Przyczyny i skutki amerykańskiego kryzysu finansowego
Wszystko wskazuje na to, że amerykański kryzys finansowy dobiega końca. Nie oznacza to jednak końca światowego kryzysu gospodarczego i powodowanych nim zmian społecznych i politycznych w skali globalnej. Bez fundamentalnych reform systemu gospodarczego i poskromienia międzynarodówki plutokratycznej, która sprawuje rzeczywistą władzę w Imperium Euroatlantyckim (US/UE), nie uda się doprowadzić go do realnego zakończenia.
Aby można było znaleźć efektywne lekarstwo na ten globalny krach, należy wprzódy zdefiniować przyczyny amerykańskiego kryzysu finansowego, który jest odpowiedzialny za zapaść światowej gospodarki.
Ron Paul, Republikanin z Teksasu, powiedział, że polityka Rezerwy Federalnej doprowadziła do kryzysu finansowego, a teraz doprowadzi do osłabienia dolara, utraty zaufania rządów innych państw oraz do "politycznego chaosu". - Podwojenie podaży pieniądza nie zadziałało. Czterokrotne zwiększenie podaży pieniądze też nie zadziała - powiedział Ron Paul.
Ron Paul od dawna krytykuje Rezerwę Federalną. Polityk ten domaga się przyznania Kongresowi nadzoru nad polityką monetarną w ustawie, która do tej pory zdobyła poparcie ponad połowy członków Izby Reprezentantów.
Federalny inspektor ds. programów pomocowych, Neil Barofsky twierdzi, że całkowity ich koszt może osiągnąć 23 tysiące miliardów dolarów, co przekracza całkowite wydatki poniesione we wszystkich wojnach jakie Stany Zjednoczone toczyły w swej historii. Dla przykładu, II Wojna Światowa kosztowała USA tylko 4 tysiące miliardów „dzisiejszych” dolarów.
Dogłębniejszą analizę przyczyn kryzysu finansowego przeprowadzili ostatnio ekonomiści John R. Talbott i Simon Johnson.
J. R. Talbott, były makler Goldman Sachs, jest autorem takich bestsellerów jak: „The 86 Biggest Lies on Wall Street”, "Obamanomics," oraz"The Coming Crash in the Housing Market.". W książkach tych przewidział on trafnie katastrofę amerykańskiego rynku nieruchomości i wybór nieznanego w owym czasie Obamy na prezydenta USA. Jest on obecnie twórcą oddolnego ruchu stawiającego sobie za cel odzyskanie kontroli społecznej nad amerykańską administracją państwową, która według niego jest już całkowicie zawłaszczona przez finansjerę. Osoby zainteresowane informacjami na temat tej inicjatywy mogą uzyskać kontakt za pomocą e-maila johntalbs@hotmail.com .
Simon Johnson, były główny ekonomista MFW, jest współtwórcą BaselineScenario.com, strony internetowej monitorującej kryzys i profesorem w MIT Sloan School of Management.
Swoje rozważania Talbott zaczyna w następujący sposób:
Amerykanie zrozumieli, że gdy grupa bankierów za bezproduktywne przerzucanie jakiś papierów pobierała prowizje w wysokości setek miliardów dolarów, a dotychczasowym rezultatem tej działalności jest utrata, w skali globalnej, 40 tysięcy miliardów dolarów i 100 milionów miejsc pracy, to określić ten proceder można jedynie mianem kryminalnego...Całkowicie kryminalnym było faszerowanie CDO (collateralized debt obligations) bezwartościowymi pożyczkami hipotecznymi, opłacanie agencji rankingowych za nadawanie im statusu AAA...opłacanie polityków w zamian za likwidację ograniczeń bankowych, zwiększenie lewarowania z 8:1 do 30:1, co w praktyce zagwarantowało całkowitą niewypłacalność banków nawet przy minimalnym spadku koniunktury, emitowanie CDS (ubezpieczeń kredytowych), których nie byli w stanie honorować.
Do tej pory nie wszczęto żadnego postępowania w tych sprawach, ani nie zgromadzono niezbędnych dowodów.
Dochodzi też do oczywistej konkluzji, że:
Waszyngton jest tak skorumpowany, że próby reform za pomocą mechanizmów demokratycznych (wyborów) byłyby nieefektywne...i dlatego należy zorganizować społeczeństwo oddolnie...Prawdziwe reformy można będzie zacząć dopiero wtedy gdy usunie się finansjerę z polityki.
W momencie odzyskania kontroli nad aparatem politycznym koniecznym będzie według niego podjęcie następujących kroków:
zredukowanie wielkości sektora finansowego..likwidację rynku CDS, który powstał teoretycznie w celu zmniejszenia ryzyka kredytowego, ale spowodował efekt odwrotny od zamierzanego...likwidację handlu pochodnymi (derivatives)..oraz likwidację funduszy hedgingowych.
