KROK W BOK
B.W. - mojemu
serdecznemu
Przyjacielowi
Żona, jak zwykle w podobnych sytuacjach, zleciła mu tyle obowiązków, że mógłby się za głowę złapać.
- Andrzejku, codziennie odkurzaj, bo wiesz.
Nie wiedział, ale nie zaprzeczył.
- I kwiatki podlewaj, bo...
- Bo zdechną - dokończył jej ulubionym powiedzonkiem.
- No! - potwierdziła skwapliwie. - I przetkaj zlewozmywak. I wypierz wreszcie dywan. Nikt ci nie będzie deptał, wyschnie. Zwykłe trzepanie już mu nic nie da.
Jeszcze czego! - pomyślał, ale nie odezwał się, tylko na odczepnego skinął głową.
- I najważniejsze: działka. Wiesz, ileśmy w niej pieniędzy utopili. Trzeba wyplewić i od czasu do czasu podlać. Jakby mocno grzało, to nawet co dzień. Przecież i tak nic więcej nie masz do roboty.
Naiwna! A zwykłe lenistwo to gdzie?
Teraz uściski, pocałunki.
- Martuniu, uściskaj tatusia, wrócimy za dwa tygodnie.
Martunia tylko nadstawiła policzek.
Najmłodsza, wyskrobek; miała być pupilkiem; tymczasem... Tymczasem została pupilkiem mamusi. Bo dwoje starszych od dawna na swoim.
Pociąg ruszył. Jeszcze im ręką pomachał, ale tak były zajęte układaniem się w przedziale, że ani na niego nie spojrzały.
Wrócił do domu i z niekłamaną radością rzucił się na tapczan: w spodniach, w butach! Już mu nikt uwagi nie zwróci, nikt z gębą pełną wrzasku na niego nie wyskoczy! We własne dwutygodniowe szczęście jeszcze nie wierzył. Późną kolację zjadł na zimno i zaraz po sobie pozmywał. Nie lubił brudnych naczyń szpecących lśniący zlewozmywak. A teraz video! Pornola! Takiego, który Elżbietę natychmiast do furii doprowadzał!... Nie, tego już zna na pamięć. Nowego, tego z wypożyczalni, spod lady! Ma to być podobno wyjątkowy smaczek! No to zobaczymy - pomyślał... Już sobie wyobrażał, co Elżbieta by na to:
- Znów to oglądasz, zboczeńcu jeden! Do lekarza powinieneś! Niedługo ci te... - wiadomo, jakie te - na oczach wyrosną!
Jakoś dotychczas nic takiego nigdzie mu nie wyrosło, a co tylko udało mu się spod lady dostać, zaraz cichaczem oglądał.
Oglądnął i tego. Ten wyjątkowy smaczek to... pieprzenie się facetów! Coś podobnego! Najpierw to robią z dziewczynami, potem sami ze sobą! O, z tyłu na okładce jest ta scena! Czy ten z wypożyczalni to pedał, żeby takie rzeczy pod ladą trzymać? Tak mu jutro nagada!
Zaraz: a może by tak dokładniej przyjrzeć się, jak oni to robią?... Z kobietą to już nie atrakcja: wszystko wie, wszystko zna, wszystko widział, przeżył. Przed ślubem szalał na lewo i prawo - aż wpadł. Nawet w duszy był zadowolony: nie musiał żony wybierać, samo się stało. W gruncie rzeczy każda baba ma między nogami to samo i z każdą się to robi tak samo. Małżeństwo po hm...dziestu latach też mu się znudziło. Lecz w łóżku był zawsze solidny i dokładny. Elżbieta nie kryła satysfakcji z seksu z nim. Lubiła bawić się jego tęgim penisem i dużymi jądrami, a gdy ją meandrami pieszczot prowadził wprost do ekstazy, była miękka jak wosk i bez oporów zgadzała się na wszystko, nawet na wspólne obejrzenie nowego pornola. W trakcie oglądania wymyślnym pieszczotom nie było końca, a drugi numerek był praktycznym przećwiczeniem pokazanych tam nowości. Elżbieta tylko w jednym była tradycjonalistką: nie chciała dać w odbyt ani brać mu do ust. Mówiła, że to pierwsze to zboczenie, a to drugie, bo jej na języku włoski zostawia.
