Cóż to jest prawda? Wiarygodność współczesnego języka dziennikarskiego w Polsce
Paweł Przywara
All news are views
G. Gerbner
Dzień w dzień jesteśmy bombardowani informacjami, krzykliwymi nagłówkami, prowokującymi tytułami i wytłuszczonymi lidami, które ponoć poszerzają naszą wiedzę o rzeczywistości społeczno-politycznej. Czy jednak te wszystkie zdania, które czytamy lub słyszymy możemy uznać za prawdziwe? Chyba pierwsza odpowiedź, jaka się nam narzuca jest negatywna.
Weźmy przykładowo news z interii.pl (21-04-2006): Pielgrzymka papieża bez piwa, bielizny i podpasek. Uznamy to zdanie za coś w rodzaju tzw. skrótu myślowego i swobodnej ekspresji „inteligencji” autora, skoro chodzi mu o ograniczenia w medialnym reklamowaniu pewnych produktów w czasie pielgrzymki Benedykta XVI do Polski. Na pewno zaś nie powiemy, że jest to zdanie prawdziwe, informacyjne (zawierające treść faktualną, dotyczące rzeczywistego zdarzenia) i nadające się do bloku Fakty dnia, w którym zostało umieszczone. Portal onet.pl tego samego dnia w dziale Wiadomości informuje: "Młode wilki PiS" naraziły się braciom Kaczyńskim, a interia.pl „wie jeszcze więcej”, podając: PiS: Młode wilki wygryzione. To kolejne przykłady „skrótów myślowych” i to dość podobnych stylistycznie. Czy to są przykłady zdań prawdziwych? W jaki sposób można by wykazać prawdziwość tego typu wypowiedzi? Jaki miałaby ona zakres? Mało tego, czy to są zdania sensowne?
Nie jest moim zadaniem skonstruowanie tu jakiejś wyczerpującej klasyfikacji zagadnień związanych z wiarygodnością mediów ani też przeprowadzenie długiej i obfitej w materiały źródłowe kwerendy po archiwalnych rocznikach polskich gazet czy tygodników (tudzież po wydaniach programów informacyjnych w innych mediach). Chciałbym raczej, korzystając z pewnych medialnych przykładów, postawić kilka pytań i sprowokować dyskusję, która pozwoliłaby nam przyjrzeć się krytycznie polskim środkom masowego przekazu zwłaszcza w ich funkcji informacyjnej.
Wydaje się, że w dziennikarstwie obowiązuje (przynajmniej postulatywnie, deklaratywnie) klasyczna koncepcja prawdy. Zgodnie z nią, zdanie: Wybitny amerykański reżyser i scenarzysta Billy Wilder zmarł w Beverly Hills w wieku 95 lat traktujemy jako odnoszące się do pewnego faktu i jako prawdziwe bez względu na ówczesną datę jego zamieszczenia. Natomiast, o z pozoru dość podobnym strukturalnie i funkcjonalnie zdaniu: 29 czerwca. Slobodan Miloszević, który od października zeszłego roku przez 12 lat rządził Jugosławią, został aresztowany 1 kwietnia w Belgradzie powiemy raczej, że było ono prawdziwe w 2001 (na pewno już nie w 2006). Tak jak o napisie na zdjęciu jednego z miast Trzeciego Świata: Zdechły pies pływa wśród śmieci w lagunie Ebute Metta, arterii dla rybaków, którzy budują domy nad jej wodami. Powodzie mogą rozlać te zanieczyszczone wody na ulice Lagos, stwarzając zagrożenie epidemią, powiemy, że jego prawdziwość zrelatywizowana jest do treści danej fotografii.
Załóżmy jednak, że w przypadku zdań informacyjnych kwestia ich prawdziwości sprowadza się do ich odnoszenia się do pewnych rzeczywistych zdarzeń (zdanie prawdziwe to takie, które relacjonuje pewien fakt; zdanie nieprawdziwe nie relacjonuje żadnego faktu). Jak, wobec tego, potraktować następujące zdanie przeczytane przez lektorkę serwisu informacyjnego RMF FM o 12.00 (08.04.2006)?: Stany Zjednoczone zamierzają użyć przeciw Iranowi broni nuklearnej. Czy to jest informacja, pseudoinformacja (informacja pozorna lub spreparowana), „przepowiednia” (?), czy już dezinformacja (fałszywa informacja), skoro jest to zdanie uwikłane w kontekst artykułu z The New Yorkera, w którym snute są pewne (na ile uzasadnione, na ile nie, to osobna sprawa) prognozy dotyczące działań władz USA? Zauważmy, że zdanie sformułowane w powyższy sposób narzuca od razu pewien sposób interpretacji, takiej niemalże, że słuchacz „widzi już oczyma duszy” te wypolerowane głowice jądrowe szykowane do ataku. Nic w tym zdaniu nie sugeruje trybu wysoce hipotetycznego albo mało prawdopodobnego, ani tego, że zostało ono sformułowane raczej w ramach pewnej publicystycznej dyskusji aniżeli na forum dyplomatyczno-militarnym.
