Prof. Dr Władysław Wolter, „PRZEGLĄD POWSZECHNY”, Tom 213, Styczeń 1937, str. 3-12.
Bóg i Ojczyzna.
Zwichnięta równowaga warstw spowodowała, że morze życia społecznego uległo wzburzeniu, że piętrzą się groźne fale, które z rykiem przewalają się, pieniąc się na swych szczytach śmiertelną nienawiścią; towarzyszy im wichura ogólnego zamętu, a wśród skłębionych czarnych chmur zapalają się błyskawice, by od czasu do czasu wśród ogłuszającego huku grzmotu uderzyć piorunem we wzburzoną powierzchnię.
W tym ogólnym zamęcie jedni wiedzeni szatańskim instynktem czynią wszystko, by nie tylko nie dopuścić do uspokojenia, ale wręcz przeciwnie wzmóc jeszcze rozszalałe żywioły społeczne, podsycić ową walkę klas, rzekomą podstawę bytu ludzkiego, biczować drgającą powierzchnię, aby z pod niej wydobyć najciemniejsze żywioły ogólnego zniszczenia.
Inni znów, zbłądzeni na bezmiarach tego oceanu, przerażeni tym co się stało, i świadomi tego, że każdej chwili grozi im zagłada, patrzą bezsilnie na ten taniec piekielny i czekają, wierząc tylko w jedną rzecz, że to się raz skończy, że historia świata wykazuje nie jedną burzę, po której znów nastąpiła błoga pogoda, a chcąc zagłuszyć lęk przed przyszłością, opowiadają sobie wspomnienia z dawnych "dobrych czasów”.
Jeszcze inni nie chcą być bierni, chcą aktywnie pracować nad przywróceniem utraconej równowagi i działają w różny sposób, mniej lub więcej udolnie, z większym lub mniejszym skutkiem. Czasem uda im się zdusić jakąś podnoszącą się falę, ale działając parcjalnie nie potrafią przeszkodzić temu, by w innym miejscu podniosła się niespodziewanie. Oto obraz chwili, ciężkiej, nad wyraz ciężkiej, pełnej walki, niepokoju, zgrzytów, łez i krwi. I w tej chwili danym nam jest żyć, żyć myślą o przyszłości.
Ta troska o przyszłość rysuje się głęboką bruzdą na czołach wszystkich, bo niema dziś człowieka, który mógłby powiedzieć, że przyszłość jego czy jego najbliższych lub bliskich jest zapewniona, oparta na tych podstawach ludzkiego prawdopodobieństwa, na których XIX wiek nauczył nas ją budować. Z lękiem patrzą w przyszłość i ci, którzy wkroczyli na arenę życia za tych tzw. lepszych czasów, i ci, którzy wkroczyli na nią w chwili gwałtownego przełomu, kiedy ludzkość zmagała się w śmiertelnym boju, i ci, którzy, nie zaznawszy rozkoszy spokojnego życia ani uniesień i cierpień krwawego boju o przyszłość, dziś wstąpić muszą na ciernistą drogę życia. Dręczące wszystkie umysły pytanie: "Co czynić?" wiąże się z przygniatającym przekonaniem, że stawką, jaką gramy w tym życiu, jest własne istnienie, że każdy nasz krok to realna odpowiedź na hamletowskie pytanie: „Być albo nie być". Wiemy tylko tyle, że zakończył się pewien okres w historii życia narodów, okres który zamknął pierwszy strzał, oddany w pamiętnym roku 1914, i wiemy, że z tego ogólnego zamętu i fermentu wykłuwa się nowa forma współżycia i wiemy wreszcie, że nie możemy się biernie przypatrywać temu rodzeniu się przyszłości, bo nie chodzi tu o procesy biologiczne, na który wpływ mają li tylko tajemnicze siły przyrody, ale o procesy społeczne, zależne od świadomego, twórczego wkładu ludzkości.
Nic więc dziwnego, gdy w takim okresie rodzą się z dnia na dzień programy i ideologie, a na każdym kroku zjawiają się lekarze z niezawodnymi receptami na lepszą przyszłość. Jedni radzą i przekonują, świadomi tego, że przecież sami mogą się mylić, inni rozkazują, wewnętrznie przekonani o swym posłannictwie, które pozwala im nieomylnie wyczuć właściwą drogę.
