Historia pewnego tasiemca
Księga I: Z jelita do jelita
Rozdział 1
„Zmutowany płaziniec”
Tasiemiec:
Jestem tasiemcem. I to nie takim zwyczajnym! Chyba przeszedłem jakąś mutację czy metamorfozę - nie mam mózgu, a MYŚLĘ. Pewnie powiecie, że to niemożliwe - proszę bardzo, znajdźcie go, jeśliście tacy mądrzy! Choć, kto wie, może wam się uda? W każdym razie moje poszukiwania jak dotąd są bezowocne.
Ponadto ja SŁYSZĘ! Naprawdę, to nie żaden blef! Odkryłem to jakiś czas temu, kiedy do mojego (jedynego, jak sądzę, choć wszystko może się zmienić) narządu zmysłu dotarł jakiś dziwny dźwięk. Co to może być? Wilcze wycie, podpowiedział mi mój mózg. Skąd on o tym wiedział? Moment, ja przecież go nie mam! Ale to wszystko pokopane!
Od dawna mieszkam w jelicie cienkim krowy. Choć może od kilku chwil, tylko czas mi się dłuży. Po prostu strasznie się nudzę. Jem, pływam w enzymach (kurcze, mogłyby mnie w końcu strawić i przerwać moją bezsensowną egzystencję!), wydalam zbędne środki przemiany materii, jem, pływam… i tak w koło Macieju. Moje życie jest tak monotonne, że z rozpaczy parokrotnie próbowałem popełnić samobójstwo. Niestety, zawodziły wszelkie sposoby.
Najpierw planowałem poprzebijać zębami tę cholerną osłonkę, żeby strawiły mnie soki jelitowe. Już się do tego zabierałem, kiedy stwierdziłem, że nie zaposiadam uzębienia! Nawet najmniejszego haczyka! Że też musiałem się urodzić tasiemcem nieuzbrojonym!
Wracając do moich żałosnych prób odebrania sobie życia, wymyśliłem coś nowego - zagłodzę się na śmierć! Tak, to jest myśl! Jestem genialny!
Kiedy spróbowałem wprowadzić swój plan w życie, chciałem najnormalniej w świecie krzyczeć z frustracji - przy czym słowo „chciałem” jest tu słowem kluczowym - nie mam narządu mowy. No bo spróbuj przestać jeść, jak twój organizm całą powierzchnią pobiera potrzebne składniki bez twojego pozwolenia!
Pogrążyłem się w smutku i rozpaczy. Zaprzestałem prób samobójstwa. Zrezygnowany, falowałem sobie, przyczepiony do jelita, czekając z utęsknieniem na koniec swego marnego, nikomu nie potrzebnego życia. W samotności czekałem na śmierć, marząc, żeby przyszła jak najszybciej…
Rozdział 2
„Polowanie Jacoba”
Jacob:
Właśnie oglądałem 3867 odcinek „Mody na sukces”, kiedy zaburczało mi w brzuchu. Eh…przydało by się coś przekąsić… Z niechęcią podniosłem się z kanapy. Trudno, wieczorem będzie powtórka.
Wszyscy mówią, że za dużo jem - ale co to są cztery jelenie na śniadanie? Może trochę przytyłem ostatnio, ale, cholera jasna, nie będę się głodził! Słyszałem, że nie można się odchudzać podczas dojrzewania. Co prawda mój organizm jest trochę… inny (w końcu nie każdy młodzieniec w moim wieku zamienia się co jakiś czas w wielkie, włochate bydlę), lecz prawdopodobnie obowiązują mnie te same zasady, co wszystkich.
Przemieniłem się w wilka i zacząłem czołgać się w stronę lasu.
- Hej, Jacob, gdzie wleczesz swoje szanowne owłosione cztery litery? - krzyknął w myślach Paul, wyłaniając się chwilę potem zza pobliskich drzew. - Idziesz na polowanie? O jak fajnie! Pójdę z tobą!
- Chcę iść sam. Spadaj, kurduplu! - warknąłem do niego w myślach
- A wiesz, chyba masz rację, nie chce mi się ciągle na ciebie czekać! Niedługo zaczną cię przeganiać ślimaki!- Zaśmiał się, machnął dumnie ogonem i wbiegł do lasu. Zawarczałem, podążając za nim. Nie byłem jednak w stanie biec, mogłem tylko iść marszem - nogi nie były w stanie udźwignąć mojego ciężaru. Kurcze, jak tak dalej pójdzie, to, chcąc nie chcąc, będę chudł z… braku siły do polowania! Hmm… dzisiaj raczej nie zapoluję na nic szybkiego. Jelenie odpadają, pumy, łosie też. Nawet zające! Cholera, jak tak dalej pójdzie, to wpadnę w kompleksy, a to by na pewno zaszkodziło mojej wrażliwej psychice!