Moglibyśmy powiedzieć, że zdanie z serwisu RMF jest „prawdopodobnie-prawdziwe”, czyli może okazać się prawdą, jeśli zostaną spełnione pewne „całkiem prawdopodobne” warunki. No, ale chyba nie tego typu prognoz oczekuje słuchacz serwisu informacyjnego, biorąc pod uwagę, nomen omen, samą nazwę stacji „Radio Muzyka Fakty”. Zresztą, przy takim podejściu do sprawy, czyli uznaniu, że prawdziwość zdania jest stopniowalna (niemalże tak jak prawdopodobieństwo), uzyskujemy absurdalny wniosek, że pewne zdania są prawdziwsze od innych i że istnieją zdania najprawdziwsze (w jakimś zbiorze zdań). Przy takim myśleniu jednocześnie wracamy do dziennikarstwa z czasów, gdy zamieszczano analogiczne wobec powyższych konstrukcje językowe typu: Amerykańska strategia zakłada możliwość ataku atomowego lub też: Pentagon forsuje produkcję broni neutronowej, a więc do dni, gdy publikacje prasowe pełniły głównie funkcję propagandowo-dezinformującą, nie zaś informującą.
Nieprzypadkowo przywołuję przykłady zdań zamieszczanych w prasie komunistycznej, stanowią one bowiem exempla lingwistycznego majstersztyku. Na ćwiczeniach ze stylistyki i kultury języka proponowałem studentom do analizy następujące zdanie: Amerykanie zgadzają się na wyjazd uprowadzonego dyplomaty ZSRR. Co z takiego tytułu wynika? Nie tylko to, że Amerykanie uprowadzają dyplomatów (pokojowo nastawionego do świata Kraju Rad), ale że trzeba jeszcze z nimi negocjować, żeby 1) wypuścili dyplomatę, a ponadto, 2) żeby się zgodzili, by taki nieszczęśnik mógł z USA wyjechać. Nadtytuł dopowiada resztę: CIA raz jeszcze się skompromitowała. Znaczy to oczywiście, że nieudolność CIA to tajemnica poliszynela. Albo inny przykład z tego samego numeru: Śmiertelne ofiary nadgorliwości policji RFN. Policja RFN nie tylko jest „nadgorliwa” (co już budzi zrozumiałą grozę), ale w wyniku tej „nadgorliwości” giną ludzie.
Tego typu ideologiczne konstrukcje dziennikarskie (zarówno pseudo-informacje, jak i różne przykłady dezinformacji), na które nie tylko przy lekturze nieocenionej Trybuny Ludu się nietrudno natknąć, można by roboczo zakwalifikować do „meta-zdań”, tj. zdań o innych zdaniach (nie zaś o żadnych zdarzeniach) i potraktować jako językowy produkt zamierzchłych, ancienregime'owych czasów, gdyby nie polska współczesna tradycja relacjonowania wydarzeń. W Newsweeku można bowiem przeczytać np.: Kaczyńscy odnieśli podwójny sukces. Mają rząd i prezydenta. Tryumfują. Powinni jednak pamiętać: każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie. Ta przestroga zawarta w lidzie autorstwa Michał Karnowskiego i Piotra Zaremby zestawiona jest z tytułem wydrukowanym olbrzymimi literami na tle zdjęcia Lecha Kaczyńskiego unoszącego ręce, jakby uciszał tłum: CAŁA WŁADZA DLA BRACI. Można by odnieść wrażenie z tych kilku zdań, że w Polsce w XXI w. mamy do czynienia z monarchią (dyktaturą?) - co gorsza (jak zauważają czujni dziennikarze), absolutystyczną lub ze zjawiskiem równie „diabolicznym”, jak swego czasu zwycięstwo Stana Tymińskiego w I turze wyborów prezydenckich.
