Loreley
GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA
Gdy zgasną światła, zniknie magia
Pragnę, byś przytulił mnie
I ukoił lęk
* * *
Do pokoju wpadało jasne światło, które jeszcze bardziej podkreślało beż ścian i biel mebli, w tym dużego łoża, na którym leżał czarnowłosy chłopak. Niektórzy na pierwszy rzut oka mogliby pomylić go z kobietą, bowiem delikatne rysy twarzy, smukła sylwetka i długie włosy czyniły go faktycznie podobnym do dziewczyny. Jednakże był to chłopak. Co więcej - od czasu, gdy za pomocą makijażu i dziwnych ubiorów podkreślał swoją delikatną urodę, minęło już trochę czasu.
Ciepły wiatr rozwiewał długie, białe zasłony i wpływał do sypialni, bowiem drzwi na taras były otwarte. Z tarasu natomiast schody prowadziły wprost na plażę, skąd można było podziwiać bezkres Oceanu Spokojnego. Och, nie zawsze bywał on taki spokojny, ale tego wczesnego popołudnia fale spały, a wichry najwyraźniej szalały w innych częściach ogromnego akwenu. Kalifornijskie wybrzeże było ciche.
Czarnowłosy chłopak przeciągnął się w pościeli i otworzył oczy.
Rany, która godzina?
Odpowiedzi udzielił mu zegar wiszący na ścianie. Dochodziła piętnasta.
No cóż, niektóre nawyki nie zmieniają się mimo upływu czasu. Jako nastolatek uwielbiał długo spać i teraz, gdy miał lat dwadzieścia jeden, to się nie zmieniło. W zasadzie nie miał powodów by wstawać bladym świtem. Dzieci nie płakały w kołyskach, praca nie goniła, żona nie krzyczała, by wyprowadził psa. Nie posiadał żadnej z tych rzeczy. No, miał pracę, ale przecież projekty mógł wykonywać o dowolnej godzinie.
Chłopak ziewnął i podniósł się z łóżka. Sięgnął po leżące na krześle wystrzępione dżinsy i jasną koszulkę bez rękawów; założył je na siebie. Przeczesując dłonią zmierzwione włosy, poczłapał do łazienki.
Witaj, Billu Donovan, przywitał swoje odbicie w lustrze. Tak, nawet już do siebie samego zwracał się tym nazwiskiem, choć jego prawdziwe brzmiało przecież zupełnie inaczej. Przyzwyczaił się, o tamtym chciał zapomnieć. Nie chciał, by łączyło ich już nawet nazwisko.
Chlapnięcie zimną wodą w twarz skutecznie odpędziło ten krótki przebłysk w mózgu chłopaka. Często musiał uciekać się do podobnych metod, gdy w myślach ni stąd ni zowąd pojawiało się wspomnienie o NIM.
Koniec. Było, minęło, nie powróci.
A może chciał, by jednak powróciło?
Nie, to przeszłość, Bill, po raz kolejny zapewnił swoje odbicie. Uwierzył. Prawie.
Z łazienki chłopak skierował się do salonu, również urządzonego w jasnych barwach. Ohydne odcienie. W swoim mieszkaniu miał zupełnie inne kolory ścian, mebli i dodatków. Ta biel, beż i eccru raziły go w oczy.
Zauważył migające czerwone światełko na automatycznej sekretarce.
Ciekawe, czego znowu ktoś chce?, pomyślał.
Z niechęcią nacisnął guzik, aby odsłuchać wiadomości.
„Cześć, Bill. Mam nadzieję, że jeszcze mi nie rozniosłeś domu i jak wrócę, zobaczę go w stanie nienaruszonym. Aha, zostanę w Dallas trochę dłużej niż planowałam, więc możesz sobie dalej tam mieszkać. Trzymaj się, pa, pa. Carrie.”
Chłopak uniósł brwi. Zostanie dłużej w Dallas? To w sumie dobrze - będzie mógł nadal zajmować ten dom. Układ satysfakcjonował obie strony: Carrie, jedna z jego współpracowniczek, będzie spokojna, że ktoś się opiekuje jej willą, a on, Bill, nie musi na razie wracać do swojego apartamentu w centrum miasta.
Gdy Carrie oświadczyła, że wyjeżdża, by zrealizować lukratywny kontrakt reklamowy w teksańskiej metropolii, Bill z chęcią wynajął swoje dotychczasowe mieszkanie i wprowadził się do jej domu na wybrzeżu. I wszystko wskazywało, iż jeszcze jakiś czas tutaj pozostanie.
Następna wiadomość.
„Hej, stary! Wychodzimy dziś wieczorem do 'Macao Dream', może się skusisz, co? Będzie Mandy, he, he. To jak, wpadniesz? Daj znać, jak już wstaniesz. Pozdrówka, Roy.”
Bill skrzywił się. Wcale nie miał ochoty nigdzie wychodzić, zwłaszcza, jeśli wśród towarzystwa będzie Mandy.
Już jakiś czas temu zauważył, że piękna modelka ma do niego słabość. Sygnały, jakie mu wysyłała, były aż nadto czytelne. Problem w tym, iż on na nie nie reagował. Owszem, doceniał urodę dziewczyny, jednak nie miał zamiaru wchodzić w jakieś bliższe układy, mimo iż otoczenie było aż nadto chętne, by zeswatać młodego projektanta ze śliczną brunetką. Bill jednakże robił uniki, co po pewnym czasie zaowocowało na wpół żartobliwymi uwagami, że może bardziej podobają mu się chłopcy.
Na takie żarciki reagował jeszcze gorzej.
Nikt nie wiedział, jakie brzemię nosi w sobie ten dwudziestojednoletni chłopak, nikt nie znał jego przeszłości, a on sam o niej nie opowiadał. Po przybyciu do Stanów Zjednoczonych dostał nowe nazwisko, zmienił wygląd, powrócił do naturalnego koloru włosów - na jakiś czas, bo teraz znów miał czarne, wymienił dokumenty. Dostał nowe życie, inną tożsamość. Zamknął za sobą drzwi.
Wspomnienia z Niemiec zostały daleko, tam, za oceanem. Tutaj nikt go nie znał, nie zdążył poznać, bowiem zespół rozpadł się zanim rozpoczęli karierę na kontynencie amerykańskim. Teraz Bill był z tego zadowolony. Ludzie go nie kojarzyli, a nazwa Tokio Hotel - gdyby nawet ją wymówił - nic by nie znaczyła dla jego otoczenia.
Do muzyki nie wrócił, choć tęsknił za nią. Nie był jednak w stanie ponownie zająć się tym, co nieodwołalnie kojarzyło mu się z NIM. Jak mógłby znieść, aby ktoś inny grał na gitarze w jego zespole? Nie, nigdy w życiu, to nie wchodziło w rachubę. Dlatego też wolał porzucić tworzenie muzyki. Może był to jeden z elementów zamknięcia dawnego życia?
W Stanach imał się różnych zajęć, aż w końcu ktoś dostrzegł jego talent do projektowania ubrań. Oryginalne pomysły młodego chłopaka spodobały się jednemu z właścicieli domów mody, jakich nie brakowało w Los Angeles - i Bill dostał stałą pracę. Powoli piął się do góry, jego projekty doceniano coraz bardziej, za sukcesami przyszły spore pieniądze. Wielu ludzi wróżyło chłopakowi wielką karierę.
Jedno tylko dziwiło otoczenie: dlaczego taki młody, zdolny i całkiem dobrze sytuowany chłopak jest sam. Co więcej - dlaczego nie stara się znaleźć sobie jakiejś partnerki? Próbowano mu `wystawiać' różne dziewczyny, ale on, owszem, był miły, jednak nigdy nie wykazywał bliższego zainteresowania. Niekiedy nawet zdarzało mu się zniecierpliwić, gdy zaloty były zbyt nachalne…
Plotkowano o jego skłonnościach do tej samej płci, ale nie było co do tego widocznych podstaw.
Któż jednak mógł domyślać się prawdy?
Billa otaczał swoisty nimb tajemniczości. Wiedziano, że mieszkał dawniej w Niemczech i miał swój zespół rockowy - nic poza tym. Nikt nie znał największej tajemnicy i jednocześnie największego życiowego dramatu dwudziestojednolatka.
Nie, nie zapomniał o tym, co dane mu było przeżyć przed trzema laty. Nie wymazał z pamięci obrazu swojego brata, a zarazem największej miłości życia. I wiedział, że nigdy nie będzie w stanie tego zrobić. Inna sprawa: czy chciał? Przecież kochał, a w jego wyobrażeniach miłość była dobra, piękna i należało ją pielęgnować. Ale zarazem miłość bolała, gdy się ją traciło. W chwili, gdy ta druga osoba mówiła: „To koniec”, uczucie zaczynało być przekleństwem i traumą.
Nie wracaj do tego, to już za tobą, powiedział do siebie czarnowłosy.
On został w Niemczech.
On znalazł sobie inną miłość.
On był za słaby.
On cię zdradził.
On zdradził WAS!!!
Chłopak podniósł szklaneczkę ze rzniętego szkła, którą zostawił poprzedniego dnia na stoliku w salonie, i pociągnął łyka niedopitej whisky.
Nie myśl o tym!, nakazał rozumowi. Już nigdy go nie zobaczysz.
Nakazywać mógł, jednak rozum - a tym bardziej serce - nie chciały słuchać.
* * *
Zalaną popołudniowym, kalifornijskim słońcem szosą mknął czarny samochód z odsłoniętym dachem - elegancka corvetta. Za kierownicą siedział młody chłopak z jasnymi włosami zaplecionymi w dredy. Na nosie nosił okulary przeciwsłoneczne o sportowym kroju, a na głowie czerwoną czapeczkę z daszkiem.
Wydawać by się mogło, patrząc na jego powierzchowność, że to jakiś lokalny raper, który lubi szpanować drogimi ciuchami, szybkimi samochodami, a zapewne także ładnymi dziewczynami u boku. Nic bardziej mylnego. Chłopak był w Los Angeles zaledwie od dwóch dni, samochód wypożyczył, dziewczyny nie miał, a z muzyką nic go nie łączyło. Obecnie.
Bo dawniej łączyło, i to wiele. Ukochane gitary nadal stały w szafie i niekiedy coś na nich brzdąkał. Zawsze jednak w samotności. Struny pod dotykiem jego zwinnych palców wydawały z siebie melodie dawnych piosenek. Ale brakowało wokalu, tego specyficznego głosu, nieodzownego elementu tamtych utworów, których nie był w stanie zaśpiewać nikt inny.
Ciekawe, czy ON jeszcze czasem śpiewa? Czy pamięta jeszcze słowa największych hitów, choćby „Rette mich” lub „Durch den Monsun”?
To już trzy lata, jak po raz ostatni stali na scenie. Tamten koncert w Monachium, ostatni z trasy… Czyż mogli wówczas przypuszczać, że będzie w ogóle ostatnim w ich karierze?
Bo potem zgasły bajecznie kolorowe sceniczne reflektory. I zaczął się horror, który nadchodził niepostrzeżenie, po cichu; czaił się w promieniach tropikalnego słońca.
Malediwy - ich ulubione miejsce wypoczynku. Z dala od najpopularniejszych kurortów, bez tłumów urlopowiczów, bez hałasu. Biały piasek, lazurowe morze, szum palm. Tam odpoczywali, regenerowali siły, nabierali energii do dalszej pracy. Również wtedy, w czerwcu 2007 roku, po zakończeniu męczącej trasy koncertowej, postanowili wybrać się na rajskie wyspy Oceanu Indyjskiego. Pobyć ze sobą, tylko we dwójkę. Cieszyli się, że wreszcie będą mieć dla siebie czas, bo w trakcie męczącego tournee, zmuszeni do spania w autobusie, nie mogli sobie pozwolić na bliskość. Teraz chcieli to nadrobić.
Gdy wysiadali z samolotu w Male, Bill cały promieniał. Ukradkiem uścisnął rękę brata, a ten przelotnie cmoknął go w policzek. To miały być cudowne wakacje.
Nie były.
Myśleli, że na tych odległych wyspach nikt ich nie znajdzie i nie rozpozna.
Też pomyłka.
Chwile nieuwagi, kilka zrobionych z ukrycia zdjęć, nie pozostawiających żadnych wątpliwości. Tyle wystarczyło, aby uruchomić program destrukcji, którego nie dało się już zatrzymać.
Telefon Davida i jego na wpół wściekły, na wpół zrozpaczony głos: „Wsiadajcie w pierwszy samolot i wracajcie do Niemiec”. Nie chciał powiedzieć, co się stało, ale instynktownie czuli, że to coś złego. Nie przypuszczali, że aż tak.
*
- Jesteście skończeni! - Ledwo weszli do hotelowego pokoju, menadżer rzucił im przed oczy najnowszy numer „Bilda”.
Jednocześnie zerknęli na pierwszą stronę.
Nie!!!... Nie, to nie może być prawda!... To…
Bill w jednej sekundzie zrobił się trupioblady. Zachwiał się na nogach.
- Bill! - Tom go podtrzymał, bo inaczej czarnowłosy pewnie upadłby na podłogę.
- Skąd… skąd oni to mają? - wyszeptał ledwo słyszalnie, nadal wsparty na bracie.
- Jak już chcieliście się obściskiwać, to trzeba było patrzeć, czy za palmą nie siedzi jakiś paparazzi. - Głos Davida celował w serca braci zatrutymi strzałami. - Te foty obiegły już pół Europy. Na necie nie gada się o niczym innym, w telewizji tak samo. Kurwa, powiedzcie mi, DLACZEGO?!
Skłonili głowy. Co mieli odpowiedzieć? Że się kochają, nie taką miłością, jaką powinni czuć do siebie bracia? Że od dawna łączy ich o wiele więcej? David na pewno nie na taką odpowiedź czekał.
Wzrok mieli nadal utkwiony w pierwszej stronie feralnego „Bilda”. Cztery zdjęcia. Dwa przedstawiały Kaulitzów w barze, siedzących na sofie - na jednym całowali się czule, na drugim Bill trzymał głowę opartą o ramię Toma, a ten obejmował go i bawił się jego włosami. Trzecie zrobiono na plaży, a obrazowało braci przytulonych do siebie. Na czwartym stali na tarasie ich apartamentu - Bill spoglądał przed siebie trzymając ręce oparte o balustradę, a Tom obejmował go od tyłu. Obaj byli jedynie w bokserkach.
