310 Knoll Patricia Uwierz mi, Annie!


PATRICIA KNOLL

Uwierz mi, Annie!

Desperately Seeking Annie

Tłumaczyła: Grażyna Fredro-Boniecka

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Flynn! Nie wściekaj się, wyglądasz, jakbyś zamierzał zaraz rzucać piorunami. - Brenna pociągnęła brata za rękaw.

- Słucham?! - Gwałtownie odwrócił się w jej stronę.

- O! Znowu zaczynasz, właśnie o tym mówię, uspokój się.

- Do diabła! Czy nie mogliby się pospieszyć? Flynn ruszył przez hangar małego lotniska w stronę mechaników, którzy, nie ukrywając zdenerwowania, naprawiali drobną usterkę w samolocie. Samolot miał go zabrać z hrabstwa Santa Barbara na wyspę Anapamua. Brenna wstała z ławki i podeszła do brata. Wzięła go pod rękę i spojrzała na niego z wyrozumiałością.

- Jak mają się pospieszyć, skoro gdy tylko zaczynają coś robić, pytasz ich, czy już skończyli... Są już tak zdenerwowani, że narzędzia wypadają im z rąk. Pilot na pewno wolałby polecieć na jakąś wojenną wyprawę, niż mieć takiego niecierpliwego pasażera.

- Nie przesadzaj - odburknął. - Wcale nie wprowadzam nerwowej atmosfery wśród pracowników, ale jeśli nie wywiązują się ze swoich obowiązków na czas, to...

- Chyba sobie żartujesz. Obie z mamą jesteśmy zasypywane listami ze wszystkich naszych sieciowych hoteli, w których błagają, żeby cię wysłać jak najdalej na wakacje.

- Bardzo zabawne. - Flynn spojrzał na siostrę. Nagle w jego oczach pojawił się błysk. - A ty, wielka altruistka, postanowiłaś zadość uczynić prośbom naszych niewdzięcznych podwładnych.

- Dzięki Bogu nie pracuję dla ciebie - z ulgą westchnęła.

Brenna była zupełnie inna niż reszta rodziny. Flynn zdawał sobie sprawę, że on, podobnie jak ojciec, pracował zbyt ciężko i wszystko traktował zbyt poważnie. Matka była opanowana, dobrze zorganizowana i cały czas... zajęta. Kiedy Flynn skończył dziesięć lat, na świat przyszła Brenna i, ku zaskoczeniu całej rodzinki, odmieniła ich mały świat. I na całe szczęście, bo trudno sobie wyobrazić, jakimi pracoholikami staliby się wszyscy troje, gdyby nie ona.

Zawsze wesoła, wszystko jej łatwo przychodziło, ludzie, których poznawała, natychmiast ją akceptowali i lubili. Kończyła właśnie szkołę weterynaryjną, z czego Flynn był bardzo dumny. Teraz uparła się, że przyjedzie z nim tu z San Francisco i dopilnuje, żeby odleciał na wakacje w dobrym kierunku, a nie, jak zwykle, do któregoś ze swoich hoteli, pod pretekstem załatwiania ważnych spraw zawodowych.

Spojrzała podejrzliwie na jego wypchaną walizkę.

- Nie sądzę, żeby kilka ubrań i przybory toaletowe zajmowały aż tyle miejsca, hm? - Zerknęła na brata. - Pamiętaj, że jedziesz na odpoczynek, a nie do pracy.

- Jak już ci wcześniej obiecałem, nie zamierzam dużo pracować.

- I liczę na to, że jesteś jednym z tych, którzy dotrzymują obietnic... - Przerwała i po chwili dodała: - Obiecałeś mi coś jeszcze, pamiętasz?

Flynn spuścił oczy. Dlaczego starała się za wszelką cenę dotrzeć do jego najgłębiej skrywanych uczuć? W szybie zobaczył swoje odbicie. Miała rację, jego mina wcale nie wzbudzała sympatii. Czarne włosy i zielone oczy w ciemnej oprawie dodatkowo podkreślały ostre rysy twarzy.

- Tak, pamiętam - skinął głową.

- Minęły już dwa lata, i jeśli do tej pory nie ma żadnej wiadomości, jeśli nie dała żadnego znaku i nie próbowała się z tobą skontaktować...

- Wiem - przerwał zniecierpliwiony. Nie chciał znów do tego wracać.

Brenna, nie zrażona, wspięła się na palce i objęła go czule.

- Czas, żebyś na nowo pomyślał o sobie.

Flynn zmiękł. Przecież nie mógł winić siostry, że dał się zwieść kobiecie... Przytulił Brennę do siebie i powiedział:

- Musisz mi o tym ciągle przypominać.

- No tak, a ty i tak zrobisz swoje.

- W końcu to ja się męczę, tylko ja.

- A ja i mama musimy to znosić, co wcale nie jest przyjemne. Liczę, że te wakacje coś zmienią... pomogą...

- Na pewno będę miał czas na uporządkowanie myśli i podjęcie jakiejś decyzji.

- To dobrze - odparła usatysfakcjonowana.

Pilot podszedł do nich i oznajmił, że samolot jest gotowy do startu.

Jeszcze raz się uściskali i Brenna podprowadziła go do niewielkiego dwusilnikowego samolotu. Wolałby lecieć swoim firmowym samolotem, ale za to w tym będzie wyłącznie pasażerem, i do tego jedynym. Nie będzie musiał prowadzić nudnych rozmów ani wysłuchiwać plotek.

Wkrótce znalazł się w górze. Samolot skrył się w białych chmurach, żeby po półgodzinie wynurzyć się już nad Anapamua, wyspą kończącą łańcuch kalifornijskiego archipelagu. Anapamua z wąskim pasem drzew iglastych i kawałkiem dąbrowy wyglądała z góry jak zielony klejnot oprawiony w ciemne srebro wód Pacyfiku. Oddalona o pięćdziesiąt kilometrów Santa Barbara mogła być już inną galaktyką.

Zauważył cel swojej podróży: trzypiętrowy budynek z cegły, hotel „Anapamua”. Oprócz hoteliku, na wyspie znajdowało się pole golfowe, korty tenisowe, szlaki spacerowe, zatoki z plażami, mały port, z którego jachty zabierały pasażerów na rejsy. Wielu gości przypływało na wyspę i kiedy dopisywała pogoda często kutry zabierały pasażerów z Santa Barbara. Usytuowanie było doskonałe, a hotel, o ile się dobrze orientował, był sprawnie prowadzony przez niewielki personel, zaś zarządzał nim jeden z właścicieli. Zresztą, sam się o tym niebawem przekona. Był zaciekawiony tym miejscem zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Niecierpliwił się, chciał już lądować.

Pokręcił głową. Przecież miał tu spędzić wakacje, donikąd się nie spieszył, żadnych umówionych spotkań. Przypomniały mu się słowa Brenny. Będzie grał w tenisa, kąpał się w oceanie, chodził na długie spacery i odpoczywał. Nie chciał, żeby matka i Brenna martwiły się o niego. To prawda, że ciężko pracował, a od śmierci ojca nawet za ciężko. Od dwóch lat nie miał wakacji. Ale nie widział innego wyjścia. Jeśli ciężka praca miałaby wypędzić z niego ciągły niepokój, to pracowałby tak dalej. Ale wiedział, że to nie skutkowało. Pragnął spokoju i odpoczynku, dlatego właśnie wybrał się na tę piękną wyspę. Przynajmniej był to jeden z powodów.

Zobaczył w dole jakąś postać, zbliżali się w jej kierunku. Przyglądał się uważnie. Lecieli nad pięknymi ogrodami, po chwili znaleźli się nad dąbrową. Zobaczył wyraźnie kobietę, odgarniała z oczu długie jasne włosy. Spojrzała w górę i osłoniła ręką twarz od słońca. Pomachała w kierunku samolotu. Flynn przysunął się bliżej do okna.

Cholera, przeklął w duchu. Jak długo jeszcze będzie wszędzie jej wypatrywał, przecież wiedział, że nigdy już jej nie ujrzy. Minęło dużo czasu, odkąd każda kobieta z włosami w kolorze zachodzącego słońca przykuwała jego wzrok. To musi się wreszcie skończyć.

Przyznawał, że cechowała go zaborczość i zawziętość na pograniczu obsesji. Ale dlatego też odnosił w życiu sukcesy. Nigdy nie pozostawiał nie załatwionych spraw, uparcie dążył do celu, dopóki go nie osiągnął. Może Brenna miała rację, że ta jedna sprawa już nigdy nie będzie rozwiązana i powinien przeszłość pozostawić za sobą. Teraz będzie miał czas, żeby to wszystko uporządkować.

Annie Locke pospiesznie ścinała rumianki z jej ulubionych klombów i wkładała je do koszyka. Podniosła drżącą rękę do czoła, osłoniła oczy i popatrzyła w górę. Wszystko zafalowało przez ten nagły powiew. Po chwili znowu zapanował spokój i jej serce zaczęło bić spokojniej, już się nie trzęsła. Odkaszlnęła i otarła łzy. Kiedy płakała, było jej łatwiej. Właśnie przelatywał samolot, dokładnie taki, w jakim zginęli jej rodzice. Teraz już nie wpadała w panikę, gdy widziała lecący samolot, ale sama ciągle jeszcze nie zdecydowałaby się lecieć.

Odgarnęła włosy z twarzy i wstała. Zmierzała w stronę hotelu. Annie była drobna, niewysokiego wzrostu, więc silny wiatr próbował ją przewrócić. Szerokie nogawki letnich spodni owinęły się wokół jej nóg.

Czy już zawsze widok lądującego samolotu będzie wyprowadzał ją z równowagi? Kiedy wiedziała, że ma nadlecieć, starała się pozostawać w budynku, ale przecież musiała kiedyś wyleczyć się z tej obsesji.

Współpracowała z Garym Mendozą, który swoim czarterem zabierał wielu jej gości na Anapamua. Dzisiaj przylatywał ze specjalnym pasażerem. Martin miał już czekać na lotnisku, żeby hotelowym dżipem podwieźć gościa pod samo wejście. Gdyby teraz pospieszyła się, mogłaby sama go przywitać w hotelu. Zawahała się. A jeśli on pomyśli, że jest za bardzo przejęta jego przybyciem? W rzeczywistości naprawdę bardzo to przeżywała.

Do rozpoczęcia sezonu zostało jeszcze parę tygodni. Dopiero niedawno skończyła się zima, wyjątkowo nieprzyjemna tego roku. Hotel potrzebował wielu gości, miała nadzieję, że będzie miała komplet. I tak dzisiaj los się uśmiechnął, bo zrobiło się słonecznie i ciepło akurat na przyjazd ważnego gościa.

Spojrzała krytycznie na hotel. Zbudowany został w latach dwudziestych dla hollywoodzkiej gwiazdy filmu niemego. Utrzymany był w stylu Tudorów. Na urządzenie wnętrza nie szczędzono pieniędzy. Mahoniowe podłogi, ozdobne schody i cała dekoracja pożarła oszczędności gwiazdora. Kiedy w roku 1929 depresja gospodarcza opanowała kraj, aktor został zmuszony do sprzedania rezydencji, i akurat dziadek Annie kupił posiadłość za grosze. Teraz Annie była wdzięczna, że dziadek przekształcił rezydencję w hotel. Kochała to miejsce ponad wszystko. Jeśli kiedyś wyjdzie za mąż, to tylko za mężczyznę, który będzie chciał tu pozostać i razem z nią prowadzić ten hotel. Nie zamierzała nigdy opuścić wyspy na zawsze. Uśmiechnęła się do siebie.

Przed budynkiem gospodarczym siedział mały chłopiec, między stopami trzymał piłkę. Kiedy usłyszał zbliżające się kroki, podniósł z nadzieją głowę, ale po chwili znowu opuścił.

- Cześć, Luis. Co się stało? - spytała Annie.

- Cześć. Nie mam z kim grać w piłkę. Wszędzie tylko sami dorośli - wymamrotał rozżalony.

Annie stłumiła śmiech. Nie dziwiła się Luisowi, że narzekał na brak towarzystwa. Zazwyczaj o tej porze mieszkają w hotelu goście w średnim wieku i emeryci. Dopiero w sezonie przyjeżdżają tu dzieci i wtedy Luis może się z nimi bawić. Beatrice i Carlos, rodzice Luisa, pracowali w hotelu. Uczyli go sami w domu, żeby potem wysłać syna do średniej szkoły w mieście. Tak samo jak Annie, kiedy była dzieckiem, ale ona nie czuła się szczęśliwa w mieście. Wiedziała, że Luis, który lubił przygody i wszystko co nieznane, na pewno poczuje się swobodnie w szkole średniej, mimo że daleko od wyspy. Usiadła obok niego na stopniu, kwiaty położyła na kolanach.

- Zaobserwowałam, że jesteś niezłym graczem. Luis spojrzał na nią z wdzięcznością.

- Może... Ale gdybym miał z kim grać, miałbym możliwość praktyki.

Odłożyła kwiaty na bok.

- Czy dziewczyny też mogą grać?

- Dziewczyny nie potrafią grać w piłkę. Zmrużyła oczy i szepnęła mu do ucha:

- Ty wstrętny męski szowinisto! Przecież muszą być damskie drużyny na świecie.

Odsunął się zaskoczony.

- Wstrętny co?

- Nieważne. Lepiej wstawaj. No dalej!

Luis z niedowierzaniem patrzył na Annie, ale powoli wstał.

Przez dziesięć minut, biegając wokół budynku, kopali piłkę. Annie zdawała sobie sprawę, że takie zachowanie nie przystoi właścicielce hotelu, ale wychodziła z założenia, że szczęście chłopca jest ważniejsze. Ustalili, że bramka będzie między dwoma krzakami. Kiedy Annie próbowała zablokować do niej dostęp, Luis okazał się szybszy i strzelił gola.

Po skończonej grze podeszła do niego i poklepała chłopca po plecach.

- Moje gratulacje, Luis.

- Jesteś zupełnie niezła... jak na dziewczynę - z uśmiechem ocenił chłopiec.

- No... a ty, jak na chłopaka.

- Idę do domu, muszę się pochwalić tacie, że cię ograłem. Idziesz ze mną?

Kiedy zmierzali do głównego wejścia, Annie zauważyła ruch firanki w jednym z okien hotelu. Chciała przystanąć i się przyjrzeć, ale Luis pociągnął ją za róg budynku. Była pewna, że ktoś stał w oknie pokoju pana Parkera. Na drugi raz powinna być ostrożniejsza, skarciła się. Jeśli to był on i ją widział...

Kiedy chłopiec pobiegł szukać ojca, ona skierowała się do kuchni.

Flynn jeszcze raz odsłonił firankę i nawet otworzył okno, ale już zdążyła zniknąć za rogiem. Zapamiętał jej złociste włosy, to była ta sama kobieta. W uszach dźwięczał mu jej śmiech.

Wzruszył ramionami. Co się z nim działo? Nigdy tak nie reagował. Czuł, jak robi mu się gorąco. Dlaczego się tak zachowywał, przecież to tylko śmiech kobiety. Zastanawiał się nad swoją przyszłością. Wyobraził sobie ponure dni. Musi skończyć z rozpamiętywaniem przeszłości, postanowił. Minęły dwa lata, a całe życie jeszcze przed nim.

Spuścił firankę, odwrócił się od okna i rozejrzał po pokoju. Podobało mu się urządzenie wnętrza, panowała tu miła, domowa atmosfera. Postawił swoją teczkę na biurku i wyjął laptopa. Pomimo złożonych Brennie obietnic, miał trochę pracy do wykonania. Usiadł przed komputerem i zabrał się do pisania.

Przed wejściem do kuchni Annie wytarła buty. Kucharka, Mary Fredericks, przerwała ugniatanie ciasta i obrzuciła ją groźnym spojrzeniem.

- Co ty wyprawiałaś? Dlaczego jesteś taka zziajana? Annie zrobiła niewinną minę.

- Grałam z Luisem w piłkę. - Uśmiechnęła się i po chwili dodała: - Ale nie martw się, zanim tu weszłam, wytarłam buty.

- Mam nadzieję - mruknęła udobruchana Mary. - Chyba pan Parker przyjechał - poinformowała, wracając do przerwanego zajęcia.

Mary uwijała się jak mróweczka, przygotowywała potrawy w mgnieniu oka. Matka Annie zawsze powtarzała, że bez Mary hotel nie mógłby funkcjonować. Przyjechała na wyspę przed dwudziestu pięciu laty razem z maleńkim synkiem. Straciła męża w wojnie wietnamskiej, przybyła w poszukiwaniu pracy i nowego miejsca do życia. Przez te wszystkie lata nic się nie zmieniła, chociaż ostatnio Annie zauważyła na jej głowie kilka pasm siwych włosów. Zawsze z podziwem, ale i z zazdrością, przyglądała się jej krzątaninie. Sama nigdy nie nauczyła się gotować. Chętnie pomagała, ale nigdy nie przygotowała całego posiłku, chociaż przez całe życie miała obok najlepszego szefa kuchni.

- Czy widziałaś go? - spytała Annie, wlewając wodę do wazonu.

- Nie, miałam za dużo roboty tutaj, ale Martin go przywiózł i zakwaterował.

Annie spochmurniała.

- Martin? Przecież Beatrice miała powitać go w recepcji.

- Tak, ale tuż przed przyjazdem Parkera została wezwana do pani Grindle, która narzekała na zimny kominek. Myślała, że szybko wróci, ale wiesz, jak to jest z tymi siostrami... Zaraz potem została wezwana do pań Shaw i Bennett, które, jak ich siostra, chciały mieć także rozpalony kominek.

- Ktokolwiek powiedział: „Klient ma zawsze rację” chyba nie miał do czynienia z takimi klientkami jak te trzy panie.

Trzy panie w średnim wieku były siostrami - trojaczkami - i przyjeżdżały na wyspę każdej wiosny odkąd Annie pamięta. Ten tydzień, które spędzały w hotelu, wszyscy nazywali „tygodniem sióstr”. Przyjemnie jest, kiedy hotel ma swoich stałych klientów, szczególnie że siostry przyciągnęły na wyspę sporo swoich przyjaciół, jednak ten tydzień przysparzał obsłudze zbyt wielu kłopotów. Jeśli jedna z pań domagała się czegokolwiek, dwie pozostałe natychmiast prosiły o to samo i nigdy nie pozostawały obojętne na kaprysy jednej z nich. Wszystkie trzy naraz zawracały głowę każdym drobiazgiem.

- Na szczęście przyjeżdżają tylko na tydzień, a wyjeżdżając, zostawiają każdemu suty napiwek, inaczej byśmy chyba tego nie znieśli - pocieszała się Mary.

Annie roześmiała się.

- Mam nadzieję, że Martin umył ręce, zanim przyjął Parkera - rzekła z powątpiewaniem. Martin zaraz po ukończeniu średniej szkoły zaczął pracować tu jako ogrodnik. Wiele nauczył się od Carlosa, ale gorzej radził sobie z zachowaniem czystości. - Czy James ciągle źle się czuje? - spytała po chwili. James był synem Mary i najlepszym przyjacielem Annie.

- Chory jest jak dzieciak, który zapalił pierwszego papierosa w ukryciu - rzekła Mary. - Nie wiem, gdzie złapał tego paskudnego wirusa.

- Może od któregoś z gości? - Annie skończyła układać kwiaty w wazonie. - Jak ci się podoba?

- Trochę za dużo zielonych gałązek, nie widać kwiatów - skrytykowała Mary. - Czy zamierzasz sama mu je zanieść?

- Oczywiście.

- Nie sądzisz, że Parker może pomyśleć, że za bardzo się starasz ze względu na jego pozycję?

- Ale ja naprawdę bardzo się staram - rzekła Annie. - Mary, jak myślisz, dlaczego on tu przyjechał?

- Na wakacje. - Mary włożyła pasztet do piekarnika.

- Dlaczego ktoś, kto ma najpiękniejsze hotele, rozrzucone po całym świecie, miałby przyjeżdżać na wyspę, która jest położona tak daleko od cywilizowanego świata?

- Może właśnie dlatego. Poza tym, gdyby pojechał do jednego ze swoich hoteli, to obsługa chodziłaby koło niego na paluszkach i przesadnie dogadzaliby mu we wszystkim. A on i tak zauważałby różne ich niedociągnięcia, bo z tego, co wiem, nie należy do łagodnych i cierpliwych szefów.

- Słyszałam o nim to samo. - Wreszcie zadowolona z bukietu, podniosła wazon ze stołu. - Myślę, że niełatwo jest prowadzić całą sieć hoteli, a szczególnie tak młodemu człowiekowi... Podobno przejął po ojcu interes, mając zaledwie trzydzieści lat.

Mary spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- Ciekawe, skąd tyle o nim wiesz?

- Czytałam w magazynach - odparła wymijająco. Annie wiedziała, że Mary zna ją na wylot i nigdy nie potrafiła przed nią niczego ukryć. Nagle zdała sobie sprawę, że nie wie, jak on wygląda, bo w magazynach, drukujących artykuły o Parkerze, nie zamieszczano jego fotografii, a jedynie zdjęcia jego hoteli. Lubiła czytać o nim artykuły. Jego ojciec, założyciel sieci, zmarł w tym samym roku, w którym zginęli jej rodzice. Kiedy młody Parker przejął interes, musiał nieprzerwanie zmagać się z konkurencją, a teraz ma już najwyższe notowania.

Flynn Parker był prawdziwym twórcą sukcesu, człowiekiem z głową pełną pomysłów. Stworzył w swoich hotelach formę wakacji dla całych rodzin, nowożeńcom oferował jedną noc podróży poślubnej za darmo. Cały czas udoskonalał system. Teraz znajdował wielu naśladowców. Annie też by chciała zrealizować jeden z jego pomysłów, ale po martwym sezonie w zimie nie mogła sobie pozwolić na darmowe noclegi, ale może... już wkrótce? Zapowiada się piękne lato i już ma większość miejsc zarezerwowanych.

Przeszła koło jadalni i automatycznie sprawdziła, czy wszystko zostało już nakryte do kolacji. Ona, Beatrice i zatrudniona na stałe kelnerka zajmowały się obsługą gości. Nie korzystając z pięknej starej windy, weszła po schodach na drugie piętro. Postawiła wazon na stoliku obok drzwi, żeby móc swobodnie poprawić włosy. Po chwili zapukała.

- Proszę wejść - odpowiedział jej męski głos. - Rozmawiam przez telefon.

Annie zdumiała się, bo przez moment wydawało się jej, że zna ten głos. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem i otworzyła drzwi. Nie zastała gościa w pokoju. Usłyszała jego głos dobiegający z sypialni. Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się. Natychmiast zauważyła zmiany w ustawieniu mebli i przedmiotów.

Mały stolik został przesunięty i stał teraz koło sofy. Z biurka zniknęły etalaże z prospektami hoteli, a zamiast nich stał włączony komputer. Przez odsłonięte okno wpadało jasne światło do pokoju. To jednak on musiał wtedy podglądać ją przez firankę, pomyślała i poczuła, że się czerwieni. Jeszcze raz spojrzała na biurko. Coś ją zaniepokoiło. W popielniczce leżał składany nożyk z perłowym uchwytem. Dlaczego wydawał jej się znajomy? Dziwne. Gdzie i kiedy mogła widzieć podobny scyzoryk? I dlaczego odczuwa taki silny niepokój na widok tego nożyka?

Usłyszała odgłos odkładanej słuchawki, a więc skończył rozmawiać przez telefon, domyśliła się i zaczęła głośno mówić:

- Panie Parker, chciałam osobiście pana przywitać w naszym hotelu na Anapamua. Przyniosłam kwiaty. - Postawiła wazon na małym stoliku. - Miło mi, że poczuł się pan u nas swobodnie, i mam nadzieję, że pobyt tutaj będzie przyjemny. Jeśliby tylko pan czegoś potrzebował, to bardzo proszę zwracać się bezpośrednio do mnie.

- Czy to wszystko...?

Annie aż podskoczyła, bo Parker, wychodząc z sypialni, z całej siły zatrzasnął za sobą drzwi. Czuła na sobie piorunujące spojrzenie jego zielonych oczu. Podszedł do niej na odległość jednego kroku.

- Och! Ale mnie pan przestraszył! - krzyknęła, zaskoczona zachowaniem gościa.

Patrzył na nią, jakby ujrzał zjawę. Nie odpowiadał przez chwilę. Bacznie się jej przyglądał.

- Co ty tu, na Boga, robisz? - spytał w końcu.

- Zapukałam i usłyszałam, że mogę wejść, więc... - Zaschło jej w gardle z przerażenia i czuła, że nie potrafi wykrztusić ani jednego słowa więcej. Odwróciła głowę, żeby na niego nie patrzeć i wyszeptała, jąkając się: - Przy... przyniosłam kwiaty... Myślałam, że... że będą się panu podobały.

- Gdzie ty się podziewałaś?!

- Gdzie się podziewałam? - powtórzyła bezmyślnie za nim.

- Tak, właśnie, gdzie?! Odpowiedz mi, do jasnej cholery! Natychmiast!

Annie wystraszyła się. W artykułach nigdy nie wspomniano o tym, że Parker bywa niepoczytalny, albo że miewa ataki złości. Jak dziennikarze mogli przegapić ten fakt? Czyżby wściekał się o to, że nie czekała na niego w recepcji, kiedy przyjechał? A to bufon!

- Byłam na zewnątrz, zrywałam kwiaty... Przepraszam, że nie przywitałam pana osobiście zaraz po przyjeździe, i nie zajęłam się zakwaterowaniem, sądziłam jednak, że obsługa hotelowa...

- Nie mówię o zakwaterowaniu - przerwał. - Chcę wiedzieć, co, do diabła, działo się z tobą przez ostatnie dwa lata!

Spojrzała na niego ze zdumieniem.

- Ale dlaczego chciałby pan to wiedzieć?

- Przestań odgrywać komedię, odpowiadaj! Wzburzenie jej rosło z każdą sekundą tej dziwnej rozmowy, a zdenerwowanie i zdumienie mieszały się.

- Przez ostatnie dwa lata byłam tutaj, na wyspie, jak zresztą przez całe moje życie...

- Dwa lata i trzy miesiące temu byłaś w Seattle! Poczuła, że robi się jej słabo.

- Skąd pan to wie? Czy spotkaliśmy się wtedy? Zacisnął usta.

- Chcesz mi wmówić, że nie pamiętasz, jak się spotkaliśmy?

Przyjrzała mu się dokładniej.

- Nie pamiętam pana wcale a wcale. Podszedł krok bliżej i chwycił ją w pasie.

- To przykre, że nie pamiętasz, skoro jestem twoim mężem!

ROZDZIAŁ DRUGI

W pierwszej chwili Annie miała ochotę się roześmiać, ale powstrzymało ją jego surowe spojrzenie.

- Moim mężem?

- Tak, twoim mężem.

Potrząsnęła głową, włosy opadły jej na twarz, odgarniając je, cofnęła się o krok.

