opowiadania bajki dla Oli(1)


0x01 graphic

http://bajki.dla.oli.w.interia.pl/opowiesd.html

Autor;
0x01 graphic

Autorem bajek jest tata Oli;

Waldemar Wacławek

bajki.dla.oli@interia.pl

0x01 graphic

Jako człowiek starej daty zastrzegam sobie prawa autorskie do tekstów.

0x01 graphic

Pewna starsza pani robiła w domu zabawki. Była bardzo samotna i dlatego w każdą ze swoich zabawek wkładała wiele pracy i serca. Jej zdolne ręce wyczarowywały najpiękniejsze lalki w całym mieście. Wczoraj skończyła robić pluszowego niedźwiadka i miała go właśnie zanieść do sklepu. Nie lubiła rozstawać się ze swoimi zabawkami ale musiała z czegoś żyć, a poza tym dzieci tak bardzo się z nich cieszyły...

Niedźwiadek rozsiadł się na wystawie i czekał. „Ciekawe kto mnie kupi”- myślał sobie spoglądając na przechodniów. Wkoło niego pełno było zabawek, które też zadawały sobie to pytanie. Bo trzeba wam wiedzieć, że wszystkie zabawki bardzo nie lubią być same i niecierpliwie czekają na dzieci by się z nimi bawić.
Dochodził już wieczór, gdy ulicą przechodziła dziewczynka z długimi, jasnymi warkoczykami. Przystanęła przed wystawą i aż klasnęła w rączki.
-Jakiś ty śliczny misiu.- powiedziała- Porozmawiam z rodzicami może mi ciebie kupią.
„Porozmawiaj”- pomyślał miś, bo choć bardzo chciał nie mógł jakoś nic powiedzieć.- „Porozmawiaj. Ty też mi się bardzo podobasz. Dobrze by było móc bawić się z tobą”. Dziewczynka pobiegła do domu.
- Tatusiu, tatusiu widziałam ślicznego misia! Kupcie mi go! - krzyczała biegnąc po schodach.
- Córeczko nie mamy teraz pieniążków. Zresztą niedawno dostałaś nową lalkę - powiedział ojciec.
- Ale on jest taki piękny - posmutniała dziewczynka - oddam moją lalę, a misia kupicie mi jako prezent na urodziny.
- Urodziny masz dopiero za trzy miesiące.
Dziewczynka zaczęła płakać.
- Na pewno do tego czasu już go nie będzie w sklepie.
- Uspokój się - powiedziała mama - znajdziemy chyba trochę pieniędzy. Jutro go sobie kupisz.
- A nie mogę teraz?
- Już jest późno i na pewno zamknięto sklep.
- Tylko pamiętajcie, obiecaliście mi! - i już uśmiechnięta, choć jeszcze ze śladami łez na policzkach, dziewczynka pobiegła do swojego pokoju.
- Niepotrzebnie jej obiecałaś. Wiesz przecież jak mało mamy teraz pieniędzy - powiedział ojciec.
- Wiem. Ale pieniędzy mamy zawsze mało a nie potrafiłam jej odmówić. Inne dzieci mają dużo więcej zabawek. Cóż ona temu winna, że jesteśmy biedni? Rodzice uśmiechnęli się do siebie. Oboje przecież bardzo kochali swoją córeczkę i cieszyli się, że sprawią jej radość.

Rano, jeszcze przed otwarciem sklepu, dziewczynka stała przed witryną ściskając w rączce pieniądze i patrząc na swojego misia.
- Mam już dla ciebie łóżeczko i garnuszki. Uszyję ci spodenki na szelkach. Poznasz inne moje zabawki. Zobaczysz, na pewno je polubisz - mówiła dziewczynka z nosem przy szybie.
Miś patrzył na nią paciorkami swoich oczu i myślał - „ Wiem, że będzie mi u ciebie dobrze, jesteś taką miłą dziewczynką.
Przed samym otwarciem sklepu przyszła mama jednej z koleżanek dziewczynki.
- Dzień dobry kochanie. Dziś są urodziny Krysi, muszę jej coś kupić. Bardzo mi się spieszy, przepuścisz mnie?
- Bardzo proszę.
- A ty co chcesz sobie kupić?
- Tego pluszowego niedźwiadka.
- Niedźwiadka mówisz? Jak myślisz, czy spodobałby się Krysi?
- Na pewno. Wszystkie dzieci będą mi go zazdrościły.
Lecz kiedy otworzono sklep mama Krysi kupiła pluszowego misia. Na nic się zdały protesty dziewczynki.
- Ależ ja pierwsza przyszłam i pierwsza wybrałam tą zabawkę.
- Nie nudź. Przepuściłaś mnie przecież a sama mówiłaś, że niedźwiadek spodoba się Krysi - i pani zabrała zabawkę!
- Jak ona mogła to zrobić? - mówiła do siebie dziewczynka wracając do domu - Przecież jej mówiłam, że chcę go kupić!
Rodzice długo nie potrafili uspokoić swojego dziecka. Dziewczynka płakała cały dzień.

Tymczasem Krysia wcale nie ucieszyła się z prezentu. Zawsze miała dużo zabawek a w dniu swoich urodzin dostała ich wiele. Była wśród nich płacząca lalka, kręcąca się karuzela z pozytywką, skaczący zajączek i nakręcany żuk. Niedźwiadek nie umiał się ruszać ani płakać trafił więc do dużego pudła w rogu pokoju, w którym Krysia trzymała zabawki nie lubiane.
Pluszowemu niedźwiadkowi było bardzo smutno. Wspominał dziewczynkę, którą widział przed sklepem i mruczał do siebie;
„Ona na pewno nie wrzuciła by mnie do ciemnego pudła. Miała dla mnie łóżeczko i uszyłaby mi spodenki.”
W ciemnym pudle wszystkie zabawki były smutne, bo nikt się z nimi nie bawił. Niedźwiadek szybko się z nimi zaprzyjaźnił a szczególnie polubił szmacianą lalę z warkoczykami, bo przypominała mu jego dziewczynkę.

Pewnego dnia do pudła przegryzła się myszka.
- Ileż tu rupieci - pisnęła - będę miała na czym ostrzyć sobie ząbki. Zacznę chyba od tej lali.
- Nie rusz jej - mruknął miś - mnie możesz pogryźć. Ja i tak nie trafię tam, gdzie chciałbym się podobać a lala straci swój urok gdy ją nadgryziesz.
- O! Podoba mi się twoje poświęcenie - powiedziała myszka obwąchując niedźwiadka - Nie ruszę was. Mogę ostrzyć sobie zęby na tym pudle. A ciebie w nagrodę za dobre serce nauczę chodzić.

Chcesz?
- Jasne, że chcę!
Od tej pory zaczęła się nauka.

Dziewczynka sprzed sklepu oddała pieniądze rodzicom, nie chciała bowiem innej zabawki.
- Mówicie, że macie mało pieniędzy a na innej zabawce mi nie zależy - odparła mamie, gdy ją namawiała na kupno czegoś innego.

Mijały dni i nadeszły urodziny dziewczynki z warkoczykami. Dostała kilka zabawek, ale najbardziej ucieszyły ją kukiełki od babci. Takich nie miało żadne z dzieci. Znajomi z podwórka zazdrościli jej kukiełek, a najbardziej zazdrościła ich Krysia, która nie lubiła gdy jakieś dziecko miało zabawkę jakiej ona nigdy nie miała.
- Możemy się zamienić. Ja ci dam kukiełki a ty mi dasz pluszowego niedźwiadka.
- Zgoda - ucieszyła się Krysia. I pobiegły zaraz do domów.
- Skąd masz te kukiełki? - spytała mama Krysi.
- Dostałam od niej - odparła dziewczynka wskazując na koleżankę.- Idź pod okno, rzucę ci niedźwiadka - szepnęła.
- Rzuć mi mojego misia!
- Miś jest mój - odparła Krysia i zamknęła okno.
Zapłakana dziewczynka wróciła do domu. Na pytania rodziców opowiedziała im historię z kukiełkami.
- Muszę porozmawiać z mamą Krysi - powiedział ojciec - choć ze mną.
Gdy mama nieuczciwej koleżanki dowiedziała się o umowie kazała córce oddać misia. Krysia przyniosła niedźwiadka i posadziła obok siebie na tapczanie.
- Niech on sam wybiera. Jeśli pójdzie do niej to go oddam, jeżeli zostanie będzie mój.
Nikt nie zdążył nawet zaprotestować przeciw temu nowemu oszustwu, gdy miś wstał i szybko poszedł do swojej nowej opiekunki. Nie na darmo uczyła go myszka chodzić. Krysia poczerwieniała ze złości pobiegła do swojego pokoju nie mogąc sobie darować straty tak niezwykłej zabawki.

Pluszowemu niedźwiadkowi było bardzo dobrze u dziewczynki, którą polubił już będąc na sklepowej wystawie. Stał się jej ulubioną maskotką. Miał własne łóżeczko, garnuszki i spodenki z szelkami. Ale najbardziej cieszył się z tego, że miał swoją dziewczynkę, która tak bardzo lubiła się nim bawić.

KONIEC

0x01 graphic

W pewnym kraju żył pastuszek imieniem Janek. Nie miał ani rodziny, ani przyjaciół. Nawet jego pracodawca nie lubił go, gdyż pastuszek był skryty i wolał rozmawiać ze swoją sroczką niż z ludźmi.
Sroczkę znalazł Janek w zimie. Była zmarznięta i pokaleczona. Zabrał ją do szopy, w której spał i pielęgnował dopóki nie wyzdrowiała. Sroczka lubiła latać po okolicy i zaglądać w każdy zakamarek. O wszystkim czego się dowiedziała opowiadała potem Jankowi. Może właśnie dlatego nie przepadał pastuszek za towarzystwem ludzi, że tak dużo o nich wiedział?

Pewnego dnia poleciała stoczka na zamek królewski. Król właśnie się mył i zdjął swój rodowy pierścień by mu nie przeszkadzał. Pierścień błyszczał w promieniach słońca i sroczka nie mogła się oprzeć wrodzonemu nawykowi. Pochwyciła go w dziobek i odfrunęła. Król bardzo się złościł nie mogąc odnaleźć pierścienia, ale ponieważ groźby i krzyki nic nie pomagały kazał ogłosić, że kto odnajdzie pierścień dostanie w nagrodę tysiąc dukatów.
Sroczka przyniosła swoją zdobycz Jankowi a on postanowił odebrać królewską nagrodę.
"Po co mam pracować u obcych ludzi - pomyślał - gdy sam mogę zostać bogatym dziedzicem."

Udał się na zamek i oddał pierścień. Lecz król, gdy już odzyskał zgubę wcale nie miał zamiaru tracić tysiąca dukatów i powiedział;
- Słuchaj Janku, zadam ci zagadkę. Jeżeli zgadniesz, dostaniesz nie tysiąc a dwa tysiące dukatów, jeśli nie - odejdziesz bez zapłaty.
Janek podrapał się w głowę. Nie miał zamiaru stracić nagrody, ale z drugiej strony mógł ją podwoić.
- Zgoda- zdecydował w końcu.
- Otóż masz mi powiedzieć jak miał na imię mój pradziadek. Daję ci czas do jutra na zastanowienie - powiedział król pewny , że ocalił swoje dukaty.
Jaś wyszedł z zamku i udał się prosto do wsi za wzgórzem , w której mieszkał najstarszy człowiek w okolicy. Wiedział o nim od sroczki . Stuletni dziadek był trochę głuchy ale po wielu krzykach w końcu zrozumiał o co chodzi i powiedział Jasiowi imię królewskiego pradziadka.
Chłopiec jak gdyby nigdy nic wrócił do szopy i położył się spać. Nazajutrz poszedł na zamek.

- No? - spytał król - odgadłeś moją zagadkę?
- Pradziadek Waszej Królewskiej Mości miał na imię Konstanty i nosił numer XV.
Król spurpurowiał na twarzy ale musiał przyznać , że Janek odgadł.
- Może chcesz spróbować jeszcze raz - spytał pastuszka - jeśli byś zgadł dostałbyś cztery tysiące dukatów.
" Toż to majątek jakich mało" - pomyślał Janek i zgodził się.
- Zgadnij gdzie chowam klucz od skarbca - powiedział król uśmiechając się pewien wygranej.
Mając czas do następnego dnia Jaś opuścił zamek. Przewracał się z boku na bok przez całą noc , ale nad ranem zasnął nie wymyśliwszy nic.

