Angelsen Trine
ANIOŁ ZEMSTY
SAGA CÓRKA MORZA XXII
Rozdział 1
Elizabeth przyglądała się Marii badawczo. Siostra była blada i nie mogła opanować drżenia ręki, którą zaciskała wokół kolumienki łóżka.
- Słyszysz, co mówię? Będziesz miała dziecko. Dziewczyna pokręciła powoli głową, nie podnosząc wzroku na Elizabeth.
- Jak dawno temu miałaś ostatnie krwawienie? Maria osunęła się na łóżko i przycisnęła dłonie do podbrzusza. Może stara się ukryć drżenie rąk? - pomyślała Elizabeth. Czuła, że targają nią sprzeczne uczucia - strach, złość i litość. Maria była niezamężna i nikt nie starał się o jej rękę - przynajmniej Elizabeth o nikim takim nie słyszała. Czyżby ktoś... Chyba niemożliwe, żeby ktoś wziął Marię siłą? Elizabeth wyciągnęła dłoń i dotknęła lekko ramienia siostry.
- Odpowiesz na moje pytanie? Kto jest ojcem dziecka? Maria wpatrywała się w Elizabeth, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu.
- Nie jestem w ciąży. Elizabeth przysiadła obok niej.
- Kiedy miałaś ostatnie krwawienie?
- Jakiś czas temu - odpowiedziała Maria, przyglądając się swoim dłoniom.
- Zazwyczaj pierwszym objawem ciąży są mdłości - ciągnęła Elizabeth spokojnym głosem. - Może minąć sporo czasu, zanim krwawienie zaniknie. Maria wzdrygnęła się i zacisnęła mocno wargi.
- Proszę cię, Maryjko, powiedz mi, kto ci to zrobił.
- Nikt!
Głos Marii przypominał szept. Przez moment Elizabeth zdawało się, że siostra wymówiła imię „Inge”. Już miała zamiar zapytać ją o nazwisko, gdy nagle Maria powtórzyła - tym razem głośniej:
- Nikt mi nic nie zrobił. Nie jestem w ciąży, tylko źle się czuję - powoli podniosła wzrok i spojrzała Elizabeth prosto w oczy.
Maria nie ma zwyczaju kłamać, pomyślała Elizabeth. A może powiedziała tak, żeby przekonać samą siebie?
Przez chwilę siedziała w milczeniu, próbując zebrać myśli. Gdzie Maria ostatnio bywała? Gdzie mogła spotkać obcego mężczyznę? Elizabeth pokręciła głową. Jedyne miejsce, które Maria ostatnio odwiedziła, to Heimly, podczas świętowania urodzin Jakoba. Ale Maria z nikim wówczas nie tańczyła ani nie flirtowała - przynajmniej Elizabeth niczego nie zauważyła. Tak jak inne dziewczęta, również i Marię wielokrotnie proszono do tańca, ale za każdym razem siostra odmawiała, kręcąc przepraszająco głową. W końcu Elizabeth nie wytrzymała i spytała ją, czy źle się czuje. Maria wyjaśniła, że jest zmęczona i że boli ją głowa, ale zapewniała, że to nic poważnego. Elizabeth więcej do tego nie wracała. Zresztą tamtego wieczoru tyle się działo. Tyle osób chciało zamienić z nią choćby parę słów i przez cały czas proszono ją do tańca - dawno tak dobrze się nie bawiła! A w dodatku Kristian miał dobry humor i nie robił jej scen zazdrości.
Elizabeth zerknęła ukradkiem na Marię. Siostra siedziała pogrążona w myślach, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Elizabeth przyłożyła dłoń do jej czoła. Było zimne.
- Nie masz gorączki - stwierdziła. - Lepiej się czujesz?
- Tak. Zaraz doprowadzę się do porządku - zapewniła Maria i drżącą ręką wygładziła włosy.
Elizabeth podniosła się.
- Gdybyś chciała ze mną porozmawiać, zawsze jestem gotowa cię wysłuchać. Maria odwróciła wzrok.
- Nie ma o czym rozmawiać - odpowiedziała chłodnym tonem.
Elizabeth zawahała się na moment, ale po chwili opuściła pokój siostry. W połowie schodów zatrzymała się i oparła o ścianę. A jeśli Maria jednak mnie okłamała? Jeśli próbuje kogoś chronić? Tylko, kogo? A może ukrywa nazwisko ojca dziecka, ponieważ tak bardzo wstydzi się tego, co zrobiła? Oczywiście istniała również możliwość, że siostra mówiła prawdę... Ostatnio miały tyle pracy, że nie było wiadomo, za co się zabrać. Maria rzeczywiście uwijała się jak mrówka. Może naprawdę była zmęczona? Albo zjadła coś, co jej zaszkodziło?
Elizabeth westchnęła, ocierając dłonią twarz. Siostra była dorosła i jeśli nie chciała powiedzieć, co ją trapi, miała do tego pełne prawo. Drzwi do kuchni otworzyły się i stanął w nich Kristian. Wzdrygnął się na jej widok.
- A więc tu się chowasz? Helenę pytała o ciebie, chyba chodziło o ubranko do chrztu.
- Już idę.
- Stało się coś? Kristian przyjrzał się żonie badawczo.
- Nie, nic takiego. Zrobiło mi się trochę słabo, to wszystko - zaśmiała się i wymijając go, weszła do kuchni. Widziała, że Kristian chciał jej coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył.
- Zobacz - powiedziała Helenę, wyciągając w jej stronę sukienkę do chrztu. - Myślisz, że jest wystarczająco dobrze wyprasowana? Elizabeth ostrożnie pogładziła biały materiał.
- Jest cudowna. Aż trudno uwierzyć, że po tylu latach wciąż tak pięknie wygląda! - przygryzła wargę ze wzruszenia. - Powinniśmy wyhaftować na niej imiona tych wszystkich, którzy ją nosili: Elizabeth, Maria, Daniel, Signe, Kathinka...
- Może z czasem imion przybędzie - powiedziała Helenę i mrugnęła porozumiewawczo. - Jeśli Ane urodzi dziecko, zostaniesz babcią. A jeśli Maria, będziesz ciocią. Elizabeth wzdrygnęła się i czym prędzej odwróciła wzrok.
- Na razie powieś ją w salonie, żeby się nie poplamiła i nie przesiąkła zapachem jedzenia. Helenę ruszyła w stronę drzwi, ale nagle zatrzymała się i zapytała:
- Czy Maria nie miała przypadkiem pomóc w oborze? Lina poszła tam dawno temu, Jens i Lars również pomagają, a ja muszę zaraz szykować śniadanie... Elizabeth przerwała potok słów przyjaciółki.
- Zamieniłyśmy się obowiązkami. Ja dzisiaj pracuję w oborze, a Maria pomaga w kuchni i pilnuje dzieci.
Helenę wzruszyła ramionami i zniknęła z sukienką do chrztu.
Elizabeth stała i przyglądała się maluchom bawiącym się na podłodze. Może Helenę miała rację? Może w Dalsrud niedługo przybędzie dzieci?
Gdy jechali do kościoła, Elizabeth uznała tę myśl za absurdalną. Maria wprost promieniała radością i nic nie wskazywało na to, że rano coś jej dolegało. Elizabeth chciała zapytać siostrę, jak się czuje, ale milczała. Nie było sensu poruszać tematu przy innych. Poza tym ten dzień należał do Larsa i Helenę. To było ich święto i cała uwaga powinna skupić się wyłącznie na nich.
Tym razem wyprawili się tak licznie, że musieli jechać w dwóch powozach. Elizabeth siedziała wyprostowana jak struna. Była dumna z zadania, które jej przydzielono. Suknia, którą wybrała na tę okazję, podkreślała jej szczupłą talię, a lśniący, czarny materiał błyszczał w słońcu.
Ach, gdyby jeszcze mogła nałożyć jedwabny szal, który dostała od Jensa! Niebiesko-czarny jedwab przykuwałby uwagę wszystkich, pomyślała. Jednak Kristian, co było całkiem zrozumiałe, nigdy by na to nie pozwolił, albo scenami zazdrości zepsułby jej cały dzień.
Elizabeth zerknęła ukradkiem na Linę. Wiedziała, że służąca nie mogła się doczekać tego dnia a jednocześnie się go bała. Po raz pierwszy od bardzo dawna miała spotkać się z tyloma ludźmi i obawiała się pytań, które będą jej zadawać. Elizabeth przeprowadziła z nią długą rozmowę.
- Powiedz, że odwiedziłaś krewnych w Danii. A gdyby robili jakieś aluzje albo pytali o szpital psychiatryczny, patrz na nich ze zdziwieniem i zaprzeczaj. Zresztą to nie ich sprawa. W każdym razie postaraj się skierować rozmowę na inny temat.
- Nie będę odstępowała Jensa na krok - zapewniała Lina. - Jemu rozmowa przychodzi znacznie łatwiej.
- Tak, to dobry pomysł.
Elizabeth poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Dlaczego to ona nie może towarzyszyć Jensowi? Dlatego, że jesteś żoną Kristiana, usłyszała wewnętrzny głos. Jak mogła być aż taką egoistką? Przecież nie mogła mieć ich obu! Dwóch mężów, każdego przy jednym boku! Powóz zatrzymał się gwałtownie.
- Wygląda na to, że zupełnie odpłynęłaś - szepnął jej Kristian do ucha. Elizabeth szybko wzięła się w garść.
- Chyba za szybko dzisiaj wstałam - powiedziała ze śmiechem i pozwoliła, żeby Kristian pomógł jej wysiąść z powozu.
Uroczystość uwolnienia małej Kathinki od skutków grzechu pierworodnego była wyjątkowo piękna. Dziewczynka nie płakała, lecz dużymi, niebieskimi oczami rozglądała się zdziwiona wokół siebie. Włoski kręciły się jej przy uszach, a gdy pastor polał wodą jej małą główkę, Elizabeth miała wrażenie, że dziewczynka się uśmiecha. Tak, Kathinka była ślicznym dzieckiem, co do tego nie było wątpliwości.
Gdy wyszli na plac przed kościołem, ludzie otoczyli ich ze wszystkich stron. Jedni chcieli im pogratulować, inni mieli zamiar przyjrzeć się dziecku, które właśnie zostało ochrzczone. Mężczyźni zadowolili się podaniem ręki i skinieniem głowy, ale kobiety musiały koniecznie poznać najświeższe nowiny dotyczące małej i ustalić, do kogo jest najbardziej podobna. Niespodziewanie Elizabeth dostrzegła kątem oka znajomą postać stojącą nieco na uboczu. Podeszła tam i wyciągnęła rękę na powitanie.
- Nie chce pan zobaczyć Kathinki? - uśmiechnęła się. Rosły mężczyzna przejechał ręką po włosach.
- Tak; owszem, miałem taki plan, ale nie chcę się ludziom narzucać...
- Bzdury! Tego by jeszcze brakowało! Przecież to pan zimą uratował im życie. Teraz ma pan okazję ponownie przywitać się z Kathinką. Sporo urosła od ostatniego razu.
Poszedł za nią. Gdy zbliżyli się do matki i dziecka, ludzie rozstąpili się na boki, robiąc im miejsce. „W podobny sposób wody rozstąpiły się przed Jezusem”, pomyślała Elizabeth.
Rozmowy ucichły. Większość zebranych znała historię dramatycznego porodu. Ludzie domyślili się, że stoi przed nimi mężczyzna, dzięki któremu w ogóle mogło dojść do tej uroczystości. Mężczyzna pogratulował Larsowi i Helenę. Po chwili wahania zerknął na dziecko.
- Nadal jest mała jak okruszek - powiedział. - Pani Elizabeth zapewniała, że dziewczynka urosła, ale... Helenę zaśmiała się, podając mu dziecko.
- Proszę samemu się przekonać. Nikt nie ma takiego apetytu jak Kathinka.
Zanim mężczyzna zdążył zaprotestować, trzymał dziecko na ręku. Ludzie zaczęli szeptać między sobą.
- I nadaliśmy jej imię po pańskiej żonie, tak jak obiecałam - dodała Helenę.
- Najładniejsze imię na świecie - wtrącił Lars. Elizabeth zobaczyła, że mężczyzna jest wyraźnie wzruszony. Zrobiło jej się go żal - wydawał się taki zagubiony, jakby zupełnie nie wiedział, co ze sobą począć.
- Tak, to ładne imię - przytaknął. - I piękne dziecko. Nie mówiąc o miejscu, w jakim przyszło na świat. Niektórzy zaczęli się śmiać, rozładowując napiętą atmosferę.
- Wezmę ją - powiedziała Helenę. Mężczyzna z wyraźną ulgą oddał jej dziecko. Potem rozejrzał się dookoła i skinieniem głowy odpowiedział na pozdrowienia kilku znajomych osób, stojących w pobliżu.
Elizabeth przypomniały się słowa, które usłyszała, gdy była u niego z wizytą. „Ostatnio mało kto mnie odwiedza”, mówił ze smutkiem. Później wiele razy zastanawiała się, co było tego powodem. Czy ludzie odsunęli się od niego wtedy, gdy został wdowcem? A może było tak, że to żona podejmowała gości i prowadziła z nimi rozmowę? Taki podział obowiązków nie należał przecież do rzadkości Tymczasem teraz ludzie kłębili się wokół niego, a on stał wyprostowany, wyraźnie ciesząc się z tej nagłej popularności.
- Bo widzicie, kiedy usłyszałem głosy dobiegające z szopy na siano, poszedłem zobaczyć, co się dzieje... - usłyszała, jak relacjonuje przebieg zdarzenia. Elizabeth uśmiechnęła się do siebie. To, że dziecko otrzymało imię na cześć jego nieboszczki żony, okazało się dla niego prawdziwym błogosławieństwem. Nie mówiąc już o tym, co wydarzyło się w jego szopie. W tak małej wiosce jak ich, takie rzeczy były prawdziwą sensacją.
Z uśmiechem na ustach odwróciła się w stronę kobiet, w których rozpoznała stare znajome. Dobrze było móc w końcu spotkać się z ludźmi i porozmawiać o czymś ciekawym.
Maria stała razem z koleżankami z innych gospodarstw. Dziewczęta uśmiechały się, chichotały i mówiły jedna przez drugą. Niektóre były zamężne, inne zaręczone, a jeszcze inne nie miały stałych adoratorów. Maria od niechcenia przysłuchiwała się rozmowie, która dotyczyła mody, pracy i mężczyzn. Przez cały czas zerkała w stronę Olava i Elen. Dziewczyna wisiała na jego ramieniu, śmiejąc się i rozmawiając to z nim, to z przechodzącymi obok nich ludźmi. Czy Elen naprawdę była szczęśliwa, czy tylko udawała? Maria sama właściwie nie wiedziała, o co jej chodzi. Za nic w świecie nie chciałaby widzieć Olava załamanego i nieszczęśliwego, a z drugiej strony...
Wciągnęła głęboko powietrze i szybko pogłaskała się po brzuchu. Dlaczego dziś rano wymiotowała?
Czyżby Elizabeth miała rację w swoich przypuszczeniach? O Boże, nie... To nie mogła być prawda!
Prędzej się utopi niż przyzna przed ludźmi, że jest w ciąży z Olavem. To zniszczyłoby ich przyjaźń i okryło hańbą kilka rodzin, nie mówiąc o dziecku. Co miałaby mu powiedzieć, gdyby kiedyś zapytało ją o ojca? Czyżby historia Ane miała się powtórzyć?
Dziewczęta zmieniły temat. Teraz rozmawiały o farbowaniu przędzy. Maria kiwała głową i uśmiechała się, udając, że uważnie słucha. Nagle ktoś wymienił imię Elizabeth. Wiele z dziewcząt słyszało, że Elizabeth ma wyjątkowy dryg do tego zajęcia, ale nikomu nie chce wyjawić, w jaki sposób osiąga tak wspaniałe kolory.
Maria znowu zerknęła na Olava. Dlaczego w ogóle nie patrzy w jej stronę? Czyżby się na nią gniewał?
A może boi się, że Maria wyjawi ich tajemnicę? Albo tak bardzo się wstydzi, że postanowił jej unikać? Ta myśl sprawiła, że Maria poczuła kłucie w sercu.
- A ty, Mario, co o tym sądzisz? - spytała niespodziewanie jedna z dziewcząt, trącając ją lekko łokciem.
- Szczerze mówiąc, nie za bardzo znam się na farbowaniu przędzy - odpowiedziała szybko. - Najbardziej popularnymi roślinami są bażyna czarna i... Dziewczęta wybuchnęły gromkim śmiechem.
- O czym tak rozmyślasz? O niebieskich migdałach? Rozmawiamy o Pederze. Myślisz, że to prawda, co o nim gadają, że woli mężczyzn od kobiet? Maria wbiła wzrok w dziewczynę, która zadała jej to pytanie.
- Gdybyś uważniej czytała Biblię, wiedziałabyś, że to ciężki grzech - taki sam jak ten, który ty popełniasz, oskarżając innych ludzi o takie rzeczy! Jak byś się czuła, gdyby ktoś rzucił podobne oskarżenie na twojego ojca albo brata? Zostawcie Pedera w spokoju! To miły człowiek - Daj spokój! - dziewczyna cofnęła się o kilka kroków. - Powtarzam tylko to, co słyszałam od innych. A ponieważ u niego pracujesz, pomyślałam, że wiesz, czy to prawda.
- Chyba nie sądziłaś, że rozmawiam z nim na takie tematy? - Maria spojrzała na nią z rezygnacją.
- No nie, myślałam tylko, że...
- Muszę już iść. Czekają na mnie - powiedziała Maria. - Miło było z wami porozmawiać - dodała. Uśmiechnęła się, żeby rozładować napiętą atmosferę i opuściła towarzystwo. Celowo unikała Olava i Elen. Udając, że ich nie widzi, ruszyła w przeciwnym kierunku.
- O, jesteś nareszcie - uśmiechnęła się Elizabeth. - Jak tam, lepiej się czujesz? Maria z uśmiechem skinęła głową.
- Tak, już jestem zdrowa - powiedziała. Przez chwilę w milczeniu bawiła się frędzlami jedwabnego szala, po czym dodała: - Ostatnio miałam tyle do przemyślenia... Pewnie dlatego wymiotowałam.
Elizabeth przyjrzała jej się badawczo, po czym pokiwała głową.
- Ja też tak sądzę. Wszystkim nam było ciężko, ale teraz będzie lepiej. Już wkrótce Pernille rozpocznie pracę jako opiekunka do dzieci, a to nam znacznie ułatwi życie - powiedziała, głaszcząc siostrę po policzku. - A dzisiaj będziemy dobrze się bawić. Chodź, wszyscy już na nas czekają.
Maria poszła za siostrą do powozu. Czy kiedyś odważy się szczerze z nią porozmawiać? W końcu nie na darmo mówi się, że kłamstwo ma krótkie nogi. Dobrze przynajmniej, że Elizabeth nie zapytała jej, o czym tak intensywnie rozmyślała. Siostra uznała, że przyczyną porannych dolegliwości było zmęczenie spowodowane nadmiarem obowiązków. I oby jak najdłużej tak myślała, przemknęło Marii przez głowę. To zresztą mogła być prawda, bo chyba było za wcześnie na poranne mdłości związane z ciążą... A może nie?
Do Dalsrud dojechali ostatni. Niektórzy stali na podwórzu i rozmawiali, inni właśnie wchodzili do domu. Maria szukała oczami znajomej sylwetki, a kiedy w końcu zauważyła Olava, jej serce zaczęło bić szybciej. Stał odwrócony do niej plecami i rozmawiał - z Larsem. Jest taki przystojny! - westchnęła w myślach. Szeroki w ramionach i wąski w biodrach. Odrzucił głowę do tyłu, śmiejąc się z czegoś, co powiedział Lars, i schował ręce do kieszeni. Maria pamiętała, jak te dłonie pieściły jej nagą skórę. Były takie ciepłe i silne. Czuła jego oddech na swoim policzku, jego wargi tuż przy jej ustach... Gdyby tylko mogła przeżyć to jeszcze raz! Jeden, jedyny raz! Nie prosiłaby o nic więcej.
- Ależ Mario! - Elizabeth spojrzała na nią z rezygnacją. - Znowu myślisz o niebieskich migdałach? Poczuła, że jej twarz czerwienieje. Czyżby siostra zauważyła, komu tak się przyglądała?
- Myślałam o tym, czy... czy zdążymy uporać się ze wszystkim na czas - wyjąkała. Elizabeth roześmiała się.
- Oczywiście, że tak, ty niepoprawna marzycielko! Chodź! Goście na nas czekają.
Elizabeth ruszyła przodem, szeleszcząc suknią, a Maria z wahaniem powlokła się za nią. By móc wejść do domu, musiała ominąć Olava. Czuła się tak, jakby nogi miała z ołowiu. Powoli zbliżyła się do schodów. W tej samej chwili Lars poklepał Olava po plecach i obaj mężczyźni weszli do domu. Maria wypuściła powietrze z głośnym westchnieniem i czym prędzej pobiegła do kuchni. Helenę, która właśnie karmiła Kathinkę, podniosła na nią wzrok.
- Chciałam się tylko upewnić, czy wszystko w porządku - powiedziała szybko Maria. Helenę zaśmiała się.
- A jakżeby inaczej!
Przystawiła dziecko do drugiej piersi i pogłaskała je po pokrytej cienkimi włoskami główce. Maria czuła się zupełnie bezradna. Czy musieli zapraszać całe Heimly? - pomyślała, ale zaraz zrobiło jej się wstyd. Elizabeth i Kristian postąpili niezwykle szlachetnie, urządzając tak huczne przyjęcie z okazji chrztu dziecka Helenę. Zresztą zawsze tak było, odkąd sięgała pamięcią: Elizabeth nigdy nie dzieliła ludzi na lepszych i gorszych, służących traktowała jak równych sobie. Kiedy wyjdę za mąż, będę postępować tak jak ona, pomyślała Maria. Jeśli kiedykolwiek wyjdę za mąż... Nagle drzwi otworzyły się i do środka zajrzała Elen.
- A więc tu się schowałaś? - zaszczebiotała, a jej niebieskie oczy zabłysły.
Maria przejechała dłonią po włosach, które wczesnym rankiem podkręciła na lokówce. Zauważyła, że włosy Elen naturalnie kręcą się przy skroniach i poczuła, jak wzbiera w niej zazdrość.
- Tak dawno z tobą nie rozmawiałam - ciągnęła Elen. - Na urodzinach Jakoba rozbolała mnie głowa i musiałam wcześniej się położyć. Bardzo się za to wstydzę.
- Zupełnie niepotrzebnie - wymamrotała Maria i poszła za nią do salonu. Stojąc obok zwinnej, szczupłej Elen, czuła się gruba i niezgrabna. Poza tym miała obolałe palce i teraz żałowała, że nie poprosiła Elizabeth o jakąś maść.
- Olav powiedział, że przez część wieczoru bawił się z tobą - mówiła dalej Elen, nie przestając się uśmiechać.
- Naprawdę tak powiedział? - Maria musiała lekko się odsunąć, ponieważ poczuła, że jej policzki robią się czerwone.
- Bardzo się cieszę, że jesteście takimi dobrymi przyjaciółmi - wyznała szczerze Elen. - Mylą się ci, którzy twierdzą, że mężczyźni nie potrafią przyjaźnić się z kobietami. Trudno się dziwić, że tak dobrze się rozumiecie, skoro razem dorastaliście. Jesteście prawie jak rodzeństwo.
Maria nie była w stanie wykrztusić słowa. Czuła, że zaraz spali się ze wstydu. I bała się, że znowu zwymiotuje. Gdyby Elen znała prawdę! „Dobry Boże, spraw, żebym nie była w ciąży! O nic więcej nie proszę, ale wysłuchaj mnie ten jeden jedyny raz. Amen” - pomodliła się w duchu.
- Olavie! Chodź tutaj i przywitaj się z Marią - zaszczebiotała Elen i pomachała do męża. Wyciągając rękę na powitanie, Maria czuła, że jest cała spocona.
- Witam. Cieszę się, że jesteście dzisiaj z nami. Czy mój głos zdradza, że nie wszystko potoczyło się tak, jak powinno? - pomyślała. Poczuła, że ogarnia ją panika. Zerknęła ukradkiem na Elen. Nie, Elen była taka jak zawsze: słodka i miła.
- Dziękuję za nasze ostatnie spotkanie - powiedział Olav i spojrzał jej głęboko w oczy. Maria czuła, że Olav ściska jej dłoń dłużej niż to konieczne. W jego spojrzeniu było coś niepokojącego, jakby płomień. Ciepło. Coś przeznaczonego tylko dla niej. Musiała użyć całej siły woli, żeby cofnąć rękę.
- Ja również dziękuję - zdołała wyjąkać. - Szkoda, że Elen źle się poczuła na urodzinach Jakoba - dodała i przełknęła ślinę.
- Ach, nie ma o czym mówić! - zaśmiała się Elen. - Świetnie poradziliście sobie beze mnie. Ale dzisiaj jestem zdrowa i zamierzam dotrzymać wam towarzystwa.
Gdy zasiadali do stołu, przez cały czas dźwięczały jej w uszach słowa Elen. Świetnie poradziliście sobie beze mnie... Gdyby tylko znała prawdę!
Olav usiadł dokładnie naprzeciwko Marii. Trudno jej było przez cały czas unikać jego wzroku, nie mówiąc już o tym, że jedzenie rosło jej w gardle. Nie czuła nawet smaku wyśmienitej zupy mięsnej, którą ugotowały poprzedniego dnia.
Dziewczęta ze Słonecznego Wzgórza podchodziły do gości z wazami pełnymi zupy. Nalewały wywar, który perlił się na talerzu, i dokładały porządny kawałek mięsa z mnóstwem warzyw. Gdy jedna z nich podeszła do niej, Maria pokręciła głową.
- Dziękuję, jestem najedzona - wyjaśniła cicho. Dziewczyna poszła dalej, nie dając po sobie poznać, co naprawdę myśli, ale Maria wiedziała, że biedni ludzie nie rozumieją, jak można odmówić jedzenia. Chwyciła dziewczynę za rękaw bluzki i powiedziała:
- Idźcie do kuchni i nalejcie sobie zupy. Jedzenia mamy tyle, że starczyłoby dla całej wsi. Dziewczyna dygnęła i uśmiechnęła się do Marii.
- Bardzo dziękuję.
Gdy było już po obiedzie i można było odejść od stołu, Maria poczuła ogromną ulgę. Kristian i Lars wygłosili mowy, w których dziękowali - pierwszy za wspaniałą służącą, a drugi za cudowną żonę. Narodziny dziecka cieszyły wszystkich, gdyż wnosiło ono śmiech i radość w życie całego gospodarstwa.
Maria nie miała odwagi spojrzeć na Olava. Zamiast tego ostrożnie położyła rękę na brzuchu zakrytym białym, lnianym obrusem.
W oczekiwaniu na kawę, małą Kathinkę podawano sobie z rąk do rąk Mężczyźni wyszli na schody, żeby rozprostować nogi. Maria wyjrzała przez okno. Zobaczyła, że Jakob pali fajkę i wydmuchuje duże kłęby dymu. Nagle dostrzegła spojrzenie Olava. Szybko odwróciła wzrok. Nikt nie powinien widzieć, jak na siebie patrzą. Zwłaszcza Elen.
- Możesz położyć Kathinkę w pokoju na poddaszu? - spytała Elizabeth i podała jej dziecko.
- Na poddaszu? - powtórzyła Maria bezwiednie.
- Tak. Dzięki temu usłyszymy, kiedy zacznie płakać. Nie możemy trzymać jej dzisiaj w kuchni, w tym tłumie gości. A Helenę musi się przebrać, bo mleko jej pociekło i poplamiło ubranie. Maria wzięła na ręce śpiące dziecko.
- Mam jej zdjąć sukienkę?
- Oczywiście.
Elizabeth odwróciła się w stronę Dorte, nie zwracając już uwagi na siostrę.
Tymczasem Maria zebrała jedną ręką spódnice i zaczęła powoli wchodzić po schodach, bojąc się upaść z tak cennym ciężarem. Dziewczynka smacznie spała. Czapeczkę miała zsuniętą z głowy, a spocone włoski kręciły jej się przy uszach. Powieki miała tak jasne i cienkie, że Maria mogła dostrzec maleńkie żyłki. Położyła dziecko ostrożnie na łóżku i zaczęła rozwiązywać jedwabne tasiemki, które maleństwo miało zawiązane wokół brzuszka i przegubów rączek.
Kathinka cmokała przez sen. Na pewno śni się jej mleko mamy, pomyślała Maria i uśmiechając się, otuliła dziecko kołdrą. Potem usiadła na brzegu łóżka. Nie było obawy, że dziewczynka z niego spadnie, ponieważ kołdra była ciężka, a poza tym Maria obłożyła małą poduszkami.
- Przygotowujesz się do roli matki? Głęboki męski głos sprawił, że Marii zakręciło się w głowie.
- Olav - wyszeptała i podniosła się. - Co ty tutaj robisz?
- Szukałem cię - powiedział i oparł się ramieniem o framugę drzwi.
- Nie powinieneś.
- Dlaczego? - zapytał, wpatrując się w nią intensywnie. Maria zwilżyła wargi czubkiem języka i zaczęła bawić się guzikiem bluzki.
- Nie powiedziałeś Elen o tym, co się stało? Musiała o to zapytać, chociaż z góry znała odpowiedź.
- A wyglądała tak, jakby wiedziała?
- Nie - Maria spuściła wzrok. - Wyrzuty sumienia nie dają mi spokoju. Któregoś dnia będę musiała odpowiedzieć przed Panem za to, czego się dopuściłam. Olav podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach.
- Maryjko... Oboje się tego dopuściliśmy, więc oboje ponosimy odpowiedzialność.
- Marna pociecha.
Wpatrywała się w jego białą koszulę. Przez chwilę miała ochotę rzucić mu się na szyję i przytulić do jego piersi, ale nie odważyła się tego zrobić.
- A gdyby... - zaczęła, lecz zaraz zamilkła. Chciała mu powiedzieć, że prawdopodobnie jest w ciąży, ale nie była w stanie wykrztusić słowa.
- Gdyby co? - powtórzył i uniósł palcem jej brodę. Ich oczy spotkały się.
- Gdyby Elen o wszystkim się dowiedziała... - wyszeptała w końcu.
- Nie dowie się - powiedział Olav i zamilkł. Wargami dotykał jej czoła. - Nie żałuję tego, co się między nami wydarzyło. Nic na to nie poradzę.
Spojrzała na niego przerażona, a on tymczasem mówił dalej:
- Być może kiedyś będę musiał odpowiedzieć przed Bogiem za to, co zrobiłem. Możliwe, że Bóg będzie oczekiwał, że za to przeproszę, ale ja tego nie uczynię. To, co do ciebie czuję, jest...
- Cicho! - położyła mu palec na ustach. - Nic więcej nie mów, żeby nasz grzech nie stał się jeszcze większy. Nigdy nie będziemy do siebie należeć i musimy się z tym pogodzić.
- Czy to znaczy, że kochasz mnie choć trochę? - spytał, uśmiechając się niewyraźnie. Maria zamknęła oczy i ledwo dostrzegalnie skinęła głową - Idź już, zanim ktoś cię tutaj znajdzie.
Niechętnie wypuścił ją z objęć i ruszył w stronę wyjścia. Na moment zatrzymał się w drzwiach, po czym zszedł schodami na dół. Maria osunęła się na brzeg łóżka.
- Panie mój! Boże, któryś jest w niebie! - wyszeptała. - Pomóż mi zwalczyć pokusę i uratuj mnie od grzechu, który wciąż popełniam.
Odwróciła się w stronę dziecka, które spało na łóżku. Kathinka była taka czysta i niewinna. Oby nigdy nie doświadczyła tego, co ja, pomyślała Maria.
Rozdział 2
Elizabeth wyżęła ścierkę i odłożyła ją do wyschnięcia, po czym wytarła ręce w fartuch i chwyciła białe, koronkowe firanki. Balansując na krześle, zdołała je zawiesić. Gdy w końcu stanęła na ziemi, przyjrzała się swojemu dziełu. Tak, teraz pokój, w którym miała spać Pernille, wyglądał ładnie, nawet bardzo ładnie. Łóżko było przykryte jasną, elegancką narzutą zszytą z kolorowych skrawków, którą Elizabeth znalazła w suszarni na strychu. Wyprała ją i wywietrzyła, więc teraz narzuta pachniała słońcem i wiatrem. Elizabeth rozejrzała się po pokoju i doszła do wniosku, że gołe drewniane ściany nie wyglądają dobrze.
- Chyba wybiorę się na strych - powiedziała, wchodząc do kuchni.
Helenę posłała jej przelotne spojrzenie, po czym skupiła całą swoją uwagę na Kathince. Zwykle myła i przewijała córeczkę na kuchennym stole.
- Może uda mi się znaleźć coś, co mogłabym powiesić na ścianie w pokoju Pernille - ciągnęła Elizabeth. Drzwi otworzyły się i do środka weszła Maria.
- Lars znalazł komodę w szopie na łodzie. Jest w całkiem dobrym stanie. Mam ją umyć?
- Tak, dziękuję. I poproś, żeby Lars wstawił ją do pokoju Pernille. Elizabeth podążyła za siostrą.
- Wiesz, Mario... - zaczęła, gdy zostały same. Dziewczyna przystanęła i posłała jej pytające spojrzenie.
- Nie, to nic takiego.
Elizabeth machnęła ręką i ruszyła schodami na górę. Chciała zapytać Marię, czym się tak martwi, ale pomyślała, że zna odpowiedź.
Na placu przed kościołem siostra rozmawiała z innymi dziewczętami, z których większość była zamężna albo zaręczona. I właśnie wtedy Elizabeth olśniło: o rękę Marii nikt się nie starał, a czas biegł nieubłaganie. Za kilka lat mężczyźni w odpowiednim wieku będą już mieli żony, a Maria zostanie starą panną. Jedynymi wolnymi mężczyznami będą starzy wdowcy z gromadką dzieci a, o ile znała Marię, ta nigdy nie zgodzi się poślubić kogoś takiego.
Elizabeth westchnęła i poszła dalej. W tej akurat sprawie nie była w stanie jej pomóc. To Maria musiała się o to zatroszczyć.
Elizabeth zatrzymała się przed bieliźniarką i zaczęła przeglądać pościel. Ostatecznie zdecydowała się na poszwy z ozdobną wstawką wydzierganą na szydełku. Przygryzła wargę, zastanawiając się, czy dobrze postępuje. Służące na pewno nie uznają tego za przejaw nierównego traktowania. I Helenę, i Lina dostały więcej niż inni, a poza tym zazdrość nie leżała w ich naturze. Helenę zaproponowała nawet, żeby Pernille spała w pokoju gościnnym, ale na to Elizabeth nie wyraziła zgody. Pokój gościnny powinien być zawsze wolny na wypadek, gdyby ktoś nas odwiedził, wyjaśniła. Odłożyła pościel i zapaliła lampę, która stała na stole. Od tamtego dnia, w którym znalazła pamiętnik Rebekki, matki Kristiana, ani razu nie była na strychu. Gdy znalazła się na miejscu, przeszły ją ciarki. W środku było ciemno i unosił się stęchły zapach kurzu, starych ubrań i innych rupieci. Może powinno się zrobić tu porządek? - powiedziała do siebie bez przekonania, ale szybko odrzuciła tę myśl. I bez tego mieli wystarczająco dużo pracy. Powiesiła lampę na gwoździu wbitym w ścianę i rozejrzała się dookoła. Pierwszą rzeczą, którą zauważyła, była mała brązowa półka. Podeszła do niej i dokładnie się jej przyjrzała. Przykrywała ją gruba warstwa kurzu, ale Elizabeth doszła do wniosku, że wystarczy porządnie ją umyć i ozdobić małą, wydzierganą na szydełku serwetką i paroma ładnymi drobiazgami, a doskonale będzie się prezentować w sypialni Pernille. Nieco dalej stał mały stolik z drewna o tym samym odcieniu, co półka. Uśmiechnęła się, wyraźnie podniesiona na duchu, i szukała dalej. Większość z tego, co znalazła, nie nadawała się już do niczego i dawno powinna zostać wyrzucona, ale kto miałby się teraz tym zająć? Strych był tak duży i zagracony, że poruszanie się po nim wymagało wielkiej zręczności.
Wzrok Elizabeth padł na obraz leżący na podłodze. Pochyliła się i podniosła go, żeby mu się przyjrzeć. Obraz przedstawiał Jezusa w towarzystwie dwóch małych aniołków. Jezus był ubrany w białe szaty, a z pleców wyrastały mu duże skrzydła anielskie. Pulchne aniołki z jasnymi lokami słodko się do Niego uśmiechały.
Elizabeth zdmuchnęła kurz i postanowiła znieść obraz na dół. Pernille tak bardzo lubi dzieci, że obraz na pewno jej się spodoba, przemknęło jej przez głowę. Nagle coś zatrzeszczało. Elizabeth aż podskoczyła z wrażenia. Odwróciła się i zobaczyła, że drzwi ogromnej szafy powoli się otwierają.
Natychmiast dostała gęsiej skórki. Przez moment miała wrażenie, że owionął ją zimny wiatr.
To tylko złudzenie, pomyślała i przycisnęła rękę do piersi. Serce biło jej coraz szybciej. Powoli zbliżyła się do szafy i otworzyła drzwi na oścież. W środku wisiał rząd grubych kurtek, które z pewnością należały do Leonarda. Elizabeth wzdrygnęła się. Nigdy w życiu niczego z nich nie uszyje!
Szybko zamknęła szafę i przekręciła klucz w zamku. Niech tam wiszą aż zmurszeją! - pomyślała i czym prędzej się oddaliła.
Wieszak na ubrania rzucał długie cienie na podłogę. Przypominają ostre pazury, pomyślała, czując, jak po plecach przechodzą jej dreszcze. Rozejrzała się dookoła. Dopiero teraz zwróciła uwagę na ciemne zakamarki. Wstrzymała oddech. Czyżby coś się tam poruszyło? Co to mogło być? I do tego ta cisza dzwoniąca w uszach. Zupełnie jakby znalazła się w innym świecie...
Nagle drzwi szafy ponownie się otworzyły. Czyżby dobrze ich nie zamknęła? Może nie przekręciła klucza w zamku? Szybko złapała obraz i półkę i zeszła po drabinie na dół. Gdy już stanęła obiema nogami na ziemi, oparła się ciężko o ścianę. Jej oddech zaczął się wyrównywać. Tutaj na dole wszystko wydawało się takie zwyczajne i bezpieczne. Odgłos zmywania naczyń dobiegający z kuchni, rozmowa Helenę z Marią, głos Liny, która paplała o czymś z Signe. Otarła dłonią spocone czoło i weszła do swojego pokoju. Napełniła miskę zimną wodą i spryskała twarz i szyję. Przez moment miała wrażenie, że w zakamarkach strychu ukazały jej się zjawy. Elizabeth wzdrygnęła się. To na pewno wyobraźnia spłatała mi figla, pomyślała. Wiele osób wierzyło w duchy i huldry, podczas gdy inni uważali to za kompletne bzdury, wymyślone historie, którymi straszy się dzieci. Elizabeth nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Słyszała o ludziach, którzy ponoć widzieli w lesie huldry i trolle, a w ciemności wyobraźnia często wymyka się spod kontroli. Już nieraz przekonała się, że coś, co ją przestraszyło, to były tylko kamienie albo gałęzie drzew.
Śmiejąc się z siebie, wytarła się lnianym ręcznikiem.
Postanowiła umyć znaleziska i zanieść je do pokoju Pernille. Sypialnia będzie wyglądała naprawdę ślicznie, tego była pewna.
- Dziwnie wyglądasz - powiedziała Helenę, gdy Elizabeth weszła do kuchni. Kathinka spała w kołysce.
- Gdzie są wszyscy? - spytała Elizabeth.
- Maria i Lina wyszły, zabierając ze sobą starszaki. Elizabeth pokiwała głową. Maluch i starszaki; często nazywali tak swoje dzieci, żeby było prościej.
- Znalazłam kilka drobiazgów i jeden obraz - powiedziała i położyła rzeczy obok siebie. - Ale zapomniałam przynieść pościel. Wciąż leży u góry, na korytarzu. Helenę przyjrzała się znaleziskom.
- Wspaniale! W pokoju od razu zrobi się przytulniej - przeniosła wzrok na Elizabeth. - Cieszę się z przyjazdu Pernille.
Elizabeth skinęła głową i pociągnęła palcem po twarzy Jezusa. Dopiero teraz zauważyła, że Jezus uśmiecha się do dwojga małych dzieci przypominających aniołki. Westchnęła i spojrzała na przyjaciółkę.
- Wiesz, Helenę... Boję się, że postąpiłam zbyt pochopnie, podpisując umowę z Pernille.
- Chyba tego nie żałujesz? Przecież sama mówiłaś, że jest bardzo miła i że przepada za dziećmi?
Elizabeth przełknęła ślinę, zastanawiając się, czy wyznać przyjaciółce swoje myśli. W końcu nabrała powietrza i postanowiła zaryzykować.
- Gdy byłam u lensmana, odniosłam wrażenie, że nie był zachwycony faktem, że Pernille ma u nas pracować.
- Cóż, na pewno chcieliby mieć ją tylko dla siebie - powiedziała lekkim tonem Helenę. Elizabeth spojrzała na nią poważnym wzrokiem.
- Ale żona lensmana śmiała się nieprzyjemnie. Wyglądała tak, jakby triumfowała. Helenę prychnęła z pogardą.
- To zupełnie zrozumiałe! Ta wariatka na pewno nie lubi swojej siostry i cieszy się, że nie będzie musiała z nią rywalizować!
- Rywalizować? - powtórzyła Elizabeth i spojrzała na Helenę.
- Dokładnie tak. Pernille jest słodka, miła, pracowita, serdeczna... - mówiła Helenę, wymachując rękami. - A żona lensmana to straszna hetera. I wszyscy o tym wiedzą. Elizabeth wolno skinęła głową.
- Może masz rację.
- Oczywiście, że tak. Ja boję się o Kathinkę, a ty jeszcze bardziej o Williama. To twój instynkt macierzyński sprawia, że się boisz. Nie chcesz, żeby ktoś obcy się nim zajmował. Elizabeth zaśmiała się. Helenę trafiła w samo sedno. Elizabeth podniosła się i otrzepała spódnicę.
- Obawiam się, że znowu masz rację. Helenę poklepała ją po policzku.
- Nie martw się na zapas. Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Jesteś przemęczona, chociaż sama tego nie widzisz. Postaraj się więcej odpoczywać w ciągu dnia. Nic się nie stanie, jeśli nie zdążysz wykonać jakiegoś zadania. I nie bierz na siebie wszystkich obowiązków. Elizabeth prychnęła.
- Bzdury. Odrobina pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Skoro tak mówisz... Popilnujesz Kathinki? A ja w tym czasie przyniosę pranie.
Gdy Helenę wyszła, Elizabeth stała zamyślona. Jednak po chwili wzruszyła ramionami, wyciągnęła ścierkę i mydło, i zaczęła myć przedmioty, które znalazła na strychu.
Rozdział 3
Elizabeth przebudziła się gwałtownie i oszołomiona rozejrzała się po sypialni. Kristian siedział na brzegu łóżka i wkładał długie skarpety.
- Zaspałam? - spytała, podnosząc się na łokciu.
- Ależ skąd! Jest bardzo wcześnie. Słyszałem, jak zegar stojący w salonie wybił piątą. Poleź jeszcze trochę.
- Rozmawiałeś z Helenę? - spytała ostrym tonem. Zerknął przez ramię, po czym wstał i sięgnął po spodnie.
- O co ci chodzi?
- Powiedziała ci, że powinnam więcej odpoczywać?
- Nie musiała nic mówić. Wszyscy widzą, że pracujesz za trzech i że powinnaś trochę oszczędzać siły. Elizabeth odrzuciła kołdrę na bok i postawiła stopy na podłodze. Spała zbyt krótko, żeby być wypoczęta, a mimo to przetarła zmęczone oczy i powiedziała:
- Bzdury! Zaraz muszę wstawać. Myjąc się pospiesznie, tłumiła ziewanie.
- Dokąd się tak spieszysz?
- Dzisiaj przyjeżdża Pernille. Dom musi wyglądać czysto i porządnie.
- Przecież zawsze tak wygląda. Nigdzie ani śladu kurzu.
- Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Zrobię wszystko, żeby Pernille nie mogła powiedzieć o nas złego słowa.
Kristian otworzył usta, żeby coś rzec, ale zrezygnował i skupił się na zapinaniu guzików. Elizabeth jeszcze nigdy nie doiła krów w takim tempie. Gdy jedna z nich zaryczała niezadowolona, Maria spojrzała na siostrę z wyrzutem.
- Chyba to jej się nie spodobało - powiedziała.
- Miała nadzieję, że wydostanie się z obory, to wszystko - odpaliła Elizabeth, ale od tej chwili starała się być bardziej delikatna. Zauważyła, że Maria i Lina wymieniły spojrzenia, ale udała, że tego nie widzi. Wstała i przelała mleko przez sitko. - Teraz możecie zaprowadzić krowy na pastwisko - powiedziała i chwyciła za wiadra. - Idę je umyć. Jak skończycie, wystawcie pozostałe wiadra na zewnątrz.
Drewniane naczynia zostały tak porządnie wyszorowane, że aż jej palce zrobiły się czerwone od zimnej wody. Pochuchała na zmarznięte dłonie, po czym odwróciła wiadra i pozostawiła je do wyschnięcia.
- Gotowe - wymamrotała pod nosem i szybkim krokiem ruszyła w stronę domu.
- Podłogę na korytarzu trzeba dokładnie umyć - rzuciła od progu. Helenę nie odpowiedziała. Stała koło pieca i udawała, że nie słyszy.
- Poproszę Linę, żeby się tym zajęła, jak tylko wróci z obory. Czy dzieci mają czyste ubranka? - ciągnęła Elizabeth niezrażona, przyglądając się bacznie Williamowi.
- Dzieci są tak czyste, jak to tylko możliwe - odpowiedziała lekkim tonem Helenę. - Ale ponieważ bawią się na ziemi, możliwe, że trochę się pobrudziły.
Gdy tylko Maria i Lina zjawiły się w kuchni, Elizabeth natychmiast zaczęła przydzielać im obowiązki.
- Ty, Lino, umyjesz podłogę na korytarzu, a Maria...
- Przecież myłam ją wczoraj wieczorem! - zaprotestowała Lina.
- Ale znowu jest brudna. Lina skinęła głową i wybiegła z kuchni.
- Mario, przynieś nowe ubranie dla Williama. Całą koszulę ma mokrą. Gdy zostały same, Helenę wbiła wzrok w Elizabeth.
- Chcesz nas doprowadzić do obłędu? - spytała.
- Co masz na myśli?
- Co masz na myśli? - przedrzeźniała ją Helenę, chwytając się pod boki. - Rozstawiasz wszystkich po kątach i każesz Linie myć czystą podłogę. Słyszałaś o podobnej głupocie? Czy to król Oscar ma nas zaszczycić wizytą, czy czekamy tylko na nową służącą? Elizabeth poczuła narastającą złość.
- Czy to źle, że chcę zrobić na niej dobre wrażenie?
- Ależ oczywiście, wystraszone kobiety, spełniające w mig każde polecenie stanowią na pewno wspaniały widok. Mamy przez to przechodzić każdego dnia? W końcu ona ma tutaj pracować. Jeśli Dalsrud nie jest wystarczająco dobre dla kogoś takiego jak ona, to chyba lepiej będzie, jeśli zostanie u lensmana. Elizabeth opadła na krzesło i położyła dłonie na stole.
- Masz rację - przyznała zawstydzona. - Chyba posunęłam się za daleko. Przepraszam! Helenę pokiwała głową. Po chwili uśmiechnęła się i zdjęła ręce z bioder.
- Mam zawołać Linę, żeby umyła podłogę?
- Nie, sama to zrobię. Jestem winna jej przeprosiny. Już miała wychodzić, gdy nagle zjawiła się Lina.
- Chciałabym cię serdecznie przeprosić. Służąca skuliła się w sobie, a Elizabeth poczuła wyrzuty sumienia.
- Wybacz mi, proszę. Oczywiście, nie musisz drugi raz myć podłogi.
- Nie muszę? - Lina spojrzała na nią ze zdumieniem. Piegi na jej małym nosie latem stawały się dużo wyraźniejsze. Jest taka słodka, pomyślała Elizabeth. I wygląda jak dziewczyna przygotowująca się do konfirmacji. Jensowi trafiła się piękna żona, co do tego nie było wątpliwości.
