Flori Jean Rycerstwo w średniowiecznej Francji


Jean Flori

Rycerstwo

w średniowiecznej Francji

Wprowadzenie

Początek XIII wieku wydaje się okresem szczyto­wego rozkwitu rycerstwa. W wielu regionach, zwła­szcza we Francji, jest ono przemieszane ze szlachtą, stanowiąc jej zbrojne ramię. Od ponad stu lat w całej Europie, a nawet na Bliskim Wschodzie, zwycięża dzięki swym ostrym szarżom na wszystkich polach walk. Dominuje także w społeczeństwie, wieńcząc proces awansu społecznego, który stopił je z arysto­kracją; w ten sposób powstała odrębna grupa spo­łeczna, której jasno określone i na nowo zatwierdzo­ne przywileje wkrótce stały się dziedziczne: szlachta.

Wypracowała ona sobie również ideologię, zbiór wartości, które we własnym mniemaniu ucieleśnia; posłannictwo, jakie Kościół niegdyś przypisywał królom: obronę królestwa, utożsamianą z obroną ca­łego chrześcijaństwa; ochronę kościołów i ludzi sła­bych, duchownych, wdów, sierot.

W oczach rycerstwa owo posłannictwo uspra­wiedliwia jego przywileje, jego przewagę nad ludem, a nawet jego pochodzenie i istnienie. Ten obraz samego siebie trafnie odzwierciedla opowieść z początku XIII wieku, Lancelot z Jeziora, jeden z naj­bardziej poczytnych w Średniowieczu utworów, mający przemożny wpływ na umysły: młody Lan­celot, sierota, zanim stał się „najwaleczniejszym ry­cerzem świata", został przysposobiony i wychowa­ny przez Panią z Jeziora, księżniczkę-wróżkę dziw­nej i tajemniczej krainy. Kiedy osiąga wiek, w którym z chłopca staje się rycerzem, Pani z Jezio­ra wysyła go do króla Artura, prawdziwego mistrza rycerzy. Król wręczy mu miecz, oznakę jego stanu. Przedtem jednak Pani opowiada Lancelotowi o po­chodzeniu rycerstwa, jego przywilejach, a także o posłannictwie i obowiązkach.

Pochodzenie to ginie w mrokach dziejów. Jednak nie sięga samego stworzenia, gdyż wszyscy ludzie pochodzą od jednej pary, Adama i Ewy, wszyscy więc byli równi „w prawie". Nic ich nie różniło z racji uro­dzenia, rodu, szlachectwa. Jednak wskutek ludzkiego grzechu na świecie rozwinęło się zło i silni zaczęli uci­skać słabych, którzy wybrali wtedy najzdolniejszych spośród siebie, aby nimi rządzili i ich bronili.

„A kiedy słabi nie mogli już stawić czoła ani oporu silnym, ustanowili nad sobą gwarantów i obrońców, by zapewnić słabym pokój i rządzić nimi sprawiedli­wie, a także aby odwieść silnych od nieprawości i zniewag, jakich się dopuszczali” (Lancelot z Jeziora).

Tak więc, na mocy wyboru, ustanowiono najwyż­szy stan - rycerstwo. Ma ono dwojakie zadanie: osła­niać Kościół i bezbronny lud, służyć Bogu i Kościoło­wi, ale także rządzić, kierować, panować nad ludem, który winien być mu we wszystkim posłuszny i za­pewnić to, co niezbędne do godnego życia.

Odnajdujemy tutaj, z kilkoma znamiennymi re­tuszami, trójdzielny schemat charakteryzujący większość społeczeństw wywodzących się z indoeu­ropejskich migracji, które osiedliły się w Europie. Być może jest to nawet, z paroma odmianami, stały element całej ludzkości. Jednak w Europie, a zwła­szcza na średniowiecznym Zachodzie, który nas tu interesuje, schemat ten jawi się w pełni wyraziście dopiero na początku XI wieku. W poemacie dedyko­wanym królowi Francji Robertowi Pobożnemu oko­ło 1030 roku biskup Laon Adalberon dzieli chrześci­jańskie społeczeństwo na trzy kategorie: „Ci, którzy się modlą, ci, którzy walczą, ci, którzy pracują". Kil­ka lat wcześniej jego kuzyn Gerard, biskup Cambrai, przemawiał w podobny sposób podczas synodu ze­branego w Arras, gdzie zwalczał wywrotowe poglą­dy „heretyków", ludzi świeckich, którzy rościli sobie prawo do samodzielnego wypracowania poglądu w kwestii wiary religijnej. Występując przeciw nim, wykazał, że „od zarania rodzaj ludzki dzieli się na trzy części, na ludzi modlitwy (oratoribus), rolników (agricultoribus) oraz ludzi wojny (pugnatoribus)".

Niech zatem każdy dostosuje się do woli Bożej i umie zostać na swoim miejscu. Niech religia będzie sprawą duchownych, stosowanie siły sprawą wo­jowników, a dla wyżywienia całej ludzkości niech masa chłopów nie szczędzi trudu, poddana dwóm pozostałym stanom społeczeństwa chrześcijańskie­go, niezmiennego, gdyż takiego społeczeństwa od początku chciał Bóg.

Ten podział na trzy części nie jest niewinny. Po­nad prostym stwierdzeniem koniecznej różnorod­ności funkcji czy zawodów zaprowadza w istocie hierarchię społeczną, wręcz prawną. W obrębie spo­łeczeństwa średniowiecznego, tak zastygłego w swej uświęconej niezmienności, wszyscy ludzie wywodzący się od pierwszej pary są zatem całkowi­cie równi, ale - mówiąc żartobliwie - „niektórzy są równiejsi". Ich różne funkcje nie mają bowiem rów­nego stopnia godności, wielkości, „szlachectwa". Na szczycie hierarchii „słudzy Boga' przyjmują Jego słowo i w Jego imieniu rządzą ziemskim społeczeń­stwem swymi oświeconymi radami. To posłannic­two pośredników między niebem i ziemią stawia ich w szczególnej sytuacji. Są oni „w świecie", ale nie „ze świata". Przez swe modlitwy czy sakramenty, których są jedynymi prawomocnymi szafarzami, dzierżą klucze do raju, do tego królestwa Bożego, do którego dążą wszyscy ludzie tych czasów. Stan du­chowny zajmuje zatem szczyt hierarchii, gdyż to, co duchowe, ma przewagę nad tym, co doczesne (przy­najmniej w oczach księży), tak jak - według ich po­glądów - dusza nad ciałem.

Nie ulega wątpliwości, że na dole społeczeń­stwa, u jego podstaw, znajdują się ci, którzy żyją z pracy własnych rąk. Na początku XI wieku pra­wie nie ma innych prac prócz uprawy roli, z której pochodzi wszelka żywność. Rozwój miast, handlu, rzemiosła, a potem tego wszystkiego, co już da się nazwać przemysłem, rozbije później jedność trze­ciego stanu, który na razie można utożsamiać z uprawiającymi ziemię, żywicielami dwóch pozo­stałych warstw społecznych. Natomiast stan drugi, jedyny, który nas tutaj inte­resuje, w myśli Adalberona i Gerarda składa się z tych, którzy kierują i rządzą społeczeństwem chrześcijańskim według dyrektyw z nieba: są to przede wszystkim królowie oraz ci, którym przeka­zali oni całość lub część władzy królewskiej powie­rzonej im przez Boga.

Około 1030 roku społeczeństwo chrześcijańskie, zwłaszcza we Francji, przeżyło dogłębną przemia­nę. Władza senioralna, zwana niekiedy feudaliz­mem, utrwaliła się mocno - nie można mówić o anarchii feudalnej, to niemal jej przeciwieństwo. Zmierzch władzy centralnej pociąga za sobą umoc­nienie więzi między ludźmi, wzrost znaczenia i skupienie rządów w rękach dawnych przedstawi­cieli upadającej władzy królewskiej, hrabiów, których na niższym szczeblu wkrótce zastąpili ka­sztelani. Otoczeni wojownikami, których łacińskie teksty nazywają milites, co wkrótce będzie można przetłumaczyć słowem chevaliers (rycerze), kaszte­lani zaprowadzają wówczas swój porządek - czy też nieporządek - panując nad ludźmi w obrębie małego regionu, którym kierują, zarządzają, który użytkują. Jest to epoka zamków i rycerzy - dwóch filarów społeczeństwa feudalnego.

Wtedy się rodzi rycerstwo.

Nie tak, jak tłumaczono Lancelotowi, na mocy wyboru przez najsłabszych, szukających obrony przed zdzierstwem najsilniejszych podczas zamierz­chłych napięć u zarania dziejów ludzkości, ale raczej w burzliwej epoce początków świata feudalnego, przez samo praktykowanie siły miecza na bezbron­nej ludności. Pod przykrywką obrony, która stała się już jednak mniej konieczna po ustaniu najazdów Normanów czy Saracenów, kasztelani orężem swych rycerzy narzucili władzę ludności poszcze­gólnych regionów. Rządzą nią, sądzą ją, nakładają na nią podatki, które teksty często określają wielce wymownym słowem: wymuszenia (exactiones).

Mitycznym źródłom rycerstwa stającego w obro­nie słabych, kobiet, sierot i wszystkich wydziedzi­czonych trzeba więc stanowczo przeciwstawić rze­czywiste pochodzenie tego stanu, który bardziej uci­ska, niż broni. Dopiero stopniowo, pod wielorakim wpływem Kościoła, ale także poetów, pisarzy, ko­biet, powszechnej ewolucji obyczajów, gustów i mentalności, ta klasa żołdaków i wiarusów przeo­braziła się w rycerstwo, jeśli nie w rzeczywistości, to przynajmniej w jej wyobrażeniu, w jej obrazie. W większym stopniu niż realną instytucją rycerstwo jest sposobem życia, ideałem, a być może nawet i marzeniem.

I. Rycerstwo klasą społeczną?

Czym jest rycerstwo i kim są rycerze? Wątpliwo­ści budzą się już na poziomie słownictwa. Określe­nia bowiem, które od XI wieku coraz częściej spoty­kamy w tekstach, same w sobie są niejasne.

1. Problemy ze słownictwem

Zabarwienie znaczenia służbą publiczną docho­dzi do klasycznego i czysto militarnego sensu łaciń­skich słów miles, militia, militare, które odnosiły się do żołnierzy rzymskich. Mnisi sami określają się mianem milites Dei, co można przetłumaczyć zarów­no jako „słudzy Boży", jak i „żołnierze Boży", tak ściśle są wówczas powiązane pojęcia walki (tutaj du­chowej) i służby. Skądinąd, kiedy w VIII wieku odbywa się koronacja króla, a nieco później księcia, biskup przypomina mu, że zaczyna on pełnić służbę publiczną (militia) i winien służyć Bogu (militare Deo). Oczywiście, czasem i orężem; jest to jednak tyl­ko jeden z aspektów jego funkcji rządzenia. Jeszcze w X wieku u Hinkmara z Reims słowo militia zacho­wuje znaczenie funkcji publicznej, a miles (liczba mnoga: milites) kładzie akcent w równej mierze na służbę i posłuszeństwo, co na funkcję wojowania.

Dochodzi tu także zabarwienie związane z wa­salstwem. Rozszerzanie się więzi wasalnych, wspie­rane przez karolińskich władców, sprawia, że po­wstaje coraz więcej określeń oznaczających wasala, człowieka zaufanego jakiegoś księcia czy seniora. Napotykamy więc zarówno dawne terminy: vassus, vassalus, fidelis, jak również słowa: homo, które wy­stępuje najczęściej, lub miles - w tym znaczeniu po­wszechne w XI wieku. Miles może nawet wyrażać związek przymierza mniej określony i mniej przy­muszający niż związek wasalny. Tak się dzieje ok. 1030 roku u Dudona z Saint-Quentin: po ustaleniu projektu małżeństwa między młodym diukiem Ry­szardem z Normandii i córką diuka Hugona z Fran­cji nieprzyjaciele Ryszarda, jak on sam nam mówi, obawiają się, że kiedy zostanie on miles Hugona, bę­dzie miał oparcie w jego orężu. Ryszard nie był zaś ani wasalem, ani „rycerzem" Hugona.

Znaczenie wojskowe także się utrzymuje. Zwła­szcza w liczbie mnogiej milites wciąż oznacza po pro­stu żołnierzy, wszystkich wojowników, a nie tylko tych, którzy później zyskają miano rycerzy. W wielu tekstach z X - XII wieku napotykamy opisy wojsk składających się z wojowników (milites), dzielących się na konnicę (equites) i piechurów czy pieszych (pe­dites). Przewaga ciężkiej konnicy w XI i XII wieku spowodowała jednak połączenie różnych znaczeń pojęcia miles. Książęta, kasztelani i ich zbrojni wasale walczyli oczywiście raczej konno niż pieszo i wre­szcie słowo milites zaczęło oznaczać wyłącznie elitę konnych wojowników, a już nie żołnierzy w szero­kim tego słowa znaczeniu. Stopniowe połączenie tych różnych znaczeń miles stało się możliwe dlatego, że wszystkie one wyrażały pojęcie służby, która w tej epoce miała przede wszystkim aspekt wojskowy.

2. Od wasalstwa do feudalizmu

Od początku VIII wieku powstały związki wasal­ne, łączące ze sobą dwóch ludzi wolnych i równych wobec prawa, lecz jeden z nich, wasal, wchodził w zależność (nie uwłaczającą godności) od drugiego.

Obrzędy zawierania takich związków są do­brze znane: przyszły wasal, klęcząc przed swym seniorem, wkładał złożone ręce między jego dło­nie i w ten sposób stawał się „jego człowiekiem". Kiedy senior podniósł go z klęczek, przysięgał mu wierność, kładąc rękę na Ewangelii lub na reli­kwiach świętych, których znaczenie wzrasta w XI wieku. Jest to ceremonia hołdu i przysięgi (ho­magium et fidelitas). Potem następował obrzęd inwe­stytury: senior podawał swemu wasalowi przed­miot symbolizujący sposób utrzymania, jaki mu zapewnia za „cenę" jego służby: na przykład grud­kę ziemi lub chorągiew. Ludzie wolni, ale nie mający środków do życia, wchodzili w ten sposób w zależność od seniorów, którzy ich utrzymywali, zapewniając im dochód od warunkowo nadanej ziemi, beneficjum (beneficium). Zależnie od rangi beneficjanta mogło ono przybierać różne formy: bezpośrednie utrzymanie w zamku se­niora, w jego drużynie (mesnie), w garnizonie lub w eskorcie (jest to domownictwo w szerokim tego sło­wa znaczeniu) bądź też - i to częściej w wypadku osobistości nieco wyższej rangi, mających własne sługi czy protegowanych - senior przyznawał swe­mu wasalowi w ten sposób osiedlonemu (chase) zie­mię, która zapewniała mu byt.

Ci, którzy w ten sposób uzależniali się od „patro­na", początkowo reprezentowali bardzo skromne warstwy. Wybitny francuski historyk M. Bloch tłu­maczył ten fakt mówiąc, że system wasalny u swych początków mocno pachniał domowym chlebem. Świadczą o tym najstarsze znane nam formuły; za­czynają się następująco (być może nie należy brać tego dosłownie): „Zważywszy, że wszystkim jest wiadomo, iż nie mam już środków, by się wyżywić i odziać, ja, taki a taki, powierzam się w ręce senio­ra X..." Wasale znajdywali w ten sposób bezpieczeń­stwo, którego im brakowało, gdyż senior zobowią­zywał się utrzymywać ich i bronić. W zamian za to przyrzekali służyć mu we wszystkim, co było zgod­ne z ich stanem wolnych ludzi.

Więzi feudalno-wasalne rozwijają się w X i XI wieku na bardzo różnych poziomach, a rzeczywisty element, beneficjum, zajmuje najważniejsze miejsce. Coraz powszechniej jest to odstąpienie ziemi wasalo­wi w lenno (fief), najpierw dożywotnio, potem jed­nak, od XI wieku, wasalom udało się doprowadzić do tego, że ziemia stała się dziedziczna na szczycie hierarchii wasalnej. W ten sposób władcy karolińscy odstępowali rozległe obszary (hrabstwa) hrabiom, którzy byli tam ich przedstawicielami i rządzili w ich imieniu. W IX i X wieku ci reprezentanci władcy uwalniali się spod jego opieki. System wasalny, który Karol Wielki i jego następcy mieli nadzieję sobie przywłaszczyć, doprowadzając do jego przejęcia, aby wzmocnić swą władzę w odległych regionach, wymyka im się z rąk: zatrzymuje się w pół drogi, wpierw na szczeblu hrabiów. W ten sposób powstają niezależne księstwa, w których niebawem hrabia za­czyna sobie poczynać jak udzielny monarcha. Kasztelania i rycerstwo. W XI wieku wyraźniej się zaznacza przesunięcie władzy, zwłaszcza we Francji. Tym razem schodzi na szczebel kasztelanii. Rozpowszechnia się praktyka lenna, a jego militar­ny charakter jeszcze się umacnia. W system wasal­stwa wchodzą wówczas niezależni właściciele zie­mi dziedzicznej (alleutiers) którym się to opłaca.

Powierzają oni swoje włości, niekiedy znaczne, po­tężniejszemu seniorowi i stają się jego wasalami; od razu odzyskują swe dobra, ale już jako wła­sność seniora (z prawem użytkowania). Mają za­pewnioną opiekę, jednakże sami również zapew­niają bezpieczeństwo siłami zbrojnymi - własnymi i swych wojowników, jeśli takich mają. W ten spo­sób zadzierzgują się układy prywatnej zależności w obrębie arystokracji.

Na wasalu spoczywają w istocie obowiązki troja­kiego rodzaju - finansowy, prawny i wojskowy: po­moc finansowa w jasno określonych wypadkach (mał­żeństwo najstarszej córki seniora, pasowanie na ry­cerza jego najstarszego syna, okup lub wyjazd na krucjatę); rada, udział w jej decyzjach, zwłaszcza w dziedzinie sprawiedliwości; przede wszystkim zaś służba w wojsku. Szybki rozwój kasztelanii jest wyraźnie widocz­ny w XI wieku. W zamkach - których wyrasta wów­czas coraz więcej, za zgodą hrabiów lub bez niej, a czasem nawet wbrew ich woli - kasztelani i garni­zony wojowników (milites castri) tym łatwiej panują nad społecznością podległych im ludzi, że władza centralna została osłabiona. Oczywiście, osłabienie to nie ma jednolitego charakteru. W Niemczech na przykład utrzymuje się zwierzchność cesarza i twier­dze są obsadzone przez jego garnizony albo powie­rzane niewolnym urzędnikom dworskim, ministeriałom. Na obrzeżach Cesarstwa cesarz nie walczy z po­wstającym systemem feudalnym, ale zachowuje nad nim kontrolę. Awans społeczny rycerstwa nastąpi tu­taj znacznie później, u schyłku XII wieku, pod wpły­wem Francji i na jej wzór. Natomiast osłabienie wła­dzy hrabiów zaznacza się w środkowej Francji, An­jou, Poitou, Szampanii, Ile-de-France... na tym rozle­głym obszarze kasztelani, opierający się na swych wojownikach, powszechnie się wyzwolili spod opie­ki hrabiów. Zjawisko to w jeszcze większym stopniu występuje w regionie Macon, którego mistrzowskie studium, autorstwa Georges' a Duby'ego, zyskało wartość wzoru. W południowej Francji zjawisko ka­sztelanii także pojawia się bardzo wcześnie. Władza sądownicza szybko przechodzi od hrabiów do ka­sztelanów. Władza wojskowa również.

Kasztelani i milites - już w ciągu pierwszych trzy­dziestu lat XI wieku - w tych regionach dzierżą więc w swych rękach znaczną władzę. Na południu wo­jownicy ci nazywani są cabalarii czy cabalers na równi z mianem milites. Określenia te nie mają jeszcze do­niosłego wydźwięku społecznego; co więcej, są stoso­wane raczej w odniesieniu do ludzi dość niskiej ran­gi. Mają oni jednak udział w wyzysku chłopów, po­bierają podatki i zaprowadzają porządek kasztelana, tym samym zaś oddzielają się, w powszechnym spo­sobie myślenia, a najpierw we własnym, od masy chłopskiej, z której wielu z nich pochodzi; większość milites nie dzierży osobiście tej władzy, banu, a w teks­tach powstałych na południu Francji skrupulatnie odróżniani są ci, którzy wydają rozkazy (majores mili­tes, strenui milites), od tych, którzy je wykonują (mino­res milites, gregarii milites, rycerze domowi). W regionach położonych między Sekwaną a Re­nem - przez długi czas uznawanych za kolebkę feudalizmu, gdzie więzi wasalne powstały szybko ­określenie miles istotnie pojawia się bardzo wcze­śnie w dokumentach epoki (połowa X wieku), lecz przez cały XI wiek owi milites zajmują podrzędną pozycję: znacznie częściej są to zbrojni (hommes de main) możnowładców niż ich wasale. Na przykład w Pikardii na początku XII wieku rycerstwo jest je­szcze trzymane krótko przez książąt lub ich zarząd­ców, a położenie społeczne milites jest wciąż dość nędzne. Niemniej jednak są oni sprzymierzeni z arystokracją wojskową, gdyż stanowią jej zbrojne ramię - tak też są postrzegani przez ludność (vul­gum), którą wyzyskują. Powoli, dzięki służbie woj­skowej odbywanej u boku swych seniorów, dzięki awansowi społecznemu, którego mogą dostąpić wyróżniając się w walce, przez małżeństwo, niekie­dy przez uzurpację, niektórzy z nich wznoszą się do poziomu drobnej arystokracji, czy to dziedzicz­nej, czy feudalnej. Alodium, uznawane niegdyś za wyjątek na północ od Loary, w rzeczywistości utrzymywało się znacznie silniej niż sądzono. Równolegle zatem do arystokracji feudalnej istnieje drobna arystokracja dziedziczna.

3. Arystokracja czy szlachta?

Czy w tej epoce można mówić o szlachcie? Zaga­dnienie to jest przedmiotem cierpkich dyskusji mię­dzy historykami i najlepsi mediewiści nie są całko­wicie zgodni w tej kwestii. Znaczy to, że sprawa nie jest prosta. Poprzestaniemy więc na prezentacji głównych zarysów tego problemu, nie zagłębiając się zbytnio w spór. Słownictwo niewiele nam tu wyjaśnia. Faktycz­nie, pojęcie nobilis przed końcem XII wieku nie odwołuje się wyłącznie do „jakości' prawnej, jaką byłaby szlachta dziedziczna w późniejszym tego sło­wa znaczeniu. Wyraża raczej renomę, prestiż, a pod piórem pisarzy kościelnych przede wszystkim war­tość moralną, związaną z postawą wobec Boga i Je­go sług. Niemniej jednak te zalety spotykają się ze szczególną pochwałą, gdy występują u rodów, które swą potęgą, bogactwem, darowiznami na rzecz Ko­ścioła wsławiły się na oczach wszystkich w przeszło­ści... i są to przede wszystkim rody należące do wiel­kiej arystokracji. Żaden z autorów nie omieszkał zresztą podkreślić faktu, iż cnoty te są w naturalny sposób przekazywalne w obrębie rodów; podkreśla­ją również reputację ludzi wywodzących się z tych rodów, uzyskaną w chwili narodzin.

Wynika z tego problem definicji. Czym jest szlachta? Czy wszyscy „szlachcice" z XI wieku po­chodzą z dawnej szlachty karolińskiej, z rodzin spokrewnionych z rodem królewskim? Tego zda­nia był Adalberon, twierdząc, iż szlachta wywodzi się z krwi królewskiej. Do tego poglądu skłaniają się także niemieccy historycy, a belgijski historyk L. Genicot częściowo przyznaje im rację, w odniesie­niu do regionów leżących na obrzeżach Cesarstwa, a nawet w głębi Francji. Jego zdaniem, szlachectwo i wolność to pojęcia zamienne, przekazywane przez urodzenie. Nie ulega wątpliwości, że wyższa arysto­kracja nieustannie podkreślała ród, urodzenie oraz kondycję prawną tak przekazywanej wolności. Jest to kwestia krwi.

Czy jest to jednak prawdą w odniesieniu do wszystkich szczebli tej arystokracji, zwłaszcza jej najniższych warstw, do których należy większość milites? To trudniej stwierdzić i możemy tutaj przy­łączyć się do tezy, której broni między innymi Geor­ges Duby: szlachectwo miałoby pochodzić przede wszystkim od władzy sprawowanej nad ludźmi ­banu. Gdyby tak było, objęłoby ono tych wszystkich, którzy wchodzą w posiadanie banu, przekazanego prawowicie lub... przywłaszczonego bezprawnie. A zatem do szlachty mieliby należeć kasztelani, a nawet rycerze, z chwilą objęcia części dawnej wła­dzy publicznej, w ten sposób „sprywatyzowanej".

Wreszcie, jak utrzymują niektórzy historycy, pomi­jając najświetniejsze rody wyższej arystokracji, po­jęcia szlachty nie sposób ściśle zdefiniować przed rokiem 1200. W XI i przez znaczną część XII wieku szlachcicem miałby być ten, kto jest uznany za ta­kiego wskutek swego stylu życia, stosunków, bogac­twa, władzy... a to niczego nie rozstrzyga, gdyż taki sposób egzystencji widać wyraźnie wśród najwyżej postawionych rodów, lecz gdy schodzimy na po­ziom drobnej arystokracji, stopniowo się on zaciera. Granicy dzielącej wówczas ludzi, których ledwie ośmielano się nazywać „drobną szlachtą' (medio­cres), od górnych warstw chłopstwa wyraźnie prze­strzegano jeszcze w XI wieku, a nawet w następ­nym stuleciu. Od połowy XII wieku jednak, na przykład w niektórych regionach północnej Francji, posiadanie wielkich dóbr ziemskich dopuszczało do tej kategorii, która przedtem stała otworem tylko przed ludźmi w niej urodzonymi, piastującymi jakiś urząd publiczny lub zarządzającymi zamkiem. Roz­bieżne wnioski najwybitniejszych mediewistów ostatecznie potwierdzają, że przed 1200 rokiem szlachta jest na obraz... samego słowa nobilis. Wystę­puje ono w stopniu wyższym i najwyższym. Mię­dzy szlachtą i nie-szlachtą nie nastąpiło jeszcze ra­dykalne cięcie, co nie oznacza, że takiego cięcia nie ma, tyle że dokonuje się ono stopniowo, jak zapada­nie zmroku. W zależności od urodzenia, prestiżu przodków, własnej rangi, renomy, bogactwa ziemi, potężnych przyjaciół, licznych wojowników, czło­wiek jest uznawany za szlachetnego, mniej szla­chetnego lub w najwyższym stopniu szlachetnego.

4. Szlachta a rycerstwo

Gdzie tutaj usytuować milites, których już można nazywać rycerzami? Stopnie arystokracji pozwalają wyróżnić kilka przypadków. Jeśli chodzi o członków wyższej ary­stokracji, nie ma wątpliwości: są oni zresztą nazywa­ni „nader szlachetnymi rycerzami' (nobilissimi mili­tes)... nie tyle dlatego, że są rycerzami, ile że pocho­dzą ze świetnych i potężnych rodów oraz że walczą konno na czele swych oddziałów. W przypadku członków średniej arystokracji, ka­sztelanów i ich największych wasali, stopniowej asy­milacji ze „szlachtą' przez cały XI wiek towarzyszy­ło - w przeciwnym kierunku - zjawisko stopniowe­go przechodzenia władzy publicznej na ich poziom. Określenie „szlachetni i potężni rycerze" wywodzi się nie stąd, że są rycerzami, ale stąd, że są panami banu, tej cząstki władzy niegdyś królewskiej, potem hrabiowskiej, a przez nich przejętej. Stanowią oni znaczną część rycerstwa książąt. Znaczną część, ale nie całość, a być może i nie większość. W zamkach bowiem, w garnizonie, w najbliższym otoczeniu kasztelanów, do którego należą zbrojni, eskorta, są jeszcze inni rycerze (mili­tes castri, gregarii, nutriti, satellites, rycerze z drużyny itd.), mający różną rangę: wasale osiedleni, dyspo­nujący dochodami wystarczającymi na ich wyposa­żenie; wasale gospodarzący na dobrach dziedzicz­nych, wymykający się jeszcze rosnącej dominacji więzów zależności, ale również w trudnej do uchwycenia proporcji; dependenci w bardziej ści­słym znaczeniu - żywieni w zamkach synowie zruj­nowanych rodziców, młodsi bracia, którzy nie mogli lub nie chcieli opuścić świata i wejść w szeregi ludzi Kościoła, a których rozwinięta w XII wieku zasada uprzywilejowania pierworodnych spycha do rangi dependentów, najemników albo błędnych rycerzy. Należy tu jeszcze dodać zbrojne sługi, chociaż teksty narracyjne niewiele o nich mówią. Widzimy ich wy­raźnie poza granicami Francji: rycerze-wasale w Ce­sarstwie, hiszpańskie rycerstwo plebejskie itd.

Przed 1200 rokiem istnieje więc różnica między szlachtą i rycerstwem, nawet jeśli w wyższych war­stwach te dwa pojęcia odnoszą się do tych samych osób i służą jedynie do opisu dwóch odmiennych aspektów ich postaci: rodzinnych korzeni (narodzin, rodu) z jednej strony, a prawa noszenia broni ­z drugiej. Przed końcem XII wieku nie należy jednak rozciągać tej tożsamości na wszystkich wojowników.

Rycerstwo kształtuje się więc w XI wieku w warstwach niższych od uznanej szlachty.

Stanowi ono kategorię społeczną, a raczej społeczno-zawodową, złożoną z tych wszystkich, którzy nie słyną ani z przynależności do szlachetnego rodu, ani z boga­tych posiadłości ziemskich, ani nie mają prawa banu pana feudalnego. Ich wspólną cechą jest jednak uzbrojenie charakterystyczne dla rycerzy - uzbroje­nie zresztą kosztowne, co oczywiście wyklucza bie­daków... chyba że otrzymają takie wyposażenie. Wszyscy służą swemu seniorowi włócznią i mie­czem, konno, o ile zaś nie są uznawani za swoich przez chłopów, na których patrzą z góry, to nie są również przyjmowani wśród szlachetnie urodzo­nych, którzy ich zatrudniają.

5. Od rycerstwa do szlachectwa?

Rycerstwo jest jednak niekwestionowanym środ­kiem awansu społecznego. Dostęp do szlachectwa nigdy w istocie nie był zupełnie zamknięty. Jedną z najlepszych dróg awan­su społecznego - o ile nie jedyną - było władanie orężem. Dzięki rzemiosłu wojennemu synowie za­możnych chłopów lub skromnych rodów mieli szan­sę wyróżnić się w oczach pana feudalnego, któremu służyli, uzyskać od niego (albo zedrzeć ze swych podwładnych) dobra lub ziemie; co więcej: poślubić osobę wyższej rangi niż oni sami, co pozwalało im wspiąć się wyżej w świecie arystokracji. Poprzez ry­cerstwo paru wojowników niskiego pochodzenia zdołało w ten sposób wślizgnąć się w świat szlachty. A przede wszystkim sprawić, że ich dzieci, synowie matki szlachetniej urodzonej niż ojciec, należały do tej sfery. Awans pozostawał jednak sprawą przypad­ku, a nie dokonywał się w sposób systematyczny. Dla tych drobnych rycerzy kondycja rycerska miała charakter osobisty, wiązała się z wykonywaniem za­wodu i mogli ją stracić (co widać na przykład w pa­ru opisach zwyczajów <coutumes>, jakie zachowały się do naszych czasów), gdyby utracili zdolność pro­wadzenia walki konno, czy to z powodu wieku lub choroby, czy też dlatego, że już nie posiadają uzbro­jenia niezbędnego w tym rzemiośle. Innymi słowy, o ile rycerstwo mogło prowadzić do szlachectwa, to go nie przyznawało.