Nagle wyczułem jakiś średnio apetyczny zapach. Zwierzę było duże, czworonożne, i co najważniejsze… ŚLAMAZARNE. Przyśpieszyłem kroku na tyle, na ile mi pozwoliły wały tłuszczu na moich udach. Przede mną ukazało się pastwisko, na którym pasła się… krowa. Hmm… nigdy nie próbowałem surowego wołowego mięsa, ale może nie jest takie złe…
Z zaskakującą, jak na moją kiepską formę zręcznością, przyskoczyłem do owegoż roślinożercy i, zanim zwierzę zorientowało się, co jest grane, wyrwałem mu kawał mięsa z brzucha. Krowa zaryczała i upadła na ziemię, wyjąc głośno. Chcąc oszczędzić jej cierpienia (nie musicie mi mówić, jaki jestem miłosierny, dobrze o tym wiem), wbiłem zęby w jej szyję i odgryzłem głowę. Kiedy życie na dobre uszło ze zwierzęcia, zabrałem się do uczty.
Rozdział 3
„Niespełnione nadzieje”
Tasiemiec:
Pływałem sobie w enzymach (jak każdego nudnego dnia), kiedy nagle usłyszałem coś niezwykłego (wreszcie jakaś odmiana!). To brzmiało podobnie, jak pierwszy dźwięk, który usłyszałem w czasie swojej marnej egzystencji, tylko teraz o wiele głośniejszy. Czy to znaczyło, że wilk był blisko? Hmm… jeśli tak, to mógłby uśmiercić mojego żywiciela i zakończyć moje istnienie!
Pławiłem się w glorii chwały, kiedy usłyszałem inny ryk. A to co? Ach tak, to krowa! Więc zaraz straci życie, a co za tym idzie, to samo stanie się ze mną! Tak, tutaj! Szybciej! - chciałem krzyknąć do, niewątpliwie, zbliżającego się napastnika, lecz, oczywiście, nie umiałem mówić. Zresztą, jeśli ten wilk, czy jak się to coś zwie, nie będzie skończonym kretynem, pewnie znajdzie mojego roślinożercę bez mojej pomocy, a wtedy wydostanę się ze zdychającego zwierzęcia i chwalebnie zakończę życie na zasranej przez bydło łączce.
Nagle poczułem, że soki jelitowe opuszczają swoje miejsce pobytu. Chcąc wydostać się razem z nimi, odessałem się od ścianki i „popłynąłem z prądem”. Ostro zakręcałem, wyrzucało mnie na ściany, parę razy leciałem pionowo w dół! Ale odlot! Normalnie jak w Aquaparku! Swoją drogą, ciekawe, skąd wiedziałem, jak tam jest, skoro nigdy w podobnym miejscu nie byłem… Eh… przerwę nić mego życia, nie dowiadując się, jaka była przyczyna tego, że mam świadomość! Ach, to będzie wielka strata dla potomności! Swoją drogą, ciekawe jakie mam IQ…
Nagle tempo mojej jazdy gwałtownie się zmniejszyło. To pewnie już koniec! Zaraz poczuję miękką trawę, ciepło promieni słonecznych i wyzionę ducha. Moment… poczuję? O niebiosa, ja posiadam zmysł dotyku! Więc, pomimo mego niezbyt ciekawego życia, mam jednak powód do dumy: niezaprzeczalnie jestem najdoskonalszym, najinteligentniejszym płazińcem, jaki gdziekolwiek i kiedykolwiek żył na tym świecie! Ach, jestem tak doskonały!
Jelito skończyło się - zorientowałem się po tym, że zrobiło się więcej przestrzeni. Z niecierpliwością czekałem na dotyk trawy, na niechybnie zbliżającą się śmierć. Zamiast tego, poczułem, że lecę do góry, ocieram się o coś twardego, po czym wraz z krowimi zwłokami wpływam do wąskiego otworu. Moment… gdzie ta trawa, słońce i wiatr? Przecież już dawno powinienem być na powierzchni!
A tymczasem zacząłem pędzić w dół. Lecz tym razem nie wywołało to mojej euforii, ponieważ coś mi się nie zgadzało…
Dlaczego nie jestem już na zewnątrz? Czyżby coś poszło nie tak? Nie, to przecież niemożliwe! Nie mogę mieć aż tak upierdliwego pecha! Już mnie wystarczająco zdołował w jelicie!
Ok., więc przemyślmy sprawę na spokojnie. Może coś mi umknęło i teraz to zauważę? Hmm… co było najpierw? Ach tak, wilcze wycie! Później ryk krowy… co dalej? Wiem! Zwierzę musiało uszkodzić jelita, z racji, że wypłynęły z nich enzymy. Chwila, żeby to się stało, wilk musiałby przegryźć brzuch ofiary, a to by znaczyło, że ZJADŁ jelita… Nie, to niemożliwe, nie mogło się tak zdarzyć! Gdyby jednak, byłbym teraz w tym cholernym wilku! Hmm… płynąc, poczułem coś twardego, jakby kieł… Nie, na pewno tak się nie stało! Zaraz wypłynę na łączkę i wszystko się skończy. Tak, na pewno!
Jednak chwilę później, kiedy dotychczas prosty tunel zaczął ostro zakręcać, a moje ciało oraz krowie pozostałości zatrzymały się, wreszcie dotarła do mnie straszna prawda: znów jestem w jelicie. Znów. W jelicie. Nieeeeeeeeeeee!!!
***
Dwa dni później:
To straszne. Znowu pływam sobie przyssany do jelita. Całe moje życie jest nikomu niepotrzebne i bezsensowne! Po co ja żyję? Ktoś mi wyjaśni po co?
