MARIE RYDZYŃSKI
Szczęśliwy traf
Fiona And The Sexy Stranger
Tłumaczyła: Maria Filimon
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Fiona Reilly wpatrywała się w trzymany w ręku kawałek papieru. W przeciwieństwie do innych przesłanych jej tego dnia wiadomości, nie miał on nic wspólnego z zamówieniem stu perliczek czy też czterech tuzinów kieliszków do wina na wysokich nóżkach. Nie była to nawet kolejna informacja od Kellermanów, którzy zlecili Fionie przygotowanie uroczystości weselnej. Do ślubu ich córki pozostało zaledwie trzy tygodnie, a państwo Kellermanowie wciąż nie potrafili ustalić menu, co kilka dni przesyłając Fionie faksy zmieniające poprzednie postanowienia. Do tej pory Fiona otrzymała piętnaście takich wiadomości.
Nie, tym razem kartka, którą wypluł z siebie faks wraz z kilkoma innymi, wychwalała kwalifikacje, doświadczenie i wykształcenie niejakiego Henry'ego Cutlera.
Był to życiorys. Niezwykle imponujący życiorys mężczyzny, który zgromadził na swoim koncie liczne nagrody z branży reklamowej. Życiorys, który w jakiś sposób zmylił drogę i trafił na biurko Fiony.
- Montana? - odczytała zdziwiona nazwę stanu, w którym Henry Cutler ukończył szkołę i ostatnio pracował. - Nie sądziłam, że w Montanie muszą cokolwiek reklamować, a ty, Velcro? - zwróciła się do kota, który w odpowiedzi wskoczył na jej kolana i miauknął z wyraźną przyjemnością.
Gładząc palcami aksamitny grzbiet Velcro, Fiona zastanawiała się, co zrobić z tą zabłąkaną kartką. W pierwszym odruchu chciała ją po prostu zgnieść i wrzucić do kosza. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, było kolejne papierzysko, zaśmiecające i tak zagracony już zakątek kuchni, który przeznaczyła na biuro. Kiedy jednak zaczęła zgniatać kartkę, Velcro uniosła głowę i skierowała na nią oskarżycielskie spojrzenie. Wiedziała, że kotka domaga się po prostu dalszej pieszczoty, lecz jej wzrok wzbudził w niej wyrzuty sumienia.
- Taak, może masz rację - powiedziała, ulegając nakazowi sumienia. Sumienia, które nie pozwalało jej deptać po żuczkach czy zabijać pająków, choćby najbardziej włochatych.
Z westchnieniem odłożyła kartkę na stos innych i rozprostowała ją. Niezadowolona z powodu braku zainteresowania swojej pani, Velcro wbiła pazurki w dżinsy Fiony. Przyzwyczajona do złych manier ulubienicy, dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Zauważyła natomiast, że w otrzymanym życiorysie nie ma żadnej wzmianki o obecnym miejscu pracy pana Cutlera. Wyobraźnia podsunęła jej obraz mężczyzny z niepokojem oczekującego wiadomości, która nigdy nie nadejdzie, ponieważ jego pismo trafiło pod zły adres.
To przeważyło szalę. Sięgnęła po telefon. Velcro znów zaprotestowała przeciwko kolejnej niewygodzie.
- Jeśli ci się nie podoba, zawsze możesz się stąd zabrać - zwróciła się do kotki Fiona. Potem szybko wystukała widniejący na faksie numer i po czwartym sygnale usłyszała w słuchawce przeciągły, męski głos.
- Hej! - Powitanie zabrzmiało nisko, dźwięcznie i bardzo seksownie.
Fiona wyprostowała się i powiedziała:
- Dzień dobry. Nie zna mnie pan, lecz...
- Tu Henry Cutler - ciągnął głos, który wydał się Fionie tak podniecający już w pierwszej sekundzie. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak mocno gładzi kota, dopóki ten nie zamiauczał głośno na znak protestu.
- Tak, wiem, dzwonię, żeby powiedzieć...
- ...nie mogę teraz rozmawiać, ale jeśli zostawisz swoje imię i numer telefonu, z pewnością oddzwonię później.
Automatyczna sekretarka! Fiona ze zdumieniem wpatrywała się w słuchawkę. Głos z drugiej strony brzmiał tak swobodnie, melodyjnie i... seksownie, że nawet nie rozpoznała nagrania z automatu. Teraz, skonsternowana i zawstydzona, próbowała ułożyć jakąś logicznie brzmiącą wiadomość.
- Tu Fiona Reilly. Nie zna mnie pan, ale na numer mojego faksu nadeszła kopia pańskiego życiorysu. To bardzo interesujący życiorys i z przyjemnością zatrudniłabym pana, nie sądzę jednak, by rzeczywiście miał pan ochotę pracować w maleńkiej firmie stawiającej dopiero swoje pierwsze kroki. Radziłabym panu raz jeszcze wysłać życiorys, tym razem uważniej wykręcając numer.
Krótki sygnał po drugiej stronie dał jej znać, że zdążyła zmieścić się w wyznaczonym czasie. Zadowolona z siebie i z uspokojonym sumieniem, odłożyła słuchawkę. Jej usta wygięły się w uśmiechu, gdy przypomniała sobie nagraną przez Henry'ego Cutlera wiadomość. Ten facet rzeczywiście miał seksowny głos.
Zamknęła oczy, odtwarzając w pamięci melodyjne, zmysłowe brzmienie słów nieznajomego mężczyzny. Samo wspomnienie jego tonu wywoływało w niej delikatne dreszcze. Rozsiadła się wygodniej w fotelu i westchnęła.
Jak mógł wyglądać właściciel tego głosu?
Wyobraziła sobie szerokie barki, szczupłe biodra, zabójczy uśmiech i kasztanowe, lekko falujące włosy. Ciemne kosmyki wiły się niesfornie, zapraszając, by gładzić je i przeczesywać palcami.
Przesunęła dłoń po grzbiecie Velcro. Kotka zamruczała z zadowoleniem. Fiona uśmiechnęła się. Czasami miło było sobie trochę pomarzyć. W rzeczywistości Henry Cutler ma pewnie metr sześćdziesiąt wzrostu, okrągły brzuszek i beczkowate nogi. Marzenia są zawsze piękniejsze od rzeczywistości. I znacznie bezpieczniejsze.
Koniec przerwy, postanowiła. Czas wracać do pracy. Firma nie będzie działać sama. Odłożyła życiorys Henry'ego Cutlera na bok. Wzięła do ręki kartkę z piętrzącego się na biurku stosu i jęknęła. Następna wiadomość od pani Kellerman! Zmiana menu. Kolejna. Zamiast gulaszu drobiowego miała przygotować zupę z raków. Fiona czuła, że kilka z jej włosów zmieniło barwę na białą. Czy nie byłoby miło, gdyby ten seksowny nieznajomy okazał się uroczym księciem, który zabierze ją daleko od przebrzydłych jędz w rodzaju pani Kellerman?
Małą kuchnię przepełniały zapachy, od których zarówno chłopcom, jak i mężczyznom napływała ślinka do ust, zamieniając ich w łasuchów. W przeciwieństwie do reszty domu, gdzie panował sympatyczny chaos wśród wygodnych, lecz zdecydowanie nie najlepszej jakości sprzętów, kuchnia, choć niezbyt duża, stanowiła prawdziwe dzieło sztuki. Gdy tylko firma zaczęła przynosić pierwsze zyski, Fiona zainwestowała je w wyposażenie kuchni. Interesowały ją wyłącznie sprzęty najwyższej jakości. To właśnie w kuchni spędzała większość czasu i jej zawdzięczała swoje dobre imię.
Od czasu gdy przygotowała przyjęcie, wyświadczając przysługę przyjaciółce znanej z tego, że potrafiła przypalić nawet wodę, firma Fiony pięła się pomału w górę drogą sukcesu. I Fiona zdecydowana była dotrzeć na sam szczyt.
Bridgette Turner ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się starszej siostrze ponad stertą ptysiów, których pakowaniem była akurat zajęta. Nikt nie potrafił piec tak pysznych ptysiów jak Fiona. Wszystkie wpływały niemal do pudełka, potwierdzając twierdzenie Fiony, że jej ptysie są lżejsze od powietrza.
Lżejsze od powietrza! Podobnie jak umysł Fiony, pomyślała rozeźlona Bridgette. Jak na tak drobną istotę, jej siostra potrafiła być czasami zadziwiająco uparta. Na przykład teraz.
Przykryła pudło wieczkiem.
- Ale dlaczego nie przyjdziesz, żeby chociaż poznać przyjaciela Briana? To zwykły, rodzinny obiad, a nie uroczyste przyjęcie.
Zwykły rodzinny obiad, dokończyła w myśli Bridgette, którego zaaranżowanie tak wiele ją kosztowało. Fiona do tego stopnia pochłonięta była rozwijaniem swej niedawno założonej firmy, że nie starczało jej czasu na jakiekolwiek życie towarzyskie. Co gorsza, Fiona nie wykazywała najmniejszego zainteresowania tą dziedziną życia. Ktoś musiał się nią zająć, by nie skończyła jako zgorzkniała stara panna piekąca najlżejsze na świecie ptysie.
Fiona zerknęła na siostrę sponad listy spraw do załatwienia w związku z weselem Kellermanów, którą sprawdzała po raz czwarty. Nie mogła się doczekać, by mieć ten dzień za sobą.
- Zaszkodziłoby to mojemu żołądkowi, Bridgette, gdybym musiała spędzić pół nocy, wymiotując.
Bridgette wiedziała, że choć jej umiejętności kulinarne w żaden sposób nie mogły równać się z talentem siostry, nie była to złośliwość skierowana pod jej adresem.
- Jesteś dorosłą kobietą - przypomniała siostrze Bridgette.
- Jestem - potwierdziła Fiona, zaczynając pakować perliczki, na które ostatecznie zdecydowała się pani Kellerman poprzedniego dnia o trzeciej trzydzieści - i jako osoba dorosła mam prawo sama dobierać sobie towarzystwo.
- Towarzystwo? - powtórzyła szyderczo Bridgette.
Otworzyła kolejne pudełko na ptysie. - Duchy częściej bywają w towarzystwie niż ty.
Fiona uniosła w górę brwi. Dlaczego Bridgette zawsze umiała wybrać najgorszy moment, żeby zabawiać się w swatkę.
- Spotykam mnóstwo różnych ludzi - Fiona poinformowała Bridgette chłodno, zgrabnie przenosząc mięso z brytfanki do wyłożonego folią pudełka.
- To są kontakty służbowe - zauważyła trafnie Bridgette.
- Jesteś doprawdy czarująca - ciągnęła, imitując sposób mówienia ich babki. - Jak motyl przelatujesz z kwiatka na kwiatek, od jednego mężczyzny do drugiego. Gdy w grę wchodzi interes twojej firmy - dokończyła Oskarżycielskim tonem.
- Na wypadek gdybyś nie zauważyła, Bridgette, skarbie - podjęła wyzwanie Fiona - to właśnie firmę mam zamiar prowadzić i bardzo zależy mi na jej rozwoju. I nie uda mi się to, jeśli będę marnować czas z każdym Tomem, Dickiem czy Harrym. - Energicznie wcisnęła wieczko na pudło i sięgnęła po następne. Wszystko musiało być wykonane perfekcyjnie.
W rodzinie Kellermanów były jeszcze trzy córki. Jeśli dziś zrobi na tych ludziach dobre wrażenie, zapewni sobie kolejne zlecenia w przyszłości. Może również od obecnych na przyjęciu gości.
Jeśli oczywiście przeżyje do świtu.
Bridgette wzruszyła ramionami.
- Wystarczyłoby mi, gdybyś spotykała się choć z jednym Tomem, Dickiem czy Harrym. Lub Alfredem - dodała imię mężczyzny, którego jej mąż wreszcie po wielu perswazjach zgodził się zaprosić na obiad dziś wieczorem. Brian miał podobne podejście do życia jak Fiona: chciał, aby wszystko działo się w sposób naturalny. Jakby oni sami poznali się w taki właśnie sposób. Brian nie domyślał się nawet, ile wysiłku kosztowało ją zaaranżowanie ich pierwszego spotkania.
Bridgette spojrzała na siostrę ze zniecierpliwieniem.
- Fiono, nie stajesz się młodsza.
Fiona przerwała pakowanie. Z nich dwóch to Bridgette była zawsze radością i dumą rodziny. To ją adorowali chłopcy, kiedy obydwie były podlotkami. Fiona pozostawała z boku, dumna z Bridgette i zadowolona z tego, że może skryć się w jej cieniu.
- W twoich ustach brzmi to tak, jakbym już jedną nogą znajdowała się w grobie. Mam tylko dwadzieścia sześć lat.
- Wróciła do pracy. Czas był tego dnia wyjątkowo cenny i było go mało. - Choć muszę przyznać, że podczas rozmów z tobą starzeję się dwukrotnie szybciej.
Zdesperowana Bridgette postanowiła rozegrać ostatnią, decydującą partię.
- Powiedz, że przyjdziesz, i przestanę gadać. Obiecuję. - Uniosła do góry dłoń, jakby składała przysięgę przed sądem.
Fiona zaśmiała się.
- Choć brzmi to bardzo kusząco, jednak nie mogę przyjść. Mam zbyt dużo roboty.
Odezwał się telefon, lecz Bridgette zignorowała go.
- Wciąż zasłaniasz się pracą.
Fiona wytarła ręce.
- Ocalona dźwiękiem dzwonka - powiedziała z uśmiechem, mając nadzieję, że tym samym zakończy dalszą dyskusję. Sięgając po słuchawkę, modliła się w duchu, by nie była to pani Kellerman.
- Bezbolesne Przyjęcia - oznajmiła Fiona na powitanie.
- Spełniamy najbardziej fantastyczne życzenia i zaspokajamy wszelkie oczekiwania. Tu Fiona Reilly, czym mogę służyć?
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza. Fiona zmarszczyła brwi. Wiedziała, że gdy odłoży słuchawkę, znów stanie się celem ataków siostry.
- Halo?
Bridgette podniosła wzrok z lekkim zainteresowaniem.
- Jeśli to jakiś dowcipniś, nie odkładaj słuchawki - poradziła. - Potrzebujesz treningu.
Fiona wykonała w odpowiedzi zniecierpliwiony gest ręką.
- Halo? - powtórzyła. - Czy ktoś tam jest?
- Czy to pani dzwoniła do mnie w związku z moim pomyłkowo przysłanym do pani życiorysem?
Nie musiał podawać nazwiska. Nawet gdyby nie wspomniał o życiorysie, i tak rozpoznałaby ten głos. Choć zadzwoniła do niego ponad trzy tygodnie temu, długo wspominała jeszcze melodyjne, głębokie brzmienie słów nieznajomego, które wprawiło ją wówczas w takie rozmarzenie.
- Henry?
Kątem oka zauważyła, że Bridgette przerwała pakowanie ostatnich już ptysiów. Na jej twarzy malowała się ciekawość.
Fiona z premedytacją odwróciła się plecami do siostry. Wiedziała, co czeka ją po skończeniu rozmowy.
Odpowiedzią na jej pytanie był głęboki, dźwięczny śmiech, który wywołał w niej dreszcz.
- Skąd wiedziałaś? - Jego głos z każdą wypowiedzianą sylabą nabierał miękkości.
- Zapamiętałam twoje imię i nazwisko. Przecież niecodziennie ląduje na moim biurku podanie o pracę wśród zamówień na perliczki i zupę z raków.
Tym razem cisza po drugiej stronie słuchawki trwała krócej.
- Nie rozumiem...
- Prowadzę firmę gastronomiczną - wyjaśniła Fiona.
Przemknęło jej przez myśl, że Henry Cutler może nie jest zbyt bystry. Podała przecież nazwę firmy, jeszcze zanim sama zdążyła się przedstawić.
W słuchawce rozległ się wesoły śmiech.
- Więc to takie usługi świadczysz.
Fiona starała się zachować trzeźwość umysłu, choć głos Henry'ego odbierał jej rozsądek.
- Tak, dlaczego pytasz? A co, według ciebie, miałabym robić?
Zaśmiał się raz jeszcze, tym razem głośniej.
- Nieważne. Posłuchaj, dzwonię, ponieważ dwa tygodnie temu otrzymałem pracę.
- Gratuluję.
Henry Cutler ucieszył się, że zabrzmiało to tak szczerze.
Mógł teraz mówić dalej. Był człowiekiem, który zawsze spłacał wszystkie długi. Duże i najdrobniejsze. Ten miał dla niego znaczenie szczególne.
- Gdybyś nie okazała współczucia facetowi o zbyt grubych paluchach, by trafić we właściwe guziki, wciąż jeszcze siedziałbym bezczynnie w domu, zastanawiając się, czy Collins Walker kiedykolwiek zaprosi mnie na rozmowę.
- Nie zrobiłam nic wielkiego, po prostu zadzwoniłam.
- Ale był to bardzo ważny telefon i chciałbym wyrazić ci swoją wdzięczność.
- Rozumiem. - Fiona zamilkła, podświadomie czekając, by jej rozmówca mówił dalej. Jego głos wprawiał ją w taki stan, że chętnie słuchałaby Henry'ego Cutlera choćby czytającego książkę telefoniczną.
- Dokąd chciałabyś pójść? - spytał.
O czym on mówi? Fiona obróciła się raz jeszcze, ponieważ umierająca z ciekawości Bridgette całkowicie przerwała pakowanie i stała teraz naprzeciw niej, usiłując dociec, z kim rozmawia jej siostra. Machnięciem ręki Fiona dała Bridgette do zrozumienia, że powinna wrócić do stołu i ptysiów.
- Słucham?
- Chciałbym podziękować ci za pomoc przy kolacji - wyjaśnił Henry. - Jak mogłaś się domyślić, czytając życiorys, jestem tu od niedawna i nie wiem, gdzie można dobrze zjeść.
- U mnie - odpowiedziała, zanim zdążyła się zastanowić, co mówi. Fiona nie była niczego pewna, jeśli chodziło o nią samą, poza tym, że w kuchni potrafi wyczarować prawdziwe cuda.
Znów usłyszała jego uwodzicielski śmiech.
- Czy dla taksówkarza może być coś przyjemniejszego niż wakacje za kółkiem?
Minęła chwila, zanim dotarło do niej znaczenie jego słów.
- Nie, zaczekaj. Nie to miałam na myśli. - Fiona modliła się w duchu, by Henry nie pomyślał, że chciała zaprosić go do siebie.
- A więc co miałaś na myśli? - spytał przeciągle, zastanawiając się, co spowodowało zmianę w jej głosie; Teraz sprawiała wrażenie zdenerwowanej.
- Chciałam powiedzieć, że nigdy nie jadam w restauracjach. Jestem zbyt zajęta.
- Może jednak znalazłabyś trochę czasu - kusił. Zaintrygowała go. - Jem szybciej, niż mówię.
Fiona czuła, że ma spocone dłonie. Do licha, nawet nie było go w pobliżu. Dlaczego reagowała w taki śmieszny sposób? Dlaczego zawsze musiała tak się zachowywać, kiedy rozmowa zdawała się zbaczać na zbyt niebezpieczne tory?
Czuła na sobie palący wzrok Bridgette, lecz na razie musiała stawić czoło bardziej bezpośredniemu niebezpieczeństwu.
- Wierzę, że potrafisz, Henry, lecz to nie zmienia faktu, że jestem bardzo, bardzo zajęta. Mamy czerwiec i w ciągu najbliższych trzech tygodni muszę zorganizować aż trzy wesela. Naprawdę nie mam chwili do stracenia.
- A ja naprawdę chciałbym w jakiś sposób wyrazić swoją wdzięczność - nalegał.
Fiona walczyła, by nie ulec temu głosowi.
- Już to zrobiłeś. Powiedziałeś „dziękuję”.
Bridgette krążyła wokół niej niczym rekin, który zwęszył świeżą krew. Kiedy Fiona obracała się, Bridgette już po chwili znajdowała się naprzeciw niej, gestykulując zawzięcie. Fiona czuła się osaczona ze wszystkich stron.
- Naprawdę muszę kończyć. Powodzenia, Henry. - Szybko odłożyła słuchawkę. Potem podniosła głowę, by napotkać rozgniewane spojrzenie Bridgette. Gdyby wzrok mógł zabijać, Fiona nie doczekałaby wesela córki pani Kellerman.
Bridgette nie potrafiła ukryć swojej złości.
- Czy właśnie odmówiłaś mężczyźnie?
Wracając do kuchni i nie zapakowanych perliczek, Fiona wzruszyła ramionami.
- Na to wygląda.
Bridgette miała ochotę uderzyć głową o ścianę. A jeszcze bardziej trzasnąć o ścianę głową siostry.
- Mężczyźnie, który chciał umówić się z tobą na kolację?
Fiona westchnęła. Dlaczego Bridgette nie mogła zostawić jej w spokoju i zabrać się do pracy?
- On nie chciał umówić się ze mną, Bridgette. Chciał mi po prostu podziękować.
Bridgette skrzyżowała ramiona, czekając na wyjaśnienie.
Fiona jednak milczała.
- Za co?
Oczywiście, Bridgette zamierzała zrobić z tego wielką aferę. Siostra potrafiła dostrzec sensację nawet w tym, że chłopiec ze sklepu ofiarował Fionie pomoc przy transportowaniu przeładowanego wózka. To, że chłopiec otrzymywał suty napiwek w zamian za swój trud, nie przekonywało jej- Za to, że zadzwoniłam do niego, kiedy pomyłkowo przysłał do mnie swoje podanie o pracę wraz z życiorysem.
Bridgette spoglądała na aparat telefoniczny z coraz większym zainteresowaniem.
- To był ten pan, który ma najseksowniejszy głos świata?
Fiona gorzko żałowała, że w chwili słabości opowiedziała o tym siostrze. Powinna była zakleić sobie usta plastrem. Kto jednak mógł się spodziewać, że ten mężczyzna jeszcze kiedykolwiek pojawi się w jej życiu?
Z ciężkim westchnieniem skinęła niechętnie głową.
- Tak.
Bridgette spojrzała na faks stojący na zagraconym biurku Fiony kupionym na ulicznej wyprzedaży.
- Masz jeszcze jego życiorys?
- Tak, jest gdzieś tutaj. - Za późno zdała sobie sprawę, że nie powinna była tego mówić. Znała ten ton. Bridgette gotowa była zadzwonić do Cutlera i błagać go, by nie rezygnował z zaproszenia jej siostry na kolację. - Bridgette, posłuchaj. Mamy dużo pracy. Jeśli chcesz mi pomóc, pomóż i nie gadaj głupstw o jakimś życiorysie. Do zapakowania jest jeszcze trzydzieści pięć perliczek i jeśli nie znasz jakiejś sztuczki, dzięki której te ptaszki same przefruną do pudełek, lepiej się nimi zajmij.
Bridgette popatrzyła na siostrę z niesmakiem.
- Jesteś beznadziejna, wiesz o tym?
Słyszała to nie raz. Sądziła, że siostrze znudzi się wreszcie powtarzanie w kółko tego samego.
- Jestem szczęśliwa.
Bridgette spojrzała na perliczki, które dekorowały rano przez całą godzinę.
- Zajmując się kurczakami, tak?
- Nie, dążąc do czegoś. Rozwijając firmę. Zdobywając dla niej nowych klientów. - Uniosła głowę, jakby znów stawiała czoło mężczyźnie, który już nie żył. - Tata nigdy nie spodziewał się, że do czegokolwiek dojdę.
Shawn Reilly, człowiek wesoły i towarzyski, całkiem inaczej traktował własną rodzinę. Zwłaszcza wówczas, kiedy był niezadowolony. A nigdy nie był zadowolony z Fiony.
- Tata był idiotą. Niech odpoczywa w pokoju - dodała odruchowo Bridgette. Z niechęcią postanowiła ostatecznie dać siostrze spokój. Przyrzekła sobie jednak przy najbliższej okazji znaleźć zarówno życiorys, jak i samego pana o najseksowniejszym głosie świata. Fiona jeszcze będzie jej za to wdzięczna. Kiedyś...
ROZDZIAŁ DRUGI
Henry nigdy nie lubił mieć długów. Wszystkie, zarówno te pieniężne, jak i te całkiem innej natury, spłacał najszybciej, jak tylko było to możliwe.
Ta właśnie filozofia pchnęła Henry'ego, Hanka dla przyjaciół, do działania, gdy tylko odłożył słuchawkę po rozmowie z Fioną. Może mówił wolno, ale jego umysł pracował szybko. Szybko też podejmował decyzje. Wiedział już, że chce spotkać swoją nieśmiałą wybawicielkę. Nie zaszkodzi też zaopatrzyć się po drodze w bukiet kwiatów.
Samochód, smukły, sportowy model, czekał na podjeździe. W przeciwieństwie do wynajmowanego domu, wóz był jego własnością. Prezent, jaki zafundował sobie po wywiązaniu się z największego zlecenia w historii Fraser and Smith, agencji reklamowej działającej w Butte, w stanie Montana.
Kiedy przekręcił kluczyk, silnik samochodu zamruczał niczym zadowolony kot. Kupił to auto za bezcen od poprzedniego właściciela, którego zniechęciły jego ciągłe usterki techniczne. Naturalny dar do majsterkowania oraz pomoc braci i sióstr, którzy chcieli mieć swój udział w restauracji tego sportowego cacka, pozwoliły Hankowi szybko przywrócić wóz do stanu pierwotnej świetności.
Miał samochód, teraz potrzebował domu. Daleki był od chciwości, uważał jednak, że mężczyzna powinien posiadać pewne rzeczy. Zdecydowanie należał do nich dach nad głową. Postanowił zająć się kupnem domu po przepracowaniu sześciu miesięcy w nowej firmie.
To zaś, że jego plany zaczynały się rysować coraz bardziej realnie, zawdzięczał melodyjnemu głosowi nagranemu na jego automatycznej sekretarce. Zamierzał poznać właścicielkę tego głosu.
Jego litościwa nieznajoma mogła nie zdawać sobie z tego sprawy, w rzeczywistości jednak ocaliła mu życie. Gdyby nie ona, nie udałoby się mu zrobić najlepszego, jak dotąd, w jego karierze kroku. Collins Walker było prestiżową agencją reklamową, poszukującą osoby, która mogłaby pokierować nowo stworzonym działem. On zaś potrzebował szansy, jaką dawała praca w dużej firmie.
Gdyby jednak panna Fiona Reilly nie zdecydowała się zainterweniować we właściwym momencie, nigdy nie trafiłby do tego jakby specjalnie przeznaczonego dla niego miejsca.
Mógł zrozumieć, że Fiona Reilly nie chce zjeść z nim kolacji, lecz powinien przynajmniej posłać jej kwiaty.
Lub zanieść je osobiście.
W progu kwiaciarni odurzył go zapach kwiatów. Bije na głowę poranny odór stajni, pomyślał, wspominając ranczo, na którym się wychowywał. On i jego rodzeństwo od dzieciństwa przyzwyczajani byli do ciężkiej pracy, a częścią ich wychowania było przerzucanie siana w porze, kiedy świt majaczył się jedynie nikłą smużką światła na horyzoncie.
Kupię goździki, zdecydował po chwili. Mnóstwo goździków. Nie zdarzyło mu się jeszcze spotkać kobiety, która nie lubiłaby tych kwiatów. Ich urokowi ulegała nawet Morgan, która jako najmłodsza z rodzeństwa zawsze starała się dorównać nieokrzesaniem starszym braciom.
Tak, goździki. Piękne i wyrażające szacunek ofiarodawcy dla osoby obdarowanej.
I sympatię.
To matka nauczyła go, by wszystko starał się załatwiać osobiście. Dlatego też dzwonił, zamiast wysyłać faksy, a w tym wypadku postanowił raczej zanieść kwiaty, niż posłać je przez posłańca.
Henry wierzył, że właśnie dzięki temu zaszedł tak wysoko, o wiele wyżej niż wielu jego rówieśników z Fraser i Smith, którzy, choć niewątpliwie utalentowani, nie posiadali jednak tego specyficznego daru potrzebnego przy prezentacjach i rozmowach z klientami.
Dziesięć minut później, zadowolony z wyboru, ruszył w drogę. Miał do spełnienia misję.
Nikt nie odpowiadał.
Raz jeszcze przycisnął dzwonek, tym razem nasłuchując, czy urządzenie rzeczywiście działa. Jego ojciec odłączył kiedyś dzwonek, by sprawdzić, czy nie uda się nastawić go głośniej.
Nigdy już potem nikt nie zadzwonił do ich furtki. Co nie znaczy, by na ranczu zbyt często miewali gości. Dla większości ludzi Shady Lady była położona zbyt daleko od głównej drogi. Dorastając, z utęsknieniem wyczekiwał chwili, kiedy będzie mógł wreszcie uciec do wielkiego miasta. Podobnie jak i reszta jego rodzeństwa, poza Kentem, który urodził się już w siodle.
- Nigdy nie sądziłem, że mogę kiedyś zatęsknić za tym miejscem - mruknął do siebie, przyciskając dzwonek ponownie.
Dzwonek nie był zepsuty, nikt jednak nie odpowiadał. Hank zauważył stojącą w głębi podwórza furgonetkę z otwartymi tylnymi drzwiami. Zastanawiał się, jak powinien postąpić, kiedy usłyszał jęk rozpaczy dobiegający z uchylonego okna obok frontowego wejścia.
Zaintrygowany, postanowił sprawdzić, czy istnieje inna możliwość dostania się do środka oprócz forsowania nie domkniętego okna. Perspektywa odniesienia rany postrzałowej nie bardzo go pociągała. Powoli zaczął okrążać dom, uważnie rozglądając się dookoła, czy nie widać gdzieś stróżującego psa. Jego matka nie wychowała głupich dzieci.
Fiona znów jęknęła. Czując, że nagle opuszczają ją wszystkie siły, osunęła się na stojący przy blacie stołek. To musiał być zły sen.
- Nie, nie, nie możesz mi tego zrobić, Alex, po prostu nie możesz.
Odpowiedziało jej głębokie westchnienie.
- Fiono, nie zrobiłem tego tobie. Zwichnięcie kostki to dla mnie żadna przyjemność i naprawdę nie wpisałem go do swojego kalendarza.
Wiedziała, że to, co mówi, nie brzmi zbyt sensownie, ale mając w perspektywie „kameralne przyjęcie na dwieście osób”, nie była w stanie myśleć rozsądnie.
- Gdzie ja, według ciebie, znajdę innego kelnera w tak krótkim czasie?
W głosie Alexa słychać było nutę zniecierpliwienia. Fiona starała się zrozumieć jego słowa wśród dobiegającego zewsząd hałasu.
- Zadzwoń do agencji. To właśnie tam mnie znalazłaś - przypomniał jej.
Fiona pomyślała o tym od razu, gdy tylko Alex zadzwonił do niej z pogotowia, lecz prawie natychmiast odrzuciła ten pomysł. Nie było szansy, by ktokolwiek zdążył zjawić się na czas. Poza tym sytuację komplikowały dodatkowo inne problemy. Ten koszmarny sen wydawał się rzeczywistością.
- Wtedy miałam w zapasie pięć dni - zauważyła Fiona, przeczesując palcami miedziano-brązowe włosy - a nie pięć minut. Szkoda, że nie dałeś mi o tym znać wcześniej.
- Naprawdę mi przykro, Fiono. - Z każdej wypowiadanej przez niego sylaby przebijało współczucie. - Deskorolka mojego bratanka stała po prostu w złym miejscu i w niedobrym momencie. Kiedy poszybowałem w powietrze, byłem pewien, że skręcę sobie kark.