Ale chłop z chłopem? Jaja lizali z rozkoszą, żaden włosek im nie przeszkadzał! Ciągnęli sobie aż do wytrysku! Cholera; coś w tym jest! Na to się całkiem przyjemnie patrzy - stwierdził z zadowoleniem, rozkładając wersalkę; łatwiej sobie spanie w stołowym przygotować, niż wideo przenosić do sypialni. Rozebrał się. O myciu całkiem zapomniał. Położył się wygodnie i jeszcze raz cofnął ten moment do początku. Patrzył. To z dziewczyną to nudne. Dalej. O, teraz. Pływają. Starszy prowokująco zdejmuje kąpielówki. Młodszy jest domyślny. Wie, o co chodzi. Podpływa, bierze mu w rękę, naciąga... i ssie! Natychmiast mu pała staje.
- Też bym ci tak dał do buźki... - mruczał Andrzej, wyjmując swojego twardego penisa i onanizując się wolnymi ruchami.
Drugie kąpielówki lecą do wody. Obaj patrzą na siebie, porównują, mają co! Starszy jest lepszy, ale młodszy to też nie nowicjusz, ciągnie mu bez oddechu - i strzał! Nielicha porcja spermy. Teraz z budynku wychodzi jakiś Mulat, niesie im drinki na tacy. Biorą. Patrzy na ich pały. Zapraszają go. Mulat się śmieje, rozbiera... To jest żyła! Ale mu stoi! Jak można mieć aż taką fujarę?! Obaj się za niego biorą, ciągną mu na zmianę. Teraz Mulat ciągnie starszemu. Sperma… Bierze się za młodszego, odwraca go, wypina mu dupę, prostuje swojego pala, pcha... Ku...! Wchodzi! Wepchnął całego! To nie do wiary! Jaką minę ma ten młody! To musi boleć, ale chyba jest mu przyjemnie!
- Mnie byś się tak nadstawił, wyruchałbym cię nie gorzej. Wchodzi twój, wszedłby i mój... - mruczał onanizując się coraz szybciej i patrząc, jak spomiędzy białych pośladków wysuwa się i wsuwa wielka, gruba pała oliwkowego byczka. Rasistą nie był, ale wolałby, żeby to biały rypał Mulata; zawsze co biały to biały.
Mulat ma kondycję, jebie aż mu jaja fruwają! Teraz bierze się za starszego. Przykłada pałę i mocnym pchnięciem przebija się do środka. Gładko mu weszło. Jaka harmonia ruchów! Starszy to umie, dobija dupą, dociska. Obaj umieją. A młodszy znów obciąga starszemu. Jaka niespotykana figura! Mulat wyszarpnął swojego, w rękach dogrzewa, wyprostowało go. Jak daleko spermą rzucił...!
Andrzej przyspieszył ruchy.
Młody ściąga starszemu. Finał. Znów potoki spermy...
I jemu sperma uderzyła ma brzuch i włosy na klatce piersiowej, które chwytały i więziły jego duże perłowo lśniące krople.
Dalej nie patrzył, nuda: wrócą do kobiet i razem z Mulatem będą bić rekordy w zaliczaniu dam.
- Nie do wiary - powtórzył, gładząc swego dorodnego fallusa; ułożył go na brzuchu, ciężką mosznę uformował i poprawił na udach. I zasnął zadowolony, jakby to on był z nimi i po kolei zaliczył te trzy męskie dupy. Żadną by nie pogardził, nawet Mulata! Temu by przede wszystkim wrypał, po same jaja!... Ciekawe: ile mogła mieć żyła tego Mulata...?
Śniadanie zjadł zamiast obiadu; o obiedzie ani nie pomyślał. Za to w drodze na działkę wstąpił do pobliskiego baru, strzelił sobie setkę, a butelkę ulubionej „soplicy” kazał dyskretnie zapakować. To na wieczór, pomyślał - i wolnym krokiem ruszył dalej.
Sucho. Elżbieta miała rację. Te ogórki, ta rzodkiewka, trzeba by podlać. Na działce obok pusto, sąsiadów nie ma. Szkoda, byłoby z kim pogadać. Podłączył węża do kranu. Podlewał dokładnie, nie spiesząc się, jakby chciał wytopić czas, z którym nie wiadomo co zrobić. Potem zrobił porządek w altance.
- Dzień dobry! - usłyszał w pewnej chwili.
- Ach, to pan - Andrzej poderwał się zaskoczony, a widząc uśmiechniętą twarz działkowego sąsiada, z nieukrywaną radością odwzajemnił powitanie.