Ktokolwiek robił te zdjęcia, dobrze wybrał momenty. Nie mogło być żadnych wątpliwości ani złudzeń.
- Z tych w barze jeszcze jakoś byście się wytłumaczyli - do braci ponownie dotarł lodowaty głos menadżera. - Powiedziałoby się, że byliście pijani, czy coś takiego. Afera pewna, ale po pewnym czasie wszystko by ucichło. Jednak z tego - wskazał na fotografię wykonaną spod tarasu - nie wywiniecie się żadną miarą. Pożegnajcie się z karierą i Tokio Hotel. Bo to już przeszłość.
Mężczyzna skierował się ku drzwiom.
- David…! - zawołał płaczliwie Bill.
- Co? No co, do cholery?! - menadżer odwrócił się. - Teraz mam was ratować?! TERAZ?! Trochę za późno o tym myślisz. Trzeba się było zastanowić zanim wleźliście sobie do łóżka!... Boże, Boże, to jest jakiś zły sen! - załamał ręce. - Wszystko zniszczyliście, wszystko! I nie wołaj mnie, Bill, bo tu nie ma już czego ratować.
Za Davidem zamknęły się drzwi. A Bill jeszcze raz spojrzał na okładkę „Bilda”, potem na swojego brata i… rozpłakał się. Jak małe dziecko.
Tom go przytulił, ale jemu po policzkach też płynęły łzy. Nie umiał znaleźć słów pocieszenia.
Tamtego dnia została uruchomiona destrukcyjna machina. Potem wszystko posypało się już szybko, niczym kostki domina.
* * *
Czarnowłosy chłopak sięgnął po paczkę papierosów i wyciągnął jedno Marlboro. Kiedyś palił rzadko, ale od owego piątku w czerwcu 2007 roku to się zmieniło. Wtedy w ciągu zaledwie paru dni wypalił chyba kilka paczek. Usiłował uspokoić skołatane nerwy. Na próżno.
*
Zamknięci w hotelowym pokoju z drżeniem serca czekali na kolejne informacje, jakie do nich docierały. Sprawa kompromitujących zdjęć zataczała coraz szersze kręgi. Gdy David przyniósł nowinę, że całą aferą zainteresował się już sąd do spraw nieletnich, Bill kompletnie się załamał.
A potem zaczęły się konsultacje z zaufanym prawnikiem. Cała seria. Pozwy przeciw „Bildowi”, które i tak niewiele dawały, szukanie kruczków prawnych i dziwne interpretacje przepisów.
Obaj bracia nie mieli sił, by się bronić. Ukryci w hotelu, przed którym koczowała cała zgraja żądnych sensacji gryzipiórków, odcięci od świata, ograniczeni do kontaktu z menadżerem z przerażeniem śledzili rozwój wydarzeń. To były najczarniejsze dni w ich dotychczasowym życiu. Chwile całkowitej rezygnacji i biernego czekania na bieg wypadków. Wtedy też zrozumieli, czego w życiu najbardziej nienawidzą: bezsilności.
*
Bill odnalazł wreszcie zapalniczkę na zagraconym stoliku i podpalił papierosa. Carrie nie cierpiała, jak w domu było nadymione… Cóż, jej tu nie ma. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Nie był głodny, zresztą w lodówce zostały pewnie tylko jakieś samotne resztki. Nie gotował nigdy. Dla siebie samego? A po co? Strata czasu.
Zabrał swój ulubiony notatnik w ciemnobrązowej oprawie i wyszedł na taras. Lubił przesiadywać na plaży, to miejsce napawało go spokojem, wydawało mu się, że zostawia wszystko za sobą, a przed nim rozpościera się tylko bezkres oceanu. Właśnie na plaży powstawały jego najlepsze projekty.
Usiadł na ciepłym piasku, zrzucił sandały i patrzył, jak drobne ziarenka przesypują się mu między palcami stóp. Lubił tak przebierać palcami po piasku. Był to kolejny z jego dawnych nawyków.
Słońce przeszło już na zachodnią stronę nieba, a od morza wiała lekka bryza, która rozwiewała czarne włosy chłopaka.
Czyż nie podobnie było wtedy, na Malediwach?
Uwielbiał wychodzić wieczorem na plażę z NIM. Niekiedy siedzieli tak do późnej nocy, albo spacerowali wybrzeżem. Tam też, na jasnym piasku, pod czarną kopułą nieba kochali się po raz ostatni. To było nieziemskie: tylko oni, z dala od hoteli, nieboskłon udekorowany maleńkimi gwiazdami, lekki wiatr chłodzący rozgrzane ciała, szum fal tłumiący jęki. Ich ostatni raz.
Dlaczego ja ostatnio ciągle o nim myślę?!, czarnowłosy chłopak zirytował się na siebie samego. Te uporczywie powracające wspomnienia zaczynały go męczyć.
Może to kwestia samotności? Nic nie potrafił poradzić na fakt, iż nadal na dnie jego serca tliła się zakazana miłość do brata. Uczucie, które nie przetrwało piekła zgotowanego przez opinię publiczną, a któremu ostateczny cios zadał sądowy wyrok: półroczny zakaz widywania się braci i poddanie się obowiązkowym konsultacjom psychologicznym. Upokorzenie było kompletne, czara goryczy wypełniona po same brzegi.
Mimo to Bill w tych czarnych dniach wierzył, że jednak ich uczucie jest silne, przetrwa najgorsze nawet burze i nawet przymusowo przysypane popiołem, rozkwitnie potem na nowo.
Pomylił się.
*
- Jak to koniec?
Twarz Billa była śmiertelnie blada, przybrała niemal kolor kredy. Tom tylko raz widział brata w takim stanie: gdy David rzucił im przed oczy „Bilda” z kompromitującymi zdjęciami na pierwszej stronie.
I te puste oczy, zastygłe w niemym szoku.
- Zrozum, Bill, tak będzie lepiej - starszy z braci spuścił wzrok. - Wszystko po pewnym czasie wróci do normy, ułożysz sobie życie…
- Bez ciebie? - przerwał mu czarnowłosy.
- A jak chcesz to zrobić ze mną? - Tom spojrzał na niego. - Czy ty nie widzisz, że wszystko się posypało? Ostatnie miesiące to było piekło. Ryzykowałem przyjeżdżając tutaj, przecież nadal mamy zakaz widywania się. Bill, my tego z siebie nie zmyjemy! Nigdy!... Spójrz, wszystko się skończyło. Tokio Hotel to już historia, fani się od nas odwrócili, nie mamy co liczyć na dalszą karierę, nic nam nie zostało.
- I dlatego chcesz zniszczyć ostatnią rzecz, jaką jeszcze mamy, tak?
- A co jeszcze mamy, Bill?!
- Nas! - chłopak zaczynał tracić panowanie nad sobą. Jego ciało drżało. Puściła jakaś tama. - Zapomniałeś już, jak mi obiecywałeś, że cokolwiek się wydarzy, będziemy razem?! Zapomniałeś, jak mi szeptałeś do ucha, że mnie kochasz?! To już się dla ciebie nie liczy, tak?!
- Bill…
- Nie przerywaj mi!... Przeszedłem przez to ostatnie piekło tylko dlatego, że ciągle wierzyłem w nas! Znosiłem kolejne kopniaki i upokorzenia! Masz rację - straciliśmy wszystko, o czym marzyliśmy od lat! Koniec z karierą i planami! Wszystko mi odebrano, odarto z godności, ale, do cholery, myślałem, że TY mi jeszcze pozostałeś!
Tom nie mógł tego słuchać. Ból rozrywał mu serce. Zresztą serce Billa pewnie też.
Czarnowłosy w jednej chwili znalazł się przy bracie i złapał go za bluzę na piersi.
- Powiedz mi, co to za jedna? - wycedził mu prosto w twarz. - Jaka zdzira zastąpiła ci mnie? W czym jest lepsza? Bardziej cię kocha? Lepiej rozumie? Częściej zaspokaja?
- Bill, przestań. - Tom próbował rozewrzeć jego palce zaciśnięte na ciemnofioletowym materiale swojej bluzy. Nadaremno. - Ona nie ma nic do rzeczy.
- Aaa, czyli jednak jest jakaś ONA. No proszę, szybko się pocieszyłeś!
- Bill, ja po prostu chcę żyć normalnie. Chcę…
- Wiesz co, Tom? - Bill puścił brata. Jego głos w jednej chwili stał się ostry, zimny niczym lód. Zdawał się ciąć powietrze jak nóż masło. - Normalności to ty się wyrzekłeś już dawno. Zerwałeś z nią w momencie, gdy mnie pierwszy raz pocałowałeś, a potem gdy się po raz pierwszy kochaliśmy, i jeszcze kiedy obudziliśmy się rano i powiedziałeś, że niczego nie żałujesz. Za każdym razem, gdy mówiłeś, że mnie kochasz, wyrzekałeś się normalności. WIĘC NIE PIEPRZ MI TERAZ O NIEJ!!!
- Bill, posłuchaj…
- Nie chcę cię słuchać! Dość tego! Wynoś się stąd! Wynocha z tego domu, wynocha z mojego życia! Nie chcę cię więcej widzieć!
Tom patrzył na wściekłego, zrozpaczonego, zapłakanego brata i serce krajało mu się na kawałki. Na bardzo maleńkie kawałeczki, z chirurgiczną precyzją.
- Może kiedyś mi wybaczysz, Bill…
Drzwi się zamknęły. Czarnowłosy z dzikim, nieludzkim krzykiem osunął się na kolana. Uderzył pięścią w podłogę. Zabolało, a nie przyniosło żadnej ulgi.
- Nie wybaczę… Nie wybaczę… - mówił przez zaciśnięte zęby, dławiąc się łzami. - Tom, DLACZEGO?!...
*
Jeszcze tej samej nocy Bill Kaulitz kupił bilet na samolot do Los Angeles.
*
A dla Toma natomiast zaczęła się owa `normalność', w Kassel, u boku rudowłosej Marthy Zeniwell. Jednak, mimo iż bardzo chciał wrócić do zwykłego życia, obraz Billa nie znikał z jego głowy. Ale kiedy blondyn zdał sobie sprawę, że jednak mimo wszystkiego co ich spotkało, nadal kocha swojego brata, Bill był już gdzieś w Stanach, zerwał z przeszłością, a swojego nowego adresu ani tożsamości nie zdradził nawet matce, nie mówiąc już o bliźniaku. Zniknął, zostawiając Toma z wyrzutami sumienia i dotkliwą, stale szczypiącą tęsknotą w sercu.
*
Berlin, 28 grudnia 2007
Postanowiłem prowadzić pamiętnik. Żałosne, no nie? Ja, Tom Kaulitz, biorę się za pisanie pamiętnika niczym jakaś RuShOffa nastolatka, której się wydaje, że cierpi na depresję i nie rozumie jej cały świat z przyległościami.
Tak, żałosne.
Właściwie to pomysł podsunął mi ten dupiaty psycholog, od którego muszę chodzić jeśli nie chcę trafić do zakładu dla zboczeńców seksualnych. Dokładnie, ZBOCZEŃCÓW!!! Tak, za takich nas wszyscy mają…Gówno rozumieją!
No więc ten konował, psycholog, powiedział… zaraz, jak to było?... aha, powiedział, że zapisywanie myśli pomoże mi „uporządkować własne wnętrze”. W życiu nie słyszałem większej bzdury. Co więcej - ten palant chciał, żebym mu pokazywał swoje zapiski. A chuj mu pokażę! Co on sobie myśli, że ja będę pisał o Billu, a on potem sobie to poczyta, poduma i zacznie mi tu jakieś psychoanalizy robić? Niedoczekanie jego!
Ale pisać będę… Tak dla siebie.
O Billu.
MOIM Billu.
Nie, braciszku, nie zapomniałem.
* * *
Czarna corvetta zwolniła na zakręcie, przy wjeździe na nadmorską ulicę. Prowadzący ją chłopak w dredach i ciemnych okularach przeciwsłonecznych zaczął się uważnie rozglądać na boki.
Już niedaleko… Może jeszcze tylko kilkaset metrów, kilka tych domów o nieraz dziwnych kształtach.
Tylko co potem…?
Bał się, przeraźliwie się bał. Ten strach niemal go paraliżował, chyba jeszcze bardziej niż owej grudniowej nocy, gdy przyszedł do pokoju brata i kochali się po raz pierwszy. Wtedy mieli siebie, mogli na siebie liczyć, byli razem, wspólnie pokonywali kolejne stopnie, razem przezwyciężali wstyd i obawy. Wtedy to był strach innego rodzaju. A teraz dredowłosy był sam i nie miał pojęcia, jak Bill zareaguje na jego niespodziewane pojawienie się w jego życiu po niemal trzyletniej przerwie. Wiedział jedno: pozytywnego zachowania nie miał się co spodziewać. Wszak to on, Tom, zerwał ich związek, potępiony i odrzucony przez wszystkich. Wierzył, że tak będzie lepiej; że wszystko się ułoży.
Nie ułożyło się.
I czy da się naprawić błędy po prawie trzech latach…?
* * *
Czarnowłosy chłopak siedzący na plaży wpatrywał się w mewę samotnie bujającą się na tle nieba. Ciekawe, gdzie jej towarzyszki? Czy ona nie czuje się opuszczona?
Bo ja się czuję…
Tak, zżerała go jakaś taka nieokreślona tęsknota. Niby niczego mu nie brakowało: miał pieniądze, apartament w centrum Los Angeles, pracę, która sprawiała mu satysfakcję, grono znajomych. Ale gdzieś z głębi serca istniała niezapełniona luka, przeznaczona na coś niezwykle cennego i unikatowego. Na miłość.
„Kocham cię” - już od niemal trzech lat nie wypowiedział tych słów. Zarezerwował je w duszy dla jednego jedynego człowieka na Ziemi: dla swojego brata. Przecież obiecał kiedyś, że do nikogo innego nie będzie należał, nikt nie zawładnie jego sercem. I mimo, że Tom swoim postępkiem dał mu swoiste prawo do zerwania obietnicy, dla Billa ona nadal obowiązywała. A nawet gdyby chciał ją złamać, nie byłby w stanie tego zrobić. Ktoś inni niż Tom mógłby ewentualnie dostać ciało Billa, uczucie - nigdy.
