Dotychczas ukazały się:
Irlandzki romans
Królewski list
Mężczyzna z ogłoszenia
Czarownice nie płaczą
MARGIT SANDEMO
Mężczyzna z ogłoszenia
zx SzR•edzkiego przeiO~ Izns~ BvnzISZEwsxn
POI~NORDICA Publishing Ltd. Otwock 1995
1~
Tytuł oryginału: „Svu til HEnsam~”
Redakcja: Emilia Choińska
Copyright © 1983 by Margit Sandemo For che Polish edition:
Copyright © 1995 by Pol-Nordica Publishing Ltd. All Rights Reserved
ISBN 83-85841 - 50-4
Druk: Aktietrykkeriet i Trondhjem, Norwegia
ROZDZIAŁ I
- Christine!
Bezbarwny głos matki przerwał ciszę zalegającą mieszkanie. Christine dała przykutemu chorobą do łóżka ojcu ostatnią łyżeczkę jajka na miękko, otarła mu brodę i usta, po czym wyprostowała plecy.
- Tak, mamo, już idę.
Oczy ojca skierowały się znacząco w stronę stolika nocnego.
- Jeszcze kawy? Proszę...
Nalała mu kawy do specjalnego kubka z dziobkiem. Wyglądał na zadowolonego. Skinęła głową, by dodać mu otuchy, i skierowała się do salonu.
Zastała tam matkę gotową do wyjścia.
- Christine, pójdę na chwilę do cukierni Wibego. Umówiłam się tam z Gerdą.
Cukiernię Wibego zlikwidowano już dawno, a Gerda, przyjaciółka matki, nie żyła od dziesięciu lat.
Christine westchnęła. Zdawała sobie sprawę, że nie może tego powiedzieć matce wprost, gdyż jak zwykle skończyłoby się to sceną pełną rozpaczy i łez. Nie wiedziała, co wymyślić. tym razem, by za
trzymać matkę w domu. Coraz trudniej przychodziło jej wyszukiwanie nowych pretekstów.
Na szczęście uratowały ją odgłosy dochodzące od strony skrzynki na listy.
- Nie wychodź teraz, mamo, właśnie przyszła poczta. Może jest coś do ciebie...
Oby tylko tak było!
W poczcie rzeczywiście znalazł się list do matki. Christine nakłoniła ją do zdjęcia płaszcza i usadowiła w ulubionym fotelu.
Przyszedł również list do niej. Wzięła go i udała się do swojego pokoju.
List był od Elłen, dawnej koleżanki z klasy. Christine usiadła na łóżku i otwierając kopertę, usiłowała przypomnieć sobie wygląd Ellen.
Okazało się to niełatwym zadaniem. Pamiętała ją jako szarą, niepozorną myszkę, za którą żaden z chłopców nie obejrzał się dwukrotnie. Była nieporadna, a jej nieśmiałość często odbierano jako dumę. Z tego powodu nigdy nie udało jej się zdobyć przyjaciół. Nie pomógł nawet fakt, że była córką dyrektora banku i jedyną spadkobierczynią pokaźnego majątku.
Christine niezwykle zaskoczył list otrzymany po tylu latach milczenia. Od razu po ukończeniu szkoły Ellen przeniosła się wraz z rodziną do Drammen. Christine wyjęła list z koperty, nasłuchując odgłosów dobiegających z głębi dużego mieszkania, lecz wszędzie panowała cisza. Mogła się więc skupić na lekturze.
Droga Christine!
Z pewnością się zastanawiasz, dlaczego piszę wlaśnie teraz i wlaśnie do Ciebie. Idzie o to, źe wkrótce wychodzę za mąż, a ponieważ wesele ma być duże, chcialabym mieć kilka druhen. Wybralam już parę dziewcząt spośród moich znajomych tu na miejscu, ale bardzo zależy mi na tym, aby mieć też druhnę z lat szkolnych. Jeśli zgodzilabyś się nią zostać, bardzo bym się ucieszyla z Twojego przyjazdu.
Christine się skrzywiła. Była oczywiście jedyną dziewczyną z klasy, która jeszcze nie miała męża. Ellen pisała dalej:
Jestem przekonana, że polubisz mojego narzeczonego. Nazywa się Harry Berg. Jest wysoki, ciemnowlosy, elegancki i pracuje w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. A co najwaźniejsze - nie obchodzą Go moje pieniądze. Sam jest wystarczająco bogaty. Zawsze bylam podejrzliwa w stosunku do mężczyzn, którzy się mną interesowali. Wiesz przecież, że nie jestem szczególnie piękna ani, jak mi się wydaje, blyskotliwa, lecz tym razem wszystko wygląda wręcz IDEALNIE. Poza tym fakt, że i On nie jest calkowicie doskonaly - ma mianowicie pewną mglą ulomność - czyni Go jeszcze bardziej pociągającym. Budzi to we mnie coś w rodzaju instynktu opiekuńczego. Data ślubu nie jest jeszcze ustalona, ale bylabym wdzięczna, gdybyś odpisala mi jak najszybciej.
Twoja przyjaciólka Ellen
Przez długą chwilę Christine siedziała pogrążona w myślach. Pojechać na duże wesele? Poznać nowych ludzi, rozmawiać, śmiać się, jeść przysmaki, a może nawet tańczyć?
Wyjęła papier listowy i natychmiast napisała odpowiedź. Przesłała Ellen najserdeczniejsze życzenia szczęścia, zawiadamiając ją jednocześnie, że w tej chwili niestety nie może wyjechać z domu ze względu na rodziców - ojciec jest poważnie chory, a matka cierpi na beznadziejny przypadek sklerozy.
Przerwała pisanie w połowie listu. Kochany tatuś, którego tak uwielbiała będąc dzieckiem. Mądry, łagodny i zawsze pełen wyrozumiałości. Pierwszy wylew krwi do mózgu przyszedł niespodziewanie przed wielu lary. Od tego czasu było ich jeszcze kilka i w tej chwili ojcu pozostało już niewiele życia. Dla Christine opieka nad chorym była rzeczą oczywistą. Jej własne życie zeszło na dalszy plan. Wierzyła, że jeszcze kiedyś znajdzie czas dla siebie.
Tymczasem lata mijały; również i matka stała się całkowicie bezradna. Rodzice nie byli już młodzi, gdyż Christine urodziła się po wielu latach ich małżeństwa. Wszystko wydawało się jej tak beznadziejne i pozbawione perspektyw. Christine nigdy nie przyszłoby do głowy zostawić matkę lub oddać ją do domu opieki. Niemniej jednak ze względu na to, że starszej pani przychodziły do głowy najdziwaczniejsze pomysły, wymagała nieustannego doglądania. Tak więc ewentualne marzenia Christine oraz jej życie prywatne musiały zostać odsunięte na
bok. Nigdy nie zdążyła nawet poszukać sobie pracy, jej miejsce było przy rodzicach. Ostatnio jednak znalazła niewielkie zajęcie, które sprawiało jej wiele radości. Zawsze dobrze radziła sobie z gotowaniem, nawiązała więc współpracę z pewnym miesięcznikiem, gdzie prowadziła stałą rubrykę na temat wytwornej kuchni. Dochód z tego był oczywiście bardzo skromny, lecz przynajmniej nie czuła się już tak odizolowana od świata.
Christine podeszła do lustra i spojrzała w nie w zamyśleniu.
Nie mogła się już dłużej oszukiwać. W szybkim tempie zbliżała się do wieku określanego mało precyzyjnym mianem „dojrzałej młodości”, a odległego o wiele lat od pierwszej młodości, tej prawdziwej.
Z zadumy wyrwał ją dobiegający z salonu odgłos kroków matki. W pośpiechu włożyła do koperty ukończony przed chwilą list, który udało jej się wysłać nieco później w ciągu dnia.
Nie otrzymała już jednak żadnej wiadomości od Ellen Smidt.
Minęły trzy miesiące.
I znów całkiem nieoczekiwanie Christine stała na środku swojego pokoju, trzymając w rękach dwa listy i spoglądając ze zdumieniem to na jeden, to na drugi. Pomyślała, że to chyba jakieś szaleństwo.
Pierwszy z listów zawierał stare zaproszenie na ślub Ellen Smidt. Christine odnalazła je właśnie przed chwilą w szufladzie biurka. Drugi list został
dopiero co przyniesiony przez listonosza.
Tym razem przypomniała sobie o niej ta natrętna pani Melander ze Stavanger, którą Christine poznała w czasie nieudanej wycieczki do Hiszpanii przed paru laty. Miało to miejsce wtedy, gdy matka na tyle jeszcze radziła sobie z opieką nad ojcem, że Christine mogła sobie pozwolić na tygodniowy wyjazd. Niestety, okazało się, że był to tydzień pełen niezbyt przyjemnych zdarzeń, a najgorsze wspomnienie stanowiła właśnie pani Melander. Z takiego czy innego powodu upodobała sobie Christine. Być może uważała, że musi zaopiekować się tą najwyraźniej samotną i nieprzywykłą do podróży młodą dziewczyną albo też chciała po prostu przyczepić się do kogoś jak pozbawiona wszelkiej wrażliwości i taktu pijawka. Gdy wycieczka dobiegła kresu, Christine odetchnęła z ulgą, ale niestety trochę się pospieszyła. Pani Melander nie miała zamiaru zakończyć znajomości na lotnisku. Zaczęła przysyłać list za listem. Christine sumiennie i z mozołem przekopywała się przez ich treść, lecz odpisywała bardzo rzadko.
Pani Melander nie wydawała się jednak zniechęcona tym faktem i tak oto Christine trzymała w ręku jej kolejny list. Jak zwykle miała kłopoty z odczytaniem niechlujnego pisma nadawczyni.
Kochana Christine!
Gdybyś tylko WIEDZIAŁA, co mi się przydarzyto od ostatniego razu. To się po prostu nie mieści
w gtowie!!! Czy wiesz, na co się zdobytam? Zamieścitam ogtoszenie w gazecie!!! Oczywiście to zwariowany pomyst, ale pomyślatam sobie, że robię się coraz starsza i muszę spróbować choćby jeszcze raz - to znaczy znaleźć męża. Wiesz przecież, że w gruncie rzeczy jestem stworzona do życia w matżeństwie, więc postanowitam poszukać szczęścia. Mtodzieńcza, rozwiedziona pani i tak dalej. Przecież nikt nie musi wiedzieć, źe rozwodzitam się DWA razy! „Dobrze sytuowana, szuka wspótpartnera”- tak napisatam, bo brzmi to dość wytwornie, no a przecież, jak Ci wiadomo, z moich dwu poprzednich matżeństw nie wysztam z zupetnie pustymi rękami... Wyobraź sobie tylko, ile dostatam odpowiedzi! Mogtam przebierać do woli. Niektóre listy byty rzecz jasna bardzo nieprzyzwoite.
Christine wyobraziła sobie panią Melander piszącą te słowa. Słyszała jej chichot pensjonarki, którego tak nie cierpiała.
Wybratam jednak jeden list, który wydawat się być obiecujący, i rzeczywiście się nie zawiodlam!!! To się nazywa szczęście! Facet jak marzenie - wysoki, ciemnowtosy, dystyngowany, a równocześnie na swój sposób chwytający za serce. Spotykamy się regularnie już od dwóch miesięcy. Zastanawiam się, co mu się we mnie podoba.
Christine ponownie usłyszała w myślach jej chichot.
Cóż, trzymam się dość dobrze jak na moje czterdzieści trzy lata. Nie sądzitaś, że tyle mam, prawda?
Ależ tak! Jeśli o to chodzi, to Christine z pewnością odpowiednio ją oceniała.
A poza tym w moim towarzystwie nie sposób przecieź się nudzić.
Co to, to nie!
Przeczytawszy kilka stron pełnych czczej i nadętej gadaniny, Christine dotarła do utęsknionego zakończenia.
No, ale muszę juź kończyć. Mój autobus odjeżdża za chwilę, a mam jeszcze TYSIĄCE rzeczy do zrobienia. Bywaj zdrowa i napisz wkrótce. Do tej pory dostalam od Ciebie tylko jedną jedyną kartkę i wydaje mi się, że to trochę za mato. Mówię poważnie. Aha, jeszcze jedno... zapomnialam Ci powiedzieć, że mój przyjaciel nazywa się Harty Berg. Jest inżynierem i pracuje wlaśnie nad jakimś fantastycznym wynalazkiem. Zaproponowalam mu poźyczkę, ale on nie chcial o tym dyszeć ANI S~,OWA! Ze teź jeszcze istnieją tacy mężczyźni!
List kończył się niezliczonymi uściskami, pozdrowieniami oraz całą serią dopisanych bez ładu i składu PS-ów.
Christine w zadumie odłożyła oba listy. Stemple pocztowe były z dwóch różnych miast, ale nie miało to specjalnego znaczenia. Nadal głęboko zamyślona, Christine podeszła do telefonu i odszukała w książce telefonicznej numer dyrektora banku Smidta w Drammen. Po chwili usłyszała w słuchawce sygnał wolnej linii, ale po drugiej stronie nikt nie odpowiadał. Nie miała wielkiej ochoty dzwonić do
pani Melander ze Stavanger, a poza tym co miałaby jej powiedzieć? Harry Berg to przecież dość pospolite nazwisko. Może to po prostu zbieg okoliczności...
A jeżeli to nie przypadek? Gdyby chodziło o tę samą osobę, Harry Berg byłby oszustem wykorzystującym samotne, łatwoa>ierne kobiety. W takim razie trzeba ostrzec przynajmniej Ellen. Kto mógłby to wszystko sprawdzić? Policja? No tak, oczywiście policja. Być może znali już tego człowieka. Ale czy można tak po prostu pójść na policję bez żadnego dowodu?
Gdyby chociaż miała z kim na ten temat porozmawiać... Jej ukochany ojciec niedawno zmarł, a matka była, mówiąc łagodnie, nieco pomylona.
Christine przygotowała obiad z mniejszą niż zwykle starannością. Po obiedzie usadowiła matkę w fotelu, dała jej do ręki książkę i surowo zakazała się oddalać, po czym włożyła kurtkę. Podjęła już decyzję. Nic nie zaszkodzi, jeśli zbada całą sprawę trochę bliżej.
Już w drzwiach odwróciła się i spojrzała ze smutkiem na matkę, która bezmyślnie przewracała kartki książki. Widok kochanej osoby tracącej w taki sposób kontakt z rzeczywistością sprawiał jej ból. Nie mogły już ze sobą pogawędzić tak jak kiedyś... Christine było bardzo trudno. Fakt, że musiała przemawiać do własnej matki jak do dziecka, ogromnie ją przygnębiał. Na jej oczach wspaniały człowiek przeobrażał się w osobę zgorzkniałą,
niecierpliwą, zrzędliwą i podejrzliwą, a ona w żaden sposób nie mogła pomóc. Tak jak w tej chwili. Musiała wyjść z domu i zostawić matkę samą, i wiedziała, że przez cały czas będzie się zastanawiała, czy nie wpadta ona na jakiś zwariowany pomysł - czy gdzieś nie wyszła albo nie próbuje zrobić sobie czegoś do jedzenia, podpalając przy tym mieszkanie i ulegającpoparzeniu... Czasami matki doglądała sąsiadka, która jednak pracowała zawodowo i rzadko bywała w domu. Christine czuła się tak, jakby miała skrępowane ręce i nogi. Może nie tym, że była pozbawiona swobody, ale raniącym ją poczuciem bezsilności. Tak bardzo chciała pomóc matce.
Teraz jednak musiała się pospieszyć, aby szybko wrócić.
Na zewnątrz panowała listopadowa szaruga. Christine zapięta kurtkę pod samą szyję, żatując, że nie włożyła nic na gtowę. Wiatr był tak silny, że po przejściu kilkuset metrów wydawało jej się, iż nie ma uszu. Pamiętając jednak o schowanych w torebce listach od Ellen Smidt i pani Melander, brnęła odważnie dalej.
Najlepiej jeśli nie będzie zastanawiać się nad skutkami swojej decyzji. W dalszym ciągu sprawa była przecież otwarta i wszystko mogło się wyjaśnić w sposób naturalny.
Christine nie mogła przewidzieć nadchodzących wydarzeń.
Komisarz John Bakken uniósł wzrok znad przy
niesionych przez Christine listów i przyjrzał się jej uważnie.
Ciekawe, co rejestruje jego policyjne spojrzenie, pomyślała. Jak mnie właściwie ocenia? Czy uważa mnie za rozhisteryzowaną babę już nie pierwszej młodości? Nie, nie wydaje się, by tak myślał. Te obojętne oczy odnotowują chyba tylko same fakty, jak na przykład to, że mam ciemne włosy, a moje uczesanie zostało zrujnowane przez deszcz i wiatr, że mam jasne oczy i prosty nos, który z pewnością bardzo mi się w tej chwili świeci. Widzi na pewno, że z niepokojem oczekuję jego odpowiedzi, chociaż próbuję zamaskować to chłodnym zachowaniem. Patrzy na moje ręce. Niestety zdradza mnie to, że nerwowo miętoszę rękawiczki.
- Tak - odezwał się krótko z rezerwą w głosie. Niewiele można z tego wywnioskować. Czego pani ode mnie oczekuje?
- Sama nie wiem - odpowiedziała Christine bezradnie. - Czy nie należałoby zbadać tej sprawy trochę dokładniej? To znaczy...
Urwała zmieszana.
Komisarz Bakken westchnął ledwo dostrzegalnie. - Nie ma się tu na czym oprzeć - stwierdził niechętnie. - Każda z pani przyjaciółek mogła sobie przecież znaleźć innego Harry'ego Berga. Jest to najbardziej prawdopodobne.
Christine podniosła się z wahaniem z krzesła. Żałowała, że tak pochopnie poszła na policję. Poza tym miała pecha. Spodziewała się zastać tutaj dobro
dusznego, starszego policjanta, z którym można porozmawiać, a nie tego... robota! Potraktował ją z góry, takie przynajmniej odniosla wrażenie, choć ton jego odpowiedzi był jak najbardziej poprawny. Mimo swego miłego wyglądu wydawał się być nieznośnie pewny siebie. Po prostu promieniowała od niego siła i swego rodzaju poczucie wyższości.
- Sądzi więc pani, że to naciągacz? - pytał dalej. - Cóż, nie jestem o tym do końca przekonana odpowiedziała powoli - ale przecież istnieje taka możliwość. W opisach obu mężczyzn występuje uderzające podobieństwo, a one obie są zamożne i samotne. Stanowią idealny łup dla takiego typa. Mówiąc szczerze, nie obchodzi mnie wcale, czy uda mu się nabrać panią Melander, ale Ellen Smidt, moja koleżanka ze szkoły, nie zasłużyła sobie na to. Jej list wprost promieniuje szczęściem i milością. O ile pamiętam, w dzieciństwie i młodości nie było jej dane zaznać tych uczuć obficie. Nie chciałabym, aby chłodny, wyrachowany uwodziciel zniszczył ją w taki sposób.
Bakken zmarszczył brwi i spojrzał na listy, które schował już do kopert. On nie kieruje się uczuciami, pomyślała Christine. Jest na wskroś realistą.
Mogła mu się teraz lepiej przyjrzeć. Typowy okaz energicznego policjanta, pomyślała z goryczą. Dość pospolite, twarde rysy twarzy, ostry wzrok. Pozbawiony wszelkiego poczucia humoru. Człowiek zadowolony z samego siebie i krytycznie nastawiony do całej reszty świata. Wydaje się nie wierzyć w mo
ralność lub poczucie sprawiedliwości u ludzi. Ufa we własne siły i jest przekonany o słuszności swojego postępowania, może w każdej chwili wcielić się w rolę dowolnego bohatera filmowego...
Nie, ta ostatnia myśl była krzywdząca. Oceniła go zbyt surowo.
- Rzeczywiście - odezwał się tak nieoczekiwanie, że aż podskoczyła. - Faktycznie mieliśmy jakiś rok temu nie wyjaśniony przypadek oszustwa matrymonialnego. Pewna rozhisteryzowana młoda dama złożyła doniesienie, ale potem wszystko odwołała, nie podając żadnego nazwiska. To typowe dla tego rodzaju kobiet. Poza tym niezwykle trudno jest zbadać bliżej takie sprawy. Ofiary zazwyczaj niechętnie zgłaszają się na policję. Ma to prawdopodobnie związek z poczuciem urażonej godności. Z pewnością nie ma w tym nic wesołego, że zostało się oszukanym przez własnego...
Christine była przekonana, że miał zamiar powiedzieć „kochanka”, ale słowo to nie przeszło mu przez usta.
- Poza tym - kontynuował lekceważącym tonem - kobiety są same sobie winne, tracąc głowę dla pierwszego lepszego...
Poczuła, że ogarnia ją złość. Co za bezczelny typ! - Co pan może wiedzieć o samotności? - powiedziała cichym, pełnym wściekłości głosem. - Nie wie pan, jakie to uczucie, gdy kobieta całymi latami żyje pragnieniem przelania na kogoś swojej miłości, widząc, jak wszystkie jej przyjaciółki wychodzą za
f mąż, rodzą dzieci, podczas gdy ona przez cały czas
jest pozbawiona wszelkich kontaktów z innymi! Wiele kobiet wybiera samotne życie, ponieważ im to odpowiada, choć niejedna potem z tego rezygnuje. Ale są też takie, które odczuwają w swoim sercu wieczną pustkę. Czy taka osoba może odepchnąć wyciągającą się w jej kierunku dłoń człowieka obda
i czającego ją uwagą i podziwem? Czy rozumie pan
to poczucie spełnienia, gdy może pomóc takiemu mężczyźnie, pożyczając mu w potrzebie trochę pięniędzy? Cóż bowiem znaczą pieniądze wobec perspektywy dzielenia z kimś swojego życia? Nie cho- e
dzi tu o to, by być wampem. To kwestia posiadania przyjaciela, kogoś, kto nas zrozumie i na kim można polegać.
Przerwała nagle, zawstydzona. Znów była niesprawiedliwa, dała się ponieść uczuciom. John Bakken z zażenowaniem patrzył w dół na swoje biurko, a jej policzki płonęły żarem. Przez długą chwilę w gabinecie panowała głęboka cisza.
- Przepraszam - powiedziała zakłopotana.
- To moja wina - odrzekł krótko. Zaraz potem podjął temat, przechodząc do porządku dziennego nad jej gwałtownym wybuchem. - W obecnych okolicznościach nie mam podstaw do uruchomienia całej machiny dochodzeniowej. Materiały są na to zbyt skromne. Ale jeśli pani ma możliwość, to mogłaby pani wypytać trochę swoje przyjaciółki o tego Harry ego Berga. Proszę mnie znów odwiedzić, gdyby odkryła pani coś podejrzanego.
Nigdy w życiu, pomyślała Christine, postukując obcasami w długich korytarzach komisariatu. Możesz być pewien, że przeprowadzę własne dochodzenie, ale ciebie nie odwiedzę nigdy, ty bryło lodu!
Christine, idąc w kierunku domu ulicami, po których hulał przejmujący wiatr, była bliska płaczu z poniżenia. Po latach życia w izolacji z trudnością przychodziło jej nawiązywanie kontaktów z ludźmi poza jej własnymi czterema ścianami. Takie odosobnienie zawsze jest niebezpieczne, ponieważ człowiek zaczyna odczuwać lęk przed spotkaniem z innymi. W tej sytuacji zetknięcie się z osobą tak niewyrozumiałą jak komisarz John Bakken nie wpłynęło najlepiej na jej wiarę w samą siebie.
Jak zwykle w trudnych chwilach Christine ogarnęła chęć, by wyjechać gdzieś, gdzie nie będzie znała nikogo i nikt nie będzie znał jej. Gdzieś daleko, do słońca i ciepła, do kraju, w którym nie trzeba brać odpowiedzialności za innych, a obcy ludzie nie zadają ran...
Dlaczego miałyby ją obchodzić kłopoty innych? Czy nie miała dość własnych?
Z pewnością miała. Kiedy bowiem na powrót poczuła ciepło własnego domu, okazało się, że matka zniknęła.
W Christine natychmiast odezwały się wyrzuty sumienia, z którymi, jak jej się często zdawało, musiała się już urodzić. Dlaczego po prostu tak sobie wyszła, wiedząc, że zachowania matki nie da się
przewidzieć? Ogarnęło ją zwątpienie. Chyba będzie musiała je
szcze raz udać się na policję. I do kogo ją tam skierują? Bez wątpienia do komisarza Bakkena.
Tylko nie to! Co on sobie wtedy pomyśli? Bardzo wątpliwe, żeby rozpoczął poszukiwanie matki, ponieważ jego wiara w słowa Christine musiała teraz być bliska zeru.
Jeżeli jednak nie uda jej się natychmiast odnaleźć matki, nie będzie miała innego wyjścia. Postanowiła zaryzykować i udać się tam, gdzie
kiedyś znajdowała się cukiernia Wibego. Musiała znów wyjść na panujący na dworze przeszywający chłód. Płaszcz matki wisiał na swoim miejscu i już sam ten fakt był dość niepokojący.
Co za wiatr! Christine z trudem doszła do rogu ulicy.
Już z daleka dobiegł ją przenikliwy, urażony głos matki.
- Chyba sama wiem najlepiej, że tu jest cukiernia Wibego! Co to za żarty? Co tu robi sklep z odzieżą dla młodzieży?
Christine zareagowała szybko.
- Przepraszam! - zwróciła się spokojnym tonem do stojącego w drzwiach właściciela sklepu. Następnie wzięła matkę pod ramię i wyprowadziła ją na zewnątrz. - Chodź, mamo - przekonywała ją łagodnym głosem. - Jest za zimno, by chodzić po dworze w takim stroju. Włóż na siebie tę kurtkę i czapkę, którą przyniosłam.
- Christine, co się dzieje z tym dzisiejszym światem? Nic nie jest tak, jak powinno - zaprotestowała matka.
- Tak, masz rację.
Odwróciła się do młodego sprzedawcy, który uśmiechnął się znacząco i popukał w czoło. Christine poczuła się dotknięta. Troskliwie oto
czyła ramieniem swoją bezbronną matkę, która była przecież kiedyś pełną wrażliwości i serdeczności osobą.
Na świecie jest teraz tyle zagubionych, zrezygnowanych kobiet, pomyślała. Moja matka należy do tych szczęśliwszych. Nie zdaje sobie sprawy z własnej sytuacji. My pozostałe musimy przez cały czas walczyć o zachowanie pozorów. Nie zawsze nam się to udaje.
ROZDZIAŁ II
Komisarz prosił ją, by przeprowadziła małe śledztwo na własną rękę, i właśnie tak chciała zrobić. Nie miała tylko zamiaru informować go o wynikach. Nie zniosłaby już kolejnych poniżających uwag z jego strony.
Jeszcze tego samego wieczoru Christine ponowiła próbę nawiązania kontaktu z Ełlen Smidt. Chciała się dowiedzieć, czy przyjaciółka wyszła za mąż. Wszystko stałoby się wtedy jasne i nie byłoby już żadnych powodów do podejrzeń. Jednak i tym razem nikt nie podnosił słuchawki.
Może wyjechali w podróż poślubną?
W takim razie pani Mełander? Stavanger... biuro adresowe. Szybko wykręciła uzyskany numer, chociaż nie miała pojęcia, jak przeprowadzić rozmowę.
Nie mówi się przecież po prostu: „Proszę posłuchać, pani narzeczony ma zamiar wyłudzić od pani pieniądze i uciec”. Szczególnie że mógł się okazać miłym i sympatycznym chłopakiem, który tylko przypadkiem nazywa się tak samo jak narzeczony drugiej, bogatej przyjaciółki Christine. Nie mogła tak zrobić.
Niepotrzebnie się jednak martwiła o to, co powiedzieć. Z kłopotu wybawiła ją sama pani Mełander. Odebrała telefon, zanim Christine zdążyła uporządkować myśli. Jej przesadnie ożywiony głos ostro zabrzmiał w uchu dziewczyny.
- Halo - odezwała się Christine niepewnie. Mówi Christine Lyngmo. Dziękuję za list. Wieści były tak wspaniałe, że musiałam zadzwonić.
Z drugiej strony popłynął nieprzerwany potok mowy. Kiedy w końcu w przerwie między jedną a drugą rozwlekłą historią Christine zdołała wtrącić kilka słów, jej pytanie zabrzmiało dość dziwnie.
- Czy mieszka w Stavanger?
- Nie, wydaje mi się, że mieszka r:a stałe w Oslo, ale często mnie tu odwiedza. W tej chwili jest właśnie w drodze do Anglii w związku ze swoim wynalazkiem. Pisałam ci chyba o tym, prawda?
- Ach, tak, więc udało mu się w końcu zdobyć pieniądze? - zapytała ostrożnie Christine.
Pani Melander zachichotała głośno. Christine udało się jednak zrozumieć część jej słów docierających między kolejnymi wybuchami śmiechu.
- Nie, znasz mnie przecież! Nie należę do osób, które łatwo się poddają, gdy sobie coś zaplanują. W końcu udało mi się przekonać Harry'ego, by przyjął ode mnie pożyczkę. Dostał ode mnie osiemnaście tysięcy!
Christine jęknęła.
- Osiemnaście tysięcy? Czy to nie było trochę lekkomyślne?
„Wesoła wdówka” roześmiała się na całe gardło. - Lekkomyślne? Bzdura! Absolutnie pewna loka
ta. Harty uważa tak samo. Nie, możesz mi wierzyć, wiem, jak rozgrywać swoje karty.
Tak, ale czy można ufać Harry'emu? pomyślała Christine.
- Czy na długo zatrzyma się w Anglii?
- Powiedział, że około miesiąca. Już tęsknię za moim kochanym chłopczykiem. Ale jak wróci, natychmiast bierzemy ślub. Nalega na to. Jest taki niecierpliwy w tej kwestii, sama rozumiesz, nie wytrzyma ani sekundy dłużej.
Po drugiej stronie znów rozległ się chichot. Christine zakończyła rozmowę, wygłaszając na przemian przestrogi i życzenia szczęścia, po czym odłożyła słuchawkę.
A więc to tak. Miesiąc w Londynie? Jeżeli się nie myliła, będzie to dość długi miesiąc. Długi jak wieczność...
Być może pani Mełander była dość prostacka, natrętna i zadufana w sobie, ale Christine nie życzyła jej, by została oszukana przez jakiegoś bezwzględnego uwodziciela. Nie da się o niej powiedzieć dużo dobrego, ale właściwie niewiele osób na świecie ma tak radosne i otwarte usposobienie...
- W takim razie kolej na Drammen - powiedziała Christine do siebie półgłosem. Od śmierci ojca nie miała już nikogo, z kim mogłaby porozmawiać. Rozmowa z matką nie była łatwa i najczęściej spro
wadzała się do kilku nic nie znaczących, wymuszonych frazesów, mających dodać starszej pani otuchy. Christine często smucił fakt, że pocieszanie matki przychodziło jej z taką trudnością. Wiedziała jednak, że po prostu brakuje jej już sił. Po tych wszystkich latach pełnych smutku i troski o rodziców czuła się wypalona i zmęczona.