- Ja nigdy nie wychodziłam za mąż.

- W co ty ze mną grasz?

- Musiałeś mnie z kimś pomylić. - Jeśli on do niej zwracał się po imieniu, postanowiła traktować go tak samo.

Badał ją wzrokiem.

- Złociste włosy, ciemnoniebieskie oczy, mała blizna nad lewym łokciem...

Annie automatycznie spojrzała na lewą rękę, ale miała koszulę z długim rękawem.

- Skąd... skąd o tym wiesz?

Nie odpowiadał, ciągle się jej przyglądał. Ogarniała go nowa fala wściekłości i znowu wybuchnął:

- O, nie! Z nikim cię nie pomyliłem, dobrze wiem, kim jesteś, Annie Christino Locke, i dobrze wiesz, kim ja jestem. Dlaczego, kiedy postanowiłaś po sześciu tygodniach odejść, nawet nie przyszło ci do głowy porozmawiać, wytłumaczyć, czemu nie chcesz dłużej ze mną żyć? Mógłbym ci dać rozwód, chociaż na pewno żadnych pieniędzy. Za krótko ze mną byłaś...

Annie czuła, że za chwilę wpadnie w histerię, cała się trzęsła.

- O czym ty mówisz, o co w tym wszystkim chodzi? To na pewno żart, prawda? - łudziła się. - Może James cię podpuścił, on lubi się tak wygłupiać.

- Starczy tych bredni! Nie udawaj, że mnie nie pamiętasz.

- Nic nie udaję.

- Nie pamiętasz, że za mnie wyszłaś w czwartek trzeciego lutego dwa lata temu?

- Nie.

- Nie przypominasz sobie, jak przeprowadziłaś się do mojego mieszkania na ostatnim piętrze w Parker Seattle Hotelu? I czasu, kiedy razem tam mieszkaliśmy?

- Oczywiście, że nie. - Potrząsnęła przecząco głową. - To się nigdy nie zdarzyło. Nie mogło, inaczej nie zapomniałabym. - Serce biło jej coraz szybciej. Nie wiedziała, jak ma reagować. Poczuła ogarniający ją strach. Z trudem chwytała powietrze. Odsuwała się od niego w kierunku drzwi. - Muszę stąd wyjść.

Ledwo wypowiedziała te słowa, Parker gwałtownie złapał ją za rękę. Annie próbowała się uwolnić.

- O nie, tym razem nie pozwolę ci uciec.

- Potrzebuję powietrza, słabo mi.

- To podejdź do okna, nie musisz wcale wychodzić. - Podprowadził ją do okna.

Starała się spokojnie oddychać. Chłodny powiew wiatru działał kojąco.

Zamknęła oczy. Co tu się działo? Przecież to jakiś absurd. Chciała uciec albo zawołać Carlosa i Jamesa, żeby powstrzymali tego niezrównoważonego człowieka. Stał za nią i blokował jej przejście. Flynn Parker oszalał. Przecież wcale się nie znali. Może ostatnio przechodził jakieś ciężkie chwile i teraz doznał przywidzenia. Pomimo jej krótkotrwałej amnezji, nie mogłaby przecież nie wiedzieć o takim fakcie jak własny ślub.

Otworzyła oczy i powoli się odwróciła. Spojrzała na niego. Wyglądał przerażająco. Przez chwilę zrobiło jej się go żal.

- No, to teraz koniec tego przedstawienia. Dla lepszego efektu powinnaś jeszcze zemdleć. Myślałaś, że cię nigdy nie odnajdę?

Zebrała w sobie tyle siły, żeby go odepchnąć i uwolnić się.

- Dlaczego miałabym urządzać przedstawienie lub też martwić się, czy mnie znajdziesz, czy nie, skoro w ogóle nie mam pojęcia o czym mówisz, a ciebie znam jedynie z artykułów w gazetach. - Odgarnęła nerwowo włosy. - Powiedz mi lepiej, dlaczego uważasz, że jesteśmy małżeństwem? Zacisnął pięści.

- Ja nic nie uważam, to jest fakt, o którym dobrze oboje wiemy.

- Nie, spokojnie! Chyba nie rozumiesz, co mówię, tłumaczę ci, że ja nic o tym...

- Skończ! - krzyknął. - Przestań udawać! Co chcesz przez to osiągnąć? Nie mogłaś przecież zapomnieć o naszym ślubie!

- Ale zapomniałam... jeśli to miałaby być prawda. - Była bliska płaczu. - Jeśli to prawda, chociaż wcale tak nie myślę, to naprawdę zapomniałam.

- Ale nie mogłaś zapomnieć. - Sam prawie histeryzował. - Czy to dla pieniędzy? A może dla innego mężczyzny, choć nigdy o żadnym nie wspominałaś, ale może... Przecież nigdy mi wiele o sobie nie opowiadałaś. Przez te sześć tygodni nie chciałaś nawet, żebym przyszedł zobaczyć biuro, w którym pracowałaś. Teraz wiem, dlaczego nie chciałaś. Nie chciałaś pozostawić po sobie żadnego śladu. Bez skutku cię szukałem. Ale teraz już nie jestem takim idiotą.

- Wcale nie zamierzałam robić z ciebie idioty, jak bym mogła? - Kręciła głową, nie wiedząc sama, co mówi. Starała się skupić. - Sześć tygodni?

- Tyle czasu byliśmy małżeństwem, zanim mnie opuściłaś. Musisz sobie przypomnieć.

- Już ci mówiłam, że nie pamiętam. Nic nie pamiętam! Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć?

Rozległo się pukanie do drzwi. Przepuścił ją, żeby otworzyła. W drzwiach stała Mary.

- Czy masz jakąś pilną rozmowę z panem Parkerem? Jeśli nie, to jesteś mi potrzebna na dole. - Mary spojrzała na nią podejrzliwie. - Co się stało?

- Nic. - Zerknęła przez ramię do tyłu. - Już schodzę. Flynn podszedł, ale jej nie zatrzymał.

- Zobaczymy się później. Musimy porozmawiać, mam nadzieję, że będziesz w pobliżu.

Jeśli nie, to i tak cię znajdę - mówiły jego oczy.

Dusząc w sobie wybuch histerii, złapała Mary za rękę i ruszyła za nią. Chciał z nią rozmawiać. Pewnie spodziewał się, że odpowie mu na te wszystkie bezsensowne pytania. Boże, może to tylko jakiś senny koszmar, pocieszała się w duchu.

- Coś się stało? - spytała Mary, ledwo nadążając za ciągnącą ją Annie. - Czy przypadkiem nie złapałaś tego samego wirusa co James? Jesteś blada jak ściana.

- Wirus? - powtórzyła Annie. Życzyłaby sobie, żeby to była tylko grypa. Miałaby pewność, że po paru dniach ustąpi. - Nie, czuję się dobrze. - Starała się uśmiechnąć, jednak w głowie miała zamęt. Zadawała sobie tysiące pytań naraz.

Czy to możliwe, żeby Flynn Parker był jej mężem? Przecież nigdy wcześniej go nie spotkała. Ale dlaczego miałby zmyślać takie historie? To wszystko było bezsensowne.

- Czy Parker powiedział coś, co cię obraziło albo przygnębiło? O co chodzi, Annie? - Mary nie ustępowała.

Pragnęła wyrzucić wszystko, co leżało jej na sercu. W końcu Mary, od śmierci rodziców, stała się jej najbliższą osobą. Ale nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Nie teraz.

- Nie... Wszystko jest naprawdę w porządku.

- Jeśli źle się czujesz, to powiedz. Sama przygotuję kolację.

Annie pragnęła ukryć się w swoim pokoju, uspokoić i nie widzieć nikogo aż do wieczora. Może łatwiej zniosłaby spotkanie i kolejną rozmowę z Flynnem. Jednak nie mogła zaniedbywać obowiązków, czuła się odpowiedzialna za hotel, a Mary potrzebowała jej właśnie teraz w kuchni.

- Pozwól, że przemyję sobie twarz i zaraz wracam. Chyba nie powinnam grać w piłkę z Luisem, to mnie zbyt zmęczyło... Nie jestem przyzwyczajona do tak intensywnego ruchu.

Mary nie zdążyła zareagować, bo Annie natychmiast zniknęła. Kiedy znalazła się w łazience, oparła się ciężko o porcelanową umywalkę. Odkręciła zimną wodę i umyła twarz. Uczesała włosy w kucyki i spojrzała w lustro. W jej oczach malowało się przerażenie.

- Nie, to nie może być prawda - wyszeptała do swojego odbicia w lustrze.

Znowu zaczęła ją ogarniać panika, traciła grunt pod nogami. Podobny strach odczuwała dwa lata temu. Jedynie praca trzymała ją przy życiu, starała się nie rozpamiętywać przeszłości ani nie myśleć, co będzie jutro. Jeśli Flynn nie kłamał, cały wysiłek okazałby się daremny. Musiało się wydarzyć coś, od czego nie będzie w stanie uciec.

Zakręciła wodę. Wyszła z łazienki i skierowała się do kuchni.

- Mary, powiedz, co mam robić? - spytała, zakładając fartuch.

Mary westchnęła. Tyle jeszcze pozostało do zrobienia. Podała Annie miskę z warzywami i poprosiła o obranie ich i pokrojenie.

Annie z wdzięcznością zabrała się do pracy, na szczęście obieranie nie wymagało myślenia. Cały czas odtwarzała sobie rozmowę z Flynnem. Na pewno ją znał, zwracał się do niej pełnym imieniem i nazwiskiem, wiedział, że była dwa lata temu w Seattle przez dwa miesiące. Żalił się też, że pobrali się w dziwnych okolicznościach.

Zobaczyła Luisa i Carlosa zmierzających do domku na tyłach hotelu. Obok stały jeszcze dwa domki, w jednym mieszkała Mary z Jamesem, a obok Velma, kelnerka, która właśnie weszła do kuchni, aby napełnić wodą karafki i zabrać przyprawy do jadalni.

Kiedy Annie skończyła pomagać Mary, zdała sobie sprawę, że przecież nie będzie mogła ukrywać się w kuchni przez całe życie. Poszła więc się przebrać. Włożyła swój ulubiony strój - białą spódniczkę i cienki sweterek z szerokim dekoltem. Dobrze się czuła w tym stroju, choć nigdy nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie i kiedy go kupiła. Po powrocie dwa lata temu z Seattle znalazła ubranie w walizce. Przyjrzała się sobie krytycznie i doszła do wniosku, że wygląda chyba zbyt elegancko i zaczęła się rozbierać. Po namyśle włożyła skromną płócienną spódniczkę i zieloną błyszczącą bluzeczkę. Odgarnęła włosy z twarzy i odważnie ruszyła do jadalni, aby, jak co dzień o tej porze, zająć się gośćmi.

Flynn przyszedł na kolację ostatni. Annie zauważyła go przez szklane kuchenne drzwi. Kiedy zobaczyła go dziś po raz pierwszy, nawet nie zdążyła mu się spokojnie przyjrzeć. Był wysoki, miał szerokie ramiona, jego wąskie, smukłe dłonie przypominały ręce siatkarza. Czarne, krótko ostrzyżone włosy zaczesywał do tyłu, odsłaniając wysokie czoło. Pomimo że miał na sobie zwykłe szare spodnie, białą koszulę i płócienną letnią marynarkę, wzbudzał respekt i zwracał uwagę swoim wyglądem. Annie zadrżała na myśl o ponownym spotkaniu z Flynnem.

W sali powstało poruszenie, kobiety cicho chichotały, poprawiając włosy, mężczyźni z zazdrością spoglądali na nowego gościa. Parker zdawał się nie zauważać nikogo. Usiadł pod oknem i spoglądał na taras. Po chwili odwrócił się i spojrzał wprost na obserwującą go Annie. Natychmiast podeszła do niego z kartą dań. Flynn, zanim zamówił, przez chwilę się zastanawiał, po czym uniósł głowę i spojrzał na nią.

- Kiedy będziemy mogli porozmawiać? - Pukał palcami w blat, czekając na odpowiedź.

Uznała, że jest gotowa do spotkania z nim. Nie zaskoczy już jej, będzie w stanie odpowiadać na pytania i sama je zadawać.

- Najlepiej po kolacji, kiedy goście się rozejdą. Zapraszam do mojego biura.

- Doskonale.

Odeszła od jego stolika i zaczęła pomagać Velmie, jednak przez cały czas czuła na sobie jego spojrzenie, a kiedy mijała go, przechodząc tuż obok, widziała w jego oczach chmurne zniecierpliwienie.

W końcu wszyscy goście zjedli i przenieśli się do sali telewizyjnej lub do salonu, gdzie mogli tańczyć lub słuchać muzyki. Odwróciła się, żeby zawołać Flynna, ale on stał tuż za nią.

- Wystraszyłeś mnie - powiedziała zaskoczona.

- Już nie pierwszy raz dzisiaj - skomentował ironicznym tonem.

Widząc jego zniecierpliwienie, poprowadziła go do biura. Wskazała wygodne krzesło.

- Proszę, usiądź.

- Postoję.

Postanowiła również nie siadać, oparła się tylko o swój fotel.

- Porozmawiajmy spokojnie i rozsądnie. - Chciała, żeby to on pierwszy zaczął mówić o faktach.

Flynn nie spuszczał z niej wzroku.

- Przeżyłem dzisiaj chyba największy szok w swoim życiu, kiedy cię tu zobaczyłem.

- Zależy mi na tym, abyś mi uwierzył, że naprawdę cię nie pamiętam, i tym bardziej nie pamiętam, żebym za ciebie wychodziła i... - Chciała dodać: bym cię kochała kiedykolwiek, ale przerwała w porę.

Spacerował po pokoju. Wreszcie zatrzymał się przy jej biurku. Odruchowo odchyliła się do tyłu.

- Byłaś w Seattle... - zaczął.

- Tak, to prawda.

- W lutym i marcu przed dwoma laty...

- Tak... miałam szkolenie w sieci hoteli Heritage Inns, ale niewiele z tego pamiętam.

- Trudno w to uwierzyć. - Przejechał ręką po twarzy. - W to wszystko naprawdę nie sposób uwierzyć. Opowiedz mi wszystko po kolei, to, co pamiętasz...

Dlaczego to ona miała mu uwierzyć, że był jej mężem?! Jak mogłaby o tym zapomnieć? Czuła, że jeszcze chwila, a wpadnie w jakiś prawdziwy obłęd.

Popatrzył na nią surowo i powiedział rozkazującym tonem:

- Zacznij od początku.

Nie wiedziała dokładnie, co - według niego - stanowiło początek...

- Moi rodzice i mój wujek byli właścicielami tego hotelu - zaczęła po chwili milczenia. - Teraz hotel należy do mnie i do wujka. Zawsze zdawałam sobie sprawę, że pewnego dnia przejmę interes po rodzicach. Mój tata uważał, że powinnam zdobyć doświadczenie w większej sieci hoteli, dlatego pojechałam na szkolenie do Heritage Inns. Pierwsza sesja odbywała się w Los Angeles, skąd zostałam wysłana do Seattle... Mieliśmy przerwę w zajęciach, więc... - zaczęła mówić coraz wolniej i ciszej - więc postanowiłam zrobić niespodziankę rodzicom i ich odwiedzić... Przyjechałam tu, do domu, na wyspę... Następnego dnia rodzice lecieli po zakupy do Santa Barbara, mój ojciec pilotował. Kiedy startowali, machałam im na pożegnanie. Nagle po starcie coś się stało z samolotem. Stracili panowanie i rozbili się na wschodnim krańcu wyspy... - Z ledwością wydusiła z siebie ostatnie słowa. To ciągle były dla niej zbyt bolesne wspomnienia.

Poruszony Flynn wyciągnął do niej rękę.

- Zginęli w katastrofie?

- Tak. - Annie powstrzymywała łzy, nie potrafiła o tym spokojnie mówić. - Pochowaliśmy ich pod sosnami. Od czasu pogrzebu mam dziurę w pamięci, nie umiem powiedzieć, co się ze mną działo. Pamiętam tylko, że szłam z walizką ulicami Seattle... Jak się okazało, było to dwa miesiące później...

- To musiało być tego dnia, kiedy mnie opuściłaś. Wróciłem z delegacji i nie zastałem cię w domu. Zabrałaś wszystko, oprócz prezentów ode mnie i obrączki.

- Oczywiście wystąpiłeś o rozwód za to, że cię opuściłam i nie powróciłam?

- Nie. - Jego rysy stały się jeszcze ostrzejsze.

- Chcesz powiedzieć, że ciągle jesteśmy małżeństwem?

- Tak.

- Ale dlaczego? Dlaczego nie wniosłeś pozwu o rozwód? - Myśl, że jest czyjąś żoną nie mieściła jej się w głowie.

- Chciałem dowiedzieć się, dlaczego tak postąpiłaś. Dlaczego odeszłaś bez słowa.

Annie nie wierzyła, że to był jedyny powód.

- Jeślibym o tobie wiedziała, napisałabym ci kartkę - powiedziała bezmyślnie. - Wróciłam na wyspę i jedyną pamiątką, jaką przywiozłam z Seattle, jest zdjęcie, które ktoś mi zrobił przy Space Needle.

- Ja ci zrobiłem tę fotkę. - Flynn sięgnął po swój portfel i wyciągnął z niego zdjęcie. - A tę zrobiono nam. Poprosiłem przechodnia, żeby nas sfotografował. - Podał jej zdjęcie.

Annie wpatrywała się w siebie. Na fotografii twarz jej się śmiała, choć oczy zdawały się być pogrążone w smutku. Ciekawe, co mężczyzna taki jak Parker w niej widział? - zastanawiała się, zdziwiona. Na fotografii Flynn miał łagodny wyraz twarzy i czule obejmował ją ramieniem. Pozował, czy też naprawdę okazywał jej opiekuńczość? Spojrzała na Parkera, który ciągle nie spuszczał z niej surowego wzroku. Odłożyła fotografię na stół. Schował z powrotem do portfela.

- Jak mogłaś zapomnieć o tym wszystkim, co się wydarzyło? - zadał po raz kolejny to samo pytanie. W jego tonie wyczuwała zwątpienie w jej prawdomówność.

Powoli ogarniała ją wściekłość.

- A czy ty myślisz, że ja nie byłam przerażona? - Położyła ręce na biodrach. - Nagle uświadomiłam sobie, że idę ulicą miasta, którego nie znam. Trzymam walizkę w ręku... Musiałam spytać ulicznego sprzedawcę, gdzie się znajduję. Patrzył na mnie jak na obłąkaną.

Flynn chyba nadal jej nie dowierzał, bo ironicznie spytał:

- Tak? I co wtedy zrobiłaś? Natychmiast poszłaś do siedziby sieci hoteli Heritage Inns i złożyłaś rezygnację.

- To był jedyny adres, jaki znałam, jaki pamiętałam.

Kiedy dowiedziałam się, że jestem w Seattle, to przypomniałam sobie, po co tam przyjechałam, wiedziałam, że jestem tu na szkoleniu. W biurze okazało się jednak, że straciłam aż dwa miesiące nauki. Nie rozumiałam, dlaczego... To wszystko mnie przerażało i przerastało moje wyobrażenie. - Tylko tyle potrafiła wyjaśnić. Czuła, że jest na skraju histerii. Skrzyżowała ręce i odwróciła się od niego.

Kiedy przyszła tamtego dnia do biura, znajomi z kursu i współpracownicy dokuczali jej, że skoro znalazła bogatego męża, nie musi już pracować. Ponieważ zupełnie nie rozumiała tych dowcipów i aluzji, zignorowała je.

- Zadzwoniłam do mojego przyjaciela z wyspy, żeby po mnie przyjechał. Przyleciał natychmiast do Seattle i wynajął samochód, żeby mnie zawieźć do domu. - Mówiła o Jamesie, który, gdy usłyszał ją przez telefon po dwóch miesiącach milczenia, niemal się rozpłakał z radości. Wyobrażali sobie z Mary najgorsze.

Flynn zmrużył oczy. Spodziewała się, że spyta ją, jak nazywa się przyjaciel, który po nią przyjechał, ale on tylko nerwowo chodził po pokoju.

- Wyjdźmy stąd, tu jest strasznie duszno.

- Dokąd? - Spojrzała na niego zaskoczona propozycją.

- Na powietrze. Widziałem drogę prowadzącą z hotelu na plażę, możemy tamtędy się przejść. - Otworzył drzwi.

- Ale niedługo będzie już zupełnie ciemno. - Protesty na niewiele się zdały, bo Flynn zdążył już wyjść. Podążyła za nim.

- Masz tu coś do narzucenia? Zrobiło się chłodno.

- Tak, wezmę żakiet.

Wróciła do pokoju. Nie było sensu spierać się z nim. Wyjęła z szafy żakiet. Spotkali się przy drzwiach wyjściowych. Po chwili sama doszła do wniosku, że to dobry pomysł. W małym pomieszczeniu trudniej zapanować nad swoimi emocjami, a na plaży, gdzie jest dużo przestrzeni, można łatwiej zebrać myśli.

Zeszli łąką w dół aż doszli do niewielkiej zatoczki. Wtedy Flynn skręcił w lewo w kierunku zachodzącego słońca. Zwolnił, żeby Annie mogła nadążyć. Zaskakiwało ją, że człowiek, który stara się wszystkim narzucać własną wolę, potrafił dostosować krok do drugiej osoby.

Szli w milczeniu. Wpatrywała się w ciągnący się nieskończenie granatowy ocean i srebrnoszare niebo. Przychodziła tu zawsze, kiedy miała jakiś kłopot lub zmartwienie. Potęga natury sprawiała, że wszystkie troski od razu nabierały mniejszych rozmiarów. Teraz nawet natura jej nie pomagała.

- Ile czasu minęło, zanim odzyskałaś pamięć? - spytał znienacka.

Znowu cała się spięła.

- Już przecież ci mówiłam, nie słuchałeś? Nigdy nie przypomniałam sobie, co się wydarzyło w tamtym okresie. - Zaciskała pięści. - Biała plama, dziura w mózgu... Nie dociera to do ciebie? Nic nie pamiętam z tamtych dni. Kiedy wróciłam do domu, od razu pojechałam do Santa Barbara do mojego lekarza. Wytłumaczył mi, że cierpiałam na jeden z rodzajów amnezji...

Flynn zatrzymał się nagle i odwrócił twarzą do niej, słuchając uważnie, a ona kontynuowała:

- Jest taki rodzaj odcięcia się od rzeczywistości, że dana osoba przybiera inną osobowość, prowadzi zupełnie inne życie. Zachowuje się, wydawałoby się, zupełnie normalnie, ale po powrocie do rzeczywistości zapomina, co się z nią działo w tym czasie. Najczęściej występuje to po silnym psychicznym szoku.

- Jak na przykład... śmierć twoich rodziców.

- Tak. Cały program szkolenia w Seattle nagle wydał mi się całkiem zbyteczny. Doszłam do wniosku, że zupełnie inaczej wygląda praca w hotelach sieciowych, a zupełnie inaczej w takim małym hotelu jak mój. Nie potrzebowałam tylu zbędnych informacji. Poza tym nie chciałam już opuszczać wyspy.

- Ale przecież twoi rodzice tu zginęli.

- Mam również wiele szczęśliwych wspomnień, nie tylko te smutne.

- A wszystko to, co wydarzyło się przed śmiercią twoich rodziców, dokładnie pamiętasz?

- Dokładnie wszystko, co miało miejsce przed, jak i po tych dwóch miesiącach.

Flynn pochylił głowę i wpatrywał się w kamienną plażę. Po chwili spojrzał na nią.

- To znaczy, że wszystko pamiętasz, a jedynie mnie nie pamiętasz... Nie pamiętasz tych tygodni spędzonych ze mną...

Annie czuła, że w jednej chwili miesza się w niej wiele uczuć. Z jednej strony współczucie dla tego mężczyzny, a z drugiej upór i chęć bronienia się przed jego absurdalnymi zarzutami i pretensjami.

- Na to wychodzi - musiała przyznać.

- A jak myślisz? Czy przypomnisz sobie kiedykolwiek?

Annie przeszedł dreszcz.

- Nie wiem. Rozmawiałam na ten temat z kilkoma lekarzami. Twierdzą, że najprawdopodobniej nigdy sobie nie przypomnę, ponieważ życie, którym żyłam przez te dwa miesiące, nie miało nic wspólnego z moją prawdziwą osobowością. Nie byłam wówczas sobą...

Flynn chrząknął.

- Boże, to wszystko wydaje się niemożliwe do uwierzenia. Okazuje się, że ożeniłem się z osobą, która udawała kogoś innego...

Annie spojrzała na niego ze złością.

- A czy ty myślisz, że mnie jest łatwo uwierzyć, że jestem twoją żoną?

- Chciałabyś mieć dowód?

- O tak, jak najbardziej, coś, czego nie można zakwestionować.

- W porządku. Każę mojej sekretarce przysłać akt ślubu.

- Doskonale. - Annie odwróciła głowę i przyglądała się falom. Wiedziała, że powinna wracać do hotelu. Miała swoje wieczorne obowiązki. Musiała sprawdzić, czy żadnemu z gości niczego nie brakuje. Ale nie miała odwagi wracać sama. Wokół panowała ciemność. Tego wieczoru odczuwała wyjątkowy lęk. Myślała o swojej chorobie, przeczytała sporo książek o amnezji, ale ciągle nie umiała odpowiedzieć sobie na wiele pytań.

- Jaka byłam - zaczęła - kiedy... kiedy...

- ...się pobraliśmy? - dokończył za nią z nie skrywaną furią. - Kiedy byliśmy mężem i żoną? Kiedy razem braliśmy prysznic albo się kąpaliśmy? Kiedy razem jedliśmy w łóżku śniadanie? Kiedy myliśmy zęby, stojąc jedno obok drugiego? Kiedy upuszczałaś zawsze ręcznik, a ja go podnosiłem. Kiedy się kochaliśmy?

Zszokowana potokiem obrazów i słów, jedynie skinęła głową.

- Co nas do siebie przyciągnęło, jaka byłam? - dodała po chwili ciszy.

- To znaczy, że przyznajesz, że mówię prawdę?

- Nic nie przyznaję, ale nie mam żadnego racjonalnego powodu, żeby posądzać cię o kłamstwo. Z drugiej strony przecież cię w ogóle nie znam.

- Nie, nie znasz mnie wcale, i chociaż chcesz wiedzieć, jaka wtedy byłaś, nie zamierzam więcej odpowiadać dzisiejszego wieczoru - odrzekł. Chwycił ją za rękę i skierowali się do hotelu. - Oboje mieliśmy wystarczającą dawkę wrażeń jak na jeden dzień. Na dzisiaj koniec.

ROZDZIAŁ TRZECI

- Nigdy w życiu nie słyszałem czegoś bardziej nieprawdopodobnego! - zawołał James Frederick.

Annie bezradnie rozłożyła ręce.