Owszem, dawniej próbował zabić w sobie miłość do Toma, sądził, że pomoże mu w tym jakaś kobieta. Zainteresował się kilkoma, ale do niczego nie doszło. To nie było to, czego szukał.
Raz, zdesperowany, zdecydował się nawet wybrać do… klubu gejowskiego. Młody, zgrabny, przystojny, o specyficznej, delikatnej urodzie - natychmiast wzbudził spore zainteresowanie. Ale uśmiechy, gesty, słowa i przypadkowe dotknięcia, na jakie pozwalali sobie bywalcy klubu, napawały Billa wstrętem. Na myśl, że którykolwiek z nich mógłby go posiąść tak jak robił to Tom, chłopakowi robiło się niedobrze. Wyszedł szybciej niż się tam pojawił. A przez całą drogę do domu ze łzami w oczach przeklinał siebie, Toma i cały ten niesprawiedliwy świat.
To była ostatnia, skrajna próba. Po niej Bill zrozumiał, że nie zniszczy w sobie uczucia do brata, nie pomogą w tym nawet przelotne romanse. Chyba nawet pogodził się ze swoim losem…
Tom ma tę swoją lalunię, wmawiał sobie niekiedy. O mnie na pewno już zapomniał. A ja nie umiem!!!
Tak, myślał, że Tom zapomniał.
Mylił się.
* * *
Kassel, 24 czerwca 2009
Dziś mijają dwa lata. Dokładnie dwa lata od tamtego dnia. Gdybym mógł, wykreśliłbym ten dzień z kalendarza. Bo gdyby nie było 24 czerwca 2007 r., to tamten pierdolony paparazzi nie zrobiłby mi i Billowi zdjęć, dalej bylibyśmy razem, przychodziłbym po jego do jego pokoju i kochalibyśmy się do szaleństwa.
Nie, w zasadzie to kochaliśmy się rzadko. Nie było nam to potrzebne, to był tylko dodatek. Ale właśnie dlatego, że nieczęsto pozwalaliśmy sobie iść na całość, ciągle było to dla nas coś niezwykłego. Inaczej by mi spowszedniało.
Uwielbiałem czuć jego zapach i smak, odlatywałem, kiedy mnie dotykał, choć przeważnie to on okazywał, jak mu dobrze. Ja milczałem; każde jego dotknięcie przeżywałem w sobie. Czasem tak sobie myślę, że nasze ciała były dla siebie stworzone, idealnie dopasowane. Nie musieliśmy nic mówić, instynktownie czuliśmy, czego ten drugi pragnie i potrzebuje.
Miałem w życiu wiele dziewczyn, ale żadna z nich nie oddawała mi się w taki sposób, jak robił to Bill. Totalnie, do końca.
Martha?
Sam nie wiem, czy ją kocham. Dobrze nam ze sobą, sporo jej zawdzięczam. No bo w końcu, która dziewczyna chciałaby mieć za chłopaka „kazirodczego zboczeńca”, nawet jeśli jego konto pęka w szwach? Ona chciała i za to mam do niej szacunek, ale… no właśnie, ale…
Martha nie jest Billem.
A ja kochałem i kocham Billa.
Kurwa, próbowałem zapomnieć!!! Bardzo się starałem. Wmawiałem sobie, że to dobrze, że Bill wyjechał do Stanów.
Gówno prawda!!!
Tęsknię za nim. Z każdym dniem bardziej. Nie mam od niego żadnych wiadomości, nie wiem, co się z nim dzieje. I to mnie dobija. Ta niewiedza.
Chcę go zobaczyć. Wziąć w ramiona, przeprosić za wszystko, a potem kochać aż zacznie krzyczeć z rozkoszy. On ma najcudowniejszy głos na świecie. Pewnie już nigdy nie będzie mi dane tego głosu usłyszeć…
*
A teraz jechał słoneczną nadmorską ulicą i całym sercem pragnął, by jednak było mu dane. Choć jego serce zżerała obawa, to jednak gdzieś na dnie tlił się płomyczek nadziei.
Bowiem nadzieja umiera ostatnia.
* * *
Czarnowłosy chłopak na plaży otworzył swój brązowy notatnik i przyłożył ołówek do papieru. Nigdy nie planował, co narysuje. Gdy zasiadał do pracy z myślą, że „trzeba by było coś stworzyć”, wychodziło z tego wielkie nic, co irytowało młodego projektanta i niejednokrotnie kończyło się rzuceniem notesu w kąt. Natomiast najlepsze kreacje projektował ot, tak, gdy zwyczajnie kreślił ołówkiem po papierze. Kiedyś podobnie pisał piosenki… Bez zastanawiania się, bez dziesiątek przemyśleń, bez wewnętrznego przymusu.
Niekiedy tylko miewał napady pracoholizmu, wprowadzał setki poprawek, dążył do perfekcji, przesiadywał po nocach.
W pracy szukał zapomnienia.
*
Kierowca czarnej corvetty rozejrzał się na boki - nigdzie żywej duszy.
Wszyscy tu wymarli, czy co?
Nagle zauważył kogoś.
Na niskim murku odgradzającym trawnik od chodnika siedziała jakaś dziewczyna. Tom zatrzymał samochód przed nią, ale ona nie zwróciła na to uwagi - nadal pisała coś w granatowym notatniku.
- Przepraszam…
Dopiero teraz podniosła wzrok i spojrzała na chłopaka szaro-niebieskimi oczami, ukrytymi za szkłami okularów.
Tom zmarszczył brwi.
Ja cię już widziałem… Kiedyś, dawno…
Miała czarne, postrzępione włosy do ramion, ciemne bojówki i czerwoną koszulkę na ramiączkach. Na jej palcach połyskiwały srebrne pierścionki, a w lewym płatku nosa mały kolczyk.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. W końcu Tom potrząsnął głową. Nie, przecież nie mógł jej znać. Po raz pierwszy był w Stanach, zresztą szansa, że już kiedyś widział tę dziewczynę, była niemal zerowa.
- Przepraszam - powtórzył - nie wiesz może, w którym domu mieszka Carrie Wiglesworth? Mam napisane, że to West Pacific Ave 242, ale nigdzie tutaj nie widzę numeracji domów…
Czarnowłosa popatrzyła na dredziarza przechylając nieco głowę, przeszywając go spojrzeniem. Tom zaczął już tracić nadzieję, że udzieli mu odpowiedzi.
- To tamten dom - wskazała w końcu białą, parterową willę wśród drzew. - Ale Carrie Wiglesworth nie ma. Tam mieszka teraz Bill… Donovan.
Tom zwrócił uwagę na lekką pauzę, jaką zrobiła zanim wymówiła nowe nazwisko Billa.
Nie, wydawało mi się, przekonał samego siebie. Zapomniała, jak on się nazywa, to wszystko.
- Wiem, że teraz mieszka tam Bill. Do niego jadę.
- A zatem nie każ mu czekać.
Tom poczuł nagle dziwne ciarki przesuwające się mu wzdłuż kręgosłupa. Zapragnął znaleźć się jak najdalej od tej dziewczyny, choć przecież nie miał powodów by się jej… bać?
- Dzięki za informację - rzucił szybko i ruszył w kierunku domu, który wskazała czarnowłosa.
Popatrzyła za oddalającą się corvettą spod przymrużonych powiek i uśmiechnęła się lekko do siebie.
- Lass es alles hinter dir, es gibt nichts mehr zu verlier'n - szepnęła.
Faktycznie, stracił już tak wiele, że teraz nie pozostało mu nic innego jak iść przed siebie. Nieznaną, ciemną drogą, ku nieznanemu przeznaczeniu.
*
Kassel, 13 lipca 2010
Śnił mi się dziś Bill, po raz pierwszy od bardzo dawna. Uśmiechał się, tym swoim najbardziej niesamowitym z uśmiechów. Może to dziwne, ale pamiętam wszystkie ich odcienie.
Powiedział kiedyś, że dla mnie ma zarezerwowany specjalny uśmiech, ale ja myślę, że miał ich wiele. Samolubny jestem, co nie? Zawsze byłem.
Najbardziej lubiłem patrzeć na niego, gdy leżał przytulony do mnie, zaspokojony, z kosmykami włosów zlepionymi potem, przyklejonymi do czoła. Cud. MÓJ cud. Mój Bill.
Ostatnio ciągle o nim myślę - co robi, z kim przebywa, czy znalazł sobie kogoś. On mi chyba nigdy nie wybaczył Marthy. Życzę mu szczęścia, ale jednocześnie perspektywa, że ktoś inny mógłby go mieć, wywołuje we mnie wściekłość. Mówił mi kiedyś, że należy tylko do mnie i do nikogo więcej należeć nie będzie. Pewnie mu się odmieniło…
Marzę o nim; marzę, aby znowu go kochać, ale nie mam na to nadziei. I ta bezsilność mnie dobija. Martha chyba się czegoś domyśla. Nie umiem ukrywać swoich nastrojów.
Szlag by to trafił!!!
Pojechałbym do Stanów; wiem, gdzie mieszka, ale potwornie się boję jego reakcji. Minęły prawie trzy lata… Wariuję. Nie umiem zapomnieć. W myślach przewijają mi się wspomnienia chwil, które spędziłem z NIM. Nie umiem go wyrzucić ze swojej głowy. Siedzi tam jak pasożyt, który zżera mnie od wewnątrz.
BILL!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
A przecież to ja skończyłem nasz związek, ja nie wytrzymałem presji, poddałem się. On, pozornie taki wrażliwy i kruchy, ciągle wierzył. Wierzył w nas. Tego się trzymał. A ja zawiodłem jego zaufanie. Bo byłem za słaby.
Przecież mogliśmy zabrać pieniądze i wyjechać w najdalszy zakątek świata, gdzieś, gdzie nikt nas nie znał. Zmienić nazwiska, zacząć nowe życie. Razem. Ale ja się bałem. Wolałem uporządkowaną, zwyczajną, kołtuńską egzystencję. Wolałem NORMALNOŚĆ.
Ale nigdy nie będzie normalnie, jak zresztą on powiedział. Teraz to widzę. A zresztą, czy ja chcę, żeby było? Nie marzę o domku z ogródkiem, dwójce dzieci, ciepłej żonce, psie i statecznej pracy, ani o innych tego typu pierdołach. Marzę o Billu.
Ale wszystko spieprzyłem. To, że jego tutaj teraz nie ma, to moja pierdolona wina! Bo byłem za słaby.
Bill, wybaczysz mi kiedykolwiek? Liczysz się tylko ty. Tylko przy tobie byłem szczęśliwy i spokojny.
Bill, tęsknię za tobą.
Tęskni za nim… O nim marzy… Jego chce kochać… Jego, nie mnie!!!
Rudowłosa dziewczyna siedząca na skraju łóżka zacisnęła dłonie w pięści. Paznokcie wbiły się w jasną skórę, pozostawiając czerwone ślady.
Nie chciała znaleźć tego pamiętnika, wcale nie chciała go przeczytać. To ON zostawił go na wierzchu. Specjalnie? Umyślnie chciał, aby się dowiedziała, że ponad dwuletni związek to było jedno wielkie oszustwo i udawanie? Że on tak naprawdę wcale nie kocha jej, tylko swojego brata? Że to nadal o nim śni po nocach i marzy na jawie?
Jeśli taki był przewrotny plan tego drania, to powiódł się w pełni!
Zapiski z okresu dwóch i pół roku. Świadectwo prawdziwych pragnień i uczuć.
A przecież wydawało się, że to już skończony rozdział w jego życiu. Ani słowem nie wspominał o swoim bliźniaku, ani raz z jego ust nie padło imię Bill, myślała, iż zapomniał już o bracie, z którym łączyła go wyrodna miłość.
Jakże bardzo się myliła!
- Martha?
Nawet nie słyszała, jak wszedł do pokoju.
Popatrzył na dziennik, który trzymała w dłoniach i wszystko stało się jasne.
- Jak mogłeś? - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Jak mogłeś mi to zrobić?
- Martha…
- Oszukiwałeś mnie przez cały ten czas! Zdradzałeś, wypisując w tym cholernym pamiętniku wszystkie te bezeceństwa! A myślałam, że zamknąłeś ten rozdział! Cieszyłam się, że on wyjechał! Że wreszcie da ci spokój, zniknie z twojego życia! NASZEGO życia! Ale nie - ty sam, z własnej woli przypominałeś sobie wszystko. Kurwa, jak pomyślę, że leżąc obok mnie w łóżku, marzyłaś, żeby na moim miejscu znajdowała się on, to mi się rzygać chce!
- Ty nic nie rozumiesz! - blondwłosego dredziarza również poniosły nerwy. - Nie potrafisz pojąć, jak silne było to, co nas łączyło. Kochałem go, do jasnej cholery! Takiego czegoś nie da się ot, tak, wymazać z pamięci!
- Ale nie trzeba do tego wracać! - W oczach rudowłosej błysnęły łzy, nie wiadomo czy żalu, czy wściekłości. - A ty przez cały ten czas, kiedy byłeś ze mną, myślałeś o nim!... Czułam, czułam, że coś jest nie tak, ale nie przypuszczałam, że to ma związek z nim! Jak ja was nienawidzę! Ciebie, jego…! Jesteście obrzydliwi, razem z tą waszą `miłością'! Masz ten cholerny pamiętnik! - Cisnęła w Toma czarnym zeszytem. - Zapisuj sobie dalej te świństwa, ale mnie już w to nie mieszaj!
To był koniec. Martha spakowała swoje rzeczy i opuściła ich wspólne mieszkanie w Kassel. A Tom, paradoksalnie, czuł, jak spada z niego jakiś ciężar, zrywają się pewne kajdany. Sam z siebie nie umiał rozstać się z dziewczyną, do której już dawno jego uczucie się wypaliło. Ale teraz był wolny.
Siedząc wieczorem w fotelu, otoczony ciszą, przerzucając kolejne strony pamiętnika i czytając swoje zapiski z okresu ponad dwóch lat, podjął decyzję: postanowił walczyć do końca o swoją prawdziwą miłość.