Niemniej jednak wspólny styl życia, władanie orężem i stosowanie siły, udział w walkach, w tur­niejach, w grabieżach, w rozmaitych rozrywkach oddziałów stanowiących straż niewątpliwie zbliżały wszystkich rycerzy do siebie, niezależnie od ich ran­gi. Było tak przede wszystkim wtedy, gdy związki małżeńskie tworzyły powinowactwa, ściślej wiążące z arystokracją ludzi, którzy przedtem sytuowali się na jej obrzeżach. Rycerstwo zbliżyło się wówczas do szlachty i usiłowało się w nią wtopić. Różnorodność modeli poszczególnych regionów wciąż jednak pozostaje znaczna. Proces fuzji nie odbywa się wszędzie w tym samym rytmie ani w tym samym zakresie. Można wysunąć następują­cy pogląd: ten zlepek był zjawiskiem tym wcześniej­szym, im bardziej pojęcie władzy publicznej uległo osłabieniu. Na przykład w regionie Macon gdzie bardzo wcześnie zaczęto podważać władzę hrabiów, w drugiej połowie XI wieku fuzja ta wydaje się fak­tem dokonanym; w owym czasie wszyscy rycerze są już „dziedzicami". Asymilacja nastąpiła nieco później w środkowej Francji i w Katalonii, a jeszcze później w Hiszpanii, w Normandii, w północnych regionach Francji. W aktualnych granicach Belgii, w Holandii, w Niemczech fuzję tę można dostrzec dopiero w XIII czy XIV wieku, a nawet później.

Te rozbieżne wnioski mogą dziwić. Wynikają one z paru czynników: z różnorodności gatunkowej ba­danych źródeł, z cech szczególnych każdego regio­nu, odmiennej sytuacji politycznej, a także z różno­rodności podejścia poszczególnych badaczy i mniej lub bardziej wyraźnych różnic w postrzeganiu przez nich pojęć szlachectwa i rycerstwa.

6. Od szlachectwa do rycerstwa

Pozostając przy ogólnych zarysach, można jed­nak stwierdzić około 1200 roku proces zamykania się w sobie arystokracji, która usiłuje lepiej określić właściwe sobie cechy, obronić swe przywileje, ukonstytuować się jako kategoria prawna i za­mknąć się w swoim kręgu. Wobec rosnącego zagrożenia ze strony mieszczaństwa, którego bogactwo i umiejętność postępowania zjednują sobie książąt, arystokracja usztywnia się i broni, akcentując dwie cechy, które ją wyróżniają lub uświetniają: urodze­nie i władanie mieczem. Literatura wyraźnie to pokazuje: od schyłku XII wieku surowo krytykuje książąt, którzy tak jak królowie Francji otaczają się nie-szlachcicami, a za­niedbują rycerzy. W tym samym czasie szlachta za­strzega dostęp do rycerstwa dla swych synów.

Pasowanie na rycerza staje się sposobem kontroli społecznej w rękach szlachty, która ugruntowuje swoją odrębność i pozycję, zaczyna stanowić kastę prawną - w jej szeregach nie ma już miejsca dla przybyszów. Zwyczaje uściślają, że syn miles nie pa­sowanego na rycerza osiągnąwszy wiek dwudziestu pięciu lat popada w kategorię rustici. W 1186 roku cesarz Fryderyk Barbarossa wyklucza z rycerstwa synów księży lub chłopów; w 1231 roku „konstytu­cje ogłoszone w Melfi" (Sycylia) umacniają te rozpo­rządzenia. Można się w tym dopatrywać zarówno zamknięcia rycerstwa, które od tej pory jest zastrze­żone dla synów szlacheckich, jak i woli władzy ce­sarskiej, która chce poddać swej kontroli szlachtę, gdyż jedynie specjalne zezwolenie władcy może uchylać te zakazy. Pasowanie na rycerza jawi się za­tem jako sposób selekcji odnoszący dwojaki skutek, z jednej strony w rękach szlachty, a z drugiej - władcy: arystokracja zamyka dostęp do rycerstwa a więc wszelką możliwość osiągnięcia stanu szlacheckiego - przed tymi wszystkimi, którzy nie mają rycerzy już wśród swych przodków (od czterech po­koleń), ale z drugiej strony władza centralna, przede wszystkim tam, gdzie jest mocna, zatwierdza ten sposób działania, jednocześnie zastrzegając sobie możność przyznawania odstępstw od tej zasady i w ten sposób pozostając mistrzem ceremonii paso­wania, które nadaje szlachectwo.

Czy można stwierdzić, że już teraz rycerstwo do­tarło do szlachty? To raczej szlachta przysposabia ry­cerstwo, przyłącza je do siebie oraz przypisuje sobie jego wartości i prestiż, który tym samym zwiększa. Urodzenie stało się niezbędnym warunkiem przynależności do rycerstwa i niektórzy historycy wyciągają z tego wniosek, jakoby szlachectwo było „zdolnością do zostania rycerzem". Należy raczej powiedzieć, że zastrzegło rycerstwo dla siebie, ono zaś staje się najwyższym stopniem szlachectwa.

W XI i w XII wieku bynajmniej nie wszyscy ryce­rze byli szlachcicami; w XIII i w XIV wieku powstaje sytuacja odwrotna: wszyscy rycerze są szlachcicami lub zostają uszlachceni, lecz już nie wszyscy szlach­cice są rycerzami. Pasowanie, coraz bardziej wy­stawne i kosztowne, w istocie już nie jest dla szlach­ty koniecznością: zastrzega je ona tylko dla nie­których spośród swych synów jako swoiste dodat­kowe odznaczenie, ukazujące przystąpienie do ry­cerstwa, którego wymiar honorowy przewyższa te­raz wszystkie inne. Toteż w XIV wieku widzimy, jak bardzo waleczni dowódcy, na przykład Du Guesc­lin, przez wiele lat walczą jako rycerze na czele swych wojsk, nim zostaną „uczynieni rycerzami" w wieku trzydziestu czterech lat. Przykład ten jest typowy, a nie odosobniony, i trafnie ujmuje nowy sens, jakiego nabrało teraz rycerstwo. Rycerstwo szlachecką korporacją? Jest ono zwią­zane z systemem wasalnym i z feudalizmem, z ary­stokracją i ze szlachtą, ale nigdy się całkowicie nie utożsamiło z żadną z tych kategorii. Od swego po­wstania do końca Średniowiecza rycerstwo przeja­wia nie tyle cechy klasy społecznej czy kategorii praw­nej, ile właściwości, jakie później napotykamy w korporacjach. Można by je więc zdefiniować jako korporację elitarnych wojowników walczących kon­no z bronią charakterystyczną dla tej zacnej profesji, zgodnie z jej kodeksem deontologicznym. Rycer­stwo ma swoich świętych patronów, świętych wo­jowników (oraz, co dziwne, Najświętszą Maryję Pannę); ma swoich mistrzów, pracodawców rycerzy, ich seniorów; ma swój obrzęd przyjęcia, pasowanie, do którego jeszcze wrócimy. Ma swych nowicjuszy ­giermków - a przynajmniej niektórych z nich. Prak­tykuje cnoty cechu rzemiosła wojennego; początkowo otwarte, zamyka się u schyłku XII wieku, co znacznie później uczynią również inne korporacje. W ten sposób chroni siebie z inicjatywy swych mi­strzów, arystokracji i szlachty, zastrzegającej wyłącz­nie dla swych synów wstęp do owej szlachetnej kor­poracji, owego wyższego stanu rycerstwa, które tym­czasem przybrało zabarwienie ideologiczne - do czego niebawem wrócimy.

II. Rycerstwo, elitarna konnica

732 rok: Karol Młot odnosi zwycięstwo nad Ara­bami pod Poitiers. Zdanie to w swej lapidarnej for­mie stanowi prawdopodobnie jeden z klejnotów historii wydarzeń, niegdyś nauczanej we francu­skich szkołach podstawowych. Krytykowano ją, ale miała ona przynajmniej tę zaletę, że dostarczała punktów odniesienia, sprawdzonych i znaczących wytycznych. Tu widzimy właśnie jeden z tych punktów odniesienia: po raz pierwszy w tak jedno­znaczny sposób wielki najazd muzułmańskiej kon­nicy rozbił się o zaciekły opór frankijskiej piechoty pod dowództwem majordoma Karola Młota. Ope­racje wojskowe dla odzyskania południa Francji, ja­kie prowadzono po Poitiers, pozostawiły w zbioro­wej pamięci trwałe wspomnienia, tkwiące u źródeł wielu pieśni rycerskich [chansons de geste; gesta - czyny] sławiących Wilhelma z Septymami, hrabie­go Tuluzy, Wilhelma z epopei, głównego bohatera cyklu noszącego jego imię, stanowiącego wraz z Rolandem wzór średniowiecznego rycerza. Wojownik przeobraził się w rycerza. Metamorfoza ta, dokonana między epoką wydarzeń (VIII wiek) i epoką redakcji dzieł, które trzysta pięćdziesiąt lat później czerpały inspirację z owych wydarzeń, trafnie ilustruje rewolucję militarną znamienną dla tego okresu: rozwój ciężkiej konnicy. Proces ten rozpoczyna się za panowania Karolingów.

1. Karolińska konnica

Operacje wojskowe prowadzone przez władców karolińskich polegały przede wszystkim na zajmo­waniu miast, obleganiu twierdz, budowie fortyfika­cji. Historycy zgodnie jednak twierdzą, że u pod­staw militarnych sukcesów Karola Wielkiego legły dwa czynniki: liczba jego wojowników i wartość je­go ciężkiej konnicy.

Liczebność wojowników trudno oszacować. Rekrutacja opierała się na prawie, jakie miał wład­ca do powoływania pod broń wszystkich wolnych mężczyzn, swych poddanych, bez określania cza­su trwania służby. Żołnierze musieli zapewnić so­bie wyposażenie na własny koszt. W rzeczywisto­ści, zważywszy na obszar Cesarstwa, obowiązku tego nie dało się egzekwować. W wypadkach skrajnego zagrożenia wprowadzano go tylko po to, by lokalnie zorganizować obronę. Wojska zwoływane niemal każdego roku w celu odbycia dalekich kampanii opierały się przede wszystkim na systemie wasalnym: hrabiowie, opaci i biskupi, osiedleni wasale korony mieli dostarczyć na królewski ost [wyprawę wojenną] należycie wy­posażonych wojowników, w liczbie proporcjonalnej do wielkości beneficjów terytorialnych, jakie otrzy­mali. Historycy nie są całkowicie zgodni co do tej liczby, którą jedni szacują na mniej niż 5000, inni zaś na mniej więcej 50 000. Nieścisłość tych szacunków nie powinna dziwić; w odniesieniu do Średniowie­cza tak wyglądają dane. Historyka to irytuje, lecz musi do tego przywyknąć.

Do armii wasali królewskich, których obowiązki militarne są ściśle określone, dochodzą kontyngenty ludzi wolnych, od 806 roku rekrutowanych według zasady: jeden zbrojny na cztery posiadłości wiejskie (czyli około 15 ha). Do tego trzeba dodać jeszcze jeźdź­ców ochotników, których pociąga przygoda lub per­spektywy łupu - zawodowych wojowników Oczywi­ście lwią część kontyngentu stanowią piechurzy Kon­nica to niewiele ponad jedna dziesiąta całości. Odgry­wa jednak ważną rolę, nawet jeśli jeźdźcy częściej to­czą walki pieszo niż konno: jest w istocie lepiej uzbro­jona i... bardziej wypoczęta niż piechurzy Lekka kon­nica to w gruncie rzeczy tylko piechota z transportem. Ciężka konnica także w znacznej mierze jest taką piechotą, lecz już dysponuje uzbrojeniem charakterystycznym dla rycerza: długa włócznia z zaczepem, okrągła lub owalna tarcza, długi miecz obosieczny, drugi, krótszy miecz z jednym ostrzem, a przede wszystkim broń obronna, zapewniająca dość pewną ochronę: broigne, czyli kolczuga. Ph. Contamine sza­cuje całość ciężkiego wyposażenia na prawie 50 soli­dów, a więc równowartość trzech lub czterech lat pracy zwykłego robotnika w tych czasach. Jak walczyła ta ciężka konnica? Historycy (L. Whi­te) jeszcze niedawno wyolbrzymiali fakt pojawienia się strzemienia, które miało jakoby zrewolucjonizo­wać technikę prowadzenia walki i umożliwić po­wstanie feudalnego rycerstwa; strzemię musiało jed­nak być już znane i rozpowszechnione w VIII wieku, nie powodując mimo to zasadniczych zmian w me­todach walki. Większość starć odbywa się pieszo, na­wet jeśli dysponujemy wskazówkami, że istniały walki na włócznie, pozorowane walki konne, które wydają się zapowiedzią późniejszych turniejów. Zwłaszcza włócznia nadal jest wykorzystywana jako broń kolna, a także jako broń miotana, jak oszczep. Rewolucja w dziedzinie taktyki dopiero nastąpi.

2. Epoka postkarolińska

Niepokoje dynastyczne, jakie pojawiły się po śmierci Ludwika Pobożnego (840) były potwierdze­niem zerwania jedności Cesarstwa i rozdrobnienia terytorialnego. Powstają wówczas księstwa i uzysku­ ją niemal całkowitą autonomię; przywłaszczają so­bie dawne prawa królewskie.

Najazdy Duńczyków pogłębiły jeszcze poczucie braku bezpieczeństwa, spowodowane już starciami zbrojnymi między wielmożami spierającymi się o władzę. Źródła monastyczne z pewnością wyol­brzymiły spustoszenia dokonane przez tych ludzi Północy (stąd wzięło się słowo Normand), gdyż chętnie napadali oni na klasztory, by je grabić. Pra­wem reakcji niektórzy historycy z kolei przesadnie zminimalizowali te straty, posuwając się nawet do przypisywania im niekiedy pozytywnej roli w go­spodarce: najeźdźcy mieli jakoby na nowo puścić w obieg zgromadzone w klasztorach bogactwa. Trzeba jednak uznać, że siali oni trwogę. Dowodzi tego liturgia (msze przeciwko Duńczykom, poga­nom itd.), a także obrabowane i spustoszone kla­sztory, a tym bardziej bezradność władz, zmuszo­nych do płacenia haraczu, by opłacić odjazd nor­mandzkich band. W 911 roku Karol Prostak został nawet zmuszony odstąpić im znaczną część Neu­strii, zmienionej na księstwo Normandii. Konsekwencje tego poczucia niepewności - uza­sadnionego czy subiektywnego - nie są bez znacze­nia dla omawianej tu kwestii. Nie ulega wątpliwości, że przyspieszyły one rozpoczęty już proces rozdrob­nienia terytorialnego i wzmocnienia władzy miej­scowych wielmożów, gdyż tylko oni byli w stanie zapewnić ludności w miarę skuteczną obronę. Teraz już wojny mają charakter nie tylko „narodowy", a ściślej biorąc królewski; na początku X wieku angażują one książęta i hrabiów, nieco później kasztela nów, a nawet zwykłych rycerzy.

Poczucie zagrożenia w feudalizmie teraz już nie wynika z najazdów normandzkich, które stały się rzadkością od czasu odstąpienia Normandii; ani z najazdów Madziarów, od kiedy niemiecki władca Otton Wielki na czele ciężkiej konnicy rozpędził na Lechowym Polu koło Augsburga (955) madziarskich jeźdźców, nie mających żadnej broni obronnej; ani z wypadów Saracenów, których ostatni bastion, La Garde Freinet, padł w 972 roku. Teraz zagrożenie po­chodzi z sąsiednich kasztelanii. Istotnie, od końca X wieku tam, gdzie władza centralna najwcześniej osłabła, kasztelani mają dowództwo nad wojskiem, połączone z komendą nad zamkami.

Zamki powstają wówczas bardzo licznie. Nie­kiedy odgrywają rolę strategiczną, lecz przede wszystkim służą jako schronienie dla wojowników, którzy mieszkają w nich jak w garnizonie, co po­zwala im nadzorować, kontrolować, dominować i wyzyskiwać okoliczną ludność; służą także jako baza wypadowa dla zbrojnych ekspedycji rycerzy na terytoria sąsiednich kasztelanii. Jest to prawdą w odniesieniu do zamków „legalnych", wybudo­wanych przez hrabiów, prawowitych posiadaczy władzy publicznej, i powierzonych pieczy ich zau­fanych, ich wasalów; odnosi się to jednak również, i to być może w jeszcze większym stopniu, do zam­ków zwanych niegdyś „bastardzimi" (powstałych bez zezwolenia hrabiów), których liczbę i wpływ prawdopodobnie wyolbrzymiono. Jakkolwiek było, XI wiek jest z pewnością stule­ciem zamków. W X wieku istniało ich niewiele. Oko­ło 1050 roku jest już ich dużo, a około 1100 jeszcze więcej. W ciągu stu lat ich liczba, zależnie od regio­nu, wzrosła trzykrotnie, pięciokrotnie, a niekiedy dziesięciokrotnie i więcej. Rozkwit ten nie zanikł i później - trwał przez całe Średniowiecze. W XI wieku jednak przejawiał się w sposób najbardziej żywotny. Właśnie wtedy następuje prawdziwa „re­wolucja zamkowa".

W większości zamki te są na razie tylko obwaro­waniami z drewna i ziemi, zbudowanymi na natu­ralnym wzniesieniu mającym znaczenie strategiczne albo, jeszcze częściej, na sztucznym pagórku, nasy­pie. Te ostatnie, niedawno wydobyte na światło dzienne przez archeologię, składały się z drewnianej wieży postawionej na sztucznym nasypie, okolo­nym fosami i palisadami. Kamienna wieża, która sta­nie się donżonem, pojawia się na początku XI wieku lub nieco wcześniej, ale jest jeszcze rzadkością. Za­mek z kamienia rozpowszechnia się dopiero w na­stępnym stuleciu. Trudne do zdobycia lub zniszczenia - głównym atutem oblegających był pożar - za­mki wraz z milites były podstawą potęgi panów. Wi­dać to wyraźnie po zaciekłości, z jaką kontrolowali je książęta i królowie podczas zamieszek. Tak było w przypadku młodego diuka Wilhelma z Normandii w pierwszym okresie jego panowania czy też króla Francji Ludwika VI na początku XII wieku.

3. Narodziny rycerstwa

Innym czynnikiem stanowiącym o potędze, związanym ściśle z pierwszym, są ludzie, wojowni­cy, a zwłaszcza ciężka konnica, składająca się ze sług domowych uzbrojonych przez panów oraz z ich wa­sali, osiedlonych lub najmowanych. Piechurzy (pedi­tes) najprawdopodobniej odgrywają w konfliktach rolę mniej drugorzędną, niż to utrzymują teksty, wysławiające wyczyny dowódców na czele konnicy. Nie można jednak zanegować faktu, iż od połowy XI wieku, zarówno w walkach, jak w sposobie my­ślenia, faktyczną przewagę miała ciężka konnica.

Uzbrojenie rycerza jest dobrze znane. Ulega pewnym zmianom, gdy w XI wieku walka na koniu przechodzi prawdziwą rewolucję. Dla zobrazowa­nia tego faktu dysponujemy zupełnie wyjątkowym dokumentem: gobelinem z Bayeux, wykonanym około 1086 roku z inicjatywy biskupa-wojownika Odona z Bayeux, przyrodniego brata Wilhelma Zdobywcy. Ten istny średniowieczny komiks w obrazach opatrzonych bardzo krótkim komenta­rzem pisanym opowiada o podboju Anglii, a przede wszystkim o rozstrzygającej bitwie pod Hastings w 1066 roku. Niestety, nie zostało tu przedstawione starcie między rycerzami, gdyż w tej epoce Sasi staczali walki jeszcze przede wszy­stkim pieszo, uzbrojeni w łuki, oszczepy, miecze i duńskie topory. Niemniej jednak uzbrojenie nor­mandzkich rycerzy i ich metody walki zostały tam opisane z niezwykłą precyzją.

Przedstawione tu uzbrojenie charakteryzuje od­tąd rycerza. Kolczuga, druciana koszulka sięgająca kolan, rozcięta z przodu i z tyłu, by można było do­siadać konia; kask z osłoną nosa, o lekko spiczastym kształcie, który stopniowo będzie się przekształcać w bardziej zamknięty hełm, zaokrąglony, a później bardziej płaski na szczycie; puklerz lub tarcza, wąska i długa, spiczasta u podstawy, jest trzymana na le­wym ramieniu lub zwisa u szyi wojownika, gdy je­dzie on na koniu. Osłania głównie lewy bok rycerza; miecz jest tutaj krótszy niż w poprzedniej epoce. Później wrócimy do włóczni, której zastosowanie ra­dykalnie się zmienia.

Nie należy lekceważyć roli łuczników. Ogólnie rzecz biorąc, broń wystrzeliwana lub miotana wyda­je się tutaj najczęściej występować, ze wspomnia­nych już powodów: Sasi walczą pieszo. Z punktu wi­dzenia naszych rozważań główna wartość tego dokumentu polega na tym, że przedstawia on równole­gle trzy możliwe zastosowania włóczni przez ryce­rza: 1) jako oszczepu, i to najczęstszy tutaj przypadek; 2) jako piki, którą rycerz włada pionowo, z góry do dołu, trzymając zgięte ramię, rzadziej z dołu do góry, a czasem zadając cios wprost, wyrzucając ramię przed siebie; 3) jako broni natarcia frontalnego.

Nowa metoda walki pojawiła się prawdopodob­nie na krótko przed opisaną tutaj bitwą. Stała się możliwa dzięki rozpowszechnieniu się strzemion (VIII wiek), głębokiego i rozłożystego siodła (X wiek), które przekształci się w siodło z podniesio­nymi łękami, zwane „siodłem kłującym', dzięki roz­wojowi hodowli bardziej krzepkich koni, a przede wszystkim dzięki pewnej nowatorskiej idei. Idea ta polega na tym, by nie powierzać już samemu ramie­niu jeźdźca siły ciosu piką, jak w dwóch poprze­dnich rodzajach zastosowania, w których walka na koniu jest zwykłą odmianą walki pieszych. Prędkość konia nie była tutaj przydatna, a nawet mogła się okazać zgubna; ponadto cios był skuteczny dopiero w bitewnej ciżbie, niemal w starciu wręcz. Przeciw­nie, nowa metoda łączy całość koń-jeździec-nieru­choma włócznia, i zmienia prędkość konia w siłę uderzenia. Aby to osiągnąć, rycerz już nie rzuca oszczepem ani nie manewruje włócznią, chcąc za­dać cios. Trzymają nieruchomo pod pachą, w stałej pozycji poziomej, aż do chwili natarcia. Celem jego ataku jest przeszycie na wylot, a przynajmniej zrzu­cenie przeciwnika z siodła.

Wtedy to konnica zmienia się w rycerstwo, gdyż walka na koniu nabiera znamiennych dla siebie cech, swych ostatecznych rysów. Rycerze, ciężko uzbroje­ni, by w miarę możności stawić opór takiej sile ude­rzenia, przypuszczają teraz szybkie szarże, skupieni w zwartych oddziałach (conrois), mających ode­pchnąć przeciwnika, przerwać jego linie, wedrzeć się w nie, wzniecając w ten sposób panikę w szeregach wroga, którego łatwo wtedy doścignąć i pokonać. Zwartość i solidarność rycerzy zapewnia szarży nie­mal niezwyciężoność, wzmocnione jeszcze przez ro­snącą jakość ich uzbrojenia obronnego.

Aby unaocznić to, co nowa metoda wniosła do taktyki wojennej, być może należy ją porównać do rewolucji, jaką w XX wieku spowodowało pojawie­nie się na polach walk dywizji pancernych.

Konnica doborowa. Oczywiście, nie wszyscy jeźdźcy przeobrażają się w rycerzy. Można sądzić, że ich względna liczba zmalała, a nowa metoda przy­czyniła się w ten sposób do wykształcenia elitarnej konnicy, w której rozpoznajemy rycerstwo w jego aspekcie zarówno społecznym, jak militarnym.

Jest to konnica doborowa, gdyż nowa metoda nie znosi improwizacji. Potrzeba wytrwałego treningu, by być skutecznym i trafić w cel, samemu nie będąc trafionym przez ostrze przeciwnika. Do tego treningu służy manekin ćwiczebny do atakowania z galopu: rycerze odbywają ćwiczenia szarżując na niego lub tarczę umieszczoną na drewnianym stojaku, podczas walk na włócznie i turniejów. Jeszcze do tego wrócimy. Na ra zie warto podkreślić, że chodzi teraz o bardzo szcze­gólny trening i od tej pory nie można już używać wy­miennie słowa „rycerz" i „wojownik". Rycerstwo sta­ło się najważniejszym rodzajem wojska, we wszystkich znaczeniach tego przymiotnika. Mężczyźni przezna­czeni do rzemiosła rycerskiego są więc dobierani we­dług określonych kryteriów. Wychowuje się ich i kształci w tej perspektywie. Najpierw, w bardzo młodym wieku, uczą się doglądania koni, czyszczenia broni, dosiadania konia itd. Potem służą jako giermko­wie. Łacińskie słowo scutifer (a jeszcze bardziej armi­ger) odnosiło się pierwotnie do żołnierza noszącego lekką broń. Później zaczęło oznaczać sługę, dbającego o rycerza, u którego służy, nosi jego broń i tarczę, pro­wadzi jego konie, ugniata jego kolczugę, by była bar­dziej giętka - krótko mówiąc - sprawuje swego ro­dzaju pieczę nad swym panem. Młodzi szlachcice, późniejsi rycerze, w ten sposób terminują przemie­szani z innymi giermkami, skromniejszego pocho­dzenia, którzy z pewnością nigdy nie zostaną ryce­rzami i całe życie spędzą pełniąc tę podrzędną funk­cję. Od XII wieku każdy rycerz ma do dyspozycji dwóch lub kilku giermków i wyraźnie widać, że licz ba rycerzy nie podwaja się z pokolenia na pokolenie.

Jest to konnica elitarna, również dlatego, że pełne wyposażenie jest ciężkie i kosztowne. Ciężkie? nie aż tak, jak często uważano, przynajmniej w odnie­sieniu do XI i XII wieku: waga kolczugi, obciążającej ramiona, nie przekraczała 10 - 12 kg, miecz - 2 kg, a hełm ważył nieco ponad kilogram. Niezbędna jed­nakże była do tego siła fizyczna, by przy takim wy­posażeniu (będąc pasowanym) manewrować długą włócznią i mieczem. W powieściach i pieśniach ry­cerskich pasowano piętnastolatków: chciano w ten sposób podkreślić przedwczesną dojrzałość bohate­ra, jego nadzwyczajną siłę. W rzeczywistości wyda­je się, że powszechnie pasowano starszych, osiem­nasto - dwdwudziestolatków. Znani są natomiast rycerze, którzy wciąż brali udział w walkach w wie­ku uważanym przez nas za bardzo podeszły do tego rodzaju zajęć: Wilhelm le Marechal w 1217 roku miał z pewnością powyżej sześćdziesiątki.

Ekwipunek był kosztowny. Żelazo należało do rzadkości, a tym bardziej wysokiej jakości kolczuga, która się nie rozdzierała, mocne i ostre miecze, a przede wszystkim wierzchowce zaprawione do wojaczki, których nie przerażały ani krzyki, ani szczęk oręża. Każdy rycerz musiał posiadać kilka ko­ni i, jak widzieliśmy, utrzymywać paru giermków.

Kim jest rycerz? Nie może nim być każdy chętny. Niezależnie jednak od jakiejkolwiek kontroli spo­łecznej sytuacja ekonomiczna, jakiej wymagało ry­cerstwo, zastrzega je dla ludzi dysponujących znacz­nymi środkami i wolnym czasem na ćwiczenia... lub dla tych, których oczywiste warunki fizyczne rekru­tują do służby wielmożom. Jak mówiliśmy, w XI i w XII wieku rycerze wywodzą się z rodów wielmo­żów lub ich wasali czy też ich zbrojnych domowni­ków. Są wśród nich także profesjonaliści - najemni­cy, będący na żołdzie, rekrutowani niezależnie od ja­kichkolwiek zobowiązań wasalnych.

W XII wieku najemników było nawet coraz wię­cej; władcy usiłują odzyskać swą władzę i czasem odnoszą się nieufnie do szlachty i jakości służby w królewskim wojsku (ost). Aby podbić Anglię w 1066 roku, Wilhelm Zdobywca wezwał nie tylko swych wasali, lecz także rycerzy przybyłych z róż­nych regionów, których wynagradzał pieniędzmi i zdobytymi ziemiami. Idąc w jego ślady, Plantage­neci często korzystali z usług płatnych rycerzy, najem­ników, w swej walce z królem z dynastii Kapetyn­gów. Jan bez Ziemi, atakując Normandię odbitą na krótko przedtem przez Filipa Augusta, dysponował ośmiuset rycerzami z tytułu feudalnego ost, a także płatnymi rycerzami, sierżantami (czyli wojownika­mi, którzy nie byli rycerzami) i łucznikami. Filip Au­gust go naśladował, i w jego wojskach widać rze­czywisty wzrost udziału najemników. Rycerze otrzymują tam żołd w wysokości 5 - 10 solidów dziennie, konni strażnicy 5 solidów, konni kusznicy 4 - 5 solidów, piesi 1 - 2 solidy itd. Pochodzenie spo­łeczne tych konnych sierżantów pozostaje jeszcze przedmiotem dyskusji, gdyż niektórzy dopatrują się w nich synów drobnej szlachty, inni - wojowni­ków wywodzących się z ludu, mieszczan, których nikt nie pomyli ze szlachtą. Rosnący udział tych opłacanych wojowników wymagał środków finan­sowych: znaleziono je w wykupie świadczeń feu­dalnych, ecuage, które rozpowszechniło się w dru­giej połowie XII wieku, najpierw w Anglii, a potem we Francji i w Niemczech. Równolegle, królowie Francji coraz bardziej się opierali, zwłaszcza w XIII wieku, na ośrodkach miejskich, będących twierdza­mi i dysponujących od czasu wprowadzenia gmin (communes) własną organizacją wojskową. Są to no­we siły militarne, które wymykają się rycerstwu i stają się dla niego konkurencją.

4. Ewolucja uzbrojenia

U schyłku XII wieku rozpoczyna się ciągły proces doskonalenia technicznego i technologicznego. Znacznie ulepszono ochronę rycerza siedzącego na koniu. Po pierwsze, starano się lepiej zabezpieczać dłonie, stopy, szyję (wykonane z kółek kolczugi, rę­kawice z jednym palcem i nogawice, „czepiec z kółek", dolna część hełmu). W XIII kask zmienia się w zamknięty hełm opierający się na ramionach, ma­jący tylko jeden lub dwa otwory na oczy. W XIV jest to szyszak z wizjerem o bardziej skomplikowanym kształcie. Niektóre hełmy używane podczas turniejów są przeładowane ozdobami, o czym świadczy, nie bez popadania w przesadę - ikonografia poświęcona turniejom na iluminowanych stronicach manuskryptów, przede wszystkim epopei. Od schyłku XII wieku, a być może i wcześniej, także i konie mają zapewnioną ochronę, jeśli wierzyć paru opowieściom opisującym konie pokryte żelazem. „Osłony" te, wy­twarzane z tego samego materiału co kolczugi ryce­rzy, rozpowszechniły się w wieku XIII.

Kolczuga od X do XIV wieku (a nawet dłużej, gdyż jest wytwarzana nawet współcześnie w nie­których regionach Azji czy Bliskiego Wschodu) za­pewnia rycerzowi najlepszą ochronę. Stopniowe jej ulepszanie pozwala wreszcie zrezygnować z tarczy, która stała się bezużyteczna. W wiekach XI - XIII składa się ona z względnie giętkiego odzienia, się­gającego kolan, zrobionego z kółek, drobnych, przeplatających się ogniw z żelaznego drutu, wchodzących jedne w drugie i ciasno związanych. Być może tu i ówdzie zachował się pancerz z nie­wielkich płytek metalu naszytych na skórzaną tuni­kę jak łuski, zwany brogne. Wydaje się jednak, że większość historyków widzi w brogne i haubert jed­ną i tę samą część zbroi ochronnej. Kolczuga za­pewnia skuteczną ochronę tylko przed ciosami za­dawanymi (mieczem) i najsłabszymi pociskami (oszczepy, strzały z tradycyjnych łuków). Nato­miast silne ciosy na odlew dziurawią ją i rozpruwa­ją, a bełty z kuszy, znanej od początku XI wieku, bez trudu ją przebijają. Dlatego kusza, wywodząca się z Włoch i stanowiąca specjalność genueńczy­ków, została wzgardzona przez rycerstwo. Władze kościelne potępiły jej stosowanie (przynajmniej między chrześcijanami) w paru deklaracjach sobo­rowych od 1139 roku (sobór laterański II). Bez większego powodzenia. Jednakże powolność strze­lania z kuszy (dwa strzały na minutę) sprawiała, że broń ta była bardziej skuteczna podczas oblężenia niż na polu bitwy. Inaczej było z wielkim, wzmoc­nionym łukiem z południowej Walii; można było z niego wystrzelić długie i mocne strzały pięć czy sześć razy szybciej. Legło to u podstaw nowych ulepszeń taktycznych i technologicznych.

