Gwałty Armii Czerwonej: "Boję się tych diabłów, Rosjan..."
Żołnierze Armii Czerwonej w czasie II wojny światowej
Fala masowych gwałtów przyszła w 1945 roku. Im bardziej front Armii Czerwonej zbliżał się do Elbląga, Gdańska i Berlina, tym bardziej masowa i okrutna stawała się przemoc seksualna. Była falą odbitą, przeniesieniem brutalnego zachowania wobec niemieckich kobiet na Polki.
Przesłuchano Emmę Korn. Powiedziała, że 3 lutego, po wejściu czołowych oddziałów radzieckich, żołnierze weszli do piwnicy, w której się schroniły: »Wskazali bronią na mnie i na dwie inne kobiety oraz kazali wyjść na zewnątrz. Tam zostałam zgwałcona przez dwunastu żołnierzy. Inni gwałcili kobiety, które opuściły piwnicę razem ze mną. Następnej nocy sześciu żołnierzy znowu weszło do piwnicy i gwałciło nas na oczach naszych dzieci. 5 lutego pojawiło się kolejnych trzech, 6 lutego następnych ośmiu, kompletnie pijanych, którzy nie tylko nas zgwałcili, ale i dotkliwie pobili«. Trzy dni później kobiety usiłowały zabić siebie i swoje dzieci” (jeden z raportów NKWD przytoczony przez Antony'ego Beevora w książce „Berlin 1945. Upadek”).
„Dotychczas Pan Bóg mnie obronił. Czy tam też tak z kobietami robili? (...) Mam strach, bo tu dużo Rusków jest i tak ciągle jeszcze łapią, że coś okropnego; ja bardzo mało na dwór wychodzę, ciągle w piwnicy siedzimy” (list z Gdańska z 22 kwietnia 1945 roku).
Fala od Wschodu
Kolejna fala masowych gwałtów przyszła w 1945 roku. Tym razem jej sprawcami byli żołnierze Armii Czerwonej. Im bardziej front zbliżał się do Elbląga, Gdańska i Berlina, tym bardziej masowa i okrutna stawała się przemoc seksualna. Była bowiem falą odbitą, przeniesieniem brutalnego zachowania wobec niemieckich kobiet na Polki. W liście wysłanym 17 kwietnia 1945 r. z Gdańska jakaś Polka, prawdopodobnie ubiegająca się o pracę w otoczeniu radzieckiego garnizonu, skarżyła się, że została zgwałcona siedem razy: „Raz tej nocy zostałam zgwałcona, ta hańba odbyła się na oczach ojca. (...) Mnie zgwałcono 7 razy, to było straszne”.
Podobną gehennę przeżyły kobiety na Warmii i Mazurach. Nawet po przesunięciu się frontu Niemki i Polki były tam regularnie gwałcone. W Prusach Wschodnich i na Śląsku, gdy tylko pojawiali się żołnierze gen. Koniewa i Żukowa, dochodziło do masowych gwałtów. Jeśli idąca naprzód jednostka pierwszego rzutu nie zdążyła, tyłowe nadrabiały zaległości. „Żołnierze Armii Czerwonej nie przejmowali się zbytnio jakimiś »indywidualnymi związkami« z niemieckimi kobietami - pisał dramaturg Zachar Agranienko w swoim dzienniku, gdy służył jako oficer piechoty morskiej w jednostce walczącej w Prusach Wschodnich. - Dziewięciu, dziesięciu, dwudziestu naraz - gwałcili, nie oglądając się na nic i na nikogo”.
Jak donoszono z Olsztyna w marcu 1945 r., „nie uchowała się prawie żadna kobieta” i - jak podkreślano - bez względu na wiek. Świadkowie twierdzili, że gwałcone były 10-letnie dziewczynki i 70-letnie staruszki. „A najważniejsze - zauważył ktoś w prywatnym liście - że kobiety są kobietami podobno od 9 lat do 80, a nawet był wypadek 82”. Zdarzało się, że ofiarą gwałtu padały równocześnie babka, matka i wnuczka. Bardzo często dochodziło do gwałtów zbiorowych, których sprawcami było kilkunastu, nawet kilkudziesięciu żołnierzy. „Te rzeczy dzieją się jeszcze i obecnie w dalszym ciągu. Wobec tego w szczególnie ciężkiej sytuacji są robotnice Polki zatrzymywane w dalszym ciągu przez władze sowieckie do robót. Proszą one rozpaczliwie o wyrwanie ich z tej gehenny”.
Masowo gwałcone były także Polki wywiezione do Niemiec na roboty. Na konferencji delegatów urzędów repatriacyjnych w maju 1945 r. stwierdzono: „Szlakiem przez Stargard na wschód w kierunku od Szczecina przepływają masy powracających z Niemiec, którzy są przedmiotem ustawicznych napaści ze strony pojedynczych i zorganizowanych grup żołnierzy sowieckich. Ludzie ci na przestrzeni całej niemal drogi są ustawicznie napadani, rabowani, a kobiety gwałcone. Na pytanie postawione delegacji, czy gwałty na kobietach należy uważać za oderwane wypadki, kierownictwo miejscowego etapu na podstawie stałej styczności z powracającymi z Niemiec oświadczyło, że raczej zachodzą nieliczne wyjątki, kiedy kobiety unikają napaści gwałtownych”.