Tymczasem sroczka poleciała na zamek do królewskiej sypialni. Usiadła na poręczy królewskiego łoża i spytała śpiącego króla , gdzie chowa klucz od skarbca. Król odpowiedział nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Sroczka wróciła do szopy a rankiem, gdy się Jaś obudził opowiedziała mu co zaszło w nocy.

Gdy Janek odgadł i tą zagadkę król był wyraźnie zdenerwowany. Wyszedł do drugiej sali i długo nie wracał. W końcu wszedł, usiadł na tronie i powiedział;
- Dysponujesz już wielkim majątkiem, ale dam ci szansę na zdobycie połowy królestwa jeśli wykonasz postawione przeze mnie zadanie.
Janek spodziewał się nowego utrudnienia lecz nie wypadało mu odmówić - zgodził się zatem.
- Przyprowadzisz mi na zamek Szarego Wilka. Tylko ma być żywy.
Pastuszek ruszył w drogę a król aż podśpiewywał z radości;
- Wilk go rozszarpie! Wielu myśliwych próbowało zabić bestię i nikomu się to nie udało a cóż dopiero przyprowadzić go żywcem.
W ten sposób chytry władca chciał ocalić swoje dukaty.

Tymczasem Jaś pewnym siebie krokiem ruszył prosto do lasu. Nagle zagrodził mu drogę Szary Wilk;
- Czego szukasz w moim lesie? - zawarczał.
Jaś ukłonił mu się i odparł;
- Przyszedłem w imieniu króla zaprosić cię do zamku na ucztę.
- Czemu nie? On jest królem ludzi ja królem wilków. Możemy razem zasiąść do stołu.
I Szary Wilk ruszył z Jankiem do zamku.
Gdy król go zobaczył schował się za tronem ze strachu.
- Uuuu!! To tak witasz gości?! - zawył wilk i obrażony opuścił zamek porywając po drodze kilka jagniąt z królewskiego stada.
Król opanowawszy strach i wstyd przemówił;
- Teraz jesteśmy jak równy z równym. Połowa królestwa należy do ciebie a połowa do mnie. Zróbmy zatem ostatni zakład. Kto wygra będzie królem, kto przegra musi iść precz i nigdy tu nie wracać.
- Zgoda - ochoczo przystał na warunki Janek, ponieważ spodobała mu się ta gra.
- Jeśli przyniesiesz mi kamień z piekła - wygrałeś. Pamiętaj, że musi być jeszcze ciepły!
Zakład był tak dziwny, że nawet dworzanie zaczęli szeptać między sobą kręcąc głowami. Za późno jednak już było by się wycofać.

Przez kilka dni Janek zastanawiał się jak zdobyć piekielny kamień, aż w końcu sroczka przypomniała sobie, że w opuszczonej wsi jest głęboka studnia sięgająca do samego piekła. Poszedł tam pastuszek , nazbierał kamyków i zaczął je wrzucać do studni. Jeden z nich wpadł diabłu do zupy, gdyż w piekle właśnie był obiad. Diabeł tak się zezłościł, że wyrwał z bruku kamień i cisnął nim do góry.
Janek tylko na to czekał. Złapał kamień i pobiegł z nim na zamek.

Król nie chciał jednak dotrzymać słowa.
- To nie jest kamień z piekła! - krzyczał - Chcesz mnie oszukać!
Wezwano biskupa by spór rozstrzygnął. Biskup długo przyglądał się kamieniowi , wreszcie poszedł po wodę święconą i pokropił go nią; kamień rozżarzył się do czerwoności i pękł.
- Nie mam wątpliwości - powiedział biskup - to jest piekielny kamień.

Na nic nie zdały się protesty chytrego króla - wygnano go z państwa a na tronie zasiadł Janek.
Pastuszek rządził długo i sprawiedliwie a sroczka mogła do woli bawić się klejnotami w królewskim skarbcu.

P.S. Dla dzieci ciekawskich;
Chytry król chował klucz do skarbca pod koroną.

KONIEC

0x01 graphic

W pewnym kraju rządził sprawiedliwy król Ferdynand. Miał mądrą żonę oraz ślicznego synka - Henryka. Poddani kochali swojego króla i żyło im się dobrze. Kraj był bogaty, wszędzie rozpościerały się piękne ogrody a z pól zbierano obfite plony. Nawet najbiedniejszy poddany sprawiedliwego króla był dobrze ubrany i nie mając większych zmartwień radował się jak wszyscy. A do radości okazji było mnóstwo bowiem król co chwilę wymyślał jakieś święto lub uroczystość.
Jedną z takich uroczystości obchodzonych hucznie w całym kraju były piąte urodziny królewicza. Zewsząd ściągano z prezentami. Każdy chciał coś ofiarować następcy tronu, gdyż miano nadzieję, że odziedziczy mądrość po ojcu i dzięki temu również za jego rządów w królestwie będzie panował dobrobyt. Poza tym chciano zrobić przyjemność królewskiej parze - przecież wszyscy rodzice lubią, gdy ich dzieci są popularne.

Z prezentem od siebie wybrali się również drwale z królewskiego lasu. W ich osadzie mieszkał stary Piotr, który potrafił wystrugać z drewna piękne rzeczy. Dla księcia starał się wyjątkowo. Zabawka była tak dokładnie wystrugana, że po pomalowaniu i ubraniu wyglądała jak żywa.

Król przyjął drwali życzliwie a mały Henryk bardzo się ucieszył z prezentu i chociaż posiadał wiele kosztownych zabawek pajacyk od tej chwili stał się jego ulubioną maskotką.

Minęło dziesięć lat. Dla kraju króla Ferdynanda nastały ciężkie czasy. Padały zwierzęta, marniały plony a ludzie setkami umierali na nieznane dotąd choroby.
Król radził się mędrców lecz nikt nie umiał mu powiedzieć co było przyczyną tak wielu nieszczęść.
Królowa opiekowała się chorymi chcąc ulżyć im w cierpieniu, aż w końcu sama zachorowała i wkrótce zmarła.
Młody książę bardzo płakał po stracie matki tuląc do siebie ulubioną maskotkę. Jego żałość była tak wielka, że w drewnianym pajacyku ożyło serce ze współczucia.

Jeszcze nie minęła żałoba po śmierci królowej, gdy gruchnęła straszna wieść; sąsiednie królestwo wtargnęło w granice nieszczęśliwego państwa rozpoczynając w ten sposób niczym nie zapowiedzianą wojnę. Na zamku gorączkowo przygotowywano się do obrony.

Pajacyk przyglądał się temu wszystkiemu a w jego nowym, drewnianym serduszku narastał żal i współczucie. W końcu i na niego spadło nieszczęście; został wykradziony z sypialni księcia przez bagienne gobliny. Stwory zaniosły go swojemu władcy, ten zaś ofiarował pajacyka synowi.

Przebywając wśród goblinów pajacyk dowiedział się, że wszystkie nieszczęścia jakie spadły na kraj były dziełem czarów króla goblinów, który zazdroszcząc Ferdynandowi powodzenia chciał mu odebrać wszystko co do niego należało.
- Na mój ogon - krzyczał nieraz - ten kraj będzie należał do mnie, choćbym miał zgładzić wszystkich ludzi.
Z częstego powoływania się króla goblinów „na własny ogon” domyślił się pajacyk, że cała moc czarnoksięska strasznego władcy zawarta jest w jego ogonie.

Tymczasem na zamku kończono przygotowania do obrony. Książe bardzo się martwił zniknięciem pajacyka lecz oto nadeszło zmartwienie znacznie większe; osłabiony ogromem nieszczęść król zachorował i Henryk mimo młodego wieku jako jego następca musiał poprowadzić wojsko na wroga. Ubrał się w srebrną zbroję i wyruszył na czele swoich rycerzy a w serce poddanych widzących jego niewielką postać wstępowała otucha. Wierzyli w szczęśliwą gwiazdę wielkiego królewskiego rodu, który rzadko walczył ale nie przegrał żadnej wojny.

W tym czasie, gdy oba wojska stanęły naprzeciwko siebie pajacyk zakradł się do komnaty królewskiej. Zajęty czarami goblin nie zauważył zbliżającego się przeciwnika, który jednym uderzeniem topora obciął mu ogon. Czarnoksiężnik rzucił się na pajacyka lecz pozbawiony swojej mocy nie był już taki groźny. Na krzyk konającego króla nadbiegły wszystkie gobliny. Mimo dzielnej walki musiał im pajacyk ulec. Połamanego wrzucono do rzeki.
Z chwilą śmierci króla goblinów prysnął czar. Nieprzyjacielskie wojska rozbiegły się a zwycięski książe powrócił na zamek nie wiedząc dlaczego wygrał bez walki z tak potężnym przeciwnikiem.
Gdy przejeżdżał pod murami zamkowymi dojżał w fosie swoją maskotkę i kazał ją sobie przynieść. Przepełnione szczęściem serduszko pajacyka zabiło żywiej gdy znalazł się w rękach Henryka.
- Ja wyruszyłem na wojnę i wracam nie wyciągnąwszy miecza a ty wyglądasz jakbyś stoczył srogi bój - powiedział książę patrząc na swoją sponiewieraną maskotkę.
Wtedy do młodego wodza podszedł minister wojny i powiedział;
- Zwycięskiemu wodzowi i następcy tronu w twoim wieku nie wypada już bawić się zabawkami.
Książę zamyślił się i wyrzucił pajacyka na stertę gruzu a sam pojechał dalej.
Czy sprawiły to słowa ministra, czy może widok ojca machającego z zamkowego okna, któremu chciał wydać się godnym następcą?
Porzucona maskotka książęca długo jeszcze patrzyła za oddalającym się orszakiem. Jej drewniane serduszko nie wytrzymało i pękło z żalu.
Pajacyk znów stał się kawałkiem drewna.

Odtąd wielu dorosłych bierze przykład z księcia i odrzuca zabawki z dzieciństwa, nawet te najbardziej ulubione, jak zużyte przedmioty często nie zdając sobie sprawy jak wiele im zawdzięczają i ile tracą z ich odejściem.

Czy twoja zabawka to tylko przedmiot?

KONIEC

0x01 graphic

Kiedyś powiedziano by może o nim krasnoludek, ale kto jeszcze wierzy w krasnoludki?
A szkoda bo internetowy ludzik był właśnie krasnoludkiem, tylko przez złe czasy dla bajek nazywano go inaczej . Na szczęście nikt nie staje się kimś innym niż jest tylko dlatego, że zmieniono mu imię. Zresztą , nasz pogodny krasnal nie przejmował się tym. Mawiał po prostu, że jest krasnoludkiem który na imię ma Internetowy Ludzik. Dla nas to też ułatwienie; niezależnie czy napiszemy tą nazwę z dużej czy małej litery - będzie napisana poprawnie.

Ludzik jak wszystkie krasnale pojawił się bo był potrzebny. Pracy miał co niemiara; opiekował się stronami internetowymi poprawiając pozamieniane przez chochliki literki, rozplątywał zamotane węzły komunikacyjne lub przepychał zapchane arterie. Źle by się działo w internecie bez niego. Dane mknące infostradą są bowiem bardzo zdyscyplinowane i nie do pomyślenia jest by na przykład przejechały skrzyżowanie na czerwonym świetle. Kiedy chochliki pozapalały czerwone światła na obu przecinających się kursach powstawał gigantyczny zator, przy którym zapchana autostrada w niedzielny wieczór, gdy wszyscy wracają do domów jest niczym.
Najwięcej nabiegał się za jednym szczególnie uciążliwym chochlikiem. Co posprzątał jedną stronę już był bałagan na drugiej, co zlikwidował zator powstawał następny. Nawet pracowity internetowy ludzik miał już tego dość.
- Czekaj- mówił - ja cię w końcu złapię!
Ale jak złapać szybkiego chochlika? Ludzik długo się zastanawiał, aż w końcu zaczaił się w wyjątkowo ruchliwym miejscu w internecie.
- Kiedyś na pewno będziesz chciał tu nabroić a wtedy cię złapię - pomyślał.
I rzeczywiście nie musiał długo czekać, gdy nagle zaczęło się niezwykłe zamieszanie. Internetowy ludzik patrzy a tu chochlik z nożyczkami wycina fragmenty kodów i miesza je ze sobą tak, że oszołomiona strona sama już nie wie czy jest stroną o kwiatach i podąża właśnie do komputera Basi, czy może raczej opisem podróży na biegun i powinna udać się do Krzysia.
- No teraz mi nie uciekniesz - krzyknął krasnal i pochwycił chochlika.
Wystraszony chochlik rozłożył cieniutkie rączki, opuścił spiczasty nosek i wpatrując się wielkimi oczami w swojego prześladowcę drżącym głosem zapytał;
- Czego chcesz ode mnie?
- Czego chcę?!- krzyknął oburzony Internetowy Ludzik - robisz taki bałagan w internecie, że nie nadążam za tobą sprzątać. Co naprawię jedno już popsute drugie. Oszaleć można.
Chochlik wydawał się zdziwiony. Patrzył na krasnala jakby nie wiedział o co mu chodzi.
- Ale przecież tak już jest. Chochliki psocą a krasnale sprzątają. Zawsze tak było. Nie chcesz już być krasnalem?
Rzeczywiście, Internetowemu Ludkowi nie przyszło to wcześniej do głowy. Nie chciałby robić niczego innego. Wiedział , że jest stworzony do tej pracy. Ale przecież wystarczająco bałaganili sami ludzie, poza tym trzeba było dbać o dyski serwerów, łącza i styki. Poprawiać źle napisane adresy. Jak znaleźć czas na sprzątanie po chochliku. W dodatku takim psotnym. Z drugiej strony chochlik jest chochlikiem i musi bałaganić nie umie przecież nic innego, tak już jest. Zamyślił się patrząc na urwisa. Psotek - to imię doskonale pasuje do tego figlarza.
- Choć Psotku znam kogoś kto pomoże nam rozwjązać ten problem.
I udali się obaj do mądrej wyszukiwarki Google.

