Antonio
SOCCI
TAJEMNICE
JANA PAWŁA II
TŁUMACZENIE Z JĘZYKA WŁOSKIEGO
Jolanta Kornecka-Kaczmarczyk
@ 2008 RCS Libri S.p.A., Milano
Tytuł oryginału
I segreti di Karol Wojtyła
Redakcja i korekta
Agata Chudzińska
Agata Pindel-Witek
Zdjęcie na okładce
Agencja East News
Projekt okładki
Łukasz Kosek
Opracowanie graficzne i skład
Andrzej Witek
ISBN 978-83-7569-139-9
© 2009 Dom Wydawniczy RAFAEL
ul. Ostatnia 1c, 31-444 Kraków
tel./fax: 012 411 14 52
e-mail: rafael@rafael.pl
www.ra1ael.pl
Reprint 2010
Widziana jestem do głębi,
przejrzana jestem łaskawie -
jakże wzbieram od tego widzenia
i jak się w nim cicho zanurzam,
chociaż przez długi czas nikt
o tym nie wiedział,
bowiem o Twoim wzroku nie mówiłam
niczego ludziom.
Przecież skupienie Twoje nie ustanie
we mnie nigdy.
Karol Wojtyła, Matka
Rodzaj ludzki żyje dzięki nielicznym;
gdyby ich nie było, świat przestałby istnieć.
Pseudo-Rufin (cytowany przez Benedykta XVI
w encyklice Spe salvi, nr 15)
Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli
posłuszna będzie woli mojej, wywyższę ją
w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra,
która przygotuje świat na ostateczne przyjście moje.
Jezus do św. Faustyny Kowalskiej
Dziękuję tym wszystkim, którzy udzielili mi wskazówek i pomocy w tej pracy. Dziękuję mojej żonie Aleksandrze jak zawsze za cierpliwość, przyjaciołom za bliskość, wielu znajomym siostrom, które się za mnie modlą, ojcu Livio Fanzanga za jego cenne refleksje, Lii Trancanelli (której zawdzięczam wywiad z Mirjaną) oraz innym, którzy tak jak ona, cichą, pokorną i niestrudzoną pracą świadczą o małości naszego Zbawcy i Jego Matki, i tym wszystkim, którym dedykuję tę książkę.
Wstęp
Jakich tajemnic strzegł Karol Wojtyła? W książce, po którą sięgnęliście, badane są tajniki życia człowieka posłanego dla wypełnienia nadludzkiej misji i przygotowania świata na czekające go wielkie wydarzenia.
O czym „wiedział”? W jaki sposób zdołał tak bardzo zadziwić i rozkochać w sobie nasze pokolenie? Nie poznaliśmy jeszcze tak dobrze tego człowieka, najbardziej umiłowanego, a jednocześnie przez pewne kręgi ludzi znienawidzonego. Jego pontyfikat był jednym z najdłuższych w historii Kościoła i bez wątpienia jednym z największych, a także najbardziej tajemniczych.
Książka, po którą sięgnęliście, opowiada o tym, czego dotąd nie poznaliśmy, co działo się gdzieś w ukryciu, niedostępne dla naszych oczu. Mówi również o tym, co działo się na naszych oczach, lecz czego nie pojęliśmy w pełni. I wreszcie o tym, co wkrótce się wydarzy, a co nie działo się nigdy wcześniej, i co zobaczymy na własne oczy. O tym, co dotyczy nas, mnie i ciebie, przyjacielu, który to czytasz, „mój bliźni, mój bracie”. A także (choć to wcale nie poezja) kwitnących czereśni, oceanów, ludów, miast i pustyń, matek i dzieci, których oczy również to ujrzą.
A.S.
w święto św. Katarzyny ze Sieny,
29 kwietnia 2009 r.
Nieoczekiwane Odkrycie
Imię twoje powstało z patrzenia.
Karol Wojtyła, Imię
Tajemnicze spotkanie
Gdzieś około świąt Bożego Narodzenia 2007 roku przyjechałem do Rzymu. Zatrzymałem się w pobliżu placu Risorgimenta spowitego czerwienią miejskiego zmierzchu. Zaparkowałem samochód i ruszyłem wzdłuż rozświetlonych i świątecznie przyozdobionych ulic, pośród beztroskiego tłumu, do pewnej kamienicy, której znałem jedynie numer. Zadzwoniłem, wszedłem po schodach z dziwnym uczuciem w sercu. Oczekiwano mnie na półpiętrze, po czym wprowadzono do pokoju, gdzie przyjął mnie katolicki dostojnik. Miał cichy głos i starannie dobierał słowa. Ponieważ nie mogę zdradzić kim był, nazwę go Petrus.
Kiedy godzinę później, po zakończeniu rozmowy, opuszczałem to miejsce, czułem się wstrząśnięty, bo choć jestem dziennikarzem, to przecież mam serce. Myślałem o moim dziesięcioletnim synu. Byłem poruszony, a zarazem pełen niepokoju. Intuicja podpowiadała mi, co mogę odkryć w kolejnych miesiącach, kierując się otrzymanymi wskazówkami…
Dostojnik był bardzo miły, bezpośredni. Poczęstował mnie kawą i podsunął tacę z herbatnikami. To właśnie on kazał mnie odszukać, ja zaś chętnie przyjąłem jego zaproszenie. Mówił niewiele, za to słuchał uważnie. Pytał o moją pracę, o przeszłość. Miałem nieodparte wrażenie, że wszystko, co opowiadam o sobie, jest mu już wiadome. Tym niemniej, śledził z uwagą moje słowa; wydawało się, że chce mnie dyskretnie wybadać.
Znał moje książki o prześladowaniu współczesnych chrześcijan, Medjugorie, problemie aborcji, Fatimie i Ojcu Pio. Zauważył, że w każdej z nich powtarzało się, i to na marginesie, lecz w sposób dobitny, pewne nazwisko, nazwisko człowieka mojej epoki, ojca mojego pokolenia: Karola Wojtyły. Tak rzeczywiście było, choć wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Zapytał mnie, czy nie sądzę, że to właśnie ten człowiek jest godną zbadania tajemnicą. „Dlaczego tajemnicą?” - zapytałem.
Rozmawialiśmy długo o polskim papieżu. Wspominałem pełen emocji niektóre epizody, jego spojrzenie, moje z nim spotkania, jego słowa, wyraz twarzy, poruszenie serca, które wywoływał u tak wielu z nas. Niezapomniana była jego niewzruszona wiara, humanizm, urzekający sposób modlenia się, jego otwarcie na transcendencję, które odróżniało go od wielu innych duchownych. Mimochodem wspomniałem o wydarzeniu związanym z figurką Matki Boskiej z Civitavecchia.
W tym momencie mój rozmówca, który dobrze znał Jana Pawła II - choć nie pamiętam już dokładnie słów, jakich użył - wtrącił półgłosem, tak jakoś en passant, kilka zdań. Otóż Papież wiedział już wcześniej, że nastąpi ten „znak” od Matki Bożej u wrót Rzymu, tak jak wiedział, że Stanom Zjednoczonym grozi tragedia islamskiego ataku terrorystycznego, do którego potem doszło 11 września 2001 roku w Nowym Jorku. Dostojnik nadmienił, że Ojcu Świętemu zostały przepowiedziane, czy raczej objawione przyszłe zdarzenia, z których jedne już nastąpiły, inne zaś miały się dopiero dokonać.
Zrozumiałem, że miało to coś wspólnego, choć sam nie wiem jak, z którymś z owych nikomu nieznanych mistyków żyjących w ciszy klasztorów, posiadających niezwyczajny charyzmat i kontakt z niebem. Ale przede wszystkim - i to dopiero była wiadomość! - że sam Jan Paweł II doznawał mistycznych przeżyć.
Próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej, uzyskać wyjaśnienia, lecz mój rozmówca sprowadził od razu rozmowę na inne tory, jak gdyby wezwał mnie do siebie wcale nie po to, by powierzyć mi ów sekret. Było jasne, że pragnął otworzyć mi oczy na tajemnicę otaczającą Papieża, nie chciał jednak słyszeć dalszych pytań. Dał mi do zrozumienia, że nie wypowie już ani jednego słowa na ten temat ponad to, co - pozornie mimochodem - mi wyjawił.
Chciałem drążyć dalej, usłyszeć jakieś wyjaśnienia, zrozumieć, lecz mój rozmówca, choć tak uprzejmy, był niczym niedająca się sforsować kasa pancerna. Interesowało mnie przede wszystkim, co wiedział Jan Paweł II; czy chodziło o wydarzenia, które miały się dokonać na pewno, czy też o proroctwa sub conditione, czyli takie, których ziszczenia się można było jeszcze uniknąć. Tysiące myśli kłębiło się w mojej głowie, a wśród nich dominująca, o ”tajemnicy” Jana Pawła II.
Czy naprawdę ten papież, który pozostawał na Stolicy Piotrowej przez 27 lat i który przeszedł niczym tajfun przez naszą historię, żył w czasie realnym i w wieczności? Takie nadzwyczajne przeżycia nie są wśród ludzi Kościoła rzadkością. Również w życiu dwóch niedawno zmarłych wielkich postaci naszych czasów, Matki Teresy i kardynała Van Thuana, zachodziły zjawiska nadprzyrodzone i pewnie dotyczy to także innych. Tym niemniej w przypadku Jana Pawła II chodzi o doznania mistyczne, które towarzyszyły mu w ciągu całego życia. Jakich zjawisk mistycznych doświadczył? Gdzie szukać ich potwierdzenia albo zaprzeczenia? Te rewelacje są prawdziwie dowodem na to, iż najbardziej niesamowita siła historycznej przemiany płynie z głębokiego źródła kontemplacji i niezmierzonych pokładów mistyki.
Wszyscy pokochaliśmy Jana Pawła II, kiedy jako jeszcze młody, pełen życia człowiek ukazał się, niczym poranne słońce, na balkonie Bazyliki św. Piotra 16 października 1978 roku i od razu wywrócił do góry nogami wszelkie ustalone ceremonie, mając tak nieprawdopodobną swobodę bycia i ujmujący uśmiech. Pokochaliśmy Papieża zdolnego oczarować słowami i osobowością miliony młodzieży, które wychodziły mu na spotkanie we wszystkich zakątkach świata, umiejącego żartować i śmiać się wraz z nimi; Papieża, który jako dwudziestolatek był robotnikiem, poetą, aktorem, który uczestniczył w podziemnej walce przeciw wyniszczającej okupacji swojej ojczyzny, najpierw nazistowskiej, a później komunistycznej, który był w tajnym seminarium, a jako młody ksiądz ukochał górskie wędrówki ze swoimi studentami; Papieża, który jako nieustraszony czterdziestoletni biskup krakowski przeciwstawiał się szykanom komunistycznej tyranii, który uczestniczył w II Soborze Watykańskim, a potem, kiedy wybrano go na Stolicę Piotrowa, niczym tajfun zmiótł ów moloch marksistowskiego totalitaryzmu rozbrajającą siłą swojego świadectwa graniczącego niejednokrotnie z męczeństwem.
A więc ten człowiek o legendarnym życiu, który przemierzył wszystkie kontynenty, widział na własne oczy Przedwiecznego, oglądał oblicze Chrystusa i jasne spojrzenie Dziewicy z Nazaretu, o której tak często mówił całej ludzkości! Doprawdy, była to wiadomość zapierająca dech w piersiach.
Przez pewien czas tamta dziwna rozmowa pozostała w mojej pamięci niejako w zawieszeniu, choć z tysiącem pytań. Dlaczego wcześniej nikt nie uchylił rąbka tajemnicy, chociaż ukazało się już tyle książek
o Janie Pawle II? Uderzyło mnie to, co Wojtyła napisał na początku swojego dramatu, który powstał w latach 1945-1950: „Będzie to próba przeniknięcia człowieka. Sama postać jest ściśle historyczna. Niemniej pomiędzy samą postacią a próbą jej przeniknięcia przebiega pasmo dla historii niedostępne (…). Pierwiastek pozahistoryczny w nim tkwi, owszem, leży u źródeł jego człowieczeństwa. Próba zaś przeniknięcia człowieka łączy się z sięganiem do tych źródeł”.
Jak dotrzeć do tej nieosiągalnej sfery życia Jana Pawła II? I oto po pewnym czasie od tamtej rozmowy w Rzymie przytrafiło mi się „przypadkowe” spotkanie. Choć bardzo rzadko jestem gościem watykańskich pałaców, to pewnego dnia musiałem się udać ponownie w pobliże miejsca pamiętnego spotkania. Wychodząc z bramy kamienicy przy via delia Conciliazione, niemal zderzyłem się z jasnowłosym mężczyzną o przyjaznym wyrazie twarzy, który popatrzył na mnie i powiedział: „Przecież to pan Antonio Socci. Czy możemy porozmawiać? Śledzę z uwagą to, co pan pisze…”.
Nieco zaskoczony, uśmiechnąłem się, podziękowałem, a potem podaliśmy sobie ręce. „Jestem księdzem” - powiedział mój rozmówca, ja zaś zauważyłem, że jego akcent i wygląd świadczą, iż nie jest Włochem. Wtedy on wyjaśnił: „Jestem Polakiem. Ksiądz Jarek Cielecki, szef Vatican Service News”. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę o jego pracy i zaraz potem - prawie nie dowierzając okolicznościom - zapytałem, czy nie znał przypadkiem Karola Wojtyły. Ksiądz Jarek uśmiechnął się i powiedział: „Urodziłem się w parafii w Niegowici, tej samej, w której został on po raz pierwszy wikarym po przyjęciu święceń kapłańskich i powrocie z Rzymu w 1948 roku”.
Rzeczywiście, Jan Paweł II opowiadał o tym we wzruszających wspomnieniach o swoim powołaniu zatytułowanych Dar i Tajemnica. Wielce zdumiony tym szczęśliwym zbiegiem okoliczności zaryzykowałem dość banalne pytanie: „Zatem pewnie ksiądz miał okazję go spotykać…”, na co mój rozmówca odpowiedział, że oczywiście tak. Odkryłem też, że znał dobrze księdza Pavla Hnilicę, słowackiego biskupa bardzo zaprzyjaźnionego z Papieżem. Okazało się, że ksiądz Jarek napisał książkę gromadzącą świadectwa jego krajanów o ”młodym księdzu Wojtyle”. Kiedy zaniósł ją Ojcu Świętemu, ów postanowił nieco skorygować najbardziej entuzjastyczne peany dzielnych parafian, stosując zwroty skromniejsze i bardziej wyważone.
Gdy po jakimś czasie spotkałem ponownie tego sympatycznego polskiego księdza, zapytałem go:
- Czy tam, w Niegowici, pamiętają może, jak modlił się Wojtyła?
Ksiądz zamyślił się, po czym odparł:
- Jego sposób modlitwy był bardzo szczególny. W ostatnich latach nie wypuszczał prawie z rąk różańca. Ale najbardziej rzucała się w oczy, i to od jego wczesnych młodych lat, inna cecha: zwykle modlił się, i to całymi godzinami, rozciągnięty na posadzce przed ołtarzem. Wielu ludzi z parafii dobrze to pamięta
O tym zwyczaju wspomina zresztą sam Papież.
A co jeszcze pamięta się w Niegowici z tego charakterystycznego sposobu modlitwy?
Jego oczy. Kiedy modlił się, jego spojrzenie nie ginęło gdzieś w pustce jak nasze, kiedy się modlimy; jego oczy zdawały się spoglądać na coś. Nieco później powiedziano mi, że kiedy działo się coś ważnego, on podchodził do ołtarza lub do obrazu Matki Bożej Wniebowziętej…
I co robił?
Mówił…
Jak to mówił? To znaczy, że się modlił…
Nie, mówił, tak jakby rozmawiał ze stojącym przed nim człowiekiem.
Co to znaczy? Z kim rozmawiał?
Pod koniec marca 2009 roku doszło do wywiadu, który dziwnym trafem przeszedł niezauważony, jaki Bruno Volpe, szef internetowego dziennika „Pontifex”, przeprowadził z prałatem Konradem Krajewskim. Ksiądz Krajewski, będąc papieskim ceremoniarzem, miał sposobność stać bardzo blisko Jana Pawła II podczas rozmaitych uroczystości.
Zapytany, jak określiłby sposób modlitwy Papieża, tak go opisał: „Wspaniały, głęboki, rzekłbym mistyczny, właśnie, «mistyczny» to właściwe słowo”. Następnie powtórzył, dobitnie akcentując słowa: „Był prawdziwym, autentycznym mistykiem”. Jaki sens nadać tym słowom?
Ksiądz Krajewski nie wyjaśnił wprost, lecz stwierdził: „Moje wspomnienia dotyczą oczywiście ceremonii liturgicznych. Muszę panu powiedzieć, że zachowywał się podczas nich jak człowiek doskonałej, głębokiej modlitwy, stawał się niemal nieobecny, nie komunikował się już z nikim, rozmawiał jedynie z Bogiem”. Potem dodał, że za każdym razem, przed celebracją, Ojciec Święty pragnął skupić się na modlitwie w zakrystii przez kilkanaście minut: „Był wtedy praktycznie nieobecny, wchodził w głęboką i silną relację z Bogiem… Nie pozwalał nigdy nikomu przerywać tej medytacji. Dawało to wrażenie jego nieobecności, całkowitego zatracenia się w Bogu, przed mszą świętą nic go nie interesowało. To był milczący, lecz jakże głęboki dialog z Bogiem, przywodzący na myśl wielkich mistyków w dziejach Kościoła”.
Powtarzało się to również po zakończeniu mszy: „Uważał za słuszne podziękować Panu za możliwość celebrowania ofiary Chrystusa. Tak więc przed celebracją Eucharystii i po jej zakończeniu miał taką chwilę nie tyle modlitwy, co żarliwej ekstazy. Niczym prawdziwy mistyk”.
Ekstazy? Kiedy Andre Frossard zapytał Papieża wprost, jak się modli, ten nieco zakłopotany odparł: „To bardzo osobisty temat”. Dlaczego odpowiedział w ten sposób? Jaki sekret osłaniały te wymijające słowa? Kim był naprawdę Jan Paweł II? Jakich tajemnic strzegł?
George Weigel napisał: „Kiedyś, nawiązując do pewnych biograficznych prób i nacisku, jaki kładą one na jego rolę jako męża stanu, papież Jan Paweł II zauważył: «Usiłują zrozumieć mnie od zewnątrz. Ale mnie można zrozumieć tylko od wewnątrz?». Co to jest to «wewnątrz», w jaki sposób można się do niego zbliżyć?”.
Wyznania przyjaciela
Kardynał Andrzej Deskur był bez wątpienia dla Jana Pawła II jednym z najbliższych ludzi. Od najmłodszych lat wyróżniał się silną osobowością i wielkim talentem. Pochodził ze szlacheckiej rodziny francuskiego pochodzenia, był trzy lata młodszy od Karola. Po ukończeniu studiów prawniczych w 1945 roku odnalazł w powołaniu przyjaciela godny podziwu przykład do naśladowania. Także dzięki Wojtyle odkrył drogę zawierzenia Maryi Pannie, która będzie jego gwiazdą przewodnią przez całe życie.
Tak więc od lat młodości Deskur był dla Wojtyły bratem, a przez pewien okres, w latach II Soboru Watykańskiego nawet jego spowiednikiem: jego życie splotło się w sposób nierozerwalny i enigmatyczny z życiem Papieża.
Kiedy podjąłem próbę nawiązania kontaktu z kardynałem, okazało się, że z uwagi na wiek i chorobę rzadko spotyka się już z ludźmi. Jedynie nieliczni mogli się z nim umówić na krótką rozmowę. Dla mnie, pragnącego zbadać tajemnicę, jaką stanowił Jan Paweł II, kardynał był głównym i najbardziej wiarygodnym świadkiem. Wiedziałem, że szanse na spotkanie są nikłe, tym niemniej postanowiłem zatelefonować do jego sekretarza.
„Dzień dobry, mówi Antonio Socci…”. Od razu przerwał mi młody i serdeczny głos: „Jakże mi miło
Tu ksiądz Stefan, sekretarz kardynała Deskura. Znam pana dobrze…”. Pozytywnie zaskoczony zapytałem, skąd mnie zna, i okazało się, że czytał moją książkę o Medjugorie.
Wyjaśniłem pokrótce powody mojego telefonu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu ksiądz Stefan ustalił ze mną datę spotkania - i to już za parę dni - podczas którego będę mógł się zobaczyć z kardynałem i zadać mu kilka pytań. Sam nie mogłem w to uwierzyć. Dobrze zapamiętałem tę datę: dzień moich urodzin, 18 stycznia 2008 roku, około 11.00 przed południem.
Ranek tego dnia wstał chłodny, ale pełen blasku błękitnego nieba, na tle którego odcinała się wyraźnie sylwetka Bazyliki św. Piotra. Minąwszy Gwardię Szwajcarską, udałem się do pałacu św. Karola, gdzie znajduje się Żandarmeria Watykańska, po czym wszedłem na piętro zamieszkiwane przez polskiego dostojnika. Na drzwiach dostrzegłem napis chwytający za serce: Dom Maryi. Otworzył mi uśmiechnięty ksiądz Stefan. Po chwili dowiedziałem się, że Papież był tutaj bardzo częstym gościem. W salonie siedziałem nawet w fotelu, który zajmował Jan Paweł II podczas rozmów ze swoim przyjacielem, księdzem Andrzejem, jak go nazywał. Znalazłem się dokładnie naprzeciwko bazyliki, której sylwetka wypełniała całe okno. Na ścianach dostrzegłem wiele fotografii przedstawiających Ojca Świętego, pełnych ekspresji i blasku, jakim zawsze emanował, z jego niezliczonych podróży ze wszystkich stron świata. Prawdziwa epopeja przywodząca na myśl słowa Andre Frossarda o szoku spowodowanym jego wyborem na Stolicę Piotrową: „Dowiedzieliśmy się, że przybył z Polski. Ale ja odniosłem raczej wrażenie, że pozostawiając swoje sieci na brzegu jeziora, przybył wprost z Galilei, krok w krok za apostołem Piotrem”.
Kiedy tak oglądałem te zdjęcia, a w mojej głowie kłębiły się myśli, pojawił się kardynał Deskur. Siedział na wózku inwalidzkim, lecz wewnętrzna siła emanująca z jego postaci przywodziła na myśl, podobnie jak w przypadku jego przyjaciela Wojtyły, siłę posągów przedstawiających apostołów na gotyckich katedrach. Twarz miał naznaczoną heroicznie przeżywanym cierpieniem, a surowo błyszczące oczy zdradzały ufność do Matki Bożej, o którą wraz z przyjacielem Karolem bili się niczym średniowieczni rycerze. To jego Królowa, którą kiedyś spotka w raju.
- On żył, modląc się… - tak powiedział o przyjacielu. - Kiedy był w kaplicy, słychać było, jak rozmawia jakby z bliską osobą.
To samo powiedział mi ksiądz Jarek! Próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej. Przecież ksiądz Andrzej był przy Wojtyle jeszcze w konspiracyjnym seminarium, które w czasach okupacji hitlerowskiej działało w domu kardynała Sapiehy.
- Kiedy jako seminarzyści przebywaliśmy w kościele na modlitwie, każdy z nas prędzej czy później rozpraszał się, zaczynał się rozglądać dookoła, patrzeć, kto wchodzi. To naturalne zjawisko i dotyczy prawie wszystkich, lecz nie jego. Karol wydawał się być cały czas po tamtej stronie, w innym wymiarze.
Przebywał w świecie Boga. Nigdy nie zauważyłem u niego roztargnienia podczas modlitwy. Ta żarliwość cechowała jego życie już wówczas, kiedy będąc studentem, pracował jako robotnik w kamieniołomie, a potem w Solvayu.
Jesienią 1940 roku ciężka praca w kamieniołomach pomagała młodym ludziom uniknąć deportacji. Jednakże nazwisko Karola i tak znalazło się na czarnej liście nazistów, bo w tamtych tragicznych miesiącach zaangażował się on w konspiracyjny ruch oporu. Nie tylko chodzi tu o udział w wystawianiu sztuk teatralnych kultywujących kulturę narodową (zakazanych przez nazistów chcących zniszczyć i całkowicie przekreślić polską tożsamość), lecz także o działalność w tajnej organizacji, która uratowała tysiące Żydów. Ten aspekt jego życia był przez długi czas nieznany.
- Rankiem, przed rozpoczęciem pracy i po wyjściu z niej, zatrzymywał się w kaplicy klasztoru, gdzie jeszcze kilka miesięcy wcześniej żyła siostra Faustyna Kowalska. Klasztor znajdował się kilometr od Solvayu.
A potem modlitewna żarliwość charakteryzowała go w latach wielkich zadań.
- Tak. Papież modlił się sześć godzin dziennie. To było dla niego jak powietrze niezbędne do oddychania.
Święty Grzegorz z Nareku powiadał: „Jezus, nasz oddech…”. Modlitwa często wiodła go w wymiar tajemnicy…
- Mówił: „Każdego ranka kontempluję tajemnicę, a w ciągu dnia ją rozwijam”.
W świetle tej rewelacji nabiera bardzo głębokiego znaczenia także zainteresowanie Karola Wojtyły św. Janem od Krzyża, któremu poświęcił swoją pracę doktorską. Zresztą w młodości chciał zostać karmelitą…
- Tak, ale kardynał powiedział mu, że najpierw trzeba skończyć to, co się zaczęło. Zresztą Polska potrzebowała kapłanów do swoich parafii…
Podczas okupacji nazistowskiej zginęło wielu księży katolickich. Potem nadeszła okupacja sowiecka, która dopełniła dzieła. W książce Dar i Tajemnica sam Papież nawiązał do tej rzezi chrześcijaństwa z nazistowskiej i komunistycznej ręki, mówiąc o ogromnej liczbie aresztowań i wywózek polskich kapłanów do obozów koncentracyjnych: „W samym obozie w Dachau było ich około trzech tysięcy. A były też inne obozy, jak chociażby Oświęcim, gdzie oddał życie za Chrystusa pierwszy kapłan kanonizowany po wojnie, św. Maksymilian Maria Kolbe. Wśród więźniów Dachau znajdował się Biskup Włocławski Michał Kozal, którego miałem szczęście beatyfikować w Warszawie w roku 1987”.
„Na szczególną pamięć zasługuje - dodał Jan Paweł II - martyrologium kapłanów w łagrach syberyjskich czy na terenie Związku Sowieckiego”. Wspomniał szczególnie mu drogiego księdza Tadeusza Fedorowicza, znaną w Polsce postać, któremu - jak napisał Papież - „osobiście bardzo wiele zawdzięczam jako kierownikowi duchowemu. Ks. Fedorowicz będąc młodym kapłanem Archidiecezji Lwowskiej, zgłosił się do swojego Arcybiskupa z prośbą o pozwolenie, aby mógł wyjechać z transportem Polaków deportowanych na Wschód”.
Aby mieć pojęcie o grozie sytuacji, wystarczy uświadomić sobie kilka faktów: we wrześniu 1953 roku aresztowano kardynała Wyszyńskiego, a tym samym Kościół katolicki został pozbawiony przewodnika. Uwolniono go dopiero w 1956 roku. W okresie jego aresztowania pozostawało w więzieniu lub było pozbawionych możliwości wykonywania misji 9 biskupów, zaś 300 księży i 54 zakonników straciło życie bądź zaginęło. W więzieniu, na wygnaniu lub na zesłaniu przebywało 2700 duchownych. Zamknięto wówczas 2000 kościołów, 840 konwentów i klasztorów, 85 szkół katolickich, wszystkie dzieła miłosierdzia, drukarnie i księgarnie katolickie, a 80 procent dóbr Kościoła uległo konfiskacie.
To doprawdy niesłychane, że Kościół w Polsce, tak bardzo szykanowany przez nazistów, musiał następnie doznać podobnego traktowania od komunistów. Dlatego Papież mówi o ”dramatycznej apokalipsie naszego stulecia”, ażeby „uwydatnić, że moje kapłaństwo właśnie na tym pierwszym etapie wpisywało się w jakąś olbrzymią ofiarę ludzi mojego pokolenia, mężczyzn i kobiet”.
Zrozumiałe zatem, jak bardzo arcybiskup Sapieha potrzebował duszpasterzy.
Ja też - wyjaśnił mi Deskur - zamierzałem zostać jezuitą, lecz Karol powtórzył mi to, co sam usłyszał od kardynała.
Znaliście się już przed seminarium?
To była taka dalsza znajomość, ze względu na koligacje rodzinne…
Przyjaźń i szacunek pomiędzy nimi pogłębiły się później ze względu na miłość, jaką obaj żywili do Matki Bożej. I tak obaj zawierzyli się Jej poprzez formułę pochodzącą od św. Ludwika Marii Grignion de Montforta: „Totus Tuus ego sum et omnia mea Tua sunt. Accipio Te in mea omnia. Praebe mihi cor Tuum, Maria” („Jestem cały Twój i wszystko, co posiadam, należy do Ciebie. Ciebie przyjmuję we wszystkim, co moje. Daj mi swoje serce, Maryjo”). To zawierzenie było tak ważne, iż mottem posługi biskupiej Karola Wojtyły stanie się właśnie początek tej modlitwy: „Totus Tuus”.
To zadziwiające, jaki przemożny wpływ miała Matka Boża na tych dwóch przyjaciół, gotowych dla niej oddać wszystko, własne życie. Pewnie nie wyobrażali sobie nawet, jaki plan dla nich przygotowała. Patrząc po ludzku, nie mieli żadnych możliwości, żadnej nadziei. Żyli przecież w kraju okrutnie wyniszczonym przez wojnę, najpierw dewastowanym przez nazistów, potem ciemiężonym przez stalinowski komunizm, przez dwa totalitaryzmy nieznane przedtem w historii, zdolne do największych zbrodni. A przecież kiedy dzisiaj uświadomimy sobie, jak wielkie rzeczy uczyniła przez nich Matka Boża, poprzez ich ufne i całkowite zawierzenie, nie posiadamy się ze zdumienia. Nie mieli żadnych środków, byli tylko ukrywającymi się seminarzystami. Lecz Królowa proroków - która w swoim Magnificat przepowiedziała, co stanie się w dziejach człowieka od Wcielenia: „Bóg strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych” - uczyniła z tych dwóch młodych ludzi, tajemniczo połączonych (jak później zobaczymy) krzyżem Chrystusowym, promienny znak dla Kościoła, huragan, który zmiótł owo krwawe komunistyczne imperium, nie pozwalając mu zwyciężyć i pociągnąć świat w przepaść.
Spróbujmy zatem prześledzić, jak przebiegał ten cudowny, sekretny plan Maryi wobec dwóch młodych kapłanów. W tym miejscu musimy się cofnąć w przeszłość. Oto kardynał Sapieha, który z uwagi na ubóstwo swojego kraju nie mógł uiścić denara św. Piotra, daniny na rzecz papiestwa, wysłał do Rzymu, do posługi u Piusa XII, „swojego najlepszego kapłana”.
Ksiądz Andrzej Deskur był rzeczywiście nadzwyczajną osobowością, przede wszystkim pełnym pasji teologiem, a ponadto, jak wspomniałem, absolwentem prawa. To pierwszy polski ksiądz pracujący dla Stolicy Apostolskiej. Przybył do Rzymu 27 listopada 1952 roku, w święto Najświętszej Maryi Panny od Cudownego Medalika. Poproszony o zajęcie się komunikacją społeczną, wykonywał pracę o niebywałym znaczeniu, otwierając szeroko misję papiestwa na nowe środki masowego przekazu (radio i telewizję). Przez wszystkich był szanowany i traktowany wielce życzliwie. Jan XXIII zamierzał nawet uczynić go swoim sekretarzem. Godność kardynalską otrzymał od Jana Pawła II, zaś po przejściu na emeryturę zajął się Papieską Akademią Niepokalanej.
Od momentu opatrznościowego wysłania go do Watykanu, Deskur stał się dla Karola Wojtyły punktem odniesienia we wszystkich kwestiach dotyczących Stolicy Apostolskiej, i to coraz ważniejszym, ze względu na to, iż Wojtyła coraz częściej udawał się do Rzymu w związku z pełnioną funkcją biskupa i udziałem w pracach soborowych. Ksiądz Andrzej był ekspertem jego ekscelencji Wojtyły na II Soborze Watykańskim.
Innym przykładem ich braterskich relacji niech będzie to, iż ksiądz Deskur udał się osobiście do Collevalenza, do matki Nadziei, charyzmatycznej kobiety wiodącej święte życie, ażeby dowiedzieć się, jakie przeszkody blokują rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego siostry Faustyny Kowalskiej, który tak leżał na sercu biskupowi krakowskiemu. Pojawiły się bowiem pewne problemy w Świętym Oficjum. Matka Speranza poradziła, aby zwrócić uwagę na tłumaczenia z języka polskiego dziennika młodej mistyczki. I rzeczywiście, tutaj właśnie tkwił problem. Oto pewnego dnia podczas soboru Deskur przedstawił Wojtyłę kardynałowi Ottavianiemu: „Eminencjo, to jest właśnie nasz krakowski biskup”. „Taki młody?” - zdziwił się prefekt kongregacji. Na to Wojtyła, istotnie mający wówczas dopiero 40 lat, z uśmiechem przytomnie odpowiedział: „To wada, która szybko minie”. Dzięki temu spotkaniu, po poprawieniu tłumaczeń dzienniczka siostry Faustyny, Ottaviani cofnął watykańskie weto i w Krakowie mógł się rozpocząć proces beatyfikacyjny polskiej mistyczki, którą potem Karol Wojtyła osobiście kanonizował w roku 2000, już jako papież Jan Paweł II, opromieniając jej wielkim blaskiem cały Kościół.
Jednakże, aby zrozumieć, jak bardzo początkowo było niezrozumiałe znaczenie tej świętej i głoszone przez nią przesłanie Bożego Miłosierdzia, przypomnijmy, że po przybyciu do Watykanu Deskur zawiesił na ścianie swojego mieszkania obraz Jezusa Miłosiernego, lecz z uwagi na postawę Świętego Oficjum musiał go wkrótce zdjąć.
Również w wielu innych okolicznościach Deskur pomagał przyjacielowi, jak na przykład w 1962 roku, kiedy dostarczył Ojcu Pio list, w którym Wojtyła prosił kapucyna o modlitwę w intencji uzdrowienia Wandy Półtawskiej. Do tego bardzo znanego epizodu, czy raczej cudu, jeszcze powrócimy, gdyż i w nim tkwi tajemnica wymagająca wyjaśnień.
Jednak przede wszystkim ksiądz Andrzej, dosłownie mówiąc, oddał całego siebie Matce Bożej, ze względu na misję, jaką miał do spełnienia jego przyjaciel, dla Kościoła, Polski i świata. Taki właśnie jest sens tajemniczej zbieżności jego nagłej, strasznej choroby i wyboru Jana Pawła II: ofiarowanie cierpienia, by chronić przyjaciela będącego papieżem.
Za każdym razem, kiedy Karol Wojtyła przyjeżdżał do Włoch, od wielu już lat, biskup Andrzej zawsze towarzyszył mu w modlitwie w którymś ze sanktuariów. Odwiedzili ich razem bardzo wiele, niektóre kilkakrotnie: „W szczególności kardynał chętnie udawał się na grób św. Marii Goretti, którą wskazywał jako przykład dla młodych polskich kobiet”.
Zatem na kilka dni przed drugim konklawe, 8 października 1978 roku, dwaj przyjaciele, wracając do Rzymu, zatrzymali się w miejscowości La Storta, u wrót miasta, gdzie św. Ignacy Loyola miał słynną wizję. Nad wejściem do kaplicy widniały słowa, jakie święty wówczas usłyszał: „W Rzymie będę wam łaskawy”.
Kiedy kardynał Wojtyła z niej wyszedł, zapytał żartobliwie Deskura, jak rozumie te słowa, a ten odparł bez wahania: „Bóg będzie ci łaskawy w twoim pontyfikacie”. Wojtyła zbył uśmiechem to stwierdzenie. W rzeczywistości tak właśnie się stało. Lecz żaden z nich nie wiedział, że owo błogosławieństwo niebios będzie związane również z ogromnym poświęceniem, którego Pan zażąda właśnie od księdza Deskura w związku z misją jego przyjaciela. I oto dwaj bracia zostali w tajemniczy sposób jeszcze bardziej złączeni, stając się jednym z Odkupicielem, Chrystusem Ukrzyżowanym.
Po przyjeździe do Rzymu pożegnali się i rozdzielili: kardynał Wojtyła udał się do swojego ulubionego sanktuarium w Mentorelli, by tam modlić się i przygotować do konklawe, zaś biskup Deskur poszedł odprawić mszę. Zaraz potem doznał wylewu, który przygwoździł go na zawsze do wózka inwalidzkiego. Znaleziono go w domu, leżącego na podłodze. Jego stan zdiagnozowano od razu jako bardzo poważny.
Kardynał Wojtyła dowiedział się o chorobie przyjaciela 14 października, w chwili, gdy po powrocie z Mentorelli wchodził do Watykanu. Ledwie miał czas na krótką wizytę w klinice Gemelli, zaraz musiał się udać na konklawe.
Z tego konklawe dwa dni później, 16 października, wyszedł już jako papież, niezwykle młody, którego siła i charyzmat od razu zadziwiły cały świat, a przede wszystkim zaniepokoiły komunistyczne imperium, którego polska część wybuchła radością.
Deskur był w tym czasie w szpitalu, bardzo poważnie chory i właściwie nikomu nieznany. Po południu 16 października wróciła mu świadomość. W tej samej chwili ogłoszono imię nowego papieża. To wystarczyło, by pojął, co się wydarzyło, potem znów stracił przytomność.
Aby zrozumieć, jak bardzo Karol Wojtyła podczas tego konklawe myślał o przyjacielu, wystarczy przytoczyć dwa fakty. Pierwszy to świadectwo doktora Renato Buzzonettiego, który zostanie później osobistym lekarzem Papieża. Doktor wspomina, że jego pierwsze spotkanie z Wojtyłą miało miejsce właśnie po wyjściu kardynałów z Kaplicy Sykstyńskiej zaraz po dokonaniu wyboru. Buzzonetti był wówczas lekarzem na konklawe, zaś nowy papież wychodził z kaplicy otoczony hierarchami. Po słynnym powitaniu z balkonu Bazyliki św. Piotra, po powrocie do Sali Królewskiej, Jan Paweł II przywitał się z przewodniczącymi, po czym zwrócił do lekarza z pytaniem o stan swojego przyjaciela, biskupa Deskura.
Drugie wydarzenie: jeszcze tego samego wieczoru Jan Paweł II miał pierwsze nieprzewidziane, konspiracyjne wyjście z Watykanu - pierwszy z długiej serii wyłomów w protokole. Poszedł odwiedzić chorego przyjaciela w szpitalu. Niespodziewana wizyta Ojca Świętego spowodowała nieco zamętu. Lekarze przedstawili mu poważny stan pacjenta, niedający praktycznie żadnej nadziei. Przyjaciel pogrążył się w modlitwie, po czym pewnym głosem powiedział do lekarzy: „Matka Boża nam go zwróci…”.
Nie było to tylko życzenie, wydawał się to wiedzieć… W świetle nowych rewelacji można przypuszczać zaś, że od samej Matki Bożej dowiedział się o poświęceniu przyjaciela, które będzie towarzyszyć jego pontyfikatowi.
„Wojtyła znał moje relacje z Bogiem” - powiedział mi Deskur. Istotnie, kardynał Dziwisz ujawnił ostatnio wyznanie Papieża dotyczące tej chwili przed konklawe, gdy dostał wiadomość o wylewie przyjaciela: „Wiele lat później Karol Wojtyła, jako Papież, wspominał niespodziewaną chorobę biskupa Deskura mówiąc, iż była ona znakiem, który dał mu wiele do myślenia. W jego życiu pojawiało się więcej takich znaków. Kiedy miał udać się na konsystorz kardynalski, jeden z jego najbliższych przyjaciół, ksiądz Marian Jaworski (obecnie kardynał i metropolita lwowski obrządku łacińskiego), miał wygłosić w jego zastępstwie rekolekcje dla kapłanów. Podczas podróży pociągiem doszło do strasznego wypadku, w którym ksiądz Jaworski stracił rękę. Potem, w przededniu konklawe, ciężko zachorował biskup Deskur. Tak jakby jego wybór na Papieża, mawiał Ojciec Święty, wiązał się w jakiś przedziwny sposób z cierpieniem przyjaciela”.
Istotnie, Jan Paweł II doskonale wiedział, jak wielki walor i ogromną moc ma ofiara złożona z cierpienia. Dotykamy tutaj najbardziej czułej i głębokiej tajemnicy chrześcijaństwa, w której wszyscy wierzący tworzą jedno ciało i mogą się nawzajem wspierać, nosząc ciężary jedni drugich (to możliwe także pomiędzy żywymi i umarłymi: śmierć nie stanowi już bariery). W jakiś sposób jest to tajemnica samego odkupienia, dopełnienia cierpienia Chrystusa, tajemnica krzyża, na którym Syn Boży wziął na siebie cały grzech i zło świata, zbawiając ludzkość. Poprzez tajemną moc krzyża Chrystusowego każdy chrześcijanin otrzymał moc złączenia własnych modlitw, ofiar i cierpień z tym jedynym Cierpieniem, aby w ten sposób otrzymać niezmierzone łaski, ochronę i błogosławieństwo dla braci.
Dla młodego Papieża koincydencja pomiędzy jego wyborem a nagłym krzyżem przyjaciela nie była z pewnością przypadkowa. Tamtego wieczoru, w szpitalu, wyszeptał: „Z całego serca zawierzam cię Bożemu Miłosierdziu…”, przywołując w ten sposób to wszystko, co ich łączyło: najpierw Matkę Bożą, a potem Jezusa Miłosiernego, dla których poświęcili się razem w młodości.
„Nie sposób opisać ich jedności komuś, kto nie zaznał przyjaźni chrześcijańskiej, będącej doprawdy rzeczą nie z tej ziemi” - twierdzą ci, którzy ich poznali. Przyjaźni tak głębokiej, dojrzałej, heroicznej. „Nawet kiedy już byli starzy i bardzo chorzy, wystarczało im spojrzenie, żeby się wzajemnie rozumieć, żeby sercem zgłębiać te niedostępne innym rejony, gdzie strzegli obrazu Matki Bożej, która od młodości połączyła ich jako swoich nieposkromionych rycerzy”.
Jeszcze owa tajemnicza komunia łącząca chrześcijan w jedno ciało. Karol dobrze wiedział, jak wielką pomocą i ochroną była dla jego misji tajemna ofiara złożona przez księdza Andrzeja.
Podczas jednej z audiencji w roku 1994 Jan Paweł II powiedział do pewnego księdza, przyjaciela kardynała Deskura: „Ojcze, chcę, aby wiedziano, że ja jestem taki, ponieważ ksiądz Andrzej jest taki”. Papież zawsze prosił, aby ksiądz Stefan otaczał księdza Andrzeja taką opieką, jak gdyby chodziło o niego samego. W 2004 roku, w dzień św. Andrzeja, jak w każde imieniny Deskura, Ojciec Święty udał się na obiad do przyjaciela, podczas którego zadedykował mu toast za to, że „Kościół zawdzięcza mu tak wiele, i to nie tylko Kościół polski… my wszyscy, którzy jesteśmy tu obecni, zawdzięczamy to księdzu Andrzejowi”. Apostoł Andrzej był bratem Piotra, pierwszym, który wraz z Janem spotkał Chrystusa, i tym, który zaprowadził Piotra do Niego. Deskur i Wojtyła często żartowali na temat tej ewangelijnej analogii. Papież wspominał aluzyjnie, że to Andrzej zaprowadził Piotra do Jezusa, zaś Deskur powiadał: „Tak, ale potem św. Piotr zaprowadził Andrzeja do Jezusa na wieczność”.
Kiedy w 1962 roku Deskur, który pośredniczył w kontaktach z Ojcem Pio w sprawie Wandy Półtawskiej, nie mógł zawieźć listu z powodu pierwszego zawału, zakonnik powiedział administratorowi Battistiemu, aby ten przekazał duchownemu, że wyzdrowieje i będzie długo służył Stolicy Apostolskiej.
- Według Eminencji Ojciec Pio wiedział, co się
stanie? - zapytałem kardynała Deskura.
Odpowiedział mi z mocą:
- Wiedział, że zostanę kardynałem i będę działał w kurii.
Następnie wróciliśmy do rozmowy o modlitwie Karola Wojtyły i kardynał wyjawił mi wreszcie tajemnicę:
On miał dar modlitwy wszczepionej, szczególny dar od Boga objawiający się podczas modlitwy.
Od kiedy?
Od dwudziestego szóstego roku życia.
A zatem wszystko zaczęło się w 1946 roku, kiedy przyjął święcenia kapłańskie. Jakaż tajemnica ujawniła się w tamtych miesiącach? Jest nam znany pewien istotny szczegół: właśnie w tym okresie młody Karol zetknął się z wielkim mistykiem, św. Janem od Krzyża, o którym usłyszał od innego nieznanego szerzej mistyka, Jana Tyranowskiego.
Zaczął pisać o hiszpańskim świętym. W Rzymie, dokąd udał się na studia na Papieski Uniwersytet Angelicum zaraz po wyświęceniu na księdza, właśnie w przełomowym 1946 roku rozpoczął pisanie rozprawy doktorskiej o św. Janie od Krzyża pod kierunkiem ojca Reginalda Garrigou-Lagrange OP, którą ukończył w czerwcu 1948 roku. Zainteresowanie młodego księdza św. Janem od Krzyża podyktowane było czymś więcej niż tylko akademicką ciekawością, o czym Papież wspomniał później w rozmowie z Weigelem. Jednak dopiero teraz możemy zrozumieć, o co naprawdę chodziło. Otóż biograf odnotował: „(…) było to, jak wspomina później Papież, czymś dużo ważniejszym niż przeskakiwanie akademickich stopni. Było to raczej objawienie wszechświata, «przewrót podobny do tego, jaki (…) dokonał się w dziedzinie intelektualnej»„.
Dopiero teraz możemy pojąć, co oznaczają te wszystkie do dzisiaj niewytłumaczalne określenia. To jasne, że lekturze i rozważaniu dzieł św. Jana od Krzyża towarzyszyło odkrycie przez Karola Wojtyłę własnych darów mistycznych. Nieprzypadkowo właśnie w tym samym okresie, podczas pobytu w Rzymie, zapragnął poznać Ojca Pio. Jak zobaczymy, owo tajemnicze i pamiętne spotkanie - którego pewne szczegóły dopiero dzisiaj wychodzą na światło dzienne - znalazło wreszcie wytłumaczenie w poszukiwaniu przez młodego księdza punktów odniesienia w ”ciemnym gąszczu” czy raczej w oślepiającym świetle jego mistycznych doznań.
Deskur był oczywiście obecny podczas święceń kapłańskich Wojtyły 1 listopada 1946 roku, co więcej, przyjął wówczas święcenia niższe (tonsura). Zapytałem go, czym jest „modlitwa wszczepiona”, jakiego rodzaju to doświadczenie. Wyjaśnił mi wówczas, iż trzeba pozwolić, „aby Duch Święty tobą kierował… poprzez widzenia i wewnętrzne głosy. Z tej bliskości z Bogiem wypływa wszystko. Jest to inne postrzeganie rzeczywistości, właśnie oczami Ducha”.
Przyszła mi na myśl twarz Papieża, którą tyle razy widzieliśmy w pierwszoplanowym ujęciu podczas celebracji mszy świętej w jakże licznych zakątkach świata. Przyszła mi na myśl intensywność, żarliwość jego modlitwy. Przypomniałem sobie słowa, jakie młodziutka Hauviette wypowiedziała do swojej przyjaciółki Joanny d'Arc w I misteri Charlesa Peguy: „Ty widzisz. Ty widzisz. To, co my wiemy, ty to widzisz. To, czego nas uczą, ty to widzisz. Katechizm, cały katechizm, i Kościół, i mszę, ty to wszystko widzisz, i twoją modlitwę, ty jej nie odmawiasz, ty ją widzisz. Dla ciebie nie ma dni. Nie ma dni w tygodniu ani godzin we dniu. Wszystkie godziny dla ciebie wybija dzwon na Anioł Pański. Każdy dzień jest niedzielą i czymś więcej niż niedzielą, a niedziela jest czymś więcej niż niedzielą”.
Dowiedziałem się, że co wrażliwsze osoby w Watykanie rozumiały tajemnicę, z jaką żył Jan Paweł II, do tego stopnia, iż jeden z hierarchów powiedział kiedyś: „My dobrze wiemy, że Matka Boża przemawia do Papieża, chociaż on tego nie rozgłasza”. Przy innej okazji komuś, kto chciał przedstawić swoje zamiary Ojcu Świętemu, ten sam dostojnik oznajmił: „On jest posłuszny tylko Matce Bożej, czyni tylko to, co Ona mu powie”.
Przeznaczenie
Tak bardzo pragniesz widzieć, siostro,
tak bardzo pragniesz czuć, że wzrok twój dotarł.
Karol Wojtyła, Weronika
Młody papież z Polski związał swój los z krzyżem. Został doświadczony w ogniu wielkich cierpień. Kiedy zobaczyliśmy go, gdy pełen energii ukazał się na balkonie Bazyliki św. Piotra, mając 58 lat, niczym wiosna pokonująca z impetem długą zimę, od razu wydał nam się hymnem nowego życia, człowiekiem prawdziwym i wyjątkowym, ukształtowanym w taki właśnie sposób przez swoje chrześcijaństwo.
Watykaniści (początkowo jego zagorzali oponenci, którzy w końcu wszyscy zmienili zdanie) porównywali Jana Pawła II do gotyckich posągów górujących na katedrach, chcąc podkreślić jego charyzmę nieustraszonego kondotiera, epicki wyraz każdego gestu, jego niemal legendarne życie, bohaterstwo i prześladowania doznane przez lud, z którego wyszedł. Niewzruszona pewność Papieża emanowała w głębokim spokoju, a ujmujący uśmiech ujawniał spontaniczną sympatię wobec każdego człowieka
Gazety pisały przez lata o triumfalistycznym papiestwie, spekulowały na temat żywotności Wojtyły, jego medialno-gwiazdorskiego podejścia do własnej osoby, pięknej i fascynującej również pod względem fizycznym. Przedstawiały jego pasję do gór, do narciarstwa czy pływania jako kult ciała (podczas gdy on przeżywał naturę poprzez magię kontemplacji). Utrzymywały, że wraz z nadejściem starości i powodującej inwalidztwo choroby, dążył do ostentacji cierpienia (podczas gdy to świat dostrzegł wreszcie wartość cierpienia i krzyża).
W rzeczywistości, począwszy już od dzieciństwa, życie Karola Wojtyły rozkwitało, pnąc się wokół krzyża, ożywiane strugą prób i cierpień. W taki sposób został ukształtowany i przygotowany do wypełnienia wyjątkowego losu.
Mały Lolek (jak nazywali go najbliżsi) został pozbawiony wszystkiego, co najdroższe. Kiedy miał zaledwie dziewięć lat, pewnego ranka ojciec, gładząc go po głowie, powiedział: „Zostaliśmy sami, chłopcze”. Śmierć matki była dla dziecka wielkim cierpieniem. W milczeniu, z rozdartym sercem, po raz ostatni patrzył na nią leżącą w trumnie.
Jeden z pierwszych wierszy jej dedykowanych, napisany wiosną 1939 roku, kiedy miał 19 lat, ujawnił ten zadawniony ból dziecka, skrywany za heroicznym spokojem pięknego, męskiego oblicza:
- o, ileż lat to już było
Bez Ciebie - duchu skrzydlaty -
(…)
Nad Twoją białą mogiłą
o Matko - zgasłe kochanie -
me usta szeptały bezsiłą:
- Daj wieczne odpoczywanie.
Prawdopodobnie ból spowodowany utratą matki wówczas się spotęgował, bo w 1938 roku zmarł starszy brat Karola, Edmund, lekarz, który zaraził się tyfusem, kiedy bohatersko opiekował się chorymi w szpitalu podczas epidemii. W kolejnym roku, w owym tragicznym wrześniu 1939 roku, zabrano mu jego własną ojczyznę, zaatakowaną od zachodu przez Niemców, zaś od wschodu przez Związek Sowiecki. Na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow te dwa kraje dokonały zaboru Polski. Rozpoczęła się największa tragedia XX wieku. Karol widział wszędzie wokół siebie śmierć i przemoc. Musiał porzucić uniwersytet (zamknięty przez nazistów) i kontynuować studia na tajnych kompletach. Był świadkiem tego, jak „jego profesorowie, wybitni ludzie kultury, zostali aresztowani i wywiezieni do obozów koncentracyjnych”. On sam, by uniknąć deportacji, został zmuszony do podjęcia pracy w kamieniołomie (wraz z kolegami studentami-robotnikami: Wojciechem Żukrowskim, braćmi: Antonim i Wiesławem Kaczmarczykami),
a następnie w Zakładach Chemicznych „Solvay”, do których należał kamieniołom. Także Teatr Rapsodyczny, w którym udzielał się aktorsko, musiał zejść do podziemia, a odbywające się w środy i soboty po godzinie policyjnej próby stawały się coraz bardziej niebezpieczne. Któregoś dnia tylko zrządzeniem losu uniknął łapanki, chowając się pod schodami. Mimo tych przeciwności zespołowi aktorów udało się zrealizować wiele konspiracyjnych przedstawień klasycznych polskich autorów, takich jak Słowacki, Mickiewicz, Wyspiański. Wystawili nawet Quo vadis? Sienkiewicza. Wojtyła był jednym z najlepszych. „Młodzi aktorzy (…) «na pewno» myśleli o sobie jako o zaangażowanych w ruch oporu. Równie jasny był ich cel: «ocalenie naszej kultury przed okupacją» i pomoc w odnowie duszy narodu”.
Teatr Rapsodyczny - a wraz z nim Wojtyła - był częścią konspiracyjnego ruchu Unia, zrzeszającego młodzieżowe ruchy katolickie i Akcję Katolicką (wszystkie nielegalne), który podejmował działania oporu kulturalnego, politycznego i militarnego (podczas Powstania Warszawskiego do Unii należało około 20 tysięcy walczących, uzbrojonych ludzi). To właśnie ta organizacja powołała do życia grupę „Żegota” pomagającą ratować Żydów przed prześladowaniami hitlerowskimi.
Karol, wraz z towarzyszami niedoli, doświadczył znoju pracy w kamieniołomie. Jednak widział też jej wielkość i godność, doznał „poczucia niesprawiedliwości” w obliczu śmierci zabitego wybuchem kamieni
kolegi, w trudzie dostrzegł Tego, który był robotnikiem w Nazarecie.
18 lutego 1941 roku, po powrocie, jak zwykle piechotą, z kamieniołomu do Dębnik, gdzie mieszkał przy ulicy Tynieckiej, Karol znalazł w domu ojca zmarłego na zawał serca. Wcześniej szukał dla niego lekarstw, potem wstąpił do Kydryńskich, gdzie dostał coś do jedzenia na kolację dla obu. Lecz kiedy dotarł do domu, stary kapitan już nie żył. Lolek wybuchnął płaczem. Miał wielki żal do siebie o to, że nie wrócił wcześniej do domu. Zaraz potem pobiegł do parafii św. Stanisława po księdza, by przyszedł z ostatnią posługą. Ileż to razy widział w nocy swojego ojca, człowieka silnego i pokornego, jak klęczał, modląc się, w ich skromnym pokoiku. A teraz patrzył na tego samego człowieka pogrążonego w wieczystej już modlitwie. Ten widok utkwił mu głęboko w duszy.
Ojciec Karola był żołnierzem wojska habsburskiego. Z zachowanych dokumentów wiemy, jak oceniali go przełożeni: „Uczciwy, lojalny, poważny, odpowiedzialny, skromny, prawy, szlachetny i niestrudzony”. Łatwo przypuszczać, jak bardzo syn go podziwiał i jak bardzo był do niego podobny, także fizycznie. Ojciec chodził na przedstawienia teatralne, w których grał syn. Od Bożego Narodzenia 1940 roku nie czuł się dobrze i musiał leżeć w łóżku. Zmarł 18 lutego. I tak Karol, mając 20 lat, został sam na świecie. W tej najczarniejszej dla świata godzinie nie pozostał mu już nikt z najbliższych. Odebrano mu wszystko, prócz życia.
Ale i to życie każdego dnia było w niebezpieczeństwie, w czasie pracy w kamieniołomie, a przede
wszystkim w konspiracyjnym ruchu oporu tropionym przez gestapo i w grupach „Żywego Różańca”. W 1944 roku, wieczorem 29 lutego, śmierć, o którą tak często ocierał się Karol, znów próbowała chwycić go w swoje szpony. W drodze powrotnej z Solvayu, na ulicy Konopnickiej, ciemnej i bez chodnika, stracił przytomność w wyniku potrącenia przez niemiecką ciężarówkę. Życie rannemu Wojtyle uratowała kierująca tramwajem Józefa Florek, która zatrzymała pojazd i udzieliła mu pomocy. Przewieziono go do szpitala, gdzie po dwóch dniach odzyskał przytomność.
Wróćmy jednak do 1941 roku. Ten młody, przystojny Polak, miłośnik poezji i teatru, odważny, kochany i ceniony przez przyjaciół i kolegów z pracy, któremu odebrano wszystko, doświadczył całej skali ludzkiego bólu. Jednak na jego ustach nie pojawiły się słowa gniewu, rozpaczy ani cynizmu. A przecież w krótkim czasie stracił matkę, ojca, brata i wielu przyjaciół. Widział zaatakowaną i upokorzoną ojczyznę, widział deportacje kapłanów i profesorów, których cenił, widział śmierć kolegów, odebrano mu młodość, pozbawiono możliwości studiowania, był tropiony i o mało co nie zginął pod kołami niemieckiej ciężarówki.
Nigdy nie przyjął postawy nieszczęśnika, nie uskarżał się jako ofiara, nie wyrażał oburzenia na niebiosa. Przeżywał każde doświadczenie jako element dialogu z tajemniczym Panem wszelkiego przeznaczenia, poszukując Jego oblicza, a tym samym swego własnego przeznaczenia i sensu rzeczy. Ten dramatyczny dialog, który rozdzierał jego serce, przebijał w języku
teatru słowa, w poezji. W wieku 20 lat, w 1940 roku, w czasach wielkiego horroru, poświęcił swój dramat teatralny Hiobowi, „najnędzniejszemu z nędznych”, cierpiącemu sprawiedliwemu ze Starego Testamentu. „Rzecz dzieje się za dni dzisiejszych, czasu Hiobowego, Polski i świata” - napisał we wstępie.
W owych miesiącach niemieccy naziści i sowieccy komuniści, na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow, usiłowali w okrutny sposób unicestwić naród polski. Wystarczy przypomnieć jedną nazwę: Katyń. To w tej miejscowości w roku 1940 Armia Czerwona z rozkazu Stalina wymordowała z zimną krwią 22 tysiące polskich oficerów, zakopując ich ciała w zbiorowych dołach, o których nikt nie wiedział.
Obydwa reżimy porozumiały się w kwestii wykreślenia z historii Polski katolickiej. Naziści w celu unicestwienia polskiej tożsamości zamknęli uniwersytety, zakazali organizowania imprez kulturalnych, deportowali do obozów tysiące księży. To samo robili Sowieci, mordując z zimną krwią 22 tysiące bezbronnych polskich oficerów i tym samym eliminując polską elitę intelektualną, bowiem pośród oficerów byli prawnicy, naukowcy, profesorowie, ludzie kultury, lekarze, dziennikarze. Przez dziesiątki lat po zakończeniu wojny Sowieci usiłowali przypisać winę za tę masakrę nazistom.
Tak więc dwudziestoletni Karol, już wcześniej głęboko doświadczony cierpieniem osobistym i rodzinnym, znalazł się w samym środku horroru, jaki spotkał jego rodaków, rzezi niewinnych ludzi, szczególnie polskich Żydów (pośród których miał wielu przyjaciół). Wobec takiego bezmiaru bólu dostrzegł jałowość wszelkiego dyskursu czy filozofii.
