LYN ELLIS
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
PROLOG
- Nie zbliżaj się! - Chłopak uniósł broń wyżej. Stał oparty plecami o drzwi roztrzaskanego samochodu, a głowę miał całą we krwi.
Policjant Nick DeSalvo zamarł. Bał się jednak nie tyle o siebie, ile o swoją koleżankę, policjantkę z patrolu, i przyjaciółkę zarazem, która znalazła się zbyt blisko zdesperowanego nastolatka.
- Gina! Wracaj! - Palce Nicka automatycznie zacisnęły się na rękojeści rewolweru.
- Wszystko w porządku - odezwała się Gina do przerażonego chłopca. Przystanęła. - Nie wiem, co zrobiłeś, i przed czym uciekasz, ale przecież to nie może być aż takie straszne - mówiła łagodnym tonem. - Odłóż broń i porozmawiaj ze mną.
Po twarzy chłopca cienkimi strumyczkami spływały krew i łzy. W jego wzroku czaiło się szaleństwo.
- Nie mogę!
- Gina, on jest... - zaczął Nick.
- Nie zbliżaj się - powtórzył chłopak, przykładając pistolet do skroni.
- Tylko nie rób głupstw! - ostrzegła go Gina, robiąc krok do przodu. - Porozmawiajmy.
Nick pomyślał, że są w wyjątkowo beznadziejnym położeniu. Nie należy zbliżać się do podejrzanego, który ma broń. Podczas szkolenia powtarzano im wielokrotnie, że w takiej sytuacji policjant powinien się wycofać i czekać na posiłki. Wprawdzie ten chłopak na razie im nie groził, jednak lada sekunda wszystko mogło się zmienić.
Nick wiedział, co jego partnerka sądzi o samobójstwie, ale po co zaraz ryzykować życie. I to nie tylko swoje, ale również jego. Od chwili gdy Gina wysiadła z policyjnego wozu, łamała wszystkie proceduralne zalecenia. Zaklął cicho i poprzysiągł sobie w duchu, że jeśli uda im się ujść z życiem, wygarnie jej, co o tym myśli.
Pozostało mu jedno wyjście - próbować w jakiś sposób odwrócić uwagę chłopaka. Powoli ruszył przed siebie.
Chłopak spojrzał na niego błędnym wzrokiem.
- Mówiłem, nie podchodź! - krzyknął łamiącym się głosem.
- Może chcesz, żebyśmy do kogoś zadzwonili? - zapytał Nick, robiąc kolejny krok do przodu.
Na twarzy chłopaka odmalowała się rozpacz.
- Tak, do mojej siostry...
- W porządku. Jak ona się nazywa?
- T.J. Ona... - przerwał, patrząc na Nicka podejrzliwie.
- Albo nie. Zawiadomcie ojca. - Otarł łzy zakrwawionym rękawem. - Niech on to wszystkim wyjaśni.
- Jestem pewny, że twój ojciec okaże zrozumienie - trochę wbrew sobie powiedział Nick. Niestety, nie chodziło o jakąś błahostkę, tylko o spowodowanie wypadku i ucieczkę przed policją oraz narażenie życia wielu ludzi.
Na domiar wszystkiego ten smarkacz trzyma ich teraz w szachu...
- Odłóż broń, synu. Nie chcemy ci zrobić krzywdy.
- Nie. Za późno. Tak bardzo się starałem, ale... - Chłopak zaszlochał.
- Przecież każdy zasługuje na jeszcze jedną szansę. Posłuchaj... - Nick zrobił kolejny krok.
- Ale nie ja - bezdźwięcznym głosem powiedział chłopak.
Zły znak. Nie trzeba tu psychologa, żeby rozpoznać symptomy depresji. Dłoń chłopca zacisnęła się na rękojeści rewolweru. W tej samej sekundzie Gina chwyciła go za rękę.
Pierwszy strzał poszedł w górę, nad głową chłopaka. Nick nie był w stanie przewidzieć, w którą stronę padnie następny, bo Gina zasłaniała mu pole widzenia. Bez namysłu skoczył do przodu i złapał chłopaka za drugą rękę, próbując jednocześnie odepchnąć na bok Ginę. Był teraz tak blisko, że czuł unoszący się w powietrzu zapach potu i krwi.
Wzrok chłopaka wyrażał strach i determinację. Chyba coś jeszcze powiedział, ale Nick słyszał tylko odgłosy szamotaniny i szloch, a potem kolejny strzał. Na kilka sekund czas jakby stanął w miejscu. Potem rozległ się trzeci wystrzał.
Kiedy otworzył oczy, zobaczył nad sobą niebo. To niepojęte. W jaki sposób chłopakowi udało się go znokautować? A już był gotów założyć się o swoją odznakę policyjną, że ten dzieciak jest na to o wiele za słaby. Spróbował usiąść, ale kiedy chciał się podeprzeć, ręka odmówiła mu posłuszeństwa. Odwrócił głowę i spojrzał w bok.
Chłopak siedział oparty o drzwi wozu i nareszcie był spokojny. Nie szarpał się i nie krzyczał, tylko jakby zastygł bez ruchu. Obok stała Gina, trzymając w ręku jego broń. Więc jednak udało jej się go rozbroić. Co za ulga. Koszmar nareszcie dobiegł końca.
- Gina! Nie było odpowiedzi.
- Gina! - powtórzył zaniepokojony. Odwróciła się. W jej oczach dostrzegł łzy. Coś było nie tak.
- To moja wina - powiedziała cicho.
- Co takiego? - zapytał, nadal oszołomiony.
- On nie żyje. I to wszystko przeze mnie.
- Cholera! - zaklął Nick.
Wraz z ostrym bólem, przenikającym jego ramię, przyszło zrozumienie. Więc jednak ten chłopak spełnił swoją groźbę, a na dodatek i jego postrzelił. Mimo to Nick był bardziej zdziwiony niż przerażony. W końcu nadal był w stanie myśleć i oddychać. Na ułamek sekundy zrobiło mu się żal chłopaka. Niestety, dla zmarłych nic już nie da się zrobić. Teraz musiał zatroszczyć się o żywych.
Próbując zapomnieć o piekącym bólu, pomyślał o Ginie. Powiedziała: „To moja wina". Nie, nie miała racji. To nie była niczyja wina, że chłopak uciekał przed policją i że wolał raczej się zabić niż stanąć twarzą w twarz z własnym ojcem.
- Przestań! - powiedział. - Nawet nie wolno ci tak mówić.
Wcale go nie słuchała.
- Myślałam, że uda mi się go powstrzymać. Myślałam...
Nick poczuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie. Ostatkiem sił spróbował skoncentrować się na Ginie - żonie swojego najlepszego kumpla. Przyrzekł kiedyś Mike'owi, że zajmie się nią i córeczką, której był ojcem chrzestnym. Mike wiedział już wtedy, że wkrótce nie będzie w stanie ich chronić.
- Gina! - powtórzył. - Spójrz na mnie. Kiedy zjawi się tu sierżant, pozwól, żebym ja z nim porozmawiał.
- Nie powinnam... O Boże, jesteś ranny! - Pochylając się nad nim, zawołała do mikrofonu: - Mamy rannego. Przyślijcie pomoc. I to zaraz!
- Posłuchaj - nalegał Nick. - Dobrze wiesz, że Mike chciałby, żebym to sam załatwił. - Nie było to może zagranie fair, ale zostało im bardzo mało czasu. W najlepszym razie czekało ich przesłuchanie i wewnętrzne śledztwo. A Gina miała już za sobą swoje prywatne piekło - jej mąż się zastrzelił. To zupełnie wystarczy.
- Przecież wiesz, że potrafię sobie z tym poradzić - nalegał. - Chociaż raz w życiu zrób coś tak, jak ja chcę.
Gina przycisnęła dłoń do rany na jego ramieniu, spojrzała mu w oczy, a potem skinęła głową.
Ból stawał się nie do zniesienia. Nick poczuł, że coraz trudniej mu oddychać.
- Tylko błagam, nic nie mów - poprosił głosem, który wydał mu się obcy. - Kiedy zjawi się tu sierżant, powiedz mu, że wszystko wydarzyło się zbyt szybko, i odeślij go do mnie.
Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią, a potem spróbował wstać, jednak ból był zbyt silny. Teraz już cała koszula nasiąkła krwią. Wycie policyjnych syren stawało się coraz głośniejsze i bardziej natarczywe. Czuł, że musi szybko wymóc na niej zgodę. O siebie zatroszczy się potem.
- Pomyśl o Emmie. Przecież ona ma już tylko matkę. - Znowu argument nie fair, ale pocieszył się, że cel uświęca środki. - Co powiesz, kiedy zaczną cię przesłuchiwać, Gina?
Grzbietem dłoni otarła łzy i zaczerpnęła tchu.
- Że wszystko wydarzyło się zbyt szybko i żeby spytali ciebie.
Zanim zdążyła zmienić zdanie, Nick wyciągnął rękę.
- Oddaj mi broń - polecił resztką sił.
ROZDZIAŁ 1
Szok, jakiego doznała na widok samochodu wjeżdżającego na pełnym gazie w zbity tłum demonstrantów, powoli ustępował. Tara Amberly, zwana T.J., zebrała wszystkie siły.
- Złaź ze mnie! - krzyknęła, wbijając pięść w żołądek człowieka, który całym ciężarem przygniatał ją do ziemi.
Mimo panującego wokół zgiełku usłyszała, że mężczyzna stęknął z bólu. Samochód, który wjechał w tłum, na szczęście jej nie potrącił, za to chyba ze sto kilo żywej wagi miażdżyło teraz jej ciało.
Nacisk powoli ustępował i T.J. zobaczyła nad sobą twarz nieznajomego. Miał ciemne oczy - piwne, a może nawet czarne - zdecydowany podbródek z cieniem zarostu, który już o jedenastej rano domagał się żyletki, oraz szerokie brwi, ściągnięte teraz z wyrazem wyrzutu, jakby domagał się przeprosin za to, że go uderzyła.
- Nic się pani nie stało? - zapytał profesjonalnym tonem, charakterystycznym dla policjantów.
A więc to gliniarz, pomyślała. Przypomniała sobie, że na demonstrację Ruchu Obrońców Naszej Planety przyszła jedynie po to, żeby odnaleźć pewnego konkretnego funkcjonariusza policji.
Czy rzeczywiście nic jej się nie stało?
Ramię bolało jak wszyscy diabli. Jakiś kawałek metalu boleśnie wbijał jej się w ciało. Będzie miała szczęście, jeżeli skończy się na zadrapaniach i sińcach. Potem przypomniała sobie sprzęt, z którym przyszła na demonstrację. Spróbowała sięgnąć po zgniecioną torbę.
- Będę wiedziała, jak pan ze mnie zejdzie - burknęła, odpychając go. Kiedy ten facet na niej leżał, nie była w stanie zebrać myśli.
Mężczyzna uniósł się na łokciach, a potem ukląkł obok. Metalowy przedmiot, który tak boleśnie wbijał się w ramię, okazał się jej nowym aparatem fotograficznym, a ściślej tym, co z niego zostało.
- No, nie! - Usiadła i ostrożnie podniosła go z ziemi. - Niech pan na to popatrzy! - Podetknęła mu pod nos roztrzaskanego canona. - Stłuczony obiektyw! Wie pan, ile to kosztuje?!
- Moja droga, ten facet o mały włos byłby panią przejechał. Na ile ceni pani swoje życie? - Teraz nie mówił już suchym, służbowym tonem, tylko jak urażony mężczyzna. I to nie mieszkaniec Południa. Mogła to bez trudu stwierdzić, ponieważ wychowała się na przedmieściach Atlanty.
T.J. nie wierzyła własnym uszom. Facet wali się na nią jak kłoda i jeszcze oczekuje podziękowań.
- Ten samochód przejechał dobry metr ode mnie. Nic by mi się nie stało. A teraz, przez pana, mój aparat jest do niczego.
- Za to pani nogi są w porządku. - Mężczyzna krzywiąc się, otrzepał zakurzone dłonie. Zauważyła, że są podrapane i zakrwawione. Poczuła złość, a zarazem zapragnęła go dotknąć i ukoić jego ból. Tak jak to robiła z małym braciszkiem, kiedy przychodził do niej z płaczem, pokazując podrapane łokcie i kolana.
Mężczyzna wstał, a potem popatrzył na nią z góry. Jego uważne spojrzenie działało jej na nerwy. O co mu chodziło?
- Miło mi panią poznać - odezwał się, przekrzywiając głowę, żeby przeczytać nazwisko na torbie ze sprzętem - pani... Amberly. - Jednak nie pomógł jej wstać, tylko dalej stał nad nią, marszcząc brwi.
Nagle T.J. zobaczyła nad sobą twarz kobiety, której szukała przez całe rano.
- Czy jest pani ranna? - zwróciła się do niej Gina Tarantino, policjantka, która była świadkiem śmierci jej brata.
- Nie potrzebuje pani lekarza?
T.J. nie była w stanie spojrzeć jej w oczy. Miała zamiar śledzić policjantkę z daleka, a dopiero później zadecydować, w jaki sposób delikatnie wyciągnąć z niej informację o tym, co wydarzyło się tamtego tragicznego wieczora. Tego. że mogłaby zostać zauważona, w ogóle nie brała w rachubę. Tymczasem to się już stało. Sięgnęła po torbę i włożyła do środka rozbity aparat.
- Nic mi nie jest - mruknęła.
- A ty ? - Policjantka zwróciła się do mężczyzny. - Czy z tobą wszystko w porządku?
Nie odpowiadał, tylko wpatrywał się w budynek, przed którym stali.
- Popatrz, co ten dupek narobił! - powiedział z furią.
Zapiszczał pager.
- Wygląda na to, że ktoś chce porozmawiać z szefem ochroniarzy - uśmiechnęła się Gina. - Myślisz, że doszło do włamania, Nick?
T.J. zwróciła oczy na swojego wybawcę. Nick! Powoli podniosła się z ziemi. Przecież to nie może być on! Od dwóch i pół roku jedynym celem jej życia było odnalezienie mężczyzny, który zastrzelił jej brata, i postawienie go przed sądem. Właśnie po to przestudiowała wszystkie relacje na temat wypadku, jakie ukazały się w prasie, ale natrafiła jedynie na nazwisko Tarantino. Wtedy postanowiła odszukać policjantkę, gdyż miała cichą nadzieję, że ta kobieta może ją doprowadzić do Nicka DeSalvo.
Tymczasem mężczyzna, którego poszukiwała, stał tuż obok niej. Dawny policjant był teraz szefem ochroniarzy Randolf - Reynolds Corporation. Odwróciła wzrok, starając się nie patrzeć na niego.
Zaczęła udawać, że obserwuje rozbitego buicka, który wjechał w tłum demonstrantów, przeciął chodnik, rozbił wielką szybę przy wejściu do budynku i zatrzymał się w marmurowym holu. Tkwił tam teraz, przechylony pod dziwnym kątem, a spod maski wydobywał się dym. Jedno z tylnych kół wciąż się obracało. Kierowcy nie było widać.
- Nie zauważyłeś kierowcy? - zwróciła się do Nicka policjantka, a nie słysząc odpowiedzi, spojrzała pytająco na T.J.
- Nic nie widziałam - pospiesznie odparła T.J., masując obolałe ramię. Nie miała zamiaru występować jako świadek. Musiałaby wtedy podać swoje dane. - Mignęła mi tylko czyjaś kolorowa koszulka. Właśnie robiłam zdjęcia, kiedy on się na mnie rzucił.
- DeSalvo... ? Nigdy bym cię nie podejrzewała, że będziesz przeszkadzał prasie - zażartowała policjantka.
- Gdybym miał dość czasu, żeby pomyśleć, w życiu bym tego nie zrobił. Wystarczy, że sfotografowałaby tego typa i zamieściła jego zdjęcie na pierwszej stronie gazety. Policja w ogóle nie byłaby potrzebna.
DeSalvo. Teraz już było jasne, czemu z początku go nie poznała. Nie nosił munduru, a poza tym wyglądał starzej i był bardziej zgorzkniały niż policjant, którego twarz widniała na pierwszej stronie „Atlanta Times Union" oraz w telewizyjnych wiadomościach wieczornych dwa i pół roku temu. T.J. poczuła, że się rumieni, ale wytrzymała jego spojrzenie.
- Czy ktoś został ranny? - DeSalvo zwrócił się do policjantki.
- Parę osób, ale to chyba nic poważnego. Pogotowie już jest w drodze.
Widząc, że przestali zwracać na nią uwagę, T.J. otrzepała spodnie i oddaliła się wolnym krokiem. Miała nadzieję, że nikt nie spostrzeże, jak uginają się pod nią nogi. Świadomość, że przed chwilą stanęła oko w oko z Nickiem DeSalvo, okazała się ponad jej siły.
I co teraz? Najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie. Tego jednak nie mogła zrobić, a przynajmniej nie teraz. Musiała nadal wykonywać swoje zadanie i zachowywać się w miarę zwyczajnie. Gazeta nie wysłała jej na tę demonstrację - tym razem przyszła na własną rękę.
Wyjęła z torby zapasowy aparat, założyła nowy film i zaczęła fotografować pozostałości tego, co miało być pokojową demonstracją na rzecz ochrony środowiska. Oczywiście zanim komuś puściły nerwy. Skąd wziął się ten samochód? Kogo tak zdenerwowali obrońcy Ziemi? To wszystko nie trzymało się kupy.
W niespełna cztery minuty ulica zaroiła się od mundurów policyjnych. Tymczasem T.J. pracowała jak szalona. Sfotografowała ranne dziecko siedzące na masce policyjnego wozu i kobietę z połamanym znakiem drogowym w ręku. Jednak najlepsze zdjęcie przedstawiało mężczyznę w stroju Świętego Mikołaja, który prowadził utykającego demonstranta do punktu sanitarnego.
Na pomoc rannym przybyły dwie karetki pogotowia oraz wóz straży pożarnej. Reporterzy z lokalnej stacji telewizyjnej filmowali całe to zamieszanie. Nikt nie zginął, ale było mnóstwo zadrapań i skaleczeń, jedna złamana noga, jeden skręcony nadgarstek i jeden łagodny atak serca.
A właściwie, dlaczego tym ludziom zachciało się demonstrować akurat przed Bożym Narodzeniem? Czyżby wszyscy zdążyli już zrobić świąteczne zakupy? Czy nie mieli rodzin, o których trzeba było pomyśleć? T.J. dałaby wiele, żeby móc teraz kupować choinkę i w spokoju pakować prezenty. Zamiast tego przemierzała ulice w poszukiwaniu człowieka, który zabił jej brata.
Znów rozejrzała się wokoło, próbując dostrzec coś, czego jeszcze nie uwieczniła na taśmie.
Jej uwagę przykuła znajoma błękitna koszulka. Znów zobaczyła Nicka DeSalvo. Stał w tłumie otaczającym rannych i nadal rozmawiał z tamtą policjantką. T.J. była pewna, że po śledztwie w sprawie tragicznej śmierci jej brata Nick DeSalvo opuścił miasto. Jednak on nie tylko nie wyjechał, ale nadal utrzymywał kontakty z dawnymi współpracownikami z policji, dzięki którym nie wylądował w więzieniu. A zwłaszcza z tą Tarantino.
Zimny powiew zdmuchnął papiery i śmieci w dół ulicy. T.J. zadrżała i zapięła kurtkę. Podniosła aparat i przez teleobiektyw spojrzała na DeSalvo.
Był bez marynarki. Pogrążony w ożywionej rozmowie z tamtą kobietą, sprawiał wrażenie, że w ogóle nie odczuwa zimna. Pojawiło się już pogotowie drogowe i usunęło rozbitego buicka. Pozostał po nim ziejący otwór w eleganckiej, marmurowej fasadzie.
Kiedy T.J. zaczęła studiować profil Nicka DeSalvo, on nagle odwrócił się w jej stronę. Przez kilka sekund patrzyła mu prosto w twarz. Serce mocniej zabiło w piersi. Kurczowo zacisnęła palce na aparacie. Szkoda, że to nie pistolet... Wesołych Świąt, policjancie DeSalvo. Nacisnęła migawkę.
- Mam cię! - mruknęła, a potem opuściła aparat i popatrzyła na DeSalvo ponad tłumem.
Na jego czole ukazała się zmarszczka. Przez moment sądziła, że podejdzie do niej i zażąda, by oddała mu film. No cóż, pomyślała, będzie musiał wyrwać jej go siłą. Nagle zapragnęła zrobić mu jeszcze jedno zdjęcie tylko po to, żeby go sprowokować. Powstrzymała się jednak. DeSalvo wyglądał na człowieka, który nie zawahałby się przed użyciem siły. Zamiast tego obdarzyła go wyzywającym uśmiechem.
Nick DeSalvo wzbudzał w niej przede wszystkim strach - i to z wielu powodów. Mimo to przemogła w sobie instynktowną chęć ucieczki. Ogarnął ją gniew. DeSalvo musi ponieść karę za to, co zrobił, a razem z nim ta Tarantino i wszyscy, którzy mieli z tym coś wspólnego. Udowodni im winę, choćby miała za to zapłacić najwyższą cenę.
Ale jeszcze nie dziś.
Odwróciła się i wmieszała w tłum. Skoro udało jej się go odnaleźć, musi opracować precyzyjny plan. Prowokowanie tego człowieka nie zda się na nic. Doskonale wiedziała, że nie należy wyzywać losu. Jej brat zadarł z Nickiem DeSalvo i zapłacił za to życiem.
Nick DeSalvo popatrzył w ślad za odchodzącą kobietą i potrząsnął głową. Gdyby nadal nosił mundur, poszedłby za nią i zrobił jej awanturę, choćby za to, że nie okazała wdzięczności. Czego jednak można się spodziewać po tych bezczelnych reporterach? Ilekroć myślał o dziennikarzach, przychodziły mu do głowy najbardziej nieprzyzwoite określenia. Poruszył palcami prawej ręki i poczuł piekący ból. Ta kobieta miała rację. Samochód wcale nie przejechał aż tak blisko niej. Mógł jej nie potrącić. Ale mogło też być inaczej...
Nieznajoma szła zdecydowanym krokiem osoby, która ma coś bardzo ważnego do załatwienia. Popatrzył na jej jasne włosy, a potem jego wzrok przesunął się w dół, na szczupłe biodra. Po chwili chłopięca sylwetka w dżinsach i sportowej kurtce rozpłynęła się w tłumie. Takie wypadki to ich specjalność, tych żmij z prasy, pomyślał ze złością.
Kiedy przygniatał ją do ziemi, przyszło mu do głowy, nie wiedzieć czemu, że musi mieć bardzo delikatną, gładką skórę. Zaraz potem boleśnie wyrżnęła go w żołądek, przypominając o otaczającej go rzeczywistości. A pięść miała twardą.
Zrobiła mu zdjęcie i to go trochę zaniepokoiło. Nie życzył sobie, żeby ktoś znowu zaczął grzebać w jego życiorysie. Chciał być niewidzialny. Oczywiście na ile to możliwe. Dosyć się już naoglądał swojej twarzy w gazetach i w telewizji. Wystarczy mu do końca życia...
- Sprawdzamy papiery wozu - odezwała się Gina, przerywając jego rozmyślania. - O kierowcy nic nie wiadomo. Podobno miał ciemną, wełnianą czapkę... - Nagle jej nadajnik ożył i Nick mógł wysłuchać informacji o tym, że buick został skradziony z parkingu przed dworcem kolejowym.
- To mi niespodzianka - mruknął sarkastycznym tonem i znowu zwrócił oczy na tłum. Powoli studiował twarz za twarzą. Czasami taki wariat wraca na miejsce przestępstwa.
- Jak był ubrany? - zapytał.
- Na ciemno - odparła Gina, a potem spojrzała przez ramię i zmarszczyła brwi. - Uważaj na siebie. Porozmawiamy później. Daj mi znać, czy przyjdziesz na kolację. Twoja chrzestna córka marzy o tym, żeby cię zobaczyć.
- Położyła dłoń na kaburze, a potem odeszła.
- Co ty tu robisz, DeSalvo? - Nick usłyszał głos, zanim zdążył zobaczyć twarz mówiącego. - Chcesz sobie podnieść poziom adrenaliny? A może masz randkę z Miss Ameryki?
Odwrócił się, gotów przyjąć wyzwanie.
- Odwal się, Butler. To wolny kraj, tak przynajmniej słyszałem. Chociaż, z drugiej strony, jeżeli tacy jak ty pilnują porządku w Atlancie, wszystko może się zdarzyć. - I zanim Butler zdążył odpowiedzieć, dodał: - A co ty tu robisz? Wziąłeś sobie nadgodziny?
- Ja nadal mam porządną pracę w policji. Nie jestem niańką w jakiejś korporacji.
Fakt, że Nick DeSalvo został zwolniony z policji, w niczym nie zaszkodził jego reputacji na rynku pracy dla cywilów. Firma Randolf - Reynolds roztoczyła przed nim piękne perspektywy, z których najbardziej kusząca okazała się ta, że mógł pozostać w Atlancie i dokończyć swoje porachunki z pewnymi wyższymi funkcjonariuszami policji. A konkretnie z tymi, którzy znali prawdę o śmierci Mike'a.
Nick uśmiechnął się, a potem wytoczył najcięższe działo.
- Zarabiam trzy razy tyle co ty, Butler. Za taką forsę mogę poniańczyć każdego, nawet ciebie.
Butler poczerwieniał. Uniósł głowę.
- Trzeba było skoczyć przed maskę samochodu i zatrzymać go własnym ciałem. Rambo by tak zrobił. Ale ty potrafisz tylko zastrzelić człowieka. Chyba że nie wolno ci teraz nosić broni? Ochrona dobrego imienia twojej firmy należy, zdaje się, do twoich obowiązków.
- A do twoich znalezienie sprawcy tego wypadku, Butler. Tymczasem stoisz tu i mielesz jęzorem - odciął się Nick i odszedł. Bał się, że do reszty straci cierpliwość. I tak nie mógł zrobić nic, żeby zmienić swój wizerunek w oczach tego człowieka. Większość ludzi bez zastrzeżeń wierzy prasie. Nie są nawet ciekawi, co się naprawdę wydarzyło.
Lepiej, żeby Butler nie wiedział, iż Nick dałby wszystko, byle znowu móc nosić policyjny mundur.
T.J. wystukała szyfr na domofonie i czekała na sygnał. Była wytrącona z równowagi. Poszła na demonstrację z nadzieją, że natknie się Ginę Tarantino. Włożyła tyle trudu w to, żeby się dowiedzieć, w jakim rewirze pracuje i na jakich zmianach. Tymczasem dziś nie tylko rzeczywiście natknęła się na nią, ale wpadła na samego Nicka DeSalvo. A raczej to on na nią wpadł. Ocalił jej życie - albo tak mu się przynajmniej zdawało. Gdyby wiedział, kim jest T.J., pewnie popchnąłby ją prosto pod koła rozpędzonego samochodu.
T.J. pomyślała, że nagle znalazła się w sytuacji zbyt skomplikowanej jak na jej psychiczną wytrzymałość. Jej życie wkroczyło w punkt zwrotny, a ona nawet nie była w stanie przyjąć tego do wiadomości.
Wracając do domu, oddała film do wywołania - tak jak co dzień. Nawet ten z rozbitego aparatu. Jednak dziś, po raz pierwszy, wymarzona praca przestała mieć dla niej znaczenie. Zdjęcia były kompletnie nieważne. Nie potrzebowała ich. A przynajmniej nie teraz. Może z wyjątkiem zdjęcia Nicka DeSalvo.
Pragnęła tylko spokoju i czasu na zastanowienie. Musi pomyśleć nad tym, co robić dalej w sprawie eksgliniarza DeSalvo i jego kumpli, którzy nadal pracują w policji.
Pchnęła drzwi. Wewnątrz było tylko trochę cieplej niż na dworze. Spojrzała na strop rysujący się sześć metrów nad jej głową i pomyślała, że tam właśnie musi ulatniać się całe ciepło. T.J. mieszkała w budynku fabrycznym, wybudowanym na krótko przed pierwszą wojną światową, a przed paru laty zaadaptowanym do innych celów. Obecnie zamiast warsztatów, w których montowano najpierw omnibusy, a później tramwaje, znajdowały się w nim dwie galerie sztuki i dwadzieścia pięć mieszkań.
Przeszła przez wyłożony dębową posadzką hol, minęła wejście do galerii „Nova" i stanęła przed drzwiami, które prowadziły do mieszkalnej części budynku. Ponownie wystukała kod.
Kiedy po raz pierwszy usłyszała o tym, że są tu mieszkania na sprzedaż, ogarnęły ją mieszane uczucia. Dawne warsztaty znajdowały się w dość odległej, przemysłowej dzielnicy miasta, na tyłach linii kolejowej. Niezła lokalizacja dla fabryki, ale mało kto chciałby mieszkać w takim sąsiedztwie. Fasadę budynku pozostawiono bez zmian - przybyło tylko kilkanaście świetlików w dachu oraz kute balustrady w oknach górnej kondygnacji. A parking otrzymał nowe żelazne ogrodzenie, na którego szczycie straszyły ostre stalowe szpikulce.
Jednak jej wątpliwości rozwiały się, gdy tylko otworzyła szerokie drzwi, prowadzące do części mieszkalnej. Po raz pierwszy zobaczyła wewnętrzny dziedziniec wiosną, miesiąc po śmierci ojca, kiedy rozpaczliwie poszukiwała mieszkania. Nowego mieszkania, wolnego od tragicznych wspomnień.
Kamienne schodki prowadziły w dół do ogrodu urządzonego w stylu japońskim. Miał nawet sadzawkę i mostek. Przy cieplejszej pogodzie można było spacerować po ścieżkach wśród kwitnących krzewów i ozdobnych traw. Była to prawdziwa oaza zieleni pośród ceglanych, fabrycznych murów. T.J. wciąż miała przed oczyma ten widok, mimo iż teraz był zimny, grudniowy dzień. W ogrodzie stały także rzeźby, kilka kamiennych ławek i huśtawka. Wszędzie znać było troskliwą rękę oraz oko artysty.
Idąc wąskim chodniczkiem, T.J. patrzyła na dwie rzeczy, które wybitnie nie pasowały do tego wymuskanego miejsca - na wielki, błyszczący motocykl marki Harley Davidson oraz młodego mężczyznę w czarnym, skórzanym stroju i o długich, jasnych włosach, które wręcz błagały o nożyczki.
Mężczyzna zwrócił głowę w jej stronę.
- Cześć, T.J. Co nowego? - zapytał z kamienną twarzą, ledwo poruszając ustami.
- Cześć, Jackson. Nic szczególnego - odparła, czując, że ogarnia ją histeria. Przecież dopiero co spotkała człowieka, który zabił jej brata.
Mężczyzna zaczął starannie przecierać ściereczką chromowaną listwę motocykla.
- Jak się udała demonstracja? - zapytał, skupiony na małej smudze smaru.
- Fantastycznie. Szkoda, że cię nie było. Jakiś idiota wjechał w tłum samochodem.
- Tylko spokojnie. - Mężczyzna podniósł na nią wzrok, a dopiero potem spojrzał na jej torbę ze sprzętem. - Obejrzymy zdjęcia o jedenastej?
T.J. uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Nie bardzo jest co oglądać. Jakiś nadgorliwy bałwan rzucił się na mnie w połowie demonstracji. Wydawało mu się, że ocalił mi życie, a tymczasem rozwalił mi tylko sprzęt.
Jackson powoli wstał z siodełka, a jego twarz stała się jeszcze bardziej ponura. Otarł ręce ściereczką.
- Znasz jego nazwisko? - zapytał. To pytanie zaskoczyło ją. Gdyby ktoś kazał jej opisać
Jacksona, na pewno użyłaby słów takich jak bezczelny, arogancki i aspołeczny. No i oczywiście utalentowany. A także fascynujący. Jego starannie wypracowany wizerunek sprawiał, że większość ludzi omijała go z daleka. Poza kobietami, które on z kolei ignorował. A przynajmniej ich przeważającą większość. Ale jeżeli już zdecydował się posłużyć swoim wdziękiem osobistym, jego ofiara była zgubiona.
Jackson wiedział, kim był jej ojciec. Rozmawiali o tym, kiedy się tu wprowadziła. Nie zamierzała utrzymywać tego w tajemnicy. Ojciec Jacksona pracował przez jakiś czas w departamencie policji i doskonale pamiętał komisarza Tiltona, chociaż nigdy się nie spotkali. Natomiast Jackson nie wiedział nic o jej bracie Rustym.
T.J. mieszkała tutaj już od ośmiu miesięcy i przez cały ten czas Jackson traktował ją jak młodszą siostrę. Nagła gotowość, by wystąpić w jej obronie, czy tego chciała, czy nie, sprawiła, że łzy napłynęły jej do oczu.
Poczuła przemożną chęć, by opowiedzieć Jacksonowi o rozterkach jej ojca i tragicznej śmierci brata. Nagle rozpaczliwie zapragnęła z kimś porozmawiać. Chciała opowiedzieć komuś o tym wszystkim, co trzymała w tajemnicy przez ostatnie dwa miesiące, a co jej ojciec ukrywał przed nią przez dwa i pół roku tylko po to, by ją chronić. Żeby nie skończyła tak jak jej brat. Nie miała jednak prawa wciągać w to Jacksona - ani nikogo innego. Sama musiała stawić temu czoło.
- Nie znam jego nazwiska, ale na pewno go rozpoznam.
Nagle przeniknął ich zimny powiew wiatru. Gliniane dzwoneczki zawieszone na gałęzi melodyjnie zadźwięczały.
Pomyślała, że tak naprawdę nie ma ochoty widzieć Nicka DeSalvo. Nigdy więcej. Chyba że w sądzie.
- A co ty robisz na dworze w takie zimno? - zapytała, żeby zmienić temat.
Jackson wzruszył ramionami i znowu wbił wzrok w swój motocykl.
- Lubię, jak jest zimno. A poza tym, lubię też denerwować Tylera. On się boi, że mu popsuję ten piękny ogródek. Trzęsie się o każdy listek.
T.J. westchnęła. Słyszała o nieszkodliwej wojnie, jaką toczyli między sobą Tyler, administrator budynku, oraz jego najsławniejszy lokator, Jackson Gray - spawacz, który stał się artystą. Jego gigantyczne, stalowe rzeźby zdobiły ogrody muzeów, dziedzińce galerii oraz hole eleganckich biurowców od Nowego Jorku po Tokio. Natomiast on sam wyglądał jak człowiek, który zarabia na życie, łamiąc ludziom nogi. Supermacho. T.J. zrobiło się żal biednego, solidnego Tylera.
- Przecież wiesz, że on tylko wykonuje swoje obowiązki.
Jackson odsłonił w uśmiechu białe, idealnie równe zęby.
- Wiem, ale trudno mi się dogadać z ludźmi, którzy mi mówią, co mam robić. Zawsze tak było. A Tyler traktuje swoją pracę zbyt poważnie.
Potrząsając głową, T.J. spojrzała w stronę swoich drzwi. Ktoś przykleił na nich jakąś karteczkę.
- Idę do domu. Muszę się rozgrzać. Zobaczymy się później.
- Tak - mruknął Jackson i nie odrywając wzroku od harleya, skinął jej niedbale na pożegnanie.
T.J. podeszła do drzwi swojego mieszkania. Zdjęła przyklejoną na szybie karteczkę i wsunęła klucz do zamka. Kiedy przekroczyła próg, ogarnęło ją miłe ciepło. Jednym ruchem wyłączyła system alarmowy.
Nareszcie była u siebie.
Nie tęskniła za domem rodzinnym - wiązało się z nim zbyt wiele niedobrych wspomnień. Tutaj był piękny ogród na podwórzu i dużo przestrzeni. Dysponowała własną pracownią fotograficzną i gabinetem, dużą kuchnią i salonem na dole oraz przytulną sypialnią na górze. Miała nawet drzwi, które otwierały się na dach. Czy można chcieć czegoś więcej?
Można. Bezpieczeństwa. Z westchnieniem położyła ciężką torbę z aparatami na stoliku przy drzwiach. Czy będzie tu bezpieczna, skoro poluje na DeSalvo? Czy w ogóle jest jakieś miejsce, w którym można się ukryć przed policją? Jej ojciec uważał, że nie.
Teraz wreszcie zrozumiała, dlaczego wysłał ją do college'u pod nazwiskiem panieńskim jej matki. Dlaczego nie zgodził się na jej konfrontację z człowiekiem, który zabił brata. Twierdził wtedy, że nie chce, żeby prasa zniszczyła jej życie i żeby ktokolwiek wiązał jej nazwisko z jego osobą. Jednak dopiero teraz pojęła, jaki był prawdziwy powód tego wszystkiego.