Jeśli z pewnych wyżyn popatrzymy na to kłębowisko
pomysłów i poczynań, to w naszej świadomości zjawiają się
w każdym razie dwa przekonania: pierwsze, że nie do po-
myślenia jest, aby w tej konkurencji zaleceń pozostawić
kwestię rozstrzygnięcia przyszłości wolnej grze sił, bo "jakie"
siły wygrają tą drogą, o tym chyba mówić nie trzeba; -
drugie, że nie wolno zapominać o jednej naczelnej zasadzie
życia jednostek i społeczeństw; zasada ta brzmi: primum non
noce re, wpierw nie szkodzić. A więc nie wolno niczego pod-
ważać, co bez wątpienia stanowi zdrową część życia spo-
łecznego, nie wolno eksperymentować na żywym ciele orga-
nizmu ludzkiego, niszczyć coś, czego zastępstwo czy następ-
stwo ma więcej niż problematyczną wartość i nie wolno
świadomie walić w gruzy to, co jest, hołdując psychotycznym
teoriom mniej lub więcej anarchicznym. Zapewne łatwiej
ustalić dewizy niż uświadomić sobie, czy dane konkretne
pociągnięcie jest jeszcze zgodne z tą dewizą czy nie, ale nie
ulega również wątpliwości, iż zaoszczędzono by ludzkości
wiele wstrząsów, gdyby bardziej skrupulatnie przestrzegano
ich brzmienia.
Patrząc wokół nas, widzimy, jak bardzo wszystko
znajduje się w stadium płynności. Doprawdy trudno o lep-
szą ilustrację heraklitowskiego Panta rei niż współczesna
rzeczywistość. W takiej to chwili dusze tych, którzy umieją
patrzeć głębiej, mimo woli zwracają się oczyma w tym kie-
runku, gdzie od wieków głoszono istnienie prawd bez-
względnych, reguł niezmiennych, patrzą wprost w kierunku
katolicyzmu, który po przez XX wieków nie ustąpił w swych
prawdach ani o jeden krok, ani wtedy, gdy go do tego
zmuszano prześladowaniami, ani wtedy, gdy go starano się
przekonać, ani wtedy, gdy ukrywszy się w skorupie indy
ferentyzmu, pozwalano mu łaskawie żyć, czekając aż sam
się skończy. Ten absolut katolicyzmu zaczyna być czymś
ponętnym, staje się widomym, niewzruszalnym biegunem
a tym samym i biegunem magnetycznym. Ludzkość jednak
jest zarozumiała, Boski dar rozumu, który dzieli ją od zwie-
rzęcia, winduje na wyższy piedestał, robi z niego bożka
i widząc, że trzeba czegoś niezmiennego, chce we _ własnym
rozumie znaleźć absolut. W ten sposób stajemy się świad-
kami dziwnego zjawiska, jak to "ludzkie" prawdy przyobleka
się w szaty nadprzyrodzoności, jak deifikuje się to, co na
miano wieczności nie zasługuje. I tu dochodzi i musi dojść
do starcia z ideą katolicyzmu, który takiej deifikacji musi
się przeciwstawić, choćby ona nie wiem jak autorytatywnie
miała wystąpić. Powstają przez to nieobliczalne szkody, za-
miast łącznego zwalczania wspólnego wroga niepotrzebnie
ścierają się wzajemnie siły, któreby owocnie mogły być zu-
żyte w innym kierunku.
Żyjemy na wielkiej arenie świata za pośrednictwem
organizacji oraz wspólnej więzi etnologicznej. Będąc cząstką
świata musimy się wpierw troszczyć o naszą własną ojczyznę.
I tu staje odrazu przed nami pytanie: "Co czynić u nas,
na naszej polskiej ziemi "?
Nie jest moim zadaniem ustalać programy. Ale uchy
bilibyśmy ważności naszej wspólnoty, gdybyśmy nad tą kwe-
stią przeszli w zupełności do porządku dziennego.