Jedyną rzeczą, która przyciągała jego uwagę, było dostrzeganie w oddali Sprawiedliwego, jedynego Sprawiedliwego, lecz scena była straszliwa:
Sprawiedliwego wiodą tłumy.
Oto on, „odarty”, „upokorzony”, „złożony w ofierze jak baranek”. Okrutnie wydany na rzeź. Oto korona cierniowa. Czemuż Bóg pozwala na to wszystko, co spotyka Syna?
I ofiarowan jest z Twej Woli.
To on zamyka „krąg poświęcenia” i otwiera szeroko dla wszystkich horyzont zmartwychwstania. Wreszcie „Pan zwrócił Hiobowi obfitość i dał mu wszelkie dobra, jakie wpierw posiadał w dwójnasób”. Możecie więc spoglądać na Baranka, na „Syna Jego”…
Wy, którzyście w doświadczeniu,
Wy, którzyście w pognębieniu.
Pośród „proroków”, którzy w tamtych dramatycznych latach ukazali młodemu Karolowi udręczonego Jezusa, obarczonego wszystkimi naszymi winami, i Maryję jako drogę prowadzącą do Syna, był bez wątpienia pokorny człowiek: Jan Tyranowski. Wprowadził on Karola w lekturę („niezwykłe jak na mój ówczesny wiek”) dzieł św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa, „mojej mistrzyni, natchnienia i przewodniczki po drogach życia duchowego”.
W tekstach św. Teresy, która wpadała w ekstazę także w sytuacjach życia codziennego (siostry musiały potrząsnąć nią czasem nawet podczas pracy w kuchni), uwidacznia się obraz wielkiego Przyjaciela, szalonej i pełnej pasji miłości Zbawcy wobec każdego najmniejszego stworzenia, owego spojrzenia, które zawładnęło żarliwym sercem Lolka i zachwyciło je na zawsze.
„Pragnienie aniołów oglądania Syna Bożego (…) (1 P 1,12) wolne jest od bólu, od przejmującej lękiem tęsknoty, gdyż oni już Go posiadają (…). Posiadanie Boga daje błogość i zaspokojenie. Dusza w tym pragnieniu doznaje tym większego zaspokojenia i błogości im bardziej jest ono intensywne”.
Słowa św. Teresy krążyły w umyśle i sercu młodego poety-robotnika, podczas gdy jego mięśnie prężyły się w takt uderzeń kilofa w kamieniołomie. To już były nie tylko słowa, ale cały otwierający się przed nim świat. Karol zaangażował się w Teatr Rapsodyczny głoszący prymat słowa, odzwierciedlając w ten sposób „nowotestamentowy obraz świata stworzonego przez Słowo, Logos, które było u Boga i które było Bogiem”. Karol był przekonany, że „«słowo» może zmienić to, co świat władzy uważał za niezmienialne fakty, jeżeli słowo to jest wypowiadane wyraźnie, uczciwie i wystarczająco mocno”.
To przekonanie odtąd zawsze towarzyszyło Wojtyle i sprawiało, że za pomocą bezbronnego słowa rzucał wyzwanie wszystkim możnym tego świata, by wezwać uciemiężonych do wolności, do położenia kresu lękowi. Lecz w tamtych czasach wojny w pismach św. Teresy z Avila i św. Jana do Krzyża odkrył „słowo” o wiele potężniejsze i głębsze, zdolne poruszyć w duszy tajemnicze struny i otworzyć umysł na nieznane horyzonty: Wieczność.
W zapylonym kamieniołomie, w chwilach przerwy, kiedy już podzielił się zupą i kromką chleba z brudnymi od potu i ziemi towarzyszami, Karol znajdował jakiś kąt, siadał na kamieniach i szukał innego pożywienia, które coraz bardziej mu smakowało, bardziej niż chleb i woda. Pogrążony w tekstach św. Teresy czuł, jak rozpala się jego serce niczym uczniom z Emaus słuchającym Jezusa. Czuł w duszy Jego obecność:
Jaki łagodny i miłujący
Budzisz się w mym łonie,
Gdzie ukryty przebywasz zupełnie sam;
Twym rozkosznym tchnieniem
Pełnym szczęścia i chwały,
Jakże subtelnie mnie rozmiłowujesz!
Wieczorem, w drodze powrotnej z Solvayu, zatrzymywał się często na modlitwę w kościółku, gdzie kilka miesięcy wcześniej przychodziła na adorację Helena Kowalska (siostra Faustyna). I tak, po dniach ciężkiej pracy, w najczarniejszą noc spowijającą ulice Krakowa, w czasach godziny policyjnej, prześladowań i grabieży, Karol przed udaniem się na tajne spotkanie z przyjaciółmi z teatru żywił się w świetle świecy tym boskim pokarmem, którym św. Teresa i św. Jan od Krzyża otwierali przed nim, niczym czarodziejskim kluczem, krainę światła i piękna, jedyną prawdziwą rzeczywistość, zawsze obecną za przemijającą okrutną sceną świata, nieskończenie bardziej prawdziwą i smakowitą aniżeli jakakolwiek ziemska przyjemność:
Bóg na różne sposoby dokonuje rozbudzeń w duszy. (…) Lecz przebudzenie, które sprawia Syn Boży i o którym mowa, jest najcudowniejsze i najbardziej ubogacające.
Święty Jan od Krzyża mówi: „Poruszenia Słowa w istocie duszy posiadają taką wspaniałość, moc i chwałę i zawierają tak bezgraniczną słodycz, że duszy się zdaje, jakoby zebrano wszystkie balsamy wonności (…) i wprawiono w ruch wszystkie królestwa i księstwa ziemi oraz moce i potęgi nieba (…) Gdy bowiem porusza się w duszy ten Władca, którego wielkie będzie panowanie nad potrójną budowlą świata, który go podtrzymuje słowem swej potęgi, wtedy - jakoby wszystko naraz zaczynało się ruszać, tak jak przy ruchu ziemi poruszają się też wszelkie rzeczy materialne, jakie się na niej znajdują. (…) Widzi się, jak całe stworzenie w Bogu ma swe życie, moc i trwanie…”.
Przyjaciele, którzy z nim mieszkali w tamtym okresie, wspominają, że już wówczas widywali Karola leżącego na podłodze z rozpostartymi ramionami, pogrążonego w modlitwie. Pod koniec 1941 roku i w pierwszych miesiącach 1942 roku - w samym środku wojennej zawieruchy - Wojtyła zrozumiał, że dojrzewa w nim „proces oddalania się od poprzednich projektów”. W tamtych tygodniach, obok św. Franciszka z Asyżu, jeszcze jedna postać miała dla niego znaczenie decydujące: to św. Brat Albert: „(…) w okresie mojego własnego odchodzenia od sztuki, od literatury i od teatru, znalazłem w nim szczególne duchowe oparcie i wzór radykalnego wyboru drogi powołania”.
Intuicja podpowiadała Karolowi, że największym, prawdziwym i jedynym zwycięskim sposobem, by oprzeć się złu, jest wzruszenie, jakiego doznaje się w obliczu ukrzyżowanej Miłości, która stała się ciałem. Także kapłani, których znał, salezjanie z Dębnik i karmelici z Krakowa, oni wszyscy byli bohaterskimi świadkami tej Miłości, aż do męczeństwa:
Miłość mi wszystko wyjaśniła,
miłość wszystko rozwiązała -
dlatego uwielbiam tę Miłość,
gdziekolwiek by przebywała.
U schyłku lata 1942 roku Karol spostrzegł, że jego życie, to wszystko, co się wydarzyło - chociaż tak tragiczne i bolesne - przyjmuje formę powołania, a nawet pewnej predylekcji. Paradoksalnie, czyniąc bilans 22 lat życia, czuł się umiłowany i wybrany:
Ktoś się długo pochylał nade mną. (…)
To nachylenie dobre, pełne chłodu zarazem
i żaru,
które się we mnie osuwa, a pozostaje nade mną (…)
w tej ciszy unoszę nad sobą nachylenie Boga.
Pewnego jesiennego dnia 1942 roku, po rozmowie z Tyranowskim i uzyskaniu jego aprobaty, Karol poszedł na Stare Miasto, zapukał do drzwi arcybiskupa i poprosił o przyjęcie do seminarium. Oficjalnie seminarium nie istniało, seminarzystów zdziesiątkowały represje: „Pewnego razu aresztowano pięciu studentów. Jednych na miejscu rozstrzelano, innych wywieziono do Oświęcimia”. Jednak kardynał prowadził w swoim domu konspiracyjne seminarium, ryzykując deportację i śmierć, która groziła mu także za odważną obronę wszystkich ofiar.
Rektor seminarium, ojciec Jan Piwowarczyk, przyjął młodego Wojtyłę, lecz zalecił, by ten kontynuował pracę w Solvayu i uczęszczał na tajne kursy teologii, wciąż narażając się na represje nazistowskich okupantów. Nikt nie mógł o tym wiedzieć, lecz Karol musiał powiadomić przynajmniej najbliższych kolegów z teatru, którzy zmusili go do wielogodzinnej nocnej dyskusji, nie chcąc zaakceptować dokonanego przezeń wyboru. Byli wprawdzie katolikami, ale nie mogli zrozumieć, dlaczego ich Lolek, z jego artystycznymi zdolnościami i pasją literacką, chce porzucić wszystko i zostać księdzem, na dodatek w okolicznościach, w których taki wybór oznaczał tylko cierpienie i ciężkie próby.
Rezygnował również z ludzkiej miłości, on, taki młody, przystojny, otoczony podziwiającymi go dziewczętami. „Pewnego dnia stało się dla mnie sprawą wewnętrznie oczywistą - opowie po wielu latach - że życie moje nie spełni się w tej miłości, której piękno skądinąd zawsze głęboko odczuwałem”.
Tamta młodość przeżywana w prawdzie i czystości uczyniła zeń człowieka tak nadzwyczajnego, zdolnego zrozumieć wielką potrzebę miłości u młodych ludzi i podkreślić wielkość kobiety w sposób tak głęboki i delikatny, w jaki niewielu potrafi, przypominający delikatność i głębię okazywaną im przez Jezusa.
Wreszcie przyjaciele Wojtyły z Teatru Rapsodycznego zrozumieli przyczyny jego wyboru, tej rezygnacji z własnego życia. Karol był beznadziejnie zakochany, niczym prorok Jeremiasz: „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść”.
Jako papież, przy nielicznych okazjach, pozwalał sobie na wyznania dotyczące tej zażyłości z Synem Bożym, która ujawnia szczególne powołanie, nawiązywał do czegoś tajemniczego, co wydarzyło się pewnego dnia: „(…) coraz bardziej jawiło się w mojej świadomości światło: Bóg chce, ażebym został kapłanem. Pewnego dnia zobaczyłem to bardzo wyraźnie: był to rodzaj jakiegoś wewnętrznego olśnienia. To olśnienie niosło w sobie radość i pewność innego powołania. I ta świadomość napełniła mnie jakimś wielkim wewnętrznym spokojem”. I jeszcze: „Zdawałem sobie wyraźnie sprawę, że to, co czułem w moim sercu, to nie był jakiś ludzki głos ani też jakaś moja idea.
Chrystus wzywał mnie, bym służył Mu jako kapłan” (15 września 1987). Istotnie, w sercu młodego Karola wzrastało powołanie do życia kontemplacyjnego, do tego stopnia, że idąc za przykładem św. Teresy z Avila i św. Jana od Krzyża, zapragnął zostać karmelitą. Odczuwa się drżenie tego mistycznego napięcia w poezji z tamtego okresu, szczególnie w Pieśni o Bogu ukrytym. Stąd to wzruszająco bolesne pragnienie zanurzenia się w ramionach Oczekiwanego za potężnymi murami klasztoru kontemplacyjnego jest tu tak wyraźne:
Dalekie wybrzeża ciszy zaczynają się tuż za
progiem (…)
Objęty tajemniczym pięknem wieczności!.
Pracując nadal jako robotnik (i kontynuując jeszcze jakiś czas „kulturalny opór” z teatrem), Karol czuł się coraz bardziej zafascynowany i zauroczony Bogiem rozmiłowanym w swoich stworzeniach i pragnącym ich miłości:
Pan, gdy się w sercu przyjmie, jest jak kwiat,
spragniony ciepła słonecznego. (…)
Zapamiętaj, serce, to pojrzenie,
w którym wieczność cała ciebie czeka.
Lecz czymże jest człowiek? „Nicością, która czeka na dzień stworzenia”. Jednak gdy spotka „tchnienie Twojej Miłości”, „zmiesza się chwila i wieczność”, a wówczas „czyż życie jest falą podziwu, falą wyższą niż śmierć?”.
Karol, zmuszony niejako do podwójnego życia młodego robotnika i konspiracyjnego seminarzysty, w tej trudnej codzienności poszukiwał gorączkowo oblicza Chrystusa, w którym pragnął odnaleźć spokój i piękno. Zaczął rozpoznawać Go w każdej rzeczy, wszędzie „mieszał się szczebiot dziecięcy i podziw” pośród zielonych pól:
Uwielbiam cię, siano wonne, któreś tuliło w sobie
Dziecinę bosą. (…)
Uwielbiam cię, drzewo surowe, boś kryło Jego barki
w krwawych okiściach.
Uwielbiam cię, blade światło pszennego chleba,
w którym wieczność na chwilę zamieszka,
podpływając do naszego brzegu
tajemną ścieżką.
Kiedyś Ojciec Święty wyznał: „Kiedy patrzę na moją młodość, na tamtą młodość strasznych lat okupacji, lat koszmaru, widzę, że źródłem «siły przełamania» była właśnie Eucharystia. I to nie tylko dla mnie,
lecz dla wielu innych”. Poprzez cierpienie czuł jednak, że 20 lat jego życia ukształtowały mądre dłonie dobrego Ojca, i to dawało mu radość:
On młodość moją rytmem cudnym obwarował,
On pieśń mą na dębowym kowadle ukował. (…)
Oto spełniam po brzegi winogradu kielich
przy uczcie Twej niebiańskiej - rozmodlony
sługa -
wdzięcznością, żeś mi młodość dziwnie
rozanielił,
żeś z lipowego pniaka kształt jędrny wystrugał.
Karol skończył 24 lata. Za kilka miesięcy doświadczy, poprzez tajemniczy dar łaski, tej Obecności, dla której płonie jego serce, tego Oblicza, którego tak pragnie. Jeszcze tego nie wie, lecz minie kilka miesięcy i otworzą się przed nim te światy, o których opowiadali mu hiszpańscy mistycy. Niezwykłe jest odkrywać w jego wierszach z 1944 roku coś w rodzaju przeczucia przygody, do której Bóg go przygotowywał:
Aż dotąd doszedł Bóg i zatrzymał się krok
od nicości,
tak blisko naszych oczu.
Zdawało się sercom otwartym,
zdawało się sercom prostym,
że zniknął w cieniu kłosów. (…)
Uczcie się, proszę, najmilsi, ode mnie
tego ukrycia.
Ja, gdzie ukryłem się, trwam.
Trzeba bardzo cenić tę poezję eucharystyczną. Dowiedzieliśmy się bowiem od kardynała Deskura, że mistyczne doświadczenia Karola Wojtyły zaczęły się, kiedy miał 26 lat, w 1946 roku, właśnie w roku ordynacji kapłańskiej, i że istnieją znaki wskazujące na to, iż właśnie wraz ze święceniami, czy raczej celebrowaniem pierwszej mszy świętej, opadły zasłony. „Od ponad pół wieku - napisał w encyklice Ecclesia de Eucharystia - począwszy od pamiętnego 2 listopada 1946 roku, gdy sprawowałem moją pierwszą Mszę św. w krypcie św. Leonarda w krakowskiej katedrze na Wawelu, mój wzrok spoczywa każdego dnia na białej hostii i kielichu, w których czas i przestrzeń jakby «skupiają się», a dramat Golgoty powtarza się na żywo, ujawniając swoją tajemniczą «teraźniejszość» (nr 59)”.
Zdaje się, jakby młody Karol Wojtyła słyszał bliskie już kroki Przyjaciela, który objawi mu się zaraz z całą otwartością. Z hostii niemal przezierają jego oczy:
Często stamtąd długo na mnie patrzy
spojrzeniami przykuwając mi twarz —
Czy ty wiesz, czy ty wiesz, mój bracie,
jak miłuje nas Ojciec nasz?.
On czuł to „jakby muśnięcie po twarzy, po którym zapada zdziwienie i cisza, cisza bez słowa”. To jest
życie, życie prawdziwe: „Stać tak przed Tobą i patrzeć tymi oczyma, w których zbiegają się drogi gwiazd”.
Nawet codzienne życie w piekle wojny, okupacji i zniszczenia, pośród ludzi zmęczonych pracą w kamieniołomie, objawiło Karolowi coś z tego przejmującego do głębi dialogu Słowa z Ojcem: „Obieram oczy ludzkie zalane światłem pszenicznym”. Ów Syn Boży, Zbawca, dla którego radością jest przebywać wśród ludzi (a będzie także męką, bo wydadzą Go na rzeź niczym baranka), fascynował go coraz bardziej.
Karol próbował wyobrazić sobie, jakby to było, gdyby był tam razem z Nim, dwa tysiące lat temu, nad brzegami jeziora w Galilei:
- albo znowu - wieczór z Nikodemem,
- albo znowu - nad brzegiem morskim,
dokąd powracam codziennie
oczarowany Twą pięknością.
Coraz częściej czuł „rosnącą tęsknotę za tym dniem”, dniem spotkania ze spojrzeniem Króla niebios o oczach i sercu człowieka. Jego poezja wydaje się podświadomą przepowiednią tego, co się wydarzy:
Często myślę o tym dniu widzenia,
który pełen będzie zdziwienia
nad tą Prostotą,
w której świat jest ujęty.
Po wycofaniu się Niemców i nastaniu nowej okupacji, tym razem sowieckiej, przed Karolem otwarły
się drzwi seminarium. Mógł już opuścić Solvay i zamieszkać w domu biskupa. Był coraz bliżej święceń, bliżej tego tajemniczego spotkania, jakie Jezus z Nazaretu przygotowywał w jego młodym sercu:
Zabierz mnie, Mistrzu, do Efrem, i pozwól tam
z sobą pozostać. (…)
Dzięki, żeś miejsce duszy tak daleko odsunął
od zgiełku
i w nim przebywasz przyjaźnie otoczony
dziwnym ubóstwem,
Niezmierny, ledwo celkę zajmujesz maleńką,
kochasz miejsca bezludne i puste. (…)
uwolnij mnie już od głosu,
a przejmij tylko dreszczem Twojego istnienia,
dreszczem wiatru w dojrzałych kłosach.
Wiatr i dojrzałe kłosy. Odnajdujemy je już na początku jego misji, jego przygody ze światem, kiedy przybył do swojej pierwszej parafii w ubogiej polskiej wsi Niegowić.
Powiew wiatru towarzyszyć mu będzie, kiedy już jako papież Jan Paweł II wyruszy w podróże do wszystkich zakątków świata. Wiele razy rozwieje jego białe włosy i zmieni uroczyste szaty w skrzydła anioła. Wiatr dający ludziom ziarno, chleb stający się Jezusem.
Ten sam wiatr pewnego ranka 2005 roku powieje mocno na Placu św. Piotra, kartkując stronice Ewangelii na drewnianej trumnie kryjącej obumarłe ziarenko zboża, wciskając się z impetem pod portal bazyliki.
Karol Wojtyła był dla naszego pokolenia powiewem Wieczności. Poprzez niego Król niebios przebywał pośród nas, gładząc z czułością nasze policzki i unosząc nas na swoich skrzydłach.
Złamane pióro
Zróbmy jednak krok wstecz. Powróćmy do tamtych dni i godzin, kiedy młody robotnik — poeta z Krakowa, pierwszy cudzoziemiec od pół tysiąca lat, został następcą Chrystusa na ziemi, pierwszym słowiańskim papieżem.
28 września 1978 roku, w dzień św. Wacława, przypadała 20. rocznica święceń biskupich Karola Wojtyły. Młody krakowski kardynał, po powrocie z duszpasterskiej wizyty w jednej z górskich parafii, wieczorem świętował rocznicę z przyjaciółmi. Był jednak, jak później wspominali, dziwnie milczący.
Nazajutrz rano, 29 września, przy śniadaniu nadeszła wstrząsająca wiadomość o nagłej śmierci Jana Pawła I. Arcybiskup zamarł, po czym wstał od stołu i poszedł do kaplicy, gdzie modlił się w samotności przez dwie godziny. „Nie komentował tego, co się stało - wspomina jego sekretarz ksiądz Stanisław Dziwisz - usłyszeliśmy jedynie, jak szeptał: To niesłychane, niesłychane…”.
Podczas celebracji mszy świętej w intencji zmarłego 1 października Wojtyła - mówiąc o zmarłym papieżu - wspomniał, iż jego wybór dokonał się w święto Matki Bożej Częstochowskiej. Inni zauważyli, że zmarł w dzień św. Michała Archanioła, opiekuna Kościoła.
Przyjaciele i współpracownicy Karola Wojtyły pamiętają, że w owych dniach wydawał się zamyślony, czymś poruszony. Odprawiając mszę w intencji zmarłego w bazylice Mariackiej, powiedział: „Cały świat, cały Kościół zadaje sobie pytanie: dlaczego? (…) Nie wiemy, jaki ma być sens tej śmierci dla Stolicy Świętego Piotra. Nie wiemy, co Chrystus chce przez nią powiedzieć Kościołowi i światu”.
3 października wyjechał do Rzymu razem z prymasem Wyszyńskim. I to właśnie po śmierci Jana Pawła I, podczas podróży do Rzymu, napisał ostatni w swoim życiu wiersz Stanisław, dedykowany swojemu poprzednikowi, biskupowi krakowskiemu św. Stanisławowi, który poniósł męczeńską śmierć z rąk króla Bolesława. Z tego hymnu miłości do Polski i Kościoła wyłaniają się najskrytsze myśli i przebija niejako to, o czym autor „wie”. Wiersz bowiem jest wyraźnie proroczy. Został napisany, jak sam autor wyznał Georgowi Weigelowi, by spłacić swój „dług wobec Krakowa”. Jak słusznie odnotował Weigel, był to wiersz o męczeństwie, „niewątpliwie przeniknięty przeczuciem pożegnania. W trakcie jego pisania kardynał Wojtyła złamał pióro”.
Z tych wersów i okoliczności, w jakich powstały, widać wyraźnie, że Wojtyła wiedział już, jakie czeka go przeznaczenie. Ale skąd wiedział? Czy to było przeczucie, czy jakaś racjonalna konstatacja, być może wynikająca z głosów, jakie otrzymał już na poprzednim konklawe w sierpniu? Czy też zostało mu to objawione?
Są pewne epizody z tamtych dni, które każą myśleć o znakach, przeczuciach, nadprzyrodzonej komunikacji. Lecz w sposób nieunikniony nasuwa się szukanie zrozumienia tego, co wiedział, właśnie w słowach owej pożegnalnej poezji, mówiącej o jego Kościele, który „związał się z moją ziemią, aby wszystko, co na niej zwiąże, było związane w niebie”.
Poprzez człowieka o imieniu Stanisław (a potem wielu innych ludzi) naród polski „ponownie został ochrzczony / chrztem krwi”, po czym nastąpił „chrzest innej próby”.
Na ziemi karmionej krwią męczenników Imię Tego, który sam jest wolnością człowieka, zapłodniło „glebę ludzkiej wolności”, zaś polski lud poprzez wieki widział, jak „ukryte tchnienie Ducha w jedno wszelako zespoli / słowo przecięte i miecz, złamano stos mózgowy i ręce / pełne krwi…”, czyli biskup Stanisław i król Bolesław.
Jeśli „Słowo nie nawróciło, nawróci krew”. Czas św. Stanisława, czyli koniec pierwszego tysiąclecia, jest niczym przeczucie jego czasu pod koniec drugiego tysiąclecia: „Kończy się pierwszy wiek. / Zaczyna się drugi wiek. / Bierzemy w swoje ręce ZARYS nieuchronnego czasu”.
Wojtyła opowiada o polskiej ziemi, tak jak widzi ją z okna samochodu, a potem samolotu, wiozących go do Rzymu. Widzi Polskę jako „ziemię trudnej jedności” (…) Ziemię rozdartą na mapach świata”, lecz
zjednoczoną w sercach Polaków” właśnie dzięki męczeństwu. „Skąd wyrosło to imię, jakie otrzymał dla ludzi?”. Czyli na cóż jego męczeństwo?
dla rodziców, dla rodu, dla stolicy biskupiej
w Krakowie,
dla króla Bolesława, zwanego Śmiałym i Hojnym?
Dla dwudziestego stulecia?
To imię.
Imię męczennika. Dziwne, że tematem tego pożegnalnego wiersza jest właśnie męczeństwo, męczeństwo jego poprzednika, męczeństwo rodzące jedność i wolność. Czy jest w tym także przeczucie tego, co się stanie? Czy są to rozważania dotyczące śmierci dopiero co zmarłego papieża? Trudno powiedzieć. Faktem jest, że - o czym wspomniał Weigel w swojej biografii - po przyjeździe do Rzymu, kiedy 8 października wraz z prymasem odprawiali w kościele św. Stanisława mszę w intencji Jana Pawła I, Wojtyła znów podjął temat męczeństwa, w powiązaniu z tronem Piotrowym. Komentując rozdział 21. Ewangelii św. Jana, powiedział mianowicie:
Kiedy myślimy o tym przedziwnym wezwaniu fana Pawła I, Papieża, wówczas musimy wrócić do pierwszego wezwania, wezwania skierowanego do Szymona, któremu Pan nadał imię Piotr. Chodzi w tym wypadku o to wezwanie definitywne po Zmartwychwstaniu, kiedy Chrystus trzykrotnie zadał mu pytanie: «Czy mnie miłujesz?». (…)
Następstwo Piotra, powołanie do godności papieskiej zawsze zawiera w sobie wezwanie do największej miłości, do szczególnej miłości. I poniekąd zawsze Chrystus pyta tego człowieka, któremu mówi: «Pójdź za Mną» - tak jak zapytał wtedy Szymona: «Czy mnie miłujesz więcej niż ci?» - Wtedy serce człowieka musi drżeć. Drżało serce Piotra i drżało serce kardynała Albina Luciani (…).
Tekst Ewangelii św. fana ma swój dalszy ciąg. Chrystus mówi zagadkowe słowa. Mówi je do Piotra: «Gdy byłeś młodszy, przepasywałeś się i chodziłeś, dokąd chciałeś. Lecz gdy się zestarzejesz, kto inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd ty nie zechcesz». Słowa zagadkowe, tajemnicze…”.
(…) I stąd też w tym wezwaniu, skierowanym po Zmartwychwstaniu Chrystusa do Szymona Piotra, Chrystusowy rozkaz: «Ty pójdź za Mną» ma podwójne znaczenie. Jest wezwaniem do służby i jest też wezwaniem do śmierci.
Jedno jest jasne: Karol Wojtyła dobrze wiedział, co to powołanie oznacza. Kiedy trwało głosowanie, pozostawał, jak się zdaje, cały czas pogrążony w cichej i żarliwej modlitwie, obejmując głowę rękoma. A kiedy kardynał Villot zapytał go, czy przyjmuje wybór, podniósł głowę, by spokojnym i pewnym głosem wypowiedzieć łacińską formułę: „Accepto”.
Potem, już z balkonu Bazyliki św. Piotra, w owym pierwszym pamiętnym, zaimprowizowanym przemówieniu do zgromadzonych tłumów wyznał, że w jego sercu były sprzeczne uczucia: „Obawiałem się przyjąć ten wybór, ale uczyniłem to w duchu posłuszeństwa względem Pana Jezusa Chrystusa i z całkowitą ufnością względem Jego Matki, Najświętszej Maryi Panny”.
Jego „tak” oznaczało pełną i świadomą gotowość do męczeństwa, o które nie tylko otarł się w zamachu 13 maja 1981 roku czy też innych udaremnionych, lecz które prawdopodobnie przeżył w pełni, choć może z pewnym czasowym przesunięciem, poprzez ofiarę z siebie samego; ofiarę, do której - poprzez tajemnicę komunii łączącą chrześcijan w jedno ciało - dołączyli także inni (jak na przykład przyjaciel Andrzej Deskur), by w tajemniczy i cudowny sposób ofiarować się dla Papieża, po to, by pontyfikat trwał długo i przyniósł owoce.
Jednakże po lekturze tego wystąpienia nasuwa się też inne pytanie: czy kardynał Wojtyła myślał o śmierci Jana Pawła I jak o męczeństwie? Człowiek wiary i mistrz chrześcijaństwa, ksiądz Luigi Giussani (założyciel Comunione e Liberazione - przyp. tłum.), w wywiadzie z sierpnia 1988 roku tak mówił o Janie Pawle I: „Bóg chciał, jak sądzę, poświęcenia tego człowieka (bo było to rzeczywiste poświęcenie!). I może dopiero na końcu świata dowiemy się, gdzie tkwiło męczeństwo. Bóg chciał tego, by przygotować Kościół na nadejście Jana Pawła II, papieża cudzoziemca będącego ucieleśnieniem tego wszystkiego, co ostatnie dziesięć lat Pawła VI przeczuwało i wyrażało” (zob. Dodatek do tego rozdziału). A wracając do historii Karola Wojtyły, sposób, w jaki arcybiskup krakowski przeżywał owe dni września i października 1978 roku, każe naprawdę myśleć, iż mógł on już wówczas wiedzieć, jakie będzie jego przeznaczenie:
Kończy się pierwszy wiek.
Zaczyna się drugi wiek.
Bierzemy w swoje ręce ZARYS nieuchronnego
czasu.
Nowe dowody
Potrzebowałem dodatkowych wyjaśnień, aby lepiej zrozumieć. Próbowałem więc nawiązać kontakt z moim pierwszym informatorem, którego nazwałem Petrus. Nie było to proste. Przez kilka tygodni moje usiłowania odbijały się niczym piłka od gumowej ściany. W końcu okazało się, że przebywa za granicą. Ale któregoś popołudnia sam do mnie zadzwonił. Dowiedział się, że go szukam, i wyznaczył spotkanie na następny dzień. O umówionej porze stawiłem się u dostojnika. Serdeczny, choć z pewną rezerwą, podobnie jak za pierwszym razem, bez najmniejszych oznak emocji słuchał relacji z moich odkryć. W końcu zauważył, że kardynał Deskur „jest naprawdę człowiekiem wielkiej wiary”, a wyznając ów „sekret”, okazał mi „głęboki szacunek, powierzył prawdziwy skarb”.
Czy ksiądz sądzi, że Deskur wie coś więcej o tajemnicy Wojtyły? - zapytałem.
Naturalnie. Zresztą - dodał z uśmiechem - nie tylko bracia w Bogu wiedzą, lecz także siostry w Bogu…
Jak mam to rozumieć?
Pewnego dnia kardynał Deskur pojechał do Portugalii i odwiedził siostrę Łucję z Fatimy. Na zakończenie rozmowy zapytał, czy ma przekazać Ojcu Świętemu przesłanie od Matki Bożej, na co siostra Łucja odpowiedziała: „Nie trzeba, Matka Boża sama o to zadba…”
W świetle tej mistycznej, nieznanej strony życia Karola Wojtyły trzeba inaczej spojrzeć na wiele wydarzeń tego nadzwyczajnego pontyfikatu.
Czy w Kurii Rzymskiej krążyły jakieś pogłoski?
Nawet bardzo liczne. Wiele razy słyszałem szepty: „Papież rozmawia z Matką Bożą”. Głosy te jednak koniec końców uzyskały najbardziej uroczyste i publiczne potwierdzenie. Kiedy? W jaki sposób? Tylko, że nikt tego nie zauważył. Nikt nie zwrócił uwagi.
Nie rozumiałem. Dostojnik otworzył szufladę i w milczeniu podał mi kartkę. Była to fotokopia artykułu w ”Corriere della Sera” z 3 kwietnia 2008 roku, nazajutrz po uroczystościach z udziałem Benedykta XVI z okazji trzeciej rocznicy śmierci Karola Wojtyły. Można było tam przeczytać: „Ratzinger: «Jan Paweł II miał nadprzyrodzone cechy»„. Oto dokładne słowa obecnego Papieża: „W rzeczywistości znakiem pozwalającym odczytać całe życie mojego umiłowanego Poprzednika, w szczególności jego posługę Piotrową, jest zmartwychwstały Chrystus. Jego wiara w Niego była niezwykła, z Nim prowadził wewnętrzną, niezwykłą, nieprzerwaną rozmowę. Pośród jego jakże licznych cnót ludzkich i nadprzyrodzonych była w istocie także ta wyjątkowa wrażliwość duchowa i mistyczna. Wystarczyło mu się przyglądnąć, kiedy się modlił - dosłownie zatapiał się w Bogu i wydawało się, że wszystko w takich chwilach nie istniało”.
To bardzo jasny przekaz. Tylko że wszyscy myśleli, iż Benedykt XVI użył tych określeń („cechy nadprzyrodzone”, „mistyczny”, „wewnętrzna rozmowa”)
w sensie ogólnym, aby podkreślić głęboką duchowość swojego poprzednika, intensywność jego modlitwy. Joaquin Navarro Valls, na przykład, w wywiadzie dla gazety „La Repubblica” z 3 kwietnia 2008 roku, w kwestii użytych przez Papieża określeń sprowadza wszystko do zwyczajności: „Oczywiście, zgadzam się z Benedyktem XVI. Oznacza to, że każdy chrześcijanin otrzymuje z chrztem świętym tę nadprzyrodzoną możliwość, która czyni go pełnym Boga. Problem tkwi w tym, co zrobimy z otrzymanym darem”. Tymczasem słowa Benedykta XVI należy brać dosłownie: „mistyczny” w sensie, że się tak wyrażę, technicznym, właściwym, literalnym.
W istocie sam ksiądz Sławomir Oder, postulator procesu beatyfikacyjnego, w wypowiedzi dla „Corriere delia Sera” oświadczył: „Mamy wiele świadectw dotyczących siły jego modlitwy czy też postaw, jakie przyjmował podczas modłów - na przykład rozciągnięty na podłodze - i tego, że modlił się na głos także kiedy był sam, jak gdyby rozmawiał z Bogiem”. I dodał: „Zdarzało się, że kiedy z innego pokoju lub korytarza słychać było, jak mówi podczas modlitwy, można było sądzić, że z kimś rozmawia, i on rzeczywiście rozmawiał głośno z Panem, prowadził dialog z Bogiem, podobnie jak wielu mistyków”.
Również papieski sekretarz Stanisław Dziwisz, obecnie kardynał w Krakowie, w swoich wspomnieniach zatytułowanych Świadectwo użył tych samych słów, mówiąc o uczestnikach porannej mszy papieskiej: „Często widywali Papieża klęczącego, z zamkniętymi oczami, w stanie zupełnego zanurzenia w Bogu, prawie ekstazy. Nawet nie zauważał, gdy ktoś wchodził do kaplicy. Niektórzy mówili, że «sprawiał wrażenie, jakby rozmawiał z Niewidzialnym”.
To taki sposób, żeby coś powiedzieć i nie powiedzieć. Jednak po wysłuchaniu rewelacji kardynała Deskura nie ma wątpliwości, że Jan Paweł II istotnie rozmawiał z Niewidzialnym. I byli tacy, którzy dotarli do tej prawdy. Na przykład George Weigel w swej monumentalnej biografii Papieża, napisał:
Najpierw Jan Paweł II zawsze był człowiekiem o głęboko zakorzenionym poczuciu prywatności i dopiero ostatnio zaczął odsłaniać niektóre aspekty swojego wcześniejszego życia i rozwoju w opublikowanych refleksjach autobiograficznych. I powodem tej powściągliwości jest jego mistyka. Podobnie jak inni mistycy, uznałby on za niemożliwe opisanie swoich najgłębszych doświadczeń religijnych, które czynią z niego człowieka, jakim jest. Ci, którzy słyszeli, jak Jan Paweł II wzdycha w czasie modlitwy przed poranną msza w swojej prywatnej kaplicy, wiedzą, że w życiu Karola Wojtyły istnieje wymiar, w którym jego jedynym towarzyszem i rozmówcą jest Bóg, w absolutnie bezsłownej rozmowie.
Czy Weigel dotknął tej tajemnicy nieświadomie, czy też wiedział, lecz nie mógł napisać nic ponadto?
Postanowiłem zapytać Petrusa, czy w tej materii znane mu są jakieś szczególne fakty.
Jest pewne wydarzenie, o którym informacja przeniknęła z papieskich apartamentów. Dowiedziałem się, że pewnej nocy - było to w sierpniu 1997 roku, w wigilię podróży do Paryża na XII Światowy Dzień Młodzieży - bliski współpracownik Papieża usłyszał odgłosy dobiegające z pokoju Ojca Świętego. Podszedł cicho pod przymknięte drzwi… Pokój był oświetlony, światło przenikało przez szparę w drzwiach… ale nie było to światło naturalne… Dostrzegł, że Papież leży na podłodze i modli się, tak jak to miał w zwyczaju, z rozkrzyżowanymi rękami, zaś nad nim i przed nim błyszczy owo nienaturalne światło”.
Skąd wypływało to światło?
Tego nie zdołał sprawdzić, bo nie miał śmiałości wejść. Lecz nazajutrz rano, przy śniadaniu, powiedział: „Wasza Świątobliwość, jutro udajemy się w podróż do Francji… W nocy trzeba odpocząć”. Na to Papież spojrzał na niego i odrzekł: „Gdybyś wiedział to, co ja wiem, to spędziłbyś noc, modląc się wraz ze mną”.
Co takiego wiedział? Co dokładnie?
Otóż to.
Czy to coś dotyczy nas wszystkich? Czy to dlatego zasugerowano mi zbadanie tajemnicy tego wielkiego Papieża? Proszę mi zatem wszystko powiedzieć.
Już dużo panu powiedziałem. Teraz proszę radzić sobie samemu. Proszę się na przykład zastanowić, czy byli inni papieże, którzy mieli mistyczne doświadczenia, nadprzyrodzone objawienia. Kiedy i dlaczego?
Nad czym jeszcze powinienem się zastanowić?
Na przykład nad tym, co najbardziej niepokoiło Jana Pawła II. A potem złożyć razem kostki mozaiki.
Jakiej mozaiki?
Mozaiki jego pontyfikatu. Proszę sobie przypomnieć, którzy mistycy ogłosili jego nadejście, jakie były to przesłania i jakie nadnaturalne wydarzenia temu towarzyszyły. Czy kiedyś wcześniej mieliśmy do czynienia z tak wielką ilością znaków na niebie, z taką kaskadą łask dla ludzkości?
Czy to z powodu jakiegoś bliskiego wydarzenia, czy jakiegoś wielkiego niebezpieczeństwa, które nam grozi? Czy na skutek „przesadnego” miłosierdzia Boga wobec naszego pokolenia? Czy z tych wszystkich powodów razem?
DODATEK
„Wizje” Eryki
Ze śmiercią Jana Pawła I wiąże się tajemnicze wydarzenie opowiedziane przez jednego z największych teologów nowożytności, Hansa Urs von Balthasara, zwanego „gigantem teologii XX wieku” (otrzymał za to nagrodę imienia Pawła VI). Von Balthasar był bardzo ceniony przez Karola Wojtyłę, który mianował go kardynałem, i przez Josepha Ratzingera, wraz z którym (oraz Henrim de Lubac) w latach siedemdziesiątych stworzyli czasopismo teologiczne „Communio” (De Lubac nazwał Balthasara „największym erudytą XX wieku”).
Zatem w roku 1988 Von Balthasar opublikował w Wydawnictwie „Johannes” książkę (mało znaną i nigdy nietłumaczoną z niemieckiego) zatytułowaną Eryka. Dziennik, o podtytule: Wybór tekstów z dzienników Eryki Holzach Hansa Urs von Balthasara. Siostra Eryka Holzach, urodzona w Bazylei 26 sierpnia 1903 roku, mając 24 lata nawróciła się na katolicyzm, pomimo silnego sprzeciwu rodziny. Będąca nauczycielką Eryka wstąpiła do żeńskiej wspólnoty uznawanej przez Kościół i podczas II Soboru Watykańskiego była asystentką profesora Feinera, teologa, członka Rady Soboru. Następnie stała się członkinią Świeckiego Instytutu Wspólnoty św. Jana (wspólnoty osób konsekrowanych) powstałego w 1944 roku z sodalicji duchowej pomiędzy Von Balthasarem i Adrienne von Speyr.
Siostra Eryka przeżyła „liczne doświadczenia duchowe”, poprzez które „poznała wiele na temat miłości Boga”. Balthasar wyjaśnia w swojej książce, że „pod koniec życia coraz częściej, każdej nocy, popadała w stan boskiej ekstazy - trwający od dwóch do pięciu godzin - z którego po przebudzeniu rzadko cokolwiek udawało jej się przekazać”.
Ponadto, w ostatnim czasie (Eryka zmarła w 1987 roku) doznawała coraz częściej obecności Matki Bożej, św. Ignacego oraz Adrienne von Speyr. To mistyczne doświadczenie, jak twierdził Balthasar, charakteryzowało się gotowością Eryki do przyjmowania objawień dotyczących wydarzeń kościelnych, „o których tutaj - jak zaznacza autor - jedynie się napomyka”.
Szczególnie dziwne były wizje dotyczące „zabójstwa Jana Pawła I, którego później często spotykała” (w swoich wizjach). Balthasar podkreślił tu dwie istotne sprawy: 1) „Chodzi o «objawienie prywatne», które należy właściwie interpretować”; 2) „Eryka nie wiedziała absolutnie nic o książce Davida Yallopa (o śmierci Jana Pawła I - przyp. aut.), zatem jej wizje nie miały nic wspólnego z teorematami tego autora. Spójrzmy, co odnotowała Eryka: „Zaraz po śmierci papieża Jana Pawła I, jeszcze przed pochówkiem, rozpoznałam go nagle, mentalnie w Bogu, blisko mnie. Był tam, tak pewny i realny jak aniołowie i święci. (…) Był promienny i szczęśliwy, ale ja nie «widziałam». Rozpoznawałam to sercem i moją osobą. Wszystko na świecie jest częścią Boga”
Zapisała też w swym dzienniku: „Wczoraj wieczorem, już pod koniec modlitwy w świecie Boga, dane mi było poznać coś w sposób bardzo wyraźny: w noc, kiedy został zabity, dwóch ludzi weszło do sypialni Papieża. Pierwszy miał śmiercionośną strzykawkę, drugi miał tylko stać na czatach. Ojciec Święty obudził się i od razu pojął, że chcą go zabić. Zobaczył też drugiego człowieka. Nie bronił się, przyjął śmierć dobrowolnie z miłości. Wszystko stało się bardzo szybko. Umiłowana Matka Boża objawiła mi, że Ojciec Święty powierzył się Jej całkowicie w tej ostatniej chwili, polecając także Kościół i przyszłego papieża”.
Eryka dodała, że „o ile się nie myli”, później ten drugi człowiek „jako wspólnik został zabity przez pierwszego”, i zakończyła: „Byłam naprawdę wstrząśnięta. Jednak potem Jezus napełnił mnie wielkim spokojem. Wkrótce zostało mi powiedziane, że to, czego dowiedziałam się o śmierci Jana Pawła I, to nie był koniec, lecz początek. Pewnego razu duch mój wszedł w bliski i żywy kontakt ze zmarłym Papieżem. On dał mi do zrozumienia, że zależy mu na tym, aby aktualny Papież (Jan Paweł II - przyp. aut.) wiedział, że umarł przez miłość do Chrystusa i miłość do Kościoła”.
Jan Paweł I opowiedział jej następnie o synodzie biskupów zwołanym przez jego następcę (chodziło zapewne o Nadzwyczajne Zgromadzenie Synodu Biskupów w 20. rocznicę zakończenia II Soboru Watykańskiego, który z inicjatywy Jana Pawła II obradował od 24 listopada do 8 grudnia 1985 roku. Na zakończenie synodu Papież, w odpowiedzi na propozycje ojców synodalnych, zezwolił na opracowanie uniwersalnego katechizmu Kościoła katolickiego, opublikowanego później w roku 1992). Papież wyjaśnił, że „na życzenie Matki Bożej pragnie pomagać synodowi biskupów” i dlatego „Ona go wezwała i on będzie chronił swojego następcy w szczególny sposób”. Następnie w dzienniku czytamy o prośbie do Eryki, aby modliła się o to, by jezuici „poddali się ważnym decyzjom Ojca Świętego”.
Kiedy 28 października 1986 roku Jan Paweł II zwołał słynne spotkanie wszystkich religii w Asyżu, w dzień modlitwy o pokój Eryka napisała o swojej „przejmującej tęsknocie zbawienia tych ludzi”. Jakiś czas potem, przypuszczalnie w listopadzie lub grudniu 1986 roku, zanotowała takie wypowiedziane do niej słowa: „Niedługo będzie w Europie katastrofa spowodowana nadużyciami chemicznymi. Wielu ludzi wpadnie w rozpacz i odbierze sobie życie, bo nie potrafili się ograniczać i nie uwierzyli w Jego miłość. Ty, Eryko, i większość twoich znajomych tego nie zobaczycie, bowiem jesteście już starzy. Po tej katastrofie nastąpi krótkie prześladowanie chrześcijan przez islam. Moja Matka skróci tę katastrofę poprzez swoje wstawiennictwo i udzieli szczególnych łask pojedynczym ludziom, aby wytrwali”.
Eryka, złożywszy ekspiacyjną ofiarę, umarła o czwartej nad ranem 23 lutego 1987 roku. We wprowadzeniu do ostatniego rozdziału Von Balthasar wyjaśnia, że zarówno przepowiednia o ”katastrofie chemicznej”, jak i ta o ”prześladowaniu chrześcijan” zostały przekazane jako „objawienia prywatne i Eryka chciałaby, żeby były tak traktowane” (należy tutaj zaznaczyć w odniesieniu do drugiej przepowiedni, że w tamtym historycznym momencie, czyli w 1986 roku, trudno sobie było nawet wyobrazić zaistnienie „problemu islamskiego” w takim zakresie, w jakim mamy z nim do czynienia dzisiaj).
Balthasar wspomina o wielu faktach, których nie potrafi wyjaśnić. Jedna z notatek sławnego teologa brzmi tak: „Ważne są też jej (czyli Eryki - przyp. aut.) relacje z aktualnym papieżem Janem Pawłem II. Wszystko, co go dotyczy, zostało jej ujawnione”. Nie wyjaśnia, jak Ojciec Święty to skomentował. Nie ulega wątpliwości, że tego rodzaju objawienia o charakterze prywatnym winny być traktowane z wielką ostrożnością, taką samą, z jaką należy podchodzić do domniemanego męczeństwa Jana Pawła I. Tym niemniej poręczenie dane przez tak wielkie nazwisko z kręgów teologicznych i kościelnych każe się nad tym zastanowić, chociaż sam autor nie wydaje się podpisywać pod tym bulwersującym opowiadaniem także dlatego, że z przeprowadzonego śledztwa wynika, iż Jan Paweł I zmarł śmiercią naturalną.
Jest jeszcze jedna uderzająca okoliczność (zwrócił na nią moją uwagę doktor Giuseppe Biffi, któremu pragnę tu podziękować). Eryka umarła w lutym 1987 roku, a Von Balthasar opublikował w Szwajcarii książkę z fragmentami jej dzienników (których częścią jest wizja dotycząca „męczeństwa” Jana Pawła I) na początku kwietnia 1988 roku. Miesiąc później, 29 maja, Papież nadał godność kardynalską 25 dostojnikom, pośród których znalazł się Von Balthasar. I oto stało się coś, co nadaje posmaku sensacji tej decyzji: Von Balthasar umarł nagle 26 czerwca, w wigilię otrzymania z rąk papieskich kardynalskiego kapelusza.
Oczywiście mianowanie to nie miało nic wspólnego z opublikowaną miesiąc wcześniej książką Eryka.
Ale wiemy od samego Von Balthasara, że Jan Paweł II został poinformowany o treściach w niej zawartych, które go dotyczyły, i nadanie godności kardynalskiej dowodzi niezmiennie wielkiego uznania Papieża dla wybitnego teologa. Istotnie, będzie go wspominał „z wdzięcznością i szacunkiem”, uważając za „wielkiego człowieka Kościoła”. Osąd podzielany przez Josepha Ratzingera, który w 2005 roku, upamiętniając stulecie urodzin szwajcarskiego teologa — kardynała, powiedział: „Wspominamy go w tych szczególnych okolicznościach jako człowieka wiary, kapłana, który żyjąc w posłuszeństwie i odosobnieniu, nie szukał nigdy osobistego poklasku, lecz w głębokim duchu ignacjańskim pragnął zawsze większej chwały Boga”.
Znaki i przepowiednie
wokół
Jana Pawła II
Tragedią jest to, jak wielu łudzi nie rozumie swoich czasów. Człowiek tkwi w zniewoleniu systemu opartego na mamonie i filozofii nicości, gnębiony przez możnych tego świata i ich mity. Kościół nie podąża ze światem, lecz podąża z człowiekiem. Kościół jest głosem swobody, swobody rodzącej się z Ducha Świętego. Kościół nie może być tam, gdzie panują cyniczne, przewrotne i nihilistyczne formy propagowane przez władców tego świata i tego czasu. Kościół jest wierny swojemu cudownemu powołaniu, poprzez które działa moc Ducha Świętego. W chwili, kiedy po ludzku wszystko wydaje się stracone, wtedy nadchodzi czas Ducha Świętego, który wiedzie donikąd możnych tego świata i znajduje zdumiewające sposoby, po to aby ukazać ludziom boskość Kościoła, jego dzieła uświęcenia i świętości.
kardynał Giuseppe Siri
Ten, kto miał szczęście napotkać świętego, przez całą resztę życia będzie wymawiał słowo „piękno” z najwyższą ostrożnością.
Cristina Campo
Dwa dające do myślenia przypadki
Zanim zaczniemy analizować, co Jan Paweł II wiedział i co prawdopodobnie dotyczy całego świata i naszego pokolenia, musimy przyzwyczaić nasz wzrok do bliskiej obecności tego, co nadprzyrodzone, jaka nam się jawi. Jesteśmy bowiem w sytuacji kogoś, kto żyjąc w ciemnej piwnicy, staje nagle skąpany w słońcu przed otwartymi na oścież drzwiami. Oczy muszą się wówczas przyzwyczaić do światła. Jesteśmy tak przesiąknięci ciemnością, iż nie dopuszczamy możliwości, by słońce mogło to wszystko rozjaśnić, i kiedy tak się dzieje, jesteśmy oślepieni i znów niezdolni do widzenia. Bardzo dobrze wyjaśnił to kardynał Ratzinger w wykładzie o św. Augustynie: „Wszyscy po trosze żyjemy w atmosferze deizmu. Nasze pojęcie praw naturalnych nie ułatwia nam myślenia o działaniu Boga w naszym świecie. Wydaje się, że nie ma przestrzeni na to, aby Bóg sam mógł działać w historii człowieka i moim życiu. Według naszego wyobrażenia Bóg nie może już wejść do tego układu zamkniętego przed Nim. Cóż pozostaje? Nasze działanie. To my musimy przekształcać świat, my musimy stworzyć odkupienie, my musimy stworzyć lepszy świat, nowy świat. Przy takim myśleniu chrześcijaństwo jest martwe, a język religijny staje się językiem czysto symbolicznym i pustym”.
Czy bezpośrednie wtargnięcie tego, co nadprzyrodzone, tak sensacyjne w naszych czasach (szczególnie poprzez objawienia maryjne, liczne cuda i życie świętych), dotyczyło także innych papieży?
Odpowiedź brzmi: tak. Jeśli zawęzimy pole badań do XX wieku, możemy wymienić dwóch papieży, co do których mamy tego rodzaju informacje: Leona XIII i Piusa XII. W pierwszym przypadku chodzi o wydarzenie naprawdę szczególne, zrekonstruowane przez ojca Gabriela Amortha w Opowieściach egzorcysty. Pewnego ranka (później wspomnimy o znaczeniu daty tego wydarzenia), zaraz po odprawieniu mszy świętej, Leon XIII uczestniczył, jak zwykle, w kolejnej mszy dziękczynnej, podczas której - jak pisze ojciec Domenico Pechenino - „nagle podniósł energicznie głowę, by utkwić spojrzenie w czymś, co znajdowało się ponad głową celebransa. Patrzył tak w jeden punkt, bez zmrużenia oka, z wyrazem strachu i zaskoczenia, mieniąc się na twarzy. Działo się z nim coś dziwnego, coś wielkiego”.
Istnieją rozmaite wersje dotyczące tego, co Leon XIII zobaczył i usłyszał w tamtej chwili. Główna ich oś wydaje się taka: Papież miał usłyszeć dialog przy tabernakulum. Szatan ostrym głosem, z dumą rzucił wyzwanie, twierdząc że mógłby zniszczyć Kościół, gdyby tylko miał moc i czas, by poddać go próbie. W odpowiedzi Jezus łagodnym głosem przyjmował to wyzwanie, zezwalając, by próba trwała 100 lat. Wreszcie Papież miał ujrzeć Bazylikę św. Piotra opanowaną przez demony i wstrząsaną aż po fundamenty. To objawienie nadzwyczajnie współbrzmi z wizją mistyczki Anny Katarzyny Emmerich, która zapisała: „Usłyszałam, że Lucyfer zostanie uwolniony i pozbawiony kajdan jakieś pięćdziesiąt — sześćdziesiąt lat przed 2000 rokiem po Chrystusie na pewien czas. Usłyszałam, że nastaną inne wydarzenia w określonym czasie, ale nie pamiętam jakie”. To wszystko w kontekście wizji piekła, która miała miejsce w 1819 roku.
W relacji ojca Pechenino dotyczącej wizji Leona XIII czytamy: „Wreszcie, doszedłszy do siebie, uczynił energiczny gest ręką, wstał i udał się do swojego prywatnego gabinetu. Służący pobiegli za nim, z troską i niepokojem pytając: «Ojcze Święty, jak się czujesz? Czego ci potrzeba?». «Nic, nic» - odpowiedział. Po półgodzinie wezwał sekretarza Kongregacji Obrzędów i podał mu kartkę, nakazując ją wydrukować i dostarczyć do wszystkich biskupów ordynariuszy na całym świecie. Co zawierała ta kartka? Modlitwę, którą odmawiamy pod koniec mszy świętej wraz z wiernymi, z prośbą do Maryi i żarliwą inwokacją do Księcia zastępów niebieskich, aby Bóg odesłał szatana na powrót do piekieł”.
Zatem Papież polecił losy Kościoła św. Michałowi Archaniołowi, temu, który zwyciężył Lucyfera i jest protektorem Kościoła wojującego. Relację ojca Pechenino potwierdziło świadectwo kardynała Nasalli Rocca, który w liście duszpasterskim na Wielki Post, ogłoszonym w Bolonii w 1946 roku, stwierdził: „Leon XIII sam napisał słowa tej modlitwy. Zdanie: „(szatana i inne duchy złe), które na zgubę dusz krążą po świecie”, ma wyjaśnienie historyczne wielokrotnie nam przypominane przez jego osobistego sekretarza księdza Rinaldo Angeli. Leon XIII miał wizję duchów piekielnych gromadzących się nad Wiecznym Miastem (Rzymem) i z tego doświadczenia zrodziła się modlitwa, którą nakazał odmawiać w całym Kościele. Modlitwę tę sam odmawiał głosem dobitnym i energicznym: tyle razy słyszeliśmy ją w bazylice watykańskiej. Napisał także osobiście specjalny egzorcyzm zawarty w obrządku rzymskim. Zalecał biskupom i kapłanom częste recytowanie tego egzorcyzmu w diecezjach i parafiach. On recytował go bardzo często w ciągu dnia”.
To mistyczne wydarzenie jest niezwykle wymowną przepowiednią XX wieku, który niebawem miał się rozpocząć, siejąc demony totalitaryzmów obfitujących w ludobójstwo chrześcijan i całych narodów.
Jeśli chodzi o egzorcyzmy, nieodparcie nasuwa się myśl o tych, które papież Pius XII będzie próbował odprawiać na odległość na Hitlerze, uznając go za opętanego przez moce szatańskie. Jeszcze wcześniej Pius XI, w alokucji z 30 czerwca 1930 roku (jak również na uroczystość św. Józefa, 19 marca), nakazał odmawiać te modlitwy szczególnie w intencji Rosji, w której szerzyły się prześladowania i mordy komunistyczne przywołane przez Papieża. Ojciec Święty stwierdził w dokumencie: „Aby wszyscy bez wysiłku i niewygody mogli kontynuować tę świętą krucjatę, ustalamy, że te modlitwy, które nasz świętej pamięci poprzednik Leon XIII nakazał odmawiać kapłanom po mszy wraz z wiernymi, były odmawiane w tej szczególnej intencji, właśnie za Rosję. Niechaj biskupi wraz z duchowieństwem diecezjalnym i zakonnym zadbają o informowanie swojego ludu i wszystkich obecnych podczas Świętej Ofiary, niechaj nie omieszkają przypominać jak najczęściej tej intencji”.
Modlitwa Leona XIII do św. Michała Archanioła, odmawiana przez kapłanów i wiernych na kolanach na zakończenie mszy świętej, została potem anulowana decyzją II Soboru Watykańskiego.
Paweł VI wygłosił później dramatyczną opinię, że „przez jakąś szparę dym szatana wpełzł do świątyni Boga”. Przywołał rewolucyjne szaleństwo tamtych lat i dodał: „Także w Kościele panuje ten stan niepewności. Sądzono, że po Soborze nadejdzie słoneczny dzień w historii Kościoła. A nastał dzień pochmurny, dzień burzy i ciemności, wątpliwości i poszukiwań”.
Jak to się mogło stać? Papież wyznał, iż dostrzega w tym dramacie ślady ciemnej, tajemniczej mocy, której na imię szatan: „Coś nienaturalnego zaatakowało świat, aby mącić, aby zdusić owoce Soboru ekumenicznego”.
Zobaczmy teraz, co przydarzyło się Piusowi XII. Była jesień 1950 roku. 29 października figura Matki Bożej Fatimskiej, pod koniec długiej pielgrzymki po różnych zakątkach świata, przybyła do Rzymu. „Nazajutrz, 30 października, 35 kardynałów i ponad 450 biskupów zebrało się na konsystorzu wokół Najwyższego Kapłana, który po raz pierwszy powiadomił ich oficjalnie o swoim zamiarze ustanowienia w najbliższym czasie dogmatu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny”. Po otrzymaniu jednomyślnej zgody, „w poniedziałek 30 października, kiedy figurę Matki Bożej Fatimskiej umieszczono na trzy dni w kościele Casaletto, tuż za ogrodami watykańskimi i na terytorium Watykanu, właśnie 30 października, kiedy przypadała rocznica poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi dokonanego osiem lat wcześniej, dane było Ojcu Świętemu kontemplować to samo nadzwyczajne widowisko, które było udziałem 70 tysięcy pielgrzymów w Cova da Iria 13 października 1917 roku”.
Posłuchajmy świadectwa samego Papieża: „Było to 30 października 1950 roku, na dwa dni przed uroczystym ogłoszeniem dogmatu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Dziewicy (…), około czwartej po południu. Spacerowałem, jak zwykle, po ogrodach watykańskich, czytając i studiując rozmaite dokumenty. Wchodziłem właśnie od alei Pani z Lourdes w kierunku szczytu wzgórza aleją wzdłuż muru ogrodzenia, kiedy w pewnej chwili, podniósłszy oczy znad kartek trzymanych w ręce, uderzyło mnie zjawisko, którego nigdy przedtem nie widziałem. Słońce, wysoko jeszcze na niebie, wydawało się matową, bladożółtą kulą otoczoną wokół błyszczącą poświatą, która jednak nie przeszkadzała patrzeć prosto w słońce bez żadnego dyskomfortu. Przed kulą można było dostrzec lekką mgiełkę. Matowa kula poruszała się na zewnątrz i wracała na swoje miejsce, raz w prawo, raz w lewo. Wewnątrz kuli widać było wyraźnie i bezustannie wielkie poruszenie. To samo zjawisko powtórzyło się następnego dnia, 31 października, a potem 1 listopada, w dzień ogłoszenia dogmatu Wniebowzięcia, i jeszcze 8 listopada, w oktawę uroczystości, a później już nigdy więcej. Wielokrotnie w inne dni, o tej samej porze i w tych samych warunkach atmosferycznych obserwowałem słońce, chcąc sprawdzić, czy powtarza się to samo zjawisko, ale na próżno. Nie byłem w stanie patrzeć ani chwili na rozjarzone słońce, bo natychmiast mnie oślepiało. Taka jest, wyrażona w prostych i krótkich słowach, czysta prawda”.