- Wtedy nie uszkodziłbyś sobie kostki.
- Bardzo śmieszne. Wcześniej nie miałem możliwości zadzwonić do ciebie. Jestem uwięziony na pogotowiu od rana.
Fiona poczuła się winna. Martwiła się o przyjęcie, podczas gdy Alex cierpiał.
- Przepraszam, nie powinnam była zachowywać się w ten sposób. Będą jeszcze inne wesela - dodała bez wiary we własne słowa. - Wracaj do zdrowia, jakoś sobie poradzę - zakończyła pogodnym tonem, odkładając słuchawkę. - Po prostu w ciągu najbliższej godziny wyhoduję sobie dodatkową parę rąk, to wszystko - mruknęła pod nosem.
Potem zamknęła oczy, modląc się o cud. Jakby w odpowiedzi Velcro miauknęła, komentując czyjeś chrząknięcie.
Chwilę później czyjąś obecność za drzwiami potwierdziło głośne pukanie.
Fiona ruszyła do drzwi, zdecydowanie wrogo nastawiona do świata.
- Tak? - rzuciła niezbyt uprzejmie w stronę ogromnego bukietu biało-różowych goździków.
- Czy ten kot należy do pani? - usłyszała zbolały głos.
No tak, inni ludzie mieli łagodne kotki, zaś jej kocica należała do drapieżników. Velcro wisiała wczepiona pazurami w nogę przybysza. Brakowało zaledwie kilku centymetrów, a przybyły mężczyzna skarżyłby się sopranem.
Ostrożnie, nie chcąc, by nabrało to zbyt intymnego charakteru, Fiona odczepiła Velcro z nogi nieznajomego. Kiedy syknął z bólu, uśmiechnęła się ze współczuciem.
- Nie wiem, czy to w czymś panu pomoże, jeśli powiem, że ona robi to z sympatii.
Hank znał kiedyś podobną kobietę. Na szczęście dość szybko urwały się ich kontakty. Unosząc w górę bukiet, potarł nogę, zaskoczony, że nie tryska z niej krew.
- Z sympatii? - Strzepnął ze spodni kłąb kociego futra. - Nie chciałbym spotkać jej, kiedy jest zła.
- To rzeczywiście mało przyjemny widok - potwierdziła Fiona, gładząc ulubienicę i jednocześnie przyglądając się gościowi.
Miał bardzo męską, zmysłową urodę. Rysy jego niezwykle urodziwej twarzy sugerowały także wrażliwość i inteligencję.
- Czy to dla mnie? - Fiona skinieniem głowy wskazała bukiet.
Wyglądała dokładnie tak, jak sobie wyobrażał. Szczupła i pełna energii. Sądził tylko, że będzie blondynką. Ciemne, kasztanowe pasma włosów zaskoczyły go.
Wyciągnął przed siebie bukiet.
- Tak. Jestem...
- Wysoki - wyrwało się Fionie. Posłaniec z kwiaciarni jest wysoki, myślała Fiona. Może nawet wyższy niż Alex.
Być może jej modlitwy zostały wysłuchane.
- Tak, to prawda, ale...
Idealny, jest idealny. Fiona myślała o stroju, którego zawsze używał Alex, pomagając jej obsługiwać gości. Wydawało się, że wiszący w jej szafie smoking był jakby uszyty na miarę dla tego przystojnego nieznajomego. Okrążyła go niczym krawiec podczas ostatniej przymiarki.
- Idealny - powtórzyła głośno.
Hank nigdy dotąd nie spotkał kobiety tak otwarcie wyrażającej swoje odczucia.
- Słucham?
Fiona prawie go nie słyszała.
- Czy jesteś zajęty? - Och, Boże, żeby tylko nie był zajęty. - Czy jesteś teraz zajęty? - powtórzyła, gdy nie odpowiedział. - To znaczy, nie masz już żadnych kwiatów do doręczenia?
Zupełnie zdezorientowany Hank nie wiedział, o co może chodzić tej kobiecie o egzotycznej, cygańskiej urodzie.
- Nie - powiedział ostrożnie.
Odetchnęła z ulgą.
- Nie chciałbyś zarobić trochę pieniędzy za mniej więcej trzy godziny pracy?
Może nie była aż tak niewinna, jaką się wydawała. Zmrużył oczy, przypatrując się jej uważnie. Zwykle dość trafnie oceniał ludzi, tym razem jednak najwyraźniej się pomylił.
- Co dokładnie masz na myśli?
Fiona błyskawicznie starała się rozważyć wszystkie za i przeciw. A jeśli ten doręczyciel okaże się niezdarą? Nie, to niemożliwe, ktoś z tego rodzaju urodą musiał posiadać naturalny wdzięk.
- Czy masz kłopoty z utrzymaniem równowagi?
- Przepraszam? - Hank starał się nie poddawać podsuwanym przez wyobraźnię wizjom, choć doprawdy ta kobieta nie ułatwiała mu zadania.
Fiona zdała sobie sprawę, że jej myśli są szybsze niż słowa. Postanowiła bardziej nad sobą panować.
- Czy potrafisz utrzymać tacę?
Nie spuszczał z niej wzroku.
- Robiąc co?
- Obsługując gości. - Fiona postawiła na ziemi Velcro i ujęła mężczyznę pod ramię. Pociągnęła go do holu i wtajemniczyła w swoje problemy.
- Kelner, który miał podawać do stołu na organizowanym przeze mnie dziś po południu weselu, zadzwonił właśnie z informacją, że skręcił kostkę. Jestem w nie lada kłopocie.
Nie jest możliwe znalezienie kogoś w tak krótkim czasie, a zdecydowanie nie kogoś tak wysokiego jak on...
- Czy wzrost ma w tym przypadku znaczenie? - Hank wciąż nie mógł zrozumieć, o co tu chodzi. Czyje to było wesele? Kapitana drużyny koszykarskiej?
Znów powiedziała za dużo. Nic dziwnego, że nie mógł zrozumieć, o co jej chodzi. Nieznajomy wymawiał słowa powoli, jak człowiek, który nigdy nie ma zwyczaju się śpieszyć. Ona jednak nie miała czasu. I potrzebowała tego mężczyzny.
- Ma znaczenie, jeśli jedyny smoking, jaki posiadasz, jest uszyty na bardzo wysokiego mężczyznę - tłumaczyła, otwierając szafę. - Czy masz metr dziewięćdziesiąt?
Powoli wszystko zaczynało do niego docierać.
- Metr dziewięćdziesiąt trzy.
Miała ochotę go uściskać.
- Dzięki. - Sięgała już po wieszak. - Naprawdę wyświadczysz mi ogromną przysługę i zarobisz pięćdziesiąt dolarów. - Podała mu smoking.
Odsuwając na bok wciąż trzymane w ręku kwiaty, wziął do ręki wieszak.
- Ale ja...
Nie miała teraz czasu na targowanie się.
- Mogę zapłacić nawet sześćdziesiąt. - W jej wzroku było nieme błaganie. W tej chwili Fiona zapomniała o dumie. Była bliska rozpaczy. - Proszę.
Jeśli rzeczywiście zależało mu na spłaceniu długu, z pewnością miał ku temu dobrą okazję. Nie wahał się dłużej.
- Oczywiście. - W tym momencie przypomniał sobie o kwiatach. Spojrzał na bukiet. - Nie chcesz ich?
- Ach, tak. - Pośpiesznie wzięła od niego kwiaty. Potem podniosła wzrok na mężczyznę, którego brała za doręczyciela. - Nie ma kartki.
Ponieważ osobiście przywiózł kwiaty, Hank nie widział potrzeby dołączania wizytówki.
- Nie, ja...
Znów była szybsza.
- Zgubiłeś ją? Nie szkodzi. - Był jej wybawicielem. Ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślała, było robienie mu jakichkolwiek wyrzutów. - Sama też zgubiłam niejedną rzecz.
Bez problemu mogła zadzwonić później do kwiaciarni i dowiedzieć się, kto przysłał bukiet. Z pewnością któryś z klientów. Nieczęsto dostawała kwiaty, a jeśli już, zawsze bywały wyrazem wdzięczności zadowolonego klienta.
Fiona dojrzała na twarzy mężczyzny wahanie.
- Naprawdę, nie warto się tym przejmować. - Jedną ręką przytrzymując bukiet, drugą ujęła Hanka pod ramię i poprowadziła w stronę kuchni. - Twoja pomoc w obecnej sytuacji znaczy dla mnie o wiele więcej.
Napełniła wodą stojący na blacie słój i wstawiła do niego goździki. Hank czuł niemal emanującą od tej kobiety energię.
- Czy wszyscy tu mówią tak szybko jak ty? - Po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, czy da sobie radę w Południowej Kalifornii.
- Nie, tylko w sytuacjach kryzysowych.. - Wskazała mu łazienkę. - Proszę, przebierz się. I zrób to szybko. Musimy wyjechać za piętnaście minut. Bridgette już przygotowuje wszystko na miejscu.
Zatrzymał się z ręką na klamce.
- Bridgette?
Zdenerwowana Fiona nakryła dłonią jego rękę i nacisnęła klamkę.
- Moja siostra.
Spojrzał na rękę Fiony, a potem bardzo powoli przeniósł wzrok na jej twarz. Fiona spłoniła się i opuściła rękę.
- Czy to jej firma?
- Nie, moja. - Fiona odzyskała pewność siebie. Rozpogodziła się, rozświetlając swoim uśmiechem całą kuchnię.
- Nie widać? - Spojrzała na niego uważniej, jakby nagle coś sobie przypominając. - Jak masz na imię?
Nie lubił swojego imienia. Ludzie oświadczali, że Henry całkowicie do niego nie pasuje.
- Przyjaciele nazywają mnie Hank.
Skinęła głową.
- Hank. - Uśmiechnęła się raz jeszcze. - Dziękuję.
- Nie ma za co.
Fiona sama również pobiegła zmienić strój. Była gotowa, kiedy otworzyły się drzwi łazienki.
O tak, zdecydowanie istnieje patron początkujących restauratorów i dziś jest dla mnie łaskawy, pomyślała.
- Wyglądasz znakomicie. Lepiej niż Alex.
Podobał jej się zwłaszcza sposób, w jaki spodnie opinały jego muskularne nogi. Może nikt nie zauważy, jeśli rzeczywiście okazałby się niezdarą. W każdym razie żadna kobieta nie zwróci na to uwagi.
Wzrok Hanka przyciągnął natychmiast nowy strój Fiony.
Miała na sobie obcisłą czarną sukienkę wykończoną białą koronką, która odsłaniała długie, szczupłe nogi. Włożyła też czarne szpilki, w których wydawała się co najmniej o dziesięć centymetrów wyższa.
Teraz ich twarze zbliżyły się do siebie, co było zdecydowanie przyjemne. Hank nie starał się ukryć uśmiechu, jaki pojawił się na jego wargach.
- Czy nosisz do tego kabaretki?
Spojrzała w dół, jakby chcąc się upewnić.
- Nie, wystarczy naturalny beż - wyjaśniła, podając nazwę koloru widniejącego na pudełku z rajstopami.
Uśmiech Hanka wydawał się równie zmysłowy jak jego głos.
- Ostatnim razem, kiedy zobaczyłem równie długie nogi, zakochałem się.
Aha, pomyślała Fiona, może to nie był w gruncie rzeczy taki dobry pomysł.
- Należały do klaczy, którą podarował mi ojciec - ciągnął. - Gwendolyn była moją pierwszą miłością i stanowiliśmy nierozłączną parę. Miałem wtedy pięć lat.
Fiona odetchnęła i znów poczuła się swobodnie.
- Twoją pierwszą miłością była klacz?
- Tak, proszę pani, z tym tylko, że Gwendolyn uważała, że jest człowiekiem.
Fiona wiedziała coś na temat takich zwierząt.
- Podobnie jak Velcro sądzi, że jest kotem obronnym.
Zaśmiał się.
- Tak, o tym miałem się już okazję przekonać.
- Przepraszam. - Fiona także nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Pamiętała jednak, że czas nieubłaganie biegnie naprzód.
- Muszę przetransportować resztę jedzenia przed rozpoczęciem przyjęcia. - Podała mu pudło z przekąskami i sama wzięła w ręce następne. - Furgonetka jest na zewnątrz. - Nie czekając na odpowiedź, wyszła.
Rozejrzała się dokoła, spodziewając się zobaczyć zaparkowany przed domem samochód kwiaciarni. Zamiast tego stał tam jedynie imponujący sportowy wóz. Zapewne sąsiadka z naprzeciwka miała nowego „narzeczonego”.
- Gdzie twoja furgonetka?
Popatrzył na nią, nie bardzo rozumiejąc, skąd to pytanie.
- Nie mam furgonetki.
- Więc jak się tu dostałeś?
- Tym. - Wskazał błyszczący, sportowy model.
A więc to auto należało do niego?
- Ile właściwie płacą ci za doręczanie kwiatów?
- Nie płacą...
- Wystarczająco dużo. Tak, wiem. - Wstawiła trzymane w ręku pudło na tylną półkę, potem wzięła paczkę od Hanka. - To częste, niestety. Ja czułam się podobnie, pracując dla kogoś. Nie doceniana i źle opłacana. - Zatrzasnęła drzwi.
- To jeden z powodów, dla których postanowiłam założyć własną firmę. - Uśmiechnęła się i przeszła do kabiny wozu.
- Dzięki temu nikt nie mówi mi, co mam robić, a przynajmniej nie przez cały czas.
Myliłem się, pomyślał Hank. Ta kobieta porusza się szybciej niż jego klacz. I ma zdecydowanie ładniejsze nogi.
- Czy komuś się to udało?
Fiona spojrzała na niego zdziwiona.
- Co masz na myśli?
Była szczupła, drobna, ale dynamit również nie imponuje objętością.
- Mam przeczucie, że nikt nie mógłby kazać ci coś zrobić, gdybyś sama nie miała na to ochoty.
- To jedna z najmilszych rzeczy, jakie kiedykolwiek usłyszałam.
- Trudno mi w to uwierzyć.
Jego uśmiech uwodził niczym odświeżająca wieczorna bryza.
- Bardzo dobrze się z tobą rozmawia. - Tak dobrze, że zapomniała się przedstawić. - A przy okazji, jestem Fiona Reilly.
- Tak, wiem. A ja jestem...
- Moim dobrym duchem - dokończyła Fiona. Wsiadła do samochodu, wskazując Hankowi miejsce obok siebie. Wsiadaj, zostało nam niewiele czasu.
Czując się bardziej rozbawiony niż zdezorientowany, Hank zajął miejsce w furgonetce. Zapiął pas i spojrzał na Fionę.
- Czy zawsze wszystko załatwiasz w tak szaleńczym tempie? - spytał.
- Tylko wtedy, kiedy los mi sprzyja. - Włączyła silnik i ruszyła przed siebie, modląc się w duchu, by sprzyjały jej także światła po drodze. - Czerwiec to miesiąc ślubów, a w tym roku modne są imprezy o kameralnym, rodzinnym charakterze. A to jest właśnie to, co mogę zaoferować moim klientom. - Pokonała zakręt na tyle ostro, na ile starczyło jej odwagi. - Trzymaj się, to będzie szaleńcza podróż.
Hank tego zdążył się już domyślić.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Najwyższy czas, żebyś się wreszcie pojawiła. Wiem, że to ty jesteś szefową, a ja jedynie pomagam, ale...
Bridgette nagle zaniemówiła, a trzymana przez nią taca z kieliszkami przechyliła się niebezpiecznie. Hank szybko przecisnął się obok Fiony i chwycił brzeg tacy. Oczami wyobraźni widząc już czekającą ich katastrofę, Fiona sięgnęła po kieliszki w tym samym momencie. W pośpiechu zderzyli się, Fiona musnęła dłońmi jego rękę i jej serce zabiło w szaleńczym tempie.
- Nieźle się spisałeś - pogratulowała mu Fiona, zdobywając się na uśmiech. Czekała, by jej serce choć trochę się uspokoiło. - To chyba najlepsza odpowiedź na pytanie o twoją umiejętność utrzymywania równowagi.
Hank uśmiechnął się, cofając rękę.
- Tak sądzę.
Bridgette odstawiła tacę na stół, po czym, nie dając Fionie szansy zaprotestować, odciągnęła ją na bok.
- Gdzie go znalazłaś? - spytała podniecona. Spodziewała się zobaczyć przy boku Fiony Alexa. Spokojnego, poczciwego Alexa, przy którym jednak nawet Abraham Lincoln wydawałby się przystojny. Pojawienie się seksownego nieznajomego zupełnie wytrąciło ją z równowagi.
- W zasadzie to on mnie znalazł. To posłaniec z kwiaciarni, Hank.
Rozpromieniona Bridgette z zadowoleniem przyglądała się siostrze.
- Fiono, jestem z ciebie dumna, ale to dość niezwykłe miejsce na pierwszą randkę.
Fiona uwolniła się z uścisku Bridgette. Przekąski czekały na rozpakowanie, a pięciopiętrowy tort na złożenie. Nie miała czasu na bzdury.
- Randkę? - powtórzyła z niedowierzaniem. Skąd jej siostrze przyszedł do głowy pomysł, że mogłaby mieszać sprawy prywatne z pracą? - Nie umówiłam się z nim, Bridgette. To kelner - wyjaśniła szeptem.
Nietrudno było się tego domyślić, zważywszy na strój Hanka, refleksja Bridgette jednak ograniczała się do tego, że towarzysz Fiony w czerni wygląda oszałamiająco.
Dopiero teraz rozejrzała się dokoła.
- Gdzie Alex?
Fiona pośpieszyła z powrotem do furgonetki. Kątem oka dostrzegła, że obiekt zachwytów Bridgette podąża za nią, Przynajmniej jemu nie trzeba było wciąż mówić, co ma robić.
- Na pogotowiu ze zwichniętą kostką. Posłaniec z kwiatami pojawił się dokładnie w momencie, gdy czekałam na cud. - Zniżyła głos do szeptu. - Nawet smoking leży na nim jak ulał.
Bridgette zerknęła na idącego z tyłu mężczyznę.
- Ciekawa jestem, co lub kto mógłby jeszcze na nim leżeć tak dobrze.
Dźwigając przed sobą pudła, Fiona prychnęła.
- Jesteś maniaczką seksualną.
Bridgette westchnęła, gdy Hank posłał jej uśmiech, zanim przejął pudło z rąk Fiony. Obciągnęła sukienkę, wyprostowała się i wypięła pierś.
Fiona tylko pokręciła głową. Wyjmowała właśnie spód upieczonego o piątej nad ranem tortu.
- Przypomnij mi, żebym wysłała Brianowi kartkę z życzeniami szybkiego odzyskania sił.
Bridgette wyciągnęła ręce, by przejąć ciasto.
- Dlaczego, przecież nie jest chory.
Fiona ruszyła z powrotem do ogrodu. Ponad paczkami zerknęła na siostrę.
- Nie, ale znając ciebie, słania się pewnie biedaczek z wycieńczenia.
Bridgette uśmiechnęła się szeroko.
- Tobie też bym tego życzyła.
Kiedy przeniosły już wszystko, Fiona spojrzała na swoich pomocników.
- Bierzmy się do roboty. - Miała ochotę uściskać Bridgette, lecz jej siostra wyglądała tak, jakby za chwilę miała zacząć chichotać niczym podlotek. - Nie mamy dużo czasu - zwróciła się do niej szorstko. - Za chwilę zaczną się zjeżdżać goście.
- Co chciałabyś, żebym zrobił? - spytał rzeczowo Hank, lecz usłyszał jedynie zmysłowy śmiech Bridgette. Uniósł w górę brwi.
- Chyba nikt nie musi ci tego mówić - odpowiedziała mu Bridgette z miną.
Może trzeba nią porządnie potrząsnąć, rozważała Fiona, posyłając siostrze mordercze spojrzenie, które jednak nie zrobiło na Bridgette żadnego wrażenia.
- Ty musisz być Bridgette - domyślił się Hank.
- Potrzebuję pomocy przy naczyniach - zawołała Fiona.
Bridgette wykonała w jej kierunku lekceważący gest. Nie odrywała wzroku od pary morskiej barwy oczu.
- A ty jesteś z pewnością zajęty.
- Bridgette - warknęła Fiona przez zaciśnięte zęby - mamy jeszcze wiele pracy. Nie pora na konwersacje. - Zamknęła oczy, modląc się o cierpliwość. Dlaczego nie urodziła się jedynaczką?
- Zajęty? - Hank nie bardzo wiedział, co Bridgette ma na myśli. Czy cała rodzina Fiony porozumiewała się w tak zagadkowy sposób?
Całkowicie ignorując siostrę, Bridgette pytała dalej:
- Zaręczony? Żonaty? Związany z kimś?
Jeśli te pytania mogłyby wydać się komuś zbyt wścibskie, Hank najwyraźniej nie miał nic przeciw temu.
- Nie, obawiam się, że nie. Nic z tych rzeczy.
Fiona podała Bridgette stos salaterek, a Hankowi wcisnęła tacę ze szklankami.
- Pośpieszcie się - powiedziała i zniknęła w ogrodzie.
Bridgette myślała teraz tylko o jednym: jak zbliżyć do siebie tych dwoje. W jej głowie zaczynały roić się pewne plany. Całe szczęście, że Fiona nie jest jedynaczką!
Mimo dość burzliwego początku i nieobecności Alexa, wszystko ułożyło się dobrze. Zyskali kilka cennych minut, ponieważ państwo młodzi, wracając z kościoła, zatrzymali się w parku, gdzie fotograf robił im pamiątkowe zdjęcia. Pozwoliło to Fionie spokojnie dokończyć przygotowania.
Kiedy przyjechali goście, perliczki były gorące, napoje zimne, a udekorowany tort weselny okazał się prawdziwym dziełem sztuki. Nawet krytyczne oko pani Kellerman nie mogło dopatrzyć się żadnego niedociągnięcia.
Fiona obserwowała swojego protegowanego, niespokojna, czy poradzi sobie w tłumie gości.
Mogła sobie oszczędzić zmartwienia.
Hank czuł się tutaj jak przysłowiowa ryba w wodzie.
W wodzie pełnej kobiet. Za każdym razem, gdy patrzyła w jego stronę, był otoczony kobietami proszącymi o nowe drinki lub po prostu flirtującymi. Niejedna z nich wsunęła mu do kieszeni marynarki banknot w podzięce za przyniesienie napoju czy zabranie talerza.
A może też za obietnicę czegoś więcej po przyjęciu.
To nigdy nie zdarzało się Alexowi. Ale i twarz Alexa mogła prędzej wystraszyć, niż zachęcić do rozmowy.
- Wszystkie baby go opadły - szepnęła Bridgette siostrze do ucha, przechodząc z kolejną tacą pełną perliczek.
Fiona szybko ułożyła je na półmisku.
- Tak, zauważyłam.
Bridgette szturchnęła ją ponaglająco, jakby były na zawodach, a nie na przyjęciu weselnym.
- No, podejdź do niego.
Fiona popatrzyła na nią zdumiona.
- Po co?
Bridgette wydawała się szczerze zdziwiona pytaniem siostry.
- Żeby zademonstrować tym babom, czyją ten facet jest już własnością.
Fiona opróżniła tacę, nie podnosząc wzroku.
- Ten mężczyzna nie jest nieruchomością wystawioną na sprzedaż.
- Bez wątpienia nie. Nieruchomości nie są seksowne. - Bridgette wzięła od niej tacę, jakby była to jedyna rzecz, która wstrzymywała Fionę.
- Zapominasz chyba, że ten mężczyzna jest obcym człowiekiem, który zechciał wyświadczyć mi przysługę.
- Świetnie - odrzekła Bridgette. - A więc niech wyświadczy ci jeszcze większą przysługę, nie pozostając dłużej obcym. Ten facet jest zabójczo przystojny i samotny. Baby krążą naokoło niego niczym wygłodniałe piranie. Zrób coś.
- Robię coś. Pracuję. - Fiona odebrała tacę i zawróciła do kuchni.
Co, u licha, przyszło Bridgette do głowy? Nie była to pora ani miejsce, żeby narzucać się mężczyźnie. Prawdę mówiąc, nigdy nie będzie na to odpowiedniej pory. Fionie brakowało do tego pewności siebie. Jej ojciec postarał się o to. Wysoki, niezwykle przystojny mężczyzna od samego początku był zniesmaczony jej nieciekawym wyglądem i nigdy nie pozwolił jej o tym zapomnieć. Pieszczotliwie nazywał ją szarą myszką. Wiele lat później dowiedziała się, że w którymś momencie ojciec nawet oskarżył matkę o zdradę, gdyż tak bardzo odstawała urodą od swych pięknych rodziców i siostry. W dzieciństwie czuła się jak brzydkie kaczątko w towarzystwie łabędzi. Kiedy sama zamieniła się w łabędzia, a przynajmniej tak twierdziła Bridgette, było za późno, by mogła w to uwierzyć.
- Do diabła, dziewczyno - mruknęła cicho Fiona - przestań ukrywać się w kuchni. Czekają na ciebie ludzie.
Pierwszą rzeczą, jaką ujrzała po wyjściu z kuchni, była pani Kellerman flirtująca z Hankiem. Pan Kellerman stał z boku z kieliszkiem wina i niekoniecznie najszczęśliwszą miną. Spojrzenia Fiony i pani Kellerman spotkały się i starsza kobieta natychmiast ruszyła w jej stronę, najpierw jednak ściskając serdecznie dłoń Hanka, który z powodzeniem mógłby być jej synem.
- Wspaniale się spisałaś, moja miła - oświadczyła pani Kellerman. - Zdecydowanie odezwę się do ciebie na jesieni w związku ze ślubem Janet. I mam nadzieję, że będzie ci pomagał ten sam młody człowiek.
Fiona nie czuła się zobowiązana niczego wyjaśniać. Zamiast tego zrobiła to, co zdarzało się jej bardzo rzadko. Skłamała.
- Oczywiście - powiedziała.
Pani Kellerman roześmiała się.
- Dobrze. A zanim zapomnę... Proszę. - Wsunęła kopertę do kieszeni Fiony. - Jestem pewna, że wszystko będzie w porządku. - Uśmiechnęła się kącikiem ust. - A nawet doskonale.
- Pozwól, pomogę ci.
Zaskoczona, Fiona podniosła wzrok sponad torby śmieci, z którą walczyła od kilku minut. Bridgette ulotniła się zaraz po wyjściu gości, wspominając coś o „obowiązkach rodzinnych”, co w jej żargonie znaczyło „nie sprzątam własnych śmieci, dlaczego więc miałabym zajmować się cudzymi”. Państwo młodzi udali się w podróż poślubną, a państwo Kellerman na spoczynek. Z bałaganem Fiona została sama.
W pośpiechu zapomniała o swoim dzisiejszym pomocniku. Zresztą była przekonana, że już dawno ulotnił się z którąś z obecnych na przyjęciu kobiet.
Nie czekając na odpowiedź, Hank wziął od niej torbę i zamknął ją bez trudu.
Zdecydowanie jest bardziej pomocny niż Alex, pomyślała Fiona. Zastanawiała się, czy Hank miałby ochotę jeszcze kiedyś u niej pracować.
- Dzięki. - Wyjęła kolejną torbę i zaczęła zgarniać do niej pozostałe śmieci. - I dzięki, że zostałeś, żeby mi pomóc. Nienawidzę sprzątania - wyznała.
Hank pomyślał o brudnych stajniach i roześmiał się. Ta kobieta nie miała pojęcia, czym jest prawdziwe sprzątanie.
- To nas łączy. - Wyniósł wypełnioną śmieciami torbę przed dom, gdzie czekały na wywiezienie pozostałe śmieci. Potem wrócił sprawdzić, co jeszcze może zrobić. - Jako dziecko zawsze starałem się od tego wymigać.
Fiona próbowała wyobrazić sobie, jak Hank wyglądał jako mały chłopiec. Koleżanki z podstawówki z pewnością zgłaszały się same, by odrabiać za niego pracę domową.
- Nie, chciałam powiedzieć, że nienawidzę sprzątania, ponieważ oznacza ono koniec zabawy. - Umilkła i zamyśliła się, patrząc na opustoszały ogród.
Potem postawiła stołek pod pękiem balonów umocowanych na ścianie domu i wspięła się po nie.
- Jest w tym coś niezwykle smutnego. Choćby ten ślub.
- Odwiązała wstążki, podała je Hankowi i sięgnęła po balony. - Planowano wszystko od miesięcy. Od Kellermanów płynął do mnie nieprzerwany strumień faksów omawiających każdy szczegół uroczystości w siedmiu różnych wariantach, począwszy od koloru serwetek po dekoracje na torcie.
Hank przytrzymywał stołek. Musiał przyznać, że widok był imponujący. Fiona miała wspaniałe nogi, które nie traciły nawet przy tak bliskiej obserwacji.
- To dziwne więc, że nie cieszysz się, mając to wreszcie za sobą - Z jednej strony się cieszę. - Fiona wspięła się na palce, by sięgnąć po balony wiszące nieco wyżej. Z pewnością nie będzie brakowało jej ciągłych telefonów pani Kellerman.
- Część, która przyprawiała mnie o ból głowy, mam za sobą.
Ale i tak jest mi dziwnie smutno.
Otarła się udem o czoło Hanka, kiedy pochylił się, by ją podtrzymać. Stołek zachwiał się niebezpiecznie. Umysłem Hanka zawładnęły natychmiast niezwykle zmysłowe obrazy i musiał bardzo się starać, by nie zgubić wątku rozmowy.
- Życie często układa się w ten sposób - powiedział. Ale zawsze jest coś nowego, czego można oczekiwać.
- Chyba masz rację - odrzekła. W następnej chwili pisnęła cicho, spadając ze stołka.
Hank natychmiast ją schwycił, przytrzymał w talii i przyciągnął do siebie.
Jej serce biło niespokojnie, kiedy opierając dłonie na ramionach Hanka, spojrzała na niego z góry.
- Po raz drugi mnie dzisiaj ocaliłeś. - Dziwiła się, że jej głos brzmi tak spokojnie, kiedy ona sama ledwie mogła oddychać. - Możesz mnie teraz postawić - powiedziała, niepewna, czy uda się jej zapanować nad głosem.
- Dobrze.
Bardzo powoli opuszczał ją, aż dotknęła stopami podłogi.
Otarła się o niego. Bardzo delikatnie. Było to jak lekkie muśnięcie wiatru, a jednak miało efekt huraganu.
Zacisnęła usta, by nie wydobył się z nich jęk.
- Może ja powinienem zdjąć resztę dekoracji? - zaproponował Hank.
- Może - zgodziła się cicho.
Ile czasu upłynie, zanim przestanie drżeć? Przecież tylko jej dotknął.
Kiedy Hank wszedł na stołek, Fiona miała przed sobą niezwykle atrakcyjny widok. Mocne nogi Hanka kończyły się napiętymi krągłościami mięśni. W następnej chwili uświadomiła sobie, że dopiero co Hank miał okazję oceniać w ten sam sposób jej figurę, tylko że ona nie miała na sobie spodni. Jej twarz pokrył rumieniec.
Kiedy Fiona nie odebrała kolejnego pęku dekoracji, Hank spojrzał w dół. Fiona stała ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Domyślił się, dlaczego, i nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Jego matka od razu pokochałaby tę dziewczynę.
Podobnie jak jego bracia, choć z całkiem innych powodów.
