Fredro Aleksander
PAN BENET
Komedia w jednym akcie, wierszem.
Młodzi, nie mając doświadczenia, skwapliwością grzeszą. Starzy, sparzywszy się na jednym, więcej się czasem lękają,, niż trzeba; środkiem iść należy.
And. Maks. Fredro
OSOBY
PAN BENET
PUŁKOWNIK, jego brat
ZDZISŁAW, jego synowiec
PAULINA
STEFAN, służący pana Beneta
MACIUŚ, chłopak Pułkownika
Rzecz dzieje się na wsi w domu pana Beneta.
Scena przedstawia obszerny pokój. Na prawej stronie od aktorów, przy drzwiach kominek; odsunięty od tegoż ku środkowi stół duży, dywanem przykryty; dwie świece. Po lewej stronie kanapa; za kanapą między dwoma drzwiami stolik z kwiatkami w wazonach. W głębi drzwi środkowe, przy nich papuga w klatce.
SCENA I PAN BENET
(sam; chodzi zwolna po pokoju i rozmawiając klapką muchy bije)
Beatus, qui tenet *,
Powiedział pan Benet.
Pan Benet, mój antenat — arcymądra głowa;
Przewodnią też są moją święte jego słowa. Każdy goni za szczęściem, a jak go dopadnie, Puszcza z rąk, bo co szczęście, sam nie wie dokładnie;
Goni całe swe życie, bez ustanku, wściekle,
Tłucze się za tym szczęściem jak Marek po piekle,
I dziwi się na końcu przeznaczeniu swemu,
2e prócz guzów nic nie miał. A któż winien temu?
Nie biegaj, nie potkniesz się; nie pnij się, nie spadniesz,
Nie pływaj, nie utoniesz; a gdy co owładniesz,
Trzymaj się tego silnie jak pijany płota!...
*/Beatus, qui tenet szczęśliwy, kto posiada.
(łac.) czyt>: beatus kwi tenet
Lepsza pewność żelazna niż nadzieja złota. Kiedy ze schodem słońca w tabakierkę puknę, Tabaczki całym nosem na dzień dobry smuknę, Kiedy później zdrów, wesół wezmę się do pracy — Najprzód kawkę z bułeczką gładko zmiotę z tacy, Potem kwiaty powącham, papugę poskrobię, Potem z klapką na muchy popoluję sobie, Kiedy nareszcie, panie, po chwili spoczynku Zjem obiadek i potem drży mnę przy kominku, A cisza, cisza luba wkoło mnie osiędzie — Pytam się, czy nam kiedy w raju lepiej będzie?
SCENA II
PAN BENET, ZDZISŁAW
ZDZISŁAW (za sceną)
Fawor! Są tu! Do nogi!
PAN BENET
Cóż to za wrzawa? ZDZISŁAW (za sceną) Weź go do psiarni!... Prędzej!...
PAN BENET
Cóż to — głos Zdzisława?...
Zdzisław wchodzi; jego mowa prędka, ucinkowa. Ruchy gorączkowe — śmiech przymuszony.
ZDZISŁAW (całując w ramie Pana Beneta)
86
Jak się masz, stryju?
PAN BENET Witam!
ZDZISŁAW
Psa zamknąć kazałem;
Psów nie lubisz?...
PAN BENET Nienawidzę.
ZDZISŁAW
Stryj zdrów?
PAN BENET Ot, tak...
ZDZISŁAW (chodząc)
Przyjechałem. f po krótkim milczeniu) Przyjechałem.
PAN BENET (nie spuszczając go z oka)
Widzę, widzę.
ZDZISŁAW (nie patrząc na stryja) Stryj wygląda wyśmienicie.
PAN BENET A ty, jak się masz?
ZDZISŁAW
Tak jak całe życie — Doskonale. (śmiejąc się zdejmuje paltot i rzuca na klatkę)
PAN BENET Nie zrzuć klatki!
ZDZISŁAW (bierze paltot i rzuca na ziemię)
Nie... nie... Zimno -— nic nie szkodzi!... Mnie gorąco — mróz mnie chłodzi... (zdejmuje szal z szyi i rzuca na kwiatki)
PAN BENET Uważaj — połamiesz kwiatki!...
ZDZISŁAW A, prawda — połamię kwiatki...
Ściąga szal i rzuca na ziemię. Potem chodzi, rozpinając suknie, obcierając twarz etc. Pan Benet nie spuszcza go z oka. Zdzisław po krótkim milczeniu.
Przyjechałem.
PAN BENET Słyszę, słyszę.
ZDZISŁAW Jak bomba wpadłem z hałasem... Przerwałem swobodną ciszę, (śmiejąc się) Jak bomba — z trzaskiem, hałasem...
PAN BENET Nie mógłbyś usiąść tymczasem?...
ZDZISŁAW (siadając)
Owszem.
PAN BENET (po krótkim milczeniu)
Skąd jedziesz, Zdzisławie?
ZDZISŁAW Nie wiem — w turystę się bawię... Botanizuję...
PAN BENET Po śniegu?...
ZDZISŁAW
Poluję.
Jak się zmęczę, śpię — a jak śpię, nie czuję. ("spuszcza głowę i wpada w zamyślenie)
PAN BENET (po krótkim milczeniu)
Miałeś się żenić?
ZDZISŁAW
(zrywa się; Pan Benet wstaje niespokojny) Ja się żenić miałem?...
(chodzi coraz prędzej)
Żenić się miałem! Ja się żenić chciałem!...
PAN BENET Wszakże z Pauliną byłeś zaręczony,
Z wychowanką mego brata...
ZDZISŁAW (z głośnym wybuchem śmiechu; Pan Benet cofa się)
Z Pauliną?... Lepszej nie znalazłbym żony... Z Pauliną?... Ja, ja?... Ha! To dobre żarty! (chodzi; potem nagle staje przed stołem, za który cofnąl się pan Benet)
Cóż stryj tak patrzy, na stole oparty, Nie ściągając z dzwonka ręki? Cóż to, masz mnie za wariata?
PAN BENET
Żeś nie wariat, Bogu dzięki...
Ale wyznać się ośmielę —
Podobieństwa diable wiele!
ZDZISŁAW Ha, tak; zwykły wyrok świata:
Kto nie w nasze wszedł koleje,
Oczywiście — ten szaleje!
PAN BENET
Słuchaj, Zdzisławie — zróbmy traktat mały:
Albo powściągnij szalone zapały,
Jak na prawego Beneta przystoi,
A słuchać będę, co twój mózg wyroi —
Albo, jeżeli chcesz jak opętany
Krzyczeć i biegać od ściany do ściany,
Ja ci pomocy udzielę —
Salon rzęsiste oświecę,
Wszystkie kąty, wszystkie rogi
Poduszkami ci zaścielę,
By w gorliwej twej mimice
Wyprawiając monologi
Nie poniosłeś gdzie skąd szwanku.
Ale pozwól mi, kochanku,
Że ustąpię z placu boju,
Że się zamknę w mym pokoju,
Bo spokojność — skarb mój drogi
I nie dam go w własnym domu
Napastować bądź to komu.
ZDZISŁAW (mówiąc cicho i bardzo pomału)
Dobrze. Siadajmy — spokojnie, pomału
Powiem rzecz całą... cicho... bez zapału.
Zatem, stryju, wystaw sobie,
Że się kochasz już dwa lata...
PAN BENET
Jak ty...
ZDZISŁAW
Jak ja. — Nie masz świata,
Nie masz szczęścia, nie masz życia,
Najmniejszego serca bicia,
Tylko w drogiej jej osobie!
PAN BENET
Jak w Paulinie...
ZDZISŁAW
Jak w Pau...? Nie, nie!... (chce wstać, Pan Benet go zatrzymuje)
PAN BENET Pst, spokojnie!
ZDZISŁAW (po krótkim milczeniu)
Tej miłości Matka nie pochwala wcale...
PAN BENET
Jak twoja...
ZDZISŁAW
Jak moja... Ale
Mimo Wszelkich przeciwności
Kochasz się, kochasz szalenie...
PAN BENET (z oburzeniem i wzniośle)
Żaden z Benetów nie kocha szalenie!
ZDZISŁAW Dajmy na to!...
PAN BENET (po krótkim zastanowieniu) Dajmy na to!
ZDZISŁAW Ale, o głupcze!... Ty ufasz osobie...
PAN BENET
Wiesz co, Zdzisławie — mów lepiej o sobie,
Jakoś łatwiej ci uwierzę.
ZDZISŁAW Zatem krótko, węzłowato,
Całej zbrodni opis zrobię...
PAN BENET
Zbrodni?...
ZDZISŁAW
Okropnej!
PAN BENET
Ja bym odszedł może?.
ZDZISŁAW (zatrzymując wstającego) Spokojnie!...
PAN BENET
Zbrodni?
ZDZISŁAW
Jasno rzecz przełożę
PAN BENET
Nie chcę, nie chcę!...
ZDZISŁAW
Miłość nasza...
PAN BENET (zatykając sobie uszy)
Nie, o zbrodni — ani słowa!...
Już sam wyraz mnie przestrasza!
ZDZISŁAW
Ależ, mój stryju, tu mowa
O zbrodni zdrady — w miłości.
PAN BENET (powoli, przychodząc do siebie)
A, tak... tak... zdrady... miłości...
(znowu z Gniewem)
Czemuż straszysz, u kaduka?
Na pięć minut... na dwanaście...
Na piętnaście... osiemnaście
Pozbawiłeś spokojności;
Jeszcze dotąd serce puka!
ZDZISŁAW (bardzo pomału)
Ależ bo i stryj gorąco kąpany,
Nawet spokojnie nie dasz przyjść do słowa!
PAN BENET
Ha, jakem Benet, z tej cudownej zmiany
Rozśmiać się muszę — jego zimna głowa,
Moja gorąca! (śmieje się) No, no... mówże dalej,
Słucham cierpliwie — koniec dzieło chwali.
ZDZISŁAW
Mój stryj, Pułkownik, swoją wychowankę
Kochał jak córkę, mnie kochał jak syna;
Nic więc dziwnego, że ja i Paulina...
PAN BENET ...bawiliście się w kochanka, kochankę...
ZDZISŁAW
Jak to bawili?...
PAN BENET
Źle, źle powiedziałem!
Kochaliście się — straszliwie, ogromnie!
ZDZISŁAW
Ach, tak! Kochany kochałem
Serca, duszy całą siłą.
Pułkownika to cieszyło,
Często żartem mawiał do mnie;
„Nie dam z domu, co mi w dom dało przeznaczenie;
Żeń się, chłopcze, z Paulinką, bo ja się ożenię!"
Ale dopiero po trudnościach wielu
Matkęm uprosił — stanąłem u celu.
To historyji połowa.
PAN BENET (ironicznie) Dobrze — a teraz do zbrodni...
ZDZISŁAW
Wyjechałem do Krakowa.
Zaledwie kilka tygodni
Na tym wygnaniu minęło,
Bezimienny list odbieram...
PAN BENET
Bezimienny?... Piękne dzieło!