- Nie musisz mi tego mówić, ciągle nie mogę otrząsnąć się z wrażenia. Chyba nadal jestem w szoku.

Gdy tylko Mary wyszła z domu, Annie pobiegła do Jamesa podzielić się swoimi przeżyciami. Nie zamierzała nic ukrywać przed Mary, ale najpierw pragnęła porozmawiać z jej synem. Wiedziała, że zawsze potrafił jej pomóc. Natomiast Mary od razu podniosłaby alarm i wszystkich ogarnęłaby histeria.

James nie wyzdrowiał do końca, wyglądał blado i czuł się osłabiony. Siedzieli na patio.

- Może nie powinnam cię teraz zamęczać, poczekam, aż się wykurujesz.

- Nie wygłupiaj się - zaoponował. - A komu miałabyś się zwierzyć, jak nie najlepszemu przyjacielowi?

Uśmiechnęła się do niego.

- Masz zupełną rację, nie mogę dojść do siebie, myśli mi się plączą... - Przykryła twarz rękami i westchnęła.

Nie spała całą noc. Przewracała się z boku na bok, wpatrując się co jakiś czas w czerwone cyfry elektronicznego budzika, liczyła minuty do poranka.

- Myślisz, że on mówi prawdę?

- No...

- Słuchaj, zapomnij o emocjach. Jak uważasz, czy mówi prawdę?

- Wydaje się, że tak. Poza tym, zamierza zadzwonić do swojej sekretarki i poprosić o przysłanie aktu naszego ślubu, żeby rozwiać moje wątpliwości.

- A potem co?

- Co potem? A skąd ja mam wiedzieć... - bezradnie wzruszyła ramionami.

- Możesz zażądać rozwodu. Żyjemy w Kalifornii, uzyskanie rozwodu nie stanowi większego problemu, niż zrobienie karty pływackiej.

Annie podczas ostatniej bezsennej nocy rozważała tę możliwość. Myślała o swoich rodzicach. Zawsze marzyła o małżeństwie, takim, jakie oni tworzyli. Kochali się przez całe życie, nigdy nie mieli trudności z porozumieniem się, dzielili wszystko. W dniu, kiedy zginęli, idąc do samolotu, trzymali się za ręce. Zawsze jej wpajali, że należy kończyć raz rozpoczęte sprawy. Rozwód byłby kolejną ucieczką od odpowiedzialności za własne czyny. Ale z drugiej strony, jeśli kobieta, która poślubiła Flynna Parkera, była Annie Locke jedynie z imienia, czy i wtedy taki ślub należałoby uznać za ważny i prawdziwy?

Przecież nic nie pamiętała z tamtych dni. Jednak podświadomie musiała pamiętać coś, z czego świadomie nie zdawała sobie sprawy, bowiem zawsze chłonęła wszystkie artykuły o Parkerze, skądś musiało się to wziąć.

Teraz, kiedy go poznała, widziała, jakim zdeterminowanym jest mężczyzną, zdawała sobie sprawę, że na pewno nie pozwoliłby jej tak łatwo odejść, przynajmniej dopóki nie otrzymałby odpowiedniego wyjaśnienia. Ale dlaczego nadal chciał być jej mężem?

- Jednego nie rozumiem, dlaczego nie unieważnił tego małżeństwa? - zapytał James.

- To następna zagadka, której nie potrafię rozwiązać. - Nie dziwiło jej, że James czytał w jej myślach. Znali się od dziecka, był dla niej jak prawdziwy starszy brat.

- Musisz mieć czas na przemyślenie tego. On nie ma prawa się niecierpliwić. Poza tym mógł cię wcześniej odnaleźć.

Rzeczywiście, dlaczego Flynn nie odszukał jej wcześniej? I dlaczego pomyślała o tym dopiero teraz, gdy zwrócił jej na to uwagę James? Dla człowieka z taką pozycją i pieniędzmi nie powinno to stanowić najmniejszego problemu.

- Nie zastanawiałam się nad tym.

- Wczoraj cały dzień dręczyło cię, czy to możliwe, że jest twoim mężem, skoro nic nie pamiętasz. Chwileczkę... - James zmrużył oczy. - Czy to nie on przypadkiem?

- Gdzie? - Odwróciła się gwałtownie w kierunku, w którym patrzył James.

Flynn spokojnym krokiem przechodził koło hotelu, zmierzał prosto w ich stronę.

James zrzucił z siebie koc i pomału zaczął wstawać.

- Nie wstawaj, jesteś jeszcze bardzo słaby. - Annie wyciągnęła rękę, chcąc go powstrzymać.

- Myślisz, że zamierzam zmierzyć się z tym facetem z pozycji inwalidy?

Annie także się podniosła z krzesła i stanęła obok Jamesa. Wiedziała, co miał na myśli, mówiąc o pozycji inwalidy. Parker był człowiekiem, przed którym niechętnie okazywało się swoje słabości. Ona chyba zdążyła ich okazać już zbyt wiele.

Znała go zaledwie jeden dzień, a już dokładnie zapamiętała sposób, w jaki się poruszał. Na jego widok poczuła, że serce zaczyna jej szybciej bić.

Flynn podszedł do nich.

- Wszędzie cię szukam - rzekł do Annie, nie zwracając uwagi na Jamesa.

Starała się zachowywać naturalnie.

- Szukasz mnie...? - Słowa ledwo przechodziły jej przez gardło.

- Pomyślałem, że mogłabyś mnie oprowadzić po wyspie.

Chyba nawet nie zastanowił się, czy miała jakieś obowiązki do wypełnienia, czy nie. Od razu chciała zaprotestować, ale kiedy na niego spojrzała, zauważyła, że on chyba też nie spał ostatniej nocy. Pod jego oczami rysowały się ciemne kręgi. Miał na sobie czarne dżinsy i ciemnogranatowy sweter. Jego wzrok wydawał się bardziej przenikliwy niż poprzedniego dnia.

- Oprowadzić cię po wyspie? - zapytała bezmyślnie, jakby nie rozumiała, o co on prosi.

- Nie wyglądasz na bardzo zajętą - powiedział, spoglądając na Jamesa. Annie nie przedstawiła jeszcze swojego przyjaciela.

- To jest James Fredericks. James, przedstawiam ci Flynna Parkera.

Przez chwilę mężczyźni mierzyli się wzajemnie wzrokiem. James zabrał rękę z ramienia Annie i wyciągnął w kierunku Parkera. Uścisnęli sobie dłonie. Odniosła wrażenie, że James wzbudził w nim respekt. Nie wiedziała, co było tego przyczyną. Patrzyli uważnie na siebie i, jak jej się wydawało, porozumiewali się bez słów.

Nagle James uśmiechnął się.

- Annie, idź, i tak już za długo przebywam na powietrzu, muszę wracać do łóżka.

W oczach Flynna odczytała satysfakcję.

- Więc jak, idziemy? - zapytał.

- Mam pracę - odparła krótko.

- Nie ma wielu gości, nie musisz być obecna w hotelu przez całą dobę - stwierdził spokojnym, ale stanowczym głosem Flynn.

- Nie, ale są codzienne poranne obowiązki, bez względu na liczbę gości - upierała się.

- Annie, idź z nim. Coś mi się wydaje, że oboje potrzebujecie rozmowy.

Annie ze złością spojrzała na Jamesa.

- Zdrajca - szepnęła w jego kierunku, kiedy Flynn wziął ją za ramię i wyprowadził z patio.

- Powiedziałaś mu o nas? - spytał Flynn, kiedy odeszli już kawałek dalej.

- Oczywiście, to mój najlepszy przyjaciel - odparła swobodnie.

Flynn trzymał ją za ramię i czuła przechodzące przez rękę fale ciepła. Uwolniła się szybko z jego uścisku.

- Nigdy nie słyszałem o prawdziwej przyjaźni między kobietą i mężczyzną, zawsze łączy ich coś więcej.

- Więc masz okazję się o tym przekonać - odparła z mocą.

Zignorował jej uwagę.

- Czy jesteś w nim zakochana?

Annie zatrzymała się i odwróciła w jego stronę. Przechyliła głowę do tyłu i spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Przepraszam bardzo, czy sugerujesz mi, że oprócz kłopotów z pamięcią mam trudności z prawdomównością? Mówię ci, jak jest, Jamesa traktuję jak brata, i nic poza tym.

Flynn przyglądał się jej przez chwilę.

- Rozumiem - odparł w końcu i po chwili zapytał: - Pokażesz mi centrum rekreacyjne?

Annie starała się panować nad emocjami. Ostatnia doba obfitowała w zbyt silne wrażenia, aby mogła polegać na swoich nerwach.

- Chodźmy na kort. Po południu goście chcą zagrać debla, a Carlos wspominał, że w siatce jest jakaś dziura do załatania.

- Nie masz obsługi technicznej?

- Carlos zajmuje się wszystkimi usterkami, ale dzisiaj ma inne ważniejsze zajęcia.

- Chętnie ci pomogę.

Nawet słowem nie zaprotestowała. W milczeniu doszli do kortów. Poszła do schowka po sznurek i zaczęła wiązać urwane końce siatki.

- Powinnaś kupić nową siatkę - skomentował krytycznie, wskazując na inne połatane miejsca.

- Ta jeszcze trochę posłuży - odparła.

- Nie za długo. Annie spochmurniała.

- Kupię wtedy, kiedy będzie mnie na to stać. - Bezskutecznie starała się naciągnąć siatkę. Flynn przyszedł jej z pomocą, podtrzymywał sznurki. Czuła dotyk jego palców. Ledwo zdołała załatać dziurę. Unikała jego spojrzenia.

- Jeśli nie za dobrze stoisz z pieniędzmi, to może potrzebujesz inwestora?

Odsunęła się, poruszona. O, nie! Wystarczył jej jeden wspólnik, wuj, który wiecznie potrzebował gotówki i nie wkładał w hotel złamanego grosza. Nie zamierzała wiązać się z następnymi wspólnikami.

- Nie! - Zareagowała gwałtownie. - Mieliśmy ciężką zimę, to wszystko dlatego... Jednak finansowo daję sobie jakoś radę... dopóki nie zacznę wydawać pieniędzy na zbędne drobiazgi.

- Annie, to nie są zbędne wydatki, klienci nie płacą za granie na korcie, który ma połataną siatkę.

Mówił rozsądnie, ale nie chciała przyznać mu racji.

- Kort ma bardzo dobrą nawierzchnię, jest odpowiednio przygotowany, a to jest przecież najważniejsze.

Nerwowo szarpnęła zwisający sznurek. Widząc, że nie udaje jej się go oderwać, wyjął z kieszeni scyzoryk i sam obciął. Coś w niej drgnęło. Utkwiła wzrok w nożu z perłowym uchwytem.

- Poznajesz ten nóż? - Położył go na dłoni.

- Nie. - Zadrżała. - A powinnam?

- Dostałem od ciebie w prezencie. - Złożył go i wsunął z powrotem do kieszeni. Wziął od niej kłębek sznurka, zwinął go dokładnie i wrzucił do schowka.

Znów odgradzał ich mur. On wszystko pamiętał, a ona nic.

- Dlaczego miałabym ci dawać scyzoryk?

- Twierdziłaś, że przyda mi się w wielu sytuacjach, uznałaś to za rzecz niezbędną.

Jej ojciec zawsze nosił składany nóż. Używał go przy wielu drobnych naprawach. Widocznie chciała, żeby jej mąż miał taki sam. Musiała myśleć o małżeństwie poważnie.

Przez chwilę wpatrywała się w horyzont, zbierała w sobie odwagę.

- Czy szukałeś mnie? - spytała w końcu. Milczał dopóki nie spojrzała na niego.

- Odeszłaś trzy dni przed moim powrotem. Przebywałem służbowo na Hawajach. Proponowałem ci, żebyś mi towarzyszyła, ale kategorycznie nie zgodziłaś się na podróż samolotem, a statkiem zajęłoby to zbyt wiele czasu. Kiedy wróciłem, okazało się, że spakowałaś wszystkie rzeczy, oprócz prezentów ode mnie, i odeszłaś. Minął tydzień, zanim to do mnie dotarło. W biurze Heritage Inns nie wiedzieli nic o tobie, jedyny kontakt, jaki mieli, to skrytka pocztowa w Santa Barbara. Kiedy tam pojechałem, okazało się, że została już wynajęta komuś innemu. A potem... - Zawiesił głos i zamyślił się.

- A potem? - dopytywała się. - Co było potem? Mów! - nalegała.

- Zmarł mój ojciec. Zupełnie nieoczekiwanie... na atak serca. Wszystko spadło na mnie, musiałem zająć się pogrzebem, matką i siostrą, no i całą firmą. Setki urzędników na mojej głowie... Akurat byliśmy w trakcie rozbudowy sieci, a konkurenci zacierali ręce.

Łagodniejszym tonem opowiadał o kłopotach, ciepło wspominał ojca.

- Słyszałam o śmierci twojego ojca. Akurat wtedy zaczęłam się zajmować naszym hotelem i czytałam wszystkie czasopisma poświęcone hotelarstwu - wtrąciła. - To musiał być prawdziwy szok dla ciebie i twojej rodziny. Współczułam ci...

Flynn uśmiechnął się z wdzięcznością. Zdawała sobie sprawę, że jego życie odmieniło się całkowicie w ciągu kilku dni. Z ojcem na pewno łączyły go silne więzy. Najpierw ona zniknęła, potem zmarł ojciec. W takiej sytuacji żona powinna być wsparciem, a ona nagle i bez słowa wyjeżdża. Czy mogło się ułożyć inaczej, gdyby wcześniej ją odnalazł? Zadawała sobie wiele pytań. W tamtych dniach, kiedy wróciła do rzeczywistości, jej również nie było lekko. Kiedy zabrakło rodziców, też z dnia na dzień musiała stać się samodzielna. Spojrzała na Flynna z uznaniem.

- Zamierzałem wynająć detektywa, żeby cię odszukał - ciągnął. - Czekałem jednak, aż wszystko się uspokoi, ale nie nastał taki dzień, pracy zawsze okazywało się za dużo i...

- Musiałeś mnie przeklinać - wtrąciła. - Podważyło to twój autorytet.

Zastanowił się.

- Tak, mimo że nigdy nie myślałem o sobie jak o dumnym facecie, ale chyba masz rację, nie lubię dostawać kopniaków.

- Więc nie szukałeś mnie? Dlaczego?

Nie powiedział jej wszystkiego, musiał być jakiś powód, dla którego nie unieważnił małżeństwa.

- Czekałem na spokojniejszą chwilę, aż do teraz. Postanowiłem, że kiedy wrócę z wakacji, podejmę ostateczne kroki w celu odnalezienia cię i wtedy okaże się, jak ma dalej wyglądać sprawa mojego małżeństwa.

- Znalazłeś mnie przypadkowo... Ale ciągle mam wrażenie, kiedy opowiadasz tę historię, jakbyś mówił o obcej kobiecie, nie o mnie...

- I ja powoli zdaję sobie z tego sprawę... - wtrącił. Odetchnęła z ulgą.

- Uważam więc, że teraz, kiedy się całkiem przypadkowo spotkaliśmy, chyba nie ma sensu zastanawiać się dłużej nad naszym małżeństwem. Nie widzę żadnego rozsądnego powodu, żeby nadal pozostawało zalegalizowane.

- Może jednak jest taki powód.

- Jaki? Jedyna rozsądna decyzja, to załatwić spokojny rozwód...

- Dlaczego mamy się tak spieszyć z rozwodem? Annie rozłożyła ręce.

- Skoro tak pospieszyliśmy się ze ślubem, to dlaczego z taką samą łatwością nie zakończyć tego małżeństwa rozwodem?

Flynn zmarszczył brwi.

- Skoro powiedziałaś, że kobieta, która za mnie wyszła, nie jest prawdziwą tobą, to dlaczego nie pozwolisz mi, żebym cię poznał, zanim podejmę decyzję?

- Ale po co? - Annie miała już dość, kręciło jej się w głowie. Co za absurd, pomyślała. - Starczy tych bzdur, wracam do pracy, wybacz mi, ale ta rozmowa nie ma sensu!

- Nie zapominaj, że obiecałaś oprowadzić mnie po wyspie...

- Później.

- Znowu uciekasz...

- Mam obowiązki - odrzekła stanowczo. - Życzyłabym sobie, żeby jak najszybciej unieważnić to nasze dziwne małżeństwo.

- Unieważnienie małżeństwa byłoby załatwieniem sprawy tak, jak ty chcesz...

- A dlaczego nie? Czy zawsze wszystko ma być tak, jak ty sobie wymyślisz?

Annie podniosła głos, traciła panowanie nad sobą.

- Jesteś kłótliwa i zawzięta, nigdy się tak nie zachowywałaś, zawsze cechował cię spokój...

- Ile razy mam ci powtarzać, że to nie byłam ja! - krzyknęła z rozpaczą w głosie. - Poza tym chyba nie chciałbyś mieć kłótliwej wiedźmy za żonę!

- Wcale nie nazwałem cię wiedźmą. Powiedziałem tylko, że zrobiłaś się kłótliwa. Chyba mąż ma prawo wyrażać swoją opinię o zachowaniu się żony! - On również podniósł głos.

- A skąd ja mogę wiedzieć, co mąż powinien, a czego nie powinien mówić?

- Moje doświadczenie jest tak samo ubogie - powiedział już spokojniej. - Ale dlaczego nie spróbujemy zachowywać się jak mąż i żona, zanim podejmiemy decyzję.

Annie przyłożyła dłonie do skroni. Miała wrażenie, że głowa jej eksploduje. A może opuściła go, bo wyprowadzał ją z równowagi, tak jak teraz?

- Może jednak powinniśmy uznać, że nie było żadnego małżeństwa?

- Lepiej pokaż mi wyspę, tak jak obiecałaś.

- No dobrze - odparła z rezygnacją. - Korty już widziałeś, więc chodźmy teraz na pole golfowe. Współpracujemy z klubem golfowym, może znajdziemy partnera dla ciebie. - Ruszyła w stronę zadbanych, rozległych trawników, utrzymywanych przez Carlosa i Martina.

Nagle chwycił ją za rękę i zatrzymał.

- Czy już nie grasz?

- W co? W golfa? - spytała zaskoczona.

- Tak, odpowiedz.

- Nigdy nie grałam w golfa - odpowiedziała spokojnie, próbując uwolnić się od uścisku jego ręki. Ale on jeszcze bliżej przyciągnął ją do siebie.

- Sam cię uczyłem, zupełnie nieźle sobie radziłaś. Potrząsnęła głową.

- Nie, nigdy nie grałam w golfa. - Pragnęła uciec, miała dość. - Nie należę do wysportowanych osób.

- Wczoraj grałaś w piłkę.

Czuła bliskość jego ciała. Robiło jej się gorąco. Czyżby jej ciało pamiętało coś, czego umysł sobie nie uświadamiał? Przestała się opierać. Przyglądała mu się uważnie.

- Wczoraj grałaś w piłkę - powtórzył.

- Tak, tak - przytaknęła. Więc widział ją. - Z Luisem, nie miał z kim się bawić, tylko dlatego.

- Rozumiem.

Nie wiedziała, jak to się stało, ale jedną ręką obejmował ją w pasie, a drugą trzymał ją za rękę. Wzbudzał w niej pożądanie, nie wiedziała, czy znała już to uczucie, czy nie. Zaczęła szybciej oddychać. Jego dotyk przyprawiał ją o zawrót głowy. Przysunął się bliżej, czując jej napięcie.

- Spełniłaś życzenie małego chłopca, to miło z twojej strony, a co z marzeniami dorosłego mężczyzny?

Patrzyła na jego usta, kiedy wypowiadał te dziwne słowa.

- Nie wiem... o czym mówisz. - Czyżby zamierzał ją pocałować?

- Czy spełnisz moje życzenie?

- Jakie? - spytała.

- Pocałuj mnie. Nie wymagam chyba zbyt wiele od żony? - wyszeptał.

- Chyba nie... - szepnęła, czując, że cała jest rozpalona.

Podniosła brodę, ich usta znalazły się o milimetry od siebie. Pragnęła go. Pochylił głowę, poczuła muśnięcie jego warg. Po chwili odsunął głowę. Spojrzała na niego. Wziął jej rękę i położył na swojej szyi. Objęła go. Schylił ponownie głowę i pocałował ją namiętnie. Pieściła jego szyję i czuła się cudownie. Starała się przypomnieć sobie, czy był kiedyś jej kochankiem. Nie, nic nie pamiętała, ale zmysłami czuła, że jej ciało zna jego ciało. Jego ciało nie wydawało się obce. Całował ją i całował, smakowali się wzajemnie. Kiedy przerwał, ona go pocałowała. Po chwili odciągnął ją trochę od siebie.

- Annie - wyszeptał. - Musisz mi coś powiedzieć. Nadal miała zamknięte oczy, wodziła ręką po jego włosach, pragnęła go całować, nie chciała myśleć, nie chciała mówić.

- Co chciałbyś wiedzieć, Flynn?

- Czy byli inni mężczyźni, po tym, jak mnie opuściłaś?

Słowa te podziałały na nią jak kubeł zimnej wody. Zdjęła rękę z jego szyi i odsunęła się.

- Nie rozumiem... Co masz na myśli? Zmrużył oczy, wpatrywał się w nią podejrzliwie.

- Nigdy przedtem nie całowałaś mnie z taką namiętnością - powiedział cicho. - Byłaś czuła i delikatna, ale jako kochanka poddawałaś się mojej woli, nie przejawiałaś żadnej inicjatywy... tak jak teraz. Czy ktoś potem uczył cię rozbudzać namiętność w mężczyźnie? Annie zaczerwieniła się.

- Nie! - krzyknęła. - Nie! Nie było żadnego innego mężczyzny! Poza tym, to nie jest twoja sprawa.

- Wszystko, co dotyczy ciebie, jest moją sprawą, w końcu jesteś moją żoną - powiedział spokojnym głosem.

- Nie wiem sama, udowodnij mi to! - krzyczała. Nie wiedziała, co w nią wstąpiło, że tak namiętnie go całowała. Gdyby nie przestał, z pewnością mogłaby mu się oddać bez reszty, tutaj, na polu golfowym. Nigdy jej się coś podobnego nie przytrafiło. Boże, co się z nią dzieje? Była bliska płaczu. Nagle usłyszała, że ktoś ją woła. Odwróciła się. Luis biegł w ich stronę.

- Annie! - krzyczał. Podbiegł zdyszany.

- Co się stało, Luis?

- Mary jest chora - wyrzucił z siebie. - Mama prosi, żebyś przyszła pomóc w kuchni. Prosiła, żebyś się pospieszyła.

Annie, nie zadając więcej pytań, wzięła chłopca za rękę i pospieszyła w kierunku hotelu. Flynn szedł za nimi.

- Flynn, to jest moja sprawa, nie musisz się w to mieszać - rzekła szorstko.

- Nie zapominaj, że ja też pracuję w hotelarstwie.

- Ale nie w tym hotelu.

- Może mógłbym jednak w czymś pomóc - zaproponował, nie reagując na jej złośliwą uwagę.

Kiedy weszli do kuchni, Mary siedziała przy stole z głową opartą na rękach. Usłyszawszy Annie, uniosła bladą, zbolałą twarz.

- Złapała tę samą grypę co James - mówiła Beatrice, przykładając wilgotną chustkę do jej czoła. - Mówiłam, żeby się położyła, ale uparła się dokończyć obiad.

- Mary, bez dyskusji, natychmiast idź do siebie, tak nie możesz pracować - tłumaczyła przerażona Annie. - Wszystkim się zajmę.

- Ale przecież nic nie ugotujesz, a Beatrice nie jest przyzwyczajona do gotowania dla więcej niż trzech osób.

- Nie martw się, coś wymyślimy. - Nie miała pojęcia co, ale to wydawało się błahostką. Martwiła się o Mary, która nigdy przedtem nie chorowała.

- Co zrobisz, jeśli choroba się przedłuży? Powinnaś mieć kogoś na zastępstwo - wtrącił się Flynn.

- Wiem - odparła krótko. - James się zajmie kuchnią, ale jeszcze nie dzisiaj. - Mówiła ostrym tonem. Ciągle nie mogła zapomnieć swojego nie kontrolowanego zachowania. Czuła do siebie złość.

Flynn podszedł do Mary, pomógł jej wstać i wyprowadził z kuchni.

- Proszę się nie martwić, zajmę się wszystkim jak należy - powiedział, uspokajając chorą.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Flynn odprowadził Mary do jej domu. James, który czuł się już lepiej, obiecał zająć się matką.

- Naprawdę nie powinieneś się czuć odpowiedzialny, Flynn, to są wyłącznie moje kłopoty, więc...

- Ale ty przecież nie potrafisz gotować, chyba że tak było tylko w czasie twojej amnezji. - Spojrzał na nią z pobłażaniem. Nie cierpiała tego spojrzenia.

Prosto z domku Mary i Jamesa przyszli do kuchni. Na stole leżały warzywa, z których należało przygotować obiad. Flynn wcale nie żartował. Przebrał się w koszulkę z krótkimi rękawami, włożył fartuch i zaczął czytać przepisy zostawione przez Mary. Annie zdawała sobie sprawę, że potrzebuje pomocy. Przygotowanie obiadu, do którego pozostała zaledwie godzina, a potem taka sama perspektywa przygotowania kolacji, przekraczały jej możliwości i wyobraźnię. Ale dlaczego akurat on ma jej pomagać?

Flynn podszedł do niej i przypatrywał się uważnie.

- No więc? Umiesz gotować i wtedy to też był stan amnezji? - powtórzył pytanie.

Annie przygryzła wargi. Nie dowierzał jej, pomyślała.

- Nie, nie potrafię gotować. - Gdyby pozostała wtedy z nim, zapewne stałaby się mistrzynią przygotowywania wyrafinowanych potraw, na pewno wymagałby tego od niej, pomyślała i dodała uszczypliwie: - Ale przypuszczam, że ty doskonale sobie radzisz.

Wyprostował się dumnie.

- No, może nie jestem mistrzem, ale radzę sobie, jak to określiłaś. Mój ojciec - ciągnął - uważał, że pracując w hotelarstwie, powinienem znać wszystko od podszewki, począwszy od recepcji, a skończywszy na kuchni. Tak więc spędziłem pół roku w szkole kulinarnej w Paryżu. Z twoją pomocą dam sobie radę.

Uśmiechnęła się do siebie. Flynn rozglądał się po kuchni.

- Wygląda na to, że Mary zamierzała ugotować jarzynową zupę na obiad. Podamy ją z grzankami. A co na deser? - Przeglądał książkę kucharską, zatrzymał się na stronie, której szukał. - Jeśli powiesz gościom, że Mary nagle się rozchorowała, może okażą zrozumienie i nie będą oczekiwać więcej, niż zaproponujemy.

Annie starała się zachować spokój. Zdążyła zaobserwować, że Flynn przywykł do wydawania poleceń. Nie potrafił dostosowywać się do innych.