Pan Mirosław dopiero od tego roku tu gospodaruje, odkupił działkę od poprzedników, którzy ją zupełnie zapuścili. I już było widać, że zrobi tu nie tylko działkę, ale ogród i park zarazem! No i to, że Andrzej, ilekroć go widział, ze zwykłą męską zazdrością podziwiał jego smukłą sylwetkę i… pośladki. W spodniach, oczywiście. To Ela zwróciła jego uwagę, że sąsiad ma „ładne pośladki, zauważyłeś”? Ofuknął ją wtedy żartobliwie, gdzie się patrzy, ale sam przyznawał, że sąsiad, na oko czterdzieści - czterdzieści pięć lat, ma nie tylko ładne pośladki, ale że musiał być za młodu niezłym przystojniakiem. Nawet teraz jego męska uroda sama rzucała się w oczy. No i żonę też ma jak lalkę…
- Ja z prośbą - powiedział pan Mirosław podchodząc do ogrodzenia. - Da się pan podłączyć do swojej wody? Mój kran tak zardzewiał, że zawór ukręciłem.
- Oczywiście!
Przełożyli węża, dokręcili ujęcie na kranie, ale wąż sąsiada, odziedziczony po poprzednikach, był już mocno wysłużony i naraz, niespodziewanie, końcówka spryskiwacza przeciążona ciśnieniem wystrzeliła daleko na grządki, a rozerwane złącze rzuciło na nich mocny strumień wody, który zalał ich obydwu od stóp do głów.
- Szlag by trafił!
- A do ku... nędzy! - posypało się równocześnie z obu ust.
Andrzej błyskawicznie przeskoczył ogrodzenie i zakręcił wodę. Pan Mirosław tymczasem, otrzepując się z wody, wskoczył między grządki szukać końcówki spryskiwacza.
- Niech pan da spokój, ona się pewnie już do niczego nie nadaje - rzucił Andrzej przez zęby i strząsając z twarzy fontannę kropel, zlustrował mokre spodnie i przyklejoną do ciała koszulę.
- Pięknie wyglądamy - dodał.
Obaj spojrzeli na siebie, nie kryjąc wściekłości na złośliwość martwych przedmiotów, i naraz obaj wybuchli gromkim śmiechem.
- Głupio mi okropnie - kajał się pan Mirosław, dokładając słowa przeprosin, że to jego wina i tak dalej.
- Do dupy z przeprosinami. Co teraz? Tak wyjść na ulicę?
- Pan może się trochę w altance przesuszyć, a ja nawet altanki nie mam.
- Cholera... To zapraszam do mojej. Rzucimy te łachy na słońce i przeczekamy trochę.
To był jedyny rozsądny pomysł.
- Daj te mokre rzeczy... O, przepraszam - zreflektował się Andrzej.
- Słusznie. Jestem Mirosław.
- Andrzej - z uśmiechem wyciągnął do niego dłoń. - Ściągaj to - wskazał koszulę i spodnie. - Powieszę na winoroślach.
Andrzej już był w slipach. Krępował się trochę, bo nie uszło jego uwadze, że Mirosław dłużej zatrzymał wzrok na jego obfitych wypukłościach zarysowanych pod białym materiałem, dodatkowo podkreślonych przylgniętą wilgocią. Mirosław był w luźnych bokserkach z szerokimi nogawkami, penisa nie było w nich widać, ale pośladki, teraz nie osłonięte spodniami, wyglądały bardziej podniecająco niż dupcia jego własnej żony.
- Za strój przepraszam - powiedział Mirosław. - Nie spodziewałem się, że przyjdzie mi robić męską rewię mody.
- Drobiazg. To raczej ja przepraszam. Ale równie dobrze moglibyśmy nasze gołe dupy wystawić do słońca i też by było dobrze - zażartował Andrzej, a Mirosław roześmiał się wesoło.
Bo gdyby Mirosław wystawił… Korciło Andrzeja: zobaczyć takie pośladki! One naprawdę są jak marzenie!
- Jeszcze by nas wzięli za… - Mirosław wesoło machnął ręką.
- Za kogo?
- A za takich, którym odpowiada własna płeć - Mirosław śmiał się szczerze.
- No wiesz? W tym wieku?
- A co tu wiek ma do rzeczy? Kochać się można od lat piętnastu do stu piętnastu!
Andrzej też się roześmiał, po czym wzruszył ramionami w geście „kto wie?” i rozmowa sama potoczyła się tak, jakby się znali od lat. Nagle Andrzej przypomniał sobie, że ma „soplicę”!
- A może by tak po jednym? - zaproponował zacierając ręce.