Nie zapomniałem, Bill…
*
Już od kilku minut czarnowłosy chłopak nie rysował niczego w swoim brązowym notatniku. Bezwiednie kreślił na ukos kartki słowa piosenki sprzed paru lat…
Can't wash it all away
Can't wish it all away
Can't cry it all away
Can't scratch it all away...
“Understanding” Evanescence... W dziwny sposób zawsze kojarzyła mu się w Tomem i miłością do niego. Uczucie, którego nie da się zetrzeć, którego nie da się wykrzyczeć, co do którego nie można mieć nadziei, że pewnego dnia po prostu zniknie. Przeklęta miłość, która zaciążyła nad całym ich życiem. Chcąc czy nie chcąc, nadal nosili w sobie jej resztki. Byli nią naznaczeni niczym jakimś stygmatem.
Czasem Billowi się wydawało, że wszyscy wiedzą, czytają to z jego oczu. Bał się, że nadejdzie taki dzień, w którym ktoś pozna jego wcześniejszą tożsamość, skojarzy z Tokio Hotel i tamtym skandalem. To byłby koniec. Kolejny w jego życiu.
Tak naprawdę jego obecna egzystencja to było już tylko życie wspomnieniami - kariery, uwielbienia tłumów, bycia w centrum zainteresowania. Miłości. Niby dobrze sobie radził w Ameryce, powodziło mu się nieźle, ale stale wisiał nad nim jakiś cień, coś, czego nie dało się w żaden sposób pozbyć. Smutek nigdy nie znikał z oczu tego młodego chłopaka. Nawet gdy się śmiał i żartował, jego wzrok pozostawał smutny.
Nastroje zmieniały mu się szybciej niż pogoda w marcu. Czasem był w znakomitym humorze, by już chwilę potem wpaść w przygnębienie i nie odzywać się do nikogo. To wyglądało tak, jakby nagle do jego świadomości docierało, iż śmiech jest czymś nieprzystojnym, nie odpowiadającym jego prawdziwym uczuciom.
Męczył się, ale nie potrafił zmienić siebie.
Miał wrażenie, że czas, jaki spędza w Stanach, to już jesień jego życia. Tak, jakby nagle z jasnego, słonecznego dziedzińca wszedł w jakiś chłód, cień, który przeniknął całe jego jestestwo.
Can't fight it all away
Can't hope it all away
Can't scream it all away
It just won't fade away...
Nie, tego przeklętego uczucia nie dało się wymazać z serca. Ono nie chciało tak po prostu zniknąć.
I bolało, mimo iż minęło już tyle czasu.
*
Tom zatrzymał samochód przed podjazdem wysypanym białym, drobnym żwirem, ale nie wysiadł. Walczył z samym sobą: wejść do tego domu, iść do Billa czy też odjechać. Wtedy brat nigdy by się nie dowiedział, że jego starszy brat kiedykolwiek tu był. Żyłby sobie w nieświadomości, być może szczęśliwy i spokojny.
A Tom?
Tomowi na zawsze pozostałyby nierozwiązane wątpliwości. I pozostałaby tęsknota w sercu. Kartki pamiętnika pokryłyby się kolejnymi zapisami wyrażającymi bezsilność, żal za utraconym szczęściem i marzenia połączone z perspektywą ich niezrealizowania.
Ale czy można niszczyć życie ukochanej osobie? Burzyć poukładaną egzystencję? Fundować kolejną wycieczkę w przeszłość? Przywoływać bolesne wspomnienia? Przypominać własną osobą o tym, za czym zamknęły się już drzwi?
W blondynie tliło się ogromne poczucie winy za słowa, jakie wypowiedział wtedy, we wrześniu 2007 roku.
„To koniec, Bill…”
Nie zapomniał nigdy wyrazu oczu bliźniaka. Załamał mu cały świat i wiarę w drugiego człowieka. Dał kopniaka na pożegnanie.
Czy to da się jeszcze naprawić…?
*
Ciepły wiatr owiał twarz dziewczyny siedzącej na murku, zaigrał w czarnych włosach.
Popatrzyła wzdłuż ulicy, na której nie było widać żywego ducha. Wzrok miała nieco nieobecny.
Są drogi, z których zawrócić się nie da.
Ride on, ride on, ride on, ride on into the sun…, zapisała w swym granatowym notatniku.
*
Tom zacisnął wargi.
Żyje się tylko raz.
Nigdy by sobie nie darował, gdyby nie spróbował. Być tak blisko, a wycofać się - tchórzostwo. Już wtedy, przed trzema laty okazał się tchórzem, który bał się odpowiedzialności i opinii ludzi; teraz nie chciał powtórzyć tego błędu.
Wysiadł, zamknął samochód automatycznym pilotem i skierował się w stronę drzwi. Z każdym krokiem musiał przekonywać samego siebie, że robi dobrze, że tak należy.
Drzwi były zamknięte i takie pozostały też po kilkakrotnym naciśnięciu dzwonka i odczekaniu dobrych pięciu minut.
Może go nie ma w domu?, pomyślał dredziarz. W pewnym sensie poczuł ulgę…
Nie wycofuj się, idioto!, nakazał drugi głos w głowie. Za daleko zaszedłeś.
Obszedł dom, by zobaczyć, czy Bill przypadkiem nie przebywa w ogrodzie. Miał tylko nadzieję, że ta Carrie Wiglesworth nie hoduje jakichś psów…
Serce biło mu coraz silniej. Perspektywa, że być może za chwilę zobaczy swojego brata, którego nie widział od ponad dwóch lat, była dziwnie abstrakcyjna i z trudem docierała do umysłu chłopaka.
Stanął na tyłach willi i przymrużył oczy, utkwiwszy spojrzenie w postaci siedzącej na plaży.
Zadrżał.
Tej osoby nie był w stanie pomylić z żadną inną w świecie.
*
Czarnowłosa dziewczyna spojrzała w lewo, dostrzegłszy tam jakiś ruch. Koło niej na murku siedział biało-czarny kot. Zwierzak zamruczał.
- Ciii - przyłożyła palec do ust. - Nie przeszkadzaj.
Ucichł.
*
Billowi wydawało się, że ktoś zbliża się w jego stronę. Słyszał ciche kroki na piasku. Poczuł niezadowolenie; nie chciał, by ktokolwiek mu przeszkadzał lub choćby coś do niego zagadywał. Zamierzał powiedzieć tej osobie, że nie życzy sobie...
Odwrócił głowę.
I zamarł.
Po ponad dwóch latach bracia Kaulitz znów spojrzeli sobie w oczy.
- T...T...Tom…?
Starszy z Kaulitzów podszedł bliżej.
Bill niewiele się zmienił: ciągle był szczuplutki, nawet włosy nadal miał czarne jak smoła. Jedynie rysy jego twarzy stały się bardziej męskie, nie straciły jednak wiele ze swej delikatności. Jasna, luźna koszulka poruszana wiatrem oblepiała jego klatkę piersiową, pozwalając napawać się urokiem zgrabnej sylwetki; kosmyki włosów fruwały wokół twarzy.
Zupełnie jak tam, na Malediwach, ni stąd ni zowąd przyszło na myśl Tomowi. Bez słowa podszedł do brata, cały czas patrząc na jego zastygłą w szoku twarz.
Billowi wydawało się, że to jakiś sen albo przywidzenie.
Jego tutaj nie ma! To przecież niemożliwe! To tylko moja wyobraźnia…
- Mogę usiąść? - Z amoku wyrwał go głos tuż obok.
Nie potrafił zdobyć się na żadną odpowiedź ani nawet gest. Wpatrywał się w postać obok siebie, nie wierząc, że to naprawdę ON. Jego brat bliźniak, jego druga połowa, bez której czuł się niekompletny, jego nieśmiertelna miłość. Tutaj? Tuż obok? Po prawie trzech latach? Nie, to niemożliwe!
Tom, nie czekając na pozwolenie, przysiadł na piasku i popatrzył przed siebie, na morze i niebo, czerwieniejące już nad linią horyzontu. Milczał.
Tymczasem Bill ciągle wpatrywał się w profil brata. Jego Tom… Nadal lubujący się w ubraniach o kilka rozmiarów za dużych, z włosami w dalszym ciągu zaplecionymi w dredy i kolczykiem w dolnej wardze. Wszystko jak dawniej. Jak gdyby czas się cofnął, jakby nie było tych trzech lat rozłąki.
W Billu powoli mijał pierwszy szok, ale walkę rozpoczęły skrajne emocje. Przed oczami stanęła mu scena ich ostatniego spotkania, w uszach zadźwięczało znienawidzone „To już koniec”. Nic nie potrafił poradzić na fakt, iż ilekroć myślał o bracie, widział właśnie ten moment. Nawet teraz, gdy autor owych słów siedział tuż obok niego. Za nie go nienawidził, czuł w sercu nieukojony żal i palącą pretensję.
Zostawił mnie, kiedy go potrzebowałem!
Zdradził!
Zabił!
Ale jednocześnie w czarnowłosym chłopaku zostało wiele z tej dawnej gorącej miłości, porwanej na strzępy, okaleczonej, ale nigdy nie wygasłej. Tom… Tom, który tulił go w ramionach, który całował po kryjomu w ciemnym hotelowym pokoju, którego imię krzyczał w chwilach miłosnych uniesień. Ukochany, jedyny, niezastąpiony w sercu nikim innym.
Billowi przemknęły przed oczami wszystkie najważniejsze momenty jego zakazanego związku z bratem. Ich pierwszy pocałunek, pierwsza wspólna noc, poranek, kiedy obudzili się wtuleni w siebie, pierwsze, okraszone łzami „In die Nacht” na koncercie w Pradze…
Kochał, nadal wbrew samemu sobie kochał. Ale wybaczyć nie potrafił.
- Jak mnie znalazłeś? - zapytał cicho.
- Czy to ważne?
- Dla mnie ważne… Jak? Matka ci powiedziała?
- Przecież sam wiesz, że nie. - Tom spojrzał na brata. - Ona była za tym, żebyśmy się już nigdy więcej nie spotkali, nie pamiętasz?
Pamiętał, a jakże. I gdy myślał o matce, policzek w dziwny sposób nadal pulsował bólem.
*
- Mama…?
Stała tam, w drzwiach hotelowego pokoju, w którym jej synowie ukryli się przed światem. Stała z pobladłą twarzą, zaciśniętymi ustami i szklącymi się oczami. Tak niepodobna do ich matki.
- Mamo, my…
Billowi nie było dane skończyć. Lewy policzek rozdarł mu nagły ból, a z rozciętej wargi pociekła strużka krwi.
- Bill! - Tom w jednej chwili znalazł się przy bracie, dokładnie w momencie, gdy matka wznosiła rękę do kolejnego ciosu. - Nie waż się go bić!
Pani Kaulitz przestała zwracać uwagę na młodszego syna, na jego zastygłe w przerażeniu oczy i policzek czerwony po uderzeniu. Zwróciła się ku starszemu.
- Jak mogłeś?! - wycedziła, zatrzaskując drzwi i chwytając Toma za koszulkę na piersi. - Jak mogłeś coś takiego zrobić?! To twój brat, do cholery! BRAT!!! Rozumiesz znaczenie tego słowa?!
- To nie jego wina - odezwał się Bill. - To ja… Ja się w nim… zakochałem.
- Nieprawda! - Tom odwrócił się do brata. - To tak samo moja wina. I nie mów, że tylko ty mnie kochałeś, a ja byłem obojętny! Wiesz, że to kłamstwo.
Bill wiedział. Czuł także, że nic nie zdziała biorąc wszystko na siebie. Obaj byli w tym unurzani i zdawali sobie z tego faktu sprawę.
- Jak mogliście mi to zrobić? - Pani Kaulitz, nadal trzymając Toma za koszulkę, oparła czoło o jego klatkę piersiową i rozszlochała się bezsilnie. - Jak mogliście?! Nigdy, w najczarniejszych snach nie przypuszczałam, że wychowam pod swoim dachem kazirodczych zboczeńców!
Ona ich tak nazwała po raz pierwszy. Ich własna matka.
- Nienawidzę was za to! - Odepchnęła swojego starszego syna. Bill natychmiast znalazł się przy bracie. - Nie próbujcie zaprzeczać wszystkiemu! Widziałam te zdjęcia!
- Nie próbujemy zaprzeczać. - Głos Toma był głuchy, jakby dochodził z otchłani. - Kocham Billa. Wiem, że nie tak go powinienem kochać, ale tak jest i już.
- I ty mówisz o tym tak spokojnie?! To twój BRAT!... Rozdzielą was. - Wściekłość zamieniła się w rozpaczliwą bezradność. - Być może już nigdy się nie zobaczycie. Wszystko się skończyło. Wszystko zniszczyliście! Zniszczyliście naszą rodzinę!... Jak mogliście?!... Jak mogliście?!
Usiadła ciężko na kanapie i ukrywszy twarz w dłoniach rozszlochała się.
Nie mówili nic. Żadne słowa nie były odpowiednie.
*
- Nie chciała mi powiedzieć, gdzie mieszkasz - kontynuował Tom. - Jak była u ciebie rok temu, nawet mi nie zdradziła, jak się teraz nazywasz…
- A pytałeś?
- Nie miałem odwagi. - Dredziarz zwiesił głowę. Po raz kolejny w oczach Billa okazał się śmierdzącym tchórzem. A przecież już wtedy jego największym pragnieniem było spotkanie z bratem! - Zapytałem, co tam u ciebie, to powiedziała tylko, że masz pracę, mieszkanie i dobrze ci się powodzi. Nic więcej.
Bill przygryzł wargę. Doskonale wiedział, że matka im nie wybaczyła. Jej jedyna jak dotychczas wizyta u młodszego syna trwała zaledwie dwa dni i była nienaturalnie zimna. Same bieżące sprawy, same powierzchowne bzdury, żadnych wspomnień ani choćby napomknień o wydarzeniach z Niemiec. I ani słowa o Tomie. Bill ani raz nie usłyszał tego imienia z ust rodzicielki, choć podświadomie wyczekiwał ich niczym spalona ziemi zbawiennego deszczu. Nie padły, choć wierzył do samego końca, do chwili, gdy żegnał matkę na lotnisku. Brak tego upragnionego imienia wypełniał potem przed dwa dni whisky i wódką.
- Skoro zatem nie matka ci o mnie powiedziała, to jak mnie znalazłeś?