Po powrocie ze spaceru Papież, widocznie poruszony i przejęty, zwierzył się z tego, co widział, bliskim osobom: księdzu Tedeschiniemu i siostrze Pascalinie. Jednak żadne z nich nie mogło zobaczyć tego zjawiska. Także watykańskie obserwatorium niczego nie odnotowało. Zatem zjawisko nadprzyrodzone widział tylko Pius XII i, konkludując, było ono przeznaczone tylko dla niego. On zinterpretował ten znak z Fatimy jako aprobatę nieba dla ogłoszenia dogmatu maryjnego. Dlaczego ten dogmat maryjny ma tak wiele wspólnego z historią naszych czasów? Wyjaśnił to Jan Paweł II w encyklice Redemptoris Mater (nr 41), w której czytamy: „W tajemnicy wniebowzięcia wyraża się ta wiara Kościoła, że Maryja jest zjednoczona z Chrystusem «węzłem ścisłym i nierozerwalnym”, ponieważ jeśli jako dziewicza Matka była szczególnie z Nim zjednoczona w Jego pierwszym przyjściu, to poprzez stałą z Nim współpracę będzie tak samo zjednoczona w oczekiwaniu drugiego przyjścia; „odkupiona zaś w sposób wznioślejszy ze względu na zasługi Syna swego», ma też to zadanie, właśnie Matki, pośredniczki łaski, w tym ostatecznym przyjściu, kiedy będą ożywieni wszyscy, którzy należą do Chrystusa, kiedy «jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć» (l Kor 15, 26)”.
Jest pewna subtelna nić łącząca nadprzyrodzone wydarzenie profetycznej natury, którego świadkiem był Leon XIII (który, jak pamiętamy, ogłosił encyklikę Rerum novarum, ponieważ właśnie szczególnie w porządku społecznym i politycznym miały się rozszaleć złe duchy), i to, które przeżył Pius XII i wreszcie Jan Paweł II. Tą nicią jest Fatima, wielkie prorockie objawienie XX wieku, w którym Matka Boża przepowiedziała rewolucję komunistyczną w Rosji, prześladowania Kościoła, jeszcze bardziej wyniszczającą nową wojnę światową, horror ludobójstwa i męczeństwo Kościoła, aż po następcę św. Piotra.
Leon XIII był świadkiem nadprzyrodzonego wydarzenia 13 października 1884 roku. 13 października dokładnie 33 lata później, czyli w 1917 roku, zakończyły się objawienia fatimskie cudownym znakiem tańczącego po niebie słońca, który Dziewica pokazała 70 tysiącom zgromadzonych w Cova da Iria. To wspaniały znak, wyczekiwany przede wszystkim przez niedowiarków oraz przez środki przekazu (i otrzymany - to jedyny taki przypadek w historii) jako dowód prawdziwej obecności Maryi i Jej przepowiedni. To wirujące słońce nawiązuje wyraźnie do wizerunku Niewiasty z Apokalipsy, symbolizującego zwycięstwo Dziewicy nad szatanem: „W końcu moje Serce Niepokalane zwycięży”.
Zatem prorocza wizja Leona XIII nieprzypadkowo miała miejsce owego dnia, w którym, 33 lata później, została zatwierdzona wielka przepowiednia fatimska, ale nie tylko. Jeśli od 13 października 1917 roku przeskoczymy o następne 33 lata, znajdziemy się w roku 1950, kiedy to w październiku Pius XII zobaczył w Watykanie ten sam znak słońca, widziany w Fatimie 13 października 1917 roku, na potwierdzenie ogłoszenia dogmatu Wniebowzięcia, na zakończenie Roku Świętego. Jeżeli następnie do 1950 roku dodamy kolejne 33 lata, znajdziemy się w następnym Roku Świętym, szczególnym Roku Świętym obchodzonym z okazji Jubileuszu Odkupienia i ogłoszonym z woli Jana Pawła II. Pod koniec jego obchodów, 25 marca 1984 roku, dokładnie w sto lat od wizji Leona XIII o ”stu latach szatana”, Papież dokonał poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi, która - według siostry Łucji z Fatimy przekazującej słowa samej Dziewicy - „uratowała świat od wojny atomowej” (powiemy o tym w dalszej części rozważań).
Pontyfikat Jana Pawła II dosłownie przebiegał pod znakiem Fatimy. Oto 13 maja 1981 roku, w uroczystość Matki Bożej Fatimskiej (upamiętniającej pierwsze objawienie w Cova da Iria), doszło do zamachu na Papieża. Matka Boża cudownie ocaliła jego życie. To właśnie na wezwanie Maryi Ojciec Święty dokonał poświęcenia Rosji i świata Jej Niepokalanemu Sercu. Ponadto Jan Paweł II beatyfikował pasterzy Hiacyntę i Franciszka oraz podał do publicznej wiadomości opis wizji zawarty w słynnej trzeciej części tajemnicy fatimskiej, gdzie pojawia się zamordowany papież, w którym większość widzi właśnie przepowiednię zamachu na Jana Pawła II z 1981 roku.
Tak więc wiele wydarzeń na przestrzeni wieku, pozornie ze sobą niezwiązanych, okazuje się być w istocie szczytami tego samego górskiego łańcucha. Początkiem była straszna wizja Leona XIII dotycząca według niego najbliższej przyszłości Kościoła narażonego na działanie niesamowitej mocy szatana, jednak Kościoła wspomaganego całym szeregiem szczególnych i niezwykłych wydarzeń nadprzyrodzonych, począwszy od objawień maryjnych, które w sposób energiczny i szczególny obroniły papiestwo i chrześcijan.
Ukazuje to także drugi nadprzyrodzony epizod dotyczący Piusa XII. Po 1950 roku Papież zaczął zapadać na zdrowiu. W 1953 roku jego stan był poważny, a pogorszył się w 1954. Dla zrozumienia kondycji Kościoła w tamtym okresie może być pomocne ujawnienie niepokojącego wydarzenia w niedawnym wywiadzie przez Giuseppe Alberigo, znanego postępowego historyka II Soboru Watykańskiego, podczas którego był asystentem księdza Giuseppe Dosettiego.
Otóż Alberigo w długim wywiadzie udzielonym Simonetcie Fiori z dziennika „La Repubblica” w pewnym momencie tak opisywał „bezruch lat pięćdziesiątych odblokowany niejako przez Sobór”: „Opowiem pani o pewnym epizodzie, który wiele wyjaśnia. W tamtych latach przychodził do mnie czasem pewien benedyktyn, pobożny i bardzo znany. Zatrzymywał się też na nocleg. Pewnego wieczoru, pod koniec 1953 roku w czasie modlitwy zawołał mnie i moją żonę Angelinę: «A teraz pomódlmy się o śmierć Papieża». Spojrzeliśmy po sobie ze zdumieniem: Pius XII miał się całkiem dobrze. A on spokojnie wyjaśnił: „Teraz Ojciec Święty jest ciężarem dla Kościoła. Módlmy się, aby Pan zabrał go szybko do siebie”.
Niewątpliwie ta dziwna i szokująca anegdota o ”pobożnym i znanym” opacie - jak powiada Alberigo - „wiele wyjaśnia”. Także późniejszą damnatio memoriae (przeklęta pamięć - przyp. tłum.) Piusa XII, nie ze strony II Soboru Watykańskiego (przeciwnie, w dokumentach soborowych Papież cytowany jest wielokrotnie), lecz ze strony postępowej kultury posoborowej.
W każdym razie dziwne modlitwy „znanego” opata, którego Alberigo określił mianem „pobożny”, nie były chyba dobrze przyjęte w niebie, sądząc po tym, co wkrótce stało się z Piusem XII. Wydarzył się bowiem nadzwyczajny epizod, który po przeniknięciu do gazet wywołał sensację.
Choroba stawała się coraz poważniejsza, tak że, jak pisze Andrea Tornielli, „wielu przewidywało, że godzina śmierci Papieża już nadeszła”. Jednak sam Jezus przybył, by go uleczyć, ukazując mu się w sposób widzialny i pozostawiając w jego sercu żywe i bolesne doznanie.
Podsekretarz stanu ksiądz Domenico Tardini udał się do Papieża 2 grudnia o godzinie 12.45 i zastał go jeszcze w łóżku, ale usłyszał następujące zwierzenie: „Opowiem to księdzu, bo inni mogliby pomyśleć, że to majaczenia chorego. Wczoraj rano usłyszałem wyraźnie głos (wyraźny!), który mówił: «Teraz będziesz mieć wizję». Ale wizja nie nadeszła. Dzisiaj rano podczas mszy świętej widziałem przez moment Pana, bardzo krótki moment, lecz widziałem Go dobrze”.
Również ktoś inny odnotował wyznanie Papieża. Ojciec Hentrich napisał w swoim dzienniku 24 listopada 1955 roku: „Ojciec Święty przekazał mi telefonicznie, że pragnie mnie widzieć. Po południu udałem się do niego (…) i opowiedział mi dokładnie (jeszcze raz) o objawieniu. 1 grudnia 1954 roku, podczas choroby, kiedy był sam w pokoju, usłyszał wyraźny i dobitny głos: «Nadejdzie objawienie», ale tego dnia nic się nie wydarzyło. Nazajutrz, 2 grudnia 1954 roku, w godzinach rannych, po przebudzeniu, ukazał mu się Pan. Papież, sądząc że przybywa zaprowadzić go do niebieskiej krainy, powiedział: «Iube me venire ad Te!» (z Anima Christi). Wówczas wizja znikła, nie wypowiedziawszy ani słowa. Z rozwoju wydarzeń, mianowicie z tego, że tamtego dnia nastąpiła poprawa, Ojciec Święty wywnioskował, że Odkupiciel nie przyszedł po to, aby go zabrać do krainy niebieskiej, lecz aby go pocieszyć i przywrócić do zdrowia (Ojciec Święty już wcześniej mówił mi o tym, vide mój dziennik z 7 grudnia 1954 r.)”. Papież nakazał, aby wszystko pozostało poufne, lecz wiadomość szybko się rozniosła, ku jego wielkiemu zmartwieniu.
Zarówno w przypadku Leona XIII, jak i Piusa XII chodziło o wydarzenia mistyczne. Jednakże w ich przypadku były to wydarzenia sporadyczne, wskazujące na szczególną Bożą interwencję pozostającą w relacji z życiem Kościoła (albo papieża) i momentem historycznym. Natomiast w przypadku Jana Pawła II rzecz miała się zgoła inaczej: jego mistyczne doświadczenie zaczęło się w latach młodości i towarzyszyło nieprzerwanie jego życiu i misji, i nie tylko. Cały szereg mistyków (i nadprzyrodzonych zdarzeń) wydaje się bowiem przepowiadać ten pontyfikat i towarzyszyć mu. Pozostaje on nawet, jak się zdaje, w centrum wielkich objawień fatimskich.
Przepowiedziane wydarzenie
Objawienia Maryi w Cova da Iria z proroctwem dotyczącym XX wieku i przyszłych losów ludzkości stanowią jedno z najgłośniejszych i najbardziej niezwykłych wydarzeń w historii chrześcijaństwa, prawdziwą przepowiednię typu biblijnego, „największą w czasach współczesnych” - jak wyraził się kardynał Sodano, sekretarz stanu Watykanu. W centrum tej wizji znajduje się szczególnie papież, którym - jak powiedzieliśmy - według bieżącej interpretacji jest właśnie Jan Paweł II. Zatem jego pontyfikat został w sposób wyjątkowy antycypowany przez samą Matkę Bożą i umieszczony w centrum apokaliptycznego pojedynku współczesnych czasów pomiędzy Niewiastą obleczoną w słońce a Smokiem.
Nie ma wprawdzie oficjalnego komentarza do tekstu trzeciej tajemnicy fatimskiej, zaś Jan Paweł II nigdy nie przyznał w sposób wyraźny, iż rozpoznaje się w śmiertelnie ugodzonym papieżu z tej wizji. Tym niemniej takie było według specjalistów jego przekonanie, co wydedukowano z przedstawienia trzeciej tajemnicy przez kardynała Sodano i kardynała Ratzingera, a także z tekstu wprowadzającego kardynała Bertone.
Taką interpretację może potwierdzać zamach na Ojca Świętego, do którego doszło właśnie 13 maja, w uroczystość Matki Bożej Fatimskiej i rocznicę pierwszego objawienia, który tylko cudownym zrządzeniem Opatrzności nie doprowadził do śmierci Jana Pawła II. Stwierdził to sam profesor Francesco Crucitti, który operował Papieża.
Według komentarza teologicznego kardynała Ratzingera do trzeciej tajemnicy fatimskiej, odmienność losu papieża z wizji, który umiera, i Jana Pawła II, którego życie zostaje w cudowny sposób uratowane, jest dowodem potwierdzającym siłę modlitwy zamieniającej los (w istocie, według Ratzingera proroctwo dotyczące zamordowanego papieża było warunkowane przestrzeganiem przejmujących przestróg Matki Bożej).
Kardynał Ratzinger stwierdza zatem: „Czyż Ojciec Święty, kiedy po zamachu z 13 maja 1981 roku polecił przynieść sobie tekst trzeciej «tajemnicy», mógł nie rozpoznać w nim własnego przeznaczenia? Tamtego dnia znalazł się bardzo blisko granicy śmierci i sam tak wyjaśniał potem swoje ocalenie: «macierzyńska dłoń kierowała biegiem tej kuli i Papież (…) w agonii (…) zatrzymał się na progu śmierci» (13 maja 1994 r.). Fakt, iż «macierzyńska dłoń» zmieniła bieg śmiertelnego pocisku, jest tylko jeszcze jednym dowodem na to, że nie istnieje nieodwołalne przeznaczenie, że wiara i modlitwa to potężne siły, które mogą oddziaływać na historię, i że ostatecznie modlitwa okazuje się potężniejsza od pocisków, a wiara od dywizji”.
W innej publikacji podkreśliłem, że zamach z 13 maja 1981 roku - który nie jest zbieżny z prorocką wizją trzeciej tajemnicy fatimskiej - wydaje się natomiast powielać inne wcześniejsze proroctwo Dziewicy z objawienia w La Salette z 19 września 1846 roku, będącego pod wieloma względami antycypacją Fatimy.
Dwoje dzieci, Melania i Massimino, było świadkami objawień dotyczących wydarzeń publicznych, które istotnie miały miejsce. Również tutaj Matka Boża mówiła o wielkiej współczesnej apostazji, potężnych siłach antychrześcijańskich, które uderzą w Kościół, o wielkich nieszczęściach zagrażających ludzkości i straszliwych próbach, którym zostanie poddany Kościół Święty. Ale przede wszystkim w tekście przesłania spisanym przez Massimino Girauda, można przeczytać, że „Ojciec Święty będzie prześladowany”, zaś w przesłaniu Melanii Maryja mówi, że „Papież będzie prześladowany ze wszystkich stron, będą doń strzelać, będą chcieli zadać mu śmierć, ale nic nie będą mogli mu zrobić. Następca Chrystusa zwycięży po raz kolejny”.
To nie wszystko. W tak zwanej „tajemnicy eschatologicznej” Melanii czytamy: „Ojciec Święty będzie bardzo cierpiał. Będę z nim aż do końca, by przyjąć jego poświęcenie. Źli ludzie będą nastawać kilkakrotnie na jego życie, lecz nie zrobią mu krzywdy. Jednak ani on, ani jego następca nie ujrzą triumfu Kościoła”.
Antonio Galii podkreślił także słowa Massimina zawarte w liście do Piusa IX, w którym jest mowa o papieżu, jakiego „nikt się nie spodziewa”. Chłopczyk wyznał, pośród wielu nieścisłości, że ten papież nie będzie „rzymski”, przez co rozumiał może narodowość włoską, że będzie panował około dwudziestu lat i że on, Massimino, nie chciałby być na jego miejscu, dając do zrozumienia, że będzie bardzo cierpiał. Z tych dokumentów oraz innych szczegółów przekazanych przez Melanię, jak pisze Galii, „łatwo wywnioskować, że papieżem tym jest Jan Paweł II”, jest bowiem cudzoziemcem. „Nikt się nie spodziewał, że zostanie wybrany… Jego panowanie przekroczyło już okres dwudziestu lat. Były kilkakrotne zamachy na jego życie, jak przepowiedziała Melania”.
Nasuwa się pytanie, czy ta przepowiednia, która dobrze przystaje do losów Jana Pawła II, odnosi się do tego samego wydarzenia czy papieża, co przepowiednia fatimska, która tym samym głosiłaby nadejście Ojca Świętego, który naprawdę zostanie zabity. Albo też czy obydwie przepowiednie rzeczywiście nawiązują do tego samego następcy św. Piotra, właśnie Jana Pawła II, który według wrogich planów powinien umrzeć, lecz został uratowany.
Możliwe są różne interpretacje, tym niemniej, jeśli takie było przekonanie Jana Pawła II, to dzisiaj, biorąc pod uwagę również jego mistyczne dary, które tutaj odkrywamy, powinniśmy uważać je za coś więcej niż tylko subiektywne przeświadczenie.
Według Renza Allegri „związek pomiędzy tajemnicą fatimską i zamachem z 1981 roku, który jest kluczem do życia papieża Jana Pawła II, a przede wszystkim kluczem do zrozumienia jego pontyfikatu, został przez niego samego wskazany w testamencie”.
Czy tak jest rzeczywiście? Prawdę mówiąc, w testamencie Jana Pawła II pod datą 1982 czytamy: „Zamach na moje życie z 13 maja 1981 w pewien sposób potwierdził słuszność słów zapisanych w czasie rekolekcji z 1980 r. (24 II - 1 III)”. Co napisał w 1980 roku? Opisał dramatyczne czasy, które wówczas przeżywał Kościół, jako okres „takiego prześladowania, które w niczym nie ustępuje pierwszym stuleciom, raczej je przewyższa co do stopnia bezwzględności i nienawiści”.
Jak widać, na tych stronach testamentu Papież nie odnosi się ani jednym słowem do Fatimy, nie można zatem powiedzieć, jak to czyni Allegri, iż Jan Paweł II wyraźnie zarysował powiązanie pomiędzy tajemnicą fatimską a zamachem na jego życie. A jednak istnieje związek między zamachem na Papieża i prześladowaniem Kościoła, które łączy już trzecia tajemnica. Ponadto został on potwierdzony i rozpowszechniony dzięki uroczystości, podczas której w 2000 roku ogłoszono trzecią tajemnicę fatimską. Było to wydarzenie niespotykane, stanowiące jedyny taki przypadek w historii Kościoła. „Po raz pierwszy Kościół uznał oficjalnie historyczne znaczenie przepowiedni, której źródłem jest objawienie maryjne”.
Jednak tajemnica fatimska, stanowiąca jedną całość, składa się nie tylko z drugiej części (czyli przepowiedni nadejścia komunizmu w Rosji i wybuchu drugiej wojny światowej wraz z prześladowaniami Kościoła) i trzeciej części (przepowiadającej kalwarię papieży XX wieku, z rzezią chrześcijan i męczeństwem Ojca Świętego), ale zawiera także część pierwszą, najważniejszą, czyli wizję piekła i słowa Matki Bożej o wiekuistym losie ludzi z dramatycznym ostrzeżeniem o ich możliwej zgubie. To jest właściwa treść przesłania, nadająca objawieniom fatimskim i czasom, w których żyjemy, apokaliptyczną ramę: nieprzypadkowo zarówno Paweł VI, jak i Jan Paweł II w homiliach fatimskich przywoływali fragment Apokalipsy, w którym przyobleczona w słońce Niewiasta walczy ze Smokiem.
W tym sensie miał rację Allegri, kiedy pisał: „Zaufać tym objawieniom i «rozpoznać się» w tym «odzianym w biel biskupie» oznaczało uchylić drzwi na scenariusze niepojęte i niepokojące, wręcz budzące strach, gdyż wykraczające poza granice czasu, poza rzeczywistość codziennego życia na tej planecie. Jan Paweł II dobrze o tym wiedział, ale podjął ryzyko. Może nawet wbrew woli wielu współpracowników”.
Stąd Allegri wyciągnął wniosek, że życie i pontyfikat Jana Pawła II należy „opisać lub przynajmniej przemyśleć na nowo właśnie poprzez tajemnicę fatimską ujętą jako całość”, w której tragedie Europy i świata XX wieku, horror totalitaryzmów i losy Rosji odczytywane są przez Królową niebieską na płaszczyźnie losów rodzaju ludzkiego zawieszonego pomiędzy zbawieniem i potępieniem.
Z drugiej strony, biorąc pod uwagę całość tej przepowiedni, ma ona konsekwentny i sugestywny epilog dotyczący słowiańskiego papieża pochodzącego z kraju ciemiężonego przez komunizm, który powinien umrzeć jako męczennik, a który wymierza śmiertelny cios komunistycznemu Antychrystowi, dobijając go. W ten sposób pontyfikat Jana Pawła II nabiera tajemniczego, niemal apokaliptycznego znaczenia.
Istnieje zresztą ciekawa przepowiednia literacka (innego wszak ciężaru gatunkowego) związana z nadejściem słowiańskiego papieża. Otóż ponad wiek przez wyborem Wojtyły polski poeta i dramaturg romantyczny Juliusz Słowacki (1809-1849), jeden z tych autorów, których utwory młody Karol z przyjaciółmi tak bardzo lubił recytować na scenie teatralnej, napisał enigmatyczne słowa:
Pośród niesnasków - Pan Bóg uderza
W ogromny dzwon.
Dla Słowiańskiego oto Papieża
Otwarty tron.
Ten przed mieczami tak nie uciecze
Jako ten Włoch,
On śmiało jak Bóg pójdzie na miecze;
Świat mu - to proch.
(…) Więc oto idzie - Papież Słowiański
Ludowy brat…
(…) Wnętrza kościołów on powymiata,
Oczyści sień,
Boga pokaże w twórczości świata,
Jasno jak dzień.
Można to określić poetyckim dziwactwem podyktowanym poczuciem narodowym. Nie można jednak zaprzeczyć, że nad Wojtyłą, jednym z najmłodszych biskupów chrześcijaństwa, a potem jednym z najmłodszych kardynałów, unosiło się tchnienie predestynacji, co zresztą potwierdza inne jeszcze interesujące wydarzenie.
W latach II Soboru Watykańskiego znany teolog Henri de Lubac wskazał na tego młodziutkiego i mało znanego księdza z Krakowa jako na idealnego według niego kandydata na następcę Pawła VI. W owym czasie był to pomysł wielce oryginalny i nierealistyczny. Zapytany o to później w latach osiemdziesiątych przez Angelo Scolę, kiedy ojciec De Lubac został podniesiony do godności kardynalskiej właśnie przez tego młodzieńca, który był już wówczas Janem Pawłem II, teolog, ironizując na temat swojego „proroctwa”, wyjaśnił: „Proroctwo jest słowem nie na miejscu. Chodziło raczej o dowcipną wypowiedź w gronie przyjaciół na spacerze. Powiedziałem coś w tym rodzaju: «Miejmy nadzieję, że Opatrzność zachowa nam długo Pawła VI, ale w dniu, kiedy będziemy potrzebować papieża, ja mam już swojego kandydata: Wojtyłę! Tyle, że to niemożliwe. On nie ma żadnych szans». Myślałem o żelaznej kurtynie, o dyplomatycznych komplikacjach, itp. Widzi pan zatem, że to nie była żadna przepowiednia, przeciwnie, było to pragnienie nacechowane żalem”.
Zadziwiająca jest przenikliwość De Lubaca, być może spowodowana szczególną charyzmą młodego Wojtyły (widoczną już tego samego wieczoru, kiedy wybrano go na papieża: pewność, ludzka wyjątkowość, opanowanie sceny i wydarzeń, jak gdyby pełnił tę posługę od zawsze; wydawać by się mogło, że znalezienie się tam w owej chwili od zawsze było jego przeznaczeniem). Mogła to być zatem tylko genialna intuicja De Lubaca, nic nadprzyrodzonego.
Inny jest jednak przypadek pięciu osobowości mistycznych: św. Ojca Pio z Pietrelciny, ojca Dolindo Ruotolo, św. Faustyny Kowalskiej, matki Nadziei i siostry Łucji z Fatimy. Każdy z nich, w innym czasie i w różny sposób, formułował tajemnicze przeczucia, które przewidziały pontyfikat Jana Pawła II Wielkiego, towarzyszyły mu i go oświecały.
Tajemnicze związki z Ojcem Pio
Relacje Karola Wojtyły z jednym z największych mistyków XX wieku, Ojcem Pio z Pietrelciny, są głębokie i po dzień dzisiejszy pełne niewyjaśnionych zagadek. Dotychczas poznane fakty są niczym wierzchołek góry lodowej, która pod powierzchnią wody jest, jak się można domyślać, o wiele potężniejsza.
Uważam, że właśnie odkrycie doświadczeń mistycznych samego Wojtyły może pomóc rozwiązać wiele niewyjaśnionych dotąd aspektów relacji tych dwóch osobowości. Chciałbym też przedstawić inną jeszcze konkluzję: w świetle rysującego się obrazu należy przyjąć, że święty kapucyn towarzyszył w tajemniczy sposób całej misji młodego polskiego kapłana, który przybył do niego w kwietniu 1948 roku. Wreszcie sprzyjał także całemu jego pontyfikatowi, mającemu w planach Opatrzności doprowadzić do uratowania Kościoła (od groźby autodestrukcji przez ideologicznie rewolucyjne nurty) i przygotować świat do epokowego obalenia komunizmu.
Prześledźmy zatem w szczegółach rozmaite niewyjaśnione dotąd tajemnice dotyczące kontaktów świętego zakonnika z Wojtyłą. Pierwsza z nich odnosi się do przyczyn podróży młodego księdza Karola w czasie świąt wielkanocnych w 1948 roku. Francesco Castelli pisze: „Dwa pytania pozostały bez odpowiedzi: 1) Kto pierwszy opowiedział księdzu Karolowi o Ojcu Pio?; 2) Dlaczego młody polski ksiądz postanowił się udać właśnie do niego?”.
Według Stefano Campanella, Wojtyła, który studiował na Angelicum w Rzymie i zgłębiał od kilku lat dzieła św. Jana od Krzyża, musiał dojść do przekonania, iż lepiej zrozumie hiszpańskiego mistyka właśnie poprzez bezpośrednie zetknięcie się z Ojcem Pio i, jak zauważa Francesco Castelli, „młody polski student musiał mieć pewne i dokładne informacje w kwestii autentyczności i wiarygodności mistyka”, ponieważ „po przyjeździe do San Giovanni Rotondo ksiądz Karol Wojtyła wyspowiadał się u Ojca Pio, czyniąc w ten sposób gest, który znacznie wykracza poza zwykłe zainteresowanie akademickie i jest wyrazem osobistego przekonania co do autentyzmu kapłana stygmatyka”. Zatem, zastanawia się Castelli, „gdzie dojrzewało to przekonanie?”.
Jak dotąd zakłada się tylko jedną odpowiedź, związaną właśnie ze studiami na Angelicum, gdzie Wojtyła pracował nad doktoratem na temat św. Jana od Krzyża pod kierunkiem ojca Garrigou-Lagrange. Według Castellego właśnie z tego źródła musiała dotrzeć do młodego polskiego księdza „wiadomość o ojcu Pio i zapewnienia co do jego osoby”. Castelli przytacza fakt, że w 1936 roku czasopismo „Etudes carmelitaines” opublikowało monograficzny numer poświęcony stygmatykom, w którym również ojciec Lagrange zamieścił swój artykuł. Jednakże Castelli zauważa, że dominikanin wymienił wprawdzie kilku stygmatyków, także współczesnych (jak św. Gemma Galgani), a nawet żyjących (jak Teresa Neumann), lecz nie Ojca Pio. „Prawdopodobnie - próbował wyjaśnić Castelli - był to wybór strategiczny, mający na celu uniknięcie polemik i zakazów akademickich czy instytucjonalnych”. Osłabia to bez wątpienia tezę, według której właśnie od ojca Lagrange miała dotrzeć do Wojtyły informacja o Ojcu Pio wraz z absolutnym zapewnieniem o autentyczności jego stygmatów i świętości.
Odkrywając dzisiaj doznania typu mistycznego, jakich młody ksiądz Karol doświadczał już wówczas od kilku miesięcy, można założyć, iż odczuwał on potrzebę rozmowy i oczekiwał rady od Ojca Pio, nie tyle z powodu rozprawy o św. Janie od Krzyża (o którym, jak się wydaje, nie rozmawiał ze stygmatykiem), co aby lepiej rozumieć i przeżywać swoje tajemnicze i nieprzewidziane powołanie mistyczne. Z kimże mógł i chciałby o tym porozmawiać, jeśli nie właśnie z Ojcem Pio jako doświadczonym mistrzem. To mogłoby wyjaśnić sens spowiedzi, jaką ksiądz Karol zapragnął odbyć u kapucyna z Gargano.
Mogłoby to również wyjaśnić przedmiot rozmowy, do jakiej między nimi doszło, pozostający kolejną tajemnicą. Wiemy bowiem z całą pewnością, że Ojciec Pio powiedział młodemu polskiemu księdzu coś o sobie, czego nigdy nikomu nie ujawnił (chodzi o istnienie najbardziej bolesnego stygmatu na barku). To gest bardzo intymny i zupełnie niewytłumaczalny wobec kogoś nieznanego. Ojciec Pio nigdy wcześniej nikomu nie wyjawił tej tajemnicy i także później nikomu nie zdradził ani słowa na ten temat. Było to więc wyznanie, które musiało mieć szczególne znaczenie w relacjach pomiędzy nimi, być może spowodowane tym, co Ojciec Pio wiedział o przeznaczeniu młodego polskiego księdza.
Wiemy bowiem, że była mu dobrze znana tożsamość Karola Wojtyły i przyszłość, jaka go czekała; nie pozostawił co do tego wątpliwości podczas rozmowy z Angelo Battisti w roku 1962 (znał zresztą także i ujawnił przeznaczenie księdza Andrzeja Deskura, którym było trwanie przez długie lata u boku Papieża).
Wiemy też, że istnieją pewne szczegółowe świadectwa, według których kapucyn objawił samemu Wojtyle, że zostanie on papieżem (podobnie jak to miało miejsce w przypadku Giovaniego Battisty Montiniego - Pawła VI). Lecz jest również prawdą, że Wojtyła niejednokrotnie zaprzeczał, aby miał usłyszeć od Ojca Pio taką przepowiednię. A zatem według Campanellego „jedyna akceptowalna hipoteza jest taka, że jeżeli była jakaś wyraźna przepowiednia Ojca Pio, to zakonnik nie ujawnił jej bezpośrednio przyszłemu papieżowi, lecz komuś innemu”.
Pewne jest natomiast to, że Jan Paweł II nigdy nikomu nie ujawnił treści swojej rozmowy z Ojcem Pio, jak również, co naturalne, spowiedzi. Być może zachował milczenie właśnie po to, by nie ujawniać swojego osobistego doświadczenia mistycznego, które prawdopodobnie poddał wówczas osądowi i radom kapucyna.
Wiemy wreszcie, że od tamtej chwili utrwalił się pomiędzy nimi niezwykle głęboki i tajemniczy związek, którego dowodem jest świadectwo napisane przez samego Jana Pawła II na temat jego wizyty w San Giovanni Rotondo. Wspomnienie to zawiera pewne enigmatyczne zwroty, których znaczenie dzisiaj możemy lepiej rozumieć.
Papież wspomniał w szczególności mszę świętą odprawioną przez Ojca Pio, podczas której „widać było na jego twarzy głębokie cierpienie fizyczne”. Zaraz potem napisał bardzo wyraziste słowa: „Miało się świadomość, że tu, na ołtarzu w San Giovanni Rotondo, spełnia się ofiara samego Chrystusa, ofiara bezkrwawa, a równocześnie te krwawe rany na rękach kazały myśleć o całej tej ofierze, o Ukrzyżowanym. Poniekąd do dzisiaj mam przed oczyma to, co wówczas widziałem”.
Te enigmatyczne słowa kazały tak uważnemu historykowi jak Castelli stwierdzić: „Szkoda, że nie możemy dowiedzieć się od Jana Pawła II, co oznacza stwierdzenie: „poniekąd mam przed oczyma to, co wówczas widziałem”.
Można wysnuć hipotezę, że te tajemnicze słowa Papieża znajdują wreszcie dzisiaj wyczerpujące wyjaśnienie w jego mistycznych przeżyciach, chociaż nie sposób dowiedzieć się, co wówczas zobaczył i co jeszcze w 2002 roku „niejako miał przed oczyma”. Zastanawiająca jest też w liście Jana Pawła II konkluzja: „To pierwsze spotkanie z nim, żyjącym i naznaczonym stygmatami, w San Giovanni Rotondo, uważam za najważniejsze i dziękuję za nie Opatrzności w sposób szczególny”.
Jest tu wyraźnie mowa o ”spotkaniu pierwszym” i ”najważniejszym”, to znaczy, że nie było jedyne. A przecież nie mamy informacji o innych podróżach Karola Wojtyły do San Giovanni Rotondo. Zatem albo udawał się do Ojca Pio w latach 1948-1968 (jednak nic na ten temat nie wiadomo), albo chodzi o inny rodzaj spotkań.
Świadectwem intensywności relacji pomiędzy nimi jest od niedawna nowy list, oprócz tych dotyczących choroby i cudownego uzdrowienia Wandy Półtawskiej.
Ten trzeci list, opublikowany przez Francesco Castellego w cytowanym eseju (zamieszczonym w czasopiśmie „Studi su Padre Pio”), datowany na 14 grudnia 1963 roku, został napisany w Rzymie, w czasie kiedy Karol Wojtyła uczestniczył w zakończeniu drugiej sesji II Soboru Watykańskiego. Biskup wspominał w nim poprzednie prośby o orędownictwo, z jakimi zwracał się do zakonnika, a także otrzymane łaski (ujawniając inny przypadek uzdrowienia dzięki wstawiennictwu Ojca Pio, o którym nic nie było wiadomo). Następnie biskup Wojtyła ponownie prosi o modlitwę w intencji sparaliżowanej kobiety z Krakowa, lecz przy tej okazji dodaje kilka osobistych linijek: „Równocześnie pozwalam sobie polecić Ojcu olbrzymie trudności duszpasterskie, jakie moja skromna praca napotyka w obecnej sytuacji”.
Po raz pierwszy Wojtyła wspomniał tutaj o swojej misji, co dowodzić może głębokiej zażyłości pomiędzy nim i Ojcem Pio. Trudności, o których mówił w liście, dotyczą życia Kościoła w warunkach reżimu komunistycznego.
Karol Wojtyła został mianowany biskupem pomocniczym Krakowa w roku 1958. Miał wówczas 38 lat, zajmował się głównie duszpasterstwem akademickim, często chodził ze swoimi studentami na górskie wycieczki i właśnie podczas jednej z nich otrzymał nominację. Był wtedy najmłodszym biskupem w Polsce i prawdopodobnie na świecie. W czerwcu 1962 roku zmarł biskup krakowski Baziak i Wojtyłę mianowano wikariuszem kapitulnym. Od miesięcy trwała próba sił pomiędzy prymasem kardynałem Stefanem Wyszyńskim i reżimem. W momencie, kiedy Wojtyła pisał list do Ojca Pio, prosząc o modlitwę z powodu „olbrzymich trudności duszpasterskich”, z którymi borykała się jego misja młodziutkiego wikariusza, od nominacji minęło około półtora roku i wszystko tkwiło bez przerwy w zawieszeniu, zaś komunistyczny reżim dawał się bardzo we znaki Kościołowi.
Ojciec Pio, jak pisze Castelli, „zawsze przyjmował jego (czyli Wojtyły - przyp. aut.) prośby” i ”być może był to tylko zbieg okoliczności, ale po 15 dniach od wyrażenia tej prośby biskup Wojtyła otrzymał wezwanie do Rzymu, gdzie z rąk Pawła VI odebrał nominację na arcybiskupa metropolitę Krakowa siedziby kardynalskiej i «trampoliny» do świetlanego pontyfikatu papieża przybyłego ze Wschodu”.
To był zdecydowany zwrot w losach Wojtyły. Nowy, zaskakujący punkt styczności pomiędzy zakonnikiem z Gargano i arcybiskupem z Krakowa rysuje się wokół wydarzenia, które sprowadziło burzę na pontyfikat Pawła VI i spowodowało jego samotność, mianowicie ukazania się encykliki Humanae vitae. Był to dokument o tyle bulwersujący, że opublikowany w momencie eksplozji światowej rewolucji seksualnej. Wyrażona w nim postawa Papieża znalazła zadziwiające poparcie u niektórych liberalnych intelektualistów, na przykład przedstawiciela myśli krytycznej, założyciela szkoły frankfurckiej, Maxa Horkheimera, lecz naraziła też na generalną dezaprobatę dominującej mentalności, mediów i na coraz ostrzejszy sprzeciw postępowej inteligencji klerykalnej. Ta ostatnia nie zrozumiała ani społecznej wrażliwości Papieża, który domagał się, by boomem demograficznym Trzeciego Świata sterować poprzez rozwój gospodarczy i sprawiedliwość, nie zaś przez kolonialny system masowej dystrybucji środków antykoncepcyjnych, ani też nie pojęła proroczej myśli Pawła VI przeczuwającego do jakiej dewastacji człowieka doprowadzi tak zwana rewolucja seksualna. Utowarowienie sfery seksu, podporządkowanej imperialistycznemu społeczeństwu konsumpcyjnemu, doprowadziło do szybkiego rozwoju jednej z najokropniejszych i najbardziej opresywnych gałęzi przemysłu czasów nowożytnych. Bolesne i tragiczne konsekwencje tego stanu, jak zanik więzi rodzinnych, rozprzestrzenianie się epidemii chorób przenoszonych drogą płciową, dewaluacja wartości ludzkiego życia prowadząca do legalizacji aborcji na całym niemal świecie (z miliardem ofiar tego procederu w ciągu 50 lat), to tylko część niepojętego dramatu rozgrywającego się na naszych oczach.
A przecież pośród inspiratorów papieskiej encykliki, właśnie w jej najbardziej kontrowersyjnym punkcie (czyli popierania naturalnych metod kontroli urodzeń zamiast sztucznych), była postać, którą świat współczesny wychwalał pod niebiosa. Chodzi tu o Mahatma Gandhiego, zwolennika niestosowania przemocy, niewłaściwie idealizowanego przez kulturę laicką, zaś we Włoszech nawet przez radykałów. Ale w jaki sposób Gandhi „objawił się” w Watykanie? Dowiadujemy się tego z pierwszej strony „L'Osservatore Romano” z 5 stycznia 1969 roku, w którym ukazał się długi artykuł komentujący encyklikę Pawła VI pięć miesięcy po jej ogłoszeniu, zaczynający się właśnie od cytatów z Gandhiego. Podpisał się pod nim Karol Wojtyła, arcybiskup krakowski. Zaproszono go do napisania komentarza, gdyż to właśnie jemu Paweł VI zawdzięczał główną refleksję zawartą w encyklice.
Zaraz po wyborze na Stolicę Apostolską Jan Paweł II przez pięć lat budował swoje cotygodniowe katechezy wokół tematu miłości ludzkiej, rozwijając tamto swoje podejście. Messori stwierdził: „Jego teologia małżeństwa jest całkowicie rewolucyjna. Czytając to, co napisał w tej dziedzinie, odkrywamy, że w przeciwieństwie do tradycyjnego nauczania, które uznaje za nadrzędny cel małżeństwa prokreację i wychowanie dzieci, moralista Wojtyła postawił na pierwszym planie wzajemną miłość małżonków”.
Jednak Paweł VI w tamtym dramatycznym momencie zwrotnym swojego pontyfikatu miał obok siebie, oprócz Karola Wojtyły, jeszcze kogoś innego, kto cieszył się ogólną opinią świętości, mianowicie Ojca Pio z Pietrelciny. Widzimy ich obu u boku Papieża w tamtym ponurym okresie. Jest jeszcze coś więcej, o czym pisałem w mojej książce poświęconej zakonnikowi z Gargano: „Same okoliczności śmierci zakonnika ze stygmatami mogą kryć tajemnicę: ofiarę samego siebie właśnie na rzecz papiestwa. Bowiem tamtej jesieni 1968 roku sytuacja Kościoła rysowała się w najczarniejszych barwach. I oto na dziesięć dni przed śmiercią, 12 września 1968 roku, Ojciec Pio skierował publiczny list do Pawła VI.
„Wydarzenie jest całkiem niezwykłe i wymaga wyjaśnień. Ojciec Pio nigdy wcześniej czegoś podobnego nie robił. Dlaczego więc teraz? Przede wszystkim z powodu straszliwego kryzysu, który szerzył się w Kościele. Okres posoborowy okazał się, według słów Pawła VI, nie promiennym świtem nowego dnia, lecz czasem ponurym i burzliwym. Zwłaszcza po publikacji encykliki Humanae vitae poświęconej kwestiom demograficznym i zasadom moralnym w dziedzinie przekazywania życia ludzkiego wybuchł z całą mocą bunt wobec papiestwa, który tlił się w łonie Kościoła także pośród teologów i duszpasterzy”.
Był to „najbardziej krytykowany dokument papieski XX wieku”, budzący wrogość podobną do tej, z jaką przyjęto Syllabus w 1864 roku. Dlatego, jak zauważył Garry Willys, bardziej niż populacji i seksualności encyklika dotyczyła autorytetu papieża w samym Kościele.
I tak Paweł VI znalazł się osamotniony, niezrozumiany i zaatakowany do tego stopnia, że myślał nawet o złożeniu dymisji, która w tamtym czasie miałaby prawdopodobnie rujnujące skutki. Ojciec Pio, poprzez swój głośny gest napisania listu, stanął w obronie papiestwa i Kościoła zagrożonego jednym z najgorszych w swej historii kryzysów. To tłumaczy wyjątkowość jego inicjatywy.
Ojciec Pio zachęcił zakon kapucynów do bycia blisko Ojca Świętego, ofiarował swoje codzienne modlitwy i cierpienia „jako drobne acz szczere wsparcie ze strony ostatniego z jego synów”, by naprawić liczne krzywdy wyrządzone Papieżowi, myślącemu „o losach Kościoła, pokoju na świecie, licznych potrzebach narodów, ale przede wszystkim o nieposłuszeństwie niektórych, w tym także katolików”.
Podziękował również za „jasne i zdecydowane słowa” wypowiedziane w Humanae vitae i uroczyście napisał: „Potwierdzam moją wiarę, moje bezwarunkowe posłuszeństwo wobec Waszych, Ojcze Święty, światłych wskazań”. Na koniec poprosił o błogosławieństwo apostolskie dla siebie, swoich współbraci, wszystkich dzieci duchowych, grup modlitewnych oraz inicjatyw miłosierdzia.
Chodziło nie tylko o dodanie otuchy: Ojciec Pio ofiarował po raz kolejny siebie, tym razem w sposób ostateczny, w obronie Papieża i Kościoła, w dramatycznym momencie historii. W ten sposób złożył w ofierze swoje życie, czego pragnął od chwili święceń kapłańskich (po 50 latach ukrzyżowania, jak zostało mu przepowiedziane). Po dziesięciu dniach od napisania listu do Pawła VI, po 50. rocznicy otrzymania stygmatów (20 września) Ojciec Pio nagle zmarł.
Sens tej śmiertelnej ofiary zawierają słowa Pawła VI z 15 lutego 1970 roku: „Kościół także potrzebuje zostać zbawiony przez kogoś, kto cierpi, kogoś, kto nosi w sobie mękę Chrystusa”.
Cleonice Morcaldi, duchowa córka kapucyna, była świadkiem tego, jak jeden z watykańskich hierarchów zaraz po śmierci zakonnika powiedział: „Ojciec Pio umarł ze zgryzoty, widząc, co dzieje się w Kościele Bożym”. Inni świadkowie dodawali zaś dramatyczne informacje o uwagach, jakie święty czynił na temat zagubienia Kościoła: „W ostatnich latach życia jeden fakt przyprawiał go o cierpienie: «Milczy się wobec zła! Nie mówi się o tym, co jest po tamtej stronie; nie istnieją już rzeczy ostateczne!»„.
Dwa głosy ze wszech miar godne zaufania potwierdzają dramatyzm tamtych historycznych chwil. Jacques Maritain, któremu uroczyście wręczono orędzie soborowe do intelektualistów, napisał w swoim ostatnim dziele z 1966 roku, że „dzisiaj, w zestawieniu z neomodernistyczną gorączką, bardzo zaraźliwą przynajmniej w kręgach określanych jako intelektualne, modernizm czasów Piusa X jest tylko skromnym katarem siennym”.
Henri de Lubac, inne emblematyczne nazwisko II Soboru Watykańskiego, kilka lat później stwierdził: „Jest rzeczą jasną, że Kościół stoi dziś wobec poważnego kryzysu. Pod nazwą «nowy Kościół», «Kościół posoborowy»„ próbuje obecnie utrwalić swoje istnienie Kościół odmienny od Kościoła Chrystusowego, ryzykujący ustanowienie, jeśli można mówić o ustanowieniu jako desygnacie zjawiska będącego przede wszystkim porzuceniem i dezintegracją, zagrożonego od wewnątrz apostazją, antropocentrycznego społeczeństwa, które pozwala, by ogarnął je i poniósł ze sobą ruch powszechnej rezygnacji pod pretekstem odnowy, ekumenizmu lub przystosowania”.
To wszystko wybuchło przede wszystkim wraz z ogłoszeniem encykliki Humanae vitae, czego Ojciec Pio był doskonale świadomy. W mojej książce poświęconej temu świętemu udokumentowałem zdarzenie ukazujące przebłagalne znaczenie śmierci stygmatyka złożonej za kapłanów, Kościół i Papieża. Poprzez to wydarzenie, do którego doszło około 20 września, Ojciec Pio potwierdził w sposób wyraźny ofiarę z siebie, by zaraz potem, w nocy z 22 na 23 września, odejść z tego świata.
Nie dowiemy się, przed jakim złem ofiara Ojca Pio uchroniła Kościół i Papieża. Bez wątpienia w owych latach atak na papiestwo i Kościół był tak zajadły, iż można było żywić obawy, że przeważy. Zresztą Matka Boża, ukazując się mistyczce Luiginie Sinapi (trwa właśnie jej proces beatyfikacyjny), duchowej córce Ojca Pio, objawiła sens i wartość ówczesnego poświęcenia stygmatyka: „Potrzebna była wielka ofiara w aktualnej sytuacji Kościoła”.
Czy to poświęcenie wybłagało także pontyfikat młodego polskiego hierarchy związanego zarówno z Ojcem Pio, jak i Pawłem VI? To tajemnica niemożliwa do wyjaśnienia. Jednak można przeprowadzić realistyczną analizę historyczną opartą na faktach.
Od tamtej chwili, od owego 1968 roku, lata pontyfikatu Pawła VI mijały w bólu, pogłębiającej się samotności i niezrozumieniu. W tym czasie 70 tysięcy kapłanów zrzuciło habit i prawie taka sama liczba zakonnic opuściła klasztory. Do nienawiści świata, na którym w latach siedemdziesiątych szalały ideologie i prześladowania (we Włoszech także terroryzm), dołączyła gwałtowna niechęć pewnych kręgów klerykalnego establishmentu wobec nielicznych znaków chrześcijańskiego odrodzenia (jakim był ruch „Komunia i Wyzwolenie”) i ludowej religijności manifestującej się jeszcze w sanktuariach maryjnych. Rozpad Kościoła stawał się niepohamowanym „samozniszczeniem” - jak twierdził Paweł VI.
30 listopada 1967 roku Papież wskazał trzy fundamentalne prawdy wiary, które narażone były na atak: „Zmartwychwstanie Chrystusa w Jego prawdziwym ciele, Jego obecność w Eucharystii, cielesne dziewictwo Maryi i - w konsekwencji - święta tajemnica Wcielenia”.
Jego coraz bardziej dramatyczne wypowiedzi na temat losów chrześcijaństwa sprawiały wrażenie, że przede wszystkim papiestwo uznawane jest przez wielu za definitywnie schyłkowe zjawisko z powodu swej delegitymizacji od wewnątrz. Nieprzypadkowo tak wielki teolog jak Von Balthasar właśnie w tamtych latach poczuł obowiązek napisania dzieła Il complesso antiromano (Kompleks antyrzymski), w którym próbował teologicznie odrzucić okropny atak, również klerykalny wobec papiestwa będącego przecież podporą Kościoła.
Wraz ze śmiercią Pawła VI, kiedy Kościół wydawał się być już tylko reliktem historii, można było myśleć, że oto nadszedł zmierzch papiestwa i początek dramatycznej nocy katolickiej wiary. Tymczasem nastał świt nadzwyczajnego pontyfikatu, wielkiego i młodego, pontyfikatu Jana Pawła II, tego samego, który wspierał Pawła VI w przypadku encykliki Humanae vitae i był w tajemniczy sposób związany z Ojcem Pio. Wybór Karola Wojtyły oznaczał porażkę sił samozniszczenia i ratunek dla Kościoła.
Polski papież rozpoczął pontyfikat od energicznej zachęty wobec całego świata: „Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi”. A tuż po zakończeniu mszy inauguracyjnej, wbrew protokołowi, kiedy triumfalne Te Deum wypełniło plac, zszedł po stopniach bazyliki z krzyżem w ręce, niczym Mojżeszową laską, by uściskać chorych na wózkach, nie zwracając uwagi na zaskoczenie ochrony i nie patrząc na kardynałów, królów, szefów rządów i głowy państw.
Już wkrótce wiadomo było, jakie jest hasło jego pontyfikatu: „Pragnę pójść do wszystkich, do tych, którzy się modlą, do beduina w stepie, do karmelitanki czy mnicha cysterskiego w klasztorze, do chorego na łożu boleści, do człowieka aktywnego i w pełni życia, do gnębionych, do upokorzonych… wszędzie… Chciałbym przekroczyć próg każdego domu”. Czynił to niestrudzenie przez 27 lat swojej misji, zawsze przyjmowany przez nieprzebrane tłumy w każdym zakątku świata. Nie szukał mas, pragnął się spotkać z każdym z osobna.
Ktoś policzył, że przemierzył trzykrotnie odległość między Ziemią a Księżycem i około 30 razy objechał świat. Wszystko po to, by każdego zawołać po imieniu, żeby każdy mógł powiedzieć: „Papież był u mnie, przyszedł tu dla mnie”. Udowodnił to, kiedy udał się do jedynej parafii w Azerbejdżanie na terenie byłego Związku Sowieckiego, gdzie na ogromnym terytorium żyje jedynie 120 chrześcijan.
W Santiago di Compostela przed tłumem rozbawionej młodzieży skandował: „Trzeba wstrząsnąć z odrętwienia naszym światem, zbudzić go pełnym przekonania krzykiem setek tysięcy młodych ludzi, którzy głosić będą Chrystusa, Zbawiciela nas wszystkich, będącego pozostającą w centrum historii nadzieją ludów i zbawcą narodów”.
„W Kalkucie, u Matki Teresy, obejmował i całował umierających, trędowatych. W San Francisco przycisnął do piersi chore na AIDS dziecko i długo trzymał dłoń na czołach wszystkich dorosłych, którzy zarazili się tą chorobą poprzez narkotyki lub kontakty seksualne. Mówił do nich: «Bóg was kocha. Bóg kocha wszystkich bez różnicy, bez ograniczeń. Kocha ubogich, kocha starych, kocha chorych. Bóg kocha chorych na AIDS». Podobnie było pośród trędowatych z Marituba. W Manili, gdzie pięciomilionowy tłum młodych ludzi, których zachęcał, aby byli «synami i córkami światła», zaczął w pewnym momencie skandować jednym głosem: «We love you!». W ten sposób nawiązywał się ów dialog, którego nigdy nie unikał: «Ja też was kocham!»„.
Pragnął być posadzką, po której ludzkość będzie stąpała ku obliczu Miłości, która wytrzyma jej krok i powiedzie ku szczęściu, jak posadzka Bazyliki św. Piotra, położona symbolicznie na ciałach następców Chrystusa:
(…) jeśli w nich się nie gubisz, lecz idziesz
odnajdując jedność i sens -
to dlatego, że cię Ona prowadzi.
Oto łączy nie tylko przestrzenie
renesansowej budowli, ale także przestrzenie
W Nas,
którzy idziemy tak bardzo świadomi swoich
klęsk.
To Ty, Piotrze. Chcesz być tutaj Posadzką,
by po Tobie przechodzili
(idąc przed siebie, nie wiadomo, dokąd),
by szli tam, gdzie prowadzisz ich stopy.
Wielki współczesny filozof Rene Girard dokonał syntezy tego niewyobrażalnego wprost pontyfikatu. Mówi on o ”czymś oryginalnym i jedynym w swoim rodzaju, co dotyczy znaczenia i tożsamości papieskiej władzy na świecie: wartości, jaką dzięki Janowi Pawłowi II osiągnęła rola papieża”.
Girard mówi o ”władzy rzeczywistej i konkretnej, władzy politycznej w sensie wpływania na rządzących, władzy duchowej i zdobyciu poparcia mediów”. Ale może też dzięki Janowi Pawłowi II samo papiestwo powróciło do serc: pokazało swoją prawdziwą moc, która jest bezbronną siłą miłości, wielkiej i prawdziwej Bożej ludzkości, wywodzącej się od krzyża, zdolnej objąć i udźwignąć na swoich barkach współczesną ludzką kondycję. To wszystko emanowało z oblicza, słów i gestów Papieża. Promieniowała zeń Miłość, której był nieustraszonym świadkiem, gotowym za Nią oddać życie.
Dlatego - jak twierdzi Girard - „podał łyk religijnego tlenu papiestwu, wzmacniając jego prestiż”. Francuski filozof dodał: „Tym, co go interesowało, było dotarcie do ludzi, przeniknięcie do ich wnętrza. Jego pontyfikat przebiegał w okresie bardzo poważnego kryzysu i on wiedział, że trzeba się zanurzyć w świecie, wywrzeć wrażenie na tłumach. Dlatego bezustannie podróżował i wszędzie się pokazywał. Dobrze rozumiał dynamikę współczesności”.
Moglibyśmy powiedzieć, że dosłownie „wydał się na żer”, bo ludzie czują potrzebę ujrzenia konkretnej twarzy, by rozpoznać w niej Jezusa. Wyczuwał to doskonale wielki polski poeta, laureat literackiej Nagrody Nobla, Czesław Miłosz:
Prosiłem nieraz, wiesz sam, żeby figura w kościele
podniosła dla mnie rękę, raz jeden, jedyny.
Ale rozumiem, że znaki mogą być tylko ludzkie. Zbudź więc jednego człowieka,
gdziekolwiek na ziemi
(nie mnie, bo jednak znam co przyzwoitość)
i pozwól abym patrząc na niego podziwiać
mógł Ciebie.
Jan Paweł II rozumiał przede wszystkim, że jeżeli nastanie globalnej wioski pozwala na bezprecedensowy, ideologiczny atak wobec chrześcijaństwa, to jednocześnie daje możliwość głoszenia chrześcijaństwa na skalę światową przez samego wikariusza Chrystusa na ziemi; jego twarz stała się znajoma jak nigdy przedtem każdej ludzkiej istocie.
„Podróże - powiedział kiedyś Jan Paweł II - są realizacją w skali powszechnej Piotrowego charyzmatu”. W ten sposób prymat Piotra i jego nauczanie stały się - po raz pierwszy w historii ludzkości - prawdziwym, osobistym spotkaniem, bogatym w refleksję i nadzwyczaj sugestywnym. Dzięki niemu uwidocznił się także uniwersalizm Kościoła i jego tajemnicza natura ludu Bożego.
Człowiek o legendarnym życiu, o nieodpartym uroku, który okazał się, jak mówi Girard, „zdobywcą tłumów… był papieżem w niezwykle trudnym dla Kościoła okresie, kiedy modernizm osiągnął swój szczyt, a rezultatem tego była szerząca się antyreligijność, odrzucenie wszelkich wskazań Kościoła, negacja wszelkiej dyscypliny”.
Girard dodaje, iż „Benedykt XVI odziedziczył sytuację zdecydowanie inną w porównaniu ze stanem, w jakim znajdował się Kościół w chwili śmierci Pawła VI”. Według filozofa „trzeba powrócić do wielkich papieży średniowiecza, by trafić na najwyższego kapłana z osobowością równie wyrazistą, poruszającą i charyzmatyczną”. Jednak i tak ma się wrażenie, że żaden z nich, i w ogóle nikt inny, nie wytrzymuje porównania z nim, Karolem Wojtyłą - Janem Pawłem II Wielkim.
Nowy Jan Sobieski
Istnieje zagadka związana z notatką napisaną ręką starszego człowieka, przy której widnieje podpis: „ksiądz Dolindo Ruotolo”. Ogłoszony przez Kościół sługą Bożym ksiądz Dolindo, neapolitański kapłan zmarły w roku 1970, którego proces beatyfikacyjny właśnie trwa, był mistykiem pod wieloma względami podobnym do Ojca Pio. Zajmiemy się tutaj tym dziwnym zapiskiem, w którym można wyczytać zadziwiająco trafne przeczucie nastania pontyfikatu polskiego papieża i jego heroicznego przeznaczenia jako destruktora komunizmu.
Autentyczność notatki, znajdującej się na odwrocie wizerunku Matki Bożej, poświadczył Pavel Hnilica, osobisty przyjaciel Jana Pawła II. Można więc przypuszczać, że Papież wiedział o istnieniu tego profetycznego tekstu. Na liściku widnieje data 2 lipca 1965 roku, a jego adresatem jest Polak, Witold Laskowski. Ksiądz Dolindo przytoczył w nim słowa Matki Bożej, które prawdopodobnie usłyszał dzięki wewnętrznemu głosowi, a w każdym razie z jakiejś tajemniczej inspiracji. Oto co zapisał: „Maryja do duszy. Świat idzie ku zatracie, ale Polska, jak w czasach Sobieskiego, dzięki pobożności do Mojego serca, będzie dzisiaj jak tamci w liczbie 20 tysięcy, którzy uratowali Europę i świat przez turecką tyranią. Polska uwolni świat od najstraszliwszej tyranii komunistycznej. Pojawi się nowy Jan, który w heroicznym marszu rozerwie kajdany i pokona granice narzucone przez komunistyczną tyranię. Pamiętaj o tym. Błogosławię Polskę. Błogosławię ciebie. Błogosławcie mnie. Ubogi ksiądz Dolindo Ruotolo - ulica Salvator Rosa, 58, Neapol”.
W nieodparty sposób nasuwa się myśl, że w istocie po dwunastu latach z Polski przyszedł „nowy Jan”, czyli Jan Paweł II, który, jako bohater bez broni, dokonał niczym Sobieski niemożliwego: obalił największe, najbardziej monstrualne, ateistyczne imperium prześladujące chrześcijan, czyli komunizm.
Proroctwo księdza Dolindo ziściło się. Tak się złożyło, że 2 listopada 1946 roku ksiądz Karol Wojtyła, aby podkreślić swoją „żywą więź duchową z historią Narodu”, postanowił odprawić swoją mszę prymicyjną, tak niezwykle dlań ważną, w krypcie św. Leonarda w katedrze wawelskiej. Ta niewielka krypta romańska jest sercem narodu polskiego, bowiem w niej spoczywają królowie i królowe, biskupi, poeci, którzy odegrali ogromną rolę w kształtowaniu młodego Karola. Tam właśnie spoczywa król Jan III Sobieski, więc tak blisko niego, jak widzimy, rozpoczęła się kapłańska posługa Karola Wojtyły.
Jest inne szczególne wydarzenie, w trakcie którego sam Papież przypomniał króla Jana III Sobieskiego, ujawniając analogię jego wiktorii ze zwycięstwem, które trzeba odnieść nad komunizmem (obydwa zwycięstwa - nad Turkami i nad komunizmem - dokonały się pod znakiem Matki Bożej Częstochowskiej).
