KTÓREGO NIGDZIE, NIGDY, NIKT ŻYWY ZA WARUNEK PRACY NIE KŁADZIE!!” (9,91n).
Cechuje nas, Polaków niewiarygodna wręcz asymetria między myślą i czynem. „Chcesz wiedzieć, dlaczego nic logicznego nie ma i być nie może? Dlatego, że na całym globie nigdzie Inteligencja nie jest więcej uzależnioną i więcej poniżoną, jak w Polsce. / Wszyscy ludzie umysłowo pracujący są klienty, rezydenty, guwernery... bez ustalonych położeń, i inicjatywa ich jest albo nijaka, albo paroksyzmowa — anormalna! / Cały mózg Polski od wieku przeszło nie jest umieszczony na tej wyżynie formy człowieka zbiorowego, gdzie mózg bywa, ale w pośladkowych nizinach i czaszce wręcz przeciwnych. Nic więc logicznego być nie może — a że historia nie cierpi próżni, więc zapełnia ten rozstęp przypadkami, trafami, akcydensami, nieszczęściami co piętnaście lat”.
Jesteśmy narodem — podejmuje Norwid tę samą myśl pod koniec 1864 roku w liście do Augusta Cieszkowskiego —w którym energia liczy 87 generałów i 2530 pułkowników i oficerów niższych stopni, ale w którym księgarzy-nakładców jest dwóch — moralistów zero — filozof jeden i czytających a kupujących książki 80 000- słowem, gdzie energia wyprzedza zawsze Inteligencję — i co pokolenie jest rzeź” (9,150).
Trzeba zaś przyznać, że już na długo przed wybuchem powstania styczniowego wołał o przywrócenie właściwych proporcji między myślą i czynem. „(...) czyn bez myśli, idei i prawdy jest niewolą albo służalstwem. (...) Poszukuj usilnie, skąd pomoc dla rzeczy publicznej i skąd niewola”.
Niedostatek myślenia — chcemy czy nie chcemy — sprowadza zniewolenie:
Gdziekolwiek bądź wewnętrzne słowo ucierpiało,
Szedł potwór, który wietrzył, aż utyje ciało;
Szła hijena niewoli...
W Rzeczy o wolności słowa, powtarza się to sformułowanie dwukrotnie.
Zniewolenie jest również ceną, jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu. W cytowanym przed chwilą utworze Norwid tak o tym pisze:
Jak? chcecie, by się Wolność - słowa rozszerzyła...
Jeśli i te wyrocznie, które prawdy głoszą,
Niewysłowione w sercach niewole ponoszą.”
Odwagę w głoszeniu prawdy niektórzy chcieliby zastąpić przemyślnością w jej przemycaniu, albo jej łagodzeniem, braniem „Ewangelii przez rękawiczkę”. Norwid brzydzi się taką postawą, świadczy ona o duchowym zniewoleniu. Marchew czy rzepa, kiedy wystruga się z nich coś wymyślnego, nie przestają przecież być marchwią czy rzepą. Poeta nie zamierza też dosypywać soli do cukierków, dlatego że ludzie potrzebnej im soli bez tego podstępu nie przyjmą. „Niewolnicy tak czynią i czynili — i czynili tak niewolnicy starożytni, w powiastek formie mimochodem podrzucając rzecz sumienia Panu swojemu. (...) Oni gotowi by Dekalogu Mojżeszowego i Dwunastu Tablic rzymskich nauczać w romansach, a Ezechiela na fortepian i na nutę <Trzeciego maja>! Zniewieścieli i niewolnicy są!”
Zresztą taka niewolnicza małoduszność nie popłaca nawet z czysto doczesnego i materialnego punktu widzenia. Zdaniem Norwida, wieczny kryzys ekonomiczny prasy polskiej bierze się z tego właśnie lęku przed prawdą: „(...) żadne pismo polskie nie utrzyma się dla braku pieniędzy, to jest dlatego, iż wszystkie pisma polskie zatrzymują prawdę. Ani jednego nie ma, które by, nie powiem już: odpowiedziało, ale zapytało przynajmniej: co jest człowiek? co jest życie? co jest czas? co jest praca? co jest pieniądz? co jest wyższość? co jest ład? co jest jawność --- zatracają Serio ! !”.