- Drammen - powtórzyła, by przypomnieć sobie, co zamierzała zrobić. - Drammen, Drammen... Oczywiście! Ellen Smidt.
Nie mogła rzecz jasna pojechać już nigdzie tego dnia, było na to zbyt późno. Nazajutrz jednak poprosiła sąsiadkę, by zajęła się matką, i wyruszyła w drogę.
Sporo czasu zajęło jej w Drammen odszukanie domu Ellen. Uważała jednak, że ciekawiej jest znaleźć jakieś miejsce samemu, niż pytać o drogę, a poza tym odczuwała taką nieśmiałość wobec ludzi, że nie odważyła się prosić o pomoc. W końcu stanęła przed domem, o który jej chodziło. Była to duża, ponura willa w ogrodzie przypominającym park. Zadzwoniła do drzwi, lecz nikt nie otworzył, więc po chwili wahania ruszyła w kierunku sąsiedniej posesji.
Służąca - pomyśleć, że jeszcze takie istnieją - poinformowała ją skwapliwie, że dom Smidtów jest nie zamieszkany. Panna Smidt umarła.
Christine doznała szoku. - Umarła? Kiedy?
- Dwa tygodnie temu - lekko odpowiedziała służąca.
Przyglądała się Christine pełnym ciekawości i oczekiwania wzrokiem. Miała minę osoby wszystkowiedzącej i najwyraźniej usiłowała wyglądać na kogoś ważnego.
- Czy mogę wejść? - spytała przytomnie Christine. - Ellen Smidt była moją przyjaciółką. Nic o tym nie wiedziałam. W jaki sposób umarła? Była chora?
Wyglądało na to, że gosposia nie ma nic przeciwko temu, by o wszystkim opowiedzieć.
- Nie, nie, chora nie była - odrzekła, prowadząc Christine do kuchni. Miała zamiar nastawić kawę, ale zrezygnowała z tego zawiedziona, gdy Christine przecząco pokręciła głową. - Nie, coś było nie tak z tą jej śmiercią - mówiła dalej.
Przerwała, czekając niecierpliwie na jakąś reakcję. I nie zawiodła się.
- Ach, tak? Co takiego? - zapytała szybko Christine.
Wydawało się, że dziewczyna chce podsycić ciekawość swojego gościa.
- Cóż, widywałam pannę Smidt jedynie z daleka, ale zawsze wydawała mi się taka samotna. Proszę sobie wyobrazić jej życie w tym wielkim, brzydkim domu. Była taka bogata, a jednocześnie niezbyt ładna...
Christine próbowała złapać w tym wszystkim jakiś wątek.
- Czy nikt jej nie odwiedzał?
- Ależ tak, oczywiście. Miała kilka koleżanek, które przychodziły do niej od czasu do czasu, ale chłopcy... Nie, nigdy. Dopiero niedawno tak jakoś rozkwitła... Wszyscy w domu uznaliśmy, że pewnie się zakochała.
- A więc odwiedzał ją jakiś mężczyzna?
Służąca najwyraźniej nie uważała, że pytania Christine są zbyt niedyskretne. Przeciwnie, wyglądało na to, że pozwalają jej one zebrać myśli.
- Nie, tego nie mogę powiedzieć. Może tak było, ale nie jestem pewna. Kilka razy widziałam, jak wieczorem przyjeżdżał po nią duży, ciemny samochód, ale nie udało mi się dostrzec, kto siedział w środku.
Ten Harry Berg musiał być bardzo ostrożny. A biedna, oszukana Ellen Smidt planowała huczne wesele. Coś tu się nie zgadzało.
- Jak właściwie umarła?
- Było to dość dziwne - powiedziała gosposia, siadając przy kuchennym stole. - Utonęła. Mówią, że spadła z mostu w mieście. Nie rozumiem, jak można spaść przez poręcz. Wydaje mi się, że sama skoczyła. Moja pani też tak uważa. Na kilka dni przed śmiercią panna Smidt zrobiła się taka blada i nerwowa. Sama pani wie, że takie sprawy się wycisza. Samobójstwo nie jest w zbyt dobrym tonie... Christine była wstrząśnięta do głębi.
- Ale dlaczego miałaby...?
- Tego nie wiem. Nikt z domowników nie utrzymywał kontaktów z panną Smidt. Zawsze zachowywała się dość wyniośle w stosunku do innych.
Znów ta jej nieśmiałość, pomyślała Christine. Podziękowała za informacje i stwierdziwszy,
że nie ma już czego szukać w Drammen, wróciła pierwszym pociągiem do domu.
Na miejscu czekała na nią zaskakująca wiadomość, że dzwonił komisarz Bakken. Prosił, by Christine odwiedziła go następnego dnia w jego biurze.
Coś podobnego! Jego Wysokość zniżył się do tego, by do niej zadzwonić! Usiłowała stłumić w sobie przepełniające ją niegodne poczucie triumfu. Było ono jednak zbyt piękne, by z nim walczyć.
Christine nieświadomie podeszła do lustra i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jego taflę, nie widząc samej siebie.
Nie wiedziała, dlaczego tak stoi, i nie zastanawiała się nad tym. Myślami była zupełnie gdzie indziej. Wprawdzie przyrzekała sobie, że nigdy więcej nie
pójdzie do komisarza, ale informacje, jakie zdobyła na temat swoich przyjaciółek i Harry'ego Berga, sprawiły, iż postanowiła zapomnieć o dumie.
Cóż mogła stracić? I o jakiej dumie mogła myśleć? Była dla innych jedną z tych kobiet, którym się nie powiodło. Kto mógł przeczuwać, jakie myśli i marzenia ma taka osoba?
Był rok 1965, a wartość kobiety nadal mierzono liczbą otrzymanych przez nią ofert matrymonialnych...
O ile to możliwe, komisarz Bakken wydał jej się jeszcze bardziej oficjalny i nieprzystępny niż przed
dwoma dniami. Napotkawszy jego chłodny wzrok, Christine, która była niemal gotowa mu się zwierzyć, postanowiła milczeć.
Niezwykle silny mężczyzna, pomyślała. Z gatunku tych, którzy zawsze są panami sytuacji. Obojętnym ruchem ręki wskazał jej skrzypiące,
pokryte skórą krzesło, stojące naprzeciw jego biurka. - Słyszałem, że odwiedziła pani wczoraj Drammen - zaczął. - Dzwoniłem do pani do domu. Chodziło o Harry'ego Berga?
- Tak.
Nie miała zamiaru mówić mu nic więcej. Nadal czuła się rozgoryczona faktem, że podczas poprzedniej rozmowy potraktował ją tak protekcjonalnie. Posłał jej szybkie, surowe spojrzenie.
- Po naszym przedwczorajszym rozstaniu, panno Lyngmo, zastanawiałem się nad tym, co mi pani powiedziała...
A więc to tak! pomyślała Christine. Próbuje mnie przeprosić.
- Wiedziałem, że już kiedyś, w jakiejś innej Bytuacji, spotkałem się z nazwiskiem Harry Berg. Czekała.
Wyglądało na to, że przyznanie się do czegokolwiek przychodziło mu z największym trudem.
- Przejrzałem trochę starych raportów - mówił dalej. - I w końcu znalazłem. Panno Lyngmo, sprawa wygląda poważniej, niż początkowo sądziłem. - Wiem o tym - odrzekła.
Spojrzał na nią pytającym wzrokiem, lecz nie
otrzymał żadnego bliższego wyjaśnienia. Niech żyje zimna wojna! zawołała w myślach Christine.
Komisarz kontynuował nieco ściszonym głosem: - Nazwisko Harry Berg pojawiło się w pewnej sprawie przed dwoma laty. Pewna zamożna pani nazwiskiem Grindheim umierając pozostawiła w spadku swojemu narzeczonemu Harry'emu Bergowi cały majątek. Rodzina złożyła protest w sądzie, więc on wspaniałomyślnie się wycofał, to znaczy zrezygnował ze spadku.
- Nie pasuje to raczej do wizerunku żądnego pieniędzy oszusta.
- Dlaczego nie? - spytał Bakken. - Ludziom tego rodzaju nie zależy na rozgłosie. Nie interesują ich procesy. Berg mieszkał wtedy za granicą, więc na miejscu reprezentował go adwokat.
- To znaczy, że nikt nie widział jego ohydnej gęby? Być może nie należało używać takich określeń w obecności komisarza policji. Bakken chrząknął zakłopotany.
- Najwyraźniej nikt. A teraz chciałbym usłyszeć, do czego pani udało się dojść.
Christine opowiedziała mu o wszystkim: o osiemnastu tysiącach koron pani Melander i miesięcznym wyjeździe Harry'ego do Anglii, a także - po pewnym wahaniu - o nagłej śmierci Ellen.
Słuchał w skupieniu, nie zadając żadnych pytań, a jego szarobrązowe surowe oczy przez cały czas skierowane były na nią. Chrstine czuła się nieswojo. Nie chciała spuszczać wzroku, ale nie była przy
zwyczajona, by ktoś tak badawczo i chłodno się jej przyglądał. Trzymając dłonie na kolanach, nerwowo wyłamywała palce. Miała przy tym nadzieję, że się nie czerwieni.
Gdy już wszystko opowiedziała, komisarz podniósł słuchawkę telefonu i zadzwonił na posterunek policji w Drammen. Krótkimi, zwięzłymi zdaniami poprosił o informacje w sprawie śmierci Ellen Smidt.
- Ach, tak, nie ma go... Kiedy wróci? Hmm... Czy możecie w takim razie sprawdzić, czy w ostatnim okresie życia podejmowała większe kwoty pieniędzy lub dokonywała innych zmian na swoim koncie bankowym? Tak, proszę zadzwonić jak najszybciej.
Odłożywszy słuchawkę, przez chwilę siedział pogrążony w myślach, po czym zwrócił się do Christine tak, jakby nagle przypomniał sobie o jej istnieniu.
- Policja z Drammen obiecała dokładniej zbadać przypadek śmierci pani przyjaciółki, ale człowiek, który się tym zajmuje, jest dzisiaj nieobecny...
Zadzwonił telefon. Komisarz ponownie podniósł słuchawkę. Christine usiłowała się domyślić, o czym rozmawia, lecz okazało się to niełatwe, ponieważ jego kwestie składały się głównie ze słów „aha” i „rozumiem”. Było to dość irytujące dla osoby słuchającej ukradkiem.
Wreszcie rozmowa dobiegła końca.
- Tak - zwrócił się do Christine, lecz jego oczy wydawały się przenikać ją na wskroś tak, jakby jej osoba nie miała absolutnie żadnego znaczenia.
- Wszystko wydaje się dość jasne. Na trzy tygodnie przed śmiercią Ellen Smidt podjęła z konta trzydzieści tysięcy koron. Według informacji uzyskanych od kierownika banku, który był jej znajomym, zamierzała wykorzystać pieniądze na urządzenie domu. Wszystkie niezbędne zakupy miał zrobić jej narzeczony.
Christine chwyciła się za głowę.
- O, ludzka głupoto! - zawołała. - No, ale przecież nie mogła wiedzieć... Łatwo jest oceniać wszystko z zewnątrz.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Christine miała teraz okazję przyjrzeć się bliżej profilowi Bakkena, który oceniła jako niezły, a także włosom gęstym, ciemnym i krótko przystrzyżonym. Komisarz mógł mieć około trzydziestu pięciu lat. Patrząc na niego odnosiło się wrażenie, że jest kawalerem. Poza tym nie sposób było wyobrazić sobie, by w jego życiu mogła istnieć kobieta. Czy ten mężczyzna mógłby się zakochać? Nie, jego prywatny „kodeks postępowania policjanta” czegoś takiego z pewnością nie przewidywał.
- Panno Lyngmo - odezwał się tak nieoczekiwanie, że aż podskoczyła na krześle. - Czy zechciałaby pani pomóc nam odnaleźć tego oszusta?
- Harry ego Berga? Z największą przyjemnością! Ale jak mogłabym...?
- Czy jest pani zaręczona albo coś w tym rodzaju? - Nie.
- Wyśmienicie.
Wpatrywał się w nią tak, jakby chciał ją zahipnotyzować. Ona jednak nie reagowała. Denerwowała się tylko trochę, czy wygląda wystarczająco schludnie. Wiedziała, że nie prezentuje się najgorzej, może tylko jest trochę nieciekawie ubrana. Szaroniebieski sweter i ciemnoniebieska spódnica, do tego buty podobne do tych, jakie noszą pielęgniarki w szpitalach. Miała lekką trwałą na włosach ułożonych w dość pospolitą fryzurę typu „grzeczny kucyk”, na paznokciach bezbarwny lakier, poza tym żadnego makijażu.
Wszystko bardzo poprawne, ale niezbyt inspiruj ące.
Inspirujące do czego? pomyślała z lekkim odcieniem goryczy.
Bakken zdawał się nie zwracać uwagi na jej myśli o samej sobie, a zresztą w jaki sposób miałby to okazać? Christine spojrzała mu prosto w oczy z nieprzeniknionym, niewinnym wyrazem twarzy.
Jego następne słowa były dla niej całkowitym zaskoczeniem.
- Czy odważy się pani zostać następną ofiarą? zapytał powoli. - Zamieści pani ogłoszenie, jak pani Melander, i pozwoli się pani uwieść tak, abyśmy mogli złapać tego człowieka?
Przez chwilę siedziała w milczeniu, próbując przetrawić to, co powiedział.
- Moim zdaniem - kontynuował - jest to dla nas jedyna możliwość, by go odnaleźć. Najwyraźniej zakończył już sprawę z panią Melander, a zacieranie
za sobą śladów wychodzi mu bardzo dobrze. Wyszukanie i sprawdzenie wszystkich mężczyzn o nazwisku Harry Berg jest praktycznie nie do pomyślenia, szczególnie że w rzeczywistości może się on nazywać zupełnie inaczej.
- Pani Melander mówiła, że on mieszka w Oslo. - Nic nam to nie daje. Nie można powiedzieć, żeby często trzymał się prawdy. Ale jest jeszcze coś innego. Nikt nie złożył na niego formalnego doniesienia...
- W takim razie robię to teraz ja - powiedziała Christine zdecydowanym tonem. - Mogę to chyba zrobić jako przyjaciółka Ellen Smidt?
Komisarz natychmiast zaczął wypełniać odpowiedni formularz. To się nazywa efektywność działania, pomyślała z lekką niechęcią.
- Oczywiście niezwłocznie przesłuchamy panią Melander - odezwał się, nie przerywając pisania. Chociaż nie sądzę, by okazała się szczególnie pomocna. Nie, myślę, że uda nam się go złapać tylko w przypadku, gdy postanowi popełnić kolejne oszustwo. Jak tam, zdecydowała się pani?
- No cóż - odrzekła, prostując się na krześle. Mam więc udawać bogatą damę, która desperacko poszukuje męskiego towarzystwa. Ale jeżeli nawet połknie haczyk, to czy nie będzie chciał sprawdzić mojego rzeczywistego stanu majątkowego?
- A jest pani zamożna?
- Ależ skąd! Nie mam nawet książeczki czekowej. Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby była stwo
rzepiem z innej planety. Cóż mógł wiedzieć o pozbawionych własnych dochodów córkach opiekujących się starymi rodzicami?
Uznała, że nie musi się niczego na ten temat dowiadywać.
- No to dostanie pani książeczkę czekową - zadecydował. - Złożymy w banku depozyt na pani nazwisko, powiedzmy nieoczekiwany spadek. Proszę jednak pamiętać, że to pieniądze państwowe ostrzegł surowo. - Będzie więc pani tak dobra i nie zakocha się w naszym przyjacielu Harrym Bergu.
- No wie pan! - zawołała z oburzeniem w głosie. - Poza tym będzie to tylko fikcyjna suma. Nie będzie miał żadnej szansy zdobycia tych pieniędzy.
Fakt, że komisarz nie wierzył, iż będzie w stanie zapanować nad sobą, Christine wręcz uwłaczał. Spojrzał na nią z lekką dezaprobatą.
- Wygląda pani zbyt dobrze - ocenił z wyrzutem. - Zbyt dobrze, żeby musiała pani szukać towarzystwa w taki sposób. Ponadto jest pani za młoda. Ile właściwie ma pani lat?
Nie miała nic przeciwko temu, by poinformować tę zimną rybę o swoim wieku.
- Trzydzieści dwa.
- Ach, tak, doprawdy? - rzucił obojętnie. - No dobrze, niech będzie...
Zabrał się ponownie do pisania.
- Chwileczkę - powiedziała Christine. - Mam nadzieję, że nie będę musiała nigdzie wychodzić lub
wyjeżdżać, by spotkać tego... mężczyznę.
- Naturalnie powinna się pani z tym liczyć. Musimy mieć sposobność, by go ująć.
- To wykluczone. Proszę o wszystkim zapomnieć. Wstała, zbierając się do wyjścia.
- Nie, nie, proszę siadać! - zawołał tak poirytowany, że automatycznie usiadła z powrotem. - O co pani chodzi? Wspólne wyjście do restauracji lub coś w tym rodzaju nie stanowi chyba wielkiego niebezpieczeństwa?
- Nie mogę opuszczać domu. Muszę się kimś opiekować.
- Dziecko?
- Nie! - zawołała czerwieniąc się ze złości. - Moja matka. Sama nie da sobie rady.
Bakken wypuścił z ręki pióro i odchylił się na oparcie krzesła.
- Od dawna się pani nią zajmuje? Christine spuściła wzrok.
Matką nie, ale mój ojciec chorował ciężko przez wiele lat. Umarł całkiem niedawno.
- No tak, rozumiem - zabrzmiało to tak, jakby otrzymał odpowiedź na wiele nurtujących go pytań. - Nic nie szkodzi, zajmiemy się tym, gdy zajdzie taka potrzeba. To znaczy pani matką. Ale wróćmy do ogłoszenia - zmienił temat. - Jak się pani podoba coś takiego: „Na co nam wszelkie dobra tego świata, jeśli nie możemy się nimi z kimś podzielić? Samotna, finansowo niezależna pani, 32 lata, przystojna, pragnie poznać sympatycznego pana w podobnej sytuacji
i w stosownym wieku. Odpowiedzi dla Samotnej”. - Ja nigdy bym czegoś takiego nie napisała - po
wiedziała z niesmakiem - ale przypuszczam, że jest to dostatecznie idiotyczne, by zwabić Harry'ego Berga. Proszę tylko skreślić „przystojna”. To nie odpowiada prawdzie, brzmi jak przechwałka, a ponadto jest w tej sytuacji zupełnie nieistotne.
Rzucił jej szybkie spojrzenie, najwyraźniej zamierzając coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
- Jak pani chce. Proszę zamieścić ogłoszenie w jutrzejszej gazecie. Niech pani przyjdzie tu z pokwitowaniem, to zwrócimy pani pieniądze. I proszę mnie zawiadomić, jak tylko otrzyma pani jakieś odpowiedzi.
Podniosła się do wyjścia.
- A jeśli nie chwyci przynęty?
- Będzie to znaczyło, że nie istnieje żaden Harry Berg. Albo raczej, że jest trzech niewinnych mężczyzn o tym samym nazwisku. Proszę się nie denerwować. Na pewno się na to złapie.
Jego absolutne przekonanie o powodzeniu akcji nie podziałało na Christine uspokajająco, lecz przynajmniej w ich wzajemnych kontaktach pojawił się teraz element napięcia.
Christine włożyła rękawiczki.
- Czy powie mi pan coś więcej na temat śmierci Ellen?
- Oczywiście. Przesłuchamy jej wszystkie przyjaciółki. Chociaż wątpię, by któraś z nich widzia
ła z bliska jej „narzeczonego”. Takie typy są najczęściej bardzo ostrożne i nie podejmują zbytecznego ryzyka...
Otworzył Christine drzwi. Mężczyźni zwracali na nią tak mało uwagi, że odebrała to jak drobny komplement pomimo faktu, iż w grę wchodził tu tak nieprzystępny i zachowujący obojętność człowiek jak komisarz Bakken.
Kiedy znalazła się na ulicy, uderzył ją podmuch silnego wiatru. Zadrżała z zimna, a może z niepokoju...
Polowanie na Harry'ego Berga się zaczęło.
ROZDZIAŁ III
Pięć dni później ze skrzynki na listy wypadła duża, ciężka koperta z firmowym nadrukiem gazety. Christine rozerwała ją niecierpliwie.
Sześć odpowiedzi na ogłoszenie. Rezultat nie był najgorszy.
Poczucie obowiązku zwyciężyło nad ciekawością. Zadzwoniła do komisarza Bakkena.
- Tu Christine Lyngmo. Dostałam pierwsze odpowiedzi na moje ogłoszenie. Mam je przeczytać sama, czy też stanowią własność państwową?
- Hmm, czy mogłaby pani przyjść tu z nimi? Moglibyśmy przeczytać je razem. Co pani na to?
- Osobiście nie jestem nimi szczególnie zainteresowana.
- Rozumiem - powiedział z wahaniem. - Ale z drugiej strony ich nadawcy liczyli na dyskrecję. Zostały przecież napisane do pani. Nie sądzę, by autorzy byli zachwyceni faktem, że policja dowiaduje się o ich najgłębszych uczuciach.
- Nie, naturalnie. Nie przyszło mi to do głowy bąknęła zawstydzona. - Może raczej powinnam...
- Proszę przyjechać z listami do mnie - zadecy
doorał za nią. - Jestem wcieleniem dyskrecji. Oczywiście jeżeli może pani wyjść teraz z domu. Christine zawahała się.
- To nie będzie łatwe, ale...
- Wyślę do pani pielęgniarkę policyjną - postanowił szybko. - Ja nie mogę w tej chwili opuścić komisariatu.
Odłożył słuchawkę, zanim zdążyła zaprotestować. Christine stanęła przed lustrem i spojrzała na siebie krytycznym wzrokiem. Po chwili dobiegł ją odgłos kroków na schodach.
Rozumiem, dlaczego wybrał mnie na potencjalną ofiarę, pomyślała z goryczą. Ten sweter rzeczywiście nie jest szczególnie podniecającym strojem. Przypominam raczej podstarzałą kwokę gorączkowo szukającą kontaktu z mężczyznami, zanim będzie już na to za późno.
Nie, przebiorę się w elegancką bluzkę.
Zaczęła pospiesznie zdejmować ubranie. Właśnie wtedy rozległ się dzwonek u drzwi.
Do licha, pomyślała Christine. Z nieco potarganymi włosami poszła otworzyć. Na progu stała młoda, piękna i energiczna policjantka. Wiara w samą siebie spadła u Christine do zera.
- Dzień dobry, proszę wejść - wymamrotała pod nosem. - Moja matka właśnie śpi, ale to bardzo miło z pani strony, że zechciała pani przyjść na wypadek, gdyby się obudziła.
- Oczywiście. Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć?
Christine wyjaśniła, że matka zachowuje się czasem w szczególny sposób, i udzieliła pielęgniarce kilku wskazówek, po czym wyszła, w dalszym ciągu ubrana w ten sam stary sweter. Zdążyła jedynie nieco uporządkować fryzurę, narzucić na siebie swój pięcioletni zimowy płaszcz i włożyć botki na niskim obcasie.
Wyglądam żałośnie, pomyślała spoglądając ostatni raz w lustro.
Niepotrzebnie martwiła się swoim wyglądem. Kiedy weszła do gabinetu, komisarz Bakken nie
oderwał się nawet od pracy i pozdrowił ją słowami wyrażającymi zupełny brak zainteresowania.
- Ach, to pani - rzucił, sięgając po kolejny dokument leżący na biurku. - Proszę siadać - skinął w kierunku tego samego skrzypiącego krzesła, na którym siedziała ostatnio.
Christine miała w każdym razie okazję własnoręcznie otworzyć listy. Nie jest źle, pomyślała kwaśno. Oj, chyba znowu jestem złośliwa. Możemy przeczytać je razem.
Pierwszy list zaczynał się słowami: Cześć, Kotku!
Odrzuć na bok wszystkie stare smutki. Oto ch~opak, który zajmie się Twoim życiem.
- I moimi pieniędzmi - zamruczała pod nosem. Nie ma chyba sensu czytać tego do końca? Rzuciła szybko wzrokiem na podpis i odłożyła list na biurko.
- Następny! - rzucił rozkazująco komisarz Bakken. List był od wdowca w wieku sześćdziesięciu sied
miu lat, który oferował jej wyżywienie i mieszkanie oraz opiekę nad sporą gromadką dzieci.
- Gratuluję gospodyni domowej i towarzyszce do łóżka, a do tego z własnym majątkiem - powiedział sucho Bakken. - To nie jest typ, jakiego szukamy. - Nie, oczywiście - bąknęła.
Bakken zwrócił uwagę, że na jego słowa o towarzyszce do łóżka dziewczyna się zaczerwieniła. Obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem. Christine była w stanie wyobrazić sobie jego myśli: „Mój Boże, czyżby aż tak pragnęła tego rodzaju przeżyć?” Gdyby tak mogła przywołać go do porządku kilkoma pełnymi wyższości słowami na temat całych tłumów wielbicieli!
Niestety, to nierealne.
Rozcięli kolejną kopertę. Christine otworzyła usta, by przeczytać list, lecz zamiast tego zmięła kartkę gwałtownym ruchem, wzdychając głęboko.
- Nie!
- Ależ tak, czy mogę zobaczyć?
- Nie, nie warto sobie zawracać głowy.
Jego twarz przybrała wyraz zdecydowania. Wyciągnął rękę po list. Podała mu go niechętnie.
- Że też ludzie mogą pisać coś takiego - powiedziała patrząc w bok.
Bakken nie wydawał się jednak szczególnie poru
szony. - Ach, widywaliśmy tu gorsze rzeczy.
- Ohyda! _
- No cóż, nie było to przyjemne - przyznał, chowając kartkę do koperty. - Proszę o tym zapomnieć, panno Lyngmo. Na świecie jest wielu zboczeńców, którzy tylko szukają sposobności, by napisać do kogoś podobne świństwa. Oczywiście anonimowo. Nigdy się nie podpisują. Ten nie chciał się z panią spotkać, tylko sobie ulżyć.
Wzięła głęboki oddech i ponownie zwróciła się w stronę komisarza.
- Rozumiem. Możemy brać się za następny. Bakken spojrzał na nią badawczo.
- Zaczynam się zastanawiać, czy nie jest pani trochę zbyt wrażliwa na tego rodzaju grę...
- Nic podobnego - zaprzeczyła pospiesznie. - Nie przywykłam tylko do takich rzeczy.
Otworzyła czwarty z kolei list i dopiero teraz poczuła się naprawdę nieprzyjemnie. List był mianowicie bardzo osobisty i szczery.
Mila Nieznajoma!
Nie byto mi larwo zebrać się na odwagę i napisać do Pani. Jednakże nasze losy wydają się bardzo podobne, a Pani ogloszenie zapalilo dla mnie w ciemnościach malutkie światelko. Ja reż jestem samotny i trwa to już od dluższego czasu z powodu mojej choroby. Podobnie jak Pani jestem finansowo niezależny, ale nie miewam zbyt wielu okazji, by spotykać się z innymi ludźmi. Proszę nie myśleć o mnie źle i nie gniewać się na mnie, że ośmielilem się do Pani napisać...
- Dość tego - powiedziała Christine ze współczuciem - Nie chcę już w tym brać udziału. To przecież naśmiewanie się z innych ludzi. Ten biedny człowiek jest szczery, a zarazem niezwykle nieśmiały i niepewny. A ja przecież mu nigdy nie odpiszę.
Dalsze słowa listu brzmiały:
Nie będę już więcej pisać tym razem, ale gdyby zechciafa Pani mi odpowiedzieć, byfoby to... Odwróciła kartkę i jej wzrok padł na podpis w tej
samej chwili, w której dostrzegł go komisarz Bakken. Oboje zareagowali równie gwałtownie.
List był podpisany przez Harry'ego Berga.
- No tak, zna się na rzeczy - odezwała się Christine, gdy przyszła do siebie. - Dałam się nabrać.
- Adres na poste restante, Oslo 1. Nie mógł być już bardziej ogólny.
Dla porządku przeczytali jeszcze dwa pozostałe listy, ale okazały się one zupełnie normalne i nic nowego nie wniosły.
- Zniszczę wszystkie listy i zapomnę nazwiska postanowiła. - Oprócz Harry'ego Berga.
- Wspaniale! Ja już zapomniałem - stwierdził Bakken. - Zakładam, że sama napisze pani stosowną odpowiedź.
- Dziękuję za zaufanie - rzuciła oschle. - Czy mam zaproponować spotkanie?
Zawahał się przez moment.
- Jeszcze nie. Byłoby jednak dobrze, gdyby tak pani sformułowała odpowiedź, aby to jego zachęcić do
złożenia tego rodzaju propozycji.
- Postaram się. Najważniejsze, żebyśmy dostali go jak najszybciej. Przy okazji, czy wie pan coś bliższego na temat śmierci Ellen?
- Ach, rzeczywiście - odparł z niezwykłym jak na niego ożywieniem. - Tak, to samobójstwo. Nie ma najmniejszych wątpliwości. Była sama na moście. Świadkowie po obu stronach rzeki widzieli, jak wchodzi na poręcz i rzuca się do rzeki.
- Biedactwo - wyszeptała Christine, ściskając w dłoni list od Harry'ego Berga.
Nagłe wybuchy uczuć nie przemawiały do Bakkena. Christine podniosła się z krzesła i przez chwilę stała pogrążona we własnych myślach.
- Nie wydaje mi się, aby to właśnie utrata trzydziestu tysięcy koron doprowadziła ją do tego desperackiego kroku - powiedziała powoli.
- Nie, musiała zdać sobie sprawę, jakim człowiekiem jest Harry Berg. Prawdopodobnie on zniknął już wtedy na dobre.
- Tak, znalazł sobie przecież nową ofiarę - potwierdziła. -Panią Melander. Chociaż ona należy do tego rodzaju osób, które same sobie szukają kłopotów. Ze swoją wiarą w „absolutnie bezpieczne inwestycje” jest wprost stworzona na ofiarę.
Komisarz Bakken nie wygłosił jeszcze do końca wszystkich swoich refleksji, więc Christine nie wychodziła z gabinetu. Na twarzy komisarza pojawił się grymas wyrażający dezaprobatę.
- Nie mieści mi się w głowie, jak można popełnić
samobójstwo dla takiego człowieka. Z miłości! Nie, nigdy tego nie zrozumiem. Po prostu nie potrafię!
- Ale j a mogę sobie wyobrazić - odpowiedziała powoli - że taki rozpaczliwy czyn jest możliwy. Tak wielkie uczucie do drugiego człowieka musi być czymś wspaniałym, nawet jeśli źle się kończy...
