Grin Aleksander CZARNY DIAMENT


Grin Aleksander S.

CZARNY DIAMENT

I

Jagdyn siedział w chłodnawej gubernatorskiej poczekalni na twardym krześle z prostym jak ściana oparciem i czekał swej kolejki. Minęło już dwadzieścia minut od chwili, gdy sekretarz go zameldował, ale zza wysokich białych drzwi wciąż jeszcze dobiegało monotonne i niewyraźne mamrotanie. Ktoś zasiadł tam na dobre. Znudzony Jagdyn obserwował pozostałych petentów, którzy wzdychali nabożnie jak w cerkwi. Był tutaj kupiec o wyglądzie starowiera i poczmistrz wyrzucony z pracy za pijaństwo — w wyglansowanych butach i starannie ogolony, lecz jeszcze z mgiełką pijackiego oszołomienia w oczach. Była również chuda dama w lorgnon i rudym boa, emerytowany oficer oraz drzemiący w kącie staruszek tak puszyście bielutki i zgrzybiały, że patrzono na niego z uśmiechem pozbawionym kpiny. Jagdyn przyszedł piąty.

„To zły znak, jeśli będę musiał czekać swej kolejki — rozmyślał, starając się dociec, czy wizytówka sławnego skrzypka Jagdyna zrobiła na syberyjskim gubernatorze odpowiednie wrażenie. — Wykluczone, żeby o mnie nie słyszał, przecież chyba czytuje gazety? A jeśli zechce »postawić się«, »usadzić« mnie?... Mamy przecież takich, że choćby przyszli do nich Lew Tołstoj z Rafaelem i, z samym Bachem, godzinami będą ich trzymać w poczekalni, a sami zaglądać przez

dziurkę od klucza: »No i co, gołąbeczki, wpadliście?« I żeby tylko to..."

Jagdyn oceniający swój talent dość mgliście, lecz, jednak egoistycznie wysoko, nie zdążył przeskoczyć w myślach od

wspaniałych geniuszów do własnej osoby, gdyż skrzypnęły otwierane drzwi i ukazał się w nich otyły mężczyzna z twarzą bożka i w butach z szerokimi cholewami. Rozsiewając wokół zapach pomady do włosów i nie zwracając na nikogo uwagi, kroczył majestatycznie po przekątnej poczekalni ku wyjściu. Podłoga skrzypiała głośno pod jego ciężkim ciałem. „Zapewne miejscowy krezus" — zdecydował Jagdyn. Młodziutki, ufryzowany laluśsekretarz wyszedł z gabinetu, obwiódł zgromadzonych zamglonymi baranimi oczami i ułożywszy wargi w ryjek, wytwornie zgiął się przed muzykiem w ni to oficjalnym, ni salonowym półukłonie.

— Monsieur Jagdyn, Jego Ekscelencja jest do pańskiej dyspozycji.

„A więc znają mnie tu jednak, szanują i cenią" — nie bez satysfakcji pomyślał Jagdyn, wchodząc do gabinetu. Gubernator stał przy biurku. Jego ostre spojrzenie skierowane było wprost w lśniące łagodnie oczy Jagdyna. Z przylepionym do ust uśmiechem podałskrzypkowi rękę, usiadł wspierając łokcie na urzędowych papierach, rzucił sucho: „Proszę siadać" — i nagle się

rozpromienił, bo urzędowy ton wydał mu się w tym przypadku nie na miejscu. Nigdy dotąd nie widywał sławnych ludzi, rzadko kiedy ktoś z nich zaglądał na Syberię. Córka gubernatora uczyła się w konserwatorium petersburskim. A zatem tak wygląda

sławny żywy Jagdyn!

Gubernator był potężnie zbudowanym mężczyzną, średniego wzrostu, z siwiejącymi żołnierskimi wąsami, fałdą tłustego karku, opadającą na ciasny kołnierz

i sklejonymi, gładziutko przylepionymi do łysiny ciemnymi kosmykami. W wyglądzie Jagdyna, z jego brązovvymi zasłaniającymi uszy włosami i ubranego w długi, wcięty w talii surdut, było coś kobiecego. Wrażenie to potęgował miękki, wręcz babski profil

gładko wygolonego artysty. Z boku wyglądał jak przebrana kobieta, która obcięła włosy. Natomiast en face jego twarz była kanciasta, duża i nieprzenikniona, kontrastując dziwnie z wąskimi ramionami i zapadłą piersią muzyka.