ZDZISŁAW
Słuchaj. Oczy me przecieram,
Czytam, czytam jak przez krepę,
Że jej kuzyn, pan Antoni,
To łyse, grube, półślepe,
Z nosem kończatym...
PAN BENET
Kończatym?
ZDZISŁAW
Kończatym — śmie wzdychać do niej;
Śmie wzdychać i nie dość na tym — (śmieje się)
Ale dobrze jest przyjęty!
(zrywając się) Ha! Ty Antoni przeklęty!
PAN BENET
(sadzając go) Tylko spokojnie, dlaboga!
Jak — bezimienna przestroga?...
ZDZISŁAW
Ale przy niej dowód jasny —
Pauliny bilecik własny,
Do przyjaciółki pisany.
(Przyjaciółki — kara Boga!)
Mam, mam w ręku dowód jasny,
Wyrok na się już wydany.
(zrywając się)
Ha! Drzyj, truchlej, wiarołomna!
PAN BENET
Wiarołomna — to być może,
I ja trzy razy powtórzę,
Lecz ,,wiarołomna" nie możnaż powiedzieć,
A spokojnie przy tym siedzieć?
ZDZISŁAW
Ależ, przez Boga żywego,
Czy stryj nie pojmujesz tego,
Że w mych żyłach krew gorąca
Tętna gwałtownie potrąca,
Bije w sercu jakby młotem?...
PAN BENET
I cóż z tego? Co to po tem
Co wykujesz takim młotem?
Wierz mi, spokojność...
ZDZISŁAW
Niech ją piorun trzaśnie!
Mnie dziś o niej myśleć właśnie! (chodzi prędko)
PAN BENET
(do siebie) Jak Bóg Bogiem, on szaleje!... .
Pierwszy z Benetów szaleje!
(głośno)
No i cóż się potem dzieje?
ZDZISŁAW
Co? Rzecz najnaturalniej sza...
PAN BENET
Na przykład?
ZDZISŁAW
Najrozumniej sza —
Piszę do stryja: „Twoja wychowanka
Niech sobie idzie za swego kochanka!"
PAN BENET
Tak?
ZDZISŁAW A do niej: „Bywaj zdrowa!"
PAN BENET I nic więcej?
ZDZISŁAW Ani słowa...
PAN BENET Hm — zwięzłość stylu wzorowa!'
ZDZISŁAW Rzecz skończywszy — pięknie, cicho, Pojechałem do Kijowa.
PAN BENET Na kontrakty?...
ZDZISŁAW
A mnie licho
Do kontraktów!
PAN BENET
Po cóż zatem?
ZDZISŁAW
Chciałem zerwać z całym światem,
W stepach gdzie zająć siedlisko,
Ale stepy nadto blisko...
Znaczniejszy przedział położę —
Wyprowadzę się za morze,
Pójdę w afrykańskie puszcze,
Będę mieszkał z tygrysami,
Hyjenami, szakalami.
PAN BENET
Tam gorącej krwi nie braknie,
Całe towarzystwo łaknie.
Dobrze zrobisz — idź na puszczę!
ZDZISŁAW Ale pierwej — bączka puszczę.
PAN BENET
Bączka?...
ZDZISŁAW Kuzynka zabiję...
PAN BENET Z kończatym nosem?...
ZDZISŁAW
Z kończatym.
PAN BENET Jak to zabijesz?...
ZDZISŁAW Jak żmiję!
PAN BENET Na gładkiej drodze?
ZDZISŁAW
Na drodze honoru.
PAN BENET A, ba!... I cóż zyskasz na tem?
ZDZISŁAW
Co wypadnie z tego sporu,
Jedno lepsze od drugiego —
Jego życie albo moje.
PAN BENET
W samej rzeczy, z dwojga złego
Lepsza, tu kulka człowieka,
Tu przynajmniej zwłoki twoje
Spokojnie w Benetów grobie
Niż tam tygrysia paszczęka.
Będą mogły legnąć sobie.
SCENA III
Ci SAMI, STEFAN
STEFAN (oddając list)
Maciuś przyjechał z rzeczami Pułkownika.
PAN BENET, ZDZISŁAW Pułkownika?...
STEFAN
Gdzieś go z mostu jakaś bryka
Wywaliła ze saniami,
Przez to tak późno przybywa.
(sprząta palto i szal Zdzisława, potem odchodzi)
SCENA IV PAN BENET, ZDZISŁAW -
PAN BENET
To niespodzianka prawdziwa. (czyta list) „Kochany bracie! Na trzy moje listy nie odebrałem od Ciebie odpisu..."
Żadnego nie odebrałem!... „...lubo spodziewałem się szczerego i solennego powinszowania. Teraz, jadąc do Krakowa, chcę wstąpić do Ciebie, a szanując drogą Ci spokojność..."
Tak spokojność! A gdzie ona? „...i nie chcąc jej przerwać gwałtownym sposobem, wyprawiam dniem przody mego Maciusia z rzeczami. Ja zaś będę w sobotę wieczór..."
ZDZISŁAW To — wczoraj?... Jutro?...
PAN BENET
To — dzisiaj. „Ze mną, rozumie się, jedzie moja żona..."
ZDZISŁAW
Co?
PAN BENET
Żona.
Zdzisław porywa lichtarz, chcąc przyświecić; świeca wypada — porywa drugi i przybliża do listu.
Dzień feralny.
ZDZISŁAW Czytaj, stryju!
PAN BENET (czyta) „Ze mną, rozumie się, jedzie moja żona"...
ZDZISŁAW
Rozumie się?...
PAN BENET Rozumie.
ZDZISŁAW
Moja żona?.
PAN BENET
Moja żona.
ZDZISŁAW Czytaj, stryju.
PAN BENET (czyta) ...Jest trochę cierpiąca, każ dla niej z łaski Swojej, dobrze wygrzać żółty pokój. Dla mnie proszę w zielonym o dobry ogień na kominku. Do zobaczenia!
Józef Benet...
ZDZISŁAW
Józef Benet?...
PAN BENET Józef Benet. (długie milczenie) A, ba — drwij sobie! Ja temu nie wierzę.
ZDZISŁAW
Nie wierzysz?...
PAN BENET Tylko, że...
ZDZISŁAW Co?
PAN BENET
Ci żołnierze To z kamienia, to ze stali.
Jest nareszcie i przysłowie:
„W starych piecach diabeł pali".
(zadzwoniwszy, do Stefana) Wołaj Maciusia! Ten najlepiej powie.
SCENA V PAN BENET, ZDZISŁAW, MACIUŚ
PAN BENET
Pójdź tu!
ZDZISŁAW
(chwytając gwałtownie za rękę Maciusia i ciągnąc na przód sceny)
Mów prawdę, nic ci się nie stanie!
MACIUŚ
(podrostek z rudą rozczochraną czupryną) Prą... prawdę mówię... złamałem są... sanie I nie mo... mogłem do... dostać sa... sani.
Pan Benet stoi pośrodku, Maciuś po prawej stronie od stołu, po lewej Zdzisław. Maciuś coraz bardziej zatrwożony nie spuszcza z oka Zdzisława.
PAN BENET Kto jedzie z panem?
MACIUŚ Pani.
PAN BENET
Jaka pani?
MACIUŚ
Tac żonka...
ZDZISŁAW Kłamiesz!
Maciuś się cofa.
PAN BENET
Pozwól, Zdzisławie! do Maciusia) Pan się ożenił?
MACIUŚ
I jak!
PAN BENET
Gdzie?
MACIUŚ
W Warrrszawie..
ZDZISŁAW
Kłamiesz!
MACIUŚ
Dalipan!
PAN BENET Z kim?
MACIUŚ
Z pan...ną... Pau... liną...
ZDZISŁAW (rzucając się na Maciusia) Ha, hultaju!... Ha, gadzino!...
Maciuś ucieka za stół. Zdzisław raz z jednej, raz z 'drugiej strony zastępując, chce go uchwycić.
MACIUŚ
(krzyczy z coraz większym strachem i płaczem) Za... co... mnie pan chcesz czu... czubić?
ZDZISŁAW Z Paulina, mówisz — z Paulina?...
MACIUŚ Za... za co mnie pan... za... co chcesz czu... czubić?
PAN BENET (do Zdzisława) Żaden z Benetów...
ZDZISŁAW (goniąc) Z Paulina, z Paulina?
PAN BENET (do Maciusia, wstrzymując Zdzisława)
Uciekaj!
MACIUŚ (ucieka — ostatnie stówa mówi za drzwiami) Za... co... mnie... pan chcesz czu... czubić?
SCENA VI
PAN BENET, ZDZISŁAW potniej STBFAM
PAN BENET Opamiętaj się, dlaboga!
ZDZISŁAW On? On — miałby ją zaślubić?
PAN BENET
Słuchaj — każda chwila droga...
Co się stało, to się stało...
Każdemu wolno się żenić,
A do tego nic nikomu;
Ale zwróćmy dążność całą,
By spokojność mego domu
W swar haniebny nie przemienić.
Wy się widzieć nie możecie —
Uchodź stąd, nim stryj przyjedzie!
Idź, idź — szlachetny Benecie,
Honor przodków niech cię wiedzie!
ZDZISŁAW
Co? Ja — miałbym uciekać?
Ja, niewinny — przed jej winą?
Nie, nie — tu jej będę czekać!
Niech się nasze oczy spłyną,
Niech otwarcie wypowiedzą
To, co tylko serca wiedzą;
Zbudzonemu jej wstydowi
Moja wzgarda niech odpowie!
PAN BENET Idź, zaklinam cię na Boga! .
ZDZISŁAW
Pójdę, pójdę — ale wprzódy
Złożę stryjowi dowody,
Jak niebezpieczna mu żmija
Wkoło serca się obwija.
PAN BENET
Czy myślisz, że ta przestroga,
Poniewczasie udzielona,
Nie napełni jadem łona
Tego, co w każdej potrzebie
Był zawsze ojcem dla ciebie?
ZDZISŁAW
Zostanę.
PAN BENET (z wzrastającym rozżaleniem)
Istoto sroga! Pomnij, że od Filareta Kalasantego Beneta Wszyscy zawsze Benetowie, Jak jednej matki synowie, Wszyscy w świętej zgodzie żyli!
ZDZISŁAW No to wszyscy głupcy byli.
PAN BENET
(zatacza się, jakby uderzony, opiera się o stół i dalej mówi, nie słuchając Zdzisława — boleśnie)
Benetowie?...
ZDZISŁAW Tylko głupi... Ściska rękę, co go łupi...
PAN BENET Głupcy!... Wszyscy!...
ZDZISŁAW
Głupia zgoda...
PAN BENET (zawsze przed siebie)
Benetowie!...
ZDZISŁAW
...którą splata Jednych korzyść, drugich strata...
PAN BENET Głupcy, głupcy!... Koniec świata!
(po krótkim milczeniu) Z nim rozmawiać czasu szkoda. (dzwoni; do Stefana, biorąc go na stronę) Na koń!... Pędź cwałem, Stefanie, Wstrzymaj, ostrzeż mego brata, Że tu Zdzisława zastanie!
(słychać dzwonki i trzask z bicza)
STEFAN
O!
PAN BENET
Co?