Talbott rozprawia się też z mitem „nadprzyrodzonego wolnego rynku”:
Rynek nie jest naturalnie dobrym...W przeszłości ludzie pragnęli handlować niewolnikami, pornografią, bronią masowego rażenia, czy ciałami kobiet. Tylko dlatego, że rynek chce się rozwijać nie oznacza, że jego funkcjonowanie jest społecznym dobrem. Tylko ludzie mogą decydować czy rynki powodują więcej dobra czy zła.
Ze swej strony Simon Johnson podkreśla nadmierną rozbudowę sektora finansowego i rozpasanie kierujących nim plutokratów:
Ludzie którzy zarządzają największymi instytucjami finansowymi uważają się za panów świata i postępują zgodnie z tym przeświadczeniem...ale usługi finansowe to tylko ludzie siedzący przy komputerach. Wystarczy je wyłączyć i nie zostaje nic z tego biznesu, za wyjątkiem nadmiaru powierzchni biurowej.
Zarówno wiedza jak i działalność tych dwóch autorów może stanowić przyczynek do budowy podobnych inicjatyw w innych krajach. Ich analiza obarczona jest jednak „grzechem zawodowym”. Obaj są finansistami i w związku z tym, w swych rozważaniach, wychodzą z założenia a priori, że „segment finansowy” jest w ogóle niezbędny w gospodarce.
Patrząc na to zagadnienie z szerszej perspektywy, widzimy że pieniądz (finanse) zostały wynalezione tylko w celu ułatwienia handlu. Barter,czyli bezpośrednia wymiana towarów i usług, obarczony był tą wadą, że handlujący nie zawsze potrzebowali dóbr drugiej strony w oferowanej ilości i asortymencie. Wprowadzono więc „towar uniwersalny”, będący niejako „pośrednikiem” w tych transakcjach. Tym „uniwersalnym towarem”, ze względów praktycznych, jakimi były łatwość składowania i transportu, stały się kruszce i kamienie szlachetne. Z czasem, główny ich składnik, jakim jest złoto, przemianowano na „środek płatniczy”, czyli „pieniądz”. Dopiero manipulacja tym ostatnim, przez azjatyckie plemię, spowodowała powstanie, ciągle się komplikujących „finansów”, które dla niepoznaki zwane są w terminologii anglosaskiej „przemysłem finansowym” (financial industry). Taka manipulacja semantyczna ma za zadanie wprowadzić w błąd pospólstwo, poprzez zasugerowanie mu, że finanse tworzą coś w gospodarce. Rzeczywistość jest dokładnie odwrotna; finanse tylko tą (realną) gospodarkę osłabiają, żerując na niej i ekstrahując bogactwo na potrzeby pasożytniczych lichwiarzy. Aby więc reformy miały trwały charakter, należy „wyłączyć komputery” w centrach finansowych, a po całym tym „przemyśle” (pisząc za S. Johnsonem) zostanie jedynie „nadmiar powierzchni biurowej”...no i smród. Drobnych pasożytów finansowych wysłać należy do jakiejś konkretnej pracy, exemplum zamiatania ulic, lub kopania rowów, a jedyną niezbędną funkcję finansową, jaką jest dystrybucja pieniądza, przekazać państwowym bankom emisyjnym, które nie powinny być (jak obecnie) „niezależne”, ale wręcz przeciwnie, pod pełną kontrolą społeczną. Natomiast plutokratów, za (jak to się określa w języku prawniczym) sprawstwo kierownicze, wysłać za kratki.
W przeciwnym przypadku, nawet najlepsze reformy umożliwią stopniowy powrót plutokracji do wpływów i władzy, jak szczurów do domów po niepełnej deratyzacji.
Brak jakichkolwiek reform gwarantować natomiast będzie, dalsze „zwijanie się” realnych gospodarek świata.
Dla krajów takich jak Polska, dodatkowym efektem amerykańskiego kryzysu finansowego, będzie również utrata tego majątku narodowego, który nie został jeszcze rozgrabiony w procesie „transformacji ustrojowej”.
Informacje na ten ostatni temat można znaleźć w najnowszym artykule polskojęzycznej wersji Financial Times pt. „Chiny rozlokują rezerwy walutowe”:
Po raz pierwszy usłyszeliśmy głośno wypowiedziane potwierdzenie polityki bezpośredniego wsparcia korporacji w kupowaniu przez nie zagranicznych aktywów - powiedział Qu Hongbin, główny ekonomista chińskiego oddziału banku HSBC.