— A zatem... ehm... Andrieju Leonidowiczu... raczy pan odwiedzać nasze zapadłe kąty? — nieco poufale i z wylewnym

uśmiechem powiedział gubernator. — Bardzo, bardzo miło mi poznać pana. Zrobię, oczywiście, wszystko, co...

— Ja, Ekscelencjo — rzekł z godnością skrzypek, tytułowaniem spłacając jedynie dań konieczności — chciałbym...

— Och, dajmy temu spokój. Dla pana jestem Piotrem Nikołajewiczem.

„Niech i tak będzie" — pomyślał Jagdyn i kontynuował: — Przygotowałem notatkę, Piotrze Nikołajewiczu. Oto ona. Wykładani w niej myśl, iż muzyka mogłaby wywrzeć nader korzystny wpływ na katorżników. Proszę, aby zezwolił mi pan na objazd więzień; w każdym z nich wystąpiłbym z koncertem. Wierzę w uszlachetniającą siłę sztuki.

— Ach, więc o to chodzi. — Gubernator poczuł niepokój. Twarz mu się wydłużyła.

„Co powiedzą w Petersburgu?" — przemknęło przez myśl dygnitarza, gdy słuchał Jagdyna, który rozwijał: wyświechtaną tezę o

„iskrze bożej", czekającej niekiedy tylko na właściwą podnietę. Tym razem tą podnietą raoże okazać się muzyka. Gubernator miał na ten temat odmienne zdanie.

— Tak, tak... Ale czy nie sądzi pan — proszę wybaczyć, sprawy muzyki nie leżą w mojej kompetencji — że to... jakby tu powiedzieć... trochę okrutne? Katorga jest, szczerze mówiąc, rzeczą ciężką. Obawiam się, by muzyka nie rozjątrzyła więźniów w ich niełatwym położeniu. Ukaże im pan promień światła, który natychmiast zgaśnie.

Jagdyn drgnął. Gubernator w prostocie swego rozumowania trafił nieświadomie wprost w skryty zamiar artysty, którego celem była bezlitosna i podła zemsta.

— Ale przecież — zaoponował muzyk ze sztucznym ożywieniem — oni także układają pieśni i z zapałem je śpiewają. Harteweld dowiódł, że świat przestępczy interesuje się muzyką.

— Nie wiem, doprawdy nie wiem... — Gubernator rozmyślał intensywnie, ale głównie o tym, co powie Petersburg.

Sam pomysł Jagdyna wydawał mu się eksperymentem całkiem niewinnym i interesującym.

— Oni pana nie zrozumieją — powiedział wreszcie. Jagdyn zareplikował anegdotą o znanym skrzypku

N., który na podwórzach grywał utwory klasyków. Pisała nawet o nim prasa.

— Otrzyma pan oficjalną decyzję z mojej kancelarii — postanowił w końcu gubernator. — Proszę wybaczyć, ale taki jest tryb...

Z pewnością da się to załatwić. Mam nadzieję, że — do widzenia. Przyjmujemy w czwartki... prosimy nas odwiedzić. Wszystkiego, wszystkiego najlepszego. Bardzo miło było mi pana poznać!

II

Słońce ciężko opadało na wierzchołki gór. Grupa więźniów wróciła właśnie z prac przy wyrębie lasu. Umyty już Trumow czekając na kolację wyciągnął się

na pryczy. Przygniatał go smutek. Najchętniej niczego by nie widział, nie słyszał i nie wiedział. Kiedy się poruszał, kajdany na jego nogach wydawały dźwięk niczym bolesny okrzyk.

Do Trumowa podszedł socjalista Leftel i przysiadł na pryczy.

— Splin? Nostalgia? — spytał zapalając papierosa. — Lepiej niech pan nauczy się grać w oczko.

— Wolności — szepnął Trumow. — Tak mi ciężko, Leftel, że nie umiem tego wypowiedzieć.

— Wobec tego — Leftel ściszył głos — niech pan ucieka do tajgi, niech pan żyje dzikim, leśnym życiem, póki pan jeszcze ma

siły.