Co prawda, jestem cudowną istotą - mam na myśli mutację, choć także po części moją niezwykle wrażliwą duszę oraz intelekt. Ale co z tego, że jestem niepowtarzalny, skoro nikt nigdy się o tym nie dowie?! Nie chcę żyć. Nie chcę czuć, nie chcę słyszeć. Ludzie, niech ktoś zastrzeli w końcu tego durnego wilka!
Wilka? Hmm… przyznaję się, nie wiem, co to tak właściwie jest. Bo to niezwykły wilk! Jakim cudem, powiecie? Ano jakim, to ja też nie wiem, ale z moich dwudniowych obserwacji wynika, iż zwierzę to może się w człowieka zamienić, kiedy mu się żywnie podoba!
Pamiętam, jak się przemienił pierwszy raz. Nie wiem, kiedy to było, ponieważ w owym czasie otoczyłem się szczelnie kokonem rozpaczy. Mało wtedy do mnie docierało, lecz coś takiego trudno mi było zignorować. Nagle ściany jelita zniknęły! Po prostu: były… i nagle bach! Nic nie ma! Myślałem, że spadnę albo coś (choć nie wiedziałem, gdzie jest dół), a tymczasem unosiłem się przez króciutką chwilę w powietrzu, po czym ściany jelita wróciły i zaczęły się gwałtownie zwężać! Najpierw się przestraszyłem - zgniotą mnie na miazgę! Moment…, pomyślałem po chwili, przecież właśnie o to chodzi! Zgniotą mnie i wreszcie położą kres mojemu istnieniu! Co prawda, chciałem oddać życie na łączce w promieniach słońca, ale teraz to mi już wszystko jedno - mogę umierać choćby w szambowozie.
Tak myśląc, czułem coraz bardziej napierające na mnie jelita. Jeszcze kilka centymetrów… proszę…
Nie! Zatrzymało się! Dlaczego pech spotyka zawsze mnie? Dlaczego? Nie dam rady sam się unicestwić! Chyba żeby… pozbyć się wilka?!
Hmm… nie myślałem o tym pod tym kątem, ale to jest wyjście! Gdyby ten dziwoląg wilko-człowiek (wilkołak - powiedział mi mój „mózg”), no dobra, gdyby wilkołak wyzionął ducha, to samo stałoby się ze mną! A w tym akurat ja mogę jakoś pomóc. Tak! Zemsta jest słodka!
Rozdział 4
„Problemy żołądkowe”
Jacob:
Znów poczułem ten sam ból, co przed chwilą. Co to ma być, do cholery? Czyżby mój brzuch zbuntował się przez zbyt małą ilość jedzenia? A może z powodu jego nadmiaru? Kurcze, mam głęboko gdzieś, dlaczego mnie boli. Tylko niech przestanie!
- Auuu! - zawyłem, gdy nowa fala bólu dotarła do brzucha.
- Zamknij się, Jacob! Trzeba było tyle nie jeść, to byś teraz nie cierpiał! - „pocieszali” mnie moi kochani „przyjaciele”.
- Ostrzegałem cię - dodał Paul, usilnie starając się zachować poważny wyraz twarzy.
Spojrzałem na niego, wkurzony. Kiedy chłopak zobaczył mój wyraz twarzy, nie wytrzymał i zawył ze śmiechu.
- Cicho bądź, Paul! Zaraz nam cały rezerwat pobudzisz swoim rechotaniem! - krzyknął Sam.
- Właśnie, morda na kłódkę, pacanie! - dodał Jared. Sam pokiwał głową nad dojrzałością swojej sfory i spojrzał wymownie na Billy'ego, który siedział z zatroskaną miną przy kanapie, na której leżał biedny, wyjący z bólu poszkodowany (czyli oczywiście ja).
- Auu… wiecie, chłopaki… idźcie… ałć… stąd! Tylko mi przeszkadzacie! - wyjęczałem.
- Ej, chwila… Jake, co ty jadłeś ostatnio? Może jakiś zając ci zaszkodził? - Zaśmiał się Jared.
- Zając? Przecież jest za szybki! Właśnie, co ty w ogóle jadłeś? Przecież wszystkie leśne zwierzęta są od ciebie… eee… zwinniejsze! - zadrwił Paul.
- Dajcie mi spokój i się wreszcie odwalcie! - krzyknąłem, zakrywając się poduszką, po czym znów zawyłem z bólu. - Od kiedy wilkołaki mają zatrucia pokarmowe? Myślałem, że jesteśmy odporni na wszystkie choroby!
- To może przez twoją… ee… wagę, Jake. - odparł Sam. - Może kiedy wilkołak za dużo waży, to traci odporność?
- Czego mi nikt o tym nie powiedział, do jasnej ciasnej?! - wkurzyłem się.
- Wydaje mi się, że jeszcze nie było takiego przypadku. - mruknął Sam.
- Ojej, Jake, popatrz, będziesz sławny! Uwaga, uwaga! Oto pierwszy na świecie tak otyły wilkołak, że nie jest w stanie dogonić zająca, a nawet wstać z kanapy o własnych siłach! Ponadto stracił odporność na choroby! - zaśmiał się Paul.