Ojciec musiał się obawiać, że jeśli ujawni niezbite dowody, takie jak pisemne oświadczenia, taśmy z zeznaniami oraz broń użytą podczas napadu przed trzema laty, w który wmieszana była policja, to człowiek, który zabił mu syna, będzie chciał zabić także jego córkę. Wkrótce potem policjant, który złożył obciążające zeznania, popełnił samobójstwo. Wymierzenie sprawiedliwości stało się wtedy obowiązkiem jej ojca. A teraz ona otrzymała w spadku to zadanie.
Przeczytała notatkę, którą strażnik przykleił do drzwi.
T.J. Byłem w pobliżu, więc wstąpiłem. Wielki Kahuna słyszał, że byłaś na demonstracji. Jeżeli masz coś ciekawego, przynieś do redakcji.
Lane
Trzeba działać. To jedyne sensowne wyjście. Za dwie godziny odbierze wywołany film, a do tego czasu może przecież załatwić kilka telefonów, a także dowiedzieć się, gdzie naprawić zepsuty aparat. Tak, trzeba iść do przodu, nie wahać się, póki nie zadecyduje, co robić w sprawie Nicka DeSalvo.
T.J. wsunęła do przeglądarki ostatni slajd z filmu, który wyjęła z rozbitego aparatu. Jak dotąd, żadne ze zdjęć zrobionych podczas demonstracji nie okazało się szczególnie interesujące. Tak jak się spodziewała, wszystkie były poprawne, ale nie rewelacyjne. Widać, że była po prostu zajęta czymś innym.
Tylko jedno zdjęcie na moment przykuło jej uwagę. Przedstawiało jej gniewnego wybawcę, Nicka DeSalvo. Z lekko zamazanego tła wyłaniała się twarz o ostrych rysach. W oczach mężczyzny czaiła się ukryta groźba.
Zrobiła to zdjęcie, chociaż było jasne, że on nie życzy sobie fotografowania. Teraz, kiedy na nie patrzyła, doznawała mieszanych uczuć. Z jednej strony czuła ulgę, że udało jej się przed nim uciec. Z drugiej strony dręczyło ją pytanie, dlaczego w tym człowieku było tyle gniewu i goryczy. Powinien się raczej cieszyć. Popełnił przecież morderstwo i uszło mu to na sucho.
Zaczęła przeglądać zdjęcia z nie dokończonego filmu. Nagle uświadomiła sobie, że wypatruje na nich twarzy DeSalvo. Przecież musiał być gdzieś w tym tłumie. Ale gdzie? Znalazła kilka zdjęć Giny Tarantino, a potem, trzy klatki niżej, zobaczyła zarys wyłaniającego się zderzaka. Kolejne zdjęcia ukazywały fragment bagażnika oraz kilku demonstrantów, uskakujących w bok. Następna klatka była zamazana - widocznie wtedy DeSalvo ją potrącił. Drżącymi rękami nacisnęła guzik przeglądarki.
Następny slajd był w miarę ostry. T.J. wbiła wzrok w ekran. Po prawej stronie widniała rozmazana błękitna plama - jej wybawca w akcji. Natomiast z lewej strony... spoglądała na nią zastygła w obiektywie twarz kierowcy. T.J. powoli zaczerpnęła tchu.
A potem sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer „Atlanta Times Union".
ROZDZIAŁ 2
Przez kilka długich sekund Nick DeSalvo wpatrywał się w zdjęcie na pierwszej stronie porannego wydania „Atlanta Times Union". A potem zrobił coś, co mu się ostatnio zdarzało bardzo rzadko - uśmiechnął się. Nienawidził prasy od czasów, kiedy sam gościł na pierwszych stronach gazet. Dziś musiał jednak przyznać, że idealnym wyjściem dla przepracowanej policji mogłoby być wyposażenie wszystkich porządnych obywateli w aparaty fotograficzne.
Zerknął na podpis pod zdjęciem: Fot. T.J. Amberly. Nick z miejsca stracił dobry humor. Splótł palce, a ból w poranionych dłoniach uświadomił mu, co go czeka. Czy za to, że się komuś pomogło, zawsze trzeba płacić?
Amberly... Więc jednak zrobiła te swoje zdjęcia, chociaż rozbił jej aparat. A on miał zdarty naskórek na rękach i stłuczone kolano. Ale mogło być jeszcze gorzej. Przynajmniej to nie jego twarz wyzierała teraz ze szpalt gazety.
Na domiar złego to właśnie w jego budynek wjechał samochód. Poczuł się osobiście znieważony. W końcu firma Randolf - Reynolds płaciła mu mnóstwo pieniędzy za to, żeby strzegł jej interesów. Zabezpieczenie budynku po wypadku zajęło mu resztę dnia i część wieczora. Musiał naprawić system alarmowy i zatrudnić kilka dodatkowych osób na nocną zmianę. Nie mógł się wręcz doczekać, kiedy będzie mógł powiedzieć kilka słów do słuchu gnojkowi, który miał pecha, ponieważ został uwieczniony na filmie tej Amberly. Rzucił gazetę na biurko i sięgnął po książkę telefoniczną.
Telefon rozdzwonił się tuż po ósmej rano. T.J. po raz kolejny odłożyła słuchawkę i spojrzała przez okno na ogród w podwórzu.
Jackson był u niej przed chwilą, żeby pogratulować, a teraz rozsiadł się na ławeczce stojącej pośrodku trawnika, pieczołowicie wystrzyżonego przez Tylera. Chyba nie zamierzał się opalać. O tej porze roku nocami zdarzały się przymrozki.
Ostry dźwięk przerwał jej rozmyślania. Podeszła do domofonu i wcisnęła guzik.
- Słucham.
- Czy to T.J. Amberly?
- Tak. A z kim rozmawiam?
- Jestem Nick DeSalvo. My... - urwał - poznaliśmy się wczoraj na demonstracji.
- Chwileczkę. - Nagle ugięły się pod nią nogi. Nick DeSalvo. Ogarnięta paniką, czuła, jak serce ciężko tłucze się w piersi. Nie była jeszcze gotowa...
Skąd on się tu wziął? Przecież nie mógł jej rozpoznać. Wprawdzie miała ten sam owal twarzy i kolor oczu co brat - po matce - ale nie byli do siebie podobni na tyle, żeby ktokolwiek mógł podejrzewać jakieś pokrewieństwo. Prócz tego nadal używała panieńskiego nazwiska matki. Może jednak zapamiętuje się na zawsze twarz kogoś, kogo się zabiło. A jeżeli nie, już ona postara się o to, żeby Nick DeSalvo do śmierci pamiętał Rusty'ego.
Ale jeszcze nie dziś. Dziś nie była na to przygotowana. Weź się w garść, kobieto, pomyślała. Przecież on tu nie wejdzie, jeżeli go nie wpuścisz. Zaczerpnęła tchu i drżącą ręką sięgnęła do domofonu.
- Czego pan chce? - zapytała tonem, którym zwykła się zwracać do natrętnych sprzedawców.
- Chcę porozmawiać o zdjęciach, które pani wczoraj zrobiła. Mogę wejść?
- Nie - przeraziła się T.J. - To znaczy... jestem w tej chwili dość zajęta.
- No to zaczekam. Miała nadzieję, że DeSalvo sobie pójdzie. Z drugiej strony myśl, że będzie krążył wokół domu, wydała jej się nie do zniesienia. Lepiej już go wpuścić i powiedzieć wprost, że nie mają o czym rozmawiać. Wcisnęła guzik domofonu.
- Niech pan wejdzie na podwórze. Tam się spotkamy. Tak, lepiej spotkać się z nim na dworze. Zakładając
kurtkę, raz jeszcze spojrzała przez okno. Jackson właśnie wstał. W rękach trzymał skrzynkę pełną metalowych rurek i arkuszy miedzianej blachy.
Otworzyła drzwi i powoli zeszła po schodkach do ogrodu. Gdy Nick znalazł się na dziedzińcu, z miejsca zrozumiał, że się pomylił. Kiedy podano mu adres T.J. Amberly, ogarnęły go poważne wątpliwości - jak można mieszkać w jednym z tych starych, ponurych budynków fabrycznych?
Tutaj jednak obskurny dziedziniec został zmieniony w piękny, zaciszny ogród. Wszystko przypominało ekskluzywne osiedle, w którym on sam mieszkał od jakiegoś czasu. Automatycznie zamykane bramy, mur zwieńczony żelaznymi szpikulcami, wreszcie strażnik, emerytowany policjant, który dbał o bezpieczeństwo lokatorów.
Spojrzał na drugi koniec podwórza. Mur, oddzielający ten cichy i przytulny zakątek od świata, był solidny i bardzo wysoki. Zapewniał bezpieczeństwo i dawał poczucie prywatności. Tak, ta kobieta nieźle wybrała. W końcu sprytny złodziej czy zdeterminowany morderca mógł sobie poradzić z każdym systemem alarmowym. Tu właśnie zaczynała się rola policji. Ale gdzie przebiega linia między prześladowcą i jego ofiarą? W swojej błyskotliwej karierze zdążył już być i jednym, i drugim.
Zobaczył T.J. Amberly, zanim ona go zauważyła. Patrzył, jak idzie po płaskich kamieniach przez wypielęgnowany trawnik. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to jej wzrost. Kiedy leżała pod nim na ziemi, wydala mu się drobna i krucha. Teraz sprawiała wrażenie osoby silnej i wysportowanej - takiej, która nie boi się stanąć oko w oko z żadnym mężczyzną. Mimo to widać było, że jest zaniepokojona.
Twarda kobieta, pomyślał. Woli marznąć na dworze niż zaprosić go do siebie. A potem spojrzał w bok, na mężczyznę, do którego podeszła, i poczuł, że i jego zaczyna ogarniać niepokój. Kto to jest ten motocyklista? Jej chłopak? A może, co gorsza, mąż?
Jackson podniósł wzrok na T.J.
- Masz jakieś kłopoty?
Czyżby miała na twarzy wypisany lęk? Wcisnęła ręce do kieszeni, żeby ukryć ich drżenie, i podeszła bliżej.
- Nic o tym nie wiem. On przyszedł tu w sprawie zdjęcia. Jackson postawił skrzynkę na ziemi, a potem wyprostował się i wbił wzrok w Nicka DeSalvo.
- On mi wygląda na glinę. Znam jednego adwokata. Mam do niego zadzwonić? Wiesz, jak to jest, kiedy twoja praca zostaje wystawiona na widok publiczny? - zawahał się, a potem dodał: - Czy chcesz, czy nie, sprawy mogą ci się wymknąć z rąk. Sam się o tym przekonałem.
Było to najbardziej osobiste wyznanie, jakie T.J. kiedykolwiek usłyszała z ust Jacksona. Często rozmawiał z nią o jej pracy, ale nigdy dotąd o własnej. Odetchnęła i poczuła się spokojniejsza. Przecież ten DeSalvo nie wyciągnie broni i nie zastrzeli jej przed jej własnym domem, w obecności Jacksona. Trzeba tylko podjąć wyzwanie i do końca grać swoją rolę.
- Sama sobie poradzę. A poza tym, pewnie i tak by mnie nie było stać na twojego adwokata - zaśmiała się z wysiłkiem. Zaczerpnęła tchu i dodała już spokojniej: - Najpierw muszę się dowiedzieć, o co mu chodzi.
Nick nie spuszczał z niej wzroku. Chciał z nią z kilku przyczyn porozmawiać w cztery oczy. teraz jednak wydawało się to mało prawdopodobne.
T.J. odezwała się pierwsza.
- Dzień dobry. - Jej głos brzmiał sucho i obojętnie. Odgarnęła z twarzy pasmo długich, jasnych włosów, a potem wyciągnęła rękę. Miała gładką, ciepłą dłoń, w zetknięciu z którą jego własna, pokaleczona wydała mu się jeszcze bardziej szorstka i zimna.
- Dzień dobry pani - powiedział.
- Pan jest policjantem? - zapytała, cofając rękę.
- Nie - odparł, zaskoczony jej pytaniem. - Jestem zaniepokojonym mieszkańcem tego miasta, a także szefem ochrony firmy Randolf - Reynolds.
Motocyklista przysunął się bliżej, jakby miał jakiekolwiek prawo uczestniczyć w tej rozmowie. T.J. zwróciła się do niego:
- Jackson, to jest goryl... - jej wzrok na sekundę napotkał spojrzenie DeSalvo - to znaczy zaniepokojony obywatel tego miasta, który wczoraj rzucił się na mnie i podobno uratował mi życie.
Nick poczuł na sobie badawczy wzrok mężczyzny.
- Ach, ten sam, który zniszczył ci sprzęt. Zapadła złowieszcza cisza. Nick udał, że nie słyszał tej uwagi.
- Interesuje mnie zdjęcie, które pani wczoraj zrobiła. To, które ukazało się w gazecie, a także wszystkie inne zdjęcia z demonstracji.
T.J. Amberly położyła dłoń na ramieniu motocyklisty, jakby chciała go uspokoić.
- A o co chodzi? - zapytała. Na jej czole pojawiła się zmarszczka.
- Chciałbym obejrzeć cały film.
- Po co? Nick poczuł, że traci resztki cierpliwości.
- Niech pani posłucha, ten dureń wjechał przez okno do mojego budynku...
- Pańskiego budynku? - prychnęła z niedowierzaniem.
- ... i, jeżeli zdążyła już pani o tym zapomnieć, o mało pani nie rozjechał przy okazji. Zamierzam odbyć długą i nieprzyjemną rozmowę z tym draniem, jak tylko go znajdę. Pani zdjęcia to najlepszy ślad.
- Lepiej niech się tym zajmie policja. Trafna uwaga. Nick powściągnął gniew.
- Na pewno zgłoszą się do pani, ale to ja pracuję dla Randolfa - Reynoldsa. Dlatego przyszedłem pierwszy.
T.J. stała z nieprzeniknioną twarzą. Przeniosła tylko wzrok z DeSalvo na Jacksona, próbując podjąć jakąś decyzję.
- Pan dobrze wie, że chroni mnie pierwsza poprawka do konstytucji i nie muszę...
DeSalvo już potrząsał głową.
- Nie musi mi pani nic pokazywać. Wiem. Nazwijmy to przysługą. Może się jednak okazać, że wczoraj rzeczywiście ocaliłem pani życie - przerwał, żeby dać jej trochę czasu do namysłu. - Jeżeli uda mi się go znaleźć, zanim dopadnie go policja, to pani nie będzie musiała oglądać wezwania ze swoim nazwiskiem.
Wezwania? To była ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę.
- W porządku. Pokażę panu ten film. Nieoczekiwana zgoda zaskoczyła zarówno Jacksona, jak i DeSalvo.
- Wcale nie musisz tego robić... - zaczął Jackson.
- Wiem. - Mimo iż starała się uśmiechnąć, jej usta były dziwnie zdrętwiałe. Spojrzała na DeSalvo. - No to chodźmy.
- T.J.... - zaczął Jackson.
- Spokojnie. To tylko kilka minut.
- Jakby coś, jestem tu przez cały czas. Gdybyś mnie potrzebowała...
Skinęła głową. Umiała sobie radzić z problemami, miło jednak było wiedzieć, że może liczyć na czyjąś pomoc. Bo na samą myśl o tym, że będzie musiała spojrzeć w ciemne, gniewne oczy Nicka DeSalvo, ciarki przechodziły jej po plecach. Ten człowiek traktował cały świat jak potencjalnego przeciwnika. A tutaj miał już jednego w Jacksonie.
Gdyby DeSalvo nosił garnitur albo mundur, łatwiej byłoby jej z nim rozmawiać. Przywykła do elegancko ubranych mężczyzn: adwokatów, polityków czy urzędników państwowych.
DeSalvo był w spodniach koloru khaki i tweedowej, sportowej marynarce. Prezentował się całkiem atrakcyjnie i sprawiał wrażenie zadowolonego z siebie. T.J. może i dałaby się oszukać, gdyby nie to, że już wcześniej zauważyła jego zaciśnięte usta i gniewne spojrzenie.
- Tędy. proszę.
Otworzyła drzwi do swojego mieszkania i nie dając mu ani chwili na rozejrzenie się, poprowadziła korytarzem do niewielkiego pokoju, który służył jej za pracownię. Zdjęcia z poprzedniego dnia leżały na stole obok przeglądarki.
Zamknęła drzwi pokoiku, który nagle wydał jej się o wiele za mały. Zgasiła światło, włączyła projektor i wreszcie odetchnęła.
Kiedy na ekranie ukazała się gniewna twarz Nicka, odwrócił się do T.J. Mimo panujących ciemności czuł, iż jest zmieszana, i gotów był się założyć o swoją następną wypłatę, że się nawet zaczerwieniła. Co to mogło oznaczać? T.J. zaczęła szybko zmieniać przezrocza i po chwili doszli do ostatniej rolki.
- Teraz będzie sekwencja wypadku - powiedziała i nacisnęła guzik.
Jednak na ekranie, zamiast kierowcy, ukazały się najpierw trzy ujęcia Giny Tarantino. Amberly szybko je zmieniła i w końcu zobaczyli pierwsze zdjęcie samochodu. Po przejrzeniu wszystkich slajdów T.J. zapaliła światło.
- Najlepsze zdjęcie kierowcy jest w redakcji. To, które zamieścili na pierwszej stronie. Każę zrobić odbitki i wyślę je panu.
- Dlaczego tak bardzo interesowali panią policjanci, którzy byli przy tej demonstracji? - zapytał, żeby sprawdzić, jak na to zareaguje.
A ona nagle pobladła.
- Co? Jak to? Ja... ja fotografowałam wszystko, co popadnie. Nigdy nie wiadomo, o czym napiszą w gazecie i...
- Gazety nie pisują o policjantach. Chyba że źle.
- Chwileczkę. Obie jesteśmy kobietami i wybrałyśmy sobie ciężki zawód. A poza tym, mogę fotografować, co mi się podoba. To wolny ...
- ...kraj, tak? Znam tę gadkę. Nieraz nadstawiałem za nią karku - powiedział i uznał, że pora dać jej spokój. Na razie. - Dziękuję, że zechciała mi pani pokazać ten film - dodał. - Będę wdzięczny za odbitki. Może uda mi się znaleźć więcej świadków. Może ktoś rozpozna tego drania. Aha, i proszę dołączyć rachunek. Korporacja za wszystko zapłaci.
T.J. otworzyła drzwi i czekała, aż DeSalvo wyjdzie pierwszy. Ten mały pokoik naprawdę nie wydawał się właściwym miejscem na konfrontację. Czuła się w nim jak w pułapce, a kiedy DeSalvo, przechodząc obok, niemal otarł się o nią, poczuła się fizycznie zagrożona. Nie śmiała się nawet odezwać z obawy, że zdradzi ją głos. Chciała już tylko jednego. Pozbyć się tego DeSalvo jak najprędzej, zanim zechce zadać jej kolejne pytanie. Nie umiała kłamać i bała się, że mogłaby powiedzieć mu prawdę.
Jak to się stało, że zapomniała usunąć slajdy Giny Tarantino? Kiedy DeSalvo zapytał ją o zdjęcia, natychmiast zdała sobie sprawę z tego, że została rozszyfrowana. Ten człowiek okazał się szybszy od niej.
Szedł teraz wolno korytarzem, zatrzymując się kolejno przy wszystkich oprawionych w ramki fotografiach wiszących na ścianach. W tej chwili przystanął przed czarno - białym portretem Jacksona na harleyu, w towarzystwie jednej z jego przyjaciółek, Rity, upozowanej na tylnym siodełku. Jackson miał na sobie przynajmniej dżinsy, za to Rita, w obcisłym body cętkowanym jak skóra leoparda, wyglądała bardziej wyzywająco, niż gdyby była naga.
Uznała, że nie ma potrzeby tłumaczyć się z tego zdjęcia. Surowa, męska uroda Jacksona stanowiła wręcz idealne, kontrastowe tło dla pełnej kociego wdzięku Rity. A zresztą, co może jakiś eksglina wiedzieć o sztuce?
W końcu DeSalvo poszedł dalej, bez słowa. Kiedy stanęli przy drzwiach wejściowych i już miała odetchnąć z ulgą, usłyszeli cichy dzwonek. T.J. uświadomiła sobie, że nie potrafi jednocześnie otworzyć drzwi przed DeSalvo i włączyć domofonu.
DeSalvo przystanął przed stolikiem, na którym leżał jej rozbity aparat fotograficzny, który przypominał teraz jedną z awangardowych rzeźb Jacksona.
- Kto tam? - powiedziała do słuchawki, nie spuszczając wzroku z DeSalvo.
- Policja. Muszę porozmawiać z panią T.J. Amberly. DeSalvo spojrzał na nią i wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „A nie mówiłem?". Nie miał jednak zadowolonej miny.
Przez ułamek sekundy T.J pomyślała o Jacksonie i jego adwokacie. Może jednak będzie go potrzebować. Potem podała policjantowi numer mieszkania i wcisnęła guzik otwierający bramę.
- Byłbym wdzięczny, gdyby kazała pani zrobić dla mnie odbitki, zanim odda pani policji film - odezwał się DeSalvo.
- Po co miałabym dawać im film?
- Bo po to właśnie przysłali tu swojego człowieka. Podejrzewam, że nie ma jeszcze nakazu rewizji, może więc pani go spławić.
Po co jej to mówił? I dlaczego robił to w taki sposób, jakby policja była jego wrogiem? Przecież sam był jednym z nich. DeSalvo otworzył drzwi. Na jego widok policjant się zdumiał.
- Co, u diabła... - zerknął w stronę T.J., a potem znowu zwrócił się do DeSalvo: - Co ty tu robisz?
- Cześć, Bill, kopę lat. - Mężczyźni uścisnęli sobie ręce. T.J. najchętniej wyrzuciłaby obu za drzwi.
- Właśnie miałem wyjść - powiedział DeSalvo, nie odpowiadając na pytanie policjanta. - Wyświadcz mi tę przysługę i nie wspominaj o mnie szefowi.
- Może jestem szalony, ale nie głupi. Gdyby Echols dowiedział się, że mnie wyprzedziłeś, dostałbym za swoje.
- Tak. - Nick ponuro się uśmiechnął. - Do zobaczenia. - Odwrócił się do T.J. - Dziękuję, że zechciała mi pani pomóc. - Jego ton był uprzejmy, ale w spojrzeniu kryła się groźba.
Kiedy drzwi się zatrzasnęły, Nick przystanął, żeby zebrać myśli. Z ulgą zaczerpnął chłodnego powietrza. Musi skoncentrować się na innych sprawach, obecność tej Amberly dziwnie go rozstroiła. Kiedy stała obok niego w ciasnym, ciemnym pokoju, miał ochotę jej dotknąć albo sprowokować ją słowami po to tylko, żeby zobaczyć, jak sobie z nim poradzi w bezpośrednim starciu.
Powinien się zająć swoimi sprawami. Z Billem Raymodem jakoś sobie poradzi, to jeden z tych uczciwych facetów, który zawsze był wobec niego w porządku. Czemu jednak martwi się o tę dziewczynę? Przecież zachowywała się niezbyt przyjaźnie, a jej reakcja podczas demonstracji była mocno przesadzona.
Może w ogóle nie lubi mężczyzn. A może lubi, ale w zupełnie innym typie. Spojrzał w głąb ogrodu, gdzie na kamiennej ławeczce, w chłodnym, grudniowym słońcu, siedział ponury motocyklista.
Omijając wtopione w ziemię kamienie, Nick ruszył ku niemu na skróty, przez pożółkły trawnik.
Od razu rzucił mu się w oczy skórzany strój i długie włosy nieznajomego. Dobrze znał ludzi tego pokroju. Wszyscy byli do siebie podobni - aspołeczni i niezbyt rozgarnięci. Ten przekroczył już trzydziestkę i z pewnością nie był punkiem. Był wysoki i mocno zbudowany, a jego oczy mówiły „mam was wszystkich gdzieś". DeSalvo odniósł wrażenie, że kryje się za tym coś więcej. Może ten typ nie jest aż tak płytki, na jakiego wygląda?
Parę kroków przed ławką zatrzymał się i wsunął ręce do kieszeni.
- Pan tu mieszka? Motocyklista patrzył na niego przez chwilę, a potem z kpiącym uśmiechem podniósł ręce do góry.
- Gdybym tu mieszkał, powiedziałbym panu, że administrator dostaje szału, kiedy ktoś chodzi po trawie.
- Pan też jest na trawie.
- Ale ja płacę za ten przywilej.
- Ma pan jakieś nazwisko?
- A pan ma jakiś powód, żeby o to pytać?
- Może chcę sprawdzić w komputerze, czy nie m a j ą czegoś na pana.
- Niech mnie pan nie straszy. Mój stary był policjantem i nikt się mnie nie czepia. No, może mojej sztuki.
- Co pana łączy z panią Amberly? Motocyklista opuścił ręce.
- Jestem jej aniołem stróżem - powiedział, wstając. - A panu co do tego?
Nick wyjął ręce z kieszeni i stanął na szeroko rozstawionych nogach. Facet chciał go sprowokować i to mu się udało. Czuł, że musi się dowiedzieć, na ile ten typ zadomowił się w mieszkaniu T.J. Amberly. Czy na przykład wie, które z tych wszystkich białych drzwi prowadzą do jej sypialni?
- Jackson! - rozległ się nagle głos T.J. Nick czekał, nie spuszczając wzroku z motocyklisty.
- Tak! - zawołał Jackson, nie patrząc w jej stronę.
- Jesteś mi potrzebny. Potrzebny. Słowo to rozdrażniło Nicka. Nie podobało mu się jego brzmienie.
- Już idę, kotku. - Na ustach Jacksona znowu pojawił się kpiący uśmieszek. - Muszę już lecieć. Chyba trafi pan sam do wyjścia.
Nick patrzył, jak pokonuje schodki prowadzące do mieszkania T.J. Amberly, i poczuł przemożną chęć, żeby za nim pobiec. Był jednak teraz zwykłym cywilem i mógł się poruszać tylko w ściśle ograniczonej przestrzeni. A w tej właśnie chwili napotkał przed sobą mur nie do przebycia.
ROZDZIAŁ 3
Do północy T.J zdążyła odebrać co najmniej pięćdziesiąt telefonów. Większość od kolegów z redakcji albo od znajomych. Potem zaczęły się głuche telefony. Kiedy znowu rozległ się dzwonek, T.J. wrzasnęła do słuchawki.
- Halo! Cisza.
- Halo, kto mówi! Żadnej odpowiedzi.
- Wiesz, która godzina?! - wykrzyknęła zdesperowana.
Ktoś odczekał w milczeniu, a potem się rozłączył. Zdenerwowana odłożyła słuchawkę. W ogóle nie trzeba było jej podnosić. Co oznaczały te głuche telefony? Czy ten ktoś próbował ją nastraszyć?
Przyszła jej na myśl policja, a potem Nick DeSalvo. Przypomniała sobie, że kiedy się pojawił, poczuła się zagrożona. Nawet Jacksona próbował zastraszyć. Czy nękałby ją w ten sposób? Nie, wyglądał raczej na kogoś, kto mówi bez ogródek to, co chce powiedzieć.
Wyszarpnęła wtyczkę z gniazdka. Nie pozwoli, żeby ten ktoś niepokoił ją we własnym domu. Miała już dosyć wrażeń jak na jeden dzień.
- Czy pani nigdy nie odbiera telefonów? - odezwał się w słuchawce zniecierpliwiony damski głos.
- Nie rozumiem - odparła T.J. zaskoczona.
- Dzwonię od ósmej rano i...
- Och, przepraszam. Wczoraj dzwoniło tyle ludzi, że w końcu, koło północy, wyłączyłam telefon i zapomniałam...
- Czy mówię z panią T.J. Amberly, fotoreporterką?
- Tak. Czym mogę pani służyć?
- Mówi Linda Fredrickson z firmy Randolf - Reynolds. Chciałam zapytać, czy nie zrobiłaby pani dla nas paru zdjęć?
Randolf - Reynolds...
- Przepraszam, czy może pani powtórzyć? - T.J. słyszała wprawdzie każde słowo, ale jej uwagę zwróciła przede wszystkim nazwa firmy.
- Czy mogłaby pani zrobić dla nas kilka zdjęć jutro rano? Organizujemy uroczyste śniadanie, a nasz fotograf jest akurat zajęty.
- Jutro? Sama nie wiem... Mogę zapytać, kto dał państwu mój numer?
- Szef ochrony, Nick DeSalvo. Powiedział, że robi pani bardzo dobre zdjęcia.
Nick DeSalvo.
Może się czegoś domyślał? Co robić? Nick DeSalvo i jego kompani z policji ukryli prawdziwą przyczynę śmierci jej brata i uznali, że zginął wskutek przypadkowej strzelaniny. Jak ona sobie to wszystko wyobraża? Że rzuci mu w twarz prawdę? Jemu i całej policji? Przecież dysponuje dowodami i zna motywy, które spowodowały użycie siły.
Nie, uspokoiła samą siebie, DeSalvo nie mógł o tym wiedzieć. A szansa, żeby się znowu do niego zbliżyć, pewnie już się nie powtórzy. Miała nadzieję, że zdemaskuje go, zanim on odkryje jej prawdziwe nazwisko i zrozumie, że zjawiła się po to, aby przewrócić do góry nogami jego wygodną egzystencję.
Sięgnęła po notes.
- Oczywiście, jestem jutro wolna. Jakie to mają być zdjęcia? Kolorowe czy czarno - białe?
Pani Fredrickson zaczęła objaśniać, do czego będą im później potrzebne fotografie, a T.J. zanotowała kilka zdań. Omówiły cenę i termin. W trakcie rozmowy T.J. przez cały czas wyobrażała sobie minę Nicka DeSalvo, kiedy się dowie, że pomógł zatrudnić osobę, która chce odsłonić kulisy pewnej, zdawałoby się na zawsze pogrzebanej sprawy.
- Powtórz jeszcze raz, kim jest ta kobieta? - zapytał porucznik Echols.
W tej samej chwili jeden z graczy Atlanta Hawks zdobył punkt i publiczność wręcz oszalała. Policjant musiał podnieść głos, żeby Echols mógł go usłyszeć.
- To T.J. Amberly. Fotoreporterka. Sprawdziłem ją. Od pół roku pracuje na zlecenie dla naszej gazety. Zjawiła się tu zaraz po ukończeniu szkoły w Kentucky.
Mężczyźni przerwali rozmowę, ponieważ jakaś kobieta przeciskała się między nimi, niosąc colę i torbę kanapek.
- Mieszka na zachód od centrum, w jednej z tych starych fabryk - kontynuował policjant.
- Co ona ma wspólnego z DeSalvo? - zapytał porucznik.
- Nic, i to mnie właśnie niepokoi. Jej nazwisko wypłynęło po raz pierwszy/Butler twierdzi, że DeSalvo naprawdę się nią interesuje. Wszędzie o nią pytał i był u niej, kiedy Bill Raymond przyszedł, żeby ją przesłuchać.
Jeden z zawodników nie trafił do kosza.
- Cholera! - krzyknął Echols, zrywając się z miejsca. - Przecież zawsze strzelał z zamkniętymi oczami!
Rozległ się ostry dźwięk dzwonka. Sędzia odgwizdał koniec meczu i podniósł rękę do góry. Echols oderwał wzrok od boiska i przeszył surowym spojrzeniem swojego podwładnego.
- Radzę ci, wybadaj, dlaczego on tak za nią węszy. Widownia gwizdami i krzykiem żegnała zwycięską drużynę. Policjant skinął głową i ryknął, przekrzykując tłum:
- Ma pan to u mnie jak w banku, szefie.
Dwa dni później Nick przemierzał elegancki hol budynku Korporacji Randolf - Reynolds. Z uczuciem ulgi rozluźnił węzeł krawata. Wreszcie pozbył się grupy delegatów z całego kraju, którzy przybyli do Atlanty, żeby wziąć udział W serii spotkań szkoleniowych. Mógł teraz wrócić do swoich codziennych obowiązków, a także zdjąć ten uprzykrzony granatowy garnitur, w którym występował przy tego typu okazjach.
Skinął głową strażnikowi w recepcji, a potem ruszył w stronę windy. Kiedy skręcił za róg, omal nie zderzył się z T.J. Amberly. Cofnął się szybko i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, uniósł rękę.
- Przepraszam. Niech się pani nie boi. Nie będę się już więcej na panią rzucać.
T.J. zmierzyła go chłodnym wzrokiem. Po raz pierwszy zauważył, że ma zielononiebieskie oczy, które wcale nie patrzą na niego przyjaźnie. Spojrzał w stronę windy, a wtedy ona przemówiła.
- Niezły garnitur. Co to miało znaczyć, u diabła? Garnitur, w który wbił się dzisiaj z taką niechęcią, kosztował więcej niż jego kamizelka kuloodporna. Zmierzył T.J. od stóp do głów, odnotowując, że w doskonale uszytym, szaroniebieskim damskim garniturze prezentowała się wyjątkowo elegancko.
- Dziękuję. Mogę to samo powiedzieć o pani stroju - rzekł z uczuciem irytacji i przepuścił T.J. przodem, ponieważ właśnie otworzyły się drzwi windy.
Wchodząc do pustej kabiny, T.J. pomyślała, że Pan Bóg musi chyba mieć wypaczone poczucie humoru. Na liście osób, z którymi za nic na świecie nie chciałaby zostać uwięziona w windzie, Nick DeSalvo zajmował pierwszą pozycję.
- Na które piętro? - zapytał.
- Osiemnaste.
Patrzyła na niego, kiedy wciskał guzik. Miał ładne dłonie o długich, smukłych palcach, pokrytych drobnymi, czarnymi włoskami. Przypomniała sobie smugi krwi na kostkach, kiedy rzucił ją na ziemię. A zaraz potem uprzytomniła sobie, że te same ręce trzymały broń, z której zastrzelono jej brata. Wstrząsnął nią dreszcz.
Wiedziała, że prędzej czy później musi się na niego natknąć, i przygotowała kilka pytań, które zamierzała mu zadać. Jednak zamknięta z nim sam na sam w tej ciasnej kabinie nie była w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. DeSalvo był wyższy, niż zapamiętała, a elegancki garnitur dodawał mu powagi i autorytetu. Mocniej przycisnęła płaską, brązową torebkę i zaczerpnęła tchu.
- Dziękuję za referencje - powiedziała z wysiłkiem. Oczy DeSalvo spoczęły na jej torebce.
- Jak poszło? - zapytał.
- Doskonale. Dlatego tu jestem. Przywiozłam zdjęcia. - Tak trzymaj, pomyślała. Jej głos brzmiał prawie zwyczajnie.
DeSalvo skrzyżował ręce na piersi.
- Więc zarobiła pani wystarczająco dużo, żeby zapłacić za naprawę aparatu?
A więc to miała być forma rekompensaty. Odważyła się podnieść na niego wzrok i w tym momencie uświadomiła sobie, że ten człowiek jest jej wrogiem. Nie musiała zdradzać przed nim swoich zamiarów - a tym bardziej odczuwać wdzięczności.
- Tak. Dziękuję.
- Więc jesteśmy kwita?
- Niezupełnie - wyrwało jej się mimochodem.
Spojrzał na nią, zaskoczony, a ona pożałowała nieopatrznych słów. Po co zasiewać wątpliwości w podejrzliwym z natury umyśle niedawnego policjanta?
Winda dotarła na osiemnaste piętro. Drzwi się rozsunęły.
- Czy jadła już pani lunch? - zapytał DeSalvo, jakby miało to coś wspólnego z ich wzajemnymi rozliczeniami.
- Nie. A pan idzie coś zjeść? - T.J. bardzo się starała, żeby to pytanie zabrzmiało w miarę obojętnie, a zarazem... przyjaźnie. Nie chciała, żeby sobie pomyślał, iż ten lunch znaczy dla niej coś więcej niż zwykłe przeprosiny. A poza tym, pracowali teraz dla tej samej firmy. - Ja stawiam - zaproponowała.
DeSalvo uniósł rękę i znużonym gestem pomasował sobie kark.
- Ja się tym zajmę. Od rana wypiłem tylko filiżankę kawy.
Nie była to reakcja, jakiej oczekiwała. Obawiała się, że DeSalvo wyskoczy z jakąś głupią uwagą na temat mężczyzn, którzy pozwalają na to, żeby kobieta za nich płaciła.
- Hmm... muszę jeszcze dostarczyć Lindzie te zdjęcia i zamienić z nią parę słów. Potem będę wolna. Gdzie mogę pana znaleźć?
- Mój gabinet znajduje się w holu, po prawej stronie. Na drzwiach jest tabliczka z nazwiskiem.
Skinął na pożegnanie i odszedł w głąb korytarza.
Krawat zniknął. To była pierwsza rzecz, jaka rzuciła jej się w oczy, kiedy ponownie się spotkali. Ciekawe, czy zostawił go w szafie w gabinecie, czy może zwinął i schował do kieszeni, tak jak to robił jej ojciec. Komisarz John Tilton nigdy nie mógł znaleźć swoich ulubionych krawatów. Wspomnienie o ojcu umocniło ją tylko w postanowieniu. Przypomniała sobie, przez co musiał przejść, chcąc zapewnić bezpieczeństwo jej i Rusty'emu. A mimo to nikt nie usłyszał od niego jednego słowa skargi.