— Wie pan — wyznał wreszcie Trumow, siadając — brak mi woli. Jeśli już uciekać, to nie do lasu, lecz do Rosji lub za granicę. Ale moją wolę już zatruto. Wszelkie niebezpieczeństwa, ogromne przestrzenie, które trzeba pokonać, długotrwałe napięcie nerwowe... Kiedy o tym wszystkim myślę, wyobraźnia rysuje przede mną gigantyczne przeciwności... moja wyobraźnia jest, oczywiście, chora. I za każdym razem taki poryw kończy się apatią.

Trumowa przywiodła na katorgę miłość do żony skrzypka Jagdyna.

Trzy lata temu Jagdyn koncertował na estradach Europy i Ameryki. Trumow i żona skrzypka pokochali się niecodzienną miłością, która nie uznawała żadnych przeszkód. Gdy stało się wiadome, że mąż ma wkrótce wrócić, Olga Wasiljewna i Trumow postanowili wyjechać z Rosji. Na Trumowa spadła nieoczekiwanie konieczność zdobycia w tym celu kilku tysięcy rubli. Nie dysponował pieniędzmi i nikt nie chciał mu pożyczyć. Wieczorem, kiedy pracownicy przedsiębiorstwa transportowego (gdzie Trumow pracował) już wychodzili) ukrył się w gmachu i nocą włamał do kasy. Na

odgłos podejrzanych hałasów przybiegł cierpiący na bezsenność woźny. Trumow w odruchu rozpaczy rzucił się na niego i zamierzając jedynie ogłuszyć — zabił uderzeniem metalowego przycisku. Aresztowano go w Wołoczyńsku. Po powrocie Olga Wasiljewna otruła się.

— A mnie tam wszystko jedno — powiedział Leftel — pomaga mi filozoficzne podejście do świata. Chociaż...

Wpadł nadzorca z krzykiem:

— Wszyscy na dziedziniec, ale juuż! — Wychrypiawszy urzędowy rozkaz naczelnika więzienia, dodał już zwyczajnym głosem: — Będzie grał dla was, durniów, przyjezdny muzykant. Też coś, zachciało mu się urządzać koncerty dla szpany.

Zaciekawieni Leftel i Trumow szybko wyszli na cuchnący kwaśnym, zepsutym powietrzem korytarz. Sunął nim hałaśliwy tłum

więźniów, chwilami brzęk kajdan zagłuszał ich głosy. Przerzucali się niewybrednymi żarcikami.

— Dla nas miejsce w pierwszym rzędzie!

— A jak sobie świsnę...

— Żulię proszą do kadryla... Ktoś piał jak kogut.

— Swoją drogą, utopiści jeszcze nie wyginęli — rzekł Trumow. — Zazdroszczę im błogosławionego szaleństwa.

— Ostatni raz słuchałem muzyki... — zaczął Leftel i ze smutkiem urwał w pół słowa.

Na rozległym brukowanym dziedzińcu, otoczonym płaską równiną, więźniowie ustawili się półkolem w dwa rzędy; tu i ówdzie cichutko podzwaniały kajdany. Słońce rzucało ukośne promienie zza dalekich gór, otulonych czarowną pastelową tkaniną wieczoru.

Odurzający zapach dzikiego stepu wabił skutych ludzi mirażem zakazanej wolności.

Z kantoru wyszedł naczelnik więzienia. Jako człowiek prymitywny i nieufny nie uznawał żadnej muzyki, a pomysł Jagdyna uważał nie tylko za godny potępienia i niefortunny, lecz wręcz za haniebny, sprzeczny z surowym charakterem więzienia, którym kierował twardą ręką i ściśle przestrzegając przepisy.

— No więc — zaczął głośno — urządzacie wciąż te swoje wycia, a nigdy nie słyszeliście prawdziwej muzyki. — Mówił tak tylko dlatego, że bał się gubernatora. — No więc, zaraz ją usłyszycie. Zagra wam na skrzypcach słynny artysta, Jagdyn, który dla was, morderców, tłucze się po więzieniach. Zrozumiano?Trumow osłupiał. Nie mniej zaskoczony Leftel popatrzył na niego ze

współczuciem (znał jego historię).