STEFAN To oni! (wychodzi)
PAN BENET
Oni! (siada osłabiony) Koniec świata! (zrywa się i staje przed Zdzisławom) Zdzisławie, masz do wyboru:
Albo — jak człowiek honoru Szanuj spokojność rodziny, Albo trucizną gadziny Zatruj stryja serce prawe I Benetów dobrą sławę!
(odchodząc, do siebie) Ratuj, święty Filarecie!...
ZDZISŁAW
(sam) Dobrze — niechże i tak będzie;
Niech się nurza w swoim błędzie, Niech ufa chytrej kobiecie! Kiedyś obudzi się przecie... Ale Paulinę, Paulinę — Chcę zapewnić, nim odjadę, że ja z miłości nie ginę, Żem jej wdzięczny za jej zdradę, Bom nie kochał jak Antoni... O, Boże! Otóż i oni!...
SCENA VII
PUŁKOWNIK, PAN BENET, ZDZISŁAW. PAULINA
PUŁKOWNIK
pochylony, w butach sukiennych — mocno kuleje, spierając się na laskę z kulą. Wchodząc;
Jak się macie? Jak się macie? (do Beneta) Jasiu, uściskaj bratowę, Ale zwolna, panie bracie!
PAN BENET (zmieszany śmieje się z przymusem)
A — bratowa!... Tak się zowie... A więc tedy... Jakże zdrowie?... (na stronie) Jakem Benet, tracę głowę! (Zdzisław całuje ramię Pułkownika)
PUŁKOWNIK Ho, ho — pan Zdzisław? Sługa uniżony!
PAN BENET (śmiejąc się)
Tak — sługa, sługa.... No, jesteś strudzony... Tu, wygodnie usiądź sobie!
Pułkownik siada na kanapie bokiem do sceny, tyłem do Zdzisława, który, ku ścianie zwrócony, obskubuje kwiatki w wazonach,. Paulina na prawej stronie stoi przy stole, odwrócona, i oblamuje wosk na świecach. Pan Benet w środku, w ciągłej niespokojności, śmieje się z przymusem i często czoło obciera.
PUŁKOWNIK (wyciągając nogę na kanapie)
Już, mocanie, z moją nogą
Diabli rady dać nie mogą!
Próżno jej uwagi robię,
Żem nowożeniec, mocanie,
Że mnie kuleć nie do twarzy.
Ona chce mieć własne zdanie,
Ćwika sobie, wierci, parzy,
Jakbym dla niej był stworzony;
A tu jakoś nie wypada —
Kikut, kikut obok żony!
Piękna para, piękne stadło —
Żona strzałka, mąż wahadło!
Ale Paulina powiada,
Że, mocanie, temu rada,
Bo mąż taki już nie dernie,
Jak to derdać umią młodzi.
Zdzisław obraca się, jakby dotknięty.
PAN BENET (ku niemu składa ręce niby błagając, a mówi śmiejąc Się)
Tak, tak... prawda... krzywo chodzi...
PUŁKOWNIK
Ale kocha — prosto, wiernie! Prawda żono?
Zdzisław obraca się. Gra pana Beneta jak wyżej.
PAULINA
po krótkim milczeniu z przymusem) W samej rzeczy.
PAN BENET (do Pauliny) Bardzo pięknie! (do Pułkownika) Nikt nie przeczy!
PUŁKOWNIK Mówią, że kto się ożeni, Ten się odmieni. Otóż ja się ożeniłem, A na jotę nie zmieniłem:
Jak kulałem, tak kuleję;
Jak za młodu, tak w tej dobie, Dmuchać w kaszę nie dam sobie.
PAN BENET Mogę zatem mieć nadzieję,
Że krew, zimna w każdej sprawie,
Nie uległa żadnej zmianie?
PUŁKOWNIK Ależ tu ciepło, mocanie!
PAN BENET Och, ciepło!
PUŁKOWNIK
Paulinko, może Chcesz co zmienić w twym ubiorze? Idź, moja lubko! Zdzisławie, Stryjance podaj rękę i wskaż drogę Do jej pokoju... bo ja już nie mogę.
Zdzisław po krótkim ociąganiu się, podaje rękę Paulinie. Odchodzą, znacznie od siebie odwróceni, w drugie drzwi na lewo.
PAN BENET
(kręci się, zwracając jedno słowo do odchodzących,
a drugie do Pułkownika) Jakże?... Ale... Jakże?... Ale... Bo to przecie... jakoś wcale...
SCENA VIII
PAN BENET, PUŁKOWNIK, później ZDZISŁAW
PUŁKOWNIK
Cóż się tak kręcisz, wiercisz —jak na śrubie? Wiesz, że ja spokojność lubię — Nie mógłbyś usiąść na chwilę?
PAN BENET
(siada na brzeżku krzesełka, spoglądając na drzwi, którymi wyszli młodzi. Siadając) I owszem. Ja siedzieć lubię... Ale mam na głowie tyle... Bo to widzisz... że z młodymi... Ot, wiesz — ja pójdę za nimi...
PUŁKOWNIK Nie przeszkadzaj im!
PAN BENET
(zrywając się) Nie prze?... (na stronie) Co się dzieje? Już drugi Benet szaleje!
PUŁKOWNIK Niech się, mocanie, wyszumią!
PAN BENET . Ależ diabli z tego szumu!
PUŁKOWNIK Powoli się porozumią,
Przyjdą zwolna do rozumu.
PAN BENET Porozumią?... Do rozumu?... Józiu, Józiu, mnie się zdaje — Ustrzeliłeś pono bąka... Tobie coś wiele nie staje Na nieszczęsnego małżonka.
PUŁKOWNIK A to dlaczego? Żem nie dobrał pary, Że ona młoda, a ja niby stary? I cóż to szkodzi?... I cóż mi się stanie?
PAN BENET
A, wiesz — to dziwne pytanie!
PUŁKOWNIK
Młody, młody — niech się lęka,
Kiedy na kobiercu klęka,
Bo przed nim, jak step bez granic,
Przyszłość zalega w pomroku.
Tam przewodnie światło za nic,
Nie przyświeca naprzód oku,
Co go czeka w ciągu drogi —
Złe czy dobre, kwiat czy głogi...
Ale dla nas, cośmy starzy,
Gdy w małżeństwo grać się zdarzy,
Jakaż licha nasza stawka —
Tych lat trochę, co zostało!
Ciskam zatem kostki śmiało:
Wygram — dobrze, przegram — fraszka!
Ot, nic więcej, jak zabawka!
Zdzisław wchodzi i opiera się o klatkę.
PAN BENET Smutnać to, smutna igraszka! Bo czas sunie się powoli Wtedy, kiedy coś nas boli, Bo równie stare, jak i młode skronie Czują, że im źle w ciernistej koronie.
PUŁKOWNIK Ależ, Jasiu, bój się Boga! Od nadobnej, młodej żony Do ciernistej twej korony — Diable długa jeszcze droga!
PAN BENET (kiwnąwszy ręką)
No!... Ale słuchaj, mówmy bez ogródki — Powiedz mi szczerze, jakieś miał pobudki Zmieniać pokój na małżeństwo? Kto mógł radzić to szaleństwo? Kto ci zrobił tę przysługę?
PUŁKOWNIK Ha, któż — Zdzisław.
ZDZISŁAW (zrzucając klatką) Ta?...
PAN BENET
Zabił mi papugę!
ZDZISŁAW (podnosząc klatkę) Nie, nie... I owszem!...
PAN BENET (odbierając)
„I owszem"!... Poczciwy!...
ZDZISŁAW (stojąc przed Pułkownikiem)
Ja? Ja byłem tak szczęśliwy?
PUŁKOWNIK A ty, mocanie! Kiedy wobec świata Zalecałeś się, kochałeś dwa lata, Każdy szanował układy w rodzinie, Nikt nawet myśleć nie śmiał o Paulinie. Nareszcie, nagle w szaleństwa zawrocie, Jednym bezwzględnym, szyderskim wyrazem Rzuciłeś wzgardę ubogiej sierocie I jak pod pręgierz postawiłeś razem Przed owym światem, co na twoje słowo, Nie znając winy, karał ją surowo.
Zdzisław oparty na poręczy krzesła — łamie ją.
PAN BENET
(odbierając, półgłosem powtarza słowa Zdzisława)
„I owszem"...
ZDZISŁAW (do Beneta, na stronie)
I ja — ja to słuchać muszę!
PAN BENET
(podobnież) Jeśli masz serce!...
PUŁKOWNIK
Ha, na moją duszę, Gdybyś nie był synem mego brata, Byłaby prędko doszła cię odpłata!
ZDZISŁAW Stryju — ja milczę!...
PUŁKOWNIK
I bardzo rozumnie, Bo twoje słowa już są niczym u mnie;
Ale niech skończę. Nie miałem wyboru, Nie mogąc pomścić obrazy honoru Mnie powierzonej, skrzywdzonej przez ciebie, Musiałem w zastaw dać samego siebie. A gdym z nią stanął na ślubnym kobiercu, Świat już nie wątpił o jej czystym sercu, Bo więcej wierzył w moją miłość, cnoty Niż w pisk papuzi furfanckiej hołoty. No, ale teraz jesteśmy kontenci, Ja kocham żonę, aż mi w sercu kręci, Ona przyrzekła kochać mnie serdecznie — I to, mocarnie, wiecznie.. O, tak — wiecznie!
Przed ostatnimi wierszami wchodzi Paulina. Stefan otwiera drzwi ze serwetą w rękach.
PAN BENET No, służę... proszę... już dano wieczerzę.
PUŁKOWNIK Dobrze, mocanie, spotkam się z nią szczerze.
(idąc powoli) Co kto przysiągł, niech dotrzyma, Czy go boli, czy nie boli, Aby potem z długim nosem Nad smutnym nie płakał losem, Bo pardonu u mnie nie ma! Idziesz, Paulino?
PAULINA Dziękuję.
PUŁKOWNIK
Do woli!... Ja idę chętnie, bom głodny za katy. (odchodzi)
SCENA IX
PAN BENET, PAULINA, ZDZISŁAW
PAN BENET (do Pauliny) Potraweczki, co? Z kuropatwim sosem?...
PAULINA
Dziękuję.
PAN BENET Może herbaty?
PAULINA
Dziękuję.
PAN BENET do Zdzisława) A ty? Z kuropatwim sosem Potraweczki, co?...
ZDZISŁAW Dziękuję.
PAN BENET
Herbaty?...
ZDZISŁAW
Dziękuję.
PAN BENET (na stronie do Zdzisława) Pójdżże, proszę, mój Zdzisławie!
Nie pójdę!
ZDZISŁAW (siadając na kanapie)
PAN BENET (jak wyżej) Ja was samych nie zostawię.
ZDZISŁAW Niech stryj zostanie!
PAN BENET
Mnie odejść wypada.
ZDZISŁAW Niech stryj odejdzie!
PAN BENET
A, tak — krótka rada! (po krótkim milczeniu, podając rękę Paulinie) Paulino, służę — może dobrej kawy?...
PAULINA
Dziękuję!