Wen Jiabao (premier) nie podał szczegółów na temat tego, ile z 2,132 biliona dolarów chińskich rezerw trafiłoby do chińskich przedsiębiorstw, ale zdaniem Qu Hongbin jest to część strategii, mającej na celu zmniejszenie zależności Chin od amerykańskiego dolara, jako waluty rezerwowej.
- To zróżnicowanie rezerw w szerokim sensie. Zamiast gromadzić rezerwy walutowe i krótkoterminowe aktywa finansowe, rząd chce, żeby kraj gromadził więcej długoterminowych realnych aktywów korporacyjnych - powiedział Qu Hongbin.
W wywiadzie opublikowanym przez państwowe media, Chen Yuan prezes Chińskiego Banku Rozwoju powiedział, że zagraniczne inwestycje mogą nabrać tempa, ale powinny się skupić na krajach rozwijających się zasobnych w bogactwa naturalne.
- Wszyscy mówią, że powinniśmy wyjść na rynki zachodnie, by wyprzedzić innych w kupowaniu [niedowartościowanych aktywów] - powiedział Chen Yuan. - Uważam, że nie powinniśmy ruszać na amerykańską Wall Street, ale raczej skupić się na miejscach, gdzie istnieją bogactwa naturalne i zasoby energii.
Obłędna polityka finansowa Stanów Zjednoczonych ostatnich lat pozbawiła Chińczyków złudzeń, że kiedykolwiek będą w stanie odzyskać gigantyczny dług tego kraju w stosunku do ChRL.
Z jednej strony rzucenie na rynek finansowy bezwartościowego śmiecia jakim są amerykańskie obligacje, obnażyłoby całą prawdę o ich rzeczywistej wartości; z drugiej zaś, brak pozwolenia Waszyngtonu na bezpośrednie chińskie inwestycje na amerykańskim rynku (za wyjątkiem finansowych na Wall Street) uniemożliwia temu krajowi „wyegzekwowanie” zwrotu długu.
Tak więc Chińczycy postanowili „wymienić” amerykańskie papierki na realne dobra materialne w krajach trzecich. Uzyskają w ten sposób dostęp do bazy surowcowej, przemysłowej i ziemi, a pozostawią swych partnerów w tym handlu ze stosem makulatury, z którym tamtejsze „elity” będą co najwyżej mogły zabawić się w finansowym kasynie Wall Street.
Biorąc pod uwagę jakość polskich „elit”, można bez nadmiernego ryzyka prognozować, że Polska i w tym rozdaniu gospodarczej szulerki osiągnie pozycję „prymusa”.
Ignacy Nowopolski
O spekulacji
Po powzięciu informacji o niewypłacalności Europejskiego Systemu Bankowego nie daje nam spokoju skala strat na tzw. toksycznych aktywach. Kwota 18,2 bln euro jest olbrzymia i na pierwszy rzut oka nieprawdopodobna.
Na dzień 31 grudnia 2008 r. instytucje monetarne Unii udzieliły 19,8 bln euro kredytów i pożyczek (łącznie z aktywami Eurosystemu). Już tylko na tej podstawie możemy powątpiewać, że zagrożonymi aktywami są głównie kredyty. Owszem depresja postępuje, przedsiębiorstwa i konsumenci popadają w kłopoty płatnicze, ale na początku depresji jest mało prawdopodobne aby zagrożone były wszystkie kredyty i pożyczki. Ponadto kredyty i pożyczki powinny być stale monitorowane w zakresie spłaty i w przypadku popadania dłużników w zwłokę banki przystępują do tworzenia rezerw. W bilansie kredyty i pożyczki występują w kwocie netto już po odjęciu utworzonych rezerw. Sądzimy, że te rezerwy są tworzone, o czym świadczą oficjalne komunikaty o stratach banków. W przeciwnym wypadku doszłoby do masowego nieprzestrzegania przez banki podstawowych norm nadzorczych, co wydaje się mało prawdopodobne.
Zastanawia nas dysproporcja pomiędzy oficjalnie podawanymi stratami banków, a pomocą finansową adresowaną do banków przez poszczególne rządy. Grupa ING oficjalnie poniosła straty rzędu 1 mld euro, a otrzymała od rządu holenderskiego 10 mld euro pomocy. Może to świadczyć, że zasadnicze straty eurobanków mają charakter pozabilansowy i dlatego nie zostały na razie poddane do oficjalnej wiadomości. Przypuszczalny pozabilansowy charakter strat banków kieruje nasze podejrzenia na spekulacyjne instrumenty finansowe typu opcje, warranty, swapy, itp. Wniosek ten wzmacnia użycie w nieopublikowanym raporcie Komisji Europejskiej sformułowania „financial instruments” na określenie zasadniczej części toksycznych aktywów (13,7 bln euro). Co więcej mają one charakter niezbywalny, gdyż wyraźnie zaznaczono, że druga grupa toksycznych aktywów to „available for sale instruments” (4,5 bln euro). Podejrzewamy, że w tej ostatniej grupie znajdują się obligacje oparte na amerykańskich kredytach hipotecznych, od których zaczął się kryzys finansowy.