W kierunku zbroi płytowej. Kolczuga zapewnia wzmocnioną ochronę dzięki płytkom z metalu lub z wygotowanej skóry umieszczonym w miejscach najbardziej narażonych na ciosy: na piersi, łokciach, kolanach. Te ulepszenia z początku XIII stulecia po­zostają jeszcze ograniczone z powodu zbyt małego postępu metalurgii. Zapewniają jednak większą ochronę rycerza przed strzałami i ciosami piki, umożliwiają więc wykorzystanie szarży przeciw pie­churom. Ostateczna przemiana dokonuje się w XIV wieku dzięki rozpowszechnieniu się zbroi płytowej, złożonej ze sztywnych, połączonych ze sobą elementów, która stopniowo zajmuje miejsce zbroi z kółek kolczugi, by sto lat później całkowicie ją wy przeć. Ochrona osiąga maksymalną skuteczność wraz z płytową („białą") zbroją, która zaznacza kres ewolucji w kierunku jednolitej, sztywnej zbroi, z dodatkowym zabezpieczeniem na zgięciach.

Jednakże klęska francuskiego rycerstwa w 1302 roku w Courtrai wyraźnie ukazuje ograniczenia szarży, gdy wpada ona na oddział piechurów - zde­terminowanych, wyposażonych we włócznie i piki, nie zdziesiątkowanych ani nie rozproszonych wcze­śniej dostatecznie przez łuczników czy kuszników. Poległo tam ponad tysiąc francuskich rycerzy, za­dźganych pikami Flamandów albo wysadzonych przez nich z siodła i dobitych sztyletami.

5. Ewolucja taktyki

Epizod ten, co prawda bardzo wczesny, obrazuje atuty i słabości rycerstwa. Ujawnią się one jeszcze wyraźniej podczas wojny stuletniej. Bitwy pod Crecy (1345) i pod Poitiers (1354) istotnie ukazują ograniczenia potęgi rycerstwa francuskiego, nieco zastygłego w swych zasadach, a zabiegającego przede wszystkim o popisy zręczności przez impe­tyczne i źle przygotowane szarże.

Tendencja ta nie jest niczym nowym. Widać ją już podczas wypraw krzyżowych, kiedy ludzie z Zacho­du nauczyli się, że rzadko kiedy można wygrać bi­twę wyłącznie dzięki szarży; piechota i łucznicy mu­szą szarżę przygotować i utworzyć dla kawalerii sza­niec obronny. Wielki mistrz templariuszy, Gerard de Ridefort, przepojony ideałami nadrzędności rycer­stwa, nie docenił tej taktyki, przypisując zbyt wielkie znaczenie rycerzom, a lekceważąc piechotę i łuczni­ków. Wynikło z tego kilka klęsk, dopełnionych rze­zią pod Hattin (1118). Podczas pierwszej wyprawy Ludwika IX Świętego w 1250 roku także i Robert d'Artois rzucił się w jedną z tych nieprzemyślanych szarż, które doprowadziły jego rycerzy w samo serce miasta Al-mansury, gdzie się rozproszyli, by grabić dobytek wroga, i zostali wyrżnięci w walkach ulicz­nych, w których rycerstwo już nie miało przewagi. Jak się wydaje, pod Crecy znowu zapomniano o tych złowieszczych przykładach. Podczas gdy król Anglii Edward III rozstawia swych łuczników i roz­kazuje swym rycerzom osłaniać natarcie piechurów, rycerstwo francuskie, niecierpliwe walki pomimo znużenia długą drogą, bez żenady spycha na bok genueńskich łuczników, ledwie zaczęli strzelać, i ru­sza na zwarty szyk Anglików, wśród których łuczni­cy walijscy dokonują cudów. Kolejne ponawiane szarże nie odnoszą większego skutku; prowadzi to do klęski, Pod Poitiers powtarza się ten sam scena­riusz: konie jeszcze gorzej niż ludzie wytrzymują strzały z wielkich łuków walijskich. Francuscy ryce­rze zgadzają się walczyć pieszo, nie udaje im się jed nak uniknąć klęski. W 1415 roku pod Azincourt fran­cuscy rycerze tak bardzo się boją angielskich łuczni­ków, że pod białe zbroje założyli koszulki z kółek kolczugi, nowe pancerze ze sztywnych, połączo­nych ze sobą elementów, zasłaniające pierś, głowę, ramiona. Ta podwójna, pełna skorupa z wypolero­wanej stali sprawia, że tarcza okazuje się bezuży­teczna, i znacznie powiększa bezpieczeństwo ryce­rza kosztem jego możliwości poruszania. W tej sa­mej epoce pojawia się jeszcze inna nowość: unieru­chomienie pancerza, pozwalające zharmonizować z pancerzem długą włócznię trzymaną w stałej po­zycji, co odciąża ramię wojownika. Bardziej niż kie­dykolwiek włócznia, rycerz i koń stanowią jedną że­lazną masę, mającą wedrzeć się w linie nieprzyjacie­la. Jednakże pod Azincourt szarża francuskich ryce­rzy nie zdołała rozpędzić piechurów wroga. Wręcz przeciwnie, to piechurzy rzucili się na rycerzy, skrę­powanych w swej zbroi i poruszających się wolniej z powodu przemęczenia koni.

6. Przestarzałe rycerstwo?

Czy to znaczy, że rycerstwo stało się przestarzałe? Niekiedy tak utrzymywano. Jednakże w ciągu całe­go Średniowiecza nigdy nie odniesiono żadnego zwycięstwa bez czynnego udziału rycerstwa. Za­równo pod Crecy, jak pod Poitiers czy Azincourt za­winiło raczej jego niewłaściwe wykorzystanie, brak dyscypliny i uporczywa chęć samodzielnego decy­dowania o losach bitwy. Zarozumiałość? Klasowa pogarda? W każdym razie postawa rycerstwa odzwierciedla pychę płynącą z nieodwracalnej przynależności do społecznej i wojskowej elity.

Inni uczestnicy wojny, na długo przed Azincourt, bardzo już jednak zaważyli na losie działań wojen­nych. Warto podkreślić raz jeszcze rolę twierdz, oblę­żeń, podczas których rycerze z obu obozów nie od­grywali wiodącej roli; mieli tak mało sposobności, by się dowartościować, że zazwyczaj wzajemnie się wy­zywali na walkę, dla zabicia czasu urządzali starcia, pojedynki na włócznie, turnieje, prawdziwe walki, lecz uhonorowane zgodnie z kodeksem żołnierskim. Podczas oblężeń, a niebawem, jak widzieliśmy, także i na równinie, coraz większą rolę odgrywają inni wo­jownicy Na początku XIII wieku przeczuwa to Guiot z Provins; jest zgorszony, widząc, że rycerze nie są już otoczeni należnymi im honorami i że kusznicy i inni obsługujący machiny wojenne będą się wkrót­ce cieszyli większym szacunkiem!

Rycerze zachowu­ją jeszcze pierwsze miejsce, zwłaszcza w umysłach ukształtowanych przez niesłychany prestiż, jaki im przypisują wyczyny rycerskich herosów - rzeczywi­stych i fikcyjnych. Przewaga rycerstwa zostaje jed­nak nadwątlona na polu bitwy przez ewolucję taktyk i technik prowadzenia wojny. Proces ten, który już się powszechnie rozpoczął w XIV, wzmaga się w dru giej połowie XV wieku. Widać wówczas przypływ, zainteresowania piechotą, jazdą lekką, łucznikami na koniach, oddziałami wyspecjalizowanymi - jak lancknechci - a niebawem kanonierami, gdy dosko­nali się artyleria, która pojawiła się u schyłku XIV wieku i wykorzystywana jest głównie podczas oblę­żeń; jej skuteczność jest dyskusyjna.

Artyleria doskonali się w XV wieku. Pozwala skrócić czas oblężenia i atak zyskuje przewagę nad obroną, co z kolei prowadzi do wykorzystania dział obronnych. Na polach bitwy rycerstwo napotyka ar­tylerię, na przykład pod Crecy, gdzie, jak się wydaje, oddano kilka wystrzałów. W tej epoce znane są przenośne „kanony", rusznice zaś pojawiają się na początku następnego stulecia, co nie powoduje ja­kiegoś szczególnego potępienia ze strony Kościoła ani szlachty. Dopiero w XVI wieku rusznica, a później pistolet, zastępują na polu walki włócznię, broń charakterystyczną dla rycerstwa, dominującą działania wojenne w Średniowieczu.

Między XIII i XV wiekiem w armiach nastąpiły jednak głębokie przemiany. Do feudalnego ost, którego duszą było rycerstwo, doszły, jak widzieli­śmy, inne jednostki wojskowe: żołnierze najemni w XII i XIII wieku, wielkie wojska w XIV wieku, sku­piające pod wspólnym dowódcą korpusy ochotnicze, na przykład stowarzyszenie zawodowych wojowników; włoskie condottieri w XV wieku itd. Wszędzie rozpowszechnia się wykorzystywanie żołnierzy zaciężnych, co bynajmniej nie oznacza, jakoby szlachta została odsunięta: wciąż dostarcza ona przeważającej większości jeźdźców. Ewolucja ta wyraża jednak wolę władców i książąt, chcących bezpośrednio kierować godnymi zaufania siłami militarnymi. Odpowiedzią na to samo dążenie jest ustanowienie stałego wojska za Karola V Pozwala to ponadto zatrudnić i trwale „udomowić' na rzecz królestwa szlachtę, której głównym zajęciem za­wsze była wojaczka.

III. Wojna i turnieje

Wojna to żywioł rycerzy, którzy ćwiczą walki na turniejach, początkowo bardzo przypominających bitwy, nim nabrały właściwego sobie charakteru. Należy określić, czym była wojna w Średniowieczu, by móc dokładniej ocenić udział, jaki mieli w niej ry­cerze, i niebezpieczeństwa, na jakie byli narażeni.

1. Wojna i bitwa

W Europie Zachodniej działania wojenne polega­ły przede wszystkim, jak już wspominaliśmy, na obleganiu miast lub fortec. Rycerze nie byli wówczas szczególnie eksponowani. Liczniej umierali wskutek epidemii niż w następstwie walk. Większość konflik­tów wojennych miała zresztą ograniczony zasięg i czas trwania, charakter lokalny. Uwagę kronikarzy i historyków skupiło jednak kilka wielkich wypraw, na które się powołują: najazd na Anglię, rekonkwi­sta w Hiszpanii, wyprawy krzyżowe itd. Obraz śre­dniowiecznej Europy wiecznie pogrążonej w ogniu i we krwi jest jednak wyobrażeniem błędnym. Poza oblężeniami, najczęstszymi poczynaniami wojenny­mi były krótkie i gwałtowne ataki z udziałem nie­wielkiej grupy jeźdźców. Rycerze brali w nich udział w ograniczonej liczbie, w otoczeniu piechurów. Przyjmuje się, że od XI do XIII wieku powszechnie w walkach na jednego rycerza przypadało pięciu do dziesięciu piechurów.

Mobilność rycerzy i jakość uzbrojenia obronnego mniej narażała ich niż piechurów na śmierć w walce. Wzmianki o stratach wśród pieszych, choć rzadkie i nieprecyzyjne, dobrze ukazują rzeczywiste zagro­żenie w zwykłych starciach wojennych, zwłaszcza kiedy rycerze pozostawiali ich własnemu losowi, czego obawiali się oni najbardziej ze wszystkiego; wiele opowieści wspomina o takich sytuacjach.

Rycerze byli bardziej narażeni na niebezpieczeń­stwo w walkach toczonych w szyku, które z kolei przybierały wielkie rozmiary. W swoistym pojedyn­ku - sądzie Bożym mającym rozstrzygnąć o prawie, stawały oko w oko dwie armie mające silne oddzia­ły rycerzy. Takie bitwy kończyły się jedynie śmiercią, wzięciem do niewoli lub zmuszeniem do ucieczki jednego z dwóch dowódców, królów czy książąt, którzy staczali walkę, by rozstrzygnąć poważny spór, dotyczący najczęściej prawowitości ich władzy lub ich praw do księstwa. G. Duby miał podstawy twierdzić, że takie bitwy były... zaprzeczeniem wojny. Kronikarze mówią o tym, nie wysuwając zastrze­żeń natury moralnej, chodziło bowiem w pewnym sensie o zawierzenie Bogu, by raz na zawsze położyć kres sporom, które zaogniały się i prowadziły do wojny i do nie kończących się aktów zemsty.

Między XI i XIII wiekiem te bitwy należały do rzadkości. Przez cały wiek XI w Anjou, pomimo bo­jowego temperamentu hrabiów Fulka Nerry czy Ge­offroy Manela, było ich tylko sześć. We Flandrii roze­grała się jedna (Cassel, 1071). Diuk Wilhelm I z Nor­mandii dużo wojował, ale wydał jedynie dwie praw­dziwe bitwy, pod Val-es-Dunes i pod Hastings. Przed wielkim starciem pod Bouvines (1214) królo­wie Francji stoczyli tylko jeden bój, pod Bremules (1119), z królem Anglii. XIII wiek nie zaznał więcej bitew. Nawet podczas wojny stuletniej okresy kon­fliktów były przedzielone długimi rozejmami, a wal­ki były raczej serią pojedynczych gwałtownych ata­ków, najazdów, potyczek i grabieży podejmowa­nych głównie ze szkodą dla słabo bronionych wio­sek czy miast.

Rycerzy chroniła zbroja, lecz również kodeks de­ontologiczny, etyka zawodowa rycerzy.

2. Rycerstwo na wojnie

Opisana wyżej nowa metoda walki przyczyniła się do powstania elitarnego rycerstwa: arystokracja wojskowa utrwaliła prestiż swego społecznego przodka dzięki sławie, jaką się okryła w XII wieku, Jednocześnie narzuca pewien taktyczny schemat oparty na mentalności tworzącego się rycerstwa.

Ludyczna koncepcja wojny. Szarża szwadronów ciężko uzbrojonych, dobrze chronionych rycerzy z opuszczonymi włóczniami, staje się centralnym i wzorcowym elementem bitwy. Szarża jest wysła­wiana przez pisarzy, opiewana w pieśniach rycer­skich na dworach wielmożów; jest to forma walki klasy arystokratów i jako taka usuwa w cień wszel­kie inne, ze swymi szczególnymi regułami i metoda­mi stosowanymi przez wszystkich rycerzy ją upra­wiających. Narzuca się wówczas ludyczna koncep­cja wojny, która staje się swego rodzaju sportem, oczywiście niebezpiecznym, ale stawiającym na pie­destale, czcigodnym, otoczonym zazdrością, zastrze­żonym dla uznanej i podziwianej elity. Niektórzy hi­storycy, stwierdzając rosnący prestiż rycerstwa i co­raz większą w nim obecność członków wyższej ary­stokracji, co widać na podstawie rozpowszechniania się miana miles, uważali, że szlachta stopniowo przy­jęła wartości rycerstwa. A mogło być i odwrotnie. Tworząc elitę ciężkiej kawalerii, arystokracja stanęła na jej czele, narzuciła rycerstwu swoje metody i za­chowania. Inaczej mówiąc, szlachta nie przyjęła wartości rycerskich, lecz przyniosła je ze sobą, roz­powszechniła je w obrębie całego rycerstwa, two­rząc etykę militarną, która jest właściwa rycerstwu i której bynajmniej nie podzielają inni wojownicy, plebejusze, piechurzy, bandy zbrojne, Brabantczycy, a nawet, w znacznej mierze, sierżanci konno i lekka kawaleria. Proces ten nie dokonał się zatem z dołu do góry, od rycerstwa do szlachty, lecz raczej z góry do dołu, od szlachty do rycerstwa.

Walka rycerska rzeczywiście wymaga poszano­wania pewnych reguł. Szarża z opuszczoną włócz­nią nie może być dziełem improwizacji. Zakłada ona, że oba obozy godzą się spotkać na otwartym te­renie, w miarę możności równym, bez większych przeszkód. Walka jest skuteczna lub w ogóle możli­wa tylko pod warunkiem, że przeciwnik przestrzega tych samych reguł i godzi się na frontalne zderzenie, nie stosując uników. To tłumaczy zamęt zachodnich rycerzy podczas pierwszych bitew krucjaty, kiedy nacierający z naprzeciwka jeźdźcy tureccy stosowali odwrotną taktykę: unikając zderzenia czołowego i kłębowiska, jakie po nim następowało, gdzie czuli się słabsi i wystawieni na ciosy, atakowali okrążają­cymi falami, z daleka rzucając oszczepy i natych­miast się rozpraszając, uciekając na wszystkie strony i pociągając za sobą frankijskich rycerzy, którzy ści­gali ich z opuszczoną włócznią; tureccy jeźdźcy nie gardzili łukiem. Podczas ucieczki potrafili odwrócić się i zasypać pogoń strzałami, które okazywały się śmiertelne z powodu małej odległości, jaka dzieliła przeciwników. Był to inny rodzaj walki, inny świat...

Co bynajmniej nie przeszkodziło krzyżowcom uznać wartości tych jeźdźców Allaha, do tego stopnia, że twierdzili oni, iż tylko Frankowie i Turcy za­sługują na miano rycerzy, i na poparcie tej tezy powoływali się na wspólne pochodzenie frankijskich i tureckich rycerzy z Troi. Na Zachodzie rycerstwo narzuciło jednak swoje zasady. Gardząc używaniem łuku podczas jazdy konnej, stawiało wszystko na impetyczną szarżę, podczas której ciężkie uzbrojenie czyniło cuda przy minimalnym ryzyku. Celem walki rycerskiej nie jest już zresztą zadać śmierć, lecz pokonać, zrzucić z sio­dła lub pojmać przeciwnika. Zarówno ze względu na etykę, jak na zysk. O wspomnianej wyżej bitwie pod Bremule kronikarz Orderyk Witalis opowiada, że starło się tam dziewięciuset rycerzy, lecz tylko trzech z nich poległo. Wyjawia przyczyny tego: „... byli cali zakuci w żelazo, a z bojaźni Bożej i przez wzgląd na braterstwo broni oszczędzali się wzaje­mnie, starając się nie tyle zabić uciekających, ile ich pojmać" (Orderyk Witalis, Historia kościelna, ks. XI, rozdz. 18).

Jego zdaniem, bojaźń Boża sprawiała, że prze­stawali łaknąć krwi swych braci. Jeszcze powróci­my do tego aspektu religijnej moralności, którą mnich Orderyk być może przecenił. Trafnie nato­miast zauważył dwie główne przyczyny tej niskiej śmiertelności: kolczugę i kodeks rycerski.

Kodeks rycerski. Na początku należy określić je­go granice. Nie dotyczy on piechoty, która bez par­donu jest wyrzynana w pień. Czyżby chodziło o po­gardę klasową, jak często mawiano? Pogląd jest być może przesadzony. Należałoby raczej powiedzieć: obojętność, co być może gorzej świadczy o ryce­rzach - w ich oczach piesi nie mają prawie żadnej wartości. Czasem wynika z tego swoisty antagonizm w obrębie jednej armii, co było widać na przykład pod Poitiers. I odwrotnie, piesi nie mają powodu, by oszczędzać rycerzy przeciwnika. Celem ich walki jest zwycięstwo, a eliminacja rycerza ma wysoką ce­nę. Stąd częste użycie mizerykordii, krótkich, zabój­czych sztyletów, które łatwo wbić między hełm i kol­czugę i które nieubłaganie sieją śmierć. Z tego powo­du Brabantczycy i uzbrojone bandy budzą popłoch. Także dlatego pod Courtrai (1302) poległo ponad ty­siąc francuskich rycerzy, podczas bitwy zwanej „bi­twą złotych ostróg", która zyskała takie miano, gdyż zwycięscy Flamandowie nie oszczędzali rycerzy i obcinali ich ostrogi, by je ofiarować Kościołowi. We­dług szacunkowych obliczeń pod Poitiers (1356) straciła życie niemal połowa francuskiego rycerstwa, większość od strzał łuczników. Straty Francji pod Azincourt oszacowano na ponad pięć tysięcy ludzi.

Oczywiście, nie ma mowy o tym, by straty pono­sili wyłącznie piechurzy. Szarżującym rycerzom tak­że groziło niebezpieczeństwo. Ponadto mówiliśmy tu o bitwach wyjątkowych. Można przypuszczać, że podczas „zwykłej" wojny starcia rycerzy nie były tak ostre. Starali się oni raczej pokonać, niż zabić. Podda­nie się, wołanie „o łaskę' nie hańbiło, rozważnym krokiem było jednak poddanie się rycerzowi, a nie piechurowi, mało wrażliwemu na reguły rycerstwa, które go nie dotyczyły.

Jeszcze mniej wrażliwi na te reguły byli poganie, można więc było ich zabijać bez większych skrupu­łów. Tym, których mimo wszystko dręczyły jakieś wyrzuty sumienia (na przykład templariuszom, tym mnichom-żołnierzom, których na początku istnienia ich zakonu przelew krwi mógł niepokoić w związku ze zbawieniem duszy), św. Bernard odpowiedział w traktacie De laude novae militiae ad milites templi (Po­chwała nowego rycerstwa), napisanym po to, by rozwiać ich obawy na ten temat: „Rycerz Chrystusowy zadaje więc śmierć z całkowitym spokojem... jeśli umiera, to dla swego dobra, jeśli zabija, to dla Chrystusa... Zabi­jając złoczyńcę, nie postępuje jak zabójca, ale, że tak powiem, jak złobójca..." (ks. III, rozdz. 4).

Zmienne koleje wojny. Na Zachodzie przeciw­nie, walki stawiały naprzeciw siebie rycerzy chrze­ścijańskich. Pobożność kazała ich oszczędzać, soli­darność klasowa i kodeks deontologiczny również. Być może korzyść materialna jeszcze bardziej: zabi temu rycerzowi można wyrwać tylko konia i broń, a także narazić się na zemstę ze strony jego krewnych. Za wziętego do niewoli można uzyskać okup. Dobrze pojęty interes każe więc raczej zrzucić prze­ciwnika z siodła, niż go zabijać. Giermkowie i słudzy, jadący z tyłu, zabierają wierzchowca i odwożą poj­manego. W najstarszej francuskiej epopei, Gormont et Izembart (początek XII wieku) jak refren powraca zdanie punktujące opis każdej zwycięskiej szarży bohatera, powalającego swego przeciwnika:

Kiedy zabił tego walecznego wojownika,

Odesłał na tyły jego rumaka bojowego.

(Gormont et Izembart)

Konie rzeczywiście drogo kosztują i nie ma nic bardziej pożądanego niż rumak zdobyty w walce. Nie jest to jednak jedyna nadzieja zysku: istnieje po­nadto łup wydarty nieprzyjacielowi, wynik ograbie­nia jego obozowiska. Stanowi to zresztą jedną z głównych przyczyn braku dyscypliny wśród ryce­rzy i możliwości klęski w boju, który zapowiada się zwycięski. Żądni łupu rycerze zaprzestają czasem walki, nie rozbijając ostatecznie nieprzyjaciela i wo­lą rzucić się jako pierwsi na pozostawione obozowi­sko, by je obrabować, zanim dotrą tam piechurzy.

Wielu ubogich rycerzy w rzeczywistości utrzy­muje się tylko dzięki wojnie. Nie wszyscy bynaj­mniej są bogaci. Od początku literatury w języku ro­mańskim, a zwłaszcza od drugiej połowy XII wieku, na scenę wysuwa się nowy typ bohatera, równolegle z królem i z księciem: ubogi rycerz, skromnego po­chodzenia lub wydziedziczony, soldoier żyjący (ra­czej kiepsko) ze swego miecza i z hojności książąt lub wdający się w jakąś daleką przygodę, marzący o podbojach. Ma on wzór historyczny - synów nor­mandzkiego rycerza Tankreda de Hauteville, którzy udali się na wygnanie w okolice Apulii, potem na Sycylię, i poszli w służbę greckich panów; szybko ich pozbawili władzy i na ostrzach swych mieczy zdo­byli w drugiej połowie XI wieku księstwo, króle­stwo. Zarówno teksty genealogiczne, jak powieści obfitują w tego rodzaju opowiadania; z wielkim upodobaniem wyobrażano sobie wówczas, że u źródeł jakiejś dynastii tkwił wyczyn walecznego rycerza, nawet jeśli w rzeczywistości wyczyn ten najczęściej polegał na korzystnym małżeństwie z dziedziczką. Poza wszystkim, w takim wypadku waleczność także odgrywała znaczącą rolę, często bowiem właśnie bohaterstwem w walce rycerz urze­kał dziedziczkę lub - co ważniejsze - jej ojca: z mie­czem w dłoni zdoła ustrzec dziedzictwo. Ten wzo­rzec w nie zmienionej postaci przetrwał całe Śre­dniowiecze. Jego najznakomitszym piewcą pozosta­je być może rycerz trubadur Bertan z Born (XII wiek), wysławiający miłość, ale jeszcze bardziej woj­nę, którą sprowadza wiosna; jeden ze swych poema­tów kończy takim wezwaniem do seniorów: „Baro­nowie, raczej dawajcie w zastaw / Zamki, miasta i wioski, / Niżbyście mieli zrezygnować z wojen." Rycerz ubiegał się o należącą mu się prawowicie zdobycz, wyrywaną nieprzyjacielowi w walce. Nie­kiedy kusiło go, by przejść od łupu wojennego do rabunku i ograbić przejezdnego; jak wiadomo, w X i XI wieku, ale epizodycznie i przez całe Śre­dniowiecze, podczas zamieszek czy przerw w dzia­łaniu władzy, zdarzali się rycerze-zbójcy, rabusie na­padający na podróżnych i grabieżcy.

Okup nie jest niczym nowym. W XI i XII wieku nabiera on bardziej „rycerskiego" charakteru, kiedy okazuje się, że zyskowniejsze i godniejsze jest po­zwolić na wykup jeńców, niż ich zabić. Wzięcie do niewoli rycerza strony przeciwnej staje się świetnym interesem, zwłaszcza gdy jest to osobistość wysokiej rangi. Historyk Wilhelm z Poitiers na próżno zwie ten obyczaj „obmierzłą praktyką' - wszyscy ją stoso­wali i być może faktycznie należy ją uważać za prze­jaw postępu, tak jak niegdyś niewolnictwo w po­równaniu z rzeziami etnicznymi lub z rytualnym mordem na pokonanych.

Wypłacenie okupu za seniora stało się nawet jed­nym z czterech przypadków, kiedy można było wy­magać pomocy finansowej od jego wasali. Obie stro­ny uzgadniały między sobą cenę, nie nazbyt niską, by nie poniżać pokonanego, i nie nazbyt wygórowa­ną, by go nie zrujnować ani nie popchnąć do zemsty. Znane są jednak przykłady niebotycznie wysokich okupów. Nie wspominając o olbrzymich sumach, ja kich domagano się w zamian za uwolnienie królów (Ryszarda Lwie Serce, Ludwika Świętego), wystar­czy wspomnieć przykład Du Guesclina, tego wzoro­wego rycerza pochodzącego z drobnej szlachty, który wyłącznie dzięki mistrzowskiemu opanowa­niu rzemiosła wojennego zdołał osiągnąć szczyty hierarchii. Jako dowódca wojenny, gdy był jeszcze tylko giermkiem (w tej epoce giermkiem jest wojow­nik uzbrojony lżej od rycerza), zostaje pasowany w wieku trzydziestu czterech lat, co oznaczało wów­czas podwójne wynagrodzenie i większy udział w łupach wojennych; został chorążym, potem na­czelnym dowódcą bajliwatu, wreszcie hrabią po swych sukcesach w Hiszpanii. Tam odnosił zwycię­stwa na czele swych band rycerzy na żołdzie oraz awanturników z „wielkich kampanii", którzy przed­tem pustoszyli i łupili różne regiony Francji, nie ma­jąc żołdu ani łupu wojennego, i tym samym uwal­niał od nich Francję. Parokrotnie trafił do niewoli, a suma okupu za niego rosła zgodnie z rytmem jego awansu społecznego. Wreszcie, gdy został znowu więźniem Czarnego Księcia w Najera (1367), o mały włos nie przypłacił tego życiem, gdyż książęta uwa­żali, że lepiej uwolnić się raz na zawsze od tak nie­bezpiecznego dowódcy. Czarny Książę był jednak „rycerski": ofiarował Du Guesclinowi wolność w za­mian za okup, którego wysokość miał określić sam więzień. Świadom swej wartości, a także przez wy­niosłość i dla prowokacji, Du Guesclin określił go na bajeczną sumę 100 000 złotych dukatów. Tym, którzy wątpili, czy król Francji Karol V zgodzi się zapłacić taką sumę za uwolnienie swego dowódcy, odparł wyniośle, iż w takim razie żadna niewiasta w całym królestwie Francji nie odmówi wzięcia do ręki wrze­ciona, aby złożyć się na tę sumę. Ten epizod jest czę­sto przytaczany, aby zilustrować narodziny poczucia narodowego. Wyraża także dumę rycerza wywo­dzącego się z drobnej szlachty, który osiągnął wyso­ką rangę jedynie dzięki żołnierskim cnotom.

Cała jego kariera obrazuje zresztą ewolucję ry­cerstwa w stronę profesjonalizmu. Przypomnijmy, że bardzo późno został on pasowany na rycerza, a jego służba rycerska niczego nie zawdzięczała sys­temowi feudalnemu: miała charakter czysto profe­sjonalny. Wysokość wynagrodzenia zarówno Du Guesclina, jak jego ludzi była negocjowana i okre­ślana w umowie. Ponadto, o ile walczył on jako ry­cerz, to jego główna zasługa dowódcy polegała na tym, że zgodnie z instrukcjami króla skupiał swe siły na konkretnych celach: twierdzach, miastach, zamkach, unikał zaś wydawania walki w polu, o ile źle to rokowało - odrzucając w ten sposób ową szaloną a bezużyteczną brawurę, ową zawa­diackość, która przez długi czas była cechą francuskiego rycerstwa i jakże często przyczyną jego klęsk. Zwróćmy wreszcie uwagę na fakt, iż Du Gu­esclin został w 1370 roku mianowany konetablem Francji, a do tej pory urząd ten zawsze był zastrze­żony dla osób z najwyższej szlachty.

Rycerstwo pozostaje wówczas symbolicznym i błyskotliwym obrazem. Jednakże podczas wojny jego wartości zaczynają niknąć na rzecz skuteczno ści wojsk zawodowych i niebawem narodowych. ­

3. Turnieje

Kiedy rycerze nie są zaprzątnięci wojną, szukają turniejów, które, jak się wydaje, zostały wymyślone przez Francuzów w połowie XI wieku, gdyż określa­no je zwrotem torneamentum lub conflictus Gallicus. W XII wieku kronikarze często o nich wspominają; li­teratura przejmuje ten motyw, któremu piękne stro­nice poświęcają epopeje, powieści, lais [poematy pi­sane ośmiozgłoskowcem], a nawet wierszowane kro­niki. Kościół niepokoi się tym nadmiernym uwielbie­niem gier wojennych; parokrotnie je potępia (Cler­mont, 1130; Reims, 1131; Lateran II, 1139; Reims, 1148; Lateran III, 1179 itd.) Na próżno! Ich atrakcyj ność nieustannie wzrasta i w różnych formach przez całe Średniowiecze turnieje przyciągają rycerzy przed coraz bardziej roznamiętnioną publiczność.