PAN BENET (na stronie)
O, źle! Chmurzy się i chmurzy... Sternik ślepy i kulawy — Nie unikniem, widzę, burzy!... (odchodzi, oglądając się) '
SCENA X
PAULINA, ZDZISŁAW
ZDZISŁAW (po krótkim milczeniu)
Wolnoż zapytać szanownej stryjanki,
Jak się tam miewa po stracie kochanki Pan Antoni? Antoś luby, Antoś miły, Antoś gruby,
Antoś głupi, dusza rzadka!
Czy płacze na czucia płoche?
Nie utracił brzuszka trochę?
Czy przypadkiem, niebożątko,
Nie wyłysiał do ostatka?
A to kończate nosiątko Czyliż zawsze tak uparcie Przed buzią wisi na warcie? (Paulina parska śmiechem — Zdzisław zrywa się)
Śmieje się!... Ona się śmieje! A ja, ja jeszcze się chwieję!... (dobywa list i stawiając przed oczy Pauliny) Cóż?...
PAULINA
Co?...
ZDZISŁAW
List?...
PAULINA List.
ZDZISŁAW Czyj?
PAULINA Mój.
ZDZISŁAW
Ten dowód jawny, Żeś jednego dla drugiego, A drugiego dla trzeciego Zwiodła, zdradziła, czy także zabawny?... Jak go nareszcie pokażę stryjowi, Jestem ciekawy, co on na to powie?
PAULINA Powie: „Nie wierzę".
ZDZISŁAW (ironicznie) A! Powie: „Nie wierzę"!...
PAULINA Bo mnie Pułkownik...
ZDZISŁAW
Mąż...
PAULINA
Mąż — kocha szczerze;
A gdzie — prawdziwa miłość, tam i wiara.
ZDZISŁAW Ale wszystkiemu jest gdzieś jakaś miara.
PAULINA W zaprzysiężonej, wzajemnej miłości Nie chce znać miary i granic ufności.
ZDZISŁAW Jak to — świat cały, kiedy ci powiada,
Jasno dowodzi, że tu fałsz, tam zdrada?...
PAULINA
Nie wierzyć!...
ZDZISŁAW (z gorzkim uśmiechem)
Czy tak? Ten twój kodeks nowy
Bardzo wygodny dla — świata połowy.
PAULINA
O tej połowie niech nie będzie mowy,
Ale dla drugiej jest trudny, lecz święty.
W nim pokój życia, w nim honor zamknięty.
Każdy niech dobrze wprzód się zastanowi,
Nim „kocham ciebie" drugiej duszy powie!
A jak raz rzeknie i echo usłyszy,
Niechże używa tej swobodnej ciszy,
Która jedynie z ufności wypływa,
Z nią miłość — rajem, bez niej — piekło bywa.
ZDZISŁAW
Ja wierzę. Powiedz, toś nie ty pisała?
PAULINA
Ja.
ZDZISŁAW Ale bajką jest osnowa cała?...
PAULINA Wszystko za późno!
ZDZISŁAW
Paulino, Paulino! Jakim występkiem, jaką ciężką winą Ściągnąłem na się ten ogrom boleści? Czyliż twe serce litości nie mieści? Spój rży j że na mnie!... Czytaj na mym czole Te, w samo życie ryjące się bolę! Paulina, która dotąd odwracała oczy, spogląda na niego.
PAULINA
Zdzisławie!... (wstrzymując się) Cierpiałeś wiele... Twe cierpienia z tobą dzielę... (Jakby do siebie, na stronie)
Cóż je wynagrodzić może?... Ach, zbłądziłam... O, mój Boże!...
STEFAN (wchodząc) Pana Zdzisława proszą tam panowie.
ZDZISŁAW Ach, zaraz, zaraz!
Stefan odchodzi.
Ogień w mojej głowie, Ogień w mych piersiach, ogień w sercu, w duszy.. Chciałem się pomścić tej srogiej katuszy;
Wszystkim, czym mogłem, drażniłem żal w sobie, Ale daremnie!... Poznałem przy tobie, Żeś ty mą duszą; mej duszy nie zmienię. Nic nie chcę wiedzieć, uniosę cierpienie, Jak skarb najdroższy w mym życiu zagrzebię, Bo to — cierpienie, dane mi przez ciebie. Żegnam cię... Jadę!
PAULINA Nie, nie jedź!
ZDZISŁAW
Nie mogę.
PAULINA
Zostaniesz.
ZDZISŁAW Honor wskazuje mi drogę.
PAULINA
Słuchaj, do jutra...
ZDZISŁAW Paulino, nie mogę!
PAN BENET (we drzwiach)
Zdzisławie!
ZDZISŁAW Zaraz!
PAULINA (prędko) Bądź tu za godzinę!
Chce ją w rękę pocałować, ale mocne chrząkanie Beneta zmusza go odejść.
SCENA XI PAN BENET, PAULINA
PAULINA
(siada, zakrywając oczy) Nad me siły... zginę... zginę!...
PAN BENET
Jak to? Jak to — za godzinę?..
Na honor, pani bratowo,
To za bystre było słowo!
I powiedzieć mi się godzi,
Że to wcale nie uchodzi!...
Mnie, rodu Benetów głowie,
Obojętnym być nie może,
Że w tej chwili Benetowie
Stanąć mogą z sobą w sporze;
A co gorzej, co broń Boże —
Aby nawet cień pozoru
Zaćmił świetność ich honoru!
Czytaj kroniki, herbarze,
Gdzie stoją nasi przodkowie,
Nigdzie tam się nie okaże,
Aby kiedy Benet jaki
Był ten... to... ten... jak się zowie...
Rozumiesz?... Cóż dopiero
Pan Pułkownik, rycerz taki,
Miałby... aż mnie mory bierą!
Ufam, wierzę Zdzisławowi,
Wierzę, Paulino, i tobie, że nic przeciw honorowi
Nie zamierzacie w tej dobie.
Ale czas — straszna to władza,
Jego życiem ciągła zmiana,
Często wieczór to doradza,
Co odradzał jeszcze z rana.
Kochaliście się wzajemnie,
Dziś się kochać nie możecie.
Po cóż myśleć nadaremnie?
Po cóż o tym mówić chcecie?
Na co schadzka i rozmowa...
I sam na sam! O, mój Boże!
Wszak ci pokusa gotowa...
I do czegóż was zawiedzie?...
Nie, nie, nie — to być nie może!
Zdzisław — chce jechać, niech jedzie!
PAULINA (która nie słuchała)
Prawda, prawda — słuszne zdanie,
Zatem Zdzisław niech zostanie.
PAN BENET Jak to „zatem"?... Co to — „zatem"?., Tutaj „zatem" miejsca nie ma!
PAULINA Jesteś stryjem, jesteś bratem, Drogi, dobry panie Janie! Usłuchają twojej rady... Czy widziałeś, jaki blady? On w rozpaczy... Ja truchleję... Nuż co złego mu się stanie? Drogi, dobry panie Janie, W tobie tylko mam nadzieję — Nie odstępuj go i kroku, Przez, noc całą miej na oku, Bo jakie bądź złe zdarzenie Na twoje spadnie sumienie! (odchodzi na lewo)
SCENA XII
PAN BENET
(sam) Na moje?... Moje sumienie?...
(rzucając się w krzesło) Fatum! Nim kogut zapieje, Trzeci Benet oszaleje!
(po długim milczeniu)
Obudź się śpiochu (szarpiąc siebie)
obudź się, Benecie!... To zmora, zmora twoje piersi gniecie! Ja śpię... ja marzę... mój brat ożeniony, Zdzisław rozpacza, pragnie cudzej żony... A żona, żona — swojego kochanka Każe wartować do białego ranka! To być nie może!... (zrywa się) Ach, tak jest w istocie! Ja nie śpię niestety!... W szalonym zawrocie Giną Benety!
SCENA XIII
PAN BENET, PUŁKOWNIK
PUŁKOWNIK
Wojnę, mocanie, pedogrze wydałem,
Z twoim węgrzynem tęgo pogadałem;
Ona mnie na złość, a ja jej wzajemnie,
Kiedy mam cierpieć, niechże — niedaremnie!
Ale cóż tobie?... Nibyś z krzyża zdjęty...
Czy i waszeci coś tam puka w pięty?...
PAN BENET Och, nie — nie w pięty, ale w głowę puka...
Jak nie oszaleć, na tym cała sztuka!
PUŁKOWNIK
Ba!...
PAN BENET Ten nasz Zdzisław złe zamysły chowa.
PUŁKOWNIK
Ba!
PAN BENET To płomieniec, wulkaniczna głowa!
PUŁKOWNIK Ba!...
PAN BENET
Czoło marszczy i posępnie wzdycha — Ja się boję!
PUŁKOWNIK Ba!...
PAN BENET
A cóż, u licha, Z twojem: „ba" i „ba"?
PUŁKOWNIK
Cóż bo mam powiedzieć?
I ty zaczynasz na wulkanie siedzieć.
PAN BENET Potrzeba radzić.
PUŁKOWNIK Radźmy — o co chodzi?
PAN BENET O, dlaboga!... Wiesz... ten... to ten — ci młodzi...
PUŁKOWNIK Kochali się — wiem.
PAN BENET
Strzegąc ich od złego
Trzeba rozłączyć!
PUŁKOWNIK Dlaczego?
PAN BENET
Dlaczego?
PUŁKOWNIK
Dlaczego?
PAN BENET (po krótkim milczeniu) Józiu!...
PUŁKOWNIK Jasiu!...
PAN BENET (odchodząc na stroną)
On się pyta, Dlaczego!... Zgłupiał przy ślubie i kwita!
PUŁKOWNIK
Dobranoc!
PAN BENET
Ależ!...
PUŁKOWNIK Hę?...
PAN BENET
Tu drzwi za wiele.
PUŁKOWNIK
Drzwi? Gdzie?
PAN BENET Ot tu, tam... Rady ci udzielę... Gdy przez twój pokój można przejść w potrzebie, Zamknij te... (pokazuje drzwi Pauliny pokoju)
PUŁKOWNIK
Co?... Jak?.
Na co?
PAN BENET I weź klucz do siebie!
PUŁKOWNIK PAN BENET
Hę?
PUŁKOWNIK
Na co?
PAN BENET Na co?... Bo wiatr czasem... Jak buchnie we drzwi, otwiera z hałasem.
PUŁKOWNIK
Powiem Paulinie, niech tam zamknie sobie. PAN BENET
Jeśli pozwolisz, ja to prędzej zrobię.
PUŁKOWNIK Ale cóż znowu!... Przecież mojej żony Na klucz nie zamknę niby dla ochrony. OJ i wy, wy starzy, cni kawalerowie! Warn zawsze jakieś romantyzmy w głowie... Ale jak kiedyś, mój Jasieczku luby,
Sam w małżeńskie wstąpisz śluby,
Poznasz, że to istne baśnie. A teraz w łóżko — kto z nas pierwej zaśnie. (odchodzi)
PAN BENET
sam)
Ha, chcesz być — to bądź!... I najwięksi ludzie... Fatum! Z tym wszystkim czas spocząć po trudzie... Zdzisława teraz nie wyprawić w drogę.