- Oj, przydałoby się, ale skąd? - zatroskał się Mirosław, a widząc butelkę stawianą na stoliku, uśmiechnął się szeroko. - Przewidujący jesteś. Skąd wiedziałeś?
Andrzej także się uśmiechnął.
- Nie wiedziałem. Miała być na samotny wieczór, ale tak lepiej - odpowiedział.
- Dlaczego samotny? - Mirosław ciekawie uniósł wzrok.
- Żona u teściów, na dwa tygodnie. Żeby małej powietrze zmienić.
- Aha… No to dawaj jakieś naczyńka. Masz tu coś?
- Tam - Andrzej wskazał stary kredens.
Kieliszki były od zeszłej jesieni, gdy urządzali pieczone ze szwagrem. Czyste. Dodatkowo, zwyczajem Elżbiety, były przykryte celofanem, żeby się nie zakurzyły. Czyli od razu do użytku.
- Nie masz większego szkła? Warto tak drobić? - Mirosław trzymał w ręku kieliszki, patrząc na nie z przymrużeniem oka.
- Są szklanki. Odpowiada? - roześmiał się Andrzej.
- Odpowiada - Mirosław zamienił naczyńka.
- Ale na przepicie nic nie mamy.
- Mnie przechodzi bez, a sobie przynieś ze dwa ogórki i parę rzodkiewek - odpowiedział Mirosław, mrugając wesoło.
Andrzej błyskawicznie był na grządce - i już był z powrotem. Tymczasem Mirosław przejął rolę gospodarza i polewał, ale z umiarem.
Pili, przegryzali świeżymi ogórkami i rzodkiewką, palili. Papierosy, choć także zwilgotniały, jakoś dawały się ciągnąć. I rozmawiali coraz żywiej. Na przypomnienie, że Andrzej jest słomianym wdowcem, Mirosław znów się roześmiał. On też zalicza się do tego kręgu, jeszcze tydzień, bo żona w sanatorium, kobiece sprawy. A dzieci...? Dzieci nie mają - tu Mirosław spochmurniał trochę. Szkoda, pomyślał Andrzej. Po takiej ładnej parze dzieciaki na pewno byłyby śliczne! A Andrzej - że ma troje, już dwoje na swoim? A najmłodsze - ile, sześć lat?!
- Wyskrobek - uśmiechnął się Andrzej, a Mirosław otwarcie przejechał oczami po jego napiętych slipach.
- No, takim warsztatem to niejednego wyskrobka jeszcze by zrobił - powiedział niby w żartach, ale z wyraźną nutką uznania w głosie. Andrzej zauważył, że przy tym Mirosław dyskretnie poprawił własne spodenki.
Andrzej uśmiechnął się; zwykły męski komplement. Oburącz docisnął własne narządy i poprawił je poprzez slipy. W tej samej chwili zrozumiał, że gdzieś poza swą świadomością cały czas czuł lekkie podniecenie, absolutnie niezależne od jego woli. I na pewno nie miało to związku z Mirosławem. Dostrzegł i to, że penis, choć całkowicie w stanie „spoczynku”, jest tęższy niż zwykle. Więc dlaczego? Ach... Ten Mulat z pornola! - i jak mu penis zadrżał! Pospiesznie założył nogę na nogę, by ten fakt ukryć, lecz Mirosław i to zauważył. Ale co ma Mulat do Mirosława?
- Warsztat jak warsztat - Andrzej lekko nadrabiał miną. - Warsztat to żona…
- A ty - doskonały rzemieślnik do tego warsztatu - uzupełnił Mirosław. - Na pewno - dodał, jakby stwierdził oczywistą prawdę.
- A ty? Chyba na siebie ani na żonę nie narzekasz?
- E… Narzekać to przydawać zło do zła. Ale gdybym miał coś około tego… - uśmiechniętym wzrokiem, wciąż w tonacji żartu, wskazał to, co tak bardzo było widać: tęgiego penisa, zgniecionego tuż nad jądrami, z wyraźnie odciśniętą żołędzią. Andrzej też to widział. Białe slipy naprawdę prawie niczego nie kryją!
- A ty co, chyba ci jaj nie oberwało? - Andrzej także próbował dopisać żart do sytuacji.
- Z twojego jednego zrobiłby moje cztery.
- Pierdolisz…
- Pewnie, że pierdolę. Po to mam żonę!
