Na alarm bije odkrywca wraku Titanica Robert Ballard. - Lądujące na Titanicu okręty podwodne powybijały w nim dziury - mówi Ballard. - Zawaliły się pokłady, a wiele elementów statku zostało skradzionych. Podobnie jest z innymi - mniej czy bardziej sławnymi - wrakami, a głębokość, na jakiej spoczywają, przestała być dla człowieka przeszkodą. Postęp techniczny sprawił, że można dotrzeć już wszędzie, a jedyną barierą tak naprawdę pozostaje tylko cena, jaką trzeba za to zapłacić.
Ratujcie Titanica
Titanic dziś bardziej przypomina ser szwajcarski niż transatlantyk. Ludzie nie tylko szukają na nim skarbów pozostawionych przez pechowych podróżnych, ale także każdą część wyposażenia traktują jako skarb sam w sobie. Kto by nie chciał mieć koła sterowego z Titanica? W dodatku wrak spoczywa na wodach międzynarodowych, co w praktyce oznacza, że dostęp do niego ma każdy. Do największego skandalu związanego z wrakiem Titanica doszło w 2001 roku. David Leibowitz i Kimberley Miller wzięli ślub w okręcie podwodnym, zacumowanym na mostku zatopionego transatlantyku.
- To pomysł równie smaczny, jak branie ślubu na cmentarzu - zagrzmiał wówczas oburzony Ballard. Na Titanicu zginęło ponad 1500 osób, a szczątki ludzi są tam do dziś. Ballard odkrył wrak Titanica 19 lat temu, a w tym roku odwiedził go ponownie. Jego 11-dniowa wyprawa z National Geographic dostarczyła szokującej dokumentacji zniszczeń, jakie pozostawili po sobie turyści. - Titanic jest świetnie zachowany w środku - mówi Ballard. - Im głębiej schodzimy, tym mniej jest tlenu w wodzie i tym lepszy stopień zachowania. Gdybyśmy zeszli aż do przedziału maszynowego, to prawdopodobnie ujrzelibyśmy jego martwą załogę.
Ów stopień zachowania jest uzależniony od wielu czynników. Sam statek został zbudowany ze świetnej stali, a jego korozja ze względu na znikomą zawartość rozpuszczonego w wodzie tlenu, przebiega bardzo wolno.
Brudna woda, dobra woda
Na wraki czyha bowiem nie tylko człowiek. Śmiertelnym zagrożeniem jest też przyroda. I choć sama woda morska nie powoduje korozji, a jej zasolenie nie ma bezpośredniego znaczenia, to problemem jest stopień zakwaszenia wody. Bardzo ważnym czynnikiem w przypadku korozji wraków jest bowiem podłoże, na którym on spoczywa. W glebach kwaśnych pracują bakterie beztlenowe, redukujące siarczany (pobierają tlen z siarczanów), wywołując zmianę środowiska. Powstaje wówczas siarkowodór, który atakuje metal i statek, choć spoczywa głęboko pod wodą, a nawet pod powierzchnią dna, rozpada się.
Na tym nie koniec. Nawet jeżeli wrak znajduje się głęboko, ruchy mas wody - np. prądy morskie - powodują jej wymianę, więc także jej natlenienie, a to z kolei przyśpiesza korozję. Żeby było ciekawiej, „antyekologiczna” działalność człowieka, w przypadku wraków jest dla nich... zbawienna. Przykładem jest zanieczyszczone Morze Bałtyckie. Są obszary, gdzie wyginęło życie biologiczne, a więc nie ma nasycania wody tlenem przez żywe organizmy. A dno jest całkiem pozbawione tlenu!
Zasolenie wody wprawdzie nie wpływa na degradację zatopionych jednostek, ale pobudza do działania pewnego ślimaka zwanego świdrakiem okrętowym. Ślimak ten do tej pory lubował się w wodach wysoko zasolonych i z tego powodu omijał najsłodsze morze świata jakim jest Bałtyk. Ale ostatnio to się zmieniło. Jego kolonie znaleziono u wybrzeży Niemiec i Szwecji, a być może jest on także w naszych wodach. Problem w tym, że świdrak okrętowy jest smakoszem drewna. - Kolonia świdraka okrętowego w ciągu roku potrafi rozprawić się z drewnianym kadłubem statku! - mówi Iwona Pomian z Centralnego Instytutu Morskiego w Gdańsku.
Dla nas jest to o tyle ważne, że u polskich brzegów spoczywa nie tylko wiele ciekawych drewnianych wraków, ale istnieją podwodne stanowiska archeologiczne. Chociażby w Zatoce Puckiej, gdzie na obszarze 10 hektarów jest dobrze zachowany port-osada z X-XIV wieku. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby świdrakowi udało się w nim „zakotwiczyć”.
Jednak jakie znaczenie mają skarby kultury, jeśli nie można ich zobaczyć w naturze. Dlatego tak ostro o swoje prawa do penetracji zatopionych wraków walczą nurkowie. - Okrętów zatopionych celowo jest bardzo mało - przyznaje Aleksander Ostasz, redaktor naczelny branżowego magazynu „Nurkowanie”. - Wszystkie inne przypadki to efekt katastrof. Powinna być jednak pewna liczba wraków udostępniona do uprawiania sportu, czyli nurkowania na wrakach. Pamiętajmy, że wraki są magnesem dla nurków, są powodem, dla którego schodzą oni na przykład w ten nasz ciemny Bałtyk. Dzięki wrakom rozwija się turystyka. Stopień ich ochrony powinien być uzgodniony z nami, nurkami - przekonuje.