Bakken posłał jej długie spojrzenie, po czym odwrócił się tyłem. Christine wiedziała, jak musi się w tej chwili czuć. Ich życie było przecież podobne. Żadne z nich nie doświadczyło nigdy, czym jest oddanie i miłość. Widziała to w całej jego osobie.
Korespondencja z Harrym Bergiem rozwijała się po myśli Christine i komisarza - szybko i efektywnie. Berg nie należał do ludzi, którzy długo pozostają w bezczynności. Christine napisała do niego dość głupi list, pełen ogólnikowych, romantycznych stwierdzeń o życiu, jej samotności i potrzebie znalezienia kogoś bliskiego.
Jego odpowiedzi świadczyły o inteligencji i jeszcze o czymś, czego również się nie spodziewała. Były w nich mianowicie delikatne dygresje na temat filozofii, nauki i sztuki, na tyle jednak wyraźne, by mogły zaimponować osobie niezbyt wykształconej i pozwoliły zaprezentować siebie samego jako człowieka bardzo kulturalnego i oczytanego.
Christine zastanawiała się z pewną dozą złośliwości, czy za każdym razem, gdy udało mu się znaleźć ofiarę, stosował te same ograne chwyty. Musiała jednak przyznać, że gdyby od początku nie
była do niego tak wrogo nastawiona, to z pewnością pomyślałaby, iż ton jego listów jest sympatyczny. W obecnej sytuacji miała jednak wrażenie, że obcuje z szarlatanem, a za jego ubraną w piękne słowa nieśmiałą prośbą o spotkanie doszukiwała się złych zamiarów.
Niemniej jednak, ciesząc się, że będzie mogła zakończyć prowadzenie bezsensownej korespondencji, zgodziła się na jego propozycję i pozwoliła, by sam wybrał czas i miejsce spotkania. Wskazał niewielką, nastrojową restaurację, o niezbyt licznej, lecz dobrej, stałej klienteli i wspaniałej kuchni. Dokładnie tego spodziewała się po Hartym Bergu. Umówionego dnia miał przyjechać po nią o siódmej.
Christine zadzwoniła natychmiast do komisarza Bakkena.
- Chwileczkę - odpowiedział dyżurny policjant, po czym zawołał gdzieś w głąb biura: - Czy ktoś widział dzisiaj Sherlocka Holmesa?
Gdzieś w oddali rozległy się głosy.
- Bakken, to znowu ta baba. Lyngmo, czy coś w tym rodzaju! - krzyknął znowu dyżurny. Christine się obruszyła. Baba? Co za okropne
i poniżające określenie. Miała zamiar trzeźwym i rzeczowym tonem zdać sprawę z przebiegu wydarzeń, ale teraz została całkowicie wyprowadzona z równowagi, straciła poczucie pewności siebie i nie wiedziała, co powiedzieć.
Gdy w końcu Bakken podniósł słuchawkę, wyjąkała swój krótki raport, żywiąc nadzieję, że wyśle
jakiegoś człowieka w charakterze obserwatora i ochrony dla niej.
Niestety, grubo się myliła.
- Powinna sobie pani poradzić sama - zadecydował chłodnym tonem.
Przerażona Christine patrzyła przed siebie, nie mogąc wykrztusić ani słowa.
- Nie byłoby również wskazane, aby odwiedzała mnie pani w komisariacie - kontynuował tym samym tonem. - Harry Berg nie jest idiotą. Nie może nabrać podejrzeń, że jest pani powiązana z policją. A pani nie może w żaden sposób dać mu do zrozumienia, że zna pani Ellen Smidt albo panią Melander.
- Ja również nie jestem idiotką - odcięła się lodowato, gdy w końcu odzyskała zdolność mówienia. Domyślam się jednak, że mam pana informować o rozwoju wypadków?
- Może pani dzwonić - rzucił krótko i odłożył słuchawkę.
Co za arogancki ryp! Nie miała najmniejszego zamiaru narzucać mu się bez przerwy.
Idąc do łazienki, by pomóc matce wyjść z kąpieli, Christine poczuła, że zbiera jej się na płacz. Matka znów zamknęła się od środka i schowała gdzieś klucz, a teraz nie mogła go znaleźć. Wydawało jej się, że płynie wielkim statkiem, prześladowana przez piratów.
- Sprawdź w kieszeni! - zawołała Christine. Proszę, spróbuj sobie przypomnieć. Nie, nie, nic się
nie stało. Na pewno sobie jakoś poradzimy. Ściskanie w gardle nie mijało...
W dniu spotkania z Harrym Bergiem Christine dostała od niego list. Pisał, że o siódmej musi wyjść na dworzec, by odebrać z pociągu przyjaciela. Pytał, czy nie sprawiłoby jej kłopotu, gdyby pofatygowała się na Dworzec Wschodni, by się tam z nim spotkać. Przyjaciel nazywał się Reidar Lie, a wiadomość o jego przyjeździe do Oslo nadeszła bardzo późno i Harry nie zdążył go poinformować, że jest już umówiony. Proponował, by spotkali się na dworcu przed wielkim planem miasta.
Christine przygotowała się do wyjścia - dyskretny makijaż, odpowiednio dobrany do stroju, niezbyt ciekawa fryzura... Musiała wyglądać jak bogata, lecz niepewna siebie kobieta, nieprzywykła do kontaktów z mężczyznami.
Najbardziej przygnębiający był fakt, że nie musiała zmieniać zbyt wiele w swoim normalnym wyglądzie. Nowy element stanowiło jedynie to, że powinna sprawiać wrażenie, iż jest osobą zamożną.
Próbowała nie zwracać uwagi na niespokojne bicie serca oraz na oblewający ją co chwila zimny pot. Czuła się przeraźliwie osamotniona. Bakken nigdy nie okazywał jej zbytniej pomocy, ale tym razem zawiódł ją całkowicie.
Gdyby nie pamięć o tragicznym losie Ellen Smidt, Christine wycofałaby się ze wszystkiego. Na krótko przed jej wyjściem przyszła ta sama
co poprzednio policyjna pielęgniarka. Również i tym razem ubrana była po cywilnemu. Christine powiedziała jej, że spotyka się z Harrym Bergiem na dworcu.
- Czy poinformowała pani o tym Bakkena?
- Nie - odpowiedziała Christine zmęczonym głosem. - Powiedział mi, że mam sobie radzić sama. Matka niedawno jadła i przygotowałam ją już do snu, ale będzie jeszcze pewnie chciała posiedzieć trochę i pooglądać telewizję.
- Myślę, że sobie poradzę. Nie musi pani się o nią dziś martwić. Ma pani dość innych problemów.
- Tak - westchnęła Christine. - Zastanawiam się, w co ja się właściwie wmieszałam. No, czas już na mnie. Nie chcę się spóźnić.
Wzięła taksówkę na Dworzec Wschodni. Jak zwykle była na miejscu trochę przed czasem. Postanowiła pozostać nieco na uboczu tak, aby widzieć miejsce spotkania. Ciekawe, jak często się zdarza, że obie umówione osoby czekają na siebie w ten sposób, pomyślała, uśmiechając się do siebie. I nie spotykają się w końcu sądząc, że druga osoba nie przyszła.
Przy peronie zatrzymał się ze zgrzytem hamulców pociąg. Po chwili pojawiło się dwóch wysokich mężczyzn prowadzących ożywioną rozmowę. Stanęli przy planie miasta.
Christine nie musiała długo się zastanawiać, który z nich był Harrym Bergiem. Wysoki, ciemnowłosy,
dystyngowany... Wszystko się zgadzało. Utykał lekko na jedną nogę, to ta jego niewielka ułomność.
Drugi mężczyzna, blondyn o opalonej twarzy i zaraźliwym uśmiechu, był dużo młodszy niż Harry Berg, na którego skroniach pojawiły się już pierwsze siwe włosy.
Christine przełknęła kilka razy ślinę i ruszyła wich kierunku, zmuszając się do spokoju.
- Czy panowie Harry Berg i Reidar Lie? - odezwała się, zaskoczona naturalnym brzmieniem swojego głosu.
Odwrócili się do niej z uśmiechem.
- Zgadza się - odpowiedział Harry Berg. - A pani musi być Christine Lyngmo. Bardzo mi przyjemnie. Nie spodobał jej się z bliska. Nie wiedziała, czy
~to dlatego, że wie o nim zbyt dużo, ale wydawało jej się, że nie pasował zwłaszcza do Ellen Smidt. Pani Melander musiała natomiast uważać, że jest „szalenie przystojny”. Bardzo często się zdarza, że ogólne wrażenie może ucierpieć na skutek jakiegoś prawie niezauważalnego drobiazgu. Może to być zdradzający niezdecydowanie lub zbytnią surowość wyraz ust, zbyt śmiałe spojrzenie lub cokolwiek innego. U Harry'ego Berga dostrzegało się wiele tego rodzaju szczegółów, które nie były widoczne z większej odległości lub w przyćmionym świetle. W innych okolicznościach Christine prawdopodobnie byłaby oczarowana jego wyglądem, lecz w tej chwili zauważyła, że jego uśmiech jest trochę za bardzo przebiegły - było to niejasne wrażenie - jego brązowe
oczy mają zbyt rzewny wyraz, a jego woda po goleniu za ostro pachnie.
Zaczęła się z niepokojem zastanawiać, jak daleko komisarz Bakken zamierzał dopuścić jego zaloty... Reidar Lie podobał jej się zdecydowanie bardziej.
W jego dość pospolitej twarzy było coś ujmującego. Jego jasne włosy wyblakły od słońca, oczy miały intensywnie niebieski kolor. Niestety, najprawdopodobniej był od niej dużo młodszy. Co prawda nie miała zamiaru padać na kolana przed Reidarem Lie, ale nie mogła też nic poradzić na to, że natychmiast poczuła, iż nawiązuje się między nimi kontakt.
Musiaławręcz przypomnieć sobie samej, że jej zadaniem było „oszołomienie” Harry'ego Berga.
- Słuchajcie! - zawołał z zapałem Harry Berg. Czy nie moglibyśmy zjeść czegoś wszyscy razem, we trójkę? Ja zapraszam.
Reidar Lie wyglądał na trochę niezdecydowanego, widocznie nie chciał się narzucać ze swoim towarzystwem. Posłał pytające spojrzenie w stronę Christine.
- Bardzo chętnie - odpowiedziała swobodnie. Udali się do restauracji, którąwcześniej zaproponował Harry Berg. Po przełamaniu pierwszych lodów Christine stwierdziła, że dobrze się bawi. Wywołane niepokojem uczucie ssania w żołądku zniknęło i rozmowa stała się bardziej naturalna. Obaj mężczyźni zachowywali się bardzo grzecznie, sprawiając wrażenie, że cenią sobie jej towarzystwo. Harry Berg zyskiwał przy bliższej znajomości i nie
wydawał się jej już tak bardzo niesympatyczny.
- Jak tam twoja muzyka? - spytał Harty przyjaciela przy deserze.
- Muzyka? - zwróciła się Christine do Reidara. To brzmi interesująco.
- Ach - odpowiedział Reidar z wyrażającym zażenowanie uśmiechem - to nic takiego. Gram tylko trochę na skrzypcach.
- Ale - wtrącił Harry - nie wszystkim dane jest utrzymywać się z muzyki, więc postanowił zająć się interesami. Twierdzi, że to coś w rodzaju hobby. Był jednak na tyle rozsądny, by zwrócić się do mnie o radę.
A więc tym razem Harry Berg występuje jako biznesmen. Najwyraźniej stara się zmieniać swoje zawody. Tego, że Reidar Lie jest skrzypkiem, można się było właściwie domyślić po jego delikatnych dłoniach.
- Czy to znaczy, że znacie się od niedawna? spytała.
- Od czternastu dni, żeby być dokładnym - odpowiedział Harty.
Nie wspomniał ani słowem, że on i Christine poznali się przez ogłoszenie. Była mu za to wdzięczna, ponieważ chciała wywrzeć dobre wrażenie na Reidarze.
Wielokrotnie podczas tego wieczoru zwróciła uwagę na ukradkowe, pełne podziwu spojrzenia Reidara i za każdym razem jej serce zaczynało bić szybciej. .
Kiedy zbierali się już do wyjścia, Harry oddalił się do szatni. Christine i Reidar zostali na chwilę sami. Z ujmującym, lecz jednocześnie nieśmiałym uśmiechem Reidar zapytał, czy chciałaby pójść z nim nazajutrz na koncert.
Christine udała, że rozważa tę propozycję, po czym skromnie spuściła wzrok.
- Dziękuję, z przyjemnością.
- W takim razie przyjadę po panią.
W tym momencie wrócił Harry. Posłała mu promienny uśmiech, nie czując absolutnie żadnych wyrzutów sumienia. Co prawda komisarz Bakken nie tak wyobrażał sobie rozwój wypadków, ale... Christine miała go w nosie.
ROZDZIAŁ IV
Do domu odwiózł ją Harry Berg. Co prawda Reidar proponował, że sam to zrobi, ale Harry był stanowczy. Christine pomyślała, że w końcu to przecież on się z nią umówił, tak że nie pozostawało jej nic innego, jak wyrazić zgodę.
Tym razem samochód Berg miał czerwony - nie czarny, jak w przypadku Ellen Smidt. Najwyraźniej nie chciał ryzykować, że zostanie rozpoznany.
- W jakiej branży właściwie pracujesz? - spytała ostrożnie. Mówili już sobie po imieniu. Przez cały wieczór było jej niezręcznie zwracać się do nowo poznanych mężczyzn przez pan, ale nie mogła się zdobyć na odwagę, by zacząć mówić im po imieniu. Gdy Reidar wystąpił z tą propozycją, wszyscy odczuli ulgę.
- Artykuły elektroniczne - odpowiedział Harry. Są teraz na czasie.
- Musisz być pewnie inżynierem?
- Nie, dlaczego? Jestem po prostu biznesmenem. Wynalazkami mogą się zajmować mądrzejsi ode mnie.
Zachowała się bardzo nieostrożnie. Przecież to
właśnie w przypadku pani Melander przedstawił się jako inżynier i wynalazca. Christine nie powinna się zdradzić, że wie o jego znajomości z „wesołą wdówką”.
Wyglądało jednak na to, że nic nie wzbudziło podejrzeń Berga.
- To był miły wieczór - powiedział z zadowoleniem. - Czy lubisz tańczyć? Może moglibyśmy wybrać się któregoś wieczoru na tańce?
Tańczyć? Blisko niego? Nie dojrzała jeszcze do takiej decyzji i nie sądziła, by kiedykolwiek tak się miało stać.
- Czy powiesz, że jestem dziecinna, jeśli wybiorę kino? - wymamrotała.
- Ależ skąd, wręcz przeciwnie. Ja również interesuję się filmem. Co powiesz na piątek?
- Swietnie.
Odprowadził ją do drzwi i powiedział dobranoc. Zachowywał się bardzo elegancko, nie wspominając ani słowem o ogłoszeniu i sposobie, w jaki się poznali. To bardzo ładnie z jego strony, pomyślała Christine.
Tak więc pierwszy etap dobiegł końca. Christine czuła się tak, jakby najpierw wzdragała się przed skokiem do zimnej wody, a potem stwierdziła, iż rzeczywiście umie pływać.
Była z siebie bardzo dumna.
Następnego dnia Christine posłusznie zadzwoniła do Bakkena, aby zdać mu sprawę z wydarzeń
poprzedniego wieczoru. Sądząc jednak z tonu jego głosu, mogła sobie oszczędzić wysiłku, gdyż wyglądało na to, że zapomniał zarówno o niej, jak i o sprawie Harry'ego Berga. W końcu jednak stało się coś nieoczekiwanego.
- A a•ięc ten drugi był miły? - zapytał z irytującym spokojem.
Christine aż podskoczyła i na chwilę zaniemówiła. - Jaki drugi?
- Ten młody blondyn.
Była tak zaskoczona, że aż musiała usiąść. - Był pan tam?
- Ja nie, ale jeden z moich ludzi zrobił na dworcu kilka zdjęć. Mam je właśnie przed sobą. Musimy mieć coś konkretnego na wypadek, gdyby Berg znów zniknął.
- Ach, tak - powiedziała cichym głosem.
- Zachowała się pani bardzo nierozważnie, nie informując mnie o zmianie miejsca spotkania rzekł surowo. - Zadzwoniła do mnie pielęgniarka i powiedziała mi o wszystkim, mogliśmy więc wysłać szybko na miejsce jednego z ludzi czekających w restauracji.
- Rozumiem, ale my i tak tam poszliśmy usiłowała się bronić.
- Wiem o tym. Może podzieliłaby się teraz pani ze mną swoimi wrażeniami na temat Harry'ego Berga? Ten drugi nie interesuje mnie tak bardzo.
Najwyraźniej miał zamiar ją ukarać. Christine musiała zaczerpnąć kilka głębokich oddechów, za
nim zdołała opanować się na tyle, by jej raport był wystarczająco rzeczowy.
- No cóż, Harry Berg zyskał przy bliższym poznaniu. Z pewnością wiele osób nazwałoby go ujmującym, lecz ja nadal nie mogę pojąć, w jaki sposób Ellen dała się tak opętać. W żadnym wypadku nie udałoby mu się zaimponować trzeźwo myślącej kobiecie.
- A pani jest trzeźwo myśląca?
Bez wątpienia potrafił być nieprzyjemny.
- W każdym razie zachowałam w stosunku do niego dystans - ucięła krótko.
- Proszę nie zapominać, że była pani przygotowana. Inaczej niż Ellen Smidt.
- To prawda. Z drugiej strony jestem przekonana, że pani Melander natychmiast uległaby urokowi takiego typa jak Harry Berg. Ma słabość do takich fircyków.
Gdyby nie było to tak nieprawdopodobne, mogłaby przysiąc, że komisarz się uśmiechnął.
Na zakończenie poradził jej, jak ma się zachowywać, by zmusić Berga do zdemaskowania się.
- Komisarzu Bakken, cała ta sprawa nie wydaje mi się już zabawna.
- Rozumiem. Właśnie dlatego chcę, aby sprowokowała pani jak najszybsze zakończenie. Gdy tylko pojawi się okazja, by zaoferować mu pomoc finansową, proszę to zrobić. W tym celu musi pani jednak odegrać zakochaną.
Powiedziała policjantowi kilka ostrych słów i rzu
ciła słuchawkę, nie dając mu szansy na odpowiedź. Jedynie wrodzona nieśmiałość powstrzymała ją
od tego, by zapytać go, czy chce, żeby poszła z Harrym do łóżka i tam nakłoniła go do złożenia zeznań. Niemal jak w historii o Samsonie i Dalili albo o Judycie i Holofernesie. Prawdopodobnie coś takiego miał namyśli.
Christine była tak poruszona, że przez dłuższą chwilę stała bez ruchu z ręką na słuchawce telefonu. W końcu jednak usiadła w fotelu.
Jej serce na powrót zalała fala ciepła. Przypomniała sobie o koncercie, na który miała iść z Reidarem. Wstrętny Bakken nie miał tu nic do powiedzenia. Na pewno nie pośle tam swoich szpiegów.
Koncert skrzypcowy dobiegł końca. Rozległy się burzliwe brawa. Solista ukłonił się trochę nieporadnie, jednakże z jego oczu bił blask wielkiej radości.
- Fantastycznie! - zawołał Reidar, odchylając się na oparcie fotela.
Nie wyszli z sali w czasie przerwy, ponieważ siedzieli w środku rzędu i nie musieli przepuszczać przechodzących.
W głosie Reidara słychać było nutę smutku.
- Zawsze gdy słyszę coś takiego, mam zamiar rzucić moje granie. Nigdy nie dojdę do takiego poziomu.
- Ależ nie mów tak - usiłowała go pocieszyć. Uśmiechnął się z wdzięcznością. Jego uśmiech był niezwykle sympatyczny, rozświetlał całą twarz.
- Nie powiesz chyba, że grasz tylko dlatego, by zostać wirtuozem? - kontynuowała Christine. - Czy sama muzyka nie jest radością? To znaczy, gdy możesz grać.
- Oczywiście, że tak. Jednak w tej radości kryje się dążenie, by zabrzmiała ona możliwie jak najlepiej, by samemu stać się jak najlepszym.
- To zrozumiałe - przyznała.
- Nie chodzi tu o to, by stać się sławnym i uwielbianym. Jest w tym tęsknota, by umożliwić przeżycie wzruszeń jak największej liczbie ludzi; by móc innym przekazać piękno muzyki.
- Nie kryją się więc za tym żadne osobiste pobudki? Żądza sławy?
- To bardzo trudne pytania, Christine - uśmiechnął się, gładząc ją lekko po policzku. Pomyślała, że jego dłonie są niezwykle czułe i delikatne. Dokładnie takie, jakie powinien mieć muzyk.
Pod dotknięciem jego ręki zaczerwieniła się, spuszczając wzrok.
- Zresztą to prawda - powiedział. - Zapomniałem się pochwalić, że przyznano mi stypendium.
- Moje gratulacje! - zawołała. - To musi być dużą zachętą.
- Rzeczywiście. Można uwierzyć we własne siły. Już niedługo będę mógł sobie kupić moje wymarzone skrzypce.
- Opowiedz mi o tym!
- Nie wiesz? No tak, nie mogłaś o tym słyszeć. Mój przyjacielw Niemczech sprzedaje autentyczne
go Guarneriego. Jeśli się pospieszę, to dostanę te skrzypce za sto tysięcy. Mam już siedemdziesiąt, to stypendium uzupełniło trochę moje oszczędności.
Był tak podekscytowany, że zaczął się jąkać; często mu się to zdarzało w chwilach podenerwowania. Wydawał się przez to rozczulająco chłopięcy.
Christine już otwierała usta, by powiedzieć: „Jaka szkoda, że nie mogę ci pomóc”, lecz w porę się zreflektowała. Przecież Reidar był przyjacielem Harry'ego, a Harry musi trwać w przekonaniu, że jest bogata. Jedno nieopatrzne słowo ze strony Reidara mogło sprawić, że Harry wycofa się z całej sprawy.
Nie powiedziała więc nic konkretnego i tylko wymamrotała kilka słów pocieszenia.
Do sali powoli wracali ludzie, a orkiestra zaczęła stroić instrumenty. Christine wyprostowała się w oczekiwaniu na drugą część koncertu.
Pomyślała, że polubili się nawzajem z Reidarem. Dotykając ramieniem jego ramienia, czuła jego obecność i wiedziała, że on odbiera to podobnie. Komisarz Bakken nie miał tu nic do powiedzenia. Ona wypełni warunki umowy, a to, jak spędza swój własny czas, nie powinno nikogo obchodzić.
Tego wieczoru miała do rozwiązania pewien problem - nie mogła poprosić, by policja zajęła się jej matką. Na szczęście sąsiadka była akurat w domu i obiecała zaglądać do starszej pani.
Christine obawiała się, że w najbliższych tygodniach będzie musiała często wychodzić wieczorami.
Harry Berg... Tutaj mogła liczyć na pomoc policyjnej pielęgniarki. Gorzej było z Reidarem. Ze względu na matkę nie powinna zbyt często się z nim widywać, choć z drugiej strony żywiła głęboką nadzieję, że poprosi ją o następne spotkanie. Była trochę niekonsekwentna, ale czy to w ogóle możliwe w takich sprawach?
Znów dało znać o sobie znajome ssanie w żołądku. Czuła się tak zawsze w chwilach strachu lub głębokiej rozterki. Szczególnie często zdarzało się to w ostatnich latach życia ojca. Christine była przekonana, że okres przed śmiercią bliskiej osoby jest zawsze najgorszy. Człowiek dręczony jest wtedy ogromnym niepokojem, a perspektywa nadchodzącej śmierci wydaje się nie do zniesienia, lecz kiedy chwila ta już przyjdzie i ogarnia nas żal, ma on raczej charakter pełnej smutku rezygnacji i uczucia ukojenia.
Znów znajdowała się w samym środku najgorszego. Nie było tak dlatego, że spodziewała się śmierci matki, gdyż bezpośrednie zagrożenie nie istniało. Czuła się jednak rozdarta. Z jednej strony chciała pomóc matce i wiedziała, że wyrządza jej krzywdę, zostawiając ją tak często samą w mieszkaniu. Z drugiej jednak strony w jej, Christine, samotnym życiu pojawiło się coś pięknego; a jednocześnie bardzo kruchego i ulotnego: Było to poczucie wspólnoty z człowiekiem, którego polubiła od pierwszej chwili i z którym chciała się widywać jak najczęściej. W jaki sposób powie Reidarowi, że nie
może się z nim spotykać zbyt często? Czy on nie wycofa się na wieść, że ona nie może zostawić matki? Matki, której musi zawsze towarzyszyć...? Dość tego, dość tych nie mających żadnych podstaw marzeń o przyszłości! Spotkała się z Reidarem dopiero dwa razy, a już snuje marzenia o tym, że on poprosi ją o rękę. Czyż nie tak było?
Wstydź się, Christine! pomyślała, mając ochotę się roześmiać. Co gorsza, była tak głęboko pogrążona w marzeniach, że nie dotarł do niej ani jeden dźwięk utworu granego przez orkiestrę. Musiało to w każdym razie być coś romantycznego, co sprawiło, że potrafiła w taki sposób oderwać się od rzeczywistości. Po skończonym występie biła jednak brawo razem z innymi, uśmiechając się przy tym promiennie do Reidara. Był najwyraźniej przekonany, że to muzyka dała jej tyle szczęścia, a Christine nie miała zamiaru wyprowadzać go z błędu.
W drodze powrotnej poprosił o następne spotkanie w nadchodzącą sobotę. Christine postanowiła nie przejmować się Bakkenem i chętnie przystała na tę propozycję.
Stwierdziła, że będzie to przyjemną częścią jej misji. Następnego dnia sprawy miały przybrać poważniejszy obrót.
Christine miała usidlić Harry'ego Berga.
W piątkowy wieczór, po skończonym filmie, wstąpili razem z Harrym na kawę. Od wielu lat Christine nie prowadziła tak ożywionego życia to
warzyskiego jak w ciągu kilku ostatnich dni. Harry przez cały czas prowadził z nią luźną konwersację i ogólnie zachowywał się wręcz przykładnie. Ani słowem nie wspomniał o swojej sytuacji finansowej...
Wilk w owczej skórze, pomyślała Christine. Stwierdziła, że nie wytrzyma długo takiego stanu rzeczy. Jak to radził jej komisarz Bakken? Okazać zaciekawienie interesami Harry'ego? Łatwo mu tak mówić, nie siedział z nim teraz w nastrojowym świetle przy małym stoliku.
Christine z desperacją podjęła najważniejszy temat: - Opowiedz mi coś o tym sprzęcie elektronicznym, którym się zajmujesz.
Harty Berg posłał jej pełne zdziwienia spojrzenie. - Nie sądzę, by było to dla ciebie ciekawe. A co chciałabyś wiedzieć?
- Cóż - odrzekła wymijająco - czym się w ogóle zajmujesz?
Otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz od razu je zamknął i położył dłoń na jej dłoni. Christine musiała zmobilizować całą siłę woli, by mu jej nie wyrwać.
- Nie, posłuchaj - zaprotestował z uśmiechem. Mam taką zasadę, by nigdy nie rozmawiać o interesach z damami. Jeszcze jedno ciastko?
Męski szowinista? Pasowało to aż za dobrze do jego stylu...
Wybrał więc dłuższą, okrężną drogę. Prawdopodobnie chciał ją nieco urobić, zanim sięgnie do jej konta bankowego.
Nieco później tego wieczoru, w samochodzie
przed jej domem, Christine odwołała wszystko, co pomyślała wcześniej na temat jego braku pośpiechu. Musiała wykorzystać całą swoją dyplomację i samokontrolę, by zapanować nad wypełniającą ją wściekłością.
Harty Berg również był rozgoryczony.
- Kiedy zaprasza się gdzieś damę na wieczór, można oczekiwać czegoś w zamian!
- Przepraszam - wymamrotała Christine, wyrywając się z jego ramion. Za bardzo przypominały one macki ośmiornicy. Wydawały się być równie długie i liczne. - Przepraszam, ale ja też mam swoje zasady. Nie chodzi o to, bym miała coś przeciwko tobie, mój drogi, wręcz przeciwnie - wyjaśniła pospiesznie, przypominając sobie polecenia Bakkena.
- Zasady! - rzucił spocony i czerwony ze złości. Można od nich dostać jedynie wrzodów żołądka.
- Nie, nie chodzi mi o zasady - próbowała go uspokoić, odsuwając równocześnie od siebie jego ręce.
Co to za ohydny facet, ten Harty Berg! Jak Ellen mogła go znieść? pomyślała.
- Nie, zrozum” chodzi tylko o to, że ja nigdy... przestań, bardzo cię proszę!
Harry uspokoił się trochę.
- Chyba żartujesz! Nie jesteś przecież podlotkiem. - Wiem o tym, ale nigdy nie spotykałam się z innymi młodymi ludźmi. Musiałam opiekować się moimi rodzicami.
- Coś takiego! - zawołał Harry lekko wstrząśnięty. - Chyba nie mówisz poważnie!
Christine już myślała, że udało się jej uwolnić od natręta, gdy zaczął od nowa. Prawdopodobnie za dużo wypił tego wieczoru.
- Ależ, dziewczyno, najwyższy czas, żebyś... Chciała otworzyć drzwiczki, ale przytrzymał ją. Bakken zapłaci mi za to, pomyślała zrozpaczona.
Nagle z ciemności wyłoniła się jakaś postać. Ktoś zapukał w szybę samochodu.
Harty Berg, z dzikim wzrokiem i rozwichrzonymi włosami, wyprostował się.
Obok stał policjant. Harty opuścił boczną szybę. - Przepraszam - odezwał się policjant - ale tu nie wolno parkować.
Christine momentalnie wykorzystała okazję i w mgnieniu oka znalazła się na zewnątrz.
- To moja wina - powiedziała z wymuszonym uśmiechem. - Do zobaczenia w niedzielę, Harty, i dziękuję za miły wieczór.
Z pewną ulgą patrzyła, jak czerwony wóz Harry'ego znika u wylotu ulicy. Wbiegła po schodach i weszła do mieszkania.
Tego wieczoru nie zadzwoniła do Bakkena. Spotkanie z Harrym było przecież zupełnie bezowocne, a poza tym ciągle jeszcze była poruszona epizodem w samochodzie. Nie mogła znieść myśli, że usłyszy powolny, arogancki głos komisarza. Była przekonana, że odpoczynek dobrze jej zrobi.
Najgorsze, że obiecała Harry'emu, iż zobaczą się
w niedzielę. Gdyby tak mogła nie pójść na to spotkanie!
Ale czy to nie ona sama upierała się przy tym, by pomóc w ujęciu mężczyzny, który oszukał Ellen? Do licha! Wszystko tak się skomplikowało.