Wyszukiwarka już od lat mieszkała w internecie znając go jak mało kto, gdyż bez przerwy wysyłała swoje pajączki by biegały po internetowej sieci i przynosiły jej wszystkie znalezione informacje. Wyszukiwarka wysłuchała ich i powiedziała;
- Są w internecie strony dobre, pogodne, wesołe i słoneczne, są ciekawe, pouczające i mądre, czasem bywają głupie, oraz są mroczne, ponure i złe. Niech chochlik psuje te mroczne, ponure i złe a ty krasnalu powinieneś mu w tym pomagać bo to gorsze śmieci w internecie niż pogubione kody i więcej przynoszą szkody niż zablokowane łącza.
Psotek i Internetowy Ludek popatrzyli na siebie. Miała rację, nieraz spotykali takie strony. Wiedzieli już nawet od której zaczną. Podziękowali więc grzecznie Google za radę i ruszyli w drogę.
Była bowiem jedna wyjątkowo wredna strona przez którą dzieci płakały a rodziców ogarniał niepokój.
Psotek wziął się do dzieła; mieszał kod, plątał okoliczne łącza, zamieniał litery tak że tekst stawał się niezrozumiały.
Tymczasem Internetowy Ludek kierował wszystkie połączenia z dala od niej, nie konserwował serwera na którym była umieszczona zła strona i oczywiście nie naprawiał tego co popsuł Psotek.
W ten sposób doprowadzili do tego, że strona była coraz bardziej zapomniana i niezrozumiała. Irytowało to mroczną stronę, ale że nic nie mogła na to poradzić nadymała się w bezsilnej złości coraz bardziej i bardziej aż nadęła się tak bardzo, że pękła z wielkim hukiem a jej resztki rozsypały się po całym internecie.
- Ale fajnie- krzyknął Psotek, bo poczuł, że po raz pierwszy zrobił coś pożytecznego. - Lecę wykończyć następną ! - krzyknął i pognał przed siebie.

Od tej pory chochlik i krasnal przyjaźnią się ze sobą . Spotykając się w internecie pogadają, pożartują i obaj czują się jednakowo potrzebni.

Jeżeli czasem podczas podróży po internecie macie jakieś kłopoty wybaczcie Internetowemu Ludkowi. Jeszcze długo będzie sprzątał śmieci po nadętej stronie.

KONIEC

0x01 graphic

BRZUŚ. Dawno, dawno temu, kiedy w lesie było turystów mniej niż teraz zwierząt lub zgoła nie było ich wcale, kiedy nie można było przejść pięciu kroków by nie nadepnąć na grzyba, wejść w gąszcz malin, czy pobrudzić spodni w plątaninie jagód, a na każdej polanie nie było kawałka ziemi, gdzie nie rosłyby poziomki, wtedy to w najdalszym lasu zakątku mieszkała królewska rodzina niedźwiedzi.
Król był niedźwiedziem ogromnym i silnym - co zresztą było rzeczą oczywistą, gdyż niedźwiedzie nie uznają królowania "z urodzenia" jak ludzie i aby zacząć panować kandydat na władcę niejednemu konkurentowi musi przetrzepać futro na grzbiecie. Uznawały zatem króla wszystkie misie, a co starsze, w bardziej deszczowe dni przypominały sobie jego drogę do władzy, którą miały zapisaną na swoich kościach.

Pewnego dnia huknęła po całym lesie nowina - królowi urodził się synek. Ruszył od razu kto żyw gratulować szczęśliwemu ojcu. Zaroiło się na polanach i w koronach drzew od zwierząt. W powietrzu śpiewały chóry ptaków. Nawet pod ziemią grupowały się krety by powinszować rodzicom.
Król przyjął ich jak należy, co zresztą nie było trudne, gdyż lasy obfitowały w pożywienie.
Mały miś prezentowałby się całkiem dobrze, gdyby nie biały brzuszek, który brunatnym niedźwiedziom raczej nie przystoi. Z tej też racji nazwany został Brzusiem.
"Może to i lepiej - myślał król - będzie się po królewsku wyróżniał spośród innych niedźwiedzi"

Mijały miesiące. Niedźwiadek chował się dobrze, lecz ku królewskiemu utrapieniu nie rósł prawie wcale. I jak tu królować wśród niedźwiedzi będąc takim maluchem? Cóż, że Brzuś był bardzo zwinny i sprytny. W królestwie zwierząt liczyła się przede wszystkim siła.
Pewnego dnia król zawołał do siebie syna i powiedział;
- Dłużej tak być nie może. Musisz iść w świat i szukać rady na swój wzrost. Już teraz zwierzęta śmieją się z ciebie. Nie mógłbyś zostać królem i lepiej żebyś wędrował po świecie niż byś po mojej śmierci miał zostać czyimś sługą.
Pożegnał się więc Brzuś z matką, uściskał ojca i ruszył w świat szukać wzrostu.
Brzuś nigdy nie przypuszczał, że aż tak wielki jest jego las. Szedł już wiele dni, a drzewa były wciąż takie same i nic nie zapowiadało, żeby las miał się rychło skończyć.

W tym czasie zdarzyło się, że w królestwie przyległym do lasu rodzina panująca przeżywała wielki dramat. Podczas spaceru po lesie został porwany przez zbójów mały książę. Rodzice wysłali w pogoń całe swoje wojsko, lecz las był zbyt wielki, a rozbójnicy zbyt sprytni by udało się uwolnić księcia.

Nadchodziła już noc, gdy Brzuś zwietrzył swąd dymu. Udał się w tym kierunku chcąc spotkać kogoś, kto pomógłby mu wyjść z lasu. Okazało się, że był to obóz zbójów, którzy porwali księcia. Dobrze, że zachował ostrożność przy podchodzeniu do nieznajomych. Bez trudu odgadł kim byli - nie na próżno słuchał bajek o porwaniach i złoczyńcach.
Usiadł miś pod drzewem i ssąc łapę zastanawiał się jakby tu księcia uwolnić. Nie miał wątpliwości, że więźniem jest książę. Sam pochodząc z królewskiej rodziny poznał w nim władcę nawet bez orszaku.
Wreszcie Brzuś podniósł się z ziemi i ruszył w tym kierunku skąd przyszedł, aż dotarł do dębu, gdzie kilka godzin wcześniej jadł obiad. W pniu tym bowiem miały swoje gniazdo pszczoły. Wdrapał się na pień i zaczął je drażnić. Po chwili cały rój kłębił się dokoła misia, on zaś szybko zsunął się z pnia i ruszył pędem w kierunku obozu zbójców. Wpadł w sam środek obozowiska roztrącając zaskoczoną bandę. Pszczoły zaś rozdrażnione dodatkowo powstałym zamieszaniem zaczęły żądlić wszystkich dookoła. Zbójcy tak się wystraszyli, że porzuciwszy broń rozbiegli się po lesie opędzając przed chmarą owadów. Tym czasem Brzuś uwolnił księcia z więzów i odszukawszy w tobołach zbójów jego koronę, uciekł z nim aby dalej od niebezpiecznego miejsca.
Jeszcze kilka dni chodzili po lesie, gdyż żaden nie znał drogi do zamku, aż w końcu wyszli na jego skraj, skąd było już widać pałacowe wieże.
Wielka była radość na zamku z powodu szczęśliwego powrotu księcia. Chcąc wyrazić swą wdzięczność misiowi za uratowanie syna, król kazał mu żądać czego tylko pragnie. Brzuś opowiedział po co wyruszył w świat, a król zawołał nadwornych mędrców by udzielili mu rady. Mędrcy długo się naradzali, wreszcie najstarszy z nich powiedział;
- Jest rada na to by miś zyskał odpowiedni wzrost. Za górami Siedmiu Sępów, w głębokiej pieczarze jest łoże, na którym rosną olbrzymi. Żaden olbrzym bowiem nie rodzi się wielki, lecz gdy przyjdzie czas kładzie się na tym łożu i z normalnego człowieka staje się olbrzymem. Zatem żeby urosnąć trzeba położyć się na tym łożu i wypowiedzieć zaklęcie, a w kilka minut urośnie się wielokrotnie. Jest to jednak wyprawa niebezpieczna, ponieważ olbrzymi zazdrośnie strzegą swojej pieczary. Na świecie roiło by się od olbrzymów, gdyby mógł nim zostać każdy kto chce.
- Trudno - powiedział Brzuś - trzeba zaryzykować.
Król wezwał skarbnika i na drogę dał misiowi prezenty;
- Masz tu "dzwonki wiosny" , "promień lata" , " uśmiech jesieni" i "tchnienie zimy". Mogą ci się przydać w drodze.
Brzuś wziął prezenty, pożegnał się z królewską rodziną i ruszył w podróż.

U podnóża gór Siedmiu Sępów rozciągała się wielka pustynia. Zmartwił się Brzuś widząc tą przeszkodę, lecz machnął wkońcu na to łapą i raźno ruszył przed siebie.
Po dwóch dniach drogi przez piaski spotkał osiołka wycieńczonego z głoduj i pragnienia. Wyjął z zanadrza " dzwonki wiosny" i zadzwonił nimi. Nagle dookoła zazieleniło się od trawy, a środkiem zaczął płynąć strumyk. Osiołek napił się wody i najadł trawy po czym, żeby się odwdzięczyć wziął misia na grzbiet i ruszyli w dalszą drogę. Przez cały czas dzwoniły " dzwonki wiosny" , które Brzuś zawiesił na szyi osiołka, a dookoła nich zieleniła się trawa.
Zbliżali się już do gór, gdy usłyszeli ciche piszczenie. To mała myszka żaliła się, ponieważ skończyły jej się zapasy i była głodna. Miś wyjął " promień lata" a wkoło wyrosło zboże i po chwili myszka mogła najeść się do syta. W dalszą drogę ruszyli już razem.
Minęli pustynię i pokonali kilka wzgórz gór Siedmiu Sępów, gdy ujrzeli przed sobą małą chatkę z ogródkiem. W chatce tej żył góral z chorym małym synkiem.
- Mój synek by wyzdrowiał - powiedział im góral - gdyby zjadł kilka zaczarowanych jabłek z naszego ogródka. Cóż gdy do jesieni jeszcze daleko a on jest coraz słabszy.
Brzuś wyjął "uśmiech jesieni" i w ogrodzie zaczęły dojrzewać piękne, rumiane jabłuszka. Teraz chłopiec już szybko wyzdrowiał.
Chcąc się odwdzięczyć misiowi wezwał góral zaprzyjaźnione siedem sępów, które panowały w tych górach. Sępy dowiedziawszy się o uzdrowieniu chłopca zgodziły się przenieść podróżnych na drugą stronę gór.
Jeszcze tego samego dnia podróżni znaleźli się w pobliżu pieczary, gdzie przenocowali.