W pamiętnym przemówieniu podczas drugiej podróży do Polski, w roku 1983, z okazji trzechsetlecia bitwy wiedeńskiej króla Sobieskiego, który 12 września pokonał imperium otomańskie, Jan Paweł II na przekór komunistycznemu reżimowi i całemu wschodniemu, komunistycznemu imperium, przypomniał historyczną datę sprzed trzystu lat: „Odsiecz Wiednia, wiktoria wiedeńska! Jest to rocznica, która łączy nas wszystkich Polaków. (…) Tak jak przed trzystu laty połączyło nas wspólne zagrożenie, tak samo po trzystu latach - rocznica walki i zwycięstwa”. Następnie podkreślił „walor odsieczy Wiednia z 1683 roku i zwycięstwo króla Jana III Sobieskiego. O zwycięstwie król zawiadomił Stolicę Apostolską w znamiennych słowach: Venimus, vidimus, Deus vicit - przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył. Te słowa chrześcijańskiego władcy wpisują się głęboko zarówno w Tysiąclecie naszego chrztu, jak też w tegoroczny Jubileusz Jasnogórski (…). Moje obecne odwiedziny w Ojczyźnie wypadają w okresie trudnym. Trudnym dla wielu ludzi, trudnym dla całego społeczeństwa (…). Jednakże Naród nade wszystko musi żyć o własnych siłach i rozwijać się o własnych siłach. Sam musi odnosić to zwycięstwo, które Opatrzność Boża zadaje mu na tym etapie dziejów. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że nie chodzi o zwycięstwo militarne, jak przed trzystu laty, ale o zwycięstwo natury moralnej”.
Tak więc Papież, używając paraboli historycznej, tamtego 17 czerwca 1983 roku mówił do zebranych w Warszawie rodaków, że „tak jak Polska uratowała w 1683 roku Europę od Turków, tak pewnego dnia uratuje Europę od komunizmu”. Wymienił również prowadzące do tego środki: aktywną cierpliwość, niestosowanie przemocy, oczekiwanie na dojrzałość czasów i nieuleganie nienawiści.
Wszystkim wydawało się to nierealną złudą, utopią marzyciela. Zmiecenie wschodnich systemów komunistycznych, na dodatek pokojowymi metodami, wydawało się niemożliwe. A jednak niedługo potem, w 1989 roku, stało się to rzeczywistością. Papież może sobie przypisać zasługę za to niewyobrażalne zwycięstwo, odniesione bez przemocy i uzbrojenia. W encyklice o aktualnych problemach społecznych Centesimus annus Jan Paweł II pisze: „(…) walka, która doprowadziła do upadku marksizmu, poszukuje wytrwale wszelkich dróg pertraktacji i dialogu, daje świadectwo prawdzie, odwołuje się do sumienia przeciwnika i usiłuje rozbudzić w nim poczucie wspólnej ludzkiej godności. Wydawało się, że porządkiem europejskim, który wyłonił się z drugiej wojny światowej i został usankcjonowany przez układy jałtańskie, mogła wstrząsnąć jedynie kolejna wojna. Tymczasem został on przezwyciężony wysiłkiem ludzi, którzy nie uciekali się do przemocy, zaś odmawiając konsekwentnie ustąpienia przed potęgą siły, zawsze umieli znaleźć skuteczne formy świadczenia o prawdzie. Taka postawa rozbroiła przeciwnika, gdyż przemoc musi się zawsze usprawiedliwiać kłamstwem, przybierać fałszywe pozory obrony jakiegoś prawa czy odpowiedzi na czyjąś groźbę” (nr 22).
To, co się stało, było niewyobrażalne, całkowicie niemożliwe: „Ojciec Święty - referuje kardynał Dziwisz - uznał te wydarzenia za jedną z największych rewolucji w dziejach. Z perspektywy wiary potraktował je jako interwencję Boga, jako łaskę. Upadek komunizmu i wyzwolenie narodów z jarzma marksistowskiego totalitaryzmu były dla Papieża niewątpliwie związane z objawieniami fatimskimi, z zawierzeniem świata, a w szczególności Rosji - Matce Bożej, zgodnie z tym, o co Ona poprosiła Kościół i Papieża”.
Dziwisz wspomina tutaj uroczysty akt zawierzenia świata przed figurą Matki Bożej Fatimskiej dokonany przez Papieża 25 marca 1984 roku i zauważa: „Tak wypełniło się pragnienie Matki Bożej. I to wtedy miały swój początek wydarzenia prowadzące do rozsypania się komunistycznego świata”.
Po raz pierwszy w sposób tak wyraźny - i z niepodważalnego źródła - dowiadujemy się, że sam Jan Paweł II przypisywał temu uroczystemu i tajemniczemu gestowi decydującą moc w obaleniu komunistycznego imperium.
Mamy tutaj zresztą do czynienia z podwójnym cudem. Pierwszy dotyczy okrutnego imperium uzbrojonego po zęby, które zostało zmiecione z powierzchni ziemi w ciągu kilku godzin bez żadnego aktu przemocy przez bezbronnych i pokojowo nastawionych ludzi. Drugim - jak wspomina Papież - jest fakt, że reżim ten nie zareagował (tak jak miał w planach i jak to było w jego naturze, a także jak można było politycznie prognozować), wywołując wojnę, która byłaby niewątpliwie nuklearną.
Chciałbym to powtórzyć i pokreślić (a następnie szczegółowo omówić): dzięki polskiemu Papieżowi świat został dosłownie uratowany od komunizmu i od grożącej mu nuklearnej katastrofy.
Dawid i Goliat
Carlo Cardia pisze: „Dzisiaj można powiedzieć, że Jan Paweł II był papieżem niezwykle związanym ze swoim narodem i swoją ojczyzną, Polską, i to właśnie przyczyniło się najbardziej do zmiany biegu dziejów świata”.
Uważny obserwator, jakim jest Gianni Baget Bozzo (włoski duchowny, teolog i politolog - przyp. tłum.), przeprowadził wiele wyjaśniającą analizę drugiego konklawe w 1978 roku: „Wojtyła został papieżem nie po to, aby prowadzić wojnę z komunizmem. Faktem jest, że to się stało i że obiektywnie mianowanie Wojtyły zapoczątkowało kryzys na Wschodzie. Ale jest nie do pomyślenia, by takie były zamiary Papieża albo jego elektorów. Ponieważ kryzysu realnego socjalizmu, do którego potem doszło, nie dało się przewidzieć w dniach wyboru Wojtyły. Wojtyła nie został wybrany, by zwalczyć komunizm zewnętrzny, lecz ten wewnętrzny, sekularyzację Kościoła, przewagę tego, co społeczne, nad tym, co osobiste, mit radykalnej zmiany Kościoła i historii”.
W gruncie rzeczy chciano powstrzymać samozniszczenie spowodowane dechrystianizacją świata i szerzeniem się ideologii wewnątrz Kościoła. Młody polski papież był sam w sobie - rzekłbym niemal „fizycznie” - porażającą nowością, co wszyscy od razu, acz nie bez zdziwienia, dostrzegli, zarówno zwykli ludzie, jak i mass media. Podbił wszystkich.
Nagle środkiem stało się przesłanie. Zdumiewające przesłanie dosięgło oczu, umysłów i serc. W ciągu dwóch minut (czas trwania pozdrowienia z balkonu Bazyliki św. Piotra) patrzenia na pięćdziesięcioośmioletniego Polaka opartego oburącz o balustradę, uśmiechniętego, świat odkrył, że Jezus Chrystus to młodość, męskość, wolność, podczas gdy do tej pory myślano i mówiono o Kościele jako zbiorowisku starców, prehistorycznym miejscu, do którego uczęszczają jedynie kobiety i dzieci.
Jego twarz, żywość gestów, swobodny uśmiech (nie okazywał najmniejszego zmieszania, jak gdyby zawsze występował przed tłumami), odrzucenie formalności, bohaterski naród, z którego się wywodził, opierający się ciemiężycielom siłą swojej katolickiej wiary, jego osobowość i wyjątkowa biografia, będąca syntezą tego wszystkiego, od razu zmiotły huraganowym podmuchem wszelkie teorie sekularyzacji dominujące w latach siedemdziesiątych, teorie, według których „wymiar religijny właściwy dziejom minionym ma zanikać wraz z nadejściem technologii i postępu” oraz „jednowymiarowej idei homo faber, dla której perspektywa religijna była sprawą kleru i ludzi słabych: starców, kobiet i dzieci”.
Nagle w tej jednej twarzy, w tym jednym człowieku wszyscy dostrzegli, że chrześcijaństwo jest młodością świata, że Chrystus ukształtował prawdziwych ludzi, pięknych i silnych, że ideologiczne mity, które elektryzowały Zachód, są ponurą, nieludzką tyranią i że nawet Maryja Dziewica (uważana w środowiskach klerykalnych za przedsoborową spuściznę) była oddechem wolności gnębionych ludów, zwycięskim pięknem wobec władzy.
To wszystko stawało się od razu ewidentne, wszędzie, z niespotykaną przedtem siłą, dzięki środkom masowego przekazu globalnej wioski, które dotąd były nośnikami domniemanej nowoczesności laickiej. Raptem media stały się narzędziem głoszącym na cztery strony świata tę niespodziewaną nowinę. Siła medialnego natarcia polskiego papieża, jego twarzy, jego gestów, pozostaje nieosiągalna.
Trzeba mieć na uwadze dramatyczną sytuację w 1978 roku. Pontyfikat Pawła VI wszedł dziesięć lat wcześniej, w 1968 roku, w burzę, z której wyjść już nie zdołał. Wszystko eksplodowało - jak widzieliśmy - pod ostrzałem eklezjalnym i społecznym spowodowanym wydarzeniami 1968 roku i wstrząsem Humanae vitae.
Do izolacji pontyfikatu i kontestacji wewnętrznej doszła klęska mediacji pokojowej w sprawie Wietnamu, włoskie referendum „rozwodowe”, „zdrada” doznana przez Montiniego ze strony najbliższej mu katolickiej inteligencji i wreszcie zamordowanie Aldo Moro, które było dla niego także osobistym wstrząsem.
Komunistyczna ideologia (obok radykalnej) szerzyła się we włoskim społeczeństwie. Komunistyczna Partia Włoch w zasadzie uczestniczyła w rządzeniu, zaś komunistyczna ekstrema była w opozycji, wywołując rodzaj wojny domowej. W wielu rejonach świata komuniści, tam, gdzie zdobyli władzę, organizowali okrutne reżimy prześladujące Kościół. Ale najgorsze było to, że pewne założenia tej ideologii przeniknęły skutecznie do wnętrza Kościoła nie tylko pod wyrazistą postacią teologii wyzwolenia, lecz także tą bardziej ogólnikową socjalizującej postępowości modernistycznej
Paweł VI zmarł 6 sierpnia 1978 roku. Po króciutkim pontyfikacie Jana Pawła I, w październiku 1978 roku zebrało się nowe konklawe. Kolegium kardynalskie było zszokowane nagłym odejściem Papieża.
Aby zrozumieć, jak doszło do niespodziewanego wyboru Polaka, należałoby pochylić się nad rozumowaniem uczestników tamtego konklawe. Można je pojąć na podstawie pamiętnego „proroczego” wywiadu kardynała Giuseppe Siriego dla „Renovatio”, w którym już w roku 1970 ujął sytuację Kościoła w całym jej dramatyzmie. Siri mówił wówczas o ”dyktaturze opinii”, masowej manipulacji umysłów i serc, teologach mających konszachty z potęgami tego świata, o ”tych, którzy wykorzystują swoje funkcje kościelne do dokonania przewrotu w Kościele”. Twierdził, że „najpilniejsze jest przywrócenie w Kościele różnicy pomiędzy prawdą i błędem”, pomimo że „wykonywanie władzy kościelnej uważane jest za nadużycie wobec wolności”. Wreszcie na pytanie o znaki odnowy w Kościele odpowiedział dosłownie tak:
Jesteśmy w okresie próby, kiedy łatwiej dostrzec ciemności niż światło. Ale światło jest obecne: ciemność ma moc oczyszczenia, aby uczynić nas zdolnymi do ujrzenia światła. Ciemności nie mogą go zwyciężyć. My wiemy, że Pan prowadzi sprawy ku dobru i używa cierpień i samych grzechów ludzkich, by wyniknęło z nich większe dobro.
Kiedy sto lat temu papież stracił władzę doczesną, wydawał się więźniem. „Koniec papiestwa” wieszczyły ówczesne skromne środki komunikacji. Tymczasem rozpocząć się miała wielka epoka papiestwa, zaś sama utrata władzy doczesnej do tego się przyczyniła. Nie chodzi o to, abyśmy traktowali ówczesnych polityków jako oswobodzicieli Kościoła, lecz o to, że Bóg posługuje się dziełami wszystkich dla dobra swojego ludu. 1 tak będzie również jutro: dostrzegać będziemy tylko tę jasną stronę naszych trudności.
Nasza ludzka słabość, izolacja, poczucie porażki ukażą się odmienione mocą Boga w znaku chwały jego miasta. W świetle krzyża Pańskiego noc się rozświetla. Nie jestem pesymistą, podkreślam tylko, że czasy straciły blask, gdyż cień kultu rzeczy materialnych rozpostarł się nad światem. Nie po raz pierwszy widzę, że błędy teologiczne wynikają z zakażenia marksizmem. To długa historia. Lecz nie znalazłem dotąd na mojej drodze ludzi tak czystej wiary jak ci, którzy doświadczyli we własnym życiu tej teorii. Oni zostali zaszczepieni.
Prorocza intuicja: już osiem lat później konklawe powoła na tron Piotrowy właśnie jednego z takich ludzi czystej wiary, doświadczonego w ogniu marksistowskiej tyranii.
Historyk Francesco Castelli w swoim zwięzłym, lecz jakże wyrazistym artykule odtworzył rozumowanie innego ważnego kardynała tamtego konklawe: Josepha Ratzingera. Według Castellego:
Ważne i w pewnym sensie prorocze było wystąpienie arcybiskupa Monachium kardynała Ratzingera. W wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” z 8 października ten wybitny hierarcha oświadczył, że najbliższe konklawe poddane zostanie „presji sił lewicowych”. Jan Paweł I zaprowadził dystans wobec „historycznego kompromisu”, kontestując powiedzenie «ubi Lenin, ibi Jeruzalem». Stąd uwaga lewicy skupi się na jego następcy, mogącego instytucjonalnie potwierdzić lub skompromitować polityczne sity lewicy w Europie i na świecie. Proroczą wagę tych słów wydawał się potwierdzać zamach w 1981 roku, a także ocena tego wydarzenia przez samego Jana Pawła II. Wystąpienie kardynała Ratzingera było przez wielu watykanistów oceniane później jako decydujące dla otwarcia uczestników konklawe na kandydata z Europy Wschodniej.
W epoce szerzącego się w świecie komunizmu z konklawe wyszedł zwycięsko papież słowiański, wywodzący się z umęczonego różnymi totalitaryzmami narodu. I nieprzypadkowo ten nowy papież wezwał do Rzymu właśnie kardynała Ratzingera, arcybiskupa Monachium, aby ten zasiadł za sterami doktryny katolickiej i jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary wykorzenił z życia Kościoła, przede wszystkim w Ameryce Łacińskiej, teologię wyzwolenia.
Od razu też nowy pontyfikat jak pożar wdarł się do Europy Wschodniej. Ogień został podłożony przez katolicką piątą kolumnę komunistycznego imperium, czyli Polskę, ojczyznę Papieża, tę, która - jak przewidział ksiądz Dolindo Ruotolo - powtórzyć miała dzieło uratowania Europy dokonane już kiedyś przez Jana Sobieskiego. Polska stanowiła bowiem element komunistycznego reżimu narzuconego jej przez Sowietów, ale jej serce i naród były z Kościołem katolickim, pozostającym oazą wolności i humanizmu także w czasach czerwonej dyktatury. Zobaczmy zatem, jak szybko i nieoczekiwanie rozprzestrzenia się ów pożar.
16 października 1978 roku wybrano na Stolicę Piotrową polskiego kardynała Karola Wojtyłę. W 1979 roku słowiański papież odbył swoją pierwszą podróż do Polski pod hasłem pochodzącym z jego pierwszego wystąpienia: „Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi!”. To był podmuch huraganu. Ogłosił, że Chrystus wybrał słowiańskiego papieża, by powierzyć mu misję pokazania „duchowej jedności chrześcijańskiej Europy… pomimo jej aktualnych, trwałych podziałów politycznych”. Domagał się „poszanowania praw” każdej ludzkiej istoty i ”każdego narodu, prawa do życia i samostanowienia, prawa do własnej kultury i wielostronnego rozwoju”. To hymn na cześć wolności. Według politologa Bogdana Szajkowskiego, ta podróż była dla wszystkich „psychologicznym trzęsieniem ziemi, okazją do masowej, politycznej katharsis”, a nade wszystko trzęsieniem ziemi duchowym i moralnym.
I stała się rzecz nie do uwierzenia: cały naród po dziesięcioleciach komunistycznej dyktatury poczuł znów smak wolności. Od tamtych wspaniałych dni - jak powiedział później Lech Wałęsa - nastąpiła eksplozja godności, która kilka miesięcy później, w sierpniu 1980 roku, doprowadziła do pokojowej okupacji Stoczni Gdańskiej i narodzin wolnego związku zawodowego Solidarność. Jego symbolami - którymi Wałęsa dobitnie kłuł w oczy cały świat - była Czarna Madonna z Jasnej Góry i papież Jan Paweł II. W Polsce ustanowił się rodzaj dwuwładzy pomiędzy reprezentującym Sowietów reżimem i reprezentującą Polaków Solidarnością.
Imperium sowieckie, początkowo zszokowane przebiegiem wydarzeń, zaczęło się bronić, oczywiście w charakterystyczny dlań sposób: za pomocą bezwzględnej siły, tej samej, która 24 grudnia 1979 roku doprowadziła do zaatakowania Afganistanu. Wynajęto płatnego mordercę, Turka wywodzącego się z ekstremistycznego ugrupowania, po to, by wyrwać od razu problem z korzeniami, eliminując fizycznie polskiego papieża. Był maj 1981 roku. Siedem miesięcy później, w wyniku wewnętrznego zamachu stanu ekipy komunistycznej w Polsce, Solidarność została zdelegalizowana, zaś naród poddany okrutnym represjom. Sądzono, że ponura siła może wszystko załatwić, lecz na Kremlu nie znali na razie odpowiedzi na pytanie zadawane jeszcze przez Stalina: „Ile dywizji ma Papież?”. Nie rozumieli, o jakie dywizje chodzi.
Niewidzialna ręka niebios owego 13 maja 1981 roku, na Placu św. Piotra w cudowny sposób nie pozwoliła tureckiemu zamachowcowi zabić Jana Pawła II, zaś miesiąc po zamachu, 24 czerwca, Ta, która ochroniła Papieża, oddała na swój sposób cios szatanowi. Kiedy Ojciec Święty był jeszcze w szpitalu, Królowa pokoju ukazała się za żelazną kurtyną, w Jugosławii, we wsi Medjugorje. Objawiała się codziennie sześciorgu dzieciom jako piękna, młoda kobieta. Powiedziała im, że przyszła dokonać tego, co zapoczątkowała w Fatimie. To znaczy, że przyszła „strącić z tronu możnych, a wywyższyć pokornych”, zmiażdżyć ostatecznie głowę demonów XX wieku (od komunizmu począwszy) i przez triumf Jej Niepokalanego Serca ustanowić nareszcie pokój na świecie. Natychmiastowe represje ze strony jugosłowiańskiego reżimu nie zatrzymały szerzenia się tych wieści.
To, co zaczęło się w tamtych dniach za żelazną kurtyną w hercegowińskiej wiosce, było więc znakiem i wielką pomocą dla Jana Pawła II i Kościoła, lecz także wyjątkowym wydarzeniem, które pomogło przywrócić wiarę milionom ludzi, towarzysząc misji Papieża. Jest to misja, która trwa nadal, która dopiero się wypełni.
Jan Paweł II natychmiast doskonale pojął sens zamachu dokonanego w miejscu męczeństwa apostoła Piotra. Przede wszystkim doskonale zrozumiał sens dwóch znaków nieba: niewytłumaczalnego uratowania od śmiercionośnych pocisków i początku objawień w Medjugorje, będących kontynuacją fatimskich.
To wszystko oznaczało, że czerwony moloch był gotowy na wszystko: tak jak usiłował doprowadzić do zabicia Papieża na Placu. św. Piotra, tak użyłby niechybnie swojego straszliwego nuklearnego arsenału, gdyby tylko ktoś zaatakował jego stan posiadania. Jan Paweł II dobrze to wiedział. Jednak te wydarzenia świadczyły również o tym, że Papież i Kościół mogą liczyć na pomoc i potęgę Tej, którą czcimy jako Królową nieba i ziemi oraz Królową pokoju. Zatem jeśli ma się w Niej ufność, wszystko jest możliwe (później dowiemy się, że inne próby zamachu na Papieża pod czas jego podróży do Polski zostały udaremnione).
Dlatego Jan Paweł II, leżąc w szpitalnym łóżku doszedł do przekonania, że musi za wszelką cenę zrealizować to, czego domagała się Matka Boża w Fatimie: powierzyć Rosję Jej Niepokalanemu Sercu.
Straszna tajemnica człowieka,
który uratował świat
Co takiego „wiedział” Jan Paweł II, czego my wszyscy nie wiemy? Już w swojej pierwszej encyklice Redemptor hominis, będącej manifestem jego pontyfikatu, mówił o tym, iż wytwory pracy ludzkiego umysłu „mogą stać się środkami i narzędziami jakiegoś wręcz niewyobrażalnego samozniszczenia, wobec którego wszystkie znane nam z dziejów kataklizmy i katastrofy zdają się blednąc” (nr 15).
Są to słowa bardzo jasne, które tylko potwierdzą inną, kontrowersyjną wypowiedź Papieża w Fuldzie. W listopadzie 1980 roku, podczas podróży do Niemiec, Jan Paweł II spotkał się z grupą wiernych, którzy zapytali go o trzecią tajemnicę fatimską i przyszłość ludzkości. Oto jak, według niemieckiego czasopisma „Stimme des Glaubens” (nr 10 z 1981) przebiegała rozmowa, która się między nimi wywiązała:
- Co zawiera tajemnica fatimska? Miała być opublikowana już w roku 1960. Dlaczego nadal nie jest znana ogółowi?
- Z uwagi na treść robiącą wielkie wrażenie, a także aby nie niepokoić zbytnio sił światowego komunizmu wrażliwych na ingerencję moi poprzednicy wybrali «dyplomatyczną relację» (z trzeciej tajemnicy - przyp. aut.). Ponadto każdemu chrześcijaninowi powinna wystarczyć taka wiedza: kiedy się czyta, że oceany zatopią całe kontynenty, że ludzie nagle zostaną pozbawieni życia, z minuty na minutę, i to milionami… Kiedy się to wie, nie należy domagać się publikacji tej tajemnicy. Wielu chce wiedzieć tylko z ciekawości lub żądzy sensacji, zapominając że wiedza niesie ze sobą także odpowiedzialność… Oni chcą tylko zaspokoić swoją ciekawość. To bardzo niebezpieczne, kiedy jednocześnie nic się nie czyni, mówiąc: to i tak na nic… W tym miejscu, według przekazu, Papież wziął do ręki różaniec i pokazał go zebranym, mówiąc: „Oto lekarstwo na zło! Módlcie się, módlcie się i o nic więcej nie pytajcie. O całą resztę zwróćcie się do Maryi”.
Co się stanie z Kościołem?
Musimy być dobrze przygotowani na bliskie już wielkie próby, włącznie z poświęceniem naszego życia i naszym całkowitym oddaniem Chrystusowi i dla Chrystusa (sześć miesięcy później miał miejsce zamach Ali Agcy - przyp. aut.). Próby będą mogły być mniej dotkliwe na skutek naszych modlitw, ale nie można ich uniknąć, gdyż prawdziwa odnowa Kościoła będzie mogła nastąpić tylko w taki sposób. Tak jak wiele razy Kościół odradzał się z krwi, tak i tym razem nie będzie inaczej. Bądźmy silni i przygotowani, ufając Chrystusowi i Jego Matce. Odmawiajmy dużo i często święty różaniec”.
Zaraz po zamachu w 1981 roku, kiedy Jan Paweł II był jeszcze w szpitalu, podczas spotkania z przyjacielem Pavlem Hnilicą zwierzył mu się: „Zrozumiałem, że należy ratować ludzkość przed wojną światową i wojującym ateizmem”. Próbował to robić na tysiące sposobów, pomimo że wielu pozostawało głuchych. W gruncie rzeczy, gdybyśmy go dobrze słuchali, to właściwie wszystko nam powiedział swoim wyrazistym, pełnym troski głosem 25 marca 1984 roku na Placu św. Piotra, kiedy przed figurą Matki Bożej Fatimskiej na zakończenie Jubileuszowego Roku Odkupienia (który sam ogłosił) wygłosił dramatyczne i uroczyste słowa poświęcenie świata Niepokalanemu Sercu Maryi:
I dlatego, o Matko ludzi i ludów, Ty, która znasz
wszystkie ich cierpienia i nadzieje, Ty, która czujesz po macierzyńsku wszystkie zmagania pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy światłością i ciemnością, jakie wstrząsają współczesnym światem - przyjmij nasze wołanie skierowane w Duchu Świętym wprost do Twojego Serca i ogarnij miłością Matki i Służebnicy ten nasz ludzki świat, który Ci zawierzamy i poświęcamy, pełni niepokoju o doczesny i wieczny los ludzi i ludów. (…)
O Serce Niepokalane! Pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które tak łatwo zakorzenia się w sercach współczesnych ludzi - zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży już nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogi ku przyszłości. Od głodu i wojny - wybaw nas!
I dodał, mocno akcentując słowa:
Od wojny atomowej, od nieobliczalnego samozniszczenia, od wszelkiej wojny - wybaw nas! Od grzechów przeciw życiu człowieka od jego zarania - wybaw nas! Od nienawiści i podeptania godności dzieci Bożych - wybaw nas!
Przejęta troską modlitwa Ojca Świętego wyraziła cały ból i zło świata w słowach: „wybaw nas!”. I wreszcie:
Przyjmij, o Matko Chrystusa, to wołanie nabrzmiałe cierpieniem wszystkich ludzi!
Siostra Łucja, ostatnia wizjonerka z Fatimy, potwierdziła, że „poświęcenie z 1984 roku pozwoliło uniknąć wojny atomowej, która miała się rozpętać w 1985”. Jak wiadomo, siostra Łucja nadal miała objawienia maryjne. Oficjalne jest objawienie z 1984 roku ogłoszone przez samego kardynała Bertone: Maryja rozmawiała wówczas z Łucją o poświęceniu i przy tej okazji mistyczka dowiedziała się, że uniknięto wojny nuklearnej.
Zatem przez siostrę Łucję dotarło do nas nadprzyrodzone objawienie. Praktycznie wiemy teraz - dzięki objawieniu Maryi - że Jan Paweł II w tamtym czasie naprawdę uratował świat i ludzkość przed wojną atomową.
Taki przebieg wydarzeń, choć może się wydawać absurdalny dla kogoś, kto przesiąkł krótkowzroczną mentalnością pozytywistyczną (niedostrzegającą głębi rzeczy), ujawnia niezwykłą moc, moc rzeczywistą, na ziemi i w niebie, którą Jezus przekazał Piotrowi. To właśnie jemu, jak pokazuje Matka Boża Fatimska, powierzone są historyczne losy ludzkości.
Być może wyda się absurdem wyobrażanie sobie, że zwyczajna, bezbronna ludzka istota ma jakiś nadprzyrodzony wpływ na historię. Ale tu chodzi o Kościół i Piotra, i to sam Jezus w Ewangelii udzielił mu tej tajemniczej władzy. Zresztą, aby mieć bardzo wymowny empiryczny dowód na władzę Kościoła nawet nad szatanem, wystarczy uczestniczyć w egzorcyzmach i widzieć skutki rozkazów, jakie kapłan wydaje złym duchom, zbuntowanym aniołom.
Ślad niedoszłej wojny nuklearnej pomiędzy komunistycznym Wschodem a Zachodem można odnaleźć w testamencie Jana Pawła II, w którym napisał:
Od jesieni roku 1989 sytuacja ta uległa zmianie.
Ostatnie dziesięciolecie ubiegłego stulecia wolne było od dawniejszych napięć, co nie znaczy, że nie przyniosło z sobą nowych problemów i trudności. Niech będą dzięki Bożej Opatrzności w sposób szczególny za to, że okres tzw. „zimnej wojny” zakończył się bez zbrojnego konfliktu nuklearnego, którego niebezpieczeństwo w minionym okresie wisiało nad światem.
Ale czy z historycznego punktu widzenia do przyjęcia jest konstatacja, że uniknięto wojny atomowej, która miała wybuchnąć w 1985 roku? I dlaczego właśnie wtedy? Szperając w kronikach z tamtego okresu i dokumentach historyków, dowiadujemy się, że właśnie w latach 1983-1984 maksymalnie wzrosło napięcie pomiędzy blokiem sowieckim i NATO. Ponadto odkrywamy, że istotnie, w tamtym okresie użycie broni nuklearnej było przedmiotem rozważań. Umieszczenie pocisków Pershing II i Cruise stało się najbardziej dramatycznym momentem całej zimnej wojny, wraz z inicjatywą obrony strategicznej SDI, tak zwanej tarczy kosmicznej. Napięcie rosło coraz bardziej, przy czym w Związku Sowieckim, na Kremlu, rosło też polityczne zamieszanie.
Z powodu choroby Jurij Andropow nie był już w stanie mocno trzymać steru władzy, w partii rozpętała się walka grup i Konstanty Czernienko, należący do skrzydła militarystycznego, już próbował zapewnić sobie sukcesję. Był to czas - powtarzam - sowieckiej inwazji na Afganistan. To wszystko dotyczyło potęgi nuklearnej bardzo agresywnej militarnie, a jednocześnie paranoicznej i obawiającej się wrogich ataków.
Były szpieg KGB Oleg Gordijewski 16 października 1988 roku ujawnił w ”Sunday Telegraph”, że kiedy pomiędzy 2 a 11 listopada 1983 roku wojska NATO przeprowadziły manewry pod kryptonimem „Celny łucznik” symulujące atak nuklearny, wywołało to prawdziwy alarm. „Sowieci poważnie brali pod uwagę możliwość użycia broni nuklearnej przeciwko USA - stwierdził Gordijewski. - Zachodnie stacje nasłuchu odnotowały nagły wzrost częstotliwości i nagłości komunikatów pomiędzy Moskwą i jej agentami w Europie. Wydawało się, że kraje Paktu Warszawskiego naprawdę podejrzewają, iż atak nuklearny Zachodu jest bliski. A to dlatego, że dowództwo NATO zmieniło nagle kody komunikacyjne «Celnego łucznika». To wystarczyło, by postawić w stan alarmu Sowietów, którzy 8 i 9 listopada trzymali palec niebezpiecznie blisko atomowego guzika”.
Słowo „Ryan”, kryptonim operacji sowieckiej, było akronimem „Ataku pociskami nuklearnymi”. W tamtych okolicznościach tragedii udało się uniknąć w ostatniej chwili, dzięki dokładniejszym informacjom o ćwiczeniach NATO, jednakże niebezpieczeństwo nie znikło, przeciwnie, jeszcze zwiększyło się. Sowieci przygotowali bowiem tak zwaną „maszynę apokalipsy”, skomputeryzowany system automatycznej odpowiedzi na domniemane ataki, zdolny zasypać cały Zachód gradem pocisków interkontynentalnych z głowicami atomowymi, które obróciłyby wszystko w popiół.
Z nastaniem Czernienki w miejsce Andropowa sowieckie przywództwo było coraz bardziej przekonane, że wobec militarnej i gospodarczej presji Ameryki Reagana i NATO, Związek Sowiecki (niebędący w stanie dotrzymać kroku Stanom i poradzić sobie z wewnętrznymi sprzecznościami) może uratować władzę komunistyczną tylko za pomocą ataku prewencyjnego. 70 tysięcy pocisków nuklearnych, którymi wówczas dysponowano, zupełnie wystarczało, aby obrócić w perzynę całą planetę.
W tych doprawdy apokaliptycznych okolicznościach, 25 marca 1984 roku na Placu św. Piotra Jan Paweł II przed figurą Matki Bożej Fatimskiej, w jedności z biskupami, dokonał, korzystając również z telewizyjnego przekazu międzykontynentalnego, uroczystego aktu, wypowiadając dramatyczne słowa o bliskim nuklearnym samozniszczeniu.
Zobaczmy teraz w oparciu o fakty, jaka była odpowiedź Matki Bożej Fatimskiej na to pełne troski błaganie. Zaledwie dwa miesiące po tym tajemniczym obrzędzie, będącym czymś w rodzaju światowego egzorcyzmu dokonanego przez namiestnika Chrystusa, w sowieckiej bazie w Siewieromorsku na Morzu północnym doszło do wypadku, który prawdopodobnie odsunął straszliwy miecz Damoklesa wiszący nad światem. W jego wyniku uległ zniszczeniu militarny potencjał sowiecki skierowany na Zachód. Alberto Leoni, ekspert historii wojskowej, napisał: „Bez tego systemu pocisków kontrolujących Atlantyk ZSRR nie miało już najmniejszych szans na zwycięstwo. Dlatego opcja militarna została przekreślona”.
Czy akt powierzenia się opiece Maryi z Fatimy naprawdę oddalił światową katastrofę? Być może to przypadek (jak podpowiada ludzka logika), że wybuch w Siewieromorsku miał miejsce właśnie 13 maja 1984 roku, w święto Matki Bożej Fatimskiej i rocznicę pierwszego objawienia (w 1917 roku) oraz zamachu na Papieża (w 1981 roku) również przez Nią uratowanego. Ślady prowadzą zadziwiająco wyraźnie ku Maryi.
Jeśli wierzyć siostrze Łucji (która, znajdując się w portugalskiej klauzurze, nie mogła znać tajnych spraw Kremla ani Siewieromorska ujawnionych wiele lat później), Opatrzność pozwoliła uniknąć tragedii. Decydujące według siostry Łucji było poświęcenie świata, a szczególnie Rosji, Niepokalanemu Sercu Maryi, o co sama poprosiła w Fatimie. Poświęcenia tego uroczyście dokonał Jan Paweł II 25 marca 1984 roku, na zakończenie Roku Odkupienia.
Zresztą po tym akcie poświęcenia zdarzył się nie tylko wypadek w Siewieromorsku, z opisanym tu natychmiastowym skutkiem, lecz faktycznie staliśmy się świadkami radykalnej zmiany strategii na przeżycie sowieckich przywódców.
Na początku 1985 roku umarł bowiem Czernienko, a wraz z nim idea podnoszenia głowy i grożenia Zachodowi na jego własnym terytorium. ZSRR nie wytrzymał trudności, system gospodarczy i przemysłowy znalazły się w zapaści (czego dowodem stała się wkrótce także katastrofa w Czarnobylu). Człowiekiem Kremla został wybrany ktoś nowy, Michaił Gorbaczow, który - w porozumieniu z najbardziej świadomymi elitami reżimu (przede wszystkim z KGB) - postawił wszystko na jedną kartę, wprowadzając rozpaczliwą reformę systemu sowieckiego, która szybko okazała się niemożliwa do zrealizowania i doprowadziła do stopniowego rozpadu imperium. Stało się tak również dlatego, że chcąc nie chcąc Gorbaczow wprowadził nieco więcej wolności (by spróbować odbudować gospodarkę i zyskać wiarygodność w oczach Zachodu), co w nieunikniony sposób doprowadziło do eksplozji wszelkiego rodzaju przeciwieństw, począwszy od wolnościowej bomby, której lont tlił się w Polsce od lat, czyli Solidarności, bez której reżim faktycznie nie mógł rządzić krajem, bo nie miał ani poparcia, ani wiarygodności.
Tutaj właśnie wyłania się fundamentalna rola Jana Pawła II w pokojowym przejściu od komunizmu, którego historię, słabe punkty oraz mechanizmy działania Papież dobrze znał ze względu na swoje osobiste doświadczenia. Rola, jaką odegrał, doprowadziła do upadku komunistyczne reżimy poprzez sprzyjanie nie gwałtownym, lecz pokojowym procesom dezintegracji. Jest to wydarzenie historyczne podwójnie niewytłumaczalne i mające wszelkie cechy cudu.
Gorbaczow prosi o wybaczenie
Jan Paweł II - zauważa Cardia - przystępuje do uderzenia na komunizm ostrożnie i z rozwagą. Pozwala, aby dojrzewały warunki, które doprowadzą sowieckie imperium do upadku: endemiczny kryzys gospodarczy w krajach Europy Wschodniej, niemożliwe do utrzymania wydatki militarne, naciski na płaszczyźnie międzynarodowej ze strony Ronalda Reagana i Margaret Thatcher. Papież przyczynia się do przyspieszenia tego historyczno — politycznego procesu poprzez spowodowanie, tak jak tylko on potrafi i może sprawić, kryzysu komunizmu w Polsce”.
I rzeczywiście, to właśnie z Polski nadszedł powiew wolności. Po wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 roku i zdelegalizowaniu Solidarności, przez wszystkie lata osiemdziesiąte - jak mówi Cardia - „Jan Paweł II obstawał przy uznawaniu siebie za duchowego przywódcę Polski”. Przede wszystkim wobec Gorbaczowa i polskiego reżimu, który coraz bardziej obcy i bezradny wobec narodu w trakcie podróży papieskich w 1983 i 1987 roku żebrał u Papieża jakiejś aprobaty, której ten jednakże mu nie udzielił, domagając się przedtem uznania praw swojego ludu do wolności oraz godności osobistej i społecznej.
Wreszcie reżim poddał się i w 1989 roku - wyczerpany jak inne systemy komunistyczne - przystąpił do negocjacji z Solidarnością. „Polska zapoczątkowała w 1989 roku rewolucyjną falę, która w ciągu kilku miesięcy porwała i zatopiła wszystkie komunistyczne reżimy Europy Wschodniej” - przyznaje Cardia.
4 czerwca Solidarność triumfalnie wygrała wybory, 24 sierpnia katolicki polityk Tadeusz Mazowiecki został szefem rządu, a w październiku nawiązano stosunki dyplomatyczne ze Stolicą Apostolską.
W krajach Europy Wschodniej „wszyscy uświadomili sobie, że to, co stało się w Warszawie, powinno się udać także gdzie indziej”; że niemożliwe stało się możliwe; że można odzyskać demokrację i wolność bez rozlewu krwi, unikając zemsty i innych okropności. Nawet sami komuniści widzieli w takim obrocie sprawy jedyną dla nich drogę wyjścia.
W ten sposób doszło do nieprawdopodobnego wydarzenia: w ciągu zaledwie kilku dni upadło największe i najokrutniejsze imperium w dziejach świata, po dziesięcioleciach eksterminacji i ciemiężenia, nawet bez jednej wybitej szyby (z wyjątkiem Rumunii, gdzie rozpętał się wewnętrzny odwet wobec komunistów). Była to jedyna rewolucja polityczna czasów współczesnych, a nawet - można powiedzieć - jedyna taka w historii, w czasie której nie przelano ani jednej kropli krwi, jedyna, w której monstrualna potęga została pokonana przez ludzi bezbronnych i niestosujących przemocy.
Angielski dziennikarz Timothy Garton Ash napisał: „Kryzys gospodarczy był (…) niezbędnym, ale bynajmniej niewystarczającym warunkiem rewolucji. Decydujące przyczyny leżały raczej w sferze świadomości niż bytu”.
Zresztą pisałem już o pewnych koincydencjach, które każą się dopatrywać stojącej za wydarzeniami jakiejś potężnej „ręki”. Decyzję o rozwiązaniu Związku Sowieckiego podjęto 8 grudnia 1991 roku. Dla laickich obserwatorów może to nie mieć znaczenia, lecz chrześcijanie w tym dniu obchodzą uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Przypomnijmy, że Matka Boża, ukazując się w Fatimie, tak zakończyła dramatyczną przepowiednię o rozlewaniu się komunizmu: „Moje Niepokalane Serce zwycięży”.
Ale to nie wszystko. Czerwoną flagę z sierpem i młotem spuszczono z masztu na Kremlu 25 grudnia 1991 roku, czyli w uroczystość Narodzenia Pańskiego, co jest naprawdę znaczące w kontekście kolosalnego eksperymentu, którym było całkowite wyeliminowanie chrześcijaństwa z historii. Być może to wszystko to czysty przypadek, ale daje do myślenia.
Tak czy inaczej, to że komunizm zaczął się chwiać w posadach wraz z wyborem polskiego papieża, to niepodważalny fakt podkreślany zresztą przez samego Gorbaczowa: „Dzisiaj można powiedzieć, że to wszystko, co zdarzyło się w Europie Wschodniej w ostatnich latach, nie byłoby możliwe, gdyby nie obecność tego Papieża i wielka rola - także polityczna - jaką odegrał na scenie światowej”.
A jednak Jan Paweł II biskupowi koreańskiemu Angelo Kim Nam-su, który przypisywał mu zasługę oswobodzenia Polski, odpowiedział: „Nie, to nie dzięki mnie. To było dzieło Maryi, jak przepowiedziała w Fatimie i Medjugorje” W swoim testamencie Papież rzeczywiście wspomina hasło kardynała Augusta Hlonda (powtórzone też przez Wyszyńskiego): „Zwycięstwo, jeśli przyjdzie, będzie to zwycięstwo przez Maryję”.
Również siostra Łucja w czasopiśmie „30 Giorni” oświadczyła: „Całkowicie zgadzam się z tym, co powiedział Ojciec Święty. Jest to działanie Boga na świecie, by uwolnić go od niebezpieczeństwa wojny atomowej mogącej go zniszczyć. To jest bezustanny apel do ludzi o ożywienie wiary”.
Epilogiem tragedii, która zaczęła się w 1917 roku i doprowadziła do najbardziej okrutnej i apokaliptycznej eksterminacji chrześcijan, było wydarzenie mające miejsce w czasie wizyty ostatniego komunistycznego przywódcy ZSRR Michaiła Gorbaczowa u Jana Pawła II: podczas spotkania w prywatnym gabinecie Papieża poprosił on o wybaczenie za zbrodnie komunizmu (Ojciec Święty objął go ramieniem). Wiadomość ta została po raz pierwszy ujawniona przez siostrę Łucję, wizjonerkę z Fatimy, i potwierdzona przez nią także po dementi watykańskiej służby prasowej 2 marca 1998 roku. Kilka miesięcy temu informację potwierdził w swojej książce watykański sekretarz stanu, kardynał Bertone.
Groźba, która trwa
Zatem - jeśli wierzyć siostrze Łucji i samemu Papieżowi (ale także historykom) - około 1985 roku Opatrzność pozwoliła uniknąć nuklearnej hekatomby. Ale nie na zawsze. Jan Paweł II nadal i coraz bardziej dramatycznie ostrzegał przed możliwością „nieobliczalnego samozniszczenia”. Czy był to wynik realistycznej refleksji, czy „wiedział” coś, co zostało mu ujawnione? Również pewne wydarzenia nadprzyrodzone w czasie jego pontyfikatu, na przykład objawienia z Kibeho w Ruandzie, ostrzegały przed nadciągającą katastrofą wojenną na skalę światową. Po poświęceniu Rosji dokonanej przez Jana Pawła II w 1984 roku i dojściu do władzy w Moskwie Gorbaczowa, w wyniku bardzo poważnego kryzysu ekonomicznego, który dotknął ZSRR, strategia Kremla, jak widzieliśmy, polegała na uzgodnieniu z Reaganem stopniowego, dwustronnego rozbrojenia. Wkrótce osiągnięto pierwsze, niezwykle ważne porozumienie o ograniczeniu zbrojeń, które przerwało dramatyczny spór na temat eurorakiet. Nareszcie obydwa supermocarstwa podjęły próbę odwrócenia tendencji mnożenia liczby pocisków rozmieszczonych na świecie.
W przeddzień podpisania traktatu Gorbaczow złożył zaskakujące oświadczenie dla tygodnika „Time”: „Jestem pewien, że Bóg, tam, w niebiosach, nie odmówi nam niezbędnej roztropności, by odnaleźć drogę porozumienia”. Rzeczywiście, w wigilię przyjęcia traktatu doszło do interesującego i pozornie przypadkowego kontaktu Reagana z Mariją Pavlović, jedną z wizjonerek z Medjugorje, o którym później dowiedział się również Gorbaczow. Reagan przyniósł ze sobą razem z dokumentami niezbędnymi do podpisania traktatu list Mariji (z którą rozmawiał telefonicznie) i zrelacjonował wszystko rosyjskiemu przywódcy.
Naturalnie, żaden historyk nie wspomniałby nigdy o tym „wmieszaniu się” do traktatu podpisanego w Waszyngtonie w 1987 roku. Ale jak to zwykle bywa, „przypadek” sprawił po raz kolejny, że w dokumentacji pozostał drobny ślad, który daje do myślenia. Podpisy pod dokumentem złożono bowiem 8 grudnia, czyli w uroczystość Niepokalanego Poczęcia, jak gdyby ku przypomnieniu obietnicy Matki Bożej Fatimskiej u zarania XX wieku: „Na koniec moje Niepokalane Serce zwycięży”. To właśnie Maryi Jan Paweł II podczas uroczystej ceremonii 25 marca 1984 roku powierzył losy ludzkości i obronę świata przed nuklearną apokalipsą. Zresztą w Medjugorje, od samego początku objawień, Matka Boża wyraźnie powtarzała (tak jak dawała wcześniej do zrozumienia w Fatimie): „Dzięki postowi i modlitwie możecie oddalić nawet wojnę i zawiesić prawa naturalne”.
Jan Paweł II nigdy nie przestawał błagać Miłosierdzie Boże o obronę ludzkości, zawsze podnosił głos, by ugasić każde zarzewie wojny. To wyjaśnia również stanowczy sprzeciw Papieża wobec wojny w Iraku.
Na zakończenie Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 Jan Paweł II, poświęcając trzecie tysiąclecie Dziewicy Maryi, wypowiedział uroczyste i przejmujące słowa, które w tamtej chwili mogły się wydawać nieaktualne, lecz okazały się prorocze, biorąc pod uwagę to, że kilka miesięcy później nastąpiła tragedia z 11 września i ludzkość znalazła się nagle na skraju przepaści.
Zatem Papież, na zakończenie Roku Świętego 2000, klęcząc na Placu św. Piotra przed figurą Matki Bożej Fatimskiej, w obecności 1500 biskupów przybyłych ze wszystkich stron świata na jubileuszowe uroczystości powiedział: „Żyjemy w niezwykłej epoce, porywającej i zarazem pełnej sprzeczności. Ludzkość dysponuje dziś niesłychanie skutecznymi środkami, którymi może zamienić świat w kwitnący ogród albo obrócić go w ruinę. Posiada niezwykłe możliwości oddziaływania na same źródła życia: może je wykorzystywać ku dobru, w granicach zakreślonych przez prawo moralne, ale może też iść za głosem krótkowzrocznej pychy, która każe nauce odrzucać wszelkie ograniczenia i prowadzi ją nawet do podeptania szacunku należnego każdej istocie ludzkiej. Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości ludzkość stoi na rozdrożu”.
Jan Paweł II spodziewał się ataków nienawiści i destrukcji z wielu stron, również starcia cywilizacji i religii, stąd między innymi inicjatywa modlitwy w Asyżu, dokąd Papież zaprosił (po raz pierwszy 27 października 1986 roku) przedstawicieli wszystkich wielkich religii.
Rzeczywiście, 11 września 2001 roku zainaugurował nowe tysiąclecie posępnym odgłosem zniszczenia. Tamtego roku w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny Papież mówił z bólem o ”rzekach nienawiści” rozlewających się po całym globie i ”ciemnych chmurach gromadzących się na horyzoncie świata. Ludzkość, która z nadzieją powitała jutrzenkę trzeciego tysiąclecia, czuje teraz na sobie groźbę nowych, przerażających konfliktów. Pokój na świecie jest w niebezpieczeństwie”.
Zresztą głos Benedykta XVI całkowicie współbrzmi z zatroskaniem jego poprzednika. W Światowy Dzień Pokoju 2007 potępił on nowy wyścig zbrojeń atomowych powodujący lawinowy wzrost wydatków militarnych, alarmując że „pogłębiło to jeszcze bardziej rozpowszechniony klimat niepewności i lęku przed potencjalną katastrofą atomową”.
Tajemnicza przepowiednia Heleny Kowalskiej - siostry Faustyny
Helena Kowalska była nadzwyczajną osobowością. Jednak jej życie było tak zwyczajne, że dopóki była na tej ziemi, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Pochodząca z ubogiej wiejskiej rodziny, zmarła w klasztorze w Krakowie, mając zaledwie 33 lata, w 1938 roku, jako siostra Faustyna, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy przybył tam z niedalekich Wadowic osiemnastoletni Karol Wojtyła wraz z ojcem.
Siostra Faustyna to wielka święta, wielka mistyczka, której losy zostały misternie splecione z losami Wojtyły. Była bowiem nikomu nieznana (z wyjątkiem jej spowiedników i przewodników duchowych) aż do śmierci i dopiero dzięki Karolowi Wojtyle Kościół i świat poznali jej postać i jej nadzwyczajne objawienia Jezusa dla ludzkości naszych czasów.
On, jako młody student — robotnik (konspiracyjny seminarzysta), idąc do pracy w Solvayu, zatrzymywał się na modlitwę w kościele w Łagiewnikach znajdującym się przy klasztorze siostry Faustyny. On, jako biskup pomocniczy Krakowa, przekonał Święte Oficjum, by zdjęto dzienniki siostry z ”indeksu”, i pokazał wszystkim postać mistyczki i jej nieznany dotąd dziennik z objawień o Bożym Miłosierdziu. To on, jako arcybiskup Krakowa, wszczął w latach sześćdziesiątych proces beatyfikacyjny niezwykłej zakonnicy, by już jako papież dokończyć go w roku 1993 i wreszcie wynieść ją na ołtarze w 2000 roku, podczas wielkiej uroczystości w ramach Jubileuszu w obecności 200 tysięcy wiernych.
Jan Paweł II udowodnił w swojej drugiej encyklice ogłoszonej w listopadzie 1980 roku, Dives in misericordia, wyraźnie inspirowanej nauczaniem polskiej siostry, że Boże Miłosierdzie nie jest jedynie ośrodkiem szczególnej pobożności, lecz sercem chrześcijaństwa. To wreszcie Jan Paweł II ustanowił w Kościele powszechnym święto Bożego Miłosierdzia w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, co było spełnieniem jednej z misji powierzonych przez Jezusa młodej siostrze.
Wreszcie pieczęć tej misji została przyłożona bezpośrednio przez niebo: śmierć Papieża nastąpiła bowiem wieczorem 2 kwietnia 2005 roku, czyli wraz z liturgicznym początkiem święta Bożego Miłosierdzia, które przypadało 3 kwietnia.
Jan Paweł II dał wszystkim ludziom na całym świecie poznać i pokochać przesłanie Bożego Miłosierdzia. Ono jest kluczem do odczytania historii przedstawionej w ostatniej książce — rozważaniu Pamięć i tożsamość, w której Papież wyjaśnia, iż pomimo szerzenia się okrutnego Zła, „całe XX stulecie było naznaczone jakimś szczególnym działaniem Boga, który jest Ojcem «bogatym w miłosierdzie” - dives in misericordia (por. Ef 2,4)”.
Jezus polecił siostrze Faustynie: „Mów światu o moim miłosierdziu, powiedz, że Ja jestem miłością i miłosierdziem samym”. Faustyna pozostawała całe życie w klasztorze i dopiero polski papież napisał wyraźnie w swojej encyklice o miłosierdziu Bożym, że Jezus Chrystus „sam je wciela i uosabia. Poniekąd On sam jest miłosierdziem” (Dives in misericordia, nr 2).
Te mniej więcej słowa przekazał Jezus przez siostrę Faustynę. Co więcej, Papież Polak od początku swojego wyboru utrzymywał, iż szerzenie tego orędzia jest jego szczególnym zadaniem, powierzonym mu przez Opatrzność, dla Kościoła i świata, jednym z fundamentalnych powodów jego wyboru, jak powiedział w Collevalenza.
Jedna z postaci jego młodzieńczych dramatów wobec Ecce homo wykrzykuje:
Zmęczyłeś się śmiertelnie. Wyniszczyli Cię -
To się nazywa Miłosierdzie.
Przy tym pozostałeś piękny.
Najpiękniejszy z synów ludzkich.
Takie piękno nie powtórzyło się już nigdy później -
O, jakież trudne piękno, jak trudne. Takie piękno nazywa się Miłosierdzie.
Miłosierdzie jest samym sercem objawień. Jednak niebo - poprzez siostrę Faustynę (i, jak zobaczymy, także matkę Speranzę) - chciało ukazać, szczególnie w dzisiejszych czasach, temu zagubionemu pokoleniu, które nie zna prawdziwej miłości ani niezmierzonej miary miłości Bożej, całe nieskończone „szaleństwo” Bożego Miłosierdzia. Chciało pokazać, że właśnie miłosierdzie jest istotą Bożej natury, i dało to poznać całemu światu szczególnie poprzez Jana Pawła II.
W tym miejscu pojawia się pytanie dotyczące przepowiedni Jezusa wiernie przekazanej przez siostrę Faustynę w jej dzienniczku: „Pewnego dnia, gdy się modliłam za Polskę, usłyszałam te słowa: Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście moje” (1732).
Słowa te zdają się być proroctwem nawiązującym właśnie do polskiego papieża. Czyżby więc on był tą „iskrą”, a przede wszystkim jego wspaniały pontyfikat, który w planach Bożych miał przygotować świat na nadejście Jezusa? Ten „wstrząsający szczegół” wprawia w osłupienie. Czy można rozwiązać tę zagadkę? Ludmiła Grygiel, badaczka dziejów siostry Faustyny i katolicka intelektualistka krakowska, bardzo bliska Karolowi Wojtyle, w swojej książce na temat mistyczki pisze: „Zostawmy to zdanie bez komentarza, naśladując postawę Faustyny, która przy podobnej okazji powiedziała: «nie rozumiem w tej chwili». Nie znaczy to jednak, że trzeba o tym zdaniu zapomnieć, wprost przeciwnie - trzeba stale do niego powracać i medytować nad nim, pozwalać się oświecać Temu, który je wypowiedział”.
17 sierpnia 2002 roku Jan Paweł II uroczyście poświęcił w Krakowie Łagiewnikach sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Cóż on powiedział w owym miejscu wzniesionym na kamieniu węgielnym przywiezionym z góry Kalwarii, „niejako spod Krzyża, na którym Jezus Chrystus pokonał grzech i śmierć”? Tamtego dnia słowa Ojca Świętego były naprawdę poruszające. On sam wzruszył się, wspominając po zakończeniu mszy świętej czasy, kiedy jako młody robotnik zatrzymywał się na modlitwę w tym kościele, nic nie wiedząc o tej, która jeszcze do niedawna tam przebywała, ani o Tym, który objawił się jej jako nieskończone Miłosierdzie dla świata. „Przychodziłem tutaj zwłaszcza w czasie okupacji, gdy pracowałem w pobliskim Solvayu. Do dzisiaj pamiętam tę drogę, która prowadziła z Borku Fałęckiego na Dębniki, którą odbywałem codziennie, przychodząc na różne zmiany w pracy, przychodząc w drewnianych butach. Takie się wtedy nosiło. Jak można było sobie wyobrazić, że ten człowiek w drewniakach kiedyś będzie konsekrował bazylikę Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach?”.
Oto kilka fragmentów z tej pamiętnej homilii Jana Pawła II: „(…) nie ma dla człowieka innego źródła nadziei, jak miłosierdzie Boga (…) niezawodnego źródła nadziei. (…) Pragniemy oczyma duszy wpatrywać się w oczy miłosiernego Jezusa, aby w głębi Jego spojrzenia znaleźć odbicie własnego życia oraz światło łaski, którą już po wielokroć otrzymaliśmy i którą Bóg zachowuje dla nas na każdy dzień i na dzień ostateczny. (…) Jak bardzo dzisiejszy świat potrzebuje Bożego miłosierdzia! Na wszystkich kontynentach z głębin ludzkiego cierpienia zdaje się wznosić wołanie o miłosierdzie. (…) Dlatego dziś w tym sanktuarium chcę dokonać uroczystego aktu zawierzenia świata Bożemu miłosierdziu. (…) Niech się spełnia zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść «iskra, która przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście»„. Natomiast po przypomnieniu tego proroctwa Papież dodał: „Trzeba tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia. W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście!”.
Widać tu wyraźnie wolę Jana Pawła II, by unikać wszelkich subiektywnych interpretacji tego proroctwa skupionych na jego osobie, a także wolę wskazania sanktuarium jako miejsca, z którego rozprzestrzeni się pożar. Ta iskra - wyjaśniał nam Papież - to przesłanie Bożego Miłosierdzia, jedyny ogień mogący dać ludziom pokój i szczęście.
Interpretacja Jana Pawła II jest bez wątpienia jak najbardziej właściwa. Nieodparcie nasuwa się wszak konstatacja na temat wyjątkowej roli, jaką on sam, jako arcybiskup Krakowa i papież, odegrał w zapoznaniu świata z postacią św. Faustyny i w szerzeniu kultu Bożego Miłosierdzia w Kościele. Zatem metafora „iskry” obiektywnie wydaje się zawierać także postać pierwszego w historii polskiego papieża.
Zresztą w języku biblijnym i mistycznym zwrot użyty przez Jezusa („przygotuje świat na ostateczne przyjście moje”) wcale automatycznie nie implikuje czasowej bliskości końca świata i paruzji. Raczej jest to bliskość czasu Boga, dla którego „tysiąc lat jest jak jeden dzień”, bliskość w życiu każdego człowieka, dla którego każda chwila może być przejściem do wieczności. To jest przygotowanie do ostatecznego powrotu Jezusa, który obejmuje cały czas Kościoła, pomiędzy pierwszym i drugim przyjściem Zbawcy, może zatem oznaczać tysiąclecia, nie bliskość w naszym rozumieniu.
Jednakże prawdą jest, że Jezus mówił św. Faustynie o ostatecznych czasach także przy innej okazji, zaś sam Karol Wojtyła uznawał niejako za „apokaliptyczne” te czasy, w których żyjemy. Jest jego objawieńcze zdanie wypowiedziane 9 listopada 1976 roku, w czasie wizyty w Stanach Zjednoczonych, które nie pozostawia w tym względzie cienia wątpliwości. Kardynał Wojtyła stwierdził: „Stoimy w obliczu największej w historii konfrontacji, z jaką ludzkość miała kiedykolwiek do czynienia. Nie sądzę, by szerokie koła społeczności chrześcijańskiej zdawały sobie z tego w pełni sprawę. Stoimy teraz w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem i anty-Kościołem, Ewangelią i anty-Ewangelią”.
W tym miejscu nieodparcie nasuwa się myśl, że właśnie ten nadzwyczajny papież mógł być „iskrą” mającą przygotować nasze pokolenie na doświadczanie czasów i niewyobrażalnych prób, nigdy przedtem niewidzianych. Czasów i prób decydujących w historii ludzkości i w dziejach zbawienia.
Wielka próba
Ze zdziwieniem odkrywamy, że właśnie to zdanie (nieznane) Wojtyły zostało przytoczone i zaproponowane jako punkt rozważań przez kardynała Iva-na Diasa, którego papież Benedykt XVI zaprosił do Lourdes 8 grudnia 2007 roku, by celebrował rozpoczęcie jubileuszu 150-lecia objawień.
W uroczystej homilii kardynał umieścił cytat z Wojtyły jako centralny punkt wykładu z nowoczesnej teologii. Zaproszony dostojnik zastanawiał się nad przyczyną i znaczeniem tak wielu objawień maryjnych następujących po sobie w czasach współczesnych, które w sposób ewidentny sygnalizują szczególny dramatyzm i wagę epoki, w jakiej żyjemy. Objawienia te implikują szczególne wspomożenie Boże poprzez Matkę Chrystusa, Dziewicę Maryję, która w Medjugorje 14 lutego 1982 roku powiedziała: „Ten wiek jest we władzy Szatana”.