Andrzej prychnął w głos i ciekawie popatrzył na Mirosława: żartować z samego siebie? I to z tego, co dla mężczyzny jest wyznacznikiem jego męskości? Ale też zrozumiał, dlaczego Miłosławowi w gatkach prawie nic nie widać. Nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Czytałeś „Kamasutrę”? - Mirosław ponownie uzupełnił puste szkła.
- Nie całą - przyznał Andrzej. - Niektóre rzeczy mnie nie interesowały.
- Wiesz, co znaczy „ogier”?
- Wiem.
- To i wiesz, co znaczy „zajączek”.
- Wiem. I to zapamiętałem, że ogier powinien się dobrać ze słonicą a zajączek z gazelą, i tak dalej.
- No właśnie. Więc ja jestem takim zajączkiem, w dodatku z tej zupełnie ostatniej półeczki - powiedział i wzniósł toast: - Za nasze żony, niech sobie tam odpoczywają.
- A my tu - dokończył Andrzej. Wypił, otarł usta wierzchem dłoni i sięgnął po papierosa.
- Wiesz, co to jest orgazm pochwowy? - to znów spokojny głos Mirosława.
Andrzej skinął głową; oczywiście.
- A ja daję tylko łechtaczkowy.
- Ważne, że dajesz - Andrzej był coraz bardziej zdziwiony, nawet lekko zmieszany. To przecież jego męskie tajemnice. Czy alkohol wyzwolił w Mirku te zwierzenia? Kłopotliwe zwierzenia. Bo co Andrzej miałby mu odpowiedzieć?
Więc znów toast.
Andrzej odetchnął, gdy butelka pokazała dno. Zakręciło mu się w głowie, a Mirosław trzymał się dobrze. Andrzej wiedział, że to brak podkładu. Nie zjadł ani dobrego śniadania, ani obiadu, a na deser była seta w tamtym barze. Teraz pół litra na dwóch, niby co to jest, ale jednak. W dodatku po tych ogórkach i rzodkiewkach było mu niedobrze.
- To co, kończymy? - Mirosław wyszedł przed altanę. Wrócił niosąc rzeczy. - Jakie są, takie są, jeszcze trochę wilgotne, ale da się ubrać - położył rzeczy Andrzeja na krzesełku. Sam wciągnął spodnie, teraz koszulę. - To co… Dziękuję za gościnę. Do następnej okazji - rzekł, mocno ściskając mu dłoń i wyszedł.
Andrzej zebrał się z ociąganiem. Trzymał się prosto, ani język mu się nie plątał, ani nie tracił myśli, czy, nie daj Boże, równowagi. Ubrał się. Lekki chłód wilgoci ostudził mu ciało. To dobrze. Do domu dotarł o wiele później niż zamierzał. Cicho, pusto, jakby obco. Usiadł na kanapie. Wciąż w uszach dźwięczały mu słowa Mirosława.
Nie pamięta, kiedy usnął. I dziwił się, dlaczego ciągle mu się śni gong do własnego mieszkania. Dopiero gdy dźwięk był zbyt natarczywy, wybudził się, rozumiejąc, że to nie sen. Gong, wciąż ponawiany, znów uderzył mocnym podwójnym dźwiękiem. Kto tam?
- Mirek? - Andrzej, otworzywszy drzwi, szerzej spojrzał na oczy.
- To twój portfel? - Mirosław pokazał mu trzymany w ręku skórzany przedmiot.
- Tak, mój. Zgubiłem?
- Na działce. Ty portfel, a ja klucze. Dlatego wróciłem. I dobrze, że znalazłem. Pieniędzy tu wiele nie masz, ale dokumenty. Dlatego wiedziałem, gdzie mieszkasz. Spałeś już?
- Zdrzemnąłem się… Wejdź.
- Nie, dziękuję... Albo najwyżej na długość papierosa - i kierowany ręką Andrzeja wszedł do pokoju.
Andrzejowi wróciła jasność myśli i nawet ten krótki sen trochę mu pomógł. Natomiast zdawało mu się, że po Mirosławie teraz bardziej widać jego stan, niż gdy się rozstali. Przypisał to biegowi czasu.
- Kawa, herbata? - zaproponował zdawkowo.
- Nie, dziękuję - Mirosław usiadł w fotelu. A na stoliku obok - okładka kasety! Kolorowe sceny grupowego sex-party, a na odwrocie... Andrzej czym prędzej chciał porwać okładkę, ale Mirosław powstrzymał jego rękę.
- Chyba możesz pokazać?
- Lepiej nie… Naszło mnie, jak zostałem sam - odrzekł purpurowy; ale nie wypadało się szarpać.