- Zobaczyłem w jakimś katalogu projekty podpisane `Bill Donovan i Carrie Wiglesworth' - westchnął Tom. - Poznałem twój styl. Przecież nie raz pokazywałeś mi swoje rysunki…
- To było dawno - uciął sucho Bill. - Wszystko się zmieniło.
- Pewne rzeczy się nie zmieniają, Bill. - Dredziarz uważnie popatrzył w twarz brata. Ten drgnął pod tym spojrzeniem. Przeszywało jak kiedyś. - …No, a potem to już po nitce do kłębka. Trochę to trwało, ale wreszcie cię znalazłem.
- Po co? - Tak naprawdę wcale nie chciał zadać tego pytania. Jakoś bezwiednie wymknęło mu się z ust.
- Co po co? - Tom zmarszczył brwi.
- Po co mnie w ogóle szukałeś? Po co przejeżdżałeś? Chciało ci się?
Ton Billa zdziwił jego brata. W tym głosie nie było dawnego ciepła i magicznego uroku; był zimny, nieprzyjemny, zabarwiony gorzką nutą ironii. W młodszym z braci minął pierwszy szok, na jego miejsce powstała bariera ochronna z wyniosłości i zimnego dystansu.
Tom nie oczekiwał, że bliźniak rzuci mu się w ramiona na powitanie, jednak nie spodziewał się też takiego chłodu. Jego serce ścisnęła trwoga, że Bill mu nie wybaczy. Czyżby rana była aż tak głęboka…?
- Bill… - Próbował dotknąć jego dłoni. - Bill… Ty… ty chyba nie zapomniałeś, prawda…?
- Za to ty zapomniałeś - czarnowłosy odsunął rękę - i to dość szybko. Łatwo się pocieszyłeś.
Tom zacisnął powieki. Znów przypomniał mu o Marthcie. Jak wytłumaczyć, że ta dziewczyna to była pomyłka, chęć ucieczki, z beznadziejności której to drogi szybko zdał sobie sprawę? Wszak to ciągnęło się prawie trzy lata.
- Byłem idiotą, Bill - wpatrzył się w spokojne morze. - Byłem skończonym kretynem wierząc, że wszystko da się naprawić i odwrócić. Nie chciałem cię już dłużej krzywdzić, ale gdy zdałem sobie sprawę, że kończąc to, co nas łączyło, zraniłem cię o wiele bardziej, było już za późno.
Bill milczał przez chwilę, beznamiętnie przesypując piasek między palcami stóp. Tom dawniej próbował jego zaleczyć Marthą, a teraz co - usiłował odwrócić role i szukać zapomnienia po dziewczynie w bracie? Przygotowywał sobie kolejne antidota na nieudane związki?
Czemu mi nikt nie podał takiego lekarstwa?
Serce czarnowłosego z jednej strony wyrywało się ku bratu, wargi tak bardzo pragnęły wymówić słowa przebaczenia, ale gdzieś na dnie jestestwa chłopaka dusił strach, że to wszystko znów będzie chwilowe, że nadejdzie dzień, w którym z ust Toma ponownie padną słowa: „To koniec”. Drugi raz Bill by tego nie przeżył. W głębi podświadomości błądziła czarna myśl, że kiedyś - być może w zwykły słoneczny dzień, na ulicy - stanie przed nim ONA i wywróży nieszczęście. Tak jak wtedy.
*
Pusta hala, która już za dwie godziny miała zapełnić się tysiącami krzyczących fanek. Nowa scena, gotowa, by stać się miejscem ogromnego, barwnego show w blasku wielobarwnych jupiterów. Ale teraz było szaro, ciemno, światła wyłączone, a widownia pusta.
Lubił wychodzić na scenę, gdy już wszystko było przygotowane, ale jeszcze nie otworzono bramek, by wpuścić rozentuzjazmowane dziewczyny. To był jego moment. Czuł wówczas dziwną mieszankę podenerwowania i energii. Magiczna chwila.
Był sam, nie licząc kilku techników kręcących się gdzieś na tyłach sceny. Odszedł na sam przód długiego wybiegu i patrzył na wielką halę mogącą pomieścić dobre kilka tysięcy ludzi. Tonęła w szarości.
Nagle ze zdziwieniem stwierdził, że ktoś idzie w jego kierunku przez środek płyty. Z pewnością nie był to jeden z techników, bo owa postać się nie spieszyła, szła powoli, konsekwentnie zmierzając w jego kierunku. Bill zmarszczył brwi.
Tajemnicza osoba podeszła niemal do barierek i wówczas wokalista zauważył, że to dziewczyna. Miała czarne włosy, ciemne spodnie i fioletową kurtkę, a na nosie okulary.
- Ekhm, szukasz kogoś? - zagadnął niepewnie Bill.
Lekko zmarszczyła brwi i przechylając nieco głowę popatrzyła na piosenkarza.
- I don't understand you. Please, speak english if you can.
Nie zna niemieckiego, dotarło do Billa. Pewnie jedna z tutejszych… Jakaś fanka? Ale w takim razie, co tutaj robi?
- Who are you? - zwrócił się do dziewczyny po angielsku. - One of the fans?
- Maybe…
Nie zachowywała się jak typowa fanka. Żadnych pisków, krzyków, łez. Spokój i dziwna siła biły od czarnowłosej.
- So what are you doing here? - Kaulitz patrzył na nią zaskoczony. - The entrance is still closed. How did you get here?
- It doesn't matter.
Bill mógłby zawołać ochronę, by wyrzucili stąd tę dziewczynę, ale nie zrobił tego. Coś mu odradzało postąpienie w ten sposób.
- What do you want? - odezwał się do niej ponownie, niepewnie. - My autograph? Photo?
Podświadomie czuł, że się ośmiesza tymi pytaniami. Był pewnie, że jej nie chodzi o żadne autografy czy zdjęcia.
- No - odparła, wpijając spojrzenie w twarz wokalisty. - I just… I just wanted to see your face. I want to remember it.
Bill zamurowało, a ciarki przeszły mu wzdłuż kręgosłupa.
Wołaj ochronę!, krzyczał sam do siebie, ale mimo to stał w miejscu.
- Be careful, Bill - ponownie dotarł do niego głos dziewczyny. - He will hurt you. This day is coming. He'll break your heart.
- Who are you talking about? - Jego głos był cichy, trwożliwy. Chłopak mógł się tylko domyślać, o kim mówi czarnowłosa, ale przecież….
- You know. You sing „In die Nacht” for him at every concert.
Bill nie potrafił wydusić z siebie słowa. Przecież ona nie mogła wiedzieć… Nie mogła znać tajemnicy jego i Toma! Nikt nie wiedział! Nikt, nawet najbliżsi współpracownicy i przyjaciele, a co dopiero jakaś fanka!
Nie, nie, uspokój się, próbował przekonać samego siebie. To nic takiego, tylko gadanie niezrównoważonej psychicznie wariatki!
Bill już miał krzyknąć, żeby się stąd wynosiła, ale w tej samej chwili nad sceną zapaliło się kilka reflektorów. Dziewczyna spojrzała na wielobarwne strumienie spływające na deski estrady.
- Watch out for the lights, Bill - powiedziała. - Someday there will be none of them shining over you.
Odwróciła się i ruszyła przed siebie przez płytę, tą samą drogą, którą przyszła.
- Hey, wait! - krzyknął za nią wokalista. Miał jeszcze tyle pytań, wątpliwości… - Who are you?!*
- Bill, czemu się tak drzesz? I to na dodatek po angielsku? - Gdzieś za sobą czarnowłosy usłyszał głos Toma. Odwrócił się w stronę brata.
- Tom, wiedziałeś ją?
- Kogo? - Blondyn podszedł bliżej.
- Tę dziewczynę! Czarne włosy, okulary… Jest tam!
Wskazał kierunek, ale na płycie hali nie było nikogo.
- O czym ty mówisz…? - Tom zmarszczył brwi.
- Jeszcze przed chwilą tu była! Rozmawiałem z nią!
Gdzie ona się mogła podziać???
Tom przestraszony popatrzył na swojego brata.
- Bill, tu nikogo nie ma…
- Ale…
- Chodź - starszy Kaulitz objął swojego bliźniaka ramieniem. - Musisz odpocząć przed koncertem…
Bill uległ, ale gdy kierowali się do wyjścia jeszcze raz spojrzał w głąb hali. Była pusta.
*
Minęły ponad trzy lata od tamtego dnia, a on nie zapomniał.
Wszystko się sprawdziło: Tom złamał mu serce, kariera była skończona, kolorowe światła sceny już go nie opromieniały. Klęski przytłoczyły tego młodego chłopaka. Zakazana miłość stała się początkiem końca.
Znienawidził tamtą dziewczynę. Przeklinał ją w myślach, jak gdyby była autorką jego nieszczęścia. Jakby wymyśliła to wszystko do spółki z diabłem. I serce drżało mu na samą myśl, że kiedyś mógłby ponownie spotkać ją na swojej drodze.
Otrząsnął się ze wspomnień. Tamta hala koncertowa i tamta dziwaczka pozostały daleko za nim. A może to w ogóle było tylko przywidzenie? Może to się w ogóle nie zdarzyło…?
- Czego ty właściwie chcesz, Tom, co?
Dredziarz spojrzał w czekoladowe oczy brata, które tak bardzo kochał, w których dawniej tańczyły radosne iskierki. Powolutku odsunął czarne kosmyki z policzka Billa.
- Chcę cofnąć czas.
Świat zamarł na moment, w ciszy obserwując nieme wewnętrzne zmagania czarnowłosego chłopaka. Co zwycięży: uczucie czy zadawniony żal? Wybaczenie czy nieustępliwość? Walczył ze sobą, a od wyniku tego zmagania zależał los jego brata.
Tom też czekał, a serce biło mu tak głośno, że Bill w tej ciszy niemal mógł usłyszeć jego stukot.
Błagam, powiedz, że można jeszcze wszystko naprawić…
Bill spojrzał mu prosto w oczy, ale jego własne były zimne.
- Nie da się cofnąć czasu.
Blondyn zmartwiał.
Nie, Bill, proszę…!
- To co było, nie wróci, Tom. - Młodszy z bliźniaków wbijał kolejne szpilki w serce starszego. - Za dużo się wydarzyło. Każdy z nas poszedł swoją drogą. Niepotrzebnie tu przyjechałeś, niepotrzebnie mnie szukałeś. Ja już nie jestem dawnym naiwnym Billem...
Nie, błagam, nie mów tak…!
- …Trzeba było siedzieć w Niemczech, Tom, u boku Marthy czy jakiejś innej cizi. Ja już nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nie istniejesz dla mnie.
Podniósł się, zabierając swój notes oraz buty i otrzepując dżinsy z piasku. Tom siedział totalnie osłupiały, podczas gdy jego brat kierował kroki w stronę domu.
Nie możesz mi tego zrobić…! Nie możesz mnie odtrącić…! Nie w taki sposób…!
Był Tomem Kaulitzem i w jego naturze nie leżało poddawanie się bez walki. Wiedział, że jeśli teraz pozwoli Billowi odejść, straci go na zawsze i nieodwołalnie. Walczyć! Walczyć do samego końca!
- Bill, stój! - Zerwał się i podbiegł do brata, łapiąc go za rękę.
- Daj mi spokój!
- Błagam, pozwól mi wyjaśnić! Pozwól powiedzieć…
- Co ty mi chcesz wyjaśniać, Tom?! - czarnowłosy przerwał mu w pół słowa. - Wszystko jest proste i klarowne. „To już koniec”, nie pamiętasz?! Skończyłeś ze mną, wywaliłeś mnie ze swojego życia jak zużytą zabawkę!... Przez ostatnie trzy lata, ilekroć pomyślałem o tobie, widziałem przed oczami tamtą scenę! Widziałem, jak wychodzisz tymi cholernymi drzwiami, zostawiając mnie samego! Nie obchodziło cię, czy za chwilę podetnę sobie żyły czy rzucę się z dziesiątego piętra!... Stałem się dla ciebie ciężarem, więc postanowiłeś zrzucić mnie ze swoich barków. Nie zaprzeczaj, znam cię, zawsze uciekałeś od odpowiedzialności. Jak coś zaczynało się walić, dawałeś nogę! A ja głupi naiwniak myślałem, że dla mnie się zmieniłeś! I mam za swoją głupotę…! Płacę za nią od trzech lat…! Ciągle widzę tę scenę… Tylko ją…
Przystojną twarz Billa wykrzywił grymas płaczu. Ciało trzęsło się z gniewu. Tom nadal trzymał brata za łokieć, nie pozwalając się mu wyrwać. Zresztą czarnowłosy się nie szamotał, patrzył tylko na Toma nabiegłymi łzami oczyma.
- A wiesz, co ja widzę, gdy o tobie myślę, Bill? - odezwał się spokojnie, cicho. - Widzę noc, kiedy napisaliśmy „In die Nacht”…
Jedno spojrzenie w orzechowe oczy brata, serce przyspieszające rytm…
- Bill, błagam, powiedz, że nie zapomniałeś…
Napięte mięśnie czarnowłosego w jednej chwili zwiotczały. Wargi mu drżały, a myśli popłynęły gdzieś daleko, w przeszłość.
Te cudne oczy Toma… Czyż wtedy nie były takie same?
*
Za oknem trzaskał mróz, drzewa w ogrodzie iskrzyły się od szadzi, a niebo wydawało się szaro-różowe, gdyż odbijało nieskażoną biel śniegu. Mroźna, styczniowa noc.
Ale tutaj, w pokoju Toma było ciepło i przytulnie. Tutaj był inny świat.
Na dywanie rozległy się ciche kroki, a chwilę potem chłopiec stojący przy oknie poczuł na swoim ramieniu muśnięcie delikatnych warg ozdobionych metalowym kolczykiem. Kolejne subtelne pocałunki niby roztrzepotane motyle lądowały na jego karku, szyi i ramionach. Przyjemna w dotyku dłoń przesunęła się od jego uda, poprzez biodro i bok, aż do klatki piersiowej.