W tej nadzwyczajnej homilii kardynał Dias mówił o Maryi jako o ”matce bardzo troszczącej się o swoje dzieci”. Zatem, „w jak najszerszym kontekście bezustannej i okrutnej walki pomiędzy siłami dobra i zła, od zarania dziejów ludzkości, plasuje się seria objawień współczesnych, zapoczątkowanych w 1830 roku w Paryżu, na Rue de Bac, ogłaszając stanowcze wkroczenie Dziewicy Maryi w centrum nieprzyjacielskich działań pomiędzy Nią i demonem jak opisuje Biblia w Księdze Rodzaju i Apokalipsie”. Nieprzypadkowo objawienie z 1830 roku to objawienie tak zwanego Cudownego Medalika, za przyczyną Dziewicy, na którym jest Ona wyobrażona „z rozpostartymi ramionami, z których wychodziły świetliste promienie oznaczające łaski udzielane całemu światu. Jej stopy spoczywały na kuli ziemskiej i miażdżyły głowę węża, czyli diabła, wskazując zwycięstwo, jakie Dziewica odniosła nad szatanem i nad siłami zła. Wokół wizerunku można przeczytać inwokację: «0 Maryjo, bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy»„. Ten dogmat wiary Pius IX ogłosił w 1854 roku i został on zatwierdzony przez samą Maryję, która nadal okazywała „swoją wielką, matczyną troskę o losy ludzkości” poprzez nowe objawienia, zachęcając w nich zawsze do modlitwy i skruchy, „ponieważ przewidywała duchową ruinę niektórych krajów, cierpienia, jakich dozna Ojciec Święty, powszechne osłabienie wiary chrześcijańskiej, trudności Kościoła, przyjście Antychrysta i jego usiłowania zastąpienia Boga w życiu ludzi, usiłowania, które pomimo pewnych spektakularnych sukcesów, będą jednak skazane na porażkę”.
Dostojnik mówił o działaniu Maryi pragnącej utkać „ogromną sieć pośród swoich duchowych dzieci” i za jej pomocą „zainicjować ofensywę przeciwko siłom zła na całym świecie, by je powstrzymać i przygotować ostateczne zwycięstwo Jej Bożego Syna, Jezusa Chrystusa”.
Walka ta przebiegać ma dzięki tak prostym rzeczom, o które prosi Dziewica, jak różaniec, Eucharystia, akceptacja rozmaitych prób „dla zbawienia świata”. Mogą się one wydawać „drobiazgami”, lecz w rzeczywistości „są potężnymi narzędziami w rękach Boga”, podobnie jak proca, którą Dawid zwyciężył Goliata. Bo dla Boga „nie ma nic niemożliwego”. Według kardynała ta walka jest dzisiaj bardziej zażarta aniżeli w czasach Bernadetty i ”powoduje wiele ofiar w naszych rodzinach i pośród naszej młodzieży”. Dias wspomniał tutaj słowa ówczesnego kardynała Wojtyły. Na zakończenie ogłosił pewne zwycięstwo Boga przez Maryję, „Niewiastę z Księgi Rodzaju i Apokalipsy, która stanie na czele wojska swoich synów i córek przeciwko siłom wroga, szatana, i zmiażdży głowę węża”.
Pośród wielu głośnych szczegółów tej uroczystej homilii podkreślę jeden: w objawieniach, jakie nastąpiły po Lourdes, Maryja przewidziała „nadejście Antychrysta”, w domyśle: w naszej epoce (bo prorocze przesłania z objawień Matki Bożej dotyczą naszej epoki). To stwierdzenie zasługujące na analizę.
Należy podkreślić, że szczególne wzmiankowanie o Antychryście zawarte jest także w encyklice Benedykta XVI Spe salvi, gdzie w rozdziałach 18. i 19. mówi on o laicyzacji chrześcijańskiej nadziei przechodzącej w nowoczesną „wiarę w postęp”.
Papież cytuje filozofa Immanuela Kanta, który wysunął hipotezę możliwego „końca wszystkich rzeczy” spowodowanego perwersyjnym rozumowaniem. Otóż sam Kant przedstawia taki koniec w relacji z Antychrystem. Wydaje mi się znaczące, że (nawet) w encyklice Benedykt XVI stawia temat Antychrysta i ”końca” (spowodowanego przewrotnością: w naszej epoce ludzkość dysponuje narzędziami mogącymi sprowokować taki koniec).
Już Paweł VI podczas dramatycznej rozmowy prywatnej z Jeanem Guittonem (który później przytoczył ją w książce Paolo VI segreto), obserwując złowieszczy chaos panujący w Kościele, przede wszystkim pośród teologów i duszpasterzy, dostrzegał w nim „pewne oznaki końca czasów” przepowiedzianego przez Ewangelie i zastanawiał się, czy „jesteśmy bliscy końca?”.
Również Jean Guitton, przeprowadzając laicką analizę sytuacji ludzkości, dochodzi do następującego wniosku: „Nie możemy, w naszej epoce, przewidzieć przyszłości. Ale możemy przypuszczać, że w najbliższym wieku poznamy takie wydarzenia, kataklizmy, katastrofy, jakich nigdy ludzkość nie doświadczyła w swojej tragicznej i długiej historii. Tak myślał Pierre Teilhard de Chardin. Było to też obsesją Luisa Althussera. I taka jest, istotnie, opinia tych wszystkich, którzy, szczególnie dzisiaj, śledzą postęp biologii czy genetyki, czekając na owo quid, które będzie konotacją XXI wieku. Dyskomfort i desperacja jednostek idą w parze z przewidywaniami tych przyszłych, bliskich kataklizmów”.
Analogiczną analizę przeprowadza Rene Girard: „Ma się wrażenie, że cała ludzkość podąża na coś w rodzaju spotkania z własną przemocą”. Francuski filozof dostrzega bowiem rozwarcie się „wiru wzajemnej przemocy”, do którego wpływają, niczym dopływy, i sumują się w jedną wielką niszczycielską siłę globalną, począwszy od małych „aktów przemocy, które eksplodują wewnątrz rodziny” aż po horrory wielu światowych teatrów wojennych, w tym „wojen eksterminujących ludność cywilną”. Filozof określa tę siłę mianem „szatana”.
Także inny filozof, Nicola Abbagnano, potwierdza: „Nowa apokalipsa, jedyna, jakiej dzisiaj boją się ludzie, jest wydarzeniem całkowicie ziemskim. W praktyce rysuje się ona jako destrukcja ludzkości przez samych ludzi, którzy zawładnęli straszliwymi siłami natury, po czym utracili nad nimi kontrolę. Są to te same siły, które przez dłuższy czas ożywiały i uzasadniały mit postępu, które grożą odwróceniem się przeciwko tym, co nagle je rozpętali w złudnym przekonaniu, że mogą przynosić tylko dobro. Nowa apokalipsa zawisła nad człowiekiem, wysyłając złowrogie błyski piekła nauki zabsolutyzowanej”.
Od Medjugorje
do Civitavecchia:
znaczenie przesłania
Nie możemy przeszkodzić Bogu mówić
do naszych czasów także poprzez prostych ludzi
i nadzwyczajne znaki, które ukazują niedostatki
naszej kultury nacechowanej racjonalizmem.
Joseph Ratzinger
Koniec czy nowy początek?
Wracając do obrazu nakreślonego przez kardynała Diasa, w świetle obiektywnych analiz będących również dziełem laików, możemy zrozumieć, dlaczego we współczesnych objawieniach maryjnych dostrzega on wyraz szczególnej pomocy dla Kościoła i ludzkości. Znajdujemy się bowiem w epoce być może najbardziej dramatycznej w dziejach chrześcijaństwa, w której grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo.
Jan Paweł II utrzymywał, że te współczesne objawienia są częścią wielkiego planu pomocy Matki Bożej dla ludzkości naszych czasów i że w Niej jedyna nadzieja ratunku (także ziemskiego):
W jaki sposób Maryja uczestniczy w tym Chrystusowym zwycięstwie, o tym wiedziałem przede wszystkim z doświadczeń mego Narodu. Wiedziałem też z ust kardynała Stefana Wyszyńskiego, że jego poprzednik, kardynał August Hlond, umierając wypowiedział te znamienne słowa: „Zwycięstwo, jeśli przyjdzie, przyjdzie ono przez Maryję”… Na przestrzeni kilkudziesięciu lat mego posługiwania pasterskiego w Polsce byłem świadkiem, w jaki sposób te słowa urzeczywistniały się.
Wchodząc w sprawy Kościoła powszechnego, wraz z wyborem na Papieża, przynosiłem z sobą przeświadczenie, że również w tym uniwersalnym wymiarze zwycięstwo, jeśli przyjdzie, będzie odniesione przez Maryję. Chrystus przez Nią zwycięży, bo chce, by zwycięstwa Kościoła w świecie współczesnym i przyszłym łączyły się z Nią.
Miałem więc takie przeświadczenie, chociaż wówczas jeszcze bardzo mało wiedziałem o Fatimie. Przeczuwałem tylko, że jest tu jakaś ciągłość, poczynając od La Salette, Lourdes, aż do Fatimy.
W tle tych wszystkich nadprzyrodzonych wydarzeń widać plan, który obrazuje wizja z Apokalipsy: wielka bitwa pomiędzy Niewiastą i Smokiem. W adhortacji Ecclesia in Europa Jan Paweł II, przed uroczystym zawierzeniem Maryi przyszłości Kościoła w Europie i ludzi żyjących na kontynencie, zauważa: „Dziejowym kolejom Kościoła towarzyszą «znaki», widoczne dla wszystkich, ale wymagające interpretacji. Wśród nich Apokalipsa wymienia «wielki znak», który ukazał się na niebie, mówiący o walce Niewiasty ze smokiem” (nr 122)”.
Jan Paweł II w Redemptoris Mater mówi, że „Maryja jest zjednoczona z Chrystusem «węzłem ścisłym i nierozerwalnym”, ponieważ jeśli jako dziewicza Matka była szczególnie z Nim zjednoczona w Jego pierwszym przyjściu, to poprzez stałą z Nim współpracę będzie tak samo zjednoczona w oczekiwaniu drugiego przyjścia” (nr 41).
To samo pisał już w XVII wieku św. Ludwik Maria Grignon de Montfort: „Przez Maryję rozpoczęło się zbawienie świata i przez Maryję musi się ono dopełnić”. Zatem Montfort ogłasza, że pobożność maryjna będzie wzrastała wraz ze zbliżaniem się końca czasu (czas końca jest czasem Maryi: „Ona dokona największych rzeczy, jakie wydarzą się w czasach ostatecznych”). Prorokuje on, że święci czasów ostatecznych zostaną ukształtowani przez Matkę Bożą i będą posiadać szczególną cechę: wszyscy będą całkowicie przynależeć do Maryi, a przez Maryję do Syna. „Totus tuus”.
Nieodparcie nasuwa się myśl o fundamentalnym znaczeniu, jaki Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny odegrał w ukształtowaniu młodego Wojtyły (on sam tak to wspomina: „Lektura tej książki stała się dla mnie momentem przełomowym”). Wszyscy pamiętamy, że jego biskupie i papieskie motto „Totus tuus” („Cały Twój”) pochodzi właśnie z książki Montforta. Jest on także jedynym współczesnym autorem cytowanym przez Jana Pawła II w encyklice Redemptoris Mater (1987).
Odkrywamy przy tym zdumiewające podobieństwo przyszłych rycerzy Maryi opisywanych przez Montforta do Karola Wojtyły. Rycerze i dzieci „tej pięknej Gwiazdy Morza”, przepowiada Montfort, „poświęcą się całkowicie Jej służbie”; „doświadczą Jej słodyczy i pieszczot matczynych”; „oddadzą się Jej z duszą i ciałem, niepodzielnie i bez zastrzeżeń, by zupełnie i niepodzielnie należeć do Jezusa Chrystusa”.
Właśnie „Totus tuus”.
Oni „jak ogień gorejący rozpalać będą wszędzie żar miłości Bożej. (…) dobrze oczyszczeni ogniem wielkich utrapień, a ściśle zjednoczeni z Bogiem, nosić będą złoto miłości w sercu, kadzidło modlitwy w duchu i mirrę umartwienia w ciele. Dla biednych i maluczkich będą oni wszędzie dobrą wonią Chrystusową; dla «wielkich» zaś tego świata, dla bogaczy i pysznych, będą wonią śmierci”.
Wreszcie „będą nauczali jak iść wąską drogą do Boga, w świetle czystej prawdy, tj. wedle Ewangelii, a nie według zasad świata, bez względu na osobę, nie oszczędzając nikogo, bez obawy przed kimkolwiek ze śmiertelnych, choćby najpotężniejszym. Będą mieli w ustach obosieczny miecz słowa Bożego; na ramionach nieść będą zakrwawiony proporzec krzyża, w prawej ręce krucyfiks, różaniec w lewej, święte imiona Jezusa i Maryi na sercu, a skromność i umartwienie Jezusa Chrystusa zajaśnieje w całym ich postępowaniu. Takimi oto będą owi wielcy mężowie, którzy się pojawią, a których Maryja ukształtuje i wyposaży na rozkaz Najwyższego, by Królestwo Jego rozprzestrzeniali nad krainą bezbożnych”.
Proroczy portret tych świętych czasów ostatecznych wydaje się być portretem Jana Pawła II. Bez wątpienia Jan Paweł II to papież czasu Maryi. Czy należy więc również domniemywać, że był papieżem, który przygotował ludzkość na zakończenie dziejów? Czy mamy w nim widzieć owo „iskrę”, która miała przygotować ostateczne przyjście Jezusa?
Maryja - jak pisze Guitton - może przyspieszyć objawienia się Jezusa, lecz czy takie objawienie oznacza koniec świata i Jego drugie przyjście, czy też kolejne Jego objawienie się w historii? Czy czas Maryi zapowiada koniec czasów czy raczej jedyną nadzieję ratunku przed przewrotnym i gwałtownym kresem wszystkiego za przyczyną Matki miłosiernej?
„Proroctwa nie lekceważcie
(1 Tes 5,20)
Jedno jest pewne: „Naszą epokę określa się jako czas objawień maryjnych”, jak pisze mariolog Stefano De Fiores. Wraz z pontyfikatem Jana Pawła II te nadzwyczajne i częste objawienia Maryi wyszły z kręgu mało wyraźnej i dwuznacznej kategorii „objawień prywatnych”, czyli przekazów mistycznych pozostających w sferze „podważalnej ludzkiej wiary”.
W nauczaniu Jana Pawła II - wyjaśnia kardynał Ratzinger - żywa obecność Maryi jest wreszcie właściwie pojmowana w kontekście „historycznego dynamizmu zbawienia, które nas obejmuje i wskazuje nam nasze miejsce w historii, obdarowując nas i wyznaczając nam zadania”. Z pewnością doświadczenie mistyczne Papieża musiało mieć decydujące znaczenie dla tego nowego spojrzenia.
Jan Paweł II - tłumaczy Ratzinger - pokazał nam, że „Maryja ani nie należy tylko do przeszłości, ani też nie pozostaje samotna na niebieskich wysokościach w swym szczególnym wybraniu przez Boga. Jest i pozostaje obecna i działa w obecnej godzinie historii; jest działającą tutaj i teraz osobą. Jak ciągle podkreśla papież. Jej życie nie tkwi w przeszłości poza nami ani nie płynie ponad nami; Ona idzie przed nami. Objaśnia nam naszą historyczną godzinę - nie z pomocą teorii, lecz przez działanie, pokazując drogę, która jest przed nami”.
W nauczaniu Jana Pawła II mariologia stała się „historią teologii i imperatywem działania”, a Maryja „znakiem dla historii”. W tej perspektywie Rok Maryjny, ogłoszony przez Ojca Świętego w 1987 roku, świadczył o tym, że „papież w tym momencie dziejów «znak Niewiasty» pragnie ukazać jako istotny «znak czasu”.
Dlatego Jan Paweł II podczas pielgrzymki po zamachu do Fatimy oświadczył uroczyście: „Ja również udaję się do tego błogosławionego miejsca, by wysłuchać raz jeszcze, w imieniu całego Kościoła, orędzia naszej Matki, przejętej troską o swoje dzieci”.
Papież powiedział, że dzisiaj orędzie Maryi z roku 1917 „jest bardziej aktualne i naglące, niż kiedykolwiek”, dodając jeszcze: „Apel uczyniony przez Maryję, Matkę naszą, w Fatimie, sprawia, że cały Kościół czuje się zobligowany, by odpowiedzieć na żądania naszej Pani. Orędzie nakłada obowiązek wobec Niej”.
To poważne stwierdzenia, które wyznaczają trzecią kategorię faktów nadprzyrodzonych, pomiędzy objawieniami biblijnymi, definitywnie zakończonymi wraz ze śmiercią ostatniego apostoła, i tak zwanymi objawieniami prywatnymi, dotąd ograniczonymi do osób indywidualnych, niewiążących dla nikogo.
Orędzie, które „obliguje” Kościół, z dokładnymi „poleceniami”, niewiele ma w sobie „prywatnego” czy fakultatywnego. Nieprzypadkowo kardynał Sodano, watykański sekretarz stanu, ogłaszając uroczyście w Fatimie przed Papieżem i ludem Bożym upublicznienie trzeciej tajemnicy fatimskiej, porównał ją do proroctw biblijnych i określił jako największe proroctwo czasów współczesnych.
To podejście Jana Pawła II wymusza na teologii konieczność zapoznania się z nowością, jaką jest intensywna profetyczna obecność Maryi w naszych czasach i w dramacie, jaki przeżywa ludzkość. Już Hans Urs von Balthasar utrzymywał, że „zwrot «objawienie prywatne» nie jest zbyt szczęśliwy” i że należy przemyśleć wszystko na nowo.
W roku 1993 kardynał Ratzinger, w fundamentalnym wywiadzie teologicznym udzielonym Nielsowi Christianowi Hvidtowi, utrzymywał, że koncepcji, według której wraz ze śmiercią ostatniego apostoła „nastąpił ostateczny kres wszelkich proroctw”, z wykluczeniem „wszelkiej możliwości”, nie sposób podzielać. Ukazuje ona, jego zdaniem, „intelektualistyczne i ograniczone rozumienie objawienia pojmowanego jako skarbiec prawd objawionych całkowicie kompletnych, do których niczego już nie można dodać”.
Ratzinger przypomina słowa św. Pawła z Listu do Efezjan: „(…) jesteście (…) zbudowani na fundamencie apostołów i proroków (…)”, rozumiejąc przez to apostołów „w jak najszerszym sensie, zaś koncepcję «proroka» należy odnieść do proroków Kościoła”. Są nimi wielcy święci, zawsze obecni w różnych wiekach chrześcijaństwa, jednak wyłania się tu przede wszystkim postać Maryi: „Istnieje stara tradycja patrystyczna - powiada Ratzinger - która nazywa Maryję nie kapłanką, lecz prorokinią. Tytuł prorokini w tradycji patrystycznej jest, par exellence, tytułem Maryi”.
Wychodząc od wielkiej nowości, jaką był pontyfikat Jana Pawła II, Ratzinger stwierdza, że „Ojcowie Kościoła podkreślali niekompletność Nowego Testamentu, w którym nie spełniły się jeszcze wszystkie obietnice. Chrystus przyszedł wprawdzie poprzez Wcielenie, lecz Kościół oczekuje jeszcze na Jego ukazanie się w pełni Jego chwały”.
Czas Kościoła jest już czasem objawienia się Chrystusa w historii, która spełni się wraz z Jego powtórnym przyjściem. Natomiast święci, wraz z Królową świętych i proroków, przybliżają Jego ukazanie się, pogłębiając także refleksję teologiczną. „Wydaje mi się - dodaje Ratzinger - że Hans Urs von Balthasar odkrył w swoich poszukiwaniach, że za każdym wielkim teologiem zawsze najpierw stoi prorok. Sądzę, że można udowodnić, iż w przypadku wszystkich wielkich teologów możliwa jest ewolucja teologiczna tylko w relacji pomiędzy teologią a proroctwem. Dopóki postępuje się w sposób wyłącznie racjonalny, nie wydarzy się nic nowego. Być może uda się lepiej usystematyzować znane prawdy, podkreślić bardziej subtelne aspekty, lecz prawdziwy postęp, który prowadzi do wielkich, nowych teologii, nie wynika z racjonalnej pracy teologa, lecz z pobudek charyzmatycznych i profetycznych”.
W ten sposób, konkluduje Ratzinger, „objawienia chrześcijańskich mistyków czy proroków”, które nie mogą być zasymilowane z objawieniem biblijnym, tak czy inaczej „do niego prowadzą” i są „ważne dla Kościoła”, jak pokazuje Lourdes czy Fatima: „W ostatecznym rozrachunku odnoszą się one do objawienia biblijnego i właśnie dlatego niewątpliwie odgrywają istotną rolę”.
Już we wspaniałej (choć zapomnianej) książce z 1943 roku kardynał Giuseppe Siri ukazał powrót Matki Bożej pośród nas: „Dziewica powracała zawsze w najtrudniejszych okresach, przynosząc wielkie pocieszenie; w momentach najbardziej zaciekłych ataków na Kościół i wiarę, pośród najpoważniejszych niebezpieczeństw i gróźb. (…) Niektóre z tych powrotów wywarły wpływ na cały Kościół i, niejako, na całe współczesne dzieje religijne: wystarczy wspomnieć Lourdes i Fatimę. Stanowią one potężną, choć wielce delikatną interferencję porządku Bożego w ludzkie plany (…) Powroty Dziewicy konkretyzują we wzruszającej formie Jej macierzyństwo względem Mistycznego Ciała Chrystusa. Stanowią one niezwykły środek rozwiązywania nawet bardzo poważnych problemów”.
Zatem jeszcze przed II Soborem Watykańskim i przed Janem Pawłem II odczuwało się niedostatek określenia „objawienie prywatne”, któremu można dawać jedynie „wiarę ludzką” (co oznacza, że nie jest ono ani wiążące, ani pewne), zgodnie z tradycją scholastyczną przyjętą przez papieża Benedykta XIV (1740-1758).
Nawet Karl Rahner, już w roku 1952, stwierdził, że „«teologia» objawień prywatnych jest zbyt negatywna. Przyjmując tylko punkt widzenia skończoności „objawienia publicznego”, objawienia późniejsze są konotowane wyłącznie negatywnie jako «prywatne», wykluczając w ten sposób możliwość rozwoju ściśle teologicznej teorii ich znaczenia oraz ich nieodzowności dla Kościoła, znaczenia, które z pewnością mają”.
Siri pisze: „Objawienia prywatne miały swój wielki udział w historii Kościoła. Nie dodały wprawdzie niczego istotnego do objawionego dziedzictwa, lecz pomogły rozwinąć jego zawartość. Przede wszystkim miały swój właściwy «moment». Objawienia bł. Julianny di Liegi (XIII w.) doprowadziły do ustanowienia uroczystości Bożego Ciała i rozkwitu eucharystycznej pobożności. Po upływie kilku wieków jesteśmy w stanie pojąć dlaczego (…). Objawienia Małgorzaty Marii Alacoque były w rzeczywistości poważnym ciosem dla protestantyzmu (…). Rozbudzenie kultu do Najświętszego Serca uratowało, po protestantyzmie i jansenizmie, eucharystyczną pobożność”.
Można by wspomnieć o znaczeniu objawień św. Katarzyny Laboure (Rue de Bac, 1830) dla ogłoszenia dogmatu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (potwierdzonego objawieniami z Lourdes), a w przyszłości odkryjemy, że analogiczna rzecz wydarzyła się także w przypadku innych prawd dogmatycznych.
Wszystko to dowodzi, pisze Siri, że „każdy krok w historii Kościoła jest przemyślany na sposób boski, poza strukturami ludzkimi”, i ukazuje również ogrom „podziemnych struktur Kościoła” umykających analizom mediów, które zazwyczaj nie zważają na nie, oceniając wszystko z banalnością powierzchownej analizy politycznej, prostej oceny sił na polu bitwy. W ten sposób same skazują się na zupełne niezrozumienie tego, czym jest Kościół, podobnie jak Stalin, który sarkastycznie zastanawiał się, „ile dywizji ma Papież?”, ale również podobnie jak wielu duchownych, którzy (w przeciwieństwie do Rahnera) sądzą, że objawienia maryjne nie są „obligujące” dla Kościoła i że tylko ich idee mogą zreformować i odnowić Kościół. Tymczasem - jak twierdzi Ratzinger - historia pokazuje, że to nie reformatorzy odnawiają Kościół, lecz święci, a także Miłosierdzie Boże, samo w sobie niewidzialne, lecz bardzo widoczne w swoich konkretnych, historycznych skutkach.
Wiadomość z Jugosławii
Był 24 czerwca 1981 roku. Minął zaledwie miesiąc od zamachu Ali Agcy na Placu św. Piotra. Papież nadal przebywał w szpitalu. W tym samym czasie, około godziny 18.00, kilkorgu dzieciom z jugosłowiańskiej wsi Medjugorje w Bośni — Hercegowinie (czyli w bloku krajów socjalistycznych), na samotnym, kamienistym pagórku Podbrdo ukazała się młoda, piękna, uśmiechnięta kobieta, o intensywnie błękitnych oczach, ubrana na dawny sposób i z dzieckiem na ręku.
Tak rozpoczęły się jedne z najbardziej nadzwyczajnych objawień Maryi. W tej jugosłowiańskiej wiosce, jak konstatuje Vittorio Messori, dochodzi do „największego posoborowego ruchu mas katolickich” (chociaż w rzeczywistości Medjugorje będzie przede wszystkim miejscem wielkiego nawrócenia „mas katolickich”).
Nieprzypadkowo Jan Paweł II powie później do jednego z biskupów: „Medjugorje jest duchowym ośrodkiem świata”. O jego pewności co do autentyczności tych objawień zaświadczyć może wielka ilość osób, których autorytet i wierność Papieżowi nie podlegają dyskusji, począwszy od przyjaciela, kardynała Deskura, z którym rozmawiałem na początku i który przedstawił mi, nie szczędząc szczegółów, przekonanie Jana Pawła II w tym względzie.
Dzisiaj możemy stwierdzić, że niezłomna pewność Ojca Świętego wynikała nie tylko z uważnego i roztropnego osądu, lecz także z jego doświadczeń mistycznych. Zresztą Janowi Pawłowi II nie mógł umknąć bardzo głęboki związek zachodzący pomiędzy objawieniami w Medjugorje a jego własnym pontyfikatem.
W 1981 roku wierchuszka komunistycznego imperium, upewniona już co do burzliwych skutków działalności Papieża dla wschodniej Europy, przygotowywała się do zmiażdżenia Solidarności, a przed wymierzeniem ciosu opracowywała plan wyeliminowania „wywrotowca”, czyli Jana Pawła II.
I oto 13 maja tajemnicza „ręka” w cudowny sposób nie pozwoliła, aby pociski zabiły Ojca Świętego, zaś kilka dni później za żelazną kurtyną, podczas kiedy Papież przebywał w szpitalu, zaczęły się objawienia Maryi, którym jugosłowiański reżim nie mógł w żaden sposób zapobiec ani ich skutecznie represjonować. Jan Paweł II przypisał cud swojego uratowania Matce Bożej Fatimskiej (jako że miał on miejsce 13 maja, właśnie w święto Matki Bożej Fatimskiej). To właśnie do Fatimy nawiązała piękna Pani ukazująca się w Medjugorje. Co więcej, Jan Paweł II „wiedział”, jeszcze zanim Ona oświadczyła to wyraźnie, że Jej ukazanie się w Medjugorje jest potrzebne po to, by wypełnić, co przepowiedziała w Fatimie: by nad totalitarnymi systemami antychrześcijańskimi i koszmarem atomowego samozniszczenia świata zwyciężyło Jej Niepokalane Serce. To „plan ratunkowy” Maryi, którego fundamentem był jego pontyfikat.
Można udowodnić, że Ojciec Święty „wiedział” z wyprzedzeniem to, co Maryja powie. Zaraz bowiem po zamachu i początku objawień wyraził on przekonanie, że musi wypełnić najszybciej jak to możliwe prośbę Maryi wyrażoną w Fatimie: by poświęcić Rosję i świat Jej Niepokalanemu Sercu. 8 grudnia 1981 roku, podczas celebracji w rzymskiej Bazylice Matki Bożej Większej, Papież uroczyście oświadczył: „Maryjo, Tobie zawierzamy los ludzkości”.
Wreszcie 25 marca 1984 roku, jak już wspomniałem - pomimo silnego oporu, także w kręgach kościelnych - doszło do uroczystego zawierzenia ludzkości Niepokalanemu Sercu Maryi na Placu św. Piotra. Okazało się, że przyjaciel Jana Pawła II, czeski biskup Pavel Hnilica, dokonał potajemnie takiego samego poświęcenia, w tej samej chwili, w duchowej łączności z Papieżem, w Moskwie, w murach Kremla.
Po powrocie biskup został od razu zaproszony na śniadanie do Ojca Świętego i szczegółowo zdał mu sprawę ze swojego nadzwyczajnego przedsięwzięcia. Papież wysłuchał go wzruszony, po czym powiedział: „To Maryja poprowadziła cię za rękę!”. Na to jego ekscelencja Hnilica odrzekł: „Nie, Wasza Świątobliwość, Ona przeniosła mnie na rękach”. W tym momencie Papież zapytał przyjaciela: „Pavel, byłeś w Medjugorje?”. Hnilica odpowiedział przecząco. „Dlaczego tam nie byłeś?” - drążył Papież. Biskup z enigmatycznym uśmiechem stwierdził: „Watykan mi odradził”. Papież milczał przez chwilę, a potem uczynił ręką gest, jakby chciał powiedzieć: „Nie przejmuj się, ja cię tam wyślę!”, po czym oświadczył: „Pojedziesz tam incognito, a potem zdasz mi sprawę z tego, co widziałeś”.
Po śniadaniu Ojciec Święty wziął przyjaciela pod ramię i zaprowadził go do biblioteki. Tam pokazał mu dopiero co opublikowaną książkę ojca Laurentina o Medjugorje, przeczytał niektóre przesłania Maryi, a następnie skomentował: „Widzisz, Pavle, Medjugorje jest kontynuacją Fatimy, jest realizacją Fatimy„.
W rzeczy samej - jak widzieliśmy - w dniach, kiedy komunistyczne imperium chwiało się i rozpadało, ku ogólnemu zdumieniu, 25 sierpnia 1991 roku Maryja sama ujawniła związek pomiędzy proroctwami fatimskimi a Jej przybyciem do Medjugorje. Jak już mówiliśmy, w Medjugorje Maryja ujawniła również, że sam pontyfikat Jana Pawła II jest łaską, którą Ona sama wyjednała u Boga. Wypowiedziała słowa wielkiej czułości wobec Ojca Świętego.
Papież dobrze wiedział, że obalenie komunizmu to dopiero początek realizacji planu Maryi. Ze względu na ziemskie i wieczyste przeznaczenie ludzkości Maryja przybyła do Medjugorje. Papież wyjaśnił to 24 listopada 1993 roku, pod koniec obiadu z biskupami obszaru Oceanu Indyjskiego - według ich relacji - w taki sposób: „Jak powiedział Hans Urs von Balthasar, Maryja jest Matką, która ostrzega swoje dzieci. Wielu waha się wobec Medjugorje i objawień trwających już od wielu lat. Lecz orędzie jest przekazywane w szczególnym kontekście, odpowiada sytuacji w kraju. Orędzie kładzie nacisk na pokój, na relacje pomiędzy katolikami, prawosławnymi i muzułmanami. Orędzia te są kluczem do zrozumienia tego, co dzieje się i co będzie się działo na świecie”.
Ojciec Slavko Barbarić, proboszcz Medjugorje, będący aż do śmierci punktem odniesienia dla niezliczonych rzesz pielgrzymów, tak tłumaczył w 1998 roku: „W Medjugorje jesteśmy wzywani do modlitwy, aby mogła się zrealizować obietnica uczyniona w Fatimie. I naturalnie naszą pierwszą myślą jest: «Jeżeli w Fatimie przepowiedziano straszne czasy, jakie Europa przeżyła, począwszy od pierwszej wojny światowej, poprzez komunizm, drugą wojnę światową i lata powojenne, to Medjugorje głosi koniec tych czasów». Świat przeżywa chwile strasznego kryzysu, który doprowadził do okropnej wojny w miejscach, w których Maryja się ukazuje. Potem nadejdzie zwycięstwo Jej Niepokalanego Serca. A przecież nie wiemy jeszcze, ile bólu i w jaki sposób przyniesie ten kryzys i kolejne. Tak jak nie znamy treści trzeciej tajemnicy fatimskiej (ojciec Slavko wypowiada się w 1998 - przyp. aut.), tak nie znamy treści tajemnic objawionych tutaj. Ale nie to jest najważniejsze. Ważne jest, że przy pomocy modlitwy i postu możemy się przyczynić do Jej zwycięstwa. To jest powód, dla którego dzisiaj Pani nasza prosi nas o modlitwy i wyrzeczenia, będące warunkiem, aby to, co się rozpoczęło, mogło się wreszcie ziścić”.
Istotnie, od samego początku Maryja w Medjugorje powtarza: „Dzięki postowi i modlitwie możecie oddalić nawet wojnę i zawiesić prawa naturalne”. Wydaje się niewiarygodne, aby modlitwa i post mogły powstrzymać czy oddalić wojnę, jeżeli nie ma się wiedzy o niezmiernej mocy sił nadprzyrodzonych w naszej historii. Także w Fatimie w 1917 roku Królowa nieba i ziemi objawiła się, kiedy rozgorzała pierwsza straszliwa światowa hekatomba, i nie wybrała generałów ani rządzących, a wezwała troje prostych dzieci, przekazując im to, że poprzez modlitwy i swoją ofiarność mają moc doprowadzenia do końca światowego konfliktu.
Dzisiaj powtarza to w Medjugorje. Mirjanie Dragićević, depozytariuszce „dziesięciu tajemnic”, wyłożyła powagę sytuacji: „Bez Chrystusa nie macie przyszłości”.
Jan Paweł II:
„Medjugorje, nadzieja świata”
Spotkałem się z Mirjaną, jak zawsze uśmiechniętą i życzliwą. Chciałem ją zapytać przede wszystkim o jej spotkanie z Janem Pawłem II.
„To było w lipcu 1987 roku. Uczestniczyłam w pielgrzymce Chorwatów do Rzymu z okazji Roku Maryjnego i podczas audiencji Ojciec Święty, przechodząc, pobłogosławił nas, dokładnie w chwili, gdy znajdował się naprzeciw mnie. Kiedy niektórzy zaczęli wołać, kim jestem, Papież wrócił się i znowu mnie pobłogosławił. Potem przyszli nam powiedzieć, że Ojciec Święty pragnie mnie widzieć w Castelgandolfo”.
To była wspaniała niespodzianka.
Pamiętam do dzisiaj tamte godziny, przezabawną scenę z gwardzistami szwajcarskimi, którzy nie rozumieli, że mają nas przepuścić, i mnie, gestykulującą, żeby im to wytłumaczyć.
I co sobie powiedzieliście?
Spotkanie z Papieżem trwało około dziesięciu minut. Najpierw zaczął mówić po polsku, myśląc że zrozumiem. Ale zorientował się, że lepiej będzie rozmawiać po włosku. Jego słowa zapadły mi głęboko w serce: „Gdybym nie był papieżem, już dawno pojechałbym do Medjugorje. Ale nawet jeżeli nie mogę pojechać, wiem wszystko i śledzę wszystko, co się tam dzieje. Chrońcie Medjugorje. Jest nadzieją świata”. Płakałam i nie mogłam wykrztusić słowa, miałam ściśnięte gardło. W jego spojrzeniu widać było, że to święty. Oczy błyszczały mu, kiedy mówił o Maryi, był rozmiłowany w Dziewicy.
Zatem także tobie powiedział to, co powtarzał wcześniej innym: gdyby nie był papieżem pojechałby do Medjugorje. To było jego głębokie pragnienie.
Tak. A ostatnio wydarzyło się coś, co bardzo mnie wzruszyło. Po zakończeniu objawienia, którego doznałam w wieczerniku, podszedł do mnie Włoch trzymający w rękach parę butów. Powiedział mi, że Papież mówił mu o swoim wielkim pragnieniu przybycia do Medjugorje. «Jemu się nie udało - zakończył - dlatego przyniosłem jego buty, tak aby w pewnym sensie jego marzenie o przybyciu tutaj zrealizowało się». Wreszcie powiedział mi, że kiedy Jan Paweł II zostanie beatyfikowany, to on wróci tutaj i podaruje mi jeden z tych butów.
1 tak nawet jeżeli on sam nie mógł przybyć, jego buty dotarły do celu. Wiadomo, że jednym z głównych powodów, dla których Papież nie odwiedził Medjugorje, była przesadnie wroga postawa biskupa Mostaru przeciwnego objawieniom. Ojciec Święty, który nie rozumiał powodów tego, czuł jednak, że nie może odbyć pielgrzymki, która wydałaby się jego otwartą delegitymizacją. Czy powiedziałaś biskupowi Mostaru o twoim spotkaniu z Papieżem i o tym, co ci powiedział, o jego pragnieniu przyjazdu?
- Nie mogłam, bo nigdy nie zechciał wysłuchać nikogo z nas. Przez tyle lat nigdy nie dano nam możliwości wytłumaczenia mu rzeczy, które się wydarzyły. Sądzę, że najpierw trzeba poznać fakty, nie sposób oceniać na odległość czy na podstawie zasłyszanych przekazów. Na przykład jest mi przykro, że przyłożono wagę tak przebrzmiałej kwestii, jak spór pomiędzy duchowieństwem diecezjalnym i braćmi franciszkanami, do objawień w Medjugorje, które nie mają absolutnie nic wspólnego z tą dawną sprawą. Wychowałam się w Sarajewie, wśród duchowieństwa diecezjalnego, i wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie dostrzegłam nigdy żadnej różnicy pomiędzy proboszczem w habicie a księdzem diecezjalnym.
- Wróćmy do spotkania z Papieżem. Czy spotkaliście kiedyś w Medjugorje jakiegoś księdza lub dostojnika, którego Ojciec Święty wysłał z poufną misją, by zdał mu sprawę, co tam zobaczył?
- Do Medjugorje przybywają miliony ludzi, w tym tysiące księży i biskupów. Spotkałam wielu księży, którzy opowiadali, że uczestniczyli w spotkaniach z Papieżem czy też w obiadach, podczas których Ojciec Święty mówił z wielką żarliwością o Medjugorje. Dlatego postanowili przyjechać i zobaczyć, a pewnie po powrocie do Watykanu opowiadali.
- Z taką samą prostotą spotykacie się zarówno z milionami zwykłych ludzi, jak i z możnymi tego świata, rządzącymi, nawet władcami.
- Tak, ale w pierwszych latach byliśmy dziećmi i wszyscy słuchaliśmy, referując potem fakty w prosty sposób, bez żadnych ozdobników. Dzisiaj jesteśmy dorośli, ale wiesz, kiedy widzisz Matkę Boga, to nie robią już na tobie wrażenia rzeczy, do których świat przywiązuje wagę. Patrzysz na każdą ludzką istotę nie przez wzgląd na tytuły, które posiada, lecz tak jak Ona nań patrzy, z tą wzruszającą miłością i miłosierdziem.
- Ale jak udaje się wam każdego dnia, od 28 lat, znosić codzienny napór ludzi?
- Musieliśmy nauczyć się kilku języków ze względu na pielgrzymów różnych narodowości, którzy o każdej porze dnia i nocy pukali do drzwi, domagając się (śmieje się - przyp. aut.) opowieści bezpośrednio od nas o tym, co nam się wydarzyło.
- Jan Paweł II, pragnąc poznać historie łask udzielanych tysiącami w tej hercegowińskiej wiosce, nazywanej przez niego „nadzieją świata”, wysyłał swoich przyjaciół, by to zobaczyli, jak na przykład biskupa Hnilicę… Wracali oni do Watykanu pełni entuzjazmu.
- Ach, tak, biskup Hnilica! To właśnie on był inicjatorem spotkania z Papieżem tamtego lata 1987 roku w Castelgandolfo. Po rozmowie poszliśmy wtedy z nim na obiad.
- Jan Paweł II od początku zawsze was wspierał i bronił. Być może pośród racji, dla których z niezachwianą pewnością wierzył w obecność Maryi w Medjugorje, była też jego znajomość reżimu komunistycznego. Dobrze wiedział, że sześcioro dzieci poddanych represjom, wraz z ich zastraszanymi rodzinami, nie mogłoby trwać całymi miesiącami i latami w kłamstwie, płacąc dużą cenę i zamieniając swoje beztroskie życie młodych ludzi w chrześcijańską drogę złożoną z modlitwy i postu…
- Widzisz, Antonio, ja nie chciałam tego, co się stało. Miałam 15 lat i w głowie zupełnie inne rzeczy. Nawet sobie nie wyobrażałam, że coś podobnego może się wydarzyć. Żyłam przecież w komunistycznej Jugosławii, w Sarajewie i - choć wychowana przez rodzinę w wierze katolickiej - nigdy wcześniej nie słyszałam o Lourdes, Fatimie czy Ojcu Pio. Moi bliscy wiedzieli, że mogą nawet stracić dom, jeżeli opowiedzą mi o tych sprawach, a ja będę to gdzieś powtarzać. Przeszli już swoje z powodu tego, co stało się z moim dziadkiem w latach pięćdziesiątych. Był on przekonanym katolikiem, wszystkim pomagał. Któregoś dnia zabrała go policja i już więcej go nie zobaczyliśmy. Krótko mówiąc, nawet nie wiedziałam, że Maryja może się komuś ukazać, i z pewnością to, co stało się 24 czerwca 1981 roku, to nie był mój wybór. Potem, oczywiście, kiedy widzisz Matkę Bożą, kiedy widzisz Jej oblicze, Jej piękno, i dostrzegasz Jej miłość do nas, chciałbyś zrobić dla Niej wszystko, jesteś gotowy na wszystko! Ale przez lata, kiedy sypały się na mnie te wszystkie oskarżenia i zdawałam sobie sprawę z wielkich prób, na jakie moi bliscy byli narażeni z mojego powodu, przeżywałam wielki ból i mówiłam sobie: „Cóż mogłam poradzić? To nie była moja decyzja!”.
Ciekawe, że w pierwszych miesiącach bronił was zaciekle właśnie ówczesny biskup Mostaru.
Tak, kiedy przyjechał do Medjugorje na bierzmowanie latem 1981 roku, w swojej homilii (której można jeszcze posłuchać, bo została zarejestrowana!) ogłosił, że tutaj jest prawda, że niebo zstąpiło na ziemię.
Potem, nagle, od stycznia 1982 roku stał się zaciekłym wrogiem objawień, którą to wrogość przejął od wybranego przez siebie następcy.
Nigdy nie pojęłam przyczyny tak diametralnej zmiany…
Wiesz, że jacyś żartownisie utrzymują, że sprzeciw biskupa wywołało to, iż komunistyczny reżim spoglądał na objawienia przychylnym okiem, dostrzegając w nich możliwość rozwoju turystyki.
Wyobraź sobie normalną piętnastolatkę, bardzo dobrą uczennicę - do tego stopnia, że miesiąc wcześniej, zanim się wszystko rozpoczęło, zostałam wybrana, aby wystąpić w telewizji z recytacją wiersza dla marszałka Tito - która z dnia na dzień staje się niejako kryminalistką piętnowaną przez media jako wróg publiczny socjalistycznego państwa. Policja i tajne służby bezustannie zabierały mnie ze szkoły. Było to dla mnie ogromne upokorzenie, ale również wielka obawa. Niemal codziennie wpadali do domu i wywracali go do góry nogami, potem mnie zabierali, a moi rodzice zostawali zamknięci i płakali. W końcu musieli się oddalić, bo pozostawanie z nami było naprawdę niebezpieczne. Mojej matce zagrozili zwolnieniem z pracy. Ojciec zachował pracę tylko dzięki swojemu szefowi, który miał dla niego wielki szacunek i chronił go. Udawali nawet, że się rozwodzą, aby uniknąć większych kłopotów. Mój trzynastoletni brat nie potrafił już sam sypiać. Nie mogłam nawet mieć przyjaciół, żeby nie narażać ich na niebezpieczeństwo.
To znaczy?
Podam ci jeden przykład. Kiedyś mój kolega ze szkoły, niewierzący Serb, wyszedł ze mną, po czym usiedliśmy przy stoliku, żeby chwilę porozmawiać. Na drugi dzień zapytał mnie: „Mirjana, powiedz mi, kim ty właściwie jesteś?”. Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc, a on na to, że po powrocie do domu po naszym spotkaniu otoczyli go policjanci, którzy chcieli wiedzieć, co mu powiedziałam.
Kto wie, co sobie wyobrażali…
On, głuptas, wyjaśnił im, że po prostu mnie zapytał, czy chcę być jego dziewczyną, a ja odpowiedziałam, że nie. Ale nie rozumiał, co takiego zrobiłam, żeby ściągać mu na kark policję.
A od ciebie czego chcieli?
Trzymali mnie cały dzień na przesłuchaniu, domagali się, żebym wyznała, że to ojciec Jozo wszystko wymyślił. A ja nawet nie znałam ojca Jozo, bo przyjechałam do Medjugorje w czerwcu (jak każdego roku do mojej cioci), podczas gdy on, będąc tam proboszczem dopiero od grudnia, w tamtych dniach około 24 czerwca przebywał w Zagrzebiu na rekolekcjach.
To prawda. Rzeczywiście, kiedy wrócił, początkowo sądził, że domniemane objawienia są prowokacją wymyśloną przez policję, by uderzyć w Kościół, i podejrzewał właśnie ciebie, że możesz być „wtyczką”, która sprowadziła na złą drogę inne dzieci…
A policja podejrzewała jego. W praktyce ani policja, ani zakonnicy (początkowo) nie wierzyli, że Maryja naprawdę objawia się w Medjugorje, i podejrzewali się nawzajem.
Tymczasem was szykanowano i dręczono, wy, chociaż byliście właściwie dziećmi, zawsze zdecydowanie potwierdzaliście wasze świadectwo. Zastanawiam się, jak to robiliście? Nie myśleliście o waszej przyszłości? Na pewno nie mogliście wiedzieć, że system komunistyczny upadnie dziesięć lat później. Musieliście mieć świadomość tego, że przez całe życie będziecie narażeni na prześladowania i szykany, na wielkie życiowe trudności.
Policja zawlokła nas nawet na badanie do reżimowych psychiatrów.
Oni jednak musieli uznać, że jesteście całkowicie normalni i zdrowi na umyśle.
Ale na tym się nie skończyło. Gazety podawały, że jesteśmy biednymi głupkami, a my musieliśmy to wszystko znosić. Do tego stopnia, że mój ojciec zachęcał mnie do studiów, ażeby udowodnić, że nie jesteśmy głupi. Chodziłam do liceum i na uniwersytet, osiągając zawsze najlepsze wyniki.
Miałaś jakieś trudności z uczęszczaniem do szkoły z powodu tego, co ci się przydarzyło?
Chodziłam wcześniej do najlepszego liceum w Sarajewie, ale po tym, co zdarzyło się latem 1981 roku w Medjugorje, po powrocie do szkoły zostałam wyrzucona, zmuszona do porzucenia przyjaciół i zapisania się do gorszego liceum, gdzie chodzili ci wszyscy, których władze nazywały „odpadami” z różnych szkół w mieście. Najczęściej była to młodzież wykolejona, narkotyzująca się. Ale - muszę przyznać - okazali się całkiem sympatyczni i nawet mnie bronili. Zawsze byłam wesołego usposobienia, odwzajemniałam się im serdecznością i przyjaźnią. Pamiętam jeszcze, jak się śmiałam, kiedy pewien chłopak zapytał mnie: „Mirjana, a ty co bierzesz?”. Początkowo nie zrozumiałam, o co mu chodzi, dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że chciał wiedzieć, jakie substancje zażywam, bo przecież wszyscy tam ćpali. Odpowiedziałam: „Jezusa”. Wtedy usłyszałam: „To pewnie dużo lepsze od tego, co ja biorę”. „Możesz być pewien” - odrzekłam. Cóż, widział, że jestem zawsze zadowolona i mam się dobrze.
Pomimo tego wszystkiego, co musiałaś znosić… Wróćmy do tego, co dzieje się dzisiaj: duża liczba uzdrowień duszy i ciała, które miały i mają miejsce w Medjugorje…
Szczerze mówiąc, nigdy nie oglądam cudów, o których mnie informują.
Ale takie są fakty, liczne fakty. W parafii zachowana jest dokumentacja medyczna i świadectwa…
Tak, to są rzeczy, za które należy dziękować Panu, bardzo dziękować. Ja jednak myślę, że najważniejszym wydarzeniem jest poznanie miłości Boga, bo kiedy ktoś poznaje i przyjmuje miłość, którą Bóg ma dla niego, uzdrawia swoją duszę i zmienia życie. To jest największe uzdrowienie, największe dobro. To przydarza się wielu, bo każdy, kto otworzy serce, może doświadczyć czułości Maryi i otrzymać od Niej w darze Syna, odnajdując w ten sposób spokój i radość.
Także Jan Paweł II (jak i Ratzinger) był pod wrażeniem jakże licznych nawróceń pod wpływem Medjugorje. A propos Ojca Świętego, odkryłem pewną tajemniczą, ukrytą stronę jego życia, wyjaśniającą wiele spraw: od 26. roku życia miał doświadczenia mistyczne. Najwyraźniej fakt, że posiadał ten wielki dar, pozwolił mu od razu rozpoznać autentyczność objawień w Medjugorje i zrozumieć (z entuzjazmem) wielki plan Maryi, która przyzywała do siebie ludzkość z tej małej miejscowości położonej na obszarze komunistycznego imperium. Jeśli oceniał Medjugorje jako „nadzieję świata”, to znaczy, że od początku „wiedział”. Czyż nie? Co o tym sądzisz?
Mogę ci tylko powiedzieć, że podczas spotkania w Castelgandolfo patrzyłam w oczy Papieża i czułam się tak, jak gdybym widziała Jej oczy. W jego wzroku dostrzegłam ten sam blask Jej oczu, pełnych miłości. Te same oczy. Ta sama miłość. To samo bezgraniczne miłosierdzie.
Po „tajemnicy Jana Pawła II” przejdźmy więc do „tajemnic Medjugorje”, bo to właśnie na tobie spoczywa straszliwa odpowiedzialność ich przechowywania i - przez ojca Petara - ogłaszania światu trzy dni przed nastąpieniem. Wiemy, że przepowiadają okropne próby. Mamy zresztą do czynienia z niespotykaną koncentracją orędzi mistycznych w ciągu ostatnich dwóch wieków, które, wraz z innymi objawieniami maryjnymi, głoszą nadejście apokaliptycznego zwrotu w historii ludzkości. Wydaje się jasne, że musimy przygotować się na coś w rodzaju nowego potopu (niekoniecznie z wody). Zresztą Jan Paweł II przez cały swój pontyfikat ostrzegał nas na tysiące sposobów przed nadchodzącym ryzykiem atomowej autodestrukcji. Co o tym sądzisz?
Posłuchaj, czy ktoś może powiedzieć z całą pewnością, że jutro będzie jeszcze na tej ziemi lub nawet za godzinę? Nikt. Otóż twoja tajemnica mogłaby się sprawdzić za godzinę albo za dzień, albo za 50 lat
Reasumując, tylko to się liczy: wierzyć w Boga i móc wejść, kiedy przed Nim staniemy, na zawsze do Jego domu. Dlatego Maryja przyszła. Ona chce uratować każdego z nas, chce uratować wszystkich.
Z pewnością, ale fu chodzi o (osy świata ludzkości, naszych dzieci…
Ja też jestem matką, mam dzieci, a popatrz na mnie: czy wydaję ci się niespokojna, zasępiona, przestraszona?
Nie, wydajesz się najbardziej uśmiechniętą i pogodną osobą na świecie. Jeśli więc nie jesteś przerażona ty, która wiesz, co nas czeka…
No właśnie. To, co się liczy, to pozwolić się kochać. Kto czuje, że Ona jest Matką, nie boi się. Zresztą Ona nie chce wiary zrodzonej ze strachu. Zawsze mówi: „Dajcie mi wasze serca, a Ja was poprowadzę”. I nawet, jeśli widzimy ogromny marazm, nie powinniśmy się przerażać. My, kobiety, kiedy sprzątamy dom, robimy najpierw wielki bałagan, wywracamy wszystko do góry nogami i gdyby ktoś popatrzył na pracę wykonaną w połowie, to pewnie by się przeraził. A przecież po jej zakończeniu można się nacieszyć wielkim, wspaniałym porządkiem. Sprzątanie dopiero się zaczęło i wydaje się, że panuje wielki nieporządek. Ale nie należy się przerażać. Papież już na początku zachęcił nas: „Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi”. Nie bądźmy więc zamyśleni i niespokojni. Widzisz sam, jak lubię się śmiać i żartować…
Tak, wydajesz się być całkiem normalną osobą…
Aha, (z uśmiechem) dworujesz sobie ze mnie. Ale naprawdę słyszałam takie opinie. Pewnego dnia rozmawiałam z francuskimi pielgrzymami i po tym, jak wyjaśniłam im kilka rzeczy, jedna z pań zawołała: „Ależ ona jest normalna!”. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, lecz po chwili wybuchłam śmiechem. Czasami najbardziej dziwi właśnie fakt, że jesteśmy normalnymi ludźmi. Zajmuję się domem, codziennie muszę załatwiać rozmaite sprawy, przygotowywać posiłki, zajmować się dziećmi, mieć cierpliwość do męża, bo z mężczyznami nie zawsze można się dogadać…
Maryja nie prosi cię, żebyś robiła jakieś dziwne rzeczy…
Absolutnie nie. Kto niepokoi bliźniego swoją szaloną postawą albo nadmiarem słów, daleki jest od tego, czego uczy nas Maryja. Ona jest Matką, trzeba nauczyć się być dobrym i prostym jak Ona. Trzeba się nauczyć nikogo nie oceniać i dawać miłość, tylko miłość, tak jak Ona czyni. Maryja mówi, że miłość musi być naszym znakiem rozpoznawczym. Nie trzeba robić nie wiadomo czego. Można nieść radość czy nadzieję nawet za pomocą zwykłego „dzień dobry”. Zwyczajny, ofiarowany z miłością uśmiech jest niekiedy bardziej skuteczny aniżeli tysiąc przemówień. Wtedy ludzie, bez zamęczania ich kazaniami, przychodzą do ciebie i pytają: „Jak to robisz, że jesteś taki?”. A ich serca otwierają się na Boga.
Tym niemniej nie może to być sposób na unikanie ogromu problemów, niedostrzeganie czarnych chmur gęstniejących na horyzoncie ludzkości.
Ale dlaczego mamy widzieć rzeczy tylko w ten sposób? Prawdziwym nieszczęściem jest brak Boga. Największym dramatem jest zagubienie własnej duszy. Maryja jest wśród nas od tylu lat, jak sama powtarza, aby nam uzmysłowić, jak wielka jest miłość Boga dla nas, dla ciebie, dla mnie, dla każdego. Gdybyśmy tylko potrafili sobie to wyobrazić, nie wiem, jaka byłaby nasza reakcja. Tyle razy nam powtarzała: „Gdybyście wiedzieli, jak bardzo was kocham, płakalibyście z radości”.
Ale przecież w swoich orędziach, także tych ostatnich, Ona sama mówi o szatanie i ostrzega przed jego złowrogim planem dominacji nad światem.
Szatan istnieje, to pewne. Widziałam go na własne oczy. A jednak, powiedziawszy to, nie należy przypisywać mu tego znaczenia, bo leży wciąż pod stopami Dziewicy i niech tam pozostanie ze swoją niemocą. Niczego nie może zrobić, absolutnie niczego, jeśli my tego nie zechcemy i sami nie otworzymy mu drzwi. Dlatego lepiej przestańmy o nim mówić. Mówmy raczej o Niej, o Maryi, pięknej i pełnej słodyczy, która go pokonała wraz z Synem i która jest pośród nas i z nami!
To prawda. Ale wstrząsem jest widzieć, z jaką złością i nienawiścią Kościół jest atakowany ze wszystkich stron…
Kościół zawsze był atakowany. Zawsze! Ale jeżeli Jezus tu jest z nami, któż może mieć nad Nim przewagę? Nikt. Więc i nas nikt nie pokona, jeśli jesteśmy gotowi o Nim świadczyć, a także umierać dla Boga.
Istnieje również niebezpieczeństwo zagrażające Kościołowi od wewnątrz.
Często przychodzą do mnie pielgrzymi rzucający inwektywami przeciw księżom. Słucham tych ich ataków, a następnie, jeśli tylko dają mi możliwość wypowiedzenia się, pytam: „Zatem modlisz się i pościsz w intencji swojego proboszcza, tak?”. Wtedy patrzą na mnie w osłupieniu i odpowiadają, że nie. A ja im uświadamiam, że naszym kapłanom nie potrzeba sędziów, lecz miłości. Jakim prawem osądzamy księży? Maryja tego nie czyni: zachęca nas do modlitwy za nich i do tego, byśmy ich prosili o błogosławieństwo, ważniejsze od Jej matczynego błogosławieństwa, które także przynosi radość. Ona nigdy nikogo nie osądza.
Również dlatego, że przecież kapłani są, jak sądzę, niezbędni do zrealizowania Jej planu ratunkowego…
Długo zastanawiałam się nad orędziami Maryi dotyczącymi kapłanów. Myślałam o tym, co powiedziała: „To, co rozpoczęłam w Fatimie, dokończę w Medjugorje”. Otóż myślę, że czas, w jakim dzisiaj żyjemy, jest tym, o którym mówiła Matka Boża. Istnieje most, który łączy te czasy. Są nim właśnie kapłani, bo to poprzez mszę świętą i sakramenty następuje nasze uświęcenie, będące zwycięstwem Niepokalanego Serca Maryi.
Zwycięstwo Maryi powinno być czymś bardzo widocznym, także na płaszczyźnie społecznej, w życiu ludzkości. Ale w gruncie rzeczy Ona mówi zawsze o naszym osobistym nawróceniu. Myślisz, że świat zacznie się zmieniać dopiero wraz z przemianą naszego serca?
Właśnie tak. Pamiętam, że kiedy rozgorzała wojna w naszym kraju, klęczałam w moim pokoju i, myśląc o Milośeviću, o tym, co robi, powtarzałam sobie, że mam kochać także jego, i próbowałam to odczuwać, ale nie mogłam. Mówiłam do Jezusa, żeby to zrobił za mnie… (śmiech - przyp. aut.). Krótko mówiąc, stopniowo zaczęłam rozumieć, czego Maryja od początku próbowała nas nauczyć: jeśli kocham, osiągam pokój i rozpowszechniam go. Nauczyła nas, że modlitwa i post są bronią, dzięki której miłość zwycięży w naszych sercach, a więc i na świecie.
Miliony ludzi przybywają teraz do Medjugorje, żeby Jej słuchać.
Z Medjugorje Maryja utworzyła łańcuch modlitwy, który obejmuje teraz cały świat. Kiedy podasz Jej rękę i mocno Ją trzymasz, nie zagubisz się. Nie musisz się niczego obawiać, nawet najcięższych prób życiowych.
Jednakże uprawnione jest prosić Ją o pomoc w takich próbach, prosić, byśmy zostali oszczędzeni albo uleczeni w razie choroby.
Oczywiście. Ale możemy przeżyć zwycięsko każdy trudny czas, mając obok Matkę Bożą, bo Jej Syn zwyciężył. Musimy się tylko modlić, żeby nie zostawiła nas samych, bo wtedy łatwo nas pokonać.