— Ależ, po co to... — niepewnie szepnął nieszczęśliwy z krzywym uśmieszkiem. Nagle ugięły się pod nim nogi, osłabł i wpadł w przygnębienie. Jego udrękę potęgowała świadomość, że nie może odejść.

— Weźże się pan w garść, do diabła — rzucił Leftel.

Trumow znalazł się w pierwszym rzędzie, niedaleko ganku kantoru. Wreszcie spostrzegł Jagdyna. Skrzypek przystanął na

najniższym schodku, ogarnął więźniów powolnym, uważnym spojrzeniem i niedostrzegalnie skinąwszy głową, posłał uśmiech w kierunku udręczonej, stężałej twarzy Trumowa. Oczy Jagdyna płonęły niezdrowym blaskiem hamowanego wzburzenia. Doznawał słodkiego uczucia zaspokajanej nienawiści, przechodzącej niemal w uwielbienie rywala i we wdzięczność za jego mękę.

Trumow hardo nie opuścił oczu, lecz poczuł ucisk w sercu. Przeszłość oplwana przez pojawienie się Jagdyna stanęła przed nim w całej okazałości. Dusił się

wprost w swym więziennym stroju. Skrzypek i to wziął w rachubę.

Zemstę swą obmyślił starannie i przed laty. Jej plan opierał się na takim oto wyliczeniu: on, Jagdyn, stanie przed Trumowem wolny, elegancki, bogaty, utalentowany i sławny jak dawniej, podczas gdy Trumow jest zhańbiony, zakuty w kajdany, brudny i wychudły. Uświadomi sobie wówczas, iż ma na zawsze zmarnowane życie. W dodatku Trumow usłyszy wspaniałą, porywającą muzykę Jagdyna, która przypomni katorżnikowi szczęśliwe życie człowieka wolnego i kochanego. To powinno złamać i zatruć jego serce.

Jagdyn świadomie odkładał wykonanie tego planu na trzeci rok katorgi Trumowa, żeby znienawidzony przez niego człowiek zdążył ugiąć się przez ten czas pod ciężarem swego strasznego losu. Teraz przyszedł go dobić. Więzień to zrozumiał. Podczas gdy artysta wyjmował cenny instrument ze lśniącego od złoconych napisów futerału, Trumow dokładnie mu się przyjrzał. Skrzypek ubrany był w elegancki biały garnitur, jasne półbuty i drogi kapelusz panama. Jego wspaniały perłowy krawat przywodził na myśl bukiet. Jagdyn ze wzniesionymi oczami wychylił się do przodu, w tym samym momencie pociągnął smyczkiem i zaczął grać. Ponieważ zaś chciał zranić Trumowa swą sztuką jak najboleśniej, grał z niebywałą nawet jak na siebie wirtuozerią. Wystąpił z drobnymi, ale pełnymi wewnętrznej mocy utworami klasyków: Mendelsohna, Beethovena, Szopena, Godarda, Griega, Rubinsteina, Mozarta. Bezlitosny urok muzyki wstrząsnął Trumowem, którego wrażliwość pobudzona była dodatkowo zjawieniem się męża Olgi Wasiljewny.

— Cóż to jednak za łajdak — szepnął Leftel.

Trumow nie odpowiedział. Niewyraźnie jeszcze, lecz władczo budziły się w nim nowe siły. Zapadł mrok,

nie widział już twarzy Jagdyna, lecz jedynie niejasny zarys białej sylwetki.

Nagle dźwięki tak znajome i wzruszające, jakby to zmarła kobieta wyraźnie szeptała mu do ucha: „Jestem przy tobie", kazały mu zerwać się z miejsca (więźniowie po komendzie „spocznij" siedzieli lub nawet półleżeli). Z zaciśniętymi pięściami zrobił krok

naprzód. Leftel chwycił go za rękę i silnie przytrzymał.

— Na miłość boską, Trumow — powiedział szybko — niech się pan opamięta. Przecież za to posyłają na szubienicę.

Trumow zgrzytając zębami usłuchał. Jagdyn grał dalej ulubiony romans rywala „Czarny diament". Robił to, celowo. Często grywała go Trumowowi Olga Wasiłjewna i pewnego razu Jagdyn przechwycił wymianę ich spojrzeń, którym wówczas jeszcze nie przydał znaczenia. Teraz tą prostą, ale rozlewną i smutną melodią ożywiał wspomnienia więźnia. Smyczek wywodził powoli:

Na pamiątkę twych cierpień bolesnych Czarny diament ci kładę u stóp...