- Nie. Zamiast tego zajmij się Signe. W tej samej chwili na podwórzu rozległo się rżenie konia. Elizabeth pospiesznie wybiegła przed dom.
- Dobry Boże! - wyszeptała na widok powozu, w którym siedzieli lensman, jego żona i Pernille. - Musieli przyjechać tu wszyscy troje? Szybko jednak wzięła się w garść i wyszła im na spotkanie, siląc się na uśmiech.
- Dzień dobry! Witamy w Dalsrud - pozdrowiła ich.
- Dziękujemy, dziękujemy! - zaszczebiotała Pernille, wysiadając z powozu.
Elizabeth przyjrzała się uważnie jej fryzurze. Włosy, upięte do góry, przypominały grubą parówkę biegnącą dookoła głowy i zebraną na czubku w fantazyjny kok.
- Och, jak ja czekałam na ten dzień! - mówiła dalej Pernille, gdy w końcu znalazła się na ziemi. Po chwili zwróciła się do lensmana: - Pomożesz mi z bagażem?
Skrzynia była zrobiona ze skóry i wzmocniona metalowymi okuciami. Musiała być bardzo ciężka, bo wyciągając ją z powozu, lensman zrobił się czerwony jak burak.
- Poproszę Larsa, żeby wniósł ją do domu - powiedziała szybko Elizabeth, bojąc się, że gruby mężczyzna z wysiłku dostanie ataku serca.
- Byłbym zobowiązany - powiedział lensman, wyprostował się i wsiadł z powrotem do powozu.
- Nie zamierzają państwo wejść do środka? - Elizabeth nie kryła zdziwienia.
- Niestety, nie. Dziękujemy, ale musimy jechać dalej - odpowiedziała żona lensmana.
Elizabeth spojrzała na nią ukradkiem i poczuła, że po plecach przechodzą jej dreszcze. Na twarzy żony lensmana pojawił się złośliwy uśmieszek, jakby cieszyła się z zapowiedzi czyjegoś nieszczęścia.
- Dzień dobry! - Lars i Jens podeszli, żeby przywitać się z gośćmi. Elizabeth przedstawiła ich, po czym spytała:
- Czy będziecie tak mili i wniesiecie do środka skrzynię z rzeczami Pernille?
- W razie czego, wiesz, gdzie mnie znaleźć - powiedział lensman i spojrzał na Elizabeth. Chciała go zapytać, co ma na myśli, ale mężczyzna pożegnał się, uchylając kapelusza, i zawrócił konia.
- Nie mogę się doczekać, kiedy poznam pozostałych mieszkańców Dalsrud, zwłaszcza tych najmłodszych - powiedziała Pernille, uśmiechając się do niej.
- Co? Ach tak, oczywiście - Elizabeth szybko wzięła się w garść i zaprowadziła ją do domu. Pernille została przedstawiona służącym i Marii. Długo ściskała ich dłonie, przyglądając się im badawczo.
- Obie służące są dla mnie jak siostry - powiedziała Elizabeth.
- Jak miło - odpowiedziała Pernille beznamiętnie. - A oto i nasze maluchy! - zawołała i przykucnęła przed Signe i Williamem. Wyjęła z kieszeni dwie małe papierowe torebki i wręczyła je dzieciom. - To tylko odrobina kandyzowanego cukru, którym można zalepić dziury w zębach - zaśmiała się i pogłaskała dzieci po policzkach. - Są śliczne jak aniołki... - wyszeptała. Gdy się podniosła, miała szkliste spojrzenie.
- A to jest Kathinka - powiedziała Helenę, wskazując ręką na kołyskę. Pernille przycisnęła skrzyżowane dłonie do piersi i na palcach zbliżyła się do śpiącego dziecka.
- O matko! Jeszcze nigdy nie widziałam takich loków! Jestem pewna, że odziedziczyła je po swoim ojcu.
- Nie tylko loki, ale i dołeczki w policzkach - odparła Helenę.
Pernille westchnęła i rozejrzała się z uśmiechem po twarzach zgromadzonych osób. Jej oczy błyszczały z emocji, a na policzkach zakwitły rumieńce.
- Dzieci to prawdziwe błogosławieństwo. Czy istnieje większe szczęście niż liczne potomstwo? Elizabeth zauważyła, że Lina skuliła się w sobie, słysząc te słowa. Na pewno przypomniała jej się własna reakcja, gdy na świecie pojawiła się Signe.
- Wy nie mieliście dzieci? - spytała Elizabeth.
- Niestety, nie - Pernille pokręciła wolno głową. Po chwili na jej twarzy znów zajaśniał uśmiech. - Ale dzięki temu mam czas dla innych dzieci. Możecie być pewni, że dopóki są pod moją opieką, włos im z głowy nie spadnie - dodała, przenosząc wzrok z jednej osoby na drugą. Jej oczy błyszczały ze wzruszenia.
Elizabeth powoli wypuściła powietrze, czując, jak kamień spada jej z serca. Wszystkie złe myśli zniknęły jak ręką odjął. Jak mogła sądzić, że ta kobieta nie nadaje się na opiekunkę do dzieci? Oprowadziła Pernille po domu, zaczynając od jej pokoju. Zachwycona opiekunka aż klasnęła w dłonie.
- Wielkie nieba! Jaki piękny pokój! I jak blisko kuchni! Ranek to najlepsza pora dnia, przynajmniej ja tak twierdzę. Zajrzały do wszystkich pomieszczeń, a kiedy skończyły, Pernille rozpływała się w pochwałach.
- Doskonała z ciebie gospodyni - powiedziała i włożyła palec do doniczki z rośliną, żeby sprawdzić, czy ziemia jest wilgotna. Gdy zauważyła, że Elizabeth jej się przygląda, zaśmiała się perliście. - Wybacz mi, nie chciałam być niegrzeczna. To stary nawyk. Po prostu uwielbiam kwiaty. Elizabeth szybko jej wybaczyła. Nowej opiekunki nie sposób było nie lubić.
Z czasem Pernille przyzwyczaiła się do porządków panujących w Dalsrud. Rano pierwsza była na nogach, rozpalała w piecu, parzyła kawę i gotowała kaszę. Czasem udawało jej się nawet nakryć do stołu, zanim wstała reszta domowników.
Elizabeth poinformowała ją, że to nie należy do jej obowiązków, jednak Pernille odpowiedziała ze śmiechem, że bardzo to lubi. Jej zdaniem Lina miała daleko do kuchni, a Elizabeth pracowała ciężko przez cały dzień i należał jej się odpoczynek.
- A co z Helenę? - zapytała ją wówczas Elizabeth.
- Ona... ona też ma daleko.
- Z domu dla parobków?
Pernille zaśmiała się tak serdecznie, że aż jej obfity biust falował niczym statek w czasie sztormu. Nowa opiekunka śmiała się często i głośno. Swoim dobrym humorem zarażała pozostałych domowników, a dzieci wprost za nią przepadały. Pernille nigdy na nie nie krzyczała, a uwagę zwracała im w tak mądry i delikatny sposób, że zawsze jej słuchały. Elizabeth często zastanawiała się nad tym, dlaczego tak się dzieje, aż w końcu doszła do wniosku, że Pernille po prostu ma niezwykły talent do zajmowania się dziećmi. Elizabeth oparła się o grabie i spojrzała na niebo. Rano powiedziała Jensowi, że zbiera się na deszcz.
- Nie mów o tym nikomu - poradził. - Na razie niebo jest błękitne, więc i tak nikt ci nie uwierzy. Elizabeth pokiwała znacząco głową. Od razu przypomniał jej się incydent z czasów, gdy miała szesnaście lat. Poradziła wtedy rodzicom, żeby jak najszybciej zwieźli siano pod dach, ponieważ wkrótce będzie padać. Matka prychnęła i spojrzała na nią dziwnym wzrokiem, ale mimo to posłuchała jej rady. Krótko potem rozszalała się prawdziwa ulewa. To nie był zresztą pierwszy raz, gdy Elizabeth przepowiedziała nagłą zmianę pogody.
Widząc napływające czarne chmury burzowe, zwróciła się do pozostałych kosiarzy.
- Owce zbiegają z gór - zawołała. Wiele osób podążyło za jej wzrokiem.
- Moim zdaniem powinniśmy jak najszybciej zwieźć siano pod dach, bo zanosi się na deszcz - mówiła dalej Elizabeth.
Ludzie pokiwali głowami. Wszyscy wiedzieli o tym, że zwierzęta uciekają z pastwiska do domu, by schronić się przed nadciągającym deszczem. Takie zachowanie zwierząt zawsze zwiastowało niepogodę. Elizabeth dostrzegła kątem oka zbliżającą się postać i odwróciła się, by zobaczyć, kto to.
- Sara! - wymamrotała ze złością.
Sara przypominała piękną, młodą królową. Siedziała na końskim grzbiecie dumnie wyprostowana i przyglądała się z wyższością biednym chłopom. Nagle dostrzegła Kristiana. Natychmiast ruszyła w jego stronę, uśmiechając się zalotnie.
Elizabeth próbowała podsłuchać, o czym rozmawiają, ale stała za daleko. Poczuła, jak ogarnia ją złość. Nerwowymi ruchami grabiła siano leżące na ziemi. Rzut oka na drogę pozwolił jej stwierdzić, że Kristian doskonale się bawił: śmiał się głośno, poklepując konia po szyi.
- Głupia krowa! - syknęła Elizabeth i szybko rozejrzała się wokół siebie. Wolałaby, żeby nikt jej teraz nie słyszał, bo inaczej ludzie mieliby niezłą zabawę.
- Czego ona tutaj szuka? - spytała Maria, zbliżając się do siostry. Oparła się o grabie, nie spuszczając oka z Sary.
- Kto? Sara? - spytała Elizabeth, pozornie obojętnym tonem.
- A któżby inny? Popatrz na nią: zachowuje się tak, jakby była samą królową Egiptu.
- Co? - Elizabeth spojrzała na siostrę.
- Patrz, co ona wyprawia! Trzymajcie mnie, co za bezczelna baba! My wciąż sterczymy na polu, a ona już do nas jedzie.
- Pernille jest w domu.
- Szczerze jej współczuję - powiedziała Maria i wróciła do grabienia siana.
Elizabeth pracowała energicznie, całkowicie ignorując Kristiana. Wiedziała, że jeśli teraz się do niej odezwie, nie zostawi na nim suchej nitki. A to nie byłoby wobec niego uczciwe, bo przecież to nie on zaprosił Sarę do Dalsrud. Jeśli dobrze ją znała, na pewno sama zaproponowała, że poczeka na nich w domu. I co miał jej na to odpowiedzieć? Ze nie pozwala? A jednak słyszała jego głośny śmiech... Najwidoczniej Sara powiedziała coś, co go rozbawiło. Elizabeth długo nie mogła się uspokoić. W głowie huczało jej jak w ulu.
Gdy tylko ostatni wóz z sianem znalazł się pod dachem, spadły pierwsze, ciężkie krople deszczu. Kląskając, uderzały o spocone karki kosiarzy. Nagle rozpętała się taka burza, jakby wszystkie złe moce sprzysięgły się przeciwko nim. Grzmoty niemal ogłuszały, a błyskawice przecinały niebo jedna za drugą.
- Przyjdźcie jutro, jeśli tylko pogoda się poprawi - zawołała Elizabeth do chłopów, którzy pomagali przy sianokosach i odprawiła ich ruchem ręki.
- Ane miałaby prawdziwą uciechę - szepnął jej do ucha Kristian. Elizabeth wzdrygnęła się. Wcale go nie zauważyła.
- Tak. Ane prawie wszystko sprawia radość - odpowiedziała z uśmiechem. Nie czuła już rozdrażnienia. Odgarnęła mu z czoła mokre kosmyki włosów.
- Ane przeżyje w Dalsrud jeszcze wiele takich sianokosów - powiedział cicho i uścisnął jej dłoń. Elizabeth poczuła, że wzruszenie chwyta ją za gardło. Pobiegli razem do domu, rozbryzgując wielkie, błotniste kałuże. Na korytarzu zrzucili buty i wbiegli po schodach na poddasze.
- Chyba jeszcze nigdy nie widziałam takiej ulewy - zaśmiała się Elizabeth, zdejmując w pośpiechu bluzkę i spódnicę. Mokre włosy przykleiły jej się do twarzy, więc chwyciła ręcznik i zaczęła wycierać je do sucha.
- Słyszałem, że na południu to się zdarza dość często, szczególnie, jeśli w ciągu dnia jest upał. Ulewa bywa gwałtowna, za to szybko mija - stwierdził Kristian.
- Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem - westchnęła Elizabeth.
Wyjęła suche pończochy i zaczęła je nakładać. Biegnąc przez zabłocone podwórze, przemoczyła nogi. W zamyśleniu otworzyła szufladę komody i wyciągnęła bluzkę w rdzawym kolorze.
- Zauważyłeś, że Pernille chodzi ubrana tylko na czarno i szaro? - spytała. Kristian zaśmiał się cicho.
- Cóż, skoro tak mówisz. Może myśli, że do twarzy jej w tych kolorach? Podobno czarny pasuje do wszystkiego.
- Czego chciała Sara? - wymknęło jej się, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Odwiedzić nas - odpowiedział Kristian beztroskim tonem i zapiął koszulę. - Jestem już suchy i czysty. Idziesz? - zapytał i ruszył w stronę drzwi.
- Tak, zaraz przyjdę - odpowiedziała. Patrzyła za nim, dopóki nie zniknął w drzwiach.
- Odwiedzić nas? Też coś! - wymamrotała półgłosem. Wydęła usta i ze złością chwyciła szczotkę do włosów. - Na wizyty jej się zebrało. Nie ma nic lepszego do roboty tylko przeszkadzać ludziom w pracy? Odwiedzić - dobre sobie!
Gdy zeszła na dół, powitała Sarę skinieniem głowy. Nie była w stanie się do niej uśmiechnąć. Nie musi czuć się w Dalsrud jak u siebie w domu, pomyślała.
- Wprowadziłam konia do obory - powiedziała Sara i spojrzała na Kristiana. - Pomożesz mi go wyprowadzić, kiedy będę odjeżdżać?
- Jeśli trudniej go wyprowadzić niż wprowadzić, chętnie cię wyręczę - wtrąciła się Maria ostrym tonem.
Elizabeth udała, że nie widzi piorunującego spojrzenia, jakie Kristian posłał Marii. Wiedziała, że siostra zachowała się nieuprzejmie, ale była zdania, że Sara sobie na to zasłużyła.
- Deszcz spadł jak na zamówienie - powiedział Lars ze wzrokiem utkwionym w gofry, które właśnie upiekła Pernille. - W samą porę, żeby coś przekąsić. I to nie byle co!
- O, to nic takiego! - odpowiedziała skromnie Pernille. - Kury zniosły ostatnio tyle jajek, że grzechem byłoby ich nie wykorzystać. Ale teraz chcę wam pokazać pewną sztuczkę - powiedziała, zmieniając temat. Na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech, a pulchne policzki pokryły się rumieńcem. - Patrzcie teraz - powtórzyła i postawiła Williama obok krzesła. Cofnęła się o kilka kroków w głąb kuchni, przykucnęła i zaszczebiotała do chłopca: - Chodź tu do mnie! No, chodź do Pernille! William uśmiechnął się, odsłaniając dwa dolne mleczaki, puścił krzesło i z wyciągniętymi ramionami podreptał w stronę opiekunki. Elizabeth zaśmiała się serdecznie.
- Coś takiego! Mój synek nauczył się chodzić! - podniosła dziecko wysoko do góry, aż zapiszczało z radości. - O, czuję, że mój słodki grubasek przybrał też na wadze! - jęknęła i postawiła syna na podłodze.
- Ale nie widzieliśmy, jak stawia pierwszy krok - Kristian był niepocieszony.
- Też coś! - prychnęła Pernille. - Jeśli to wasze jedyne zmartwienie, to jesteście prawdziwymi szczęściarzami. Poza tym to wy będziecie mu towarzyszyć, kiedy pójdzie pierwszy raz do szkoły, przystąpi do konfirmacji, zaręczy się, ożeni i zostanie ojcem. Kristian złapał się za głowę.
- Dopiero co nauczył się chodzić, a już ma zostać ojcem?
- Czas szybko mija - stwierdziła Pernille, stawiając na stole dużą miskę śmietany. - Siadajcie i częstujcie się. Tutaj są maliny, a tam porzeczki. I do tego świeżo zaparzona kawa.
Usiedli do stołu i niemal rzucili się na cudownie pachnące gofry. Tymczasem Sara podzieliła gofra na kawałki i jadła je, wytwornie odginając mały palec. Gdy Elizabeth to zauważyła, z trudem zdołała powstrzymać się od śmiechu. W porównaniu z mężczyznami, którzy jedli tak łapczywie, jakby od rana nie mieli nic w ustach, Sara wyglądała komicznie.
Dzieci również dostały swoje porcje i jak zwykle musiało dojść między nimi do sprzeczki. Tym razem William wysmarował policzek Signe dżemem, a Signe odpłaciła mu, uderzając go gofrem w oko.
- A tych dwoje żyje ze sobą jak pies z kotem - powiedziała Elizabeth i rozdzieliła dzieci.
- Słyszałyście może jakieś nowiny? - zagadnęła Pernille. - Może ktoś spodziewa się dziecka albo szykuje się czyjś ślub? Może ktoś ma jakieś problemy? Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Nic takiego do mnie nie dotarło. W każdym razie nikt się nie skarżył.
- To bardzo dobrze. Prawda, Saro? - Pernille posłała jej promienny uśmiech.
- Tak, oczywiście.
- A co słychać u Bergette? Znalazła sobie nowego kawalera?
- Jeszcze nie doszła do siebie po stracie Sigvarda - odpowiedziała Sara, przeszywając Elizabeth wzrokiem.
- Więcej kawy? - spytała Pernille, zrywając się na równe nogi. Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, już krążyła między nimi z czajnikiem i dolewała kawy do kubków. - I pomyśleć, że Indianne i Torstein niedługo się pobiorą. Na pewno urodzą im się śliczne dzieci - paplała. - W końcu oboje są tacy piękni! - westchnęła i odstawiła czajnik. - Tak, tych dwoje zasłużyło na to, żeby być razem. Dobrali się jak w korcu maku.
- Skoro mowa o dzieciach - zaczęła Sara - to po tobie, Elizabeth, widać wyraźnie, że wydałaś na świat dwoje.
Elizabeth o mało się nie zachłysnęła. Że też można być aż tak bezczelnym! - pomyślała i już miała powiedzieć, co o tym sądzi, gdy niespodziewanie głos zabrała Pernille.
- Tak, czyż to nie cudowne? - zawołała, uśmiechając się promiennie. - Kobieta, która urodziła dziecko, robi się okrąglejsza w biodrach, przez co staje się jeszcze bardziej ponętna. Sara oblała się rumieńcem i odstawiła filiżankę z głośnym brzękiem.
- Oczywiście. Mówiąc to, nie miałam nic złego na myśli.
- Oczywiście, że nie - zaszczebiotała Pernille. - Niepotrzebnie się tłumaczysz. Proszę, poczęstuj się! Sara wzięła do ręki kolejnego gofra i ugryzła kawałek. Po chwili zwróciła się do Kristiana.
- Chyba będę potrzebować twojej pomocy. Chodzi o dokumenty dotyczące przedsiębiorstwa w Bodo. Mógłbyś na nie popatrzeć? Kristian zauważył spojrzenie Elizabeth i zawahał się przez moment.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała szybko Elizabeth. - Wystarczy, że przyślesz jedną ze służących, a Kristian na pewno znajdzie chwilę, żeby rzucić okiem na dokumenty. Prawda, kochanie?
- Tak, to dobry pomysł - wymamrotał i wypił kilka łyków kawy.
- Chyba byłoby najlepiej, gdybym... - zaczęła Sara, ale Maria natychmiast jej przerwała.
- Przestało padać. Nikt ciebie nie wygania, ale najlepiej zrobisz, jeśli wykorzystasz dobrą pogodę i pojedziesz do domu. Nigdy nie wiadomo, kiedy znowu lunie deszcz.
Ponieważ nikt nie zaprotestował, Sara podniosła się, tłumiąc złość.
- Dziękuję za kawę - wysyczała przez zaciśnięte zęby i posłała Elizabeth i Marii mordercze spojrzenia.
- Muszę udać się za potrzebą - wyszeptała Pernille. - Dziękuję za poczęstunek. Elizabeth również wstała.
- Wy sobie siedźcie, a ja tylko zamoczę ubrania z obory. Są tak brudne, że można je postawić. Wyszła na korytarz, wzięła do ręki fartuch i kurtkę, ale nigdzie nie mogła znaleźć chustki. Przeszukała ubrania wiszące na wieszaku i sprawdziła, czy chustka nie leży między butami.
- A niech to! - wymamrotała. - Musiałam zostawić ją rano w oborze. Uniosła spódnicę do góry i ruszyła przez zalane deszczem podwórze. Zauważyła ze złością, że Sara nie zamknęła drzwi na haczyk. Można się było tego po niej spodziewać! - pomyślała, prychając pogardliwie. Rozejrzała się dookoła i prawie natychmiast odnalazła zgubę. Szybko podniosła chustkę leżącą na ziemi i już miała wychodzić, gdy nagle usłyszała czyjeś głosy. Zatrzymała się gwałtownie. Czyżby tam byli jacyś ludzie? Ostrożnie zajrzała do środka. Najpierw zobaczyła konia Sary, który stał osiodłany i gotowy do drogi. Tuż obok znajdowała się Sara, trzymając w ręce wodze, a naprzeciwko niej stała Pernille. Podobno spieszyła się do wygódki? - pomyślała Elizabeth i podkradła się pod drzwi, żeby słyszeć, o czym mówią.
- Powiem ci tylko jedno: Jeśli jeszcze raz usłyszę, że rozmawiasz w ten sposób z mieszkańcami Dalsrud, to pożałujesz, że się urodziłaś.
- Och, jak się boję! - zaśmiała się Sara, ale jej śmiech brzmiał sztucznie.
- A powinnaś, i to bardzo.
- Głupie babsko - prychnęła pogardliwie Sara. - Znajdź sobie chłopa, bo najwyraźniej tego ci brakuje. Odwróciła się w stronę konia i już miała go dosiąść, gdy niespodziewanie Pernille chwyciła ją za ramię.
- Ostrzegam cię! - zawołała ze złością. - Jeśli nie przestaniesz łasić się do Kristiana, zobaczysz, że nie żartuję.
Elizabeth zamarła w bezruchu, wstrzymując oddech. Pernille, która była taka słodka i miła dla Sary, zmieniła się nie do poznania. Od tej strony żadne z nich jeszcze jej nie znało.
- Puść mnie! - syknęła Sara i wyrwała się z uścisku. - To boli.
- Jeśli mnie nie posłuchasz, ból będzie jeszcze większy - powiedziała Pernille. Jej głos wydał się Elizabeth wyjątkowo nieprzyjemny. - Jestem pewna, że nie odważysz się spojrzeć na tego, który stoi za tobą.
Oczy Sary zrobiły się okrągłe jak spodki. Po chwili wahania odwróciła się i wsiadła na konia. Elizabeth poczuła, że po plecach przechodzą jej dreszcze. Pernille sugerowała, że za plecami Sary czai się sam diabeł.
Elizabeth ostrożnie zakradła się z powrotem do domu. Gdy była już na korytarzu, opadła na najbliższe krzesło i odetchnęła głęboko. Czyżby Pernille była niespełna rozumu? Czy decyzja o zatrudnieniu jej w Dalsrud nie była zbyt pochopna? Może nie powinnam była ignorować ostrzeżeń? - pomyślała Elizabeth. Może należało wycofać ofertę? Jednak teraz było już na to za późno.
Rozdział 4
Maria czuła, jak krople potu spływają jej po plecach. Źdźbła siana, które dostały się pod bluzkę, kłuły niemiłosiernie. Gdy się wyprostowała, poczuła na twarzy przyjemny powiew wiatru. Zamknęła oczy i odgarnęła z czoła mokre kosmyki włosów. Wieczorem się wykąpię, pomyślała zadowolona. Postanowiła zapytać Elizabeth, czy może pożyczyć od niej jedno z tych mydeł, które tak pięknie pachną, tym bardziej że następnego dnia miała pracować w sklepie.
- Najwyższy czas! - usłyszała za plecami męski głos. Odwróciła się i zobaczyła zbliżającą się opiekunkę.
Ludzie odłożyli kosy i grabie i wyszli Pernille na spotkanie. Duży wózek dziecięcy podskakiwał na wybojach. W środku leżała wygodnie Kathinka, tuż obok szła Signe, a William siedział w nogach wózka. Maria odłożyła grabie, pilnując, żeby zęby były skierowane do dołu, bo inaczej groziła im ulewa. Nauczyła się tego, kiedy była jeszcze dzieckiem. Kosiarze tłoczyli się wokół Pernille, która rozdawała ukryte w wózku butelki z zimnym napojem.
Helenę wyjęła Kathinkę z wózka, odeszła nieco na bok i usiadła przy stogu siana. Sprawnymi ruchami rozpięła bluzkę i przystawiła dziecko do piersi.
- A ty nie zamierzasz się napić? - spytała Pernille, podając Marii butelkę kompotu z jagód.
- Bardzo ci dziękuję. Jesteś prawdziwym aniołem. Pyszny napój nam dzisiaj przygotowałaś.
- E, nie ma o czym mówić! Jagody obrodziły, więc jutro uzbieram jeszcze więcej.
Maria wypiła kilka dużych łyków. Moje zęby mają teraz okropny niebieski kolor, pomyślała.
Postanowiła, że po powrocie do domu umyje je wodą z solą, która - jak słyszała - zapobiega również próchnicy. Oddała butelkę Pernille i przysiadła obok najbliższego stogu siana.
Cóż to za niezwykła kobieta! - pomyślała z podziwem, Chyba nie ma takiej rzeczy, której nie potrafiłaby zrobić. Jeśli miała zebrać jagody, szukała takiego miejsca, do którego mogła zabrać dzieci.
A gdy inni ucinali sobie krótką drzemkę, jej udawało się wykonać większość prac domowych przewidzianych na dany dzień. „Planowanie”, zwykła powtarzać. „Planowanie to podstawa, mamuśko”.
Gdy Pernille pierwszy raz nazwała ją „mamuśką”, Maria aż podskoczyła z wrażenia. Czyżby Pernille czegoś się domyślała? A może coś zauważyła? Maria położyła dłoń na płaskim brzuchu. Sporo czasu minęło od ostatniego krwawienia, a nudności nie były już tak uciążliwe jak przedtem. Nie przypuszczała, że Elizabeth jest aż tak łatwowierna. Maria uśmiechnęła się ze smutkiem. Co miesiąc przez kilka dni prała podpaski, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Starała się wymiotować wczesnym rankiem i dopiero potem schodziła do kuchni. Nudności z reguły szybko ustępowały, dzięki czemu mogła spokojnie zjeść śniadanie. Zapach obory i świeżo parzonej kawy przyprawiał ją o mdłości, ale jakoś dawało się wytrzymać. Wiele tygodni żyła nadzieją, że nudności i brak miesięcznych krwawień mają jakieś inne logiczne wytłumaczenie, jednak w końcu musiała spojrzeć prawdzie w oczy: była w ciąży.
Przymknęła powieki, udając, że drzemie. Niejedną noc spędziła bezsennie, zastanawiając się, co powinna zrobić. Rozmowy z Olavem w ogóle nie brała pod uwagę. Wystarczyło, że okryła hańbą samą siebie. Nikomu nie zamierzała zdradzić, kto jest ojcem dziecka. Z dwojga złego wolała, żeby w księgach kościelnych znalazł się zapis „ojciec nieznany”. Niespodziewanie pojawiła się inna myśl: Gdyby pozbyła się płodu, problem przestałby istnieć. Nikt nie dowiedziałby się nawet, że kiedykolwiek była w ciąży. Perspektywa była kusząca - i bardzo niebezpieczna.
- Dawno nie było u nas Sary.
Głos Elizabeth wyrwał Marię z zamyślenia.
Zamrugała powiekami i spojrzała na siostrę. Była tak pogrążona we własnych myślach, że nie usłyszała, kiedy siostra przysiadła obok niej. Tymczasem Elizabeth siedziała, przyglądając się Pernille.
- Nie uważasz, że to trochę dziwne?
- Nie, dlaczego?
Pernille odbierała kwiatki, które William dla niej zrywał. Bukiet składał się głównie ze źdźbeł trawy, ale opiekunka rozpływała się w podziękowaniach.
- Przecież miała poprosić Kristiana o pomoc w rachunkach - odpowiedziała Elizabeth.
- I na pewno dopięła celu, ale za naszymi plecami - rzuciła w odpowiedzi Maria, marszcząc brwi. O co chodziło? Wystarczająco dobrze znała siostrę, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak. Poza tym Elizabeth miała rację: Sara od dawna nie zaglądała do Dalsrud. Po chwili podeszła do nich Helenę i, zwracając się do Marii, zapytała: - Mogłabyś przez moment potrzymać Kathinkę? Nie czekając na odpowiedź, podała jej dziecko.
Maria spojrzała na dziewczynkę. Miała teraz pięć miesięcy. Małymi, pulchnymi rączkami chwyciła jej warkocz i włożyła go do buzi.
- A fe! - powiedziała Maria i delikatnie wyjęła jej włosy z ust.
Wtedy Kathinka uśmiechnęła się od ucha do ucha, aż w jej policzkach zrobiły się dołki. Maria pogłaskała ją po brązowych loczkach. Wyobraziła sobie, że nosi pod sercem maleńką córeczkę. Dziewczynkę o takich samych niebieskich oczach i gęstych, brązowych włosach jak Olav. Albo małego chłopca. Maleńkiego Olava.
Szybko odsunęła tę myśl od siebie. Jeszcze nie mogło być mowy o żadnym dziecku. Nie powinnam w ogóle tak myśleć, ganiła w duchu samą siebie. Nie wolno mi tak myśleć.
Gdy chwilę później zjawiła się Helenę i odebrała od niej Kathinkę, Maria poczuła ulgę. Ulgę, ale równocześnie dziwną pustkę...
Maria skinęła głową w zamyśleniu i bezwiednie uśmiechnęła się do kobiety, która oglądała bele materiału.
- Myślę, że wystarczą trzy łokcie koronki - zastanawiała się na głos klientka, przygryzając wargę. - A jakie jest pani zdanie? Maria uśmiechnęła się i ponownie skinęła głową.
- Pytałam, co pani sądzi na ten temat - powtórzyła tamta. Maria ocknęła się.
- Przepraszam, zamyśliłam się. Sądzę, że... O co pani pytała? Kobieta zacisnęła mocno usta, czerwieniąc się ze złości.
- To już nie ma znaczenia. Poproszę dwa łokcie tamtego materiału.
- Dobry wybór - pochwaliła ją Maria, uśmiechając się promiennie. - Czy to na bluzeczkę dla dziecka? Kobieta przytaknęła i, nadal obrażona, odrzuciła głowę do tyłu.
- W takim razie polecam również tę koronkę - ciągnęła niezrażona Maria i wysunęła nową belę materiału. - Dopiero co ją nam przywieźli. Ani zbyt szeroka, ani zbyt zdobna. Po prostu w sam raz. Kobieta przyjrzała się jej uważnie. Po chwili uśmiechnęła się i powiedziała:
- Dziękuję, wezmę trochę tej koronki. I do tego łokieć tamtego materiału w kratkę, który leży na górze.
- Ma pani bardzo dobry gust - pochwaliła ją Maria, czując na sobie wzrok Pedera. Wiedziała, że musi zatrzeć nieprzyjemne wrażenie, jakie zrobiła na klientce, stojąc pogrążona we własnych myślach. Słowa pochwały odniosły skutek. Kobieta była dumna jak paw i zanim zniknęła za drzwiami, obiecała, że niedługo znów ich odwiedzi.
- Moim pozostałym córkom również będę musiała sprawić coś nowego - powiedziała i z zadowoleniem skinęła głową na pożegnanie.
W sklepie nie było więcej klientów, więc Maria zaczęła porządkować ladę. Wygładziła bele materiału i odłożyła na miejsce szpulki nici. Przez cały czas czuła, że Peder przewierca ją wzrokiem na wylot. Czyżby się na nią gniewał?
- Mam wrażenie, że coś ci leży na sercu - odezwał się spokojnie. Rzuciła mu przelotne spojrzenie. Był wyraźnie zatroskany.
- Na sercu? - powtórzyła za nim. - Nie - zaprzeczyła lekkim głosem. - Skądże!
- To do ciebie niepodobne, żeby błądzić gdzieś myślami.
- Bardzo przepraszam - odpowiedziała i odwróciła wzrok.
- W porządku. I tak dzisiaj udało ci się sprzedać więcej niż zwykle sprzedajemy w tydzień. Maria uśmiechnęła się i poprawiła kołnierzyk.
- Ale wciąż mi nie powiedziałaś, co cię dręczy - Peder nie zamierzał tak łatwo się poddać. Podszedł i przyjrzał jej się uważnie, marszcząc czoło.
- Chodzi o to, że... - Maria zamilkła. Czy powinna powiedzieć o wszystkim Pederowi? Może gdyby komuś się zwierzyła, poczułaby ulgę?
- Nikomu o tym nie powiem - obiecał poważnym głosem. - Ta sprawa zostanie między nami. Może razem udałoby się znaleźć jakieś rozwiązanie? - przemknęło jej przez głowę. Z drugiej strony ta sprawa go nie dotyczyła. Kto wie, może się rozgniewa i wymówi jej pracę?
- Dziś w nocy źle się czułam - skłamała.
- Zaraziłaś się czymś?
- Nie, po prostu przepadam za szczawiem i chyba trochę przesadziłam z jedzeniem - zaśmiała się krótko. Kolejne kłamstwo.
- Ach, tak... W takim razie przez jakiś czas trzymaj się z dala od niego - powiedział i poklepał ją lekko po ramieniu. - Może powinnaś napić się kawy i trochę odpocząć? Zjadłaś już drugie śniadanie? Skinęła głową.
- Zaraz zaparzę ci świeżej kawy - powiedział, wskazując głową na zaplecze. - Posiedzisz sobie z nią na słońcu. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka. To była Sara.
- Później - szepnęła Maria i skierowała całą swoją uwagę na klientkę.
Sara krążyła między regałami, nie zaszczycając jej nawet przelotnym spojrzeniem. Zachowywała się tak, jakby cały sklep należał do niej. Od czasu do czasu przystawała, brała jakąś rzecz do ręki i po chwili, kręcąc nosem, odkładała ją na miejsce. Maria nie spuszczała z niej wzroku, ale udawała, że jest zajęta czymś innym. Niespodziewanie Sara odwróciła się w jej stronę i zapytała:
- Powiedz mi, macie coś, czym mogłabym się zająć dla zabicia czasu?
Maria spojrzała na nią pytająco. Dla zabicia czasu? Większość osób, które znała, skarżyły się na brak czasu. Doba była dla nich za krótka.
- Chyba nie bardzo rozumiem - odpowiedziała powoli.
- Na przykład książki. Macie tylko te, które tu stoją?
- Niestety, tak. Bardzo mało ludzi kupuje książki, więc Peder zamawia ich niewiele. Ale jeśli podasz mu konkretne tytuły i autora, na pewno je dla ciebie sprowadzi.
Sara machnęła niecierpliwie ręką.
- Nie mam czasu, żeby na nie czekać. Możesz mi polecić coś innego? Maria nie namyślała się długo.
- Może robienie na drutach?
- Boże uchowaj! To rozrywka dla wieśniaczek. Maria poczuła narastający gniew. Ciekawe, czy Sara mówiłaby tak, gdyby w największe śnieżyce musiała chodzić bez skarpet i rękawiczek! - złościła się w duchu. Ale ktoś taki jak ona może ubierać się w jedwabne pończochy, bo całymi dniami wygrzewa się przy piecu, oddając się wyłącznie rozrywkom.
- W takim razie może haft?
- A co masz? Maria wyjęła materiał i mulinę.
- Jeśli połączysz ten kolor muliny z tamtą koronką, powstanie śliczna chusteczka do nosa - kusiła. Sara wzięła do ręki mulinę i podeszła do okna. Stała tak przez dłuższą chwilę, przyglądając się niciom w dziennym świetle.
- Tak, wezmę tę mulinę. Możesz ją zapakować.
- Dawno nie odwiedzałaś nas w Dalsrud - zagadnęła ją Maria, przycinając materiał i koronki. Na szyi Sary pojawiły się czerwone plamy. Robiła wszystko, żeby nie patrzeć na Marię.
- Potrzebna mi również szpulka nici - powiedziała, pokazując palcem.
Maria wyjęła nici i spakowała je razem z muliną, materiałem i koronkami. Miała ogromną ochotę porozmawiać dłużej na ten temat, ale coś ją przed tym powstrzymywało.
Tymczasem Sara zapłaciła, skinęła szybko głową i zniknęła za drzwiami. Maria widziała przez okno, jak Sara chwyciła za lejce, cmoknęła na konia i odjechała aż się za nią kurzyło. Mam nadzieję, że długo nie zobaczymy jej w Dalsrud, pomyślała Maria, czując na plecach dreszcze.
Nalała sobie kawy, którą zaparzył Peder i wyszła z kubkiem przed sklep. Powoli ruszyła w stronę plaży. Tutaj nikt mnie nie zobaczy, pomyślała. Usiadła na kamieniu, sam na sam ze swoimi myślami, i przyjrzała się wsi leżącej na przeciwległym brzegu. To tam znajdował się dom, w którym przyszła na świat - dom, który teraz należał do Mathilde i Sofie. Dzielna dziewczyna z tej Mathilde, pomyślała.
Sama radzi sobie ze wszystkim. Maria była zadowolona z tego, że zdecydowała się sprzedać dom.
Pieniądze, które za niego dostała, na pewno kiedyś jej się przydadzą. Poza tym wyprowadziła się stamtąd jako mała dziewczynka i nie była z tym miejscem jakoś szczególnie związana. Zdecydowanie bliższe jej sercu było Dalsrud.
Maria przeniosła wzrok na Neset. Teraz dom Dorte stoi pusty, ale kiedyś na pewno zamieszka w nim Daniel, pomyślała. Wiedziała, że Jakob dogląda domu, czekając aż Daniel dorośnie i będzie mógł się do niego wprowadzić. W oddali majaczył dom w Dalen. To właśnie tam mieszkała razem z siostrą i Jensem i to miejsce uważała za swój dom rodzinny, stawiając go na równi z tym, w którym mieszkali jej rodzice. W końcu spojrzała na Heimly - największe gospodarstwo w całej wsi: piękne i dobrze utrzymane. Otaczały je płaskie, zielone pola, zupełnie pozbawione kamieni.
Wypiła kilka łyków letniej kawy. Od czasu do czasu owiewała ją słona, morska bryza, przez chwilę pieściła jej włosy, po czym znikała w oddali. Fale rozbryzgiwały się o kamienie, mierzwiąc brązowe wodorosty.
Ciekawe, co teraz robi Olav? - zastanawiała się. Czy zdarza mu się o mnie myśleć, czy istnieje dla niego tylko Elen? Czy te wszystkie czułe słówka były zwyczajnym kłamstwem? Nie, nie kłamał, ale możliwe, że był zmęczony ciągłymi kłótniami z Elen i potraktował ją, Marię, jako odskocznię, kogoś, przy kim mógł odpocząć i zapomnieć o problemach. Niewykluczone, że właśnie w tym momencie obejmował Elen, szepcząc jej do ucha, jak bardzo ją kocha. Przywierając do niej całym ciałem, szukał wargami jej ust. Jego ręce zanurzały się w jej gęstych włosach... Teraz Elen czuła na sobie jego oddech i ciepło rąk.
Maria odstawiła filiżankę i objęła się ramionami. Kołysząc się powoli w przód i w tył, z trudem powstrzymywała się od płaczu.
- Olavie - wyszeptała udręczonym głosem. - Olavie...
Powoli podniosła się, rzuciła ostatnie spojrzenie na Heimly i powlokła się w stronę sklepu. Wiedziała już, co ma robić: musi pozbyć się dziecka. Nie mogła go urodzić. Czasu było jednak niewiele. Należało szybko działać.
Dwa dni później plan był gotowy. Elizabeth miała mnóstwo dzbanków i buteleczek z przeróżnymi ziołami. Maria słyszała, jak jej siostra wspominała kiedyś, że korzeń arcydzięgla zmieszany z wódką jest dobry na gorączkę, lecz spożycie zbyt dużej ilości ziela może prowadzić do przedwczesnego porodu, a w najgorszym przypadku do śmierci. Postanowiła zaryzykować, mając nadzieję, że dawka okaże się właściwa. Nie mogła prosić nikogo o radę, a już na pewno nie Elizabeth, bo natychmiast wzbudziłaby podejrzenia.
Podczas obiadu Marii pociły się dłonie. Jej wzrok przez cały czas krążył wokół szafki wiszącej na prawo od kuchennej ławy. To właśnie tam siostra przechowywała zioła. Maria wiedziała, że będzie potrzebowała czasu, żeby znaleźć to właściwe. Większość butelek była podpisana, ale nie wszystkie. Widocznie Elizabeth opracowała własny system. Maria nie wiedziała jeszcze, jak połączy zioła ze spirytusem, ale wierzyła, że znajdzie na to jakiś sposób.
- Jak było w pracy? - spytała Pernille, wyrywając ją z rozmyślań.
- Sara złożyła nam dzisiaj wizytę - odpowiedziała, prychając śmiechem. Zauważyła, że Elizabeth robi się blada na twarzy.
- Ach tak! - zaszczebiotała Pernille. - A mówiła coś ciekawego?
- Mówiła, że się nudzi i szukała jakiejś robótki. W końcu postanowiła, że wyhaftuje chustkę do nosa.
- Doskonały pomysł! To bardzo pożyteczne i ciekawe zajęcie - powiedziała Pernille. - I wymaga nie lada zręczności - dodała.
- Tak, na pewno urobi się po łokcie - wymamrotała Elizabeth, która właśnie pomagała Williamowi jeść.
Lars skierował rozmowę na inny temat i do końca posiłku dyskutowano już tylko o pogodzie i sianokosach.
- Mogę pozmywać - zaproponowała Maria, gdy wszyscy odeszli od stołu. - A wy trochę sobie odpocznijcie.
- Och, dziękuję, jesteś prawdziwym aniołem! - zażartował Kristian. - Kamień spadł mi z serca!
- Uciekaj stąd, ty dowcipnisiu! - zaśmiała się Maria. Lars i Jens, uśmiechając się pod nosem, ruszyli za Kristianem.
- Idę przebrać Kathinkę - powiedziała Helenę i wyszła z kuchni.
Maria sprzątała ze stołu, rozmyślając nad tym, jak pozbyć się pozostałych osób. Co zrobić, żeby sobie poszli? Podjęła decyzję i chciała jak najszybciej mieć to za sobą, ponieważ obawiała się, że następnego dnia może nie być już tak odważna. Czuła, że nie wytrzyma dłużej tego napięcia.
- Lino - poprosiła przymilnym głosem. - Czy mogłabyś poszukać białej przędzy, z której mogłabym udziergać rękawiczki? Kłębki przędzy leżą w koszyku w tkalni.
- Bardzo chętnie - odpowiedziała Lina i szybko odstawiła szklanki. Maria odczekała, aż kroki Liny ucichną i dopiero wtedy zwróciła się do Elizabeth słowami:
- Co ja wygaduję? Nie chodziło mi o zwykłą białą przędzę, tylko o owczą wełnę! Chciałam zrobić coś ślicznego dla Kathinki, ale to miała być niespodzianka. Elizabeth westchnęła.
- W takim razie pójdę na górę i powiem o tym Linie.
- Bardzo dziękuję. Pernille nuciła, sprzątając ze stołu.
- Nie musisz mi pomagać - powiedziała Maria. Dopiero po fakcie uświadomiła sobie, jak nieprzyjemnie zabrzmiał jej głos. - Lepiej zabierz dzieci na krótki spacer.
- Na spacer? - Pernille spojrzała na nią zaskoczona. - Nie widziałaś, jak się zachmurzyło? A poza tym jest zimno. Mamuśka chyba się ostatnio nie wysypia - zaśmiała się i poklepała Marię po policzku.
- Myślałam tylko... - zaczęła, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Czyżby miało jej się to dzisiaj nie udać? Potrzebowała tylko dwóch, trzech minut, ale zawsze ktoś kręcił się po kuchni. Czy Elizabeth nie mogła przechowywać swoich ziół w innym pomieszczeniu? Na przykład na poddaszu. Nagle Pernille zerwała się na równe nogi.
- Właśnie sobie przypomniałam, że moja bielizna suszy się na dworze. Muszę ją zdjąć, zanim się rozpada. Gdy tylko Pernille zniknęła za drzwiami, Maria podbiegła do szafki. Stało tam mnóstwo dzbanuszków i buteleczek, które prawie niczym się od siebie nie różniły. Brązowe, szklane naczynia ustawione w równym rzędzie.
- Gdzie to jest? - wymamrotała pod nosem, biorąc ostrożnie do ręki kilka z nich. Wiedziała, że musi zostawić wszystko w idealnym porządku, żeby Elizabeth niczego nie zauważyła. Z emocji trzęsły jej się ręce, a serce biło tak, jakby miało wyskoczyć z piersi. Pot wystąpił jej na czoło, ale nie miała czasu, żeby je wytrzeć.
- Do licha! - zaklęła, gdy jedna z buteleczek przewróciła się. Szybko odstawiła ją na miejsce. Nagle usłyszała głosy dochodzące z korytarza. Nie, nie, jeszcze nie! - zawołała w duchu. Poczekajcie jeszcze chwilę!
Jest! Znalazła! Gdy chwyciła butelkę opatrzoną małą etykietą: Arcydzięgiel na spirytusie, na moment zakręciło jej się w głowie. Szybko schowała buteleczkę do kieszeni fartucha i zamknęła szafkę.
- Oto owcza wełna, o którą prosiłaś - powiedziała Elizabeth, podając jej kłębek delikatnej, białej przędzy.
- Dziękuję. Poczuła, że zaschło jej w gardle i że musi odkaszlnąć.
- Źle się czujesz? - Elizabeth przyjrzała jej się uważnie. - Jesteś spocona. Może masz gorączkę?
- Nie, jest mi tylko trochę słabo - odpowiedziała, zerkając na dzieci, które bawiły się na podłodze. Chyba nie zauważyły, co zrobiła? Nie, były zajęte badaniem zawartości szuflady.
- Lepiej połóż się na chwilę - powiedziała Elizabeth. - Lina i ja pozmywamy naczynia.
- Dziękuję - odpowiedziała Maria i pobiegła na górę do swojego pokoju.
Dopiero tam, siedząc na łóżku, odważyła się wyjąć buteleczkę z kieszeni. Dzięki niej uwolni się od problemu i zachowa dobre imię.
Krople deszczu spływały po szybie. Na dworze było ciemno i ponuro. Helenę zapaliła lampę nad kuchennym stołem, żeby mogły pracować, nie męcząc oczu.
Jens, który był w domu, żeby oporządzić zwierzęta, wrócił, gdyż Elizabeth przekonała go, żeby zostali na noc.
- Przynajmniej Signe nie będzie musiała wychodzić na dwór w taką pogodę - powiedziała. Lina niechętnie przyznała jej rację i teraz siedziała razem z innymi, trzymając w rękach robótkę. Maria milczała, skupiona na pracy. Już dawno postanowiła, że jak tylko wszyscy udadzą się na spoczynek, wypije kilka łyżeczek mikstury. Tyle powinno wystarczyć. Jeśli nic nie będzie się działo, zwiększę dawkę, pomyślała. Była pewna, że w nocy zacznie krwawić, a gdyby Elizabeth coś zauważyła, zamierzała jej powiedzieć, że to wyjątkowo obfite krwawienie miesięczne. Prędzej czy później nadarzy się okazja, żeby odnieść butelkę na miejsce. Zresztą pośpiech nie był konieczny. Już niedługo będzie po wszystkim. Jutro, pomyślała. Jutro będzie po wszystkim...
- Czy nikt nie zna żadnej ciekawej historii? - spytała Helenę. - Może ty, Lino? Lina poruszyła się niespokojnie.
- Owszem, słyszałam pewną historię, gdy byłam w Danii.
- W takim razie opowiadaj - ponaglała ją Helenę.