(wracając do drzwi) Ale sumienie... sumienie!...
(ogląda się na wszystkie strony. Potem swój duży fotet od stolika bierze, z trudem dźwiga i nim zastawia drzu» Pauliny; potem posuwa się na przód sceny i mówi, jak^ by do widzów)
Co mogę!... (odchodzi do swego pokoju)
SCENA XIV
ZDZISŁAW, później PAULINA
ZDZISŁAW
(wchodzi zamyślony — słucha przy drzwiach Pułkownika i Pauliny, potem odsuwa fotel i siada) Tak jest... Odjadę, gdzie mną los pogoni... Lecz wprzód zaglądnę, co robi Antoni.
Jej chcę przebaczyć, bo wrosła w mą duszę, (zrywa się) Ale Antosia na pociechę zduszę, Zbiję, zabiję, zastrzelę, zakole! Pod tym warunkiem żyć sobie pozwolę.
PAULINA Zdzisławie, słuchaj — miej litość nade mną! Ja wiele cierpię — ucieczką tajemną Zadałbyś mi śmierć... Ja mówić nie mogę!... Jesteś porywczy — miej wzgląd na mą trwogę!
ZDZISŁAW O, bądź spokojna! Twojem — moje życie, To ci przysięgam!...
PAULINA
Nie odjedziesz skrycie?
ZDZISŁAW
Nie.
PAULINA
Słowo?
ZDZISŁAW
Słowo.
PAULINA
A teraz, Zdzisławie,
Co tylko wolno, wszystko ci wyjawię.
Z przyjaciółkami raz mówiąc o tobie
W tak się szalonym uniosłam sposobie,
Żem rzekła: „Kto chce, z każdym się założę,
Że nic ufności naruszyć nie może,
Którą ma Zdzisław w przywiązanie moje.
Bo gdybym sama — dodałam w zapale —
Nawet dowodów żadnych się nie boję,
W oczy mu rzekła: »Nie kocham cię wcale«.
On tak mi ufa, że nie dałby wiary —
I bardzo słusznie, bo kocham bez miary!"
ZDZISŁAW I moje serce na los się użala?...
PAULINA
Zakład przyjęto — napisano listy,
Ja dołączyłam dowód oczywisty.
Jednak zważałam, aby na rywala
Najpoczciwszego, ale najbrzydszego
Wybrać człowieka — pana Antoniego.
ZDZISŁAW O, ja — szalony!... O, ja — dzikie zwierzę!
PAULINA
Wszakże nazajutrz, strach mnie jakiś bierze.. Nie dotrzymuję więc danego słowa, Piszę do ciebie...
ZDZISŁAW
Ale ja z Krakowa
Jak wiatr wypadłem...
Ach, ja oszaleję!...
PAULINA Odbieram odpis, z początku się śmieję... „Wet za wet" — myślę, list po liście piszę, Lecz, jakby w sobie, coraz głośniej słyszę Zimne szyderstwo... Czuję jak chłód stali,
Co się w pierś wsuwa — dalej, coraz dalej... Więc mnie i gniewu godną nie osądził?...
ZDZISŁAW Ach, nie kończ, nie kończ! Jakżem wiele zbłądził! Ty jesteś czystym miłości aniołem, A ja cię w ludzkie ramiona ująłem... Jednak... kochasz mnie — oko w oku czyta... Powiedz!...
PAULINA Niewdzięczny! On się jeszcze pyta!
Paulino!
PUŁKOWNIK (ze swego pokoju)
Paulina wybiega.
ZDZISŁAW
(sam)
Straszne... Straszne przebudzenie!... Ale stój!... Hola!... Wszytko jeszcze zmienię... My się kochamy — nie ma już powodu... Była omyłka — jest punkt do rozwodu! Wbiega do pokoju Pana Beneta i wkrótce go w szlafroku, za rękę, spiesznie wyprowadza.
SCENA XV
ZDZISŁAW, PAN BENET
ZDZISŁAW Prędko, stryjaszku!... Stryjaszku kochany, Radź — bo tu wielkie, wielkie zaszły zmiany!.;.
O, ja szanuję spokojność stryjaszka — Ale sam poznasz, że ta rzecz nie fraszka...
sadza Beneta na kanapie i siada przy nim po lewej,
stronie) Siadaj... ot tak... ja spokojność lubię... Otóż ci powiem — ja byłem na próbie... Te wszystkie listy to ona pisała...
Pułkownik wychodzi ze swego pokoju i staje niewidzialny za kanapą. Paulina zawsze, zawsze mnie kochała, I ja ją kocham... Ona była w błędzie... Ale mnie kocha... wiecznie kochać będzie!
SCENA XVI
PAN BENET, PUŁKOWNIK, ZDZISŁAW, później PAULINA
PUŁKOWNIK Co słyszę?
PAN BENET
zerwawszy się wraz ze Zdzisławem, potrąca go na prawo tak, że zostaje między nim a Pułkownikiem.
Stójcie! Bracie! To syn brata... Zdzisławie, synu brata!... Koniec świata!...
PUŁKOWNIK Ciszej no, Jasiu! (idąc ku drzwiom) Paulino! Paulino!
PAN BENET
Zgrozą brzemienna godzino!
Paulina wchodzi.
Zdzisław staje po lewym ręku, jakby chciał zasłonić. Pan Benet po ich prawej, a Pułkownik po lewej stronie.
PAN BENET (jak najczulej)
Ach, jesteście Benetowie — Jak jednej matki synowie!...
PUŁKOWNIK (do Pauliny) Bliżej no, bliżej!... Co to się tu dzieje?
PAULINA
Mówić?
PUŁKOWNIK
A jużci; ty go kochasz skrycie?
PAULINA
Kocham, kocham go nad życie!
PAN BENET (zataczając się)
Otóż masz!... Teraz w szale Benetowa!
Czy na Benetów — zaraza morowa?...
PUŁKOWNIK
(do Zdzisława)
A ty, mocarne?
ZDZISŁAW
Nad obojga życie,
Bo z nią żyć będę lub — z nią legnę w grobie.
PUŁKOWNIK (groźno)
Kiedy tak...
PAN BENET (składając ręce) Józiu!...
PUŁKOWNIK do Zdzisława)
No, to weź ją sobie!
ZDZISŁAW, PAN BENET
Ach!
ZDZISŁAW
Zatem rozwód?
PUŁKOWNIK A rozwodu na co?
PAN BENET Już do reszty rozum tracą!...
PUŁKOWNIK Na co rozwodu — gdzie ślubu nie było;
Ja, ja żonaty?... Czy wam się przyśniło?
ZDZISŁAW
Niechże was wszystkich uściskam serdecznie! (rzuca się w objęcia Pana Beneta)
PAULINA do Pułkownika)
Ale ja przez to kochać będę wiecznie.
Pułkownik całuje ją w czoło.
PAN BENET
(wyrywając się z objęcia Zdzisława)
No, no!... Ten zawsze, w smutku czy radości,
Jak się dotknie — wara kości!
PUŁKOWNIK
do Beneta)
Ty mnie miałeś za głupiego?
PAN BENET
po krótkim zastanowieniu się, podając rękę)
Prawda, Józiu — miałem, miałem,
Przepraszam cię!...
ściskają się)
PUŁKOWNIK
No, nic złego, Bo też wielki pozór dałem.
PAN BENET
Ale ja dotąd nie widzę powodu...
PUŁKOWNIK
Słuchaj — z Benetów i ja także rodu,
Lubię spokojność... Wystaw zatem sobie,
Że coś ty doznał w jednej tylko dobie,
Już nareszcie sił nie staje
Ja dwa lata już doznaję,
Między tymi amantami,
Alias * wariatami.
To się wabią, to się zwodzą,
To się kłócą, to się godzą,
*/Alias — (łac.) — inaczej, czyli.
Aż na koniec ten się wścieka
I w pole ucieka.
A, mocanie — rady nie ma,
Tu i święty nie wytrzyma!
By więc skończyć korowody,
Z upragnionym ślubnym wieńcem
Dalej w pogoń za szaleńcem!
Lecz obojgu chciałem wprzódy
Oddać byka za indyka,
Stąd wynikło przedsięwzięcie,
Zastrzeżone jej przysięgą.
PAULINA Którą dochowałam święcie.,
PUŁKOWNIK
No — jakoś tam szło nietęgo;
Byłoby coś diable ślisko, Gdyby nie rezerwa blisko.
PAULINA A, mój mężu, czy się godzi?...
ZDZISŁAW (całując ją w rękę)
Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi!
PUŁKOWNIK
Co więc chciałem, dokonałem:
Imćpanu nauczkę dałem,
Takie często gorzkie żale
Za zdziałane coś w zapale.
A imćpanna niech pamięta,
W jak małej czasem iskierce
Leży władza niepojęta,
Co rozerwać może serce.
PAN BENET
Sens moralny wielkiej wagi
W zapiskach moich umieszczę,
Ale dotąd nie wiem jeszcze,
Za co ja — ja brałem plagi?
PUŁKOWNIK
(ściskając go)
Przepraszam cię, Jasiu drogi,
Ale dla twej spokojności
Byłbyś zdradził na wpół drogi.
PAN BENET Zbytek, zbytek przezorności.
PUŁKOWNIK
Teraz spać! Jutro, mocanie, Jak barana związać każę I zawiozę przed ołtarze, Niech się raz już koniec stanie!
ZDZISŁAW Czemu nie dziś? Jeszcze wcześnie.
PAN BENET Tylko północ!...
PUŁKOWNIK
Spać, mocanie, A Tymczasem żeń się we śnie!
ZDZISŁAW do Pana Beneta)
Ależ stryjaszku — beatus, qui tenet..
PAN BENET
(kończąc) ...
powiedział pan Benet.
Ale wszyscy Benetowie,
Jak jednej matki synowie,
Przy boskiej pomocy...
PUŁKOWNIK
(sens kończąc)
...zawsze spali o północy.
Iść w ich ślady — moje zdanie,
Zatem — dobranoc, mocanie!
Zasłona spada.
UWAGI INSCENIZACYJNE
Trzy jednoaktówki Fredry, pełne wdzięku, dowcipu i prostoty powstały w drugim okresie twórczości wielkiego komediopisarza, kiedy to po piętnastu latach milczenia, spowodowanego złośliwą krytyką i chłodnym przyjęciem jego utworów, podjął znów pióro.
Wydarzenia i konflikty zawarte w tych trzech epizodach scenicznych są nieskomplikowane, czasem nawet szablonowe, jak w Dwóch bliznach, oparte na nieporozumieniach, zabawnych qui pro quo, jak je sam autor nazywa. I nie one grają tu rolę główną, lecz ludzie w nich występujący — bogata i różnorodna galeria typów, która dla teatru będzie zawsze znakomitym materiałem do tworzenia postaci scenicznych, dla widzów zaś nieprzebranym źródłem śmiechu, radości i refleksji, jakie wywoływać mogą i powinny. Wspólny temat jednoaktówek powinien nasunąć wykonawcom myśl o jednolitym ich wystawieniu, tak, by spektakl jako całość miał swój sens i wyraz inscenizacyjny. Dotyczy to w pierwszym rzędzie klimatu, w jakim się dzieją wydarzenia, klimatu pogodnego mimo nieporozumień czy nawet tragedii i wszelkich perypetii bohaterów. A więc trafne wyczucie stylu komediowego zadecyduje przede wszystkim o pełnym wydobyciu wartości artystycznej przedstawienia.