Chrząknąwszy, żeby zwrócić jej uwagę, Hank podał Fionie balony.
Fiona widziała, że jest rozbawiony, i nie dziwiło ją to.
Choć zachowywał się swobodnie, z pewnością był przyzwyczajony do towarzystwa bardziej światowych kobiet.
Ogromnym wysiłkiem woli pokierowała myśli ku sprawom zawodowym.
- W przyszłym tygodniu mam następny ślub - zaczęła.
- Twoja firma musi dobrze prosperować.
- Lepiej niż kiedyś - zgodziła się. Przygryzła wargę. - Czy miałbyś ochotę pomóc mi jeszcze raz?
Hank zszedł na podłogę i przesunął stołek na nowe miejsce.
- Jeśli będziesz miała kłopoty.
- Dopóki Alex jest kontuzjowany, będę musiała znaleźć innego kelnera. Tak dobrze ci dzisiaj poszło... Wydajesz się mieć do tego prawdziwy dar - dodała szybko - i jeśli to nie koliduje z pracą w kwiaciarni...
Zaskoczony Hank zmarszczył brwi.
- Pracą w kwiaciarni?
- Tak, rozwozisz przecież kwiaty.
Hank zszedł na ziemię, nie spuszczając z niej wzroku.
Skąd przyszedł jej do głowy taki pomysł?
- Nie rozwożę kwiatów.
Fiona nic nie rozumiała. Dlaczego przyglądał się jej, jakby nagle zaczęła mówić od rzeczy?
- Ale przecież przywiozłeś kwiaty dla mnie...
- Tak, ponieważ chciałem wręczyć ci je osobiście. - Wiedziony instynktem, ujął jej dłoń, nie chcąc, by uciekła. Wyglądała jak spłoszona łania, w każdej chwili gotowa umknąć w las.
- Nierozu...
I wtedy on zrozumiał wszystko. Fiona nie wiedziała, kim jest.
- Nazywam się Henry Cutler. Źle nadany faks - dodał, chcąc dopomóc jej pamięci, bo wciąż patrzyła na niego zdezorientowana.
Fionę ogarnął wstyd. Hank musiał wziąć ją za kompletną kretynkę.
- O, nie! Popełniłam straszny błąd.
W odpowiedzi Hank posłał jej łobuzerski, a jednocześnie bardzo męski uśmiech. Czuła, jak jej żołądek zbija się w twardą kulę, kiedy tak stała przed nim, czekając, by ziemia się rozstąpiła.
- Nie taki znowu straszny - pocieszył ją. - Przypisywano mi gorsze zawody niż doręczyciel kwiatów. A przy okazji... Sądzę, że to należy się tobie.
Hank zaczął opróżniać kieszenie ze wszystkich banknotów, jakie wcisnęli mu goście w trakcie przyjęcia. Był ich tam spory plik.
Fiona nie zdawała sobie sprawy, że uzbierał tak wiele pieniędzy.
- To napiwki - powiedziała. - Tradycyjnie zatrzymuje je kelner.
Uczciwość u odpowiedniej kobiety jest bardzo seksowną cechą, pomyślał Hank. Fiona zaczynała go intrygować.
- Ale ja nie jestem kelnerem - przypomniał jej. - Ponieważ to ty organizowałaś to przyjęcie, sądzę, że wszelkie dodatkowe zyski należą się tobie. - Kiedy wciąż nie wyciągała ręki po pieniądze, Hank ujął jej dłoń, położył na niej banknoty i nie spuszczając z Fiony wzroku, zacisnął na nich jej palce.
Nigdy nie sądziła, że wymiana pieniędzy może być tak podniecająca.
Fiona zamrugała powiekami. Nieźle się spisała! Nawet nie spytała tego człowieka o nazwisko, tylko wcisnęła w smoking. Ktokolwiek inny, choćby z namiastką mózgu, poprosiłby o tę informację. Gdyby dowiedziała się tego w odpowiednim czasie, nie zrobiłaby z siebie takiej idiotki.
- Dlaczego się pojawiłeś?
Przechylił głowę, jakby próbując domyślić się, o co jej chodzi.
- Przywiozłaś mnie, nie pamiętasz?
Fiona potrząsnęła głową.
- Nie, nie na przyjęciu. Skąd wziąłeś się u mnie? - Dlaczego ktoś tak przystojny chciał tracić czas na poszukiwanie jakiejś kobiety?
Hank wzruszył ramionami. Nie był przyzwyczajony, by tłumaczyć się komukolwiek z tego, co zrobił.
- Nie chciałaś przyjąć zaproszenia na kolację, a ja pragnąłem okazać ci swoją wdzięczność. Moje siostry lubią goździki, postanowiłem więc przysłać ci bukiet. Ostatecznie jednak uznałem, że najlepiej będzie przywieźć kwiaty osobiście. - Jego oczy błysnęły łobuzersko. - Ty dokonałaś reszty.
Tak, bez wątpienia sama była sobie winna. Zawstydzona, spuściła wzrok.
- Mogłeś powiedzieć, kim jesteś.
- Mówiłem przecież, że nazywam się Hank.
- W życiorysie podałeś imię Henry - zauważyła z wyrzutem.
- Henry brzmi bardzo oficjalnie. - Uśmiechnął się. - Nasze spotkanie nie było zbyt oficjalne.
Wydawała się tak zmartwiona, że Hank nie mógł oprzeć się pokusie, by delikatnie pogłaskać jej policzek. Patrzył potem, zafascynowany, jak powiększają się jej źrenice.
- I umiesz mówić „proszę” bardziej przekonująco niż ktokolwiek ze znanych mi osób. - Wzruszając lekko ramionami, wsunął ręce w kieszenie. - Poza tym było to dość zabawne.
Bridgette zawsze narzekała, że to ciężka harówka. Alex również twierdził, że ma zbyt wiele pracy. Fiona podejrzewała, że być może jest z nią coś nie w porządku, skoro lubi swoje zajęcie. Hank zaskoczył ją, wypowiadając podobną opinię.
- Naprawdę?
- Tak. Poza tym nie robię tego zarobkowo - przypomniał jej. - Wszystko może być przyjemne, kiedy nie jest jednym z twoich obowiązków.
Czy podobna filozofia odnosiła się także do jego związków z kobietami?
Oczywiście, że tak, odpowiedziała sobie natychmiast Fiona. Nie był przecież żonaty. Kobiety garnęły się do niego, jakby był ostatnią szklanką wody na Saharze. Dla kogoś w rodzaju Hanka Cutlera liczyła się jedynie przyjemność i naprawdę nie można było mieć o to do niego pretensji.
Pragnąc zająć czymś ręce, Fiona zaczęła przekłuwać balony, by zajmowały mniej miejsca.
- I tak z pewnością uważasz mnie za idiotkę.
Robi to z mściwością, pomyślał Hank, patrząc, jak Fiona wbija szpilkę w kolejne balony.
- Absolutnie nie. Sądzę, że jesteś bardzo utalentowaną i energiczną kobietą. - Potem w jego oczach zapłonęły iskierki. - I uważam, że ten strój wyglądałby lepiej z kabaretkami.
Hank z przyjemnością obserwował, jak policzki, które przed chwilą gładził, nabierają jasnoróżowego odcienia. Nie sądził, że współczesne kobiety umieją się jeszcze rumienić.
I nie myślał też, że może wyglądać to tak ładnie.
- Będę o tym pamiętać - mruknęła Fiona. Kiedy skończyła zajmować się balonami, wzięła do ręki torebkę, odliczyła sześćdziesiąt dolarów i podała pieniądze Hankowi.
- Co to jest? - spytał.
- Twoja zapłata. - Kiedy Hank nie uczynił żadnego ruchu, dodała: - Umawialiśmy się na sześćdziesiąt.
- Ja się nie umawiałem. - Nie miał zamiaru brać od niej pieniędzy. - Zatrzymaj je. Traktuj to jako przysługę.
- Będę twoją dłużniczką.
- Chyba tak. - Hank roześmiał się serdecznie.
- Nie lubię mieć długów.
Naprawdę na wiele rzeczy zapatrywali się podobnie. Sprawiło to Hankowi przyjemność. Pochylił głowę.
. - Jakoś sobie z tym poradzimy. Jest też coś, co mogłabyś zrobić dla mnie już teraz.
Fiona gotowa byłaby przysiąc, że jej serce przestało bić na ułamek sekundy.
- Co takiego? - spytała jednym tchem.
Miał ochotę ją pocałować, jednak rozsądek podpowiadał mu, że nie jest to najlepszy moment.
- Podwieź mnie do samochodu.
Odetchnęła z ulgą.
- Tak. Oczywiście.
Przez moment miała wrażenie, że Hank ją pocałuje. Znów okazała się idiotką.
- Chodźmy.
W drodze do domu była niezwykle milcząca. Hank oczywiście nie znał jej zwyczajów, domyślał się jednak, że zazwyczaj Fiona bywa bardziej rozmowna. I raczej podobał się mu dźwięk jej głosu.
- Od jak dawna się tym zajmujesz?
Była tak zatopiona w rozmyślaniach, że pytanie Hanka zbiło ją z tropu.
- Czym?
- Organizowaniem przyjęć.
- Ach. - Policzyła szybko. - Od mniej więcej czterech lat. - Widząc, że Hank wydaje się tym zainteresowany, mówiła dalej: - Zaczęło się od kilku przyjęć dla przyjaciół, którzy nie cierpieli gotowania. Interes rozkręcił się, gdy ludzie zaczęli prosić moich przyjaciół o przepisy.
- Czy to dochodowa firma? - spytał.
Ponieważ już we wczesnym dzieciństwie wpojono jej, że nic, co robi, nie jest nigdy wystarczająco dobre, wzruszyła tylko ramionami.
- Tak, na razie.
- Czy reklamujesz się?
- Zamieszczam maleńkie ogłoszenie w książce telefonicznej. Przekaz ustny zapewnia mi nowych klientów - dodała, widząc malujące się na jego twarzy powątpiewanie.
Hank oczywiście zgodziłby się, że przekaz ustny ma niezwykłą siłę, uważał jednak, że nie wystarczającą, by odnieść sukces w dzisiejszych czasach. A przeczuwał, że na tym właśnie zależy Fionie.
- Wydrukowanie serii reklam przyniosłoby znacznie lepszy efekt.
- Ale na to potrzebne są pieniądze.
Hankowi zaczynało świtać, w jaki sposób mógłby naprawdę odwdzięczyć się jej za wyświadczoną przysługę.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Fiona zaciągnęła hamulec ręczny, parkując wóz na podjeździe. Kampanie reklamowe zawsze wiązały się z ogromnymi kosztami. Obróciła się, by spojrzeć na Hanka.
Co dokładnie miał na myśli?
Pomiędzy jej brwiami rysowała się delikatna zmarszczka.
Hank oparł się pokusie wygładzenia jej czubkami palców, by przekonać się, czy jest w stanie tego dokonać.
- Dlaczego nie mielibyśmy wstąpić gdzieś na kawę, gdzie spokojnie wyjaśniłbym, co mam na myśli? - zaproponował.
Miał przeczucie, że Fionie mogłoby być przyjemnie, gdyby dla odmiany to ją teraz obsłużono. Poza tym dobrze się czuł w jej towarzystwie.
Kiedy Fiona wyobraziła sobie ich dwoje siedzących naprzeciw siebie, przestała być właścicielką firmy, a znów stała się zakompleksionym, brzydkim kaczątkiem.
Wzruszyła ramionami, patrząc w ciemność ponad głową Hanka. Choć chciała go zignorować, czuła szaleńcze bicie swojego serca. Idiotka!
- Jestem dziś bardzo zmęczona.
Z pewnością jest na nogach od świtu, pomyślał Hank. Miał okazję przekonać się, jak bardzo jest dokładna. Nie mógł mieć do niej pretensji o to, że czuje się wyczerpana.
- Oczywiście, rozumiem - powiedział, choć w głębi serca był bardzo zawiedziony. - Sięgnął do portfela po wizytówkę. - Zadzwoń do mnie, kiedy uznasz, że jesteś gotowa porozmawiać o możliwościach reklamy twojej firmy, dobrze?
Możliwości? Te, o których myślała Fiona, nie miały nic wspólnego z jej pracą. To wszystko wina Bridgette, pomyślała Fiona. Siostra miała na nią zdecydowanie zły wpływ.
- Oto i twój wóz. Dziękuję jeszcze raz za pomoc.
Wysiadając z samochodu, starała się, by jej głos brzmiał beztrosko, choć nie przyszło jej to bez wysiłku. Zwykle natychmiast rozpakowałaby bagażnik mimo zmęczenia, dziś jednak pomyślała, że to wszystko może poczekać. Nie chciała, by Hank zaproponował jej pomoc.
Ale on nie śpieszył się z odjazdem, mimo jej zdecydowanie niedwuznacznych aluzji. Wyszedłszy z samochodu, stanął przed domem i wyraźnie na nią czekał. Skryty w cieniu Hank Cutler wyglądał nadzwyczaj interesująco i serce Fiony zadrżało lekko, gdy go dostrzegła.
Szukając klucza od drzwi frontowych, upuściła na ziemię cały ich pęk. Hank pochylił się natychmiast, starając się sięgnąć po nie przed nią. Zderzyli się głowami, gdy on prostował się ku górze, a ona schylała ku ziemi. Fiona zachwiała się, lecz Hank zdążył ją podtrzymać.
Drugi raz tego dnia znalazła się w jego ramionach. Szkoda tylko, pomyślała, że jest to przypadkowa sytuacja.
- Przepraszam - rzekł Hank, wypuszczając ją z objęć. - To chyba twoje - dodał, podając jej klucze.
- Dzięki - odparła, pocierając nerwowo czoło, zaczerwienione na skutek zderzenia. - Czy... jest jakiś problem?
Oczy Hanka zwęziły się, gdy patrzył na nią uważnie.
- Nie, nie sądzę.
Nie umiała ująć tego bardziej delikatnie.
- Czemu więc nie odjeżdżasz?
- Bo masz moje rzeczy.
Fiona zamknęła oczy. No jasne. Przez krótką chwilę sądziła, że Hank próbuje się do niej wprosić. Głupia! Nawet gdyby chciała, nie mogłaby zachować się bardziej idiotycznie.
- Zapomniałam.
- Tak sądziłem. - Hank przyglądał się, jak Fiona walczy z pękiem kluczy, szukając tego od frontowych drzwi. - Czy czujesz się skrępowana z powodu mojej obecności?
- Nie, oczywiście, że nie.
Fiona zacisnęła usta. Nigdy nie umiała dobrze kłamać i było to raczej jej zaletą. Ludzie to wyczuwali i wiedzieli, że mają do czynienia z osobą uczciwą i wiarygodną. Teraz jednak marzyła o tym, by umieć kłamać jak z nut.
- No cóż - poddała się w końcu. - Może trochę - dodała.
Hank patrzył zafascynowany, jak Fiona po kolei sprawdza i przesuwa każdy klucz. Ileż ta kobieta ich ma?
- Dlaczego? - spytał zaciekawiony. - Jestem zupełnie niegroźny.
Znalazłszy właściwy klucz, Fiona wsunęła go w zamek i przekręciła gałkę drzwi. Zapaliła pośpiesznie światła, wszystkie światła między wejściem a dalszą częścią holu. W tym człowieku i tak było coś bardzo zmysłowego, nie chciała więc, by ciemność potęgowała w niej tego świadomość.
- O nie, nie z tym uśmiechem - rzekła, zanim zdążyła pomyśleć, co mówi.
Słowa Fiony połechtały próżność Hanka.
- Ty chyba ze mną flirtujesz?
Jej oczy rozszerzyły się ze zdumieniu i przerażenia.
- Nie, nie flirtuję. To znaczy... - Fiona urwała w pół zdania. Wiedziała, że im więcej powie, tym bardziej się pogrąży. Wyciągnęła z szafy wieszak i podała go Hankowi.
- Masz tu swoje ubrania.
Hank zerknął na wieszak.
- Tak, są moje - potwierdził, przesuwając wzrokiem po Fionie w taki sposób, jakby jej dotykał. - Przebiorę się. Ty możesz tego nie robić, bo bardzo ci ładnie w tym stroju - dodał, zamykając za sobą drzwi łazienki.
Fiona zapomniała, że wciąż ma na sobie służbowy uniform. Ale jeśliby pobiegła teraz na górę, żeby się przebrać, Hank mógłby to mylnie zinterpretować.
To samo może pomyśleć, jeśli zostanę w uniformie, skonstatowała, bijąc się z myślami. Tak źle, i tak niedobrze.
Zanim zdążyła coś postanowić, drzwi do łazienki otworzyły się ponownie. Fiona popatrzyła ze zdumieniem na Hanka. Był bardzo szybki.
Właściwie zinterpretował wyraz jej twarzy.
- Dopóki nie skończyłem dziesięciu lat, mieliśmy w domu tylko jedną łazienkę - wyznał. - Przy tylu domownikach trzeba było albo nauczyć się ubierać błyskawicznie, albo nie wstydzić się, kiedy ktoś bezceremonialnie właził do łazienki.
- Więc nauczyłeś się szybko ubierać.
- I przestałem się wstydzić - dodał. Podał Fionie smoking i wyciągnął ramiona jak pantera, przeciągająca się po przebudzeniu.
- No, już mi lepiej. - Popatrzył na smoking. - Mój ojciec mawiał, że to małpie odzienie. Teraz go rozumiem.
Stał o wiele za blisko. Próbując nie potknąć się o własne stopy, Fiona podeszła do szafy i powiesiła smoking, zastanawiając się jednocześnie, co powiedzieć.
- Czy twój ojciec nadal mieszka w Montanie?
Hank poczuł nostalgię, jak zwykle wtedy, gdy myślał o rodzinie i o miejscu, które zawsze pozostanie jego domem, nawet gdyby daleko stamtąd odjechał lub bardzo się zestarzał. Zaśmiał się cicho w odpowiedzi na pytanie Fiony. Spojrzała na niego zbita z tropu.
- Tak, wciąż mieszka w Montanie. Nic poza dynamitem nie mogłoby go stamtąd ruszyć. Powiedziałem kiedyś, że chcę, żeby rodzina odwiedziła mnie, jak już zapuszczę trochę korzenie w Kalifornii. Myślałem o prawdziwym zjeździe rodzinnym. Ojciec odparł, że to ja powinienem wybrać się do nich, zamiast ciągnąć ich wszystkich tutaj.
- Wszystkich? - powtórzyła jak echo Fiona. Oczy błyszczały mu, gdy mówił o rodzinie. Jak to jest, kiedy dobre wspomnienia przeważają nad złymi? - To znaczy ile was jest? - spytała.
- Siedmioro - odparł Hank bez namysłu - ale teraz żyjemy rozproszeni - dodał, jakby zastanawiając się nad czymś.
- Nie chodzi mi oczywiście o Kenta i resztę. Oni wciąż mieszkają w Shady Lady. Ale Quint, Will i Morgan są na swoim, uciekli z rancza jak mogli najszybciej i nawet dymu nikt po nich nie powąchał.
Fiona wyobraziła sobie trzech mężczyzn, wszystkich bliźniaczo podobnych do Hanka, uciekających z rancza, i uśmiechnęła się.
- Quint, Will i Morgan to twoi bracia?
- Quint i Will tak. Ale nie Morgan. - Fiona nie rozumiała, co go tak rozbawiło, dopóki nie dodał: - Morgan to moja siostra.
Może powinna pokryć sobie piętę lukrem. Wtedy za każdym razem, kiedy zatykałaby nią usta, by nie palnąć kolejnego głupstwa, przynajmniej zakosztowałaby trochę słodyczy.
- Przepraszam.
Hank nie rozumiał, dlaczego Fiona wciąż czuje się zobowiązana za wszystko przepraszać.
- To częsty błąd z tego rodzaju imieniem. Mniej więcej w czasie, gdy urodziła się Morgan, dziadek zaczął zgłaszać pretensje, że żadne z dzieci nie nosi jego imienia. Gdy Morgan przyszła na świat, nie przeszkadzało mu, że jest dziewczynką, a nawet twierdził, że to imię może przynieść jej szczęście.
Uśmiechnął się, przypominając sobie gorący temperament Morgan. Temperament, którego przez lata całe nie udało się nikomu okiełznać. Teraz zyskał jedynie piękniejszą oprawę.
Hank współczuł mężczyźnie, któremu przypadnie kiedyś rola ujarzmienia jego siostry.
- Nie tak dawno jeszcze pragnęła być moim bratem. Zawsze uważała, że musi coś udowadniać. Nikt nie mógłby nazwać jej słodką, nieporadną istotką. Morgan chce uchodzić za równie twardą jak my. Zabawne, ale prawie jej się to udaje - rzekł z uśmiechem.
Fiona nie umiała bronić się przed zmysłowym uśmiechem tych ust stworzonych do uwodzenia.
- Cieszę się, że nie zdjęłaś tego stroju - dodał.
Uniosła ramię, a potem opuściła je szybko, zdając sobie sprawę, jak bezbronna wydaje się w ten sposób. Hank opowiadał o tym, jak silna jest jego siostra, podczas gdy ona zachowywała się jak myszka, gotowa do ucieczki przy najlżejszym szmerze.
Tylko że nigdy przedtem kot nie wyglądał równie seksownie.
- Po prostu nie zdążyłam się przebrać - wyznała.
Nigdzie się nie wybierali, odprowadzała go tylko do drzwi. Dlaczego tłumaczyła się brakiem czasu?
- Obawiam się, że nie rozumiem. Co to znaczy, że nie zdążyłaś?
Fiona coraz bardziej się pogrążała.
- Hm, przebierałeś się i...
- Myślałaś, że zacznę cię szukać, jeśli nie będziesz stała przy drzwiach? - spytał Hank. - Że wejdę do twojego pokoju i zastanę cię na wpół rozebraną?
Widział w jej oczach, że trafił w sedno, i nie mógł sobie odmówić przyjemności podokuczania trochę zakłopotanej Fionie. Nigdy w życiu nie narzucał się żadnej kobiecie - było to wbrew jego zasadom. Ponieważ jednak uważał się za człowieka wyluzowanego, wolał, by to posądzenie bardziej bawiło go, niż gniewało.
- Może nawet przycisnąłbym cię do muru w taki sposób. - Hank przysunął się do niej tak, że Fiona musiała oprzeć się plecami o ścianę i nie mogła uciec.
- Nie. Tak. - Złapana w pułapkę i sfrustrowana Fiona zmieszała się nagle. - Przestań.
Hank odsunął się o krok, choć musiał przyznać, że jej bliskość była kusząca. Włosy Fiony pachniały polnymi kwiatami, co okazało się bardzo podniecające.
Nie chciał się śmiać, ale wyraz twarzy Fiony zmusił go do tego.
- Fiono, jesteś cudowna - rzekł, myśląc o rozmowie, którą odbył z matką tuż przed wejściem do samolotu. - Jesteś zupełnie inna niż kobiety, przed którymi ostrzegała mnie matka.
- Martwiła się o ciebie?
Śmiech zamarł mu w gardle i zastąpiło go inne uczucie.
Ogarnęła go tkliwość. Dotknął dłonią policzka Fiony.
- Oczywiście. Wszyscy wiedzą, że dziewczyny z Kalifornii łamią serca mężczyznom.
- Byłaby zatem szczęśliwa, wiedząc, że jesteś ze mną. Nigdy nie złamałam nikomu serca - odparła cicho Fiona.
Nie tylko matka byłaby z tego zadowolona, pomyślał.
- Jesteś pewna, Fiono? - Hank pochylił głowę tak nisko, że prawie dotykał ustami jej warg. - Zupełnie pewna?
Fiona czuła, że brak jej tchu. Czemu było jej przy tym tak dobrze, nie wiedziała. Może za bardzo szumiało jej w głowie, by mogła zachować jasność myśli.
- Najzupełniej - szepnęła, jakby bojąc obudzić się ze snu.
Hank delikatnie musnął ustami jej wargi.
Pragnął tylko zakosztować, choć raz poczuć ich smak.
Jej zapach, jej oddech zawładnęły nim. Zachłanność zrodzona z zaskoczenia kazała mu pogłębić pocałunek. Przytrzymywał dłonią głowę Fiony, jego usta naciskały mocniej.
Bał się, by nie sprawić jej bólu, lecz nie panował już nad tym, co się działo. Stracił wolę i rozsądek. Pamiętał, że gdy ostatni raz czuł się podobnie, kopnął go muł. Wylądował w szpitalu.
To było znacznie przyjemniejsze doznanie.
Fiona zapomniała o strachu. Nie zdążyła uciec, kiedy pieszczota zawładnęła jej zmysłami. Gdy oplatała rękoma szyję Hanka, nie miała siły i nie chciała walczyć.
Pragnęła tylko, by ta chwila nigdy nie miała końca, a ona mogła nadrobić stracony czas.
Oszołomiony i zdezorientowany, Hank uniósł głowę.
Czuł się tak, jakby trzymał w ramionach dynamit. Pierwsze wrażenia potrafią być bardzo mylące.
Odetchnął powoli, czekając, aż jego serce znów zacznie bić w normalnym rytmie, a umysł odzyska jasność.
Nie mogąc oprzeć się pokusie, delikatnie przeczesywał palcami włosy Fiony.
- Nie bądź tego taka pewna, Fiono. O ile się nie mylę, masz na sumieniu niejedno złamane serce.
Fiona zamrugała oczami. Euforia nagle minęła. To, co było takie piękne jeszcze przed chwilą, teraz znów straszyło ją szpetotą.
Wyśmiewa się ze mnie, pomyślała, nieruchomiejąc nagle.
Pocałunek zapewne również miał być żartem.
Obracając się, otworzyła drzwi.
- Zrobiło się późno. Może lepiej, żebyś już poszedł.
Hank patrzył na nią zdezorientowany.
- Czy powiedziałem coś, co cię uraziło? - Słodka, seksowna kobieta zniknęła jak asystentka magika, której miejsce zajął rozjuszony tygrys.
Fiona nie zamierzała dać mu satysfakcji, potwierdzając jego słowa.
- Nie, ale jutro muszę rano wstać.
Wykorzystując zaskoczenie Hanka, położyła dłoń na jego piersi i wypchnęła go z domu.
- Dziękuję za pomoc. Dobranoc.
Zanim zrozumiał, co się dzieje, piękną twarz Fiony zastąpiła twarda płaszczyzna drzwi. Co, u licha, się stało? W jednej chwili stali na progu upojnej, miłosnej nocy, a w następnej dotykał nosem lakierowanego drewna.
Zaintrygowany, potrząsając głową, powoli ruszył przed siebie. Może jego matka miała rację, przestrzegając go przed kalifornijskimi dziewczętami. W każdym razie były co najmniej szalone.
- Wyrzuciłaś go za drzwi?
Bridgette patrzyła na siostrę, jakby jej włosy zamieniły się nagle w kłębowisko syczących węży.
Zbyt wstrząśnięta, by utrzymać się na nogach, opadła na długi stół, który Fiona pracowicie wyprodukowała swego czasu podczas kursu stolarskiego dla dorosłych.
- Fiono, sądziłam, że po śmierci ojca nie ma już w naszej rodzinie szaleńców.
Fiona przeglądała wysłużoną książkę kucharską, szukając czegoś, co mogłaby wyczarować szybko jako próbkę swoich umiejętności do przedstawienia państwu Goldbergom. Niecodziennie zgłaszała się do niej para planująca uroczystości z okazji złotych godów. Nie miała teraz najmniejszej ochoty opowiadać o tym, jak zakończyła się jej przygoda z panem Cutlerem poprzedniej nocy.
- Nie wyrzuciłam go za drzwi - zaprzeczyła szorstko.
Zaznaczyła kartką stronę 534, po czym szukała dalej.
- Co więc się stało?
Fiona zamknęła książkę. Dobrze, skoro Bridgette chciała prawdy, to ją usłyszy.
- Naigrawał się ze mnie.
Bridgette potrząsnęła głową.
- Całując ciebie?
Rozstrojona, nie mogąc od soboty znaleźć sobie miejsca, Fiona wstała i przeszła się po kuchni. Nie było nic do zmycia, nic do schowania. Szczęśliwie dostrzegła szafkę z przyprawami i postanowiła zrobić w niej porządek.
- Nie chodziło o pocałunek, ale o to, co powiedział. Nie zrozumiesz tego. Zawsze byłaś piękna.
- Dzięki, ale co to ma do rzeczy?
- Zawsze, kiedy słyszałaś komplement, wiedziałaś, że jest szczery. Gdy ktoś zwracał się do mnie z czymś podobnym, był w tym jedynie sarkazm.
Bridgette wiedziała, czego doświadczyła Fiona. Nigdy nie przestanie żałować, że była wtedy zbyt próżna i zadufana w sobie, by przeciwstawić się temu. Przeszłości jednak nie można było zmienić. Mogła jedynie próbować uczynić teraźniejszość przyjemniejszą dla siostry.
Bridgette objęła Fionę ramieniem.
- Posłuchaj, dzieciaki mówią wiele okrutnych rzeczy.
Znajdują czyjś czuły punkt, a potem drwią bez litości.
Spojrzała Fionie w oczy.
- I nie zawsze to, co mówią, jest prawdą.
Fiona odsunęła się od siostry. Wiedziała, że Bridgette stara się być miła. Ich stosunki ogromnie się poprawiły, kiedy obydwie dorosły, a jednak przeszłości nie można było wymazać.
Starała zachowywać się tak, jakby to, co zdarzyło się kiedyś, nie miało znaczenia. Jakby dawno zdążyła się z tym pogodzić. Lecz w głębi serca zawsze ją to bolało.
- Tata twierdził, że to prawda, i to samo mówiło mi lustro.
- Czy przeglądałaś się w tym lustrze ostatnio? - spytała łagodnie Bridgette.
Fiona wzruszyła ramionami. Wszystko to nie było teraz ważne. Jedynie gdy pojawiał się ktoś taki jak Hank, powracały do niej wspomnienia i dawne kompleksy.
- Może nie prowokuję wybuchów śmiechu, przechodząc ulicą, ale ktoś taki jak Hank wybiera zawsze wszystko w najlepszym gatunku. Widziałaś, ile kobiet toczyło się wokół niego.
Mogły się tłoczyć, ale to ją pocałował.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Czy naprawdę wszystko musiała jej tłumaczyć?
- Jeśli może wybierać wśród najpiękniejszych, po co miałby zawracać sobie głowę mną? Tylko dla rozrywki?
Bridgette miała przeczucie, że Fiona się myli, lecz wiedziała, że jej siostra potrafi być uparta.
- Rozrywka nie jest niczym złym.
Fiona odwróciła się od niej i podeszła do stołu.
Nie dając za wygraną, Bridgette podążyła za nią.
- Czasami zabawa przeradza się w coś poważniejszego.
Poza tym to taki sam dobry początek jak każdy inny dla trwałego związku.
- Jedyną rzeczą, jaka mnie interesuje, jest moja firma - przypomniała siostrze Fiona, jakby nie mówiła już tego wiele razy. Hankowi jednak udało się dokonać jednego.
Wciąż rozważała to, co powiedział o reklamie. Było to dla niej nowe wyzwanie. - Może po kilku takich imprezach jak wesele Kellermanów zgromadzę wystarczająco dużo gotówki, by zainwestować ją w kampanię reklamową.
Bridgette nadstawiła ucha.
- W jakiej branży pracuje Cutler?
Fiona doskonale znała ten ton. Bridgette znów zaczynała coś knuć.