- W jednym z bogatych duńskich gospodarstw pewna służąca zakochała się w synu gospodarzy. Chłopak odwzajemniał jej uczucie i młodzi spotykali się potajemnie wiele razy w ciągu dnia. Maria zauważyła, że Pernille uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. Prawdopodobnie przyszła im do głowy ta sama myśl - że taki związek jest skazany na niepowodzenie.
- Po jakimś czasie dziewczyna zaszła w ciążę. Kiedy powiedziała o tym chłopakowi, był przerażony. Nie rozumiał, jak to się mogło stać.
- Oczywiście, że nie. Przecież byli tacy ostrożni - zakpiła Helenę.
- No właśnie. Chłopak obiecał, że jak tylko nadarzy się okazja, porozmawia z rodzicami i weźmie z nią ślub. Dni mijały, a chłopak nie wspominał słowem o małżeństwie. W końcu straciła cierpliwość i przycisnęła go do muru. Zapytała, czy rozmawiał z rodzicami. „Nie” - odpowiedział chłopak. - „Czekam na odpowiedni moment”.
- Typowy mężczyzna - wymamrotała Helenę. Gdy zauważyła pytające spojrzenie Larsa, mrugnęła do niego z uśmiechem. Tymczasem Lina mówiła dalej:
- Dziewczyna zaokrągliła się, ale brzuch miała taki mały, że nikt nie domyślił się prawdy. Tak minął miesiąc. Dziewczyna nie dawała chłopakowi spokoju, ale on wciąż robił uniki. Aż pewnego dnia usłyszała, jak dwie służące z wypiekami na twarzy rozmawiają o ślubie, do którego wkrótce miało dojść.
Dziewczyna była pewna, że chodzi o nią. Z bijącym sercem przysłuchiwała się rozmowie. I wtedy okazało się, że chłopak ma się ożenić z inną. Równie bogatą i piękną jak on.
Maria domyśliła się, że opowiadanie nie będzie miało szczęśliwego zakończenia. Współczuła dziewczynie. Historia jej życia jest bardzo podobna do mojej, pomyślała.
- Co się stało potem? - spytała, podnosząc wzrok znad robótki.
- Dziewczyna zupełnie się załamała. Zamknęła się w sobie. I przez cały czas unikała chłopaka, ale w końcu powiedziała mu, że nie wie, co ma robić i spytała go, czy nie poczuwa się do odpowiedzialności za to, co się stało. Wtedy on roześmiał się jej prosto w twarz, mówiąc, że kto, jak kto, ale on na pewno nie jest ojcem dziecka. Dziewczyna nie mogła uwierzyć własnym uszom. Jak mógł tak mówić? Co więcej, chłopak zagroził, że jeśli dziewczyna go wyda, on postara się, żeby ją zwolnili. W ten sposób została sama ze swoim nieszczęściem.
Maria zauważyła, że Elizabeth odłożyła na bok robótkę. Najwyraźniej ta historia również na niej zrobiła ogromne wrażenie.
- Dziewczyna urodziła potajemnie i kiedy tylko dziecko przyszło na świat... - Lina wzięła głęboki oddech i dokończyła drżącym głosem: - ... udusiła je gołymi rękami.
- Coś takiego! - Pernille aż podskoczyła z wrażenia, kłując się igłą w palec. - Zabiła własne dziecko? Lina skinęła głową.
- Tak. Ludzie gadali, że ciąża doprowadziła ją do szaleństwa. Nie wiedziała, co robi.
- Nie wiedziała - też coś! - prychnęła Pernille. - I co było dalej?
- Dziewczyna nie mogła zaznać spokoju, chociaż dziecko zostało pochowane w jej tylko znanym miejscu. Duch noworodka nawiedzał ją każdej nocy. Czasem słyszała przeraźliwy płacz dziecka, innym razem coś, co przypominało śmiech starca. Zdarzało się również, że drapiąc w drzwi, dziecko wołało: „Mamo, wpuść mnie do domu!”. W końcu nie wytrzymała i powiedziała o wszystkim lensmanowi.
- I została ukarana? - spytała Pernille przerażonym głosem.
- Tak - Lina pokiwała głową. - Ścięto jej głowę. Dopiero wtedy odzyskała spokój.
- Absolutnie w to nie wierzę - prychnęła Pernille. - Za coś takiego idzie się na zawsze do piek...
- Najwyższy czas iść spać - przerwała jej Elizabeth. Podniosła się tak gwałtownie, że aż wszyscy zamarli z wrażenia. - Jest już późno, a rano musimy wstawać - dodała i z głośnym łoskotem przysunęła krzesło do stołu.
Pozostali poszli za jej przykładem. Rozchodząc się do swoich pokoi, mówili niewiele. Historia opowiedziana przez Linę wciąż dźwięczała im w uszach.
Tego wieczoru Maria nie zapaliła światła w swoim pokoju. W kompletnych ciemnościach rozebrała się, przewiesiła ubranie przez krzesło i wśliznęła się pod kołdrę. W ręce ściskała małą, brązową buteleczkę. Czy teraz mam...? Usiadła i wyjęła łyżkę, ale zawahała się na moment. Położyła rękę na brzuchu. Jeszcze był płaski, a jednak coś się nie zgadzało. Niewielka wypukłość? Nie, to nie to... Wtedy doznała olśnienia: przecież nosiła pod sercem maleńkie dziecko. Jej i Olava.
Bezszelestnie zeszła po schodach na dół i po chwili znalazła się w kuchni. Tym razem ręce jej się nie trzęsły.
- Dziecko moje i Olava - wyszeptała, odstawiając buteleczkę na miejsce, i po cichu wróciła do swojego pokoju.
Rozdział 5
Przedpołudniowe słońce ogrzewało twarz Elizabeth. Ziewnęła i odgoniła muchę, która chciała usiąść Williamowi na włosach. Chłopiec spał obok niej na trawie. Uśmiechnęła się do niego z czułością. Oby jak najczęściej trafiały im się takie chwile! Nie mogła się już doczekać, kiedy wybierze się z synem na spacer, popatrzą razem na morze i mewy, zbiorą bukiet kwiatów i położą się na trawie. Elizabeth westchnęła zadowolona. Tej niedzieli jej się to udało. Obiecała sobie w duchu, że zrobi wszystko, żeby takich dni było jak najwięcej. Chciała, żeby wspominając swoje dzieciństwo, William pamiętał, że matka miała dla niego czas, mimo że była wiecznie zapracowana.
Pernille doskonale zajmowała się dziećmi, ale nie była w stanie zastąpić im matki. Poza tym w jej zachowaniu było coś dziwnego. Na samo wspomnienie tego, jak podlizywała się Sarze, kiedy pili kawę, i jak później potraktowała ją w oborze, Elizabeth ciarki przechodziły po plecach. Czy to przed tym próbowała ją ostrzec matka Kristiana? Czy w przyszłości będą się zdarzać podobne sceny? Kiedy William trochę podrośnie, będę mogła częściej zabierać go ze sobą, pomyślała i delikatnie pogłaskała go po czarnych włoskach. Wtedy będziemy spędzać ze sobą więcej czasu.
- Ty mój mały czarusiu - szepnęła, muskając jego czoło wargami.
- Elizabeth! - rozległo się wołanie.
Głos należał do Helenę, ale Elizabeth udała, że jej nie słyszy.
- Elizabeth, śpisz? - Helenę nie zamierzała się poddać. William zamrugał powiekami i uśmiechnął się do matki.
- Mamy siłę jej odpowiedzieć? - spytała Elizabeth. Chłopiec przeciągnął się zadowolony i posłał jej promienny uśmiech.
- Mamy gości! - zawołała Helenę. - I to nie byle jakich! - Jej głos brzmiał coraz wyraźniej.
- Jak myślisz: można jej wierzyć? - szepnęła Elizabeth. - A jeśli nas nabiera? - połaskotała Williama po brzuchu aż zapiszczał z radości. - Lepiej wyjdźmy z kryjówki, zanim się na nas rozgniewa. Co ty na to? Wzięła synka na ręce.
- Kto przyjechał? - spytała. Helenę miała zaczerwienione policzki.
- Dlaczego nie odpowiadasz, kiedy cię wołam? Ogłuchłaś czy co?
- Spaliśmy - skłamała. - Co to za ważni goście?
- Poczekaj, aż sama zobaczysz.
- Czy to zemsta za to, że się nie odzywaliśmy? - Elizabeth połaskotała przyjaciółkę w bok, doprowadzając ją tym do śmiechu. - A tobie udało się odpocząć? - spytała.
- Tak. Odpoczęłam, kiedy Kathinka spała. Rozmawiały o pięknej pogodzie, dopóki nie skręciły za róg domu. Wtedy Elizabeth stanęła jak wryta.
- Kim są ci ludzie? - spytała zaskoczona.
Wszyscy mieszkańcy Dalsrud tłoczyli się wokół jakiejś obcej pary. Mówili jeden przez drugiego i byli wyraźnie podekscytowani. Elizabeth posłała przelotne spojrzenie przyjaciółce, która wyciągnęła ręce i odebrała od niej Williama.
- Idź się przywitać - powiedziała Helenę, śmiejąc się tajemniczo.
Nagle nieznajoma kobieta odłączyła się od reszty, podeszła do Elizabeth i wyciągnęła rękę na powitanie.
- Dzień dobry, Elizabeth. Nie poznajesz mnie?
Elizabeth stała kompletnie zaskoczona. Kobieta miała wysoko upięte włosy i piękny, niebieski kostium. Nagle obraz zrobił się zamazany. Z oczami pełnymi łez Elizabeth rzuciła się eleganckiej kobiecie na szyję. - Och, Amando! Nareszcie wróciłaś do domu! Bałam się, że już nigdy nie wpadniecie na ten pomysł i nie przyjedziecie do Norwegii. Czekaliśmy i czekaliśmy... - wypuściła Amandę z objęć i odsunęła lekko od siebie, by móc jej się przyjrzeć. - Tak, to naprawdę ty! - zawołała, wycierając oczy. - Masz te same szare oczy i brązowe włosy, chociaż bardzo wydoroślałaś.
- W końcu minęło sześć lat - odpowiedziała Amanda. - Wtedy miałam zaledwie dziewiętnaście, a teraz mam dwadzieścia pięć.
- Ale mówisz tak samo jak kiedyś. Jak mieszkanka północnej Norwegii.
- Oczywiście, że tak! - zaśmiała się głośno Amanda. - Nie zapomina się mowy ojczystej w ciągu zaledwie kilku lat!
- Kilku lat? Też coś! - wybuchnęła Elizabeth. - Nie masz pojęcia, jak długo na was czekaliśmy.
- Nie dłużej niż my. Jeśli się nie mylę, czas wszędzie płynie tak samo szybko.
Elizabeth zaśmiała się z samej siebie. Czuła ogromną radość, której nie była w stanie wyrazić słowami. W głowie miała okropny mętlik.
- I pomyśleć, że w końcu zdecydowaliście się na przyjazd! - powtórzyła, kręcąc głową. - Nie do wiary. Dwie wizyty gości z Ameryki - i to jedna po drugiej.
- Dwie?
- Tak. Nils Wędrowiec również tu był.
- Naprawdę? Coś takiego! Rozumiem, że odbywały się tutaj prawdziwe wędrówki ludów - zażartowała Amanda. W tej samej chwili jej wzrok padł na Williama. - Założę się, że to mały Kristian - mówiąc to, wyciągnęła do niego ręce, ale chłopiec ukrył twarz w zagłębieniu szyi Helenę.
- Wykapany ojciec! - zawołała niezrażona Amanda. - Słyszałam, że Ane jest w Bergen. To wspaniałe, że zostanie położną. Zawsze powtarzałam: ta dziewczyna wie, czego chce od życia.
Elizabeth nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie chciała rozmawiać teraz o Ane. To miał być dzień niczym niezmąconej radości. Spojrzała ponad ramieniem Amandy.
- To jest Ole, a to... Jonas? Zgadza się? - spytała ostrożnie, żeby nie palnąć głupstwa. Amanda przytaknęła i odeszła do innych.
- Ależ ty zmężniałeś! - powiedziała Elizabeth do Olego. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie dotknąć jego ręki, jakby potrzebowała potwierdzenia, że to nie jest sen. - Byłeś dla mnie jak młodszy brat. - Niestety, czas nikogo nie oszczędza - zaśmiał się. - Mam już dwadzieścia osiem lat. Zobaczysz, że niedługo cię dogonię. Elizabeth zwróciła się w stronę Jonasa.
- Ostatni raz widziałam cię, gdy miałeś dwa latka, ale ty na pewno tego nie pamiętasz. Teraz stoi przede mną ośmioletni uczeń. Jonas ukłonił się i podał jej rękę na powitanie.
- Dzień dobry pani - powiedział uroczystym tonem. Elizabeth uśmiechnęła się. Jonas wprawdzie mówił po norwesku, ale z obcym akcentem. I trudno było się dziwić - w końcu przez większość swego życia mieszkał w obcym kraju.
- Gdy miałeś trzy lata, twoja mama przysłała mi wasze zdjęcie - powiedziała. Jonas wiercił się, jakby chciał jak najszybciej dać drapaka.
- Z czasem lepiej się poznamy, prawda? - powiedziała i mrugnęła do niego. Dobrze pamiętała, że gdy była małą dziewczynką, nie cierpiała stać otoczona wianuszkiem dorosłych i prowadzić z nimi rozmowy. Czuła się zakłopotana i nieszczęśliwa. Zwłaszcza gdy klepali ją po głowie i dziwili się, że tak bardzo urosła.
- Nie wiem, czy przywitałaś się z Larsem i Jensem, i...
- Przywitałam się już ze wszystkimi - przerwała jej Amanda - a poza tym czuję się tak, jakbyśmy byli starymi znajomymi. Nie zapominaj, że przez ten czas przychodziły do nas listy, nie tylko od ciebie, ale także od pozostałych mieszkańców Dalsrud. Elizabeth machnęła ręką.
- Och, zupełnie nie wiem, co się ze mną dzieje! Nie jestem w stanie zebrać myśli. Dlaczego nie napisaliście, że przyjeżdżacie? Przygotowalibyśmy przyjęcie powitalne na waszą cześć, a tak.
- Nie chcieliśmy robić zamieszania - powiedziała Amanda. - Ale bylibyśmy wdzięczni, gdybyście pozwolili nam u was zamieszkać, bo obawiam się, że moi rodzice sami ledwie się tam mieszczą...
- Oczywiście, że możecie się u nas zatrzymać. A tak przy okazji: byliście już u nich?
- Nie. Postanowiliśmy najpierw przyjechać do was. Poza tym mamy trochę bagażu i... - Amanda była wyraźnie zakłopotana.
- Zaraz wniesiemy go do domu - uspokoiła ją Elizabeth. - Potem przygotujemy pokoje i zajmiemy się jedzeniem, a wy w tym czasie idźcie przywitać się z rodziną. Wy możecie spać w pokoju gościnnym, a Jonasowi pościelimy w dawnym pokoju Marii, bo kiedy zwolniła się sypialnia na dole, Maria postanowiła się przenieść.
- A czy Maria nie mogłaby spać ze mną? - spytał Jonas. - Wtedy mogłaby mi opowiedzieć historie o huldrach i morskich potworach. Mama mówi, że one mieszkają w Norwegii. Amanda zrobiła się czerwona i już miała coś powiedzieć, ale Maria ją uprzedziła.
- Oczywiście, że mogę opowiadać ci historie na dobranoc. Co wieczór, jeśli chcesz. Ale będziesz spał we własnym łóżku, bo w tamtym pokoju stoją dwa.
- Tu w Dalsrud wszyscy są tacy mili - powiedział Jonas i uśmiechnął się od ucha do ucha. - Dokładnie tak, jak mówili rodzice.
- A nie mówili przypadkiem, że ja jestem szczególnie miły? - spytał Kristian, szczerząc zęby w uśmiechu. Jonas spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami.
- Nie pamiętam, żeby tak mówili, ale jestem pewny, że pan również jest bardzo miły.
- Lepiej już idźcie - zaśmiała się Elizabeth. - Już sobie wyobrażam, jak się ucieszą, kiedy was zobaczą! Odprowadziła ich wzrokiem, aż zniknęli za rogiem. Przepełniała ją ogromna radość. Czuła, że kolejne dni będą wyjątkowo szczęśliwe.
Gdy obiad był już gotowy i nakryto do stołu, Elizabeth pobiegła na górę, żeby się przebrać. Włożyła czystą, białą bluzkę i niebieską spódnicę, uczesała włosy i na nowo zaplotła warkocz, a na koniec wpięła w bluzkę ozdobną szpilkę. Z zadowoleniem przejrzała się w lustrze. Była jednak tak zdenerwowana, że nie mogła usiedzieć na miejscu. Co chwilę wbiegała do jadalni, żeby się upewnić, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Kristian stanął za nią, gdy poprawiała sztućce.
- Zamierzasz codziennie jadać na najlepszej zastawie? - spytał i pocałował ją w kark. Odwróciła się do niego.
- Pamiętasz czasy, kiedy byłam waszą służącą? Często jadałeś tutaj razem ze swoim ojcem.
- Nie przypominaj mi o tym - westchnął, patrząc w zamyśleniu przed siebie. - Zawsze najlepiej czułem się w kuchni i wydaje mi się, że Amanda i jej rodzina podzielają moje zdanie.
- Z pewnością, ale chciałabym, żeby poczuli, że są dla nas ważni - odpowiedziała, uwalniając się z uścisku męża. - Myślisz, że flądra z chlebem i ziemniakami będzie im smakować? I ze świeżo ubitym masłem - dodała.
- Temu, kto nie lubi takiego jedzenia, trzeba będzie wybaczyć. W Ameryce nie jada się flądry.
- Jesteś pewny?
- Całkowicie!
- Słyszałam, że nie mają tam dorszy, więc pewnie i fląder - powiedziała Elizabeth.
- Ani takich pięknych kobiet jak ty - szepnął Kristian, obejmując ją w pasie. Przycisnął ją do ściany i zaczął pieścić rękami jej pośladki.
- Kristian! - syknęła. - Zachowuj się! Dom pełen ludzi, a tobie się zbiera na amory. Uciekaj stąd! - wyrwała mu się i wybiegła z jadalni. Za plecami usłyszała jego gromki śmiech.
- Mężczyźni! - prychnęła poirytowana.
- To był najlepszy obiad, jaki kiedykolwiek jadłem. Jestem tak najedzony, że chyba pęknę! - jęknął Jonas, gdy po posiłku przeszli do salonu.
- Nieładnie jest tak mówić - skarciła go Amanda. Helenę spojrzała na nią zdziwiona.
- Dlaczego? Przecież to był komplement.
- Mógł to wyrazić w inny sposób - odpowiedziała krótko Amanda.
- Może wypłyniemy jutro na morze i zarzucimy sieci na flądrę? - spytał Kristian, zerkając na Jonasa. Chłopiec był wyraźnie zawstydzony uwagą matki, ale słysząc te słowa, natychmiast się rozpromienił.
- Och, tak! Mogę, tato? Pliiis! Ole wzruszył ramionami.
- Jeśli o mnie chodzi, możesz popłynąć.
- Tylko drugi raz nie wypadnij za burtę - zażartowała Elizabeth.
- Jeszcze nigdy nie wpadłem do wody - odpowiedział Jonas.
- Rodzice ci o tym nie powiedzieli? Jonas spojrzał pytająco na rodziców, a potem przeniósł wzrok na Elizabeth.
- Miałeś wtedy dwa lata. To było tuż przed waszym wyjazdem do Ameryki - zaczęła Elizabeth i opowiedziała Jonasowi o koszmarze, jaki przeżyła, gdy omal się nie utopili. - Na szczęście tego dnia Ane miała na sobie czerwoną kurtkę i dzięki temu ją zauważyłam. Krzyczałam tak długo, aż mnie usłyszała i pobiegła po pomoc - uśmiechnęła się na samo wspomnienie. - Szczerze mówiąc, nie pozwoliłam jej nosić tej kurtki. Jonas był wyraźnie podekscytowany.
- Już się nie mogę doczekać, kiedy opowiem o tym chłopakom! Zrobię to, jak tylko wrócimy do domu!
„Jak tylko wrócimy do domu”, powtórzyła w myślach Elizabeth. Oczywiście. Teraz Ameryka była ich domem. Słuchając Jonasa, pozbyła się jakichkolwiek złudzeń. Kiedy rozmawiał z rodzicami, od razu przechodził na angielski. Starała się nie myśleć o tym, że kiedyś przyjdzie im się rozstać. Amanda, Ole i Jonas spędzą w Dalsrud kilka tygodni - powtarzała sobie w duchu - i dlatego należy się cieszyć każdą wspólnie spędzoną chwilą.
- Och, na śmierć zapomniałam! Przecież mamy dla was prezenty! Amanda zerwała się na równe nogi i zniknęła za drzwiami.
- Proszę - powiedziała, wchodząc do pokoju z mnóstwem prezentów owiniętych w kolorowy papier. Elizabeth otworzyła szeroko oczy.
- Wielkie nieba! Naprawdę nie trzeba było... I do tego taki śliczny papier! On sam wystarczyłby za prezent.
- A ja wiem, co jest w środku - odezwał się Jonas i uśmiechnął się zawadiacko. - Wszyscy dostaniecie prawie to samo.
- O, ja dostałam... wino? - powiedziała Lina, oglądając butelkę. - A może likier? Jonas parsknął śmiechem.
- To są perfumy! Amanda szturchnęła syna i ostrym tonem zwróciła mu uwagę w obcym języku.
- Moim rodzicom również sprezentowaliśmy perfumy - wyjaśniła. - Tata myślał, że to lekarstwo na podagrę. A mama postawiła butelkę na honorowym miejscu w kuchni, żeby wszyscy, którzy ich odwiedzą, ją widzieli - zaśmiała się cicho. - Obawiam się, że nie będą ich używać.
- Podobne perfumy miał Nils - powiedział Kristian, przystawiając butelkę do nosa.
- Teraz wszyscy będziemy pachnieć jak kwiatowa rabatka - zaśmiała się Helenę. - Oblejemy się nimi, kiedy będziemy jechać do kościoła.
Elizabeth mocno ścisnęła butelkę. Mieszkańcy Dalsrud mieli szczęście, że każdego wieczoru chodzili spać najedzeni i nosili ubrania uszyte z najlepszych materiałów, ale o tym, żeby posiadać perfumy o tak cudownym zapachu, Elizabeth nawet nie marzyła. To był skarb, którego zamierzała strzec jak oka w głowie. Zapach perfum będzie jej przypominał Amandę, Olego i Jonasa. I lato, którego nie zapomni do końca życia.
- Jesteś zadowolona? - spytał Kristian, gdy wieczorem położyli się do łóżka.
- Tak. Teraz jestem szczęśliwa.
- Wystarczy, że masz wokół siebie ludzi, których kochasz, i od razu jesteś szczęśliwa. Elizabeth przyznała mu rację.
- Straciłam już tyle bliskich osób... Boję się, że znowu ktoś mnie opuści - powiedziała cicho.
- Nikogo już nie stracisz - wymamrotał i musnął wargami jej policzek.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Mam dar jasnowidzenia i widzę, że nie będziesz teraz myśleć o śmierci i przemijaniu, tylko o mnie. Zachichotała cicho, ale nie odwróciła się w jego stronę.
- Co jeszcze widzisz?
- Że za chwilę będziesz leżała nago. Rozwiązał tasiemki przy jej koszuli nocnej i zaczął ciągnąć materiał w dół.
- Wygląda na to, że miałeś rację - powiedziała, unosząc biodra. Kiedy kołdra opadła na ziemię, zobaczył, że jej brodawki zrobiły się twarde.
- Zimno ci? - zażartował.
- Nie.
Uśmiechnął się czule i ścisnął jej pierś.
Elizabeth położyła się wygodnie i zaczęła pieścić jego szyję, ramiona i klatkę piersiową. Po chwili zsunęła dłonie po jego płaskim brzuchu i objęła go w pasie.
- Nie mogłabyś pieścić mnie trochę niżej? - spytał.
- Nie, jeszcze nie.
- Wiedziałem - powiedział i ugryzł ją w płatek ucha.
Jęknęła, czując przepływające przez ciało fale rozkoszy. Cudownie było mieć go tak blisko. Kristian potrafił sprawić, że zapominała o bożym świecie. Tak było i tym razem. Czuła się tak, jakby świat przestał istnieć. Zamknęła oczy, a kiedy położył się na niej, oplotła nogami jego biodra. Byli jednością.
Rozdział 6
Dni mijały niepostrzeżenie. Wszystkie lata rozłąki były drobiazgowo relacjonowane, wracano do starych wspomnień, przytaczano rodzinne anegdoty.
Praca szła szybciej niż zwykle, dzięki czemu Elizabeth miała więcej czasu na rozmowy z przyjaciółką.
- Jak myślisz, co powiedziałby teraz Bóg, gdyby nas zobaczył? - spytała pewnego dnia, spoglądając na szare niebo. W powietrzu unosiła się lekka mżawka, ale stojąc w drzwiach szopy na łodzie, nie mokły. Amanda zaśmiała się cicho.
- Na pewno zgodziłby się z nami, że ławki w kościele są tak twarde, a kazanie pastora tak nudne, że nic się nie stanie, jeśli zostaniemy w niedzielę w domu. Elizabeth znalazła kamień, który leżał dobrze w dłoni i zaczęła tłuc sztokfisza.
- Pamiętam czasy, kiedy Ane była mała. Pewnego dnia, kiedy na niebie nie było ani jednej chmurki, przyszła do mnie i powiedziała: „Mamo, mówiłaś, że Jezus i Pan Bóg mieszkają nad chmurami. A co się z nimi dzieje, kiedy chmury znikają?” Amanda zachichotała i wzięła do ręki kawałek sztokfisza, który podała jej Elizabeth.
- I co jej odpowiedziałaś?
- Nie pamiętam. Na pewno wymyśliłam jakiś pretekst, żeby wykręcić się od tej rozmowy - Elizabeth oderwała kawałek ryby i oparła się o futrynę drzwi.
- To nie do końca prawda, że Ane wyjechała do Bergen, żeby zostać położną.
- Wiem o tym - powiedziała lekko Amanda.
- Wiesz?
- Tak.
- Więc o tym, jak umarł Sigvard również na pewno słyszałaś?
- Wszystkiego dowiedziałam się z listów. Elizabeth zamilkła. Wspomnienia były tak bolesne, że potrzebowała czasu, żeby się uspokoić. Przez dłuższą chwilę żula rybę, wypluła małą ość i oderwała sobie kolejny kawałek.
- Najbardziej boli mnie to, że Ane się na mnie gniewa.
- Przejdzie jej.
- Wszyscy tak mówią.
- A więc mamy rację. Jeśli wszyscy mówią ci, że jesteś pijany, to się z nimi nie kłóć, tylko idź spać. Elizabeth roześmiała się, ale po chwili znów spoważniała.
- Nie mówiłam ci jeszcze o Sarze...
- Kto to?
- Krewna Bergette. Ma rude włosy, nosi mnóstwo złotych ozdób i... nienawidzę jej.
- Dlaczego? Czy coś ci grozi z jej strony? Elizabeth znowu chwyciła do ręki kamień i zaczęła rozgniatać rybią skórę. - W pewnym sensie, tak. Próbuje uwieść Kristiana.
- I ty się na to zgadzasz?
- Oczywiście, że nie, ale co mogę z tym zrobić?
- Powiedz, że tego nie akceptujesz.
- Tobie wszystko wydaje się takie proste.
- Kiedyś brałaś życie za rogi i nie bałaś się mówić, co myślisz. Pamiętasz, jak byłam służącą w Storli? Jak leżałam chora w domu dla parobków i o mało nie umarłam? Wywiozłaś mnie stamtąd, uciekając przez całą wieś, chociaż miałaś na karku lensmana i pastora.
- No, aż tak dramatycznie to nie wyglądało - Elizabeth oderwała kawałek ryby i odłożyła go na bok. - Próbowałam porozmawiać o tym z Kristianem, ale on nie widzi nic niewłaściwego w zachowaniu Sary. To bardzo piękna, ale wyjątkowo zła kobieta. A Helenę śmieje się ze mnie i twierdzi, że coś sobie uroiłam. - I zamierzasz pozwolić, żeby Sara robiła, co jej się żywnie podoba? Czekasz, aż odbierze ci Kristiana? - To jej się nie uda. Kristian nie odejdzie ode mnie, żeby związać się z Sarą.
- Pewnie masz rację, ale może zawrócić mu w głowie i sprawić, że świat przestanie dla niego istnieć. A kiedy w końcu ta kobieta skradnie mu serce, własny mąż będzie cię traktował jak służącą, a kochankę jak królową.
Elizabeth szczelniej otuliła się szalem. Nagle zrobiło jej się chłodno.
- Chyba to mi nie grozi? Kristian nie należy do mężczyzn, którzy uganiają się za kobietami.
- Możliwe, ale przecież może się w kimś zakochać, a to boli tak samo jak zdrada.
- Czy Ole kiedykolwiek zrobił ci coś takiego?
- Nie, ale widziałam, co robią inni mężczyźni. Zresztą kobiety również.
- I jak reagują ich małżonkowie? Amanda wzruszyła ramionami i zmrużyła oczy, wpatrując się w szary fiord.
- Większość nie robi nic w nadziei, że samo przejdzie.
- A co twoim zdaniem powinnam zrobić?
- Porozmawiaj z Kristianem. Powiedz mu jasno i wyraźnie, że się na to nie zgadzasz.
- On nie widzi w tym żadnego problemu - powiedziała Elizabeth z rezygnacją w głosie. - To jak rozmowa ze ślepym o kolorach.
- A więc wzbudź jego zazdrość.
- W jaki sposób?
- Flirtuj z innymi mężczyznami.
- On i tak jest chorobliwie zazdrosny i to wcale nie jest przyjemne.
- Tak? O kogo?
- O Jensa.
- To akurat mnie nie dziwi. Jens jest wyjątkowo przystojny, a poza tym był twoim mężem.
- Ale teraz należy do Liny - powiedziała Elizabeth półgłosem, wpatrując się w kawałek suszonej ryby, który trzymała w dłoni.
- Ty wciąż go kochasz - słowa wypowiedziane przez Amandę zabrzmiały cicho, ale dobitnie.
- Nie, wcale nie. W każdym razie nie w ten sposób. - Co masz na myśli?
- Zależy mi na nim jak na... jak na bracie.
- Też coś! - prychnęła Amanda. - To wcale nie przypomina miłości, jaka łączy rodzeństwo. Nawet sama przed sobą nie masz odwagi przyznać, że Jens nadal wiele dla ciebie znaczy.
- A co słychać u Jonasa? Ostatnio zrobił się taki radosny - zapytała Elizabeth, żeby skierować rozmowę na inny temat. Amanda uśmiechnęła się porozumiewawczo.
- Zakochał się w córce Bergette. Chyba ma na imię Karen-Louise, prawda? - Tak.
- Ładna z niej dziewczynka.
- Uhm. Będzie im trudno utrzymać tę znajomość. Norwegię i Amerykę dzieli spora odległość.
- Przecież to jeszcze dzieci. Kiedy wrócimy do Ameryki, Karen-Louise będzie mu się kojarzyć z niezwykłym latem spędzonym w Norwegii A ona wróci do swoich przyjaciółek i nie będzie miała czasu, żeby o nim myśleć.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że tutaj jesteś - westchnęła Elizabeth. - Żałuję, że nie zostaniesz w Dalsrud na zawsze.
- Szybko by nam to spowszedniało i nie miałybyśmy tylu tematów do rozmowy.
- Może masz rację - przyznała i odłożyła na talerz resztki ryby. - Wracamy? Przez chwilę szły w milczeniu. Nagle Amanda przystanęła i złapała Elizabeth za ramię.
- Obiecaj mi, że nie pozwolisz, żeby Sara tobą pomiatała. Ona ani nikt inny. Walcz o swoje! Wiem, że potrafisz.
Elizabeth skinęła głową, chociaż zdawała sobie sprawę, że to wcale nie będzie takie proste. Elizabeth szła szybkim, zdecydowanym krokiem w dół ścieżki. Amanda obiecała rodzicom, że dzisiaj ich odwiedzą, ale Jonasa rozbolał brzuch, więc wizytę trzeba było przełożyć na następny dzień.
- Czy ktoś z was mógłby przekazać im tę wiadomość? - poprosiła Amanda. - Nie ma sensu, żeby na nas czekali.
Elizabeth od razu się zgodziła. Dobrze wiedziała, co dolega Jonasowi. Razem z Karen-Louise przejedli się kwaśnymi łodygami rabarbaru.
- Kto to widział tak się objadać! - biadoliła Helenę. - Nie możecie poczekać, aż ugotujemy z niego słodką zupę albo leguminę?
- Daj mu spokój - wtrąciła się Elizabeth. - Same robiłyśmy tak wiele razy. Rabarbar albo kawałki sztokfisza, które podkradałyśmy, kiedy nikt nie widział, zawsze smakowały najlepiej, nie pamiętasz? Helenę przytaknęła z uśmiechem.
Elizabeth biegła jak na skrzydłach. Nie mogła się doczekać spotkania z rodzicami Amandy. Nie pamiętała, kiedy ostatnio się widzieli. Na skraju lasu natknęła się na matkę Amandy.
- Dzień dobry! - pozdrowiła ją tamta i dygnęła nisko, zamiatając szarą spódnicą po ziemi.
- Dzień dobry i szczęść Boże! Widzę, że zbierała pani jagody. Obrodziły w tym roku?
- I to jak! To na pewno dzięki tej słonecznej pogodzie, jaką mieliśmy ostatnio. Proszę spojrzeć, jakie są dorodne - kobieta przechyliła wiadro. - Niech się pani częstuje. Są tak słodkie, że nie trzeba posypywać ich cukrem.
Elizabeth wzięła kilka jagód. Owoce rozpływały się w ustach. Będę miała granatowy język, pomyślała i przypomniała sobie, jak bardzo ją to śmieszyło, gdy była dzieckiem.
- Wyborne! - pochwaliła. - Niech pani posmaruje dzbanek z dżemem cienką warstwą tłuszczu, to owoce dłużej zachowają świeżość i nie pokryją się pleśnią. Matka Amandy pokiwała głową.
- Wiem o tym. Człowiek szybko uczy się takich rzeczy, kiedy trzeba zaciskać pasa - odpowiedziała i uśmiechnęła się zawstydzona. - Ja wcale nie narzekam. Mamy co włożyć do garnka i głodni spać nie chodzimy. A dzisiaj ma nas odwiedzić Amanda z rodziną. Od rana o niczym innym nie mówimy.
- Amanda wysłała mnie do państwa z wiadomością, że jutro was odwiedzą - powiedziała Elizabeth. - Jonas przejadł się rabarbarem i rozbolał go brzuch.
- Och, biedne dziecko! Bardzo cierpi?
- Ależ skąd, niedługo mu przejdzie. Ale Amanda nie chciała go zostawiać samego.
- To zrozumiałe. W takim razie proszę serdecznie ją od nas pozdrowić. Jutro posmakują jagód - kobieta stała niezdecydowana z wiadrem w ręce. Nagle coś jej się przypomniało, bo uśmiechnęła się do swoich myśli. - Dostaliśmy od nich butelkę z ładnym zapachem. Z Ameryki. Postawiliśmy ją na półce w kuchni. Co niedzielę odkręcamy butelkę, wąchamy zapach i od razu wiemy, że jest święto. Elizabeth nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Ich oszczędność byłaby nawet zabawna, gdyby nie była aż tak bolesna.
- Przepraszam, niepotrzebnie panią zatrzymuję - powiedziała matka Amandy. - Ostatnio jestem taka rozkojarzona. Jak pomyślę, że pokonali taki szmat drogi, żeby nas odwiedzić! Aż trudno w to uwierzyć! Co też ja chciałam powiedzieć? Ach, tak! Bardzo pani dziękuję za fatygę. Bardzo, bardzo dziękuję - dygnęła raz jeszcze i udała się w stronę domu.
Elizabeth odwróciła się i ruszyła w powrotną drogę. Szła pogrążona we własnych myślach, gdy nagle usłyszała tętent galopującego konia, a potem przeraźliwy krzyk i potok przekleństw. Odwróciła się i zobaczyła, jak Sara uderza batem matkę Amandy. Nie trafiła, ale jagody i tak rozsypały się po ziemi.
- Na Boga! Co ty wyprawiasz? - krzyknęła Elizabeth i rzuciła się w ich stronę. - Czyś ty oszalała?
Sara zawróciła konia i przeszyła ją wzrokiem na wylot.
- Ta głupia baba stała na samym środku, tarasując mi drogę. Dobrze, że koń nie poniósł. Co za idiotka! - dodała, przyglądając się kobiecie, która na klęczkach zbierała rozgniecione jagody. Elizabeth nie wierzyła własnym uszom. Jak można być aż taką egoistką?
- Następnym razem patrz, gdzie leziesz - syknęła Sara i popędziła konia.
Elizabeth patrzyła przez chwilę, jak Sara odjeżdża kłusem. Szybko jednak wzięła się w garść i zawołała:
- Zaczekaj! Mam dla ciebie wiadomość od Kristiana. To nie była prawda, ale Elizabeth wiedziała, że w ten sposób wzbudzi ciekawość rywalki.
Sara zatrzymała konia, szarpiąc gwałtownie za cugle. Elizabeth dogoniła ją i chwyciła mocno za nadgarstek.
- Po pierwsze: nigdy, ale to nigdy więcej nie chcę widzieć, jak męczysz swojego konia.
- Puszczaj! - Sara zmarszczyła czoło, próbując wyrwać rękę, ale Elizabeth jeszcze mocniej zacisnęła palce wokół jej nadgarstka.
- Co ty wyprawiasz? Złamiesz mi rękę! - złościła się Sara.
- Przestań jęczeć i słuchaj, co do ciebie mówię. Po drugie: wrócisz tam i przeprosisz za swoje zachowanie, a potem zapłacisz za jagody.
- Jeszcze czego! Puszczaj mnie!
Sara uniosła wolną rękę, szykując się do ciosu, ale Elizabeth okazała się szybsza i złapała ją za drugi nadgarstek.
- Szczerze mówiąc, wątpię, czy Kristianowi i innym wpływowym ludziom w okolicy spodoba się to, jak potraktowałaś tę Bogu ducha winną kobietę - powiedziała i wykręciła jej rękę tak mocno, że Sarze stanęły łzy w oczach. - Boli? - spytała lekkim tonem.
- Gorzko tego pożałujesz - syknęła Sara.
- Och, jak się boję! - zakpiła Elizabeth, wykręcając jej rękę. - Więc jak będzie? Zrobisz to, co mówię?
- Nie mam przy sobie pieniędzy - jęknęła Sara.
- Daj spokój, nigdzie się nie ruszasz bez swojej torebki. Na pewno masz kilka srebrnych monet na zbyciu. A jeśli nie, mogę pojechać z tobą do domu.
- Czarownica!
- Nie pochlebiaj mi. Schodź z konia i napraw to, co zniszczyłaś.
Sara niechętnie wykonała polecenie. Z dumnie uniesioną głową ruszyła w stronę matki Amandy, demonstracyjnie masując nadgarstek.
- Proszę - syknęła i otworzyła torebkę. Wyłowiła kilka monet, rzuciła je kobiecie, po czym odwróciła się na pięcie i pobiegła do konia.
- Wielkie nieba! - zdziwiła się matka Amandy. - Czy te pieniądze są dla mnie? - podniosła z ziemi wiadro wypełnione do połowy jagodami i przyjrzała się uważnie monetom. - Naprawdę mogę je zatrzymać? - To rekompensata za poniesione straty.
- Cóż to za niezwykle hojna kobieta - szepnęła matka Amandy, nie spuszczając wzroku ze srebrnych monet.
- I to jak - odpowiedziała sucho Elizabeth. Patrzyła, jak Sara odjeżdża pokrytą kurzem drogą. - Ale zapomniała przeprosić. Cóż, widocznie bardzo jej się spieszyło...
- Chyba to nie pani kazała jej...?
- Kto? Ja? Skądże! Przekazałam jej tylko wiadomość od Kristiana.
Matka Amandy wyjęła z kieszeni fartucha mały kawałek materiału, włożyła do niego pieniądze i bardzo starannie go zawiązała.
- Tu będą bezpieczne. Już się nie mogę doczekać, kiedy powiem o tym w domu! - zaśmiała się. - Proszę nie mówić o niczym Amandzie. Jutro sama jej o wszystkim opowiem. Tutaj we wsi rzadko dzieją się ciekawe rzeczy, sama pani rozumie.
Elizabeth obiecała, że dochowa tajemnicy.
W drodze do domu poczuła wyrzuty sumienia. Może była zbyt surowa wobec Sary? Nie musiała wykręcać jej nadgarstka. Z drugiej strony należała jej się nauczka, pomyślała i uśmiechnęła się do siebie. Od razu zrobiło jej się lżej na sercu.
- Gdzie się podziała miara krawiecka? - wymamrotała Elizabeth z ustami pełnymi szpilek i podniosła materiał, z którego zamierzała uszyć spodnie dla Williama. Chciała sprawdzić, czy dobrze wymierzyła materiał, zanim zacznie go ciąć.
- Wisi wokół twojej szyi - odpowiedział Kristian, nie podnosząc wzroku znad gazety.
Rzeczywiście tak było. Elizabeth spojrzała na niego zdziwiona. Czyżby Kristian miał oczy dookoła głowy? Odmierzyła materiał i wyjęła szpilki z ust. Tak, wszystko idealnie się zgadzało. Kristian przełożył stronę w gazecie.
- Słyszałem, że Sara ma problemy z ręką. Elizabeth zamarła w bezruchu.
- O, naprawdę? A co jej się stało?
- Tego nie wiem.
- A kto ci o tym powiedział?
- Wczoraj ktoś opowiadał o tym w sklepie.
- Aha. Pewnie nadwerężyła rękę, haftując swój monogram na chusteczce. Kristian spojrzał znad gazety.
- To nie było miłe.
- Ale prawdziwe. Przyjrzał się jej badawczo.
- Mam wrażenie, że nie lubisz Sary.
- A czy ktoś ją lubi?
Nie odpowiedział, tylko złożył starannie Lofoten Tidene i odłożył na stół. Następnie splótł dłonie na brzuchu i wyciągnął nogi przed siebie.
- Można wiedzieć, dlaczego jej nie lubisz? Elizabeth poczuła, że serce wali jej jak młot i że nie może opanować drżenia rąk.
- Au! Ukłułam się w palec. Włożyła palec do ust, żeby zatamować krew.
- To przeze mnie boli ją ręka - wyrwało jej się.
- Przez ciebie? - Kristian spojrzał na nią pytająco.
- Tak. Wczoraj Sara omal nie stratowała matki Amandy, która wracała do domu z wiadrem jagód. Nie dość, że z owoców zrobił się mus, to jeszcze Amanda postraszyła ją batem i wyzwała od najgorszych. Kristian przekrzywił głowę, marszcząc czoło.
- Mówisz prawdę?
- Nie, oczywiście, że nie. Wymyśliłam wszystko na poczekaniu - odburknęła ze złością.
- To do niej niepodobne. Jesteś pewna, że się nie mylisz? Może to jakieś nieporozumienie?
- Obawiam się, że bardzo słabo znasz Sarę - wycedziła Elizabeth, czując narastający gniew. - Jeśli mi nie wierzysz, zapytaj matkę Amandy. Dogoniłam Sarę i zażądałam, żeby zapłaciła za owoce i przeprosiła za swoje zachowanie. Oczywiście odmówiła, więc zatrzymałam ją na siłę. Możliwe, że trochę za mocno ścisnęłam jej rękę - Elizabeth wzruszyła ramionami. - Ale to pomogło. Zapłaciła za jagody, chociaż nie przeprosiła. Ale czego można się po niej spodziewać? Kristian przechylił się na krześle. - Zmusiłaś ją do zapłaty?
- Chyba można tak powiedzieć, chociaż ja ujęłabym to trochę inaczej... przekonałam Sarę, żeby zadośćuczyniła za zło, którego się dopuściła. Kristian pokręcił głową.
- A jeśli poda cię do sądu?
- Też coś! I co powie? - wykrzyknęła, przebijając go wzrokiem na wylot. - Może przestałbyś bronić tej wystrojonej damulki i w końcu przejrzał na oczy! Zachowała się jak barbarzyńca i to ją powinno się podać do sądu. Niestety, kolejny raz uszło jej płazem.
- Nie podoba mi się ta rozmowa - stwierdził Kristian, odchylając się do tyłu.
- Więc ją zakończmy. Nie musi ci się podobać wszystko, co robię - Elizabeth czuła, że serce bije jej coraz szybciej. - Mnie również wiele rzeczy się nie podoba - wypaliła bez zastanowienia. - Na przykład to, że w moim domu Sara łasi się do ciebie i przymila jak kotka, a ty wyglądasz, jakbyś był w siódmym niebie.
- Co ty opowiadasz? - zaśmiał się głośno. - Czyżbyś była zazdrosna? Elizabeth przerwała szycie, podeszła do męża i złapała się pod boki.
- A jak ty byś zareagował, gdybym zachowywała się podobnie? Gdybym ciągle wpadała do innych mężczyzn na kawę, wdzięczyła się do nich, uśmiechała zalotnie, pozwalała, żeby głaskali mnie po ramieniu albo chwytali za kolano? Podobałoby ci się to? Już miał coś powiedzieć, ale Elizabeth go ubiegła.
- Mam tego serdecznie dość, słyszysz? Mam już tego dość! To, że Sara zachowuje się jak ladacznica, to jedno, ale że ty na to przyzwalasz - nie mieści mi się w głowie. Ale dłużej nie zamierzam się temu przyglądać bezczynnie. Dobrze to sobie zapamiętaj, bo następnym razem, kiedy zobaczę ją w Dalsrud, nie będę przebierała w słowach!
Czuła, jak krople potu spływają jej po plecach. Była bliska płaczu. Odwróciła się na pięcie i odeszła. Byle jak najdalej od niego i od gospodarstwa, tam, gdzie wiatr osuszy łzy i schłodzi rozgrzane ciało. Zatrzasnęła za sobą drzwi i oddaliła się szybkim krokiem.
Możliwe, że powiedziała za dużo i zachowała się jak wariatka, ale wiedziała, że nie ma już odwrotu. Osunęła się na kamień i ukryła twarz w dłoniach. Przestała płakać, ale chciała posiedzieć chwilę w spokoju, poczuć, jak wiatr rozwiewa jej włosy i delikatnie pieści skórę. Posłuchać krzyku mew krążących nad jej głową.
- Elizabeth... Na dźwięk głosu Kristiana aż podskoczyła z wrażenia.
- Przepraszam - powiedział, siadając obok niej. - Nie miałem pojęcia, co czujesz.
Już miała odburknąć mu coś niemiłego, ale ugryzła się w język. Przeprosił ją, więc powinna mu wybaczyć.
- Zachowywałem się jak kretyn - mówił dalej. - Jeśli mi wybaczysz, obiecuję, że nie dam się więcej jej omamić i będę się trzymał od niej z daleka. Uśmiechnęła się i objęła go za szyję.
- Dziękuję - szepnęła i pocałowała go w usta. Położył ją na trawie, która pachniała wrzosem i latem.
- Przepraszam, najdroższa moja, przepraszam - wymamrotał i zaczął przesuwać jej spódnicę do góry po nagich udach.
Ani myślała protestować. Uśmiechnęła się w duchu. Kristian należał do niej, tylko do niej i do żadnej innej.
Rozdział 7
Tego dnia kobiety zajęły się praniem, a mężczyźni mieli zwozić siano.
Maria płukała ubrania w rzece. Zimna woda sprawiła, że jej palce zrobiły się czerwone i opuchnięte. Próbowała trochę je ogrzać, wkładając je pod pachy. Po chwili wróciła do pracy. Jeszcze jedno ubranie i gotowe, pomyślała. Niedługo słońce i wiatr wysuszą pranie, a wtedy będą musiały wszystko uprasować, godzinami pochylając się nad żelazkiem.
- W końcu człowiek musi sobie czasem ponarzekać wymamrotała pod nosem i chwyciła za wiadro. Nagle złapał ją tak bolesny skurcz, że zgięła się wpół.
- Boże... O, Boże! - jęknęła i wstrzymała oddech.
Przed oczami pojawiły jej się mroczki. Przez moment obawiała się, że zemdleje. Powoli wypuściła powietrze, starając się uspokoić oddech. Osunęła się na kolana. Czuła, że spódnica i fartuch nasiąkają wodą, ale nie zwracała na to uwagi. Z całej siły przycisnęła ręce do brzucha. Łzy napłynęły jej do oczu.
