Polscy patrioci przeciwko Armii Czerwonej
W maju 1947 roku na dworcu w Lesznie doszło do wymiany ognia między żołnierzami Ludowego Wojska Polskiego i Armii Czerwonej. Polacy chcieli pomóc uprowadzonej przez Sowietów kobiecie. Trzech zapłaciło za to głową.
Ppor. Jerzy Przerwa
Krzysztof M. Kaźmierczak, dziennikarz z Poznania, usiłuje odnaleźć rodzinę skazanego na śmierć dowódcy polskiego plutonu alarmowego ppor. Jerzego Przerwy.
Chciałbym dotrzeć do tych ludzi, wysłuchać ich, opowiedzieć o tym, co sam już wiem - tłumaczy Krzysztof M. Kaźmierczak, poznański dziennikarz, od lat zajmujący się sprawą potyczki na leszczyńskim dworcu. - Historia, której bohaterem stał się ppor. Przerwa, najpierw została zakłamana przez komunistyczną propagandę, a potem zapomniana. Być może jego bliscy nawet nie wiedzą, co się wówczas tak naprawdę wydarzyło - dodaje.
W chwili śmierci ppor. Jerzy Przerwa miał zaledwie 22 lata, był jednak bardzo doświadczonym żołnierzem. Do armii wstąpił w Lublinie, w 1944 roku. Brał udział w zdobywaniu Berlina, został nawet odznaczony. Pochodził z Chełma, tam mieszkali też jego rodzice. Po wojnie rozpoczął służbę w leszczyńskim garnizonie. Mimo młodego wieku, pełnił funkcję komendanta miasta. Wraz z żoną zajmował służbowe mieszkanie w jednej z kamienic na rynku.
- Kobieta miała na imię Lidia, a jej panieńskie nazwisko to Mioduszewska - mówi Kaźmierczak. Kiedy ppor. Przerwa stanął przed plutonem egzekucyjnym, była w szóstym miesiącu ciąży.
Początki dramatycznej historii sięgają 27 maja 1947 roku. Wówczas to, krótko przed północą, na dworcu w Poznaniu do pociągu wsiadł krawiec Feliks Lis. Jechał do domu w Osiecznej. W zatłoczonych wagonach trudno było znaleźć miejsce. Po dłuższej chwili Lis wypatrzył jedno w przedziale zajmowanym przez sowieckich żołnierzy i młodą kobietę. Kiedy pociąg ruszył, ta szepnęła mu, że nazywa się Zofia Rojuk, że mąż za butelkę wódki miał sprzedać ją i dziecko czerwonoarmistom, że sołdaci porzucili dziecko na dworcu, a ją wiozą nie wiadomo dokąd... "Pomóż mi" - prosiła kobieta.
Lis o kobiecie mówi kierownikowi pociągu, a potem dyżurnemu ruchu na stacji w Dębcu. Ci próbują wyjaśnić sprawę - bezskutecznie. Niczego nie udaje się wskórać także funkcjonariuszom Służby Ochrony Kolei w Kościanie. Ostatecznie Lis wysiada na dworcu w Lipnie i stamtąd dzwoni na stację w Lesznie. Tam próbuje interweniować milicjant Zygmunt Handke, ale Sowieci grożą, że jeśli nie zostawi ich w spokoju, pożegna się z życiem. Wreszcie o sytuacji zostają powiadomieni żołnierze stacjonujący w leszczyńskiej jednostce.
W środku nocy wyrusza stamtąd pluton alarmowy dowodzony przez ppor. Przerwę. "Chłopcy, chcemy tylko wyjaśnić sprawę. Nie wolno wam użyć broni, chyba że to oni zaczną strzelać" - tłumaczy żołnierzom. Kiedy oddział dociera do dworca, ppor. Przerwa każe swoim podwładnym zarepetować broń, opróżnić poczekalnię z cywilów i obstawić wejścia do budynku. Sam idzie rozmówić się z sowieckim dowódcą. Po chwili pada pierwszy strzał. Na skutek wymiany ognia ginie trzech czerwonoarmistów.
Dworzec w Lesznie w latach 60. XX wieku
Po powrocie do koszar polscy żołnierze zostali aresztowani. Pod klucz trafili także milicjant Handke i krawiec Lis. 7 czerwca w Lesznie rozpoczął się pokazowy proces przeciwko nim.
Sąd całkowicie przyjął wersję Sowietów. Nie wziął pod uwagę tego, że Lis próbował wyjaśnić sprawę wyłącznie drogą urzędową, że Handke był na służbie, a wedle zeznań świadków to Sowieci pierwsi otworzyli ogień. Tego samego dnia zapadają wyroki - czterech żołnierzy zostaje skazanych na karę śmierci, pozostali oskarżeni na kary od 10 do 12 lat więzienia. Wszyscy proszą o łaskę prezydenta Bolesława Bieruta.
Do komunistycznych notabli piszą też ich bliscy. W aktach IPN zachował się telegram, który żona dowódcy plutonu wysłała do marszałka Polski Michała Roli-Żymierskiego: "Mój mąż, ppor. Jerzy Przerwa, został skazany na karę śmierci. Przeszedł cały szlak bojowy, był ranny i dostał odznaczenia. Ja za trzy miesiące zostaję matką. Zrozpaczona żona". Ostatecznie Bierut jeden wyrok śmierci zamienia na karę 15 lat więzienia.
Ppor. Przerwa i dwaj jego podwładni zostali straceni 15 czerwca w Poznaniu. Prokuratorzy i historycy IPN, którzy po 1989 roku zajmowali się tą sprawą, nie mieli wątpliwości: w Lesznie doszło do sądowego mordu. Żaden z jego autorów nie został jednak pociągnięty do odpowiedzialności. Sędziowie i prokurator zdążyli umrzeć. Już w wolnej Polsce skazani w procesie zostali zrehabilitowani.
Krzysztof M. Kaźmierczak przez lata badał tę historię. Udało mu się dotrzeć między innymi do córki Zofii Rojuk, która opowiedziała mu o dalszych losach swojej matki. Po strzelaninie w Lesznie kobieta została przewieziona do ZSRR, postawiona przed sądem i zesłana na Syberię. Córka odnalazła ją dopiero po 20 latach.
- Teraz mam nadzieję, że uda mi się odnaleźć bliskich ppor. Przerwy. Może żyje jeszcze jego żona albo córka? Być może komuś z jego rodziny uda się przyjechać do Leszna, gdzie wkrótce ma zostać odsłonięta tablica upamiętniająca skazanych na więzienie żołnierzy - mówi Kaźmierczak.
O jej wmurowanie długo starał się pochodzący z Leszna poseł PO Łukasz Borowiak. - Uzyskałem zgodę PKP i firmy Skanska, która remontowała budynek dworca. Zależy mi jednak na tym, by w całe przedsięwzięcie włączyły się władze miasta. Odsłonięciu tablicy mogłaby towarzyszyć akcja edukacyjna skierowana do młodzieży. Wkrótce sprawą zajmą się radni z komisji kultury - tłumaczy Borowiak. Tablica najprawdopodobniej zostanie zawieszona jeszcze w tym roku.