- Daj mi spokój, Bridgette. Jeśli kiedykolwiek zdecyduję się zamówić kampanię reklamową, to z pewnością nie w firmie Hanka.
- A dlaczego nie? Wiedziałabyś przynajmniej, że dobrze inwestujesz pieniądze.
Czasami nie mogła nadążyć za tokiem myślenia siostry.
- A to dlaczego?
- Uczciwie mu z oczu patrzy.
- Na przyjęciu nie zwracałaś uwagi na jego oczy, tylko na tyłek.
Bridgette nie wydawała się urażona.
- Bo ma wspaniały tyłek. A na dodatek jest uczciwy.
Kiedy Fiona chciała się odwrócić, Bridgette położyła jej rękę na ramieniu.
- Fiono, nie bądź głuptasem. To doskonała kombinacja.
- Dla firmy czy dla mnie?
Bridgette nie próbowała nawet kłamać.
- I dla ciebie, i dla firmy, Z tego, co wiem, firma to ty.
Być może. Istniała jednak pewna drobna przeszkoda.
- Zapominasz, że nie mam pieniędzy.
- Porozmawiaj z Cutlerem. Może nie będziesz musiała płacić za wszystko z góry.
- Nie wchodzę w układy, prosząc o przysługi.
- Czy nie mówił, że jest ci winien przysługę za powiadomienie go o pomyłkowym wysłaniu faksu?
Fiona potrząsnęła głową.
- Po robocie jesteśmy kwita. Jeśli ktoś jest winien komuś jakąś przysługę, to raczej ja jemu. Nie chciał wziąć ode mnie żadnych pieniędzy.
Bridgette otworzyła usta ze zdumienia.
- Proponowałaś mu pieniądze za pocałowanie ciebie?
- Nie, za obsługiwanie gości. - Fiona westchnęła z rezygnacją. - Jeśli chcesz wydobyć ode mnie jakieś informacje, przynajmniej słuchaj, kiedy sama coś ci mówię.
Bridgette słuchała. Bardzo uważnie słuchała tego, co chciała usłyszeć.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Pozwól, że się upewnię, czy dobrze zrozumiałem.
Hank pochylił się, przysuwając bliżej jeden z wielu bloczków z karteczkami, które lubił mieć pod ręką na wypadek, gdyby wpadł mu do głowy jakiś genialny pomysł. Choć był entuzjastą wszelkich nowinek technicznych, uważał, że nie ma nic lepszego jak papier i pióro, gdy chodziło o notowanie uwag i spostrzeżeń.
Tym razem jednak żadne pomysły nie przychodziły mu do głowy i na kartce narysował jedynie znak zapytania, gdy po odebraniu telefonu usłyszał w słuchawce głos Bridgette.
Po kilku minutach słuchania jej monologu wciąż nie umiał nic zapisać na swojej kartce.
Powtórzył to, co udało mu się zrozumieć z jej wywodów.
- Ty i twoja siostra chciałybyście spotkać się ze mną, by omówić ewentualną kampanię reklamową dla jej firmy?
W głosie Bridgette brzmiała nuta zniecierpliwienia, którą z marnym skutkiem starała się ukryć.
- Właśnie o tym mówię od pięciu minut.
Hank potrafił wyczuć intrygę, gdy ktoś próbował go w nią wciągnąć.
- Fiona nie zdradzała zainteresowania reklamą, kiedy jej o tym wspomniałem. - Chyba że z sobie tylko wiadomych powodów postanowiła okazać je, zamykając mu drzwi przed nosem.
- Miała czas, by to przemyśleć, i zmieniła zdanie. O wszystkim - dodała z naciskiem Bridgette, mając nadzieję, że jej enigmatyczne stwierdzenie okaże się wystarczającą zachętą.
- Rozumiem. - Jego ręka narysowała postać kobiety dźwigającej piętrowy tort w stronę czekającej furgonetki. Postać miała opadające do talii czarne kręcone włosy i wysokie szpilki. - Skoro jest tak zainteresowana, jak mówisz, czemu więc nie zadzwoniła do mnie sama?
- Jest bardzo zajęta. Pojechała na spotkanie z potencjalnymi klientami. To para planująca uroczystość z okazji pięćdziesiątej rocznicy ślubu - brnęła dalej Bridgette. - Fiona nie lubi zajmować się kilkoma rzeczami jednocześnie.
- Interesujące. - Odsuwając notes na bok, Hank przerzucił kartki kalendarza. Zajmował się teraz trzema zleceniami, a czwarte czekało na niego. Każdym chciał zająć się osobiście, co oznaczało, że w każdej z firm musiał spędzić parę godzin dziennie, zapoznając się z produktami, procedurami i wszelkimi innymi szczegółami, które mogłyby pobudzić jego wyobraźnię.
- Przez najbliższe tygodnie będę dość zajęty.
- Szkoda!
W tym krótkim słowie brzmiało rozczarowanie. Więc to jednak intryga. Ale zamierzał wykorzystać sytuację.
Przewrócił kartkę i zanotował coś pod datą następnego dnia.
- A może spotkalibyśmy się po pracy? Powiedzmy jutro około wpół do siódmej. - Zaproponowałby dzisiejszy wieczór, gdyby nie to, że umówił się zaraz po lunchu w Riverside z właścicielem Central Computers. - Na Newport Centre Drive jest restauracja McGonigle. Wewnątrz Fashion Island...
- Nie musisz mi tłumaczyć. Wiem, gdzie to jest. Będziemy tam - oświadczyła Bridgette, nie ukrywając zadowolenia.
Hank uśmiechnął się do siebie. Zastanawiał się, jaką historyjkę Bridgette sprzeda Fionie, by zmusić ją do przyjścia.
- A więc mam nadzieję, że uda się nam dojść do porozumienia, pani Reilly.
- Turner - poprawiła go Bridgette. - Jestem mężatką. W jej głosie jak zawsze, kiedy czyniła to wyznanie, słychać było nutkę żalu.
- Tak to zwykle bywa z najpiękniejszymi kobietami.
A więc do jutra - zakończył Hank.
- Do jutra - westchnęła Bridgette, z zamkniętymi oczami odkładając słuchawkę gdzieś w pobliżu aparatu. Przy zwykłym pożegnaniu ten Cutler potrafił sprawić, by poczuła się seksownie. Co za niezwykły mężczyzna!
- Naprawdę, Fiono - mruknęła, zwijając się na kanapie - lepiej zdobądź go, zanim ja zdecyduję się porzucić Briana i sama się nim zająć.
- Mówisz do mnie?
Zaskoczona Bridgette podniosła głowę, by zobaczyć w progu Fionę.
Mrucząc coś pod nosem, Fiona walczyła z zamkiem, nie mogąc wydobyć zeń klucza. Któregoś dnia musi wreszcie pamiętać, by go naoliwić. Była to jeden z wielu punktów na jej nie mającej końca liście rzeczy do zrobienia.
Bridgette poderwała się, spoglądając na Fionę z miną niewiniątka.
- Czasami mówię głośno do siebie. - Nigdy nie ma lepszej chwili niż obecna na zastawienie pułapki. - Dzwonił właśnie twój piękny kelner. Hank - dodała, gdy Fiona nie odzywała się.
Fiona znieruchomiała.
- On nie jest moim kelnerem - odrzekła. Twarz Fiony nie zdradzała nic, choć serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
- Czego chciał? - Starała się nie okazywać specjalnego zainteresowania, wątpiła jednak, by udało się jej oszukać Bridgette. - Czy zapomniał czegoś w sobotę?
- Nie, ale najwyraźniej tobie się to przytrafiło. Wspominał przecież, że reklama pomogłaby ci zdobyć takich klientów, jakich pragniesz.
Fiona zdjęła z półki duży notes. Weszła do kuchni i usiadła przy stole.
- Zmieniłam zdanie w sprawie reklamy. Mam takich klientów, na jakich mi zależy. Klientów, którzy płacą.
Bridgette westchnęła.
- Doprawdy? - Widziała, że Fiona stara się ją zignorować. - Czy przypadkiem nie mówiłaś, że chcesz, by twoja firma odniosła sukces?
- Tak, mówiłam, ale...
- A więc dlaczego tak podejrzliwie odnosisz się do tego pomysłu? - chciała wiedzieć Bridgette. - Reklama pomoże ci osiągnąć cel.
- Bridgette, reklama kosztuje mnóstwo pieniędzy. Jeśli pamiętasz podstawy algebry, wiesz pewnie, że jeśli A równa się B, a B równa się C, to A równa się C. Wiesz zatem, dlaczego nie mogę reklamować swojej firmy.
- Niczego nie pamiętam z lekcji algebry poza tym, że Scott O'Hara miał barki szerokie jak stąd do Cataliny i wspaniale całował. - Bridgette uśmiechnęła się, zanim powróciła do przerwanego wątku. - Ty zaś powinnaś pamiętać przede wszystkim o tym, że pieniądz robi pieniądz.
Zaciskając wargi, Fiona modliła się o cierpliwość. Bridgette z pewnością nie była głupia, mimo to niekiedy doprowadzała ją do szału. Doskonale jednak radziła sobie w życiu, po prostu będąc sobą. Pięciokrotnie zdobyła tytuł królowej piękności i producenta filmowego na męża. Fiona wiedziała, że Bridgette pomaga jej jedynie z nudów, gdyż potrzebowała jakiegoś zajęcia. Niestety, dla niej prowadzenie firmy było czymś więcej niż tylko rozrywką.
- Pamiętam to powiedzenie. Obiecuję, że gdy tylko uda mi się odłożyć trochę pieniędzy, natychmiast je zainwestuję.
Do tego czasu... - Jako znak zakończenia rozmowy Fiona otworzyła zeszyt ze zgromadzonymi przez siebie przepisami i zaczęła je przeglądać, szukając zwłaszcza przepisu na danie, o którym wspomniała państwu Goldbergom.
Bridgette położyła rękę na otwartym notesie, usiłując zwrócić uwagę siostry. Trzymała w ręku prostokątny kawałek papieru. Pomachała nim przed twarzą Fiony.
- Masz pieniądze.
Fiona spoglądała na kartkę, lecz nie wykonała żadnego ruchu, by ją wziąć.
- Co to jest?
Zniecierpliwiona Bridgette ujęła rękę siostry i wcisnęła w nią papier.
- Mój Boże, Fiono, czy naprawdę nie potrafisz rozpoznać czeku in blanco?
- Tak, potrafię rozpoznać czek. - Fiona podniosła wzrok na siostrę. - Chciałabym tylko wiedzieć, dlaczego mi go pokazujesz?
Mimo iż Bridgette wyciągała czek w jej kierunku, Fiona nie miała zamiaru go wziąć.
- Chcę pomóc ci w sfinansowaniu inwestycji.
Bridgette zaproponowała jej pomoc dwa miesiące temu, gdy asystentka Fiony wyszła za mąż i przeniosła się do San Francisco. Fiona spodziewała się, że do tej pory jej siostra będzie miała dość tej zabawy.
- Od kiedy?
- Od zaraz. Daj spokój, Fiono - Bridgette nalegała, widząc wahanie siostry. - Nie muszę spłacać rat za dom czy zapożyczać się na wakacje. Mamy więcej, niż potrzebujemy, i Brian wciąż zachęca mnie, żebym wydawała pieniądze, na co tylko przyjdzie mi ochota.
Fiona przypomniała sobie szały zakupów, jakie często ogarniały jej siostrę. Bridgette kupowała, jakby było to nie tylko jej życiowym powołaniem, lecz również obowiązkiem patriotycznym.
- I robisz to. Kupujesz ubrania, biżuterię...
Bridgette przerwała Fionie, a jej głos brzmiał teraz bardzo poważnie.
- Chcę zainwestować pieniądze w firmę swojej siostry. To takie moje marzenie, zgoda? Brian jest zawsze zajęty. Choć raz chcę wspierać coś, co jest ekscytujące i ma szansę rozwoju.
Fiona widziała, że siostra jest szczera. Dostrzegła w jej oczach nieme błaganie. Odkładając na bok książkę, spojrzała na Bridgette ze współczuciem.
- Zawsze sądziłam, że jesteś w samym centrum wszystkiego, co ekscytujące.
- Mówisz o konkursach piękności? - zapytała Bridgette. Kiedy mijało pierwsze podniecenie, za każdym razem ogarniało mnie to samo uczucie pustki i przekonanie, że omija mnie coś naprawdę ważnego. Gdy wychodziłam za mąż, miałam nadzieję, że może Brian znajdzie dla mnie miejsce w swoim świecie.
Za każdym razem, kiedy go o to proszę, gładzi mnie po głowie i wręcza kolejną kartę kredytową. To nie wystarcza - wyznała cicho. - Chcę być częścią czegoś, co się rozwija i o co trzeba dbać. Nie mogę sama tchnąć życia w tę firmę - zatoczyła ręką wokół, wskazując tym gestem kuchnię wypełnioną naczyniami i książkami kucharskimi. - Do tego niezbędny jest twój talent i energia. - Spojrzała na Fionę z nadzieją. - I co na to powiesz?
Po raz pierwszy Bridgette prosiła ją o cokolwiek. Fiona nie mogła jej odmówić. Zwłaszcza teraz, kiedy jej siostra na szali położyła własną dumę.
- Co mogę powiedzieć? Zgadzam się.
Bridgette zarzuciła jej ręce na szyję.
- Dzięki. Będę twoją cichą wspólniczką.
Fiona zaśmiała się. Czy Bridgette rzeczywiście spodziewała się, że ona w to uwierzy?
- Cieszę się.
W zasadzie było to miłe uczucie wiedzieć, że w potrzebie może liczyć na siostrę.
To zwykłe spotkanie w interesach, powtarzała sobie po raz setny Fiona, rozglądając się po wnętrzu lokalu McGonigle's. Restauracja urządzona w stylu dziewiętnastowiecznego angielskiego pubu była słabo oświetlona. Odnalezienie siostry w takich warunkach graniczyło z cudem, przynajmniej dopóki oczy Fiony nie przywykły do mroku.
Bridgette zawsze się spóźniała. Fiona ufała, że choć raz przyjdzie punktualnie. Nie uśmiechała się jej perspektywa samotnego zabawiania Hanka.
Nie miała najmniejszego powodu do niepokoju, a jednak każdy nerw jej ciała był napięty niczym struna nastrojonych przed koncertem skrzypiec. Znów spotka się z Hankiem, i co z tego? Pocałował ją, sprawiając, że świat zawirował nagle, ale to już się nie powtórzy. Znów jest tak, jak było kiedyś.
Ich dzisiejsze spotkanie odbędzie się w optymalnie dogodnych warunkach. Spotka się z Hankiem w uczęszczanej restauracji w obecności siostry. Oczywiście, jeśli Bridgette raczy się pojawić.
Na tak neutralnym gruncie Fiona wiedziała, że ma szansę poradzić sobie doskonale. Nieśmiała z natury, musiała wyrobić w sobie umiejętność nawiązywania kontaktów i prowadzenia rozmów. Spotykając się z potencjalnym klientem, nie była Fioną Reilly, lamentującą nad rozlanym mlekiem, lecz Fioną Reilly, jedyną właścicielką dobrze rozwijającej się firmy gastronomicznej.
To ostatnie stwierdzenie nie było już prawdą. Miała w torebce czek, który je negował. Bridgette stała się jej wspólniczką i niewątpliwie będzie chciała mieć wpływ na decyzje dotyczące firmy, niezależnie od tego, co mówiła wczoraj.
Znała swoją siostrę. Każdego dnia będzie musiała walczyć z Bridgette, chcąc realizować swoje plany. Jednak te nieuniknione starcia nie przerażały jej. Nigdy nie odczuwała lęku przed Bridgette. Zazdrościła jej, gdy były nastolatkami, lecz nawet to nie miało teraz znaczenia.
Podejrzewała, że pod wieloma względami nie przypomina już tej szarej myszki, z której tak szydził ojciec. Teraz umiała radzić sobie sama. Pod warunkiem oczywiście, że nie musiała „radzić sobie” z mężczyznami.
Do licha, gdzie podziewała się Bridgette?
Raz jeszcze przypomniała sobie ich wczorajszą rozmowę. Kto mógłby się domyślić, że Bridgette także ma kompleksy? I że zazdrości siostrze. Bridgette wyznała później, że zawsze zazdrościła Fionie jej uporu i wytrwałości. Do tej pory Fiona nigdy nie przypuszczała, że bycie pięknością może mieć także swoje złe strony, że może rozleniwiać, gdy wszystko przychodzi zbyt łatwo. Rozpieszczana i psuta Bridgette nie wiedziała, jak walczyć o rzeczy, które były dla niej ważne.
Przez całe życie czegoś się uczymy, pomyślała Fiona, wciąż rozglądając się dookoła w poszukiwaniu siostry.
W następnej chwili jej serce zabiło gwałtownie. Zamiast Bridgette dostrzegła bowiem siedzącego przy stoliku Hanka.
Był sam.
Fionę ogarnęły złe przeczucia.
- Czym mogę służyć? - usłyszała pytanie kelnerki.
Westchnęła głęboko, po czym wskazała na stolik Hanka.
- Jestem umówiona z tym panem - mruknęła.
Na kelnerce wyraźnie zrobiło to wrażenie.
- Ma pani szczęście - powiedziała. - Tędy proszę. - Biorąc po drodze menu, poprowadziła Fionę do znajdującego się we wnęce stolika.
Hank wstał, gdy dojrzał Fionę.
- Zaczynałem już zastanawiać się, czy nie zostałem wystawiony do wiatru.
- To z pewnością zdarzyłoby się tobie po raz pierwszy, Fiona Reilly, bizneswoman. Fiona Reilly, bizneswoman.
Nie przestawała powtarzać w duchu tej mantry, bez jakiegokolwiek jednak rezultatu. Siadając na krześle, czuła, że jej kolana są wiotkie.
Hank wyglądał wspaniale. Fiona rozłożyła na kolanach ciemnozieloną serwetkę. Bridgette, gdzie do licha jesteś?
Zmusiła się do uśmiechu.
- Domyślam się, że moja siostra jeszcze nie przyjechała.
- Nie widziałem jej - potwierdził Hank. I miał dziwne przeczucie, że nie zobaczy dzisiaj Bridgette, ale osobiście nie miał nic przeciw temu. Przyjemność czy interesy, przede wszystkim zależało mu na towarzystwie Fiony.
Kelnerka znów pojawiła się przy ich stoliku i stała przez chwilę w milczeniu, jakby zastanawiając się nad czymś.
- Czy pani Fiona Reilly? - spytała wreszcie.
Zdziwiona Fiona skinęła głową.
- Tak, to ja. Czy coś się stało?
Kelnerka uśmiechnęła się, zadowolona, że odgadła właściwie.
- Pani siostra mówiła, że będzie pani siedzieć z najprzystojniejszym mężczyzną w całym lokalu.
Fiona poczuła, że robi się jej słabo.
- Moja siostra?
- Tak, dzwoniła właśnie z wiadomością, że nie będzie mogła tu dotrzeć, gdyż dopadła ją grypa - wyrecytowała kelnerka, nie spuszczając wzroku z Hanka. - Ale nie musicie się państwo martwić. To podobno nic poważnego.
- Poprosimy o dwie lampki wina - zwrócił się do kelnerki Hank. - To da nam czas na przejrzenie menu.
Zrozpaczona Fiona zamknęła oczy. Zapłacisz mi za to, Bridgette. Choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobisz, zapłacisz mi za to. Kiedy otworzyła oczy, napotkała wzrok Hanka.
- Czy wszystko w porządku? - zapytał. Fiona wydawała się taka zaskoczona i bezbronna.
Zła na Bridgette, zapomniała o zdenerwowaniu.
- Nie. I będzie jeszcze gorzej - mruknęła. Jak Bridgette mogła posłużyć się tak oczywistą intrygą? Jej wczorajsze wzruszające wyznanie było także tylko kłamstwem, mającym skłonić ją do przyjścia tutaj? - Nikt w naszej rodzinie nie siedział jeszcze w więzieniu - oświadczyła nagle.
- W więzieniu? - Hank nie nadążał za jej tokiem myślenia, ale zdążył się do tego przyzwyczaić. - Kto wybiera się do więzienia?
- Ja, po tym, jak zamorduję Bridgette. - Wzięła do ręki torebkę. Hank prawdopodobnie marzył o tym, by jak najszybciej wydostać się z tej kiepsko zastawionej pułapki. Posłuchaj, to oczywiste, że moja siostra zaaranżowała tę sytuację. - Wstała z krzesła, lecz Hank nakrył dłonią jej rękę, zmuszając Fionę, by z powrotem usiadła.
- Prawdę mówiąc, rzeczywiście to zrobiła. Twierdziła, że zmieniłaś zdanie na temat reklamy twojej firmy.
Starał się być uprzejmy, czy też naprawdę nie wiedział, o co chodzi? Mając nadzieję na to drugie, Fiona skorzystała z wymówki, którą Hank sam jej podsuwał. Nie miała innej możliwości, by wybrnąć jakoś z tej sytuacji.
- Hm, właściwie tak. Zastanawiałam się nad tym, co mówiłeś. - Pochyliła się do przodu z powagą w oczach, starając się sprawiać wrażenie profesjonalistki. - Co dokładnie mógłbyś dla mnie zrobić?
Doskonała metamorfoza, pomyślał Hank. Poprzednio Fiona była pełna obiekcji i wątpliwości. Uśmiechnął się.
- Więcej niż mogłabyś się spodziewać.
W następnej chwili Hank starał się umknąć wraz z krzesłem przed strumieniem zimnej wody ze szklanki, którą Fiona niechcący przewróciła.
Sytuacja z niezręcznej w okamgnieniu zmieniła się w upokarzającą. Spojrzenie Hanka wytrąciło Fionę z równowagi. Kiedy chciała się cofnąć, łokciem potrąciła szklankę.
Jej twarz spłonęła rumieńcem.
- Tak mi przykro.
Nie namyślając się długo, chwyciła serwetkę i zaczęła wycierać nią spodnie Hanka. Kiedy zdała sobie sprawę, co robi, serwetka wypadła jej z ręki. Fiona zaczerwieniła się jeszcze bardziej i zaczęła modlić się w duchu o trzęsienie ziemi. Niewielkie, lecz wystarczające do tego, by ziemia rozstąpiła się pod jej krzesłem i pochłonęła ją w swych niezgłębionych czeluściach.
Hank przygryzł wargę, lecz nie do końca udało mu się ukryć rozbawienie. Podniósł upuszczoną przez Fionę serwetkę.
- Nic się nie stało - zapewnił ją. Przez chwilę prawie uwierzył w metamorfozę tej kobiety. Teraz jednak znów widział prawdziwą Fionę. Zdecydowanie bardziej mu się podobała. - To tylko woda. Spodnie wyschną i nie pozostanie na nich najmniejszy ślad.
- Posłuchaj, może powinniśmy się spotkać, gdy Bridgette wróci do zdrowia - powiedziała Fiona. A jeśli nie jest chora, to lepiej dla niej, gdyby była. Znów wzięła do ręki torebkę, gotowa do ucieczki. - Ja nie jestem w tym dobra.
- W tym? - spytał niewinnie.
Dlaczego tak ją dręczył? Wiedział, o co chodzi.
- Nie umiem rozmawiać z mężczyznami - odrzekła. Nie umiem rozmawiać z tobą, kiedy patrzysz na mnie w ten sposób, pomyślała.
Hank ujął jej dłoń.
- A więc zapomnij, że jestem mężczyzną. A ja spróbuję zapomnieć na chwilę, że jesteś piękną kobietą. Umowa stoi?
Na ustach Fiony pojawił się delikatny uśmiech. Nie ruszyła się z miejsca, choć rozsądek nakazywał jej uciekać, zanim będzie na to za późno.
- Ty nie będziesz miał z tym problemu.
Naprawdę uważa siebie za nieatrakcyjną, zdał sobie sprawę Hank. Podobnie jak naprawdę wierzy we wszystkie te upokarzające sądy, jakie wygłasza na swój temat. Zmarszczył czoło.
- Dlaczego to robisz?
Jego groźna mina miała dziwnie kojące działanie na nerwy Fiony. Uniosła głowę, gotowa do obrony.
- Co robię?
- Tak się poniżasz? - nie ustępował Hank. Nie chodziło jej o prowokowanie go do prawienia jej komplementów. Tyle zdążył już zauważyć.
Odwróciła wzrok. To była ostatnia rzecz, o jakiej miała ochotę rozmawiać. Z kimkolwiek, a już najmniej z Hankiem.
- Nie poniżam się. Jestem jedynie realistką... i nie boję się prawdy.
Do licha, ktoś musiał potraktować ją z wyjątkowym okrucieństwem. Może kochanek? zastanawiał się Hank. Nie wyglądała na kobietę, która pozwoliłaby się wykorzystywać, ale zdarzało mu się mylić. Morgan była ostatnią osobą na świecie, co do której spodziewałby się, że może jej się to przytrafić, a jednak i ona stała się kiedyś ofiarą wybranego przez siebie mężczyzny. Pozostawała w toksycznym związku przez sześć miesięcy, dopóki któregoś ranka nie zrozumiała wreszcie, że potrafi się z niego wyzwolić.
- Fiono, jest różnica pomiędzy skromnością a poniżaniem. Uwierz mi, jesteś bardzo atrakcyjną kobietą. - W pewnym sensie wydawała się nawet piękna, pomyślał, lecz wiedział, że Fiona nie jest gotowa, by to usłyszeć.
Kiedyś już to słyszałam! zdała sobie sprawę Fiona. Matka próbowała pocieszać ją niemal dokładnie tymi samymi słowami. Choć płynęły z dobrego serca, nie brzmiące zbyt szczerze zapewnienia matki nigdy nie spełniły swego zadania.
- Racja, zapomnijmy o ciele, liczy się dusza - stwierdziła gorzko Fiona. Słowa Hanka wzbudziły tyle złych wspomnień. - No dobrze, wróćmy do tematu naszej rozmowy - mówiła teraz stanowczo i zdecydowanie. - A więc, o jakim rodzaju reklamy myślałeś dla mojej firmy?
Hanka kusiło, by powiedzieć coś jeszcze na temat jej ciała i duszy, które z takim sarkazmem wspomniała przed chwilą, ale zmusił się do milczenia. Doceniał to, że Fiona chce powrócić do sprawy, którą oboje wykorzystali jako pretekst do tego spotkania.
- Na początek telewizja.
- Na początek? - powtórzyła. Telewizja mogła być celem ostatecznym, lecz z pewnością Fiony nie stać było, by od tego zaczynać. - Moja siostra ma na nazwisko Turner, ale nie jest spokrewniona z Tedem. Co oznacza: nie mam pieniędzy, jakich wymaga kampania telewizyjna.
Hank wiedział, że istnieją różne sposoby poradzenia sobie z tym problemem. Jego stary przyjaciel pracował w stacji telewizyjnej nadającej z Bedford.
- Myślałem o programach lokalnych.
Fiona pokręciła głową.
- I na to mnie nie stać.
- Bardzo lokalnych - nalegał.
- Weź pod uwagę raczej coś w rodzaju lokalnego teatrzyku lalkowego przygotowanego przez zerówkowiczów - odparła, pociągając łyk wina. - Może nawet przez przedszkolaków. - To niedobre posunięcie, pomyślała natychmiast. Wino uderzyło jej do głowy. Bardzo powoli odstawiła kieliszek i czekała, kiedy jej uwaga znów skupi się na temacie, o którym rozmawiali.
- Jeśli przyjrzysz się programom lokalnych stacji, przekonasz się, że wiele osób samodzielnie przygotowuje reklamy.
Może wygląda to odrobinę amatorsko, ale kto powiedział, że nie ma wdzięku. Poza wszystkim reklama nie musi być szczególnie wymyślna, żeby była dobra. - Fiona patrzyła na niego z powątpiewaniem. Nie jest przekonana, pomyślał Hank. - Najpyszniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek jadłem, był placek rabarbarowy mojej mamy. To nic szczególnie oryginalnego i zdecydowanie źle się nazywał, ale smakował niebiańsko. Moim ostatnim życzeniem przed śmiercią byłaby prośba o kawałek tego placka. - Popatrzył na nią z powagą. - Pamiętaj o tym.
Fiona nie wiedziała, czy nie przypisuje zbyt dużego znaczenia jego słowom. Prawdopodobnie tak.
- No dobrze. - Dla dobra dalszej dyskusji postanowiła na chwilę przyjąć jego pomysł. - A jak dużo „niczego wymyślnego” mogłabym kupić za tę sumę?
Wyjęła otrzymany od Bridgette czek i starannie wpisała kwotę, której wysokość mieściła się jeszcze w uznawanych przez nią granicach przyzwoitości, Bridgette nalegałaby pewnie, by suma była wyższa, ale Fiona nie lubiła długów, niezależnie od tego, u kogo i w jakim, choćby najważniejszym, celu je zaciągała.
Hank spojrzał na czek. Suma, dla niej z pewnością ogromna, dla niego oznaczała budżet więcej niż skromny. Nigdy jednak nie odrzucał wyzwania.
- Coś z tym można zrobić. - Na razie oddał jej czek.
- Miej to pod ręką - poradził. - Jest pewien człowiek, z którym chciałbym cię poznać. - Zauważył kwaśną minę Fiony.
- Czemu się tak krzywisz?
- Przepraszam, to odruch bezwarunkowy. - Fiona włożyła czek do torebki. - Moi przyjaciele wciąż powtarzają to zdanie. - Wzruszyła ramionami, nie wiedząc nawet, dlaczego mu o tym opowiada. - Wygląda na to, że świat nie lubi liczb nieparzystych, jak na przykład jeden.
Hank przyglądał się jej przez chwilę.
- Czy często umawiają cię na randki w ciemno?
Zaśmiała się, obracając w rękach kieliszek. Nie zamierzała wypić ani kropli więcej przed jedzeniem.
- Próbują.
- Ale ty odmawiasz - domyślił się.
Potrząsnęła głową.
- Jestem zbyt zajęta.
Hank miał przeczucie, że to nie jest jedyny powód.
- Miałem szczęście, że dziś wieczorem byłaś wolna. Zauważył, że kelnerka spogląda w ich stronę. Gestem poprosił ją do stolika, a potem zwrócił się do Fiony. - Zamówimy coś?
Za każdym razem, kiedy uśmiechał się do niej w ten sposób, Fiona czuła, że braknie jej tchu. Zerknęła na menu, zbyt rozkojarzona, by skupić uwagę na poszczególnych nazwach potraw.
- Na co ty masz ochotę?
Hank uśmiechnął się szeroko.
- Powiedziałbym, że na ciebie, ale znów mogłabyś uciec, więc nie będę ryzykował. - W jego oczach błyszczały iskierki, kiedy przeglądał spis dań. - Ja zamówię porządny stek, lekko wysmażony. Proste, a jednak smaczne jedzenie. Biję na głowę wszystkie wyszukane potrawy.
Fiona nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego potraktowała jego słowa jak rzucone sobie wyzwanie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Chyba nie potrafię ci w pełni uwierzyć - zaczęła Fiona.
Malujące się na twarzy Hanka zdziwienie kazało jej mówić dalej. Jeśli istniała jakakolwiek dziedzina, w której czuła się pewnie, było to właśnie przyrządzanie potraw, którym nikt nie umiał się oprzeć. Odkąd tylko wyrosła trochę ponad blat kuchenny, miała dar wyczarowywania prawdziwie niebiańskich specjałów z najprostszych składników. Ten talent wyróżniał ją i stanowił dla niej ucieczkę przed rzeczywistością.