Lunch z DeSalvo mógł się okazać znacznie cięższą próbą, niż to sobie wyobrażała. Kiedy znowu stanęli obok siebie w windzie, poczuła, że nie ma mu nic do powiedzenia - w każdym razie nic miłego lub neutralnego. Ogarnęła ją przemożna chęć, żeby z krzykiem skoczyć mu do gardła.
Nick jednak nie wydawał się skrępowany jej milczeniem. Z miejsca przystąpił do rzeczy.
- Co zamierza pani zrobić ze zdjęciami tego szaleńca z demonstracji? - W jego głosie nie było gniewu, tylko zwykła ciekawość.
Drzwi otworzyły się, T.J. wysiadła z windy i dopiero potem odpowiedziała na jego pytanie.
- Odbitki, o które panu chodziło, są już pewnie na biurku z pańską pocztą. Wysłałam też Raymondowi odbitki wszystkich zdjęć... łącznie z tym, na którym widać pana. - Nie mogła sobie odmówić tej drobnej przyjemności. - Natomiast negatyw zdjęcia, które znalazło się w gazecie, jest nadal w redakcji.
Nick stanął przed obrotowymi drzwiami i odwrócił się do niej.
- Dlaczego posłała mu pani moje zdjęcie?
- Przecież pan tam był.
DeSalvo zmarszczył czoło, ale T.J. pchnęła drzwi i wyszła na ulicę, zanim zdążył coś powiedzieć.
Dogonił ją i wskazał kierunek.
- Tędy - mruknął, zaciskając usta. Nie powiedział, dokąd zabiera ją na lunch.
- A o co panu chodzi z tym zdjęciem?
- To długa historia. Za długa, żeby się nią teraz zajmować. Była pani kiedykolwiek w Peachtree Grill? - zapytał, zmieniając temat.
- Nie, ale słyszałam o tym miejscu.
- To tylko kilka przecznic stąd, obok Carltona. Może być?
- Oczywiście. - Zebrała poły żakietu.
Dzień był pogodny, lecz dość zimny, a w centrum zawsze było chłodniej, ponieważ wysokie budynki zasłaniały słońce. Witryny sklepów były już udekorowane kolorowymi lampkami i ozdobami choinkowymi, a na chodnikach panował przedświąteczny tłok - ludzie wybrali się po zakupy. Na rogu ulicy stał Święty Mikołaj i zbierał pieniądze na pomoc dla ubogich.
W tym ożywionym tłumie T.J. nagle poczuła się bardzo samotna. Rozpaczliwie zatęskniła za ojcem i Rustym. Na Boże Narodzenie pojedzie do domu. Do rodzinnego miasta, które, przynajmniej na pozór, jest przyjazne i radosne. A jednak mieszkali w nim ludzie, którym nie mogła już ufać. Podobnie jak mężczyźnie, który kroczył teraz u jej boku. Zadrżała.
- Zimno pani? - zdumiał się DeSalvo, jakby coś takiego nie przyszło mu do głowy.
- Nie. Spacer mnie rozgrzeje. Obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem, a potem przyspieszył kroku.
Stali już od kwadransa przed Peachtree Grill, czekając, aż zwolni się stolik, i wtedy padły strzały.
T.J. opowiadała właśnie, w jaki sposób fotografuje się ważne osobistości na różnych spotkaniach, kiedy nagle witryna za ich plecami eksplodowała - posypało się szkło. Nie minęło parę sekund, a znalazła się pod ścianą, do której przygniatał ją całym swoim ciałem jej wybawca - Nick DeSalvo.
ROZDZIAŁ 4
T.J. stała z twarzą wciśniętą w rozpięty kołnierzyk koszuli DeSalvo. Kiedy poczuła aromat wody po goleniu i zapach rozgrzanej skóry, odwróciła głowę.
Wtedy zobaczyła w jego ręku pistolet.
- Nic się pani nie stało? - wydyszał jej wprost do ucha, ale się nie ruszył.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziała, wsuwając dłonie między ich ciała. Nagle zabrakło jej tchu. - .. Niech mnie pan...
- Nie ruszaj się! - rozkazał i mocniej przycisnął ją do muru.
Następnych trzydzieści sekund wydawało się trwać całe wieki. T.J. była wciąż w szoku, ale jej ciało zachowywało się tak, jakby otrzymało potężną dawkę energii. Nie było już jej zimno. Żar ogarnął jej policzki i rozlał się po całym ciele. Przerażona tym, jak jej zmysły zareagowały na bliskość DeSalvo, zapragnęła wyrwać mu się i uciec. On jednak trzymał ją niczym w pułapce. Każdy jego oddech sprawiał, że jego tors uciskał jej piersi. Niemal czuła przyspieszone bicie jego serca. W głowie kołatała jej jedna myśl: Nie wolno mi zapomnieć, kim jest ten człowiek.
Zerknęła na jego pistolet. Widziała już taki wcześniej. Lżejszy niż te, które zazwyczaj noszą policjanci. Pewnie automatyczny.
Nagle panująca wokół cisza ustąpiła miejsca harmiderowi. Ludzie tłoczyli się w drzwiach restauracji, wykrzykując coś jedni przez drugich. W oddali zawyły policyjne syreny.
DeSalvo cofnął się o pół kroku, nadal jednak jedną ręką przyciskał T.J. do muru, jakby się obawiał, że nie ustoi bez jego pomocy. Odłamki szkła zazgrzytały mu pod butami, ale zdawał się tego nie zauważać. Uniósł broń i zaczął lustrować wzrokiem przeciwną stronę ulicy oraz samochody zaparkowane wzdłuż krawężnika.
T.J. oprzytomniała i uświadomiła sobie, że upuściła torebkę. Z jakiejś niepojętej przyczyny uznała, że natychmiast musi ją podnieść. Spróbowała przykucnąć, ale dłoń DeSalvo zacisnęła się mocniej na jej ramieniu. Kiedy wreszcie ich spojrzenia się spotkały, T.J. zaczerpnęła tchu.
- Moja torebka... - zaczęła, ale głos odmówił jej posłuszeństwa.
Puścił ją i schylił się, a kiedy oddał jej torebkę, odwrócił się bez słowa. Był wściekły. T.J. nadal bała się ruszyć.
Na widok nadjeżdżającej policji, DeSalvo schował broń do kabury pod marynarką. Ktokolwiek strzelał, dawno już się ulotnił. Nie było sensu wymachiwać bronią. Skinął głową jednemu z przechodzących policjantów. Jak on się nazywał? Washington...? Nick nie mógł sobie przypomnieć jego imienia.
Spojrzał na T.J. Amberly. Była spokojna, ale blada jak kreda. Czując na sobie jego wzrok, nerwowym gestem odgarnęła włosy za ucho. Wtedy zauważył, że trzęsą jej się ręce. Przysunął się bliżej i ujął ją pod ramię.
- Wejdźmy do środka - powiedział, popychając ją przed sobą. - Tam będzie cieplej.
Nie oponowała. Nadal nie mogła wydobyć z siebie głosu. Widząc jej przerażenie, Nick poczuł, jak narasta w nim wściekłość. Szkoda, że nie dopadł tego łajdaka - już on by się z nim rozprawił!
W restauracji panował zamęt. Większość gości porzuciła stoliki i skupiła się przy drzwiach, czekając na policję. Nickowi udało się znaleźć roztrzęsionego kelnera i już po chwili zasiedli z T.J. w przytulnej niszy w głębi lokalu, z dala od stłuczonej szyby.
- Na pewno nic się pani nie stało? - powtórzył, kiedy zamówił kawę i kanapki. Na szczęście kuchnia nie przestała funkcjonować.
- Na pewno - odparła. - Tylko dziwnie się czuję.
- Świadomość, że miało się zostać zastrzelonym, może popsuć cały dzień - próbował żartować Nick.
Zamiast się uśmiechnąć, T.J. popatrzyła na niego tak, jakby jej właśnie wyznał, że jest seryjnym mordercą. W jej spojrzeniu nie było nawet cienia strachu.
- Też tak uważam - mruknęła.
- Tak pani uważa? Dlaczego sądzi pani, że ktoś do nas strzelał?
- Jak to, do nas? DeSalvo uważnie jej się przyjrzał.
- Padły dwa strzały. A tylko my staliśmy przed witryną... - przerwał i wzruszył ramionami. - Czym się pani zajmuje?
- Przecież pan wie, że jestem fotoreporterką. Ja... - Może się pani ostatnio komuś naraziła? Zanim zdążyła odpowiedzieć, zjawił się kelner z kawą. T.J. rozerwała drżącymi palcami torebkę z cukrem, a potem powiedziała:
- Jestem tu od niedawna. Nie zdążyłam sobie jeszcze narobić wrogów. - Spojrzała na niego wyzywająco. - A pan?
Nick upił łyk kawy i popatrzył na nią uważnie. Wiedział już, że kłamie, wyczuwał także, że jest na niego zła, choć nie miał pojęcia dlaczego.
- Po raz drugi ocaliłem pani skórę, a pani traktuje mnie jak wroga.
- Może wcale nie potrzebuję, żeby mnie pan ratował. Może wystarczy, że będę się trzymała od pana z daleka i już będę bezpieczna.
Z jakiejś niepojętej przyczyny Nick wrócił pamięcią do chwili, kiedy zasłaniał ją swoim ciałem przed kulą. Przywarła wtedy do niego i ta bliskość nie była nieprzyjemna. Przeciwnie. Dopiero teraz to sobie uświadomił i nagle zrozumiał, że nie chce, aby ta kobieta trzymała się od niego z daleka.
- Zjemy lunch, porozmawiamy z policją, a potem odwiozę panią do domu. Tam nic już pani nie grozi.
T.J. otworzyła drzwi fabrycznego budynku. Za nią stał DeSalvo. Zmusił ją, żeby zjadła lunch, porozmawiał z policją, a teraz uparł się, że sprawdzi zabezpieczenie całego domu, a zwłaszcza jej mieszkania.
I nie chciał słyszeć o odmowie.
Kiedy szli przez dziedziniec, T.J. czuła, że jej cierpliwość jest już na wyczerpaniu, a ona sama bliska obłędu. Chciała przecież spotkać Nicka DeSalvo. Szukała go. A on zjawił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Nie musi pan wracać do pracy? - zapytała poirytowanym tonem. Miała nadzieję, że DeSalvo rozgniewa się i odejdzie, dając jej czas na przegrupowanie sił.
Tymczasem on milczał.
Kiedy stanęli przed drzwiami jej mieszkania, T.J. odwróciła się i powiedziała:
- To naprawdę zbyteczne. Ja...
- Co takiego jest we mnie, że tak się pani denerwuje? - DeSalvo patrzył jej prosto w twarz, jakby chciał sprowokować do wyznania prawdy.
T.J. wzdrygnęła się, ale wytrzymała spojrzenie. Pewnie uważał, że jej zdenerwowanie to tylko naturalna reakcja bojaźliwej kobiety na jego oszałamiającą męskość. Nie warto było ryzykować życia tylko po to, żeby odebrać mu tę pewność.
- Pańska pomoc nie jest mi potrzebna - powiedziała, ignorując jego pytanie.
- Naprawdę? Czy to znaczy, że jest pani przyzwyczajona do tego, żeby ktoś do pani strzelał albo najeżdżał samochodem? Co ma pani zamiar zrobić, jeżeli ktoś będzie próbował dostać się do mieszkania? Zabrani mu pani?
T.J. udała, że nie zauważyła sarkastycznego tonu. Przyszło jej do głowy coś zupełnie innego. A jeżeli DeSalvo chce sprawdzić jej mieszkanie, bo sam zamierza się później do niego włamać?
- Po co ktoś miałby się tu włamywać?
- To pani mi to powie.
- Niech pan posłucha. - T.J. westchnęła i pomyślała, że jej obawy są irracjonalne. Nick DeSalvo nie miał pojęcia ani o zapieczętowanej teczce, którą ukryła w swoim mieszkaniu, ani o tym, w jaki sposób jej zawartość miała wpłynąć na jego życie. Nie mógł tego wiedzieć - próbował ją tylko zastraszyć tak, jak straszył wszystkich. - Doceniam pańską troskliwość... ale, jak już mówiłam policji, nie ściga mnie żaden dawny narzeczony, nie handluję narkotykami i nie...
- Sprawdzę tylko drzwi i okna i pójdę sobie - zdecydował, a kiedy nie odpowiadała, dodał: - Na tym polega moja praca.
Następne dwadzieścia minut dłużyło się T.J. niemiłosiernie. Nick DeSalvo metodycznie sprawdzał każde oczko drucianej siatki, ochraniającej okna wychodzące na parking. Wypróbował też zasuwę i zamek w drzwiach wejściowych oraz sprawdził system alarmowy.
A potem wszedł na górę do sypialni.
Obecność mężczyzny przy jej na wpół pościelonym łóżku byłaby dla T.J. krępująca. DeSalvo w jej sypialni - to było ponad jej siły. Bała się go i nienawidziła, a mimo to jej ciało reagowało na to, że tam był. Ciało nie potrafi posługiwać się logiką. Na samą myśl o tym, że jakakolwiek cząstka jej osoby mogłaby znaleźć się pod wpływem DeSalvo, T.J. popadła w rozpacz. Przecież ten człowiek zabił jej brata. Poprzysięgła sobie, że go zniszczy.
A on po prostu stał i patrzył na nią, marszcząc brwi.
- Jak zamierza się pani stąd wydostać, gdyby wybuchł pożar? - zapytał.
T.J. spojrzała ponad jego ramieniem i zamarła. Na toaletce stały trzy fotografie - dwie przedstawiały jej ojca oraz brata. Zaczerpnęła tchu.
- Przez dach - odparła z pozornym spokojem, wskazując na schody prowadzące do drzwi, które wychodziły na dach. - Ten budynek spełnia wszystkie wymogi bezpieczeństwa. Jeżeli mi pan nie wierzy, może pan zapytać administratora.
Podeszła do toaletki i kiedy Nick wspinał się na górę, położyła ramki zdjęciami w dół. DeSalvo pchnął drzwi. Otworzyły się bez najmniejszego wysiłku. Rzucił T.J. karcące spojrzenie. W pierwszej chwili przeraziła się, że podpatrzył jej manewr ze zdjęciami.
- Nie zamyka pani tych drzwi? T.J. westchnęła i weszła na schody.
- Niech pan wyjrzy na zewnątrz. Może wtedy pan zrozumie, dlaczego nie muszę nic zamykać.
- Ładny widok - stwierdził, kiedy razem stanęli na balkonie.
T.J. spojrzała na rysującą się w oddali panoramę Atlanty.
- Tak, ja też go lubię - powiedziała, a wskazując na stromy dach, dodała: - Czy teraz widzi pan, że nie muszę się zamykać? Tylko jakiś samobójca mógłby próbować dostać się do budynku od tej strony.
- Dlaczego zaraz samobójca? Wystarczy ktoś, kto nie ma lęku wysokości. Czy te drzwi są podłączone do systemu alarmowego?
Tak... T.J. usłyszała dźwięk pagera i spojrzała na wyświetlony numer. - Może pan nie musi pracować dziś po południu, ale wygląda na to, że ja tak. Czy już zobaczył pan wszystko?
DeSalvo skinął głową.
- Pani pierwsza. Zszedł za T.J. do sypialni, próbując nie patrzeć na łóżko.
Atłasowe poduszki i falbaniasta kapa wyglądały zbyt zachęcająco. Takie łóżko przywodziło na myśl szalone sobotnie noce i leniwe, niedzielne poranki.
Nie zatrzymując się po drodze, T.J. odprowadziła go do wyjścia, zupełnie jakby nie mogła się doczekać chwili, kiedy się go wreszcie pozbędzie. Czego się spodziewał? Że będzie mile widziany? Od pierwszej chwili dawała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie jest zachwycona jego towarzystwem. Ale może właśnie dlatego nie powinien się zniechęcać? Policjantom płaci się za to, żeby byli wścibscy. To należy do ich obowiązków.
A ona się bała. Czuł to. Coś dręczyło tę kobietę i utwierdzał się w przekonaniu, że należałoby pogrzebać w jej życiorysie. Z drugiej strony rozsądek podpowiadał mu, że nie powinien się angażować. Za każdym razem, gdy chciał komuś pomóc, obrywał. A T.J. zdecydowanie nie życzyła sobie jego pomocy. Kto inny mógłby jej pomóc? W pobliżu nie było nikogo prócz niego. I tego motocyklisty.
Z ręką na klamce, wyjrzał na podwórze.
- Gdzie pani kumpel, ten motocyklista?
- Chodzi panu o Jacksona? Tak naprawdę, to on wcale nie jest motocyklistą. Jest rzeźbiarzem. Mieszka w tym budynku po drugiej stronie.
- Zajmuje cały budynek? Patrzyła na niego przez kilka sekund.
- Niech pan posłucha. Jestem panu wdzięczna za wszystko, ale muszę już iść, bo mnie wzywają.
- Wiem. Ja też powinienem wracać do pracy. - Spojrzał w jej zielone oczy i zrozumiał, że wcale nie ma ochoty wychodzić. - Gdyby były jakieś kłopoty, proszę do mnie dzwonić. - Otworzył drzwi.
- Dobrze - powiedziała, uśmiechając się z przymusem.
Gazeta chciała wysłać ją następnego dnia do sądu, gdzie spodziewano się ogłoszenia wyroku w procesie o morderstwo. Co za ironia! Przecież od ponad dwóch lat czekała na pewien werdykt. A teraz będzie musiała fotografować innego mordercę i inną rodzinę, która ucierpiała na skutek przemocy.
No cóż, nie miała wyjścia. Będzie nadal wykonywać swoją pracę, ale musi też ułożyć sobie jakiś plan. A po tym wypadku pod restauracją wiedziała już, że powinna lepiej się zabezpieczyć.
Nie wspomniała szefowi w redakcji, że miała coś wspólnego ze strzelaniną w mieście. Reporterzy telewizyjni jednak wpadli na jej trop i musiała odmówić wywiadu dla wiadomości o szóstej. Już i tak była mocno zaniepokojona faktem, że złożyła na policji zeznanie, podając przy tym swoje nazwisko i adres.
T.J. zamknęła na klucz drzwi do pracowni, odsunęła metalową szafkę, w której trzymała papier fotograficzny, i wyciągnęła ze skrytki skórzaną teczkę. Kiedy znalazła ją w gabinecie ojca, musiała wyrwać zamek, żeby ją otworzyć. Teraz teczka była oklejona kilkoma warstwami szerokiej taśmy klejącej. Zerwała taśmę i zajrzała do środka.
Nick DeSalvo dawał jej do zrozumienia, że ktoś ją ściga. Może chciał ją tylko nastraszyć, żeby się przekonać, co uda mu się z niej wyciągnąć. Nie będzie mogła powiedzieć prawdy ani jemu, ani nikomu innemu, póki nie będzie wiedziała, komu może zaufać. A z pewnością nie może zaufać Nickowi DeSalvo.
Pistolet spoczywał na kilku grubych skoroszytach, obok czterech kaset magnetofonowych, ściągniętych gumką. Nie była to broń, z której zabito jej brata. Została użyta przez innego policjanta również w celu zabójstwa. Skoroszyty i taśmy potwierdzały ten fakt. Ostrożnie wyjęła pistolet i położyła na stole, a potem zamknęła teczkę i z powrotem okleiła ją taśmą.
Kiedy zadzwoniła do drzwi Jacksona, otworzyła jej młoda kobieta. W skórzanej mini i ażurowej kamizelce wyglądała tak, jakby jakaś czarodziejska różdżka przeniosła ją prosto z nowojorskiej ulicy na przedmieścia Atlanty. Klasyczną urodę psuł ciemny, zbyt ciężki makijaż i włosy ufarbowane domowym sposobem na płomiennorudy kolor.
Kiedy T.J. widziała przyjaciółkę Jacksona po raz ostatni, dziewczyna miała fioletowe włosy i pokazywała jeszcze więcej nagiego ciała.
- Cześć, Rita. Zastałam Jacksona? - T.J. kurczowo przycisnęła teczkę do piersi.
Wzrok Rity spoczął na chwilę na teczce, a potem odpowiedziała:
- Jest na zapleczu. Znasz drogę? - Zaczekała na potwierdzenie, a potem wzruszyła ramionami. - Oglądam właśnie telewizję.
- Dzięki - odparła T.J. Była zadowolona, że Rita nie należy do osób wścibskich, ponieważ chciała porozmawiać z Jacksonem w cztery oczy.
Misterna żelazna krata oddzielała mieszkanie od pracowni. T.J. weszła do nie ogrzewanej części budynku i zobaczyła Jacksona. Pochylał się nad wielkim bębnem, wypełnionym cieczą, która wyglądała jak olej samochodowy. Po drugiej stronie zbiornika stał jeden z tych ludzi, którzy od czasu do czasu pracowali z Jacksonem. Obaj trzymali w rękach długie uchwyty, którymi zanurzali w cieczy fragment metalowej rzeźby.
T.J. odczekała, aż w y j m ą rzeźbę i powieszą ją, żeby wyschła.
- Przynieś drugą część. Trzeba to będzie zmontować - zwrócił się Jackson do pomocnika, a potem wytarł ręce i przywitał się z T.J.
- Cześć, T.J.
- Mogę z tobą porozmawiać? - Jej oczy powędrowały w kierunku mężczyzny.
Jackson nie wahał się.
- Gerry! - zawołał. - Zostaw na razie robotę i przywieź nam coś do jedzenia. - Sięgnął do kieszeni i wyjął kilka banknotów. - Weź furgonetkę. Spytaj Ritę, czy chce pizzę albo coś w tym rodzaju.
Gerry wziął pieniądze i zniknął. Podeszli do ustawionych w krąg metalowych krzeseł i usiedli.
- O co chodzi? Wyglądasz z tą teczką jak terrorysta z bombą.
T.J. położyła teczkę na kolanach.
- Muszę to na jakiś czas schować w bezpiecznym miejscu - powiedziała. - Nie mogę ci powiedzieć dlaczego.
- Przysięgnij, że to nie są narkotyki ani pieniądze - zażądał kategorycznym tonem. - Wiesz, że kiedy byłem młody i głupi, parokrotnie wpakowałem się w kłopoty. Doprowadzałem mojego starego do szału, bo nie mógł patrzeć, jak marnuję życie. Wydaje mi się, że obaj nasi ojcowie wróciliby z zaświatów, gdyby się okazało, że pomagam ci w jakichś brudnych interesach.
- Nie... to nic z tych rzeczy, ale to tajemnica. To bardzo ważne, ale zupełnie legalne. Przysięgam. - Uniosła w górę dłoń jak skaut i pomyślała, że pewnie wygląda śmiesznie. Spojrzała mu w oczy. - Jackson, pamiętaj, jeżeli coś mi się stanie, masz zniszczyć tę teczkę.
ROZDZIAŁ 5
Nick nie potrafił przestać myśleć o T.J. Amberly. Wyczuwał, że z jej osobą jest związana jakaś tajemnica. Często, zbyt często nachodził go obraz jej twarzy, powracała także wizja wypadku podczas demonstracji.
Bez względu na to, jak gorliwie się tego wypierała, Nick nabrał przekonania, że T.J. bała się czegoś, i postanowił wybadać, co to takiego.
Telefonował do niej kilka razy, ale za każdym razem odzywała się automatyczna sekretarka. Nagrywając się po raz kolejny, zadał sobie pytanie, czy przypadkiem coś złego się nie stało. Obawy te nie były bezpodstawne, wziąwszy pod uwagę niedawną strzelaninę Wreszcie, około pierwszej po południu, przyszło mu do głowy, żeby zadzwonić do redakcji. Zawsze go dziwiło, jak wiele wiadomości można wyciągnąć od ludzi, mówiąc kategorycznym tonem. Gorliwa asystentka z działu fotograficznego przejrzała rozkład dnia i wyjaśniła, że panią Amberly oddelegowano do sądu na ogłoszenie wyroku w sprawie Andrew Whitmana.
Świadomość, że tak łatwo udało mu się uzyskać potrzebną informację, mocno go zaniepokoiła. Przecież ktoś inny mógł zrobić to samo. Asystentka w redakcji nawet nie poprosiła, żeby się przedstawił.
Zamiast zjeść w spokoju lunch, wybrał się do miasta, do sądu - jednego z ostatnich miejsc, jakie miał ochotę oglądać. Na domiar złego był pewny, że T.J. także nie życzyła sobie, żeby się tam pokazywał. Jak tylko ją odszuka i przekona się, że nic jej się nie stało, wróci do siebie, do biura.
Znalazł ją w holu, wśród tłumu reporterów i fotografów, i natychmiast przypomniał sobie swój własny proces. Kiedy wychodził z sali sądowej, powitały go dziesiątki wycelowanych w niego obiektywów, a dziennikarze zasypali go gradem pytań. Nie mógł na nie odpowiedzieć, bo musiałby wyjawić im prawdę. Dlatego w telewizyjnych wiadomościach można było później zobaczyć, jak w milczeniu przeciska się przez tłum, a za nim, potykając się, idzie jego adwokat.
Zaczął się zastanawiać, jakim trzeba być człowiekiem, żeby tak bezwstydnie grzebać się w brudach cudzego życia, i to wyłącznie po to, aby napisać artykuł czy zrobić zdjęcia. Nie podobała mu się myśl, że T.J. mogłaby się do takich zaliczać. Z drugiej strony, widział już jej determinację. Czy potrafiłaby być równie bezlitosna jak niektórzy z prześladujących go reporterów? Zaraz jednak odrzucił tę myśl. Wolałby nie zaliczać T.I. do wrogiego obozu. Chciał ją mieć po swojej stronic.
Tłoczący się w holu dziennikarze wyglądali raczej nieszkodliwie. Jedni czytali ze znudzonymi minami albo robili notatki, inni żartowali z konkurencją. T.J. rozmawiała z policjantem. To był inspektor Keith Nesmith - jeden z ludzi, których DeSalvo kiedyś przesłuchiwał.
Instynkt samozachowawczy podpowiedział Nickowi, że zbieg okoliczności nie wchodził tu w grę. Nesmith był zbyt opanowany i wyrachowany, żeby zaczepić T.J. wyłącznie dlatego, że jest atrakcyjną kobietą. Musiał mieć jakieś powody i DeSalvo przysiągł sobie, że je pozna.
Kiedy T.J. zobaczyła utkwiony w siebie wzrok DeSalvo, serce zamarło jej w piersi. A zaraz potem poczuła... ulgę. Nareszcie będzie miała pretekst, żeby przerwać rozmowę. Gdy jednak DeSalvo ruszył w ich stronę, powróciły wątpliwości. Czego on tu szukał?
Człowiek, który ją zaczepił, zauważył, że coś innego przykuło jej uwagę, i zwrócił wzrok w tym samym kierunku. Na widok zmierzającego ku nim DeSalvo jego zachowanie diametralnie się zmieniło.
Z ponurą miną odwrócił się do T.J.
- Miło mi się z panią rozmawiało - powiedział, po czym szybko się oddalił. Mijając Nicka, skinął głową, ale się nie zatrzymał.
- Czego on chciał? - zapytał Nick bez ogródek. Patrzył w ślad za znikającym, jakby się obawiał, że lada chwila ten człowiek odwróci się i wyciągnie broń.
- Czy pan mnie śledzi? - odpowiedziała pytaniem. Nie mogła pozwolić, żeby DeSalvo domyślił się, jak bardzo ucieszyła się na jego widok, choćby tylko na parę sekund. A poza tym, uczucie radości już minęło i teraz była po prostu wściekła.
Nick spojrzał na nią bez uśmiechu.
- Czego on chciał? - powtórzył. T.J. nerwowo spojrzała ku najbliżej stojącym osobom.
Bała się, że ktoś mógłby ich usłyszeć. DeSalvo zachowywał się jak zazdrosny mąż, a przecież prawie się nie znali. No, może nie było to do końca prawdą. Wiedziała o nim parę rzeczy, i to więcej, niżby chciała. Nie mówiąc już o tym, że za każdym razem, gdy DeSalvo zbliżał się do niej, bezwiednie przypominała sobie dotyk jego silnych rąk i cierpki zapach skóry. Dopiero potem przychodziło opamiętanie - przecież ten człowiek zastrzelił jej brata i jej także mógł zagrażać.
Zła na siebie za swoją chwilową słabość, zaczerpnęła tchu, żeby stawić mu czoło. Oczywiście nie zamierzała kłócić się z nim w obecności tylu ludzi.
- Dlaczego chce pan to wiedzieć? Nick popatrzył na nią przenikliwym wzrokiem, a potem gestem inkwizytora skrzyżował ręce.
- Bo widzę, że interesują panią policjanci.
- Słucham? - Serce podeszło jej do gardła. - Więc to był...?
- Policjant - dokończył za nią Nick. - Nie wspomniał pani o tym?
- Nie. Po prostu mnie zaczepił... Nie był w mundurze. Ja...
Drzwi sali sądowej otworzyły się właśnie i kilka osób wybiegło ze środka. Rozbłysły flesze. Reporterzy chwycili magnetofony i mikrofony. T.J. automatycznie sięgnęła po aparat i sprawdziła flesz
- Muszę zrobić zdjęcie - powiedziała i ruszyła w stronę tłumu, byle dalej od Nicka DeSalvo. Miał rację. Policja musiała już wiedzieć, te strzały nie były przypadkowe, to w nią mierzono. Kiedy grupa reporterów i fotografów czekała na rodzinę ofiary, T.J. raz jeszcze spojrzała w stronę Nicka DeSalvo. Od dnia demonstracji ciągłe kręcił się w pobliżu. Teraz też znalazł się w sądzie nieprzypadkowo - musiał ją śledzić. Może nawet to jego robota - ten samochód i strzały...? Ale jeżeli tak, to dlaczego zawsze w ostatniej chwili ją ratował?
- Jakie to uczucie, kiedy długo oczekiwany werdykt brzmi „winny"? - Jeden z reporterów zapytał matkę ofiary.
- Cieszę się, że mam to już za sobą. - Głos kobiety drżał. - Nic nie przywróci już życia naszemu synowi, ale przynajmniej sprawiedliwości stało się zadość.
T.J. podniosła aparat, żeby uchwycić kobietę w momencie, gdy ocierała chusteczką oczy.
Przynajmniej sprawiedliwości stało się zadość... Otóż to. Jej brat zginął i musi zebrać w sobie dość odwagi, żeby doprowadzić do końca swój plan.
- To bardzo ważne dla rodziny ofiary. Pewien rozdział w ich życiu został zamknięty - wtrącił się adwokat. Ujął kobietę pod rękę i poprowadził w stronę windy. - Dziękujemy, że państwo przyszli.
Pewien rozdział w ich życiu został zamknięty...
T.J. zrobiła jeszcze kilka zdjęć niemal automatycznie. Myślami była gdzie indziej. Będzie kontynuować to, co zaczęła, to jej obowiązek. Kiedy wybrała się na demonstrację, żeby odnaleźć Ginę Tarantino, myślała, że w tłumie będzie bezpieczna i że potrafi zachować anonimowość. Potrzebowała czasu i rozeznania, żeby we właściwy sposób użyć posiadanych dowodów przeciwko policji. Niestety, zamiast tego trafiła na Nicka DeSalvo i mimowolnie wprawiła w ruch tryby machiny, której nic już nie mogło zatrzymać. Teraz, pozbawiona sprzymierzeńców, czuła się osaczona. Pomyślała, że musi znaleźć kogoś, kto jej pomoże i komu będzie mogła zaufać. Gdyby znała chociaż jednego człowieka, na którym mogłaby polegać...
Odwróciła się i napotkała wzrok DeSalvo. Stał obok torby z jej sprzętem i czekał na nią. Wyglądał na człowieka pewnego i godnego zaufania. Nagle ogarnęła ją przemożna chęć, by podejść do niego i błagać o pomoc. A najpierw powiedzieć mu w oczy całą prawdę. I to tutaj, w miejscu publicznym.
Błąd. Nick na pewno by sobie nie życzył, żeby opowiedziała całemu światu o tym, że jego kumple mieli na sumieniu zbrodnię, że jeden z nich złożył zeznania, a potem popełnił samobójstwo. Nick na pewno chce, żeby to pozostało tajemnicą, chce ukryć te sprawy przed opinią publiczną, a jej zamierza zamknąć usta. Podobnie jak udało mu się uciszyć jej ojca, mordując mu syna.
Zrozumiała, że musi trzymać się z daleka od DeSalvo, zanim popełni to gigantyczne głupstwo i zacznie mu ufać.
Patrząc, jak idzie w jego stronę, Nick pomyślał, że gdyby była jego dziewczyną, namawiałby ją, żeby zmieniła pracę. Teraz na przykład wyglądała tak, jakby potrzebowała kielicha albo czyjegoś silnego ramienia. Dlaczego kobiety jej pokroju uważają, że muszą wszystko robić same?
- Czy pani zawsze tak się angażuje uczuciowo w swoją pracę? - zapytał, kiedy podeszła do niego.
- Nie rozumiem. - T.J. opuściła głowę i ostentacyjnie zaczęła chować aparaty do torby.
- Wyglądała pani tak, jakby się pani miała zaraz rozpłakać.
- A panu nie wydaje się to smutne? Nie żal panu tej rodziny? Stracili syna...
Nick potarł dłonią twarz, maskując tym gestem zdenerwowanie. Przypomniał sobie pewnego chłopca, który zginął. Na szczęście dzisiejsze wydarzenia w sądzie już jego samego nie dotyczyły. Jego kariera zakończyła się dwa i pół roku temu.
- Przynajmniej sprawiedliwości stało się zadość - powiedział, nie chcąc rozwijać tematu. - Ktoś umarł, a ktoś inny poszedł do więzienia. Tak powinno działać prawo.
- Naprawdę? - Spojrzała na niego takim wzrokiem, że poczuł się nieswojo.
- Byłem kiedyś policjantem - dodał, jakby chcąc się usprawiedliwić.
T.J. nie wydawała się zdziwiona tą wiadomością. Wstała i przerzuciła przez ramię torbę z aparatami.
- W tej sytuacji powinien pan doskonale zrozumieć to, co teraz panu powiem. Jeżeli będzie pan dalej za mną chodził, każę pana aresztować za napastowanie. - Odwróciła się, żeby odejść.
- Chwileczkę! - Nie bacząc na konsekwencje, Nick chwycił ją za rękę. - Ja muszę wiedzieć, dlaczego Nesmith chciał z panią rozmawiać. To bardzo ważne.
Nie odpowiedziała. Spojrzała tylko wymownie na jego rękę, a potem znowu na niego. Ostrzeżenie było wystarczająco czytelne.
Nick cofnął rękę. T.J. odeszła.
T.J. patrzyła na własne odbicie w sklepowej witrynie, zza której wesoło migotały lampki choinkowe. Nie mogła uwierzyć, że jednak wybrała się na świąteczne zakupy. Czyżby do reszty postradała rozum?
Miała przecież co innego do roboty. Po wyjściu z sądu udała się do redakcji, zostawiła film i napisała krótkie teksty pod zdjęcia. A potem, zamiast wracać do domu, pojechała do centrum handlowego. To była taka próba udawania przed samą sobą, że żyje jak inni, otoczona rodziną i przyjaciółmi.
Kupiła klasyczny świecznik w stylu art deco dla Tylera oraz świąteczne kartki, które zamierzała wysłać do koleżanek ze szkoły. Nie mogła się zdecydować, co podarować Jacksonowi, postanowiła więc dokonać wyboru innego dnia. Kiedy tak stała przed szybą wystawową, myśli jej powróciły do zakupu, który sprawił, że wszystkie inne wydały się przy nim nierealne. Wstąpiła do sklepu z bronią i kupiła kule do automatycznej dziewiątki. Pistolet wyjęła z teczki, zanim powierzyła ją Jacksonowi. Jeżeli miała go teraz użyć w obronie własnej, potrzebne jej były kule.
Z ciężkim westchnieniem utkwiła wzrok w elegancką bieliznę, przyozdobioną czerwono - złotą wstążką. Bardzo pragnęła, żeby jej życie mogło znowu stać się zwyczajne. Chciała móc się znów uśmiechać, chodzić po sklepach i kupować ładne stroje, żeby się podobać kochanemu mężczyźnie. Przed oczyma stanęła jej gniewna twarz DeSalvo, ale natychmiast ze złością odsunęła od siebie tę wizję. Prawdopodobnie ona sama nie potrafi już ułożyć sobie życia, nie mówiąc o tym, że DeSalvo nie był kandydatem na ukochanego, ale wrogiem.
A jeszcze trzy lata temu jej życie było takie proste.
Straciła matkę, będąc dziesięcioletnim dzieckiem, ale zawsze miała przy sobie ojca, który otaczał ją miłością, i Rusty'ego. Oczywiście nie obyło się bez problemów. Brat wpadł w złe towarzystwo, zaczął próbować narkotyków. Mimo to stanowili zgraną, kochającą się rodzinę.