Rano Brzuś postanowił, że on z myszką wejdzie do pieczary, a osiołek zostanie na zewnątrz by ich ostrzec w razie niebezpieczeństwa. Tak też się stało - miś z myszką weszli do pieczary świecąc sobie kawałkiem zapalonej gałęzi.
Z pierwszej, olbrzymiej sali zaczynającej się zaraz za wejściem odchodziły trzy korytarze. Wędrowcy poszli środkowym.
Po pewnym czasie usłyszeli tubalne głosy olbrzymów. Ponieważ myszka lepiej widziała w ciemności poszła rozejrzeć się w sytuacji a miś został na miejscu.
Za najbliższym załamaniem korytarza rozciągała się wielka komnata oświetlona mnóstwem pochodni zrobionych z pni drzew. Wokół umieszczonego na środku kamiennego łoża siedziało ośmiu olbrzymów. Między nimi był też jakiś człowiek.
- Czy jesteś gotów wyrzec się wszystkiego co ludzkie dla wielkości? - pytał właśnie jeden z olbrzymów owego człowieka.
- Tak - brzmiała odpowiedź.
- Czy nigdy nie będziesz współczuł ludziom a jedynymi twoimi braćmi będą olbrzymi?
- Tak.
- Zatem oddaj nam swoje serce. Nie będzie ci jeż potrzebne.
Człowiek wyjął swoje serce, a olbrzym schował je pod wielkim głazem.
- Teraz możesz zostać jednym z nas.
Człowiek położył się na łożu i wypowiedziano zaklęcie;

Oto rośniesz jak dąb stary
Rosną ręce twe i bary

Po tych słowach człowiek zaczął się powiększać. Gdy był już tak wielki jak otaczający go olbrzymi dokończono zaklęcia;

Ciałem twoim wstrząsną dreszcze
Teraz już olbrzymem jesteś.

Nowy olbrzym wstał, a gdy zobaczył, że jest tego samego wzrostu co otaczający go kompani, zaczął tańczyć z radości.
Myszka wróciła do misia i opowiedziała mu co widziała i słyszała.
- Teraz kolej na mnie - krzyknął Brzuś i pobiegł do komnaty olbrzymów. Ci, gdy go tylko zobaczyli rzucili się na niego krzycząc;
- Zabić go! Chciał ukryć naszą tajemnicę!
Lecz Brzuś skierował na nich wydobyte z torby "tchnienie zimy" i zamienił ich w lodowe bryły. Sam zaś położył się na kamiennym łożu i krzyknął do myszki;
- Mów zaklęcie!
Myszka powiedziała zaklęcie i Brzuś zaczął rosnąć. "Chyba już wystarczy" - pomyślała, gdy urósł już na połowę długości łoża - nie musi być przecież taki wielki jak olbrzymi" i wypowiedziała drugą część zaklęcia.
Miś wstał i rozejrzał się.
- Chyba urosłem - powiedział - Myszko, gdzie jesteś?
- Tu - pisnęła myszka. Brzuś wziął ją delikatnie w łapę i ruszył w powrotną drogę.
- Aleś ty wielki! - krzyknął osiołek, gdy go zobaczył - Teraz jesteś prawdziwym królem niedźwiedzi!
- A ty stałeś się tak śmiesznie mały! Już nie będziesz mógł mnie wozić na grzbiecie.
Po tych słowach wsadził sobie osiołka pod pachę i tak obarczony ruszył w powrotną drogę. Bez trudu pokonali góry Siedmiu Sępów i pustynię. Tu Brzuś pożegnał się ze swoimi przyjaciółmi i dalej poszedł sam.

Na zamku królewskim już wiedziano o jego powrocie. Brzuś przywitał się z rodziną królewską i opowiedział swoje przygody. Zwrócił też dary otrzymane na drogę, bowiem w lesie nie były mu już potrzebne. Szybko pożegnał się z gościnnym królem, gdyż pilno mu było wrócić do domu i rodziców. Król zaś na pamiątkę całej historii zakazał w swym państwie polowania na niedźwiedzie.

Gdy Brzuś przybył w rodzinne strony las wydawał mu się śmiesznie niski a zwierzęta małe. Z rozrzewnieniem myślał o spotkaniu z rodzicami. Jakież było jego zdziwienie, gdy po dotarciu do matecznika nie zastał ani rodziców, ani żadnych innych niedźwiedzi. Gdy poszedł ich szukać natknął się na świeżo wzniesioną barykadę, za którą dojrzał brunatne futra swoich pobratymców.
- Przecież to mój syn, Brzuś! - krzyknął nagle zza barykady król niedźwiedzi i wybiegł witać się z synem.
- Od razu cię poznałem po białym brzuszku - powiedział ściskając się z nim.
- Ależ ty teraz jesteś mały - dziwił się Brzuś. Istotnie, ojciec sięgał mu zaledwie do ramion.
- To ty tak urosłeś. Teraz ty jesteś królem niedźwiedzi. Ja już mogę iść na odpoczynek - powiedział ojciec.
Po powitaniu opowiedziano Brzusiowi jak dotarła do nich wieść o niedźwiedziu olbrzymie, który zbliża się do ich matecznika, i jak schowali się za barykadą by się przed nim bronić. Długo jeszcze śmiano się z tej historii, a Brzuś panował wiele lat wśród niedźwiedzi. Jego dzieci urosły okazale i żadne nie musiało ruszać w świat by szukać wzrostu.

KONIEC

0x01 graphic

Zapalił się w lesie. Przejeżdżał tędy kulig z pochodniami. Sypały się wesoło iskry na lewo i prawo, gasnąc w zaspach śnieżnych. Tylko kilka iskier upadło na sosnową gałązkę i z nich powstał on - płomyk.

Powolutku pełzł po gałązce czasem oglądając się za siebie, lecz nie mógł się cofnąć - po jego przejściu pozostawał popiół. Im wyżej szedł, tym był większy. Przeniósł się na grubszą gałązkę, bo poprzedniej już nie było. Posuwał się coraz szybciej. Ogarnął sobą całe drzewo i wspiął po nim wysoko, aż na czubek, skąd zaczął wyciągać ramiona do gwiazd. Gwiazdy były jednak zbyt daleko i pewnie nawet nie dostrzegały płomyka. A był już tak duży, że stał się ogniem.
Odwrócił się od gwiazd i przeskoczył na następne drzewo. Skacząc z jednej sosny na drugą rósł coraz bardziej. To już nie ogień to pożar.
Zwierzęta gwałtownie wyrwane ze snu umykały przed siebie potrącając się i potykając. Zrozpaczone ptaki - poderwane nagle do lotu - z powietrza patrzyły, jak niknie w huczącym żywiole drzewo, na którym miały swoje gniazda.
Pożarowi, będącemu do niedawna płomykiem spodobała się ta zabawa. Rozpoczął wyścigi z uciekającymi przed nim zwierzętami i strącał z powietrza mniej ostrożne ptaki. Mniejsze zwierzęta szybko doganiał - a za nim był tylko popiół.
Z oddali dobiegał go łomot siekier i zgrzyt padających drzew. Zaciekawiony ruszył w tamtą stronę. Nagle zatrzymał się na brzegu przesieki i zdumiony zobaczył, że nie może już sięgnąć drzew z drugiej strony. Spróbował pełznąć po ziemi, ale zgromadzeni ludzie nie dawali mu przejść. Ciskał się na nich chcąc ukarać za tą pułapkę, jaką na niego zastawili. Był jednak coraz słabszy. Brakowało mu sił. Stawał się coraz mniejszy. Już nie był groźnym pożarem, lecz rozrzuconym bezładnie ogniskiem. Pożywienia brakowało nawet dla ognia - podzielił się więc na płomienie. Wokół nie było widać nic prócz osmolonych, dymiących pni drzew. Wreszcie został ostatni płomyk, niewiele większy niż był, gdy się zapalił kilka kilometrów stąd. Pełgał na zwęglonym kikucie sosny szukając dla siebie ratunku. Ostatkiem sił zdążył przeskoczyć na patyczek leżący tuż obok.
Patyczek ten wzięła do ręki mała dziewczynka i przyglądając się płomykowi zawieszonemu na jego końcu powiedziała do stojącego obok mężczyzny;
- Patrz dziadku jaki jest teraz malutki, a jeszcze niedawno mógł spalić cały las i nasz dom.
Leśniczy spojrzał na wnuczkę;
- Tak dziecko - powiedział - ogień to groźny żywioł.
- Dziadku, ale dlaczego tak jest, że ten sam ogień, któremu lubimy się przyglądać, gdy w kominku skacze z polana na polano, lub gdy w kuchni gotuje nam obiad, potrafi wyrządzić tyle zła? Potrafi budzić taki strach?
- Widzisz, każda rzecz na świecie ma swoje miejsce. Ogień jest nam potrzebny w kuchni i w kominku, ale gdy się znajdzie w lesie z przyjaciela staje się naszym wrogiem.

Zamyślona dziewczynka spojrzała jeszcze raz na płomień i zdmuchnęła go.

KONIEC

0x01 graphic

We wsi położonej niedaleko wielkiego lasu mieszkał wieśniak z żoną. Powodziło im się nieźle i do szczęścia brakowało im tylko dzieci.
Los okazał się jednak przewrotny; urodziła im się córeczka, lecz wieśniaczka umarła kilka miesięcy później. Zrozpaczony chłop nie umiał sobie poradzić z niemowlęciem dlatego uległ namowom kuzynów i ożenił się ponownie.
Macocha okazała się złą kobietą i od początku nienawidziła swej pasierbicy. Nie zdradzała się z tym przed mężem lecz stale planowała jak się jej pozbyć.
Pewnego dnia wyniosła małą daleko wgłęb lasu i tam zostawiła, sama zaś poszarpała na sobie ubranie i z lamentem wróciła do domu. Opowiedziała mężowi, że gdy szukała na skraju lasu rumianku dla dziecka została napadnięta przez wilki, które porwały dziewczynkę.
Wieśniak złapał siekierę i pognał na pomoc. Nie znalazł jednak ani wilków ani córeczki, bo choć przeczesywał las wiele godzin - okłamany przez żonę - szukał w złym miejscu.

Tego samego dnia król wybrał się na polowanie. Wielkie było jego zdziwienie, gdy słudzy donieśli mu o znalezieniu dziecka w jagodach.
- Jak wielkiego trzeba okrucieństwa, by zostawić tak niemowlę. Damy jej na imię Jagódka i niech się wychowuje razem z moją córką - powiedział król.

Mijały lata. Jagódka stawała się coraz piękniejsza i choć ubierano ją skromniej niż księżniczkę, swoją urodą przyćmiewała blask bogatych strojów swojej pani.
Księżniczka zazdrościła Jagódce urody i miłości jaką ją wszyscy obdarzali. Córka wieśniaka była bowiem bardzo uczynna i wesoła. Dla każdego miała dobre słowo i nigdy nie odmawiała pomocy nawet w najbłahszych sprawach.
Oczywiście księżniczce wszyscy okazywali szacunek lecz nikt jej nie lubił - była zbyt kapryśna i potrafiła fałszywie oskarżyć przed ojcem każdego, kogo chciała ukarać.
Księżniczka wiedziała, że nie jest lubiana i wzmagało to tylko jej niechęć do Jagódki. Kiedy jednak na kolejne urodziny dostała mniej kwiatów niż jej dworka, postanowiła pozbyć się konkurentki . W tajemnicy przed ojcem kazała strażnikom wrzucić Jagódkę do groty, do której wtrącano skazanych na śmierć. W nocy rozkaz księżniczki wykonano.

W jaskini było chłodno i wilgotno. Jagódka szybko zziębła i przemoczyła całe ubranie. Wszędzie natykała się na szkielety ludzkie a z oddali słychać było piski nietoperzy. Nie mając wyboru ruszyła Jagódka za ich głosem.
Wprawdzie nietoperze są stworzeniami nieładnymi i budzącymi strach, lecz lepiej było czuć przy sobie obecność żywych stworzeń niż siedzieć samotnie w wielkiej, ciemnej, pełnej szkieletów grocie.
Nietoperze okazały się gościnne i przynosiły ze swych nocnych lotów owoce dla dziewczynki.

Mijały tygodnie. Jagódka przywykła już do swojego więzienia i nietoperzy, gdy nagle jej los ponownie się odmienił.
W pobliżu jaskini mieszkała okrutna czarownica, która porywała dzieci i więziła je w swym ponurym domu. Którejś nocy, gdy wracała na swej miotle po nieudanym polowaniu na nieostrożne dzieci - wpadła w chmurę nietoperzy i omal nie spadła na ziemię. Bardzo się rozzłościła. Poleciała za nimi do jaskini chcąc się zemścić. Nietoperze poukrywały się w zakamarkach i nie sposób było je znaleźć. Znalazła za to czarownica umorusaną dziewczynkę, co bardzo poprawiło jej humor. Zabrała Jagódkę ze sobą .