Również w sobotę nie było żadnych wieści od Bakkena. Poczuła się lekko urażona. Mógł przecież zadzwonić i zapytać, jak mi poszło, pomyślała.
Christine wiedziała, że powinna zatelefonować i powiedzieć mu o kolejnym umówionym spotkaniu z oszustem. Był to jej obowiązek. Chodziło tylko o to, że to zawsze ona musiała kontaktować się z policją. Czuła się przez to bardzo osamotniona. Wyglądało na to, że wcale ich nie obchodziło, co-się z nią dzieje. Najprawdopodobniej właśnie tak było, szczególnie w przypadku Bakkena.
Nadchodząca niedziela napawała ją nowymi obawami. Miała tego dnia wybrać się z Harrym na przejażdżkę samochodową...
Tylko nie to! Znów będzie musiała bronić się przed tymi jego ramionami ośmiornicy.
Sobotni wieczór poprawił jej jednak nieco humor. Odwiedził ją w domu Reidar Lie.
Nieco onieśmielony i zażenowany, a jednocześnie ujmująco uśmiechnięty, wyjaśnił jej, iż czuł się bardzo samotny, po czym spytał, czy może wejść i porozmawiać trochę.
Czy może! W grę nie mogły tu wchodzić żadne ordynarne próby uwodzenia. Reidar był dżentelme
nem i nie zalecał się do kobiet w taki sposób j ak Harry Berg. Bardzo dobrze świadczyło o nim już choćby to, iż przyszedł do niej do domu, mając na uwadze fakt, że Christine nie mogła zostawić matki samej.
Christine nawet nie wiedziała, jak bardzo ucieszy ją wizyta Reidara. Podała na stół wszystko, co miała najlepszego w domu. Przez cały czas mówiła z nerwowym ożywieniem o najzupełniej obojętnych sprawach. Chwilami niemal zagryzała usta, by zmusić się do milczenia, gdyż plotła straszne bzdury. Czy tak właśnie zachowuje się ktoś zakochany? Przecież to okropne!
W końcu udało jej się ochłonąć do tego stopnia, że była w stanie zapytać Reidara, co właściwie wie na temat Harry'ego Berga.
Pomyślała oczywiście, że to strasznie niemądre z jej strony, czuła jednak, że już dłużej nie zdoła sama dźwigać całej odpowiedzialności. Musiała mieć kogoś - kogoś, kto ją doceniał i komu mogłaby zaufać.
- O co ci chodzi? - zapytał zdziwiony.
- Dokładnie o to, co słyszysz. Czy dobrze go znasz?
Wyglądało na to, że nie może pojąć, w jakim celu go o to pytała. Sprawiał wrażenie oszołomionego. Właściwie nie było w tym nic dziwnego. Reidar Lie był na wskroś kulturalnym człowiekiem i z pewnością wstrząsnął nim fakt, że chciała, aby mówił o swoim przyjacielu za jego plecami.
Christine poczuła się zawstydzona do tego stop
nia, że musiała odwrócić wzrok.
- Wybacz mi moje pytanie - powiedziała szybko. - Zapomnij o tym.
- Nie, nie, to nic takiego. Po prostu nie wiem, co byś chciała wiedzieć. Dlaczego pytasz o Harry'ego? Czy widziałaś go jeszcze po naszym pierwszym spotkaniu?
Christine wzruszyła obojętnie ramionami.
- Tylko raz. Wydaje mi się, że jest trochę... tajemniczy.
Nie chciała wspominać ani słowem o nieprzyjemnej scenie w samochodzie, która miała miejsce dzień wcześniej.
Reidar uśmiechnął się.
- Harry tajemniczy? Hmm, nie znam go zbyt blisko. Łączą nas tylko interesy.
- Czy nazwałbyś go uczciwym? Roześmiał się nieco zmieszany.
- Teraz już nic nie rozumiem. Myślę, że tak. A dlaczego?
Christine spojrzała na siedzącego obok Reidara, na jego szlachetny profil i szczere oczy, patrzące teraz w głąb pokoju. Był tak pociągający, że odczuwała wręcz fizyczny ból. Nie mogła po prostu uwierzyć, że przyszedł ją odwiedzić. Jaki był cel jego wityty? Nie chciała, by robił jej fałszywe nadzieje. Byłoby to zbyt okrutne. Od tylu lat żyła w absolutnej izolacji, marząc skrycie o tym Kimś. Czy mogła łudzić się, że wizyta Reidara ma jakieś specjalne . znaczenie?
Reidar był prostolinijny i uczciwy. Być może był też zbyt naiwny. Może nie rozumiał, jaki wpływ ma jego zachowanie na samotną kobietę?
W końcu Christine zdała sobie sprawę, że Reidar o coś ją pyta. Zagryzła usta, a po chwili odrzucając wszystkie skrupuły, poprosiła:
- Reidar, nie pozwól mu się oszukać. Uważaj na siebie. Tak się składa, że wiem trochę na jego temat... - Mówisz serio?
- W sprawach przyjaźni nigdy nie żartuję. Popatrzył na nią poważnym wzrokiem.
- No to mów - powiedział spokojnie. Potrzebowała wsparcia Reidara. Potrzebowała rozpaczliwie. Komisarz Bakken nie okazał się szczególnie pomocny. Chodziło mu tylko o to, by złapać Harry'ego Berga. Dla Christine cała ta sprawa zaczynała się robić nieprzyjemna - gardziła Harrym za jego podłą podwójną grę i samą sobą za to, że musi udawać przyjaźń, by następnie ściągnąć na niego kłopoty.
- Wiesz - zaczęła niepewnie, lecz poczuła się lepiej, gdy objął ją ramieniem. - Miałam przyjaciółkę... - Tak?
Christine w dalszym ciągu się wahała. Nie miała pewności, że postępuje słusznie, ale z drugiej strony czuła, że musi podzielić się z kimś swoimi rozterkami, gdyż w przeciwnym razie zwariuje.
- Harty ją uwiódł. Obiecał, że się z nią ożeni, a potem zabrał jej pieniądze i zniknął. Popełniła samobójstwo.
W końcu wyrzuciła to z siebie. Doznała ogromnej ulgi na myśl o tym, że nie ma już przed Reidarem żadnych tajemnic.
Przez chwilę siedział w milczeniu. Popiół na końcu jego papierosa stawał się coraz dłuższy, lecz on zdawał się tego nie zauważać.
- Skąd wiesz, że to był Harry?
- Napisała do mnie. Równocześnie z jeszcze jedną moją znajomą.
- I dlatego zamieściłaś ogłoszenie? Żeby go odnaleźć?
Odwróciła się gwałtownie w jego stronę. - Mówił ci o tym...?
Reidar skinął głową.
- Tak. Już przed tygodniem, przy naszym pierwszym spotkaniu.
- To podłe z jego strony.
- W jaki sposób masz zamiar się na nim zemścić? - Zemsta napawa mnie odrazą. Chcę tylko, aby żadna inna kobieta nie podzieliła już losu Ellen.
- Nie ma pewności, że zrobi to ponownie.
- Ależ tak! Moja druga znajoma, pani Melander, również została przez niego oszukana.
Reidar spojrzał na nią badawczo, Christine nie miała jednak ochoty mówić mu o swojej współpracy z policją ani też o wszystkim, co wiedziała o tych dwóch - a może nawet trzech - przypadkach. Reidar był typem człowieka szczerego i otwartego. Zrozumiałby to, że Christine działa na własną rękę, bawiąc się w prywatnego detektywa, nie spodobałaby
mu się jednak myśl, że odgrywa rolę przynęty, by zaprowadzić jednego z jego przyjaciół do więzienia.
- Pomożesz mi? - spytała cicho. - To znaczy w sprawie Harry'ego?
- W jaki sposób?
- Sama nie wiem. Może po prostu swoją obecnością, żebym wiedziała, że mogę na ciebie liczyć w potrzebie.
Spojrzał przed siebie w zamyśleniu.
- Wiesz, Christine, jestem doprawdy głęboko wstrząśnięty. Co prawda nie znam Harry'ego zbyt dobrze, ale żeby miał być... - Popatrzył na nią. - Ale jeśli się bliżej zastanowić...W gruncie rzeczy pasuje to do niego, prawda?
- Tak.
- Możesz na mnie liczyć, Christine - zapewnił. I uważaj na siebie. Umówiłaś się z nim na następne spotkanie?
- Na jutro. Mamy pojechać na wieś.
- Czy nie lepiej byłoby pójść z tym wszystkim na policję?
Odwróciła wzrok.
- Nie... nie mam przecież całkowitej pewności, sam rozumiesz. Może się okazać, że jest niewinny. Właśnie tego mam się zamiar dowiedzieć.
- Czy chcesz, żebym pojechał jutro z wami? - zapytał wstając.
- Nie, moglibyśmy wszystko zepsuć. - Christine wstała również.
- Nie podoba mi się to wszystko - powiedział
z autentycznym niepokojem. - Nie chciałbym, żeby ci się coś stało.
Co za wspaniałe słowa! Zrobił krok w jej stronę, pogłaskał po policzku. I właśnie w tym momencie z sypialni dobiegło wołanie matki.
Zazwyczaj Christine nie denerwowała jej bezradność, ale tym razem westchnęła ciężko z niecierpliwością.
- Przepraszam na chwilę - rzuciła.
- Muszę już iść - odrzekł z pośpiechem. - Zadzwonię do ciebie jutro wieczorem, żeby się dowiedzieć, jak ci poszło. Uważaj na siebie.
Christine musiała zaczerpnąć kilka głębokich oddechów, by się uspokoić i wejść do matki z tym samym co zwykle pełnym otuchy uśmiechem.
ROZDZIAŁ V
W niedzielę rano Christine poczuła w końcu wyrzuty sumienia i zadzwoniła na policję.
Okazało się, że komisarz Bakken ma właśnie wolny dzień. Mogła się oczywiście tego spodziewać, ale trudno sobie wyobrazić, by ten człowiek miał jakiekolwiek życie prywatne. Przeciwnie, można było odnieść wrażenie, że mieszka w komisariacie i wychodzi stamtąd tylko po to, by przeprowadzić jakieś dochodzenie.
Christine mimo wszystko zostawiła dla niego wiadomość. Nic więcej nie mogła zrobić, a poza tym i tak niewiele by to zmieniło. Wyjaśniła dyżurnemu policjantowi, że wybiera się na wycieczkę z Harrym Bergiem, ale nie potrafi powiedzieć dokąd. Otrzymała w związku z tym instrukcję, żeby nakłoniła Harry'ego do wspólnego odwiedzenia pewnej gospody, leżącej kilkadziesiąt kilometrów za miastem.
- Ależ to mi się nie uda - zaprotestowała. - Harry Berg nie jest typem człowieka, który pozwala innym decydować za siebie. Z pewnością ma już swoje własne plany i nie zgodzi się na to, by zmieniać je w ostatniej chwili.
- W takim razie będzie pani musiała zawiadomić nas, dokąd jedziecie - rzekł policjant.
W jaki sposób miała to zrobić? Nie wiedziała, czego od niej oczekują.
- Jestem pewna, że dam sobie radę sama - odpowiedziała. - Chodzi mi o wycieczkę z Hartym Bergiem. Co prawda ostatnim razem zachowywał się nieprzyzwoicie, ale dałam mu do zrozumienia, że nie aprobuję takiego postępowania. Na pewno wszystko będzie dobrze.
Ostatnie słowa wypowiedziała dość dziarskim tonem, ponieważ czuła się w miarę pewnie przed czekającą ją przejażdżką.
Tym razem przynajmniej na policji nie zbyto jej byle czym. Okazali nawet pewne zainteresowanie jej wspólną wyprawą z Hartym Bergiem. Może to tylko komisarz Bakken zachowywał się z taką nieznośną obojętnością?
Na pewno sama da sobie radę z tym oszustem, nawet jeżeli z całych sił będzie się starał ją usidlić. Ubrana odpowiednio, z mocnym postanowie
niem działania, Christine oczekiwała na przyjazd Harry'ego. Tym razem musi sprowokować rozstrzygające przesilenie, gdyż nie miała już siły kontynuować podwójnej gry.
Podziękowała policjantowi, który zaproponował, że przyśle pielęgniarkę. Nie było jednak takiej potrzeby, ponieważ sąsiadka była akurat w domu i mogła zająć się matką.
Czas mijał, a Harry nie przyjeżdżał. Christine nie
znała ani jego adresu, ani telefonu, a zresztą nie miała najmniejszej ochoty go szukać.
W miarę jak mijały godziny, stawało się coraz bardziej oczywiste, że nie przyjedzie. Zastanawiając się nad przyczyną takiego stanu rzeczy, czuła jednocześnie ulgę i gniew. Była pewna, że nie spodoba się to policji.
Krótko po południu, gdy właśnie przygotowywała obiad, niespodziewaną wizytę złożył jej komisarz Bakken.
- Kiedy ma przyjechać? - spytał od razu w drzwiach.
- Harry Berg? Miał tu być już dawno, więc pewnie się nie zjawi. Ale proszę wejść!
Bakken wszedł do pokoju zdecydowanym krokiem, co Christine zdenerwowało, i położył teczkę na krześle.
- Nie zjawi się? Co chcesz przez to powiedzieć? Ach, tak, więc teraz mówi mi po imieniu, pomyślała Christine z goryczą. W takim razie musi być bardzo rozgniewany. Poczuła, jak miękną jej nogi.
- Właśnie... przygotowywałam obiad - wyjąkała niezręcznie. - Może zechciałby pan... może zechciałbyś poczekać parę minut?
- Nie mam tyle czasu - odpowiedział pospiesznie. - Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, to przejdę z tobą do kuchni.
- Bardzo proszę - powiedziała zaskoczona, pokazuj ąc mu drogę.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś, że masz się dzi
siaj spotkać z Harrym Bergiem? - wybuchnął, podążając za nią.
- Powiedziałam.
- Tak, ale dopiero dzisiaj! Musiałaś wiedzieć o rym wcześniej.
- To prawda, ale...
Czekał w milczeniu, patrząc, jak faszeruje naleśniki siekaną wędzoną szynką i pietruszką wymieszanymi ze śmietaną.
- Ale co? - spytał w końcu.
- Myślałam, że cię to nie interesuje - wymamrotała ze spuszczoną głową.
- Co masz na myśli?
- No, ja... To zawsze ja muszę wam opowiadać wszystko o Hartym Bergu i za każdym razem spotykam się z tą okropną obojętnością...
Nie odpowiedział na to. Patrzył tylko, jak zwija kolejny naleśnik i układa go obok pozostałych w żaroodpornym naczyniu.
- Wygląda apetycznie - odezwał się w końcu z wyczuwalną tęsknotą w głosie.
- Może jednak zostaniesz na obiedzie? - spytała zachęcająco. Posypała naleśniki tartym serem, ułożyła na wierzchu kawałki masła i wstawiła naczynie do piekarnika. Pomyślała, że z trudem przychodzi jej mówienie po imieniu temu pełnemu rezerwy człowiekowi. Wydawało się to w jakiś sposób nieprzyzwoicie intymne.
Wydawało się, że wyrazi zgodę, ale odpowiedział: - Hmm, nie, dziękuję, przecież nie mam czasu.
- Rozumiem - odpowiedziała krótko. - Nie jadasz naleśników na służbie.
Do kuchni weszła matka Christine, witając komi
sarza. - Czy to nie wujek Sverre? - zapytała wesołym, dziecinnym głosem.
- Nie, mamo - powiedziała Christine ostrożnie. To jest John Bakken. Przyszedł porozmawiać ze mną. - Ach, tak! - zawołała matka z pełnym zrozumie
nia uśmiechem. - W takim razie wrócę do siebie. Drogi Johnie... chyba mogę tak do ciebie mówić? Christine nie jest może szczególnie majętna, ale ma złote serce.
- Wiem - odpowiedział Bakken z takim ciepłem w głosie, że głęboko zakłopotana Christine nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Może pani być dumna ze swojej córki, pani Lyngmo.
Matka wyszła ze śmiechem, który bardziej niż wszystko inne zdradzał jej sklerozę. Zmęczona Christine zaproponowała, by przeszli z powrotem do jadalni i usiedli wygodnie.
Bakken nie skorzystał z zaproszenia.
- Nie odpowiedziałaś mi jeszcze na jedno z moich pytań. Co to ma znaczyć, że Harry Berg nie przyjedzie?
Znużona odgarnęła włosy z czoła.
- Przypuszczam, że popełniłam błąd. - Jak to?
Wzruszyła bezradnie ramionami. - Spłoszyłam go.
Twarz Bakkena przybrała surowy wyraz.
- Spłoszyłaś go? Zdradziłaś mu nasze plany?
- Nie! Nie! Ale... Dobrze, niech się dzieje, co chce. Możesz być na mnie zły, ale nie mogłam już tego dłużej wytrzymać. Jego ręce były po prostu wszędzie!
- Co takiego? Aha, policjant, którego zostawiłem tu na posterunku, mówił mi, że miałaś pewne kłopoty z pozbyciem się Berga, więc wymyśłił tę historię z nieprawidłowym parkowaniem. Nic jednak nie wspominał... A więc Berg cię napastował?
Christine miała ochotę się rozpłakać.
- Tak. Jak daleko miałam się twoim zdaniem posunąć? Nic się już nie da zrobić, jeśli go spłoszyłam i wszystko zepsułam, ale nie mogłam iść z nim do łóżka.
- Nie, tego by tylko brakowało - powiedział Bakken wstrząśnięty. - Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, żeby miało się to potoczyć w ten sposób. Szczególnie, że...
Przerwał nagle.
- Co chciałeś powiedzieć? - spytała, czując, że milczenie nazbyt się przedłuża.
Było widać, że Bakken czuje się niezręcznie.
- Panno Lyngmo... To znaczy Christine. Sprawy przybrały poważny obrót.
- Jak to?
Usiadła na krześle, splatając dłonie na kolanach. - Tak - odrzekł Bakken. - Zajęliśmy się nieco bliżej pierwszą „ofiarą” Harry'ego Berga. Wiesz, tą,
która zmarła, zapisując mu cały swój majątek. - Pamiętam.
Pochylił się w jej kierunku.
- Okazało się, że była dość niezdecydowana w sprawie testamentu. Najwyraźniej tuż przed śmiercią chciała znów go zmienić. Poza tym sama jej śmierć nie jest do końca wyjaśniona. To mogło być morderstwo. Harry Berg jest bardziej niebezpieczny, niż sądziliśmy.
Christine zaschło w gardle z wrażenia. - A więc byłam przynętą dla mordercy?
- Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, że sprawa jest tak poważna. Całe szczęście, że nie zjawił się tu dzisiaj. Gdybyś z nim pojechała, nie moglibyśmy was śledzić.
- Coś mi się zdaje, że podziękuję za dalszą współpracę. Morderca i gwałciciel to dla mnie za wiele.
- Musisz nam jeszcze trochę pomóc.
- W jaki sposób? Co mam zrobić? Macie zamiar przywiązać mnie do pala i czekać w ukryciu na potwora?
- Nie, nie narazimy cię już oczywiście na żadne niebezpieczeństwo - powiedział Bakken niecierpliwie. Chodzi tylko o to, abyś pomogła nam dotrzeć do Berga, a my załatwimy resztę. Skontaktujemy się z panią Melander, poprosimy, by go zidentyfikowała i tak dałej. Gdzie on mieszka? Jaki jest jego telefon?
- Nie mam pojęcia.
- A numer rejestracyjny samochodu?
Zastanowiła się przez chwilę.
- Wydaje mi się, że widziałam dwójkę.
- Dziękuję - powiedział zgryźliwie. - Mogłaś przynajmniej to zapamiętać.
Christine była zła na siebie, szczególnie że miał rację. Jeśli chodzi o samochody, była typową pozbawioną zmysłu technicznego kobietą. Samochód stanowił dla niej coś, co ma cztery koła. Jedyna rzecz, na którą zwróciła uwagę, to kolor. Marki i modele samochodów były dla niej czymś najzupełniej obcym.
- No, słucham? Jaki kolor? - spytał zrezygnowany. - Czerwony - wypaliła.
- Serdeczne dzięki. Czy miałaś się z nim znów spotkać, to znaczy nie licząc dzisiejszego dnia?
- Nie, poza dzisiejszą wycieczką nie uzgodniliśmy nic więcej. To wszystko dlatego, że zrobił się napastliwy. Nie mówił już później o żadnym innym spotkaniu, a ja myślałam jedynie o tym, jak się od niego uwolnić i wydostać się z tego okropnego samochodu.
- Samochód chyba nie był okropny?
- Nie, ale on tak. Po co tracimy czas, opowiadając sobie te bzdury - rzuciła cierpko, zdając sobie sprawę, że drażni policjanta. Wciąż jednak zbierało się jej na płacz. Niemal dosłownie czuła ciężar, jaki spoczywał na jej barkach, jeszcze bardziej osamotniona niż kiedykolwiek przedtem. - Jakie to teraz ma znaczenie? Przecież on się nie zjawił, a ja nie dając się uwieść zachowałam się nielojalnie...
- Przestań! - przerwał jej ostro.
Przestraszona Christine umilkła. Bakken zmarszczył brwi.
- Czy może istnieć jakiś inny powód tego, że się nie pojawił? Czy mógł nabrać jakichś podejrzeń? A może dowiedział się, że twoje konto bankowe było fikcyjne? Posłuchaj, w jaki właściwie sposób zachowywałaś się w tej całej sprawie?
Czuła, jak łzy napływają jej do oczu, lecz ciągle jeszcze próbowała je powstrzymywać.
- Nie wiem. Starałam się, jak tylko mogłam... Zadzwonił telefon. Christine aż podskoczyła.
- To na pewno Reidar Lie - powiedziała z pewną ulgą w głosie. - Miał zadzwonić.
- Nadal się z nim widujesz? - zapytał Bakken uszczypliwie. - Spytaj go w takim razie o adres Harry'ego Berga.
Po wszystkich wymówkach, j akie usłyszała od Bakkena, przyjazny głos Reidara wydał jej się wspaniały. - Cześć, Christine! Cudownie, że jesteś już w domu. Jak poszło?
Bakken oddalił się w kierunku okna, wiedziała jednak, że z uwagą przysłuchuje się ich rozmowie.
- Nie przyjechał - odpowiedziała krótko.
Przez dłuższą chwilę Reidar nie mówił ani słowa. - To niedobrze. Przepraszam.
Christine zaczęła domyślać się najgorszego. - Za co przepraszasz?
- Najwyraźniej zrobiłem coś bardzo głupiego. Pojechałem do niego wczoraj wieczorem. Sama rozu
miesz, twoja opowieść tak mną wstrząsnęła, że musiałem go przyprzeć do muru.
- Och, Reidarze! - zawołała zrozpaczona. - Jak mogłeś?
- Oczywiście zaprzeczył, jakoby znał jakąś Ellem i zdenerwował się co najmniej tak jak ja. W końcu wyrzucił mnie za drzwi, więc nasza znajomość jest już skończoną. Chodziło mi tylko o ciebie, Christine...
- Poczekaj chwileczkę, Reidarze. Muszę tylko zajrzeć do matki - skłamała.
Zakryła dłonią słuchawkę i odwróciła się do Bakkena.
- To on spłoszył zwierzynę - szepnęła. - To nie ja, to on wystraszył Harry'ego Berga. Nie miał złych intencji, ale...
- Co za idiota! - wybuchnął Bakken. - Jak to się stało?
Christine słowo po słowie powtórzyła mu rozmowę z Reidarem. Wyraz twarzy Bakkena stawał się coraz bardziej ponury.
- Czy mogę z nim porozmawiać?
Był to właściwie rozkaz, a nie pytanie. Zanim zdążyła zaprotestować, wyrwał jej słuchawkę. To, co później powiedział, stanowiło najostrzejszą naganę, jaką słyszała w życiu. Bakkenowi twarz wprost zbielała ze złości. Cała sympatia Christine była po stronie Reidara.
To oczywiste, że w ten sposób Bakken ujawnia jej współpracę z policją. Żałowała trochę, że okłamała Reidara. Jednocześnie miała nadzieję, że zro
zumie, iż musiała milczeć. Rozgoryczenie i złość Bakkena wyraźnie dowodziły, że w sprawie Harry'ego Berga powinna była w ogóle trzymać język za zębami.
- Może więc teraz rozumiesz, że z Harrym Bergiem to nie przelewki - dobiegły ją słowa Bakkena skierowane do Reidara. - Powiedziałeś mu nawet, że panna Lyngmo zna jego przeszłość. Naraziłeś ją na~ śmiertelne niebezpieczeństwo, rozumiesz? Nie ma możliwości, by przez okrągłą dobę pilnował jej policjant.
Myślał tylko o tym, że przysporzyła policji pracy. Komisarz krzyczał dalej:
- Tak, przecież Harry Berg nie wie, że w sprawę wmieszana jest policja! Myśli, że panna Lyngmo prowadzi śledztwo na własną rękę i dlatego będzie łatwo ją dosięgnąć. Możesz mi wierzyć, że Harry Berg nie ma najmniejszych skrupułów.
Nie słyszała długiej odpowiedzi Reidara, ale następne słowa Bakken wyrzekł już nieco mniej agresywnym tonem:
- Oczywiście, masz rację, że dziś mu się wymknęła, ale nie o to tu chodzi.
Reidar mówił dalej. Christine stała z boku, przyglądając się nieprzeniknionej twarzy Bakkena. Złapała się na myśli, że chciałaby, by był on nieco bardziej ludzki. Gdyby darzył kogoś cieplejszym uczuciem, stałby się o wiele lepszy, a jego wybranka byłaby szczęśliwą kobietą.
Co to za szalone pomysły? Nie mogę przecież
zmieniać w człowieka każdej zimnej ryby. Nie jestem żadnym reformatorem świata.
Wyglądało na to, że argumenty Reidara ułagodziły Bakkena. Rzucił jeszcze kilka krótkich odpowiedzi, po czym wybuchnął ponownie:
- Dobrze, ale wtedy osobiście będziesz odpowiadał za to, żeby nic się nie stało. A jeśli mówię nic, to mam na myśli wszystko! Rozumiesz?
Odpowiedź Reidara najwyraźniej go uspokoiła. Odłożył słuchawkę, nie pozwalając jej kontynuować rozmowy.
- Lie zaraz tu będzie - powiedział krótko. - Zaproponował, że zabierźe cię na kilka dni na północ. Do czasu, aż złapiemy Harry ego Berga, zamieszkacie w letnim domku, należącym do kogoś z jego rodziny. Nie będziecie tam sami, jeśli masz jakieś skrupuły natury moralnej...
- Ale moja matka...
- Nie mogę na tak długo przysłać tu pielęgniarki policyjnej, ale załatwię dla niej opiekunkę. Nic się nie bój. Reidar dał mi słowo honoru, że cię w żaden sposób nie skrzywdzi. W przeciwnym razie nie zgodziłbym się na jego propozycję.
Skąd możesz wiedzieć, jak to jest, kiedy się kogoś kocha, ty stary nudziarzu, pomyślała lekceważąco. - Pojadę, skoro uważasz, że to konieczne - westchnęła udając obojętność.
W głębi duszy szalała jednak z radości. Reidar! Reidar się nią zaopiekuje. Niestety Bakken zakłócił ten cudowny nastrój.
- Tak, myślę, że to konieczne. W tej chwili stałaś się zagrożeniem dla Harry ego Berga. Nigdy przedtem nie bał się uwiedzionych przez siebie kobiet, były przecież w nim zakochane. Ty jednak przejrzałaś go na wylot. Musisz przy tym pamiętać, że on nie wie o twoich powiązaniach z policją. Myśli, że działasz w pojedynkę. Jest przekonany, że chce go osaczyć głupia kobieta, musi więc uderzyć szybko, zanim skontaktujesz się z nami. Z tego, co wiemy w tej chwili, wynika, że już kiedyś zamordował. Christine przeszedł zimny dreszcz.
- A Reidar? Czy Harry Berg nie boi się również jego?
- Możliwe - odpowiedział obojętnie komisarz Bakken. - W każdym razie Lie również będzie bezpieczny, razem z tobą.
Szczerze mówiąc, Christine poczuła ulgę, że może zostawić to wszystko za sobą. Razem z Reidarem...
Nie można było dłużej temu zaprzeczać. Chyba się w nim zakochała.
- Przygotuj się - powiedział Bakken. - A ja tymczasem zadzwonię. Muszę załatwić kilka spraw.
- Oczywiście, dzwoń.
Christine poszła do swojej sypialni i drżącymi rękami zaczęła się pakować.
Jej najlepsza bluzka była brudna. Do licha! No, ale mogła przecież wziąć... No właśnie... Zdenerwowana, a zarazem radośnie ożywiona
biegała w tę i z powrotem wyjmując kolejne sukien
ki i odwieszając je znowu do szafy. Nie mogła się na nic zdecydować.
W końcu jednak znalazła odpowiednie ubrania. Nagle stanęła zadumana, trzymając w rękach swoją najlepszą koronkową koszulę nocną. Błądząc myślami zupełnie gdzie indziej, pogładziła dłonią miękką jak jedwab tkaninę.
Nie mogła już dłużej się oszukiwać. Sprawy między nią a Reidarem rozwijały się w takim kierunku, że tam na miejscu, w jego letnim domku, na nic się nie zdadzą wszelkie przyzwoitki. Doszła właśnie do punktu zwrotnego w swoim samotnym życiu.
Zauważyła to u Reidara ostatnim razem. Widziała, co kryje się w spojrzeniu jego niebieskich oczu. Dlaczego się jeszcze wahała? Miała przecież trzydzieści dwa lata, nie była więc małą dziewczynką, którą trzeba chronić. Czy nie tęskniła za tym przez długie, długie lata? Za tym, by należeć do jakiegoś mężczyzny, by dawać mu miłość i przyjmować od niego jego ciepło, wyznania i czułość?
Strach, jaki ogarnął ją w tym momencie, był doprawdy niemądry.
Chociaż był też chyba naturalny. Im dłużej się w życiu czeka, tym trudniej przychodzi zrobienie pierwszego kroku w jego nieznane, a zarazem kuszące rejony. Tak bardzo przecież chciała przeżyć jedność z drugim człowiekiem, wzajemne zaufanie i przynależność, móc porozmawiać o wszystkim, co tak długo tłumiła w swoim sercu, o wszystkich swo
ich refleksjach i przemyśleniach na temat życia, o ludziach i o banalnych sprawach dnia codziennego.
Reidar. Ten wspaniały, pełen chłopięcego uroku mężczyzna, który ją tak bardzo pociągał. Którego tak bardzo lubiła...