Wśród innych zauważanych przez Poetę cech postawy niewolniczej należy wymienić brak szacunku dla siebie samego. To z tego właśnie powodu Norwida bardzo oburzyła reakcja Emigracji na carską amnestię z roku 1856. Car nie zdobył się wówczas wobec polskich powstańców na amnestię powszechną, ale oferował ją poszczególnym osobom, „tak jakby zbiegłym niewolnikom jako rzecz należącym do panów”. Poetę ogromnie zabolało to, że wielu emigrantów mimo to amnestię przyjęło. „Niewolnicy wszędzie i zawsze niewolnikami będą — daj im skrzydła u ramion, a zamiatać pójdą ulice skrzydłami”.
Na końcu tego niekompletnego opisu mentalności niewolniczej wymieńmy nienawiść. Przejmujące strofy na ten temat znajdują się w napisanym w okresie powstania styczniowego rapsodzie Fulminant, XI. Właśnie nienawiść oraz lekceważenie prawdy to główne przyczyny tego, że nie staramy się o to, by mieć przyjaciół wśród Rosjan: „Tylko wolni ludzie, tylko ci, co nie są od kolebki napiętnowani jako NIEWOLNICY, wiedzą o tym, że granicząc z Rosją trzeba wniej mieć swą PARTIĘ”
4. Pragnę się jeszcze wytłumaczyć, dlaczego w tej próbie rekonstrukcji poglądów Norwida na temat mentalności niewolniczej, jaką my, Polacy, musimy przezwyciężać, prawie nie pojawił się niezwykle głęboki rapsod Niewola, i ani razu nie pojawiła się nosząca ten sam tytuł druga strona Pieśni społecznej.
Otóż oba te utwory odczytuję jako głęboko teologiczne, poniekąd transcendentne wobec problematyki polityczno-społecznej, której tutaj poświęciłem główną uwagę. Lekko i zwiewnie napisana druga część Pieśni społecznej głosi tezę, że w gruncie rzeczy każdy z nas stanowi mieszankę człowieka wolnego i niewolnika — ale jest to sytuacja, która się destyluje bądź w stronę większej (a w końcu - pełnej) wolności, bądź w stronę całkowitej niewoli. Tekst kończy się krzepiącą nadzieją, „iż Carstwo do niewoli pójdzie w Polsce — wolnej”.
Z kolei rapsod Niewola i jego trzy pytania — „co niewola?”, „skąd niewola?”, „trumienne pokąd już dźwignięte wieko?” — to w gruncie rzeczy teologiczny opis drogi do zmartwychwstania. To z tego utworu pochodzą tak często powtarzane definicje wolności i niewoli: „Bo wolność... jest t o celem przetrawienie / Doczesnej formy”; „Niewola — jest to formy postawienie / na miejsce celu”. Toteż zrozumiałe, że tyle w tym rapsodzie medytacji na temat przeduchawiania ciała oraz podejmowania tego krzyża, który jest drogą do zmartwychwstania.
Ale w tej właśnie perspektywie dostrzega Cyprian Norwid najbardziej skuteczne zabezpieczenie przed mentalnością niewolniczą:
(...) Naród, Carstwem kryty,
Choć najbezbożniej przyrwany w korzeniu,
Będzie się przez grób wydzierał w błękity,
Tak — jeszcze w sobie on z Rzecz — pospolitej
(Która nie cierpi form) i z form się składa,
A te niż władną nim, on nimi włada -
Miliony umysłów w niewoli.
Najpierw była narzędziem walki o sprawiedliwość. Następnie stała się własną karykaturą. Teraz jest nowym totalitaryzmem, który uderza prosto w umysły milionów osób. Z każdym dniem coraz bardziej ogranicza nasze prawa. I niestety odnosi sukcesy. Otacza nas rzeczywistość gorsza niż ta znana z powieści "Rok 1984" George'a Orwella, bo tym razem wolności pozbawiamy się sami i na własne życzenie. Co niewoli nasze umysły w XXI wieku? Mowa oczywiście o politycznej poprawności.
