***
Kto pomalował twoje policzki
Że płoną
To świt ubarwił moje policzki
Czerwono
A kto pociemnił twoje źrenice
Że gasną
To zmierzch pociemnił moje źrenice
Jasne
A kto ci oddech zatrzymał w krtani
O miły
Twoje usta i twoje ręce
Sprawiły
***
znowu pragnę ciemnej miłości
miłości która zabija
tak o śmierć się modli
skazany
przyjdź dobra śmierci
rozrzutna jak noc sierpniowa
bądź ciepła
dotknij mnie lekko
odkąd poznałam jej prawdziwe imię
przygotowuję moje serce
na ostatni urwany
wstrząs
***
W twoich doskonałych palcach
Jestem tylko drżeniem
Śpiewem liści
Pod dotykiem twoich ciepłych ust
Zapach drażni - mówi: istniejesz
Zapach drażni - roztrąca noc
W twoich doskonałych palcach
Jestem światłem
Zielonymi księżycami płonę
Nad umarłym ociemniałym dniem
Nagle wiesz - że mam usta czerwone
- słonym smakiem nadpływa krew -
***
my nie wierzymy w piekło
w ogień tańczący
same jesteśmy iskrami
w naszych twarzach co noc
przeglądają się zaspane gwiazdy
my z otchłani światów
pachnące siarką i smołą
(perfumy to też alkohol)
tulimy w miękkim uścisku
tych z piekła i tych z nieba
kto nas potępi
jeśli nie same śmiechem szalonym
nie dotykajcie nas ręką
nie wytykajcie palcem
cienie umarłego wieczoru
wśród zaułków
- tańczą latarnie -
nasze bose stopy dzwonią dzwonią
pod księżycem jest srebrny pieniążek
(perfumy to też alkohol)
W słońcu południa
dziewanna włosami ze złota
włosami z rudej czerwieni
owinęła szuję
pręży zielone piersi
na smagłym ciele ziemi
dziewanna nie zna wstydu
dziewanna jest trawą
zmarszczkami z promieni
rozkwita
dziewanna pod jasnym niebem
gnie seledynowe ciało
wszystkim włosami
chwali żyzną złotą nagość
Poprzez uśmiech
do mnie przyjdziesz
przegryzłszy wargi
gdy już spłoniesz
w zielonym ogniu książek
moje ręce
przytulą cię
okrytego
kurzem dróg których nie przeszedłeś
ciemne tajemnice istnień
wypijesz z moich ust
na moim ramieniu
wyliczysz
ile jest nieskończoność mnożona przez wieczność
liczydłem znakomitym
będą niepoliczone włosy
piersi - złote połowy
ziemi która jest twoim domem
i ulice wszechświatów
po których idziesz lekko
moje nogi przed tobą
tak będziesz zgarniał wiedzę
nieprzebraną zamkniętą
w rytmie mojej tańczącej krwi
***
w kwiatach czeremchy
odurzony zapachem
mój szalony gniew
osunął się na kolana
stałam nad nim
bezsilna i drżąca
a ty - stałeś poza mną
i szybciej niż płynie woda
wziąłeś moje ręce
i skrępowałeś je
pocałunkami
a potem - była czeremcha
i czeremcha
patrzyła -
***
zaszeptała noc: dobranoc
zaszeleściła
a w gałęziach dzikiego bzu
spały cicho zwinięte pąki
nie budźmy ich - powiedziałeś ciszej
od pomruków wiatru
drzemiącego nad łąką
nie budźmy ich - szepnęłam
i dałam ci znak powiekami
że pocałunki właśnie wzeszły
na świeżo zamiecionym niebie
***
kto potrafi
pomiędzy miłość i śmierć
wpleść anegdotę o istnieniu
zgarniam brunatne plastry książek
nasłuchuję brzęczenia słów
pomiędzy miłość i śmierć
wpleść
nikt nie potrafi
i tylko czasem
naprzeciw słońca
w zmrużonych oczach błysk
chwila roztrącona na tęczę
twarzą w twarz
naprzeciw słońca
w oślepłych oczach
treść niknąca...
na krańcach
miłość i śmierć
***
drzazga mojej wyobraźni
czasem zapala się od słowa
a czasem od zapachu soli
i czuję jak pode mną
przestępuje z nogi na nogę okręt
i ocean jest niezmierzony
bez żadnego brzegu
zamknięta w łupinie drewna
jestem cudownie wolna
nie kocham nikogo
i niczego
***
moja twarz jest coraz bardziej
księżycem który zachodzi
pokryta siatką wyobrażeń
jak grecka waza
wydobyta z ziemi
pełna pamięci dotyku
rąk i ust które od dawna są już prochem
w tej chwili
nadaje się tylko na muzealną półkę
zbyt krucha
i zbyt cenna
aby używać jej na co dzień
Z okien szpitala
stąd widać krajobrazy
wycięte nożem
w studni serca skrzepłej wody
chłód
sufit niedosięgły
szkło
ręce - dziesięć bezwładnych palców
opuszczone absolutnie
niepotrzebne nikomu
ślepe
gołębie sfruwają z obłoków
w chwytne dzioby
biorą palce
odlatują z nimi białymi
świecącymi martwo do nieba
Jeśli nie przyjdziesz
świat będzie uboższy
o te trochę miłości
o pocałunki które nie sfruną
w otwarte okno
świat będzie chłodniejszy
o tę czerwień
która nagłym przypływem
nie rozżarzy moich policzków
świat będzie cichszy
o ten gwałtowny stukot
serca poderwanego do lotu
o skrzyp drzwi
otwieranych na oścież
drgający żywy świat
zastygnie
w kształt doskonały nieomal
geometryczny
***
kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem raczej smutnym
czy mnie wtedy przygarniesz
ramionami ogarniesz
i naprawisz co popsuł los okrutny
często myślę o tobie
często piszę do ciebie
głupie listy - w nich miłość i uśmiech
potem w piecu je chowam
płomień skacze po słowach
nim spokojnie w popiele nie uśnie
patrząc w płomień kochanie
myślę - co się też stanie
z moim sercem miłości głodnym
a ty nie pozwól przecież
żebym umarła w świecie
który ciemny jest i kolor jest chłodny
***
pytasz czemu pociąga mnie magia liczb
liczbą wyrazić pragnę nieskończoność
mojej tęsknoty mojej miłości
chcę żeby zastygła w krysztale liczb
żeby dni ślizgały się po niej jak
po diamencie słońce
chcę żeby trwała nieskażona mijaniem...