Dopiero teraz Christine zdała sobie sprawę z tego, jak bezgranicznie samotna była przez całe swoje dorosłe życie. Nigdy nie pracowała poza domem, nie spotykała kolegów, nie miała nikogo, z kim mogłaby podyskutować. Brakło jej nawet odwagi, by udać się do biura pomocy społecznej i poprosić o pomoc finansową, którą mogłaby przecież otrzymać jako nigdzie nie zatrudniona córka opiekująca się chorymi rodzicami. Nie wierzyła, by mogło ją tam spotkać coś więcej niż tylko pełne pogardy ofuknięcie. Wydawało jej się, że wezmą ją tam za osobę uchylającą się od pracy i stwierdzą, że nie będą jej płacić za bezczynne siedzenie w domu. Christine miała o sobie bardzo niskie mniemanie, typowe dla kogoś, kto nigdy nie spotyka się z innymi.
Nagle przypomniała sobie o naleśnikach w piekarniku. Rzuciła się w kierunku kuchni i zdążyła wyjąć je jeszcze w dość dobrym stanie. Po odcięciu przypalonych brzegów będzie mogła... Skupiła się na nieudanym obiedzie, myśląc z rozżaleniem tylko o tym, że matka będzie musiała zjeść takie przypalone danie, jakby był to w tej chwili najważniejszy problem.
Wiedziała jednak, że nie naleśniki są istotne. Dawały jej w tej chwili jedynie pretekst do wyraże
nia strachu, dręczących ją rozterek oraz gniewu na Harry'ego Berga i na tę pozbawioną wszelkich uczuć jaszczurkę, komisarza Bakkena.
Porównała go już do tej pory do wielu najróżniejszych zwierząt, wszystkie jednak były równie zimne i równie nieprzystępne.
Nieoczekiwanie usłyszała jakieś głosy dobiegające z pokoju. Czyżby to pielęgniarka?
Niestety, to tylko matka rozmawiała z Bakkenem. Christine nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa, ponieważ nie wiedziała, jak może potoczyć się ta rozmowa.
Wyglądało jednak na to, że wszystko idzie dobrze. Głos Bakkena brzmiał bardzo przyjaźnie. Najwyraźniej komisarz bardzo dobrze rozumiał całą sytuację i potrafił jej sprostać! Nie najgorzej, pomyślała Christine z uznaniem.
Matka miała zamiar wybrać się na wycieczkę rowerową, lecz Bakken powiedział jej, że spodziewana jest zmiana pogody oraz burze, więc zdecydowanie doradza jej zmianę planów. Matka zgodziła się z nim.
Kiedy jednak zaczęli rozmawiać o Christine, o tym, jakim wspaniałym jest człowiekiem, dziewczyna zdecydowała, że musi im przerwać, ponieważ nie chciała słuchać takich rzeczy.
W tym samym momencie zjawiła się pielęgniarka. Christine udzieliła jej wszystkich niezbędnych wskazówek, a następnie, najlepiej jak potrafiła, wyjaśniła matce, że musi wyjechać na kilka dni, nie
wspominając rzecz jasna ani słowem o policji i przestępcach.
Niedługo potem zjawił się Reidar Lie. Christine odczuła ulgę, mając w pobliżu kogoś, kto przyjmie na siebie choć część wyrzutów Bakkena. Wysłuchując powtórnie gorzkich wymówek komisarza na temat ich zbyt długich języków, oboje czuli się jak dwie bardzo czarne owce. Siląc się na wesołość, Christine przedstawiła ich sobie nawzajem. Bakken jednak zachowywał się w stosunku do Reidara z dużą rezerwą.
Na szczęście pielęgniarka zabrała już matkę do jej sypialni, obyło się więc bez zbędnych świadków. Podczas gdy Bakken jeszcze dokądś dzwonił,
Christine udało się w przedpokoju zostać przez chwilę sam na sam z Reidarem.
- Boisz się? - spytał Reidar cichym głosem, uśmiechając się przy tym.
Starała się opanować drżenie dłoni.
- Teraz już nie - odpowiedziała nieśmiało i spojrzała na niego płomiennym wzrokiem. Lampa wisząca pod sufitem oświetliła jego jasne włosy, czyniąc go tak pociągającym, że Christine aż zadrżała.
- Doprawdy, Reidarze, musiałeś się bardzo dużo opalać. Twoje włosy są o wiele ciemniejsze w miejscach, gdzie nie dochodzi słońce.
- To przez to oświetlenie - zaśmiał się. - W świetle dziennym nie widać żadnej różnicy. Ale rzeczywiście uwielbiam leżeć na zalanej słońcem plaży i często wyjeżdżam na południe. Czuję się tam jak w domu.
Christine poczuła się nieco przygnębiona.
- Byłam tam tylko raz i chyba nie pojadę ponownie w najbliższych latach.
- Moglibyśmy to jakoś załatwić. - Reidar spoważniał. - Christine, ja...
- Tak?
- Nie, nic takiego.
- Ależ tak! Powiedz mi.
Właśnie w tej chwili potrzebowała wsparcia duchowego, szczególnie w postaci wypowiedzianych przez niego pięknych słów.
Pogładził ja lekko po włosach.
- Nie teraz. W tej chwili niech nam wystarczy, że... bąrdzo cię lubię.
- To wystarczy - wyszeptała bez tchu.
Czego się wcześniej bała? Reidar i ona należeli do siebie.
Bakken ze swoimi cierpkimi uwagami mógł sobie iść gdzie pieprz rośnie. Miała przecież Reidara i czuła, że pragnie odmiany. Wybierali się do domku letniego i mieli tam zostać razem przez wiele dni. Wszystko mogło się tam wydarzyć. Wszystko!
Ostrożnie wytarła spocone dłonie ręcznikiem.
ROZDZIAŁ VI
Torba Christine została umieszczona w bagażniku samochodu Bakkena, po czym wyruszyli w drogę. Christine siedziała na tylnym siedzeniu, przysłuchując się, jak komisarz wypytuje Reidara o jego znajomość z Harrym Bergiem. Reidar znał adres Harry'ego.
Nagły przypływ odwagi niespodziewanie minął. Christine czuła się teraz jak lekko podstarzała stara panna, wstępująca w swoje pierwsze łoże miłości. Miała wrażenie, jakby była w drodze na szafot.
Gdy znaleźli się przed staromodnym pensjonatem średniej klasy, Reidar zarządził przystanek. Jak na playboya i uwodziciela kobiet w wielkim stylu, Harry Berg mieszkał dość skromnie. Chociaż z drugiej strony stanowiło to element jego wizerunku: miał przecież uchodzić za niezbyt zamożnego.
Odszukali w końcu jego pokój, który okazał się rzecz j asna pusty. Nie było tam centralnego ogrzewania, a jedynie piec. Jak przystało na drobiazgowego policjanta, Bakken przeszukał popiół w palenisku.
Usmolonymi sadzą palcami udało mu się wy
ciągnąć kawałek koperty. Nadal jeszcze widoczne były na nim słowa: „...estante, Oslo 1”.
- Czy to twoje pismo? - zwrócił się do Christine. Skinęła twierdząco głową i podała mu chusteczkę. Bakken podziękował automatycznie i wytarł palce.
- Czy znasz numer rejestracyjny jego samochodu? - spytał Reidara.
- Nie, nie miałem żadnego powodu, by go zapamiętywać - odrzekł Reidar tonem dziecka, które wie, że czeka je lanie.
Bakken poruszył ustami, lecz na szczęście nie zrozumieli tego, co zamruczał pod nosem. Reidar zaproponował, że wypyta właścicieli pensjonatu.
Wróciwszy po krótkim czasie, zdał im sprawę z tego, czego udało mu się dowiedzieć.
- Właścicielka była jedynie w stanie powiedzieć, że wyprowadził się wczorajszego wieczoru. Nie może stwierdzić, czy się bardzo spieszył, ponieważ dowiedziała się o jego wyjeździe dopiero po fakcie.
- To wszystko przez ten twój idiotyczny pomysł, by go przycisnąć do muru, Lie - stwierdził komisarz Bakken zimnym jak lód głosem. - Mogliśmy już go mieć. Ty, Christine, nie byłaś wiele lepsza. Następnym razem, gdy będziesz chciała sobie ulżyć, nieco staranniej wybieraj adresata.
Ani Christine, ani Reidar nie mieli nic do powiedzenia na swoją obronę. Dziewczyna wspomniała już wcześniej, że czuła się opuszczona przez policję, i nie miała zamiaru wracać do tej sprawy.
Z pensjonatu udali się do wypożyczalni, gdzie Re
idar wynajął samochód. Wszystko było więc gotowe do wyjazdu. W momencie gdy Christine miała już wsiadać do wozu, poczuła, że Bakken chwyta ją za rękę. Zdziwiona odwróciła się w jego kierunku.
Jego twarz była jeszcze bardziej bez wyrazu niż zwykle.
- Bądź rozważna, Christine. Zastanów się zawsze, zanim zrobisz cokolwiek.
- Przecież tak postępuję - odpowiedziała zaskoczona. - Zdaję sobie sprawę, że nie złapaliśmy jeszcze Harry'ego Berga.
Mogła mu oczywiście obiecać ostrożność w tej sprawie, natomiast jeżeli chodzi o jej życie prywatne, nie miał nic do powiedzenia.
Wydawało się, że Bakken chce jeszcze coś dodać, lecz w ostatniej chwili zrezygnował. Pożegnał ich przesadnie obojętnym ruchem ręki, po czym odjechał w kierunku komisariatu, a Reidar i Christine ruszyli w stronę wyjazdu z miasta.
Był to jeden z tych deszczowych wieczorów, gdy wszystko odbija się w mokrym asfalcie, a krople tłuką o szybę samochodu. Christine siedziała jak na szpilkach, zaciskając nerwowo dłonie na kolanach. Z chwilą gdy znalazła się sam na sam ze swoim uwielbianym Reidarem, straciła wszelką pewność siebie.
Zdążyła już dawno zapomnieć o Hartym Bergu i w tej chwili dręczyły ją tylko problemy natury osobistej.
W jaki sposób sobie z tym wszystkim poradzi? Przecież żaden mężczyzna nigdy jej nawet nie pocałował. Chociaż tak, w wieku dziesięciu czy dwunastu lat była kiedyś na szkolnej zabawie. Bawili się wtedy w chowanego i jeden z chłopców pocałował ją ukradkiem. Nie pamiętała zbyt dokładnie, ale ten pocałunek nie wywarł na niej większego wrażenia.
Od tamtej pory była zawsze przywiązana do domu.
Co za straszne słowa: przywiązana do domu. Kochała przecież oboje rodziców. To nie ich wina, że dosięgnął ich zły los.
Wycieczka do Hiszpanii? Czy nie wiązała z nią ukrytych nadziei i tęsknot? Musiała szczerze przyznać, że chyba tak. Jednakże mężczyźni, jakich się spotyka przy tego rodzaju okazjach, rzadko należą do właściwej kategorii. Po pierwsze, zawsze jest tam więcej kobiet, które zaciekle walczą o nielicznych mężczyzn. Po drugie, ci ostatni doskonale zdają sobie z tego sprawę i wykorzystują to. Niejednokrotnie są to żonaci panowie na urlopie bez żony i dzieci. Z kolei ci nieżonaci traktują romanse jak sport i korzystając z okazji zmieniają kobiety co wieczór. Natomiast spokojni i przystojni trzymają się z reBuły na uboczu, chodzą na długie samotne spacery plażą, zbierają muszle lub przesiadują samotnie na swoich balkonach.
Nie można oczywiście zapomnieć o pani Mełander, z którą zupełnie przypadkowo przyszło jej dnielić pokój. Pani Melander gadała bez przerwy i wy
ciągała Christine do niezliczonych nudnych nocnych klubów. Najczęściej trafiała tam na nieodpowiednich mężczyzn i wracała do pokoju dopiero nad ranem, robiąc Christine wyrzuty, że nie chciała wziąć udziału w zabawie lub że nie podobali się jej partnerzy, jakich znajdowała dla nich obu.
Była to bardzo nieprzyjemna wycieczka. Ani przez chwilę nie udało się Christine samotnie pospacerować, by poznać i nacieszyć się tamtejszym nieznanym i fascynującym otoczeniem. Mężczyźni? Nie zaprzątała sobie nimi głowy nawet przez dziesiątą część spędzonego tam czasu. Bardziej przemawiał do niej egzotyczny kraj i jego mieszkańcy. Niestety, nieustanna gadanina pani Melander stała się murem nie do pokonania.
Christine aż podskoczyła, gdy w pewnym momencie Reidar przerwał ciszę panującą w samochodzie. Na mijanej właśnie tablicy odczytała, że są już w Veitvedt.
- Jedzie za nami jakieś czerwone auto. Odwróciła się szybko, ale dostrzegła tylko długi rząd rozmazanych świateł.
- Trzeci wóz za nami - powiedział Reidar. - Jest tam już od dłuższego czasu.
- Czy sądzisz...?
- Nie, to nieprawdopodobne. Skąd miałby wiedzieć, gdzie jesteśmy? Nie bój się, moja droga, w Oslo jest mnóstwo czerwonych samochodów...
Reidar, pragnąc dodać Christine otuchy, położył dłoń na jej dłoni. Christine pomyślała, że Harry
Berg mógł czekać w pobliżu pensjonatu, pojechać za nimi do wypożyczalni samochodów, a następnie śledzić ich w drodze za miasto.
Nie była to przyjemna myśl. Dłoń Reidara nie mogła tu nic pomóc. Niestety nie był komisarzem policji. W tym momencie Christine wolałaby, żeby siedział obok niej raczej ten chłodny Bakken.
Co za głupie myśli! Miała przecież przy sobie pełnego serdeczności Reidara, który poprosił o to, by mógł ją chronić. I który... ją kochał!
Wydawało jej się bowiem, że tak jest naprawdę. Ta myśl była o wiele bardziej pocieszająca.
- Widzisz go jeszcze? - spytała Christine, kiedy zjeżdżali z pasma wzniesień Glerrerasen.
Reidar rzucił krótkie spojrzenie w lusterko wsteczne.
- Przyczepił się do nas jak rzep. Chyba trochę przyspieszę.
Christine odwróciła się i w świetle przydrożnej latarni dostrzegła czerwony odblask na karoserii jadącego tuż za nimi samochodu.
- Nie znam się zbyt dobrze na samochodach - powiedziała w zamyśleniu - ale wydaje mi się, że ten rzeczywiście przypomina samochód Harry'ego.
- To ten sam model - stwierdził Reidar, po czym wcisnął mocniej pedał gazu. Wóz skoczył do przodu, rozpryskując kałuże wody na mokrym asfalcie.
W normalnych warunkach nie lubiła szybkiej jazdy, lecz teraz pragnęła jedynie zgubić ten czerwony samochód. Rozsądek mówił jej, że to nie mógł
być wóz Harry ego Berga, jednakże nie dało się zaprzeczyć, że ktokolwiek jechał za nimi, nie spuszczał z nich oka.
W zalegających ciemnościach przemknęli przez Nittedal. Christine nie mogła pojąć, w jaki sposób Reidar mógł jechać tak szybko przy tak słabej widoczności. Na szczęście ruch był dość mały i z naprzeciwka nadjeżdżało niewiele aut.
Po pewnym czasie za nimi jechał już tylko jeden samochód, ciągle ten sam. Został jednak nieco w tyle...
- To chyba dość często spotykana marka - odezwała się Christine drżącym głosem. - Chodzi mi o ten czerwony wóz.
- Jasne - potwierdził Reidar z przesadnym ożywieniem. - Nic się nie bój.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Puls i oddech Christine stały się nienaturalnie przyspieszone, nie chciała jednak okazywać Reidarowi swojego strachu. Zupełnie zapomniała o rodzących się między nimi uczuciach i o tym, co ją czekało na miejscu. Opanował ją lęk przed bez wątpienia rozgniewanym, a być może nawet żądnym krwi Harrym Bergiem.
Zabudowa wzdłuż drogi stawała się coraz rzadsza. Wjeżdżali na porośnięte lasami wzniesienia. W końcu Christine nie wytrzymała napięcia.
- Daleko jeszcze? - spytała najspokojniej jak potrafiła.
- Nie. Niedługo będziemy na miejscu. Nie jest to
właściwie domek letni w pełnym tego słowa znaczeniu. Raczej stare gospodarstwo. Należy do moich krewnych, którzy przenieśli się do Oslo ze względu na to, że dom leży na odludziu. Spędzają tu tylko urlopy. Za tym zakrętem zaczyna się droga dojazdowa, przygotuj się!
Christine nie wiedziała co prawda, do czego ma się przygotować, ale skinęła głową, zacisnęła zęby i wcisnęła stopą wyimaginowany pedał hamulca znany tym wszystkim kobietom, które jeżdżą samochodami jedynie w charakterze pasażerek.
Reidar wszedł w zakręt z prędkością dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Tak jej się przynajmniej wydawało, bo nie miała odwagi spojrzeć na prędkościomierz. Wjechali na boczną leśną drogę. Reidar przyhamował gwałtownie i zgasił wszystkie światła. Christine próbowała pozbierać się po tym, jak najpierw została rzucona w lewo, a następnie w kierunku przedniej szyby. Pasy bezpieczeństwa przytrzymały ją z taką siłą, że aż krzyk
w nęła z bólu. Wrzynały się w jej ramię, oznaczało to jednak na szczęście, że działają. Zawsze zastanawiała się, czy ,rzeczywiście zdają egzamin w niebezpiecznej sytuacji. Dzięki swojemu bolesnemu doświadczeniu przekonała się teraz, że w istocie tak było.
Obejrzeli się za siebie, starając się przeniknąć wzrokiem jesienne ciemności.
Po głównej drodze, z której właśnie zjechali, przemknął samochód, rozpryskując kałuże.
- To on! - zawołał Reidar. - Nawet nie zwolnił. - Wspaniale! - odetchnęła z ulgą Christine. Udało nam się go zmylić.
Próbowała się poczuć jak słaba, bezbronna kobieta znajdująca się pod opieką silnego mężczyzny. Niestety, nie bardzo jej się to udawało. Mimo to tęskniła za choćby jednym słowem miłości albo innym dowodem czułości ze strony Reidara.
Mój Boże! pomyślała z przerażeniem. Muszę być niesamowicie spragniona pieszczot i męskiego towarzystwa. A może potrzebuję tylko zrozumienia, poczucia wspólnoty? Chociaż właściwie to na jedno wychodzi.
Nagle Reidar zatrzymał samochód, choć nie było widać żadnego domu.
- No to jesteśmy na miejscu!
Wytężyła wzrok, by zobaczyć coś w nieprzeniknionych ciemnościach i rzęsistym deszczu. W końcu udało jej się dostrzec ścianę domu z połyskującymi ponuro szybami okien.
- Najlepiej będzie, jeśli jak najszybciej przedostaniemy się do środka - powiedział, otwierając drzwiczki.
Zimny wiatr uderzył deszczem w twarz Christine. Pochyliła się do przodu i wbiegła pospiesznie na werandę. Noc w sam raz na morderstwo, przeleciało jej przez głowę. Szybko jednak oddaliła od siebie tę niemądrą myśl.
Ponownie złapała się na tym, że tęskni za chłodną rzeczowością Bakkena. Gdyby był w pobliżu,
czułaby się przynajmniej bezpieczna. Reidar także, ponieważ pomimo całego swojego uroku był prawie tak samo bezradny jak ona.
Chyba jednak oceniła go niesprawiedliwie. Trudno przecież przewidzieć, jak zachowałby się w sytuacji krytycznej. Nawet bezmyślny człowiek mógł w obliczu niebezpieczeństwa wykazać się niespodziewaną energią i rozsądkiem.
Z drugiej strony nie mogło już chyba być mowy o jakimkolwiek zagrożeniu. Udało im się zgubić Harry'ego Berga. Byli tu bezpieczni, mimo że dom nie wyglądał szczególnie zachęcająco.
W dużym budynku najwyraźniej nie było żywej duszy. We wszystkich pomieszczeniach panowała ciemność, a po wejściu do środka wprost czuło się atmosferę nie zamieszkanego domostwa.
Na szczęście oświetlenie elektryczne działało, więc Christine mogła rozejrzeć się po pokojach.
- Przecież tu nikogo nie ma! - zawołała do Reidara. - Czy nie miało tu być twoich krewnych?
Jej głos zabrzmiał głucho w ogromnym domu, odbijając się echem o ściany.
- Pewnie wrócili do miasta z powodu pogody dobiegł z salonu jego głos.
Musieli w takim razie wyjechać dawno, pomyślała, lecz nie chcąc wyglądać na niezadowoloną, nie powiedziała ani słowa.
- Czy możesz podać mi zapałki? - odezwał się Reidar, gdy weszła do salonu. - Są tam, w prawej zewnętrznej kieszeni nesesera. Muszę rozpalić ogień.
Zanim udało jej się znaleźć zapałki, Christine zmarnowała kilka minut, szukając najpierw w niewłaściwej kieszeni, w której był tylko tytoń, plaster, woda utleniona, maść gojąca oraz przybory toaletowe.
Gdy w końcu Reidar rozpalił ogień w kominku, wszystko wydało się mniej straszne. Podszedł do niej od tyłu i delikatnie pogładził ją po włosach. Christine zadrżała.
- Nie, nie, nic nie szkodzi...
Bez słowa odwrócił ją twarzą do siebie. Otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie. Zrobił to bardzo delikatnie, bez cienia natarczywości. W końcu zamarł w bezruchu, trzymając ją w objęciach tak, jakby chciał przelać na nią swój spokój.
A więc mimo wszystko nie myliła się. Reidar miał w sobie tę ukrytą, wywołującą poczucie bezpieczeństwa siłę. Jedynie przy patrzącym na wszystkich z góry Bakkenie wydawał się taki niedojrzały.
- Christine, wiesz o tym, że ż j~wię do ciebie pewne uczucia, prawda? - wyszeptał, biorąc jej twarz w swoje dłonie.
Nie była w stanie spotkać jego wzroku, gdyż przed oczami przelatywały jej barwne plamy, a serce biło jak oszalałe z radości. Nie mogła nawet nic odpowiedzieć. Spróbowała się odwrócić, lecz Reidar przytrzymał ją przy sobie.
- Myślę, że wiesz o tym. I wydaje mi się, że ja również wiem o twoich uczuciach do mnie. Christine skinęła głową, spuszczając wzrok i czerwieniąc się na twarzy.
- Zachowujesz się jak szesnastolatka - roześmiał się czule. - To bardzo wzruszające. Będę się o ciebie troszczyć.
Nic nie mogła odpowiedzieć na te słowa. Być może zrozumiał, jak trudne dla niej było to wszystko, bo puścił ją, rezygnując z pocałunku. Fakt, że postanowił poczekać, dobrze świadczył o jego takcie. Christine nie była w tej chwili przygotowana na więcej.
- Może pójdziemy do kuchni i spróbujemy znaleźć coś do jedzenia? - powiedział tonem, pełnym zrozumienia.
- Tak - próbowała odpowiedzieć Christine, ale z gardła wydobył jej się tylko zachrypnięty szept. Pół godziny później, około północy, gdy siedzie
li przy kuchennym stole przy skromnej kolacji i przywiezionej butelce wina, Reidar uniósł nagle głowę.
- Ciii! Czy to nie samochód?
Christine zaczęła intensywnie nasłuchiwać, ale nie usłyszała nic poza nieustającym stukaniem deszczu o szyby.
- Nie, nic nie słyszę.
Reidar siedział jeszcze przez chwilę bez ruchu nastawiając uszu, po czym wyraźnie się uspokoił.
- Nie, chyba jest cicho. Mógłbym jednak przysiąc, że słyszałem odgłos silnika jakiegoś samochodu.
- Czy to takie nieprawdopodobne? Są tu chyba w pobliżu jakieś drogi.
- Nie, nie ma. Mówiłem ci przecież, że dom
leży na odludziu. Jeżeli słychać samochód, to znaczy, że zmierza tutaj.
- Myślisz, że mógł odkryć ślady naszego wozu przy wjeździe na leśną drogę? - spytała z obawą.
- Hmm - odezwał się Reidar po dłuższej chwili mógł się zorientować, że nie jedziemy już przed nim. Jeśli zawrócił i dobrze poszukał, to mógł znaleźć ślady.
- Och, Reidarze, przerażasz mnie!
- Christine, zapominasz, że jesteś tu ze mną. Było to bardzo ładnie powiedziane. Nie mogła powstrzymać się, by nie pochylić się ku niemu nad stołem i nie pogłaskać go z wdzięcznością po policzku. Pomyślała, że może to zrobić, szczególnie po tym, jak wspaniale zachował się przed chwilą. Policzek Reidara był bardzo szorstki w dotyku - tak jak wielu ciemnowłosych mężczyzn musiał się najwyraźniej często golić. Również i ten fakt świadczył o tym, że jego włosy musiały mocno zjaśnieć od południowego słońca. Słońce południa! Mówił przecież coś na temat wspólnej podróży na południe. Tak, dał jej coś takiego do zrozumienia. Czy odważy się w to uwierzyć? Nie, nie ona! Ona nie może zostawić swojej matki samej. No i ten tydzień w Hiszpanii był taki beznadziejny...
Tęsknota za słońcem była u Reidara cechą równie uderzającą, jak jego czarujące, ledwie zauważalne jąkanie się.
Ujął jej dłoń, po czym wstał i pociągnął ją za sobą. - Christine... Jak mam ci to powiedzieć? Ja... ja
bardzo cię polubiłem!
Christine oniemiała. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
- Posłuchaj, Christine... to jest coś więcej. Nie wiem, czy zdobędę się już teraz na odwagę, by ci powiedzieć, że... że ja... cię kocham. Czy nie uważasz, że to trochę zbyt nachalne?
Pomocy! Co się mówi w takiej sytuacji?
- Najdroższy Reidarze. Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć...
- Wiem - przerwał jej. - Jesteś jedną z tych rzadkich, nieśmiałych kobiet, których się obecnie nie spotyka. Christine, ja...
Reidar nie mógł już opanować uczuć. Przyciągnął Christine do siebie i pocałował ją. Reidar ją pocałował! Christine aż zakręciło się w głowie z zaskoczenia. Była oszołomiona szczęściem. Czy to na pewno szczęście? A może niepewność? Ach, gdyby tylko wiedziała... Gdyby tylko wiedziała, jak ma się zachować. Czy powinna zachować rezerwę, czy może otwarcie i bez zahamowań okazać mu swoje oddanie?
Mieć trzydzieści dwa lata i nie wiedzieć, jak się zachować! I tylko czuć się niezręcznie, bezradnie i głupio, jak podstarzała panna, jak przedmiot,który ktoś znalazł na śmietniku i podniósł z litości.
Oczy Reidara promieniowały jednak szczerością, odbijała się w nich namiętność. Christine załkała cicho.
- Kochana Christine! Śniłem o tobie ostatnio na
wet w dzień. Powiedz, że i ty choć trochę mnie lubisz! - Ależ tak, Reidarze - przełknęła ślinę. - Bardzo cię lubię.
- Czy mnie kochasz?
- Nie wiem. Jeszcze nie. Nie utrudniaj mi wszystkiego. Daj mi czas, Reidarze, jestem taka niedoświadczona.
- Moja mała Christine! - ,Jego wzrok był pełen łagodności i czułości. - Wybacz mi, jesteś taka wzruszająca w twojej niewinności. Chodźmy poszukać jakichś miejsc do spania. Wiesz przecież, że nie chcę się narzucać.
Koszula nocna. Mam w torbie moją piękną, koronkową koszulę nocną, którą dawno temu dostałam od ojca. „Niech to będzie twoja koszula na noc poślubną”, powiedział w owo Boże Narodzenie.
Nie było mu dane doczekać jej ślubu. Koszula nocna nie była nigdy używana. Czekala od piętnastu lat.
Dlaczego właściwie zabrała ją z sobą tym razem? O czym myślała?
Razem obeszli cały dom w poszukiwaniu miejsca do spania. Reidar wybrał jeden z pokoi na piętrze. Najwyraźniej była to sypialnia pana domu. Christine znalazła dla siebie niewielki pokoik z łóżkiem.
Gdy znaleźli się przed jej drzwiami, Reidar ponownie wziął ją w ramiona. Jego pocałunki, najpierw ostrożne, stawaly się coraz bardziej namiętne.
- Christine - wyszeptał gorączkowo. - Christine, czy muszę spać w tej ponurej sypialni? Łóżko w twoim pokoju jest wystarczająco szerokię dla nas obojga.
Niepewnym i niezdecydowanym ruchem Christine spróbowała się uwolnić.
- Nie wiem, czy...
- Wiesz, że cię kocham. Pragnę tylko twojego dobra. Ale zrozum, przez ostatnie lata byłem taki samotny, zupełnie tak jak ty. Będę bardzo delikatny. Nie chcę cię skrzywdzić. Nie zrobię nic, czego sama nie pragniesz...
Christine milczała.
- Potrzebuję twojej bliskości, muszę być przy tobie, Christine - powiedział błagalnie. - Otacza mnie zewsząd straszny chłód.
Skinęła lekko głową, mając poczucie czegoś nieuniknionego, czegoś, co ją przyciągalo, a jednocześnie odpychało, lecz przed czym nie można było uciec.
Stara panna, pomyślała. Stara panna. Dziewczyny o połowę młodsze od ciebie mają to już za sobą, a ty rozpaczliwie chronisz tę swoją cnotę.
- Możesz spać u mnie - wyjąkała.
- Dziękuję, ukochana - powiedział, ponownie ujmując jej twarz w dlonie. - Jestem taki szczęśliwy. Nie zrobię nic wbrew twojej woli, wiesz o tym przecież.
- Wiem - wykrztusiła z trudem.
- No to idź i przygotuj się do spania. Wejdź do
łóżka, za chwilę przyjdę do ciebie.
Christine ponownie skinęła głową bez słowa. Patrzyła za nim, jak idzie na dół schodami, i czuła się bardziej bezradna niż kiedykolwiek.
„Nie zrobię nic wbrew twojej woli”. Ale jaka była jej wola?
ROZDZIAŁ VII
Myśl o rym, by położyć się w obcym łóżku w zupełnie nieznanym domu, nie wydała się Christine szczególnie miła. Była co prawda zmęczona do tego stopnia, że mogłaby natychmiast zasnąć, ale łóżko nie wyglądało zachęcająco - stara kołdra bez powłoczki, poduszka bez poszewki, a wszystko to na gołym materacu.
Postanowiła użyć koca i poduszki zabranych z samochodu.
Słanie łóżka szło jej powoli i opornie. Nagle przyłapała się na rym, że trzyma w ręku swoją koszulę nocną, gładząc ją w zamyśleniu dłonią.
W zamyśleniu? Nie miała już siły, by skupić myśli na czymkolwiek. Bezradnie opadła na brzeg łóżka i przez dłuższy czas siedziała tam, zaciskając dłonie na zimnej metalowej ramie. Nie zdjęła jeszcze z siebie ani jednej części garderoby. Leżąca obok koszula nocna wydawała się równie nie na miejscu jak... Jedynym porównaniem, jakie przychodziło jej do głowy, był krzyk.
Myśli przelatywały jedna za drugą jak spłoszone trloryle.