Sytuację na Śląsku, podobnie jak na Pomorzu, można opisać - ze względu na liczbę gwałtów - jako stan klęski żywiołowej. Tylko do końca czerwca 1945 r. w samej Dębskiej Kuźni w powiecie opolskim zanotowano 268 gwałtów. Tam także żołnierze organizowali obławy na kobiety. W marcu 1945 r. do przędzalni lnu położonej w jednej z miejscowości pod Raciborzem wtargnęło kilkunastu pijanych Rosjan. Napastnicy uprowadzili około trzydziestu pracownic i zabrali je do pobliskiej wsi Makowo. Jak zeznała jedna z kobiet: „żołnierze zamknęli nas do jednego domu i pod groźbą zastrzelenia dopuścili się na nas gwałtu. Ja zgwałcona zostałam przez czterech żołnierzy”.
Mieszkanka Katowic powracająca do domu w czerwcu 1945 r. zeznała, że kiedy pociąg zatrzymał się na jakiejś stacji i zapadała noc: „żołnierze rosyjscy zaczęli uganiać się za kobietami. Zostałam pochwycona przez trzech żołnierzy, którzy wszyscy dopuścili się na mnie gwałtu”. Na Śląsku mieszkające tam kobiety praktycznie nigdzie i o żadnej porze nie mogły czuć się bezpiecznie.
Radzieccy żołnierze gwałcili w przydrożnych rowach, na polach i w lasach, okradając i bijąc, a czasem mordując. Porywali także kobiety w biały dzień z ulic Katowic, Zabrza czy Chorzowa. „16 czerwca [19]45 r. wracałam w towarzystwie koleżanki tramwajem z Bytomia do Katowic. Za Chorzowem tramwaj popsuł się i wraz z koleżanką udałam się w dalszą drogę pieszo w kierunku Katowic. Koło stadionu chorzowskiego zatrzymało nas czterech żołnierzy radzieckich będących w stanie pijanym, Żołnierze ci zmusili nas do udania się z nimi na pobliskie pola. Gdy się broniłam, zostałam uderzona jakimś twardym narzędziem w szczękę. Żołnierze powalili mnie na ziemię i dopuścili się na mnie gwałtu”. Do gwałtów dochodziło niezwykle często na dworcach kolejowych i w pociągach. Zdarzało się, że po zatrzymaniu się transportu kilku, kilkunastu żołnierzy rozbiegało się jak za potrzebą w poszukiwaniu kobiet.
Choć gwałty najpowszechniejsze były na tzw. Ziemiach Odzyskanych, dochodziło do nich również gdzie indziej: w Częstochowie, Białymstoku, Gnieźnie, Łodzi, Poznaniu. Wszędzie, gdzie pojawili się weterani z Niemiec. Po okresie ofensywy zimowej bodaj najgorszy był czerwiec 1945 r. W jednym powiecie ostrowskim (woj. poznańskie) miały zostać odnotowane 33 przypadki gwałtów. Dwanaście gwałtów, ale tylko w ciągu dwóch dni, zgłoszono na milicję w Olkuszu. W lipcu w Kielcach odnotowano zgwałcenie około 30 kobiet i dziewczynek. Pięć z nich w wieku 9-28 lat trafiło do szpitala. Starosta powiatowy alarmował: „W Kielcach ostatnio było kilkanaście wypadków gwałtów dokonanych tak w stosunku do starszych kobiet, jak i zupełnie nieletnich, pogryziono przy tym w bestialski sposób swe ofiary, wyrywając im dosłownie kawałki ciała, a nawet w jednym wypadku przegryzając krtań”.
Konsekwencje
A przecież tylko część kobiet informowała władze, że została napadnięta. Najczęściej do zgłoszenia dochodziło w dwóch sytuacjach, gdy przemocy seksualnej towarzyszyło pobicie i ofiara trafiała do szpitala oraz gdy efektem gwałtu była ciąża. Na przykład w Toruniu, gdzie od lutego do października 1945 roku odnotowano ponad 50 gwałtów, większość kobiet zgłosiła zgwałcenie tylko w celu uzyskania zgody na aborcję.
Konsekwencji takiej fali gwałtów nie można było uniknąć. Liczby urodzonych „kacapskich dzieci” nikt nie próbował nawet oszacować. Nie sposób także powiedzieć, ile kobiet zdecydowało się na aborcję. Nieznana jest też liczba kobiet, które targnęły się na życie. Efekt gwałtów to także strach, nienawiść, czasami wieloletnia przemilczana trauma, która jest efektem negatywnego stosunku opinii publicznej do ofiar przemocy seksualnej. Nie wszystkie kobiety tak myślały, część jednak odnosiła wrażenie, że jest świadkiem nowej inwazji barbarzyńców.
Oprócz wstydu i traumy efektem ubocznym nadaktywności seksualnej radzieckich mężczyzn była także pandemia chorób wenerycznych. Na Pomorzu i Śląsku miały być powiaty, w których większość kobiet została zakażona wenerycznie. Tylko na terenie powiatu tucholskiego na Pomorzu rzekomo w podobnym stanie miało się znajdować 1700 kobiet.
Na Mazurach liczba kobiet zarażonych miała oscylować wokół 50 proc. Wedle milicji w Gnieźnie, w którym w 1945 r. stacjonowało wiele jednostek wojskowych, zarówno polskich, jak i radzieckich, procent kobiet zarażonych wenerycznie zbliżał się do 40. Zastępca komendanta MO wydał nawet polecenie, aby wszystkie spotkane po godzinie 22 kobiety podlegały kontroli lekarskiej. Wydaje się jednak, że te szacunki były zawyżone. Według Ministerstwa Zdrowia zaraz po wojnie około 10 proc. całej ludności kraju miało być zarażone kiłą. Były jednak pewne grupy, wśród których (zwłaszcza kobiet) badania wykazały nawet 90 proc. zakażonych.