Moda na "nowomowę"
Polityczna poprawność miała służyć wyeliminowaniu z publicznej dyskusji określeń, które mogłyby obrazić mniejszości społeczne, etniczne i religijne. Po latach widać, że stała się ona totalitarną "nowomową". I nic w tym dziwnego, skoro swe początki bierze z kulturowego marksizmu, leninizmu i "Czerwonej książeczki" Mao Tse Tunga. Według komunistów słowo "poprawny" oznaczało "zgodny z jedynie słuszną linią partii". Po raz pierwszy terminu "poprawność polityczna" użył w 1925 roku urzędnik brytyjskiego Ministerstwa Informacji Arnold Bennet.
W latach 60. ideologia ta została podchwycona przez zachodnią lewicę, która w politycznej poprawności widziała narzędzie walki z "opresją" na polu rasy, płci i religii. W latach 90. ideologia ta weszła już do masowego obiegu stając się sposobem na kształtowanie jedynie słusznych poglądów i postaw. I właśnie dlatego stała się zagrożeniem dla wolności osobistej, a zwłaszcza - wolności słowa.
Zwiastunem zjawiska politycznej poprawności była powieść George'a Orwella "Rok 1984". Autor doskonale opisał w niej mechanizmy tworzenia "nowomowy" - języka za pośrednictwem którego władza była w stanie zniewolić społeczeństwo. Z historii wiemy, że przyniosło to sukces faszystom i komunistom, którzy dążyli do stworzenia nowego człowieka - właśnie za pomocą języka.
Poprawność polityczna nie tylko wprowadziła nowe pojęcia do debaty, ale także zmieniła część słów obecnych w języku już wcześniej. Wiadomo - ten kto ma władzę nad pojęciami, ma władzę nad całą dyskusją. Tyle że poprawność polityczna sięgnęła daleko poza sferę języka - przekłada się ona również na sferę zachowań.
Ocenzuruj się sam!
Polityczna poprawność to obecnie moda, a za każdą modą bezwiednie podążają tabuny fanów. I przybywa ich z każdym rokiem. Już teraz spora część z nas choć myśli co innego, lecz mówi to, co inni chcieliby usłyszeć - bo "tak wypada mówić". Hasło "Mówię to, co myślę, i robię to, co mówię" powoli odchodzi do lamusa.
Poprawność polityczna była lingwistycznym narzędziem walki o równość i tolerancję, wartości których, jak się z czasem okazało, sama nie szanuje. Teraz poprawność stała się zamachem na prawa obywatelskie i legalną cenzurą, a nawet - autocenzurą.
Lista tematów zabronionych
Na naszych oczach jest tworzona lista tematów tabu, o których nie będzie można mówić. My będziemy musieli uwierzyć "na słowo", że są rzeczy o których nie należy rozmawiać. W myśleniu wyręczą nas zapewne "bezstronni specjaliści" od kształtowania poglądów. Ci, którzy będą próbowali myśleć samodzielnie będą więc popełniać "myślozbrodnię". Termin ten, ukuty przez Orwella, doskonale oddaje istotę schizofrenii, w którą wpędzane są współczesne społeczeństwa.
Poprawność polityczna, która miała chronić mniejszości, doprowadziła jednak do powstania uprzywilejowanych kast, które nie podlegają żadnej ocenie i krytyce. Poprawność miała doprowadzić do wyeliminowania z dyskusji słów uważanych za obraźliwe; teraz widać jednak, że wyeliminowała z niej całe tematy.
Sama debata przestała być rzeczowym dialogiem na argumenty, a stała się walką na ideologie. W konsekwencji osłabione zostały przywiązanie do praw obywatelskich i zwykła cywilna odwaga. Okazuje się, że poprawność polityczna ma niewiele wspólnego z uczciwością czy z tolerancją. Każdy, kto spróbuje znaleźć "złoty środek" też oczywiście jest niepoprawny. Powoli zaczyna dominować zasada: "Nie jesteś z nami, to jesteś przeciw nam".