- Ludzka rzecz - Mirosław odwrócił okładkę i w zdziwieniu uniósł brwi. - Znasz się na takim seksie? - spytał cicho, wskazując palcem wprost w pałę Mulata do połowy zanurzoną w dupie tamtego chłopaka.
Andrzej nie umiał powiedzieć słowa; stłumił złość; zaprzeczył ruchem głowy.
- Ten z wypożyczalni mi to wcisnął - odrzekł. - Spod lady, wiesz… Nie wiedziałem, jakie.
- Możesz puścić kawałek?
- Po co?
- Normalnie, zobaczyć. Może się od nich czegoś nauczymy?
- My...? - spytał szeptem, a dłonią odruchowo przysłonił rozporek. Jego fallus nagle zaczynał się prężyć! Czy to też na wspomnienie Mulata?
- No, tylko my tu jesteśmy… To zrób mi kawę, jak możesz, mocną... - a na stole stanęła butelka.
- A to po co…?
- Tak sobie. Bo co to jest ćwiartka na łeb. Dobre twoje, dobre moje. Taka sama, nie pomieszamy.
- To jeszcze jakąś zagrychę postawię, czekaj…
Andrzej natychmiast poczuł się w roli gospodarza. Po chwili w pokoju rozchodził się aromat kawy, a na stole pojawiły się grubo krojone kawałki wędliny i cienkie kromeczki „fabrycznie” krojonego pieczywa.
- Powiedz, dlaczego ciemna nacja ma takie wielkie przyrodzenia? - zastanawiał się Mirosław, a na ekranie właśnie Mulat prostował swoją fujarę.
- Nie wiem.
- A ty? Jesteś biały, a pewnie daleko od nich nie odbiegasz.
Andrzej z duszą na ramieniu i z głębokim oddechem przyjął te słowa. Wytrzymał mocne, głębokie, przenikliwe spojrzenie Mirosława.
Kieliszek, wędlina, kawa... Oczy w ekran, niewybredne, męskie komentarze - a tam akcja w całej pełni, która znów pochłonęła Andrzeja, ale i Mirosława! Znów kieliszek, wędlina, kawa... I oto ten Mulat…
- Kurw* mać! - Mirosław przygryzł wargi. - Zajeb*sty chuj! Sam powiedz, czy nie.
- I zaraz go wsadzi, zobaczysz.
- Kurw* mać! I wsadził! - powtórzył Mirosław i mocno ścisnął własne krocze. - Nalej…
Andrzej nalał. Z jakąś dumą, że dostarczył gościowi takich atrakcji. Ale też zaczął się obawiać, że straci kontrolę nad sobą: po pierwsze, alkohol, po drugie: ten wzrok Mirosława, te oczy, które co rusz, przy każdym toaście, mocno, natarczywie, wręcz prowokująco zderzały się z jego spojrzeniem...
I nagle:
- Pobawilibyśmy się... jak oni...? - cichy, spokojny głos Mirosława.
Andrzejowi mało szklanka z kawą nie wypadła z rąk.
- Ja bym ci nie gorzej...
- No wiesz? - Andrzej chciał tym słowem wyrazić swoje oburzenie, ale zabrzmiało to jak zwykłe wahanie, jak niezdecydowanie.