Po śmierci Rusty'ego nie porzuciła marzeń o założeniu własnej rodziny. Potem jednak zmarł ojciec, a ona odkryła jego teczkę. Smutek z powodu nie pomszczonej śmierci brata i lęk o własne życie sprawiły, że sprawy osobiste przestały się liczyć. Były ważniejsze rzeczy.
T.J. mocniej ścisnęła torbę z zakupami, rzuciła ostatnie spojrzenie na delikatne, białe koronki i z westchnieniem ruszyła do wyjścia. Pora wracać do domu.
Z kluczykami w ręku i wzrokiem utkwionym w swój samochód szła przez parking, kiedy nagle poczuła silne uderzenie w plecy. Potknęła się i upuściła pakunki. I wtedy właśnie ktoś wyrwał jej torebkę.
- Ej! Stój! - krzyknęła, padając na chodnik. Napastnik nawet nie zwolnił, tylko minął ją w biegu. T.J. podniosła się z trudem i patrzyła za nim, jak pędził w stronę głównej bramy.
- Cholera! - mruknęła, bardziej zła niż przerażona. Czemu nie nauczyła się w college'u karate? Z drugiej strony, wszystko wydarzyło się tak szybko, że nawet nie miałaby okazji go użyć. A Nicka nie było tu tym razem, żeby ją ratować.
- Cholera! - powtórzyła i zaczęła zbierać z ziemi pakunki. Zauważyła, że ma rozcięty łokieć, ale na razie nie czuła bólu.
Wracając do sklepu, żeby zgłosić kradzież, usiłowała sobie przypomnieć, co było w torebce. Nie miała przy sobie zbyt wiele pieniędzy - zostało może ze dwadzieścia dolarów - były za to karty kredytowe oraz wszystkie dokumenty.
- Cholera! - powiedziała po raz trzeci, zaniepokojona nie na żarty.
Na stole płonęły świece. T.J. siedziała przed kartką papieru, z piórem w ręku. Sporządzała właśnie wykaz, wypisując w dwóch oddzielnych rządkach nazwiska wrogów i sprzymierzeńców. Nazwisko Nicka DeSalvo znalazło się w jednym i drugim rządku. Potarła dłonią czoło, a potem wypiła kolejny łyk wina. Szkoda, że nie może porozmawiać z ojcem, poradzić się go tylko ten ostatni raz. Łzy napłynęły jej do oczu na myśl o kochanych zmarłych. Nie były to łzy bezradności, lecz wzruszenia.
Pozbierała się i uznała, że powinna zwrócić się do niezawodnego Jacksona, którego nazwisko widniało na czele listy. Okazało się jednak, że dziś wieczorem nie ma go w domu. Znowu była zdana na siebie.
Odsunęła kartkę, wzięła ze stołu kieliszek i poszła na górę. W sypialni zatrzymała się, żeby narzucić żakiet, a potem otworzyła drzwi na balkon.
Noc była jasna i chłodna. W oddali migotały światła miasta. T.J. odwróciła się do nich plecami. Stamtąd nie może oczekiwać pomocy. Przysiadła na balustradzie i popatrzyła na parking oraz dom towarowy po drugiej stronie ulicy. Zaczeka, aż Jackson wróci do domu, a potem wszystko mu opowie. O samochodzie, o strzałach... i o swoim bracie. Powie mu też, że ostatnio jej życie znalazło się w niebezpieczeństwie.
Dziś na przykład ktoś ukradł jej torebkę oraz dokumenty. Oczywiście mógł to być czysty przypadek, niemniej jednak takich sygnałów nie wolno lekceważyć. Kto wie, co może zdarzyć się jutro?
Powiodła wzrokiem po samochodach na parkingu, wypatrując furgonetki Jacksona.
Jakiś mężczyzna stał oparty o samochód w zacienionej części parkingu. Wytężyła wzrok, żeby mu się lepiej przyjrzeć, ale ciemność na to nie pozwalała. Czy ten człowiek czeka, aż ktoś wyjdzie?
A może raczej czeka, aż ktoś wejdzie... ?
Pomyślała o Jacksonie i poczuła się nieswojo. Ostatnie doświadczenia nauczyły ją ostrożności. Parking był oznakowany tablicą z napisem „teren prywatny". Ktoś, kto tu nie mieszkał, nie miał prawa na nim przebywać. T.J. wróciła do pokoju i zadzwoniła pod 911.
Telefonistka zanotowała jej nazwisko oraz dokładny adres i kazała obserwować podejrzanego aż do przybycia policji.
Policja zjawiła się po ośmiu minutach. Kiedy samochód patrolowy wjeżdżał na parking, policjanci włączyli reflektory. Ostry strumień światła wydobył z mroku postać mężczyzny. T.J. pomyślała, że wyobraźnia płata jej figle. Wypadła z mieszkania i popędziła na parking.
To był Nick DeSalvo.
Kiedy do niego dobiegła, stał zwrócony twarzą do karoserii, z rękami na masce. Jeden z funkcjonariuszy trzymał w ręku coś, co musiało być pistoletem Nicka. Drugi zwrócił się do niej:
- Czy to pani zawiadomiła policję?
Kolejny wóz patrolowy wjechał na parking. DeSalvo zwrócił na nią wzrok. Spojrzała w jego ciemne oczy i głos odmówił jej posłuszeństwa. Skinęła głową, a jej „tak" było ledwie słyszalne. Wszyscy wydawali się czekać na jej reakcję. Odchrząknęła i podeszła do DeSalvo.
- Co pan tu robi? - zapytała. Nick rzucił okiem w stronę policjantów, którzy właśnie wysiedli z drugiego wozu.
- Byłem w pobliżu i pomyślałem sobie, że wpadnę na chwilę. - Mówiąc to, nie patrzył na T.J.
- Już panu mówiłam, żeby pan przestał za mną chodzić. Zanim zdążył coś odpowiedzieć, uprzedził go inny głos.
- Czy ten człowiek panią napastuje?
T.J. odwróciła się i spojrzała na zbliżającego się policjanta. Zamiast ulgi poczuła dziwny, irracjonalny niepokój. Sprawy zaczęły przybierać poważny obrót. Zbyt poważny jak na przyczynę, która do tego doprowadziła. To był człowiek, z którym rozmawiała w sądzie... Nesmith. Nagle doznała uczucia, jakby dopuściła się jakiejś zdrady. Przerażona, zapragnęła wszystko odwołać.
- No... więc... on...
- Masz jakieś problemy, DeSalvo? - spytał ostrym tonem inny policjant.
Porucznik Echols, pomyślał Nick i gorzko się uśmiechnął. Tego mu jeszcze brakowało.
- Żadnych problemów - powiedział. - Dawnośmy się nie widzieli, panie poruczniku.
Twarz Echolsa nagle stężała.
- Prawa ręka na plecy - rozkazał. Nick zawahał się, rozważył swoje szanse, a potem ustąpił. Na pewno będzie bezpieczniej w komisariacie, gdzie jest dużo świadków. Po co ryzykować starcie na ciemnym parkingu. Powiedzą potem, że stawiał opór. Echols chwycił go za prawą rękę i zatrzasnął mu kajdanki wokół nadgarstka. Potem wykręcił lewą, skuł go i popchnął go w plecy tak mocno, że Nick uderzył twarzą o karoserię.
- Zaraz, chwileczkę! Co pan robi? - krzyknęła T.J. Nick usłyszał nutę przerażenia w jej głosie.
Echols nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.
- Ostrzegałem cię, kiedy jeszcze służyłeś w policji żebyś ze mną nie zaczynał - rzucił ostrym tonem. - Teraz jesteś cywilem i mogę zrobić z tobą, co zechcę.
- O co jestem oskarżony? - zapytał Nick, z trudem powstrzymując się, by nie powiedzieć Echolsowi, gdzie, może sobie wsadzić groźby.
- O tym ja zadecyduję - odparł Echols i szarpnął Nicka do góry.
T.J. złapała go za rękę.
- Powiedziałam, chwileczkę! Nestnith odepchnął ją.
- Zostaw ją w spokoju! - syknął Nick. Nesmithowi wreszcie udało się wytrącić go z równowagi. Nie mógł patrzeć, jak ten typ dotyka T.J. Oderwał się od Echolsa i stanął twarzą w twarz z Nesmithem.
W tej samej chwili zabłysły reflektory i oświetliły całą grupę. Obok policyjnych wozów zatrzymała się furgonetka. Echols sięgnął po pałkę i stanął obok Nicka.
- Jackson! - wykrzyknęła T.J., kiedy rozpoznała kierowcę.
Jackson podszedł do policjantów. Zza jego pleców wychylała się jakaś para.
- Co tu się dzieje, u diabła? - zapytał, mierząc Nesmith wrogim spojrzeniem.
Im więcej, tym lepiej, pomyślał Nick. Układ sił zaczynał się zmieniać. Dwaj policjanci, którzy jako pierwsi znaleźli się na parkingu, podeszli do nowo przybyłych.
- To sprawa policji. Proszę odejść.
- Ale ta pani to moja sprawa - oświadczył Jackson, wskazując na T.J. - Nigdzie nie pójdę, póki z nią nie porozmawiam.
Nick odwrócił się w jego stronę.
- Zabierz ją stąd. Nesmith puścił T.J. Spojrzał na Echolsa i ruszył w stronę
Jacksona. Echols szturchnął Nicka pałką w plecy i popchnął w kierunku wozu. Nick nie stawiał opora, póki T.J. była w to wplątana.
Miał nadzieję, że Jackson się pospieszy i zabierze ją jak najdalej od tego miejsca, nikt jednak nie zamierzał się ruszyć. Nim Echols wepchnął go na tylne siedzenie policyjnego wozu, zdążył jeszcze pochwycić zatroskane spojrzenie T.J. A potem odwróciła się do Jacksona.
Po wysłuchaniu krótkich wyjaśnień Jackson podszedł do Echolsa.
- Za co go aresztujecie? - zapytał. Echols wydawał się bardzo zadowolony tego wieczora.
- Zobaczymy. Chyba za wtargnięcie na teren prywatny.
- Kto wnosi oskarżenie?
Echols przygwoździł T.J. spojrzeniem. Skrzyżowała ręce na piersi i pokręciła głową.
- On nie zrobił nic złego. Zobaczyłam jakiegoś człowieka na parkingu i zadzwoniłam na policję. Nie wiedziałam, że to był DeSalvo. Nie chcę, żeby poszedł do więzienia za takie głupstwo.
- Jeżeli DeSalvo tu nie mieszka, właściciel posesji może wnieść skargę. Zaraz do niego zadzwonię. To jest teren prywatny - powiedział Echols i skinął na Nesmitha, żeby wsiadał do samochodu.
Zły grymas wykrzywił usta Jacksona. Nick wstrzymał oddech. Wygląda na to, że wszyscy zakończą ten wieczór w areszcie.
- Tak się akurat składa, że właściciel jest moim dobrym znajomym. Podobnie jak ten pan. Zaszła tu jakaś pomyłka. Mój znajomy - tu wskazał na Nicka - nie zastał mnie w domu i czekał na mój powrót. Jeżeli chcecie kogoś aresztować, aresztujcie mnie za to, że się spóźniłem. - A kiedy nikt się nie ruszył ani nie odezwał, dodał: - Jeżeli uważacie, że popełniono jakieś przestępstwo, proponuję, żebyście zabrali nas obu. Mój adwokat nie będzie się musiał fatygować dwa razy. - W jego głosie zabrzmiała groźba.
Echols zawahał się i spojrzał na pozostałych policjantów.
- Kto wezwał policję?
- Ta pani. - Obaj wskazali na T.J. Gdyby można było zabijać wzrokiem, już byś nie żyła, pomyślał Nick, patrząc na pełne nienawiści oczy Echolsa. Idź już, T.J. Lepiej, żeby cię nie zapamiętał.
- Czy wie pani, jaka jest kara za nieuzasadnione wezwanie policji? Mógłbym teraz panią aresztować...
T.J. odważnie spojrzała mu w twarz i wyprostowała się. Nick patrzył na nią z podziwem.
- Przepraszam. Jak już Jackson powiedział, zaszła pomyłka - stwierdziła sucho.
- Wypuść go - warknął Echols do Nesmitha, siadając za kierownicą.
Chwilę później Nick stał obok Jacksona i T.J. i patrzył w milczeniu, jak policyjne samochody wyjeżdżają z parkingu. Musi uczciwie przyznać, że T.J. ostrzegała go, żeby się trzymał od niej z daleka. O mały włos, a zostałby aresztowany. Biorąc jednak pod uwagę wydarzenia ostatnich dni, zadecydował, że musi być przy niej dla jej własnego dobra. Ktoś musi jej strzec, a ponieważ to jemu bezpieczeństwo T.J. spędzało sen z powiek, postanowił otoczyć ją opieką. A teraz jeszcze wmieszał się w to Echols.
Nick schował broń i portfel.
- Dzięki, ale nie trzeba było interweniować. To sprawa między Echolsem a mną - zwrócił się do Jacksona.
Jackson zmierzył go zimnym wzrokiem.
- Nie zrobiłem tego dla pana - powiedział, a potem zwrócił się do T.J. - Chodźmy do domu.
Nicka to zaproszenie nie dotyczyło. Na coś takiego nie mógł się zgodzić. Jackson nie zdawał sobie sprawy z powagi zagrożenia.
- Muszę z panią porozmawiać - zwrócił się do T.J., a widząc, że się waha, dodał: - Teraz. Proszę.
- Niech pan wejdzie - odezwała się w końcu.
- Chodźmy - powiedział Jackson, popychając T.J. w stronę Rity i Gerry'ego. - Nie będę się powtarzał - zwrócił się do Nicka. - Jeżeli spróbuje pan ją skrzywdzić, będzie pan miał ze mną do czynienia. A potrafię być niebezpieczny, może mi pan wierzyć na słowo. Na pewno się to panu nie spodoba.
- Już teraz mi się pan nie podoba - odciął się Nick. - Jeżeli zalicza się pan do przyjaciół pani Amberly, to przynajmniej jesteśmy po tej samej stronie.
Jackson spojrzał na T.J.
- Muszę wiedzieć, o co chodzi... i to jak najszybciej.
- Wiem. Przyjdę jutro. Obiecuję. I, Jackson... Jackson zawahał się.
- Tak?
- Dzięki. Na ułamek sekundy oczy Jacksona i Nicka się spotkały, a potem Jackson znowu zwrócił się do T.J.
- Drobiazg - mruknął, a potem pchnął drzwi i puścił Ritę przodem. Pozostali weszli za nią.
Nick poszedł za T.J. i poczekał, aż otworzy drzwi mieszkania i wpuści go do środka.
- Dlaczego zawsze zwraca się pan do mnie per „pani Amberly" tym swoim pogardliwym tonem...
Nie zdążyła dokończyć. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, ręce Nicka opadły na jej ramiona. Odwrócił ją ku sobie i pchnął pod ścianę. Zbyt wstrząśnięta, żeby się bronić, T.J. patrzyła, jak jego usta zbliżają się do jej ust. Pocałunek był gwałtowny i rozpaczliwy, jakby odzwierciedlał jego wewnętrzne zmagania. Wszystko skończyło się równie szybko, jak się zaczęło. DeSalvo cofnął się o krok i szepnął:
- Chyba tracę zmysły. Spojrzał w jej zielone oczy. Zobaczył w nich zdumienie, zaskoczenie, ale nie złość. Nie doszła jeszcze do siebie na tyle, żeby wpaść w gniew. Postanowił do tego nie dopuścić. Ujął w dłonie jej twarz i zanurzył palce we włosy. Nie da jej szansy na to, żeby zdążyła pomyśleć albo go odepchnąć, zanim... Ponownie pochylił głowę, a potem delikatnie i czule dotknął wargami jej ust, mając nadzieję, że pozwoli mu na pocałunek.
ROZDZIAŁ 6
Nicka ogarnęło wzruszenie, gdy T.J. zadrżała w jego ramionach. Jej wargi były miękkie, wilgotne i pachnące. Rozchyliła je, oddając mu pocałunek, po czym, jakby się nagle opamiętała, oparła ręce na jego piersi, żeby go odepchnąć.
- Przestań... proszę. Nie ruszał się z miejsca. Dotyk jej dłoni i bliskość ust stanowiły zbyt wielką pokusę.
- Nie chcę! - Tym razem energicznie wyswobodziła się z jego uścisku.
Nick cofnął się o krok, a T.J. obronnym gestem zebrała poły żakietu.
- Przepraszam.
Minęła go i poszła do kuchni. Wolałby, żeby go skrzyczała albo dała mu w twarz. Nick na moment ukrył twarz w dłoniach. Wciąż czuł smak ust T.J. i dotyk jej ciała.
- Przepraszam - powtórzył. - Nie powinienem tego robić.
- Masz rację, nie powinieneś tego robić - powiedziała, unikając jego spojrzenia.
- Posłuchaj, ja...
- Nie, to ty mnie posłuchaj. - Odwróciła się do niego, krzyżując ręce na piersi. - Nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale nie jesteśmy przyjaciółmi, wspólnikami ani parą. Kiedy ostrzegałam cię, żebyś za mną nie chodził, mówiłam serio.
- W takim razie dlaczego nie pozwoliłaś im, żeby mnie aresztowali?
Dlaczego? T.J. odwróciła się i wyjęła z kredensu dwa kubki tylko po to, żeby się czymś zająć. Była kompletnie rozkojarzona. Przed chwilą całował ją mężczyzna, którego postanowiła zniszczyć, a na domiar złego sprawiło jej to przyjemność. Jej własne ciało ją zdradziło. Usta Nicka... Całował ją, jakby potrzebował jej po to, żeby oddychać. A ona uległa jego pragnieniu i jego gorącym, niecierpliwym ustom.
- Zmieniłam zdanie. Nie spodobał mi się ich stosunek do ciebie.
- Ich stosunek do mnie?
- Dlaczego potraktowali cię w taki sposób? - zapytała, pragnąc trzymać się bezpiecznych tematów. Chciała zapomnieć o galopującym pulsie i pobudzonych zmysłach. - Sądziłam, że policja dba o swoich ludzi.
- Echols i ja mamy ze sobą na pieńku. To zupełnie inna historia.
- Opowiedz mi więc, o co chodzi, żebym przestała się czuć jak idiotka, która zaprasza cię do domu, zamiast kazać aresztować.
- Sądząc po tym, co widziałem, na pewno nie jesteś idiotką.
Niestety, jestem, pomyślała. Przecież Nick DeSalvo siedział teraz w jej kuchni. Przyjrzała mu się w milczeniu, próbując wzbudzić w sobie dawny gniew, który pozwoliłby jej wyrzucić go za drzwi. Zdradziecka pamięć podsuwała jej tylko wspomnienie jego gorących rąk i ust.
- Kawa czy herbata? - zapytała z wysiłkiem.
- Wolałbym jeszcze coś innego.
- Przestań, na co masz ochotę?
- Na ciebie. Zmysłowy ton jego głosu sprawił, że zabrakło jej słów.
W głowie poczuła pustkę, a ciało oblała fala gorąca. Nick uśmiechnął się, a potem dodał:
- Może być to samo co dla ciebie. Kilka minut później siedzieli na skórzanej sofie w salonie, każde z kubkiem gorącej herbaty w ręku.
T.J. gorączkowo szukała w myślach bezpiecznego tematu. Takiego, który nie miałby nic wspólnego z życiem osobistym.
- Czy twoje kłopoty z porucznikiem m a j ą jakiś związek z tym, że wylano cię z policji?
Nick zmierzył ją kpiącym spojrzeniem.
- Skąd o tym wiesz? Najbezpieczniej było trzymać się prawdy, przynajmniej
w niezbyt istotnych szczegółach.
- Czytałam o tobie w gazetach. DeSalvo odwrócił wzrok.
- Nie. To nie z powodu śledztwa. Kiedy byłem w policji... - Odstawił kubek i wstał. Podszedł do okna i wyjrzał na tonący w mroku dziedziniec. - Mój przyjaciel, a zarazem partner zaplątał się w... w pewną nielegalną aferę. Tak mi się wydaje. W każdym razie porucznik Echols też był w to wmieszany, a przynajmniej wiedział o tym. Próbowałem wywęszyć, o co chodziło.
T.J. znała prawdę. Miała w ręku wszystkie dowody. Postanowiła sprawdzić aktorskie umiejętności DeSalvo.
- Czemu nie zapytałeś o to swojego przyjaciela? Nick spojrzał na nią z ukosa.
- Nie żyje. Popełnił samobójstwo w Wigilię, trzy lata temu.
W jego głosie zabrzmiała gorycz. Nie był smutny, tylko rozgniewany. T.J. dobrze znała ten rodzaj gniewu. Brał się z niezgody na to, co się wydarzyło, a nie z żalu. Może DeSalvo był nieuczciwym policjantem, ale z pewnością głęboko przeżył śmierć przyjaciela.
- Opowiedz mi o tym.
- Co tu opowiadać. Zostawił list, w którym napisał, żeby mu wybaczyć, a potem wsadził sobie lufę do ust i pociągnął za cyngiel.
T.J. pamiętała dojmujące poczucie straty, jakiego doznała po śmierci Rusty'ego, te wszystkie pytania bez odpowiedzi, swoją wściekłość na cały świat. Nick rzeczywiście potrafił być bardzo przekonujący. Jak mógł tak dobrze udawać gniew i żal, skoro wiedział, że wszyscy byli jednakowo winni?
- To musiał być straszny cios dla jego rodziny - powiedziała, podejmując grę.
Nick zaczerpnął tchu, a potem odetchnął.
- Tak - przyznał i zapatrzył się w jakiś nieokreślony punkt. - Pamiętasz Ginę Tarantino? Tę policjantkę, którą sfotografowałaś?
T.J. skinęła głową.
- Była jego żoną. A więc wszyscy ucierpieli. Czy to możliwe, że Nick i Gina zabili Rusty'ego, skoro wiedzieli już, jak bardzo boli strata ukochanej osoby? Z drugiej strony, T.J. znała przecież prawdę.
Nick odwrócił się od okna, ale nie usiadł, tylko nagle zmienił temat.
- Teraz ja chciałbym się dowiedzieć, dlaczego Echols i Nesmith tak się tobą interesują.
- Nie rozumiem?
- Ta część miasta to nie jest ich rewir. Albo więc usłyszeli moje nazwisko przez radio, albo cię śledzili.
- Po co mieliby mnie śledzić?
- Chyba sama wiesz najlepiej.
- Nie mam pojęcia. Może dlatego, że ostatnio za dużo się wydarzyło, ta demonstracja, strzelanina, a wreszcie kradzież.
- Jaka kradzież?
- Robiłam przedświąteczne zakupy. Jakiś facet wyrwał mi torebkę na parkingu.
- Nic ci się nie stało?
- Nic. Zabrał mi tylko trochę pieniędzy, karty kredytowe i dokumenty - odparła T.J., bezwiednie sięgając do zranionego łokcia.
Spojrzał na jej rękę.
- Chcę to obejrzeć - powiedział i pociągnął ją, żeby wstała.
- To drobiazg - zaprotestowała, ale Nick już podwijał jej rękaw. Dłonie miał ciepłe i delikatne. Patrzył na nią tak poważnie, że zaczęła się denerwować.
- Czy zgłosiłaś to?
- Tak, ale go nie złapali. Zresztą, ja sama widziałam go niezbyt dokładnie. Napadł mnie od tyłu.
Nick obejrzał jej łokieć, ale minę miał nadal bardzo zatroskaną.
- Mam przeczucie, że dzieje się coś niedobrego. Nie będę mógł ci pomóc, jeżeli nie będziesz szczera.
Po dniach pełnych wątpliwości, wahań i sprzecznych decyzji T.J. nagle poczuła, że nie jest gotowa na to, by stanąć oko w oko z prawdą.
- O co ci chodzi?
- Za dużo było tych wypadków, żeby można je uznać za zbieg okoliczności. Poza tym nabrałem przekonania, że czegoś się boisz. A może to jakiś były narzeczony cię prześladuje?
- Czemu tak bardzo to cię interesuje?
- Martwię się o ciebie - wyjaśnił i pogładził ją po ręce. Zrobiło jej się gorąco. Cofnęła rękę.
- Dziękuję, ale... Zabrzęczał dzwonek. T.J. z ulgą podeszła do drzwi i wcisnęła guzik domofonu.
- T.J.? Możesz wyjść tu do mnie, do bramy? - odezwał się David, ochroniarz, który rozpoczął nocny dyżur.
- Dowiedz się, po co - zażądał Nick.
- Po co? - zapytała.
- Myślę, że powinnaś to obejrzeć, zanim zadzwonię na policję.
- Już idę. Nick nie dał jej cienia szansy na dyskusję, czy pójdą razem, czy nie.
- Idziemy - zdecydował i otworzył drzwi. Kiedy wyszli na ulicę, ochroniarz już na nich czekał i wskazał w górę. Na ścianie budynku, jakieś dwa metry nad ziemią, wisiała torebka z przyklejoną kartką, na której dużymi literami wypisano nazwisko T.J. Amberly.
- To moja torebka.
David sięgnął po miotłę i strącił torebkę. T.J. pochyliła się, żeby ją podnieść, ale Nick ją powstrzymał.
- Ja to zrobię. Poczuła, że ogarnia ją łęk. Złodziej przyszedł pod jej dom. Może nawet kryje się gdzieś w pobliżu.
David skierował światło latarki na leżącą na ziemi torebkę. Nick przykucnął i ostrożnie ją otworzył. Ochroniarz poświecił do środka. Niczego podejrzanego nie zauważyli. Nick odwrócił torebkę do góry dnem i wysypał jej zawartość na chodnik.
- Widzisz coś, czego przedtem nie było? - zapytał.
Dopiero teraz T.J. zdała sobie sprawę, ile niepotrzebnych rzeczy nosi w torebce. Zawstydzona przyklękła obok Nicka i zaczęła przeglądać jej zawartość. Grzebień i dwie szminki, paczka gumy do żucia. Chusteczki do nosa i kwity z kasy, notes i portfel.
Nick podniósł portfel i otworzył go. T.J. ze zdumieniem stwierdziła, że niczego nie brakuje. Było w nim osiemnaście dolarów, karty kredytowe, prawo jazdy. Złodziej wszystko zostawił, po co więc...
Nick pozbierał rzeczy, wrzucił je do torebki, a potem wstał, oddał T.J. torebkę i zwrócił się do ochroniarza:
- Widział pan, kto to zostawił?
- Nie. Kiedy wyszedłem na obchód budynku, od razu zauważyłem tę rzecz. Czy mam zadzwonić na policję i sporządzić raport?
- Nie - odparł Nick tak szybko, że T.J. nie zdążyła otworzyć ust. - Dziękuję. Ja się tym zajmę.
Ochroniarz spojrzał na T.J.
- Jesteś tego pewna?
- Tak, dziękuję ci, Davidzie. Chyba ktoś chciał mi zrobić głupi kawał.
Kiedy wrócili do mieszkania, T.J. rzuciła torebkę na stolik i odwróciła się do Nicka DeSalvo. Przyszła pora, żeby skończyć tę zabawę.
- Może będziesz łaskaw mi powiedzieć, co za grę tu prowadzisz?
- Ja? O czym ty, u diabła, mówisz?
- Nie wydaje ci się dziwne, że od chwili gdy się spotkaliśmy, stałam się przedmiotem ataków?
- Uważasz, że to moja wina?
- Nie wiem, co mam o tym myśleć, ale jestem pewna, że powinnam się trzymać jak najdalej od ciebie.
- A nie zauważyłaś, że tylko ja jeden martwię się o ciebie?
- Jackson...
- Jackson? - lekceważąco prychnął Nick. - Teraz dostałaś się między grube ryby. - Nagle twarz mu się zmieniła, jakby coś nowego przyszło mu do głowy. - Czy on jest twoim kochankiem? Czy to próbujesz mi powiedzieć?
- Nie - wyrwało się T.J., zanim zdążyła pomyśleć. Trzeba było skłamać. Może wtedy Nick by się od niej odczepił. - To mój przyjaciel. A poza tym, to nie twoja sprawa.
- Teraz to również moja sprawa. Pora zacząć mówić sobie prawdę. - Położył T.J. ręce na ramionach i przyciągnął ją do siebie.
- Przecież wiesz, że to nie ja ukradłem ci torebkę. A kiedy do ciebie strzelali, stałem obok. - Objął ją, nie zwracając uwagi na to, że stoi sztywna jak posąg. Zanurzył usta w jej włosy i zaczął mówić ł a g o d n y m tonem: - Powiedz mi, czego się boisz. Może nie jesteśmy przyjaciółmi, wspólnikami ani parą, ale na pewno nie jesteśmy już sobie obcy. Dlatego nie mogę udawać, że nie widzę, co się dzieje.
Przesunął rękami po jej plecach i poczuł, że się nagle odprężyła. Przytuliła się do niego i oparła mu głowę na ramieniu.
- Nie ufam policji - powiedziała cicho. Musiał wytężyć słuch, żeby ją usłyszeć. - I tobie też nie ufam.
- Mnie? - Nick wydawał się rozbawiony. - Jestem najbardziej godnym zaufania facetem, jakiego znasz.
- Nie wydaje mi się - zaprzeczyła, a potem odsunęła się, żeby zaczerpnąć tchu.
Nick miał bolesną świadomość bliskości jej ciała. Czuł, jak przy każdym oddechu jej piersi unoszą się i opadają, drażniąc jego tors. Nagle zapragnął ją rozebrać i dotknąć tych piersi. Rękami i ustami. Najpierw jednak musiał wyciągnąć z niej prawdę.
- Czemu nie ufasz policji? Co takiego zrobiłaś? T.J. znowu wtuliła się w jego ramiona i próbowała wymyślić jakieś wygodne kłamstwo, jakąś wiarygodną historyjkę.
- Dostałam cynk - szepnęła mu do ucha.
- Co? - zdumiał się Nick.
- Anonimowy telefon o pewnych policjantach. Nick zesztywniał. Odsunął T.J. od siebie tak, by móc spojrzeć jej w oczy.
- Kiedy? I dlaczego dzwonili akurat do ciebie?
T.J. przypomniała sobie głuche telefony po opublikowaniu w gazecie zdjęcia kierowcy, który wjechał w tłum podczas demonstracji. Musi się trzymać jak najbliżej prawdy, inaczej do reszty się pogubi.
- Tuż po demonstracji. Zaraz potem zjawiłeś się ty i policja i...
Nick przeciągnął ręką po włosach i zapytał:
- Co ci powiedzieli?
- Niewiele. Że niektórzy członkowie stanowej policji powinni oglądać salę sądową z ławy oskarżonych. - Nick spojrzał na nią z takim natężeniem, że serce mocniej zabiło jej w piersi. Nie spodziewała się, że uwierzy w to kłamstwo. Żeby zatrzeć elekt swoich słów, wzruszyła ramionami. - Prawdę mówiąc, nie potraktowałam tego serio...
- Ale ten ktoś traktuje ciebie serio.
- Więc to prawda?
- Tak, myślę że to prawda, a ty nie powinnaś się w to mieszać.
- Wcale nie chcę. - Tym razem nie musiała kłamać. Po tym, jak Nick potwierdził jej słowa, nie czuła się bardziej bezpieczna. Przeciwnie, poczuła się osaczona. Bardzo chciałaby o wszystkim zapomnieć. Nie była jednak w stanie zapomnieć o swoim bracie.
- Z kim o tym rozmawiałaś?
- Tylko z tobą - wyrwało się T.J. Patrzył na nią tak, jakby wreszcie chciał usłyszeć całą historię, ale T.J. milczała. Wobec tego zapytał:
- Musiałaś coś powiedzieć, zadawać jakieś pytania albo... robić zdjęcia. - Utkwił w niej gniewny wzrok. - Fotografowałaś policjantów?
- Może kilku... ale...
- Nie wierzę ci! Kogo fotografowałaś? Nie rozumiesz, że grozi ci niebezpieczeństwo?
- Nic mi nie groziło, póki nie spotkałam ciebie. Nick zignorował tę uwagę, i naciskał dalej:
- Powiedz mi kogo, gdzie i kiedy.
- Skąd mogę wiedzieć, czy nie jesteś jednym z nich?
- Nawet gdyby tak było, to już i tak powiedziałaś mi za dużo.
Patrzył na nią uważnie. Poczuł, że ogarnia go wściekłość. Ta kobieta nie ma za grosz rozumu. Co ona sobie właściwie wyobraża? Że wygra z kimś takim jak Echols? Czy myśli, że legitymacja prasowa to czapka niewidka? Ci policjanci na pewno zaatakują, a przestępca, który ukrywa się pod płaszczykiem prawa, jest sto razy bardziej niebezpieczny niż najgorszy złoczyńca.
Przez trzy lata bezskutecznie szukał przeciwko nim jakichś dowodów. Jak ona może w ogóle myśleć, że wystarczą trzy zdjęcia?
- Przede wszystkim musisz mi obiecać, że zrobisz sobie wakacje. Święta za pasem. Odwiedź swoją rodzinę. Wyjedź z miasta na jakiś czas.
- Nie mam rodziny - powiedziała bezdźwięcznym głosem.
- Żadnej?
- Żadnej - odparła, ucinając dalszą dyskusję na ten temat.
- W takim razie jedź do mojej - zaproponował Nick. - Mieszkają w Buffalo. To wystarczająco daleko. I nie zapomnij zabrać płaszcza, bo tam może być zimno.
- Nigdzie nie pojadę. Nie podobała mu się ta odpowiedź. Czy T.J. była aż tak uparta, czy po prostu niespełna rozumu?
- Dlaczego? Lubisz, jak ktoś cię ściga? A może sobie wyobrażasz, że napiszesz jakiś fantastyczny artykuł i zaimponujesz kolegom z pracy? Albo zrobisz karierę?
- Wyjazd z miasta to nie jest żadne wyjście. Pracuję dla gazety i zbieranie materiałów też wchodzi w zakres moich obowiązków.
- A niech cię! Wymyśl coś lepszego niż te bajeczki o pracy. Gra idzie o twoje życie. Ci ludzie nie będą czekać z założonymi rękami, aż ich zdemaskujesz.
- A ty skąd wiesz tak dużo na ten temat?
- Byłem policjantem i wiem, co oni myślą i do czego są zdolni, kiedy raz wkroczą na drogę przestępstwa.
- Czy to ty kazałeś mnie śledzić? Nick zaczerpnął tchu. Dlaczego ta kobieta ciągle go o coś oskarża?
- Co takiego zrobiłem, że przypisujesz mi złe zamiary?
- Za co cię wylali z policji?
Przed oczyma Nicka przesunęła się seria obrazów. Chłopak z bronią, Gina, szpital. A potem śledztwo i proces. Nie mógł jej tego wszystkiego wyjaśnić, nie przyznając się do kłamstwa i nie łamiąc danego słowa. Lepiej nie wracać do pewnych spraw.
- Za wypełnianie moich obowiązków - odparł.
- Czy do twoich obowiązków należy strzelanie do ludzi?
- Czasami tak. Spojrzał jej w oczy i pomyślał o demonstracji, a potem
o zdjęciach, które robiła jemu i Ginie.
- Czy ty też chcesz mnie przesłuchać?
ROZDZIAŁ 7
- A powinnam?
Nick nie mógł uwierzyć własnym uszom. Ani własnym oczom. T.J. posunęła się chyba zbyt daleko. Jak mogła oskarżać go, że ją śledzi, i traktować tak, jakby dopuścił się jakiegoś przestępstwa?
- Proszę bardzo, pytaj, o co chcesz.
- Czy ty też byłeś jednym z nich?
W pierwszej chwili miał ochotę po prostu wyjść i zostawić tę kobietę jej własnemu losowi. Jeżeli mu nie ufa, nie mógł nic na to poradzić. Jednak prawda była wszystkim, co mu zostało z policyjnej kariery.
- Nie.
- W takim razie pomóż mi znaleźć tych ludzi i ich zdemaskować.
Nick potrząsnął głową.
- Nie chcę, żebyś się w to angażowała. Nie warto.
- Ja uważam, że warto. Co masz do stracenia, jeżeli nie jesteś w to wplątany?
Stracił najlepszego przyjaciela. A co mógł jeszcze stracić? Chyba już nic, oprócz T.J. Amberly.
- Sądziłem, że chcesz się mnie pozbyć. Ni z tego, ni z owego proponujesz, żebyśmy zostali partnerami. Dlaczego?
- To, co powiedziałeś, ma sens. Ty znasz tych ludzi, a ja nie.
- Znam, ale niezbyt dobrze. T.J. pomyślała, że dzieje się z nią coś dziwnego. Dotąd chciała tylko jednego: udowodnić Nickowi winę, a teraz nagle zapragnęła uwierzyć w jego niewinność.
- Powiedziałeś, że wiesz najlepiej, jak mi pomóc, postanowiłam więc to sprawdzić.
Nick pokiwał głową i wyjął z kieszeni mały notesik.