- Nie pozwól, żebym straciła dziecko - jęknęła, z trudem przełykając ślinę. Nie wiedziała, do kogo mówi: do Boga czy do siebie.
Kiedy ból zelżał, ostrożnie wyprostowała plecy. Może to było ostrzeżenie? - pomyślała i spojrzała na ciężkie wiadro. Cztery inne stały już na wózku. Do tej pory wykonywała wszystkie obowiązki, nie przejmując się swoim stanem. Wiele razy słyszała, że ciąża to nie choroba, ale teraz nie była już tego taka pewna. Może dlatego, że sprawa dotyczyła jej samej? Podniosła się i otrzepała z trawy. Czuła, że jest spocona. Jeszcze nie tak dawno zamierzała pozbyć się dziecka, a teraz... Teraz zrobiłaby wszystko, by móc je zatrzymać. Podeszła do brzegu rzeki, zaczerpnęła rękami wody i wypiła ją duszkiem. Kiedy ugasiła pragnienie, szybko obmyła twarz i wytarła się rękawem bluzki. Poczuła ulgę. Może to były zwykłe wzdęcia? Nie, ból był na to o wiele za silny.
Muszę powiedzieć O tym Elizabeth, pomyślała. Wtedy nie będę musiała szukać wymówek, żeby wykręcić się od najcięższych prac w gospodarstwie. Wiedziała, że nie może odwlekać tej rozmowy w nieskończoność. Niedługo brzuch będzie widoczny, a jeśli Elizabeth dowie się o ciąży od innych, wybuchnie awantura. Maria wzdrygnęła się na myśl o tym, jak zareaguje jej siostra, kiedy dowie się prawdy. Na pewno zapyta, kto jest ojcem dziecka, ale nigdy nie otrzyma odpowiedzi. Nikomu nie zdradzę tej tajemnicy, pomyślała Maria.
W końcu jestem dorosła i Elizabeth już nie musi stawać w mojej obronie. A może nie mam racji? Może, dopóki mieszkam w Dalsrud, Elizabeth czuje się za mnie odpowiedzialna? Przez chwilę rozważała możliwość przeprowadzki do Dalen. Miała przecież pieniądze, za które mogłaby kupić zwierzęta gospodarskie i... Nie, dom w Dalen nie należał do niej, lecz do Elizabeth.
- Coś ty taka rozmarzona? Słysząc za plecami głos Amandy, Maria aż podskoczyła z wrażenia.
- Ja... chciałam tylko trochę odpocząć. To wiadro waży chyba tonę. Amanda chwyciła wiadro obiema rękami i wstawiła je na wózek.
- I gotowe. Ale dlaczego sama się z tym męczysz? Dlaczego nie poprosiłaś o pomoc któregoś z mężczyzn? Maria wzruszyła ramionami.
- Nie przyszło mi to do głowy - przyznała szczerze.
- Nauczyłam się sama sobie radzić.
- Prawdziwa z ciebie Zosia-Samosia - Amanda uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała. - Czy... czy ciebie coś dręczy?
- Nie, skąd ten pomysł? - zapytała Maria, siląc się na uśmiech.
- Sama nie wiem, ale jakbyś chciała z kimś porozmawiać, to wiesz, gdzie mnie szukać. Nie puszczę pary z ust - dodała z uśmiechem i poklepała Marię po ramieniu.
- Dziękuję.
Maria chciała powiedzieć coś więcej, ale nic nie przychodziło jej do głowy. To Elizabeth powinna dowiedzieć się pierwsza.
- Chodź, razem pociągniemy wózek - powiedziała Amanda i chwyciła za rączkę. Elizabeth wyszła im na spotkanie.
- Pomogę ci zawiesić pranie - zwróciła się do Marii. Przez chwilę pracowały w milczeniu. Maria próbowała ubrać myśli w słowa. Elizabeth, jestem w ciąży. Nie, nie tak. Powinna wyrazić to w subtelniejszy sposób. Gdybym spodziewała się dziecka, ucieszyłabyś się, prawda? Nie, nie, tak było jeszcze gorzej.
- Nadal tak samo tęsknisz za Ane? - spytała nieoczekiwanie. Elizabeth spojrzała na nią.
- Owszem. Czas płynie, ale tęsknota nie maleje. Ane wciąż jest moją córką i nic tego nie zmieni. Matka nigdy nie zapomina o swoim dziecku.
- Ona była... ona była dla mnie niczym młodsza siostra, chociaż w rzeczywistości byłam jej ciotką. Różnica wieku była nie taka wielka. Elizabeth uśmiechnęła się.
- To prawda. Sześć lat to niewiele. Przez to, że tak wcześnie zostałyśmy same, często czułam się, jakbym była również twoją matką.
- Ciekawe, jakby to było, gdyby mama i tata jeszcze żyli? - zastanawiała się na głos Maria.
- Och, myślę, że byłoby wspaniale. Na pewno często przyjeżdżaliby do Dalsrud, żeby nas odwiedzić. Spodobałoby im się u nas. Zwłaszcza mamie, która nigdy nie była w takim pięknym domu. Mogę się założyć, że byłaby w siódmym niebie. Maria zaśmiała się cicho.
- Już to sobie wyobrażam. Zachowywałaby się jak mama Liny. Pamiętasz ją? Niesamowita kobieta.
- Oczywiście, że pamiętam Geborę. - Elizabeth wzięła do ręki kolejną sztukę garderoby i zawiesiła na sznurze.
- Elizabeth, ja... - Maria urwała w połowie zdania. Nagle straciła odwagę. - Tak?
- Co byś powiedziała, gdybym urodziła córkę? Elizabeth posłała jej przelotne spojrzenie.
- Najpierw musisz sobie znaleźć kandydata na męża.
Czyżbyś planowała małżeństwo? - dodała, uśmiechając się niepewnie.
- Nie, ja... Tylko tak głośno myślę.
Znowu zamilkła. Nagle zaschło jej w gardle, a żołądek ścisnął jej się ze strachu. Nie była w stanie tego z siebie wykrztusić. Boże, pomóż mi! - błagała w myślach.
Następnego dnia ciężko jej było pójść do pracy. Musiała bardzo uważać, żeby nie pomylić się w rachunkach. Nie chciała dawać Pederowi powodu do narzekań. Przy odrobinie szczęścia może uda mi się pracować do czasu, gdy brzuch stanie się widoczny, pomyślała. Ale może lepiej zawczasu złożyć wymówienie? Lepsze to niż zostać wyrzuconą na bruk.
Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, uniosła wzrok znad księgi rachunkowej. Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi, a twarz oblała się rumieńcem.
- Olav, Elen, jak... miło was widzieć - wyjąkała z trudem. Może udałoby się znaleźć jakąś wymówkę, żeby Peder ją wyręczył i obsłużył klientów? Zerknęła na niego ukradkiem. Nie, Peder robił porządki. Niedawno przywieziono nowy towar, który trzeba było jak najszybciej porozkładać na półkach.
- Zaglądaliśmy tu wiele razy - powiedziała Elen, uśmiechając się szeroko. - Ale jakoś nie mogliśmy cię zastać. Chcę kupić materiał i potrzebuję twojej rady - powiedziała, przygryzając wargę. - Pozwolisz, że najpierw trochę się rozejrzę?
- Oczywiście. Nie spiesz się.
Okv, który dotąd trzymał się na uboczu, podszedł do lady. Rzucił przelotne spojrzenie na Pedera, a kiedy upewnił się, że nie patrzy w jego kierunku, przechylił się przez kontuar.
- Tęskniłem za tobą - szepnął.
Marię ogarnęła radość zmieszana ze złością.
- Nie mów tak. Przecież jesteś żonaty - powiedziała cicho, nie patrząc na niego.
- Nic na to nie poradzę. Myślę o tobie każdego dnia.
- Lepiej znajdź sobie inny temat do rozmyślań - stwierdziła, przestawiając paczki cukru.
- Gniewasz się na mnie?
Nie mogła się powstrzymać, żeby nie spojrzeć mu w oczy. Wyglądał jak zbity pies. Wiele by dała, żeby móc pogłaskać go po policzku i zanurzyć palce w jego włosach.
- Nie, nie gniewam się - powiedziała miękko. - Ale nie powinieneś mówić mi takich rzeczy.
- Wiem o tym, ale czasem trudno zapanować nad własnymi uczuciami. Moja Maryjka - dodał rozmarzonym głosem.
- Nie nazywaj mnie tak - syknęła.
- Znalazłam dwa różne materiały i nie wiem, na który się zdecydować - powiedziała Elen, stojąc przy drugiej ladzie. Maria pospieszyła do niej i zdjęła z półki bele materiału, na które wskazała Elen.
- Zamierzasz uszyć sobie coś nowego? - spytała, bardziej po to, żeby podtrzymać rozmowę niż z ciekawości.
- Tak, ale nie mogę się zdecydować, czy uszyć spódnicę i bluzkę, czy suknię. Chodzi o ślub Indianne. Co mi radzisz?
- Na taką okazję polecam suknię.
- W takim razie postanowione. Co sądzisz o tym materiale? Maria pogładziła gładką, czarną tkaninę.
- Doskonały wybór. Z białą koronką i elegancką szpilką wpiętą w suknię, będziesz wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle.
Sama właściwie nie wiedziała, dlaczego to mówi. Może próbowała zagłuszyć wyrzuty sumienia? Elen zaśmiała się.
- Jakaś ty miła. Myślisz, że mój biały szal będzie do tego pasował?
- Zdecydowanie.
Podczas gdy Maria odmierzała materiał, Elen opowiadała o tym, jak Heimly przygotowuje się do ślubu. Zorganizowanie tak hucznej uroczystości wymagało ogromnego wysiłku, tym bardziej że lista gości była bardzo długa.
Maria słuchała jednym uchem. Zdawała sobie sprawę, że Olav przygląda jej się ukradkiem, ale nie miała odwagi spojrzeć w jego stronę.
- Potrzebne mi jeszcze nowe igły do szycia - powiedziała Elen. Maria wyjęła pudełko z igłami, ale palce miała tak spocone, że upuściła je na podłogę.
- Dzisiaj wszystko leci ci z rąk! - zaśmiała się Elen. - Może jesteś zakochana? Maria znieruchomiała i oblała się rumieńcem.
- Ha, wydało się! - Elen klasnęła w dłonie. - Powiesz mi, kto to jest?
- Nikt - rzuciła szybko Maria. - Jestem zmęczona, to wszystko.
- W takim razie obiecaj, że powiesz mi o tym później! Tylko nie zapomnij o koronkach - dodała. Włożyła rękę do małej torebki i po chwili wyjęła z niej kilka monet. - Dużo dzisiaj zapłacę? Maria szybko podliczyła w myślach wydatki Elen i wymieniła sumę. Dobito targu i pieniądze przeszły z rąk do rąk.
- Chyba jeszcze raz przejdę się po sklepie - oznajmiła Elen. - Może coś ciekawego wpadnie mi w oko. Olav oparł łokcie o ladę:
- Naprawdę się zakochałaś? - spytał i spojrzał Marii prosto w oczy.
- Nie zadawaj mi takich pytań.
- Dlaczego nie? Boisz się powiedzieć, w kim?
- Okvie, proszę! - szepnęła przez zaciśnięte zęby.
A mogłoby być zupełnie inaczej... pomyślała. Gdyby Okv nie był żonaty, powiedziałaby mu, że jest w ciąży, a wtedy pobraliby się i wszyscy byliby szczęśliwi. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Odwróciła wzrok.
- I co? Nie kupujesz nic? - spytała Elen, podchodząc do nich i posyłając Olavowi pytające spojrzenie.
- Nie, dzisiaj nie. Rozmyśliłem się. Wpadnę tu innym razem - dodał, prostując plecy. - Trzymaj się, Mario. Na pewno niedługo się zobaczymy.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, nie wytrzymała i wybuchnęła płaczem. Na próżno mrugała powiekami i oddychała głęboko. Już po chwili twarz miała mokrą od łez.
- Ależ moja droga... - Peder podszedł do niej, pogrzebał w kieszeni i po chwili wyjął chusteczkę do nosa. - Proszę. Jest zupełnie czysta. I świeżo wyprasowana.
- Dziękuję.
- Powiedzieli coś niemiłego? - spytał zmartwiony, prowadząc ją na zaplecze. Maria potrząsnęła gwałtownie głową.
- Chyba potrzebujesz czegoś mocniejszego - powiedział, nalewając jakiś brunatny płyn do maleńkiego kieliszka.
Maria wzięła go do ręki i jednym haustem wypiła całą zawartość. Gardło zaczęło ją palić i zrobiło jej się ciężko na żołądku.
- Co to było?
- Lekarstwo na łzy niewieście - odpowiedział Peder i nalał kolejny kieliszek. - Powiesz mi, co cię dręczy? Od dawna ci się przyglądam i wiem, że coś jest nie tak - dodał i usiadł naprzeciw niej. Jego głos był taki łagodny, a spojrzenie takie zachęcające, że Maria nabrała głęboko powietrza i wyrzuciła z siebie:
- Jestem w ciąży.
Jego reakcja bardzo ją zaskoczyła. Skinął głową, jakby potwierdziła coś, o czym wiedział od dawna.
- Tak też myślałem - powiedział w końcu. - Wolno spytać, kto jest ojcem dziecka?
- Nie, tego nie mogę powiedzieć - szepnęła, pociągając nosem. - Kiedy zobaczyłam Olava i Elen, którzy są małżeństwem i mają wszystko poukładane, zrobiło mi się tak przykro... bo ja... ja zostanę sama z dzieckiem.
- Czy ten cały ojciec dziecka... wie, że jesteś w ciąży?
- Nie, on o niczym nie wie i nigdy się nie dowie.
- Cóż, w takim razie nie będę dłużej drążyć tego tematu - Peder zamilkł na chwilę, podał jej jeszcze jedną chustkę i powiedział: - Otrzyj łzy. Wszystko się ułoży, zobaczysz. Pokręciła głową.
- To nie takie proste.
- Ale to jeszcze nie powód, żeby tak rozpaczać. Uśmiechnęła się przez łzy, ale zaraz znów posmutniała.
- Mężczyźni mają o wiele łatwiej w życiu. Peder wpatrywał się w zawartość kieliszka, potem potrząsnął nim i wypił wszystko jednym haustem.
- Nie zawsze tak jest - powiedział powoli. Po chwili westchnął i dodał: - Chyba teraz moja kolej na zwierzenia. Poza tym mam dla ciebie pewną propozycję. Nie musisz od razu odpowiadać, przemyśl to spokojnie i daj mi znać, co postanowiłaś.
Maria otarła łzy, wyprostowała się na krześle i z uwagą wysłuchała tego, co miał jej do powiedzenia. Maria zaplanowała każdy, nawet najdrobniejszy szczegół rozmowy z Elizabeth. Postanowiła, że przekaże jej nowinę wieczorem, kiedy będą siedziały w salonie każda ze swoją robótką w ręku. Powie jej o tym w spokojny, delikatny sposób. Kiedy Elizabeth dowie się prawdy, na pewno przeżyje szok, ale z czasem uspokoi się i dojdzie do wniosku, że wszystko się ułoży. Maria wiele razy powtarzała sobie w myślach słowa, których zamierzała użyć i im dłużej o tym myślała, tym mniej bała się rozmowy z siostrą.
Z rozmyślań wyrwała ją Elizabeth, która z głuchym łoskotem postawiła na podłodze wiadro z wodą.
- Pomożesz mi przestawić stół? Maria spojrzała na nią.
- Nie mogę.
- Nie możesz? Dlaczego? Skończ z tymi wygłupami i chwytaj za stół. Jeśli go nie przestawimy, nie będę mogła umyć porządnie podłogi - Elizabeth złapała za krótszy koniec stołu i spojrzała na Marię ponaglająco. - Jestem w ciąży! - krzyknęła bezradnie Maria, ale zaraz tego pożałowała. Nie tak planowała powiedzieć o tym siostrze. Elizabeth zbladła, a jej oczy zrobiły się okrągłe jak spodki.
- Możesz to powtórzyć? - wyszeptała.
- Jestem w ciąży - powiedziała Maria, tym razem pewniejszym tonem. Twarz Elizabeth odzyskała normalny kolor. Powoli puściła blat stołu.
- O, Boże... Potrafisz zaskakiwać, nie ma co... - próbowała się uśmiechnąć, pocierając czoło. - Przecież mówiłaś, że... Byłam pewna, że to ze zmęczenia - mimowolnie skierowała wzrok na brzuch siostry. - Który to miesiąc?
- Chyba trzeci.
- To znaczy, że będziesz rodzić w lutym, w tym samym miesiącu, w którym rodziła Helenę - powiedziała Elizabeth zmienionym głosem. - Trzeci miesiąc... - podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Marii. - Musimy rozpocząć przygotowania do ślubu.
- Nie.
- Słucham?
- To dziecko nie ma ojca.
- Co ty opowiadasz? Jak to: dziecko nie ma ojca? Przecież ktoś musiał je spłodzić?
- Sama wychowam to dziecko.
- Bzdury! Mów, kim jest twój narzeczony! Dlaczego trzymałaś to w tajemnicy przed nami? I dlaczego on nigdy u nas nie był? - Elizabeth podeszła do siostry, wyciągając do niej ramiona. - Maryjko! Rozumiem, że to musiał być dla ciebie szok, ale o nic się nie martw. Nikt nie musi o tym wiedzieć. Najpierw porozmawiamy z pastorem i zanim ciąża stanie się widoczna, będziesz już mężatką.
- Nie słyszałaś, co powiedziałam? - krzyknęła Maria, stawiając krok do tyłu. W tej samej chwili weszła Pernille razem z trojgiem dzieci. - Mam wyjść? - spytała, robiąc ruch, jakby chciała zawrócić. Elizabeth pokręciła głową.
- Nie, ale poproś służącą, żeby umyła podłogę. Maria i ja przejdziemy do salonu.
Maria z wyraźną niechęcią powlokła się za siostrą. Kiedy zamknęły za sobą drzwi, usiadła na krześle, a Elizabeth stanęła przy oknie z ramionami skrzyżowanymi na piersiach.
- Może z łaski swojej powiesz mi, o co tu chodzi? - zwróciła się do siostry ostrym tonem.
- Jeśli pozwolisz mi dojść do słowa - odpowiedziała Maria, czując narastającą złość.
- Nie bądź bezczelna.
- Jak już mówiłam, jestem w ciąży, ale nie zamierzam wyjść za mąż, bo nie mam narzeczonego. Elizabeth spojrzała na nią łagodnie.
- Chyba nie zostałaś... wzięta siłą?
- Nie, zrobiłam to z własnej i nieprzymuszonej woli.
- Nie mogę w to uwierzyć. Ty taka nie jesteś.
- To znaczy, jaka? Kochałam go, a on...
- A on ciebie wykorzystał i zostawił na lodzie - dokończyła Elizabeth. Jej twarz znowu przybrała nieprzyjemny wyraz.
- Mylisz się. On nawet nie wie, że spodziewam się dziecka.
- A więc dlaczego, na litość boską, mu o tym nie powiesz?
- Bo jest żonaty.
Elizabeth usiadła. Długo przyglądała się siostrze, jakby do końca nie rozumiała znaczenia usłyszanych słów.
- Jak mogłaś pójść do łóżka z żonatym mężczyzną? - wyszeptała.
Maria spuściła wzrok i przyglądała się swoim dłoniom, które trzymała na podołku. Tak bardzo chciała znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Nie mogła przecież powiedzieć, że marzyła o Olavie latami i że tamtego dnia wypiła za dużo wina, i dlatego... Nie, wino nie było niczemu winne, wcale tak dużo nie wypiła. Olav zresztą też nie. Jak więc do tego doszło? - Nie wiem - powiedziała cicho.
- Nie wiesz? Mój Boże! - Elizabeth zaczęła chodzić tam i z powrotem. - Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, w co się wpakowałaś? Marię ogarnął nagły gniew. Spojrzała na siostrę i powiedziała, starając się zachować spokój:
- Nie jesteś moją matką i nie musisz mnie pouczać.
- Czasami zachowujesz się jak dziecko.
- I nawzajem.
- Co masz na myśli? - Elizabeth wbiła w nią wzrok. Maria natychmiast pożałowała swoich słów.
- Nic takiego - odpowiedziała ponuro i zwilżyła wargi. Po chwili zdobyła się na odwagę i zapytała:
- Dlaczego miałabym sobie nie poradzić, skoro tobie się udało?
- Ja byłam wdową - odpowiedziała ostro Elizabeth.
- A co to za różnica? Samotna matka to samotna matka. Jeśli nie wyrzucisz mnie z Dalsrud, będzie nam tu razem dobrze. A jeśli nie pozwolisz mi zostać, poszukam sobie innego dachu nad głową. Nagle otworzyły się drzwi i do środka wszedł Kristian.
- A więc tutaj jesteście - powiedział. Ze zdziwieniem przeniósł wzrok z jednej na drugą. - Czy coś się stało?
- Maria będzie miała dziecko z żonatym mężczyzną - wypaliła Elizabeth, krzyżując ramiona na piersiach. Kristian uniósł brwi i ostrożnie zamknął za sobą drzwi.
- Nie masz nic do powiedzenia? - oburzyła się Elizabeth. Wzruszył ramionami.
- A więc ojciec dziecka nie może się z tobą ożenić - powiedział i spojrzał na Marię. Nie odpowiedziała, ale poczuła wdzięczność za to, że chociaż on zachował spokój.
- Czy to ktoś, kogo znamy? - spytał opanowanym głosem.
- Pytałam ją o to, ale nie chciała powiedzieć - wtrąciła się Elizabeth, nie kryjąc złości.
- Sama potrafię mówić - odpowiedziała Maria, piorunując ją wzrokiem. Elizabeth prychnęła i odwróciła się do nich plecami.
- Tak poważna sprawa wymaga spokojnej i rzeczowej dyskusji - powiedział Kristian i zwrócił się do żony: - Kochanie, chodź tu i usiądź koło mnie. Elizabeth niechętnie spełniła jego prośbę.
- Jak w tej sytuacji wyobrażasz sobie swoją przyszłość? - Kristian wrócił do rozmowy z Marią.
- A czy będę mogła nadal tu mieszkać?
- Oczywiście, że tak.
- Dziękuję. W takim razie nie ma już o czym mówić. Elizabeth odetchnęła głęboko i przetarła zmęczoną twarz. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał nadzwyczaj łagodnie.
- A myślałaś, Maryjko, co ludzie powiedzą, kiedy prawda wyjdzie na jaw?
- Uwierz mi, że od paru miesięcy nie robię nic innego, ale ludzie i tak o nas gadają - o całej naszej rodzinie. Postaraj się choć przez chwilę nie myśleć o Ane i Leonardzie - dodała i niemal natychmiast tego pożałowała. To było zupełnie niepotrzebne. I niesprawiedliwe. Jednak nie mogła się powstrzymać.
- Masz rację - powiedziała miękko Elizabeth. - Ale czy masz w sobie wystarczająco dużo siły, żeby to znosić? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że twoje dziecko również będzie napiętnowane? Że będą je wyśmiewać i mu dokuczać? - nie czekając na odpowiedź, ciągnęła dalej: - Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam, ale czułam się tak, jakbym jeszcze raz przechodziła przez to samo, co z Ane.
- Nie pozwolę, żeby moje dziecko musiało przez to przechodzić - odpowiedziała Maria łagodnym głosem.
- Jak chcesz tego dokonać?
- Będę wobec niego szczera. Powiem mu, jak do tego doszło.
- A nam nie możesz tego powiedzieć?
- To sprawa między mną i moim dzieckiem.
- Rozumiem. Kristian położył rękę na plecach Elizabeth i zaczął głaskać ją uspokajająco.
- Na dzisiaj wystarczy - powiedział. - Maria jest dorosłą, silną kobietą. Z naszą pomocą na pewno sobie poradzi.
- Nie możecie choć trochę cieszyć się z tego, że będę miała dziecko? - spytała Maria cienkim głosem, czując kłucie pod powiekami. Elizabeth podniosła się i objęła siostrę ramieniem.
- Oczywiście, że się cieszymy. Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Kiedy Elizabeth wypuściła siostrę z objęć, Kristian również wstał.
- Nie obrażę się, jeśli nadasz dziecku imię po mnie - zaśmiał się.
- Jeśli urodzi się dziewczynka, nazwę ją Kristine - powiedziała Maria, nie starając się dłużej powstrzymywać łez. - A jeśli chłopiec, to jeszcze nie wiem. Zobaczymy.
- Nie płacz - prosiła Elizabeth, przytulając ją do siebie. - Powiemy o tym reszcie domowników i zaparzymy kawę. Potrzebujemy czegoś na wzmocnienie.
Maria wstała i otarła twarz. Bała się tego, co miało nastąpić. Wzięła głęboki oddech, starając się dodać sobie otuchy. Mieszkańcy Dalsrud byli jej przyjaciółmi. Wiedziała, że uszanują jej decyzję.
Rozdział 8
Elizabeth zatrzymała się w drzwiach prowadzących na korytarz.
- Zwołajcie wszystkich do kuchni. Zaraz wracam, muszę tylko pójść po coś na górę. Maria założyła za ucho luźny kosmyk włosów.
- Widać, że płakałam? Kristian pokręcił głową.
- Nie. Wyglądasz bardzo ładnie. Chodźmy. Elizabeth uniosła spódnicę i pobiegła po schodach na poddasze. Kiedy znalazła się w sypialni, opadła na łóżko.
- Boże przenajświętszy! - jęknęła, splatając dłonie na podołku. - Zlituj się nad nami i pomóż nam przez to przebrnąć!
Wstrzymała oddech, żeby się nie rozpłakać. Muszę być silna, pomyślała. Dla dobra Marii. To będzie wyjątkowo trudny czas dla siostry. I nie miała na myśli wyłącznie tygodni dzielących ich od rozwiązania, ale także długie lata, które potem nastąpią. Wiedziała o tym z własnego doświadczenia. Wkrótce Maria doświadczy tego samego. Zaczną się plotki i obmowa. Tak, ludzie potrafią być okrutni, i to zarówno dzieci, jak i dorośli. Wiele razy odczuła to na własnej skórze. Ale matka jest gotowa wskoczyć w ogień, gdyby to miało uratować jej dziecko.
Kim mógł być ojciec dziecka? Z tego, co wiedziała, Maria z nikim się nie spotykała. A może do schadzek dochodziło nocą, kiedy wszyscy spali? Zdarzało się przecież, że młode dziewczęta wymykały się w letnie noce z domu, żeby spotkać się z ukochanym. Ale Maria...? To było do niej niepodobne. W dodatku z żonatym mężczyzną? Co takiego zrobił albo powiedział, że udało mu się zawrócić jej w głowie? Takiej mądrej i rozsądnej dziewczynie...
Nagle podłoga na korytarzu zaskrzypiała i Elizabeth zerwała się na równe nogi.
Kristian wszedł do sypialni i objął ją ramionami.
- Domyśliłem się, że potrzebujesz pobyć trochę sama - powiedział, zanurzając usta w jej włosach.
- Tylko mnie nie pocieszaj, bo zacznę krzyczeć - ostrzegła łamiącym się głosem. Zaśmiał się cicho i pocałował ją w czoło.
- Nie martw się. Dla nas wszystkich to był ogromny szok, ale co się stało, to się nie odstanie. Zobaczysz, że wszystko jakoś się ułoży. W końcu Maria jest rozsądną dziewczyną.
- Rozsądną? - powtórzyła Elizabeth, uwalniając się z jego objęć. - Gdyby była rozsądna, nigdy by do tego nie doszło. Co jej strzeliło do głowy? Gdyby to przynajmniej był kawaler, a tak... nie, to przechodzi moje pojęcie!
- Nie na darmo mówi się, że serce nie sługa - powiedział spokojnie Kristian. - Popatrz na siebie: straciłaś głowę dla mnie, chociaż mogłaś mieć każdego. Elizabeth uśmiechnęła się.
- Bzdury opowiadasz.
- O, tak jest dużo lepiej. Wolę, jak się uśmiechasz.
- Musimy zejść na dół. Boję się, co powiedzą inni. Na przykład Jens... - zamilkła, mając nadzieję, że Kristian tego nie dosłyszał. Bo właściwie dlaczego miałaby się przejmować tym, jak zareaguje Jens?
- Sama im o tym powiem - szepnęła Maria, gdy wyszli na korytarz. Elizabeth spojrzała na nią.
- Skoro tak sobie życzysz... Ale jeśli będziesz potrzebowała wsparcia, możesz na nas liczyć.
- Wszyscy już na nas czekają - powiedziała Maria. Otarła dłonie o biały, roboczy fartuch i wyprostowała plecy. - Jestem gotowa - dodała i weszła do kuchni.
Mieszkańcy Dalsrud siedzieli wokół stołu. Kiedy Maria, Elizabeth i Kristian weszli do środka, rozmowy natychmiast ucichły i wszystkie spojrzenia skupiły się na gospodarzach.
- Mam wam coś do zakomunikowania - powiedziała Maria i odchrząknęła. - Chodzi o to, że... Jestem w ciąży. Ostatnie słowa wyrzuciła z siebie w błyskawicznym tempie, po czym zamilkła, czekając na reakcję.
- W ciąży? - szepnęła Helenę z niedowierzaniem. Maria skinęła głową.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, dziecko przyjdzie na świat w lutym. W tym samym miesiącu, w którym ty urodziłaś Kathinkę.
- Ale czy ty masz... narzeczonego? - ciągnęła Helenę.
Elizabeth złapała Marię za rękę i lekko ją ścisnęła. Siostra odwzajemniła ten gest i spokojnym, dźwięcznym głosem odpowiedziała:
- Nie. Ojciec dziecka jest żonaty i nigdy nie dowie się, że to on jest... Tylko moje dziecko pozna prawdę, kiedy nadejdzie odpowiedni moment.
Elizabeth rozejrzała się po twarzach zgromadzonych osób. Amanda sprawiała wrażenie opanowanej, jakby ta wiadomość wcale jej nie zaskoczyła. Może domyślała się prawdy? Jens wpatrywał się w blat stołu, ukrywając wzrok. Pozostali błądzili oczami po kuchni i wyraźnie było widać, że czują się nieswojo. W końcu Pernille wstała i podeszła do nich.
- Gratuluję - powiedziała do Marii, wyciągając pulchną rękę. - Co wieczór będę się modlić, żeby Bóg miał was w swojej opiece i żeby twoje dziecko przyszło na świat zdrowe.
- Dziękuję - odpowiedziała wzruszona Maria i uścisnęła jej dłoń.
Następnie zbliżyli się Amanda i Ole, a za nimi cała reszta. Gratulowali jej i przytulali ją do siebie, a Maria była taka wzruszona, że nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Na samym końcu podszedł Jens.
- Oj Mario, Mario... trudno za tobą nadążyć, ale ani przez chwilę nie wątpiłem, że ze wszystkim sobie poradzisz. Już jako dziecko miałaś niezły charakterek i widzę, że z latami wcale nie jest lepiej - pogłaskał ją z uśmiechem po policzku. Oczy Marii zaszły łzami. Szybko otarła je rąbkiem fartucha.
- Nie bądźcie dla mnie tacy mili, bo zupełnie się rozkleję - powiedziała, śmiejąc się przez łzy.
- Co teraz będzie z pracą w sklepie? - spytała Helenę, gdy jakiś czas później siedziały przy stole, pijąc kawę.
- Peder powiedział, że mogę pracować, jak długo będę chciała. On... - Maria nagle zamilkła. Elizabeth zerknęła na siostrę.
- Tak?
- E, to nic takiego... Peder powiedział jeszcze, że... Nie, to zupełnie nieistotne - zamilkła i sięgnęła po ciastko, które machinalnie rozkruszyła na talerzyku.
Elizabeth przyglądała jej się ukradkiem. Nie pozostawało nic innego, jak tylko wziąć przykład z Pernille - modlić się do Boga w nadziei, że ich prośby zostaną wysłuchane. Przeniosła wzrok na opiekunkę do dzieci. Od incydentu w oborze Sara nie pojawiła się w Dalsrud. Ciarki przeszły Elizabeth po plecach. Trudno się było dziwić Sarze, że unikała ich gospodarstwa jak ognia - zachowanie Pernille każdego by przeraziło. Szybko odrzuciła od siebie tę myśl. Coś takiego na pewno nigdy więcej się nie powtórzy. Kristian również milczał na temat Sary. Od czasu pamiętnej rozmowy nie wspomniał jej ani słowem. Dobrze, że zebrała się na odwagę i powiedziała mu otwarcie, co ją dręczy. Elizabeth była wdzięczna Amandzie za jej radę i z trwogą myślała o dniu, w którym ona, Ole i Jonas wyjadą z Dalsrud i wrócą do Ameryki.
Powóz podskakiwał na wybojach. Maria owinęła szyję jedwabnym szalem. Wracali z kościoła, w którym odbył się ślub Indianne i Torsteina i właśnie dojeżdżali do Heimly, gdzie miało się odbyć wesele.
- Czyż Indianne nie wyglądała cudownie? - westchnęła Lina.
- Owszem. Bez wątpienia piękna z nich para.
- Piękna? Mało powiedziane. Indianne w sukni ślubnej wyglądała jak anioł! A te jej włosy! I do tego ten biały kołnierz, jaki noszą pastorzy. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś użył go do ozdoby sukni. To był na pewno pomysł Dorte. Tak, to cała ona. Ale miała rację, bo te białe kwiaty wplecione w czarne włosy panny młodej wyglądały wprost prześlicznie. A Torstein wyglądał jak żywcem wycięty z najlepszego romansu. Maria nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- Szkoda, że Helenę i Lars tego nie widzieli - westchnęła Lina.
- Helenę nie czuła się najlepiej i Lars, co zupełnie zrozumiałe, nie chciał jej zostawić samej.
- Wydaje mi się, że bardziej chodziło jej o Kathinkę - powiedziała Lina w zamyśleniu. - I nic w tym dziwnego, bo przecież nadal karmi ją piersią, a musiałaby zostawić ją na wiele godzin. Cóż, przynajmniej Pernille i Amanda będą miały towarzystwo. Maria jednym uchem słuchała paplaniny służącej. W pierwszej chwili chciała znaleźć jakąś wymówkę, żeby nie jechać na ślub Indianne, ale nie mogła tego zrobić swojej najlepszej przyjaciółce. Gdy po ślubie stali przed kościołem, złożyła gratulacje nowożeńcom, cudem unikając spotkania z Olavem. Wiedziała jednak, że to tylko kwestia czasu - wkrótce staną twarzą w twarz i będzie musiała udawać, że nic do niego nie czuje. Boże, dodaj mi siły! - błagała w myślach.
Na podwórzu roiło się od gości. Jeden z parobków podbiegł do nich i zajął się koniem, a Jens pomógł Marii wysiąść z powozu. Chwilę później znalazła się przy niej grupa młodych dziewcząt.
- Och, jaką masz piękną suknię! - zachwyciła się jedna z nich, dotykając jej rękawa. - I do tego ten elegancki szal.
- Dostałam go od Kristiana kilka lat temu - odpowiedziała Maria. - Zresztą suknia też nie jest nowa. Ty, to co innego. Od razu widać, że masz nową suknię. Dziewczyna zakołysała spódnicą.
- To prawda. Sama ją uszyłam. Byłam w twoim sklepie, żeby kupić materiał, ale ciebie nie było.
- Pracuję tam tylko trzy dni w tygodniu.
- Szczęściara z ciebie - wtrąciła inna. - Też bym tak chciała. Stać za ladą i opatrywać klientów. Pozostałe dziewczęta wybuchnęły śmiechem.
- Mówi się obsługiwać - chichotały. Zawstydzona dziewczyna oblała się rumieńcem.
Maria śmiała się razem z nimi, ale jej wzrok błądził po twarzach gości, jakby kogoś szukała. Jest! Olav stał odwrócony plecami i rozmawiał z jakimiś ludźmi. Serce zabiło jej tak szybko, jakby chciało wyskoczyć z piersi. W czarnym garniturze wyglądał wyjątkowo atrakcyjnie. Z zachwytem przyglądała się jego szerokim barkom i wąskim biodrom. Nagle podniósł rękę i przeczesał nią grzywkę. Pamiętała, jak zanurzała palce w jego gęstych, brązowych włosach. Były takie miękkie i delikatne. Jego skóra, głos, oddech...
- Chodź - jedna z dziewcząt pociągnęła ją za rękę. - Wszyscy wchodzą do środka. Maria posłusznie ruszyła za nią.
Olavowi wyznaczono miejsce po drugiej stronie stołu. Siedział tak daleko od niej, że nie mogli prowadzić rozmowy, za co była organizatorom wesela ogromnie wdzięczna. Wygłoszono wiele mów, goście śmiali się, klaskali i wznosili toasty. Maria udawała, że świetnie się bawi, ale przez cały czas czuła, że Olav nie spuszcza z niej wzroku. Oby tylko nikt tego nie zauważył! Bóg jeden wie, co by sobie o nich pomyślał. W końcu spojrzała w stronę Olava, odwzajemniła jego uśmiech i odwróciła wzrok. Zrobiła to tak szybko, jakby nic dla niej nie znaczył. Jakby był kimś obcym, na kim wcale jej nie zależy. Gdy zjedzono obiad, zerwała się od stołu i szybkim krokiem podeszła do grupy dziewcząt.
- Słyszałam, że nasza wieś wkrótce wzbogaci się o kolejnego mieszkańca - powiedziała jedna z nich i trąciła Marię łokciem.
- Co masz na myśli? - spytała Maria, czując, że jej policzki płoną żywym ogniem.
- Że na świat przyjdzie kolejne dziecko, które nie ma ojca - odpowiedziała tamta. Jej oczy błyszczały z emocji.
- Każde dziecko ma ojca, bez względu na to, co później z nim się dzieje - odpowiedziała Maria. - Przecież kobieta sama go nie spłodziła. Dziewczyna wskazała głową na jedną ze służących.
- Tej to się przytrafiło. Niektórzy mówią, że to dziecko jej brata, a inni, że własny ojciec zrobił jej brzuch.
Marii zrobiło się niedobrze. To nie o nią chodziło, lecz o kogoś, kto znajdował się w dużo gorszej sytuacji. Biedna dziewczyna, kimkolwiek była.
- Wybaczcie na moment - powiedziała. Już miała się oddalić, gdy nagle zjawiła się żona lensmana.
- Dzień dobry, Mario. Co u ciebie słychać? - spytała, siląc się na uśmiech.
- Dziękuję. Wszystko w porządku - rzuciła szybko Maria i wykonała ruch, jakby chciała pójść dalej.
- To wspaniale - powiedziała beznamiętnie żona lensmana, zagradzając jej drogę. - A Pernille ma się dobrze?
- Tak, a dlaczego miałoby być inaczej? Jest doskonałą opiekunką i aż pali się do pomocy w gospodarstwie. Nasza służąca czasem nie ma co robić.
- Dobrze, dobrze - żona lensmana mlasnęła językiem. - Oby tak dalej - zaśmiała się i odeszła. Maria stała nieruchomo i patrzyła za nią. Wciąż było słychać jej śmiech.
- Czyżbym coś przegapiła? - mruknęła do siebie i ruszyła w stronę drzwi wyjściowych.
Wielu gości wyszło na zewnątrz, by odetchnąć świeżym, sierpniowym powietrzem. Wciąż było ciepło i pachniało trawą. Dopisało im szczęście, gdyż o tej porze roku trzeba było liczyć się z deszczem i chłodem. Kiedy mgła unosi się nad górami niczym mokra pierzyna, robi się tu tak ponuro, zamyśliła się Maria.
Jakob palił fajkę i rozmawiał z innymi gospodarzami, a Dorte krążyła między gośćmi. Pewnie chce się upewnić, że wszyscy dobrze się bawią i nikomu niczego nie brakuje, pomyślała Maria. A przy okazji prawi wszystkim komplementy. W końcu to należy do obowiązków pani domu. Kiedy podeszła do niej Indianne, Maria zauważyła, że kwiaty w jej włosach zwisają smętnie główkami w dół. Szybko przeniosła wzrok na twarz przyjaciółki.
- Czy jest na świecie ktoś szczęśliwszy ode mnie? - Indianne promieniała radością.
Maria pokręciła głową z uśmiechem.
- Widziałam, że dostaliście mnóstwo wspaniałych prezentów. Stół aż uginał się pod ich ciężarem.
- Prawda? Dostaliśmy przybory kuchenne, wazony, obrazy, pościel i srebrne sztućce... Och, i bardzo dziękuję za serwis, który dostaliśmy od was! Jest prześliczny. Czy to nowy wzór?
- Peder dostał ten serwis jakiś czas temu. Zatrzymałam go, bo od razu wpadł mi w oko. I pomyślałam, że świeżo upieczonej pani doktorowej również przypadnie do gustu. Indianne zachichotała.
- Wyobrażasz to sobie? Niedługo zostanę panią doktorową!
- Już nią jesteś.
- No tak, zapomniałam. Wiesz, strasznie boję się tej nowej roli. A co będzie, jeśli nie podołam obowiązkom i służące nie zechcą mnie słuchać?
- Poradzisz sobie ze wszystkim. Nie martw się na zapas i ciesz się każdym dniem. Indianne rozgrzebywała piasek.
- Tata zrobił mi nową laskę - powiedziała i uniosła ją do góry. Maria przeniosła wzrok na czarną, wypolerowaną laskę z bogato rzeźbioną rączką.
- Kiedy trzymasz ją blisko sukni, prawie jej nie widać - odpowiedziała. - Szczerze mówiąc, w kościele w ogóle nie zwróciłam na nią uwagi. Jej słowa wyraźnie ucieszyły przyjaciółkę, bo uśmiechnęła się i przyjrzała uważniej zdobionej rączce.
- Boję się, że nie dam sobie rady ze ślubnym walcem. Torstein mówi, że wszystko będzie dobrze, ale ja nie jestem tego taka pewna. Chyba musimy wracać do środka, bo zaraz podadzą kawę - dodała. Maria postanowiła najpierw skorzystać z wygódki. Gdy wyszła, Olav czekał na nią przed drzwiami.
- Widzę, że mnie unikasz - powiedział, patrząc jej prosto w oczy.
- To nieprawda - rzuciła szybko.
- To dlaczego nie patrzyłaś na mnie podczas obiadu? Maria prychnęła.
- Przecież raz na ciebie spojrzałam. A poza tym... o co w ogóle chodzi? To Elen jest twoją żoną, nie ja. Chciała go wyminąć, ale Olav przytrzymał ją za ramię.
- Nie rób mi tego. Nie odtrącaj mnie tylko dlatego, że nie możemy być razem. Maria stała ze spuszczonym wzrokiem. Przełknęła z trudem ślinę i powiedziała matowym głosem:
- Jeśli chcesz, możemy być nadal przyjaciółmi. Uśmiechnął się niepewnie. Maria nie mogła oderwać oczu od jego ust. Marzyła o choćby jednym, przelotnym pocałunku... Chciała jeszcze raz poczuć jego smak.
- Dobre i to - powiedział i pozwolił jej odejść.
- Przyjaźń to po miłości najcenniejsza rzecz na świecie.
Kiedy rozległa się muzyka i Torstein poprosił Indianne do tańca, wzrok Marii padł na Daniela stojącego blisko Sofie. Rude włosy wyróżniały go z tłumu. Czy będzie z nich kiedyś para? Syn Dorte z córką Mathilde... Ciekawe, ile lat mógł mieć teraz Daniel? Szesnaście? Tak, to całkiem możliwe. W takim razie Sofie musiała mieć czternaście.
Ponownie skierowała uwagę na nowożeńców. Torstein miał rację - trzymając Indianne w swoich silnych ramionach, zatańczył z nią tak pięknego walca, że nikt nie zauważył, że panna młoda kuleje.
- Cudowna z nich para, prawda? - szepnęła jej do ucha Dorte.
- Para młoda czy tamtych dwoje? - spytała Maria i skinęła głową na Daniela i Sofie. Dorte zaśmiała się cicho.
- Czyż nie wyglądają słodko? Daniel twierdzi, że są zaręczeni, chociaż nie noszą pierścionków. Można się było tego spodziewać. Za kilka lat staną się dorośli i wyfruną z gniazda.
- A zamierzają wyjechać gdzieś daleko?
- Skądże znowu! Tylko do Neset.
Chwilę później Jakob poprosił Dorte do tańca i wkrótce na placu zaroiło się od tańczących par. Maria już miała wymknąć się do domu, kiedy niespodziewanie stanął przed nią Olav.
- Mogę prosić? - ukłonił się głęboko.
Rozejrzała się dookoła. Wiele osób zauważyło, że poprosił ją do tańca. Ale gdzie się podziała Elen? Szybko dostrzegła ją w tłumie - Elen właśnie tańczyła z Kristianem. Maria spojrzała na Olava. Nie mogła mu odmówić, bo to wzbudziłoby niezdrową ciekawość znajomych. Uśmiechnęła się i wzięła go pod ramię. Tańczyli walca lekko i z wdziękiem, jakby nigdy nie robili nic innego. Czuła jego oddech, szorstki materiał marynarki łaskotał ją w policzek. Domyśliła się, że użył mydła ze sklepu, bo pachniał bardzo przyjemnie.
- Jak układa się między tobą a Elen? - spytała, żeby rozładować napięcie.
- Bez zmian - odpowiedział, zbliżając usta do jej włosów.
- Zdecydowaliście się na adopcję?
- Nie, Elen nie chce się zgodzić. A ty spotkałaś kogoś, z kim chciałabyś dzielić życie? - spytał nagle i spojrzał jej prosto w oczy. Maria podskoczyła jak oparzona.
- Dlaczego o to pytasz?
- Bo jestem ciekawy - odpowiedział ze śmiertelną powagą.
- Nie powinieneś zadawać tylu pytań. Czasem lepiej nie wiedzieć...
- To znaczy, że masz kogoś - stwierdził stanowczo, ściskając ją mocniej w pasie.
Zanim zdążyła coś powiedzieć, walc dobiegł końca i niemal natychmiast zabrzmiała kolejna melodia.
- Dziękuję za taniec - rzuciła i szybko odeszła.
Jak trudno się z nim rozstać! - pomyślała. Ale nie miała innego wyjścia. Im dłużej była w jego ramionach, słyszała jego głos, czuła jego zapach, tym trudniej było jej odejść. Nie mogła dłużej pozostać na placu, ryzykując, że Olav jeszcze raz poprosi ją do tańca, więc schowała się w kuchni, po której krzątały się służące. Spojrzały na nią zdziwione, ale nie powiedziały ani słowa. Jedna z nich podała jej szklankę wody, o którą poprosiła.
- Bardzo dziękuję - powiedziała i skierowała się do wyjścia. Wymknęła się chyłkiem z domu i, skradając się przy ścianach zabudowań, opuściła gospodarstwo. Zatrzymała się niedaleko, usiadła na pagórku porośniętym dopiero co skoszoną trawą, i ukryła twarz w dłoniach. Nie wolno mi się rozpłakać, już nigdy więcej nie będę płakać! Wiedziała, że łzy nic tu nie pomogą, ani wieczna tęsknota, której nie była w stanie zagłuszyć. Teraz powinna skupić się na jednym: na przyszłości... Elizabeth widziała, jak siostra ze łzami w oczach znika za rogiem domu. Czy powinna pójść za nią? Czyżby ktoś sprawił Maryjce przykrość? A może ktoś odkrył jej tajemnicę? Niespodziewanie zjawił się Jens.
- O czym tak rozmyślasz? - spytał.
- O Marii. Widziałam, jak wykrada się z przyjęcia.
- Może ma jakiegoś cichego wielbiciela? Elizabeth spojrzała na niego.
- Martwię się o nią, boję się, że... że się utopi. Roześmiał się głośno.
- Maria? Wykluczone. Ona nigdy tego nie zrobi. Nie należy do osób, które łatwo się poddają.
- Może masz rację... Ale ona jest jeszcze taka młoda, a teraz, kiedy zaszła w ciążę, nie będzie miała łatwego życia. Może powinnam pójść za nią i z nią porozmawiać?
- Daj jej spokój - Jens przytrzymał ją za ramię. - Jeśli wymyka się z przyjęcia, to najwidoczniej chce przez chwilę pobyć sama.
- Ale...
- Ty też masz nad morzem swoje ulubione miejsce, gdzie możesz pobyć sama ze swoimi myślami. Maria też ma do tego prawo. Zamiast się zadręczać, lepiej ze mną zatańcz.
- Sama nie wiem. Kristian...
- Najwyższy czas, żeby zrobił coś z tą swoją chorobliwą zazdrością. W każdym razie nie powinien się na tobie odgrywać. Chodź! Skoro Kristian może tańczyć z innymi kobietami, nic się nie stanie, jeśli i ty dasz się porwać do tańca.