Jednak zasadnicze straty banków w Europie to „financial instruments”. Spekulując, co się za tym kryje i dlaczego tak długo jest utrzymywana tajemnica, co do tych strat nasunęła nam się sprawa Leesona. W 1995 r. makler Nick Leeson doprowadził do upadłości angielski bank inwestycyjny Barings spekulując instrumentami pochodnymi. Dzięki temu przysporzył bankowi stratę 827 mln funtów, co zakończyło historię najstarszego angielskiego banku. Instrumenty pochodne są zatem dobrym kandydatem do zlokalizowania 13,7 bln euro strat europejskich bankierów. Trudności w wycenie i pozabilansowy charakter umożliwiają długie ukrywanie strat.
Spekulacje instrumentami pochodnymi, które mogły doprowadzić do gigantycznych strat również musiały być gigantyczne. Ogrom tych operacji nasuwa wniosek o prawdopodobnym politycznym zaangażowaniu w tę sprawę. Co w Unii Europejskiej jest traktowane jako szczególne osiągnięcie integracyjne? Co ma niezwykłe znaczenie polityczne? Wspólna waluta. Euro trafiło do obiegu gotówkowego w 2002 r. Początkowo kurs euro wobec dolara oscylował w granicach 1,000. Do początku 2005 r. dolar mozolnie wdrapał się na poziom 1,36 EUR/USD, po czym nastąpił dołek pod koniec 2005 r. 1,17 EUR/USD. To co się działo z euro od 2006 r. już na pierwszy rzut oka wskazuje na powstanie bańki spekulacyjnej. Kurs dynamicznie (wręcz wykładniczo) przyspieszał do I połowy 2008 r. do poziomu ok. 1,58 EUR/USD, po czym od lipca 2008 r. nastąpił dramat: gwałtowny spadek do poziomu 1,26 EUR/USD w październiku 2008 r. Spadek ten jest charakterystyczny dla pęknięcia bańki spekulacyjnej.
Jesteśmy pewni, że w latach 2006-2008 kurs Euro wobec dolara był przedmiotem gigantycznej spekulacji. Kto w niej brał udział? Z uwagi na wychodzące na światło dzienne straty banków europejskich, możemy je śmiało wytypować jako jedną stronę. A skoro przedmiotem gry był również dolar, to drugą drużyną były prawdopodobnie banki amerykańskie. Uważamy, że pomiędzy USA i Unią Europejską w latach 2006-2008 toczyła się gigantyczna spekulacja walutowa o podłożu politycznym. Przypomnijmy sobie wszystkie mocarstwowe wypowiedzi eurokratów. Jak to Unia miała przegonić USA. Jak eurosocjalizm (społeczna gospodarka rynkowa) miał zatriumfować nad dzikim jankeskim kapitalizmem.
Prawdopodobnie banki europejskie grały na osłabienie euro i wzrost notowań dolara. Służyło to próbom pobudzenia kulejącej gospodarki europejskiej przez wzrost eksportu. Banki amerykańskie obstawiały przeciwne ruchy kursów walutowych. I to prawdopodobnie one wytrzymały w tym pokerze. Banki europejskie pękły. Kursy walutowe tąpnęły w II połowie 2008 r. Dokładnie wtedy z pominięciem wszystkich zasad uczciwej konkurencji państwa europejskie zaczęły udzielać swoim bankom pomocy finansowej. Okoliczność ta dowodzi politycznego charakteru gry i pełnej wiedzy o niej rządów państw członkowskich Unii w latach 2006-2008.
Rezultatem spekulacji polityków i bankierów jest załamanie systemu bankowego w Unii Europejskiej. Na rynkach walutowych kursują wręcz plotki o bankructwie jakiegoś banku centralnego. Niewypłacalne banki przestają udzielać kredytów, co wciąga gospodarki narodowe w olbrzymią depresję. W przypadku potwierdzenia powyższych analiz istnieje duże prawdopodobieństwo rozpadu Unii, wzrostu protekcjonizmu i pogłębienia katastrofy.
Musimy przygotować się do ratowania gospodarki Polski. Musimy przygotować się do odsunięcia od władzy wszystkich, którzy uczestniczyli w tej katastrofie. Musimy porzucić mrzonki fanatyków o europejskim superpaństwie. Musimy walczyć, o to aby Europa była kontynentem wolnych współpracujących ze sobą narodów.