- Muszę zadzwonić w kilka miejsc.
- Możesz skorzystać z mojego telefonu - powiedziała, wskazując aparat w kuchni.
Podczas gdy Nick rozmawiał przez telefon, T.J. usiłowała trochę posprzątać. Relacjonując swojemu rozmówcy wydarzenia ostatniego wieczora, Nick wodził za nią wzrokiem. Kiedy wreszcie odłożył słuchawkę, poczuła, że ciągle jeszcze nie jest gotowa, żeby stawić mu czoło.
- Masz tu jakąś zapasową szczoteczkę do zębów? - zapytał.
- A o co chodzi? Nick przeciągnął się i zerknął na skórzaną sofę.
- Już północ. Pomyślałem sobie, że zabawię się dziś w nocnego stróża, aby zapobiec przykrym niespodziankom.
- To całkiem zbyteczne. Zainstalowałam system alarmowy, a wokół mieszkają ludzie.
Nick sceptycznie pokiwał głową.
- Zapewnij mnie, że nie miałaś zapasowego klucza w torebce albo karteczki z zapisanym numerem kodu do drzwi wejściowych.
Strach złapał ją za gardło. Że też wcześniej o tym nie pomyślała! Wsunęła zapasowy klucz do kieszonki zapinanej na suwak. Rzuciła się sprawdzić, czy złodziej go znalazł.
Nick tylko pokręcił głową i wyciągnął się na sofie. Kiedy wróciła, zastała go w tej samej pozie, z rękami pod głową.
- Znalazłaś?
- Tak - odparła z triumfem, ale na Nicku nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
- Jak długo trwa dorobienie klucza? Ogarnął ją gniew na tego nieznośnego człowieka, który z całym spokojem wypunktowywał jej brak wyobraźni i doświadczenia.
- Posłuchaj - ciągnął Nick - dziś zostanę tu na noc, a jutro każ dozorcy zmienić zamki.
Chciała zaoponować, doszła jednak do wniosku, że bardziej boi się tego nieznanego prześladowcy niż Nicka DeSalvo. Instynktownie wyczuła, że jego propozycja jest uczciwa. W ciągu ostatnich dni udowodnił, że naprawdę dba o jej bezpieczeństwo. Teraz nie pora badać motywów, które nim kierowały.
- Łazienka jest na końcu korytarza - powiedziała ugodowo. - Zapasową szczoteczkę do zębów znajdziesz w szufladzie po prawej stronie umywalki. Ręczniki są w szafce.
- Czemu nie masz choinki?
- Co? - zapytała, zaskoczona nagłą zmianą tematu.
- Boże Narodzenie za pasem, a ty nie masz ani choinki, ani lampek. Nie lubisz świąt?
T.J. milczała. Co miała mu powiedzieć? Że znienawidziła święta, od kiedy została sama? Że żyła planami zemsty na zabójcy jej brata?
- Nie miałam do tego głowy - odparła wykrętnie.
Nick jakby czytał w jej myślach. Odwróciła wzrok. Może lepiej, żeby nie wiedzieli o sobie wszystkiego. Na pewno tak będzie bezpieczniej.
Później, przewracając się z boku na bok podczas bezsennej nocy, T.J. doszła do wniosku, że się przeliczyła. Na początku chciała się tylko zemścić na jednym człowieku, a teraz miała przeciwko sobie bez mała połowę policji. Niestety, wygląda na to, że będzie musiała zdać się na Nicka. Nie znała nikogo równie odpowiedniego.
Co by powiedział na to jej ojciec? Albo Rusty?
Wstała i podeszła do schodów. W innych okolicznościach zeszłaby na dół do kuchni na filiżankę mleka czy kakao. T e j nocy, po raz pierwszy odkąd się wprowadziła, nie była sama w swoim mieszkaniu. Na kanapie w salonie spał Nick DeSalvo, jej osobisty ochroniarz.
Usiadła u szczytu schodów i zamyśliła się. Potrzebowała kogoś, komu mogłaby zaufać, kto pomógłby jej stawić czoło przeciwnościom. Wiedziała, że jej ojciec życzyłby sobie, aby o wszystkim zapomniała. Nie chciałby, żeby stała jej się krzywda. To dlatego po śmierci Rusty'ego wysłał ją do odległej szkoły. Teraz decyzja należała do niej. Była ostatnią żyjącą osobą z rodziny. To na nią spadł obowiązek pomszczenia śmierci brata oraz zadośćuczynienia latom zmartwień ojca.
Życie może grać nie fair, ale ona się nie podda.
Na tle okna przesunął się jakiś cień. Serce zamarło jej w piersi. Kurczowo uchwyciła się poręczy. Zdążyła tylko zaczerpnąć tchu i wtedy okazało się, że ten cień to Nick. Widocznie on też nie mógł zasnąć. W półmroku dostrzegła, że zdjął koszulę i buty. Po co wyglądał przez okno? Widocznie coś go zaniepokoiło.
Popatrzyła na zarys jego szerokich ramion, na muskularną sylwetkę, na potargane, czarne włosy. Westchnęła. Nagle poczuła się przeraźliwie samotna. Gdyby to był ktoś inny... Mogłaby zejść na dół, stanąć za nim i przytulić się. A wtedy on by wziął ją w ramiona i pocałował...
Jakby czytając w jej myślach, Nick się odwrócił. Spojrzenie T.J. prześlizgnęło się po jego nagim torsie, pokrytym gęstymi, czarnymi włosami. Ogarnęła ją fala gorąca.
Nick powoli podszedł do schodów.
- Wszystko w porządku? - zapytał,
- Tak - odparła cicho.
Kiedy postawił stopę na pierwszym stopniu, przeraziła się. Jeżeli on wejdzie teraz na górę, gotowa mu paść w objęcia, a potem zaprowadzić do łóżka.
Z wysiłkiem podniosła się na nogi.
- Wszystko w porządku - powtórzyła głośniej. - Po prostu nie mogłam zasnąć.
- Ja też nie - powiedział niskim, pieszczotliwym tonem i położył rękę na poręczy. Jego palce zacisnęły się na polerowanym drewnie. - Może zejdziesz na dół?
- Nie.
- Czemu? Przecież nie gryzę.
Ile kobiet dało się nabrać na ten jego uwodzicielski ton? T.J. się cofnęła.
- Myślę, że tu, na górze, będzie mi lepiej. W półmroku błysnęły białe zęby, ale jego wilczy
uśmiech nie był wcale oznaką dobrego humoru.
- Mógłbym wejść na górę... - zawiesił głos.
- Dałeś mi słowo...
- Dałem słowo, że będę cię strzegł. Uwierz mi, jeżeli zaprosisz mnie do siebie, nie zrobię ci krzywdy.
Już mnie skrzywdziłeś, pomyślała. Nie chodziło jej o Rusty'ego. Świadomość, że niejako wbrew sobie pożąda Nicka DeSalvo, była bolesna. Dlaczego nie miała pod ręką jakiegoś sympatycznego mężczyzny? Może wtedy nie byłaby taka podatna na wdzięki Nicka DeSalvo.
- Zachowaj te swoje sztuczki dla innych kobiet. Mnie na to nie nabierzesz. - Za wszelką cenę starała się zademonstrować obojętność.
- Jakie znowu inne kobiety? - roześmiał się Nick. - A może jesteś zazdrosna? Zapewniam cię, że nie ma o co.
- Lepiej idź spać. - Odwróciła się i pomaszerowała do łóżka. Przez cały czas bała się, że DeSalvo wejdzie na górę, a wtedy ona nie będzie umiała mu odmówić. Co się z nią dzieje? Zaczęła się obawiać, że traci nad sobą kontrolę. Może jutro, w świetle poranka, wszystko wróci do normy. - Dobranoc! - zawołała, naciągając na siebie prześcieradło i wstrzymując oddech.
- Śpij dobrze, kotku - odparł miękko, ale T.J. wyczuła, że nie będzie nalegał. Uśmiechnęła się do siebie, zaraz jednak spoważniała. Nie chciała polubić Nicka DeSalvo. Już to, że go pragnęła, było wystarczająco złe.
Kiedy nazajutrz rano Jackson zapukał do drzwi T.J., otworzył mu Nick.
- A ty co tu robisz? - zapytał z dezaprobatą. Nick ze złośliwą satysfakcją napawał się jego zaskoczeniem, a potem odparł:
- Nie twój interes. Zza pleców Jacksona wyłonił się Tyler.
- T.J.?! T.J. podeszła do drzwi i odsunęła Nicka.
- Proszę, wejdźcie.
- Wezwałem już ślusarza... ~ zaczął Tyler, ale Jackson mu przerwał.
- Co się tu dzieje? - zapytał głośnej niż zazwyczaj i hałaśliwie zatrzasnął za sobą drzwi. Zlustrował Nicka nieżyczliwym wzrokiem, zauważając jego rozpiętą koszulę i kubek kawy w ręku. - Wydawało mi się, że chciałaś się pozbyć tego faceta.
- Wczoraj skradziono mi torebkę z kluczami i bałam się, że ktoś się włamie, zanim zdążę zmienić zamki. Nick... - zwróciła się do niego i zapomniała, co chciała powiedzieć.
Stał i patrzył na nią z pełnym wyższości uśmiechem.
- Przestań - powiedziała.
- O co ci chodzi? Przecież nie zrobiłem nic złego.
- To prawda. - T.J. zwróciła się do Jacksona. - Został, by w razie czego mnie bronić. Spał na dole, na kanapie.
- Po co się tłumaczysz? To nie jego sprawa, co robiliśmy - zdenerwował się Nick.
- Powiedziałam przestań! - powtórzyła T.J., a potem wzięła Tylera pod rękę i zaprowadziła go do kuchni. - Chcę wstawić nowe zamki, a poza tym uważam, że powinniśmy porozmawiać z ochroną.
Miała nadzieję, że Jackson, zaniepokojony jej perypetiami, nie wyskoczy nagle z pytaniem o teczkę, którą oddała mu na przechowanie. Nick nie powinien się dowiedzieć o istnieniu dowodów.
Tyler był tak wstrząśnięty, że T.J. musiała go uspokajać, chociaż raczej powinno być odwrotnie.
- To straszne! Straszne! - powtarzał Tyler. - Zaraz zadzwonię na policję i poproszę, żeby ci przydzielili ochronę.
- Nie - zaprotestowała T.J. i zerknęła na Nicka. - Nie chcę policji. Oni mi nie pomogą.
- Co to znaczy, że oni ci nie pomogą? - nie ustępował Tyler. - Popełniono kilka przestępstw i...
Tyler urwał i spojrzał na Jacksona, jakby szukał u niego poparcia. Jackson milczał przez dłuższą chwilę. Najwyraźniej próbował ocenić sytuację. W końcu powiedział:
- T.J. wie lepiej od nas, jak postąpić. A ty, Tyler, miej na nią oko. - Podszedł do drzwi i ujął klamkę. - Jeżeli T.J. coś się stanie, pan będzie za to odpowiadał - mówiąc to, przeszył Nicka groźnym spojrzeniem. A potem otworzył drzwi i zniknął na korytarzu.
Zapadła cisza, Nick spojrzał na zegarek.
- Skoro nie jesteś sama, a ślusarz już jedzie, mogę chyba wracać do swoich spraw. - Odstawił kubek i sięgnął po portfel i kluczyki.
T.J. nie chciała rozmawiać przy administratorze.
- Zrób sobie kawę, Tyler - zaproponowała, żeby się go pozbyć.
Chwilę później Nick stał przed nią całkowicie ubrany, z kurtką przerzuconą przez ramię. Na jego twarzy malował się spokój. Milczał.
T.J. uświadomiła sobie, że jest jego dłużniczką. Pomógł jej, niczego nie żądając w zamian.
- Dziękuję ci - powiedziała. Popatrzył na nią, a potem wyciągnął rękę i odgarnął jej
kosmyk za ucho. Ten niewinny gest wystarczył, by zrobiło jej się gorąco.
- Nie ma za co - odparł Nick. W jego nagle pociemniałych oczach dostrzegła pożądanie. Przez moment myślała, że chce ją pocałować, ale tego nie zrobił. - Zamknij starannie drzwi. Zadzwonię do ciebie z pracy.
- Dobrze - zgodziła się. Łatwiej będzie rozmawiać z nim przez telefon niż w cztery oczy. Zwłaszcza teraz, kiedy patrzył na nią tak, jakby na coś czekał. Na coś, czego nigdy nie będzie w stanie mu dać.
- Cześć.
- Pamiętaj, co ci mówiłem. Żadnych zdjęć. Odszedł, nie mówiąc nawet do widzenia.
- Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego, Jackson, ponieważ wtedy i ty znalazłbyś się w niebezpieczeństwie.
- Myślisz, że mi na tym zależy? Potrafię zadbać o siebie. To ty potrzebujesz ochrony.
- Dobrze, zatem Nick...
- Znowu Nick! Co o nim wiesz? Nie lubię tego faceta, a sądząc z tego, co zaobserwowałem, ty też za nim nie przepadasz.
Jackson zwykł mówić prosto z mostu. Tym razem ugodził w bolesne miejsce.
- Ja... ja zmieniłam zdanie. - Jackson spojrzał na nią uważnie. - On był kiedyś policjantem i...
- Dlaczego odszedł z policji?
- To nie było całkiem tak. Został wyrzucony.
- Ach tak, znakomicie. - Jackson z westchnieniem potrząsnął głową, a potem zaczął mówić, wyraźnie i powoli, jakby T.J. niczego nie rozumiała. - Jeżeli już kogoś wyrzucają z policji, to znaczy, że ma na sumieniu coś nielegalnego, nieetycznego albo wyjątkowo głupiego. Czy wzięłaś to pod uwagę?
- On jest mi w tej chwili potrzebny, ponieważ zna tamtych ludzi oraz metody ich działania. A poza tym, już się w to zaangażował. - Przysunęła się bliżej do Jacksona. - Dziękuję ci za to, że się o mnie troszczysz. Nie myśl, iż tego nie doceniam. Jesteś jedynym człowiekiem, któremu mogę powierzyć tę teczkę.
- Rozumiem, że twój upadły glina też nie wie, co w niej jest.
- Nikt tego nie wie. Jackson popatrzył na nią z rozpaczą.
- Dlaczego po prostu nie pójdziesz na policję? T.J. uświadomiła sobie, że musi mu to wyjaśnić. Skoro ryzykował swoje bezpieczeństwo, miał prawo wiedzieć. Nie chciała jednak narażać Jacksona bez potrzeby, a zaznajomienie go ze sprawą nieuchronnie się z tym wiązało. W tej sytuacji nie było dobrego wyjścia.
- Teczkę znalazłam wśród rzeczy ojca. Są w niej zeznania potwierdzające udział w zbrodni kilku funkcjonariuszy policji. A ja - bezradnie wzruszyła ramionami - sama nie wiem, które z nich są wiarygodne.
Kiedy pod wieczór zadzwonił domofon, T.J. była pewna, że to Nick. Wiedziała też, że jeżeli została jej bodaj cząstka zdrowego rozsądku, nie powinna otwierać, a raczej udawać, że nie ma jej w domu. Niech sobie dzwoni, póki ochroniarz nie każe mu odejść. Niestety, nie mogła tak postąpić. Chociaż ciężko jej było się do tego przyznać, chciała się z Nickiem zobaczyć.
Wigilia. Pomyśleć, że zgodnie z pierwotnym planem zamierzała nazajutrz świętować upadek pewnego ekspolicjanta nazwiskiem DeSalvo. Tymczasem sprawy przybrały zupełnie inny obrót i to on wprosił się do niej na kolację pod pretekstem roztoczenia nad nią opieki. Był to dość naciągany powód. Założyła przecież nowe zamki w drzwiach, a administrator i ochroniarze skupili na niej całą swoją uwagę. Poza tym, nie zamierzała nigdzie wychodzić. A jednak nie potrafiła powiedzieć „nie".
Wcisnęła guzik domofonu.
- Tak?
- Tu Nick. Pospiesz się, bo mam zajęte ręce. Wcisnęła kolejny guzik i wpuściła Nicka do budynku.
Zajęte ręce? Jeżeli był na tyle głupi, żeby kupować prezenty, to się grabo przeliczył. Odeśle go, skąd przyszedł.
Kiedy otworzyła drzwi, nie wiedziała, czy ma się śmiać czy płakać. Nick stał w progu z choinką, co prawda niezbyt dużą, oraz wielką torbą z szarego papieru.
Patrzyła na niego w milczeniu przez parę sekund, a potem cofnęła się, żeby go wpuścić. Nick wręczył jej choinkę.
- Postaw ją gdzieś, dobrze? Ja schowam wino do lodówki. T.J. wzięła półmetrowe drzewko i ustawiła je na stoliku przy oknie. Choinka musiała pochodzić z ekskluzywnej kwiaciarni albo z jakiejś galerii sztuki. Była przystrojona zasuszonymi kwiatami, jagodami i maleńkimi szyszkami. Na gałązkach połyskiwały srebrne gwiazdeczki imitujące płatki śniegu. Czegoś takiego nie kupuje się w zwykłym sklepie czy w domu towarowym. Nick podszedł do T.J.
- Przepraszam, że nie ma lampek. Koniecznie powinnaś zawiesić jeszcze lampki. Trzeba dać trochę zarobić naszej elektrowni.
Wiedziała, że mówił to żartem, mimo to poczuła, jak ogarnia ją wzruszenie.
- Śliczna choinka. Dziękuję.
- Wyglądasz, jakbyś była zaskoczona.
- Bo jestem.
- Miałem nadzieję, że ci się spodoba - powiedział Nick, a potem zapytał: - Co będzie na kolację?
Odsunęła się lekko, by go przypadkiem nie dotknąć.
- Na twoim miejscu nie spieszyłabym się tak do stołu. Skąd wiesz, że w ogóle umiem gotować?
- A umiesz? - na serio zaniepokoił się Nick.
- Sam się przekonaj. Jedli kolację, prowadząc niezobowiązującą rozmowę.
T.J. starała się nie myśleć o sprawach, które ich dzieliły, a Nick za wszelką cenę pragnął ją przekonać, że jest po jej stronie. Wino było dobrze schłodzone, kurczak smakowity. Panowała miła, niekrępująca atmosfera aż do momentu, w którym Nick mimochodem wspomniał o żonie.
Ku swojemu zdumieniu T.J. poczuła gwałtowne ukłucie zazdrości. Jakaś kobieta żyła z Nickiem i kochała go, a on ją.
- Jak długo byłeś żonaty? - zapytała i upiła łyk wina, żeby się przygotować na odpowiedź. A zresztą, czy w ogóle chciała ją poznać?
- Cztery lata.
- Czemu się rozwiedliście? - Była ciekawa, kto zerwał to małżeństwo, a kto wciąż może być zakochany.
Nick lekko się uśmiechnął.
- To nie było nic poważnego. Pracowałem w policji w Buffalo od kilku lat, kiedy poznałem pewnego policjanta z Florydy, który tak bardzo zachwalał życie na Południu, że postanowiłem zaryzykować. - Nick pociągnął łyk wina i potrząsnął głową. - Przyjechaliśmy z Susan do Atlanty. Była wiosna i po zimie w Buffalo wydawało nam się, że trafiliśmy do raju. Dostałem pracę w policji stanowej, udało mi się namówić Mike'a, mojego przyjaciela, żeby się tu przeniósł z żoną. Wszystko zapowiadało się jak najlepiej, nie minęło jednak nawet pół roku, a Susan zaczęła nalegać, żebyśmy wracali do domu. Nie zawarła tu żadnych znajomości i wyglądało na to, że nie potrafi się zaaklimatyzować. Ja całymi dniami pracowałem, a ona nudziła się i tęskniła za rodziną. Któregoś dnia po prostu odeszła,
- A ty zostałeś - dorzuciła T.J. Nick wygodnie rozsiadł się w krześle.
- Tak. Spodobało mi się w Atlancie. Mike'owi i Ginie też. Myślę, że Susan także polubiłaby to miasto, gdyby pobyła w nim trochę dłużej. To smutne - przyjaciel mi zaufał, a żona nie. Myślałem, że jeśli dam jej trochę czasu, wróci do mnie. Po roku jednak wystąpiła o rozwód a ja poślubiłem moją pracę. To wszystko - zakończył, a po chwili zapytał: - A ty?
- Ja?
- Tak. Byłaś kiedyś zamężna? T.J. przypomniała sobie marzenia, w których zawsze widziała się w otoczeniu kochającej rodziny, oraz pragnienie, aby wieść zwyczajne życie. Od dnia, w którym zginął Rusty, wszystko się skomplikowało i musiała porzucić swoje plany. Niestety, nie mogła tego powiedzieć człowiekowi, który zastrzelił jej brata. Odparła więc:
- Nie. Spotykam się z kimś, ale to nic poważnego. Chcę się poświęcić karierze zawodowej.
- Miałaś kogoś, na kim ci naprawdę zależało? - zapytał od niechcenia. Tylko palce mocno zaciśnięte na nóżce kieliszka zdradzały napięcie.
- Nie jestem dziewicą, jeżeli o to ci chodzi.
- Owszem, to jedna z rzeczy, które chciałbym wiedzieć.
- Dlaczego? Co to za różnica?
- Nie uwodzę dziewic.
- Rozumiem. - T.J. wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze. - Czy to znaczy, że zamierzasz mnie uwieść?
Nick położył dłoń na jej ręce.
- Tylko jeżeli ty byś tego chciała.
Nie miała odwagi spojrzeć w jego ciemne, hipnotyzujące oczy. Nienawidziła samej siebie za to, w jaki sposób jej ciało zareagowało na te słowa, za pragnienie, by mu ulec, bez względu na przeszłość i przyszłość.
- Sądziłam, że jesteś tu, żeby mnie strzec - powiedziała z trudem.
- Jestem tutaj, ponieważ się o ciebie niepokoję. A to, że cię pragnę, wcale się z tym nie kłóci. - Puścił jej rękę. - Oczywiście jestem przygotowany na to, że możesz powiedzieć „nie", ale nie mam zamiaru udawać, że nie myślę o tobie... o nas.
Nie miała na to gotowej odpowiedzi. Podeszła do zlewu i zaczęła zmywać naczynia. Nick dołączył do niej po chwili i wręczył jej puste kieliszki.
- Przepraszam. Nie chciałem zepsuć ci wieczora. Przecież wiesz, że jestem zupełnie niegroźny.
Rzeczywiście, wyglądał równie niegroźnie jak wilk pośród stada owiec. T.J. starała się na gwałt wymyślić jakiś bezpieczny temat, który by nie dotyczył ich obojga.
- Jeżeli twojemu przyjacielowi tak bardzo podobało się w Atlancie, dlaczego popełnił samobójstwo? - Była to pierwsza rzecz, jaka jej przyszła do głowy.
Nagle miły nastrój prysł. Twarz Nicka stężała w surowym grymasie. T.J. poniewczasie zdała sobie sprawę z własnej bezmyślności i braku taktu.
- Przepraszam... - wyjąkała - ja tylko... Nick bez słowa odwrócił się i wyszedł z kuchni. Szybko wytarła ręce i poszła za nim do salonu. Stał przy
oknie, z rękami w kieszeniach, wpatrując się w zalany srebrzystą poświatą dziedziniec. Podeszła do niego i wyciągnęła rękę, ale po chwili wahania się cofnęła.
- Przepraszam, byłam okrutna.
- Czy mówiłem ci, że zabił się właśnie w Wigilię? T.J. zamarła. W głosie Nicka było tyle bólu... - Poprzysiągłem sobie, że nigdy nie będę sam w Wigilię. - Odwrócił się i spojrzał na nią. - Nie noszę przy sobie broni, żeby mi nie przyszło do głowy, że jest to jakieś wyjście. Tak jak to się stało z Mikiem.
- Przepraszam - powtórzyła T.J. Pod powiekami poczuła łzy. Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć, że zemsta sprawi jej satysfakcję?
- Wolałbym sam nie spędzać tego wieczora, ale jeżeli ci przeszkadzam...
- Nie przeszkadzasz - powiedziała z przekonaniem. Chciała, by został, nawet jeżeli jutro mieliby znowu stać się wrogami. Ujęła go za rękę. W pokoju panował półmrok, paliły się tylko dwie świece. Pomyślała, że pragnąć tego mężczyzny to szaleństwo, to oddanie się we władanie zmysłom. Nic jednak nie mogła na to poradzić - głos rozsądku umilkł. Pogładziła Nicka po ramieniu, a na koniec dotknęła jego policzka. Skórę miał gorącą i szorstką. T.J. zadrżała. Kiedy uniosła głowę, spostrzegła na jego twarzy wyraz wahania.
- Nie chcę litości.
- To dobrze, bo ja nie mam dla ciebie litości.
ROZDZIAŁ 8
Nick całował ją coraz bardziej zachłannie. Postanowił jej udowodnić, że żadne z nich nie ma się czego bać. Będzie ją całował, a ona będzie drżała z pożądania - nie ze strachu. Da jej to, czego pragnęła - czego oboje pragną od dnia. w którym przypadkowo się spotkali.
Przyciągnął ją do siebie, potrącając przy tym choinkę. W ostatniej chwili złapał drzewko, a potem skierował wzrok na kobietę, którą trzymał w ramionach.
W jej oczach ujrzał to, co tak bardzo pragnął zobaczyć. A także smutek i wspomnienie jakiegoś zadawnionego bólu.
Objął ją jeszcze mocniej, a potem znowu pocałował, wymazując tym samym z pamięci obraz Mike'a, poczucie winy i pytanie, czy obecna chwila jest jawą, czy snem. Pragnął T.J., jej słodyczy, ciepła jej skóry. Chciał być z nią tak blisko, jak tylko jest to możliwe. Chciał mieć ją na własność tej nocy.
- Zaproś mnie na górę - szepnął, odrywając usta od jej warg.
Nie odpowiedziała. Jego ręce zaczęły wędrować po jej ciele. Kiedy dotarły do piersi, zatrzymały się.
- Powiedz to. Powiedz, że chcesz się ze mną kochać. Uniosła głowę tak, że jej gorący oddech musnął mu ucho. Przez kilka sekund czekał. T.J. milczała. Był pewny, że się rozmyśliła. Że odtrąci go i każe mu wyjść. Czy będzie w stanie to zrobić? Mógł tylko mieć nadzieję, że dla dobra ich obojga pozwoli mu zostać. Nigdy dotąd do tego stopnia nie stracił głowy.
- Chcę się z tobą kochać. Wymówiła te słowa cicho i niewyraźnie, ale dla Nicka nie miało to znaczenia. Z uczuciem ulgi wypuścił ją z objęć, wziął za rękę i poprowadził ku schodom.
Nawet kiedy usiadła na łóżku, nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę, że jest w objęciach Nicka, z ustami przy jego ustach. Nagle zakręciło jej się w głowie i zabrakło tchu. Odsunęła się lekko i chwyciła Nicka za koszulę.
Położył jej rękę na plecach i delikatnie ją pogłaskał.
- Co ci jest? - wymruczał jej do ucha.
- Nie mogę złapać tchu - szepnęła, a potem wzięła głęboki oddech. Nick pachniał w jakiś nowy, a zarazem dobrze jej znany, męski sposób. Poczuła, że ciało jej płonie. Potem odezwało się poczucie winy. Musiał to wyczuć, ponieważ powiedział:
- Nie wiem, co cię dręczy, ale dziś w nocy zapomnijmy o tym.
T.J. spojrzała w ciemne, gorejące oczy. Potrzebował jej tak, jak ona go potrzebowała. Zrezygnowana, zamknęła oczy i w duchu przeprosiła ojca i Rusty'ego. Tej nocy tak rozpaczliwie pragnęła Nicka, że nie była w stanie go odtrącić.
Kiedy już podjęła decyzję, poczuła się tak, jakby u ramion wyrosły jej skrzydła. Nie będzie teraz myślała o przeszłości. Będzie po prostu kobietą, która kocha się z nieznajomym. T e j nocy będą istnieli tylko jako mężczyzna i kobieta. Liczy się tylko magia i hormony. Potrzeba i spełnienie.
Z uśmiechem zaczęła rozpinać mu koszulę.
- Ale tylko na tę noc - powiedziała cicho.
Nick był tak rozpalony, że swoim żarem mógłby ogrzać chłodną sypialnię. Wkrótce, z jego pomocą, T.J. pozbyła się bluzki. Kiedy ich nagie ciała się zetknęły, doznała uczucia szczęścia. Wszystkie dawne doświadczenia wydały jej się teraz dziwnie wyblakłe i mdłe.
W Nicku wszystko było mroczne jak noc. Zapowiedź przyszłych rozkoszy w ciemnych, przepastnych oczach, czarne włosy na torsie, które drażniły jej nagą skórę... wreszcie jego milczenie. Czuła, że w tej chwili istnieje dla niego tylko ona.
Nick odrzucił prześcieradła i położył T.J. na łóżku, pomógł zdjąć spodnie, zostawiając majteczki. A potem jednym niecierpliwym ruchem sam zdjął spodnie razem ze slipami. T.J., zafascynowana, wpatrywała się w jego obnażone ciało, które tak wspaniale reagowało na jej obecność. Czuła, że Nick chce, żeby na niego patrzyła, żeby widziała jego podniecenie i wiedziała, jak bardzo jej pragnie.
Gorący rumieniec uderzył jej na twarz. Nick pochylił się nad nią, nakrywając ją całym ciałem, jakby mimo ciemności dostrzegł jej reakcję.
Przez kilka sekund patrzył jej w oczy, a potem zsunął się niżej i chwycił ustami nabrzmiały koniuszek jej piersi. T.J. jęknęła, a potem głęboko zaczerpnęła tchu.
- Jesteś gotowa? - zapytał i zanim zdążyła odpowiedzieć, dotknął drugiej piersi.
- Tak - wyszeptała. Tak, była gotowa na wszystko, cokolwiek to miało być.
- Jeżeli zacznę robić coś, czego nie lubisz, daj mi znać. Nie była w stanie nic powiedzieć, skupiona na uczuciu rozkoszy, które promieniowało od koniuszka piersi aż do najdalszych zakątków jej ciała.
- A jeżeli nie będę robić czegoś, co lubisz - delikatnie ugryzł jej sutek - to też mi powiedz.
Nawet go nie słuchała. Chciała, żeby przestał wreszcie mówić. Ujęła w dłonie jego twarz. Ich usta zwarły się w niecierpliwym, zmysłowym pocałunku. Zapraszając go, dawała mu niejako carte blanche na tę noc.
Ciemność stawała się coraz gęściejsza, coraz bardziej intymna. Ciało Nicka przytłaczało ją do materaca, ale T.J. przestała się bać. Czuła, że wszystko, co robią, jest słuszne i nieuniknione. Oboje zostali w przeszłości zranieni i oboje potrzebowali ukojenia. Czemu więc nie mieli go odnaleźć wspólnie, i to właśnie tej nocy?
T.J. powiodła rękami po jego plecach, czując pod palcami twarde muskuły i szorstkie kontury blizny, która z trudem mieściła się pod jej dłonią. Musiał kiedyś odnieść poważną ranę.
Nick oderwał usta od jej warg.
- Obiecuję ci, że nie będziesz tego żałować - szepnął jej do ucha. A potem wilgotnymi wargami dotknął jej szyi.
T.J. cofnęła rękę. Nie chciała myśleć o tej strasznej bliźnie. Nie chciała wiedzieć, gdzie odniósł ranę, od której być może omal nie umarł.
Czuła gorący oddech Nicka, sunący w dół jej ciała. Jego palce delikatnie muskały jej biodra, a potem zawędrowały pod gumkę majteczek. Usta Nicka dotknęły śliskiego jedwabiu, jakby chciały wybadać jej najskrytszą tajemnicę.
Na moment zatrzymał się, jakby po raz ostatni chciał się upewnić, czy go nie odtrąci. Miał wrażenie, że zbyt szybko, zbyt natarczywie dąży do celu. Popychała go do tego jakaś siła, która była czymś więcej niż tylko potrzebą fizycznego spełnienia. Dręczyła go myśl, że za wszelką cenę musi zatrzymać przy sobie T.J., ponieważ ta kobieta nie należy do niego i nigdy nie będzie należała... poza tą jedną nocą.
T.J. nie powstrzymała go. Odetchnął z ulgą, a potem powoli zaczął zsuwać jej majteczki.
Ustami i językiem przekonywał ją, że to, co robili, było słuszne. Pragnął, by nigdy nie zapomniała tego dnia, który miał wyprzeć z jej pamięci mroczne wspomnienia.
Wreszcie z ust T.J. wyrwał się cichy jęk. Mimowolnie uniosła biodra i szepnęła:
- Proszę cię... Nick był już bliski szaleństwa. Pragnął wprowadzić ją na szczyt powoli, krok po kroku, ale ciało dyktowało mu co innego. Podciągnął się w górę, dotknął ustami warg T.J., a potem wtargnął w nią.
- Proszę... - powtórzyła i otworzyła się, by go przyjąć.
Spełnienie przyszło prędzej, niż się tego mogli spodziewać. Nick opadł na nią bezwładnie. Był ciężki, ale T.J. to nie przeszkadzało. Wyciągnęła rękę, objęła go za szyję i zanurzyła palce w jego wilgotne włosy. Gdyby mogła teraz umrzeć, byłaby szczęśliwa. Przynajmniej nie musiałaby stawiać czoła jutrzejszemu porankowi.
Nick ociężałą ręką pogładził ją po ramieniu, a potem dotknął policzka. Obwiódł kciukiem jej usta.
- Mówiłem ci, że to nie będzie bolało - szepnął. Bojąc się nagłych łez, zacisnęła powieki. Ciągle jeszcze była wigilijna noc. Nie musiała niczego żałować aż do jutra. Pocałowała go w czoło.
- Miałeś rację.
- To dobrze. Bo jest jeszcze parę innych rzeczy, które chciałbym wypróbować. ,
Nick otworzył oczy i próbował się zorientować, gdzie jest. Balustrada, za nią wolna przestrzeń, schody... Mieszkanie T.J. Przewrócił się na bok, żeby ją przytulić. Ona jednak zniknęła. Usiadł i zaczął nasłuchiwać. Na dole nie paliły się żadne światła. Panowała cisza. Przetarł oczy, a potem przeczesał palcami włosy. Było chłodno, jakby ktoś otworzył gdzieś okno.
Błyskawicznie się rozbudził. Podniósł się szybko i sięgnął po ubranie. Gdzie ona się podziała, u diabła? Zauważył, że drzwi u szczytu schodów są lekko uchylone. Wszedł cicho na górę i otworzył je szerzej. T.J., ubrana w dres, siedziała skulona w rogu balkonu. Co robiła na tym zimnie? Po ciemku? Wrócił do sypialni, wziął koc i znowu ruszył na górę.
Kiedy wyszedł na balkon, nawet się nie odwróciła. Nie odezwała się, gdy zarzucił jej koc na ramiona i usiadł obok. A kiedy się nachylił, żeby pocałować ją w policzek, lekko się odsunęła.
Ogarnęły go złe przeczucia. Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że T.J. zaraz powie coś, czego nie chciałby usłyszeć. Zniknęła namiętna kochanka. Siedząca obok niego milcząca kobieta była wyraźnie spięta. Zaniepokoił się.
- Nie możesz spać? - zapytał.
- Miałam koszmarny sen - odparła bezbarwnym tonem.
Nakrył ręką jej zziębniętą dłoń.
- Wejdź do środka, bo zmarzniesz. T.J. się nie poruszyła, tylko kurczowo zacisnęła palce wokół jego prawego nadgarstka. Nick spostrzegł, że w oczach ma łzy.
- Co się stało? - zapytał. Patrzyła na niego bez słowa. Nick poczuł, że ściska mu się serce. Pragnął ją pocieszyć, przytulić, ale odniósł wrażenie, że mogłaby go odepchnąć.
- Powiedz, o co chodzi - poprosił.
Chciała mu powiedzieć „to nie twoja wina", ale minęłaby się z prawdą. To była jego wina. To on wymierzył broń w jej brata, i strzelił do niego. Dwa i pół roku temu Nick przyznał się do tego w śledztwie. Żadne z nich nie mogło zmienić biegu wydarzeń, którym początek dała śmierć Rusty'ego.
Pozwoliła Nickowi zbliżyć się do siebie, pragnęła, by jej dotykał, by się z nią kochał, i to było złe. To, co między nimi zaszło, nie może się już nigdy więcej powtórzyć. Co by powiedział jej ojciec, gdyby ją teraz zobaczył?
- Ja... - Wbiła nie widzący wzrok w przestrzeń. - Bardzo mi brak mojego taty. Sam rozumiesz, idą święta, no i w ogóle... A on zawsze przywiązywał taką wagę do świąt.
Podczas ostatnich dwóch tygodni tyle się wydarzyło, że nie miała nawet czasu uzmysłowić sobie, że będą to jej pierwsze samotne święta. Prawdę mówiąc, nie chciała nawet o tym myśleć.
- Nie minął nawet rok... On zmarł w lutym...