Mirosław wstał. Podszedł do sparaliżowanego Andrzeja i odważnie pełną dłonią dotknął go w kroku. Andrzejowi ponownie oddech zamarł, lecz nie poruszył się. Palce Mirosława tym odważniej wkraczały do jego rozporka, a gdy sięgnęły zduszonego, twardego fallusa, w Andrzeju zapulsowała gorąca pożądliwość i pragnienie seksu tak ogromne, że nie do wiary! Uwolniony penis wystrzelił ponad spodnie, a Mirosław pochylił nad nim usta i spragnioną żołądź zamknął w gorących wargach. Pieszczota wręcz wymarzona, upragniona, prawdziwa, doskonała jak nic, co znał! Andrzej poddał się jej bezwolnie. Usta, które wreszcie dotknęły rozpalonego fallusa. Język, który nieznanym dotykiem smakował koronę żołędzi tuż pod napletkiem i zsuwał się coraz niżej, by dotrzeć do moszny, jeszcze uwięzionej w ciasnych slipach. I sutki pod językiem, i tors, i ramiona, pośladki są nagie, i uda. Spodni już nie ma, ani koszuli. Jest nagość: pełna i obustronna. Jak - i kiedy...? I pośladki Mirosława, pełne, piękne, jak wyrzeźbione! I jego wzwiedziony penis, rzeczywiście niewielki, ale gładki, prosty, uniesiony niemal pionowo jak u młodzika! Co ten facet od siebie chce, przecież to jest ktoś, dla którego od razu można stracić głowę…
Jego ciało szalało w drugich męskich ramionach. Fallus przepływał z dłoni do ust, a moszna spod palców pod język. Jak tam, na ekranie. Nie, tam właśnie Mulat nagina młodszego i bez pardonu wpycha mu fujarę... Nie, tylko nie to... Jest, właśnie to! Pośladki Andrzeja poddają się miękko, a podniecenie rośnie jak szalone! Język… Palec, ale zimny, dlaczego?, i śliski… Drażni wnętrze, i to jak! Żar drugiego ciała, które go sobą przykrywa. Nie, to już nie palec, to... tamten penis! Andrzej wypiął się mocniej: niech wejdzie!... Co się z nim dzieje…? Ten penis już rozchyla wejście, przechodzi... zupełnie łatwo, lekko… Jest…! I kilka pierwszych ruchów. Drażni, rozgrzewa, podnieca! Pośladki Andrzeja same drżą, odpowiadając na te poruszenia, domagają się więcej! Dobrze… Niech będzie tam jak najdłużej, to jest takie inne, takie męskie, mocne! Cisza wiruje w uszach. Nic, tylko oddech Mirosława i jego lekkie płynne ruchy...
- Chciałem cię. Bardzo cię chciałem. Nie miałem tego od…
… O czym on mówi…?
Ruchy przyspieszone, coraz gwałtowniejsze, teraz zryw całego ciała, ruchy zamierają i…. Gorąco, mokro, ślisko... Co się dzieje z jego fallusem? To - dłoń Mirosława… Gwałtowny podrzut, jak wystrzał, eksplozja!... Szum w uszach… koniec… Plecy wolne od ciężaru drugiego ciała, pośladki same się kurczą. Już nic tam nie ma. Jest tylko pulsujący bezruch… Więc to jest tak…
Ekran miga, kaseta sama się przewinęła, i znów od początku… Ale to już ich nie interesuje.
Dwa męskie nagie ciała obok siebie. Bez sił.
- Robiłeś to już…
- Robiłem. Dawno. Za młodu. Teraz bardzo mi tego brakuje. A ty?
- Nie… Ale… dobrze było…
- Chciałem, żeby było dobrze. Wiedziałem, że tu… będę twoim pierwszym. Ale…
- I byłeś. Ale…?
- Ale… twojego też będę chciał…
Andrzej uniósł się na łokciu. Spojrzał w te pośladki, pełne własnej doskonałości, podniecająco piękne, a penis, dopiero zaspokojony, drgnął własnym podnieceniem.
- Teraz…?
- Za chwilę… Nie, ty już jesteś gotowy? - spytał z podziwem i mocno zamknął w dłoni już ponownie prężącego się fallusa. - Uprzedzę cię. Nikt taki we mnie nie był.
- Więc będzie…
- Będzie - odpowiedział Mirosław, a Andrzej ze zdziwieniem patrzył, jak tamte sprawne palce zakładają mu prezerwatywę…
- …Kupiłem duże, dla ciebie, specjalnie byłem w aptece…
…i jak te palce po całej jego powierzchni rozprowadzają chłodny, śliski żel… Mirek miał wszystko, był przygotowany, wiedział, po co przychodzi.
- Chodź, ale nie na siłę...
Pośladki Mirosława prężą się nieuchwytną bielą, jak ulotna rozkosz, drgają zachęcająco, jakby odpowiadały na głos pożądania. Andrzej przygniótł je swoim ciężarem. Uniósł biodra, przymierzył fallusa. Tu jest to miejsce, gorące, uparcie zamknięte mimo żelu i kolejnej próby. Nie, przecież to nie jest jak z kobietą, tu trzeba mocniej, widział na filmie! Uderzył, dopchnął, poprawił ułożenie ciała, i jeszcze raz. Mirosław rzucił biodrami; daremna próba ucieczki przed bólem. I nagle pośladki się rozstąpiły, a Andrzej z niedowierzaniem łapał płytki, urywany oddech. Wpływał. Wchodził powolnym ślizgiem, torując sobie drogę w nieznanym mu męskim wnętrzu.