U czarownicy Jagódka opiekowała się porwanymi dziećmi i pomagała zbierać zioła. Jędza traktowała ją jak swoją uczennicę ze względu na niezwykłość miejsca gdzie ją znalazła.
- To nie może być zwykłe dziecko -myślała - skoro dała sobie radę w jaskini sama z nietoperzami, doskonale nadaje się do czarów i warzenia eliksirów. Może wreszcie będę miała kogoś, kto mnie wyręczy przy tych wstrętnych bachorach i na stare lata poda wywar z ropuch?
Plany czarownicy nie mogły się jednak spełnić - Jagódka od samego początku zastanawiała się jak uwolnić porwane dzieci. Wreszcie znalazła sposób; wyskubała kilka witek z miotły, na której latała czarownica.
Wiedźma, nic nie podejrzewając, wybrała się na kolejny lot po nowych więźniów. W powietrzu miotła przestała jej słuchać. Szarpała to w górę to w dół lub wywracała koziołki, wreszcie roztrzaskała się o skały.

Po śmierci czarownicy Jagódka odprowadziła wszystkie dzieci do ich domów. Trochę trwało zanim ostatnie z nich dotarło do rodziców, toteż głośno się zrobiło o tym wydarzeniu w całym królestwie.
Dowiedział się o nim również król, który - chcąc wynagrodzić bohaterską dziewczynkę - kazał sprowadzić ją na zamek. Jakież było jego zdumienie, gdy ujrzał Jagódkę.
Dziewczynka wszystko mu opowiedziała, a król kazał zamknąć niegodziwą córkę w wieży.
- Niech w samotności przemyśli swoją podłość. Może jeszcze jest nadzieja, że się zmieni.- powiedział król i chyba miał rację, bo choć dawno nie byłem w tamtych stronach doszły mnie wieści, że chwalą już swoją księżniczkę.
Słyszałem również o hucznym weselu Jagódki i najdzielniejszego rycerza w królestwie.

0x01 graphic

W pewnym królestwie żyła zamożna rodzina; mama , tato i trzy córki. Wszystkie były jednakowo piękne i jednakowo próżne . Dokuczały zawsze swojej służącej - biednej sierotce, którą rodzice z litości wzięli do siebie na służbę. Sierotka miała na imię Justyna i była bardzo brzydka.
-Popatrz na moje włosy - mówiła do sierotki najstarsza córka - jakie są czarne i błyszczące. Nie takie mysie kosmyki jak twoje.
- Popatrz na moje oczy - mówiła średnia - jakie są błękitne i piękne. Nie takie jak twoje szare i wyłupiaste.
- Popatrz na mój nos - mówiła najmłodsza - jak wygląda przy nim twój kulfon.
Justyna bardzo się przejmowała przytykami sióstr i często z tego powodu płakała.

Pewnego razu zawitał do rodziny młody książę i tak mu się spodobały piękne panny, że postanowił się ożenić. Cóż, gdy podobały mu się wszystkie i nie mógł się zdecydować, która ma zostać jego żoną.
Siostry stroiły się i wdzięczyły chcąc swym blaskiem olśnić księcia a ponieważ wstydziły się swojej służącej tak brzydkiej i zaniedbanej , wymogły na rodzicach by kazali jej odejść. Mieszczanie bardzo chcieli by jedna z ich córek została królewną i zgodzili się. Justyna musiała odejść.

Tułała się po okolicy nie wiedząc co ze sobą zrobić, wreszcie pod wieczór znalazła opuszczony dom i postanowiła zostać w nim na noc.
O północy obudził ją wielki hałas. Przestraszona zerwała się z posłania i zobaczyła przed sobą ducha. Duch jęczał i zawodził wykrzywiając twarz i powiewając luźną szatą. Dziewczynka, gdy mu się dłużej przyjrzała przestała się go bać.
- Czemu tak hałasujesz? - spytała - pobudzisz wszystkie zwierzęta w okolicy.
- Jak nie mam hałasować, gdy tak bardzo bolą mnie zęby - odparł duch.
- To duchy także cierpią na ból zębów ? - zdziwiła się Justyna - zbliż się i otwórz buzię, może coś poradzę.
Duch posłusznie otworzył usta.
- No tak. Ząb jest złamany - orzekła - ale jak duchowi wyrwać ząb?
- Mogę przybrać na chwilę ludzką postać . My duchy też czasami musimy przybierać materialną postać aby móc skrzypieć drzwiami i pobrzękiwać łańcuchami. Jako duchy umiemy tylko wyć.
Po tych słowach duch nabrał ciała a Justyna wyrwała mu bolący ząb.
- Och jakaż ulga - odetchnął duch - w nagrodę dam ci piękne oczy, bo te twoje szare niezbyt mi się podobają.
- Dziękuję - dygnęła dziewczynka uśmiechając się i spoglądając dużymi, chabrowymi oczami.
Duch wkrótce zniknął, gdyż nastał świt a Justyna ruszyła w dalszą drogę.

W południe, gdy skwar był nie do wytrzymania spotkała staruszkę zbierającą w polu len.
- Pomóż mi córeczko - poprosiła staruszka - len jest już dojrzały a ja mam zbyt mało sił bo go na czas zebrać.
Dziewczynka ochoczo pomogła staruszce i do wieczora len był już zebrany. Przez następne dni razem len moczyły , mełły i rozczesywały a gdy był już gotów by go prząść staruszka powiedziała;
- Pomagałaś mi dzielnie tyle dni nie żądając zapłaty i nie narzekając. Dam ci w nagrodę nowe włosy, bo te twoje kosmyki nie podobają mi się.
Dotknęła włosów Justyny kępą lnu a mysie kosmyki zamieniły się w piękne, złociste loki .
- Wszystkiego dobrego Justynko.
Dziewczynka podziękowała staruszce i ruszyła dalej. Szczęśliwa tym bardziej, że po raz pierwszy w życiu ktoś nazwał ją zdrobniałym imieniem. Zawsze była tylko Justyną, teraz została Justynką i bardzo jej się to podobało.

Minęło kilka dni i gdy Justynka przechodziła obok rumowiska skalnego usłyszała cichy szloch.
- Kto tu tak płacze?
- To ja - odparło źródełko - przysypała mnie lawina skalna i nie mogę już płynąć jak dawniej.
Dziewczynka usunęła wszystkie kamienie po czym zmęczona ale szczęśliwa patrzyła jak źródełko radośnie szemrząc zaczęło płynąć dawnym nurtem.
- Dziękuję ci! Umyj się w mojej wodzie a twoja cera stanie się piękna i delikatna. To prezent ode mnie za twoje dobre serce.
Justynka umyła się w źródełku a jej cera stała się tak piękna, że motyle przysiadały jej na rękach i twarzy myląc ją z kwiatem.

W swojej dalszej podróży spotkała dziewczynka sosnę odartą z kory. Zrobiła jej opatrunek z ziół a drzewo z wdzięczności dało jej powąchać igliwie ze swej najwyższej gałązki. Pod wpływem jego silnego zapachu nosek Justynki z dużego kartofla zmienił się w mały i zgrabny.
Po przeżytych przygodach Justynka była najpiękniejszą dziewczynką w królestwie. Nadal jednak nie miała dokąd pójść i błąkała się po drogach i bezdrożach.

W swojej wędrówce dotarła do stołecznego miasta, gdzie stał zamek królewski. Przed bramą siedział zamyślony błazen.
- Nad czym tak dumasz? - spytała Justynka.
- Och - westchnął błazen - zastanawiam się, czy potrafię jeszcze bawić ludzi. Wprawdzie w tym mieście śmieją się z moich sztuczek, ale widzieli je już tyle razy, że mogą się śmiać po prostu z przyzwyczajenia.
- Pokaż mi zatem kilka z nich i w ten sposób sprawdzisz czy mnie rozśmieszysz czy nie.
Błazen ucieszony tym pomysłem zaczął wyprawiać różne śmieszne sztuczki.

W tym czasie wracał na zamek książę. Choć minęło kilka miesięcy nadal nie potrafił się zdecydować, którą z córek kupca pojąć za żonę. Jechał właśnie poradzić się w tej sprawie nadwornego mędrca, gdy usłyszał śmiech dziewczynki. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył błazna strojącego różne miny, oraz ubogo ubraną dziewczynkę zaśmiewającą się do łez. Gdy książę podjechał bliżej zeskoczył z konia olśniony urodą nieznajomej.
Po tygodniu odbył się huczny ślub księcia z Justynką. Zjechało mnóstwo gości ze wszystkich stron i błazen nareszcie miał przed kim popisywać się swoimi sztuczkami.

A pyszałkowate siostry pewnie po dziś dzień siedzą w domu wyglądając swojego księcia i kłócąc się, która ma zostać jego żoną.

0x01 graphic

Była sobie raz siekiera. Choć była bardzo dobrą siekierą, zrobioną z pierwszorzędnej stali i znakomicie osadzoną na dębowym trzonku - ciągle płakała.
Powodem jej smutku były skargi gałęzi, że ścina i rąbie na kawałki. Na próżno siekiera tłumaczyła gałęziom;

-Muszę was ścinać bo takie jest moje przeznaczenie. Czy do żołnierza ma ktoś pretensję, że zabija wrogów? Przecież ja też tak jak żołnierz spełniam tylko swój obowiązek.

Nie rozumiały jej jednak gałęzie i skarżyły się roniąc żywiczne łzy ze świeżych ran. Siekiera nie mogła słuchać tego lamentu - była bowiem bardzo wrażliwa - i dlatego płakała.

We dnie rąbała gałęzie na pieńku a wieczorem leżała w kącie pokoju i patrzyła jak poukładane równo polana znikają w ogniu kominka.
Gdy z płomienia odskakiwała iskra lub zasyczała płonąca łza gałęzi - siekierze robiło się jeszcze smutniej i wtedy płakała najbardziej.

Mijały dni aż w końcu ciągle wilgotna od łez siekiera zaczęła rdzewieć. Gdy gospodarz zobaczył, że nawet smarowanie tłuszczem nie pomaga i siekiera rdzewieje dalej, zniecierpliwiony wyrzucił ją.

Leżała teraz zardzewiała na śmietniku. Trzonek jej dawno już zbutwiał.
Widziała rosnące obok śmietnika drzewa, z których kiedyś ścinała gałęzie. Jednak żadna z nich nie przejęła się losem siekiery. Cieszyły się życiem i gaworzyły między sobą pokryte zielenią i szczęśliwe, narzekając i płacząc gdy od czasu do czasu przychodzi gospodarz z nową siekierą by ściąć niektóre z nich.

Wszyscy zapomnieli o siekierze przykrytej warstwą nowych śmieci. Nie zapomniała tylko rdza, która zżerała siekierę nadal. Siekiera bowiem była wciąż mokra od łez. Tylko, że teraz płakała nad sobą.

0x01 graphic

Noc była wyjątkowo ciemna i wroga. Dziewczynka nie mogła zasnąć.
- Tato, choć do mnie - zawołała.
- Jeszcze nie śpisz? Nie będziesz mogła rano wstać. Przytul się do misia i śpij.
W taką noc pokój wcale nie jest przytulny. Dookoła czai się coś, ciemne i groźne. W taką noc najlepiej przytulić się do kogoś bliskiego, a ten ktoś powinien być dużo większy od pluszowego misia. Miś jest dobry w dzień gdy to czarne coś schowa się w kącie szafy lub w piwnicy. I jak tu spać? To coś tylko czeka by oczy się zamknęły, wtedy wśliźnie się pod kołdrę.
"Dlaczego moja dziewczynka myśl, że nie mogę jej obronić?- pomyślał miś- Wróżko zabawek! Pozwól mi zabrać ją do nas!"