- Nie będziemy robić niczego wymyślnego - ciągnął. - Na deser będą kruche ciasteczka z cukrem i lody. Sprawdź w lodówce, jakie mamy smaki lodów.

Mimo że chciała być uprzejma, jego szefowanie wyprowadzało ją z równowagi. Co on sobie wyobraża?

- Na deser będą ciasteczka i lody. Sprawdź, jakie mamy smaki, tak? - przedrzeźniała go ze złością. - Co ty sobie myślisz? Nie zamierzam wykonywać twoich poleceń! Nie zapominaj, że jesteś w moim hotelu i w mojej kuchni!

- Jak sobie chcesz, szefowo. - Odłożył książkę z przepisami na stół. - Jeśli masz na uwadze tylko swoje dobre samopoczucie, a nie swoich gości, to czarno widzę twój hotel w najbliższej przyszłości, a pieniądze zamiast się gromadzić, będą topnieć jak śnieg na wiosnę. Ale oczywiście ty tu rządzisz.

Odwrócił się i skierował do wyjścia.

- Flynn, zaczekaj! - krzyknęła, kiedy zorientowała się, że naprawdę chce wyjść i tak ją zostawić.

Zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię.

- Przepraszam cię. - Słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. - Będę wdzięczna, jeśli mi pomożesz, nie poradzę sobie sama. - Nadal patrzył na nią surowo. - W porządku, masz rację, w ogóle nie dam sobie rady. Ale zrozum, że nie przywykłam, żeby ktoś mi rozkazywał, tutaj ja zawsze o wszystkim decydowałam.

- Zapomnij o tym, przynajmniej dzisiaj - poradził jej, podchodząc do stołu. - A teraz sprawdź, jakie mamy lody.

- Czy wtedy... kiedy byliśmy małżeństwem, też się tak rządziłeś? - spytała.

- Ciągle jesteśmy małżeństwem, nie zapominaj o tym. Tak, zawsze taki byłem. - Zastanawiał się przez chwilę. - Ale za to twój upór to dla mnie nowość.

- Ile razy mam ci powtarzać, że nigdy nie znałeś mnie takiej, jaka jestem naprawdę.

Wziął z półki miskę i zaczął wbijać do niej jajka. Coś mówił do siebie pod nosem, ale nie dosłyszała.

- Kiedy za bardzo się wściekałem, zazwyczaj miło się do mnie uśmiechałaś. Wtedy zapominałem natychmiast, że jestem szefem. Zabierałem cię do sypialni i wybaczałem wszystko. Może spróbujemy takiej metody?

- Nie - wykrztusiła.

Zrobiło jej się gorąco, tym razem nie ze złości. Wyjęła z lodówki mrożony groszek i przyłożyła torebkę do policzka. Dlaczego ciągle usiłował przypomnieć jej coś, czego nie pamiętała? Przed oczami stanął jej obraz ich namiętnych pocałunków. Dlaczego aż tak ją dzisiaj całował? Z pewnością chciał ją sprowokować, żeby w końcu się przyznała, że wszystko pamięta i że miała inne powody, dla których uciekła. Pragnęła, żeby to wszystko się wreszcie skończyło, aby każde z nich mogło żyć swoim życiem.

Chciała, aby Flynn trzymał się z dala od niej, od jej hotelu i od jej wszystkich kłopotów. Jednak teraz potrzebowała jego pomocy, nie miała innego wyjścia. Schowała groszek do zamrażarki i zaczęła sprawdzać, jakie lody może podać gościom.

- Waniliowe, pistacjowe, czekoladowe... - zaczęła wymieniać.

Zerknęła na Flynna i okazało się, że nie byli już sami. Do kuchni weszły Velma i Beatrice. Stanęły pod ścianą i szeptały coś, cichutko podśmiewając się z Flynna. Obserwowały go, jak rozgniata masło, cukier i jajka. Annie też przyjrzała się temu, co on robi. Flynn nie użył elektrycznego miksera, mieszał w misce wielką drewnianą łyżką. Wyglądał naprawdę imponująco.

Spojrzał na nie i rozbrajająco uśmiechnął się do Velmy. Odpowiedziała mu równie promiennym uśmiechem i cała aż pokraśniała. Velma, która zbliżała się do pięćdziesiątki, nagle straciła dziesięć lat, wyglądała na czterdziestkę. Annie poczuła się zazdrosna. Do niej się tak nie uśmiechał. A przecież podobno była jego żoną. Otrząsnęła się. Nie powinna odczuwać zazdrości, skarciła się w duchu, przecież nawet go nie znała. Co się z nią działo?

Podeszła do Flynna i spokojnie zdała raport o stanie lodów, po czym zaczęła przygotowywać warzywa na zupę. Velma i Beatrice natychmiast włączyły się do pomocy. Pod kierunkiem Flynna, który miał teraz do dyspozycji trzy asystentki, obiad i kolacja zostały przygotowane na czas.

Annie wytłumaczyła gościom sytuację i, tak jak Flynn przypuszczał, wszyscy okazali się wyrozumiali. Nawet trzy siostry.

Kiedy zostali przez chwilę sami, Flynn starał się nakłonić Annie do rozmowy, ale ona, pełna lęków i mieszanych uczuć, starała się unikać z nim kontaktu i uciekała do naprędce wymyślanych obowiązków.

Nie przypuszczała, że całkiem zapomniane tygodnie spędzone w Seattle kiedykolwiek okażą się ważnym okresem w jej życiu. Była zła na siebie, że jej dusza i serce cały czas starały się coś sobie przypomnieć, czego racjonalnie, przy pomocy pamięci i umysłu, nie potrafiła odtworzyć.

Po kolacji Velma i Beatrice zaprosiły gości do sali obok, gdzie mogli odpocząć lub się rozerwać. Flynn ustawił krzesła na stołach i zabrał się do odkurzania. Przerwała mu pani Grindle, która zaczęła zachwalać wspaniały posiłek jego autorstwa. Po chwili pojawiły się pozostałe dwie siostry, pani Bennett i pani Shaw. Biedny Flynn został osaczony przez kobiety, i to ubrane tak, jakby chciały odmłodzić się przynajmniej o czterdzieści lat. Nie miał możliwości ucieczki, chyba żeby schował się pod stół lub za bar. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko miło się uśmiechać. Spojrzał na Annie, oczekując pomocy, ale ona tylko uśmiechała się pod nosem.

Pani Grindle odrzuciła do tyłu rude włosy i zamrugała sztucznymi rzęsami.

- Mary oczywiście bardzo się starała, kochana dziewczyna, ale nie ma to jak prawdziwy mężczyzna w roli szefa kuchni. - Patrzyła na niego z podziwem. Podeszła jej siostra.

- Mabel ma rację, chociaż przyznaję to z ciężkim sercem, ale prawdziwy mężczyzna w kuchni to jest coś! - Pani Shaw zalotnie zmarszczyła nos, a pani Bennett pieszczotliwie uszczypnęła go w policzek.

Flynn ponownie zerknął na Annie, tym razem z rozpaczą w oczach. Annie jednak tylko głośno parsknęła śmiechem i wzięła się do zamiatania, pozostawiając go na pastwę wielbicielek.

- Prawdziwy mężczyzna nie tylko w kuchni jest skarbem - dodała pani Bennett. - Jesteśmy doprawdy zaskoczone, że pan tak tu pomaga. Nie ma pan dość roboty w swoich hotelach?

- No tak, ale...

- A może zamierza pan kupić ten hotelik?

Flynn z niepokojem w oczach spojrzał na Annie, ale zanim zdążył coś odpowiedzieć, wtrąciła się pani Shaw:

- Nie bądź głupia, Mildred. A po co mu takie odludne miejsce?

- Cóż, tak przyszło mi do głowy - odburknęła pani Bennett. - Poza tym przesuń się, Mavis, chciałabym porozmawiać z panem Parkerem. - Przepchnęła się do przodu. - Proszę, mów do mnie Mildred, nie musimy być tacy oficjalni, poza tym znam twoją matkę. - Powiedziała to takim tonem, jakby przynajmniej co tydzień spotykały się z panią Parker na ploteczkach. Spojrzała z satysfakcją na siostry.

- Zna pani moją matkę? - spytał Flynn zbity z tropu. - Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek panią wspominała.

Mabel i Mavis zachichotały, ale Mildred się nie poddawała.

- Jak to? Przecież w zeszłym roku pracowałyśmy razem przy akcji charytatywnej. Wówczas to poznałam panią Parker...

- Daj spokój, Mildred, nie widzisz, że zanudzasz tego młodego człowieka - przerwała jej Mabel.

Annie nie mogła już wytrzymać i postanowiła działać. Odstawiła szczotkę i podeszła do grupki kobiet otaczających wianuszkiem biednego Flynna.

- Och, jestem pewna, że ten młody człowiek chętnie posłuchałby tej historii. - Zauważyła piorunujące ją spojrzenie Flynna.

Mildred ucieszyła się.

- Skoro już wiesz, że ja i twoja matka jesteśmy przyjaciółkami, to na pewno nie będziesz miał nic przeciwko i zatańczysz ze mną. Potrzebuję partnera do tańca na ten wieczór.

- I ja też.

- I ja też.

Flynn, zaskoczony, stał i głupio się uśmiechał. Nie wyglądał na zachwyconego nadchodzącym wieczorem. Annie patrzyła na niego z satysfakcją. Kto by pomyślał, że prezes sieci hoteli Parker pozwoli się tak zdominować przez trzy starsze kobiety?

- Przykro mi, ale dzisiaj wieczorem to niemożliwe...

- Dlaczego niemożliwe? - wtrąciła się Annie. - Chyba nie zawiedziesz naszych gości. Tak nie postępuje prawdziwy mężczyzna.

Prawie zabił ją spojrzeniem, po czym zwrócił się do Mildred.

- Będzie to dla mnie zaszczyt.

- Och, cudownie! Idę powiedzieć Velmie i Beatrice, żeby wszystko przygotowały.

- Nie, ja pójdę! - krzyknęła Mavis.

- Nie, ja! - nalegała Mabel.

Kłócąc się i przepychając, wszystkie trzy podążyły do drzwi.

Rozbawiona Annie odwróciła się i sięgnęła po szczotkę. Flynn złapał ją za rękę.

- To naprawdę był kiepski dowcip! Nigdy nie spodziewałbym się po tobie takiego zachowania.

Roześmiała się.

- O co ci chodzi? Przecież ja tylko stosuję twoją regułę. Dewiza hoteli Parker brzmi: Odpoczywaj i czuj się swobodnie. My zajmiemy się wszystkim. Pomyśl tylko, jak trzy panie będą dobrze spały po kilku spokojnych walcach. Zatańczysz dwa, trzy tańce i będą marzyły tylko o odpoczynku.

Zmarszczył brwi.

- Nie wpadłem na to.

- No widzisz. Ja je znam od dawna. - Wzięła szczotkę.

- O nie, nie będziesz teraz sprzątać. - Zabrał jej szczotkę. - Jeśli ja mam tańczyć, to ty też. W końcu ty mnie w to wrobiłaś.

- Chciałam tylko pomóc prawdziwemu mężczyźnie.

- Postępuj tak dalej, Annie - powiedział - a zobaczysz, jaki jest ze mnie prawdziwy mężczyzna, wtedy na pewno już tego nigdy nie zapomnisz.

Zabrzmiało to bardziej jak obietnica czegoś wspaniałego niż jak groźba. Przeszedł ją miły dreszcz.

Kiedy weszli do salonu, trzy damy już czekały na niego. Mildred poszła na pierwszy ogień. Włączyła magnetofon i zakręciła się wokół Flynna. Usłyszeli dźwięki tanga.

- I to ma być spokojny walczyk, co? - wymamrotał po chwili zadyszany Flynn. - Popamiętasz mnie jeszcze, Annie, obiecuję.

Annie krztusiła się ze śmiechu, widząc, jak Mildred okręcała go wokół siebie. Flynn nieźle sobie radził, choć miał trudności z utrzymaniem tempa. Mildred, zadowolona, opadła na kanapę. Ale zaraz po tangu Mabel chciała zatańczyć cza-czę, a po cza-czy Mavis zaprosiła Flynna do fokstrota. Annie musiała przyznać, że nie każdy młody człowiek poradziłby sobie z trzema tak wymagającymi partnerkami, a na pewno nie tak dobrze jak Flynn.

Kilku innych gości przyłączyło się do zabawy. Annie rozmawiała z nimi przez chwilę, jednocześnie machając wesoło do Flynna, którego na zmianę wciąż porywały do tańca trzy leciwe siostry. W końcu ktoś zmienił kasetę. Popłynęła spokojna muzyka. Panie popatrzyły po sobie porozumiewawczo.

- No cóż, chyba na nas już pora - stwierdziła Mabel. - Byłeś wspaniały, kochanie. Takie wolne melodie to nie dla nas. W takim żółwim tempie możemy tańczyć, ale tylko z naszymi podstarzałymi mężami. Dobranoc, Flynn.

- Cała przyjemność po mojej stronie... - Ukłonił się grzecznie.

- Chodźmy zobaczyć, co się dzieje na plaży, może ktoś nas zabierze na spacer? - powiedziała Mildred.

Wyszły, zanim Flynn zdążył cokolwiek jeszcze dodać. Annie podeszła do niego.

- Czy teraz padniesz? Mam dyplom z udzielania pierwszej pomocy... Oj! - krzyknęła, bo Flynn nagle objął ją w pasie i pociągnął na parkiet. Zaczęli tańczyć.

- Zobaczymy, kto teraz będzie potrzebował pierwszej pomocy - szepnął jej do ucha.

Annie w pierwszej chwili nie mogła złapać rytmu, ale po kilku krokach rozluźniła się. Jeszcze nigdy nie tańczyło jej się tak dobrze z żadnym mężczyzną. Znowu miała wrażenie, że jej ciało zna jego ciało. Poczuła się dobrze, było jej radośnie i miło na sercu.

- To było sprytne posunięcie, Annie. Spojrzała na niego niewinnie.

- Co masz na myśli, Flynn?

- Przez te trzy panie zupełnie nie miałem głowy, żeby pomyśleć, nie dały mi chwili wytchnienia, a jednocześnie... tańcząc z nimi... naprawdę odpocząłem. Jesteś mądrą kobietą.

- Wiem - odparła nieskromnie, spojrzała na niego i nagle poczuła się szczęśliwa.

Słyszała jego oddech, gładził ją po plecach i wzbudzał w niej pożądanie. Jak można zapomnieć takie chwile? Starała się skupić na krokach i korzystać z tych kilku minut błogostanu. Potrzebowała odprężenia po dwóch nerwowych dniach. Kiedy z nim tańczyła, uspokajała się. Czuła się taka bezpieczna w jego ramionach. Zaczęła marzyć. Nagle muzyka się urwała. Stanęli. Rozejrzała się wokoło. Okazało się, że zostali sami. Nawet nie zauważyła, kiedy wszyscy wyszli. Chyba nie była dobrym szefem, skoro nie zwróciła uwagi, gdzie podziali się jej goście. Wszystko przez niego. Tak bardzo ją absorbował.

Zostawiła go na parkiecie i poszła wyłączyć magnetofon.

- Velma zaraz przyjdzie zamknąć drzwi. Dobranoc, Flynn.

Podszedł i zagrodził jej drogę.

- Za wcześnie na spanie. Jeśli teraz się położysz, to obudzisz się przed świtem.

Chciała już mu powiedzieć o nie przespanej ostatniej nocy, ale się powstrzymała.

- Chciałabym się położyć i wypocząć.

- Nie, chodźmy na spacer.

- Żartujesz chyba, ledwo mogę chodzić. - Podniosła rękę do głowy.

- Boli cię głowa? Zaczyna się od lewej skroni?

- Skąd wiesz? - spytała zaskoczona.

- Przynajmniej to się nie zmieniło - odpowiedział. - Przejdźmy się, powietrze dobrze ci zrobi przed snem.

- Lepszy będzie prysznic - upierała się. Podszedł bliżej, ale nic nie mówił, dopóki na niego nie spojrzała.

- Mógłbym ci zrobić masaż szyi i ramion, to by ci pomogło.

- Nie - zaprotestowała natychmiast.

- Annie, przecież masaż do niczego jeszcze nie zobowiązuje. Tak jak i mały pocałunek - dodał.

Dla niej to wcale nie był mały pocałunek.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Jak będziesz się tak opierała, to nigdy nie będziemy wiedzieć, jak mogłoby nam być razem.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Miał rację, przyznawała w duchu Annie, ale wszystko działo się tak szybko. Miała zamęt w głowie. Upór był jej jedyną obroną.

- Chodźmy na spacer - ponowił propozycję, kiedy nie odpowiadała.

- Nigdy się nie poddajesz, co? - spytała butnie. Uśmiechnął się.

- Należy próbować tak długo, jak się da. Poza tym jesteś mi to winna za wieczór z panią Grumble i jej siostrami.

- Ona nazywa się Grindle - poprawiła go. - Zrobiłeś na nich ogromne wrażenie. Przyjeżdżają tu co rok, i nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ktoś im tak zaimponował. Nie przypuszczałam, żeby ktokolwiek poniżej pięćdziesiątki znał te wszystkie staroświeckie tańce.

- Moja matka i moja siostra wspaniale tańczą. Jednak przede wszystkim siostra, która, zafascynowana starym kinem, postanowiła nauczyć się wszystkich przedwojennych tańców. Chciała tańczyć tak jak Ginger, partnerka Freda Astaira... Oczywiście mnie wyznaczyła na swojego partnera...

- Ile wtedy miałeś lat?

- Dwadzieścia cztery.

Patrzyła na niego z ciekawością. Jego twarz zmieniała się, kiedy mówił o rodzinie, stawał się łagodny, nie znała go od tej strony. W tej chwili czuła się spokojna i darzyła go ciepłymi uczuciami. Uśmiechnęła się do niego.

- Dobrze, pójdę z tobą na spacer - zdecydowała w końcu.

Flynn skinął głową, jakby nie oczekiwał innej odpowiedzi.

- Poczekaj na mnie przy recepcji, pójdę po twoje okrycie.

Kiedy wrócił, włożył jej żakiet i delikatnie wyciągnął włosy zza kołnierza. Nie opuścił ich od razu na jej plecy.

- Przez dwa lata odwracałem się za każdą kobietą, która miała kolor włosów podobny do twoich. - Gładził je, Annie poczuła falę gorąca. - Byłem głupi, teraz wiem, że żadna inna kobieta nie ma takich włosów jak ty.

Annie odsunęła się, nie mogąc dłużej znieść napięcia. Flynn pozwolił, żeby złote pasma opadły spokojnie na jej ramiona.

- No więc co? Idziemy?

- A dokąd chciałbyś pójść? - spytała.

- Trzy damy wybrały się na plażę, proponuję wybrać odwrotny kierunek.

- Droga do ogrodu jest oświetlona, chodźmy w tamtą stronę.

Szli w milczeniu. Zastanawiała się nad nim, nad sobą. Ciągle tysiące pytań pozostawało bez odpowiedzi. Wiedziała, że był władczy, przywykł do wydawania poleceń. Ale w końcu dzisiaj, kiedy zachorowała Mary, zamiast sam pomagać, mógł równie dobrze wezwać kucharza z któregoś ze swoich hoteli i kazać mu natychmiast tu przylecieć. Szła tak przed siebie dopóki nie zauważyła, że Flynn skręcił w kierunku pasa dla samolotów.

- Dlaczego tam idziesz, nie możemy po prostu zrobić kilku okrążeń po ogrodzie? - Tak było przyjemnie, wiatr smagał jej twarz, ból głowy ustępował. Miał rację, mówiąc, że potrzebuje świeżego powietrza. - Flynn, proszę, nie idźmy tam...

- Ale dlaczego? Tamta droga też jest oświetlona.

- Przecież mieliśmy iść na krótki odprężający spacer, a nie na daleką wyprawę...

- Chyba jednak jest jakiś inny powód... O co chodzi, Annie?

Odwróciła głowę, czując, że łzy napływają jej do oczu.

- Nie byłam tam, odkąd... odkąd...

- Odkąd twoi rodzice mieli tam wypadek?

- T... tak - wykrztusiła przez łzy.

- Nie poszłaś tam ani razu?

- Nie.

Ogarnął ją smutek.

- Koniecznie powinnaś się kiedyś zmierzyć z tym miejscem - stwierdził stanowczo.

- Ale nie dzisiaj.

Przełykała z trudem. Nie chciała okazywać przy nim słabości, ale bała się, że będzie starał się zaciągnąć ją tam na siłę.

- To musiało być dla ciebie koszmarne przeżycie, wszystko stało się na twoich oczach... - mówił cichym, łagodnym głosem.

Próbowała spojrzeć mu w oczy.

- Pewnie uważasz mnie za strasznego mazgaja, przecież twój ojciec też zmarł, masz podobne doświadczenia...

- Ale ja nie byłem przy jego śmierci... - Zamilkł na chwilę. Po czym zaczął opowiadać: - Dopiero po paru dniach poszedłem do jego biura, gdzie to wszystko się stało. Wyglądało na to, że ojciec zamierzał wyjść tylko na chwilę z gabinetu. Na pliku papierów leżało odkręcone wieczne pióro, a filiżanka kawy była tylko do połowy wypita. Musiałem wszystko sam posprzątać, bo sekretarka ojca, która pracowała dla niego przez trzydzieści lat, nie potrafiła nawet przestąpić progu jego gabinetu... Bardzo rozpaczała... - Znów zamilkł.

Pragnęła wyciągnąć do niego ręce i przytulić go, ale bała się reakcji mężczyzny, który przecież był jej mężem i mógł uznać ten gest za zachętę do dalszych pieszczot.

Po chwili Flynn uspokoił się i odkaszlnął.

- Ciągle nie rozumiem, dlaczego mi o tym wtedy nie opowiedziałaś?

Znowu zaczyna, pomyślała. Cała jej sympatia do niego od razu znikła. Nie wierzył jej.

- Nie odpowiem ci na to pytanie, bo nie pamiętam.

- Czy to możliwe? A może po prostu postanowiłaś nie pamiętać?

- Nie, po co miałabym to robić?

- Wyszłaś za mnie, ale mi nie ufałaś - rzekł chłodno.

- Gdybym ci nie ufała, chyba nie wyszłabym za ciebie. - Starała się nie popadać w zdenerwowanie.

- Gdybyś mi ufała, to opowiedziałabyś mi wszystko, ze szczegółami, a ty wspomniałaś tylko, że twoi rodzice zmarli w ostatnim czasie.

Westchnęła zrezygnowana.

- Może miałam blokadę i nie pamiętałam szczegółów? Nie wiem.

- A co byś zrobiła, gdybyś nagle przypomniała sobie tamte tygodnie i mnie?

Podniosła głowę i spojrzała na gwiazdy.

- Gdybym sobie przypomniała, to na pewno starałabym się ponieść konsekwencje... Ale zrozum raz na zawsze, że znam cię od wczoraj i nie wiem nic ponadto, czego dowiedziałam się przez ostatnie dwa dni od ciebie.

- A co jeszcze chciałabyś wiedzieć? Teraz twoja kolej na zadawanie pytań.

- Wszystko to, czego usiłowałam się wczoraj dowiedzieć. Jaka byłam, kiedy się poznaliśmy? Mówiłeś, że zachowywałam się spokojnie, kontrolowałam swoje emocje...

- Tak, byłaś zupełnie inną osobą. Chodziłaś ciągle smutna. Teraz już wiem, dlaczego.

Annie znowu zaczęła się zastanawiać, co takiego było w niej, co mogło pociągać Flynna. Nie wyglądał na mężczyznę, który mógłby zainteresować się kobietą w depresji, o smutnym wyrazie twarzy.

- Gdzie się spotkaliśmy pierwszy raz? - spytała.

- Sieć Heritage otwierała nowy hotel, w którym pracowałaś. Wybrałem się na otwarcie, chcąc sprawdzić, na ile wzrasta konkurencja. A tam spotkałem właśnie ciebie... - Przerwał, pozostawiając Annie w niepewności.

- No i? - nalegała, żeby kontynuował.

- Rozmawialiśmy, potem umówiliśmy się, aż w końcu się pobraliśmy.

- Po dwóch tygodniach? - nie dowierzała. - Musieliśmy często się spotykać i dużo rozmawiać - ironizowała.

Musiało coś być ponad to, o czym mówił. Przypuszczała, że wywarł na niej silne wrażenie, w końcu był bardzo atrakcyjnym mężczyzną, ale żeby tak pochopnie wychodzić za mąż?

Szli w kierunku hotelu, w oknach paliły się jeszcze światła.

- Prowadziliśmy dziwne rozmowy. Niewiele mówiłaś o sobie. Jak już wspominałem, jedynie napomknęłaś o śmierci rodziców, nie wiedziałem nawet, że zginęli w wypadku samolotowym. Chociaż, pamiętam, że kiedy przelatywał samolot...

- To co? Patrzył jej w oczy.

- Wpadałaś w panikę. Jedynie w moich ramionach czułaś się bezpiecznie.

Przypomniała sobie, jak dzisiaj trzymał ją w ramionach i jak całował. Znał każdą część jej ciała, a ona nie znała go wcale! Jak to możliwe, do diabła?! Odruchowo zakryła ręką małą bliznę na łokciu. W wieku dziesięciu lat, jadąc na rowerze, przewróciła się i rozharatała sobie rękę. Na pewno znał tę bliznę, skoro był jej mężem.

Kiedy weszli na werandę, spytała:

- Czy nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego ci nie opowiedziałam historii mojego życia? Czy uważałeś mnie za tajemniczą kobietę?

- Już ci mówiłem, Annie, iż miałem nadzieję, że kiedy nabierzesz do mnie zaufania, otworzysz się przede mną. - Stanął, w ciemności wydawał się jeszcze wyższy niż w dziennym świetle. - Skąd mogłem wiedzieć, że w tak krótkim czasie znikniesz?

Annie zmieszała się, przez moment zawstydziła się swojego postępku, ale szybko uprzytomniła sobie, że w końcu nie była przecież wtedy tą samą Annie co dziś!

- Rozumiem, musiałeś czuć się zdradzony i upokorzony.

- Twoje zniknięcie doprowadziło mnie niemal do szaleństwa.

- Wcale mnie to nie dziwi. Dlatego, jeśli było tak, jak mówisz, to nie zamierzam w niczym ci przeszkadzać, kiedy złożysz pozew o rozwód... I zapewniam cię, że nie będę rościła żadnych pretensji do jakichkolwiek twoich pieniędzy, poza tym... Co się stało? - Zauważyła dziwny niepokój w jego oczach.

- Dlaczego uważasz, że chcę rozwodu?

- A dlaczego miałbyś nie chcieć? Co mogłoby cię teraz powstrzymać przed złożeniem pozwu o rozwód? Odnalazłeś mnie. Wiesz, że niczego nie pamiętam z naszej wspólnej przeszłości... Tak naprawdę to nawet nie jestem już tą smutną kobietą, którą poślubiłeś...