Nie ujmując niczego z samych przeżyć i pasji bohaterów pamiętajmy: żeby wydobyć komediowość, wystarczy podkreślić dysproporcje między celem, do którego oni dążą, a środkami, jakimi się posługują w osiągnięciu tego celu; środkami, oczywiście, świadomie skomplikowanymi przez autora. I zastanówmy się, czy istotną treścią takiej komedii jak Pan Benet nie jest maksyma... wiele hałasu o nic? I tu szukać trzeba źródła humoru, nie w „psychologicznym rozbiorze" przeżyć postaci fredrowskich, jednoznacznych i nieskomplikowanych wewnętrznie. Jakże zabawne i prawdziwe staje się wtedy szaleństwo młodego Beneta, jego rozpacz po stracie narzeczonej, rozpacz, która ma widza bawić, nie smucić czy przerażać. Zrozumiemy wtedy, dlaczego autor tworzy z Nadwiślan „Gród Amazoński", którego zdobycie równa się atakowi na warowną twierdzę, strzeżoną przez działo najcięższego kalibru — kasztelanową Tulską.
Okoliczności, w jakich wydarzenia się rozgrywają — mają dla wykonawców o wiele większe znaczenie niż sama akcja, jaka się w nich odbywa.
Dyliżans uległ wypadkowi i dwoje ludzi — on i ona — znalazło się przypadkowo w warunkach niezwykłych — jak się oni w tej sytuacji zachowują? (Świeczka zgasła) To stało się pretekstem do napisania komedii i to stworzyło szereg dalszych okoliczności. Zwróćmy uwagę, że tych — drobnych i pozornie małoznacznych — okoliczności wyjątkowych jest we wszystkich jednoaktówkach co niemiara. To łamią się koła dyliżansu (Świeczka), to sanie (rzekomo) - wywracają się w śniegu (Pan Benet), to psuje się kocz (Dwie blizny). Aż roi się od rekwizytów, które zmieniają bieg wydarzeń: brzemienne w konsekwencje listy, obrazki rysunkowe, okulary ,,do przebierania", -latarnie, które gasną w krytycznych momentach, nie licząc rekwizytów ..opisowych", jak klatki z kanarkami, laski, robótki ręczne, łapki na muchy (jakże ten. ,| szczegół znakomicie charakteryzuje pana Beneta!), kartofle, szale i woalki podróżne, konwie z wodą itd. itd.
Fredro posługuje się owymi rekwizytami po mistrzowsku. Jest to szczegół charakterystyczny dla farsy, z tym, że farsa fredrowska nie jest błazenadą, a zawiera zawsze jakąś myśl, nade wszystko zaś jest — i to z reguły — bogatym i ciekawym materiałem obyczajowym, na podstawie którego możemy sobie wyrobić wcale niezłe wyobrażenie o stosunkach społecznych. Fredro pisał z pozycji swojej klasy, którą znał znakomicie, widział jej wady i przywary, jej śmiesznostki i głupotę, zacofanie i konserwatyzm. Daleki jest od apoteozowania swych bohaterów, ma pióro cięte, lecz przy tym nie zaprawione żółcią i goryczą.
Wspomnieliśmy o wspólnej tematyce omawianych jednoaktówek: jest nią miłość między młodymi, miłość, która rodzi się na naszych oczach, która każe nam pobłażać kochankom, przejmować się ich losami, współczuć w ich przygodach i perypetiach. Szczerość, prostota i naiwność tych uczuć nie może do nas dziś nie przemówić. Pamiętajmy o tym realizując w teatrze te obrazki sceniczne; ich wartości artystyczne nabiorą pełniejszych jeszcze barw, jeśli wydobędziemy poezję miłości, której tak często niedostaje naszej dzisiejszej młodzieży.
ŚWIECZKA ZGASŁA
Kareta pocztowa zsunęła się z mostku i połamała koła. Na szczęście wypadek nie pociągnął za sobą ofiar w ludziach. Nikt nie zginął. Ale Fredro na kanwie tego wydarzenia zbuduje dalszą akcję sztuki i takie stworzy okoliczności towarzyszące tej niefortunnej przygodzie, by jednak katastrofa miała swoje poważne skutki: małżeństwo pasażerów. Przypadek? Zapewne, ileż to przypadków rządzi losami ludzi, zwłaszcza gdy są młodzi i spragnieni „domku jak w jednym bukiecie", w którym by wspólnym rytmem biły „serca kochające". I na nic zda się zarzekanie i ostentacyjne obnoszenie się z niechęcią do płci odmiennej! Bo oto gdy okaże się, że owa płeć posiada „włos jasny, oko czarne, usteczka, co by się chętnie śmiały", już się jest „potulnym i posłusznym".
„Pan" i „Pani" czyli Władysław i Jadwiga albo początkujący poeta i świeżo upieczona guwernantka — jego prześladuje „fatum" i jej los nienajszczęśliwiej się układa; i oto miłość od pierwszego wejrzenia rozjaśnia ich życie, jaśniej jak świeczka, która zgasła. „Inną zapalimy — woła wzruszony pan Władysław — a ta... a ta... — kończy panna Jadwiga — nigdy nie zgaśnie". Tak kochać potrafią tylko młodzi: krótka znajomość, długa miłość, oczywiście dozgonna, na całe życie, ze ślubnym kobiercem i z ideałem „domku w kwiatach".
Ta zdolność i — rzec by można — zamiłowanie Fredry do kojarzenia małżeństw są dla niego niezwykle charakterystyczne. Z tym tematem spotykamy się nie tylko w trzech omawianych jednoaktówkach; licznym Anielom i Klarom mimo ślubów panieńskich stula zwiąże ręce bez względu na to, czy los zetknie je z safandułą Albinem, czy trzpiotem Gustawem. Rejentowicz Wacław walczyć będzie z imć Milczkiern, borykać z samym diabłem, byle posiąść rękę swej bogdanki. W jednej tylko komedii ukaże Fredro żałosny finał narzeczeńskich amorów i przysiąg wierności na całe życie — w Mężu i żonie. Wcale jednak prawdopodobne, że galeria fredrowskich kochanków wyrosła nie tylko z ówczesnej konwencji obyczajowej i dramatopisarskiej. Autor Ślubów panieńskich sam doświadczył potęgi miłości i wiedział dobrze, co ,,magnetyzm serca" oznacza. Jego burzliwe perypetie towarzyszące zdobyciu ręki Zofii ze Skarbków, miłość i małżeństwo szczęśliwe i właśnie „na całe życie" też musiało wywrzeć na psychikę komediopisarza niepoślednie wrażenie.
Jak grać Świeczkę? Tak samo można by zapytać, jak napisać dobrą sztukę? Uwagi o twórczości Fredry i „klimacie" jego znakomitych komedii powinny tu być pewną pomocą. Ważną jednak sprawą jest wnikliwe zanalizowanie działań bohaterów, poznanie ich charakteru i temperamentu, ich zamiłowań i tęsknot. Tęsknoty są na ogół jednakowe: znalezienie cichej przystani życia.
Pan Władysław, właściciel „domku" i herbowe brzmiącego nazwiska — Poraj, skarży się na swój los. Pech prześladuje go nieustannie. Czytając jednak uważnie tekst, bez trudu dociec można, że bardzo lubi o swych strapieniach opowiadać, a nawet chwalić się nimi.
— Co mnie mogą interesować smutne wypadki pańskiego życia? — dziwi się Jadwiga.
— Ja mówię do siebie — monolog. Nie ma tragedii bez monologu, zacząwszy od sławnego monologu Hamleta: „Być albo nie być..."
— Aż do kartofli — kończy z przekąsem panna. Już na podstawie tego krótkiego spięcia można by wywnioskować coś niecoś o ich autorach. On lubi być nieszczęśliwym, uważa że mu z tym do twarzy. Zaściankowe hamletyzowanie pana Władysława jest bodajże jego rysem najbardziej charakterystycznym. W tym jego nieprzeparta vis comica (siła komiczna), że będąc żółtodziobem (patrz rozmowa z Jadwigą po jej zdekonspirowaniu) chce się wydawać zgorzkniałym, stetryczałym jegomościem. Nie bez powodu więc panna tak długo podejrzewa w nim starego kawalera!
Podziwiać tu można mistrzostwo Fredry, który nie tylko przecież na rekwizytach opiera prawdopodobieństwo wydarzeń! I jakże w tym zrzędzącym współtowarzyszu podróży dopatrzyć się ma guwernantka młodego i przystojnego chłopca?
(Uwaga! Przestrzega się aktora przed „robieniem" starego sztucznym modulowaniem głosu itp. niewybrednymi chwytami, które niczemu sensownemu służyć nie mogą!)
Autor obdarza swego bohatera wyraźną sympatią. Władysław powinien być zabawny (właśnie przez szczerość głoszonych „poglądów"), uprzykrzony, znudzony, wściekły nawet, lecz nie antypatyczny. Można by tylko — i słusznie — zarzucić brak dobrego wychowania, tak bliski zresztą wytworności dzisiejszych młodych ludzi, ustępujących miejsca w tramwaju tylko kobietom... młodym i ładnym.
Pannę pułkownikównę trudno jednak podejrzewać o brak przedsiębiorczości, mimo że oburzona jest na brak należnych względów ze strony swego towarzysza. Im więcej on stara się odizolować od otoczenia, tym więcej panna wynajduje powodów, by zająć go szeregiem czynności i poruczeń. A więc proponuje mu podnosić karetę, wyszukać inny pojazd we wsi, przywołać gospodynię domu, w którym się znaleźli, ma pretensje o zgniecenie stroju podróżnego, wreszcie chce, żeby wyniósł się z pokoju i pozwolił jej się przebrać; chciałaby, żeby nocował w wywróconej karecie zalanej deszczem, nie licząc co drobniejszych usług i uprzejmości. Trzeba więc na obronę pana Władysława powiedzieć, że jeśli był niegrzeczny, to panna Jadwiga go do tego prowokowała. Wynika z tego, że ona jest tu stroną atakującą, choć — do pewnego momentu. Do momentu, w którym okaże się, że jej przygodny towarzysz nie jest takim, jakim go sobie w ciemnawej izdebce wyobrażała!
Moment rozpoznania jest punktem przełomowym w zachowaniu tak jednej jak drugiej strony, na co w realizacji należy zwrócić uwagę. Od tej chwili to jakby dwoje zupełnie innych ludzi, tak gruntownie przeobrażonych, że sami zapominają z łatwością, jacy byli dla siebie dotychczas.
Tak w tej, jak i w następnych sztukach należy zapoznać się ze stroną obyczajową epoki. W Świeczce na przykład nie bez znaczenia jest fakt, że przebywanie pod jednym dachem i to w warunkach niezwykłych — kobiety i mężczyzny — było szczególnie krępujące tak dla jednej, jak dla drugiej strony. W demokratycznym savoir vivrze trzeba by pewnie „Świeczkę" pisać od nowa...