Reidar. Wymarzony mężczyzna, jakiego spotyka się może raz w życiu, a i wtedy jest już na ogół zajęty. Reidar był wolny, należał do niej i chciał ją mieć.
A ona siedziała tu jak wariatka, śmiertelnie przerażona. Nie, nie przerażona. Niepewna. Było jeszcze za wcześnie, wszystko stało się zbyt szybko. Chyba nie pogniewa się na nią, jeśli będzie chciała to odwlec? Nie chodziło o to, że go nie lubi, lecz po prostu w tej chwili nie dojrzała jeszcze do tego, by spać z mężczyzną, by dzielić z nim łóżko...
Jeszcze nie dojrzała? Trzydzieści dwa lata!
Czekała na to przez tyle długich samotnych nocy, a teraz nagle okazuje się, że nie dojrzała do tego! Przecież tak bardzo chciała, nie mogła się tylko zdecydować.
Tchórz! Wszystko w niej stawiało opór. Myśl o tym, by pójść z Reidarem do łóżka, wydawała jej się w tej chwili obca. Nie wiedziała, co ma powiedzieć i jak się zachować. Dręczyła ją obawa, że będzie się czuła niezdarna, brzydka, stara, niedoświadczona, głupia i...
Skończ z tym, Christine! Skończ z tymi kompleksami. Rozbierz się jak dorosła osoba i zachowuj się naturalnie! Co masz do stracenia?
Kolejne pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt samotnych lat, wypełnionych marzeniami i pełnym goryczy żalem, że nie wykorzystałaś swojej szansy. Nie wia
domo przecież, co powie Reidar, jeśli nie będziesz chciała pójść z nim do łóżka. Być może zostawi cię jak beznadziejną, nudną i pruderyjną idiotkę.
Niepewnie podniosła dłonie, by rozpiąć kołnierzyk, po czym znów je opuściła, siedząc niby w transie i patrząc przed siebie bezradnie.
W tym momencie z dołu rozległo się wołanie Reidara. Nie wołał jednak: „Czy mogę już przyjść na górę?”, lecz: „Christine! Zejdź tu na dół!” Jego głos był cichy i stłumiony.
Christine wstała i zeszła do niego.
- Nic się nie denerwuj, Chriśtine - powiedział, chwytając ją za ręce. - Ale...? Jeszcze się nie przebrałaś? -dodał, marszcząc czoło.
- Nie, ja... ja...
Zamilkła zakłopotana i utkwiła wzrok w podłodze.
- O czym chciałeś mi powiedzieć, Reidarze?
- No tak, oczywiście! - przypomniał sobie. - Christine, to nic takiego, ale musiałem zawołać cię tu na dół, żebyś nie była tam sama. Wydaje mi się, że ktoś jest w domu...
- Skąd wiesz? - Christine przeniknął zimy dreszcz strachu.
- Czy to ty schodziłaś po coś do piwnicy?
- Do piwnicy? Nie. Nie wiem nawet, gdzie jest, więc nie mogłam tam być.
- Ja też nie, ale popatrz tylko tutaj!
Pokazał jej drzwi prowadzące do piwnicy. Na schodach widoczne były ślady mokrych butów,
które na niższych stopniach stawały się coraz słabsze, aż w końcu znikały.
- Ten samochód, który słyszałeś - wyszeptała. - Tak.
- Jak mógł się tu dostać? Czy zszedł z powrotem do piwnicy? A może jest na strychu?
- Nie mam pojęcia. W każdym razie to dobrze, że nie zdążyłaś się jeszcze rozebrać. Mieliśmy szczęście.
Christine całkowicie się z nim zgadzała. Ucieczka w nocnej koszuli? Sytuacja i bez tego była wystarczaj ąco poważna.
- Ciekawe, czy telefon działa - powiedział ściszonym głosem Reidar. W jego głosie było słychać obawę.
- Mam spróbować zadzwonić do Bakkena? - Tak, zrób to. Znasz jego numer?
- Nie, ale w pokoju obok widziałam książkę telefoniczną Oslo.
Przeszli szybko do pokoju z telefonem, rzucając pełne strachu spojrzenia na pogrążone w ciemnościach kąty hallu. Trzymali się razem. Żadne z nich nie miało odwagi oddalić się od drugiego.
Nazwisko komisarza Johna Bakkena figurowało w książce telefonicznej. Christine drżącą ręką podniosła słuchawkę. A jeśli telefon został odłączony?
Przez kilka pełnych zdenerwowania sekund ze słuchawki nie dobiegał żaden dźwięk, lecz w końcu rozległ się znajomy sygnał wolnej linii. Nadal trzęsąc się ze strachu Christine wykręciła ziumer
Bakkena. Żeby tylko był w domu!
Dały się słyszeć irytująco rytmiczne sygnały dzwoniącego na drugim końcu linii telefonu.
- Może jest w komisariacie - szepnęła do Reidara, lecz w tym momencie ktoś podniósł słuchawkę. Przez pełną napięcia sekundę Christine spodziewała się usłyszeć głos jego żony. Myśl o tym, że mógł być żonaty, napawała ją niemiłym uczuciem.
Dobiegł ją jednak zaspany głos Bakkena. Nigdy wcześniej by nie pomyślała, że będzie tęsknić za tym, by usłyszeć jego głos.
- Mówi Christine Lyngmo - powiedziała cicho. Jechał za nami czerwony samochód, ale udało nam się go zgubić, skręcając na boczną drogę prowadzącą do domu...
- Gdzie jest ten dom? - spytał krótko Bakken.
Z pomocą Reidara wyjaśniła mu najlepiej, jak potrafiła.
- Jakiś czas temu Reidar słyszał odgłos nadjeżdżającego samochodu, a na schodach do piwnicy pojawiły się ślady butów. Mokre ślady. Ktoś tu musi być i jesteśmy przekonani, że to Harry Berg. Czy możesz do nas przyjechać?
W słuchawce zapadła cisza.
- Proszę - powiedziała Christine błagalnym tonem.
W tym momencie Reidar dał jej znak, że słyszy jakieś odgłosy dobiegające z góry, i zaczął skradać się na piętro. I pomyśleć, że przed chwilą była tam
sama! Całe szczęście, że odkrył te ślady na schodach. - Czy możesz przyjechać, komisarzu Bakken?
spytała ponownie. - Boję się. To wszystko przyprawia mnie o obłęd. Potrzebuję poczucia bezpieczeństwa, jakie może zapewnić obecność policjanta. Wiem, że jest środek nocy, ale...
- Czy nie był natarczywy? - Kto? Harry Berg?
- Nie, ten drugi. Lie...
- Nie, właściwie nie, ale... Nie wiem, jak sobie z tym poradzić! Proszę, przyjedź tu!
W końcu usłyszała upragnioną odpowiedź.
- Posłuchaj mnie, Christine. Nie macie się czego bać. Jeśli ktoś jest w tym domu, to nie Harry Berg. Znaleźliśmy go. Jego samochód zjechał z szosy i wpadł do głębokiego wąwozu kilka kilometrów na północ od Oslo prawdopodobnie wczoraj wieczorem. Mógłby tam leżeć długo, gdyby nie fakt, że pewien człowiek przechodzący drugą stroną wąwozu dostrzegł odbijające się od samochodu promienie słońca. On tam był...
- Czy... nie żyje? - Tak.
- Och - powiedziała bezbarwnym głosem.
- Nie ma żadnych wątpliwości, że to on. Pamiętasz, mamy przecież jego zdjęcia. Najprawdopodobniej zbyt pospiesznie chciał uciec z Oslo po tym, jak Lie go zdemaskował. Możesz być zupełnie spokojna. Harty Berg nie popełni już żadnego przestęps
twa.
- Przyjedziesz?
- Nie - zawahał się - nie widzę powodu. Na pewno sami sobie poradzicie z tym intruzem. Prawdopodobnie to jakiś włóczęga szukający schronienia przed deszczem.
- Oczywiście - zaśmiała się nerwowo. - Ale sam rozumiesz, krewni Reidara wyjechali i...
- Czy to znaczy, że jesteście tam sami?
- Tak. Nie wiem, co mam robić. Jestem niepewna i boję się.
- Christine Lyngmo - jego głos stał się ostrzejszy - policja nie miesza się w takie sprawy. Z tego, co mówisz, wynika zresztą, że Reidar Lie jest wspaniałym i przyzwoitym człowiekiem. Niczym się nie denerwuj. Do widzenia!
Powolnym ruchem odłożyła słuchawkę. Najróżniejsze myśli bezładnie zaczęły się jej kłębić w głowie, lecz po chwili mózg zaczął znów normalnie pracować.
Czerwony samochód... A więc wydawało się im tylko, że ich śledzi... Harry nie żyje...
Z góry w pośpiechu zbiegł Reidar.
- Powiedz Bakkenowi, że musi tu natychmiast przyjechać - wyszeptał bez tchu. - Natychmiast... Do licha, odłożyłaś już słuchawkę? Zadzwoń jeszcze raz, szybko! Widziałem Harry'ego! W korytarzu na piętrze. Odwrócił się i wybiegł tylnymi schodami. Widziałem wyraźnie jego twarz. To był on!
Christine popatrzyła na niego zdezorientowana. Już się nie bała, bo przecież Harry Berg nie żył. Nie
mógł już im zrobić nic złego...
Dlaczego Reidar chce ją przestraszyć? Dlaczego jej wmawia, że w domu jest Harty Berg? Najwyraźniej Reidar potraktował jej zaskoczenie jako oznakę strachu.
- Christine, nie bój się - powiedział czule. - Będę cię pilnować. Czy myślisz, że chciałbym, żeby coś ci się stało?
Uśmiechnęła się blado. Czy on zupełnie oszalał? Jeśli Harty Berg rzeczywiście zbiegł tylnymi schodami, to dlaczego Reidar nie zamknął na klucz znajdujących się u ich stóp drzwi kuchennych? Ale przecież Harry Berg nie żył, więc...
Myśli Christine były tak chaotyczne, że prawie nie usłyszała jego pytania o to, czy Bakken przyjedzie.
- No więc jak? - spytał ponownie.
Już miała mu odpowiedzieć, ale słowa o śmierci Harry'ego Berga nie przeszły jej przez usta. Powstrzymał ją instynkt czy coś w tym rodzaju.
- Bakken nie może przyjechać - wyszeptała ledwo słyszalnie. - Musiał wyjechać w związku z inną sprawą.
- Co za idiota! - rzucił Reidar przez zaciśnięte zęby. - Zadzwonię jeszcze raz. Podaj mi numer.
- Zapomniałam - powiedziała zdrętwiałymi wargami.
Och, Bakken, dlaczego mnie zawiodłeś? Czy nie zrozumiałeś mojego wołania o ratunek? Czy jesteś pozbawionym wszelkich uczuć robotem? Przecież
tylko ciebie mogłam poprosić o pomoc. Teraz nie mam już nikogo. Reidar jest miły, ale nie stanowi oparcia w trudnych chwilach. Jest czarujący i pociągający, ale...
Reidar stał właśnie pochylony nad książką telefoniczną i usiłował znaleźć potrzebny numer. Christine miała nadzieję, że zdoła się dodzwonić. Nie mogąc pozbierać myśli, wpatrywała się w jego jasne włosy i nagle odniosła wrażenie, że kilka brakujących kawałków układanki znalazło się na swoim miejscu.
Te włosy! Nie rozjaśniły ich słońce i wiatr. Były rozjaśnione rozmyślnie! To dlatego miał ze sobą butelkę wody utlenionej - włosy zaczęły już ciemnieć u nasady. To dlatego jego zarost był taki ciemny i sztywny.
Z wielkim trudem zaczęła porządkować myśli. Dlaczego mężczyzna miałby zadawać sobie taki trud, by rozjaśnić włosy? Czy nie dlatego, aby go nie rozpoznano? Czy Reidar miał powód coś ukrywać? Czy był wspólnikiem Harry'ego Berga?
Nie, wiedziała to już od kilku chwil, ale nie chciała spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Reidar... Czy to możliwe? Że to on był Hartym Bergiem? Jego jąkanie się... czy mogło być tą niewielką ułomnością, o której wspominały Ellen i pani Melander?
Przeszedł ją zimny dreszcz. Przypomniała sobie pierwsze spotkanie z Hartym Bergiem i Reidarem Lie na dworcu. Powiedziała wtedy: „Czy panowie
Harty Berg i Reidar Lie?” Nie spytała, który z nich jest którym, bo przecież uznała, że ten ciemnowłosy to Harty Berg. Poza tym utykał lekko, więc zgadzało się to z tym, co wcześniej o nim słyszała.
Chociaż w rzeczywistości wcale tak nie było. Przypomniała sobie, że zdziwiło ją, iż Ellen mogła się zakochać w Hartym. Oczywiście nie zakochała się w nim, tylko w „Reidarze”, który z ciemnymi włosami dokładnie odpowiadałby opisom Ellen i pani Melander.
Christine oblał zimny pot. Stojąc bez ruchu przyglądała się zajętemu, nic nie podejrzewającemu mężczyźnie, który rzecz jasna sądził, że to ona jest nie spodziewającą się niczego złego gęsią.
Rzeczywiście nią była!
Jakże okazała się głupia! Jedynie z powodu koloru włosów nie dostrzegła czegoś, co było zupełnie oczywiste.
Uległa jego urokowi dokładnie tak samo, jak jej dwie przyjaciółki i prawdopodobnie wiele innych kobiet przed nimi. Nie była wcale bardziej rozsądna od nich, wręcz przeciwnie. Zaangażowała się w tę historię z otwartymi oczami, choć powinna być uważna i wyczulona na tego rodzaju szczegóły, które teraz wynajdywała jeden po drugim.
Spojrzała na pochylone plecy Reidara - nie, Harry'ego - i uderzyła ją myśl, że już pierwszego wieczoru, na koncercie, opowiedział jej o swoich wymarzonych skrzypcach, na które brakowało mu jeszcze trzydziestu tysięcy koron. Czy nie była to
przynęta tak dobra jak każda inna?
A ona prawie dała się na to złapać. Gdyby miała wtedy te trzydzieści tysięcy, pewnie by mu je wmusiła.
Dobry Boże! Gdzie miała wtedy rozum? Skrzypce Guarneriego za sto tysięcy koron? Co za śmieszna suma! Cena czegoś takiego musiała sięgać miliona albo nawet więcej.
Jakże zaślepiona może być samotna kobieta tylko dlatego, że sympatyczny mężczyzna udaje, że ją lubi!
Och, co za wstyd i hańba!
Kolejne dowody: Pierwszego wieczoru, a także wtedy, gdy była z Harrym sam na sam, nie zwróciła się do żadnego z nich po imieniu. Dopiero wczorajszego popołudnia spytała „Reidara” o Harry'ego Berga.
Nic dziwnego, że wówczas oniemiał i nie mógł zrozumieć, dlaczego zadaje mu takie pytanie. Przecież to on nazywał się Harry Berg. Jednakże gdy zdał sobie sprawę z faktu, że ich ze sobą pomyliła, udało mu się zachować zimną krew. A kiedy opowiedziała mu wszystko, co wiedziała na temat Ellen oraz innych oszustw Harry'ego Berga, dostrzegł w tym swoją szansę i przytomnie przybrał tożsamość Reidara Lie. Przypuszczała, że odczuł ulgę, gdyż zdał sobie sprawę, że zaczyna mu się już palić grunt pod nogami.
Oznaczało to, że prawdziwy Reidar Lie musi zniknąć, szczególnie po tym, jak pojawił się Bakken
z wiadomościami na temat pani Melander i panny Grindheim. Harty Berg odegrał już swoją rolę, ale jako „Reidar Lie” mógł działać dalej... W tej chwili przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl. Pierwszego wieczoru na dworcu to ten ciemnowłosy zaproponował, by poszli do jakiejś restauracji. Blondyn spojrzał wtedy na nią niepewnym, pytającym wzrokiem. Odebrała to jako przejaw taktu, po prostu nie chciał się narzucać. W rzeczywistości chodziło mu o to, że to on się z nią umówił, a ten drugi się narzucał.
Zaczęła w niej wzbierać gwałtowna wściekłość. Przypomniała sobie jego zdziwione spojrzenie, gdy niedawno zeszła na dół w ubraniu. Spytał wtedy: „Jeszcze się nie przebrałaś?” czy jakoś podobnie. Chciał ją upokorzyć, na ile tylko to było możliwe, udaremnić jej ucieczkę w nocy i w padającym deszczu.
Była przekonana, że miał w stosunku do niej swoje plany i nie miały one nic wspólnego z miłością. Spragniona miłości stara panna? Czy tak właśnie o niej myślał?
Łatwo byłoby mu się z nią uporać. Nie było w tej chwili żadnych wątpliwości co do tego, że stanowiła dla niego największe zagrożenie. Na pewno wchodziła też w grę chęć zemsty. Cży to nie ona pokrzyżowała mu wszystkie plany?
Mężczyzna, którego nazywała Reidarem, a który w rzeczywistości był Harrym, wykręcił właśnie numer w Oslo i czekał, aż Bakken podniesie słuchawkę.
Przez głowę Christine przebiegła szybka myśl. On rzeczywiście chciał się skontaktować z policją. Chciał, by wiedzieli o tym, że dotarł tu Harty Berg, a kiedy w końcu przybyliby na miejsce, ona już by nie żyła. Nie wiedziała, co by wtedy powiedział, ale jedna rzecz była pewna - podejrzenie o morderstwo padłoby na Harry'ego Berga, który włamał się do domu, a Reidar Lie mógłby prowadzić spokojne życie w innym miejscu...
- Pozwól mi porozmawiać z Bakkenem - poprosiła cicho.
Może zdoła poinformować go w jakiś sposób o swojej beznadziejnej sytuacji? Harty niechętnie oddał jej słuchawkę.
Nikt nie odpowiadał. Wsłuchując się w niweczące wszelką nadzieję odległe sygnały, Christine rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku „Reidara”. W końcu musiała odłożyć słuchawkę.
Bakkena nie było w domu.
- Dlaczego tak zamilkłaś, Christine? - spytał cicho „Reidar”.
Udało jej się wydobyć z siebie krótki, urywany śmiech.
- Jestem trochę przybita tym, że Bakken nie może przyjechać. Cała noc z Harrym Bergiem czającym się gdzieś w ukryciu... Jestem prawdopodobnie tchórzem i ta myśl wydaje mi się nie do zniesienia.
- Rózumiem.
Dlaczego nie powie, że możemy wsiąść do samo
chodu i wrócić do Oslo? pomyślała. W ten sposób z łatwością uciekliby „Harry'emu”. Dowodzi to jedynie, że chce mnie zatrzymać tu na miejscu...
Christine nie miała zamiaru wspominać o samochodzie. Nie byłaby wstanie siedzieć tak blisko mordercy w szczelnie zamkniętym wozie.
- Przepraszam, najdroższy - powiedziała, rozkładając ramiona i starając się nadać głosowi naturalne brzmienie - nie powinnam się lękać przy tobie, ale boję się przecież, że on i tobie może coś zrobić. To byłoby dla mnie jeszcze gorsze.
- Moja kochana - odezwał się głosem tak czułym, że mógłby oszukać każdego.
Próbowała trzymać się na tyle daleko od niego, by nie był w stanie jej objąć. Gdyby to zrobił, z pewnością zaczęłaby krzyczeć.
- Co mamy robić, Reidarze? - wyszeptała. Nie musiała udawać strachu. Bała się naprawdę. - Czy będziemy tu tylko siedzieć i czekać? Przecież on może być uzbrojony.
Muszę dalej odgrywać swoją rolę, pomyślała. Nie mogę pozwolić, by się domyślił, że wiem, kim jest... - To prawda - odpowiedział, zbierając się w sobie. Deszcz stukający o szybę. Cisza w domu, w le
sie... I pustka w jej głowie właśnie teraz, gdy powinna być maksymalnie trzeźwa.
- Musimy zadzwonić jeszcze raz - zdecydował. Na komisariat. Tym razem ja zadzwonię, żebyśmy nie zmarnowali również tej szansy.
Gdyby tylko mogła uciec. Nic nie mogła poradzić
na to, że las był taki mokry i przerażający. Może powinna spróbować wydostać się z piętra?
- Nie chcę, żeby moje rzeczy leżały tam na górze - powiedziala najspokojniejszym tonem, na jaki byto ją stać. - Pójdę po nie.
- Tak, zrób to - ódrzekł nieobecnym głosem, wykręcając numer policji w Oslo.
Dowód, jeszcze jeden dowód, pomyślała. Gdyby rzeczywiście w tym domu znalazł się Harry Berg, to prawdziwy Reidar nigdy nie pozwoliłby mi samej pójść na górę. Byłoby to czyste szaleństwo.
Gdy była już na schodach wiodących na piętro, zrozumiała całą prawdę. Dopiero teraz zdała sobie do końca sprawę, że jest tu sam na sam z mordercą.
Sama z bezwzględnym mordercą w położonym na odludziu domu.
I nikt nie mógł jej przyjść z pomocą!
ROZDZIAŁ VIII
Najspokojniej jak potrafiła, Christine weszła schodami na górę. Znalazłszy się w swoim małym pokoiku, zaczęła gorączkowo wrzucać rzeczy do torby. Koszula nocna... Mój Boże, pomyślała gorzko. Jakie to przeczucie uchroniło mnie przed jej włożeniem?
Do łóżka z mordercą?
Przeniknęło ją uczucie odrazy, przezwyciężyła je jednak. Zamknęła torbę. Okno...?
Uświadomiła sobie, że pozostawiła kurtkę na dole. Trudno. Musi się stąd wydostać.
Okno nie dało się otworzyć. Ludzie, którzy tu mieszkali, prawdopodobnie nie wiedzieli, co to wietrzenie.
Poza tym było zbyt wysoko, by skakać stąd na ziemię. W poczuciu bezsilności weszła na strych, ale tam nie znalazła żadnych okien.
A może tylne schody?
Gdyby tak mogła wymknąć się tamtędy... Przechodząc obok głównych schodów usłyszała, jak Reidar - to znaczy Harry Berg - wyjaśnia dokładnie dyżurnemu policjantowi, o co chodzi.
- Jest tutaj Harry Berg - tłumaczył. - Widziałem go na własne oczy!
Jeśli tylko Bakken zostanie o tym powiadomiony, zrozumie, że to kłamstwo. Ale czy się domyśli, że to dzwonił Harry Berg we własnej osobie?
Dlaczego właśnie teraz musiał wyjeżdżać w jakiejś sprawie? Nie wyglądało bowiem na to, by był w tej chwili w komisariacie.
A dyżurny policjant? Czy on nie wiedział, że Harry Berg nie żyje? Nie, z dobiegających z dołu słów mordercy wynikało, że raczej nie wiedział. Pewnie policjant niedawno przyszedł na swój nocny dyżur.
A jeśli nawet wyśle tu patrol, to ile czasu minie, zanim zjawią się na miejscu? Godzina? Dwie? Nie mogła sobie przypomnieć, jak długo tu jechali. Czy wytrzyma do ich przyjazdu?
Żeby tak chociaż umiała uruchomić samochód i stąd uciec, ale nigdy przedtem nie siedziała za kierownicą. Nawet gdyby udało jej się ruszyć, to i tak po kilku metrach wylądowałaby w rowie.
Ale oto ujrzała tylne schody. Były pogrążone w ciemnościach, więc po omacku zaczęła schodzić stopień po stopniu, zastygając w bezruchu za każdym razem, gdy rozlegało się skrzypnięcie. Rozmowa telefoniczna wciąż jeszcze trwała. Najwyraźniej policjant nie mógł zrozumieć, o co chodzi.
Christine przystanęła na moment. Czy nie postępowała zbyt pochopnie? Uznała za pewnik, że Harry Berg musi ją zabić, gdyż była dla niego zanadto niebezpieczna. Ale czy rzeczywiście?
Z pewnością był zbyt wyrachowany, by zabijać ją tylko dla zemsty. Musiał mieć bardzo ważne powody, w przeciwnym razie powiedziałby po prostu „do widzenia” i wyjechałby jako Reidar Lie, by zacząć wszystko od początku w jakimś innym miejscu. Przecież nie wiedział, że Christine podejrzewa, iż jest on kimś innym.
A więc dlaczego uznał za konieczne zabrać ją tu i zabić? Jest przecież oczywiste, że taki właśnie miał zamiar. Musiała być dla niego niebezpieczna z jakiegoś szczególnego powodu.
Nie mogła sobie jednak uświadomić, co to takiego.
Mimo że próbowała nie dopuszczać do siebie tej myśli, wiedziała już jednak, w jaki sposób zamierzał to zrobić. Widząc, jak bardzo zależało mu na ściągnięciu tu policji, łatwo mogła sobie wyobrazić, jakie sobie zaplanował alibi. Policja miała przyjechać na miejsce i znaleźć ją martwą. On sam prawdopodobnie zamierzał udawać, że został ogłuszony i stracił przytomność. Wszyscy byliby przekonani o winie Harry'ego Berga, którego samochód zostałby odnaleziony na dnie wąwozu dopiero po dłuższym czasie. Natomiast prawdziwy Harry Berg mógłby się gdzieś wyprowadzić i pod nazwiskiem Reidara Lie oszukiwać kolejne kobiety...
Tak, z pewnością właśnie tak sobie to wymyślił, nie wiedział przecież, że policja natrafiła już na samochód i...
Christine znalazła się na dole i odkryła, że drzwi kuchenne były, rzecz jasna, zamknięte. Nic w tym dziwnego, po prostu ich nie używano.
Poczuła, jak narasta w niej histeria. Z całych sił ścisnęła uchwyt torby, która była w tym momencie jakby jej jedynym sprzymierzeńcem.
I nagle - jak błyskawica - olśniła ją pewna myśl. Wiedziała już, co musi zrobić. Reidar - nie, Harry, kiedy wreszcie się tego nauczy! - właśnie kończył rozmowę. Gdy rozmowa dobiegnie końca, skończy się również jej czas. Policja nabierze przekonania, że w domu jest Harry Berg, i „Reidar” będzie mógł zamordować Christine Lyngmo, tę kłopotliwą, wścibską babę.
Christine nie należała do osób, które są w stanie uderzyć kogoś ciężkim przedmiotem w głowę nawet w obronie własnej. Była raczej typem defensywnym, tak więc jedyny jej ratunek to ucieczka...
Droga przez kuchnię nie wchodziła w grę, ponieważ w zamku nie było klucza. Pozostawało więc tyłko główne wejście.
Przekradła się do hallu i właśnie w tym momencie usłyszała, że Harry Berg kończy rozmowę.
- Christine! Dokąd się wybierasz? - zawołał do niej. - Bądź ostrożna. Pamiętaj o Hartym. Tymczasem ona znalazła się już przy drzwiach
wejściowych i zaczęła je szarpać.
Niestety, były zamknięte na klucz. Mogła się tego domyślić.
Berg wyszedł z pokoju do hallu.
- Ależ, Christine! Nie wolno ci tracić głowy, bo to nas zgubi.
Zamarła na chwilę. Jego ton wydawał się szczery. A jeśli się pomyliła... Jeśli rzeczywiście nazywał się Reidar Lie i był zupełnie niewinny?
Nie miała jednak czasu na dłuższe rozważania. Zaczęła układać swój plan. Myśli przelatywały jej szybko przez głowę. Powinna wywabić go z domu. Do samochodu. Tam będzie mogła mu uciec i schować się w ciemnym lesie.
- Musimy się stąd wydostać! - zawołała z na poły autentyczną, a na poły udawaną histerią. Nie wytrzymam tu ani chwili dłużej! Nie zniosę myśli, że on tu gdzieś jest. Musimy natychmiast odjechać!
- Kochana, ja nie mam klucza. Czy nie rozumiesz, że zamknął nas od zewnątrz? Nie wydostaniemy się stąd. Nic nam nie grozi, jeżeli będziemy się trzymać razem.
Jego głos brzmiał bardzo przekonująco i w zdradziecki sposób kusząco. Sprawiły to całe lata doświadczeń z kobietami. Wiedział, w jaki sposób postępować z łatwowiernymi, spragnionymi miłości gęsiami. Christine poczuła krótkotrwałe oszołomienie i już miała zamiar się poddać, gdy nagle przypomniała sobie o piwnicy.
Właśnie w tym momencie wyciągnął w jej kierunku rękę i delikatnie położył na jej ramieniu. Obejrzała się za siebie i rzuciła się w stronę kuchni. Zbiegła po schodach do piwnicy i po omacku
zaczęła szukać w ciemnościach jakichś drzwi. Tam musiały być jakieś drzwi! Widziała przecież na schodach wiodące stamtąd ślady...
Kiedy przed chwilą „Reidar” wyciągał w jej kierunku rękę, ogarnęło ją gwałtowne uczucie odrazy. Całe jej ciało zdawało się krzyczeć: „Nie dotykaj mnie”.
Mimo że jego głos brzmiał jak balsam, nie docierał już do jej wnętrza. „Reidar” nie miał już nad nią władzy.
W końcu odnalazła drzwi. Były zamknięte na klucz.
Jedno trzeba mu przyznać: nie przeoczył niczego. Christine zaczęła rozpaczliwie szarpać klamkę i wtedy usłyszała na schodach jego kroki.
- Christine?
Przez chwilę zamarła w bezruchu, drżąc z napięcia i przerażenia, po czym bezgłośnie przekradła się w jakiś kąt, w którym, sądząc po zapachu, przechowywano ziemniaki.
Na zewnątrz w dalszym ciągu padał ulewny deszcz. Tutaj na dole w piwnicy było go słychać jeszcze wyraźniej.
- Christine? Odpowiedz mi, gdzie jesteś? Przecież to ja, Reidar! Chyba się mnie nie boisz?
Christine bała się oddychać. Przez kilka sekund panowała śmiertelna cisza. Jedynym odgłosem, jaki docierał, był szmer padającego na dworze deszczu. - Christine!
Jego głos zabrzmiał tym razem inaczej. Nie
było już w nim nuty łagodnej wyrozumiałości, lecz groźba i pewna doza strachu.
Christine zdała sobie sprawę, że nie ma przy sobie swojej torby. Gdzie...? Musiała upuścić ją jeszcze w hallu.
Poczuła, że czegoś jej brakuje. Wydawało jej się, że straciła część samej siebie, znajomy punkt, w którym mogła znaleźć oparcie.
Na betonowej posadzce rozległy się niepewne kroki. Jego ręce po omacku szukały drzwi. Na szczęście w piwnicy panowała ciemność. Christine modliła się w duchu o to, by nie było tu kontaktu, który „Reidar” mógłby znaleźć, bo to oznaczałoby jej koniec.
Uniosła się lekko. Miała wrażenie, że od pulsującej w uszach krwi popękają jej bębenki. Drżąc ze strachu, próbowała wytężyć wzrok i przeniknąć panujące wokół ciemności.