Oddech. Zebranie sił… i poszedł ostro, od pierwszego ruchu. Ustami smakował krople potu na karku Mirosława… Głęboko, tam i z powrotem, wysoko w górę - i w dół, po jądra... Dobrze, coraz lepiej... Mirosław dyszy, przygryza poduszkę i własne pięści.. Więc szybciej, mocniej, głębiej!... Wytrysk przygalopował sam, mimo wstrzymanych ruchów, i ponownie wyszarpnął z niego całą rozkosz. Wkleił się w Mirosława, twarz przyłożył do jego karku. Usnąłby teraz, zaraz, natychmiast… Nie, nie może. Jeszcze moment, niech dojdzie do siebie. Już... Zsunął się z jego ciała. Wyjął fallusa. Guma pełna. Zdjął, zawiązał, lekko opuścił na dywan.
- Daj papierosa... - usłyszał zdławiony szept.
Koniec złudzeń. Wszystko wyparowało. I alkohol, i cała przeżyta rozkosz. W ustach piołun, jak gorycz i niesmak. Jest w łóżku z facetem, dał mu dupy i sam się wyżył na jego dupie! Jak - pedał!
- Weź sobie. Na stole. A mnie daj kielicha... I wyłącz tych pieprzonych pedałów!
- Skąd wiesz, kim są? Odgrywają tę scenę przed kamerą. Aktorzy, nic więcej.
Tak, aktorzy... Pomyślał o sobie. W gębie jeszcze gorzej.
- A my? - te słowa były jak szpilka wbijana z premedytacją wprost pod paznokcie!
- Nie jestem pedałem... Nalej mi jeszcze. I daj papierosa.
- Ja też nie jestem. A zawsze, jak tylko pamiętam, chciałem być. Tymczasem zostałem biseksem.
- Dlaczego chciałeś to ze mną...?
- Bo na twój widok zachowuję się jak gówniara, leję po nogach!... Chciałem się z tobą kochać. W altance byłem o krok od tego. Pomyślałem: dziś, albo wcale! Po to tu przyszedłem. Portfel był tylko pretekstem, sam ci go wyjąłem z kieszeni... Reszta w twoich rękach.
Andrzejowi brakło słów. I nowa myśl: to była... zdrada, małżeńska zdrada!
- Żadna zdrada - Mirosław jakby czytał w jego myślach. - Nie poszliśmy na kurwy, ani ty, ani ja. Po prostu obaj zrobiliśmy krok w bok. Mały wspólny krok w bok.
Racja; właściwie tak. Na kurwach nie był.
- Mały krok...?
- Tak, bo zaraz się ubiorę i pójdę. Jeszcze tylko tusz.
Z łazienki dobiegł szum wody. Andrzej także wstał. Przeciągnął się, jakby to był najwspanialszy poranek, pełen słońca i najmilszych wspomnień nocy. Tak: przypomniał sobie, że po intensywnym seksie z Elżbietą zawsze był pełen dobrego humoru i nowej chęci do życia.
Stanął w drzwiach łazienki. Patrzył. Czy kiedyś widział nagiego mężczyznę? Mężczyznę nie. Chłopaków tak, jeszcze za studenckich czasów, lecz wtedy taka nagość zupełnie go nie interesowała.
- Patrzysz?
- A kiedy byłby duży krok w bok...? - zaczerpnął oddech pełen ożywczej wilgoci przesyconej ekscytującą nagością drugiego ciała.
- Gdybym został - Mirosław patrzył mu prosto w oczy - i gdybyśmy to mogli zrobić jeszcze raz. I jutro, i pojutrze, za tydzień i za miesiąc, dopóki ci nie zbrzydnę...
Andrzej wstrzymał oddech. Obrzydnie? Dlaczego? To nagie ciało ma w sobie coś, co jest - pożądaniem. Wysportowane, sprężyste i jędrne, sylwetka, której mu po prostu zazdrościł! Do tego dodać pośladki uformowane dziwnym męskim pięknem oraz penisa, „zajączka”, jak Mirosław sam go nazwał. Ale nie penis tu jest najważniejszy. Trzymać w dłoni prącie innego mężczyzny, drażnić się z nim palcami, jak się wtedy wypręża, jak pulsuje. I moszna jak faluje, jak przemieszcza w sobie oba jądra. Łonowe włosy, jakie przyjemne. Przytulać twarz do podbrzusza a dłonie do pośladków. Do tego wspomnienie pieszczoty, dotyku ust... że fallus sam staje. Tak, znów staje! I stanął, wyprężył się dumnie i - czekał. On wiedział, na co.
- Więc zostań...
yak