Ongiś, na pierwszy plan wysuwano sprawę "praw"
ludzkich, wierzono, że są one od wieczne, niezmienne, pier-
wotne, komponowano do tego dowolnego założenia całe
teorie i realizowano je, wierząc niezłomnie, że każda inna
teoria jest błędna. Przeciwstawiano się Kościołowi katolic-
kiemu w imię wolności, liberalizmu, a katolicy widzieli w li-
berałach groźnych wrogów idei chrześcijańskiej. Oh quae
mufafio rerum, chciałoby się dzisiai wołać. Któż jest dzisiaj
bardziej wrogo nastawiony w stosunku do Kościoła jak nie
właśnie niektóre ustroje, które hasłu liberalizmu wypowie
działy zdecydowaną wojnę. A rzecz paradoksalna, któż był
tym, który w tak niepopularnej dla wszystkiego, co tchnęło
"związaniem", chwili głosił niezmienr'je pierszeństwo obo
wiązku przed prawem, któż to przeciwstawiał się doktrynie
rzekomo przyrodzonej niczem nieskrępowanej wolności jak
nie właśnie Kościół katolicki?
Od tej więc strony "obowiązkowości" przypatrzmy się
temu, co czynić nam wypada. Podchodząc do rzeczy w ten
sposób, unikamy trudności związanych z wykreśleniem pro-
gramu, a czynimy to, co nazwałbym ustaleniem limitu, limitu
dla wszystkich i we wszystkim.
Może to się wydać zbyt mglistym określeniem, ale wy-
daje mi się, że program nasz streszczać się musi w dwóch
słowach: "Bóg i Ojczyzna". Spróbujmy się choćby trochę
wgłębić w znaczenie tych słów, a zobaczymy jak wiele one
mówią, jak jasno precyzują' nasze obowiązki.
Bóg, to znaczy wiara i religia. Cywilizację naszą za-
wdzięczamy idei chrześcijańskiej i tej idei musimy pozostać
wierni. Byliśmy. jesteśmy i zostaniemy krajem katolickim.
Naszej wiary broniliśmy krwią naszego narodu przed wszyst-
kimi atakami ze Wschodu, zdołaliśmy ją uratować przed
nowinkarstwem Zachodu bez przelewu krwi braterskiej.
Z okrzykiem Jezus! Maryjo! - szliśmy na bój i na śmierć
i z tym okrzykiem chcemy iść przez życie.
Polska jest dumna z tego, że idea tolerancyjna znalazła
u niej podatny grunt. Nikt nie może zarzucić polskim kato-
likom, by swój światopogląd chcieli kiedykolwiek szerzyć
ogniem i mieczem. Ale i od tych, którzy nie dzielą tych
przekonań, katolicyzm musi domagać się, aby nie deptano
jego uczuć. nie kpiono sobie z tego, co jest dla niego święte.
Na wszelką akcję bezbożniczą słowem, pismem lub czynem
nie powinno być miejsca w Polsce! Świat katolicki dziękuje
uprzejmie za wszelkie uświadamianie go i wyzwalanie
z .,przesądów", wiedząc, co się za tym kryje i kto za tym
stoi. Ani gwałtem ani podstępem nie zwiększa. on swych
szeregów, musi się jednak zastrzec przeciwko temu. by płyt-
kim podstępem szerzono demoralizację w jego szeregach.
by unikając walnej rozprawy podkopywano się pod jego
przednie straże. Z głęboką wdzięcznością przyjmuje do wia
domości fakt, iż miarodajne czynniki, zdając sobie sprawę
ze szkodliwości tych poczynań, występują przeciwko nim.
Wiedząc, jakie niebezpieczeństwo tkwi w nielegalnej samo-
pomocy, z całą ufnością przekazuje część troski o obronę
swych interesów, a tym samym i interesów całego społe-
czeństwa, w ręce odpowiednich organów.