Zamruczał cicho. Uwielbiał te czułe początkowe pieszczoty, będące zapowiedzią czegoś znacznie odważniejszego. Ubóstwiał być zdobywany, odkrywany za każdym razem na nowo. Bo nie mogło być tak samo, nie mogło spowszednieć. I nie powszedniało. Nadal przeżywał każdy dotyk, każdy pocałunek i każdą pieszczotę. Kochał ten dreszcz niepewności przeplatany z rosnącym podnieceniem. Ten moment, gdy wspólnie dopiero wstępowali na ścieżkę wiodącą ku rozkoszy. Wtedy, gdy jeszcze tyle było przed nimi.
Niekiedy dopadały go wyrzuty sumienia. Jakieś ciemne zmory wychylały się z najgłębszych zakątków umysłu i dręczyły, dusiły, nie dawały spokoju.
To mój brat.
Nie mogę go kochać w TAKI sposób.
Nie mogę mu się TAK oddawać.
To powinno się skończyć.
Mówił tak sobie, ale nawet wówczas, gdy te myśli go nawiedzały, wiedział, że kolejny raz mu ulegnie. Że gdy poczuje na sobie dotyk Toma, podda się, zatraci samego siebie w oceanie miłości i namiętności. Wszystko przestanie się w tym momencie liczyć.
Taki moment nadszedł teraz. I był magiczny jak zawsze.
Kradzione chwile bliskości, które trzeba było wykorzystywać w pełni. Nie można sobie było pozwolić na żadną niedbałość czy pośpiech. To musiało być piękne.
Potrzebował pewności, że jest kochany. Tylko wtedy, gdy ją czuł, mógł w pełni rozkoszować się zbliżeniem. Dla niego seks bez uczuć nie miał racji bytu. Musiał kochać i czuć miłość od tej drugiej osoby.
Tak bardzo bał się, że zostanie kiedyś odepchnięty. Ciągle czaiła się w nim wątpliwość, czy na pewno spełnia oczekiwania brata, czy mu się nie nudzi. Paniczny strach przed odrzuceniem i samotnością nie dawał mu spokoju.
- Tom - odezwał się cicho - ty mnie nie zostawisz, prawda?
Starszy z bliźniaków przerwał pieszczoty. Popatrzył w ciemne, wyczekujące oczy brata.
- Co też ci przyszło do głowy?
- Nie zostawisz, prawda? - Bill chciał to usłyszeć z jego ust. - Nie opuszczaj mnie, bo ja tego nie przeżyję.
- Nie bój się. - Tom delikatnie musnął wargi brata. - Przecież mamy tylko siebie. Zawsze będziemy razem.
Bill mu wierzył. W tamtej chwili przyszłość wydała mu się piękna i jasna, spędzana u boku ukochanego Toma. Nie widział się gdzie indziej jak tylko przy nim.
Uśmiechnął się lekko, dziękując za wszystko.
To była niezapomniana noc. Nigdzie się nie spieszyli, mieli ją całą dla siebie. W każdą pieszczotę wkładali całych siebie, w każdym pocałunku zawierali niewypowiedziane słowa miłości i przywiązania. Nigdy wcześniej oczy Billa nie błyszczały takim uczuciem i bezgranicznym oddaniem. Tom aż się tego przestraszył. Przez moment poczuł lęk, że nie da rady kochać Billa tak mocno, jak on kocha jego. Wystraszył się, że to nie leży w jego naturze. Ale czyż dla tej czarnowłosej istoty nie zmienił wielu ze swych przyzwyczajeń, które też wydawały się `nie do ruszenia'? Przebudował całego siebie, dostosowując się do nowej, niezwykłej sytuacji. Wierzył, że teraz też mu się uda, że Bill nauczy go takiej miłości.
Tamtej nocy nie było rzeczy niemożliwych.
W korytarzu tykał zegar. Jego odgłosy łączyły się z pobrząkiwaniem gitary Toma. Dredziarz nie grał żadnej konkretnej melodii, po prostu palce wydobywały ze strun jakieś nieokreślone dźwięki. Wiedział, że Bill to lubi; ma wtedy poczucie, że brat gra tylko dla niego, nie dla tysięcy fanek w hali koncertowej.
Leżał obok, wsłuchując się w melodię. Była piękna, jakaś taka tęskna.
- Wiesz, Tom - Bill delikatnie przesuwał opuszkami palców po nagiej klatce piersiowej brata - chciałbym napisać piosenkę, dla ciebie, o nas…
Zdziwiony spojrzał na czarnowłosego.
- Ale… przecież wiesz, że nie możemy…
- Wiem. - Bill uniósł się nieco i oparł na łokciu. Z czułym uśmiechem na ustach popatrzył na Toma. - Ale nikt by nie wiedział, o co dokładnie w niej chodzi… Tylko my dwaj… - Złożył na ustach brata delikatny pocałunek. - Chcę na zawsze być z tobą i chcę ci to mówić na każdym koncercie, podczas każdego występu w telewizji… Ta piosenka to będzie takie moje wyznanie.
Tom pogłaskał swego bliźniaka po gładkim policzku.
- A ja będę grał. Tylko my dwaj…
- Tak, tylko my… Pomożesz mi napisać słowa?
Blondyn z uśmiechem pokiwał głową.
Tej nocy powstało niezapomniane „In die Nacht”. Tworzyli kolejne wersy, przeplatając twórczy proces kolejnymi pieszczotami, pocałunkami i wyznaniami. Byli razem i nic więcej się nie liczyło.
A gdy piosenka była gotowa, zeszyt z tekstem i gitara leżały na podłodze, Tom ponownie patrzył w roziskrzone, rozognione oczy brata, po raz kolejny prowadząc go do raju.
Mieli tylko siebie. Nie istniało nic innego i nic nie miało znaczenia.
I kto mógł wówczas przypuszczać, że już kilka miesięcy później cała ta budowla miłości i oddania rozsypie się jak domek z kart…? Że wspomnienia rozwieją się niczym jesienne liście, a po miłosnych wyznaniach i zapewnieniach pozostanie tylko puste echo…?
*
Chyba nie bardzo zdając sobie sprawę z własnych odruchów, usiadł ponownie na ciepłym piasku, a Tom obok niego.
Jak strasznie dawno miało miejsce tamto wydarzenie. Wydawało się, że była to jakaś prehistoria.
- Co nam pozostało z tego? - Bill patrzył przed siebie. Tuż nad brzegiem morza człapały mewy, niebo robiło się coraz bardziej czerwone. - Co nam pozostało, Tom? Nic… Myślałem, że się uda, że cokolwiek się wydarzy, będziemy ze sobą. My razem, a cały świat przeciwko… Tamtej nocy, gdy pisaliśmy „In die Nacht”, zrobiłbym dla ciebie wszystko. Wyrzekłbym się kariery, spalił pieniądze, zaprzedał przyjaciół. Dla ciebie. Wystarczyłoby jedno twoje słowo. Wtedy wierzyłem w nas i w naszą miłość.
Tom zagryzł wargę niemal do krwi. Te beznamiętne słowa Billa, wypowiadane gdzieś do bezmiaru oceanu, a nie do niego, raniły go bardziej niż gdyby czarnowłosy krzyczał i rzucał przekleństwami, a nawet go pobił. W Billu było tyle nieukojonego żalu, tyle ran, których czas nie był w stanie zaleczyć. Już sam fakt, że zawsze myśląc o bracie przypominał sobie scenę rozstania. A przecież było tyle innych - pięknych - momentów, wypełnionych miłością i zaufaniem! Ale tamten jeden czarny przyćmił je wszystkie, zaciążył nad całą egzystencją Billa i wyznaczył mu los: emigracja, układanie sobie życia na nowo, szukanie pracy, mozolne przebijanie się w świecie mody. Szarość. Żadnych kolorowych świateł sceny, żadnego błysku fleszów.
Tom czuł się okropnie, niemal jak morderca. Jak zabójca marzeń i nadziei tego wrażliwego chłopaka, który teraz siedział obok niego na piasku. O ile już w Niemczech, w czasie tych lat rozłąki z Billem, miał poczucie winy wobec brata, o tyle teraz stawało się ono niemal nie do wytrzymania. Wiedział, że jeśli Bill mu w jakiś sposób nie przebaczy, to wyrzuty sumienia nie dadzą mu żyć.
- Nie wierzysz, że to można jeszcze naprawić? - odezwał się cicho.
Bill milczał.
Tom w czarnej zawierusze beznadziei dostrzegł maleńkie światełko: brat nie odpowiedział od razu „nie”.
- Nie zostało mi w Niemczech nic - kontynuował głucho. - Z matką prawie nie mam kontaktu, Martha odeszła, zresztą to była już tylko kwestia czasu, Gustav i Georg się do mnie nie odzywają… Chyba nadal nie mogą nam darować, że rozwaliliśmy Tokio Hotel…
Bill czuł, że tak jest.
Gdy nad Tokio Hotel zawisł odór kazirodczego związku Kaulitzów objął on także basistę i perkusistę. Nie byli niczemu winni, a ich kariera również legła w gruzach.
„Nie obchodzi nas, co robicie w łóżku, ale mogliście pomyśleć, co będzie z Tokio Hotel, jak to się wyda!”
„Sądziliście, że to tylko wasz zespół, że możecie go rozwalać przez swoje ekscesy?”
„Jesteście pieprzonymi egoistami!”
Bill długo słyszał w uszach te pretensje Georga i Gustava, zresztą trudno było się im dziwić. Słuszny gniew o koniec kariery zespołu wziął w tej dwójce górę nad współczuciem dla przeżywających swą tragedię Kaulitzów. A potem był wyjazd Billa do Stanów i ostateczny koniec…
- To, co nas łączyło, było straszne - mówił młodszy z braci, nadal patrząc przed siebie. - Wiedzieliśmy, co się może stać, gdyby wszystko się wydało. Wchodząc w to szaleństwo, za jednym zamachem braliśmy na siebie ogromną odpowiedzialność, i to nie tylko za nas samych. Zniszczyliśmy zespół, rozwaliliśmy rodzinę, zawiedliśmy fanów… Postawiliśmy wszystko na jednej szali... I gdy wszystko się zawaliło, myślałem, że mam ciebie, że stoisz u mojego boku. Ale ty odszedłeś, wybrałeś tę swoją „normalność”.
Tomowi niemal serce pękało z żalu.
Bill, jak ja mogłem ci coś takiego zrobić???
Miał ochotę walić głową w ścianę. Dawniej rzadko dręczyły go jakiekolwiek wyrzuty sumienia; bawił się życiem i nie brał go na serio. Zdarzało mu się ranić ludzi, jednak żeby czuć się wobec nich winnym? Nie, to nie było w stylu Toma Kaulitza. Ale teraz zmora dusiła go za gardło, żal nie pozwalał patrzeć w oczy bratu.
Dojrzał do dorosłości i odpowiedzialności za swoje czyny?
- Myślałem, że nas ratuję… Że ułożymy sobie życie…
Jak banalnie i nieprawdziwie brzmiało to, co mówił! Czyż Bill nie raz nie powtarzał mu, że bez niego nie wyobraża sobie życia? Że bez Toma NIE MA dla niego życia?
Ten chudy, czarnowłosy chłopak o pustych oczach siedzący obok to był zaledwie cień dawnego Billa - roześmianego, pełnego energii, a zarazem wrażliwego i czułego. Billa, którego Tom pokochał.
Tak bardzo chciał zawrócić czas. Tak strasznie pragnął ponownie stanąć w drzwiach mieszkania Billa w ów wrześniowy wieczór 2007 roku. Gdyby wówczas mógł znać przyszłość, nigdy by nie wypowiedział tych przeklętych słów „To koniec”. Gdyby wtedy jakimś ponadnaturalnym sposobem zobaczył obraz brata na tej kalifornijskiej plaży, wziąłby go za rękę, zaprowadził do sypialni i kochał do utraty tchu, a rano wyjechaliby gdzieś daleko, razem. Zabraliby swoje marzenie i swoją zakazaną miłość.
Ale czasu cofnąć się nie dało. Tego nie potrafił nawet spełniający wszelkie swe zachcianki Tom Kaulitz.
- Ułożymy sobie życie? - Bill powtórzył za bratem jak echo, patrząc na niego nieco wyzywająco. - Taki miałeś plan, tak? I skąd wiesz, że go nie wykonałem, co? Skąd pewność, że nie nauczyłem się żyć bez ciebie, pracować? Że nie zamknąłem za sobą przeszłości?
- Zamknąłeś przeszłość? - Tom nieznacznie uniósł brwi w swym starym odruchu nieco ironicznego zdziwienia. - To dlaczego piszesz, że nie umiesz tego zmyć? Wypłakać? Zdrapać?
Zaskoczony czarnowłosy podążył torem wzroku brata i zawiesił oczy na napisanych nie tak dawno słowach refrenu „Understanding”. Notes musiał otworzyć się akurat na tej stronie, gdy chłopak upuścił go w momencie, kiedy Tom chwycił go za rękę…
- Masz rację, Bill, nie zmażemy tego z siebie - odezwał się blondyn po dłuższej chwili głuchej ciszy. - To zawsze będzie w nas… Tak strasznie się bałem tu przyjechać, ale nie umiałem wytrzymać. To było silniejsze ode mnie… Popatrz, ty uciekłeś, ja szukałem tej pieprzonej normalności w związku z Marthą, ale powiedz - zapomniałeś?
- Czas leczy rany. - Bill uniknął wzroku brata. Fałsz w jego oczach byłby zbyt widoczny.
- Tak sądzisz? Minęły prawie trzy lata, a jak dla mnie to ty nadal jesteś jedną wielką, krwawiącą raną.
- Z twojej winy!
- Masz rację, z mojej. - Tom nie podjął wojowniczego tonu, w związku z czym w Billu również on natychmiast zgasł. - Ale chcę ją zaleczyć. Pozwól mi naprawić błędy, albo chociaż spróbować. Pytałeś, czego chcę… Wiesz czego? Chcę jeszcze raz usłyszeć, jak śpiewasz „In die Nacht”.
Wargi Billa zadrżały.
Walka dwóch skrajnie przeciwstawnych żywiołów i pragnień wzmogła się w czarnowłosym chłopaku. Serce czy rozsądek? Przebaczająca siła miłości czy strach przed ponownym odrzuceniem i zdradą?
„Mamy tylko siebie”…
„Ułożysz sobie życie”…
„Zawsze będziemy razem”…
„Wszystko się skończyło”…
„Kocham cię”…
„Chcę żyć normalnie”…
„Pozwól mi naprawić błędy”…
„To koniec”…
To koniec…
KONIEC!!!…
Dla Toma pełna napięcia i wyczekiwania na wyrok cisza stawała się nie do wytrzymania.