Wojna w miniaturze. Początkowo, i aż do połowy XIII wieku, turniej niewiele się różni od wojny. Nie jest to tylko zaprawa, lecz prawdziwe starcie dwóch obozów, które przez pewien czas skupiają rycerzy przybyłych z różnych stron. Stwierdzenie, iż turnieje w tych czasach przypominają wojnę, to jeszcze mało powiedziane: broń jest ta sama, taktyki i techniki rów­nież. Są to wojny, lecz zorganizowane, stopniowo ko­dyfikowane, a przede wszystkim starcie jest ich celem samym w sobie. Zdecydowanie jest to więc sport.

Dwa obozy ścierają się w określonym miejscu. Nie na zamkniętym polu, jak to będzie później, ale na rozległej przestrzeni, obejmującej zamek lub mia­sto, a wokół lasy i pola. Jeden z obozów stanowią oblężeni. Są nazwani „tymi ze środka", w przeci­wieństwie do „tych z zewnątrz". Oblężenia, potycz­ki, zasadzki, wypady, szarże i najazdy stawiają prze­ciw sobie te dwa obozy, tak samo jak podczas wojen i zwykłych bitew. Jakie są zatem różnice? Początko­wo jest ich bardzo mało: w każdym obozie istnieją strefy ewakuacji czy bezpieczeństwa, gdzie każdy zmęczony lub zraniony uczestnik może odpocząć i uzyskać pomoc medyka, zanim powróci do walki. W jeszcze większym stopniu niż na wojnie, gdzie różne są środki, celem jest tutaj nie zabicie, lecz poj­manie. Z pewnością zdarzają się przypadki śmierci, zwłaszcza że broń niczym się jeszcze nie różni od broni używanej na wojnie. Śmierć zawsze jest jed­nak wypadkiem, nad którym ubolewają oba obozy. Wreszcie, kodeks postępowania rycerskiego jaśniej się na ten temat wypowiada. Łupem jest broń i ko­nie, a odzyskanie wolności w zamian za okup stano wi tu regułę. Na koniec, o ile starcia mają charakter zbiorowy (pojedynczy rycerz staje się bowiem dla innych łatwą zdobyczą), to jednostkowe wyczyny wyróżniają się i pomagają wyznaczyć zwycięzcę: te­go, którego sami walczący, a później giermkowie, wskażą jako najlepszego rycerza turnieju.

Zysk z turniejów Nie da się zaprzeczyć, że tur­nieje miały charakter utylitarny. Inne formy ćwi­czeń, na przykład atakowanie manekina z galopu, umożliwiały praktycznie tylko minimalną zaprawę, rozwijając zręczność w dosiadaniu konia, pchaniu mieczem, trafianiu włócznią w tkwiącą nieruchomo tarczę. Spośród wszystkich innych form ćwiczeń turniej był niewątpliwie najlepszy i najwyżej cenio­ny: stwarzał rycerzowi warunki prawdziwej walki, był najlepszym sposobem trenowania szarży z uło­żoną poziomo włócznią, co najprawdopodobniej przyczyniło się do wielkiego rozkwitu turniejów. Możliwe zresztą, że samo słowo przywodzi na myśl i ruch żołnierzy między jedną szarżą a drugą, zawracających [tournant], by z powrotem uformować grupę. Było to dla nich przede wszystkim sposobnością, by wyćwiczyć większą spójność, niezbędną przy zbiorowych szarżach tych zwartych grup, conrois, których skuteczność w dużej mierze zależała od ich jednolitości. Widać to wyraźnie w Historii Wilhelma le Marechal, cieszącego się sławą najlepszego rycerza XII wieku - był wielkim bywalcem turniejów, gdzie miał szczęście zostać zauważony, gdy parokrotnie przyszedł z pomocą młodemu królowi Henrykowi, późniejszemu Henrykowi II Angielskiemu, niekiedy zbyt nierozważnemu. Rycerz, który zbytnio oddalił się od grupy, wiele ryzykował, gdyż szybko mógł się znaleźć odosobniony, otoczony przeciwnikami i za­bity lub wzięty w niewolę.

Stawka. Nawet w obrębie grupy nie brak jednak indywidualnych wyczynów. Jednym z pożądanych celów jest bowiem sława, rozgłos, który można zdo­być, rozdając piękne ciosy, dowodząc swej waleczno­ści. Damy podziwiają ich prawdopodobnie z wyso­kości wież, a później z trybun na zamkniętym polu, niewątpliwie pod wpływem powieści, które przypi­sują rycerzom coraz większą rolę. Każdy z nich mo­że żywić nadzieję, że w ten sposób ściągnie na siebie uwagę jakiejś bogatej dziedziczki, wdowy posiada­jącej włości, których trzeba bronić. Na początku XIII wieku Lambert z Ardres opowiada, jak młody Arnul z Guisne jeździł na turnieje i został tam zauważony przez hrabinę Idę z Boulogne, którą „udawał, że ko­cha". Turniej to również okazja do światowych spot­kań, a wyczyn rycerski jest atutem dla zdobywcy niewieścich serc. O tym przynajmniej przekonuje ówczesna literatura, z pewną dozą prawdopodo­bieństwa. Co więcej, jest to okazja dla ubogich ryce­rzy, młodych bacheliers - bohaterów opowieści przy­godowych - by zaciągnąć się do drużyny jakiegoś księcia, w ten sposób zapewniając sobie przyszłość; rekrutacja ta mogła się okazać mniej lub bardziej trwała: na turniej, na sezon, na rok, czasem na całe życie. Takie wejście do drużyny wielmoży oznacza zapewnienie sobie egzystencji i w czasie pokoju, i podczas wojny. Przez całe Średniowiecze to ci sami ludzie wyróżniają się zarówno na turniejach, jak na polu walki; dowód, jeśli go jeszcze potrzeba, ścisłe­go związku między tymi dwoma zajęciami.

Główną oprócz sławy atrakcją turnieju pozostaje wygrana. Można tam uzyskać nagrodę, ale także konie, zbroję, broń, a nawet pieniądze, pochodzące z okupów lub z wykupu zdobytego wyposażenia. Epoka ta dostarcza nam dość licznych przykładów rycerzy, którzy przybyli na turniej z rumakiem i bronią wypożyczonymi lub wynajętymi, a dzięki swej waleczności i sprzyjającemu szczęściu odjeż­dżają bogatsi, na lepszym wierzchowcu i lepiej wy­posażeni. Historia Wilhelma le Marechal dostarcza cennych przykładów. Opisuje, jak na początku tur­nieju uczestnicy ustalają wysokość nagród, koni, zbroi, które będzie można zdobyć i wykupić, oku­pów, jakich będzie można zażądać. W takich oko­licznościach słowo zasługuje na wiarę, i rozumiemy, dlaczego poszanowanie danego słowa stanowi je­den z filarów etyki rycerskiej. Kariera Wilhelma trafnie ilustruje korzyść z turnieju oraz jego przebieg. Błędni rycerze, bacheliers, których przyciąga wieść o zgromadzeniu, zbierają się w różnych miej­scach, zabiegając o dołączenie do najlepszych, już utworzonych, oddziałów, drużyn książąt lub naj­wyższych baronów, którzy zatrudnili najsławniej­szych i którzy mają wszelkie szanse na zwycięstwo. Rycerze walczą wówczas w grupie, solidarni, i nie istnieje bynajmniej zakaz atakowania w czterech czy pięciu jednego osamotnionego przeciwnika: sprzymierzeńcy dzielą wtedy między siebie wartość łupu. Zyski mogą być ogromne: tak więc, w ciągu dziesięciu miesięcy, Wilhelm pojmał sto trzy konie, mnóstwo broni i kilku rycerzy.

Niebezpieczeństwa mają taki sam charakter. Można wiele stracić od jednego ciosu włócznią: uzbrojenie, konia, co jest stratą katastrofalną dla ubogiego rycerza, któremu grozi wówczas wyklu­czenie z rycerstwa. Można tam również stracić ży­cie, pomimo opisanej wyżej etyki. Wypadki zdarza­ją się nierzadko, zwłaszcza wśród młodych żądnych sławy, wśród maluczkich poszukujących wyczy­nów, które przyniosą zysk. Wypadki dotykają na­wet osobistości wyższej rangi, lepiej chronionych, lecz stanowiących bardziej pożądany cel. Wśród sa­mych tylko książąt angielskich wskutek ran odnie­sionych na turnieju zmarli i są opłakiwani: God­fryd, czwarty syn Henryka II w 1186 roku, diuk Godfryd z Mandeville w 1216 roku, diuk Pembroke w 1241 roku, Wilhelm, syn diuka Sussexu w 1286 ro­ku itd. Kościół sprzeciwia się śmierci poniesionej „dla zabawy" i piętnuje w bullach papieskich oraz ustami kaznodziejów te zgromadzenia, które rozbudzają światowego ducha, ostentację, próżną chwałę, zmysłowość i siedem grzechów głównych, utrwalają ducha przemocy, zabawy, ryzyka, powo­dują ruinę lub śmierć chrześcijan i odwracają od je­dynej walki w pełni - zdaniem Kościoła - upraw­nionej: od wyprawy krzyżowej. Nic nie może temu zaradzić, nawet odmowa chrześcijańskiego po­chówku dla tych, którzy poniosą śmierć podczas ta­kich zgromadzeń (Lateran II, 1139).

Turniej a polityka. Skąd ta klęska? Dla arystokra­cji turniej i krucjata nie są sobie przeciwstawne. Tur­niej wydaje się jej niezbędną zaprawą, a przede wszystkim jest ideologicznym wyrazem rycerstwa, którego cnoty mają charakter wojenny, społeczny, światowy w równym i większym stopniu, co chrze­ścijański. Jest to także atut polityczny. Jak sądzi G. Duby, wysoka arystokracja północnej Francji, gdzie odbyła się większość turniejów z XII i z po­czątku XIII wieku, znajdowała w nich najpewniejszy atut, by stawić opór rosnącej władzy królewskiej ad­ministracji: pozyskiwała sobie rycerstwo, oferując mu ulubioną rozrywkę. Faktem jest, że moda na tur­nieje osiągnęła wówczas w tych regionach najwięk­szą i najwcześniejszą przychylność arystokracji, za­nim się rozpowszechniła na wschodzie, gdzie u schyłku XII wieku Fryderyk Barbarossa przyjął obyczaje francuskiego rycerstwa z końca XII wieku, oraz na południu, gdzie kraj języka d'oc nie znał ich jeszcze przed krucjatą przeciw albigensom.

Na uwagę zasługuje przypadek Anglii. Angielscy królowie, wywodzący się z rodu Plantagenetów, lu­bowali się w turniejach, a synowie Henryka II sami byli doświadczonymi ich uczestnikami. Jednakże Henryk I i Henryk II zakazali zawodów rycerskich z przyczyn politycznych: zgromadzenia te, ściągają­ce liczne rzesze uzbrojonych mężczyzn, mogły się w istocie zmienić w zbrojną opozycję przeciw królo­wi, dać sposobność prywatnej zemsty czy wręcz spo­wodować powszechny zamęt. Ryszard Lwie Serce, wzór rycerstwa, który w młodości odbył wiele tur­niejów we Francji, przywrócił je w swym królestwie w 1194 roku, lecz tylko w pięciu miejscach i po ui­szczeniu świadczeń (uzyskaniu licencji). Rozporzą­dzenia te jednocześnie umożliwiały ścisłą kontrolę ze strony króla i powodowały napływ środków finanso­wych z obowiązkowych świadczeń i sankcji wymie­rzanych w wypadku wykroczenia: w 1195 roku Ro­ger Mortimer za udział w turnieju bez licencji został pozbawiony wszystkich swych ziem! Te przykłady dobitnie pokazują, jak wielkim powodzeniem wśród arystokracji cieszyły się turnieje na Zachodzie, pomi­mo rezerwy ze strony Kościoła i monarchów.

4. Ewolucja turniejów

W XIV i XV wieku to upodobanie wzrasta, jednak z pewnymi zmianami, które jeszcze bardziej zbliża­ją turniej do prawdziwego sportu, nie odrywając go przy tym od realiów wojny. Już w połowie XIII wie­ku obok broni używanej w walce „do ostatniej kro­pli krwi", wciąż przypominającej broń stosowaną na wojnie, pojawiają się włócznie „dla przyjemności", w których wyostrzony czubek zastąpiono zębatym kółkiem, by uniemożliwić wbicie włóczni głęboko w ciało przeciwnika. W tej samej epoce społeczność turniejów tworzy zamknięty krąg i nabiera cech ary­stokracji. Drobny szlachcic, jak Wilhelm le Marechal, mógł zrobić majątek dzięki turniejom u schyłku XII stulecia. Sprawa staje się trudniejsza w następnym wieku i niemożliwa później; pasowanie na rycerza, niezbędne, aby móc przystąpić do turnieju rycer­skiego (istnieją walki na kopie i turnieje dla gierm­ków), stało się bardzo kosztowne i zastrzeżone dla tych, którzy mogą wykazać się czterema rycerzami wśród przodków. Nagrody wygrywane na turnie­jach „dla przyjemności" maleją, a okupy i branie łu­pu stopniowo zanikają; praktycznie pozostaje tylko zabieranie koni. Oznacza to, że turniej przestaje być sposobem na zyskanie awansu społecznego i prze­kształca się w arystokratyczny sport, kosztowny, prestiżowy, zastrzeżony dla wąskiej i zamkniętej społeczności, zdominowanej przez kilka wielkich, wciąż tych samych rodów, pojawiających się w teks­tach między 1100 a 1400 rokiem.

Walki wręcz, walki na kopie, okrągłe stoły. W miarę upływu czasu zmianom ulegają same tur­nieje. Wielkie walki wręcz z XII wieku utrwalają się, z ich stałymi cechami: zbiorowego udziału, z włócz­nią i mieczem, w szarży i w walce w ciżbie, na wzór wojen, których stanowią skodyfikowaną replikę. Konkurencją dla nich są jednak walki na kopie, cie­szące się większym powodzeniem u dam, wciąż (XIII - XV wiek) obserwujących turnieje, a wyżej ce­niących indywidualne wyczyny dokonywane na ich oczach przez dwóch tylko zawodników. Walki na kopie są też lepiej widziane przez władze świeckie i kościelne, gdyż są mniej zabójcze. Dwaj przeciwni­cy stają tu oko w oko na ograniczonej powierzchni otoczonej palisadami, lices, bez żadnej bariery; barie­ry rozdzielające walczących pojawiają się dopiero w XV wieku. Ścierają się oni w szarżach wyłącznie z długimi włóczniami. Aspekt wojenny utrzymuje się oczywiście, gdyż głównym elementem bitwy wciąż jest szarża. Ustępuje jednak miejsca aspekto­wi ludycznemu, a przede wszystkim uroczysto­ściom. Jest to jeszcze bardziej prawdziwe w odnie­sieniu do okrągłych stołów, najwyraźniej inspirowa­nych przez powieści arturiańskie. Uroczystości te wydają się raczej dostarczać okazji do spotkań wiel­kiego świata niż szczególnych form gier wojennych, chociaż odbywają się podczas nich starcia „dla przyjemności". Natomiast czyny zbrojne, wyczyny (pas d'armes), kiedy trzeba bronić mostu, brodu, przejścia, przeciwstawiają sobie „do ostatniej kropli krwi" „obrońców" i „napastników", zarówno pieszo, jak konno. Najsłynniejszym przypadkiem jest sławetna „walka trzydziestu", w której w 1531 roku w Ploermel zmagały się garnizony z dwóch sąsie­dnich zamków, z których jeden popierał dom Mont­fort, a drugi - dom Blois. Tego rodzaju walki upodobniły się do skodyfikowanych starć, które podczas wojny stuletniej niejednokrotnie w swoi­stych turniejach stawiały naprzeciw siebie rycerzy z oblężonego miejsca i rycerzy, którzy ich otaczali. Takie spotkania znowu czerpią zarówno z wojny, jak z turniejów. Chcąc wyjaśnić rządzące nimi wedle prawa reguły, Godfryd z Charny stawia swe pytania na temat walki na kopie, turnieju i wojny; niestety, nie znamy udzielonych mu odpowiedzi.

Ewolucja broni. Turnieje, a w jeszcze większym stopniu walki na kopie, spowodowały istną ewolu­cję uzbrojenia, które nabrało specyficznego charak­teru. Aby ograniczyć ryzyko śmierci lub ciężkich ran, zaprojektowano broń obronną, o której już by­ła mowa. Tak więc hełm, w zasadzie nie zmieniony, w XIII wieku przybiera kształt cylindryczny z płas­kim wierzchem; ma szpary na oczy i otwory zapew­niające (słabo) pewną wentylację, bardzo niesku­teczną w ciepłych krajach; krzyżowcy boleśnie tego doświadczyli. Sto lat potem, przede wszystkim na turniejach, hełmy zostały umocnione i zaczęto na nich umieszczać czuby i kity. Różnica między hełmem wojennym a hełmem na turniej staje się je­szcze bardziej wyrazista pod koniec XIV wieku. To samo dzieje się ze zbroją płytową, która w wieku XIV przekształca się w kolczugę i poszerza się na użytek walki na kopie, zwłaszcza po lewej stronie piersi, bardziej narażonej na ciosy („popiersia do walki na kopie"). Puklerze podczas konserwacji są wycinane po prawej stronie, by mogła tamtędy przechodzić włócznia, która stała się dłuższa i cięż­sza, od kiedy spoczywa na faucre i na tulei na pance­rzu, oswobadzając ramię rycerza od ciężaru i zablo­kowania; teraz może on już tylko namierzyć cel.

Od XII wieku puklerze są malowane i ozdabiane znakami herbowymi domu, któremu służy rycerz. Przez długi czas uważano, iż rozwój heraldyki wy­nikł z konieczności rozpoznawania, do którego obo­zu należy dany rycerz, kiedy zamknął on hełm i nie można go było rozpoznać po twarzy. Faktycznie wydaje się, że emblematy te są wcześniejsze, a w każdym razie niezależne od technologicznej ewolucji hełmu. Prawdopodobnie turniej odegrał tutaj zasadniczą rolę, a rozwój heraldyki należy ra­czej przypisywać zamiłowaniu arystokratów do znaków wyróżniających, koloru i ostentacji.

W tej ewolucji istotną rolę odegrali giermkowie. Już pod koniec XII stulecia widzimy ich u boku Krystiana z Troyes i Wilhelma le Marechal. Ci pomocni­cy rycerstwa, wędrowni śpiewacy i minstrele mieli za zadanie zapewnić turniejom rozgłos - ogłaszają kolejne fazy, komentują akcje, sławią wyczyny. Stają się wyspecjalizowanymi ekspertami od rycerstwa i heraldyki, a niekiedy przypada im w udziale mia­nowanie zwycięzców turniejów, po wyjaśnieniu za­sad i rozstrzygnięciu punktów spornych, nieprecy­zyjnie określonych przez prawo wojenne.

Turnieje u schyłku Średniowiecza. Historycy późnego Średniowiecza niekiedy kwestionowali praktyczną użyteczność turniejów, które stały się ja­koby wtedy jedynie ceremoniami, pełnymi przepy­chu i frywolnymi. Niektórzy, jak Huizinga, dopatry­wali się w tym oznak schyłku rycerstwa. Prawdą jest, że wielkie turnieje w XV wieku były formalisty­czne i przeładowane przepychem i świadczą o świetności i ostentacji arystokratów, pozostających pod wpływem powieści arturiańskich i przenoszą­cych w teatralne realia organizowanych przez siebie turniejów wyobrażony obraz, który uważali za obraz świata arturiańskiego. Nie należy jednak roz­ciągać na wszystkie XV - wieczne turnieje ściśle eks­trawaganckich cech paru wielkich, „płonących" tur­niejów, które w oczywisty sposób są pełne przesady. W rzeczywistości, nawet w tej epoce, turnieje nie są całkowicie oderwane od wojennych realiów swych czasów. Prawdą jest jednak, że rycerskie społeczeń­stwo XV wieku bardziej kultywuje gest i galę niż prawdziwą zaprawę. Jak uważa M. Keen, aspekty te są wynikiem przede wszystkim przepojenia mental­ności i kultury arystokracji literaturą i powstania wą­skiej kasty, swoistej „superszlachty" - święta, a przede wszystkim turnieje, służą jako manifestacja siły i nostalgiczne upamiętnienie przeszłości, którą odbudowuje ona zgodnie ze swymi marzeniami i którą idealizuje. XV-wieczna szlachta oddaje hołd i cześć takiemu rycerstwu, jakie sobie wyobraża zgo­dnie z wzorami z pieśni rycerskich, powieści i trak­tatów rycerskich. Usiłuje przywrócić do życia cnoty, które jej zdaniem charakteryzowały rycerstwo w dawnych czasach - faktycznie w czysto mitycz­nych czasach korzeni idealnego rycerstwa.

IV Kościół, wojna i wojownicy

Kościół nie mógł nie interesować się rycerstwem. Wszystko skłaniało go do prób kierowania nim lub sprawowania kontroli za pomocą najważniejszego środka, jakim dysponował: ideologii.

1. Dominująca ideologia

W Średniowieczu ideologię wypracowują i roz­powszechniają ludzie Kościoła, depozytariusze kul­tury i wykształcenia. Przed XII wiekiem wszystkie księgi, jakie przetrwały do naszych czasów, tak jak niemal wszystkie inne źródła pisane lub figuratyw­ne, z których czerpią historycy, są dziełem duchow­nych, którzy otrzymali edukację w szkołach kate­dralnych lub klasztornych, a później w uniwersyte­tach, zdominowanych przez zakony. Ci, którzy przekazują wiedzę za pośrednictwem pisma, są za­tem przepojeni ideologią kościelną. Większość z nich wiedzie życie księży świeckich (biskupów, kapelanów) lub zakonnych (mnichów). Ich pisma odzwierciedlają i rozpowszechniają dominującą kulturę. Ma ona charakter klerykalny i wyraża się w łacinie, powszechnie przyjętym języku wiedzy od czasów rzymskiej Starożytności, który w epoce rycerstwa stał się językiem Kościoła.

Czy to znaczy; że Średniowiecze nie znało kultury świeckiej? Takie twierdzenie byłoby zbyt daleko po­sunięte. Od XII wieku literatury spisywane w języ­kach pospolitych (dawnym francuskim d'oc i d'oi1, an­glosaskim, katalońskim, średnio-wysoko-niemiec­kim itd.) pokazują, że istniały sposoby odczuwania, myślenia i działania wyraźnie różniące się od odczu­wania, myślenia i działania ludzi Kościoła. Ujawniają one również utrzymywanie się praktyk i religijności niechrześcijańskiej, wspominanych bardzo pobieżnie przez źródła kościelne, aby je potępić (na przykład w penitencjałach) albo zwalczać (w traktatach prze­ciw herezjom). Szczególnie literatura arturiańska od­twarza i rozpowszechnia pod mniej lub bardziej do­pasowanym płaszczykiem chrześcijaństwa, przed­chrześcijańskie mity celtyckie (J. Frappier, J. Markale). Te tradycje celtyckie zostały „ochrzczone" i schrystia­nizowane, tak jak kilkaset lat wcześniej inni świadko­wie cywilizacji celtyckiej (megality, kult źródeł). Tych kilka przykładów dostatecznie wymownie pokazuje, że równolegle do dominującej kultury kościelnej, kul­tury średniowiecznego katolicyzmu, utrzymują się inne tradycje, stłumione i często rugowane, których świadectwa pisane prawdopodobnie były rzadkie i nie zachowały się do naszych czasów.

Czy rycerstwo odziedziczyło coś z tych tak zmar­ginalizowanych kultur? Jest to mało prawdopodob­ne i z całą pewnością należy odrzucić wszelką moż­liwość powiązania z ezoteryzmem, który miał jako­by powołać do życia rycerstwo. Natomiast laickie, wojownicze i germańskie korzenie rycerstwa mogły zachować w jego obrębie różne niechrześcijańskie style myślenia, wartości magiczno-religijne kojarzo­ne z pewnymi obrzędami, które same uległy chry­stianizacji (wręczanie broni u dawnych Germanów), albo z niektórymi cechami charakterystycznymi dla rycerza, takimi jak koń i miecz, przysięga, kompa­nionaż itd. (F. Cardini). Ta starożytna i pogańska spuścizna nie jest właściwa rycerstwu. Znamionuje je spuścizna rodów arystokratycznych, wojowni­czych - germańskich i celtyckich - której rozproszo­ne ślady, wymagające ostrożnej interpretacji, napo­tykamy w utworach przede wszystkim epickich i powieściowych, a nawet w staroskandynawskich sagach. Dziedzictwo to jest rzeczywiste, ale ukryte, zatopione w dominującej kulturze, która nadaje śre­dniowiecznej cywilizacji zabarwienie klerykalne.

2. Kościół a wojna

Kościół bardzo wcześnie jął wprowadzać swe wartości do społeczeństwa, zwłaszcza dominującej który okazał się definitywny - przynajmniej do cza­sów Reformacji, a - dla niektórych - po dziś dzień (na przykład celibat księży).

Tabu krwi stwarzało inne problemy, zwłaszcza po upadku Cesarstwa i powstaniu królestw barbarzyń­skich. Nawrócenie się Chlodwiga ukazuje zaintereso­wanie Kościoła nowymi elitami rządzącymi. Temu za­interesowaniu towarzyszy wyraźne nagięcie doktry­ny ku wartościom wojennym: położenie akcentu na Stary Testament, „Pana Zastępów", Chrystusa w chwale, świętych żołnierzy itd. Nurt ten rozszerzył się jeszcze wraz z Karolem Wielkim, pozdrawianym jako nowy Dawid. Kampanie mające na celu chrystia­nizowanie orężem, zwłaszcza Sasów, odzwierciedlają również ewolucję w kierunku wojennej koncepcji chrześcijaństwa, przepojonego wartościami wyzna­wanymi przez germańskich zdobywców.

Różne formy promocji wartości wojennych. Ko­ściół poczynił więc daleko idące ustępstwa na rzecz wartości germańskich pochodzenia pogańskiego, gloryfikujących siłę, wojenną wściekłość; zarzucił próby wykorzenienia przemocy i wojny, które włą­czył do swego systemu wartości. Tym samym otwie­rała się możliwość, nie do pomyślenia a priori na podstawie pierwotnych doktryn, chrystianizacji wojny, a nawet sakralizacji wojowników, działają­cych pod kierownictwem Kościoła w sprawie uzna­nej za słuszną. Decydujący etap w tym kierunku został przekroczony w epoce karolińskiej, naznaczonej ścisłym związkiem między papiestwem i monarchią frankijską, która usunęła dynastię Merowingów w czasie, kiedy powstaje „Patrymonium św. Piotra", zalążek państw papieskich. Zagrożeni przez Longo­bardów, a potem przez Saracenów papieże zwracają się ku nowej dynastii frankijskiej, tworząc tym sa­mym teorię władców będących obrońcami Kościoła (defensores Ecclesiae). Funkcja ta staje się urzędem ce­sarskim par excellence. Skutkiem tego było ideologicz­ne dowartościowanie operacji wojskowych prowa­dzonych w celu wyzwolenia, obrony, a nawet na rzecz interesów Stolicy Apostolskiej. Już papież Grzegorz Wielki wysławiał wojnę misyjną, której ce­lem było nawracanie nieprzyjaciół siłą. Papieże Za­chariasz (747) i Stefan II (755) obejmują tą oceną każ­dą walkę na rzecz papiestwa, świadomie utożsamia­nego z całym Kościołem. Wojownicy, którzy zginą w tak słusznej sprawie, mają obiecane szeroko otwarte bramy raju. Między VIII a X wiekiem Ko­ściół jeszcze podnosi wartość funkcji wojny na naj­wyższy poziom, przez sakrę królewską. Sakramen­tarze z tej epoki, a zwłaszcza te z rozpowszechniają­cego się wtedy pontyfikału romańsko-germańskie­go, ukazują przede wszystkim sakralizację funkcji publicznej, powierzonej władzy królewskiej, której zadaniem jest utrzymywanie pokoju, ładu, sprawie­dliwości i roztaczanie opieki nad ludem. Te funkcje królewskie wymagały oczywiście stosowania siły zbrojnej. Symbolem ich wszystkich był miecz królewski, uroczyście wręczany monarsze podczas jego koronacji. W X wieku ceremonie koronacyjne po raz pierwszy stosują formuły błogosławieństwa miecza władcy i chorągwi wojsk królewskich. Za­wierają one elementy ideologiczne, które później zo­staną uznane za rycerskie, a tymczasem są jeszcze tylko wyrazem różnych aspektów funkcji królew­skiej. Nazwalibyśmy je sprawiedliwością, porząd­kiem i obroną Kościoła, którego królowie są utytuło­wanymi obrońcami. Rycerze, a raczej zwykli wojow­nicy (milites), nie występują w tych tekstach, tak jak i w innych formułach błogosławieństw z tej epoki. W tym samym czasie biskupi piszą najpierw dla królów, a później dla książąt, kiedy powstają księ­stwa terytorialne, traktaty moralne zwane „zwiercia­dłami książąt", w których starają się zwrócić ich uwagę na obowiązki związane z ich funkcją: zapew­nianie ładu, pokoju, sprawiedliwości, moralności publicznej. Aby to osiągnąć, władcy muszą dać przy­kład dobrego postępowania.

3. Kościół a wojownicy

Do tej pory milites są jeszcze tylko zwykłymi wy­konawcami, żołnierzami. Nie ma o nich żadnej wzmianki w formułach liturgicznych ani w trakta­tach przeznaczonych dla cesarza, dla królów, dla możnych pełniących funkcje rządzące. Milites (nie można jeszcze tłumaczyć tego słowa określeniem „rycerz") wychodzą z cienia w X i przede wszystkim w XI wieku, kiedy powstaje system feudalny, naj­pierw we Francji, a potem w sąsiednich krajach. Ko­ściół uświadamia sobie wówczas osłabienie władzy królewskiej i próbuje temu zaradzić.

Ochrona kościołów. Król, naturalny opiekun ko­ściołów, których podczas obrzędu koronacji obiecał bronić i budować, już nie jest w stanie wypełniać tej misji. Na wszystkich poziomach Kościół potrzebuje więc obrony militarnej. Przeciw komu? Właśnie przeciw milites - zbrojnym bandom działającym na rzecz swego pana, a czasem nawet na własny rachu­nek - którzy plądrują, wymuszają, rabują, niszczą przez różnego rodzaju grabieże dziedzictwo kościo­łów i klasztorów, uzurpując sobie prawo, narzucając nowe podatki („złe zwyczaje") i przywłaszczając so­bie inne (exactiones). Tymczasem duchowni, przede wszystkim mnisi, muszą powstrzymać się od przele­wu krwi. Aby im towarzyszyć lub zastępować ich w działaniach świeckich, dostojnicy kościelni wpro­wadzili urząd rzeczników (advocati), czasem zwa­nych obrońcami (defensores). O to przynoszące wyso­kie zyski stanowisko ubiegali się świeccy seniorzy, którzy za jego pełnienie osiągali znaczne dochody (beneficium) pochodzące z włości kościelnych, których ochrona była ich obowiązkiem. Niektóre ko­ścioły same zapewniały sobie obronę, bezpośrednio rekrutując wojowników (milites ecclesiae). Tak było w przypadku wielu kościołów Francji, w Reims, Toul, Rodez, Albi itd. Tak jest też w przypadku ko­ścioła Rzymu, posiadającego militia. W połowie XI wieku papież Leon IX sam zorganizował w Cesar­stwie zaciąg wojowników św. Piotra (milites sancti Pe­tri), których poprowadził do walki z Normanami z Sycylii w Civitate, gdzie zostali oni rozerwani na strzępy przez przeciwników (1053).