- Czy szanowny wilkołak zechciałby dać nam autograf? - zapytał Jared uwodzicielskim (w jego mniemaniu) głosem.
- Nic wam nie dam! Wsadźcie sobie te długopisy tam, gdzie wam światło nie dochodzi! Wara mi stąd! To mój teren! - warknąłem, a kiedy chłopaki zaczęły rechotać, spojrzałem błagalnie na Sama.
- Dobra, wilczki, idziemy do domu! - krzyknął, po czym nie widząc spodziewanej reakcji podopiecznych, chwycił ich za swetry i zaciągnął do drzwi - Ale już! - warknął, kiedy Paul zaczepił stopą o framugę. - Jej, kiedy wy wreszcie wyrośniecie z tego szczeniackiego zachowania?
Za gośćmi zamknęły się drzwi. Jęknąłem i opadłem na poduszki. Wreszcie spokój…
- Auu!!! - zawyłem, gdy brzuch znów dał o sobie znać. Z podwórka doszedł do mnie rechot Paula. Świetnie, jeszcze nie poszli. Warknąłem bezsilnie. Kiedy ten ból minie?
Rozdział 5
„Sprytny plan”
Tasiemiec:
Długo rozmyślałem nad tym, jak wprowadzić swój plan w życie. Zamierzałem przebić jelito, ale nie mam haczyków! Planowałem dostać się do gardła ofiary, aby ją udusić, lecz nie dość, że musiałbym wlec się pionowo w górę, to ponadto parłbym „pod prąd”, bo ciągle coś spadało do żołądka (ten wilkołak w kółko je!). Kiedy zastanawiałem się, jak doprowadzić do śmierci zwierzęcia, swoim ciałem badałem otoczenie. Nagle poczułem coś twardego z prawej strony. Otarłem się o to powtórnie. Był to ZĄB. Krowi ząb. Och, czyż okrutny dotąd los byłby tak łaskawy? Cóż, najprawdopodobniej tak! Ustawiłem się tak, żeby przyssawka była naprzeciw zęba i wciągnąłem go do połowy. Zajęło mi to parę ładnych minut i nieźle się namęczyłem, ale teraz to nie ma znaczenia. Udałem się powoli w stronę żołądka - tam zamierzałem narobić zamieszania.
Kiedy dotarłem na miejsce, uznałem, że najlepszym wyjściem będzie przebicie ścianki. Podpłynąłem więc w wybrane miejsce, przyczepiłem się do niej trzema przyssawkami i zacząłem zdzierać zębem osłonkę zabezpieczającą żołądek przed samotrawieniem.
Hmm… prawdę mówiąc mógłbym równie dobrze przebić swoją błonę zewnętrzną… Cóż… najnormalniej w świecie chciałem się zemścić. Za to nudne życie. Za okrutny los, bawiący się mną - wielkim myślicielem, cudowną istotą - jak zabawką! Chciałem poczuć satysfakcję. Ten wredny wilk, który zepsuł mój błyskotliwy plan, przedłużając moje życie o kilka długich dni, także odejdzie z tego świata! Tak! Przynajmniej znajdę pocieszenie w tej myśli, skoro nie umrę na wymarzonej łączce, tylko wewnątrz znienawidzonego zwierzęcia (choć może zdołam się jakoś wydostać z jego ciała… ale to raczej pobożne życzenia).
Tak myśląc, tarłem zębem błonę żołądkową wilka. Miałem z tym pewien problem, ponieważ, ilekroć przestawałem, zauważałem, że zniszczony fragment powoli się regeneruje! Świetnie! Jak zetrę dwa milimetry w ciągu jednego dnia, to w ciągu paru minut przerwy odrośnie pół! W takim tempie zajmie mi to kilka ładnych dni! No trudno - pomyślałem - nie ma róży bez kolców. I powróciłem do żmudnej pracy.
Rozdział 6
„Testament”
Dwa dni później
Jacob:
Bella znów zawyła z rozpaczy.
- Jake, Jake nie uuumieraj! Prooooooooooooszę! Jake, proszę, błagam! Nie rób mi tego! A co z Renesme! Zostawisz ją samą?
- Auuu! Ech, Bella, daj spokój, sama nie chciałaś, żebym z nią był, pamiętasz? Ałć… znajdzie sobie kogoś lepszego, nie martw się… ał! - jęknąłem. Ten straszny ból prawie odbierał mi świadomość! To było straszne - czułem, że zbliża się mój koniec. Nikt nie wiedział, co mi dolega, ale wszyscy z pewnością widzieli jedno - z dnia na dzień gwałtownie mi się pogarszało. Czując, że nieubłagalnie zbliża się moja ostatnia godzina, poprosiłem, żeby poinformować o wszystkim Cullenów. Teraz, słuchając szlochającej od dwóch godzin Belli, pluję sobie w brodę. No bo spróbuj się odprężyć i przygotować się na śmierć, kiedy metr od ciebie wyje jakaś „udręczona dusza”?!
- Nie zostawiaj mnie, Jacob! Nie zostawiaj! Proszę! - zajęczała Bella.
- O co ci chodzi? Przecież… auu... masz swoją pijawkę! Masz Edzia! Aż taki nudny? No tak, pewnie zastanawiasz się, jak wytrzymasz z nim całą wieczność?! Ech, na twoim miejscu też bym się martwił.