Sęk w tym, że często nie wierzymy w siłę modlitwy. Uważamy ją za ostatnią deskę ratunku dla desperatów, jakąś butelkę z przestaniem w środku, która pewnie nigdy nie dotrze do adresata…
A jednak dotrze! Tak, Antonio! Powiedz to każdemu napotkanemu człowiekowi: Proś Boga, bo Pan słucha właśnie ciebie! I zawsze cię wysłuchuje, szczególnie za pośrednictwem czułej Matki. W każdych warunkach i okolicznościach wystarczy się pomodlić, prosząc: „Przyjdź, Matko, potrzebuję Cię”, a Ona zaraz przybiegnie z miłością, bo każdy jest Jej dzieckiem. Czyż my, matki, nie biegniemy natychmiast, kiedy nasze dziecko płacze i wzywa nas na pomoc? A przecież Ona jest matką o wiele bardziej niż my troskliwą, litościwą i uważną.
No cóż, ty jesteś uprzywilejowana, mogąc doświadczać w szczególny sposób Jej bliskości…
Nie, to nie tak. Dla Maryi nie ma uprzywilejowanych. Wszyscy jesteśmy Jej dziećmi. Dar objawień, którego niektórym udziela, jest darem dla świata. Ale my również powinniśmy iść tą samą drogą co wszyscy inni. Od razu to zrozumiałam, od pierwszych dni, kiedy rzuciła się na mnie policja
Co dokładnie zrozumiałaś?
Kiedy pod koniec lata 1981 roku musiałam wrócić do Sarajewa, policja codziennie mnie zabierała - to były straszne dni - potem wracałam do domu i miałam objawienie. Ale Maryja nigdy nie mówiła ani słowa o mnie, o tym, co się ze mną działo, o moim życiu. Płakałam przez miesiąc, bo miałam tylko 15 lat i wielu rzeczy nie rozumiałam. Wreszcie pojęłam, co chciała mi dać do zrozumienia: że jestem taka, jak wszyscy inni, że Ona mówi do mnie to, co chce przekazać wszystkim, aby pomóc im otworzyć serca na Boga. To mnie tak uderzyło, że nigdy nie zdołałam prosić Jej o coś, co dotyczy mnie. W tamtych strasznych miesiącach, kiedy mój ojciec i brat pozostawali w oblężonym Sarajewie i obawiałam się, że już ich więcej nie zobaczę, polecałam ich i siebie św. Antoniemu - to mój ulubiony święty - i wciąż mu dziękuję, że ich dla mnie zachował. Wiem, że to wydaje się śmieszne, ale tak jest.
Jednakże przynajmniej parafia Medjugorje wydaje się uprzywilejowana. Nawet Maryja co miesiąc adresuje do niej orędzie.
Poprosiła Mariję, aby 25 dnia każdego miesiąca przekazywała Jej orędzie, ponieważ pragnie, aby liczni pielgrzymi, którzy przybywają tutaj ze wszystkich stron świata, znaleźli tu parafię, która ich przyjmie, wspólnotę, gdzie panuje miłość i pokój. Prosi zatem mieszkańców miejscowości o to świadectwo. Jednak Ona zwraca się do wszystkich parafii świata, dla niej cały świat jest jedną parafią. Zresztą niekiedy w naszym kościele w Medjugorje są nas setki, z najróżniejszych krajów. Odmawiamy Ojcze nasz każdy w swoim języku, a przecież rozumiemy się doskonale.
To na potwierdzenie słów Jana Pawła II: „Medjugorje jest nadzieją świata”..
Ważne, żeby przyjść tu z otwartym sercem. Zresztą myślę, że na świecie jest bardzo niewielu naprawdę niewierzących. W Medjugorje jest bez liku takich, którzy przychodzą i mówią, że są niewierzący, a potem postanawiają pójść za Panem. Mam nadzieję, że ci, co mają władzę w Kościele, zechcą pozwolić, aby ludzie przyjeżdżali i nawracali się, jak czynił z ojcowską miłością Jan Paweł II.
W jaki sposób przekonałaś się, że Maryja ma naprawdę na uwadze nas wszystkich, każdego z osobna?
Pewnego dnia, po objawieniu, wiedziałam, że mam coś powiedzieć obecnej na sali dziewczynie, ale nie wiedziałam co. Podeszłam więc do niej i powiedziałam: „Ty wiesz, że mam ci coś powiedzieć”. Ona na to: „Tak, wiem”. Zobaczyłam, że wystarczył jej ten znak, że teraz już wszystko było dla niej jasne. „Dobrze, w takim razie rozumiemy się” - dodałam. Przy innej okazji, kilka godzin po przyjściu Maryji, zatrzymał mnie młody ksiądz i zapytał, dlaczego po objawieniu mówiłam do niego po chorwacku, w języku, którego nie zna. Odpowiedziałam mu, że nie wiem, kim jest i nigdy się do niego nie zwracałam, ponieważ zaraz po zakończeniu objawienia odprowadzono mnie do domu, żebym mogła się modlić. Wtedy on zrozumiał: „Miała twój wygląd zewnętrzny, ale to była Maryja. Powiedziała do mnie: «Nawróć się, mój synu»„.
Pożegnałem Mirjanę, myśląc o tym, co wywarło na mnie największe wrażenie: jej wzruszenie za każdym razem, kiedy wspominała o oczach Matki Bożej, o Jej spojrzeniu pełnym miłosierdzia. „Kiedy się ujrzało te oczy…” - powiedziała kilka razy, jak gdyby na świecie nie było niczego porównywalnego. Dostrzegła, jak podobne są do nich oczy Jana Pawła II
Decydująca wiadomość
Lutowy poranek 1995 roku. Przy ulicy Solferino, w siedzibie dziennika „Corriere delia Sera” trwało, jak zwykle o tej porze, redakcyjne zebranie. Tym razem jednak było ono nieco inne niż zawsze, do tego stopnia, że Michele Brambilla odtworzył i opowiedział jego przebieg w książce Gente che cerca.
Jakimi wiadomościami tego ranka zajęła się redakcja? Od kilku dni głośno było o przypadku pochodzącej z Medjugorje (bardzo ważny szczegół) figurki Matki Bożej, która w Civitavecchia, a dokładnie na jej obrzeżach, w Pantano, zaczęła w niewytłumaczalny sposób ronić krwawe łzy. Kiedy ktoś zaproponował zamieszczenie tej informacji w numerze, redaktor wydania przerwał zniecierpliwiony: „Dosyć o tym, to już nikogo nie interesuje”.
„Naczelny, Paolo Mieli - opowiada Brambilla - piorunował go krótką przemową, którą zacytuję z pamięci. Brzmiała ona mniej więcej tak: «Nic nie rozumiesz. Ta historia z Civitavecchia jest najważniejsza ze wszystkich informacji. Jestem ateistą, pochodzę z żydowskiej rodziny, zatem nie powinna mnie nic a nic obchodzić jakaś figurka Matki Boskiej. Ale jeśli ta historia jest prawdziwa, jeżeli ona naprawdę roniła łzy, to znaczy, że stał się cud. To znaczy, że Bóg istnieje. A najważniejszą informacją dla każdego człowieka, także tego, który udaje, że nie interesuje się religią, jest właśnie ta, że Bóg istnieje. Jeżeli Bóg istnieje, to dla nas wszystko się zmienia, zmienia się całe nasze przeznaczenie»„.
Rzeczywiście, wieść z Civitavecchia obiegła cały świat i tygodniami przyciągała uwagę mediów. Oczywiście na gorąco, wobec tak głośnych faktów, redakcje nie miały żadnych ostatecznych i pewnych odpowiedzi, potrzebne były analizy i odpowiednie badania, aby upewnić się co do nadprzyrodzonego charakteru zjawiska. Nie można było od razu przysiąc, że to cud. Jednak dzisiaj, po upływie lat, po wykonaniu wszystkich analiz i badań (w tym sądowych), sprawa jest ewidentna. Ustalono, że istotnie, owe 14 krwawych łzawień figurki nie miało żadnego naturalnego wytłumaczenia, ziemskiego czy dostępnego naukowo, ani też żadnej przyczyny pozanaturalnej: było więc cudem.
Niestety, media są narzędziem „zbiorowego roztargnienia”, zaś najwięksi roztargnieni to właśnie dziennikarze, którzy - choć zawsze gotowi informować o faktach - przemielają każdego dnia tysiące informacji, pozostawiając za sobą, niczym walec drogowy, te z dnia poprzedniego. W ten sposób nigdy nie wyciągnęli właściwych wniosków wynikających z badań w Civitavecchia, nakreślonych przez redaktora naczelnego podczas zebrania w redakcji „Corriere delia Sera”. Może wreszcie, jak sugeruje Thomas S. Eliot, powinniśmy się zastanowić: „Gdzie jest mądrość? Zagubiła się we wiedzy. Gdzie jest wiedza? Utonęła w morzu informacji”.
Spróbujmy więc odnaleźć prawdę, śledząc rozwój wydarzeń, tak jak został on później szczegółowo odtworzony w książkach opublikowanych przez biskupa Girolamo Grillo z tamtejszej diecezji: Rapporto su Civitavecchia (Progetto editoriale mariano 1997), Non dimenticare i gemiti di tua madre (styczeń 2005), a także w pracy zbiorowej Lacrime di sangue, z przedmową Vittoria Messoriego (Sei 2005), i w pozycji Riccardo Caniato La Madonna si fa strada (Ares 2005).
Wszystko zaczęło się 2 lutego 1995 roku w ogrodzie państwa Gregori w Pantano około 16.30. Figurka Matki Bożej, którą rodzina otrzymała w prezencie od księdza Pablo Martina, miejscowego proboszcza, po powrocie z pielgrzymki do Medjugorje, stała w niszy. Najstarsza córeczka, pięcioletnia Jessica, przechodząc obok, zauważyła, że postać Maryi ma małą czerwoną kroplę w kąciku oka. Po kilku sekundach uformowała się łza. Dziewczynka zawołała ojca. Spostrzegli to niewiarygodne zjawisko także w drugim oku.
Szok był ogromny. Zaraz nadbiegli wszyscy domownicy i sąsiedzi. Łzawienia powtarzały się w dniach następnych jeszcze 12 razy, w obecności ponad 40 osób, przy czym za każdym razem były to inne osoby, które „widziały formujące się i ściekające łzy”. Analizy dowiodły, że krew należy do jednej osoby (mężczyzny) i że figurka z litego gipsu nie posiada wewnątrz żadnych zagłębień ani jakichś mechanizmów umożliwiających triki.
Biskup Civitavecchia Girolamo Grillo, początkowo bardzo niechętny tego rodzaju zjawiskom, wydał negatywne oświadczenie. Zarządził wręcz zniszczenie figurki i zakazał kapłanom udawać się na miejsce wydarzenia. Na stronach dziennika, który później ukazał się, czytamy, że 13 marca biskup otrzymał telefon od diecezjalnego egzorcysty ojca Gabriela Amortha, który zachęcał go, by uwierzył, „ponieważ od zeszłego lata ma on wiedzę, którą powziął od prowadzonej przez siebie duszy pewnej charyzmatyczki posiadającej dary mistyczne, że figurka Madonny będzie płakać w Civitavecchia i że nie będzie to dobry znak dla Włoch, dlatego też należy czynić pokutę i dużo się modlić”.
Biskup wysłuchał, lecz pozostał sceptyczny, ironizując później na temat tego telefonu do swojej siostry Gracji. Ta jednak była wstrząśnięta do tego stopnia, że nazajutrz, 15 marca 1995 roku o godzinie 8.15 poprosiła swojego brata biskupa, by pomodlili się przed figurą Matki Bożej. Biskup poszedł więc po figurkę, którą przechowywała w szafie w kurii jedna z sióstr współpracujących z nim. Wszyscy razem: duchowny, jego siostra z mężem i siostra zakonna, zaczęli odmawiać Salve Regina, a gdy doszli do słów: „one miłosierne oczy Twoje na nas zwróć”, figurka znowu zapłakała krwawymi łzami. Doszło do tego po raz czternasty, lecz tym razem w obecności biskupa sceptyka. Ten doznał wstrząsu i trzeba było wezwać kardiologa, który stał się kolejnym świadkiem łzawienia. Dostojnik został całkowicie przekonany. Jego radykalna zmiana była szczególnie znacząca, ponieważ kategorycznie negatywne oświadczenia wydane w pierwszych dniach wskazywały nie tylko na zwyczajową ostrożność władzy kościelnej, lecz również na osobistą nieufność wobec tego rodzaju zjawisk, spowodowaną intelektualnym formatem i zawodowym dorobkiem biskupa. Jego świadectwo nabrało zatem, właśnie z tego powodu, podwójnej wartości, implikując radykalną samokrytykę w stosunku do wyrażanych początkowo sądów oraz bolesne autodementi. Łatwo wywnioskować, że to, co wydarzyło się na jego oczach (warto wspomnieć tu o słynnym precedensie, 400 lat wcześniej, z biskupem, który ujrzał przed sobą wizerunek Matki Bożej z Guadalupe), musiało być czymś absolutnie bezdyskusyjnym.
Również przeprowadzone później analizy potwierdziły cud. Prześwietlenia wykazały, że figurka jest z litego gipsu: „Nie widać w jej wnętrzu żadnych struktur czy aparatur albo zagłębień, co wyklucza jakieś wewnętrzne triki”. Ustalono także, że krwawe łzy „nie mogły powstać z materiału figurki” i że nikt nie mógł wstrzyknąć do niej płynu, gdyż początek poszczególnych łzawień był spontaniczny i widziany przez różne osoby w różnych miejscach.
Nie było też żadnego świadka widzącego wszystkie łzawienia, zatem nikogo nie można było podejrzewać. Przykładowo, wśród zebranych podczas ostatniego łzawienia w domu biskupa nie było ani jednej osoby obecnej w czasie wcześniejszych 13 łzawień. Pomimo tak różnych świadków, krew z 14 łzawień, które wydarzyły się w różnych miejscach w obecności różnych ludzi, należy do tej samej osoby. Trzeba by się więc zastanowić, kim może być ów tajemniczy człowiek w przedziwny sposób obecny przy każdym łzawieniu, chociaż nie ma widzialnego świadka wszystkich tych zjawisk; musiał być niewidzialny dla oka ludzkiego. Wreszcie należy rozważyć, w jaki sposób i dlaczego figurka Matki Bożej płacze krwią tego człowieka.
Ciekawy jest również wynik badań sądowych, które przeprowadzono pod wpływem skarg i poważnych oskarżeń. Śledczy, zajmując się przypadkiem figurki, poddali badaniom krew, a także przesłuchali świadków, wśród nich „komendanta straży miejskiej, funkcjonariuszy policji więziennej i policji państwowej”, gdyż aż sześciu urzędników państwowych pełniących służbę na miejscu widziało niektóre łzawienia. Ich zeznania nie pozostawiają żadnych wątpliwości.
Weźmy przypadek Giancarlo Mori, komendanta straży miejskiej z Civitavecchia, który „był obecny przy łzawieniu mającym miejsce 4 lutego około 19.30, wraz z kolegą i dwoma policjantami”. Oto jak przedstawia wydarzenia z 23 lutego w transmisji telewizyjnej Enza Biagi: „Rozmawiałem właśnie z moim współpracownikiem, kiedy zwróciły moją uwagę słowa funkcjonariusza Komendy Głównej: «Zjawisko się powtarza». Natychmiast podszedłem bliżej i właśnie w tym momencie twarz Matki Bożej zaczęła się czerwienić. W miejscu pod oczami, na powierzchni wielkości jednego, może dwóch milimetrów kwadratowych, ukazała się substancja koloru czerwonego. Był to płyn, który w ciągu 15 minut zgęstniał i zaczął spływać”.
Należy dodać, że ten urzędnik państwowy nie robił tajemnicy z faktu bycia osobą o ”przekonaniach laickich”. Tak więc z pewnością nie spodziewał się tego, co zobaczył. Massimiliano Marasco, dziennikarz „Il Messaggero” obecny przy tym samym łzawieniu, w wywiadzie udzielonym komuś, kto wysunął hipotezę manipulacji, odpowiedział: „Wykluczam ją kategorycznie. Ten, kto tam był, od razu wiedział, że to zjawisko zachodzi w sposób całkowicie naturalny”. A więc jego zdaniem działo się to bez żadnej ludzkiej ingerencji.
Biorąc pod uwagę tak liczne i zgodne świadectwa, sąd, po latach, zamknął dochodzenie, oddalając wszystkie oskarżenia i podejrzenia oszustwa. Po przeprowadzeniu drobiazgowego śledztwa i wysłuchaniu świadków, w decyzji o umorzeniu czytamy, że łzawienia „sprowadzają się albo do zjawiska zbiorowej sugestii, albo do faktu nadnaturalnego”. Ale przecież te łzy nie były złudzeniem wzrokowym. Sfotografowano je i sfilmowano, nie mogły być więc „sugestią”. Poddano je nawet analizie w laboratorium pod mikroskopem i stwierdzono, że to krew ludzka. Zatem, idąc drogą eliminacji, to sam sąd, jakimś przedziwnym trafem, uchylił furtkę, aby zjawisko ocenić jako nadprzyrodzone.
Widoczna niewytłumaczalność praktyczna i naukowa łez, którymi płakała figurka z litego gipsu, pozostawiała otwartą jedyną możliwość: to był cud. Ale w tamtym momencie, stając wobec rezultatów ogłoszonych przez naukę i sądownictwo, wszyscy się gdzieś zapodziali: dziennikarze, komentatorzy, oskarżyciele, satyrycy, intelektualiści, duchowni i hierarchowie oraz lobby laickie.
Szybko odwrócili głowy w inną stronę, aby uniknąć rozliczenia z faktami i konkluzjami naukowymi, konieczności odwołania wcześniejszych nieostrożnych wypowiedzi, a przede wszystkim uznania oczywistości cudu. Ta oczywistość cudu - jak argumentował Mieli - oznacza, „że Bóg istnieje. A najważniejszą informacją dla każdego człowieka, także tego, który udaje, że nie interesuje się religią, jest właśnie ta, że Bóg istnieje. Jeżeli Bóg istnieje, to dla nas wszystko się zmienia, zmienia się całe nasze przeznaczenie”.
Istotnie, tak właśnie jest. I to pewnie z tego powodu media oraz intelektualiści unikali rozliczenia z tym przypadkiem (jak i z wieloma innymi analogicznymi cudami). Ale Kościół, co oczywiste, nie mógł pominąć problemu.
Komisja diecezjalna wykluczyła halucynację i zjawisko parapsychologiczne czy diabelskie. Następnie szukała przyczyn naturalnych lub ludzkich, przesłuchując 40 świadków „różniących się wiekiem, płcią statusem społecznym, religią”. Wszyscy „stawili się dobrowolnie i bez żadnego osobistego interesu przysięgli mówić prawdę. Oświadczyli, że widzieli tworzące się i spływające łzy, a więc obserwowali ruch, i że w owej chwili nikt nie manewrował figurką”. Ponadto „profesorowie Angelo Fiori i Giancarlo Umani Ronchi zostali wysłuchani przez komisję teologiczną, przed którą potwierdzili wyniki przeprowadzonych przez siebie badań przekazanych biskupowi, stwierdzając również naukową niewytłumaczalność zjawiska”.
Umysł prawdziwie laicki zastosowałby tutaj sokratyczne motto: „Idź za prawdą, dokądkolwiek cię prowadzi”, i uznałby cud. Rozum ludzki bowiem w Civitavecchia widział oczyma i dotykał ręką iskry świata nadprzyrodzonego, który wtargnął do historii (dotyczy to także innych głośnych cudów, w Lourdes czy innych miejscach). Aby nie uznać w tym przypadku oczywistości cudu, należałoby zanegować rozum i schronić się w przesądzie. Jak powiadał wielki dziennikarz i pisarz angielski Gilbert K. Chesterton: „Wierzy w cuda ten, kto ma dowody przemawiające na ich korzyść. Neguje je ten, kto ma teorię sprzeciwiającą się im”.
Zresztą z tych tajemniczych łez wyniknęły inne cuda. Uderzająca jest liczba nawróceń i niewytłumaczalnych uzdrowień, które miały miejsce w tych latach i nadal są odnotowywane (udokumentowane świadectwami) w kościółku, gdzie przechowuje się figurkę, będącym celem wielu pielgrzymek i miejscem modlitwy. Zastanówmy się, jak tłumaczyć ten znak łez?
Matka Boża z Medjugorje mówiła o tym w orędziu 24 maja 1984 roku, a więc 11 lat wcześniej: „Drogie dzieci! (…) W każdej chwili, gdy jest wam ciężko, nie bójcie się, gdyż kocham was i wtedy, kiedy jesteście daleko ode Mnie i mego Syna. Proszę was, nie pozwólcie, by moje serce płakało krwawymi łzami z powodu dusz, które się zatracają w grzechu”.
Byli i tacy, którzy mieli obiekcje czy nawet ironizowali na temat faktu, że łzy figurki to krew mężczyzny. Ale teolodzy stwierdzili, że z punktu widzenia chrześcijańskiego jest to całkowicie racjonalne, gdyż krew odkupicielska jest krwią Jezusa, nie Maryi. Znak ukazał zatem głęboki i nierozerwalny związek pomiędzy Matką a Synem Zbawcą, potwierdzając że Maryja prowadzi do Jezusa Odkupiciela, nie do siebie samej. Wszystko to ma głęboko chrześcijański sens, potwierdzony nieprzypadkowością dnia, w którym miało miejsce pierwsze łzawienie: 2 lutego, czyli w liturgiczne święto Ofiarowania Pańskiego (dawniej Purificatio Sanctae Mariae, czyli Oczyszczenia Najświętszej Maryi Panny), święto Dziewicy, która „była bardzo blisko zjednoczona” ze zbawieniem „jako Matka cierpiącego Sługi Jahwe i jako wzór dla nowego ludu Bożego, bezustannie doświadczanego w wierze i nadziei przez cierpienie i prześladowanie” (Paweł VI).
Czy można powiedzieć, że te łzy ukazują także boleść Boga? Wielki filozof i wielki nawrócony, Jacques Maritain, twierdzi: „Gdyby ludzie wiedzieli, że Bóg cierpi wraz z nami i o wiele bardziej niż my z powodu całego zła niszczącego Ziemię, wiele rzeczy przyjęłoby niewątpliwie inny obrót i wiele dusz byłoby oswobodzonych… Łzy Królowej Nieba (oznaczają) najwyższą odrazę, jaką Bóg i Maryja żywią wobec grzechu, i najwyższe Ich miłosierdzie dla nędzy grzeszników”.
W liście napisanym z okazji 150-lecia objawień w La Salette, gdzie płacząca Dziewica ukazała się w 1846 roku dwojgu dzieciom, Jan Paweł II pisze:
„Maryja, Matka pełna miłości, pokazała w tym miejscu swój smutek w obliczu moralnego zła ludzkości. Poprzez swoje łzy pomaga nam Ona lepiej zrozumieć bolesny ciężar grzechu, odrzucenia Boga, ale także płomienną wierność, jaką Jej Syn zachowuje względem Jej dzieci, On, Odkupiciel, którego miłość jest zraniona przez zapomnienie i odmowę. (…) współczuje swoim dzieciom w ich doświadczeniach i cierpi, widząc ich oddalających się od Kościoła Chrystusowego”.
Zatem te łzy są przede wszystkim pełnym troski matczynym orędziem, orędziem żarliwej miłości do każdego z nas. Dziewiętnastowieczna święta związana z Civitavecchia, Maria de Mattias, lubiła wszystkim powtarzać: „Jesteś wart krwi Chrystusa!”. To słowa, które zyskały nadzwyczajne, nadprzyrodzone potwierdzenie właśnie w jej mieście sto lat później.
Bez wątpienia jednym z tajemniczych znaczeń cudu z Civitavecchia jest również fakt, że Matka Boża płakała krwawymi łzami u wrót Rzymu. Wielu twierdzi, że to wydaje się łączyć opisywane wydarzenia z sercem chrześcijaństwa, z siedzibą Piotrową (i Medjugorje). Zresztą właśnie Jan Paweł II, w czasie podróży, jaką odbył w 1987 roku, poświecił Civitavecchia Matce Bożej Łaskawej. Marija Pavlović, jedna z wizjonerek z Medjugorje, zastanawiając się nad łzami u wrót Rzymu, miała powiedzieć: „Matka Boża powiedziała nam: «Módlcie się za Ojca Świętego, którego ja wybrałam na te czasy»„.
Istotnie, jest jeszcze jedna kwestia wymagająca całościowego opisania, a jest nią relacja pomiędzy Matką Bożą z Civitavecchia i Janem Pawłem II, który - kiedy się uważnie przyjrzeć - coraz bardziej wydaje się być prawdziwym bohaterem wszystkich tych wydarzeń.
Jan Paweł II „wiedział”
Aby odnaleźć ślady dyskretnego acz zdecydowanego działania Jana Pawła II, należy przeczytać dziennik biskupa Grillo (już częściowo opublikowany) przekazany do Watykanu. Negatywne nastawienie biskupa i jego rozdrażnienie są wyraźnie widoczne w tym, co zanotował 5 lutego: „Cóż to za okropna historia z tymi płaczącymi Madonnami! Zawsze się znajdzie jakiś żartowniś, co to popaprze czymś święte przedmioty. O, my nieszczęśni, gdzie my żyjemy! I jeszcze na dodatek proboszcz popiera te głupstwa. Mater Buoni Consilii, ora pro me!”.
Do pierwszego zwrotu doszło 11 lutego, kiedy biskup Grillo odebrał „około północy telefon od kardynała Angelo Sodano. Zachęcał mnie on - opowiada biskup - żebym nie był zbyt podejrzliwy, żebym otworzył się także na inne możliwe interpretacje”.
W oczywisty sposób watykański sekretarz stanu, telefonując o takiej porze, mówił w imieniu Papieża, który ewidentnie miał swoje powody, aby prosić biskupa, by nie negował z góry możliwości działania siły nadprzyrodzonej.
Po paru dniach, 23 lutego, Grillo znów odebrał telefon od kardynała Sodano, który „podziękował mu w imieniu Papieża za dopuszczenie innych możliwości w wywiadzie skomentowanym przez Enzo Biagi”. Widać wyraźnie nie tylko to, że Ojciec Święty był przekonany co do autentyczności łez, lecz i to, że śledził z wielką uwagą rozwój wydarzeń jako sprawę wielkiej wagi (do tego stopnia, że sekretarz stanu osobiście zadzwonił do biskupa).
Grillo zdawał sobie z tego sprawę, stawiając nastręczające się pytanie: „Dlaczego taki papież jak Jan Paweł II jest zainteresowany tą kwestią? Myślę, że ma jakąś szczególną wiedzę. Chyba, że zwariował”.
i marca hierarcha został przyjęty przez kardynała Ratzingera, który na polecenie Papieża śledził sprawę, stanowiąc dla Grillo znaczne wsparcie, również teologiczne. Tymczasem w programie telewizyjnym Kto to widział? usiłowano zasiać wątpliwości co do wydarzenia, podczas gdy wszystkie analizy skłaniały do przyjęcia wersji cudu. Biskup pozostawał w ścisłym kontakcie z kardynałem Sodano.
15 marca wydarzył się głośny przypadek łzawienia w obecności samego biskupa. Następne dni upływały na gorączkowych polemikach, działaniach ze strony władzy sądowej, sekwestrze statuetki i powierzeniu jej biskupowi. 10 kwietnia mamy inny sygnał, za którym wyraźnie stoi Jan Paweł II: kardynał Andrzej Deskur (o którego zażyłości z Papieżem już wspominaliśmy) w wypełnionej po brzegi katedrze w Civitavecchia przewodniczył modlitewnemu czuwaniu, przypominając równie bolesne sytuacje w Krakowie, jeszcze w komunistycznej Polsce, kiedy Karo! Wojtyła był biskupem. Mówi z całą szczerością: „Jestem tutaj, gdyż Ojciec Święty powiedział mi, żebym przybył wesprzeć kult Matki Bożej”.
Paradoksalnie jednak biskupa Grillo otaczał sceptycyzm współbraci biskupów, a niekiedy nawet wrogość, o czym musiał wiedzieć Ojciec Święty. I tak 25 maja 1995 roku, wizytując biskupów włoskich w siedzibie Konferencji Episkopatu, zapytawszy biskupa, czy statuetka Madonny jeszcze płakała, Jan Paweł II wypowiedział te znaczące i gorzkie słowa: „Ach, wy, biskupi włoscy, macie twarde głowy i zawsze wątpicie!”.
Może dlatego Papież postanowił uczynić wyjątkowy gest: 9 czerwca sprowadził do Watykanu biskupa Grillo ze statuetką, której pragnął oddać cześć. Gest został potwierdzony podpisanym przez niego i wręczonym biskupowi dokumentem dla potomnych. Następnego dnia kardynał Sodano poinformował biskupa: „W odniesieniu do figurki Matki Bożej można działać bez wahania. Piotr jest z wami!”.
Inicjatywa ta ujawniła przede wszystkim pewność Jana Pawła II co do autentyczności łez, podkreśliła jego tajemny związek ze znakiem przekazanym mu przez Madonnę i zapewniła niejako bezpieczeństwo Matce Bożej z Civitavecchia także po jego śmierci. Jednakże przywiezienie do Watykanu było nadal sprawą niezwykle poufną, pozostającą nawet poza wiedzą włoskich duchownych.
Któregoś dnia roku 2000 biskup Grillo dowiedział się od kardynała Ruiniego, że pewna bliżej niezidentyfikowana komisja badająca zjawisko łzawienia statuetki wydała następujące orzeczenie: „Non constant de supernaturalitate” („Nie stwierdzam nadnaturalności”). Jednak konkluzję przyjęto bez wezwania i wysłuchania tak licznych przecież świadków ani nawet lokalnego biskupa ordynariusza, będącego również świadkiem (a przecież zasada głoszona przez kardynała Ratzingera mówi, że „z proceduralnego punktu widzenia żaden człowiek nie może być skazany bez procesu i bez wcześniejszego wysłuchania go”).
W odpowiedzi Grillo przedstawił opisany wyżej fakt z 9 czerwca 1995 roku, czyli oddanie czci figurze Matki Bożej przez Ojca Świętego w Watykanie. To zmieniło wszystko. Kardynał nie wiedział o tym wydarzeniu, postanowił więc unieważnić orzeczenie tamtej komisji, utajniając ją. Sugerował to także telefon z apartamentu papieskiego - żył jeszcze Jan Paweł II - wyrażający pewne niezadowolenie z powodu działań tej dziwnej komisji.
Poza kilkoma incydentami medialnymi ujawniającymi istnienie tamtego anulowanego orzeczenia, z Siedziby Apostolskiej dochodziły liczne sygnały o przekonaniu Papieża co do nadprzyrodzoności omawianego zjawiska. 11 maja 2004 roku Jan Paweł II wysłał własnoręcznie napisany list do biskupa Grillo z okazji 25-lecia biskupstwa, w którym Ojciec Święty zwraca się do niego z serdecznymi słowami: „Wielce cenimy twoją maryjną pobożność”. Była to kolejna już zachęta do obrony statuetki.
8 lutego 2005 dziennik Włoskiej Konferencji Episkopatu „L'Avvenire” uczcił całą stroną dziesięciolecie łzawień, przytaczając informacje o jakże licznych łaskach odnotowanych w sanktuarium. Lecz, co ważniejsze, 25 stycznia 2005 roku z Watykanu przeniknęła wiadomość dotycząca 9 czerwca 1995 roku. Tytuł artykułu Andrei Torniellego na łamach „Il Giornale” głosił: „Papież oddał w Watykanie cześć cudownej figurze Matki Bożej”. Nadtytuł zaś precyzował: „Namiestnik Chrystusa klęczał i modlił się przed statuetką pewnego czerwcowego wieczoru 1995 roku, zaraz po zdjęciu sekwestru przez sędziego”.
Ku pamięci przyszłych pokoleń jego ekscelencja Grillo zrekonstruował szczegóły tamtego spotkania w liczącym dwie strony dokumencie podpisanym przez niego i przez Jana Pawła II. Znamy główne fragmenty tego tekstu datowanego na 8 października 2000 roku. Otóż wieczorem 9 czerwca 1995 roku, „jak Wasza Świątobliwość zapewne sobie przypomina - pisze biskup - zanim zasiedliśmy do kolacji, podczas której rozmawialiśmy o zjawisku krwawego łzawienia statuetki Madonny z Civitavecchia, do czego doszło także na moich rękach, modliliśmy się razem przed tym właśnie wizerunkiem Matki Bożej. Wasza Świątobliwość pobłogosławił go, wkładając na głowę Maryi, po uprzednim ucałowaniu, małą złotą koronkę różańca, którą statuetka nosi do dzisiaj. Następnie Wasza Świątobliwość powiedział mi, że na razie lepiej będzie nie mówić o tym spotkaniu i że pewnego dnia będę mógł swobodnie ogłosić to światu”.
W dalszej części listu do Papieża biskup pisze: „Pragnę wyrazić żywą wdzięczność Waszej Świątobliwości za «Akt zawierzenia” całego Kościoła Matce Bożej po uroczystej celebracji eucharystycznej w niedzielę 8 października na Placu św. Piotra, wychodząc naprzeciw także mojej propozycji w tym względzie, przedstawionej Waszej Świątobliwości w następstwie krwawych łzawień figury Dziewicy”.
W tym miejscu dostojnik przedłożył Ojcu Świętemu swoje osobiste świadectwo: „Będąc w pełni świadomy i bez ograniczeń woli, w szczerości i prawdzie przed Bogiem oświadczam, że 15 maja 1995 roku o godzinie 8.15 widziałem, jak na moich rękach roniła łzy statuetka Matki Bożej pochodząca z parafii św. Augustyna w Civitavecchia. Byłem naocznym świadkiem tego zjawiska i dlatego nie mogę wątpić ani trochę w jego rzeczywistość. Do tej pory nie umiem sobie wyjaśnić - dodaje biskup - jak to się działo, bo przecież nie było żadnego tricku ani oszustwa zarówno we wnętrzu statuetki wcześniej już prześwietlonej promieniami rentgena, jak i we mnie ani też w moich bliskich, którzy byli w pełni świadomości”.
Dokumentację podpisał nie tylko biskup Civi-tavecchia; potwierdził ją również najwyższy kapłan, który osobiście złożył pod nią swoją parafę: „J.P. II 20.X.2000”.
W czasie rozmowy tamtego czerwcowego wieczoru, wspomina biskup Grillo, „Papież cytował kilkakrotnie - w kontekście płaczu - wielkiego teologa Hansa Urs von Balthasara: «Płacz Dziewicy jest zachętą do nawrócenia”.
Poza tym głośnym już wydarzeniem z 9 czerwca 1995 roku okazało się, że Ojciec Święty udał się incognito do kościółka św. Augustyna w Pantano, i to aż dwa razy, aby oddać cześć statuetce. Jedna z tych dwóch wizyt odbyła się prawdopodobnie w październiku 1995 roku. Jest poza tym pewne, że Jan Paweł II chciał, aby w miejscowości Pantano wzniesiono sanktuarium ku czci Dziewicy wyobrażonej w tej statuetce.
Do ostatniego spotkania biskupa Grillo z Janem Pawłem II doszło niedługo przed śmiercią Papieża (w okresie wojny w Iraku). Kiedy Ojciec Święty ujrzał biskupa, tym razem nie zapytał o statuetkę, tylko powiedział z trudem: „Civitavecchia… Civitavecchia… Civitavecchia…”, po czym rozpłakał się. Tajemnica tego płaczu jednoczy się z tajemnicą płaczu Madonny. On znał sens tego znaku przeznaczonego dla następcy Piotra, ale także dla Kościoła i dla ludzkości; znaku, którego - według zgodnych świadectw - oczekiwał i który od razu uznał za autentyczny.
Wydaje się, że Papież chciał, aby statuetka została znów sprowadzona do Watykanu na Wielkanoc 2005 roku. Niestety, z uwagi na pogorszenie się jego stanu zdrowia nie można było tego uczynić. Sześć dni po Wielkanocy Papież zmarł, zanim udało się spełnić jego życzenie, jak gdyby istniał jakiś tajemniczy związek pomiędzy krwawymi łzami Matki Bożej z Civitavecchia a jego chorobą i śmiercią.
Męczeństwo?
Wieczorem 2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21.37 zmarł Jan Paweł II. Tego samego dnia, w ostatnich godzinach życia wielkiego papieża, w domu Fabia Gregori w Pantano, niedaleko Civitavecchia, działo się coś dziwnego i tajemniczego. Statuetka Madonny roniła łzy od soboty rano prawie do godziny śmierci Ojca Świętego. Były to łzy zwyczajne, nie krwawe. Mówiąc dokładnie, płacz zaczął się już 28 marca i ustał dopiero wieczorem 2 kwietnia, kiedy Jan Paweł II zmarł. Towarzyszył praktycznie całej jego agonii.
Nie chodzi tu jednak o tę samą statuetkę, która dziesięć lat wcześniej, 2 lutego 1995 roku, w ogrodzie tego właśnie domu zaczęła ronić krwawe łzy.
W czasach największej polemiki, po tym, jak decyzją sędziego figurkę zabrano od Gregorich, 10 kwietnia 1995 roku kardynał Andrzej Deskur, udając się, jak już powiedzieliśmy, do Civitavecchia, postanowił podarować rodzinie drugą figurkę, identyczną jak ta pierwsza, także pochodzącą z Medjugorje.
Kardynał Deskur „poświęcił ją w imieniu Papieża”, co potwierdza proboszcz ojciec Pablo, a potem rzekł: „Jestem tutaj, gdyż Ojciec Święty powiedział mi, żebym przybył wesprzeć kult Matki Bożej”.
Kardynał Deskur, kluczowa postać wprowadzająca nas w tajemnicę Karola Wojtyły, dodał w jednym z wywiadów: „Czyniąc to, pragnąłem podkreślić związek istniejący pomiędzy łzami objawienia Matki Bożej z Medjugorje a łzami objawienia Matki Bożej z Civi-tavecchia”.
Istnieje pewien szczególny zbieg okoliczności. 2 lutego 1995 roku doszło do pierwszego krwawego łzawienia (pierwszej figurki), a dokładnie dziesięć lat później, 2 lutego 2005 roku, Jana Pawła II umieszczono w klinice Gemelli z powodu pierwszej niewydolności oddechowej. Tak rozpoczęła się jego kalwaria, zakończona śmiercią wieczorem 2 kwietnia, po tym jak przez cały dzień (po raz pierwszy) druga statuetka, podarowana rodzinie Gregorich przez kardynała Deskura, płakała ludzkimi łzami, przestając tuż przed „narodzinami dla nieba” tego wielkiego papieża.
Co mówią nam te znaki? Jaki jest związek pomiędzy Matką Bożą z Civitavecchia i Janem Pawłem II? Jaką odpowiedź z nieba odczytał Papież w jej krwawych łzach?
Z pewnością tego rodzaju fakty nadprzyrodzone nie są w Kościele rzadkie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Życie i pontyfikat Jana Pawła II charakteryzował się w szczególny sposób, od początku do końca, wtargnięciem nadnaturalnego, mistycznymi znakami. Jednak to, na czym Papieżowi wydawało się zależeć najbardziej, pojawiło się w znaczącej chwili jego życia, obejmując jego etap końcowy, od ujawnienia się choroby aż do śmierci. Dlaczego? Jak powinniśmy to rozumieć?
Zróbmy krok do tyłu. Dotknęliśmy - poprzez ekspiacyjną śmierć Ojca Pio - tajemnicy cierpienia zastępczego. Rzecz przyprawia o zawrót głowy. Można ją określić jako rodzaj tajnej broni nieznanej większości ludzi, broni potężnej. Korzystając z niej, wielu świętych (także zwykłych ludzi, bliżej nieznanych) ofiarowuje siebie w jedności z Ukrzyżowanym, który zbawił ludzkość, przenosząc łaski i ochronę na innych, na ludzkość i Kościół. Ukrzyżowanie Jezusa jest w istocie wielkim egzorcyzmem nad światem, który uwolnił nas od Złego.
Dopiero na końcu dowiemy się, ile tragedii zostało nam oszczędzonych i ile łask udzielonych pojedynczym ludziom i ludzkości dzięki modlitwie i cichej ofierze wielu pokornych i świętych. Wówczas poznamy, jaką specjalną ochroną mogliśmy się cieszyć.
Ażeby mieć chociaż blade pojęcie o znaczeniu tej tajemniczej „broni”, która zmienia historię - a która naszej współczesnej wrażliwości jawi się jako kostyczna i niepokojąca - trzeba przypomnieć gest miłości ojca Maksymiliana Kolbego, który w nazistowskim obozie koncentracyjnym ofiarował się, by zająć miejsce innego więźnia, ojca rodziny skazanego na śmierć. Ofiara „zastępcza” - w miejsce innego, za innego. To historyczny fakt, wyraz najwyższego miłosierdzia.
Jednak mówimy o tym ofiarowaniu się jako o ofierze uczynionej na płaszczyźnie nadnaturalnej, bezpośrednio wobec Boga. To broń wspaniała przede wszystkim dlatego, że wzrusza Boga i zbiera skarby łaski niebios (w człowieku, który ofiaruje samego siebie, Bóg widzi swojego Syna). To właśnie tego rodzaju - według Karola Wojtyły - było cierpienie, które spadło na jego przyjaciół, kardynałów Jaworskiego i Deskura, w związku z odpowiedzialnością i misją, do jakiej Bóg go wezwał (episkopat i papiestwo). Istnieje jeszcze jeden podobny epizod, do dzisiaj nieznany, w życiu Jana Pawła II.
Sześć miesięcy po zamachu 13 maja 1981 roku, 22 listopada, miało miejsce pierwsze publiczne wyjście Papieża z Watykanu. Ojciec Święty udał się wówczas z pielgrzymką do Collevalenza, do sanktuarium Miłości Miłosiernej założonego przez matkę Speranzę. Przy tej okazji, mówiąc o Chrystusie Królu Wszechświata, Papież podkreślił, że Jego królestwo jest właśnie królestwem miłości miłosiernej. Potem dodał: „Rok temu ogłosiłem encyklikę Dives in Misericordia. Okoliczność ta sprowadziła mnie dzisiaj do sanktuarium Miłości Miłosiernej. Moją obecnością pragnę w pewien sposób potwierdzić przesłanie tej encykliki. Pragnę odczytać je na nowo i na nowo wypowiedzieć. Od początku mojej posługi na Stolicy Piotrowej w Rzymie uważałem to przesłanie za moje szczególne zadanie. Opatrzność mi je przydzieliła w dzisiejszej sytuacji człowieka, Kościoła i świata… A moje tegoroczne osobiste doświadczenia związane z wydarzeniami z 13 maja nakazują mi wołać: «Misericordia Domini quia non sumus consumpti» (Lm 3,22). Dlatego dzisiaj modlę się tutaj razem z wami, drodzy bracia i siostry. Modlę się po to, aby wyznać iż Miłość miłosierna jest silniejsza od wszelkiego zła gnębiącego człowieka i świat. Modlę się razem z wami, aby wybłagać tę miłość miłosierną dla człowieka i dla świata w tych naszych trudnych czasach”.
Papież, używając takich określeń, łączy swój pontyfikat - niczym dowód tożsamości - z głoszeniem Miłości miłosiernej, która staje się kluczem do zrozumienia współczesnej historii jako pola ukazywania się najbardziej nieludzkiego zła, w końcu pokonanego przez Miłość. Pokazał to sam zamach, w którym zderzyły się ideologia nienawiści, współczesne objawienie szatana i Boże miłosierdzie.
Jest to także przesłanie św. Faustyny Kowalskiej, jak widzieliśmy, identyczne z przesłaniem matki Speranzy. Wizyta Papieża w Collevalenza pozwala nam odkryć w matce Speranzie jeszcze jedną wielką mistyczkę naszych czasów, dotąd prawie nieznaną (choć jej proces beatyfikacyjny dobiega końca), która miała wiele wspólnego z Janem Pawłem II, i to w tajemniczych okolicznościach.
Matka Speranza, zakonnica hiszpańskiego pochodzenia, posiadała te same dary mistyczne co Ojciec Pio i siostra Faustyna, które łączyła z nadzwyczajną działalnością miłosierdzia wobec najbardziej potrzebujących i cierpiących, prowadzoną także przez zakonnice i zakonników założonego przez nią zgromadzenia. Przesłanie powierzone jej przez niebo opiera się na miłości miłosiernej.
Wydaje się teraz jasne, dlaczego Jan Paweł II wybrał sanktuarium w CollevaIenza, by podziękować Bogu po zamachu. Uważał on miłosierną miłość Boga za program swojego pontyfikatu i oceniał, że współczesny świat stoi na skraju samozniszczenia. Ten świat może wesprzeć i uratować tylko Boże miłosierdzie.
Ale jest jeszcze coś więcej, co wychodzi dzisiaj na światło dzienne w związku z tamtą pielgrzymką. „Tego dnia, 13 maja 1981 roku - wyjaśnił mi biskup Citta di Castello Domenic Cancian, przez lata zwierzchnik zgromadzenia założonego przez matkę Speranzę - matka czuła się bardzo źle i prosiła bezustannie, abyśmy się gorąco modlili za Papieża, gdyż on tego ogromnie potrzebuje. Potem dowiedzieliśmy się o zamachu”.
Kilka innych wielce znaczących szczegółów przekazała nam Franca Zaganelli, jedna z córek duchowych matki Speranzy, oraz ksiądz Ignacy Zaganelli, proboszcz w Perugii. Matce Speranzie zostało objawione z wyprzedzeniem, że życie Ojca Świętego jest zagrożone. Aby je ratować, ofiarowała swoje życie: miała poważny wylew i bardzo cierpiała.
Fakt, że po wyjściu ze szpitala Jan Paweł II postanowił, z własnej inicjatywy i ku najwyższemu zdumieniu otoczenia, udać się właśnie do Collevalenza (które wybrał spośród tylu innych sanktuariów) i podziękować za to, że Miłość miłosierna pokonała nienawiść (tam spotkał matkę Speranzę, która zmarła w roku 1983), każe myśleć, że on „wiedział”. A znając niezmierzoną moc ochronną i przebłagalną, jaką posiada cierpienie zastępcze, zaliczał do niego także ten przypadek, obok przypadków kardynałów Deskura i Jaworskiego. Wiemy zresztą, że tamtego dnia na Placu św. Piotra zgromadzili się siepacze imperium zła, lecz Papieża otoczyły zastępy aniołów i świętych wraz z ich Królową. I uniknięto najgorszego.
Ale to nie wszystko. Czy możliwe jest, aby Jan Paweł II tajemniczą ofiarę cierpienia przeżywał w sposób analogiczny do Ojca Pio lub papieża Piusa X jako ofiarę ekspiacyjną?
Wiemy, że Karol Wojtyła nigdy nie wypowiedział ani jednego słowa na temat swoich przeżyć mistycznych, lecz przy pewnej okazji, podczas bardzo szczególnej modlitwy na Anioł Pański, aby wezwać chrześcijan do próby zrozumienia czasów, w jakich żyjemy, i do otwarcia serc na Chrystusa, pozwolił sobie na osobiste wyznanie, którego treść do dzisiaj zapiera dech w piersiach.
Lata dziewięćdziesiąte. 11 listopada 1993 roku Ojciec Święty upadł w swoim watykańskim apartamencie i złamał sobie obojczyk. 29 kwietnia kolejnego roku miał miejsce następny upadek i złamanie panewki kości udowej. Bolesna operacja (z założeniem protezy biodra) i długi pobyt w szpitalu trzymały go z daleka od Watykanu. 29 maja znów pokazał się w oknie na niedzielny Anioł Pański.
Przy tej okazji wyraził swoją wdzięczność Matce Bożej za dar cierpienia złączony z miesiącem maryjnym: „Chciałbym wyrazić dziś przez Maryję moją wdzięczność za dar cierpienia związanego także tym razem z maryjnym miesiącem majem. Pragnę podziękować za ten dar. Zrozumiałem, że ten dar był potrzebny. Papież musiał znaleźć się w Poliklinice Gemelli, musiał nie pokazywać się w tym oknie przez cztery tygodnie, cztery niedziele, musiał cierpieć; podobnie jak musiał cierpieć trzynaście lat temu, tak i w tym roku”.
A potem wyznał: „Raz jeszcze przemyślałem, rozważyłem to wszystko podczas mego pobytu w szpitalu. (…) «Jeśli Bóg cię powołał, masz wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie”. (…) Tak mi powiedział kard. Wyszyński. Zrozumiałem wtedy, że mam wprowadzić Kościół Chrystusowy w trzecie tysiąclecie przez modlitwę i wieloraką działalność, ale przekonałem się później, że to nie wystarcza: trzeba było wprowadzić go przez cierpienie - przez zamach trzynaście lat temu i dzisiaj przez tę nową ofiarę. Dlaczego właśnie teraz, dlaczego w tym roku, w Roku Rodziny? Właśnie dlatego, że rodzina jest zagrożona, rodzina jest atakowana. Także Papież musi być atakowany, musi cierpieć, aby każda rodzina i cały świat ujrzał, że istnieje Ewangelia - rzec można - «wyższa»: Ewangelia cierpienia, którą trzeba głosić, by przygotować przyszłość, trzecie tysiąclecie rodzin, każdej rodziny i wszystkich rodzin. (…) Zrozumiałem, że potrzeba było, bym dysponował tym argumentem wobec możnych tego świata. Znów mam się z nimi spotykać i rozmawiać. Jakich mogę użyć argumentów? Pozostaje mi ten argument cierpienia. Chciałbym im powiedzieć: zrozumcie to. Zrozumcie, dlaczego Papież znowu był w szpitalu, dlaczego znów cierpiał. Zrozumcie to, przemyślcie to jeszcze raz!”.
A więc możnym tego świata, przyzwyczajonym do uznawania siły za koło zamachowe historii („Ile dywizji ma Papież?”), uświadamiał, że to jest ta „cudowna broń”, w jaką został wyposażony przez Maryję: jego cierpienie, które wynosi go na krzyż wraz z Jezusem, by tam współdzielić Jego panowanie nad wszechświatem. To dlatego Stalin i jego potężne imperium zostali zmieceni w ciągu jednej nocy, podczas gdy Kościół, bezbronny i okaleczony, żyje nadal i pozostanie aż do końca czasu.
To niezwykłe wystąpienie Jana Pawła II ujawnia coś wyjątkowego: Papież wydawał się być pewien - jak gdyby na mocy zawartego porozumienia albo otrzymanej informacji - przebłagalnej wartości cierpienia zarówno w odniesieniu do zamachu z 1981, jak i tych cierpień z 1994 roku, które sytuowały się na początku jego via crucis spowodowanej chorobą Parkinsona, co doprowadziło go w 2005 roku do śmierci.
Ojciec Święty wydawał się wiedzieć wszystko z wyprzedzeniem i z całym przekonaniem przypisywał czekającym go długim latom choroby walor przebłagalny dla szczęśliwego wkroczenia Kościoła i ludzkości w trzecie tysiąclecie, jak gdyby następca Piotra został wyraźnie wezwany do złożenia ofiary z siebie, aby chronić Kościół i świat.
O cud, cud, cud!
kiedy Boga osłaniam człowieczeństwem,
osłoniony od Niego miłością,
osłoniony męczeństwem.
W tej perspektywie nabiera szczególnego znaczenia wydarzenie późniejsze, z 1995 roku, krwawe łzawienie statuetki z Civitavecchia. Papież, jak widzieliśmy, oczekiwał tego znaku jako odpowiedzi z nieba. Odpowiedzi na co?
Czy można wysunąć hipotezę na temat szczególnego ofiarowania samego siebie przez Wojtyłę? W gruncie rzeczy on sam wyjaśnił tajemnicę tej „sekretnej broni” w liście apostolskim Salvifici doloris, napisanym po zamachu, w dniach bólu: „Uczestnicy cierpień Chrystusa przechowują w swoich własnych cierpieniach najszczególniejszą cząstkę nieskończonego skarbu Odkupienia świata i tym skarbem mogą się dzielić z innymi. (…) I tym bardziej Kościół czuje potrzebę odwoływania się do ludzkich cierpień dla ocalenia świata” (nr 27).
Paweł VI, myśląc być może o Ojcu Pio, pewnego dnia powiedział: „Kościół także potrzebuje zostać zbawiony przez kogoś, kto cierpi, kogoś, kto nosi w sobie mękę Chrystusa”. Jan Paweł II w San Giovanni Rotondo 23 maja 1987 roku powiedział dobitnie w homilii: „Istotnym aspektem świętej posługi dobrze widocznym w życiu Ojca Pio jest ofiara, jaką kapłan czyni z samego siebie, w Chrystusie i z Chrystusem, jako dar ekspiacyjny i zadośćuczynienie za grzechy ludzkie”.
Dopiero na końcu dziejów dowiemy się, ile nasze pokolenie zawdzięcza ofierze Jana Pawła II, ile zła i jakie nieszczęścia zostały nam oszczędzone przez to jego „ukrzyżowanie”, które prawdopodobnie było inspirowane Ojcem Pio i analogiczną ofiarą z siebie dla dobra Kościoła i ludzkości pogrążonej w wojnie, złożoną przez innego papieża XX wieku, św. Piusa X, który zmarł tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej.
Znak ronienia krwawych łez wydaje się podążać w tym właśnie kierunku. Na wiele lat przed wydarzeniami w Civitavecchia pewna mistyczka obdarzona darami i charyzmatami w zetknięciu z Karolem Wojtyłą wyjaśniła odnośnie do tego rodzaju nadnaturalnych znaków związanych z krwią, że „Zbawca przekazał jej, iż za każdym razem, kiedy krwawi Krucyfiks lub Niepokalane Serce Najświętszej Dziewicy, a także święta hostia, dobry Bóg oddala wylew krwi pośród ludzi. I wciąż powtarzała, by modlić się, czynić post i pokutę za powrót grzeszników, bo świat jest o wiele bardziej zły i grzeszny aniżeli był przed potopem i potrzeba licznych modlitw, postów i skruchy, by dobry Bóg ulitował się nad nieszczęsnymi grzesznikami”.
Osoba ta dodała, że „tak jak w XVIII wieku świat uratował się, oddając cześć Sercu Jezusa, poprzez szerzenie kultu Najświętszego Serca Jezusowego, tak uratuje się w obecnym wieku poprzez szerzenie kultu miłosierdzia i oddawanie czci Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Dziewicy. W chwili, kiedy wydawać się będzie, że nie ma już ratunku i że wszystko stracone, wtedy dobry Bóg pokaże swoją wielką moc”.
Być może śmierć Jana Pawła II była ofiarą złożoną na ołtarzu świata, rozjaśnioną ostatnim epizodem, niezwykłym, jak całe jego życie. Otóż kilka godzin po śmierci Papieża miał miejsce jeszcze jeden nadprzyrodzony znak, który ponownie skierował jego przeznaczenie do portu docelowego: do Medjugorje. Kiedy ogromna rzeka ludzi w nocy 2 kwietnia, usłyszawszy wiadomość o jego śmierci, wylewała się na Plac św. Piotra i ustawiała w wielokilometrowej kolejce, by po raz ostatni pożegnać słowiańskiego papieża, w tym samym czasie w Bostonie Ivan Dragićević, jedno z ”sześciorga dzieci” z Medjugorje, miał swoje codzienne widzenie. Za oceanem była godzina 18.40, odpowiadająca 00.40 w Rzymie, zatem trzy godziny po oddaniu ducha przez Jana Pawła II.
Ivan, jak każdego dnia, podczas objawienia modlił się ze Świętą Dziewicą, kiedy obok Niej pojawił się Karol Wojtyła, uśmiechnięty, bardzo szczęśliwy, z młodzieńczymi rysami twarzy. Ujrzał go ubranego na biało z peleryną czerwonego koloru. W tej samej chwili Maryja obróciła się do Karola i oboje uśmiechnęli się „uśmiechem nadzwyczajnym, wspaniałym”. Kiedy on, pogrążony w ekstazie, spoglądał w Jej oblicze, Maryja zwróciła się do Ivana i powiedziała rozpromieniona: „Mój drogi syn jest teraz ze mną”.
Obawa i nadzieja
Jestem pełen niepokoju o ziemski i wieczny los
ludzi i narodów.
Jan Paweł II, Fatima, 13 maja 1982 roku
Dobrze i zdrowo jest pomyśleć czasem
o końcu świata.
Jan Paweł II, 1987
Prawie północ
Można podążać bezmyślnie w kierunku przepaści, która jest o kilka kroków od nas. Dowodem na to niech będzie fakt, że szefowie „Bulletin of the Atomie Scientist” w środę 17 stycznia 2007 roku przesunęli wskazówkę zegara katastrofy atomowej z siódmej minuty przed północą na piątą minutę przed północą, dając tym samym do zrozumienia, że hekatomba jest bliska. A, jak śpiewał Franco Battiato, „gdy dzień końca blisko, na cóż ci angielski”.
Można bić na alarm i głośno protestować przeciwko skandalicznym dla ludzkości kosztom uzbrojenia atomowego zgromadzonego od drugiej wojny światowej do dzisiaj, przeciwko słonemu rachunkowi wyścigu zbrojeń z ostatnich ośmiu lat: na wydatki militarne zmarnotrawiono niewyobrażalne bogactwa, podczas gdy liczba głodujących na Ziemi, których potrzeby rządzący zobowiązali się zaspokoić do roku 2015, wzrosła z 800 milionów do miliarda.
Prawdę mówiąc, możliwość hekatomby nuklearnej jest lekceważona zarówno przez opinię publiczną, jak i przez media. Mówi się o tym niewiele, jeszcze mniej wiadomo o całej tej sytuacji. Uważa się, że okres wyścigu zbrojeń odszedł już w niepamięć wraz z zakończeniem zimnej wojny. Wszystkim wydaje się to jakąś opowieścią z lat sześćdziesiątych i co najwyżej wspomina się czasami (z niewielkim wszak zainteresowaniem) o trwającym aktualnie sporze na temat zbrojeń nuklearnych Iranu, sądząc, że kwestia dotyczy „tylko” bezpieczeństwa krajów ościennych.
A przecież tak nie jest. Zagrożenie dotyczy wszystkich i dzisiaj jest ono większe niż kiedykolwiek. Dzisiaj bardziej niż dziesięć lat temu. Odosobniony, niczym głos na pustyni, był protest Benedykta XVI wypowiedziany (ale niewysłuchany) na początku 2007 roku, wskazujący wyraźnie bliską groźbę „możliwej katastrofy atomowej”.
W orędziu na Światowy Dzień Pokoju, który Kościół obchodzi co roku 1 stycznia, w roku 2007 (lecz także powtarzając to w każdym innym orędziu noworocznym) Papież wykrzyczał swój „wielki niepokój” spowodowany „wyrażoną niedawno przez niektóre państwa wolą posiadania broni nuklearnej”. Pogłębiło to „klimat niepewności i lęku przed potencjalną katastrofą atomową. Powracały na myśl minione czasy wyczerpujących napięć tak zwanej «zimnej wojny». W późniejszym okresie zapanowała nadzieja, że niebezpieczeństwo atomowe zostało definitywnie zażegnane,
a ludzkość mogła wreszcie głęboko odetchnąć z ulgą. Niestety - kontynuuje Ojciec Święty - groźne cienie wciąż gromadzą się na horyzoncie ludzkości”.
Papież wzywał więc do zawarcia nowych międzynarodowych umów o ”nierozpowszechnianiu broni nuklearnej” i do poważnego zobowiązania się do tego, „by zdecydowanie dążyć do jej ograniczania, aż po ostateczne opróżnienie arsenałów”. Tym niemniej, wystosowując ten przejmujący apel („nie należy rezygnować z żadnej możliwości, aby drogą pertraktacji zostały osiągnięte te cele!”), jest doskonale świadomy grożącego ryzyka: „Stawką w tej grze jest los całej rodziny ludzkiej!”.
Ten krzyk wzywający do opamiętania nie wyszedł z ust jakiegoś apokaliptycznego opiniotwórcy, profesjonalnego alarmisty, lecz osoby spokojnej i racjonalnej, najmądrzejszego i najbardziej oświeconego człowieka występującego aktualnie na światowej scenie - Benedykta XVI. I doprawdy zadziwiające jest to, że tego rodzaju autorytatywny alarm przeszedł, i nadal przechodzi, prawie niezauważony. Poza ludźmi wprowadzonymi w problem, którzy wiedzą, jak się sprawy mają, i są krańcowo zaniepokojeni, wszyscy pozostali oraz środki masowego przekazu wydają się nie zdawać sprawy z powagi sytuacji.