Usłyszała, że potknął się o coś i upadł niemalże na nią. Gwałtownie zerwała się na nogi i rzuciła się w kierunku schodów. Zanim zdążył się pozbierać, Christine była już na górze.
Zatrzasnęła drzwi od piwnicy i odruchowo sięgnęła, by przekręcić klucz, ale oczywiście go nie znalazła. Światło w kuchni i w hallu było zgaszone, a ona nie miała czasu szukać wyłączników. Ogarnięta paniką, zrobiła coś naprawdę w tej sytuacji głupiego: postanowiła przytrzymać drzwi, by uniemożliwić mu wydostanie się z piwnicy. Było to oczywiście szaleństwem, ale w tej chwili nie potra
fiła trzeźwo myśleć.
- Christine! - rozległ się wrzask „Reidara” z drugiej strony drzwi, które zaczęły ustępować pod jego naciskiem. - Co cię do diabła opętało?
- To ty jesteś Harry Berg, wiem o tym - wyszlochała. - Nie próbuj zaprzeczać.
Zaskoczony faktem, że został zdemaskowany i że udało się to takiemu ptasiemu móżdżkowi, zwolnił na chwilę nacisk na drzwi. Christine wykorzystała ten moment, by stamtąd uciec.
Opętana strachem i niezdolna do rozsądnego myślenia, podbiegła do najbliższego okna, które dostrzegła w hallu. Udało jej się wymacać haczyki, ale rama okazała się do tego stopnia zmurszała, że nie dała się ruszyć z miejsca, szyby natomiast były zbyt małe, by się przez nie przedostać.
Christine szlochała, przerażona. Usłyszała, że wydostał się już z piwnicy i ciężkimi, szybkimi krokami zmierza w jej kierunku. Nie mogła mieć już żadnych wątpliwości co do jego zamiarów...
Próbowała zrobić unik, ale nie było na to miejsca. Jego dłonie chwyciły ją wpół, lecz w tej samej chwili poczuła tak wielką odrazę i taki nagły przypływ sił, że zdołała się mu wyrwać. Usłyszała chrzęst rozrywanego materiału. Która siła jest większa? pomyślała. Ta, której źródłem jest śmiertelny strach, czy też ta, która wynika z wściekłości i chęci, a może potrzeby, zabijania?
Miał nad nią oczywiście przewagę fizyczną, lecz nie zamierzała się poddawać. Myślami pobiegła do
matki, która bez niej zostałaby zupełnie sama, zdana na łaskę pielęgniarek w jakimś domu opieki. Matka była na to zbyt żywotna.
Christine pobiegła schodami na piętro. Kroki Harry'ego Berga rozlegały się tuż za nią. Nagle rzucił się do przodu i złapał ją za nogę. Oboje upadli. Christine wczepiła się kurczowo w poręcz, podczas gdy on nie był w stanie się ruszyć, by nie puścić przy tym jej nogi.
Słyszała swój własny urywany oddech i wiedziała z przerażającą pewnością, że nie uda jej się uniknąć losu, jaki „Reidar” dla niej przeznaczył. Mogła co najwyżej zyskać nieco więcej czasu, lecz na tym koniec.
- Jak ci się to udało? - syknął z nienawiścią i pewnym niedowierzaniem. - W jaki sposób wpadłaś na to, kim jestem?
- Dzięki tysiącom drobiazgów - zmusiła się do odpowiedzi, z całych sił pragnąc go upokorzyć. Zaklął.
- A więc wiedziałaś od dawna? - Oczywiście.
Nie było to prawdą, ale...
- I mimo to przyjechałaś tu. Naprawdę myślałaś, że sama zdołasz mnie ująć? Doprawdy, masz o sobie wysokie mniemanie.
- Pod tym względem jesteśmy do siebie podobni. Naprawdę sądziłeś, że mam ochotę pójść z tobą do łóżka?
Usłyszała, że wydaje z siebie nieartykułowany
dźwięk, i poczuła, że silniej ściska jej stopę. - To dlatego się nie przebrałaś?
- Właśnie - skłamała tak zmęczona, że z trudem wydobywała z siebie jakiekolwiek słowa.
Czy rzeczywiście było to kłamstwem? Czy kiedykolwiek poszłaby do łóżka z mężczyzną, którego nazywała Reidarem Lie?
Nagle uświadomiła sobie jasno, że nie zrobiłaby tego. Nigdy jej tak naprawdę nie podniecał. Nie był w jej typie, choć z pewnością okazał się bardziej pociągający niż mężczyzna, którego na początku uważała za Harry'ego Berga. Człowiek, który w tej chwili leżał na schodach, dysząc żądzą mordu, wydawał się jej... zbyt miękki. Zbyt chłopięcy. Christine nigdy nie byłaby wstanie pokochać kogoś tak niedojrzałego, potrzebowała mężczyzny.
Co to za myśli, gdy człowiek lada chwila ma rozstać się z życiem?
Oboje odzyskali nieco sił. Harty Berg uznał, że w tej pozycji nic nie zdziała, i zwolnił jej stopę. Nie miało to w tej chwili większego znaczenia. Mała gra w kotka i myszkę mogła okazać się nawet dość zabawna.
Christine zachowała się jednak w nieoczekiwany dla napastnika sposób. Gdy poczuła, że jest wolna, odwróciła się błyskawicznie i zepchnęła go nogami ze schodów.
Harry Berg, z krwawiącym nosem, przewrócił się do tyłu. Ból i poniżenie wywołały w nim białą gorączkę. Zaryczał jak wół i rzucił się w pogoń.
Christine zdążyła tymczasem podnieść się na nogi i była już prawie u szczytu schodów, gdy ponownie udało mu się ją chwycić i pociągnąć za sobą w dół. Stoczyli się po stopniach: ona próbowała się uwolnić, on zaś starał się zacisnąć dłonie na jej szyi.
Walka była długa i wyczerpująca. Harry Berg ucierpiał jednak przy upadku bardziej. Przez krótką chwilę, gdy oparł się na rozbitej ręce, odczuł tak ostry ból, że musiał zamknąć oczy i zwolnić nieco uściska
Christine, z trudem łapiąc powietrze, ponownie zaczęła wspinać się po schodach. To już koniec, pomyślała. Więcej nie zniosę...
W tym momencie wydało jej się, że słyszy przed domem samochód, a nawet kilka. Halucynacje, przemknęło jej przez głowę. Marzenia. Minie jeszcze dużo czasu, zanim zdąży tu dotrzeć policja z Oslo.
Dźwięk ten dodał jej jednak trochę odwagi i z nowymi siłami kontynuowała wspinaczkę.
Słyszała, że Harty jest tuż za nią. Nic nie mogła na to poradzić. Czuła w ustach smak żelaza, nie wiedziała jednak, czy to krew, czy też oznaka wyczerpania.
Chwilę później przez jedno z okien wpadł do wnętrza snop światła. Harty Berg zaklął głośno, odwrócił się i zbiegłszy po schodach, skierował się do piwnicy.
Christine opadła na stopnie, przytrzymując się
poręczy i starając się nie zemdleć.
Drzwi prowadzące do piwnicy otwarły się ze zgrzytem, podczas gdy przed domem rozległo się trzaskanie drzwiczek samochodowych oraz donośne, podniecone głosy.
Christine wydawało się, że słyszy samą siebie. - Piwnica! Ucieknie przez drzwi do piwnicy! Nie miała jednak pewności, czy rzeczywiście to
powiedziała, a poza tym i tak nikt nie mógł jej usłyszeć. Byli przecież na zewnątrz.
Drzwi wejściowe otwarły się z hukiem i do hallu wpadły ciemne, zmoczone deszczem postacie.
- Tu ńa schodach ktoś siedzi! - zawołał nieznajomy głos.
Zapaliło się światło.
- Coś takiego - powiedział ktoś inny - musiała się tu stoczyć zażarta walka.
W końcu udało się jej odzyskać mowę i powtórzyć to, co powiedziała przed chwilą o drzwiach do piwnicy.
- Policja z Oslo nie mogła jeszcze dotrzeć... dodała niewyraźnie.
- Nie jesteśmy z Oslo, jesteśmy stąd - odpowiedział jeden z policjantów, po czym wszyscy zniknęli na schodach do piwnicy.
Christine otarła krew cieknącą jej z nosa i odgarnęła z oczu włosy. Uniosła powoli głowę i spojrzawszy w dół schodów, chwiejnym krokiem zaczęła schodzić wprost ku wyciągniętym ramionom komisarza Bakkena, który szedł jej na spotkanie.
Oparła policzek na jego mokrym, zimnym płaszczu przeciwdeszczowym i poczuła się w końcu bezpieczna.
- Piwnica - powiedziała tępo. - On...
- Tak, tak - uspokoił ją. - Zaraz go złapią.
- Jak się tu dostałeś? - wymamrotała. Czuła, że jego silne ramiona działają na nią kojąco i nie pozwalają osunąć się na podłogę.
- Wyjechałem natychmiast po naszej rozmowie. Nie mogłem ci powiedzieć, że to Harry Berg. Mogłabyś się zdradzić, a wtedy byłoby z tobą źle. Nie sądziłem, by groziło ci jakieś szczególne niebezpieczeństwo, ale na wszelki wypadek zawiadomiłem miejscową policję. Jak wiesz, chcieliśmy, by wpadł w swoją własną pułapkę. Próbowałem cię jednak ostrzec, więc poprosiłem, abyś była rozważna.
- .Tak - powiedziała. - Dziękuję. Ale dlaczego przyjechałeś tu osobiście? Chyba poradziliby sobie z nim sami?
- Nie podobała mi się myśl, że mogłabyś spędzić z nim tutaj noc - odpowiedział obojętnie. - W końcu to morderca.
Serce Christine zabiło odrobinę zbyt mocno, choć przecież nie mógł mieć na myśli nic poza tym, co właśnie powiedział. Nie mogła sobie pozwolić, by znów budować zamki na piasku. Z drugiej strony wspaniale było czuć wokół siebie jego ramiona.
- Muszę przyznać, że jestem trochę wstrząśnięty tym, co tu zaszło - dodał. - Odkryłaś, kim jest, i zdradziłaś się z tym?
- Właściwie nie - powiedziała szczękając zębami. - Chociaż w pewnym sensie tak. Przywiózł mnie tu tylko po to, żeby... żeby mnie zabić.
Kolana ugięły się pod nią ponownie, lecz Bakken trzymał ją mocno. Teraz, gdy było już po wszystkim, przyszła reakcja. Zabić...
Bakken skinął głową.
- Przez całą drogę tutaj nie opuszczał mnie niepokój - powiedział powoli. - Chociaż nie powinien mieć żadnego powodu, by to zrobić, prawda?
- Tak, w końcu też do tego doszłam - w głosie Christine brzmiało zdumienie. - Chodzi mi o to, że on nie należy do ludzi, którzy zabijają dla przyjemności.
- Nie, jest raczej dość ostrożny. Ale chodźmy stąd, chyba chcesz wydostać się wreszcie z tego okropnego domu.
- Tak, chcę - westchnęła.
Zaprowadzono ją do samochodu komisarza. Jeden z policjantów poszedł po jej torbę i inne rzeczy, a Bakken pomógł jej założyć buty, które zgubiła w ferworze walki. Ona sama, skrajnie wyczerpana, nie była w stanie zrobić czegokolwiek. Siedziała tylko w samochodzie ze zwieszonymi ramionami tak, że komisarz musiał jej nawet zapiąć pasy bezpieczeństwa.
- Złapaliście go? - zwrócił się do policjanta.
- Jeszcze nie, ale znamy okoliczne lasy lepiej niż on i mamy przy sobie lampy o dalekim zasięgu. Bakken skinął głową i zapalił silnik.
- Jak ja wyglądam! - zawołała wstrząśnięta Christine, ujrzawszy się w lusterku wstecznym.
Miała potargane włosy, ubranie i twarz pobrudzone ziemią z piwnicy, podartą sukienkę...
- Słyszę, że zaczynasz wracać do siebie - zaśmiał się. - To dobrze. Ale jedźmy już, ogarniesz się później.
Auto wytoczyło się powoli z podwórza, gdzie stało zaparkowanych kilka wozów policyjnych. Jak wspaniale było znaleźć się obok Bakkena w ciepłym wnętrzu samochodu! Nawet deszcz za szybą i las ciągnący się po obu stronach drogi wydawały się przyjazne.
Oddalali się coraz bardziej od tego znienawidzonego miejsca, którego nie chciała widzieć już nigdy więcej. Christine pragnęła zapomnieć o tym domu i o Hartym Bergu, który teraz błądził gdzieś po mokrym od deszczu lesie.
Zdążała z powrotem do świata jasności, siedząc tak obok komisarza, do którego miała absolutne zaufanie i którego towarzystwo napawało ją otuchą.
Czuła, że wraca do życia.
ROZDZIAŁ IX
- Odetchnęłaś z taką ulgą - stwierdził Bakken, gdy znaleźli się na głównej drodze.
- Tak - wyrwało się jej. - Tak się cieszę, że przyjechałeś.
- Kiedy do mnie zadzwoniłaś, prośbę w twoim głosie zrozumiałem w ten sposób, że nie chcesz być sam na sam z mężczyzną, którego uważałaś za Reidara Lie - powiedział z powagą w głosie.
- Tak było.
- Nie spodobało mi się, gdy usłyszałem, że nie ma tu jego krewnych. Muszę ci jednak wyznać, że wiedziałem więcej. Odczułem dużą ulgę, gdy zadzwoniłaś i powiedziałaś mi, gdzie jesteście, bo właśnie dostałem raport, z którego wynikało, kto był rzeczywistym właścicielem tego czerwonego samochodu w wąwozie. Wszystko stało się j asne z chwilą, gdy dowiedzieliśmy, że jest zarejestrowany na nazwisko prawdziwego Reidara Lie.
- Ach, tak - odrzekła. - Postąpił bardzo głupio, mam na myśli Harry'ego Berga, nie mówiąc, że pożyczył swój samochód przyjacielowi.
- Nie mógł tak powiedzieć. Pamiętasz, jak py
tałem Berga o numer tego czerwonego samochodu? Nie znał go, a przecież powinien, gdyby wóz stanowił jego własność. Poza tym odnalezienie prawdziwego właściciela byłoby jedynie kwestią czasu.
- Ach, tak - powiedziała znowu. Dla jej skołowanego umysłu była to zbyt duża dawka logiki. - Ale... przecież Harty Berg zadzwonił na komisariat, a dyżurny policjant o niczym nie wiedział.
- Ależ tak, wiedział. Miał tylko rozkaz, aby nikomu o tym nie mówić.
- Aha - mruknęła, chociaż tak naprawdę nic nie rozumiała.
- No a teraz - odezwał się Bakken - opowiedz mi swoją wersję.
Christine zaczerpnęła głęboki oddech.
- W tej chwili nie mam chyba dość sił, by cokolwiek opowiadać. Najchętniej wcale bym na ten temat nie mówiła.
- Rozumiem, jesteś w dalszym ciągu w szoku.
- Gdybym tylko wiedziała, dlaczego! - jęknęła. Dlaczego musiał mnie zabić?
- To zrozumiałe, że jesteś wytrącona z równowagi - powiedział cicho.
- Wcale nie jestem wytrącona z równowagi. Nie martw się, nie mam zamiaru wybuchnąć płaczem. Jestem oczywiście zawiedziona, ale przede wszystkim jestem zła, wręcz wściekła, po części na niego, a po części na siebie samą.
Bakken przesłał jej zadziwiająco przyjazny uśmiech i nagle wydał się jej naprawdę ludzki.
- To zdrowe uczucie - stwierdził. - To znaczy, gdy jest się złym na siebie samego.
- Jak mogłam myśleć, że jest pociągający?
- Cóż, nie ma w tym nic dziwnego - odpowiedział spokojnie. - Mnie również wydał się sympatyczny. - Tak? Wydawało mi się, że go nie lubisz.
- Racja, dlaczego miałbym go lubić? - Ale...
Christine zrezygnowała z prób doszukiwania się w słowach Bakkena jakiegokolwiek sensu. Przez pewien czas siedziała w milczeniu, lecz po chwili ponownie ogarnęła ją złość.
- I pomyśleć, że prosił mnie.., aby mógł spać ze mną w jednym łóżku.
- Udało mu się? - spytał sucho.
- Nie, nie zdołałam się rozebrać. Był na tyle taktowny, że obiecał poczekać na zewnątrz. A ja po prostu siedziałam na łóżku, trzymając w ręku moją najlepszą koszulę nocną. Siedziałam jak sparaliżowana, jak... Nie mogłam się do tego zmusić, komisarzu Bakken.
- Wolę, gdy mówisz do mnie John. Komisarz brzmi dość sztucznie. Czy to dlatego jesteś na siebie taka zła? Że przeszła ci koło nosa taka szansa?
- Nie, co też ci przyszło do głowy! Później byłam wprost szczęśliwa, że nie mogłam się na to zdecydować. Jednakże, gdy tak siedziałam na łóżku, czułam się strasznie głupio, chyba rozumiesz. Nie wiedziałam wtedy przecież, że to on jest Hartym Bergiem. Był tylko bardzo sympatycznym młodym
człowiekiem, który wyznał mi miłość, a ja zdawałam sobie sprawę z faktu, że mając trzydzieści dwa lata mogę już nigdy więcej nie mieć takiej szansy. I mimo to nie mogłam. Po prostu nie był to ten właściwy, komisarzu Bakken... to znaczy John.
Christine spojrzała na swego współtowarzysza kątem oka i wydało się jej, że dostrzega na jego ustach cień zdradzającego zadowolenie uśmiechu. Choć z drugiej strony musiała się pomylić. Bakken się przecież nie uśmiechał. Był bardzo poważnym człowiekiem, prawdopodobnie pozbawionym poczucia humoru.
- Co powiedział, gdy zobaczył, że się nie przebrałaś?
- Było widać, że się rozzłościł, ale nadal zachowywał się bardzo miło. Miał chyba zamiar strasznie mnie upokorzyć.
- Dowodzi to tylko jego paskudnego charakteru. Chciałem powiedzieć, że ty, Christine, jesteś osobą, którą trzeba chronić przed upokorzeniami, prawda?
- Być może - odrzekła powoli, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza.
- Chodzi mi o to, że łatwo cię zranić, nieprawdaż? Już sama twoja sytuacja życiowa jest wystarczająco trudna. Tak wiele jest bezimiennych osób, które z największą pokorą troszczą się o swoich najbliższych, poświęcając dla nich swoją młodość. I co za to otrzymują od sąsiadów, od otoczenia? Drwiny, oto co otrzymują. I pełną wyższości pogardę. „Ta stara panna nigdy chyba nie złapie żadnego fa
ceta!” Słyszałem w życiu wiele takich komentarzy. Triumfujące żony, którym udało się zdobyć męża, a które nie kiwną nawet palcem, by pomóc swoim rodzicom. Uważam, że nie ma ludzi dzielniejszych nad tych, którzy odciążają społeczeństwo, zapewniając swoim bliskim opiekę w domu.
- Dziękuję - powiedziała Christine zmęczonym głosem. - To bardzo miłe z twojej strony. Byłeś zresztą niezwykle sympatyczny dla mojej matki, gdy odwiedziłeś mnie w domu. Jeszcze ci za to nie podziękowałam.
- O czym ty mówisz? - rzucił z lekkim poirytowaniem. - Nie oczekiwałem podziękowań za rzecz tak oczywistą. A więc nie zakochałaś się w tym Harrym Bergu? - odezwał się po chwili milczenia. - Albo, jak go nazywałaś, Reidarze Lie?
- Nie, na to pytanie mogę z pewnością odpowiedzieć „nie”. Byłam oszołomiona podziwem mężczyzny. Sam wiesz, nie byłam pod tym względem rozpieszczona i... Cóż, muszę z niechęcią przyznać, że jeżeli ktoś w moim wieku jeszcze się nigdy nie całował, to z dość dużą łatwością przychodzą mu fantazje. Człowiek zdaje sobie sprawę, że nie ma już przed sobą tak wielu lat, i jakby zmusza sam siebie, by mu się to podobało. Rozumiesz?
Bakken uczepił się tego, co właśnie powiedziała o pocałunkach.
- A więc cię pocałował? - Tak.
- I co?
- Jak to „i co”? - niemal warknęła. - Byłam zażenowana, oto cała moja reakcja. Cieszyłam się, że ktoś mnie pocałował, ale byłam niezwykle zakłopotana. Czułam, że to nie to.
Jeden z nielicznych mijających ich z naprzeciwka samochodów miał włączone długie światła i oślepił ich zupełnie.
- O, ten - powiedział Bakken automatycznie. Musimy go zatrzymać.
W tym samym momencie przypomniał sobie, że nie jest na służbie.
- Czy w dalszym ciągu jesteś zła na siebie?
- Tak, jestem. Za to, że wpatrywałam się w niego pełnym podziwu wzrokiem. Za to, że nie przejrzałam jego gry dużo wcześniej i nie mogłam mu dać prztyczka w nos, od którego porządnie zabolałoby go jego własne ja. Chociaż udało mi się powiedzieć, że nigdy nie miałam zamiaru iść z nim do łóżka. Wydaje mi się, że bardzo go to ubodło. Nadal jednak jestem tak wściekła na niego za to, co zrobił tym wszystkim samotnym, nieszczęśliwym kobietom, że aż wszystko się we mnie gotuje.
Wyjął z kieszeni chusteczkę i podał jej.
- Takie rozgoryczenie i wszystko to, co przeżyłaś dzisiejszej nocy, musi prędzej czy później wyzwolić jakąś reakcję. Przedwczoraj zniszczyłem ci chusteczkę. A może to było wczoraj? Straciłem już rachubę czasu. Teraz twoja kolej, by zniszczyć jedną z moich. Weź ją, będzie ci potrzebna.
Przyjęła chusteczkę ze śmiechem, który przero
dził się w czkawkę. Tak niewiele było jej potrzeba, po prostu odrobiny troskliwego zainteresowania...
Odwróciła się tyłem do Bakkena i rozpłakała się tak gwałtownie, że poczuła ból w piersiach i w gardle. - Dobrze, o to chodziło - stwierdził trzeźwo i nie
odezwał się już więcej do momentu, gdy tuż przed Oslo Christine wytarła nos i ostatnie łzy.
- Przepraszam. Dziękuję ci. Jesteś taki miły, John, a ja nazywałam cię zimną rybą, wyniosłym zarozumialcem i wszystkim innym, co mi tylko przyszło do głowy.
- A ja myślałem, że to ty jesteś z lodu. - Spojrzał na nią zdziwiony. - Sprawiałaś wrażenie tak wyniosłej, że strach było otworzyć usta, by nie otrzymać jakiejś druzgocącej odpowiedzi.
Christine spojrzała na niego i, jak to się pięknie mówi, uśmiechnęła się przez łzy. Choć z drugiej strony wątpiła, czy można być piękną, gdy płakało się całą drogę z Hakadal do Oslo.
- Sądzę, że oboje się myliliśmy - powiedziała ciepło.
- Oczywiście - potwierdził, nie odrywając wzroku od drogi. - Posłuchaj, odwiozę cię do domu, ale najpierw chciałbym zajrzeć na komisariat. Muszę się jak najszybciej dowiedzieć kilku drobiazgów.
- Jasne.
- Gdy się już porządnie wyśpisz, czy mogłabyś zajrzeć jutro do mojego biura, żebyśmy mogli sporządzić stosowny raport?
- Z przyjemnością - rzuciła spontanicznie.
Spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Pisanie raportów nie było raczej najprzyjemniejszym sposobem spędzania czasu. W końcu jednak zrozumiał.
- Zrobiło mi się ciepło wokół serca - wyznał.
- Co...? Ach - westchnęła cicho, gdy dotarło do niej, co przed chwilą powiedziała.
Nie odezwał się już więcej, lecz przez całą drogę do centrum z jego ust nie schodził łagodny uśmiech.
W komisariacie przeżyli szok.
Poinformowano ich, że Harry'emu Bergowi udało się uciec jednym z samochodów zaparkowanych przed domem na wsi. Można było przypuszczać, że pojechał w stronę Oslo.
- Och, nie, czy nigdy nie pozbędziemy się tego potwora? - jęknęła Christine.
Bakken nie tracił czasu. Zadzwonił do mieszkania Christine i poprosił pielęgniarkę, by zabrała panią Lyngmo w bezpieczne miejsce, najlepiej do siebie. Wysłał też policjanta, który miał je eskortować.
Christine miała zamiar zaprotestować i powiedzieć, że wyciągnięcie jej matki z łóżka w środku nocy jest niemożliwością. Po chwili jednak uświadomiła sobie, że właściwie noc dobiegła już końca. Zza okien dochodziły odgłosy budzącego się miasta.
- A ty - zwrócił się do niej Bakken - nie możesz oczywiście wracać do domu. Nie wiemy, jakie zamiary ma w tej chwili Harry Berg, chociaż prawdopodobnie nie grozi ci jakieś większe niebezpieczeństwo. On jest bardzo ostrożnym graczem.
Z drugiej strony wściekłość wywołana twoją „zdradą” mogła go zaślepić, nie chcę więc, żebyś przebywała teraz w znanym mu miejscu. Potrzebujesz; rzecz jasna, snu, musisz być zupełnie wyczerpana...
Zastanowił się przez moment.
- Hotel też nie jest najlepszym miejscem... Pojedziesz do mnie - zadecydował, patrząc na nią swoim przenikliwym wzrokiem. - Będę przynajmniej wiedział, gdzie jesteś. Poza tym mam wolne, więc będę cię mógł popilnować.
Zgodziła się, lekko oszołomiona. Prawdę mówiąc, była ciekawa jego życia prywatnego. W dalszym ciągu nie wiedziała, czy jest żonaty, lecz myśl, że mogłoby tak być, nie wydała jej się miła.
Mieszkał niedaleko komisariatu w starej, dość przyzwoicie utrzymanej kamienicy. Był to dom nie za brzydki i nie za piękny, jakich w Oslo tysiące.
Na drzwiach do mieszkania na trzecim piętrze znajdowała się tabliczka: „John Bakken, komisarz”. Teraz... dowie się wszystkiego.
Gdy tylko znaleźli się w małym, ciasnym przedpokoju, zorientowała się, że jest to mieszkanie samotnego mężczyzny. Dzięki Bogu, przeleciało jej przez głowę. Wszystko było czyste i schludne, ale dawał się zauważyć brak kobiecej ręki.
Mieszkanie okazało się nieduże. Średniej wielkości pokój dzienny z tradycyjnymi meblami: skórzaną kanapą, fotelem i niską ławą, zarzuconą wszystkim, co mężczyzna musi mieć pod ręką.
Zgarnąwszy pospiesznie papierosy, książki krajoznawcze, gazety oraz kilka notesów, zaprosił ją, by usiadła na sofie.
- Jesteś głodna? - zapytał niepewnym tonem, typowym dla osób, które nie mają zbyt wiele zapasów w lodówce.
- Nie, dziękuję, zadowolę się jednym z tych jabłek...
- Oczywiście, proszę - odpowiedział z ulgą. Przygotuję ci posłanie w sypialni. Sam położę się na chwilę tu na sofie, nie musisz się obawiać moich odwiedzin.
- Nie, ale...
Urwała w pół słowa, czując, że się mocno czerwieni.
Bakken zatrzymał się i spojrzał na nią. - Chciałaś coś powiedzieć?
- Nic takiego, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Podszedł do niej.
- Nie, chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć, co o mnie myślisz, i nie bój się powiedzieć prawdy. Usłyszałem już w życiu niejedno, więc jestem zahartowany.
Rozgniewana Christine przestała kontrolować swoje słowa.
- Co ry sobie myślisz? Nie dalej jak dobę temu wmówiłam sobie, że zakochał się we mnie mężczyzna, i zaślepiona tym faktem dałam się wywieźć na odludzie. To, że później doszłam do wniosku, iż nie chcę mieć z nim nic do czynienia, jest tu bez znaczenia. Czy chcesz, żebym teraz wyznała, że spodo
bał mi się inny? Wydaje ci się, że jestem taka zmienna, że wręcz oszalałam na punkcie męskiego towarzystwa?
- Nic takiego nie miałem na myśli, Christine - powiedział z autentycznym smutkiem w oczach. - Wydawało mi się, że chcesz mi powiedzieć, że mnie nie znosisz.
A co właściwie powiedziałam? pomyślała przybita.
- Ja... ja przez cały czas tak bardzo żałowałam, że mnie nie lubisz! - zawołała, zakrywając twarz dłońmi. - Przecież wiesz, że ja cię lubię.
- Nie, ale marzyłem, że mnie polubisz. Promyk nadziei zajaśniał mi dopiero w chwili, gdy prosiłaś mnie przez telefon, żebym przyjechał. Wmówiłem sobie, że słyszę w twoim słabym głosie coś więcej niż tylko prośbę o pomoc, skierowaną do pierwszego lepszego policjanta.
- Tak było - skinęła głową, wciąż zasłaniając twarz. - Myśl o tym, że być może będę musiała dzielić łóżko z tym typem, wywołała we mnie panikę. Pragnęłam, żebyś przyjechał właśnie ty.
Poczuła, że delikatnie odsuwa jej zakrywające twarz dłonie.
- A co miałaś zamiar powiedzieć przed chwilą? Kiedy powiedziałem, że nie musisz się bać moich odwiedzin?
Odwróciła głowę.
- Christine - przemówił łagodnym tonem. - Nie miałem zamiaru wyprowadzić cię z równowagi.
Chciałem ci tylko wyznać, że od chwili naszego pierwszego spotkania myślałem o tobie dzień i noc. Miałem nadzieję, że chciałaś mi powiedzieć: „Wcale się tego nie boję, wręcz przeciwnie”. Czy tak było?
Minęło kilka sekund, nim udało się jej odpowiedzieć.
- Tak, coś w tym rodzaju.
Słysząc to, Bakken wziął ją w ramiona, tak samo jak to zrobił tam na wsi, po czym zamarł bez ruchu z twarzą zanurzoną w jej włosach. Christine nie opierała mu się. Wdychała tylko zapach jego skóry. Była przerażona, a zarazem szczęśliwa.
Po chwili Bakken ją puścił. - Teraz możesz iść spać.
- John...
- Tak? - Odwrócił się w stronę drzwi prowadzących do sypialni.
- Tym razem poczułam się lepiej.
- Też mi się tak wydaje - skinął głową. Przygotował jej świeżą pościel i powiedział, że może się położyć.
- Śpij tak długo, jak zechcesz, Christine. Nikt ci nie będzie przeszkadzał.
- Obudź mnie, gdy sam będziesz wstawał.
- Dobrze. Dobranoc, a może raczej dzień dobry? Uśmiechnęła się. Wszystko wydało się teraz o wiele łatwiejsze. Wyjęła z torby swoją piękną koszulę nocną i przypomniała sobie niechęć, jaką wcześniej odczuwała przed jej włożeniem. Teraz nic
jej w tym nie przeszkadzało. Przeciwnie. Gdy już włożyła koszulę i stojąc obok łóżka gładziła dłonią delikatny materiał, uświadomiła sobie, że nie ma nic przeciwko temu, by wszedł teraz John Bakken i zobaczył, jak pięknie wygląda.