Tomasz Urbaś
Podejrzany: Goldman Sachs.
Chciwość połączona z łamaniem elementarnych zasad uczciwości i rzetelności, legły u podstaw tarapatów, w jakie wpadła w ostatnich latach zachodnia ekonomia. Ogólne opisy przyczyn kryzysu finansowego, który dał początek załamaniu gospodarczemu, przybierają postać konkretnych przykładów. Wiadomo, że początkiem zła była spekulacja na rynku hipotecznym w USA. Ale dopiero teraz dowiadujemy się, jak to było w praktyce. Oto amerykański nadzór finansowy złożył pozew przeciwko bankowi inwestycyjnemu Goldman Sachs. Jest to pierwszy wniosek o ukaranie instytucji finansowej za łamanie prawa przy inwestycjach w hipoteki. I chyba nie ostatni.
Główny oskarżony - Abacus 2007-AC 1
Według amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) bank Goldman Sachs tworzył instrumenty finansowe oparte na rynku hipotecznym. Nosiły one nazwę Abacus 2007-AC1. Następnie sprzedawał je funduszom emerytalnym, zagranicznym bankom i firmom ubezpieczeniowym.
Problem w tym, że bank doskonale wiedział, iż najprawdopodobniej przyniosą one straty kupującym je inwestorom. Ale nie tylko nie informował klientów o ryzyku związanym z zakupem tych „śmieciowych” papierów, a wręcz zadbał o znaczne zyski dla siebie w sytuacji, gdy zaczną one tracić na wartości. Związany z Goldman Sachs fundusz najpierw wspólnie tworzył te obligacje, żeby potem grać na giełdzie na ich spadek.
Bank sprzedał te papiery na łączną wartość 10,9 mld dolarów. Ci, którzy je kupili większość tych pieniędzy stracili. A ponieważ w sytuacji, gdy ktoś traci, to ktoś inny zarabia. Okazało się, że zarobił na tym właśnie Goldman Sachs i powiązane z nim fundusze.
Nabite w butelkę w ten sposób zostały głównie europejskie instytucje finansowe, w tym zwłaszcza niemieckie. Natomiast na szczęście ominęło to nasz kraj. Banki działające w Polsce nie kupowały i nie sprzedawały „toksycznych papierów” Goldman Sachsa. Ale amerykański Citi Handlowy sprzedał swoim klientom podobne obligacje upadłego Lehman Brothers. Łącznie kupiło je 229 klientów na kwotę 15 mln dolarów. Co ciekawe miały one oficjalną opinię bankowców, że są bardziej bezpieczne od obligacji sprzedawanych przez polski rząd.
Okazało się to wszystko wielką fikcją. Po upadku w 2008 r. banku Lehman stały się one nic nie wartymi świstkami papieru. Ale w styczniu tego roku, chcąc ratować swoją i całej branży, reputację, Citi Handlowy zapowiedział, że odkupi je od swoich klientów za 60 proc. wartości.
Europa dopadnie oszustów?
Decyzja nadzoru finansowego w USA wywołała reakcję łańcuchową w Europie. W najbardziej rozzłoszczonej prasie niemieckiej pojawiły się informacje, że rząd Angeli Merkel rozważa zawieszenie wszystkich finansowych połączeń z Goldman Sachs. A do specjalnego śledztwa szykuje się też niemiecki nadzór finansowy.
Pozew zamierza złożyć państwowa grupa finansowa KfW oraz IKB - niemiecki bank specjalizujący się w pożyczkach dla małych i średnich firm. IKB uważa, że na nieuczciwych machinacjach amerykańskiego partnera mógł stracić ok. 150 mln euro. Nad podobnym krokiem zastanawia się też holenderski Rabobank.
Śledztwo w sprawie transakcji zawieranych przez Goldman Sachs wszczął też brytyjski nadzór finansowy FSA. Jednym z poszkodowanych jest bowiem Royal Bank of Scotland.
Amerykański bank broni się twierdząc, że „toksyczne” papiery sprzedawał fachowym instytucjom finansowym, które same powinny dobrze się orientować jakie ryzyko wiąże się z zakupem oferowanych obligacji. Nie można więc mówić, że zostały one wprowadzone w błąd. I zapewne trochę racji ma, co nie zdejmuje odpowiedzialności Goldmana Sachsa za stosowanie nieuczciwych praktyk.
Jak okiełznać chciwość bankierów?