- Wydaje mi się, że umiałabym wyczarować jedno czy dwa dania, które mogłyby zagrozić twojemu zamiłowaniu do mięsa i ziemniaków.
Hank przyglądał się jej i nie wierzył własnym oczom.
To nie była Fiona lękająca się wszystkiego i wszystkich. Widział przed sobą kobietę pewną siebie i gotową stawić czoło światu.
- Zapraszasz mnie na domowy posiłek?
Nie to dokładnie miała na myśli, lecz Hank najwyraźniej w ten właśnie sposób zinterpretował jej słowa.
- Ja... to... - Nie umiała zręcznie wybrnąć z zastawionej przez siebie samą pułapki. Może zresztą wcale jej na tym nie zależało. Po cóż zatem w ogóle odzywałaby się?
- Bo jeśli tak - ciągnął - przyjmuję zaproszenie. Nie jadłem porządnego domowego posiłku, odkąd opuściłem ranczo.
- Nie umiesz gotować? - Nie wiedziała, dlaczego ją to zaskoczyło. Może dlatego, że pod każdym innym względem Hank wydawał się tak samowystarczalny. Sądziła, że potrafi poradzić sobie w każdych okolicznościach.
Na ustach Hanka zaigrał uśmiech, gdy przypomniał sobie jedną szczególnie dotkliwą porażkę kulinarną: próbując przygotować gulasz według przepisu matki, spalił na węgiel kawałki mięsa, które przywarły do dna patelni na wieki wieków amen.
- Tylko tyle, by nie umrzeć z głodu. To nie jest mój największy talent. Poza tym nigdy nie mam czasu na gotowanie. - Pracował do późna i zazwyczaj zamawiał jakąś potrawę z restauracji. W tych rzadkich chwilach, gdy ogarniała go potrzeba twórczego wysiłku, kupował krojoną wędlinę i robił kanapki.
Fiona, która większość czasu spędzała w kuchni, tworząc nowe kompozycje lub udoskonalając stare, sprawdzone przepisy, nie wyobrażała sobie, że można nie mieć czasu na gotowanie.
- Ja zawsze mam na to czas. Gotowanie mnie odpręża.
Na Hanka zaś gotowanie wywierało efekt wręcz przeciwny, zwłaszcza kiedy zawartość garnków zaczynała kipieć.
Sądził, że ponieważ praca Fiony wiąże się z koniecznością przyrządzania potraw, ostatnią rzeczą, na jaką miałaby ochotę w wolnym czasie, będzie przygotowywanie posiłku.
- Nawet kiedy pracujesz w stresie?
- Szczególnie wtedy. - Wtedy właśnie była w najlepszej formie, zdopingowana stojącym przed nią wyzwaniem. W innych rzeczach nie jestem zbyt dobra, ale w kuchni...
cóż, w kuchni nie liczy się to, ile mam wzrostu i czy się umalowałam. Przyprawom nie zależy na tym, bym była piękna, tylko pomysłowa.
Patrzył na nią z zastanowieniem.
- Nie wiedziałem, że przyprawy w ogóle mają własne zdanie.
Za dużo mówię, zreflektowała się Fiona.
- Znowu się ze mnie śmiejesz.
Wyciągnął do niej rękę.
- Absolutnie nie. Nie śmieję się, tylko uśmiecham. - Jego głos brzmiał ciepło. - Razem z tobą.
- Ale ja się nie uśmiecham. - Wysiłkiem woli Fiona powstrzymała uśmiech. Sama obecność Hanka sprawiała, że kąciki jej ust bezwiednie unosiły się ku górze.
- Więc powinnaś. - Ujął jej dłoń. - Uśmiech dodaje ci uroku.
Fiona nie wiedziała, jak przyjmować komplementy Hanka, choć zdecydowanie sprawiały jej one przyjemność. Nikt wcześniej nie zwracał się do niej w ten sposób.
- Czuję się zmęczona. Od rana jestem na nogach - wyjaśniła - i nie miałam jeszcze okazji ochłonąć.
Przyszła tutaj prosto ze spotkania z kolejnym potencjalnym klientem i nie zdążyła wstąpić do domu, by się przebrać tak, jak planowała to wcześniej. Wszystkie jej zamiary brały w łeb, gdy spotkania się przeciągały. Instynkt podpowiadał jej jednak, by nie pośpieszać przyszłych klientów. Zwykle uroczystość, którą chcieli zorganizować, miała dla nich ogromne znacznie. Wymagało to traktowania ich z największą delikatnością i pośpiech nie był w takiej sytuacji wskazany.
Bardzo powoli, nie odrywając spojrzenia od jej oczu, Hank potarł kciukiem dłoń Fiony.
- Podobasz mi się właśnie taka.
- Spocona?
- Promienna - poprawił.
Miała wrażenie, że temperatura wokół nich podniosła się o kilka stopni. Zrobiło się też jakby ciemniej dokoła.
- Czy chcą państwo złożyć zamówienie? - spytała kelnerka.
Mrok rozjaśnił się nieco, gdy Fiona spojrzała na stojącą przy ich stoliku kobietę.
- Jak najbardziej. - Fiona szybko przebiegła wzrokiem kartki menu, po czym, zdając się na los, wymieniła nazwę jednej z potraw. Nie miało znaczenia, co zamówi. Wątpiła, by przy tak napiętych nerwach w ogóle poczuła smak jedzenia.
Bez wątpienia denerwuje się w mojej obecności, doszedł do wniosku Hank. Uśmiechnął się do siebie, czekając, aż Fiona złoży zamówienie. Ona sama podniecała go i stymulowała i, jak podejrzewał, i jedno, i drugie robiła bezwiednie, przez cały czas koncentrując się na tym, by nie pozwolić mu za bardzo zbliżyć się do siebie.
Czy chodziło o narowistego konia, czy o zlecenie, które wydawało się szczególnie trudne do wykonania, wyzwanie zawsze Hanka pociągało. Zaś Fiona Reilly stanowiła wyzwanie szczególnie wdzięczne i intrygujące.
Chętnie pomoże tej młodej i pięknej kobiecie pokazać światu swoje prawdziwe ja, które wyczuwał pod maską chłodu i uprzejmości.
Pamiętał doskonale, że cicha woda...
Fiona westchnęła. Czuła się zbyt najedzona, by zdobyć się na coś więcej.
Rzadko zdarzało się jej usiąść do posiłku, a jeszcze rzadziej nie przy własnym stole. Ktoś wykonał za nią całą robotę i była to dość przyjemna odmiana, nawet jeśli sos okazał się odrobinę za ostry. Ostry czy nie, doceniała wysiłek włożony w jego przygotowanie.
Dokończenie posiłku to jedna sprawa; pozostawienie połowy dania na talerzu byłoby przecież niegrzeczne. Ale zamówienie na deser czekoladowego puddingu było z jej strony czystą rozpustą.
Włożyła do ust ostami okruch, rozkoszując się jego smakiem. Był wspaniały.
Miała minę grzesznika świadomego wielkości swojej winy.
- Nie powinnam była jeść deseru - szepnęła ze skruchą.
Hank obserwował ją z przyjemnością. W przeciwieństwie do znanych mu kobiet, które odważały się ledwie dziobać postawioną przed nimi potrawę, Fiona jadła, jakby każdy kęs sprawiał jej radość.
- Dlaczego? Boisz się, że możesz przekroczyć granicę pięćdziesięciu kilogramów podczas wieczornego ważenia?
Mówił o niej, jakby była małą i kruchą laleczką.
- Ważę więcej niż pięćdziesiąt kilogramów - zaprotestowała.
Hank potrząsnął głową. Miał na ten temat własne zdanie.
- Nie sądzę, byś przekroczyła pięćdziesiąt. Kiedy trzymałem cię wtedy, gdy omal nie spadłaś z taboretu, wydawałaś mi się bardzo lekka.
Samo wspomnienie tamtego incydentu wywołało w Fionie dreszcze. Wzruszyła lekko ramionami, jakby chcąc zamknąć ten temat.
- Może się przepracowałeś i mięśnie cię oszukały.
- Może - zgodził się, rozbawiony. Podał kelnerce kartę kredytową. Po chwili złożył podpis na podanym rachunku.
- Gotowa do drogi?
Fiona powoli wstała od stołu.
- Obawiam się, że będziesz musiał mnie nieść.
Raczej spodobał mu się ten pomysł. Jego oczy zabłysły.
- Sądzę, że dam radę, jeśli okaże się to konieczne. - Podszedł, odsunął jej krzesło i pomógł wyjść zza stolika. Znów wydawała się spłoszona. Tak, zdecydowanie chciał podjąć wyzwanie. - A przy okazji, kiedy mam przyjść?
Prawie zamarła w pół kroku.
- Przyjść? - powtórzyła. Kiedy zdążyła zaprosić go do siebie?
Wziął ją pod ramię i poprowadził do wyjścia. Nie umknął jej uwagi fakt, że oczy wszystkich kobiet w restauracji spoczęły na Hanku.
- Na domowy obiad - wyjaśnił. - Nie mów, że chcesz się wycofać. Moje kubki smakowe nie zniosłyby tego zawodu.
Fiona miała nadzieję, że o tym zapomniał. Palnęła głupstwo. Powinna być bardziej przewidująca. Prawo Murphy'ego. Oczywiście, sama perspektywa gotowania dla kogoś nie była dla niej niemiła. Przeciwnie, zawsze dawało jej to wiele satysfakcji. Ale prywatnie gotowała dotąd jedynie dla przyjaciół lub Bridgette i jej rodziny.
Zdawała sobie sprawę, że dla Hanka jest to tylko sposób na zabicie czasu, a jednak nie mogła zgasić w sobie pragnienia zaimponowania mu. Szybko przebiegła w myślach plan zajęć na najbliższe dni. We wszystkie była bardzo zajęta oprócz piątkowego wieczoru.
Jak zwykle, skomentowała to w duchu nie bez nuty sarkazmu.
- Piątek wieczorem z pewnością ci nie pasuje - powiedziała głośno. Spodziewała się, że na ten termin Hank dawno jest już umówiony.
Zaskoczył ją.
- Skądże. Jestem wolny. - Przytrzymał drzwi, by mogła przejść.
Fionę ogarnęła fala chłodu, a zaraz potem gorąca. On naprawdę zamierzał skorzystać z jej niefortunnej propozycji.
- Nie masz żadnej randki? - Nie mogła w to uwierzyć.
Za wszelką cenę próbuje się wykręcić, pomyślał Hank.
Popatrzył jej w oczy. Serce zabiło mu gwałtowniej.
- Teraz już mam.
- Randkę? - Nie, zdecydowanie nie to miała na myśli. Nie proponowała randki, ale towarzyskie spotkanie, lekcję na temat zasad zdrowego żywienia. Następne zdanie podyktowała jej panika. - Naprawdę masz zamiar przyjść do mnie na kolację?
- Tak, właśnie to zamierzam zrobić. Nie mogę teraz zrezygnować, Fiono - ostrzegł ją, rozbawiony. - Na szali leży twoja reputacja. - Przedstawił jej swoją wizję wieczoru. - Ty przygotujesz jedzenie, ja przyniosę wino. Zjemy, porozmawiamy... o czymkolwiek.
Fiona przeklinała w duchu swoje nieobycie.
- Co?
Stali na stopniach prowadzących na chodnik. Ciepły wieczorny wiatr rozwiewał włosy Fiony. Hank odgarnął z jej twarzy kilka kosmyków.
- O czymkolwiek - powtórzył z łagodnym uśmiechem.
- Oznacza, że nasze spotkanie będzie miało charakter otwarty. Możemy zrobić z nim wszystko, na co przyjdzie nam ochota. Chyba się nie boisz, prawda?
- Nie - odrzekła, zanim zdążyła się zastanowić. Zanim pozwoliła sobie na szczerość wobec niego.
Hank udał, że bierze jej „nie” za dobrą monetę, choć widział, że Fiona kłamie.
- Dobrze.
Fiona bała się. Obawiała się, że zrobi z siebie jeszcze większą idiotkę niż do tej pory. Bała się, że nie zdoła wycofać się wtedy, gdy będzie chciała. Strach podsunął jej nowy pomysł.
- Hm, a może przygotuję tę kolację u ciebie?
Hankowi nie sprawiało różnicy, gdzie się spotkają, nie rozumiał tylko, skąd zrodziła się ta propozycja.
- Dlaczego?
- Byłaby to bardziej naturalna dla mnie sytuacja. Właśnie w ten sposób obsługuję moich klientów. Jeśli będę podawała kolację w twoim salonie, może jakiś szczegół stanie się dla ciebie inspiracją do reklamy.
Hank nie widział powodu, dla którego miałby nie przystać na propozycję Fiony. Jej mieszkanie, czy jego, cokolwiek jest im przeznaczone, stanie się, niezależnie od tego, gdzie zjedzą kolację.
- Dobrze - zgodził się.
Fiona westchnęła, przez chwilę ciesząc się tym małym zwycięstwem, po czym zaczęła zastanawiać się, czy zgoda Hanka była podyktowana tymi samymi względami, które nią kierowały.
Tak, myślała Fiona, kończąc piątkowym popołudniem pakowanie zapasów do furgonetki. Będąc u Hanka, może wyjść w każdej chwili, kiedy uzna to za stosowne. Gdyby to on był jej gościem, nie mogłaby w dowolnym momencie po prostu zabrać swoich rzeczy i wyjść, kiedy poczułaby, że nadeszła pora. Byłaby w pułapce. A wtedy, kto wie, co mogłoby się wydarzyć?
To było znacznie sprytniejsze posunięcie.
Hank zaskoczył ją, otwierając drzwi, zanim zdążyła zadzwonić.
- Widziałem, jak parkowałaś samochód - wyjaśnił, odpowiadając na zawarte w jej wzroku pytanie. - Pomogę ci - zaproponował, biorąc od niej niezwykle duży rondel. - Co to takiego? Wydaje się ciężkie.
- Trochę tego, trochę tamtego. - Uśmiechnęła się, podając mu następne, tym razem mniejsze naczynie. Minę miała zdecydowanie tajemniczą.
Poprowadził ją do kuchni. Kątem oka widział, że Fiona rozgląda się dokoła.
- Łatwiej byłoby ci we własnym domu.
Miał rację, ale Fiona nie miała zamiaru przyznać mu jej głośno ani też wyjawić prawdziwego powodu, dlaczego wolała przyjechać tutaj.
- Ale wtedy nie wiedziałbyś, jak to jest być obsłużonym we własnym domu. - Postawiła garnek na kuchennym blacie.
Kuchnia była duża i przestronna, urządzona w stylu rustykalnym. Doskonała do pracy. Niestety, Hank nie potrafił tego wykorzystać.
Fiona wróciła do samochodu po resztę naczyń. Hank podążał tuż za nią.
- Podobno chciałeś jak najlepiej poznać charakter świadczonych przeze mnie usług. Dziś będziesz mógł przyjrzeć się wszystkiemu z perspektywy klienta.
- Tak, miałem już okazję zaznajomić się z twoją pracą, że tak powiem „od kuchni” - przekomarzał się, dźwigając tym razem wyjątkowo duży garnek.
Fiona unikała jego wzroku.
- Tak, z powodu mojej pomyłki.
- Uważam, że dobrze się stało. Nie miałbym okazji posmakować dziś tych smakowitości, gdybyś wtedy nie rzuciła się na mnie.
Fiona przesunęła się na bok, umożliwiając mu przejście.
- Nie rzucałam się na ciebie.... Poza tym to nie moja wina, że jesteś prawie tego samego wzrostu co Alex.
- A kto zastępuje go w tej chwili? - zapytał Hank. Choć początkowo prosiła go o dalszą pomoc, nigdy później nie ponowiła tej propozycji. Uznał więc, że najwyraźniej kontuzja Alexa nie jest aż tak poważna, na jaką się początkowo zapowiadała.
- Skontaktowałam się z agencją. Naprawdę potrafię działać efektywnie, jeśli tylko mam wystarczająco dużo czasu.
Po twarzy Hanka znów przemknął cień rozbawienia.
- Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że mogłoby być inaczej.
Miał cudowny uśmiech. Fiona odczuwała dreszcze, gdy dość długo patrzyła w jego oczy. Dlatego właśnie musiała tego unikać. Nie mogła przecież stać pośrodku kuchni, drżąc i wibrując niczym szafa grająca. Powinna zachowywać się jak profesjonalistka.
Wyglądało to tak, jakby Fiona wprowadzała się do Hanka.
Garnki, rondle i patelnie zajęły każdą wolną przestrzeń.
Mógłby otworzyć sklep gospodarstwa domowego.
- To wszystko po to, by przygotować jeden posiłek? - spytał z niedowierzaniem Hank. Powinien był nalegać, by zjedli kolację u niej. Fiona zadawała sobie zdecydowanie za wiele trudu.
- Będzie to zaskakująca kompozycja różnych składników. Poza tym... - Pociągnęła nosem, ustawiając temperaturę piekarnika. - Nie podważaj autorytetu artysty.
Hank roześmiał się, podnosząc ręce do góry.
- Gdzieżbym się odważył.
Śledził spojrzeniem każdy jej krok. Miał ochotę objąć jej szczupłą talię i przyciągnąć Fionę do siebie, nie troszcząc się o jedzenie. Wszystko, czego potrzebował do życia, ta kobieta miała w sobie.
Przeczucie podpowiadało mu jednak, że Fiona nie byłaby zbyt zadowolona, słysząc to w tej chwili. Nie teraz, gdy tak wiele trudu włożyła w przygotowanie dla niego kolacji.
Stał, nie wiedząc, co z sobą zrobić.
- Czy mogę ci pomóc w jakiś sposób?
Popatrzyła na niego zdziwiona.
- Sądziłam, że nie potrafisz gotować.
- Bo nie potrafię. - Nie widział potrzeby, żeby kłamać.
- Ale jestem nie do pobicia, jeśli idzie o podawanie łyżek, solniczek, salaterek i tego rodzaju rzeczy. - Puścił do niej oko. - Wypróbuj mnie.
Nie umiała bronić się przed jego czarem.
- Twoim jedynym zadaniem jest zrelaksować się i cieszyć tą chwilą słodkiego nieróbstwa i oczekiwania.
Uśmiech Hanka był niewątpliwie zmysłowy i prowokujący.
- Właśnie to robię.
Nie, tego było za dużo jak na nią. Hank musi wyjść do innego pomieszczenia, postanowiła. Teraz wciąż czuła na sobie jego wzrok, słyszała każdy oddech.
- Poruszam się dość szybko, więc może lepiej by było, gdybyś zszedł mi z drogi. - Wskazała ręką salon, licząc na to, że Hank zrozumie aluzję.
Nic z tego.
- Umawialiśmy się, że będę się tobie przyglądał, pamiętasz? Poznam dokładnie charakter tego, co robisz. - Własne słowa obracały się przeciwko niej. - Dzięki temu reklama będzie bardziej szczera.
Nigdy nie spodziewała się szczególnej szczerości po reklamach. Najlepsze były skuteczne, ale to wszystko.
- Dlaczego nie możesz po prostu czegoś wymyślić?
Dlaczego tak bardzo Fiona chce być w kuchni sama, zastanawiał się Hank. Czy obawiała się, że zobaczy coś, czego nie powinien widzieć? Podejrzy sekretną recepturę przekazywaną od pokoleń pierworodnym córkom w rodzinie? Nagle stało się dla niego ważne, by Fiona mu zaufała.
- Reklama zawsze jest lepsza, jeśli wierzę w zalety tego, co polecam klientom.
Westchnęła.
- Dobrze, ale w ten sposób potrwa to dłużej.
- Nie szkodzi - odparł Hank, rozsiadając się wygodnie przy kuchennym stole.
Niewiele ponad godzinę później Hank odchylił się wraz z krzesłem. Gdyby nie było to tak straszliwie nieuprzejme, już dawno poluzowałby pasek od spodni. W niecałe sześćdziesiąt minut z wygodnych stały się nie do zniesienia ciasne.
Bardzo starał się nie objadać, jednak potrawy przygotowane przez Fionę wyglądało tak kusząco i były tak pyszne, że na nic zdały się dobre chęci.
Fiona patrzyła na niego, czekając na jego reakcję. Choć podczas posiłku poruszyli wiele tematów, Hank jak dotąd nie wspomniał nawet słowem o przyrządzonym przez nią jedzeniu. Wydawało jej się śmieszne, że tak bardzo pragnie jego pochwały, ale jednak tak było.
- I jak?
Hank pochylił głowę jak zawodnik z godnością przyjmujący porażkę.
- Poddaję się. Doznania, jakich doświadczyłem podczas tego posiłku, nie dadzą się wyrazić słowami.
To nie wróżyło zbyt dobrze ich współpracy.
- Sądziłam, że dobieranie odpowiednich słów to twój zawód.
- Tak, ale zajmie sporo czasu znalezienie słów oddających sprawiedliwość twoim umiejętnościom kulinarnym. Gdzie nauczyłaś się tak gotować?
- Obserwowałam naszą gosposię, Mavis. Dokonywała w kuchni prawdziwych czarów i pozwalała mi eksperymentować, gdy nie było nikogo w pobliżu. Mówiłam ci, że gotowanie mnie odpręża. Lubię to robić.
Hank skinął głową.
- To widać. - W jego umyśle zaczęła się konkretyzować pewna wizja. - Fiono, odpowiednio pokierowana, mogłabyś zawojować rynek do tego stopnia, że nie miałabyś nawet jednej chwili dla siebie.
Uśmiechnęła się.
- Nie narzekałabym.
Spojrzał na naczynie, które wzięła do ręki.
- Tego sosu nie przyrządziłaś, lecz stworzyłaś go, prawda?
Skinęła głową, sprzątając ze stołu.
- Prawda. To mój przepis.
Poderwał się, by jej pomóc. Miał już pewne plany. Zdążył też zaprojektować logo. Mała, schematycznie nakreślona figurka, balansująca z olbrzymim weselnym tortem żyła już własnym życiem. Oczarowana tym pomysłem, Fiona usiadła zaraz przy drukarce, by nanieść rysunek na wizytówkę.
- Moglibyśmy dostarczać go do sklepów i restauracji. Albo jeszcze lepiej... - Podekscytowany ujął Fionę za ramiona, by uzmysłowić jej, że stoi u progu czegoś naprawdę wielkiego. - Myślę o ekspansji, sieci.
Entuzjazm wręcz go rozsadzał. Nie sądziła, że Hank może być tak ożywiony. Teraz Fiona położyła mu rękę na ramieniu.
- Na razie pomyśl o reklamie. Lokalnej reklamie. Później będziemy snuli dalsze plany.
To miłe, że tak w nią wierzył, ale była realistką i chciała wiedzieć, że zawsze stąpa po pewnym gruncie.
Nakrył dłonią jej dłoń, zapominając na chwilę o przyszłym sukcesie, którego perspektywy roztaczał przed nią, koncentrując się zamiast tego na stojącej przed nim kobiecie.
- Popuść wodze fantazji - zachęcał ją. - Nie bój się marzeń.
Tego było dla niej za wiele.
- Lepiej zmyję naczynia przed zaniesieniem ich do samochodu - oświadczyła, skupiając uwagę całkowicie na sztućcach i salaterkach. - Tego sosu właściwie nie można niczym usunąć, kiedy zaschnie.
Nie martwiła się o sos, lecz znów chciała mu się wymknąć. To było jak taniec. Dwa kroki do przodu, dwa kroki do tyłu, wciąż w kółko.
Kuchnia była całkowicie zastawiona wszelkiego rodzaju garnkami i naczyniami. Fiona odebrała z rąk Hanka talerze i skinieniem głowy wskazała mu salon. Musiała zostać sama choć na parę minut, by odzyskać równowagę. By przypomnieć sobie, że jest jego klientką, a ich znajomość ma czysto służbowy charakter. Pragnienie czegoś więcej byłoby głupotą. A przede wszystkim dopraszaniem się o kłopoty.
- Gdybyś był klientem, nie robiłbyś tego. Dlaczego nie...
Nie miał zamiaru wyjść. Fiona musiała uporać się z tym, co w jego obecności tak bardzo ją niepokoiło.
- Może nie powinienem pytać, ale dlaczego jesteś taka płochliwa? Większość kobiet nie boi się mojego towarzystwa. Z pewnością nie traktują mnie jak bomby zegarowej, gotowej w każdej chwili eksplodować.
Nie była mu winna żadnych wyjaśnień. A jednak mając w pamięci doznane upokorzenia, nie chciała, by Hank obwiniał siebie za to, co się z nią dzieje.
- To nie twoja wina, lecz moja.
Nie była to dla niego zbyt wielka pociecha. Oparł się o zlew i czekał.
- To niczego nie tłumaczy.
Ktoś inny mógłby wzruszyć ramionami i powiedzieć „trudno”, lecz Fiona była zbyt wrażliwa, by pozostawać obojętną na zmartwienia innych.
Zaczęła zmywać naczynia. Jej słowa były niewiele głośniejsze od szumu wody i Hank musiał bardzo wysilać się, by je usłyszeć.
- Kiedy miałam piętnaście lat, zadurzyłam się w Jasonie Greeleyn. Wydawał mi się wówczas najpiękniejszą istotą dwunożną. Umierałam wprost z miłości do niego. Na niektóre lekcje chodziliśmy razem i jedyne, co mogłam wtedy robić, to wpatrywać się w niego jak zakochane cielę. Któregoś dnia, zupełnie niespodziewanie, podszedł do mnie w szatni, objął i pocałował. - Odetchnęła głęboko, jakby dodając sobie odwagi przed tym, co miała teraz powiedzieć. - Zakręciło mi się w głowie i przysięgam, że słyszałam anielskie chóry. Ale była to krótka melodia. Zaraz potem odszedł i widziałam, jak wyciąga rękę do mojego kuzyna Jimmy'ego. Jimmy dał mu pięciodolarowy banknot, a Jason uśmiechnął się zarozumiale. „Widzisz, mówiłem, że mogę pocałować każdą, nawet ją”, powiedział.
Fiona zamrugała oczami. Po tylu latach tamto wspomnienie nadal sprawiało jej ból. Nie potrafiła nad tym zapanować.
- Miałam ochotę umrzeć. - Podniosła wzrok na Hanka. - Najgorsze w tym wszystkim było to, że naprawdę uwierzyłam, iż ktoś o urodzie Jasona mógł się mną zainteresować.
- Ależ niczego ci nie brakuje - odrzekł Hank.
- Oczywiście, że nie. Ale nie jestem kobietą, która przyciągałaby takich mężczyzn jak Jason. - Znała swoje zalety, ale wiedziała też, gdzie są granice jej marzeń. - Lub ty.
Jestem solidna, lojalna, niezastąpiona w trudnych sytuacjach, ale to tylko mięso i ziemniaki, nie kawior. - Jasonowie tego świata pożądają kawioru. Nie pozwoli więc, by któryś z nich jeszcze kiedyś miał ją tak zranić.
Hank zaczynał rozumieć.
- Mówiłem ci, że mam słabość do mięsa i ziemniaków.
To, że smakuje mi również wymyślny sos kremowy, niczego nie zmienia. Mięso i ziemniaki są zawsze dobre i zawsze zaspokoją apetyt. Czy mogę teraz przestać udawać klienta?
Fionę znów ogarnął niepokój.
- Dlaczego?
Śmiech Hanka był dźwięczny i ciepły.
- Bo chcę pomóc ci w zmywaniu.
Zaśmiała się.
- Nie będę się upierać.
- Świetnie.
Wziął ścierkę i zaczął wycierać talerze.
- A tymczasem pozwól, że powiem ci, jakie jeszcze mam plany względem twojej firmy. - Na razie Hank postanowił skoncentrować się na interesach. Wierzył, że reszta przyjdzie sama, jeśli będzie wystarczająco cierpliwy. - Będziesz błogosławiła dzień, w którym mnie spotkałaś - zaczął.
Jedno nie ulega wątpliwości, pomyślała Fiona. Z pewnością nigdy tego dnia nie zapomni.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dzwonek do drzwi ostrym, natrętnym dźwiękiem wdzierał się w wyjątkowo przyjemny sen Fiony. Z każdą sekundą jego brzmienie stawało się mocniejsze, a sen Fiony bardziej mglisty, aż wreszcie rozpłynął się w blasku dnia.
Fiona zbudziła się wbrew swojej woli. Z jej świadomości ulatywały ostatnie, słodkie fragmenty sennego marzenia.
Usiadła, wzdychając z rezygnacją. Musi wziąć się w garść.
Zerknęła na budzik z przyzwyczajenia, choć niezależnie od tego, jaką wskazywałby godzinę, wiedziała, że i tak jest za wcześnie. Goldbergowie dali jej wczoraj wolną rękę, oświadczając, że nie żałują kosztów, chodzi im jedynie o to, by uroczystość miała odpowiednią oprawę. Stanowili uroczą parę, wciąż pełną wzajemnej czułości, ale okazując Fionie tyle zaufania, złożyli na jej barki ogromną odpowiedzialność.
Pracowała do późna, układając mordercze dla siebie menu.
Zestaw, który wymagał bardzo dużo gotowania i próbowania. I jeszcze więcej wyrzucania.
Położyła się wreszcie około drugiej, sądząc, że będzie spała jak zabita, lecz sen nie przyniósł jej wytchnienia.
Śniła o Hanku, uzmysłowiła sobie nagle. I był to sen erotyczny. Tylko tyle pamiętała. I tak było to więcej, niż potrzebowała.
Dzwonek wciąż dzwonił.
Fiona zastanawiała się, kto do niej przyszedł.
To była pierwsza sobota w tym miesiącu, kiedy nie musiała przygotowywać żadnego przyjęcia, a więc pod jej drzwiami z pewnością nie czekała Bridgette. Poza tym zwykle musiała dzwonić po siostrę, by ta się w ogóle zjawiła.
Nikt nie był takim śpiochem jak Bridgette.
Był to zapewne jakiś dzieciak z sąsiedztwa, zbierający datki na szkołę lub klub, albo przedstawiciel jakiejś sekty, który postanowił ją nawrócić. Fiona postanowiła nie otwierać drzwi. Położyła się z powrotem, naciągając na głowę kołdrę.
Odezwał się telefon.
Technika mściła się na niej. Odrzucając kołdrę, sięgnęła po aparat i przyciągnęła go bliżej. Opierając się na łokciu, mruknęła coś niewyraźnie do słuchawki.
- Otwórz drzwi, Fiono.
Usiadła, w jednej chwili całkiem rozbudzona. Przeczesała palcami włosy, starając się wyglądać przyzwoicie. Jakby Hank mógł ją zobaczyć w tej chwili.
- Hank? - Skąd wie, że ktoś dzwoni do jej drzwi, zastanawiała się. - Gdzie jesteś?
- Przed twoim domem.
Prawie nie odrywał palca od dzwonka. Po pięciu minutach zaczął się martwić, że coś jest nie w porządku. Samochód Fiony stał na podjeździe, więc wiedział, że nie wyjechała do pracy.
- Dzwonię z telefonu komórkowego. Jeśli wyjrzysz przez okno, zobaczysz mnie.
Ze słuchawką w dłoni, Fiona wygrzebała się z łóżka i podeszła do okna. Hank stanął tak, by mogła go widzieć, i machał do niej. Miała wrażenie, że powróciła do swego snu.
- Otwórz drzwi - usłyszała w telefonie. - Chcę ci coś pokazać.
Przytrzymując brodą słuchawkę, naciągała rękawy szlafroka, który zawsze spoczywał w nogach łóżka.