Bóg to znaczy i etyka chrześcijańska i ona jest inte-
gralną częścią naszego narodu. Trzeba być ślepym, aby nie
widzieć walorów, jakie ona kryje, trzeba być ślepym albo
przewrotnym, aby sądzić. że na jej podstawie można coś za-
tracić z wartości kulturalnych. Natomiast nie widzi lub nie
chce widzieć ten, kto nie spostrzega zgubnych wpływów
podkopywania zasad moralnych. Etyka katolicka nie jest
wyrazem łatwizny życiowej. ale będąc zakotwiczoną w bez
względnych prawach Boskich. jest ona zarazem nie dającym
się prześcignąć co do wartości cementem w budowie zwar
tego monolitu społecznego, najczystszym wyrazem ducha
społecznego, najjaskrawszym przeciwieństwem anarchicznego
egotyzmu. Choć przykazania tej etyki nie zawsze są łatwe
do wykonania, chociaż słaba ludzka natura od czasu do
czasu nie jest w stanie zdobyć się na siłę potrzebną dla da-
nia posłuchu normom, to jednak społeczeństwo katolickie
niezłomnie stoi przy zasadzie, że mniejszym złem jest jedno
czy drugie potknięcie się lub nawet upadek, a większym
złem podniesienie upadku do godności obowiązującej reguły
współżycia ludzkiego.
Historia nie jest w stanie wykazać, aby jakieś społe-
czeństwo upadało lub upadło z powodu rygorystycznych
zasad moralnych, natomiast dostarcza nam licznych przykła-
dów upadku społeczeństw z powodu rozluźnienia obycza
jów. To też nowoczesne ustroje autorytatywne muszą, jeśli
nie chcą wprost przejąć etyki katolickiej, uciekać się do
różnych mniej lub więcej udatnych sposobów dumpingowa-
nia społeczeństwa, aby nie dopuścić do ogólnego rozprę-
żenia.
Etyka katolicka, to jakby synteza radykalizmu i kon
serwatyzmu; radykalizmu, bo obowiązuje ona wszystkich:
bogatych i biednych, posiadających i nieposiadających, rzą-
dzących i rządzonych, krytykujących i krytykowanych;
harmonizując w ten sposób w swych wymogach wszystkie
warstwy społeczne; ale jest ona zarazem konserwatywna,
gdyż jej przestrzeganie chroni społeczeństwo przed niebez
piecznymi wstrząsami wewnętrznych zaburzeń. Pozbawiona
siły prawa i dlatego tak łatwo łamana, ma ona za sobą siłę
niezależności od jednorazowego stanowienia ludzkiego, po
tęgę niezmnienności i trwałości poprzez wszystkie konste
lacje społeczne i polityczne.
Wypowiadając wojnę wszystkim tym, którzy z otwartą
przyłbicą atakują światopogląd katolicki lub krecimi pod-
kopami podważają jego szańce, społeczeństwo katolickie nie
może również przyjąć darowizny czy koncesji, przybranej
w pozornie tak niewinną szatę, jaką jest hasło, iż świato-
pogląd religijno - moralny to kwestia prywatna. Tym wszyst-
kim którzy w tym kierunku odgrzewają w nowej kształtują-
cej się strukturze społecznej starą liberalistyczną tezę,
odpowiedzieć należy stanowczo, iż się mylą gruntownie,
jeśli sądzą, że potrafią ideę katolicką zamknąć w zacisznych
murach kościołów. Takie postawienie rzeczy wynika albo ze
zupełnego niezrozumienia wierzeń katolickich albo z nie-
przychylnego nastawienia do nich, pokrytego płaszczykiem
konwencjonalnej tolerancji.
Od blisko 2.000 lat chrystianizm nie uważał się nigdy
za zagadnienie prywatne, ale był siłą społeczną o zdecydowa-
nym obliczu i wyraźnych postulatach. I dziś nie ma zamiaru
chować się w jakąś skorupę, z tej prostej przyczyny, że, po-
stępując tak, zaprzeczyłby sam sobie, a tego od ruchu, który
odegrał taką rolę w historii świata nikt wymagać nie może,
pomijając już nawet wszystkie inne względy metafizyczne.
Ojczyzna. Pięknie mówi nasza Konstytucja, że ..Państwo
Polskie wskrzeszone walką i ofiarą najlepszych swoich sy-
nów ma być przekazywane w spadku dziejowym z pokole-
nia w pokolenie", że "każde pokolenie obowiązane jest wy-
siłkiem własnym wzmóc siłę i powagę Państwa", za spełnie-
nie którego to obowiązku odpowiada przed potomnością
swoim honorem i swoim imieniem".