- Myślałem, że już tę kwestię ustaliliśmy dziś rano - odparł stanowczo. - Dlaczego mielibyśmy się spieszyć z decyzją? Minęły dwa lata, a więc parę dni czy tygodni nas już nie zbawi. Przecież nadal... tak do końca nie wierzysz, że jesteś moją żoną.

- A ty ciągle masz wątpliwości, czy rzeczywiście nic nie pamiętam.

- Jak więc sama widzisz, są jeszcze pewne sprawy do wyjaśnienia.

Spojrzała na niego przeciągle.

- No, to na co czekamy? Kiedy wreszcie pokażesz mi akt ślubu?

- Jutro moja sekretarka ma przysłać ten dokument za pośrednictwem osoby przylatującej tu na wyspę - odparł grzecznie, ale stanowczo. - A czy ja mogę oczekiwać jakiegoś dowodu, który świadczyłby, że naprawdę cierpiałaś na amnezję, i że pamięć tamtych dni dotąd ci nie powróciła?

Wyprostowała się, zaskoczona.

- Jaki to mógłby być dowód?

- Chciałbym spotkać się z twoim lekarzem.

- Po co, na miłość boską?

- Ty chcesz dowodów, więc dlaczego ja miałbym postępować inaczej?

Chciała zaprotestować, ale po chwili pomyślała, że chyba będzie najlepiej, jeśli Flynn rzeczywiście porozmawia sobie z doktorem Landersonem.

- Dobrze. Skontaktuję cię z moim lekarzem. Zadzwonię do niego jutro rano, od razu gdy tylko otworzą lecznicę. W ten sposób oboje uzyskamy odpowiedzi na nurtujące pytania i będziemy mogli zdecydować, jak należy dalej postąpić.

Patrzył na nią w skupieniu, dolną część twarzy przysłonił ręką. Po chwili milczenia rzekł:

- Nietrudno odgadnąć, jakiego pragniesz zakończenia.

- Chcę jednoznacznego rozwiązania tej sprawy.

- Masz na myśli rozwód?

- Oczywiście. Tutaj jest moje życie. - Powiodła dłonią wokół, wskazując na otoczenie. - Tutaj jest mój dom i praca, wszystko to, co jest dla mnie najważniejsze. Nie rozumiem, dlaczego miałbyś oczekiwać, że zostawię to wszystko dla ciebie.

- Wtedy godziłaś się na to.

- Wtedy? To znaczy kiedy?

- Kiedy się pobraliśmy. Dobrze wiedziałaś, że moje życie i praca związane są z San Francisco, że jestem w Seattle tylko przejazdem, służbowo. Nie wspominałaś o chęci powrócenia na tę wyspę, w ogóle nie mówiłaś, że tutaj spędziłaś całe życie. Nic nie wiedziałem o tej wyspie, o twoim hotelu, o niczym.

Wskazała na niego palcem.

- A widzisz, i to jest dowód, że nie mogłam być wtedy przy zdrowych zmysłach. Ja, prawdziwa Annie, nigdy nie opuszczę tej wyspy!

Flynn podszedł do niej bliziutko i pochylił głowę. Ich usta dzieliły milimetry.

- Może jest tak, jak mówisz, że tu jest twoje miejsce, a może, od kiedy powróciłem do twojego życia, bronisz się przed odpowiedzialnością za popełnione wcześniej czyny.

- Bronię się... przed czym? Przed odpowiedzialnością za czyny? - Słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Znów się zdenerwowała. - Ponoszę odpowiedzialność za wszystko, co tu się dzieje - wykrztusiła.

- Poza tym, nie masz prawa...

- Mam akt ślubu, w którym wyraźnie określone są moje prawa, nie zapominaj o tym, Annie. - Cofnął się.

- Lepiej teraz połóż się spać, jesteś przemęczona, przeciąganie tej rozmowy nie ma sensu. Nie rozumujesz już racjonalnie. Wyśpij się porządnie, nie musisz wstawać rano. Razem z Velmą zajmiemy się śniadaniem.

- O! Chwileczkę... - zaczęła protestować, ale on tylko potrząsnął głową.

- Starczy, marsz do łóżka - żartobliwym tonem wydał jej polecenie.

Mimo że próbowała protestować, udawał, że nie słyszy jej słów. Przytrzymał jej drzwi wejściowe i odprowadził do drzwi sypialni.

Annie ogarniała coraz większa złość. Boże, jak mogła wyjść za takiego człowieka! Wcale nie należał do mężczyzn, o których by marzyła, aby ich poślubić. W końcu spotkali się, kiedy nie była przy zdrowych zmysłach.

Usiadła na brzegu łóżka, chcąc trochę ochłonąć z emocji. Nie znała siebie od tej strony - żeby wpadać w tak odmienne nastroje i tak dawać się sprowokować? Wiedziała, że pewność siebie i władczy instynkt posiadania są dominującymi cechami charakteru Flynna. Wszystko przychodziło mu z łatwością. Ale to był jej hotel. Od trzech pokoleń należał do jej rodziny. Robiła, co w jej mocy, żeby zawsze na czas opłacić wszystkie rachunki i podatki, żeby przyciągnąć nowych gości i zapewnić im jak najlepsze warunki. Flynn niby zauważał jej wysiłki, ale nie zdawał sobie sprawy, co się stanie, jeśli ten sezon nie przyniesie wysokich zysków. Nie odziedziczyła po ojcu tak przydatnych organizacyjnych zdolności. On tak wszystko prowadził, że co roku bez trudności mógł wysłać jej wujowi zadowalającą sumę pieniędzy.

Położyła się na łóżku i zaczęła wspominać szczęśliwe dni z rodzicami. Jason, ojciec Annie, uwielbiał prażoną kukurydzę, więc matka, jego kochana Christina, codziennie mu ją przygotowywała. Bardzo się kochali i umieli mądrze kochać córeczkę. Nigdy jej nie rozpieszczali, ale czuła zawsze, że jest dla nich bardzo ważna. Gdyby teraz nadal żyli, na pewno poradziliby jej, co ma zrobić z hotelem, a przede wszystkim, jak ma rozwiązać sprawę z Flynnem.

Wstała i wzięła z komody zdjęcie rodziców. Do jej oczu natychmiast napłynęły łzy i zaczęły jak groch spływać jedna za drugą po jej policzkach. Flynn nie zrozumiałby jej wzruszenia... Dla niego ważne było tylko konkretne działanie. Nie wierzyła, że mogła się zgodzić na małżeństwo, wiedząc, że łączy się to z opuszczeniem wyspy Anapamuy na zawsze. Flynn mylił się.

Annie czuła wpadające do pokoju słońce, ale nadal drzemała. Tak dobrze jej się leżało, że nie chciała jeszcze otwierać oczu. Ktoś trzymał jej rękę w swojej ciepłej dłoni, więc uścisnęła ją, a ten ktoś odwzajemnił jej gest.

- Annie, kochanie, pora wstawać - zabrzmiał ciepły głos. - Już prawie południe.

Nie otwierając oczu, skrzywiła się.

- Jeszcze chwileczkę.

Czuła, jak męska dłoń gładzi ją po ramieniu i po włosach. To tata? Nie, inny zapach. Chcąc odgadnąć, kto siedzi obok, przyłożyła usta do jego dłoni. Usłyszała westchnienie. Zaskoczona pocałowała dłoń jeszcze raz, żeby usłyszeć je ponownie. Wiedziała, że siedział przy niej ktoś bardzo jej bliski, ale im bardziej wysilała pamięć, tym szybciej wszystko ulatywało. Tak jak to bywa we śnie. Otworzyła oczy i ujrzała Flynna Parkera. Ubrany w dżinsy i czerwono-niebieską koszulkę polo wpatrywał się w nią ciepło. Nigdy jeszcze nie patrzył na nią w ten sposób.

Nagle aż podskoczyła. Boże, przecież przed chwilą to właśnie jego rękę dwukrotnie pocałowała, wcale jej się to nie śniło! Spojrzała na Flynna zmieszana i ze złością w głosie zapytała:

- Co ty robisz w moim pokoju? Jak się tu dostałeś? Natychmiast wyraz jego twarzy zmienił się, patrzył teraz na nią dość chłodno.

- Chciałem powiedzieć: dzień dobry, Annie. Wszedłem przez drzwi, które pozostawiłaś otwarte.

- To nie znaczy jeszcze, że masz prawo tu wchodzić - protestowała. - Goście nigdy tu nie wchodzą.

- To oczywiste, że mąż ma inne prawa od gości - odparł z godnością i pewnością siebie.

Usiadła i zaskoczona spojrzała na swoją prawą dłoń.

- Co to ma znaczyć?

- To twoja obrączka, a tu akt ślubu, który upoważnia cię do jej noszenia. - Podał jej dokument. - Sekretarka przysłała dzisiaj rano razem z innymi moimi papierami.

- Ale ten brylant ma chyba ze dwa karaty, a te szafiry... - patrzyła zdegustowana na swój palec.

- Dokładnie cztery karaty. W tym się nie zmieniłaś, wtedy też uważałaś, że obrączka jest za bogata.

- To pocieszające, że jednak nie do końca straciłam rozum.

Zaczęła czytać akt ślubu. Widniało jasno napisane, że Annie Christina Locke poślubiła Flynna Parkera. Nie mogła uwierzyć, dopóki nie spostrzegła na dole swojego podpisu - nie był podrobiony, tak właśnie zwykła się podpisywać.

- A więc to rzeczywiście prawda. Ale nawet nie pamiętam, gdzie się pobraliśmy.

- Nie pamiętasz, gdzie, kiedy i dlaczego, słyszałem to już, ale masz dowód. Teraz i ja oczekuję dowodu.

- Dobrze, zaraz zadzwonię do lekarza i dowiem się, kiedy może nas przyjąć. On odpowie na wszystkie twoje pytania.

Flynn wodził po niej wzrokiem.

- Chyba nie na wszystkie - rzekł spokojnie. Annie klasnęła w dłonie, żeby rozładować napięcie.

- No, to teraz muszę wziąć prysznic i szybko się ubrać. Na pewno jest dużo roboty.

- Mniej, niż się spodziewasz, Annie. James czuje się już dobrze i przejął kuchenne obowiązki. Wszystko przebiega zgodnie z rozkładem dnia i hotel jest w jak najlepszym porządku.

- To dobrze. - Annie z zadowoleniem przeciągnęła się. - Lubię taki niczym nie zakłócony bieg wydarzeń.

- Będę na górze, muszę telefonicznie uzgodnić z sekretarką moje sprawy służbowe.

- Świetnie, popracuj przez chwilę, dzięki temu ja będę mogła wreszcie zająć się swoimi sprawami.

Nie zareagował na jej zaczepną uwagę i wyszedł.

Annie szybko umyła się i ubrała. Ściągnęła z palca obrączkę i wsunęła do kieszonki spodni. Zbiegła na dół, aby zorientować się w sytuacji. Jak Flynn ją zapewniał, wszystko odbywało się w normalnym rytmie. James, Velma i Beatrice krzątali się w kuchni. Weszła do swojego biura i schowała w kasetce sejfu obrączkę. Następnie zatelefonowała do lekarza i umówiła się na jutro. Powiadomiła przez walkie-talkie Carlosa, że na następny dzień będzie potrzebować jachtu, który zabierze ją i Flynna do Santa Barbara. To będzie długa wyprawa, Flynn zapewne do takich morskich podróży nie przywykł, ale nie zamierzała lecieć samolotem.

Postanowiła uporządkować papiery na biurku, kiedy zadźwięczał telefon.

- Halo? - usłyszała głos wujka Vernona. Nie pytając nawet o zdrowie, od razu przeszedł do sedna sprawy. - Annie, potrzebuję...

- ...pieniędzy - przerwała mu złośliwym tonem. Oparła się wygodnie, gotowa jak zwykle na telefoniczną sprzeczkę z wujem. - Witam, Vernon, a poza tym, co nowego?

- Nie rób sobie ze mnie żartów, młoda damo - zwrócił jej uwagę. - Jestem współwłaścicielem tego hotelu, więc mam pełne prawo do części dochodów.

- Nie wiem właściwie dlaczego, skoro nie współpracujesz z nami tutaj, a pracy jest sporo.

Wujek chwytał się wielu zajęć, a kiedy trochę zarobił, rzucał pracę i uprawiał swoje ulubione hobby - hazard. Kiedy przegrywał wszystko, dzwonił do niej.

- Nie zapominaj, moja droga siostrzenico, że mój ojciec zapisał mi więcej niż połowę majątku.

Nie mogła zaprzeczyć, bo tak było. Dziadek, mając nadzieję, że to właśnie syn Vernon poprowadzi hotel, postanowił jemu zapisać większe udziały. Nawet nie przyszło mu na myśl, żeby zapisać większość córce. Nie przypuszczał, że z pomocą męża poradzi sobie ze wszystkim dużo lepiej niż jej brat.

- To dlaczego nie przyjedziesz tu i nie wywiążesz się ze swoich obowiązków, które spoczywają na współwłaścicielu? Powitałabym cię z wdzięcznością.

- Droga Annie, już niebawem zawitam na wyspę, mam wielki plan co do tego miejsca, i czy będzie ci się to podobało, czy też nie, to i tak będziesz musiała się zgodzić.

- Ho, ho, ho, wujaszku. Czyżbyś planował następną salę balową, którą w zeszłym sezonie zamierzałeś wybudować?

Oboje wiedzieli, że Vernon nie znał się ani trochę na prowadzeniu hotelu i nie zamierzał się tego nauczyć.

- Niedługo się zobaczymy, Annie. Wtedy porozmawiamy. Musimy zarządzić poważne zmiany.

Odwiesił słuchawkę, zanim zdążyła odpowiedzieć. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby opowiedziała mu, co jej się właśnie przydarzyło.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- No, to teraz oboje wiemy wszystko, co chcieliśmy wiedzieć - podsumowała Annie, obejmując oburącz filiżankę z kawą.

- Przynajmniej o twojej amnezji - przytaknął Flynn. - Pozostały jeszcze inne pytania.

Mary wyzdrowiała, więc mogli pozostać w Santa Barbara cały dzień. Annie nie musiała się martwić o hotel. Po wizycie u doktora, Flynn zabrał ją do pobliskiej restauracji na lunch. Jednak nie mieli apetytu, Annie prawie nie tknęła swojej sałatki, a Flynn zjadł tylko połowę kanapki.

- Teraz wiesz, że pamięć o tamtych dniach najprawdopodobniej nigdy mi nie wróci.

- Tak powiedział lekarz - zgodził się Flynn. - Pamięć nie do przywrócenia. Musimy więc postanowić, jak sobie z tym poradzimy...

- Z czym mamy sobie radzić? To proste, ty pójdziesz w swoją stronę, a ja w swoją. Każde z nas ma własne życie zawodowe i prywatne.

- A nasz akt ślubu nie liczy się?

Nie zaprzeczała, widziała go wczoraj rano na własne oczy.

- Annie, w ogóle nie jesteś ciekawa, dlaczego pobraliśmy się po dwóch tygodniach znajomości?

Dobrze wiedziała, dlaczego. Na myśl o tym aż zaczerwieniła się. Wzajemne pożądanie. To musiało być to. Nic innego w grę nie wchodziło. Rozejrzała się dookoła, w restauracji znajdowało się wielu gości, miała wrażenie, że wszyscy ich obserwują.

- Annie?

- Tak, oczywiście, bardzo jestem ciekawa. Pytałam cię...

- ...o fakty - dokończył za nią. - Ale chyba to, co nas wzajemnie w sobie pociągało, na pewno też cię ciekawi?

- Z pewnością musieliśmy się sobie bardzo podobać, chociaż... - Przerwała speszona i odwróciła wzrok. - Od momentu kiedy pokazałeś mi te zdjęcia, moje i nasze wspólne, zastanawia mnie, co cię we mnie pociągało... Na tych zdjęciach wyglądam na tak przerażoną... jakbym była ciągle w szoku.

Na twarzy Flynna rysowało się rozbawienie.

- To prawda, że byłaś spokojniejsza, mniej kłótliwa...

- Bardziej uległa, pewnie masz na myśli. - Nie potrafiła sobie wyobrazić siebie takiej, jaką ją opisywał. - Do czego dążysz, Flynn? Chcesz, abyśmy zaczęli wszystko od początku? Może się okazać, że nie jesteśmy w stanie znieść siebie wzajemnie.

- Możliwe. Jak sama powtarzałaś wiele razy, nie jesteś tą samą osobą, którą poślubiłem dwa lata temu. - Patrzył na nią ciepło. Nie potrafiła oprzeć się temu spojrzeniu. Miękła. - Pozostały mi cztery dni wakacji. Nie chcę marnować ich na szukanie cię po całej wyspie i błaganie o poświęcenie mi chwili czasu. Annie, mamy okazję poznać się teraz od nowa. Nie zamierzam występować o rozwód ani nie zgadzam się, żebyś ty o niego się starała. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Annie, ja też się zmieniłem od tamtego czasu, ale jedna cecha mi pozostała: nie poddaję się łatwo.

- Nie wygłupiaj się.

- Czy ja się wygłupiam? Łączyło nas coś i nie można temu zaprzeczać.

Patrzyła na niego. Przypomniał jej się wczorajszy poranek. Oboje byli dziwnie podekscytowani, jakaś magiczna siła przyciągała ich do siebie.

- Nie zaprzeczam. Tylko jest tyle różnic między nami, boję się, że chcesz, byśmy budowali na fundamentach z piasku.

- Ale jeśli nie spróbujemy, nie przekonamy się o tym.

Brzmiało to rozsądnie, w ten sposób do końca się utwierdzą, jaką decyzję należy podjąć. Skinęła głową.

- Dobrze Flynn, zgadzam się.

- Myślę, że powinnaś zrobić sobie przerwę w pracy, potrzebujesz teraz czasu na przemyślenie tego wszystkiego. - James usiadł naprzeciwko niej i swobodnie rozprostował nogi.

Annie podniosła głowę znad biurka. Takiego stwierdzenia mogła spodziewać się po Flynnie, ale nie po Jamesie.

- Myślisz, że lepiej byłoby ukryć przed wami prawdę, niż ją wyjawić, jak to zrobiłam dzisiaj rano w kuchni, doprowadzając zresztą niektórych do histerii.

- Dobrze postąpiłaś, ale takie wiadomości nie są codziennością. Obawiam się, że moja mama, gdy tylko wyjdzie z szoku, przełoży cię przez kolano i da kilka porządnych klapsów za to, że tak długo to przed nią ukrywałaś.

- Może opowiedziałabym jej wcześniej, ale przecież rozchorowała się.

- Wczoraj zastanawiała się, po co pojechaliście oboje na cały dzień do Santa Barbara... Może ci to kiedyś wybaczy. Niemniej jednak zgadza się, że powinnaś mieć teraz czas na podjęcie ostatecznej decyzji, czy pozostaniesz żoną Flynna.

Miał rację, powinna od razu wszystko opowiedzieć Mary, tak jak Jamesowi. Nie była wobec niej w porządku, ale przecież tylko dlatego nic nie mówiła, że łudziła się, iż to wszystko szybko okaże się jakąś wielką pomyłką ze strony Flynna. Czuła, że ściska ją w żołądku. Nie widziała Flynna jeszcze tego ranka, ale wiedziała, że pojawi się za chwilę i zaczną ich czterodniową próbę małżeńską.

- Czy zajmiesz się wszystkim w recepcji i w biurze?

- Oczywiście, nie pora, żebyś przejmowała się teraz bieżącymi sprawami.

James miał rację, nie mogła jednocześnie zajmować się prowadzeniem hotelu i podejmować jednej z najważniejszych życiowych decyzji, jaką było małżeństwo. Zamknęła szuflady w biurku. Wstała i opuściła biuro.

Na korytarzu spostrzegła trzy szanowne siostry, identycznie ubrane, zmierzające w jej stronę.

- Właśnie się dowiedziałyśmy... - zaczęła Mildred.

- Gratulujemy ci, kochana, nic nie wiedziałyśmy, że ty i pan Parker... - wtrąciła Mavis.

- Że jesteście małżeństwem. Musisz być szczęśliwa - dorzuciła Mabel.

- Taki wspaniały mężczyzna.

- Prawdziwy skarb...

- I wspaniały tancerz - komentowały na zmianę.

- Wszystkiego najlepszego...

- Jak się czujesz, kochana?

Annie kręciło się w głowie. Ktoś z personelu się wygadał, a przecież nie chciała, żeby wiadomość dotarła do gości. Czy one myślały, że Flynn i ona pobrali się w ostatnich dniach? Nie zamierzała niczego tłumaczyć.

- Jestem bardzo szczęśliwa - odparła Annie.

I nagle zdała sobie sprawę, że nie kłamała. Czuła się szczęśliwa.

- Kiedy się przeprowadzasz? - zaczęła nową serię pytań Mildred.

- Przeprowadzam?

- Do San Francisco, złotko. Przecież tam jest jego dom. Byłaś tam?

- To właściwie pałac...

- Tak duży jak ten hotel - wtrącały kolejno.

- Na razie nie zamierzam wyjeżdżać - próbowała się bronić, ale one nie słuchały.

- Co się stanie z tym hotelem, czy sieć Parkerów go obejmie?

- Z pewnością nie. To jest mój hotel i ja będę go prowadzić. Poza tym, po co Parkerom takie odludne miejsce?

- Nie wiem, tak coś przeszło mi przez myśl - odparła Mabel.

- Nie rozumiem - zaczęła Mavis. - Ty będziesz tu, a on w San Francisco? To co to za małżeństwo?

- No... - Nie umiała odpowiedzieć.

- Może my kupimy hotel od Annie?

- Niezła myśl. Założyłybyśmy kasyno - stwierdziła Mildred.

- I gabinet odnowy biologicznej... - dodała Mavis i wszystkie trzy, jedna przez drugą, zaczęły planować.

Skierowały się do wyjścia, pozostawiając bezradną Annie na środku holu. Spojrzała na Jamesa, który zdążył w tym czasie zająć się recepcją i przysłuchiwał się rozmowie.

- Nie wpadaj w panikę, Annie - uspokajał ją James. - Musisz się przygotować na zupełnie nowe trudności.

- Jeszcze za wcześnie.

- Tak, ale jeśli zdecydujesz się pozostać jego żoną, pamiętaj, że łączy się to ze wspólnym życiem.

- Wiem.

- Ale najpierw musisz sama sobie odpowiedzieć, czy naprawdę go kochasz.

- Ale... - zaczęła i przerwała. Chciała powiedzieć, że przecież go kocha. Zastanowiła się przez chwilę. Jak to możliwe? Czyżby naprawdę go kochała? Czy zdołała go pokochać w ciągu zaledwie kilku dni?

- Hej, Annie, wszystko w porządku? - Pomachał jej ręką przed oczami.

- Tak, tak - odparła oszołomiona. - Zobaczymy się później, na razie, James.

Wyszła na powietrze. Był piękny słoneczny dzień, nie zastanawiając się, zeszła po schodkach na polanę, skąd słyszała szum morza i krzyk mew.

Kochała to miejsce, ale wiedziała, że uczucie, które ją w tej chwili wypełniało, różniło się od jej dotychczasowych emocji. Odkąd Flynn pojawił się w jej życiu, coś się zmieniło. Nigdy dotąd nie czuła takiej radości, poznawała nowe emocje. Uświadomiła sobie, że nie chce dłużej walczyć z Flynnem, kochała go i pragnęła. Gdzie będą żyć, to się okaże, nie może wszystko układać się po jej myśli, gotowa była na kompromis. Kiedy się kocha, wszystko wydaje się prostsze.

Zastanawiała się, gdzie się podział Flynn, może gra w golfa z którymś z gości? W tej samej chwili usłyszała dziecięcy śmiech. Odwróciła się i kilka metrów dalej ujrzała Luisa i Flynna siedzących na trawie. Podeszła do nich.

- Co robicie?

- Próbujemy zreperować latawiec, który nie chce latać - tłumaczył Luis.

- Sznurki są pozrywane. Jeśli następnym razem nie schowasz latawca w bezpiecznym miejscu, to kot znowu się do niego dobierze - radził Flynn.

- To co? Mogę wam pomóc? Flynn spojrzał na nią z ciekawością.

- Wzięłaś wolny dzień?

- Cztery wolne dni - odparła z uśmiechem. - James powiedział, że potrzebuję wolnego czasu, obiecał, że zadba o wszystko. Nie śmiałam się z nim kłócić.

Patrzył na nią ciepło.

- Tylko ze mną się kłócisz - podsumował zaczepnie. Zaczęli wspólnie związywać pozrywane sznurki, razem udało im się zreperować latawiec.

- Hura! - krzyknął Luis. - Puścimy go teraz?

- Jasne, ale chyba musisz powiedzieć rodzicom, że jesteś z nami, żeby się nie martwili. Poczekamy tu na ciebie.

- Dobrze, zaraz wracam. - Luis pobiegł w stronę hotelu.

Flynn spojrzał na Annie.

- Gdzie najlepiej puszczać latawce? - spytał.

- W dzieciństwie zawsze chodziłam na skały i stamtąd... - Zamilkła, tragiczne wydarzenia znowu stanęły jej przed oczami.

- Gdzie to jest?

- Na wschodnim wybrzeżu wyspy.

- Możemy przecież pójść gdzie indziej.

- Tak - odparła z ulgą. - Chodźmy na zachodni brzeg, tam gdzie rosną świerki.

- Doskonale - zgodził się. - Jednak któregoś dnia będziesz musiała tam pójść, Annie.

- Wiem.

- Wkrótce.

- Wiem - odparła z naciskiem. Nie chciała się denerwować.

Wyciągnęła rękę w jego stronę. Przyciągnął ją do siebie i przytulił.

- Nie bój się - szeptał jej do ucha. - Zawsze, kiedy słyszałaś nadlatujący samolot, wtulałaś się we mnie. Obejmij mnie, Annie.

- Nie pamiętam tego.

- To nic trudnego, spróbuj. Po to mamy cztery dni.

- Tak, ale... - delikatnie objęła go w pasie.

Czuła falę ciepła, która przez nią przechodziła. Czy kiedy go poznała też tak się zachowywał? Trudno jest oprzeć się mężczyźnie, który jest szarmancki, czuły i opiekuńczy. Ale co jego przyciągnęło, jak to się stało, że zaczęli ze sobą rozmawiać? Kto zrobił pierwszy krok?

- Flynn - szepnęła. - Muszę wiedzieć, jak to się stało... jak się zachowywałam...

- Dzisiaj wieczorem - odrzekł tajemniczo. - Wieczorem porozmawiamy na ten temat. - Poczuła jego usta na policzku. Pragnęła, żeby ją całował. Zamknęła oczy.

- No tak... - usłyszeli. - Moi rodzice ciągle to robią.