Bulwersujący przykład nienawiści
Szczególnie bulwersujący jest tu przykład byłej Miss Kalifornii Carrie Prejean, której kariera zaczęła się chwiać po tym jak, odpowiadając na pytanie gejowskiego aktywisty podczas konkursu Miss USA, miała odwagę publicznie powiedzieć, że według niej, małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. Zwykła odpowiedź oburzyła amerykańskie media. Co warte podkreślenia, Hilton, który nazwał następnie Prejean "dziwką" nie został skrytykowany za użycie tego słowa. Ciekawe dlaczego?
Pozostaje tylko z pewną ulgą odnotować, że niektóre organizacje zrzeszające osoby homoseksualne stwierdziły, że Prejean ma pełne prawo mówić co chce, ponieważ każdemu należy się wolność słowa. Prawdziwa wolność słowa. Nie zmieniło to jednak faktu, że odwieczna prawda na temat małżeństwa, którą przypomniała Prejean, kosztowała ją utratę korony i tytułu Miss. I trudno uwierzyć, że był to przypadek.
Bezrobotni, buntownicy i prześladowani terroryści
Na innych polach wcale nie jest lepiej. Przytoczenie statystyk bezrobocia w USA (z których wynika, że najwięcej osób bezrobotnych jest w społeczności Afroamerykanów) grozi posądzeniem o rasizm. Podobne zarzuty spotykały także policję, więc ta zrezygnowała z podawania, jakiej narodowości czy jakiego pochodzenia jest sprawca przestępstwa, choć wcześniej było to rutyną; tak czy inaczej "etniczne" statystyki przestępczości prowadzone są nadal, lecz nie są zbyt szeroko komentowane w mediach.
Wywrócenie języka do góry nogami skutkuje tym, że media które jeszcze kilka lat temu "terrorystów" nazywały po imieniu. Teraz określają ich jako "partyzantów", "rebeliantów" czy "buntowników", czyli terminami budzącymi znacznie lepsze skojarzenia.
Absolutne rekordy w świecie polityki bije jednak ostatnio najbardziej poprawny politycznie prezydent w historii USA Barack Obama. Zadecydował on m.in. o usunięciu symboli religijnych z korespondencji Białego Domu i zrezygnował z używania określenia "Wojna z terroryzmem", zastępując je enigmatycznym hasłem "Zamorskie operacje sił zbrojnych". Obama, by być politycznie poprawnym, od początku swej prezydentury zamyka także obóz w Guantanamo, by uspokoić sumienia "bojowników" o prawa człowieka.
Administracja Obamy oświadczyła także, iż nie będzie stosować "drastycznych" metod przesłuchań. To jednak chyba i tak tylko przykrywka, ponieważ według mediów metody są nadal stosowane tylko, że określane są już teraz ładnie brzmiąca nazwą "wzbogaconych technik przesłuchań". Ale jak widać wystarczyło zmodyfikować tylko nazwę, by uspokoić sumienia "humanitarystów" współczujących "ciemiężonym terrorystom".
Własna droga do "demokracji" i "faszyzmu"?
W znaczeniu globalnym poprawność polityczna nakazuje określać totalitarne czy autorytarne systemy rządów mianem "własnej drogi do demokracji"; to dlatego nawet w artykułach ekspertów od polityki międzynarodowej natkniemy się na takie "kwiatki" jak "rosyjska" czy "chińska droga do demokracji". Na Kubie panuje zaś nie komunizm, lecz "socjalizm", którego zdobyczami są jakoby "efektywna i darmowa" służba zdrowia oraz "wzorcowa" edukacja.
W Europie, poprawność polityczna oznacza bezkrytyczną akceptację Unii Europejskiej oraz jej poczynań, przy jednoczesnym potępianiu "faszystowskich" i "krwiopijczych" Stanów Zjednoczonych. I nikt nie widzi sprzeczności w tym, ze część państw Unii tworzy, wraz z USA, Sojusz Północnoatlantycki. Postępująca schizofrenia to jeden ze znaków firmowych zwolenników politycznej poprawności. W końcu to Europa, w imię politycznej poprawności, zamiata pod dywan takie kwestie jak np. bankructwo socjalistycznej gospodarki i ekspansja islamu Europie. I trudno oprzeć się wrażeniu, że sztandarowa "tolerancja" religijna jest stosowana obecnie tylko wobec jednej religii.