Wszyscy ci wojownicy, z racji samej funkcji obrońców Kościoła, byli przezeń wysoko cenieni, wręcz sakralizowani. Świadczy o tym na przykład liturgia, fala kanonizacji żołnierzy, rozmaite dekla­racje papieży dotyczące duchowego wynagrodze­nia walczących. Najpierw liturgia: od X wieku znamy kilka for­muł błogosławieństwa broni oraz tych, którzy wyru­szają do walki; stopniowo zaczynają one obejmować wojowników dawnej ideologii królewskiej. Tak jest przede wszystkim w wypadku pewnego rytuału z XI wieku, zawartego w pontyfikale z Cambrai. Nie­gdyś widziano w nim pierwszy rytuał pasowania ry­cerzy. W rzeczywistości nic tam nie ma o pasowaniu. Jest to rytuał nadania stanowiska rzecznika lub obrońcy Kościoła, jednakże znamienny dla ewolucji charakterystycznej dla tej epoki: Kościół, a raczej Ko­ścioły lokalne, powierzają teraz swą ochronę zawodowym wojownikom lub dowódcom wojennym, hrabiom, wicehrabiom, panom czy miejscowym po­tentatom, dla których układają rytuały, stosujące znowu modlitwy lub błogosławieństwa, ułożone niegdyś dla królów. Ci „opiekunowie" mają prawo wznosić poświęconą chorągiew, na której widnieje wizerunek świętego patrona bronionej przez nich świątyni. Mają przywilej pochówku, z mieczem przy boku, pod posadzką tejże świątyni. W ten spo­sób ich funkcja ulega sakralizacji. Wynika z tego podwójny proces ideologiczny. Sakralizacja funkcji królewskiej i związana z nią ideologia zstępują teraz na poziom wojowników znacznie skromniejszej rangi, skoro pełnią oni funkcję obrony jakiegoś ko­ścioła. Warto podkreślić ten ostatni punkt. Nie cho­dzi tutaj o wszystkich panów, a tym bardziej nie o wszystkich „rycerzy". Jednakże proces ten idzie w tym kierunku.

4. Sakralizacja wojny

Duchowe dowartościowanie wojowników walczą­cych dla Kościoła, kościołów, papiestwa, świata chrze­ścijańskiego (pojęcia te są jeszcze płynne i często my­lone ze sobą) przejawia się także w fakcie pojawienia się nowej duchowości, w kulcie militarnych świętych.

Zauważmy przy okazji, że kryje się tu paradoks, gdyż większość tych świętych, późniejszych patro­nów rycerstwa, poniosła śmierć męczeńską... właśnie za to, że odmówili służenia w wojsku! Tak było na przykład ze św. Maurycym, dowódcą antycznego le­gionu tebańskiego, którego „świętą włócznię" cesarz Otton przywiózł na Lechowe Pole na bitwę z Węgra mi, zagrażającymi chrześcijaństwu. Tak było również w przypadku św. Jerzego czy św. Marcina. Inni mają niewiele wspólnego z wojownikami, jak archanioł św. Michał lub... Najświętsza Maryja Panna, patron­ka rycerstwa, której „świętą tunikę" obnoszono pod­czas ważnych bitew i której wizerunek widniał na chorągwi biskupa Puy podczas pierwszej krucjaty.

Tej fali militarnych świętych, od IX do XI wieku, to­warzyszy rozkwit kultu relikwii, którym gorszył się je­szcze Bernard z Angers na początku XI wieku, gdyż ta ludowa forma kultu świętych wydawała mu się zbyt bliska pogaństwa. Relikwie bardzo szybko zyskały po­pularność wśród wojowników, zabiegających o ka­wałki kości, włosów, zębów lub szat świętych, wyko­rzystywane jako talizmany lub opiekuńcze amulety, którymi, jak cennymi kamieniami, wysadzano hełmy lub rękojeści mieczy Fakty te, znane w historii, a nie­kiedy i w archeologii, są obficie relacjonowane w epo­pejach. Znacznie bardziej świadczą o tym, że do Ko­ścioła przeniknęły wojownicze lub magiczne sposoby myślenia, niż o chrystianizacji wojowników. Obrazują jednak wyraźne zainteresowanie Kościoła stanem żoł­nierskim, a także wzajemne przenikanie wartości Ko­ścioła i arystokracji wojskowej.

Nagrody duchowe. Obietnice składane wojowni­kom, którzy służą interesom papiestwa, ilustrują to samo zjawisko. W 753 roku Stefan II w obliczu za­grożenia ze strony Saracenów wezwał na pomoc Franków z Zachodu. Chcąc ich zachęcić do przyby­cia, zapewnił, że grzechy przez nich popełnione w walkach między chrześcijanami mogą zostać od­kupione wyprawą przeciw poganom. W 847 roku papież Leon IV, znowu zagrożony przez Saracenów, obiecał nagrodę w niebie tym, którzy przybędą, by polec „dla prawdy wiary, zbawienia ojczyzny i obro­ny chrześcijan". Kilka lat później Jan VIII stwierdził w liście do biskupów frankijskich, że wojownicy po­legli w walce podczas owej „wojny Pańskiej" z poga­nami lub niewiernymi, mogli mieć pewność życia wiecznego. Jesteśmy tutaj u korzeni koncepcji świę­tej wojny: wojownicy polegli w walce z niewierny­mi zostają utożsamieni z męczennikami za wiarę.

W walce z niewiernymi czy dla papiestwa? W umysłach XI-wiecznych papieży dominuje raczej ten drugi aspekt. Jak podają niektóre źródła, kiedy Leon IX poprowadził swych milites sancti Petri na po­le bitwy w Civitate (o czym już wspominaliśmy), obiecał im życie wieczne. W każdym razie, po krwa­wej łaźni, jaką im sprawili Normanowie (chrześcija­nie), bez wahania oznajmił, że znajdują się już oni w raju, w towarzystwie męczenników. Niektóre źródła określają tych wojowników zwrotem, który kilka lat później będzie się odnosić do krzyżowców: milites Christi, żołnierze Chrystusa. W 1075 roku Grzegorz VII używa tego samego określenia w sto­sunku do pewnego chrześcijanina, zwolennika pa­pieża, zabitego podczas konfliktów mediolańskiej Patarii, utożsamiając go z męczennikami. Także i tu­taj wszyscy walczący byli chrześcijanami.

Wojownicy-męczennicy. Utożsamienie tych wo­jowników z męczennikami za wiarę zaznacza kres prawdziwej rewolucji ideologicznej. Wystarczyło za­tem tysiąc lat - a to niemało! - aby postawiono na tej samej płaszczyźnie dwóch skrajnie przeciwstawnych bohaterów: jeden, uczeń Chrystusa, pierwotnie nie stosujący przemocy, wolał zginąć od pogańskiego miecza, niż przelać krew nieprzyjaciela Boga. Drugi, chrześcijański wzorowy wojownik papiestwa, otrzy­mywał palmę męczeństwa, jeśli umierał z mieczem w dłoni, wyrzynając wrogów następcy św. Piotra.

Kazanie wygłoszone przez Urbana II podczas pierwszej krucjaty prawie nic nowego tu nie wnosi; nie mamy więc żadnego powodu, by podawać w wątpliwość relacje świadków opowiadające o podobnym utożsamieniu krzyżowców z męczen­nikami za wiarę. Oczywiście, krucjata była piel­grzymką do Jerozolimy, lecz także wyprawą zbrojną mającą wyzwolić święte miejsca, przedsięwzięciem Stolicy Apostolskiej głoszonym przez papieża, kon­trolowanym (przynajmniej w zasadzie) przez jego legata, a interesy papiestwa nie były tu bez znacze­nia: między innymi możliwość spotkania między Kościołami chrześcijańskimi po rozłamie w 1054 ro­ku lub ustanowienie na Wschodzie chrześcijaństwa łacińskiego obediencji rzymskiej. Jakkolwiek jest, wyprawa krzyżowa wynika z rzeczywistego dowar­tościowania ideologicznego statusu wojownika w służbie Kościoła.

Krucjata a rycerstwo. Dowartościowanie rycer­stwa? Bynajmniej! Wyprawa krzyżowa nie jest bo­wiem rycerstwem. Można by niemal rzec, iż jest jego przeciwieństwem. Być może Urban II stwierdził to w swym kazaniu w Clermont, przeciwstawiając kru­cjatę bratobójczym wojnom, zaprzątającym chrześci­jańskich rycerzy. Miał na myśli przede wszystkim drobnych rycerzy, opłacanych, najemnych, którzy ­jak mówił - ryzykują śmierć wieczną dla kilku nędz­nych groszy! I nawoływał ich, by opuścili tę militia (czyli rycerstwo tego świata) i zostali milites Christi na służbie Chrystusa-Boga. Raul z Caen opowiada, jak jego bohatera, Tankreda, dręczyły sprzeczności, jakie dostrzegał między zasadami rycerstwa światowego a ideałami rycerzy Chrystusa. W duszy czuł się ryce­rzem, żądnym sławy, zapalczywym w boju, odważ­nym, nie wiedział jednak, jak pogodzić te cnoty z na­kazem Chrystusa, by nadstawiać drugi policzek, od­dać szatę... zachwyciła go więc obietnica Urbana II, zapewniająca odpuszczenie grzechów tym wszystkim, którzy wyruszą do walki z niewiernymi. Wahał się wówczas między dwiema drogami: drogą Boga i drogą świata. Krucjata pozwoliła mu połączyć te dwie drogi, walczyć dla Boga jako rycerz. Chodzi więc o pewną ciągłość (zawód rycerza), lecz również o zerwanie: Chrystusowe rycerstwo, krucjata (militia Christi), odwraca się od światowego rycerstwa, krót­ko mówiąc - od rycerstwa.

Ta sama sprzeczność występuje u św. Bernarda w sposób jeszcze bardziej radykalny; ok. 1130 roku, pisząc Pochwałę nowego rycerstwa, odmalowuje on obraźliwy portret „zwykłego' rycerstwa, lecz nie zmyśla jego cech, a tylko je uwydatnia, jak w kary­katurze. Podejmując grę słów, obecną już sto lat wcześniej u niektórych pisarzy kościelnych, utożsa­mia rycerstwo ze złem (militia = malitia). Jego zda­niem, rycerstwo jest pod każdym względem sprzeczne z nowym rycerstwem, jakie stanowią templariusze, ci mnisi-wojownicy, nieustanni krzy­żowcy. Pierwsi praktykują pychę, brak dyscypliny, przepych, egoizm i indywidualizm, które powodują nieskuteczność w walce; drudzy - surowość, posłu­szeństwo, dyscyplinę, miłość braterską. Dawne ry­cerstwo służy światu i jego zwodniczym warto­ściom, a jego walki prowadzą je do śmierci wiecznej przez grzech zabójstwa. Templariusze natomiast nie narażają się na żadne tego rodzaju niebezpieczeń­stwa: jeśli zabijają, to dla Chrystusa, a śmierć zapewnia im życie wieczne. Przy okazji warto wspomnieć, że te rycerskie zakony, szpitalnicy, templariusze i ry­cerze teutońscy starają się połączyć w jednej postaci radykalnie przeciwstawne do tej pory ideały i prak­tyki mnicha i wojownika. Taka synteza sprzeczna z naturą (tak bardzo, że kaznodzieja Izaak ze Stella kilka lat później nazwał to rycerstwo „nowym po­tworem") dowodzi, że wspomniana wyżej rewolu­cja ideologiczna doszła wtedy do kresu. W dziedzi­nie zakonów rycerskich, ale jeszcze nie rycerstwa.

5. Kościół, książęta i pokój

Wyprawa krzyżowa jest złożonym zjawiskiem, które zaznacza zakończenie procesu dogłębnej prze­miany nauki Kościoła na temat wojny. Odzwiercie­dla również inne zakończenie: próby Kościoła, by uwolnić się najpierw od dominacji arystokracji świeckiej i wojskowej (jest to jednym z aspektów re­formy gregoriańskiej i sporu o inwestyturę), a gdy umacnia się centralizm papiestwa, by odwrócić ten proces i z kolei zdominować świeckich (walka o do­minium mundi). Nie miejsce tu na pobieżne nawet omawianie tych ważnych elementów dziejów; spróbujemy wydobyć tylko parę ich aspektów, które wywarły głęboki wpływ na ukształtowanie się ideo­logii rycerskiej. W tym celu trzeba cofnąć się do X i XI wieku, które można uznać za prehistorię ry­cerstwa. W tej epoce, przede wszystkim w południowej połowie Francji, słabnąca władza centralna spo wodowała załamanie bezpieczeństwa publicznego, i z tego powodu cierpiał cały bezbronny lud (iner­mes), a zwłaszcza Kościół. Sprawcami zamieszek by­li ci sami ludzie, którzy później zostaną nazwani ry­cerzami i którym zostanie powierzona misja obrony Kościoła i słabych: milites.

Pokój Boży. W obliczu niewystarczalności władzy centralnej, Kościół starał się przejąć w swoje ręce tę część funkcji królewskiej, szukając w tym celu sprzy­mierzeńców najpierw wśród najwyższej arystokracji Akwitanii, a później w sąsiednich regionach. Chciał uzyskać od seniorów wojny (tak bowiem można ostatecznie przetłumaczyć zwrot principes militiae) ograniczenie szkód, jakie powodowali. Nie było mo­wy o tym, by zabronić wojen prywatnych, uznawa­nych za prawo związane z banem, z posiadaniem pu­blicznych twierdz. Nikt nawet o tym nie myślał. Od wojennej furii można było ocalić przynajmniej ludzi, przestrzenie i pewne okresy roku: przez przymusza­jącą siłę przysięgi, przez groźbę kar duchowych (eks­komunika) pozbawiających sakramentów Kościoła, niezbędnych wiatyków, ludzi, którzy złamali te przy­sięgi, czy nawet wszystkich ludzi żyjących pod wła­dzą owych ekskomunikowanych (interdykt).

- Ludzi: inermes, całą bezbronną ludność, niezdolną do stawania we własnej obronie; ludzi Kościoła, chłopów, dzieci, szlachetnie urodzone kobiety nie

mające opieki. Innymi słowy, wojnę należy za­strzec dla wojowników.

- Przestrzenie: święte miejsca związane z kultem, zwłaszcza kościoły, ołtarze, cmentarze.

- Czas: dni świąt liturgicznych, upamiętniających męczeństwo najważniejszych świętych świata chrześcijańskiego i miejscowych patronów, a przede wszystkim mękę Chrystusa.

Składając publicznie przysięgę na relikwie świę­tych w obecności władz kościelnych i ludu, wojowni­cy zobowiązują się do swoistej dobrowolnej ascezy: do rezygnacji z uprawiania ulubionego sportu, wojny i wzorowanych na niej gier, w piątek, dzień męki Chrystusa, w sobotę - dzień Jego przebywania w gro­bie oraz w niedzielę - dzień Jego zmartwychwstania.

Te dobrowolne przysięgi upowszechniają się pod moralną i publiczną presją. Takie zgromadzenia odbywają się najpierw w Akwitanii u schyłku X (Charroux, 989), a w XI wieku w całej Francji, we Włoszech, w Niemczech itd. Tam, gdzie władza cen­tralna jest mocna lub gdzie zostaje na nowo zapro­wadzona (Normandia, Flandria), instytucje te wzięli w swe ręce hrabiowie. Pokój Boży staje się tutaj po­kojem księcia. W Normandii na przykład historycy diuków podkreślają ich władzę nad milites, którzy byli utrzymywani w posłuszeństwie i trzymani w ryzach przez bardzo twarde prawa, karzące ich za rozbój, a nawet za zwykłe pijaństwo po gospodach.

Instytucje pokojowe mają wielkie znaczenie historyczne. Podkreślimy tylko zwiększone zaintere­sowanie, jakie Kościół okazuje teraz wobec milites. Właśnie przed nimi trzeba chronić siebie i chronić lud, a Kościół może to uczynić, tylko wzywając na pomoc innych wojowników, dowartościowując ich walkę w słusznej sprawie lub niejako zgadzając się na pewne odstępstwa, wytyczając dla wojen, nawet prywatnych, strefy dopuszczalności. Tym samym Kościół zbliżył się do wojowników, których już nie mógł zbiorowo potępić, wykluczyć ze zbawienia. Potępić moralnie wojnę prywatną w pewnych oko­licznościach oznaczało równocześnie przyjąć ją za dozwoloną w innych. Skutkiem tego było dowarto­ściowanie funkcji wojennej, widzianej przychylniej­szym okiem.

Jest to jednak tylko początkiem procesu, który w końcu doprowadzi do ideologii rycerskiej. Wo­jownicy, którzy składają przysięgę pokoju, zobowią­zują się nie grabić kościołów, nie porywać kobiet, nie zabijać chłopów i nie zagarniać ich bydła. Nie ma je­szcze mowy o tym, by mieli ich bronić. Militia w znacznej mierze kryje się jeszcze w ideologicz­nym cieniu malitia. Jasna strona medalu pozostaje je­szcze do odkrycia.

V Pasowanie na rycerza

Ceremonia pasowania oznacza przyjęcie nowego rycerza do stanu elitarnych wojowników, wejście do rycerstwa. W klasycznej epoce rycerstwa (XII - XIII wiek) polega zasadniczo na przekazaniu broni zna­mionujących nową funkcję pasowanego (miecza, włóczni, puklerza, hełmu, strzemion), czemu towa­rzyszy deklaracja o charakterze etycznym oraz ude­rzenie w kark wierzchem dłoni, colee lub paumee, później zmienione w lekkie uderzenie płazem mie­cza w ramię (XIV - XV wiek). Jest to ceremonia o charakterze deklaratywnym, mająca wszelkie ce­chy obrzędu przejścia.

1. Przekazanie broni

Historia pasowania nie jest prosta, gdyż jest ma­ło prawdopodobne, że istniała faktyczna i znacze­niowa ciągłość między najdawniejszymi sposobami wręczania broni, jakie znamy z historii (charaktery­stycznymi dla większości dawnych Germanów ze Starożytności przed naszą erą, o których wspomina Tacyt w Germanii), a pasowaniem rycerzy, o jakim mówią liczne źródła XII-wieczne i późniejsze. Jest też mało prawdopodobne, że przekazanie miecza królom, a potem książętom w IX i X wieku było za­sadniczo znakiem ich wejścia do „rycerstwa", nie­zależnie zresztą od tego, jaki sens nadawano temu określeniu. Przyjmując miecz, oznakę władzy poli­tycznej i sądowniczej, otrzymywali prawo rządze­nia ludźmi podlegającymi ich jurysdykcji. To oczy­wiste, że właśnie tutaj kryje się dwuznaczność, gdyż prawo to obejmowało ban, władzę wojskową, i nie ulega wątpliwości, że książęta pełniący tę część władzy publicznej wydawali - siedząc na ko­niu - rozkazy swym wojskom złożonym z jeźdź­ców i piechurów.

Co więcej, wspomniana już niejednoznaczność określeń miles, militia, militare budzi zastrzeżenia w odniesieniu do przynajmniej części dokumen­tów stwierdzających, często bardzo lakonicznie, iż jakiś książę czy kasztelan otrzymał pendent (cingu­lum militiae), że przypasano mu miecz (gladio accin­tus) lub został miles. Takie wyrażenia, szczególnie w zamierzchłej epoce, oznaczają niekiedy raczej dopuszczenie do jakiejś funkcji publicznej niż pod­jęcie zawodu żołnierskiego, będącego częścią tej funkcji. Jednakże rosnąca militaryzacja społeczeń­stwa w X, a zwłaszcza w XI wieku sprawiła, że w obrębie tej samej funkcji publicznej coraz moc­niejszy akcent pada na aspekt militarny, który wy­suwa się na pierwszy plan.

Wreszcie, zależnie od regionu i od pochodzenia dokumentów, najprawdopodobniej istnieją różni­ce w obrębie znaczenia ceremonii, którą Kościół bardzo wcześnie starał się przejąć na własny rachu­nek, nadając jej treść ideologiczną zgodną z jego wartościami, nie udało mu się jednakże w pełni osiągnąć celu ani zupełnie zatrzeć świeckich aspek­tów tej ceremonii.

Etymologia. Etymologiczne źródło słowa adouber (pasowanie) nie jest całkiem jasne. Chciano je po­wiązać z rdzeniem germańskim, oznaczającym „uderzyć" (dubban). Etymologię tę przyjęli historycy w epoce, kiedy sądzono, iż la colee była podstawo­wym elementem pierwotnym w obrzędzie przejścia. Jest to bardziej niż wątpliwe, gdyż la colee pojawia się dopiero w drugiej połowie XII wieku w źródłach literackich (Garin le Lorrain), a najwcześniej na po­czątku XIII wieku w łacińskich źródłach narracyj­nych (Lambert z Ardres). Z drugiej strony, w swym pierwszym znaczeniu adouber znaczy wyposażyć, zaopatrzyć: pasować rycerza znaczy dostarczyć mu sprzęt i tym samym sprawić, że staje się on zdolny do działania. W bardzo pokrewnym znaczeniu, „pa­sowano" wieżę, fortyfikując ją, mówiono także o adoubs konia, czyli jego wyposażenia, a jeszcze cał­kiem niedawno przeprowadzało się radoubement statku, kiedy poddawano go remontowi w celu dal­szego użytkowania; podobnie szachista adoube (robi ruch próbny), kiedy dotyka pionka, by odstawić go na miejsce. Żaden z tych przypadków nie ma związ ku z la colee ani nawet z ceremonią wojskową czy z wręczaniem broni. Ich pierwotne znaczenie ma więc charakter czysto funkcjonalny. Później słowa te nabrały znaczenia związanego z rycerstwem.

Pomimo różnorodnych konotacji wymienionych wyżej słów miles-militia-militare, zwrot „czynić ryce­rza" (militem facere) jednoznacznie się odnosi do obrzędu przejścia, jakim jest pasowanie w klasycz­nej epoce rycerstwa. Chodzi o przyjęcie w szeregi militia. W epoce, w której publiczny, deklaratywny gest odgrywa rolę oficjalnego dokumentu, pierwsze wręczenie broni, mniej lub bardziej uroczyste w za­leżności od rangi pasowanego, w oczywisty sposób zyskuje znaczenie zasadnicze.

Znaczenie wręczenia broni. Pasowanie jest naj­ważniejszym wydarzeniem w życiu rycerza i często służy jako chronologiczny punkt odniesienia dla in­nych wydarzeń. W istocie obejmuje ono kilka zna­czeń, zmieszanych i łączących się ze sobą bez wyklu­czania się nawzajem.

- Na płaszczyźnie prawnej zaznacza wejście w świat dorosłych. Tak więc liczne zapisy z XI i XII wieku rejestrują akty prawne młodzieńca, który - gdy „został miles" czy „przypasał miecz" - potwierdza lub odwrotnie, kwestionuje donacje złożone wcze­śniej przez jego opiekunów, upomina się dla siebie o jakieś zagrabione dobra albo dokonuje innego aktu prawnego tego rodzaju. Wręczenie broni sta­nowi więc osiągnięcie przez młodzieńca pełnej zdolności, pełnej dojrzałości prawnej.

- Na płaszczyźnie społecznej wynika z tego w spo­sób naturalny, iż młodzieniec, do tej pory trzyma­ny w stanie podległości, uzyskuje pozycję odpo­wiadającą randze... do której może pretendować z racji swego urodzenia i środków ekonomicz­nych, jakimi będzie mógł dysponować. Pod tym względem pasowanie pozostaje w XI i XII wieku nieco niejasne. Młody szlachcic, syn hrabiego lub księcia, przed otrzymaniem broni uczył się - by w przyszłości zostać wojownikiem i panem - na dworze swego ojca lub, jeszcze częściej, w „do­mu' krewnego, najczęściej wuja lub stryja, raczej wuja (brata matki), mającego na ogół wyższą ran­gę. Kiedy jego kształcenie zostało zakończone, kiedy uroczyście wręczono mu broń, a przede wszystkim miecz (tylko o tej broni wzmiankują najdawniejsze teksty), akt ten czynił zeń osobę pełnoletnią w tej kategorii społecznej, z której się wywodził. Osiąga status społeczny, który otwiera przed nim jego nową niezależność. Status ten za­leży oczywiście od bogactwa i władzy, jakimi będzie dysponował. Z tego powodu wręczenie bro­ni najczęściej bardzo nieznacznie poprzedza inne akty prawne o znaczeniu ekonomicznym i spo­łecznym, które sprawiają, że wejście do świata arystokracji staje się faktem: małżeństwo z dzie­dziczką, odstąpienie jakiejś ziemi, jakiejś części włości przez rodziców nowego miles, zostanie wa­salem, objęcie całego dziedzictwa lub jego części. W gruncie rzeczy chodzi tu o akt deklaracyjny, za­znaczający osiągnięcie przez syna arystokraty sta­tusu „samodzielnego seniora'. W tym sensie moż­na więc powiedzieć, że wręczenie broni jest obrzę­dem szlachty, seniorii, feudalizmu. Nie zawsze jednak wręczeniu cingulum militiae towarzyszyły takie koncesje dochodów. Młodsi synowie, syno­wie zbuntowani przeciw ojcu, wydziedziczeni, wygnani, „ubodzy", mogli otrzymać broń militia, nie zdobywając tym samym pełnej niezależności społecznej. W tym celu musieliby zaczekać na śmierć ojca, odzyskanie swych ziem lub zwrot majątku. W wypadku wygnanych lub zbuntowa­nych synów książąt wręczenie broni przez senio­ra, który przyjął ich na dwór i „żywił", jawi się ja­ko publiczna deklaracja uznania na płaszczyźnie politycznej. W XI i XII wieku znamy kilka tego ro­dzaju przypadków

- Aspekt zawodowy, do tej pory wszędzie kryjący się podskórnie, w tych ostatnich wypadkach na­biera pełnej mocy. Przez przekazanie broni, do­starczanej na ogół przez tego, kto dokonuje paso­wania, pasowanie pozwala „młodemu' dostąpić w każdym wypadku zawodu żołnierskiego w mi­litia wielmożów. Synowie szlacheckich rodów, o których mówiliśmy do tej pory dlatego, że tylko oni są przedmiotem zainteresowania autorów tek­stów, jakimi dysponujemy, wchodzą wtedy, przy­najmniej na pewien czas, w szeregi innych milites z drużyny możnowładców, „zwykłych rycerzy", dla których pasowanie, z pewnością pozbawione świątecznej oprawy, jest po prostu rozdaniem broni, prawdopodobnie bez żadnego ceremonia­łu, przynajmniej na początku. Dla wielu spośród ruch na pewno jest to awans społeczny, zwłaszcza dla uzbrojonych sług z niższych warstw. Jednakże jest to awans czasowy, prowizoryczny, odwracal­ny, w najlepszym razie dożywotni, gdyż wiązał się z faktycznym wykonywaniem zawodu żoł­nierskiego i kończył się w wypadku ustania tego zajęcia. Z tego rycerstwa stałych dependentów i tymczasowo zdeklasowanych rekrutują się członkowie książęcych eskort, kompanie bywal­ców turniejów, błędnych rycerzy szukających przygód oraz najemników, których literatura uka­zuje wyraźniej niż wszelkie inne źródła od XII wieku, którzy jednak przypuszczalnie istnieli i wcześniej, być może mniej licznie.

2. Rycerstwo a liturgia

Religijny wymiar pasowania rozwija się wraz z procesem wzrastania społecznej i ideologicznej rangi rycerstwa. Jak widzieliśmy, Kościół zawsze in­teresował się dzierżącymi władzę i bardzo wcześnie ułożył błogosławieństwa paru przedmiotów-zna­ków tej władzy: berła, korony, królewskiego miecza. Wręczając je królowi, obdarzonemu przez Boga nie­mal religijną misją, biskupi wypowiadali te błogosła­wieństwa przypominające władcy o różnych aspek­tach jego misji.

Ideologia miecza. Wręczenie miecza, jedyny akt, jaki nas tutaj zajmuje, dawał sposobność, by podkre­ślić obowiązki związane z posługiwaniem się siłą zbrojną: utrzymywanie pokoju i ładu przez ściganie wszelkich złoczyńców, wspieranie i obrona Kościoła oraz słabych, obrona królestwa przed wrogami z ze­wnątrz, którzy często byli utożsamiani z poganami. Kiedy władza królewska zaczęła słabnąć, Kościół wykorzystywał - wpierw w odniesieniu do książąt, a następnie do swych protektorów, advocati i defenso­res - te błogosławieństwa, które bez istotnych zmian można było stosować w ceremoniach przeznaczo­nych dla osobistości nie mających już w żyłach królewskiej krwi. Proces ów rozpoczął się być może wraz z najazdami Madziarów, Saracenów, Norma­nów, kiedy to przyjął się zwyczaj udzielania błogo­sławieństwa wojsku ruszającemu do walki z poganami lub z niewiernymi. Nabrał szybszego tempa podczas niepokojów, jakie wstrząsały systemem feu­dalnym. Ujawnia się to w liturgii: od X wieku w Ko­ściele wzmacnia się rytualizacja i sakramentalizacja i święcone jest niemal wszystko, by nadać przedmio­tom związanym z jakąś funkcją zapewniającą życie niemal magiczną skuteczność: święcone jest ziarno na zasiew, łoże małżeńskie, narzędzia pracy i broń wojowników. W XI wieku pojawiają się pierwsze formuły błogosławieństw miecza, zawierające naka­zy o charakterze etycznym. Nie mamy jednak pew­ności, czy były one wykorzystywane przy liturgicz­nym pasowaniu rycerzy.

Rytuały pasowania. Najstarsze rytuały, które z całą pewnością wykorzystywano przy pasowaniu, pochodzą z XII wieku. Element etyczny jest tu je­szcze nikły. U schyłku tego stulecia pewien rytuał z południowej Italii stosuje do rycerstwa niektóre niegdyś królewskie formuły, które sto lat wcześniej pontyfikał z Cambrai już stosował do rzeczników czy obrońców kościołów. Jedna z modlitw zawiera prośbę do Boga, by pobłogosławił miecz obecnego tu swego sługi, „aby mógł być opiekunem i obrońcą kościołów, wdów, sierot i wszystkich sług Bożych przeciw srożącym się poganom". Inna modlitwa kie­ruje polecenia do tego, który „właśnie zostaje ryce­rzem: strzeż prawdy, broń Kościoła, sieroty i wdowy, tych, którzy się modlą i tych, którzy pracują". Poczym celebrans, przyzywając imienia Ojca, Syna i Ducha Świętego, wręcza młodzieńcowi miecz, włócznię, puklerz i ostrogi, broń charakterystycz­ną dla rycerza. Choć rytuał jest zwięzły, obfituje już w elementy ideologiczne pochodzenia kościel­nego. Przy okazji zwróćmy uwagę na podwójny aspekt obrony kraju przed poganami (jesteśmy w południowej Italii i muzułmanie są niedaleko) i opieki nad dwoma pozostałymi stanami społe­czeństwa: nad tymi, którzy się modlą, i tymi, którzy pracują. Mamy tu do czynienia z misją powierzoną całemu rycerstwu. Kilka innych świadectw z XII i XIII wieku zawiera także błogosławieństwa wyra­źnie pochodzące z różnych liturgii koronacji na króla.

Kres tego procesu, który niepostrzeżenie zaczyna obejmować wszystkich rycerzy, a zatem rycerstwo ­ideologia niegdyś wyłącznie królewska, objawia się w całej pełni w kompletnym rytuale pasowania z pontyfikału biskupa Mende, Wilhelma Duranda (koniec XIII wieku).

Pontyfikał Wilhelma Duranda. Pasowanie jawi się tutaj jako prawdziwe święcenia, wejście do „sta­nu rycerskiego", mającego bardzo wyraźny charak­ter duchowy i religijny. Zasadniczą rolę odgrywa tu­taj duchowny, a wszystkie gesty pasowania mają wartość symbolu: ceremonię poprzedza modlitewne czuwanie - w tekstach literackich i historycznych za­czyna się ono pojawiać u schyłku XII wieku - oraz rytualna kąpiel mająca znaczenie religijne. Cele­brans błogosławi miecz złożony na ołtarzu, odma­wiając nad nim dwie modlitwy pochodzące z daw­nych ceremonii koronacji królów; tekst precyzuje, iż może też pobłogosławić inne rodzaje broni dzięki formułom, które mamy z innych źródeł i które także zawierają elementy etyczne. Potem następuje błogo­sławieństwo samego rycerza, podkreślające jego obowiązki sprawiedliwości, obrony prawdy i wiary; kapłan zdejmuje wówczas miecz z ołtarza i wkłada go w dłoń postulanta, przypominając mu, że ma on używać tej broni w obronie własnej i w obronie Ko­ścioła świętego. Potem miecz zostaje schowany do pochwy; celebrans opasuje rycerza pendentem, z którego zwisa miecz, a rycerz trzykrotnie dobywa miecza (jak wcześniej robił to cesarz podczas koro­nacji), zanim ostatecznie schowa go do pochwy. Na­stępnie celebrans przekazuje mu pocałunek pokoju, potem la colee, która staje się tutaj „lekkim policz­kiem wymierzonym po to, by rycerz ocknął się ze snu malitia", aby czuwać w wierze w Chrystusa. Po czym - to jedyny element, który do końca Średnio­wiecza zachował świecki charakter - obecni przy ce­remonii szlachcice dopasowują do rycerza swe strze­miona, które również zostały poświęcone. Wreszcie wręczają mu jego chorągiew, na której widnieje jed­no lub dwa błogosławieństwa także pochodzące z li­turgii królewskich, o silnym zabarwieniu duchowym i ideologicznym. Pasowanie staje się wówczas aktem sakramentalnym. Dla Kościoła wyraża ono wejście do prawdziwego porządku społecznego; przy tej okazji Kościół przypomina o posłannictwie „szlachetnego stanu rycerskiego", o którym mówią literackie źródła.