Edward warknął wkurzony. Posłałem mu na tyle złośliwy uśmiech, na ile było mnie stać (w końcu cały czas zwijałem się z bólu).
- Ech… w końcu dusza towarzystwa, czasoumilacz, szlachetny, doskonały człowiek odchodzi właśnie w blasku chwały! Zawsze będę o was pamiętał w niebie. Ech, ziemski weteran wojenny zasłużony w walce z wampirami, musi pożegnać się z tym cudownym światem i ulecieć w przestworza! Ałć… żegnajcie, moi przyjaciele! Zawsze pozostaniecie w moim szczerym sercu i czystej duszy! - powiedziałem, po czym, ignorując szlochającą ze wzruszenia Bellę (prawdopodobnie z powodu mojej pompatycznej przemowy - zawsze się rozkleja w takich momentach), dodałem w myślach: Wiesz, Edward, zawsze mnie wkurzałeś. Uff, jak dobrze to wreszcie powiedzieć! Nie muszę już udawać, jak bardzo cię lubię. Ech, nie wiem, co Bella w tobie widzi. Chyba jej coś na mózg padło, że się w tobie zakochała. Ale cóż, ona zawsze była stuknięta.
Edward spojrzał na mnie z politowaniem i pokręcił głową, choć było widać, że rozdrażniło go moje ostatnie zdanie. Kto jak kto, ale on wiedział, jak mnie wkurzyć. Że też akurat on umie czytać w myślach! Nie potrzebuję, cholera, litości! Umrę w blasku chwały tu, na tejże właśnie wytartej kanapie! Tak kończy miłosierny wilkołak, wierny przyjaciel, nigdy nie odmawiający pomocy…
Edward prychnął i wywrócił oczami. Głupoty plotę? Taa, jasne. Ty się uważasz za jakiegoś, kurde, bożka, supermana, Batmana, czy jakiegoś innego pieprzonego superbohatera, bo się osłuchałeś wielbiących cię myśli tej psychicznej Belli. No i się wampirkowi we łbie poprzewracało! Widzi tylko czubek własnego nosa i swoją niewydarzoną rodzinkę (naturalnie wyjąwszy Nessie! To dziecko jest cudowne! Hmm… to trochę dziwne, zważywszy na to, jakich ma rodziców).
- Jake, błagam! Nie! Błagam! - zawyła Bella, a ja podskoczyłem jak oparzony. Przez „rozmowę” z szanownym krwiopijcą zapomniałem, że jeszcze tu jest! Jej, kiedy ona wreszcie skończy mi tu wyć? Mam już tego powyżej dziurek w nosie!
- Nieeee! Jake, proszę! - zajęczała znowu moja przyjaciółka od siedmiu boleści, a ja straciłem cierpliwość.
- Słuchaj, dziewczyno, jeśli w tej chwili się nie zamkniesz, to zaraz zacznę się wydzierać, wstanę z tej kanapy, wezmę nóż z kuchni i się zabiję, bo więcej tego nie wytrzymam!
Bella wreszcie się zamknęła, spojrzała na mnie. Uraziłem ją, było to widać po wyrazie jej twarzy.
- Wiecie co? Wyjdźcie na chwilę, chcę pobyć sam! Albo najlepiej zostawcie mnie samego aż do końca! Mam dość tych waszych jęków! - warknąłem w irytacji. Nagle przypomniałem sobie coś ważnego.
- Eee… czy może mi ktoś podać parę ałć… kartek i coś do pisania, zanim wyjdziecie?
Billy pojechał na wózku do kuchni i zaraz wrócił z rzeczami, o które prosiłem.
- Dzięki, a teraz spadajcie! - mruknąłem.
- A co ja mam teraz robić? - spytała Bella.
- Hmm… możesz się trochę pozamartwiać - w końcu zawsze to robisz. Tylko z daleka od mojego domu - chcę umrzeć w spokoju! Acha, i wykopcie mi jeszcze grób! Możecie zawołać do pomocy Paula i Jareda! A, właśnie, gdzie oni są?
- Z tego co wiem, poszli poskakać z klifu. - odpowiedział uprzejmie Edward. Kurcze, tę kurtuazję to ty sobie wsadź, wiesz gdzie, pijawko!
- Z klifu? Ja tu zaraz wyzionę ducha, a oni się bawią? Tacyż to przyjaciele! - pokręciłem głową. Ech… mogliby mi przynajmniej potowarzyszyć w oczekiwaniu na śmierć! A niech ich szlag trafi!
- To my już pójdziemy. - powiedział Edward.
- Ok, na razie. No to się już nigdy nie zobaczymy. - powiedziałem na pożegnanie, i uzmysłowiłem sobie, że to prawda. W końcu wampiry nie mają duszy, a zresztą mogą żyć wiecznie (no, chyba, że je ktoś zabije). Ech już nigdy nie zobaczę mojej Belli-wariatki!
- Już nigdy?! O nie Jaaaaaaaacob! - zaniosła się płaczem Bella. No nie, nawet ją lubię, ale jeśli natychmiast nie przestanie, to chyba zmienię zdanie.
- No dobra, idźcie już! Auuu! Mówiłem, że chcę zostać sam!