- Luis? Kiedy przyszedłeś? - spytała zaskoczona Annie.

Pokręcił tylko głową.

- No to jak? Idziemy puszczać latawca? - szybko zapytał Flynn.

- No chyba po to przyszedłem.

Wszyscy troje ruszyli na zachodnie wybrzeże.

Było już południe, kiedy wracali. Luis pobiegł szybciej, aby pochwalić się rodzicom, jak wspaniale latał latawiec. Annie i Flynn szli, trzymając się za ręce. Spędzili miły poranek. Nagle Annie mocniej ścisnęła rękę Flynna. Nadlatywał samolot.

- Nie wygląda na samolot Gary'ego Mendozy, dzisiaj nie spodziewam się żadnych gości - rzekła zaniepokojona.

Flynn spojrzał na niebo.

- Nie wiem. Ale chwileczkę... - Przyglądał się uważniej.

- Co? - spytała Annie zdenerwowana.

- To mój samolot, należy do sieci Parkerów.

- Kazałeś przysłać swój samolot? - zaniepokoiła się. - Myślałam, że zostajesz.

- Oczywiście, że zostaję. Może to moja matka i siostra.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Flynn wyszedł, aby powitać na lotnisku swoją rodzinę i następnie przywieźć ich do hotelu. Annie czekała na nich, stojąc na wejściowych schodach. Przebrała się, żeby zrobić wrażenie eleganckiej, poważnej i odpowiedzialnej właścicielki hotelu. Flynn zapewniał ją, że nigdy wcześniej nie spotkała ani jego matki, ani siostry. Mimo to - denerwowała się. Wiedziała tylko tyle, że Flynn telefonował do nich, żeby wyjaśnić sytuację, opowiedzieć o jej utracie pamięci.

Annie usłyszała kroki. Odwróciła się i ujrzała Mary i Jamesa.

- Mała przerwa w pracy? - spytała przyjaźnie. Mary podeszła i poprawiła Annie kołnierzyk.

- Nie mogę spędzać całego dnia w kuchni - rzekła. - Czasem muszę wyjść na światło dzienne i pooddychać świeżym powietrzem.

Roześmiała się i biorąc Mary pod rękę, powiedziała:

- Oczywiście, Mary, masz pełne prawo oddychać świeżym powietrzem. Ale czuję, że nie tylko o powietrze ci chodzi...

- Oj, kochanie, dlaczego nie powiedziałaś mi od razu, kiedy tylko przyjechał? - westchnęła. - Wiedziałam, że coś jest nie tak.

- Wybacz mi, Mary - zaczęła się tłumaczyć. - Ale sama przeżyłam taki szok, że długo nie potrafiłam zebrać myśli i uwierzyć w to, że jestem mężatką.

- Mój Boże... rzeczywiście jesteś mężatką - wzruszyła się Mary. - Co zamierzasz dalej, chcesz odbudować to małżeństwo?

- Postaram się. Chociaż przeraża mnie taka decyzja. Mary przyjrzała się jej uważnie.

- Wydaje mi się, że bardziej przeraża cię myśl, iż mogłabyś teraz z niego zrezygnować albo że on mógłby odejść.

Annie zarumieniła się.

- Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny.

- Zaraz poznasz jego rodzinę. Czy jesteś przygotowana na to spotkanie? - zapytał James.

- Nie, zupełnie nie. - Spoglądała na Mary i Jamesa z przerażeniem w oczach. Po chwili uśmiechnęła się do nich i zapytała: - I wy dlatego tu przyszliście?

Mary i James spojrzeli po sobie.

- Dlatego. Nie chcemy, abyś w takim momencie była sama...

Łzy napłynęły jej do oczu.

- Dziękuję wam bardzo. - Przecież oni byli jak jej rodzina, bardziej bliscy niż wuj Vernon. - Nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo będę potrzebować waszego wsparcia.

Kiedy rodzina Parkerów podjechała samochodem pod hotel, Annie, wiedząc, że nie jest sama, śmielej zeszła po schodach przywitać gości. Przyglądała im się uważnie, a oni jej. Matka Flynna, Catherine Parker, była niewysoką blondynką, a siostra, Brenna, piękna i wysoka dziewczyna, z ciekawością wpatrywała się w Annie. Pomimo że miała obok Mary i Jamesa, przenikliwy wzrok obu kobiet peszył ją. Flynn, widząc jej zmieszanie, podszedł i objął ją czule. Od razu się odprężyła, trzymał jej stronę, teraz już nic nie mogło jej zagrażać.

Mary zaproponowała, że zaraz poda napoje chłodzące, a James ukłonił się i wrócił do obowiązków w recepcji. Flynn zaprosił wszystkie trzy panie do swojego pokoju. Gdy tylko zdążyli wejść, zaraz rozległo się pukanie.

- Telefon do pana Flynna - poinformował James.

- Przepraszam na chwilę, to na pewno z Houston, czekałem na ten telefon. Zaraz wracam. - Wyszedł do drugiego pokoju.

Zapanowała cisza. Brenna nie spuszczała wzroku z Annie.

- Przyleciałyśmy tylko na popołudnie - zaczęła matka. - Wieczorem mam spotkanie w fundacji charytatywnej, a Brenna musi wracać do szkoły.

- To miło, że mogłyście przylecieć dzisiaj, pomimo obowiązków.

- Nie przybyłyśmy ze zwykłą wizytą - wtrąciła Brenna. - Kochamy Flynna i nie chcemy, żebyś go znowu skrzywdziła.

Catherine skarciła córkę wzrokiem.

- Chyba już wiecie, że dwa lata temu nie opuściłam go świadomie.

- To nie ma znaczenia. Teraz Flynn postanowił zrobić sobie wakacje, po to, aby podjąć ostateczną decyzję w sprawie waszego tajemniczego małżeństwa. Miał zacząć życie od nowa.

- Niepokoisz się, bo postanowił się nie rozwodzić.

- Jeśli historia powtórzy się, mam nadzieję, że wybije sobie w końcu z głowy tę waszą bajkową miłość. - Brenna stawała się coraz bardziej agresywna.

Annie starała się ze względu na Flynna zachowywać spokojnie i wyrozumiale. Nie mogła mieć pretensji, że Brenna martwiła się o los brata.

- Pozwól, że wyjaśnię ci, na czym polegała moja amnezja. - W skrócie przedstawiła im fakty. - To wszystko brzmi jak rodem z mydlanej opery, ale może łatwiej ci będzie zrozumieć sytuację.

- Bardzo nam przykro z powodu tragicznej śmierci twoich rodziców - starała się załagodzić tok rozmowy Catherine. - Ale nigdy wcześniej nie słyszałyśmy o takim przypadku.

- I boimy się, że może znowu się powtórzyć.

- Teraz jestem dużo silniejsza. Czuję się w pełni odpowiedzialna za swoje czyny... - Na chwilę zawiesiła głos. - Kocham Flynna i zapewniam, że nie macie powodów do obaw. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby był ze mną szczęśliwy.

Spojrzały po sobie, po czym jeszcze raz uważnie przyjrzały się Annie.

- Wierzę ci - rzekła w końcu Catherine. - Zdaję sobie sprawę, jakim szokiem dla was obojga było ponowne spotkanie. Potrzebujecie teraz czasu na ułożenie wszystkich spraw.

Brenna po raz pierwszy uśmiechnęła się do Annie, mówiąc:

- Nie pozwól, żeby Flynn wszedł ci na głowę i narzucał wszystko, co on uważa za słuszne. Lubi podejmować decyzje, nie bacząc na drugą osobę.

- Zdążyłam już to zauważyć - przyznała.

Kiedy Flynn skończył rozmawiać i wszedł do pokoju, zastał wszystkie trzy panie roześmiane i rozgadane. Annie spostrzegła wyraz ulgi w jego oczach. Uśmiechnęła się do niego i skinęła ręką, zapraszając, aby usiadł koło niej. Podszedł i z czułością przytulił ją do siebie. Nawet gdy weszła Mary z napojami, nie zdjął ręki z jej ramienia. Chciał pokazać, że są razem. Annie miała nadzieję, że tak będzie już zawsze.

Annie, odprężona i zadowolona, siedziała na tarasie. Większość gości wyjechała w ciągu dnia. Panował spokój. James zaprosił pozostałych do siebie na jakiś dobry film wyświetlany na wideo. Nawet trzy siostry też wybrały się na ten seans. Annie siedziała i czekała na Flynna, który załatwiał przez telefon jakieś swoje służbowe sprawy. Była zadowolona ze spotkania z rodziną Flynna. Odetchnęła z ulgą, bo pewien istotny etap miała już za sobą. Cieszyła się, że Catherine i Brenna mimo wszystko jednak ją zaakceptowały.

Jej kłopoty finansowe wydawały się teraz dużo mniejsze, ponieważ niespodziewanie na sobotę i niedzielę duża grupa handlowców zarezerwowała pokoje, zamierzając zorganizować w jej hotelu dwudniowe spotkanie dotyczące ich interesów. Miała nadzieję, że jeśli raz przyjadą, staną się stałymi gośćmi.

Oddychała głęboko, nie mogła doczekać się, kiedy zejdzie Flynn. Miała na sobie elegancką letnią sukienkę w kolorze kości słoniowej, którą przywiozła z Seattle, chociaż nie pamiętała, kiedy i gdzie ją kupiła. Na wierzch zarzuciła biały lekki sweterek. Włosy związała w koński ogon. Ubrała się tak specjalnie dla Flynna. Nie pamiętała, aby wcześniej przyszło jej do głowy stroić się z myślą o podobaniu się jakiemuś mężczyźnie. Ale Flynn nie był jakimś tam zwykłym mężczyzną, był jej mężem. Włożyła na palec obrączkę. Teraz już nie wydawała się jej taka świecąca i zbyt bogata, chyba całkiem dobrze pasowała do jej dłoni. Ciekawe, jak zareagowała, kiedy dwa lata temu Flynn po raz pierwszy wręczył jej tę obrączkę. Czy potrafiła wtedy przyjąć z radością tak kosztowny prezent? Czy naprawdę kochała go? Może już dzisiaj w nocy dowie się, jak to się stało, że w tak krótkim czasie pobrali się... I czy słusznie się domyśla, że musiały to być zmysły... Chyba słusznie, bo i teraz znała go przecież zaledwie kilka dni, a już potrafiła zdecydować się na odnowienie małżeństwa.

Wstała z fotela i zaczęła wolno spacerować wzdłuż poręczy tarasu. Przypomniała sobie chwilę, kiedy po raz pierwszy się tu spotkali, pamiętała jego wzburzenie, oczekiwał od niej tak wielu odpowiedzi. Oboje przeżyli trudny okres. Jednak potrafił być też pomocny. Kiedy Mary zachorowała, bez wahania założył fartuch i pracował w kuchni. Pomimo stanowczości, umiał okazywać czułość. Czuła się przy nim bezpiecznie. Był też cierpliwy. Kiedy na przykład pomagał Luisowi zreperować latawiec, poświęcił na to parę godzin. Czy lubił dzieci? Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała.

- Nad czym tak rozmyślasz w samotności? - Głos Flynna przywrócił ją do rzeczywistości.

Odwróciła się, stał w drzwiach ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Przyglądał się jej uważnie, mrużąc oczy.

- Annie - zaczął spokojnym głosem. - Dlaczego włożyłaś tę sukienkę?

Spojrzała badawczo na niego, potem na siebie.

- To... to jest moja ulubiona suknia. Dlaczego pytasz?

Pokręcił głową.

- Nosiłaś ją tamtego wieczoru, kiedy się poznaliśmy, a potem dwa tygodnie później, kiedy braliśmy ślub - zamilkł na chwilę, po czym uśmiechnął się i dodał tonem wyjaśnienia: - Upierałaś się, że chcesz wystąpić w czymś swoim, nie zgodziłaś się na kupno nowej sukienki.

Zaczerwieniła się, skąd mogła o tym wszystkim wiedzieć, przecież nie pamiętała.

- To dziwne, ale twoja podświadomość musi ci coś podpowiadać, bo w innym przypadku, dlaczego włożyłabyś ten strój akurat dzisiaj?

Uśmiechnęła się.

- Chciałam ładnie dla ciebie wyglądać. Poza tym, dzisiaj jest czwartek, a to mój szczęśliwy dzień.

- Robimy postępy - zażartował. - Chodźmy na górę do mojego pokoju. Odkąd ogłosiłaś, że jesteśmy małżeństwem, czuję się ciągle obserwowany, niczym pod ostrzałem. Kiedy mijam kuchnię, słyszę, jak Mary ostrzy noże.

- Przesadzasz - roześmiała się.

- Wcale nie - zapewnił. - Powinnaś sama zobaczyć te ostrza. - Podszedł do Annie i objął ją, jednocześnie delikatnie kierując w stronę schodów. Chyba rzeczywiście chciał jak najszybciej znaleźć się z nią sam na sam w pokoju.

Pospiesznie wchodzili na górę. Kiedy znaleźli się w pokoju, Flynn szybko zamknął drzwi w obawie, że jeszcze Annie mogłaby się rozmyślić. Ona jednak nie zamierzała uciekać, tylko cały czas zastanawiała się, czy dwa lata temu tez tak szalała za nim...

W pokoju panował przyjemny półmrok, w kominku paliło się kilka drewienek, ogień dawał ciepłe pomarańczowe światło.

Flynn podszedł do niej i przyciągnął do siebie. Pochylił się i zaczął ją powoli i namiętnie całować. Objęła go za szyję, odwzajemniając pocałunki. Tak bardzo pragnęła swojego męża. Serce biło jej coraz szybciej, ogarniało ją nie znane dotąd pożądanie, kiedy Flynn delikatnie odsunął ją od siebie.

- Annie - rzekł cicho. - Obiecałem odpowiedzieć na twoje pytania, myślę, że najpierw powinienem ci opowiedzieć naszą historię, bo nie wiem, czy później będzie to możliwe.

Annie cofnęła się i otworzyła oczy. Zdezorientowana usiadła na kanapie.

- W porządku - westchnęła. - No więc opowiadaj, zacznij może od otwarcia nowego hotelu Heritage, kiedy przyszedłeś zbadać, jakie jest zagrożenie ze strony konkurencji.

- Zaprosili mnie - poprawił Annie.

- Zupełnie, jakby zaprosić lisa do kurnika. Ale nieważne, opowiadaj...

Flynn nie usiadł obok niej, tylko niespokojnie spacerował po pokoju. Podszedł do kominka i dorzucił szczapę drewna.

- Stałaś w recepcji i kierowałaś przychodzących do odpowiednich sal. Mimo tłumu, który na ciebie napierał, zachowywałaś spokój.

Annie bezskutecznie starała się przypomnieć sobie tę scenę.

- Czy i tobie wskazałam drogę? - spytała. Uśmiechnął się pod nosem.

- Tak, do męskiej toalety... To było jedyne miejsce, o którym w tamtej chwili myślałem.

- I co dalej? - niecierpliwiła się.

- Kiedy wróciłem, goście pozajmowali już wyznaczone miejsca, zrobiło się luźniej. Przyniosłem ci kieliszek ponczu i coś do zjedzenia, co udało mi się niepostrzeżenie zgarnąć ze stołu zarezerwowanego dla właścicieli hoteli.

- Powinieneś się wstydzić!

- Chciałem znaleźć sposób, żeby z tobą porozmawiać. Musiałem mieć jakiś pretekst. Chciałem wiedzieć, jak masz na imię, cokolwiek...

- Ale co konkretnie chciałeś wiedzieć? Flynn nie przestawał spacerować po pokoju.

- Czy jesteś mężatką, czy nie? Nie obchodziło mnie, czy jesteś zaręczona, czy może to był właśnie dzień twojego ślubu. Nic mnie nie obchodziło... Zapragnąłem cię jak szalony... Nie rozumiałem, co się ze mną dzieje...

- Dlaczego? Muszę to wiedzieć, co cię we mnie tak pociągało... - nalegała. - Na zdjęciu, które mi pokazałeś, wyglądałam na smutną i przestraszoną. Jak mogłam wydać ci się atrakcyjna?

Usiadł koło niej, nie wiedziała nawet, kiedy znalazła się na jego kolanach. Obejmował ją czule. Gdy zauważył, że ma na palcu obrączkę, podniósł jej rękę do ust i pocałował.

- Ujrzałem kobietę, która wydawała się być oazą spokoju. Nic nie wyprowadzało cię z równowagi, nawet gdy gruby, wielki facet z cygarem nadepnął ci na nogę, nie dałaś po sobie niczego poznać... Tylko wyrozumiale uśmiechnęłaś się i z wielką godnością przyjęłaś jego burkliwe przeprosiny.

Spojrzała na niego z ciekawością.

- Ten mój spokój... Było to dla ciebie jak wyzwanie?

- Chyba tak - przytaknął. - Ale kiedy zaproponowałem ci, żebyśmy wyszli, zgodziłaś się od razu. Trochę mnie to zaskoczyło... Ta twoja bierność, potulność... Wiedziałem, że musi to coś oznaczać, że coś się za tym kryje.

- Czyli zdawałeś sobie sprawę, że coś ukrywam? I zauważyłeś mój dziwny emocjonalny stan?

- Tak - odrzekł powoli. - Ale stwierdziłem, że dopóki nie okażesz się morderczynią albo bigamistką, nie będę się nad tym zastanawiał. Wiedziałem, że jeśli zachowam cierpliwość, pewnego dnia sama wszystko mi opowiesz.

- Chyba byłeś zbyt pewny siebie. Potrząsnął głową.

- Nie, po prostu bardzo wierzyłem w twoje uczucie do mnie. Mówiłaś, że mnie kochasz, a ja szalałem za tobą. Nigdy nie mówiłaś wiele o sobie ani o rodzinie, ale budziłaś moje zaufanie.

- Jak można tak po prostu uwierzyć kobiecie, którą się zna kilka dni?

- W ogóle nie obchodziły cię moje pieniądze ani powiązania rodzinne czy wpływy. O nic mnie nie pytałaś. To prawda, nie odzywałaś się często, za to miałaś niespotykany dar słuchania.

- Uważałeś, że jeśli kobieta cię słucha i mówi, że cię kocha, to wystarczy, żeby jej ufać?

- Mniej więcej. - Odgarnął kosmyk włosów z jej czoła i włożył za ucho. - A poza tym, byłaś tak niebywale piękna... Ja chciałem ci ufać... Ja nie mogłem cię stracić...

- Flynn... - Odkaszlnęła. Pragnęła szybko wyznać mu, co teraz czuje, ale słowa dość opornie przechodziły jej przez gardło. - Flynn, kocham cię. Chyba nigdy nie przestałam cię kochać, moje ciało wiedziało to od chwili twojego przyjazdu, ale mój umysł dopiero teraz powoli to akceptuje, chociaż ciągle nie ogarnia...

- Annie... - zaczął, ale ona położyła mu dłoń na ustach.

- Flynn, nie wiem, co będzie dalej, boję się, że... Nie chcę opuszczać wyspy, ale twoja firma i rodzina...

- Wszystko będzie dobrze - uspokajał ją. - Teraz, kiedy do mnie wróciłaś, nie będzie już żadnych trudności. Annie... - szepnął - pozwól mi kochać cię, bądź znowu moją żoną, tak długo czekałem...

Annie objęła go, a on pocałował ją czule, po czym wstał i zaniósł ją do sypialni. Postawił ją koło łóżka i rozpuścił jej włosy. Szeptał jej komplementy, powoli zdejmując z niej ubranie.

Spojrzała na niego z niepokojem.

- Flynn, ale... ale ja nie wiem jak... - zaczęła zawstydzona.

- Cii - uspokajał ją. - Jak sama powiedziałaś, twoje ciało pamięta mnie. Nie myśl o tym, poddaj się pragnieniom...

Gładził ją delikatnie po ramionach. Kiedy położyli się do łóżka, Annie odważyła się rozpiąć mu koszulę, potem kierowało już nią pożądanie. Czuła się szczęśliwa. Była ze swoim mężem. Nie robili nic złego.

Annie obudziła się z uczuciem błogości. Nie wiedziała, czy może powinna jednak czuć się trochę zawstydzona. Wiedziała jedno, nie zaznała takiego szczęścia przez ostatnie dwa lata. Odwróciła się i z niezadowoleniem zauważyła, że jej mąż nie leżał obok. Nie miała doświadczenia jako żona, ale doszła do wniosku, że chyba nie lubi budzić się sama.

Nasłuchiwała odgłosów z łazienki. Tam panowała cisza. Po chwili usłyszała jego głos dobiegający z drugiego pokoju. Rozmawiał przez telefon. Obiecywała sobie w duchu, że kiedy będą spędzać razem następne wakacje, w promieniu kilometra nie będzie żadnego aparatu telefonicznego.

Starała się pozbierać chaotyczne myśli. Z dnia na dzień stała się mężatką. W ciągu tygodnia zakochała się po raz drugi w tym samym mężczyźnie. Snuła plany na przyszłość, zastanawiała się, jak to zrobić, żeby mogli pozostać na wyspie, a jednocześnie, żeby nie przeszkadzało to Flynnowi wykonywać jego obowiązków.

Nagle dobiegł do niej jego głos. Mówił podniesionym tonem, był wzburzony. Zaniepokojona Annie zerwała się z łóżka, narzuciła na siebie jego koszulę i weszła do pokoju. Flynn stał tyłem do niej. Miał na sobie tylko dżinsy. Coś nerwowo wykrzykiwał.

- Nie teraz! Ona nie jest jeszcze gotowa. Musisz poczekać. Nie!... Jak już powiedziałem, albo będziesz cierpliwy, albo nie mamy o czym rozmawiać...

Annie przestraszyła się. Nie widziała go jeszcze nigdy aż tak wściekłego. Wydawało się jej, że głos, który wydobywał się ze słuchawki, należał do wujka Vernona.

Odwrócił się zaskoczony, kiedy ją zobaczył. Na jego twarzy malowało się poczucie winy.

- Czy coś się stało? - spytała cicho.

- Nie - uśmiechnął się do niej. - Zaraz przyjdę do ciebie... - i ponownie powiedział do słuchawki: - Zadzwonię do ciebie później. Nie!... Już ci powiedziałem. Zadzwonię później - powtarzał. W końcu odłożył słuchawkę, nie dając dokończyć zdania swojemu rozmówcy. Podszedł do Annie.

- Myślałem, że jeszcze śpisz, kochanie. Annie uśmiechała się. Czuła, że się rumieni.

- Obudziłam się i nie było cię obok.

Objął ją czule. Tak bardzo go kochała, przytuliła się do niego mocno i spojrzała na niego. Widziała smutek w jego oczach. Dotknęła jego policzka.

- Flynn, czy stało się coś złego? Dzwonił ktoś z twojego biura? W sprawie interesów?

- Tak, ktoś dzwonił w interesach - potwierdził. Wodził palcem po jej twarzy. - Annie, musimy porozmawiać.

- Nie teraz... - poprosiła. Stanęła na palcach i pocałowała go. Nie chciała teraz słuchać o jego pracy, hotelach, kłopotach. Przynajmniej przez te kilka dni pragnęła, żeby zajmowali się tylko sobą. - To nie może poczekać?

- Annie, to ważne - odparł smutnym głosem. Jednak ona, udając, że nie słyszy, delikatnie, ale stanowczo popychała go w kierunku sypialni.

- Annie... - wyszeptał.

- Coś mówiłeś?

Przytulił ją i pieścił delikatnie.

- Z pewnością nie jesteś już tą samą grzeczną i wstydliwą dziewczynką, którą poślubiłem - rzekł, popychając ją lekko na łóżko.

- Czy jesteś z tego niezadowolony? Nie odpowiedział. Całował ją namiętnie.

- Co robisz? - spytał Flynn, widząc, że Annie sięga po coś pod łóżko.

- Boże, zobacz, jak to wygląda? - wskazała na wymiętą suknię. - Jak ja to teraz włożę? Co za wstyd...

- Uspokój się. Boisz się, że cię ktoś zobaczy? Przecież nie popełniłaś żadnego przestępstwa.

Starała się bezskutecznie wyprostować ubranie. Spojrzała w lustro. Włosy miała potargane, po makijażu ani śladu.

- Nie mogę tak wyjść, nawet nie mam tu grzebienia. Wiem, że nie zrobiliśmy niczego sprzecznego z prawem, ale jak mogę pokazać się na korytarzu nie umalowana i w tej samej sukni, co poprzedniego dnia, a w dodatku...

- O drugiej po południu - dokończył.

- Właśnie. Oni mnie tu znają, traktują jak córkę, nigdy nie widzieli mnie w takim stanie...

- I po nocy z mężczyzną?

- Tak, nigdy nikt do mnie nie przychodził...

- Całe szczęście - roześmiał się Flynn. - Dzięki temu, że tak cię pilnowali, nie mam powodów do zazdrości. Słuchaj, mam pomysł. Zejdziemy na dół razem, ja pójdę do kuchni i zagadam Mary, a ty w tym czasie przemkniesz się do siebie i szybko się przebierzesz. Najlepiej włóż dżinsy, to pójdziemy na spacer.

Zrobili tak, jak wymyślił Flynn.

Annie już po chwili znalazła się w swojej łazience. Ubrana w dżinsy i podkoszulek, kończyła makijaż. Nie może być zawsze wszystko tak, jak on wymyśli, buntowała się w duchu. Ale teraz nie chciała się tym martwić. Pomyśli o tym później. Tymczasem nie wiedziała, które wybrać perfumy, żeby mu się podobały.

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Dokąd pójdziemy? - spytała.

- Obejdziemy wyspę dookoła. Annie zaskoczona stanęła.

- Co się stało? Nie możesz chodzić? Guma do żucia przykleiła ci się do buta?

- Cha, cha, bardzo zabawne. - Wiedziała, do czego zmierzał, dokąd chciał ją zaprowadzić, pragnęła oddalić tę chwilę. - Czy zdajesz sobie sprawę, że to aż trzynaście kilometrów?

- Trzynaście i pół - poprawił ją z powagą. - To dlatego zabrałem wodę i kazałem ci wrócić po sweter. O co chodzi? Nie lubisz długich wypraw?

Pokiwała mu palcem przed nosem.

- O ile dobrze pamiętam, mówiłeś o spacerze, nie wspominałeś słowem o długich wyprawach. - Starała się go przekonać. Nie po to włożyła najlepsze dżinsy i ulubioną bluzkę, żeby za chwilę wszystko nadawało się tylko do prania. Chciała ładnie wyglądać. - Może zaraz mi wmówisz, że kiedy mieszkaliśmy w Seattle, codziennie rano robiłam obchód miasta?

- A co zrobisz, jeśli właśnie tak powiem?

- Nie uwierzę ci, aż tak bardzo się nie zmieniłam.

- Jeśli tak, to nie będę się silił na kłamstwa. - Roześmiał się i wziął ją za rękę.

Zeszli na plażę. Annie dłużej nie protestowała, w końcu przyjemnie było z nim spacerować. A chodzenie wzdłuż brzegu bardzo lubiła, pobudzało krążenie.