Ktoś mógłby powiedzieć, że dziennikarz, gdy wchodzi na poziom komentarza, ma prawo do pewnej „licencji poetyckiej” i może na dobrą sprawę opisywać świat wyłącznie ze swojego punktu widzenia. Z takim dictum zgodzilibyśmy się, gdyby 1) dziennikarz czynił to z troską o prawdę i 2) gdyby był równie krytyczny wobec wszystkich ugrupowań politycznych. Proszę jednak sprawdzić, co i jakim tonem pisze Newsweek po zwycięstwie SLD-UP w 2001, a także zobaczyć, jak sfotografowani są bohaterowie artykułów. W Newsweeku (43/2005, 30.10.2005) o kampanii prezydenckiej możemy przeczytać w lidach m.in. następujące zdania: Obaj kandydaci poruszali się po Polsce kosztownymi taksówkami powietrznymi, które kosztują za godzinę od 4 tys. zł wzwyż (co wygląda na zdanie informacyjne, pomijając jego urzekający styl), a już za chwilę: Donald Tusk był wyluzowany naturalnie, swoboda Lecha Kaczyńskiego często robiła wrażenie wymuszonej (lid okraszony zdjęciami „wyluzowanego” Tuska z kibicem piłkarskim we wrocławskim pubie i zmęczonego Kaczyńskiego w stroju góralskim) oraz 10.IX TUSK pokazał w kampanii nieznaną dotąd twarz. Twarz katolika, który bez zahamowań przystępuje do komunii świętej. Czy powyższe zdania są jeszcze informacyjne, czy już publicystyczne i „opiniotwórcze”? Czy odnoszą się one do jakichś zdarzeń, czy raczej do tego, co wyobrażają sobie autorki na temat rzeczywistości społeczno-politycznej? A może do tego, co wyobrażają sobie autorki, że czytelnik powinien sobie wyobrażać? Chyba że zdania te odnoszą się do czegoś jeszcze innego. Tak czy tak, nie mamy tu do czynienia z informowaniem, lecz z preparowaniem informacji (metainformowaniem lub, co gorsza, pseudoinformowaniem)
Przykład z „informacyjnego” tekstu Karola Mantysa: ZCHN BIERZE WSZYSTKO Kazimierz Marcinkiewicz i Marek Jurek na szczytach władzy (opis na zdjęciu polityków idących sejmowym korytarzem), podpis pod następnym zdjęciem: CZAR WĄSÓW Marcinkiewicza urzekał Ryszarda Czarneckiego. Czy są to zdania prawdziwe? Czy są to jeszcze „opinie”, czy już poetyckie metafory w ramach nieskrępowanej twórczości Mantysa? Przypomnieć warto, że Newsweek nie jest pismem satyrycznym.
Nie chodzi wyłącznie o relacje dotyczące wydarzeń politycznych. Nadtytuł (godny nagrody literackiej) innego artykułu: Psychologia ptasiej grypy. Autorzy tytułują tekst oryginalnie: Dmuchanie na zimne. W lidzie natomiast stwierdzają: Podczas gdy zachodnie gazety przestrzegają przed możliwym światowym kataklizmem, polskie media bagatelizują zagrożenie ptasią grypą. Pod zdjęciem wycinków prasowych podpis: GLOBALNE ZAGROŻENIE Europejskie dzienniki nie podzielają stoickiego spokoju ministra zdrowia Marka Balickiego. Problem prawdziwości powyższych zdań wiąże się z kwestią, by tak rzec, sensowności sformułowań w nich użytych, takich jak „światowy kataklizm” czy „globalne zagrożenie”. Jeśli te dwa frazeologizmy są użyte bez racjonalnego uzasadnienia, to nie mamy tu do czynienia ani ze zdaniami prawdziwymi, ani co ciekawsze, ze zdaniami sensownymi. Jeśliby więc nie chodziło w dziennikarstwie ani o prawdziwość, ani nawet o sensowność zdań, to o co mogłoby chodzić? Może o tym za chwilę.
