3. [T 326] „O głupim Maćku”
Jeden chłop miáł sztéróch synów, a z tych sztéróch synów był jeden bardzo głupi; imieniem mu było Maciek. A że on był nájgłupszy, więc wszyscy go w domu nienawidzili, ani mu jeść nie dać chcieli, ani nic, co sie nazywá, bo on sie o to nie umiáł dowołać. Tak siedziáł razem z niemi, dopóki ojciec żył. Ano kiedy sie ojcu zmarło, tak i Maciuś nié miał co robić w domu, bo mu braciá nic nie dali na oczy. No i wybráł sie na wender, aby ino w domu nie był, bo go braciá bili i wyścigowali. Tak sobie zabráł swoje bielizne, jako ta miáł i poszed. Chodzi i chodzi od wsi do wsi i tak żebrá kawáłek chleba. A że on był głupi, więc on sie nigdy nie báł i nie wierzuł, że so jakie strachy na świecie. Jak już tak długo wędrowáł, przychodzi do jedny wioski na noc do karczmy i tam siedzi. A w ty karczmie mieli chłopy narade o jednem strachu, co był tam w ich wsi w jednem starem zámczysku. A że tam było w tem zámku dużo piéniędzy i jadła i picia, tak sie tam chcieli chłopi dostać, ale musiáł jeden chłop przódy tam póść na noclég; to jakby rano wyszed zdrowy, toby było chłopów wszystko. Ale to nie tak było tam przespać, bo w nocy bardzo straszyło, że ten, kto tam spáł, to ze strachu musiáł umrzéć, a nie, to go zabiło. I to takich kilka urlopników na to sie podéjmowali i szli tam, bo to zwykle od wojska, to miáł ducha żwawego, ale co któren poszed, to już więcy nie wróciuł, bo go strach udusiuł. A Maciek siedzi, tylko sie przysłuchuje o czem oni tak radzo; jak sie dowiedziáł, tak zaczoł ich prosić, żeby oni go tam dali, bo bardzo smakowáł, żeby choć raz w życiu był w takich pięknych pokojach. Ale jemu jeszcze i o to chodziło, bo oni gádali, że tem którzy tam ido, dajo dobrze jeść i pić i palić dobre cygary. Tak nasz Maciek nabráł ochoty i prosiuł chłopów bardzo, żeby on tam poszed, że on jem to wszystko zrobi, ze on stracha przepomoże i bedzie wszystko chłopów. Ano chłopi radzi nieradzi dali mu wyprawe, to jest jeść i pić; dali gęś cało, ciele, masła, séra, dobrego wina kilka butel, cygarów, no i piéniędzy, - a ubranie tam było w zámku, to sie Maciuś miáł ubrać, jak tam zajdzie. Z wieczora chłopi go odprowadzili tam do zámku, Maciuś sie z niemi pożegnáł i wláz do środka. Jak ino przyszed do pokoi, zaráz se zaświeciuł i zapáluł sobie na kóminie i siedzi. Potem pochodziuł po pokojach, poobziérał wszystko, jak gdzie co było, ano nadybáł száfke z ubraniem, ubráł sie, przyszed do lustra, przeźráł sie, ładnie mu było; tak sie Maciek cieszuł, że mu ładnie. Ano i tak ugotowáł ciele i gęś, postawiuł na stole, jajeśnice nasmarzuł i wszystko stoi na stole, bo nié má jeszcze pérków ugotowanych t. j. ziémniáków. I nastawiuł sobie te pérki i gotuje, a tu może było już koło północka, ale Maciusiowi ani się śniło o strachu. Jak on tak wszystko sobie rychtuje, jaż tu naráz wołá cosi z kómina:
- Uciekej, bo já lece!
A on nic nie pytá, tylko mówi:
- Poczekej, niech se pérki ugotuje, to ta potem leć, jucho.
Ta i gotuje, ale tu nie pytá, tylko wołá:
- Uciekej, bo já lece!
Tak odstawiuł te pérki i mówi:
- No leć!
Tak spadło pół chłopa, a ten złapáł za nogi, zdar na ziémie i gotuje dali pérki. A tu znów wołá:
- Uciekej, bo já lece!
A nasz Maciuś krzyknuł:
- A do stu djabłów! Dokąd sie bebe mordować!
Ano, odstawiuł te pérki i wołá:
- No leć!
A tu spadła drugá połowa chłopa, a to była z brodom; złapáł za brode, ściągnuł na ziémie i pérki dogotowáł i zasiád potem do jedzeniá. I jak zaczoł jeść, tak mówi do tego chłopa, t. j. stracha:
- No, chodź bracie, kiedyś spád:
Ale to sie nic nie odzywá.
- Ano, jak nie, to nie, to se Maciuś sám zjé.
Jé i popijá dobrego wina i páli dobre cygary, jaż on sie obziérá, a tu strach za niem. I Maciuś miáł ostatni kawáłek mięsa, żeby se pogładzić po jedzeniu, a strach go prosi o to, ale Maciuś mu mówi:
- Jagem cie wołáł, toś nie wstáł, ino jak ostatek mám, to mi go chcesz zeżreć.
Nuże do stracha, ta i strach do Maćka; ale Maciek sie zawinuł koło niego, powáluł na ziémie, dobył noża i chciáł stracha przebić, a strach mówi:
- Dej spokój, jużeś mnie wybawiuł.
I od tamtychczas było wszystko chłopów. A gdy przyśli chłopi rano, a Maćka zujrzeli, pytali sie go Co sie stało z tobo? Zamiast jednego, to ich było dwóch. Tak se Maciuś nabráł piéniędzy i żył potem do śmierci spokojnie. Opow. Andrzej Brydak z Staromieścia.
Aleksander Saloni, Lud Rzeszowski, Materiały etnograficzne. MAAE t.10, s. 244-246, nr 21, Kraków 1908; opow. Andrzej Brydak ze Staromieścia.