Pod kołdrą zrobiło się jaśniej. Dziewczynka otworzyła oczy i popatrzyła na uśmiechnięty pysiak swojego misia.
"Dziwne - pomyślała - przecież on nigdy się nie uśmiechał. Pyszczek i nosek miał cały pościerany gdy go dostałam. To bardzo stary miś."
Tymczasem miś machnął łapką i pod kołdrą zrobiło się jeszcze jaśniej, stawała się przeźroczysta ukazując pokój. Lecz jakże był on inny niż zwykle! Pełno w nim było zabawek! Niektóre z nich dziewczynka znała, lecz pozostałe widziała po raz pierwszy. Wszystkie coś robiły szczebiocząc i śmiejąc się.
W fotelu siedziała lalka Barbi ubrana w śliczną , balową suknię. Do lali podszedł miś;
-Dziękuję, że pozwoliłaś mi przyprowadzić moją dziewczynkę Wróżko Zabawek. Tak bardzo się bała.
"Więc to jest Wróżka Zabawek? - pomyślała dziewczynka - Tyle razy się nią bawiłam i nigdy nie przyszło mi to do głowy. Teraz widzę, że faktycznie jest najbardziej dostojna ze wszystkich moich lal."
- Zajmij się naszą dziewczynką - powiedziała Barbi - opowiedz jej o nas.
Dziewczynka chciała wstać z łóżka i o mało się nie potłukła; łóżko było bardzo wielkie! Podszedł do niej miś i podał łapkę.
- Musisz uważać . Jesteś teraz dużo mniejsza, inaczej niewiele byś u nas zobaczyła - powiedział.
Dziewczynka zapragnęła zobaczyć co jest dalej, za jej pokojem. Przez uchylone drzwi ujrzała zupełnie inny widok niż się spodziewała; zamiast przedpokoju ze znanymi meblami rozciągał się tam wielki las.
- Ten las oddziela od siebie wszystkie kraje w naszym świecie. Ten w którym jesteśmy teraz powstał dla ciebie. Ułożyłaś go z marzeń i snów. Każdy człowiek ma taki kraj.
- A czy mogłabym zobaczyć kraj mojej mamy? - spytała.
- Nie powinno się zaglądać do cudzych marzeń. Sny i marzenia są najbardziej intymnymi tajemnicami każdego człowieka. Poza tym nigdy nie przechodzimy do innych krain. Należymy do naszego świata. Nawet gdybym chciał nie potrafiłbym odnaleźć kraju twojej mamy. Jeżeli przejdzie się przez las nie wiadomo do czyjego trafi się świata.
Wrócili do zabawek by od razu wpaść w wir psot i figli. Nie było tu zasmuconych pysiaków ani nadąsanych pyszczków.
- To dlatego, że masz takie pogodne marzenia - wyjaśnił miś.
Dziewczynka świetnie się bawiła, lecz ciekawość ciągnęła ją do lasu. Gdy miś szukał jej chcąc zaproponować nową zabawę okazało się, że nie ma jej w pokoju.
- Wróżko Zabawek gdzie jest dziewczynka?
- Poszła do lasu. Nie potrafiła opanować ciekawości.
Misiowi zrobiło się bardzo przykro. Kochał swoją dziewczynkę i nigdy by nie uwierzył, że może być niegrzeczna .
- Na pewno coś się stało. Może piłka potoczyła się za drzwi a ona pobiegła jej szukać i zabłądziła?
Barbi dobrze wiedziała jak było naprawdę, lecz nie chciała robić misiowi przykrości - i tak jego pyszczek był bardzo zatroskany. Trzeba przecież odnaleźć zaginioną.

Las okazał się wielki i bardzo gęsty. Już po kilku minutach dziewczynka zabłądziła. Jakże teraz żałowała, że nie posłuchała misia!
- Jak trafię do mojego pokoju? Do misia? Do mamy?
Szła coraz dalej i dalej a las wkoło niej był ciągle taki sam. Była już bardzo zmęczona, gdy niespodziewanie wyszła na obszerną polanę.
W oddali pasło się stado koni a z lewej strony stały indiańskie namioty. Nagle usłyszała tętent kopyt i poczuła, że ktoś przewraca ją na ziemię.
- Złapaliśmy bladą twarz! - usłyszała.
Jakiś chłopiec w towarzystwie plastikowych indian związał jej ręce i poprowadził w kierunku namiotów. W wiosce została przywiązana do pala a jej prześladowcy zaczęli skakać wkoło wznosząc dzikie okrzyki.
- Teraz zostaniesz poddana indiańskim torturom i spalona. Wielki wódz i jego wojownicy idą wymalować na twarzach barwy zemsty - powiedział chłopiec.
Dziewczynka została sama przywiązana do pala pośrodku indiańskiej wioski.

Tymczasem miś wędrował przez las w poszukiwaniu zaginionej. Szedł już dość długo, lecz nigdzie nie znalazł śladu dziewczynki.
" Przecież muszę ją znaleźć, beze mnie nie trafi z powrotem. A jak jej się coś złego stało?"- mruczał pod nosem i starał się iść najszybciej jak potrafi. A kochający miś potrafi iść bardzo szybko.
Pierwszym napotkanym przez misia krajem był obszerny dom. Wszystko tam lśniło od czystości, meble były bardzo eleganckie a dywany puszyste.
" To na pewno marzenie kogoś dorosłego - pomyślał miś. Ale choć szukał długo swojej dziewczynki tu nie znalazł.

W indiańskiej wiosce chłopiec kończył już przygotowania.
- Najpierw zostaniesz poddana próbie strachu a potem próbie ognia - powiedział.
- Chcesz żebym się popażyła?
- Indianie z naszej wioski wykopali topór wojenny i każda schwytana blada twarz musi umrzeć w męczarniach.
- To jest zła zabawa! Tatuś mi mówił, że nie wolno bawić się cudzym kosztem. Ty się będziesz bawił a mnie będzie bolało.
- Nic ci nie pomoże. Przecież ty mi się tylko śnisz. Ja się tu niczego nie boję bo w najgorszym razie po prostu się obudzę.
- Ale ja ci się nie śnię! Ja jestem prawdziwa!
- Akurat! Tak mówią wszystkie postaci ze snu. Zresztą skąd mogłabyś wiedzieć, że nie jesteś prawdziwa - przecież to mój sen - i chłopiec podniósł z ziemi łuk.

Miś nie czekał aż pojawi się właściciel snu. Wszedł w las i szukał dalej. Trafił do ciemnego, zakurzonego pokoju w którym paliła się tylko mała lampka przy biurku. Siedział za nim jakiś starszy człowiek i liczył pieniądze. Całe biurko było nimi zawalone.
- Znowu jakiś koszmar - powiedział starzec zobaczywszy misia - Już nawet we śnie nie może człowiek spokojnie policzyć sowich pieniędzy. Po coś tu przyszedł włochaczu?! Pewnie się zaraz okaże, że jesteś przebranym poborcą podatkowym!
- Niech się pan nie denerwuje. Szukam tylko swojej dziewczynki.
- To szukaj jej sobie gdzie indziej. Tu jej nie było. Zaraz się obudzę i znowu nie będę wiedział ile mi się przyśniło pieniędzy.
- Skoro się one panu tylko śnią to po co je liczyć? Może pan sobie po prostu wymyślić jakąś sumę.
- Wymyślić!? Ale mi się trafił mądrala! Wynoś się z mojego snu razem ze swoimi radami! Widocznie już głupieję od tych kłopotów! Niedługo będą mi się śniły gumowe słonie, szmaciane lalki i dmuchane tygrysy a jedno mądrzejsze od drugiego! Oszaleć można!
Miś już dłużej nie słuchał. Odwrócił się i wszedł do lasu.
"Doprawdy dziwne sny mają ci dorośli"- mruczał do siebie przedzierając się przez zarośla.

Pierwsza strzała wbiła się wysoko ponad głową dziewczynki. Chłopiec był wyraźnie z siebie niezadowolony. Następne cztery wbijały się już dużo bliżej a szósta przybiła piżamkę dziewczynki do pala.
- Widzisz - ucieszył się mały indianin - to dopiero początek!
I wypuszczał coraz to nową strzałę a przy każdym uderzeniu w pal dziewczynka zastanawiała się co będzie, gdy w końcu strzała trafi w nią. Może faktycznie tylko śni się chłopcu?

A miś chodził od snu do snu szukając swojej dziewczynki. Był u grubego chłopca obżerającego się ciastkami. U dziewczynki siedzącej na tronie. U pana w wielkiej bibliotece zastanawiającego się, którą książkę ma zacząć czytać. U pani siedzącej w pokoju tak zawalonym sukniami i butami, że sama nie miała się gdzie ruszyć. U jakiegoś malucha w wielkiej piaskownicy i u dziewczynki śniącej, że śpi. Ale nigdzie nie znalazł zaginionej.
" I co teraz będzie?"- martwił się. Wreszcie postanowił , że skoro nie może jej znaleźć kierując się wzrokiem - poszuka swojej dziewczynki kierując się sercem. Zamknął więc oczy i poszedł przez las. Nie wiedział czy serce prowadzi go w kierunku dziewczynki, szybko się jednak przekonał, że kierując się sercem trudno jest omijać drzewa. Już po przejściu kilkuset metrów łepek miał cały poobijany, nos podrapany a jedno ucho naderwane.
Nie otworzył jednak oczu i dalej szedł za głosem serca.

Chłopcu skończyły się już strzały. Dziewczynka poprzybijana była nimi do pala jak kukiełka, lecz żadna ze strzał nie zraniła jej. Chłopiec okazał się naprawdę dobrym strzelcem.
- Próba strachu już skończona - powiedział - teraz przejdziesz próbę ognia.
- Dzieci nie powinny bawić się zapałkami - próbowała go powstrzymać dziewczynka.
- Nic ci nie pomoże. Indianie nie mieli zapałek. Rozpalę ognisko starym indiańskim sposobem.
Stary indiański sposób okazał się jednak wyjątkowo trudny i dużo czasu minęło zanim chrust zaczął się tlić. Widząc unoszący się dym dziewczynka zrozumiała, że czy to sen czy nie ona boi się naprawdę zamknęła oczy by nie widzieć tego strasznego dymu i ognia, który miał się za chwilę pokazać.
W tym właśnie momencie coś okropnie łupnęło w pal, aż się cały zachwiał.
- Ojej! Chyba sobie całkiem rozwalę ten pluszowy łepek - zamruczał ktoś z tyłu. I w tej chwili oboje dziewczynka i miś otworzyli oczy.
- Jesteś mój misiu!
- Jestem, jestem. Tyle, że się już rozlatuję - westchnął miś.
Niedźwiadek wytłumaczył chłopcu, że dziewczynka jest z innego snu czego najlepszym dowodem jest jego pluszowa obecność w indiańskim śnie i obaj uwolnili więzioną.
- Szkoda, że nie jesteś z mojego snu. Fajnie się z tobą bawiło.
- Może się jeszcze kiedyś spotkacie. Znacie się już przecież.
- Ale nie chcę być już bladą twarzą przywiązaną do pala.
- Pewnie, że nie. Złapiemy sobie kogoś innego - zaśmiał się chłopiec.
Pożegnali się i dziewczynka z misiem ruszyli do swojego snu.
- Ale jak my trafimy z powrotem?
- Ocho! Do domu to ja trafię zawsze - zaśmiał się miś.

Rano dziewczynka ze zdumieniem stwierdziła, że ma poszarpaną piżamkę, a i miś jest w opłakanym stanie.
Mama dała jej nową piżamkę, tata pozszywał misia i dziewczynka sama już nie wie czy to się zdarzyło naprawdę, czy tylko tak niespokojnie spała, że podarła piżamkę i sponiewierała leżącego przy niej misia. Jednego jest tylko pewna; na długo najlepszym jej przyjacielem pozostanie jej stary miś.

0x01 graphic

Dzieci przyglądały się wirującym za oknem płatkom śniegu . Wprawdzie było bardzo późno i powinny już spać , ale przecież padał właśnie pierwszy śnieg tej zimy. I to jaki śnieg! Ogromne płatki wirowały leniwie osuwając się coraz niżej jakby nie fruwały w powietrzu tylko tonęły w wodzie. Czasami przyspieszały sunąc w bok lub wręcz pędząc prosto do góry jakby zapominając, że mają przecież opadać na ziemię.
Zapatrzone na to widowisko dzieci z nosami opartymi o szyby wsłuchiwały się w melodie wygrywane przez wiatr. Było coś magicznego w tej jasno oświetlonej księżycem nocy .

Przy śniadaniu chłopiec aż podskakiwał na krześle nie mogąc się doczekać kiedy będzie mógł wyjść na dwór. Młodsza od niego dziewczynka dużo gorzej zniosła nocne siedzenie przy oknie. Była bardzo senna, lecz również myślała o czekającej ich zabawie na śniegu.
Tak naprawdę to nie za bardzo pamiętała poprzednią zimę. Była jeszcze bardzo mała.
- Tato będziesz lepił z nami bałwany jak w zeszłym roku? - zapytał chłopiec.
- Oczywiście. Przecież po to wymyślono niedzielę.
- Ja też się z wami wybieram - wtrąciła mama - Tym razem ja zrobię najpiękniejszego bałwana.
- Ja zrobię najładniejszego - powiedziała dziewczynka trąc oczy.
Już w godzinę później cała rodzina toczyła śniegowe kule . Tata ulepił pana bałwana z trzech kul ułożonych jedna na drugiej. Bałwanek chłopca był jakby miniaturą bałwanka taty. Mama ulepiła wysmukłą figurę bardziej przypominającą prawdziwa rzeźbę niż bałwana, a dziewczynka malutkiego królika.
- Bardzo bym chciała mieć królika - powiedziała.