Wydaje się bowiem, że pominęliśmy dotąd inne, równie istotne elementy związane z kwestią wiarygodności współczesnego języka dziennikarskiego. Może wszak wystąpić taka sytuacja (nawet w przypadku w/w przykładowych zdań), że zdanie Z1 przekonuje osobę P1, ale z kolei dla P2 jest „niewiarygodne” ze względu na źródło, które daną informację podało. Prawdziwość informacji może być wiązana z wiarygodnością medium na zasadzie „tym gazetom wierzę, a tamtych nie biorę do ręki”. Nietrudno wykazać absurdalność takiej postawy odbiorcy wobec środków komunikowania - w jej myśl wszystko, o czym informuje medium M1, traktowane jest przez P2 jako niewiarygodne lub „mało-wiarygodne”, zaś wszystko (lub większość z tego), o czym informuje M2 traktowane jest przez P2 jako prawdziwe. Być może takie podejście do mediów to specyfika polska, ale, mimo że nasuwa analogię z postawą biblistów dzielących teksty Pisma Świętego na „skażone” i „nieskażone”, to na pewno nie ma zbyt wiele wspólnego z dążeniem do prawdy.
Obok prawdziwości zdania, wiarygodności medium, powinniśmy zatem nadmienić też o dążeniu do prawdy ze strony odbiorcy przekazu medialnego. Jeśli odbiorca P1 konsekwentnie stoi na stanowisku „wierności jednemu tylko medium”, to w konsekwencji zamyka się w pewnym „getcie informacyjnym” i może się narażać na manipulację (nawet zakładając, że dziennikarze pracujący w danej redakcji są rzetelnymi „informatorami” - co przecież nie jest regułą - to musimy brać pod uwagę ich omylność oraz zmienność źródeł informacji, z których korzystają), a w najlepszym wypadku na niedoinformowanie (vide gate-keeping w polskich mediach). Jeszcze gorzej, gdy P1 za prawdę uważa wyłącznie to, co dane medium opublikowało (np. Gazeta Wyborcza w przeciwieństwie do Naszego Dziennika lub vice versa).
No, dobrze, ale co począć w sytuacji, gdy odbiorca komunikatu medialnego jednak dąży do prawdy, a nadawca (dziennikarz) nie? Wiem, że takie postawienie sprawy może natychmiast wzbudzić głosy protestu, przywołam jednak pewną symptomatyczną scenę, której świadkiem byłem, słuchając coniedzielnego Śniadania w Radiu Zet. Jeden z zaproszonych polityków (nie pamiętam, z której partii) powiedział z dużym oburzeniem w pewnym momencie dyskusji do Moniki Olejnik: To, co pani mówi, jest nieprawdą! Na co niezrażona zupełnie dziennikarka odrzekła ze śmiechem: Nieważne, czy to prawda, czy nie - grunt, że budzi emocje.
Mimo że ta wypowiedź miała charakter żartobliwy, olśniła mnie wprost swoją klarownością. Być może o to w polskim dziennikarstwie po prostu chodzi. Kto wie, czy świadomość, że (jak twierdzą badacze) 70 % Polaków, jeśli nie więcej, nie rozumie tekstu pisanego, że ok. 10 % posiada wyższe wykształcenie i że żyjemy w kraju, jakim żyjemy, nie pozwala dziennikarzom na odejście od prawdy z pełną premedytacją i na zamierzone kierowanie przekazu wprost do sfery emocjonalnej odbiorcy, a nawet (jak w przypadku tabloidów) instynktownej? Ale, gdyby tak było, to skąd by się brały owe wielkie medialne spory (jeśli nie wojny) o racje, o wiarygodność, właśnie? Chyba że te spory są jedynie burzą w szklance wody.
Teza o emocjonalnym, a nie prawdziwościowym przesłaniu polskich mediów od razu wyjaśnia, dlaczego w Newsweeku Luiza Zalewska, tytułuje swój artykuł Wpływowe parzycielki herbaty, zaś poniżej w lidzie dopowiada czytelnikowi Za Lechem Kaczyńskim do prezydenckiej kancelarii przybędą jego współpracownice. Pracowite i lojalne, ale przede wszystkim bez politycznych ambicji. Teza ta tłumaczy, skąd się biorą takie tytuły, jak ten nadany przez Edytę Żemłę artykułowi o jednym z dowódców polskich wojsk w Iraku: Generał umoczony w bakszysz? Określenie, że ktoś jest w coś umoczony należy już niemalże do wulgarnej polszczyzny, zaś zestawienie wulgaryzmu, eufemizmu i nazwy wysokiej funkcji wojskowej świadczy o metajęzykowej kreatywności autorki bliskiej, jak sądzę, wspomnianej wyżej praktyce dziennikarzy Trybuny Ludu. Teza Olejnik znajduje też swoje potwierdzenie w rozmaitych zdaniach pozornie informujących, bo w rzeczywistości „zaklinających rzeczywistość” czy „pobożnie-życzeniowych” (typu Po rezygnacji Cimoszewicza sondaże mówią, że Tusk zwycięża w I turze) lub „nakazujących” odbiorcom taki a nie inny rodzaj postępowania (kampania medialna przed referendum akcesyjnym: Głosujemy „za”), wreszcie w zdaniach-wizjach grozy (Jak nie Unia to Białoruś, Kapitał ucieka z IV RP itp.).