Wszyscy wstali i zaczęli się ze mną żegnać. Bella rzuciła mi się na szyję, mocząc obficie koszulę swoimi łzami, i pocałowała w usta. He, he, ciekawe, co na to nasz kochany Edzio. Spojrzałem na niego. Nachylił się ku mnie, jego twarz była nieodgadniona. Tylko w oczach widać było złośliwe iskierki. Patrzyłem na niego w szoku. Co on zamierza? Odpowiedź przyszła zaskakująco szybko. Kiedy się zbliżył, doszedł do mnie jego zapach. Błeeeeeeeeeee! Fuuuuuuuuuuuuuuuuuj! Myślałem, że umrę! Co za smród! A to ci złośliwiec! Sam przestał oddychać, żeby nie czuć mojego zapachu!
Edek zaśmiał się i odsunął, ciągnąc Bellę w stronę wyjścia. Sam poklepał mnie po ramieniu, Billy przytulił po ojcowsku i wyszedł, spoglądając na moją twarz ze smutkiem.
Wreszcie zostałem sam. Lecz nie mogłem się tym cieszyć zbyt długo, ponieważ miałem przed śmiercią cos ważnego do zrobienia. Wziąłem długopis i zacząłem pisać:
TESTAMENT WILKOŁAKA JACOBA BLACKA, SYNA BILLY'EGO ORAZ PRZODKA EPHRAIMA BLACKA
Niedługo zakończę swoje piękne i szlachetne życie. Już nigdy nie zobaczę słońca, nie poczuję na skórze delikatnego muśnięcia powiewu wiatru, nie usłyszę dźwięków tak ukochanego przeze mnie lasu. Odchodzę w mękach straszliwych, niczym Prometeusz na skale, któremu, kiedy dzień nadchodził, okrutny sęp szponami wydzierał wątrobę. Mój ból jest wręcz niewyobrażalny, lecz znoszę go w milczeniu, nie chcąc jeszcze bardziej zasmucać moich oddanych przyjaciół, którzy byli przy mnie zawsze - na dobre i na złe. Kochani - pragnę, abyście wiedzieli, że na zawsze pozostaniecie w mojej pamięci. Jesteście najdrożsi mojemu wrażliwemu sercu. To na was zawsze mogłem liczyć.
Nie posiadam wiele, lecz pragnę rozdać Wam rzeczy, które mają dla mnie wielką wartość, czy też będą mnie Wam przypominać.
Zacznę od osoby, która jest dla mnie najważniejsza. Renesme, przepraszam, że Cię opuszczam. Wiem, jak trudno będzie Ci żyć bez mojej ciągłej, pokrzepiającej obecności. Wybacz mi, że odchodzę bez pożegnania - nie chciałem, abyś patrzyła jak cierpię. Zawsze będę Ciebie pamiętał. Jesteś dla mnie najważniejszą istotą na Ziemi, moim własnym centrum Wszechświata. Od kiedy się narodziłaś, poczułem, że muszę przy Tobie być, chronić Cię i żywić nadzieję na to, że kiedyś mnie pokochasz i będziemy razem aż do śmierci. Niestety, moje marzenia nigdy się nie spełnią.
Długo rozmyślałem, co by Ci podarować i nadal nie wiem. Nie posiadam rzeczy, która byłaby na tyle dobra, by Ci ją dać. Możesz wziąć wszystko, co tylko posiadam. Albo nie brać nic - zrobisz, co zechcesz. Chciałem Ci także ofiarować mojego pluszowego wilczka, z którym śpię od 8 lat. Kiedy będzie Ci smutno, przytul się do niego i powspominaj dawnego przyjaciela, który zrobiłby dla Ciebie wszystko.
Ponadto, Nessie, kiedy będziesz w wieku około 14 lat, otwórz kopertę, która dołączam do Testamentu. Tylko ty masz prawo do przeczytania tego, co tam znajdziesz. Mam nadzieję, że Ci się spodoba. Pamiętaj, zawsze będę Cię kochał!
Bello, dziękuję Ci za to, że podarowałaś mi na urodziny swój jedyny, dziurawy (choć pewnie o tym nie wiesz) wojskowy bidon, pamiątkę po Twoim świętej pamięci pradziadku. Pomimo, iż nie miałem z niego żadnego pożytku, doceniam to, że ofiarowałaś mi rzecz tak bardzo dla Ciebie ważną. Zawsze będę pamiętał o Twojej niezmierzonej hojności i wielkiemu oddaniu dla przyjaciół. Dlatego, chcąc się odwdzięczyć, ofiaruję Ci przebitą oponę z mojego pierwszego motocykla (trzymam ją w garażu jako moją najważniejszą pamiątkę). Proszę, powieś ją na ścianę i patrząc na nią, wspomnij czasem swojego wiernego, szalonego przyjaciela, który niegdyś dzielił z Tobą radości i smutki, pocieszał w smutnych chwilach oraz pomógł wyjść z depresji.
Pamiętaj, myślami i sercem zawsze będę przy Tobie, najdroższa przyjaciółko!