Chyba największy wróg polskiego katolicyzmu nie bę-
dzie mu chciał zarzucać, że nie spełnia swych obowiązków
wobec Państwa lub że chce się uchylić od tego, co jest
nakazem wierności wobec niego.
Ale w Państwie Polskim działają siły destrukcyjne; ongiś
występowały bardziej otwarcie, dziś działają bardziej z ukry-
cia, wciskając się jak wilki w owczej skórze w nasze sze-
regi. W stosunku do nich istnieje tylko jedno hasło, które
głosić trzeba otwarcie słowem i czynem: Walka na śmierć
i życie ze wschodnim barbarzyństwem, które godzi w nasz
Naród, nasze Państwo i naszą kulturę. Wszelkiej penetracji
idei ze Wschodu musi się Polska wewnątrz granic
przeciwstawić z całą bezwzględnością, do jakiej upoważnia
ją prawo samoobrony. Tej zarazie pobłażać nie można bez
względu na to, czy występuje ona otwarcie czy też nawet
tylko pod przerażającą formą nadziei, że u nas ta choroba
przybrałaby nieco inne formy. Kto stracił wiarę w słuszność
walki, ten jest już sam zagrożony, a swą biernością osłabia
ducha obronnego. Pozycję katolicyzmu wzmacnia ten fakt,
że prąd ten atakuje nie tylko spoidła społeczne Państwa
i Narodu ale godzi również w zasady wiary i etyki katolic-
kiej, bo w ten sposób demonstruje naocznie, iż światopogląd
katolicki to zarazem światopogląd Narodu i Państwa Pol-
skiego. Ta idealna harmonia, istniejąca między obowiązkami,
jakie katolik inien spełniać wobec Boga, a obowiązkami,
jakie ciążą na nim względem Państwa i Narodu, pozwala
odeprzeć jako kłamstwo wszelkie usiłowania wynalezienia
tu rozdźwięku. Katolicyzm nigdy nie chciał i nie chce wal-
czyć z Państwem, wręcz odwrotnie, chce swymi siłami mo-
ralnymi przyczynić się do wzmocnienia potęgi Narodu
i Państwa. Myli się ten, kto sądzi, że oddaje usługi ideom
społecznym, jeśli odetnie im dopływ z tych skarbów myśli
społecznej, jakie kryją się w katolicyźmie nie tylko wyzna-
wanym, ale i praktykowanym. Tak dalece religia katolicka
zezwala na wierność idei państwowo - narodowej, źe nie kto
inny jak właśnie my Polacy musieliśmy i musimy czasami
na własnej skórze odczuć, jak zbyt gorliwi patrioci usiło-
wali i usiłują drogą nacisku religijnego wynaradawiać na-
szych braci za granicami Polski. - Z całą więc stanow-
czością trzeba odeprzeć wszelkie próby budowania dla
Narodu lub Państwa jakichś konkurencyjnych odrębnych
"świątyń", tak jakby te drogie każdemu obywatelowi uczu-
cia nie mogły otrzymać nadprzyrodzonego blasku przed
Boskimi ołtarzami. Niebezpieczeństwo tej zarazy idzie od
Zachodu, może nie jest u nas takie wielkie, jeśli chodzi
o samą ideę, bagatelizować go jednak nie wolno, zbyt łatwo
bowiem ulegamy cudzym wpływom. Groźniej przedstawia
się sprawa tego, co właściwie jest tylko konsekwencją ta-
kiego deo nacjonalizmu i przejawia się w dziedzinie moral-
ności. Trzeba wciąż podkreślać, iż idea Państwa i Narodu
nie dostarcza jakichś bezwzględnych swoistych prawd i praw,
które mogą się znaleźć poza kręgiem bezwzględnej etyki
chrześcijańskiej a nawet w imię rzekomego dobra społecz-
nego mogą się im przeciwstawić. I tej herezji moralnej na-
leży przeciwdziałać. .