Do jakiego scenariusza odwoływał się Papież? O czym mówił? Analiza obrazuje sytuację aktualną na miesiąc maj 2005 roku: w Nowym Jorku dochodzi do porażki konferencji przeglądowej traktatu o nierozpowszechnianiu broni nuklearnej.
Powód porażki jest bardzo prosty: sytuacja jest poza kontrolą. Eksperci niemal żałują dawnej „równowagi strachu”. Dzisiaj scenariusz jest o wiele gorszy: w ostatnich latach rozpętał się bezprecedensowy wyścig nuklearny, największy w ciągu ostatnich 50 lat. Według oficjalnych danych ONZ około 40 krajów dysponuje już „zdolnością nuklearną”, zaś wśród tych, które od lat posiadają broń nuklearną, są takie państwa jak Indie i Pakistan, gdzie istnieje bezustanne ryzyko konfliktu zbrojnego (broń nuklearną posiada także Izrael i Korea Północna).
Stany Zjednoczone - po 11 września 2001 roku, w przekonaniu, że muszą stawić czoło niesłychanemu zagrożeniu swojej ludności cywilnej - zaczęły inwestować gigantyczne sumy w uzbrojenie. Inni poszli tą samą drogą. Przedstawiciel USA na konferencji w Nowym Jorku ujawnił ogromne niebezpieczeństwo związane z nielegalnym handlem materiałami nuklearnymi dostarczanymi przez Koreę Północną oraz Iran, który dąży do stworzenia u siebie arsenału nuklearnego. Prawdopodobnie tuż za nim plasuje się Arabia Saudyjska, Japonia i Korea Południowa. Wreszcie jest problem broni nuklearnej w byłym ZSRR, niebezpiecznej zarówno z uwagi na ich stan konserwacji, jak i duże ryzyko, że znajdzie się w rękach organizacji terrorystycznych.
Były sekretarz obrony William J. Perry oświadczył: „Nigdy nie odczuwałem takiego lęku przed konfliktem nuklearnym jak obecnie. Istnieje prawdopodobieństwo ataku skierowanego na cele w USA w ciągu najbliższych dziesięciu lat wyższe niż 50%”.
W ostatnich latach Rosja i USA usunęły nawet tabu ataku nuklearnego, zastanawiając się nad „ograniczonym” użyciem broni atomowej przede wszystkim nowej generacji, zdolnej przeniknąć w głąb ziemi niszcząc podziemne bunkry i minimalizując „szkody uboczne”. Operacje tego rodzaju mogłyby pozwolić uniknąć poważnej groźby nuklearnej albo też ją rozpętać. Ponadto wymagają one kolejnych doświadczeń i kolosalnych inwestycji w nowe typy broni. To zresztą wywołałoby reakcję łańcuchową w pozostałych krajach. Temu wyścigowi zbrojeń chce postawić tamę nowy prezydent USA Barack Obama, ale na razie wszystko pozostaje w sferze słów. Scenariusz zaś rysuje się doprawdy w ponurych barwach.
Żyjemy na beczce prochu. Przedstawił to z dużym niepokojem artykuł wstępny czasopisma „Civilta Cattolica” (16 lipca 2005), inspirowany przez Stolicę Apostolską. Cytował on w przeddzień nowojorskiej konferencji (2-27 maja 2005) na łamach „Foreign Policy” wystąpienie Roberta McNamary, polityka o wielkim międzynarodowym doświadczeniu (był sekretarzem obrony USA od 1961 do 1968 roku za prezydentury Johna F. Kennedy'ego i Lyndona B. Johnsona). McNamara, jeden z największych światowych ekspertów od broni nuklearnej, twórca zasad polityki nuklearnego odstraszania, rysował taki oto scenariusz: „Dzisiaj Stany Zjednoczone dysponują w przybliżeniu 4,5 tysiącami strategicznych, ofensywnych głowic nuklearnych”, Rosja ma ich około 3800, podczas gdy Wielka Brytania, Francja i Chiny między 200 a 400 każde (są też inne, bardziej alarmujące scenariusze, mówiące o 30 tysiącach ładunków nuklearnych, z czego 17.500 uzbrojonych).
W tej sytuacji nawet traktaty o ograniczeniu zbrojeń nie są rozwiązaniem, bo gdybyśmy nawet doszli do posiadania „tylko” 3200 głowic nuklearnych, jak przewidują porozumienia rosyjsko-amerykańskie na rok 2012, mielibyśmy tak czy inaczej nadal „siłę zniszczenia 65 tysięcy razy większą od bomby z Hiroszimy”.
Zatem każde ograniczenie, nawet znaczne, arsenału atomowego, jest, praktycznie biorąc, bez znaczenia, ponieważ „średniej wielkości głowica amerykańska - wyjaśnia McNamara - ma potencjał rażenia 20 razy większy od bomby użytej w Hiroszimie, która 5 sierpnia 1945 roku zabiła w jednej chwili 80 tysięcy osób, a w kolejnych latach liczba ta wzrosła do 200 tysięcy”.
McNamara zilustrował przy tym prawdziwe ryzyko, najbardziej lekceważone i może najstraszliwsze: błąd. Wiadomo bowiem, że prezydenci amerykański i rosyjski w przypadku alarmu atomowego muszą podjąć decyzję w przeciągu około 20 minut. „Żeby wypowiedzieć wojnę - zauważa McNamara - potrzebna jest decyzja Kongresu; żeby wywołać holokaust nuklearny wystarczy uchwała podjęta w ciągu kilkunastu minut przez prezydenta i jego doradców. I tak od 40 lat”.
Wprawdzie od pół wieku nie wybuchł żaden konflikt nuklearny, lecz prawdą jest także to, że wiele razy o mało co do niego nie doszło właśnie na skutek fałszywych alarmów. Takie fałszywe alarmy będą, niestety, coraz częściej się powtarzać wskutek stosowania nowych technologii. Pojawia się więc kwestia błędu kalkulacji wynikająca z faktu, że w ciągu zaledwie 20 minut trzeba zdecydować o odpowiedzi na domniemany atak. McNamara określa takie ryzyko jako „nie do przyjęcia”, ponieważ, „jak by nie było, istota ludzka może się mylić, a błąd popełniony w takich warunkach doprowadzić może do unicestwienia całych narodów. Kombinacja ludzkiej omylności i broni nuklearnej stwarza bardzo wysokie ryzyko katastrofy atomowej”.
Przykłady można mnożyć. W 1995 roku w Moskwie wzięto eksperymentalny pocisk norweski za atak rakietowy. Kontratak z ”walizeczki” Jelcyna został zatrzymany w ostatniej chwili. Ponadto, jak napisał Angelo Baracca, „rosyjski system alarmowy, czyli radar i satelity, jest przestarzały: z 43 satelitów wojskowych niektóre w ogóle nie działają, czas aktywności innych jest już na wyczerpaniu i nie można im zaufać, co sprawia, że przez pewną część doby system pozostaje «ślepy»„. Znane są niektóre „fałszywe alarmy” ataku na USA: wada systemu radarowego w bazie amerykańskiej zasygnalizowała zmasowany atak pocisków sowieckich, podczas gdy było to tylko odbicie światła księżycowego. 3 i 6 czerwca 1980 roku miał miejsce analogiczny błąd obwodu zintegrowanego komputera. 10 stycznia 1984 roku w bazie w stanie Wyoming w ostatniej chwili uniknięto błędnego startu jednego z balistycznych pocisków interkontynentalnych spowodowanego awarią komputera. 29 stycznia 1994 roku Pentagon przyznał, że w ostatnich dwudziestu latach ogłoszono 136 alarmów „po nagłej eksplozji w atmosferze meteoru o mocy tysięcy ton trotylu, która mogła uchodzić za wybuch nuklearny”, czyli takiej, która automatycznie inicjuje amerykańską reakcję skierowaną przeciw hipotetycznemu atakowi rakietowemu. Informacje o ”wypadkach” powtarzają się regularnie co roku (ostatnio o mało co nie doszło do starcia dwóch nuklearnych okrętów podwodnych). Reasumując, świat tańczy na skraju przepaści. „Jesteśmy w krytycznym punkcie dziejów” - konkluduje McNamara. Strony internetowe opisują całą kazuistykę złożoną z setek „fałszywych alarmów”, z powodu których w ciągu ostatnich dziesięcioleci ledwo uniknięto katastrofy na skalę światową. Statystycznie nie do uwierzenia, że dotychczas wszystkie te przypadki dobrze się skończyły. Wręcz niepojęte zrządzenie losu. To jakby jechać godzinami pod prąd, z dużą szybkością, na zatłoczonej autostradzie, nie powodując wypadku.
Wobec takiego scenariusza autentycznym cudem jest to, że nie nastąpiło jeszcze tąpnięcie i że ziemia nie została spopielona wskutek naszego szaleństwa. Jedyne racjonalne wyjaśnienie jest takie, że ludzkość była dotąd chroniona przed własną głupotą przez Kogoś bardzo potężnego, bardzo dobrego i miłosiernego.
- Nie chodzicie samotni.
Nigdy, ani na chwilę nie odłącza się od was
mój profil, (…)
Moja twarz
spieczona waszych dusz pustynią.
Jesteśmy w sposób namacalny chronieni jakąś błogosławioną ręką. I przychodzi na myśl to, że w wielkiej przepowiedni na temat naszego wieku, jaką jest trzecia tajemnica fatimska, ujawniona przez Jana Pawła II w roku 2000, czytamy takie słowa wypowiedziane przez Łucję: „Zobaczyliśmy po lewej stronie Naszej Pani nieco wyżej Anioła trzymającego w lewej ręce ognisty miecz; iskrząc się wyrzucał języki ognia, które zdawało się, że podpalą świat; ale gasły one w zetknięciu z blaskiem, jaki promieniował z prawej ręki Naszej Pani w ich kierunku”.
Patrząc na nasze czasy, ma się wrażenie, że ktoś wyciągnął rękę, by chronić rodzaj ludzki. Dalsza część wizji Łucji brzmi tak: „Anioł wskazując prawą ręką ziemię, powiedział mocnym głosem: Pokuta, Pokuta, Pokuta!”.
Ale z tego wskazania świat dzisiaj kpi sobie w żywe oczy, szydząc wręcz z nadprzyrodzonych znaków, jakie niebo wysłało z Fatimy dla całej ludzkości. Tym niemniej jest niewielka liczba sprawiedliwych, którzy odpowiedzieli na wezwanie i być może - jak w przypadku Sodomy, której zburzenia Abraham próbował uniknąć, dopóki znajdzie się chociaż jeden sprawiedliwy - to wystarczy Bogu, by nadal ochraniał wszystkich. Nie przypadkiem Benedykt XVI w Spe salvi podjął myśl Pseudo-Rufina: „Rodzaj ludzki żyje dzięki nielicznym; gdyby ich nie było, świat przestałby istnieć”.
Jednakże tym, co najbardziej niezrozumiałe, w sytuacji, w jakiej się znajdujemy, jest umyślne i aroganckie rzucanie wyzwania Bogu, próba odsunięcia Go i zajęcia przysługującego Mu miejsca, otwarte prześladowanie wiary chrześcijańskiej. Obraża się i drwi z Jego Kościoła, ośmiesza i ”linczuje” medialnie namiestnika Chrystusa na ziemi. Wszędzie słychać krzyk tych, którzy nie chcą, by Bóg, Ojciec miłosierny i wszechmocny, „plątał się im pod nogami”. Czynią to w imię laickości, samostanowienia, tak zwanej nowoczesności. Wyrzuca się Go z rodzin, ze szkół, z kultury, pracy, mediów, polityki, nawet z historii Europy i, przede wszystkim, z życia narodów i jednostek, aby potem, w obliczu tragedii, pytać ze złością, „gdzie jest Bóg” z miną kogoś, kto chce Go postawić w stan oskarżenia i wytoczyć Mu proces (co zrobiono już dwa tysiące lat temu: wytoczono proces, torturowano, skazano i uśmiercono).
Niekiedy ma się wrażenie, że ta nieszczęsna ludzkość - zadufana i zaślepiona - łudzi się, że wciąż może rzucać wyzwanie Bogu i odsuwać Go, chcąc zająć Jego miejsce. To ludzkie delirium wszechmocy przypomina kogoś, kto na burcie Titanica napisał: „Nawet Bóg nie zdoła go zatopić”.
Ale to nie Bóg chce zatopić Titanica. To człowiek potrzebuje Boga, aby jego chybotliwy Titanic nie został zniszczony i zatopiony. To człowiek potrzebuje wciąż miłosierdzia Zbawcy, Jego pomocy, i to nie tylko z powodu straszliwej pułapki nuklearnej, w którą dał się złapać, czy też innych nowoczesnych straszliwych broni (według Stephena Hawkinga ludzkość wymrze na skutek jakiegoś błędu z bronią biologiczną).
Ludzka kondycja na ziemi jest niezwykle słaba i łatwo ją naruszyć. Nie tylko ta indywidualna kondycja, krucha i ulotna niczym trawa na polu, ale właśnie całościowa kondycja ludzkości jest tak niestabilna i narażona na niebezpieczeństwa, że bezustanna ochrona Bożego miłosierdzia jest nam potrzebna bardziej niż cokolwiek innego. Gdybyśmy tylko byli tego świadomi i nie byli tak otumanieni „bronią masowej rozrywki”, jaką są media i dominująca mentalność, tłoczylibyśmy się w kościołach i o każdej godzinie, z każdego zakątka ziemi wznosiłoby się bezustanne błaganie.
Niestety, rzadko zdajemy sobie sprawę z kruchości życia na ziemi. 29 marca 2009 roku dziennik „La Stampa” zamieścił informację o badaniach przeprowadzonych przez NASA i amerykańską National Academy of Science, w których oceniano skutki wydarzenia o charakterze katastroficznym jak najbardziej możliwego. „Pytanie nie brzmi «czy», lecz «kiedy»”. Chodzi o proste i powracające wydarzenie, jakie miało już miejsce, w sposób bezbolesny, na ziemi w roku 1859, które jednakże dzisiaj miałoby katastrofalne skutki.
Chodzi o kulę plazmy wytworzoną przez Słońce. Częsta zazwyczaj emisja cząsteczek energii słonecznej powoduje jedynie zakłócenia telekomunikacyjne. Jednak według symulacji przeprowadzonej przez Amerykanów ponowne pojawienie się kuli plazmy podobnej do tej z przeszłości, dostrzegalnej z Ziemi jako coś w rodzaju wspaniałej zorzy borealnej (północnej), mogłoby mieć dzisiaj następujące konsekwencje: zostałaby naruszona konfiguracja ziemskiego pola magnetycznego, w efekcie czego stopieniu uległyby miliony transformatorów. Ciemność ogarnęłaby całą Ziemię w ciągu kilku godzin. „Wszystko się zatrzyma, bo wszystko jest poruszane elektrycznością. Jako pierwsza przestanie być dostarczana bieżąca woda… Potem wyłączy się cała aparatura elektryczna do produkcji benzyny… W ciągu kilku dni przestaną działać wszelkie urządzenia… W ciągu 72 godzin ustanie awaryjne zasilanie szpitalne. W ciągu miesiąca skończą się zapasy węgla”. Nie byłoby ropy naftowej, gazu ani też systemów chłodzenia, a więc i zapasów żywności. Życie w ciągłej ciemności byłoby całkowicie zaburzone, gospodarka zrujnowana. W ciągu krótkiego czasu pochłonęłoby to ogromną ilość ofiar, na Ziemi nastałyby przerażające warunki. Nie znamy częstotliwości takich burz słonecznych; hipotezy mówią o odstępach około jednego wieku…
Ale to jeszcze nie wszystko. Aby naprawdę zdać sobie sprawę, jak krucha jest ludzka kondycja na Ziemi, wystarczy zajrzeć do książki Billa McGuire'a, profesora geofizyki na londyńskim University College. Jego książka Guida alla fine del mondo (tutto quello che non avreste mai voluto sapere), opublikowana we Włoszech przez Raffaella Cortinę w serii kierowanej przez Giulio Giorellego, przedstawia mrożącą krew w żyłach wizję „apokalipsy” wiszącej dosłownie nad naszymi głowami.
Weźmy erupcje wulkaniczne, które - kiedy zachodzą - przez dłuższy czas czynią piekłem życie na Ziemi, na przykład potężne erupcje krateru Yellowstone w Stanach Zjednoczonych, z których jedna miała miejsce 1,2 milionów lat temu, a druga 650 tysięcy lat temu. „Niepokojąca jest konstatacja, że te ogromne erupcje wydają się zachodzić w przybliżeniu co 650 tysięcy lat. Czy mamy zatem spodziewać się następnej w krótkim czasie?”. Według ostatniego dokumentu BBC w Yellowstone szykuje się potężny wybuch.
Ale nie tylko to. Co zdarzyło się 65 milionów lat temu, sprawiając, że z powierzchni Ziemi znikło nagle 95% wszystkich żywych gatunków? Prawdopodobnie w planetę uderzyła kometa albo asteroida. Od kilku lat rząd amerykański i angielski obserwują problem, aby zrozumieć, „jakie byłoby prawdopodobieństwo zderzenia z Ziemią i jakie skutki mogłaby przynieść taka kolizja”. McGuire odpowiada, że „prawdopodobieństwo jest stuprocentowe”, ponieważ Ziemia „była już bombardowana kosmicznymi fragmentami w ciągu całej swojej długiej egzystencji”. Pytanie zatem brzmi: nie „czy”, lecz „kiedy”. Pośród 20 milionów fragmentów skał, jakie Ziemia napotyka na swojej orbicie, krążąc wokół Słońca, takich, które mają średnicę dłuższą niż kilometr (mogą zatem mieć rujnujące skutki dla Ziemi) jest od 500 do 1000. Udanego slalomu! McGuire ostrzega, że „szacunki częstotliwości zderzeń z przedmiotami o wymiarach jednego kilometra wskazują na przedział czasowy od 100 000 do 333 000 lat, ale ostatni krater powstały po uderzeniu przedmiotu o tych wymiarach pochodzi sprzed co najmniej miliona lat”. Ponadto niebezpieczne są dla nas także komety”.
Kotwica ratunkowa
Przypomnijmy sobie w tym miejscu przejęty smutkiem głos Jana Pawła II, kiedy 25 marca 1984 roku na Placu św. Piotra błagał: „Matko ludzi i ludów, Ty, która znasz wszystkie ich cierpienia i nadzieje, (…) przyjmij nasze wołanie skierowane wprost do Twojego Serca i ogarnij miłością Matki i Służebnicy ten nasz ludzki świat, który Ci zawierzamy i poświęcamy, pełni niepokoju o doczesny i wieczny los ludzi i ludów. (…) O Serce Niepokalane! Pomóż nam przezwyciężyć grozę zła, które tak łatwo zakorzenia się w sercach współczesnych ludzi - zła, które w swych niewymiernych skutkach ciąży już nad naszą współczesnością i zdaje się zamykać drogi ku przyszłości!”.
Potem nastąpiło bolesne wyliczenie gróźb i plag ciążących nad ludzkością, któremu za każdym razem towarzyszyło błagalne: „Wybaw nas!… Wybaw nas!…”.
Kiedy Papież błagał Matkę Bożą o zachowanie wszystkich ludzi, ci dominujący na świecie krzyczeli do Niej: „Odejdź!”, aby potem ulec psychozie końca świata, jaką nowy nurt wydawniczy zapowiada już na rok 2012.
Rzeczywiście, wrażenie jest takie, że każdy dzień, jaki Bóg zsyła na ziemię, jest cudem, łaską, bo każdy dzień mógłby być ostatni, każda noc mogłaby nie doczekać słońca, a przecież w swym miłosierdziu każdego dnia, o każdej godzinie odnawia się cud niezasłużonej ochrony i daru życia.
Gdy z bezmiaru wyłaniałeś czas
i opierałeś go na przeciwnym brzegu,
usłyszałeś daleki mój płacz,
i od wieków wiedziałeś, dlaczego (…)
uniżę się, bracie, uniżę,
nie osamotnię nigdy twoich oczu,
naprzód ukryję się w krzyżu,
potem chlebem w dojrzałym ziarnie.
To dlatego Jan Paweł II krzyczał na każdym placu świata, że „Chrystusa nie da się odłączyć od dziejów człowieka”. I to dlatego należy poważnie zastanowić się nad ogromem ryzyka, na jakie naraża nas odrzucenie Boga przez człowieka, ogromem grożącego nam niewyobrażalnego niebezpieczeństwa. Jak powiadał św. Paulin z Noli: „Nie ma nic bardziej niebezpiecznego dla świata jak odrzucenie Chrystusa”. Mamy tego niepodważalne dowody. W XX wieku, na skutek szerzenia się ideologii antychrześcijańskich, wystarczyło zbudować całe systemy skierowane przeciwko Bogu, by znaleźć się w piekle.
Wreszcie Kościół, który, niczym dobra matka, niemal samotnie, wciąż uczula nas na możliwe ryzyko nuklearnej hekatomby, dobrze wie, że jest jeszcze większe zło, które generuje wszystkie inne: „Społeczeństwo bez Boga jest gorsze niż wojna nuklearna” (kardynał Ottaviani).
W istocie trzeba się obawiać piekła bardziej niż wojny atomowej. Także Benedykt XVI wzywa do czujności: „Chociaż na horyzoncie zbierają się nad naszą przyszłością niemałe chmury, nie powinniśmy się obawiać, ponieważ naszą wielką nadzieją ludzi wierzących jest życie wieczne w komunii z Chrystusem i całą Bożą rodziną”. Ta nadzieja daje nam siłę „stawienia czoła wszelkim trudnościom świata”.
Bóg jest o wiele większy niż to ziarenko piasku, jakim jest wszechświat. Stawka w grze jest o wiele większa od egzystencji całego wszechświata. Cała historia jest, tak czy inaczej, jednym tchnieniem, a scena tego świata przeminie, zniknie na zawsze. Ale nie człowiek. Czymże jest więc ulotna chwila wobec wieczności? Czym jest ta ziemia wobec Stwórcy? „Na cóż człowiekowi zdobyć świat cały, skoro potem gubi siebie samego?”
Bruce Marshall w jednej ze swoich powieści napisał: „Kościół jest bardzo stary i bardzo mądry, głosił Ewangelię w lodach i w ogniu, w spiekocie i w śniegu. Nie dziwi się, widząc na świecie grzech i pomieszanie; dziwi się, widząc na nim porządek i cnotę. I wie, bo widzi rzeczywistość w lustrze Boga, że istnieje rzecz gorsza od śmierci miliona młodych ludzi na polu bitwy, a jest nią śmierć jednego staruszka we własnym łóżku, w stanie końcowej zatwardziałości”.
Andre Frossard, mówiąc o Janie Pawle II, pisał: „Jedynym złem, jakie dla niego istnieje, jest utrata życia wiecznego. W jednym ze swoich listów apostolskich napisał: «Syn został nam dany, aby zbawić nas od tego ostatecznego zła. W Nim ludzkie cierpienie osiągnęło swój szczyt. Jednocześnie nabrało ono wymiaru całkowicie nowego i weszło do nowego porządku: zostało złączone z miłością”. Potem Frossard dodał jeszcze: „Kiedy go zapytałem, jakie jest dzisiaj największe niebezpieczeństwo wiszące nad nami, odpowiedział: «Grzech»”.
Piekło jest prawdziwą, wielką groźbą, jaka nad nami ciąży; miejscem okropieństw, gdzie nie można ani żyć, ani umrzeć na zawsze, królestwem rozpaczy i najokrutniejszego cierpienia, które nigdy się nie skończy. Nigdy. Czy można się uratować przed tym straszliwym mieczem Damoklesa?
Ostatnie rozważanie przed modlitwą Anioł Pański napisane przez Jana Pawła II na 3 kwietnia 2005 roku, którego nie mógł już wypowiedzieć, były następujące: „Ludzkości, która czasami wydaje się zagubiona i opanowana przez moce zła, egoizm i lęk, zmartwychwstały Pan ofiarowuje w darze swą przebaczającą miłość, która daje pojednanie i na nowo otwiera serce na Nadzieję. Miłość ta nawraca serca i obdarza pokojem. Jak bardzo świat potrzebuje zrozumienia i przyjęcia Bożego miłosierdzia!”.
Jan Paweł II, który rozpoznał to miłosierdzie bezpośrednio w oczach Jezusa i Maryi, przez cały swój pontyfikat usiłował pokazać nam jego piękno i dać do zrozumienia, że tylko ono ma nieprzemijającą wartość:
Stać tak przed Tobą i patrzeć tymi oczyma,
w których zbiegają się drogi gwiazd (…)
Zapamiętaj, serce, to spojrzenie
w którym wieczność cała ciebie czeka.
Nie chcąc ani nie mogąc ujawnić przedsmaku tego raju, Jan Paweł II rozpalił w milionach ludzi pragnienie Jezusa Chrystusa, uczynił namacalnym Jego czar, Jego niewyczerpane piękno, zaraził nas swoją żarliwą tęsknotą za Nim:
Wiedziałeś, że takiej tęsknoty
Która raz się napiła z Twych ócz,
nie nasycą słoneczne zachwyty.
Jest taka strona w dziełach św. Teresy z Avila, będącej jego mistrzynią w przygodzie mistycznej, która pozwala nam intuicyjnie odczuć tę szczęśliwość raju daną temu, kto (jak on) doświadcza go, dzięki łasce, już na tej ziemi: „Ale nie widzę i wypowiedzieć nie mogę tego, co dusza czuje, gdy Pan odkrywa przed nią tajemnice i wielmożności swoje. Jest to rozkosz tak przewyższająca wszelkie rozkosze, jakie umysł ludzki na tej ziemi pojąć zdoła, iż dusza, która jej zakosztowała, słusznie się brzydzi uciechami tego życia, które wszystkie razem zebrane samym są błotem. Wzdryga się ze wstrętem na myśl równania ich, chociażby miała używać ich bez końca, z tymi rozkoszami, którymi Pan ją napawa; a przecie rozkosze te są tylko jedną kroplą z tej wielkiej i bystrej rzeki wesela bez miary, która nas czeka w wieczności”.
Opisuje ona tylko krótką chwilę, lecz jest to chwila szczęśliwości nieporównywalnej ze wszystkimi „rozkoszami ziemskimi”, ocean przyjemności i radości, „jakiej by się nie doznało, nawet będąc takimi panami świata, co korzystają ze wszelkich dóbr jego”. To szczęśliwość, w której zbawieni będą uczestniczyć całym sobą, duszą i ciałem, na zawsze.
Aby dopłynąć do tego portu radości i szczęścia wraz ze wszystkimi, którzy kochają, Karol Wojtyła miał nieomylną gwiazdę, którą wskazywał całemu światu: Maryję. W gruncie rzeczy całe jego przesłanie zamyka się w słowach św. Bernarda z Clairvaux:
Jeśli podniosą się wiatry pokus, jeśli zderzysz się z rafami pokusy, patrz na gwiazdę, wzywaj Maryi. Jeśli w okręt twej duszy uderzą gwałtownie gniew, chciwość lub nieczystość, patrz na Maryję. Jeśli przerażony pamięcią o swoich grzechach, zawstydzony brzydotą twego sumienia, zlękniony na myśl o sądzie zaczynasz się pogrążać w bezdenną otchłań smutku lub w przepaść rozpaczy, pomyśl o Maryi. W niebezpieczeństwach, trwogach, wątpliwościach myśl o Maryi, wzywaj Maryi. Niechaj Maryja nie schodzi z twoich ust, nie oddala się z twego serca; a żeby uzyskać Jej wstawienniczą pomoc, nie oddalaj się od przykładów Jej cnót. Jeżeli za Nią pójdziesz, nie zbłądzisz, jeżeli będziesz Ją prosił, nie popadniesz w rozpacz, jeżeli o Niej będziesz myślał, nie zginiesz. Jeśli Ona będzie cię trzymać za rękę, nie upadniesz; jeżeli będzie cię strzec, niczego nie musisz się obawiać; jeżeli Ona będzie twoją przewodniczką, nie zmęczysz się; jeżeli Ona będzie ci pomagać, szczęśliwie dotrzesz do portu.
Spis treści
Najdłuższy pontyfikat przypisuje się św. Piotrowi (37 lat), następny w kolejności jest pontyfikat Piusa IX (32 lata), zaś na trzecim miejscu Jana Pawła II (27 lat).
Matka Teresa z Kalkuty (1910-1997) miała owo „powołanie w powołaniu” wyrażające się poprzez wewnętrzne głosy i inne nadprzyrodzone zjawiska począwszy od 10 września 1946 roku. Stwierdzono to podczas procesu beatyfikacyjnego (zob. Matka Teresa. Pójdź, bądź moim światłem, (oprac.) Brian Kolodiejchuk. Znak, Kraków 2008). Kardynał Francois-Xavier Nguyen Van Thuan (1928-2002) był arcybiskupem koadiutorem Sajgonu. kiedy 18 marca 1976 roku policja reżimu komunistycznego, narzuconego także w części południowej kraju, przyszła go aresztować, o czym zresztą wcześniej wiedział. Więziono go i torturowano w nieludzkich warunkach do roku 1988, kiedy to został wydalony z kraju. W Rzymie otrzymał nominację kardynalską od Jana Pawła II, który powierzył mu przewodnictwo Papieskiej Rady do Spraw Sprawiedliwości i Pokoju Justitia et Pat. Umarł w opinii świętości, a w 2007 roku rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Historia kardynała sianowi niezwykły przykład heroizmu i miłości, dzięki którym przeżył tragiczne lata więzienia, zaś wielu współtowarzyszy niedoli nawróciło się pod jego wpływem. W jednej z książek ujawniono, co przydarzyło mu się w sierpniu 1977 roku. W sanktuarium w Lourdes „wydało mu się, że słyszy wyraźnie słowa Matki Bożej. Podczas modlitwy przed grotą, w miejscu, gdzie Maryja ukazała się Bernadetcie, popłynęły z jego serca zdania, które czytał wiele razy: «Nie obiecuję ci szczęśliwości na tym świecie, lecz na tamtym». On zaś nadal modlił się i słuchał. Nie wiedział jeszcze, do czego konkretnie odnosiły się te słowa, lecz rozumiał już, że było to powołanie do męczeństwa. Pozostając na kolanach, wyszeptał: «Przez imię Twego Syna. Maryjo, przyjmuję ból i cierpienie”„ (A. Vallc, Il cardinale Van Thuan. Cantagalli 2009, s. 51-52). Ta historia jest dowodem prawdziwego wewnętrznego głosu
Ksiądz Stanisław Dziwisz, sekretarz Jana Pawła II, obecnie kardynał krakowski, opowiadał o niezwykłym wydarzeniu. Kiedy po zakończeniu konklawe Papież podszedł do niego, „mówił o kardynałach i o swoim wielkim zdziwieniu tym. że go wybrali. Chciał przez to powiedzieć: «Co oni zrobili?!»„ (zob. kard. Stanisław Dziwisz, Świadectwo. Warszawa 2007, s. 61).
Kardynał Dziwisz opowiadał jeszcze, że tuż przed wyjazdem na konklawe władze komunistyczne zabrały Wojtyle paszport dyplomatyczny i dały zwykły, turystyczny. „Jeden z prowincjonalnych sekretarzy partii powiedział: «Niech jedzie, policzymy się z nim po powrocie»„ (tamże. s. 63)
Chodzi o dramat Bral naszego Boga poświęcony malarzowi Adamowi Chmielowskiemu, który przybrał imię Brat Albert i zmarł w opinii świętości pośród krakowskich kloszardów. Postać tego artysty odegrała bardzo ważną rolę w młodości Karola Wojtyły i w dokonywanych przezeń wyborach (w: Karol Wojtyła, Poezje, dramaty, szkice. Znak, Kraków, 2007. s. 314).
Papież wyjaśnił, że takie ułożenie ciała przypomina przede wszystkim moment wyświęcenia na kapłana: „Jest coś dogłębnie przejmującego w tej prostracji ordynandów: symbol głębokiego uniżenia wobec majestatu Boga samego, a równocześnie ich całkowitej otwartości, ażeby Duch Święty mógł zstąpić, bo przecież to On sam jest sprawcą konsekracji (…). Mający otrzymać święcenia pada na twarz, całym ciałem, czołem dotyka posadzki świątyni, a w tej postawie zawiera się wyznanie jakiejś całkowitej gotowości do podjęcia służby, jaka zostaje mu powierzona. Ceremonia ta pozostawiła głęboki ślad w moim życiu kapłańskim” (Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, Kraków 1996. Wydawnictwo św. Stanisława BM Archidiecezji Krakowskiej, s. 43-44)
Zob. Andre Frossard, Nie lękajcie się, Rozmowy z Janem Pawłem II, Znak, Kraków 1983.
George Weigel, Świadek nadziei, Biografia papieża Jana Pawła II, Znak, Kraków 2005, s. 18.
Andre Frossard, Nie lękajcie się, Rozmowy z Janem Pawiem II, dz. cyt., s. 7.
Zob. Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 12.
Biograf George Blazyński napisał: „Jest odważna i mało znana karta w biografii młodego Wojtyły z czasów okupacji nazistowskiej. Tajne studia i tajne przedstawienia teatralne były już same w sobie niebezpiecznym zajęciem, lecz Wojtyła ryzykował życiem każdego dnia. kiedy wyprowadzał z gett w okolicznych miejscowościach żydowskie rodziny, ukrywał je i pomagał im zdobyć nową tożsamość. Uratował w ten sposób wiele z nich od pewnej śmierci. Profesor J.L. Lichten. rzymski przedstawiciel Ligi Przeciwko Zniesławieniu pod patronatem B'nai B'rith potwierdził, iż Karol Wojtyła pracował w tajnej grupie związanej z chrześeijańsko-demokratyczną organizacją UNIA, znaną z uratowania dużej liczby Żydów. To właśnie z tego powodu jego nazwisko znalazło się na czarnej liście nazistów” (Pope John Paul II: a Man from Kraków. London 1979, s. 49-50). Natomiast J. Nowak pokazał, że Wojtyła musiał być zaangażowany w obronę Żydów również w kolejnych latach, kiedy komunistyczny reżim Gomułki rozpętał antysemicką kampanię (Zob. The Church in Poland. „Problems of Communism”. styczeń-luty 1982)
Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 37-38.
Od czasu gwałtownego i nielegalnego ustanowienia w Rosji komunizmu prowadzono ludobójczą strategie wobec Kościoła, aby za pomocą terroru wykorzenić wiarę chrześcijańską na ziemi. Stopniowo wszystkie kraje, którym narzucano reżim, powielały ten model. Przytoczmy kilka danych, aby zilustrować ową otchłań horroru. Rosyjski Kościół prawosławny w 1917 roku miał około 210 tysięcy kapłanów i zakonników. W latach 1917-1941 rozstrzelano ich około 150 tysięcy. Z 300 biskupów żyjących w 1917 roku zamordowano 250. Tych, którzy pozostali przy życiu, więziono, deportowano, poddawano rozmaitym formom prześladowania i przemocy. Co do katolików, w 1914 roku w Rosji było ich około 5 milionów, z 27 biskupami i 2194 księżmi. „Po upadku caratu i utracie dużej części terytorium, w 1917 roku, w epoce gwałtownego i siłowego wprowadzenia dyktatury komunistycznej, liczba katolików spadła do 2,5 miliona, biskupów było 14, księży - 1350, zaś kościołów - 600. W 1941 roku pozostały otwarte jedynie dwa kościoły, jeden w Moskwie i jeden w Leningradzie, którym udało się uniknąć zamknięcia, gdyż należały do ambasady francuskiej. Na wolności pozostał tylko jeden biskup (obcokrajowiec) i 20 księży. Od 1937 do 1939 roku (w pełni stalinowskiego terroru) rozstrzelano ok. 150 księży katolickich, w pozostałym okresie rozstrzelano dalszych 135, resztę zmuszono do emigracji” (Fiorenzo Emilio Reati, Dio dira l'ultima parola. Arca edizioni 2003, s. 9)
Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 38.
O tym zawierzeniu Papież opowiada w Darze i Tajemnicy (s. 29-31). gdzie wyjaśnia też znaczenie książeczki św. Ludwika Marii Grignion de Montforta Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, w której znalazła się modlitwa przypisywana św. Bonawenturze: „Droga moja Pani i Zbawczyni, będę działał z ufnością i nie będę się bał. bo Ty jesteś moją siłą i moją chwałą w Panu… Jestem cały Twoim i wszystko, co posiadam. Twoją jest własnością. O chwalebna Dziewico, błogosławiona ponad wszystkie stworzenia, pragnę położyć Cię jako pieczęć na me serce, bo miłość Twoja jest silna jak śmierć”. (w: św. Ludwik Maria Grignion de Montfort. Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, Lubelskie Wydawnictwo Diecezjalne, s. 206)
Helena Kowalska (1905-1938) od 1925 roku siostra zakonna o imieniu Faustyna. Prowadziła niezwykle życie mistyczne, koncentrujące się na orędziu Bożego Miłosierdzia, którego była cichą głosicielką. Pozostawiła Dzienniczek będący nadzwyczajną kroniką jej spotkań z Jezusem i słów przez Niego wypowiadanych. Zmarła w wieku 33 lat w Krakowie, tuż przed drugą wojną światową
Kardynał Stanisław Dziwisz. Świadectwo, dz. cyt., s. 58. Wiemy też. że nagła choroba Jana Tyranowskiego (która okazała się śmiertelna) zaraz po święceniach kapłańskich Wojtyły w 1947 roku została ofiarowana przez tego pokornego człowieka w szczególności za Karola (zob. Mieczysław Maliński, Il mio vecchio amico Karol. Edizioni Paoline 1982. s. 85-86)
Zob. Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 25. George Weigel, Ostateczna rewolucja, „W Drodze”, Poznań 1995. s. 121 i 125
George Weigel, Ostateczna rewolucja, dz. cyt., s. 125
Charles Peguy, I misteri, Jaca Book, 1984, s. 24. Vittorio Messori w wywiadzie dla „Le Figaro Magazine” (2 maja 2005) zbliżył się do prawdy, używając analogicznego wyrażenia: „Przede wszystkim według mnie jest mistykiem najczystszej wody. (…) Papież (…) jest w posiadaniu pewności. Nie potrzebuje wierzyć: on widzi. Kiedy się z nim rozmawia, ma się w rażenie, iż jest pogrążony w czymś w rodzaju wizji”.
Pośród stów krytyki pojawiły się również podejrzenia o świadome gwiazdorstwo, sugerowane przez te media laickie, które żywią się mitami społeczeństwa konsumpcyjnego. Podobne oskarżenia dowodzą jedynie powierzchowności rozumowania tego. kto je wypowiada. W rzeczywistości Jan Paweł II żył cały dla Chrystusa i tylko dla Niego. Oto jeden znaczący dowód: już za życia Papieża słychać było o uzdrowieniach za jego wstawiennictwem. Sam pisałem w ”Il Giornale” o niezwykłym przypadku przytoczonym później w mojej książce Com'e bello il mondo, com'e grande Dio, Piemme 2005. s. 105. Zbiorem tego rodzaju epizodów jest książka Andrea Tornielli. Cuda Ojca Świętego. Edipresse Polska 2006. Jednak kiedy o takich przypadkach opowiadano Janowi Pawłowi II, ten reagował chłodno i z niecierpliwością („To Bóg czyni cuda” - powiadał), chcąc oddalić od siebie wszelką aurę cudotwórcy
Karol Wojtyła, Renesansowy Psałterz, w: Karol Wojtyła, Poezje, dramaty, szkice, dz. cyt., s. 27.
George Weigel, Świadek nadziei, dz. cyt., s. 93
Tamże, s. 89.
Papież wspominał, że z okazji święceń kapłańskich odprawił jedną z trzech mszy „dla środowiska Teatru Rapsodycznego i dla podziemnej organizacji «Unia» z którą byłem związany w czasie okupacji” (Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 48)
Zob.. Karol Wojtyła, Kamieniołom, w: Poezje, dramaty, szkice, dz. cyt., s. 112
„W tym wielkim i straszliwym theatrum drugiej wojny światowej wiele zostało mi oszczędzone. Przecież każdego dnia mogłem zostać wzięty z ulicy, z kamieniołomu czy z fabryki i wywieziony do obozu” (Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 36)
Zob. Victor Zaslavsky, Pulizia di classe. Il massacro di Katyń. 11 Mulino 2006. Dwa lata później, w 1941 roku, Hitler złamał haniebny pakt i zaatakował Związek Sowiecki. Pozwoliło to Stalinowi zasiąść w gronie zwycięzców po zakończeniu wojny i zagrabić połowę Europy, w tym Polskę, aby narzucić wszędzie siłą komunistyczną dominację.
Nieliczni odważni, którzy ośmielili się kontestować to haniebne kłamstwo, nie mieli łatwego życia, również we Włoszech. Luigi Geninazzi napisał („Avvenire”, 8 marca 2009): „Bezpośrednio po wojnie mieliśmy do czynienia z prawdziwym linczem moralnym ze strony Włoskiej Partii Komunistycznej Togliattiego wobec każdego, kto próbował wyjaśnić kulisy sowieckiej rzezi”. Wraz z upadkiem reżimu komunistycznego w krajach Europy Wschodniej, w 1991 roku, prawda oficjalnie ujrzała wreszcie światło dzienne.
Karol Wojtyła, Hiob. w: Poezje, dramaty, szkice, dz. cyt., s. 233-234
„ Św. Jan od Krzyża, Żywy płomień miłości. IV, w: św. Teresa Benedykta od Krzyża. Wiedza Krzyża, dz. cyt, s. 284.
George Weigel, Świadek nadziei. Biografia papieża Jana Pawła II, dz. cyt., s. 90.
Tamże.
Św. Jan od Krzyża, Żywy płomień miłości. IV, w: św. Teresa Benedykta od Krzyża, Wiedza Krzyża, dz. cyt., s. 260.
Św. Jan od Krzyża, Żywy płomień miłości. IV, w: św. Teresa Benedykta od Krzyża, Wiedza Krzyża, dz. cyt., s. 290-291.
Tamże, s. 291.
Mówiąc o tamtych latach swojego życia, pewnego dnia Papież ujawnił: „Wiele zawdzięczam św. Franciszkowi z Asyżu, który, uznając się niegodnym świeceń, ograniczył się do diakonatu” (zob. Andre Frossard, Nie lękajcie się, Rozmowy z Janem Pawiem II. dz. cyt., s. 22).
Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 33. Brat Albert, w rzeczywistości Adam Chmielowski, był jednym z najodważniejszych uczestników powstania styczniowego w 1863 roku. Podczas walk stracił nogę. Był zdolnym malarzem, cieszącym się powodzeniem w Paryżu, lecz kiedy zetknął się ze światem krakowskich żebraków w miejskim przytułku, postanowił żyć pośród nich i dla nich, porzucając sztukę, która roztaczała przed nim horyzonty sławy. Na młodym Karolu (i nie tylko na nim) ta postać, wokół której skupili się od razu inni ludzie, wywarła wielkie wrażenie. Według Wojtyły Brat Albert „był jednym z kowali duchowego odrodzenia Polski”.
Karol Wojtyła, Pieśń o Bogu ukrytym, w: Poezje, dramaty, szkice, dz. cyt., s. 19.
Tamże, s. 79-80.
41 George Weigel, Świadek nadziei. Biografia papieża Jana Pawła II, dz. cyt., s. 95.
Zob. Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 15
10 czerwca 1987 roku Papież zwierzył się młodym ludziom: „Pamiętam, że kiedy byłem młody, tak jak wy. i czytałem Ewangelię, to dla mnie najsilniejszym argumentem za prawdziwością tego, co czytam, było to, że tam nie ma żadnej taniej obietnicy. Mówił swoim uczniom prawdę zupełnie surową: nie spodziewajcie się, żadne królestwo z tego świata, żadne siedzenie po prawicy i po lewicy w znaczeniu urzędów tego przyszłego, mesjańskiego Króla. Mesjański Król pójdzie na krzyż i tam się sprawdzi. Potem Zmartwychwstanie da wam silę, da wam moc Ducha Świętego, abyście potrafili przed światem dawać świadectwo temu Ukrzyżowanemu. Ale żadnej taniej obietnicy. Na świecie ucisk mieć będziecie. Mnie to bardzo przekonywało, ponieważ normalnie ludzie starają się pociągać innych obietnicami. Obietnicami, karierą, korzyściami” („L'Osservatore Romano”, numer specjalny Trzecia podróż Jana Pawła II do Polski, 8-14 czerwca 1987. s. 42).
Andre Frossard, Nie lękajcie się, Rozmowy z Janem Pawiem II, dz. cyt., s. 17.
Według Vittoria Messoriego dominującą cechą Jana Pawła II „jest jego nadzwyczajny humanizm. W tym niezwykłym pontyfikacie jest także inny szczegół: Karol Wojtyła jest pierwszym papieżem od może dwóch wieków, który nie poszedł do seminarium jako dziecko. Miał zwyczajną młodość w Polsce pomiędzy nazizmem i komunizmem, taką jak chłopcy z jego pokolenia, przebywał w kręgach sportowych i teatralnych, poznawał dziewczyny. Tego rodzaju wychowanie, nieklerykalne, zapewniło mu wielką łatwość w nawiązywaniu kontaktów z każdym człowiekiem, mężczyzną czy kobietą, głową państwa czy zwykłym wiernym. Widać to przy okazji jego podróży, podczas których zanurza się w tłumie ludzi, spotyka ze zwykłymi śmiertelnikami i z szefami rządów z tą samą naturalnością i tą samą życzliwością. Pośród jego zdjęć idących w miliony jest jedno szczególnie emocjonujące, które pozwoliło mi zrozumieć sekret tego człowieka. Zostało zrobione w trakcie jednej z podróży. Przedstawia piękną dziewczynę niosącą kosz owoców, aby ofiarować go Ojcu Świętemu. A on instynktownie głaszcze po ojcowsku jej policzek. To gest nie do pomyślenia u Piusa XII czy Pawła VI. Nie ma w nim żadnej dwuznaczności, żadnego zakłopotania. Ta spontaniczność jest szczególnie ważnym elementem charyzmatu Jana Pawła II. Tym. co fascynuje intelektualistów u Jana Pawła II jest bardziej jego osobowość, aniżeli jego myśl” (wywiad w ”Le Figaro Magazine”).
„Muszę wam wyznać - opowiada Papież - że w dawniejszych zwłaszcza latach bywałem nie tylko świadkiem tych doniosłych procesów, ale więcej jeszcze - człowiekiem, któremu młodzi ludzie zawierzali tajemnice serc. z którym chętnie rozmawiali o swoim powołaniu do małżeństwa i do życia w rodzinie. Nauczyłem się wtedy tej wielkiej prawdy o miłości i odpowiedzialności, której nawet poświęciłem osobną książkę” (15 grudnia 1984).
Domenico del Rio uchwycił trafnie ten aspekt w Roveto ardente. Studium 2000. s. 35-44 i 63-71.
Ten poetycki obraz, jakże trafny w przypadku młodego Wojtyły, zawdzięczam Domenico del Rio. Karol il grande, Edizione Paoline 2003. s. 30.
Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 35.
„Chcę powiedzieć wam coś bardzo osobistego - powiedział Papież do młodzieży w czasie wizytacji parafii Mostacciano pod Rzymem - Znajduję się w parafii poświęconej Dziewicy Karmelu. Muszę wyznać, że w młodym wieku, gdy byłem taki jak wy, Ona bardzo mi pomogła. Nie potrafię określić dokładnie jak bardzo. ale jestem przekonany, że ogromnie. Pomogła mi odnaleźć łaskę mego wieku, moje powołanie. (…) Bardzo dużo zawdzięczałem Szkaplerzowi karmelitańskiemu w latach mojej młodości” (15 stycznia 1989).
Olivier Clement opisuje drogę, na której pojawia się powołanie do życia klasztornego: „Tak jak Jan podczas ostatniej wieczerzy skłania głowę na sercu Mistrza, a później, będąc starcem, odkrywa jaśniejące oblicze Pana Świata, podobnie mnich zafascynowany jest nieporównywalnym do niczego pięknem miłości i światła, pięknem tym bardziej wstrząsającym, bo wypływającym z druzgocącej męki Krzyża. Nie ma miejsca dla innego przejawu miłości, gdyż mnich zrozumiał, że dystans i tożsamość między umęczonym a przemienionym stanowią o mierze «szalonej» miłości Boga do niego, do wszystkich ludzi. Jakiej jeszcze miłości mógłby potrzebować?” (Olivier Clement. Riflessioni sull'uomo. Jaca Book 1975. s. 77-78).
Karol Wojtyła, Pieśń o Bogu ukrytym, w: Poezje, dramaty, szkice, dz. cyt., s. 77
Tamże. s. 80.
Tamże, s. 81.
Tamże, s. 82.
Tamże. s. 83
Karol Wojtyła, Magnificat - Hymn, w: Poezje, dramaty, szkice, dz. cyt., s. 63-64.
Karo] Wojtyła. Pieśń o Bogu ukrytym, w: Poezje, dramaty, szkice, dz. cyt., s. 83
Miejsce pochówku królów, biskupów i poetów będących symbolami historii narodu polskiego, między innymi Jana III Sobieskiego.
1 listopada 1996 roku. odprawiając mszę świętą w 50. rocznicę swoich święceń. Jan Paweł II tak mówił o wizji oblicza Chrystusa: „Zobaczymy Go takim, jaki jest, ujrzymy twarzą w twarz, wraz z tymi wszystkimi, którzy towarzyszyli nam w ziemskim pielgrzymowaniu”.
Karol Wojtyła, Pieśń o Bogu ukrytym, w: Poezje, dramaty, szkice, dz. cyt., s. 90.
Tamże, s. 80.
Tamże, s. 84.
Tamże.
Tamże, s. 92.
Tamże, s. 85.
Tamże, s. 24.
Z autobusu jadącego z Krakowa ksiądz Karol wysiadł w Gdowie, skąd jakiś gospodarz podwiózł go swoim wozem. .,(…) potem doradził mi iść ścieżką wśród pól. gdyż tak miało być bliżej. W oddali było już widać kościół w Niegowici. A był to okres żniw. Szedłem wśród łanów częściowo już skoszonych, a częściowo czekających jeszcze na żniwo. Pamiętam, że w pewnym momencie, gdy przekraczałem granicę parafii w Niegowici, uklęknąłem i ucałowałem ziemię. (…) W kościele pokłoniłem się przed Najświętszym Sakramentem, a następnie poszedłem przedstawić się mojemu proboszczowi” (Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 59-60).
Kardynał Stanisław Dziwisz, Świadectwo, dz. cyt, s. 57
Tamże.
George Weigel, Świadek nadziei. Biografia papieża Jana Pawła II. dz. cyt., s. 320
Zob. tamże. s. 321. Weigel zapisał, że dziesięć dni przed konklawe. 5 października, w Rzymie w Kolegium Polskim, rozmawiając z przyjaciółmi o śmierci Jana Pawła I, Karol Wojtyła opowiedział, że tamtego dnia znajdował się w górskiej parafii i podczas mszy rozszalała się straszliwa burza. „Opisywał ją z niezwykłym u niego wzruszeniem. Przyjaciele słuchali w milczeniu, nie wiedząc, o czym w tej chwili myśli. Potem przerwał, zdając sobie sprawę, że stał się zbyt wylewny”
Karol Wojtyła, Stanisław, w: Poezje, dramaty, szkice, s. 173-174.
George Weigel, Świadek nadziei. Biografia papieża Jana Pawła II, dz. cyt s. 322.
Przemówienia i homilie Ojca Świętego Jana Pawła II, (red.) Janusz Poniewierski, Kraków 1997, s. 9.
I volti segreti di Pietro, wywiad Renato Fariny z księdzem Luigim Giussanim, w ”Il Sabato”, nr 32-33, sierpień 1988, w: Un avvenimento di vita, cioe uma storia, wstęp kardynała Józefa Ratzingera, s. 78-79.
W wierszu Stanisław sam autor zapisał słowo ZARYS drukowanymi literami.
„L'Osservatore Romano”, nr 5/2008
Kardynał Stanisław Dziwisz. Świadectwo, dz. cyt., s. 81. Kardynał dodał: „Można powiedzieć, że przez cały dzień nie przestawał się modlić. Nierzadko któryś z sekretarzy, szukając Ojca Świętego, znajdował go w kaplicy: leżącego krzyżem, całkowicie pogrążonego w swoich modlitwach lub śpiewającego półgłosem podczas codziennej adoracji (…) Zatrzymywał się na rozważaniu przed różnymi ołtarzami, szczególnie przed małym ołtarzem z figurką Matki Boskiej Fatimskiej. Zawsze odmawiał cały różaniec, swoją umiłowaną modlitwę. W każdy czwartek odprawiał godzinę świętą. a w piątki Drogę Krzyżową, niezależnie od miejsca, w którym się znajdował (…) Dla niego Msza święta, odmawianie brewiarza, częsta adoracja Najświętszego Sakramentu, skupienie, pacierze, cotygodniowa spowiedź, praktyki religijne (do późnego wieku przestrzegał całkowitego postu) były podstawowymi elementami jego życia duchowego, to znaczy jego ustawicznego trwania w bliskości Boga” (s. 82-84).
George Weigel, Świadek nadziei. Biografia papieża Jana Pawła II. dz. cyt. s. 16.
W „30 Giorni”, nr 10, 10 października 1998, s. 62-63.
Anna Katharina Emmerich. Visioni. pod red. Vincenzo Noja. Edizioni Cantagalli 1995. s. 200.
Zob. Ephemerides Liturgicae, 1995, s. 58-59. O tym epizodzie wspomina „La settimana del clero” z 30 marca 1947
„Civita Cattolica”, 1930, t. III
Homilia na uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła (29 czerwca 1972). 15 listopada 1972 roku Paweł VI powrócił do tej niepokojącej myśli, akcentując dramatyzm swojej analizy: „Jakie są dzisiaj największe potrzeby Kościoła? Niech nie zdziwi was nasza odpowiedź, która wydać się może uproszczona, a nawet przesądna albo nierealna: jedną z największych potrzeb jest obrona tego zła. którego nazywamy diabłem (…). Ten, kto nie chce uznać jego istnienia lub kto czyni zeń zasadę samą dla siebie, niemającą, jak każde stworzenie, pochodzenia od Boga. lub też kto tłumaczy go jako pseudorzeczywistość, jako konceptualną i fantastyczną personifikację nieznanych przyczyn naszych nieszczęść, ten stawia się poza ramą nauczania biblijnego i kościelnego (…). To wróg numer jeden, kusiciel par excellence. Wiedzmy zatem, że ten byt mroczny i niepokojący istnieje naprawdę i że ze zdradzieckim sprytem wciąż działa. To ukryty wróg siejący błędy i nieszczęścia w dziejach człowieka”
Brat Michel de la Sainte Trinite. Toute la verite sur Fatima, Le Troisieme secret, Renaissance Catholique 1994, t. III, s. 188.
Zob. Antonio Socci, Il quarto segreto di Fatima, Rizzoli 2006, s. 196-197.
Brat Michel, Toute la verite sur Fatima, dz. cyt., s. 188.
Tamże, s. 188-190.
„La Repubblica”, 2 lipca 2005
Andrea Tornielli, Pio XII, Mondadori 2007, s. 554.
Podczas gdy w pewnych środowiskach modlono się wręcz o śmierć Papieża, inni, co jest udokumentowane, jak Ojciec Pio z Pietrelciny, modlili się żarliwie o jego uzdrowienie, za co on im dziękował (zob. Antonio Socci. Il segreto di padre Pio, Rizzoli 2007, s. 113-114).
Andrea Torielli, Pio XII. dz. cyt., s. 554.
Tamże, s. 554-555.
Profesor Crucitti dodaje, iż zaobserwował rzecz „będącą absolutną anomalią i nie do wytłumaczenia”. Kula, przechodząc przez brzuch Papieża, poruszała się zygzakiem, omijając życiowe organy. Przeszła o włos od głównej aorty. Gdyby ją uszkodziła. Ojciec Święty wykrwawiłby się na śmierć jeszcze przed przyjazdem do szpitala. Ominęła kręgosłup i wszystkie inne główne ośrodki nerwowe. Gdyby je zniszczyła. Papież byłby sparaliżowany. „Wydaje się - konkluduje profesor - że tą kulą coś kierowało tak. aby nie poczyniła nieodwracalnych szkód” (Renzo Allegri. Il papa di Fatima, Mondadori 2006. s. 271).
„Joseph Ratzinger. Komentarz teologiczny do trzeciej tajemnicy fatimskiej. www.kosciol.wiara.pl
Zob. Antonio Socci, Il quarto segreto di Fatima, dz. cyt.
Zob. Antonio Galii, Apologia di Melania. Edizioni Segno 2001.
Tamże, s. 406-408.
Tamże. s. 410. Druga próba zamachu na życie Jana Pawła II miała miejsce 13 maja 1982 roku. Inne były planowane, jak ujawniono, podczas jego wizyt w Polsce (był również planowany zamach w 1997 roku w Sarajewie, którego niedoszły wykonawca. Tunezyjczyk, uciekł ostatnio z więzienia w Bośni i Hercegowinie - przyp. tłum.).
Zob. Antonio Socci. Il quarto segreto di Fatima, dz. cyt.
Renzo Allegri, Il papa di Fatima, dz. cyt., s. 23.
„L'Osservatore Romano”, nr 5/2005, s. 16.
Najwyższe władze kościelne, po papieżu, czyli watykański sekretarz stanu i prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, ogłosiły i wyjaśniły tekst. Do wiadomości publicznej podał go kardynał Sodano 13 maja 2000 roku w obecności Papieża i ludu Bożego, z telewizyjnym przekazem międzykontynentalnym. podczas uroczystej beatyfikacji dwójki pasterzy w sanktuarium fatimskim, w której uczestniczyła również siostra Łucja. 26 czerwca tego samego roku kardynał Ratzinger. najwyższy autorytet w dziedzinie doktryny kościelnej, wyłożył zaś osobiście komentarz teologiczny, ujawniając tekst tajemnicy.
Renzo Allegri. Il papa di Fatima, dz. cyt., s. 21.
Tamże, s. 20-21
„Juliusz Słowacki. Pośród niesnasków - Pan Bóg uderza, w: Dzieła zebrane, Ossolineum 1979, s. 118.
„Voce di Padre Pio”, XI, 2007. s. 11-14.
Stefano Campanella jest autorem książki Il papa e il frate, Edizioni Padre Pio da Pietrelcina 2006.
„Voce di Padre Pio”, dz. cyt.
Zob. Stefano Campanella, Il papa e il frate, dz. cyt., s. 53-60.
Kiedy Angelo Battisti w 1962 roku odczytał list dostojnika, który prosił o modlitwę w intencji matki chorej na raka. Ojciec Pio zapewnił go o swoich modlitwach, a potem dodał: „Angelino, tej prośbie nie można odmówić” (Stefano Campanella, Il papa e il frate, dz. cyt., s. 74-75). Po nadejściu listu z podziękowaniem od Wojtyły za cudowne uzdrowienie tamtej kobiety (chodzi o Wandę Półtawską - przyp. tłum.), zakonnik stwierdził: „Bogu niech będą dzięki”. Potem powierzy! obydwa listy Battistiemu ze słowami: „Zachowaj te dwa listy, ponieważ pewnego dnia staną się bardzo ważne”. Tak więc Battisti był w posiadaniu tych listów w pierwszych dniach października 1978 roku i kiedy kilka dni później usłyszał nazwisko ich autora, Karola Wojtyły, ogłoszonego papieżem, przypomniał sobie od razu słowa Ojca Pio (zob. Franco D'Anastasio, La missinne dei servi di Dio. Editoriale Eco 1996, s. 154-155).
Stefano Campanella. Il papa e il frate. dz. cyt., s. 62. Z tą przepowiednią związana jest inna, dotycząca zamachu, którą jednak spowija gęsta tajemnica. Zob. Antonio Socci. Il segreto di padre Pio, dz. cyt., s. 254-255 i Stefano Campanella, Il papa e il frate, dz. cyt., s. 64. przyp. 28.
Jest to świadectwo w formie listu datowanego na 5 kwietnia 2002 roku, adresowanego do ojca gwardiana klasztoru Kapucynów w San Giovanni Rotondo, Gianmarii Cocomazzi (zob. „List”, nr 8-9/2009).