- Pomyślałem, że może ominiemy wschodni cypel wyspy, czy jest jakiś skrót? - spytał po kilku minutach marszu.

Annie odetchnęła z ulgą. A więc niesłusznie go podejrzewała, że chce ją zabrać na miejsce wypadku. Nie ciągnął jej tam na siłę.

- Tak, jest ścieżka. - Ratownicy tamtędy przechodzili po katastrofie, żeby dostać się do samolotu. - Prowadzi prosto przez dąbrowę, ale przyjemnie się nią idzie.

Szli ciągle wzdłuż morza, czasem przedzierali się przez niewysokie skałki, gdzie woda podmywała brzeg. Annie opowiadała Flynnowi o wielorybach, które pojawiają się tu w okresie od listopada do marca. Przemieszczają się do cieplejszych wód. Opowiadała o wspaniałych motylach, które uwielbiała obserwować. Kiedyś sztorm zepchnął całą chmarę motyli na wyspę. Przebywały tu dobrych kilka dni, dopóki wiatr się nie uspokoił.

- Boże, jak ja kocham to miejsce - westchnęła, przepełniona uczuciem szczęścia.

W pewnej chwili poprosiła Flynna, żeby opowiedział jej coś więcej o jego rodzinie. Jak się dowiedziała, łączyły go bliskie stosunki z rodzicami, ale nie mówił o nich wiele, rozgadał się dopiero, kiedy zaczął chwalić się swoją siostrą. Opowiadał o jej licznych zainteresowaniach, szczególnie zwierzętami, o tym, że uczy się grać na pianinie. Widać było, że bardzo ją kocha. Annie zapragnęła lepiej ją poznać.

Po półgodzinie doszli do ulubionej przez Annie niewielkiej zatoki. Zwykle latem przychodziło tu wielu gości, ale dzisiaj, kiedy prawie wszyscy wyjechali, a personel przygotowuje hotel do przyjazdu handlowców, panował tu zupełny spokój.

W pewnej chwili Annie zmarszczyła brwi.

- Patrz, ktoś zostawił hotelowe koce. - Z dezaprobatą pokręciła głową. Denerwowało ją to, szczególnie że pamiętała, ile kosztowało wytłoczenie nazwy hotelu na każdym z nich.

- Poprosiłem Carlosa, żeby je tu przyniósł - powiedział Flynn.

- Piknik na plaży? Przecież dopiero co zjedliśmy śniadanie. - Annie ukucnęła i znalazła pod kocem koszyk z butelką wina, winogronami i ciasteczkami zrobionymi przez Mary.

Spojrzała na Flynna.

- Jak ci się to udało? - spytała, podając mu ciastko. - Mary piecze je tylko na wyjątkowe okazje.

Usiadł obok niej na kocu, uniósł brwi.

- A czy nie mamy wyjątkowej okazji?

- Chyba tak. - Patrzyła na niego z czułością. - A jak nazywa się dzisiejsze święto?

Wyjął wino z koszyka.

- Święto Połączenia? - zaproponował. - A może: spóźnione pierwsza i druga rocznica ślubu? Gwiazdka lub miesiąc miodowy, które nie były nam dane...

- Nie mieliśmy podróży poślubnej?

Napiła się łyk wina. Czy już kiedyś tak siedzieli wspólnie na plaży? Urządzali piknik? Nie, przecież w Seattle była w lutym, odpowiedziała sama sobie.

- Kiedy ci zaproponowałem wyjazd, dowiedziałem się, że nie zamierzasz latać samolotem.

- Dokąd chciałeś lecieć?

- Do San Francisco, żebyś poznała moją rodzinę, a potem do małej posiadłości w górach.

- Samochodem zabrałoby to nam za dużo czasu, jak się domyślam.

- Tak, poza tym wcale nie uśmiechało mi się spędzić całego miesiąca miodowego za kierownicą.

- A więc dlatego nigdy nie poznałam twojej rodziny?

- Zgadza się. Nie chciałem cię zmuszać do podróży samolotem, myśląc, że jeszcze zdążymy ze wszystkim.

Annie znowu zrobiło się przykro i zapragnęła naprawić krzywdę, jaką mu nieświadomie wyrządziła.

- Czy nie podejrzewałeś, że coś ukrywam?

- Tak, myślałem, że może wstydzisz się swojej rodziny. Nie chciałem być natrętny, podejrzewałem, że może źle cię traktowali...

- Oni? Ależ skąd! Nigdy! - oburzyła się. - Byli więcej niż moimi rodzicami, byli moimi najlepszymi przyjaciółmi. Z wyjątkiem Jamesa nie miałam żadnych kolegów ani koleżanek i rodzice zawsze bawili się ze mną tu, w tej zatoce...

- Annie, to dlaczego nie chcesz pójść na miejsce ich wypadku?

Wbiła wzrok w niebieski koc. Nie chciała poruszać tego tematu.

- Dlaczego mnie dręczysz? - spytała rozżalona.

- Tylko zadałem ci pytanie. - Wziął ją za rękę. Nie chciała patrzeć mu w twarz.

- Jest taki piękny dzień, dlaczego mamy go zepsuć? Gładził ją po policzku.

- Annie, musisz tam pójść, żeby do końca pogodzić się z ich stratą.

- Robię to każdego dnia, codziennie uświadamiam sobie, że ich już nie ma - odparła nerwowym głosem. - Po co mam odwiedzać miejsce ich śmierci, nie pojmuję tego, po co mam to robić?

- Żeby się z nimi pożegnać.

- Pożegnałam się z nimi. Uspokój się.

- Unikasz tego, Annie, boisz się, jednak musisz pokonać własny lęk.

- Powtarzasz to od czterech dni!

- To znaczy, że nie tak łatwo zrezygnuję.

Serce Annie biło coraz szybciej. Nie potrafiła dłużej powstrzymać łez.

- Flynn, jest coś, o czym nikt nie wie, nie mówiłam nawet Mary i Jamesowi. - Zatrzęsła się cała.

- Powiedz mi, kochanie.

- Zaraz po wypadku... oprócz mnie nie było nikogo w pobliżu. Pobiegłam do samolotu... - Nagle słowa zaczęły się same składać w zdania. Mówiła szybko, prawie bez tchu. - Kiedy podbiegłam, widziałam, że ojciec już nie żył, ale mama żyła... Drzwi od strony pasażera były odblokowane. Otworzyłam je. Mama uśmiechała się do mnie... Podniosła rękę, podałam jej swoją... Kiedy tak ją trzymałam, umarła...

Zapanowała cisza. Flynn mocniej przytulił ją do siebie. Zdawał sobie sprawę, co musiała wtedy przeżyć.

- To wszystko, co pamiętasz?

- To pamiętam dokładnie, potem tylko fragmenty, jak za mgłą, aż do chwili, kiedy znalazłam się sama w Seattle i przestałam cokolwiek pamiętać.

Flynn ocierał łzy z oczu Annie. Była mu wdzięczna, że w końcu mogła się zwierzyć z ciężkiego przeżycia, które przez ostatnie dwa lata rozpamiętywała w samotności. Nie miała nikogo, komu chciałaby o tym opowiedzieć. A teraz jest Flynn i jemu można się zwierzyć ze wszystkiego. Przylgnęła do niego, słyszała bicie jego serca. Stanowili jedną całość.

- Chodźmy na pas startowy, stamtąd zaczniemy. Posłusznie skinęła głową.

Nad zatoką tworzyła się mgła. Zostawili koce i poszli w kierunku lotniska.

Kiedy znaleźli się na miejscu, Annie kurczowo trzymała Flynna za rękę. Przemierzali pas w milczeniu. Nagle chwyciła głęboki oddech i poczuła, jakby z serca spadł jej duży ciężar. Miał rację, namawiając ją, żeby jednak tutaj przyjść.

- Jakoś teraz pas wydaje mi się węższy i krótszy.

- Może w całym koszmarnym wspomnieniu miałaś wyolbrzymione wrażenie tego miejsca...

- Może... - Wydarzenia tamtego dnia stanęły jej przed oczami. Nie chciała dzisiaj iść na miejsce samego wypadku. Jedno ciężkie przeżycie wystarczy. Zerknęła na Flynna. - Wracajmy do domu - poprosiła.

Rozumiał ją i był z niej dumny, widziała to w jego oczach. I chyba kochał ją. Pomimo iż nigdy tego nie powiedział, miała nadzieję, że się nie myli.

- Annie, a teraz muszę ci coś ważnego powiedzieć. Nie lubiła, kiedy mówił takim stanowczym tonem, ale wiedziała, że nie mógł jej zakomunikować nic, co byłoby dla niej bolesne. Nie spodziewała się żadnej złej wiadomości.

- Proszę, mów - powiedziała z zaciekawieniem. Jednak zanim zdążył cokolwiek rzec, usłyszeli nadlatujący samolot. Annie, jak zwykle, odruchowo wtuliła się w jego ramię. Kiedy ją objął, od razu poczuła się bezpieczniejsza.

- Prawdopodobnie handlowcy na zjazd - stwierdził.

- To niemożliwe - zastanawiała się. - Zapowiadali się dopiero na jutro.

Zawrócili na lotnisko. Samolot Gary'ego Mendozy toczył się po pasie, aż w końcu stanął. Gary nawet nie wyłączył silnika, oznaczało to, że przywiózł tylko jednego pasażera.

Kiedy rozpoznała, kto wysiadł z samolotu, ciężko westchnęła.

- Wujek Vernon - powiedziała.

Wydawało jej się, że Flynn też się nie ucieszył. Spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem, widząc niezadowolenie malujące się na jego twarzy.

Wyszła na powitanie wujka, ale ku jej zaskoczeniu minął ją i śmiejąc się, podszedł do Flynna.

- Witam, Parker - wyciągnął rękę. - Czy jesteś gotowy złożyć mi ofertę?

Flynn nie odpowiedział. Spoglądał badawczo na Annie. Wyciągnął do niej rękę.

- Pozwól, że ci wszystko wyjaśnię. Gwałtownie odskoczyła parę kroków do tyłu, przeczuwając coś złego.

- O czym ty mówisz, Flynn? O co chodzi? - Wpatrywała się w niego pytająco.

- Kochanie - wtrącił się wujek. - To właśnie ta wielka zmiana, o której wspominałem ci przez telefon. Wstrzymywałem się, nie chciałem ci o tym powiedzieć, dopóki sam nie miałem pewności, ale skoro tu jesteś... Parker zamierza kupić to miejsce. Przyjechał tutaj, żeby podjąć decyzję. - Wyciągnął do niej ręce w geście radości. - Ale nie martw się, prawdopodobnie pozwoli ci tu zostać, żebyś nadal prowadziła hotel, prawda, Parker?

Annie z niedowierzaniem przenosiła wzrok na przemian z wujka na męża. Zaskoczona, poczuła, jak robi jej się słabo. Po raz pierwszy od dwóch lat nie przeraził ją właśnie startujący samolot, ale to, co przed chwilą usłyszała. Nie dało się to z niczym porównać. To na pewno było jakieś koszmarne nieporozumienie, przeszło jej przez myśl. Flynn przecież nic jej nie mówił... Ale dlaczego teraz nie zaprzeczał słowom Vernona? Patrzyła na męża z nadzieją, że zaraz powie, że wujek opowiada bzdury, o których on sam nie miał pojęcia. Ale Flynn milczał i nie potrafiła odgadnąć, co myślał.

- Przyznam, że do dzisiejszego twego telefonu, nie wiedziałem, że tu jesteś - kontynuował Vernon. - Szkoda, że mnie nie uprzedziłeś, że się tu wybierasz, przyjechałbym wcześniej i oprowadził cię osobiście po wyspie. Jak wspominałem, Annie co prawda prowadzi hotel, ale ja jestem właścicielem większej części posiadłości - mówił zarozumiale. - Możemy ubić interes w każdej chwili, wystarczy jedno twoje słowo, a...

- Zamknij się, Davidson! - nie wytrzymał Flynn. Jego oczy przybrały kolor oceanu przed sztormem. Podszedł do Annie, ale ona odruchowo cofnęła się.

Trzęsła się i była bardzo blada, bliska wybuchu histerii, czuła się zdradzona i oszukana jak nigdy w życiu.

- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - wydusiła z siebie, patrząc na Flynna z ogromnym wyrzutem w oczach.

Vernon myślał, że do niego skierowała pytanie i skwapliwie zaczął wyjaśniać:

- Ha, to oczywiste, przecież nie zgodziłabyś się, a ja chciałem oszczędzić sobie jałowych dyskusji. I tak czekałem aż dwa lata, zanim złożyłem propozycję Parkerowi. Przecież sama wiesz, że nasze interesy nie idą najlepiej i trzeba to jak najszybciej sprzedać. - Zwrócił się do Flynna. - Nie przejmuj się nią, mam prawo sam podjąć decyzję, bez zgody mojej rozhisteryzowanej siostrzenicy.

- Mówiłem, żebyś się zamknął! - warknął Flynn i gdyby mógł, to pewnie zabiłby go wzrokiem.

- W porządku, jak sobie życzysz, Parker. - Wuj potulnie skinął głową.

- Musimy porozmawiać, Annie - zwrócił się do niej Flynn.

- Chyba już trochę za późno na rozmowę. - Czuła, że zaraz straci przytomność.

Vernon, zdziwiony, przyglądał się obojgu, jednak bał się odezwać.

- Pozwól, że ci wytłumaczę...

Pokręciła głową, pragnęła umrzeć w tej chwili. Nie chciała więcej Flynna oglądać. Odwróciła się i zaczęła biec przed siebie.

- Dlaczego musisz się jej tłumaczyć? - usłyszała jeszcze pytanie Vernona i pełen rozpaczy krzyk Flynna:

- Ponieważ ona jest moją żoną, durniu! A teraz zejdź mi z drogi!

Annie pragnęła ukryć się w swoim pokoju, ale po chwili zmieniła zdanie. Nie chciała spotkać Mary ani Jamesa. Nie mogłaby teraz odpowiadać na ich pytania. Skierowała się do zatoki. Nic nie widziała we mgle, na szczęście drogę znała na pamięć. Kiedy dotarła na miejsce, spostrzegła ciągle leżące tam koce. Łzy napłynęły jej do oczu. Przed kilkunastoma minutami czuła się tu taka szczęśliwa. A teraz? Co się stało? I dlaczego?

Zawinęła się w koc i płakała, dopóki łzy nie przestały same płynąć. Usiadła i wpatrywała się tępo w ocean. Jak mogła tak łatwo zaufać Flynnowi? Okręcił ją wokół palca. Jak mógł być tak nieuczciwy? To, że Vernon wpadł na pomysł sprzedania hotelu, nawet jej nie zaskoczyło, wiecznie potrzebował pieniędzy. Ale dlaczego Flynn nic jej o tym nie powiedział? Dlaczego rozmawiali za jej plecami? Należało się jej wytłumaczenie. Przecież tu był jej dom, jej całe życie, praca, wszystko, co miała. Przyjechał tu na wakacje. Cha, cha. Chciał osobiście sprawdzić stan posiadłości. To wiele wyjaśniało.

Dokładnie orientował się, jakie kłopoty przeżywał hotel, znał dokładne dane, nawet to, ile kilometrów ma obwód wyspy. Pewnie chciał się zorientować, ile będzie musiał zainwestować pieniędzy, żeby podnieść standard hotelu, aby mógł stać się hotelem sieci Parker. Vernon oczywiście naświetlił mu wszystko od złej strony, przecież wujek nigdy w życiu nie potrafił ubić żadnego dobrego interesu. Annie znosiła go jedynie dlatego, że był bratem jej matki.

Nadciągała burza. Wstała i zwinęła koce. Kiedy doszła do ścieżki, okazało się, że miała odciętą drogę. Woda zalała przejście. Rozejrzała się. Miała jedno wyjście, stwierdziła, patrząc na otaczające ją klify. Zaczęła się wspinać do małej groty, gdzie kiedyś chodziła z ojcem.

Usiadła w kucki, było ciasno, ale przynajmniej ciepło. Postanowiła, że przeczeka tu burzę. Musi się uspokoić, zebrać siły, bo czeka ją ciężkie zadanie. Będzie musiała zmierzyć się z Flynnem i Vernonem. Hotel nie był na sprzedaż!

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Próbowała wydostać się na zewnątrz. Okazało się, że się zaklinowała. Ześlizgiwała się w dół. Spróbowała ponownie. Tym razem też się nie powiodło. Załamała się - jeszcze tylko tego brakowało!

- Co ty, do cholery, tam robisz? - usłyszała głos Flynna nad sobą.

- Urządzam sobie piknik, ale ciebie nie zapraszałam - odparła ze złością.

- Wszędzie cię szukałem.

- No, to znalazłeś, a teraz odejdź.

- Najpierw wyjdź stamtąd. Nie chciała go widzieć.

- Zaklinowałam się i nie mogę się wydostać - przyznała w końcu.

- Nie ruszaj się! - wydał polecenie. - Pójdę po linę i zaraz cię wyciągnę.

- Odejdź! Nie potrzebuję ani liny, ani twojej pomocy. Zejdź mi z oczu, panie Parker, niedobrze mi się robi, kiedy na ciebie patrzę, zdrajco!

- Powiedziałem, nie ruszaj się, pani Parker! - Nie zważał na jej słowa. Zniknął.

Annie ponowiła próbę wydostania się, nie zamierzała słuchać rozkazów Flynna. Powoli wspinała się, ale za każdym razem ześlizgiwała się na dół. Po półgodzinie ledwo mogła oddychać, była już bardzo zmęczona, kiedy usłyszała odgłos nadjeżdżającego dżipa.

- Mówiłem, żebyś się nie ruszała. Mogłaś się wykończyć - skarcił ją Flynn, słysząc, jak ciężko oddycha. - Zrzucam sznur, obwiąż go wokół pasa, jak będziesz gotowa, zacznę cię wyciągać.

- Nie chcę żadnej pomocy od ciebie, słyszysz? Zaczep linę o skałę albo przymocuj do samochodu, to sobie sama poradzę.

Nie usłyszała odpowiedzi. Zawiązała linę wokół siebie i zaczęła się wspinać. Ciągle zsuwała się, aż w końcu poczuła, że Flynn wciąga ją na górę. Kiedy znalazła się naprzeciwko niego, bez słowa odwiązała linę i rzuciła mu ją pod nogi. Nie zamierzała mu dziękować. Odwróciła się i skierowała w stronę ścieżki.

- Zaczekaj chwilę - usłyszała za sobą. Chwycił ją za rękę. Widział wściekłość w jej oczach. - To nie było rozsądne. - Wskazał szparę w skale.

- Na pewno jednak rozsądniejsze, niż zaufanie tobie.

- Annie, nie wiedziałem, że Vernon zamierza dzisiaj przylecieć.

- Cóż, nie podejrzewałam, że przybyłeś tu z zamiarem kupienia mojego domu, mojego hotelu, w dodatku za moimi plecami, bo przecież to nieważne, co stanie się z Annie, kiedy zostanie pozbawiona wszystkiego, co dotąd wypełniało jej życie. Interes jest najważniejszy.

- Przestań. Przyznaję, że kiedy tu się wybierałem, jechałem z zamiarem rozejrzenia się. Sieć hoteli Parker zamierza rozbudować się, dołączając do ekskluzywnych hoteli kilka małych zajazdów...

- A ty oczywiście jesteś od tego, żeby jeździć i oszukiwać właścicieli, aby pozyskiwać sobie nowe miejsca...

Z miną winowajcy pochylił głowę, ale już po chwili spojrzał na nią błagalnie i powiedział tonem prośby:

- Spokojnie wysłuchałem oskarżeń, więc pozwól mi teraz powiedzieć coś na swoją obronę.

- No dobrze. Mów - odparła oschle.

- Vernon zatelefonował do mnie kilka tygodni temu. Dowiedział się, że zamierzamy kupić kilka małych hoteli, więc złożył propozycję. Postanowiłem sprawdzić miejsce i zastanowić się. Uprzedzał mnie, że jego siostrzenica Annie prowadzi cały interes i że na pewno nie będzie się zgadzała na sprzedaż. Zapewnił, że on jest właścicielem i ma decydujące słowo. Kiedy tu przyjechałem, okazało się, że owa siostrzenica to moja zaginiona żona.

- To dlaczego, kiedy to odkryłeś, nie powiedziałeś mi o swoich planach? Słyszałam, że jesteś bezlitosnym facetem w interesach, ale tak podłego zachowania nie spodziewałam się nawet po tobie.

- O czym ty mówisz? - bronił się.

- O tym, jak mnie oszukałeś. Wszystko po to, żeby tylko taniej dostać ten hotel. Dobrze się złożyło, że się okazałam twoją żoną, co? Uważasz, że masz teraz prawo do decydowania za mnie. Wcale mnie nie pragniesz, nie obchodzą cię uczucia, które we mnie rozbudziłeś, tylko ten cholerny hotel masz w głowie.

Podszedł do niej i pocałował ją. Starała się odepchnąć go od siebie.

- Annie, przecież wiesz, że to nieprawda. Pamiętaj, że wcale nie muszę kupować akurat tego hotelu, są jeszcze inne miejsca na Zachodnim Wybrzeżu.

- To dlaczego nie powiedziałeś tego Vernonowi? Ciągle nie rozumiem, z jakiego powodu nie uprzedziłeś mnie o swoich zamiarach?

- Widziałem, jak kochasz to miejsce, chciałem znaleźć odpowiednią chwilę.

- Więc jeśli wiesz, jak jestem przywiązana do wyspy, to chcę, żebyś zapamiętał raz na zawsze, że hotel nie jest na sprzedaż.

- Sama wiesz, jak trudno ci go utrzymać...

- I co z tego? Tu jest mój dom, moja praca, wszystko, co najważniejsze w moim życiu...

- Wszystko, Annie?

- Tak - potwierdziła, wiedząc, że sama siebie oszukuje. Ale przecież nie mogła teraz przyznać się Flynnowi, że on jest ważniejszy od jej ukochanej wyspy.

Podszedł do niej bliżej.

- Jeszcze nie tak dawno mówiłaś, że mnie kochasz.

- To nie pierwsza i nie ostatnia głupia rzecz, jaką w życiu powiedziałam.

Nie chciała okazywać swojej słabości do niego, choć czuła, jak niewiele pozostało jej energii, aby się przed nim obronić.

- To wcale nie było głupie.

- Nie usłyszysz tego ponownie z moich ust. Jedyne, co teraz ode mnie usłyszysz, to to, że żądam rozwodu w trybie natychmiastowym! - krzyknęła.

- O Boże - westchnął Flynn. - Annie, pomyśl rozsądnie. Hotel potrzebuje renowacji. Bez inwestora nie poradzisz sobie.

- Tak, pamiętam, wspominałeś o tym, ale nie przypuszczałam, że to siebie widziałeś w tej roli.

- Dlaczego mnie nie wysłuchasz? Wzruszyła ramionami.

- Jeśli nie ja kupię hotel albo chociaż nie włożę w niego jakichś pieniędzy, to twój kochany wujaszek sprzeda go komuś innemu. Przecież to jasne.

Przerażała ją postawa wujka Vernona. Flynn nie mylił się, ale nie zamierzała mu przyznawać racji.

- Chodź, odwiozę cię do domu - powiedział spokojnie. - Weźmiesz prysznic, ochłoniesz, potem zjemy razem obiad i porozmawiamy z twoim wujkiem.

- Flynn, zostaw mnie w spokoju. To jest mój wujek i sama będę z nim rozmawiać.

- A ja jestem twoim mężem. Teraz masz partnera, nie musisz wszystkiego załatwiać sama.

Nie słuchała go. Odwróciła się i zeszła na drogę prowadzącą do hotelu. Flynn wrócił do samochodu. Zwijał linę i nie spuszczał z niej wzroku.

- Co on tu robi? - Annie nawet się nie odwróciła, wiedziała o kim mówił James. - Potrzebuje pieniędzy?

- Oczywiście. - Skinęła głową.

- No tak, właściwie to w innym celu chyba tu nigdy nie przyjechał. - Zastanawiał się przez chwilę. - Zamierzasz mu dać?

- Po moim trupie.

- Mam nadzieję, poza tym Flynn na pewno by się nie zgodził.

- A co ma do tego Flynn? - wybuchnęła, a James ze zdumienia szeroko otworzył oczy. - Przepraszam, jestem w złej formie.

- Czy tego chcesz, czy nie, teraz wszystko w twoim życiu ma związek z Flynnem Parkerem.

Tak, tak, oczywiście, nic innego ostatnio nie słyszała.

- Po prostu nie spodziewałam się przyjazdu Vernona akurat dzisiaj... A w ogóle to nie lubię, jak on tu jest... Wyprowadził mnie z równowagi, zresztą jak zwykle...

Spojrzała w kierunku jadalni. Wuj siedział samotnie, popijając wino. Weszły trzy siostry, opowiadając głośno o wycieczce do Santa Barbara. Odwiedziły w miasteczku fryzjera. Wszystkie trzy miały teraz platynowe włosy. Obok usiadła szczebiocąca para zakochanych.

Annie wstała i podeszła do stolika, przy którym siedział Vernon. Chciała zdążyć z nim porozmawiać, zanim pojawi się Flynn.

- Wujku - zaczęła. - Wiem, że nigdy nie układało się między nami najlepiej, szczególnie od śmierci moich rodziców.

Spojrzał na nią ponuro.

- Nigdy mnie nie lubiłaś - rzekł.

- Chyba nie wiesz, jak naprawdę wygląda stan finansowy posiadłości.

- Ciągle tylko tracisz pieniądze - podsumował.

- Ale w przeciwieństwie do ciebie, nie z własnego wyboru - skomentowała ze złością. - Mieliśmy ciężką zimę, dlatego teraz nie najlepiej się to wszystko przedstawia. Oczywiście jesteś prawnie upoważniony do zabierania połowy zysków, ale nigdy naprawdę nie zainteresowałeś się, co zrobić, żeby wszystko funkcjonowało lepiej. Nie dałeś mi najmniejszej szansy.

- Miałaś na to dwa lata, moja droga.

- Dwa lata, żeby się nauczyć prowadzić hotel. Dopiero teraz wiem, jak należy postępować.

- No i po co ci to było? Teraz masz bogatego męża, który może w to włożyć tyle pieniędzy, ile sobie tylko zamarzy.

- To nie ma nic wspólnego z Flynnem - zaprotestowała. - Czy ty nie pojmujesz, że chcesz sprzedać rodzinny dom?

- Dom, którego zawsze nienawidziłem.

Trudno było zaprzeczyć, udowadniał to przez całe swoje życie. Jednak myśl o sprzedaniu domu wydawała się jej tak obca, że nie potrafiła postawić się w jego sytuacji.

- Lepiej powiedz mi, jak to się stało, że nic nie wiedziałem o twoim ślubie z Parkerem. Nawet mnie nie zaprosiłaś - dodał z wyrzutem.