Jens wytrącił jej z ręki wszystkie argumenty. Jak tylko przestała się opierać, poprowadził ją na środek placu. Szybko odnaleźli wspólny rytm. Obejmował ją silnym, pewnym ramieniem, a jego dłoń była ciepła i sucha. Podniosła wzrok i spojrzała na ciemne rzęsy okalające jego niebieskie oczy. Uśmiechał się do niej. Wyglądał tak, jakby przyszła mu do głowy jakaś zabawna myśl.
- Mam ogromną ochotę, żeby cię pocałować - wyszeptał.
- Jens! Ty chyba oszalałeś!
- Nie powiedziałem, że to zrobię, tylko że mam ochotę.
Zaśmiał się i obrócił nią tyle fazy, że aż zakręciło jej się w głowie. Kiedy skończyli tańczyć i podeszła do nich Lina, Elizabeth poczuła niemal ulgę.
- Teraz zatańczysz ze mną - powiedziała Lina, łapiąc go za rękę. Elizabeth przyglądała im się przez chwilę. Jens przez cały czas wodził za nią wzrokiem, chociaż tańczył z żoną.
Elizabeth westchnęła i podeszła do Olava, który stał w grupie mężczyzn i obserwował tańczące pary.
- Rozmawiałeś dzisiaj z Marią? - spytała i chwyciła go pod ramię. Olav pożegnał znajomych skinieniem głowy i udał się z Elizabeth na krótki spacer.
- Tak, wiele razy. Dlaczego pytasz?
- Maria wydaje się taka smutna. Myślałam, że to ma związek z... - urwała w połowie zdania. Doszła do wniosku, że nie powinna mówić Olavowi o ciąży Marii. Ona zapewne sama to zrobi, kiedy uzna, że nadszedł odpowiedni moment.
- Co chciałaś powiedzieć? - spojrzał na nią z niepokojem.
- Nic takiego.
- Może się zakochała? - dopytywał się Olav.
- Zdaje się, że był ktoś, kogo kochała, ale nic z tego nie wyszło. Elizabeth zauważyła, że twarz Olava przybrała dziwny wyraz.
- Ach tak... Czy ktoś go widział?
- Nie. Ten związek trwał krótko. Bardzo krótko.
- Czy ona wciąż go kocha?
Elizabeth spojrzała na niego, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo się tym interesuje. Nagle doszła do wniosku, że nie powinna rozmawiać o Marii za jej plecami.
- Sam ją o to zapytaj - powiedziała z uśmiechem, żeby go nie urazić. Olav milczał przez chwilę, rozkopując żwir czubkiem buta.
- Mogę zadać ci pytanie?
- Śmiało.
- Gdybyś doszła do wniosku, że nie kochasz Kristiana, tylko kogoś innego, że decyzja o poślubieniu Kristiana była pochopna, że powinnaś dać sobie więcej czasu - co byś wtedy zrobiła?
Elizabeth aż podskoczyła z wrażenia.
- O co ci chodzi? Przecież Jens był zaręczony z Liną, kiedy pojawił się w Dalsrud. Olav uśmiechnął się.
- Nie chodziło mi o Jensa - zamilkł, przyglądając się jej badawczo. - Nadal ci na nim zależy? Elizabeth przewróciła oczami.
- Jasne, że nie, ty wariacie! Jens jest dla mnie jak brat. Ale powiedziałeś to w taki sposób... Po prostu źle odczytałam twoje intencje.
- Miałem na myśli przyjaciela - wyjaśnił Olav. - Twierdzi, że ożenił się z niewłaściwą kobietą i strasznie się tym gryzie. W dzień i w nocy myśli o tej drugiej i chce wziąć rozwód, żeby móc poślubić ukochaną.
- Poproś go, żeby jak najszybciej o tym zapomniał - powiedziała Elizabeth. - Rozwodząc się, zniszczy życie wielu osobom. Przecież te kobiety mają swoje rodziny, które również będą musiały przez to przejść. Nie, niech tego nie robi - powtórzyła. - To nie przyniesie niczego dobrego. Dokonał wyboru i powinien ponieść konsekwencje swojej decyzji. Po chwili zjawiła się Elen.
- Wyglądacie, jakbyście rozmawiali o sprawach życia i śmierci. Lepiej ze mną zatańcz - powiedziała, chwytając Olava za rękę i ciągnąc za sobą.
- Dziękuję za rozmowę! - zawołał przez ramię.
- Nawzajem - szepnęła. Długo odprowadzała ich wzrokiem. Ani na moment nie uwierzyła w bajeczkę o przyjacielu. Wiedziała, że Olav mówił o sobie. Zrobiło jej się go żal.
Rozdział 9
Elizabeth była w drodze do sklepu. Wychodząc z domu, wyjaśniła, że brakuje im wielu rzeczy, ale prawda była taka, że chciała porozmawiać z Pederem w cztery oczy. Specjalnie wybrała dzień, w którym Maria miała wolne. Kiedy znalazła się na miejscu, od razu przeszła do rzeczy.
- Wiesz, że Maria jest w ciąży? - spytała, kiedy tylko ostatni klient opuścił sklep. Peder zrobił się czerwony jak piwonia.
- Może przejdziemy na zaplecze i tam porozmawiamy? - zaproponował, unikając jej wzroku.
- Nie, dziękuję. Dobrze mi się tutaj stoi. Poza tym mam mało czasu. Słyszałam, że wiesz o wszystkim?
- Tak, Maria powiedziała mi o tym.
- Podobno może pracować w sklepie tak długo, jak będzie chciała?
- Zgadza się. Elizabeth uśmiechnęła się.
- To miło z twojej strony. Peder wypuścił głośno powietrze i poruszył się niespokojnie.
- Dlaczego miałbym jej tego zabronić? Maria jest zdolną pracownicą, więc i tak ja najbardziej na tym zyskuję.
- Czy powiedziała, kto jest... - nagle zamilkła. Nie powinna wypytywać Pedera o szczegóły ich rozmowy, skoro Maria sama nie chce powiedzieć, kto jest ojcem jej dziecka. - Nie, nic takiego.
Zapadła cisza. Elizabeth nic nie przychodziło do głowy. Po chwili do sklepu wszedł obcy mężczyzna i powiedział, że najpierw chce się trochę rozejrzeć. Elizabeth również zaczęła oglądać wystawione towary. Może znajdę coś ładnego, co będę mogła wysłać Ane, pomyślała. Nagle do środka wszedł kolejny klient.
- A niech mnie! To naprawdę ty? - zapiał ten, który pierwszy wszedł do sklepu. Drugi mężczyzna zaśmiał się i splunął brązową śliną.
- Co ty tu robisz? - spytał. - Aaa, rozumiem: chcesz się spłukać ze wszystkich pieniędzy! - zaśmiał się z własnego dowcipu.
Elizabeth uśmiechnęła się i podeszła do lady. Wymieniła z pamięci potrzebne produkty, zapłaciła i podziękowała. Zanim wyszła, dodała cicho:
- Jeszcze raz dziękuję, że jesteś taki miły i opiekuńczy wobec Marii.
- A więc nie powiedziała o tym... - tym razem to on urwał w pół zdania. Elizabeth zatrzymała się.
- Co masz na myśli? Peder machnął ręką.
- Nic takiego.
Elizabeth odczekała chwilę, na wypadek gdyby Peder zmienił zdanie, ale on nie odezwał się więcej, więc odwróciła się i wyszła ze sklepu.
Jego słowa długo nie dawały jej spokoju. Czego nie chciał jej powiedzieć? Trudno. Albo dowiem się tego od Marii, albo umrę w nieświadomości, pomyślała i postanowiła dłużej o tym nie myśleć. Gdy dojechała do Dalsrud, zeskoczyła lekko z wozu. Właśnie wyprzęgała konia, gdy jej wzrok padł na Amandę, która biegła przez podwórze w stronę wygódki. Ku swojemu przerażeniu Elizabeth zauważyła, że twarz przyjaciółki jest czerwona i opuchnięta od łez.
- Co się stało? - spytała Elizabeth.
Amanda odwróciła twarz.
- Nic takiego. Elizabeth podeszła do niej.
- Przecież widzę, że płakałaś. Amanda potrząsnęła głową.
- Naprawdę nic się nie stało - powtórzyła, wycierając szybko twarz. - Już wcześniej źle się czułam i...
- Ale dlaczego płakałaś?
- Mogę już iść?
Elizabeth zrobiła krok do tyłu, żeby ją przepuścić. Stała bezradnie, odprowadzając Amandę wzrokiem, aż ta zniknęła za drzwiami wygódki. Wolnym krokiem wróciła do konia i skończyła go wyprzęgać. Po chwili na podwórze wyszła Helenę.
- Helenę, możesz podejść do mnie na chwilę? - zawołała Elizabeth. - Co się dzieje z Amandą?
- Co masz na myśli?
- Widziałam, jak biegła zapłakana do wygódki. Helenę wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Nie było mnie w domu, bo rozwieszałam pranie. Może pokłóciła się z Olem? Zauważyłam, że jakiś czas temu wypłynął łódką.
Elizabeth potrząsnęła głową. Tych dwoje zgadzało się niemal we wszystkim, a jeśli nawet zdarzyło im się pokłócić, Amanda nie wybuchała, płaczem.
- Może pójdę i zapytam, co się stało? - zaproponowała Helenę.
- To na nic. Próbowałam coś z niej wyciągnąć, ale Amanda nie chce powiedzieć prawdy. Lepiej zostawmy ją w spokoju.
Rozstały się i Elizabeth poszła odprowadzić konia.
Rozsiodłała go, wytarła, napoiła i dała siana. Już miała wychodzić, kiedy nagle usłyszała szelest. Przystanęła i zaczęła nasłuchiwać. Czy to była mysz? A może człowiek? Szelest powtórzył się. To nie była mysz, co do tego nie miała już żadnych wątpliwości. Przez moment rozważała, czy nie sprowadzić pomocy, ale szybko odrzuciła tę myśl i poszła sprawdzić, skąd pochodzą te odgłosy.
- Czy ktoś tu jest? - spytała głośno, starając się, żeby jej głos brzmiał pewnie. Cisza.
- Kimkolwiek jesteś, przestań chować się w sianie i wychodź natychmiast. Dobrze ci radzę, bo ten żart przestaje mnie śmieszyć. Nadal nic. Już miała się odwrócić, gdy znowu usłyszała szelest siana i ciche pogwizdywanie.
- Cóż, w takim razie idę po widły - powiedziała, nie ruszając się z miejsca. Nagle czyjeś silne ramiona objęły ją w pasie i rzuciły na siano. Przerażenie ścisnęło jej gardło. Próbując złapać oddech, szamotała się i wierzgała nogami.
- Spokojnie - szepnął jej napastnik do ucha. - Tylko spokój może cię uratować. Zamrugała oczami i wypluła źdźbła siana.
- Kristian! Co ty u licha wyprawiasz? - syknęła. Uśmiechnął się, odsłaniając białe zęby i obsypał jej twarz pocałunkami.
- Przyszedłem nakarmić zwierzęta, bo chciałem was trochę odciążyć. Kiedy tu weszłaś, postanowiłem zrobić ci kawał - zaśmiał się znowu i, niby dla żartu, chwycił ją za pierś.
- Przestań, słyszysz? - zawołała i chciała się podnieść, ale jej na to nie pozwolił.
- A to dlaczego?
- Po pierwsze dlatego, że ja tak mówię, po drugie dlatego, że wszędzie mam siano, a po trzecie dlatego, że nie podoba mi się to, co robisz. Wystarczy?
- A teraz? - spytał, obnażając jej pierś.
Elizabeth zadrżała. Nawet nie zauważyła, kiedy odpiął wszystkie guziki jej bluzki. Kiedy objął wargami różowy sutek, jej ciałem wstrząsnął dreszcz rozkoszy. Jej opór malał z każdą chwilą, a ciało stawało się miękkie i chętne.
- Przestań... - szepnęła bez przekonania, opierając dłonie na jego klatce piersiowej.
- Jesteś pewna? - spytał, przesuwając palce po jej nagim udzie aż do otworu w majtkach.
- Tak - westchnęła, rozsuwając uda. Zabrał rękę.
- Nie, nie przestawaj!
- Przecież mnie o to prosiłaś?
Uśmiechnęła się porozumiewawczo i rozpięła mu spodnie. Kristian uniósł się na łokciach, żeby ułatwić jej dostęp. Kiedy objęła palcami jego członek, jęknął cicho.
- Ty czarownico - szepnął, obnażając jej drugą pierś. Drażnił językiem oba sutki, aż wygięła plecy, błagając go, żeby przestał. Błyskawicznie zsunął spodnie i podciągnął jej spódnicę.
- Zrób to szybko i mocno - poprosiła.
Kiedy wszedł w nią, oplotła go nogami i straciła poczucie rzeczywistości. Chwilę później leżeli obok siebie, starając się uspokoić oddechy.
- Co myśmy najlepszego zrobili? - jęknęła Elizabeth i podniosła się do pozycji siedzącej.
- Mam ci to wytłumaczyć? - spytał Kristian. - Najpierw rozpiąłem twoją bluzkę, potem uniosłem do góry spódnicę, następnie...
- Wariat! Nie to miałam na myśli. A gdyby ktoś nas zobaczył? - szybko doprowadziła się do porządku i wyciągnęła z włosów źdźbła siana. - Ty też się pospiesz! Wiele osób widziało, jak tu wchodziłam. Na pewno już się zastanawiają, dlaczego tak długo nie wychodzę. Kristian był tak powolny, że Elizabeth z trudem kryła rozdrażnienie. W końcu oboje byli gotowi.
- Wyjdziemy razem? - spytała.
- A dlaczego nie?
Wzruszyła ramionami. Na szczęście na podwórzu nie spotkali żywej duszy. Nikt też nie obserwował ich przez okno. Z uśmiechem błąkającym się w kąciku ust, Elizabeth szybkim krokiem ruszyła w stronę domu.
Dopiero przy obiedzie zwróciła uwagę na gniewne spojrzenia, jakimi obrzucały się Pernille i Amanda.
Przez cały posiłek nie spuszczała ich z oka. Widziała, że unikają się jak ognia i nie odzywają do siebie ani słowem.
Kiedy po skończonym obiedzie mężczyźni wyszli z kuchni, odciągnęła Pernille na stronę.
- Mogłabyś mi w czymś pomóc?
- Oczywiście - zaszczebiotała opiekunka. - Teraz?
- Tak. Mam kłopoty z nową robótką. Może ty byś na nią zerknęła? Elizabeth wprowadziła Pernille do salonu i starannie zamknęła za sobą drzwi.
- A teraz słucham - powiedziała, składając ręce na piersiach. - Co się dzieje między tobą i Amandą?
- Co takiego? - Pernille poczerwieniała jak świeżo malowana ściana szopy na lodzie. - Nie rozumiem, o czym mówisz. Nic się nie dzieje. Skąd ten pomysł? - spytała, unikając jej spojrzenia.
- Kiedy wróciłam do domu, Amanda z płaczem biegła przez podwórze.
- Powiedziała coś?
- Nie, ale już przy stole zauważyłam, że dziwnie się zachowujecie. No już, mów, co się dzieje. Pernille milczała, zaciskając usta w wąską kreskę.
- Ja nie żartuję - rzuciła ostro Elizabeth. - Amanda jest naszym gościem i należy jej się szacunek. Albo powiesz mi, o co chodzi, zachowując resztki honoru, albo pójdę do Amandy i od niej dowiem się prawdy. Co wybierasz?
Pernille powoli podniosła wzrok, a Elizabeth poczuła, że ciarki przechodzą jej po plecach. Oczy opiekunki przypominały czarne, wąskie szparki, a wargi wykrzywiały się w złośliwym grymasie.
- Amanda to zła kobieta - wysyczała. - Zła!
- Co ty powiedziałaś? - pytanie Elizabeth zabrzmiało jak ledwo słyszalny szept. Oddech Pernille zrobił się szybki i urywany, a jej duże piersi wznosiły się i opadały.
- Amanda bije dzieci - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Co? No, teraz to przesadziłaś. Kiedy Pernille zbliżyła się, Elizabeth mimowolnie zrobiła krok do tyłu.
- Mały William był trochę... niegrzeczny i upierał się, że chce dotknąć żelazka. I wtedy Amanda go uderzyła.
- Mocno?
- Dość mocno. - W co?
- Czy to ma jakieś znaczenie?
- Tak - Elizabeth zobaczyła, że na czoło Pernille wystąpiły krople potu.
- W pupę.
- Rozpłakał się? Pernille zrobiła wielkie oczy.
- Oczywiście, że tak.
- Nic dziwnego, że się rozzłościł. Ale ma na sobie grubą pieluchę, więc prawie nic nie poczuł. Pójdziesz teraz do Amandy i poprosisz o wybaczenie.
- Co takiego? - Pernille nie mogła złapać tchu. - To chyba jakiś żart? Ja mam ją przeprosić za to, że bije dzieci? Paskudna dziewucha! Już ja jej...
Pernille zacisnęła pulchne dłonie w pięści i spojrzała z wściekłością przed siebie. Elizabeth patrzyła na nią z niedowierzaniem. Reakcja Pernille była równie przerażająca, co nieoczekiwana. - Co powiedziałaś Amandzie po tym, jak dała Williamowi klapsa w pupę?
Pernille wzdrygnęła się.
- Nic takiego - odpowiedziała, błądząc oczami po salonie. - Ja... poprosiłam ją, żeby więcej tego nie robiła.
Elizabeth przyjrzała się jej badawczo. Jeśli potraktowała ją jak Sarę, nic dziwnego, że Amanda wybiegła z domu z płaczem.
- Teraz idź i przeproś Amandę. Musisz mi obiecać, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Amanda jest dla mnie jak młodsza siostra i należy jej się szacunek.
Pernille nie ruszyła się z miejsca. Stała tak dłuższą chwilę, skubiąc oparcie krzesła, aż w końcu spojrzała na Elizabeth i spytała z niedowierzaniem.
- Jak siostra?
- Tak. Sprowadziłam ją tutaj jako służącą, kiedy była małą dziewczynką. Pracowała wtedy w innym gospodarstwie, w którym źle ją traktowano. O mało nie umarła. To ja ją uratowałam.
- Naprawdę? - głos Pernille zabrzmiał nieco łagodniej.
- A teraz zrób, o co proszę, a zapomnę o całej sprawie i nigdy do niej nie wrócę. Opiekunka skinęła głową i z wyraźnym ociąganiem wyszła z pokoju.
Elizabeth zamarła w bezruchu. Przez uchylone drzwi usłyszała, jak Pernille wywołuje Amandę na korytarz i przeprasza za to, że była wobec niej taka niemiła.
- W porządku - odpowiedziała krótko Amanda, po czym obie zniknęły w kuchni.
Elizabeth opadła na krzesło i zamknęła oczy. Czuła, że musi dowiedzieć się prawdy o Pernille. Tylko od kogo? Żona lensmana! Tak, ona zna odpowiedzi na moje pytania, nie wiadomo tylko, czy będzie chciała mi ich udzielić, pomyślała Elizabeth. Wpatrywała się w niewidoczny punkt na ścianie. Perspektywa rozmowy z tą kobietą nie była kusząca, ale nie miała wyjścia. Musiała poznać prawdę.
Dwa dni później postanowiła złożyć wizytę żonie lensmana. Zapakowała do torby kilka motków przędzy, żeby uniknąć pytań o cel wizyty.
- Żona lensmana chciała przyjrzeć się naszym kolorom - wyjaśniła.
Mimo to Helenę spojrzała na nią podejrzliwie. Elizabeth szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi. Zanim wyszła, dodała jeszcze:
- Wcale mnie to nie cieszy, bo nasze stosunki pozostawiają wiele do życzenia. Ale jak mus, to mus. Pernille poprosiła, żeby Elizabeth przekazała im serdeczne pozdrowienia i przeprosiła za to, że tym razem nie mogła ich odwiedzić.
- Proszę powiedzieć, że postaram się wpaść następnym razem, kiedy będę miała wychodne - dodała. Drzwi otworzyła jej służąca. Zanim Elizabeth zdążyła zapytać o żonę lensmana, ta już stała naprzeciwko niej.
- No, jesteś nareszcie! - powiedziała i ruchem ręki odprawiła służącą. - Idź i przygotuj kawę - rozkazała dziewczynie, po czym odsunęła się, żeby wpuścić Elizabeth do środka.
Ciekawe, co miała na myśli, mówiąc „nareszcie”? - zastanawiała się Elizabeth, ściągając wierzchnie ubranie.
Żona lensmana wprowadziła ją do pokoju i wskazała krzesło. Elizabeth natychmiast zajęła wyznaczone miejsce.
- Czekałam na ciebie - powiedziała tamta. Ona sama nie usiadła, tylko zaczęła krążyć niespokojnie po pokoju. Przestawiła kilka bibelotów, poprawiła obraz, który i tak wisiał prosto i dopiero wtedy utkwiła spojrzenie w Elizabeth. - Tak?
- Jak się spisuje Pernille? Czy w Dalsrud wszystko w porządku?
- Pernille jest bardzo dobrą opiekunką i często pomaga służącym w ich obowiązkach.
Żona lensmana zaśmiała się krótko.
- Obie wiemy, że nie o to pytałam. Elizabeth nie odpowiedziała. Odchrząknęła i wygładziła spódnicę.
- Cudowną mamy dzisiaj pogodę, prawda? Kobieta znowu się zaśmiała, przeszła się kilka razy tam i z powrotem, aż w końcu opadła na krzesło.
- Chcę wiedzieć, jak naprawdę układają się wasze stosunki z Pernille.
Zanim Elizabeth zdążyła odpowiedzieć, do pokoju weszła służąca, niosąc kawę i półmisek, na którym leżało kilka kawałków czekoladowego ciasta. To jest to samo ciasto, które podano na deser tego dnia, gdy byliśmy u nich na obiedzie, pomyślała Elizabeth, a na głos powiedziała:
- To wyjątkowo smaczne ciasto. Może mogłabym dostać przepis? Żona lensmana zwróciła się do służącej:
- Zapisz przepis na kartce.
Dziewczyna skinęła głową, dygnęła i bezszelestnie opuściła pokój.
Elizabeth podmuchała na kawę i wypiła kilka łyków, po czym nabrała głęboko powietrza. Żona lensmana już dawno ją przejrzała. Nie pozostawało nic innego, jak tylko odważnie stawić jej czoło.
- Proszę opowiedzieć mi o Pernille. Jaką jest osobą? - zapytała i odstawiła filiżankę, która cicho zabrzęczała.
- Jeszcze to do ciebie nie dotarło? To zła kobieta. I mówiąc delikatnie: niespełna rozumu.
- W każdym człowieku jest coś dobrego, w Pernille również. Żona lensmana prychnęła pogardliwie.
- Jest taka dobra, że męża do grobu wpędziła. Elizabeth znieruchomiała.
- Co pani ma na myśli? Chyba nie to, że Pernille... pozbawiła go życia?
- Owszem, można tak powiedzieć. Ale proszę częstować się ciastem. Elizabeth nałożyła kawałek na talerzyk, ale nawet go nie tknęła.
- Niestety, jestem zmuszona ci przypomnieć, że obowiązuje was umowa i że nie możesz jej tak po prostu wymówić - triumfowała żona lensmana.
- Wiem o tym. Podpisałyśmy umowę na trzy lata - odpowiedziała niechętnie Elizabeth. Kobieta zaniosła się takim śmiechem, że o mało nie wylała sobie kawy na suknię.
- Trzy lata - powtórzyła, trzymając się za brzuch. - Skąd ci przyszedł do głowy taki absurdalny pomysł?
- To ona umieściła ten zapis w umowie.
- Ale chyba ty też miałaś w tej sprawie coś do powiedzenia?
- To wszystko działo się tak szybko, a poza tym dzieci rzeczywiście będą potrzebowały opieki przez najbliższe trzy lata.
- Boże uchowaj! - żona lensmana wciąż się śmiała. - Coś mi się zdaje, że wpadłaś jak śliwka w kompot - dodała, wycierając łzy śmiechu. Elizabeth ugryzła kawałek ciasta i poczuła smak wybornej czekolady.
- Co dokładnie stało się z mężem Pernille? - zapytała.
- Zabiła go, ot co!
- W jaki sposób?
- Doprowadziła go do samobójstwa. Powiesił się. Elizabeth poczuła, że powoli opada z niej napięcie. Co za bzdury! - pomyślała. Zona lensmana na pewno jest zazdrosna o swoją przyrodnią siostrę, która jest o wiele milszą osobą.
- Oczywiście nie można tego udowodnić - powiedziała ta druga i poczęstowała się kolejnym kawałkiem ciasta. - To samo dotyczy śmierci jej ojca.
- Jej ojca?
- Miałyśmy wspólną matkę, lecz różnych ojców. I ojciec Pernille został otruty - trutką na szczury! Elizabeth wzdrygnęła się.
- Chyba nie mówi pani poważnie.
- Jak najbardziej. Pernille uważała, że ojciec nie był dość miły dla naszej matki. Pewnego dnia został otruty. Widziałam, że Pernille udało się kupić truciznę w aptece, ale nie zauważyłam, kiedy dodała mu ją do jedzenia.
Elizabeth podniosła filiżankę do ust, ale ręka drżała jej tak bardzo, że musiała odstawić filiżankę na miejsce.
- Przecież on mógł sam się otruć.
- Lensman również był tego zdania. Zresztą któż podejrzewałby dziecko? Małe, niewinne dziecko - żona lensmana prychnęła z pogardą i zmrużyła oczy. - Pernille to diabelskie nasienie.
- Proszę tak nie mówić - poprosiła Elizabeth, nie kryjąc wzburzenia. - Bóg słyszy każde nasze słowo.
- I widzi wszystko, co robimy. W dniu swojej śmierci Pernille odpowie przed Bogiem za to, czego się dopuściła. Elizabeth poczuła, że ciarki przechodzą jej po plecach. Potarła ramiona, żeby się rozgrzać.
- Tak czy inaczej, nie może pani twierdzić, że Pernille otruła własnego ojca. Małe dziecko nie jest do tego zdolne. A jak udałoby jej się kupić trutkę na szczury? Zona lensmana wzięła do ust duży kawałek ciasta i długo go przeżuwała.
- Powiedziała, że ojciec ją wysłał, bo w naszym domu zalęgły się szczury. I aptekarz jej uwierzył. Pernille miała wtedy dziesięć lat, ale jeśli chodzi o czynienie zła była skuteczniejsza niż niejeden dorosły. Kiedy ojciec źle się poczuł, stała schowana za drzwiami i zacierała ręce z radości, a na pogrzebie nie uroniła ani jednej łzy. A kiedy wróciłyśmy do domu, przytuliła się do mamy i powiedziała, że teraz, kiedy pozbyłyśmy się jej ojca, w końcu będzie nam się dobrze żyło.
- Czy to znaczy, że ojciec Pernille z wami mieszkał? A co z pani ojcem?
- Zginął w lesie, przywalony drzewem. Mama ponownie wyszła za mąż i urodziła Pernille.
- A więc Pernille... pozbywa się tych, których nie lubi?
- Zgadza się. Byłoby dla was najlepiej, gdyby wszyscy mieszkańcy Dalsrud żyli z Pernille w zgodzie. Sara i Amanda, dźwięczało Elizabeth w uszach. Pernille nie lubiła ich obu, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Elizabeth miała nadzieję, że po ich pamiętnej rozmowie opiekunka zmieniła zdanie co do Amandy. A Sara od dawna nie pokazywała się w Dalsrud. Wyglądało na to, że niebezpieczeństwo zostało chwilowo zażegnane.
- Ale przecież Pernille kocha dzieci - dalej badała grunt Elizabeth.
- O tak, wprost za nimi przepada! Niech Bóg ma w opiece tego, kto wyrządzi im krzywdę. Elizabeth była taka oszołomiona tym wszystkim, co usłyszała, że nie mogła zebrać myśli. Czy to możliwe, żeby Pernille zabiła własnego ojca trutką na szczury? Żona lensmana najwyraźniej potrafiła czytać w jej myślach, bo powiedziała:
- Oficjalna wersja brzmiała, że trucizna leżała w spiżarni obok sera. Lensman stwierdził, że musiało dojść do tragicznej pomyłki, tym bardziej że w spiżarni było ciemno. Ale przecież gdyby naprawdę tak było, ojciec poczułby różnicę w smaku i wypluł truciznę. Ja natomiast znalazłam truciznę w środku sera, ale nikt nie chciał mnie słuchać.
Elizabeth nie mogła się skupić. Wszystko się w niej buntowało. Historie, które usłyszała, brzmiały zupełnie nieprawdopodobnie, wręcz groteskowo. Trudno jej było uwierzyć, że kobieta, która mieszka pod jej dachem jest zimną, wyrachowaną morderczynią, która nie zawaha się zabić tego, kto stanie jej na drodze.
- Na mnie już czas - powiedziała ochrypłym głosem. - Dziękuję za kawę i ciasto. Podniosły się równocześnie.
- I dziękuję za informacje - dodała i ruszyła w stronę drzwi.
- Naprawdę nie ma za co.
Żona lensmana po raz kolejny uśmiechnęła się tak, jakby cieszyło ją, że udało jej się kogoś przerazić. Elizabeth wybiegła jak oparzona. Dopiero gdy była już blisko domu, przypomniało jej się, że zapomniała wziąć przepis na ciasto.
Z kuchni dobiegało jedynie brzęczenie drutów i ciche skrzypienie krosien. Elizabeth podniosła wzrok znad robótki. Takie chwile sprawiały, że odzyskiwała siły. Były jak balsam dla udręczonej duszy i relaks dla ciała.
Maria dostała kilka motków najdelikatniejszej owczej wełny i właśnie dziergała ubranka dla dziecka. Niektórzy twierdzili, że w pierwszej połowie ciąży nie powinno się kompletować wyprawki. Inni byli zdania, że nie powinno się tego robić, zanim dziecko przyjdzie na świat, na wypadek gdyby coś poszło nie tak. Ból po stracie dziecka był podobno o wiele większy, jeśli już na początku ciąży wyprawka była gotowa. Elizabeth nic sobie z tego nie robiła. Jej zdaniem ból był taki sam bez względu na to, czy wyprawka była gotowa, czy nie. A dziecko trzeba było w coś ubrać.
Przeniosła wzrok na Pernille, która drobnym, starannym ściegiem przeszywała sobie właśnie suknię, od czasu do czasu zagadując dzieci bawiące się na podłodze. Ciekawe, jak wyglądała jako dziecko? Pewnie była pulchną, słodką dziewczynką. Czy dziesięcioletnie dziecko jest w stanie otruć własnego ojca? Elizabeth cofnęła się w myślach do czasu, gdy Ane miała dziesięć lat. Była dziecinna, radosna jak skowronek i troskliwie opiekowała się wszystkimi zwierzętami w gospodarstwie. Kiedyś zakradła się do spiżarni po cukier dla konia i to była najgorsza rzecz, jakiej się dopuściła. Była ufna i miała o wszystkich dobre zdanie - bez względu na to, do jakiej grupy społecznej należeli. Traktowała wszystkich jednakowo, nigdy nikogo nie faworyzowała. Nie, dziecko nie mogło zrobić czegoś takiego. Dzieci są niewinne jak anioły. A już na pewno nie snują morderczych planów.
Elizabeth doszła do wniosku, że żona lensmana musi być chorobliwie zazdrosna, skoro oskarża siostrę o zbrodnię. Jak coś takiego mogło jej przejść przez gardło? Jak mogła twierdzić, że Pernille podała ojcu trutkę na szczury? Ponownie przyjrzała się opiekunce. Pernille odmierzyła nitkę i odcięła ją od szpulki. Wyglądało na to, że dobrze dogadują się z Amandą. Gdyby coś było nie tak, Elizabeth na pewno by to zauważyła. Może pomogło to, że nazwałam Amandę swoją siostrą? - zastanawiała się przez chwilę.
- Już niedługo stąd wyjedziemy - powiedziała Amanda i westchnęła.
- Dostaję dreszczy na myśl o tym dniu - odpowiedziała Maria, nie odrywając wzroku od kołowrotka. Amanda roześmiała się i włożyła do koszyka motek delikatnej przędzy.
- Zupełnie niepotrzebnie. Postaramy się często do siebie pisać. Elizabeth również obawiała się rozstania.
- Myślisz, że uda wam się jeszcze kiedyś przyjechać? - spytała. Amanda uśmiechnęła się smutno.
- Wątpię. Podróż jest długa i bardzo droga. Wiele lat odkładaliśmy pieniądze, by móc was odwiedzić.
- A jeśli my zapłacimy?
- Nie, nie możemy przyjąć od was pieniędzy. A poza tym to bardzo męcząca wyprawa. Elizabeth skinęła głową. Amanda już wcześniej opowiedziała jej o podróży ze szczegółami.
- Cóż, takie jest życie - westchnęła. - Większość emigrantów nigdy nie wraca w rodzinne strony. Mieliśmy ogromne szczęście, że mogliśmy zobaczyć się z wami i Nilsem. Czego więcej można chcieć?
- Żebyście wrócili do Norwegii - zaśmiała się Helenę. Amanda również się roześmiała.
- Wybrałaś już imiona dla dziecka? - zwróciła się do Marii, zmieniając temat rozmowy.
- Chyba tak. Jeśli urodzę dziewczynkę, nazwę ją Kristine, a jeśli chłopca, to dam mu na imię Kristofer. Co o tym sądzicie?
- Piękne imiona - pochwaliła ją Amanda. - Ale pamiętaj, że to ty sama decydujesz.
- Oho, zdaje się, że Kristian ma gościa - powiedziała Helenę, wskazując głową na okno. Elizabeth odwróciła się i spojrzała przed siebie.
- O matko! To Sara - wyszeptała, czując ciarki na plecach. Powoli traciła nadzieję, że kiedykolwiek uwolnią się od tej kobiety. Ciekawe, czego chciała tym razem?
Sara podeszła do Kristiana i zaczęła z nim rozmawiać. Kristian nie wyglądał na zadowolonego: rozgarniał butem żwir, wymachiwał ręką i drapał się po głowie. Tymczasem Sara stała z zalotnie przechyloną głową i bawiła się guzikiem jego kurtki - zupełnie tak, jakby była jego żoną albo narzeczoną. Elizabeth poczuła nagłą złość.
- Penije ma aua? - usłyszała nagle głos Signe i odwróciła się instynktownie.
- Wielkie nieba! - zawołała, zrywając się na równe nogi. - Pernille, przecież ty krwawisz! Szybko posadziła ją na ławie i namoczyła ścierkę w wiadrze z wodą.
- Przyłóż ją do rany, a ja w tym czasie pobiegnę po kilka rzeczy.
- Co się stało? - spytała Helenę, wyciągając szyję.
- Nic takiego - odpowiedziała Pernille i uśmiechnęła się niewyraźnie. - Po prostu skaleczyłam się nożycami.
Elizabeth przyniosła czyste ściereczki i kilka liści babki, które trzymała w filiżance z wodą.
- Te liście na pewno ci pomogą - powiedziała i delikatnie usunęła zakrwawioną ścierkę. Rana jest taka głęboka, że na pewno wywołuje straszny ból, pomyślała i zerknęła na Pernille. Tymczasem opiekunka wpatrywała się w coś, co znajdowało się za oknem. Jej oczy przypominały czarne, wąskie szparki, a górna warga unosiła się nierówno, odsłaniając zęby. Pucołowata twarz wykrzywiała się w grymasie. Elizabeth podążyła za jej wzrokiem i zamarła z przerażenia. To nie było przypadkowe zranienie - Pernille wbiła sobie nożyce głęboko w rękę, kiedy wpatrywała się jak zahipnotyzowana w Sarę. Elizabeth odniosła wrażenie, że opiekunka nie była świadoma tego, co się stało. Myślami była zupełnie gdzieś indziej.
Elizabeth natychmiast przypomniała sobie rozmowę z żoną lensmana. „A więc Pernille pozbywa się tych, których nie lubi?” „Tak, Pernille to diabelskie nasienie”.
Elizabeth przyglądała się Amandzie, która prasowała swoje ubrania. Robiła to z niezwykłą precyzją, tak by niczego nie przypalić ani nie pobrudzić sadzą. Każdą wyprasowaną rzecz starannie składała, a następnie wkładała do dużego kufra podróżnego. Pracowała z uśmiechem, przechylając głowę nieco na bok.
Elizabeth włożyła drut w oczko, ale po namyśle powoli go wyjęła. Czuła, że i tak nic z tego nie będzie, bo była zbyt rozkojarzona, by móc skupić się na pracy. Nie chciała, żeby Amanda wracała do Ameryki. Chciała zatrzymać ją przy sobie na zawsze - ją, Olego i Jonasa. A tymczasem już za kilka godzin, następnego dnia rano, wszyscy troje mieli opuścić Dalsrud.
- Nie możecie zostać w Norwegii? - spytała cienkim głosem.
Amanda roześmiała się i odstawiła żelazko. Ostatnie ubranie - świeżo wyprasowane i pięknie złożone - trafiło do kufra.
- Ameryka jest teraz moim domem - odpowiedziała łagodnym tonem. - Zresztą posłuchaj tego - dodała i wskazała głową na otwarte okno kuchenne. - Jonas rozmawia ze swoim ojcem po angielsku. I chociaż zna norweski, w naturalny sposób wybiera angielski.
Elizabeth spojrzała na Olego i Jonasa, którzy właśnie rąbali drewno. Przez chwilę przysłuchiwała się ich rozmowie. Nie znała angielskiego, nie licząc „tak”, „nie” i paru innych słówek. Odwróciła wzrok od okna i zrobiła na drutach kilka oczek.
- Ale przecież Norwegia to wasza ojczyzna - powiedziała, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że zachowuje się jak dziecko.
- Wiem o tym - odpowiedziała Amanda i usiadła przy stole. - Jest ci przykro, że wyjeżdżamy?
- Tak - Elizabeth musiała przełknąć ślinę, by móc to powiedzieć.
- Cóż za niemądre pytanie! Oczywiście, że jest ci przykro. Mnie również zbiera się na płacz, ale przecież nie stracimy ze sobą kontaktu. Będziemy pisać do siebie listy - tak jak do tej pory.
- Pomimo smutku, który teraz czuję, cieszę się, że mogliśmy was gościć - powiedziała Elizabeth, siląc się na uśmiech. - Przekonałam się na własne oczy, że w Ameryce jest wam dobrze i że jesteście szczęśliwi. Jestem pewna, że twoim rodzicom również kamień spadł z serca. Amanda przytaknęła.
- To prawda. Elizabeth włożyła rękę do kieszeni i wyjęła z niej kopertę.
- A to mały prezent od nas. Amanda zawahała się.
- Co to takiego?
- Parę koron, żebyście mogli kupić sobie coś ładnego. Jakąś pamiątkę z podróży.
- Bardzo dziękuję! - Amanda wzięła do ręki kopertę i chciała ją otworzyć, ale Elizabeth jej przeszkodziła.
- Nie, zaczekaj aż będziecie w drodze - poprosiła. Amanda skinęła głową i wsunęła kopertę do kieszeni.
- Jak sobie życzysz.
Elizabeth nie chciała, żeby Amanda zobaczyła, ile pieniędzy znajduje się w kopercie. Wiedziała, że przyjaciółka odmówiłaby przyjęcia takiej dużej kwoty.
- Najlepszym prezentem są wszystkie wspomnienia, które ze sobą zabieram - powiedziała Amanda i spojrzała na nią poważnym wzrokiem. - Nigdy nie zapomnę tego, co razem przeżyliśmy. Kiedy Jonas dorośnie, opowie o tym swoim dzieciom, a potem wnukom. Kto wie: może nawet za sto lat ludzie będą mówić o naszej wyprawie! - zaśmiała się głośno.
- A może Jonas przyjedzie tu kiedyś z żoną i dziećmi? - rozmarzyła się Elizabeth.
- Całkiem możliwe - Amanda zamyśliła się. - Mam tyle wspomnień... - powtórzyła. - Powiedz mi Elizabeth, czego chciała Sara tamtego dnia, w którym Pernille skaleczyła się nożycami?
- Odebrać mi Kristiana.
- Nie żartuj sobie ze mnie!
- No dobrze. Przyszła prosić Kristiana o pomoc przy księgach rachunkowych. Stara śpiewka.
- A co on na to?
- Powiedział, że nie ma czasu i poradził, żeby porozmawiała z lensmanem, który również świetnie się na tym zna. Amanda zaśmiała się cicho.
- Brawo! Ciekawe, skąd ta zmiana w jego zachowaniu?
- Ja z nim rozmawiałam.
- Naprawdę? To wspaniale! - Amanda poklepała ją po ręce.
Elizabeth spojrzała na nią i spytała poważnym głosem:
- Cały czas się zastanawiam, co zaszło między tobą a Pernille tamtego dnia, kiedy płakałaś... Amanda natychmiast spoważniała. Zamyślona patrzyła przez okno.
- Ta kobieta jest nienormalna.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Amanda przeniosła wzrok na przyjaciółkę.
- Ona mnie przeraża. Ona jest... - urwała, szukając odpowiedniego słowa. - Nie, nie powinnam jej oczerniać. Tamtego dnia byłam zmęczona i rozdrażniona. Przez chwilę milczała.
- Opowiadałam ci już o Pedriniusie?
Elizabeth pokręciła głową. Wiedziała, o kogo chodzi - o strasznego pijaka, który często upijał się do nieprzytomności, tak, że nie był w stanie odnaleźć drogi do domu. Kładł się wtedy spać przy drodze, za dużym kamieniem.
- Pewnego dnia, kiedy jak zwykle wracał do domu pijany w sztok i usnął za kamieniem, zobaczyły go jakieś dzieciaki i postanowiły zrobić mu kawał. Zakradły się na plebanię i wyniosły stamtąd wiadro czerwonej farby. Wróciły do Pedriniusa i pomalowały mu zęby na jadowicie czerwony kolor. Elizabeth głośno się zaśmiała.
- A on niczego nie zauważył?
- Absolutnie niczego. Możesz sobie wyobrazić, jak zareagowała jego żona, kiedy w końcu dotarł do domu! Przeżyła szok. Myślała, że Pedrinius krwawi z ust i pobiegła po maść.
- Ale chyba nie chciała posmarować mu ust maścią?
- Tej biedaczce brakowało piątej klepki. Tymczasem Pedrinius nie miał pojęcia, o co jej chodzi. Krzyczał, że diabeł ją opętał i odebrał jej resztki rozumu. Tak, tamtego dnia na pewno nie przebierali w słowach. Mogę się założyć, że w ruch poszły nie tylko pięści, ale i inne ciężkie przedmioty!
Elizabeth dawno tak dobrze się nie bawiła. Śmiała się tak długo i serdecznie, że aż rozbolały ją mięśnie brzucha i łzy pociekły jej po policzkach.
- Właśnie takie chwile musimy zachować w pamięci, kiedy się rozstaniemy - powiedziała Elizabeth. Amanda złapała ją za rękę.
- Wspomnień nikt nam nie odbierze. Pozostaną z nami na zawsze - powiedziała uroczystym tonem, ale po chwili znowu wybuchnęła śmiechem, bo przypomniała jej się inna śmieszna historia.
- ... i do końca życia darli ze sobą koty - zakończyła swoją opowieść Amanda. - A wiesz, co kazała napisać na jego grobie?
- Nie.
- „Tak łatwo mi się nie wywiniesz” - Amanda śmiała się do rozpuku. - Wiesz, co jeszcze słyszałam? - spytała, zanosząc się od śmiechu. Elizabeth pokręciła głową i otarła łzy.
- Musisz tego posłuchać...
Tego wieczoru humor długo ich nie opuszczał.
Następnego dnia rano byli gotowi do wyjazdu. Elizabeth postanowiła, że nie będzie płakać. Później, kiedy zostanie sama, może pozwoli sobie na chwilę słabości, ale nie teraz. Kiedy jednak stanęli przed domem i zaczęli się ze sobą żegnać, poczuła, że żal ściska jej gardło. Przez chwilę przyglądała im się intensywnie, starając się zapamiętać każdy szczegół ich wyglądu. Na starość będzie wspominała właśnie ten moment i te twarze: młode, o gładkiej skórze i pięknym, jasnym uśmiechu.
- Możemy wysyłać sobie zdjęcia - powiedziała Amanda, jakby czytała w jej myślach. - Dzięki temu będziemy jakby bliżej siebie.
Elizabeth skinęła głową Milczała, żeby się nie rozpłakać. Kristian objął żonę ramieniem i przycisnął lekko do siebie, próbując dodać jej otuchy. Właśnie tego potrzebowała.
- Szczęśliwej podróży! Napiszcie do nas, jak dojedziecie na miejsce. Chociaż parę słów.
- Obiecujemy - powiedział Ole i jeszcze raz wyciągnął rękę na pożegnanie. - Dziękujemy wam za wszystko. Niestety na nas już czas. Chcemy jeszcze pożegnać się z rodzicami Amandy. Elizabeth uścisnęła Jonasa, który - wyraźnie zawstydzony - starał się uwolnić z jej objęć. Elizabeth roześmiała się. Po chwili wóz ruszył sprzed domu, a ona nadal uśmiechała się i machała im na pożegnanie, dopóki nie zniknęli za zakrętem. Dopiero wtedy weszła do domu.
Przez kilka następnych dni nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wiele razy przyłapywała się na tym, że pyta o Amandę albo prosi Jensa, żeby poszedł po Olego. Wydawało jej się, że słyszy śmiech i tupot nóg Jonasa, ale to było tylko złudzenie. Zdarzyło jej się również nakryć dla trzech osób więcej. Jednak z czasem wrócili do dawnego rytmu dnia. Czas i myśli zajmowały im głównie obowiązki. Elizabeth obiecała sobie w myślach, że jak tylko znajdzie wolną chwilę, usiądzie do pisania listu.
Rozdział 10
Elizabeth stała przed bieliźniarką i układała poszwy na kołdrę. Nagle jej wzrok padł na stos małych powłoczek na kołdrę i poduszkę. Przez chwilę wodziła po nich palcem, po czym wyjęła jedną z nich i pogładziła delikatną koronkę. To wszystko Maria miała dostać w posagu, w ozdobnej skrzyni, którą sprezentowali jej z okazji konfirmacji. Miała w niej gromadzić wszystko, co zwykle przydaje się młodemu małżeństwu. Zamiast tego w jej skrzyni znajdzie się wyprawka dla dziecka, pomyślała z żalem Elizabeth.
- Trudno - powiedziała do siebie. - Każde dziecko to błogosławieństwo - bez względu na okoliczności, w jakich przychodzi na świat.
Maria była w czwartym miesiącu ciąży, ale tylko ci, którzy o tym wiedzieli, byli w stanie zauważyć niewielkie zmiany w jej wyglądzie. Na razie, westchnęła Elizabeth. Jak tylko brzuch jej urośnie, zaczną się pytania. Nie wyobrażała sobie Marii stojącej za ladą, kiedy ciąża stanie się widoczna. Nie mieściło jej się w głowie, że Maria może tego chcieć, ale ostatecznie to był jej wybór. Była przecież dorosła i mogła robić, co chciała.
Przez pewien czas Elizabeth obawiała się, że siostra celowo bierze na siebie najcięższe obowiązki, żeby wywołać poronienie. Sama nie wiedziała, skąd jej to przyszło do głowy. Może podejrzewała siostrę o te same myśli, z którymi zmagała się, kiedy była w ciąży z Ane? Jednak Maria była rozsądną osobą. Jeśli mężczyźni byli w gospodarstwie, wyręczała się nimi, a jeśli nie, cięższe prace po prostu zostawiała. Natomiast późnym wieczorem szyła i dziergała maleńkie ubranka. Nigdy nie rozmawiano na temat przyszłości, jakby wszystkich obowiązywała niepisana umowa, żeby nie poruszać tego tematu.
Elizabeth odłożyła pościel na miejsce i zamknęła drzwi bieliźniarki. Powoli zeszła po schodach. Kiedy była na najniższym stopniu, usłyszała głosy dobiegające z kuchni.
- Ale będzie radość, kiedy urodzisz dziecko! - ekscytowała się Pernille. - Powinnaś cieszyć się każdym dniem ciąży. Jesteś zdrowa, więc nie masz powodu do zmartwień. Wspaniale jest być w ciąży, prawda?
- Taak - zawahała się Maria. - Chyba tak.
Zapadła cisza. Elizabeth już miała się ujawnić, gdy nagle usłyszała głos Pernille:
- Nie chcę się wtrącać, ale uważam, że ojciec dziecka powinien wziąć na siebie część odpowiedzialności.