Po decyzji SEC w USA Partia Republikańska zarzuciła jej motywy polityczne. Zasugerowano, że rozdmuchano sprawę, aby dostarczyć dodatkowych argumentów prezydentowi Barackowi Obamie za jego koncepcją reformy systemu bankowego. Biały Dom zdecydowanie odrzucił te podejrzenia twierdząc, że nadzór finansowy nie konsultował swojej decyzji z administracją.
Obama chce przeciwdziałać powstawaniu podobnych kryzysów w przyszłości przez rozdzielenie działalności inwestycyjnej od stricte bankowej. Natomiast Międzynarodowy Fundusz Walutowy zaproponował, aby najbogatsze kraje wprowadziły nowy podatek od banków. Uzyskane w ten sposób pieniądze trafiałyby na specjalny fundusz kryzysowy.
Istnieje jednak obawa, że banki te nowe koszty przerzucą na klientów i to oni ostatecznie za to zapłacą. Dodatkową krytykę wywołuje ten pomysł z uwagi na to, że nowy podatek miałyby egzekwować rządy poszczególnych państw i odkładać na specjalny fundusz do wykorzystania w czasach kryzysu. Ale dotychczasowe doświadczenia pokazują, że pieniądze te w wypadku problemów budżetowych mogłyby zostać wcześniej wykorzystane. Zabezpieczenie stałoby się w praktyce fikcją.
Istnieje też pomysł, aby zmusić banki do utrzymywania większych rezerw. Ich wielkość powinna im pozwolić na przetrwanie przynajmniej 30 dni kryzysu. Tak, aby państwo, korzystając z pieniędzy podatników, interweniowało naprawdę w wyjątkowych sytuacjach.
Ta mnogość pomysłów nie pozwala na razie na wypracowanie jednolitej propozycji. Wobec otwartego rynku kapitałowego nowe regulacje muszą być wprowadzone do systemu prawnego wszystkich państw, aby być skutecznymi.
Obnażenie przez amerykański nadzór finansowy mechanizmu kombinacji Goldman Sachsa pokazuje, jak kwestia okiełznania chciwości bankierów jest pilna i ogólnoświatowa.
Bogusław Kowalski
Reperkusje pokryzysowe
Jak starałem się przedstawić w niedawnej publikacji, kryzys finansowy mamy już za sobą. Świadczą o tym dobitnie najnowsze wyniki Wall Street, które wprawiają w dobry humor wszystkich finansowych spekulantów.
Rezultaty te uzyskiwane są dzięki wpompowywaniu do sektora finansowego gigantycznych sum przez Federal Reserve. Na ostatnim posiedzeniu Feds, postanowiono utrzymać prawie zerowe stopy procentowe, co oznacza że finansiści będą nadal otrzymywać, praktycznie za darmo, tak zwane „zielone zastrzyki”.
Agence France-Presse tak o tym procesie pisze:
Ten federalny program, zwany często quantitative easing (tworzenie pieniądza), uwzględnia również zakup do końca tego roku MBS (hipotecznych papierów dłużnych) na sumę przekraczającą tysiąc miliardów dolarów.
Kiedy przed z górą dziesięciu laty, amerykańscy „finansiści” zaczęli bawić się „innowacyjnymi instrumentami finansowymi”, takimi jak CDO, MBS, CSD, etc., trudno było przewidzieć dalekosiężne konsekwencje tej działalności. Kiedy cała ta wirtualna konstrukcja, napędzana jedynie ich obłędną zachłannością, w końcu zawaliła się, zdegustowani „finansiści” zażądali od swych agentów (dla niepoznaki pozujących się na demokratycznie zainstalowany rząd „przodującego państwa świata”) stosownej rekompensaty.
„Rekompensatę” tą stanowią różnorakie „programy pomocowe”, które zarówno administracja republikańska (Busha), jak i demokratyczna (Obamy), zafundowały Wall Street. Programy są różnorodne i skomplikowane, by łatwiej było ukryć przed społeczeństwem ich jedyny cel jakim jest przetransferowanie tysięcy miliardów dolarów z kieszeni podatnika do kieszeni plutokratów. Na dodatek, aby było jeszcze śmieszniej, są to nieistniejące dolary. W momencie ich materializacji, inflacja zalałaby cały świat, a ich wartość osiągnęłaby liczbę zero.
Na całe szczęście, w chwili obecnej „finansiści” zainwestowali te nieistniejące (wirtualne) fundusze na giełdzie i na nowo rozkręcili swą ulubioną zabawę w finansowe kasyno.
Owe astronomiczne sumy stanowią jednak rodzaj bomby z tykającym zapalnikiem czasowym. Zarówno amerykańska plutokracja, jak i największy wierzyciel Stanów Zjednoczonych, ChRL, gorączkowo poszukują sposobu na korzystną dla siebie „materializację” tych funduszy.