Zerknęła do lustra. Jej szlafrok lepsze dni miał za sobą.
Podobnie jak i ona, pomyślała z żalem. Nie mogła pozwolić, by Hank zobaczył ją w takim stanie. W tej chwili bardziej przypominała buszujące po śmietnikach żebraczki niż elegancką właścicielkę firmy.
Przeskakując przez porzuconą na podłodze książkę kucharską, w dwóch krokach dotarła do szafy.
- Daj mi minutę, żebym mogła narzucić coś na siebie, zgoda?
- Nie mów, że sypiasz nago, Fiono. Moje serce by tego nie wytrzymało.
Fiona o mało nie upuściła słuchawki. Zmieszana i rozbawiona, rzuciła ją na łóżko.
- Zaczekaj - zażądała, podnosząc głos tak, by mógł ją słyszeć. Chwyciła pierwszą z brzegu parę przyzwoicie wyglądających szortów. Któregoś dnia musi wreszcie zrobić porządne pranie, ale, oczywiście, nie dzisiaj.
W słuchawce rozległo się ciche „Tak, proszę pani”, a potem przysięgłaby, że także chichot.
Fiona zawiązała szybko w pasie końce spranej koszulki i boso zbiegła po schodach. Nagle pojawiła się Velcro, wypoczęta i chętna do zabawy. Kotka pędziła po schodach tuż przed nią.
Fiona chwyciła się poręczy w obawie, że rozdepcze zwierzątko.
- A psik! - syknęła.
Velcro, jak zwykle, zignorowała ją.
- W każdej chwili mogę zastąpić cię pluszową przytulanką - ostrzegła pupilkę Fiona.
Kotka miauknęła z pogardą, zajmując miejsce pod progiem, jakby pierwsza chciała wiedzieć, kto śmie zakłócać spokój jej terytorium o tak wczesnej porze.
- Cześć - powitała Hanka Fiona.
- Cześć - powtórzył, wchodząc do środka.
Fiona była absolutnie rozkoszna. Miała potargane włosy i policzki zaróżowione od snu. Zastanawiał się, jak by to było budzić się koło niej tak uroczej i świeżej jak sam poranek.
- Przepraszam, jeśli wyciągnąłem cię z łóżka.
- Ależ nie... - zaczęła, po czym zreflektowała się, że jej protest nie ma sensu. - Rzeczywiście wyciągnąłeś, ale i tak od dawna już powinnam być na nogach. - Velcro owinęła się wokół nogi Hanka i wbiła w nią pazury, podobnie jak przy okazji jego pierwszych odwiedzin. Tylko że tym razem Hank zdawał się tego nawet nie zauważać. Zdążył się pewnie przyzwyczaić do tego rodzaju gwałtownych manifestacji emocji przez przedstawicielki płci przeciwnej, uznała Fiona, uwalniając go od drapieżnej kotki. - Zwykle nie śpię tak długo, ale mam za sobą ciężką noc.
- Pracowałaś? - spytał Hank, gładząc Velcro. Kotka wygięła grzbiet i zamruczała, jakby już za życia zaznawała rajskich rozkoszy.
Zdziwiona reakcją ulubienicy, Fiona skinęła głową.
- Próbowałam ułożyć menu na przyjęcie z okazji złotych godów pewnej pary.
Hank gwizdnął z uznaniem.
- Pięćdziesiąt lat z jedną osobą! To coś, co ja nazywam oddaniem.
Przeczuwała, że tego rodzaju oddaniem Hank darzy jedynie pracę. I któż miałby prawo go o to winić? Każdej nocy mógłby zmieniać kochankę bez najmniejszego wysiłku ze swojej strony, gdyby tylko przyszła mu na to ochota.
- Tak, to prawda. Wydaje mi się, że to dość rzadkie w naszych czasach - zgodziła się Fiona.
- Och, nie wiem. Moi rodzice przeżyli razem trzydzieści pięć lat. Myślę, że mieszkanie na ranczu wiele im w tym pomogło. Gdy wybuchała jakaś sprzeczka, wokół nie brakowało przestrzeni, gdzie mogli ochłonąć i przemyśleć to, co początkowo wywołało u nich wzburzenie.
Miał dobrych, kochających się rodziców, pomyślała z zazdrością.
- To znacznie lepsza metoda niż wizyty u psychiatrów i w poradniach rodzinnych.
- Jest też tańsza. - Hank zmrużył oczy, gdy Velcro przejechała łapką po jego kciukach. - Mogłabyś pomyśleć o spiłowaniu jej pazurów.
- Przepraszam. - Fiona odsunęła kotkę. - Mogę zamknąć ją w drugim pokoju, jeśli chcesz.
- Nie, nie trzeba. Może przyzwyczai się do mnie. - Spojrzał na Fionę, czując się teraz winnym tego, że ją obudził.
Wiedział jednak, że chętnie obejrzy to, co przyniósł. Ujął ją pod brodę, przyglądając się uważnie jej twarzy.
- Czy w ogóle choć trochę spałaś?
- Niewiele - przyznała. - Zaczęłam śnić, gdy tylko zamknęłam oczy. Teraz czuję się bardziej zmęczona, niż kiedy szłam do łóżka.
- Koszmary? - domyślił się.
- Nie - zaprzeczyła gwałtownie. W oczach Hanka pojawiła się ciekawość. - Prawdę mówiąc, śniłam o tobie. - Fiona przygryzła wargę. - Zdaje się, że powinnam była zatrzymać tę informację dla siebie.
Ta dama jest rozkosznie szczera, pomyślał Hank.
Jego usta wygięły się w uśmiechu.
- No, nie wiem - powiedział.
Bawił się kosmykami jej włosów, stojąc o wiele za blisko.
Zawsze mogła liczyć na to, że Velcro stanie w jej obronie.
- Czy to był przyjemny sen? - zapytał po chwili.
Spuściła wzrok, nagle zawstydzona. Kiedy wreszcie nauczy się najpierw myśleć, a dopiero potem mówić?
- Nie wiem. Nie pamiętam.
Pamiętała doskonale. Gdyby było inaczej, nie rumieniłaby się teraz. Hank zapragnął wydobyć z niej więcej szczegółów.
Przechylił jej brodę, aż ich spojrzenia się spotkały.
- Może zrobimy coś, by odświeżyć twoją pamięć, kiedy już przeczytasz pewien fragment ze strony drugiej przyniesionej przeze mnie gazety. - Wręczył jej czasopismo.
- Dlaczego, co tam jest?
Fiona nie miała pojęcia, co takiego mogło być w tej gazecie, że Hankowi chciało się specjalnie odwiedzać ją tak rano.
Otworzyła gazetę na wspomnianej przez niego stronie.
Otworzyła usta ze zdziwienia, zauważając w tekście swoje nazwisko, po czym szybko wróciła do początku artykułu.
Pewien znawca kulinarny opisywał przygotowane przez nią w zeszłym tygodniu przyjęcie.
Hank patrzył zafascynowany, jak radość, a potem całe mnóstwo innych uczuć odmalowują się na jej twarzy. Nie mogąc się powstrzymać, wziął od niej gazetę.
- Posłuchaj - zaproponował. - „Zdarzyło mi się coś, czym muszę się z wami podzielić - zaczął czytać głośno. Jeśli kiedykolwiek zechcecie urządzać przyjęcie dla więcej niż dwóch osób, najlepszym wyjściem może okazać się skorzystanie z usług pani Reilly. - Zerknął na Fionę. - Dama ta jest właścicielką przedziwnej, maleńkiej firmy gastronomicznej o nazwie «Bezbolesne Przyjęcia. Ale wierzcie mi, potrawy, które dostarczy na wasz stół, choć oryginalne, z pewnością nie będą dziwaczne...”
Fiona położyła mu rękę na ramieniu. Hank przerwał czytanie i spojrzał na nią.
- Czy to twoja sprawka?
Wskazał podpis pod artykułem.
- Autorem jest Terrance Gilbert. - Zaznaczył palcem odpowiednią linijkę.
- Nie pytam, czy to napisałeś, tylko czy sprawiłeś, że ten artykuł wydrukowano. - Z wyrazu twarzy Hanka domyśliła się, że trafiła w sedno. W jakiś sposób Hank maczał w tym palce. - Czy przekupiłeś tego Terrance'a Gilberta, żeby to napisał?
Hank zaśmiał się na samą myśl o tym, że ktoś odważyłby powiedzieć Terrance'owi Gilbertowi, co ma napisać. Był on najbardziej upartą i niezależną ze znanych mu osób.
- Gdybyś znała Terry'ego, nie zadałabyś tego pytania. Jest wrogiem wszelkiego przekupstwa. I słynie również jako kulinarny snob. Ale rzeczywiście znam go i przypadkowo tak się składa, że jest jednym z zięciów pani Harrison - wyjaśnił, wymieniając nazwisko kobiety, dla której Fiona organizowała wesele podczas ostatniego weekendu. - Któregoś dnia jedliśmy razem lunch. Wspomniał o przyjęciu, a ja powiedziałem, że przydałoby ci się trochę rozgłosu. - Oddał Fionie gazetę. - Pomyślałem, że możesz zechcieć to zachować. To całkiem nieźle napisany artykuł.
- Tak - zgodziła się.. - Bardzo dobry.
- Przepowiadam, że ten artykuł przyciągnie do ciebie wielu nowych klientów. Ludzie z sobie tylko wiadomych pobudek polegają na opinii Terry'ego. Ale nie znają go tak dobrze jak ja.
Uniosła brwi w niemym pytaniu.
- Chodziliśmy razem do szkoły. Kiedyś ocaliłem mu skórę.
A teraz Gilbert oddaje mu przysługę, domyśliła się. Z jakiegoś powodu, którego nie umiałaby nazwać, Hank stał się jej nagle bliższy. Niezależnie od tego, co mówił, poprosił przyjaciela o przysługę, by jej pomóc. Czy ich relacja nie straciła przez to swego czysto służbowego charakteru?
O czym świadczyło również jego niespodziewane pojawienie się w jej domu, uświadomiła sobie w następnej chwili.
W tym momencie zadzwonił telefon.
- To może być ktoś, kto przeczytał właśnie poranną prasę. - Zadowolony z siebie Hank wskazał na telefon. - Odbierz.
Rozdarta między chęcią rozmowy z nim a potencjalnymi klientami, wyciągnęła wreszcie rękę.
- Nigdzie nie odchodź - powiedziała, przechylając się przez kanapę, by sięgnąć do aparatu.
Nogawki szortów Fiony przesunęły się do góry i Hank mógł podziwiać pięknie wyrzeźbione, smukłe uda. Bezwstydnie skorzystał z tej okazji.
- Nigdzie się nie wybieram.
Odebrała trzy telefony, jeden pod drugim, zanim wreszcie mogła powrócić do przerwanej rozmowy.
Odwracając się w stronę Hanka, zastała go siedzącego na podłodze obok pomrukującej z zadowolenia Velcro. Hank delikatnie drapał ją za uszami.
- Nigdy nie widziałam, żeby zachowywała się tak wobec obcych.
- Wszystko, czego pragnie, to trochę uwagi, prawda, dziewczynko? - Kotka leżała na plecach, z uniesionymi do góry łapkami, reagując rozkosznym mruczeniem na pieszczoty Hanka.
Fiona miała dziwną chęć przywołać kotkę do porządku.
- Jak my wszystkie - mruknęła Fiona. Kiedy Hank podniósł na nią zdziwiony wzrok, zdała sobie sprawę, że znów powiedziała za dużo. - Wracając do artykułu - dodała szybko, gładząc wygniecioną stronę gazety - nie wiem, co powiedzieć. „Dziękuję” to za mało.
- To prawda - zgodził się. Poklepawszy kotkę po brzuszku ostatni raz, skierował swoją uwagę całkowicie na Fionę.
Nie była pewna, jak interpretować jego uważne spojrzenie. Wiedziała tylko, że wzrok Hanka wywołuje w niej niepokój.
- Rozumiem, chodzi o czek.
Dziwiła się, że Hank nie wziął od niej do tej pory pieniędzy, choć już kilka razy spotkali się u niego w biurze. Wszystkie spotkania odbywały się po godzinach pracy, ponieważ w ciągu dnia Hank był bardzo zajęty. Nie miała nic przeciwko spotykaniu się w dogodnej dla niego porze, lecz nie lubiła uczucia, że jest mu coś dłużna.
Zatrzymał ją, zanim zdążyła odnaleźć torebkę.
- Myślałem o innej formie zapłaty.
Wciąż nie pamiętała szczegółów, lecz jej sen sprawił, że czuła się dziwnie słaba i bezbronna. To uczucie wzmogło się jeszcze pod wpływem spojrzenia Hanka. Jej babcia nazwałaby takie spojrzenie „łóżkowym”.
- O jakiej? - usłyszała własny szept.
Odpowiedź zaskoczyła Fionę.
- Za kilka tygodni Collins wydaje swój doroczny bal. Ponieważ jestem w firmie od niedawna, przypadło mi zadanie zajęcia się organizacją bufetu. - Pociągnął za węzeł koszulki Fiony. - Nie znasz kogoś, kto mógłby mi w tym pomóc?
- Bardzo zabawne. - Odetchnęła z ulgą, ciesząc się, że ich rozmowa powróciła do interesów. - Ile ma być osób na tym balu i jakiego rodzaju dania mam przygotować?
Milczał przez chwilę, jakby dokonując w pamięci obliczeń.
- Około trzystu osób. Teraz proszę, żebyś opowiedziała mi swój sen.
Koniec rozmowy o interesach! Znów zaczynało się dziać z nią coś dziwnego.
- Mówiłam już, że nie pamiętam.
- A ja zaproponowałem ci pomoc w odświeżeniu pamięci. - Objął ją. - Czy to pomaga?
W jego ramionach było Fionie jak w niebie. W niebie, gdzie wszystko wydawało się takie cudowne, a serce mocniej biło.
- Na krążenie, tak. Ale pamięci nie odświeża.
Hank pochylił głowę, muskając ustami jej wargi. Płytki oddech Fiony podniecał go. Nie droczył się z nią więcej, lecz zanurzył w słodkiej głębi jej ust.
Przegrała bitwę, zanim padł pierwszy strzał. Zanim zdążyła choćby dobyć broni. Bezbronna, oplotła rękoma jego szyję, przylegając całym ciałem do Hanka.
Może jej opór stanowił dla niego wyzwanie. Nie wiedziała i w tej chwili nie miało to dla niej znaczenia. Liczył się tylko ich pocałunek. Nigdy dotąd nie czuła się w ten sposób. I według wszelkiego prawdopodobieństwa te wrażenia nigdy więcej nie staną się jej udziałem.
Hank poczuł, że brakuje mu tchu. To bojaźliwe, drobne stworzenie kompletnie zawróciło mu w głowie. Przyglądał się Fionie przez długą chwilę. Potem bardzo powoli przesunął dłonią wzdłuż jej pleców. Samo dotykanie działało na niego kojąco.
Uśmiechnął się.
- Pani wygląd i zachowanie są zdecydowanie mylące, panno Fiono Reilly.
Zamrugała oczami, nie wiedząc, co ma na myśli.
- Mylące?
- Nie jest pani tak oschła i chłodna, za jaką stara się pani uchodzić.
Było za późno, by cofnąć to, co się stało. Wystarczyło, by Hank skinął ręką, a mógł zrobić z nią wszystko.
I wiedział o tym. Nie miał jednak pojęcia, co tkwi w niej w środku.
- Nie chcę, by ludzie myśleli, że jestem oschła. Nie jestem - upierała się. - Ja... się boję. - To wyznanie nie było łatwe.
Hank próbował ją zrozumieć. Jak daleko sięgał pamięcią, nigdy niczego się nie bał. Może jedynie burzy z piorunami, ale miał wtedy pięć lat.
- Czego się boisz, Fiono? - Wciąż obejmując ją, szukał w jej oczach odpowiedzi. - Mnie?
Skinęła głową: tak było prościej. Znacznie prościej, niż tłumaczyć, że nie bała się jego, ale uczucia, które się w niej budziło. Obawiała się, że straci kontrolę nad emocjami i gdy Hank zaspokoi już swoją ciekawość czy cokolwiek to jest, co każe mu interesować się nią, i odejdzie, ona nie będzie w stanie tego znieść.
- Nie bój się - przekonywał ją łagodnie, obejmując dłońmi jej twarz. Jak mogła uważać się za nieładną? Bijący z jej oczu blask czynił Fionę piękną. - Nie bój się mnie.
Lecz jego słowa nie przekonywały jej.
- Czy wierzysz w chemię?
- W chemię? - powtórzyła.
- No, wiesz. W to coś, co popycha dwoje ludzi ku sobie, a innych odpycha - ciągnął z powagą. - Co więcej, wierzę, że jeśli istnieje tego rodzaju przyciąganie między dwojgiem ludzi, są zobowiązani to zbadać.
Po raz pierwszy na jej ustach zaigrał uśmiech.
- W imię nauki?
Hank czuł palący ogień pożądania.
- Chociażby.
A później, ponieważ kusiła go bardziej niż ktokolwiek dotąd, zapomniał, że planował zabrać Fionę, by poznała kogoś. Nie pamiętał o niczym poza własnym pragnieniem, pragnieniem tej kobiety, która łączyła w sobie niewinność i seks, humor i powagę. Pragnął jej ponad wszystko.
Ich usta znów się spotkały. Całował ją najpierw łagodnie, potem coraz gwałtowniej i namiętniej. Przygarniał ją do siebie, a na plecach czuł jej dłonie wędrujące coraz śmielej.
Czuł drżenie jej ciała.
I jego ciało także drżało w oczekiwaniu słodkiego spełnienia. Pragnął kochać się z nią. Pragnął przekonać Fionę, że jest piękna. Piękna dla niego.
I wtedy właśnie zadzwonił telefon.
Fiona chciała zignorować ten sygnał, skupić się na płomieniu, który ogarniał ją całą. Usta Hanka tak cudownie pieściły jej szyję. Chwyciła jego ramiona, odchylając do tyłu głowę, pragnąc więcej.
- Nie sądzisz, że powinnaś odebrać telefon? - spytał.
Chwilę trwało, zanim zrozumiała, co do niej mówi.
- Tak, oczywiście.
Dopiero później w jej sercu zagościła gorycz i upokorzenie. Czy nie chciał się z nią kochać? Czekała tylko, by oddać się mu na pierwszy sygnał z jego strony. By sprawić mu przyjemność.
I sobie.
Spłoniła się, próbując uratować resztki godności. Może nie zauważył, jak była chętna i gotowa do miłosnych igraszek. Jak bardzo go pragnęła.
Z pewnością. Tak jakby nie przytrafiało mu się to co krok, pomyślała z żalem. Jak mogła sądzić, że w jakikolwiek sposób różni się od tych wszystkich kobiet, które go pożądały? Kobiet, które mógł wziąć lub porzucić zależnie od swojej zachcianki.
- Ocalona przez dzwonek - powiedziała cicho.
Było coś smutnego w jej słowach, tak smutnego, że Hank poczuł ukłucie w sercu. Miał ochotę porwać Fionę w ramiona i tulić dotąd, aż jej oczy znów zapłoną blaskiem.
Ten impuls zaskoczył go. Nigdy dotąd nie odczuwał potrzeby opiekuńczości wobec kobiety. Z żadną nie był tak blisko związany.
Delikatnie musnął jej wargi.
- Ciąg dalszy nastąpi - obiecał.
Kiedy sięgała po słuchawkę, miała wrażenie, że za chwilę serce wyskoczy jej z piersi.
- To prawdziwy rarytas - oświadczył Collins, kończąc kolejną z przekąsek, którymi delektował się przez cały wieczór. - Nie wiem, gdzie ją znalazłeś, ale jestem gotów uczynić cię pełnoprawnym wspólnikiem za odkrycie tego skarbu.
- Zafascynowany spojrzał na resztki jedzenia na swoim talerzyku. - Te kraby są fantastyczne. Zjadłem już chyba tyle, ile ważę, a ona wciąż przynosi więcej. Jak ona to robi?
- Ona jest uosobieniem amerykańskiego mitu. Wierzy w sukces, osiągnięty dzięki ciężkiej pracy - odparł Hank.
- Jeśli ci smakuje, czemu sam jej o tym nie powiesz, Jeff?
Wiem, że sprawiłoby jej to ogromną przyjemność.
Collins odgryzł kolejny kęs potrawy, rozkoszując się smakiem każdej okruszyny, podobnie jak dwie godziny wcześniej.
- Chyba to zrobię.
Odstawiając na bok pusty talerzyk, Jeffrey Collins zaczął przedzierać się poprzez tłum klientów i pracowników, by dotrzeć do Fiony.
- Młoda damo, chciałbym zamienić z tobą słówko.
Fiona zatrzymała się w pół kroku, mając wrażenie, że doświadcza deja vu. Ojciec zawsze wzywał ją na ciągnące się w nieskończoność wykłady do swego gabinetu tymi samymi słowami.
- Czy zrobiłam coś źle, panie Collins? - spytała zaniepokojona.
- Źle? - Zaśmiał się, porywając kolejną przekąskę z trzymanej przez nią tacy. - Nie mogłaby się pani spisać lepiej.
Nie wiem, gdzie się pani dotąd ukrywała, ale bardzo cieszę się, że Hank panią odkrył. Może być pani pewna, że wiele z obecnych tutaj osób będzie chciało skorzystać z pani usług.
Proszę tylko nie zapominać, że mamy prawo pierwszeństwa.
- Szybko uporał się z przekąską i zaczął zastanawiać się nad następnym koreczkiem ananasowym. Przed sięgnięciem po ten smakowity kąsek powstrzymywało go jedynie uważne spojrzenie Fiony. - Tego lata moja córka kończy szkołę.
Chciałbym urządzić z tej okazji małą uroczystość. Proszę zarezerwować dla mnie ostatnią sobotę sierpnia, dobrze? - Rozstrzygnął wreszcie swój wewnętrzny dylemat i sięgnął po kolejne ciastko krabowe. - Uwielbiam je - wyznał, odchodząc z błogim uśmiechem na ustach.
Chociaż komplementy Collinsa pochlebiały Fionie, cała rozmowa była dla niej zaskoczeniem. Rozejrzała się w poszukiwaniu Hanka. Zauważyła, że rozmawia z jakimś mężczyzną, i ruszyła w tym kierunku.
- Czy mogłabym zamienić z tobą słówko? - poprosiła.
Hanka zdziwił wyraz jej twarzy. Nie wyglądała na kobietę, którą właśnie obdarzono komplementem. Przypomniał sobie o reputacji Collinsa.
- Co się stało? Czy Collins powiedział coś niestosownego?
Fionie zdawało się, że słyszy w głosie Hanka troskę, lecz doszła do wniosku, że takie przypuszczenie to wytwór przemęczonej wyobraźni.
- Nie, ale poprosił mnie, żebym przygotowała dla niego przyjęcie. Hank, on zachowywał się tak, jakby nic o mnie nie wiedział. Czy nie powinien zdawać sobie sprawy chociaż z tego, że jestem klientką waszej firmy? - A może firma Hanka jest tak duża, że jej dyrektor mógł nie wiedzieć o wszystkich zleceniodawcach?
Hank zdawał sobie sprawę, że powinien był powiedzieć Fionie o tym wcześniej, nigdy jednak nie było ku temu okazji. Nadeszła teraz, w tym właśnie momencie, niezależnie od tego, czy mu się to podobało, czy nie.
- Cóż - zaczął - nie jesteś klientką naszej firmy. Jesteś moja. Wyłącznie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Fiona spoglądała z uwagą na Hanka. Nie rozumiała, co do niej mówi.
- Co dokładnie znaczy „wyłącznie twoja”? - W jej spojrzeniu było coś, czego Hank nie potrafił rozszyfrować. Starannie dobierał słowa.
- To znaczy, że kiedy zaczynałem pracować u Collinsa i Walkera, oprócz kierowania działem i realizowania powierzonych mi kampanii uzyskałem prawo do prowadzenia w wolnym czasie, ale przy wykorzystaniu zaplecza firmy, własnego niewielkiego tematu, gdybym widział w tym korzyść dla siebie. - A reklamowanie Fiony wydawało mu się ze wszech miar korzystne. - Gdyby temat miał się kiedyś rozrosnąć, oczywiście, jestem zobowiązany zgłosić go oficjalnie.
Przyglądał się jej uważnie, ale jej twarz wciąż pozostawała nieprzenikniona. Może był to dobry znak.
- W pewnym sensie jest to rodzaj programu sierocego.
To określenie natychmiast poruszyło Fionę.
- Ze mną w roli sieroty.
Już w chwili kiedy wypowiadał to słowo, Hank wiedział, że popełnia błąd. Próbował go teraz naprawić, choć obawiał się, że może być na to za późno.
- Twoja firma to temat o wielkim potencjale, choć nie ma na razie środków na sfinansowanie dużej kampanii reklamowej. - Widział, że Fiona nie jest przekonana. Przywołując na pomoc cały swój wdzięk i umiejętności, starał się uczynić tę sytuację bardziej do przyjęcia dla Fiony. - Gdybym był prawnikiem, porównałbym to do czegoś w rodzaju prowadzenia sprawy pro publico bono.
Fiona doskonale wiedziała, co to oznacza. I jak czuła się w przypisanej jej roli. W żaden sposób nie mogła się na to zgodzić.
- Działalność charytatywna?
Przez całą noc mogli żonglować eufemizmami. To jednak nie zmieniało kwestii zasadniczych. A rzeczą podstawową było to, że Fiona nie miała pieniędzy, by osiągnąć to, czego potrzebowała. Przynajmniej na razie. Ale Hank chciał jej pomóc. Gdyby nie Fiona, prawdopodobnie nie pracowałby u Collinsa i Walkera. Poza tym uważał, że każdy od czasu do czasu powinien zrobić coś tylko i wyłącznie dla poprawienia własnego samopoczucia i samooceny. I tak właśnie Hank czynił teraz. Pomagając Fionie, sam czuł się lepszy.
Było mu z tym dobrze i koniec.
- Nie unoś się dumą, Fiono. To ty okazujesz miłosierdzie wobec mnie.
Musi chyba uważać ją za kompletną idiotkę.
- A to w jaki sposób?
- Pozwalając mi działać w dobrym momencie. Nie rzucałem słów na wiatr, przepowiadając ci wielką przyszłość.
Osiągniesz sukces. I to ogromny. Trzeba tylko odpowiednio tobą pokierować.
Fiona czuła, że jej opór słabnie, lecz nie była do końca przekonana, że Hank ma rację. Nie dlatego, że nie wierzyła w siebie. Gdyby tak było, wycofałaby się znacznie wcześniej.
Nie widziała jednak szansy, by jej firma mogła rozrosnąć się do rozmiarów, o których wspominał.
- Tak mówiłeś.
- Moja droga, jak nazywają się te małe cudeńka?
Fiona obróciła się w stronę starszej, dojrzale wyglądającej kobiety. Trzymała ona w ręku jedną z miniaturowych tart, które z wielkim poświęceniem Fiona przygotowywała o świcie, udoskonalając otrzymany niegdyś od Mavis przepis.
- W zasadzie jest to ciastko orzechowe - odparła Fiona.
Ciasteczko było tak maleńkie, że można by je podać na balu elfów, i najwyraźniej zachwyciło starszą damę.
- Czy sprzedaje je pani?
Fiona potrząsnęła głową.
- Nie.
- Jeszcze nie - wtrącił się Hank, stając pomiędzy Fioną a kobietą, w której rozpoznał właścicielkę „Eleganckiego Świata”, jednej z modniejszych ostatnio restauracji.
- Jeszcze? - powtórzyła zdziwiona Fiona. O czym on mówi?
- Ale to nasz następny planowany krok, pani Gentry.
- Uśmiechając się czarująco w stronę starszej pani, Hank poprowadził Fionę na bok. Chciał porozmawiać z nią na osobności.
Alice Gentry zdążyła jeszcze chwycić tartę krabową, zanim Fiona poniosła tacę dalej. Hank dostrzegł, jak oczy starszej damy przymykają się w kulinarnej ekstazie.
Odkryłem żyłę złota, pomyślał.
Fiona nie miała pojęcia, o czym mówił Hank.
- Jaki krok, jakie plany? - dopytywała się. I było też pytanie ważniejsze od wszystkich pozostałych. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że zajmujesz się reklamą mojej firmy prywatnie, a nie przez swoją agencję?
- Z powodu wyrazu twoich oczu, kiedy pomyślałaś, że może to być jakiś zawoalowany akt miłosierdzia. Trzymaj się mnie, moja pani - odparł, obejmując ją ramieniem - a zobaczysz, że wszystko zacznie dziać się o wiele szybciej.
- Ja tego nie potrafię.
Fiona przygryzła wargę, patrząc, jak kamerzysta ustawia swój sprzęt na niewielkiej scenie. Hank przyprowadził ją tutaj dziesięć minut temu i przedstawił Tony'emu Kiriakisowi.
- To najlepszy w branży operator reklam telewizyjnych - oświadczył z przekonaniem.
Dla niej równie dobrze mógłby to być ktokolwiek, ale ufała Hankowi.
Może nawet za bardzo. Przycisnęła dłoń do żołądka, który niemal podchodził jej do gardła.
Scena była podzielona na dwie części, przedstawiające salon prywatnego domu i salę balową. Dla Fiony nie miało to znaczenia. Nie była aktorką. Cóż mogła wiedzieć o tego rodzaju występach?
- Oczywiście, że potrafisz. - Hank zaczął masować jej kark. Tak bardzo chciał jej pomóc. Mięśnie Fiony nie byłyby twardsze, gdyby na co dzień zajmowała się przemycaniem rzeźbionych krzeseł. Ale wiedział, że jest w stanie sprostać wyzwaniu. Musiał tylko sprawić, by uwierzyła w siebie. Teraz modna jest naturalność. Patrz po prostu w kamerę i powiedz to, co dla ciebie napisałem. I wszystko będzie dobrze.
Co ja tutaj robię, pytała siebie w duchu. Musi być szalona, skoro dała się na to namówić. Ale z jakiegoś powodu wciąż mu ulegała.
- Łatwo ci powiedzieć - odezwała się z wyrzutem. Twoje dłonie nie ociekają wodą jak chmury burzowe.
Stanął przed nią i ujął ją za ręce. Bardzo powoli, wciąż patrząc w jej oczy, uniósł jej dłonie do ust i pocałował. Najpierw jedną, potem drugą.
- Lepiej?
- O tak, o wiele. - W jej głosie brzmiała desperacja i sarkazm, lecz nie wyrwała rąk. - Mój żołądek jest jednym, ciasnym supłem.
Zaśmiał się, znów stając za nią. Chce, żebym całkowicie straciła kontrolę nad swoim ciałem, pomyślała Fiona, gdy Hank powrócił do masowania jej karku. Nic to nie pomagało.
Jego najlżejszy dotyk wywoływał w niej dreszcze.
Spróbowała się obrócić, ale Hank mocno ją trzymał.
- A co teraz robisz? - spytała.
- Staram się rozluźnić twoje mięśnie - odparł łagodnie.
- To jedynie trzydziestosekundowa migawka w lokalnym programie. - Tylko tyle udało mu się wynegocjować za pieniądze, jakimi dysponował. Część pochodziła od Fiony, resztę dołożył sam. Wystarczyło na pokrycie kosztów wynajęcia studia i honorarium Tony'ego.
Fiona zobaczyła, że kamerzysta patrzy w jej stronę. Jej żołądek znów się skurczył do rozmiarów orzeszka.