- Masz jakieś rodzeństwo? Przebiegł ją zimny dreszcz.
- Nie. Nie mam nikogo.
- T.J. Ja... Dotknęła palcami jego ust. Nie chciała jego współczucia ani tym bardziej litości.
- Jestem przerażona i... zmęczona. - Kiedy wypowiedziała te słowa, uświadomiła sobie, że to prawda. - Taka strasznie zmęczona - dodała, zamykając oczy.
Nick przyciągnął ją do siebie i zamknął w uścisku.
- Wracaj do łóżka - powiedział. - Musisz się przespać. - Czekał chwilę na jej odpowiedź, a potem wstał i pociągnął ją za sobą. A ona pozwoliła sprowadzić się na dół, do jej własnego łóżka.
ROZDZIAŁ 9
Obudził ją zapach smażonego bekonu i szum ekspresu do kawy. Odwróciła się na drugi bok, żeby zobaczyć, którą godzinę pokazuje budzik na nocnym stoliku. Dziewiąta trzydzieści. Przeciągnęła się leniwie i westchnęła. Przeżycia minionej nocy pozostaną na zawsze w jej pamięci. Nie mogła już dłużej udawać, że Nick jest tylko przypadkowym partnerem - obcym człowiekiem. Zbyt dużo o nim wiedziała. Posiadła jego najbardziej intymne tajemnice. Wiedziała już, że jego dotyk potrafi się zmieniać z czułego w ponaglający, a usta potrafią szeptać czułe słówka, a zarazem drażnić.
Noc jednak minęła, a wraz z nią dobiegł końca ich kruchy rozejm. Nie chciała jeszcze schodzić na dół. Bała się stanąć oko w oko z Nickiem. W świetle dnia nie mogła już dłużej udawać, że nie zna jego innych, bolesnych tajemnic. Takich, o których nie wolno jej nigdy zapomnieć.
Z głodu zaburczało jej w brzuchu. Cóż, życie ma swoje prawa. Zdążyła się o tym przekonać. Konfrontacja z Nickiem jest nieunikniona. Zanim jednak zada mu kilka pytań, zje porządne śniadanie. Wstała z łóżka i poszła do łazienki wziąć prysznic.
- Dzień dobry - powiedziała, schodząc na dół dwadzieścia minut później. Była ubrana tak, jakby chciała zaraz gdzieś wyjść albo jakby miała kogoś obcego pod swoim dachem.
Nick stał przy kuchence.
- Wesołych Świąt - powiedział. Stanęła jak wryta. Zupełnie zapomniała, że są święta i że jedynym prezentem, jakiego sobie życzyła pod choinkę, miał być upadek Nicka DeSalvo. Tymczasem mężczyzna, którego planowała zdemaskować i zniszczyć, po wspólnie spędzonej nocy stał bosy i na wpół ubrany w jej kuchni i szykował śniadanie. Co za absurdalna sytuacja! Jednak T.J. nie była w tej chwili w odpowiednim nastroju, żeby docenić jej komizm.
- Dziękuję, nawzajem - odparła z wymuszonym uśmiechem.
Podeszła do ekspresu nalać sobie kawy. Kiedy wreszcie odważyła się zerknąć w stronę Nicka, zobaczyła, że mierzy ją uważnym wzrokiem, trzymając w ręku drewnianą łopatkę.
- Co robisz? - zapytała.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, dopiero potem wyjaśnił:
- Naleśniki. Nie umiem robić nic innego na śniadanie. Umierałem z głodu, a ty ciągle spałaś. Udało mi się znaleźć wszystkie potrzebne składniki oprócz syropu klonowego. - Przerwał i zsunął z patelni brązowy, chrupiący naleśnik na talerz, który wręczył T.J.
Rozejrzała się wokół. Przez kuchnię jakby przeszło tornado. W zlewie piętrzył się stos brudnych misek i kubków i co najmniej tuzin łyżeczek. Cały kuchenny stół był zabrudzony naleśnikowym ciastem.
- Musisz chyba mieć gosposię na stałe - zauważyła z przekąsem. Czy jemu w ogóle nie przychodzi do głowy, że ktoś będzie musiał po nim posprzątać?
Nick roześmiał się.
- Nie umiem gotować inaczej. Nie przejmuj się. Wiem, jak się korzysta ze zmywarki.
T.J. nagle przeszła złość. Uświadomiła sobie, że jest wdzięczna Nickowi. Prawdopodobnie nie zdając sobie z tego sprawy, stworzył domowy nastrój, którego tak bardzo jej brakowało. Mieszkanie było miejscem, w którym pracowała i nocowała - dom rodzinny straciła wraz ze śmiercią bliskich. Nie miała syropu klonowego, musieli więc zadowolić się dżemem truskawkowym. Śniadanie zjedli w milczeniu - tak było najbezpieczniej dla obojga.
Po jakimś czasie Nick odsunął pusty talerz i podniósł do ust kubek z kawą. Zdecydował się przerwać brzemienną ciszę. Pragnął się dowiedzieć, co T.J. sądzi o wspólnej nocy. Nie miał już siły dłużej czekać w niepewności.
- Jak się czujesz? - zagadnął z nadzieją, że nie odpowie mu zdawkowo „dziękuję, dobrze".
T.J. przełknęła ostatni kęs i sięgnęła po kawę. Jej palce mocno zacisnęły się wokół kubka.
- Dziękuję, dobrze - odparła. Nick odstawił kawę i oparł się łokciami o stół. Dla dobra sprawy nakazał sobie cierpliwość, chociaż przyszło mu to z trudem. Najchętniej wziąłby T.J. w ramiona i całował ją tak długo, aż znowu stałaby się namiętną i uległą kochanką.
- Tylko dobrze? - zapytał, starając się ukryć rozczarowanie.
Zapatrzyła się w kubek. Kiedy uniosła głowę, w jej wzroku malowała się powaga.
- Czuję się trochę... dziwnie - odparła z niepewną miną.
- Mam nadzieję, że nie żałujesz tego, co między nami zaszło. Ja z pewnością nie. - Z lękiem czekał na jej odpowiedź.
Oczy T.J. napełniły się łzami. Nick poczuł, że słabnie
- zupełnie jak wtedy, kiedy został postrzelony. Tylko że teraz ta dziwna słabość sięgała aż do serca.
- Nie płacz - powiedział. - Nie chciałem...
- Nie przejmuj się. - Otarła łzy. - Ja... Święta zawsze mnie bardzo wzruszały, a tej nocy...
Palce Nicka splotły się z jej palcami. Nie mogła już cofnąć ręki. Pragnął czuć jej dotyk, by móc wysłuchać tego, co miała mu do powiedzenia.
- Tej nocy... - zaczęła, starając się powstrzymać łzy - tej nocy oboje potrzebowaliśmy bliskości drugiej osoby. Masz swoją prawdę, chłopie, pomyślał Nick i westchnął
z rezygnacją. Rzeczywiście, tej nocy lgnęli do siebie jak gdyby w poczuciu zagrożenia, jakby zostali sami na świecie. Nick zdążył jednak nabrać dystansu do tego, co się wydarzyło, i uświadomił sobie, że nie chce rozstawać się z T.J. Na razie nie zamierzał o tym mówić, ale też nie chciał tracić jej z oczu.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - zapytał.
- Słucham? - T.J. cofnęła rękę, chwyciła serwetkę i otarła oczy.
- Obiecałem Ginie, że wpadnę. Chciałem odwiedzić moją chrześniaczkę. Wybierzesz się ze mną?
- Chyba nie, ja...
- Przecież są święta i nie powinnaś zostawać sama. Dzisiaj my zastąpimy ci rodzinę. Odwiozę cię do domu, kiedy tylko będziesz sobie życzyć. Obiecuję. - Poczekał chwilę, a potem powiedział z rozbrajającą szczerością: - Bardzo bym chciał, żebyś ze mną pojechała.
Zwlekała z odpowiedzią tak długo, że był już pewny odmowy. Poruszył się niecierpliwie.
T.J. biła się z myślami. Nie wzięła wcześniej pod uwagę, że Nick zacznie się nią interesować. Oto miała przed sobą mężczyznę, którego od tak dawna nienawidziła. Zupełnie dla siebie niespodziewanie, pod wpływem impulsu, w poczuciu wielkiego osamotnienia, spędziła z tym mężczyzną noc, a on patrzył na nią teraz zakochanym wzrokiem.
A co się stanie, gdy Nick odkryje jej prawdziwe nazwisko i dowie się, co zawiera teczka, którą zostawiła u Jacksona? Kiedy pozna jej motywy i cel, zorientuje się, że zastrzelony chłopak to jej brat, przekona się, kto był jej ojcem?
- Odwiozę cię. O szóstej będziesz już w domu. Co ty na to? - nalegał.
- Przecież one się mnie nie spodziewają - zaoponowała, próbując odzyskać spokój. Pomyślała o Ginie Tarantino i o zdjęciach, które zrobiła jej w czasie pamiętnej demonstracji. To z nią chciała początkowo porozmawiać. Czy teraz ma to jeszcze jakieś znaczenie? Przecież znalazła już Nicka... Czy naprawdę chce spojrzeć tej kobiecie w oczy i wyczytać z nich prawdę? Dowiedzieć się, czy Gina także była powiązana z tamtą grupą, tak jak jej nieżyjący mąż?
- Zaraz do niej zadzwonię. Jestem pewny, że nie będzie miała nic przeciwko temu - zapewnił Nick. - Po drodze wstąpimy do mnie, muszę się przebrać i wziąć prezenty.
- Dobrze. - T.J. westchnęła z uczuciem, że traci kontrolę nad sytuacją.
Wniebowzięty wyraz twarzy Nicka miał być nagrodą za burzę, która rozszalała się w jej sercu. Nick już po paru sekundach zerwał się od stołu i zaczął energicznie sprzątać kuchnię.
Osiedle, w którym mieszkał Nick, położone było o dwadzieścia minut drogi od centrum. Kiedy podjechali pod strzeżoną bramę i Nick chciał pokazać swój identyfikator, ochroniarz w szklanej budce machnął z uśmiechem ręką i podniósł szlaban. Wyglądało na to, że wszyscy ufali Nickowi. Wszyscy z wyjątkiem T.J.
Zaparkowali w podziemnym garażu. Nick wysiadł pierwszy i obszedł wóz, żeby otworzyć T.J. drzwi, ale ona zdążyła go uprzedzić. Stała teraz przy samochodzie, twarzą w twarz z Nickiem, który oparł jedną rękę na otwartych drzwiach, a drugą na dachu wozu, zagradzając jej drogę. Mogła, co prawda, prześlizgnąć mu się pod pachą, ale nie zrobiła tego. Pochylił się ku niej, a ona zaczerpnęła tchu i czekała, aż ją pocałuje. Pragnęła tego, ponieważ chciała zapomnieć o wszystkich wątpliwościach i rozterkach.
Kiedy już tylko milimetry dzieliły ich usta, do garażu wjechał jakiś samochód i zatrzymał się tuż obok nich z piskiem opon. Nick odwrócił się gwałtownie, jakby się spodziewał napaści. Po kilku sekundach rozluźnił się i pomachał kierowcy, którym okazał się jeden z sąsiadów. A potem zaklął pod nosem, zatrzasnął drzwi wozu, chwycił T.J. za rękę i pociągnął za sobą. Gdy znaleźli się w mieszkaniu Nicka, T.J. zatrzymała się przy drzwiach.
- Czuj się jak u siebie w domu - powiedział, wyłączając alarm. Rzucił klucze na blat, oddzielający kuchnię od jadalni. Potarł podbródek, skrzywił się i dodał: - Idę się ogolić i wziąć prysznic. To nie potrwa długo.
T.J. przeszła do pokoju i rozejrzała się wokoło. Stylowe meble z ciemnego drewna i zielonej skóry sprawiały, iż salon, na pierwszy rzut oka wygodny i elegancki, był jakby bezosobowy. Ruszyła w stronę pomieszczenia, które wyglądało jak zabudowana weranda, a okazało się gabinetem. To właśnie tam musiał spędzać większość czasu, pomyślała wchodząc do pokoju, który tonął w słońcu. Znajdowały się w nim półki na książki, komputer, mahoniowe biurko zawalone papierami i szafka na akta. Na ścianie za biurkiem wisiały oprawione w ramki fotografie i dyplomy. Prawie wszystkie zdjęcia przedstawiały ludzi w mundurach.
T.J. podeszła bliżej i serce mocniej zabiło jej w piersi. Na jednej z fotografii Nick, młodszy i radośnie uśmiechnięty, stał obok drugiego policjanta. Oto kim jest Nick, pomyślała z westchnieniem. Policjantem. Zwykłym gliniarzem. Zapomniała o tym, bo tak było jej wygodnie. A przecież on przez całe lata chodził w mundurze, podobnie jak większość jego przyjaciół. A także używał broni. Zresztą, nosił ją nadal.
Wróciła myślą do dnia, w którym ktoś do nich strzelał na ulicy. Nick wyciągnął wtedy pistolet. Zaczęła się zastanawiać, gdzie schował go ostatniej nocy. Nie miał pistoletu przy sobie, to pewne. Przypomniała sobie, jak ściągała mu koszulę. Powróciło wspomnienie namiętnych pieszczot, wspólnie spędzonej nocy. Poczuła dziwną słabość.
- No proszę, przeczuwałem, że nie uda mi się ukryć przed tobą bałaganu.
Drgnęła i odwróciła się. Stał w drzwiach. Miał na sobie tylko eleganckie, granatowe spodnie i przerzucony przez szyję ręcznik.
- Lubię oglądać zdjęcia - powiedziała i ponownie stanęła twarzą do ściany.
Czuła za sobą niepokojącą obecność Nicka i znowu zapragnęła znaleźć się w jego ramionach. Żeby odsunąć od siebie tę myśl, wskazała na fotografię Nicka z Giną i jeszcze jakimś policjantem.
- Czy to jest twój przyjaciel, który... nie żyje, mąż Giny?
Znała odpowiedź, ale chciała odwrócić uwagę ich obojga od faktu, że są sam na sam w jego mieszkaniu, a on stoi za nią na wpół nagi. Wspomnienie jego namiętnych ust i zaborczych rąk sprawiło, że zrobiło jej się nagle gorąco.
Jakby czytając w jej myślach, Nick pogładził ją po ręce.
- Tak - odparł, ale nie popatrzył na zdjęcie. Odgarnął jej włosy, a jego usta muskały jej ucho. - Próbuję zachowywać się jak dżentelmen - powiedział niskim, przytłumionym głosem, od którego przeszedł ją dreszcz.
Pachniał mydłem i kremem do golenia. T.J. bez trudu mogła sobie wyobrazić, jaki smak ma jego skóra, rozgrzana i wilgotna po kąpieli.
- Co masz na myśli? - zapytała.
- To, że mam ochotę się z tobą kochać. T.J. zamknęła oczy. Usta Nicka powędrowały wzdłuż jej szyi.
- A co cię powstrzymuje? Nick odwrócił ją ku sobie i przez kilka długich sekund spoglądał jej w oczy. Widocznie to, co zobaczył, zadowoliło go, ponieważ jego usta drgnęły w zmysłowym uśmiechu. Pochylił głowę i wyszeptał tuż przy jej ustach:
- Potrafię być dżentelmenem jeszcze na tyle długo, żeby cię zanieść na sofę.
Czerwono - zielony świąteczny wieniec na drzwiach Giny Tarantino wisiał pod dziwnym kątem, jakby ktoś strącił go na ziemię, a potem szybko zawiesił z powrotem. Nick nacisnął dzwonek i zawołał:
- Hej, hej, Wesołych Świąt! Drzwi otworzyły się na oścież i stanęła w nich Gina z dwiema dziewczynkami. Wieniec spadł i wylądował u stóp T.J. Nick nachylił się, żeby go podnieść, ale jedna z dziewczynek, jego chrześniaczka, chwyciła go za ręce. T.J. podniosła wieniec i powiesiła na drzwiach.
- Cześć, witam was - powiedziała Gina, spoglądając na T.J. - Wejdźcie, proszę. - Jej wzrok padł na wieniec. - Och, przepraszam...
- Wujku Nicku, przyniosłeś mi jakieś prezenty? - zapytała niecierpliwie Emma.
- Tak, mam coś dla ciebie - odparł Nick. - Najpierw chcę zobaczyć, co dostałyście od Świętego Mikołaja. - Dziewczynki jak na komendę odwróciły się i popędziły w głąb domu.
- Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko mojej wizycie - odezwała się T.J. - Mówiłam Nickowi...
- Oczywiście, że nie - roześmiała się Gina. - Im więcej osób, tym weselej. A tak w ogóle, na imię mi Gina. Proszę do środka. Nie stójcie na dworze. - Zamknęła za nimi drzwi. - W domu panuje straszliwy bałagan. Wszędzie leżą porozrzucane kolorowe pudełka i papiery, bo dziewczynki od rana pakowały prezenty. Porozwieszały też papierowe girlandy i łańcuchy.
Pocałowała Nicka w policzek.
- Jak się miewasz w ten piękny, świąteczny dzień? - zapytała z konspiracyjnym uśmiechem.
- Fantastycznie - odparł bez uśmiechu. - A ty?
- Dobrze - odpowiedziała Gina, a widząc pełen niedowierzania wzrok Nicka, powtórzyła: - Naprawdę dobrze. Wejdź i połóż prezenty pod choinką, zanim te wścibskie panny zechcą je otworzyć.
Weszli do salonu. Nick ukląkł i położył na podłodze paczki. Śledziły go pilnie dwie pary błyszczących oczu. Kiedy wstał i usiadł na sofie obok Giny, Emma spytała natychmiast:
- Możemy już otworzyć prezenty? Gina spojrzała na córeczkę.
- Zaczekajcie chwilkę. Najpierw musimy coś zrobić. - Wzięła za rękę Emmę i jej koleżankę i zaprowadziła je do sofy. - Przywitajcie się z wujkiem Nickiem i jego znajomą i złóżcie im życzenia.
Dziewczynki jednocześnie krzyknęły:
- Wesołych Świąt!
- W porządku. A teraz, T.J., to jest Emma. - Gina położyła córeczce rękę na głowie. - A to Courtney, najlepsza przyjaciółka Emmy. Courtney została z nami, ponieważ jej mama pracuje w czasie świąt.
Gina zaproponowała gościom kawę, a gdy podziękowali, zgodziła się, by dzieci wreszcie przystąpiły do ceremonii otwierania prezentów.
- Emmo, daj wujkowi Nickowi jego prezent. T.J. patrzyła, jak Nick rozwija błyszczący papier, głośno wyrażając swój zachwyt. Na pytanie, kto tak pięknie zapakował paczkę, mała Emma pokraśniała z dumy.
Kiedy wreszcie otworzył pudełko, T.J. z trudem powstrzymała się od śmiechu. Był to najmniej stosowny prezent dla Nicka DeSalvo, który nienawidził krawatów. Nick ostrożnie wyjął krawat i ze zdumieniem potrząsnął głową.
- Krawat z ... - wytężył wzrok.
- Z Jerrym Garcią - dokończyła Gina. Nick spojrzał na nią z wyrzutem, a potem uśmiechnął się do dziewczynki.
- Jest śliczny. Marzyłem o takim. - Objął Emmę, uściskał i pocałował w policzek. - Dziękuję ci, kochanie.
- Załóż go, proszę - powiedziała Gina.
- Może później. - Nick odłożył krawat do pudełka.
- Nie! - wtrąciła się Emma. - Załóż go teraz, wujku. - Wcisnęła mu krawat do ręki. - Prószę.
- Dobrze, ale to nie jest odpowiednia koszula do tak pięknego krawata. - Nie patrząc na Ginę i T.J., Nick zaczął sobie wiązać krawat.
Kiedy wstali od tradycyjnej świątecznej kolacji, do której Gina jako akcent włoski podała również spaghetti, T.J. poczuła się wreszcie jak u siebie w domu. Gina była miła i naturalna, a także serdeczna i gościnna. Widać było również, że jest kochającą i troskliwą matką.
T.J. zaczęła się zastanawiać, jak to możliwe, że tak zwyczajny z pozoru dom kryje w sobie tyle mrocznych sekretów. Czy Gina i Nick rzeczywiście zaplanowali morderstwo jej brata, jak to sobie jeszcze tydzień temu wyobrażała? Teraz wydało jej się to niemożliwe. Spojrzała na Nicka. Miała ochotę ciągle na niego patrzeć.
Siedział na środku pokoju i pomagał Emmie składać domek dla lalek, który przyniósł jej w prezencie. Właśnie udało im się wkręcić ostatnią śrubkę. Kiedy zaczęli rozstawiać malutkie mebelki, Emma powiedziała:
- Wujku, prosiłam Świętego Mikołaja o nowego tatusia, a wcale go nie dostałam.
T.J. dyskretnie spojrzała na Ginę, która zastygła bez ruchu. Nick podniósł wzrok na zmartwioną twarzyczkę dziewczynki.
- Widzisz, kochanie, pewnie nie mógł znaleźć odpowiedniego tatusia. Może uda mu się to w przyszłym roku.
Emma z ponurą miną podała Nickowi mały samochodzik, który należało wstawić do garażu.
- A ty nie chcesz być moim tatusiem?
Dłoń Nicka spoczęła w czułym geście na głowie dziewczynki. T.J. pomyślała, że to niemożliwe, żeby ta sama ręka mogła trzymać broń, z której zastrzelono jej brata.
- Nie mogę, Emmo. Tatuś to musi być ktoś zupełnie wyjątkowy. Ktoś, kogo i ty, i mama będziecie bardzo kochały.
- Przecież my cię kochamy - powiedziała Emma drżącym głosikiem.
- Wiem o tym. Ja też was obie bardzo kocham. Ale tatuś to ktoś inny... - Po raz pierwszy Nick spojrzał na Ginę, szukając u niej pomocy.
Gina podeszła do córeczki, uścisnęła ją, a potem zaczęła łaskotać. Dziewczynka zaśmiała się.
- Głuptasie, wujek Nick nie może być twoim tatusiem, bo jest już twoim wujkiem.
- Właśnie, że może! - zapiszczała Emma, łapiąc oddech.
- Nie, nie może!
- A właśnie, że tak! - Emmie zabrakło już tchu, ale uśmiech nie znikał z jej buzi.
Gina z rezygnacją potrząsnęła głową.
- Chyba znowu rozmawiały o tym z babcią. Wszyscy, którzy dzisiaj do mnie dzwonili - moja mama, siostra i trzej bracia - mówili mi, że m a j ą dla mnie miłego faceta, z którym koniecznie powinnam się spotkać. To pewnie czysty przypadek, że wszyscy ci mili faceci mieszkają w Buffalo.
Raz jeszcze żartobliwie uściskała córkę, a potem popchnęła ją w stronę Nicka.
- Podziękuj wujkowi za ten piękny domek d l a lalek.
- Dziękuję, wujku - powiedziała z powagą dziewczynka i cmoknęła go w policzek.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Nick gorąco ją uściskał.
T.J. pochwyciła spojrzenie Giny i po raz kolejny zadała sobie pytanie, jak kobieta, która sama straciła m ę ż a , mogła dopuścić do tego, by ktokolwiek zabił dziecko, jakim był mimo wszystko Rusty? Coś tu się nie zgadzało.
A Nick? Patrzyła na niego i na Emmę. Widziała jego czuły, troskliwy wzrok. Czy taki człowiek mógł z zimną krwią zabić?
W pewnym momencie Nick spojrzał na zegarek, a potem na T.J.
- Pora na nas - powiedział. T.J. podniosła się z sofy.
- Tak, chyba powinniśmy się zbierać. - Odwróciła się do Giny i wyciągnęła rękę. - Dziękuję za wspaniałą kolację. Miło mi było znowu cię spotkać. - Mówiąc to, sama już nie wiedziała, czy świadomość, że Gina nie mogła zabić Rusty'ego cieszyła ją, czy nie. Czy nadal chciała wierzyć w to, czego jeszcze tak niedawno była całkowicie pewna? Właściwie nie było już sensu rozmawiać z Giną o tym, co wydarzyło się tej nocy, kiedy zginął Rusty. Nabrała przekonania, że nie powie niczego przeciwko Nickowi. To było całkiem oczywiste.
- Bardzo dziękuję za wszystko. Kolacja była wspaniała - powiedział Nick.
- Mnie też było bardzo miło - odparła Gina. Pocałowała Nicka w policzek, a potem spojrzała na T.J. - Mam nadzieję, że zorientowałaś się, jaki to dobry chłopak.
T.J. mogła tylko skinąć głową w milczeniu. Sprawy między nią i jej wrogiem, a zarazem kochankiem, Nickiem DeSalvo, tak bardzo się skomplikowały, że sama już nie wiedziała, w co ma wierzyć.
ROZDZIAŁ 10
- Mam sobie pójść? - zapytał Nick, kiedy już sprawdził alarm w całym mieszkaniu. - Szczerze mówiąc, wolałbym nie zostawiać cię samej.
Po powrocie do domu Ti. zastała kartkę od Jacksona, który zapraszał ją do siebie na wieczór. Okazało się, że automatyczna sekretarka zarejestrowała kilka głuchych telefonów, co zaniepokoiło Nicka.
- Przecież mieszkałam tu sama od paru miesięcy - przypomniała.
- Tak, ale to było, zanim postanowiłaś wystąpić przeciwko policji.
Nie podobało jej się, że Nick uważa ją za istotę bezradną, zwłaszcza że to z jego winy znalazła się w tak skomplikowanym położeniu. Przecież gdyby nie Nick DeSalvo, jej życie biegłoby ustalonym torem.
- Zmieniłam zamki w drzwiach, alarm działa bez zarzutu, a Jackson jest pod ręką - powiedziała, a widząc, że Nick marszczy brwi, dodała: - Na wszelki wypadek mam też broń.
- Jaka to broń? - zapytał.
- Dziewiątka czy coś w tym rodzaju. Sam widzisz, że jestem dobrze zabezpieczona.
- A umiesz strzelać?
- No...
- Czy wiesz, ilu ludzi postrzeliło się z własnej broni? Gdzie ją trzymasz?
- W ciemni.
- Jaki z niej pożytek w ciemni, jeżeli będziesz musiała nagle jej użyć? Przynieś ją tu.
Wyraz buntu musiał być wypisany na jej twarzy ponieważ Nick westchnął ciężko i powiedział:
- Posłuchaj, chcę tylko zobaczyć, czy potrafisz obchodzić się z bronią, a potem sobie pójdę.
T.J. nie zapomniała, że pistolet był ważnym dowodem w wiadomej sprawie, jednak sprzedawca w sklepie z bronią, w którym kupiła naboje, powiedział jej, że dziewiątka to dość popularny kaliber. Może przecież powiedzieć Nickowi, że kupiła używany pistolet. Im prędzej mu pokaże broń, tym prędzej pozbędzie się go i będzie miała wreszcie czas tylko dla siebie. Uznała, że nie warto dłużej dyskutować.
Kiedy przyniosła pistolet, Nick wyjął jej go z ręki i w kilku ruchach sprawdził, czy jest załodowany.
- Czy ty... - urwał i podniósł broń do oczu, żeby jej się bliżej przyjrzeć.
Nagle twarz mu się zmieniła. T.J. serce zamarło w piersi. Kiedy Nick przeniósł na nią wzrok, zrozumiała, że znalazła się w poważnych kłopotach.
- Skąd to masz?
- Ja... ja kupiłam go w sklepie obok...
Pałce Nicka zacisnęły się na jej ramieniu. W ciągu ostatniej doby dała się uśpić. Zwiódł ją jego czuły, opiekuńczy dotyk. Uwierzyła, że jest bezpieczna. Teraz, gdy patrzyła w jego pociemniałe z gniewu oczy, ogarnęły ją złe przeczucia.
- Nie kłam. Ten pistolet ma specjalne numery. Nie mogłaś go kupić w żadnym sklepie.
Nickowi zimny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Całe szczęście, że to on trzymał w ręku broń. Czuł się jak człowiek, który położył się do łóżka z piękną, łagodną kobietą, a obudził obok pełnej furii diablicy. T.J. oszukała go. Ile razy skłamała, odkąd się poznali?
- Ja... - Wyrwała rękę i odsunęła się od niego.
- Powiedz mi jeszcze raz, co to za sprawa, w którą się wdałaś? - Nick wyciągnął przed siebie pistolet. - To jest policyjna broń i w dodatku została skradziona. Skąd ją masz?
T.J. podeszła do okna i wyjrzała na dziedziniec. Nick pomyślał, że nie może dopuścić do tego, aby zdążyła wymyślić jakieś kolejne kłamstwo.
- Jeżeli nie powiesz mi prawdy, będziesz musiała złożyć zeznanie na policji. Nie mogę tego tak zostawić. Albo ja, albo ktoś obcy. Wybór należy do ciebie.
- Lepiej, jeżeli to będzie ktoś obcy - cicho odparła T.J.
- Dlaczego?
- Obcy nie jest moim kochankiem. Nick poczuł, że wzbiera w nim gniew, mimo to spróbował się opanować.
- Wiesz, że chcę ci pomóc. Nie mogę jednak stać z boku i przyglądać się, jak łamiesz prawo.
Odwróciła się i spojrzała mu w twarz .
- Ja też nie mogę.
- Co to ma znaczyć?
- Co wiesz o tych złych policjantach?
Nick zamyślił się. Zdarzało mu się kłamać, gdy inaczej nie mógł zdobyć ważnej informacji. Nie miał ochoty oszukiwać T.J., chociaż była związana z prasą. Postanowił powiedzieć prawdę, jednak bez wdawania się w szczegóły.
- Jestem przekonany, że pięciu wyższych funkcjonariuszy policji stanowej prowadzi nielegalną działalność. - Odłożył pistolet i skrzyżował ręce na piersi. - Teraz twoja kolej. Co ty o nich wiesz?
- Ta broń nie została skradziona. Dostałam ją. Stanowi dowód - odparła po chwili wahania.
- Dowód na co i przeciwko komu? Milczała przez dłuższą chwilę. Nick nie nalegał. Miał czas. Będzie czekać tak długo, jak to będzie potrzebne.
- Chcę ci ufać - powiedziała drżącym głosem, jakby próbowała przekonać samą siebie. N i c k opuścił ręce i zrobił krok w jej stronę.
- Nie! Nie dotykaj mnie, tylko posłuchaj. Ogarnęły go złe przeczucia. Wiedział już, że to, co T.J. zamierzała mu powiedzieć, będzie bardzo przykre. Widział to w jej oczach. Jeżeli miało to być tak trudne i tak osobiste, powinien wysłuchać, nie przerywając jej.
- Zaufaj mi. Ja naprawdę chcę ci pomóc.
- Mam dowody na to, że jakieś trzy lata temu popełniono serię przestępstw - mówiła szybko i nerwowo, jakby chciała wyrzucić z siebie to wszystko, z czym się nosiła.
- Chodzi o kradzież, wymuszenie, strzelaninę i... morderstwo. I wszystkie te przestępstwa popełnili policjanci. Nick chwycił ją za ręce.
- O co tu chodzi? Kto dał ci tę broń? W oczach T.J. zalśniły łzy. Nick poczuł, że serce ściska mu się w piersi.
- Czy ty jesteś jednym z nich? Nick nie wierzył własnym uszom. Za kogo go uważała?
- Na Boga, kobieto! O czym ty mówisz? - Potrząsnął nią wzburzony, a potem cofnął się o krok.
- Chcę ci wierzyć, ale...
- Dobrze wiesz, że odkąd skończyłem szesnaście lat, chciałem być tylko policjantem, i nikim innym. Chciałem strzec prawa. I robiłem to, póki... - urwał. Nie mógł jej powiedzieć o Ginie, o tamtym chłopcu i o tym, co musiał zrobić, żeby chronić Ginę. Dał słowo, że będzie milczał.
- Kiedy straciłem pracę, byłem załamany. Odechciało mi się żyć. Zostałem oskarżony o coś, co tak naprawdę było... nieszczęśliwym wypadkiem. - Odwrócił się i przeszył T.J. przenikliwym spojrzeniem. - Przecież mnie znasz, byłaś ze mną, kochaliśmy się, na Boga. Czy nadal uważasz, że mógłbym być przestępcą?
Popatrzyła na niego bez słowa. Jej oczy celowały w niego jak lufy pistoletów. Czuł, że odpowiedź może być dla niego równie zabójcza jak kula.
T.J. zamrugała. Po policzkach popłynęły jej łzy.
- Nie. Myślę, że jesteś dobrym człowiekiem. Z uczuciem ulgi przeciągnął dłonią po włosach i pomasował sobie kark. Mięśnie miał napięte jak postronki. T.J. powiedziała właściwe słowa, ale wyglądała tak, jakby miało jej przy tym pęknąć serce. Dopiero teraz Nick zdał sobie sprawę, jak bardzo pragnął jej aprobaty i zaufania. Pragnął posiąść nie tylko jej ciało, ale i duszę. Podszedł bliżej i przygarnął T.J. do piersi. Zamknął oczy i przez chwilę wdychał delikatny zapach jej włosów. Był gotów zabić każdego, kto chciałby ją skrzywdzić.
- Chodź, kochanie. Usiądźmy. Opowiedz mi o wszystkim. Nie musisz robić nic na własną rękę.
Pozwoliła wziąć się w objęcia, bo pragnęła dotyku jego rąk, pragnęła nowych sił, by móc dokończyć to, co zaczęła. Kiedy Nick dowie się o wszystkim, zmieni swój stosunek do niej. Dotąd nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo bolesna będzie ta część jej spowiedzi.
- Nie chcę siadać - zaprotestowała, kiedy pociągnął ją na sofę. - Chcę ci wszystko powiedzieć i mieć to wreszcie za sobą. - Przełknęła, czując w ustach dziwną suchość. - Oprócz tego pistoletu mam jeszcze teczkę, a w niej podpisane zeznania oraz taśmy.
- Skąd je masz? Zaczerpnęła tchu.
- Widzisz, ja jestem... - już miała wyrzucić z siebie prawdę, ale nieopatrznie spojrzała Nickowi w oczy i słowa uwięzły jej w gardle. Jestem córką komisarza Tiltona, siostrą Rusty'ego, pomyślała. Jestem kobietą, która spała z mordercą swojego brata. Niestety, nie znalazła w sobie dość siły, żeby mu to wyznać.
- Mam to od pewnego... informatora. Nie mogę powiedzieć, kto to jest.
- Jeżeli masz to od kogoś, kto nie jest na tyle praworządny, żeby wystąpić w roli świadka, skąd możesz wiedzieć, że jego świadectwo jest prawdziwe?
- Bo jest prawdziwe. - Nie mogła mu nic więcej powiedzieć. Poza tym, wystarczy, żeby Nick przesłuchał taśmy. Wtedy zorientuje się, na ile poważne są te oskarżenia i przestępstwa. Trudno kwestionować zeznania złożone na łożu śmierci, a człowieka, który planuje samobójstwo, można potraktować w podobny sposób. Nie chciała jednak być przy tym, jak Nick będzie słuchał wyznań swojego przyjaciela, Mike'a. Ona sama wyłączyła magnetofon po wysłuchaniu zaledwie niewielkiej części jego opowieści.
- Pokaż mi, co masz.
- Bałam się trzymać to w domu. - Z twojego powodu, pomyślała. - Wszystko jest u Jacksona.
- U Jacksona? - zdumiał się Nick. - A co on ma z tym wspólnego?
- Nic - odpowiedziała pospiesznie. - On mi tylko wyświadcza przysługę, to wszystko. Nawet nie wie, co jest w tej teczce.
- Myślisz, że nie zechce do niej zajrzeć? Chodźmy! - Nick wziął T . J . za ramię. - Musimy ją odebrać. - Przechodząc obok stołu, wziął pistolet i schował go do kieszeni.
Pozwoliła się doprowadzić aż do mieszkania Jacksona. Kiedy stanęli przed drzwiami, wyrwała się i zadzwoniła
Jackson otworzył im drzwi, a z głębi mieszkania buchnęło gorące powietrze i głośna muzyka. Jackson widocznie wyczytał coś z ich twarzy, bo nagle opuścił go zwykły spokój.
- Co się dzieje? - zapytał zaniepokojony, patrząc na T.J.
- Muszę odebrać moją teczkę.
Jackson spojrzał na Nicka, a potem skinął głową.
- Wejdźcie.
T.J. pomachała gościom zgromadzonym w salonie. Znała większość sąsiadów i na ich użytek zrobiła dobrą minę do złej gry. Parę osób zawołało „Wesołych Świąt!". Odpowiedziała im z wymuszonym uśmiechem. Nick stał bez słowa z ponurą miną, jak policjant, który ma zamiar kogoś aresztować.
- Tędy - powiedział Jackson i poprowadził ich do pracowni.