Po zrujnowaniu realnej gospodarki świata, „bańkowe” (wirtualne) pieniądze ruszają teraz na podbój rynków towarowych.
Chiny zaangażowały się już, na rynkach wschodzących i w krajach trzeciego świata, w zakupy realnych aktywów, takich jak środki produkcji, dostęp do surowców, energii, itp. W ich ślady zaczyna już podążać międzynarodowa finansjera.
Wymiana amerykańskiego wirtualnego pieniądza i niespłacalnego długu na materialne zasoby świata, zaczyna nabierać tempa. Szczególnie niepokojącym zjawiskiem jest masowe wykupywanie ziemi rolnej z przeznaczeniem na produkcję biopaliw.
Brytyjski Guardian donosi, że zakupy gruntów rolnych przybrały już alarmujące rozmiary. Tylko w ciągu ostatniego półrocza, około 20 milionów hektarów ziemi ornej w Afryce i Azji, zostało zakupione przez kapitał spekulacyjny. Obszar ten dorównuje połowie wszystkich użytków rolnych Unii Europejskiej. Szczegóły tych transakcji opisane są w publikacji zatytułowanej „Grabież ziem krajów rozwijających się przez zagranicznych inwestorów” (Land Grabbing' by Foreign Investors in Developing Countries).
Tak więc zamiast karmić głodujących, 2,8 milionów hektarów zakupionych w Kongo przez ChRL, czy setki tysięcy hektarów nabytych przez brytyjski kapitał w Etiopii, Mozambiku i Tanzanii; przeznaczone zostanie na produkcję paliw.
Patrick Woodall, research director w Food and Water Watch stwierdza:
Inwestycje te ekstrahują użytki rolne z łańcucha wyżywienia tych krajów, a w dodatku większość transakcji odbywa się w tajemnicy przed lokalnym społeczeństwem. Ziemia jest po prostu wyrywana spod nóg miejscowych chłopów i pasterzy.
Niekiedy „inwestycje” te wychodzą na jaw i powoduje to zrozumiałe niepokoje społeczne. Przykładem tego jest niedawny upadek rządu Madagaskaru w wyniku „sprzedaży” ponad miliona hektarów ziemi (wielkość połowy Belgii), która praktycznie za darmo przekazana została South Korea's Daewoo Logistics .
Truizmem jest stwierdzenie, że tego rodzaju „inwestycje” i „przekształcenia własnościowe” mają w Polsce tak długą tradycję jak IIIRP, z tą tylko różnicą, że z ich powodów nie upadają rządy „światłych europejskich elit”. No cóż Ojczyzna nasza ma jeszcze dość daleką drogę do osiągnięcia standardów krajów trzeciego świata. Jak na razie zadowolić się musimy „standardami unijnymi”.
Również program „prywatyzacyjny” obecnej administracji kolonialnej gauleitera Tuska znany jest dobrze opinii publicznej, co niestety nie przekłada się na zmianę jej stosunku do rządzących ugrupowań, które nadal uwielbiane są przez większość społeczeństwa.
Mniej znane są natomiast inne zakusy „inwestorów” w odniesieniu do polskich zasobów naturalnych. Przykładem może tu być przymiarka naszych holenderskich „partnerów” z Unii Europejskiej do masowego wykupu ziemi ornej, na której to planują oni dalsze rozwinięcie produkcji toksycznych odpadów, z niezrozumiałych powodów, w terminologii unijnej zwanych, „żywnością”.
Tak więc, w najbliższym czasie można w Polsce oczekiwać kolejnej „fali uderzeniowej” zainicjowanej amerykańskim kryzysem (a raczej szwindlem) finansowym.
Jeżeli polskie społeczeństwo pozostanie nadal tak bierne i otumanione, jak obecnie, to ostateczny upadek będzie jeszcze żałośniejszy niż można by wyrokować na podstawie obecnej jego sytuacji w „ekskluzywnym klubie bogatych”.
Finanse znowu dominują.
Katoliccy eksperci, także w ramach prac rzymskich gremiów, od dawna podkreślają niebezpieczną dominację finansów nad realną gospodarką, która wytwarza dobra dla ludzi. Na początku grudnia w finansach nastąpiła poważna zmiana tendencji, która wpłynie na życie narodów.