- Chyba nie ma sensu liczyć na to, że nikt tego nie zobaczy.
- Najmniejszego. - Zaśmiał się.
Fiona zacisnęła usta. Choć wysilała umysł, nie znajdowała nic pozytywnego, na czym mogłaby skupić uwagę. Przeżywała prawdziwe piekło, które najprawdopodobniej nie przyniesie niczego dobrego. Dlaczego nie umiała przekonać Hanka, że wystarczą jej polecenia osób będących na przyjęciu Collinsa Walkera?
Spojrzała na niego z niepokojem.
- Czy to prawda, że kamery podkreślają wszystkie mankamenty człowieka?
Stanowczym ruchem odwrócił jej głowę z powrotem do kamery. Chyba była teraz trochę mniej spięta, choć wątpił, by udało jej się poczuć naprawdę swobodnie.
- Ty nie masz żadnych mankamentów.
Zaśmiała się lekceważąco.
- Mylisz mnie ze sobą.
- Znowu zaczynasz - oskarżył ją Hank. - Flirtujesz ze mną, kiedy ja nic nie mogę zrobić. - Jedyne, co mu jeszcze zostało, to spróbować odwrócić uwagę Fiony od kamery. Nachylił się, muskając niemal ustami jej ucho. - Czy potem nie moglibyśmy wybrać się gdzieś, żeby coś przekąsić?
Z trudem opanowała drżenie, czując na policzku ciepło jego oddechu.
- Do restauracji?
- Prawdę mówiąc - odparł, delikatnie całując jej ucho - myślałem raczej o twoim domu.
Ten mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, jaki wywiera na nią wpływ.
- Zgoda. - Z trudem panowała nad swoim głosem. - Jeśli chcesz.
Obrócił ją do siebie.
- Chcę - powtórzył z powagą.
Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. Musiała przypominać sobie, że należy oddychać. Zepsułaby wszystko, osuwając się teraz do jego stóp jak bezwolna, szmaciana lalka.
- Czy możemy zaczynać? - zawołał do nich Tony. - Wiem, że nie jestem Stevenem Spielbergiem, ale też mam własne, choć bardzo zwyczajne życie i chciałbym wpaść na chwilę do domu, zanim znów będę musiał pojawić się tutaj jutro rano.
- Przepraszam, Tony, jesteśmy prawie gotowi. - Hank popatrzył na Fionę, chcąc dać jej tyle czasu, ile potrzebowała. Zniżył głos. - Jesteśmy?
Nie chciała sprawić mu zawodu. Hank dokonywał dla niej rzeczy niemal niemożliwych. Była pewna, że czek, jaki od niej dostał, nie wystarczył na wyprodukowanie tej reklamy.
Dzięki rozmowom ze szwagrem miała jakie takie pojęcie o kosztach produkcji. Ale dobre chęci nie wystarczały. Była pewna, że wypadnie jak gadające pudło.
Zawahała się.
- Nie wiem.
- Wyobraź sobie, że mówisz tylko do mnie - radził, prowadząc ją w stronę kamery. - Tylko do mnie.
Aha, jakby to miało pomóc się jej odprężyć.
- Nie kręcimy „Przeminęło z wiatrem”. - Tony wskazał Fionie pierwsze zaznaczone na podłodze miejsce. - To tylko trzydziestosekundowy kawałek. Pojawiasz się, a za chwilę cię nie ma. Nic więcej. - Spojrzał na nią po raz ostatni. - Gotowa?
Fiona westchnęła głęboko. Jej wzrok bezwiednie skierował się w stronę Hanka. Gestem pokazał jej, że wszystko w porządku.
- Gotowa.
Wszystko potoczyło się zadziwiająco szybko i bezboleśnie.
- To najszybszy kawałek, jaki w życiu nakręciłem. - Zadowolony Tony spoglądał na Fionę. - Kamera cię kocha, skarbie. Czy myślałaś kiedyś o kręceniu reklamówek zawodowo? Bo gdybyś chciała, mam kuzyna, który prowadzi tę agencję...
Fiona zerknęła na Hanka. Na jego twarzy nie dostrzegła rozbawienia. Czy oni obydwaj potracili rozum?
- Czy ty go na to namówiłeś?
- Jedyne, do czego namówił mnie ten śliczny chłopak, to żebym nakręcił dla niego ten drobiazg za nieprzyzwoicie małą sumę pieniędzy. Te twoje uczciwe, budzące zaufanie oczy. - Tony roześmiał się wesoło. - Kupiłbym od ciebie używany samochód.
Teraz, gdy było po wszystkim, Fiona czuła się o wiele lepiej. Mogła nawet wspominać całą tę sytuację z rozbawieniem, kiedy żołądek przestał wreszcie jej dokuczać.
- Dzięki, będę o tym pamiętać, gdy moja furgonetka zacznie się sypać.
Tony dał sygnał komuś ukrytemu z tyłu i pogasły światła.
Scena tak jasna jeszcze chwilę wcześniej, teraz wydawała się smutna i opuszczona.
- Cóż, muszę iść do domu wypełniać mężowskie obowiązki. - Zachichotał, spoglądając na Fionę i Hanka. - Kobieta rzuca się na mnie, gdy tylko przekraczam próg.
- Nowożeńcy? - domyśliła się Fiona, choć Tony Kiriakis nie wyglądał na świeżo upieczonego męża. Miał prawie pięćdziesiąt lat i jego twarz czas oznaczył plątaniną bruzd.
Tony potrząsnął głową.
- Niedługo będziemy obchodzić dziesiątą rocznicę ślubu - oświadczył z dumą, po czym dodał: - Jeśli dożyję. - Popatrzył na Fionę i nagle o czymś sobie przypomniał. - Może urządzimy małą uroczystość, jeśli dotrwamy do tego czasu.
- Czy masz może przy sobie wizytówkę?
To pytanie zaskoczyło Fionę.
- Oczywiście. - Szybko odnalazła w torebce blankiecik.
Tony przyjrzał się narysowanej w lewym rogu postaci.
- W ogóle nie przypomina ciebie. - Spojrzał w dół. Tylko buty są takie same. - Schował do kieszeni wizytówkę, po czym wskazał na trzymaną w ręku taśmę. - Będzie gotowe jutro po południu. Pasuje? - zwrócił się do Hanka.
- Jak najbardziej.
Uścisnęli jeszcze ręce na pożegnanie, po czym kamerzysta wyszedł tylnymi drzwiami, zaś Fiona i Hank skierowali się do głównego wyjścia.
Usłyszeli to sekundę przed otworzeniem drzwi. Grom, którego echo niosło się jak dźwięk bębnów.
Wstrzymując oddech, Hank pchnął drzwi. Przed nimi pojawiła się ściana wody. Cały parking niemal pływał w jeziorze deszczówki.
Po raz pierwszy Hank widział dziś to, co miejscowi ludzie nazywali płynnym kalifornijskim słońcem. Cofnął się.
- Sądziłem, że deszcz pada tu jedynie w zimie.
Fiona zaśmiała się. Zawsze kochała deszcz i nigdy nie przerażał jej huk piorunów, nawet gdy była małą dziewczynką. Wyobrażała sobie, że to anioły przypominają ludziom o swoim istnieniu.
Spojrzała w górę, wyglądając błyskawic, ale niebo było tylko ciemną, nieprzeniknioną taflą.
- Czasami faceci od pogody potrafią się pomylić. - Wyciągnęła rękę, pozwalając, by woda spływała po jej nagim ramieniu.
Nic nie wskazywało na to, by ulewa miała wkrótce ustać.
Mogliby tkwić tutaj nawet do rana. Od samochodu dzieliło ich zaledwie kilka metrów, a jednak zanimby tam dotarli, przemokliby do suchej nitki.
- Zaczekaj tutaj, a ja przyprowadzę samochód - zaoferował się Hank.
Fiona w żadnym wypadku nie zamierzała się na to zgodzić.
- Nie ma mowy. Pobiegnijmy razem. - Zobaczyła w oczach Hanka powątpiewanie. - Nie martw się, nie rozpuszczę się. Nie jestem z cukru.
Miał na temat własne zdanie. Dla niego była samą słodyczą z odrobiną egzotycznej przyprawy, czyniącej całość bardziej interesującą. Zanim jednak zdążył wyrazić swoją opinię, Fiona chwyciła go za rękę i pociągnęła na parking.
Woda zaatakowała ich ze wszystkich stron. Lała się strumieniami z góry i pryskała z ogromnych kałuż.
Kiedy dotarli do samochodu, oboje byli kompletnie przemoczeni. Fiona zdawała się nie przejmować tym, że ubranie oklejało jej ciało.
Co więcej, choć zakrawało to na czyste szaleństwo, wydawało się wręcz, że cała sytuacja jest dla Fiony przyjemna.
Hank szybko otworzył drzwiczki wozu i oboje wsiedli do niego w pośpiechu. Deszcz wdarł się za nimi do środka.
- Uff - westchnęła Fiona ze śmiechem. Ocierając rękoma twarz, opryskała przy okazji Hanka. - Przepraszam - powiedziała bez specjalnej skruchy w głosie.
Hank czuł się podobnie, gdy jako dziecko skakał przez kałuże: wesoło i beztrosko.
- Proponowałem, że cię oszczędzę - przypomniał Fionie, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Jego modlitwa została wysłuchana i samochód zapalił.
Choć bardzo szykowny, jego sportowy wóz potrafił czasem zawieść przy kiepskiej pogodzie.
Fiona przeczesywała palcami mokre włosy. Ich zwykle niesforne kosmyki przylegały teraz gładko do czaszki.
- Rośliny potrzebują deszczu. Ostatnio nie było go zbyt wiele.
Dwie poprzednie zimy okazały się szczególnie suche. Fiona czasami zastanawiała się, jakim cudem cokolwiek w ogóle rośnie w tym rejonie.
Kiedy Hank nie odpowiedział, Fiona spojrzała w jego stronę. Latarnie uliczne oświetlały jego profil. Woda ściekała mu po brodzie. Miała wielką ochotę obetrzeć z jego twarzy krople deszczu. Mocniej zacisnęła dłonie.
Hank bardzo uważnie wyjechał z parkingu. Wycieraczki nie radziły sobie ze strugami deszczu. Widoczność była niemal żadna.
- Większość znanych mi kobiet nie lubi być smagana potokami ulewnego deszczu.
Fiona roześmiała się.
- Nazywasz to ulewą? Niewiele jeszcze widziałeś. Poczekaj, aż zacznie się pora deszczowa - ostrzegła. - Wówczas niekiedy ma się wrażenie, że woda za chwilę zmyje z powierzchni ziemi całą południową Kalifornię.
- Nie mogę się tego doczekać - mruknął Hank.
Niespodziewana ulewa wypłoszyła z arterii miasta większość kierowców. Mimo słabej widoczności dość szybko dotarli pod dom Fiony. Kiedy się zatrzymali, zaczęła zastanawiać się, czy nie zaprosić Hanka do środka. Kręcenie filmu, a potem deszcz wprawiły ją w lekką euforię, ale nie musiała trwać w tym szaleństwie.
Uchyliła lekko drzwi i krople deszczu zaczęły wdzierać się do wewnątrz.
- Może lepiej jedź do domu. Nie chcesz się chyba przeziębić.
Nie pozbędzie się mnie tak łatwo, pomyślał Hank. Od dwóch tygodni spotykali się po godzinach, omawiając różne reklamowe pomysły i wcielając w życie niektóre z nich, jak choćby dzisiejszy film. Coraz bardziej lubił Fionę i przyzwyczajał się do jej nietypowego zachowania.
- Zwykła mżawka nie wystarczy, by mnie zmóc - oświadczył. - Doiłem krowy podczas burzy śnieżnej.
- Zdecydowanie nie żałuję, że nie miałam okazji osobiście przeżyć czegoś podobnego. - Zbierając w sobie całą odwagę, pchnęła mocno drzwiczki samochodu.
- Nie mów „nie żałuję”, dopóki czegoś nie spróbujesz - odrzekł Hank. Kiedyś nie znosił życia na ranczu, ale to właśnie doświadczenia z tego okresu w dużym stopniu ukształtowały jego charakter. Niewiele rzeczy mogło go teraz przerazić.
Kuląc ramiona, podążył za Fioną. Zatrzymali się przed wejściem. Fiona próbowała otworzyć drzwi. Klucz jednak utknął w zamku.
- Poczekaj, pomogę ci. - Po kilku mocnych szarpnięciach zamek ustąpił. - Trzeba go naoliwić.
Fiona zamknęła drzwi. Zdążyła zobaczyć w lustrze swoje odbicie. Zmokła kura prezentowałaby się lepiej niż ona, lecz w tej chwili miała zbyt dobry humor, by się tym przejmować.
- To samo wciąż sobie powtarzam. Ale zanim dojdę do kuchni, gdzie trzymam puszkę ze smarem, zapominam. - Westchnęła, bez specjalnej skruchy. - Tak wiele jest do zrobienia.
Przez całe dzieciństwo wpajano Hankowi zasadę, że wszystko należy robić od razu, inaczej w szybkim czasie przygniecie człowieka ogrom odłożonych na później spraw.
- Nie ma lepszej okazji niż teraz. - Przesunął ręką po włosach. Dookoła posypały się mokre krople. - Gdzie trzymasz ten pojemnik?
- Pod zlewem. - Ruszyła za nim. - Ale nie musisz...
Hank znalazł pojemnik i już szedł z powrotem.
- Lubię być użyteczny. Pozwól mi choć przez chwilę poczuć się jak macho.
Kiedy skończył oliwić zamek, Fiona odebrała od niego puszkę.
- Jesteś macho. - Odstawiła pojemnik, czując dziwny spokój. Może to z powodu deszczu. - A więc na co masz ochotę?
Jego usta wygięły się w uśmiechu.
- Na coś zimnego i mokrego.
Nie spuszczał z niej wzroku.
- W tej chwili ten opis pasuje do mnie.
Hank ujął jej rękę, przysuwając się bliżej.
- Wiem.
Fiona nie była w stanie wykonać żadnego ruchu.
- Nie jesteś głodny, prawda?
- Nie bardzo.
Czy słyszał, jak bije jej serce?
- Więc czego chcesz?
- Ciebie.
Powiedział to bardzo cicho, a ona czuła, że zbiera się jej na płacz. I bała się, że Hank źle zrozumie jej łzy.
- Rozczarujesz się.
- Nic nie mów. - Położył jej palec na ustach. Nie chciał słyszeć żadnych protestów, zaprzeczeń. Pragnął tylko jej. - Pozwól, że sam osądzę.
Wiedziona instynktem, przemożną potrzebą bliskości, przycisnęła wargi do palca, który ich dotykał. Oczy Hanka nabrały dziwnego wyrazu. Widziała w nich tkliwość i namiętność.
Cofnął rękę i przygarnął Fionę do siebie. Całował ją zachłannie, nie próbując walczyć dłużej z pożądaniem. Pragnął tylko jednego: Kochać się z tą kobietą, która tak bardzo go intrygowała.
Świat zawirował wokół Fiony. Tego jednego dnia postanowiła przenieść się w świat marzeń. Uwierzyć, że jest równie piękna jak Bridgette, piękna jak piękne musiały być kobiety w życiu Hanka.
Jak zawsze o tym marzyła.
Hank prawie jej nie poznawał. W jego ramionach stała się całkiem inną osobą. Nieśmiała, przestraszona dziewczynka zniknęła, a na jej miejsce pojawiła się kobieta, która całowała go namiętnie. Która zdawała się pragnąć go równie mocno jak on jej.
Ich miłosne zbliżenie w jakiś sposób pozwoliło mu zbliżyć się do siebie samego. Pieszcząc Fionę, doświadczał wrażeń, jakich nigdy wcześniej nie zaznał. Smak, dotyk, dźwięki, wszystko drażniło jego zmysły, otwierając je niczym okna, które zbyt długo chroniły wewnętrzny zaduch.
Fiona pachniała polnymi kwiatami, tymi samymi, które matka stawiała w kuchni. Świeżym sianem grabionym na łące.
Pachniała domem, uświadomił sobie w pewnej chwili, pokrywając jej ciało pocałunkami.
Było to dziwne uczucie dla mężczyzny w jego wieku zdać sobie sprawę, że opuścił przed laty dom, po to, by odnaleźć go w odległym zakątku świata.
Jeszcze dziwniejsze było to, że odnalazł go dzięki kobiecie, której wizerunek naszkicował kiedyś w swoim żółtym notatniku.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Obudził go zapach polnych kwiatów.
Polne kwiaty.
Fiona.
Powoli otwierając oczy, wyciągnął w jej stronę rękę, by w następnej chwili przekonać się, że jest sam. Jej miejsce było zimne i puste. Fiona musiała wstać już jakiś czas temu.
Spojrzał na zegarek. Ledwie minęła siódma. O wiele za wcześnie, by zrywać się z łóżka w sobotni poranek. Zwłaszcza że w nocy nie mieli okazji zbyt długo pospać.
Ogarnęło go rozczarowanie. Miał nadzieję na długi, leniwy poranek, kiedy kochaliby się powoli, zanim wreszcie głód skłoniłby ich do wstania.
Z ciężkim westchnieniem rozejrzał się wokół w poszukiwaniu dżinsów. Nie pamiętał, gdzie rzucił je poprzedniego wieczora. Nie myślał wtedy o ubraniu.
Kilka minut później znalazł spodnie pod łóżkiem. Wciągając je, uśmiechnął się na wspomnienie Fiony. Była absolutnie niewiarygodna, gdy uchylili drzwi, za którymi skrywała swą prawdziwą naturę.
Może nie było to aż tak zaskakujące, skonstatował, przeczesując palcami włosy. Kiedy pierwszy raz spojrzał w jej oczy, wydawało mu się, że widzi w nich pasję i ogień tuż pod cienkim pancerzykiem strachu. Ale, z drugiej strony, sądził też, że obudzi się u boku Fiony i będą mogli wspominać razem to, co zdarzyło się kilka godzin wcześniej.
I powtórzyć wszystko raz jeszcze.
Czuł się tak, jakby wykonał rzut za dziesięć punktów.
Nieźle jak na pierwszą rozgrywkę.
Tylko że tak naprawdę to, co się wydarzyło, nie było zwykłą grą. To było...
Czymś więcej.
Szukając koszulki, przypomniał sobie, że zostawił ją w salonie. Czy była tam także Fiona? Ruszył, by to sprawdzić.
Nie potrafił powstrzymać jęku, gdy w progu pokoju zaatakowała go Velcro, wbijając pazury w jego bose stopy. Jego okrzykowi odpowiedział z kuchni głośny brzęk tłuczonego szkła.
Natychmiast pobiegł w tamtą stronę z Velcro wciąż wczepioną w nogę. Pośrodku kuchni klęczała Fiona, zbierając na kolanach szczątki tego, co było kiedyś niebieską porcelanową miską. W jej wzroku, kiedy ich spojrzenia spotkały się na chwilę, było zawstydzenie. Szybko odwróciła oczy.
Poruszając się dość niezgrabnie z powodu przywieszonej u nogi ozdoby, Hank pośpieszył jej na pomoc.
- Velcro, psik! - zawołała Fiona. Hank nigdy dotąd nie słyszał u niej tak stanowczego tonu. Podobnego zdania musiała być kotka, gdyż natychmiast uciekła z podwiniętym ogonem.
Hank ostrożnie zbierał biało-niebieskie kawałki.
- Brakowało mi ciebie dzisiaj rano.
Fiona nie sądziła, że będzie to tak niezręczna sytuacja. Nie miała tego rodzaju doświadczeń.
- Musiałam wstać.
Wrzucił kawałki porcelany do kosza.
- Organizujesz dzisiaj przyjęcie?
Łatwo byłoby po prostu potwierdzić i ukryć się za tą wymówką. Fiona nie chciała jednak okłamywać Hanka.
- Nie.
- Ale gotowanie cię odpręża - przypomniał sobie Hank.
Jej odwrócony wzrok był dostatecznym potwierdzeniem jego domysłów.
- Tak.
Trzymała w dłoni kawałki potłuczonej miski. Wziął je od niej i wyrzucił. Uważnie strzepnąwszy z ręki Fiony okruchy porcelany, pomógł jej wstać.
Stała przed nim bez makijażu, potargana i urocza. Nie widząc powodu, by odmawiać sobie tej przyjemności, wziął ją w ramiona.
- Znam inne sposoby osiągnięcia tego samego celu. I możemy robić to razem.
Jego obecność zdecydowanie nie pomagała jej się odprężyć. Poza tym nie chciała, by Hank czuł, że jest jej cokolwiek winien.
- Nie musisz.
- Muszę? - Patrzył na nią zaskoczony. - Dość dziwnie to określiłaś. Czy gdy kochaliśmy się wczoraj, moje zachowanie w jakimkolwiek momencie sprawiło na tobie wrażenie wymuszonego? - Mówiąc to, delikatnie wodził palcem po krawędzi ucha Fiony.
Była coraz bardziej rozkojarzona. Po plecach zaczęły przechodzić jej dreszcze.
- Nie, wczoraj było cudownie. Było pięknie - poprawiła się.
- A więc w czym tkwi problem? - Hank nie potrafił zrozumieć, czemu Fiona znów wydawała się taka spięta.
- Nie ma żadnego problemu. - Jak może wyjaśnić cokolwiek, nie upokarzając jednocześnie samej siebie, zastanawiała się Fiona. - Myślałam, że... gdy oprzytomniejesz, najchętniej... po prostu wymkniesz się do domu.
Nie. Dlaczego nie mógł zwyczajnie wyjść, zamiast dręczyć ją w ten sposób?
- Gdy oprzytomnieję - powtórzył powoli, starając się zrozumieć słowa Fiony. - Czy wczoraj sprawiałem wrażenie lunatyka?
- Ale wczoraj było wczoraj, a dzisiaj jest... dzisiaj.
Teraz naprawdę nic z tego nie rozumiał.
- To bardzo głębokie spostrzeżenie i jestem pewien, że ktoś zechce dodać je do swojej kolekcji przysłów, ale czy mogłabyś mi, do licha, wyjaśnić, o co ci chodzi?
- Że nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań. Możesz po prostu iść do domu i zapomnieć o wszystkim.
A więc Fiona sądziła, że to taka sobie jednorazowa przygoda. Hank nie wiedział, czy powinien się obrazić, czy przepraszać, jeśli czymkolwiek dał jej do zrozumienia, że może chcieć ją w ten sposób wykorzystać.
- Żadnych zobowiązań? Nie czuję się wobec ciebie do niczego zobowiązany. Stworzyła sobie pani chyba dość fałszywy obraz, moja damo. Musisz zdjąć te ciemne okulary. Nie chcę iść do domu, a tym, co czuję w tej chwili, Fiono, jest głód.
- Mogę... - Obróciła się w stronę lodówki, ale Hank Chwycił ją za rękę i powstrzymał.
- Nie tego rodzaju głód - wyjaśnił, przyciągając ją do siebie. Musnął jej wargi i czuł, że opór Fiony maleje. Krew w jego żyłach zaczęła żywiej krążyć. - Chcę tego - szepnął.
Wciąż mnie pożąda, pomyślała Fiona. Chociaż kochali się przez pół nocy, wciąż jej pożądał.
- Jesteś pewien?
Otoczył dłońmi jej twarz i pocałował czule.
- Jestem.
Jeszcze broniła się przed tą cudowną wizją, jaką przed nią roztaczał.
- Ale przecież kochaliśmy się zeszłej nocy.
- Naprawdę? - spytał przekornie. Po kolei ucałował jej powieki. - Być może. A więc ponieważ mam tak słabą pamięć, musimy coś zrobić, żeby ją odświeżyć. - Obsypał pocałunkami jej twarz.
- Ale...
Nie pozwolił jej skończyć i całował, aż całkowicie zapomniała o wszystkim poza przyjemnością, której oczekiwała.
- Dobrze, możemy, oczywiście, stać tutaj i rozmawiać, jeśli tego chcesz - powiedział wreszcie. - Ale moglibyśmy też poszukać jakiegoś wygodniejszego miejsca do rozmowy. Może w twoim łóżku.
Wsunęła rękę w jego dłoń.
- Zgoda.
Obejrzał się, zanim wyprowadził Fionę z kuchni.
- Czy nie ma tu nic, co mogłoby zacząć wrzeć?
- Tylko ja.
Popatrzył na nią z czułością.
Doskonale!
To był sen. Długi, piękny sen. Fiona wiedziała o tym.
W każdej chwili mogła się obudzić i stwierdzić, że spędzone z Hankiem tygodnie są jedynie mglistym wspomnieniem, nie różniącym się niczym od jej sennego marzenia.
Po prostu ten sen trwał trochę dłużej. To wszystko.
Fiona spoglądała na Hanka ze ściśniętym sercem. Ostatniej nocy pracowali do późna. Potem Hank udawał, że jest zbyt zmęczony, by ją odwieźć do domu. Zaraz potem zaprzeczył temu, kochając się z nią.
Gdyby nie Hank, nie byłaby w stanie nawet wyobrazić sobie, że miłość może być tak piękna. Potrafił być zarazem czuły i namiętny, delikatny i zmysłowy. Dopiero teraz Fiona zrozumiała, jak puste było dotąd jej życie.
I jak puste będzie, gdy Hank się nią znudzi.
Leżał obok niej z twarzą ukrytą w poduszce i z kosmykami włosów na oczach. Miała ochotę dotknąć go, odgarnąć z twarzy włosy i szeptać, jak bardzo jej na nim zależy.
Jak bardzo, zdała sobie teraz sprawę, go kocha.
Powoli przesunęła się na brzeg łóżka. Chciała wstać, nie budząc go. Wiedziała, że Hank ponad wszystko lubi zacząć dzień od kawy. Czasy świetności jego ekspresu należały do przeszłości. Z pewnością nie zaparzyłby tak dobrej kawy jak ona.
Fiona uśmiechnęła się do siebie, dotykając stopą podłogi.
Chciała rozpieszczać Hanka, pokazać mu, że bez niej jego życie będzie uboższe o coś cennego i ważnego. Co więcej, miała ochotę chwycić się go mocno obiema rękami, tak by nigdy nie zniknął z jej życia.
Błąd.
Kiedy trzyma się coś zbyt mocno, może to po prostu pęknąć. Fiona wiedziała o tym. Wszystko, co mogła zrobić, to modlić się, by ten piękny sen potrwał dłużej.
Postawiwszy na podłodze obydwie nogi, zaczęła cichutko wyślizgiwać się z łóżka, kiedy nagle Hank zacisnął palce na jej nadgarstku. Zaskoczona, obróciła się w jego stronę. Z głową na poduszce, patrzył na nią jednym zmrużonym okiem.
- Dokąd się wybierasz? - spytał zachrypniętym od snu głosem.
Bardzo ostrożnie oswobodziła rękę z uścisku. Hank sprawiał wrażenie na pół śpiącego.
- Chcę zaparzyć kawę.
- Kawa. - To słowo zabrzmiało w jego ustach jak modlitwa. Westchnął, jakby ukazały mu się bramy raju. - Mówiłem, że cię kocham?
Jej serce zatrzepotało w piersi jak spłoszony ptak.
Powiedział, że ją kocha.
Z wielkim wysiłkiem powstrzymała podobne wyznanie, które samo cisnęło się jej na usta. Nie myślał tak naprawdę.
Mówił przez sen, to wszystko. Po przebudzeniu nic nie będzie pamiętał.
- Nie - szepnęła. - Nie mówiłeś.
- Aha - mruknął w poduszkę. - Więc mówię.
Fiona skuliła ramiona, nie pozwalając ponieść się emocjom.
- Zaparzę kawę.
- Jesteś aniołem - zdołał jeszcze szepnąć, zanim zapadł z powrotem w sen.
Przez chwilę stała nieruchomo, zastanawiając się nad słowami Hanka.
- Gdybym była aniołem, poruszyłabym niebo i ziemię, by moje szczęście trwało wiecznie - powiedziała cicho. Tak cicho, by Hank nie mógł jej usłyszeć.
Ale nie była aniołem i jedyne, co mogła zrobić, to zaparzyć kawę.
Najpierw jednak otworzyła szufladę komody i wybrała sobie jedną z koszulek Hanka. Włożyła ją i poszła do kuchni.
Nie sądziła, że zostanie tutaj. Początkowo spotkali się u niej w domu, później jednak Hank przypomniał sobie, że tego wieczoru będzie nadawana w telewizji reklama jej firmy i ponieważ była to pierwsza emisja, upierał się, by obejrzeć ją na szerokim ekranie jego telewizora. Kiedy reklama się zaczęła, Fiona była zbyt zawstydzona, by patrzeć. Zerkała jedynie ukradkiem na ekran przez szparę między palcami rąk, którymi zakryła twarz. Było to dla niej bardzo stresujące przeżycie. Wyjęła puszkę importowanej kawy, którą jakiś czas wcześniej podarowała Hankowi. Od chwili rozpoczęcia programu Hank obsypywał ją komplementami. Był tak czuły, że Fiona niemal rozpłynęła się w jego ramionach.
Nalała do tygielka wody i zwiększyła płomień. Za każdym razem w obecności tego mężczyzny jej ciało zmieniało konsystencję ze stałej na płynną. Jeśli dalej nic z tym nie zrobi, Hank niedługo będzie musiał nosić ją w jednej z tych plastikowych torebek śniadaniowych.
Oczywiście, jeśli będzie miał na to ochotę.
Nie miało sensu oszukiwanie samej siebie, nawet jeśli bardzo tego pragnęła. Ojciec, mimo wszystkich jego bezmyślnych i raniących uwag, nauczył ją jednego. Realizmu. Wypracowała w sobie optymizm, lecz kosztowało ją to wiele wysiłku i był to optymizm mocno osadzony w rzeczywistości.
Tak jak w tej chwili.
To, czego doświadczała obecnie, było cudowniejsze niż najskrytsze marzenia, lecz wiedziała, że kiedyś się skończy.
Już i tak idylla trwała znacznie dłużej, niż się spodziewała.
Szczęście nie opuszczało jej od dawna. Zdawała sobie jednak sprawę, że koniec romansu jest tylko kwestią czasu.
Woda zawrzała. Fiona przelała ją przez staroświecką maszynkę do kawy, którą udało się jej zdobyć po wielu miesiącach poszukiwań. Wzięła ją ze sobą wczoraj, po to tylko, by zaparzyć Hankowi filiżankę „przyzwoitej” kawy i odciągnąć jego uwagę od nadawanej w telewizji reklamy. Wzniósł tą kawą toast na jej cześć.
Dźwięk dzwonka do drzwi przestraszył ją. Spojrzała w stronę sypialni.
- Hank, czy oczekujesz kogoś? - zawołała.
Odpowiedział jej plusk odkręcanej wody. Hank brał prysznic. Pokonała w sobie impuls, by dołączyć do niego.
Dzwonek odezwał się ponownie.
Z wahaniem podeszła do drzwi. Hank zainstalował miniaturową kamerę, kiedy zorientował się, że obraz z wizjera jest zbyt zniekształcony.
Na ekranie Fiona zobaczyła smukłą blond piękność. Kobieta opierała się o dzwonek.
- Hank, rusz się, otwórz te piekielne drzwi - zawołała, patrząc prosto w kamerę. - Wiem, że tam jesteś. Nie po to pokonywałam taki szmat drogi, by rozmawiać z tobą przez drzwi.
Cóż, kimkolwiek była, najwyraźniej kobieta ta znała Hanka na tyle dobrze, by na niego krzyczeć. Fiona wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.