Po całym dniu zabawy dzieci zasnęły wcześnie a tymczasem za oknem ponownie zawirowały w powietrzu płatki śniegu. Tym razem jednak bezpieczne od spojrzeń ciekawskich rozdokazywały się przygnane wiatrem duszki.
- Będę tatą i pójdę do pracy - krzyknął jeden z nich i wbił się z impetem w największego z bałwanków. Po chwili śniegowa figura ożyła ; zawirowała w miejscu aż jej odpadło ramię z patyka.
- Uważaj bo się całkiem rozpadniesz zanim ruszysz z miejsca - roześmiał się drugi wpadając w figurę mamy.
- Pokicamy, pokicamy - ucieszył się trzeci i królik dziewczynki ruszył z miejsca.
Następny ożywił bałwanka ulepionego przez chłopca a pozostałe pomknęły dalej szukać innych śniegowych postaci.

Na drugi dzień dzieci ponownie wyszły pobawić się na śniegu.
- Ktoś popsuł nasze bałwanki! - krzyknął chłopiec.
- I poprzestawiał - dodała dziewczynka.
- Och to nic dziwnego - powiedziała mama gdy dzieci powtórzyły jej swoją rozmowę. - Bałwanki to tak naprawdę nie te śniegowe figurki , które lepimy ze śniegu. To duszki wędrujące z zimowym wiatrem i ożywiające napotkane śniegowe postacie jeśli im się spodobają. Pomieszkają w nich trochę i lecą z wiatrem dalej pozostawiając śnieg swojemu losowi. Dlatego nie martwcie się , że wasze bałwanki są uszkodzone. Po prostu spodobały się duszkom , duszki w nich zamieszkały i tańczyły w nocy. Kto wie , może kiedyś zobaczycie jak dokazują?
- A co się dzieje z duszkami wiosną, gdy śnieg stopnieje?
- Zawsze jest gdzieś jakaś zima i śnieg. I wszędzie ludzie lepią bałwanki.

Od tamtej pory chłopiec nieraz do późna czatował przy oknie na śniegowe duszki. Jest nawet pewien , że któregoś dnia bałwanek do niego mrugnął.
Dziewczynka nie ma czasu na obserwowanie bałwanków. Opiekuje się królikiem , którego dostała na gwiazdkę.

0x01 graphic

- Dziadku dlaczego mężczyźni noszą kapelusze? - spytał mały Andrzejek a było to jego 372 pytanie w tym dniu.
- Zadajesz mi tyle pytań. Gdybym umiał na nie wszystkie odpowiedzieć, byłbym bardzo mądrym człowiekiem. Niestety, żyję na tym świecie jeszcze zbyt krótko by wszystko wiedzieć.
- Ty żyjesz krótko?! Przecież jesteś już bardzo stary.
- Ja jestem jeszcze młody tylko wyglądam na starego. Przeżywam ciągle masę przygód siedząc sobie w fotelu. Babcia wtedy mówi, że drzemię. Nie wyprowadzam jej z błędu by móc spokojnie wędrować.
- Jak można wędrować siedząc w fotelu?
- Jak? W myślach oczywiście. W myślach można być wszędzie. A najważniejsze, że nawet z najgorszych przygód wychodzi się cało. Ot choćby wczoraj po obiedzie, zbierałem właśnie kawałki lodu z pierścieni Saturna by ostudzić sobie lemoniadę, gdy zaatakował mnie meteowal. Gdybym nie podróżował w myślach na pewno bym już nie żył a co za tym idzie nie mógłbym wypić tej lemoniady.
- A co to jest moteowal?
- To takie zwierze żyjące w kosmosie. Jest o wiele większe od wieloryba i bardzo groźne.
- Opowiedz mi jakąś z twoich przygód.
- Po co mam ci opowiadać? Jeśli chcesz siadaj obok mnie i powędrujemy razem.
- Na Marsa! Powędrujmy na Marsa!
_ Dobrze. O zobacz już znika za nami Ziemia. Za chwilę będziemy na miejscu.
- Ależ tu czerwono! I tylko piasek. A gdzie są Marsjanie?
- Pewnie jedzą podwieczorek.
Nagle tuż obok nich wyjechała z ziemi klatka windy. W jej wnętrzu stał Marsjanin trzymając w obu rękach lody.
- Witajcie! Ładną dzisiaj czerwień mamy. Może zjecie po porcji lodów poziomkowych?
- Ja zjem dwie, bo dziadkowi nie wolno - powiedział Andrzejek.
- U nas wszystko wolno.
- Dziadek się rozchoruje!
- U nas nikt nie choruje.
- Trudno. Zjem zatem tylko jedną porcję - westchnął chłopiec i zabrał się do lodów.
- Wejdźcie do środka bo nawpada wam pyłu do podwieczorku.

Wsiedli razem do windy i zaczęli zjeżdżać w dół. - Nasze miasta są pod powierzchnią. Chcieliśmy by naturalne środowisko zostało nienaruszone. Wolno wychodzić tylko wycieczkom, by mogły podziwiać piękno naszej planety nienaruszone przez cywilizację.
- Przecież tam nie ma nic pięknego. Tylko pył i skały - wzruszył ramionami Andrzejek.
- Nie bądź niegrzeczny - upomniał go dziadek - Czy nasz dom ci się podoba?
- Oczywiście.
- No widzisz. A przecież to tylko kilka ścian z cegły. Jest szary i brzydki, ale my się do niego przyzwyczailiśmy i dlatego wydaje się nam ładny.
- Twój dziadek ma rację - przytaknął Marsjanin -Dla nas nie ma nic piękniejszego niż zachód słońca nad skałami, czy przysypujące się wydmy piasku.
- U nas też są skały i piasek. A w naszym przedszkolu mamy olbrzymią piaskownicę.
- Byłem na Ziemi. Nie podobało mi się .

Winda stanęła a przed nimi rozpościerał się widok na wielkie miasto o pomarańczowym odcieniu. Było to bardzo dziwne miasto i Andrzejek nie mógł mu się napatrzeć.
- Duże jest to miasto? -spytał dziadek.
- O tak. Bardzo duże. Zresztą nie mamy innych. W tym jednym mieszkają wszyscy Marsjanie. Nazywamy je po prostu sektorem mieszkalnym. Mamy jeszcze sektor pracy, wypoczynku a nawet sektor marzeń.
- Sektor marzeń?! - ucieszył się Andrzejek - A co jest w tym sektorze?
- To jest miejsce, gdzie staramy się spełniać wszystkie marzenia. Zresztą jeśli chcesz zwiedzimy je później.
- Co to?! - krzyknął chłopiec chowając się za dziadka.
Środkiem chodnika szło coś co przypominało wielbłąda w masce przeciwgazowej.
- To takie zwierzę domowe. Coś jak wasz kot.
Zwierze spokojnie poszło dalej nie zwracając na nich najmniejszej uwagi.
- Trochę za duże to stworzenie jak na maskotkę - zauważył dziadek.
- Do wszystkiego można się przyzwyczaić. A poza tym przecież nikt nikogo nie zmusza by trzymał je u siebie.
Szli tak przez dziwne miasto, gdzie nie było żadnych kwiatów ani innych roślin. Gdzieniegdzie leżały tylko czerwone głazy lub piętrzyły się góry piasku.
- Trochę tu ponuro - powiedział chłopiec.
- Przejdźmy zatem do sektora pracy.
Wsiedli do następnej windy.

Sektor pracy okazał się jeszcze bardziej nudny. Wszyscy, których spotkali byli zajęci. W dodatku nie można się było domyśleć co właściwie robią.
- Każdy robi tu to co go interesuje- powiedział Marsjanin, lecz nic to nie wyjaśniało.
Sektor wypoczynku to już było coś; w powietrzu unosili się Marsjanie uczepieni kolorowych parasoli a w dole kłębiła się menażeria zwierząt o nieprawdopodobnych kształtach i kolorach. Obok siebie baraszkowały kolosy wielkości namiotu cyrkowego i maleństwa mniejsze od polnej myszy.
- Większość z tych zwierząt jest sztuczna - tłumaczył Marsjanin - Bardzo lubimy zwierzęta i świetnie w ich towarzystwie wypoczywamy. Niestety naturalnych gatunków mieliśmy bardzo mało, dlatego wyhodowaliśmy gatunki sztuczne.
Andrzejek wziął do ręki stworzonko, które końcem ogonka puszczało bańki mydlane.
- Jakie ono śmieszne! Czy mogę je zabrać ze sobą?
- Oczywiście. Weź jeśli ci się podoba.

I wreszcie sektor marzeń. Był on w porównaniu do poprzednich sektorów bardzo mały. Składał się z labiryntu korytarzy rozszerzających się tu i ówdzie w wielkie sale. W pierwszej z nich spotkali chłopca rzucającego kamieniami w szyby stojącego naprzeciwko domu. Co stłukł szybę na jej miejsce wstawiano następną.
- To jest fajna zabawa! - wykrzyknął Andrzejek i dołączył do chłopca.
- Drogo was musi kosztować spełnianie tego marzenia - zauważył dziadek.
- Trochę to kosztuje, ale opłaci się. Na ogół chłopcy po dwóch godzinach takiej zabawy mają dość i już nigdy nie tłuką szyb. Po prostu wydaje im się to zbyt nudne.
I rzeczywiście. Andrzejkowi znudziło się po trzydziestu minutach.

W następnej sali spacerowali Marsjanie w bogatych strojach ozdobionych złotymi łańcuchami, broszami i spinkami. Wkoło skrzyły się rubiny, szmaragdy i brylanty.
- Ci to wiedzą co sobie wymarzyć - westchnął dziadek i po chwili sam był okryty podobnymi szatami.
- O rany! - stęknął - nie wiedziałem, że to takie ciężkie! Chciałbym się już pozbyć tych kosztowności!
To życzenie dziadka również zostało spełnione.
- Już wolę swój stary pulower - uśmiechnął się staruszek i poszli dalej.
Widzieli Marsjan kąpiących się w lemoniadzie, fruwających w bańkach mydlanych, wygrywających zawody sportowe, noszonych w lektykach.
Rzeczywiście w tym sektorze spełniano wszystkie marzenia.
- Chyba musi być przykro wracać z sektora marzeń do sektora pracy - zastanawiał się Andrzejek.
- Ależ skąd! Sektor marzeń odwiedza zawsze najmniej mieszkańców naszej planety. Pomyślcie tylko: jakie to nudne mieć wszystko czego się zapragnie. Marsjanie po krótkim pobycie tutaj wracają do swoich zajęć i nieprędko decydują się na ponowne odwiedziny w sektorze marzeń. Tym bardziej, że i w innych sektorach nikt ich do niczego nie zmusza. Robią tylko to co chcą.
- Nam babcia nigdy by na to nie pozwoliła - westchnął chłopiec.
Pożegnali się z gospodarzem i wrócili do domu.

- No i co? Podobało ci się? - spytał dziadek siedząc znowu w swoim fotelu.
- Było fajnie! Polecimy gdzieś jeszcze?
-Kiedy tylko zechcesz.
Andrzejek pobiegł do swoich zabawek by im wszystko opowiedzieć. Nie mógł tylko sobie przypomnieć, gdzie zostawił zwierzątko puszczające ogonkiem mydlane bańki.

0x01 graphic

Pik był malutkim smokiem. Zaledwie parę dni temu wykluł się z jaja. Smoki zaraz po wykluciu są samodzielne i wyglądają jak miniaturki swoich rodziców. Dorosłe smoki to źli rodzice . Zbyt są zajęte gromadzeniem skarbów , przechwalaniem swoimi imionami i zajmowaniem własną osobą. Swoje dzieci po prostu tolerują. A może ich nawet nie zauważają? Bo przecież w porównaniu z dorosłymi kilkudniowe smoki są maleńkie.

Bycie małym smokiem ma tą zaletę , że od wyklucia wie się prawie wszystko co każdy smok wiedzieć powinien. Dzieje się to w jakiś magiczny sposób co u takich magicznych stworzeń jak smoki nie powinno dziwić.
Najważniejszą rzeczą dla każdego smoka jest jego imię. Jego długość rośnie wraz ze smokiem i opisuje co dany osobnik w czasie życia zrobił. Na przykład najstarszy z nich nazywa się ( nawet nie próbujcie tego wymówić ) ;

terrastredomitustillesoperiklantilopisauremicjuselkonerrissaniussekrretorjus - niestety dalej nie pamiętam. W końcu nie jestem smokiem, ja tylko opowiadam tą bajkę.