Nie zamierzała mu niczego wyjaśniać. Nie wiedział o jej chwilowej amnezji, ponieważ każda informacja dawała mu przewagę, a nie chciała ułatwiać mu czegokolwiek.

- Zastanawiam się, dlaczego nic mi nie powiedział, kiedy prowadziliśmy wstępne negocjacje. Czyżby chciał to ukryć przed tobą?

Chciała zaprzeczyć, ale przecież sarna Flynna o to oskarżała.

- Nic nam nie przyjdzie z tej rozmowy - rzekła i odeszła od stolika.

Weszła do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko. Boże, jakim była tchórzem. Nie potrafiła odpowiedzieć nic Vernonowi, bo sama nie wiedziała już, czego chciała. Spojrzała na ręce, były pokaleczone od liny. Nie zauważyła tego wcześniej. Pokręciła głową i starała się zebrać myśli.

Jeśli Flynn nie kupi hotelu, to i tak straci ten dom i wyspę, bo Vernon sprzeda innemu chętnemu. Jeśli Flynn przejąłby posiadłość, tak naprawdę nie straciłaby hotelu, na pewno jakoś by to rozwiązali. Ale co czuła do Flynna? Kochała go ponad wszystko, musiała to przyznać przed sobą, pomimo że co innego mu przed chwilą oświadczyła. Nagle zaniepokoiło ją, dlaczego nie zszedł na obiad? Może źle się czuje? Postanowiła zainteresować się samopoczuciem Flynna nie jako jej męża, ale jako gościa mieszkającego w jej hotelu.

Wstała i pobiegła do kuchni. Mary pomogła jej przygotować danie dla Flynna. Wzięła tacę i zaniosła na górę. Kiedy zatrzymała się przed jego drzwiami, przypomniało jej się, jak tydzień temu pukała do jego drzwi, wnosząc kwiaty.

Tym razem od razu odpowiedział na pukanie, nacisnęła więc klamkę i weszła. W pokoju panował półmrok. Jedynie ogień w kominku dawał niewielkie światło. Flynn siedział na sofie.

- Przyniosłam ci obiad, nie widziałam cię w jadalni...

- I co? Zmartwiłaś się, bo mieliśmy porozmawiać o rozwodzie, co? - spytał z ironią. - Tak nie zachowuje się kobieta pragnąca rozwodu, wprowadzasz mi zamęt w głowie.

Nie zareagowała na jego słowa.

- Próbowałam rozmawiać z Vernonem...

- I?

- Nie jest to łatwe.

- Kłopoty komunikacyjne?

- Jedynie pieniądze do niego przemawiają.

- Ja mam pieniądze.

- Wiem. Przecież właśnie o to mu chodzi.

- Czy chcesz ze mną o tym spokojnie porozmawiać? Skinęła głową. Flynn zapalił lampkę stojącą na stoliku.

- Annie, powiedz mi, co cię najbardziej przeraża w tej sytuacji?

- Utrata... - Chciała powiedzieć „ciebie”, ale powstrzymała się i spojrzała mu w oczy.

- Hotelu? - zapytał. - Co za pomysł! Nawet jeśli kupię część Vernona, to i tak nadal pozostaniesz właścicielką swojej części. Jesteśmy przecież w Kalifornii, a tu obowiązuje takie właśnie prawo.

- Nie pomyślałam o tym - szepnęła.

- To dlatego, że kierujesz się emocjami, brak ci podejścia handlowca. - Patrzył na nią łagodnie. - Nie chcesz opuszczać wyspy?

- Nie.

- Sądzisz, że jest to taka zaczarowana kraina, i boisz się, że jak raz wyjedziesz, to nigdy już tu nie wrócisz?

- Nie, wcale nie. Nie traktuj mnie jak dziecko.

- Boisz się wyjazdu z wyspy czy odpowiedzialności, która spadłaby na twoje barki?

- Zawsze jestem odpowiedzialna za to, co robię.

- Czyżby, a co z naszym małżeństwem?

Nie miała argumentów. Ale wiedziała, że przecież mogłaby odejść od niego. W końcu nie była tą samą kobietą, którą poślubił. Jak miała postąpić, skoro go kochała?

- Jak sobie to wyobrażasz? - spytała.

- Myślę, że możesz powierzyć Jamesowi hotel na pewien czas i pojechać ze mną do San Francisco. Mam tam do załatwienia wiele służbowych spraw. Poza tym tobie też przydałby się wyjazd.

- Niestety, nie mogę teraz zostawić tego wszystkiego, przyjeżdża do hotelu grupa handlowców, będę tu potrzebna.

- A to, że ja ciebie potrzebuję, to cię nic a nic nie obchodzi?

Naprawdę nie wiedziała, czy on kiedykolwiek kogoś potrzebował. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. To wszystko wydawało się szalone. Za dużo działo się w ciągu ostatniego tygodnia, za dużo w ciągu dzisiejszego dnia. Wiedziała tylko, że go kocha. I nawet jeśli obchodził go tylko hotel, nie ponosiła wielkiego ryzyka, w końcu w połowie będzie nadal jego właścicielką.

- Milczenie jest zawsze jakąś odpowiedzią - rzekł z ironią. - Dzięki za obiad, ale nie musiałaś się kłopotać. To chyba nie w twoim stylu?

- Chwileczkę! Jakim prawem udajesz obrażonego, przecież to nie ja przyjechałam tu z tajnymi zamiarami, powiedziałam ci to, co...

- W porządku. Zapomnij o tym, Annie. Idź lepiej i zobacz, czy ktoś inny nie potrzebuje twojej opieki.

Urażona jego niesprawiedliwym zachowaniem, wstała i skierowała się do drzwi.

- Annie?

- Słucham?

- Jutro o dziesiątej umówiłem się z twoim wujkiem. Ponieważ sprawa dotyczy hotelu, może miałabyś ochotę nam towarzyszyć?

- Przed chwilą z nim rozmawiałam, nic o tym nie wspominał.

- Bo sam jeszcze o tym nie wie. Chociaż raz będzie musiał być odpowiedzialny, w końcu to ja jestem facetem z pieniędzmi, więc ja stawiam warunki.

- Czy zamierzasz kupić jego część posiadłości?

- Robiąc interesy, nauczyłem się jednej rzeczy, Annie. Nie mów nikomu, co zamierzasz, dopóki klamka nie zapadnie.

- Nawet swojej żonie?

- Mam wrażenie, Annie, że kręcimy się w kółko. Teraz ty nagle mówisz mi o obowiązkach męża wobec żony? Czy oznacza to, że jednak postanowiłaś pozostać moją żoną i przyjąć całą odpowiedzialność wiążącą się z taką decyzją?

Nie odpowiedziała, tylko z napięciem patrzyła na niego. Westchnął i zażartował:

- Rozumiem. A teraz, jak w serialu telewizyjnym, powinien ukazać się napis: ciąg dalszy nastąpi.

- Tak, jestem gotowa - oświadczyła nagle. - Jestem twoją żoną, a ty moim mężem - powiedziała dobitnym tonem i wyszła z pokoju, spokojnie zamykając za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Powoli schodziła ze schodów. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Zawsze, kiedy dokuczało jej zmartwienie lub dręczył jakiś kłopot, uciekała do pracy. A teraz, jak na złość, w hotelu panował spokój. Zostało zaledwie kilkoro gości. Na jej biurku leżała sterta rachunków, ale wczoraj już wszystkie uporządkowała, teraz należało je tylko zapłacić. Spojrzała w sufit. Westchnęła, odrywając ze ściany kawałek odpadającego tynku. Wszystko na pozór funkcjonowało doskonale, ale coraz częściej zauważała nowe usterki. Jeśli tylko miałaby jakieś dodatkowe pieniądze, natychmiast zrobiłaby remont. Mając pieniądze, mogłaby naprawić i udoskonalić wiele. Jeśli Flynn rzeczywiście wykupiłby część Vernona, wówczas znalazłyby się środki nie tylko na remonty, ale i na rachunki i na podwyżkę dla pracowników, która od dawna im się należała.

Jeśli Flynn zainwestuje w hotel, będzie mogła wreszcie przestać się martwić o wszystko, będzie spokojnie prowadzić hotel, ale jak wtedy podoła roli żony? Przecież jeśli zajmie się hotelem, to nie będzie jednocześnie żyć z nim w San Francisco. Natomiast jeśli wyjedzie do San Francisco, to co wówczas stanie się z hotelem? Nie chciała myśleć o Flynnie jak o rozwiązaniu kłopotów finansowych. Ciągle czuła do niego żal.

Nie tylko to ją niepokoiło. Kochała go bez względu na wszystko. Ale ich małżeństwo trwało jeszcze zbyt krótko, a uczucia były zbyt kruche, żeby kłótnie między nimi przechodziły bez echa. Chciał inwestować w hotel, a ona potrzebowała finansowego wsparcia, ale pieniądze nie rozwiążą wszystkich trudności. Pragnęła, żeby wiedział, że kochała go za to, jakim był człowiekiem, a nie za to, co posiadał. Z drugiej strony oczekiwała, że Flynn będzie ją kochał dla niej samej, bez względu na to, że jest współwłaścicielką posiadłości, która akurat odpowiada sieci hoteli Parker. Chciała, żeby kochał ją taką, jaką jest obecnie, a nie kobietę, którą poślubił dwa lata temu. Czyżby była zazdrosna o samą siebie sprzed dwóch lat? Przecież to absurd! Wiedziała, że nie umie znaleźć odpowiedzi na te pytania, musiała zaczekać do jutra.

Skierowała się do swojego pokoju. Przechodząc, odruchowo zajrzała do jadalni i do kuchni. Wszystko było w najlepszym porządku, więc może poradzą sobie bez niej, jeśli wyjedzie do San Francisco?

Jeśli? Przecież było już postanowione, Flynn nie przyjąłby odmownej odpowiedzi. Jeśli teraz razem wyjadą, kłopoty wcale się nie skończą. Zabiorą je po prostu ze sobą.

Weszła do pokoju i stanęła przed toaletką. Wzięła do ręki duży flakon perfum. Miała go po matce, uwielbiała zapach róż pomieszanych z orientalną nutą. Powąchała. Czy rzeczywiście pogodziła się ze śmiercią rodziców? Flynn na pewno bardzo jej pomógł przełamać psychiczny opór. Nie wyobrażała sobie rozstania z mężczyzną, który w tak krótkim czasie tyle dla niej zrobił dobrego. Przypominała sobie chwile, które spędziła w jego ramionach. Westchnęła. Ta noc będzie długa i samotna, pomyślała. Położyła się i sięgnęła po książkę. Postanowiła czytać, dopóki nie zmorzy jej sen. Miała już dość rozmyślania.

Następnego ranka Annie najpierw pomagała Mary w kuchni, potem Beatrice w przygotowaniu pokojów dla oczekiwanych gości. Zamówiła artykuły spożywcze w Santa Barbara, po które wybierał się Carlos. Kiedy skończyła, poprawiła włosy i poszła na górę do Flynna. Na schodach spotkała trzy siostry, wybierające się na golfa. Ich pobyt dobiegał końca.

Mavis położyła rękę na ramieniu Annie.

- Muszę przyznać, że od lat nie spędziłyśmy tak wspaniałych wakacji.

Dwie pozostałe natychmiast pokiwały głowami przytakując.

- Bardzo się cieszę, że są panie zadowolone - z uśmiechem odparła Annie.

- Pan Parker doskonale uświetnił nam ten ostatni tydzień.

- Chociaż ja mam do ciebie, złotko, żal - wtrąciła Mildred - że nie uprzedziłaś mnie o przyjeździe Catherine Parker. Pozwoliłaś mi spokojnie pójść na tenisa, kiedy ona tu była.

Annie zmieszała się.

- Przecież przyleciała dżetem, trudno było nie zauważyć.

- Widocznie tak pochłonęła mnie gra, że przeoczyłam ten fakt.

- Rozumiem - rzekła Annie, powstrzymując śmiech.

- Na pewno miło by się nam gawędziło... - rozmarzyła się.

- Ach, ona pewnie by cię nawet nie poznała - prychnęła Mabel.

- Przecież jesteśmy przyjaciółkami - upierała się Mildred.

Kłócąc się, obie zaczęły schodzić na dół. Mavis została w tyle za nimi.

- Nie dały mi dokończyć - powiedziała rozżalona. - Chciałam podkreślić, że pan Parker znacznie ożywił nasz pobyt tutaj.

- Wspaniale tańczył... - Annie starała się być towarzyska.

- Ach, kochanie, to nie wszystko. Jest szalenie przystojnym i pociągającym mężczyzną, naprawdę masz dużo szczęścia, że jesteś jego żoną. Zresztą trzeba przyznać, że i ty przez ostatni tydzień bardzo się zmieniłaś. Od dwóch lat nie widziałam cię tak szczęśliwej.

Annie zarumieniła się. To prawda, że czuła się szczęśliwa jak nigdy przedtem.

- Kiedy zamierzasz się przeprowadzić?

Znowu te dręczące pytania, w popłochu pomyślała Annie.

- Nie wiem jeszcze - odparła. - Ktoś musi się zająć hotelem, poza tym tu jest mój dom.

- Nie możesz się tak przywiązywać do jednego miejsca, przecież nawet nie masz tu rodziny... - Wyjrzała przez okno. - Och, przepraszam cię bardzo, ale moje siostry chyba chcą pójść na spacer beze mnie, muszę je dogonić - rzekła, chichocząc, i zbiegła ze schodów niczym nastolatka.

Annie weszła na piętro. Zapukała do drzwi Flynna. Zanim je otworzyła, ujrzała Vernona zmierzającego w jej stronę. Wyglądał nie najlepiej. Oczy miał przekrwione, a garnitur cały wymięty. Chyba zasnął w ubraniu, przeszło jej przez myśl. Na szczęście zaraz wyjedzie, pocieszyła się w duchu, i jeśli Flynn wykupi jego udział, już nigdy więcej nie będzie gnębiona finansowymi problemami wujka.

- Wyglądasz na zadowoloną - rzekł Vernon, stając obok Annie. - No cóż, twoje kłopoty się skończyły. Twój mąż na pewno będzie w stanie zainwestować w to miejsce kupę pieniędzy. Jak to dobrze, że już nie będę musiał się martwić ani o ciebie, ani o hotel.

- Nigdy się nie martwiłeś - ucięła.

- Może i nie, ale jakie to było dla mnie upokarzające za każdym razem prosić cię o pieniądze, które mi się słusznie należały. Zaraz otrzymam moją należność i...

- Davidson, jeśli chcesz rozmawiać o interesach, to może wejdziesz do środka, zamiast naprzykrzać się Annie. - W drzwiach pokoju pojawił się Flynn.

Annie spojrzała na niego. Patrzył na nią ciepło. Zdała sobie sprawę, że stał po jej stronie. Już nigdy nie będzie sama, pomyślała. Nie będzie musiała sama podejmować wszystkich decyzji, bo obok niej stał człowiek, który będzie wszystko z nią dzielił. Czy to możliwe, że przyczyną nieporozumień między nimi był jej upór? Nie była już tą samą kobietą, która dwa lata temu wróciła z Seattle i odizolowała się od reszty świata. Teraz dopiero zrozumiała, że przez minione miesiące jedynie umacniała swoją twierdzę, a właściwie więzienie, które sama sobie wybudowała. Flynn pomógł jej przejrzeć na oczy i zobaczyć, że jej życie wcale nie musiało się kończyć wraz ze śmiercią rodziców.

Vernon i Annie weszli do środka. Flynn wskazał im miejsce po drugiej stronie stołu, ale Annie podeszła do niego i stanęła obok, opierając rękę na jego ramieniu. Byli razem na dobre i złe. Chciała, żeby Flynn to odczuł. Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.

- Davidson, zdecydowałem się kupić twoją część posiadłości - oznajmił chłodnym i stanowczym tonem.

Vernon uśmiechnął się, triumfalnie spoglądając na Annie.

- Za ile? - spytał wprost, bez owijania w bawełnę. Annie właśnie zastanawiała się, czy wuj będzie się targował o cenę, kiedy Flynn spokojnie wymienił tak wysoką kwotę, że zaskoczyła ich oboje.

- Flynn - szepnęła Annie - przecież to za dużo... Spojrzał na nią karcącym wzrokiem i zwracając się do jej wuja, powiedział:

- Stawiam jednak warunek, który będzie częścią naszej umowy. Musisz się pisemnie zobowiązać, że już nigdy nie będziesz nękał Annie swoimi kłopotami finansowymi.

- Przecież może się tak zdarzyć, że za jakiś czas będę potrzebował pieniędzy... A mając zamożną siostrzenicę... - Wuj wyraźnie próbował uchylić się od tego warunku umowy.

Flynn skrzyżował ręce.

- Bez takiego zobowiązania nie podpiszemy żadnej umowy - powiedział stanowczo.

Vernon patrzył raz na niego, raz na Annie.

- W porządku, przyjmuję ten warunek - zdecydował po namyśle. - Odetchnę, kiedy przestanę mieć cokolwiek wspólnego z tą przeklętą wyspą.

- Doskonale. Mój prawnik skontaktuje się z tobą jak najszybciej i sfinalizujecie transakcję.

- Dobrze, o to mi właśnie chodziło. - Zwrócił się do Annie: - Czy możesz poprosić Carlosa albo Martina, żeby podrzucili mnie do Santa Barbara? Mam tam sprawy do załatwienia.

- Jasne, Vernon. Carlos się tam dzisiaj wybiera. Zadzwonię na dół do Jamesa i poproszę, żeby na ciebie zaczekał.

- Zrobię to - wtrącił Flynn i podszedł do telefonu.

- Doskonale. No tak... - westchnął Vernon. Annie wyciągnęła do niego rękę.

- Wiem, że nigdy nie byłeś przywiązany do tego miejsca. Ale pamiętaj, że kiedykolwiek będziesz miał ochotę tu przyjechać, zawsze będziesz tu mile witany. W końcu jest to również twój dom.

Vernon wydawał się być zaskoczony jej słowami.

- Tak, może któregoś dnia, Annie. Zapewniam cię, że już nie będę dzwonił w sprawie pieniędzy. Jestem teraz bogaty i starczy mi do końca moich dni.

Wyszedł z pokoju. Jedna sprawa została zakończona, pomyślała Annie. Teraz mogła się skupić na sprawach jej i Flynna, na ich wspólnym życiu.

- Dlaczego zapłaciłeś mu więcej niż wart jest jego udział?

Flynn uniósł brwi.

- Żeby ci raz na zawsze dał święty spokój. Żeby nam dał spokój - poprawił się.

- Czy nie zdajesz sobie sprawy, że on wyda te pieniądze w przeciągu jednego roku?

- A może i wcześniej.

- A potem co? - spytała.

- Najprawdopodobniej przyjedzie do nas i poprosi o więcej.

- I wtedy? Uśmiechnął się tajemniczo.

- Wtedy go zatrudnię i będzie musiał zarabiać na siebie pracą. Na pewno już nigdy więcej nie dostanie pieniędzy za nic.

- Tak... to najlepszy sposób - powiedziała z wahaniem. - Ale on jest moim jedynym żyjącym krewnym i...

- Nie możesz być za niego wiecznie odpowiedzialna, Annie. Musi kiedyś to zrozumieć. Poza tym, może i jest twoim jedynym krewnym, ale na pewno nie jedynym bliskim ci człowiekiem. Bo przecież jest jeszcze Mary i James, moja matka i Brenna, no i masz mnie, Annie.

- Wiem - odparła wzruszona.

- Annie, tak bym chciał, żebyś mi ufała, naprawdę nigdy nie chciałem cię zawieść. Nie mówiłem ci wcześniej o propozycji Vernona, bo wtedy od początku nie chciałabyś ze mną rozmawiać.

- Masz rację - uśmiechnęła się. - Postępowałeś tak, aby było jak najlepiej... i to dla nas obojga.

- Cieszę się, że to rozumiesz.

- Zrozumiałam coś jeszcze - dodała śmiejąc się. - Podejrzewam, że teraz oddasz mi część Vernona i tylko moje nazwisko będzie figurować w papierach.

- Jak na to wpadłaś?

Spojrzała na niego zalotnie i żartobliwie powiedziała:

- No cóż, jeśli się jest tak długo żoną jak ja, to chyba można wystarczająco dobrze poznać swojego męża, mimo że pamięta się tylko ostatni tydzień małżeństwa. Przepraszam cię bardzo za wczorajsze zachowanie, byłam taka przygnębiona i reagowałam egoistycznie.

- Nie. To chyba też moja wina. - Zastanowił się przez chwilę. - Brenna zawsze mi powtarza, że jeśli ja uważam coś za słuszne, to nigdy nie zastanawiam się, czy tak samo uważa osoba zainteresowana.

- To prawda - przyznała Annie.

- Kochanie... Nie sądzę, żebym się zmienił. Obawiam się, że już taki pozostanę do końca życia - uprzedził lojalnie.

- Wcale nie chcę, abyś się zmieniał. Kocham cię takiego, jaki jesteś. Przez swoje zdecydowanie pomogłeś mi pokonać moje lęki, wiele się nauczyłam i zrozumiałam przez ten ostatni tydzień. - Objęła go. - Powinnam ci za to wszystko podziękować. - Pocałowali się. Tak bardzo go kochała i naprawdę zapragnęła spędzić z nim resztę swojego życia.

- Annie, błagam, zostań ze mną. Nie zniósłbym ponownego rozstania z tobą. Tak wtedy to przeżyłem, że za nic nie chciałbym przechodzić przez ten koszmar po raz drugi. Oglądałem się i biegłem za każdą kobietą, która wydawała mi się podobna do ciebie. Zachowywałem się jak wariat. Ale zawsze wierzyłem, że któregoś dnia cię odnajdę. Pokochałem cię od pierwszej chwili, kiedy się spotkaliśmy i nigdy nie przestałem cię kochać. - Zamilkł na moment, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili znowu zaczął mówić: - Pytałaś, dlaczego nie wniosłem pozwu o rozwód. Właśnie dlatego, że nie umiałem sobie poradzić z uczuciem do ciebie. Jak mogłem myśleć o rozwodzie, nadal cię kochając? Nie rozumiałem, co się stało. Co ja takiego ci zrobiłem, że mnie opuściłaś... Dlaczego tyle czasu nie odzywasz się ani słowem... Wyobrażałem sobie najgorsze rzeczy, a jednocześnie pocieszałem się, że wrócisz do mnie... Nigdy nie wpadłem na to, że mogłaś po prostu być chora... że to taki dziwny przypadek amnezji...

- Chyba musisz mi o tym czasami przypominać... Jakoś ciągle nie dociera to do mnie - powiedziała, gładząc go po policzku. - Mam wrażenie, że poznałam cię tydzień temu i od razu zakochałam się w tobie... Wiesz, taka miłość od pierwszego wejrzenia...

- A ja kochałem cię dwa lata temu i dziś kocham, Annie, i zawsze będę cię kochał.

- Ja też kocham ciebie, Flynn. I przyrzekam, że już nigdy nie zapomnę, że cię kocham - roześmiała się cichutko, ale zaraz już poważnym tonem dodała: - Jestem gotowa wyjechać z tobą do San Francisco w każdej chwili.

- Chyba naprawdę mnie kochasz, skoro zdolna jesteś do takiej decyzji. Ale nie zamierzam cię prosić, żebyś opuszczała wyspę na zawsze.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Zamierzam przenieść moje biuro do Santa Barbara. Wtedy będziemy mogli mieszkać tutaj. Będę dojeżdżał.

- Och, jak cudownie! - Z radością klasnęła w dłonie, ale za moment posmutniała, pytając z lękiem: - Czy będziesz musiał codziennie latać samolotem?

- Oczywiście. Jak myślisz, czy będziesz potrafiła to znieść?

- Spróbuję... Przekonywałeś mnie, że jestem w stanie pokonać ten lęk. - Pocałowała go czule. - Flynn, nie ma na co czekać, trzeba jak najszybciej załatwić tę sprawę. Czy będziesz mi towarzyszył?

- Gdzie?

- Chcę się wybrać na wschodnie wybrzeże wyspy.

- Jesteś pewna, że już teraz?

Skinęła twierdząco głową. Objął ją i wyszli. Annie kurczowo trzymała Flynna za rękę. Bała się, ale wiedziała, że musi dać sobie z tym radę. Kiedy doszli do miejsca wypadku, zdziwiła się, że nie ma żadnych śladów po katastrofie.

- Jak to możliwe? A gdzie jest wrak samolotu?

- Rozmawiałem z Jamesem. Opowiedział mi, że w jakiś czas po wypadku Mary i on kazali usunąć z wyspy wszystkie szczątki samolotu. Zrobili to dla ciebie, bo wiedzieli, że obawiasz się tego widoku.

- Tak, nie mogłabym na to patrzeć... Ciągle bałam się - rzekła smutnym głosem. - Chciałam zapomnieć... Stąd pewnie ta moja choroba. Amnezja była samoobroną mojej psychiki.

- Pomyślałem, że może zgodziłabyś się, żeby w jakiś sposób upamiętnić to miejsce?

- Ale jak? Masz jakiś konkretny pomysł?

- Na przykład moglibyśmy wybudować tu kaplicę. Wyobrażasz sobie, jakie romantyczne śluby można by tu urządzać?

Pomysł wydał jej się bardzo interesujący.

- Moglibyśmy tu ponownie się pobrać... Chciałbym, żebyś tym razem zapamiętała swój ślub do końca życia.

- Byłoby cudownie, Flynn.

- Cała przyjemność po mojej stronie, pani Parker - powiedział żartobliwie i przytulił ją, całując w czubek nosa.

Uczucie szczęścia wypełniało ich serca.

Annie spojrzała na Flynna poważnym wzrokiem.

- No, to do roboty, mój mężu. Jeśli mamy przenieść twoje biuro, wybudować kaplicę i doprowadzić do porządnego stanu tutejszy hotel, to chyba musimy zacząć od zaraz.

- Też tak myślę.

Śmiejąc się, ruszyli w stronę samochodu.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Knoll Patricia Uwierz mi, Annie!(1)
0310 Knoll Patricia Uwierz mi, Annie
Patricia Knoll Uwierz mi, Annie!
KOCHANA UWIERZ MI (2)
KOCHANA UWIERZ MI
Kochana uwierz mi
Kochana uwierz mi, teksty piosenek
BOYS - KOCHANA UWIERZ MI., Teksty z akordami
kochana uwierz mi
KOCHANA UWIERZ MI
KOCHANA UWIERZ MI, teksty
KOCHANA UWIERZ MI
kochana uwierz mi RGPDYSCYBWFH2VTOEFNBNFYA4O7ILO5RESTXRXI
BOYS Kochana uwierz mi
073 Knoll Patricia Jak pies z kotem
Kochana uwierz mi
KOCHANA UWIERZ MI AGNIESZKA
73 Knoll Patricia Jak pies z kotem

więcej podobnych podstron