Zamiast wejść, nieznajoma, ubrana w czarną skórzaną kurtkę i skórzane dżinsy, najpierw zlustrowała Fionę od stóp do głów. Fiona zauważyła też, że kobieta, znacznie od niej wyższa, trzyma pod pachą kask. Po dłuższej chwili uśmiechnęła się, jakby kontemplując jakiś żart. Wreszcie też odezwała się.
- Przyjechałam, bo sądziłam, że Hank może czuć się samotny. - Weszła do środka, potrząsając głową. - Niepotrzebnie się martwiłam. - Blondynka odwróciła się w stronę Fiony, która dostrzegła w jej oczach rozbawienie. - Muszę przyznać, że Hank nie marnuje czasu, prawda?
Była kochanka? A może obecna, o której Hank zapomniał jej powiedzieć? Fiona czuła, że zbiera się jej na mdłości.
Kimkolwiek była, zdecydowanie bardziej pasuje do Hanka niż ona sama, przyznała w duchu Fiona. Wysoka, smukła blondynka, z twarzą, która nawet umazana błotem wydawałaby się piękna.
Kobieta w typie Bridgette, lecz nie jej.
- A więc, gdzie go ukrywasz? - spytała kobieta. Rozglądała się po pokoju, jakby sądziła, że Hank wyjdzie nagle z którejś ze ścian.
- Bierze prysznic. - Fiona przygryzła wargę. Zabrzmiało to dość poufale. - To znaczy... - Wzięła głęboki oddech, by opanować stres. - W kuchni jest właśnie świeżo zaparzona kawa. - Napijesz się?
Oczy nieznajomej pojaśniały.
- W tej chwili, skarbie, gotowa bym zabić za filiżankę kawy. - Zdjęła kurtkę, którą wraz z kaskiem rzuciła na najbliższe krzesło. Czuła się tu znacznie swobodniej niż Fiona.
- Częstuj się. - Fiona wskazała maszynkę do kawy pełnym godności gestem. - Ja muszę już iść. - Szybko wyszła z kuchni.
- Hej, nie uciekaj z mojego powodu - zawołała za nią kobieta.
- Ależ ja nie uciekam - zaprzeczyła Fiona, niepewna, czy długonoga piękność w ogóle ją słyszy. Nie miało to znaczenia.
Nie odchodziła z powodu tej kobiety, lecz dlatego, że sama tego chciała. Nie odrywała wzroku od drzwi łazienki, modląc się w duchu, by Hank nie wyszedł, zanim ona ubierze się i wyjdzie.
Jakąż była idiotką, łudząc się, że to może się udać. To tamta kobieta w kuchni pasowała do Hanka, nie ona. Kobieta piękna i pewna siebie w każdych okolicznościach.
Ta kobieta to moje przeciwieństwo, pomyślała z żalem Fiona, wkładając bluzkę, przy której brakowało guzika, gdyż Hank był bardzo niecierpliwy poprzedniej nocy.
Teraz pragnęła jak najszybciej wrócić do domu. Do swojej kuchni i tworzenia potraw, które uszczęśliwiały ludzi. Nie miała złudzeń co do tego, by potrafiła osiągnąć ten sam cel bez garnka i patelni.
Jestem gotowa, pomyślała, wsuwając pantofle i chwytając w rękę torebkę. Hank wciąż jeszcze tkwił pod prysznicem.
- Wspaniała kawa - oświadczyła blondynka, zauważając zmierzającą do drzwi Fionę. - Czy mam coś przekazać Hankowi?
Fiona zatrzymała się tylko na chwilę.
- Powiedz mu... powiedz, że teraz po przystawkach może przejść wreszcie do dania głównego.
Kobieta zmarszczyła brwi, gdy za Fioną zamknęły się drzwi. Dziwne małe stworzenie. Przez moment sądziła, że gust Hanka zdecydowanie się poprawił, ale może się myliła.
Wstała, wypłukała filiżankę i ustawiła ją na brzegu zlewu.
Jej uwagę zwróciło jakieś poruszenie za plecami. Kiedy zobaczyła Hanka wchodzącego do kuchni z omotanym wokół bioder ręcznikiem, Morgan Cutler uśmiechnęła się szeroko.
- Czy tak teraz chadzają faceci w Kalifornii? Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów, braciszku, bo inaczej będę miała szansę przekonać się, czy zmężniałeś od czasu, gdy pluskaliśmy się razem w strumyku.
Hank zamarł w pół kroku. Jego ręka natychmiast spoczęła na węźle ręcznika, przytrzymując go.
- Co tu robisz?
- Podziwiam widok - odparła z uśmiechem Morgan. Czy naprawdę w ten sposób wita się swoją małą siostrzyczkę? Zwłaszcza że przejechałam taki kawał drogi tylko po to, by cię zobaczyć. - Podchodząc bliżej, Morgan cmoknęła brata w policzek.
- Wiesz przecież, że się cieszę. - Hank rozejrzał się dokoła. W powietrzu unosił się zapach kawy, nigdzie nie było jednak śladu kobiety, która ją przygotowała. Gdzie, u licha, się podziała? - Widziałaś Fionę?
- Fionę - powtórzyła Morgan. Spodobał się jej dźwięk tego imienia. Brzmiało o wiele bardziej melodyjnie niż Morgan, chociaż osobiście nigdy nie narzekała na dokonany przez rodziców wybór. - Czy mówisz o tym śmiesznym małym stworzeniu w jednym z twoich starych podkoszulków?
- Tak - potwierdził zniecierpliwiony. - Gdzie ona jest?
Morgan rozsiadła się wygodnie przy blacie kuchennym i zdecydowała, że owszem, wypije drugą filiżankę kawy. Coś podpowiadało jej, że może tego potrzebować.
- Wyszła.
- Wyszła? - powtórzył Hank, a potem podszedł bliżej.
- Co jej powiedziałaś?
- Nic.
Morgan patrzyła na brata z niewinnym uśmiechem. Hank lubił przekomarzać się z siostrą, lecz w tej chwili zdecydowanie nie był w nastroju do żartów. Fiona nie miała powodu, by tak po prostu odejść bez słowa wyjaśnienia.
- Ale ona powiedziała coś do mnie - wyznała Morgan.
- Co? - warknął.
Morgan zadrżała o własną skórę. Jej brat niezbyt często manifestował złość. Morgan zaczęła przyglądać się mu uważniej.
- Powiedziała mi, że po przekąskach możesz teraz przystąpić do dania głównego.
Po przekąskach? O co jej, u licha, chodziło? Czyżby Fionie przyszło do głowy, że Morgan jest jego dawną dziewczyną?
Ta myśl go przeraziła. Hank chwycił ramię siostry i obrócił ją twarzą do siebie.
- Czy powiedziałaś, że jesteś moją siostrą?
- Nie zdążyłam niczego jej powiedzieć. Zniknęła, zanim zorientowałam się, że to twoja najnowsza zdobycz. - Morgan uśmiechnęła się. - Muszę powiedzieć, że pierwszy raz związałeś się z kimś, kto nie wygląda na kompletną idiotkę.
Poirytowany Hank nalał sobie kawy, dodał mleczka i szybko opróżnił filiżankę. Zmarszczył czoło. Potem z brzękiem odstawił naczynie.
- Problem polega na tym, że ona nie chce się wiązać.
Morgan patrzyła na brata, nie wiedząc, czy mówi poważnie.
- Z tobą? Hank, skarbie. Chyba straciłeś wyczucie.
Do diabła, jak miał przekonać Fionę, że traktuje ją poważnie?
- Wyczucie mało mnie interesuje. Nie chcę stracić Fiony.
Rozbawienie zniknęło z twarzy Morgan. Sądziła, że Kupidyn nigdy nie dosięgnie najstarszego z jej braci.
- To poważna sprawa?
Szedł już do pokoju, ale przystanął na chwilę.
- Nawet bardzo.
To głośne wyznanie dodało mu odwagi. Wiedział już, co powinien zrobić.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Hank spodziewał się dogonić Fionę przy wyjeździe z osiedla. Nigdzie jednak nie było jej widać.
Najprawdopodobniej złapała taksówkę, pomyślał. Ja to mam zezowate szczęście.
- Do licha, kobieto, dlaczego uciekłaś? - mruknął ze złością.
Kiedy skręcił w ulicę, przy której znajdował się dom Piony, zdążył jeszcze zobaczyć wykręcającą na podjeździe taksówkę. Zahamował gwałtownie zaledwie kilka centymetrów od jej furgonetki. Chwilę potem stał przy drzwiach, naciskając dzwonek.
Nikt nie otwierał.
- Fiono, otwórz, wiem, że tam jesteś.
Nie doczekawszy się żadnego odzewu, zaczął pukać. Pukanie szybko przemieniło się w walenie, gdy jego pięść zetknęła się z drewnem.
Fiona wreszcie pojawiła się w progu. Wyraz twarzy Hanka zaskoczył ją, lecz gniew jej nie przerażał. Nauczyła się stawiać mu czoło. To czułość czyniła ją bezbronną.
- Pobudzisz sąsiadów - powiedziała oschle.
Hank wszedł do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.
- W tej chwili mało mnie obchodzi, czy przerwę twoim sąsiadom relaksującą drzemkę, czy też nie. - Z trudem opanowywał gniew. Fiona nie miała powodu zachowywać się w ten sposób. - Dlaczego, u diabła, uciekłaś bez słowa?
Wzruszyła ramionami, odwracając wzrok.
- Pomyślałam, że możesz chcieć zostać sam.
Jej wyjaśnienia brzmiały bezsensownie.
- Sam?
Czy miała mu to przeliterować?
- Z twoją piękną przyjaciółką.
Miał więc rację. Fiona uciekła, bo sądziła, że Morgan jest jego dawną dziewczyną. Nawet gdyby tak było, nie stanowiło to powodu do tak irracjonalnego zachowania.
- Morgan z pewnością doceni twój komplement, ale dlaczego miałbym chcieć zostać sam na sam z siostrą?
Fiona zrozumiała swoją pomyłkę, gdy tylko usłyszała imię dziewczyny.
- Z siostrą?
Kiedy, do diabła, zacznie mu ufać?
- Tak, z moją siostrą. - Na wszelki wypadek wcisnął ręce w kieszenie, gdyż miał ochotę potrząsnąć Fioną. - Gdybyś nie uciekła jak goniony przez kojota zając, dowiedziałabyś się tego.
Fionę poczuła się urażona tym porównaniem, choć wiedziała, że na nie zasługuje. Może postąpiła zbyt pochopnie, ale zdarzenie z Morgan uświadomiło jej, jak bardzo jest naiwna. Prędzej czy później w domu Hanka i tak pojawiłaby się jakaś dawna jego kochanka. Lub co gorsza nowa. Mężczyzna tego typu co Hank nigdy nie należałby tylko do niej.
- Może to i lepiej - oświadczyła.
Hank zmarszczył brwi, które zbiegły się w groźną linię nad jego oczami. Co znów przyszło jej do głowy, zastanawiał się. Kobiety naprawdę powinny przychodzić na świat zaopatrzone w instrukcje obsługi. Choć pewnie i wtedy, przy jego szczęściu, najważniejsze punkty byłyby sformułowane w obcym języku.
- Jakie „lepiej”? Co za „to”? Fiono, o czym ty mówisz?
Całą swoją energię skoncentrowała na rym, by nie załamać się przy wypowiadaniu tych słów.
- Cóż, przeżyliśmy razem piękne chwile...
- Przeżyliśmy?
W jego głosie zabrzmiała groźna nuta, której Fiona nigdy przedtem nie słyszała. Wiedziała, że musi powiedzieć to teraz, bo nigdy więcej się już na to nie odważy.
- Tak, przeżyliśmy.
Miała ochotę załamywać ręce i chodzić po pokoju, by rozładować napięcie. Nie chciała jednak, by Hank wspominał ją jako znerwicowaną wariatkę.
- Nie mogę oczekiwać, że nasz romans potrwa długo, a zwłaszcza w miejscu, gdzie co piąta kobieta, o którą się potykasz, wygląda jak gwiazda filmowa.
- Nie zauważyłem, żebym potykał się o kobiety - odparł Hank, patrząc na Fionę ponurym wzrokiem.
Uniosła w górę ręce w geście bezsilności. Czy naprawdę nie wiedział, jak ciężko jej o tym rozmawiać? Dlaczego nie potrafił docenić, że daje mu szansę eleganckiego wycofania się?
- Wiesz, o czym mówię?
- Nie, nie wiem. Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. - Złożył ręce na piersi, cały czas nie spuszczając z niej wzroku.
- Wyjaśnij mi.
W jakiś sposób znalazła w sobie siłę, by stawić mu czoło.
- Jesteś bardzo przystojnym mężczyzną. Pasuje do ciebie kobieta o olśniewającej urodzie - powiedziała najprościej, jak umiała. Nie sądziła jednak, że jej słowa będą miały taki skutek. Oczy Hanka rozbłysły groźnie.
- Czy to jakiś nowy rodzaj uprzedzeń? - spytał z gniewem. - Jestem przystojny, więc nie mam mózgu?
Nie zrozumiał, co miała na myśli. Przecież nie chciała go obrazić.
- Nie...
Przerwał jej, zbyt zagniewany, by jej wysłuchać.
- Tak właśnie to brzmi. - Nie pamiętał, czy kiedykolwiek był tak wściekły jak w tej chwili. Może jedynie wtedy, gdy umarł jego dziadek. Wtedy także czuł się całkiem bezsilny.
- Traktujesz mnie jak próżnego pyszałka, którego miejsce jest na szczycie jednego z twoich tortów obok równie nieprawdziwej kobiety.
Fiona położyła rękę na jego ramieniu, by zrozumiał, że robi to dla dobra ich obojga. Nie chciała, by za jakiś czas musiał wyznawać jej, że ich bajka skończyła się, bo znalazł kogoś, na kim mu rzeczywiście zależy.
- Nie o to mi chodziło.
Hank nie przyjmował jej protestów. Być może Fiona nie zdawała sobie z tego sprawy, ale właśnie taką wymowę miały jej słowa.
- Sądzisz, że jestem głupi, Fiono? Że najważniejsze jest dla mnie to, by mieć kobietę, która będzie błyszczała przy moim boku?
Fiona skuliła ramiona. Chciała zachować się dorośle, on zaś krzyczał na nią, jakby była dzieckiem. Krzyczał na nią dokładnie tak samo, jak kiedyś robił to jej ojciec.
- Nie, nie uważam, żebyś był głupi, ale dlaczego nie miałbyś znaleźć kobiety o olśniewającej urodzie?
Teraz użył przeciw niej jej własnej broni.
- Czy to właśnie liczy się dla ciebie? Czy dlatego jesteś ze mną? - spytał. Kiedy cofnęła się o krok, ruszył do przodu i nie zatrzymał się, dopóki Fiona nie została dosłownie i w przenośni przyparta do muru. - Z tego, co powiedziałaś dzisiaj, wynika, że zainteresowałaś się mną jedynie dlatego, że jestem przystojny. Czy tak było?
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Jak mógł przypuszczać, że jest aż tak małostkowa?
- Nie, to nieprawda.
Hank nie zamierzał ustąpić.
- Sądzisz mnie według siebie.
W niej także obudził się gniew.
- Nie podnoś na mnie głosu.
Miał ochotę krzyczeć na nią, potrząsać nią, by wreszcie oprzytomniała. Jej ostry protest uświadomił mu jednak, że żadne z nich nie jest gotowe ustąpić.
Westchnął, próbując zapanować nad wzburzonymi emocjami.
- Przepraszam. Zdaje się, że oboje potrzebujemy trochę czasu, by ochłonąć. Być może wszystko stało się zbyt szybko dla nas obojga. - A zdecydowanie zbyt szybko dla niego.
Zaczynał snuć w związku z tą kobietą plany, które nigdy wcześniej nie przyszłyby mu do głowy.
Ruszył w kierunku drzwi, zanim Fiona zdołała cokolwiek powiedzieć.
- Przepraszam, że zakłóciłem spokój twoim sąsiadom - rzekł na pożegnanie.
Fiona trwała w bezruchu, mając wrażenie, że świat wokół niej rozpada się na kawałki. W ciągu kilku minut zdołała zniszczyć wszystko, co było dla niej ważne.
Przez długi czas tak stała, zanim wreszcie wybuchnęła płaczem.
- Więc zadzwoń do niego - ponaglała ją Bridgette.
Z każdym dniem Fiona popadała w coraz większą depresję.
Usychała niczym pozbawiony wody kwiat.
- Fiono, proszę, jeśli go kochasz, zadzwoń.
Nie ma żadnego „jeśli”. Fiona doskonale o tym wiedziała. Myślała o tym, by zadzwonić do Hanka. Setki razy.
Raz czy dwa nawet nakręciła numer, po czym, przestraszona, odkładała słuchawkę.
- I co? Mam błagać o przebaczenie?! - krzyknęła i natychmiast zawstydziła się swojego wybuchu. Bridgette przecież chciała dla niej jak najlepiej. Nie powinna wyładowywać na niej własnej frustracji. - Prosić, by jeszcze trochę ze mną został? - spytała już spokojniej. - Musiałabym później przechodzić przez to wszystko raz jeszcze, kiedy on uzna wreszcie, że się mną znudził.
Bridgette zmusiła Fionę, by całą scenę odtworzyła w najdrobniejszych szczegółach.
- Nie wyglądało na to, by się tobą znudził. Miał jedynie dość twoich kompleksów. - Położyła dłonie na ramionach siostry. - Fiono, zrozum to wreszcie! Nie jesteś brzydkim kaczątkiem i nigdy nim nie byłaś.
Fiona nie chciała słuchać kłamstw.
- Czy miałaś takie samo dzieciństwo jak ja?
Bridgette zrozumiała to pytanie na swój sposób. Zawsze była faworyzowana i wiedziała o tym.
- Nie, ale byłam z tobą. Owszem, uważano mnie za ładniejszą od ciebie. Miałam typowy, klasyczny rodzaj urody, który cenił w kobietach nasz ojciec.
Obie wiedziały, jaki był Alfred Reilly i co było dla niego ważne. Był doskonałym agentem handlu nieruchomościami.
Wygląd i pozory stanowiły dla niego wszystko. Właśnie dlatego ożenił się z ich matką. Bo była kobietą, jaką pragnął mieć u swego boku: kobietą piękną.
Bridgette kochała ojca, lecz to nie zmieniało jej opinii o nim.
- Był niesłychanie płytkim człowiekiem, dla którego ładne opakowanie stanowiło istotę rzeczy.
Usta Fiony wykrzywił gorzki uśmiech.
- Racja, nie znał pojęcia: piękno wewnętrzne.
Bridgette westchnęła, wracając pamięcią do czasów dzieciństwa.
- Nie rozczulaj się za bardzo nad sobą. O mnie mówiono zawsze, że mam pusto w głowie. Ciebie uważano za osobę inteligentną.
- Tak, i jeśli ktoś potrzebował spisać zadania z algebry, zgłaszał się do mnie. Jeśli chciał iść do kina, na dyskotekę, czy zwyczajnie się zabawić, umawiał się z tobą. - Bridgette miała zawsze więcej umówionych randek niż dni w tygodniu. Fiona zostawała w domu. Ojciec wciąż jej to wypominał.
Bridgette wzruszyła ramionami.
- Daj spokój, Fiono. Spójrz na siebie. Dobrze się sobie przypatrz. - Pociągnęła Fionę do stojącego w holu lustra i zmusiła, by siostra spojrzała na swoje odbicie. - Zawsze umiałaś osiągnąć to, co sobie założyłaś. Czy kiedykolwiek próbowałaś zrobić cokolwiek ze swoim wyglądem? Ja miałam zawsze na sobie tonę różnych kosmetyków, ty nie używałaś nawet szminki - przypomniała Fionie ze zniecierpliwieniem. - Mój wygląd to w pięćdziesięciu procentach iluzja. Ty jesteś autentyczna. - Dlaczego Fiona nie potrafiła tego dostrzec? Głos Bridgette złagodniał nieco. - Przy odrobinie starania mogłabyś zrobić z siebie prawdziwą piękność. Pewnie bym cię za to znienawidziła.
Twarz Fiony rozjaśniła się uśmiechem. Nigdy nie umiała długo gniewać się na Bridgette.
- Tak tylko mówisz.
- Jeśli chodzi o tę nienawiść, rzeczywiście przesadziłam.
Ale reszta to szczera prawda. - Ich spojrzenia spotkały się w lustrze. - Pozwól mi przez chwilę zająć się sobą, a pokażę ci, jaka możesz być olśniewająca.
Fiona nigdy nie miała ochoty ukrywać swojej twarzy pod warstwą makijażu.
- Nie, ja...
- Tchórzysz? - W głosie Bridgette było wyzwanie.
- Oczywiście, że nie.
- Czyżby? - Bridgette patrzyła na siostrę z potępieniem.
Fiona uniosła w górę ręce.
- Zgoda, poddaję się. A więc, kochana wróżko, pokaż, co potrafią zdziałać twoje czary.
Bridgette już sięgała do torebki.
- Przypadkiem zostawiłam różdżkę w innym ubraniu, ale na szczęście mam tu swoją kosmetyczkę. - Popchnęła Fionę na krzesło. - Siadaj i czekaj na cud.
Nie trwało to długo.
Bridgette odeszła o krok, by z zadowoleniem podziwiać swoje dzieło. Nakazała Fionie, by podeszła do lustra.
Fiona bała się spojrzeć. Sądziła się, że mimo wysiłków siostry nie dostrzeże żadnej różnicy w swoim wyglądzie.
A jednak zmieniła się. Różnica była subtelna, lecz niezaprzeczalna. Zadziwiona, przyglądała się własnemu odbiciu.
- No, no.
- Całkowicie się zgadzam. - Bridgette stanęła za siostrą.
Sama była zaskoczona, że Fiona może tak pięknie wyglądać, gdy podkreśli się jej urodę. - Czuję się jak prawdziwa artystka.
Fiona mimo wszystko nie posunęłaby się do tego, by nazwać siebie piękną. To określenie należało się Bridgette i matce, lecz nie jej.
- Nie jest to wielka zmiana - powiedziała wreszcie Fiona. Bridgette wiedziała, że jej siostra potrafi być uparta.
- Wyglądasz doskonale - odrzekła z przekonaniem. Pamiętaj jednak, że najważniejsze jest to, co masz w głowie i sercu. Z tego co mówiłaś, wnoszę, że Hank myśli podobnie.
Wydaje się, że jesteś mu winna przeprosiny.
Fiona wzruszyła ramionami, odwracając się od lustra.
- Nie sądzę, żeby chciał ze mną rozmawiać. Nie dzwonił od tygodnia. - Westchnęła, dokonując dokładnego obliczenia. - Od tygodnia, dwóch dni, pięciu godzin i dwudziestu sześciu minut.
- Oczywiście nikt tego nie liczył - mruknęła cicho Bridgette. - Może naprawdę go zraniłaś.
Fiona miała inne zdanie. Nie umiała wyobrazić sobie, by ktoś mógł szczególnie przejąć się jej słowami.
- Może zdążył się pocieszyć kimś innym. - Widziała, że Bridgette zamierza zaprotestować. - Niezależnie od tego, jak wyglądam, nie będę się mu narzucać.
Bridgette miała dość tej dziecinady. Nie rezygnowało się z faceta w rodzaju Hanka Cutlera z powodu głupiego nieporozumienia.
- A jeśli ja bym ci w tym pomogła?
Fiona posłała siostrze groźne spojrzenie.
- Ani się waż.
- Potrafisz doprowadzić człowieka do szału.
Fiona wzruszyła ramionami.
- Upór to moja najlepsza cecha. Nie wiedziałaś o tym?
Spojrzenie Bridgette złagodniało. Pogładziła policzek Fiony.
- Nie, dobroć. Nie wiedziałaś o tym?
- Dzięki. - Fiona wciąż jednak nie miała zamiaru zgodzić się na pośrednictwo Bridgette. - Pamiętasz, co mawiała babcia? Jeśli coś ma się zdarzyć, to się zdarzy.
Obydwie pamiętały babcię. Łagodna w zachowaniu, w rzeczywistości była twarda i wytrzymała jak skała.
- Och, nasza babcia zawsze umiała przeprowadzić wszystko po swojej myśli, pamiętasz? - Bridgette ujęła siostrę pod ramię. - Wiesz, mam ochotę na zakupy.
Tego dnia Fiona nie miała żadnych zajęć zaplanowanych na popołudnie. Nie chcąc znów zostać sama ze swoimi myślami, przystała na propozycję Bridgette.
Kiedy dochodziły do drzwi, włączył się fax. Fiona z wahaniem spojrzała w tamtą stronę.
Bridgette nie zamierzała rezygnować z wyprawy z powodu kawałka papieru.
- Jeśli to jakiś klient, niech poczeka - kusiła.
Dla Fiony praca była zawsze ważniejsza niż zakupy. Wróciła do kuchni.
- Firma nie prosperuje aż tak dobrze. Każdy potencjalny klient jest ważny.
Maszyna wypluła kartkę na podłogę. Fiona podniosła ją i w tym samym momencie faks zaczął drukować następną wiadomość.
Bridgette podążyła z rezygnacją za siostrą.
- I co? Kolejne wesele?
Fiona patrzyła na kartkę, czytając ją po raz kolejny. Jej twarz nabrała dziwnego wyrazu. Zaciekawiona Bridgette podeszła bliżej.
- Rocznica?
- Nie. To oświadczyny. - Fiona podniosła wzrok. Bała się uwierzyć, że to, co przeczytała, rzeczywiście przeznaczone jest dla niej. - Od Hanka. - Podała kartkę Bridgette. Widniało na niej tylko kilka słów: „Wyjdź za mnie. Hank”. - Fiona przygryzła wargę. - Myślisz, że znów pomylił numer?
Mając już zamiar zarzucić siostrze ramiona na szyję, Bridgette zamarła z uniesionymi do góry rękoma. Skąd przyszedł jej do głowy taki pomysł?
- Nie, a jeśli tak sądzisz, zaraz oberwiesz. - Bridgette spojrzała na pozostałe kartki, które wysuwały się z maszyny.
Na wszystkich była ta sama wiadomość. Nie miała wątpliwości, że Hank Cutler kocha jej siostrę. Zobaczyła, że Fiona pisze coś na odwrocie jednej z kartek.
- Co robisz?
- Odpowiadam. - Ale paradzie kartek nie było końca. Fiona nie miała szansy na połączenie. Zniechęcona ruszyła do drzwi.
- Dokąd? - chciała wiedzieć Bridgette.
- Muszę go zobaczyć! - krzyknęła Fiona, wybiegając na zewnątrz.
I zobaczyła.
Samochód Hanka stał przed jej domem. Kiedy stanęła w progu, szybko wyszedł jej na spotkanie. Nie był pewien, czy znów nie zechce się mu wymknąć.
- I? - zapytał, blokując jej przejście.
Skąd się tu wziął?
- Mój faks wypluwa twoje wiadomości. Jak...
Wskazał zaparkowany przy krawężniku samochód.
- Mój telefon komórkowy podłączony jest do przenośnego faksu. - Uśmiechnął się. - Współczesna technika potrafi zdziałać cuda. Pomyślałem, że skoro poznaliśmy się dzięki faksowi, może uda mi się odzyskać cię w ten sam sposób.
Odpowiedział na jej pytanie; teraz była kolej Fiony.
- Wciąż nie usłyszałem odpowiedzi na moje pytanie - przypomniał jej.
- To nie pytanie. To był rozkaz.
- Prośba - poprawił ją. - Wadą faksu jest to, że nie słyszysz głosu. Inaczej wiedziałabyś, że nie rozkazuję, lecz proszę. - Wiedział, że musi zacząć wszystko od nowa. - Fiono, ja...
- Przepraszam - powiedzieli oboje w tym samym momencie, a potem wybuchnęli śmiechem.
Kiedy zaczęli mówić jednocześnie, Hank podniósł rękę.
- Ja pierwszy. Nie wiem, co roi ci się w twojej ślicznej główce, ale nie zależy mi tylko na urodzie. Kiedyś, może tak, czego nie omieszkała przypomnieć mi moja kochająca siostrzyczka, ale nie bardziej niż innym. - W jego wzroku była naraz czułość i stanowczość. - Nie bardziej niż tobie. Przyznaj się, że tym, co najpierw zwróciło twoją uwagę, był mój wygląd.
Och, nie tylko. Milion różnych rzeczy.
- Tak, ale...
- A chcesz wiedzieć, co w tobie najpierw zwróciło moją uwagę?
Nie była pewna, czy jest gotowa to usłyszeć.
- Co?
- To samo. Twój wygląd. - Fiona westchnęła w odpowiedzi, ale niełatwo było go zrazić. - Masz najpiękniejsze nogi, jakie kiedykolwiek widziałem, nawet ładniejsze niż moja ukochana klacz. - Puścił do niej oko, wzbudzając w Fionie dreszcze. - Moim zdaniem, reszta opakowania też jest równie doskonałej jakości.
Fiona chciała zaprotestować, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie ostrzeżenie Bridgette.
- Jeśli nie zauważyłaś, interesuje mnie całość. Jesteś słodka, zabawna i zupełnie tracę głowę, kiedy patrzysz na mnie tymi swoimi pełnymi blasku oczami. Nie chodzi mi tylko o wygląd, Fiono. Chcę kobiety, którą stałaś się wtedy, gdy twoje rówieśniczki zajmowały się przedłużaniem rzęs. - Wziął ją w ramiona, zdając sobie sprawę, że w kilku sąsiednich domach, a także w oknie Fiony, odchyliły się zasłony. Nie dbał o to. - Jednego tylko nie mogę zaakceptować.
- Czego?
- Twoich kompleksów. - Pocałował ją w czoło. - I co ty na to? - Spojrzał jej w oczy. - Wyjdziesz za mnie?
- To zależy.
Uniósł w górę brwi.
- Od czego?
- Czy będę musiała przygotować wesele?
Zaśmiał się, przytulając ją do siebie.
- Nie, dostaniesz wolny dzień. Ale chciałbym, żebyś pod suknię ślubną włożyła to. - Patrzyła zaciekawiona, jak Hank wyjmuje z kieszeni parę kabaretek i macha nimi w powietrzu.
Ze śmiechem wyrwała mu je z ręki.
- Kocham cię.
Przechylił do tyłu jej głowę, delikatnie ujmując ją pod brodę.
- Czy to znaczy „tak”?
- Tak, od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłam.
Pocałował ją, bo słowami nie umiałby wyrazić, jak bardzo jest szczęśliwy. Tylko o tym marzył od momentu, gdy rozstali się tydzień, dwa dni, pięć godzin i trzydzieści jeden minut temu.
Pocałował ją, bo wszystkie jego zmysły domagały się tego.
- A przy okazji - szepnął, odchylając na moment głowę.
- Mhm? - Piękno, zdała sobie sprawę, jest w oczach patrzącego. I czuła się piękna.
Delikatnymi muśnięciami wędrował po jej twarzy.
- Nie potrzebujesz żadnych kosmetyków, by być olśniewająca.
Fiona wspięła się na palce, opierając się o twardy tors Hanka.
- Czy mówiłam już, że cię kocham?
Przechylił głowę, ustami dotykając lekko jej warg.
- Tak, chyba o tym wspominałaś.
- Bo kocham cię.
- To dobrze - powiedział, przerywając swoje słowa pocałunkami. - Bałem się już, że złamiesz mi serce.
- To - obiecała - nigdy się nie stanie.