Kiedy znaleźli się w środku, Jackson zapalił górne światła i odwrócił się do T.J. i Nicka. Z salonu dochodziły przytłumione dźwięki muzyki. Drżała z zimna i ze strachu przed tym, co miało się wydarzyć. Składała swoje życie, a może i życie Jacksona w ręce Nicka. Jeżeli zafascynowana pomyliła się w ocenie jego charakteru, znajdą się z Jacksonem w poważnych kłopotach. Z westchnieniem pomyślała, że już za późno, żeby się tym przejmować. Ponadto ciążyło jej nieustanne poczucie odpowiedzialności za wszystkich dokoła. Przyszedł czas, żeby się od tego uwolnić, żeby zaufać komuś albo czemuś, na dobre czy na złe.
- Chcę, żebyś dał Nickowi teczkę - zwróciła się do Jacksona.
- Jesteś tego pewna? - zapytał, a potem zwrócił się do Nicka: - Czy T.J. będzie wtedy bardziej bezpieczna, czy może znajdzie się w jeszcze większym niebezpieczeństwie?
- Nic jej się nie stanie - zapewnił go Nick. - Muszę zobaczyć, co jest w tej teczce, żebym mógł zadecydować, co dalej robić.
T.J. zaniepokoiła się. Co on chce przez to powiedzieć?
- Masz to zanieść na policję i dać komuś, komu ufasz, rozumiesz?
- Muszę najpierw zobaczyć, czy warto w to wchodzić. Nie możesz oskarżać tych facetów, nie mając w ręku pewnych atutów. Mamy tylko jedną szansę. Jeżeli zostaną uniewinnieni, nie będzie ich można sądzić po raz drugi.
Co będzie, jeżeli Nick nie zdecyduje się ich oskarżyć? Podobnie jak prokurator, który badał przyczynę śmierci Rusty'ego? Niepokój T.J. wzrósł jeszcze bardziej. Zaraz jednak otrząsnęła się. Pragnęła zaufać Nickowi.
- Daj mu tę teczkę, Jackson. Nie mogę się wiecznie ukrywać.
Jackson bez słowa ruszył w stronę paleniska. Po jednej stronie wygaszonego teraz pieca stał rząd pojemników z drutem, pociętym na kawałki różnej długości. Pod ścianą leżały fragmenty stalowej blachy, przeznaczone do ponownego przetopienia. Jackson wziął gruby stalowy pręt i uniósł kilka warstw metalu, a potem skinął na Nicka, żeby wyjął teczkę.
- Pomyślałem sobie, że schowam śmieci do śmieci - powiedział, wycierając ręce, a potem zwrócił się do Nicka: - Jak zamierzasz chronić T.J.. kiedy te informacje ujrzą światło dzienne?
Nick oderwał wzrok od teczki i spojrzał na niego.
- Spokojnie - powiedział. - Nie mam zamiaru nikomu mówić, że ona mi to dała. - Podszedł do blatu pod ścianą i położył na nim teczkę. A potem zaczął zrywać taśmę.
- Nie! - krzyknęła T.J. głośniej, niż zamierzała. Nick rzucił jej zdumione spojrzenie.
- Nie tutaj - powiedziała z wysiłkiem. Ogarnięta paniką, chciała maksymalnie opóźnić to, co i tak było nieuniknione.
- Weź to i rób, co uznasz za stosowne, tylko nie wciągaj w to Jacksona. Już i tak źle się stało, że kazałam mu schować u siebie tę teczkę. Im mniej będzie wiedział, tym lepiej dla niego.
Powód był prawdziwy, ale trochę naciągany. T.J. dobrze wiedziała, że obaj mężczyźni chcieli się dowiedzieć, co jest w teczce, choć każdy z innych powodów. Jackson miał ojca policjanta, a poza tym nie ufał Nickowi. Jak by zareagował gdyby się dowiedział, że Nick zabił jej brata?
A tak naprawdę, przyczyną był jej własny strach. Była tchórzem. Nie chciała widzieć twarzy Nicka, kiedy dowie się prawdy.
Na szczęście Nick ustąpił i schował teczkę pod pachę.
Jackson odprowadził ich do drzwi. Kiedy Nick wyszedł na dwór, T.J. zawahała się. Znowu ogarnął ją lęk.
- Idziesz? - odezwał się Nick.
- Nie - odparła. Obecność Jacksona sprawiła, że nie musiała się tłumaczyć. - Masz, co chciałeś. To mój prezent dla ciebie.
Na twarzy Nicka odmalowało się niezdecydowanie. Chciał sprawdzić zawartość teczki, ale chciał także, żeby była przy tym.
- Zostanę u Jacksona. Znam tych wszystkich ludzi. Idź i rób, co masz robić. - Zaufałam ci, pomyślała. Teraz wszystko w twoich rękach.
Nick spojrzał na Jacksona.
- Masz ją potem odprowadzić do domu. Jackson skinął głową.
Nick nachylił się i cmoknął T.J. w policzek.
- Uważaj na siebie. Sprawdź wszystkie zamki. Wrócę albo zadzwonię, jak tylko będę mógł.
Skinęła głową.
Nadal nie chciało jej się wychodzić. Z głębi mieszkania ktoś zawołał Jacksona. Napięcie prysło. Nick uścisnął jej rękę i zniknął w głębi ciemnego dziedzińca.
- Wesołych Świąt - mruknęła w ślad za nim.
ROZDZIAŁ 11
Przechodząc przez parking przed domem T.J., Nick roztargnionym gestem pomachał do ochroniarza. Głowę miał zajętą układaniem planu akcji. Wbrew temu, co mówił T.J., był pewny, że zawartość teczki ma pierwszorzędne znaczenie. Jego przypuszczenia potwierdzał fakt, iż T.J. znalazła się w posiadaniu służbowej broni. Od lat poszukiwał dowodów i czekał na chwilę, w której będzie mógł wystąpić z oskarżeniem przeciwko Echolsowi i Nesmithowi. Przeczucie mówiło mu, że wreszcie nadeszła.
Idąc przez parking, uważnie przyglądał się wszystkim samochodom, wypatrując czegoś, co mogłoby zwiastować kłopoty. Gdyby jacyś ludzie śledzili T.J., na pewno byłby w stanie ich wytropić. Parking był zatłoczony, nie dostrzegł jednak nic podejrzanego. Dotarł do swojego czarnego troopera, wyłączył alarm, a potem otworzył tylne i boczne drzwi. Owinął teczkę kawałkiem folii, położył na podłodze, zatrzasnął drzwi i na koniec wsiadł do samochodu.
Z piskiem opon wyjechał z parkingu i skierował się prosto do całodobowej restauracji. Najlepiej ukryć się w miejscu publicznym. Tam otworzy teczkę i przejrzy jej zawartość, i jeżeli okaże się to konieczne, zadzwoni do Wydziału Spraw Wewnętrznych i popsuje im świąteczne plany.
T.J. odczekała piętnaście minut, zanim uznała, że może bezpiecznie opuścić apartament Jacksona. Nicka z pewnością dawno już nie ma.
Jackson przyłapał ją na tym, jak otwierała drzwi na podwórze.
- Mówiłaś, że w tłumie czujesz się bezpieczniej.
- Już się nie boję.
Popatrzył na nią z powątpiewaniem, a kiedy z głębi salonu dobiegły go głośne wybuchy śmiechu, stanął między T.J. i swoimi gośćmi.
- Jesteś tego pewna? Wiesz, że staram się jak mogę, żeby ci pomóc, ale to niełatwe zadanie, jeżeli ty sama mi to utrudniasz.
T.J. uśmiechnęła się ze smutkiem. Jackson zawsze potrafił czytać w jej myślach. Nigdy też go nie okłamywała, poza tym jednym przypadkiem. Nie bała się... to znaczy nie bała się policji. Policja i tak zrobi, co zechce; ona pozbyła się już wszystkich dowodów. Teraz jej lęki koncentrowały się na osobie Nicka. Jak pogodzić to, co do niego czuła, z tym, co zamierzała mu zrobić.
Nick zaufał jej, mimo iż go okłamała i oszukała. Został z nią i poprzez zmysły trafił do jej serca. Chciała oszczędzić mu dalszych cierpień - sobie także. Teraz, kiedy porzuciła myśl o zemście, nie było żadnych logicznych powodów, dla których miałaby dłużej przebywać z Nickiem. Szkoda tylko, że zgotowała mu tak okrutne pożegnanie.
- W niczym ci nie przeszkadzam. Potrzebuję tylko trochę czasu, żeby sobie przemyśleć w samotności parę spraw - powiedziała. - Przez ostatnią dobę miałam na karku tego DeSalvo. Teraz chcę wrócić do siebie, nastawić jakąś relaksującą muzykę i położyć się z nogami do góry. Jackson otworzył szerzej drzwi.
- No to chodźmy. Odprowadzę cię. Idąc przez dziedziniec, nagle uświadomiła sobie, że jak tylko Nick przejrzy zawartość teczki, na pewno do niej zadzwoni. Albo zjawi się, tak jak obiecał. I wcale nie będzie mu chodziło o to, żeby z nią pobyć sam na sam. Nie, tej nocy nie czuła się na siłach, żeby znieść jeszcze i to.
Jackson zaczekał, póki nie otworzyła drzwi. Miał tak zatroskaną minę, że T.J. wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
- Za co to? - zapytał, marszcząc czoło.
- Za to, że jesteś moim przyjacielem. Popatrzył na nią uważnie, a potem usta drgnęły mu w lekkim uśmiechu. Uniósł w górę butelkę z piwem, jakby wznosił toast i już miał się odwrócić, gdy nagle coś mu się przypomniało.
- Powiedz DeSalvo, żeby do mnie wpadł, kiedy przyjdzie do ciebie. Chcę wiedzieć, jak sprawy stoją.
- Powiem mu - obiecała z uśmiechem. I znowu było to kłamstwo. Nie mogła powtórzyć tego Nickowi, bo kiedy on się pojawi, jej już tu nie będzie.
Z uczuciem lodowatej pustki w sercu Nick zasiadł naprzeciw Edwardsa i Jessupa. Spotkali się w restauracji, ale postanowili przenieść się do biura Jessupa, żeby przesłuchać taśmy.
Nick zamierzał teraz spełnić swój bolesny obowiązek - równie bolesny jak uczestnictwo w pogrzebie Mike'a. Za chwilę miał zapoznać się z zeznaniami, z których wynikało, że jego najlepszy przyjaciel, Mike, przekroczył prawo i stał się przestępcą.
Nim spotkał się z funkcjonariuszami Wydziału Spraw Wewnętrznych, zdążył już przejrzeć papiery zgromadzone w teczce. Zeznania były niepodważalne i mocno udokumentowane. A podpisał je wszystkie policjant Mike Tarantino.
Dlaczego nic mu nie powiedział? Jak to możliwe, że udało mu się prowadzić podwójne życie i nikt niczego się nie domyślił? Czemu zwlekał tak długo, aż było już za późno? Zapłacił za to własnym życiem, przyszłością żony i dziecka, karierą przyjaciela. Z uczuciem goryczy Nick pomyślał, że gdyby Mike mu zaufał, mogliby wspólnie zaradzić jego problemom. Samobójstwo to żadne wyjście. Tylko tchórz mógł tak postąpić.
Trzy lata temu, w Wigilię, Mike nie tylko zniszczył przyszłość swojej rodziny, ale i zaprzepaścił wszelkie szanse, by ocalić reputację. Teraz Nick miał przekazać jego zeznania policji, a Mike'a tam nie będzie, żeby mógł się bronić. Dowody były zbyt obciążające, żeby pozostawić mu badaj cień szansy.
Kiedy Jessup zakładał taśmę, Nick popatrzył na wiszący na ścianie dyplom za wzorową służbę. Wreszcie rozległ się trzask włączanej aparatury i z taśmy rozległ się głos Mike'a.
T.J. przemknęła do swojego samochodu tak, by nikt jej nie zauważył. Nie czuła się na siłach siedzieć w domu i czekać na powrót Nicka, więc spakowała torbę i zostawiła mu wiadomość. Miała wiele możliwości. Nick kazał jej wyjechać z miasta, więc wiadomość nie powinna być dla niego niespodzianką. Teraz potrzebne było jej jakieś miejsce, w którym mogłaby się zaszyć. Robiło się późno i wszystkie lokale powoli zamykano. Chciała gdzieś usiąść i w spokoju zastanowić się, co dalej.
Kiedy wyjechała z parkingu, skręciła w prawo, a potem zatrzymała się na czerwonym świetle przy najbliższej przecznicy. Nagle we wstecznym lusterku zobaczyła światła reflektorów. Żołądek podszedł jej do gardła. Obejrzała się i stwierdziła, że to nie samochód policyjny. Na moment poczuła ulgę. Czekając na zmianę świateł, próbowała przyjrzeć się siedzącym w samochodzie mężczyznom, ale na ulicy było ciemno.
Gdy zmieniły się światła, postanowiła zaryzykować. Skręciła w prawo, nie włączając kierunkowskazu. Jeżeli samochód pojedzie za nią, będzie to oznaczało, że jest śledzona.
Samochód pojechał prosto i T.J. odetchnęła. Przypomniały jej się słowa Nicka: „Zamknij drzwi i uważaj na siebie". Będzie na nią wściekły, że wyjechała, ale będzie jeszcze bardziej wściekły, kiedy się dowie, kim jest naprawdę. Zablokowała od środka drzwi wozu i pomknęła przed siebie. Nie mogła siedzieć i czekać, aż Nick przyjdzie i urządzi jej przesłuchanie. Aż nazwie ją kłamczuchą i potraktuje z pogardą. Wyjeżdżając, odwlekała przynajmniej to, co nieuniknione, na następne parę godzin.
Dotarła do wjazdu na autostradę i automatycznie wybrała drogę na północ. W oddali lśnił neon Holiday Inn. Najbezpieczniej będzie wynająć sobie pokój na tę noc. Tam, w neutralnym miejscu, zaczeka, aż będzie gotowa na spotkanie z Nickiem. Włączając się w strumień samochodów, pomyślała, że później się nad tym zastanowi. A teraz po prostu pojedzie przed siebie.
Dopiero po kolejnej godzinie spotkania z Jessupem i Edwardsem Nick uświadomił sobie, że T.J. od początku musiała wiedzieć, iż Mike był jego przyjacielem. Czy zaplanowała sobie ten scenariusz, żeby mieć materiał na sensacyjny artykuł do gazety? Czy zachowała kopie materiałów, żeby przekazać je „Atlanta Times Union"? Żeby znowu zrobić z niego bohatera pierwszych stron gazet jak wtedy, kiedy został wyrzucony z pracy?
Na samą myśl o tym zrobiło mu się słabo. Coś takiego oznaczałoby, że od początku postanowiła się nim posłużyć. Że oszukała go i pozwoliła mu myśleć, że wszystkim kieruje, podczas gdy to ona pociągała za sznurki. Również chwyty poniżej pasa są dopuszczalne, kiedy się chce mieć dobry materiał. Nie chciał nawet o tym myśleć, bo wiedział już, że wpadł. 1 to po uszy.
Czy to możliwe, żeby nic do niego nie czuła? Pamiętał jej wyniosły chłód, a potem zachłanną uległość. Nie mogła czegoś takiego udawać. Patrząc na rozrzucone na stole dowody zdrady jego najlepszego przyjaciela, Nick poczuł bolesny ucisk w piersi. Nie po raz pierwszy został oszukany.
- Będziemy musieli porozmawiać z twoim informatorem - rzucił Jessup, odchylając się w krześle.
Był bardzo zadowolony z wyniku spotkania i wcale nie narzekał, że musiał jechać do biura w pierwszy dzień świąt. Wraz z Edwardsem długo czekali na ten dzień.
- Jeżeli mamy przedstawić te materiały w sądzie, musimy wiedzieć, skąd pochodzą i gdzie były ukryte, zanim ujrzały światło dzienne.
Teraz przyszła pora na Nicka. Miał wyłożyć karty na stół. Ale on przecież dał T.J. słowo, a jego słowo nadal coś znaczyło.
- Macie dość materiału na kilka procesów. Porozmawiam z informatorami i dowiem się, czy chcą dalej współpracować. Kiedy zaczynacie?
Jessup zaczął zbierać ze stołu papiery i taśmy.
- Jutro sporządzimy akt oskarżenia. - Po raz pierwszy tej nocy uśmiechnął się. - Te ptaszki dostaną swoją premię świąteczną z pewnym opóźnieniem. Nie mogę się doczekać, żeby im ją osobiście dostarczyć.
T.J. poczuła się bardzo zmęczona, a poza tym kończyła jej się benzyna. Przyszła pora podjąć jakąś decyzję. Albo tankuje pełen bak i wyjeżdża z miasta, albo musi wynająć pokój. Po wyjeździe na autostradę skierowała się na północ, w swoje dawne strony. Odkryła, że dom ojca został przemalowany, zmieniono okiennice, a wielki dąb rosnący obok podjazdu ścięto.
Kiedy siedziała w samochodzie i patrzyła na swój stary dom, poczuła się jak intruz. Świadomość, że zdradziła rodzinę, zadając się z Nickiem DeSalvo, ciążyła jej jak kamień. Jak mogła tak postąpić? Okłamała Nicka, potem Jacksona. A na koniec samą siebie. Zakochała się w człowieku, który zabił jej brata. Na to nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia. A skoro Nick odkrył już prawdę, z pewnością odpłaci jej nienawiścią i pogardą.
Mimo to chciała się z nim zobaczyć i porozmawiać, pragnęła, by wziął ją w ramiona. Zacisnęła dłonie na kierownicy. Nie da się uciec od własnych lęków - a także od marzeń. Nie miała wyjścia. Musiała wracać.
Minęła Holiday Inn i pomknęła w stronę domu. Chciała być już u siebie i wyłączyć telefon. Chciała... nie, nie mogła mieć tego, czego chciała. Nick i sprawiedliwość - te dwie rzeczy wykluczały się nawzajem. Wobec tego pozostaje jej tylko iść do łóżka i przespać się trochę, zanim będzie musiała spotkać się z Nickiem.
Kiedy była już tylko trzy przecznice od domu, zatrzymała się przy nocnym sklepie. Był otwarty, ale prawie pusty. Uwagę T.J. przykuł samochód policyjny, zaparkowany obok automatycznej myjni. Odwróciła wzrok, starając się ukryć zdenerwowanie. Na ulicy było zaledwie kilka samochodów. Większość normalnych ludzi odsypiała o tej porze świąteczną kolację.
Gdy zapaliło się zielone światło, T.J. ruszyła ze skrzyżowania. Policyjny samochód został na miejscu, chociaż policjant za kierownicą przyjrzał jej się, kiedy go mijała. T.J. odetchnęła z ulgą i zerknęła we wsteczne lusterko, upewnić się, że nic jej nie grozi. To właśnie dlatego nie zauważyła ciemnego wozu bez świateł, który zajechał jej drogę. Potem było już za późno.
Próbując go wyminąć, uderzyła w tylny błotnik. Kierowca wysiadł i ruszył w jej stronę. T.J. siedziała w samochodzie, próbując złapać oddech. Nie była ranna, ale serce tak mocno waliło jej w piersi, że nie mogła ruszyć się z miejsca. A przecież za chwilę będzie miała do czynienia z policją.
Otworzyła okno i spojrzała na nadchodzącego mężczyznę. Dopiero kiedy się uśmiechnął, zdała sobie sprawę, że gdzieś już go widziała. Zanim zdążyła zareagować, mężczyzna już włożył rękę przez otwarte okno i otworzył drzwi od środka. Nigdy nie zapominała twarzy, które fotografowała. A to była twarz mężczyzny z pierwszej strony „Atlanta Times Union". To właśnie on wjechał w tłum podczas demonstracji.
Nick po raz kolejny wcisnął guzik domofonu. Wiedział, że może trochę potrwać, zanim T.J. mu otworzy, jednak jego cierpliwość zaczynała się już wyczerpywać. Potarł dłonią czoło i czekał. Czuł się zupełnie wypalony, ale nie mógł teraz przerwać tego, co raz zaczął. Musiał porozmawiać z T.J.
Jeszcze raz zadzwonił. I znowu cisza. Z niedowierzaniem popatrzył na domofon. Jego irytacja przerodziła się w niepokój. Przecież ten domofon jeszcze niedawno działał. W pierwszym odruchu chciał poszukać strażnika i poprosić go, żeby otworzył drzwi. Potem jednak przypomniał sobie, że zostawił T.J. u Jacksona. Może nadal tam jest.
Nie podobała mu się ta myśl. Chciał, żeby T.J. była bezpieczna, ale tylko z nim, a nie z Jacksonem.
Przejrzał spis lokatorów i wreszcie trafił na właściwy dzwonek.
Po dłuższej chwili usłyszał:
- Tak?
- Tu Nick DeSalvo. Muszę się zobaczyć z T.J.
- Nie ma jej tu. Jest... Chwileczkę... - Zamek cicho szczęknął. Nick pchnął drzwi i wszedł do budynku.
Jackson już czekał w podwórzu.
- Dzwoniłem kilka razy, ale mi nie otworzyła - odezwał się Nick, mijając Jacksona.
- Odprowadziłem ją do domu ładnych kilka godzin temu. Może położyła się spać - powiedział Jackson, idąc za nim do mieszkania T.J.
- Muszę z nią porozmawiać. Nick najpierw zadzwonił, a potem głośno zapukał do drzwi. W mieszkaniu panowała głucha cisza. Wtedy zauważył karteczkę.
„Nick, posłuchałam twojej rady. Wyjeżdżam z miasta. Tak będzie lepiej. T.J."
- Cholera! - Nick odwrócił się do Jacksona. - Pisze, że wyjeżdża z miasta. Są święta, a do tego już grubo po północy. Dokąd, u diabła, mogła pojechać?
Jackson pokręcił głową.
- Wiem, że chodziła do szkoły w Kentucky. Może ma tam jakichś przyjaciół. Jej rodzice nie żyją. Nie słyszałem, żeby miała jakąś dalszą rodzinę.
- Wiedziałeś, że zamierzała wyjechać?
- Przez ostatni tydzień żadne z was nie uznało za stosowne powiedzieć mi, o co właściwie chodzi w całym tym wariactwie - powiedział z wyrzutem Jackson. - Gdybym wiedział, że gdzieś się wybiera, pojechałbym z nią, żeby dotarła bezpiecznie na miejsce.
Gdybym ja o tym wiedział, na pewno bym ją powstrzymał, pomyślał Nick. Ale T.J. nic mu nie powiedziała. Po prostu nie ufała mu. Mike też mu nie ufał. Co takiego przeżyła ta dziewczyna, żeby myśleć, iż musi wszystko załatwić sama? Powinien to wiedzieć, jeśli miał ją zrozumieć. Jak mogła kochać się z nim, nie ufając mu?
Powinien też dowiedzieć się paru innych rzeczy. Na przykład, skąd ma tę teczkę. Wymyślił sobie, że usiądzie naprzeciw niej i jeżeli będzie trzeba, wydusi z niej odpowiedzi. Najpierw jednak musi ją znaleźć.
Rozdzwonił się jego pager. Zamiast nadziei, poczuł lęk. Wychodząc, zostawił T.J. swój numer, ale teraz wydało mu się to dziwne, że odzywa się tak szybko, skoro przed nim uciekła. Odczepił pager od paska i podniósł do światła, żeby odczytać wiadomość. Numer nie był mu znany. Może to Jessup albo Edwards mieli do niego jakieś pytania.
- Mogę skorzystać z twojego telefonu? W mieszkaniu Jacksona zostały już tylko dwie osoby.
Przyjęcie dobiegało końca. Jackson wręczył Nickowi przenośny telefon i poszedł przyciszyć muzykę. Nick wykręcił numer i czekał.
- DeSalvo - odezwał się męski głos. Żadnego powitania, żadnych pytań. Nic, co by mu pomogło zidentyfikować rozmówcę.
- Tak - powiedział.
- Wiesz, kto mówi?
- Czemu sam mi tego nie powiesz? - Nick dawno stracił cierpliwość do podobnych numerów.
- Za to na pewno wiesz, kto to jest. - Usłyszał jakiś szmer, potem stłumiony głos, wreszcie ciężki oddech.
- Nick? Serce zamarło mu w piersi. To była T.J. A jej głos był pełen rozpaczy i przerażenia.
ROZDZIAŁ 12
O Boże, tylko nie to! Nick zachwiał się jak ogłuszony.
- T.J.? Gdzie...?
- Musimy pogadać. - To znowu ten sam chrapliwy, męski głos. A potem mężczyzna wybuchnął śmiechem i Nick już wiedział, kto to jest.
- Echols! Ty draniu! Ona nie ma z tym nic wspólnego. To są sprawy między nami.
- Ona jest moim ubezpieczeniem. Jesteśmy w magazynie na 3457 Huff Road. Nie próbuj nigdzie dzwonić. Bądź tu za dziesięć minut, i to sam, albo twoja mała fotografka pożałuje, że się w ogóle urodziła.
- Idę z tobą. - Jackson, który usłyszał słowa Nicka, zatrzymał go w progu.
- Nie. Muszę jechać sam.
- Czy ty sobie wyobrażasz, że jak tam przyjedziesz, to oni puszczą ją wolno?
Nick poczuł, że ogarnia go ślepa furia. Zaklął głośno i z całej siły rąbnął pięścią w drzwi. Ból sprawił, że się opamiętał. Miał bardzo mało czasu. Los T.J. spoczywał w jego rękach. Wszystko zależało teraz od tego, jaką podejmie decyzję.
Zapadła cisza. W progu pojawili się dwaj ostatni goście.
- Przyjęcie skończone - bezceremonialnie oświadczył Jackson. - Później się odezwę.
Mrucząc coś pod nosem, mężczyźni szybko wyszli i zniknęli w głębi ciemnego podwórka. Jackson zbliżył się do Nicka.
- Możemy wziąć moją furgonetkę. Wysadzisz mnie trochę wcześniej. Przynajmniej ktoś będzie wiedział, gdzie jesteś.
Nick wyjął z kieszeni chusteczkę i owinął nią zakrwawioną pięść.
- Nie. Oni znają mój samochód. - Głowa pękała mu od natłoku myśli, ale wybór miał niewielki. Jedno musiał przyznać: wspólnie mieli większe szanse na to, żeby uratować T.J. - Jedźmy. Po drodze będę się zastanawiał - powiedział. Schował chusteczkę do kieszeni i spojrzał na zegarek. - Zostało nam tylko osiem minut.
- Dlaczego to robicie? - zwróciła się T.J. do mężczyzny, który siedział na brzegu metalowego biurka i patrzył na nią. - Przecież nawet was nie znam.
- Za to my cię znamy - powiedział Echols. - Jesteś córką komisarza Tiltona.
T.J. poczuła bolesny skurcz żołądka.
- Jak na to wpadliście?
- Nie było to takie trudne, a ja miałem w tym swój interes. - Nachylił się w jej stronę i złośliwie uśmiechnął.
- Może nam powiesz, dlaczego DeSalvo tak się tobą interesuje? Co on próbuje zrobić? Pocieszyć cię po tym, jak zabił twojego braciszka? Rozmawiacie o tym w łóżku?
Wściekłość odebrała jej głos. Miała ochotę wydrapać mu oczy. Nadgarstki skrępowano jej taśmą klejącą, ale i tak musiała mocno zacisnąć pięści, żeby się opanować.
- A zresztą, to nieważne - ciągnął Echols. Wstał, podszedł do drzwi i zerknął przez wizjer. - Kiedy mamy ciebie, niczego już nam nie trzeba. Długo czekałem na taką okazję. Wreszcie będę się mógł pozbyć Nicka DeSalvo.
- Pozbyć się go? - pytanie wyrwało się jej, zanim zdążyła pomyśleć.
- Tak. - Echols znowu odwrócił się do niej. - Mieliśmy z nim masę kłopotów, kiedy jeszcze był w policji. Zawsze był taki praworządny. Jedyny uczciwy gliniarz na świecie. Kiedy go wylali, wydałem wielkie przyjęcie, żeby to uczcić. - Echols zasępił się. Po raz pierwszy, odkąd wprowadzili ją do tego pomieszczenia, na jego twarzy odmalowała się złość. - On nie dawał za wygraną. Dalej węszył i próbował znaleźć na mnie jakiś haczyk, ale ja nie pozwolę, żeby mi wchodził w paradę i zniszczył moją karierę. A teraz, dzięki tobie, mam go wreszcie w garści.
- Ale...
Urwała, bo na zewnątrz ktoś zaczął walić do drzwi. To musi być Nick, pomyślała. Nick szedł za Nesmithem przez ciemną halę. Nerwy miał napięte do ostateczności. Czuł, że mają niewielkie szanse, ale czuł też, że musi przynajmniej spróbować. Gotów był zginąć, próbując uratować T.J. To była jego wina.
Teraz dopiero zrozumiał, że to o niego im chodziło, a nie o nią. Dlatego im bardziej próbował ją chronić, tym bardziej ją tylko pogrążał.
Teraz szedł na spotkanie z Echolsem sam i nie uzbrojony. Ustalili z Jacksonem, że jeżeli w ciągu pięciu minut nikt nie wyjdzie z budynku, Jackson zadzwoni z telefonu komórkowego na policję. Nick oddał mu swoją broń i kluczyki do troopera. Jedynym celem Nicka było wydostać T.J. z rąk Echolsa, zanim ten zdąży ją skrzywdzić.
Nesmith otworzył drzwi. Jeden rzut oka na pobladłą twarz T.J. wystarczył, by Nick umocnił się w swoim postanowieniu. Echols stał za nią i gestem posiadacza trzymał jej rękę na ramieniu. Nick wiedział, że musi zachować spokój, bo Echols natychmiast wykorzysta każdy objaw jego słabości.
- Nick... - Głos T.J. był pełen przerażenia. W Nicku obudziła się mordercza furia. Marzył już tylko o jednym. Żeby własnymi rękami udusić Echolsa. Tylko za to, że ośmielił się zbliżyć do T.J.
- Cześć, DeSalvo! - Odezwał się Echols tonem gracza, który właśnie odkrył, że ma w kartach cztery asy.
- Nick, nie... - zaczęła T.J., ale Echols zatkał jej dłonią usta, a potem spojrzał na Nicka, żeby zobaczyć jego reakcję.
Spokojnie, jeszcze nie teraz, pomyślał Nick. Trzeba zaczekać na lepszą okazję.
- Obszukałeś go? - zwrócił się Echols do Nesmitha. Nesmith pokiwał głową.
- Jest czysty.
- Podaj mi kawałek taśmy.
Nick celowo nie patrzył w pełne przerażenia oczy T.J., kiedy Echols zaklejał jej usta. Mógł tylko udawać, że nie słyszy jej urywanego oddechu i stłumionych słów, które usiłowała wypowiedzieć. Zacisnął pięści i wbił wzrok w Echolsa.
- Ona nie jest wam potrzebna. Wypuśćcie ją - wycedził przez zęby.
- Och, ona jest teraz trochę zła na mnie, ale jestem pewny, że będzie chciała zostać dłużej i popatrzeć, jak cię obrabiamy. W końcu to dzięki niej wpadłeś wreszcie w nasze ręce. - Echols rzucił Nesmithowi porozumiewawcze spojrzenie. - Wiesz, że próbowaliśmy załatwić cię na demonstracji. A potem na ulicy. Ale ty nie chciałeś z nami współpracować. - Odwrócił się i przeszył Nicka pełnym wściekłości wzrokiem. - Mówiłem ci, żebyś ze m n ą nie zaczynał. Jesteś skończony!
T.J. wydała stłumiony okrzyk i poruszyła się na krześle.
- Skoro tak, to trudno. Macie mnie, ale ją zostawcie. Ona nie ma z tym nic wspólnego - powiedział Nick, rozpaczliwie próbując wymyślić jakiś sposób, by wydostać T.J. z rąk Echolsa.
Nagle Echols uspokoił się, i nawet uśmiechnął. Nick poczuł, że robi mu się słabo. Znał Echolsa na tyle dobrze, by wiedzieć, że jego uśmiech nie wróżył nic dobrego.
- Czy ty naprawdę myślałeś, że ona ci wybaczy? Przecież zabiłeś jej brata!
Z ust T.J. wyrwał się stłumiony dźwięk, ale Nick nie zwrócił na to uwagi. Wciąż próbował zrozumieć sens słów Echolsa.
- O czym ty mówisz, do jasnej cholery?!
Echols przyjrzał mu się uważnie, a potem szeroko się uśmiechnął.
- Więc nie wiedziałeś o tym, co?
- O czym miałem wiedzieć? - Nick spojrzał na T.J. Miała wilgotne oczy. Kiedy ze smutkiem potrząsnęła głową, po policzkach popłynęły jej łzy.
- Pamiętasz tego gówniarza, którego zastrzeliłeś? Syna komisarza Tiltona? Tego, który wyrzucił cię z policji? - Echols zrobił dramatyczną pauzę, a potem ciągnął: - No więc, chciałbym ci przedstawić jego siostrę, Tarę Jeanne Tilton, alias T.J. Amberly.
Nick nie potrafił powiedzieć, co się wydarzyło później. Chciał zachować spokój, ale ocknął się z rękami zaciśniętymi wokół szyi Echolsa. A potem budynkiem wstrząsnęła eksplozja i dokoła zapadły ciemności.
ROZDZIAŁ 13
T.J. wylądowała na podłodze. Siła uderzenia Nicka przewróciła krzesło, na którym siedziała. Przekręciła się na brzuch i zaczęła pełznąć, żeby usunąć się z drogi. Pozbawione okien pomieszczenie tonęło w ciemnościach. Ktoś, chyba Nesmith, potknął się o nią i upadł. Poczuła czyjąś rękę zaciskającą się wokół jej kostki. Kopnęła na oślep. Głośne przekleństwo potwierdziło jej podejrzenia. Pozbawiona możliwości widzenia, skoncentrowała się na słuchaniu. Słyszała uderzenie metalowego biurka o ścianę i odgłosy rozpaczliwej walki. A potem padł strzał.
Rozległ się jęk bólu, po którym zapadła cisza. T.J. zamarła z przerażenia. Podniosła skrępowane ręce do góry, namacała brzeg taśmy klejącej i zerwała ją z twarzy.
- Nick!
Nie było odpowiedzi. Drzwi otworzyły się, uderzając z hukiem o ścianę. Ostry strumień światła rozjaśnił ciemne pomieszczenie. W progu wyrosło trzech umundurowanych policjantów z wycelowaną bronią.
- Nie ruszać się!
T.J. poszukała wzrokiem Nicka. Trzymał Echolsa twarzą do ściany, wykręcając mu ręce do tyłu. Widziała krew, ale nie umiała powiedzieć, kto został ranny. Nick trzymał w ręku pistolet. Podniósł rękę, żeby pokazać go policji, a potem odłożył broń na biurko. Nesmith nie ruszał się z podłogi.
- Odłóż broń! - rozkazał mu policjant. Widząc wycelowane lufy, Nesmith zrezygnował z walki. Położył pistolet na podłodze i popchnął w stronę drzwi.
Policjanci wkroczyli do pokoju. Za nimi pojawił się Jackson. Nagle wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Jackson pomógł T.J. wstać i zerwał taśmę, krępującą jej ręce. Z jego oczu wyzierała furia, ale nie powiedział ani słowa. T.J. oparła się o jego ramię i zaczęła się rozglądać za Nickiem. Echols był bardziej zakrwawiony niż Nick i kiedy jeden z policjantów posadził go na krześle i kazał wezwać pogotowie, uspokoiła się, że z Nickiem wszystko w porządku.
A Nick nawet na nią nie spojrzał.
- Nic ci się nie stało? - zwrócił się do niej Jackson.
- Nie. Wszystko w porządku. Była to tylko częściowo prawda. Fizycznie jej nie skrzywdzili. Kiedy jednak patrzyła na Nicka, który rozmawiał z policjantami, ostentacyjnie ją ignorując, uświadomiła sobie, że Echolsowi udało się zranić ich oboje. Poczuła nagłą słabość w kolanach.
- Muszę na chwilę usiąść.
Jackson podniósł przewrócone krzesło. T.J. usiadła, powstrzymując łzy, i czekała, aż ktoś podejdzie spisać jej zeznania.
Czterdzieści minut później powiedziano jej, że jest wolna. Nadal nie udało jej się porozmawiać z Nickiem, mimo to zgodziła się, kiedy Jackson zaproponował, że odwiezie ją do domu. Czuła, że nie będzie miała dość sił, by dotrzeć tam na własną rękę, a nie chciała zostawać dłużej z Nickiem, który zachowywał się tak, jakby w ogóle nie istniała. Było to dla niej zbyt bolesne.
Kiedy Jackson wyprowadzał ją z pokoju, zatrzymała się w progu i po raz ostatni spojrzała za siebie. Miała straszliwe przeczucie, że już nigdy więcej nie zobaczy Nicka. Ich oczy spotkały się po raz pierwszy, odkąd Nick się dowiedział, kim jest. To, co zobaczyła w jego oczach, zmroziło jej serce. Nie było w nich nic. Patrzył na nią jak na obcą. Odwróciła się i potykając, poszła za Jacksonem.