Nadanie smoczkowi imienia jest jedną z niewielu rzeczy jakie robią smoki dla swoich dzieci. Smoczyca składa furę jaj w kącie jaskini i zaczyna się nimi interesować dopiero gdy pękają rozłupywane przez gramolące się na świat maluchy. Nadaje każdemu z nich wtedy imię i ponownie przestaje się zajmować swoim potomstwem.

Pik został tak nazwany ponieważ wykluł się Prędko I Komicznie , to znaczy najpierw wystawił ogonek a nie głowę i prosto ze swojego jajka wpadł w pustą skorupkę braciszka , który wykluł się wcześniej. Zatem wykluwał się jakby dwa razy, ale za to zrobił to bardzo szybko.
Zaraz po tym wyczynie usłyszał swoje imię i nie zatrzymywany przez nikogo poszedł rozejrzeć się w nowej rzeczywistości.

Nie podobała mu się ta jaskinia. Nie podobała mu się sterta skorup w kącie ani zgraja braci i sióstr. Nie podobały mu się nawet skarby nagromadzone przez matkę. Ale najbardziej nie podobało mu się jego własne, krótkie imię.

Oczywiście lepiej było być malutkim smokiem o imieniu Pik niż dwunastym jajkiem z lewej strony . Smoczek jednak postanowił nie zwlekając opuścić rodzinną jaskinię i poszukać reszty swojego imienia , która gdzieś tam na świecie na niego czekała.
Jakoś zapomniał , że smoki tworzą swoje imię przez całe życie. Zresztą jeśli chodzi o smoki to naogladał się ich jak na swój gust już dosyć.
Smoki są z natury samotnikami i Pik nie był wyjątkiem.

I tak nasz mały smok wyruszył w szeroki świat zjadłszy na pierwsze śniadanie karalucha. Niestety nie udało mu się nic innego złapać. Wszystko było albo zbyt szybkie, albo zbyt duże. A w pierwszych dniach życia smok musi uważać by samemu nie zostać czyimś śniadaniem.

Smok Pik miał tak wiele przygód, że je pozapominałem . Dlatego mam do Was prośbę; napiszcie o jego przygodach na adres bajki.dla.oli@interia.pl lub po prostu dopiszcie się do księgi gości. A może wolicie je narysować?
Może razem uda nam się opowiedzieć wszystkie przygody tego dzielnego smoka?

Pozdrawiam was serdecznie.

Tata Oli.

0x01 graphic

Zaczęło się od bólu kręgosłupa i drętwienia nogi.
Wizyta u lekarza była raczej uspokajająca; kilka lekarstw i parę dni zwolnienia w szkole. Niespodziewanie podczas wyjazdu z rodzicami do domu w górach stan zdrowia Magdy pogorszył się tak raptownie, że trzeba było ją natychmiast zawieść do najbliższego szpitala.

Po przeprowadzeniu badań diagnoza lekarzy zabrzmiała jak wyrok.
Rodzice nie mogli w nią uwierzyć lecz mieszanina bólu i paniki powoli wsączała się do ich świadomości.

Magda jak każde chore dziecko od razu rozpoznała panikę w ich oczach.
-Mamo, czy ja umieram?
Jak odpowiedzieć dziecku?

Potem było już tylko coraz gorzej; następny szpital, następni lekarze i stale ta sama diagnoza.
W szpitalu zrobili co mogli i Magda wróciła do domu.

Na początku odetchnęła w znajomych kątach. Koleżanki mogły ją odwiedzać częściej i tylko to narastające zmęczenie a czasami ból...

Mijały dni aż podczas jednej z wizyt koleżanek Magda poczuła, że to czym one żyją jej już nie dotyczy i być może nigdy już nie będzie dotyczyło.
Gdy dziewczynki wyszły zaczął w Magdzie narastać żal.
Dlaczego ją to spotyka?
Czym zasłużyła na to cierpienie i brak nadziei?
Zaczęła płakać i poczuła się bardzo źle.
Nie chciała by tak było!
Nie godziła się na to!

Poczuła, że wszystko co ją otacza stało się obce, nawet jej ciało leżące w łóżku. Czy mogła być tą bladą dziewczynką z zapłakaną twarzą?
To przecież nie ona!
Nie chce tego ciała!
Tego bólu i braku nadziei!
Nie chce tak czekać na nieznane!

Nagle zobaczyła siebie z zewnątrz - jakby w lustrze.
To takie proste! Uwolnić się od tego wszystkiego! Porzucić!
Zaczęła się zatem unosić coraz wyżej. Ponad pokój i dom, ponad ulicami i miastem. Gdzieś tam czekało na nią nowe życie - tu nie trzymało jej już nic!
Zatem w górę!
Ponad obłoki!
Ku księżycowi i słońcu!
W stronę dalekich, nieznanych gwiazd!
Dlaczego nieznanych? Poczuła, że rozumie. Że zna odpowiedzi na pytania zadawane od wieków przez ludzi patrzących w gwiazdy. Galaktyki stały się tak oczywiste. Ona sama. Inne istnienia.

Czas jej nie dotyczył dlatego nie miał znaczenia.
Przemierzając wiry galaktyk poznawała coraz większe tajemnice i zadawała sobie nowe pytania. Zresztą co innego miałaby robić? Czy kiedykolwiek istniało coś jeszcze oprócz niej i tajemnic wszechświata?
Znalazła spokój w zimnej, kosmicznej pustce.

Zataczała koła jak krążący ptak a pustka wnikała w nią coraz bardziej wyziębiając duszę.
Jaki był cel jej istnienia? Tego pytania sobie nie zadawała. Może dlatego, że to bardzo ludzkie pytanie a ona nie czuła się już człowiekiem. Bliższe stały się jej gwiazdy niż pozostawione gdzieś w zapomnianej przeszłości lalki i misie. Nie miała już codzienności, planów i ograniczeń. Obce stały się jej uczucia; strach, ból, rozpacz, nadzieja miłość czy radość.

Nie wiedząc o tym zatoczyła ogromny krąg.
Nie umiała powiedzieć dlaczego ta galaktyka, akurat ten jej zakątek wydał jej się wyjątkowy.
To słońce i ta planeta.
Ciekawość ciągnęła ją w dół. Zarysy kontynentów były znajome i swojsko wyglądał fragment jednego z nich.
Skąd zna to miasto? Ten dom?

Zobaczyła mężczyznę z zapłakaną twarzą.
Jej znajomość wszystkich form życia podpowiadała jej , że zmaga się on z bólem zbyt wielkim nawet dla dorosłego mężczyzny.
Zajrzała w jego myśli odnajdując w nich chorą córkę i panikę, że może ona odejść zabierając ze sobą wszystko co jest dla tego człowieka najcenniejsze.
Zajrzała do jego uczuć i znalazła miłość tak gorącą, że zaczęła ogrzewać kosmiczny chłód , który ją wypełniał.
Powoli ulatywała mądrość nabyta daleko stąd. Była wypierana przez powracające uczucia.
Poznała ojca! Przypomniała sobie wszystko!
Powróciła pamięć bólu i beznadziejności. Uleciał gdzieś kosmiczny spokój.
Stała się ponownie Magdą. Poczuła jak bardzo kocha tego zapłakanego człowieka. Chciała go pocieszyć, powiedzieć jak bardzo jest jej bliski!

Magda otworzyła oczy. Zerwała się z łóżka i pobiegła do ojca.
Tuląc zapłakaną twarz czuła zrozumienie. Nie to kosmiczne lecz ludzkie. Wiedziała, że nic ich nie jest w stanie rozdzielić.
Ojciec też to czuł. Oboje wiedzieli, że cokolwiek się stanie w swych sercach na zawsze pozostaną razem.

Pozostało już tylko przekazać odzyskany spokój mamie.

0x01 graphic

Modraszek był leśnym krasnalem. Bardzo smutnym leśnym krasnalem. Trudno było mu pogodzić się z ciągłym niszczeniem jego domu przez grzybiarzy.
Co tylko jako tako zaprzyjaźnione ślimaki wygryzły mu mały pokoik w maślaczku - przychodził jakiś człowiek z koszykiem i zrywał grzybek.
A nie jest łatwo znaleźć maślaka rosnącego na trochę choćby osłonecznionym terenie. Grzybki te lubią schować się pod nisko nad ziemią zwisającymi gałąziami w młodym zagajniku.
A ile trzeba czekać na ślimaki!
Im się nigdy nie spieszy a przecież sezon na jesienny domek jest kurtki. Dla krasnala to nic trudnego znaleźć sobie w lesie schronienie. Tradycja jednak karze zakładać domki w grzybkach o ile jest to oczywiście możliwe

. - Zamieszkaj w muchomorze będziesz miał spokój - namawiał go Pomorek. Dobre sobie! Modraszek zawsze mieszkał w maślakach!

Krasnalowi udało się znaleźć na tyle małego ślimaka,że mógł sam go nosić. Ślimaczek miał wielki apetyt i dzięki temu wybrany maślak bardzo szybko zmieniał się w wygodny domek. Niestety grzybiarze pojawiali się jak zły sen i trzeba było bardzo pilnować by z grzybkiem nie zabrali również ślimaczka!

Złościł się widząc Pomorka mieszkającego w luksusowo wielkim muchomorze , rosnącym na osłonecznionej polance. Obok rosły mniejsze muchomorki, które można było wykorzystać jako stół i krzesełka. Grzybiarze przechodzili obok nie podchodząc bliżej.
"Gdyby tak omijali maślaki" - rozmarzył się Modraszek.

Pewnego dnia krasnal nie zdążył zabrać ślimaczka z dorodnego maślaka i budowniczy razem z domkiem trafił do koszyka przechodzącego przez zagajnik człowieka.
Tego już za wiele! Muszę odzyskać ślimaka. Czy oni myślą, że z lasu można zabierać wszystko co się chce! - i Modraszek postanowił iść do domu ludzi.

Jako leśny krasnal trochę się bał iść do wsi, ale słyszał,że i tam żyją krasnale.
"One dają sobie radę to i ja nie zginę "- mruczał pod nosem chcąc dodać sobie odwagi i ruszył w daleką drogę. I choć krasnale mają króciutkie nóżki potrafią nimi szybko przebierać, dlatego już po kilku godzinach wędrowiec dotarł do wsi.
Szybko zorientował się, że w zagrodzie do której trafił są osobne domy dla zwierząt i osobne dla ludzi choć z daleka wyglądały tak samo. Ruch na podwórku wydawał mu się stanowczo za duży. Brakowało tu leśnej ciszy.
"Trzeba znaleźć ślimaka i wracać. Nic tu po mnie"- pomyślał.
Jednak ślimaka nigdzie nie znalazł. Wszedł na wysoką gruszę i rozejrzał się. Takich gospodarstw we wsi było sporo. I czy to w ogóle jest ta wioska?
Nie był już taki pewny, czy dobrze zrobił wybierając się na poszukiwania.
"Chyba już nie znajdę swojego budowniczego. Przepadł jak kamień w wodę."

Postanowił jeszcze zajrzeć do izby. Przy stole dzieci malowały obrazek. Bardzo ładny obrazek; drzewa, niebo, słońce i krzaki a pod nimi muchomory.
"Malują muchomory , bo maślaki zebrali grzybiarze" - westchnął Modraszek.
-Malują muchomory! - wykrzyknął nagle gdyż właśnie przyszedł mu do głowy świetny pomysł.

Po dwóch dniach szedł Pomorek przez las i widzi Modraszka krzątającego się przed grzybowym domkiem .
-Jednak mnie posłuchałeś i zamieszkałeś w muchomorze - powiedział uśmiechając się od ucha do ucha.
-Zawsze mieszkałem w maślakach i nie zamierzam tego zmieniać - odpowiedział Modraszek również śmiejąc się szeroko.
Pomorek uważnie przyjrzał się domkowi. Rzeczywiście! To był maślak przemalowany na muchomora!
-Wprawdzie to nowa moda, ale skuteczna.- powiedział zadowolony z siebie krasnal.

Odtąd Modraszek malował swoje domki i nie musiał martwić się grzybiarzami.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Protokół z moich dla oli, moje, głębiej praktyki
Bajki dla mniejszych dzieci, filologia polska i do poczytania, baśnie, bajki
bajki dla mamy scenariusz
Śpiewnik dla Oli na słowiańską nutę

więcej podobnych podstron