Skamieniały Trumow również i tę torturę przetrwał do końca. Kiedy skrzypce umilkły, a ktoś w kącie dziedzińca westchnął całą piersią: „Ooch!", roześmiał się nerwowo, przyciągnął do siebie głowę Leftela i szepnął z głębokim przekonaniem:

— Teraz już wiem, że Jagdyn popełnił wielki, niewybaczalny błąd.

Nic więcej nie dodał i jego słowa stały się dla Leftela zrozumiałe dopiero następnego dnia o dziesiątej rano, kiedy to pracując przy wyrębie lasu usłyszał nagle strzał, zauważył wymowne uśmieszki na twarzach współwięźniów i nadzorcę z dymiącym karabinem.

Nadzorca, który wybiegł z lasu na polanę, był zafrasowany i niespokojny.

— Ucieczka! — poniosło się przez las.

Rzeczywiście, ryzykując życiem Trumow uciekł do tajgi spod straży nadzorcy, który prowadził go do innej partii więźniów, by naostrzył tam piłę.

III

Minęło pół roku. Wieczorem do gabinetu Jagdyna wszedł lokaj z tacą. Leżały na niej listy i rulon zaklejony banderolą.

Muzyk zaczął przeglądać pocztę. Wcześniej niż inne otworzył list z australijskim znaczkiem; poznał charakter pisma i z pociemniałą twarzą czytał:

„Andrieju Leonidowiczu! Nadszedł czas, bym podziękował Panu za pański wspaniały koncert, z którym wystąpił Pan dla mnie dwa lata temu. Bardzo kocham muzykę. W pańskim wykonaniu sprawiła ona cud: zwróciła mi wolność.

Tak, słuchając pańskiej gry, byłem wstrząśnięty. Bogactwo wyczarowywanych przez Pana na więziennym dziedzińcu utworów pozwoliło mi odczuć w pełni cały utracony przeze mnie smak wolnego i twórczego życia. Gorąco go zapragnąłem i — uciekłem.

Taka jest bowiem siła sztuki, Andrieju Leonidowiczu! Użył jej Pan jako narzędzia, by osiągnąć niegodny cel, i przeliczył się Pan. Sztuka nie może wyrządzać zła. Sztuka nie może karać. Jest doskonałym wyrazem wszelkiej wolności, nic zatem dziwnego, że w mojej ówczesnej sytuacji, na zasadzie kontrastu, wzniosła, wspaniała muzyka stała się pożarem, który strawił zarówno minione, jak i przyszłe lata mego uwięzienia.

Szczególnie jestem Panu wdzięczny za »Czarny diament«. Zdaje Pan sobie przecież sprawę, że ulubiona melodia działa silniej niż inne.

Żegnam Pana, proszę wybaczyć mi przeszłość. Nikt nie ponosi winy za tę miłość. Na pamiątkę tragicznego węzła życia, rozciętego pańskim smyczkiem, pozwalam sobie przesłać »Czarny diament«!"

Jagdyn rozwinął rulon. Były w nim nuty znienawidzonego przezeń romansu Brehmera.

Skrzypek wstał i do świtu krążył po gabinecie, zarzucając dywan niedopałkami.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Grin Aleksandr Makedonskiy Tsar chetyireh storon sveta 229913
Grin Aleksander NOWELEE
Grin Aleksander DOM ZAMKNIĘTY NA CZTERY SPUSTY
JAK ZOSTAŁEM CZARNYM DIAMENTEM W 8 MIESIĘCY
Grin Aleksander NOWELE
Dumas Aleksander Czarny tulipan
Grin Aleksander Niszczyciel
Grin Aleksander ELDA I ANGOTEA
Grin Aleksander DOKOŁA ŚWIATA
Czarny tulipan Aleksander Dumas ebook
Aleksandra Śląska rudy diament
Czarny tulipan Aleksander Dumas 2
diament
Diament Portera
003 Zagraj mi czarny cyganie
Największy diament we wszechświecie był kiedyś gwiazdą
Buczkowski Czarny potok

więcej podobnych podstron