Prezydent USA Barack Obama i szef EBC (banku centralnego strefy euro) Jean-Claude Trichet zapowiedzieli, że największe banki centralne przestaną pożyczać pieniądze bankom komercyjnym. Przez ostatni rok, pod hasłem ratowania gospodarki, w ten sposób elity polityczne ratowały swoich zaprzyjaźnionych finansistów. Banki zaś za otrzymane niemal za darmo pieniądze kupowały na giełdach np. kontrakty na mleko w proszku. W efekcie my płacimy więcej za ser i masło. Wzmożona podaż pieniądza powoduje bowiem inflację. W ostatnim ćwierćwieczu nowa architektura finansowa pozwoliła bankom, we współpracy z rządami, stworzyć ogromny nadmiar pieniądza bez pokrycia w realnych dobrach. Kryzysy, począwszy od 1987 r. (np. odczuwalny w Polsce kryzys w 2001 r.), pokazały, co się dzieje, kiedy ktoś powie: „Sprawdzam”. Tymczasem wszyscy gracze mają w ręku mnóstwo blotek udających asy. Obecnie nikt poważny już nie wierzy w nominalną wartość instrumentów finansowych krążących po świecie lub ukrytych w szufladach. Ale państwowe banki centralne, niestety, nadal pożyczają pieniądze prywatnym bankom pod zastaw tych bezwartościowych papierów. Kiedy jednak ta praktyka się skończy, a skończy się zapewne wiosną, nadejdzie nieuchronna korekta. Korekta zaś oznacza w tej sytuacji deflację. Deflacja jest odwrotnością inflacji. Jest to spirala cen i płac, ale w dół, nie w górę. W praktyce jest znana tylko Japończykom, bo w świecie zachodnim nie występowała od ponad 70 lat. Jest to czas, kiedy najlepszą inwestycją jest gotówka w skarpecie.
Deflacja po inflacji jest zdrowym zjawiskiem, ale, niestety, dla wielu bolesnym. Łączy się z ostrą depresją gospodarczą. Nikt nie chce wydawać pieniędzy na towary, bo dobra trwałe tracą wartość, a gotówka rośnie w cenę. Gospodarka nie jest zatem przyśpieszana sztuczną produkcją pieniądza, co było powszechną praktyką ostatnich dekad. Należy zaznaczyć, że ta gotówka trafiała głównie do wybrańców… Część ludności poradzi sobie w depresji deflacyjnej. Wielu jednak popadnie w kłopoty. Na świecie już teraz spadają płace i rośnie bezrobocie. To jest, oczywiście, kłopot dla elit politycznych, które mogą stracić władzę. Dlatego właśnie przez ostatni rok elity Zachodu z taką determinacją walczyły z perspektywą deflacyjnej depresji. Możliwości dodruku pieniędzy najwyraźniej się jednak wyczerpały. Niezadowolenie dużej masy ludności państw Zachodu można przytłumić na różne sposoby, ale wszystkie są trudne. Powstaje zatem szansa dla nowych elit zarówno na lewicy, jak i na prawicy. Eskalacja konfliktu na Środkowym Wschodzie zapowiedziana przez prezydenta Obamę 1 grudnia niewątpliwie pozostaje w związku z planem zamknięcia kurka z pieniędzmi dla banków prywatnych. Pozwala bowiem wepchnąć Zachód w tryby ekonomiki wojennej. Wszystko to zaś przypomina nam chińskie przekleństwo: „Obyś żył w ciekawych czasach”.
Marcin Masny
Klimatyczna „ściema”.
To co od dłuższego czasu, a ostatnio szczególnie intensywnie przy okazji konferencji ONZ w Kopenhadze, wyprawia się wokół klimatu, niektórzy nazywają klimatyczną „ściemą”. Z jednej strony bowiem wielka - można powiedzieć - globalna troska biurokratycznych gremiów o klimat, a zwłaszcza o ograniczenie tzw. efektu cieplarnianego, co przede wszystkim wiąże się z kosztowną redukcją emisji dwutlenku węgla. Z drugiej strony spektakularne akcje protestacyjne europejskiego i światowego „lewactwa” oraz „nawiedzonych” ekologów, którzy ze swej działalności uczynili sposób na zaistnienie w przestrzeni społecznej i politycznej, a niektórzy także na całkiem niezłe zarobki. Niepoprawne politycznie jest dzisiaj apelowanie o odrobinę rozwagi, a przede wszystkim pokory, by człowiekowi (a zwłaszcza wielkim tego świata) nie zdawało się, że ma wpływ - zarówno w sensie negatywnym, jak i pozytywnym - na globalne zmiany klimatyczne. Także ostatnie sygnały o fałszowaniu danych z obserwacji klimatycznych każą się zastanawiać, czy klimatyczna „ściema” nie jest kolejnym sposobem na wyłudzenie - summa summarum z kieszeni każdego z nas - ogromnych pieniędzy. W końcu debaty i fanaberie „klimatokratów”, manifestacje ekologów i demolki „lewaków” ktoś musi sfinansować.
Marian Salwik