Oczywiście, przyjęcie takiej tezy stawiałoby zarówno odbiorców, jak i polskie dziennikarstwo w bardzo kłopotliwej sytuacji z paru względów. Abstrahując na moment od kwestii prawdy, to należałoby uprzytomnić sobie, że odwoływanie się do sfery emocjonalnej ma wyjątkowo krótkotrwałe działanie (vide zmienność ludzkich nastrojów) oraz wynika z bardzo uproszczonej wizji człowieka, a zwłaszcza wizji oddziaływania środków masowego przekazu na ludzi. Patrząc z dystansu na polskie media, można odnieść wrażenie, że pod względem informacyjnym właśnie, to tkwią one w osobliwym paradygmacie uformowanym ostatecznie w l. 80. ub. stulecia. Mam tu na myśli, rzecz jasna, nie tylko legendarny Wieczór z Dziennikiem, ale i nie mniej ważny pod względem sposobu strukturalizowania (hierarchizowania) informacji inny peerelowski program informacyjny (z końca dekady) Teleekspress - jeśli chodzi o telewizję; zaś w przypadku Polskiego Radia, Radiokurier (najpierw w I PR, potem w III PR) oraz zapoczątkowany, jeśli się nie mylę, w okresie stanu wojennego, informacyjno-muzyczny program Zapraszamy do Trójki, do dziś umiejętnie eksponujący pseudoinformacje kosztem informacji (czy szerzej: pseudoproblemy i pseudowydarzenia kosztem istotnych wydarzeń dnia) oraz opinie kosztem treści faktualnych.
Ponadto, takie odwoływanie się do emocjonalności musiałoby wcześniej czy później podważyć tezę o dziennikarskim dążeniu do odkrycia i przekazania prawdy (skoro nie chodzi o prawdę, to liczy się jedynie to, czy jestem przekonujący lub intrygujący, czy przyciągam publiczność). Z drugiej jednak strony, potraktowanie emocjonalnej wartości przekazu medialnego za nadrzędną pozwoliłoby dziennikarzom unikać konieczności prostowania informacji czy dementowania relacji niewiarygodnych. Mogliby oni mówić - w przypadku wyjścia na jaw kłamliwości jakiejś informacji - że to, iż wywołała ona takie, a nie inne reakcje odbiorcy, to jest „jego sprawa”, a nie dziennikarzy (a nawet, że odbiorca „ma prawo” na daną informację „po swojemu” zareagować). Mało tego, dziennikarz mógłby jeszcze subtelniej wyjaśniać swoją postawę, mianowicie mógłby twierdzić, iż swego czasu daną informację „uważał za prawdziwą” i nie mógł przypuszczać, że „po jakimś czasie” okaże się ona „zdezaktualizowana” lub zwyczajnie fałszywa.
Niestety, jeślibyśmy przyjęli słuszność tezy Olejnik, to nasuwa się wniosek podważający sensowność mówienia o informowaniu. Odwołując się głównie do sfery emocjonalno-instynktownej odbiorcy nie powiadamiamy go o niczym, lecz go formujemy, kształtujemy (kolejna generacja inżynierów dusz?). Zakładając, że informacja to jakaś wiedza o pewnym realnym zdarzeniu, to z istoty swej jest ona kierowana do ludzkiego intelektu i przez niego przyswajalna. To natomiast, co kierujemy głównie do sfery emocjonalno-instynktownej odbiorcy nie jest i nie może być informacją.
Z pobieżnej nawet obserwacji współczesnych polskich mediów wynika jednak, że dziennikarzom zarysowane wyżej konsekwencje szczególnie nie przeszkadzają. Ważna jest dla nich słuchalność, oglądalność, poczytność, efektywność lub po prostu sprzedawalność towaru, jaki odbiorcom oferują. A wiarygodność? Cóż to jest wiarygodność?