Polityczna poprawność kazała cieszyć się ludziom dookoła świata z kryzysu gospodarczego w "aroganckiej" Ameryce, choć "schadenfreude" nie trwała zbyt długo, jako że kryzys w USA szybko odbił echem w innych państwach; tym samym w podobnych opałach znaleźli się wszyscy ci, którzy (kolejny raz) życzyli Stanom Zjednoczonym całkowitego upadku.
Promocja "prawd"
Zwolennicy politycznej poprawności reklamują ją jako "bezstronną". Tymczasem wystarczy prześledzić jej hasła, by przekonać się, że lansuje ona ideologię lewicy. Najlepszym na to przykładem jest Ameryka Łacińska.
To dzięki politycznej poprawności największym współczesnym pisarzem jest zagorzały zwolennik lewicy Gabriel Garcia Marquez, Che Guevara to wyzwoliciel i "Chrystus z karabinem", a Fidel Castro to wcale nie komunistyczny tyran, lecz… "socjaldemokrata". Zresztą widać to doskonale po tym, że zwolennicy poprawności wszystkich jej przeciwników określają od razem mianem "prawicowych ekstremistów" lub "faszystów". Tym samym zapewnienia o tym, że polityczna poprawność jest ponad podziałami należy włożyć między bajki.
Poprawność polityczna służy niszczeniu zasady równości wobec prawa. Najlepszym przykładem jest dążenie do tworzenia osobnej kategorii prawnej przestępstw popełnianych na osobach o odmiennej orientacji seksualnej. Zamiast wszystkich traktować równo, tworzy się kolejna kategorię przestępstw dla wybranej grupy społecznej.
Wypada także przypomnieć sprawę szwedzkiego pastora skazanego na więzienie tylko za przypomnienie tego, co o homoseksualizmie mówi Biblia. W przyszłości, w związku z postępami poprawności, można spodziewać się seryjnego wysypu takich spraw.
Co z tą Polską?
Poprawność polityczna w Polsce jest zjawiskiem dość nowym. Jak dotąd żadna licząca się siła polityczna nie zdołała przekuć jej na swą ideologię. Takie próby podejmowane są jednak przez organizacje działające na rzecz praw kobiet i homoseksualistów. Świadectwem tego jest walka o ustanowienie parytetów, które miałyby na celu procentowe określenie ilości kobiet np. w radach nadzorczych spółek czy na listach wyborczych.
Wyraźnym znakiem politycznej poprawności w Polsce są tzw. autorytety, czyli arbitralnie wybrane osoby, które mają mieć rozstrzygający głos w kwestiach społecznych, politycznych czy religijnych. Na szczęście jest ich multum, więc jest w czym wybierać. Tak czy inaczej, polityczna poprawność rozpoczęła już swój szturm. Na razie nie wiadomo jednak, jak się on zakończy.
Sposób na bezdenną głupotę?
Najlepszy numer zwolennikom politycznej poprawności wyciął Clint Eastwood. Jego ostatni film "Gran Torino" zyskał zarówno uznanie widzów, jak i krytyków. Do Oscara nie został nominowany ponieważ zamiast przedstawiać wypolerowaną sielankę, pokazywał brutalną rzeczywistość. Film był po prostu politycznie niepoprawny; statuetkę Akademii zgarnął zresztą raczej nieprzypadkowo film "Milk", opowiadający o homoseksualnym aktywiście.
"Gran Torino" stał się filmem, o którym się mówi, tak więc trudno było go zignorować. A skoro większość ludzi mówi o tym dobrze, to również zwolennicy poprawności politycznej zaczęli mówić o nim w taki sam sposób. Wychodzi na to, że sami sobie dali się nabić w butelkę, chwaląc politycznie niepoprawny film. Wygląda więc na to, że są szanse, by głupota zniszczyła się sama.