- Co masz na myśli, mówiąc „część odpowiedzialności”?
- Powinien przynajmniej dowiedzieć się o ciąży.
- Przecież mówiłam, że jest żonaty.
- Skoro mógł zrobić ci dziecko, może również poznać skutki swojego zachowania - powiedziała surowo Pernille. Elizabeth wstrzymała oddech. Wiedziała, że nie powinna podsłuchiwać pod drzwiami, a jednak nie ruszyła się z miejsca.
- Przecież nie zrobił tego sam - odparła cicho Maria.
- Oczywiście, że nie. Nie powiesz mi, kim on jest? Czasem łatwiej jest zwierzyć się komuś obcemu.
- Nie. To sprawa między mną a moim dzieckiem - kiedy będzie wystarczająco duże, żeby to zrozumieć. Elizabeth poczuła, że serce bije jej coraz szybciej. Powoli wypuściła powietrze.
- Jeśli powiesz mi, kto jest ojcem dziecka, obiecuję, że zajmę się tą sprawą - powiedziała Pernille. Jej głos zabrzmiał jakoś dziwnie nieprzyjemnie, pomyślała Elizabeth.
- Co masz na myśli? - spytała Maria.
Elizabeth nie usłyszała odpowiedzi, ponieważ w tym samym momencie otworzyły się drzwi i wszedł Kristian. - Możesz mi wyjaśnić, po co tam stoisz? - spytał. Już miała zacząć go uciszać, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie.
- Właśnie schodziłam ze schodów - odpowiedziała, unikając jego wzroku.
- W górach leży już śnieg - oznajmił i zmarszczył czoło. - Właściwie nie ma w tym nic dziwnego, przecież mamy koniec września. Myślę, że powinniśmy sprowadzić owce z hali. Może nawet już jutro. - W takim razie przekaż zagrodnikom tę wiadomość - powiedziała Elizabeth i zeszła na sam dół. - A przy okazji przypomnij kobietom, że pojutrze zabieramy się za dorsze.
- Wezmę ze sobą Jensa - powiedział Kristian i ruszył w stronę drzwi.
Elizabeth stała przez chwilę nieruchomo, opierając się o poręcz schodów. Ze strachem myślała o jutrze. O tej porze roku w górach było ślisko i niebezpiecznie, i nieraz zdarzało się, że ludzie i zwierzęta spadali ze stromych stoków. Wzdrygnęła się. Na szczęście do tej pory mieszkańcy Dalsrud wracali do domu cali i zdrowi. Pozostawało mieć nadzieję, że i tym razem będzie podobnie. Elizabeth przygotowała prowiant dla wszystkich mężczyzn biorących udział w górskiej wyprawie: suszone mięso i chleb z masłem. O picie nie musiała się martwić - wody w strumieniach było pod dostatkiem. I jak co roku dopilnowała, żeby jedzenia starczyło również dla zagrodników. Stała przy oknie i patrzyła, jak Lina rozdaje mężczyznom tobołki z jedzeniem. Mimowolnie wróciła myślami do czasów, kiedy sama była służącą. Kiedy udało jej się wywalczyć racje żywnościowe dla zagrodników, Nikoline dostała szału. Elizabeth uśmiechnęła się na to wspomnienie.
Pernille bawiła się z dziećmi. Signe i William siedzieli na jej kolanach, a ona huśtała ich w górę i w dół. Kathince również spodobała się ta zabawa.
- Skarbeńki moje, na kolanach Pernille jest miejsce dla całej waszej trójki - powiedziała opiekunka, kiedy Signe usiłowała odepchnąć Kathinkę.
- A co będzie, kiedy Maria urodzi dziecko? - spytała Helenę. - Zmieścisz wszystkich czworo?
- Oczywiście, że tak - prychnęła Pernille i zaczęła śpiewać piosenkę o „Ojcu Wergiliuszu”.
- Ojciec Wergiliusz uczył dzieci swoje... - śpiewała na całe gardło.
Wzrok Elizabeth padł na drzwi do pokoju Pernille. Były lekko uchylone, więc zauważyła, że tuż przy wejściu stoi kufer podróżny. Nagle przypomniały jej się słowa żony lensmana, według których Pernille miała zabić swojego ojca trutką na szczury. Ciekawe, czy przechowywała trutkę w swoim kufrze? Elizabeth odwróciła wzrok w stronę okna. Mężczyźni ruszyli w drogę zwartą grupą. Boże, miej ich w swojej opiece, pomodliła się w duchu i wróciła myślami do Pernille.
Za każdym razem, kiedy ktoś wymówił imię „Sara”, twarz Pernille zastygała w nieprzyjemnym grymasie. Opiekunka często znikała w swoim pokoju. Czyżby zaglądała do kufra? Może sprawdzała, czy trutka na szczury leży tam, gdzie zawsze? Elizabeth poczuła ciarki na plecach. Nie wiedziała, czy sprawił to przeciąg, czy straszne myśli, które krążyły jej po głowie. Gdyby tylko udało jej się zajrzeć do kufra, byłaby o wiele spokojniejsza. Nagle podjęła decyzję: jak tylko nadarzy się okazja, sprawdzi jego zawartość. Przeniosła wzrok na lewą dłoń Pernille i przyjrzała się jej uważnie. Czerwona blizna wyraźnie odznaczała się na jasnej skórze. Możliwe, że nigdy nie zniknie, pomyślała.
Maria wyszła z kuchni. Elizabeth widziała, jak siostra idzie przez podwórze i wchodzi do wygódki. Pernille wciąż śpiewała, głośno i piskliwie. Helenę przewracała oczami i robiła głupie miny za jej plecami. Elizabeth rzuciła przyjaciółce ostre spojrzenie.
- Lepiej zabierzmy się do pracy - powiedziała i zaczęła chować jedzenie, które wciąż stało na stole. W tej samej chwili na podwórze zajechał wóz. Elizabeth podeszła do okna.
- To Peder - stwierdziła. - Czego on może chcieć? Maria, która właśnie opuściła wygódkę, wyszła mu na spotkanie. Rozmawiali dłuższą chwilę.
- Nie zaprosisz go do środka? - spytała Lina, stając obok okna.
Elizabeth zwlekała z odpowiedzią.
- On na pewno chce rozmawiać z Kristianem, ale jak znam życie, Maria zaprosi go na kawę.
- Może specjalnie wybrał moment, kiedy Kristiana nie ma w domu - zachichotała Helenę. - Co masz na myśli? - Elizabeth posłała jej przelotne spojrzenie.
- To chyba jasne: Peder się w tobie zakochał!
- Czyś ty oszalała? - prychnęła Elizabeth i chciała ją uszczypnąć, ale Helenę odskoczyła w bok.
- Czyżbyś miała coś przeciw? - zaśmiała się Helenę. - To taki przystojny, młody człowiek. Ach, gdybym mogła go pocałować! - zamknęła oczy i zrobiła buzię w ciup.
- Zachowuj się! - Elizabeth próbowała przywołać przyjaciółkę do porządku, nie odrywając wzroku od okna. Niespodziewanie Maria pożegnała Pedera, który natychmiast zawrócił konia i odjechał.
- Czego Peder chciał od ciebie? - spytała, kiedy siostra weszła do domu.
- Spytał, czy zostanę jego żoną! Helenę zaczęła chichotać, zerkając to na jedną, to na drugą.
- Och, Elizabeth! Obawiam się, że twoja kandydatura została pominięta...
- Nie żartuj sobie z takich rzeczy! - zawołała rozdrażniona Elizabeth i spojrzała na siostrę. - Powiedz lepiej, czego chciał.
- Już wcześniej zadał mi to pytanie, ale odpowiedziałam, że muszę się zastanowić. Przyjechał, żeby ponowić propozycję.
Uśmiech zastygł na ustach Helenę. Pernille przestała śpiewać piosenkę. Nawet dzieci zamilkły. Wszyscy jak zahipnotyzowani wpatrywali się w Marię.
- Co ty powiedziałaś? - wyszeptała Elizabeth. - Chyba nie masz zamiaru poślubić Pedera?
- Jeszcze nie podjęłam decyzji, ale czas zaczyna działać na moją niekorzyść. Najlepiej by było, gdybyśmy się pobrali, zanim ciąża stanie się widoczna - powiedziała, kładąc rękę na brzuchu.
Elizabeth miała wrażenie, że podłoga się kołysze. Musiała przytrzymać się poręczy krzesła, gdyż bała się, że upadnie. Czekała, aż Maria wszystko odwoła, powie, że to żart, z którego będą się śmiały przez długie lata, ale poważna mina siostry nie pozostawiała żadnych złudzeń. Powoli docierała do niej ponura prawda. Peder chciał ożenić się z Marią, a ona poważnie rozważała jego propozycję.
- Nie uważasz, że powinien najpierw porozmawiać z Kristianem i ze mną? - spytała ochrypłym głosem.
- Po co? Jestem dorosła i sama podejmuję decyzje. Elizabeth zabrakło słów. Przetarła twarz rękami i poczuła, że jej skóra jest zimna od potu.
- Idę do pralni, poszukam nożyc do strzyżenia owiec i dodatkowej grępli na jutro - powiedziała Maria i odwróciła się, by wyjść.
W kuchni zaległa grobowa cisza. Nawet gdy za Marią zamknęły się drzwi, nikt nie miał odwagi się odezwać. Elizabeth powiodła smutnym wzrokiem po twarzach pozostałych osób. Pierwsza głos zabrała Helenę.
- Toż to czyste szaleństwo! Jak Maria może w ogóle rozważać taką propozycję? Ślub z Pederem?!
- Może to on jest ojcem dziecka? - wymamrotała Pernille. - Pytałam ją o to, ale odmówiła odpowiedzi. Chociaż zaproponowałam, że rozmówię się z delikwentem, nie zdradziła, kto to jest.
- Też coś! - Lina spojrzała na Pernille z politowaniem. - Maria na pewno nie przespała się z Pederem!
- Porozmawiam z nią - powiedziała Helenę, zrywając się z krzesła.
- Co robić? - szepnęła Elizabeth. Czuła się tak, jakby uszło z niej całe powietrze. - Peder jest taki stary...
- A czy jest miły? - spytała Pernille.
- Owszem, jest miły - Elizabeth zaczęła krążyć po kuchni. - Co prawda, nie zawsze zgadza się dawać ludziom na kreskę, ale... - zamachała rękami. - To przecież nie ma żadnego znaczenia - powiedziała z rezygnacją. - Maria i tak za niego nie wyjdzie.
- Niewykluczone, że byłoby im razem dobrze.
- Nie ma mowy! Jak pomyślę, że wieczorem mieliby... iść razem do łóżka - Elizabeth zrobiło się słabo na samą myśl. Pozostali milczeli. Elizabeth zaczęła chodzić tam i z powrotem. W końcu zjawiła się Helenę.
- I co powiedziała? - spytali chórem. Helenę wzruszyła ramionami.
- Niewiele. Nie chciała o tym rozmawiać. Powiedziała tylko, że to jej wybór.
Elizabeth chciała jeszcze o coś zapytać, ale zamilkła, bo do kuchni weszła Maria. Odrzuciła długi, brązowy warkocz na plecy i położyła na stole gręple i nożyce do strzyżenia owiec.
- Proszę - powiedziała. - Nożyce trzeba naostrzyć, a gręple są trochę zakurzone. Poproszę Kristiana, żeby zajął się tym dzisiaj wieczorem.
Zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Elizabeth poczuła się zupełnie bezradna. Maria nagle zrobiła się taka chłodna i nieprzystępna. Elizabeth wiedziała, że nie ma sensu starać się przemówić siostrze do rozsądku. Kiedyś tak samo zachowywała się Helenę, kiedy była związana z Palem Persa. Ale to był zły człowiek, pomyślała. A Peder sprawia wrażenie miłej osoby. Tak czy inaczej, Maryjka nie może pójść z nim do ołtarza. Nigdy!
- Pójdę do tkalni i przyniosę dodatkowy kołowrotek - oznajmiła Maria.
Elizabeth odczekała, aż siostra znajdzie się na schodach prowadzących na poddasze i dopiero wtedy ruszyła za nią. Kiedy weszła na górę, Maria była w tkalni.
- Posłuchaj - odezwała się Elizabeth i zamknęła za sobą drzwi. - Powiedziałaś, że Peder już wcześniej zaproponował ci małżeństwo, ale ty poprosiłaś go o czas do namysłu. Jak możesz w ogóle brać pod uwagę takie rozwiązanie?
Maria nie odpowiedziała, udając, że jest bardzo zajęta szukaniem kołowrotka.
Elizabeth już miała zapytać, czy to Peder jest ojcem dziecka, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
Maria od początku twierdziła, że to żonaty mężczyzna. I na pewno mówiła prawdę.
- Nie zapominaj, że małżeństwo to więcej niż wspólne posiłki i wychowywanie dziecka. Pomyślałaś o tym, że będziesz musiała dzielić z Pederem małżeńskie łoże? Maria wciąż milczała.
- Peder jest stary - ciągnęła Elizabeth. - On jest dobrze po pięćdziesiątce, a ty masz zaledwie dwadzieścia dwa lata. Na litość boską! Przecież on mógłby być twoim ojcem!
- Wiem o tym. Odpowiedź padła tak niespodziewanie, że Elizabeth aż podskoczyła z wrażenia.
- I mimo to chcesz zostać jego żoną?
- Mówiłam przecież, że jeszcze nie podjęłam decyzji.
- Pewnego dnia zjawi się jakiś miły, młody mężczyzna - powiedziała Elizabeth pewnym głosem, podchodząc do siostry. - Ktoś w twoim wieku, kto pokocha ciebie i dziecko.
- Już dawno przestałam wierzyć w bajki.
- Kristian oświadczył mi się, chociaż miałam na utrzymaniu dwie osoby.
- To był prawdziwy cud, a cuda nie zdarzają się jeden po drugim. W każdym razie nie w tej samej rodzinie.
- Proszę cię, odpowiedz Pederowi, że za niego nie wyjdziesz. Tu w Dalsrud niczego ci nie zabraknie, z mężem czy bez niego.
- Tak, to prawda, ale... - Maria spuściła głowę. - Muszę zacząć żyć na własny rachunek. Nie mogę mieszkać z wami do końca swoich dni.
- Oczywiście, że możesz! - Elizabeth chciała objąć ją ramieniem, ale Maria zrobiła unik.
- Nie rób tego - powiedziała błagalnym, a jednocześnie zdecydowanym tonem. Elizabeth cofnęła rękę.
- Przemyśl to, co powiedziałam - poprosiła. Odwróciła się i ciężkim krokiem ruszyła w stronę kuchni. Wolałaby posiedzieć trochę w samotności, ale to było niemożliwe. Czekało na nią mnóstwo pracy.
- I co? Rozmawiałaś z nią? - spytała Helenę, gdy tylko Elizabeth stanęła w drzwiach.
- Tak, ale bez rezultatu, chociaż...
Nagle jej oczom ukazał się nieoczekiwany widok. Zobaczyła mężczyznę idącego po górach. Był odwrócony plecami, więc nie widziała jego twarzy. Nagle zrobił krok do tyłu, pośliznął się - i spadł. Przerażona przytrzymała się framugi drzwi i wydała okrzyk. Lina podbiegła do niej.
- Co ci jest?
- Ja tylko... Nagle zakręciło mi się w głowie - skłamała Elizabeth, na próżno próbując przywołać obraz.
- Odpocznij sobie przez chwilę - powiedziała Lina i pomogła jej usiąść na krześle. Elizabeth ukryła twarz w dłoniach. Znowu dopadł ją ten paraliżujący strach, który pojawia się, kiedy człowiek traci grunt pod nogami. Strach przed śmiercią. Chryste Panie! Oby to nie był nikt z moich najbliższych! - błagała w myślach.
- Lepiej ci? - głos Liny przerwał jej rozmyślania.
- Taak... - odpowiedziała z wahaniem i wzięła do ręki szklankę wody, którą podała jej Lina. Nie mogę powiedzieć im prawdy, pomyślała. Niedługo wszystko się wyjaśni.
- Udało ci się przemówić Marii do rozsądku? - powtórzyła niecierpliwie Helenę.
Elizabeth wolno potrząsnęła głową.
- To na nic. Może Kristianowi pójdzie lepiej - podniosła się i dodała: - Jest dużo rzeczy do wyprasowania. Trzeba dzisiaj tym się zająć, bo jutro będziemy miały urwanie głowy.
Wyjęła żelazko i postawiła je na piecu, żeby się nagrzało. Czuła, że musi się czymś zająć. Nie mogła czekać bezczynnie na wiadomość o wypadku.
Tymczasem wszyscy wrócili do swoich obowiązków. Nikt nie wspominał więcej o Pederze. Elizabeth co chwilę wyglądała przez okno, nasłuchując dzwonków owiec. Od czasu do czasu posyłała w niebo bezgłośne modlitwy. Gdyby przynajmniej nie miała tego daru jasnowidzenia... Czasem tak trudno udźwignąć tę niezwykłą łaskę, pomyślała z westchnieniem.
- Mama! Na opa! - William pociągnął ją za spódnicę i uniósł rączki do góry.
- Nie, nie teraz - odpowiedziała, głaszcząc go po rumianym policzku. Czarne oczy otoczone gęstymi rzęsami wpatrywały się w nią błagalnie.
- Na opa! - powtórzył i pociągnął ją za ubranie - tym razem o wiele mocniej. Elizabeth odstawiła żelazko i wzięła go na ręce.
- Jesteś już duży i ciężki - powiedziała i pocałowała go w szyję. - Niedługo nie będę mogła cię udźwignąć. Chłopczyk zaśmiał się wesoło i dał jej buziaka.
- Już wkrótce będziesz miał półtora roku, a latem skończysz dwa latka. Wtedy będziesz dużym chłopcem. Skinął głową, jakby wszystko zrozumiał i pociągnął ją za luźny kosmyk.
- Nie przeszkadzaj mamie, kiedy prasuje ubrania - upomniała go Pernille i wyciągnęła ręce po chłopca.
- Szczerze mówiąc, liczyłam na to, że mnie zastąpisz - powiedziała Elizabeth, zostawiając stos ubrań. Cudownie było poczuć ciepło małego ciałka. Gdyby jeszcze Kristian wrócił do domu cały i zdrowy, pomyślała.
Nagle William otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i ułożył usta w literę „o”.
Elizabeth zaczęła nasłuchiwać. Tak, teraz i ona usłyszała brzęczenie dzwonków i beczenie owiec.
- Tata wraca do domu, a z nim pozostali mężczyźni i wszystkie nasze owieczki - powiedziała i otworzyła okno. Kiedy William zobaczył stado zwierząt przechodzące przez podwórze, zarzucił jej rączki na szyję.
- Zajmij się nim - powiedziała Elizabeth. Przekazała synka Pernille i zbiegła ze schodów. Tuż za nią szły Helenę i Lina. Stanęły w milczeniu, żeby nie spłoszyć i tak już wystraszonych zwierząt.
- Tam jest Lars! - zawołała Helenę i pomachała do męża.
Lars podniósł rękę na powitanie i wrócił do pracy. Elizabeth poczuła ulgę. Przynajmniej on był cały i zdrowy. Wspięła się na palce, żeby lepiej widzieć.
- A gdzie są Kristian i Jens? - spytała Lina.
Elizabeth nie odpowiedziała. Kiedy ostatni mężczyźni weszli na podwórze, jej serce zaczęło bić jak oszalałe. Kristiana ani Jensa wśród nich nie było. To nie może być prawda, pomyślała. Niemożliwe, żeby chodziło o Jensa i Kristiana... Signe przydreptała na schody.
- Na pewno zaraz się zjawią - powiedziała Helenę, wzięła dziecko na ręce i weszła z nim do środka. Elizabeth poczekała, aż wszystkie owce znajdą się w oborze i dopiero wtedy wybiegła na podwórze. Kiedy otwierała drzwi, jej ręce były mokre od potu. Z trudem przedzierała się między przerażonymi zwierzętami.
- Co z Kristianem i Jensem? - wołała, usiłując przekrzyczeć panujący w oborze hałas, ale nikt jej nie usłyszał. Zdesperowana chwyciła za ramię pierwszego mężczyznę, który nawinął jej się pod rękę.
- Pytałam, gdzie są Kristian i Jens!
- Zostali w górach. Jeden z chłopów miał wypadek.
- Co się stało? Mężczyzna złapał owcę i wepchnął ją do zagrody. Dopiero wtedy odpowiedział:
- Pośliznął się i spadł z urwiska. Elizabeth poczuła taką wielką ulgę, że wracając do domu, o mało się nie rozpłakała.
- Myślałam, że nie żyjesz - szepnęła tego samego wieczoru, wtulona w ramię Kristiana.
- Tobie często przychodzą do głowy dziwne myśli - zaśmiał się i pocałował ją w nos.
- Szczęście w nieszczęściu, że ten chłop nie złamał nogi, tylko skręcił ją w kostce. Ale i tak uważam, że doktor powinien ją obejrzeć.
- Kochanie, biedni ludzie nie lubią chodzić do doktora.
- Dlaczego?
- Bo to dużo kosztuje. No i nie chcą zawracać głowy Torsteinowi, biegając do niego z byle powodu.
- Tak, chyba masz rację - przytaknęła Elizabeth w zamyśleniu. - I ja mam ci coś do powiedzenia.
- Później - wymruczał, wodząc palcami po jej brzuchu.
- Nie, teraz, kochanie. To jest naprawdę ważna sprawa.
- Ale nie tak ważna jak ta - powiedział i zaczął podciągać do góry jej koszulę nocną.
- Maria wychodzi za mąż!
- Co takiego? - zapytał zaskoczony, podpierając się na ramieniu. - Za kogo?
- Za sklepikarza Pedera. Kristian długo jej się przyglądał. Łojowa świeca stojąca na nocnym stoliku rzucała cień na jego twarz.
- Za sklepikarza Pedera? - powtórzył, nic nie rozumiejąc.
- Tak. Maria powiedziała, że Peder oświadczył jej się już jakiś czas temu, a dzisiaj przyjechał, żeby dowiedzieć się, czy w końcu podjęła decyzję. Odpowiedziała mu, że potrzebuje więcej czasu do namysłu.
Kristian usiadł w łóżku. Chwilę później Elizabeth poszła za jego przykładem. Podciągnęła kołdrę pod samą szyję, ponieważ w sypialni panował chłód.
- A więc powiedziała, że musi to przemyśleć? - upewnił się Kristian i przeczesał palcami grzywkę. - Czy oni postradali zmysły? Czego on chce od Marii?
- Jest młoda, ładna i pracowita - odpowiedziała Elizabeth.
- Ale to chyba nie on...? - twarz Kristiana wykrzywiła się w grymasie.
- Nie, Peder nie jest ojcem dziecka.
Kristian zaklął, na czym świat stoi. Elizabeth tego nie skomentowała. Ona czuła to samo: gniew zmieszany z rozpaczą.
- Musimy jej w tym przeszkodzić. Nie możemy dopuścić do tego ślubu - powiedział ponurym głosem.
- Nie mamy na to wpływu. Maria jest wystarczająco dorosła, żeby samodzielnie podejmować decyzje. Nie możemy nic z tym zrobić. Zupełnie nic.
- Jutro z nim porozmawiam - jak mężczyzna z mężczyzną.
- Nie rób tego, mój drogi! To nie przyniesie niczego dobrego. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję i modlić się, żeby Maria otrzeźwiała i odrzuciła jego propozycję.
Kristian siedział w milczeniu i patrzył przed siebie. Elizabeth pogłaskała go po ramionach, które były lodowato zimne.
- Połóż się - szepnęła. - Zamartwianie się przez całą noc i tak w niczym nie pomoże. Jutro o tym porozmawiamy. Kristian niechętnie wsunął się pod kołdrę.
- Może powinienem z nią porozmawiać? - zastanawiał się głośno.
- Tak, ale jutro.
Objęła go rękami za szyję i przycisnęła wargi do jego ust. W pierwszej chwili nie zareagował, ale potem uśmiechnął się do niej w ciemności.
- Ty moja kocico - szepnął i przyciągnął ją do siebie.
Kiedy następnego dnia ubierali się, Kristian sprawiał wrażenie nieobecnego duchem. Tymczasem William stał w swoim łóżeczku i domagał się, żeby natychmiast wzięto go na ręce.
- Pobaw się tym - powiedziała Elizabeth, podając mu szczotkę do włosów.
- Śniło mi się, że Maria wyszła za mąż za Pedera - oznajmił Kristian, zapinając pasek. - To był koszmar. Elizabeth związała warkocz i wyjęła Williama z łóżeczka.
- Nie martwmy się na zapas. Kto wie, może po rozmowie z tobą Maria pójdzie po rozum do głowy? Wytłumacz jej, że nie musi wychodzić za mąż za pierwszego, który poprosi ją o rękę. Że na pewno znajdą się inni chętni.
- Mam nadzieję, że to pomoże - westchnął Kristian. W kuchni było ciepło i przytulnie. Pachniało syropem i kawą. Elizabeth umyła i przewinęła Williama, po czym zaczęła nakrywać do stołu.
- Dzisiaj w oborze będzie naprawdę tłoczno - powiedziała i chwyciła stos talerzy. - Jestem pewna, że żony zagrodników zjawią się w komplecie.
Nagle do kuchni weszła Maria. Elizabeth wymieniła spojrzenia z Kristianem. Wiedziała, że rozmowa będzie musiała zaczekać, aż on i Maria zostaną sami. Może uda im się porozmawiać po południu, kiedy Maria wróci z pracy? Tymczasem Maria stanęła na środku kuchni.
- Podjęłam decyzję - oznajmiła krótko. Zapadła cisza. Elizabeth wstrzymała oddech.
- Zamierzam przyjąć oświadczyny Pedera. Wyjdę za niego za mąż. Elizabeth tak się przeraziła, że upuściła talerze na podłogę.
- O, jejku! - zawołała Signe i klasnęła w rączki. Elizabeth stała jak wryta, nie spuszczając oczu z siostry. W końcu odzyskała mowę.
- Mario! Chyba nie chcesz powiedzieć, że... Kristian podniósł się i rzucił ostrym tonem:
- Chyba musimy przedyskutować ten temat.
- Nie, nie kłopocz się - Maria zrobiła krok do tyłu. - Długo nad tym myślałam, ale jak już mówiłam, podjęłam decyzję i nikt ani nic nie zdoła mnie od niej odwieść. Idę mu o tym powiedzieć.
- Może najpierw coś zjesz? - spytała Elizabeth matowym głosem, ale Marii już nie było.
Rozdział 11
Peder nigdy zbyt rygorystycznie nie przestrzegał godzin otwarcia sklepu. Czasem wstawał bladym świtem i od razu schodził na dół, palił w piecu, parzył kawę i przyjmował pierwszych klientów, którzy tak jak on nie mogli długo spać.
Kiedy Maria weszła do sklepu, przy ladzie kręciły się trzy osoby. Skinęła głową na powitanie, uśmiechnęła się do wszystkich i zniknęła na zapleczu. Przez uchylone drzwi słyszała, jak rozmawiają o połowach, pogodzie i owcach, które sprowadzono z hal.
Powiesiła płaszcz i zmieniła obuwie. Stanęła przed porysowanym lustrem wiszącym na ścianie i poprawiła włosy. Warkocz był trochę za luźny, więc rozpuściła włosy i zaplotła go na nowo. Kiedy wyjdę za mąż, chyba będę musiała codziennie je upinać, przemknęło jej przez głowę.
Kawa w dzbanku była jeszcze ciepła, więc nalała sobie pół filiżanki i usiadła tak, by widzieć, kiedy klienci opuszczą sklep.
Wyszła z domu taka zła, że znalazła się w sklepie przed czasem. Chyba mogę sobie pozwolić na krótki odpoczynek, zanim zabiorę się do pracy, pomyślała. Wolną rękę niemal automatycznie położyła na brzuchu. Wyraźnie czuła małą wypukłość, w której już niedługo zaczną się poruszać maleńkie rączki i nóżki. Nie mogła się doczekać, kiedy poczuje pierwsze kopnięcie.
Przez uchylone drzwi zerknęła do środka sklepu. Tym razem jej wzrok padł na pękate słoiki wypełnione po brzegi cukierkami. Za kilka lat małe, pulchne rączki będą z nich wykradały łakocie o smaku nieba. Właśnie tak wyobrażała sobie ich smak, kiedy była małą dziewczynką. W tamtych czasach o kaszy z cukrem mogła jedynie pomarzyć. Cukier był taki drogi, że pozwalali sobie na ten luksus prawie wyłącznie w Boże Narodzenie. Moje dziecko nie zazna głodu, obiecywała sobie w duchu. Nie będzie marznąć ani chodzić w połatanych, znoszonych ubraniach. A co najważniejsze, moje dziecko nie powtórzy mojego losu i nie będzie się wychowywać bez ojca. Maria westchnęła. Rodzice zbyt wcześnie ją osierocili. Elizabeth robiła, co mogła, ale nie była w stanie zastąpić jej matki i ojca. Maria wypiła kilka łyków kawy i zerknęła na Pedera, który obsługiwał klientów. Ciekawe, jakim będzie ojcem? - pomyślała. Spojrzała na jego pokaźny brzuch wystający spod kamizelki, pulchne, białe palce i łysą czaszkę. Czerwony na twarzy, śmiał się razem z mężczyznami stojącymi po drugiej stronie lady. To prawda, że nie jest szczególnie przystojny, ale za to uwielbia dzieci, pomyślała. I jest dla mnie miły.
Po chwili dwie osoby wyszły i w sklepie został już tylko jeden klient. Maria poczuła, że oblewa się potem. Czy powinna przyjąć oświadczyny? Jeszcze mogła zmienić zdanie. Peder to zrozumie i nie będzie chował do niej urazy. W końcu była jeszcze taka młoda! Kto wie, może kiedyś zjawi się w moim życiu jakiś miły, przystojny mężczyzna i poprosi mnie o rękę? - rozmarzyła się, ale już po chwili wyprostowała plecy i zacisnęła wargi. Nie, powinna jak najszybciej skończyć z tymi bzdurami. To były tylko naiwne mrzonki i pobożne życzenia.
Kiedy zabrzęczał dzwonek, wstała i spojrzała na Pedera, który stał sam przy ladzie i przeglądał księgi rachunkowe. Zwilżyła wargi i powoli ruszyła w jego stronę.
- Pederze... - zaczęła niepewnie, splatając dłonie. - Pytałeś mnie, czy... czy wyjdę za ciebie za mąż i moja odpowiedź brzmi „tak”.
Klamka zapadła. Już nie mogła się wycofać. Kiedy zobaczyła, jak bardzo się ucieszył, serce zaczęło jej walić jak oszalałe. Jego okrągłą twarz rozjaśnił uśmiech, a na czoło wystąpiły krople potu. Wyjął z kieszeni chustkę i przetarł nią twarz.
- A niech mnie! Mówisz poważnie? - spytał i wyciągnął do niej ramiona. Maria skinęła głową i zrobiła kilka kroków do tyłu.
- Tak. Nie przesłyszałeś się - powiedziała cicho. Rozejrzał się dookoła, jakby czegoś szukał. W końcu podrapał się po karku i spojrzał na Marię.
- W takim razie chodźmy na zaplecze. Trzeba to uczcić - powiedział i ruszył przodem. Z małej szafki wyjął butelkę z brązowym płynem i dwa małe kieliszki. Jeden z nich podał Marii i nalał do pełna. Od razu przypomniał jej się dzień, w którym powiedziała mu, że jest w ciąży. Potem nalał sobie.
- Na zdrowie - powiedział i jednym haustem opróżnił kieliszek. Maria poszła za jego przykładem.
- O, matko! - zawołała i zaczęła kaszleć. - Ależ to mocne! Chyba spaliłam sobie usta i przełyk! Peder zaśmiał się i nalał nową kolejkę.
- Wypij jeszcze kieliszek. Teraz będzie ci bardziej smakować - powiedział i stuknął swoim kieliszkiem o kieliszek Marii.
Maria wstrzymała oddech i opróżniła kieliszek. Tym razem poszło lepiej. Już po chwili po jej żołądku rozeszło się przyjemne ciepło. Poczuła się tak dobrze, że kiedy Peder znowu sięgnął po butelkę, od razu skinęła głową.
- Powiedziałaś rodzinie o swojej decyzji?
- Tak. Dzisiaj rano.
- Jak zareagowali?
- Są wstrząśnięci, oburzeni i chcą wybić mi to z głowy - odpowiedziała szczerze.
Uśmiech zamarł mu na wargach. Stał w milczeniu, wpatrując się w podłogę. Po chwili ich spojrzenia spotkały się.
- Doskonale ich rozumiem. W końcu jestem od ciebie dużo starszy. Maria wzruszyła ramionami i wypiła pół kieliszka.
- To jest moje życie i moja decyzja.
- Powiemy im, że to ja jestem ojcem dziecka? - spytał niespodziewanie.
- Nie - odpowiedź Marii była szybka i zdecydowana. - Oni wiedzą, że to żonaty mężczyzna. Kiedyś moje dziecko pozna prawdę, ale nikt inny.
- A co z jego ojcem? Nie boisz się, że dziecko będzie chciało go poznać? Maria obracała w palcach kieliszek.
- Nie. Ta sprawa dotyczy tylko nas dwojga. A poza tym to nie nastąpi tak szybko. W każdym razie nie będę go okłamywać - dodała. - Skoro już rozmawiamy o dziecku... Czy nadal podtrzymujesz to, co mi kiedyś obiecałeś - że po ślubie będę otrzymywać taką samą pensję jak teraz?
- Umowa to umowa - powiedział i podrapał się po głowie. - Tylko nie rozumiem, dlaczego tak ci na tym zależy. Przecież wszystko będziesz miała zapewnione: jedzenie, ubrania, co tylko będziesz chciała.
- Wiem o tym. Zamilkła na chwilę.
- Chcę odłożyć trochę pieniędzy dla dziecka, żeby miało szansę pójść do szkoły, jeśli tego zapragnie. Albo wybudować dom. Dlatego muszę oszczędzać...
- Jesteś wyjątkowo rozsądną i zapobiegliwą osobą - powiedział i uniósł kieliszek. - Wypijmy za to.
- Na zdrowie! Kiedy opróżniła kieliszek, zrobiło jej się dziwnie wesoło.
- Jeszcze kropelkę?
- Właściwie, czemu nie? - podała mu kieliszek i zachichotała.
- Gdzie odbędzie się nasze wesele? - spytał.
- W Dalsrud. Rozmawiałam już o tym z Elizabeth i Kristianem.
- Oczywiście pokryję połowę kosztów. Jakżeby inaczej! W sprawie gości pozostawiam wam wolną rękę. Maria zaśmiała się cicho.
- Miły z ciebie człowiek. Pamiętam jednak, że kiedy byłam mała, Elizabeth nazywała cię cholernym skunksem. Kiedy zdała sobie sprawę z tego, jaką gafę popełniła, śmiała się jeszcze głośniej. Peder spojrzał na nią z przerażeniem w oczach, ale po chwili sam zaczął chichotać.
- Uważała mnie za tchórza?
- Tak - przytaknęła gorliwie. - Ale to było dawno temu. Teraz na pewno tak nie myśli.
- Oj, Mario, Mario! Nigdy nie bałaś się mówić, co myślisz - powiedział, patrząc przed siebie. - Obawiam się, że w przeszłości nie byłem dla Elizabeth zbyt miły.
- Co prawda, to prawda. Myślę jednak, że od tamtej pory bardzo się zmieniłeś.
- To ty mnie zmieniłaś - powiedział, robiąc się nagle śmiertelnie poważny.
- W takim razie wypijmy za to - zaproponowała Maria i opróżniła kolejny kieliszek.
- Wystarczy tego dobrego. Muszę schować butelkę, bo zaraz mi się upijesz - powiedział Peder i zamknął butelkę w szafce. - Weź kilka cukierków - poradził i podał jej słoik ze słodyczami. - Dzięki temu klienci nie poczują zapachu alkoholu - wyjaśnił.
Niemal równocześnie rozległ się dźwięk dzwonka i do sklepu weszła starsza kobieta. Maria podeszła do lady, na której leżały rozłożone towary i zabrała się za ich sprzątanie, a Peder zajął się obsługą klientki.
- Widzę, że jest pan dzisiaj w wyśmienitym humorze - powiedziała kobieta, przyglądając mu się badawczo. Peder spojrzał pytająco na Marię, a ona w odpowiedzi skinęła głową.
- Bo, wie pani - oświadczyłem się i zostałem przyjęty.
- Kto? Ty? - stara kobieta zmarszczyła brwi, zapominając o formie grzecznościowej.
- Owszem. Żenię się z Marią Andersdatter. Kobieta zrobiła kilka kroków do tyłu. Spojrzała na Pedera, potem na Marię i wymamrotała:
- Wszelki duch Pana Boga chwali! - przeżegnała się i wybiegła ze sklepu.
- Niczego pani nie kupuje? - zawołał za nią Peder, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
- To najgorsza plotkara w całej okolicy - powiedziała Maria i zwinęła czarny, błyszczący materiał. - Wkrótce cała wieś będzie o nas gadać. Ale co tam, niech sobie gadają. I tak już niedługo pójdziemy do ołtarza i obwieścimy to całemu światu.
Nagle dotarło do niej, że wcale jej to nie cieszy. Zamiast radości czuła żal. Szybko zdławiła w sobie to uczucie. Już nie mogła się wycofać.
Mocny trunek, którym napoił ją Peder, właśnie przestał działać. Pozostał po nim tylko dziwny smak w ustach i narastający ból głowy. Ze też musiała wypaplać Pederowi, jak kiedyś mówiła o nim Elizabeth! Męczyła się, czując na sobie jego spojrzenie. Było jej głupio i niezręcznie. I to jest twój przyszły mąż, odezwał się cicho jej wewnętrzny głos. Nie wiedziała, co powiedzieć, więc zajęła się sprzątaniem półek, które i tak lśniły czystością. Na szczęście tego dnia przez sklep przewinęło się tylu klientów, że udało jej się uniknąć rozmowy z Pederem.
Pod koniec dnia do sklepu weszła kobieta, która chciała kupić koronkę, a dokładnie trzy łokcie koronki. Odmierzając odpowiednią długość, Maria przez cały czas czuła na sobie jej badawcze spojrzenie.
- Nie wiem, czy to prawda, ale słyszałam... - zaczęła kobieta.
Maria nie odpowiedziała. Zamiast tego uniosła pytająco brwi i uśmiechnęła się. Dobrze wiedziała, co teraz nastąpi.
- Proszę mi wybaczyć, jeśli się mylę, ale słyszałam, że wychodzi pani za mąż za Pedera. Czy to prawda? Maria skinęła głową i - podała jej koronkę.
- Chciałabym jeszcze obejrzeć tamtą tkaninę - powiedziała szybko kobieta, wskazując na belę materiału. - Domyślam się, że romans kwitł od dawna? - ciągnęła, nie patrząc na materiał. Maria na chwilę zaniemówiła. Nie spodziewała się, że pytania będą aż takie wścibskie. Nie miała najmniejszej ochoty na nie odpowiadać.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo - odpowiedziała wymijająco, siląc się na uśmiech.
W pierwszej chwili kobieta wyglądała na zaskoczoną, ale potem roześmiała się i pokiwała znacząco głową, jakby właśnie poznała pilnie strzeżoną tajemnicę.
- A co z tym materiałem? - spytała Maria. - Chce go pani kupić?
- Nie, dziękuję. Nie dzisiaj.
Maria przyjęła należność za koronkę i spytała uprzejmie, czy jeszcze może czymś służyć, po czym zaczęła obsługiwać kolejnego klienta. Chyba będę musiała przywyknąć do takich pytań, pomyślała. Na pewno pojawi się ich więcej - i przed ślubem, i po ślubie. Kiedy skończyła pracę i mogła w końcu pójść do domu, poczuła ogromną ulgę.
- Dziękuję za dzisiaj - powiedziała do Pedera. Zmieniła buty i sięgnęła po płaszcz, który wisiał na zapleczu. Peder odchrząknął kilka razy, po czym wręczył jej paczkę.
- Mam coś dla ciebie - powiedział, unikając jej wzroku.
- Naprawdę nie trzeba było - odpowiedziała zakłopotana i spojrzała na szary papier.
- O, to nic takiego... Ostrożnie rozpakowała paczkę i spojrzała na czarny, błyszczący materiał, którym tak się zachwycała.
- Wczoraj przyszła dostawa. Z Bergen - powiedział. - Najwyższa jakość.
Maria wodziła palcami po gładkim materiale i myślała o tym, jak pięknie będzie się komponował z jedwabnym szalem, który dostała od Kristiana.
- Koronkę wybierz sama, bo nie wiem, czy do sukni ślubnej bardziej pasuje biała czy czarna. Suknia ślubna, pomyślała. Trzeba będzie się nią zająć.
Długo odsuwała od siebie tę myśl, chociaż wiedziała, że musi sprawić sobie nową, elegancką sukienkę. Tych, które miała, nie da się poszerzyć, a brzuch urósł jej na tyle, że nie była w stanie wbić się w żadną z nich.
- Dziękuję - wyszeptała i zawinęła materiał w papier.
- Dołożyłem też szpulkę nici. Jeśli ci zabraknie, wiesz, gdzie ich szukać. Maria wyciągnęła do niego rękę.
- Jeszcze raz dziękuję - powiedziała i zwilżyła wargi.
- Niestety nie mogę tego przyjąć. Oddam ci pieniądze za materiał.
- Nie gadaj bzdur. To prezent.
Ze wzruszenia nie była w stanie wydusić słowa. Skinęła tylko głową, ale zanim wyszła ze sklepu, podziękowała mu raz jeszcze.
Kiedy zaprzęgła konia do wozu, przystanęła na chwilę i spojrzała na fiord. To będzie piękna suknia ślubna, pomyślała bez cienia radości. To nie dla Pedera chciała się stroić. Miała nadzieję, że to będzie ktoś inny. Młodszy.
- A więc zrobiłam to - szepnęła, spoglądając na Heimly. - Właśnie zapewniłam swojemu dziecku bezpieczne, dostatnie dzieciństwo.
Kiedy wróciła do Dalsrud, udała się prosto do salonu. Położyła paczkę obok drzwi i poszła do kuchni. Helenę siedziała przy krosnach, a kilka żon zagrodników rozczesywało wełnę. Kiedy Maria stanęła w drzwiach, kobiety podniosły na nią wzrok i przywitały ją skinieniem głowy.
- Gdzie jest Elizabeth? - spytała.
- W pralni - odpowiedziała Pernille, biorąc Williama na ręce. - Odgrzać ci obiad?
- Nie, dziękuję. Sama to zrobię.
Wymieszała na patelni rybę z ziemniakami i wszystko razem podgrzała, nie żałując sobie masła. Helenę zerkała na nią ukradkiem, ale Maria udawała, że tego nie widzi. Wiedziała, że nikt nie odważy się zapytać ją o Pedera, dopóki żony zagrodników nie wyjdą z kuchni. Czuła jednak, że Helenę i Pernille wprost umierają z ciekawości. Wszystko układa się nie tak, jak powinno, pomyślała ze smutkiem. Żałowała, że rano wybiegła z domu w takim gniewie.
Kiedy podniosła wzrok znad pustego talerza, zobaczyła Elizabeth. Siostra stała w drzwiach i wyglądała na zaskoczoną. Szybko jednak wzięła się w garść.
- Mario, możesz mi w czymś pomóc? - spytała, siląc się na uśmiech.
Maria odstawiła talerz i poszła za nią do salonu. Elizabeth podeszła do okna. Przez chwilę stała w milczeniu.
- Dałaś Pederowi odpowiedź? - spytała w końcu, przenosząc wzrok na siostrę. Maria skinęła głową.
- Przyjęłam jego oświadczyny. Elizabeth oparła czoło o szybę.
- Dlaczego? - spytała zdławionym głosem. Na szybie pojawił się obłoczek pary.
- I tak tego nie zrozumiesz.
- Może masz rację - odwróciła się, zrobiła kilka kroków w stronę siostry, po czym objęła się rękami, jakby nagle poczuła chłód. - Chyba nigdy tego nie zrozumiem - westchnęła. - Na ślubie Indianne rozmawiałam z Olavem. Maria znieruchomiała.
- Z Olavem? Po co?
- A dlaczego nie?
- Bo ta sprawa w żaden sposób go nie dotyczy.
- Nie powiedziałam mu o tym, że jesteś w ciąży ani o tym, że zamierzasz wyjść za mąż za Pedera. Zresztą wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Rozmawialiśmy ogólnie o małżeństwie i Olav był zdania, że tak ważnej decyzji nie należy podejmować zbyt pochopnie. Całkowicie się z nim zgadzam. Zamilkła, przygryzając dolną wargę.
- Ale ty już przecież podjęłaś decyzję - dodała. - Wciągnęła głęboko powietrze i spojrzała Marii prosto w oczy. - Kiedy ma się odbyć wasz ślub?
- Tak szybko, jak to możliwe. Jutro idziemy porozmawiać z pastorem.
- A gdzie urządzicie wesele?
- Tutaj - o ile wyrazicie na to zgodę.
- W porządku.
- Peder poniesie połowę kosztów. Elizabeth skinęła głową, nie patrząc na siostrę. Jej wzrok padł na paczkę, która leżała przy drzwiach.
- Co to jest?
- Materiał na suknię ślubną. Prezent od Pedera - wyjaśniła Maria i rozpakowała paczkę. Elizabeth pogładziła materiał.
- Na pewno był bardzo drogi - zauważyła. - W dotyku przypomina jedwab.
Maria przytaknęła, zawinęła materiał w szary papier i odłożyła paczkę na miejsce. Dopiero wtedy zauważyła, że oczy siostry zaszły łzami, a jej dolna warga drży niebezpiecznie.
- Proszę cię, nie płacz! - zawołała, obejmując ją za ramiona. - Nie chcę, żebyś się o mnie martwiła.
- Do końca miałam nadzieję, że postąpisz rozsądnie i dasz Pederowi kosza. Ale teraz jest już za późno - Elizabeth oparła głowę o ramię Marii, zalewając się łzami.
- Nikt mnie do tego nie zmuszał - odpowiedziała spokojnie Maria. - Długo nad tym myślałam i nie żałuję swojej decyzji. Z Pederem będzie mi dobrze. I mojemu dziecku również. O to nie musisz się martwić.
- Ani ja, ani Kristian nie sądziliśmy, że spotka cię taki los...
- Jaki los? - zdziwiła się Maria. - Dziecko, które noszę pod sercem, sprawia, że jestem szczęśliwa i z radością myślę o swoim ślubie. Poza tym nikt nie powinien innym urządzać życia. Wiem, że jesteś mną rozczarowana, ale proszę cię: otrzyj łzy i spróbuj cieszyć się moim szczęściem. Elizabeth otarła oczy wierzchem dłoni.
- Jestem pewna, że popełniasz błąd. Nie powinnaś wychodzić za mąż za Pedera. Maria uśmiechnęła się i założyła luźny kosmyk za ucho siostry.
- Powiedz o wszystkim Kristianowi, a potem pomóż mi przy wełnie. Może wieczorem porozmawiamy o sukni ślubnej? Elizabeth wytarła nos i wciągnęła powietrze, próbując opanować drżenie.
- Tak właśnie zrobię.
- Boisz się, że będzie zły? Mam iść z tobą?
- Nie, on jest na to przygotowany. To ja do końca żyłam nadzieją, że...
- Nie chcę dłużej tego słuchać - przerwała jej Maria. - Proszę cię, postaraj się wykrzesać z siebie choć odrobinę radości. Elizabeth uśmiechnęła się smutno.
- Dobrze. Będę się cieszyć. Obiecuję. Mieszkańcy Dalsrud gratulowali Marii bardziej z uprzejmości niż z potrzeby serca. Jens również podszedł do jej planów matrymonialnych bez entuzjazmu. Widziała to po jego zachowaniu, bo on sam mówił niewiele. Elizabeth długo rozmawiała z Kristianem.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - powiedział później do Marii. Nie odpowiedziała.
- Gratuluję - dodał nieco łagodniejszym tonem i poklepał ją po ramieniu.
Wieczorem Elizabeth wyjęła wykroje sukienek i rozłożyła je na stole w salonie. Maria pochyliła się nad jednym z nich i uważnie mu się przyjrzała.
- Może trochę ją przerobimy? - spytała, pokazując na tył sukni. - Nie mogę chodzić z czymś tak wielkim na pupie, która i tak już jest ogromna. Lina roześmiała się i podniosła wzrok znad robótki.