Billy, Ojcze kochany! zawsze byłeś przy mnie! Pomagałeś mi w tak trudnym dla mnie okresie dojrzewania (nie będę wyszczególniać pojedynczych przypadków, ponieważ jest ich tak dużo, że zabrakłoby mi kartek, a po więcej nie dam rady pójść do kuchni o własnych siłach). Ty, mój Ojcze, opowiadałeś mi legendy o naszym plemieniu, pokazałeś mi magię Quileute, przekazałeś mi jego dziedzictwo! Dałeś mi geny wodza! Wybacz, że pomimo to nigdy nim nie zostałem i, być może, zawiodłem Twoją dumę. Zrozum, Tato, doceniam to, co dla mnie zrobiłeś, odmówiłem po prostu przez wrodzoną skromność. Uwierz mi, Sam nadaje się na to stanowisko dużo bardziej ode mnie!
Udzielam Ci pisemnego pozwolenia do obcięcia pukla moich włosów po mojej śmierci. Ponadto ofiaruję Ci moje kieszonkowe, które zdążyłem uzbierać przez te wszystkie lata. Znajdują się one w różowej skarpetce pod moim łóżkiem w lewym, czarnym bucie. Proszę, kup sobie za nie medalion, włóż do niego me włosy i noś je przy sercu jako wieczystą pamiątkę po swoim najukochańszym synu.
Sam, byłeś dla mnie ostoją, pomagałeś mi, chroniłeś w potrzebie. Jestem wielkim szczęściarzem, że poznałem tak wartościowego człowieka, oddanego przyjaciela! Po moim odejściu świat będzie o wiele uboższy, lecz zostaniesz Ty, którego szlachetność widać jak na dłoni! W Tobie są wszystkie zalety ludzkie: odwaga, poświęcenie, litość, miłosierdzie… Żałuję, iż już nigdy Cię nie zobaczę, nie usłyszę Twojego spokojnego, opanowanego głosu, nie spojrzę w błyskotliwe i inteligentne oczy…
Dam Ci mój pamiętnik, który prowadzę od kiedy nauczyłem się pisać. Chciałbym, abyś mnie lepiej poznał, bracie. Ja żałuję, że nie spędzałem z tobą większej ilości czasu - zawsze czegoś się do Ciebie uczyłem. Pamiętaj o swoim dzielnym druhu. Choć bezsprzecznie jesteś lepszy ode mnie pod każdym względem, wspomnij czasem swojego niedoskonałego przyjaciela, który zawsze szedł w Twoje ślady i starał się Ciebie naśladować.
Jared, Paul, będąc w waszym towarzystwie, mogłem się rozluźnić, zapomnieć o zmartwieniach, zabawić się. Zawsze będę mile wspominać skakanie z klifu, wyścigi w lesie oraz bójki, w których najczęściej wygrywałem. Dzięki wam świat wydawał mi się kolorowy. Pomimo, że nie czuwaliście dziś przy moim łożu śmierci, chciałbym wam ofiarować coś od siebie.
Kiedy miałem 12 lat, dostałem skarpetki od ukochanej siostry Rebeki (nie uwzględnię jej w tym Testamencie ze względu na to, że przebywa obecnie na Hawajach i prawdopodobnie nie zdąży zjawić się na mój pogrzeb). Owe części garderoby są bardzo barwne i na pewno przypadną Wam do gustu. Na jednej jest napisane: „Zbieram na piwo”, a na drugiej widnieje: „Zbieram na mózg”. Trudno jest sobie wyobrazić, jak długo rozmyślałem nad tym, żeby obojgu przyporządkować odpowiednie skarpety. Jednak w końcu mój błyskotliwy mózg uporał się z tym problemem.
Pierwszą skarpetkę: „Zbieram na piwo” ofiaruję Paulowi, ponieważ wiem o jego słabości do alkoholu oraz do wszelkiego rodzaju jedzenia. Natomiast drugą dam Jaredowi, z racji tego, że pierwsza jest już zajęta.
Chłopaki, noście te skarpetki (lub powieście nad łóżkiem - do was należy decyzja), wspominając towarzysza całorocznych wojaży.
Została mi już tylko jedna osoba. Edwardzie, pewnie sądzisz, że nie darzę Cię miłością. Mylisz się. Dowodem na to jest umieszczenie Cię w owym Testamencie obok mojej rodziny i najbliższych przyjaciół. Nie okazywałem Ci tego, ale zawsze głęboko w środku odczuwałem w stosunku do Ciebie szacunek, ze względu na twoją gotowość do wielkiego poświęcenia w imię miłości i przyjaźni.
Ofiaruję Tobie moje ukochane różowe nauszniki, gdyż z własnego doświadczenia wiem, jak uprzykrzającym życie może być ciągłe słuchanie czyichś myśli. Dlatego kiedy będziesz chciał od tego odpocząć, załóż te ochraniacze na uszy. Mam nadzieję, że okażą się pomocne.
Znam jeszcze tak wiele ludzi, a czasu coraz mniej! Osobom, których nie wymieniłem w Testamencie chciałem wyznać, że nie oznacza to, iż nie darzę Was przyjaźnią, czy też miłością. Wręcz przeciwnie - żyłem otoczony tyloma wspaniałymi ludźmi, że teraz nie mam czasu ani miejsca na kartce na wymienienie samych nazwisk!