DWIE BLIZNY
Właściwie Dwie blizny opowiadają historię dość szpetną. Pani Malska, młoda i majętna wdowa, zostaje „drogą korespondencyjną" przyrzeczona człowiekowi, którego nigdy nie widziała, lecz o którym opinia jej opiekunki jest wystarczająco pozytywna. Młodzieniec pochodzi bowiem z rodziny dobrze sytuowanej i ustosunkowanej, w dodatku zaś jest pracownikiem służby H dyplomatycznej (oczywiście nie polskiej, choć o tym się nie mówi). Dowiadujemy się również o przeszłości pani Malskiej, młodej wdowy po starym generale. Wydana za mąż za człowieka, którego nigdy nie kochała, przeżyła w pokorze i rozpaczy — na szczęście tylko sześć miesięcy — u boku starego nudziarza, prawdziwe „miodowe miesiące"! Śmierć generała położyła temu kres przynosząc jej wolność i zapewne — pokaźny kapitał. Pozycja społeczno-ekonomiczna generalskiej wdowy, młodej i ponętnej, rokuje więc nienajgorsze nadzieje. Lecz oto znów nastąpić ma nowy akt kupna i sprzedaży, a przypadł ów kąsek panu Tulskiemu, sekretarzowi ambasady. Ale pan Tulski nie w ciemię jest bity. Stawia warunki: towar trzeba obejrzeć i to w taki sposób, by móc wycenić go spokojnie i rozważnie. Dlatego decyduje się przybyć incognito. Fredro nie komentuje tych faktów, podaje je tylko do wiadomości, (do takiego wniosku dojdziemy jeśli nie weźmiemy pod uwagę opozycyjnych akcentów w rozmowie pani Malskiej z Kasztelanową). Nic w tym dziwnego. Innymi oczami patrzył na tego rodzaju wydarzenia, które były w jego sferze rzeczą moralną i powszechną; jako pisarz zaś nie miał ani tendencji moralizatorskich ani też satyrycznych. Sprawy te są jedynie tłem dla dalszych perypetii, którym poświęcił swoje Dwie blizny. W realizacji scenicznej nie będzie też chodziło o ,,specjalne" naświetlanie tych zagadnień. Wystarczy w zupełności ośmieszyć i wykpić Kasztelanową, na co zresztą autor daje materiału pod dostatkiem. Tym razem jednak los w postaci regulaminu obyczajowego jest dla Wandy łaskawszy. Zjawia się kapitan Barski i bez większych wysiłków zyskuje sympatię wdowy i zwycięstwo nad. rywalem. Kapitan nie jest ani postacią wybitną, ani indywidualnością wyjątkową. Jednakże warto mu parę słów poświęcić, choćby ze względu na gorącą sympatię, jeśli nie entuzjazm, jakim darzyła go burżuazyjna fredrologia:
„Spomiędzy długiego szeregu jego (Fredry) postaci są właściwie dwie tylko, które nie będąc ideałem do ideału poety najbardziej się zbliżają: to Gustaw ze Ślubów panieńskich i kapitan Barski z Dwóch blizn. Obaj przedstawiają nie tylko duchowość w pełni wyposażoną, lecz są naturami czynnymi, pełnymi energii". (prof. Kucharski).
Tenże kapitan Barski, który miał być rzekomo (podobnie jak Gucio ze Ślubów!) dla Fredry wyższym ideałem życia, zjawia się na zasadzie deus ex machina i wyprowadziwszy przeciwnika w pole staje się szczęśliwym posiadaczem ręki i niezłej zapewne fortunki Wandy Malskiej. Można mieć zresztą nadzieję, że tym razem małżeństwo będzie — z różnych powodów, me tylko ze względu na wiek — dobrane. Przeszłość ich układała się podobnie, bo oto dowiadujemy się, że Barski, choć nie panna, został „zakupiony" przez jejmość złą „jak trzysta diabłów", z którą ożenił się „poszedłszy za głosem rozsądnej niby rachuby". Na szczęście podobnie jak Wanda owdowiał — „Bogu dzięki" jak po-' włada. O sobie wyobrażenie ma wcale pochlebne: „Jestem człowiekiem honoru, świadczą o tym moje szlify”.
I jestem dobrym — na honor dobrym! Zrobię, co pani każesz — pozostanę w służbie albo ją porzucę; zamieszkamy w mieście albo na wsi..."
Pani Malska nie jest od tego... Czyż zresztą można się jej dziwić?
Jaki jednak fredrowski ideał miał reprezentować kapitan — zaiste trudno tego dociec. Być może, że krytyków urzekł mundur oficerski zdobiący jak chorągiew polskości Władysława Barskiego. Nawiasem mówiąc mundur ten polski być nie mógł, lecz pruski lub austriacki. Niemniej ułański mit bohaterów fredrowskich długie lata straszył w naszej literaturze.
„Na próżno byście szukali, nie znajdziecie... ani jednego, od którego by się nie robiło jaśniej, gdy wejdzie na scenę. Starszy czy młodszy jest zawsze uosobieniem honoru, tężyzny fizycznej i moralnej; każdy się na to pokazuje, by u serca bogdanki w zapasach intrygi komediowej być nieodmiennie zwycięzcą i triumfatorem;
każdy wkracza na scenę, by przynieść ze sobą trochę światła i ciepła; każdy jest słoneczną ozdobą sztuki, jest umiłowaniem autora, bo — do kroćset! — taki musi być, skoro na sobie nosił lub nosi mundur polskiego żołnierza." (Grzymała-Siedlecki).
Jednakże „polskość" Fredry nie w owych mundurach pruskich czy austriackich się wyrażała, które oznaczały o wiele wyraźniej przynależność klasową, zawodową i szlachecką, nie narodową. I zupełnie co innego jest „słoneczną ozdobą" Dwóch blizn: kapitalnie zarysowane postacie na czele z Kasztelanową i panną Figa-szewską, tak zabawne i prawdziwe i tak wiele mówiące o środowisku, w jakim Aleksander Fredro żył, że wnikliwiej nie przedstawiłby tego żaden profesor literatury czy historyk.
W tym też wyraża się realizm Fredry, że utwory jego nie fałszują rzeczywistości, lecz przekazują ją w całej pełni i różnorodności. I znów kanwa, na której w Dwóch bliznach zbudowana została intryga, jest prosta i nie wymagająca komentarza.
W realizacji scenicznej należy zwrócić uwagę na specjalną atmosferę panującą w „Amazońskim Grodzie". Stwarza ją przede wszystkim Kasztelanowa wprowadzając rygor graniczący z terrorem, co w konsekwencji składa się na tym większy komizm wydarzeń. Bo przecież to ona jest — mimo arsenału środków, jakimi rozporządza i mimo swej filozofii życiowej — wystawiona na dudka. Każdy jej strzał z takim nakładem sił i środków przygotowany to niewypał! Przy tym, jak znakomicie dobrał Fredro ordynansa do dowódcy ,,Amazońskiego Grodu" — nieocenioną pannę Figaszewską! Duetu tego nie zaćmi nawet... mundur pana kapitana. A walka w „grodzie" idzie z każdą chwilą coraz gwałtowniejsza. Trofeum jest — młody Tulski. Ba! ale jak działać, skoro zjawia się dwóch panów Tulskich, których wygląd zewnętrzny zgadza się z załączonym opisem listu? We wrzawie bitewnej co i raz odzywa się duet Wanda — Władysław. Duet miłosny dwojga ludzi, których stan majątkowy pozwala już kochać się bezinteresownie...! Niestety baba-samiec czuwa. I na szczęście nie śpi również poczucie rzeczywistości sprytnej pani Malskiej, która potrafi działać z całą precyzją, chłodząc nawet — gdy tego wymagają okoliczności — kapitańskie zapały.
Barski: ...cały batalion Kasztelanowych, Figaszewskich, dwa bataliony sekretarzy, trzy radców stanu — rozbiję, przełamię, rozgonię i uniosę jak swoją własność... Bo ty będziesz, bo ty jesteś moją — wszak prawda?
Malska: Jestem i będę, ale zaklinam cię, unikajmy wszelkiej ostateczności, szanujmy opinię świata i względy familijne!
Barski: Ale jak, jak?
Malska: Trzeba, abyś jeszcze pozostał w twojej roli...
I mimo woli przypomina się okrzyk Figara skierowany pod adresem płci nadobnej: „O, dwanaście i piętnaście tysięcy razy sprytne samiczki!"
I cóż pomogłaby kapitanowi Barskiemu jego energia, zadzierzystość, jego zmysł politykowania nawet, gdyby nie pomoc Wandy?
Bo też to ona prowadzi batalię przeciwko Kasztelanowej, a sukces swój zawdzięczać będzie przede wszystkim pozycji, jaką zajęła: działa z ukrycia. Pozornie cichutka i układna („...kochana ciociu... wypełniam twoją wolę, oddając rękę zupełnie nieznanemu panu Alfredowi.") — potrafi jednak w końcu postawić na swoim.
Narzędziem w jej ręku stanie się kapitan Barski, który już w godzinę po zawarciu znajomości pozwala sobą dysponować do woli: „Zrobię, co pani każesz — powiada — pozostanę w służbie albo ją porzucę, zamieszkamy w mieście albo na wsi..." Ale z ciotunią tak łatwo nie pójdzie! Zwróćmy jednak uwagę, jak Wanda zjawia się zawsze na scenie w krytycznych momentach, jak umie pokierować biegiem akcji, wmawiając w Kasztelanową, że to Barski jest zakonspirowanym Tulskim. Jakież wreszcie ubóstwo środków dyplomaty Tulskiego wobec znakomitej dyplomacji pani Malskiej, która potrafi — o ironio! — wyjechać pojazdem imć sekretarza w ramionach kochanka, by sprowadzić niezawodną pomoc w osobie ciotki Anieli!
Argumenty, jakimi stara się trafić do Kasztelanowej, są niemniej charakterystyczne: „Kochana ciociu... nie potrzeba mnie strzec, bo ja się sama strzegę." Możemy więc być spokojni o przyszłość pani Wandy, która już swego szczęścia z rąk nie puści.
„Święte słowa" pana Beneta: „Beatus, qui tenet!"
PAN BENET
Nie biegaj, nie potkniesz się; nie pnij się, nie spadniesz, Nie pływaj, nie utoniesz; a gdy co owładniesz, Trzymaj się tego silnie, jak pijany płota!... Lepsza pewność żelazna jak nadzieja złota.