3. Historia a epopeja

Pomijając źródła liturgiczne, opisy pasowania prawie też się nie pojawiają w źródłach historycz­nych przed XII wiekiem. Ich zgodność z opowiada­niami z epopei zasługuje na uwagę.

Kilka przypadków pasowania. W 1128 roku w Rouen miało miejsce pasowanie Gotfryda z An­jou. Kronikarz Jan z Marmoutier (który co prawda pisze ok. 1180 roku, w czasach, gdy kulturowe wzor­ce rycerstwa już się zakorzeniły) opisuje ceremonię, używając pojęć bardzo zbliżonych do określeń z pie­śni rycerskich tej samej epoki: po kąpieli lub ablu­cjach, w których nic nie pozwala się dopatrywać ja­kiegokolwiek znaczenia symboliczno-religijnego, Gotfryda odziewają w nowe szaty w jaskrawych barwach. Potem na dwór przyprowadzają piękne rumaki hiszpańskie. Gotfrydowi zakładają jego kol­czugę (lorka), tak doskonałej jakości, że nie zdoła jej przebić żadna włócznia ani oszczep, oraz nogawice z żelaznych kółek. Przyczepiają mu złote ostrogi, da­ją puklerz ze znakami herbowymi, który wieszają mu na szyi. Na głowę zakładają kask ozdobiony dro­gocennymi kamieniami, który oprze się ciosom mie­cza. Przynoszą jesionową włócznię z ostrzem z Poi­tou. Wreszcie wręczają miecz, pochodzący z królew­skiego skarbca, wykuty niegdyś przez legendarnego kowala. Wtedy nowy rycerz w pełnej zbroi wskaku­je na konia i zaraz dowodzi swej waleczności w tur­niejach i ćwiczeniach wojennych, które są uciechą dworu przez siedem dni.

Takie opisy pojawiają się często w źródłach lite­rackich, zwłaszcza w epopejach. Podobieństwo tonu i stylu, stereotypowy porządek relacjonowanych faktów, wyraźnie świadczą o zainteresowaniu odbiorcy scenami z życia współczesnej arystokracji.

Zwróćmy uwagę: nie ma tu ani śladu żadnej ce­remonii religijnej. Czy należy przypuszczać, iż jed­nak się ona odbywała, lecz autor skupił się wyłącz­nie na opisie nowego rycerza przywdziewającego zbroję na turniej? Nawet jeśli tak było, wybór ten był znaczący: dla XII-wiecznego społeczeństwa arysto­kratycznego religijny aspekt pasowania prawie się nie liczy. Tak samo jest z większością innych relacji historycznych, jak na przykład relacja autorstwa Lamberta z Ardres o pasowaniu Arnula z Guines w 1181 roku. Jak zwykle bywało, na dzień pasowa­nia z pewnością wybrano wielkie święto kościelne. Może to być Boże Narodzenie, Wielkanoc i przede wszystkim Zesłanie Ducha Świętego, tak jak w tym wypadku. Tę datę wybrali królowie Anglii, by „ze brać swój dwór". Baldwin z Guines również: wobec zgromadzonego dworu ojciec wymierzył swemu sy­nowi la colee, ten „policzek, którego nie należy odda­wać". Wraz z nim pasowano jeszcze kilku rycerzy. Potem następuje opis uroczystości, uczty, darów ­wszelkiej szczodrości, do której okazją było pasowa­nie. Także i ksiądz z Ardres nie napisał ani słowa o ja­kiejkolwiek roli Kościoła.

W 1213 roku podczas krucjaty przeciw albigen­som Amauryk z Montfort został rycerzem „zgodnie z nową liturgią, nie znaną w poprzednich stule­ciach",jak nam mówi kronikarz tej krucjaty, Piotr des Vaulx de Cernay: w dniu św. Jana, kiedy biskup od­prawiał mszę, Amauryk został przyprowadzony do ołtarza przez swych rodziców, hrabiego i hrabinę de Montfort, którzy „ofiarowali swego syna Bogu", pro­sząc biskupa, by uzbroił rycerza „na służbę Chrystu­sowi". Biskupi Orleanu i Auxerre przypasali wów­czas młodzieńcowi pendent, śpiewając Veni Creator Spiritus. Autor popada w zachwyt wobec tego „no­wego i niesłychanego przebiegu pasowania". Być może nowość miała charakter nie tylko liturgiczny: trzeba tu zwrócić uwagę na fakt, że Amauryk zostaje nie tylko rycerzem, ale miles Christi, krzyżowcem.

Funkcja rycerstwa. Ideologia, którą Kościół próbował wpoić rycerstwu przez pasowanie, nie w pełni jeszcze przeniknęła sposób myślenia całej arystokracji wojennej. Przed Kościołem zaczęły się otwierać nowe sposoby osiągnięcia celu: na przy­kład traktaty dydaktyczne. W połowie XII wieku Jan z Salisbury pisze dla króla Henryka II traktat poli­tyczny, w którym porusza kwestię pasowania i funk­cji rycerstwa. Jego zdaniem, „rycerza czynią' dwie rzeczy: rekrutacja przez księcia i złożona przez ryce­rza przysięga. Rycerze jawią mu się jako zbrojne ra­miona księcia, od których wymaga się tylko posłu­szeństwa rozkazom, dyscypliny, znajomości rzemio­sła wojennego, czyli zaprawy we władaniu bronią. Dochowując w ten sposób posłuszeństwa książętom ustanowionym przez Boga, rycerze spełniają chwa­lebną misję: są nawet „świętymi' w wypełnianiu tej misji, gdyż pośrednio poprzez swego seniora służą Bogu. Czy zresztą nie otrzymują miecza z ołtarza? To jest jedyne nawiązanie do liturgii pasowania.

Około 1185 roku inny biskup-poeta, Stefan z Fou­geres, układa w języku starofrancuskim Przegląd sta­nów świata i Księgę manier. Przedstawia tam zwięzły opis funkcji każdego z trzech stanów społeczeństwa. Rycerstwo, mówi (za Krystianem z Troyes), jest naj­wyższym stanem. Jeśli jednak wolny człowiek, uro­dzony z wolnej matki, zostaje w ten sposób „wy­święcony na rycerza", musi godnie postępować, sza­nować Kościół i jego duchownych, musi być lojalny i pobożny. Wziął miecz z ołtarza, aby stawać w obro­nie ludu Bożego. Dobywa tego miecza w słusznej sprawie. Jeśli okazuje się go niegodny, należałoby móc go „odświęcić", wypędzić ze stanu, któremu przynosi hańbę, odebrać mu miecz, odciąć ostrogi. W tej samej epoce pieśni rycerskie w podobnych sło­wach wspominają o degradacji rycerza.

Traktaty o rycerstwie. Inne dzieła zostają w cało­ści poświęcone edukacji moralnej rycerstwa zgodnej z naukami Kościoła. Nawiązują one do słynnego tek­stu, w którym Pani z Jeziora w Lancelocie prozą opi­suje pochodzenie i posłannictwo rycerstwa, pomi­mo swej formy literackiej wyraźnie były inspirowa­ne przez duchownych. Tendencję tę reprezentował już Stefan z Fougeres. Nasila się ona w XIII wieku, kiedy powstają prawdziwe „traktaty o rycerstwie” w języku potocznym, wierszem lub prozą. Jeden z nich, anonimowy ordene de chevalerie, także niewąt­pliwie powstały w środowisku księży, usiłuje wsą­czać ideologię Kościoła swemu odbiorcy - rycerzom - zapożyczając formę powieści, cieszącej się powo­dzeniem w tej epoce. Opisuje on fikcyjną sytuację, jak około 1175 roku pewien rycerz krzyżowiec, uwięziony przez Saladyna, na jego prośbę opowiada ze szczegółami, jak się zostaje rycerzem. Wyjaśnia Saladynowi znaczenie kolejnych etapów pasowania. Kąpiel, tak jak chrzest, jest znakiem wyrzeczenia się grzechu i woli życia „w uczciwości i uprzejmości'. Szkarłatna suknia symbolizuje krew, którą rycerz musi być gotów przelać w obronie prawa Bożego; pas oznacza odrzucenie zmysłowości; ostrogi uka­zują żarliwość w służbie Bożej. Miecz obosieczny symbolizuje prawość i lojalność, oznacza obowiązek rycerza: obronę słabego przed silnym. Wreszcie la colee ma tu tylko funkcję pamięciową: dzięki niej ry­cerz zapamięta tego, kto go pasował. Także i tutaj niewiele się mówi o jakiejkolwiek roli księdza, choć dzieło jest silnie zabarwione wpływami Kościoła. Styl posługujący się alegorią, rozpowszechniony w XIII i XIV wieku (na przykład w Romansie o Róży) pozwalał snuć bez końca motywy ideologiczne związane z poszczególnymi rodzajami broni, jaką rycerz otrzymywał podczas ceremonii pasowania.

Raymond Lulle, młody poeta mieszczańskiego pochodzenia, który został rycerzem, a żywota doko­nał jako misjonarz męczennik w Afryce Północnej, około 1263 roku napisał po katalońsku prawdziwy mały traktat, Księgę stanu rycerskiego. Gromadzi on i systematyzuje nauki, jakich udzielała już Pani z Je­ziora; tworzą one teraz klasyczną ideologię rycer­stwa zgodną z wolą Kościoła. Pasowanie staje się dla Kościoła swoistym sakramentem przepojonym war­tościami religijnymi, który wprowadza do rycerstwa tak jak do zakonu. Do pasowania trzeba się więc przygotować wpierw wyznaniem swych grzechów na spowiedzi, później postem i modlitwą na noc­nym czuwaniu w kościele. Przy okazji Raymond Lulle korzysta ze sposobności, by przeciwstawić ideał stanowi taktycznemu, wspominając giermków, którzy wykorzystują to czuwanie, by słuchać, jak wędrowni śpiewacy recytują pieśni rycerskie albo powieści, które, jak utrzymuje, wysławiają rozpustę. Nazajutrz po mszy, kiedy celebrans odmawia modli­twy przed ołtarzem, szlachcic (a nie ksiądz) przypa suje miecz nowemu rycerzowi, przekazuje mu poca­łunek pokoju i la colee, dzięki której ma on pamiętać o swym zobowiązaniu, by respektować obowiązki stanu rycerskiego. Potem następuje przejazd konno, obwieszczający publicznie nowy stan młodzieńca, uczta, turniej, okazja do szczodrobliwości. Jak wi­dać, schemat wydaje się ostatecznie ustalony, je­szcze z paroma drobnymi różnicami w odniesieniu do roli kapłana celebransa podczas samego pasowa­nia. Proponowany ideał jest odtąd nienaruszalny, przynajmniej w dziełach o inspiracji kościelnej. Wy­raźnie to pokazuje symbolika broni, przejawiająca się różnorodnie: rycerz musi posługiwać się mie­czem w służbie Kościołowi, walczyć z wrogami Krzyża, zapewnić ład wewnętrzny oraz chronić ko­ścioły, wdowy, sieroty. Służąc swemu seniorowi i rządząc ludem, rycerze są więc w służbie Boga.

Do tej ideologii moralnej, której ton nadaje reli­gia, dochodzi nuta ideologii szlacheckiej, świadczą­ca o tendencji zamykania się rycerstwa na nie-szlachciców, nawet w Katalonii: Raymond Lulle faktycznie opowiada się przeciwko rycerzom, którzy stanęliby po stronie ludu przeciw swemu senioro­wi, możliwość pasowania nie-szlachcica z urodze­nia uznaje za absurd, szlachectwo utożsamia z ry­cerstwem. Rycerstwo jest dla niego szczytnym wo­jennym posłannictwem szlachty, która dla ideału poświęca służbie Bożej miecz, symbolizujący naj­wyższe cnoty stanu rycerskiego. Jesteśmy w epoce, w której ideologia rycerstwa święci triumfy. Rycer­stwo jaśnieje pełnym blaskiem i z Francji promie­niuje na sąsiednie kraje. Już w 1184 roku cesarz Fry­deryk Barbarossa utrzymywał „rycerski dwór", na­śladując dwory zachodnie, i pasował na rycerzy własnych synów oraz paru innych młodych szlach­ciców. Te zbiorowe pasowania mnożą się w całej Eu­ropie w XIII wieku, pasowanie zaś staje się ceremo­nią kosztowną, luksusową, honorową i prestiżową, przydając godności i splendoru tym spośród szlach­ty, którzy go dostępują.

Ukształtowana już ideologia rycerstwa w niema­łym stopniu się przyczynia do wzrostu prestiżu. O ten zaszczyt ubiega się sam król Franciszek I, chcąc otrzymać z rąk Bajarda uderzenie, które na początku XVI wieku stało się najważniejszym rytuałem pod­czas pasowania rycerza.

VI. Świeckie wartości rycerstwa

Rycerstwo, które przeżywa rozkwit w XIII wie­ku w całej Europie Zachodniej, nie zostało ukształ­towane wyłącznie przez Kościół - jedyny wspom­niany dotąd czynnik. Od XIII wieku, i to mimo że wielu pisarzy i poetów wywodziło się z kręgów du­chowieństwa, literatura przeznaczona dla świec­kich, a głównie dla odbiorcy dworskiego, ukazuje nam zamiłowania rycerzy, ich dążenia, ich wartości ideowe i postępowanie. W ten sposób zarysowuje się postać wzorowego rycerza, jaśniejącego wszel­kimi cnotami rycerstwa.

1. Wzór rycerstwa

Kilka symbolicznych postaci ilustruje ów obraz średniowiecznego rycerza. Wilhelm le Marechal (XII wiek), Ulryk von Liechtenstein (XIII wiek), Bertrand du Guesclin lub Godfryd z Charny (XIV wiek), John Falstaf czy Bajard (XV wiek). Pomimo różnic związa­nych z regionami, z epokami, z których pochodzą te postacie, wszyscy ci rycerze ucieleśniają wspólne wartości, zachowania i sposoby myślenia znamienne dla rycerstwa: znajomość rzemiosła wojennego, odwaga, pragnienie sławy, troska o reputację, po czucie honoru, poszanowanie danego słowa, szczo­drobliwość, waleczność, dworność... oto najważniej­sze cnoty „dworne".

Rycerstwo i dworność rzeczywiście stały się nie­rozłączne. Już w dzieciństwie późniejszy rycerz prze­chodzi naukę na dworze jakiegoś mniej lub bardziej możnego pana, któremu „służy przy broni' jako pa­chołek, potem jako giermek. W ten sposób uczestni­czy w życiu dworu, przesiąka jego obyczajami i war­tościami, ucząc się jednocześnie zawodu rycerza. Rozpowszechnione przez literaturę wzorce rycerza dwornego: wędrownych śpiewaków (jongleurs), tru­badurów z południa, potem truwerów i twórców ro­mansów z północy, wywierają wpływ na rycerza, sła­wiąc bohaterów, których będzie się on starał naślado­wać: Roland Waleczny, Wilhelin Żelazne Ramię, Per­cewal z Walii, Lancelot z Jeziora i Rycerze Okrągłego Stołu stają się wówczas wzorami rycerstwa.

Spójrzmy przez chwilę na przykładne dzieje Wil­helma le Marechal. Ten czwarty syn angielskiego drobnego szlachcica jest wpierw „żywiony" u krew­nego swego ojca, pana de Tancarville, znanego by­walca turniejów, który pasował go na rycerza w 1163 roku, gdy Wilhelm miał osiemnaście lat. Zdany na własne siły, bez środków utrzymania (będąc młodszym synem) sam z kolei zaczął brać udział w turniejach, aby się zahartować, lecz również aby odnosić zwycięstwa, aby rozpocząć karierę. Od początku je­go waleczność czyni cuda: bierze pięciu jeńców i zwraca na siebie uwagę swego wuja, brata matki, hrabiego Salisbury. Wstępuje do niego na służbę i z tego tytułu należy do eskorty, podczas podróży do Poitou, królowej Eleonory Akwitańskiej, byłej królo­wej Francji, która po rozwodzie z Ludwikiem VII zo­stała królową Anglii przez powtórne małżeństwo z Henrykiem Plantagenetem. Pewien baron zbunto­wany przeciw Plantagenetom, pan de Lusignan, na­pada na mały oddział, chcąc porwać królową. Patryk z Salisbury zdołał umieścić ją w bezpiecznym miej­scu, lecz poniósł śmierć wpadłszy w zasadzkę. Wil­helm le Marechal pospieszył mu z pomocą, pomścił wuja, narażając życie. Podczas walki otrzymał ranę w udo i... wdzięczność Eleonory, która przyjęła go na służbę. Dwa lata później, mając dwadzieścia pięć lat, został wybrany, by służyć jako nauczyciel, opiekun, mentor „młodego króla' Henryka, którego ojciec do­puścił do władzy w 1170 roku. Błyskawiczna kariera, którą zawdzięczał jednocześnie powiązaniom ro­dzinnym i sile swego ramienia: niezliczone zwycię­stwa na turniejach sprawiły, że został obwołany naj­lepszym rycerzem świata. Odważny bez brawury, łą­czy waleczność Rolanda z mądrością Oliwiera. Umie jednak także „żyć" na wzór rycerski, okazywać wiel­koduszność i szczodrobliwość rycerzom, których trzyma (czyli zatrudnia) w swej drużynie, w miarę możności wspomaga darami, a zawsze przydaje im sławy. Umie również zabawić damy różnymi roz­rywkami. Kiedy zabraknie śpiewaków czy minstreli, potrafi śpiewać, tańczyć, dobrze się prezentuje na dworze. Aż nazbyt dobrze: zostaje oskarżony o grze­szne stosunki z królową Małgorzatą, żoną „młodego króla" Henryka, córką Ludwika VII, mającą dwadzie­ścia pięć lat, podczas gdy on liczy sobie trzydzieści pięć. Pogłoski te ściągają na niego niełaskę i czaso­we wygnanie. Henryk potrzebuje go jednak do tur­niejów; jego wartość sprawia, że zostaje ściągnięty z powrotem na dwór, gdzie - aby się oczyścić z za­rzutów - chce stoczyć pojedynek sądowy z trzema kolejnymi zawodnikami wybranymi przez jego oskarżycieli. Krół zwalnia go z pojedynku i przyj­muje na nowo do grona domowników. Awans spo­łeczny Wilhelma trwa więc dalej. Do tej pory pozo­stawał kawalerem: król daje mu za żonę bogatą dziedziczkę, jedną z pierwszych w królestwie. Te­raz wkracza już bez przeszkód do wyższej arysto­kracji. Mamy tutaj przykład historii życia rycerza, który musi się zmierzyć ze społecznymi i ideolo­gicznymi problemami swych czasów. Jego historia, która przy okazji opisuje niektóre z tych wartości, w tej kwestii pokrywa się z literaturą rycerską.

2. Literatura epicka

Literatura jest doskonałym zwierciadłem roz­maitych ideologii. Poprzez motywy przewijające się w każdym z wielkich cyklów literackich można więc dostrzec również główne elementy ideologii rycerskiej.

Najstarszy korpus literacki napisany w języku po­tocznym stanowią pieśni rycerskie, gdyż pierwsze z nich w znanej nam postaci powstały na samym po­czątku XII wieku. Osiągają szczytowe powodzenie w wieku XII i XIII, lecz maleje ono wyraźnie dopiero u schyłku Średniowiecza. Sprawa pochodzenia tych epopei i ich związku z historycznym podłożem, do jakiego się odnoszą, wciąż jest przedmiotem żywych sporów między erudytami i bezpośrednio nas tutaj nie dotyczy. Należy podkreślić dwa fakty: 1) w oczach poetów epickich i ich odbiorców epopeja, pomimo cechującej ją emfazy, była dziełem poważ­nym i prawdziwym; 2) epopeja, zapożyczając moty­wy z historii Karolingów, a nawet Merowingów, w istocie opisuje, możliwe że z niewielkim przesu­nięciem, współczesny świat rycerzy, będących jej bo­haterami i głównym odbiorcą. Przedstawia nam za­tem pewne wyobrażenie świata rycerskiego, a przede wszystkim jego różnych ideologii. Pojęcie rycerstwa, jakie tutaj napotykamy, może być w isto­cie bliższe przeżywanej rzeczywistości niż pojęcie występujące w tradycyjnych dziełach historycznych, z jednej strony nazbyt przepojonych kulturą i moral­nością kościelną, a z drugiej - utrzymującymi się ste­reotypami z kultury starożytnej. Co tu widzimy? Echo wielkich ideałów, które ożywiały rycerstwo; służbę Panu-Bogu w walce z niewiernymi, służbę panu - królowi w obronie królestwa, rywalizacje senio­rów między sobą, ideał wasala, gloryfikację arysto­kracji, wojowników, wysławianie przede wszystkim walk oraz pięknych ciosów włócznią i mieczem.

Tłem, a być może moralnym alibi epopei, jest walka z Saracenami. Kościół istotnie odnosi się nie­ufnie do poetów i śpiewaków, gotowych opiewać wartości nie będące wartościami Kościoła, a wywo­dzące się z pogaństwa lub ze społeczeństwa barba­rzyńskiego. Nie może jednak zwalczać naturalnych upodobań odbiorcy, kiedy osiągają one tak wielką siłę. Śpiewacy (jongleurs), którzy niekiedy sami są klerykami, posługują się więc oczyszczającym stere­otypem świętej wojny, uzasadnianej i propagowa­nej przez Kościół, opowiadając historie epickie. Ro­land, Oliwier, Wilhelm, Vivien są rycerzami Krzy­ża przeciw niewiernym. Rycerzami Krzyża, ale je­szcze nie krzyżowcami: trzeba czekać końca XII wieku, aby powstał „cykl krucjat", opiewających wyczyny rycerzy Bożych, bohaterów pierwszego zdobycia Jerozolimy (Zdobycie Antiochii, Zdobycie Jerozolimy, i jej kontynuacje uświęcające ród God­fryda z Bouillon: Lohengrin, rycerz z łabędziem).

W tej samej epoce Ambroży układa wierszem hi­storię trzeciej krucjaty, na cześć innego wzorowego rycerza, Ryszarda Lwie Serce, króla Anglii. W epopei walki, w których ścierają się frankijscy rycerze z Sara­cenami, rozgrywają się więc na Zachodzie, a przede wszystkim we Francji. Czyżby odległe echa wojen re­konkwisty z czasów karolińskich w Akwitanii, w regio­nie Narbonne, w Prowansji? Nie jest to niemożliwe, a w takim wypadku stosunkowo krótka okupacja sa­raceńska mogła jednak pozostawić głębsze piętno, niż zwykło się sądzić. Zwróćmy jednak uwagę na fakt, iż zwalczając Saracenów, rycerze z największych epopei walczą zarówno dla swego króla, jak dla chrześcijaństwa. Nawet Roland, w którym często się dopatrywano archetypu krzyżowca, jasno wyraża swój ideał służby wasalnej, kiedy zagrzewa do boju rycerzy przed bitwą w wąwozie Roncevaux:

„Trzeba nam tu wytrwać dla naszego króla. Dla swego pana trzeba ścierpieć wszelką niedolę i znosić wielkie gorąco i wielkie zimno, i oddać skórę, i nało­żyć głową".

[Pieśń o Rolandzie, w. 1010-1012, tłum. Tadeusz Boy Żeleński, Warszawa 1937, s. 39]

Kiedy Wilhelm, inny mistrz świata chrześcijań­skiego, udał się do Rzymu na odsiecz papieżowi za­grożonemu przez Saracenów i tam zmierzył się z ich mistrzem, olbrzymem Corsoltem, przed walką zapo­wiedział, że będzie się bił za swego króla, którego te­rytorium najeżdżają Saraceni i do którego należy miasto Rzym (Koronacja Króla Ludwika). W innych epopejach Wilhelm po śmierci swego siostrzeńca Vi­viena - który poległ jako wojownik i męczennik ­i po wyginięciu całego wojska, wzywa pomocy woj­skowej, jaką mu winien jego król, Ludwik, dla które­go stoczył wiele walk jako nienaganny wasal. Odwołuje się nie tyle do pojęcia świętej wojny z nie­wiernymi, ile do obowiązków wasalnych i dobrze rozumianego interesu króla: jeśli Wilhelm nie zdoła powstrzymać nieprzyjaciela, ten niebawem spusto­szy całe królestwo, w tym stolicę! Oczywiście, daw­ne francuskie epopeje jasno wyrażają świadomość, że islam zagraża wspólnemu dobru - chrześcijań­skiej Europie. Opiewają rekonkwistę, która trwa w Hiszpanii (Oblężenie Barbastre). Idealizują rycerza, który oddaje swój miecz na służbę chrześcijaństwa atakowanego przez islam, gotowego umrzeć za swą wiarę i za swego króla, i bardzo jasno wyrażają pew­ność, że ci chrześcijańscy rycerze bronią prawa przed błędem, prawdziwej religii przed fałszywą (utożsa­mianą zresztą z pogaństwem) i że umierając w ten sposób, aby essaucier sainte crestiente [ocalić święte chrześcijaństwo], otrzymają palmę męczeństwa i miejsce w raju. Mogło jednak stać się i tak, że to reli­gijne zabarwienie motywacji wojennych, dominujące co prawda w innych epopejach, zostało rozbudowa­ne i świadomie podsycane przez śpiewaków i poe­tów, po to, aby propagować w ten sposób krucjatę, do której nawoływał Kościół, bądź też po to, by przy­odziać swe pieśni w szaty ideologiczne możliwe do przyjęcia przez Kościół i w ten sposób nie narażając się na zbyt wielkie potępienie z jego strony.

Ideał wasala. Rzeczywiście, bardzo wcześnie na pierwszy plan sceny epickiej wysunęły się inne mo­tywy, splatając się z motywem świętej wojny, niekie­dy spychanym w tło. Epopeje buntu (Raul z Cambrai, Girard z Rusylionu, Renald z Montalbanu itd.) bardzo gwałtownie roztrząsają kwestię, którą porusza już cykl Wilhelma z Orange: kwestię relacji między wła­dzą królewską a arystokracją, zwłaszcza gdy król jest słaby, otoczony przez niewłaściwych ludzi, ma­ło zdolny lub niesprawiedliwy. Widzimy tu pewne odzwierciedlenie kryzysu feudalizmu; Wilhelm roz­wiązuje ten kryzys, opowiadając się za wiernością wasalną i uznaniem zasady dziedziczenia korony: pomimo niesprawiedliwości, jaką okazał mu król Ludwik, Wilhelm pozostaje wierny i niestrudzenie zwalcza wrogów króla, po prostu spełniając obowią­zek wobec swego suwerena. Często wyrażano też po­gląd, iż pieśni rycerskie były nośnikiem ideologii po­litycznej Kapetyngów, popieranej przez Sugera, opata Saint-Denis, doradcę Ludwika VI i Ludwika VII. Romanse arturiańskie miały natomiast udzielać poparcia Plantagenetom.

Ideologia wasalna, spoiwo arystokracji wojennej, wysławiana jest nawet w epopejach buntu. Można zatem stwierdzić, że jest ona jedną z podstawowych wartości rycerstwa. Typowy przykład: Bernier w Raulu z Cambrai. Bernier, na początku będący giermkiem Raula, został przez niego pasowany i po­został jego wasalem. Raul zatraca miarę, najeżdża ziemie należące do rodu Berniera, podpala klasztor w Origny, gdzie ginie matka Berniera... a jednak Ber­nier stale odrzuca możliwość zbrojnego przeciwsta­wienia się Raulowi. Wyjaśnia to:

Raul, mój pan, jest bardziej zdradziecki od Judasza,

Pozostaje moim panem: daje mi konie i tkaniny,

Szaty i jedwabne stroje Baudasa.

Nie zawiodę go nawet pod Damaszkiem,

Aż wszyscy powiedzą: „Bernier ma prawo"

(Raul z Cambrai, w. 1380-1385).

Tymczasem Raul podczas spotkania z Bernierem unosi się przeciw niemu gniewem i publicznie obija go laską, kawałkiem włóczni, który walał się po zie­mi. Tym razem Bernier ma po swojej stronie prawo feudalne, które stanowi, iż w takim wypadku więź wasalna zostaje zerwana. Raul próbuje ofiarować mu zadośćuczynienie, ale Bernier odmawia: teraz będzie mógł chwycić za broń przeciw swemu suwe­renowi, stanąć przeciw niemu w jednym szeregu ze swymi krewnymi. Jest to skrajny przypadek, gdyż w takich przykładach lubują się średniowieczni pi­sarze chcący zobrazować złożoność prawa feudalne­go. Gdzie indziej, na przykład w pierwszej części Lancelota prozą, często napotykamy sytuacje pozwa­lające roztrząsać prawo feudalne, co świadczy o za­interesowaniu odbiorcy tym zagadnieniem. W in­nych epopejach wasale chętniej się buntują. Niemal zawsze jednak poeta wyraża dezaprobatę dla takiej postawy, nawet gdy usprawiedliwia ją powszechnie przyjęta moralność (na przykład w Girardzie z Rusy­lionu). Ukazuje to siłę więzi feudalnej w społeczeń­stwie arystokratycznym, a przynajmniej siłę, jaką stanowią pieśni rycerskie. Służba wasalna znajduje się w samym sercu obowiązków rycerskich.

U schyłku XII wieku, a później jeszcze wyra­źniej, splata się z nimi ideologia szlachecka. Ma ona charakter zdecydowanie antyplebejuszowski i wyraża świadomość klasową, zdradzającą niepoko­je szlachty w obliczu podwójnego zagrożenia: poli­tycznego rozkwitu monarchii, która stopniowo odzyskuje władzę centralną (Filip August we Fran­cji) oraz ekonomicznego rozwoju mieszczaństwa, któremu królowie poświęcają coraz więcej uwagi. Ta reakcja szlachty przejawia się w epopejach i w ro­mansach (Ajol, Partonopeu z Blois, Aleksander) przez wychwalanie królów i książąt, którzy dopuszczają do swego otoczenia wyłącznie szlachetnie urodzo­nych, synów rycerzy, i którzy nigdy nie pasują nie­-szlachciców, mieszczan lub wyzwolonych chłopów. W ten sposób dzieła te piętnują porozumienie, jakie zaczyna się zawiązywać między władzą królewską we Francji i mieszczaństwem. Reagując na to zagroże­nie, szlachta przejawia tendencje do większego za­cieśniania swych szeregów, broniąc się przed napły­wem nowych ludzi. Spisanie zbiorów praw zwycza­jowych odpowiada temu pragnieniu, określając wy­raźniej przywileje szlachty i kładąc nacisk na czy­stość krwi, na bariery oddzielające szlachciców od nie-szlachciców. Oczywiście, bariery te nigdy nie by­ły całkowicie nieprzekraczalne, a definicje praw zwyczajowych, niekiedy sprzeczne, nie są całkowi­cie jasne (na przykład Obyczaje z Beauvaisis Philip­pe'a z Beaumanoir). Nie ulega jednak żadnej wątpli­wości, że kryje się tutaj oznaka pewnego usztywnie­nia. Pomijając dziedziczenie, w szeregi szlachty można się dostać tylko za wolą władcy W XIV wie­ku teoretycy jeszcze bardziej utrwalili zasady wej­ścia (i wyjścia) w szeregi szlachty, utraty praw szla­checkich (Olivier de La Marche). O ile bowiem trud­no uzyskać szlachectwo, to o tyle łatwo je stracić. Przyczyny tego mogą mieć charakter ekonomiczny: sytuacja skłaniająca mężczyzn do wykonywania za­wodów uznanych za niegodne (na przykład han­dlu), małżeństwo kobiety zmuszonej, z woli ojca lub braci, do ślubu z bogatym mieszczaninem.