Francesco Castelli, Monsignor Wojtyla e Padre Pio: il rapporto si intensifica. w: „Studi su Padre Pio”, rocznik IX, styczeń — kwiecień 2008. s. 131-145.
Wykluczyłbym możliwość, że Jan Paweł II ma na myśli wizyty w San Giovanni Rotondo w latach siedemdziesiątych i potem, kiedy był już papieżem, bo nie byłyby to już spotkania z Ojcem Pio i ponieważ całkowicie oczywiste wydaje się to, że osobiste spotkanie w 1948 roku było ważniejsze niż pielgrzymki po śmierci zakonnika.
„Musimy płacić za pigułkę śmiercią miłości erotycznej… Uważam za swój obowiązek zwrócić uwagę ludzi na cenę, jaką muszą zapłacić za len postęp, którą jest przyspieszenie utraty tęsknoty i wreszcie śmierć miłości” (w: Max Horkheimer, La nostalgia del totalmente altro, Queriniana (977, s. 87-88)
Zob. Gabriele Kuby, Gender revolution. Cantagalli 2008. s. 86.
„Moim zdaniem - pisał ów wielki Hindus - szczytem ignorancji jest twierdzić. że akt seksualny jest niezależną potrzebą ciała, analogiczną do potrzeby snu czy jedzenia. Istnienie świata zależy od prokreacji i jako że świat jest domeną Boga i odbiciem jego chwały, akt prokreacji powinien być kontrolowany, aby świat mógł planowo wzrastać. Człowiek, który to rozumie, za wszelką cenę stara się opanować swoje pożądanie, aby zdobyć wiedzę umożliwiającą jego potomkom prawidłowe prowadzenie fizycznego, mentalnego i duchowego życia, jak również przekazać korzyści płynące z tej wiedzy następnym pokoleniom”. W innej części swojej biografii Gandi stwierdził, że dwa razy w swoim życiu uległ wpływowi propagandy, która zalecała sztuczne środki antykoncepcyjne, by wykluczyć prokreację. Jednak doszedł do przekonania, „że należy działać poprzez siłę wewnętrzną, panując nad samym sobą, czyli poprzez samokontrolę”.
Wojtyła wyjaśnia: „Wyda się może dziwne, że zaczynamy naszą refleksję o encyklice Humanae vitae, wychodząc od autobiografii Gandhiego. lecz te jej fragmenty nabierają znaczenia szczególnego świadectwa”.
Wywiad w ”Le Figaro Magazine”, dz. cyt.
12 września przypada wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi, ustanowione przez papieża Innocentego XI w podziękowaniu za zwycięstwo króla Jana III Sobieskiego (o którym powiemy w dalszej części książki) nad Turkami pod Wiedniem (12 września 1683 roku). Zwycięstwo to. wprost niewyobrażalne z uwagi na dysproporcję sil, nie pozwoliło Turkom opanować Europy aż po Rzym i wykorzenić chrześcijaństwa poprzez narzucenie islamu podbitym ludom.
Antonio Socci, Il segreto di padre Pio, dz. cyt., s. 259-260.
Francisco Perez de Anton, Il gatto in sagrestia, Liberilibri 2004. s. 50.
Zob. Francesco Castelli, 1978: l'anno dei due conclavi, w: „Studi cattolici”, nr 573. listopad 2008.
Ep. IV. s. 12-14.
W A. Negrisolo, N. Castello, S.M. Manelli, Padre Pio nella sua inieriorita, San Paolo 2002, s. 222.
Beatificationis et canonizationis Servi Dei Pii a Pietrelcina. Positio super virtutibus, IV, s. 215 (Dziennik).
Zob. A. Negrisolo, N. Castello, S.M. Manelli, Padre Pio nella sua interiorit,. dz. cyt. s. 197.
Jacques Maritain, Le paysan de la Garonne. Desclee de Brouwer 1966, s. 16.
Zob. Luigi M. Carli, Nom et vetera, IEM 1969, s. 132.
Zob. Antonio Socci, Il segreto di Padre Pio, dz. cyt, s. 262.
„Zadaniem historyków Kościoła będzie szczegółowe wyjaśnienie powodów okrzyku Pawła VI w obecności Magee (przez lata osobistego sekretarza Papieża - przyp. aut.) jakiś czas przedtem (przed 1978 rokiem - przyp. aut.), pewnego niedzielnego popołudnia, kiedy razem schodzili do prywatnej biblioteki Papieża. Paweł VI opowiadał o swojej matce, kolegach z seminarium, długim okresie pracy w Sekretariacie Stanu. (…) Nagle, zatrzymując się, wykrzyknął: „Tylu przyjaciół!… A teraz jestem sam…”. Nie był to, moim zdaniem, okrzyk rozpaczy ani jakieś osobiste oskarżenie, lecz konstatacja bliskiej rzeczywistości, a także, niestety, rzeczywistości o zasięgu światowym” (Julian Herranz, Nei dintorni di Gerico, Ares 2006, s. 260).
Zob. Francisco Perez de Anton, Il gatto in sagrestia, dz. cyt., s. 19-20.
George Weigel pisze: „(…) ks. Walter Abbott sj. który pracował w Kurii za pontyfikatu Pawła VI, sugeruje, iż w 1973 roku Papież był bliski załamania ze względu na różnice zdań w Kościele” (Świadek nadziei, dz. cyt., s. 102).
Alokucja na audiencji z 30 listopada 1967 r.
Zob. Domenico Del Rio, Luigi Accattoli. Wojtyła Il nuovo Mose, Mondadori 1988. s. 21.
Domenico Del Rio, Roveto ardente, dz. cyt., s. 57
Karol Wojtyła, Kościół, w: Poezje, dramaty, szkice, s. 134.
Jego syntetyczne, genialne wystąpienie zamieściła „La Repubblica”, 31 marca 2006, s. 50.
Czesław Miłosz, Veni Creator. Miłosz przebywał długie lata na emigracji w USA. Z woli robotników Stoczni Gdańskiej, którzy założyli Solidarność, jego wiersz znajduje się na monumentalnym pomniku upamiętniającym śmierć stoczniowców zabitych przez komunistyczną milicję podczas zamieszek w 1970 roku.
Przemówienie z 28 czerwca 1982 roku, „L'Osservatore Romano”, nr 6/1982, s.28.
Istnieje przekaz mówiący o tym. że stygmatyk z Gargano powiedział kiedyś do pielgrzymów przybyłych z Neapolu: „Czemu przyjeżdżacie tutaj, kiedy w Neapolu macie księdza Dolindo Ruotolo? Idźcie do niego, to święty!”.
144 Jan III Sobieski (1624-1696), król polski, przychodząc z pomocą cesarzowi Leopoldowi I, 12 września 1683 roku dzięki odwadze i genialnej strategii zwyciężył wojska tureckie oblegające Wiedeń. To zwycięstwo uratowało Europę przed inwazją turecką, która była niemal przesadzona po upadku Wiednia. Turcy nazwali go Lwem Lechistanu.
Poniżej napisano jeszcze: „Poświadczone przez biskupa Pavla Hnilicę, biskupa tytularnego - Wikariat Rzymu, 24 maja 1979 r.”
146 Jan Paweł II, Homilia podczas mszy świętej odprawionej w Warszawie na Stadionie Dziesięciolecia, „L'Osservatore Romano”, numer specjalny, 16-23 czerwca 1983.
Carlo Cardia, Karol Wojtyła, Vittoria e tramonto, Donzelli 1994. s. 24.
Tekst polskiego historyka Bronisława Geremka Moja Solidarność, zamieszczony 20 kwietnia 2009 roku w ”La Repubblica”, potwierdza to, co powiedział Papież. Laicki intelektualista żydowskiego pochodzenia pisze: „Solidarność była ruchem wolnościowym w najszerszym tego słowa znaczeniu, w swoim wymiarze jednocześnie narodowym i społecznym, a pośród nich religijną ideą odnalezionej ludzkiej godności. Była więc rewolucją, ale rewolucją humanistyczną oraz, co bardzo ważne, rewolucją odrzucającą od początku wszelką przemoc. To odrzucenie przemocy było jedną z jej charakterystycznych cech”. Geremek podkreśla, zgadzając się z Francois Furetem, że zapoczątkowana przez rewolucję francuską epoka zakończyła się „upadkiem Związku Sowieckiego, gdzie byliśmy świadkami końca jakobińskiej tradycji europejskiej, zaś bolszewizm był metamorfozą terroru. Wydarzenia z 1989 roku również były rewolucyjne, lecz „chodziło o rewolucję sprzeciwiającą się idei jakobińskiej, stosowanym przez nią metodom przemocy i krwawego terroru”, a także przeciwną „centralizacji władzy i wszechmocy państwa”
Kardynał Stanisław Dziwisz, Świadectwo, dz. cyt., s. 162.
Carlo Cardia, Karol Wojtyła, Vittoria e tramonto, dz. cyt., s. 9.
Gianni Baget Bozzo. Il futuro del cattolicesimo, Piemme 1977, s. 129.
152 Massimo Borghesi. Il senso religioso come sintesi dello spirito, w: Giovanni B. Montini, Luigi Giussani. Sul senso religioso, Bur 2009, s. 9 (wprowadzenie).
La dittatura dell'opinione, wywiad z kardynałem Giuseppe Siri w: „Renovatio”, VI (1970), z. 4, s. 477-490.
Francesco Castelli. 1978: l'anno dei due conclavi, w: „Studi cattolici”, nr 573, listopad 2008.
Kardynał Ratzinger był nie tylko wielce zaufanym współpracownikiem Jana Pawła II, wobec którego żywił ogromny szacunek i przyjaźń, ale także podporą kościelnych rządów Papieża w zakresie zachowania czystości doktryny. Jego pontyfikat, prawdopodobnie sugerowany w ostatnich miesiącach życia przez samego Jana Pawła II najbliższym mu kardynałom. określa właśnie jego hasło: „Współpracownik prawdy”
„Kiedy w dniu 22 października 1978 roku wypowiadałem na Placu św. Piotra słowa: «Nie lękajcie się!», nic mogłem w całej pełni zdawać sobie sprawy z tego, jak daleko mnie i cały Kościół te słowa poprowadzą. To, co w nich było zawarte, pochodziło bardziej od Ducha Świętego (…) Dlaczego mamy się nie lękać? Ponieważ człowiek został odkupiony przez Boga” (Przekroczyć próg nadziei Jan Paweł II odpowiada na pytania Vittoria Messoriego. Redakcja Wydawnictw Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Lublin 1994, s. 160-161)
Watykańska służba prasowa zdementowała fakt tego spotkania, na co otrzymała odpowiedź, że istnieje nagranie przytoczonego dialogu. Jesienią 2007 roku kardynał Tarcisio Bertone, sekretarz stanu za Benedykta XVI. opublikował książke-wywiad, w której po raz pierwszy oficjalnie potwierdził tamte deklaracje. Wypowiedź sekretarza stanu była następująca: „Nie zakładały one (te deklaracje - przyp. aut.) lektury tekstu Łucji (tekstu tajnego - przyp. aut.). Były ogólną oceną sytuacji Kościoła i trudności istniejących na tamtym etapie dziejów świata” (Tarcisio Bertone. Giuseppe de Carli, L'ultima veggenle di Fatima. Rizzoli 2007, s. 60). To wyjaśnienie, odczytane dzisiaj na nowo, ze świadomością zjawisk mistycznych przeżywanych przez Jana Pawła II, mogłoby być rozwiązaniem zawiłej zagadki, której w przeciwnym razie, z odniesieniem do trzeciej tajemnicy fatimskiej, nie sposób wyjaśnić. To. że Papież „wiedział” (takie o możliwości ataku na swoje życie), mogło pochodzić z innego rodzaju objawienia.
Świadectwo przytoczone w: Andrea Tornielli, Fatima, il segreto svelato, Gribaudi 2000, s. 117.
Takie oświadczenie znajduje się w wywiadzie telewizyjnym Carlosa Evaristo z 11 października 1992 roku (podczas spotkania z duchownymi spoza Portugalii) i potwierdzają je inne słowa siostry Lucji w Il Messaggio di Fatima (s. 54). gdzie dodaje, iż ta „wojna atomowa zniszczyłaby świat jeżeli nie całkowicie, to w znacznej części, zaś jakież szanse miałoby na przeżycie to. co by pozostało?” (wspomnienie zostało opublikowane przez Edizione Carmelo di Combra. Segretariato dei pastorelli, z imprimatur biskupa Leirii-Fatimy, ekscelencji Serafima de Sousa Ferreira e Silva).
W długim wywiadzie dla „La Repubblica” (17 lutego 2005), kiedy zmarła siostra Lucja, kardynał Bertone oświadczył: „Łucja miała wizję w 1984 roku, ostatnią «publiczną», o której nigdy się nie mówiło. Podczas tego objawienia Matka Boża podziękowała jej za poświęcenie, o które prosiła Ona sama i mistyczka”.
„L'Osservatore Romano”, nr 5/2005, s. 17.
Tygodnik „Il Domenicale” z 7 sierpnia 2004 roku.
„Zgodnie z tradycyjnym datowaniem Rok Odkupienia 1983-1984 wyznaczał 1950. rocznicę punktu zawrotnego w historii świata, zbawczej śmierci Jezusa Chrystusa. (…) Pius XI ogłosił Rok Święty w 1933 roku dla uczczenia 1900. rocznicy śmierci Chrystusa - na ten właśnie precedens powołał się Jan Paweł II obwieszczając Rok Święty 1983-84” (George Weigel, Świadek nadziei, dz. cyt., s. 598).
Carlo Cardia, Karol Wojtyła, Vittoria e tramonto, dz. cyt., s. 26.
Tamże, s. 29.
George Weigel, Ostateczna rewolucja, dz. cyt., s. 185.
8 grudnia 1991 roku w Puszczy Białowieskiej na Białorusi usankcjonowano koniec ZSRR. Pod dokumentem podpisy złożyli: w imieniu Rosji - Jelcyn, Białorusi - Szuszkiewicz i Ukrainy - Krawczuk (zob. wywiad z Michaiłem Gorbaczowem w ”Corriere della Sera” z 30 grudnia 2001).
Jeszcze jeden szczegół każe myśleć o upadku komunizmu jako elemencie zwycięstwa Niepokalanego Serca Maryi zapowiedzianego w Fatimie. Pozwala także zrozumieć związek pomiędzy Fatimą i Medjugorje, zawsze podkreślany przez Jana Pawła II, jako ustanowiony przez samą Maryję. Było lato 1991 roku. Mur berliński już runął, za cztery miesiące miało nastąpić definitywne rozwiązanie ZSRR. 19 sierpnia 1991 roku doszło do czegoś w rodzaju zamachu stanu Armii Czerwonej, będącego próbą zatrzymania czasu i odbudowy starego reżimu. Sytuacja polityczna na świecie stała się napięta. Cztery dni później, 25 sierpnia, Gospa wypowiedziała te słowa: „Drogie dzieci! I dziś wzywam was do modlitwy jak nigdy, od kiedy zaczął się realizować mój plan. Szatan jest silny, pragnie przeszkodzić moim planom pokoju i radości i dać wam odczuć, że mój Syn nie jest silny w swoich decyzjach. Dlatego wzywam was wszystkich, drogie dzieci, abyście się modlili i pościli jeszcze mocniej. Wzywam was do wyrzeczeń przez dziewięć dni, aby przy waszej pomocy zrealizować to, co Ja pragnę zrealizować poprzez tajemnice, które rozpoczęłam w Fatimie. Wzywam was, drogie dzieci, abyście pojęli ważność mojego przyjścia i powagę sytuacji. Pragnę ratować wszystkie dusze i przekazać je Bogu. Dlatego módlmy się, aby wypełniło się wszystko, co rozpoczęłam. Dziękuję, że odpowiedzieliście na moje wezwanie” (za: www..ws). Próby restauracji komunizmu nie powiodły się. Wkrótce, 8 grudnia 1991 roku, zapadła decyzja o rozwiązaniu ZSRR, a w Boże Narodzenie (25 grudnia 1991 roku) czerwona flaga znikła znad Kremla
Michael Burleigh napisał: „Wielu chciałoby zminimalizować jego (czyli Jana Pawła II) wkład w zapaść, jakiej doznał komunizm, lecz - jak się zdaje - KGB i tajne służby bułgarskie nie zgodziłyby się z nimi, bo w 1981 roku wynajęły nawet tureckiego fanatyka, aby go wyeliminował” (Michael Burleigh, In nome di Dio, Rizzoli 2007, s. 479).
W „Notizie cattoliche” z 11 listopada 1990 roku (w: Riccardo Caniato, Vincenzo Sansonetti, Maria, alba del terzo millennio, Ares 2001, s. 391). W książce Pamięć i tożsamość Papież mówi także, iż komunizm upadł z powodu swych wewnętrznych sprzeczności, lecz obydwie sprawy -jak widać - wzajemnie się nie wykluczają.
Siostra Lucja w wywiadzie przeprowadzonym przez Carlosa Evaristo mówiła nawet o ”Gorbaczowie na kolanach”.
Siostra Łucja z Fatimy w książeczce Il messaggio di Fatima, opublikowanej z imprimatur arcybiskupa Leirii-Fatimy, zauważa: „Kto, jeśli nie Bóg był w stanie działać w tych umysłach, w ich woli, w ich sumieniach, tak aby doprowadzić ich do tej zmiany, bez strachu, bez obawy przed przeciwnikami po swojej stronie i po stronie przeciwnej? Tylko moc Boga, która zadziałała we wszystkich, sprawiła, że przyjęli pokój bez buntów, bez opierania się, bez stawiania warunków. Kto jest jak Bóg? A na dodatek, aby zachęcić jednego z głównych przywódców ateistycznego komunizmu, by ten wyruszył w podróż do Rzymu na spotkanie z Ojcem Świętym (który - z czego być może przywódca ów nic zdawał sobie nawet sprawy - poświęcił niedawno Rosję Niepokalanemu Sercu Maryi, jak żądała tego Matka Boża Fatimska) i uznał, że papież to najwyższy przedstawiciel Boga, Jezusa Chrystusa na ziemi, jedyny przywódca prawdziwego Kościoła Chrystusowego. Uściskał go i prosił o przebaczenie za błędy swojej partii”. W przypisach można przeczytać: „Wiadomość o geście prezydenta Michaiła Gorbaczowa zdementowała watykańska służba prasowa 2 marca 1998 roku, jednakże siostra Lucja zapisała ją, gdyż z pewnością pochodziła ze źródła, które uznała za wiarygodne”. Istotnie, kardynał Bertone, watykański sekretarz stanu, w książce L'ultima veggente di Fatima komentuje słowa siostry Łucji ze zrozumiałą ostrożnością szefa watykańskiej dyplomacji, lecz i tak przebija z nich wyraźne potwierdzenie: „Co do wizyty Gorbaczowa w Watykanie, jest bardzo prawdopodobne, że siostra Łucja została poinformowana. Jest także możliwe, że prezydent byłego sowieckiego imperium uczynił ów gest mea culpa (…). Człowiek tak roztropny jak Gorbaczow mógł zamanifestować podobne przyjęcie odpowiedzialności” (s. 99)
Objawienia maryjne w miejscowości Kibeho, których doświadczyły trzy dziewczynki z internatu, Alphosine Mumureke, Nathalie Mukamazimpaka oraz MarieClaire Mukangango, trwały od 28 listopada 1981 do 28 listopada 1989 roku. Po długich i dokładnych badaniach kanonicznych Kościół uznał je za autentyczne dekretem biskupa z 29 czerwca 2001 roku w porozumieniu z Kongregacją Doktryny Wiary. W objawieniu z 19 sierpnia 1982 roku. w obecności 20 tysięcy osób. trzy wizjonerki ujrzały potworne obrazy ludobójstwa, które rzeczywiście zdarzyły się potem w Ruandzie (i również w Kibeho) w 1994 roku. Profetyczny charakter tej szczegółowej wizji jest niewątpliwy. Należy jednak podkreślić, że w podobny sposób Maryja podniosła alarm wobec całego świata. Na przykład Nathalie zapamiętała takie Jej surowe i straszne słowa wypowiedziane podczas objawienia 15 sierpnia 1982 roku: „Świat jest w stanie buntu wobec Boga, zbyt wiele grzechów się na nim popełnia. Nie ma miłości ani pokoju… Jeśli nie okażecie żalu i nie nawrócicie się. wpadniecie w przepaść” (zob. ojciec Gianni Sgreva. Le apparizioni della Madonna in Africa: Kibeho. Shalom 2002, s. 17)
Według „Bulletin od Atomic Scientists” doliczono się około 70 tysięcy głowic nuklearnych.
Szczegóły tego wydarzenia w: Antonio Socci, Mistero Medjugorje, Piemme 2005. s. 143-144.
Akt zawierzenia Najświętszej Maryi Pannie, 8 października 2000, „L'Osservatore Romano”, nr 11-12/2000.
Jan Paweł II powiedział: „To, co uczyniliśmy dzisiaj w Asyżu, modląc się i dając świadectwo naszego zaangażowania w sprawę pokoju, musimy czynić nadal każdego dnia naszego życia To, co uczyniliśmy dzisiaj, ma dla świata znaczenie życiowe. Jeśli świat ma trwać nadal, a ludzie nadal żyć na nim, świat nie może zrezygnować z modlitwy” („L'Osservatore Romano”, nr 10/1986, s. 16-17). Wydarzenie to należy interpretować wraz z przemówieniem Benedykta XVI w Ratyzbonie jako dwie strony tego samego medalu.
Zob. także Angelus z 22 lipca 2007.
Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, dz. cyt., s. 13-14.
Na len dzień Ojciec Święty udzielił, począwszy od 2003 roku. odpustu zupełnego typowego dla każdego Roku Świętego, będąc posłusznym Jezusowi, który powiedział do mistyczki: „Dusze giną mimo mojej gorzkiej męki. Daję im ostatnią deskę ratunku, to jest święto Miłosierdzia mojego. Jeżeli nie uwielbią miłosierdzia mojego, zginą na wieki” (Dzienniczek 965): „W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia mego. wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia mojego” (Dzienniczek 699).
Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, dz. cyt., s. 57.
Karol Wojtyła, Brat naszego Boga, w: Poezje, dramaty, szkice, dz. cyt., s. 363
Ojciec Livio Fanzaga i Saverio Gaeta w La Divina misericordia (Sugar-Co. 2009) przystępnie tłumaczą pewne przyczyny, dla których nasza epoka szczególnie potrzebuje poznać miłosierdzie będące istotą Boga (s. 11-12).
Zob. Ludmiła Grygiel. Zawierzyć Bożemu Miłosierdziu. Mistyka siostry Faustyny, Znak. Kraków 2000, s. 105.
Jan Paweł II, Pozdrowienie końcowe po mszy świętej w Łagiewnikach. 17 VIII 2002. „L'Osservatore Romano”, nr 9/2002, s. 19.
Jan Paweł II, Homilia wygłoszona w czasie mszy świętej w Łagiewnikach. 17 VIII 2002. „L'osservatore Romano”, nr 9/2002.
Jest taki słynny fragment Dzienniczka św. Faustyny Kowalskiej, w którym Jezus wypowiada poruszające słowa: „Nim nadejdzie dzień sprawiedliwy, będzie dany ludziom znak na niebie taki. Zgaśnie wszelkie światło na niebie i będzie wielka ciemność po całej ziemi. Wtenczas ukaże się znak krzyża na niebie, a z otworów, gdzie były ręce i nogi przebite Zbawiciela, [będą] wychodziły wielkie światła, które przez jakiś czas będą oświecać ziemię. Będzie to na krótki czas przed dniem ostatecznym” (83).
Papież pisze dosłownie: „W 1794 r., w dziele: Das Ende aller Dinge (Koniec wszystkich rzeczy), (…) Kant bierze pod uwagę możliwość, że obok naturalnego końca rzeczy może nastąpić jakiś, przeciwny naturze, perwersyjny koniec. W odniesieniu do tego pisze: «Jeśli chrześcijaństwo któregoś dnia doszłoby do stanu, w którym nie byłoby już godne miłości (…), wówczas dominującą myślą ludzi musiałaby stać się myśl o odrzuceniu go i przeciwstawieniu się mu: a Antychryst rozpocząłby - choćby na krótko - swoje panowanie (prawdopodobnie oparte na lęku i egoizmie). Z kolei jednak, ponieważ chrześcijaństwo, chociaż przeznaczone mu jest zostać religią powszechną, faktycznie nie mogłoby liczyć na przeznaczenie, mógłby pod względem moralnym nastąpić koniec (perwersyjny) wszystkich rzeczy» (Spe salvi, nr 18)”.
Jean Guitton, Paolo VI segreto. San Paolo Edizioni 2002. s. 152-153.
Jean Guitton, Philippe Guyard. Ogni giorno che Dio manda in terra, Mondadori 1997, s. 62. W innej publikacji Guitton wyjaśnia: „Pod koniec drugiego tysiąclecia po Chrystusie ludzkość przekracza próg. Rzeczy nie mogą nadal podążać tym samym torem. Zbliża się chwila, w której sam nadmiar postępu działa wbrew istocie tego, co postęp chciałby osiągnąć. Widać to w dziedzinie energii atomowej, która może wszystko rozwiązać albo wszystko zniszczyć, w dziedzinie urbanizacji i zanieczyszczenia środowiska. Mniej widoczne, lecz jeszcze straszliwsze od zagrożenia egzystencji jest zagrożenie esencji, czyli samej koncepcji miłości, rodziny, natury i kultury. Zbliża się granica, w której ludzkość będzie musiała wybrać pomiędzy przewrotem a nawróceniem, nie mogąc już utrzymać równowagi, w jakiej sądzi, że można się utrzymać” (Jean Guitton, La medaglia miracolosa, San Paolo 1994. s. 127).
Rene Girard, La pietra delio scandalo, Adelphi 2004. s. 20.
Nicola Abbagnao. Giuseppe Grieco. L'uomo progetto 2000, Dino editori, s. 104
Przekroczyć próg nadziei, Jan Paweł II odpowiada na pytaniu Vittoria Messoriego. Redakcja Wydawnictw Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Lublin 1995. s. 161-162.
Dwunasty rozdział Apokalipsy „Niewiasta i Smok” Kościół odczytuje w perspektywie maryjnej i zarówno dla Pawła VI, jak i Jana Pawła II wiązał się on w szczególny sposób z objawieniami fatimskimi, z powodu niezwykłego znaku słońca wirującego na niebie, jaki Dziewica Maryja dala ujrzeć zgromadzonym wiernym 13 października 1917 roku.
Św. Ludwik Maria Grignon de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, dz. cyt., s. 36.
Andre Frossard, Nie lękajcie się, Rozmowy z Janem Pawłem II, dz. cyt., s. 140.
Św. Ludwik Maria Grignon de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, dz. cyt., s. 44-45.
Tamże, s. 45.
Tamże. s. 47
Joseph Ratzinger, Maryja w tajemnicy Kościoła, Wydawnictwo WAM. Kraków 2007, s. 37.
Należy powiedzieć, że to nowe otwarcie na dary Ducha, na charyzmaty, objawiło się w pontyfikacie Jana Pawła II również w przyjęciu nowych ruchów eklezjalnych, traktowanych wcześniej podejrzliwie i niechętnie przez duchownych
Joseph Ratzinger, Maryja w tajemnicy Kościoła, dz. cyt., s. 39.
Tamże.
Tamże. s. 45.
Tamże. W książce, którą cytujemy, Joseph Ratzinger zakreślił we wspaniały sposób dramatyczne dzieje dwóch ruchów: liturgicznego (którego początki sięgają monachizmu benedyktyńskiego z Solesmes) i maryjnego, który zaczął się rozwijać „od czasu ukazań się Maryi w połowie XIX wieku”, a ”za pontyfikatu Piusa XII sięgnął zenitu w całym Kościele” (s. 15). Trudne zharmonizowanie tych dwóch różnych wrażliwości było, według Ratzingera, prowizoryczne na II Soborze Watykańskim i dlatego odnotowano „prawdziwą walkę” zakończoną chwilową „porażką” ruchu maryjnego. Jednak potem osiągnięto równowagę za Pawła VI, wraz z wprowadzeniem tytułu Maryi „Matka Kościoła” pod koniec soboru, a przede wszystkim wraz z adhortacją apostolską z 2 lutego 1974 roku Marialis cultus. Lecz, jak wyjaśnia Ratzinger, dopiero za Jana Pawła II - nie tylko ze względu na encyklikę Redemptoris Mater, lecz całe jego nauczanie - ruch maryjny przyniesie nieco zagubionemu Kościołowi posoborowemu świeżość odnowy i otwarcie na żywą obecność Maryi w naszej historii niczym gwiazdy polarnej całego Kościoła.
Ten aspekt podkreśla Solideo Paolini, Fatima. Non disprezzate le profezie. Segno 2005, s. 94
Ten sam nigdy przedtem niespotykany, uroczysty i oficjalny wydźwięk miało w 2000 roku podanie do publicznej wiadomości wizji zawartej w trzeciej tajemnicy fatimskiej. Dowodzi to innego statusu, jaki tym objawieniom nadał Kościół naszych czasów, szczególnie przez Jana Pawła II.
Hans Urs von Balthasar, Aprite i cuori all''Immacolata, ecco appare la Madre di Dio, w: „Il Sabato”, 3-9 września 1983.
Il problema della profezia cristiana, tekst opublikowany na stronie Kongregacji do Spraw Duchowieństwa, dostępny na www.ratzinger.it
Kardynał wyjaśnia: „Przyjście Chrystusa jest początkiem coraz głębszego poznawania i stopniowego odkrywania tego, co Słowo nam dało”, zatem w ”czasie Kościoła”, to znaczy „w czasie, w którym Chrystus przychodzi do nas w Duchu, nie może zabraknąć elementu profetycznego, jako elementu nadziei i aktualizacji daru Bożego, nie może on zostać pominięty”.
Ratzinger przywołuje inspirację św. Dominika dla Tomasza z Akwinu, św. Franciszka dla św. Bonawentury, zaś w naszych czasach Adrienne von Speyr dla samego Balthasara. Można by dodać Karola Wojtyłę i księdza Luigiego Giussani w relacji do teologicznego elaboratu Josepha Ratzingera.
Giuseppe Siri, La Chiesa, Studium 1943. s. 372-373
W tym właśnie roku Karl Rahner opublikował Visionen und Prophezeiungen
Tamże, s. 44-45. Rahner utrzymuje, że „nie wiadomo dlaczego” objawienie prywatne „nie może być faktycznie uznane nie tylko przez bezpośredniego adresata objawienia, lecz także przez innych jako spowodowane przez Boga, a zatem wskazywać prawo i obowiązek wiary (fides divna) również dla innych. Obowiązek wierzenia łączy się bowiem w sposób konnaturalny z samym faktem, że Bóg przemawia. (…) Jeśli Bóg przemówił i rzecz jest pewna, to znaczy ukazana mi z wystarczającą jasnością, bez wątpienia mam obowiązek słuchania, bycia posłusznym i wiary, na tyle. na ile treść tego. co usłyszałem, dotyczy także mnie” (s. 47).
Giuseppe Siri, La Chiesa, dz. cyt., s. 385
Tamże. s. 386.
„Objawienia prywatne są w swej istocie imperatywem w odniesieniu do sposobu. w jaki chrześcijaństwo winno się zachowywać w określonej sytuacji historycznej. Nie przedstawiają one nowego twierdzenia, lecz nowe zalecenie. Na płaszczyźnie twierdzeń mówią one. w gruncie rzeczy, tylko to, co już wiadome z wiary i teologii. A jednak nie są one zbyteczne… Ponieważ to, co jest wolą Boga w określonej sytuacji, nie może być logicznie zdeterminowane w sposób jednoznaczny tylko przez ogólne zasady dogmatyczne i moralne” (Karl Rahner, Visioni e profezie, dz. cyt., s. 50). W konsekwencji mają one „niezastąpione znaczenie w Kościele” (s. 54), także w odniesieniu do proroctw. „Prawdziwy sens proroctw jest taki, że są one imperatywem, który nakazuje nam przyjęcie prawidłowej postawy wobec przyszłości nieznanej, groźnej - przynajmniej z ludzkiego punktu widzenia - przeznaczonej na zatracenie, a jednak przyszłości zbawczej dlatego, kto wierzy i kocha” (s. 130).
Należy w tym miejscu zaznaczyć, że dotychczasowe stanowisko zarówno biskupa miejsca, bezpośrednio odpowiedzialnego za rozeznanie objawień w Medjugorje. jak i Kongregacji Doktryny Wiary, brzmi: Medjugorje jest miejscem modlitwy, ale nie objawień. Wyrazem tego jest zgoda na wyjazdy wiernych do Medjugorje dla modlitwy, duchownym zaś pozwala się towarzyszyć wiernym dla opieki duszpasterskiej nad nimi. Kongregacja Doktryny Wiary 23 marca 1996 roku wypowiedziała się co do możliwości organizowania pielgrzymek do Medjugorje i przypomniała stanowisko biskupów byłej Jugosławii z 10 marca 1991 roku: „Na podstawie przeprowadzonych dotąd badań nie można stwierdzić, że chodzi o objawienia nadprzyrodzone. Jednak obecność licznych wiernych, którzy z różnych miejsc przybywają do Medjugorje, pod wpływem wiary czy innych racji, wymaga uwagi i troski duszpasterskiej w pierwszym rzędzie od biskupa diecezjalnego, ale też wraz z nim innych biskupów, tak aby w Medjugorje i w związku z Medjugorje było krzewione zdrowe nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny według nauki Kościoła. Biskupi podadzą też w tym celu odpowiednie wytyczne szczegółowe natury liturgiczno-pasterskiej. Jednocześnie przez swoje komisje będą dalej badać, w ich całości, fakty z Medjugorje” - przyp. wydawcy polskiego.
Vittorio Messori, Rino Cammilleri, Gli occhi di Maria, Rizzoli 2001. s. 243
Informację tę przekazał Sebastian Murilo Krieger, były biskup Florianopolis w Brazylii, który spotkał Papieża 24 lutego 1990 roku, przed udaniem się po raz czwarty do Hercegowiny.
Wiele innych świadectw pochodzących najczęściej od biskupów przytoczono w: Riccardo Caniato,Vincenzo Sansonetti. Maria, alba del terzo millennio, dz. cyt., s. 382-395. Istnieją jeszcze inne źródła. Znany poeta i dziennikarz polski Marek Skwarnicki, który współpracował z kardynałem Wojtyłą w Krakowie, opublikował swoją z nim korespondencję. Znalazły się tam cztery listy Ojca Świętego napisane do poety i jego żony Zofii, z których niezbicie wynika, że Papież był przekonany co do objawień w, co więcej, podkreślał ich decydujące i ”dramatyczne” znaczenie dla ludzkości. Na przykład 8 grudnia 1992 roku skreślił własnoręcznie obok obrazka z życzeniami świątecznymi taką refleksję: „(…) Pani Zofii dziękuję za wszystko, co tyczy się Medziugorja. Ja też codziennie pielgrzymuję tam w modlitwie: łączę się w modlitwie z wszystkimi, którzy tam się modlą albo stamtąd czerpią wezwanie do modlitwy. Dziś to wezwanie zrozumieliśmy lepiej. Cieszę się, że naszym czasom nie brakuje ludzi modlitwy i apostołów. (…)”. Ale najbardziej znaczący jest czwarty list papieski, napisany 25 lutego 1994 roku: ,.(…) Pani Zofia pisze o Bałkanach. Teraz chyba lepiej rozumie się . To jakieś «naleganie» Matki rozumie się dziś lepiej, mając przed oczyma wielkość zagrożenia. Równocześnie odpowiedź szczególnej modlitwy -i to ludzi z całego świata - napawa nadzieją, że i tutaj dobro zwycięży. Pokój jest możliwy - taka była myśl wiodąca dnia modlitw 23 stycznia, przygotowanego przez specjalną sesję w Watykanie” („Echo Maryi Królowej Pokoju”, maj 2005).
Zwykła, zrozumiała, eklezjastyczna ostrożność przerodziła się, w pewnych szczególnych przypadkach w prawdziwą niechęć do Medjugorje. Zazwyczaj oponenci zasłaniają się argumentami pozornie zdroworozsądkowymi. Jeden z nich dotyczy czasu trwania objawień z Medjugorje (już 28 lat). To bez wątpienia długi okres, lecz powinien on być odczytany w relacji z dramatyzmem epoki, zresztą nie jest to wcale odosobniony przypadek w historii Kościoła. Ostatnio Kościół zaaprobował objawienia w Laus we Francji, gdzie Maryja ukazywała się, począwszy od 1647 roku, przez 54 lata, i to przez długi czas w ciągu dnia.
Opowiedział o tym Hnilica 24 marca 1994 roku w Medjugorje, gdzie udał się z pielgrzymką w dziesiątą rocznicę poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi.
W istocie, właśnie w tamtych miesiącach szalała wojna w Jugosławii (1991-1995). którą Maryja przepowiedziała już drugiego dnia objawień, 26 czerwca 1981 roku (wojna wybuchła dokładnie dziesięć lat później, 26 czerwca 1991). Papież dał do zrozumienia, że podobnie jak proroctwo dotyczące Jugosławii, tak samo należy brać na serio powtarzające się napomnienia Maryi o zagrożeniu pokoju na świecie i ryzyku totalnej autodestrukcji.
Przytoczone w: Emmanuel Maillard, Com dice la Chiesa, Shalom 1999, s. 39.
Slavko Barbaric, Madre, guida i nostri cuori alla pace, Edizioni Segno 1998. s. 104.
Wywiad został przeprowadzony 5 marca 2009 roku.
Jak wiadomo, w odróżnieniu od stanowczego przekonania Jana Pawła 11 co do autentyczności objawień w Medjugorje. biskup Mostaru był im zawsze zdecydowanie przeciwny i twardo je zwalczał. Dzisiaj jurysdykcja nad nimi należy do Watykanu i opinie lokalnego biskupa na ten temat są traktowane jako. jak napisał kardynał Bertone, „jego opinia osobista” (Tarcisio Bertone, Giuseppe De Carli, L'ultima veggente di Fatima, dz. cyt., s. 105). Kościół potwierdził prawomocność deklaracji biskupów dawnej Jugosławii z Zadaru z 1991 roku, wstrzymującej ocenę i przyjmującej postawę oczekiwania (zatem w Medjugorje nie ma niebezpieczeństwa dla wiary i chrześcijanie mogą się udawać tam na pielgrzymki). Przypadek Medjugorje stawia na nowo problem opozycji kościelnej, która często wyrządzała dramatyczne szkody, także w życiu wielu mistyków (w tym Ojca Pio i św. Faustyny Kowalskiej). Niels Christian Hvidt, w cytowanym już wywiadzie, zaproponował kardynałowi Ratzingerowi podjęcie tego tematu: „Rozgoryczenie wywołuje konstatacja, że większość wielkich profetycznych postaci w Kościele zostało odrzuconych za ich życia”. Kardynał udzielił na to znamiennej odpowiedzi: „Tak. to prawda. Święty Ignacy Loyola został wtrącony do więzienia, podobnie św. Jan od Krzyża, Święta Brygida ze Szwecji o mało co nie została potępiona przez sobór w Bazylei. Jest zresztą tradycją Kongregacji Doktryny Wiary zachowanie w pierwszej chwili wielkiej ostrożności tam, gdzie mamy do czynienia ze stwierdzeniami o charakterze mistycznym. Taka postawa jest jak najbardziej uzasadniona, gdyż istnieje wielu fałszywych mistyków, wiele przypadków patologicznych. Z tego powodu konieczna jest postawa bardzo krytyczna, by uniknąć ryzyka popadnięcia w sensację, fantazję albo przesąd. Mistyk objawia się w cierpieniu, posłuszeństwie, wytrzymałości, w ten sposób jego głos przetrwa w czasie. Co do Kościoła, musi się on wystrzegać wydawania przedwczesnych sądów, by uniknąć oskarżenia o «zabicie proroków »„. Wreszcie, zważając na fakt często zadawanego cierpienia, dodał: „Tak było zawsze: profetyczne oddziaływanie nie może przebiegać bez wzajemnego cierpienia”.
Ta odpowiedź Mirjany jest zbieżna z odpowiedzią kardynała Ratzingera w wywiadzie przeprowadzonym przez Hvidta na temat badania mistyków przez Kościół: „Z proceduralnego punktu widzenia, żaden człowiek nie mógłby być skazany bez procesu i bez wcześniejszego wysłuchania go”.
Przez 400 lat pod dominacją turecką jedynie bracia franciszkanie pozostawali incognito jako chrześcijanie w Bośni. W ten sposób, kiedy pod koniec XIX wieku odbudowano diecezje i parafie, które przejmował kler diecezjalny, dochodziło do nieporozumień z biskupami, ponieważ w niektórych miejscowościach ludzie chcieli, aby nadal pozostali w nich bracia. Jednakże taka sytuacja nigdy nie miała miejsca w Medjugorje.
Ojciec Jozo Zovko przybył do Medjugorje jako proboszcz 24 czerwca 1981 roku. tuż przed początkiem objawień. Najpierw nieufny, z obawy przed machinacjami reżimu, potem przekonał się co do autentyczności objawień w wyniku całej serii głośnych wydarzeń, po których stal się żarliwym obrońcą dzieci i Maryi. Z tego powodu w sierpniu został aresztowany, a po procesie skazany na ciężkie więzienie, w którym przebywał ponad rok.
Również w wywiadzie udzielonym Hvidtowi przez kardynała Ratzingera na temat proroctw podkreśla się, że „aspekt eschatologiczny należy zasadniczo do natury profetycznej. Prorocy są tymi, którzy podkreślają wymiar nadziei w chrześcijaństwie. Są oni narzędziami, które czynią znośną teraźniejszość, zachęcając do wyjścia poza czas w odniesieniu do lego. co zasadnicze i ostateczne… To. że wiara chrześcijańska nie napawa strachem, lecz go przezwycięża, to fakt fundamentalny”
Z tej właśnie książki, opublikowanej przez wydawnictwo Ancora w 2002 roku, zaczerpnąłem opowiadanie o wzmiankowanym zebraniu
Zob. Antonio Socci, Il segreto di padre Pio, dz. cyt., s. 231-241.
Biskup Grillo ma wykształcenie socjologiczne. Miał kontakty z Luigim Sturzo. otrzymał tytuły na Uniwersytecie Gregoriańskim i belgijskim Leuven, był wykładowcą socjologii na Angelicum i LUMSA. jest autorem dwutomowego podręcznika do socjologii. Następnie został zaproszony do watykańskiego Sekretariatu Stanu, gdzie przez wiele lat pracował u boku Giovanniego Benelli nad kwestiami polityki krajowej i zagranicznej. Przyjął ordynację biskupią z rąk Jana Pawła II
Riccardo Caniato, La Madonna si fa strada. Edizioni ARES 2005. s. 42-43.
Tamże.
16 października 2000 roku sąd umorzył postępowanie dotyczące domniemanego nadużycia
Byli to w kolejności: szef Instytutu Medycyny Sądowej Polikliniki Gemelli oraz szef Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu La Sapienza w Rzymie
List Ojca Świętego Jana Pawła II z okazji Jubileuszu 150-lecia Objawienia w La Salette, 6 maja 1996, www.saletyni.pl
Riccardo Caniato, La Madonna si fa strada. dz. cyt., s. 220.
Tamże, s. 232
Napisał o tym Orazio Petrosillo 19 lutego 2005 roku na lamach „Il Messaggero”. Zob. Riccardo Caniato, La Madonna si fa strada, dz. cyt., s. 212
„Il Tempo”, 6 lutego 2008.
Zob. Riccardo Caniato, La Madonna si fa strada, dz. cyt., s. 226-227.
Jego następca Benedykt XVI okazał biskupowi Grillo swoje uczucia na zebraniu Konferencji Episkopatu pod koniec maja 2005 roku. Przy tej okazji nowo wybrany papież najpierw zapytał biskupa o wieści z Civitavecchia, rozmawiali bardzo przyjaźnie, zaś na zakończenie tej rozmowy powiedział: „W Civitavccchia Matka Boża uczyni rzeczy wielkie”. Słowa te nie są wprawdzie jeszcze oficjalnym uznaniem cudu. lecz - z uwagi na to. z czyich ust wyszły - stanowią autorytatywny znak otwarcia Ojca Świętego, do tego stopnia, że biskup Grillo kazał je wydrukować na okładce gazetki publikowanej przy sanktuarium, ze zdjęciem przedstawiającym go podczas rozmowy z Benedyktem XVI (zob. „La Madonnina di Civitavecchia”, rocznik IX, nr 4. lipiec/sierpień 2005).
Wiadomo, że Jessica Gregori, dziewczynka, która pierwsza zauważyła łzawienie, twierdzi, że objawiła jej się Maryja Dziewica jako młoda, piękna i łagodna dziewczyna (zob. Riccardo Caniato, La Madonna si fa strada. dz. cyt., s. 148-153). Biskup Grillo w tomie opublikowanym przez diecezję Non dimenticare i gemiti di tua Madre (dz. cyt., s. 19) napisał: „Tego samego 1995 roku mała Jessica Gregori powierzyła mi przesłania, w które wówczas nie uwierzyłem, ale później one dokładnie się sprawdziły. Wówczas mała. a obecnie piętnastoletnia dziewczynka doskonale pamięta te tajemnice, chociaż sama nie wszystko zrozumiała. Te tajemnice muszą nimi pozostać dla niej i dla mnie. Na razie nie pozostaje nic innego, jak modlić się i czynić pokutę”. Według niektórych chodziło o przesłania dotyczące także Jana Pawła II, Kościoła i świata
Odtworzyłem wydarzenia tamtych dni. Istotnie, 27 marca wydarzył się - w obecności kamer telewizyjnych - fakt dramatyczny i wstrząsający: Ojciec Święty, stojąc w oknie, jak zwykle, na niedzielny Anioł Pański (była to niedziela Zmartwychwstania Pańskiego), nie mógł wymówić ani jednego słowa, zaś kamery przekazały obraz jego twarzy przeszytej grymasem bólu. Cały świat był poruszony. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza, stan zdrowia Papieża wciąż pogarszał się, aż do 31 marca, kiedy w godzinach popołudniowych jego organizm zaatakowała infekcja dróg moczowych w wysoką gorączką. Jan Paweł II przyjął sakrament namaszczenia chorych. W czwartek po południu doznał wstrząsu septycznego. a w konsekwencji ataku serca. 1 kwietnia około 19.00 jego stan jeszcze się pogorszył. Zmarł 2 kwietnia o godzinie 21.37.
Zob. Riccardo Caniato, La Madonna si fa strada. dz. cyt., s. 220.
Tamże. s. 420.
Ta druga statuetka, której - dodajmy - nie poddano analizom ani badaniom jak pierwszej, już od jakiegoś czasu była obiektem równie niewytłumaczalnych zjawisk. Biskup Grillo w broszurce opublikowanej przez diecezję na temat wydarzeń z Pantano ujawnił. że słyszał, jak Fabio Gregori mówił o tajemniczych zjawiskach dotyczących drugiej statuetki: „Ale ja, z moim sceptycyzmem, starałem się zawsze, przez całe lata, bagatelizować sprawę. Dopiero jakiś czas temu, znajdując się przed małą grotą, gdzie była umieszczona druga figurka, zobaczyłem to jej «wydzielanie». W jakiś przedziwny sposób wszystko ociekało oleistym płynem: grota rosnące nad nią drzewo i róże, które ją otaczały. Zebrałem trochę tego płynu do słoika, aby profesor Fiori mógł przeprowadzić badanie metodą naukową. (…) Profesor przesłał mi relację, informując mnie o wynikach: nie był to olej. lecz esencja, której DNA nie jest ani ludzkie, ani zwierzęce, prawdopodobnie roślinne, zawierająca bardzo liczne zapachy. Szczerze mówiąc, nie wiem dlaczego, prasa w ogóle o tym nie informuje, chociaż w Civitavecchia wszyscy znają sprawę. Ale sądzę, że informację o zjawisku podano w BBC. Operatorzy tego słynnego międzynarodowego nadawcy (angielscy protestanci), robiąc ujęcia w miejscu, gdzie wydarzyły się łzawienia zobaczyli nagle to wydzielanie, doznając dosłownie szoku (tak mi potem opowiadano) i nie mogąc uwierzyć własnym oczom” (Non dimenticare i gemiti di tua Madre, dz. cyt., s. 27-28)
Tego dnia w Collevalenza. myśląc o niedawnym zamachu, powiedział także, że „miłość miłosierna wchodzi w świat naznaczony piętnem śmierci i zniszczenia” (…) i stwierdził, „że jest większa od wszelkiego zła”. Z pewnością „nad historią ludzkości ciąży grzech. Zdaje się on spiętrzać szczególnie nad naszą współczesnością”. Jednak „On jest Królem naszych serc. (…) O! jakiejże potęgi Miłości potrzebuje dzisiejszy człowiek i świat! Potęgi Miłości miłosiernej! Ażeby to Królestwo, które już jest w świecie, przemogło królowanie «zwierzchności, władzy i mocy”, które w sercu człowieka pomnażają grzech, a nad światem rozpościerają straszliwą groźbę zniszczenia” („L'Osservatore Romano”, nr 11/1981. s. 2-3).
Por. Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, dz. cyt., s. 162-173.
Zob. ojciec Livio Fanzaga. Saverio Gaeta. La divina misericordia, dz. cyt.. s. 101-108. Zresztą, jak powiedział nam sam kardynał Deskur, matka Speranza odegrała bardzo ważną rolę w cofnięciu weta Świętego Oficjum wobec Dzienniczka siostry Faustyny na początku lat sześćdziesiątych, co pozwoliło biskupowi krakowskiemu zainicjować jej proces beatyfikacyjny
Aby zrozumieć to przesianie, wystarczy kilka linijek. Matka Speranza pisze w swoim dzienniku: „Dzisiaj, 5 listopada 1927 roku, byłam roztargniona. Spędziłam część nocy poza sobą samą. w wielkim zjednoczeniu z dobrym Jezusem, który mi powiedział, że muszę czynić lak, aby wszyscy ludzie poznali Boga niejako ojca rozgniewanego niewdzięcznością swych dzieci, lecz jako ojca pełnego dobroci, który usiłuje wszelkimi środkami pocieszyć ich. pomóc im i uczynić ich szczęśliwymi, który im towarzyszy i szuka ich z niestrudzoną miłością. jak gdyby bez nich nie mógł zaznać szczęścia. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie!”, i dalej: „Im bardziej ktoś jest słaby, biedny i nieszczęśliwy, tym większą Jezus obdarza go czułością (i „sympatią”): Jego miłosierdzie jest tym większe: Jego dobroć nadzwyczajna. Widzę, jak oczekuje albo nawołuje, stojąc u drzwi duszy winnej i letniej”. To Ojciec, który miłuje bezgranicznie, „który nie jest pamiętliwy, wybacza i zapomina… To Ojciec, nie surowy sędzia. Ojciec, który czeka na syna marnotrawnego, by go uściskać”. W nowennie do miłości miłosiernej Jezusa matka Speranza pisze: „Jezus podwaja swoją miłość proporcjonalnie do nędzy człowieka. Myślę, że wszystkie przymioty naszego dobrego Jezusa pozostają w służbie miłości. Widzimy bowiem, że angażuje On swoją mądrość do naprawy naszych błędów, swoją sprawiedliwość do prostowania naszych nieprawości, swoją dobroć i swoje miłosierdzie do pocieszania nas i napełniania dobrodziejstwami, i swoją wszechmoc do wspierania nas i ochraniania”.
W modlitwie, którą napisała dla sanktuarium, czytamy: „Uczyń, mój Jezu, tak aby wszyscy ludzie mieli szczęście Cię poznać takim, jaki jesteś, i aby wszyscy ujrzeli w Tobie prawdziwy obraz ojca syna marnotrawnego” i oddalili od siebie myśl. „że niegodni są otrzymać żadnej łaski, a tym bardziej przebaczenia Boga sprawiedliwego i surowego”
Rozmowa z autorem. 23 kwietnia 2009 (czwartek).
Rozmowa z autorem, 22 kwietnia 2009 (środa).
Historia innej mistyczki, siostry Rity Montella, krzyżuje się ze zbrodnią, jaka dokonywała się owego 13 maja 1981 roku na Placu św. Piotra: zob. Antonio Socci, Il segreto di padre Pio. dz. cyt, s. 9-25
Na szczególność tego epizodu zwrócił uwagę watykanista Domenico Del Rio. który mówi o nim w Roveto ardente, dz. cyt., s. 60-62. Tam jednak, jako że nieznane było jeszcze życie mistyczne Karola Wojtyły, odwołuje się on do interpretacji ogólnie rzecz biorąc duchowej, dostrzegając jednak wyraźnie niezwykłość tych słów Papieża.
Zob. „L'Osservatore Romano”, nr 6-7/1994. s. 8-9.
W tym samym okresie, dokładnie 25 sierpnia 1994 roku (trzy miesiące po wypowiedzi o ofierze cierpienia), gdy trwała podróż apostolska Ojca Świętego do Chorwacji, kiedy szalała wojna w Bośni, przede wszystkim w Sarajewie, sama Matka Boża poprosiła o modlitwy za Papieża, którego wybrała i ”który cierpi”. Oto Jej słowa: „Drogie dzieci! Dziś łączę się z wami w sposób szczególny prosząc o dar obecności mojego umiłowanego syna w waszej ojczyźnie. Módlcie się. kochane dzieci, o zdrowie dla mojego najdroższego syna. który cierpi, u którego wybrałam na te czasy. Modlę się i wstawiam u mojego Syna Jezusa Chrystusa, aby urzeczywistniły się marzenia, jakie mieli wasi ojcowie. Módlcie się, drogie dzieci, szczególnie mocno, gdyż szatan jest silny i chce zniszczyć nadzieję w waszych sercach. Dziękuję, że odpowiedzieliście na moje wezwanie” (www.medjugorje.hr).
W książce Pamięć i tożsamość (dz. cyt.) biskup Stanisław Dziwisz, rozmawiając z Janem Pawłem II o zamachu w 1981 roku, zauważa: „Może trzeba było tej krwi na placu św. Piotra, w miejscu męczeństwa pierwszych chrześcijan” (s. 168). Następnie Papież dodaje: „Jest to cierpienie, które pali i pochłania zło ogniem miłości i wyprowadza nawet z grzechu wielorakie owoce dobra” (s. 172). I dalej: „W miłości, która ma swoje źródło w Sercu Chrystusa, jest nadzieja na przyszłość świata. Chrystus jest Odkupicielem świata: «a w Jego ranach jest nasze uzdrowienie» (Iz 53,5)” (s. 172).
Karol Wojtyła, Pieśń o Bogu ukrytym, w: Poezje, dramaty, szkice, s. 89
Przemówienie w rzymskim kościele św. Sabiny. 15 lutego 1970.
Ksiądz Jarosław Cielecki oświadczył: „Pamiętam, że Jan Paweł II stanowczo odmawiał przyjmowania środków przeciwbólowych i powtarzał, że Ojca Pio pokrywały rany doznane z miłości”
Oto jak kardynał Giuseppe Siri wyjaśnia tajemnicę ekspiacji zastępczej: „Zostaje zastąpiona, a przez to zastąpienie wyrównane są rachunki nieszczęsnego ludzkiego rodzaju: zatem nieliczni często ratują wielu grzeszników, podczas gdy w przeciwnym razie ich dług wolałby tylko o surową karę… Świat przechodzi pomiędzy zasługami świętych i zbrodniami deprawujących”.
Antonio Socci. „Il Giornale”. 6 kwietnia 2005. Istnieje precedens dotyczący innego papieża. Piusa XII, którego „kanonizacja” została objawiona Ojcu Pio. Można o tym przeczytać w dzienniku duchowym jego duchowego przewodnika ojca Agostino da San Martino in Lamis z 18 listopada 1958 roku.
Od roku 1945 do dzisiaj skonstruowano 128 tysięcy pocisków nuklearnych i wykonano 2050 testów nuklearnych okupionych poważnym negatywnym wpływem na środowisko i. jak wynika z ostatnich badań nad eksperymentami chińskimi, życiem milionów ludzi, lecz także oceanem kapitału wydanego na broń. która nigdy nie będzie mogła być użyta, gdyż w takim przypadku wszyscy byliby, tak czy inaczej, przegrani.
W czasopiśmie „Civilta Cattolica” z maja 2009 roku ukazał się artykuł ojca Giuseppe De Rosa SJ zatytułowany La corsa agli armamenti rivina i poveri, w którym możemy zapoznać się z liczbami dotyczącymi tego światowego szaleństwa. Początek tego rodzaju wyścigu zbrojeń, określane przez to pismo jako „jedno z największych zmartwień Kościoła, które należy rozważać także w kontekście kolosalnego kryzysu finansowego Stanów Zjednoczonych pociągającego za sobą cały świat o krok od całkowitej zapaści finansowej, datuje się naturalnie na 11 września 2001 roku. Ojciec De Rosa pisze: „W ten sposób światowe wydatki na broń - oczywiście obronną, a jakże w 2007 roku wzrosły o 6% osiągając 15% w państwach Europy Wschodniej, tj. 1339 miliardów dolarów, zaś w 2008 roku wyniosły prawdopodobnie 1500 miliardów. Wydatki na zbrojenia rosną wszędzie. Według SIPRI (Stokholm International Peace Research Institute) w Stanach Zjednoczonych wyniosły 547 miliardów dolarów; w Wielkiej Brytanii - 59,7; w Chinach 58,3; we Francji 53,6; w Japonii 46,6; w Niemczech 36,9; w Rosji 35,4; w Arabii Saudyjskiej 33,8; we Włoszech 33,1; w Indiach 24,2; w Korei Pd. 22,2; w Brazylii 15,3. Prawdopodobnie te liczby - pochodzące z oficjalnych źródeł - winny być podwojone, jak w przypadku Rosji, lub potrojone, jak w przypadku Chin”.
Podczas gdy bardzo szerokim echem, prawie wywołując skandal, odbiła się krótka wypowiedź Benedykta XVI (której sens został zresztą wypaczony) uczyniona w samolocie na temat szerzenia się wirusa AIDS w Afryce w kontekście stosowania prezerwatyw.
Jest to międzynarodowe spotkanie, które co pięć lat. od 1970 roku, organizuje się, by czuwać nad przestrzeganiem zobowiązań podpisanych przez państwa w celu zredukowania i eliminowania broni jądrowej.
Wystąpienie McNamary zostało opublikowane w ”Corriere delia Sera” (8 kwietnia 2005).
Karol Wojtyła, Pieśń o blasku wody, w: Poezje, dramaty, szkice. dz. cyt., s. 98.
Tekst włoski i wszystkie tłumaczenia trzeciej tajemnicy podają wersję: „w jego kierunku”, lecz dr Maria Grazia Russo (zob. Antonio Socci. Il quarto segreto di Fatima. dz. cyt., s. 247) udowodniła, że jest to błąd i że bardziej prawidłowe zrozumienie i tłumaczenie portugalskiego przymiotnika „seu” nakazuje tłumaczyć „w ich kierunku”. Zresztą wydaje się bardziej spójne i sensowne, że Maryja wyciąga rękę nie w kierunku anioła, lecz raczej w kierunku płomieni wychodzących z miecza, żeby je powstrzymać.
„La Stampa”, 29 marca 2009.
Bill McGuire. Guida alla fine del mondo, Raffaello Cortina 2003, s. 88.
Tamże, s. 117-118.
Tamże. s. 120.
Tamże. s. 140.
Karol Wojtyła, Pieśń o Bogu ukrytym, w: Poezje, dramaty. szkice. dz. cyt., s. 87.
Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, dz. cyt., s. 24.
Bruce Marshall, Tutta la gloria nel profondo, Jaca Book 2002, s. 186.
Andre Frossard, Nie lękajcie się, Rozmowy z Janem Pawłem II, dz. cyt.
Tamże.
„L'Osservatore Romano”, nr 5/2005, s. 19.
Karol Wojtyła, Pieśń o Bogu ukrytym, w: Poezje, dramaty, szkice, dz. cyt., s. 80 i 84.
Tamże. s. 87.
Św. Teresa z Avila, Księga życia, 27, 12, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków.
W: Antonio Royo Marin. Teologia delia perfezione cristiana, San Paolo 2003. s. 829.
Św. Bernard z Clairvaux, Homilia o Dziewicy Matce, 2.17.
144
137