- Nie narzekaj! Jesteś piękna i masz prawdziwie kobiece kształty.
- Poczekaj aż zobaczysz mnie pod koniec ciąży - wymamrotała Maria i skupiła się na leżących przed nią wzorach sukien. - Jak myślisz, która koronka będzie bardziej odpowiednia: czarna czy biała? - zwróciła się z pytaniem do siostry.
Elizabeth zwlekała z odpowiedzią. Maria wiedziała, że siostra stara się robić dobrą minę do złej gry, ale niezbyt jej to wychodziło. W domu panował ponury nastrój. Wszyscy byli zdania, że Maria popełnia fatalny błąd, ale nie chcąc jej zranić, postanowili nie poruszać więcej tego tematu.
- Wybierz białą - powiedziała w końcu Elizabeth. - Ale raczej wąską, bo szeroka nie wygląda ładnie.
- Nie martw się, Peder i tak nie czmychnie sprzed ołtarza - zażartowała Helenę. - Chociaż słyszałam o takim przypadku. Maria zerknęła na nią.
- Mówisz poważnie? Helenę zawahała się na moment, ale w końcu zaczęła opowiadać.
- Tak. Była sobie kiedyś młoda, ładna dziewczyna, która miała poślubić młodzieńca z tej samej wsi. Chłopak był bardzo przystojny, ale niestety obrzydliwie zarozumiały. Uganiał się za dziewczynami, wykorzystując to, że ma u nich ogromne powodzenie. Trudno się dziwić, że ta, której udało się doprowadzić go do ołtarza, była dumna jak paw. Ale jej radość okazała się przedwczesna, bo kiedy pastor zapytał go, czy ślubuje jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuści jej aż do śmierci, pan młody powiedział... „nie”! Maria odsunęła wykroje na bok i przyjrzała się Helenę.
- Dlaczego?
- Bo, jak powiedział, znalazł sobie inną i to ją zamierzał poślubić. Biedaczka była tak załamana, że skoczyła do morza.
- Utopiła się? - spytała Lina.
- Tak. A kilka dni później chłopak ożenił się z tą drugą. Ich szczęście nie trwało jednak długo, bo za każdym razem, kiedy wsiadał do łodzi, słyszał, jak jego pierwsza narzeczona woła go po imieniu. Słyszał ją wszędzie, gdziekolwiek się znalazł - na wiosennych połowach w Finnmarku i na zimowych połowach w Kabelvaag. Najpierw wymawiała jego imię, a potem przywoływała do siebie: „Chodź do mnie! Chodź! „. W końcu chłopak był tak wykończony, że postanowił nie wypływać więcej w morze.
- I wkrótce nie mieli czego włożyć do garnka - wtrąciła sucho Elizabeth.
- Dokładnie tak. Tymczasem jego żona zaczęła mieć tego serdecznie dość. Kazała mu skończyć z tymi bzdurami i wsiadać do łodzi. Tamtego dnia strasznie się pokłócili, aż w końcu chłopak jej posłuchał i wypłynął w morze. Więcej go już nie zobaczyła.
- Dlaczego? - Maria nie mogła z wrażenia złapać tchu.
- Nikt nie wie, co się wydarzyło, ale następnego dnia morze wyrzuciło na brzeg jego ciało.
- Żal mi wszystkich trojga - westchnęła Maria.
- Ktoś do nas jedzie - powiedziała nagle Lina, wyciągając szyję. Helenę wstała.
- Kto to?
- Wydaje mi się, że to Olav. Pójdę mu otworzyć - powiedziała Lina i wybiegła z kuchni, zanim ktokolwiek zdążył zareagować.
Maria poczuła, że serce bije jej jak oszalałe. Wzięła do ręki jeden z arkuszy, ten, który oglądała ostatnio. Czego mógł chcieć o tak późnej porze?
- Mam nadzieję, że w Heimly nikomu nic się nie stało - powiedziała Elizabeth.
- Olav chce rozmawiać z Marią - oznajmiła Lina, stając w drzwiach. Maria podniosła się powoli. Poczuła, że uginają się pod nią kolana. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i przywitała go skinieniem głowy.
- Co cię tutaj sprowadza?
- Chcę zamienić z tobą kilka słów. Na osobności.
- W takim razie chodźmy do kuchni. Maria poszła przodem i wskazała mu krzesło.
- Proszę, siadaj. Olav udał, że tego nie słyszy. Wbił w nią wzrok i zapytał:
- Czy to, co słyszałem, jest prawdą?
- Nie mam pojęcia, co słyszałeś - odpowiedziała hardo.
- Ze jesteś w ciąży z Pederem i że wychodzisz za niego za mąż.
- Nie, to nieprawda. Opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach.
- Bogu niech będą dzięki! Wiedziałem, że ludzie gadają od rzeczy.
- Dziecko jest tylko moje, natomiast prawdą jest, że zamierzam poślubić Pedera.
- Co masz na myśli? - spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- To nie z Pederem jestem w ciąży.
Olav długo jej się przyglądał. Chociaż kosztowało ją to wiele wysiłku, wytrzymała jego spojrzenie. Wiedziała, że jeśli odwróci wzrok, Olav domyśli się prawdy. - Czy to moje dziecko? - odezwał się w końcu. - Skąd ci to przyszło do głowy? - spytała, odrzucając głowę do tyłu. Podniósł się powoli i podszedł do niej.
- Wiem, że udajesz. Znam cię wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, kiedy kłamiesz.
- W takim razie muszę cię rozczarować. Wygląda na to, że aż tak dobrze mnie nie znasz. Przeniosła wzrok na jego czarną, wełnianą kurtkę. Rozpiął ją, ponieważ w kuchni było ciepło, ale nie zdjął butów. Dobrze, że Elizabeth tego nie widzi, przemknęło jej przez głowę. Na pewno kazałaby mu wyjść z kuchni i zdjąć buty przy wejściu.
- W którym jesteś miesiącu? - spytał.
- Dziecko urodzi się w lutym.
- To by się zgadzało. Właśnie wtedy byliśmy razem - powiedział i chwycił ją za ramię. - To jest moje dziecko, prawda?
- Przecież mogłam spotykać się z innymi.
- Ty nie jesteś taka.
- To znaczy, jaka?
- Taka, która z każdym idzie do łóżka.
- Z tobą poszłam, a przecież jesteś żonaty.
Olav spuścił głowę. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Wiele by dała, by móc pogłaskać go po policzku i powiedzieć mu prawdę, ale to było niemożliwe. Gdyby to zrobiła, jak miałby wieść dalsze życie u boku Elen? Nie, najlepiej będzie, jeśli Olav niczego się nie dowie. Wyrzuty sumienia i tak na pewno nie dają mu spokoju. - W takim razie, po co wychodzisz za mąż za Pedera? Nie powinnaś raczej poślubić ojca dziecka? - Z pewnych powodów nie mogę być z ojcem dziecka.
- Z jakich?
- Chyba za dużo chciałbyś wiedzieć.
- Czy nie lepiej zostać panną z dzieckiem niż wychodzić za mąż za Pedera?
- Wiele osób na pewno tak myśli - powiedziała, odwracając głowę i wodząc palcem po oparciu krzesła. - Ale ja jestem innego zdania. Olav przeczesał włosy palcami i zaczął chodzić tam i z powrotem.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Nie myśl już o tym - poprosiła. - Podjęłam decyzję i jutro idziemy na rozmowę z pastorem.
- Już jutro? Skinęła głową. - Chyba powinieneś wracać do domu. Do swoich najbliższych. Elen na ciebie czeka. Byłoby jej przykro, gdyby wiedziała, że jesteś tutaj i że interesujesz się tym, za kogo i dlaczego wychodzę za mąż. Stał nieruchomo i przyglądał się jej dłuższą chwilę.
- No, idź już - powiedziała łagodnym głosem. Odwrócił się i ciężkim krokiem ruszył w stronę drzwi. Zanim wyszedł, posłał jej ostatnie spojrzenie.
- Zegnaj, Maryjko - wyszeptał i zamknął za sobą drzwi. Potrzebowała kilku minut, żeby ochłonąć i dojść do siebie.
- Olav już odjechał? - spytała Elizabeth, jak tylko siostra przestąpiła próg salonu.
- Tak. On... musiał już wracać. Maria szybko zajęła swoje miejsce i zaczęła składać wykroje.
- Czego chciał? - spytała Helenę.
Maria żałowała, że w porę nie wymyśliła jakiegoś kłamstwa, którym dałoby się wytłumaczyć wizytę Olava.
- Chciał mnie przekonać, żebym nie wychodziła za Pedera - odpowiedziała szczerze. Kristian odłożył książkę, którą właśnie czytał.
- A co on ma z tym wspólnego? Dlaczego tak go interesuje, z kim pójdziesz do ołtarza?
- W końcu przyjaźnią się od dzieciństwa - powiedział szybko Jens. - Są prawie jak rodzeństwo - dodał. Maria spojrzała Jensowi prosto w oczy. On wszystko wiedział! Albo przynajmniej domyślał się, co łączyło ją z Olavem! Odwróciła wzrok. Wiedziała, że Jens jej nie zdradzi ani nawet nie zapyta, czy ma rację.
- Chyba, że tak - powiedział Kristian i wziął do ręki książkę. Ale Maria nie wierzyła, że Kristian jest w stanie skupić się na czytaniu. Jego myśli - podobnie jak myśli wszystkich osób siedzących w salonie - krążyły wokół ślubu.
- Boisz się rozmowy z pastorem? - spytała Helenę. Ona zawsze mówi na głos to, o czym myślą inni, tylko nie mają odwagi o to zapytać, pomyślała Maria.
- Nie. A dlaczego miałabym się bać? - odpowiedziała, spoglądając na Helenę. Helenę podrapała się drutem po głowie.
- Na pewno będzie zadawał krępujące pytania. Powiesz mu, że jesteś w ciąży?
- Chyba będę musiała. Nie zamierzam okłamywać pastora.
- A jeśli będzie chciał poznać nazwisko ojca dziecka?
- Nazwisko, które wpisze do ksiąg kościelnych, pozostanie naszą tajemnicą.
Zapadła cisza. Jens odchrząknął kilka razy. Poza tym słychać było tylko postukiwanie drutów i szelest przekładanych stron. W końcu Maria podniosła się i powiedziała:
- Pójdę się położyć. Jest już późno, a ja muszę jutro wcześnie wstać. Nikt nie odezwał się ani jednym słowem. Po chwili Pernille poszła za jej przykładem.
- My też już pójdziemy spać - powiedziała Elizabeth, składając materiał na sukienkę.
Maria pobiegła schodami na górę, szybko się rozebrała, przerzuciła niedbale ubranie przez oparcie krzesła, po czym wśliznęła się pod kołdrę.
Dopiero wtedy wybuchnęła płaczem. I chociaż księżyc uśmiechał się do niej, zerkając przez szparę między firankami, tej nocy Maria zasnęła we łzach.
Rozdział 12
Wypolerować sztućce, przeliczyć kieliszki, posprzątać w bieliźniarce...
Elizabeth siedziała w salonie i przygotowywała listę spraw do załatwienia. Obok niej leżała kartka, na której już wcześniej zapisała, jakie potrawy trzeba będzie przygotować na ślub i jakie upiec ciasta. A teraz lista gości... Nie, wybór gości pozostawiam Marii i Pederowi, pomyślała. Odłożyła pióro i podeszła do okna. Chyba powinni niedługo wrócić? W tej samej chwili usłyszała uderzenie dwóch zegarów: tego, który stał w salonie i amerykańskiego znajdującego się w jadalni. Nagle do pokoju wszedł Jens.
- Czekasz na nich?
- Tak - odpowiedziała i odwróciła się plecami do okna. - Jestem bardzo ciekawa, jak udała im się rozmowa z pastorem - splotła dłonie i, siląc się na uśmiech, dodała: - Na pewno poszło im świetnie. Maria wprost nie może doczekać się ślubu... Po chwili pokazała głową na stół.
- Zrobiłam listę spraw do załatwienia. Teraz wszystko zależy od tego, ile mamy czasu. Widziałeś, jak bardzo cieszyła się z sukni ślubnej? Na pewno będzie śliczną panną młodą. Na szczęście jeszcze tak bardzo nie widać, że jest w ciąży, więc... - nagle przerwała potok słów i spojrzała uważnie na Jensa.
- Czy ty coś przede mną ukrywasz? - spytała w końcu. Kiedy Jens odwrócił wzrok, Elizabeth obeszła go dookoła.
- Co się dzieje? Czy Maria coś ci powiedziała? Zaprzeczył, patrząc jej prosto w oczy.
- Nie powiedziała mi niczego, o czym byś nie wiedziała.
- W takim razie, nad czym tak rozmyślałeś?
- Decyzja, którą podjęła, nie była łatwa - zaczął powoli. - Dlatego tak ważne jest, żebyśmy ją teraz wspierali. Powinna czuć, że zawsze może na nas liczyć. Elizabeth opadła na krzesło.
- Ten cały ślub przypomina jakiś koszmarny sen, z którego nie mogę się obudzić - powiedziała, wzdychając ciężko i opuszczając ramiona. - Gdybym tylko umiała odwieść Marię od tego szalonego pomysłu! Ale nie potrafię tego zrobić - spojrzała na Jensa. - A poza tym i tak już jest za późno. Masz rację: nie pozostaje nam nic innego, jak udawać, że cieszymy się jej szczęściem.
- Tylko nie przesadzaj z tym okazywaniem radości, bo Maria od razu wyczuje, że udajesz. To nie jest głupia dziewczyna, chociaż wybór, którego dokonała, pozostaje dla nas niezrozumiały. Kto wie, może kiedyś okaże się, że była od nas mądrzejsza? Dalekowzroczna?
Elizabeth przyjrzała mu się badawczo. Coś jej mówiło, że Jens wiedział więcej niż chciał się do tego przyznać. Postanowiła jednak, że nie będzie wywierać na niego żadnej presji, żeby nie narażać go na nieprzyjemności. Może dał słowo, że nikomu nic nie powie? - pomyślała. Podniosła się z krzesła.
- Muszę zajrzeć do spiżarni i sprawdzić, ile mamy jedzenia. Jens został w salonie.
Tymczasem Elizabeth szybko policzyła sery, osełki masła i porcje mięsa i doszła do wniosku, że prawdopodobnie będą musieli poświęcić jedną owcę. Dobrze przyrządzona jagnięcina najlepiej nadawała się na potrawę weselną. Trzeba będzie upewnić się, czy Peder ma w sklepie wystarczającą ilość migdałów, cukru i innych produktów potrzebnych do weselnych wypieków, pomyślała. Kiedy usłyszała chrzęst żwiru, wybiegła przed dom. Na widok Marii i Pedera serce zaczęło jej bić jak szalone.
- Witajcie - powiedziała, uśmiechając się do nich. Peder pierwszy wyskoczył z wozu i podał rękę Marii.
- A więc kiedy nastąpi ten wielki dzień? - spytała Elizabeth, starając się, żeby jej głos brzmiał wesoło.
- Za dwa tygodnie - odparł Peder z uśmiechem i niemal natychmiast zrobił się czerwony jak piwonia.
Pierwsze, na co zwróciła uwagę, to jego odświętny strój. Miał na sobie białą, starannie wyprasowaną koszulę. Kołnierzyk był tak sztywny od krochmalu, że uwierał go w szyję.
Pamiętał nawet o kapeluszu. Wyglądał obco. Zupełnie nie przypominał tego Pedera, którego Elizabeth znała ze sklepu.
- To znaczy, że mamy trochę czasu - stwierdziła. Rozmowa szła im jak po grudzie. - Przygotowałam listę spraw do załatwienia, ale wybór gości pozostawiam wam. Trzeba jak najszybciej porozsyłać zaproszenia.
- We wszystkim zdaję się na Marię - powiedział Peder i poklepał ją po ramieniu. Maria posłała mu przelotne spojrzenie.
- Dziękuję - wymamrotała.
- No cóż, na mnie już czas - powiedział i już miał wsiąść na wóz, kiedy nagle o czymś sobie przypomniał. Odwrócił się, wyjął z wewnętrznej kieszeni kopertę i podał ją Elizabeth. - Byłbym zapomniał: mam nadzieję, że to pokryje część wydatków związanych ze ślubem. Elizabeth wzięła kopertę do ręki z lekkim wahaniem.
- Dziękuję.
- Poza tym zamówiłem dodatkową dostawę - dodał po chwili. - Domyślam się, że będziecie potrzebowały trochę więcej produktów do weselnych ciast i deserów. Elizabeth uśmiechnęła się.
- Bardzo dziękuję. Właśnie zamierzałam cię o to spytać. Kiedy w końcu się pożegnali, siostry stały przez chwilę w milczeniu, odprowadzając go wzrokiem.
- Przejdziemy się? - zaproponowała Elizabeth. - Tam, gdzie zawsze? Maria skinęła głową i Elizabeth chwyciła ją pod ramię.
Całą drogę szły w milczeniu. Kiedy w końcu dotarły na miejsce, usiadły i popatrzyły na morze. Słona bryza delikatnie owiewała ich twarze.
- Mam wrażenie, że Peder bardzo się zmienił - powiedziała Elizabeth, przerywając ciszę. - Może to ty tak na niego wpływasz? - spytała i przyjrzała się siostrze.
- Możliwe - Maria zerwała źdźbło trawy i zaczęła owijać je wokół palca.
- Co powiedział pastor? Opowiedz mi o wszystkim! Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się denerwowałam! Maria zawahała się.
- To była dziwna rozmowa... Nigdy wcześniej nie byłam w gabinecie pastora, sama rozumiesz. Najpierw pastor zapytał, co nas do niego sprowadza. Właściwie to Peder odpowiadał na większość pytań - powiedziała i znowu spojrzała na morze. - Wydawało mi się, że pastor był zaskoczony. To znaczy nic takiego nie powiedział, ale to było widać w jego zachowaniu.
- Czasem zdarza się, że młoda dziewczyna wychodzi za mąż za starszego wdowca - zauważyła Elizabeth.
- Tak, kiedy wdowiec ma małe dzieci i chce, żeby kolejna żona zastąpiła im matkę. Ale Peder był przez całe życie sam, a ja prawie go nie znałam. Właściwie nigdy nie miałam z nim bliższego kontaktu.
- Przecież u niego pracujesz.
- To prawda.
- Co było potem?
- Kiedy ustaliliśmy datę ślubu i podpisaliśmy wszystkie papiery, powiedziałam do Pedera, że chciałabym porozmawiać z pastorem na osobności. Zgodził się wyjść na zewnątrz i poczekać na mnie na korytarzu. Kiedy zostaliśmy sami, powiedziałam pastorowi, że jestem w ciąży i że ojcem dziecka... - nagle zamilkła i oblała się rumieńcem.
- Tak? Co mu jeszcze powiedziałaś? - Elizabeth nie spuszczała oczu z siostry.
- Powiedziałam mu, kto jest ojcem dziecka, ale poprosiłam, żeby zostawił tę wiadomość dla siebie.
Elizabeth pokiwała głową.
- I pastor się na to zgodził?
- Tak. Okazało się, że miły z niego człowiek. Na koniec dodał, że bardzo sobie ceni moją szczerość. Elizabeth podniosła się.
- Może lepiej wracajmy do domu? Trochę tu wieje. Maria nie ruszyła się z miejsca.
- Żałuję, że Ane nie może być teraz z nami - powiedziała. - Dzięki niej dom tętnił życiem i radością. Ona zawsze tryskała energią i nigdy nie traciła dobrego humoru. Elizabeth zaśmiała się głośno.
- Widzę, że pamięć cię zawodzi! Ane dość często miewała ataki złości, chociaż to prawda, że gniew szybko jej mijał. Zamilkła, a po chwili wahania dodała:
- Przecież możesz jej napisać, że wychodzisz za mąż...
- Już to zrobiłam. Kiedy były niemal przy domu, Elizabeth zapytała, czy Maria zamierza wynająć krawcową.
- Ta, która wcześniej dla nas szyła, była całkiem dobra.
- Nie. Nie chcę, żeby ktoś obcy brał ze mnie miarę.
- W takim razie dziewczęta ze Słonecznego Wzgórza pomogą nam posprzątać dom i przygotować jedzenie, a suknię ślubną uszyjemy same. Maria uśmiechnęła się z wdzięcznością i ścisnęła ją za rękę.
- Za to z listą gości nie będzie problemu: parę osób z Heimly, lensman z żoną. No i całe Dalsrud.
- A co z rodziną Pedera?
- On nie ma tutaj żadnej rodziny - odpowiedziała sucho i beznamiętnie Maria.
Kiedy wchodziły do środka, Elizabeth objęła siostrę ramieniem. Miała wrażenie, że Maria bardzo tego teraz potrzebuje.
Idąc z Pederem przez kościół, Maria czuła się tak, jakby straciła kontrolę nad własnym ciałem.
Muzyka organowa w połączeniu z ciekawskimi spojrzeniami gości sprawiły, że kręciło jej się w głowie. Niektórzy mierzyli ją od stóp do głów, nie kryjąc zazdrości. Inni patrzyli na nią ze współczuciem, a jeszcze inni - ci, którzy przyszli do kościoła w pogoni za sensacją - szeptali między sobą, na gorąco wymieniając się uwagami. Jeszcze długo będą o mnie plotkować, pomyślała z gorzką ironią. Wiedziała, że wieść o jej ślubie rozejdzie się po całej okolicy.
Zawracaj, zawracaj! - podpowiadał jej wewnętrzny głos, ale stopy niosły ją prosto przed siebie - aż do ołtarza, przy którym czekał już na nich pastor.
Maria prawie nie słyszała słów, które wypowiedział pastor ani tego, że Peder powiedział „tak”.
Dlatego kiedy duchowny zwrócił się do niej, z wrażenia aż podskoczyła.
- Mario Andersdatter, czy świadomie i dobrowolnie... Marii zakręciło się w głowie. Przez chwilę bała się, że zemdleje. Tymczasem pastor nie przestawał poruszać wargami.
- ... pragniesz poślubić tego oto mężczyznę i zostać jego prawowitą małżonką?
- Tak - odpowiedziała ledwie słyszalnym szeptem.
- W takim razie ogłaszam was mężem i żoną - oświadczył pastor podniosłym tonem. - W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen!
Do końca uroczystości miała wrażenie, że śni. Organista grał, wierni śpiewali, a ona myślała tylko o tym, żeby siedzieć prosto.
Właśnie ślubowałam przed Bogiem i ludźmi, że nie opuszczę Pedera aż do śmierci, pomyślała. A wciąż nie mam pewności, czy podjęłam właściwą decyzję.
Przed kościołem zebrał się tłum ludzi. Maria przyjmowała gratulacje, kiwała głową, uśmiechała się i dziękowała.
Dorte również tam była. Jej piegowata twarz śmiała się do Marii.
- Może Peder nie jest szczególnie urodziwy, ale za to jest miły - szepnęła. - Dobrze wam będzie razem. Potem podeszła Indianne.
- Wyglądałaś wprost olśniewająco! Tak pięknej panny młodej jeszcze w życiu nie widziałam!
- Dziękuję. Jak ci się układa z Torsteinem? Chodzi mi o to... - przerwała, zastanawiając się, o co zapytać. - Jak się czujesz jako pani doktorowa?
- Bardzo dobrze. Musisz koniecznie nas odwiedzić! Maria skinęła głową.
Ręce, głosy i gratulacje zaczęły jej się zlewać w jedną całość. Nagle jakby spod ziemi wyrósł przed nią Olav. Na moment świat przestał istnieć. Miała wrażenie, że poza nimi nie ma na placu żywej duszy. Olav wyciągnął do niej rękę, a kiedy Maria podała mu swoją dłoń, przytrzymał ją dłużej niż to było konieczne i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Jesteś na mnie zły? - spytała cienkim głosem i tak cicho, że tylko on mógł ją usłyszeć.
- Nie, nie jestem zły. Tylko rozczarowany. Rozczarowany, powtórzyła w myślach. Byłoby o wiele prościej, gdybyś był na mnie zły.
Ustępując przed napierającym tłumem, po jakimś czasie znalazła się przy wozie, który już tam na nią czekał. Peder pomógł jej wsiąść i, żegnani przez znajomych, ruszyli do domu, do Dalsrud. Dom, pomyślała. Kiedy jutro wstanie słońce, mój dom będzie gdzie indziej.
Zajechali przed dom i weszli do środka. Najęte służące wyszły z kuchni, dygnęły i złożyły im gratulacje. Wszystkie miały łzy w oczach. Ich zdaniem Maria dostąpiła niebywałego zaszczytu, wychodząc za mąż za takiego bogatego człowieka, jakim był Peder. O takim mężu można tylko pomarzyć... - szeptały między sobą, na tyle głośno, że Maria bez trudu to usłyszała.
Zanim Maria się obejrzała, siedziała przy stole obok Pedera, a Kristian stał i patrzył na nich z uśmiechem, gotowy do wygłoszenia mowy.
- Pamiętasz, Mario, kiedy ostatnio wygłaszałem mowę na twoją cześć? - spytał i, nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: - Tak, to było wtedy, kiedy przystąpiłaś do konfirmacji. Daliśmy ci wówczas w prezencie skrzynię, do której miałaś wkładać wszystko, co może się przydać młodej mężatce. Wiem, że twoja skrzynia jest już pełna.
Niektórzy się zaśmiali, inni tylko uśmiechnęli, jakby Kristian powiedział coś zabawnego. Maria siedziała z przyklejonym do ust uśmiechem i próbowała słuchać tego, co mówi jej szwagier. Dziwnie się czuła, siedząc obok Pedera. To był dla niej obcy człowiek - jego miejsce było w sklepie, a nie w jadalni w Dalsrud.
- ... wielu wspólnych lat w szczęściu i dostatku - usłyszała głos Kristiana. - I mam nadzieję, że następnym razem wzniosę za was toast na chrzcie waszego dziecka. Goście zaczęli klaskać, a Kristian usiadł na swoim miejscu.
Wtedy Peder zapytał Marię, czy zgadza się, żeby zabrał głos w ich imieniu, ale ona poprosiła, żeby tego nie robił. Przyjął jej decyzję ze spokojem. Maria odniosła nawet wrażenie, że się ucieszył. Przez resztę posiłku była tak oszołomiona, że nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Po obiedzie zaczęto odsuwać meble, żeby zrobić miejsce na tańce. W tym czasie Maria stała obok stolika, na którym leżały prezenty i przyglądała się im z zachwytem. Elizabeth i Kristian podarowali im zestaw sztućców, a od pozostałych członków rodziny i znajomych otrzymali haftowane obrusy, dzbanki, naczynia, filiżanki i salaterki we wszystkich możliwych kolorach, pościel i ręczniki.
Przez moment zastanawiała się, czy Peder ma te wszystkie rzeczy w swoim domu. Prawie nic o nim nie wiem, pomyślała beznamiętnie.
W końcu Kristian usiadł przy pianinie, zagrał kilka taktów i zawołał:
- Zapraszamy młodą parę do tańca! Na początek walc. No, Peder, nie daj się dłużej prosić. Pokaż, co potrafisz!
Peder ukłonił się niemal do samej ziemi, objął Marię w talii i delikatnie uchwycił jej dłoń. A potem poprowadził ją na środek pokoju z taką elegancją i pewnością siebie, że Marii zabrakło tchu.
- Nie wiedziałam, że tak dobrze tańczysz - wyszeptała i po raz pierwszy tego dnia poczuła się naprawdę szczęśliwa.
- Mam jeszcze inne ukryte talenty - odpowiedział z uśmiechem.
Pozwoliła mu się prowadzić. Taniec z Pederem okazał się czystą przyjemnością. Po chwili na parkiet wyszło kilka par. Maria ucieszyła się, bo czując na sobie spojrzenia tylu osób, była przez cały czas spięta. Kiedy muzyka ucichła, podziękowała Pederowi za taniec i zapytała, czy później będą mogli to powtórzyć.
- Ależ oczywiście! Zrobię wszystko, żeby uczynić Cię szczęśliwą - odpowiedział Peder z galanterią. Maria poczuła wyrzuty sumienia.
- Ja jestem szczęśliwa - powiedziała, nie zagłębiając się w szczegóły.
Tymczasem podano kawę, ciasto i mocniejsze trunki. Kieliszki brzęczały, a pokoje wypełniał śmiech i wesołe rozmowy. Maria krążyła między gośćmi lekko oszołomiona. Zagadywała ich, żartowała i kiwała głową, rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę Olava. W jego zachowaniu było coś sztucznego, jakaś udawana wesołość. Wyraźnie jej unikał. Bolało ją to bardziej, niż gdy powiedział, że jest rozczarowany. Dlaczego nie mógł zamienić z nią choćby paru słów?
- Co to? Czyżby panna młoda czymś się martwiła? - spytała Dorte z uśmiechem.
- Martwiła? Ależ skąd! - Maria wygięła wargi w uśmiechu. Nikt nie mógł wiedzieć, o czym myślała. - Na zdrowie!
- Na zdrowie! - Dorte wypiła mały łyk wina, rozejrzała się dookoła, po czym powiedziała cicho: - Nie jestem mściwa ani porywcza, ale gdybym dorwała tego łobuza, który zrobił ci dziecko...
- Nie mów tak! - powiedziała Maria. - To dziecko jest darem. Najpiękniejszym i najcenniejszym darem, jaki człowiek może otrzymać. Piegowata twarz Dorte złagodniała.
- To prawda - pokiwała głową. - Daniel urodził się, kiedy nie byłam jeszcze mężatką. Mój mały Danielek! Tak go nazywam - oczywiście, kiedy nikt mnie nie słyszy. Nawet on o tym nie wie - zachichotała i podniosła kieliszek do ust. - Wyborne wino! Ale co to ja chciałam powiedzieć... Ach tak! Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki Olav był poruszony, kiedy dowiedział się, że jesteś w ciąży! - zamyślona pokręciła głową i spojrzała przed siebie.
- Był przekonany, że to Peder zrobił ci dziecko i tym samym zmusił cię do małżeństwa.
- Nikt mnie do niczego nie zmusił - odpowiedziała spokojnie Maria. - To był mój wybór. Świadomy i dobrowolny.
Dorte popatrzyła na nią tak, jakby nie rozumiała, o co jej chodzi. W końcu dała za wygraną i roześmiała się serdecznie.
- Co ty na to, żebyśmy wypiły jeszcze po kropelce? - spytała, unosząc pusty kieliszek.
Żona lensmana miała najwidoczniej dobrego informatora, bo kiedy wieczorem podeszła do Marii, nie zadawała jej żadnych pytań.
- Gratuluję trafnego wyboru - powiedziała, mrugając porozumiewawczo. - Jak mawiają: lepszy wróbel w garści...
Na szczęście w tym samym momencie zabrzmiała muzyka i lensman poprosił żonę do tańca.
Późnym wieczorem prezenty ślubne zostały ostrożnie spakowane i załadowane na wóz. Nadeszła pora, żeby się pożegnać.
Maria długo obejmowała siostrę, a kiedy w końcu ją puściła, poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Ze wzruszenia nie była w stanie wykrztusić słowa. Spojrzała na nią poważnym wzrokiem i skinęła głową w milczeniu.
- Mam nadzieję, że szczęśliwie dopłyniesz do Chin - zaśmiał się Kristian. - Patrząc na ciebie, można odnieść wrażenie, że wybierasz się na koniec świata.
- Powiedział, co wiedział - wymamrotała Maria i szybko otarła ręką oczy.
- Odwiedź nas jak najszybciej! - powiedziała Helenę. - Będziemy za tobą tęsknić.
- I napisz do mnie, jak tylko zajedziesz na miejsce - zarechotał Kristian, za ecu został kopnięty w kostkę przez swoją żonę. Maria uśmiechnęła się przez łzy i ściskając go za rękę, powiedziała:
- Możesz dalej stroić sobie żarty, a ja i tak wiem swoje. Wieczorem tak za mną zatęsknisz, że twoja poduszka będzie mokra od łez. Kristian pogłaskał ją niezdarnie po włosach.
- Oczywiście, że będę tęsknił - powiedział śmiertelnie poważnym tonem.
Jechali do jej nowego domu. Od czasu do czasu Peder zerkał na Marię ukradkiem, ale nic nie mówił. Koń biegł lekkim kłusem po żwirowej alejce. Ptaki i zwierzęta już dawno ułożyły się do snu. Ostre powietrze zapowiadało rychłe nadejście zimy. Już wkrótce na kałużach pojawi się cienka warstwa lodu, a trawę pokryje szron.
- No, jesteśmy na miejscu - powiedział Peder, kiedy zatrzymali się przed jego domem, który sąsiadował ze sklepem.
Jak to możliwe, że nigdy nie byłam w jego domu? - przemknęło jej przez głowę. Peder pomógł jej wysiąść z wozu i wręczając klucz, poprosił:
- Otwórz drzwi i wejdź do środka, a ja w tym czasie zajmę się bagażem.
Maria poruszała się po domu po omacku. Mały korytarz był czysty. Na podłodze leżały dziergane chodniki, a przy ścianie w równym rzędzie stały buty Pedera. Chyba używał do tego linijki, pomyślała.
Po prawej stronie znajdowały się drzwi, które - jak się domyślała - prowadziły do spiżarni. Kuchnia była mała, ale przytulna. Chyba nawet zbyt przytulna, zważywszy na to, że należała do mężczyzny w średnim wieku. Firanki w oknach, obrus na stole, kolorowe chodniki na podłodze. Miał nawet kuchenkę, prawie taką samą jak w Dalsrud. Czarną, z obręczami, które można było zdejmować, żeby regulować moc płomienia. Maria cieszyła się, że już wcześniej miała do czynienia z takim sprzętem, bo przygotowywanie posiłków należało odtąd do jej obowiązków.
Nagle zauważyła lekko uchylone drzwi. Zaciekawiona otworzyła je na oścież i zajrzała do małego salonu. W oknie wisiały koronkowe firanki, a na podłodze leżał gruby dywan. Pod ścianą stała elegancka, obita aksamitem kanapa i dwa fotele, w oknie doniczki z kwiatami, a w kącie pokoju czarny, okrągły piec.
Odwróciła się i weszła z powrotem do kuchni. Nieoczekiwanie jej wzrok padł na dwoje sąsiadujących ze sobą drzwi. Zawahała się, lecz po chwili doszła do wniosku, że nic się nie stanie, jeśli trochę się rozejrzy. W końcu to był teraz jej dom. Ostrożnie nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Stało tam proste łóżko, nocny stolik i komoda. Nic więcej. Pokój bardziej przypominał celę pustelnika niż sypialnię. W oknach nie było firanek, a na wypolerowanej podłodze nie leżał żaden, nawet najmniejszy chodnik. Tuż za nią zaskrzypiała deska w podłodze. Maria odskoczyła od drzwi jak oparzona.
- Przepraszam - powiedziała, czując, że się rumieni. - Nie chciałam być wścibska... Peder postawił kufer na ziemi.
- Teraz ten dom należy również do ciebie. Możesz zaglądać, gdzie ci się podoba. Wyszedł po drugi kufer, a Maria rozejrzała się po zimnym pokoju.
- To będzie twoja sypialnia - powiedział Peder, który właśnie wrócił z ostatnią skrzynią - tą, w której była wyprawa Marii. - To dlatego jest tutaj tak pusto i nieprzytulnie - dodał.
- Co masz na myśli? - Maria spojrzała na niego zaskoczona.
- Chcę, żebyś ją urządziła zgodnie z własnym gustem. Dzisiaj jest już za późno, żeby wieszać zasłony, więc na razie musi ci wystarczyć koc. Ale od jutra rób z tym pokojem, co zechcesz. Możesz wykorzystać to, co dostałaś w posagu i nasze prezenty ślubne. A jeśli czegoś ci zabraknie, weź to sobie ze sklepu. Wzruszenie chwyciło Marię za gardło.
- Jesteś dla mnie taki miły - powiedziała zdławionym głosem.
- W końcu tak się umawialiśmy - odpowiedział spokojnie. - Śpimy każde w swoim pokoju. Maria skinęła głową, starając się ukryć zażenowanie. Niełatwo było jej rozmawiać o tych sprawach - o tym, że Pedera nie pociągały kobiety, tylko mężczyźni. I dlatego przed ślubem zawarli umowę: pobierają się, żeby dziecko zyskało prawnego opiekuna i żeby ludzie przestali plotkować o „niechrześcijańskich skłonnościach”
Pedera, jak wiele osób je nazywało. Ale to miało na zawsze pozostać ich tajemnicą - Maria musiała dać mu na to swoje słowo.
- Jesteś głodna? - spytał.
- Nie. A ty? Jeśli chcesz, mogę coś przygotować, a ty odprowadź konia. Potrząsnął głową i zdjął kapelusz.
- Nie. W Dalsrud tak bardzo się najadłem, że wystarczy mi na kilka następnych dni. Maria zaśmiała się cicho. Pederowi nagle zrobiło się wstyd i czym prędzej opuścił pokój. Wyjęła z kufra najpotrzebniejsze rzeczy: koszulę nocną, szczotkę do włosów i ubranie na następny dzień. Wspólnie z Pederem ustalili, że przez kilka dni nie będzie pracować w sklepie, tylko zajmie się domem. Peder zaproponował, że zatrudni służącą, ale Maria stwierdziła, że nie ma takiej potrzeby. „Poradzę sobie” - powiedziała. „Poza tym nie chcę, żeby po domu kręcili się jacyś obcy ludzie”. Bała się, że będą zaglądać im we wszystkie kąty, a potem rozpowiedzą po całej wsi, że nowożeńcy śpią w oddzielnych sypialniach.
Rozebrała się po cichu, umyła i wśliznęła pod kołdrę. W pokoju panowały egipskie ciemności. W pokoju za ścianą lekko zaskrzypiało łóżko. Może Peder również nie może zasnąć? Ciekawe, o czym teraz myśli? Z całej siły zacisnęła powieki, chociaż wiedziała, że w ten sposób nigdy nie zaśnie. Najpierw musiała rozluźnić mięśnie, uspokoić oddech i skupić myśli na czymś przyjemnym. Na przykład na tym, jak ozdobi swój pokój. Chwilę później zasnęła z uśmiechem na twarzy.
Rozdział 13
Z kuchenki buchał żar. Blat stołu, pokryty cieniutką warstwą mąki, wyglądał jak ośnieżony. Elizabeth przetarła wierzchem dłoni spocone czoło. Zwykle to Helenę zajmowała się pieczeniem chleba, ale ponieważ tego dnia miała wychodne, poszła odwiedzić przyjaciółkę, zabierając ze sobą Kathinkę. Lina przekomarzała się z Signe, a William siedział na podłodze i bawił się drewnianymi łyżkami. Elizabeth uśmiechnęła się. Jak to jest, że małe dzieci chętniej bawią się sprzętem kuchennym niż swoimi zabawkami? - dziwiła się. Po chwili zerknęła ukradkiem na Pernille. Kobieta siedziała przy samym końcu stołu i wyglądała przez okno, pocierając kciukiem bliznę na ręce.
Nie wiadomo który już raz myśli Elizabeth krążyły wokół historii opowiedzianej jej przez żonę lensmana. Czy to była prawda? Czy Pernille rzeczywiście odebrała życie własnemu ojcu? Jak dotąd nie nadarzyła się okazja, żeby sprawdzić, czy w kufrze znajdowała się trutka na szczury. Elizabeth miała ostatnio zbyt dużo spraw na głowie, by móc się tym zająć. Poza tym wiedziała doskonale, że trutkę trudno było zdobyć. Trzeba było zamówić ją w aptece, podając powód chęci nabycia. I to nie mógł być błahy powód, tylko coś poważnego, co uzasadniało konieczność zakupu. Rozwałkowała chleb, przykryła go ścierką, żeby wyrósł i zabrała się za wyrabianie kolejnego bochenka. Muszę jak najszybciej sprawdzić, co Pernille trzyma w kufrze, pomyślała. Inaczej nie zaznam spokoju. Nie mogła pozwolić, żeby w Dalsrud doszło do podobnego wypadku. W końcu postanowiła zaryzykować.
- Siedzisz w domu całymi dniami. Dlaczego nigdzie się nie wybierzesz? - zagadnęła. - Przecież masz dzisiaj wychodne. Pernille przestała pocierać bliznę i wzruszyła ramionami.
- A dokąd miałabym pójść?
- Mogłabyś odwiedzić swoją siostrę. Dawno u niej nie byłaś. Pernille wymamrotała coś niezrozumiałego. Elizabeth przygryzła wargę.
- Weź ze sobą robótkę i wypytaj ją o najświeższe nowiny. Jak wrócisz, popołudniowa kawa będzie już na ciebie czekać. A potem opowiesz mi...
- Ależ ty marudzisz! - zawołała Pernille, przeszywając ją wzrokiem. Elizabeth aż podskoczyła z wrażenia.
- Przepraszam, nie chciałam być niemiła. Poklepała chleb, zmoczyła go odrobiną wody, żeby skórka zrobiła się chrupiąca, i schowała go pod ścierkę. Następnie zajrzała do piecyka i stwierdziła, że jeden z bochenków zdążył się już upiec. Wyjęła go, oklepała ostrożnie z każdej strony i położyła na ławie, żeby wystygł.
Co by tu zrobić, żeby na jakiś czas pozbyć się Pernille z domu? - zastanawiała się. Może poprosić, żeby przyniosła coś od Bergette? Nie, nie mogła tego zrobić. Bergette nie wchodziła w grę, bo przecież była tam Sara. Do kogo innego mogłaby ją posłać? Nie potrzebowała dużo czasu, żeby zajrzeć do kufra, ale...
- Chyba jednak pójdę na ten spacer - oznajmiła nagle Pernille, zrywając się z krzesła. - I zabiorę ze sobą Williama.
- Ależ nie, moja droga, nie ma takiej potrzeby! Ja zajmę się dzieckiem. Przecież masz wychodne.
- Ale ja bardzo chętnie go zabiorę. Przynajmniej dotrzyma mi towarzystwa. Elizabeth roześmiała się.
- W takim razie zgoda, ale ubierz go ciepło, żeby nie zmarzł.
Kiedy jakiś czas później Pernille z Williamem na rękach przechodziła obok okna w kuchni, Elizabeth pokiwała im, po czym pobiegła prosto do pokoju opiekunki. Kufer stał na swoim miejscu. Elizabeth rzuciła się na kolana, żeby podnieść wieko, ale okazało się, że kufer jest zamknięty na klucz! Zrozpaczona rozejrzała się dookoła. Nagle przypomniało jej się, że w kieszeni fartucha trzyma mnóstwo szpilek do włosów. Szybko wyjęła jedną z nich i włożyła do zamka, ale szpilka wygięła się, bo była za miękka. Elizabeth zaklęła cicho i wstała z kolan. Była przerażona, mokra od potu i nie mogła opanować drżenia rąk. Gdzie też Pernille mogła położyć klucz? Elizabeth zdawała sobie sprawę z tego, że musi działać szybko i systematycznie. Przeszukiwanie pokoju zaczęła od łóżka. Wsunęła rękę pod materac, a potem pod poduszkę. Pusto. Sprawdziła całą komodę, szuflada za szufladą, zajrzała pod bieliznę i koszule nocne, przeszukała każdy kąt. A co jeśli Pernille zabrała klucz ze sobą? Nagle usłyszała, że ktoś wszedł do kuchni. Czyjeś ciężkie buty zatrzymały się tuż za progiem.
- Elizabeth!
To był głos Kristiana. Elizabeth schowała się za otwartymi drzwiami i wstrzymała oddech. Jeśli ją tutaj znajdzie, na pewno zacznie wypytywać, co Elizabeth robi w sypialni opiekunki. I co miałaby mu odpowiedzieć?
- Elizabeth!
Czyżby nie rozumiał, że w kuchni jej nie ma? Ale Kristian nie zamierzał tak łatwo dać za wygraną. Jego kroki były coraz wyraźniejsze. Otworzył drzwi sąsiedniego pokoju. Po chwili zamknął je i... stanął przed sypialnią Pernille. Elizabeth wstrzymała oddech, czując, jak krople potu łaskoczą ją w czoło i górną wargę. Chciała je wytrzeć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Jak długo można nie oddychać? - zastanawiała się. Zaczęło jej się kręcić w głowie. Czy wstawiła ostatnie dwa bochenki chleba do pieca? Nie, wciąż leżały na blacie.
Tymczasem Kristian przez chwilę stał nieruchomo, aż w końcu odwrócił się i poszedł dalej. Elizabeth wypuściła ze świstem powietrze i drżącymi rękami przetarła twarz. Wiedziała, że jeśli nie chce natknąć się na pozostałych domowników, musi się pospieszyć. Gdzie już szukała? W łóżku i szufladach komody. Na komodzie stał niebieski dzbanek z pokrywką. Otworzyła go jednym ruchem i zajrzała do środka. Pusto!
Nie miała pojęcia, gdzie jeszcze mogłaby zajrzeć. Nagle jej wzrok padł na ścianę za drzwiami. Klucz tam był! Wisiał na gwoździu! Drżącymi palcami zdjęła klucz ze ściany i już miała włożyć go do zamka, kiedy nagle ktoś otworzył drzwi.
- Zaraz zdejmiemy z ciebie to grube ubranie - usłyszała głos Pernille. Z wrażenia Elizabeth upuściła klucz, który wpadł pod łóżko.
Tymczasem w kuchni zrobiło się cicho. Elizabeth skuliła się, próbując odnaleźć klucz. Jest, nareszcie! W tej samej chwili rozległy się ciężkie kroki i drzwi otworzyły się na oścież.
- Niech mnie kule biją! Co ty robisz w moim pokoju?
Pernille stała przed nią na szeroko rozstawionych nogach, marszcząc czoło i przeszywając ją wzrokiem na wylot. Elizabeth poczuła, że serce wali jej jak oszalałe. Przez ułamek sekundy bała się, że zemdleje.
- Ja... - przerwała, żeby przełknąć ślinę. - Widziałam, jak mysz znika pod twoim łóżkiem.
- I wciąż tam siedzi?
- Nie wiem. Jest za ciemno, żeby można ją było wytropić.
- To wystaw łapkę na myszy.
- Masz rację. Zaraz to zrobię - Elizabeth wolno podniosła się z kolan, ściskając klucz w ręce. Miała nadzieję, że w fałdach spódnicy trudno będzie go zauważyć.
- Dlaczego tak wcześnie wróciłaś? - spytała, licząc w duchu na to, że Pernille zaraz wyjdzie z pokoju. Opiekunka przyjrzała się jej podejrzliwie.
- William jest już za ciężki, żeby go nosić godzinami. Wychodzisz czy zamierzasz tu zostać na zawsze? - cofnęła ramię, robiąc Elizabeth przejście.
- Tylko jeszcze raz sprawdzę, co z tą myszą.
Pernille zmarszczyła nos i odwróciła się, a wtedy Elizabeth błyskawicznie odwiesiła klucz na miejsce i odetchnęła z ulgą. Potem pochyliła się i zajrzała pod łóżko.
- Chyba coś mi się przywidziało, bo nic tam nie ma - powiedziała i wyszła z pokoju. Nogi miała jak z waty. Gdy dotarła do kuchni, zaczerpnęła wody z wiadra stojącego na ławie i opróżniła szklankę duszkiem. Może później trafi się okazja, pocieszała się w myślach. Teraz przynajmniej wiedziała, gdzie Pernille przechowuje klucz. Postanowiła jednak, że następnym razem upewni się, że jest w domu sama.
Tego samego popołudnia odwiedziła ich Maria. Elizabeth właśnie piekła gofry, kiedy kątem oka dostrzegła siostrę.
- Przypilnuj ich! - rzuciła przez ramię i wybiegła jej na spotkanie. - Och, Mario, jak dobrze cię widzieć! - zawołała z radością i rzuciła jej się na szyję. - Co u ciebie słychać? Jak się czujesz? Jak ci się układa ze sklepikarzem Pederem? Maria roześmiała się.
- Nie nazywaj go tak. Wystarczy samo imię. Ale dziękuję, u mnie wszystko dobrze.
- Na pewno?
- Absolutnie.
Elizabeth przyjrzała jej się badawczo. Miała ogromną ochotę zapytać siostrę, jakim cudem udaje się jej wypełniać małżeńskie obowiązki, mając takiego męża jak Peder, ale to nie była jej sprawa. Poza tym nie wypadało pytać o takie rzeczy.
- Wejdź do środka. Mamy sobie tyle do opowiedzenia! Na pewno wszyscy są ciekawi, jak wam się wiedzie. Elizabeth przykryła stół haftowanym obrusem i postawiła na nim śmietanę, dżem, gofry, masło i dzbanek świeżo zaparzonej kawy. Wszyscy mieli do Marii jakieś pytanie.