Zwolennicy poprawności politycznej oskarżają swych przeciwników o to, że ci jakoby chcą dyskryminacji kobiet, mniejszości seksualnych, etnicznych czy religijnych. I na nic nie zdają się słowa przeciwników poprawności, że należy walczyć z dyskryminacją kobiet w miejscu pracy czy z przejawami rasizmu. Ale tego żaden ze zwolenników poprawności politycznej nie chce słuchać, bo to oznaczałoby dyskusję na argumenty, a nie na ideologie. W końcu przede wszystkim chodzi o medialny szum i promocję. A kto kontroluje język, może kontrolować wszystko.
Może jednak warto myśleć samodzielnie?
Przemysław Henzel
Prawda o in vitro brutalniejsza niż mówią politycy.
Praktyka wykazuje, że tylko co 20 zarodek ma szanse przeżycia - wynika z danych o In Vitro Ministerstwa Zdrowia Republiki Włoskiej. Oznacza to, że powołanie jednego życia odbywa się kosztem wielu innych istnień - ostrzega Instytut Globalizacji.
Z danych, do których dotarł Instytut Globalizacji wynika, że we Włoszech liczba przeniesionych embrionów w wyniku In Vitro wyniosła w 2005 r. 58 869, lecz dało to jedynie 3385 urodzeń. Oznacza to, że uzyskanie jednego żywego urodzenia, wymagało uśmiercenia 17 innych zarodków. Co druga kobieta poddająca się zabiegowi w tym kraju miała powyżej 50 lat.
Wybitny bioetyk Ks. prof. Dr hab. Artur Jerzy Katolo, autor wydanej przez Instytut Globalizacji książki „Contra In Vitro” (2010), pracownik naukowy Centre Internationale di Bioetica „F.M.Greco” w Acri (Włochy) zebrał najważniejsze dane na podstawie raportu dla Ministerstwa Zdrowia Republiki Włoskiej.
- Jest to raport dla Ministerstwa Zdrowia Republiki Włoskiej, badający jak sprawdza się w praktyce Ustawa 40/2004 dotycząca In Vitro, której celem nadrzędnym, miała być ochrona życia dzieci nienarodzonych, a poczętych w probówce. Jak widać, prawne uregulowanie zagadnienia nie przyczyniło się do zmniejszenia śmiertelności dzieci poczętych In Vitro.
W samym tylko roku 2007, na ponad 71.000 dzieci przeniesionych z probówki do narządów rodnych kobiet, przeżyło zaledwie 6.000 - uważa ks. prof. Katolo.
Ponadto w 2007 r. na 7854 ciąż uzyskanych w wyniku In Vitro doszło do 1552 poronień. 67 kobiet poddało się „aborcji na życzenie”. Z kolei w 2005 r. 5349 embrionów ludzkich obumarło na skutek rozmrażania. W przypadku rozmrażania embrionów skuteczność zabiegu jest jeszcze niższa tylko 1 na 21,4 embrionów ludzkich ma szanse na przeżycie.
- Dane z krajów zachodnich są przerażające. Unaoczniają przerażający fakt, że sztuczne kreowanie życia dla jednego zarodka, oznacza śmierć kilkunastu innych istnień. To tak, jakbyśmy mordowali kilkunastu braci, czy kilkanaście sióstr oczekiwanego noworodka - podsumowuje dr Tomasz Teluk, prezes Instytutu Globalizacji.
Co bulwersujące, postęp techniczny, skłania kobiety do coraz późniejszego zachodzenia w ciąże. We Włoszech, spośród kobiet poddających się zabiegowi In Vitro aż 60 proc. stanowiły panie po 50 roku życia. Dla Polski ten wskaźnik wynosi 34,7 proc.
Instytut Globalizacji szacuje polski rynek In Vitro na 20 mld złotych. W naszym kraju ok. 2 mln par ma problem z naturalnym poczęciem, a koszt zabiegu In Vitro wynosi ok. 10 tys. zł. Instytut Globalizacji wzywa polskich polityków do nieulegania lobby In Vitro i do uchwalenia zakazu stosowania tej metody w Polsce. W opinii instytutu, sztuczne powoływanie do życia jednych, kosztem innych istnień jest niemoralne i powinno być sankcjonowane.