O co chodzi w Libii?
Nareszcie pozbyliśmy się niepewności. Jeszcze do niedawna łamaliśmy sobie głowy nad tym, co właściwie dzieje się w Libii. Wiadomo było jedynie, że nie ma tam wojny, bo już Radio Erewań dawno wojnę wykluczyło na rzecz walki o pokój. Czy jednak w Libii toczy się walka o pokój? To nie było takie oczywiste, bo przecież uczestnicy „koalicji chcących” nie twierdzili bynajmniej, że walczą o pokój. Przeciwnie - prezydent Obama publicznie powiedział, iż chodzi o to, że Kaddafi musi odejść. Ale czy odejście Kaddafiego oznacza pokój? Nikt tego nie obiecuje. Zatem co właściwie dzieje się w Libii, jak to zdefiniować?
Kiedy tak cały świat się męczył, nasi Umiłowani Przywódcy toczyli narady i rada w radę uradzili, że w Libii trwa „kinetyczna operacja militarna”. Świat odetchnął z ulgą - w Libii nie dzieje się nic osobliwego, to zwyczajna operacja militarna, tyle że „kinetyczna”. Takie słowa są! „Kinetyczna” - owszem, to wiele wyjaśnia („Industrializacja - racja, pożytek z niej. Indus - rozumiem, trializacja - już mniej”) - ale niestety również „militarna”. Ale jakże inaczej, skoro jej celem i głównym powodem jest ochrona bezbronnych libijskich cywilów?
Właśnie jeden z Czytelników zwrócił mi uwagę na rewelacje podawane przez prawicowo-liberalnego dziennikarza włoskiego Franco Bechisa, który twierdzi, że przygotowania do obrony libijskich cywilów francuska razwiedka rozpoczęła już w listopadzie ubiegłego roku. Najwyraźniej skądś wiedzieli - ale w końcu, jako razwiedka, coś tam muszą wiedzieć - że tyran Kaddafi szczególnie zawzięty jest właśnie na cywilów, zwłaszcza tych bezbronnych. Wszystko podobnież zaczęło się od tego, że 20 października ubiegłego roku na lotnisku w Tunisie z samolotu libijskich linii lotniczych wysiadł z całą rodziną Nuri Mesmari - szef protokołu na dworze Kaddafiego, jedna z najgrubszych ryb tamtejszego tyrańskiego reżymu, prawa ręka pułkownika. Jego wizyta w Tunezji trwała zaledwie kilka godzin. Nie wiadomo, z kim się tam spotkał i o czym rozmawiał - ale Bechis twierdzi, żewłaśnie wtedy „przerzucił most” do tych, którzy później podnieśli rebelię w Cyrenajce. Nazajutrz Mesmari wylądował w Paryżu, oficjalnie gwoli odbycia operacji. I rzeczywiście - został zoperowany, ale nie przez lekarzy, tylko przez francuską razwiedkę, która natychmiast się nim zaopiekowała. Został umieszczony w hotelu Concorde Lafayette, gdzie wkrótce pojawili się wysłannicy francuskiego prezydenta - o czym świadczyła obecność błękitnych limuzyn przed hotelem. W apartamentach Mesmariego odbywały się długie narady, w następstwie których 18 listopada do Benghazi udała się dziwna francuska delegacja.
Urzędnikom francuskiego Ministerstwa Rolnictwa towarzyszyli biznesmeni - a to zFrance Export Céréales, a to z France Agrimer, a to z Soufflet - słowem: ekspedycja na papierze czysto handlowa, ale tak naprawdę byli to poprzebierani za biznesmenów wojskowi i razwiedczykowie. W Benghazi spotkali się m.in. ze wskazanym przez Mesmariego pułkownikiem libijskiego lotnictwa Abdullahem Gehanim. Według informacji przekazanych francuskim kupcom zbożowym przez Mesmariego, był on gotów przejść na drugą stronę, a poza tym miał dobre kontakty z dysydentami tunezyjskimi. Ci tunezyjscy dysydenci czerpali natchnienie od rezydujących tymczasowo w Paryżu przywódców tamtejszych partii opozycyjnych, no a z kolei ci przywódcy - od francuskiej razwiedki, która na tej zasadzie ich obecność tam tolerowała. Te kontakty, ma się rozumieć, przebiegały w wielkiej tajemnicy, ale podejrzliwego tyrana coś jednak tknęło.
28 listopada wysłał on list gończy za Mesmarim. Kanałami dyplomatycznymi dotarł ten list do Francji. Trochę to Francuzów skonfundowało, ale dla pozorów 2 grudnia postanowili Mesmariego aresztować, to znaczy pozostawili go w tym samym apartamencie hotelu Concorde Lafayette i nazwali to aresztem domowym. Wtedy Mesmari oficjalnie poprosił Francję o azyl polityczny. Kaddafi trochę się zirytował i nawet miał z tego powodu pretensję do swego ministra spraw zagranicznych Mussy Kussy, ale poprzez umyślnego wezwał Mesmariego do powrotu, obiecując, że mu „przebaczy” - oczywiście jeśli tylko wróci. Tym postillon d'amour był Abdullah Mansour, szef publicznej telewizji libijskiej - ale Francuzi zatrzymali go w hotelu. 23 grudnia przybywają do Paryża następni wysłannicy: Charrant, Fathi Bokhris i All Ounes Mansouri - ale po drodze musieli się odwrócić, bo - jak twierdzi Bechis - po 17 lutego to oni właśnie podnieśli bunt w Benghazi.
I rzeczywiście - Francuzi nie tylko nic im nie robią, ale nawet asystują podczas kolacji z Mesmarim w luksusowej restauracji przy Polach Elizejskich. Dzięki temu dowiadują się wszystkiego, co trzeba, o obronności reżymu starego tyrana, no i przede wszystkim, ile wywiózł za granicę i gdzie schował forsę. I wprawdzie 24 stycznia szef tajnych służb tyrana w Cyrenajce, generał Audh Saaiti, aresztuje pułkownika Gehaniego, ale jest już za późno - przewieziony do Trypolisu pułkownik do spółki z Francuzami staje na czele tamtejszych bezbronnych cywilów.
To dlatego właśnie francuski prezydent Mikołaj Sarkozy wyjaśnił, że Francja tak skwapliwie podjęła się uczestnictwa w „kinetycznej operacji militarnej” ze względu na „nasze międzynarodowe sumienie”. To niespodzianka prawie tak samo zaskakująca jak pogłoska rozpowszechniana przez byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju, Lecha Wałęsę, jakoby Jan Kobylański oferował mu 200 tysięcy dolarów w zamian za odpowiednie ruchy kadrowe w dyplomacji, a on tych pieniędzy nie przyjął.
Nieprawdopodobne - ale czyż wypada zaprzeczać? Jasne, że nie wypada - zwłaszcza w sytuacji, gdy Sąd Apelacyjny w Gdańsku niedawno jednak nakazał Krzysztofowi Wyszkowskiemu przeprosić byłego prezydenta naszego państwa za agenta „Bolka”, chociaż jeszcze w sierpniu ubiegłego roku orzekł odwrotnie, a przecież od tamtej pory w stanie faktycznym sprawy nic zmienić się nie mogło. Bo to nie stan faktyczny się zmienia. To czasy się zmieniają, a wraz z nimi również mądrości etapu.