- Nadal stoisz za ladą? - spytał Kristian.
- Tak, w tej sprawie nic się nie zmieniło - odpowiedziała Maria, wtykając Williamowi do ręki kawałek gofra. - Domyślam się, że nie narzekasz na brak klientów - powiedziała Helenę.
- O, nie! - zaśmiała się Maria. - Jeszcze nigdy sklepu nie odwiedzały takie tłumy.
Elizabeth zerknęła ukradkiem na siostrę. Wyglądała na szczęśliwą. A może tylko udawała, żeby sprawić im przyjemność?
- Najbardziej lubię wieczory - powiedziała Maria. Elizabeth wzdrygnęła się.
- Rozpalamy ogień na kominku, ja zajmuję się swoimi robótkami, a Peder opowiada mi różne historie. To moja ulubiona pora dnia.
- Jakie historie? - spytała Helenę. - Jakieś straszne?
- Takie też.
- To opowiedz nam jakąś - poprosiła Helenę i usiadła wygodnie z Kathinką na ramieniu. Maria namyślała się przez chwilę.
- No dobrze, w takim razie posłuchajcie. Wszystko wydarzyło się ponad trzydzieści lat temu, w tysiąc osiemset pięćdziesiątym drugim roku, w Bodo. Żyła tam pewna dwudziestoczteroletnia dziewczyna, która nazywała się Kristina Jensdatter. Rodzice Kristiny byli wobec niej bardzo surowi. Uważali, że taniec to wymysł szatana. Wprawdzie pozwalali jej chodzić na zabawy, ale nie wolno jej było tańczyć. Jednak pewnego wieczoru z Kristiną stało się coś złego. Kiedy tylko zabrzmiała muzyka, jej wzrok pociemniał i dziewczyna zaczęła wić się w dzikim tańcu. Zachowywała się jak opętana i nie można było nawiązać z nią żadnego kontaktu. Wyglądało to tak, jakby wstąpiły w nią siły nieczyste. Tańczyła i tańczyła, aż w końcu piecyk upadł na podłogę - a potem ona.
- Co ona? Też upadła? - dopytywała się Lina.
- Tak. Padła na ziemię bez tchu. Dwaj mężczyźni starali się przywrócić jej życie i kiedy w końcu dziewczyna zaczęła oddychać, zanieśli ją do domu. Trzy dni leżała w łóżku, nie mówiąc ani słowa. Podobno straciła głos. Leżała i patrzyła w sufit. Aż w końcu umarła.
- Ojej! - jęknęła Signe i odgryzła kawałek gofra. Tymczasem Maria mówiła dalej:
- Pochowano ją za murami cmentarza, a kamieniarz, który zrobił żelazny krzyż, oplótł go ohydnym wężem.
- Dlaczego? - Lina spojrzała na nią szeroko otwartymi oczami.
- Bo uważał, że dziewczyna tańczyła z szatanem. Przy stole zapadła cisza, którą przerwał Kristian, wołając:
- Nie wiem jak wy, ale ja marzę o mocnej kawie! Elizabeth, przyniesiesz dzbanek?
Wkrótce filiżanki napełniły się kawą i rozmowa zeszła na inne tematy. Elizabeth wsłuchiwała się w każde słowo Marii i śledziła uważnie każdy jej ruch. Jak układało jej się z Pederem? - zastanawiała się. Nie wyobrażała sobie ich razem. Maria pochylona nad robótką i Peder zabawiający ją rozmową? Niemożliwe. Czy całowali się na dobranoc? Szeptali sobie czułe słówka? Wzdrygnęła się na samą myśl.
Ani się obejrzała, kiedy zrobiło się ciemno i Maria zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Na pewno nie chcesz, żeby ktoś pojechał z tobą? - spytała Elizabeth. - Może Kristian cię odwiezie?
- Też coś! - prychnęła Maria. - Nigdy nie bałam się ciemności, a koń zna tę drogę na pamięć.
- Skoro tak... - wymamrotała Elizabeth i odprowadziła siostrę do obory. Pomogła jej wyprowadzić konia i zaprząc go do wozu.
- Mario - zaczęła Elizabeth niepewnie. - Wiem, że to nie moja sprawa, ale... - próbowała spojrzeć siostrze prosto w oczy, ale było tak ciemno, że widziała jedynie zarys jej sylwetki.
- Tak? - Jak układają wam się te sprawy... no, wiesz...
- Nie, nie wiem. O co chcesz zapytać?
- Chodzi o to, że... Peder jest taki stary, a ty taka młoda... - plątała się Elizabeth. Nie wiedziała, jak zadać to pytanie i nie urazić Marii. - Czy żyjecie ze sobą jak mąż i żona? Maria długo milczała i Elizabeth zaczęła żałować, że w porę nie ugryzła się w język. W końcu Maria westchnęła i chwyciła ją za ramię.
- Zdradzę ci pewną tajemnicę - powiedziała śmiertelnie poważnym głosem. - Ale musisz mi obiecać, że nikomu o tym nie powiesz - nikomu, nawet Kristianowi. Obiecujesz? Elizabeth skinęła głową, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że Maria może tego nie widzieć.
- Obiecuję.
- Peder... Peder nie lubi kobiet. Chwilę trwało, zanim Elizabeth zrozumiała sens tych słów.
- W takim razie, po co się żenił?
- Żeby zamknąć ludziom usta.
- Czy to znaczy, że nie śpicie razem?
- Nie. Mamy osobne sypialnie.
Elizabeth poczuła, jak kamień spada jej z serca.
- I tak chcesz żyć? - spytała. - Bez mężczyzny?
- Peder jest takim samym mężczyzną jak inni. Poza tym jest dla mnie bardzo miły. Robi wszystko, żebym była szczęśliwa.
- Przepraszam, Maryjko, nie to chciałam powiedzieć - rzuciła szybko Elizabeth, usłyszawszy obrażony ton głosu Marii. - Najważniejsze, żebyś była szczęśliwa.
- Teraz już wiesz, że jestem szczęśliwa - stwierdziła Maria i wspięła się na wóz. - Dobranoc.
- Dobranoc. I dziękuję, że nas odwiedziłaś. Mam nadzieję, że wkrótce znów się zobaczymy.
- Postaram się niedługo przyjechać. Ty też możesz w każdej chwili nas odwiedzić i zobaczyć, jak żyjemy. Elizabeth poklepała siostrę po ręce, niczego nie obiecując.
- Uważaj na siebie - powiedziała i odeszła na bok, żeby ją przepuścić. Stała tak długo, aż wóz zniknął w ciemnościach. Już miała wracać do domu, kiedy nagle przypomniała sobie, że dziergane chodniki nadal wiszą w szopie na łodzie. Równie dobrze mogę teraz je stamtąd zabrać, pomyślała. Na pewno były już prawie suche. Wiedziała, że jeśli przewiesi je na noc przez drzwi, rano będzie mogła rozłożyć je na podłodze.
Szła ostrożnie, bo o tej porze roku było ślisko. Żałowała, że nie ma przy sobie lampy naftowej, bo nie wiedziała, gdzie stawiać stopy. Gdyby się pośliznęła, mogłaby się potłuc, a może nawet połamać ręce i nogi.
Kiedy dotarła do drzwi szopy, odetchnęła z ulgą. Nagle przystanęła. Czy tylko jej się wydawało, czy naprawdę usłyszała płacz? Odwróciła się, cofnęła o kilka kroków i zaczęła nasłuchiwać. Tak, znowu go słyszała - żałosny płacz kobiety.
- Halo? Czy tu ktoś jest? Brak odpowiedzi.
- Dlaczego płaczesz?
Cisza. Słyszała jedynie plusk fal obmywających kamienie przybrzeżne. Może się jednak przesłyszała? Może to wiatr i woda płatały jej figle? Potrząsnęła głową i już miała iść dalej, kiedy znowu usłyszała ten sam dźwięk, tym razem o wiele wyraźniej. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ów dźwięk dochodził z kilku miejsc równocześnie - z przodu, z tyłu i zza szopy. Włosy zjeżyły się jej na głowie.
- Dlaczego płaczesz? - powtórzyła, czując na plecach gęsią skórkę. - Jeśli mi powiesz, może będę mogła ci pomóc. Uczyniła niemal niedostrzegalny znak krzyża na piersi i poszła dalej. Lekka bryza owiała jej policzki i zmierzwiła włosy. Wydało jej się, że czuje na sobie czyjś dotyk. Ze strachu nie była w stanie zrobić kroku.
- Powiesz mi, co się stało? - spytała.
W pierwszej chwili miała wrażenie, że to tylko powiew wiatru, ale kiedy dobrze się wsłuchała, dotarło do niej kilka niewyraźnych słów.
- On mnie nie kochał. Rozstaliśmy się w gniewie - usłyszała kobiecy głos. Elizabeth zwilżyła wargi.
- Nie chcesz mi powiedzieć, kim jesteś?
Nagle jakaś postać ruszyła powoli w jej stronę. Była to kobieta ubrana w łachmany, z włosami zwisającymi luźno na ramiona.
- Lavina! - wyszeptała przerażona.
- Rozstaliśmy się w gniewie - powtórzyła tamta.
- Nils wciąż cię kocha - powiedziała Elizabeth, nie mogąc opanować drżenia głosu. - Powiedział nam o tym, kiedy był tu ostatnio. „Nie ma takiej drugiej jak ona” - dokładnie tak się wyraził.
- Był taki zły...
- Mężczyźni bywają zazdrośni i wysuwają pochopnie wnioski, ale Nils na pewno nie był na ciebie zły. Nawet tak nie myśl. Zachował się tak, bo bardzo cię kochał.
W końcu płacz ucichł. Elizabeth znowu poczuła, że owiewa ją łagodna bryza.
- Twoje miejsce jest gdzie indziej - powiedziała ostrożnie Elizabeth. - Teraz, kiedy poznałaś prawdę, powinnaś wrócić tam, skąd przyszłaś. Postać zrobiła się niewyraźna, ale zamiast zniknąć, w milczeniu zbliżyła się do Elizabeth.
- Idź już, Lavino. Pewnego dnia spotkasz się z Nilsem, ale jeszcze nie teraz. Zapadła kompletna cisza. Elizabeth zamknęła oczy i złożyła dłonie do modlitwy.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie...
Dopiero gdy odmówiła całe Ojcze nasz, odważyła się spojrzeć przed siebie.
Postać zniknęła. Elizabeth przez chwilę nasłuchiwała, rozglądając się uważnie wokół siebie, ale nie usłyszała płaczu, tylko głośne bicie własnego serca. Zebrała ręką spódnice i pobiegła do domu. Dopiero na korytarzu przypomniała sobie o chodnikach. Trudno, będą musiały wisieć tam do rana, pomyślała.
- Gdzieś ty się podziewała tyle czasu? - spytał Kristian, kiedy weszła do kuchni.
- Może spotkałaś ducha? - zażartował Jens. Elizabeth zmierzyła go wzrokiem.
- O co ci chodzi?
- Wyglądasz na przerażoną.
- Najpierw długo żegnałam się z Marią, a potem musiałam biec do wychodka - skłamała.
- Na pewno zaszkodziła ci ta tłusta śmietana - stwierdziła kategorycznie Lina.
- Pewnie tak - wymamrotała Elizabeth, odwracając wzrok. - Pewnie tak...
Zbliżały się święta. Świat przykryła biała, puchowa pierzyna, a mróz malował kwiaty na szybach. Obsypane śniegiem drzewa przypominały olbrzymie huldry i trolle, dzięki czemu las wyglądał jak zaczarowany.
Elizabeth naciągnęła mocniej szal na ramiona i pobiegła do pralni. Helenę i Lina wytapiały świece i jeśli miały skończyć przed wieczorem, potrzebna im była pomoc. Radosny dziecięcy śmiech sprawił, że przystanęła. Pernille właśnie pomagała Signe wstać i otrzepywała jej spódniczkę ze śniegu.
- Dobrze, że wyszłaś z nimi na spacer - powiedziała Elizabeth i pogłaskała Williama po zimnym policzku. - Tylko pilnuj, żeby za bardzo nie zmarzły. Są jeszcze za małe, żeby mogły same o siebie zadbać.
- Taka głupia nie jestem - odpowiedziała obrażona Pernille. - Poza tym są tak ciepło ubrane, że prawie nie mogą się ruszać.
- Zrozum, jestem tylko matką - zaśmiała się Elizabeth przepraszająco. - Zamartwianie się o dzieci to moje życiowe powołanie.
- Kto to może być? - spytała Pernille, patrząc Elizabeth przez ramię. Jej wzrok pociemniał, a oczy zrobiły się wąskie jak szparki.
Elizabeth przyjrzała się uważnie kobiecie, która szła w ich kierunku, prowadząc konia. Miała na sobie czarną spódnicę i opiętą kurtkę tego samego koloru. Mankiety kurtki oraz kapelusz były ozdobione białym futrem. Założę się, że to futro z królika, pomyślała Elizabeth. Przez moment zastanawiała się, czy Sara świadomie wybrała białego konia, żeby ładnie komponował się z jej strojem.
- Wydaje mi się, że to Sara - rzuciła jakby od niechcenia.
- A ona tu po co? - głos opiekunki zabrzmiał tak nieprzyjemnie, że Elizabeth odwróciła się, żeby jej się przyjrzeć. Wargi Pernille były białe jak kreda. Elizabeth zadrżała.
- Zaraz się dowiem - powiedziała lekkim tonem i wyszła Sarze na spotkanie.
- Mogę ci w czymś pomóc? - spytała. Zauważyła, że Sara ma intensywnie czerwone usta i policzki. Są nienaturalnie czerwone, pomyślała. Czyżby Sara używała pomady?
- Mój koń ma zbyt luźną podkowę - odpowiedziała tamta. - Miałam nadzieję, że uzyskam tutaj pomoc.
- Czyżby nikt z twoich służących nie umiał sobie z tym poradzić?
Głos Pernille sprawił, że Elizabeth aż podskoczyła z wrażenia. Już miała skarcić opiekunkę, ale Sara pospieszyła z wyjaśnieniem:
- Byłam na przejażdżce, kiedy to się stało, a ponieważ do Dalsrud miałam najbliżej, postanowiłam, że nie będę dłużej męczyć zwierzęcia.
Elizabeth prychnęła w myślach. Od kiedy to los zwierząt tak bardzo leżał Sarze na sercu? Sama nieraz widziała, jak Sara biła konia batem.
- Dam znać Larsowi - powiedziała. Kiedy się odwróciła, usłyszała, jak Pernille syczy do Sary:
- Wydawało mi się, że jasno dałam ci do zrozumienia, że jesteś tutaj niemile widziana!
- Czyżbyśmy mieli gościa? - spytał Kristian, który właśnie wrócił z przystani. Zatrzymał się, naciągnął czapkę na tył głowy i rzucił okiem na Sarę.
- Nie widziałeś Larsa? - spytała Elizabeth.
- Nie, nie widziałem go od dawna. Dlaczego pytasz?
- Koniowi Sary poluzowała się podkowa.
- Zajmę się tym - powiedział i przeszedł obok niej. Na widok Kristiana zbliżającego się do niej zamaszystym krokiem, na twarzy Sary zakwitł promienny uśmiech.
- Och, ten mój biedny koń! - westchnęła. - Przypadkiem odkryłam, że ma zbyt luźną podkowę i... Przez całą drogę do obory szczebiotała Kristianowi nad uchem, nie zwracając uwagi na Elizabeth. Tymczasem ona nie odrywała od nich wzroku. Była niemal pewna, że Sara wiedziała o luźnej podkowie zanim osiodłała konia, a jej celem od początku było Dalsrud. Ale nie mogła powiedzieć tego na głos, więc odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę pralni.
- Zepsujesz świece! - zawyła Helenę, kiedy Elizabeth weszła do środka. - Zamykaj drzwi! Elizabeth roześmiała się. - Jeśli będą krzywe, użyjemy ich do oświetlenia obory. Helenę podniosła je do góry.
- Świece Trzech Mędrców w oborze?
- A dlaczego nie? Sara postanowiła złożyć nam wizytę - rzuciła od niechcenia. - Jej koń ma za luźną podkowę.
- Dałabym sobie rękę uciąć, że to ona sama majstrowała przy tej podkowie - wymamrotała Lina, zerkając przez okno. - A jak to się wierci i wygina - zupełnie jakby oblazły ją pchły.
- Oj, Lina, Lina! - skarciła ją Helenę. - Chyba nie jesteś o nią zazdrosna?
- Niech mnie ręka boska broni! - zawołała Lina, nie przerywając pracy. - Po prostu nie przepadam za tą kobietą. Moim zdaniem nie można jej ufać.
Elizabeth siedziała jak na szpilkach, a jej serce trawiła zazdrość. Gdyby mogła, ona również podbiegłaby do okna. Dałaby wszystko, by móc usłyszeć, o czym teraz rozmawiają. Kristian obiecał jej, że będzie trzymał Sarę na dystans, ale czy wytrwa w tym postanowieniu? W końcu Sara była piękną kobietą, która każdego mężczyznę umiała okręcić sobie wokół palca.
- Przygotowałyście już prezenty świąteczne? - spytała Helenę.
- Nie - Lina pokręciła głową. - Jeszcze trochę nam zostało, ale jeśli posiedzimy nad nimi kilka wieczorów, na pewno zdążymy na czas. Przed świętami i zimowym połowem jest zawsze mnóstwo pracy.
- To dlaczego nie pójdziecie do sklepu i nie kupicie paru prezentów? - spytała Elizabeth. - Przecież możecie wydać część pensji.
Helenę wzruszyła ramionami.
- To przez naszą wrodzoną skromność. Rozmowa zeszła na temat prezentów i przygotowań do świąt. W końcu Elizabeth wstała i podeszła do okna.
- Kogo szukasz? - spytała Helenę.
- Pernille. Mam nadzieję, że weszła z dziećmi do środka - wyjaśniła. Po opiekunce nie było ani śladu. Zauważyła za to, że Kristian i Sara wychodzą właśnie z obory. Ramię w ramię. - Pójdę się rozejrzeć - rzuciła przez ramię i wybiegła z kuchni. Tuż za drzwiami wpadła na Pernille.
- Dlaczego dzieci nie są jeszcze w domu? - spytała ją ostrym tonem.
- Właśnie z nimi wracałam - odpowiedziała Pernille, nie odrywając oczu od Sary. W jej spojrzeniu było coś dziwnego, jakby nie z tego świata. Elizabeth wzdrygnęła się.
- Sara chciałaby się trochę ogrzać, zanim ruszy w powrotną drogę - oznajmił Kristian i spojrzał na Elizabeth. - Biedaczka odmroziła sobie palce.
- Zapraszam do środka - odpowiedziała Elizabeth z wyraźną niechęcią.
- Zajmiesz się dziećmi? - spytała ją Pernille. - Mam pilną sprawę do załatwienia - wyjaśniła, wskazując głową na wygódkę.
W kuchni było ciepło i przytulnie. Sara usiadła przy kuchence, po czym zdjęła kapelusz. Elizabeth pomogła dzieciom się rozebrać. Opatulone w płaszczyki, w ciepłych chustach na głowie, Signe i Kathinka wyglądały jak małe kobietki. William postanowił pomóc mamie i sam ściągnął rękawiczki. Elizabeth dotknęła jego palców. Na szczęście były ciepłe.
- Jak tam przygotowania do świąt? - spytała Elizabeth, przerywając krępującą ciszę. Sara wzruszyła obojętnie ramionami.
- Jakoś idą.
- Spędzasz święta na miejscu czy jedziesz do Bode?
- Zostanę tutaj - o ile wcześniej nie umrę z nudów. - Sara wykrzywiła twarz w grymasie, zbliżając dłonie do źródła ciepła. Prawie każdy jej palec zdobił pierścionek.
- Chyba nikt cię nie zmusza, żebyś popełniła samobójstwo? - rzuciła Elizabeth ostrym tonem. Sara roześmiała się, patrząc na nią z politowaniem, ale nie skomentowała tej uwagi. Potraktowała mnie jak głupiego dzieciaka, którym nie warto się przejmować, przemknęło Elizabeth przez myśl. Żałowała, że aż tak się uniosła. Zastanawiała się, czy Sara nawiąże do epizodu z matką Amandy, ale ona nie wspomniała o tym ani jednym słowem. Na pewno jest jej wstyd i ma nadzieję, że już dawno o tym zapomniałam, pomyślała Elizabeth.
- Co słychać u Bergette? - spytała, składając starannie ubranka dzieci. Sara prychnęła pogardliwie.
- Dziękuję, wszystko dobrze. Odkąd znalazła sobie kawalera, wyraźnie poprawił jej się humor.
- Kawalera? Bergette? - Elizabeth była pewna, że się przesłyszała. - Któż to taki? Znamy go? Sara zerknęła na nią wyraźnie zmieszana.
- To jest ten... Jak on się nazywał? Zresztą nieważne. To w jego oborze twoja służąca urodziła dziecko.
- Einar? Ten od szopy na siano, w której przyszła na świat Kathinka? I to z nim spotyka się Bergette? Elizabeth oczekiwała, że Sara się roześmieje i przyzna, że żartowała, ale nic takiego nie nastąpiło. Sara patrzyła na nią z rezygnacją.
- Tak, ja też uważam, że zwariowała. Ten człowiek nie jest ani zamożny, ani wykształcony. Gdyby słuchała, co do niej mówię, zrozumiałaby, że chodzi mu wyłącznie o jej pieniądze, ot co! Bo co innego mógł w niej zobaczyć?
Elizabeth spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Chyba nie powiedziałaś jej czegoś takiego?
- Dlaczego nie?
- Bo to jawna złośliwość! Bergette jest wspaniałą kobietą, a Einar miłym i uczciwym mężczyzną.
- Uhm, z całą pewnością - Sara przewróciła oczami. Elizabeth miała ochotę zadać jej jeszcze kilka pytań.
Jak się poznali? Czy to coś poważnego? Czy zamierzają się pobrać? A jednak milczała. Nie chciała dawać Sarze kolejnej okazji do krytykowania przyjaciółki.
- Słyszałam, że mieliście tu w Dalsrud wesele? - rzuciła Sara jakby od niechcenia i spojrzała na Elizabeth, która właśnie zajęła się sortowaniem dziecięcych ubranek, odkładając mokre na bok.
- Tak, Maria wyszła za mąż.
- Za tego starego sklepikarza. Jak on się nazywa? Ten łysy.
- Peder.
- Dokładnie! - roześmiała się Sara i odwróciła się plecami do piecyka. - Twoja siostra musi mieć... dziwny gust, skoro zakochała się w kimś takim. Do tego ta ciąża... Sądząc po jej ogromnym brzuchu, już niedługo będzie rodzić. Widziałam ją dzisiaj w sklepie. - Sara parsknęła śmiechem, jakby powiedziała coś wyjątkowo zabawnego.
Elizabeth już otwierała usta, żeby powiedzieć jej do słuchu, kiedy nagle w drzwiach ukazała się potężna postać Pernille. Otrzepała spódnicę ze śniegu, wyprostowała się i wbiła wzrok w Sarę.
- No, na mnie już czas - powiedziała natychmiast Sara, naciągając kapelusz na elegancko ułożone włosy.
Elizabeth pożegnała ją i zaczęła rozwieszać mokre ubranka dzieci na sznurze wiszącym nad piecykiem. Przez okno widziała, jak Sara dosiada konia.
- Jeśli im nie pomogę, do jutra nie wytopią tych świec - powiedziała Elizabeth, narzucając na plecy wełniany szal. Kiedy zamykała za sobą drzwi, Pernille nuciła wesołą melodię.
Elizabeth nie uszła jednak daleko, bo kiedy była na schodach, usłyszała mrożący krew w żyłach krzyk kobiety i rozpaczliwe wołanie Larsa:
- Chryste Panie! Ona zaraz zginie!
Rozdział 14
Elizabeth zamarła z przerażenia. Koń Sary pędził dziko przed siebie, ciągnąc ją po ziemi. Nie namyślając się wiele, Lars rzucił się w pogoń za oszalałym zwierzęciem. Helenę i Lina wybiegły przed dom.
- Co się stało? - wołały jedna przez drugą.
- Zatrzymaj konia! - krzyknął Lars, wymachując rękami.
Dopiero wtedy Elizabeth zauważyła nadjeżdżającego Jensa. Gdzie był o tej porze? - pomyślała kompletnie oszołomiona.
Tymczasem koń Sary zwolnił i przeszedł w kłus, ale kiedy koń Jensa zbliżył się do niego, kilka razy stanął dęba. Po chwili zatrzymał się i zaczął niespokojnie przebierać kopytami.
- Chryste Panie, nie pozwól, żeby ją stratował! - wyszeptała Elizabeth. Ale zaraz wzięła się w garść i zwracając się do Liny, zawołała:
- Przynieś koc!
Chwilę później biegła w ich kierunku. Kilka razy upadła, potykając się o własną spódnicę. Brakowało jej tchu, a zimny śnieg wciskał się jej pod ubranie, ale ona nie zwracała na to uwagi, tylko uparcie brnęła przed siebie.
- Żyje? - spytała zziajana i rzuciła się na kolana tuż obok Sary.
Nikt jej nie odpowiedział, gdyż obaj mężczyźni starali się uspokoić przerażone zwierzęta. Sara leżała z zamkniętymi oczami. Elizabeth rozpięła jej kurtkę i przyłożyła ucho do piersi. Na szczęście, serce Sary wciąż biło.
- Ona żyje! Pomóżcie mi położyć ją na kocu. Musimy jak najszybciej zanieść ją do domu. Helenę, Lina, wy złapcie z tej strony - zawołała do służących, które właśnie nadbiegły razem z Kristianem.
- A ty sprowadź doktora - zwróciła się do Jensa. - I poproś, żeby się pospieszył. To sprawa życia i śmierci.
Jeszcze nigdy droga do gospodarstwa aż tak jej się nie dłużyła. Kiedy tak brnęli przez zaspy, niosąc Sarę na prowizorycznych noszach, droga zdawała się nie mieć końca.
Elizabeth straciła czucie w palcach i bała się, że koc wyśliźnie się z jej rąk Wiedziała, że jeśli Sara doznała uszkodzeń wewnętrznych, ponowny upadek mógłby znacznie pogorszyć jej stan, a nawet doprowadzić do jej śmierci.
Na korytarzu spotkali Pernille. Miała szkliste spojrzenie i Elizabeth mogłaby przysiąc, że się uśmiechała.
- Co się stało? - spytała i spojrzała na Sarę.
- Spadła z konia - rzuciła krótko Helenę.
Gdy znaleźli się na poddaszu, Elizabeth poprosiła, żeby położyli Sarę w pokoju gościnnym, po czym wyprosiła mężczyzn na zewnątrz.
- Same sobie poradzimy - powiedziała i zwróciła się do służących: - Zdejmiemy jej buty i spódnicę. Ale bądźcie ostrożne, bo może mieć połamane kości. Kurtkę musimy na razie zostawić. Lina rozpaliła w piecu. Kiedy dołożyła torfu, polana szybko zajęły się ogniem.
Elizabeth przykryła Sarę kołdrą i spojrzała na jej pobladłą twarz. Rude włosy zwisały w nieładzie, a sporo ich zostało wyrwanych. Może koń na nie nastąpił? - pomyślała.
- To cud, że przeżyła - szepnęła Helenę. Elizabeth pokiwała głową. Po chwili podeszła do nich Lina.
- Przez cały czas zachodzę w głowę, co się mogło stać? Sara jest doświadczonym jeźdźcem.
- Możliwe, że koń się spłoszył - powiedziała Elizabeth. Rozmawiały półgłosem, jakby się bały, że obudzą Sarę.
- Musimy się za nią pomodlić - powiedziała Helenę i złożyła dłonie do modlitwy. Elizabeth nie odpowiedziała. Owszem, zamierzała pomodlić się za Sarę, ale nie teraz. Wolała zaczekać, aż zostanie sama.
- Zejdźcie na dół i zobaczcie, czy Torstein już przyjechał - poleciła służącym, nie odrywając wzroku od rannej.
Helenę i Lina wyszły z pokoju na palcach i bezszelestnie zamknęły za sobą drzwi. Dopiero wtedy Elizabeth zaczęła się modlić.
- Boże drogi, miej Sarę w swojej opiece. Daj jej szansę, by mogła tu na ziemi odpokutować za swoje grzechy. Nie zabieraj jej w ten sposób. W każdym człowieku jest ukryte jakieś dobro, w Sarze również. Amen.
To była krótka i prosta modlitwa. Może jestem mało wylewna, ale chwilowo na więcej mnie nie stać, usprawiedliwiła się w myślach Elizabeth. Przez chwilę siedziała ze złożonymi rękami i nasłuchiwała. Dlaczego wciąż nie ma doktora? Już dawno powinien tu być, denerwowała się. A jeśli Sara szybko się nie ocknie? Nagle o czymś sobie przypomniała. Trzeba zawiadomić Bergette! Wybiegła na korytarz, przechyliła się przez poręcz schodów i zawołała na dół:
- Lino! Lino, chodź tutaj! Pernille wystawiła głowę z kuchni.
- Wołałaś mnie? - spytała z uśmiechem.
- Gdzie jest Lina?
- Ja mogę ci pomóc. Czy stan Sary uległ zmianie?
- Nie.
Po chwili zjawiła się Lina.
- Biegnij do Bergette. Powiedz jej o wypadku i sprowadź ją tu jak najszybciej. Pełna niepokoju wróciła do pokoju, w którym leżała Sara.
- Mam nadzieję, że szybko odzyskasz przytomność - powiedziała i przyłożyła dłoń do jej czoła. Wydawało się cieplejsze, ale na wszelki wypadek dołożyła torfu i dopiero wtedy usiadła przy łóżku Sary. W pokoju również zrobiło się trochę cieplej. Nagle przypomniało się jej spojrzenie Pernille, kiedy wnosili Sarę do domu. I ten jej głos! Serce zamarło Elizabeth w piersi, a na ramionach pojawiła się gęsia skórka. Czyżby Pernille miała coś wspólnego z wypadkiem Sary? Czy to możliwe, że potrafiła rzucać na ludzi zły urok? Muszę jak najszybciej zajrzeć do tego kufra, pomyślała i przygryzła wargę. Miała nadzieję, że znajdzie tam jakiś dowód; coś, co pozwoli jej pozbyć się opiekunki z Dalsrud pomimo wiążącej ją umowy. Bez konkretnych dowodów to było słowo przeciwko słowu. W pewnym momencie usłyszała przyciszoną rozmowę, potem kroki na schodach i w końcu do pokoju wszedł Torstein.
- Jak się czuje ranna? - spytał półgłosem. Postawił torbę na krześle, podszedł do Sary i uniósł jej powieki. - Przez cały czas jest nieprzytomna? - Tak Pogrzebał w torbie i wyjął z niej przyrząd, który w kilku miejscach przyłożył Sarze do piersi.
- Serce bije prawidłowo - powiedział, po czym zanurzył palce w jej włosach. - Na głowie ma dużego guza i liczne zadrapania. Wygląda na to, że mocno się potłukła. A co z resztą ciała? Sprawdzałaś? Elizabeth potrząsnęła głową.
- Nie, wolałam za bardzo jej nie ruszać, zanim się nie zjawisz.
Uśmiechnął się lekko i odsunął kołdrę.
- Ma złamaną nogę - powiedział i powiódł ręką po zsiniałej, opuchniętej kończynie. - Trzeba ją nastawić - dodał i okrył ją z powrotem kołdrą. - Pomożesz mi z kurtką? Musisz ją rozciąć. Elizabeth wzięła do ręki nożyczki i rozcięła kurtkę w szwach. Nie miała serca jej zniszczyć.
- Tak dobrze, dziękuję. Teraz unieś ją - tylko ostrożnie. O tak. Świetnie. A teraz bluzka. Ją również trzeba będzie poświęcić. Kiedy w końcu udało się zdjąć z Sary wszystkie części garderoby, Elizabeth była mokra od potu.
- Jak widzisz - powiedział - ręka również jest złamana. Torstein pochylił się nad torbą lekarską. Elizabeth skorzystała z okazji i wyszła na korytarz, żeby porozmawiać z Helenę, która siedziała przed drzwiami i czekała na wiadomość.
- Przynieś coś, czym można będzie usztywnić jej kończyny - powiedziała. - Sara ma złamaną rękę i nogę. Poszukaj na półce nad ziołami.
Pilnowała, żeby kilka deszczułek i rolka bandaża zawsze były pod ręką. Nigdy nie wiadomo, kiedy będą potrzebne, więc lepiej być przygotowanym, zwykła powtarzać.
Torstein wyjął z torby długie paski materiału, a kiedy Helenę przyniosła drewniane łupki, zadowolony skinął głową.
- Musi leżeć nieruchomo, dopóki kości się nie zrosną - powiedział i zabrał się za usztywnianie stopy. - Pod żadnym pozorem nie wolno jej przenosić - nawet do innego pokoju.
- Rozumiem - Elizabeth pokiwała głową i pomyślała o wielu tygodniach, kiedy Sara będzie musiała leżeć w ich pokoju gościnnym.
- Czy to dobrze, że tak długo się nie budzi? - spytała.
- Cóż, tego do końca nie wiadomo. To zależy.
- Od czego?
- Od rodzaju obrażeń. Niektórzy twierdzą, że to niedobrze, inni są zdania, że dzięki temu chory szybciej dochodzi do zdrowia. Co jakiś czas staraj się nawiązać z nią kontakt. Klep ją po policzku, mów do niej, powtarzaj często jej imię. To powinno pomóc. Dobrze, stopa jest gotowa, teraz zajmę się ręką.
Elizabeth zakryła kołdrą nagie piersi Sary. Doktor nie doktor, Torstein był takim samym mężczyzną jak inni.
- Ktoś musi przez cały czas przy niej czuwać - powiedział i zamknął torbę. Sara była biała jak kreda i nie wydawała z siebie żadnego odgłosu. - Musicie się zmieniać, żebyście same nie opadły z sił. Ta zasada obowiązuje oczywiście do czasu, kiedy chora odzyska przytomność - zamilkł i spojrzał na Sarę, marszcząc czoło.
- O co chodzi?
- To zależy również od tego, w jakim będzie stanie, kiedy się obudzi, o ile to w ogóle nastąpi.
- O ile...? Chyba nie myślisz, że będzie tak spać latami?
- Tego nigdy nie wiadomo. Wiele spraw wciąż pozostaje dla nas zagadką - uśmiechnął się nerwowo. - Ale trzeba być dobrej myśli. Możliwe, że kiedy się obudzi, będzie miała silne bóle głowy lub problemy z pamięcią. Tak czy inaczej, poślijcie po mnie natychmiast, jak tylko jej stan ulegnie zmianie. To są krople, które możesz jej podać, gdyby ból wyraźnie się nasilił. Na etykiecie jest napisane, w jakich dawkach wolno je stosować.
- Jak długo może tak leżeć bez jedzenia i picia? - spytała Elizabeth. - Pytam na wypadek, gdyby długo nie odzyskiwała przytomności. Torstein spojrzał na Sarę w zamyśleniu.
- Postaraj się ją obudzić. Dopiero wtedy możesz ją napoić. Łyżeczką. Podawaj jej małe ilości i obserwuj, czy prawidłowo przełyka. Najlepsze są buliony - bez warzyw i mięsa. Powinna pić często, ale musi być przytomna. W przeciwnym wypadku może dojść do zachłyśnięcia, a to jest bardzo niebezpieczne. Zaraz po moim wyjściu poślij kogoś po wodę dla chorej. Elizabeth skinęła głową i odprowadziła go do drzwi.
- Co słychać u Indianne? - spytała.
- Wszystko dobrze, dziękuję. Bardzo spodobała się jej rola pani domu i świetnie dogaduje się ze służbą.
- Pozdrów ją ode mnie.
- Oczywiście. Do zobaczenia, Elizabeth. I nie waha, się po mnie posłać, jak tylko zajdzie taka potrzeba.
- Bardzo ci dziękuję. Pokiwał głową.
- Wpadnij do nas któregoś dnia. Indianne bardzo się ucieszy. Pożegnał się i zszedł na dół do Kristiana, żeby się rozliczyć.
Helenę przyniosła dzban wody, a Elizabeth próbowała obudzić Sarę, ale bez powodzenia. Sara leżała jak kłoda, nie poruszając nawet powiekami. W końcu Elizabeth dała za wygraną i usiadła przy łóżku chorej.
Kiedy została sama, różne myśli zaczęły przychodzie jej do głowy. Zegar w salonie uderzył jeden raz. Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju wbiegła Bergette.
- Czy ja dobrze słyszałam? - zawołała zdyszana, podchodząc do łóżka. Szybko zdjęła rękawiczki i pogłaskała Sarę po policzku. - Podobno koń wlókł ją po ziemi. Czy to prawda? Elizabeth przytaknęła.
- Usiądź - powiedziała, wskazując na krzesło. - Doktor był tutaj przed chwilą. Powiedział, że Sara ma złamaną rękę i stopę. I że trzeba czekać. A potem zobaczymy.
- Co zobaczymy?
- Poczekaj, aż Sara się obudzi. Sen dobrze jej zrobi - dodała szybko, żeby pocieszyć przyjaciółkę. Bergette rozpięła kurtkę i zdjęła chustkę, którą miała zawiązaną na szyi.
- Że też to się musiało tak skończyć... - westchnęła, mnąc materiał między palcami.
- Co masz na myśli?
- Ostatnio ciągle się kłócimy. Nie dalej jak dziś rano krzyknęłam, że ma wracać tam, skąd przybyła.
- O co się kłócicie? Bergette pokręciła głową.
- Ona nie przepuści żadnemu mężczyźnie. Żonaty czy nieżonaty - to nie ma dla niej znaczenia, byleby był bogaty. Ale ty chyba dobrze wiesz, o czym mówię? Elizabeth niechętnie pokiwała głową.
- Tak. Na Kristiana również zagięła parol.
- Na szczęście u twojego męża Sara nie ma żadnych szans. Elizabeth nic nie powiedziała. Tymczasem Bergette żaliła się dalej:
- Kłócimy się dosłownie o wszystko. Sara jest strasznie leniwa i marudna. Ciągle powtarza, że się nudzi, a kiedy jej proponuję, żeby zajęła się robieniem skarpetek dla parobków, prycha pogardliwie i wyśmiewa się ze mnie. Zresztą dzisiaj rano pokłóciła się z jednym z nich.
- O co poszło?
- Zażądała, żeby osiodłał białego konia, chociaż zwierzę miało luźną podkowę. Skończyło się tym, że uderzyła parobka batem. Elizabeth spojrzała na nią zszokowana.
- Wiedziałaś o tym?
- Nie. Dopiero gdy odjechała, zauważyłam ranę na jego ręce i spytałam, co się stało. Najpierw nie chciał nic mówić, ale w końcu opowiedział mi całe zdarzenie.
A więc miałam rację - luźna podkowa była tylko pretekstem. Ukartowała to wszystko, żeby spotkać się z Kristianem, pomyślała Elizabeth.
- Gdybyśmy się nie pokłóciły, na pewno by tutaj nie przyjechała - ciągnęła Bergette.
- Owszem, przyjechałaby - stwierdziła kategorycznie Elizabeth. Bergette spojrzała na nią zaskoczona.
- Sara nikogo nie słucha. I jestem niemal pewna, ze w ogóle nie przejęła się waszą kłótnią. Nie jest aż taka wrażliwa na krytykę. Bergette uśmiechnęła się blado.
- Masz rację - przyznała, ale po chwili znowu zrobiła się poważna i płaczliwym głosem powiedziała:
- Ale i tak nie powinnam była na nią krzyczeć. A co będzie, jeśli nigdy się nie obudzi? Elizabeth objęła ją za ramiona.
- Oczywiście, że się obudzi. Myślisz, że wytrzyma długo w jednej pozycji? Bergette zaśmiała się cicho i wzięła do ręki chusteczkę, którą podała jej Elizabeth.
- Sara jest pod dobrą opieką - zapewniła ją Elizabeth. - Doktor powiedział, że nie wolno jej ruszać, zanim kości się nie zrosną. A gdyby działo się coś niepokojącego, od razu po niego poślemy.
- To dobrze - Bergette osuszyła łzy i wytarła nos. - Muszę już wracać do domu, ale niedługo znowu przyjadę. Mogę być tutaj jutro?
- Kiedy tylko chcesz.
- To bardzo szlachetnie z waszej strony, że zgodziliście się wziąć na siebie taki kłopot...
- Też mi wielka rzecz! Każdy postąpiłby na naszym miejscu tak samo - zamilkła na chwilę, a potem spojrzała Bergette prosto w oczy. - Sara wspomniała, ze masz nowego przyjaciela. Bergette oblała się rumieńcem i zaczęła zwijać rękawiczki.
- To Einar. Ten, który pomógł Helenę. Elizabeth uśmiechnęła się zachęcająco.
- To bardzo miły mężczyzna. Bergette nagle spoważniała.
- O niego też się kłóciłyśmy. Sara była zdania, że Einarowi chodzi wyłącznie o moje pieniądze, ale... Zdradzę ci w tajemnicy, że jemu również udało się zaoszczędzić niezłą sumkę... Słowo daję. Ale nikomu ani słowa! Einar powiedział mi to w zaufaniu i na pewno nie chciałby, żeby inni się o tym dowiedzieli.
- Nikomu nic nie powiem, masz na to moje słowo. To znaczy, że niedługo ogłosicie zaręczyny? Bergette znowu się rozpogodziła.
- Zobaczymy. W końcu znamy się od niedawna. Spotkaliśmy się w sklepie, wiesz? Einar pomógł mi z zakupami i tak zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Głównie o Helenę, o tym, że Kathinka otrzymała imię na cześć jego zmarłej żony - Bergette przygryzła dolną wargę, patrząc w zamyśleniu przed siebie. - Od tego czasu spotkaliśmy się wiele razy. W końcu postanowiłam zaprosić go do siebie. Wszystko zależy od tej wizyty. Elizabeth uśmiechnęła się.
- Rozumiem. Wtedy oficjalnie staniecie się parą. Bergette zaśmiała się cicho i skinęła głową, ze wzrokiem utkwionym w podłodze.
- Tak. Einar to miły człowiek, a to jest dla mnie najważniejsze. Elizabeth poklepała ją po ramieniu.
- Einar jest wspaniałym mężczyzną i jestem pewna, że będzie wam razem dobrze. Nie przejmuj się opinią Sary i innych ludzi. Bergette przeniosła wzrok na Sarę.
- Myślisz, że wyzdrowieje?
- Jestem tego pewna. Jedź teraz do domu i bądź dobrej myśli. Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Bergette niechętnie ruszyła do wyjścia.
- Jutro znowu przyjadę - powiedziała cicho.
Po jakimś czasie zjawił się Kristian. Elizabeth wciąż czuwała przy łóżku Sary.
- I jak? - spytał.
- Sam widzisz. Kilka razy próbowałam ją obudzić, ale nic to nie dało.
- Musimy uzbroić się w cierpliwość - powiedział i pogłaskał ją po włosach. - Zejdź na dół i zjedz coś, dobrze? Obiad jest już gotowy i wszyscy usiedli do stołu.
- Poczekam, aż Helenę skończy jeść i mnie zmieni. Kristian stanął w nogach łóżka.
- Sprawdziłem siodło Sary - powiedział. - I co?
- Ktoś nożem przeciął popręg. Elizabeth spojrzała na niego przerażona.
- Co ty mówisz?!
- Kiedy popręg puścił, stopa wysunęła jej się ze strzemienia. To nie był żaden nieszczęśliwy wypadek.
- Chryste Panie! - wyszeptała Elizabeth. - Kto mógł zrobić coś takiego? - spytała, nie spuszczając z niego oczu. - Wiem od Bergette, że rano Sara zmusiła parobka, żeby osiodłał konia, który miał luźną podkowę.
Przez chwilę czekała na reakcję Kristiana, a kiedy ta nie nastąpiła, mówiła dalej - tym razem nieco ostrzejszym tonem:
- Sara skłamała, twierdząc, że podkowa obluzowała się podczas przejażdżki. Kristian nadal milczał zamyślony, przygryzając dolną wargę.
- Była taka zła na parobka, że ośmielił się jej sprzeciwić, że zdzieliła go batem - dokończyła.
- Możliwe, że to on przeciął popręg. Elizabeth pokręciła powoli głową.
- Dlaczego miałby to robić? Prawda szybko wyszłaby na jaw, a wtedy on nie tylko straciłby pracę, ale i nie miałby czego szukać u okolicznych gospodarzy.
- W takim razie, kto jeszcze mógł mieć powód, żeby dopuścić się tak haniebnego czynu? Pernille, pomyślała Elizabeth, ale bała się powiedzieć to na głos. Kristian i tak nigdy by jej nie uwierzył. Wszyscy uważali, że Pernille „spadła im z nieba”: doskonale opiekowała się dziećmi, była zawsze uśmiechnięta i dla każdego miała dobre słowo. Żyła w zgodzie ze wszystkimi, więc nikomu do głowy by nawet nie przyszło, że taki „anioł” może mieć z kimś na pieńku. Tak, Pernille była poza wszelkim podejrzeniem. I tylko Elizabeth widziała, jakie spojrzenia Pernille posyłała Sarze - lodowate, bezlitosne i pełne nienawiści.
- Tego nie wiem - powiedziała na głos. - dlatego musimy uważać, żeby nikogo bezpodstawnie nie oskarżyć. Lepiej nikomu o tym na razie nie mówmy.
- Może masz rację - powiedział Kristian i przeczesał ręką grzywkę. - Poczekamy i zobaczymy, co się stanie. Może ten, kto to zrobił, popełni jakiś błąd i wszystko się wyda?.
- Może Sara powie nam, czy ma jakichś wrogów? - zastanawiała się Elizabeth. - Bo chyba już niedługo się obudzi, jak myślisz? Kristian skinął głową w zamyśleniu.
Podczas posiłku Elizabeth śledziła wzrokiem każdy ruch Pernille. Mimo swojej tuszy opiekunka dwoiła się i troiła: karmiła dzieci, wycierała im palce i pełniła rolę rozjemcy. Kiedy William warząchwią uderzył Signe w głowę, dziewczynkę pocieszyła, a chłopcu cierpliwie wytłumaczyła, że tak robić nie wolno. Potem kazała mu podmuchać na główkę Signe, a w ramach przeprosin - pocałować ją w policzek Czy taka troskliwa kobieta rzeczywiście była w stanie targnąć się na życie Sary? - pomyślała Elizabeth, odsuwając pusty talerz.
- Muszę z tobą porozmawiać.
- Ze mną? - spytała Lina.
- Nie, z Pernille. Na osobności.
Lina posłusznie opuściła kuchnię i kobiety zostały same.
- Popręg przy siodle Sary został przecięty nożem - powiedziała Elizabeth. Pernille zrobiła się czujna.
- O, naprawdę?
- Wiesz coś na ten temat?
- Ja? Skąd ten pomysł? Pernille błądziła wzrokiem po kuchni, bawiąc się czymś, co znajdowało się w kieszeni jej fartucha.
- Ponieważ nienawidzisz Sary. Pernille próbowała się roześmiać, ale uśmiech zamarł jej na ustach.
- To bardzo poważne oskarżenie.
- Wiem o tym. Oczy Pernille pociemniały, a usta przypominały białą, wąską kreskę.
- Niby jak zamierzasz udowodnić, że to ja przecięłam popręg? Elizabeth wstała i okrążyła stół.
- Próba morderstwa jeszcze nikomu nie uszła płazem. Grozi za nią surowa kara - w najlepszym razie ryzykujesz więzieniem. Pernille prychnęła.
- To, co mówisz, w ogóle nie trzyma się kupy. A poza tym to wierutne kłamstwo. Nigdy nie miałam z Sarą na pieńku. Na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Ale ty, to co innego. Miałaś powód, żeby jej nienawidzić, widząc, jak kokietuje Kristiana. Elizabeth postanowiła udać, że tego nie słyszy, i mówiła dalej:
- Sama byłam świadkiem, jak jakiś czas temu groziłaś Sarze.
- I co z tego? Każdy się czasem kłóci.
- Jak tylko Sara odzyska przytomność, poproszę lensmana, żeby zamienił z nią parę słów. Twarz Pernille pobladła, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Naprawdę chcesz mieć we mnie wroga? - spytała cichym, ochrypłym głosem.
- Grozisz mi?
Twarz Pernille wykrzywiła się w okropnym grymasie.
- Tłumacz to sobie, jak chcesz - powiedziała i wybuchnęła głośnym, histerycznym śmiechem.