- Bill… proszę, powiedz coś…
Czarnowłosy chłopak jakby ocknął się z jakiegoś transu. Powoli podniósł wzrok na swojego brata i utkwił go dokładnie w jego źrenicach. Przybliżył twarz do nieruchomej twarzy Toma…
- Chcesz coś usłyszeć? Dobrze… WYPIERDALAJ-Z-MOJEGO-ŻYCIA.
Ciało starszego Kaulitza stężało.
Przesłyszałem się - to było jedyna myśl, jaką zdołał wykrystalizować jego oszołomiony mózg. Musiałem się przesłyszeć…
- Zdziwiony? - Przystojną twarz Billa wykrzywił nieładny, ironiczny grymas. - Tak cię to zszokowało? Że twój kochany, romantyczny Billuś każe ci zejść sobie z oczu?
- Bill…
- Co? No co, Tom? Masz mi coś do powiedzenia? Jeszcze kilka bzdurnych tłumaczeń? Jakieś wspominki? Nie musisz się wysilać, wszystko pamiętam doskonale. Każdą chwilę, Tom, każde twoje słowo. Wystarczy mi do końca życia. Nie mam ochoty na nową dawkę.
Zimny, nieprzyjemny głos Billa ciął serce jego brata na kawałeczki, roztrzaskiwał nadzieję, pozbawiał wszelkich złudzeń. Wszystko wokół zdawało się krzyczeć do starszego Kaulitza: „To już koniec. Odejdź stąd”, ale on nie chciał słuchać. Nie potrafił uwierzyć. Przecież to Bill! Jego brat, którego duszę znał jak swoją własną. Bill, który był w nim tak nieprzytomnie zakochany. On tak nie myśli! Nie może tak myśleć!
- Bill, to nieprawda co mówisz… Powiedz, że to nieprawda... - Tom zwiesił głowę, dłonie samoistnie zacisnęły się mu w pięści. Nie chciał, by brat widział jego twarz. Jego nabiegłe łzami oczy.
- A czego się spodziewałeś, co? - Znów ten chłodny, nienaturalny głos, tak nie pasujący do czarnowłosego. - Że przyjedziesz po trzech latach jak gdyby nigdy nic, a ja rzucę ci się na szyję? Że będziemy udawać, iż nic się nie stało? Pomyłka, braciszku. Ja już nie jestem dawnym Billem. Tamten Bill od trzech lat nie żyje. TY go zabiłeś.
Paznokcie Toma wbiły się skórę dłoni. Mało brakowało, by zaczęła spod nich cieknąć krew. Ból nie przynosił ukojenia.
- Ty tak nie myślisz… Nie myślisz… - powtarzał w desperacji.
- Mylisz się. Wydaje ci się, że mnie znasz? Nieprawda. Od czasu, gdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic, gdy byliśmy jednym, minęło dużo czasu. I wszystko się zmieniło.
Tomowi wargi drżały coraz bardziej. Wszystko się zmieniło? Raczej nie, bo jedna cecha w Billu na pewno nie uległa zmianie: gdy raz coś postanowił, trwał w uporze do końca. A to oznaczało jedno: koniec złudzeń, że brat wybaczy i wszystko będzie jak dawniej.
Ale Tom nie na darmo nazywał się Kaulitz. On też nie był skoro do rezygnacji i biernego poddania się losowi. Duch walki płynął w jego żyłach odkąd był dzieckiem, zwłaszcza gdy stawka była wysoka. A tym razem była najwyższa. Na imię miała miłość.
- Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, Bill - uniósł głowę, wcześniej skłonioną w wyrazie poddania. Złapał brata za rękę, zanim ten zdążył odsunąć dłoń. - Nigdy nie uwierzę, że zabiłeś w sobie to, co do mnie czułeś. Pamiętam, jak na mnie patrzyłeś tamtej nocy. I bałem się, że nigdy nie będę umiał cię tak kochać, jak ty mnie.
- I nie kochałeś.
- Nieprawda! Przecież wiesz, że jesteś jedyną osobą, do której czułem coś takiego. Tylko tobie o tym powiedziałem!...
- I co z tego, Tom?! Co z tego?! - Bill wyrwał dłoń spod dłoni brata. - To było dawno! Za dużo się wydarzyło, bym teraz wierzył we frazesy o miłości!... Czego ty oczekujesz? Że zapomnę? Że będzie jak dawniej?
- Wiesz czego, Bill? Że przestaniesz oszukiwać siebie! Zawsze dobrze kłamałeś i udawałeś, ale je jestem twoim bratem, do cholery! Mnie nie oszukasz! Nie nabiorę się!... - Uniósł się nieco i chwycił Billa za ramiona. - Powiedz, miałeś przez te trzy lata kogoś? Byłeś zakochany? Obudziłeś się chociaż raz u boku innej osoby?!
Wargi Billa drżały. Brat trafił w czuły punkt i to bardzo celnie.
Ta upiorna samotność… Nieumiejętność znalezienia sobie kogoś, bo nikt nie dorównywał Tomowi, a nawet nie zbliżał się do ideału… Dzika zazdrość wypalająca dziurę w sercu, gdy widział zakochane, przytulające się pary… Podświadome pielęgnowanie w sobie zakazanego uczucia do brata. Uczucia, którego nie dało się wymazać i zniszczyć, ani zastąpić innym. Tego, które dawało o sobie znać w najmniej spodziewanych chwilach i okolicznościach. Tego, które ścierało uśmiech z twarzy, a podczas samotnych nocy wypełniało szczypiące oczy łzami.
- Widzisz, nie umiesz mnie okłamać. - Ton starszego Kaulitza znacznie złagodniał, choć palce nie zwolniły uścisku na ramionach brata. - I w jednym nie kłamałeś dawniej w wywiadach: zakochujesz się raz na zawsze… Tak wybrałeś, Bill, może nawet niezależnie od siebie. A ja wybrałem ciebie… Chcesz nadal uciekać i łykać żal w samotności?
Każdy nerw Billa drgał, mięśnie były napięte do granic możliwości, słowa Toma wierciły dziurę w mózgu. Tak bardzo pragnął teraz wybuchnąć płaczem, wyrzucić z siebie całe napięcie i negatywne emocje, a potem wtulić się w Toma, mocno, tak, żeby ich ciała niemal stopiły się w jedno. Poczuć to cudowne ciepło rozchodzące się od ciała brata, wdychać jego charakterystyczny zapach, którego nie był w stanie pomylić z niczym innym na świecie, a którego pragnął ponad wszystko.
Chciał poczuć wspaniałą ulgę wybaczenia i darowania win, wrażenie, że teraz już wszystko będzie dobrze, bo znów są razem. Dann wird alles gut, jak śpiewał kiedyś, dawno, w swym największym przeboju.
Tak wiele pragnął, ale nie potrafił. Jakaś okrutna zmora ściskała go za gardło, w uszach dźwięczał podszept diabła: „On cię zostawił… Zdradził… I zrobi to znowu!...”
Walczył z tym głosem.
Nie, odejdź…!
„Nigdy nie zaznasz spokoju… Każdego dnia będziesz się bał, czy znów nie usłyszysz <<To koniec, Bill>>. Każdy twój poranek, każde południe i wieczór będą wypełnione strachem”.
Nie!!!
„Każdej nocy, gdy on będzie leżał u twego boku, będziesz się zastanawiał, czy kolejnej też się tak stanie”.
Jakie to paradoksalne: tym, czego Bill najbardziej się bał, był właśnie strach. Przeraźliwy lęk przed ponowną zdradą Toma i kolejną walką z samym sobą, aby nie wyjść na dach wieżowca i nie zakończyć nic niewartego życia jednym krokiem naprzód. Nie potrafiłby jeszcze raz zacząć wszystkiego od nowa, w innym zakątku świata.
- Ja już nie umiem, Tom - głos czarnowłosego chłopaka drżał. - Nie chcę kolejny raz przez to przechodzić. Nie mam już sił.
- Nie będziesz już musiał przez to przechodzić. Będziemy razem do…
- Nie kłam! - Bill przerwał mu gwałtownie. Miał dość zapewnień o wiecznym uczuciu, padający z ust brata. Kiedyś też tak obiecywał, i co z tej gadki zostało? Puste echo. - Nie uwierzę w te bzdury! Nigdy więcej się na to nie nabiorę!... - Ostrym ruchem zrzucił dłonie Toma za swoich ramion i pochylił się w stronę brata, chwytając go za szeroką koszulkę. - Nie wiesz, co ja przeżywałem. Podczas gdy ty grzałeś się u boku tej cizi, ja wysiadałem z samolotu, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie wiesz, jak się czułem, śpiewając do kotleta w jakimś obskurnym barze i myśląc, że jeszcze niedawno słuchały mnie tysiące fanek! Jak dostałem propozycję występowania w zespole, ale ją odrzuciłem, bo dla mnie istniało tylko Tokio Hotel! Jak odbierałem nowe dokumenty, tym samym wyrzekając się części siebie! Jak wracałem do pustego mieszkania, sam jadłem hamburgera na kolację i sam kładłem się do łóżka! NIE WIESZ!!!... Wiele mnie kosztowało wyjście na prostą. Nie odbierzesz mi tego! Już nigdy nie zmusisz do ucieczki i zaczynania od zera!
Tom, choć te słowa kłuły go w sam środek serca, nie zamierzał się poddać. Grał o najwyższą stawkę. Musiał postawić wszystko na jedną kartę.
- A ty nie wiesz, jakie dręczyły mnie wyrzuty sumienia! Jak niemal każdego dnia pisałem o tobie w pamiętniku! Co, zdziwiony? Tak, prowadziłem pamiętnik, mogę ci go pokazać. Na każdej stronie jest o tobie!... Czułem się jak ostatni śmieć i nie raz prosiłem Boga, by dał mi cofnąć czas. K***a, modliłem się po raz pierwszy w życiu!... - Wpił palce w czarne włosy Billa, nie zważając na jego szamotaninę. - Nie rozumiesz?! My się od siebie nie uwolnimy! Możemy mieszkać na dwóch krańcach świata, a i tak będziemy się szukać! Będziemy o sobie myśleć! Tak musi być! Zaakceptuj to!... Cholera, Bill, myślisz, że ja nie widzę?! Jesteś cieniem samego siebie! Ale z przeszłością nie zerwałeś! Spójrz, nadal masz czarne włosy, ciągle nosisz kolczyki! To zostawiłeś, a mnie się pozbyłeś z siebie?! Nie wierzę!...
- To uwierz!... Tom, ja już nie mam siły! Nie kolejny raz…! - Z oczu czarnowłosego popłynęły łzy. Wściekłości, żalu, totalnej bezradności. Zacisnął palce na nadgarstkach brata.
- A wolisz do końca życia usychać?! Wolisz być ciągle sam?!... Bill, ja wiem, że ty mnie nadal kochasz! Że nie zapomniałeś!
W Billu zagotowała się złość, jakiej chyba nigdy wcześniej w życiu nie czuł. Ta wściekłość wykrzesała z jego ciała siłę, o którą trudno by było podejrzewać szczupłego chłopaka. Odepchnął Toma, odepchnął tak, że ten upadł na piasek. Odtrącił jego ręce, które nadal starały się go sięgnąć. Dłoń, jak gdyby niezależna od właściciela, uderzyła blondyna w twarz.
- Nic nie wiesz!!! Ale już nigdy mnie nie skrzywdzisz! Nigdy!!!
Zerwał się i zaczął biec przed siebie. Nie patrzył dokąd. Chciał uciec przed bólem. Byle dalej od jego źródła. Byle dalej od Toma. Łzy go dławiły, zamazywały widok.
Byle dalej!
*
Czarnowłosej dziewczynie notatnik wypadł z rąk. Zakaszlała i zgięła się w pół. Ból w piersi był nie do wytrzymania. Chwycił nagle, żelaznymi obcęgami. Wiedziała, dlaczego. Nie było po Jego myśli. Czuł już, co ona zamierza. Ale przecież tak miało być od początku. Nie mogła już niczego zmienić.
Nie poddam się…
Kot, nadal siedzący obok na murku, zamiauczał. Nie mógł wiele pomóc. Ból dławił.
Nie złamiesz mnie… Będzie po mojemu…
- Przepraszam, dobrze się czujesz?
Czarnowłosa, nadal zgięta, z dłonią przyciśniętą do klatki piersiowej, spojrzała w górę. Stała przed nią jakaś kobieta. Musiała przechodzić tędy i zainteresowała się dziwnym zachowaniem dziewczyny.
Nie pomożesz mi… Nikt mi nie pomoże…
- Tak… Wszystko w porządku - skłamała czarnowłosa. Ból nadał trzymał, choć wydawał się nieco lżejszy. Albo się z nim oswoiła. - To tylko zwykły skurcz. Zaraz przejdzie.
- Na pewno?
- Tak, tak, już jest dobrze. - Nie było, ale zmusiła ciało do wyprostowania się. Ból rzeczywiście powoli mijał.
Łatwo się poddałeś…
- To nic takiego, niech się pani nie martwi. Dann wird alles gut…
Kobieta wzruszyła lekko ramionami. Dziwaczna dziewczyna, dziwaczny język… Chciała dobrze, ale skoro nie trzeba… Odeszła.
Czarnowłosa, nadal czując ucisk w piersi, schyliła się po notatnik.
Czas na finał…
*
Tom leżał na ciepłym piasku, który od poblasku zachodzącego słońca przybrał barwę wrzosu. Wszystko skąpane było w czerwonym świetle. Cudowny zachód. Światło dnia gasnące w wielkim stylu.
Patrzył na sylwetkę Billa. Czarnowłosy wzbijał gejzery piasku bosymi stopami.
- Bill!!!
Nie obejrzał się.
- Bill, stój!
Nie poddam się! Nigdy! Za bardzo cię kocham!
Zerwał się na równe nogi i pobiegł za bratem, nie zważając na szerokie spodnie, utrudniające poruszanie się. Dopadł go po kilkunastu metrach, niemal tuż przy brzegu. Złapał za przedramię.
- Zostaw…! - Czarnowłosy usiłował wyrwać rękę z uścisku brata. - Daj mi spokój!