Możecie wziąć wszystko, co należy do mnie (oprócz rzeczy wymienionych powyżej oraz tego, co zechce zabrać kochana Nessie).
Czas śmierci zbliża się nieubłagalnie. Z każdym tyknięciem wskazówki zegara zbliża się mój koniec. Rozmyślam nad swoim życiem i czuję ogromną wdzięczność, że los postawił tylu wspaniałych ludzi, wilkołaków i wampirów na mojej życiowej drodze. Bez Was nie byłbym tak szlachetny, wierny, oddany - to dzięki Wam jestem tak wartościowym człowiekiem. Od każdego z przyjaciół nauczyłem się czegoś nowego. Stawałem się coraz lepszy. I za to pragnę Wam gorąco i szczerze podziękować. Odchodzę w męczarniach, lecz mój ból zmniejsza myśl, że duszami i sercami jesteście ze mną. Myślicie o Mnie, łączycie się ze mną w bólu. Dziękuję Wam za to i za wszystko.
Wasz oddany przyjaciel i kochający brat
Jacob Black
Rozdział 7
Edward:
Siedziałem i rozmyślałem na plaży z Bellą. Patrzyliśmy na zachód słońca. Moja ukochana jak zwykle się rozklejała w takich momentach. Cała ona! Kiedy płacze, to czuję, że muszę jej bronić, opiekować się ją, chronić. Przytulam dziewczynę do siebie i uspokajam. Daję jej poczucie bezpieczeństwa. Jest nam obojgu dobrze. Teraz właśnie tak się czuję. A całkiem inaczej czułem się dwie godziny temu.
Nie wiem, co Bellę napadło u tego wrednego wilkołaka! Wyła przez dwie bite godziny! Wiem, wiem, jej najdroższy przyjaciel umiera, ale, cholera jasna, świat się nie wali! A ta zawodzi jak zarzynane prosię. Żal… No a po drugie, ja tu jeszcze jestem, heloł! Wiem, że moje istnienie jest sprzeczne z naturą, ale w końcu jestem jej mężem, no nie? Chyba to do czegoś zobowiązuje. A kiedy byliśmy u Jacoba, to zachowywała się tak, jakby ten śmierdzący wilkołak był jej całym światem!
Usłyszałem krzyki Jareda, Paula i Sama, skaczących z klifu. Zachichotałem cicho na myśl, co by powiedział nasz ukochany Jacob, gdyby się dowiedział, jak jego przyjaciele spędzają czas, podczas gdy on „kona w męczarniach”. Śmiać mi się chciało, kiedy przypomniałem sobie jego myśli. To „umieranie w blasku chwały” mnie dobiło. Ech, jeszcze nigdy nie spotkałem osoby z większą skłonnością do melodramatyzmu! Jacob się uważa za jakiegoś, kurcze, bohatera, „weterana” itd., itp. Proszę! Facet jest tak zaślepiony swoją „doskonałością”, że nie dostrzega wartościowszych osób dookoła siebie. E… nie mówię tutaj naturalnie o sobie! Ależ skąd! Jestem przecież marnym potworem, który nie powinien istnieć na tym świecie! Ech, nikt nie jest w stanie mnie tak do końca zrozumieć. A ja przez swoją umiejętność czytania w myślach rozumiem wszystkich! A co do Jake'a… Lepszym człowiekiem od niego jest na przykład… o, właśnie! Bella. Grr… aż się we mnie zagotowało kiedy określił ją mianem wariatki. Ładny mi przyjaciel!
- Och, E…Edwardzie, jak ppięknie! - zaszlochała Bella.
- Tak, kochanie, zachody słońca są urocze. Od kiedy istnieję, lubię na nie patrzeć i rozmyślać.
- A o czym przed chwilą myślałeś? - spytała. No świetnie. Ona ma po prostu talent do zadawania pytań, na które nie chcę odpowiadać. No bo co mam powiedzieć? Myślałem właśnie o tym, jakim kretynem jest twój umierający przyjaciel?!
- Eee… myślałem o Jacobie.
- Och, Jacob! Zapomniałam o nim! Przecież on umiera! Chodźmy do niego!
No i mam za swoje. Ech… szczerość nie popłaca!
- Ehm… nie wiem, czy to dobry pomysł… - zacząłem powoli.
- A to dlaczego? - spytała Bella, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Dlatego, że… eee… on prosił, żeby mu nie przeszkadzać. - Uff, mój błyskotliwy mózg nie zawiódł mnie w potrzebie!
- Ale on umiera! co ja mogę dla niego zrobić?
- Hmm… może zwołamy wszystkich i wykopiemy grób?
- Tak! Masz rację, kochanie! Twoje pomysły zawsze są cudowne! - wykrzyczała Bella - Boże, jak ja cię kocham, Edwardzie! - powiedziała i popłakała się ze wzruszenia.
- Ja ciebie też, Bello. Ale musimy już iść. Trzeba znaleźć miejsce na grób!
- Mmasz rrrację. - wykrztusiła moja dziewczynka przez łzy.
- Chodźmy - powiedziałem, po czym wstałem i wyciągnąłem w jej kierunku rękę. Schwyciła ją w obie dłonie i wstała.
- Chodźmy - powtórzyła, ocierając łzy.
Poszliśmy w stronę klifu.