Prawdziwie rozrzewniający jest pan Benet z tą swoją nieskomplikowaną i trzeźwą filozofią życia. Niewiele postaci równie poczciwych i zacnych zna nasza literatura. Niewiarygodnie naiwny, naiwnością tak szczerą i bezdenną, że boki można zrywać, jest przecież pan Benet postacią na wskroś prawdziwą. Dlatego tak śmieszy i zniewala nas, dlatego jego powiedzenia weszły na trwałe, jako przysłowia do języka polskiego. Ma zaś pan Benet jedną maksymę szczególnie charakterystyczną, choć, jak się okaże, niezbyt słuszną: „Żaden z Benetów nie kocha szalenie". Żaden z Benetów nie powinien niczego przedsiębrać, co by graniczyło z niebezpieczeństwem. Spożywać dary Boże, trawić je w spokoju, kłaść się spać wcześnie, by móc rankiem z dobrym apetytem zasiąść do śniadania, oto sens żywota poczciwego. Lecz choć pan Benet jest zaprzysięgłym starym kawalerem, to jednak jego serce jest przepełnione miłością, którą darzy wszystkich... Benetów żyjących i nieżyjących, począwszy od przodka Filareta Kalasantego:
Wszyscy zawsze Benetowie, Jak jednej matki synowie, Wszyscy w świętej zgodzie żyli!
Pierwszym rysem pana Beneta, który wydobyć trzeba koniecznie, jest zadowolenie z siebie i ze swego losu. Zadowolenie nie zwyczajne jednak, lecz graniczące z prawdziwym stanem błogości.
„Pytam się, czy nam kiedy w raju lepiej będzie?" I do tego ziemskiego raju wpada jak bomba Zdzisław, wnosząc ze sobą wszystko to, co woła o pomstę do nieba: niepokój, zamieszanie, miłosny obłęd. W powietrzu wisi katastrofa, cichym domkiem wstrząsać poczynają gromy! „Ratuj, święty Filarecie!" Taką uwerturą rozpoczyna Fredro swój utwór, w którym znowu miłość dwojga kochanków będzie motywem naczelnym. Jeśli jednak w Świeczce byliśmy świadkami pierwszych objawów rodzącego się uczucia, a w Dwóch bliznach zobaczyliśmy powrót dawnych sympatii „pana oficera" i Wandy i renesans ich miłości, to w Panu Benecie ukazuje nam autor konflikty między dwojgiem młodych, którzy „mają się ku sobie" już od lat dwóch. Wprawdzie matka Zdzisława nie pochwala tego wyboru (łatwo domyślić się dlaczego: panna jest biedna jak mysz kościelna!) więc młodzi czekają, aż sytuacja ulegnie zmianie, może stryjowie coś zapiszą? Tymczasem młodzi „to się wabią, to się zwodzą, to się kłócą, to się godzą". Wreszcie wybucha skandal — panna rzekomo jest przychylna innemu. Naiwny i wielce zazdrosny jest Zdzisław — skoro tak łatwo dał się nabrać na zmyśloną historię z panem Antonim „łysym, grubym, pół-ślepym, z nosem kończatym" — w każdym razie bardzo zakochany, więc mu wybaczyć chyba należy. Ale panna Paulina jest innego zdania i da mu taką nauczkę, że... sama przerazi się jej skutków. Z kolei na jej usprawiedliwienie trzeba dodać, że autorem prawdziwie końskiej kuracji jest pułkownik, drugi stryj Zdzisława i opiekun panny. Doprawdy, mają wiele czasu ci starsi panowie, by z takim nakładem energii realizować swe „szatańskie" plany!
Każda z postaci — mimo że występuje tylko na przestrzeni jednego aktu, żyje pełnym życiem scenicznym, dając aktorom znakomity materiał do ukazania przezabawnych perypetii rodziny Benetów. Pamiętajmy jednak, że Jan Benet jest tu figurą centralną, że autor właśnie w jego domu koncentruje wszystkie wydarzenia, każąc mu — wbrew jego oczywistym chęciom — brać w nich udział, łagodzić spięcie, jednać, przywoływać do opamiętania, modlić się i pomstować. „Jak nie oszaleć — na tym cała sztuka." Czy Pan Benet jest filistrem? Nazywamy tak człowieka o ciasnym, małostkowym sposobie myślenia, obojętnego na sprawy ogólnoludzkie, żyjącego bez wyższych celów. Znamy wiele przykładów z literatury i z życia, kiedy to ludzie stają się wygodniccy, interesują się jedynie swoją egzystencją. Niewątpliwie i Jana Beneta można do nich zaliczyć. Cóż jednak rusza go z miejsca i wytrąca z błogiego stanu obojętności? Sprawy rodzinne. Nie można zamknąć drzwi przed Benetami, bo jacy by nie byli, są tak bliscy sobie jak koszula ciału. Solidarność rodzinna wiele miejsca zajmuje w tej komedii. Ona jest motorem działań obu Benetów, Jana i Józefa. Najmłodszy Benet otrzyma srogą nauczkę, że „spraw wewnętrznych" nie] umiał zataić, lecz trąbił wokoło. „Rzuciłeś wzgardę ubogiej sierocie — mówi pułkownik
...I jak pod pręgierz postawiłeś razem Przed owym światem, co na twoje słowo, Nie znając winy, karał ją surowo. Gdybyś nie był synem mego brata, Byłaby prędko doszła cię odpłata!"
Nie lubi pułkownik „pisku papuziego furfanckiej hołoty", z którą musiał się bratanek zadawać podczas wypadów ze wsi do Krakowa.
Pan Józef pragnie od dawna związać Zdzisława jak barana i zawieść przed ołtarz, by się już raz koniec stał.
Można wierzyć, że Paulina, osoba równie stateczna, jak powolna swemu opiekunowi, utemperuje po ślubie młodzieńca i skończą się nagłe wyjazdy i przyjacielskie spotkania z „furfancką hołotą". Widać i matka Zdzisława musiała to zrozumieć, skoro wyraziła swą zgodę.
Rodzina Benetów — to instytucja mocno spojona wspólnymi interesami i biada temu, kto by ją chciał rozerwać. Lepiej posiadać mniej, ale pewniej. Beatus, qui tenet.
W realizacji scenicznej trzeba jak najdłużej utrzymać widza w przekonaniu, że małżeństwo pułkownika i Pauliny jest faktem dokonanym. Materiału zresztą mamy pod dostatkiem, trzeba go tylko odpowiednio rozpunktować. Intrygę wyjaśnia dopiero scena XIV, rozmowa Zdzisława z Pauliną.
Komedia pisana jest wierszem o różnym układzie. A więc mamy tu trzynaste-, jedenaste- i ośmiozgłoskowiec. Zmiany w długości wiersza nie wprowadzane są mechanicznie, lecz łączą się zawsze z ogólnym rytmem poszczególnych scen. Wiersz trzeba sobie dobrze przyswoić, aby stał się dla aktora jego własnym tekstem, pamiętając przy tym z jednej strony o zachowaniu reguł mówienia „mową wiązaną" (rytm, średniówka, itd.), z drugiej strony mając na uwadze swobodę i potoczystość słowa. Byłoby pożądane zwrócić się o pomoc — przynajmniej w początkowym i końcowym okresie prób — do osób w tym względzie już doświadczonych (teatr zawodowy, nauczyciele języka polskiego) lub do reżyserów z zespołów amatorskich, znających dobrze te zagadnienia. Odebrać bowiem urok znakomitemu wierszowi Pana Beneta oznaczałoby w znacznym stopniu zubożyć sztukę, a nawet zatrzeć jej istotny sens.
Biorąc to pod uwagę należałoby z tych trzech jednoaktówek najwięcej czasu rezerwować właśnie dla Pana Beneta. Trud zawsze się opłaci i należy go z pełną odpowiedzialnością podjąć.
Reżyser ustalając obsadę młodych do fredrowskiego spektaklu niech zwróci baczną uwagę, by aktorzy i aktorki byli przede wszystkim obdarzeni wdziękiem osobistym i dysponowali swobodnym ruchem. Inaczej napotkają na trudności nie do przezwyciężenia.
Praca nad komediami Fredry nie jest łatwa. Dokładne zanalizowanie tekstu i wyznaczenie przez reżysera zadań aktorom, to w tym wypadku jeszcze mało. Trzeba, aby aktorzy sami bawili się sytuacjami, w jakich się znajdą, by szukali zawsze swobody i lekkości, pamiętając o całej stronie obyczajowej epoki, o formach zachowania, o zwyczajach i przyzwyczajeniach ludzi, których chcą ukazać na scenie. Dlatego też uwagi tu załączone główny nacisk kładą na atmosferę, w jakiej odbywa się akcja trzech kolejnych komedii i na specyfikę pisarską Fredry. Wydobycie humoru i zachowanie wdzięku tych utworów — oto zadanie, które czeka wykonawców.
Zadanie piękne i warte wysiłku.
KOMENTARZ DO DEKORACJI
1. Świeczka zgasła.
Dekoracja przedstawia izbę w ubogiej chacie gajowego. Ściany malowane w bierwiona, niebielone. Po lewej stronie drzwi zbite z sosnowych desek i okienko;
pod oknem łóżko, siennik pokryty derką. Po prawej komin z wygasającym paleniskiem. Środek izby zajmuje nieduży kwadratowy stół, zrobiony podobnie prymitywnie, jak drzwi. Przy stole jeden taboret. Za oknem panuje zupełna ciemność z wyjątkiem ostatniego momentu, kiedy zajeżdża dyliżans. Wtedy przez moment, już po zgaśnięciu świeczki, na chwilę może zamigotać światło. Cały czas wewnątrz izby panuje zmrok — twarze aktorów muszą być jednak widoczne. Latarkę postawić na stole.
2. Dwie blizny.
Akcja rozgrywa się w saloniku; w głębi duże okno z widokiem na ogród, który wystarczy tylko zaznaczyć
(np. gałąź za ramą okna). Po lewej stronie pokoju drzwi
prowadzące w głąb mieszkania.
Stolik okrągły, dwa krzesła. Z prawej drzwi na
ogród, na pierwszym planie rekamiera (leżanka).
Ściany malowane w tapetę, kolorowe, w pionowe pasy. Światło dzienne, jednak nie słoneczne ze względu na panującą pogodę.
3. Pan. Benet.
Pokój w mieszkaniu pana Beneta, przedzielony arkadą i praktykablem na dwie części.
Na pierwszym planie po prawej drzwi, dalej stolik i papuga w klatce; po prawej fotel pana Beneta, dalej
kominek. Po środku stół i krzesła.
W planie drugim wnętrze podwyższone o wysokość
praktykabla, na osi okno, na prawo i lewo od okna przejście do pokoju gościnnego i do stołowego.
Drzwi na pierwszym planie z prawej prowadzą
z sieni.
Światło wieczorne.
KOSTIUMY
Kostiumy przedstawione są na projektach dokładnie, tak aby było widoczne, jaki krój był obowiązujący
(lata ok. 1840).
Kilka postaci zmienia kostiumy podczas akcji, np.
w Świeczka zgasła Pan i Pani zdejmują w dalszej akcji wierzchnie okrycia. Kostiumy trzeba utrzymać w kolorach ,,pastelowych", jasnych, wesołych. Dużo odcieni koloru szarego (perłowy, popielaty, piaskowy, gołębi). Mogą być wprowadzone pewne akcenty kolorystyczne
np. chustki, wstążki, kamizelka itp.
Kobiety ubierać należy bardziej kolorowo od mężczyzn, unikając jednak zawsze kolorów wulgarnie pstrokatych. Na niektórych projektach kostiumów zaznaczone są rekwizyty używane przez poszczególne
postacie.