- Nie! Nigdy nie zrezygnuję! Bill… - Tom przygarnął bliźniaka do siebie, ignorując jego szamotaninę. Ujął jego twarz w swoje dłonie, zmuszając go do patrzenia sobie w oczy. - To jest w nas, rozumiesz?! Ta cholerna miłość! Patrz, próbowaliśmy żyć bez siebie i co z tego wyszło? Każdy z nas był nieszczęśliwy! Uważasz, że dalej będzie inaczej?
- Tom… ja już nie umiem… Nie potrafię… Nie chcę tego przeżywać od nowa… - Bill płakał otwarcie. Jego łzy ściekały pod palce Toma.
- Bill, daj mi szansę… Ja nie wytrzymam bez ciebie…
- Nie umiem, Tom… Zostaw mnie!
- Popatrz, nic już nie mamy. Straciliśmy wszystko, co kochaliśmy: karierę, fanów, przyjaciół, nawet rodzinę… Wszystko dla naszej chorej miłości! Ale dopóki jesteśmy razem, niech szlag trafi całą resztę!... Jesteś dla mnie wszystkim. Pierwszy raz ci to mówię, ale mówię szczerze, do cholery! Kocham cię.
- Ja już nie umiem kochać…! Nie potrafię…!
- Tak? To mi to powiedz! - Tom jeszcze silniej wpił palce w rozczochrane włosy brata. - Patrz mi prosto w oczy i powiedz to! No już! Powiedz „Nie kocham cię”, a odejdę i dam ci spokój!
Znad oceanu wiał lekki wiatr, a niebo płonęło czerwienią; na jego tle kołysały się mewy. Tylko one były świadkami dramatycznej sceny. Dredowłosy chłopak w szerokich ubraniach utkwił spojrzenie w piwnych oczach, które były takie same jak jego. Tamte oczy płakały. Czarne włosy tamtego chłopaka opadały zmierzwionymi kosmykami na mokre policzki. Dłonie zaciskały się na rękach, które trzymały w klamrze jego twarz. Nie mógł się odwrócić. Musiał patrzeć. Prosto w źrenice, które dawno temu pochłaniały jego obraz podczas miłosnych uniesień. Które roznamiętnione wpatrywały się w niego, gdy stawał w drzwiach hotelowego pokoju. W których błyszczały wesołe, wiecznie psotne iskry. I teraz tym źrenicom miał skłamać…?
- Tom… nie…
- No już, mów! Patrz na mnie i powiedz to…!
Wszystko przeleciało mu przed oczami, w uszach zadźwięczało każde słowo. To, co było, przesunęło się w umyśle serią obrazów. A to, co miało się zdarzyć w przyszłości, objawiło swą postać krótkim przebłyskiem.
Samotność…
Wyrzuty sumienia…
Stracona szansa…
Nieukojony żal…
- Tom…
Coś eksplodowało wewnątrz czarnowłosego chłopaka. Tama się przerwała.
- Och, Boże, Tom, nie potrafię. - Całym ciałem desperacko przylgnął do brata, zarzucając mu ręce na szyję. - Nie umiem… Nie chcę…
Dredziarz nie musiał pytać, zrozumiał wszystko. Przycisnął do siebie szczupłe ciało Billa, tak silnie, jakby się bał, że za chwilę ktoś odbierze mu tę chwilę i tego człowieka. Czuł gorący oddech brata na swojej szyi i jego łzy wciekające mu za koszulkę.
- Nie umiem, Tom... Nie...
- Mój Bill… Już dobrze…
Wzruszenie dławiło tego twardego zazwyczaj chłopaka. Nie lubił okazywać uczuć, ale teraz jego serce musiałoby być chyba z granitu, aby nie rozmiękczyły go te upragnione słowa Billa i gest brata, jakże wymowny.
Nie zapomniał. Nie przestał kochać.
- Mój kochany Bill. O Boże, jak ja za tobą tęskniłem!... Nie zmarnuję już ani minuty, obiecuję. Ani sekundy! Bill… Mój Bill… Będę z tobą, a całą resztę niech piekło pochłonie…! Obiecuję…!
Młodszy z braci uniósł twarz. Policzki nadal były mokre, ale w oczach płonął ogień, który nie zapalał się od trzech lat.
- Nic nie mów, Tom… Niczego nie obiecuj - uśmiechnął się przez łzy. - Teraz po prostu mnie kochaj…
*
Po policzku czarnowłosej dziewczyny spłynęła pojedyncza, mała łezka.
Udało mi się, wiesz? Już niczego nie zmienisz…
Kot zamruczał cicho. Niebo płonęło czerwienią.
*
Tom, cały czas patrząc bratu w twarz, pociągnął go na wciąż rozgrzany piasek. Uklękli. Bill chciał coś szepnąć, ale Tom przyłożył mu palec do ust. Przechylił nieco głowę. Czarnowłosy wiedział, przecież nie raz czuł ten niesamowity dreszcz, powietrze drżące przed burzą. Przymknął powieki.
Pocałunek. Pierwszy od niemal trzech lat. Najpierw czuły jak muśnięcia bryzy znad oceanu, stopniowo wzbierający na sile niczym tropikalny huragan.
Było jak kiedyś. Usta nie straciły dawnego smaku, ślina przepływająca z ust do ust w dalszym ciągu była słodka, dłonie przesuwające się po karku zachowały swą delikatność.
Zatracili się w sobie, smakowali siebie na nowo, zarazem przypominając niegdysiejsze doznania.
To było jak sen, spełnienie marzeń, które nigdy nie umarły.
Bo czyż Bill każdego dnia nie wyobrażał sobie, że brat staje w jego drzwiach, bierze w ramiona i bez słów udowadnia, że nie zapomniał? Pokazuje całym sobą, że nadal kocha? Pieszcząc i całując po całym ciele naprawia błąd?
Czyż Tom nie pragnął, by to, co pisał na każdej stronie pamiętnika, stało się rzeczywistością?
Marzenia ich obu spełniały się, gdy Tom ściągał swą szeroką koszulkę, rozpościerał ją na piasku i układał na niej Billa. Gdy czarnowłosy przyciągał brata do siebie, obejmując go ramionami i całując po twarzy. Gdy blondyn wsuwał dłoń pod jego bluzkę, niecierpliwymi palcami na nowo badając fakturę ciała swego bliźniaka, za co nagrodę stanowiły jego rozkoszne westchnienia.
Płomień ogarnął ich ciała i dusze. Pragnęli siebie jak jeszcze nigdy wcześniej, chcieli zatopić się w miłości. Oni dwaj, sami, skazani na siebie zanim jeszcze się urodzili.
Nie czuli wieczornego chłodu, on jedynie przyjemnie łaskotał ich rozgrzaną skórę. Rozpalali się wzajemnie dotykiem i urywanymi słowami.
Tom jeszcze nigdy tak nie pragnął dobra drugiej osoby, jak w tej chwili pragnął dobra i szczęścia Billa. Chciał mu dać całego siebie, chciał wiecznie patrzeć w te rozognione oczy i czuć szczupłe palce usiłujące sobie poradzić z zapięciem jego spodni.
- Du bist alles was ich bin - szeptał cicho Bill, modulując głos na odpowiednią melodię - und alles was durch meine Adern fließt...
Tom miał chęć płakać z radości. Marzył, żeby ponownie usłyszeć z ust Billa słowa „In die Nacht”. Teraz je słyszał, szeptane na ucho głosem drżącym z podniecenia.
Wtedy na Malediwach kochali się na plaży po raz ostatni. Teraz czas jak gdyby zatoczył swój bieg i przywiódł ich powtórnie w tamto miejsce. Mogli ponownie podziwiać swe nagie ciała, zraszając je milionem pocałunków, smakować swych ust. Pragnęli już czuć się wzajemnie najbliżej jak to możliwe; pożądanie, tłumione od lat, spalało ich.
I co z tego, że byli braćmi! Co z tego, że w ich żyłach płynęła ta sama krew! Milcz, sumienie! Milczcie prawa i obyczaje! Jesteście niczym.
Bill krzyknął. Jego nieprzygotowane ciało zawyło z bólu, ale to nie miało znaczenia. Teraz liczył się tylko Tom. Ten najcudowniejszy, ukochany, który szeptał mu do ucha urywane wyznania, którego obejmował spoconymi ramionami i drżącymi udami. A Tom kochał go z pasją zrodzoną z lat tęsknoty i frustracji. Chciał czuć tylko jego.
Ich will da nich' allein sein, lass uns gemeinsam, in die Nacht...
Niebo płonęło. Tak, jak ich ciała i dusze.
- Nie chcę myśleć o przyszłości, wiesz…?
Znad morza napływał chłodny powiew nadchodzącej nocy. Mewy nadal bujały się nad plażą. Może patrzyły z góry na dwójkę chłopaków: blondyna z włosami zaplecionymi w dredy i przytulonego do niego czarnowłosego.
Tom spojrzał na brata zdziwiony.
- Dlaczego nie chcesz myśleć?
- Bo poprzednio wszystko planowałem - Bill podniósł na niego oczy. - Wyobrażałem sobie, że zawsze będziemy razem i nic nas nie rozdzieli. Widziałem nasz dom, nasze życie… I wszystko runęło.
Tom delikatnie pogładził bliźniaka po policzku.
- Teraz nie runie.
Bill położył palec na ustach brata. Nie chciał zapeszać. Niech życie płynie swoim torem. Chciał być z Tomem, ale nie potrzebował do tego słów. One kłamią, przekonał się już. O człowieku świadczą czyny.
Przytulił się mocniej do Toma.
- Muszę ci coś wyznać. Każdego dnia o tym marzyłem. Wierzyłem, że mnie znajdziesz i przyjedziesz. Dlatego nie potrafiłem się związać z nikim innym. Nie chciałem cię zdradzać.
Być może nieświadomie otworzył w sercu brata dopiero co zabliźnioną ranę.
- Bill, a ja przecież…
- Ciii - czarnowłosy delikatnie pogłaskał Toma po ramieniu. - Nic nie mów. Tamto się już nie liczy.
Wybaczył.
Niektórzy mówią, że miłość to niekończące się wybaczanie małych potknięć i wielkich błędów. Że na tym polega jej istota.
Tom wtulił się w brata.
- Bill, naucz mnie takiej miłości.
- Razem się nauczymy. I nikt już nam nie stanie na drodze… Nawet tamta przeklęta dziewczyna.
Dredziarza w jednej sekundzie zalało zimno.
O, Boże, przecież...
Przypomniał sobie wszystko. Bill mu kiedyś mówił o niej. Jak powiedziała, że się rozstaną, a ich kariera legnie w gruzach. Wtedy się z tego śmiał. A teraz… przecież z nią rozmawiał! Wskazywała mu drogę. Mówiła tak dziwnie. To na pewno ona!
Mylił się - nie widział jej wcześniej, ale słyszał o niej z ust Billa. I znowu się pojawiła na ich drodze.
- Tom… - czarnowłosy wyczuł drgnięcie brata. Spojrzał na niego spod lekko zmarszczonych brwi. - Tom, coś się stało?
Powiedzieć? A może go nie denerwować? Wszak nie ma pewności, że to ta sama dziewczyna. Może to po prostu kolejna wariatka. Chciał w to wierzyć.
- Nic, Bill - uśmiechnął się ciepło. - Masz rację, nikt nam nie stanie na drodze.
Będę bronił nas przed wszystkim i wszystkimi. Nie pozwolę zniszczyć tego, co jest między nami. Nigdy.
Złożył przysięgę przed samym sobą. Bez słów, w duszy. Czuł się silny. Wolny i szczęśliwy, a zarazem zniewolony najpiękniejszymi kajdanami.
Miłością.
Zapadał zmrok. Słońce tonęło w oceanie. I nie było już świateł.
*
Czarnowłosa dziewczyna zamknęła notatnik. Wyprostowała obolałe plecy. Koniec.
Czyżby?
Biało-czarny kot nagle zamiauczał i dał susa w pobliskie zarośla. Na chodniku rozległy się ciche kroki.
Wiedziała. Czuła, że nie odpuści.
Wieczorne powietrze zakłóciły odgłosy oklasków. Powolnych, miarowych i dziwnie mało entuzjastycznych.
- Brawo. Brawo, moja droga. Wspaniałą głupotę popełniłaś.
Podniosła wzrok. Stał przed nią w swym nieodłącznym eleganckim czarnym płaszczu i ciemnych okularach. Zimny i wyniosły jak zawsze. Oczu zza szkieł nie dało się dostrzec. I może dobrze.
- Co masz na myśli?
- Nie udawaj, że nie wiesz. Miałaś niepowtarzalną okazję. Siedział na tej plaży taki biedny, samotny, mogłaś sama iść do niego. Wszystko było w twoich rękach. Gdybyś chciała, zakochałby się w tobie. Nie mów, że cię nie kusiło…
Jego wąskie usta wykrzywił ironiczny uśmieszek. A czy on w ogóle umiał się uśmiechać w inny sposób?
- Nie kusiło. Ja już się z tego wyleczyłam.
Prychnął. A ona nie zareagowała.
- Powiedz, wysłuchasz jego spowiedzi? - odezwała się po chwili. - Pozwolisz im być potem razem?
Utkwił w niej źrenice, nie wyzbywając się uśmiechu, ani nie zdejmując okularów.
- Sama zdecyduj, to twoja historia.
- Nie mam władzy nad tobą.
Mierzyli się spojrzeniami. Dwoje samozwańczych twórców ludzkich losów. Losów Billa i Toma.
- Zobaczymy, moja droga. Wszystko się kiedyś okaże. Może będę łaskawy.
Nie miała już nic do powiedzenia, oprócz jednego:
- To chyba już koniec. Ja im już nie wejdę w drogę. Napisałam, czego chciałeś. Mogę odejść?
- Wiedz, że wbrew pozorom dotrzymuję obietnic - nadal się uśmiechał. - Idź.
Odwróciła się. Była wolna. Uszła jednak tylko kilka metrów, gdy zawołał za nią:
- Hmm, Loreley…!
Spoczęło na nim jej ostatnie, pytające spojrzenie.
- Napiszesz jeszcze kiedyś coś o nich?
- Nie - odparła pewnie. - To za bardzo boli.
KONIEC