Albo żeby u niej został.
Było jednak za wcześnie, by powiedzieć to głośno.
Za każdym razem, gdy Harry Berg przypominał sobie Christine Lyngmo, przed oczami pojawiały mu się czerwone płaty.
On, który zawsze tak pedantycznie dbał o swój strój - robiło to wrażenie na kobietach - musiał teraz marnować tyle czasu, próbując doczyścić ubranie i pozszywać podarty materiał. Wszystko przez tę szaleńczą ucieczkę przez mokry i ciemny las. Upadł, uderzając się w głowę, i skaleczył się w rękę. A winna temu ta głupia gęś.
Udało mu się jednak oszukać gliniarzy. Podczas gdy oni ganiali za nim po lesie, on się przedostał z powrotem do zagrody i zabrał jeden z prywatnych samochodów, w którym pozostawiono kluczyki. Nie mógł wziąć wynajętego przez siebie auta, nie był taki naiwny, a poza tym zablokowały go radiowozy.
Zanim gliniarze zdążyli się obejrzeć, był już w drodze do Oslo.
Wspaniale było porzucić wreszcie tę cholerną dystyngowaną mowę. Musiał w to wkładać tyle wy
siłku, choć z drugiej strony się opłacało. Uśmiechnął się na myśl o wszystkich babach, które udało mu się nabrać.
Jego myśli wróciły do Christine Lyngmo i świat znowu wydał się ponury. W jaki sposób, u diabła, udało się jej go oszukać? Jego! Głupia gęś, jedna z najgorszych, jakie spotkał. Stara panna, która nigdy nie miała faceta, a tu...
Nie, myśl ta była tak dokuczliwa, że nie wpływała dobrze na jego ciśnienie.
Ale on ją dostanie! Niech Bóg ma ją w swojej opiece, gdy on dostanie ją w swoje ręce! Tego jej nie przepuści. Nie on, Harty Berg, który bawił się w to od ośmiu lat i nie wpadł ani razu. A teraz ta głupia stara panna!
Samochód zostawił na jednej z bocznych uliczek i doprowadziwszy się do porządku, wziął taksówkę do centrum. Rozsądek podpowiadał mu, że musi uciekać natychmiast, najlepiej za granicę, lecz on miał jeszcze coś do zrobienia. Nie obawiał się policjantów. Uważał ich za bandę niedorajdów, którzy zawsze szukali w złym miejscu.
Było przedpołudnie. Zmęczenie dawało mu się we znaki do tego stopnia, że oczy piekły niczym pełne piasku.
Nie miał odwagi wracać do domu, mimo że nikt nie wiedział, gdzie mieszka. Miał w tym cholernym kraju jeszcze tylko jedną rzecz do załatwienia.
Odwdzięczyć się Christine Lyngmo.
Nie mógł jednak pójść do jej mieszkania. Z pew
nością było w tej chwili pilnowane przez policję. Nie, musi ją stamtąd wywabić. Ale w jaki sposób? Albo dopaść ją na spacerze...
Gdyby tylko nie było tak przeraźliwie zimno! Harty Berg miał dość pieniędzy i kupił sobie płaszcz oraz parę wysokich butów, lecz chodzić po zalanych deszczem ulicach koło jej domu... Nie, to niezbyt przyjemna perspektywa. W pobliżu nie było nawet żadnej restauracji, gdzie można by się schronić.
Harty Berg został stworzony do wygodnego życia w luksusie. Takie miał przekonanie. Ciężka praca wydawała mu się bez sensu.
Nigdy też nie pracował, przynajmniej od czasu, gdy wyniósł się z obskurnego mieszkania w podwórzu, gdzie jego rodzice tylko pili, kłócili się i pozwalali dzieciom chodzić własnymi drogami. Dość szybko odkrył, że posiada szczególny dar oddziaływania na kobiety, i przybrał zdradzający bezradność styl bycia, na który niezwykle silnie reagowały dojrzałe, samotne panie. Z ogromną chęcią pomagały mu w jego kłopotach finansowych i zmaganiach z okrutnym światem.
Odwdzięczał się im miłością, a w każdym razie seksem, którego w jego przekonaniu potrzebowały najbardziej. W rym jednak się mylił. W rzeczywistości potrzebowały one bliskiej osoby, najchętniej mężczyzny. Harty Berg nie zdawał sobie jednak sprawy z rzeczywistego stanu rzeczy i być może dlatego nie udało mu się zaciągnąć Christine do łóżka.
Prawdopodobnie tak właśnie było, lecz Harty
Berg tego nie rozumiał.
Nie mógł też pojąć faktu, że to nie w nim Christine się zakochała. Potrzebowała tylko trochę czasu, by się zorientować, w czyją stronę kierowały się jej uczucia.
Teraz już miała pewność.
Nie wiedział jednak o tym Harry Berg. W dalszym ciągu nie potrafił zrozumieć, w jaki sposób wymknęła mu się z rąk.
Ani jedna z kobiet, które wcześniej uwiódł, nie złożyła na niego doniesienia na policję. Uwążał, że prawdopodobnie nadal go kochały.
Chodził właśnie bez celu po ulicach, gdzie z pewnością nikt by go nie szukał, gdy nagle stanął jak wryty i odwrócił się na pięcie.
Było już jednak za późno.
- Harry! Kochanie! Już wróciłeś z Londynu? Nie pozostało mu nic innego, jak tylko odwrócić się ponownie i spotkać się z tą starą jędzą, panią Melander, z którą już dawno skończył. Do diabła! To właśnie jej pieniądze wydawał w tej chwili w najlepsze.
ROZDZIAŁ X
- Złotko moje, ty tutaj? - paplała pani Melander, ściskając narzeczonego z całych sił i dusząc mdłym zapachem perfum. - A ja myślałam, że jesteś w Anglii.
Twarz Harry'ego Berga, ukrytą w jej futrzanym kołnierzu, wykrzywił brzydki grymas.
- Musiałem wrócić na krótko - wymamrotał. A ja sądziłem, że ty jesteś w Stavanger.
- Nie, przyjechałam tu, żeby obejrzeć suknię ślubną z ogłoszenia. Jest cała z różowego, błyszczącego jedwabiu i ma mnóstwo falbanek. Sam rozumiesz, że nie mogę wystąpić w białej, skoro byłam już zamężna - zachichotała. - Jest cudowna, możesz mi wierzyć.
Harry'ego przeszedł dreszcz, lecz po chwili jego twarz się rozchmurzyła. Czy Christine, ta przeklęta jędza, nie wspominała, że zna Ellen Smidt i panią Melander?
Mógł to wykorzystać.
- Moja droga - powiedział, gdy odzyskał równowagę - musimy to uczcić. Wejdźmy do tego hotelu na lunch. Mam jeszcze kilka godzin przed odlotem
do Londynu.
- Och, Harry! - zaszczebiotała.
Gdy już znaleźli się przy stoliku i pani Melander, lekko siorbiąc, jadła zupę, Harry zastanawiał się gorączkowo. Jak to zrobić, jak?
W końcu wpadł na pewien pomysł.
- Kochanie - odezwał się głaszcząc jej małe, tłuste dłonie. - Czy mogłabyś mi pomóc w pewnej sprawie? Natychmiast wyciągnęła w jego stronę ręce, wy
lizując przy tym z kącików ust resztki jedzenia. - Dla ciebie wszystko, Harry.
- Wiesz... jestem tu dlatego, że pewna zła osoba zachowała się w stosunku do mnie w sposób niegodziwy.
- Och, Harry! Że też są na świecie tacy podli ludzie!
- Tak. Chciała mnie usidlić. To znaczy zakochała się we mnie, ale ja przecież miałem już ciebie i nie chciałem mieć z nią nic wspólnego...
- Harry, mój chłopcze kochany!
Skończ z tym wreszcie, pomyślał z niechęcią, lecz udało mu się przywołać na twarz uśmiech.
- Widzisz, zaprosiła mnie do siebie pod jakimś błahym pozorem, a ja w swojej naiwności poszedłem. Okazało się, że chodzi jej tylko o to, by mnie uwieść...
- Ale oczywiście jej się to nie udało - z pewnością w głosie oświadczyła pani Melander.
- Nie, zwariowałaś? Ale wiesz, co zrobiła? - Nie?
- Zabrała mi moją aktówkę, w której miałem pewne ważne dokumenty. Było też tam trochę pieniędzy.
- Chcesz powiedzieć, że cię okradła? A to podłość!
- Nie, niezupełnie okradła. Zabrała mi aktówkę jako swego rodzaju fant, żebym musiał znów do niej przyjść.
- Ale ty tego przecież nie zrobisz?
- Nigdy w życiu. Nie chcę jej już widzieć na oczy. - Masz rację, Hariy, ale musisz przecież odzyskać swoją teczkę.
- O to chodzi i właśnie w tym możesz mi pomóc. - Ja? Ale w jaki sposób?
- Ja wiem, gdzie schowała aktówkę, natomiast ty chyba znasz tę dziewczynę.
- Ja?
- Tak, wymieniła kiedyś twoje nazwisko. Sama nazywa się Christine Lyngmo.
Pani Melander aż podskoczyła i zaczęła mówić tak głośno, że musiał ją uciszać.
- Co? Christine? Nie, nigdy bym nie przypuszczała! Chociaż teraz przejrzałam jej grę. Ta żmija nigdy nie odpisuje na listy. Pewnie dręczą ją wyrzuty sumienia. Pomyśleć tylko, że byłam jej najlepszą przyjaciółką, a ona chciała mi odebrać mojego Harry ego! - Zmrużywszy oczy, pochyliła się znów w jego kierunku. - Co chcesz, żebym zrobiła? Uczynię to natychmiast. Mam zgłosić o wszystkim na policję?
- Nie, nie, tego nie możesz zrobić. Mówiłem przecież, że nie chcę jej już nigdy widzieć. Musisz mnie tylko tam wpuścić. Wejdziesz do jej mieszkania, a ja poczekam na klatce schodowej. Niech nie przekręca zamka. A kiedy ty będziesz z nią rozmawiać, o czymkolwiek, tylko błagam, nie o mnie...
- Nie wytrzymam. Wydłubię jej oczy. - No to zapomnijmy o wszystkim.
- Nie, nie, Harry, zrobię, co chcesz. A więc gdy będę z nią rozmawiać...
- Ja wśliznę się do środka. Schowała moją teczkę w pobliżu drzwi wejściowych. Wezmę ją i szybko zniknę. Potem będę musiał od razu jechać na lotnisko Fornebu, więc tym razem nie zobaczymy się więcej, ale za to gdy wrócę...
Jego oczy były pełne obietnic i panią Melander opuściły wszelkie wątpliwości.
Tego samego ranka John Bakken odwiózł Christine do domu. Zjawiła się tam też pielęgniarka z panią Lyngmo.
- Jest pani wolna - zwrócił się Bakken do pielęgniarki. - Zostanę tu cały dzień, ale proszę wrócić wieczorem, to wszystko omówimy. Mamy nadzieję, że do tego czasu poszukiwany zostanie ujęty, więc będziecie tu bezpieczne.
Pani Lyngmo chciała się od razu położyć do łóżka, a Christine, która po drodze zrobiła w supersamie potężne zakupy, zabrała się niezwłocznie do przygotowywania lunchu.
Bakken spytał ostrożnie, czy nie mogłaby zrobić takich samych naleśników, jak podczas jego poprzedniej wizyty. Wyglądały tak wspaniale, że był wtedy bliski złamania swoich zasad.
- Nie - powiedziała Christine zdecydowanie. Nigdy nie przyrządzam tego samego dania w tak krótkich odstępach czasu. Tym razem mam zamiar podać ci kurczaka w winie i moją specjalną sałatkę, a na deser suflet z suszonymi śliwkami. Musisz bowiem wiedzieć, że znam się na jedzeniu. To chyba jedyna rzecz, do której się nadaję na tym świecie, więc chcę ci zaprezentować cały mój kunszt.
- To brzmi obiecująco - uśmiechnął się szeroko. - Kapituluję. Policjanci rzadko mają okazję oddawać się rozpuście w jedzeniu.
Pielęgniarka miała właśnie wychodzić, gdy sobie o czymś przypomniała.
- A, właśnie, jest tutaj list do Christine Lyngmo... Z listu dowiedzieli się wreszcie, dlaczego Harry Berg musiał się pozbyć Christine.
- Popatrz tylko - powiedziała do Bakkena. - Przeczytaj to! Napisał ten list, zanim się zorientował, że biorę go za Reidara Lie. Najwyraźniej kolejna z jego czarujących sztuczek.
Pielęgniarka już wyszła, a pani Lyngmo spała w swoim pokoju. Byli sami w kuchni.
- Droga Christine! Tak wielu rzeczy nie potrafię wyrazić slowami, więc postanowilem napisać... czytał na głos Bakken.
Dalej następowało sformułowane w zawoalowa
nych słowach wyznanie miłości, w które nie wierzyła ani przez chwilę, wspomnienie wieczoru spędzonego razem na koncercie i tak dalej. List był podpisany imieniem Harry.
- To wyjaśnia wszystko - stwierdził Bakken, kiwając głową. - Wyznałaś mu, że polujesz na głowę Harry'ego Berga, a on tymczasem przedstawia się tu jako Harry, z którym byłaś na koncercie. A więc to było motywem.
- Tak.
Usiadł przy stole kuchennym, zwrócony tyłem do okna, podczas gdy ona wprawnymi ruchami dzieliła kurczaka. Po raz pierwszy dostrzegła na twarzy komisarza wyraz odprężenia.
- Mama wspominała o tobie, gdy byłam u niej przed chwilą - powiedziała swobodnie. - Bardzo się cieszy, że tu jesteś. Pomyśl tylko, pamięta twoją ostatnią wizytę. Zapomniała już zupełnie o istnieniu Harry'ego i Reidara, ale wygląda na to, że ty zrobiłeś na niej wrażenie.
- Cieszę się - odrzekł Bakken cicho, śledząc wzrokiem ruchy Christine. - Może to zbyt śmiałe z mojej strony, ale dobrze mi tutaj.
- Dziękuję - wyszeptała. - Sprawiłeś mi radość tymi słowami.
- Mam zamiar przychodzić tu częściej - uśmiechnął się nieśmiało. - Czuję się tu jak w domu. To nietypowe uczucie dla samotnego funkcjonariusza.
Christine opłukała ręce, wytarła je i usiadła obok komisarza.
- Kobiety w obecnych czasach tak bardzo boją się słowa „należeć”. Mylą to z niezależnością i... nie, mówię od rzeczy.
- Rozumiem, co masz na myśli - odpowiedział z powagą. - Należeć to nie to samo, co podporządkować się.
- Właśnie! - ożywiła się. - Często tęskniłam za tym, by do kogoś należeć. Myślę, że to piękne słowo. Spojrzał na nią ze smętnym uśmiechem.
- Ale przecież musiałaś mieć wcześniej okazje, by tak się stało?
- Tak, ale...
- No nie, nie przerywaj znowu. Jesteś tak wspaniale spontaniczna, ale nie do końca. Co chciałaś powiedzieć?
- Czy mogę być szczera?
- Przecież właśnie o to cię proszę - powiedział, biorąc ją za ręce.
- No więc nigdy przedtem nie spotkałam kogoś, do kogo chciałabym należeć.
- Przedtem! - uśmiechnął się. - To mi się podoba. Myślę, że kobiety bardzo często błędnie rozumieją słowo „zależność” i sądzą, że to tylko one mają należeć do mężczyzny. A przecież to samo obowiązuje i w drugą stronę. Dwoje ludzi należy do siebie nawzajem.
- A wtedy każde z nich ma równe prawa skinęła głową Christine. - I to w o wiele większym stopniu, niż gdy obie strony walczą o równouprawnienie.
„,
- Tak - zawahał się przez chwilę. - Wspomniałaś, że nigdy jeszcze... nie miałaś mężczyzny? Nie musisz się mnie bać, Christine. Nie będę w żaden sposób na to nalegał.
- Wiem o tym. Ale ja się nie boję, John. Już nie. Jak dotąd bałam się oddać komuś całkowicie. I mam tu na myśli uczucia, a nie miłość fizyczną. Wiem jednak, że ty.., nie nadużyłbyś mojego zaufania.
- Oczywiście, że nie. Pragnę, żebyś się przede mną otwarła, lecz jednocześnie musisz się czuć zupełnie bezpieczna. Mnie również brakowało towarzysza życia. Kogoś takiego jak ty. Bardzo bym chciał, żebyś została ze mną.
Otoczenie było co prawda dość prozaiczne: stół kuchenny zarzucony warzywami, obok margaryna, garnek perkoczący na kuchence, lecz dla nich nie miało to żadnego znaczenia. Żyli w swoim własnym świecie, widzianym w oczach drugiej osoby.
Bakken otwierał właśnie usta, by coś powiedzieć, gdy nagle rozległ się dzwonek u drzwi.
- A któż to może być o tej porze? - Christine zmarszczyła czoło. - Popilnuj garnka, a ja pójdę otworzyć.
John Bakken usłyszał niewyraźne głosy dobiegające z przedpokoju, a po chwili z przyległego pomieszczenia doszedł go szczebiotliwy głos kobiety.
- Byłam właśnie w Oslo i po prostu musiałam wpaść na chwilę w odwiedziny...
Głos był ostry i o wiele za głośny. Czy przyszła tylko po to, żeby tak krzyczeć? Bakken stał nie
ruchomo. Odniósł wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Musiała to być pani Melander, wyczuł to również po tonie odpowiedzi Christine. W jaki sposób pozbędą się tej kobiety?
Tymczasem ona nieprzerwanym potokiem słów opowiadała o sukni ślubnej, o Harrym, o Londynie, o wyglądzie Christine i Bóg wie o czym jeszcze. W pewnym momencie jednak, równie nagle jak się pojawiła, stwierdziła, że musi już iść.
- No, muszę już uciekać! Trzymaj się, moja droga, i pamiętaj, żeby napisać. Tyle że następnym razem będę się nazywać Berg, a nie Melander, pamiętaj o tym. No to pa!
Oboje odetchnęli z ulgą. Bakken usłyszał, jak Christine zamyka drzwi za nieproszonym gościem, i wyszedł jej na spotkanie.
Nagle dobiegł go stłumiony szloch Christine, a zaraz potem pełen nienawiści męski głos. Zrobił kilka kroków w kierunku przedpokoju, lecz zanim zdążył tam dojść, Christine została wepchnięta do pokoju przez mężczyznę, który przytrzymywał jej z tyłu ręce.
Harty Berg.
W tej samej chwili napastnik dostrzegł komisarza Bakkena. Zaklął szpetnie, lecz nie stracił panowania nad sobą. Szybkim ruchem wyciągnął nóż.
- Jeszcze krok, a ją zabiję - powiedział ostro. Popchnął Christine jeszcze trochę do przodu i zatrzymał się.
- Ta pani musi mi za coś zapłacić - powiedział
głosem, który nie bardzo pasował do dystyngowanego skrzypka Harry'ego Berga. Oboje słyszeli, że był to głos chłopaka ze slumsów. Ma w sobie coś z aktora, pomyślała oszołomiona Christine. W jaki sposób udało mu się mnie oszukać?
John czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Próbował grać na zwłokę, zastanawiając się jednocześnie, co może zrobić.
- Miałeś pecha, że trafiłeś na Christine - odezwał się spokojnie do Harry'ego Berga. - Przechytrzyła cię.
- Nie od razu - bronił się tamten gorączkowo. Na początku sądziła, że jestem Reidarem Lie, i zakochała się we mnie.
- Nie sądzę - odpowiedział Bakken. - Christine i ja mamy się pobrać.
Mimo dramatycznych okoliczności nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wiedziała, że John próbuje zyskać na czasie, lecz uznała, że trochę za bardzo drażni Harry'ego.
Harty Berg zaczął wycofywać się w kierunku drzwi wejściowych, lecz najpierw musiał przejść przez przedpokój.
Wyraz twarzy Bakkena nie zmienił się ani trochę mimo tego, co zobaczył za plecami Berga. Przez cały czas mówił, próbując skupić na sobie jego uwagę.
Było to właściwie niepotrzebne, ponieważ Harry'ego niemal zaślepiła wściekłość, gdy usłyszał, że Christine nigdy nie była w nim zakochana. Nig
dy przedtem nie zdarzyło mu się coś takiego - kobieta nieczuła na jego urok. Harty Berg był żonaty. Porzucił żonę i dzieci już dawno, lecz nie zadał sobie nawet trudu, by przeprowadzić rozwód. Od tego czasu pozostawiał na swojej drodze tylko uwiedzione i oszukane kobiety.
A tu nagle trafiła się jedna, która twierdzi, że nigdy się w nim nie zakochała!
- Nie wierzę - powiedział. - Być może miała zamiar wyjść za ciebie, glino, ale przez pewien czas jej głowę zaprzątały inne myśli.
- Mylisz się - przerwała mu Christine. - Zakochałam się w Johnie, a jeśli chodzi o ciebie, to chciałam tylko, żebyś odpowiedział za oszustwa, jakich się dopuściłeś w stosunku do Ellen Smidt, panny Grindheim i pani Melander.
Tego było już zbyt wiele dla Harry'ego Berga. Mogła wybierać między nim a tym śmiertelnie nudnym komisarzem i wybrała policjanta. To nie do wiary! Nie mógł tego znieść.
- Ty przeklęta suko! - warknął i uniósł nieco wyżej nóż.
W tym samym momencie jego głowę przeszył straszliwy ból. Przed oczami pojawiły mu się słońca i gwiazdy. Była to ostatnia rzecz, jaką zobaczył.
- Oj! - zawołała z przerażeniem matka Christine, patrząc na leżącego mężczyznę. - Uderzyłam go chyba trochę za mocno.
John Bakken drżącymi rękami wyjął jej z dłoni torebkę, w której przechowywała wszystkie swoje
zaoszczędzone drobne monety. Była to torba sporych rozmiarów i musiała ważyć kilka kilogramów.
Starsza pani, ubrana w białą flanelową koszulę nocną, spojrzała na nich ze zdziwieniem.
- Dziękuję, pani Lyngmo - powiedział John. Uratowała pani życie swojej córki... i mojej ukochanej.
- Tak, tak właśnie sądziłam - odrzekła rozpromieniona. - Wydawało mi się, że to jakiś okropny włamywacz, a kiedy zobaczyłam ten straszny nóż... Mój Boże, on leży zupełnie bez ruchu!
- W każdym razie oddycha - uspokoił ją Bakken. - Zadzwonię po ambulans.
Harty Berg zmarł w drodze do szpitala, lecz nigdy nie powiedzieli o tym starszej pani. John Bakken pocieszał Christine, że jej matka nie będzie oskarżona o zabójstwo, a to, co się stało, było najlepszym rozwiązaniem. Harry Berg prędzej czy później wyszedłby z więzienia, a wtedy ani przez chwilę nie mogliby żyć spokojnie. Nikt go nie żałował, może z wyjątkiem pani Melander, lecz ona nie zrozumiałaby zbyt wiele z całej historii.
Tego samego wieczoru komisarz wrócił do pracy, a już następnego ranka Christine była zmuszona zadzwonić do niego w pewnej trudnej sprawie.
- Dzięki za wczorajszy dzień. Obiad był wyśmienity. Nie możesz mnie tak rozpieszczać. Co słychać?
- Och, John, jestem taka zdenerwowana. Musisz mi pomóc. Mama spakowała swoją torbę i wy
szła z domu.
- O czym ty mówisz?
- Tak, zostawiła kartkę, że wybiera się do jakiegoś domu opieki, bo nie chce być dla nas ciężarem. Napisała, że nie chce być uciążliwą teściową. Czasami miewa momenty lepszego samopoczucia, ale trwa to na ogół dość krótko. Tak się o nią boję.
- Natychmiast zaczynam jej szukać. Czy wiesz, dokąd mogła się udać?
- Nie. Ona nie zna żadnego domu opieki.
- Strasznie mi przykro, Christińe, ale nie martw się. Mam wspaniałe plany dla całej naszej trójki. Jeden z moich kolegów sprzedaje właśnie dom tuż za miastem. Będzie się dla nas świetnie nadawał. Ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy zostawiać twoją matkę. Należy do rodziny, to najzupełniej oczywiste.
- John, jesteś taki dobry.
- Wkrótce się odezwę. Nie wychodź z domu!
Starszą panią odnaleziono dość szybko. Siedziała ze swoim bagażem na Dworcu Zachodnim i nie wiedziała, dlaczego się tam znalazła. Nie chciała jednak ruszyć się stamtąd, dopóki nie zjawił się John Bakken. Gdy go rozpoznała, pojechała z nim bez wahania.
W samochodzie opowiedział jej o swoich planach. Usłyszawszy to, rozpłakała się ze szczęścia i wdzięczności, że nie miał zamiaru nigdzie jej odsyłać i traktował ją jak członka rodziny.
- Nie będę wam sprawiać kłopotu, John - szlochała. - Wiem, że czasami jestem dla Christine ciężarem, ale to takie trudne, gdy człowiek nie panuje już nad swoim rozumem, gdy zauważa, że wbrew własnej woli staje się coraz bardziej otępiały.
- Rozumiem to doskonale - odrzekł przyjaznym tonem. - Przy domu jest ogród, którym będziesz mogła zajmować się do woli, i nie będziesz już zamknięta w czterech ścianach swojego pokoju.
- To brzmi cudownie. Zabierzesz mnie tam, żebym mogła sobie wszystko obejrzeć?
- Rzecz jasna, przecież będzie to i twój dom.
- Dziękuję ci. Mam tylko jedną prośbę, John... ta pielęgniarka, u której spałam ubiegłej nocy... Była taka miła i doskonale się rozumiałyśmy. Zaprosiła mnie, żebym wkrótce znów u niej przenocowała. Pomyślałam sobie... Czy sądzisz, że mogłabym pojechać tam dzisiaj?
- Sądzę, że nie będzie miała nic przeciwko temu - odpowiedział zdziwiony. - Ale czy nie chcesz...? Starsza pani położyła dłoń na jego ramieniu.
- Obiecałeś Christine, że ją odwiedzisz dziś wieczorem, prawda?
- Tak.
- W takim razie musicie być sami. Musicie mieć sposobność poznać się nawzajem, a nie tylko mówić ciągle szeptem i przez cały czas myśleć o mnie...
Na twarzy Bakkena pojawił się szeroki uśmiech. - Widzę, że znasz się na ludziach! Noto postano
winne, ale niech się to nie stanie regułą. Pamiętaj, że nigdy nikomu nie będziesz przeszkadzać.
- Dziękuję, John - powiedziała wzruszona. - Tak się cieszę, że Christine cię poznała. Była taka samotna, sam rozumiesz.
- Wiem - skinął głową. - Ale i ja byłem samotny. Bardzo jej potrzebuję.
Przez pewien czas rozmawiali jeszcze serdecznie, lecz w końcu matka Christine na powrót pogrążyła się w swoim własnym świecie i straciła kontakt z rzeczywistością. Johna Bakkena ogarnęło współczucie. Miał okazję poznać jej piękną duszę i jeszcze lepiej rozumiał poczucie odpowiedzialności i miłość, jaką Christine darzyła swoją matkę. Postanowił wspierać ukochaną z całych sił i nigdy nie okazywać zniecierpliwienia w stosunku do starszej pani.
Christine, ujrzawszy go razem z matką, nie posiadała się z radości. Postanowili, że zrobią to, o co prosiła matka - zapytają pielęgniarkę, czy pani Lyngmo może u niej jeszcze raz przenocować. Opiekunka nie miała nic przeciwko temu.
Tak więc zostali w mieszkaniu tylko we dwoje. Christine stała naprzeciw Johna, oglądając sobie dłonie i wyłamując palce. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
- Ten list, który znalazłem w popiele u Reidara Lie...
- Tak? - spytała szybko, wdzięczna, że podjął neutralny temat.
- Harty Berg umieścił go tam z pewnością przed naszym przyjazdem - kontynuował. - Jako dowód, że naprawdę mieszkała tam właściwa osoba. Pamiętasz, jak się zaoferował, że porozmawia z gospodynią? W przeciwnym razie już wtedy bym się dowiedział, kim jest w rzeczywistości.
- Z pewnością. A ten drugi list, który do mnie wysłał... Nie sądzisz, że wczoraj przyszedł tu również po niego?
- Tak mi się zdaje, chociaż nie zdążył o to zapytać. W pokoju ponownie zapanowała cisza. Program telewizyjny już się skończył, byli więc zdani na własne towarzystwo.
- Christine - powiedział John, podchodząc bliżej. - Nie jestem zbyt doświadczonym kochankiem. Tak naprawdę to nie wiem, co należy mówić w chwili takiej jak ta.
- Ja też nie. Czuję się taka nieporadna... Nie, dlaczego teraz miałabym cokolwiek udawać? Gdy byłam z Hartym Bergiem, wszystko wydawało się być nie tak. Teraz też jestem onieśmielona, ale to tylko z powodu braku doświadczenia. Napawam się przecież każdą sekundą spędzoną przy tobie.
Właśnie taka zachęta była mu potrzebna. Roześmiał się serdecznie i wziął ją w ramiona, a ona odwzajemniła jego uśmiech. I wtedy pocałował ją po raz pierwszy. Było to cudowne uczucie. Pocałowali się raz jeszcze i wyzbyli się wszelkiego zakłopotania. Przy wtórze śmiechów i przekomarzań Christine włożyła swoją piękną koszulę nocną, a John zo
stał u niej na noc. Oboje stwierdzili, że wiele stracili w życiu, choć z drugiej strony cieszyli się, czekali aż do tej chwili.
John Bakken okazał się niezupełnie doskonałym kochankiem. Christine była tak zdenerwowana i spięta, że czuła straszny ból. Ktoś inny mógłby ocenić tę noc jako kompletne fiasko, lecz oni tak nie uważali. Liczyli się z trudnościami, a ponieważ oboje doskonale się rozumieli i darzyli głębokim uczuciem, nie opuszczała ich nadzieja na lepsze i wspanialsze chwile spędzone w swoich ramionach.
John stwierdził, że już sam fakt, iż od samego początku ranił ich chłód, jaki sobie wzajemnie okazywali, dowodził, że wiele dla siebie znaczą. Christine całkowicie się z nim zgadzała.
Była ogromnie szczęśliwa, że spotkała kogoś, kto nie tylko ją kochał, ale i był gotów wziąć na siebie część odpowiedzialności za matkę. Wszystko to stało się tak szybko.
Oboje wiedzieli jednak, że tak właśnie miało być. Byli wystarczająco dojrzali, by wyjść wspólnie naprzeciw czekającym ich trudnościom.