Ojczyzna to wspólne dobro wszystkich obywateli. To
zarazem pewna idea społeczna. Ojczyzna Polska nie jest
i nie może być Ojczyzną jednego stanu czy jednej klasy
społecznej. W tej naszej polskiej ojczyźnie musi się czuć
dobrze każdy, kto "pracuje", mózgiem czy ręką, nikt nie
jest lepszy czy gorszy od drugiego; w miarę ludzkich
możliwości musi być osiągnięta sprawiedliwość społeczna.
Katolicyzm nie uważa, by walka klas była czymś nieuni-
knionym i nie chce dominacji jednej klasy, pragnie solida-
ryzmu, wiedząc, że w wspólności tkwi siła Narodu i Państwa.
Katolicyzm byłby rad z tego, gdyby j e d e n s z t a n d a r
R z e c z y p o s p o l i t e j Polskiej wystarczył wszystkim synom
polskiej ziemi do manifestowania swych przekonań. Gdyby
tak polska myśl społeczno- polityczna zdołała rzeczywiście
zrealizować zasadę solidarnego współżycia w miejsce wza-
jemnej walki czy dominacji jednych, Polska zapisałaby się
złotymi głoskami w historii świata.
Od tego, kto nie czuje się Polakiem, a mieszka na na-
szej ziemi, mamy prawo domagać się bezwzględnej lojalności
oraz uznania naszych praw jako gospodarzy tych ziem. Nie za-
pominajmy jednak i o tym, że i nas obowiązuje nakaz po-
wstrzymania się od aktów, których etyka chrześcijańska bez-
względnie usprawiedliwić nie może. Nie jest dewizą katoli-
cyzmu rozwiązywać węzły gordyjskie gwałtownymi cięciami.
Oto cząstka tego, co wyczytać możemy ze słowa Ojczy-
zna, które wszak etymologicznie łączy się z pojęciem
"ojcostwa", podkreślając w ten sposób wagę i czar wzajem-
nych stosunków między ojcem i dzieckiem.
Matki nam nie brak. Jest nią Ta, którą czcimy jako
Dziewicę-Matkę Syna Bożego. Tysiące lat ludzkość czekała
na chwilę, w której zjawi się Zbawiciel. T ę tęsknot wyraża
w tak pięknych słowach psalm: Rorate coeli desuper et
nubes pluant iustum, aperiatur terra et germinet Salvatorem.
Ta jedna Kobieta, błogosławiona między niewiastami, miała
tę myśl przyoblec w ciało. Pod jej opiekuńcze skrzydła
powinniśmy się wszyscy chronić, w tym niezłomnym prze
konaniu, że pozwoli Ona przetrwać dziejowy adwent, w któ-
rym żyjemy i oglądać narodziny lepszej przyszłości, której
Ona patronować będzie jako Królowa Polski.
Zwłaszcza młodzież, która jest przyszłością naszego
Narodu, powinna pamiętać i o tym, że nie zawiódł się nikt,
kto zaufał sercu Matczynemu. Ostatnia zbiorowa pielgrzymka
na Jasną Górę była oczywistym dowodem, iż te uczucia i prze-
konania są własnością większości młodzieży akademickiej.
Ryngraf Jasnogórski, który niedawno ta sama młodzież za-
wiesiła w kościołach akademickich. powinna nosić w swoim
sercu. Ilekroć stanie na rozstajnych drogach winna wzy-
wać na pomoc ten ryngraf z własnego sumienia, a wtedy
Ta, co Jasnej broniła Częstochowy wskaże naszej młodzieży
drogę, może nie łatwą, ale pewną, może nie uprzyjemnioną
poklaskiem tłumu, ale za to otoczoną nimbem prawdziwych
wartości wiecznych, a w refleksie i ziemsko-społecznych.
Pochylając swe sztandary w głębokim hołdzie dla T ej, która
jest nam wszystkim Matką, która doznała radości i wszyst-
kich smutków macierzyństwa. powinna nasza młodzież ufać
i pracować dla dobra całego społeczeństwa. pamiętając. że
istnieje tylko jedna forma szlachetnego współzawodnictwa,
a nią jest praca, która jest obowiązkiem i największym
szczęściem tu na ziemi. Oby młodzież akademicka na zie-
miach naszej Ojczyzny pamiętała o benedyktyńskiej maksy-
mie. której zawdzięczamy naszą kulturę: Dra et labom!
Prof dr Władysław Wolter.