Paweł Przywara
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
Katedra Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej
przywara@wsiz.rzeszow.pl
Bibliografia:
Bralczyk, Jerzy, O języku polskiej propagandy politycznej lat siedemdziesiątych, Warszawa 2003,
Dąbrowska, Anna, Językowy obraz przeciwnika politycznego (na podstawie tekstów prasowych z marca 1968 roku) w: Język a kultura, t. 4, red. Jerzy Bartmiński i Renata Grzegorczykowa, Wrocław 1991, s. 115-147,
Ethos 24 (1993) (nr monograficzny Ethos mass mediów),
Ethos 69-70 (2005) (nr monograficzny Osoba w społeczeństwie informacyjnym),
Głowiński, Michał, Marcowe gadanie. Komentarze do słów 1966-1971, Warszawa 1991,
tenże, Mowa w stanie oblężenia, Warszawa 1991,
tenże, Nowomowa po polsku Warszawa 1990,
Gwałt i perswazja. Antologia publicystyki z lat 1981-1983, red. Jerzy Adamski, Warszawa 1983,
Lakoff, George, Johnson, Mark, Metafory w naszym życiu, tł. Tomasz P. Krzeszowski, Warszawa 1988,
Lis, Tomasz, Skowroński, Krzysztof, Ziomecki, Mariusz, ABC dziennikarstwa, Warszawa 2002,
National Geographic Polska 01/2003,
Newsweek 3/2001, 23.09.2001,
Newsweek 2/2001, 10.12.2001,
Newsweek 24/2004, 13.06.2004,
Newsweek 43/2005, 30.10.2005,
Newsweek 44/2005, 06.11.2005,
Ożóg, Kazimierz, Język w służbie polityki, Rzeszów 2004,
Portale: interia.pl, gazeta.pl, onet.pl, tvp.pl, wp.pl,
Przekrój 14/2002, 07.04.2002,
Trybuna Ludu 186/1982, 7-8.08.1982,
Trybuna Ludu 192/1982, 14-15.08.1982,
Trybuna Ludu 259/1985, 07.11.1985,
Volkoff, Vladimir, Dezinformacja oręż wojny, tł. Anatol Arciuch, Warszawa 1991.
Zjawisko homogeniczności polskich przekazów medialnych (które ujawniło się jaskrawo w trakcie unijnej kampanii przedreferendalnej) warte jest osobnych badań. Na portalu gazeta.pl (21.04.2006) można przeczytać: Skazani za wysłanie psa w kartonie niewinni?, zaś onet.pl informuje: Okrutna śmierć pieska - właściciele są niewinni? Na portalu gazeta.pl tego dnia: Tusk: Kwartet dopasowany ale program koalicji jest zły dla Polski, zaś na onet.pl: Może to stylistyczne podobieństwo to tylko zbieg okoliczności? Z kolei na portalu Telewizji Polskiej zaskakujące rozbieżności wokół tej samej sprawy (o tej samej porze, tego samego dnia) w dziale Wiadomości: TVP1: Koalicja w przyszłym tygodniu?, zaś TVP2 oraz TVP Polonia: Koalicja w tym tygodniu? (24-04-2006).
Przekrój 14/2002, 07.04.2002, s. 7.
Tym samym nie chcę się tu odnosić do tych informacji, które stanowią (mniej lub bardziej wierne) przytoczenia wypowiedzi jakichś polityków, nie tylko ze względu na to, że każde tego rodzaju przytoczenie może się wiązać z manipulacją (wyrwanie zdania z kontekstu) i w ten sposób może dość łatwo się narażać na krytykę, ale przede wszystkim dlatego, że w przypadku polityków polskich nigdy do końca nie wiadomo, czy dana wypowiedź to „stanowisko partii” (niezmienne czy akurat wygłaszane w danych okolicznościach?), „stanowisko danego polityka” (dla jednych komentatorów reprezentatywnego, dla innych nie), „stanowisko odłamu danej partii” (odłamu, który zmieni oblicze partii czy stanie się ugrupowaniem kanapowym?), „prywatna wypowiedź osoby będącej politykiem” (przelotna uwaga rzucona na korytarzu sejmowym), „pogląd wygłoszony pod wpływem pewnych emocji”(a więc coś, co można odwołać) itd. Por. Ożóg, Język w służbie polityki, Rzeszów 2004.
Newsweek 2/2001, 10.12.2001, s. 84.