Literatura odzwierciedla te napięcia. Wiele pieśni rycerskich z końca XII i z początku XIII wieku ataku­je również mieszczan, którzy się mieszają do polity­ki, usiłują wejść w szeregi rycerstwa i roszczą sobie pretensje do doradzania królom albo, co gorsza, osiągają swój cel. Portret mieszczanina bywa życzli­wy tylko wtedy, gdy ukazuje go w innej roli: jako goszczącego w swym pałacu rycerzy, którzy czynią mu zaszczyt, korzystając z gościny.

Równolegle rozwija się motyw ubogiego rycerza, który często został niesprawiedliwie wydziedziczo­ny i mając tylko rozprutą kolczugę, starą, zardze­wiałą broń i zmęczonego konia musi znosić niegod­ne szyderstwa mieszczan z miast (Ajol). Przed tą po­stacią rozpościera się bogata przyszłość: odnajduje­my ją w XIX wieku - jest to d'Artagnan. Trudności ekonomiczne drobnego rycerstwa widać także w in­nym motywie - ubogiego wasala, który porzuca świat, wybierając żywot pustelnika albo jest zmu­szony wydać córkę za jakiegoś starego i bogatego mieszczanina. Upadek, nostalgia: kobieta zadręcza się na śmierć, a dziecko będące owocem tak nie­szczęsnego związku zachowuje w genach dzie­dziczne cechy szlachty. Choć nic mu o tym nie mówiono, w sposób naturalny chłopca pociągają konie, broń, szlachetne zabawy (szachy, tables, tryk­trak), polowanie - zwłaszcza z jastrzębiem lub z in­nymi ptakami drapieżnymi, ułożonymi do polowań - mieniące się barwy, futra - zwłaszcza sobole - oraz inne ostentacyjne atrybuty szlachectwa.

Jednym z nich jest szczodrość, nieustannie wy­sławiana przez śpiewaków, którzy z niej żyją i nie zaniedbują sławienia za to dawnych panów, pozo­stawiając otwarte pytanie, czy potomkowie będą umieli ich naśladować. Odpowiedź wydaje się wątpliwa, jeśli sądzić na podstawie skarg, jakie wielu poetów i śpiewaków wplata w swe dzieła, ubolewając nad upadkiem dawnych cnót swych patronów czy mecenasów. Oczywiście, znaczną część tych narzekań można złożyć na karb starego szablonu „wychwalania zamierzchłych czasów", nie szkodzi; częstotliwość, z jaką te aluzje pojawia­ją się około XIII wieku, przypuszczalnie odzwier­ciedla pewną rzeczywistość ekonomiczną: trudno­ści finansowe co najmniej części rycerstwa, drob­nej szlachty.

Istotnie, głównymi beneficjantami tej stale wy­chwalanej szczodrobliwości są rycerze. W swym alegoryzującym poemacie, Powieści o skrzydłach (ok. 1210 rok), Raul z Houdenc opisuje dwa skrzy­dła sławy - cnoty arystokratycznej. Jedno zwie się dwornością i obejmuje to, co nazwalibyśmy sztuką savoir-vivre'u. Drugie nosi miano szczodrobliwości i przejawia się w rozrzutności szlachty, przeciwsta­wianej zapamiętałemu gromadzeniu pieniędzy przez mieszczan. Szczodrość ta jest też ponownym rozdziałem bogactw, baletem darów, które pociąga­ją za sobą rewanże: konie i broń zdobyte tu i ów­dzie na turniejach lub na wojnach, cenne tkaniny zrabowane jako łup i złożone w skarbcu aż do dnia wystawnego przyjęcia, kiedy pan otwiera skarbiec i obdarowuje swych sprzymierzeńców, wasali, ry­cerzy, każdego według jego rangi.

Szczodrobliwość wydaje się więc początkowo cnotą pochodzącą z niebios. Pierwotnie ma cha­rakter arystokratyczny, a nawet królewski, i - jak często obserwowaliśmy - schodzi stopniowo w dół, obejmując rycerstwo, któremu jest potrzeb­na do życia. Przez asymilację rycerz, nawet ubogi, naśladuje postępowanie wielmożów z arystokra­cji, dążąc do wejścia w jej szeregi. Jest to wspólną cechą rycerzy, odróżniającą ich zasadniczo od nie­szlachciców - chłopów czy mieszczan, często po­sądzanych o złodziejstwo. Pewien znany epizod ilustruje tę cechę. Napotykamy go u Wace'a, który go zapożycza od pewnego mnicha z opactwa Sa­int-Etienne z Caen. Opowiada o szczodrobliwości diuka Roberta, noszącego przydomek „Wspania­ły". Któregoś dnia zauważył on podczas mszy, że pewien waleczny rycerz nie złożył ofiary, wezwał swego szambelana i kazał walecznemu rycerzowi, który był biedny, dyskretnie przekazać znaczną sumę: 100 liwrów! Rycerz natychmiast ofiarował całą sumę, nie zachowując nic dla siebie. Kiedy go pytano, dlaczego nie dał tylko paru denarów, co w zupełności by wystarczyło, odpowiedział mniej więcej tak:

Zostały mi dane na ofiarę,

Nie mogłem więc niczego zatrzymać.

(Wace, w. 2328-2329)

Taka budząca podziw godność została zresztą na­grodzona, gdyż diuk przekazał mu następne 100 liwrów, na osobiste wydatki. Rycerze z pieśni rycerskich nie tylko odwołują się do szczodrobliwości świeckich książąt w imię cze­goś, co można by uznać za solidarność klasową. Ce­lem próśb jest również duchowieństwo, namawiane do opróżniania skarbców na potrzeby rycerzy, którzy bronią kraju, a zatem również Kościoła, jego dóbr i jego ludzi. Rycerstwo a kler. W większości epopei nie ma na­tomiast ani śladu prawdziwego klerykalizmu; wręcz przeciwnie, można przedstawić parę cech wskazują­cych na coś przeciwnego. Na przykład w Pieśni o Ro­landzie arcybiskup Turpin zajmuje poczesne miejsce, lecz zawdzięcza je w większej mierze swej funkcji bi­skupa-wojownika niż duchownego. Jego błogosła­wieństwa i obietnice raju z pewnością dodają otuchy towarzyszom Rolanda, lecz sławę i popularność za­wdzięcza on potężnym ciosom miecza. Mnisi nato­miast odgrywają niezbyt piękną rolę w epopejach, są zajęci próżniactwem i gonitwą za dobrobytem. Epo­peja ośmiela się to stwierdzić ustami samego Karola Wielkiego: jeśli młodzieniec odznacza się waleczno­ścią, solidnością i odwagą, niech zostanie rycerzem; jeśli zaś przeciwnie, jest słabeuszem i tchórzem, to niech zostanie mnichem. Moniage Guillaume jest utrzymane w tym samym duchu, potwierdzając wyż­szość zakonów wojskowych nad kontemplacyjnymi, co stanowi dokładną i odwróconą replikę tego, co w X wieku opat Marcin z Jumieges mówił diukowi Normandii, Wilhelmowi Długiemu Mieczowi. Tym­czasem świeckie rycerstwo uświadomiło sobie swe znaczenie i właściwe sobie wartości. Często stoją one w sprzeczności z wartościami głoszonymi przez Ko­ściół i można je z trudem dostrzec tylko w literaturze w języku pospolitym.

3. Dworność a rycerstwo

Ukryta rywalizacja między stanem duchownych i stanem wojowników, której pozwala się domyślić epopeja, jawi się znacznie bardziej wyraziście w lite­raturze zwanej „dworną". Dyskusja między księdzem a rycerzem po raz pierwszy pojawia się na początku XII wieku w jed­nej z pieśni pierwszego trubadura, Wilhelma IX, diuka Akwitanii, piewcy miłosnej namiętności. W bardzo żywych i pikantnych słowach piętnuje za­chowanie damy, która woli oddać się duchownemu czy mnichowi niż rycerzowi. Na własnym przykła­dzie wykazuje wyższość erotycznych umiejętności rycerza. Debata rozszerza się u schyłku XII wieku, kiedy drugorzędni klerkowie, goliardzi, przeciwnie, stwierdzają dobitnie swą przewagi: łatwiej im by wać na dworze, podczas gdy rycerz często wyjeżdża na daleką wojaczkę; ponadto klerk okazuje się czul­szy, bardziej uważny, ma więcej ogłady i delikatniej­sze ręce niż rycerz władający mieczem, pokryty krwią i potem, prostacki kochanek. Takie dzieła, jak słynny Synod w Remiremont lub jeszcze bardziej Trak­tat o miłości dwornej Andre le Chapelaina, nastręcza­jące trudności i wywołujące spory interpretacyjne, podkreślają nowe znaczenie kobiet i miłości wśród przymiotów arystokratycznych i rycerskich, od XII wieku poczynając, i milczący spór na tej płaszczy­źnie między kulturą klerykalną i kulturą rycerską.

Fin' amor. W XII wieku życie na dworze, w zamku księcia lub seniora rzeczywiście nabiera nowych barw. Świat wojowników, w większości męski, stop­niowo robi miejsce rodzajowi żeńskiemu, przede wszystkim Damie (od dompna lub domina, pani, mał­żonka seniora). Być może krucjata nie jest obcym zjawiskiem w tej ewolucji: kiedy senior odjechał do Ziemi Świętej, życie jego małżonki, niekiedy pozo­stającej w zamku, nabiera nowego wymiaru. Pod­czas I wojny światowej nasz XX wiek przeżył po­równywalną niewątpliwie ewolucję obyczajów i sposobów myślenia. Do tego dochodzi tutaj oży­wiający kontakt z cywilizacjami Wschodu i islamu, znanego już dzięki pielgrzymkom i rekonkwiście, lecz poszerzony, zwielokrotniony przez nie kończą­cy się odpływ do Ziemi Świętej przez cały XII wiek. Inne wpływy, bardziej wewnętrzne w stosunku do chrześcijaństwa, na przykład celtyckie, skupione na dworze Wilhelma z Akwitanii w Poitiers, odegrały pewną rolę w ukształtowaniu się miłości dwornej, opiewanej wpierw po prowansalsku przez trubadu­rów z południowej Francji (język d'oc), a później na północy przez truwerów i w Niemczech przez min­neslingers. Wiodący motyw tych pieśni jest znany, nawet jeśli mediewiści wciąż dyskutują nad jego po­chodzeniem i znaczeniem socjologicznym. Wpro­wadza on w relacje między mężczyzną i kobietą nie­co zmysłowości, napięcia erotycznego wzmaganego przez przesunięcie w czasie - uznawane odtąd za konieczne i dodające wartości - między pragnieniem a jego spełnieniem. Miłość dworna nie jest bynaj­mniej odcieleśniona czy platoniczna: jednoznacznie zmierza do zjednoczenia cielesnego, ale będącego kresem pewnej drogi, pewnej gry, w której kobieta wydaje się bardziej panią niż stawką.

Małżeństwo w ówczesnym społeczeństwie ary­stokratów i wojowników niezbyt się nadaje do reali­zowania takiej formy miłości. Niemal zawsze pełni tylko funkcję społeczno-ekonomiczną. Jest sposo­bem, by położyć kres sporom między dwoma roda­mi, przypieczętować przymierze lub poszerzyć wło­ści, pomnożyć swe dobra i potęgę. Łączą się ze sobą nie tyle dwie istoty, ile dwa domy. Co więcej, Kościół pod wpływem monastycyzmu rozwinął doktrynę małżeństwa i związku cielesnego pozostawiającą niewiele miejsca na uczucie, a jeszcze mniej na przy­jemność zmysłów Jedynie prokreacja jest uzasadnie­niem aktu płciowego, który nawet w tym wypadku pozostaje wysoce podejrzany Gry miłości dwornej, a prawdopodobnie również sama miłość, rozgrywa­ją się więc poza małżeństwem, wbrew surowej nau­ce Kościoła. W XI wieku Kościół zwiększa ogranicze­nia, czyniąc z małżeństwa sakrament - którym do tej pory nie było - zabrania „prawowitych" związków z oficjalną konkubiną, „na duńską modłę', ściślej określa stopnie pokrewieństwa wykluczające mał­żeństwo „z jednej krwi' (do szóstego stopnia), bar­dziej rygorystycznie zakazuje małżeństwa lub kon­kubinatu księży i w ogóle klerków. Abelard i Heloiza zapłacą wysoką cenę za to nowe usztywnienie.

Ten doktrynalny rygoryzm nie udaremniał jed­nak związków pozamałżeńskich. Czy można wręcz twierdzić, że powodował wzrost ich liczby? Nie da się tego wykluczyć. Moralna dyskredytacja, jaką Kościół dotknął akt cielesny i przyjemność płciową, o czym świadczą kazania, mogła skłonić niektórych świeckich do twierdzenia - jak uważał św. Hiero­nim - że miłość fizyczna uprawiana jako cel sam w sobie, dla przyjemności, sprowadza małżonkę do roli nierządnicy. U schyłku XI wieku Alan z Lille mówi to samo, wręcz uznając nazbyt żarliwe sto­sunki płciowe między małżonkami za cudzołóstwo. Mimo głoszonego przez mnichów ideału wstrze­mięźliwości lub abstynencji niektórzy mogli uznać, że miłość poza małżeństwem nie jest w gruncie rze­czy bardziej godna potępienia niż miłość w małżeń­stwie, że jest znacznie łatwiejsza do zrealizowania i, ostatecznie, przyjemniejsza.

Jeden fakt nie ulega wątpliwości: w realiach życia dworskiego, życia rycerzy, stosunki pozamałżeńskie były częste, zarówno wśród możnych (stąd wielu bastardów), jak wśród otaczających ich rycerzy. Pan czuwał nad tym, by nie brakło im dziewcząt; nie wszystkie one były rozpustnicami, znajdowały się wśród nich również kobiety, które z omówionych poniżej powodów nie mogły wyjść za mąż. Dzisiejsi historycy dostrzegają także bardziej niż prawdopo­dobne istnienie homoseksualizmu w tej męskiej spo­łeczności wojowników, gdzie regułą był promiskui­tyzm. W klimacie panującej obecnie mody niektórzy nawet czynią z tej tendencji, prawdopodobnie mniejszościowej pomimo notorycznych przykładów (na przykład Ryszarda Lwie Serce), główny element płciowości rycerzy.

4. Miłość a społeczeństwo

W XII wieku istnieje jednak coś więcej niż kwe­stia zaspokajania popędów płciowych rycerzy. Spo­łeczeństwo przeżywa wówczas kryzys małżeństwa.

W istocie wszystkie te formy miłości umykające normom moralnym zostały być może umocnione przez ewolucję społeczną, która skłania arystokrację w XI i XII wieku do ograniczania liczby zawieranych mał­żeństw, by unikać rozpraszania spuścizny, zanim powstało prawo pierworództwa (XIII wiek). Młodsi synowie rodzin drobnej szlachty, zmuszeni w ten sposób do celibatu, którego - przeciwnie do celibatu duchownych - nie narzucały im żadne nakazy mo­ralne czy religijne, mogli więc rozwijać frustracje za­równo uczuciowe, jak seksualne i szukać ucieczki w zakazanych związkach i w marzeniach.

Ideologia dworna. Oczywiście, Kościół potępiał homoseksualizm jeszcze mocniej niż nierząd i cu­dzołóstwo. Literatura pozostawia w cieniu pierwsze z tych zjawisk i nieco zatrzymuje się przy drugim. Przywiązuje się natomiast do cudzołóstwa, które wysławia wręcz jako pozytywną wartość rycerstwa. I to skutecznie: aby się o tym przekonać, wystarczy przypomnieć niezwykłe powodzenie, którym przez całe Średniowiecze cieszyły się stare, celtyckie, prze­transponowane mity idealnych kochanków, jakimi były cudzołożne pary: Tristan i Izolda, Lancelot i Gi­newra. Także i trubadurzy opiewali miłość rycerza ­poety do jego damy, na ogół mężatki. Rozpo­wszechnili oni pogląd, iż dama nie powinna się oka­zywać zbyt obojętna na „względy", jakie okazuje jej rycerz, który „usilnie ją prosi o miłość". Poeta staje po stronie kochanków i piętnuje ewentualną zazdrość męża. Tak rodzi się pojęcie dwornej miłości. Należa­łoby może raczej powiedzieć: dworne pojęcie miło­ści (R. Schnell), które stwarza typ rycerza służącego swej damie - kobiecie zamężnej, należącej do wyż­szej warstwy niż on, bardzo często będącej żoną je­go własnego seniora.

Trudna jest interpretacja takiego typu literackie­go. Czy należy się w nim dopatrywać jedynie fikcji, pod pretekstem, że wszystko tu jest sprzeczne z na­uczaniem Kościoła? Niektórzy tak sądzili, czyniąc z miłości dwornej zwykłą igraszkę umysłu oderwa­nego od wszelkiej rzeczywistości. Argument niewie­le wart, gdyż, jak już mówiliśmy, Kościół równie su­rowo potępiał inne praktyki, które mimo to nie zani­kły. Jest tu jednak coś więcej niż zwykłe istnienie: jest wysławianie wzorca. Toteż inni historycy do­strzegli tutaj wyraz frustracji i buntu rycerzy z drob­nej szlachty, z którą utożsamiają się trubadurzy i której głosem przemawiają (E. Kóhler). To także nie jest pewne, gdyż nie wszyscy trubadurzy wywodzi­li się z tej warstwy. Pierwszy z nich, Wilhelm IX z Akwitanii, był jednym z najpotężniejszych książąt Zachodu. Inni byli panami, rycerzami, mieszczana­mi, a nawet klerkami. Trudno zatem ujrzeć w miło­ści dwornej wyraz jakiejś rewindykacji klasowej, ze strony drobnej szlachty i młodszych synów ubogich rodzin. Czyżby fin'amor była więc grą rzeczywistą, swoistym odpowiednikiem turnieju, w którym mło­dy rycerz oddaje życie przygodzie, by zdobyć przedmiot niedosiężny z natury, małżonkę seniora, strzeżoną przez wszelakie bariery moralności ko­ścielnej i arystokratycznej, mające ustrzec „cześć' małżonki, a przede wszystkim czystość rodu? Walką pozorowaną, której reguły ustalili jakoby sami se­niorzy, tak jak walki na kopie, a której nagrodą była­by dama? Tak sądzi G. Duby. Jego zdaniem, wbrew temu, co sądzono, fin amor nie była przejawem awansu kobiet. Służenie damie miałoby być w isto­cie służeniem pośrednio seniorowi, który chcąc zy­skać pełniejszą władzę nad rycerstwem, udomowić je, godził się postawić żonę w centrum rozgrywki, „w sytuacji złudnej, ludycznej, prymatu i władzy".

Gdyby tak miało być, ideologię fin amor wypraco­wałaby lub przynajmniej przejęła wyższa arystokra­cja, aby utrwalić, podkreślić swą władzę nad służą­cym jej rycerstwem. Być może warto posunąć się je­szcze dalej i uczynić z tych widowisk miłosnych za­wody wyłaniające najlepszego w walkach miło­snych, tak jak turniej wyłaniał najbieglejszego w sztuce władania orężem. Zwycięzcy, potencjalni rywale, mogli więc być utrzymywani w zależności, wpierw na miejscu, na dworze, podczas trwania rozgrywek, a później w służbie wasalnej, za pośre­dnictwem małżeństwa - ostatecznej i pożądanej na­grody. W istocie, przynajmniej w źródłach literac­kich, dama panuje nad stadkiem kobiet na wydaniu, zgromadzonych w zamku, i przyznaje je pretenden­tom, umiejąc poddać próbie ich służbę, ich wierność.

Młody rycerz, bacheler, żarliwy kawaler, dążył w istocie przede wszystkim do małżeństwa z dzie­dziczką, oznaczającego urządzenie się, akces do spo­łeczności arystokratów. Poprzez małżeństwo mógł w pewien sposób mieć nadzieję, że zacznie żyć „na własny rachunek". Będąc panem gry, pan dworu do­konywał w ten sposób wśród swego rycerstwa selek­cji najlepszych zawodników. Jeśli na tym polegała gra, to nie była ona pozbawiona ryzyka. Senior to również senior, starzec, o ustalonej pozycji i posunię­ty w latach, posiadający dzieci z pierwszego łoża; mogą one być niemal rówieśnikami młodej pani, która zajęła miejsce pierwszej czy nawet drugiej żo­ny. Istnieje więc wielkie ryzyko, że w tych miłosnych zawodach będzie ona miała niejeden powód do zmieszania. Przypomnijmy bowiem, że fin'amor nie jest bynajmniej odcieleśniona i że rycerz dąży do peł­nego posiadania damy Zarówno u trubadurów, jak i u truwerów, od lais Marie de France po powieści dworne, motyw nieszczęśliwej żony, pięknej młodej panny wydanej za starucha, najprawdopodobniej nie jest tylko owocem wyobraźni poetów. Nie bez podstaw jest więc pogląd, iż miłość zwana dworną wyraża przede wszystkim uczuciowe frustracje tych „młodych" w celibacie - podobnie jak w małżeństwie o charakterze czysto społecznym - dążących do sto­sunków nowego typu. Jak już powiedzieliśmy, mi­łość nie istniała zawsze: jest ona tworem XII wieku (D. de Rougemont). Jakkolwiek było, to właśnie uczucie - będące absolutem - opiewają poeci i pisa­rze. Namiętność, której w ich marzeniach nie krępu­ją ani moralne tabu, ani społeczne konwencje. Uczu­cie silniejsze ponad wszystko, wzmagające odwagę rycerza, wysławiające jego cnoty Miłość, która wy­nosi, oczyszcza, sublimuje rycerstwo.

Postać Lancelota staje się tutaj doskonałym przy­kładem. Jak widzieliśmy, Pani z Jeziora przedstawia młodemu Lancelotowi, przed jego pasowaniem, główne posłannictwo rycerstwa, w którego szeregi pragnie on zostać przyjęty: obronę Kościoła i naj­słabszych, rządzenie ludem w służbie Boga. Jednak­że w dalszej części tego monumentalnego arcydzie­ła nie to jest główną ani nawet poboczną troską bo­hatera. Najważniejszym czy wręcz jedynym moty­wem jego działania jest absolutna miłość, jaką darzy on małżonkę króla Artura, który go pasował, królo­wą Ginewrę; zostaje jej wiernym kochankiem. Jedy­nie ta miłość czyni z niego najlepszego rycerza na świecie, sprawcę największych wyczynów rycer­skich ku czci i dla ochrony jego damy, oraz, w kon­sekwencji, dla bezpieczeństwa królestwa. Bardziej znaczący niż temat powieści - znamy bardziej gor­szące - wydaje się sposób jej ujęcia. Wszędzie bo­

wiem, zarówno u trubadurów, jak i u Marie de Fran­ce czy Krystiana z Troyes, od Rycerza z Wózka po Ro­mans o Róży, poeta, dwór, odbiorca stają po stronie kochanków przeciwko zazdrośnikom, dworskim lo­sengiers, pragnącym ich zguby. Sam Bóg ingeruje, aby ich ocalić, i żaden odcień dezaprobaty nie towa­rzyszy opowieści o kłamliwej przysiędze, z której się rozgrzesza królowa Izolda, przysięgając na święte relikwie, że nigdy nie ściskała udami żadnego męż­czyzny prócz swego męża, króla Marka, oraz... trę­dowatego, na którego barkach usiadła, na oczach wszystkich, aby przeprawić się przez bród rzeki. Tymczasem wiemy, że człowiekiem tym jest Tristan, przebrany za trędowatego, by formalnie uwiarygo­dnić przysięgę, którą Bóg jednak przyjmuje.

Celtyckie i bretońskie pochodzenie „materii bre­tońskiej", widoczne w lais i powieściach arturiań­skich, może z pewnością wytłumaczyć te liczne fak­ty świadomego sprzeciwu wobec moralności gło­szonej przez Kościół. Nie szkodzi: wbrew Kościoło­wi i potężnemu wpływowi jego ideologii, bohate­rowie ci, mało odpowiadający kościelnemu ideało­wi, już w XII wieku cieszyli się ogromnym powo­dzeniem. Stali się wzorem. Za ich pośrednictwem rycerstwo wyraża niektóre elementy swej ideologii i tworzy własną mitologię.

VII. Mity i ozdoby rycerstwa

Literatura odzwierciedla nie tylko podstawowe wartości rycerstwa, jego etykę i kodeks honorowy. Pozwala także prześledzić narodziny i ewolucję te­go, co można nazwać mitami rycerstwa. Sposób, w jaki ta grupa społeczeństwa dokonuje projekcji siebie na marzenia, jest istotny, zwłaszcza że z racji swej wielkiej popularności mity te zaczęły z kolei wywierać wpływ na zachowanie prawdziwego ry­cerstwa, zarówno podczas wojny, jak na turniejach. Heraldyka i zakony rycerskie także czerpią inspira­cję z owej mitologii i mają w niej udział.

1. Mity rycerskie

Mit karoliński wyraża się w najgłębszej warstwie literatury, od czasów Jana Bodela zwanej „materią francuską". Wysławia Karola Wielkiego i bohaterów walk z niewiernymi, ale także - i przede wszystkim ­doborowego rycerza, odważnego, walecznego, uwielbiającego broń i wojnę, wielkiego miłośnika pięknych ciosów włócznią i zabiegającego przede wszystkim o renomę swej waleczności. Dla takiego bohatera, którego ucieleśnieniem jest Roland, Vivien czy Wilhelm, cześć polega na niedopuszczeniu do sy­tuacji, by ułożono o nim „złą pieśń”. Wstyd polega na tym, że rycerz zostaje posądzony o tchórzostwo. Stąd nadużycia (nieostrożność?), które skłaniają Ro­landa, wbrew zdaniu Oliwiera, do odmowy zadęcia w róg i wezwania na pomoc wojska Karola Wielkie­go w Roncevaux lub Viviena do wytrwania do końca na polu walki, samotnie w obliczu nieprzeliczonych rzesz Saracenów, aby uniknąć krzywoprzysięstwa: nieopatrznie złożył on ślubowanie, że nigdy nie cof­nie się przed poganami ze strachu przed śmiercią.

Wynoszenie pod niebiosa fizycznej odwagi i wa­leczności w boju pozostaną jednym z trwałych ele­mentów etyki rycerskiej na przestrzeni dziejów. Inną trwałą jej cechą jest lojalność. Podkreślali­śmy ją w związku z postaciami Wilhelma i Berniera. W znacznej mierze wynika ona ze znaczenia więzi wasalnej, która łączy rycerza z jego seniorem, ze sztandarem jego pana. Ale jest tu coś więcej, gdyż nie wszyscy rycerze byli wasalami, a lojalność, wier­ność sztandarowi, któremu służą, staje się cnotą czysto rycerską lub po prostu wojskową, wraz z roz­wojem wojsk rycerzy na żołdzie, opłacanych, najemnych, których wierność nie była mniejsza. Po­za wszystkim służba wojskowa z tytułu wasalstwa także była uważana za rewanż w wymianie: służo­no „za takie a takie lenno". Żołnierze najemni służy­li za jakąś sumę pieniędzy, bachelers zaś, którzy je­szcze nie zostali pasowani - „za broń". W sferze ety­ki nie należy być może zbytnio rozgraniczać róż­nych form służby.

Zwłaszcza że w tej „materii francuskiej”, od sa­mych początków literatury francuskiej ukazującej podstawowe wartości, których rycerstwo nigdy nie porzuci, służbą mieszczącą w sobie wszystkie inne ro­dzaje jest służba chrześcijaństwu, czyli Bogu, repre­zentowanemu na ziemi przez swego namiestnika: nie papieża, jak chcieliby kanoniści, którzy w tej samej epoce pisali traktaty utrzymane w tym duchu (An­zelm z Lukki, Bonizo z Sutri), lecz cesarza Franków, Karola Wielkiego. Powstaje wówczas prawdziwy mit; dynastia Kapetyngów, która doszła do władzy po Ka­rolingach, za radą Sugera stara się wykorzystać ten mit na swoją korzyść: uświęcony król ma za zadanie poprowadzić rycerstwo Franków, którzy otrzymali misję rozprzestrzenienia chrześcijaństwa, odepchnię­cia pogan, zdobycia władzy nad światem. Mit ten wy­raża się również w legendach krucjat, mówiących o cesarzu ostatnich dni, o pielgrzymce Karola Wiel­kiego na Wschód, o jego protektoracie nad miejscami świętymi, o zmartwychwstaniu cesarza Germanii itd. Kronika Pseudo-Turpina, powstała w tej samej epoce w kręgach bliskich opactwu Saint - Denis, służy jako punkt wyjścia do przejęcia tego mitu przez Kapetyn­gów. Jednakże wspomniane już przymierze monar­chii francuskiej z mieszczaństwem pod koniec XII wieku pozwala sądzić, że ideologia rycerska ukształ­towała się bardziej na dworach książęcych we Francji niż na dworze władcy kapetyńskiego. Mit Aleksandra. Odnowa kultury klasycznej na Zachodzie w XII wieku przyciąga uwagę dworskich uczonych, zwłaszcza w środowiskach anglo-nor­mandzkich. Prestiż pełnego przepychu Wschodu nigdy nie przestał fascynować Zachodu, chodziło jednak przede wszystkim o Bizancjum. Tym razem do łask powraca historia starożytności grecko-rzym­skiej, z nowym zainteresowaniem dla dzieł starożyt­nych filozofów, ale również historyków. Rzymianin Wegecjusz w znacznej mierze zainspirował opis ry­cerstwa przekazany przez Jana z Salisbury w jego Po­licraticus..., i warto odnotować tytuł przekładu tego dzieła na starofrancuski: Sztuka rycerstwa.

Ta nowa moda na starożytność doprowadziła do powstania powieści, których akcja toczy się w Grecji, Troi lub Rzymie, a ich bohaterami są starożytni hero­si, spopularyzowani przez Wergiliusza i Owidiusza, którzy podsunęli treść swych powieści XII-wiecznym pisarzom, takim, jak Benedykt z Sainte-Maure. Staro­żytne wojny przerodziły się tam w walki rycerskie, starcia wręcz - turnieje, a miłość pojawia się w formie zwiastującej powieści dworne. Najlepszy portret wzorowego rycerza przedstawiły jednak nie powieści Eneasz czy Teby, lecz Aleksander. Powieść ta, najstarsze znane świadectwo napisane dwunastozgłoskowcem, który przejmie od niej nazwę (aleksandryn), czyni z greckiego herosa księcia rycerza, otoczonego jak Karol Wielki dwunastoma parami. Rycerz ten nie po­przestaje już na rąbaniu nieprzyjaciela: jest to umysł ciekawy, otwarty, błyskotliwy, żądny poznania i od­kryć, miłośnik świąt i turniejów, organizator istnych liturgii świeckich. Jest on o tyle interesujący dla histo­rii rycerstwa, że jego postać i historia legły u podstaw szerokiego rozpowszechnienia legendy - legendy o pochodzeniu Franków od Troi. W odniesieniu do rycerstwa legenda ta podejmuje i rozwija pogląd o przeniesieniu poznania ze Wschodu na Zachód. Powieści ulegające wpływom starożytnym, a po ruch powieści Krystiana z Troyes i powieści arturiańskie, doprowadzają ten proces do Anglii, co stanowi for­mę propagandy politycznej.