Musieli obejść zrujnowaną część budynku. Jakiś pojazd staranował metalowe drzwi ładowni i tkwił teraz pośrodku hali, wśród gruzów.
- Mam nadzieję, że DeSalvo ma dobrą polisę - powiedział Jackson, wyprowadzając T.J. przez otwór, który był kiedyś drzwiami.
T.J. przyjrzała się bliżej roztrzaskanemu pojazdowi. Był to czarny trooper Nicka.
- C.. .co się stało? - wyjąkała.
- Chciałem odwrócić jakoś ich uwagę, żeby się dostać do budynku. - Jackson wzruszył ramionami. - A DeSalvo zostawił mi kluczyki.
Gdyby zostało jej chociaż trochę sił, wybuchnęłaby śmiechem. Była jednak zbyt wyczerpana i zrozpaczona. Już po wszystkim. Wszystko się skończyło. Także jej znajomość z Nickiem.
Minęli trzy policyjne wozy i karetkę pogotowia. T.J. zobaczyła człowieka, który ją porwał - to jego sfotografowała na demonstracji. Siedział w jednym z policyjnych samochodów. Ręce miał skute kajdankami. Dotarli do samochodu T.J. Jackson usiadł za kierownicą. Kiedy włączył wsteczny bieg, T.J. obejrzała się po raz ostatni i zobaczyła Nicka. Stał przed budynkiem, oświetlony niebieskimi światłami policyjnych karetek.
W jej sercu zapalił się wątły płomyczek nadziei. Może mimo wszystko nie pozwoli jej odejść tak bez słowa. Może podejdzie, żeby ją zatrzymać. On jednak nie odezwał się ani nie uniósł ręki. Stał w milczeniu i patrzył, jak Jackson wyjeżdża z parkingu.
Było słoneczne popołudnie. T.J. siedziała na balkonie i nie widzącym wzrokiem patrzyła na zamglony horyzont. Nick nie przyszedł do niej. Minęły już trzy dni i dwie noce, odkąd go po raz ostatni widziała. Jej życie wróciło do normy, a sprawy toczyły się zwyczajnym trybem. Jedyną odmianą było to, że musiała chodzić na codzienne rozmowy do Wydziału Spraw Wewnętrznych. Czekało ją też zeznawanie w sądzie w charakterze świadka.
Nie zapomniała o tym, jak bardzo pragnęła zobaczyć Nicka DeSalvo w sądzie, choć potem zmieniła zdanie. A teraz wyglądało na to, że jedynym miejscem, w którym uda jej się go zobaczyć, będzie właśnie sala sądowa, gdy będzie zeznawać przeciwko Echolsowi i Nesmithowi oraz mówić o związkach między jej ojcem i przyjacielem Nicka, Mikiem Tarantino. Co za ironia losu!
W ciągu ostatnich dni poznała uczucie przejmującej samotności. Widocznie Nick musiał uznać, że się nim posłużyła. Albo, co gorsza, gardzi nią za to, że oddała się zabójcy swojego brata. I nie interesują go już żadne wyjaśnienia.
Zniknął z jej życia, zupełnie jakby umarł tamtej świątecznej nocy. Nie powiedział nawet „do widzenia" ani „żegnaj". Znowu była sama. Doprowadziła niby do końca swoje zamierzenie, ale w trakcie całej operacji zakochała się w niewłaściwym człowieku.
Nigdy się nie dowie, co naprawdę wydarzyło się tej nocy, kiedy zginął Rusty. Jedno wie na pewno. Nick nie był jednym z tamtych zdeprawowanych policjantów i nie zabił Rusty'ego po to, żeby kryć swoich kumpli. Ale fakt pozostaje faktem. To on trzymał broń, która zabiła Rusty'ego. A ona mimo to go kochała.
Gdyby się mogła wypłakać, a potem o wszystkim zapomnieć... Jednak jej oczy pozostały suche. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że nigdy nie uda jej się tak do końca zapomnieć o Nicku. Pozwoliła mu odejść, bo musiała, bo prawda na zawsze stanęłaby między nimi. Ta prawda oraz jej kłamstwa stworzyły ładunek, który eksplodował świątecznej nocy.
Ktoś zadzwonił do drzwi na dole. Wstała i po raz ostatni spojrzała na linię horyzontu. Przypomniała sobie, że kiedy była dzieckiem, chciała fruwać jak ptak. Patrząc na wysokie budynki w oddali pomyślała, że nawet gdyby mogła teraz latać, nie dałoby jej to szczęścia. Nigdy nie byłaby w stanie polecieć tak szybko, żeby uciec od wspomnień.
Kiedy zeszła na dół i otworzyła, za drzwiami nie było już nikogo. Wyjrzała na podwórze. Tyler, który wziął na siebie rolę listonosza, szedł już w kierunku następnego mieszkania. Na widok T.J. pomachał ręką i wrócił, żeby jej oddać kopertę, na której pięknymi literami wykaligrafowano jej imię.
- Cześć, Kopciuszku - powiedział. - Masz tu zaproszenie na noworoczny bal.
- Bal?
- Tak. Będzie ci potrzebny partner do tańca. Przyprowadź swojego chłopaka. Ewentualnie weź szklane pantofelki.
T.J. uśmiechnęła się, pomachała mu ręką i wróciła do domu. Nie miała ochoty dyskutować z Tylerem i tłumaczyć się, dlaczego nie będzie jej na balu. Rzuciła kopertę na stolik i sięgnęła po słuchawkę. Zadzwoni do szefa. Może wydębi od niego jakieś zlecenie. Przecież w tym mieście musi się dziać coś ciekawego. Coś, co by jej pomogło odwrócić myśli od pewnych spraw.
T.J. obudziła się w środku nocy. Przez kilka sekund leżała bez ruchu w ciemności, słysząc głuchy łomot własnego serca. Coś było nie tak. Czyżby obudził ją koszmar? Nie mogła sobie jednak przypomnieć, co jej się śniło. Więc dlaczego się obudziła? Przecież położyła się bardzo późno i długo nie mogła zasnąć.
Cały wieczór spędziła na przyjęciu dobroczynnym wydanym przez jednego z lokalnych polityków. Robiła zdjęcia tańczącym parom, ludziom przy stole oraz damom zbierającym pieniądze na jakiś szczytny cel. To jej nawet odpowiadało. Znała swój fach, a poza tym kiedy była w pracy, nie potrzebowała partnera do tańca.
Wygładziła poduszkę i zamknęła oczy w nadziei, że uda jej się szybko zasnąć. Sen był jej jedyną ucieczką. Tylko we śnie nie tęskniła za Nickiem i nie zastanawiała się nad tym, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby już na początku wyznała mu prawdę.
Usłyszała jakiś hałas. Dobiegał z zewnątrz, od strony balkonowych drzwi. Serce zamarło jej w piersi. Usiadła. Co powinna teraz zrobić? Nie miała już broni - zabrał ją Nick. Rozejrzała się wokoło, ale jedyną rzeczą, jaką mogła się ewentualnie posłużyć, był telefon. Bezszelestnie przesunęła się na brzeg łóżka i drżącą ręką podniosła słuchawkę. Numer policji da się wykręcić nawet po ciemku. Potem pozostanie już tylko czekać.
Zdążyła wykręcić 9 i wtedy właśnie ktoś zapukał w okno. Po co złodziej albo morderca miałby pukać? Odłożyła słuchawkę. Znowu rozległo się pukanie, tym razem głośniejsze. A potem usłyszała głos.
- T.J.?
Serce podskoczyło jej do gardła. Doznała uczucia, jakby spadała w przepaść. Czy to możliwe, że zawodzą ją zmysły?
- Nick?
- Wpuść mnie, T.J. Muszę z tobą porozmawiać. Wstała i na osłabłych nogach ruszyła w stronę okna,
ale nagle przystanęła i rozejrzała się za szlafrokiem. Przecież nie mogła go przyjąć w majteczkach i podkoszulku. Bóg jeden wie, co Nick zamierza jej powiedzieć. Zapaliła lampkę przy łóżku, znalazła szlafrok, szybko go narzuciła i wspięła się po schodach.
Kiedy uchyliła okno, zobaczyła rękę, która złapała okienną ramę. Poznałaby, że to Nick, nawet gdyby nic więcej nie widziała. Ta ręka stanowiła także symbol tego, co ich dzieliło. Była splamiona krwią Rusty'ego.
Popatrzyła Nickowi w oczy. Zawahał się. Jego mocna sylwetka zarysowała się na tle ciemnego nieba. Dmuchnęło zimnym powietrzem.
- Przestraszyłeś mnie! Dlaczego nie zadzwoniłeś albo nie użyłeś domofonu? - zapytała, próbując opanować drżenie rąk.
- Przepraszam. Chciałem z tobą porozmawiać, a nie wiedziałem, czy zechcesz mnie wpuścić. - Nick wsunął rękę do kieszeni marynarki. - Mogę wejść?
Malująca się na jego twarzy powaga mogła oznaczać tylko jedno: nie miał jej do zakomunikowania nic przyjemnego. Zbyt oszołomiona, żeby coś powiedzieć, skinęła tylko głową, a potem zaczęła schodzić na dół.
Nick wszedł do środka i zamknął za sobą okno. Popatrzył na T.J. Podeszła do łóżka, jakby chciała na nim usiąść, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Odwróciła się i spojrzała mu w twarz. Nie mógł mieć do niej pretensji. Nawet nie chciał patrzeć na jej łóżko, bo przypominało mu tamtą szaloną noc. Więc zamiast podejść bliżej, usiadł na schodach, w bezpiecznej odległości od T.J.
- Jak się czujesz? - zapytał, żeby jakoś zacząć rozmowę. T.J. wydała mu się bledsza i szczuplejsza. Na jej twarzy malował się smutek. Z bólem pomyślał, że nie może wziąć jej teraz w ramiona, bo ona na pewno by tego nie chciała. Tylu policjantów miało służbę tamtej nocy, kiedy uciekł jej brat. Dlaczego, na Boga, musiał się natknąć akurat na niego i Ginę?
- W porządku - odpowiedziała cicho, ale jej znękane spojrzenie przeczyło słowom.
- Ja... ja... - Chciał powiedzieć „tęskniłem za tobą", ale był pewny, że ona nie chce słyszeć takich słów. - Ja... przyszedłem, żeby cię przeprosić.
- Za co? Za to, że ocaliłeś mi życie?
Na to pytanie nie miał odpowiedzi. Nie mógł przypisywać sobie zasługi za to, co od początku było jego wyłączną winą. To on był celem Echolsa, a nie T.J. To on naraził ją na niebezpieczeństwo. Nie było sensu wyjaśniać, dlaczego musiał ją ocalić albo zginąć.
- Nie - powiedział. - Przyszedłem, żeby porozmawiać o twoim bracie.
- Och... - T.J. nagle jakby się w sobie zapadła. Osunęła się na łóżko i splotła ręce. Nick niecierpliwie się poruszył. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak trudno będzie im mówić o przeszłości. Wolałby sto razy stawić czoło Echolsowi niż wymówić słowa, których teraz nie uniknie.
Chciał jej wyznać prawdę. Chciał powiedzieć, że to nie on zabił jej brata. Może któregoś dnia wybaczy mu albo przynajmniej przestanie go nienawidzić. Ale nie mógł jej powiedzieć o Ginie. Dał słowo. Nawet przysiągł, że będzie milczał. Przecież nie może zdradzić Giny, tak jak to zrobił Mike.
A jeżeli okłamie T.J., czy będzie go wtedy mogła pokochać? Zbyt wiele kłamstw ich dzieliło. Ukrył na moment twarz w dłoniach, a potem zaczął wygłaszać starannie przygotowaną mowę.
- To był wypadek. Nie chciałem zrobić mu krzywdy - powiedział.
T.J. popatrzyła na niego ponurym wzrokiem. Wiedziony impulsem zerwał się i zbiegł na dół po schodach. O krok przed T.J. zatrzymał się.
- On uciekał, był taki przerażony i... i miał broń. Usłyszał, jak cicho westchnęła. Jej oczy napełniły się łzami. Mów dalej, dokończ, podpowiadał mu jakiś wewnętrzny głos.
- My... ja próbowałem go przekonać, żeby oddał broń, ale... - Nie mógł powiedzieć T.J. o tym, co zobaczył potem. Przerażoną twarz chłopaka i jego rozdygotaną rękę, przykładającą lufę do skroni. - Próbowałem mu odebrać broń, doszło do szamotaniny i... pistolet wypalił - powiedział cicho.
Z ust T.J. wyrwał się szloch. Nick przykucnął i zajrzał jej w twarz.
- Tak mi przykro - powiedział i nakrył dłonią jej dłoń. Pragnął znów na nią patrzeć, chciał jej dotykać. Przez ostatnie dni zmagał się ze sobą, nie mając odwagi spojrzeć jej w oczy.
Nie patrzyła na niego, ale jej gorąca łza kapnęła mu na rękę. Nie cofnął się, chociaż nie wiedział, czy chce, żeby jej dotykał.
- Czemu mi nie powiedziałaś, kim jesteś? - zapytał. - Jak mogłaś mi pozwolić na to, żebym...? - Kochał się z tobą, dokończył w myśli. Czy tylko po to, żeby mieć materiał na artykuł?
Nie śmiał na głos wypowiedzieć tak ciężkich oskarżeń. Bał się, że T.J. zamknie się w sobie, a on przecież musiał się dowiedzieć, dlaczego się z nim kochała. Nie wierzył w to, że pomogła Echolsowi, musiał jednak poznać jej motywy. I nie zamierzał wychodzić z tego domu, póki ich nie usłyszy.
- Nie mogłam ci tego powiedzieć - szepnęła. A potem spojrzała mu w oczy. - Na początku byłam wściekła i bałam się. Myślałam, że zabiłeś Rusty'ego, żeby powstrzymać ojca przed złożeniem zeznań przeciwko tobie i twoim kumplom.
To było jak cios w głowę. Nickowi zabrakło tchu. Więc ona uważała go za mordercę, a mimo to nie obawiała się stawić mu czoło? Wiedział, że jest odważna, teraz jednak pojął, że nie doceniał jej odwagi.
- Chciałam, żebyś zapłacił za to, co zrobiłeś. Nick przypomniał sobie wszystkie te chwile, kiedy w jej oczach pojawiało się powątpiewanie, chociaż on starał się z całych sił, żeby mu uwierzyła. Spuścił wzrok i spojrzał na ich złączone ręce.
- Jak mogłaś znosić to, że cię dotykałem? - zapytał i chciał cofnąć rękę, ale T.J. uwięziła ją w swojej dłoni.
- Moje ciało ci zaufało. I moje serce. Przekonałam się, że się myliłam, a zarazem miałam rację. Więc chociaż... zraniłeś Rusty'ego, nie jesteś mordercą. Teraz to wiem - powiedziała z trudem. - I to nie ja cię wystawiłam - dodała.
- Wiem. - Nick pogładził ją po policzku, a potem objął za szyję. - Wiem też, że nie chcesz tego słuchać, ale ja się w tobie zakochałem. O nic nie proszę - zastrzegł, widząc, że T.J. chce coś powiedzieć - proszę cię tylko o wybaczenie. Nie potrafię zmienić przeszłości, ale musisz wiedzieć, że gdybym mógł, zrobiłbym to na pewno. Dałbym wszystko za to, żeby cofnąć czas.
Ledwo skończył, poczuł, jak obejmują go ręce T.J. Przytuliła się do niego, a jej łzy kapały mu na koszulę. Czuł jej drżący, ciepły oddech. Pomógł jej wstać i otoczył ją ramionami. Przynajmniej tyle mógł zrobić, zanim na zawsze zniknie z jej życia.
Słowa Nicka głęboko zapadły w serce T.J. „Nie potrafię zmienić przeszłości". Żadne z nich nie mogło jej zmienić.
Czy kiedykolwiek uda im się zapomnieć o bólu i poczuciu winy? Tego nie wiedziała. Wiedziała natomiast, że nie jest jeszcze gotowa, by pozwolić Nickowi odejść. Najpierw muszą choćby spróbować.
Wzięła głęboki oddech, uniosła głowę i dotknęła ustami jego szyi.
- Nick? - szepnęła. Ramiona Nicka zacisnęły się mocniej.
- Tak? - zapytał schrypniętym głosem. Powiodła dłonią po jego piersi, potem po szyi, wreszcie wczepiła palce we włosy. Chciała, żeby ją pocałował, żeby się z nią kochał, żeby został z nią tak długo, aż zadecydują, co dalej. Poczucie winy nie pozwoliło jej wypowiedzieć tego, co czuła w sercu. Postanowiła więc, że wypowie to własnym ciałem.
- Pocałuj mnie... proszę.
Nick zadrżał. Zaczął delikatnie całować jej skronie i policzki.
- T.J. Nie mogę. Nie po to przyszedłem tu tej nocy. Jeżeli cię teraz pocałuję, skończy się to w... Nie chcę, żebyś jutro patrzyła na mnie z wyrzutem. Chcę mieć cię całą, a nie tylko to... - Przytulił ją mocniej, a potem opuścił ręce.
- Ja też chcę cię mieć całego - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Nie wiem, co robić, żeby nam się udało... Jak się z tobą kochać, żeby nie myśleć o przeszłości. Ale chcę spróbować. Teraz przynajmniej oboje znamy prawdę.
Przez moment patrzył na nią tak, jakby chciał powiedzieć „do widzenia". Przeraziła się, że ją opuści. A potem jego oczy powędrowały ku jej ustom, a z jego piersi wyrwał się stłumiony jęk.
Zaczął ją całować mocno i zachłannie, jakby nigdy nie miał dosyć jej ust. T.J. poczuła, że jej ciało ogarnia żar. Ręce i nogi zaczęły ciążyć, jakby były z ołowiu. Zakręciło jej się w głowie. Dłonie Nicka rozchyliły poły jej szlafroka i wsunęły się pod koszulkę.
Pomogła mu zsunąć marynarkę z ramion. Zrzuciła szlafrok i zaczęła rozpinać mu koszulę, nie odrywając ust od jego warg.
Ostatnie dwa guziki musiał rozpiąć sam, bo dłonie T.J. zaczęły błądzić po jego szerokim torsie. Palce dotknęły znajomej blizny pod obojczykiem.
Nick czuł, jak gładzi bliznę po kuli, którą wystrzelił jej brat i zrozumiał, że zaprzedał swoją duszę. Powiedziała, że oboje znają już prawdę, ale dzieliło ich jeszcze jedno kłamstwo. Jednak nie był w stanie teraz się tym przejmować. T.J. nie powiedziała mu, że go kocha. Powiedziała za to, że chce spróbować. Nie mógł przepuścić takiej szansy. Jeżeli nadal pragnęła go po tym wszystkim, o co go podejrzewała, musi go chyba kochać. Tylko zakochani mogą pokonać takie przeszkody.
A i on był nią tak zauroczony, że gotów był wszystko zapomnieć. Oderwał usta od jej warg i nakrył rękami jej piersi. T.J. jęknęła i wtedy Nick zapomniał o bożym świecie. Liczyła się tylko ta kobieta i to, co się z nim działo, kiedy trzymał ją w ramionach.
ROZDZIAŁ 14
Następne kilka dni i nocy spędzili na ponownym poznawaniu się i badaniu siły swoich uczuć. Wreszcie nadszedł sylwester. Jutro Nowy Rok.
Nowy Rok... Dobry początek... Tej nocy, na sylwestrowym balu, po raz pierwszy mieli publicznie wystąpić jako para. A chociaż Nick od dłuższego czasu nie witał z radością nadchodzących lat, tym razem cieszył się na czekający ich wieczór. Podobało mu się, że wystąpi jako partner T.J., i postanowił zrobić wszystko, żeby się dobrze bawiła i za dużo nie myślała.
Pomachał strażnikowi, a potem wystukał numer kodu, żeby otworzyć drzwi. Kiedy ustąpiły z cichym trzaskiem, Nick uśmiechnął się. Przynajmniej nie będzie już musiał wspinać się po dachu, żeby dostać się do swojej ukochanej.
Usłyszał brzęczyk pagera.
Odczytał numer. Gina. Cholera! Miał nadzieję, że nie stało się nic złego. Spędził z nią prawie cały poprzedni dzień. Nie chciał zostawiać jej samej po tym, jak dowiedziała się o udziale Mike'a w przestępczej działalności Echolsa i Nesmitha. Wtedy też powiedział jej o tym, co łączy go z T.J. i jak bardzo pragnie ułożyć sobie życie. Gina oświadczyła, że bardzo się cieszy i życzy mu szczęścia. Mimo to jej telefon mocno go zaniepokoił. Co mogło się stać?
Dotarł do mieszkania T.J. Kiedy mu otworzyła, stanął jak wryty. Miała na sobie krótką czarną sukienkę z połyskliwego aksamitu. Jasne włosy upięła w kok, pozostawiając luźno kilka złotych pasemek.
- Wyglądasz rewelacyjnie - powiedział z zachwytem. Czarny, lejący się materiał, układał się na jej biodrach
i biuście w taki sposób, że wydała mu się bardziej pociągająca, niż gdyby widział ją nagą. Cienkie, jedwabne pończochy połyskiwały na jej zgrabnych nogach. Natychmiast zaczął układać sobie w myślach plan, jak wyłuskać ją z tej oprawy.
- Dziękuję - powiedziała z tajemniczym uśmiechem. Nick powiesił marynarkę na klamce, a potem objął T.J. i pocałował, wdychając delikatny zapach jej perfum. Ale jego myśli wciąż krążyły wokół jej nóg.
- To pończochy czy rajstopy? - zapytał, muskając wargami jej ucho.
Przesunął ręką po jej udzie, aż natrafił na fragment nagiego ciała między końcem pończoszki i majteczkami. Zaczął gładzić jej aksamitną skórę, a potem mruknął jej do ucha:
- Jak długo musimy siedzieć na tym przyjęciu? T.J. uniosła ku niemu twarz.
- Co najmniej do północy. - Jej głos drażnił mu zmysły. Oboje poznali zasady gry i chcieli brać w niej udział. Nick miał ochotę głośno się roześmiać.
- A niech to. Boję się, że kiedy usiądziesz w tej sukience, dostanę zawału.
Cofnął niechętnie rękę, raz jeszcze pocałował T.J. i odsunął ją od siebie, czując, że tak będzie bezpieczniej. A potem nagle obdarzył ją uwodzicielskim uśmiechem.
- Przed nami długa, sylwestrowa noc. Jeżeli rozboli cię głowa albo nogi i będziesz chciała wyjść wcześniej, daj mi znać.
T.J. roześmiała się. Nickowi zrobiło się lekko na sercu. Nie pamiętał już, kiedy czuł się tak dobrze. W jego duszy zaświtała nadzieja. Może jednak jakoś im się uda.
Zadzwonił telefon. Podnosząc słuchawkę, T.J. wciąż uśmiechała się do niego.
- Halo? Ach, cześć Gina. - Uśmiech zniknął z jej twarzy. Nick podszedł bliżej, zaniepokojony. - Tak, wybieramy się na przyjęcie tu, w naszym domu - powiedziała, a potem przez dłuższą chwilę słuchała Giny.
Nick był coraz bardziej zdenerwowany. Powinien był od razu zadzwonić, ale na widok nóg T.J. zupełnie wyleciało mu to z głowy. Wyciągnął rękę po słuchawkę, ale T.J. nie chciała mu jej oddać.
- Może wstąpisz tutaj, jak skończysz służbę? - Jej zaproszenie zabrzmiało spontanicznie i szczerze.
Miał nadzieję, że T.J. nie zrobiła tego z poczucia obowiązku, i zaczął się zastanawiać, dlaczego Gina nie chciała z nim rozmawiać.
- Rozumiem - mówiła dalej T.J. - Tak, jestem pewna że Tyler nie będzie miał nic przeciwko temu. On uwielbia wielkie bale. Przyjdź koniecznie. Dobrze. Dać ci Nicka?
Nick wyciągnął rękę, ale T.J. nadal trzymała słuchawkę.
- Dobrze, powiem mu. No, to do zobaczenia. - Odłożyła słuchawkę. - Gina mówi, żebyś do niej nie dzwonił. Chciała tylko zapytać, jakie mamy plany na tę noc.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Chyba nie masz nic przeciwko temu, że ją zaprosiłam?
Nick zamyślił się. Podejrzewał w tym jakąś damską konspirację. Z drugiej strony, dwie tak bliskie mu istoty nie planowały chyba niczego złego. A poza tym chciał, żeby się zaprzyjaźniły.
- Oczywiście, że nie. O ile ty też tego chcesz.
- Ależ tak. T.J. pocałowała go i poprawiła mu krawat. Zrobiła to tak naturalnym, serdecznym gestem, że Nick zrozumiał, iż musi poprosić ją o rękę. Może nawet dziś o północy.
- Czy jesteś gotowy na nasze wielkie wyjście? - zapytała.
Spojrzał w jej płonące, zielone oczy i z uśmiechem powiedział:
- Chodźmy.
Bal miał się odbyć w galerii Nova. Kiedy T.J. i Nick weszli do przestronnej sali, zamurowało ich z wrażenia. Tyler przeszedł samego siebie. Motywem przewodnim balu miał być gwiezdny pył. Oranżeria jarzyła się dziesiątkami światełek, z sufitu zwisały srebrne girlandy i gwiazdy i cała sala wyglądała jak jakaś baśniowa planeta.
- Witajcie - powiedział Tyler, który jako gospodarz witał wszystkich w progu.
W smokingu prezentował się tak elegancko, że mógłby wziąć udział w balu u samego gubernatora, gdyby nie zwariowana opaska z dwiema złotymi gwiazdami na drucikach, którą miał na głowie.
- Tyler? Pamiętasz Nicka?
- Oczywiście. - Tyler wyciągnął rękę.
- Galeria wygląda wspaniale - powiedziała T.J. - I ty też. - Potrąciła jedną z gwiazdek, a potem zwróciła się do Nicka: - Tobie też by się taka przydała.
- Nie dam ci. To moja gwiazda - powiedział Tyler.
- Tam dalej stoi wielki kosz z czapkami i zabawkami. T.J. spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła Jacksona, pogrążonego w rozmowie z jednym z sąsiadów. Z trudem go rozpoznała. W czarnych, obcisłych spodniach i czarnym swetrze, ze schludnie zaczesanymi do tyłu włosami, Jackson wyglądał niemal tak przystojnie jak Nick. Patrząc na niego, uświadomiła sobie, że nigdy dotąd nie widziała go w stroju innym niż skórzane spodnie lub stare dżinsy. Nie mogła też uwierzyć, że przyszedł sam. Zaintrygowana tak niespodziewaną zmianą, pociągnęła Nicka w tamtą stronę.
- Skasowałeś mojego troopera - powiedział Nick na powitanie, wyciągając rękę do Jacksona.
- Powinieneś bardziej uważać na to, z kim się zadajesz.
- Jackson uścisnął mu dłoń, a potem z kpiącym uśmieszkiem skrzyżował ręce na piersi. - Jak będziesz bardzo płakał, mogę odkupić od ciebie ten wrak. Użyję go w mojej następnej rzeźbie.
- Dam ci numer mojego agenta ubezpieczeniowego - zaproponował Nick. - To on będzie płakał.
T.J. rozejrzała się po sali.
- A gdzie Rita?
- Jest w Nowym Jorku... ze swoim narzeczonym. Chyba... - stwierdził Jackson tonem tak obojętnym, jakby mówił o pogodzie.
- Ale... - zaczęła T.J. Jackson przerwał jej gestem.
- Nie przejmuj się. Powzięła postanowienie, że w nowym roku wyjdzie za mąż. Mnie to nie odpowiadało, więc rozstaliśmy się, ale nadal jesteśmy przyjaciółmi.
Głośno zagrała muzyka. Tyler ze swoim pomocnikiem, Steve'em, zaczęli obchodzić salę i namawiać gości do tańca. Kiedy dotarli do Nicka i T.J., na parkiecie wirowało już kilka par.
- Do roboty - powiedział Tyler, a potem spojrzał na Jacksona i zmarszczył brwi. - Miałeś przyjść z dziewczyną.
- Przepraszam. - Jackson sardonicznie się uśmiechnął.
- Właśnie skończyły mi się dziewczyny. Mogę cię prosić do tańca, Steve?
Tyler wzniósł oczy do nieba.
- Steve to mój partner - powiedział pobłażliwym tonem, jakby uznał, że Jackson wypił już za dużo ponczu.
- Nie możesz tak tu stać, bo psujesz symetrię. - Zrezygnowany machnął ręką i poszedł do kolejnych gości.
- Jesteś niemożliwy - zwróciła się T.J. do Jacksona. Nick chwycił ją za rękę.
- Zatańcz ze mną - powiedział i pociągnął ją na środek sali.
W ciągu następnych dwóch godzin przyjęcie rozkręciło się na dobre. Gdzieś koło jedenastej, właśnie kiedy T.J. przysłuchiwała się rozmowie Nicka i kilku sąsiadów na temat handlu bronią, w drzwiach galerii pojawiła się Gina. Wciąż miała na sobie policyjny mundur, ale była bez broni i krótkofalówki. W progu zawahała się, jakby nie była pewna, czy powinna wejść. Nie chcąc przeszkadzać Nickowi, T.J. ścisnęła go za rękę, a potem zostawiła rozdyskutowane towarzystwo i poszła przywitać Ginę, która wcześniej poprosiła ją o chwilę rozmowy w cztery oczy, i T.J. bardzo chciała się dowiedzieć, o co chodzi. Jackson zaczepił ją w połowie drogi.
- Co tu robi policja? Znowu masz kłopoty?
- Spokojnie, to tylko nasza znajoma. - T.J. poklepała go po ramieniu.
- Nie ma zbyt zachęcającej miny. T.J. podniosła rękę i pomachała do Giny.
- Ona nie zna tu nikogo oprócz mnie i Nicka. Bądź dla niej miły.
Gina nieśmiało uniosła rękę, a potem ruszyła w ich kierunku.
- Cześć - powiedziała T.J., kiedy Gina do nich podeszła.
- Cześć. - Gina z uznaniem rozejrzała się po sali. - To naprawdę wspaniale przyjęcie.
- O tak. Tyler uwielbia urządzać bale. Poznajcie się, to jest Gina Tarantino, a to Jackson Gray nasz sąsiad.
Gina podniosła wzrok na Jacksona i podała mu rękę. Dopiero wtedy T.J. uświadomiła sobie, jak drobna jest Gina. W policyjnym mundurze, z ciemnymi włosami ściągniętymi w gruby węzeł, wyglądała bardzo atrakcyjnie, ale przy Jacksonie wydawała się wyjątkowo delikatna i krucha.
- Miło mi pana poznać - powiedziała Gina, cofając rękę. Jej wzrok znowu prześlizgnął się po fantazyjnie udekorowanej sali. - Chciałabym z tobą porozmawiać... ale bez Nicka - zwróciła się do T.J. Widać było, że jest zdenerwowana.
- Oczywiście. Pójdziemy do mnie. Jackson, gdyby Nick zaczął mnie szukać, zajmij go jakoś, póki nie wrócę, dobrze?
Jackson skinął głową.
- Masz to u mnie jak w banku. Ale wrócisz, prawda?
- Wrócę, wrócę - zapewniła go T.J. i ruszyły do wyjścia.
Wyszły na podwórze. Noc była jasna i spokojna. Gina przystanęła obok ławeczki, ukrytej pod drzewem. Księżyc malował u ich stóp cieniste wzory.
- Jak tu ładnie - z westchnieniem powiedziała Gina.
- O tak. Bardzo mi się tu podoba. Moje mieszkanie jest tuż obok.
T.J. podprowadziła Ginę do drzwi. Kiedy weszły do środka, Gina stanęła w korytarzu i długo milczała. T.J. zaczęła się niepokoić.
- Najpierw chciałabym ci powiedzieć, jak bardzo się cieszę, że ty i Nick jesteście razem - odezwała się wreszcie Gina. - Trudno mi sobie nawet wyobrazić, przez co musieliście przejść podczas ostatnich tygodni.
- O czym chciałaś ze m n ą porozmawiać? - zapytała wprost T.J. Nie była w stanie czekać ani chwili dłużej. Dopiero niedawno udało jej się odzyskać równowagę po porwaniu i poznaniu prawdy o śmierci Rusty'ego. Czyżby teraz miała wysłuchać kolejnych złych wiadomości?
- Chcę opowiedzieć ci o tym, co zdarzyło się tej nocy, kiedy zginął twój brat.
Nick był zabawiany, a raczej przetrzymywany przez Jacksona już od ponad pół godziny, kiedy na salę wkroczyła Gina. Ale gdzie, u diabła, podziała się T.J.? Odstawił kieliszek i podszedł do Giny. Jackson towarzyszył mu jak cień.
- Co się dzieje? Gdzie T.J.? - zapytał bez ogródek. Nie chciał żadnych komplikacji. Tej nocy wszystko miało się odbyć normalnie.
Gina miała zaczerwienione oczy. Uśmiechnęła się, choć usta jej drżały, a potem wspięła się na palce i pocałowała Nicka w policzek.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Nick.
- Dobrze, dobrze, kochanie. Ale gdzie T.J.?
- Jest u siebie - powiedziała Gina. - Kazała ci powiedzieć, że ma straszną migrenę.
- Jak to? Dopiero co była w świetnej formie.
- Myślę, że powinieneś do niej pójść - powiedziała Gina, klepiąc go po ramieniu.
Nick wyszedł, zostawiając ją w towarzystwie Jacksona. Przebiegł dziedziniec i bez pukania wpadł do mieszkania T.J. Znalazł ją w salonie. Zanim zdążył otworzyć usta, zaatakowała go:
- Mam ochotę cię zabić! - zawołała, a potem zarzuciła mu ręce na szyję.
Przytulił ją, czekając na jakieś wyjaśnienia. Śmierć nie wydawała mu się zbyt wysoką ceną za to, że mógł trzymać T.J. w ramionach.
- Co ja takiego zrobiłem? - zapytał. Cofnęła się i spojrzała mu w oczy.
- Gina wyznała prawdę. To nie ty strzelałeś do Rusty'ego, tylko on do ciebie. - Dotknęła palcami jego policzka. Nick poczuł, że serce zaczyna głucho walić mu w piersi. - Czemu mi tego nie powiedziałeś? - zapytała z wyrzutem.
- Bo nie mogłem... Dałem słowo i... A niech to! - Spróbował uwolnić się z ramion T.J., ale ona nie chciała go puścić, więc tylko westchnął głęboko. - Nie chciałem, żeby dzieliły nas kłamstwa. Ale chciałem także mieć ciebie... za wszelką cenę.
- No to mnie masz - powiedziała, całując go w usta. W jej oczach zalśniły łzy. - Pokochałam cię, chociaż byłam przekonana, że zabiłeś mojego brata, a teraz kocham cię tym bardziej. - Ujęła w dłonie jego twarz. - Gina powiedziała, że w nowym roku chce zacząć wszystko od nowa. Ja też chcę, żebyśmy zaczęli wszystko od nowa.
W tej samej chwili na podwórzu wystrzelono sztuczne ognie. Chór radosnych głosów zawołał „Szczęśliwego Nowego Roku!".
Nick spojrzał na ukochaną kobietę i wypowiedział zdanie, które układał w myślach przez całą noc:
- Zacznijmy nowe życie. Czy chcesz zostać moją żoną? Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak, chcę - odpowiedziała z powagą, jakby stali przed ołtarzem.
Wtedy ją pocałował. Po długiej chwili Ti. cofnęła się, żeby zaczerpnąć tchu.
- Może powinniśmy wyjść do nich i ogłosić im nowinę?
- Później... jutro... - mruknął, z ustami przy jej szyi, a jego ręka zawędrowała pod czarną sukienkę. - Masz przecież migrenę, a poza tym muszę sprawdzić, co kryje się w tych pończoszkach. - Jego palce dotknęły nagiej skóry i powędrowały wyżej, aż do brzegu koronkowych majteczek.
- Nick? - jęknęła bez tchu.
- Hmmm? - mruknął, całując koniuszek jej ucha.
- Szczęśliwego Nowego Roku!...
EPILOG
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Patrząc na całujące się pary, Gina powzięła postanowienie, że i dla niej ten rok będzie szczęśliwy. Musi zacząć wszystko od nowa. Zbyt długo poświęcała przyszłość dla przeszłości.
Odwróciła się do przystojnego, wysokiego mężczyzny, który stał obok niej. Nie znali się. Nie wiedziała o nim nic prócz tego, że nazywa się Jackson Gray. Uniosła w górę kieliszek.
- Szczęśliwego Nowego Roku! - powiedziała. Stuknęli się kieliszkami i wypili łyk szampana. A potem nieznajomy wziął kieliszek z jej rąk i odstawił go razem ze swoim na pobliski stolik.
- Chyba ten rok rzeczywiście będzie dla mnie nowy - powiedział, dotykając jej munduru. Jego palce powędrowały w górę, wzdłuż rękawa. - Nigdy dotąd nie całowałem się z policjantką.
Nachylił się i wtedy ich usta się spotkały.