Moglibyśmy tu mówić o prawdzie w sensie kontekstualnym lub, jak chcą filozofowie, koherencyjnym (zdanie zgodne z innymi zdaniami danego tekstu). Innym prostym przykładem prawdy-w-kontekście może być zdanie Porwany boeing 757 uderzył w Departament Obrony USA pół godziny po ataku na WTC powodując 200-metrową dziurę (Newsweek 3/2001, 23.09.2001, s. 25) lub zdania: Byłemu premierowi zarzuca się, że skłamał, nie przyznając się do współpracy z wywiadem wojskowym PRL. Jeśli potwierdzi to sąd, Oleksy może pożegnać się z funkcjami państwowymi na 10 lat (Newsweek 24/2004, 13.06.2004, s. 27). Zwróćmy jednak uwagę, że relatywizowanie prawdziwości zdania informacyjnego do pewnego kontekstu, w którym ono się pojawia, rozmywa kategorię prawdy jeszcze bardziej. Jak bowiem ocenić `prawdziwość całego artykułu' - sumując „cząstkową prawdziwość” poszczególnych zdań, akapitów czy dłuższych partii tekstu?
Wiarygodność fotografii to temat na osobną analizę.
Przykładem takiej pozornej informacji mogą być „newsy” podane 23-04-2006 w serwisie PR III nt. `wypasu owiec na polanie w Pacowie' i czyjejś `miłości do syreny' (samochodu) (i równolegle w PR I o tej samej porze). Oczywiście informowanie o tym, co robią zwierzęta na polskiej ziemi, ma swoją długoletnią tradycję, już np. Trybuna Ludu 186/1982, 7-8.08.1982, w jednym z podtytułów artykułu o żniwach '82 zawiadamia na s. 1: Bydło zeszło z pastwisk. Innym przykładem pseudoinformacji jest „news” zamieszczony w dziale Wiadomości na portalu interia.pl: Chora na anoreksję waży zaledwie 24 kilogramy (24-04-2006). Tego typu „wiadomości” niewiele się różnią od „ciekawostek” zamieszczanych na zakrętach soczków owocowych.
Takich „przepowiedni”, tj. zdań, które niby odnoszą się do jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości, ale wykorzystane są przez dziennikarzy jako zdania mówiące o teraźniejszości, jest w polskich serwisach informacyjnych mnóstwo zwłaszcza w okresach kampanii wyborczych.
Podobny charakter ma zdanie Księża chcą zakładać rodziny umieszczone w dziale Wiadomości portalu onet.pl (22-04-2006).
Zapewne z punktu widzenia gate-keepera, który tego newsa umieszcza w serwisie.
Pogląd, że prawda może być stopniowalna (jeden tekst zawiera „jakąś część” prawdy, drugi „nieco więcej” prawdy) i potraktowana instrumentalnie znajduje swoje zastosowanie w pracach ludzi zajmujących się preparowaniem informacji i dezinformowaniem. Por. Volkoff, Dezinformacja oręż wojny, tł. Anatol Arciuch, Warszawa 1991. Oczywiście, pogląd o „stopniowalności prawdy” jest bałamutny. Jeśli bowiem jesteśmy w stanie stwierdzić, że w tekście T1 jest „więcej prawdy” niż w T2 to znaczy, że wiemy, które fragmenty obu tekstów są prawdziwe (ściślej, które ze zdań są prawdziwe). Specjaliści od preparowania informacji i od dezinformacji muszą posiadać precyzyjną wiedzę, gdzie w językowym opisie danego zdarzenia „kończy się prawda”, a gdzie się zaczyna manipulacja informacyjnym przekazem. W niniejszym artykule milcząco zakładam dobrą wolę dziennikarzy i chęć posługiwania się językiem przedmiotowym (służącym do opisu realnych sytuacji), nie zaś metajęzykiem (służącym do konstruowania języka przedmiotowego, by preparować różne informacje w jakimś celu, np. zaszkodzenia danej partii politycznej czy politykowi).
Trybuna Ludu 192/1982, 14-15.08.1982, s. 7. Oba zdania zamieszczone jako tytuły artykułów w dziale Wiadomości z zagranicy.
Trybuna Ludu, 07.11.1985, s. 7.
Dyplomatów, którzy nie są żadnymi szpiegami, rzecz jasna.