Mit arturiański. Tak jak niegdyś duchowieństwo (czyli wiedza), tak rycerstwo, zrodzone na Wscho­dzie, zostało jakoby przekazane przez Trojańczy­ków od Greków po Rzymian, a później na Zachód, aby dotrzeć na dwór króla Artura, gdzie zbierają się najlepsi rycerze świata, pragnący pasowania z rąk króla i przyjęcia do Okrągłego Stołu. Plantageneci, od Henryka I poczynając, przejęli na swój rachunek mitologię celtycką. Około 1130 roku Geoffrey z Monmouth pisze po łacinie swą Historię królów Brytanii oraz Proroctwa Merlina, ku chwale Celtów i Normanów. W ten sposób Plantageneci usiłują po­zyskać sobie Celtów przeciwko Anglosasom, unika­jąc jednocześnie podżegania nacjonalistycznych re­windykacji, opierających się na legendach o tym, że król Artur wciąż żyje. W 1191 roku Henryk II zarzą­dza poszukiwania w opactwie Glastonbury, gdzie, według legend, miał się schronić Artur (jest to wy­spa Avalon wróżki Morgany); „odkryto" tam gro­bowce Artura i Ginewry: Artur naprawdę umarł i nie powróci! Normandzcy władcy mogą zatem upominać się o spuściznę po Arturze. Przyczyniają się do szerokiego rozpowszechnienia opowieści Okrągłego Stołu, a Geoffrey, brat Ryszarda Lwie Serce, nadaje swemu synowi imię Artur. Później, w 1278 roku, Edward I każe otworzyć te groby i przenieść koronę Artura do Westminsteru. Edward i jego rycerze zostają w ten sposób utożsamieni z ry­cerstwem arturiańskim. Przez to przeniesienie ry­cerstwa ze Wschodu w głąb Zachodu kler i rycer­stwo sprzymierzają się ze sobą, a czysto barbarzyń­skie i germańskie cnoty wojenne zostają dzięki te­mu złagodzone, jakby uszlachetnione przez kulturę wschodnią, składającą się z przepychu, subtelności, zasady dobrego wychowania. Powieści arturiańskie wcielają także do swej etyki przymioty miłości, opiewane przez Owidiusza i przez trubadurów, zinterpretowane na nowo przez Krystiana z Troyes, który przede wszystkim ukazuje, że nie tylko nie przynosi ona szkody odwadze wojownika (Erek i Enida), lecz przeciwnie, wysławia cnoty rycerskie (Iwajn), a nawet może wysublimować rycerstwo (Lancelot). Nie ulega wątpliwości, że za motywami rozwijanymi przez literaturę arturiańską kryje się słabo jeszcze znane tło celtyckie, przekaz wartości politycznych i moralnych, które niczego nie za­wdzięczają Kościołowi ani feudalizmowi, zwłaszcza celtycka zasada władzy zwierzchniej wcielonej w postać królowej, a nie króla (J. Markale).

Stopniowa chrystianizacja mitów celtyckich w li­teraturze jest oczywista w przypadku mitu o poszu­kiwaniu Graala. To tajemnicze naczynie, początko­wo nie mające żadnego związku z chrześcijań­stwem, będące prawdziwym wyjaśnieniem wszel­kich czarów, staje się ostatecznym celem poszuki­wań rycerzy arturiańskich. Ślady chrystianizacji do­strzegamy już u Krystiana z Troyes, gdzie Perceval uosabia wzór świeckiego rycerstwa: jest obrońcą wdowy i sieroty, jest opanowany, pobożny bez po­padania w mistycyzm, stosuje etykę rycerską łączą­cą w sobie rozmaite dążenia ówczesnych ludzi świeckich. Jego kontynuatorzy nadają „materii bre­tońskiej" wymiar mistyczny. U Roberta z Boron Gra­al staje się kielichem, do którego Józef z Arymatei ze­brał u stóp krzyża krew Chrystusa. Powieści artu­riańskie przeradzają się wówczas w epopeję o odku­pieniu i przemieniają bretońską cudowność w sym­bole chrześcijańskie. Czary, z którymi walczą ryce­rze, wyobrażają jakby walkę z siłami zła, z siłami pierwotnego pogaństwa, fałszywych bogów i magii. Jednocześnie zarysowuje się prawdziwa teologia odkupienia przez rycerstwo. Odkupienia tego, które jest symbolizowane przez poszukiwanie Graala i ostateczne zdjęcie czarów, może dostąpić tylko ry­cerstwo oczyszczone. Rycerstwo światowe, repre­zentowane przez Gowina, ponosi klęskę z powodu braku ideału. Rycerstwo dworne, kierowane ludzką miłością, także ponosi klęskę pomimo waleczności Lancelota, najlepszego rycerza na świecie, wysubli­mowanego przez swą miłość do Ginewry. Zwycię­stwo zdoła odnieść tylko Galaad, nieskalany, syn Lancelota, poczęty jednak „w grzechu", w związku podwójnie nieprawym: dzięki czarom młodej dziewczynie udaje się połączyć z Lancelotem, który jest przekonany, że trzyma w ramionach królową Ginewrę. Za przyczyną tego, co można by nazwać „pokalanym poczęciem", odwrócony zostaje bieg hi­storii. Cnota ojca przechodzi na syna, Galaada, który uosabia „rycerstwo niebieskie". Jako prawdziwy Chrystus-rycerz, Galaad niestrudzenie prowadzi swe mistyczne poszukiwania, pokonuje czary, gdyż pozostaje czysty od wszelkiego grzechu, od rozpu­sty, od pożądliwości. Wyraża żal nawet dlatego, że musiał zadać śmierć w swej słusznej sprawie. Oczy­wista jest tutaj inspiracja monastyczna z Citeaux. Dziewiczy rycerz dokonuje w ten sposób odkupie­nia rycerstwa i całego świata arturiańskiego. Skądi­nąd Graal, stając się motywem eucharystycznym, łą­czy rycerzy Artura z historią świętą.

Mit biblijny. W epoce, w której Biblię uważano za księgę historii ludzkości, próbowano oczywiście połączyć ze sobą te różne światy, utworzyć łańcuch znaczący, nieprzerwany chronologicznie i magicz­nie. Związek chronologiczny jest zapewniony przez przypomnienie ciągłości między obecnym rycer­stwem i rycerstwem pierwotnym, rycerstwem ludu Bożego. W sposób magiczny, ciągłość potwierdza Graal, zawierający w sobie krew Chrystusa zebraną przez Józefa z Arymatei i przekazaną na Zachód do królestwa Artura. Tak więc rycerstwo Izraela prowa­dzi do rycerstwa Zachodu, tak samo jak królowie Izraela, przedstawiani w tej samej epoce na fasadach katedr, prowadzą do królów Francji. Jedni i drudzy są uważani za aktorów historii świętej, która prze­biega według niejasnych niekiedy planów Bożych. Jest to nowa forma ideologicznej asymilacji rycer­stwa przez Kościół. Dzięki temu głoszona przez Ko­ściół krucjata sytuuje się na historycznej linii wojen Przedwiecznego w Starym Testamencie. Pod tym względem jest zresztą znamienne, że pierwszymi księgami Biblii przełożonymi na starofrancuski były, przed Ewangeliami, pełne opisów wojen księgi Sę­dziów, Królów, Machabeuszy.

W XIII wieku powstają triady rycerzy-bohaterów, które jednoczą historię i prowadzą na krucjatę. Dawne Przymierze reprezentują dowódcy wojsko­wi: Jozue, Dawid i Juda Machabeusz; pogańską sta­rożytność - Hektor Trojańczyk, Grek Aleksander Wielki i Rzymianin Cezar. Potem, w sposób natural­ny i dwutorowy, jak widzieliśmy, pochodnia rycer­stwa zostaje przeniesiona na Zachód wraz z Artu­rem, Karolem Wielkim i Godfrydem z Bouillon. Chrześcijańskie rycerstwo przejmuje więc dziedzic­two rycerstwa Izraela, przekazującego mu swą mi­stykę, oraz rycerstwa pogańskiego, które dzięki swej wartości podbiło świat i tym samym umożliwiło roz­przestrzenienie chrześcijańskiego przesłania. Zawie­ra w sobie rycerstwo Żydów i pogan. Każdy z tych dziewięciu walecznych (do których grona dodano później Du Guesclina, a potem Joannę d'Arc) sym­bolizuje także jeden konkretny aspekt rycerstwa. Na początku XIV wieku osiągamy więc całościową wi­zję rycerstwa w historii świata. Powodzenie, jakim cieszy się kult dziewięciorga walecznych, świadczy o ideologicznej sile historycyzującego mitu rycer­stwa. Ostatnia triada odgrywała również w oczach rycerzy rolę, jaką powinno ono było odgrywać w hi­storii świętej. Wraz z Arturem (uważanym wtedy za postać historyczną) chrześcijaństwo było oblegane, zagrożone przez pogan, do tego przenikane przez zło szatana. Wraz z Karolem Wielkim nabierało świa­domościswej jedności i siły, w stabilnym Cesarstwie. Wraz z Godfrydem z Bouillon chrześcijańskie rycer­stwo spełniało część posłannictwa będącego prze­znaczeniem Franków: zdobywało świat.

W średniowiecznej literaturze rycerstwo nadaje historii spójność i znaczenie. Bez niego świat po­wróciłby do bezładu, chaosu. Obraz rycerstwa, jaki odzwierciedlają powieści, oczywiście nie odpowiada rzeczywistości. Nie pozo­staje jednak bez wpływu na tę rzeczywistość. Warto­ści rycerstwa, nieustannie i w różnych formach sła­wione w dziełach literackich, a zwłaszcza w roman­sach rycerskich, które do końca cieszyły się powo­dzeniem, w końcu przeniknęły sposób myślenia i utworzyły prawdziwą kulturę. W tym sensie moż­na mówić o rycerstwie jako pewnej formie cywiliza­cji, sposobu życia, mentalności.

Mamy tego dowód w samej historii. Mówiliśmy już o turniejach, a zwłaszcza o wyczynach (pas d'armes), walkach na kopie, okrągłych stołach, które wiele ze swej formy, reguł, wystroju, a nawet swego istnienia zawdzięczają opowieściom arturiańskim. Także pod­czas wojny daje się odczuć wpływ wzorca literackie­go. Kronikarz wojny stuletniej, Jean Froissart, świad­czy o tym głębokim przepojeniu, kiedy opisuje ryce­rzy francuskich, angielskich, burgundzkich, organizujących między sobą turnieje podczas oblężeń; czy też, w pełnym toku wojny, posłusznych - zdarzały się wy jątki, ale wyłamujących się spotykała krytyka - etycz­nym regułom rycerstwa. Z drugiej strony, kodeks ho­norowy narzuca się ponad granicami całej arystokra­tycznej „klasie" wojowników, w następstwie ekspansji Francuzów i Normanów, którzy są jego głównymi no­śnikami oraz dzięki znacznemu prestiżowi literatury francuskiej i anglo-normandzkiej, którą szybko tłuma­czono i naśladowano we wszystkich sąsiednich kra­jach, w Cesarstwie, w Italii, w Hiszpanii, aż po odległy świat skandynawski i normandzki. Wszędzie pasowa­niu towarzyszy oprawa coraz bogatsza w motywy ho­norowe, ideologiczne, etyczne. I odwrotnie, degrada­cja rycerzy „niegodnych", lepiej znana w XIV i XV wieku, wyraźnie pokazuje, jakie były niewybaczalne wady i błędy, pomijając brak szlachectwa, o którym już dostatecznie mówiliśmy Są to przede wszystkim zbrodnie zdrady i tchórzostwa, prowadzące do ucieczki z pola bitwy, ponadto karane śmiercią. Doty­ka ona także tego, kto zaparł się wiary, uchybił dane­mu słowu, postąpił haniebnie wobec kobiet. Degrada­cja nabiera charakteru uroczystego, i dotkliwie upoka­rzającego: siekierą odcina się rycerzowi ostrogi tuż przy obcasach. Jego miecz zostaje złamany, tarcza wy­gięta, herby wymazane.

Heraldyka. Zachowanie rycerzy czerpie inspira­cję także z wzorców literackich. W XIV wieku widzi­my, jak królowie i książęta uczestniczą incognito w turniejach lub walczą każdego dnia w innych bar­wach, naśladując pod tym względem bohaterów Okrągłego Stołu, z którymi utożsamiają ich giermkowie. Apanaże rodów z wysokiej arystokracji, her­by, rozpowszechniają się w XIII wieku na wszystkich posiadaczy lenna i są też przedmiotem zaintereso­wania rycerzy z drobnej szlachty. Ich prawo do her­bu zostaje im przyznane w tym samym czasie, co prawo do noszenia tytułu messire. Zwróćmy jednak uwagę, że herby są znacznie ściślej związane ze szlachtą niż z rycerstwem, gdyż od XIII wieku nie pasowani szlachcice mają jednak do nich prawo. Od połowy XIII wieku zasadnicze reguły heraldyki są ustalone i na ich mocy herb staje się dziedziczny; jest to bardziej sprawą szlachty, rodu, genealogii niż ety­ki rycerskiej. Ta wyjątkowa popularność heraldyki wiąże się zarazem ze średniowiecznym upodoba­niem do przedstawień wizualnych, zwłaszcza do barw, z ostentacyjnymi cechami szlachty i z tenden­cją do symbolizmu, do zakodowanego języka. Giermkowie, otaczani coraz większym szacunkiem w XIV i XV wieku, mają za główne zadanie tłuma­czyć ten język herbów, sławić wyczyny rycerzy no­szących herby, zwłaszcza na turniejach, których sta­ją się sędziami, a przede wszystkim komentatorami. Można ich uznać za piewców rycerskiej kultury, którą szczyci się szlachta, za kapłanów swoistej świeckiej religii, mającej własne liturgie, symbole, obrzędy, swoją mistykę. Powtórzmy jednak, że he­raldyka gloryfikuje przede wszystkim szlachtę. Herb jest dziedziczny, przynależność do rycerstwa nie. Rycerstwo, ozdobione swymi cnotami i swą ideolo­gią, w XIV i XV wieku staje się dla szlachty dodatko­wą ozdobą, podnoszącą naturalną godność nabytą przez urodzenie. I przeciwnie, dla nie-szlachty po­zostaje ono jednym z podstawowych sposobów wej­ścia do jej grona i uzyskania herbu, który szlachec­two wyobraża. Stan wojownika może uszlachcić, na mocy decyzji książąt. Uroczyste pasowanie czyni z wojownika jednocześnie rycerza i szlachcica (O. de La Marche, Ph. de Novare). Był on już rycerzem z zawodu, zgodnie ze stałym znaczeniem słowa; te­raz, dzięki pasowaniu, zostaje rycerzem, co tutaj oznacza zarazem tytuł szlachecki. Nie pasowani sy­nowie szlachty noszą miano paziów, podczas gdy słowo giermek oznacza także rangę społeczną. Takie pasowania nadające tytuł szlachecki są nagrodą za wyjątkowo brawurowe czyny W XV wieku Jan z Bueil stwierdza, iż rycerstwa nie należy przyzna­wać nie-szlachcicowi w nagrodę za czyn zbrojny do­konany podczas oblężenia lub ataków na miasta czy twierdze. Należy brać pod uwagę jedynie wyczyny o charakterze rycerskim, na samym polu bitwy lub, w mniejszym stopniu, na turniejach.

2. Zakony rycerskie

Inna ozdoba szlachty to zakony rycerskie, powsta­łe w XIV wieku. W tej kwestii należy rozwiać niepo­rozumienie, jakie mogą stwarzać używane tu pojęcia. W istocie świeckie zakony rycerskie niewiele mają wspólnego z zakonami żołnierskimi utworzonymi w XII wieku: z templariuszami, szpitalnikami czy ry­cerzami teutońskimi. Tamte miały inspirację religijną, a ich celem było dostarczenie krucjacie stałych, kiero­wanych odpowiednią motywacją, mających nadaną strukturę i zdyscyplinowanych oddziałów. Ich utwo­rzenie oznaczało kres rewolucji doktrynalnej, jakiej dokonał Kościół wobec wojny i wojowników, gdyż łą­czyły one w sobie dwa ideały całkowicie dotąd prze­ciwstawne: mnichów i wojowników. Jednocześnie to zjawisko wyrażało w pewien sposób klęskę Kościoła, a zwłaszcza papiestwa, usiłującego zebrać pod swym sztandarem całe rycerstwo świata chrześcijańskiego. Zakony rycerskie nie mają ani wspólnego pochodze­nia, ani wspólnych celów, ani wspólnych cech. Prze­ciwnie, wyrażają zarazem światowe i etyczne ideały rycerstwa świeckiego, a w pewnej mierze oznaczają również klęskę idei międzynarodowego rycerstwa, posłusznego uniwersalnym nakazom moralnym. Świadczą jednak o sile i trwałości niektórych idei oraz o ukształtowaniu się prawdziwej ideologii rycerskiej.

Najstarsze pochodzą z połowy XIV wieku: Za­kon Podwiązki, założony przez króla Anglii Edwar­da III w 1348 roku; Zakon Gwiazdy, powołany przez króla Francji Jana Dobrego w 1351. Są one znacznie bliższe świeckim bractwom lub stowarzy­szeniom turniejowym niż zakonom w kościelnym tego słowa znaczeniu. Wydaje się oczywiste, że większość z nich odgrywała rolę dyplomatyczną. Pod płaszczykiem gloryfikacji wartości rycerskich chodzi o to, by doprowadzić do przymierza dowód­cy, którym najczęściej jest władca, z możnymi i wpływowymi osobistościami. Przynależność do zakonu umacnia więź wasalną, która zaczyna słab­nąć. Żadnej wątpliwości w tym względzie nie zosta­wiają zobowiązania członków zakonu wobec mi­strza. Zresztą większość z nich sama jest wasalami założyciela. Dzięki prestiżowi swych członków za­kon służy również propagandzie politycznej.

Zakon Złotego Runa, utworzony w 1430 przez diuka Burgundii Filipa Dobrego, trafnie obrazuje polityczną rolę tych stowarzyszeń. Filip założył go zresztą, aby wymówić się od przyjęcia Orderu Podwiązki i wzorował jego statuty na zakonie an­gielskim. Jest oczywiście dowódcą zakonu, któremu jego członkowie przysięgają wierność; muszą nawet zobowiązać się do tego, że opuszczą inne zakony ­to rozporządzenie zniszczyłoby dyplomatyczną rolę Złotego Runa, gdyby zostało wprowadzone w życie. Było stosowane tylko do wasali lub poddanych diu­ka. Jego głównym celem było zgromadzenie po stronie diuka całej burgundzkiej szlachty. Nacisk poło­żony na obrzędy, na przepych, na braterstwo jedno­czące trzydziestu jeden członków, na aspekty moral­ne wyjaśnia prestiż tego zakonu i fakt, że współcze­śni utożsamiali go ze swoistą religią świecką. Zbliżo­ne cechy napotykamy w Zakonie Półksiężyca, zało­żonym w 1448 przez Rene d'Anjou. Wszystkie te za­kony opierają się na ideałach rycerstwa, które odda­ją na służbę polityce książąt. Bractwa turniejowe i konfraternie towarzyszy broni, rozwijające się w Niemczech, są bardziej interesujące dla historii ry­cerstwa w ścisłym tego słowa znaczeniu, gdyż mają charakter mniej polityczny Kładą nacisk na ideologię rycerską i tworzą kult wartości sławionych przez powieści rycerskie: honor, lojalność, wierność, sza­cunek dla dam, które odgrywają tam ważną rolę, dworność. Nie brak tu aspektu religijnego: zalecenia pobożności i przysięgi obrony Kościoła, wdów i sie­rot. Widać też aspekt społeczny, podkreślający pew­ną równość między członkami, którzy wszyscy są szlachetnie urodzeni, tak jak we wszystkich innych zakonach rycerskich. Obowiązująca w obrębie tych bractw hierarchia nie odpowiada ściśle randze ani bogactwom. Podsumowując, te bractwa rycerskie podejmują próby wskrzeszenia w obrębie zamknię­tych i mniejszościowych społeczności mitycznego rycerstwa, egalitarnego i moralnego, które prawdo­podobnie istniało tylko w ich marzeniach.


Istnienie tych bractw i tych zakonów świadczy w każdym razie o utrzymywaniu się owego ideału i o coraz jaśniejszej świadomości faktu, iż rzeczywi­ste rycerstwo pozostaje od niego nader odległe. Nie ma w tym zresztą nic nowego: już pod koniec XII wieku krytycy rycerstwa uważali, że oddaliło się ono od swego pierwotnego posłannictwa i sytuowa­li jego złoty wiek w zamierzchłej przeszłości. Ray­mond Lulle i Pani z Jeziora czynili to samo, przepo­jeni ideą, iż dawne czasy były więcej warte niż cza­sy obecne i że niegdysiejsze rycerstwo słynęło z cnót, które potem zarzucono.

To zwykłe stwierdzenie świadczy co najmniej o trwałości ideału rycerskiego na przestrzeni całego Średniowiecza.

Podsumowanie

Historię rycerstwa, w jego aspektach zawodo­wych, ekonomicznych, społecznych, kulturowych, można grosso modo podzielić na cztery fazy.

Pierwsza faza, do połowy XI wieku, na płaszczy­źnie zawodowej odpowiada powstaniu ciężkiej ka­walerii, której technika walki od początku nie uległa zmianie. Z punktu widzenia społecznego, wojowni­cy konni wywodzą się w większości ze środowisk zamożnego chłopstwa, właścicieli ziemskich, którzy zostali wasalami lub nadal gospodarowali mająt­kiem rodowym. Osłabienie władzy centralnej w naj­dalej wysuniętych na zachód regionach dawnego cesarstwa karolińskiego pociąga za sobą rozkwit księstw, a następnie kasztelanii, które prawdziwie stają się podstawowymi komórkami społeczeństwa feudalnego. Kasztelani dzięki zbrojnej sile swych mi­lites, wasali lub zbrojnych sług przypisali sobie znaczną część prerogatyw władzy publicznej, przede wszystkim ban, władzę wojskową. Polityczny i ekonomiczny rozwój tych milites zbliża ich do drobnej arystokracji, w którą wtapiają się poprzez różnego rodzaju awans społeczny, zwłaszcza przez małżeństwo z kobietami należącymi do wyższej warstwy W większości jednak wypadków przyjęcie broni i ekwipunku wojownika przez milites ma nie­wiele wspólnego z uroczystym wręczeniem miecza władcom i książętom. Wszyscy „szlachetni' świeccy są rycerzami wtedy, gdy dowodzą swymi oddziała­mi. Daleko do tego, by w oczach współczesnych wszyscy rycerze byli szlachetnie urodzeni.

W wymiarze kulturowym „rycerze' wówczas bar­dziej odpychają, niż pociągają jako wzór. Ich gwał­towność, nieokrzesanie, bezkarność podczas pełnie­nia obowiązków polegających na zmuszaniu ludzi do służby ich seniorom czy też podczas gwałtów i gra­bieży dokonywanych na własny rachunek, sprawia, że często są utożsamiani ze zbójcami. Kościół próbuje ograniczać ich rozboje i rabunki, wprowadzając insty­tucje pokoju i rozejmu Bożego. Instytucje te nie wszę­dzie odnoszą liczący się sukces: świadczy o tym wiel­ka liczba zgromadzeń pokojowych; czysto zaś nega­tywny charakter nakazów dowodzi z kolei niemal zu­pełnego braku jakiejkolwiek etyki rycerskiej.

Druga faza, od drugiej połowy XI do pierwszego trzydziestolecia XIII wieku obejmuje czas kształto­wania się rycerstwa w klasycznym tego słowa zna­czeniu. Rewolucja w dziedzinie techniki walki - wy­korzystanie włóczni trzymanej poziomo i nierucho­mo - zmienia wojowników konnych w wyborową kawalerię, coraz lepiej chronioną przez kolczugę z siatki i hełm, który można zamykać. Szarża jadą­cych ramię w ramię rycerzy sprawia, że kawaleria staje się królową bitew. Wysoka cena ekwipunku i koni, specjalnie szkolonych do nowej szermierki konno sprawia, że mniej wojowników może korzy­stać z tych dóbr. Tym bardziej rośnie prestiż kawale­rii i przepaść między walczącymi na koniu, w peł­nym uzbrojeniu, a resztą wojowników. Pasowanie na rycerza nabiera więc wartości zarówno zawodo­wej, jak społecznej, gdyż arystokracja stara się za­strzegać stan rycerski przede wszystkim dla wła­snych synów, a potem tylko dla niektórych z nich. Arystokracja, kładąca nacisk na swoje prawa i dzie­dziczne przywileje, stopniowo przepaja swymi war­tościami rycerstwo, którym od zawsze kieruje.

Pod koniec tego okresu szlachta zastrzegła rycer­stwo wyłącznie dla siebie. W wielu regionach szla­chetne urodzenie i stan rycerski to dwa oblicza ary­stokracji. Ideologia szlachecka tym bardziej pozy­skuje sobie rycerstwo, że szlachta czuje się zagrożo­na ekonomicznym rozkwitem mieszczaństwa i po­litycznym odrodzeniem władzy królewskiej. Bro­niąc się przed tym podwójnym zagrożeniem, uwy­pukla to, co uzasadnia jej przywileje. Rycerstwo jest wtedy określane jako najwyższy stan o wyso­kiej wartości ideologicznej.

W tymże okresie rycerstwem interesuje się Ko­ściół: wpierw stara się pozyskać dla siebie całe ry­cerstwo przez wyprawę krzyżową, będącą osta­tecznym kresem rewolucji dogmatycznej, która po­prowadziła go od początkowego głoszenia zasady niestosowania przemocy do koncepcji świętej woj­ny, mogącej dać palmę męczeństwa. Liturgie paso­wania stopniowo sprowadzają na rycerzy błogosła­wieństwa, które pierwotnie były przeznaczone tyl­ko dla królów i które niosą ze sobą ideologię obro­ny Kościoła i słabych.

Ideologia ta, pierwotnie klerykalna, zderza się z innymi wartościami, całkowicie sprzecznymi z ty­mi, które głosi Kościół: są to miłość dworna, ostenta­cja, przepych, gloryfikacja radości, święta, miłości absolutnej i wiernej, lecz najczęściej cudzołożnej, mogącej wzmagać waleczność rycerza. Ideologia ry­cerska z trudem wydobywa się z tych sprzeczności, których ślady znajdujemy w literaturze.

Zarówno w tej dziedzinie, jak w wielu innych wiek XIII stanowi okres równowagi. Rycerstwo osiąga wtedy pełną dojrzałość, być może okres szczytowy. W dziedzinie militarnej przechodzi nie­wiele zmian i nadal dominuje w bitwach, choć ro­śnie udział formacji stosujących inne techniki wo­jenne. W sferze społecznej rycerstwo i szlachta mie­szają się ze sobą, chociaż następuje odwrócenie rela­cji. Odgrywające pierwszoplanową rolę pierwo­rództwo wyraźniej rozgranicza władzę polityczną, bogactwo ekonomiczne i szlachectwo, przekazywa­ne przez urodzenie i jeszcze wyraźniej określone zwyczajami. Teraz w XIII wieku, w zasadzie wszyscy rycerze są szlachcicami, a u schyłku stulecia wiele brakuje do tego, by wszyscy szlachcice byli rycerza­mi. Rycerstwo cieszy się wówczas znacznym presti­żem, który odzwierciedla jego ideologia. Król Francji Ludwik Święty uosabia te wartości, jednocześnie re­ligijne i arystokratyczne. Istotnie, Kościół zdołał schrystianizować mity pochodzenia celtyckiego, które wydawały się nie podlegać przemianom. Opo­wieści arturiańskie, a zwłaszcza bardzo popularny cykl Lancelota, zatraciły w ten sposób część swego wywrotowego charakteru. Charakter ten utrzymuje się jednak w innych dziełach pomimo retuszu (na przykład w Romansie o Róży).

W XIV i XV wieku następuje zachwianie tej rów­nowagi. Na płaszczyźnie wojskowej rycerstwo, choć wciąż odgrywa swą rolę, w istocie traci pełną prze­wagę nad piechurami i przede wszystkim nad łucz­nikami. Technologiczny postęp w metalurgii umożli­wia jednak opracowanie i rozwój zbroi płytowej, która zapewnia rycerzom niemal doskonałą ochro­nę. Taktyki rycerstwa niewiele się jednak zmieniają, a przerost brawury prowadzi niekiedy do klęski (Courtrai, Poitiers, Azincourt). W tym samym czasie rozwój stałych armii zmienia udział w wonie po­szczególnych grup społecznych. U schyłku Średnio­wiecza trzon sił zbrojnych stanowią wolni strzelcy, zawodowa piechota, pojawienie się zaś artylerii za­czyna umniejszać rolę rycerstwa. Oczywiście, szlachta nadal odgrywa rolę dominującą w wojsku i bitwach, kieruje walką; rycerstwo już nie! Stan ry­cerski ustępuje miejsca zawodowi żołnierskiemu.

Stan rycerski, ale już nie szlachta, która w XIV wieku przeszła trudny okres z powodu wielkich klęsk (morowej zarazy, wojny stuletniej), które po­ciągnęły za sobą inflację, czyli zmniejszenie docho­dów obliczanych w pieniądzach. Wiele drobnej szlachty zaciąga się do wojsk królewskich. Dzięki rozwojowi tych wojsk w XV wieku mają oni zapew­nione przywileje ekonomiczne (zwolnienie z podat­ków), a także honorowe, kulturowe: prawo do no­szenia miecza, prawo do posiadania znaków herbo­wych. Skutkiem tego jest waloryzacja ideału rycer­skiego, który od dawna stopił się z ideologią szla­checką. Dążenie do skuteczności podczas wojny od­dala jednak te wartości od rycerstwa wojskowego. Znajdują one schronienie w osobie kilku wzorco­wych bohaterów, jak Bajard, i są kultywowane z nie­jaką nostalgią graniczącą z kultem w zakonach ry­cerskich; wreszcie stają się mitem w powieściach ry­cerskich, których uwieńczeniem i zarazem karyka­turą będzie w XVII wieku Don Kichote Cervantesa.

Rycerstwo mimo wszystko odcisnęło piętno na niemal całym Średniowieczu, poczynając od zarania roku tysięcznego. Zrodzone z nowych uwarunko­wań wojennych, a przede wszystkim społeczno-po­litycznych feudalizmu, przerodziło się w etykę świecką zabarwioną religijnie, w ideologię. Rycer­stwo stało się mentalnością, formą cywilizacji, a przed XVIII-wiecznym „uczciwym człowiekiem", rycerz był wcieleniem pewnego wzorca kulturowe­go, którego ślady znajdujemy jeszcze w zachowa­niach, nawet wojennych, europejskich elit z począt­ku naszego stulecia, pomimo rosnącej dominacji ma­terializmu i wojowniczego kultu pieniądza. Wartości rycerstwa, pod każdym względem sprzeczne z war­tościami współczesnego materializmu, zostały zapom­niane lub wręcz wystawione na pośmiewisko.

Dzisiaj szlachetna postać idealnego rycerza inspi­ruje niemal wyłącznie ludzi owładniętych tęsknotą za minioną przeszłością. Trudności trzeciego tysiąc­lecia być może sprawią, że będziemy tego żałowali.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Flori Jean Rycerstwo W Średniowiecznej Francji
Flori Jean Rycerstwo w sredniowiecznej Francji (rtf)
Flori Jean Rycerstwo w średniowiecznej Francji
Flori Jean Rycerstwo w sredniowiecznej Francji (SCAN dal 717)
Jean Flori Rycerstwo w średniowiecznej Francji
Flori J Rycerstwo średniowiecznej Francji
Flori Rycerstwo w średniowiecznej Francji
Kataryzm - religia Dobrych Ludzi, Rycerstwo i średniowiecze, Czary, herezje, czarownice
Czarownice z Liechtensteinu, Rycerstwo i średniowiecze, Czary, herezje, czarownice
Sredniowieczne Zakony Rycerskie, Średniowiecze, RYCERZE,ŚREDNIOWIECZE
Rodzimy ruch krucjatowy, Rycerstwo i średniowiecze, Czary, herezje, czarownice
Narodziny rycerstwa, Średniowiecze, RYCERZE,ŚREDNIOWIECZE
Waldensi - prekursorzy ruchu ubogich, Rycerstwo i średniowiecze, Czary, herezje, czarownice
Ewangelizacja Indian fot, Rycerstwo i średniowiecze, Czary, herezje, czarownice
Tortury i ich rola w postępowaniu dowodowym o czary fot, Rycerstwo i średniowiecze, Czary, herezje,
Koncepcja miłości w kulturze rycerskiej średniowiecza
Czarownice hamburskie, Rycerstwo i średniowiecze, Czary, herezje, czarownice

więcej podobnych podstron