O języku komunistycznej prasy i propagandy powstało wiele prac specjalistycznych, por. Głowiński, Marcowe gadanie. Komentarze do słów 1966-1971, Warszawa 1991, tenże, Mowa w stanie oblężenia, Warszawa 1991, tenże, Nowomowa po polsku Warszawa 1990, Bralczyk, O języku polskiej propagandy politycznej lat siedemdziesiątych, Warszawa 2003, Dąbrowska, Językowy obraz przeciwnika politycznego (na podstawie tekstów prasowych z marca 1968 roku) w: Język a kultura, t. 4, red. Jerzy Bartmiński i Renata Grzegorczykowa, Wrocław 1991, s. 115-147. Por. też dziennikarstwo stricte propagandowe np. Gwałt i perswazja. Antologia publicystyki z lat 1981-1983, red. Jerzy Adamski, Warszawa 1983.
Newsweek 43/2005, 30.10.2005, s. 2.
Z lidu wynika, jakby w Polsce (2005) nie było wolnych wyborów tylko zamach stanu. Proszę to też zestawić z prognozami rozmaitych opiniotwórczych mediów dotyczącymi PiS-u po poprzednich wyborach parlamentarnych.
Por. np. Newsweek 3/2001, 23.09.2001, s. 52 i n. Szczególnie wzruszające jest zdjęcie L. Millera całującego w czoło dziewczynkę ubraną na ludowo.
Newsweek 43/2005, 30.10.2005, s. 14.
Jw., s. 16.
Jw., s. 27. Nawiasem mówiąc, godny powinszowania styl. Kandydat nie tylko „przystępuje do komunii”, ale czyni to „bez zahamowań”; to dopiero katolik. Pomijam tu kwestię „katolickości” Newsweeka.
Newsweek 44/2005, 06.11.2005, s. 9. Artykuł, żeby nie było wątpliwości, nosi tytuł Partia władzy. Wielkie litery pochodzą od autora.
Newsweek 43/2005, 30.10.2005, s. 50. O tym, jak poważna jest ta sprawa, świadczy chociażby informacja podana już niespełna rok później na portalu wp.pl (24-04-2006) w dziale Wiadomości: Co drugi człowiek zagrożony ptasią grypą.
Kwestia sensowności języka używanego przez dziennikarzy w jego funkcji informowania jest niezwykle interesującym zagadnieniem, lecz wykraczającym poza ramy niniejszego artykułu. Przykładów zdań będących językowymi nonsensami nie trzeba specjalnie szukać, oto choćby portal wp.pl w dziale Wiadomości zamieszcza (24-04-2006) takie konstrukcje semantyczne: Morderca sam się zgłosił (ciekawe, gdzie i do kogo?) oraz Azyl w Polsce nie dla żony partyzanta (konia z rzędem temu, kto rozumie coś z tej informacji). Z kolei w dziale Sport czytamy tego samego dnia: Polonia dotknęła drugiej ligi. Natomiast na portalu telewizji kanał TVP 3 informuje w dziale Kurier z ostatniej chwili (24-04-2006): Zatrzymani podejrzanych o zabójstwo (pytanie, czy chodzi o zatrzymanie podejrzanych o zabójstwo, czy też zatrzymano ludzi, którzy się okazali podejrzanymi o zabójstwo?).
Newsweek 44/2005, 06.11.2005, s. 38.
Jw., s. 9.
Choć w takim przypadku mielibyśmy do czynienia albo 1) z całkowitym relatywizmem ujętym przez starożytnego sofistę Protagorasa w formule homo mensura, czyli każdy człowiek ustala wedle własnych kryteriów, co jest prawdą, a co nie (ewentualnie: prawdą jest to, co jest przekonujące), albo 2) pragmatystyczno-utylitarystyczną koncepcją prawdy: informacja prawdziwa to taka, która przynosi praktyczny skutek, jest użyteczna publicznie, życiowo itp.
Chodzi zarówno o strukturalizowanie informacje prawdziwe, jak i fałszywe, ważne i zupełnie nieistotne. Ciekawe, że wszechstronnych badań (w paradygmacie agenda-setting) dotyczących polskich mediów jak dotąd nie przeprowadzono.
Np. `kwestia psich odchodów na osiedlowych trawnikach', `szaleństwa nastolatków na motorowerach' itp.
Symptomatyczne, że chociażby w sztandarowej książce współczesnych polskich dziennikarzy, napisanej zdawałoby się przez stuprocentowych profesjonalistów, kwestia prawdy w ogóle nie jest analizowana, (Lis, Skowroński, Ziomecki, ABC dziennikarstwa, Warszawa 2002).
1